133 78 65MB
Polish Pages [260] Year 2023
Nienawiść do literatury
William Marx
Nienawiść do literatury Z francuskiego przełożyli
Krystyna Belaid i Tomasz Stróżyński
n
pi
H | Uc/U
w ! " # w $ i& ' w (
s ŁÓDZKIEGO
sło0o/obraz terytoria
Nienawiść do literatury! Nienawiść do literatury!
Gustave Flaubert
Skąd zatem bierze się ta nienawiść wobec literatury? Czy to zawiść, czy głupota? Zapewne jedno i drugie, w dodatku z dużą domieszką hipokryzji. Gustave Flaubert, list do księżnej Matyldy, 2 lipca 1867 roku
Przepisywali wszystko, co wpadlo im w ręce. [...] Próbki wszystkich stylów, rolniczego, medycznego, teologicznego, klasycystycznego, romantycznego, per y frazy. Paralele: zbrodnie ludów - królów - dobrodziejstwa religii, zbrodnie religii. Rzeczy piękne. Napisać historię powszechną rzeczy pięknych. Słownik komunałów. Katalog myśli wykwintnych. Gustave Flaubert, notatki do powieści Botward i Pecuchei
Pamięci Michela Lafona (1952-2014) i Pierre’a Menarda, anty-antyliteratów
Wpro0adzenie. Literatura i antyliteratura Literatura budzi zgorszenie. Zawsze budziła. To właśnie ją określa. Czytelniku, zostałeś uprzedzony: jeżeli nie chcesz się zgorszyć, wyrzuć tę książkę, nim będzie za późno. W przeciwnym razie - witaj i wiedz, że to, o czym myślisz, że jest gorszące, nie zawsze takie jest. *
Antyliteraturą nazywamy wszelki dyskurs, który przeciwstawia się literaturze i definiuje ją, przeciwstawiając się jej. Literaturą nazywamy wszelki dyskurs, któremu przeciwstawia się antyliteratura. Nie ma literatury bez antyliteratury. Przejdźmy się po tym kole. *
Czym jest literatura? Zbyt wieloma rzeczami: nie ma w dziejach jed nego przedmiotu, któremu można by nadać tę piękną nazwę; rzeczywi stość jest tak złożona, nazwa banalnie niezmienna. A przecież używa się jej, bez specjalnych skrupułów, na określenie tekstów, z których najstarsze istnieją na Zachodzie od trzech tysięcy lat (Mezopotamia i Egipt kazałyby cofnąć się głębiej w czasie; teksty tam powstałe dają się objąć bez większych trudności tym szerokim i giętkim pojęciem). Również w tej książce używamy słowa literatura, nie mając dziś do dyspozycji żadnego innego, dla językowej wygody i z zastrzeżeniem, że nie kryje się za nim żadna jednoznaczna rzeczywistość. Cóż więc pozwala umieścić pod tym mianem trzy tysiące lat poezji, epiki, dramatu, Homera i Becketta, Ajschylosa i Bolańo, Dantego
9
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
i Mishimę? Logicznie rzecz biorąc, nic - chyba że fakt, iż dyskurs ten był stawiany pod pręgierzem przez wszystkie pozostałe i że nie ustannie się mu przeciwstawiano; był stałym antagonistą, wrogiem publicznym numer jeden, tym, którego z najwyższą rozkoszą traktuje się pogardliwie, atakuje, deprecjonuje. Dyskurs zawsze najsłabszy, najbardziej podejrzany, zawsze wychodzący z mody lub już przestarzały. Pozostałe mają zawsze jakąś tożsamość pozytywną, czasem dyskusyjną, lecz pożądaną: filozofia poszukuje mądrości, teologia poznania Boga etc. Tylko literatura nie ma własnego przedmiotu: miała takie przedmioty, lecz została z nich ograbiona. *
- Ejże, pan przesadza! Inne dyskursy też nieustannie atakowano, a przede wszystkim filozofię. Sokrates był pierwszym męczennikiem, niech pan o tym nie zapomina, a po nim było tylu innych. - W rzeczy samej, ale Sokrates atakował Homera1, Homer zaś nie atakował nikogo.
Filozofia zrodziła się w zmaganiu z dyskursem, który istniał przed nią, podważając wszelkie jego roszczenia do autorytetu, do prawdy, do moralności. Toteż definiuje ona pośrednio niektóre spośród naj bardziej zwracających uwagę cech naszej literatury. W Grecji archaicznej poezja była dyskursem Muz - słowem prawdy, które rodziło się z ich inspiracji. Istniały wówczas jedynie dwa z gruntu wiarygodne dyskursy: dyskurs prawa oraz dyskurs Muz. Wszelki inny dyskurs pretendujący do szacowności musiał się okreś lić wobec tamtych dwóch; to właśnie uczynił Platon w Państwie, wymyślając nowe prawa i wyganiając poetów, były to akty ściśle ze
10
WPROWADZENIE. LITERATURA I A N T Y LIT E R AT U R A
sobą powiązane: potępienia poezji nieprzypadkowo stanowią lejtmotyw tego dialogu. Wiemy, co zdarzyło się potem: poeci stali się biedni i nadzy, a to ogo łocenie zaczęło być ich losem. Nazywając zaś rzeczy inaczej: to, co pozostaje, kiedy już wszystko zostało odebrane, jest właśnie tym, co na zywamy literaturą.
* Pisarze z kolei też zaczęli krytykować różne dyskursy. Arystofanes atakował filozofów, Molier lekarzy, Flaubert nauki pozytywistyczne, a w naszych czasach Jean-Charles Massera czy Michel Houellebecq dominujące ideologie. Ów jednak krytyczny dyskurs nie jest funda mentem literatury. Przy okazji literatura może także zmagać się sama ze sobą: nie ma okrutniejszych i bardziej usprawiedliwionych napaści niż te, których dopuszczają się pisarze, od Don Kichota do Gombrowicza, od Valery’ego do surrealistów. W pewnych przełomowych okresach chodzi o obronę jakiegoś innego typu literatury, o jej rozwój, o poszukiwanie nowego ideału. W książce LAdieu a la litterature2 szczegółowo omawiałem te ataki wewnętrzne. Tutaj przychodzą one z zewnątrz, a pożegnaniu nie to warzyszy nostalgia.
* Przeciwstawianiu się innym sztukom (muzyce, malarstwu, rzeźbie etc.) przyświecają inne cele; linia frontu jest wówczas wyraźnie wy tyczona: nie wkracza się na teren adwersarza, nie walczy się z nim jego własną bronią. Antymuzyka drwi z nut muzyki, antymalarstwo obywa się bez pędzli czy sztalug3.
11
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Tutaj panuje natomiast pomieszanie: dyskurs antyliteracki dzieli z li teraturą to samo medium - język, a z tego wynika bratobójcza walka o zajęcie terytorium i jego symboliczne oznakowanie, którą wciąż trzeba ponawiać. Pierwsze potyczki nie przeszkadzają następnym wyciecz kom ani prowokacjom, a wrogie zmagania trwają w nieskończoność. Powtarzające się kradzieże, niezliczone napaści, ofensywy słowne za miast fizycznych: od Platona (a nawet trochę wcześniej, od Heraklita i Ksenofancsa z Kolofonu) używano sobie do woli. Sięgano po naj głupsze, najbardziej niedorzeczne, najdziwaczniejsze argumenty dla zohydzenia literatury4. Bywa, że owe dyskursy proponują negatywowy opis literatury swoich czasów. Zarysowują jej dążenia, moce, niepowodzenia; wyrażają wobec niej pewne oczekiwania - zawiedzione, ma się rozumieć. Pozwalają paradoksalnie - lepiej poznać tę samą literaturę, którą atakują, oraz kontekst ideologiczny, w którym ona funkcjonuje. Najczęściej jednak, jak w każdym szaleństwie, przeważa powtarzanie do znudzenia; powracają niestrudzenie te same argumenty. Niemal wszystkie pojawiają się już u Platona. Albowiem w antyliteraturze nie ma nic z dyskursu rozsądnego. Jest to scena założycielska, którą każdy chce odgrywać na nowo, w tym czy innym momencie, aby zająć jakieś stanowisko lub po prostu zaistnieć. Literatura staje się idealnym celem, chłopcem do bicia, odskocznią - trampoliną. Te wszystkie antyliterackie dyskursy nie mają na celu uśmiercenia ad wersarza: często poprzestają na przygnieceniu go, aby potem mogły same cieszyć się istnieniem. Gdyby literatury nie było, antyliteratura w końcu by ją wymyśliła.
* Nie ma w tym żadnej sensownej historii prócz takiej na modłę Makbeta: opowieści idioty, pełnej wrzasku i wściekłości, lecz nic nieznaczącej.
12
WPROWADZENIE. LITERATURA I A N T Y LIT E R AT U R A
Zamiast sporządzać niepotrzebną listę chronologiczną owych dys kursów wałkujących w kółko te same argumenty, w niniejszej książce omówiono cztery główne procesy wytaczane literaturze: - w imię autorytetu (żeby obdarzyć nim inne instancje); - w imię prawdy (literatura jest nic niewarta wobec nauki); - w imię moralności (literatura burzy wszystkie normy); - w imię społeczeństwa (zabrania się pisarzom być jego rzecznikami lub odgrywać w nim istotną rolę). Cztery procesy trudne do rozdzielenia: niektóre argumenty dotyczące prawdy odgrywają też jakąś rolę w kwestii moralności i przyczyniają się do odmowy autorytetu. Zarysowują one jednak cztery główne fronty, cztery pierwotne sceny, które odgrywa się ponownie w rozmaitych kontekstach, na różne sposoby, z mniejszym lub większym talentem. Uwzględnimy tutaj wyłącznie dyskursy najbardziej ogólne, nie zaś te wymierzone w pewnych pisarzy czy konkretne ruchy literackie, nie oceny indywidualne ani krytykę poszczególnych gatunków - powieści, teatru - bardzo rozpowszechnioną od XVI do XVIII wieku5. Może się jednak zdarzyć, że takie szczegółowe argumenty zostaną przywołane, kiedy będą miały związek ze sporem ogólnym. Cztery procesy nieustannie powtarzane, dostarczające rozkoszy wiecz nego powrotu i drobnej wariacji, pieniactwa i kontrowersji, pośród ad wokatów, prokuratorów i zwykłych kancelistów. Wchodzisz, czytelniku, do galerii osobliwości: filolog, który przysnął na swym pozłacanym krześle, niedoszły chemik wygłaszający z sukcesem odczyt, domini kanin ciskający pioruny z ambony, pastor protestancki zmagający się z kompleksem Edypa. Spotkasz tam w bezładnym pomieszaniu króla, cesarza, prezydenta Republiki Francuskiej i garstkę ministrów. A na wet paru herosów i białych rycerzy sprawy literackiej. *
13
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
A przecież był taki czas, gdy tych procesów jeszcze nie było. Czas mi tyczny i mitologizowany przez samą antyliteraturę, w najdawniejszej Grecji, gdzie poeci byli obdarzeni niepowtarzalnymi mocami, gdzie po jawiali się jako słudzy transcendencji, nosiciele cudownego dyskursu, który imponował - dyskursu autorytetu i prawdy. Literatura sprzed antyliteratury, z której wyłaniały się łańcuchowo wszystkie późniejsze reakcje, a bez znajomości której cztery przyszłe procesy pozostałyby niezrozumiałe. Słowo przybyłe skądinąd, magiczne, święte. Będzie ono przedmiotem krótkiego, lecz niezbędnego prologu historycznego. Proszę wprowadzić oskarżoną.
Prolog. Sło0o przybyłe skądinąd
Zwyczajna scena z wojny trojańskiej. Co widział Teukros. Deiktyk, lokomotywa i para nożyczek. Co widziała Helena. Odyseja jako metaepopeja. Muza. Historie o kwiatach i mamutach. Aojda jako szaman. Opowieści o opętaniu. Taniec na Parnasie. Wiersz i trans. Pochwała samouka.
Jesteśmy w Iliadzie. W dziesiątym roku wojny trojańskiej. Już tyle czasu ludzie biją się na oczach bogów - to niewątpliwie wina tych ostatnich, którzy tu i ówdzie interweniują w szyku rozproszonym, co powoduje, że wahadło wychyla się raz w jedną, raz w drugą stronę. Tym razem Argiwowie są zmęczeni i przewagę mają Trojanie: naciskana przez walecznego Hektora armia achajska (inna nazwa Argiwów) masowo i w nieopisanym bezładzie odpływa do swego obozowiska na brzegu morza. 1 oto zostaje zablokowana pomiędzy fosą a murami, które, choć powinny ją chronić, mogą tym razem stać się jej grobem. W końcu nic nie chroni nas lepiej niż grób - jesteśmy w nim odgrodzeni od żywych - ale jest to rozwiązanie ostateczne; najczęściej woli my szukać innych schronień. Według uświęconej formuły moment jest krytyczny: jeśli Trojanie, jak poprzysiągł to sobie Hektor, zdołają przedrzeć się do obozu, to spalą okręty, a Danaowie (inna nazwa Achajczyków) zostaną skazani na śmierć na wrogim terytorium. Będzie to koniec wojny tro jańskiej i klęska wojsk dowodzonych przez Agamemnona - zgoda, do tego jeszcze daleko, ale przecież można się postraszyć dla zabawy. Tymczasem równo ucinane głowy spadają; mózgi tryskają w powietrze; włócznie wchodzą pomiędzy zęby, aby wyjść przez kark, i inne takie wesołe rzeczy. Na szczęście Agamemnon dostrzega niebezpieczeństwo. Przemierza obozowisko, przemawia do swoich ludzi, i hop - oni znów walczą, z tym większym wigorem, że Zeus czyni cud, by wzmocnić
15
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
przemowę Agamemnona. Orzeł upuszcza jelonka obok ołtarza Ojca bogów - znak niecodzienny, przyznajmy; nie trzeba aż tyle, by wrócić na pole walki. I oto znów widzimy tych wszystkich bohaterów w para dzie godnej Offenbacha: nieustraszonego Diomedesa, oczywiście; po tem obu Atrydów, Agamemnona i Menelaosa; równie nierozłącznych obu Ajaksów; Idomeneusa i jego pomocnika Meriona; Eurypylusa, syna Ewemona; i wreszcie Teukrosa, syna Telamona. Mimo że jest bękartem, to właśnie Teukros dokonuje największych cudów: chwyta łuk i powala jednego po drugim wszystkich Trojan, których zauważa piękna jatka, naprawdę. Znający się na rzeczy Agamemnon gratuluje mu i zagrzewa go. Jeżeli będziesz dalej tak się spisywał - mówi doń wprost - to po upadku Ilionu (inna nazwa Troi) będziesz miał do wy boru trójnóg (rozumie się z brązu, czyli w istocie cholerną kupę forsy), pojazd dwukonny (innymi słowy: rydwan zaprzężony w dwa konie) albo kobietę do łoża (wszelkie wyjaśnienia zbędne). Historia nie mówi, co Teukros wybrał spośród tylu bogatych prezen tów (trudna decyzja: pod względem liczby nóg dwa czworonogi mają wyraźną przewagę nad trójnogiem oraz istotą dwunożną, lecz trzeba zapewnie uwzględnić także inne parametry), bo musiał owego dnia być w złym nastroju, wstać lewą nogą, dokładnie nie wnadomo. Pewne jest to, że się zdenerwował i że odpowiedział dokładnie tymi słowami: Sławny Atrydo, dlaczego zagrzewasz mnie, gdy sam jestem Pełen zapału? Wszak staram się, ile mam sił, nie ustaję W walce. I gdy do Ilionu Achaje Trojan spychali, Z luku swojego wciąż rażę nieprzyjacielskie szeregi, Osiem już strzał skierowałem na nich z długimi grotami, Wszystkie z nich w ciele tkwią mężów, co Aresowi są równi [...]
Rozumiemy stan ducha tej postaci: bohater godny tego miana nie lubi, gdy się mu każę robić to, co już bardzo dobrze robi sam z siebie. Co do
16
PROLOG. SŁOWO PRZYBYŁE SKĄDINĄD
prezentów, jakie mu się proponuje, czyż nie jest rzeczą denerwującą przypisywanie mu interesowności, kiedy działa jedynie dla sławy? Krótko mówiąc, odpowiedź Teukrosa jest najzupełniej banalna w tym homeryckim świecie, w którym wojownicy na polu walki nieustannie rzucają jedni drugim wyzwania. A jednak to nie wszystko, bo Teukros dodaje jeszcze - słuchajcie uważnie, to jest ważne: „Tylko nie mogę ugodzić tego wściekłego psa - jego!’”. I oto za jednym zamachem wszystko się wywraca i wchodzimy w inny świat. Któż bowiem jest „tym wściekłym psem”? W poprzedzającym kontekście nic go nie wskazuje, ale nic również nie upoważnia do do słownego rozumienia tego wyrażenia i mniemania, że jakiś prawdziwy wściekły pies szwendał się bezwstydnie po polu walki: na tym polu mają prawo przebywać jedynie mężczyźni, konie i bogowie - i już samo to jest bardzo skomplikowane. Trzeba po prawdzie cofnąć się o osiemdziesiąt trzy wersy, aby zidentyfikować to zwierzę i znaleźć wzmiankę o Hektorze, synu Priama, dokonującym straszliwej rzezi i prowadzącym Trojan do zwycięstwa. To jego, rzecz jasna, chce do sięgnąć Teukros, aby odmienić przebieg walki. Osiemdziesiąt trzy wersy to jednak długo, bardzo długo, zbyt długo nawet dla słuchaczy Homera (lub aojdy, nieważne), którzy nie mają przed oczami tekstu poematu i nie mogą się od razu do niego odwołać. Praktycznie więc zaimek wskazujący „tego” z „tego wściekłego psa” nie może odsyłać do ostatniej wzmianki imienia Hektora w wersie 215 pieśni ósmej. Nie oznacza on dosłownie niczego w tekście Iliady (używając terminologii stylistycznej: nie chodzi o anaforę), lecz pełni zupełnie inną funkcję: sygnalizuje obecność na polu bitwy czegoś lub kogoś, kogo widzi sam Teukros (skoro to on mówi) i kogo poka zuje Agamomnonowi. Czegoś (lub kogoś), co (kogo) Agamemnon też może dostrzec, odwracając głowę, lecz czego (kogo) słuchacz, słuchający spokojnie aojdy, nie może widzieć własnymi oczami, gdziekolwiek skierowałby wzrok. Audytorium pieśni epickiej musi
17
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
być zaskoczone użyciem tego zaimka wskazującego, który nie od wołuje się do niczego w wersach poprzedzających, i o taki właśnie efekt chodziło Homerowi. Bo oto jednym prostym słówkiem „tego” (po grecku ' ( ? ' ( ' ), oddzie lone na początku wersu) publiczność Iliady zostaje wezwana przez Teukrosa na pole bitwy: musząc się postawić na miejscu bohatera, widzi nagle wyłaniającą się przed jej nosem rzeczywistość całkiem inną od tej, która ją otacza. Zdewastowany krajobraz równiny tro jańskiej sprzed kilku stuleci rozpościera się momentalnie: bitewny zamęt, ziemia usłana jest ciałami, i oto na horyzoncie rysuje się syl wetka Hektora, wyrąbującego sobie niestrudzenie drogę poprzez sze regi Achajów. Brutalność tego zaimka wskazującego bez tekstowego odniesienia jest w czasach homeryckich czymś niesłychanym. Choć dla nas dzisiaj jego efekt jest stępiony, ponieważ jesteśmy zblazowani niemal trzema tysiącami lat rozwoju sztuk słownych, które od tamtej pory posługiwały się i posługują środkami o tyle skuteczniejszymi i o tyle bardziej wyrafinowanymi - podobnie jak oszczep Diomedesa niewiele już znaczy w porównaniu z pociskiem nuklearnym - to musimy wyobrazić sobie stan ducha słuchacza Homera. Zachowując wszelkie proporcje, ten zaimek wskazujący o funkcji deiktycznej ma całą gwałtowność pociągu wjeżdżającego na stację w La Ciotat, który wprawił w popłoch widzów pierwszego kinematografu, albo siłę su gestii pierwszych realizacji kina trójwymiarowego. Samo to słówko sprawia wrażenie, że widzi się Hektora niemal z krwi i kości, nie mniej obecnego niż (u Hitchcocka) zrozpaczona dłoń Grace Kelly wysuwa jąca się z ekranu i usiłująca złapać nożyczki - z tym, że tutaj i wtedy niepotrzebne były okulary stereoskopowe2. Zresztą Homer, zupełnie świadomy dokonywanej sztuczki, stara się nie szokować zbytnio swej publiczności i uniknąć tego, by zaskoczenie uniemożliwiło jakikolwiek udział w historii. Już w następnych wersach znaczenie owego „wściekłego psa” zostaje jasno wyłożone:
18
PROLOG. SŁOWO PRZYBYŁE SKĄDINĄD
Tak powiedział i nowy grot na cięciwie położył, By na Hektora wypuścić. Chciał z całej duszy go trafić.3
Uf, to była już najwyższa pora, nieco zdezorientowany słuchacz poj muje wreszcie, o kim mówił Teukros. To nie jest jeszcze poziom pro wokacji takiego Paula Valery’ego, który był tak zuchwały, że za pomocą jednego zaimka wskazującego trzymał swego odbiorcę w niepewności przez cały poemat (niektórzy oskarżyli go w końcu o mistyfikację, wściekli, że nie odgadli w Cmentarzu morskim natury „tego” słynnego „spokojnego dachu, po którym chodzą gołębie”)4. Homer stosuje ten chwyt nie po raz pierwszy. Już w pieśni trzeciej stary król Priam, obserwując walkę z murów Troi, zadawał Helenie pytanie: Powiedz mi, jak się nazywa ten człowiek, taki olbrzymi? Cóż to za Achaj, z wyglądu mąż jakiś dzielny i wielki? Wprawdzie nie wyższy od innych, co przerastają go głową, Lecz tak pięknego, jak tamten, jeszczem nie widział na oczy A jak dostojny jest przy tym. Ten mąż na króla wygląda.
Helena oczywiście odpowiada, lecz trzeba czekać osiem wersów, by zaspokoiła ciekawość starca i wymieniła imię wspaniałego Achaja: to ni mniej, ni więcej, tylko „Agamemnon, Atryda, rozległej władca dziedziny, / Jako król dobry, a także włócznią przepysznie władnący”5. Niepewność słuchacza, podobnie jak Priama, trwa zatem dłużej niż w pieśni ósmej. Jest również mniej dokuczliwa: Agamemnon zostaje opisany, choć nie wymieniony z imienia, publiczność nie dowiaduje się o nim więcej niż władca Troi i wraz z nim oczekuje odpowiedzi. Pieśń ósma zrywa tę piękną równość między wiedzą słuchacza i wiedzą postaci: Teukros i Agamemnon wiedzą, kim jest „ten wściekły pies”. Wers 300 otwiera na chwilę okno na inny świat: dzięki tej językowej
19
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
formule halucynacyjnej lub szamańskiej wizji nagle pojawia się inna rzeczywistość, na temat której publiczności brakuje informacji, rze czywistość większa od słów, które ją oznaczają, przywołana przez nie, lecz niesprowadzająca się do nich. Słowa Teukrosa również przychodzą z tego innego świata. Padają z fikcyjnych ust, które odsyłają nas do niedostępnego „gdzie indziej” jedynie za pomocą mowy. Taka jest transcendencja pieśni aojdy: to nie on mówi, lecz inny - w tym wypadku Teukros, zmarły tyle wieków wcześniej. W Odysei sam Odyseusz, zdziwiony tą tajemniczą mocą, zwraca się do Demodokosa tymi słowami: „nader pięknie układasz pieśni o doli Achajów, co zdziałali, co wycierpieli, ile zaznali trudów, jakbyś sam był przy tym albo słyszał od kogoś, kto był z nimi”6. Rozpoznajemy w tym ustępie tendencję metaepicką i niemal samozwrotną Odysei, w której Homer - kimkolwiek jest ten lub ci, którzy noszą to imię - zastanawia się nad definicją i warunkami uprawiania swojej sztuki. (Skorzystajmy z tego, by postawić pytanie: czy kiedykol wiek istniał zloty wiek epopei, skoro już drugi wielki poemat homerycki zawiera jej krytykę i dekonstrukcję? Już samo zapisanie epopei stano wiło zdradę rzemiosła rapsoda: Iliada zdradza Iliadę. Innymi słowy, po emat zapisany, jaki jest nam znany, zniekształca, unieruchamiając ją, nieskończoną modulację pieśni rapsodycznych osnutych wokół wojny trojańskiej. Jest to już okres schyłku - z jedną wszakże logiczną konse kwencją: schyłek jest tylko jakimś mitem, skoro trwa w każdym czasie). Otóż Demodokos, podobnie jak Homer, nigdy nie był pod Troją. Je żeli jeden i drugi niesłychanie dokładnie wiedzą, jaka to była wojna, skoro mogą opisywać jej najdrobniejsze wypadki, jeżeli mogą mówić za Agamemnona czy za Teukrosa, jeżeli mogą stwarzać wrażenie, że widzą w szczegółach straszliwy zamęt na polu bitwy sprzed paru stuleci, to takiej mocy mógł im udzielić jedynie jakiś bóg: Muza lub Apollo dostarczyli im wiedzy lub przemawiają ich ustami, co oznacza jedno i to samo. Odyseusz mówi to o Demodokosie:
20
PROLOG. SŁOWO PRZYBYŁE SKĄDINĄD
- Demodoku, ciebie ze wszystkich śmiertelnych ja sławię najbar dziej. Albo Muza cię uczyła, córka Zeusa, albo Apollon [...] Jeśli mi to składnie opowiesz, wnet ja wszystkim ludziom rozgłoszę, jak ciebie bóg życzliwy prowadzi do pieśni natchnionych. Rzeki, zaś ów z bożego popędu zaczął i tkał pieśń...7
Tak zaczyna się zarówno poemat Demodokosa, jak i samego Homera, który wyznaje to bez ogródek już w pierwszych wersach Iliady. Jego pieśń nie należy do niego, to pieśń Muzy. *
Na długo przed Rimbaudem poeta był już kimś innym - z tą jedynie różnicą, że w tej metamorfozie nie było nic z metafory pozbawionej smaku przez komentarz. Była ona przeżywana jako coś rzeczywistego. Bo dlaczego nie? W końcu zmiana tożsamości następuje, gdy tylko język spełnia jakąś funkcję niezwiązaną z bezpośrednim działa niem czy ze zwykłym opisywaniem otaczającej rzeczywistości, kiedy mówi się już nie we własnym imieniu, lecz zapożyczając słowa cudze. Opowiadanie zdarzenia odległego w czasie lub w przestrzeni, przy taczanie cudzych słów to nie jest sprawa oczywista, jeśli się nad tym przez chwilę zastanowić. Przywoływanie nieobecnej rzeczywistości, możność zmieniania własnej osoby to tyleż przywilej, co zagrożenie: niewysoki próg dzieli to od niezrozumienia czy wręcz zgorszenia. Poezja i fikcja musiały go w końcu przekroczyć. Wiele bowiem dzieli „Idę poszukać dla nas mamuta na obiad” od „Tato powiedział: «Idę poszukać dla nas mamuta na obiad*”, kiedy zamiast mówić samemu w odniesieniu do tu i teraz, przytacza się retrospek tywnie słowa kogoś innego. A jeszcze więcej dzieli od: „Wielka Bogini rzekła: «Stwórzmy mamuty, aby ludzie mogli jadać obiady*” (albowiem te ewolucje językowe dokonały się w czasach bardzo odległych, na
21
). 25 Tu Muza, tam Muza... Nigdy jednak Muza nie
zabiera ja0nie głosu; to sama in0okacja, roz0ijając się, przekształca się niepostrzeżenie [...]
PROLOG. SŁOWO PRZYBYŁE SKĄDINĄD
długo przed Homerem, być może w epoce wielkich bogiń matek o ile one same nie stanowią wymyślonego współcześnie mitu), kiedy wyobrażamy sobie słowa fikcyjnej i odległej istoty w ramach pewnej wizji świata konstruującej widzialne i niewidzialne, przeszłość, teraź niejszość i przyszłość8. Praktyka mowy przytaczanej jest narzuconym językowi wykrzywieniem, gwałtem na zwyczajnym wypowiadaniu, ponieważ pierwsza osoba nie oznacza już w niej tego, który mówi hic et nunc, lecz jakąś istotę oddaloną w czasie lub w przestrzeni, zmarłą lub wymyśloną. Niech tylko deixis przestanie współgrać z lexis, a ję zyk od razu zaczyna działać jak szamańska maska: zmienia podmiot mówiący i powołuje w jego miejsce kogoś nieobecnego. Równocześnie dziwna zasłona opada na otoczenie wspólne mówiącemu i słuchają cemu, a z mgły wyłania się inny świat, wnoszony z całym dobytkiem przez owego nieobecnego, który nagle stał się obecny. „Mówię: kwiat!” - pisze Mallarme. „I, zza niepamięci, gdzie głos mój odsyła wszelki zarys, muzycznie się wznosi, będąca czymś innym niż płatki znajome, myśl sama i upajająca, nieobecna w żadnym bukiecie”9. Pod koniec XIX stulecia autor Rzutu kośćmi starał się rozpaczliwie przy wrócić językowi moc wywoływania, jaką musiał on mieć pierwotnie. Również na tym polega owo dawanie „znaczenia czystszego słowom plemienia”10: przywracanie siły, którą archaiczny poeta jeszcze dyspo nował i którą mógł wykorzystywać bez obawy, że wyczerpie jej czary. Aojda był szamanem - przynajmniej chciał nim być i jako taki się przedstawiał; natomiast poeta z rue de Romę starał się nim stać po nownie. Nigdy jednak nie widziano Muz przechadzających się po paryskim quartier de VEuropę. Wałęsając się w ten sposób grupą, musiałyby zwrócić na siebie uwagę: wzięto by je zapewne za pospolite, trochę za bardzo roznegliżowane kokoty.
*
23
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Dzisiaj Muzy pozostawiają nas w najlepszym wypadku obojętnymi, o ile nie wywołują uśmiechu: kiedy nie są pięknymi prowokującymi kobie tami, których czepiają się cokolwiek rozpustni artyści („Przedstawiam wam moją muzę”, szepce taki, pochlebczo lub ironicznie, wskazując od niechcenia swą towarzyszkę, o ile nie chodzi o kieliszek, w którym drży resztka dry martini), należy je trzymać wśród poetyckich staroci w szafie zamkniętej na klucz. Kto chciałby je stamtąd wyciągać? Nie wierzył w nie już Ronsard, któremu służyły jedynie za zimne alegorie poezji. Horacy i Wergiliusz też niewiele bardziej. Całkiem inaczej ma się sprawa z Homerem. Muza, która rozpoczyna Iliadę i Odyseję, nie jest czczym słowem. Nie tylko je otwiera: ona je śpiewa. „Gniew, bogini, opiewaj Achilla, syna Peleusa”, „Męża głoś, Muzo, wielce obrotnego”” - aojda może śpiewać tylko to, co w nim, przez niego, śpiewa boska inspiratorka. Toteż pierwszy wers Odysei można by przełożyć bardziej dosłownie: „Mów we mnie, Muzo”. Pozwólmy mówić słowom greckim: moi ennepe. Muza mówi w poecie, który użycza jej swoich ust. Medium, szaman, wirujący derwisz: wszystkie współczesne porównania trafnie oddają nadprzyrodzone źródło tego śpiewu, w którym człowiek jest tylko przekaźnikiem. Wiedza poety jest zapożyczona, a już szczególnie wtedy, gdy chodzi o sporządzenie listy wszystkich walczących"Tia równinie trojańskiej. To jest słynny katalog okrętów z drugiej pieśni Iliady: trzysta niekoń czących się wersów, w których wymienia się wszystkich wodzów grec kich, po których następuje wyliczenie - mniej rozbudowane - wodzów trojańskich. Zanim zabierze się do tego pełnego niebezpieczeństw klasycznego kawałka, aojda ponownie przyzywa Muzy:
Teraz powiedzcie mi, Muzy mieszkanki pałaców Olimpu, Jako boginie obecne wszędzie i wszystkowiedzące, Kiedy my tylko słów pustych słuchamy, nie wiedząc niczego, Jacy wodzowie tam byli Danajów i jacy książęta?
24
PROLOG. SŁOWO PRZYBYŁE SKĄDINĄD
Nazwać nie zdołam ich wszystkich, nie zdołam ich czynów wysłowić, Choćbym miał dziesięć języków, a także posiadał ust tyle, Głos niespożyty i piersi o jakiejś mocy spiżowej, Jeśli mi nie przypomnicie, Olimpu Muzy i córy Dzeusa, co dzierży egidę, tych, co pod Ilion przybyli.12
Zarówno wiedza Homera, jak i Demodokosa pochodzi skądinąd: przez nich rozbrzmiewa głos, który nie jest ich głosem. Są natchnieni, jeśli nie opętani. Kilkadziesiąt lat później Hezjod mówi dokładnie to samo: niezadowo lony z tego, że musi rozpocząć swą Teogonię od zwyczajowej inwokacji do Muz, przyznaje im pierwsze miejsce w długiej serii boskich gene alogii, z których składa się jego poemat. Jeszcze przed omówieniem początków świata zaczyna opiewać narodziny Muz, córek Zeusa i Pa mięci (Mnemozyne): poświęca im po prostu pierwszych sto piętna ście linijek. Tak poleciły one uczynić poecie nieodwołalnym nakazem, a to polecenie ma swoją logikę, skoro bez Muz nie ma poematu, tak jak nie ma również początku świata. Czyż nie są one źródłem wszel kiej prawdy, a poza tym odpowiadają - uściśla Hezjod - za „kłamstwa liczne do prawdy podobne”13? Ten przytyk może dotyczyć Homera. To dzięki nim poeta może sławić, „co będzie oraz co było dawniej”14, z nich czerpie całą prawomocność swej wiedzy i swego autorytetu. Długa jest lista tych najstarszych greckich poematów, jakie się zacho wały, a które zaczynają się inwokacją do Muz czy do Kaliope, Muzy najważniejszej: „Muzo, opiewaj Hermesa”, „Muzo, opowiedz mi o Afro dyty sprawach złocistej”, „Muzo, sław Artemidę”, „Macierz wszechrze czy, a także i bogów wszystkich, i ludzi, Muzo, opiewaj mi, dźwięczna ty córko Dzeusa wielkiego!”, „Muzo, opowiedz o miłym, dwurożnym potomku Hermesa”15. Tu Muza, tam Muza... Nigdy jednak Muza nie zabiera jawnie głosu; to sama inwokacja, rozwijając się, przekształca się niepostrzeżenie w przywołanie żądanego bohatera:
25
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Gniew, bogini, opiewaj Achilla, syna Peleusa, Zgubę niosący i klęski nieprzeliczone Achajom, Co do Hadesu tak wiele dusz bohaterów potężnych Strącił, a ciała ich wydał na pastwę sępom drapieżnym Oraz psom głodnym. Tak Dzeusa dokonywała się wola. Zwłaszcza od dnia, gdy w niezgodzie przeciwko sobie stanęli Władca narodów Atryda i bogom równy Achilles.16 Tak zaczyna się Iliada, a cały wątek opowieści rozwija się z początko wego apelu do Muzy, przez kolejne dodatki do zdania otwierającego, przy czym nigdy nie zostaje zaznaczony rozdźwięk między słowami poety i słowami Muzy, które zastępują siebie wzajemnie na zasadzie efektu kuli śniegowej inwokacji. Czyż nie jest rzeczą znamienną, że „ja” homeryckie pojawia się najczęściej jedynie po to, by zwrócić się do „ty” bogini, jak gdyby obie te osoby pozostawały nierozłączne?17 Taka jest językowa formula owego szczególnego typu opętania, na którym polega natchnienie poetyckie18. Iliada jawi się równocześnie jako jedna długa modlitwa do Muzy i jako pieśń samej Muzy. Trzeba tutaj uchylić współczesną tezę, według któ rej żadnego zdania nie można przypisać dwu współistniejącym pod miotom wypowiadającym19: tego, co jest prawdą w przypadku zwy kłego użycia języka, nie można stosować do poetyckiej liturgii Muzy. Pomyślmy o pewnej postaci z nowel fantastycznych Lovecrafta, której głos zmienia się wraz z diabelskim opętaniem, które ją dotyka20; po dobnie dzieje się we wszystkich przytoczonych wcześniej hymnach do Muzy. Ta grecka poezja spada nam dosłownie z nieba, z nieba bogów i bogiń - a przynajmniej za taką się podaje.
26
PROLOG. SŁOWO PRZYBYŁE SKĄDINĄD
Muzy były czymś o wiele ważniejszym niż pięknymi, młodymi ko bietami czarującymi poetów, jak to czynią na siedemnastowiecznych obrazach. Nie były też abstrakcyjnymi alegoriami, chłodnymi emble matami roli przypisywanej każdej z nich przez tradycję ani prostymi manekinami do wieszania rekwizytów: nie ma Euterpe bez fletu, jak wiadomo, ani Melpomeny bez maski tragicznej, Urania też nie ma łatwego życia ze swoją armilarną kulą i cyrklem, z którymi spać jest niezbyt wygodnie. Taki podział zadań pojawia się w dziejach Muz późno. Nie dlatego jest dziewięć Muz, że jest dziewięć sztuk. Prawda jest odwrotna: jest dziewięć sztuk, ponieważ jest dziewięć Muz. A jest ich dziewięć, po nieważ Parki, Furie, Hory i Gracje są trzy, a dziewięć stanowi natu ralne rozszerzenie trzech (zresztą początkowo były może tylko trzy, czczone w sanktuarium na Helikonie21). Jest ich dziewięć, gdyż na nich opiera się pamięć świata, a że powierzono im jego obliczanie, muszą zachowywać wszystkie liczby do swej dyspozycji. Jest ich dziewięć, gdyż same są córkami Pamięci, a Zeus przez dziewięć kolejnych nocy obcował cieleśnie z tą tytanidą. Jest ich dziewięć, gdyż dzieci uosa biają w oczach wszystkich pamięć najintymniejszych i najbardziej ulotnych chwil życia swoich rodziców. Jest ich dziewięć, gdyż to za daniem dzieci jest tworzyć pamięć. Jest ich dziewięć, gdyż nie sposób byłoby czcić w mniejszej liczbie zwycięstwo bogów olimpijskich nad tytanami, które stało się okazją ich pierwszego śpiewu. Jest ich dzie więć, gdyż trzeba być w dziewiątkę, aby wirować bez wytchnienia na górze Parnas w nieustannym tańcu. Jest ich dziewięć, gdyż wielość i wielogłosowość są zasadami poezji. Jest ich dziewięć, gdyż jest ten dziesiąty - Apollo. A dokładniej: Apollo Musagetes, dosłownie „wódz Muz”, ten, który przewodzi ich śpiewom i tańcom. W niczym nie przypomina to wieczoru w dyskotece. Na Parnasie taniec pełni funkcję liturgiczną; jest to wielki rytuał ustanowienia obecności, nadejścia bóstwa, który można też odnaleźć gdzie indziej, we Frygii
27
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
z korybantami czy na Krecie z kuretami. Ci ostatni nie przestawali tań czyć, trącając się hałaśliwie bronią po to tylko, by zagłuszyć szczękiem brązu kwilenie małego Zeusa i nie dopuścić w ten sposób, aby jego oj ciec Kronos zauważył istnienie niemowlęcia. Tak więc taniec pozwolił przeżyć najpotężniejszemu z bogów: już samo to świadczy o jego mocy. Według niektórych źródeł kuretów było również dziewięciu, tylu, ile było Muz, i tak jak one posiadali oni dar jasnowidzenia i proroctwa. Parnas nieprzypadkowo dominuje nad Delfami: podczas gdy na samej górze tańczą Muzy, Pytia wieszczy na swym trójnogu. Apollo Musagetes jest zarazem bogiem muzyki i bogiem wyroczni. Obie te dziedziny wydają się odrębne tylko naszym współczesnym oczom profanów, dla których prawda jest oddzielona od piękna, a nauka - od poezji i mu zyki. Tymczasem autorytet słowa apollińskiego przejawia się przede wszystkim w jego szczególnej formie, która pozwala boskości uobec nić się na tym padole. Wyrocznie Pytii, informuje nas Plutarch, były początkowo wypo wiadane wierszem: „Przeto też i wieszczbiarstwu bóg nie pożałował ozdobności i wdzięku, ani nie odpędził od swego tutejszego trójnoga cieszącej się taką czcią Muzy, ale raczej ją przywabiał, dając plot po etyckim naturom i chętnie je witając”22. To prawda; lecz Plutarch znacznie umniejsza rolę wiersza: w jego oczach rytm i poezja są jedynie ozdobnikami nałożonymi bez żad nej potrzeby na treść zawierającą prawdę, wykazującymi co najwyżej pewną użyteczność mnemotechniczną, i w ten sposób usprawiedliwia on fakt, że w jego czasach, na przełomie I i II wieku naszej ery, Pytia nie musi już wypowiadać się wierszem. To z jego strony przesadna racjonalizacja; zapomina o rytualnym dzia łaniu wiersza w archaicznej Grecji. Pięć czy sześć wieków wcześniej śpiew, taniec, muzyka, poezja nie były jeszcze zwyczajnymi ozdobni kami obrzędu: stanowiły sam obrzęd, jedną z bram, obok ofiary, przez które bóstwo wchodziło w ten świat. Trzeba uwolnić się od naszych
28
PROLOG. SŁOWO PRZYBYŁE SKĄDINĄD
współczesnych nawyków, kiedy od wieków w kościele organy i śpiewy odgrywają jedynie drugorzędną rolę jako zwykłe urozmaicenia litur giczne, bez których msza może równie dobrze się obyć. W ciągu całych swych dziejów chrześcijaństwo nieustannie intelektualizowało więk szość tego, co w praktykach pogańskich i jego własnych związane było z ciałem, i czyniło z tego w najlepszym razie czyste dodatki do litur gii. Amatorzy imprez techno lub wierni wyznawcy Wagnera, którzy najszykowniej ubrani tłoczą się w Bayreuth w poszukiwaniu ekstazy, odnajdują pod wieloma względami fizjologię transu i transcendencji, którą religie nowożytne często były skłonne lekceważyć, a niekiedy
nią pogardzać. W przytoczonym wcześniej tekście Plutarch przypomina, że w epoce archaicznej również „historia i filozofia” wypowiadały się wierszem i muzyką: poezja nie tylko dawała się pogodzić z dyskursem prawdy, lecz była jego znakiem rozpoznawczym; to, co w niej formułowano, musiało przynależeć do jakiegoś wyższego porządku, niedającego się pogodzić z posługiwaniem się mową zwyczajną. Nie była jedynie pieczęcią prawdy; sprowadzała ją przy pomocy Apollina i Muz, któ rzy godzą się ją objawić dopiero wówczas, gdy podda się ona jarzmu
mowy rytmicznej i miarowej:
Człowiecza Czci, Języku Święty, Ładzie, prorocza głębio mowy! Sam bóg w człowieka przedzierzgnięty Przyjmuje piękne twe okowy, Natchnień dawczyni szczodrobliwa! Tak oto mądrość się odzywa I Głos dostojny płynie w dal, Brzmieniem swym zrywa więź, zuchwały, Z ustami, które go wydały Staje się głosem drzew i fal!23
29
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Za sprawą wypracowanego współbrzmienia te wersy Valery’ego w oso bliwy sposób wskrzeszają w XX wieku poetykę opętania, niewiele różniącą się od tej z najbardziej archaicznej starożytności, w której głos prawdy musi koniecznie przychodzić skądinąd, z samej góry lub z największej głębiny, nie będąc tożsamy z głosem poety, który jest zaledwie jego przekaźnikiem. Tak należy rozumieć słynne wersy Odysei, w których aojda Femios, któremu poważnie grozi to, że zostanie zabity przez Odyseusza pod czas masakry zalotników, stara się wybronić w oczach mszczącego się bohatera: „Samouk jestem” - woła dosłownie (po grecku autodidaktos) - „bóg zaszczepił mi w łonie wątki rozmaite”24. „Samouk” nie może tutaj oznaczać „tego, kto wykształcił się sam”, we współczesnym rozumieniu, ani nawet „tego, kto nie miał nauczyciela”, jak to się nie kiedy tłumaczy: zdanie to byłoby jaskrawo sprzeczne ze wzmianką o boskim natchnieniu, która pojawia się zaraz potem. Słowo to znaczy po prostu, że aojda nie szukał swej wiedzy tam, gdzie się ją znajduje zazwyczaj, czyli w studiowaniu (mathesis), słuchaniu (akroasis) czy dociekaniu {historia), lecz że ta wiedza pojawia się w nim samorzut nie, w sposób zarazem naturalny i cudowny, niedający się sprowa dzić do ludzkiego rozumu. Femios stwierdza w sumie nic innego jak: „Mam wiedzę wpojoną” lub „Moja wiedza płynie ze źródła”. Cudowna wiedza, zapewne, mogąca usprawiedliwić to, że Odyseusz oszczędzi aojdę, co też bez wahania czyni. Ale wiedza straszliwie krucha, gdyż niepoddająca się sprawdzianowi prawdy i nieświadoma warunków, w jakich powstała. Już dzięki samej obecności postaci aojdów, takich jak Femios czy Demodokos, Odyseja zapoczątkowuje refleksję i dociekania na temat sztuki śpiewu rapsodycznego i poezji w ogóle, których brakuje jeszcze w Iliadzie. Podczas gdy autor pierwszej epopei zdawał się uprawiać sztukę szczęśliwą, wolną od wątpliwości i krytyki, autor poematu o Odyseuszu - ten sam lub inny niż w przypadku poematu o Achillesie,
30
). 32 Posta0my zresztą ot0arcie pytanie: czy sam Homer
0ierzył 0 Muzę? To 0cale nie takie pe0ne.
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
nieważne - stara się tu i ówdzie delikatnie uzasadniać znaczenie swej roli i wartość swych słów. Postawmy zresztą otwarcie pytanie: czy sam Homer wierzył w Muzę? To wcale nie takie pewne. Naiwnością byłoby widzieć w Iliadzie i Odysei naiwnych świadków pierwotnego jakoby stanu literatury; są to jedynie najstarsze zachowane utwory, ostatni przedstawiciele pewnej tradycji, już schyłkowej lub ulegającej gruntownej przemianie. Homer utrzy muje z Muzą relację być może tylko na niby archaiczną. Przynajmniej udaje, że w nią wierzy w ramach pewnej autentycznej teorii poezji był bowiem, przed Arystotelesem, pierwszym teoretykiem literatury zachodniej. A dlaczego nie? W końcu musiało się zdarzyć, że wiedza stała się sama dla siebie tematem: wiedza wpojona, pochodząca od Apollina i Muz, nie mogła już dłużej ignorować apollińskiego nakazu „Poznaj samego siebie”, jaki widniał na frontonie świątyni w Delfach oznaczało to jednak uruchomienie mechanizmu niekończącego się usprawiedliwiania, z którego poezja nie mogła wyjść bez szwanku. A może już Odyseja starała się jedynie odpowiedzieć na zapomniane dzisiaj krytyki zewnętrzne, z których zachowały się tylko domyślne cząstkowe pochwały pod adresem mitycznych aojdów, Femiosa i Demodokosa? Cierpliwości! Poezjożercy mieli się wkrótce ujawnić w pełnym świetle. Czas antyliteratury miał bowiem nadejść bardzo szybko.
Proces pier0szy. Autorytet
Hektor wychodzący z kapelusza. Geneza literatury. Poeta nagi i wygnany. Przypowieść o dwóch królach. Ksenofanes z Kolofonu. O autorytecie iv kwestii zielonych myszy. Gwał towność IIeraklita. Krowa Archilochosa i wszy Homera. Trzy próby zdefiniowania lite ratury. Broń masowego uwodzenia. Kłamstwo, przywilej państwa. Przewrotność poety. Prawda jest nową ideą. Jak filozofia napisała od nowa Odyseję. Pierwsze auto da fć. Zazdrosny stary retor. Świat bez objawienia. Rewolucja kulturalna prezydenta Platona. Nie ma republiki w Państwie. Jezus i Paweł przeciwko uczonym w piśmie. Zaskakujący awans powieściopisarza katolickiego. Trzech świętych na odsiecz literaturze. Nieczyste sumienie Izydora. Psalm antyliteracki. Czy lepiej palić heretyków, czy gramatyków? Świętość barbarzyństwa. Bóg nie dba o gramatykę. Poeci są poganami. Jak święty To masz z Akwinu ocalił literaturę. Antyliteratura w Rzymie.
Poeci są „czcicielami Muz”1, chwalą się tym, ale czy nie lepiej byłoby służyć prawdzie? To właśnie dawano im do zrozumienia. Jakże drażniąca jest bowiem wypowiedź, której podmiot udaje, że nie jest jej autorem! Kazać mówić umarłym, wywoływać istoty nieobecne, kazać wierzyć w ich obecność - czy to poważne? Wers 298 ósmej pieśni Iliady ma coś z poznawczego skandalu, z prostackiej sztuczki słownej: Hektor pojawiający się pod postacią wściekłego psa2, niczym zwyczajny królik wychodzący z kapelusza? Ejże! Trzeba skończyć z tą maskaradą. A właśnie, jakie nosi ona miano? Można by ją nazwać 1 i t e r a t u r ą, a jej kłopoty dopiero się zaczynają.
* Rzeczywiście, literatura zaczyna się po prostu wtedy, gdy zaczyna mieć kłopoty. Nie rozpoczyna się ani od Homera, ani od Gilgamesza
33
S. 33 Kazać mó0ić umarłym, 0y0oły0ać istoty nieobecne, kazać 0ierzyć 0 ich obecność -
czy to po0ażne?
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
czy od epoki romantycznej, lecz od Platona wyganiającego poetów z państwa, tak jak Bóg wygnał z Edenu naszych pierwszych rodziców. Oto jej geneza, a jest ona historyczna. Dopóki żyje się w nieświadomości, nie istnieje się. Czy Adam i Ewa istnieli, gdy włóczyli się gnuśnie po ziemskim Raju pośród zwierząt i kwiatów, mówiąc bez wysiłku mową wszystkich, w błogim zespoleniu ze światem i ze Stwórcą? W dniu, w którym odkryli, że są nadzy, a ta nagość napełniła ich wstydem, posiedli świadomość. Stali się w pełni ludźmi ci, którzy wcześniej zadowalali się tym, że są - ogromny krok do przodu, choć łatwy do zrobienia: wystarczyło zjeść owoc z drzewa wiadomości dobrego i złego. Drzewo to wcale nie musiało mieć jakiegoś ukrytego działania, jakiejś tajemnej mocy: każde drzewo, każda roślina, każda skała może tanim kosztem dać tę wiedzę, jeżeli tylko zakażę się do nich dostępu. Jeżeli jesteście w mieszkaniu, to zwykła szafa, szuflada, pudełko załatwią sprawę. Które dziecko, która Ariadna nie będzie zawsze chcieć uchylić siódmych drzwi w zamku Sinobrodego? Natura zakaza nego przedmiotu nie ma większego znaczenia. Ten najpospolitszy nie będzie najmniej skuteczny, wręcz przeciwnie. Prawo stwarza grzech, powiada apostoł, skoro zakaz stwarza pożądanie3; lecz otwiera ono przy okazji przestrzeń dla świadomości, dla wolności, dla egzystencji. Tak stało się również z poetami. Opowiadali o świecie, o bogach, o he rosach - nie z własnej inicjatywy, jako o rzeczach, które umieli pozna wać, tak jak ja wiem z bezpośredniego źródła, że na przykład słońce świeci za tym oknem, że moja dłoń ma pięć palców i że kot mruży oczy, kiedy głaszczę go po głowie - lecz w efekcie wiedzy wpojonej, wiedzy bez świadomości i bez dowodu, tej, którą Muzy hojnie obda rowują swe wierne sługi. Potem przyszedł filozof, który wiedział prawdziwie, czyli wiedział, że wie, lub nawet wiedział, że nie wie, a najważniejsze w tym było to, że znał warunki zarówno owej wiedzy, jak i niewiedzy. Przy tej samej okazji wiedział również, że poeci nie wiedzą autentyczną wiedzą i że
35
$ iO $ # w iP Q " ( R i' O S # ' ? S !
stwarzają jedynie jej pozór. Sokrates długo dowodził tego rapsodowi łonowi, który paradował po placach i który wrócił z tej rozmowy mocno zakłopotany, położywszy uszy po sobie, wyzbywszy się arogancji. W ten sposób poeci dowiedzieli się, że są nadzy, jak król z baśni, i że już nigdy nie będzie im wolno dotknąć drzewa wiadomości ani twierdzić, że przynoszą jego owoce. Tak również dowiedzieli się, że nie są filozofami. I tym sposobem stali się poetami. * Pierwsza lekcja filozofii: to coś, co uprawiają poeci, to nie jest filozofia. Ach, piękna lekcja! Jeszcze palą ich od niej policzki. Lecz w takim razie, jeśli nie uprawiają filozofii, to co uprawiają?
♦
Dwóm królom trudno jest żyć w jednym państwie. Jeden będzie chciał uciąć głowę drugiemu. W najlepszym wypadku zadowoli się jego wygnaniem i będzie po sprawie. Pewnego dnia filozofom zachciało się wziąć w swoje ręce władzę i zo stać królami. Zbudowali idealne państwo i wygnali z niego ostatecznie poezję i poetów. Gdyby mogli uciąć im głowy, uczyniliby to, tak jak Sokratesa skazano na wypicie trucizny. W państwie greckim dyskurs zawsze zmaga się z dyskursem: nie ma takiego zwycięstwa politycznego, które nie byłoby zwycięstwem jakie goś konkretnego dyskursu. I na odwrót: nie ma dyskursu, który nie byłby polityczny. Wygnanie poezji przez filozofów nie jest zwyczajnym starciem zbyt gadatliwych gałganiarzy. Jest to walka o władzę - czy też o wpływ na władzę. ♦
36
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
Tak naprawdę proces przeciwko literaturze4 nie zaczął się dokładnie od Platona. Po pierwsze dlatego, że Platon nie brał na cel literatury we właściwym, nowoczesnym znaczeniu tego słowa, lecz coś, co miało się nią dopiero stać - i co stanie się nią właśnie z powodu owego wygnania poetów. A po drugie dlatego, że Platon nie dobył miecza jako pierwszy. Pierwszy atak, po którym pozostał ślad, nosi podpis Ksenofanesa z Kolofonu, który żył mniej więcej między rokiem 570 a 475 przed naszą erą i o którym niewiele wiadomo prócz paru fragmentów jego pism. Wśród tych ostatnich jest osobliwa piosenka pijacka - nie dla tego osobliwa, że nie zaczyna się żadną inwokacją do Muz (nic w tym dziwnego: nie zwykło się zapraszać ich na libacje), lecz ze względu na prowokującą konkluzję, regularny atak na stare wiersze pisane pod natchnieniem dziewięciu sióstr: Chwalcie człowieka, który, wypiwszy, sławi wielkie czyny, W miarę jak nawiedza go pamięć i gorliwe umiłowanie cnoty. Wcale go nie zajmują walki tytanów ani gigantów, Czy też centaurów - te wszystkie wymysły starożytnych Ani gwałtowne konflikty: to wszystko nie służy niczemu, Podczas gdy bogom szacunek należy się zawsze.5
Nieważne, że nie wspomina się Muz po imieniu, to je poeta bierze na cel i ich inspirację odrzuca: walki tytanów były tematem ich pierwszej pieśni, mającej sławić zwycięstwo olimpijczyków, i nie trzeba wcale daleko szukać, by zrozumieć, że „gwałtowne konflikty” wskazują na Iliadę. Dziewięć sióstr odprawiono! Pamięć (Mnemosyne), która jest ponoć ich matką, przychodzi bez ich pośrednictwa, jedynie z pomocą wina - to czysto materialne i fizjologiczne źródło inspiracji jest tyle samo warte co inne. Wielkie poematy przekazywane przez tradycję zostają nazwane „wymysłami” lub „fikcjami” (plasmata), bardzo od ległymi od owej prawdy, do której Homer czy Hezjod odwoływali się
37
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
w całej swej prostoduszności; bardzo też odległymi od wszelkiej cnotliwości. Przez wzgląd na bogów zachęca się opojów do opiewania prawdziwych wielkich czynów i do porzucenia starych poematów pełnych kłamstw i bezeceństw. Krytyka skierowana przez Ksenofanesa przeciwko poezji znajduje w innym miejscu jeszcze bardziej bezpośredni wyraz. „Wszyscy pobie rają na początku nauki u Homera”, stwierdza zrezygnowany; problem tkwi w tym, dodaje, że ta nauka jest niewiele warta: „Homer i Hezjod przypisywali bogom to wszystko, co u ludzi hańbiące i naganne: kra dzież, cudzołóstwo i wzajemne oszustwa”6. Jakim autorytetem mogą się cieszyć tacy nauczyciele?
* Oto mamy więc zebrane w paru fragmentach główne zarzuty, jakie w ciągu stuleci do znudzenia podnoszono przeciwko poetom i lite raturze w ogóle: można u nich znaleźć jedynie kłamstwa i niemoralność, niemoralność i kłamstwa - kolejność nieważna, i tak się nie da z tego wyjść. I natychmiast pada wniosek: pozbawmy ich wszelkiego autorytetu w państwie, w szkole, wśród dzieci etc. Tyle że należałoby może odwrócić rozumowanie, aby uchwycić to wszystko, co się za nim kryje naprawdę: najważniejsza w całej argu mentacji jest kwestia autorytetu. Toteż nikomu nie przychodzi do głowy, by krytykować niedorzeczność dziecięcych wyliczanek, z tego na przykład powodu, że zielone myszy nie istnieją lub że, gdyby na wet istniały, zanurzanie ich w oleju i w wodzie nie uczyniłoby z nich zapewne nigdy gorących ślimaków. A ileż kłamstw (wraz z odrobiną sadyzmu) kryje się w takiej prostej śpiewce! Nikt jednak się tego nie czepia, ponieważ same dzieci nie bardzo wierzą w te banialuki. Zupełnie inaczej ma się sprawa z Homerem i Hezjodem - a przynaj mniej miała się inaczej, zanim Ksenofanes, Platon i paru innych nie
38
). 41 Homera po0inno się ze zgromadzeń 0yrzucić i obić. Archilochosa podobnie.
Heraklit
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
wtrącili się do dyskusji. Jeżeli warto było zaatakować pewnego dnia Homera, to dlatego, że nie miał on nic z Babci Gąski dla grzeczniutkich dzieci greckich. Wraz ze swym kolegą po fachu, Hezjodem, był on po prostu, co przyznaje Ksenofanes, wychowawcą i nauczycielem Grecji. Aby zastąpić mistrza, trzeba było go najpierw skrytykować.
*
Stanowisko Ksenofanesa jest tym bardziej interesujące, że on sam nie porzucił bynajmniej mowy poetyckiej, wierszowanej, która stanowiła już tworzywo wielkich poematów założycielskich. Tak jak Homer, jak Hezjod, używa on heksametru daktylicznego, czyli wiersza epopei. Wiersz jest wówczas wyróżnikiem dyskursu doskonałego, dyskursu autorytatywnego, niezależnie od tematu; jest tym dyskursem, który wykracza poza zwyczajne użycie języka. Nie ma antynomii między wierszem i prawdą. Nie tylko dlatego, że uczeni mieli w zwyczaju wypowiadać się wierszem, lecz także dlatego, że nie mogli postępować inaczej: wiersz był nośnikiem wiedzy transcendentnej. Tymczasem Ksenofanes nie poprzestaje na pisaniu wierszem. Układa, jak widzieliśmy, piosenki pijackie, a dokładnie elegie biesiadne, które recytuje się w rytualnym momencie libacji, kiedy przechodzi się od potraw do trunków. Elegie o wydźwięku krytycznym, to prawda, ale jednak elegie. Ksenofanes walczy właściwie na tym samym polu, co atakowani przezeń poeci. „Wielkie czyny”, o których chciałby słuchać pieśni, powinny jego zdaniem zastąpić kłamliwe i niemoralne epopeje poprzedników. Nie propaguje więc jakiegoś radykalnie odmiennego typu dyskursu, lecz raczej nową poezję, opartą bardziej prawomocnie na prawdzie i dobru. Czy też, mówiąc całkiem anachronicznie: inną literaturę, zamiast nie-literatury. ♦
40
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
Toteż miejsce Ksenofanesa w historii filozofii pozostaje wybitnie niejednoznaczne. Czy był on już filozofem? Czy był jeszcze poetą na dawną modłę? Specjaliści zastanawiają się nad tą kwestią i nawet jeśli ubóstwo dostępnego materiału nie bardzo pozwala na to pytanie definitywnie odpowiedzieć, to największa trudność tkwi być może w tym, że nie dokonało się jeszcze w owym czasie całkowite rozdzie lenie dyskursów7. Pół wieku później natomiast pojawienie się Heraklita otwiera inną erę. Wtedy Ksenofanes podlega takiej samej krytyce jak inni przedstawi ciele dawnej poezji uczonej: „Rozległa wiedza nie uczy, ale nauczyłaby Hezjoda, Pitagorasa, Ksenofanesa lub Hekatajosa”8. Dyskurs wiedzy (polumathie), nawet najbardziej rozległy, nie jest dys kursem rozumienia (nous). Do tego pierwszego przynależy poezja dy daktyczna, reprezentowana przez Hezjoda, który wcale nie jest mniej warty niż inni uczeni, którzy przyszli po nim. Hezjod zostaje zresztą potraktowany kilkoma pogardliwymi sformułowaniami: „Nauczycie lem wielkiej rzeszy był Hezjod; według nich on wiedział najwięcej, on, który nie rozumiał, że dzień i noc to jedność”9. Tak więc tego, czego Heraklita uczy inteligencja - a mianowicie, że „tym samym są żywy i umarły, czuwający i śpiący, młody i stary”, że „Bóg jest dniem i nocą, zimą i latem, wojną i pokojem, sytością i głodem”, że „droga w górę czy w dół, jedna i ta sama”10 - Muzy nie raczyły nauczyć Hezjoda. Jaką zatem wartość ma ich nauczanie, które tak bardzo cenią aojdowie i społeczeństwo? A co do Homera, to czy trzeba jeszcze o nim koniecznie mówić? Heraklit nie znajduje dlań dość surowych słów: „Homera powinno się ze zgro madzeń wyrzucić i obić. Archilochosa podobnie”11. Krytyka ta dotyczy samej poezji, której najsłynniejszymi ucieleśnieniami byli dla Greków Homer i Archilochos, pierwszy w dziedzinie epopei, drugi w liryce. Wiemy, jakim respektem Homer darzył Muzy: respekt Archilochosa był nie mniej szczery. Jako dziecko, gdy szedł sprzedać na targu krowę,
41
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
spotkał nocą dziewięć tajemniczych młodych kobiet, które drwiły z niego, po czym zniknęły wraz z krową, pozostawiając mu w zamian lirę - tak oto spotkał Muzy. Tak starożytna legenda tłumaczy, w jaki sposób Archilochos odkrył równocześnie poezję i satyrę, w których to dziedzinach stał się niekwestionowanym mistrzem12. Tak wielkie spoufalenie z Muzami powinno było powstrzymać Heraklita i wzbudzić w nim odrobinę respektu; a dzieje się wręcz odwrotnie, wzmacnia ono jego ciosy, które zadaje Homerowi i Archilochosowi jako nędz nym służalcom, najwyraźniej nie obawiając się, że spotka go taki sam los jak zabójcę Archilochosa, wygnanego przez Pytię z sanktuarium w Delfach za to, że zabił człowieka, który poświęcił był się Muzom13. Pogarda dla Muz i arystokratyzm charakteryzują sąd Heraklita na te mat dzieł homeryckich - należy je postawić na tym samym poziomie, co pospolite dziecinne głupoty: „Mylą się ludzie, przyjmując za wie dzę to, co widoczne, podobnie jak Homer najmądrzejszy z wszystkich Greków. Oszukali go chłopcy bijący wszy, kiedy mówili mu: cośmy widzieli i schwytali, zniszczyliśmy, czegośmy nie dojrzeli i nie złapali, nosimy na sobie”14. Oto więc Homer, nauczyciel Greków, zapędzony w kozi róg przez dziecinną zagadkę, której paradoksalności nie potrafi dostrzec, raz jeszcze niepotrafiący pojąć jedności przeciwieństw. Jeżeli poetę wojny trojańskiej omamiły zwyczajne wszy, to jak można mu ufać, gdy mówi o sprawach ludzkich i boskich? Według Heraklita poezja nie jest więcej warta niż pospolite mniema nia, opinia „większości”, której chce przeciwstawić dyskurs bardziej odpowiadający prawdzie: nie pierwszy lepszy, ale dyskurs w pełnym tego słowa znaczeniu, dyskurs rozumu, sam logos'5.
42
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
Pierw)za próba zdefiniowania literatury Wraz z Heraklitem pojawia się sztuka słowna nowego rodzaju, inna forma dyskursywna: już nie wierszem, lecz prozą. Taki jest język logosu, odmienny od języka poetyckiego. Co prawda, Heraklit nie był wynalazcą greckiej prozy. Zgodnie z tradycją zaszczyt ten przypada Kadmosowi z Miletu, Anaksymandrowi czy Ferekedysowi z Syros, którzy żyli kilkadziesiąt lat, a nawet wiek wcześniej16. To jednak dzięki niemu konkretyzuje się wymóg dyskursu wznioślejszego i prawdziwszego, przewyższającego i odrzucającego wszystkie inne. Dyskursu bezkompromisowego, tak bardzo wiernego realnemu światu, że wcale nie potrzebuje powabów poezji i kpi sobie z naruszania przy jętych zwyczajów językowych, jeśli chodzi o lepsze oddawanie prawdy. „Sybilla szalonymi usty głosząc sprawy bez uśmiechu, bez ozdób, bez pachnideł, wieszczy, przemawiając tysiące lat, z woli boga”17. To, co może Sybilla dzięki boskiemu Apollinowi, Heraklit, jak głosi, jest zdolny uczynić dzięki inteligencji i logosowi, bez ozdób ni upięk szeń. On jeden czuwa, gdy inni śpią18. Literatura jest snem rozumu.
Próba druga Apollo był bogiem poezji i prawdy. Od czasów Heraklita jest jedynie bogiem poezji. Tak oto bóstwa upadają i obracają się w pył. Krytykę literatury uprawia się zawsze w imię jakiegoś innego autory tetu: religijnego, politycznego, filozoficznego. Władzę obala się jedynie po to, by na jej miejscu ustanowić inną: - Czy to bunt? - Nie, Najjaśniejszy Panie, to rewolucja. Tymczasem nie ma zamachu stanu bez państwa lub bez władzy: antyliteratura istniała dlatego, że potęgą była przede wszystkim literatura.
43
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Lub też, by wyrazić się ściślej, przed Heraklitem istniała pewna po tęga, i tej utraconej, zapomnianej potędze nadajemy dziś miano
literatury. Literatura jest tęsknotą za upadłą władzą.
Próba trzecia Władza, która nastaje i przegania inną, to filozofia - bo był niegdyś czas, gdzie miłość do wiedzy (philosophid) współistniała osobliwie z nienawiścią do poezji. Jednakże nawet u Platona, księcia filozofów - i księcia antyliteratury ataki nie były skierowane ani przeciwko wszelkiej poezji, ani przeciwko wszelkiej możliwości poezji. Były raczej nienawiścią do czegoś, co nie nosiło jeszcze nazwy. Sta rając się zdefiniować samą siebie i znaleźć dla siebie miejsce pośród dyskursów, filozofia definiuje swoje przeciwieństwo - należy się jej za to wdzięczność. Literatura jest tym, co pozostaje, kiedy inne dyskursy zajęły cały te ren. Nędznym ochłapem. Literatura jest tym, co się atakuje. Nawet nędzny ochłap można jesz cze okroić, nieprawda? (W domyśle: literaci, cieszcie się tym, co dla was zostaje, bo to i tak za dużo).
Literatura jest tym, co się skazuje na wygnanie - bo po Heraklicie przychodzi Platon, który pozostał w pamięci zbiorowej jako ten, który wygnał najwięcej poetów w całej historii antyliteratury (na papierze, ma się rozumieć: nic nie wiadomo o tym, żeby sam miał uczestniczyć w masowych deportacjach - zapewne nie miał ku temu okazji)19.
44
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
Wygnanie jako wyraz potępienia poezji wskazuje na to, że w starożyt nej Grecji jest to kwestia wybitnie polityczna. Chodzi tu o władzę: kto, w idealnym państwie wymyślonym przez Sokratesa, będzie w stanie naj lepiej ją sprawować? Księga V Państwa daje na to odpowiedź: filozof. W porównaniu z nim poeta jest jedynie niebezpiecznym bałamu tem: „A takiego męża, zdaje się, który by z wielkiej mądrości potrafił się mienić w oczach i naśladować wszystko możliwe, gdyby nam do miasta przyszedł sam i chciałby się u nas produkować, przyjęlibyśmy z wielkim szacunkiem jako istotę godną czci i podziwu i sympatyczną, ale byśmy powiedzieli, że u nas w mieście takich nie ma, i nie trzeba, żeby się tacy między nami zamnażali, więc odesłalibyśmy takiego do innego miasta wylawszy mu perfumy na głowę i uwieńczywszy go przepaską wełnianą [...]”2°. Postępowanie bardziej kurtuazyjne niźli Heraklitowe obicie kijem, chociaż, pominąwszy ból fizyczny, wynik pozostaje taki sam: poeta nie ma prawa przebywać w idealnym polis, a jeśli zostaje odesłany do sąsiedniego państwa, to jest jak niebezpieczny agent, który może osłabiać wroga. Oto pożytek z poezji, o którym jej dzisiejsi adwersarze nie mogą na wet marzyć: jako broni masowego uwodzenia. Do tego trzeba jeszcze jednak, jak Sokrates i Platon, wierzyć w jej moc. Nie dlatego wyga niają oni poetów, że są bezużyteczni, lecz dlatego, że są szkodliwi. Wszelako nie wszyscy poeci, bo zaraz po tym wyrzuceniu za drzwi pełnym ironicznych uprzejmości Sokrates dopuszcza użyteczność in nego typu poezji: „a sami byśmy się zadowolili mniej świetnym i mniej przyjemnym poetą i opowiadaczem mitów, mając pożytek na oku. On by nam naśladował powiedzenia przyzwoite i w mówieniu trzymałby się tych wzorów, któreśmy ustalili prawem, kiedyśmy się wzięli do wychowywania żołnierzy”21. Miałby zatem istnieć jakiś inny rodzaj poezji: cieszącej się oficjalnym uznaniem państwa, mającej swoje miejsce w kształceniu obywatelskim
45
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
i wojskowym. Chodzi tu jedynie o władzę i autorytet: kłamstwa poezji są niebezpieczne nie dlatego, że każde kłamstwo jest takie, ale ponie waż jakiekolwiek kłamstwo, którego autorem nie jest państwo, staje się niebezpieczne. Jedynie państwo ma prawo kłamać, a kłamstwo jest zbyt cenne, by pozostawić je w rękach poetów: „Zatem jeżeli w ogóle ktokolwiek, to rządzący w państwie mają prawo kłamać; albo w sto sunku do wrogów, albo do własnych obywateli, dla dobra państwa. A inny nikt niech czegoś takiego nie próbuje”22. W sposób wymowny potępienie zostaje nałożone nie na samą poezję, lecz na poetów, którym zarzuca się, w najmocniejszym tego słowa zna czeniu, brak autorytetu: nie zezwala im się kłamać, bo nie są w stanie ręczyć za konsekwencje swych opowieści. Oskarżenie jawi się jako negatywna strona aury poetyckiej. Poeta jest niewątpliwie „święty”, „cudowny”, „zachwycający” i Platon, ustami Sokratesa, chętnie to przyznaje. Tu, w Państwie, odnajdujemy opis, który już występował w łonie: „Bo to lekka rzecz taki poeta i skrzydlata i święta. A nie prędzej potrafi coś zrobić, zanim bóg w niego wejdzie, zanim zmysłów nie straci i nie pozbędzie się rozumu. Jak długo ma ten majątek, nie potrafi żaden człowiek być poetą, ni wieszczem”23. Problem polega na tym, że owo boskie natchnienie pozbawia poetę zarówno jego kunsztu, jak i tożsamości, które idą ze sobą w parze. Jako że nie tworzy on z mocy sztuki, ale dzięki „boskiemu przywilejowi”, nie posiada żadnej kontroli nad swą twórczością, posuwając się w tym procesie aż do rezygnacji z fundamentalnego atrybutu istoty ludzkiej: rozumu lub inteligencji (nous), nad których brakiem u Hezjoda ubo lewał już Heraklit24. Tymczasem nierozsądek poety sprzęga się z co najmniej równic po ważnym zaburzeniem: utratą indywidualności, która etymologicznie oznacza demencję, to znaczy wyjście poza własny umysł (demens). Zdolny przemawiać kolejno w imieniu wielu, wcielać się w liczne posta cie oraz, dosłownie, „stawać się czymkolwiek” (pantodapon gignesthai),
46
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
poeta, w niepokojący sposób, wymyka się jedności i spójności, które są udziałem zwykłych śmiertelników. Jest zmienny, płynny, jest nie uchwytną zmieńnokształtną istotą, zawsze obcą bliźniemu i sobie. Jak można akceptować w państwie takie słowo przybywające skądinąd, pozbawione autora i autorytetu? Jeśli kiedykolwiek poezja, mimo wszystko, ma być obecna w państwie, to może chodzić jedynie o poezję w dosłownym znaczeniu dozwoloną.
* W tym Platońskim państwie, które filozof chce postrzegać jako so lidnie zorganizowaną, zhierarchizowaną, monolityczną całość, czy może istnieć gorsze zagrożenie niż owo wyobcowanie, którego wirus głęboko w sobie noszą poeci? W antycznej Grecji wielu z nich żyje bezdomnie, przemieszczając się z miasta do miasta, by uczestniczyć w konkursach i sprzedawać swe pieśni zauroczonej nimi publiczności, przynosząc tu i ówdzie słowo zawsze obce, bo inne niż potoczne, choćby tylko przez natchniony sposób wypowiadania. Sama ich obecność podważa utopię państwa samowystarczalnego i zamkniętego w sobie, ustanowionego jako sys tem obrony przed światem zewnętrznym. Trzeba mieć na uwadze ów historyczny kontekst, by pod Platońskim potępieniem poetów dobrze dostrzec odrzucenie ze wnętrzności i nie zgodę na zgubne obce wpływy. Chodzi tu przede wszystkim o kwestię polityczną: kto będzie sprawował władzę w nowym państwie? Wiele jest możliwych odpowiedzi, ale jedna rzecz jest pewna i nie podlega dyskusji: nie będziemy się dzielić władzą z obcymi. Terytorializacja władzy oznacza koniec słowa skrzydlatego, ruchliwego, wędrującego, niepodlegającego kontroli.
♦
47
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Prawda, we współczesnym tego słowa znaczeniu, była wówczas ideą nową: niekoniecznie myślano, że powinna być jednoznaczna i oderwana od warunków jej wypowiadania. Czy sam Platon był przekonany o możliwości prawdy absolutnej, jedynej, ponadcza sowej, uniwersalnej, którą można wyrazić i zapisać? Można o tym wątpić, widząc go chowającego się pod maską prowadzącego dialog Sokratesa czy innego cudzoziemca będącego przejazdem w Ate nach25. Polifonia rozmów na agorze lub nad brzegami Ilissos warta jest inspiracji Muzy. Jedno jest pewne: jeśli prawda dążyła do jedności, to automatycznie musiało być tak, że autorytetu, którym obdarzone były niektóre słowa, wszystkie inne powinny być odtąd pozbawione - lub też powinny być podporządkowane tamtym. Dyskryminacja dyskursów postępowała. Toteż wygnanie poetów wiąże się i ze zmianą ustroju politycznego, i z radykalnym przeobrażeniem porządku prawdy. W Grecji archa icznej prawdę wieloraką głosili nauczyciele trojakiego rodzaju: aojda, wróżbita i król26. Platon ustanawia nowy system, w którym główną rolę gra filozof. Koszty przejścia z jednego systemu do drugiego ponosi poeta. Jakie byłoby jego miejsce w owym świecie rządzonym przez filozofów królów, dzierżących w swych rękach jednocześnie prawdę i autorytet? To święte przymierze wiedzy i władzy automatycznie wy klucza z systemu innych pretendentów: chodzi tu, ni mniej, ni więcej, tylko o zamach stanu (lecz wirtualny, skoro rozgrywa się on przede wszystkim w sferze umysłu). Zatem poeta - ale nie poezja - exit. Czyż nie jest rzeczą osobliwą, że księga X Państwa, w której skupiają się najostrzejsze ataki Platona na owych podejrzanych Igarzy, zawiera również jeden z najbardziej znanych Platońskich mitów - ten o Erze z Pamfilu - który wieńczy to dzieło opisem zaświatów i mechanizmu powtórnych narodzin, jak gdyby poezja i wyobraźnia mityczna, dopiero co wyrzucone drzwiami, powracały oknem?
48
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
Paralelę z pieśniami homeryckimi podkreśla sam Sokrates, na początku i na końcu swej opowieści, zapowiadając zrazu, że nie będzie snuł „histo rii o Alkinoosie, tylko o dzielnym żołnierzu. Nazywał się Er, był synem Armeniosa, a rodem był z Pamfilu”, a kończąc pouczającym przykładem Odyseusza, który w piekielnych czeluściach roztropnie wybiera odrodzenie się w skórze zwykłego człowieka, a nie herosa27. Tu następuje mrugnięcie okiem do gramatyka: wedle Era Ajaks jest dwudziestym z kolei, który wybiera nowe życie, tak jak był już u Homera dwudziestym spotkanym przez Odyseusza w jego wspomnieniach o zmarłych2*. Ten eschatologiczny mit przekracza tym samym mity dotąd istniejące i obwieszcza ich koniec. Sokrates proponuje w pewnym sensie inną Odyseję: nie tę wypełnioną baśniowymi i kłamliwymi opowieściami, którymi Odyseusz raczył króla Alkinoosa, lecz prawdziwą, o tym, co się dzieje z duszami po śmierci. Ściślej mówiąc, to, co opowiada filo zof, to niepodobieństwo jakiejkolwiek nowej Odysei, bo nowe życie, które wybiera Odyseusz, jest skromne, niewidoczne i dosłownie bez historii. Bardzo daleko odszedł on od własnych opowiastek, którymi z upodobaniem sypał jak z rękawa na wyspie Feaków. Uświadomiw szy sobie bezużyteczną marność wszystkich swoich przygód, zmarły bohater wybiera egzystencję antyheroiczną, wypełnioną ciszą lub przynajmniej - pozbawioną opowieści, do której zdawało się sprowa dzać życie tego antybohatera. A przecież anty-Odyseja nadal jest Odyseją, choć Odyseją innego ro dzaju. Toteż wygnanie poetów nie musi koniecznie oznaczać końca wszelkiej poezji. Odtąd będą istniały poetyckie kłamstwa państwowe, których niezbędność podkreśla Sokrates. Przede wszystkim pojawią się mity filozoficzne (w domyśle: p r a w d o m ó w n e), mające zastą pić stare, niebezpieczne legendy epickie i tragiczne. Jeden dyskurs przegania inny, prawda - fałsz, filozofia - epopeję. O ile poezja jako taka znika, to jej funkcja performatywna i prawdziwościowa wszak pozostaje - rozmaicie obsadzana i wypełniana już nie przez poetów.
49
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Chyba że dopatrzymy się w tym końcowym micie ostatecznej sprzecz ności i ostatecznego świadectwa ironii, której nie skąpił ani Sokra tes, ani Platon, a której znaczenie w samym Państwie wykazał Leo Strauss29? Nie ma to w istocie większego znaczenia: ironia, jeśli tu występuje, wcale nie unieważniałaby rywalizacji między poezją i fi lozofią, a raczej by ją podkreślała. Aby się w pełni objawiła, trzeba, by na końcu dialogu Sokrates zaangażował się jawnie w działanie, które nieco wcześniej potępił: w budowanie mitu. W ten sposób, pomiędzy mitem epickim a mitem filozoficznym, zostaje formalnie ustanowiona równorzędność, niezależnie od tego, jak się ją rozumie (zastąpienie jednego drugim czy odrzucenie obu). Diogenes Laertios twierdzi, że Platon w młodości „pisał poezje, najpierw dytyramby, później pieśni i tragedie”. Pewnego dnia, „gdy pragnął iść w zawody w pisaniu tragedii, spotkawszy przed Dionizjami Sokratesa i wysłuchawszy jego rady, rzucił poezję w ogień”. Mając wówczas dwadzieścia lat, zdecydował się poświęcić resztę swego życia filozo fii30. Takie było pierwsze pożegnanie z literaturą, którego ślad został zachowany. Takie było pierwsze auto dafe poezji, dokonane rękoma księcia filozofów. Jasna płynie z tego nauka: poezja i filozofia nie dają się ze sobą pogodzić, a to dlatego, że walczą o tę samą władzę, o to samo terytorium - i o tych samych ludzi31.
♦ Spróbujmy zdjąć z filozofii część ciężaru winy: nie ona jedyna ata kowała poezję. Uderzenia nadchodziły jednocześnie z różnych kie runków, jak gdyby sama poezja przejawiała osobliwą skłonność do wywoływania agresji i wrogości. Czyż w tym samym czasie, kiedy Platon pisał Państwo (380-360 p.n.e.), retor Isokrates też nie powtarzał antypoetyckiej śpiewki, oskarżając po etów o wykorzystywanie językowych ozdobników do zręcznego ukrywania
50
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
słabości swego myślenia i wzywając publiczność, by nie dała się na to nabrać? I proponował przy tej okazji mały eksperyment z manipulacją na tekście niemal oulipowskiego typuł2: „gdyby ktoś zostawił w poema tach pochwalnych słowa i myśl, a odrzucił metrum, wówczas poematy te okazałyby się niegodne sławy, którą się cieszą wśród nas obecnie”33. Zamiana poezji na prozę była bez wątpienia częścią tradycyjnych ćwiczeń gramatyków: odtąd pozwala ona sprawdzać zawartość wier szy i odróżniać treść od formy. Orator ma demaskować szalbierstwo wersyfikacji, które przyozdabia błyskotkami jałowe myśli, i wykazać swój talent, podejmując te same, co poeci tematy, ale czyniąc to prozą i lepiej od nich. Dekadę później oskarżanie trwa nadal, kiedy stary Isokrates, autor imponującego dzieła oratorskiego, zarzuci z goryczą Ateńczykom, że okazują mu mniejszy szacunek i wdzięczność niż Pindarowi za jego jeden jedyny wers nazywający Ateny „szańcem Grecji”. Podczas gdy ponadosiemdziesięcioletni Isokrates podlegał niesprawiedliwemu opo datkowaniu, które zatruwało mu życie, Pindar, oprócz zacnego tytułu ambasadora, otrzymał piękną sumkę dziesięciu tysięcy drachm31. W tej dysproporcji było coś nad wyraz gorszącego. Poeta, a fuj! Ciekawe w tej historii jest to, że takiego szturmu przeciwko poezji nie przypuszczono w imię filozofii. A może jednak tak, gdyż to właśnie filozofii chciał bronić Isokrates, skoro takim terminem się posłu guje, choć bynajmniej nie w sensie, jaki nadaje mu Platon i jaki mniej więcej zachował on po dziś dzień. Isokrates określa w ten sposób ogólne wykształcenie i sztukę krasomówczą, z której uczynił swój zawód - nie tyle poszukiwanie prawdy i cnoty rozumianej jako wiedza, ile zwykłe poznanie, badanie poglądów i biegłość retoryczną. Jeśli relacje między Isokratesem a Platonem nie były nigdy zbyt przyjacielskie, to mogli się przynajmniej zgodzić co do jednego: odrzucenia poezji, oskarżanej o zniewalanie innych dyskursów, co obaj zgodnie nazywali nieuzasad nioną pozycją siły.
51
S. 43 Literatura jest snem rozumu.
). 44 Literatura jest tęsknotą za upadłą 0ładzą.
[...] Literatura jest tym, co się atakuje.
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
W owej pierwszej połowie IV wieku taka dominacja niewątpliwie wy nikała bardziej ze wspomnień niż z rzeczywistości: odtwarzała bar dziej praktyki Grecji archaicznej i jej „głosicieli prawdy”. Nie ma to jednak w istocie większego znaczenia. Taktyka polega na wskazywaniu wroga, nawet urojonego i osłabionego, aby szerzyć własne widzenie świata. Poezję można zawsze oskarżać o uzurpowanie sobie auto rytetu, można zawsze uzasadniać za jej pomocą istnienie dyskursu konkurencyjnego, jakiegokolwiek - retorycznego jak u Isokratesa, filozoficznego jak u Platona - zawsze można mobilizować przeciwko niej wszystkie moce dobra i prawdy (lub rzekomo takie); jest ona czarną owcą lub kozłem ofiarnym, przeciw któremu łatwo jest budo wać wspólny front.
* Nie bez przyczyny te pierwsze ataki miały miejsce w starożytnej Grecji - a nie w Jerozolimie, by przywołać drugi biegun, z którego cywilizacja europejska tradycyjnie wywodzi z dumą swoje początki. Poezja nie byłaby ofiarą takich napaści, gdyby religia grecka, tak jak żydowska, stworzona została na podstawie tekstów objawionych i oficjalnej doktryny głoszonej przez kapłańską hierarchię. Jakkolwiek bowiem osobliwe wydaje się to nam, obytym z religiami objawio nymi - judaizmem, chrześcijaństwem, islamem - w starożytnej Grecji nie istniał żaden Pięcioksiąg, żaden odpowiednik Prawa i proroków, żaden wyraziciel boskiej prawdy. Jeżeli nawet były wyrocznie, to wy głaszały one jedynie prawdy cząstkowe. To puste miejsce wypełniała mieszanina tradycji, zwyczajów i kultów o niepewnych granicach geograficznych i kulturowych, potrafiąca przy sposobności wchłaniać bogów i obrządki mniej lub bardziej obce czy odległe, z której od czasu do czasu czerpali poeci, by tworzyć swe dzieła i zaprowadzać pozorny ład, w zależności od miejsca i czasu wypowiedzi - to, co nazywamy
53
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
opowieścią. Owe narracje, wygłaszane przede wszystkim przez chóry młodzieńców, którym każde miasto powierzało zadanie opiewania wyczynów bogów i herosów, były niekompletne, a zwłaszcza wzajemnie sprzeczne. Wobec braku jedynego, objawionego i dominującego nad wszystkimi innymi słowa każdy tekst poetycki był zdolny opowiadać nie absolutną prawdę, lecz jedną z prawd o bogach. Ani Homer, ani Hezjod nie byli wyłączeni z owej powszechnej wielogłosowości. Po dobnie jak inni zajmowali się teologią, podobnie jak inni tłumaczyli świat, mówili, co dzieje się na ziemi i w niebiosach, oraz formułowali pierwsze teorie dotyczące człowieka i boskości. Podziwiane bardziej od wszystkich pozostałych, ich pieśni odgrywały rolę nieomal Biblii nie posiadając wszelako jej autorytetu i nie pretendując do spójności. Nie istniał żaden dyskurs jednoczący i wiarygodny35. Na tym, według Platona, polegał problem. Być może nie jest nam, w Europie początku XXI wieku, tak trudno wyobrazić sobie, czym mógł być świat bez boskiego objawienia. Czyż nie jest to w istocie nasz świat, w którym, na nieszczęście duchow nych wszelkich wyznań, nieomal nie słychać już magów, proroków i świętych tekstów? Trudniej sobie za to wyobrazić świat, w którym, pomimo lub właśnie z powodu tej nieobecności, pewne słowa byłyby owiane szczególną aurą i obdarzone autorytetem mogącym zaradzić nie milczeniu bogów - bo oni, wręcz przeciwnie, okazują się aż na zbyt gadatliwi w owej Helladzie rozbrzmiewającej gwarem wyroczni lecz ich kakofonii. Muzy były wielkimi strażniczkami ładu starożytnej Grecji, pianistkami kosmosu i dziejopisami ludzi, herosów i bogów. A jednak - zapytajmy prosto z mostu - czy można im było ufać? Taki był zarzut trąbiony przez Platona. Nie one były wprawdzie bezpośred nim celem ataku - brońcie bogowie! - ale tęgie razy spadały na ich czcicieli, poetów. Nieprzypadkowo platońska krytyka poezji skupiać się będzie głównie na kwestii bogów: temat był zbyt poważny, by go pozostawić owym
54
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
natchnionym. Okropieństwa i niedorzeczności, które bez umiaru opo wiadali o mieszkańcach Olimpu, świadczyły niezbicie o ich niekompe tencji. Należało ich zatem pozbawić owego prawa bajdurzenia na tak ważkie tematy, które niosło za sobą poważne zagrożenia dla państwa, i powierzyć magisterium spraw boskich tym, którzy jako jedyni się na nich znali: filozofom, których głoszona wszem i wobec misja polegała właśnie na mówieniu prawdy o bogach i ludziach. Oskarżenie kierowane pod adresem poezji epickiej odnosiło się rów nież do tragedii: czyż autorzy tragedii nie byli w błędzie, wzbudzając w widzach złe namiętności? Gromadzenie ich w teatrze po to, by wpro wadzać ich w zbiorowe transy trwogi i litości, mogło osłabiać waleczny naród, którego obywatele powinni byli wykazywać odwagę na polach bitew. Takie przedstawienia stwarzały prawdziwe zagrożenie publiczne. Jeżeli miała to być tragedia, czyli dramatyczne przedstawienie życia, to jak można było powierzać to zadanie zwykłym ludziom? Uzbrojony w te argumenty Platon, w swym ostatnim dialogu pod tytułem Prawa, przedstawia pewną prostą i kategoryczną propozycję: niech państwo samo swymi czynami pisze „tragedię [...] jak najpiękniejszą i zarazem najlepszą”, taką, której konstrukcja opiera się na „naśladowaniu naj piękniejszego i najlepszego życia”. Taka jest tragedia „najprawdziw sza”, jedyna warta obejrzenia i wysłuchania, a ustawiaczom scen, owym „dzieciom Muz rozpieszczonych”36, nie pozostanie nic innego, jak przenieść swe namioty gdzie indziej. Podczas gdy Państwo mówiło jeszcze o możliwości innej poezji, która zajęłaby miejsce tej wówczas istniejącej, to na starość Platon się radykalizuje: planuje ni mniej, ni więcej, tylko położyć kres wszelkim tragediom i wszelkiej poezji. Uczynienie z konstytucji najlepszej tra gedii oznacza niejako narzucenie kodeksu cywilnego jako jedynej dozwolonej lektury. A czemuż by nie? Historia dostarcza niejednego przykładu takich praktyk: Prawa, jako teoria rewolucji kulturalnej, są tyle samo warte, co Czerwona książeczka przewodniczącego Mao.
55
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Trudno w tych warunkach nie podejrzewać, że oskarżenia wytaczane przez Platona przeciwko poezji, uznawanej przezeń za niemoralną i kłamliwą, stanowią jedynie pretekst w ogólnej strategii dochodzenia do władzy. Kto chce pogrążyć Muzę, zarzuca jej kłamstwo; najważniej sze to pozbyć się jej, by następnie zająć jej miejsce. Liczy się przede wszystkim autorytet. Totalitarne państwo, jakie obmyśla filozof, jest do pogodzenia tylko z jednym autorytetem słowa jako warunkiem jego stabilności i spójności. Cała reszta jest jedynie kwestią taktyki. Poeci zostają wygnani wyłącznie jako ci, którzy zagrażają porządkowi totalitarnemu.
Dlatego nic nie jest dzisiaj przedmiotem tak wielu nieporozumień jak wygnanie poetów przez Platona, które w sposób paradoksalny stanowi najmniej zrozumiałą dla naszych współczesnych filozoficzną propozycję, podczas gdy odzwierciedla ona dokładnie, choć tego nie zauważają, ich najbanalniej codzienną rzeczywistość. Jest ona najmniej zrozumiała, ponieważ dzisiaj, gdy poezja i ogólnie literatura utraciły nawet resztki autorytetu lub zachowały gdzieś na boku jedynie znikome jego ślady, i kiedy nawet pamięć o tym zagi nionym autorytecie uległa niemal ostatecznemu zatarciu - z wyjąt kiem kilku oczytanych ludzi wyrzuconych poza jednomyślny szeroki nurt - złość, którą Sokrates okazuje poetom, wydaje się rzeczą najmniej wytłumaczalną na świecie. Skąd taka zawziętość względem tych nie szkodliwych i nieważnych ludzi? Opowiadają brednie? Wielka rzecz! Nawet dziecko na nie się nie nabierze. Co za pomysł zabraniać tego, co nie rodzi żadnych konsekwencji! To jak walka z wiatrakami. Tak myślimy dzisiaj i popełniamy tu pierwszy błąd: anachronizm. Sokrates nie ma w sobie nic z Don Kichota. Jeśli atakuje poetów, to czyni to z pełną świadomością rzeczy, bo w jego czasach poezja posiada
56
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
prawdziwą moc, walor wychowawczy; warto ją zwalczać. Platon ma wystarczająco dużo wrogów i nie potrzeba mu już urojonych czy nieprawdopodobnych. Drugi błąd jest gorszy: to zaślepienie. Zaślepienie naszych współczesnych, niezdolnych dostrzec, że żyją w dokładnie takim świecie, jakiego Platon chcial, życzył sobie i jaki sobie obmyślił, a mianowicie w społeczeństwie, którego członkowie, jeśli już decydują się otworzyć książkę, to jedynie po to, by czerpać z niej całkiem bezinteresowne rozkosze wyobraźni. W świecie, w którym literatura utraciła niemal wszelką moc i wszelki autorytet, stawszy się wydmuszką wypełniającą czas wolny klasie coraz węższej i coraz bardziej oddającej się różnym innym rozrywkom - skoro z założenia chodzi właśnie tylko o to, by się rozerwać. Gdyby Platon do nas powrócił, z jakąż satysfakcją stwierdziłby, że jego plan dotyczący poetów realizowany jest niemal co do joty! Wprawdzie nie całkiem zniknęli, lecz ich fikcje są najczęściej czytane i oglądane jako czyste zmyślenia: ich prawda jest w najlepszym razie alegoryczna, podczas gdy u Homera była dosłowna. Ta wewnętrzna emigracja równa się su gerowanemu przez Sokratesa wygnaniu. Jest mniej bolesna, być może mniej brutalna, ale równie, jeśli nie bardziej, skuteczna. Gdyby Platon do nas powrócił, to usunąłby ze swego Państwa wszystkie fragmenty dotyczące poetów, odtąd zbyteczne (dotyczy to zarówno fragmentów, jak i poetów). Nie ma potrzeby pisania Państwa w państwie. W pewien sposób Platon zwyciężył - może nie bezpośrednio on sam, ale jego liczni epigoni, którzy na przestrzeni wieków sięgali po jego ar gumenty i przystosowywali je do ówczesnych okoliczności. Autorytet, którym mogli jeszcze cieszyć się poeci w jego czasach, przeszedł teraz na stronę nauki. Toteż dzisiaj antyliteratura nie ma już tego samego znaczenia, co w czasach Platona, a nawet ta, którą uprawiał Platon, stała się dla nas niemal niezrozumiała; dla nas, którzy jesteśmy prze cież jej spadkobiercami, skoro najskuteczniej, choć bezwiednie, zre alizowaliśmy jej program37. Antyliteratura przeżyła literaturę, którą
57
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
zwalczała, używając argumentów na pozór podobnych, lecz służących innym wartościom, bo inne też były konteksty. * Czy filozofowie zdobyli kiedykolwiek władzę? Doświadczenia staro żytne, w które zamieszani byli raz Pitagoras, innym razem Platon, skończyły się katastrofą. Pewnemu światopoglądowi udało się jednak dokonać zamachu stanu i opanować na całe stulecia najpierw jedno imperium, później cały kontynent, a wreszcie parę kontynentów równocześnie. Było to chrześcijaństwo, pierwszy z ogólnoświatowych totalilaryzmów zakładających wewnętrzne i zewnętrzne podporządko wanie sobie całego człowieka, podobnie jak społeczeństwa. W każdym razie pierwszy, któremu się to udało. Być może jedyny. Konflikt z literaturą był nieunikniony, biorąc pod uwagę to, że Jezus od początku upodobał sobie ludzi nieuczonych i ubogich duchem: „Wysławiam cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom”38. Święty Paweł
idzie jeszcze dalej: nie chce sięgać po „mądrość słowa” (sophia logou), „napisane jest bowiem”, dodaje: „«Wytrącę mądrość mędrców, a prze biegłość przebiegłych zniweczę». Gdzie jest mędrzec? Gdzie uczony (grammateus)? Gdzie badacz tego świata?”39. Mówiąc krótko, bezlitosna wojna została wypowiedziana. Wojna nie tylko z uczonymi, biegłymi w mowie, ale także z mędrcami (sophia łączy oba znaczenia): wobec powszechnej nienawiści, której stały się przedmiotem, literatura i filozofia stanowią już jedno, choć rozdzieliły się cztery wieki wcześniej, w Atenach. Czy nie dzieje się tak zawsze, jak w bajce, że trzeci łotr zgarnia całą stawkę (jeśli wolno mi zestawić Golgotę z La Fontaine’em)? A jednak ileż zręczności w dyskursie Pawiowym! Jaka skuteczna re toryka! Jakie zadziwiające poetyckie obrazowanie! Wbrew swemu
58
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
antyliterackiemu wyznaniu wiary ostatni z apostołów, jak lubił siebie nazywać, był również jednym z najbardziej niezwykłych pisarzy całej starożytności (podobnie jak Platon, gardzący fikcjami, był cudownym mitotwórcą). Nawet nie całkiem obcym wszelkiej kulturze literackiej: tu i ówdzie pojawiają się u niego rzadkie aluzje do Menandra czy Aratosa. To pokazuje, że chrześcijaństwo utrzymuje z literaturą pewien nie jednoznaczny związek: jako objawienie i transcendencja rzekomo pozbywa się całego wcześniejszego literackiego dziedzictwa, aby za proponować słowo radykalnie odmienne, wywodzące swój autorytet jedynie od Boga; jako słowo wcielone jest wszakże zmuszone układać się z istniejącymi już formami języka i myślenia, na których poezja i literatura pozostawiły niemal niezatarty ślad. Historyczny tryumf chrześcijaństwa jako uznanej religii cesarstwa rzymskiego skądinąd pogłębił wewnętrzne rozdarcie, dodając do niego niespotykaną nigdy wcześniej komplikację polityczną: oficjalny status nowej religii zmu szał ją do przejęcia kulturowego dziedzictwa cesarstwa, naznaczonego wiekami pogaństwa, podczas gdy równolegle, w kolejnych pokole niach, kształtowała się swoista chrześcijańska kultura i literatura, coraz bardziej zdolna konkurować z piśmiennictwem pogańskim, a nawet ewentualnie je zastąpić40. Ogólnie rzecz ujmując, to, co się wydarzyło w skomplikowanym stosunku chrześcijaństwa do literatury, było ni mniej, ni więcej, tylko powtórzeniem w mniejszej skali dramatu (lub, jak kto woli, misterium) jego istnienia historycznego: wysoką ceną za jego przetrwanie i tryumf było odrzucenie początkowego radykalizmu. Głoszono nadejście czasu świętej niewiedzy, a pojawił się katolicki powieściopisarz: tak można z grubsza streścić dwa tysiące lat historii kultury chrześcijańskiej.
*
59
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Wśród Ojców Kościoła podniosło się wiele głosów przychylnych litera turze. W 397 roku święty Hieronim zaleca postępować z pogańskimi pismami tak, jak z branką, którą się poślubia, obciąwszy jej wcześniej włosy i paznokcie, jak elegancko nakazuje Księga Powtórzonego Prawa, czyli uwolniwszy ją od wszelkiego bałwochwalstwa, błędu i lubieżności, i sporządza listę licznych już autorów pism wczesnochrześcijańskich41: była tam cała biblioteka, której zawartość nieźle zadziwiłaby samego Jezusa. Z kolei Augustyn z Hippony radzi postępować z literaturą tak, jak Hebrajczycy, którzy opuścili Egipt, zabierając ze sobą jego bogac twa - oczywiście po to, by zrobić z nich lepszy użytek42. W świecie greckim Bazyli z Cezarei kieruje do młodzieńców Mowę o pożytkach, jakie mogą oni czerpać z czytania książek świeckich. Wszędzie, u tych zacnych Ojców i Doktorów, widać chęć ocalenia literatury, poezji antycznej, pogańskiej i znaleźć można kompromisy z pierwotnym radykalizmem ewangelicznego przesłania. Tak piękna jednomyślność ma w sobie coś podejrzanego. Tyle gorliwości, by ocalić coś, co, na zdrowy rozum, powinno być najsurowiej potępione? Postawmy zatem pewną hipotezę: a może owe teksty to zaledwie czu bek góry lodowej, utrzymujące się jeszcze na powierzchni szczątki po dyskusji wewnątrz Kościoła na temat tego, czy warto ocalić literaturę. Być może pozostała tylko jej część pozytywna, negatywna zaś została usunięta siłą: kiedy antyliteratura przegrała bitwę, świadectw tej po rażki ani nie zachowano, ani nie przekazano następnym pokoleniom, tylko po prostu wrzucono je do lochów historii. W końcu antyliteraci z zasady mniej się rozpisywali od swoich przeciwników. Podczas gdy oni wzdrygali się przed zapisywaniem swej nienawiści w pięknych tek stach, godnych kopiowania przez średniowiecznych mnichów, obrońcy poezji - przeciwnie ~ wkradali się w łaski potomnych za pomocą pięk nych słów. I w ten oto sposób kurz zapomnienia pokrywa odtąd chrze ścijańskie pole bitwy literatury i antyliteratury, jeżeli prawdą jest, że to drugie stronnictwo nie chciało pozostawić śladu pisemnego.
60
). 63 Ponie0aż nie poznałem uczoności [fr. litterature], 0kroczę 0 moc Pana.
Psalm LXX
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Choć nawet to, co ocalało, pozwala uświadomić sobie w całej rozciąg łości zaciętość walki i ostrość ścierających się argumentów. Należałoby tu przytoczyć cały rozdział Sentencji Izydora z Sewilli poświęcony „księgom pogan”, potępiający tych, którzy „znajdują większe upodo banie w rozczytywaniu się w utworach pogan, spisanych napuszonym ozdobnym językiem, niż w rozważaniu niewyszukanych słów Pisma Świętego”: „Utwory pogan błyszczą pięknem słów, ale ich treść pozostaje pozbawiona mocy mądrości, podczas gdy język Pisma jawi się jako niewykwintny, ale wewnątrz niego lśni mądrość Bożych tajem nic. Dlatego też apostoł rzecze: «Trzymamy ten skarb w naczyniach glinianych*”43. Tak konstruuje się opozycję piękna i prawdy; skoro mamy do czynienia bądź z jednym, bądź z drugim, a nigdy z obojgiem naraz, to oczywi ście należy wybierać tę drugą - stąd potępienie literatury, definiowa nej jako pusta ozdoba: „W tym, co czytamy, powinniśmy kochać nie słowa, lecz prawdę”44. Nie dajmy się zwieść: tak zbudowana opozycja ma spełniać zadanie czysto taktyczne; służy jedynie usprawiedliwie niu nieczystego sumienia estetycznego chrześcijańskiego uczonego z przełomu VI i VII wieku, takiego jak święty Izydor, rozdartego między formalnym wyrafinowaniem literatury pogańskiej a (przypuszczalną) topornością komentarzy do Pisma Świętego.
Prosta i bezpośrednia reakcja na to wewnętrzne napięcie polegałaby na odrzuceniu pogańskich pism, ponieważ były pogańskie, i na za stąpieniu ich pismami chrześcijańskimi, ponieważ były chrześcijań skie; w końcu, jeśli wierzy się w Ewangelię, to po co zawracać sobie jeszcze głowę najdrobniejszymi świadectwami pogańskimi? Powinna się liczyć jedynie prawda głoszona w świętych tekstach, a reszta nie mieć żadnego znaczenia. Tymczasem to właśnie jest alternatywa, której radykalność jest dla Izy dora z Sewilli nic do przyjęcia, przede wszystkim ze względu na interes społeczny, bo nie chce on wyrzucić na śmietnik kultury, która nadal
62
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
konstytuuje świat, w którym żyje, a następnie, i przede wszystkim, bo musi usankcjonować różnicę jakościową, którą odczuwa między tymi dwiema kategoriami tekstów. Właśnie dlatego, że urok pogańskich pism jawi mu się jako wręcz nieodparta pokusa, musi nadać - tak jak to czyni - relacji między pięknem i prawdą charakter dialektyczny. Gdyby był na to piękno niewrażliwy, to ani przez chwilę nie wahałby się demaskować ich kłamstwa i niedorzeczności: staranność, z jaką buduje swą argumentację, okazuje się wbrew jego intencji, hołdem złożonym występkowi przez cnotę i paradoksalnym uznaniem litera tury za siłę, z którą trzeba się jednak liczyć. Antyliteratura bywa niekiedy uprawiana przez ludzi rozczarowanych literaturą, których oczekiwania zawiodła. Izydor wydaje się malować ich portret, a nawet swój własny, kiedy opisuje owych ludzi „wybred nych” (fastidiosis) i „rozgadanych ” (loquacihus), u których „Pismo Święte ze swoim pełnym prostoty językiem nie zyskuje uznania [...],
albowiem w porównaniu z krasomówstwem pogan wydaje im się ni czego niewarte. Przeto jeśli jego tajemnice pilnie rozważą pokornym umysłem, natychmiast zauważą, jak bardzo wzniosłe są treści, którymi w nim pogardzają”45. Pewien werset z Psalmów w samą porę podbudowuje to antyliterackie stanowisko: „Ponieważ nie poznałem uczoności [fr. litterature], wkro czę w moc Pana”46. Taka jest biblijna dewiza antyliteratury - z jednym wszak zastrzeżeniem: quoniam non cognovi litteraiuram, powiada Wulgata. Litteratura, po łacinie, nie oznacza w ścisłym tego słowa znaczeniu literatury, lecz pismo, alfabet, gramatykę, a nawet wiedzę. Jeżeli współ czesne wydania Biblii odrzucają ten werset i widzą w nim zwyczajną wstawkę jakiegoś skryby, który nie mogąc rozpoznać następnego słowa, napisał na swej kopii zdanie po hebrajsku: „Nie zrozumiałem liter”47. Natomiast Izydor usiłuje zrozumieć te słowa inaczej niż jako straszliwe boskie ostrzeżenie skierowane do owych wszystkich nieszczęśników, którzy skłonni są ulegać kuszącym powabom literackim.
63
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Dwa wieki wcześniej święty Augustyn wykazywał niniejszą stanow czość: zakłopotany tym biblijnym wersetem szukał innych wariantów, a nie znajdując zadowalających, sprytnie zasugerował, że Psalmista nie mógł obwiniać żadnego innego pisma czy literatury prócz „żydowskiej”, jedynej, jaką znał, uwalniając od potępienia wszystkie pozostałe48. Tym samym biskup Hippony mógł dalej z czystym sumieniem czytać pogańskich i chrześcijańskich autorów i dalej uprawiać tę twórczość literacką, która, wyznajmy to za niego, była jego ulubioną słabostką. Nie podtrzymując przebiegłej hipotezy antyjudaistycznej świętego Augustyna, Izydor wybiera dosłowne rozumienie wersetu, jednocze śnie starając się dodać do swego komentarza przepis na antidotum, a mianowicie, że literatura nie jest tak niebezpieczna jak herezja: „Gramatycy nie są lepsi od heretyków, heretycy bowiem podają lu dziom śmiercionośny płyn i namawiają ich, by go połknęli, podczas gdy nauka gramatyków może również pomagać żyć, jeśli sięgamy po nią, by wykorzystać ją w naprawdę dobrym celu”49. Tak oto gramatycy zostają ocaleni dzięki stopniowaniu grzechów i błę dów: literatura nie spłonie na stosie wraz z heretykami - lecz nie uda jej się uniknąć stosu marności50. ♦
Skomplikowana, jeśli nie pełna udręki postawa Izydora wobec li teratury i ogólnie wobec sztuki słowa dość dobrze ilustruje - na wet w jego skrupułach - uprzedzenia Ojców i Doktorów Kościoła rzymskokatolickiego w stosunku do nadmiernej dbałości o werbalne piękno. Mniej więcej w tym samym czasie co Izydor, papież Grzegorz Wielki prezentował swoje Moralia. Komentarz do Księgi Hioba, nie przepraszając, że je źle napisał, lecz otwarcie się tym przechwalając: „Dlatego też zarzuciłem tę sztukę wymowy, którą zalecają autorytety świeckiej nauki. Bo, jak dowodzi zawartość tego listu, nie stronię od
64
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
potknięcia metacyzmu, nie unikam wstydliwego barbaryzmu, nie dbam o przestrzeganie szyku zdania, trybów czasownika czy zasad stawiania przyimków, gdy zdecydowanie sądzę, że nie godzi się, bym miał krępować słowa niebiańskiej wyroczni regułami Donata”51. Jako że Donat, wielki gramatyk z IV wieku, był mistrzem świętego Hieronima, stwierdzenie Grzegorza oznacza krytykę krasomówczej staranności świętego patrona tłumaczy: w ciągu dwóch stuleci, od Hieronima do Grzegorza, od Augustyna do Izydora, chrześcijaństwo w odczuwalnym stopniu utwardziło swe stanowisko wobec literatury. Teraz można się z dumą obnosić ze swymi błędami gramatycznymi jako najlepszą przepustką do Królestwa Niebieskiego: taką oto niszę
znajdą dla siebie gorliwość i pobożność. Prawdę mówiąc, ta pozbawiona zahamowań obojętność wobec języka pochodzi z daleka i z bardzo wysoka, jej wzorcem jest nikt inny, tylko sam Bóg czy Duch Święty, czy też Mojżesz, któremu, jak powiadają, Duch Święty podyktował Pięcioksiąg: „albowiem, ze względu na po wagę Pisma Świętego, nie przestrzegał ich żaden z komentatorów. A ponieważ nasz wykład zrodził się bez wątpienia z tej właśnie powagi, godzi się z pewnością, by jak wydane na świat potomstwo przypomi nał swym wyglądem matkę”52. Jeżeli samo Słowo nie dba o słowo, to po co być większym rojalistą niż sam król? Usprawiedliwiając, kiedy trzeba, stylistyczne niedbalstwa swych komentatorów i wiernych, beztroska Boga w Piśmie Świętym w odpowiednim czasie czyni podejrzaną najdrobniejszą sztuczność języka. Krasomówstwo jest atrybutem kłamstwa, a brak wymyślności kamieniem probierczym prawdy, jak pisze w innym miejscu święty Grzegorz: „Lecz współwieczna Mądrość Boża nie porówna się z ma lowanymi kolorami Indii, bo kto ją prawdziwie pojmuje, ten wie, jak odległa jest od tych ludzi, których świat czcił jako mędrców. Nawet słowa Jej przykazań nie pasują do mędrców tego świata. Dbają oni o elokwencję i słowa ich są pozornie piękne i upstrzone kolorami.
65
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Ponieważ jednak nie mają rzeczywistej wartości, przy pomocy pięk nych układów słów, jakby nałożonych z wierzchu kolorów, udają, że są czym innym, niż są”53. A zatem, uwikłani w kompleks niższości, o którym nie mogą mówić, i nie mogąc za jednym zamachem zastąpić kultury pogańskiej kulturą chrześcijańską, która dorównywałaby ich zdaniem tamtej pod względem estetycznym, chrześcijanie budowali stopniowo ontologiczną opozycję między istotą a pozorem, prawdą a pięknem, Ewangelią a literaturą, aby ubrać swe niedoskonałości w najświętsze cnoty i przedstawiać je jako najlepszy wyraz ich wierności boskiemu przesłaniu. Bóg nie zważa bowiem na materialną formę słów, interesuje go jedynie intencja, jaka im przyświeca. Takim dość pomysłowym argumentem posłużył się Guibert z Nogent na przełomie XI i XII wieku: „Boskie ucho osądza raczej zamiary niźli słowa. Jeśli zatem miast powiedzieć: «Przybądź» (Adsit), rzekłeś «Odejdź» (Absit), siło Ducha Świętego, jeśli odmawia łeś modlitwy, mając czkawkę, nie frasuj się tym. Bóg nie dba bowiem o gramatykę (non est Deus grammaticae curiosus)-, żadne słowo doń nie dociera, bo patrzy w serce”54. W tym samym czasie Piotr Damiani wyraża tę pogardę dla form w sposób najbardziej jaskrawy i radykalny. Aby usprawiedliwić szorst kość swojego stylu i z góry odrzucić krytykę uczonych jako nieważną i bezzasadną, ma tylko jedno do powiedzenia: „Moją gramatyką jest Chrystus”55. W tego typu dewizie - przybierającej różne sformuło wania - będą mogły się rozpoznać wszelkie ekstremizmy, wszelkie fanatyzmy, wszelkie kołtunerie wszystkich religii, wierzeń i ideologii. Piotr Damiani aż tyle nie oczekiwał: domagał się tylko posługiwania się stylem naturalnym i pozbawionym wdzięku, lub wręcz nieprzy jemnym, bo, jak przypominał, cytując Koheleta, „słowa mądrych są jako ościenie i jako gwoździe głęboko wbite [w niebo]”56. Antyliterackie wyznanie wiary zmierza często, w ostatecznym roz rachunku, jedynie do zaproponowania innej literatury, prostszej,
66
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
surowszej, treściwszej: chodzenie po gwoździach i ościeniach, choćhy nawet wbitych w niebo, to propozycja innego pisarstwa, opartego bar dziej na tym, co gorzkie i kłujące, niż na tym, co słodkie i łagodne. Istotne jest tutaj to, że ta opozycja przybiera postać całkowitego od rzucenia sztuki pisania, jak gdyby konflikt pomiędzy Chrystusem a literaturą nie miał się rozwiązać przez nawrócenie się tej ostatniej, lecz przez jej zanegowanie i zniszczenie, jedyne akceptowalne roz strzygnięcie walki, w której zmagają się dwa autorytety z gruntu nie do pogodzenia. Przez długi czas, w średniowieczu, słowo poeta było synonimem kapłana i teologa pogaństwa: Owidiusz i Wergiliusz byli nazywani poetami w tym znaczeniu, bo Metamorfozy i Eneicla uchodziły za Stary i Nowy Testament religii rzymskiej. W XII wieku, w Powieści o Troi, Benoit de Sainte-Maure opisuje obrzędy pogrzebowe Patroklesa i Achillesa odprawiane nie przez kapłanów, lecz, według jego własnych słów, przez licznych „poetów”. Oto więc stają naprzeciw siebie, z jed nej strony, „poeci” - poganie - a z drugiej biblijni prorocy, jak dwa równoległe i niemal niedające się pogodzić światy; i jeśli trzeba było czekać na Dantego i Petrarkę, by zobaczyć autorów domagających się dla siebie tytułu o tak podejrzanej konotacji57, to dlatego, że chodziło im właśnie o przywrócenie utraconej ciągłości z klasyczną starożyt nością. Intencją tego aktu była prowokacja na miarę wywrotowej siły przypisywanej słowu „poeta”. *
To, co uderza w chrześcijańskiej krytyce poezji w średniowieczu, to umiarkowanie, z jakim na ogół się ona wypowiada: duchowni ogromnie troszczą się o delikatne traktowanie literatury, tak jak Sokrates u Platona zalecał odprowadzenie poety do bram miasta, przystroiwszy go wełnianą przepaską, jak gdyby górę brało poczucie,
67
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
że coś, mimo wszystko, zasługuje w tej niebezpiecznej praktyce na ocalenie, choćby tylko po to, by móc to wykorzystać na swoją korzyść. Czasami krytyka poezji staje się nawet najpiękniejszą jej obroną. Tak oto u świętego Tomasza z Akwinu, kiedy zastanawia się on, czy „Pismo Święte winno używać przenośni”, sporządza listę argumentów prze
czących, z których pierwszy brzmi: „Co jest właściwe i odpowiednie dla najniższego stopnia nauki, nie przystoi, jak się zdaje, takiej wiedzy, która, jak to już powiedziano, w drabinie nauk zajmuje najwyższe miejsce. Otóż najniższe miejsce między naukami zajmuje poezja, a posługiwać się różnymi podobieństwami i obrazami to jej wła ściwość! Nie wypada więc, by wiedza święta posługiwała się tego pokroju podobieństwami”58. Ale, jak zawsze w Sumie teologicznej, po każdym „przeciw” pojawia się „za”. Pierwszy z argumentów przychylnych używaniu przenośni oparty jest na naturze: jako że wszelkie poznanie dociera do człowieka za pośrednictwem zmysłów, słuszne jest założenie, że poznanie spraw duchowych dociera do niego również pod przenośniami rzeczy ciele snych59. Skądinąd - i jest to praktyczny argument dotyczący podziału odbiorców na kategorie, a także argument ewangeliczny, skoro Jezus zabrania rzucania psom tego, co święte - ukrywanie boskich rze czywistości pod figurami pozwala ćwiczyć zdolności uczonych bez narażania ich na drwiny ze strony niewiernych60. W końcu - i jest to bez wątpienia argument najbardziej wyrafinowany i najbardziej paradoksalny - święty Tomasz dochodzi do wypracowania filozoficz nej poetyki metafory jako równoczesnego ukrywania i ujawniania: „[użycie przenośni] bardziej odpowiada takiej znajomości Boga, jaka w obecnym życiu jest dla nas dostępna; ukazuje nam bowiem raczej to, czym Bóg nie jest, niż czym jest; dlatego też podobieństwa tych rzeczy, które w hierarchii bytu dalej stoją od Boga, rodzą w nas praw dziwsze i jaskrawsze przekonanie, że Bóg jest ponad tym, co o Nim mówimy lub myślimy”61.
68
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
Tym samym, według paradoksu zgodnego z teologią typu apofatycznego, im bardziej trywialne będą porównania, tym wierniej będą oddawać ideę boskich rzeczywistości, nieskończenie przewyższają cych nasze: ukazując swą własną niezdolność do bezpośredniego ich nazywania, sprawiają, że uświadamiamy sobie dystans, który nas od nich dzieli. Nieco dalej Suma teologiczna przedstawia przyprawiającą o zawrót głowy współzależność między niższością poezji a wyższością Boga: „Jak rozum ludzki nie pojmuje obrazowania stosowanego w po ezji, ponieważ nie wszystko w nim jest prawdą, tak również rozum ten nie może doskonale pojmować tajemnic Bożych, ponieważ ich prawda przekracza jego siły. I dlatego w obu wypadkach potrzebne jest przedstawianie rzeczy za pomocą postrzegalnych symboli”62. Tak oto Bóg i poezja zostają postawieni na tej samej płaszczyźnie, jeśli prawdą jest, że jedno i drugie wymyka się ludzkiemu rozumieniu, choć z odmiennych powodów, pierwszy, bo je przewyższa, druga, bo nie może mu dorównać. I w ten oto sposób świętemu Tomaszowi z Akwinu udaje się zamienić kilka wieków dyskursu przeciwko poezji na argu ment w gruncie rzeczy dla niej korzystny: jej brak racjonalności jest właśnie tym, co czyni ją cenną. Pozostając wobec nas w takim stosunku jak my wobec bóstwa, jest ona wprost obrazem naszej kondycji. A na wet więcej: przemawia po prostu językiem Boga, który jest językiem obrazów, językiem danym człowiekowi, aby zgłębiał owe dwie nieskoń czoności, między którymi jest rozdarty, przed- i ponadracjonalną. Jakaż mogłaby być piękniejsza pochwała poezji? To nie przypadek, że można ją wygłosić w owym XIII stuleciu, kiedy dawne utożsamia nie literatury z pogaństwem nie jest już traktowane jako oczywistość: trubadurzy śpiewali, wyroiły się chansons degeste, Chretien de Troyes napisał Percewala z Walii, czyli Opowieść o Graalu, a i sam święty To masz tworzył hymny teologiczne. Kilkadziesiąt lat później ujrzy światło dzienne największy i najpiękniejszy poemat w historii chrześcijaństwa, autorstwa Dantego Alighieri. Jeśli literatura nie stanowi już zagrożenia,
69
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
lecz narzędzie w służbie wiary, to wytaczanie jej procesu o nadużycie autorytetu byłoby czystym absurdem. Czyż nie ma poezji w samej Biblii, choćby w Psalmach i Pieśni nad pieśniami? I patrząc wstecz, ro zumiemy skrupuły, jakie dręczyły teologów, gdy potępiali poezję: to przecież nie ona była ich bezpośrednim celem, lecz religia pogańska, której poezja wydawała się nieodłącznym nośnikiem. Antyliteratura była w gruncie rzeczy antypogaństwem. Po cóż zatem ciągnąć dalej akt oskarżenia, skoro stał się on bezprzedmiotowy? Nawet jeśli chrze ścijański sprzeciw trwać będzie co najmniej do XVII wieku63, to święty Tomasz toruje drogę do nadejścia Dantego i Petrarki - w oczekiwaniu na Charles’a Peguy i Georges’a Bernanosa.
* Podobnie ma się sprawa w tych wszystkich epokach i kulturach, w któ rych literaturze odmawia się autorytetu, lub kiedy ten autorytet nie stanowi już problemu: kiedy upada główny zarzut, pozostałe znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W sposób znamienny w starożytnej Grecji po Platonie nikt nie zadaje sobie trudu, by zwalczać coś, co już nie jest niebezpieczne. Możliwe, że przepadly wszelkie ślady owych ataków, lecz o wiele bardziej prawdopodobne jest to, że wraz z politycznym przekształceniem się greckich miast, spowodowanym macedońskim podbojem i zmianą rytuału tragedii w IV wieku, kiedy udział w chórach utracił swą tra dycyjną rolę kształcenia obywatelskiego ateńskiej młodzieży, wyta czanie poetom jakiegokolwiek procesu nic było już potrzebne. Spo łeczeństwa bez antyliteratury to takie, w których poezja traktowana jest jak czysta rozrywka, zabawa dla zabawy, lub takie, w których lite ratura całkowicie podporządkowuje się autorytetowi, nie domagając się takiego, który byłby jej właściwy - zresztą ludyczność i uległość często idą w parze.
70
PROCES PIERWSZY. AUTORYTET
Dotyczy to również starożytnego i pogańskiego Rzymu, gdzie na próżno szukać śladów antyliterackiego dyskursu. A dlaczego miano by się trudzić jego stworzeniem? Litterae - poezja, historia, filozofia, rozprawy o rolnictwie czy przyrodzie, sztuki teatralne - służą mów com co najwyżej jako zbiornice przykładów. Pozwalają podczas biesiad wykazywać się obyciem oraz wiedzą i popisywać się nimi z próżnością i bez żadnego umiaru na wzór Uczty mędrców Atenajosa i Zagadnień biesiadnych Plutarcha. Odmienne od spraw publicznych, którymi wi nien być pochłonięty obywatel rzymski, należą do sfery zabawy i od poczynku: ani poważne, ani krotochwilne, po prostu dostarczające rozrywki. Mówiąc krótko, w Rzymie nie ma powodu sprzeciwiać się zajęciu, które, nie roszcząc sobie prawa do autorytetu, jest całkowi cie podporządkowane złożonemu społecznemu systemowi przesłań, dedykacji, darów i przysług64. Jeśli antyliteratura jest objawem walki o władzę, to brak walki czyni ją zbyteczną. * Nie ma zatem procesu o nadużycie autorytetu, kiedy literatura do żadnego autorytetu nie pretenduje, a tym bardziej kiedy depcze się samą zasadę autorytetu, kiedy żadnego autorytetu się nie uznaje, a wszystkie kwestionuje. W takiej mniej więcej sytuacji znajdują się społeczeństwa na najwyższym poziomie demokratycznej ewolucji. Ale nie martwmy się tak bardzo: dyskurs antyliteracki zaczyna się wówczas posługiwać innymi argumentami.
Ja, który do 0as mó0ię,
dobrze znałem pe0nego 0ielkiego fizyka, który mi mó0ił...
Proces drugi. Pra0da
Godzina piąta w Cambridge. Gdzie John Fitzgerald Kennedy pojawia się na chwilę. Fałszywa symetria. Homojbbia przystoi antyliteraturze. 0 tym, że literatura prowadzi prosto do Auschwitz. Benda, człowiek poglądów umiarkowanych, który o tym nie wie. Pisarze to tchórze. Adorno. Nadzieje na Nobla dla barona Snowa. W końcu pojawił się I.eavis. Trzecia kultura i trzecie królestwo. Arnold i Huxley. Ilomerycki śmiech pana Renan. Dzieci, które ssą własny kciuk. Czy pan Spock interesuje się literaturą? Geometra i poeci. O Boże, jak nudna jest poezja! Tłumaczenia bez oryginału. Biorę poezję w ramio na, lecz po to, by zdusić. Powrót do Platona. Kiedy poeci atakowali filozofię. Klasyczny ideał człowieka nieiuyksztalconego. Filiżanka kawy przeciwko filiżance herbaty. Behawioryzm Homera, Szekspira i kilku innych. Mit szalonego pisarza i nazisty miłośnika literatury. Walki o terytorium. W przestronnej neoklasycystycznej sali, w której jedyną fantazję sta
nowi to, że na czarno-białej posadzce snują się przyprawiające o zawrót głowy żakardy rombów wpuszczonych jedne w drugie, dwa rzędy dziewięciu wysokich okien, umieszczonych naprzeciw osiemnastu okien tego samego rodzaju (dla uproszczenia rachunku pomijamy to, że czasem, z jednej i drugiej strony, któreś z okien jest zastąpione po prostu drewnianymi, trywialnie nieprzejrzystymi drzwiami, ponie waż architekt musiał w końcu uznać, że nawet w Cambridge człowiek nie jest czystym umysłem i że w konsekwencji musi zerwać gdzieś tak świetnie pomyślaną symetrię, by zrobić w jakimś upatrzonym miejscu to, co zwie się potocznie wejście m), w tej przestronnej sali zatem bliźniaczy układ jakichś trzydziestu czterech okien (do których wypada dodać pięć okien w małym boku wschodnim, gdyż zachodni jest ślepy, czyli w sumie trzydzieści dziewięć), krótko mówiąc, dużo okien rozmieszczonych mniej więcej symetrycznie rzucało na zgromadzenie około czterystu osób ciepłe światło jednego z owych
73
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
subtelnych wiosennych popołudni, które pozostają tajemnicą an gielskiej wsi - chyba że owego dnia chmury zasnuły niebo i deszcz lał jak z cebra, o czym historia nie wspomina, choć przecież, w tym jakże zielonym zakątku zielonej Anglii, taka ewentualność nie jest niczym nieprawdopodobnym, nawet 7 maja 1959 roku. Wybiła piąta: pora nie na herbatę, lecz, dla pewnego mężczyzny słusznego wzrostu i tuszy, który bez wątpienia nie odmówiłby kilku dodatkowych ba beczek, na udanie się w kierunku pulpitu umieszczonego na końcu sali, przed wnęką wyłożoną ciemnym drewnem, zwieńczoną dużym frontonem spoczywającym na czterech pilastrach. Za chwilę miał się rozpocząć wykład. Tyle podniosłej symetrii w tak okazałym wystroju wspaniale pasowało do tematu dnia: „dwie kultury”, jak głosiło zaproszenie - tak jak się mówi Dwaj Przyjaciele, Dwa Gołąbki' czy Deux-Sevresr. Prawdę mówiąc, zapowiedziany temat był dłuższy: Dwie kultury i rewolucja naukowa, ale potomność zachowa tylko pierwszą część i pod tym skróconym tytułem ów tekst, wielokrotnie publikowany, obiegł świat i naznaczył, a nawet przy okazji rozpalił umysły. Znów tryumf symetrii, której siła obrazowania sprawia, że zapomina się, jak złożona jest rzeczywistość. Dwie kultury - a mianowicie kultura literacka i kultura naukowa, które, wedle mówcy, patrzą na siebie jak dwa fajansowe pieski posłusznie stojące po obu stronach kominka, nie mogąc się nigdy spotkać. Lite raci nie mają pojęcia o drugim prawie termodynamiki, tym abecadle współczesnej fizyki, i, jak snobistyczni ignoranci, mają nawet czelność się tym chlubić; jeśli zaś chodzi o naukowców, to nie czytają oni nigdy literatury, przedkładając nad to proste przyjemności związane z upra wianiem ogrodu lub, gdy jakimś cudem wpadnie im w ręce książka, używają jej jako prostego narzędzia (młotka bądź łopaty, dokładnie nie wiadomo)3. Czy współczesna cywilizacja jest już na zawsze ska zana na to rozdarcie pomiędzy dwoma biegunami, których łączność jest niemożliwa? Ależ skąd, twierdzi nasz człowiek. Wręcz przeciwnie,
74
PROCES DRUGI. PRAWDA
trzeba, reformując system szkolnictwa, zasypać kulturową przepaść; dostarczyć elitom kompetencji naukowych, których im rozpaczliwie brakuje, pozwolić światu harmonijnie się rozwijać dzięki moralnemu i technologicznemu postępowi zdolnemu zjednoczyć wszystkie narody. Oto z grubsza wspaniałomyślne i humanistyczne credo, niepodważalne mocą swej oczywistości, wygłoszone w Cambridge owego majowego dnia 1959 roku, w ramach prestiżowego cyklu wykładów Rede’owskich, którego pomysłodawcą był, trzy lub cztery wieki wcześniej, nic mniej wspaniałomyślny fundator. Autor wypowiedzi posiadał wszelkie wymagane kwalifikacje, by oce nić konsekwencje oburzającej przepaści wykopanej między dwiema kulturami: jako chemik z wykształcenia sir Charles Percy Snów roz począł karierę naukowca w Cambridge, następnie, podczas drugiej wojny światowej, pracował dla rządu jako konsultant odpowiedzialny za mobilizowanie środowiska naukowego wokół celów wojskowych. Równolegle, dość wcześnie, zaczął wydawać powieści opisujące życie naukowe, które cieszyły się niemałą popularnością. Odgrywając dwo jaką rolę, z jednej strony kierownika badań naukowych, a z drugiej modnego autora biorącego regularnie udział w debacie publicznej, Snów mógł czuć się upoważniony do autorytatywnego wypowiadania się na podwójny temat swego wykładu, dotyczący rozdźwięku między naukami humanistycznymi a naukami ścisłymi - rozdźwięku, od któ rego on sam miał być jakoby chlubnym wyjątkiem. Faktycznie, potrafił w pełni wykorzystać podwójną wiarygodność, która najbardziej trywialny z jego sądów w tej dwoistej materii spowijała nimbem autorytetu. W ciągu kilku miesięcy tekst wykładu publiko wano, tłumaczono i komentowano na całej kuli ziemskiej (rzecz cie kawa: z wyjątkiem Francji4), jego autora honorowano jako najwyższej rangi myśliciela i wszędzie tryumfalnie przyjmowano, zwłaszcza w Sta nach Zjednoczonych; już w 1960 roku Uniwersytet Columbia zalecił obowiązkową lekturę Dwóch kultur wszystkim studentom, a przyszły
75
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
prezydent John Fitzgerald Kennedy postanowił nawiązywać do nich w swych przemówieniach5. Kiedy dzisiaj czyta się ten tekst, który nie tylko nie wykazuje jakiej kolwiek elegancji stylistycznej - choć jego autor upajał się statusem pisarza - ale jest napisany wręcz prostackim stylem, którego nie rekom pensuje ani litania naiwnych frazesów i pretensjonalnych wspomnień osobistych w stylu „Ja, który do was mówię, dobrze znałem pewnego wielkiego fizyka, który mi mówił...”, ani zwłaszcza niezdolność do nadawania ścisłego znaczenia najważniejszym używanym terminom, a przede wszystkim terminowi kultura, który ma u niego tę zadzi wiającą właściwość, że zmienia sens ze strony na stronę, to trudno jest zrozumieć zdumiewający rozgłos, jaki zyskała ta wypowiedź, chyba że to właśnie jej banalność przyczyniła się do jej międzynarodowego sukcesu - tak, jakby w pewnym sensie przyszły baron Snów (skoro taki tytuł szlachecki nadała mu później królowa za zasługi, choć nie bardzo chce nam się w to wierzyć, inne niż Dwie kultury), zatem tak, jakby potencjalny baron stał się paradoksalnie pierwszym i głównym beneficjentem owej degeneracji kultury, którą starał się tak nieudol nie demaskować. Tymczasem o tym wykładzie, którego niezasłużona sława pozostawia jeszcze mnóstwo śladów w świecie anglojęzycznym - choć teraz rza dziej mówi się nie tyle o wykładzie jako takim, ile o pewnym histo rycznym momencie, na który należałoby patrzeć z dystansem6 - nie warto byłoby nawet wspominać w książce poświęconej a n tyli tera turze, gdyby pod jawną krytyką podziału społeczeństwa na dwie kultury nie rozbrzmiewała równocześnie jako kontrapunkt zdradziecka muzyczka dyskursu dążącego do dyskwalifikacji kultury literackiej jako takiej. Czym innym jest bowiem propagowanie - we wspaniałomyślnej fi lantropijnej wizji - bardziej kompleksowej, bardziej zintegrowanej kultury, która stawiałaby na równi nauki humanistyczne i nauki ścisłe i zapewniałaby każdemu jednakowe możliwości rozwoju w obu tych
76
PROCES DRUGI. PRAWDA
intelektualnych sferach, aby stawić czoło współczesnym wyzwaniom. Cel jest chwalebny - być może utopijny, na pewno źle sformułowany, ale z pewnością chwalebny, jak wszelki wysiłek na rzecz podniesienia ogólnego poziomu ludzkiej wiedzy. Inną rzeczą jest wykorzystywanie tej krytyki odizolowania kultur po to, by ukryć w niej jednostronną krytykę niedostatków i szkodnictwa kultury literackiej, i tylko niej bo w przeciwieństwie do tego, co sugerował pozornie bezstronny ty tuł, nie było między tymi dwiema kulturami równości. Podkreślana symetria była równie fałszywa jak ta między oknami uniwersyteckiej sali senatu w Cambridge, gdzie odbył się słynny wykład. Dwie kultury? Bez wątpienia, lecz jedna jest systematycznie przystra jana wszelkimi cnotami: otwartością, prawdą, bezpretensjonalnością, użytecznością, skutecznością, altruizmem. Chodzi tu o naukę lub o uczonych, nie wiadomo, bo Snów pod nazwą nauki bez skrupułów miesza odrębne rzeczywistości: metodę budowania wiedzy, odpowia dającą mu praktykę społeczną i zawodową, środowisko, w którym ta praktyka się odbywa, jednostki, które do niego przynależą, jak rów nież ich pozazawodowe zwyczaje życiowe - ogólny zamęt, na który najprawdopodobniej, w swoim mniemaniu, może sobie pozwolić, posługując się terminem „kultura”. Jeśli natomiast chodzi o drugą kulturę, to wszystko jest na odwrót: hipokryzja, kłamstwo, snobizm, rozmiłowanie w przeszłości, sztuczność, egocentryzm, a nawet zwyk le szkodnictwo - darujmy sobie resztę! Chodzi tu - ależ tak, któż by uwierzył? - o ludzi oczytanych, pisarzy, artystów, intelektualistów,
o wszystkich, jakich chcecie. Znajdując widoczną przyjemność we wzmacnianiu kontrastów, Snów wydaje się nie znajdować dość cięż kich zarzutów przeciwko kulturze literackiej, którą bez przerwy i bez wytłumaczenia utożsamia z tym, co nazywa „kulturą tradycyjną”7, jak gdyby ten termin miał jakiś sens (czy jest to kultura opierająca się na tradycji? kultura dominująca? kultura ludu? elit?). Wbrew temu, co zapowiadał tytuł, wykład jawi się nie tyle jako lament nad brakiem
77
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
zrozumienia między tymi dwiema kulturami, iie jako pamflet prze ciwko występkom kultury literackiej, rzekomej przyczyny wszystkich bolączek współczesnego świata. Powie ktoś, że przesadzam. Wcale nie: w rzeczywistości Snów w 1959 roku wycofał się już był częściowo z poglądów wyrażonych w pierw szej wersji, opublikowanej kilka lat wcześniej w „The New Statesman”, lewicowym tygodniku, pod tym samym tytułem. Oceńmy to sami: „Tonacja [kultury nauk ścisłych] jest zdecydowanie heteroseksua 1 n a. Pod względem zachowań społecznych różnica między I larwell a Hampstead lub, mutatis mutandis} między Los Alamos a Greenwich Village zaskoczyłaby antropologa. W całokształcie kultury nauk ści słych można stwierdzić - zadziwiający dla kogoś z zewnątrz - brak kociej zręczności i umiejętności mówienia nie wprost. Można nieraz odnieść wrażenie, że naukowcy odczuwają tym większą przyjemność z mówienia prawdy, im bardziej jest ona nieprzyjemna. Klimat osobi stych relacji jest osobliwie orzeźwiający, by nie rzec surowy”3. Och, gorąca i surowa męskość relacji między naukowcami! To duża zmiana w stosunku do zniewieścialości literatów i ich kociej chytrości! Kto nie wołałby żyć raczej na pustyni w Nowym Meksyku, w Los Ala mos, z tymi nieźle zahartowanymi, prawdziwymi mężczyznami niż ze słabymi ciotami z Greenwich i Hampstead? Cały talent sir Charlesa, który przysporzył mu tylu zaszczytów, widać tu jak na dłoni: odrzucenie nadmiernych uogólnień, uwzględnianie miejsco wej i społecznej swoistości, subtelna i obiektywna analiza doświadczenia osobistego, szacunek dla bliźniego i wyzbycie się wszelkich uprzedzeń. Można sobie zadać oczywiście pytanie, jakie to konkretne badanie socjo logiczne pozwoliło naszemu intelektualiście dojść do tak wyważonego postrzegania rzeczywistości. Dwa lata wcześniej, w 1954 roku, genialny brytyjski matematyk Alan Turing, oskarżony o homoseksualizm, popełnił samobójstwo. Bohater drugiej wojny światowej, której alianci być może nie wygraliby bez jego wkładu w złamanie szyfru maszyny Enigma,
78
). 80 Yeats, Pound, Wyndham Le0is, dzie0ięciu na dziesięciu
pisarzy, którzy zdetermino0ali literacką 0rażli0ość naszych czasó0 - czyż 0 s0ych poglądach politycznych
nie byli oni nie tylko głupi, ale ró0nież niegodzi0i? Charles Percy Snów
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
później dopracował, ni mniej, ni więcej, tylko samą zasadę działania komputera i sztucznej inteligencji. A zatem tak, mając o jednego homo seksualistę mniej w swych szeregach, brytyjskie środowisko naukowe mogło się cieszyć z tego, że ocaliło „zdecydowanie heteroseksualną”, dobrą i zdrową atmosferę. Czy nauka miała się z tego powodu lepiej? Snów najwyraźniej nie zadawał sobie takiego pytania: mamy nadzieję, nie za bardzo w to wierząc, że jego odpowiedź byłaby przecząca. W 1959 roku, w wykładzie w Cambridge, sporny fragment z roku 1956 został, o dziwo, usunięty, podobnie jak ten, w którym pytany o swe lektury, jakiś naukowiec odpowiadał: „Jako mężczyzna żonaty wolę ogrodnictwo”9. Nie po prostu: „wolę ogrodnictwo”, ale: „jako mężczyzna żonaty”, co bez wątpienia miało dla Snowa znaczenie. Argument jest jasny: kultura literacka interesuje jedynie homoseksualistów, a sama jest bezpłodna, zboczona, niebezpieczna10. W 1959 roku usunięto zatem mniej lub bardziej bezpośrednie homofobiczne napomknienia, w których Snów wykazywał się tą samą cechą „kociej zręczności i umiejętności mówienia nie wprost”, którą tak lubił krytykować w środowisku literackim. Natomiast zagrożenie ze strony literatury jest nie tylko obecne, ale wręcz potężniejsze niż kiedykol wiek. Jest ono - to słowo kluczowe - polityczne: „Pamiętam, jak pewien wybitny naukowiec zasypał mnie kiedyś kłopotliwymi pyta niami: «dlaczego większość pisarzy przyjmuje poglądy społeczne, które uważano by za jawnie barbarzyńskie i anachroniczne już w czasach Plantagenetów? Czy nie stosuje się to do większości słynnych pisarzy dwudziestowiecznych? Yeats, Pound, Wyndham Lewis, dziewięciu na dziesięciu pisarzy, którzy zdeterminowali literacką wrażliwość naszych czasów - czyż w swych poglądach politycznych nie byli oni nie tylko głupi, ale również niegodziwi?*”. Wówczas pojawia się pytanie zasadnicze, horrendalne, absurdalne: „Czy wpływ wszystkiego tego, co sobą reprezentowali, nie przybliżył nas do Oświęcimia?”11.
80
PROCES DRUGI. PRAWDA
No pewnie, że też nikt na to wcześniej nie wpadł: Hitler, nazizm, kry zys 1929 roku, inwazja na Polskę, wybuch drugiej wojny światowej, rozwój nacjonalizmów i teorii rasistowskich w XIX wieku, antyjudaizm trwający na Zachodzie nieprzerwanie od dwóch tysięcy lat - to wszystko nie miało prawie nic wspólnego z pomysłem tworzenia obozów zagłady. Cała wina niewątpliwie spada na kilku angielskich i amerykańskich poetów okresu międzywojnia. Jak to się stało, że nie pomyśleliśmy o tym wcześniej. Dość tych szyderstw: gdyby Snów nie podkreślił nieco wcześniej, że jego rozmówca był wybitnym naukowcem, moglibyśmy sądzić, że przytacza jakąś niesmaczną salonową rozmowę, która rozegrała się podczas kolacji na mieście, kiedy to czasem po posiłku, dzięki alkoho lowi, pośród kłębów dymu, dyskusja wymyka się spod kontroli. Lecz słowa te miały paść z ust „wybitnego naukowca”: każdy inny człowiek prócz Snowa wyciągnąłby z tego rozsądne wnioski na temat warto ści tak wychwalanej kultury naukowej oraz inteligencji, którą ona jakoby obdarza - ale też każdy inny człowiek prócz Snowa zapewne nie uważałby za stosowne przytaczać takich wywodów, chyba że po to, by z nich drwić. Po takich złotych myślach spodziewamy się, że Snów przejmie kon trolę nad konwersacją i sprostuje opinię swego rozmówcy. Można było w końcu wiele powiedzieć: na przykład, że rzadko kiedy czytano Yeatsa, Pounda i Lewisa w Wielkiej Brytanii, a jeszcze rzadziej w Niemczech; że byli również James Joyce, Thomas Mann i Marcel Proust, by wymie nić tylko ich, których nie bardzo można podejrzewać o zażyłe stosunki z faszyzmem i antysemityzmem; że to wielu naukowców przyczyniło się do powstania Auschwitz: antropolodzy Francis Galton i Georges Vacher de Lapouge, inżynierowie tacy jak Wernher von Braun i Hermann Pohlmann, wynalazcy rakiet V2 i bombowców Stuka, lekarze tacy jak doktor Josef Mengele, nie zapominając o chemikach z IG Farben; że literatura w tej historii ponosiła akurat taką samą odpowiedzialność
81
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
jak społeczeństwo, którego była bezpośrednią ekspresją etc. Mówiąc krótko, argumentów nie brakowało. Zamiast lego przyszły baron Snów odpowiedział: „Sądziłem wówczas, i sądzę nadal, że właściwą odpowiedzią nie byłaby obrona czegoś, czego bronić się nie da. Nie warto było mówić, że według przyjaciół, których oceny budzą moje zaufanie, Yeats był nie tylko wielkim poetą, ale także człowiekiem wyjątkowo szlachetnego charakteru. Nie warto było przeczyć faktom w przeważającej mierze prawdziwym. Rzetelna odpowiedź była taka, że istotnie zachodzi pewien związek - który lu dzie związani z kulturą literacką zaczęli dostrzegać z karygodną opie szałością - między pewnymi trendami sztuki początków dwudziestego wieku a najbardziej idiotycznymi formami ekspresji postaw antyspo łecznych. Był to jeden z licznych powodów, dla których wielu z nas odwróciło się od sztuki i próbowało mozolnie szukać sobie nowych lub innych dróg”12. Tyle potwornych głupstw daje do myślenia: „obrona czegoś, czego bronić się nie da”, Yeats na poły rozgrzeszony, bo tak naprawdę był porządnym facetem... Z przyjaciółmi takimi jak Snów literatura nie potrzebuje wrogów. Najtrudniejsze do zniesienia jest czyste sumienie, z jakim mówca wy głaszał-podobne bzdury: był pewny, że reprezentuje dobro i moralność, pewny, że przyszłość jest po jego stronie, pewny, że będą go słuchać jak wyroczni. Ale czyste sumienie bez inteligencji nie jest nic warte. Snów, jak już powiedzieliśmy, popełniał stary grzech. W wersji opubli kowanej trzy lata wcześniej napisał: „Naukowcy czują jedynie pogardę do owych przedstawicieli kultury tradycyjnej, którzy wykorzystują swoją głęboką świadomość na temat ludzkiej przyszłości, aby ukryć społeczną prawdę - lub, co jest bardziej małostkowe od ukrycia prawdy, aby uczepić się jakichś przywilejów: podlizujący się oberprokuratorowi Pobiedonoscewowi Dostojewski, według którego jedynym problemem niewolnictwa było to, że nie jest wystarczająco rozwinięte; polityczna
82
PROCES DRUGI. PRAWDA
dekadencja awangardy z 1914 roku, z Ezrą Poundem, który występo wał w audycjach radiowych dla faszystów; Claudel udzielający mar szałkowi [Petainowi] rozgrzeszenia w kwestii szlachetności cierpień bliźniego; Faulkner odwołujący się do szlachetnych uczuć, aby trak tować czarnych jako odrębny gatunek. To wszystko są objawy, jakże głębokiej u klerków, pokusy, by stwierdzić: «Skoro kondycja ludzka jest tragiczna, każdy powinien pozostać na swoim miejscu, a moje miejsce, całkiem przypadkiem, znajduje się na samej górze*”13. Wobec takich słów wypowiedzianych w złej wierze, jaki sens miałoby przeciwstawianie tym nazwiskom takich postaci, jak Tołstoj, Zola, Or well, Gide, Breton czy Steinbeck? Niewątpliwie, anglosascy moder niści często, choć nie zawsze, mieli skłonność do opowiadania się za prawicą, a nawet za skrajną prawicą politycznego spektrum: czy jest to jednak powód, by stygmatyzować całą literaturę bez wyjątku? Przecież można było myśleć inaczej. Trzydzieści lat wcześniej, we Francji, Julien Benda również nakreślił czarną wizję „zdrady kler ków”14. Już pod koniec drugiej wojny światowej, zanim jeszcze Snowowi przyszło do głowy krytykować „aleksandrynizm ” współczesnej literatury, jej odcięcie się od ludzi i rzeczywistości, Benda wytoczył proces „bizantynizmowi” ówczesnych pisarzy, dającemu się sprowadzić do „tryumfu czystej literatury”15. Nigdy jednak francuskiemu kryty kowi, pomimo swej złości, nie przyszedł do głowy absurdalny pomysł, by wsadzić całą literaturę do jednego worka, obciążyć go ciężarkami i zatopić w jeziorze; celem jego krytyki byli tylko niektórzy pisarze. Snów nie zawraca sobie głowy takimi skrupułami. I szarżuje dalej: „Na tę szczególną pokusę, na którą składają się defetyzm, beztroski egoizm i moralna próżność, nauka jest prawie całkowicie odporna. To właśnie owego moralnego zdrowia my wszyscy najbardziej potrzebo waliśmy w ostatnich latach; lecz, jako że te dwie kultury nie mają ze sobą żadnej styczności, to również tego zdrowia byliśmy najbardziej
pozbawieni”16.
83
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Koniec artykułu, grzmijcie fanfary: sic transit gloria litteraturae. Odpor ność, „zdrowie moralne” - Snów odwołuje się do biologii i medycyny, kierując się paradoksalnie tym samym sposobem myślenia, co jego wrogowie ze skrajnej prawicy; rozbieżność między naukowcami i litera tami ma charakter organiczny, dlatego też nie można jej zredukować. Kilka lat wcześniej pewien zupełnie innego autoramentu niemiecki filozof wypowiedział również gorzkie słowa przeciwko literaturze, a przede wszystkim przeciwko poezji: „pisanie poezji po Auschwitz jest barbarzyństwem”17. Albo też: „Wszelka kultura po Oświęcimiu, włącznie z jej najwnikliwszą krytyką, jest śmietniskiem”18. Zdania po dyktowane poczuciem całkowitej bezsilności sztuki, według jej histo rycznej mieszczańskiej definicji, wobec nazistowskiego barbarzyństwa; lecz są to zdania, których niesłychana gwałtowność wyraża zarówno rozpaczliwą niemożność wszelkiej nostalgii, jak i wolę radykalnego przekształcania praktyk. U Adorna - bo chodzi tu o niego - radykalizm tego wezwania do kry tycznej rewolucji był na miarę doznanego rozczarowania i cierpienia. Rozwiązania trzeba było wymyślać od zera, a jeśli istniało miejsce, w którym szczególnie nie należało ich szukać, to była to rzekoma kultura naukowa i technologiczna, której tryumf był właśnie dla tego filozofa jedną z podstawowych przyczyn tragedii, która zwie się Au schwitz; jeśli trzeba było porzucić logikę historyczną, która dopro wadziła do absolutnego barbarzyństwa, to nauka nie mogła tu być w niczym pomocna. Była ona najbardziej udanym wyrazem owego prymatu przyznanego praktycznej skuteczności, z dobrze znanym nam rezultatem. W odróżnieniu od technologicznego i naukowego pragmatyzmu, tak bardzo sławionego przez Snowa, według Adorna na pierwszy plan powinna wystąpić wszechogarniająca krytyka z całą mocą swej negatywności. Rzecz jasna, zarówno w treści, jak i w formie nic nie mogło być bar dziej odległe od myśli poczciwego barona, i bez wątpienia, gdyby znał
84
PROCES DRUGI. PRAWDA
teksty niemieckiego myśliciela, dostrzegłby w nich jedynie dodatkowy dowód niepoprawnej pokusy „luddystycznej”19 tradycyjnie przeciw nej, według niego, uprzemysłowieniu i postępowi technologicznemu. Pomysły Snowa są proste: nie chce bynajmniej wszystkiego niszczyć, wszystkiego zmieniać i zaczynać od zera, tak jak Adorno; to by wy magało zbyt wiele wysiłku. Swe rozwiązanie znalazł w tym, co już istniało: nazywa się ono nauką. Wystarczyło tylko o tym pomyśleć. Oczywiście, Snów chce również innej literatury, uważa, że jest ona możliwa, sam próbuje ją urzeczywistnić w swych powieściach: litera turę bogatą w treści, wrażliwą na psychologiczne i społeczne realia, nie wzdrygającą się przed bronieniem tez20. Literaturę, która uwzględnia wartości nauki i się jej podporządkowuje. A jednak to mu nie wystar cza, gdyż literatura jest w samych swych założeniach zatruta aż do korzeni, świat nie znajdzie w niej dla siebie ratunku. Według Snowa literatura, nawet dobra, nie jest już niezbędna. Nigdy nie próbuje on, dla zachowania równowagi, wskazać na niedostatki nauki wobec współczesnych problemów; nigdy nie radzi jej przyswoić sobie choć odrobiny z zalet kultury literackiej. Głoszona przezeń sy metria jest fałszywa: istnieją dwie kultury, ale tylko jedna się liczy, a cała reszta to - literatura. Najbardziej interesujący jest w tej historii ogólnoświatowy sukces, jakim cieszyła się ta koncepcja w ciągu kilku miesięcy po wykładzie, mimo wszystkich swoich niedokładności, nadmiernych uproszczeń, niedorzeczności i fałszywych twierdzeń. Wygląda na to, że świat cze kał akurat na coś takiego - na dyskurs radykalnie przeciwstawiający pierwiastek literacki pierwiastkowi naukowemu, podkreślający war tość tego drugiego na niekorzyść pierwszego. Dyskurs potwierdzający pogląd, narzucany wszem i wobec z niewzruszonym przekonaniem, że w drugiej połowie XX wieku literaturę ostatecznie zdetronizowała nauka; że ta pierwsza należy do bezpowrotnie minionej przeszłości; że nie ma już dla niej miejsca we współczesnym świecie. Jeśli tylu
85
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
ludzi było ślepych na rażące przecież naiwności wykładu z 7 maja 1959 roku - tylu intelektualistów, krytyków, dziennikarzy, polity ków - to dlatego, że rąbał on z oślepiającą siłą niby-oczywistości tezę, co do której wszyscy byli już wewnętrznie przekonani, choć czasem nie przyznawali się nawet do tego sami przed sobą. Literatura i po stęp okazały się niemożliwe do pogodzenia, a skoro świat powojenny wkroczył na, niemającą alternatywy, drogę materialnego i moralnego doskonalenia ludzkości, skoro wszyscy się tym szczerze radowali, skoro tak już nieodległy rok 2000 miał jakoby przynieść realizację najbardziej szalonych utopii, to antyliteratura mogła się teraz stać oficjalnym dyskursem elit. Nauka, będąca nośnikiem prawdy i sku teczności, których literatura była pozbawiona, ostatecznie zwyciężyła: to credo było rzeczą najpowszechniej wyznawaną w świecie, a Snów był jego prorokiem.
Tezy Snowa i Adorna przeciwstawiały się sobie w zasadniczy sposób. Nie przeszkodziło to ani jednej, ani drugiej w błyskawicznej popula ryzacji, a zdanie „pisanie poezji po Auschwitz jest barbarzyństwem” stało się w przestrzeni niemieckiej i poza nią hasłem prawie równie wysłużonym, jak w świecie anglojęzycznym „dwie kultury”. Zadzi wiający równoczesny sukces, skoro chodzi o stanowiska tak ze sobą sprzeczne; jak gdyby przyczyną tego był jedyny wspólny element tych dwóch dyskursów, a mianowicie ich wydźwięk antyliteracki. Opinia publiczna była gotowa przyjąć takie przesłanie: czas antyliteratury medialnej mógł się nareszcie zacząć.
Sprzeciwy wobec tego, co głosił Snów, pozostawały długo w cieniu. Wszyscy oklaskiwali mówcę albo przynajmniej udawali, że to robią. Nikt nie zdawał się dostrzegać, że - za pozornie wielkodusznym
86
S. 90 Sąd, który muszę 0ygłosić, jest taki, że nie będąc
bynajmniej geniuszem, [Snó0] jest intelektualnie tak mało 0ybitny, jak tylko być można.
Frank Raymond Leavis
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
i humanistycznym dyskursem o pojednaniu obu kultur, jakie głosił pisarz - zostajc wprawiona w ruch wyłącznie antyliteracka machina wojenna. Przez trzy lata wszystko, by tak rzec, szło świetnie. W 1962 roku sir Charles, przyszły baron Snów de Leicester, w spokoju cie szył się swą międzynarodową sławą. Nic nie wydawało mu się teraz leżeć poza jego zasięgiem i łudził się nadzieją, że Literacka Nagroda Nobla zwieńczy jego dzieło i dopełni jego sławy wielkiego myśliciela i wielkiego pisarza. I wtedy wkracza do gry pewien intruz. I to nie byle jaki, tylko Frank Raymond Leavis, najbardziej znany i wpływowy krytyk w Cambridge, jeśli nie w Wielkiej Brytanii, bezlitosny cenzor literackiej miernoty, którego ostre sądy zmieniały do woli kanon i budowały lub rujnowały renomę autorów. Jego pismo, „Scrutiny”, przez wiele lat broniło miej sca literatury jako jednego z najwyższych osiągnięć ludzkiego umy słu, jako kluczowego elementu wszelkiego gruntownego wykształce nia umysłowego. Choć oczywiste jest to, że wykład Snowa i sukces, jaki odniósł, drażniły krytyka, choć zdawał on sobie świetnie sprawę z tego, że najwyraźniej uwodzicielski wpływ tej postaci może wkrótce zniweczyć jego wysiłki na rzecz uczynienia ze studiowania literatury angielskiej podstawy uniwersyteckiego programu nauczania, Leavis musiał jednak zacisnąć zęby; zabrał publicznie głos na ten temat do piero 28 lutego 1962 roku, kiedy został zaproszony przez studentów do wygłoszenia wykładu Richmondowskiego. Oprawa była zupełnie inna niż podczas wykładu Rede’owskiego wygłoszonego przez Snowa trzy lata wcześniej: ograniczona do jednego college’u, Downing, tego samego, w którym wykładał Leavis, i bez udziału publiczności spoza uniwersytetu. Dziennikarzy celowo z niego wykluczono. Nie dlatego
bynajmniej, że nie starali się w nim uczestniczyć, zwabieni zapachem krwi i tytułem dalekim od wszelkiego irenizmu: Dwie kultury? Zna czenie C. R Snowa. Wokół wydarzenia unosił się ni mniej, ni więcej, tylko zapach skandalu.
88
PROCES DRUGI. PRAWDA
Wykład spełnił związane z nim oczekiwania. Po paru minutach kilka osób spośród publiczności ostentacyjnie opuściło salę i już nazajutrz całe Cambridge mówiło jedynie o tym, co mogło zostać powiedziane w murach Downing College21. Pogłoski dotarły do Londynu i, aby ukrócić kłamliwe twierdzenia, które zaczynały krążyć po największych gazetach, Leavis zdecydował się jak najszybciej przekazać swój tekst „Spectatorowi”. Konserwatywny tygodnik opublikował go 9 marca, w okładce poświęconej w całości temu, co nabrało wymiarów praw dziwej afery. Będzie ona trwała cały miesiąc we wszystkich numerach magazynu: reakcje na tekst Leavisa, odpowiedzi na reakcje, reakcje na odpowiedzi etc. Polityczne i intelektualne elity oraz zwykli czytel nicy mieli używanie, jednak bonus przypadł zwolennikom Snowa, za którym opowiedziała się przytłaczająca większość establishmentu. Na przykład poetka Edith Sitwell - lady Edith Sitwell, by uszanować jej tytuł - zwięźle, w sposób równie grubiański co pogardliwy: „Bez krzty zainteresowania, choć nie bez zdumienia, przeczytałam w wa szym ostatnim numerze złośliwy od początku do końca atak doktora F. R. Leavisa. Tylko dlatego przeczytałam ten atak do samego końca, że nie mogłam zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego doktor Leavis na pisał ten tekst. Czyżby sir Charles uraził doktora Leavisa swoją wielką sławą i tym, że on - sir Charles - umie pisać po angielsku? Jest to jedyny powód, który może tłumaczyć taki popis głupoty”22. Większość pozostałych reakcji była podobnego pokroju: opublikowanie dyskusji obróciło się wyraźnie na niekorzyść doktora Leavisa - przy najmniej jeśli chodzi o listy od czytelników „Spectatora” - tak, że ga zeta musiała wziąć krytyka jednoznacznie w obronę23. Trzeba powiedzieć, że w Downing College Leavis przypuścił frontalny atak. Oceńmy to sami: „Szczególny rodzaj pewności siebie, jaki cechuje Snowa, znajduje wyraz w pewnym wszechobecnym u niego tonie; tonie,
89
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
o którym rzec można, że o ile tylko geniusz mógłby go usprawiedli wić, to trudno sobie wyobrazić, aby geniusz mógł go przybrać”24. Albo: „Sąd, który muszę wygłosić, jest taki, że nie będąc bynajmniej geniuszem, [Snów] jest intelektualnie tak mało wybitny, jak tylko być można”25. I jeszcze: „Snów jest oczywiście - nie, nie mogę tego powiedzieć; nie jest - Snów się uważa za powieściopisarza. Nie mam zamiaru dys kutować o tym jego aspekcie, lecz nie mogę uniknąć powiedzenia słówka na ten temat. Powszechne przekonanie, że jest on wybitnym powieściopisarzcm (a fakt, że jest ono powszechne, wiele mówi o oko licznościach, które je zrodziły), ma z pewnością swój udział w powo dzeniu, z jakim udało mu się zostać uznanym za wielki umysł. Po waga, z jaką sam uważa się za powieściopisarza, jest absolutna - jeśli powaga może iść w parze z taką nieopisaną powierzchownością lub taką nieświadomością”26. Leavis obnaża literacką pretensjonalność powieści Snowa, niezdol nego tchnąć życie w swoje postaci czy stworzyć cokolwiek innego niż najbardziej suche i beznamiętne streszczenie tego, czym byłaby prawdziwa powieść. Niezdolnego nawet dać odczuć, w swoich posta ciach uczonych, na czym naprawdę polega impuls, który je ożywia, przez co reputacja Snowa jako naukowca zaczyna budzić wątpliwości: „Powieściowa twórczość Snowa nie dowodzi w najmniejszym stopniu tego, że naprawdę był naukowcem, że nauka jako taka istniała dlań w sposób choć odrobinę osobisty”27. Brak zdolności literackich czy brak zdolności naukowych? Leavis chy trze pozostawia tę kwestię nierozstrzygniętą, nie wspominając nic o sprawie, która w latach trzydziestych skłoniła Snowa do porzuce nia kariery badacza, której się był poświęcił: o ogłoszeniu, z wielkim zadęciem reklamowym, udanej sztucznej syntezy witaminy A, po którym nastąpiło nie mniej hałaśliwe ujawnienie nieprawdziwości tego odkrycia. Tę porażkę uczynił Snów tematem jednej ze swych
90
PROCES DRUGI. PRAWDA
pierwszych powieści, zatytułowanej Poszukiwanie (The Search, 1934)2X. W najlepszym wypadku, kontynuuje krytyk, Snów jest jedynie techno kratą, obeznanym z tym, co nazywa „kulisami władzy” (The Corridors of Power, 1964), a co w rzeczywistości fascynuje go o wiele bardziej niż banalna codzienność przy zlewach do mycia probówek w labora toriach. A jego wizja świata jest nie mniej technokratyczna: według niego nauka powinna jedynie służyć zapewnianiu wzrostu gospodar czego na całym świecie, zaspokajaniu materialnych potrzeb, bo do tego miałyby się ograniczać dążenia ludzkości, dostarczaniu „konfi tury” (jam) do posmarowania grzanki, według sformułowania, którym mówca posłużył się kilkakrotnie i którego żałosnej trywialności Leavis nie omieszkał podkreślić29. Temu, że nauka powinna czynić ludzkie działanie bardziej skutecznym, nikt nie zaprzeczy. Lecz, pyta krytyk, jakie będą cele takiego działania? Uczony w laboratorium nie jest w stanie tego rozstrzygnąć bardziej niż ktoś inny. Tymczasem nad tym właśnie zastanawia się literatura: nad celami ostatecznymi. I Leavis przywołuje twórczość Conrada i Lawrence’a, których rozważania na temat roli postępu technicznego w społecznym dobrostanie i w egzystencji jednostkowej jawią się jako bardziej wyważone w porównaniu z refleksjami Snowa: jest pewien wymiar refleksyjny właściwy literaturze, którego ani uniwersytet, ani ludzkość w ogóle nie mogą pomijać i którego nie sposób zastąpić pu blicystyką niskich lotów uprawianą przez Snowa i jego przyjaciół. Oto więc odpowiedź na oskarżenia o rzekomą niemoralność i zagrożenia, jakie niesie za sobą literatura. Ale chodzi też o coś więcej, kontynuuje Leavis: o to, że już sama zasada porównywania nauki i literatury opiera się na wątpliwych podstawach. Absurdem byłoby zaprzeczać, że nauka jest cudownym ludzkim wy tworem, jak twierdzi sir Charles. Jednakże, „wpierw istnieje pewne osiągnięcie ludzkości wypracowane wspólnie, jeszcze bardziej funda mentalne dzieło ludzkiego umysłu (i nie tylko umysłu), bez którego
91
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
tryumfalne wzniesienie gmachu nauce nie byłoby możliwe; chodzi o stworzenie świata ludzkiego obejmującego także język. Jest to dzieło, na którym nie możemy się opierać jak na dorobku przeszłości. To dzieło istnieje w żywym twórczym reagowaniu na współczesne zmiany”. Tymczasem, pisze dalej krytyk, „to w studiowaniu literatury, a przede wszystkim literatury we własnym języku, udaje się nam rozpozna wać naturę i pierwszeństwo trzeciego królestwa (tak, w sposób bez wątpienia mało filozoficzny, nazywam je, kiedy mówię do moich stu dentów), królestwa tego, co nie jest ani wyłącznie prywatne i osobi ste, ani publiczne - w tym znaczeniu, że nie moglibyśmy tego przy nieść do laboratorium ani wskazać palcem. Nie możecie wskazać utworu poetyckiego palcem; istnieje on jedynie w odtwórczej reakcji poszczególnych umysłów na czarne znaki rozmieszczone na stronie. Jednakże - do tego konieczna jest wiara - jest to coś, w czym umysły mogą się spotykać”30. Godne podziwu i niemal desperackie wyznanie wiary w literaturę, które próbuje ją ocalić w starciu z nauką, uzmysławiając pewien wła ściwy jej porządek rzeczywistości: porządek owego pośredniego „trze ciego królestwa”, umieszczonego pomiędzy tym, co w głębi duszy, a światem zewnętrznym, pomiędzy czystą subiektywnością i twardą obiektywnością. To świat intersubiektywności: wartości i sądów es tetycznych, na których opiera się możliwość wspólnego życia. Jakże odmówić literaturze najważniejszej i znamienitej roli, jaką może ona odegrać w zgłębianiu tej bezkresnej sfery? Argument Leavisa nie jest pozbawiony mocy. Lecz jak zarazem nie przyznać, że na uniwersytecie funkcjonuje cały szereg dyscyplin, które mogą pretendować w sposób równie upraw niony do studiowania tego świata? Chodzi ni mniej, ni więcej, tylko o to, co zwykło się nazywać naukami społecznymi. Snów czuł, że tą kartą może zagrać przeciwko Leavisowi. W odpowiedzi, którą opu blikował rok po wykładzie Richmondowskim, nie omieszkał położyć
92
PROCES DRUGI. PRAWDA
nacisku na wyłanianie się „trzeciej kultury”, która mogłaby zasypać rów między dwiema pierwszymi: „Owe poglądy formułowane są, jak się wydaje, przez intelektualistów zajmujących się różnorodnymi dys cyplinami badawczymi - historią społeczną, socjologią, ekonomią, zarządzaniem (w amerykańskim, akademickim sensie tego słowa), psychologią, medycyną i społecznymi gałęziami sztuki, takimi jak ar
chitektura”31. Krótko mówiąc, wszystkimi lub prawie wszystkimi moż liwymi dyscyplinami poza naukami ścisłymi - z wyjątkiem, dziwnym trafem, literatury. Już w swym wykładzie Snów podkreślał, że znani mu historycy i socjolodzy stanowczo nie godzili się na to, by „zamy kano ich w jednej kulturowej przegródce z ludźmi, których nie są w stanie tolerować”32. Znaczy to tyle, że nie było żadnej szansy, aby Snów przyznał literaturze jakąkolwiek szczególną zdolność do zgłębia nia jakiegokolwiek świata, choćby i świata intersubiektywnego; cały ten obszar trzeba było pozostawić nowym naukom humanistycznym i społecznym, dziwnie obsadzonym w roli siły pomocniczej w bitwie dwóch kultur33. To nie jedyny raz, kiedy będzie się je przeciągać, po dobroci lub siłą, na stronę antyliteratury34. Nie jest jednak całkiem pewne, że ten kontratak przeprowadzony przez nauki społeczne zdołał ogołocić ze wszystkiego literaturę. Do tego byłoby trzeba, aby „trzecia kultura”, której pojawienie się prze czuwał Snów, pokrywała się dokładnie z „trzecim królestwem” wspo mnianym przez Leavisa. Tymczasem te dwie dziedziny pokrywają się ze sobą tak słabo, jak literatura z socjologią: jeżeli nawet w dziełach literackich pojawia się godna zainteresowania socjologiczna i antropo logiczna refleksja, której znakomitych przykładów dostarczają Conrad, Lawrence czy Dickens, to doświadczenie literackie dalece wykracza
poza wyłącznie opisywanie podzielonego świata. Dla Leavisa jest ono trojakiego rodzaju: doświadczeniem mowy przy czyniającym się do powstania wspólnego języka; doświadczeniem este tycznym umożliwiającym ustanowienie jakiegoś kanonu i jakiejś tradycji
93
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
będącej sferą odniesienia; doświadczeniem moralnym, którego celem jest, by powtórzyć słynne sformułowanie Matthew Arnolda, „krytyka życia”35. Włączona w samą genezę całej wspólnoty myśli, literatura uczestniczy w funkcjonowaniu społeczeństwa ze skutecznością, która w niczym nie ustępuje nauce. Tej drugiej przypada w udziale prawda, tej pierwszej zaś dobro i piękno. Czy nauka będzie kiedykolwiek mogła zdezaktualizować literaturę, jeśli zwykło się uważać, że kwestie moralne i doświadczenie estetyczne powinny pozostawać w centrum wszelkiej edukacji i wszelkiego życia obywatelskiego? Nauka jest nauczycielką prawdy, literatura nauczycielką dobra - na drugim zaś planie piękna,
takiego mniej więcej stanowiska broni Leavis. Jak długo ten podział imperium mógł przetrwać, a zawarte w ten sposóbgentelman’s agreement się utrzymać? Jakkolwiek pewna mogła się wydawać sytuacja literatury, była ona jedynie wynikiem okopa nia się na swych pozycjach po tym, jak musiała zrzec się prawdy na rzecz nauki. Skądinąd ta defensywna pozycja nie wydawała się wcale absolutnie bezpieczna, bo Snów, tworząc absurdalny zlepek między literaturą i złem, nie wywołał jednak wcale fali protestów: należy się spodziewać, że pewnego dnia nawet z obozu moralnego uda się wy eksmitować literaturę. Sto lat wcześniej we Francji próbował to uczy nić, nie bez trudności, Flaubert36 - jednak po obu stronach kanału La Manche systemy literackie były zanadto odmienne, aby Flaubertowski przykład wydał bezpośrednio owoce na gruncie brytyjskim. Tymczasem, mimo repliki, którą próbował dać mu odpór, baron Snów de Leicester nigdy już nie doszedł w pełni do siebie po zajadłym ataku, jaki przypuścił nań Frank Raymond Leavis. Po opublikowaniu tej szarży w „Spectatorze”, jak widzieliśmy, pojawiło się wiele głosów W7rażających oburzenie, ale brakowało w nich być może tego, co w oczach ofiary było najważniejsze: jednoznacznej pochwały powie ściowej twórczości Snowa, która mogłaby stworzyć przeciwwagę dla zabójczego podważenia jego literackiej reputacji, przeprowadzonego
94
PROCES DRUGI. PRAWDA
przez krytyka z Cambridge. Przyjaciele Snowa robili to jedynie półgęb kiem: amerykański krytyk Lionel Trilling czynił Leavisowi zarzuty co do formy, nie odnosząc się do meritum sporu37. Snów poprosił George’a Steinera, którego zatrudnił w Churchill College, aby podjął się jego obrony z czysto literackiego punktu widzenia, lecz młody i bystry fellow z Cambridge paradoksalnie wykręcił się z tej niezręcznej sytu acji wspaniałą pochwałą Leavisa ozdobioną, dla równowagi, kilkoma wyważonymi akapitami na temat „haniebnego widowiska”, jakim był wykład Richmondowski, oraz jego bezlitosnego autora38. I w ten oto sposób baron Snów zrozumiał, że literacki Nobel nieubłaganie mu się wymyka, a przynajmniej był zawsze przekonany, że to Leavis był po wodem tej porażki - lub tego, co jako porażkę przeżywał39. Czy Snów miał rzeczywiście prawo uznać, że wygrał na obu frontach, literackim i antyliterackim? Wziąwszy pod rozwagę wszystkie względy, bardziej zasługiwałby on na Nagrodę Nobla w dziedzinie antyliteratury (gdyby taka istniała), choć i to nie jest całkiem pewne: czyż nie był w tej dziedzinie raczej popularyzatorem niż twórcą? Leavis stwierdził to z całą pogardą, do jakiej był zdolny: „sam w sobie bez znaczenia”. Snów liczył się przede wszystkim jako „zwiastun” (portent) czy jako „symptom”40. Był idealnym pseudomyślicielem w czasach tryumfują cego braku kultury umysłowej: już samo powodzenie, jakim się cieszył,
oznaczało intelektualną degradację społeczeństwa, które upadlo tak
nisko, że nadało mu taki rozgłos. * Pójdźmy jeszcze dalej: w długiej historii walki nauki z literaturą, która toczyła się nie jeden raz w niemal podobnych słowach, a jej
najwyższą stawką była edukacja, Snów był zaledwie etapem, nie pierwszym i nie ostatnim. Spór Leavisa ze Snowem odgrywał jedynie ponownie, w sposób gwałtowny, inny spór, który sto lat wcześniej w tej
95
). 99-100 A 0tedy, cóż za niespodzianka! Pan Renan zrazu
bardzo poczer0ieniał, a potem 0ybuchnął
nagle śmiechem [...]. Próbo0ano recyto0ać mu piękny tekst, lecz on śmiał się tym głośniej!
Charles Maurras
PROCES DRUGI. PRAWDA
samej Anglii przeciwstawił, w atmosferze o wiele bardziej stonowanej, Matthew Arnolda i Thomasa Henry’ego Huxleya. Temu ostatniemu, który w 1880 roku z okazji inauguracji nowego naukowego kolegium w Birmingham bronił zasady edukacji opartej wyłącznie na naukach ścisłych, takiej, jakiej życzył sobie założyciel kolegium41, Arnold od powiedział wykładem w Cambridge, w tej samej prestiżowej scenerii, w której prawie osiemdziesiąt lat później sir Charles miał wygłosić swą słynną mowę w ramach wykładów, których pomysłodawcą był sir
Robert Rede. Literatura i nauka, brzmiął tytuł wykładu z 1882 roku, który Arnold miał wygłosić aż dwadzieścia dziewięć razy podczas wielkiego tournee po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie42. Arnold opowiadał się za jak najszerszą ugodą. „Literatura miałaby się zatem przeciwstawiać nauce?”, pytał dosłownie. „Lecz literatura taka, jaką ją pojmuję, odwołuje się do wszystkiego, co nas konstytuuje jako istoty ludzkie, obejmuje naukę, z góry ją zakłada! Tymczasem odwrotność tego nie jest prawdą. Zważywszy wszystko, gdyby trzeba było wybrać między jedną a drugą, wybrałbym pierwszą, a nie drugą. Ale broń Boże, bym musiał wybierać!” Wszystko to wypowiedziane w sposób
grzeczny i przyjacielski. Jakkolwiek odmienny był ton dyskursu, to cel i argumenty niezbyt różniły się od polemiki, która - z jaką zażartością! - miała wybuchnąć pewnego dnia w tym samym miejscu. Lionel Trilling miał rację, na rzekając, że Snów i Leavis jedynie odtwarzają dobrze już znany spór, choć sir Charles nie miał najmniejszego pojęcia o wystąpieniu swego dalekiego poprzednika43: każdy, kto nie zna historii, skazuje się na jej
powtarzanie - często na modłę farsy44. Cambridge i wykłady Rede’owskie zadecydowały jedynie o zewnętrz nym podobieństwie zbieżności tych wydarzeń. Ich prawdziwa zbieżność polega na czymś innym: na randze, jaką przypisują one antagonizmowi nauki i literatury jako utartemu frazesowi antyliteratury. Argument jest następujący: skoro nauka odebrała literaturze prawdę, to literatura nie
97
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
ma już racji bytu w edukacji czy ogólnie w społeczeństwie. Nie sposób wyrazić tego prościej i krócej. Ale dlaczego mielibyśmy na tym poprze stać? W samej nauce można odnaleźć treści etyczne i krytyczne, które pozwalają nie brać literatury pod uwagę: w odstępie osiemdziesięciu lat Huxley i Snów nie mówili niczego innego; tymczasem cudowny rozwój nauki tylko zaostrzył ten antagonizm. Fakt powtórzenia nie powinien jednak przesłaniać różnicy między tymi dwoma sporami: pierwszy z nich zakończył się wyraźnym suk cesem argumentu proliterackiego, dobrej nowiny, którą Matthew Arnold pojechał tryumfalnie głosić w całej Ameryce Północnej, od Massachusetts po Wirginię, od Ohio aż po Wisconsin i Quebec; w drugim, oficjalnie, zwyciężyło antyliterackie stanowisko bronione przez Snowa - przynajmniej do chwili, gdy Leavis włączył się do dyskusji. Pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami wiele rzeczy uległo zmianie: nauka i technologia ogromnie się rozwinęły, technokracja, której sir Charles był najdoskonalszym wcieleniem, tryumfowała; literatura, owładnięta formalizmem, znacznie obniżyła swoje ambicje społeczne w porównaniu z epoką romantyzmu, którego Arnold był spóźnionym przedstawicielem45; wreszcie zachodnie społeczeństwa okresu powojennego, które uległy głębokiemu procesowi demokra tyzacji, nie utrzymywały już tej samej relacji z kulturą i tradycją, uważanymi za elitarne. Wspaniała kariera otwierała się przed antyliterackim dyskursem, który odtąd mógł dominować; mniej teraz gorszył, a ostatni zwolennicy literatury tym boleśniej odczuwali zagrożenie. Nie trzeba było nic więcej, by podpalić beczkę z pro chem - albo przynajmniej rozpalić gazety. Osobowość bojowników dopełniła reszty. Rozgłos nadany kłótni był na miarę napięcia, które sięgnęło szczytu. Niemniej jednak sama polemika wywoływała nieodparte wrażenie deja vu. Wbrew sobie, Snów i Leavis byli jedynie ogniwami pewnej nieskoń czenie dłuższej historii lub aktorami sceny po tysiąckroć odgrywanej
98
PROCES DRUGI. PRAWDA
w niejednym kraju - zwłaszcza w trakcie dyskusji o edukacji. Tym ra zem zabrakło subtelności, ale nie można było żałować ani ognia, ani temperamentu. Antyliteratura ma w sobie więcej z walki gladiatorów niż z dyskusji akademickiej.
* A teraz całkiem inna scena, o wiele bardziej salonowa i wytworna. Nie mniej denerwująca, być może, przez swoją niestosowność. Ma ona miejsce w Paryżu pod koniec lat osiemdziesiątych XIX wieku, niedługo po słynnym wystąpieniu Matthew Arnolda w Cambridge na temat „literatura i nauka”. Jesteśmy w salonie pani Arman de Caillavet, która stała się dla Prousta pierwowzorem postaci pani Verdurin. Owego wieczoru gościem honorowym jest nie kto inny, tylko Ernest Renan. Króluje przy kominku, jego ogromne ciało siedzi na niewiel
kim złoconym krześle, które pod nim aż trzeszczy. Przedstawiają mu po kolei gości. Podchodzi szczupły młodzieniec, dopiero przybyły z rodzinnej Prowansji. Nieporadny i nieśmiały, nie znajduje lepszego pomysłu jak wyznać mistrzowi swój wielki podziw dla Modlitwy na Akropolu, w której tylu pisarzy widziało wówczas najdoskonalszą stronę prozy, jaką kiedykolwiek napisano po francusku46. Pani domu jeszcze to podkręca, dodaje pochwały własne oraz wszystkich gości dla wspaniałej modlitwy, a wtedy... Oddajmy jednak bezpośrednio głos Charles’owi Maurras, który opowiada tę anegdotę blisko pół wieku później - wiedząc, o czym mówi, skoro owym nieśmiałym młodzień cem był on sam: „A wtedy, cóż za niespodzianka! Pan Renan zrazu bardzo poczerwieniał, a potem wybuchnął nagle śmiechem, lecz śmie chem boskim, równie tajemniczym, co prawdziwie niepohamowanym, śmiechem, którego przyczyny szukano, lecz nie umiano jej znaleźć. Im bardziej próbowano wyłożyć mu wszystkie powody, dla których podziwiano tę wielką stronę, najpiękniejszą w literaturze francuskiej,
99
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
jak powtarzaliśmy, tym szczerzej śmiał się całym sercem, aż drżało i jęczało jego złocone krzesło. Czy gdyby przypomniano mu jakąś kiepską młodzieńczą książeczkę, usianą nieprzyzwoitymi błahostkami, zareagowałby inaczej? Nie dawano za wygraną. Próbowano recytować mu piękny tekst, lecz on śmiał się tym głośniej! A przecież powinien zamilknąć! I nie pa miętam, żeby ten śmiech się skończył, bo nadal go słyszę...”47. Antyliteratura bywa niekiedy tylko śmiechem. W ten sposób bóstwo kpi z ludzi, kiedy przynoszą mu ofiarę, aby podziękować mu za jakieś niezmierzone w ich mniemaniu dobrodziejstwo: wyzdrowienie kogoś bliskiego, wyczekiwany deszcz, obfite plony. „To są głupstwa - słyszą w odpowiedzi - które nie są warte trudu, jaki im się poświęca. Czcij cie mnie za to, co naprawdę ważne: stworzenie świata, ruch planet, narodziny życia, sam już nie wiem za co. To mogę sobie poczytywać
faktycznie za jakąś zasługę. Co do reszty, dajcie mi spokój; czeka na mnie poważna praca”.
Literatura była dla Renana jedynie miłą rozrywką pomiędzy dwoma wykopaliskami archeologicznymi lub dwoma badaniami epigraficznymi, dzięki którym dokonywał się postęp nauki. Żaden autor nie oka zywał tyle pogardy literackiemu uwielbieniu, którym go powszechnie otaczano, nie starając się nawet czerpać z niego jakiegoś dodatku do
swojej sławy. Jego odrzucenie hipokryzji było w tym względzie całko wite, podobnie jak w pozostałych kwestiach, a jego postawa moralna była nienaganna; była to jednak moralność antyliteracka. W 1891 roku Jules Huret przyszedł zasięgnąć jego opinii w ramach swojej Enąuętesur l’evolution litteraire (Ankieta na temat ewolucji lite ratury). Wkraczając ceremonialnie do wielkiego gabinetu, jaki zajmo wał dyrektor College de France, dziennikarz zastał go zajętego pracą, pośród otwartych tomów in quarto, które pochłaniały bez reszty jego uwagę. Nie było mu łatwo zainteresować go zagadnieniem, z powodu którego przyszedł, ewolucją literatury współczesnej: „Kiedy czyniłem
100
PROCES DRUGI. PRAWDA
niewiarygodne wysiłki dialektyczne, by powiązać ogólnie mody lite rackie z kierunkami ewolucji umysłowości filozoficznej, pan Renan powiedział mi, oparłszy dłonie na kolanach: - Mody literackie... to dziecinne, to infantylne. To nie jest ciekawe, nie, naprawdę. Za dwa lata nie będzie się już o tym mówić... I dodał: - Sama literatura, wie pan, to zajęcie niewiele warte...”48. Renan nagle się opamiętuje, ratuje z masy Racine’a, Woltera, Leconte de Lisle’a, Sully Prudhomme’a - wyraźnie czuje się, że jedynie dla
zachowania formy. Huret pyta go o Zolę. Ma szczęście: uczony wspo mina, że czytał Grzech księdza Mouret. Jest tam zbyt wiele dłużyzn: „A poza tym jest sporo powtórzeń, to nie jest napisane, to nie jest do pracowane, och, nie! Zrobione zbyt pośpiesznie, to widać. Potrzeba
by jeszcze roku pracy, by to wykończyć, i musiałby ciąć, sporo ciąć... Ale w gruncie rzeczy jest to człowiek wartościowy, niewątpliwie!”49.
Nauczyciel nie zabrałby się do tego inaczej, by zarżnąć wypracowanie ucznia - albowiem Renan jest nauczycielem, choć sztuce, w której uchodzi za mistrza, okazuje wyłącznie pogardę. Rozmowa zaraz się skończy; trwała zaledwie parę chwil. Profesor ma co innego do roboty. W ostatnim podrygu dziennikarz próbuje go
przywołać do tematu dnia: „Musiałem przecież wypowiedzieć po raz ostatni podstawowe słowa tej ankiety i zdołałem wykrztusić ostatnim wysiłkiem: symboliści, psycholodzy, naturaliści. Na co pan Renan odparł:
- To dzieci, które ssą własny kciuk”50. Koniec rozmowy i koniec ankiety. Zapewne nie inaczej widziano by te sprawy z Syriusza. To naprawdę jest warte wybuchu śmiechu u pani de Caillavet.
Renan nie mieszka na Syriuszu, ale prawie - umieszcza literaturę w ogólnej koncepcji dziejów ludzkości. W jego pogardzie nie ma nic z kaprysu lub z resentymentu po zawiedzionej miłości. Jest to coś, co
101
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
ma swe źródło w jego latach szkolnych, w bardzo silnym poczuciu, do którego odwołuje się sam Matthew Arnold w swym wielkim wykładzie w Cambridge, w roku 1882, nie bez powodu zarzucając znakomitemu myślicielowi, którego darzył najwyższym podziwem, że wyniósł ze szkolnych wykładów o literaturze wspomnienie „powierzchownego humanizmu”, wprawdzie „eleganckiego”, „lecz pozbawionego głębi i użyteczności”, czegoś, co nie miało nic wspólnego z „nauką pozy tywną” ani z „krytycznym dociekaniem prawdy”, czegoś, co wydawało mu się nawet „przeciwieństwem nauki i prawdziwego poznania”51. Renan ma bowiem tylko jedno credo: to nauka jest przeznaczeniem ludzkości, a naukowy wgląd w prawdę szybko zastąpi liche przyjem ności czerpane z literackich zmyśleń: „Powiedzmy zatem bez obawy, że o ile cudowność fikcji mogła się dotąd wydawać niezbędna poezji, to cudowność natury, kiedy zostanie odsłonięta w całym swym blasku, będzie stanowić poezję tysiąckroć wznioślejszą, która będzie równo cześnie nauką i filozofią”52. Renan formułuje to wyznanie wiary w wieku dwudziestu pięciu lat, w Przyszłości nauki, którą opublikuje dopiero pod sam koniec życia, w roku 1890, lecz idea dezaktualizacji sztuki i literatury przez naukę prze wija się jako lejtmotyw w całej jego twórczości. Na przykład w 1871 roku (tak jak rok 1848 wzbudził przemyślenia zebrane w Przyszłości nauki, rewolucje sprzyjają u Renana rozważaniom ogólnym): „Nawet wielka sztuka zginie. Nadejdzie czas, kiedy sztuka będzie czymś z przeszłości, wytworem jednorazowym, wytworem wieków bezmyślnych, który bę dzie się wielbić, uznając zarazem, że nie warto jej już uprawiać. W takiej sytuacji są już rzeźba, architektura i poezja grecka”53. Wszystkie sztuki skazane są na wygasanie, także literatura, która kie dyś zostanie odłożona na półkę ze starociami za sprawą niekończą cego się rozszerzania prawdy i piękna: „Każda sztuka, z wyjątkiem muzyki, jest tedy przywiązana do jakiegoś stanu z przeszłości; sama muzyka, którą można uznać za sztukę XIX stulecia, będzie kiedyś
102
PROCES DRUGI. PRAWDA
rzeczą dokonaną i skończoną. A poeta? A człowiek szlachetny? Poeta jest pocieszycielem; człowiek szlachetny jest pielęgniarzem, to funkcje bardzo pożyteczne, lecz tymczasowe, skoro zakładają zło, zło, które nauka ma ambicję znacznie łagodzić”54. Samo piękno też wyjdzie kiedyś z użycia. Człowiek przeobrazi się w istotę czysto rozumną, dość podobną do pana Spocka z serialu Star Trek (to nie jest oczywiście porównanie Renana): „Nadejdzie być może czas (ten dzień już świta), kiedy wielki artysta i człowiek zacny będą rzeczami przestarzałymi, niemal niepotrzebnymi; uczony
natomiast będzie wart coraz więcej. Piękno niemal zniknie wraz z na staniem ery nauki; lecz rozrost nauki i władzy człowieka to także
rzeczy piękne”55. Literatura jest tylko podpórką, użyteczną, kiedy człowiek jest w okre sie dzieciństwa, którą trzeba jednak odłożyć do lamusa, gdy osiąga się dorosłość. Mamy tu do czynienia z filozofią dziejów bardziej radykalną niż następstwo sztuk zaproponowane przez Hegla56, gdyż zabarwioną okrutną tęsknotą - tym samym okrucieństwem, którego nie sposób nie dosłyszeć w niepohamowanym śmiechu Renana, jaki wciąż jesz cze rozbrzmiewa w salonie pani de Caillavet czy w wyniosłych od powiedziach, jakich udzielił dziennikarzowi Hu retowi; tym samym nieczułym okrucieństwem, którym kończy się Modlitwa na Akropolu, będąca - prawdę mówiąc - modlitwą żałobną nad grobem literatury i religii, postawionych na tej samej płaszczyźnie. „Wiara, którą się miało, nie powinna być nigdy łańcuchem. Wypełniło się wszystkie wobec niej powinności, kiedy starannie zawinęło się ją w purpurowy całun, w którym śpią martwi bogowie”57. W piękny paryski wieczór śmiech pana Renana boleśnie obnażył iro
nię tego nostalgicznego pożegnania literatury - i jego własnego na wrócenia na antyliteraturę.
103
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Cofnijmy się jeszcze o wiek. Trzecia scena: po wykładzie Snowa w Cambridge, po śmiechu Renana u pani de Caillavet jesteśmy te raz w Akademii Francuskiej, w roku 1760, w dniu świętego Ludwika. Owego 25 sierpnia matematyk d’Alembert podzielił się swymi Re fleksjami o poezji, napisanymi na marginesie utworów otrzymanych w ramach konkursu. Może się wydawać dziwne, że Akademia po wierzyła zadanie wygłoszenia mowy na temat poezji geometrze; i rzeczywiście wzbudziło to zdziwienie. Duch czasu sprzyjał nauce i filozofii - uznawano, że zdolne są rządzić wszystkim, a poezja nie była wyjątkiem. D’Alembert wiedział, że jego wystąpienie zostanie wysłuchane jako mowa uczonego i że będą mu to mieć za złe; a mimo to popełnił tę grubą nieprzyzwoitość. Skąd to się bierze - pytał - że starcy mniej gustują w poezji? Otóż stąd, że poetyckie zmyślenia się zużywają; te same tematy, poru szane w kółko, na dłuższą metę nudzą. Idee, którymi interesuje się poezja, nie są dostatecznie wielkie. Znudzenie starców jest znudze niem całego stulecia, które nie jest już dzieckiem: „Większość gatun ków poezji wydaje się po kolei wychodzić z mody. Sonet już się nie pojawia, elegia dogorywa, sielanka zanika, nawet oda, dumna oda zaczyna się chylić ku upadkowi; wreszcie satyra, mimo wszystkich warunków, jakie spełnia, by się podobać, satyra wierszowana nudzi nas, gdy tylko jest długa; uczyniliśmy ją bardziej strawną, przyzwa lając jej na prozę...”58. A co się tyczy „wierszyków”, tych, które ukazują się w czasopismach, to czy warto o nich cokolwiek mówić? Przestały w ogóle cieszyć się po wodzeniem. Nawet epopeja, którą d’Alembert wydaje się zrazu ratować z tej katastrofy, przestała budzić zainteresowanie: nawet Homer i Wergiliusz stali się nie do czytania. Jedynym wyjątkiem jest Tasso (oraz Wolter - ale tu przemawia przyjaźń59). Ogólnie rzecz biorąc, długie poematy stały się niemożliwe; trudno w nich utrzymać równy poziom, a jeśli już to się udajc, to wkrada się monotonia: „wiersze przestają być
104
PROCES DRUGI. PRAWDA
przyjemne, gdy tylko stają się niedbałe, a z drugiej strony przyjem ność słabnie od samej ciągłości”60. Nawet „ciągła precyzja i elegancja” Racine’a stają się w końcu nużące. Otóż jeżeli krótkość rozczarowuje, a długość nuży, to cóż pozostaje poetom? Kiedy jest równie źle niezależnie od tego, ku czemu się skła niamy, to lepiej dać sobie z tym spokój: „Rzesza wierszopisarzy widzi
zasmucona, że popada w coraz większą niełaskę”61. Epoka stała się nazbyt filozoficzna, żeby znajdywać upodobanie w tych głupstwach. Nawet Akademia narzeka na słabą jakość utwo
rów poetyckich, które jej przysyłają62: poziom obniża się (nie jest to, jak widzimy, nowy argument; dAlembert będzie go powtarzał, ilekroć będzie odpowiadał za konkurs poetycki, posuwając się w 1772 roku nawet do tego, by nie przyznać nagród wobec braku dostatecznie
godnych konkurentów63). Rozwiązanie? Ono istnieje i podsunie je sama filozofia. Trzeba skoń czyć z przesądem, że wiersz wystarcza, aby poezja nadal była intere sująca: trzeba wprowadzić do utworów poetyckich idee, prawdziwe
idee, wielkie idee. Takie były liczne prowokacje rozproszone w przemówieniu d’Alemberta, który okazał się na tyle zręczny, że ukrył je w słowach pozornie wychwalających dobre wiersze. Nie trzeba jednak było kopać zbyt głęboko, by odnaleźć pod tym pretekstem fundamentalne zakwestio nowanie samej idei poezji - wszelkiej poezji. Z tym że długie utwory stały się równie nieznośne jak krótkie, można się było jeszcze zgodzić; można było w końcu próbować wymyślić jakiś nieprawdopodobny złoty środek. Ale było w tym coś jeszcze gorszego - propozycja, nad którą dAlembert udawał, że się nie rozwodzi, chyba że po to, by próbować złagodzić jej brutalność: „Jednym słowem, oto - wydaje mi się - surowe, lecz sprawiedliwe prawo, które nasz wiek narzuca poetom: nie uznaje już on za dobre w wierszu tego, co uznałby za doskonałe w prozie”64.
105
S. 110 FILOZOFIA
[...] mogę cię zape0nić, że życzę ci 0iele dobrego. POEZJA
T0oje zape0nienia mogłyby przypominać ten 0ers
z Brytannika: „Wezmę brata 0 ramiona, lecz po to, by zdusić..." Jean Le Rond d'Alembert
PROCES DRUGI. PRAWDA
Znaczyło to najzwyczajniej, że poezja daje się absolutnie sprowadzić do prozy; że harmonijność języka, jaką sobie narzuca jako dodatkowe jarzmo, jest tylko niepotrzebnym ornamentem; że w sumie, skoro można się obyć bez ornamentu, to można się również obyć bez całej reszty, czyli bez samej poezji. D’Alembert posunął się do tej skrajności,
którą zaproponował jako coś na kształt filozoficznego eksperymentu: „Wydaje nam się, że rym jest równie niezbędny naszym wierszom jak wersyfikacja naszym tragediom; czy to jest pogląd słuszny, czy prze sąd, jest tylko jeden sposób, by wyzwolić naszych poetów z tej nie woli, jeżeli jest to niewola: pisać tragedie prozą, a wiersze bez rymów, które byłyby poza tym na tyle wartościowe, by usprawiedliwić takie odstępstwo. Do tego momentu wszystkie roztrząsania z jednej i dru giej strony nie zdadzą się na nic: jedni będą uważać, że racja jest po ich stronie, drudzy zaś będą się powoływać na utarty zwyczaj i nawyk,
wobec których rozum musi zamilknąć”65. Wiersze bez rymów, tragedie prozą - oznaczało to powrót do dysku sji, która toczyła się we Francji od końca XVII stulecia, a dotyczyła
użyteczności wiersza i rymu66, oraz frontalny atak na ówczesny sys tem literacki. W napisanej później rozprawie uczony sformułował propozycję nie mniej paradoksalną: uznać tłumaczenie za kamień probierczy poetyckiego piękna. „Wszelka poezja, zgodzimy się co do tego, traci w tłumaczeniu; ale najpiękniejsza być może jest ta, która w nim traci najmniej”67. Propozycja nie była całkiem nowa: można ją znaleźć już u Isokratesa68, a powtórzył ją Charles Perrault w trakcie sporu staroźytników z nowoźytnikami, jako narzędzie praktycznego porównywania wierszy jednych i drugich69; tutaj służy ona jednak do bezpośredniego ataku
na wersyfikację. Taki poeta jak Parny musiał to zapamiętać: w roku 1787 Chansons madecasses (Pieśni madagaskarskie) ukazały się jako tłumaczenie nie znanego - i zapewne nieistniejącego - oryginału. W ten sposób poemat
107
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
prozą wkroczy] do literatury francuskiej, przynosząc dowód na to, że najpiękniejsza poezja może się obyć bez wiersza - to był pośmiertny
tryumf dAlemberta. W tym samym roku, w którym matematyk przedstawiał publiczności swe prowokacyjne refleksje, James Macpherson ogłosił swe pierwsze Fragmenty dawnej poezji, zebrane na wyżynach Szkocji i przetłumaczone z języka gaelickiego, czyli szkockiego, po których wkrótce pojawiły się inne; oryginał, przypisywany bardowi Osjanowi, był tak samo zmyślony jak oryginał Chanson madecasses. Nieporównywalne z niczym powo dzenie owych tłumaczeń bez oryginału, natychmiast przekładanych w całej Europie, przyznało w pewien sposób rację tezie d’Alemberta; a przynajmniej wykazało jej historyczną zasadność. Walter Benjamin, opisując teorię estetyczną romantyzmu niemiec kiego, zwłaszcza Friedricha Schlegla, wyraził tę tezę w zwięzłej formule: „Idea poezji to proza”70. Na początku XIX wieku filozof Carl Gustav Jochmann przepowiedział „regres poezji”71 unicestwianej przez postęp ludzkości. Najwyraźniej d’Alembert wpisuje się w tę samą historię czy filozofię historii, do której przynależą również przywołane wyżej prze myślenia Renana; i wpisuje się w nią jako prekursor. Jeżeli jednak jego przemówienie z 1760 roku ma bardziej bezpośredni związek z antyliteraturą niż romantyczne pisma Schlegla czy Jochmanna, to dlatego, że zostało ono odebrane przez współczesnych jako akt świadomej agresji nauk i filozofii przeciwko poezji. „UAnnee litteraire” Frerona - który raczej nie był przyjacielem stronnictwa fi lozoficznego - ogłosił anonimowy list „na temat wycieczki, jaką pan d’Alembert uczynił w dzień świętego Ludwika przeciwko poezji i po etom”; jego autorem mógł być sam Freron. Można w nim było prze czytać: „Oto, proszę pana, niedorzeczności, w jakie wpędza nas owa umysłowość geometryczna, tak dzisiaj chwalona jako jedynie godna objaśniać sztuki, lecz w rzeczywistości straszliwsza dla poezji i muzyki niż ikonoklaści dla malarstwa i rzeźbiarstwa”72.
108
PROCES DRUGI. PRAWDA
Parę lat później wiersz „o doli poezji w tym filozoficznym wieku” opo wiada! o zgubnej odmianie losu, jaka była jej udziałem od chwili, gdy Urania, Muza filozofii, zajęła jej miejsce w sercach ludzi, a najbardziej surowe prace wzięły górę nad zabawami i śmiechem: Ainsi s’est accompli ce soudain changement D’un siecle poetique en un siecle savant...73
[W ten sposób się ta nagła zmiana dokonała Wieku poetyckiego w epokę uczoną...]
Autor miał świetny pomysł, by głosić pojednanie obu muz: otrzymał za to wyróżnienie od Akademii Francuskiej. Już w 1760 roku cPAlembert nie omieszkał zauważyć niebezpieczeń stwa, na jakie się wystawiał: niebezpieczeństwa, że powstanie przeciw niemu koalicja stronnictwa antyfilozoficznego, które i tak było mu wrogie, z obrońcami poezji, których jego radykalna krytyka musiała niechybnie rozdrażnić. A ponieważ taka koalicja nie była ani w jego własnym interesie, ani w interesie filozofów, trzeba było za wszelką cenę rozbić wspólny front i zróżnicować jego cele: „[Rzesza wierszopisarzy] uwzięła się na tę szkodliwą umysłowość filozoficzną, już i tak oskarżaną o nieprawości znacznie poważniejsze; bo umysłowości filozoficznej trzeba jeszcze przypisać i tę winę. Być może nasz wiek zasługuje w o wiele mniejszej mierze, niż się sądzi,
na zaszczyt lub zniewagę, jakie chce mu się wyrządzić, nazywając go poważnie lub szyderczo wiekiem filozoficzny m; jednakże czy jest on filozoficzny, czy nie, poeci nie mają wcale powodu nań na rzekać, i łatwo go będzie wobec nich usprawiedliwić”74. I ponownie w roku 1771: „Narzeka się, że poezja nie cieszy się wśród
nas szacunkiem, i oskarża się o to bez zastanowienia ten wiek filo zoficzny, nazywany tak przez jednych p o c h w a 1 n i e, a przez
innych oszczerczo”75.
109
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Aby wyciszyć emocje, trzeba było ni mniej, ni więcej, tylko opublikować Dialog między poezją ifilozofią, który powinien służyć za wstęp i podstawę traktatu o pokoju i wieczystej przyjaźni między jedną i drugą - rozmowę prowadzoną w dość swobodnym tonie, w której (pod maską filozo fii) d’Alembert próbował posklejać skorupy, udzielając głosu poetom i gromko zapewniając o swych dobrych względem nich intencjach: FILOZOFIA [...] mogę cię zapewnić, że życzę ci wiele dobrego. POEZJA Twoje zapewnienia mogłyby przypominać ten wers z Brytannika: „Wezmę brata w ramiona, lecz po to, by zdusić...”76 Skoro mi tak dobrze życzysz, to dlaczego mnie nieustannie zniesławiasz? Dlaczego wciąż powtarzasz, że ludzie nie chcą już wierszy? FILOZOFIA Ja miałabym zniesławiać poezję! Mówić, że ludzie nie chcą już wierszy! [...] POEZJA Przyznaj jednak, że nie bardzo czytasz wiersze? FILOZOFIA Przyznaję, że tak, lecz nie bez powodu. Wiele czytałam ich dawniej, lecz tak się w to dałam wciągnąć, że już się więcej nie chcę narażać. [...] POEZJA Wszystko to cudowne; lecz udając, że atakujesz tylko złych artystów, masz pretensje do sztuki w ogóle.77
Na całe szczęście rozmowa kończy się dobrze, a poezja i filozofia rozstają się jako najlepsze przyjaciółki na świecie - zwłaszcza po tym, jak ta druga złagodziła swój pomysł „wprowadzenia tragedii prozą
110
PROCES DRUGI. PRAWDA
i wierszy bez rymów”78, ten sam, którego dAlembert bronił w 1760 roku: najważniejsze udało się więc uratować, z tym że wycofanie się z tego ostatniego pomysłu może budzić uzasadnione wątpliwości co do szczerości całego dialogu. Wydaje się ono za bardzo podykto wane względami taktycznymi, chęcią przywrócenia pokoju w łonie Akademii i republiki literackiej. W każdym razie dAlembert zdobył się na skruchę - lub tylko ją okazał. Czy zdołał przekonać obrońców poezji? Popełniliby oni błąd, gdyby zadowolili się tymi gestami dobrej woli: nauka zadała jego głosem pierwsze brutalne ciosy poezji, a jak widzieliśmy, nie miała na tym poprzestać. *
Wytaczanie poezji procesu w imię prawdy też nie zaczęło się od dAlemberta. Jak zawsze w antyliteraturze, trzeba cofnąć się do Pla tona, żeby znaleźć pierwsze świadectwa takiego konfliktu - z jedną wszakże i to niebagatelną różnicą: u Platona prawda, o którą chodziło, nie była akurat prawdą nauki we współczesnym znaczeniu tego słowa, lecz prawdą dyskursu. Przeciwstawienie poezji i prawdy nie funk cjonowało jako zderzenie dwóch niewspółmiernych światów, dwóch praktyk nie dających się ze sobą porównać, jak później u Renana czy Huxleya. Na przykład Snów z lubością opisuje te dwa równoległe światy, które się nigdy ze sobą nie spotykają, nawet przy high table kolegiów w Cambridge: specjaliści od nauk ścisłych i przyrodniczych oraz humaniści mijają się tam, ignorując się przy tym, wzajemnie dla siebie niewidoczni. Współczesna nauka sprawiła, że granica między tymi dziedzinami stała się nieporównanie bardziej hermetyczna. Prawie nic z tego nie ma u Platona, dla którego prawda jest dyskursem, zupełnie tak samo jak poezja - lecz inny m: dyskursem prawdy w ścisłym znaczeniu, czyli dyskursem filozoficznym. Przeciwstawie nie poezji i prawdy konfrontuje ze sobą dwa typy wypowiedzi, które
111
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
mogą być ze sobą sprzeczne, jak bywa najczęściej, ale mogą się też ze sobą pokrywać. Na przykład Sokrates oskarża poetów o to, że głoszą kłamstwo za kłamstwem, gdy chodzi o bogów: gdyby im uwierzyć, bogowie czyniliby zło, przeobrażaliby się, nie wahaliby się oszukiwać ludzi i pozostałych bogów. Otóż - powiada Sokrates - to wszystko są brednie: filozof wie, że bóstwo może czynić wyłącznie dobro, że jest niezmienne, że czyni i wypowiada jedynie prawdę; w przeciwnym ra zie nie byłoby bóstwem. Trzeba tedy zakazać poetom szerzenia tylu kłamstw na temat bogów. W tym celu nic prostszego: wystarczy ode brać im chóry, których potrzebują79, a będą skazani na milczenie. Przeciwstawienie prawdy i poezji nie dotyczy tu ich natury czy istoty: poezji może się zdarzać mówić prawdę; trzeba nawet - w dobrym państwie wyobrażonym przez Platona - zmusić ją do jej mówienia, ewentualnie z wyjątkiem sytuacji, w których owa prawda jest szkod liwa, gdyż wówczas należy ją przemilczeć80. Nie jest to, jak się domyślamy, koncepcja dość radykalna dla tego, kto chce ustanowić filozofię jako jedyny dyskurs prawomocny. Państwo wysuwa zatem drugi argument, zdolny pozbawić dyskurs poetycki wszelkiej prawomocności. Pojawia się on w ostatniej księdze niczym ostateczny cios zadany poezji. Teza jest następująca: poezja jest tylko naśladownictwem; nie jakimkolwiek naśladownictwem, lecz naśla downictwem ostatniego stopnia lub najgorszego możliwego gatunku. Istnieją bowiem trzy stopnie w wytwarzaniu przedmiotów - na przy kład łóżka. Pierwszy odpowiada idei lub istocie łóżka - tylko bóstwo jest do niego zdolne, podobnie jak wytwarza ono ogół przedmiotów, z których składa się wszechświat. Potem następuje drugi poziom wy twarzania - stolarz, który wykonuje dane łóżko, skupiając myśli na idei łóżka; konkretne łóżko stanowi już, z tego punktu widzenia, imitację. W końcu, na poziomie najniższym, pojawia się malarz, który na swym malowidle odtwarza obraz łóżka - jest to trzeci poziom wytwarza nia, najmniej godny uwagi, gdyż najbardziej oddalony od pierwotnej
112
PROCES DRUGI. PRAWDA
idei. Malarz nie jest w stanie zbudować rzeczywistego łóżka; nie ma żadnej z umiejętności stolarza, robi imitację imitacji, nic poza tym, imitację łóżka pozbawioną wszystkich cech, których oczekuje się od łóżka rzeczywistego. A przecież poeta sytuuje się na tym samym poziomie co malarz: podczas gdy w Iliadzie Homer stwarza wrażenie, że ma jakieś pojęcie o prowadzeniu wojny czy rządzeniu, to nic nie wiadomo o tym, by kie dykolwiek dowodził wojskiem na polu bitwy lub zarządzał miastem. Jest w takich sprawach absolutnym ignorantem i tylko stwarza ułudę kompetencji. Gdyby zresztą poeci byli ludźmi w jakiś sposób poży tecznymi, gdyby potrafili czynić ludzi lepszymi, to nie prowadziliby takiego wędrownego życia, z jakiego są znani, a miasta wyrywałyby ich sobie wzajemnie, żeby ich ze sobą związać. Tymczasem poeci nie tylko nie są użyteczni, lecz są po prostu szko dliwi. Ich sztuka pobudza jedynie najgorsze części duszy, najbardziej odległe od rozumu, miłość, gniew oraz wszystkie przyjemne lub przykre emocje, które wybuchają na sam widok jakiegoś naśladownictwa, bez względu na prawdę81. Musimy tedy - konkluduje Sokrates - odwrócić się od poezji: „tak, jak nieraz człowiek, który się w kimś zakochał, jeśli dojdzie do przekonania, że mu ta miłość nie przynosi pożytku, zadaje sobie gwałt, a jednak trzyma się z daleka, tak i my, skoro w nas miłość do takiej poezji wrodzona, bośmy się w takich pięknych ustrojach pań stwowych wychowali, będziemy się bardzo cieszyli, jeżeli ona się okaże jak najlepsza i jak najbliższa prawdy, ale jak długo nie potrafi oczyścić się z zarzutów na niej ciążących, będziemy jej słuchali, odmawiając sobie po cichu wciąż tę myśl, którąśmy wypowiedzieli; tę formułkę ochronną; aby, broń Boże, nie wpaść z powrotem w tę dziecinną, a tak rozpowszechnioną miłość. Widzimy przecież, że nie trzeba brać takiej poezji serio, jakby ona prawdy dotykała, a nie była tylko zabawą; każdy, kto jej słucha, powinien uważać na siebie i bać się o swój własny ustrój wewnętrzny, i to o poezji myśleć, cośmy powiedzieli”82.
113
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
W jak wygładzonym stylu wyrażone jest to potępienie! Tym bardziej wygładzonym, im bardziej jest ono radykalne: odrywamy się z żalem od poezji jak od miłości z okresu dzieciństwa (odnajdujemy tu argument d’Alemberta: jest wiek dla poezji i wiek dla filozofii), niemniej odrywamy się od niej zdecydowanie, gdyż sztuka ta nie potrafi dosięgać prawdy. Oczywiście, większość antypoetyckich argumentów Sokratesa można by podważyć. Poeta, który opisuje łóżko, odwołuje się być może nie tyle do łóżka jako przedmiotu, ile do pojęcia łóżka, które istnieje w jego umyśle podobnie jak w umyśle stolarza; jego naśladownictwo nie jest więc (ak oddalone od pierwotnej idei - a jeszcze mniej, jeżeli owa idea jest wynalazkiem raczej ludzkim niż boskim, którego to poglądu można by bronić. Rzekoma ignorancja Homera też jest dyskusyjna: o ile prawdą jest, że nie potrafiłby on dowodzić wojskiem ani prowa dzić okrętu, to czy jakiś generał potrafiłby napisać Iliadę, a marynarz Odyseję? Istnieje szczególne uzdolnienie do twórczości poetyckiej, które zbyt łatwo sprowadza się, jak to czyni Sokrates, do inspiracji boskiej czy do delirium natchnienia. Nie będziemy się tutaj wdawać w racjonalne obalanie argumentów Platona przeciwko poezji. Nie ma to w gruncie rzeczy istotnego zna czenia, gdyż Platon nie był pierwszym, który ją atakował, a Sokrates przypomina, jak dawny jest, już w jego czasach, spór między filozofią i poezją83. Uwiarygodniają to obelgi miotane przez poetów przeciwko filozofom: „To -głośno szczekają psy na pana* i -ten mędrców tłum chce Zeusa brać za łeb* i -subtelne mędrki z nich, a jeść nie mają co» i niezliczone inne ustępy to są dokumenty świadczące o dawnym przeciwieństwie między poezją a filozofią”81. Uprzejmości przytaczane przez Sokratesa z tym większym upodo baniem, iż kontrastują one z umiarkowaną surowością, którą on sam sobie narzuca; w ten sposób podkreśla on domyślnie rozpasanie, ja kiego dopuszczają się poeci, niezdolni okiełznać swój język. Filozofo wie zrobieni są, rzecz jasna, z innego kruszcu.
114
PROCES DRUGI. PRAWDA
Z argumentacji Sokratesa warto zapamiętać jedno: pogląd, że poezja jest z zasady po stronie naśladownictwa, nie ma nic wspólnego z prawdą, a nawet od niej oddala. „Prawdziwa filozofia” natomiast ma za zadanie „odwrócenie się duszy od dnia, który noc przypomina, ku tej drodze pod górę, istotnie do prawdziwego bytu wiodącej”85. Prowadzi do tego wiele nauk: arytmetyka, geometria plaska, geometria brył, astronomia, harmonia i wreszcie - zwieńczenie całości - dialektyka86. A więc jest w końcu jakaś odmienność natury pomiędzy poezją i filozofią, od mienność, która uzasadnia potępienie pierwszej na korzyść drugiej. Kiedy to potępienie zostało już wypowiedziane, a poeci wygnani, dyskurs filozoficzny może zająć całą przestrzeń wypełnianą niegdyś przez poezję. Bynajmniej nie przypadkiem, zaraz po oskarżeniu poezji w imię prawdy, dialog o Państwie kończy się pewnym mitem - mitem Era z Pamfilu87. „Mitem?” - spytacie. „Zdawałoby się, że zostaliśmy od nich uwolnieni raz na zawsze wraz z odejściem ostatniego poety”. Tak, lecz mitem filozoficzny m, a to wszystko zmienia, skoro wyraża on, w odróżnieniu od poematów homeryckich, prawdę, do której dotarła filozofia, w tym wypadku teoria sprawiedliwości i jej konsekwencji w zaświatach. W rzeczywistości nic tak nie przypomina pod względem formy po czciwej bajdy, jak mit filozoficzny, a opowieść o Erze z Pamfilu nie jest pod tym względem wyjątkiem ze swym opisem piekieł, trzech Parek oraz dusz herosów, które narrator spotyka niczym jakichś celebrytów na każdym kroku; turysta, który przybywa do Paryża lub zwiedza Los Angeles, jest nie mniej szczęśliwy, kiedy mija gwiazdy filmowe i telewizyjne (od których, jak wiadomo, aż się tam roi na każdym rogu ulicy). Nic bardziej nie przypomina kiepskiej fikcji - tyle że Sokrates zadbał wcześniej o to, by te dwa dyskursy odróżnić. To prawda, że można by się w tym względzie pomylić. Czy to niebezpieczeństwo zostało w pełni zażegnane? Nic bardziej niepewnego: nikt nie ma obowiązku
115
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
uznawać filozofii Platona za prawdę wiary - chyba że w jego państwie. D’Alembert pisze na przykład: „Wiem, że Platon wygnał poetów ze swego państwa; lecz mówiąc między nami, a mówię to wam na ucho, Platon był niewdzięcznikiem, o wiele bardziej zasługującym na to, by go zaliczyć do poetów niż do filozofów”™. Idźmy dalej: być może więcej jest prawdy ludzkiej w Pieśni XI Odysei, w której Odyseusz spotyka zmarłych, swą matkę i swych przyjaciół, niż w ciężkim i rzekomo uczonym micie o Erze z Pamfilu. Antyliteratura bywa niekiedy tylko sposobem na pozbycie się niewygodnego konkurenta.
Rozwój nauki nowożytnej nie wyrażał się systemowo opozycją wobec kultury literackiej. Jeżeli Leonardo da Vinci pysznił się tym, że jest „człowiekiem bez wiedzy” (omo sanza lettereF))i z czego czyniono mu zarzut, to dlatego, że - o wiele lepiej niż powierzchowną znajomością kultury literackiej - czuł się obdarzony „wrodzoną zdolnością” czy geniuszem, które sprawiają, że można być równie dobrze pisarzem i artystą, jak inżynierem czy uczonym: „Prawdziwa wiedza zrodziła się z wrodzonej zdolności, a ponieważ winno się bardziej chwalić przy czynę niż skutek, tedy bardziej chwalić będziesz wrodzoną zdolność bez uczoności niż uczonego bez zdolności”90. Z tej samej przyczyny miały się jakoby rodzić i dobra literatura, i do bra nauka: daleko stąd do dychotomii głoszonej przez Snowa - ale prawdą jest, że Snów nie miał nic z talentu Leonarda, ani w literaturze, ani w nauce, przy czym to drugie być może wyjaśnia to pierwsze. Sam Kartezjusz wyznaje: „porzuciłem zupełnie zgłębianie nauk. Zgo dziwszy się nie szukać już innej wiedzy prócz tej, jaką mógłbym znaleźć w sobie samym lub też w wielkiej księdze świata, [...] ceniłem wielce wymowę i byłem rozkochany w poezji; ale sądziłem - dodaje - iż jedna
116
). 124 [...] 0 sztuce ludzie są bardziej skłonni do takich zaburzeń niż 0 nauce, z0łaszcza jeśli operują
na 0ysokich poziomach oryginalności.
Gregory Currie
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
i druga są to raczej dary umysłu niż owoce studiów”91 - wciąż owa „wrodzona zdolność”, którą przypisywał sobie Leonardo. Pod koniec życia filozof ułożył dla Krystyny Szwedzkiej wiersze do baletu, który miał uczcić koniec wojny trzydziestoletniej: człowiek uniwersalny nie przeżywał jeszcze oddzielenia literatury od nauk jako nieprzezwyciężalnego napięcia. Wiedza naukowa z jednej, a poetycka przyjemność z drugiej strony: taki modus vivendi ustalił się na długo w XVI wieku u samych poetów. Równolegle bowiem, dzięki ponownemu odkryciu Poetyki Arystotelesa, który przypisywał przyjemność czerpaną z poezji czystej przyjemno ści naśladowania, poeci i uczeni usiłowali teraz za wszelką cenę coraz wyraźniej rozróżniać poezję i wiedzę. Tak jak na przykład Castelvetro w swym słynnym komentarzu do Poetyki, który studiowano w całej Europie: „materia nauk i sztuk nie może być przedmiotem poezji z in nego, bardziej oczywistego dla rozumu powodu, bowiem poezja wy naleziona została jedynie dla sprawiania przyjemności (dilettare) i da wania rozrywki (ricreare), powiadam - dla sprawiania przyjemności i dawania rozrywki duszom prostego tłumu i pospolitego ludu, który nie pojmuje przyczyn ani podziałów, ani przenikliwych argumentów, dalekich temu, co mają w użyciu prostacy, których to zaś używają filo zofowie w poszukiwaniu prawdy o rzeczach i artyści przy ustanawianiu sztuk i nie zdarza się, by któryś z nich odczuwał, słuchając, jak mówi inny, nudę i przykrość, przykro nam jest bowiem nadzwyczaj, gdy ktoś mówi w taki sposób, że nie możemy go pojąć”92. W taki oto sposób uwydatnia się w ostatecznej instancji, jako wyróż niającą osobliwość i nieomal tytuł szlachecki, owo oddzielenie po ezji i prawdy, które początkowo, u Platona, było jedynie zarzutem: wszystko się może obrócić na dobre. Coraz bardziej ceniono w sztuce naturalność kosztem wyrafinowania i pedanterii; w końcu chodziło jedynie o dostarczanie rozrywki ludziom ogładzonym. Poezja zaczęła się w ten sposób określać w opozycji do literatury pojmowanej
118
PROCES DRUGI. PRAWDA
jako wiedza (jak w wyrażeniu avoir de la litterature): można było, trzeba było być poetą, nie mając wiedzy (fr. lettreś)93. Narodził się klasycyzm. „Z dobrego poety państwo ma nie większy pożytek niż z dobrego gracza w kręgle”94 - mawiał Malherbe. Platon nie wyraziłby tego lepiej; gdyby był poznał poezję klasycystyczną, zapewne pochwalałby tę niezawodną skromność poetów - a potem pozbyłby się tych darmozjadów. Tak więc teoria klasycyzmu wzięła się bezpośrednio z rozróżnienia literatury i prawdy. Czasem tak bywa, że antyliteratura rodzi inną literaturę. * Proces przeciwko literaturze w imię prawdy rozgrywa się na nowo w każdej epoce: powtórzenie należy do czystych rozkoszy antyliteratury. To nic, że literatura się zmienia, argumenty pozostają zaska kująco stałe. W 2011 roku ukazała się w „The Times Literary Supplement” wypo wiedź angielskiego filozofa, Gregory’ego Currie’ego, który twierdził, że psychologia w powieściach nie ma nic wspólnego z psychologią rzeczywistą, jaką bada się w naukowych pracowniach95. Nauka poka zuje - pisał - że świadoma wola odgrywa w ostatecznym rozrachunku bardzo ograniczoną rolę w naszych codziennych działaniach. Otoczenie wywiera natomiast wpływ determinujący: zwykły kontakt z filiżanką ciepłej kawy wystarczy, by wzbudzić uczucie altruistyczne; usłyszenie imion przyjaciół wywołuje ten sam efekt; dosłowne powtarzanie na głos zamówień klientów zwiększa automatycznie ich hojność, a w konse kwencji napiwki kelnera; wyobrażanie sobie przez pięć minut profesora zwiększa zdolności umysłowe o wiele bardziej niż wyobrażanie sobie chuligana; i cała reszta w tym samym stylu. No to - ciągnął filozofpoczytajcie tych wielkich pisarzy, rzekomo psychologów, jakimi są
119
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
James i Proust: nie znajdziecie u nich żadnej z tych doświadczanych prawd psychologicznych, lecz mitologizację charakteru i woli, zupełnie obcą empirycznej rzeczywistości ludzkiego zachowania. To przecież dowód - konkludował - że pisarze nie mają o psychologii pojęcia; nie można zatem bronić literatury w imię kompetencji psychologicznej, w którą wyposażałaby ona swych czytelników, jak to czynią Lionel Trilling, Frank Raymond Leavis oraz, w czasach najnowszych, Martha Nussbaum. Taka jest dosłownie argumentacja Currie’ego. Istotnie, jest wiele rzeczy, których próżno szukać w powieściach: prze pisu na cielęcinę w sosie marengo, sposobu wymiany złączki w kra nie, właściwej postawy, jaką należy przyjąć, by podnieść z ziemi jakiś przedmiot, nie łamiąc sobie kręgosłupa. I jest wielce prawdopodobne, że u Jamesa i Prousta nie znajdziemy niczego na temat wpływu ciepłej kawy na uczucia altruistyczne, ani zresztą na temat najnowszych osią gnięć genetyki molekularnej i miniaturyzacji informatycznej. Proust mówi, co prawda, o wpływie magdalenki umoczonej w herbacie na ludzkie szczęście; wielkim jego błędem było to, że nie zrobił tego w od niesieniu do kawy; to zaniedbanie zasługiwało na artykuł w „TLS”. Bądźmy poważni: czy jest rzeczą przyzwoitą zarzucać dwu powieściopisarzom z początku XX wieku, że nie wzięli pod uwagę ostatnich odkryć psychologicznych następnego stulecia? Przyjmijmy nawet, że by to zrobili, nie wiadomo, jakim cudem: czyż to nie wzbudziłoby po ważnych wątpliwości co do pożytku ze współczesnych psychologów i konieczności finansowania ich badań pokaźnymi subwencjami, jeżeli wiek wcześniej jakiś dość spostrzegawczy pisarz, siedząc przy biurku, sam doszedłby do tego samego wyniku? A przecież to właśnie się wydarzyło, jeżeli tylko zechcemy przypa trzyć się sprawie z minimum dobrej woli. Gregory Currie przedstawia jako necplus ultra współczesnej psychologii tezę, że „nasze świadome decyzje nie [wydają się być] tym, co wywołuje nasze działania, lecz [wydają się] wytworem ukrytych i nieświadomych przyczyn samych
120
PROCES DRUGI. PRAWDA
działań”96. Piękna sprawa! Znaczna część literatury nieustannie ilu struje tę samą tezę od niepamiętnych czasów. Trzeba jednak być zupełnie ślepym - lub pozbawionym minimum dobrej woli - by nie widzieć, że to rzekome nec plus ultra współczesnej psychologii jest po prostu banalną prawdą z W poszukitvaniu straconego czasu. Kiedy Swann żałuje: „spartoliłem kilka lat życia, że chciałem umrzeć, żem przeżył swoją największą miłość - dla kobiety, która mi się nie podo bała”97, czyż to nie jest właśnie objawienie, że to, co wywołuje miłość, to cały zespół okoliczności, w którym wola i świadome skłonności nie mają żadnego udziału? Lecz nie rozwóclźmy się nad Proustem, którego filiżanka herbaty naj wyraźniej nie była filiżanką Gregory Currie’ego. Czy Paul Valery zo stanie potraktowany łaskawiej? Cała Młoda Parka wychodzi od próby dania wyjaśnienia, nigdy w pełni konkłuzywnego, na temat mimowol nego płaczu, na temat dłoni, co „jakimś tajnym zamysłom bezwiednie pomaga”98. Albo Colette, której cała twórczość nieustannie głosi nie skończony wpływ okoliczności na nastrój postaci: sierści głaskanego kota, filiżanki gorącej czekolady pitej na podwieczorek, skowronka, którego słychać w oddali wśród rosy i zapachów poranka? Albo Baudelaire, którego Spleeny mówią aż do przesytu o wpływie czasu, światła, scenerii na melancholię poety? Czy Molier nie stworzył w Mizantro pie najbardziej behawiorystycznej sztuki w repertuarze, z postaciami, które zależnie od okoliczności czynią dokładne przeciwieństwo tego, co im się wydaje, że czynią, najszczerzej w świecie: z Celimeną, która w ferworze dyskusji mówi źle o swym ukochanym, z Alcestem odpra wiającym kobietę, którą kocha, pod wpływem zwyczajnego kaprysu? Chyba że najbardziej behawiorystycznym dramatem jest po prostu Hamlet, którego tematem wydaje się właśnie niemożność wyrażenia woli lub jej uświadomienia, kiedy okoliczności się jej sprzeciwiają? Czy Gregory Currie czytał Szekspira - lub Homera? Bo już Homer mówił jedynie o tym - o niewspółmierności czynów w stosunku do
121
). 125 A co z nauko0cami nazistami, z muzykami nazistami,
z plastykami nazistami? Co z filozofami nazistami, z Carlami Schmittami, z Heideggerami, panie filozofie?
PROCES DRUGI. PRAWDA
rzekomych charakterów przypisywanych bohaterom. Wobec Odyseusza, Ajaksa i Feniksa, którzy przybyli z nim pertraktować, Achilles nie potrafi rozsądnie uzasadnić swej odmowy udziału w walce, przy której uparcie trwa, odkąd rozgniewał się na Agamemnona; później oddaje Priamowi ciało człowieka, którego nienawidzi najbardziej w świecie, po prostu dlatego, że stary król Troi przypomina mu jego ojca; Odyseusz pozostaje siedem lat na wyspie Kalipso, zatrzymywany tam przez wdzięki nimfy, wbrew świadomemu pragnieniu połączenia się z ukochaną Penelopą. Nie chodzi o to, by traktować behawioryzm jako szczytowe osiągnię cie psychologii suh specie aeternitatis: już sama wyraźna predylckcja Currie’ego dla tej modnej teorii powinna skłaniać do ostrożności. 1 nie chodzi też o to, że klucz behawiorystyczny zaproponowany dla tych arcydzieł miałby wykluczać wszystkie inne interpretacje; lecz można go przynajmniej zastosować, jeżeli tylko zadamy sobie ten trud. Otóż problem polega na tym, że Gregory Currie nie chce go sobie zadać: całe śledztwo prowadzone jest przeciwko literaturze z nasta wieniem oskarżycielskim, za pomocą najbardziej wydumanych ar gumentów. Filozof powołuje się na przykład na pewne studium z lat dziewięćdziesiątych XX wieku, dotyczące „kategorii twórców”, według którego „jedynie co pięćdziesiąty pisarz (Maupassant) był wolny od wszelkiej psychopatologii”; co gorsza, kategoria pisarzy „mieści w so bie największy procent osobników z poważnymi patologiami (prawie połowę) w porównaniu z naukowcami, politykami, myślicielami, ar tystami i kompozytorami”". (Wielka szkoda, że owo studium w ogóle nie wspomina o hydraulikach, rozbójnikach ani o szopach praczach, choć można się domyślać, że nie zdetronizowaliby oni pisarzy, których przypadek wydaje się absolutnie beznadziejny). A Currie wyciąga z tego najpoważniej w świecie wniosek, że - wziąw szy pod uwagę skłonność pacjentów schizoidalnych i dwubieguno wych do nadinterpretowania najdrobniejszych szczegółów - nie
123
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
można okazywać pisarzom krztyny zaufania jako dostarczycielom poprawnej interpretacji psychologicznej. (Rozumie się samo przez się, źe można by z równym prawdopodobieństwem bronić odwrot nego poglądu, a mianowicie takiego, że to właśnie zwracanie uwagi na szczegóły czyni pisarzy o wiele bardziej wrażliwymi na warunki środowiskowe, które determinują akcję - podobnie jak niektóre po stacie autyzmu sprzyjają zdolnościom matematycznym lub zdolno ści uczenia się). Na dobitkę - i na wypadek, gdyby go jeszcze nie zrozumiano - Currie przytacza sugestię jakiegoś rzekomego „eksperta w dziedzinie twórczości”, według którego „w sztuce ludzie są bardziej skłonni do takich zaburzeń niż w nauce, zwłaszcza jeśli operują na wysokich poziomach oryginalności”100.1 znów pojawia się dobrze znane prze ciwstawienie nauk i sztuk, użyte tym razem jako atak ad hominem: nie warto już trudzić się szczegółowym badaniem dzieł literackich, żeby zobaczyć, iż zasługują one całkowicie na brak godności, który się im zarzuca; wystarczy pozbawić szacunku samych ich autorów i sprawa załatwiona. Chciałoby się oczywiście poznać metodę, bez wątpienia wysoce na ukową, która pozwoliła ocenić a posteriori poziom psychopatologicznego cierpienia pięćdziesięciu zmarłych dawno pisarzy, przynależ nych do kultur i społeczeństw odmiennych od naszego. Chciałoby się wiedzieć, jak taka metoda, o ile istnieje, może być do pogodzenia z teorią behawiorystyczną, na którą powołuje się autor artykułu. Chcia łoby się wiedzieć przede wszystkim, na ile wiarygodna jest metoda naukowa, która pozwala wskazać, spośród wszystkich pisarzy - cóż za niespodzianka! - Guy de Maupassanta jako jedynego, który był „wolny od jakiejkolwiek psychopatologii” - chyba że w oczach filozofa behawiorysty paranoiczny obłęd, który dotknął Maupassanta przed czterdziestką i w krótkim czasie go zniszczył, jest znakiem doskona łego zdrowia psychicznego?
124
PROCES DRUGI. PRAWDA
Taka masa przesądów, bzdur i zwyczajnej naiwności, skoncentrowana w zaledwie dwustronicowym artykule, wprawia w osłupienie, biorąc pod uwagę fakt, że autor jest filozofem na uniwersyteckiej katedrze. Czegoś takiego nie było od czasu barona Snowa, na którego nasz au tor chętnie się powołuje, a który przynajmniej miał tę wymówkę, że był filozofem amatorem. Przy tym wszystkim Gregory Currie twierdzi - a jakże - że nie atakuje literatury jako takiej, lecz po prostu atakuje tych, którzy źle jej bronią. Nie próbuje jednak bynajmniej zastosować lepszej obrony: jego ciosy wymierzone są bezpośrednio w pisarzy i dzieła literackie. Dwa lata później publikuje w „New York Timesie” artykuł z tej samej beczki, zatytułowany Czy wielka literatura czyni nas lepszymi?, w którym udaje, że bierze jakby pęsetą i ogląda przez lupę stary antyliteracki slo gan rozmiłowanego w literaturze nazisty - nie za bardzo się od niego, w ostatecznym rozrachunku, odróżniając101. Ależ trzeba być zaślepionym nienawiścią do literatury, by nie widzieć słabości takich argumentów! Istnieli, całkiem możliwe, oczytani naziści; o wiele więcej było oczywi ście niewykształconych, o których nie wspomina się ani słowem. A co z naukowcami nazistami, z muzykami nazistami, z plastykami nazistami? Co z filozofami nazistami, z Carlami Schmittami, z Heideggerami, panie filozofie? Co z nazistami rozczytującymi się w Nietzschem? „Czy wielka literatura czyni nas lepszymi?” - pyta Currie. Być może nie, ale wcale tego nie potrzebuje, żeby być wielką literaturą. O wiele większy kłopot z tym, że filozofia nie pomaga lepiej myśleć.
*
Gregory Currie nie mówi w gruncie rzeczy nic innego jak to, co pół wieku wcześniej głosił Charles Percy Snów w pięknej sali senatu w Cambridge, tyle że przyprawił to nowym sosem psychologiczno-behawiorystycznym.
125
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Ciekawy przypadek czy zamierzona ironia? W tym samym numerze „TLS” zamieszczono recenzję książki pewnego uczonego psychologa, który - dla zilustrowania swych tez - ubierał je w formę krótkiej fa buły; ta ostatnia - narzekał recenzent - jest tak nieciekawa, że psuje całą książkę102. Morał: nie wystarczy mieć gruntowną wiedzę z psy chologii, aby być zdolnym do napisania dobrej powieści. Czy byłby to wystarczający powód, by atakować psychologów i psy chologię, głosząc, że są marnymi pisarzami, a potem oskarżając o to, że są potencjalnymi neuropatami? Niechybnie potępiono by niedo rzeczność tego ataku - i słusznie. W taki sposób traktuje się jednak pisarzy, kiedy odkrywa się rzekomo, że wartość powieści niekoniecznie wynika z jej psychologicznej praw dziwości. Dwie wagi, dwie miary: literatura jest zawsze tą, której te rytorium próbuje się z zasady kwestionować. Kwestia prawdy jest je dynie pretekstem, lecz nadaje się jej osobliwą rangę w środowiskach naukowych i na uniwersytecie, gdzie każda sekcja stara się powięk szyć i wyszarpać parę dodatkowych etatów kosztem sąsiadów. Z tego też względu antyliteratura ma wciąż przed sobą piękną przyszłość, a takich ludzi jak Snów i Currie będzie pojawiać się jeszcze wielu.
Proces trzeci. Moralność Pani Bovary tv XVII stuleciu. Historia rodzinna. 0 tym, że można być równocześnie hellenistą, protestantem, liberałem i kobieciarzem. Kalwinizm Sokratesa. Cudowny syn oraz metoda, która doń pasuje. Najlepsza hellenistka Francji. Syn marnotrawny i ojcobójca. Poeci przeciw naturze. Szkoła występku. Czy Dawid i Mojżesz byli poetami? Niemoralność formy i błahość poezji. Mieszczańskie potępienie literatury. Gdzie poja wia się młody i sympatyczny rycerz sprawy literackiej. 0 paleniu książek heretyckich. Święty patron i męczennik antyliteratury. Udawać głupca wobec głupca. Przeciwko kastrowaniu pisarzy. Cenzor ocenzurowany. Pojedynek synów. Przewrotność Wergiliusza. Ideał poezji poważnej i szczerej. Racine ojciec i syn. Psychoanaliza antyliteratury. Przedłużający się kryzys wieku młodzieńczego. Ser o wyrazistym zapachu. Niepewność lekcji moralności. Każdy czytelnik jest niedojrzały. Konkurs antyliteratury. Jak poezja obaliła dwa imperia. Hipoteza poety' jako wytwórcy sabotów. Rousseau palacz biblio tek. Rozmiękczenie literackie. Pierwociny sztuki dla sztuki. Wtorek zapustny we Flo rencji. Stos marności. Orfeusz, pierwszy sodomita. Prawdy, których nie należy mówić. Obywatel jest zawsze nieletni. Irracjonalność poezji. Pochwała literatury sowieckiej i sulpicjańskiej. Odpowiedź udzielona przez ucznia nauczycielom. Cnotliwe intrygi nie mają żadnej mocy'. 0 pożytku ze złych namiętności. Platon przyłapany na gorącym uczynku poezji. Czytanie powieści a choroba Alzheimera. Kiedy trucizna jest zarazem lekarstwem.
Nietrudno uchwycić logiczny związek między procesem w imię prawdy a procesem w imię moralności. W 1668 roku ojciec Bernard Lamy, oratorianin, opublikował Noiue rozmyślania o sztuce poetyckiej. Pod tym niewinnym tytułem kryła się najprawdziwsza mowa oskarżycieLska przeciwko poezji. Autor, kartezjanin i matematyk, zarzucał tej ostat niej ukazywanie złudnych obrazów, kierowanie uwagi czytelników ku stworzeniom przy równoczesnym ukrywaniu niedoskonałości tychże oraz odwodzenie ich myśli od Stwórcy: był to klasyczny i platoński argument kłamliwego świata stwarzanego przez fikcję.
127
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Otóż ojciec Lamy wywodził z tego kłamstwa pewną konsekwencję mo ralną: poezja nie tylko wzbudza złe namiętności, ale - nawet gdyby owe namiętności były dobre - czyni je bezużytecznymi lub wręcz „występnymi”, skoro wiąże je z obiektami nieistniejącymi. I przytacza jako przykład czytelniczkę powieści: „Kobieta, na przykład, która przy wykła do tych powieściowych małżeństw, nie znajdując w ogóle tych wszystkich udawanych i urojonych zalet bohaterów w swoim mężu, nieszczególnie jest skłonna go kochać”1. W ten sposób, z wyprzedze niem dwu stuleci, rysował się cały program Pani Bovary.
W czasach nowożytnych kobiety odgrywają rolę głównych ofiar lite ratury, podobnie jak dzieci, i to w imię wartości małżeńskich i rodzin nych rozpętuje się gwałtowny atak na literaturę - instrumentalizacja tych wartości na rzecz najgorszych spraw nie zaczęła się dzisiaj. Prawdą jest, że to rodziny bywają często źródłem pierwszej traumy literackiej, tak jak bywają źródłem tylu innych problemów. Przy kładem owa dziwaczna historia, w którą zamieszani są ojciec, córka i synowie, w której źle rozwiązywany kompleks Edypa objawia się ostatecznie ostrym i niezapomnianym napadem antyliteratury.
Na początek ojciec. Tanneguy Le Fevre, profesor Akademii Protestanc kiej w Saumur, był jednym z najsławniejszych hellenistów francuskich XVII stulecia, publikującym wydania Anakreonta, Safony, Arystofanesa, Platona, Lukiana, nie licząc Latynów: Terencjusza, Horacego, Lukrecjusza - autorów wolnego, wręcz libertyńskiego ducha, na pozór trudnych do pogodzenia z kalwinizmem, na który Le Fevre nawrócił się tuż przed trzydziestką.
128
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
Nawrócenie koniunkturalne? Raczej oznaka ducha reformacji ukształ towanego przez studiowanie tekstów, humanistycznego i liberalnego, któremu nie przeczyła reputacja Le Fevre’a, uchodzącego za uwodzi ciela i miłośnika płci pięknej. Długo wahał się on przyjąć propozycje zagranicznych uniwersytetów, które oferowały mu katedry w Holandii czy w Niemczech, z obawy, że skażę go to na iście protestancki, su rowy tryb życia, który nie za bardzo go pociągał. Być może nieprzy padkowo umarł niespodziewanie tuż przed planowanym objęciem katedry w Heidelbergu. Jego wstęp do tłumaczenia Pierwszego Alkihiadesa czyni aluzję do ja kiegoś niepokoju wewnętrznego, czegoś w rodzaju augustyńskiego lub wręcz prebaudelaire’owskiego rozdarcia: „nie ma bowiem pod słońcem człowieka, który byłby panem swych myśli, który mógłby wytrwać w naj świętszym postanowieniu na świecie i którego w końcu nie znużyłaby najwyższa kontemplacja, ku której wznosi niekiedy swą duszę”2. Podobnie jest z cnotą: „odczuwamy nie wiem jak silne i wielkoduszne wzruszenia, które unoszą nas ku tej wielkiej idei; okazujemy jej uzna nie i szacunek, co również przyznaję; lecz kiedy już okazaliśmy jej nasz szacunek i uznanie, odmawiamy jej naszej miłości. Owa tak bardzo wychwalana idea jest niewyobrażalnie piękna; lecz my tej pięknej wcale nie kochamy; będziemy ją ewentualnie wielbić, kadzić jej na oczach mnóstwa ludzi, i będziemy bardzo kontenci, że historia o niej mówi; lecz gdy oddamy już jej tę zewnętrzną cześć, nie będzie ona wcale gościć w naszym sercu”3. Piękny liryczny wzlot świadczący o ludzkiej słabości i o niemożności życia swym ideałem. Czujemy w tym życiowe doświadczenie: do świadczenie człowieka, który - widząc dobro - czyni zło, którego nie chce, jak pisze święty Paweł - przy czym sam Paweł powtarzał pewien komunał myśli greckiej, pojawiający się już u Eurypidesa4. Podobnie jak świętemu Pawłowi, Le Fevre’owi nasuwa się jeden wniosek: nie można kochać cnoty i czynić w niej postępów bez „wsparcia Laski
129
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Bożej”. Przy końcu dialogu Sokrates mówi dokładnie to samo, uprze dzając Alkibiadesa, że nie będzie mógł stać się cnotliwym, jeżeli „nie spodoba się Bogu”: w tym punkcie Platon współbrzmi z apostołem lub go zapowiada. A tłumacz dodaje w swej przedmowie: „Oby Bóg sprawił, żeby ta potworna moralność, która kala dzisiaj oblicze chrze ścijaństwa, wzięła trochę lekcji u Sokratesa i żeby skorzystała z niektó rych rozumowań, które są zawarte w tym dialogu”5. Ostrze jest tutaj wymierzone w katolicyzm i w jego ślepą - zdaniem protestantów - ufność w zdolność człowieka do zbawienia się dzięki swym dziełom i obrzędom, czyli własnymi siłami. 1 tak oto godzi się filozofię pogan z najbardziej ortodoksyjnym kalwinizmem. Albowiem dla Le Fevre’a drugą, jeśli nie pierwszą, religią była literatura oraz myśl starożytnych, w których niestrudzenie edukował młodzież. Cieszył się sławą nadzwyczajnego pedagoga, a w ciągu dwóch następnych stuleci wznawiano, komentowano i dyskutowano z godną podziwu re gularnością jego Podręcznik propedeutyki studiów greckich i łacińskich. Ów podręcznik stosował on nie tylko w swoim kolegium; eksperymen tował z nim również w domu, w rodzinie, na własnych dzieciach, i to z dużym powodzeniem; i pewnie nie przyszłoby mu nawet do głowy, żeby go opublikować i udostępnić światu, gdyby sposobności nie do starczył pewien rodzinny dramat: śmierć najstarszego syna Daniela, w którym pokładał największe nadzieje. Słynny podręcznik stał się nagrobkiem zbyt wcześnie utraconego syna, jego śmierć zaś okrutnie podkreślała skuteczność wykształcenia, jakie mu dano: „zabrałem się do tego w taki sposób - pisze jego ojciec - że kiedy umarł (co nastąpiło pod koniec czternastego roku jego życia), przeczytał był już dwukrotnie Iliadę od deski do deski i streszczał jej poszczególne części tak biegle, jakby to czynił dość dobry nauczyciel (bo nigdy się nie zastanawiał i nie wahał). Podobnie znał Eneidę Wergiliusza, Terencjusza, Fedrusa, Metamorfozy Owidiusza, Salustiusza, pierwszą komedię Plauta, pierw szą i drugą Arystofanesa oraz trzy pierwsze księgi Tytusa-Liwiusza,
130
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
oprócz innych pomniejszych autorów, których trzeba znać, by rozu mieć tych, których tu wymieniłem, a którzy są bez wątpienia najpięk niejszymi w obu językach. Książkami pomocniczymi, którymi się posługiwałem, aby dochodzić do rozumienia innych, byli Eutropiusz, Aureliusz Wiktor, Justyn, Bajki Ezopa oraz pięć ksiąg historycznych Nowego Testamentu. Byłbym zapomniał wam powiedzieć, że kiedy miał ze trzynaście lat, kazałem jednemu z mych przyjaciół uczyć go ustnie czasowników hebrajskich, mając na względzie to, że język ten może być bardzo przydatny w znaj dywaniu mnóstwa źródłosłowów w grece. A zatem pytam wszystkich mądrych ludzi: jakim człowiekiem stałoby się kiedyś takie dziecko, gdyby dożyło choćby dwudziestu lat? Czegóż nie można by zbudować na tak dobrych fundamentach?”6. Podręcznik ma zatem formę opowieści o osobistej więzi między ojcem i synem, a kończy się - tak jak się zaczął - „małym wybuchem bólu i czułości”7: dwoma wierszami napisanymi po łacinie, znaczącymi kres książeczki niczym dwie stele wzniesione ku pamięci zmarłego dziecka. Występuje tu niejaka sprzeczność: książka, z jednej strony, sławi wy jątkowość zmarłego syna, z drugiej zaś twierdzi, że do nauczania po trzeba tylko jednego: dobrego nauczyciela8, a właściwie dobrej metody. Jak gdyby pedagogika miała moc wskrzeszania cudu unicestwionego szczęścia rodzinnego. A dlaczego nie? Aby być dobrym nauczycielem, podkreśla Le Fevre, nie wystarczy dobrze znać to, czego ma się nauczać: trzeba jeszcze wykazywać „ojcowskie przywiązanie do swego ucznia”9, co oznacza stworzenie w owym uczniu nowego syna. *
Związek Le Fevre’a z literaturą nie dawał się oddzielić od pewnej moralności, od pewnego afektu, od najintymniejszych przeżyć.
131
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Doświadczyła tego nawet jego rodzina - i właśnie tutaj wkraczamy, jak trzeba, w konflikt. Albowiem Le Fevre miał pięcioro dzieci. Nieszczęsny cudowny syn był dopiero drugim. Przed nim była córka, Anna. O niej podręcznik nie mówi nic: córka niewiele wówczas znaczyła, a jeszcze mniej znaczyła jej edukacja. Korzystała ona jednak bez wiedzy ojca z lekcji, których udzielał, nauczyła się greki i łaciny, naśladując pracę swych braci, aż w końcu zwróciła na siebie uwagę jako uczennica cudownie zdolna, do tego stopnia, że po kilku latach stała się po prostu najsławniejszą hellenistką Francji oraz „kobietą najbardziej w świecie uczoną”10. Znana jest, co prawda, nie pod swym nazwiskiem panieńskim, lecz pod na zwiskiem swego męża, ucznia, którego Le Fevre przyjął na pensję, Andre Daciera. Oto więc słynna pani Dacier, której tłumaczenie Iliady i Odysei zyskało taki rozgłos na początku XVIII wieku, że wywołało wręcz pewną rewolucję literacką i poetycką - będziemy jeszcze mieli okazję do tego wrócić11. *
Każda rodzina ujawnia swe antynomie: Anna, wzorowa córeczka, starała się - i to z jakim powodzeniem - zająć miejsce utraconego syna; najmłodszemu przypadła zaś w udziale rola buntownika. Miał na imię Tanneguy, tak jak ojciec. Zbieżność imion, pamięć o zmarłym starszym bracie - to były dlań zapewne brzemiona zbyt ciężkie: o ile Anna była cudowną córką, o tyle Tanneguy stał się synem marnotraw nym. Lub raczej jego odwrotnością, gdyż nie w rozpuście się zatracił: daleki od liberalnego humanizmu głoszonego przez ojca, okopał się w surowym kalwinizmie, postanowił zająć się matematyką, wyjechał do Neuchatel, aby sprawować tam obowiązki pastora; później osiadł w Amsterdamie, a następnie w Anglii, po czym wrócił do swojej siostry do Paryża i wyrzekł się wiary protestanckiej, co pozwoliło
132
). 137 Jeżeli przyjrzymy się życiu poetó0,
których dzieła przedsta0ia się jako kanony sztuki, to odkryjemy, że jedni byli pijakami, inni rozpustnikami, jeszcze inni cudzołożnikami,
niektórzy zaś byli zarażeni ohydnymi 0ystępkami, za które 0 naszych krajach słusznie
każę się śmiercią. Tanneguy Le Fevre syn
). 141 Nie ma porządku estetycznego bez nieładu etycznego.
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
mu uzyskać pensję królewską12 - nie ma syna marnotrawnego bez powrotu do owczarni. Nie ma również syna marnotrawnego, który nie chciałby zabić ojca. Tanneguy próbował to uczynić metodycznie w dziełku wydanym w Am sterdamie, w roku 1687, pod łacińskim tytułem De futilitate poetices, innymi słowy: Płochość poezji, przez Tanneguy Le Fevre’a, syna Tanneguy, sługę słowa Hożego. Podobieństwo imion aż nazbyt podkreślało różnicę pokoleniową między płochym miłośnikiem poezji, słynnym wydawcą Anakreonta, Safony i Horacego, a jego dostojnym synem pastorem: gdyby Tanneguy ojciec nie leżał już od piętnastu lat w grobie, to ta nowa książka niechybnie by go doń wpędziła - płyta nagrobna jest lichym szańcem przeciw rodzinnym sporom. Nie ma skuteczniejszego sposobu na zabicie ojca, jak zaatakować niezmienny cel jego życia, zajęcie, dzięki któremu miał nadzieję przetrwać w ludzkiej pamięci: czytanie i komentowanie autorów i poetów starożytnych. W całych dziejach antyliteratury niewiele jest ataków tak systematycznych i przemyślanych jak ten, który przepro wadził przeciwko poezji, pod koniec XVII stulecia, z zacnego miasta Amsterdam, niespełna trzydziestoletni pastor targany kompleksem Edypa: biada temu, którego wróg nie uporał się z problemami swego dzieciństwa! W dziewiętnastu rozdziałach Tanneguy syn odsyłał literaturę, dosłow nie, ad patres. Wystarczy przeczytać roztrząsane bez końca tematy: „O tym, że umiłowanie poezji zrodziło pogardę dla prawdy”, „O tym, że starożytni poeci byli bezbożnikami”, „O tym, że poeci naszego czasu są jeszcze bardziej odlegli od pobożności niż starożytni”, „O tym, że występki poetów są najpewniejszym skutkiem i dowodem bezboż ności”, „O tym, że według ich własnych słów najsławniejsi poeci byli najpodlejszymi z ludzi”13 etc. I dalej w tym duchu dziewiętnaście razy, po to, by głębiej wbić gwóźdź lub po to, by wbić dziewiętnaście razy sztylet w ojcowskie zwłoki. Zamysł
135
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
nie pozostawia miejsca na żadną dwuznaczność: „Jeżeli za pomocą nieodpartych argumentów wykazuję, że sztuka poetycka jest jednym z najszkodliwszych źródeł niewiedzy, bezbożności i wszelkich występ ków, to łatwo wyciągnąć z tego wniosek, że jej powab oraz inne przy pisywane jej zalety nie powinny jej czynić mniej godną pogardy”14. Ten młody pastor ma duszę Savonaroli. Cel ataku może się wydawać zbyt wysoki dla takiego żółtodzioba? Tanneguy uprzedza taką obiekcję: „Jakie to ma znaczenie, czy jestem kimś znakomitym czy anonimowym, sławnym czy nieznanym, skoro to nie ma nic do rzeczy, a nie ma nic bardziej niesprawiedliwego, jak oceniać w zależności od tego, czy darzy się spierające się strony nienawiścią, miłością czy czułością! Podczas gdy poeci nieustannie poprawiają w swych pismach jedni drugich, podczas gdy wypowiadają się głośno i są słuchani, to czy miałoby być rzeczą niedozwoloną atakować prozą tych, z którymi oni sami spierają się w swoich wierszach satyrycznych, i czynić w trosce o prawdę to, co oni czynią ze zwykłej lekkomyślności?”15. Po czym przytacza, najwyraźniej ironicznie, słynny wiersz Juwenalisa Semper ego auditor tantum: Zawsze mam tylko słuchać? Nigdy nie odpalę, Chociaż Kordus mnie dręczy Tezeidą stale? Ten mnie będzie upajał togatami swymi, Ten elegią?16
Cytat z rzymskiego satyryka z całą pewnością nie jest niewinny: jego mściwe przesłanie odzwierciedla własne uczucie Le Fevre’a syna względem opętanego poezją i literaturą ojca, który narzucił swym dzieciom edukację klasyczną tym skuteczniejszą, że totalitarną. Te wszystkie lekcje wywołały na dłuższą metę skutek przeciwny do za mierzonego, a najlepszy z nauczycieli wykształcił w końcu najbardziej nienawistnego ucznia - tak się akurat złożyło, że był to jego syn.
136
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
By zaspokoić żądzę zemsty, dobre są wszelkie sposoby. Jednym z nich jest obmowa: „Jeżeli przyjrzymy się życiu poetów, których dzieła przed stawia się jako kanony sztuki, to odkryjemy, że jedni byli pijakami, inni rozpustnikami, jeszcze inni cudzołożnikami, niektórzy zaś byli zarażeni ohydnymi występkami, za które w naszych krajach słusz nie każę się śmiercią: Ajschylos pisał swoje tragedie pod działaniem trunków; Homer i Hezjod przeżywają katusze piekielne, ten pierw szy wisząc na kolumnie, ten drugi kąsany na wieczność przez węże, a ta opowieść dotycząca Homera i Hezjoda dobrze pokazuje, jaką cieszyli się oni reputacją; Horacy i Sofokles, tkwiąc po uszy w rozko szach cielesnych, byli winni okropnych miłostek; dotknięty tą samą rozwiązłością Wergiliusz, w drugiej sielance, opiewał własne pożą danie pod postacią Korydona; podobnie Pindar wyzionął ducha na kolanach chłopca, którego darzył czułą miłością; Arystofanes utracił reputację przez najhaniebniejsze kupczenie oszczerstwami i przez śmierć Sokratesa; Terencjusz osiągnął powodzenie, jakim się cieszył, z pomocą tych, dla których frymarczyl swym wstydem; Owidiusz, z powodu sprośnych wierszy oraz innych występków, został wygnany przez Augusta, najmądrzejszego z cesarzy, mimo powszechnie znanej przychylności Augusta względem ludzi wykształconych i jego ogólnej łaskawości; Eurypides wreszcie nienawidził kobiet i należał do tych, których Apokalipsa nazywa psami, skalany występkami, które natura brzydzi się opatrywać jakimś mianem”17. Jakież zapamiętanie, jakież upojenie, jakaż rozkosz w przypominaniu w jednym zdaniu, nieomal na jednym oddechu, wszystkich występków poetów! Po takim inwentarzu spróbujcie jeszcze bronić poezji! Kto by się ośmielił? Kto powierzyłby swoje dzieci takim preceptorom? Kto kazałby im czytać Homera, Arystofanesa, Owidiusza, Terencjusza czy Wergiliusza? A przecież tak edukował swoją rodzinę Tanneguy Le Fevre. A nawet chwalił się tym: cóż za niegodny, a przynajmniej nieroztropny ojciec!
137
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Co się tyczy występków, to właściwie tylko jeden pojawia się nieustannie pod piórem czcigodnego pastora: rozwiązłość seksualna, a osobliwiej to, co nazywano wówczas sodomią, a co dzisiaj znane jest lepiej pod nazwą homoseksualizmu. Wstydliwy Tanneguy nie ma nawet odwagi nazwać tej rzeczy po imieniu: jest to, parafrazując Oscara Wilde’a, wy stępek, który nie śmie wypowiedzieć swego imienia. Winni jedynie tego, że pisali w stanie upojenia i że źle mówili o innych, Ajschylos i Arystofanes nie bardzo wydają się na silach walczyć z Wergiliuszem czy Pindarem o palmę niesławy: prawdziwy występek poetów to przede wszystkim występek przeciwko naturze. Dwieście pięćdziesiąt lat później brytyjski fizyk Charles Percy Snów nie powiedziałby nic in nego, choć uczyniłby to w sposób bardziej zawoalowany i zachowując większe pozory liberalizmu18. Homofobia i antyliteratura - ta sama walka. Walka z aktywnością uznawaną za bezużyteczną, aspołeczną, kontrproduktywną i antyrodzinną. W przeciwieństwie do Snowa, Tan neguy syn miał przynajmniej na swoje usprawiedliwienie fanatyzm religijny i traumę z dzieciństwa. Czytanie poetów jest szkołą występku i niczym więcej: „Oto jednak owi słynni prorocy, nad których przepowiedniami tylu ludzi duma z niesłychaną gorliwością, których tłumaczą oni na różne języki, któ rych uczą się na pamięć i które co dzień przywołują dla potwierdzenia lub odparcia poglądów wyrażanych w dyskusji. Oto ci boscy nauczy ciele, których pisma pobudzają młodzież do wszystkiego, co najlepsze, a mianowicie do zemsty, rozpusty, grubiaństwa i wszelkich występków, tak że ich codzienne obcowanie z ludźmi i wdzięczenie się czynią ich w końcu w każdym punkcie podobnymi do swych preceptorów”19. Studiować, tłumaczyć, uczyć się na pamięć, cytować: raz jeszcze edu kacja, jaką opisuje w swym pamflecie Tanneguy, jest dokładnie taka, jaką otrzymał od ojca. Demolując punkt po punkcie sławetny Pod ręcznik propedeutyki studiów greckich i łacińskich, De futilitate poetices odpłaca ojcowskiej edukacji ciosem za cios.
138
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
Tanneguy syn czuje się jednak w obowiązku odpowiedzieć na kla syczną obiekcję szaleńców - jeżeli tacy jeszcze są - którzy chcieliby za wszelką cenę bronić poezji: czyż nie ma poezji chrześcijańskiej? Czyż nie ma poezji w samej Biblii? Czyż poezja nie została „uświę cona przez Boga i nie była uprawiana przez ludzi najmądrzejszych i najbardziej dbałych o sprawiedliwość?”20 Nie ma najmniejszego po wodu, by się dać zbić z tropu takiej błahostce: „Łatwo odeprzeć ten oszukańczy wykręt i rozwiązać cały ten sofizmat. Ci bowiem, którzy argumentują w ten sposób, najwyraźniej nadużywają dwuznaczności miana poety. Tym nazwaniem określa się pisarza, którego wersy zawierają pewną liczbę stóp (jak dawniej w Grecji i w Rzymie) bądź też składają się z dwóch, trzech lub większej liczby sylab, z których ostatnie, jeżeli rozpatrujemy wersy parami, mają tę samą wymowę (jak dzisiaj we Francji, gdzie nawet nierzadko daje się trzem lub czterem wersom tę samą końcówkę). Tymczasem niewtłoczona, niewciśnięta i niestłamszona bynajmniej w wąskich ramach, jak w Grecji, w Rzymie czy we Francji, poezja he brajska, swobodniejsza, była niemal jak proza, tak że czasem liczyło się w niej stopy, czasem sylaby, raz zadowalano się podobieństwem końcówek, a innym razem wystarczyło odejść od zwyczajnego i po spolitego sposobu mówienia (communi loąuendi consuetudine)n2'. Krótko mówiąc, Dawida i Mojżesza można uznać za poetów, tyle że bez wymiaru formalnego, który łączy się zazwyczaj z pracą poetycką. Byli poetami w takim sensie, w jakim Cyceron mówi o Platonie: „Cho ciaż Plato i Demokryt wierszów nie pisali, styl ich jest tak ożywiony i świetny, iż zdawało się niektórym, że ich wyrażenia więcej mają poezji, niżeli komedye, które niczem się nie różnią od potocznej roz mowy, jedno budową wiersza”22. Rozpoznajemy tu, z niemal dwudziestoletnim wyprzedzeniem, dokładne sformułowania ze sporu o Homera, wokół którego będą się ze sobą ostro zmagać francuscy literaci z początku XVIII wieku, zarzucający
139
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
przekładowi Iliady dokonanemu przez panią Dacier, rodzoną siostrę Tanneguy Le Fevre’a, że nie jest poetycki, ponieważ zrobiony został prozą, i zamierzający napisać wersję wierszowaną, nie znając nawet greki. W tym sporze, z którego miała wyłonić się nowa definicja po ezji, niezwiązana z wierszem, a która zapowiadając nadejście poematu prozą, torowała drogę nowej - romantycznej - koncepcji literatury, widać, że pastor z Amsterdamu z góry opowiadał się po stronie swej siostry. Antyliteratura bywa często jedynie pewnym antyformalizmem, a zdarza się, że antyformalizm stanowi preludium do pojawienia się nowych form literackich. Dawid i Mojżesz również nie byli zatem poetami w etymologicznym zna czeniu tego słowa, jako „tego, kto rob i, czyli wymyśla wiele rzeczy, a któremu w konsekwencji zdarza się często kłamać i wyolbrzymiać cudze wymysły nowymi kłamstwami, utrzymując na przykład, iż jest rzeczą chwalebną mścić się z powodu doznanej niesprawiedliwości lub deflorować mnóstwo dziewcząt w jedną noc, jak to się mówi o Herkulesie”23. Przeciwnie, poeci biblijni mają na względzie jedynie świętość, poboż ność, prawdę, a Dawid i Mojżesz nie mają nic wspólnego z Homerem i Wergiliuszem. Nazbyt wyczuwalna jest perwersyjna rozkosz Le Fevre’a syna, gdy pod przykrywką ironii i potępienia szczegółowo opisuje seksualne wyczyny Herkulesa - który zdeflorował, jak powiadają, czterdzieści dziewięć dziewic w jedną noc24 - odwrotnie zaś postępuje cnotliwy pastor, kiedy lekceważy okropności przytaczane w Biblii, potworności, które przedstawia się w niej jako wzorce cnoty, niewłaściwe zachowania Dawida i Salomona, a także istnienie, po prostu, w samym centrum Starego Testamentu, miłosnego poematu zatytułowanego Pieśń nad pieśniami', fanatyzm rzadko bywa uczciwy. Co ciekawe, Tanneguy ustanawia relację odwrotnej proporcjonalności między formą poetycką a moralnością treści: im bardziej ta pierwsza jest wyszukana, wymuszona, skomplikowana, tym mniej warta będzie
140
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
ta druga - tak że koniec końców natura poezji okazuje się głęboko występna. Wyrafinowanie formalne powoduje moralną nieprawość, gdyż samo w sobie zawiera już pewien wymiar amoralności: nie jest rzeczą moralną poświęcać czas aktywności tak płochej i tak bezuży tecznie wymyślnej jak poezja. Odwrócenie skali celów i priorytetów, jakie implikuje praca poetycka, stawiając najwyżej to, co powinno by pozostać na samym dole, musi iść w parze z odwróceniem skali war tości w zachowaniu ogólnym. Nie ma porządku estetycznego bez nie ładu etycznego.
* P ł o c h o ś ć jest słowem kluczowym, które nadaje książce tytuł, a z którego wypływają zarówno kruchość, lekkomyślność, jak i brak autorytetu, a w końcu i brak prawdy. Z pozoru mało poważny i czę sto śmieszny atak Le Fevre’a syna trafia jednak w najbardziej czuły punkt. Rzeczą łatwą i karykaturalną jest oskarżać poezję o oszustwo, o kłamstwo, o budzenie taniego podziwu, o to, że jest nauczyciełką występku i błędu: czyniono to na długo przed Tanneguy Le Fevre’em, czyniono długo po nim, a i on sam nie umie sobie darować tych za rzutów, które należą do antyliterackiej wulgaty. Jednakże, czyniąc to, nie przestaje się przypisywać poezji jakiejś mocy i jakiegoś autorytetu, choćby i wypaczonych. Nieskończenie bardziej podstępne i okrutne jest oskarżenie jej o nieistotność, do którego odsyła słowo p 1 o c h o ś ć. Jeżeli Homer i Wergiliusz są płosi, to nie warto się nimi nawet interesować, choćby po to, by ich odrzucić - wystarczy ich przemilczeć. Jeżeli poezja jest słowem, to nie ma skuteczniejszego sposobu na jej zabicie niż pomi janie jej milczeniem - ono jest kwasem, który nie pozostawia żad nego śladu, a Tanneguy umie się nim cudownie posługiwać. Nigdy nie przeciwstawia się frontalnie i otwarcie swemu ojcu, nigdy nawet
141
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
nic wymienia jego nazwiska - chyba że na stronie tytułowej, aby się odeń odróżnić - a to uporczywe milczenie jest skuteczniejsze od każ dej trucizny, od wszystkich sztyletów: takiej perfidii może nauczyć jedynie życie rodzinne. Morał - przynajmniej ten, który Tanneguy syn wyciąga w konkluzji swego pamfletu: „Trzeba możliwie jak najmniej oddawać się czyta niu poetów, najlepiej tylko w takiej mierze, w jakiej są oni konieczni do lepszego rozumienia języków (ad linguas melius intelligendas), ponieważ ich życie i twórczość są najczęściej wypełnione rzeczami haniebnymi i bezbożnymi, a codzienne z nimi obcowanie rozmięk cza umysły i kruszy wszystkie ścięgna męstwa; poezję mogą bardzo kochać ci jedynie, którzy nadużywają wolnego czasu, skoro ogromna energia, jakiej ona wymaga, jest wykorzystywana w sposób oczywiście występny, jeżeli wytwarza się teksty przeciwne dobrym obyczajom i bojaźni Bożej, oraz w sposób bezmyślny i niemal bezpożyteczny, jeżeli zamiarem byłaby, przeciwnie, praca użyteczna i w interesie państwa; jeżeli wszakże musi się pisać wierszem, to trzeba iść za przykładem Mojżesza i Dawida, i zawsze warto o wiele bardziej zwracać uwagę na sens niż na rytm i na strukturę brzmieniową (yocum structuram); wreszcie czas, jaki wielu marnuje na daremne i szkodliwe rozmyśla nia, lepiej poświęcić na studiowanie sztuk wyższych, skoro czynie nie daremnych wysiłków po to, żeby za cenę wielkiego zmęczenia wydobyć z nich jeno płoche lub niemoralne opowieści i wywody, to czyste szaleństwo”25. Po tylu przesadnych argumentach użytych w tej książce konkluzja wydaje się zaskakująco wyważona: uznaje się pewną użyteczność po ezji w nauce języków, proponuje model pisania zaczerpnięty z Biblii, dopuszcza się myśl, że poezja może mieć czasami na względzie dobro, chociaż z miernym skutkiem. Otóż główny argument jest tutaj inny: wymyka się on zwyczajowej retoryce dyskursów antyliterackich, unurzanej w emfazie i w przesadzie. Chodzi o pragmatyczną i - chciałoby
142
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
się rzec - m i eszcza ńsk ą kalkulację korzyści i szkód wynikających ze studiowania poezji: o buchalterię kosztów i zysków. Nie jest rzeczą bez znaczenia, że książka została napisana i ogłoszona w Amsterdamie, mieście przemysłowym i kupieckim, a co więcej przez pastora; od czasu Maksa Webera wiadomo, jaką rolę protestantyzm odegrał przy narodzinach nowoczesnego kapitalizmu. Emigracja Le Fevre’a, syna Francji, do Niderlandów odpowiada przejściu od ustroju arystokratycznego, opartego na zbytkownych wydatkach, których języ kowy odpowiednik stanowi poezja, do społeczeństwa mieszczańskiego i kupieckiego, zwracającego baczną uwagę na rentowność produkcji przemysłowej i wymiany handlowej. Jedyna moralność, jaka się liczy, to moralność pracy: czy jest ona użyteczna? Czy widoczne są jej wy niki? Czy zamierzony cel wart jest takiego wysiłku? Do tamtej pory krytyka moralna poezji była bezwzględna; opierała się na dogmatycznym przeciwstawianiu dobra i zła, definiowanych ex cathedra. Otóż teraz definiuje się je i mierzy względnie: dobro - złem, jakie może być jego ceną, zło - dobrem, które mogłoby ono sprawić. Nie rzuca się już kategorycznych anatem - wystarczy porównywać i kalkulować. Księgowość podwójna to jedyny język zrozumiały dla kupca, jedyny, jaki rozumie społeczeństwo oparte na szukaniu mak symalnego zysku i na optymalizacji wydatków - być może nasze. W takim społeczeństwie przeciwskuteczne byłoby grożenie adeptom poezji piekielnymi mękami w zaświatach; piekło zawsze znajduje zwo lenników, choćby dla chęci prowokowania. Wystarczy pokazać piekło i nudę na tym padole, w jałowej aktywności literackiej pozbawionej celu i efektów; poezja zapewnia mękę Syzyfową tu i teraz. Dlatego też w swym założeniu tekst Tanneguy Le Fevre’a syna sta nowi jedną z najmocniejszych diatryb antyliterackich, jakie istnieją, i jedną z najlepiej dzisiaj słyszalnych; i nie bez skrupułów wyciągam go z niemal całkowitego zapomnienia, w jakim tkwił od ponad trzech wieków, niczym biolog wydobywający z lodów wirus zarazy, który był
143
). 146 Czyż nie po0iada Seneka, 0 do0ód bezstronności, iż „nie trzeba się rumienić za złego autora, kiedy dobrze mó0i"?
Friedrich Wilhelm Schiitz
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
w nich uwięziony od tysiącleci. Pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że nie uaktywni się on znów przy tej okazji.
*
Taki atak nie mógł pozostać bez odpowiedzi. Rok później w Lipsku, w niedzielę 29 czerwca 1698 roku, młody wykładowca uniwersytecki Friedrich Wilhelm Schiitz postanowił dać publicznie odpór książce De futilitate poetices Le Fevre’a syna. Jak zapoznał się z tym pamfletem? Nawet jeśli tak szybkie docieranie książek z Amsterdamu do Lipska nie było wcale rzeczą niemożliwą, to pewne szczególne okoliczności mogły temu dodatkowo sprzyjać. Wydaje się, że ojciec Friedricha Wilhelma, Christoph Georg, urzędnik lipskiego magistratu, spędził około roku 1655 trochę czasu w mieście Saumur, tym samym, w którym Tanneguy Le Fevre ojciec udzielał lekcji greki26. Jako że obie należały do obrządku protestanckiego, ro dziny Schiitzów i Le Fevre’ów nawiązały być może przy tej sposobno ści przyjacielskie stosunki, które pozwoliły Friedrichowi Wilhelmowi wejść tak szybko w posiadanie książki Le Fevre’a syna i przygotować na nią odpowiedź zaledwie parę miesięcy po jej wydaniu. Friedrich Wilhelm pochodził z szacownej lipskiej rodziny, do której członków należał znakomity Heinrich Schiitz, najsłynniejszy muzyk w Niemczech i stryjeczny dziadek młodego człowieka. W roku 1696, mając zaledwie dziewiętnaście lat, ten ostatni zaproponował dysputę nie śmiem powiedzieć gorącą ze względu na temat - poświęconą paleniu książek heretyckich, która ukazywała już jego dużą wrażliwość na kwestię wolności wypowiedzi i na ataki kierowane przeciwko litera turze. Dysputa przebiegała w dwóch częściach: pierwsza, o charakterze historycznym, odbyła się 28 stycznia 1696 roku; druga, z punktu wi dzenia moralności, 30 grudnia tegoż roku, tym razem we współpracy z kolegą Friedricha Wilhelma ze studiów na Uniwersytecie w Lipsku,
145
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Johannem Christophem Schwedlerem27. Obie dysputy ujawniały nie dwuznacznie orientację antykatolicką i antypapieską: obaj autorzy odbywali studia teologii reformowanej; Schiitz miał w końcu zostać pastorem kościoła świętego Mikołaja w Lipsku, Schwedler zaś - w Niederwiese (obecnie Wieży Dolnej - przyp. tłum.) na Śląsku, gdzie miał zasłynąć jako autor hymnów liturgicznych. Argumentacja wytoczona w proteście przeciw paleniu na stosie ksią żek heretyckich opierała się przede wszystkim na niezależności dzieł w stosunku do ich autora. Cóż za niedorzeczność - pisali obaj stu denci - potępiać książkę, ponieważ jej autor cieszy się złą reputacją, nawet jeśli w ogóle nie traktuje ona o religii! Czyż nie spalono z głupoty Gramatyki Melanchtona tylko dlatego, że jej autorem był zwolennik religii reformowanej? „Jak uwierzyć w to, że trzeba zniszczyć dobrą książkę, ponieważ zły jest jej autor? Któż odwróciłby się ze wstrętem od róż pod pretekstem, że zawdzięczają one swe narodziny matce pokrytej tylu kolcami? Czyż nie powiada Seneka, w dowód bezstronności, iż «nie trzeba się rumie nić za złego autora, kiedy dobrze mówi*?”23. Sprawa, której broniono w roku 1698, była o wiele szersza: przed Le Fevre’em synem bronić trzeba było już nie tylko książek heretyckich, ale całej poezji. Tym większe zaskoczenie budzi fakt, że na początku refutacji De futilitate poetices znajdujemy takie oto wezwanie do skrajnej surowości: „Jeżeli za to, że oczerniał jednego Homera, którego posąg próbował wychlostać batem, jak o tym mówi Klaudiusz Galen, Zoil został uznany za godnego kaźni przez najmądrzejszego z królów, to jakiej kaźni będą w końcu godni ci, którzy swymi obelgami i kalumniami rwą na strzępy wszystkich poetów i samą poezję?”29. A zatem ten sam stos, od którego Schiitz starał się uratować książki heretyckie, miałby już płonąć w oczekiwaniu na autora De futilitate? Oto gorliwość bardzo nie na miejscu i niekonsekwencja, której nie spo dziewalibyśmy się u zdeklarowanego przeciwnika kremacji literackich.
146
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
Wezwanie do kaźni nie pochodziło od samego Schutza: było to motto zaczerpnięte od włoskiego humanisty Giglia Gregoria Giraldiego, którego dzieła zebrane zostały opublikowane w Lejdzie zaledwie dwa lata wcześniej; widzimy, jak młody student i namiętny czytelnik był zorientowany w aktualnościach literackich. Zoil był gramatykiem z IV wieku przed naszą erą, słynnym z tego, że publicznie krytykował błędy i sprzeczności w Iliadzie i Odysei; nosił przydomek „bicz na Homera” (homeromastix) i umarł, jak się wydaje, śmiercią gwałtowną, ukrzyżowany, spalony żywcem lub zrzucony ze skały do morza, w zależności od wersji - jakkolwiek można zrozu mieć wrogi stosunek do tępicieli poezji, to nie bardzo można sobie wyobrazić, że te trzy sposoby zastosowano wobec niego jednocześnie lub nawet po kolei. Jeżeli antyliteratura potrzebuje jakiegoś świętego patrona - a tym bardziej męczennika - Zoil doskonale się do tego nadaje; już w starożytności jego imię zaczęło oznaczać każdego przesad nego i nieżyczliwego krytyka. Nie można nie docenić ironicznego sensu motta użytego przez jawnego obrońcę wolności wypowiedzi heretyków. Nie jest też jednak rzeczą bez znaczenia, że młody człowiek wykazuje mniejszą surowość wobec wrogów religii niż wobec wrogów poezji, jak gdyby to w przypadku tej drugiej naruszano jakieś tabu bardziej fundamentalne. Prawdą też jest, że ostrze obu wcześniejszych dysput było wymierzone przede wszystkim w katolicyzm i że książki heretyckie były książkami pro testanckimi: dobry student teologii z Lipska nic mógł ich nie wziąć w obronę. W przypadku poezji zaś przemawia głos serca. Lektura pamfletu Le Fevre’a wywołała zrazu u Schutza głęboki wstrząs, którego fazy drobiazgowo opisuje na samym początku swej refutacji: „W ubiegłym roku ukazała się w Amsterdamie książka zatytułowana O płochości poezji, autorstwa Tanneguy Le Fevre’a, sługi słowa Bożego. Można się niewątpliwie dziwić, że syn znakomitego Tanneguy Le Fevre’a, brat tak uczonej Annę Dacier, sam wywodzący się z rodziny, która tak
147
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
umiłowała literaturę i poezję, wybrał drogę zdecydowanie przeciwną. Ja, który już w dzieciństwie pokochałem wiersze i poetów, wyznaję, że gdy tylko trafiłem na te stronice, nie spodziewałem się po nich ni czego prócz żartu, zabawy lub dowcipów swobodnej inteligencji, nie sądziłem bowiem, iż mogą być ludzie, którzy starają się z całą powagą deprecjonować poetów lub podważać sens studiowania wierszy. Wie działem oczywiście, że u niektórych nieżyczliwość, nawet względem tego, co najlepsze, jest niczym skaza i piętno, ale to jeszcze nie był po wód, by myśleć, że są ludzie zdolni prześladować poezję nienawiścią tak wielką, by oskarżać ją o płochość; to wydawało się niemożliwe! Kiedy jednak wziąłem to dziełko ponownie do ręki, szybko rozpozna łem wrogie nastawienie autora do poetów i do ich sztuki. Widziałem bowiem, jak usilnie stara się on wykazać, że «od poezji, ponieważ jest ona trudna, ponieważ opiera się na wytrwałym obcowaniu z księgami niebezpiecznymi i okazuje się niemal niezdolna wydać jakikolwiek owoc, ludzie uczeni powinni stronić». Natychmiast, porażony taką nie dorzecznością, mój umysł zapłonął, nie mogłem znieść tego, że uwła cza się honorowi tak świętej i czcigodnej sztuki, bez chwili wahania zająłem stanowisko przeciwne i, coraz bardziej wzburzony, wreszcie postanowiłem nie pozostawić poezji bez obrony i opowiedzieć się pu blicznie po jej stronie przeciwko tak zuchwałemu adwersarzowi. Spi sałem to wszystko na użytek niniejszej rozprawy, w której starałem się wykazać, w miarę mych możliwości, całą nierozważność i całą jałowość pocisków wystrzelonych przez Le Fevre’a oraz ich całkowitą niezdol ność dosięgnięcia poezji, która wychodzi z tego cała i zdrowa”30. Taka jest autobiografia adwersarza antyliteratury: najpierw nie wierzy swym oczom, sądzi, że ma do czynienia z mistyfikacją, potem musi jednak uznać szczerość napastnika, jakkolwiek niedorzeczne, absur dalne, potworne są jego argumenty. Irytacja rośnie wówczas w miarę agresywności ataku i jego kompletnej bezsensowności; ataku tym bar dziej agresywnego, im bardziej jest bezsensowny. Co zrobić potem?
148
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
Zamknąć książkę i zająć się czymś innym, co grozi tym, że głupstwa zostaną uznane za wiarygodne? (Nigdy w końcu nic wiadomo, jak daleko posunie się łatwowierność czytelników: czy można ufać ich inteligencji lub ich umiłowaniu literatury?). Czy też przystąpić do kontrataku, co grozi uwiarygodnieniem wroga i nadaniem mu więk szego znaczenia niż faktyczne? Friedrich Wilhelm Schiitz przeżywa tego rodzaju wahania: „Oczywiście nie wątpię, że większość uzna tę pracę za daremną i zbyteczną w przekonaniu, że nie znajdzie się nikt, kto by przyklasnął niedorzecznościom tego Le Fevre’a, i że nie należy obawiać się, że zuchwałość jednego człowieka wystarczy, by strącić poezję ze szczytu sławy, na który wynieśli ją jednomyślnie ludzie naj znakomitsi we wszystkich dziedzinach. Chcieć obalać bzdury to sa memu bzdury wytwarzać. Pogarda dostatecznie mści sztukę fikcji, aby nie wydawało się koniecznym wkładanie w jej obronę dużego wysiłku i wielkiego zapału. Tak będą myśleć. I na pewno nie mógłbym zaprze czyć, że nikt albo tylko bardzo nieliczni podzielą pogląd Le Fevre’a, a i to jedynie spośród wrogów wszelkiego piękna; przyznaję również, że przedsięwzięcie tego Le Fevre’a skażone jest wieloma głupstwami; lecz właśnie z tego powodu wolno jest poddać ocenie argumenty ad wersarza, aby wydobyć na jaw ich własną płochość i aby nie pomyślano, że - kto wie? - wśród tylu argumentów jest jakiś zdolny osłabić boską naukę. I jeśli, obalając brednie Epikura, Laktancjusz w swoim traktacie O gniewie Bożym mówi, że chce być głupcem, gdy obcuje z głupcem, z obawy, by ten ostatni nie uznał się za zbyt inteligentnego, to cóż stoi mi tutaj na przeszkodzie, bym sobie odrobinę pobredził?”31. Tyle wstępnych zastrzeżeń przed przystąpieniem do odrzucania punkt po punkcie głupstw Le Fevre’a syna! Słuchacze wystąpienia mogli bowiem uznać, że gra nie jest warta świeczki: czcigodni człon kowie lipskiego magistratu, konsulowie, prokonsulowie, edylowie, sędziowie, którym młody student dedykuje w pierwszym rzędzie swoją rozprawę, mieli być może inne troski niż wysłuchiwanie długiej
149
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
i nużącej obrony poezji; ma się na głowie ważniejsze sprawy, kiedy zarządza się miastem. Jednak Friedrich Wilhelm ani myślał oszczędzać ich cierpliwość. Pamflet 0 plochości poezji składał się z dziewiętnastu rozdziałów; jego refutacja liczy ich tyle samo po to, by podważyć każde zdanie - nie pomijając ani jednego - pastora z Amsterdamu. Aby uczytelnić argu mentację, Schutz przypomina na marginesie każdego z jej rozdziałów tylu! odpowiadającego mu rozdziału u Le Fevre’a, tak że refutacja funk cjonuje również jako obiektywne streszczenie poglądów adwersarza. Prawdziwa rozprawa uniwersytecka zatem, wybornie wydrukowana, z przypisami na marginesach, z cytatami należycie zaopatrzonymi w odsyłacze, a nawet - jako wisienkami na torcie - z wnioskami pod sumowującymi, wśród których: Bez czytania poetów dar wymowy pozostaje niepełny. Fikcje poetów nie są kłamstwami. Poezja nie jest starsza od prozy. Dozwolone jest granie tragedii i komedii. Nadgorliwością jest kastrowanie autorów starożytnych [innymi słowy: ich oczyszczanie]. Poeta musi troszczyć się o słowa nie mniej niż o sens32.
Jest dziewięć wniosków podobnego rodzaju, tyle samo, ile Muz. Naj wyraźniej student z lubością rozsiewa w swej pracy półuśmieszki, jak wtedy, gdy zarzuca Le Fevre’owi, że podejrzanie chętnie rozwodzi się nad obscenami poetów: „Jeżeli naprawdę jest rzeczą zdrożną czytać tego rodzaju nieprzyzwoite wiersze, to dlaczego, pytam cię, Le Fevre, sam je czytałeś? Co gorsza, dlaczego włączyłeś je do swego tekstu? Skoro dopiero co mówiłeś, że nikt cię nie przekona do studiowania wierszy priapicznych, jak również wielu utworów Marcjalisa, to komu się to jednak udało? Cytujesz wyżej, na stronach 21, 34 i 36, takie
150
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
wiersze, które wyraźnie dotyczą tematów sprośnych i czynią również twą książkę niegodną lektury (propter quae nec tuus ipse legi debet liber)™. Odwieczny żart o oblanym ogrodniku - albo o ocenzurowanym cenzorze. W innych miejscach Friedrich Wilhelm broni żarliwie poezji w całkiem osobistym lirycznym uniesieniu. Na przykład kiedy gani Le Fevre’a za jego oskarżenia przeciwko poetyckiemu pięknu, które uważa on jedno cześnie za „dziecinne”, „śmieszne, bezbożne i występne” - tylko tyle! „Nie masz pojęcia, Le Fevre, tak, nie masz pojęcia o całej mocy poezji i o całej jej powabności (elegantid)! Kiedy bowiem rozkosz (delectatio) rodzi się w równej mierze z sensu i ze struktury słów (yerborum structura), to wyłania się coś niezwykłego. Nie chodzi mi tutaj o owe wyjątkowe radości, które znane są tylko samym poetom, gdy wydaje się im, że wznoszą się ponad ludzką kondycję (supra rerum humanarum fastigium) i dotykają gwiazd swym szlachetnym czołem, ilekroć stworzą coś, w czym z jednej strony wdzięczność tematu (argurnenti suavitate), a z drugiej słodycz słów i rytmu wywołują w nich niezrów naną błogość; odwołuję się jedynie do tego czaru (jucunditatem), który inni, bądź czytelnicy, bądź słuchacze, odczuwają za sprawą tych sa mym rzeczy, czaru absolutnie nieskończonego, który porywa ich na wet wbrew im samym”34. Mogłoby się wydawać, że to Paul Valery mówi o twórczości poetyckiej i o „wahadle” nieustannie oscylującym pomiędzy dźwiękiem i sensem, aby wprawiać czytelnika w niewyrażalny stan wciąż ponawianej hip nozy i ekstazy35. I że dwie strony dalej odwołuje się do upodobania, jakie Montaigne znajdował w poetach łacińskich i w Metamorfozach Owidiusza, których czytanie mędrzec z Bordeaux zalecał dzieciom36. Jest u Friedricha Wilhelma Schiitza entuzjazm dla rzeczy poetyckich oraz akcent szczerości, które zdradzają młody wiek tego człowieka i czynią go wybitnie sympatycznym. Wydaje mi się, że niewiele mnie
151
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
łączy z tym studentem teologii protestanckiej i tym synem zamożnej rodziny, który wykorzystuje fortunę i stosunki ojcowskie do publiko wania eleganckich broszurek uniwersyteckich i do wygłaszania wykła dów dla lipskich edylów37, a przecież odczuwam, ponad stuleciami, nieomal braterską wspólnotę z tym młodym i żarliwym człowiekiem uniwersytetu, który podejmuje się, z czystej miłości do poezji, wal czyć z wiatrakami głupoty, arogancji i umysłowej ciasnoty. Niczemu to nie służy; same ataki jako takie spalą na panewce; lecz głupia i zła antyliteratura miewa takie działanie, że tu i ówdzie budzi jakiegoś wa lecznego obrońcę sprawy literackiej - która wcale o to nie dba i broni się dość skutecznie sama: wystarczy czytać książki. * Pa m flet Tanneguy Le Fevre’a narobił zatem więcej hałasu, niż można było sądzić38. Nie pisze się bezkarnie diatryby antyliterackiej, kiedy jest się synem wielkiego humanisty i wielkiego tłumacza poezji, lub kiedy jest się bratem pani Dacier. Tanneguy był jednym i drugim; tym bardziej jego książka nie mogła przejść niezauważona. Taki był zamierzony cel. Nastąpiło potem coś, co można by nazwać pojedynkiem synów. Pięć dziesiąt lat po ukazaniu się pamfletu swoją ripostę ogłosił syn innego pisarza. W swych Rozmyślaniach o poezji Louis Racine, najmłodsze dziecko dramatopisarza, odpowiadał na dwa klasyczne oskarżenia kierowane pod adresem poezji: „psuje ona serca niebezpiecznymi obrazami” oraz „karmi umysł błahymi bajkami i fikcjami”39. I przyta czał najnowsze ataki: Bossuet oskarżający poetów o to, że starają się jedynie podobać, a nie troszczą się o prawdziwość tego, o czym opo wiadają, tak jak Wergiliusz, który „raz opisuje we wspaniałych wier szach system Platona dotyczący wszechświata, innym zaś razem gada w pięknych wierszach o systemie Epikura na temat przypadkowego
152
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
łączenia się atomów. «Jest mu obojętne - dodaje Bossuet - czy jest platończykiem, czy epikurejczykiem: zadowolił ucho, ukazał kunsztowność swego dowcipu, piękne brzmienie swych wierszy i żywość wyrazu: i to w poezji wystarcza*”40. Potem przychodzi kolej pewnego Anglika - niezidentyfikowanego który „kazał drukować od paru lat w Londynie książkę, której tematem jest udowadnianie, że poeci są wrogami rozumu i obyczajności”. I wreszcie „brat pani Dacier” ze swym De futilitate poetices. Jak widać, nadal było o nim głośno - w stuleciu awansu społecznego mieszczań stwa, gdy wszędzie sławiono postęp przemysłu i sztuk, nic było dobrą rzeczą zostać oskarżonym o lekkoduchostwo. W takim kontekście znamienne jest, że sformułowane przez Bossueta oskarżenie o brak prawdy w poezji nie przybiera już, jak u Platona, postaci pełnej mowy oskarżycielskiej przeciwko kłamstwom i błędom poetów; nie zasługują one nawet na taki wysiłek. W pewien sposób kwestia prawdy w poezji wydaje się już rozstrzygnięta: przyjęło się powszechnie uważać, że nie sposób żądać od poetów tego, czego w żadnym wypadku nie mogą dać. Teraz zarzuca im się coś zarazem mniej poważnego, gdyż mniej doniosłego, i bardziej rozczarowującego, ponieważ jest to ostateczny dowód, że nawet w małych rzeczach nie należy im w najmniejszym stopniu ufać: czyż nie należałoby wyma gać od poetów przynajmniej tego, by troszczyli się o logikę w swym własnym dziele i żeby chociaż oni traktowali je poważnie? Tymcza sem, będąc raz platończykiem, a raz epikurejczykiem, zależnie od okoliczności i zamierzonego efektu, Wergiliusz wykazuje godną ubo lewania przewrotność. Nie chodzi tu już o brak powiązania między poezją a porządkiem rzeczywistości, lecz o to, że brakuje jej spójności wewnętrznej; to, co w gruncie rzeczy jest niezadowalające, to nie tyle wartość ontologiczna poezji (tę zdążono już opłakać), ile sama jej etyka. Inaczej mó wiąc: przegrawszy już na płaszczyźnie ontologii, teraz poezja zostaje
153
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
zdezawuowana również na płaszczyźnie moralności - nie moralności ogólnej, lecz moralności samej twórczości poetyckiej, do której pisarz powinien się w zasadzie stosować. „Bo to lekka rzecz taki poeta...”41, pisał już Platon; och, jak lekka! 1 trzeba mu kazać zapłacić za tę lekkość. Wypadałoby poczekać jeszcze parędziesiąt lat na upowszechnienie się innej koncepcji poezji, bardzo odległej od lekkich i błahych salo nowych zabaw ganionych przez Bossueta i Le Fevre’a syna, poezji, która chce być w najwyższym stopniu poważna, a przede wszystkim szczera; zostanie to nazwane romantyzmem. W oczekiwaniu na tę estetyczną rewolucję, Louis Racine poświęca kilka dziesiąt bardzo szczerych stron obronie przed oskarżeniami o płochość i błahość, dostarczając tym samym przejmującego świadectwa kryzysu poetyckiego i lirycznego, jaki wystąpił we Francji w XVIII stuleciu; tę apologię nawiedza tu i ówdzie widmo ojca dramatopisarza, zarazem po dziwianego i niewskazanego wprost, którego posąg komandora wznosi się na początku książki, jak gdyby te Rozmyślania o poezji miały być spłatą jakiegoś długu nie do udźwignięcia. Jakże poruszające jest bo wiem wyznanie, którym kończy się przedmowa: „Kiedy śmierć zabrała nam tak skromnego ojca, byłem jeszcze w takim wieku, w którym choć obficie wylewa się łzy - nie ma się dość rozumu, by opłakiwać prawdziwe nieszczęścia”42. Ten, który płakał bez powodu, nie chciał płakać, gdy zyskał ku temu powód - niewybaczalny błąd. Rozmyślania o poezji idealnie wyrównują ów deficyt łez, będąc późnym zadośćuczynieniem Louisa Racine’a, li czącego sobie wówczas pięćdziesiąt pięć lat, za błąd popełniony, gdy miał ich zaledwie sześć. * Między Louisem Racine’em a Tanneguy Le Fevre’em rozgrywa się bitwa synowskiej wdzięczności przeciwko niewdzięcznictwu.
154
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
Pomyślmy też o obronie poezji, jakiej podjął się Friedrich Wil helm Schiitz: pokrywa się ona z wdzięcznością wobec uwielbianego i szanowanego ojca, o której świadczą dedykacje w jego książkach. Pomyślmy o Słowach Sartre’a, w których odsunięcie na bok litera tury tożsame jest z negacją figury ojcowskiej - w tym wypadku postaci dziadka. Przez osobiste przypadki tych czterech autorów przebija niejako psy choanaliza antyliteratury: atakowanie poetów oznacza chęć zabicia starożytnych nauczycieli ludzkości; bronienie ich to podtrzymywanie więzi z językiem początków i tradycją oraz utrwalanie ciągłości, która łączy każde pokolenie zarówno z następnym, jak i z poprzednim. Jak można nie dostrzec w pierwotnej scenie antyliteratury, jaką przeży wają ci, którzy - otrzymawszy w młodym wieku bardzo gruntowne wykształcenie literackie - w końcu się przeciw niemu buntują, fan tazmatu ojcobójstwa? *
W ogólniejszym ujęciu, jeżeli kierowane przeciwko literaturze oskar żenie o niemoralność należy do tych, które znajdują wciąż żywy oddźwięk i służą jeszcze dziś do usprawiedliwiania zakazu takiej czy innej książki, to dlatego, że dotyczy ono przede wszystkim dzieciństwa i wychowania, a także stwarza obraz czytelnika bezbronnego wobec ukazywanego zła, niezdolnego przeciwstawić się mu mocą swego rozumu i sumienia. Dyskurs antyliteracki zakłada często w pierwszej fazie jakąś funkcję moralną przypisywaną domyślnie literaturze, którą jednak podważa się w drugiej fazie, jak gdyby literatura nie stanęła na wysokości zadania, które jej zrazu powierzono. Osąd etyczny, do którego jednostka powinna być zdolna w sytuacji rzeczywistej, gdy ma do czynienia z osobami z krwi i kości, przekracza jakoby jej możliwości wobec tekstu literackiego: literatura pozbawiać by
155
). 160 Niena0idzę książek, uczą one jedynie mó0ić o tym, czego się nie 0ie.
Jean-Jacques Rousseau
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
miała czytelnika moralnej autonomii i z tego powodu powinien się on uwolnić od kurateli literackiej. Bez wątpienia, gdyby literatura oddziaływała tak silnie, można by się było niepokoić; istnienie antyliteratury dowodzi na szczęście, że ta sama emancypacja moralna czytelnika, której nie chce ona w zasadzie brać pod uwagę, jest niewykluczona. Spory rodzinne oparte są na tym samym mechanizmie: tak długo jak uznaje się autorytet ojcowski, kryzys wieku młodzieńczego może znów się pojawić. Dorosłość przychodzi, gdy się go przezwycięży. Nie ma żadnego autorytetu bez zgody tych, którzy mu się podporządko wują, choćby tylko po to, by go podważać: antyliteratura bywa często u niektórych myślicieli jedynie przedłużonym kryzysem wieku mło dzieńczego. Mówi się, że kozetka dobrze by im zrobiła.
* Odmawianie literaturze wartości moralnej równa się pozbawianiu czytelnika możliwości wydania własnego sądu. Tak ma się sprawa z Jeanem-Jakiem Rousseau i jego potępieniem moralnej użyteczności bajek La Fontaine’a w wychowaniu dzieci. Aby uzasadnić ten pogląd, Rousseau wybiera bajkę najbardziej znaną, Kruka i lisa, i zadaje na temat tego tekstu naiwne, dziecinne pytania. Zdarza się, że pytanie, całkiem zbędne, ma jedynie na celu bawienie gawiedzi:
Tenait dans son bec un fromage. [Trzymał w dziobie ser.] Jaki ser? Czy to był ser szwajcarski, francuski, czy holenderski?43
Częściej podnoszony jest problem realizmu: „Zwabiony zapachem sera! Ten ser trzymany przez kruka siedzącego na drzewie musiał mieć silny zapach, ażeby lis mógł go odczuć w zaroślach albo w swej
157
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
norze! Czy w ten sposób wprawiasz ucznia swego w tym zmyśle ostrej krytyki, który trudny jest do podejścia i umie odróżnić prawdę od kłamstwa w opowiadaniu bliźnich?”1’. Można by rzec coś zupełnie innego i wyciągnąć wniosek, że wspomniany ser to mocno dojrzały munster (gdyż camembert jeszcze nie istniał). Ale czy to dlatego, że jego wiedza o serach pozostawia wiele do życzenia, czy dlatego, że jego odruch antyliteracki jest silniejszy, Rousseau woli oskar żać raczej tekst niż ser (ta druga hipoteza może się okazać trafna)? W innym miejscu słaby jest sam wiersz, nieudolny lub niełatwy do zinterpretowania dla dziecka: „«Que vous ętes joli! que vous me semblez heau!» [Jakiś ty ładny! jak mi się wydajesz piękny!] Niepotrzebne powtórzenie dwa razy tej samej myśli, bezużyteczna wielomówność. Dziecko widząc, że powtarza się dwukrotnie tę samą rzecz innymi słowami, uczy się gnuśności w mowie. Jeżeli powiadasz, że ta wielo mówność jest sztuką autora, że wchodzić ma w zamiary lisa, który chce, że by się zdawało, iż zwiększa ilość pochwał nadużywając słów, to będzie to tłumaczenie dobre dla mnie, ale nie dla mego ucznia”45. Nawet bezsporne powaby wiersza są uznawane za niepowodzenia, na przykład tutaj: ouvre un large hec, laisse tomber sa proie*. [Otwiera dziób szeroko, upuszcza swą zdobycz]. Wiersz ten jest wspaniały; sam dźwdęk czyni zeń obraz. Widzę wielki, brzydki dziób otwarty, słyszę, jak ser spada poprzez gałęzie; ale tego rodzaju piękności stracone są dla dzieci”46. Także morał nie wymyka się krytyce: „*Cette leęon vaut hien un fromage, sans doute». [Ta lekcja warta jest bez wątpienia sera]. To rozumie się i myśl jest bardzo dobra. Jednak niewiele będzie dzieci zdolnych do porównania lekcji z serem i które nie wołałyby sera od lekcji. Trzeba im tedy dać zrozumieć, że to zdanie jest szyderstwem. Ileż subtelno ści jak dla dzieci!”47. Wniosek jest klarowny: we wszystkich przypadkach, w miejscach nie zręcznych czy udanych, bajka wymyka się rozumieniu dziecka lub,
158
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
co gorsza, deprawuje je. Morał: brakuje go - przynajmniej w bajkach, nawet najprostszych, i wypada trzymać uczniów z dala od wszelkiego rodzaju poezji, która prędzej sprowadzi ich na manowce, niż nauczy dobrze postępować. Argumentacji Rousseau nie brak finezji ani zabawności, kiedy uka zuje ona wszystkie pułapki czyhające na nauczyciela w każdym wer sie. Jej błędem jest wyolbrzymianie pewnych trudności, stawianie ich wszystkich na jednej płaszczyźnie, zakładanie, że nie da się ich przezwyciężyć. Wychowanie ma właśnie na celu dostarczanie dziecku sposobów rozwiązywania problemów; gdyby tekst nie nastręczał żad nej trudności, jaka byłaby korzyść z jego zgłębiania? Nauka wymaga przeszkody - albo nie ma się już czego uczyć. Jest wszakże jeden argument podstawowy: dwuznaczność morału. Dziecko utożsamia się w mniejszym stopniu z krukiem niż z lisem, który czerpie korzyść z łatwowierności bliźniego (stąd wybór raczej sera niż lekcji); czuje się nie tyle konikiem polnym, ile mrówką, zazdrośnie strzegącą swego stanu posiadania; znajduje więcej zalet w majestacie lwa, nawet skalanym niesprawiedliwością, niż w niewinności i łagod ności osła. Toteż morał bajki chybia celu48. Argument ten nie jest pozbawiony słuszności i nie wystarczy prze ciwstawić mu stwierdzenie, że zadanie nauczyciela polega właśnie na właściwym ukierunkowywaniu lektury, na korygowaniu błędów interpretacyjnych, na wydobywaniu właściwego sensu. Jeżeli jest jakiś sens bardziej prawdopodobny od innych, a przynajmniej właściwszy w pewnych warunkach i według jakichś parametrów, to każdy czytel nik ma przecież możliwość - Rousseau słusznie kładzie na to nacisk podejść do fikcji we właściwy sobie sposób i przeżywać ją rozmaicie w zależności od nastroju i okoliczności. Z tego też powodu najbardziej budujący apolog może stać się lekcją niemoralności, jeśli tylko położy się akcent na tę, a nie inną postać. Sade potrafił najwyraźniej zapamiętać ten morał, przechodząc, pomiędzy
159
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Justyną i Julią, od obrazu „niedoli cnoty” do - symetrycznego - ob razu „powodzenia występku”; fabuła niemal ta sama, lecz wywołująca podziw zamiast politowania. Istnieje pewna niestabilność fikcjonalnej projekcji, którą dobrzy powieściopisarze starają się grać nie mniej niż przebiegli bajkopisarze. Dzieciństwo jest zatem kluczowym tematem, a przeciwnicy literatury mają rację, gdy ich najcięższe zarzuty dotyczą jej wartości wychowaw czej. Ten wiek jest tak wrażliwy, proszę państwa, tak bardzo podatny na wpływy, a również skłonny do występku, zdolny przekształcić naj uczciwszą bajkę w brewiarz szachrajstwa. Przezorniej jest wyjąć ją z dłoni, zrobić to samo z całym tomem, a dla większego bezpieczeń stwa - zamknąć całą bibliotekę na kłódkę. „Nienawidzę książek - wyznaje w końcu Rousseau - uczą one jedy nie mówić o tym, czego się nie wie”49. Miałby więcej racji, gdyby był napisał: „Uczą one tego, czego się nie wiedziało”, a na tym właśnie polega uczenie się; dla autora Emila jednak nie istnieje wiedza, która nie bierze się z doświadczenia. Przyjmijmy, iż temu, kto chce potępić literaturę, łatwiej jest założyć czytelnika niedojrzałego i o złym nastawieniu. Nie bardzo widać, co mogłoby się oprzeć takiemu potraktowaniu: nauka, moralność, religia, filozofia - cóż nie staje się gorsze, gdy trafi w niewłaściwe ręce? Czyż samej rzeczywistości nie da się tego zarzucić? Czyż jest ona mniej dwuznaczna od fikcji lub mniej podatna na nadużycia? Rousseau znajduje rozwiązanie w edukacji praktycznej, która każę dziecku zmagać się ze światem. Zaleca przyprowadzenie go o wscho dzie słońca: „Jest to - pisze - godzina zachwycenia, której nie oprze się żaden człowiek; nikt nie zdoła zachować zimnej krwi wobec tak wiel kiego, pięknego, tak czarownego zjawiska”50. Melancholik, samobójca, człowiek cierpiący na bezsenność mogliby być innego zdania. Przypadki skrajne? Zapewne, ale czytelnik nieżyczliwy i zepsuty, jakiego zakłada Emil, jest nie mniej skrajny.
160
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
Ktoś uzna, że jestem stronniczy - wziąłem przykład z Rousseau. W tej historii literatura jest niczym osioł z bajki: niewinna i łagodna jest, siłą rze czy, najbardziej winna - ponieważ najmniej zdolna do obrony, ogołacana ze swych atrybutów od tylu wieków. Idealna ofiara, takaż winowajczyni.
*
Trzeba zatem chronić dzieciństwo - dzieciństwo jednostki. Ale to w związku z innym dzieciństwem - bezpowrotnie utraconym dzie ciństwem ludzkości - Rousseau przypuścił pierwszy swój atak na literaturę; argument pedagogiczny doszedł później. W 1749 roku akademia w Dijon ogłosiła konkurs na rozprawę na na stępujący temat: „Czy odrodzenie nauk i sztuk przyczyniło się do na prawy obyczajów?”. Filozof postanowił udzielić odpowiedzi przeczącej; wysłał tekst do akademii, która przyznała mu nagrodę: była to jego Rozprawa o naukach i sztukach. Był to również prawdziwy początek jego kariery: praca zyskała rozgłos, pisano odpowiedzi, autor repliko wał; w ciągu miesiąca zyskał sławę. Diderot rozpuścił pogłoskę, że to on przekonał Rousseau, wahającego się, jakie stanowisko powinien zająć w tym konkursie. „Nie ma co się wahać, powiedziałem mu, zajmie pan stanowisko, jakiego nie zajmie nikt inny. Ma pan rację, odpowiedział mi i pracował w tym duchu”51. Była to więc rozprawa przeciwko literaturze. Badacze wciąż zasta nawiają się nad prawdziwością anegdoty i nad rozstrzygającą rolą perswazji Diderota; o wiele mniej nad paradoksalnym charakterem rozprawy. Czy była ona aż tak bardzo paradoksalna, jak to utrzymy wali Rousseau czy Diderot? Gdyby tak było, to pytanie akademii nie zostałoby nawet zaproponowane jako temat konkursu, a Rousseau nie zdobyłby nagrody. W rzeczywistości nieufność co do wartości moralnej literatury wisiała w powietrzu - to była prawdziwa klisza antyliteratury. Wystarczy
161
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
pomyśleć o Le Fevrze synu czy o Bossuecie, a także o replikach, jakich jeszcze w roku 1747 uważa za potrzebne udzielić im Louis Racine52. Wystarczy również pomyśleć o Platonie - wrócimy do tego później. Prawdą jest, że Rousseau przypuścił gwałtowny atak. Według niego nauki i sztuki nie tylko nie oczyściły obyczajów, lecz wywołały skutek przeciwny; postęp, jaki wyniknął z odrodzenia literatury w renesansie, dotknął jedynie powierzchni, pozorów; w rzeczywistości nauki powo dują zwyrodnienie obyczajów, zarówno dzisiaj, jak i w starożytności. Tak działo się na przykład w Rzymie, którego upadek zaczął się wraz z pojawieniem się poezji łacińskiej: „Zwyrodnienie Rzymu, założonego przez pasterza i wsławionego przez rolników, ma swój początek za czasów Enniusza i Terencjusza. Lecz po Owidiuszu, Katullu, Marcjalisie i całej tej ciżbie wszeteczników, których same imiona są obrazą dla wstydliwości, Rzym, niegdyś świątynia cnoty, staje się widownią zbrodni, zakałą ziemi i igraszką barbarzyńskiej przemocy”53. Podobnie w Chinach z ich wykształconymi mandarynami: „Jest w Azji niezmierzona kraina, gdzie piśmiennictwo jest w wielkim poważaniu i gdzie prowadzi do pierwszych w państwie godności. Gdyby nauki istotnie naprawiały obyczaje, gdyby uczyły przelewać krew za ojczy znę, gdyby od nich rozpalało się męstwo, narody Chin byłyby mądre, wolne i niezwyciężone. Ale skoro nie ma występku, który by wśród nich nie panował, ani zbrodni, której by nie byli zwyczajni, skoro ani światłe umysły ministrów, ani rzekoma mądrość praw, ani liczba miesz kańców tego ogromnego imperium nie mogły go uchronić od jarzma ciemnych i prostackich Tatarów, to na cóż mu się zdali wszyscy uczeni? Jaki zysk wyciągnęło ono z zaszczytów, którymi ich obsypywało? Czy ten, że oto je zamieszkują niewolnicy i ludzie nikczemni?”54. Sparta zwyciężyła, ponieważ jako jedyna w Grecji nie oddawała się subtelnościom sztuk. Literatura uczy jedynie gnuśności, hipokryzji i uległości wobec możnych. Jest ona, mówiąc językiem Le Fevre’a, rze czą absolutnie płochą: „Dzieci wasze własnego języka znać nie będą, za
162
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
to będą mówiły takimi, które nigdzie nie są w użyciu; potrafią układać wiersze, które ledwie będą mogły zrozumieć”55. W tej epoce przemysłu poezja odciąga od prawdziwych prac i rze czywistych przedsięwzięć: „Niejeden, kto przez całe swe życic będzie kiepskim wierszorobem albo podrzędnym matematykiem, byłby może się wybił fabrykując doskonałe tkaniny”56. Jest to argument nośny przynajmniej w rodzinach mieszczańskich i przedsiębiorczych. Czy jest on jednak stosowny u przyszłego chwalcy stanu natury, według którego „pierwszy, który nosił chodaki, był człowiekiem godnym kary, chyba że bolały go stopy”57? W tym wypadku, jeśli Rousseau miałby być konsekwentny wobec samego siebie, należałoby przyznać poezji choćby tę zaletę, że gdyby wynalazca chodaków był poetą, to nigdy nie stałby się wytwórcą chodaków. W gwałtowności swego ataku na literaturę filozof posunął się do tego, że pochwalał palenie książek na stosie. Najpierw twierdząc, że bar barzyńcy powstrzymywali się od tego tylko po to, by osłabić swych wrogów: „Kiedy najazd Gotów pustoszył Grecję, wszystkie biblioteki zostały uratowane od ognia jedynie dzięki opinii przez jednego z nich w obieg puszczonej, że trzeba pozostawić nieprzyjaciołom sprzęt, który ich tak znakomicie odwodził od ćwiczeń wojskowych, utrzymując ich przy zajęciach próżniaczych i nieruchawych”5*. A następnie po to, by żałować, że papież sam nie spalił Biblioteki Aleksandryjskiej, a zamiast tego pozostawił ten zaszczyt kalifowi: „Mówią, że kalif Omar, pytany co zrobić z biblioteką Aleksandryjską, odpowiedział: «Jeżeli książki tej biblioteki zawierają rzeczy Koranowi przeciwne, to są złe i trzeba je spalić; jeśli w nich nic nie ma takiego, czego by i Koran nie uczył, spalcie je również, nic po nich*. Rozumo wanie to nasi uczeni przytaczają jako szczyt niedorzeczności. Tym czasem, niechby to był nie Omar, ale Grzegorz Wielki, i nie Koran, lecz Ewangelia: bibliotekę by się także spaliło i w życiu znakomitego papieża byłby to może czyn najpiękniejszy”59.
163
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Nie wiadomo, co bardziej podziwiać: ironię czy cynizm. Rousseau bronił się później przed zarzutem, że chcial „wstrząsnąć obecnym społeczeństwem”, „spalić biblioteki i wszystkie książki” czy „zniszczyć kolegia i akademie”. I usprawiedliwiał się: „Widziałem zło i starałem się dociec jego przyczyn; inni, bardziej zuchwali i bardziej szaleni, będą mogli poszukać lekarstwa”60. Kiepskie usprawiedliwienie: oznaczało ono nie tylko przyznanie, że jedynego lekarstwa mogły dostarczyć zuchwałość lub obłęd, ale także żal, że niemożliwe są stosy, o których chęć organizowania go oskarżano. Ileż niekonsekwencji, ileż przypuszczeń opartych na kruchych pod stawach, ileż nieprawdopodobnych skrótów historycznych! Ale ileż przy tym wigoru, ileż zawziętości, ileż resentymentu! Rozprawa jest równocześnie arcydziełem retoryki i grobem historii oraz logiki, gdyż tak naprawdę, trzeba to przecież przyznać, jakie świadectwa cnoty by się zachowały bez nauk i sztuk? Czy wiedziano by nawet, czym ona była? I podobnie z występkami: epoki i cywilizacje, które uważa się za wolne od wszelkiej nieprawości, są z wielkim prawdopodobieństwem tymi, po których nie zachowały się archiwa lub które nigdy archiwów nie stworzyły, a ich idealny obraz wytworzono a posteriori. Zbyt łatwo jest wyobrażać je sobie jako lepsze od tych, które nastąpiły po nich: cechowały je jedynie większa niewiedza i mniejsza samoświadomość, mniejsza zdolność do dystynkcji moralnych i mniejsza troska o pozo stawienie pisemnych śladów swego istnienia. Całe rozumowanie Rous seau opiera się na tej fundamentalnej niekonsekwencji, która polega na tym, że z braku dokumentów wyciąga on wniosek o braku występ ków, jak gdyby cnota tkwiła przede wszystkim w niewiedzy - co jest prawdziwą tezą tego filozofa, lecz stanowi poważne petitio principii w stosunku do postawionego pytania. Rozpoznajemy tutaj ostateczne rozwinięcie poglądów moralnych świę tego Pawia, które genewczyk częściowo odziedziczył: to prawo pisane stwarza grzech, zaś spontaniczność jest zawsze dobra w stanie łaski
164
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
(który stal się u Rousseau stanem natury, sprzed opuszczenia ziem skiego Raju). Z zasady lub na mocy dogmatu piśmiennictwo kładzie fundamenty pod grzech. Jest rzeczą nader paradoksalną, że w Rozprawie tak wychwalana cnota sprowadza się w ostateczności do zapału w walce i mierzy się liczbą wygranych bitew. Najmniej pokojowa z cnót zatem, i najtrudniejsza do pogodzenia ze stanem natury, najmniej roussowska, choć bez najmniejszej wątpliwości najbardziej męska: czysta virius w sensie etymologicznym - a przecież pytanie akademii w Dijon dotyczyło, trzeba o tym przypomnieć, obyczajów, a to nie jest całkiem to samo. Literatura sytuuje się na przeciwnym biegunie, po stronie gnuśności, osłabienia, kobiecości; taka seksualizacja jest charakterystyczna - i ka rykaturalna - w dyskursie antyliterackim. Widzieliśmy, że jej ślady można jeszcze odnaleźć w XX stuleciu u Charlesa Percy’ego Snowa61. Autor Rozprawy popada w niejedną sprzeczność, a najważniejsza z nich jest taka, że aby potępić literaturę, rozwija on wszystkie zasoby krasomówstwa, w którym jest doskonały; riposty udzielane adwersa rzom dowodnie o tym świadczą i zawsze dają mu przewagę. Nie ma lepszej broni przeciw literaturze niż sama literatura; ta dwulicowość jest najgorszym z zarzutów, jakie można jej postawić. Ten sam autor miał później napisać Nową Heloizę i Wyznania po to, by stworzyć nową literaturę, wolną od hipokryzji, bliższą prawdziwości uczuć, nie mogąc fizycznie zlikwidować całej wcześniejszej. Antyliteratura jest zatem jedynie preludium do rewolucji dyskursu - otrzyma ona miano romantycznej i czeka ją wspaniała przyszłość. Głoszone roz dzielenie literatury i moralności, a równolegle oddzielenie porządku literackiego od porządku życia zapowiadają poniekąd, w sensie nega tywnym, przyszłe przejawy sztuki dla sztuki oraz usamodzielnianie się literatury62; z dyskursu antyliterackiego u Rousseau, podobnie jak u Bossueta czy u Le Fevre’a syna, można wyczytać całą przyszłość sztuki literackiej XX stulecia.
165
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Rousseau miał więc nadal pisać pomimo swej nienawiści do książek, więcej niż kiedykolwiek, i miał się z tego tłumaczyć przez cały czas swej aktywności, znajdując w tym dla siebie zarówno karę, jak i jedyne pocieszenie w życiu. Potępienie literatury dotyczy tylko ludu, wyja śnia, a zło Bierze się stąd, że chce się na niej wychowywać całe społe czeństwo, podczas gdy tylko elita umysłowa i moralna powinna mieć do niej dostęp63. Antyli tera tura ma w sobie często wiele z arystokratyzmu, jest tak nawet u myśliciela, który napisał Umowę społeczną. * Rousseau żałował, że nie pali się książek na stosie, lecz bronił się przed zarzutem, że zachęca do robienia tego: niech zrozumie, kto potrafi, tę nieoczekiwaną kazuistykę u pogromcy wszelkiej hipokryzji. Inni nie mieli tylu skrupułów. Wtorek, 7 lutego 1497 roku, w przeddzień Środy Popielcowej, nie był we Florencji dniem corocznych uciech zapustowych. W poprzedza jącą niedzielę brat Domenico da Pescia, towarzysz Savonaroli, grzmiał z ambony przeciwko księgom w języku łacińskim i w języku potocz nym oraz przeciwko wszelkiego rodzaju przedstawieniom plastycznym; klątwa została rzucona. Tak więc we wtorek, 7 lutego, procesje dzieci (od dawna organizowa nych w oddziały przez dominikanów, tak jak dzisiaj są one organizo wane przez talibów i terrorystów wszelkich obrządków), wędrowały tysiącami po całym mieście, pukały do drzwi domów i kazały miesz kańcom oddawać sobie wszystkie przedmioty, z których można było robić grzeszny użytek: figury, malowidła, peruki, woalki, perfumy, zwierciadła, kości, karty do gry, maski, instrumenty muzyczne, a także, oczywiście, książki z poezją łacińską i włoską, Dantego, Petrarki i Boc caccia, by poprzestać na nazwiskach najznamienitszych. Podają, że Botticelli oddał wtedy kilka spośród swych obrazów.
166
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
Na Piazza della Signoria wzniesiono ogromny stos w kształcie ośmiobocznej piramidy, piętnastopiętrowej, wysokiej na dwadzieścia metrów i tak samo szerokiej, nad którą sterczała monstrualna, karnawałowa figura Szatana, która paliła się radośnie jeszcze w nocy przy dźwiękach kantyczek śpiewanych przez dzieci. Rankiem tysiące florentyńczyków przyjęły w katedrze komunię, wyrzekły się wszystkich rozkoszy i zobo wiązały się, pomimo już zawartych małżeństw, do wieczystej czystości. „Rzekłbyś - mówi ówczesny świadek - że to anioły zamieszkały mię dzy ludźmi, i zapewne lak właśnie było”64. W ten sposób, uwolniona od wszystkich tych niemoralnych rzeczy, Florencja mogła godnie wkroczyć w Wielki Post w świętej surowości obyczajowej ignorantów, prostaków i analfabetów. O, cudzie cnotliwości! Tak wyglądał „stos marności” (rogo della vanita), najsłynniejsze auto da fe w dziejach - nie jedyne, nie pierwsze, nie ostatnie, niestety. Naj bardziej też emblematyczne, a to za sprawą roli, jaką odegrały w nim dzieci: oskarżenie o niemoralność, kierowane zwłaszcza pod adresem literatury, znajdując w chronieniu dzieci najpiękniejszy możliwy pre tekst, utrzymuje ipso facto czytelników w każdym wieku w jarzmie wiecznej małoletniości. Ileż zbrodni przeciwko umysłowi popełniono w imię pedagogiki i czystości! Ileż jest nadal popełnianych przez du sze powodowane najlepszymi intencjami! Zagrożenia, rzeczywiste lub urojone, bywają usprawiedliwieniem wszystkich zakazów, a rzekome ofiary aż nazbyt często są skłonne stawać się pierwszymi katami. Nieco ponad rok później, 23 maja 1498 roku, na tym samym Piazza della Signoria, Savonarola i jego akolici również zostali spaleni - co było widokiem zapewne mniej wdzięcznym. Nie stało się to, trzeba to wyraźnie powiedzieć, w imię literatury; papieże mają ważniejsze powody, by palić ludzi, literatura zaś jest być może niemoralna, lecz nie chowa urazy.
*
167
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Savonarola nie był oskarżycielem odosobnionym; od czasu, gdy w XIV wieku Mussato, Petrarka i Boccaccio zaczęli zachęcać do czy tania starożytnych, ów nowy humanizm nieustannie wywoływał dyskusje wśród duchownych. Czy należało zachęcać, czy nie, do lektury autorów pogańskich, narażając na niebezpieczeństwo nauki głoszone przez Kościół65? W 1455 roku, w Weronie, biskup, który uchodził wszakże za zwolennika rozwoju literatury, uznał, że powi nien przeciwstawić się niektórym nazbyt gorliwym sprzymierzeń com starożytnych, wyszykowując dwie długie rozprawy Przeciwko poetom - ostrze było bowiem skierowane bezpośrednio przeciw tym ostatnim, a nie przeciw mówcom czy filozofom, do których czytania prałat wręcz zachęcał. Lecz jeśli chodzi o poetów, to potępienie było bezwzględne: „Nie zda rzyło się w żadnym czasie, aby poetami nie gardzono, aby ich nie lek ceważono i nie odrzucano; w żadnym czasie, w żadnym kraju nie mogli oni nigdy otrzymać najmniejszej godności, godności, którą wszystkie pozostałe sztuki - jest to fakt niezbity - uzyskiwały lub mogły uzyskać”66. Biskup był kategoryczny i szczęśliwie się złożyło dla niego i dla Koś cioła, iż żaden dogmat o nieomylności nie chronił takich bredni, bo to wszystko było nieprawdą, całkowitą nieprawdą: znajdujemy w dziejach mnóstwo przykładów zaszczytów, jakimi miasta obdarzały poetów, od Pindara do Sofoklesa - aż po Mussata i Petrarkę. Jednak poczciwy prałat nie dba o takie drobiazgi: najważniejsze dlań to przypomnieć o głębokiej niemoralności wszystkich poetów, poczynając od Orfeusza, pierwszego ze wszystkich, ale także wynalazcy „ohydy sodomskiej” (turpitudo sodomicd) i „pederastycznej” (paedicaria), którą nieszczęśli wie wprowadził do Grecji, a w konsekwencji do Włoch i całego świata: „Któż może jeszcze wierzyć, że narodził się z bogów ten, który ustano wił dla swych własnych bogów kult tak ohydny, a nawet tak przeciwny naturalnej godności i rozmnażaniu rodzaju ludzkiego?”67.
168
). 176 Takie ć0iczenie się 0 sztuce zabijania czasu i sta0ania się nieużytecznym dla ś0iata,
które jednakże pociąga za sobą skargę na krótkość życia,
jest, abstrahując od fantastycznego nastroju 0 ten sposób 0yt0arzanego, jednym
z najbardziej napastli0ych 0rogó0 pamięci. Immanuel Kant
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Była już o tym mowa na tych stronach: antyliteratura zawsze zgodnie współżyła z homofobią i to aż do XX wieku. Najbardziej paradoksalne jest to, że owe Rozprawy przeciwko poetom wyłączają z powszechnej niegodziwości dwóch autorów - i tylko dwóch: Horacego i Wergiliusza, którzy przecież nie słynęli z czysto ści obyczajów i których utwory ukazują w obfitości czyny „przeciwne naturze”, by się wyrazić jak znakomity biskup; trzeba było bowiem jakoś układać się z ruchem humanistycznym, a Wergiliusz był już od dawna uznawany za prekursora chrześcijaństwa. Obrona moralności nie czyni zwolenników antyliteratury lepszymi ani bardziej konse kwentnymi czytelnikami.
♦
Potępianie literatury w imię moralności sięga przynajmniej czasów Ksenofanesa z Kolofonu i Heraklita z Efezu68; jednak to Platon zaist niał w świadomości jako wielki inkwizytor, a Państwo jako brewiarz antyliteratury przez całe wieki. Bossuet, Le Fevre syn, Rousseau, a nawet Savonarola byli jedynie epigonami - Savonarola miał tylko tę przewagę, że sprawował władzę, i tę zasługę, że uczynił wiele w krótkim czasie69. Widzieliśmy już, że Platon zarzuca poetom, iż nie mówią prawdy. Je żeli nawet uznaje, że czasem ją mówią, to chodzi wówczas o prawdę, której nie powinno się publicznie głosić, co jest rzeczą jeszcze gorszą. Nie wszystko bowiem nadaje się do powtarzania, jeśli chodzi o bogów: na przykład bunt Kronosa przeciwko swemu ojcu Uranosowi, opo wiedziany przez Hezjoda z mnóstwem gorszących szczegółów, takich jak choćby pozbawienie rodzica męskości za pomocą kosy i wrzuce nie genitaliów do morza. Niezależnie od tego, jak byłaby prawdziwa, historia ta nie dla wszystkich jest zrozumiała; jej interpretacja jest niejasna, a stanowi ona marny przykład synowskiego przywiązania70.
170
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
Pierwszymi, którzy nie są w stanie jej pojąć, są dzieci, niezdolne, po wiada filozof, „ocenić, co jest przenośnią (huponoia), a co nie”: „a co w tym wieku [młody człowiek] weźmie w siebie jako pogląd, to się lubi przyczepiać tak, że później ani tego nie zmyjesz, ani nie przestawisz. Więc może właśnie dlatego nad wszystko o to dbać potrzeba, żeby to, co dzieciom przed wszystkim innym w uszy wpada, żeby to były mity ułożone pięknie i budująco”71. Oto więc dzieciństwo przywołane po raz pierwszy w dziejach antyliteratury; prawie nigdy już jej nie będzie opuszczać. Czyż dziecko nie jest idealną figurą czytelnika w argumentacji antyliterackiej? Czytel nika niesamodzielnego, niezdolnego oceniać i myśleć na własny ra chunek. Oznacza to pośrednie przyznanie literaturze nieodpartego, lecz źle używanego autorytetu, który należałoby zastąpić innym. Niezależnie od tego, w jakim są wieku, obywatele rzeczypospolitej So kratesa są moralnie i umysłowo niedojrzali, umieszczeni pod kuratelą miasta. Kuratelą, która rozciąga się na samą poezję, cenzurowaną ze względu na zagrożenia, jakie za sobą niesie dla moralności powszech nej. Poeci popełniają błąd, ukazując herosów, a tym bardziej bogów śmiejących się lub plączących, rozpustnych lub chciwych: trzeba ich przedstawiać niewzruszonymi jak mędrcy, tylko taki przykład powinni dawać72. Popełniają błąd, opisując piekło jako miejsce przerażające, osłabiając tym samym odwagę obywateli, którzy zawsze powinni być gotowi umierać za państwo i za swoją wolność73. Dlatego ważne jest, aby państwo poddawało poetów i artystów cenzurze moralnej, nawet jeśli musiałoby im zakazać wykonywania swej profesji: dobro polis tego wymaga74. Nie przypadkiem poezja jest niebezpieczna. Jest ona taka ze swej istoty: „im bardziej [utwory] są poetyczne, tym mniej się nadają do słucha nia dla dzieci i ludzi dojrzałych”75, gdyż są tym bardziej sugestywne. Sokrates potępia również poezję naśladowczą w ogóle, gdyż skłonna jest ona dawać pierwszeństwo ukazywaniu raczej czynów bezładnych
171
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
niż zachowań racjonalnych, „rozumnych i spokojnych”; taki rozumny i spokojny charakter bowiem „ani nie jest łatwy do naśladowania, ani go zrozumieć nie jest łatwo, gdyby go kto naśladował - zwłaszcza wobec tłumów zebranych na święta albo wobec mieszanej publicz ności, która się gromadzi w teatrach” i której stan ducha nie bardzo współbrzmi z umiarkowaniem76. Mędrzec byłby kiepskim bohaterem dla tłumu widzów, którzy - przeciwnie - domagają się gwałtowności, namiętności, cierpienia, wściekłości, czegoś, co ich poruszy do samych trzewi ich jestestwa, bez reszty. Obłęd jest dla poety tym, co najłatwiej przedstawić. Toteż schlebia on temu, co najbardziej irracjonalne w duszy każdego widza zamiast docierać do jej części rozumnej, „w duszy każdego pojedynczego człowieka zaszczepia zły ustrój wewnętrzny”, „zupełnie tak, jak by ktoś w państwie wzmagał na siłach element ciemny i wydawał pań stwo w jego ręce, a sympatyczniejszych ludzi wytracał”77. Ci wszyscy, którzy naśladowaniem wywołują smutek, śmiech lub rozkosz ero tyczną, rozstrajają moralność słuchacza lub widza. Naśladownictwo poetyckie „karmi i podlewa te dyspozycje, które by powinny uschnąć i kierownictwo nad nami oddaje tym skłonnościom, które same kie rownictwa potrzebują, jeżeli mamy się stać lepsi i szczęśliwsi, a nie gorsi i mniej szczęśliwi”78. Nie można tolerować tego, że poeci stwarzają w każdym obywatelu tyle źle zarządzanych rzeczypospolitych, z których każda zmierza do zguby: swoiste państwa w państwie, które rozpuszczają potęgę tego ostatniego. Platońska homologia obywatela i polis, opartych na tym samym modelu, łączy potępienie moralne z procesem politycznym, a od wyroku nie ma odwołania. Wygania się z państwa poetę naśla dowcę, autora epopei, tragedii i komedii, a „z utworów poetyckich wolno dopuszczać do państwa jedynie tylko hymny na cześć bogów i pochwały dla ludzi dzielnych”79, innymi słowy: utwory moralnie naj mniej niebezpieczne i najlepiej poddające się kontroli przez władzę.
172
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
Gdy chodzi o przywrócenie wspaniałej liryki takiego Pindara czy Alkajosa, to dlaczego nie? Trzeba jednak być realistą: wciągu dziejów program platoński będzie w końcu o wiele częściej rodzić literaturę oficjalną, sowiecką czy sulpicjańską, na jedno wychodzi - monotonną oraz pozbawioną namiętności i szczerości, niekoniecznie prawdziw szą od tamtej, lecz eksploatującą kłamstwo na korzyść państwa. Kiedy tylko zostaje wyposażone w środki przymusu - niech bogowie nas przed tym strzegą! - moralne potępianie literatury nieuchronnie ob raca się w ideologiczną i polityczną tresurę80.
* Ostrzeżenie Platona przed moralnym zagrożeniem ze strony poezji (lub to, które włożył on w usta Sokratesa) nie pozostało długo bez odpowiedzi. Najpiękniejsza, najbardziej inteligentna, a również naj bardziej ironiczna nadeszła od jego ulubionego ucznia Arystotelesa. Co najmniej trzykrotnie filozof z Likejonu rozwinął teorię, która bezpośrednio uderzała w propozycje mistrza. Z tego punktu widzenia Poetykę można opisać jako anty-Pańsnvo. W trzeciej księdze dialogu Sokrates zarzucał poetom i powieściopisarzom, iż pokazują, „że wielu jest niesprawiedliwych, a niejednemu się dobrze powodzi, sprawiedliwi zaś żyją w nędzy - i to, że się niespra wiedliwość opłaca, jeżeli się ukryje, że sprawiedliwość to jest dobro cudze, a dla człowieka samego to kara”. I dodawał: „Więc takie rzeczy mówić zabronimy, a w przeciwnym duchu polecimy pisać wiersze i mity”81 - prosty i szybki sposób załatwienia problemu. Ale czy naprawdę istnieje taki problem, a proponowane rozwiązanie jest tak skuteczne? Dla Arystotelesa w Poetyce sprawy są o wiele bar dziej złożone, niż to sobie raczy wyobrażać Platon; zadaniem tragedii nie jest przedstawianie bohaterów w pewnym stanie, szczęśliwych lub nieszczęśliwych, jakichkolwiek; opowiada ona o jakiejś zmianie stanu,
173
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
ze szczęścia w nieszczęście lub na odwrót; i gdyby ta zmiana odtwarzała najzwyczajniej normę moralną, tragedia byłaby zupełnie nieciekawa. Pokazanie, jak zły człowiek wpada ze stanu szczęśliwego w nieszczę ście, jak to zaleca Państwo, nie wywołałoby u widza żadnej z emocji właściwych tragedii: ani litości, gdyż dotyczy ona jedynie ofiar nie szczęścia niezasłużonego, ani trwogi, którą wzbudzają tylko nieszczę ścia kogoś podobnego - tymczasem widz na ogół nie postrzega siebie jako podobnego do ludzi złych. Cnotliwa intryga sugerowana przez Sokratesa nie byłaby zatem w ogóle moralnie użyteczna, skoro nikogo by nie zainteresowała. Arystoteles kładzie natomiast nacisk na to, jak ważny jest wybór bo hatera, który pozostaje w relacji zgodności etycznej z widzem - ani idealnie dobrego, ani całkiem złego, aby możliwa była identyfikacja. I ten bohater musi popaść w nieszczęście z powodu jakiegoś błędu, który popełnia, lecz takiego błędu, którego skutek byłby niepropor cjonalny do odpowiedzialności postaci tak, by - i z tego względu ocalić uczucia trwogi i litości82. Taka jest pierwsza odpowiedź, jakiej Arystoteles udziela Platonowi. Druga zaprzecza całej mowie oskarżycielskiej wygłoszonej przez Sokra tesa przeciwko rzekomym zgubnym skutkom przypisywanym poezji naśladowczej, uruchamiającej jakoby irracjonalną część duszy kosztem jej części rozumnej83. Replika Arystotelesa nosi miano równie sławne, jak źle rozumiane: k a t h a r s i s. „Tragedia - pisze - jest to przedsta wienie w formie dramatycznej, a nie narracyjnej, które przez wzbu dzenie litości i trwogi doprowadza do «oczyszczenia» (KĆtOapotę) tych uczuć”*4. Innymi słowy, litość i trwoga wzbudzane przez poezję nie stanowią jej wytworów ostatecznych - a, gdyby tak było, rzeczywiście godnych pożałowania, gdyż są to złe uczucia - są one jedynie niezbęd nymi, lecz pośrednimi etapami przebiegu tragicznego, u kresu którego widz doświadcza emocjonalnego i fizjologicznego wzmocnienia. Dla Arystotelesa mechanizm zarazem poznawczy i humoralny, przez który
174
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
dokonuje się konkretnie katharsis, opiera się na nieodzownej komplementarności trwogi i litości; to, co Sokrates uważa za niewybaczalne wady widowiska tragicznego, jest po prostu samym lekarstwem"5. Czyż w końcu nie jest najlepszą ripostą zadaną Platonowi przejście do ataku i wykazanie, że winny jest on tych samych wad, o które oskarża poetów? To właśnie dokładnie czyni Arystoteles w Retoryce, kiedy wymieniając różne typy porównania, jakich można użyć w mowie zaznacza, że proza powinna ich na ogół unikać, jeżeli sama nie chce stać się poezją; następuje wiele przykładów porównań, spośród których cztery pochodzą, dziwnym trafem, z Państwa*6. Otóż ostatnie porówna nie zapożyczone od Platona jest akurat tym, które służyło do ganienia samej poezji, oskarżanej o to, że cały swój powab zawdzięcza jedynie powierzchownym ozdobnikom, niczym twarz pozbawiona prawdziwej urody, lecz upiększona przemijającym i kruchym urokiem młodości: „Ale jak to obedrzeć z barw, które od muzyki pochodzą, wtedy słowa poetów mówione same dla siebie, myślę, że wiesz, jak wyglądają [...] tak, jak twarze ludzi dobrze wyglądających, ale niepięknych, kiedy przekwitną”87. Z tym opisem twarzy Platon zostaje przyłapany przez swego ucznia na gorącym uczynku uprawiania poezji, podczas gdy sam ją oskarża o to, że zdobi się w złudne barwy. Cóż za ironia! W ten sposób Ary stoteles daje do zrozumienia, że Platoński proces wytoczony poezji ma za autora ni mniej, ni więcej, tylko zamaskowanego poetę, który chce autorytatywnie zastąpić swoim dyskursem dyskurs swoich ko legów po piórze, zamiast myśleć bezstronnie, jak prawdziwy filozof, o skutkach - pozytywnych lub negatywnych - sztuki, którą atakuje. Aby usprawiedliwić swoją niezgodę na poglądy własnego mistrza, autor Poetyki mienił się przyjacielem Platona, ale jeszcze bardziej prawdy88; przyjacielem poezji był w nie mniejszym stopniu.
175
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Arystoteles bronił sztuki poetyckiej, wysuwając argumenty nie tylko psychologiczne, ale i fizjologiczne. Jest w tym cały pokład dyskursu o literaturze, który dzisiaj wydajesię wyczerpany: wypowiedzi lekarzy lub odwołujące się do medycyny, dotyczące organicznych skutków dzieł językowych. Trudno wyobrazić sobie retrospektywnie ich wpływ, tak bardzo literatura i ciało wydają się obecnie światami oddzielonymi. Nie zawsze tak było; w XVIII wieku dyskurs medyczny nie wahał się pochylać nad przypadkiem literatury, oskarżając regularnie lekturę łzawych powieści o to, że powoduje osłabienie i niewieścienie ciał*9. Pod sam koniec stulecia Kant ganił powieści za to, że powodują u czy telniczek - bo chodziło głównie o nie - nieustanne rozkojarzenie i sprzyjają utratom pamięci: „Takie ćwiczenie się w sztuce zabijania czasu i stawania się nieużytecznym dla świata, które jednakże pociąga za sobą skargę na krótkość życia, jest, abstrahując od fantastycznego nastroju w ten sposób wytwarzanego, jednym z najbardziej napastli wych wrogów pamięci”91’. A zatem powieść przyczyną choroby Alzheimera? Oto hipoteza, któ rej zbadanie zapewne nie przyszło do głowy naszym współczesnym uczonym. Argument Kanta jest następujący: w odróżnieniu od przedstawień proponowanych przez historię wydarzeń rzeczywistych, nacechowa nych logicznością i ciągłością (conjunctim), przedmioty powieściowe są wytwarzane w rozproszeniu (sparsim) i zrywają ciągłość rozumie nia (Yerstandeseinheit)9'. Tak że umysł czytelnika - a jeszcze częściej czytelniczki - przyzwyczaja się do nieustannego rozkojarzenia, które jest dlań szkodliwe. Opierając się na tych samych przesłankach, można by też sformuło wać pogląd przeciwny, a mianowicie, że powieściowe rozproszenie zmusza umysł do większego wytężenia i wytwarza w nim zdolność do uspójniania, której nie ćwiczą dyskursy bardziej ciągłe, te, które prowadzą czytelnika za rękę i opisują rzeczywistość taką, jaka jest.
176
S. 179 Osoby słabe, do których zalicza się 0iększość mieszczan, a także pra0ie 0szyscy, którzy interesują się
literaturą, 0ymagają dokładniejszego badania Aulus Cornelius Celsus
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Z tego samego argumentu można tedy wyciągnąć dwa wnioski równie prawdopodobne, lecz przeciwstawne. Który z nich wybrać? To bardzo proste: wystarczy w zasadzie opo wiedzieć się po stronie antypowieściowej. Antyliteratura często nie ma innego motywu poza niejakim lenistwem umysłu lub uleganiem rozpowszechnionym poglądom. Zdarza się to nawet, kiedy jest się fi lozofem w Królewcu. W przypadku Kanta mamy do czynienia, nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni, z sytuacją, w której oskarża się powieści o to, że odłączają czytelników od rzeczywistości; był Don Kichot, będzie Emma Bovary, a krytyka fikcji jest w powszechnym obiegu od XVI do XVIII stulecia. U Kanta mamy jednak do czynienia z czymś szczególnym: doskonale uporządkowany świat krytyka czystego rozumu, poszufladkowany w swych starannie opisanych przegródkach, nie mniej niż sam kry tyk, obsesjonat i przewrażliwiony higienista w swoich codziennych nawykach, od wstawania z łóżka po kładzenie się do niego, ze swymi posiłkami i spacerami o stałych godzinach92 - ten podporządkowany tak bardzo rutynie świat i takiż krytyk nie mogą pogodzić się z teks tami, które zakłócają ów piękny porządek i sprzyjają rozproszeniu umysłu. Dziura w pamięci, której boi się Kant, to utrata samokontroli i niepowodzenie w ogarnianiu świata, albo wiatr wiejący przez otwarte okna w schludnym pruskim domostwie - pięknie jest, gdy literatura rozwieje czasem papiery.
* Literatura (rozumiana w szerokim sensie jako tworzenie tekstów) jest szkodliwa dla ciała; lekarze uznali tak już w starożytności, stało się to nawet komunałem93. Na przykład Celsus, w I wieku naszej ery, według którego studia literackie (liuerarum disciplind) są „bardziej niż wszystko niezbędne umysłowi, a równocześnie szkodliwe dla ciała”91.
178
PROCES TRZECI. MORALNOŚĆ
„Osoby słabe - dodaje - do których zalicza się większość mieszczan, a także prawie wszyscy, którzy interesują się literaturą, wymagają dokład niejszego badania, aby leczenie przywróciło to, czego ich pozbawiają ich budowa fizyczna, ich miejsce życia czy ich studia”95. Toteż wynalezienie medycyny stało się nieuchronne z powodu rozwoju miast i trybu życia ludzi wykształconych, gdy wcześniej wiedza ludzi prostych i domowe sposoby leczenia wystarczały do zachowania zdrowia96. Czy rzymski lekarz zaleca zatem, jak Rousseau, powrót do stanu na tury? Bynajmniej, ponieważ cudownym zrządzeniem lekarstwo znaj duje się w chorobie; według Celsusa to studiom nad piśmiennictwem zawdzięczamy rozwój medycyny, nie tylko dlatego, że stara się ona wyleczyć ze specyficznych chorób ludzi wykształconych, lecz dlatego, że sama medycyna ma swe korzenie w studiowaniu tekstów, w refleksji i kontemplacji. Najlepsi lekarze zawsze byli ludźmi oczytanymi97. Co jeszcze dziwniejsze, o ile literatura wymyśliła sztukę medyczną, o tyle zdarza się jej również służyć za lekarstwo; Celsus wspomina o wielu problemach medycznych, które można leczyć, przepisując lektury, czy to we własnym wokalnym wykonaniu, w przypadku schorzeń dróg oddechowych lub trawiennych, czy to w wykonaniu cudzym, w przy padku pewnych rodzajów obłędu - lektor powinien wówczas celowo robić błędy w swoim czytaniu, aby budzić uwagę chorego i odrywać go od jego manii98. W oczach tego wielkiego lekarza literatura stanowi doskonały farmak o n w całej dwuznaczności tego słowa, oznaczającego czasem truci znę, a czasem lekarstwo; jest to rozsądne stanowisko, które chciałoby się częściej spotykać u tępicieli literatury, zamiast widzieć, jak sobie wygodnie definiują idealnego przeciwnika. Prawdą jest, że gdy chce się wytoczyć proces w obronie moralności, skłonność do uproszczeń i wątpliwa etyka intelektualna stanowią niesłychane atuty.
179
Proces cz0arty. Społeczeńst0o Marzenia o auto da fć. Jakie miejsce należy się pisarzom? Urzędniczka z okienka i Księżna dc Clevcs. Przeciwko obowiązkowi czytania arcydzieł. Kiedy prezydent cierpiał nad pewną księżną. Zagadka historii literatury. Kwestie wykształcenia ogólnego. Dc minimis non curat practor. Pani de IW Fayette, oto jesteśmy! Francja, naród literacki. Mca culpa. Pięcioro nie szczęśliwych miłośników Prousta wokół stołu. Nienawiść do literatury! „Mimo że dla możnych to powód do śmiechu...". Poeta i Król-Sierżant. Zemsta pewnego księcia. Ukradkowe pojawięnie się Cesarza. Wariacja na temat „Gdybym miał dzieci". Zakaz studiowania gramatyki. Nienawiść do książek i pismactwa. Nauczyciel jazdy konnej bez wykształcenia. Pożegnanie poezji i antypowieści Zielona czapka poetów i żółta gwiazda. Ostateczne rozwiązanie. Antyliteraturadrwizantyliteratury. Ofensywa socjologów. Narodziny culturai studies. Obiektywne tajne porozumienie antyliterackie. Literatura jako narzędzie segregacji Krytyka szkoły repu blikańskiej. Antyliteratura demokratyczna i arystokratyczna. Literatura nigdy nie ma racji
To, że proces toczony przeciwko literaturze w imię prawdy i moral ności prowadzi w ostatecznej instancji do jej wyrzucenia poza nawias społeczeństwa, łatwo zrozumieć, jeżeli tylko przywiązuje się jakieś znaczenie do kwestii prawdy i dobra. W rzeczywistości - na całe szczęście - częściej marzono o auto dafe i o wyganianiu poetów z państw, niż to faktycznie czyniono. Antyli teratura rozgrywa się najczęściej po prostu w umysłach lub wykorzy stuje nieomal machinalnie komunały odziedziczone z tradycji liczącej parę tysięcy lat. Gra toczy się najczęściej jedynie o podział terytorium pomiędzy konkurencyjne dyscypliny i sztuki, a społeczny skutek tych dyskusji ogranicza się zazwyczaj do przyznania literaturze mniej lub bardziej znaczącego miejsca w instytucjach i w nauczaniu - są to kon sekwencje doraźnie mało istotne, lecz na dłuższą metę, przez efekt kumulacyjny, mogą one wpływać na szersze procesy ewolucyjne.
*
181
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Wszystkie wytaczane literaturze procesy mają nieuchronnie pewien komponent społeczny. W tym ostatnim rozdziale jednak kąt uderzenia zmienia się, podobnie jak natura procesu: społeczna funkcja literatury pojawia się już nie na marginesach, bada się ją wprost. To, co stanowi przedmiot dyskusji, to zdolność pisarzy do wyrażania dążeń, potrzeb, ideałów społeczeństwa, z którego wyrośli, do zabierania głosu w jego imieniu, jak również do wiernego jego przedstawiania w całej jego złożo ności i różnorodności; lub też, w węższym ujęciu, ich zdolność do uosa biania interesów i wartości jakiejś określonej kategorii czy klasy ludności. Ten ściśle społeczny wymiar twórczości literackiej zmienia się w zależ ności od epoki, kraju czy ustroju politycznego; dostosowuje się on do rozmaitych koncepcji społeczeństwa, zarówno demokratycznych, jak arystokratycznych: dobrze pokazał to Tocąueyille1. Jednakże - jakiego kolwiek ustroju politycznego by to dotyczyło - ważna jest ekspresyjna lub reprezentacyjna wartość przypisywana (lub odejmowana) sztuce literackiej oraz rola rzeczników, jaką nadaje się pisarzom (lub jakiej się im odmawia). Wielkie są w tym względzie oczekiwania wobec literatury; rozczaro wania nie mniejsze.
23 lutego 2006 roku w Lyonie Nicolas Sarkozy, podówczas minister spraw wewnętrznych i kandydat w wyborach prezydenckich, wyraził się w taki oto sposób na wiecu politycznym: „Któregoś dnia zabawia łem się - bawimy się tak, jak potrafimy - przeglądaniem programu konkursu na urzędników średniego szczebla. Jakiś sadysta lub głupiec sami wybierzcie - umieścił w programie pytania do kandydatów na temat Księżnej de Cleves. Nie wiem, czy często zdarzało się wam pytać urzędniczkę w okienku, co sądzi o Księżnej de Cleves. Wyobraźcie sobie taką sytuację”2.
182
PROCES CZWARTY. SPOŁECZEŃSTWO
I wyciągnął z tego wniosek, że należałoby oprzeć rekrutację i awanse urzędników bardziej na doświadczeniu i kompetencjach niż na ich obkuciu w czczych zagadnieniach kultury ogólnej. 10 czerwca 2006 roku w Paryżu, w obecności nowych członków swojej partii, Nicolas Sarkozy formułował to samo nieco inaczej: „Ogląda łem pewnego dnia coś pasjonującego: program, jaki obowiązuje przy awansie z redaktora na rzecznika prasowego. Wyobraźcie sobie, że jakiś sadysta wstawił do programu pytanie, czy kandydat przeczytał Księżną cle Clevesl Nie wiem, czy często zdarzało się wam podchodzić do okienka w urzę dzie, by spytać siedzącą tam urzędniczkę, czy czytała Księżną de Cleves. W każdym razie ja sam czytałem ją tak dawno, że najprawdopodobniej oblałbym ten egzamin! Ale postawcie się na miejscu tej czterdziestoletniej kobiety lub tego mężczyzny, który pracuje, który ma rodzinę, a ponadto musi przygo tować się do egzaminów, aby przejść na wyższy szczebel; czy wyobra żacie sobie, że ma na to czas?”3. Można się rzeczywiście rozpłakać nad tym, w najwyższym stopniu wzruszającym, obrazkiem: czterdziestoletnia matka rodziny trzyma jąca w jednej ręce książkę pani de La Fayette, a drugą przygotowująca posiłek dla dzieci - dwudziestopierwszowieczna wersja Biednych ludzi (Les pauvres genś) Wiktora Hugo. Nieodległy jest czas, gdy obowiąz kowe czytanie arcydzieł zostanie zakazane w konwencjach międzyna rodowych jako traktowanie nieludzkie i uwłaczające. Dwa lata później, już jako prezydent Francji, Nicolas Sarkozy w prze mówieniu poświęconym modernizacji polityk publicznych i reformie państwa ponownie kładł nacisk na to, jak ważna jest możliwość uzy skania awansu zawodowego bez obowiązku „recytowania z pamięci Księżnej de Cleves"Ą. Latem tego samego roku, odwiedzając pewien ośrodek wakacyjny, wobec młodej publiczności zaproponował, aby doświadczenie w wolontariacie
183
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
było brane pod uwagę w konkursach administracyjnych: „W katego riach ludzkiej szlachetności, zaangażowania w służbę innym, dlaczegóż miano by tego nie uwzględniać? Jest to równie cenne jak znajomość na pamięć Księżnej de Cleves. Właściwie to nie mam nic przeciwko... No nie... Chociaż... (z zakłopo taniem). Wiele przez nią wycierpiałem (szczery uśmiech wyrażający zadowolenie)"5. Śmiechy wśród publiczności - wyłącznie dorosłej, trzeba podkreślić,
gdyż widoczni na dalszym planie młodzi ludzie wydają się, dziwna rzecz, w ogóle nie rozumieć, o czym mowa, czy to dlatego, że nie mają pojęcia o związanej z tym utworem obsesji prezydenta, czy dlatego, co bardziej prawdopodobne, że tytuł powieści, przytoczony z zasko czenia, z niczym im się nie kojarzy. Dziwne wystąpienie, poświęcone młodzieży i edukacji powszechnej, w którym proponuje się paradoksalnie ograniczenie przekazywanej wie dzy wobec publiczności, która - nie mając bladego pojęcia o kulturze, której chce się ją pozbawić - nie wie, z czego miałaby zrezygnować! Ale jest to też wystąpienie, które uświęca Księżną de Cleves jako komunał prezydenckiego dyskursu, który stał się znakiem politycznego zjedno czenia i porozumienia, przy okazji którego mówca może sobie pozwo lić na komentarze i zwierzenia czynione na stronie, jak w teatrze. Kiedy się słucha Nicolasa Sarkozy’ego, to widać, że w ciągu dwóch lat wymagania konkursów administracyjnych związane z dziełem pani de La Fayette niepomiernie wzrosły. Na początku 2006 roku zadawano kandydatom jedynie ogólnikowe pytanie; cztery miesiące później py tano ich, czy je przeczytali; w roku 2008 to już totalna klęska: musieli recytować z pamięci dwieście stron tej powieści. Na zasadzie czysto retorycznego efektu kuli śnieżnej, ponieważ każda kolejna aluzja do Księżnej de Cleves przebija poprzednią w świadomym geście autocytatu i porozumiewaniu się z publiką; dwa lata później egzaminato rzy kazaliby zapewne kandydatom wypocić na temat tej powieści
184
PROCES CZWARTY. SPOŁECZEŃSTWO
czterystustronicową egzegezę i wyrecytować ją z marszu od początku do końca i na odwrót. W tym samym czasie sekretarz stanu odpowiedzialny za służbę cywilną puszczał w tle cichą muzyczkę towarzyszącą. 20 listopada 2007 roku w rozmowie telewizyjnej tłumaczył, że jednej z sekretarek Nicolasa Sarkozy’ego zadano pytanie: „Kto jest autorem Księżnej de Cleves?n6. I dodał: „To upokarzające dla wszystkich urzędników niższego szcze bla”. (Nie przeszkadzało mu najwyraźniej, że to ostatnie zdanie uzna wało z urzędu całą kategorię ludności za nieokrzesaną). A pod adresem dziennikarza, któremu przypomniał, że jest absolwen tem Ecole normale superieure, rzucił: „Jest pan być może jedynym Francuzem zdolnym odpowiedzieć na to pytanie” - zdanie tym hardziej zagadkowe, że rozmowa zeszła po chwili na inny temat. W tym miejscu telewidz lub mój czytelnik zastanawiają się: czy spadek poziomu we francuskim szkolnictwie jest aż tak otchłanny, że trzeba ukończyć Ecole normale superieure - a nawet, że we Francji jest tylko jeden taki absolwent tej szkoły - aby wiedzieć to, o czym informuje pierwszy lepszy słownik czy podręcznik literatury, a mianowicie, że Księżną de Cleves napisała pani de La Fayette? Odpowiedź na to dręczące pytanie miała nadejść trzy miesiące póź niej: w lutym 2008 roku, na tym samym kanale telewizyjnym, u tego samego dziennikarza, sekretarz stanu znów się pojawił w studiu i sko rzystał z okazji, by dać wyraz swemu oburzeniu. Według niego histo rycy nie są zgodni co do prawdziwej tożsamości autora Księżnej de Cleves\ wahają się między panią de La Fayette i panem de La Rochefoucauld: czyż nie jest rzeczą oburzającą pytać o zdanie w tej kwestii zwykłą sekretarkę?7 Są to, dorzucił później, „pytania żałosne, pytania o wiedzę czysto elitarną”8, dla których nie ma miejsca w konkursach na urzędników; to dopiero „skandal”, to dopiero „bezhołowie”9. W tym samym czasie zamówiono raport na temat „treści konkursów dopuszczających do administracji publicznej”, nastawiony głównie
185
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
na krytykę zasady egzaminów z wiedzy ogólnej. Jego autorzy, niepozbawieni humoru, zadedykowali go „Marie-Madeleine Pioche de La Vergne, hrabinie de La Fayette (1634-1693) oraz Księżnej cle Cleves (1678), bez których ten raport nigdy nie ujrzałby światła dziennego”10; najwyraźniej oficjalny raport nie podzielał wątpliwości sekretarza stanu co do tożsamości autora powieści. A jak mógłby to robić, skoro chodzi o dyskusję interesującą wyłącznie specjalistów? Zadając pytanie o Księżną de Cleves, żaden w miarę sensowny egzaminator nie oczekiwałby od kandydatki w konkursie administra cyjnym, aby wspomniała o dyskusji uczonych na temat ewentualnego udziału La Rochefoucaulda w pisaniu powieści. Trzeba było złej woli sekretarza stanu, by udawać, że tak rozumie się zadane pytanie, po to jedynie, by przyjść z odsieczą głowie państwa w polemice wokół Księżnej cle Cleves oraz nadać jej oburzeniu zasadność, której mu brakowało.
* Cała debata dotyczyła w istocie tego pytania: jaki zasób wiedzy i do świadczeń Francuz powinien z założenia dzielić ze swymi współo bywatelami, aby móc godnie i bez nieporozumień wykonywać pracę w administracji publicznej, choćby tylko na stanowisku referenta czy zastępcy kierownika? Żyć w jakimś kraju, we wspólnocie jakiejkolwiek natury, sprawować tam jakąś dowolnej rangi funkcję wydaje się rzeczą trudną bez mi nimalnego zaplecza kulturowego, dzięki któremu możliwe jest obco wanie ze sobą, bez jakiegoś zespołu wspólnych odniesień, które wa runkują dialog i wzajemne zrozumienie. Tego, że wiedza praktyczna i doświadczenie są najważniejsze, nikt nie podważa; lecz czy należy się do nich ograniczać? Pytanie pomocnicze: czy można z tych wspólnych ram wyjąć literaturę jako taką? Minimalna znajomość historii Francji nie wydaje się rzeczą
186
). 191 Antyliteratura jest często 0iną ludzi, którzy
nie 0iedzą, co czynią.
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
nie na miejscu - na przykład data wybuchu rewolucji francuskiej: czy prezydent Republiki śmiałby zgłaszać do tego zastrzeżenia? A jeżeli znajomość daty wybuchu rewolucji francuskiej wydaje się być warun kiem do przyjęcia, to dlaczego nie znajomość wielkich dzieł literatury, które odzwierciedlają wartości republikańskie, Woltera czy Hugo? Czy Proust jest zbyt trudny i zbyt elitarny? Rabelais i Montaigne zbyt odlegli? Nie za bardzo można sobie wyobrazić Francję bez nich. A jeśli Rabelais i Montaigne są do przyjęcia, to dlaczego w końcu nie pani de La Fayette, której jedyna powieść odcisnęła piętno na historii tego gatunku, a której powieściowy świat, nacechowany wyrafinowaniem psychologicznym, delikatnością w obcowaniu z ludźmi oraz względną swobodą obyczajową, pokrywa się z pewnym wyobrażeniem o Francji, jakie nadal utrzymuje się w świecie? W końcu wszystko jest kwestią granic. Gdzie zatrzymać się w swoich wymaganiach? Na jakim poziomie szczegółowości? Znajomość na zwisk i dat znaczy niewiele; nie znaczy nic w porównaniu z lekturą samych dzieł; ma jednak tę zaletę, że podtrzymuje punkty odniesie nia oraz możliwość jakiejś pamięci narodowej, a nawet europejskiej czy światowej. O tym wszystkim można dyskutować publicznie, lecz taka debata, je żeli nie jest nieciekawa, pozostaje dość techniczna, dotyczy pomniej szych aspektów organizacji konkursów i, koniec końców, nie za bardzo powinna interesować urząd głowy państwa - a w jeszcze mniejszym stopniu aktualnego prezydenta. De minimis non curat praetor - powiada łacińska maksyma. Pretor nie zajmuje się drobnymi szczegółami - mądre zalecenie. Trzeba uznać, że w XXI wieku prezydent Republiki Francuskiej postrzega sprawy z mniejszej wysokości niż zwykły urzędnik miasta Rzymu dwa tysiące lat temu. A może kiedy pretor zajmuje się rzeczywiście jakimś szcze gółem - albo czymś, co takowym się wydaje - i czyni to z uporem, to szczegół szczegółem być przestaje?
188
PROCES CZWARTY. SPOŁECZEŃSTWO
To właśnie się zdarzyło: techniczną debatę o rekrutowaniu i awanso waniu urzędników bardzo szybko przesłoniła nasilająca się polemika, gdyż ofensywę Nicolasa Sarkozy’ego przeciwko Księżnej de Cleves zro zumiano, słusznie czy nic, jako atak na literaturę w ogóle. Po części niesłusznie, gdyż podczas pierwszego przemówienia, 23 lu tego 2006 roku, literatura jako taka nie była na celowniku. Kandydat na prezydenta Republiki okazał się w nim jednak słabo poinformowany o randze, w tradycji szkolnej i w pamięci narodowej, takiego dzieła jak powieść pani de La Fayette - zakładając oczywiście, że ta ostatnia była jego autorką. Takie niedoinformowanie, szybko wychwycone przez przeciwników kandydata, było ukazywane jako dowód na to, że Nico las Sarkozy nie nadaje się do pełnienia funkcji, o którą się ubiega. Ciąg dalszy znamy: Księżna de Cleves stała się symbolem opozycji wobec wybranego prezydenta; jej nakład wzrósł niesłychanie; w me diach prowadzono dyskusje na jej temat11; organizowano jej publiczne czytania na ulicy, w teatrach, na uniwersytetach12; wydawano o niej książki11; kino dokonało pięknej współczesnej ekranizacji”, no i wresz cie - najwyższy znak uświęcenia - pani de La Fayette weszła do Bibliotheque de la Pleiade15. Paradoksalny skutek wypowiedzi Nicolasa Sarkozy’ego i jego sekre tarza stanu: wydawałoby się dzisiaj mało prawdopodobne, aby ża den kandydat w konkursie administracyjnym nigdy nie słyszał o tej powieści i nie znał jej domniemanej autorki, nawet jeśli nie potrafi wyrecytować jej z pamięci - to wystarczający powód dla egzamina torów, by nie zadawać pytania na tak łatwy temat: czyż w końcu nie o to chodziło prezydentowi? *
Jego upór, by niestrudzenie odgrzewać wyjściową anegdotę, czyni w końcu z Księżnej de Cleves męczennicę polityki o wydźwięku
189
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
populistycznym, w której dominowała nieufność wobec intelektu alistów - nieufność wzajemna, to prawda. Najpoważniejsze i najdziwniejsze było to, że prezydent tak przejęty kwestią tożsamości narodowej nie rozumiał, że określa ją między in nymi znaczenie przywiązywane do literatury. W roku 1930 niemiecki filolog Ernst Robert Curtius definiował ową osobliwą tożsamość fran cuską w sposób następujący: „Literatura odgrywa pierwszorzędną rolę w świadomości samej siebie i swojej cywilizacji, jakiej nabiera Francja. Żaden inny naród nie przyznaje jej porównywalnego miejsca. Jedynie we Francji cały naród uznaje literaturę za reprezentatywną ekspre sję swych losów. [...] Nie sposób [...] zrozumieć życia politycznego i społecznego Francji, jeżeli ignoruje się literaturę; jeżeli nie pojmuje się jej zasadniczej funkcji, która polega na tym, że jest ona zarazem centrum i tym, co wiąże ze sobą wszystkie przejawy jej historycznego rozwoju, jeżeli nie czyta się francuskich klasyków i to w tym samym duchu, w jakim czytają ich Francuzi. We Francji wszystkie ideologie narodowe wyłoniły się z literatury i pozostały nią przesiąknięte. Ten, kto chce odgrywać jakąś rolę polityczną, musi się wykazywać znajo mością literatury. Usiłowanie wywierania wpływu na życie publiczne jest bezskuteczne dopóty, dopóki nie umie się władać słowem mówio nym i pisanym”16. Mit czy rzeczywistość? Nie ma to tutaj większego znaczenia; taki dys kurs, którego początki sięgają co najmniej XVIII stulecia, był bardzo żywotny w pierwszej połowie ubiegłego wieku, zwłaszcza u Alberta Thibaudeta; a Curtius miał przed oczami przykłady pisarzy mocno za angażowanych w życie polityczne - Barresa, Maurrasa, France’a czy grupy surrealistów. Siedemdziesiąt lat później sytuacja nie była już najwyraźniej taka sama: ministrowi kandydującemu na prezydenta, a potem urzędu jącemu prezydentowi obraz Francji jako narodu literackiego stał się na tyle obcy, że pozwalał on sobie nieustannie atakować jedno ze
190
PROCES CZWARTY. SPOŁECZEŃSTWO
sztandarowych dzieł literatury francuskiej i w ogóle kwestionować miejsce literatury w kulturze i kształceniu, nie mając bynajmniej po czucia, że to nie licuje z urzędem prezydenta. Zderzenie dwóch prawomocności: jednej wywodzącej się z powszech nego głosowania, starającej się reprezentować, lub wręcz małpować, lud z zasady uznawany za słabo wykształcony i wrogi literaturze; drugiej ukształtowanej przez pióro i atrament, przez przypisywaną czasem dziełom i pisarzom moc ucieleśniania i przemawiania niejako w jego imieniu. Parę lat później gadka miała się gruntownie zmienić: przeszedłszy z kolei do opozycji i starawszy się odzyskać format prezydencki w per spektywie ewentualnej reelekcji, Nicolas Sarkozy miał się pokajać, wyznać, że jest zagorzałym miłośnikiem literatury, komentować Toł stoja, Balzaka i Maupassanta oraz żałować, że „nie sprostował tamtego wyskoku”17 wcześniej. Szczere nawrócenie czy zwyczajny zwrot taktyczny? Sprawa jest tym bardziej trudna do rozstrzygnięcia, że rzeczywistość dzisiejszego po lityka sprowadza się niemal wyłącznie do wizerunku samego siebie, jaki chce stworzyć - aż do następnej zmiany doradcy do spraw mar ketingu. W każdym razie prawdziwy wydaje się żal, że obrał złą stra tegię - chyba że ten żal ma również charakter strategiczny. Zapewne w całej tej historii z Księżną cle Cleves było więcej nieświado mości i źle skalkulowanego oportunizmu niż rzeczywistej woli szko dzenia, lecz sama ta nieświadomość wskazywała już na niepewny status literatury, której społeczna i polityczna prawomocność nie była już taka oczywista, nie odgrywała żadnej istotnej roli lub łatwo ją było pominąć. Antyliteratura jest często winą ludzi, którzy nie wiedzą, co czynią. *
191
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Inne czasy, inny rząd, inna partia - te same obyczaje (lub prawie te same). W marcu 2013 roku pani minister szkolnictwa wyższego przedstawiała projekt ustawy dopuszczającej prowadzenie na uni wersytetach francuskich wykładów w języku angielskim. Wyjaśniała: „Jeżeli nie wyrazimy zgody na wykłady po angielsku, to nie będziemy przyciągać studentów z krajów wschodzących, takich jak Korea Po łudniowa i Indie. I będziemy sobie siedzieć w pięć osób przy stole, dyskutując o Prouście, nawet jeżeli sama lubię Prousta...”18. Słowa „nawet jeżeli sama lubię Prousta” miały za zadanie zakląć los, bez powtarzania błędów Nicolasa Sarkozy’ego z Księżną cle Cleves. Daremny trud: literatura i tak została przywołana jako odniesienie negatywne i jako ilustracja porażki - dziedzina w sumie mało interesująca. Przykład został dobrany fatalnie. Replikując pani minister, Antoine Compagnon mógł z łatwością przypomnieć, że jego seminaria o Prou ście w College de France przyciągają tłumy z całego świata, w tym z Korei Południowej, i że niektórzy cudzoziemcy postanawiają uczyć się francuskiego wyłącznie po to, by czytać W poszukiwaniu stracoizego czasu w języku oryginalnym. Innymi słowy, literatura „jest potężnym towarem eksportowym francuskiej kultury i przemysłu”19, o czym politycy i polityczki mają najwyraźniej fatalny zwyczaj zapominać. Wydaje się, że tkwi w tym jakaś zawziętość przeciw literaturze i tylko przeciw niej. Czy można sobie wyobrazić choć przez moment, że pani minister mogłaby się tak wyrazić o sztukach plastycznych czy o filmie? „I będziemy sobie siedzieć w pięć osób przy stole, dyskutu jąc o Picassie lub o Nowej Fali” - zdanie tym trudniejsze do wyobra żenia, że elity są doskonale obeznane z fantastycznymi interesami, jakie można robić na sztukach wizualnych. Przy nich literatura to uboga krewna. Nawet jeśli względna supremacja Francji w „światowej republice litera tury”2" pozostaje rzeczywistością, o czym dowodnie świadczą Literac kie Nagrody Nobla przyznane dwóm pisarzom francuskim w odstępie
192
PROCES CZWARTY. SPOŁECZEŃSTWO
sześciu lat21 czy też statystyki tłumaczeń zagranicznych, dzisiejsi po litycy z trudem nadal dostrzegają w literaturze to, czym była przez parę stuleci: uprzywilejowany środek ekspresji narodu francuskiego, dzięki któremu uświadamia on sobie własny los22.
♦
Bardzo możliwe, że takie zaślepienie świadczy o jakimś przemiesz czeniu prawomocności lub deklasacji twórczości literackiej na skali wartości23. Dla literatury jednak przemawianie w imieniu ludu zawsze było rzeczą ryzykowną: jeżeli taka władza istnieje, to jest ona krucha i musi skłaniać do cenzurowania lub kontestacji; jeżeli jest złudna, to krytycy mówią o porażce. W obu wypadkach antyliteratura pozostaje aktualna. Choć ich protagoniści nie są tego świadomi, najnowsze polemiki wpi sują się w ciągłość dyskursu antyliterackiego i podejmują niektóre spośród jego najbardziej uporczywych lejtmotywów; pogarda lub brak zainteresowania okazywane literaturze przez mężów stanu mają za sobą długą tradycję, a konflikt prawomocności politycznej i społecznej jest jednym z najstarszych, z jakimi literatura się zmaga. Czy możemy uwierzyć, że Trzecia Republika, owa republika profeso rów, była od takich konfliktów wolna? Byłby to czysty paseizm. Przypomnijmy sobie, co Zola pisał o Flaubercie: „Literatura była w jego oczach funkcją najwyższą, jedyną ważną funkcją na świecie. Toteż chciał, aby okazywano jej szacunek. Jego wielka uraza do ludzi wy nikała w znacznej mierze z ich obojętności na sztukę, z ich głuchej nieufności, z ich niejasnego strachu przed stylem wypielęgnowanym i olśniewającym. Było takie wyrażenie, które często powtarzał swym straszliwym głosem: «Nienawiść do literatury! Nienawiść do literatury!»; i wszędzie tę nienawiść odnajdywał, u polityków jeszcze czę ściej niż u burżujów”24.
193
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
W rozdziale Powieści eksperymentalnej zatytułowanym, a jakże, „Nie nawiść do literatury”, Zola oburza się z kolei na tych polityków, którzy traktują pisarzy wyniośle: „Kiedy ponosiło się porażki we wszystkim i wszędzie, kiedy się było marnym adwokatem, marnym dziennika rzem, marnym człowiekiem od stóp do głów, polityka zagarnia was i robi z was ministra równie dobrego jak inny, panującego jako mniej lub bardziej skromny i uprzejmy parweniusz nad inteligencją fran cuską. Takie są fakty. Mój Boże! Fakty są jeszcze do przyjęcia, gdyż na co dzień wydarzają się równie dziwne. Obserwator przywyka i tylko się uśmiecha. Moje serce buntuje się jednak, kiedy ci ludzie traktują nas pogardliwie i pro tekcjonalnie. Jesteśmy tylko pisarzami, niewiele się liczymy; ogranicza się nasze miejsce pod słońcem, sadza się nas u gorszego końca stołu. Ech! Skoro znamy takie sytuacje, panowie, to starajmy się być pierw szymi, zajmować cały stół i zabierać całe słońce”25. Pisemne świadectwa tej kastowej antyliteratury są najczęściej pośred nie. To najzupełniej logiczne: kto głosi pogardę dla pisarzy, wzdraga się zazwyczaj na myśl, że sam mógłby zostać jednym z nich i zapisy wać całe strony po to, by wyrazić pogardę, którą jest owładnięty; ma na głowie inne zmartwienia, na szczęście. Nowością jest dzisiaj to, że nagrania zachowują ślady byle wypowiedzi; szarża przeciwko litera turze nie może praktycznie pozostać niezauważona i nie doczekać się riposty. I na odwrót: kozioł ofiarny trzyma już pióro w dłoni, a resentyment społeczny podsuwa mu okazję - dlaczego nie? - do napisania wiersza: Bień Bień Bień Bień
qu’aux arts d’Apollon le vulgaire n’aspire, que de tels tresors l’avarice n’ait soin, que de tels harnois le soldat n’ait besoin, que 1’ambition tels honneurs ne desire;
194
PROCES CZWARTY. SPOŁECZEŃSTWO
Bień que ce soit aux grands un argument de rire, Bień que les plus ruses s’en tiennent le plus loin, Et bien que Du Bellay soit suffisant temoin Combien est peu prise le metier de la lyre; Bien qu’un art sans profit ne plaise au courtisan, Bien qu’on ne paye en vers l’oeuvre d’un artisan, Bien que la Muse soit de pauvrete suivie,
Si ne veux-je pourtant delaisser de chanter, Puisque le seul chant peut mes ennuis enchanter, Et qu’aux Muses je dois bien six ans de ma vie.26
[Choć do sztuk Apollina nie ciągnie nieuka, Choć nie mogą te skarby skąpstwa zaspokoić, Chociaż takim rynsztunkiem wojska nie uzbroisz, Chociaż ambicja takich zaszczytów nie szuka; Choć dla możnych argument taki wart kaduka, Choć im kto przebieglejszy bardziej od nich stroni, I chociaż sam Du Bellay jako dowód stoi, Ze liryczne rzemiosło próżno zysku szuka; Choć sztuki bez korzyści dworzanin unika, Choć nie opłacisz wierszem pracy rzemieślnika. Chociaż za Muzą smutna podąża biedota,
To i tak nie zamierzam pieśni mej porzucać, Skoro pieśń mnie jedynie potrafi rozsmucać, A Muzom sześć lat przecie zawdzięczam żywota.]
195
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Trzy wieki przed Flaubertem i Zolą argumenty brzmią dziwnie podob nie; jedynie postawa jest inna, podobnie jak pogodzenie się z losem poetów, z którego Du Bellay czyni temat wiersza i źródło inspiracji. Nieznana prostakowi, wyszydzana przez możnych, obojętna dworza nom, na ogół nieprzydatna w kontaktach społecznych, poezja zostaje zesłana na jakąś ziemię niczyją, tym bardziej celebrowaną, im mniej uznawaną: symboliczna kompensacja, która nabiera pełnego sensu w sztuce poświęconej właśnie symbolom.
♦ Antyliteratura w społeczeństwach demokratycznych zachowała wiele cech, które istniały już w czasach ancien regime: władza, jakikolwiek byłby jej rodowód, wytwarza swoje elity oraz swoich porzuconych tym bardziej w państwie monarchistycznym i arystokratycznym. Fryderyk Wilhelm I Pruski, trafnie zwany Królem Sierżantem, darzył szczególnym wstrętem wszystko, co - z bliska lub z daleka - trąciło po ezją. „Każdy poeta był dlań kimś odrażającym”27 - pisze o nim ksiądz Irail. Pewnego dnia, widząc litery wypisane nad głównym wejściem do jego pałacu w Berlinie, pyta, co to jest. Mówią mu, że to wiersze łacińskie ułożone przez jakiegoś poetę z tego miasta. Król natychmiast wzywa go. Poeta stawia się na wezwanie, spodziewając się jakiejś na grody; monarcha nakazuje mu opuścić bezzwłocznie miasto i swoje państwa. Co też ów niezwłocznie uczynił. Fryderyk Wilhelm I zabrania też swemu synowi uczyć się łaciny i czy tać poezję. Tutaj mu już tak dobrze nie poszło: syn nadal kształcił się po kryjomu. Zostaje na tym przyłapany; wymierzają mu publicznie karę; buntuje się i ucieka; zostaje aresztowany i wtrącony do więzie nia; i dalej podobnie - co nie przeszkodziło temu oczytanemu synowi, kiedy już wstąpił na tron, oddawać się otwarcie swemu zamiłowaniu do poezji i literatury, uczynić ze swego królestwa jedno z najbardziej
196
S. 200 Gdybym miał dziesięcioro dzieci, nie kazałbym kształcić
ani jednego: umieściłbym je na książęcych d0orach. Joseph Justus Scaliger
S. 203 Otóż 0łaśnie, poeci są jako ś0inie; jeżeli ich lubię, to lubię ich tylko mart0ych; dlatego też chciałbym,
aby 0szyscy byli mart0i. Francesco Berni
PROCES CZWARTY. SPOŁECZEŃSTWO
oświeconych w całej Europie i zapraszać do niego największych uczo nych i najznakomitszych pisarzy. Na jednego poetę wygnanego przypada dziesięciu odnalezionych: tak zemścił się na swym ojcu Fryderyk II. * Fryderyk Wilhelm I w ogóle nie musiał czytać Platona, aby nabrać odrazy do poezji - kiedy miałby mieć czas doń zajrzeć? Zamiłowanie do broni było dlań wystarczającym powodem. Napoleon I nie miał więcej szacunku do literatury. Znajdował upodobanie jedynie w nauce, tylko ona wydawała mu się użyteczna i godna szacunku, a pisarzy, których nazywał deklamatorami frazesów (fr. phraseurś), darzył - po dług świadectwa Bourienne’a - jedynie „pogardą” lub „odrazą”. Był do tego stopnia niewrażliwy „na piękną poezję”, że najpiękniejsze utwory były dla niego czystą „układanką słów dźwięcznych i pozbawionych sensu, które, według niego, trafiały jedynie do ucha”28. Na czytanie literatury brakowało mu zresztą czasu - jak pewnej niedawnej mi nister kultury29; czas „był dlań tak cenny, że chciałby, by tak rzec, skrócić linię prostą; toteż lubił tylko tych ludzi, którzy zajmowali się rzeczami konkretnymi, ścisłymi”30, niemającymi bezpośredniego wpływu na politykę. Odnajdujemy tutaj dziedzictwo antyliterackiego dyskursu na temat płochości i błahości poezji31, połączonego z rozważaniami o politycz nym zagrożeniu, jakie stanowią pisarze, oraz z tradycyjną pogardą człowieka szpady dla człowieka pióra.
* Tę klasowa) pogardę szybko zaczęli odczuwać sami pisarze: obfite są tego świadectwa u największych humanistów XVI stulecia. Na przykład u Justusa Lipsiusa: „Gdybym miał dzieci, nie pozwoliłbym
199
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
im się kształcić”32; lub u Josepha Justusa Scaligera: „Gdybym miał dziesięcioro dzieci, nie kazałbym kształcić ani jednego: umieścił bym je na książęcych dworach”33; oba te przykłady przytacza La Mothe Le Vayer w książce pod dostatecznie wymownym tytułem: Sceptyczne powątpiewanie, czy studiowanie literatury jest bardziej godne polecenia od wszystkich innych zajęć". Tak oto komentuje żale wylewane przez swoich dwóch znakomitych poprzedników: „Ci wszyscy wielcy Palamedesowie, którzy tak umiłowali literaturę, że sami ją wzbogacili, są na końcu zmuszeni niczym Grek - za którego sprawą nadaję im to miano - uskarżać się bez ustanku, że stracili tyle czasu na przyswajanie rzeczy, która jest przyczyną ich nieszczę ścia, a którą wyobrażali sobie zupełnie inaczej, niż jej doświadczają. Być może to skłoniło paru cesarzy do prześladowania ludzi pióra bardzo surowymi edyktami, a papieży do gnębienia tych, których zwali Terentianosami jako nazbyt przywiązanych do krasomówstwa autorów klasycznych”35. W roku 1622, przypomina La Mothe Le Vayer, „w Hiszpanii zakazano studiowania gramatyki”, aby nie dopuścić do szerzenia się „gnuśności szkodliwej dla państwa, która oprócz tego jest zgubna dla tych, któ rzy do niej przywykną”36. Pod nazwą literatury pięknej czy gramatyki atakowano całą wiedzę, a nie tylko poezję lub to, co teraz nazywamy literaturą; w tamtych czasach podział dyskursów nie był taki sam jak znany nam dzisiaj; jeśli chodzi o poezję i literaturę w ścisłym znacze niu, to dwory i władcy uważali je w najlepszym razie za sztuki czysto służebne, a w najgorszym - za bezużyteczne lub wręcz szkodliwe. W każdym razie godne pogardy. La Mothe Le Vayer pisze swoje Sceptyczne powątpiewanie w 1667 roku: odległe echo, w pełni XVII stulecia, w pełni epoki klasycystycznej, kwestii antyliterackiej, którą poruszał już Montaigne w odniesieniu do edukacji - będącej jak zawsze problemem zasadniczym. Zadzi wiające jest bowiem świadectwo z Prób, w którym filozof, podając
200
PROCES CZWARTY. SPOŁECZEŃSTWO
siebie za wyjątek, wyraża wdzięczność swemu preceptorowi, że po trafił rozbudzić w nim umiłowanie poetów łacińskich, bez czego, dodaje, „byłbym z pewnością wyniósł z kolegium jeno nienawiść do książek, jak to się dzieje u całej prawie naszej szlachty’”7. To przej mujące sformułowanie opisuje pewną społeczną rzeczywistość owych czasów: nienawiść do książek była w XVI i XVII wieku nienawiścią klasową - w nie mniejszym stopniu nienawiścią klasy społecznej, co klasy szkolnej - i połączoną z kastową pogardą wobec kolegialnych nauczycieli i pisarzy. Od tej pogardy sam Montaigne, paradoksalnie, nie zawsze potrafi się uwolnić, on, który przedkłada nad uroki słowa pisanego przyjemność rozmowy; drwi z „pismactwa”, które „zda się być pewnym objawem skażonego wieku’”8; odrzuca uczoność, „zarozumialstwo” oraz czcze subtelności; i wychwala język prosty oraz naturalny styl będący prze ciwieństwem pisarskiej sztuczności39. W ten sposób wylania się z Prób wzorzec etyczny honnete homme, jaki będzie się szerzyć w całym następnym stuleciu: towarzyskiego arysto kraty, wolnego od hańbiącego jarzma studiów, biegłego w ćwiczeniach fizycznych i w zarządzaniu swymi włościami, a książkom okazującego jedynie pogardę - z wyjątkiem samych Prób, jego brewiarza40. Nastał czas chwały umysłu, tego, rzecz jasna, który pozwala brylować na salo nach, znaku naturalnego szlachectwa, któremu zbyt pilne obcowanie z literaturą niechybnie by zaszkodziło. Nadmiar uczoności hańbi.
*
Kilka lat po śmierci Montaigne’a autor pierwszego francuskiego trak tatu o jeździectwie, podobnie jak on Gaskończyk, miał wyznać na początku swej książki, że zawsze wołał „gwałtowne ćwiczenia” od „do brej literatury” oraz że „urodził się, ku [sw]emu ubolewaniu, z takim mankamentem, że nigdy nie oddawał się w ogóle lekturze”; potem,
201
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
ośmielony tym wyznaniem, posunął się nawet do tego, że chełpił się brakiem kunsztu w swej książce: „Moje pisma, choć słabo wygładzone, przyniosą więcej pożytku i zadowolenia umysłom szlachetnym i szczo drym, niż stos książek, jakie zazwyczaj trzymają w rękach, mimo że ich język jest bardziej wymowny i wyszukany, albowiem cnota, która polega na działaniu, jest o wiele bardziej godna szacunku niż ta kontem placyjna, a piękne czyny należy cenić bardziej niż piękne słowa”'11. Typowa postawa arystokraty ceniącego działanie kosztem pięknej mowy. *
Co ciekawe, ten dyskurs antyliteracki, w którym kasta arystokratyczna głosiła własne wartości, nie przeszkadzał w pisaniu książek, a nawet w rozwoju całego nowego nurtu piśmiennictwa, którego znakiem rozpoznawczym stały się drwiny z literatury pięknej. Przykładem powieść Charles’a Sorela Szalony pasterz, z podtytułem wyraźnie antyliterackiej proweniencji: w której pośród miłosnych fantazji widać niedorzeczności w powieściach i poezji; figuruje w niej nawet wiersz zatytułowany Adieu d la poesie (Pożegnanie z poezją)42. Parę lat póź niej ten sam autor wydał pod pseudonimem Antypowieść: czyste wyzyskanie dyskursu antyliterackiego na rzecz literatury. W ciągu XVII i XVIII stulecia dowartościowywanie pisarstwa z założenia bliższego naturze i zwyczajnemu językowi nadaje w końcu literaturze nowego rodzaju prawomocność i siłę ekspresji, jeśli nie szczerości, które miały później osiągnąć pełnię w rewolucji romantycznej - będącej, z tego punktu widzenia, nie tyle rewolucją, ile zwyczajną ewolucją. Antyliteratura, jako postawa arystokratyczna, doprowadziła paradok salnie do bardziej demokratycznego porządku ekspresji literackiej.
*
202
PROCES CZWARTY. SPOŁECZEŃSTWO
Włochy, jak to często bywało, stanęły w awangardzie tego ruchu. Już w 1526 roku poeta satyryczny Francesco Borni opublikował Dialog przeciwko poetom, w którym zrzekał się oficjalnie nawet miana po ety - „depoetyzuję się” (mi spoetó)43 - obrzuciwszy wcześniej swych konfratrów wszelkimi możliwymi obelgami i wyrzuciwszy ich poza nawias społeczeństwa:
SANGA: Podobnie jak chrześcijanie, którzy aby oznaczyć Żydów jako naród bez czci i ohydny, każą im nosić żółtą czapkę lub czerwony krążek, tak samo poeci powinni nosić czapkę zieloną, równocześnie jako znak hańby i po to, by było można lepiej się przed nimi strzec i nie dopuszczać ich do siebie... BERNI: Jeśli o mnie chodzi, to powiadam: biała opaska, jak w przypadku chorych! I zorganizuję, jak sądzę, specjalny trybu nał przeciwko poetom, jak to czynią z heretykami i marranami w Hiszpanii, co jest tym bardziej konieczne, mówię wam, że nie wiadomo już teraz, przed czym trzeba się chronić.44
Biała opaska i zielona czapka, jak dla chorych i wariatów; odosobnienie, jak w przypadku Żydów: oto antypoetycki reżim i dodatkowe getto.
Dlaczego zresztą zatrzymywać się w pół drogi? Trzeba wyciągnąć z tego porównania konsekwencje i zgotować poetom taki sam los, jaki w swojej dobroci społeczeństwo chrześcijańskie zapewnia Żydom i heretykom: „Poeci wyglądają mi na ten rodzaj zwierząt, o którym Piovano Arlotto mówił na kazaniu, że dobre są tylko, kiedy martwe: chodziło o świnie. Otóż właśnie, poeci są jako świnie; jeżeli ich lubię, to lubię ich tylko martwych; dlatego też chciałbym, aby wszyscy byli martwi”45. Są to słowa radykalne, rozwiązanie brutalne i o wypróbowanej sku teczności - nawet jeśli trzeba w tym dialogu wziąć poprawkę na bur leskową przesadę - łącznie z uśmierceniem poezji, jeżeli nie poetów.
203
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Dotyczy to wszystkich, wszystkie rodzaje poezji humanistycznej należy wrzucić w ogień, od Homera do Wergiliusza, od Hezjoda do Horacego, od Ajschylosa do Katullusa. Jedynymi, którzy powinni ocaleć z masakry, są możni panowie, którzy oddają się poezji w wolnych chwilach, tacy jak Piętro Bembo, Giovanni Pontano, Jacopo Sannazaro: „O nich wiadomo, kim są i że potrafią, kiedy chcą, robić coś innego prócz wierszy. Nie uprawiają zawodu po ety’”6. Potępienie okazuje się zatem społecznie dyskryminujące: doty czy szczególnej kategorii poetów zawodowych, biednych i zależnych, nieużytecznych dla państwa, występnych, wręcz niebezpiecznych, kul tywujących niezależną tradycję poezji uczonej i sztucznej. Depoetyzując się sam publicznie i odprawiając publiczną pokutę, Berni podąża za wskazaniami moralnymi swego protektora, oschłego i moż nego biskupa Gian Matteo Gibertiego, który bronił surowej reformy Kościoła47. Nie sposób jednak odrzucić hipotezy, że w tym karykatu ralnym i pełnym sprzeczności dialogu, niesłychanie soczystym i gwał townym, nie chodzi o jakąś parodię antyliterackich i antypoetyckich złorzeczeń, które padały z ambon, a których pamiętnym przykładem, trzydzieści lat wcześniej, były poczynania Savonaroli i jego akolitów we Florencji48. Mamy tu też do czynienia ze swoistą gloryfikacją wła dzy poetów, na miarę zbrodni, o które się ich oskarża. W takim wypadku zamysł miałby charakter na wskroś ironiczny: po mysłowość retorycznej koncepcji wykorzystanej przez Berniego polega na tym, że nigdy nie wiadomo, czy ma się do czynienia, by wrócić do jego świńskiej analogii, ze słoniną czy ze świnią. Lecz to, że sprawa pozostaje właściwie niemożliwa do rozstrzygnięcia, nie przeszkadza temu, że wygłaszane kwestie wywołują dreszcze społeczną gwałtownością, jaka jest w nich zawarta: moc symboliczna dyskursu pozostaje niena ruszona, nawet wtedy, gdy antyliteratura szydzi z antyliteratury49.
*
204
PROCES CZWARTY. SPOŁECZEŃSTWO
W społeczeństwie arystokratycznym możni panowie gardzą literaturą; w społeczeństwie demokratycznym to lud - lub jego przedstawiciele, lub też ci, którzy podają się za jego rzeczników - staje się dla literatury największym zagrożeniem politycznym. Wraz z końcem dominującej kultury mieszczańskiej i upowszechnieniem się kultury masowej, wspólnej wszystkim klasom społecznym, w drugiej połowie XX wieku dochodziły do głosu coraz bardziej zjadliwe przejawy krytyki wobec statusu literatury w kulturze jak najbardziej oficjalnej. W tym nowym procesie o podłożu demokratycznym socjologowie zaczęli odgrywać rolę wyrazicieli tych, którzy dotąd nie mieli głosu, przejmu jąc ją od pisarzy, którzy odgrywali ją wcześniej: Hugo, Zoli czy Vallesa. Dążąc do wyrażania poglądów bardziej neutralnych, bardziej obiektyw nych i z założenia mniej interesownych, badali oni rzeczywiste formy kultury popularnej, wcześniej zaniedbywanej przez uniwersytet. Pracą założycielską tego nurtu była książka The Uses of Literacy Ri charda Hoggarta, wydana w roku 1957, w której po raz pierwszy uka zano szczególny sposób, w jaki angielskie „klasy pracujące” (working classeś) przeżywały swój stosunek do słowa pisanego, oraz miejsce, jakie to słowo zajmowało w szerszym zbiorze rozrywek50. Badania o nasta wieniu wybitnie empatycznym, prowadzone przez naukowca wywo dzącego się z tego samego środowiska, nieomal literackie i fikcjonalne w sposobie opisywania i konstruowania typowych postaci, obiektów i scen z życia ludu: awans społeczny ucznia stypendysty, czytanie ilu strowanych magazynów, pieśni śpiewane przez chóry dzielnicowe etc. Rok później, w pracy pod tytułem Culture and Society (1958), Ray mond Williams odtworzył proces wyłaniania pojęcia kultury w Anglii w czasach rewolucji przemysłowej i postawił problem definicji „kul tury wspólnej” we współczesnym świecie51. Przyjęcie perspektywy historycznej otwierało debatę: ukazanie, że sama idea kultury ulegała wyraźnym przekształceniom w dwóch poprzednich stuleciach, impli kowało ewentualność, że mogła ona ulec także innym.
205
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Tak narodziła się nowa dyscyplina - kukuroznawstwo (cultural studies). Skupione początkowo na Uniwersytecie w Birmingham, gdzie Hoggart otrzymał profesurę, rozpowszechniło się ono w całym świecie anglosaskim w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. W wielu instytucjach sekcje anglistyki przyjmowały tę nową nazwę, przy czym modyfikacja ta szła w parze z marginalizacją studiów literackich, trak towanych odtąd jako zwykły element większej całości, na równi z ki nem, telewizją czy piosenką. Podniosły się naturalnie głosy protestujące przeciwko temu rozpusz czaniu literatury w kulturze, odczuwanemu jako tracenie uprzy wilejowanego statusu52; i nie można zaprzeczyć, że rozwój studiów kulturoznawczych wywołał pewien efekt antyliteracki, redukując w praktyce udział literatury w akademickich programach kształcenia i w badaniach naukowych. A przecież nie taka była intencja na początku: ani Hoggart, ani Wil liams nie podważali miejsca literatury we wspólnej kulturze ani nie starali się go pomniejszyć. Obaj byli oficjalnie profesorami literatury angielskiej, starającymi się przekazywać jak najlepiej znajomość i umi łowanie wielkich dzieł z kanonu wszystkim studentom niezależnie od ich pochodzenia społecznego53; i to właśnie z powodu trudności, jakie napotykali w tym przedsięwzięciu, zaczęli się szczególnie interesować formami, jakie przyjmuje kultura popularna. Najbardziej złożone po stacie literackiej nowoczesności: Yeats, Eliot czy Joyce, pozostawały dla Hoggarta nieprzekraczalnymi punktami odniesienia; a uznanie istnienia historycznej „kultury mieszczańskiej” (bourgeois culture) nie musiało w żadnym razie, zdaniem Williamsa, skłaniać nowych awan sujących klas do zaniedbywania tego, co nazywał w sposób znamienny „wspólnym dziedzictwem ludzkości” (common human inheritance), ani do jego wybiórczego traktowania51. Istotnie, ataki prowadzone przeciw literaturze na uniwersytecie wy chodziły równocześnie z wielu frontów: w tym samym okresie, gdy
206
PROCES CZWARTY. SPOŁECZEŃSTWO
ukazywały się wybitne książki Hoggarta i Williamsa, pod koniec lat pięć dziesiątych, Snów wygłaszał swój słynny wykład o „dwóch kulturach”, z wiadomym sukcesem. I widzieliśmy, jak później socjologia posłużyła mu za argument przeciwko obrońcom kultury literackiej55. Zbieżność w czasie pomiędzy, z jednej strony, pojawieniem się socjologii kultury a, z drugiej strony, domaganiem się bardziej nastawionego na dyscy pliny ścisłe kształcenia na uniwersytecie, działała obiektywnie jako skoordynowany atak, a studia literackie padały jego główną ofiarą. Aby istniała antyliteratura, wcale nie jest konieczne, aby konkretny podmiot stał się otwarcie jej wyrazicielem - wystarczy jakiś istotny ruch społeczny, którego wielorakich przyczyn można doszukiwać się wszędzie, czasami również w samej literaturze56.
* Inny - i równie niejednoznaczny, choć może bardziej niebezpieczny był dyskurs socjologii francuskiej. W 1970 roku przekład założycielskiej książki Hoggarta ukazał się w serii „Le Sens commun” pod redakcją Pierre’a Bourdieu, w Editions de Minuit, poprzedzony przedmową Jean-Claude’a Passerona i pod tytułem zadziwiająco odległym od oryginalnego: La Culture du pauvre (Kultura ubogiego). Od wielu już lat Bourdieu i Passeron badali wspólnie „funkcje alfabetyzacji” (by nawiązać do prawdziwego tytułu Hoggarta) w różnorodnych sytuacjach i różnych miejscach - w szkole, w muzeach, na uniwer sytecie - w ujęciu przekrojowym obejmującym wszystkie klasy spo łeczne. Zastępując upraszczającą i kategoryzującą liczbą pojedynczą („ubogi”) liczbę mnogą, która mogłaby być źródłem nieporozumień lub wręcz możliwej interpretacji pejoratywnej („Nauczyliśmy ich czytać i oto, jaki użytek uczynili [...] z tego narzędzia wyzwolenia!”57), tytuł francuski pozwalał wcisnąć książkę Hoggarta do węższej przegródki, ukierunkować jej odbiór i bardziej efektywnie włączyć osiągnięcia
207
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
angielskiej socjologii kultury do badań francuskich. Uczynić z nich w sumie raczej dopełnienie niż konkurenta. Wiele jednak dzieliło metodę stosowaną przez socjologa angielskiego, subiektywną, empatyczną, intuicyjną - rzec by można: literacką - od metody Bourdieu i Passerona, podkreślających bezkompromisowy obiektywizm i naukowość przez używanie retoryki uniwersyteckiej, specjalistycznego słownictwa oraz tabel i statystyk opartych na bada niach sprawiających wrażenie wyczerpujących; tych wszystkich cech techniczności kompletnie brakowało w pracy Hoggarta. Nie chodziło jedynie o odmienność metody, lecz treści. Ani Hoggart, ani Williams nie kwestionowali, jak już powiedzieliśmy, dominującej wartości wysokiej kultury literackiej, której - wręcz przeciwnie - skła dali otwarcie hołd. Zupełnie inaczej wyglądała ta sprawa u Bourdieu i Passerona: o tej samoistnej wartości literatury w ogóle nie wspominają, zachowując w tym względzie absolutną aksjologiczną neutralność i po znawczy dystans; natomiast cały ich dyskurs stara się wykazać, że owa tak wychwalana kultura literacka jest w ostateczności jedynie narzędziem władzy w rękach panujących klas społecznych. Nie ma ona wartości samej w sobie (a przynajmniej owa wartość nie ma żadnego wpływu na opisywany proces); nie służy kształtowaniu w ten czy inny sposób zmysłu estetycznego czy moralnego uczniów; nie pozwala wzbogacić po ludzku ich egzystencji; nie stara się nadać jakiegoś sensu światu, w którym żyją; nie służy wyposażeniu ich w język i we wspólne punkty odniesienia, dzięki którym będą się integrować w społeczeństwie. Jest nawet całkiem na odwrót: literatura służy jedynie za narzędzie dystynkcji pomiędzy klasami społecznymi; jest wyłącznie szyboletem reprodukcji elit, znakiem rozpoznawczym, dzięki któremu student wy wodzący się z klas zamożnych znajduje swą drogę w systemie, narzę dziem segregacji kulturowej, najbardziej jawnym dowodem hipokry zji lub porażki demokratycznych ambicji szkoły republikańskiej: „nie zrozumielibyśmy ogromnej wartości przypisywanej przez Francuski
208
PROCES CZWARTY. SPOŁECZEŃSTWO
system umiejętnościom literackim i, precyzyjniej, umiejętnościom przeobrażenia wszelkiego doświadczenia w literacki wywód - czyli tego, co określa francuską manierę przeżywania życia literackiego (a nieraz i naukowego) jako życia paryskiego - gdybyśmy nie dostrze gali, że owa tradycja intelektualna pełni jeszcze obecnie pewną funkcję społeczną w funkcjonowaniu systemu kształcenia oraz w utrzymaniu równowagi jego stosunków ze sferą intelektualną i różnymi klasami społecznymi”58. Literatura jest przedmiotem pustym, bez treści, czystym efektem stylu, by tak rzec, który pozostał użyteczny w systemie edukacyjnym jedynie jako znak rozpoznawczy odziedziczonego kapitału językowego i kulturowego. Dowodem tego jest na przykład to, że nauczyciele skłonni są paradoksalnie doceniać w pracach uczniów to, czego nie zawdzięczają oni bezpośrednio szkole i czego się w niej nie uczy. Kiedy umieszczają na marginesie wypracowania uwagę „szkolne”, oznacza to wszystko prócz pochwały; pogarda okazywana wtedy przez insty tucję temu, co do tejże instytucji przynależy, potwierdza jej własną klęskę jako instrumentu społecznego awansu, ponieważ - w sposób perwersyjny i bolesny dla ucznia, którego to dotyczy - uznaje ona kulturę za „w pełni przyswojoną”, kiedy owa kultura „została nabyta dzięki obcowaniu z nią”, to znaczy nie w szkole, lecz w ramach rodziny należącej do „klas dominujących”59. Instytucja zostaje w ten sposób wciągnięta w służbę konserwowania istniejącego wcześniej porządku, a estetyka czystego dzieła sztuki, jaką propagowano w XIX wieku, jest uprzywilejowanym narzędziem ideologicznym tego werbunku, skoro czyni z literatury przedmiot autoteliczny, niemający innej funkcji prócz formalnego odróżniania się od pozostałych dyskursów. Literatura jest par excellence oznaką dystynkcji oraz jej symbolem. Wprawdzie zdarza się Bourdieu i Passeronowi przyznawać, że inne rodzaje wiedzy też mogą, zależnie od okoliczności, spełniać ową „funk cję społecznej dystynkcji”; przykładem „ekonometria”, „informatyka”
209
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
czy „ostatni ze strukturalizmów”60. Prymat jednak przyznawany przez francuski system nauczania „społecznej funkcji kultury (zarówno na ukowej, jak i humanistycznej) przed techniczną funkcją kompetencji”61 zapewnia literaturze pozycję wyróżnioną jako wręcz symbolowi wiedzy bezinteresownej; i to jej, podobnie jak sztukom w ogóle, poświęcają obaj socjologowie zasadniczą część swoich analiz. Okazują się pod tym względem, w nie mniejszym stopniu jak spad kobiercami, ofiarami dyskursu estetycznego, który ogołaca literaturę z wszelkiej treści. To prawda, że bez treści literatura nie ma już sa moistnego sensu, a bez samoistnego znaczenia jej doniosłość można już mierzyć tylko na wyższym szczeblu - na poziomie społeczeństwa rozpatrywanego jako całość, jako pewien znak dystynktywny w ob rębie systemu znaków społecznych62. „Co stałoby się bowiem z ży ciem literackim - pyta Bourdieu - gdyby zaczęto się spierać nie o to, ile wart jest styl tego czy innego autora, lecz o to, ile warte są spory o styl? Gra jest skończona, kiedy zaczynamy się zastanawiać, czy gra jest warta świeczki”63. To prawda, lecz musi tu chodzić jedynie o jakąś grę, która nie angażuje światopoglądu, szczególnej czci okazywanej bogom, ludziom, życiu, i kto wie - ich krytyki? - która nie spełnia żadnej funkcji higienicznej lub terapeutycznej61. Gdyby się okazało, że literatura ma inną niż czy sto estetyczna funkcję, znaczna część argumentacji wytaczanej prze ciwko niej zostałaby obalona, a socjologów interesowałaby ona jako znaki dystynkcji równie mało, jak ekonometria czy informatyka. Ściśle mówiąc, dyskurs Bourdieu i Passerona nie jest antyliteracki;
Bourdieu odczuwał nawet przy tej sposobności potrzebę wyrażenia swej nieufności wobec polityków, którzy zamykają „wydziedziczonych” w ich kulturowej odrębności, a także osobistego podziwu dla wielkich dzieł oraz ich mocy przeobrażania społeczeństwa65. Wartość estetyczna jednak jako wartość (która nie jest tym samym, co wartość jako znak) i sam sens dzieł literackich zostały najzwyczajniej wyeliminowane
210
PROCES CZWARTY. SPOŁECZEŃSTWO
z jego systemu objaśnień socjologicznych lub co najwyżej potrakto wane jako nieistotne66; a przy tym dostarcza on wszystkich narzędzi potrzebnych do odsunięcia literatury na bok w nauczaniu. Oczywiście nie do takiego celu dążył: zamysł Bourdieu i Passerona po legał zrazu na krytyce funkcjonowania szkoły zwanej demokratyczną67. Ponieważ jednak nie podają oni żadnej wskazówki co do możliwego rozwiązania lub reformy; ponieważ wielorakie i złożone stosunki do minacji, które występują w społeczeństwie, sprowadzają arbitralnie do jednego, funkcjonującego w sposób jednostronny; ponieważ ich dyskurs, z gruntu pesymistyczny, opisuje sytuacje statyczne, które nie ewoluują, od których nie ma wyjątku, nie pokazując marginalnych sukcesów, które mimo wszystko nadają systemowi jakieś minimum prawomocności i przyczyniają się na dłuższą metę do zmiany składu społeczeństwa i dystrybucji kapitału kulturowego - wydaje się, że nie ma innego wyjścia, jak całkowite zniesienie systemu i zniknięcie lite ratury jako przedmiotu nauczania, przynajmniej dla położenia kresu niesprawiedliwym dyskryminacjom, jakich jest przyczyną. A to ozna cza dostarczenie straszliwej broni przeciwnikom literatury.
*
Morał: literatura nie jest adekwatną ekspresją społeczeństwa. Kiedy ustrój jest arystokratyczny, zarzuca się jej, że jest nie dość arysto kratyczna i że nie należy do klanu ludzi możnych; kiedy jest on de mokratyczny, to oskarża się ją o to, że jest elitarna i przyczynia się do wadliwości systemu. Jednym słowem, zawsze wydaje się ona nie odpowiadać na zamówienie polityczne: nie dość arystokratyczna, nie dość demokratyczna. Pisarz jest wszędzie, we wszystkich ustrojach w pogardzie - bądź uznawany za niebezpiecznego, bądź potępiany jako ślepy sługa systemu godnego potępienia. Dowodzi to w każdym razie tego, że problemem jest nie tyle immanentny czy permanentny
211
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
deficyt demokratyczny literatury, ile jej deficyt władzy; jej bezsilność czyni z niej idealnego kozia ofiarnego. Już Platon zalecał strażnikom państwa, by nie zajmowali się poezją naśladowczą - czyli teatrem - która kazałaby im odgrywać niegodne ich role68; oceniał, że fikcja poetycka jest brzemienna niepoddającym się kontroli wywrotowym ładunkiem, zdolnym obalić porządek, na któ rym opierało się społeczeństwo - oskarżenie odwrotne do tego, które formułują Bourdieu i Passeron, którzy widzą w niej właśnie narzędzie utrwalania społecznych nierówności, ponieważ, w przeciwieństwie do Platona i jego współczesnych, nie wierzą w treści zawarte w fikcji. Konkluzja była natomiast taka sama: poezja (lub Księżna de Cleves) jest bezużyteczna; żadne miasto nigdy nie starało się zatrzymać u siebie Homera, Hezjoda czy innych poetów, którzy krążyli po całej Grecji, w odróżnieniu od sofistów i mędrców, których sobie wyrywano i któ rych opłacano na wagę złota69; żaden klient administracji nigdy nie spytał urzędniczki w okienku o panią de La Fayette. Jak gdyby argu menty przeciwko literaturze liczyły się mniej niż konkluzja, ta zaś była przesądzona z góry: niepewna kondycja społeczna literatury, jej status tancerki rzeczypospolitej, wystawia ją na wszystkie oskarżenia i potępienia. Dwa tysiące pięćset lat później ona wciąż jednak istnieje, oczywiście inna i wyposażona w nieporównywalne formy i funkcje, lecz obecna, żywa, aktualna. Antyliteratura zaś istnieje również, w doskonałej sym biozie z literaturą, by ograniczać jej moce i zastosowania, określać jej kontury, sugerować zagrożenia, jakie za sobą niesie, żałować jej pora żek. Proces wytaczany literaturze w imię społeczeństwa rzadziej bywa procesem siły niż procesem słabości i niemocy: to dobry powód, by nadal ją czytać i pisać - inaczej.
Zakończenie. Ukryte oblicze literatury Czy warto było poświęcać antyliteraturze tyle uwagi i wystawiać jej pomnik na modłę Bouvarda i Pecucheta? Błędem byłoby przeceniać wiarygodność tych, najczęściej mniejszościowych, dyskursów, które wyróżniają się na tle powszechnego przyzwolenia dla literatury. Jednakże nie należałoby też lekceważyć ich znaczenia: ujawniają one coś na temat jej przeciwników, ukazują grę napięć i konfliktowych re lacji, w które jest uwikłany dyskurs literacki, oczekiwania, jakie budzi lub zawodzi, antagonizmy, jakie stwarza, granice, w których chciano by go zamknąć. Jest to ukryte oblicze historii literatury, na którym widnieją zalążki innych konkurencyjnych dyskursów: filozofii, nauk ścisłych, nauk humanistycznych. Skądinąd ta stosunkowo niewielka liczba wypowiedzi antyliterackich nie powinna wprowadzać nas w błąd. Już samo ich istnienie świadczy o wrogich postawach wobec literatury, które najczęściej pozostawały milczące, i nie bez kozery: powołaniem antyliteratury nie jest wypo wiadanie się w książkach i tekstach; jest ona milcząca z zasady lub z konieczności (kiedy podmiot jest niepiśmienny). Zwykła odmowa czytania jest jej najczęściej spotykaną formą. Dyskursy antyliterackie pozwalają dostrzec widoczną część góry lodowej, której całej bryły zapewne nigdy nie poznamy. * W antyliteraturze panuje większa ciągłość niż w literaturze. Histo ryczne znaczenie tych dyskursów tym trudniej jest zrozumieć, że często wracają one do wątków i argumentów starożytnych, których większość możemy znaleźć już u Platona. Rzadkie są w nich prawdziwe
213
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
innowacje. Jak je interpretować, kiedy wtórnie, poza pierwotnym kon tekstem wykorzystują oskarżenia, jakie miały sens jedynie w Atenach, w IV wieku przed naszą erą? Zapoczątkowana przez Platona tradycja antyliteracka trwała, podczas gdy literatura przekształcała się cał kowicie, a jej funkcje, jej zadania, jej status nie były już takie same. Jest to rozziew niemal niemożliwy do pokonania, który ukazuje rów nocześnie swoisty charakter dyskursów starożytnych i naszych osobli wości nowożytnych. Stąd częste poczucie, którego trudno się pozbyć, że argumenty antyliterackie chybiają celu, że są to szarże na wiatraki, na przeciwnika od początku do końca wyimaginowanego; nie zostały one bowiem wymyślone w odniesieniu do przedmiotu, do którego jakoby się odnoszą. To jeszcze jeden powód, by nie doszukiwać się systematycznie w antyliteraturze obiektywnego odbicia literatury danej epoki. Ale jest to również powód, skoro sięganie do dawnych argumentów jest często arbitralne, by interesować się motywami, które przyświecały wybo rowi takiego, a nie innego spośród nich.
*
Antyliteratura nie jest niewrażliwa na oczekiwania, na obawy, na obsesje rozmaitych epok, w których dochodzi do głosu. Tak ma się sprawa z oskarżaniem o homoseksualizm (lub sodomię), niekiedy w ła godniejszej formie zarzucania zniewieściałości, czy to indywidualnej, czy zbiorowej: przy pomnijmy sobie, co mówił Charles Percy Snów, jego pochwałę heteroseksualnej twardości właściwej naukowcom, albo Rousseau, według którego całe społeczeństwo może ulec rozmiękcze niu i utracić cnotę męstwa, ilekroć ulega pokusom literatury i sztuk. Orfeusz, zarazem pierwszy poeta i pierwszy sodomita, służy za mit założycielski tego oskarżenia. Otóż, paradoksalnie, wydaje się, że było ono nieznane starożytności; pierwsze jego ślady spotykamy w XV wieku
214
ZAKOŃCZENIE. UKRYTE OBLICZE LITERATURY
i trwa to aż do wieku XX, pokrywając się zatem z wielkim okresem homofobii nowożytnej. Represjonowanie homoseksualizmu zaczęło się jednak wiele stuleci wcześniej: dla przypieczętowania świętego przy mierza antyliteratury i homofobii konieczny był niewątpliwie udział innych czynników, a wśród nich kryzys klasy wykształconej w XV wieku oraz uformowanie się nowego statusu tekstu literackiego i autora. W każdym razie nie należy sprowadzać dziejów antyliteratury do gry nazbyt uproszczonych determinizmów.
Choć cztery procesy, na jakie literatura bywa nieustannie skazy wana, rozgrywają się stulecie po stuleciu z użyciem tych samych argumentów, z drobnymi i niekończącymi się zmianami, to nie roz kładają się one równomiernie w czasie: pojawiają się w szczególnych momentach, kiedy jakiś proces, jakieś rozumowanie, jakaś mowa oskarżycielska ma większą szansę być wysłuchana, nie wykluczając bynajmniej pozostałych. Czterem procesom można by zatem przypisać, tytułem eksperymentu i hipotezy badawczej, cztery fazy historyczne lub cztery środowiska ideologiczne, eksponujące za każdym razem inną funkcję lub moż liwy aspekt literatury: - literatura jako autorytet: w tych epokach, w tych kulturach, pewne użycia języka lub nawet sam język jako całość zachowują jeszcze swą aurę świętości (pamiętamy, że poeci byli w kontakcie z Muzami); nie które teksty, jak Biblia czy wyrocznie, przynależą do sfery transcen dencji; takimi okresami wydają się: Grecja archaiczna, późna staro żytność czy wczesne średniowiecze; - literatura jako wizja: to zeświecczona wersja poprzedniej fazy; za kłada się, że dzieła (na przykład teatr, opowiadania epickie i powieści) wytwarzają kopię rzeczywistości, co grozi tym, że owa kopia może
215
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
zająć jej miejsce; filozofia i nauki rozwijają się; oto Grecja klasyczna, nowoźytność w szerokim znaczeniu, pozytywistyczny wiek XIX, tech nokratyczny wiek XX; - literatura jako działanie: są to wielkie epoki rozwoju retoryki lub reform religijnych; typowymi tekstami są epigramat i kazanie; okres ten trwa głównie od odrodzenia do XVIII wieku; - literatura jako ekspresja, indywidualna lub zbiorowa: typowe teksty to montaigne’owski esej i pamiętniki, a nawet autofikcja, w których do głosu dochodzi subiektywizm, arystokratyczny lub demokratyczny; okres ten rozciąga się od nowoczesności do czasów najnowszych.
* Mglistość tej chaotycznej klasyfikacji i tych nakreślonych grubą kreską opisów, ich charakter z zamierzenia nieograniczający, sche matyczny i niejednolity, ma stanowić świadome ostrzeżenie przed wszelką pokusą uznania tych czterech modelowych momentów za wzajemnie się wykluczające i rozpatrywania ich w ścisłym następ stwie chronologicznym. Opisywanie epok jest procesem tym bardziej złożonym, że dyskursy antyliterackie bywają skierowane przeciwko jakiemuś wcześniejszemu i minionemu stanowi literatury. Nawet Platon atakuje pewien status poezji, który jest w znacznej mierze już nieaktualny w momencie, gdy pisze, a który mitologizuje, aby stworzyć przeciwnika na swoją miarę. Najbardziej niebezpieczne byłoby utwardzanie przegród oddzielają cych te różne koncepcje i niedostrzeganie ich wzajemnych splotów, ciągłości, osadów, przeżytków, nieustannych powrotów1. Chodzi ra czej o tkwiące w literaturze możliwości, wykorzystywane mniej lub bardziej w dyskursach, które jej dotyczą.
*
216
S. 221 Na0et absurdalna, na0et niespra0iedli0a, na0et anachroniczna - antyliteratura pot0ierdza
istnienie tego, czemu się przeci0sta0ia.
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Tym liczniejsze są owe możliwości, że literatura nie ma własnej definicji. Stosunkowo świeżej daty jest nasze obecne jej pojmowanie, skupione na powieści, poezji, dramacie i eseju. Dopiero pod koniec XVIII stulecia słowo literatura (lub jego odpowiedniki) wyeliminowało w końcu swoich rywali w językach europejskich i zaczęło służyć do nazywania tak niejednolitego zbioru tekstów. Wcześniej używano określenia lettres lub belles-lettres; a jeszcze wcześniej - poezja. Zazwyczaj jednak nie było ogólnego terminu na oznaczenie, jako dobrze rozpoznanego zbioru, tylu pism rozmaitej natury; myślano odrębnymi kategoriami lub gatunkami, i włączano do nich nauki. Skoro nie było takiego ogólnego określenia, to najprawdopodobniej nie odczuwano takiej potrzeby. Na koniec XVIII stulecia przypadało wy kształcanie się różnych dziedzin wiedzy jako osobnych obszarów. W tym nazewniczym procesie pojawiła się nagle potrzeba nazwania tego, co tak naprawdę nie miało nazwy. W łacinie litteratura oznaczała początkowo „pismo” (littera znaczyło „litera”); przez rozszerzenie słowo oznaczało później wiedzę o pisaniu, to znaczy gramatykę lub filologię. Przez rozszerzenie innego rodzaju, oznaczało również to, co zostało zapisane lub to, co można wydobyć ze słowa pisanego, inaczej: wiedzę lub erudycję, w tym nauki, i ten bardzo szeroki sens utrzymał się aż do czasów nowożytnych. Pod koniec XVIII wieku termin literatura mógł zatem oznaczać, że jest ona pisaniem w pełnym znaczeniu tego słowa, przez duże P. Chodziło jednak w zasadzie o nazwę domyślną, gdyż nie dysponowano żadnym innym, bardziej specyficznym słowem. Jego sens był jeszcze bardziej ogólny niż w przypadku jego poprzednika, helles-lettres, który sam był ogólniejszy od poezji. Słowo belles-lettres podkreślało wymiar estetyczny, zakładając mniej lub bardziej wyraźny konsensus wokół tego, czym jest piękno. Z określenia literatura nie wynikała żadna tego typu idea, żadna prawdziwa definicja2.
218
ZAKOŃCZENIE. UKRYTE OBLICZE LITERATURY
Ta niemożność definicji pozytywnej wydaje się dzisiaj stanowić silę literatury lub wręcz jej rację bytu. Jest ona rezultatem jej szczegól nej historii od samych początków, która daje się streścić jako wciąż ponawiane próby wydziedziczenia3 czy wydrążenia pojęciowego. Nie zaczęło się to w momencie tryumfu terminu literatura w XVIII stuleciu: początki tego znajdujemy o wiele wcześniej, kiedy ukazały się pierwsze traktaty krytyczne. W Poetyce, na przykład, Arystoteles zdecydowanie wykluczał z dzie dziny poezji właściwej wszystkie dzieła, również wierszowane, które wpisywały się w jakiś konkretny rodzaj wiedzy: medycynę, nauki przyrodnicze, filozofię czy historię. Nawet jeżeli Empedokles pisał wierszem, należało go nazywać nie poetą, lecz przyrodnikiem; i na wet gdyby Herodot zdecydował się pisać swoje Dzieje wierszem, a nie prozą, to należałoby go nazywać historykiem, a nie poetą’. Wprawdzie Arystoteles usiłował stworzyć pozytywną definicję poezji, opartą na mimesis, lecz próba ta wydaje się u niego o wiele mniej przekonująca niż jego chęć zdefiniowania poezji od zewnątrz, od jej granic. Poza poezją jest, według niego, obszar wiedzy konkretnej, zdarzeń rzeczy wistych; wewnątrz, no tak, jest tylko to, co pozostaje, a czego zdefi niować nie sposób. Podobnie cała historia literatury zachodniej od początku składa się z kolejnych zawężeń i ograniczeń stosowanych wobec literatury, która wciąż jest przeganiana z obszarów wcześniej przez nią zajmowanych. I w tym procesie antyliteratura odgrywała rolę siły napędowej przez swój wpływ nie tyle na samą twórczość literacką, ile na sposób czy tania i recepcję utworów; kiedy uważa się powszechnie, że teksty nie mają autorytetu, nie zawierają prawdy ani moralności oraz że nie re prezentują już społeczeństwa, to co można w nich widzieć poza tym? Słowa, język, zdania, styl, nic ponadto. Literatura byłaby więc tym, co pozostaje, gdy wszystko zabrano, nieredukowalnym residuum, które wciąż trwa, ponieważ zawsze jest
219
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
jakiś odpad, jakiś dyskurs, z którym nie wiadomo, co zrobić - marna to pociecha.
Oto historia oficjalna, historia pozorna literatury, którą wieki antyliteratury chciały nam wmówić, ta, w którą wierzyło wielu myślicieli, wielu krytyków aż do naszych czasów: literatura miałaby być czystym użyciem języka. I mówi się o funkcji p o e t y c k i e j, o 1 i ter a c k o ś c i, o formalizmie. Miałaby zostać zredukowana do swej istoty5. Tymczasem nie istnieje żadna chronologia zorientowana konsekwent nie na proces ubożenia sfery literatury: historia zna wzloty i upadki6. Nie ma żadnej redukcji do jakiejkolwiek istoty; ta ostatnia jest jedy nie złudzeniem. Niewątpliwie bywało tak i nadal tak bywa, że usiłuje się wykorzenić z literatury wszelkie możliwe rzeczy istotne, wszelkie moce sprawcze. Mimo to dzieła literackie nadal przemawiają z autory tetem, przekazują prawdę, proponują wzorce etyczne, wyrażają wolę i poglądy jednostek oraz ludów. Mówią o świecie, o ludziach, o bogach, o polityce, o sercu i o uczuciach, o wspomnieniach i o przyszłości, o tym, co nigdy się nie wydarzyło i nie wydarzy, o tym, co mimo wszystko mogłoby się zdarzyć. Przywołują bogów, ukazują ich, przenoszą w czasie, w przestrzeni i w duchu, leczą chorych i opętanych, zatruwają zdrowych, odsyłają bogatych z pustymi rękami i ich wzbogacają, zrzucają możnych z tronów i utrzymują ich na nich, wynoszą maluczkich lub ich poniżają. Stwarzają nowe światy, nowe miasta, nadają nowe imiona rzeczywistości, przeobrażają ją, zno szą ją, idealizują, pozostawiają nienaruszoną. Sprawiają, że istnieję, wprowadzają mnie w intymny świat mojego czytelnika tysiąc mil i ty siąc lat stąd, budują i niszczą niewidzialne wspólnoty i autentyczne przyjaźnie. Unieśmiertelniają to nagie drzewo przed moim oknem,
220
ZAKOŃCZENIE. UKRYTE OBLICZE LITERATURY
ten śpiew ptaka, który słyszę w środku zimy, zimny błękit nieba, kle kot tej klawiatury, w którą uderzam gorączkowo jak ktoś, kto zbliża się do końca swej książki. Wyrażają zmęczenie i wigor, czerń i biel, ja sność i ciemność, dobro i zło, miękkość i twardość, wysokość i niskość, miłość i nienawiść, wszystko i jego przeciwieństwo. Jednym słowem, nadal robią to, czego im przez wieki, w trakcie niekończących się pro cesów, zakazywano i odmawiano; i robią jeszcze wiele innych rzeczy, o których nie mamy bladego pojęcia, a które odkryjemy o wiele póź niej - albo nigdy. Robią to tak, jak zawsze robiły, czyli bez prawomocności, bez metody, bezceremonialnie. Literatura jest dyskursem na wskroś nieprawomocnym.
* Nawet absurdalna, nawet niesprawiedliwa, nawet anachroniczna antyliteratura potwierdza istnienie tego, czemu się przeciwstawia. Ukazuje jego silę i moc, jakiekolwiek by one były, oraz składa mu paradoksalny hołd. O wiele gorsza bowiem od nienawiści do literatury byłaby obojętność. Oby bogowie nie dopuścili, by nadszedł jej czas.
Podzięko0ania Bardzo pomocny w pisaniu tej książki był pobyt autora jako stypen dysty w Wissenschaftskolleg zu Berlin w latach 2014-2015. Pragnę wyrazić swą wdzięczność całemu personelowi Wissenschaftskolleg, zwłaszcza bibliotecznemu, pozostałym stypendystom, a także rekto rowi, Luce Giulianiemu, oraz Thomasowi Pavelowi, bez których ten pobyt być może nie doszedłby do skutku. Zechcą przyjąć moje gorące podziękowania ci wszyscy, którzy dzięki swej wiedzy przyczynili się do powstania tej książki, a przede wszyst kim: Claude Calame, Michel Chion, Antoine Compagnon, Florence Dupont, Franęoise Lavocat, Hugues Marchal, Jcan-Charles Monferran, Martin Mulsow, Antoine Pietrobelli, Anne-Elisabeth Spica, Ma lika Temmar i Denis Thouard; a także, jak zawsze, Gilles Philippe.
Przypisy Wprowadzenie. Literatura i antyliteratura 1 Przynajmniej - jeśli 0ierzyć Platono0i. 2 William Marx, L'Adieu d la litterature: histoire d'une devalorisation (XVIIIe-XXe siecles), Editions de Minuit, Paris 2005. Zob. też Reinhard Baumgart, Addio. Abschied von der Lite ratur: Variationen uber ein altes Thema, Hanser, Miinchen 1995; Laurent Nunez, Les Ecrivains contrę 1'ecriture (1900-2000), Corti, Paris 2006, oraz idem, Sije m'ecorchais vif, Grasset, Paris 2015. Często użycie terminu antyliteratura za0ężano do dyskursó0 0y0odzących się z samej literatury (zob. na przykład Adrian Mariano, Tendances esthetiques, (0:] Les Avant-gardes litteraires au XXe siecle, dir. Jean Weisgerber, John Benjamins, t. II, Amsterdam 1984, s. 678-685); inaczej będzie 0 tej książce, 0 której mo0a bę dzie niemal 0yłącznie o antyliteraturze nieliterackiej. 3 Może 0pra0dzie istnieć antymuzyka akustyczna (na przykład muzyka konkretna) czy antymalarst0o 0izualne (Duchamp), lecz przynależą one za0sze do dziedziny sztuki lub przynajmniej zostają do niej 0 końcu 0łączone. Medium języko0e sta0ia 0spółczesne pytanie o sztukę 0 sposób o 0iele bardziej skontrasto0any. 4 O0e antyliterackie dyskursy jako pier0szy usystematyzo0ał Adrian Marino 0 Biography of„The Idea of Literaturę"from Antiquity to the Boroque, transl. Virgil Standu, Charles M. Carlton, State University of Ne0 York Press, Albany 1996, której niniejsza książka 0iele za0dzięcza: każda historyczna część kończy się 0 niej rozdziałem zatytuło0anym „Denying Literaturę". Nie mogę ró0nież pominąć milczeniem 0ielkiego prekursora, księdza Simona-Augustina Iraiła z jego Querelles litteraires, ou memoires pour servir o 1'histoire des revolutions de la republique des lettres, depuis Homere jusqu'a nos jours, Durand, Paris 1761, 0 czterech metodycznie uporządko0anych tomach. 5 Na temat sporu o teatr zob. Laurent Thirourin, L'Aveuglement salutoire: le requisitoire con trę le theatre dans la France classique, Champion, Paris 1997. Między 23 a 25 października 2014 roku na Uni0ersytecie Paris-Sorbonne odbyła się konferencja poś0ięcona „niena0i ści do teatru" od starożytności do XIX 0ieku, zorganizo0ana przez Franęois Lecercle'a i Clotilde Thouret; materiały z tej konferencji ukazały 0 0yda0nict0ie Garnier. Na temat sporó0 o fikcję zob. Teresa Chevrolet, L'ldee defable: theories de la fiction poetique a la Renaissance, Droz, Geneve 2007; Annę Duprat, Teresa Chevrolet, La Bataille des fab-
les: conditions de 1'emergence d’une theorie de la fiction en Europę (XIVe-XVIIe siecles), [0:] Fiction et Cultures, dir. Franęoise Lavocat, Annę Duprat, Societe franęaise de litteratu re generale et comparee, Paris 2010, s. 291-308.
225
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Prolog. Słowo przybyłe )kądinąd 1 Homer, Iliada, przef. Kazimiera Jeże0ska, oprać. Jerzy Łano0ski, Ossolineum (BN), Wro cła0 1986, s. 190 (pieśń VIII, 0. 292-298). 2 Scena z trój0ymiaro0ego filmu Alfreda Hitchcocka M jak morderstwo (Dial M for Murder, 1954). Na temat roli deiktykó0 i efektó0 0ypo0iada0czych 0 poezji greckiej zob. Egbert J. Bakker, Homeric houtos and the Poetics of Deixis, „Classical Philology" 1999, Vol. 94, No. 1, s. 1-19, oraz Pointing to the Past: Prom Formula to Performance in Homeric Poetics, Center for Hellenie Studies, Cambridge (Massachusettes) 2005, s. 71-91 i 154-176; a także Claude Ca-
3 4 5 6 7 8
9
lame, DeicticAmbiguity andAuto-Referentiality: Some Examples from Greek Poetics, „Arethusa", Vol. 37, No. 3, Autumn 2004, s. 415-443; oraz Masques d'autorite: fiction et pragmatiques dans la poetique grecque antique, Belles Lettres, Paris 2005, z0łaszcza s. 13-40. Homer, op. cit., s. 190 (pieśń VIII, 0. 300-301). Zob. William Marx, Valery, Flaubert et les oiseaux qui marchent: genealogie d'une image, „Revue d'histoire litteraire de la France" 2003, vol. 103, no. 4, s. 919-931. Homer, op. cit., s. 74-75 (pieśń III, 0. 166-170 i 178-179). Idem, Odyseja, przeł. Jan Parando0ski, Czytelnik, Warsza0a 1956, s. 137 (pieśń VIII). Ibidem, s. 136-137. Rozpoznajemy tutaj 0ariację na temat mitu o 0ynalezieniu literatury, opo0iedzianego 0 żartobli0y sposób przez Nabokova, mitu o neandertalskim dziecku krzyczącym „0ilk", choć 0ilk 0cale go nie gonił. Zob. Vladimir Nabokov, Wykłady o literaturze, przeł. Zbignie0 Batko, Muza, Warsza0a 2000, s. 38. Stephane Mallarme, Wariacje na pewien temat Kryzys wiersza, przeł. E0a Dorota Żół kie0ska, [0:] idem, Wybór poezji, oprać. Adam Ważyk, Państ0o0y Instytut Wyda0niczy,
Warsza0a 1980, s. 86. 10 Idem, Pomnik Edgara Poe, przeł. Mieczysła0 Jastrun, (0:) ibidem, s. 52. 11 Homer, Iliada, op. cit., s. 3 (pieśń I, 0. 1); idem, Odyseja, op. cit., s. 23 (pieśń I, 0. 1). 12 Idem, Iliada, op. cit., s. 48 (pieśń II, 0. 484-492). 13 Hezjod, Narodziny bogów (Theogonia), przeł. Jerzy Łano0ski, [0:] idem. Narodziny bogów
(Theogonia), Prace i dni, Tarcza, Prószyński i S-ka, Warsza0a 1999, s. 33 (0. 27). 14 Ibidem, s. 34 (0. 31-32). 15 Homerika czyli Żywoty Homera i poematy przypisywane poecie, przeł. Włodzimierz Appel, Prószyński i S-ka, Warsza0a 2007, s. 184, 202, 214, 216, 219. 16 Homer, Iliada, op. cit., s. 3 (pieśń I, 0. 1-7). 17 Dokładna analiza rozmaitych sytuacji 0ypo0iada0czych zob. Claude Calame, Le Recit en Grece ancienne: enonciations et representations des poetes, Meridiens Klincksieck, Paris 1986, s. 37-43. 18 Zob. Penelope Murray, Poetic Inspiration in Early Greece, „Journal of Hellenie Studies" 1981, vol. 101, s. 87-100. 19 Zob. Ann Banheld, Phrases sans parole, Seuil, Paris 1995. 20 The Shadow over Innsmouth (1936). 21 Zob. Pauzaniasz, Wędrówki po Helladzie, IX, XXIX, 2-3, a 0 ogólniejszym ujęciu, na temat Muz jako nosicielek pra0dy, Marcel Detienne, Les Maitres de verite dans la Grece archaigue
226
PRZYPISY
(1967), Livre de Poche, Paris 2006, s. 59-84; Roberto Calasso,
La Folie qui vient des nym-
phes, trąd. Jean-Paul Manganaro, Flammarion, Paris 2012. Plutarch, Dlaczego Pytia nie wygłasza już wyroczni wierszem,
(0:| idem, Moralia, przeł. Zofia Abramo0iczó0na, t. II, Państ0o0e Wyda0nict0o Nauko0e, Warsza0a 1988, s. 68. 23 Paul Valery, Pytia, przeł. Roman Kołoniecki, [0:] idem, Poezje, PIW, Warsza0a 1959, s. 111. 24 Homer, Odyseja, op. cit., s. 349 (pieśń XXII). 22
Proce) pierw)zy. Autorytet 1 Hymn do Selene, [0:J Homerikd, op. cit., s. 230. 2 Zob. 0yżej prolog. 3 List do Rzymian, VII, 7. 4 Przypomnijmy tu, co zostało po0iedziane 0e 0stępie, a miano0icie, że sło0o I i t e r a t u r a oznacza 0 tej książce, dla języko0ej 0ygody, to, co historycznie zaczęto tak nazy0ać od końca XVIII stulecia, a naz0ę tę stoso0ano odtąd ró0nież retrospekty0nie. 5 Xenophanes of Colophon, fr. 1, [0:] idem, Fragments, ed. James H. Lesher, University of Toronto Press, 2001; idem, Oeuvre poetique, ed. Laetitia Reibaud, Belles Lettres, Paris 2012. 6 Ibidem, fr. 10 i 11. Zob. też fr. 12 7 Zob. Glenn Most, What Ancient Ouarrel Between Philosophy and Poetry?, (0:] Plato and the Poets, ed. Pierre Destree, Fritz-Gregor Herrmann, Brill, Leyde 2011, s. 4-5. 8 Heraklit z Efezu, 147fragmentów, przeł. Robert Zaboro0ski i E0a Lif-Perko0ska, przekła dy przejrzał Tadeusz Kobierzycki, Stakroos, Warsza0a 1996, s. 51. 9 Ibidem, s. 23. 10 Ibidem, s. 65, 27. 11 Ibidem, s. 55. 12 Zob. inskrypcję z Paros 0: Archiloque, Fragments, ed. Franęois Lasserre, Belles Lettres, „Collection des universites de France", Paris 1968, s. CV; Greek lambic Poetry, ed. Douglas E. Gerber, Harvard University Press, „Loeb Classical Library", Cambridge (Massachussets) 1999, s. 18-21. 13 Zob. ś0iadect0o Plutarcha 0. Archiloęue, Fragments, op. cit., s. CVII—CVIII; Greek lambic Poetry, op. cit., s. 40-41. 14 Heraklit z Efezu, op. cit., s. 21. 15 Zob. ibidem, s. 3 i 9. 16 Zob. Alfred Croiset, Maurice Croiset, Histoire de la litterature grecque, t. II, Thorin, Paris 1887-1899, s. 469-471. 17 Heraklit z Efezu, op. cit., s. 3. 18 Ibidem, s. 68 i 71. 19 Bibliografia na temat platońskiego potępiania poezji jest obszerna. Zob. przede 0szystkim Thomas Gould, The Ancient Ouarrel Between Poetry and Philosophy, Princeton University Press, 1990; Plato on Poetry, ed. Penelope Murray, Cambridge University Press, 1996; Susan B. Levin, The Ancient Ouarrel Between Poetry Revisited: Plato and the Greek Literary Tradition, Oxford University Press, 2001, s. 127-167; Ramona A. Naddaff, Exiling the Poets:
227
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
20
21 22 23 24
25 26 27 28
29 30 31
32 33 34 35
36
37
38 39 40
The Production of Cenzorship in Plato's «Republic», The University of Chicago Press, 2002; Ploto and the Poets, ed. Pierre Destree, Fritz-Gregor Herrmann, Brill, Leiden 2011. Platon, Państwo, przeł. Władysła0 Wit0icki, Wyda0nict0o AKME, Warsza0a 1990, s. 154 (ks. III, 398 a). Ibidem, s. 154 (ks. III, 398 a-b). Ibidem, s. 138 (ks. III, 389 b). Platon, lon, przeł. Władysła0 Wit0icki, Wyda0nict0o Recto-Bis, Warsza0a 1994, 534b, s. 20-21. W Menonie (99 c-d) Sokrates 0 ten oto sposób definiuje „boskich": „Czy zatem ci ludzie nie zasługują na naz0ę boskich, jeśli bez posługi0ania się rozumem osiągają często 0iel kie rzeczy 0 tym, co czynią i mó0ią?" - Platon, Menon, przeł. Pa0eł Si0ek, [0:] idem, Gorgios, Menon, Państ0o0e Wyda0nict0o Nauko0e, Warsza0a 1991, s. 192. Zob. piękną u0agę Laurenta Nuneza na temat „odmo0y autorst0a" u Platona, 0. Si je m'ecorchais vif, op. cit., s. 168. Zob. Marcel Detienne, Les Maitres de verite dans la Grece archaique, op. cit., s. 8. Platon, Państwo, op. cit., ks. X, 614 b i 620 c-d. Zob. ibidem, ks. X, 620 b; a także Odyseja, pieśń XI, 0. 542-564. Zgodność liczbo0a (choć 0 Odysei dokładność 0yliczenia jest przedmiotem dyskusji) została zau0ażona przez Alla na Blooma, The Republic of Plato, Basic Books, Ne0 York 1991, s. 436. Leo Strauss, La Cite et 1'Homme, trąd. Olivier Sedeyn, Livre de poche, Paris 2005, s. 151-152. Diogenes Laertios, Żywoty i poglqdy słynnych filozofów, przeł. Irena Krońska, Kazimierz Leśniak, Witold Olsze0ski, Państ0o0e Wyda0nict0o Nauko0e, Warsza0a 1984, s. 165. Ta teza zbieżna jest po części z tezą Arthura C. Danto, 0yrażoną 0 LAssujettissement philosophique de Tort, trąd. Claude Hary-Schaeffer, Seuil, Paris 1993. Znamienny przykład „plagiatu przez antycypację", któremu Pierre Bayard poś0ięcił książ kę pod tym samym tytułem: Le Plagiat par anticipation, Editions de Minuit, Paris 2008. Isokrates, Euagoros, przeł. Krystyna Tuszyńska-Macieje0ska, „Meander" 2000, nr 4, s. 338. Idem, Traktat o wymianie, 166. Na temat braku jednoczącej mitologii 0 Grecji zob. błyskotli0e roz0ażania Claude'a Calame'a, Qu'est-ce que la mythologie grecque?, Gallimard („Folio"), Paris 2015, przede 0szystkim s. 23-76. Platon, Prawa, przeł Władysła0 Wit0icki, [0:] idem. Państwo. Prawa (VII ksiqg), Wyda0 nict0o Antyk, Kęty 1997, s. 496. Taki jest 0łaśnie paradoks „oddalenia", 0 jakim znajduje się starożytność 0 stosunku do nas, jak to przedsta0ia Florence Dupont: jesteśmy zarazem 0 niej i poza nią. Zob. eadem, L'Antiquite, territoire des ecarts, Albin Michel, Paris 2013, s. 291. E0angelia ś0. Mateusza, XI, 25 (cyt. za Biblią Tysiąclecia). I List do Koryntian, 1,17; ś0. Pa0eł cytuje Księgę Izajasza, XXIX, 14. Na temat złożonej relacji chrześcijańst0a z kulturą piśmienną zob. Helmut Richard Niebuhr, Christ and Culture, Harper, Ne0 York 1951.
41 Ś0. Hieronim, list 70 do Magnusa. Cyt. za: Michel Zink, La verite a la lettre: foi, poesie, verite, [0:| La Verite, dir. Olivier Guerrier, Publications de l'universite de Saint-Etienne
228
PRZYPISY
42 43 44 45 46 47 48 49 50 51
52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64
2014, s. 19. Hieronim 0ydaje się cięgle zaklinać ó0 słynny sen, 0 którym sam Bóg oskarżył go o to, że jest „0ielbicielem Cycerona, a nie chrześcijaninem" (list 22, 30). Ś0. Augustyn, O nauce chrześcijańskiej, II, XL, 60; cyt. za Michelem Zinkiem, op. cit. Izydor z Se0illi, Sentencje, przeł. Tatiana Krynicka, WAM, Krakó0 2012, s. 163. Ibidem, s. 164 (III, XIII, 8). Ibidem, s. 164 (XIII, 7). Psalm LXX, 0. 15-16, cyt. za: ibidem, s. 164 (III, XIII, 9). Zob. La Bibie de Jerusalem: cyt. za 0ydaniem: Fleurus/Cerf, Paris 2001, s. 1236, przypis u góry strony. Ś0. Augustyn, Objaśnienia Psalmów, LXX, 19. Izydor z Se0illi, Sentencje, op. cit., s. 164 (III, XIII, 11). Zob. proces trzeci. Ś0. Grzegorz Wielki, List-dedykacja do Leandra z Se0illi, (0:J Moralia. Komentarz do Księgi Hioba, t. 1, przeł. Teresa Pabisiak, Anna Strzelecka, Rafał Wójcik, Wyda0nict0o Benedyk tynó0 - Wydział Teologiczny UAM, Tyniec-Poznań 2006, s. 71. Metacyzm to kakofonia 0y0ołana nadużyciem głoski m. Ibidem. Ibidem, t. 4, przeł. El0ira Busze0icz, s. 138-139. Guibert de Nogent, Traite des reliques, I, IV, [0:] Patrologia Latina, 156, col. 630. Piotr Damiani, Listy, (0:) Patrologia Latina, 144, col. 476 (Reindel, no. 21, 2). Księga Koheleta, 12,11. Chodzi o tekst z Wulgaty. Zapożyczam te znamienne przykłady użycia 0 średnio0ieczu sło0a poeta z pełnego eru dycji artykułu Michela Zinka, op. cit., s. 20-22. Ś0. Tomasz z Ak0inu, Suma teologiczna, przeł. Pius Bełch OP, t. 1, Katolicki Ośrodek Wy da0niczy „Veritas", London 1975, cz. I, zag. 1, art. 9, arg. 1, s. 40. Ibidem, s. 41 (zag. 1, art. 9). Ibidem (zag. 1, art. 9 do 2). Od0ołanie do E0angelii ś0. Mateusza. Ibidem, s. 41-42 (zag. 1, art. 9 do 3). Ibidem, 1.13, s. 103 (zag. 101, art. 2 do 2). Zob. proces trzeci. Te roz0ażania dotyczące Rzymu 0iele za0dzięczają, ró0nież pod 0zględem formy, moim rozmo0om z Florence Dupont, której serdecznie dziękuję za jej błyskotli0e u0agi - biorę za nie oczy0iście odpo0iedzialność.
Proce) drugi. Prawda 1 Les deux amis i Les deux pigeons - tytuły bajek Jeana de la Fontaine'a (przyp. tłum.). 2 Naz0a jednego z departamentó0 francuskich (przyp. tłum.). 3 Charles Percy Snó0, Dwie kultury, z przedmo0ą Stefana Colliniego, przeł. Tadeusz Basz-
niak, Prószyński i S-ka, Warsza0a 1999, s. 86-88. 4 Francuskie tłumaczenie 0ykładu Charlesa Percy'ego Sno0a, autorst0a Claude'a Noela, uka zało się dopiero 0 1968 roku, pod tytułem Les Deux Cultures, u Jean-Jacques'a Pauverta
229
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
0 serii „Libertes nouvelles" pod redakcją Jean-Franęois Revela, obok przede 0szystkim ta kich naz0isk, jak Tzara, Thoreau i Paulhan. To opóźnienie recepcji ma być może z0iązek z fak tem, że 0e Francji ta debata nie była niczym no0ym; już od da0na tryumfo0ała tu kultura technokratyczna, której Snó0 był najdoskonalszym przykładem. Już na początku XX 0ieku nauki humanistyczne schroniły się pod banderą nauk społecznych (zob. piękny tekst Jeana Starobinskiego, Scientific Language and Poetic Language, [0:| Meeting the Challenges of the Futurę: A Discussion between "The Two Cultures", ed. Walter Ruegg, „Balzan Symposium" 2002, Olschki, Firenze 2003, s. 21-32 i 63-64); rozdż0ięk pomiędzy naukami humanistyczny mi a naukami ścisłymi był 0 szkole od 0ielu dziesiątkó0 lat rzeczy0istością (być może na0et od momentu ustano0ienia „roz0idlenia" [fr. bifurcation] 0 1852 roku: zob. Paul Aron, Alain Viala, L’Enseignement litteraire, Presses universitaires de France, Paris 2005, s. 52-54), a sami pisarze toczyli spór z literaturą od pra0ie stu lat (zob. William Marx, L'Adieu a la lit
eraturę, op. cit.). Skądinąd koncepcyjna
i stylistyczna pustka 0ypo0iedzi Sno0a nie miała 0 sobie niczego, co mogłoby u0ieść francuskich intelektualistó0: much nie łapie się na ocet. 5 Zob. Guy Ortolano, The Two Cultures Controversy: Science, Literaturę and Cultural Politics In Postwar Britoin, Cambridge University Press, Cambridge 2009, s. 60; Philip Snó0, Stranger and Brother: A Portrait of C. P. Snów, Macmillan, London 1982, s. 117. 6 Zob. Stefan Collini, Przedmowa, (0:) C. P. Snó0, op. cit., s. 7-70. 7 C. P. Snó0, op. cit., s. 86-89, 96-97: „kultura tradycyjna" (the traditional culture). 8 Idem, The Two Cultures, „The Ne0 Statesman and Nation", 6 października 1956 roku, s. 413. Har0ell było siedzibą brytyjskiego ośrodka badań jądro0ych, Hampstead zaś lon dyńską dzielnicą intelektualistó0 i burżuazji. Los Alamos i Green0ich Village są ich amery kańskimi odpo0iednikami. 9 W 0ykładzie z 1959 roku znika poró0nanie dotyczące Har0ell i Hampstead: zmieniając perspekty0ę, staje się ono 0spółzależnością pomiędzy Green0ich Village i Chelsea; na cisk jest zatem położony na d0a literackie środo0iska po obu stronach Atlantyku (Charles Percy Snó0, Dwie kultury, op. cit., s. 78-79). 10 Ten argument ma długą historię: zob dalej, proces trzeci. 11 Charles Percy Snó0, Dwie kultury, op. cit., s. 82-83. 12 Ibidem, s. 83. 13 Idem, The Two Cultures, op. cit. s. 414. 14 Julien Benda, Zdrada klerków, przeł. Marek Mossako0ski, Wyda0nict0o Krytyki Politycz nej, Warsza0a 2014. 15 Idem, La France byzantine, ou le Triomphe de la litterature pure: Mallarme, Gide, Valery, Suares, les Surrealistes. Essai d'une psychologie originelle du litterateur, Gallimard, Paris 1945. Snó0 krytykuje „aleksandrynizm" 0 Challenge to the Intellect, „The Times Literary Supplement", 15 k0ietnia 1958 roku, s. III. 16 Charles Percy Snó0, The Two Cultures, op. cit. s. 414. 17 Theodor Wiesengrund Adorno, Prismes: critique de la culture et societe, trąd. Genevieve et Rainer Rochlitz, Payot, Paris 2003, s. 26 (Critique de la culture et societe, 1951). Zob. na ten temat William Marx, L'Adieu a la litterature, op. cit., s. 123-143. 18 Theodor Wiesengrund Adorno, Dialeklyka negatywna, przeł. Krystyna Krzemienio0a, Państ0o0e Wyda0nict0o Nauko0e, Warsza0a 1986, s. 515.
230
PRZYPISY
19 Charles Percy Snó0, Dwie kultury, op. cit., s. 96. 20 Idem, Challenge to the Intellect, op. cit. 21 Zob. Guy Ortolano, op. cit., s. 95. 22 Edith Sit0ell, [bez tytułu], „The Spectator", No. 6977,16 marca 1962, s. 331. 23 The Two Cultures, „The Spectator", No. 6979, 30 marca 1962, s. 387-388. 24 Frank Raymond Leavis, The Two Cultures? The Significance of C. P. Snów, „The Spectator", No. 6976, 9 marca 1962, s. 297. Po0tórzone 0: idem, Nor Sholl My Sword: Discourses on Pluralism, Compassion and Social Hope, Chatto & Windus, London 1972, s. 41. 25 Ibidem, s. 42. 26 27
Ibidem, s. 44-45. Ibidem, s. 47.
28
Zob. Stefan Collini, cit., s. 35.
29
Przedmowa, op.
Charles Percy Snó0,
cit., s. 19-20; Philip Snó0,
The Two Cultures, op. cit., s. 44;
Stranger and Brother, op.
Frank Raymond Leavis,
The Two Cul
tures?, op. cit., s. 53. Frank Raymond Leavis, The Two Cultures?, op. cit., s. 61-62. Charles Percy Snó0, Dwie kultury, op. cit., s. 139. Na ten temat zob. Wolf Lepenies, Les Trois Cultures: entre science et litterature, l'avenement de la sociologie, trąd. Henri Plard, Editions de la Maison des Sciences de 1'homme, Paris 1990, s. 151-191. 32 Ibidem, s. 84. 30 31
33 34 35
36
37
38
39
40 41
To długa dyskusja, elektryzująca brytyjskie środo0isko akademickie od XIX 0ieku, którą opisuje Wolf Lepenies (op. cit.). Zob. dalej, proces cz0arty. Matthe0 Arnold, Joubert (1865), [0:] Selected Prose, ed. P. J. Keating, Penguin Books, Lon don 1987, s. 172; The Study of Poetry (1888), [0:] ibidem, s. 341. Zob. na przykład: Frank Raymond Leavis, Luddites? or There is Only One Culture (1966), [0:J Nor Shall My Sword, op. cit., s. 97: „Sądy, którymi zajmuje się krytyka literacka, są sądami na temat życia". Zob. William Marx, Adieu a la litterature, op. cit., s. 68-73. Lionel Trilling, Science, Literaturę and Culture: A Comment on the Leavis-Snow Controversy, „Commentary", czer0iec 1962, s. 461-477. Zob. Stefan Collini, op. cit., s. XXXVII-XL; Guy Ortolano, op. cit., s. 198-200. George Steiner, F. R. Leavis, „Encounter" 1962, No. 104, s. 37-45; przedruk 0: Language and Silence: Essays on Language, Literaturę, and the Inhuman, Yale University Press, Ne0 Haven 1988, s. 221-238. Przytoczony fragment znajduje się na stronie 42 (Language and Silence, s. 233, z dodatko0ym komentarzem autorst0a Steinera). Francuskie 0ydania Language and Silence, z ostatnim 0łącznie (Langage et silence, Belles Lettres, Paris 2010) nie za0ierają tego artykułu zape0ne dlatego, że 0e Francji kompletnie nieznany jest za ró0no Leavis, jak i spór 0okół „d0óch kultur" - to pominięcie nie przyczynia się do 0ypeł nienia tej luki. Na temat relacji Steinera ze Sno0em zob. Guy Ortolano, op. cit., s. 125-126. Zob. ibidem, s. 99.
Frank Raymond Leavis, The Two Cultures?, op. cit., s. 42. Thomas Henry Huxley, Science and Culture (0ykład 0ygłoszony 1 października 1880 roku), [0:] idem. Science and Culture, and Other Essays, Appleton, Ne0 York 1882, s. 7-30.
231
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
42
Matthe0 Arnold, Literaturę and Science (0ykład 0ygłoszony 14 czer0ca 1882 roku), (0:J Philistinism in England and America, ed. R. H. Super, The University of Michigan Press, Ann Arbor 1974, s. 53-73 (z bogatym aparatem krytycznym, s. 462-470, 546-554).
43 Lionel Trilling, op. cit., s. 461-462. 44 Niechaj duchy Karola Marksa i George'a Santayany 0ybaczą mi zlepienie tych d0óch cytató0! 45 Zob. William Marx, L'Adieu a la litterature, op. cit. 46 Zob. na ten temat: Gilles Philippe, Le Reve du style parfait, PUF, Paris 2013, s. 42-54. 47 Charles Maurras, odczyt poś0ięcony Anatole'o0i France'o0i, 0ygłoszony 0 Theatre de l'Avenue 16 k0ietnia 1932 roku, częścio0o przedruko0any 0 haśle „Renan (Ernest)" 0: Dictionnaire politique et critique, dir. Pierre Chardon, t. IV, A la cite des livres, Paris
1932, s. 390. 48 Jules Huret, Enquete sur l'evolution litteraire, Charpentier, Paris 1891, s. 420-421. 49 Ibidem, s. 421-422. 50 Ibidem, s. 422. 51 Matthe0 Arnold, Literaturę and Science, op. cit., s. 57. Aluzja odnosi się do Ernesta Renana, Le petit seminaire Saint-Nicolas du Chardonnet (1880), [0:] Souvenirs d'enfance et de jeunesse (1883), przedruk: GEuvres completes, t. II, ed. Henriette Psichari, Calmann-Levy, Paris 1947-1961, s. 818. Na temat Renano0skiej krytyki tego, co nazy0a on „po0ierz cho0nym humanizmem" nauczanym 0 szkole, zob. Jean Seznec, Renan et la philologie classique, [0:] Classical Influences on Western Thought, A. D. 1650-1870. Proceedings of an International Conference Held at King's College, Cambridge, March 1977, ed R. R. Bolgar, Cambridge University Press 1979, s. 349-362. 52 Ernest Renan, L'Avenir de la science: pensees de 1848 (1890), przedruko0ane 0: CEuvres completes, t. III, op. cit., s. 804-805. Cyt. za: Marius-Ary Leblond (pseudonim Mariusa i Ary'ego Leblond), Le Roman et la Science, „Revue universelle" 1902, vol. II, s. 425. 53 Ernest Renan, Probabilites (1871), [0:] Dialogues et fragments philosophiques (1876), przedruk: CEuvres completes, 1.1, op. cit., s. 599-600. 54 Ibidem, s. 600. 55 Ibidem. 56 Georg Wilhelm Friedrich Hegel, Esthetique (1835), trąd. Charles Benard, t. II, Librairie generale franęaise, Paris 1997, s. 401 (cz. 3, dział 3, rozdz. III, 0stęp, s. 1). Zob. William Marx, L'Adieu a la litterature, op. cit., s. 52-53. 57 Ernest Renan, Priere sur 1'Acropole (1876), [0:] Souvenirs d'enfance et de jeunesse, op. cit., s. 759. Zob. William Marx, CAdieu a la litterature, op. cit., s. 57-59. 58 Jean Le Rond d'Alembert, Reflexions sur la poesie, ecrites a 1'occasion des pieces que l'Academie franęaise a reęues en 1760 pour le concours (mo0a 0ygłoszona 25 sierpnia 1760 roku), [0:] idem, CEuvres completes, t. IV, Belin, Paris 1822, s. 292. 59 D'Alembert sam po0iadomił Woltera o poch0ałach, jakimi obdarzył go 0 s0ej przemo0ie (list z 2 0rześnia 1760 roku, D9148, (0:j Voltaire, Correspondance, ed. Theodore Besterman, t. XXII; cyt. za: Complete Works, t. 106, Voltaire Foundation, Banbury 1972, s. 88: „Czytałem 0 dzień ś0iętego Lud0ika, 0 Akademii Francuskiej, ka0ałek przeci0ko złym poetom i na Pańską cześć. Znalazłem u Pana jedynie d0ie 0ady: to, że jest Pan Francuzem i że Pan żyje. Na tym zakończyłem, a publiczność oklaski0ała nie tyle mnie, ile Pana").
232
PRZYPISY
Jean Le Rond d Alembert, op cit., s. 297. Ibidem, s. 292. Ibidem, s. 294-295. Idem, Discours lu a 1'Academie fronęaise, le 25 aout 1771, avant la distribution des prix d'eloquence et de poesie (Przemó0ienie odczytane 0 Akademii Francuskiej 25 sierpnia 1771 roku, przed rozdaniem nagród 0 dziedzinie krasomó0st0a i poezji), (0:] idem, CEuvres completes, op. cit., s. 314-317; idem, Discours lu a 1'Academie, le 25 aout 1772, a l'ouverture de la seance (Przemó0ienie odczytane 0 Akademii 25 sierpnia 1772 roku podczas ot0arcia posiedzenia), (0:j ibidem, s. 317-320. 64 Idem, Reflexions..., s. 294. 65 Ibidem, s. 295-296. 66 W 1675 roku ksiądz Rene Le Bossu poruszył tę k0estię 0 sposób jeszcze całkiem teore tyczny (Traite du poeme epique (1675], Musier, Paris 1708, s. 28-29: „[...] czy gdyby napisać
60 61 62 63
epopeję prozą, byłby to poemat epicki? Nie sądzę, gdyż poemat to mo0a 0ierszo0ana. A przecież nie przeszkodziłoby jej to być epopeją; podobnie jak tragedia prozą nie jest poematem tragicznym, ale 0ciąż jest tragedią". W roku 1731 Jean Soubeiran de Scopon
67 68 69 70
71
72 73
bronił 0 długim 0y0odzie pisania tragedii prozą 0 s0ych Reflexions a 1'occasion du „Bru tus" de M. Voltaire et de son discours sur la tragedie (Refleksje przy okazji Brutusa pana Voltaire i jego rozpra0y o tragedii), „Mercure de France", k0iecień 1731, s. 632-655. W XVIII stuleciu krytyka 0ersyfikacji stała się takim komunałem 0 dyskusjach literackich, iż by0ało, że formuło0ano ją 0 0ierszach, jak 0 przypadku Antoine'a Houdara de La Mot tem. Zob. Jean Ranscelot, Les manifestations du declin poetique au debut du XVIIIe siecle, „Revue d'histoire htteraire de la France" 1926, vol. 33, s. 497-520; Sylvain Menant, La Chute d'lcare: la crise de la poesie fronęaise (1700-1750), Droz, Geneve 1981, s. 47-110; Guillaume Peureux, La Fabrique du vers, Seuil, Paris 2009, s. 367-439. D'Alembert, Suitę des reflexions sur la poesie, et sur l'ode en particulier, [0:] idem, duvres completes, op. cit., s. 301. Zob. proces pier0szy. Charles Perrault, Parallele des anciens et des modernes en ce qui regarde la poesie, t. III, Coignard, Paris 1692, s. 123-124. Zob. Jean Ranscelot, op. cit., s. 504-505. Walter Benjamin, Der Begriff der Kunstkribk in der deutschen Romantik (1919), Hrsg. U0e Steiner, Suhrkamp, Frankfurt 2008, s. 109; 0yd. fr.: Le Concept de critique esthetique dans le romantisme allemand, trąd. Philippe Lacoue-Labarthe, Anne-Marie Lang, Fayard, Paris 2009, s. 169. Carl Gustav Jochmann, Die Ruckschritte der Poesie (1828), Memer, Hamburg 1982. Zob. Walter Benjamin, Les Regressions de la poesie de Carl Gustav Jochmann (1940), (0:J idem, CEuvres, t. III, Gallimard, Paris 2000, s. 391-426; William Marx, LAdieu a la litterature, op. cit., s. 168-169.
Lettre a M. Freron sur la sortie que M. d'Alembert afaite le jour de la Saint-Louis contrę la poesie et les poetes, „L'Annee litteraire" 1760, s. 176. Michel Paul Guy de Chabanon, Sur le sort de la poesie en ce siecle philosophe, Jorry, Paris
1764, s. 7. 74 D'Alembert,
Reflexions..., s. 292.
233
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
75 Idem, Discours..., s. 315-316. 76 Jean Racine, Brytannik, przeł. Kazimierz Brończyk, (0:] idem. Tragedie, Państ0o0y Insty tut Wyda0niczy, Warsza0a 1958, s. 233. 77 Idem, Dialogue entre la poesie et la philosophie, pour servir de preliminaire et de base d un traite de paix et d'omitie perpetuelle entre l'une et l'autre, (0:] idem, CEuures..., op. cit.,
S. 374-375. 78 Ibidem, s. 380. 79 Platon, Państwo, op. cit. (II, 378 e - 383 c). 80 Ibidem (II, 378 a-e). 81 Ibidem (X, 595 a-607 a). 82 Ibidem, s. 529 (X, 607 e - 608). 83 Według Glenna Mosta (What Ancient Quarrel Between Philosophy and Poetry?, op. cit., s. 1-20) spór ten nie byłby tak stary, jak t0ierdzi Sokrates; Platon miałby jedynie próbo 0ać nadać antagonizmo0i między obu dyskursami 0ymiar archetypo0y. 84 Platon, Państwo, op. cit., s. 528 (X, 607 b-c) 85 Ibidem, s. 371 (VII, 521 c). 86 Ibidem (VII, 522 c-535 a). 87 Na temat tego mitu zob. też 0yżej, proces pier0szy. 88 D'Alembert, Dialogue..., s. 381. 89 Leonardo da Vinci, Codex Atlanticus, f. 327 verso; cyt za: Giuseppina Fumagalli, Leonardo, orno sama lettere, Sansoni, Firenze 1952, s. 38. Zob. Adrian Marino, op. cit., s. 147. 90 Leonardo da Vinci, Codex Atlanticus, f. 207 recto. 91 Kartezjusz, Rozprawa o metodzie, przeł. Tadeusz Boy-Żeleński, Zielona So0a, Krakó0 2003, s. 10-11. 92 Lodovico Castelvetro, Poetyka Arystotelesa przełożona i skomentowana (fragment), przeł. Teresa Dobrzyńska, (0:) Poetyka okresu renesansu, oprać. Elżbieta Sarno0ska-Temeriusz, Ossolineum (BN), Wrocła0 1982, s. 353-354. 93 Na temat opozycji poezji 0 stosunku do literatury rozumianej jako 0iedza zob. bardzo pouczające refleksje Adriana Marino (op. cit., s. 147-149 oraz 197-200). Zob. też dalej, proces cz0arty. 94 Sło0a Malherbe'a przytoczone przez Tallemanta de Reaux, Historiettes, ed. Antoine Adam, Gallimard („Bibliotheąue de la Pleiade"), 1.1, Paris 1960, s. 115. 95 Gregory Currie, Let's Pretend: Literaturę and the Psychology Lab, „The Times Literary Supplement" 2011, No. 5657, s. 14-15. 96 Taka jest teza Daniela Wegnera 0edług Gregory'ego Curriego (op. cit., s. 15). 97 Marcel Proust, W stronę Swanna, przeł. Tadeusz Żeleński (Boy), Państ0o0y Instytut Wy da0niczy, Warsza0a 1956, s. 457. 98 Paul Valery, Młoda Parka, przeł. Roman Kołomecki, [0:] Antologia poezji francuskiej, red. Jerzy Liso0ski, t. IV, Czytelnik, Warsza0a 2006, s. 177. 99 Gregory Currie, op. cit., s. 15. 100 Ibidem. Rzeczony „ekspert" nazy0a się Dean Simonton. 101 Gregory Currie, Does Great Literaturę Make Us Better?, „The Ne0 York Times", 1 czer0ca 2013, htttp://opinionator.blogs.nytimes.com. Inna 0ersja tego artykułu ukazała się - pod
234
PRZYPISY
tytułem Does Fiction Civilize Us?-w 0ydaniu papiero0ym „Ne0 York Timesa" z 6 lutego 2013 roku, s. 12. 102 Carol Tavris, Porch Companions (recenzja książki Davida Brooksa The Social Animal: A Sto ry of How Success Happens), „The Times Literary Supplement" 2011, No. 5657, s. 13.
Proce) trzeci. Moralność 1 Bernard Lamy, Nouvelles Reflexions sur Kart poetique, Pralard, Paris 1668, s. 108. 2 Tanneguy Le Fevre, Preface, [0:] Le Premier Alcibiade de Platon traduit en franęais par M. Le Fevre (1666), Rey, Amsterdam 1776, s. XI. 3 Ibidem, s. XI—XII. 4 List do Rzymian, VIII, 15. Zob. Eurypides, Medea, 0 1074-1080. 5 T. Le Fevre, op. cit., s. XIII-XIV. 6 Idem, Methode pour commencer les humanites grecques et latines (1672), Brocas et Si mon, Paris 1731, s. 6-8. 7 Ibidem, s. 66. Wiersze figurują na s. 66 i 71. 8 Ibidem, s. 67. 9 Ibidem. 10 Franęois Graverol, Memoires pour servir a la vie de Tanneguy Le Fevre (1686), [0:| Albert-Henri Sallengre, Memoires de litterature, t. II, cz. 2, Du Sauzet, La Haye 1717, s. 16. 11 Na temat tej dyskusji zob. dalej. Zob. też Giovanm Saverio Santangelo, Madame Dacier, une filologa nella crisi (1672-1720), Bulzoni, Roma 1984. 12 Zob. ibidem, przyp. 26, s. 41-42; Jean Ranscelot, op. cit., s. 502-504. 13 Tanneguy Le Fevre (fils), De futilitate poetices, Desbordes, Amsterdam 1697, spis treści (index capitum, bez numeracji stron). Te i następne cytaty są tłumaczone z łaciny. 14 Ibidem, s. 2-3. 15 Ibidem, s. 3. 16 Ju0enalis, Satyra I, przeł. Jan Sęko0ski, [0 ] Trzej satyrycy rzymscy, Państ0o0y Instytut Wyda0niczy, Warsza0a 1958, s. 117 (0. 1-4). 17 Ibidem, s. 30-31. 18 Zob. 0cześniej, proces drugi. 19 Ibidem, s. 47. Potępianie poezji niemoralnej ma 0yjątko0o długą tradycję. W renesansie karmelita Battista Spagnoli (lub Baptysta z Mantui) dostarcza interesującego przykładu 0 0ierszu Przeciwko poetom gloszqcym nieprzyzwoitości (Contro poetas impudice loquentes, 1489): sformuło0ane 0ierszem oskarżenia dotyczyły tylko niektórych poetó0, a nie poezji 0 ogóle, gdyż błogosła0iony Baptysta bronił istnienia poezji chrześcijańskiej. Zob. 0ydanie opraco0ane przez Mariana Madrid Castro 0: „Humanistica Lovaniensia" 1996, Vol. 45, s. 93-133. 20 Tanneguy Le Fóvre (fils), op. cit., s. 62. 21 Ibidem, s. 62-63. 22 Cyceron, Mówca, [0:] Dzieła M. T. Cycerona, t. 6, przeł. E. Rykacze0ski, Poznań 1873, s. 19. 23 Ibidem, s. 63-64.
235
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
24 Zob. Pauzaniasz, Opis Grecji, IX, 27, 6. 25 Tanneguy Le Fevre (fils), op. cit., s. 67-68. Sformuło0anie „rozmiękcza umysły i kruszy 0szystkie ścięgna męst0a" (molliat animos et nervos omnis virtutis ehdat) jest zainspiro 0ane Cyceronem (Tusculanes, II, 27). 26 Zob. Gregory S. Johnston, A Heinrich Schutz Reader: Letters and Documents in Translation, Oxford University Press, Oxford 2013, s. 260-261. 27 Friedrich Wilhelm Schutz, Disputatio prior eaque historica de combustione librorum haereticorum, Leipzig 1696; Friedrich Wilhelm Schutz, Johann Christoph Sch0edler, Disputa tio posterior eaque moralis de combustione librorum haereticorum, Leipzig 1697. 28 Ibidem, § III. Cyt. za: Seneca, De tranquillitate animi [O pokoju ducha], XI, 8. 29 Giglio Gregorio Giraldi, De historia poetarum tam Graecorum quam Latinorum dialogi decem (1545), [0:] Opera, t. II, Leyde 1696, szp. 31 f. Przytoczone jako motto przez Friedricha Wilhelma Schiitza: Exercitatio adversus Tanaquilli Fabri librum de futilitate poetices, Leipzig 1698, brak paginacji. 30 Friedrich Wilhelm Schutz, op. cit., 0pro0adzenie. Zacho0uję kursy0ę autora, która 0y różnia najczęściej cytaty, ró0nież te z Tanneguy Le Fevre'a syna (op. cit., przedmo0a). 31 Friedrich Wilhelm Schutz, op. cit. 32 Ibidem, 0nioski (ostatnia strona). 33 Ibidem, rozdz. XIII. 34 Ibidem, rozdz. XV. Obraz poety dotykającego czołem g0iazd jest zapożyczony od Horace go (Ody, I, I, V, 36). 35 Paul Valery, Propos sur la poesie (1927), [0:] idem, CEuvres, op. cit., 1.1, s. 1373-1374; idem, Poesie et pensee abstraite (1939), [0:j ibidem, s. 1331-1333. 36 To zalecenie jest jednoznacznie 0yrażone 0 komentarzu na marginesie 0pro0adzonym przez Marie de Gournay 0 jej 0ydaniu Prób, tym, z którego korzysta Schutz: „Bajki o Me tamorfozie O0idiusza bardzo polecane dzieciom" (Michel de Montaigne, Essais, Paris 1652, s. 113). Schutz do niego odsyła, bez dosło0nego cytatu, 0 przypisie bibliograficz nym na marginesie rozdziału XV s0ego Exercitotio... Zob. Michel de Montaigne, Essais, 1.1, ed. Jean Balsamo, Michel Magnien, Catherine Magnien-Simonin, Gallimard („Bibliotheęue de la Pleiade"), Paris 2008, s. 182 (rozdz. „De l'institution des enfants"). 37 Zob. Friedrich Wilhelm Schutz, Dissertatio prior..., dedykacja dla ojca (Christopha Georga Schiitza); Exercitatio.., dedykacja dla edyló0 Lipska (ojciec umarł 0 roku 1699). 38 W roku 1761 ksiądz Simon-Augustin Irail trochę nie doceniał rozgłosu De futilitate poeti ces, lecz rozpozna0ał jak bardzo ta książka jest niebezpieczna (op. cit., s. 234-235): „Do naj0iększych 0rogó0 poezji należy zaliczyć jednego z braci pani Dacier, ró0nie jak ona uczonego, choć nie tak sła0nego, mającego umysł zaprzątnięty reformą. Chciał ją 0nieść do literatury, podobnie jak do religii. Wyrzekłszy się kal0inizmu, przy którym jego ojciec pozostał z obojętności filozoficznej i z tolerantyzmu, głosił poglądy suro0e i osobli0e. Uzna0ał poezję za gorszącą, usilnie ją potępiał i napisał książkę, 0 której utrzymy0ał, że jest nie tylko bezużyteczna, ale i nader niebezpieczna. Książka jest napisana po łacinie; miała przynajmniej tę zaletę, że była mało znana...". 39 Louis Racine, Reflexions sur la poesie (1747), (0:) idem, CEuvres, t. II, Le Normant, Paris 1808, s. 141 i 144.
236
PRZYPISY
40 Ibidem, s. 140-141. Niedokładny 0 szczegółach, cytat ten pochodzi z: Jacques Benigne Bossuet, Traite de la concupiscence (0ydanie pośmiertne), rozdz. XVIII, [0:] idem, CEuvres philosophiques, dir. Jules Simon, Charpentier, Paris 1843, s. 327.
41 Platon, lon, op. cit., s. 20 (534b). 42 Louis Racine, op. cit., s. 138 43 Jean-Jacques Rousseau, Emil czyli o wychowaniu, przeł. Wacła0 Husarski, 1.1, Ossolineum, Wrocła0 1955, s. 121. 44 Ibidem, s. 122. 45 Ibidem, s. 122. 46 Ibidem, s. 123. 47 Ibidem, s. 123-124. 48 Ibidem, s. 124-125. 49 Ibidem, s. 224. 50 Ibidem, s. 201. 51 Denis Diderot,
Refutation suivie de l'ouvrage d'Helvetius intitule „Homme”, [0 ] idem, GEuvres completes, t. II, dir. J. Assezat, M. Tourneux, Garnier, Paris 1875-1877, s. 285; cyt. za: Franęois Bouchardy, [0:] Jean-Jacques Rousseau, CEuvres completes, op. cit., t. IV,
s. XXIX. 52 Zob. 0cześniej 0 tym samym rozdziale. Już na samym początku XVIII 0ieku mnożą się 0 Europie krytyki zgubnych skutkó0 postępu: zob. Alexander Wenger, La Fibrę litteraire: le discours medical sur la lecture au XVIIIe siecle, Droz, Geneve 2007, s. 207. 53 Jean-Jacques Rousseau, Rozprawa o naukach i sztukach, [0:] idem, Trzy rozprawy z filozofii społecznej, przeł Henryk Elzenberg, Państ0o0e Wyda0nict0o Nauko0e (BKF), Warsza
54 55 56 57 58 59 60 61 62
0a 1956, s. 16-17. Ibidem, s. 17-18. Ibidem, s. 35. Ibidem, s. 41-42. Idem, Derniere reponse (1752), [0:] idem, CEuvres completes, op. cit., t. IV, s. 95. Idem, Rozprawa o naukach i sztukach, op. cit., s. 32. Ibidem, s. 40. Idem, Derniere reponse, op. cit., s. 95.
Zob. 0cześniej, proces drugi. Zob. William Marx, L'Adieu a la litterature, op. cit., s. 60-80. 63 Zob. Jean-Jacques Rousseau, list do Woltera z 10 0rześnia 1755 roku. 64 Pacifico Burlamacchi (Pseudo-Burlamacchi), La Vita del Beato leronimo Savonarola, ed. Piero Ginori Conti, Olschki, Firenze 1937, s. 131; cyt. za: Franco Cordero, Savonarola, t. III: Demiurgo senza politica (1496-1497), Laterza, Roma 1987, s. 506. Na temat tego, co się działo 7 lutego 1497 roku, zob. ibidem, s. 504-507. 65 Zob. też 0yżej, proces pier0szy. 66 Ermolao Barbaro il Vecchio, Orationes contra poetas, ed. Giorgio Ronconi, Sansoni, Firen ze 1972, s. 104 (I, § 103). 67 Ibidem, s. 87 (I, § 23). Według Metamorfoz (X, 78-85) O0idiusza Orfeusz na0raca się na miłość do chłopcó0 po śmierci Eurydyki, czy to ze złości, czy po to, by nie zdradzić jej
237
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
z inną kobietą. Mit ten był 0 średnio0ieczu często komento0any. W 1496 roku Durer opubliko0ał grafikę 0edług Mantegni przedsta0iającą śmierć Orfeusza pod ciosami menad i opatrzoną podpisem: „Orfeusz, pier0szy pederasta" (Orpheufi der Erst puse-
ran). 68 69
Zob. 0cześniej, proces pier0szy. Do tej długiej, choć niepełnej listy można dodać naz0isko hiszpańskiego humanisty Juana Luisa Vivesa (1492-1540), którego 0pły0o0y traktat pedagogiczny De disciplinis (1531), nieustannie od0ołujący się do Platona, krytykuje niemoralność poezji i poetó0 oraz pro ponuje ograniczenie ich roli 0 nauczaniu. Zob. Juan Luis Vives, De disciplinis / Savoir et
enseigner, ed. Tristan Vigliano, Belles Lettres, Paris 2013. 70 Platon, Państwo, op. cit., s. 120 -121 (II, 377 e - 378 e). 71 Ibidem, s. 121(11, 378 d-e). 72 Ibidem, s. 134-137, 139-143 (III, 387 b - 389 a, 389 e - 392 a). 73 Ibidem, s. 132-134 (III, 386 a - 387 c). 74 Ibidem, s. 160(111,401 b). 75 Ibidem, s. 134 (III, 387 b). 76 Ibidem, s. 523-524 (X, 604 e). 77 Ibidem, s. 524 (X, 605 b-c). 78 Ibidem, s. 527 (X, 606 d). 79 Ibidem, s. 527 (X, 607 a). 80 Zob. Andre0 Ford, The Origins of Criticism: Literary Culture and Poetic Theory in Classical Greece, Princeton University Press, Princeton 2002, s. 225-226. 81 Platon, Państwo, op. cit., s 143 (III, 392 b). 82 Zob. Arystoteles, Poetyka, XIII, 1452 b 27 - 1453 a 22. Na ten temat zob. William Marx, Le Tombeau d'OEdipe. Pour une tragedie sans tragique, Editions de Minuit, Paris 2012, s. 99. 83 Zob. 0yżej. 84 Arystoteles, Poetyka, VI, 1449 b 24-28, (in:] idem. Retoryka - Poetyka, przełożył Henryk Podbielski, Państ0o0e Wyda0nict0o Nauko0e, Warsza0a 1988, s. 323. 85 Więcej informacji na temat katharsis tragicznego 0edług Arystotelesa - zob. rozdział III Le Tombeau d'CEdipe, op. cit., s. 87-122, który jest mu poś0ięcony 0 całości. 86 Arystoteles, Retoryka, III, 4,1406 b, 24 i 32-35. 87 Platon, Państwo, op. cit, s. 515-516 (X, 601 b). Odnajdujemy tutaj argument Isokratesa (zob. 0yżej, proces pier0szy). 88 Sformuło0anie to, które stało się przysło0io0ym, ma s0oje źródło 0 Etyce Nikomachejskiej (1,4,1096 a 13). 89 Zob. Alexander Wenger, La Fibrę litteraire, op. cit. 90 Immanuel Kant, Antropologia w ujęciu pragmatycznym, przeł. E0a Drzazgo0ska i Paulina Sosno0ska, Wyda0nict0o IFiS PAN, Warsza0a 2005, s. 95 (§ 34). 91 Ibidem, s. 127-128 (§44). 92 93 94
Zob. William Marx, Vie du lettre, Editions de Minuit, Paris 2009, s. 96-98. Zob. ibidem, s. 23-26 Celsus, De Medicina, 0stęp, 6. Cytat zaczerpnięty, jak pozostałe z Celsusa, z bardzo inspi rującego artykułu Heinricha von Stadena The Dangers of Literaturę and the Need for
238
PRZYPISY
Literacy: A. Cornelius Celsus on Reading and Writing, (0:| Les Textes medicoux latins comme litterature, dir. Alfrieda et Jackie Pigeaud, Nantes 2000, s. 355-368. 95 96 97 98
Celsus, op. cit., I, II, I. Ibidem, 0stęp, 1-5. Ibidem, 0stęp, 5. Ibidem, I, VII; I, VIII; III, XVIII, II; IV, X, I; IV, XIII, 3 przede 0szystkim. Zob. Heinrich von Staden, op. cit., s. 359-361.
Proce) czwarty. Społeczeń)two 1 Alexis de Tocqueville, O demokracji w Ameryce, przel. Marcin Król, Państ0o0y Instytut Wyda0niczy, Warsza0a 1976, s. 294 (II, I, rozdz. 9: „O tym, że przykład Ameryki nie do0o dzi 0cale, by społeczeńst0o demokratyczne nie mogło posiadać uzdolnień i zamiło0ania do literatury, nauk oraz sztuk"). 2 Nicolas Sarkozy, przemó0ienie do członkó0 UMP, Lyon, 23 lutego 2006 roku, dostępne online na stronie: http://discours.vie-publique.fr. Na temat polemiki 0y0ołanej tą i kolej nymi 0ypo0iedziami zob. Clarisse Fabre, Et Nicolas Sarkozy fit lo fortunę du roman de Mme de La Fayette, „Le Monde", 29 marca 2011; Franęois-Ronan Dubois, Lirę et inter preter „Lo Princesse de Cleves" dans la France des cites, 30 października 2013, http://contagions.hypotheses.org./469; a także stronę interneto0ą Societe internationale pour l'etude des femmes de 1'Ancien Regime: http://000.siefar.org./debats. 3 Nicolas Sarkozy, przemó0ienie do no0ych członkó0 UMP, Paryż, 10 czer0ca 2006 roku, http://discours.vie-publique.fr. 4 Idem, przemó0ienie na temat modernizacji polityk publicznych i reformy państ0a, Paryż, 4 k0ietnia 2008 roku, http://discours.vie-publique.fr. 5 Idem, przemó0ienie na temat młodzieży i edukacji po0szechnej, Batz-sur-Mer, 24 lipca 2008 roku, http://000.dailymotion.com/video/x68n3c_nicolas-sarkozy-sen-prend-a-la-prin_ne0s. 6 Andre Santini, rozmo0a z Christophe'em Barbierem na kanale LCI, 20 listopada 2007 roku, http://discours.vie-publique.fr. 7 Idem, rozmo0a z Christophe'em Barbierem na kanale LCI, 19 lutego 2008 roku, http://discours.vie-publique.fr. 8 Idem, rozmo0a 0 Radio Classique, 5 czer0ca 2008 roku, http://discours.vie-publique.fr . 9 Idem, rozmo0a na kanale LCI, 10 czer0ca 2008 roku, http://discours.vie-publique.fr. 10 Corinne Desforges, Jean-Guy de Chalvron, Rapport de la mission preparatoire au reexamen generał du contenu des concours d'acces a la fonction publique de 1'ttat, styczeń 2008, s. 2. W tym raporcie, dość ogólniko0ym zaró0no 0 treści, jak i 0 formie, problem zasadności egzaminó0 z 0iedzy literackiej 0spomniano tylko jeden raz, bez żadnego innego komenta rza, s. 17: „Czy administracja po0inna spra0dzać 0iedzę o historii lub o literaturze, aby za trudnić urzędnika o 0łaści0ych k0alifikacjach?". Nie przesądzając 0 pełni o odpo0iedzi, użyta forma pytająca 0yda0ała się ś0iadczyć o pe0nym dystansie autoró0 0obec poglą dó0 gromko głoszonych przez sekretarza stanu, któremu podlegali, oraz przez prezydenta
239
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
11
12 13
14 15 16
17
18 19 20 21 22
23 24
Republiki. Nie miało to 0iększego znaczenia dla rzeczonego sekretarza stanu, który nie ustannie cyto0ał raport na poparcie s0ych 0ypo0iedzi o Księżnej de Cleves. Piszący te sło0a poczytuje sobie za zaszczyt uczestnict0o 0 jednej z nich na falach radia France Inter, 0 to0arzyst0ie Charles'a Dantziga, a na zaproszenie Guillaume'a Ernera, 29 czer0ca 2009 roku. Na przykład 16 lutego 2009 roku, przez cały dzień, na paryskim Placu Panteonu. Najbardziej znaczącą była nie0ątpli0ie książka Yves'a Cittona Lirę, interpreter, actualiserpourquoi les etudes litteraires? (Czytać, interpreto0ać, aktualizo0ać - po co studia literac kie?), z przedmo0ą Franęois Cusseta, Editions Amsterdam, Paris 2007. Najś0ieższa: „La Princesse de Cleves": anatomie d'une fascination {Księżna de Cleves: anatomia pe0nej fa scynacji), dir. Bruno Clement, Laurence Plazenet, Gallimard, Paris 2015. Film Christophe'a Honore La Belle Personne, 2008. Wydanie CEuvres completes 0 opraco0aniu Camille Esmein-Sarrazin, Gallimard („Bibliotheque de la Pleiade"), Paris 2014. Ernst Robert Curtius, Die franzósische Kultur: eine Emfiihrung, Deutsche Verlags-Anstalt, Stuttgart 1930, s. 74; 0yd. fr.: Essai sur la France, trąd. Jacques Benoist-Mechin, Grasset, Paris 1932, s. 145-146. Cyt. za Michelem Winockiem na jego blogu, 21 grudnia 2009, http://histoire.type.pad.fr/franceoeidentite_nationale/2009/12/litterature-encore.html . Zob. też Priscilla Parkhurst Ferguson, La France, nation htteraire (1987), trąd. Rossano Rosi, Labor, Bruxelles 1991; Pascale Casanova, La Repubhque mondiale des lettres (1999), Seuil, Paris 2008, s. XV; Alain Finkielkraut, La France doit demeurer une nation litteraire, „Liberation", 28 stycznia 2011. Jean-Marie Rouart, La Face cachee de Nicolas Sarkozy (0y0iad z Nicolasem Sarkozy), „Pa ris Match" 2014, no. 3399. Genevieve Fioraso, cyt. za: Veronique Soule, Reforme du superieur: le projet fade fdche deja, „Liberation", 20 marca 2013. Antoine Compagnon, Un amour de madame Fioraso, „Liberation", 3 k0ietnia 2013. Zob. Pascale Casanova, op. cit. Jean-Marie Gustave Le Clezio 0 roku 2008, Patrick Modiano 0 2014. Trzymając się tego 0ątku, można tu przy0ołać niezręczność popełnioną przez panią mini ster kultury (Fleur Pellerin), która - 26 października 2014 roku - nie była 0 stanie 0ymie nić ani jednego ut0oru ś0ieżego francuskiego noblisty, Patricka Modiano, i z rozbrajającą szczerością 0yznała, że od d0óch lat me ma już czasu na czytanie. Nie bądźmy nai0ni: 0ielu 0ażnych politykó0 nie czyta, z braku czasu i zaintereso0ania; szczerość pani mini ster była godna poch0ały. Niemniej, kiedy się już kieruje ministerst0em kultury, to takie 0yznanie, sformuło0ane 0prost i bez fałszy0ego 0stydu, funkcjonuje jako zaprzeczenie roli literatury 0 tym kraju - albo jako oznaka naj0yższej ostrożności, gdyż uda0anie oczy tania też może obrócić się 0 klęskę; pamiętamy polityka (Frederica Lefebvre'a), który 2 k0ietnia 2011 roku, chcąc przedsta0ić Zadiga jako s0ą lekturę do poduszki, pomylił po0iastkę Woltera ze słynną marką odzieżo0ą. Zob. William Marx, L'Adieu a la litterature, op. cit. Emile Zola, Mes souvenirs sur Custave Flaubert, „Le Figaro", niedzielny dodatek literacki, 11 grudnia 1880, s. 199.
240
PRZYPISY
25 26 27
28 29 30 31 32 33 34 35
36 37 38 39 40 41 42
43 44
Idem, Le Roman experimental (1880), Charpentier, Paris 1881, s. 358-359. Joachim Du Bellay, Les Regrets (1558), 11. Zob. też sonety 149,153,154. Simon-Augustin Irail, op. cit., t. II, s. 236. Poniższa anegdota 0zięta jest niemal dosło0nie, choć 0 postaci nieco skondenso0anej, z tego samego ustępu. Dotyczy ona filozofa i filolo ga Johanna Georga Wachtera (1673-1757), którego - rzecz znacząca - Irail przedsta0ia jako poetę; Wachter pisy0ał bo0iem łacińskie de0izy dla króla. Anegdota, po0tórzona przez Iraila niemal sło0o 0 sło0o, ma s0oje źródło 0 rozmo0ach Fryderyka II z jego se kretarzem Henri Cattem (Unterhaltungen mit Friedrich dem Grofiem, 0yd. pośmiertne, Leipzig 1884, s. 75; cyt. za: Winfried Schróder, Spinoza in der deutschen Friihaufklarung, Kónigshausen & Neumann, Wurzburg 1987, s. 67). Na temat de0iz Wachtera, 0 tym słyn nego Sapere aude (śmiej 0iedzieć!) zapożyczonego od Horacego (Listy I, II, 40), które 0y 0arło taki 0pły0 na niemieckie oś0iecenie, zob. ś0ietną książkę Martina Mulso0a Prekares Wissen: eine andere Ideengeschichte der Friihen Neuzeit, Suhrkamp, Berlin 2012, s. 224-229. Dziękuję serdecznie Deniso0i Thouardo0i i Martino0i Mulso0o0i za pomoc 0 tych badaniach. Louis-Antoine Fauvelet de Bourrienne, Memoires sur Napoleon, le Directoire, le Consulat, 1'Empire et la Restauration, t. V, Ladvocat, Paris 1829, s. 93-94. Zob. 0yżej, przypis 22. Louis-Antoine Fauvelet de Bourrienne, op. cit., s. 97. Zob. 0yżej, proces trzeci. Justus Lipsius, Epistolarum selectarum chilias, Avignon 1609, s. 920 (IV, list 81 - do Janusa Lernutiusa). Joseph-Juste Scaliger, Scaligeriana, sive excerpta ex ore Josephi Scahgeri, Vlacq, Haga 1666, s. 313. Franęois de La Mothe Le Vayer, Doute sceptique si 1'etude des belles-lettres est preferable a toute autre occupation (1667), (0:] CEuvres, t. V, cz. II, Groell, Dresde 1757, s. 352-353. Ibidem, s. 354. Grecy przypisy0ali heroso0i Palamedeso0i 0ymyślenie jedenastu dodat ko0ych liter alfabetu; La Mothe Le Vayer gra na różnych znaczeniach sło0a lettres (litery, literatura). Łaciński komediopisarz Terencjusz słynął z uży0ania bardzo czystego języka. Ibidem, s. 354-355. Michel de Montaigne, Próby, przeł. Tadeusz Żeleński (Boy), t. I, Państ0o0y Instytut Wy da0niczy, Warsza0a 1985, s. 286. Ibidem, t. III, s. 177. Zob. ibidem, z0łaszcza: I, 26, 27, 32 i 56; II, 10 i 17; III, 2, 5, 8 i 9 („pismact0o"). Zob. Jean-Marc Chatelain, La Bibliotheque de 1'honnete homme: livres, lectures et collections en France a l'age classique, Bibliotheque nationale de France, Paris 2003 Salomon de la Broue, Le Cavalence franęois (1602), Du Mesnil, Paris 1646, s. 2. Charles Sorel, Le Berger extravagant, ou parmi des fantaisies amoureuses on voit les impertinences des romans et de [la] poesie, Du Bray, Paris 1627, s. 491-492. L'Anti-romon, ou 1'histoire du berger Lysis (Antypo0ieść albo historia pasterza Lyzisa) ukazuje się 0 roku 1633. Francesco Berni, Dialogo contra i poeti, Roma 1526, s. 21. Ibidem, s. 12.
241
NIENAWIŚĆ DO LITERATURY
Ibidem, s. 20. Piovano Arlotto, znany ró0nież pod naz0iskiem Arlotto Mainardi, był słyn nym grotesko0ym kaznodzieją 0 XV 0ieku. 46 Ibidem. 47 Zob. Vito Avarello, L'invective dans les rimes „bernesche": poetique du dileggio et rhetorique du defi chez Francesco Berni, (0:] L'lnvective: histoire, formes, strategies, dir. Agnes Morini, Saint-Etienne 2006, s. 91-112. 48 Zob. 0yżej, proces trzeci. 49 W XVI i XVII 0ieku paradoksalne ganienie literatury stało się bez mała komunałem retory ki. Jeden z najbardziej udanych tego przykładó0 znajdujemy 0 drugim liście z Korespon dencji filologicznej (Cartas filológicas) Francisca Cascalesa, zatytuło0anym: „Przeci0ko li teraturze oraz sztukom i naukom 0 ogóle. Zaba0a umysło0a" (ed. Justo Garcia Sorano, 1.1, Ediciones de „La Lectura", Madrid 1930, s. 81-96). 50 Richard Hoggart, Fhe Uses of Literacy: Aspects of Working-Class Life, with Special References to Publications and Entertainments, Chatto and Windus, London 1957 (0yd. poi.: Spoj rzenie na kulturę robotniczq w Anglii, przeł. Aleksandra Ambros, Państ0o0y Instytut Wy da0niczy, Warsza0a 1976). 51 Raymon Williams, Culture and Society (1780-1950), Chatto and Windus, London 1958. 52 Zob. Z0łaszcza Harold Bloom, The Western Canon: The Books and School of the Ages (1994), Macmillan, London 1995, s. 519; a także W. Marx, L'Adieu a la litterature, op. cit., S. 169-171. 53 Literaturze i jej nauczaniu poś0ięcili oni 0iele książek; zob. na przykład Richard Hoggart, Teoching Literaturę, National Institute of Adult Education, London 1963; Raymond Wil liams, Reading and Criticism, Frederick Muller, London 1950. 54 Raymond Williams, Culture and Society, op. cit., s. 321. 55 Zob. 0yżej, proces drugi. 56 Zob. William Marx, LAdieu a la litterature, op. cit. 57 Jean-Claude Passeron, Presentation, [0:] R. Hoggart, La Culture du pauvre, op. cit., s. 7. 58 Pierre Bourdieu, Jean-Claude Passeron, La Reproduction: elements pour une theorie du systeme d'enseignement, Editions de Minuit, Paris 1970, s. 143; cyto0ane 0ydanie pol skie: Reprodukcja. Elementy teorii systemu nauczania, przeł. Elżbieta Neyman, Państ0o0e Wyda0nict0o Nauko0e, Warsza0a 1990, s. 173. 59 Ibidem, s. 192-193. 60 Ibidem, s. 186. 61 Ibidem, s. 187.
45
62 Zob. Pierre Bourdieu, La Distinction: critique sociale du jugement, Editions de Minuit, Paris 1979. 63 Idem, Ce que parler veut dire: 1'economie des echanges hnguistiques , Fayard, Paris 1982, s.47. 64 Zob. William Marx, Le Tombeau d'CEdipe, op. cit., s. 115-122. 65 Pierre Bourdieu, Meditations pascaliennes, Seuil, Paris 1997, s. 92 i 126-127. 66 Wystarczy przyjrzeć się, 0 jaki sposób - 0 s0ej 0ielkiej książce o Flaubercie - Bourdieu załat0ia na jednej stronie, niejako z obo0iązku, k0estię stylu, przecież naj0ażniejszą dla tego po0ieściopisarza (Les Regles de Kart: genese et structure du champ litteraire, Seuil,
242
PRZYPISY
Paris 1992, s. 58-59; 0yd. poi.: Reguły sztuki: geneza i struktura pola literackiego, przeł. Andrzej Za0adzki, Universitas, Krakó0 2001). 67 Zob Pierre Bourdieu, Jean-Claude Passeron, Les Heritiers: les etudiants et la culture, Editions de Miniuit, Paris 1964, s. 114. 68 Platon, Państwo (III, 392 c - 398 b). 69 Ibidem (X, 600 c-e).
Zakończenie. Ukryte oblicze literatury 1 Zob. Georges Didi-Huberman, L'lmage survivante; histoire de Kart et temps des fantómes selon Aby Warburg, Editions de Minuit, Paris 2002. Ważne jest, by nie rezygno0ać z periodyzacji, na0et częścio0ych i fragmentarycznych, które - poz0alając 0yz0olić się z przy musu ścisłego następst0a chronologicznego - mają przynajmniej 0artość heurystyczną, co 0ykazał Michel Chion 0 s0ym 0ykładzie En depit des angles morts: pour une chronolo gie periodisee du cinema de fiction comme formę audio-logo-visuelle, Wisseschaftskolleg zu Berlin, 17 marca 2015 roku. 2 Zob. Hans Ulrich Gumbrecht, Beginn von.„Literaturę" / Abschied vom Kórper?, [0:| Der
Ursprung von Literatur: Medien, Rollen, Kommunikotionssituationen zwischen 1450 und 1650, Hrsg. Gisela Smolka-Koerdt, Peter M. Spangenberg und Dagmar Rillmann-Bartylla, Wilhelm Fink, Munchen 1988, s. 15-50; Rainer Rosenberg, Eine verworrene Geschichte: Voruberlegungen zu einer Biographie des Literaturbegriffs, „Zeitschrift fur Literatur0issenschaft und Li ngu istik" 1990, Nr. 77, s. 36-65. 3 Zob. Antoine Compagnon, La liiterature, pourquoi faire?, College de France, Fayard, Paris 2007, s. 76-77. 4 Arystoteles, Poetyka (1447 b 18-19; 1451 b 1-3). 5 Zob. William Marx, Naissance de la critique moderne: la litterature selon Eliot et Valery (1889-1945), Artois Presses Universite, Arras 2002; Breve histoire de la formę en litteratu re, „Les Temps modernes" 2013, no. 676, s. 35-47. 6 Zob. Christian Jouhaud, Les Pouvoirs de la litterature: histoire d'un paradoxe, Gallimard, Paris 2000, s. 367-373.
Indeks osób Bourienne Louis-Antoine Fauvelet de 199 Breton Andrć 83 Brooks Da0id 235 Calame Claude 228 Cascales Francisco 242 Castelvetro Lodo0ico 118 Catt Henri 241 Celsus (Aulus Cornelius Celsus) 178-179,
Adorno Theodor W. 73, 84, 86
Ajschylos 9, 137-138, 204 Alkajos 173 Anakreont z Teos 128, 135
Anaksymander 43 Aratos z Soloj 59 Archilochos 33, 41-42 Arman de Caillavet Leontine 99, 101, 104 Arnold Matthe0 73, 94, 97-99, 102 Arystofanes 11, 130, 137-138 Arystoteles 32, 118, 173-176, 219, 238 Atenajos 71 Augustyn (Aurelius Augustinus), ś0ięty 60, 64-65,137 Aureliusz Wiktor (Sextus Aurelius Victor) 131 Balzac Honore de 191 Baptysta z Mantui 237 Barbaro Ermolao 168,170 Barbier Christophe 185, 239 Barres Maurice 190 Baudelaire Charles 121 Bayard Pierre 228 Bazyli z Cezarei, ś0ięty 60 Beckett Samuel 9 Bembo Piętro 204 Benda Julien 73, 83 Benigne Bossuet Jacques 237 Benjamin Walter 108 Benoit de Sainte-Maure 67 Bernanos Georges 70 Berni Francesco 203-204 Bloom Allan David 230 Bloom Harold 242 Boccaccio Giovanni 166, 168 Bolańo Roberto 9 Bossuet Jacques-Bćnigne 152-154,162, 165,170 Botticelli Sandro 166 Bourdieu Pierre 207-212, 242
238 Chalvron Jean-Guy de 241 Chevrolet Teresa 225 Chion Michel 243 Chretien de Troyes 69 Citton Yves 240 Claudel Paul 83 Colette Sidonie-Gabrielle 121
Compagnon Antoine 192 Conrad Joseph (0łaśc. Korzenio0ski Józef Konrad) 91, 93 Currie Gregory 119-121, 123, 125-126, 234 Curtius Ernst Robert 190 Cusset Franęois 240 Cyceron (Marcus Tullius Cicero) 139, 229 D'Alembert Jean Le Rond 104-105,107111,114, 116,233 Dacier Andre 132,140 Dacier Annę 132,140,147,152-153, 236 Damiani Petrus, ś0ięty 66 Dante Alighieri 9, 67, 69-70,167 Danto Arthur Coleman 228 Dantzig Charles 240 Da0id, król Judy 127,139-140, 142 Demokryt z Abdery 139 Desforges Corinne 241 Detienne Marcel 226 Dickens Charles 93 Diderot Denis 161 Diogenes Laertios 50 Domenico da Pescia 166 Donat (Aelius Donatus) 65
245
INDEKS OSÓB
Dostoje0ski Fiodor 82 Du Bellay Joachim 195-196 Duchamp Marcel 225 Dupont Florence 228-229 Diirer Albrecht 238 Egbert Jan Bakker 226
Eliot Thomas Stearns 206 Empedokles z Akragas 219 Enniusz (Quintus Ennius) 162 Epikur 149,152 Erner Guillaume 240 Eurypides 129,137 Eutropiusz 131 Ezop 131 Faulkner William 83 Fedrus (Phaedrus) 130 Ferekydes z Syros 43 Fioraso Genevieve 192 Flaubert Gustave 11, 94,193-194, 196, 243 France Anatole 190 Freron Źlie 108-109 Fryderyk II, król Prus 196,199, 241 Fryderyk Wilhelm I, król Prus 196,199 Galen (Claudius Galenus) 146 Galton Francis 81 Giberti Gian Matteo 204 Gide Andre 83 Giraldi Giglio Gregorio 147 Gombro0icz Witold 11
Gournay Marie de 238 Grzegorz I Wielki, papież 64-65,163 Guibert z Nogent 66 Hegel Georg Wilhelm Friedrich 103 Heidegger Martin 125 Hekatajos z Miletu 41 Heraklit z Efezu 12, 33, 41-46, 170 Herodot 219 Hezjod 25, 37-38, 40-41, 46, 54, 137, 170, 204,212 Hieronim ze Strydonu, ś0ięty 60, 65, 229 Hitchcock Alfred 18, 226 Hitler Adolf 81 Hoggart Richard 205-208, 242
Homer 17-20, 23-25, 32-34, 37-38, 40-42, 49, 54, 57, 73, 104, 113-114, 121, 137, 140141, 146, 204, 212 Honore Christophe 240 Horacy (Quintus Horatius Flaccus) 24, 128, 135,137, 170, 204, 241 Houellebecq Michel 11 Hugo Victor 183, 188, 205 Huret Jules 101 Huxley Thomas Henry 73, 97-98, 111 Irail Simon-Augustin 196, 225, 236 Isokrates 50-51, 53,107, 238 Izydor z Se0illi (Isidorus Hispalensis), ś0ię ty 33, 62-65 James Henry 120 Jezus z Nazaretu 58, 60, 68 Jochmann Carl Gustav 108 Joyce James 81, 206 Justyn, ś0ięty 131 Ju0enalis (Decimus lunius luvenalis) 136 Kadmos z Miletu 43 Kant Emmanuel 176, 178 Kartezjusz (Rene Descartes) 116 Katullus (Caius Valerius Catullus) 162, 204 Kelly Grace (0łaśc. Grace Grimaldi) 18 Kennedy John Fitzgerald 73, 76 Krystyna Waza, królo0a Sz0ecji 118 Ksenofanes z Kolofonu 12, 33, 37-38, 4041,170 La Broue Salomon de 201-202 La Fayette Marie-Madeleine de 181, 183185,188-189, 212 La Fontaine Jean de 58, 157-158 La Mothe Antoine Houdar de la 233 La Mothe Le Vayer Franęois de 200, 243 La Rochefoucauld Franęois de 185-186 Laktancjusz (Lucius Caecilius Firmianus Lactantius) 149 Lamy Bernard 127-128 La0rence David Herbert 91, 93 Le Bossu Rene 233 Le Clezio Jean-Marie Gustave 192 Le Fevre Daniel 130
246
INDEKS OSÓB
Mulso0 Martin 241
Le Fóvre Tanneguy, ojciec 128-132, 135, 137-138, 145 Le Fóvre Tanneguy, syn 130, 132, 135-136, 138-139, 140-143, 145-155, 162, 165, 170, 238 Leavis Frank Raymond 73, 88-95, 97-98, 120, 231 Lecercle Franęois 225 Leconte de Lisie Charles-Marie-Renć 101 Lefebvre Frederic 240 Leonardo da Vinci 116, 118 Lepenies Wolf 233 Le0is Wyndham 80-81 Lipsius Justus 199 Li0iusz (Titus Livius) 130 Lovecraft Ho0ard Phillips 26 Lukian z Samosat 128-129 Lukrecjusz (Titus Lucretius Carus) 128 Macpherson James 108 Malherbe Franęois de 119, 234 Mallarme Stephane 23 Mann Thomas 81 Mantegna Andrea 238 Mao Zedong 55 Marcjalis (Marcus Valerius Martialis) 150, 162 Marino Adrian 225, 234 Marx Karl 232 Marx William 238 Massera Jean-Charles 11 Maupassant Guy de 123-124, 191, 123-124
Mussato Albertino 168 Nabokov Vladimir 226 Napoleon I, cesarz Francuzó0 199
Niebuhr Helmut Richard 228 Nietzsche Friedrich Wilhelm 125 Noel Claude 229 Nunez Laurent 228 Nussbaum Martha 120 Offenbach Jacques 16 Okta0ian August (Gaius lulius Caesar Octavianus), cesarz rzymski 137 Omar (0łaśc. Umar Ibn al-Chattab), kalif 163 Ortolano Guy 231 Or0ell George 83 O0idiusz (Publius Ovidius Naso) 67,131, 137,152,162 Parny Evariste de 107 Passeron Jean-Claude 207-212 Paulhan Jean 230
Pauvert Jean-Jacques 229 Pauzaniasz 226 Pa0eł z Tarsu, ś0ięty 33, 58, 129 Peguy Charles 70 Pellerin Fleur 192,199, 240 Perrault Charles 107 Petain Philippe 83 Petrarka Francesco 67, 70, 166-168 Picasso Pablo 192 PindarSl, 137-138, 168,173 Piovano Arlotto (0łaśc. Arlotto Mainardi) 203 Pitagoras 41, 58 Platon 12, 33, 35, 37-38, 44-48, 50, 53-59, 67, 70, 73,111-112, 114,116,118-119,127128, 130, 139, 152-154, 162, 170, 172-175, 199, 212-214, 225, 234, 238, 242 Plaut (Titus Maccius Plautus) 130 Plutarch 28-29, 71 Pobiedonosce0 Konstantin 82 Pohlmann Hermann 81 Pontano Giovanni 204
Maurras Charles 99, 190 Melanchton Filip (0łaśc. Philipp Sch0artzerdt) 146 Menander 59 Mengele Josef 81 Mishima Yukio 10 Modiano Patrick 192, 240 Mojżesz 65,127,139,142 Moliere (0łaśc. Jean Baptiste Poquelin) 11, 121 Montaigne Michel de 151, 188, 200-201 Most Glenn 234
247
INDEKS OSÓB
Pound Ezra 80-81, 83 Proust Marcel 81, 99,120-121,181,188, 192 Rabelais Franęois 188 Racine Jean Baptiste 101 Racine Louis 152,154,162 Reaux Tallemant de 234 Rede Robert 75, 88, 97 Renan Ernest 73, 99-104, 108, 111, 232 Revel Jean-Franęois 230 Rimbaud Arthur 21 Ronsard Pierre de 24 Rousseau Jean-Jacques 157-166, 170, 179, 214 Sade Donatien Alphonse Franęois de 159 Safona 128, 135 Salomon, król Izraela 140 Salustiusz (Caius Sallustius Crispus) 130 Sannazaro Jacopo 204 Santayan George 232 Santini Andre 185-186,189, 242 Sarkozy Nicolas 182-185,189, 191-192, 239 Sartre Jean-Paul 155 Savonarola Girolamo 166-168,170, 204 Scaliger Joseph-Juste 200 Schlegel Friedrich von 108 Schmitt Carl 125 Schróder Winfried 243 Schutz Christoph Georg 145-147,155 Schutz Friedrich Wilhelm 145-147,149-152, 155, 236 Schutz Heinrich 145 Sch0edler Johann Christoph 146 Seneka 146 Shakespeare William 73,121 Simonton Dean 124 Sit0ell Edith 89 Snó0 Charles Percy 73, 75-78, 80-86, 8891, 93-95, 97-98, 104, 111, 125-126, 138, 165, 214, 229, 231 Sofokles 137,168 Sokrates 10, 36, 45-46, 48-50, 56-57, 67, 112-115,127,130,137,171,173-175, 234
Sorel Charles 202 Soubeiran de Scopon Jean 233 Spagnoli Battista 235 Starobinski Jean 230 Steinbeck John 83 Steiner George 95, 231 Strauss Leo 50 Sully Prudhomme 101 Tasso Torquato 104 Terencjusz (Publius Terentius Afer) 128, 130, 137,162, 241 Thibaudet Albert 190 Thirourin Laurent 225 Thoreau Henry David 230 Thouret Clotilde 225 Tocqueville Charles Alexis de 182 Tołstoj Le0 83, 191 Tomasz z Ak0inu, ś0ięty 33, 68-69 Trilling Lionel 95, 97,120 Turing Alan 78 Tzara Tristan 230 Vacher de Lapouge Georges 81 Valery Paul 11,19, 30, 121, 151 Valles Jules 205 Vives Juan Luis 238 Voltaire (0łaśc. Franęois-Marie Arouet) 101,104,188, 233 Von Braun Wernher 82 Wachter Johann Georg 241 Wagner Richard 29, 234 Weber Max 143 Wenger Alexander 237 Wergiliusz (Publius Vergilius Maro) 24, 67, 104, 127, 130, 137-138, 140-141, 152-153, 170, 204 Wilde Oscar 138
Williams Raymond 205-208 Winock Michel 240 Yeats William Butler 80-82, 206 Zink Michel 229 Zoil 146-147 Zola Emile 101, 193, 196, 205
Spis treści Wprowadzenie. Literatura i antyliteratura 9 Prolog. Słowo przybyłe )kądinąd 15 Zwyczajna scena z wojny trojańskiej. Co widział Teukros. Deiktyk, lokomotywa i para no życzek. Co widziała Helena. Odyseja jako metaepopeja. Muza. Historie o kwiatach i ma mutach. Aojda jako szaman. Opowieści o opętaniu. Taniec na Parnasie. Wiersz i trans. Pochwała samouka.
Proce) pierw)zy. Autorytet 33 Hektor wychodzący z kapelusza. Geneza literatury. Poeta nagi i wygnany. Przypowieść o dwóch królach. Ksenofanes z Kolofonu. 0 autorytecie w kwestii zielonych myszy. Gwał towność Heraklita. Krowa Archilochosa i wszy Homera. Trzy próby zdefiniowania lite ratury. Broń masowego uwodzenia. Kłamstwo, przywilej państwa. Przewrotność poety'. Praiuda jest nową ideą. Jak filozofia napisała od nowa Odyseję. Pierwsze auto da fe. Zazdrosny stary retor. Świat bez objawienia. Rewoluqa kulturalna prezydenta Platona. Nic ma republiki w Państwie. Jezus i Paweł przeciwko uczonym w piśmie. Zaskakujący awans powieściopisarza katolickiego. Trzech świętych na odsiecz literaturze. Nieczyste sumienie Izydora. Psalm antyliteracki. Czy lepiej palić heretyków, czy gramatyków? Świętość barbarzyństwa. Bóg nie dba o gramatykę. Poeci są poganami. Jak święty To masz z Akwinu ocalił literaturę. Antyliteratura w Rzymie.
Proce) drugi. Prawda 73 Godzina piąta w Cambridge. Gdzie John Fitzgerald Kennedy pojawia się na chwilę. Fałszywa symetria. Homofobia przystoi antyliteraturze. 0 tym, że literatura prowadzi prosto do Auschwitz. Benda, człowiek poglądów umiarkowanych, który o tym nie wie.
Pisarze to tchórze. Adorno. Nadzieje na Nobla dla barona Snowa. W końcu pojawił się Learis. Trzecia kultura i trzecie królestwo. Arnold i Huxley. Homerycki śmiech pana Renan. Dzieci, które ssą własny kciuk. Czy pan Spock interesuje się literaturą? Geometra i poeci. O Róże, jak nudna jest poezja! Tłumaczenia bez oryginału. Biorę poezję w ramio na, lecz po to, by zdusić. Powrót do Platona. Kiedy poeci atakowali filozofię. Klasyczny ideał człowieka niewykształconego. Filiżanka kawy przeciwko filiżance herbaty. Behawioryzm Homera, Szekspira i kilku innych. Mit szalonego pisarza i nazisty miłośnika literatury. Walki o terytorium.
Proce) trzeci. Moralność 127 Pani Borary u> XVII stuleciu. Historia rodzinna. O tym, że można być równocześnie hellenistą, protestantem, liberałem i kobieciarzem. Kalwinizm Sokratesa. Cudowny syn oraz metoda, która doń pasuje. Najlepsza hellenistka Francji. Syn marnotrawny i ojcobójca. Poeci przeciw naturze. Szkoła występku. Czy Dawid i Mojżesz byli poetami? Nie moralność formy i błahość poezji. Mieszczańskie potępienie literatury. Gdzie pojawia się młody i sympatyczny rycerz sprawy literackiej. 0 paleniu książek heretyckich. Święty patron i męczennik antyliteratury. Udawać głupca wobec głupca. Przeciwko kastrowaniu pisarzy. Cenzor ocenzurowany. Pojedynek synów. Przewrotność Wergiliusza. Ideał poezji poważnej i szczerej. Radne ojdec i syn. Psychoanaliza antyliteratury. Przedłużający się kryzys udeku młodzieńczego. Ser o wyrazistym zapachu. Niepewność lekcji moralnośd. Każdy czytelnik jest niedojrzały. Konkurs antyliteratury. Jak poezja obaliła dwa imperia. Hipoteza poety'jako wytwórcy sabotów. Rousseau palacz bibliotek. Rozmiękczenie literac kie. Pierwodny sztuki dla sztuki. Wtorek zapustny we Florencji Stos marności. Orfeusz, pierwszy sodomita. Prawdy, których nie należy mówńć. Obywatel jest zawsze nieletni. Irracjonalność poezji. Pochwała literatury sowńeckiej i sulpicjańskiej. Odpowiedź udzielona przez ucznia nauczycielowi. Cnotliwe intrygi nie mają żadnej mocy. O pożytku ze złych namiętnośd. Platon przyłapany na gorącym uczynku poezji. Czytanie powieści a choroba Alzhdmera. Kiedy trucizna jest zarazem lekarstwem.
Proce) czwarty. Społeczeń)two 181
Marzenia o auto da fu. Jakie miejsce należy się pisarzom? Urzędniczka z okienka i Księżna de Cleves. Przedwko obowiązkowa czytania arcydzieł. Kiedy prezydent cier
piał nad pewną księżną. Zagadka historii literatury. Kwestie wykształcenia ogólnego. Dc minimis non curat praetor. Pani de IW Fayette, oto jesteśmy! Francja, naród literacki. Mca culpa. Pięcioro nieszczęśliwych miłośników Prousta wokół stołu. Nienawiść do lite ratury! „Mimo że dla możnych to powód do śmiechu...". Poeta i Król Sierżant. Zemsta pewnego księcia. Ukradkowe pojawienie się Cesarza. Wariacja na temat „Gdybym miał dzieci". Zakaz studiowania gramatyki. Nienawiść do książek i pismactwa. Nauczyciel jazdy konnej bez wykształcenia. Pożegnanie poezji i antypowieści. Zielona czapka poetów i żółta gwiazda. Ostateczne rozwiązanie. Antyliteratura drwi z antyliteratury. Ofensywa socjologów. Narodziny cultural studies. Obiektywne tajne porozumienie antyliterackie. Literatura jako narzędzie segregaqi. Krytyka szkoły republikańskiej. Antyliteratura de mokratyczna i arystokratyczna. Literatura nigdy nie ma racji.
Zakończenie. Ukryte oblicze literatury 213
Podziękowania 223 Przypi)y 225
Indek) o)ób 245
Tytuł oryginału: La Haine de la litterature
Recenzja naukowa: dr Lidia Ignaczak Projekt okładki: Jan Rosiek Projekt graficzny i typograficzny: Zuzanna Leśniak, Stanisław Salij Redakcja: Jakub Orzeszek Korekta: Irena Piecha / e-DYTOR Opieka redakcyjna: Jakub Orzeszek, Alicja Smaruj, Katarzyna Warska Skład: Zuzanna Leśniak Indeks osób: Zuzanna Sarlej, Julia Halemba © by William Marx © by Les Editions de Minuit, 2015 © for the Polish edition by wydawnictwo słowo/obraz terytoria © for the Polish edition by Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego
wydawnictwo slowo/obraz terytoria sp. z o.o. 80-246 Gdańsk, ul. Pniewskiego 4/1 tek: 58 345 47 07 e-mail: [email protected] www.terytoria.com.pl
W
WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU ŁÓDZKIEGO
Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego 90-237 Łódź, ul. J. Matejki 34 a tel. 42 235 01 65; 42 635 55 80 www.wydawnictwo.uni.lodz.pl
Gdańsk-Łódź 2023 ISBN 978-83-7453-529-8 (slowo/obraz terytoria) ISBN 978-83-8331-340-5 (Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego) e-ISBN 978-83-8331-341-2 (Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego)
MERCATOR partner wydawnictwa słowo/obraz terytoria
Seria Imago Paulina Gurgul, Filozoficzne ujęcia wyobraźni poetyckiej. Wprowadzenie do myśli Gastona Bachelarda
Maciej Wodziń)ki,
Sokrates - filozof życia, filozof śmierci
Imago psychoanalizy. Antologia, wybrała, opracowała i w)tępem opatrzyła Agnie)zka Sobolew)ka, przełożył Marek Chojnacki
Piotr Augu)tyniak, Jezus
Niechrystus
Wartość wartości, rozmowy Hanny Kordal)kiej-Ro)iek z Dariu)zem Dumą, Wie)ławem Łuka)zew)kim, Bogdanem Wojci)zke i Tadeu)zem Gadaczem
Literatura budzi zgor)zenie. Za0sze budziła. To 0łaśnie
ją określa. Czytelniku, zostałeś uprzedzony: jeżeli
nie chcesz się zgorszyć, 0yrzuć tę książkę,
nim będzie za późno.
W przeci0nym razie 0itaj i 0iedz, że to, o czym
myślisz, że jest gorszące,
nie za0sze takie jest.
ISBN 978-83-7453-529-8 ISBN 978-83-8331-340-5
bl
WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU ŁÓDZKIEGO
000.terytoria.com.pl