Tymczasowa Strefa Autonomiczna i inne eseje 9788361407423, 0606979523

Musimy urzeczywistnić te momenty i przestrzenie, w których wolność jest nie tylko możliwa, ale jak najbardziej faktyczna

157 102 4MB

Polish Pages 157 [161] Year 2009

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Table of contents :
Tymczasowa Strefa Autonomiczna 5

Pirackie Utopie 7
Czekając na Rewolucję ii
Psychotopologia życia codziennego V
Sieć i internet 28
«Poszliśmy do Croatan» 43
Muzyka jako zasada organizująca 58
Wola mocy jako znikanie 65
Mysie dziury w Babilonie Informacji 73
Suplement a. Lingwistyka Chaosu 77
Suplement b. Hedonika stosowana 81
Suplement c. Cytaty uzupełniające 83

Cybernetyka i enteogenika. Od cyberprzestrzeni do neuroprzestrzeni 89
Przeciwko wielokulturowości 115
Media-Space! 129
Medialne credo na koniec wieku 145

Od redakcji 156
Recommend Papers

Tymczasowa Strefa Autonomiczna i inne eseje
 9788361407423, 0606979523

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

Hakim Bey Tymczasowa Strefa Autonomiczna

tymczasowa strefa autonomiczna i inne eseje

korporacja ha!art

LINIA RADYKALNA pod redakcją jana sowy

Celem linii radykalnej jest wprowadzenie do dysku­ sji na temat społeczeństwa, polityki, ekonomii i kultury gło­ sów marginalizowanych lub pomijanych. Punktem wyjścia dla twórców serii jest światopogląd wolnościowy i perspek­ tywa niezależnego aktywizmu. Interesują nas kwestie istot­ ne dla współczesnej Polski, ale także sprawy o uniwersalnym znaczeniu: laicyzm, nacjonalizm, migracje, ekologia, femi­ nizm, konsumpcja, praca, życie codzienne, przestrzeń pu­ bliczna, demokratyzacja i wiele innych. Cechą wyróżniającą przedstawiane autorki i autorów - najnowszych, klasyków, jak i tych „źle obecnych” - jest przede wszystkim radykalne zakwestionowanie obowiązującego status quo.

tom 8

hakim bey tymczasowa strefa autonomiczna i inne eseje

przełożyli iwona bojadżijewa i jan karłowski

kraków 2009

Hakim Bey, Tymczasowa Strefa Autonomiczna i inne eseje, przełożyli Iwona Bojadżijewa i Jan Karłowski, Kraków 2009 TYTUŁ ORYGINAŁU

The Temporary Autonomous Zonę

Co-pirates (X) by © Niniejszy utwór może być kopiowany i rozprowadzany bez ograniczeń Wydanie i Printed in Poland isbn 978-83-61407-42-3 PROJEKT OKŁADKI

Janek Simon REDAKTOR SERII

Jan Sowa REDAKCJA MERYTORYCZNA

Jan Sowa OPRACOWANIE REDAKCYJNE

Mariusz Sobczyński KOREKTA, SKŁAD I ŁAMANIE

Marcin Hernas

WYDAWNICTWO I KSIĘGARNIA

Korporacja Halart pl. Szczepański 3a, 31-011 Kraków tel. +48 (12) 4228198, 0606979523 mail: [email protected] http:/ /www.ha.art.pl/ DRUK pw STABIL

ul. Nabielaka 16, 31-410 Kraków

T YM C Z AS OWA STREFA AUTONOMICZNA

Tym razem przychodzęjednakjako zwycięski Dio­ nizos, który chce na ziemi uczynić święto... Nie mam zbyt wiele czasu... Fryderyk Nietzsche, wyjątek z ostatniego, „szalonego” listu do Cosimy Wagner * * E Nietzsche, Listy, wybrał, przełożył i przedmową opatrzył B. Baran, Kraków 1994. s. 391-

PIRACKIE UTOPIE

xvin-wieczni piraci i korsarze stworzyli „sieć informacyjną”, która objęła całą kulę ziemską; była prymitywna, służyła wyłącznie ciemnym interesom, a jednak funkcjonowała, że aż miło. Obsługiwała rozproszone, mocno oddalone od siebie wyspy-kryjówki, gdzie statki mogły zaopatry­ wać się w wodę i prowiant i gdzie wymieniano łupy na towary luksusowe oraz artykuły pierwszej potrzeby. Na niektórych z tych wysp powstawały „celowo zaprojek­ towane wspólnoty”, minispołeczności, które z założenia żyły poza prawem, zdecydowane podtrzymywać taki stan rzeczy, bo nagrodą było krótkie wprawdzie, ale za to wesołe życie. Kilka lat temu przejrzałem mnóstwo materiałów o pi­ ractwie w nadziei, że znajdę jakieś opracowanie o tych en­ klawach, okazało się jednak, że żaden z historyków nie uznał ich za warte analizy. (Na ten temat wypowiadał się William Burroughs, a także nieżyjący już anarchista bry­ tyjski Larry Law, nikt jednak nie przeprowadził systema­ tycznych badań). Sięgnąłem więc do tekstów źródłowych i skonstruowałem własną teorię - niektóre z jej aspektów 7

8

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

omawiam w poniższym eseju. Osady te nazwałem Piracki­ mi Utopiami'. Bruce Sterling, jeden z głównych przedstawicieli cyber­ punkowej science fiction, opublikował niedawno romans historyczny osadzony w najbliższej przyszłości, oparty na założeniu, że rozpad systemów społecznych będzie pro­ wadził do zdecentralizowanej proliferacji eksperymentów w codziennym życiu: gigantyczne korporacje robotnicze, niezależne enklawy, których głównym celem jest „pirac­ two danych”, enklawy zielono-socjal-demokratów, enklawy funkcjonujące pod hasłem Zero Work, anarchistyczne stre­ fy wyzwolone itd. Gospodarka informacją, która wspie­ ra tę różnorodność, nosi nazwę Sieci; te enklawy (a tak­ że tytuł powieści) to Islands in the Net [ Wyspy Sieci]. Średniowieczni asasyni ufundowali Państwo - sieć gór­

skich ustroni i zamków oddalonych od siebie o tysiące mil, strategicznie niedostępnych dla wszelkich agresorów i połączonych obiegiem informacji dostarczanych przez tajnych agentów. Owemu Państwu, będącemu w stanie wojny z wszelkimi rządami, przyświecał jeden tylko cel: zdobywanie wiedzy. W obliczu osiągnięć współczesnej technologii, której szczytowym dziełem są satelity szpie­ gowskie, tego typu autonomia to romantyczne marze­ nie. Nie ma już żadnych pirackich wysp! W przyszłości ta sama technologia - wolna od wszelkiej kontroli poli­ tycznej — umożliwi istnienie całego świata autonomiczi Autor poświęcił później kwestii pirackich utopii osobną książkę: Peter Lamborn Wilson, Pirate Utopias: Moorish Corsairs & European Renegadoes, New York 1995. Wszystkie przypisy w książce pochodzą od polskiej redakcji, chyba że zaznaczono inaczej.

Pirackie utopie

9

nych stref. Na razie jednak taka koncepcja funkcjonuje wyłącznie w domenie sciencefiction i pozostaje wciąż czy­ stą spekulacją. Czyżby nam, którzy żyjemy teraz, nie było pisane do­ świadczyć tego, czym jest autonomia, czyżbyśmy nigdy nie mieli stanąć, choćby tylko na chwilę, na skrawku zie­ mi, którym rządzi wyłącznie wolność? Czyżbyśmy dali się zredukować do samej nostalgii za przeszłością, względnie do nostalgii za przyszłością? Czy naprawdę musimy cze­ kać, aż cały świat uwolni się od kontroli politycznej, za­ nim choć jedno z nas będzie mogło powiedzieć, że wie, co to wolność? W tym miejscu połączone siły logiki i emo­ cji obalają taką supozycję. Rozsądek podpowiada, że nie można walczyć z tym, czego się nie zna, a serce burzy się na widok świata, który tylko naszemu pokoleniu narzu­ ca podobną niesprawiedliwość. Powiedzieć: „Nie będę wolny, dopóki wszyscy ludzie (albo wszystkie istoty czujące) nie będą wolne”, to zwyczajnie zakopać się w jakimś nirwanowym stuporze, to zrzec się naszego człowieczeństwa, to powiedzieć, że wszyscy je­ steśmy loserami. Wierzę, że drogą ekstrapolacji wszystkich przeszłych i przyszłych opowieści o „wyspach w sieci”, możemy gro­ madzić dowody sugerujące, że jakaś forma „wolnej enkla­ wy” jest nie tylko możliwa w naszych czasach, ale że ta­ kowe wręcz już istnieją. Przykładem są tu moje badania i spekulacje, w wyniku których wykrystalizowała się kon­ cepcja Tymczasowej Strefy Autonomicznej (w skrócie tsa). Nie chcę jednak, mimo syntetycznej formy moich rozważań, by niniejsze opracowanie na temat tsa

10

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

traktowano jako coś więcej niż zwykły esej, postulat, czy wręcz poetyckie fantazje. Mimo że niekiedy mój język bywa owładnięty niemal ranterskim entuzjazmem2, nie staram się konstruować politycznego dogmatu. W rze­ czy samej, z rozmysłem powstrzymywałem się od defi­ niowania tsa - krążę wokół tematu, odpalając sondy ba­ dawcze. Ostatecznie tsa jest w zasadzie zrozumiała sama przez się. Jeśli ten termin trafi do powszechnego użycia, to będzie rozumiany bez żadnych trudności... rozumia­ ny w działaniu.

2 Ranterzy - sekta działająca w Anglii w latach 1649-1660. Głosili idee pante istyczne i odrzucali autorytet Pisma Świętego oraz istniejących instytucji reli­

gijnych, co ściągnęło na nich niechęć i prześladowania ze strony Kościoła. Byli również ścigani przez władze świeckie, które oskarżały ich o brak moralnoś­ ci i szerzenie zgorszenia. Swoją nazwę zawdzięczają żarliwości i entuzjazmowi z jakimi głosili swoje tezy (ang. rant — tyrada, bombastyczna mowa).

CZEKAJĄC NA REWOLUCJĘ

Jak to jest, że światu „postawionemu na głowie” jakoś za­ wsze udaje się przyjąć poprawną pozycję? Dlaczego po rewolucji zawsze następuje reakcja, nieuchronna niczym jakiś sezon w piekle? „Powstanie”, względnie - by użyć łacińskiego terminu „insurekcja” to określenia, którymi historycy opatrują re­ wolucje przegrane - ruchy społeczne, które nie pasują do antycypowanej krzywej, nie poruszają się po powszech­ nie akceptowanej trajektorii: rewolucja - reakcja - zdra­ da - narodziny silniejszego i jeszcze bardziej opresywnego Państwa - w kolejnych obrotach koła, miarowo pchają­ cego historię ku jej spełnieniu: ludzkości zdławionej pod obcasem sołdackiego buciora. Fenomen powstania nie podąża torem tej krzywej i dla­ tego kryje w sobie zalążek możliwości wyjścia na zewnątrz, poza zasięg spirali Heglowskiego „postępu”, który tak na­ prawdę nie jest niczym innym jak zwykłym błędnym ko­ łem. Surgo - powstać, ruszać. Insurgo - powstać, wypro­ stować się. Jest to akt, który z siebie czerpie swoje racje. Pożegnanie z żałosną parodią karmicznego koła, z histoii

12

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

ryczno-rewolucyjnym brakiem skuteczności. Hasło „Re­ wolucja!” zmutowało — kiedyś oznaczało bicie na alarm, teraz oznacza tylko bicie piany, zło - jak rak pseudognostyckiej pułapki losu, koszmar, w którym choćbyśmy nie wiadomo co robili, nigdy nie wymkniemy się eonowi zła, objęciom inkuba zwanego Państwem; i tak to idzie - Pań­ stwo za Państwem, jeszcze jedno „niebo”, którym włada następny zły demiurg. Jeśli Historia jest Czasem, jak sa­ ma utrzymuje, to w takim razie powstanie jest tym mo­ mentem, który z niej znienacka wytryska i równocześnie wymyka się z Czasu, a tym samym narusza „prawo” Hi­ storii. Jeżeli Państwo jest Historią, jak samo utrzymuje, to w takim razie insurekcja to moment zakazany, niewy­ baczalne zaprzeczenie dialektyki — to chwacka wspinacz­ ka po słupie zakończona wyskokiem przez dymnik, sza­ mańska sztuczka wykonana pod „niemożliwym kątem” względem współrzędnych wszechświata. Historia twierdzi, że Rewolucja staje się „permanent­ na”, albo przynajmniej może trwać czas jakiś; inaczej po­ wstanie, które zawsze jest „tymczasowe”. W tym sensie powstanie daje się przyrównać do „szczytowego przeży­ cia”, stanowiącego odwrotność normy „zwyczajnej” świa­ domości i doświadczenia. Podobnie jak święta, powstania nie mogą zdarzać się codziennie - w przeciwnym razie nie byłyby „niezwykłe”. A jednak takie momenty nad­ zwyczajnej intensywności nadają kształt i sens całości ży­ cia. Szaman wprawdzie powraca, w końcu nie można sie­ dzieć na dachu przez całą wieczność, a jednak okazuje się, że tymczasem rzeczy uległy zmianie, nastąpiły przesunię­ cia i syntezy — pojawiła się różnica.

Czekając na Rewolucję

13

Zarzucicie mi, że to głos rozpaczy. No bo co z anarchi­ stycznym marzeniem, z Państwem bez Państwa, z Komu­ ną, z autonomiczną strefą, którą cechowałaby trwałość, co z wolnym społeczeństwem, wolną kulturą? Czyżbyśmy mieli się wyrzec tych nadziei w zamian za jakiś i eg­ zystencjalny acte gratuitt Mi jednak nie chodzi o zmianę świadomości, lecz o zmianę świata. Zgadzam się z zasadnością zarzutu. Niemniej chciałbym zgłosić dwa zastrzeżenia: po pierwsze, rewolucji ni­ gdy dotąd nie udało się zrealizować owego marzenia. Wi­ zja ożywa w momencie powstania, jednak wraz z tryum­ fem „Rewolucji” i powrotem Państwa, okazuje się, że marzenie i ideał już wcześniej padły ofiarą zdrady. Sam nie wyrzekłem się jeszcze nadziei i nie przestałem wycze­ kiwać zmiany, ale nie ufam słowu „Rewolucja”. Po dru­ gie, nawet gdybyśmy chcieli postawę rewolucyjną zastą­ pić koncepcją insurekcji spontanicznie owocującej kulturą anarchistyczną, okazałoby się, że nasza szczególna sytuacja historyczna nie sprzyja przedsięwzięciu o takim rozma­ chu. Z czołowego zderzenia ze śmiercionośnym Państwem, z megakorporacyjnym Państwem informacji, z imperium Spektaklu i Symulacji’ najpewniej nie wyniknie absolut­ nie nic prócz jałowego męczeństwa. Wytoczą przeciwko nam wszystkie działa, a my cóż będziemy mogli wziąć na Tu i w innych miejscach Hakim Bey chętnie odwołuje się do francuskiej te­ orii krytycznej, w tym szczególnie do twórczości Guy Debora oraz Jeana Baudrillarda. Terminy „Spektakl”, „spektakularny” czy „Symulacja” rozumieć na­ leży zgodnie z myślą tych dwóch filozofów. Zob. np. G. Debord, Społeczeń­ stwo spektaklu oraz Rozważania o społeczeństwie spektaklu, tłum. M. Kwaterko, Warszawa 2004; J. Baudrillard, Precesja symulakrów, tłum. T. Komendant, w: Postmoeiemizm. Antologia przekładów, red. R. Nycz, Kraków 1997.

14

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

cel znacznie skromniejszych zasobów własnego arsenału? Tylko bezwładność opornej pustki, zmorę zdolną zdławić każdą iskrę w ektoplazmie informacji, kapitulanckie spo­ łeczeństwo, rządzone wizerunkiem Gliniarza i chłodnym okiem telewizyjnego ekranu. Krótko mówiąc, nie ustanawiamy tsa jako celu jedyne­ go i samego w sobie, któremu chcielibyśmy podporządko­ wać wszelkie inne formy organizacji, całość taktyki i tak­ tycznych celów. Proponujemy koncepcję tsa, ponieważ dzięki niej można dokonać jakościowego przełomu ce­ chującego fenomen powstania, nie wchodząc przy tym na drogę nieuchronnie wiodącą do przemocy i męczeństwa. tsa jest jak powstanie, które nie angażuje bezpośrednio sił Państwa, jest operacją partyzancką, która po wyzwoleniu danego obszaru (terytorium, czasu, wyobraźni), ulega samozawieszeniu po to, by zreformować coś gdzie indziej / kiedy indziej, zanim Państwo zdąży ją zdusić. A że Pań­ stwo dba przede wszystkim o Symulację, nie zaś o sub­ stancję, tsa może niejawnie „okupować” wybrane obszary i względnie spokojnie - przynajmniej przez czas jakiś - re­ alizować swe świąteczne cele. Niewykluczone, że zdarzają się takie niepozorne tsa, które dożywają kresu swych dni, bo się ich zwyczajnie nie zauważa (dajmy na to enklawy ukryte w jakichś górskich zadupiach), ponieważ ich dro­ gi nigdy nie przecięły się ze Spektaklem, ponieważ nigdy się nie ujawniły poza granicami prawdziwego życia, któ­ re dla agentów Symulacji jest niewidzialne. Babilon traktuje swoje abstrakcje jak realności; ten wła­ śnie margines błędu pozwala tsa zaistnieć. Powołanie tsa do życia może wymagać zastosowania taktyki przemo­

Czekając na Rewolucję

15

cy albo obrony, ale samo tsa trwanie zawdzięcza przede wszystkim sile swej niewidzialności - Państwo nie jest w stanie jej rozpoznać, ponieważ Historia nie ma dla niej definicji, tsa musi zniknąć w momencie, w którym zo­ stanie nazwana (wyobrażona, zapośredniczona) i tak też zniknie, pozostawiając po sobie pustą łupinę... po czym natychmiast powstanie gdzie indziej, znowu niewidzial­ na, bo niedefiniowalna w kategoriach Spektaklu. Tak więc tsa to idealna taktyka dla epoki, w której Państwo jest wszechobecne i wszechmocne, a jednocześnie pełne szcze­ lin i luk. A ponieważ tsa to mikrokosmos „anarchistycz­ nego marzenia” o wolnej kulturze, nie potrafię wyobrazić sobie lepszej taktyki umożliwiającej pracę na rzecz jej re­ alizacji, a równocześnie pozwalającej zaznać niektórych jej dobrodziejstw już tu i teraz. Podsumowując, rozsądek każę nam nie tylko zrezygno­ wać z czekania na Rewolucję, ale wręcz każę wyrzec się pragnienia Rewolucji. Powstania, proszę bardzo - tak czę­ ste, jak to tylko możliwe, nawet za cenę przemocy. I choć spazmy symulowanego Państwa z pewnością będą „spekta­ kularne”, to w większości przypadków najlepszą i najbar­ dziej radykalną taktyką okaże się odmowa udziału w spek­ takularnej przemocy, wycofanie z przestrzeni Symulacji, zniknięcie. tsa to obóz ontologicznej partyzantki, skonstruowany na zasadzie „atak i ucieczka”. Plemię musi być w ciągłym ruchu, nawet jeśli nie jest niczym więcej jak zbiorem da­ nych w internecie. tsa musi dysponować środkami obro­ ny; jednak skoro zarówno „atak”, jak i „obrona” winny, na ile to możliwe, wystrzegać się przemocy właściwej Państwu,

i6

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

to słowu „przemoc” trudno nadać wówczas określone zna­ czenie. Celem ataku są struktury panowania, a zwłaszcza idee; sztuka walki w obronie polega na „niewidzialności” i „niewrażliwości na ciosy” - tym samym stając się rodza­ jem „okultystycznej ” sztuki walki. „Nomadyczna maszy­ na wojenna”4 dokonuje podboju niezauważenie i rusza dalej, zanim korekty zostaną naniesione na mapę. A co do przyszłości... Planować autonomię, organizować się w celu jej realizacji, tworzyć ją mogą jedynie ci, którzy już są jednostkami autonomicznymi i suwerennymi. Warun­ ki możliwości autonomii w niej samej spoczywają. Tak więc pierwszy krok ma w pewnym sensie charakter po­ krewny safari — dostrzeżenie, że początkiem tsa jest pro­ sty akt jej zrozumienia. (Uwaga: zobacz suplement c, cytat z Renzo Novatore).

4 Termin ten Bey zaczerpnął od innego myśliciela francuskiego, Gillesa Deleuze’a. Zob. G. Deleuze, Pensée nomade, w: Nietzsche aujourd'hui, t. i, Paris 1973, s. 159-174, gdzie Deleuze przeciwstawia nomada z jego maszyną wo­ jenną despocie z maszyną administracyjną. Po polsku zob. też M. Herder, Deleuze. Struktury, maszyny, kreacje, Kraków 2004.

PSYCHOTOPOLOGIA ŻYCIA CODZIENNEGO

Koncepcja tsa wyrasta przede wszystkim z krytyki Rewolucji i uznania wartości Insurekcji. Ta pierwsza definiuje drugą jako porażkę, przed naszymi oczyma jednak powstanie otwiera możliwości o wiele ciekawsze niż perspektywy ja­ kiejś psychologii wyzwolenia, ciekawsze od tych wszystkich rewolucji - burżuazyjnych, komunistycznych, faszystow­ skich itp. - które zostały uwieńczone „sukcesem”. Drugą siłę sprawczą stojącą za tsa rodzi proces histo­ ryczny, który nazywam „domknięciem mapy”. W1899 ro­ ku pożarty został ostatni skrawek Ziemi, do którego wcześ­ niej nie zgłosił roszczeń żaden naród czy Państwo. Nasze stulecie jest pierwszym, dla którego puste jest pojęcie terra incognita, któremu obca jest świadomość pogranicza. Przynależność państwowa stanowi naczelną zasadę rzą­ dzenia światem - ani jedna skałka na południowych mo­ rzach, ani jedna zapomniana dolina, nawet Księżyc i pla­ nety nie mogą zachować statusu ogólnej dostępności. To apoteoza „terytorialnego gangsterstwa”. Nie istnieje ani jeden centymetr kwadratowy Ziemi nieobjęty jurysdyk­ cją policji albo systemu podatkowego... w teorii. 17

i8

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

„Mapa” to polityczna, abstrakcyjna siatka kartograficzna, to gigantyczny przekręt, produkt warunkowania typu kij i marchewka ze strony rzekomych ekspertów rządowych, warunkowania tak silnego, że w końcu mapa dla więk­ szości z nas staje się terytorium - już nie „Wyspy Żółwie” tylko „usa”. Tyle że nie jest w stanie odwzorować całej Ziemi z dokładnością 1:1, ponieważ mapa to abstrakcja. Tam, gdzie istnieją fraktalne komplikacje rzeczywistej geo­ grafii, mapa widzi tylko sieć krzyżujących się osi współ­ rzędnych. Przyrządom mierniczym wymykają się ogrom­ ne obszary, ukryte i poddane kompresji. Mapa nie jest do­ kładna, mapa nigdy nie może być dokładna. A zatem idea Rewolucji jest domknięta, natomiast kon­ cepcja powstania - otwarta. Obecnie trzeba skoncentrować się na tymczasowych i lokalnych skupiskach „powstającej władzy”, unikając wszelkich „rozwiązań permanentnych ”. Ponadto - mapa jest domknięta, za to autonomicz­ na strefa pozostaje otwarta. Ujmując rzecz metaforycz­ nie, rozpościera się ona w obrębie wymiarów fraktalnych niewidzialnych dla kartografii Kontroli. I to chyba naj­ lepszy moment, by wprowadzić pojęcie psychotopologii (oraz psychotopografii), czyli „nauki” alternatywnej w stosunku do tej, którą w interesie Państwa rządzą po­ miary i mapy, alternatywnej wobec „psychicznego im­ perializmu” Państwa. Jedynie w ramach psychotopogra­ fii można kreślić mapy rzeczywistości z dokładnością 1:1, bo tylko ludzki umysł jest dostatecznie złożony, by od­ wzorować całość rzeczywistości. Nie należy wszak zapo­ minać, że mapa w skali 1:1 nie sprawuje żadnej „kontroli” nad przedstawianym terytorium, ponieważ jest zasadniczo

Psychotopologia życia codziennego

19

z nim identyczna. Można ją wykorzystać jedynie jako su­ gestię, w sensie wskazania na pewne jego cechy. Szukamy „przestrzeni” (geograficznych, społecznych, kulturowych, imaginacyjnych) wyposażonych w potencjał pozwalający im przekształcić się w strefy autonomiczne - i szukamy momentów w czasie, w których te przestrzenie pozostają względnie otwarte, czy to w wyniku zaniedbania ze stro­ ny Państwa, czy dlatego, że w jakiś inny sposób umknę­ ły uwadze twórców map, czy jaki tam będzie jeszcze po­ wód. Psychotopologia to różdżkarstwo zaprzęgnięte do poszukiwania potencjalnych tsa. Niemniej jednak domknięcia zarówno idei Rewolucji, jak i mapy to źródła tsa o charakterze czysto negatyw­ nym; pozostaje jeszcze wiele do powiedzenia na temat źródeł inspiracji pozytywnych. Sama Reakcja nie dostar­ czy energii niezbędnej tsa, by się „zamanifestować”. Po­ wstanie musi mieć cel.

1 Po pierwsze, możemy mówić o naturalnej antropologii tsa. Rodzina nuklearna jest podstawową jednostką społe­ czeństwa konsensu, ale przecież nie tsa. („Rodziny! — jak ja ich nienawidzę! tych skąpców miłości!” - Gide). Rodzi­ na nuklearna, z towarzyszącymi jej „edypowymi nieszczę­ ściami”, jest - jak się zdaje - wynalazkiem epoki neoli­ tu, odpowiedzią na „rewolucję agrarną” z narzuconymi przez nią niedostatkiem i hierarchią. Inaczej jest w mo­ delu paleolitycznym, czyli w gromadzie, bardziej pierwot­ nej i jednocześnie bardziej radykalnej. Typowa łowiecko-zbieracka gromada o charakterze koczowniczym albo na poły koczowniczym liczy około 50 osób. W ramach

20

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

większych społeczności plemiennych na strukturę grupy składają się klany współtworzące dane plemię, względnie bractwa zaliczające się do stowarzyszeń o charakterze ini­ cjacyjnym lub tajnym, dalej, społeczności łowieckie lub wojenne, społeczności rodzajowe, „republiki dziecięce” itp. O ile rodzina nuklearna powstaje jako wynik niedostatku (i sama przez się generuje skąpstwo), o tyle gromada sta­ nowi reakcję na dominującą w otoczeniu obfitość i sama kreuje rozrzutność. Rodzina jest domknięta, z racji swo­ jej genezy, z powodu dominacji mężczyzn nad kobietami i dziećmi, z winy hierarchicznej totalności społeczeństwa rolniczego/industrialnego. Gromada jest otwarta - nie dla każdego, rzecz jasna, ale dla grup pokrewieństwa, dla wtajemniczonych związanych więzią miłości. Grupa nie stanowi elementu większej hierarchii, lecz raczej element horyzontalnego wzorca obyczaju, rozbudowanego związku krwi, umowy i przymierza, wreszcie pokrewieństw ducho­ wych itp. (społeczność Indian amerykańskich przechowa­ ła niektóre aspekty tej struktury społecznej aż do dzisiaj). W obrębie naszego postspektakularnego Społeczeństwa Symulacji powstają liczne inicjatywy, dążące - przeważ­ nie niepostrzeżenie - do eliminacji rodziny nuklearnej i przywrócenia gromady. Załamania w strukturze pracy rezonują rozpadem „stabilności” społecznej komórki tak domowej, jak rodzinnej. W skład współczesnej „groma­ dy” wchodzą przyjaciele, byli małżonkowie i kochanko­ wie, ludzie spotkani w różnych miejscach pracy i podczas najrozmaitszych imprez społeczno-towarzyskich, w gru­ pach pokrewieństwa, w ramach internetowych list dysku­ syjnych, w klubach korespondencyjnych itp. Staje się co­

Psychotopologia życia codziennego

21

raz bardziej oczywiste, że rodzina nuklearna jest pułapką, kulturowym szambem, potajemną neurotyczną implozją rozszczepionych atomów - i dlatego nie należy się dziwić narodzinom spontanicznej kontrstrategii, stanowiącej nie­ malże odruchowe wtórne odkrywanie bardziej archaicz­ nych, a przy tym cechujących się zdecydowanie bardziej postindustrialnym charakterem, możliwości gromady.

2

jako święto. Stephen Pearl Andrews5 kazał nam ongiś upatrywać ideału społeczeństwa anarchistycznego w wize­ runku proszonej kolacji, podczas której wszelkie struktury władzy rozpuszczają się w ogólnej wesołości i odświętnym nastroju (zobacz suplement c). Możemy w tym miejscu przywołać również Fouriera i jego koncepcję zmysłów jako podstawy towarzyskiej ogłady - pojęcia takie jak „bruzda dotyku”, „gastrozofia” oraz pean na cześć zapomnianych subtelności ukrytych w zmysłach zapachu i smaku6. Sta­ rożytne jubileusze i Saturnalia zrodziły się z przeczucia, że niektóre wydarzenia zachodzą poza obrębem „świeckiego czasu”, poza zasięgiem przyrządu pomiarowego Państwa

tsa

5 Stephen Pearl Andrews (1812-1886) - amerykański anarchoindywidualista, autor książek z zakresu między innymi teorii pracy i pieniądza (Cost the Li­ mit ofPrice, The Labor Dolar} oraz organizacji społecznej (Principles ofNa­ ture, Original Physiocracy, The New Order of Government, The New Civiliza­ tion}. Autor i popularyzator koncepcji „uniwersologii” - wiedzy na temat świata łączącej osiągnięcia różnych dyscyplin naukowych - którą przedsta­ wił w 1872 roku w książce The Basic Outline of Universology. 6 Fourier rozwija teorię „gastrozofii” w wydanym dopiero w drugiej połowie xx wieku tekście Le Nouveau Monde amoureux, w którym rozważa związki między porządkiem społecznym a żywieniem, kreśląc wizję kulinarnej i zmy­ słowej obfitości w przyszłym świecie utopijnego socjalizmu. Zob. C. Fourier, Le Nouveau Monde amoureux, Paris 1967.

22

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

i Historii. Te święta w dosłownym sensie wypełniały luki w kalendarzu — interwały przestępne. Do nastania śred­ niowiecza dni świąteczne obejmowały w sumie niemal jedną trzecią roku. Niewykluczone, że zamieszki skiero­ wane przeciwko reformie kalendarza były spowodowane nie tyle lękiem przed „stratą ii dni z życia”, ile raczej po­ czuciem, że imperialna nauka dąży potajemnie do zablo­ kowania tych luk w kalendarzu, w których skumulowały się ludzkie swobody - że jest to zamach stanu, sporządze­ nie mapy roku, zawładnięcie samym czasem, przekształ­ cenie kosmosu organicznego w kosmos zegarowego me­ chanizmu. Śmierć święta.

Uczestnicy insurekcji nieodmiennie dostrzegają jej świą­ teczne aspekty, nawet w ogniu walki zbrojnej, pośród nie­ bezpieczeństw i ryzyka. Powstanie jest jak Saturnalia7, któ­ re się wymknęły (lub zostały przegnane) z właściwego im przestępnego interwału i mają teraz prawo — niczym ko­ rek z butelki — wyskoczyć nagle, nie wiadomo gdzie i kie­ dy. Uwolnione od czasu i przestrzeni, powstanie potrafi jednak wyczuć, kiedy sprawy już dojrzały, a ponadto ży­ wi upodobanie do genius locv, psychotopologia wyznacza „strumienie sił” i „punkty energii” (by zapożyczyć metafo­ ry okultystyczne), które pozwalają zlokalizować tsa cza­ soprzestrzennie albo przynajmniej pomagają zdefiniować jej związek z chwilą i miejscem. 7 W starożytnym Rzymie święto ku czci Saturna obchodzone po 17 grudnia. Saturnalia były świętem pojednania i równości. Niewolnicy świętowali je na równi z ludźmi wolnymi, a na czas celebracji przerywano pracę oraz pro­ wadzenie działalności gospodarczej. Według niektórych interpretacji Satur­ nalia stanowiły pogański pierwowzór Bożego Narodzenia.

Psychotopologia życia codziennego

23

Media proponują nam: „chodźcie, świętujcie ważne chwile swego życia”, ale ich oferta ogranicza się do po­ zornej unifikacji towaru i Spektaklu, słynnego non-event [zdarzenie, którego w istocie nie ma] czystej reprezentacji. W odpowiedzi na taką wulgaryzację mamy do dyspozy­ cji, z jednej strony, całe spektrum odmowy (skatalogowa­ ne przez sytuacjonistów8, Johna Zerzana9, Boba Blacka10 i innych) - a z drugiej strony możliwość powołania kul­ tury świątecznej usuniętej poza zasięg, czy wręcz ukrytej przed samozwańczymi administratorami naszego wolne­ go czasu. Hasło: „Walcz o swoje prawo do imprezowania” nie jest tak naprawdę parodią radykalnej walki, tylko jej nową manifestacją, stosowną do epoki, która proponuje telewizory i telefony jako środki „nawiązywania kontak­ tu” z drugim człowiekiem, jako metody, dzięki którym można „być na miejscu!” (Be There). Pearl Andrews miał rację: proszona kolacja jest już „ziar­ 8 Sytuacjoniści byli początkowo niewielką grupą artystów awangardowych za­ fascynowanych dadaizmem, surrealizmem i letryzmem. W 1957 roku założy­ li czasopismo „Sytuationiste Internationale”, na łamach którego analizowali i krytykowali społeczeństwo konsumpcji późnego kapitalizmu, opowiadając się za jego obaleniem. Sytuacjoniści postulowali rewolucję, w której władzę sprawowałaby wyobraźnia i pragnienie. Za manifest sytuacjonizmu uznaje się Społeczeństwo spektaklu Guy Deborda (wyd. oryginalne 1967). Działalność sytuacjonistów miała też ogromny wpływ na wydarzenia maja 1968 we Francji. 9 John Zerzan (ur. 1943) - amerykański anarchoprymitywista, opowiada się za porzuceniem osiągnięć cywilizacji przemysłowej i powrotem do prehistorycz­ nego sposobu życia, który zniszczony został przez rewolucję rolniczą. Opu­ blikował między innymi Elements ofRefiisal (1988) oraz Running on Emptiness (2002). 10 Bob Black, właściwie Robert Charles Black, Jr (ur. 1951) - amerykański anar­ chista i prawnik. Jego najbardziej znana książka to The Abolition ofWork (1985)-

î4

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

nem nowego społeczeństwa kiełkującym w łupinie starego” (preambuła Industrial Workers of the World11)”. „Plemien­ ne zgromadzenie” w stylu lat 60., leśne konklawe ekotażystów1213 , idylliczne Bekane’3 neopogan, konferencje anar­ 15 14 chistyczne, bajeczne parady gejów... rent parties^ w Harlemie lat 20., nocne kluby, bankiety, staromodne pikniki libertariańskie - powinniśmy sobie uświadomić, że to już są swego rodzaju „strefy wyzwolone”, albo przynajmniej potencjalne tsa. Impreza, nieważne, czy jedynie dla kil­ korga przyjaciół, czy też dla tysięcy celebrantów, jak na przykład Be-Iri5, jest zawsze „otwarta”, ponieważ nie jest „nakazana”; można ją zaplanować, ale okaże się nieudana, o ile nie „wydarzy” się sama z siebie. W tym przypadku elementem najważniejszym jest spontaniczność. Istota imprezy: grupa osób nawiązujących stosunki „twarzą w twarz” działa zgodnie na rzecz realizacji wspól­ nych pragnień - choćby dobrego jedzenia i zabawy, tańca, 11 Industrial Workers of the World - ogólnoświatowy związek zawodowy po­ wstały na początku xx wieku. Jego działacze za główny cel stawiają sobie wprowadzenie demokracji gospodarczej (pracowniczej) i obalenie kapitalizmu. 12 Ekotażyści - zwolennicy ekotażu, czyli ekologicznego sabotażu, formy pro­ testu powstałej w latach 70. xx wieku. Ma ona na celu uratowanie przed zniszczeniem cennych pod względem ekologicznym terenów naturalnych. Ekotaż polega na przykład na niszczeniu maszyn wycinających lasy lub przy­ kuwaniu się do drzew w celu uniemożliwienia ich ścięcia. 13 Bekane - celtycki obrządek celebrujący koniec zimy i nastanie lata; pole­ ga m.in. na gaszeniu ogni o zachodzie słońca i ponownym ich rozpalaniu o wschodzie. 14 Rent party - termin wywodzący się z lat wielkiego kryzysu, kiedy oznaczał im­ prezy organizowane z udziałem muzyków jazzowych, głównie w murzyńskich gettach; uczestnicy „płacili” za wstęp, by organizator mógł zapłacić czynsz treni}. 15 Hakim Bey nawiązuje tu najprawdopodobniej do happeningu The Humań Be-In, który odbył się 14 stycznia 1967 roku w Golden Gate Park w San Francisco.

Psychotopologia życia codziennego

25

rozmowy, sztuki życia, albo wręcz przyjemności erotycznej, stworzenia wspólnego dzieła sztuki, względnie osiągnię­ cia najwyższej rozkoszy - krótko mówiąc jest to „związek egoistów” (jak ujął to Stirner) w jego najprostszej formie albo jeszcze inaczej, w kategoriach Kropotkina, podstawo­ wy, biologiczny pęd ku „pomocy wzajemnej”. (Powinni­ śmy tu również wspomnieć o „ekonomii nadmiaru” Bata­ ille a i jego teorii kultury opartej na fenomenie potlaczu'6).

3 Żywotna dla kształtowania realności

tsa

jest koncepcja

psychicznego nomadyzmu (względnie, ujmując rzecz żar­ tobliwie, „niezakorzenionego kosmopolityzmu”). Aspekty tego zjawiska omawiają Deleuze i Guattari w Nomadology and the War Machinę, Lyotard w Driftworks oraz różni autorzy w „oazowym” numerze „Semiotext(e)”. Stosuje­ my tutaj termin „psychiczny nomadyzm” zamiast „miej­ ski nomadyzm”, „nomadologia”, „dzieło dryfujące” itp., zwyczajnie po to, by zebrać te wszystkie pojęcia w jeden luźny kompleks, który potem da się badać w kontekście powstawania tsa. „Śmierć Boga”, która pod pewnymi względami powin­ na być rozumiana jako decentralizacja całości „projektu zachodnioeuropejskiego”, dała początek wieloperspektywicznemu, postideologicznemu światopoglądowi, zdolne­ mu do „niezakorzenionego” przemieszczania się od filo­ zofii do plemiennego mitu, od nauk przyrodniczych do 16 Potlacz - rytuał Indian zamieszkujących tereny dzisiejszego północnego wscho­ du usa polegający na rozdawaniu, wymienianiu lub niszczeniu dóbr mate­ rialnych i pożywienia. Również nazwa pisma wydawanego przez francuskich sytuacjonistów.

26

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

taoizmu - projektu po raz pierwszy zdolnego patrzeć ni­ by oczyma jakichś złotych owadów, którym każda fasetka ukazuje zupełnie inny świat. Wizja ta została wszakże osiągnięta kosztem skazania na żywot w epoce, w której szybkość i „fetyszyzm towaro­ wy” składają się razem na tyranię fałszywej jedności, w co­ raz większym stopniu zamazującej wszelkie zróżnicowanie kulturowe i wszelki indywidualizm, z takim skutkiem, że „każde miejsce jest równie dobre jak inne”. Paradoks ten rodzi „cyganów”, psychicznych wędrowców gnanych pra­ gnieniem albo ciekawością, podróżnych nie bardzo wzglę­ dem czegokolwiek wiernych (a w rzeczy samej nielojal­ nych względem „projektu zachodnioeuropejskiego”, któ­ ry utracił już cały swój urok i witalność), niezwiązanych z żadnym szczególnym czasem i miejscem, poszukują­ cych zróżnicowania i przygody... Opis ten stosuje się nie tylko do ekstraklasy artystów i intelektualistów, ale rów­ nież do gastarbeiterów, uchodźców, „bezdomnych”, tury­ stów, wyznawców kultury karawaningu i domów na kół­ kach - również ludzi, którzy „podróżują” po Sieci, nigdy nie opuszczając swoich pokoi (albo takich jak Thoreau, którzy „wiele wędrowali — po Concord'7”); i wreszcie do­ tyczy przecież „każdego”, nas wszystkich, którzy funduje­ my swoje życie na przeżyciach dostarczanych przez samo­ chody, wakacje, telewizory, książki, filmy, telefony, zmia­ ny pracy, zmiany „stylów życia”, religii, diety itd., itd. Psychiczny nomadyzm jako taktyka, którą Deleuze i Guattari nazywają metaforycznie maszyną wojenną, prze17 Miejscowość w stanie Massachusetts, miejsce urodzenia Henry ego Davida Thoreau, w którym spędził on prawie całe swoje życie.

Psychotopologia życia codziennego

1.7

kształcą tryb tego paradoksu z biernego w czynny, albo wręcz „wojowniczy”. „Bóg” miota się i rzęzi w agonii już od tak dawna - pod postacią Kapitalizmu, Faszyzmu i Ko­ munizmu — że postbakuninowsko-postnietzscheańskie komanda względnie apacze (czytaj „wrogowie”) stare­ go Konsensu wciąż jeszcze mają przed sobą liczne obsza­ ry „kreatywnej destrukcji”. To nomadzi, którzy dokonu­ ją bandyckich napadów dla zdobycia łupów, to korsarze, wirusy; potrzebują i jednocześnie pragną tsa, potrzebu­ ją i pragną obozowisk utworzonych z czarnych namiotów rozbitych pod gwiazdami nieba pustyń, ziem niczyich, zamaskowanych warownych oaz położonych przy ukry­ tych szlakach karawan, „wyzwolonych” skrawków dżun­ gli i złych ziem, terenów zakazanych, czarnych rynków i podziemnych bazarów. Ci nomadzi wytyczają swoje szlaki według obcych gwiazd, które mogą być roziskrzonymi obłokami danych w cyberprzestrzeni, albo może zwykłymi halucynacjami. Rozłóżcie mapę takiego terenu, następnie umieśćcie na niej mapę politycznej zmiany, na niej z kolei mapę Sieci, a zwłaszcza kontr-Sieci, akcentującej tajemne przepływy informacji i logistykę, i wreszcie nakryjcie wszystko mapą wyobraźni twórczej, estetyki, wartości, sporządzoną w ska­ li 1:1. Powstanie siatka kartograficzna ożywająca niespo­ dziewanymi zawirowaniami i falami energii, koagulacja­ mi światła, tajnymi przejściami, niespodziankami.

SIEĆ I INTERNET18

Kolejny czynnik warunkujący realność tsa stanowi temat tak obszerny i tak niejednoznaczny, że domaga się osob­ nego rozdziału. Termin „Sieć”, którym się tutaj posługujemy, można zdefiniować jako zbiorczą sumę wszystkich transferów in­ formacji i komunikatów. Ze względu na to, że dostęp do niektórych z tych transferów jest utajniony i ograniczo­ ny wyłącznie do przedstawicieli rozmaitych elit, Sieć ma wymiar hierarchiczny. Ale bywają też transakcje dostęp­ ne dla wszystkich, co z kolei sprawia, że Sieć ma również wymiar horyzontalny i ahierarchiczny. Dane stanowią­ ce własność wojska i wywiadu, podobnie jak informa­ cje bankowe, giełdowe itp. są zastrzeżone, inaczej ma się rzecz w przypadku systemów telekomunikacyjnych, [tra-

18 Tymczasowa Strefa Autonomiczna ukazała się w 1991 roku, więc rozważania na temat internetu straciły już w dużej mierze swoją techniczną aktualność. Autor kontynuował je później, przyjął jednak zdecydowanie bardziej krytycz­ ne stanowisko wobec użyteczności najnowszych technologii dla dążeń emancy­ pacyjnych. Zob. jego tekst Cybernetyka i enteogenika. Od cyberprzestrzeni do neuroprzestrzeni w niniejszym tomie.

28

Sieć i internet

29

dycyjnej] poczty, publicznych banków danych itp., któ­ re na ogół są dostępne dla wszystkich bez wyjątku. I tak oto w ramach tejże Sieci powstała pewna ulotna odmia­ na kontr-Sieci, którą będziemy tu nazywali internetem. A mówiąc ściślej, terminem tym będziemy się posługi­ wali w odniesieniu do alternatywnej, poziomej i otwar­ tej struktury wymiany informacji, czy też, by rzecz ująć inaczej, anarchicznej sieci wymiany informacji, natomiast termin „kontr-Sieć” zarezerwujemy dla potajemnych, nie­ legalnych i rebelianckich metod korzystania z internetu, obejmujących między innymi piractwo danych oraz po­ zostałe formy przysysania się do samej Sieci. Sieć, internet i kontr-Sieć są elementami tego samego kompleksu wzorców, zachodzą na siebie w niezliczonych miejscach. Terminy te jednak nie definiują obszarów, lecz tylko su­ gerują tendencje. Dygresja: Zanim potępicie internet albo kontr-Sieć za ich „pasożytnictwo”, które przecież w żadnej sytuacji nie może stanowić siły prawdziwie rewolucyjnej, zadajcie so­ bie pytanie, na czym polega „produkcja” w Wieku Symu­ lacji? Albo kto należy do „klasy wytwórców”? Być może będziecie musieli przyznać, że terminy poniekąd utraci­ ły już swoje znaczenie. A zresztą odpowiedzi na powyż­ sze pytania są tak złożone, że tsa przeważnie całkiem je ignoruje, czerpiąc z nich tylko to, co może wykorzystać. „Kultura jest naszą naturą” - my zaś jesteśmy srokami zło­ dziejkami względnie łowcami-zbieraczami w świecie tech­ nik komunikacyjnych. Obecne nieoficjalne oblicza internetu przyjmują nadal, należy pamiętać, postać dość prymitywną: marginalne zi-

30

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

ny i BBS-y19, pirackie oprogramowanie, hakerstwo, wła­ mania do systemów telefonicznych; można mówić o ja­ kimś tam wpływie na wydawnictwa drukowane i radio, ale jest on praktycznie nieobecny w przypadku promi­ nentnych mediów - żadnego dostępu do stacji telewi­ zyjnych, satelitów, światłowodów, sieci kablowych itd., itd. Niemniej jednak sama Sieć stanowi odwzorowanie zmiennych i ewoluujących zależności między podmiota­ mi („użytkownikami ”) a przedmiotami („danymi”). Za­ leżności te doczekały się już wyczerpujących analiz ze stro­ ny wielu badaczy, począwszy od McLuhana, a skończyw­ szy na Virilio. Udowodnienie tego, co wszyscy już wiedzą, wymagałoby wielu stron. Dlatego zamiast odgrzebywać ten problem i przedstawiać go w nowym świetle, lepiej postawić pytanie o wskazówki zawarte w owych ewolu­ ujących zależnościach, które mogłyby mieć praktyczne zastosowanie dla tsa. tsa jest tymczasowo, ale za to całkiem rzeczywiście umiejscowiona w czasie, jak też tymczasowo i najzupełniej rzeczywiście ulokowana w przestrzeni. Rzecz jasna, musi więc mieć też jakieś „położenie” w internecie, położenie innego rodzaju, nie rzeczywiste, lecz wirtualne, nie bez­ pośrednie, aczkolwiek natychmiastowe. Internet nie tylko użycza tsa logistycznego wsparcia, ale również pomaga jej zaistnieć; mówiąc z grubsza, tsa „istnieje” w przestrze19 Skrót od Bulletin Board System - rodzaj listy dyskusyjnej połączonej z syste­ mem wymiany plików popularny w latach 80. bbs obsługiwany był przez komputer zaopatrzony w modem, dzięki któremu można było się do niego „wdzwonić”. BBS-y zostały w latach 90. wyparte przez podobnego rodzaju sys­ temy działające w oparciu o internet - najpierw Gopher i ftp, później Use­ net i WWW.

Sieć i internet

3i

ni informacyjnej tak samo jak w „świecie rzeczywistym”. Pod postacią danych internet może upakować mnóstwo czasu na nieskończenie małej „przestrzeni”. Zauważyli­ śmy już, że tsa jest tymczasowa i dlatego obszarowi jej wolności brak niektórych zalet, jakie miałaby, dysponu­ jąc trwałą i mniej lub bardziej stałą lokalizacją. Niemniej internet może dostarczyć pewnego substytutu trwałości i stałej lokalizacji - już od samego momentu jej zaistnie­ nia może kształtować substancję tsa za pomocą ogrom­ nych ilości skondensowanego czasu i przestrzeni przyj­ mujących „subtelną” postać danych. Jeśli uwzględnimy nasz postulat kontaktów twarzą w twarz, stosunków międzyludzkich angażujących zmy­ sły, to wówczas powinniśmy traktować internet, na tym etapie jego ewolucji, przede wszystkim jako system po­ mocniczy zdolny - zależnie od sytuacji - do transmisji informacji między tsa, do obrony tsa, do nadawania jej atrybutów „niewidzialności”, względnie wyposażania w kły. Mało tego: jeśli tsa to rodzaj nomadycznego obozowi­ ska, to wówczas internet dostarcza plemiennych eposów, pieśni, genealogii i legend; ponadto zawiera wiedzę o taj­ nych szlakach karawanowych i trasach zbrojnych rajdów, które współtworzą płynne zasady gospodarki plemiennej; internet wręcz obejmuje liczne drogi, którymi będą po­ dążały tsa, jak również marzenia, w których rozpoznają one zapowiedź znaków i cudów. Istnienie internetu nie jest zależne od jakiejkolwiek technologii komputerowej. Do skonstruowania sieci in­ formacyjnej wystarcza przecież ustny przekaz, tradycyj­ na poczta, sieć marginalnych zinów, „telefoniczne drze­

32

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

wa”2° itp. Kluczem nie jest tu marka ani poziom zaawanso­ wania stosowanej technologii, tylko otwartość i horyzon­ talny charakter struktury. Niemniej jednak cała koncep­ cja Sieci implikuje użytkowanie komputerów. W imaginarium sciencefiction Sieć jest uważana za warunek istnie­ nia cyberprzestrzeni (por. Tron albo Neuromancera) oraz pseudotelepatii „wirtualnej rzeczywistości”. Jako fan kul­ tury cyberpunkowej nie potrafię wyrzec się wizji „hakerstwa rzeczywistości” i zasadniczej roli, jaką mogłoby ono odegrać w tworzeniu tsa. Podobnie jak Gibson i Sterling, zakładam, że oficjalna Sieć nie będzie nigdy w stanie za­ mknąć w sobie internetu względnie kontr-Sieci - że pi­ ractwo danych, nieautoryzowane transmisje i swobodny przepływ informacji nigdy nie ulegną zamrożeniu. (Teo­ ria chaosu, jak ją rozumiem, głosi, że jakakolwiek uniwer­ salna kontrola Systemu jest niemożliwa). Niemniej jednak, abstrahując od wszelkich pustych spe­ kulacji odnośnie przyszłości, musimy się zmierzyć z nad­ zwyczaj ważkim pytaniem o internet i technologię, z któ­ rą jest związany. Koncepcja tsa pragnie nade wszystko uniknąć zapośredniczenia, pragnie doświadczać swego ist­ nienia jako istnienia bezpośredniego. Cała istota sprawy opiera się na stosunkach „pierś w pierś”, jak powiadają sufiowie20 21, czyli „twarzą w twarz”. No tak... ale... Ale: 20 Sieć pozwalająca dzięki swojej konfiguracji w łatwy i tani sposób przekazać informację do wszystkich jej członków. Może przyjąć postać łańcuszka (każ­ da osoba dzwoni do drugiej, a ta później dzwoni do kolejnej) lub piramidy (każda osoba dzwoni do dwóch kolejnych). 21 Adepci sufizmu, mistycznego nurtu islamu. Hakim Bey, zafascynowany sufizmem, poświęcił mu wiele artykułów i książek. Zob. np. wydane w Polsce Millenium (Rzeszów 2003).

Sieć i internet

33

wszak sama istota internetu opiera się na zapośredniczeniu. Maszyny są naszymi ambasadorami - ciało jest nie­ istotne, chyba że jako terminal, ze wszelkimi złowieszczy­ mi konotacjami tego terminu. Być może najlepszy sposób, by tsa odnalazło własną przestrzeń, polega na równoczesnym odwołaniu się do dwu pozornie sprzecznych poglądów w kwestii wysoko rozwiniętych technologii oraz ich apoteozy pod posta­ cią Sieci: 1 stanowiska, które moglibyśmy określić jako antyklasowo-neopaleolityczno-postsytuacjonistyczno-ultrazielone, stanowiącego wykładnię luddystycznego argumentu prze­ ciwko zapośredniczeniu i przeciwko Sieci; 2 stanowiska cyberpunkowych utopistów, futuro-libertarianów, Hakerów Rzeczywistości i ich sojuszników, którzy postrzegają Sieć jako krok naprzód w ewolucji i zakłada­ ją, że da się przezwyciężyć wszelkie złe efekty zapośredniczenia — przynajmniej pod warunkiem uprzedniego wy­ zwolenia środków produkcji. tsa zgadza się ze stanowiskiem hakerów, ponieważ chce zaistnieć - przynajmniej po części - poprzez Sieć, nawet jeśli miałoby to oznaczać zapośredniczenie przez Sieć. Ale akceptuje również argumentację zielonych, ponieważ za żadną cenę nie ma zamiaru wyrzec się intensywnej świa­ domości własnej cielesności i czuje wyłącznie odrazę do właściwej cybergnozie próby transcendencji ku ulotności i Symulacji. Dychotomia technologia/antytechnologia jest w oczach tsa zasadniczo zwodnicza, jak większość dycho­ tomii, których pozorne przeciwieństwa ostatecznie oka­ zują się zafałszowaniami czy wręcz halucynacjami mający­

34

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

mi swe źródło w semantyce. Inaczej mówiąc, tsa pragnie żyć w świecie danym tu i teraz, nie zaś w jakimś wyideali­ zowanym innym świecie, w wizjonerskiej rzeczywistości zrodzonej z fałszywej unifikacji (wszystko albo zielone, albo metalowe), która może stanowić jedynie jakieś ko­ lejne gruszki na wierzbie zbierane na świętego nigdy (al­ bo, jak ujęła to Królowa, zwracając się do Alicji: „Dżem jutro, dżem wczoraj... ale żadnego dżemu dziś”). tsa jest „utopijna” w tym sensie, że stanowi zobrazo­ wanie wizji możliwej intensyfikacji codziennego życia, al­ bo - jak powiedzieliby surrealiści - życia przeniknięte­ go Cudownością. Nie może być jednak utopijna w zwy­ kłym znaczeniu słowa, nie może być jakimś nigdzie albo miejscem-które-nie-jest-miejscem. tsa zawsze gdzieś jest. Sytuuje się w punkcie przecięcia rozmaitych sił, podob­ na do pogańskiego miejsca mocy, położonego na skrzy­ żowaniu tajemniczych ley line?1, widzialnych jedynie dla adepta, pozornie niepowiązanych ze sobą skrawków tere­ nu, krajobrazu, prądów powietrza, wodnych pływów, ście­ żek zwierząt. W dzisiejszych czasach linie te niekoniecz­ nie muszą być wytrawione w czasie i przestrzeni. Niektó­ re istnieją jedynie „w” internecie, aczkolwiek i one mogą się niekiedy nakładać na rzeczywisty czas i miejsce. Być może niektóre są „niezwykłe” w tym sensie, że nie istnie­ je konwencja, za pomocą której dałoby się określać je ilo­ ściowo. I oczywiście lepiej badać je w świetle teorii chaosu 22 Ley iines - hipotetyczne nałożenie się miejsc o szczególnym znaczeniu i mo­ cy, zaznaczane w niektórych prymitywnych kulturach megalitami lub mo­ numentami. Zjawiskiem tym po raz pierwszy zajął się w 1921 roku archeolog Alfred Watkins w książce The OU Straight Track (Auckland 1994).

Sieć i internet

35

niż socjologii, statystyki, ekonomii itp. Wzorce sił, dzięki którym powstaje tsa, mają coś wspólnego z owymi cha­ otycznymi „dziwnymi atraktorami”23, które istnieją nie­ jako pomiędzy wymiarami. tsa z natury chwyta się każdego dostępnego środka, sprzyjającego jej realizacji - powstanie obojętne gdzie, za­ równo w jaskini, jak i w Kosmicznym Mieście zawieszo­ nym gdzieś w L-5 — ale przede wszystkim kierować się będzie wolą ożycia, od razu, albo najprędzej jak to tylko możliwe, choćby nawet w jakiejś podejrzanej albo poża­ łowania godnej formie, spontanicznie, bez respektowa­ nia jakiejkolwiek ideologii albo nawet antyideologii. Wy­ korzysta komputery, ponieważ one i tak już istnieją, ale wykorzysta też moce do tego stopnia obce alienacji czy Symulacji, że zagwarantują jej pewien „psychiczny paleolityzm”, pierwotnie szamańskiego ducha, który „zainfe­ kuje” nawet samą Sieć (taki jest moim zdaniem prawdzi­ wy sens kultury cyberpunk). Ponieważ tsa to intensyfi­ kacja, nadwyżka, nadmiar, potlacz, życie, które realizuje się przede wszystkim w przeżywaniu życia, a nie w zwy­ kłym przetrwaniu (jak głosiła płaczliwa dewiza lat 80.), nie może być określane ani przez technologię, ani przez antytechnologię. Zaprzecza samemu sobie niczym ten, kto prawdziwie gardzi diabelskim pomiotem, ponieważ przede wszystkim chce być, nie dbając o „perfekcję”, lek­ ceważąc ostateczną nieruchomość. 23 Dziwne atraktory - termin pochodzący z tak zwanej teorii chaosu określa­ jący potencjalny stan stabilny, ku któremu „ciąży" system chaotyczny. Wię­ cej na ten temat zob. J. Gleick, Chaos. Narodziny nowej nauki, tłum. P. Jaśkowski, Poznań 1996.

36

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

Kiedy zastanawiamy się nad zbiorami Mandelbrota24 i przyglądamy komputerowym odwzorowaniom graficz­ nym, dostrzegamy - we fraktalnym wszechświecie - ma­ py, które są osadzone i w rzeczy samej ukryte w mapach ukrytych w kolejnych mapach, itd. aż do granic mocy ob­ liczeniowej. Po co jest ta mapa, którą w pewnym sensie możemy rozumieć jako mającą odwzorowanie 1:1 we frak­ talnym wymiarze? Co można z nią jeszcze zrobić oprócz podziwiania jej psychodelicznej elegancji? Gdybyśmy mieli wyobrazić sobie mapę informacji kartograficzną projekcję Sieci w całej jej okazałości - to musielibyśmy zaznaczyć na niej cechy charakterystycz ­ ne chaosu, które już się zaczęły objawiać, na przykład w ramach operacji złożonego przetwarzania równoległego, w systemach telekomunikacyjnych, w transferach „elek­ tronicznego pieniądza”, w wirusach, w partyzanckim hakerstwie itp. Każdy z tych „obszarów” chaosu dałoby się przedsta­ wić za pomocą topografii podobnych do zbiorów Man­ delbrota z takim skutkiem, że „półwyspy” byłyby jakoś tam osadzone, a równocześnie ukryte w mapie - ale w ta­ ki sposób, że zdawałyby się „znikać”. Taki „zapis” - które­ go elementy znikają i same usuwają się w cień - odzwier­ ciedla dokładnie proces, w wyniku którego Sieć staje się sama w sobie zapośredniczona, niekompletna nawet dla 24 Zbiór Mandelbrota - figura powstająca jako podzbiór płaszczyzny zespolonej, której brzeg ma kształt jednego z najbardziej znanych fraktali (przypomina dwa nałożone na siebie częściowo półkola z „przyklejonymi” symetrycznie coraz mniejszymi kołami). Nazwa pochodzi od nazwiska francuskiego ma­ tematyka polskiego pochodzenia Benoit Mandelbrota

Sieć i internet

37

wewnętrznej, jej właściwej autopercepcji, całkowicie niekontrolowalna. Innymi słowy, zbiór Mandelbrota, względ­ nie jakiś jego analogon, mógłby się okazać przydatny dla plottingu25 (we wszelkich znaczeniach tego słowa), czyli projektowania i budowy kontr-Sieci, zgodnie z wszelki­ mi regułami cechującymi proces chaotyczny, „kreatyw­ ną ewolucję”, by użyć tu terminu Prigoginea26. Przede wszystkim jednak zbiór Mandelbrota służy za metaforę „mapowania” interfejsu łączącego tsa z Siecią, za metafo­ rę, która przedstawia go jako znikanie informacji. Każda „katastrofa” w Sieci to zastrzyk energii dla internetu, dla kontr-Sieci. Chaos spowoduje uszkodzenie Sieci, internet natomiast dzięki niemu będzie mógł prosperować. Dzięki aktom piractwa danych choćby, a ogólniej rzecz biorąc, dzięki coraz bardziej intymnym i skomplikowa­ nym metodom zacieśniania związków z chaosem, inter­ netowy haker, cybernetyk tsa, znajdzie sposoby na ko­ rzystanie z perturbacji, katastrof i zapaści w Sieci (sposoby na wyłowienie informacji z „entropii”). Haker tsa - bri­ coleur, pożeracz okruchów informacji, szmugler, szanta­ żysta, albo wręcz cyberterrorysta - będzie sprzyjał ewolu­ 25 Ang. plotting oznacza sporządzanie wykresów lub map, ale również zawiązywa­ nie spisku bądź tworzenie intrygi (między innymi dzieła literackiego), względ­ nie dzielenie większego terenu na parcele czy też działki. 26 Ilya Prigogine (1917-2003) - belgijski fizyk pochodzenia rosyjskiego, lau­ reat Nagrody Nobla, zajmował się termodynamiką, w tym szczególnie pro­ cesami nieodwracalnymi i strukturami dyssypatywnymi, czyli dalekimi od równowagi stanami stabilnymi, których powstaniu towarzyszy spontaniczny wzrost uporządkowania systemu. Po polsku dostępna jest popularyzatorska książką, której jest współautorem: I. Prigogine, I. Stengert, Z chaosu ku po­ rządkowi. Nowy dialog człowieka z przyrodą, przeł. K. Lipszyc, przedmową opatrzył B. Baranowski, Warszawa 1990.

38

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

cji tajnych fraktalnych powiązań. Takie powiązania oraz najróżniejsze informacje, których transfer umożliwią, bę­ dą tworzyły kolejne „źródła energii” potrzebnej do zaist­ nienia tsa - dokładnie jak w przypadku okradania mo­ nopolu energetycznego celem oświetlenia opustoszałego domu wybranego przez skłotersów na ich siedzibę. Takim sposobem internet może stać się pasożytem Sie­ ci i dzięki temu generować sytuacje sprzyjające tsa - ale równocześnie strategia ta może być rozumiana jako pró­ ba konstrukcji alternatywnej i autonomicznej Sieci, „wol­ nej” i już niepasożytniczej, która posłuży jako podstawa „nowego społeczeństwa wyłaniającego się ze skorupy sta­ rego”. W praktycznym sensie można uważać kontr-Sieć i tsa za cele same w sobie - z teoretycznego punktu wi­ dzenia mogą jednak być traktowane jako forma walki o inną rzeczywistość. Mając to wszystko na uwadze, nadal jednak nie po­ winniśmy zamykać oczu na całkowicie uzasadnione nie­ pokoje, które rodzi kwestia komputeryzacji, nie uciekać od pewnych pytań - wciąż pozbawionych odpowiedzi zwłaszcza dotyczących komputera osobistego. Dzieje sieci komputerowych, bbs-ów i różnych innych eksperymen­ tów w ramach elektrodemokracji dotychczas w większej części mieściły się w ramach zajęć określanych jako hob­ bistyczne. Wielu anarchistów i libertarian głęboko wie­ rzy w pecety, traktując je jako wyzwolenie i samowyzwolenie, ale trudno byłoby tu jednak wskazać rzeczywiste zdobycze, prawdziwą, namacalną wolność. Mało interesuje mnie jakaś hipotetyczna, rzekomo wła­ śnie rodząca się klasa przedsiębiorców pracujących na włas­

Sieć i internet

39

ny rachunek przy przetwarzaniu danych i tekstu, która już niebawem miałaby udźwignąć na swoich barkach którąś z wielkich branż chałupnictwa względnie mrówczą pro­ dukcję detali dla rozmaitych korporacji i biurokracji. Po­ wiem więcej, nie trzeba być jasnowidzem, by przewidzieć, że ta „klasa” stworzy własną podklasę - coś w rodzaju lumpenyuppitariatu, na przykład podklasę gospodyń do­ mowych, które utrzymują swoje rodziny z „dodatkowych dochodów”, przekształcając własne domy w zakłady pra­ cy oparte na wyzysku, małe tyranie Pracy, gdzie „szefem” będzie sieć komputerowa. Niewielkie wrażenie robią też na mnie informacje i usługi oferowane przez współczes­ ne „radykalne” serwisy sieciowe. Gdzieś — zapewnia się istnieje „gospodarka informacyjna”. Może i tak, ale infor­ macje stanowiące przedmiot wymiany w ramach „alter­ natywnych” bbs-ów to w większości czatowe pogaduszki i politechniczny bełkot. Czy jest to gospodarka, czy raczej tylko rozrywka dla entuzjastów? ok, dzięki pecetom do­ szło do kolejnej „rewolucji wydawniczej”; ok, rozwijają się marginalne sieci; OK, mogę obecnie prowadzić sześć rozmów telefonicznych równocześnie. Ale co to zmieni­ ło w moim codziennym życiu? Przecież zdobyłem już w życiu mnóstwo danych, któ­ re poszerzyły moje horyzonty, a to dzięki książkom, fil­ mom, telewizji, teatrowi, telefonom, poczcie, odmien­ nym stanom świadomości itd. Czy naprawdę potrzeb­ ny mi pecet, żeby pozyskać jeszcze więcej takich danych? Czyżbyście oferowali mi jakieś tajne informacje? Cóż... może odczuwam pokusę... ale nadal domagam się cu­ downych tajemnic, nie tylko zastrzeżonych numerów te­

40

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

lefonów, względnie banałów o gliniarzach i politykach. Komputerów potrzebuję przede wszystkim po to, by do­ starczały mi informacji związanych z prawdziwymi dobra­ mi - z „dobrymi rzeczami w życiu”, jak to ujmuje pream­ buła iww. Ale w tym miejscu, jako że oskarżam hakerów i bbs-owców o irytujące rozmycie intelektualne, muszę sam zejść z barokowych chmur Teorii i Krytyki i wyja­ śnić, co rozumiem przez „prawdziwe dobra”. Dajmy na to, że na przykład z powodów tak politycz­ nych, jak i osobistych, pragnę dobrej żywności, lepszej niż ta, którą może dać mi kapitalizm - żywności nieskażonej, nadal mającej mocne, naturalne aromaty. By skompliko­ wać zabawę, wyobraźmy sobie, że żywność, której łaknę, jest nielegalna - że jest to na przykład surowe mleko albo mamea, wyśmienity kubański owoc, którego nie wolno importować do Stanów w postaci świeżej, bo jego nasio­ na mają rzekomo własności halucynogenne (tak mi przy­ najmniej mówiono - w końcu nie jestem farmerem). Al­ bo przyjmijmy, że jestem importerem rzadkich perfum i afrodyzjaków, a żeby uatrakcyjnić zabawę, załóżmy do­ datkowo, że większość moich towarów też jest nielegal­ na. Albo że na przykład chcę handlować usługami w za­ kresie komputerowej obróbki tekstów i w ramach zapłaty przyjmować rzepę, ale nie chcę zgłaszać tych transakcji do Urzędu Skarbowego (jak nakazuje prawo, wierzcie albo nie). Albo że chcę poznawać innych ludzi celem odbywa­ nia z nimi aktów przysparzających obopólnej przyjemno­ ści, uzgodnionych wprawdzie przez obie strony, a jednak nielegalnych (były już próby uprawiania ostrego seksu za pośrednictwem bbs-ów, ale zostały udaremnione - a na

Sieć i internet

4i

co podziemie z tak nędznym systemem bezpieczeństwa?). Krótko mówiąc, załóżmy, że mam po dziurki w nosie zwy­ kłej informacji, tego ducha w maszynie. Waszym zda­ niem komputery są zasadniczo już teraz zdolne do speł­ niania moich pragnień w zakresie jedzenia, drągów, sek­ su, unikania podatków. No więc o co chodzi? Dlaczego tak się nie dzieje? tsa powstawały, powstają i będą powstawać zarówno z pomocą, jak i bez pomocy komputerów. Żeby jednak tsa mogło rozwinąć swój pełny potencjał, musi się stać w mniejszym stopniu kwestią samozapłonu, a w więk­ szym upodobnić do fenomenu „wysp w Sieci”. Sieć, czy raczej kontr-Sieć, pociąga za sobą obietnicę stania się inte­ gralnym aspektem tsa, stanowiąc dodatkowy atut, który pomnoży jej potencjał, wywoła „skok kwantowy” (jakie to dziwne, że ten termin od jakiegoś czasu oznacza każ­ dą wielką, istotną przemianę) w jej złożoności i doniosło­ ści. tsa musi już teraz zaistnieć w ramach świata czystej przestrzeni, w ramach świata zmysłów, tsa - progowa, czy wręcz efemeryczna - musi połączyć informację z pragnie­ niem, jeśli ma zrealizować swoją przygodę (swój „happen­ ing”), jeśli ma spełnić się w ramach swego przeznaczenia, jeśli ma nasycić się swoim własnym stawaniem. Być może twórcy szkoły neopaleolitycznej mają rację, gdy zapewniają, że powinniśmy unicestwiać — lub choć­ by porzucać — wszelkie formy alienacji i zapośredniczenia zawczasu, zanim nasze cele będą mogły być realizo­ wane, tudzież, jak twierdzą niektórzy futuro-libertarianie, prawdziwą anarchię można realizować tylko w Kosmosie. Niemniej jednak dla tsa nie jest specjalnie ważne to, co

4*

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

„było” albo „będzie”. Interesujące są efekty, uwieńczone sukcesem rajdy na rzeczywistość konsensu, przełomy na­ kierowane na bardziej intensywne i bogate życie. Jeśli nie da się wykorzystać komputera do tego projektu, to trze­ ba będzie przezwyciężyć komputer. Intuicja podpowiada mi jednak, że kontr-Sieć już powstaje, że być może już istnieje - mimo że dowieść prawdziwości tych słów nie potrafię. Oparłem teorię tsa w dużej mierze na tej wła­ śnie intuicji. Rzecz jasna, internet również angażuje nieskomputeryzowane sieci wymiany informacji, takie jak wydawnictwa samizdatowe, czarny rynek itd. - a jednak to logiczne, że pełen potencjał niehierarchicznej sieci in­ formacyjnej wiedzie do komputera jako do narzędzia par excellence. Czekam teraz, aż hakerzy dowiodą, że mam ra­ cję, że moja intuicja ma pokrycie w rzeczywistości. Jed­ nak gdzie moje rzepy?

«POSZLIŚMY DO CROATAN»

Naszym zamiarem nie jest ani definiowanie tsa, ani też wypracowywanie dogmatyki nakazującej jej tworzenie. Dowodzimy raczej, że była, jest i będzie. Dlatego właśnie rzut oka na przeszłość i przyszłości tsa może okazać się pomysłem ciekawszym i przynoszącym więcej korzyści, nie zaszkodzą również spekulacje na temat jej przyszłych odsłon - odwołując się do kilku prototypów tsa, być może damy radę oszacować jej potencjalny zasięg, albo nawet dostrzeżemy przebłysk „archetypu”. Zamiast kusić się o po­ dejście encyklopedyczne, zastosujemy pewną uogólniającą, niedyskryminującą technikę, opartą na mozaice przebły­ sków, jako punkt wyjścia wybierając arbitralnie przełom xvi i xvn wieku oraz początki zasiedlania Nowego Świata. Otwarcie „Nowego” Świata już od samego początku za­

planowano jako operację okultystyczną. Bodajże to mag John Dee, duchowy doradca Elżbiety i, jest autorem kon­ cepcji „magicznego imperializmu”, którą zaraził całe swo­ je pokolenie. Halkyut i Raleigh27 ulegli jego czarowi, Ra27 Richard Haldyut (1552-1616) - angielski pisarz, głośny zwolennik angiel­ skiej kolonizacji Ameryki Północnej. Sir Walter Raleigh (1554-1618) - angiel-

43

44

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

leigh zaś wykorzystał swoje powiązania ze Szkołą Nocy cabalem myślicieli, arystokratów i adeptów - by wesprzeć sprawę eksploracji i kolonizacji nowych ziem oraz sporzą­ dzania ich map. Utworem propagującym nową ideologię była Burza, a Kolonia Roanoke stanowiła pierwszy poka­ zowy eksperyment. Alchemiczny pogląd na Nowy Świat nakazywał koja­

rzyć go z materia prima albo hyle, ze „stanem natury”, niewinności i nieograniczonych możliwości (stąd Wirgi­ nia - dziewicza ziemia), z chaosem względnie początkiem, które adept miał przekształcić w „złoto”, czyli w ducho­ wą doskonałość oraz materialne bogactwo. Ta alchemicz­ na wizja jest po części przesiąknięta rzeczywistą fascyna­ cją początkiem, jego skrytą afirmacją, poczuciem tęsk­ noty za jego bezkształtną formą skoncentrowaną wokół symbolu „Indianina”: „człowieka” w stanie Natury, niezdeprawowanego przez „rząd”. Kaliban, Dzikus, niczym wirus zamieszkuje machinę Okultystycznego Imperiali­ zmu; las/zwierzę/ludzie są od samego początku otocze­ ni magiczną mocą tego, co marginalne, wzgardzone i od­ rzucone. Z jednej strony Kaliban jest brzydki, a Natura to „wyjąca dzicz”, z drugiej strony Kaliban jest szlachet­ ny i wolny, a Natura to Raj. To rozdwojenie w europej­ skiej świadomości wyprzedza romantyczno-klasycystyczną dychotomię; zakorzenione jest w renesansowej magii wysokiej. Skrystalizowane dzięki odkryciu Ameryki (El­ dorado, fontanny młodości), osadziło się na trwale w rze­ czywistych planach kolonizacji. ski żeglarz i pisarz. Organizował brytyjskie próby kolonizacji Ameryki Pół­ nocnej.

„Poszliśmy do Croatan”

45

Uczono nas w szkole podstawowej, że pierwsze osady na Roanoke były fiaskiem; koloniści zniknęli, pozostawia­ jąc za sobą jedynie tajemniczą wiadomość: „Poszliśmy do Croatan”. Później jednak usiłowano doniesienia o „zielo­ nookich Indianach” zdyskwalifikować jako legendę. Pod­ ręcznik sugeruje, że Indianie dokonali masakry na bez­ bronnych osadnikach. Oczywiście, Croatan nie było ja­ kimś Eldorado. Tak nazywało się plemię zaprzyjaźnionych z osadnikami Indian. Europejczycy rzeczywiście musieli więc przenieść się z wybrzeża do bagien Great Dismal i tam zostali wchłonięci przez plemię. Zatem zielonoocy Indianie istnieli naprawdę - nadal tam żyją i wciąż nazy­ wają siebie Croatanami28. Tak więc ta pierwsza kolonia w Nowym Swiecie posta­ nowiła zerwać swoją umowę z Prosperem (Dee/Raleighem/Imperium) i przejść na stronę Dzikusów oraz Kalibana. Stali się odszczepieńcami, odpadli (dropped-out). Stali się „Indianami”, „zasymilowali się”, wybrali chaos nad niedolę służenia londyńskim plutokratom i intelek­ tualistom. Kiedy w miejscu, gdzie kiedyś istniały „Wyspy Żół­

wie”, powstała Ameryka, Croatanie nie zniknęli ze zbio­ rowej psyche. Tuż za horyzontem wciąż jeszcze dominowa­ ło Państwo Natury (tj. brak Państwa) - i w świadomości 28 Hakim Bey pisze tu o do dziś niewyjaśnionym epizodzie z historii amerykań­ skiej związanym z pierwszą kolonią na Roanoke Island. Miejsce to zasiedliło 117 Brytyjczyków przywiezionych tam przez Waltera Raleigha w 1694 roku. Kiedy powrócił do nich trzy lata później, zastał jedynie kartkę przytwier­ dzoną do drzewa, na której widniało tajemnicze słowo „Croatan”. Więcej na ten temat zob. Gone to Croatan: Origins ofNorth American Dropout Culture, red. J. Koehnline, New York 1995.

46

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

osadników stale czaiła się opcja ucieczki do dziczy, poku­ sa, by wyrzec się Kościoła, uprawy roli, umiejętności pisa­ nia i czytania, podatków - wszystkich obciążeń cywiliza­ cyjnych - na rzecz „pójścia do Croatan”, w takim czy in­ nym sensie. Mało tego, kiedy Rewolucja w Anglii została zdradzona, najpierw przez Cromwella, a potem Restau­ rację, całe rzesze protestanckich radykałów albo uciekały, albo były zsyłane do Nowego Świata (który stał się teraz więzieniem, miejscem wygnania). Antynomianie, familiści, kwakrzy, lewellerzy, diggerzy i ranterzy2930 , skuszeni wizją okultystycznego cienia dziczy, pędzili na łeb na szy­ ję przejmować ją w posiadanie. Wybitni przedstawiciele ruchu antynomijnego’0 - An­ ne Hutchinson i jej przyjaciele (to znaczy przedstawicie­ le najwyższej klasy) - mieli tego pecha, że dali się wcią­ gnąć w politykę Bay Colony; ich ruch ewidentnie miał swoje bardziej radykalne skrzydło. Incydenty, o których opowiada Hawthorne w The Maypole ofMerry Mount, są oparte na faktach historycznych. Ekstremiści rzeczywi­ ście postanowili zerwać z wiarą chrześcijańską i przejść na pogaństwo. Gdyby udało im się zjednoczyć z ich in­ diańskimi sojusznikami, być może w rezultacie powsta­ łaby synkretyczna religia antynomiańsko-celtycko-algon-

29 Sekty religijne i organizacje społeczno-polityczne działające w Anglii na prze­ łomie xvi i xvii wieku. 30 Antynomiom to stanowisko w obrębie chrześcijaństwa głoszące, że Kościół nie ma obowiązku powtarzać i podtrzymywać w swoim nauczaniu prawd Starego Testamentu, łącznie z dekalogiem, ponieważ Nowy Testament zniósł ich obowiązywanie. Jako pierwszy terminu tego użył Luter w odniesieniu do poglądów swojego ucznia Johannesa Agricoli.

„Poszliśmy do Croatan”

47

kińska31, coś w rodzaju xvn-wiecznej północnoamery­ kańskiej santerii’2* . Sekciarzom powodziło się lepiej pod swobodniejszą wła­ dzą bardziej skorumpowanych administracji na Karaibach. W wyniku rywalizacji europejskich mocarstw wiele tam­ tejszych wysp opustoszało, względnie nigdy nie zostało za­ anektowanych. Z pewnością Barbados i Jamajka były za­ siedlane przez wielu ekstremistów i jestem też przekonany, że bukanierska” „utopia” na Tortudze34 powstała z inspira­ cji lewellerów i ranterów. To tutaj właśnie możemy, dzięki Esquemelingowi3S, zaobserwować i w miarę dokładnie zba­ dać pomyślnie funkcjonujące proto-TSA Nowego Świata. Bukanierzy uciekający przed ohydnymi „dobrodziejstwa ­ mi” imperializmu, takimi jak niewolnictwo, pańszczyzna, rasizm i nietolerancja, przed torturą piętnowania i śmier­ cią za życia na plantacjach, przejmowali obyczaje Indian, wchodzili w związki małżeńskie z rdzennymi mieszkań­ cami Karaibów, akceptowali czarnych i Hiszpanów jako sobie równych, odrzucali wszelką przynależność narodo­ wą, wybierali swoich kapitanów demokratycznie i nawra­ cali się na „stan Natury”. Po zadeklarowaniu, że są w sta­

31 Algonkinowie - grupa plemion Ameryki Północnej 32 Santeria - synkretyczny kult wywodzący się z Karaibów, współcześnie po­ pularny szczególnie na Kubie. Łączy tradycyjne wierzenia plemienia Joruba i pewne elementy katolicyzmu, na przykład kult maryjny. 3 3 Bukanierzy - żeglarze, najczęściej piraci, wynajęci przez Anglię, Francję i Ho­ landię do walki z okrętami hiszpańskimi. Działali szczególnie aktywnie na obszarze Indii Zachodnich. 3 4 Tortuga - wyspa na Morzu Karaibskim, siedziba wielu bractw pirackich, od 1640 roku główna baza bukanierów, wypartych stamtąd w 1688 roku. 3 5 John Esquemeling - pirat, jeden z bukanierów.

48

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

nie „wojny z całym światem” pożeglowali przed siebie, by łupić, związani wszak wzajemnymi umowami, które na­ zwali Artykułami - miały one tak egalitarny charakter, że każdy członek grupy otrzymywał równy udział, a kapitan zazwyczaj jeden i jedną czwartą albo jeden i jedną drugą udziału. Chłosta i kary były zakazane — waśnie rozstrzy­ gano drogą głosowania albo zgodnie z postanowieniami kodeksu honorowego. Piratów po prostu nie można uważać za zwykłych roz­ bójników czy nawet protokapitalistów, jak czynią to nie­ którzy historycy. W pewnym sensie byli „społecznymi bandytami”, aczkolwiek ich społeczności nie były trady­ cyjnymi społeczeństwami chłopskimi, tylko „utopiami” tworzonymi niemal ex nihilo na różnych terrae incognitae, enklawami totalnej wolności zajmującymi puste miejsca na mapie. Po upadku Tortugi bukanierski ideał przetrwał przez cały „złoty wiek” piractwa (około 1660-1720) i to właśnie on przyświecał powstawaniu bukanierskich osad na przykład na Belize. A kiedy cała scena przeniosła się na Madagaskar - wyspę wciąż jeszcze niezagarniętą przez imperialistyczną władzę, rządzoną jedynie przez luźną or­ ganizację miejscowych królów i wodzów, którzy powita­ li nowych sojuszników z otwartymi ramionami - Utopia Piracka osiągnęła swoją najwyższą formę. Opowieść Defoe o kapitanie Missionie i założeniu Libertatii’6 może być, jak twierdzą niektórzy historycy, lite­ rackim przekłamaniem, którego celem było propagowa-3 *

3 6 Chodzi o powieść Daniela Defoe Of Captian Mission and his Crew z 1728 roku.

„Poszliśmy do Croatan”

49

nie radykalnych teorii społecznych wigów3738 - niemniej jednak A Generał History ofthe Pyrates (1724-28), w któ­ rej została przedstawiona, po dziś dzień niemal w całości jest uważana za prawdziwą i rzetelną. Co więcej, prawdzi­ wości tego epizodu bynajmniej nie podważano w czasach, kiedy opublikowano książkę, żyło wtedy jeszcze wielu ma­ rynarzy z Madagaskaru. Wierzyli oni w nią, ponieważ po­ znali pirackie enklawy bardzo podobne do Libertatii. Za­ praszano do nich wyzwolonych niewolników, tubylców i nawet odwiecznych wrogów, takich jak Portugalczycy, by przyłączali się do społeczności na całkowicie równych prawach, a wyzwalanie galerników było zajęciem prio­ rytetowym. Ziemia stanowiła wspólną własność, przed­ stawicieli wybierano na krótkie kadencje, dzielono łupy; nauczano doktryny wolności jeszcze bardziej radykalnej niżli zawarta w Common SenseC Libertatia miała nadzieję przetrwać i Mission poległ w jej obronie. Niemniej jednak większość pirackich uto­ pii miała z założenia status tymczasowy - w rzeczy samej prawdziwymi „republikami” korsarzy były ich statki że­ glujące wedle postanowień Artykułów. Przybrzeżne en­ klawy zazwyczaj nie uznawały żadnego prawa. Ostatni klasyczny przykład, Nassau na Bermudach, nadmorska osada stworzona na plaży z szop i namiotów, gdzie kró­ lowały wino, kobiety (i zapewne również chłopcy, wno­ 37 Brytyjska Partia Wigów - jedna z pierwszych partii politycznych, działająca w Anglii w 11 połowie xvn wieku. Występowała przede wszystkim przeciw absolutyzmowi Stuartów i opowiadała się za monarchia konstytucyjną. 38 Common Sense — wydany w 1776 roku pamflet autorstwa Thomasa Painea, amerykańskiego rewolucjonisty i radykała. Nawoływał do afirmacji wolno­ ści i uniezależnienie się amerykańskich kolonii od brytyjskiej Korony.

50

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

sząc z Sodomy andPiracy Birgea), pieśń (piraci uwielbiali muzykę i zwykli najmować muzykantów na swoje rejsy) oraz straszliwe okrucieństwa, zniknęła w ciągu jednej no­ cy, kiedy w zatoce pojawiła się flota brytyjska. Blackbeard, „Calico Jack” Rackham i jego załoga złożona z kobiet pi­ ratów przenieśli się na dziksze wybrzeża, w poszukiwaniu jeszcze bardziej burzliwego losu, podczas gdy inni potul­ nie zaakceptowali amnestię i dali się zresocjalizować. Ale bukanierska tradycja przetrwała, zarówno na Madagaska­ rze, gdzie dzieci piratów mieszanej krwi zaczęły tworzyć swoje własne królestwa, jak i na Karaibach, gdzie zbie­ głym niewolnikom oraz grupom czarno-czerwono-białych mieszańców, czyli tak zwanym Marunom, udawało się znakomicie prosperować w górach i innych położo­ nych na uboczu terenach. Społeczność Marunów z Jamaj­ ki zachowała nawet pewien stopień autonomii oraz wiele dawnych obyczajów do czasu, kiedy odwiedziła ich tam Zora Neale Hurston w latach 20. xx wieku (por. jej po­ wieść Tell My Horse). Marunowie z Surinamu nadal prak­ tykują afrykańskie „pogaństwo”. W xviii wieku Ameryka Północna również wydała sze­ reg odszczepieńczych „trójrasowych odizolowanych spo­ łeczności”. (Ten klinicznie brzmiący termin wymyśliło To­ warzystwo Eugeniczne, które przeprowadziło pierwsze na­ ukowe badania nad tymi społecznościami. Niestety, „nauka” posłużyła tu jedynie za wymówkę dla szerzenia nienawiści do rasowych „kundli” i biedoty, a „rozwiązanie problemu” polegało zazwyczaj na przymusowej sterylizacji). Począt­ kowo składały się wyłącznie ze zbiegłych niewolników i pańszczyźnianych chłopów, „przestępców” (tj. osób bar­

„Poszliśmy do Croatan”

5i

dzo ubogich), „prostytutek” (tj. białych kobiet, które po­ ślubiały niebiałych) oraz członków rozmaitych rdzennych plemion. W niektórych przypadkach - na przykład wśród Seminolów i Czirokezów - tradycyjna struktura plemien­ na wchłaniała nowoprzybyłych; w innych przypadkach po­ wstawały nowe plemiona. Stąd właśnie wspólnota Marunów z bagien Great Dismal, którzy przetrwali przez xviii i xix wiek, przyjmując zbiegłych niewolników, funkcjo­ nując jako stacja podziemnej kolei oraz religijne i ideolo­ giczne centrum buntów niewolników. Wyznawaną przez nich religią było hoodoo, mieszanka elementów afrykań­ skich, tubylczych i chrześcijańskich i, jak podaje historyk H. Leaming-Bey, kapłani i przywódcy Marunów z Great Dismal byli określani jako Wysoki Blask Siedmiu Palców. Rampaughowie z północnego New Jersey (błędnie uzna­ wani za Białych Jacksona39) reprezentują jeszcze inny ro­ mantyczny i archetypowy rodowód ufundowany przez by­ łych niewolników holenderskich tchórzów, rozmaite kla­ ny plemion Delaware i Algonkinów, zwykłe „prostytutki”, „hessian” (określenie nadawane zabłąkanym najemnikom brytyjskim, odszczepieńczym lojalistom itd.) oraz miej­ scowe grupy społecznych bandytów, na przykład bandę Claudiusa Smitha40. 39 Jackson Whites - społeczność żyjąca w dolinie rzeki Hudson, o niewyjaśnio­ nej genealogii, stworzona przez Indian, Murzynów, Holendrów, Niemców i Włochów. Na skutek izolacji i małżeństw zawieranych wyłącznie w ramach członków wspólnoty dopuściła do powstania ogromnej liczby anomalii gene­ tycznych, jak nadpalczastość, albinizm, szarość skóry, upośledzenia umysło­ we itp. 40 Claudius Smith (1736-1779) - lojalista, przywódca partyzantów z okresu re­ wolucji amerykańskiej.

52

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

Niektóre grupy przyznają się do afrykańsko-islamskiego rodowodu. Na przykład Maurowie z Delaware albo benizmaelici, którzy migrowali z Kentucky do Ohio w po­ łowie xviii wieku. Izmaelici praktykowali poligamię, nie pili alkoholu, zarabiali na życie jako grajkowie, wchodzili w związki małżeńskie z Indianami i przejmowali ich oby­ czaje. A ponadto byli takimi zwolennikami nomadyzmu, że budowali sobie domy na kółkach. Trasa ich corocznej migracji biegła zygzakiem, zahaczając o miasta pograni­ cza o takich nazwach jak Mekka i Medyna. W xix wieku niektórzy zaczęli wyznawać ideały anarchistyczne i stali się celem nadzwyczaj okrutnego pogromu przeprowadzonego pod hasłem „zbawienie poprzez eksterminację” przez To­ warzystwo Eugeniczne, które wydało część ze swych naj­ wcześniejszych rozporządzeń właśnie w odniesieniu do nich. Jako plemię „zniknęli” w latach 20. xx wieku, ale prawdopodobnie zasilili szeregi pierwszych sekt Czarnego Islamu, takich jak Moorish Science Tempie. Ja sam wycho­ wywałem się na legendach o „Kallikakach” z okolic Pine Barrens w stanie New Jersey (oraz, rzecz jasna, na Lovecrafcie, zacietrzewionym rasiście, który fascynował się od­ izolowanymi społecznościami). Owe legendy to były, jak się okazało, funkcjonujące wśród miejscowej ludności reminiscencje łgarstw wymyślanych przez Towarzystwo Eugeniczne, którego amerykańska siedziba mieściła się w Vineland w stanie New Jersey i które przeprowadzało zwyczajowe „reformy” mające na celu zapobieżenie „krzy­ żowaniu się ras” i „umysłowemu niedorozwojowi ” w Pine Barrens (między innymi publikowali fotografie Kallikaków, poddane chamskiemu, ostentacyjnemu retuszowi,

„Poszliśmy do Croatan”

53

by wyglądali na nich jak potwory zrodzone z wsobnego chowu i związków międzyrasowych). „Odizolowane społeczności” - te przynajmniej, które zachowały swoją tożsamość jeszcze po xx wiek - uparcie opierają się wchłonięciu albo przez kulturę głównego nur­ tu albo przez czarną subkulturę, w ramach której nader chętnie umieszczają je współcześni socjologowie. W latach 70. wiele ugrupowań — w tym Maurowie i Ramapaughowie - zainspirowanych renesansem rdzennych Ameryka­ nów, zwróciło się do b.i.a.41 o uznanie ich za plemiona indiańskie. Odmówiono im takiego statusu mimo wspar­ cia działaczy indiańskich. Gdyby jednak wygrali, ustano­ wiliby groźny precedens dla wszelkiego rodzaju odszczepieńców, poczynając od „białych pejotystów” i hipisów, na czarnych nacjonalistach, arianach, anarchistach i libertarianach kończąc — „wszechrezerwat” dla wszystkich bez wyjątku! „Projekt zachodnioeuropejski” nie może uznać istnienia Dzikusa - zielony chaos w dalszym ciągu sta­ nowi zbyt wielkie zagrożenie dla imperialistycznego ma­ rzenia o porządku. Maurowie i Ramapaughowie zasadniczo odrzucili „diachroniczne” czy też historyczne wyjaśnienie własnego ro­ dowodu na rzecz „synchronicznego” samookreślenia się opartego na „micie” adopcji dokonanej przez Indian. Albo, ujmując to inaczej, sami siebie nazwali Indianami. Gdy­ by tak każdy, kto życzy sobie „być Indianinem”, mógł to osiągnąć przez prosty akt samookreślenia, wyobraźcie sobie, z iloma odejściami do Croatan mielibyśmy wów­ 41 Bureau of Indian Affairs - agencja rządu USA zajmująca się rdzennymi miesz­ kańcami kraju.

54

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

czas do czynienia. Ten stary okultystyczny cień nadal na­ wiedza ostatki naszych lasów (które, nawiasem mówiąc, znacznie się rozrosły na Północnym Wschodzie od prze­ łomu xviii i xix wieku, kiedy to zarosły wielkie trakty biegnące przez obszary rolnicze. Thoreau na łożu śmier­ ci marzył o powrocie „.. .Indian... lasów...” - o powro­ cie ofiar represji). Maurowie i Ramapaughowie, rzecz jasna, mają ugrun­ towane, materialne podstawy, by móc uważać się za In­ dian - ostatecznie naprawdę pochodzą od indiańskich przodków - ale jeśli potraktujemy ich samookreślenie w kategoriach „mitycznych” i historycznych, wówczas z pewnością znacznie więcej skorzystamy w naszym po­ szukiwaniu tsa. Otóż w ramach społeczności plemien­ nych wyodrębnia się takie, które niektórzy antropologo­ wie określają mianem mannenbunden, czyli społeczności totemiczne, kultywujące jedność z „naturą” poprzez ak­ ty zmiany postaci, stawanie się zwierzęciem-totemem (na przykład lykantropia, jaguarowi szamani, ludzie-lamparty, czarownice-koty itd). W kontekście całego kolonialnego społeczeństwa (jak zauważa Taussig w Shamanism, Colonialism and the Wild Mari) moc zmiany postaci jest po­ strzegana jako właściwa rdzennej kulturze - tym samym represjonowany wycinek społeczeństwa w paradoksalny sposób nabywa swoistej mocy dzięki mitowi o swej okul­ tystycznej wiedzy stanowiącej przedmiot lęku i poznania ze strony kolonistów. Rzecz jasna, tubylcy istotnie dyspo­ nują wiedzą okultystyczną, jednak w odpowiedzi na impe­ rialistyczne postrzeganie kultury tubylczej jako odmiany „duchowej dzikości” zaczynają coraz bardziej świadomie

„Poszliśmy do Croatan”

55

widzieć siebie w takiej roli. Nawet jeśli spycha się ich na margines, to ów Margines nabiera magicznej aury. Przed nastaniem białego człowieka byli zwykłymi plemionami tworzonymi przez ludzi - teraz są „strażnikami Natury”, mieszkańcami „stanu Natury”. I ostatecznie sam koloni­ sta też daje się uwieść „mitowi”. Każdy Amerykanin, któ­ ry chce zostać odszczepieńcem albo powrócić do Natury, nieodmiennie „staje się Indianinem”. Radykalni demo­ kraci z Massachusetts (duchowi spadkobiercy radykalnych protestantów), którzy zorganizowali bostońskie Tea Par­ ty42 i którzy dosłownie wierzyli, że rząd można znieść (ca­ ły region Berkshire zadeklarował, że znajduje się w „sta­ nie Natury”!), przebrali się za Mohawków. I tak to ko­ loniści, którzy nagle zobaczyli w sobie zepchniętych na margines vis-à-vis ojczyzny, utożsamili się z rolą zepchnię­ tych na margines tubylców, tym samym (w pewnym sen­ sie) zinternalizowali dążenie do uczestnictwa w ich okul­ tystycznej mocy, w ich mitycznym oddziaływaniu. Od ludzi gór43 po skautów — marzenie o „staniu się Indiani­ nem” wspiera niezliczone wątki amerykańskiej historii, kultury i świadomości. Imaginarium seksualne wiązane z grupami „trój rasowy­ mi” również potwierdza tę hipotezę. Oczywiście „tubyl­ cy” są zawsze niemoralni, ale ostatecznie rasowi renegaci 42 Protest przeciw administracji brytyjskiej zorganizowany w 1773 roku przez kolonistów z Bostonu polegający na wrzuceniu do wody ładunku herbaty z trzech statków. Był to sprzeciw wobec Tea Act, ustawy nakładającej na ko­ lonistów podatki, z którymi ci nie chcieli się zgodzić. 43 Mountain Men — owiana romantyczną aurą społeczność traperów, awantur­ ników i handlarzy futer istniejąca w Górach Skalistych w pierwszej połowie XIX wieku.

56

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

i odszczepieńcy muszą być polimorficznymi zboczeńcami. Bukanierzy byli pederastami, Maurowie i ludzie gór stano­ wili przykład krzyżowania ras iLchowu wsobnego, „Jukesowie i Kallikakowie”44 pławili się w cudzołóstwie i kazi­ rodztwie (co prowadziło do takich mutacji jak na przykład nadliczbowość palców), dzieci biegały nago i masturbowały się publicznie itd., itd. Nawrócenie na „stan Natu­ ry” paradoksalnie zdaje się równoznaczne z praktykowa­ niem wszelkich „nienaturalnych aktów”, a w każdym razie tak powinniśmy sądzić, gdybyśmy uwierzyli purytanom i wyznawcom eugeniki. Fakty są jednak takie, że w isto­ cie to właśnie wielu przedstawicieli represywnych, moralistycznych społeczności rasistowskich skrycie pragnie tych aktów rozwiązłości, toteż wyprojektowuje je na lu­ dzi z marginesu, tym samym utwierdzając się w przeko­ naniu, że sami pozostają cywilizowani i czyści. W rzeczy samej niektóre wspólnoty z marginesu istotnie odrzucają moralność konsensu — na pewno robili to piraci! - i bez wątpienia realizują niektóre ze zrepresjonowanych pra­ gnień cywilizacji. (A nie mielibyście sami na nie ocho­ ty?) Akt „dziczenia” jest zawsze aktem erotycznym, aktem zrzucenia odzieży, obnażeniem. Zanim zakończę temat „trójrasowych odizolowanych społeczności”, chciałbym wspomnieć o entuzjazmie Nie­ tzschego w stosunku do „mieszania ras”. Urzeczony ży­ wotnością i urodą kultur hybrydalnych, zaproponował, by 44 Fikcyjne nazwiska rodzin, które były bohaterami głośnych dysertacji „nauko­ wych” popełnionych na przełomie xix i XX wieku przez zwolenników euge­ niki. Traktaty te w tendencyjny sposób dowodziły, że rozwiązłość i ubóstwo wiedzie do upośledzeń genetycznych.

„Poszliśmy do Croatan”

57

krzyżowanie nie tylko stanowiło rozwiązanie problemu rasy, ale również zasadę nowej odmiany ludzkości, wol­ nej od etnicznego i narodowościowego szowinizmu — był być może prekursorem „psychicznego nomada”. Spełnie­ nie marzenia Nietzschego wciąż wydaje się równie odle­ głe jak w chwili jego deklaracji - szowinizm nadal ma się dobrze. Nadal represjonuje się kultury mieszane. A jed­ nak strefy autonomiczne bukanierów i Marunów, izmaelitów i Maurów, Rampaughów i „Kallikaków” wciąż ist­ nieją, albo przynajmniej wciąż istnieją opowieści o nich, stanowiąc wykładnię zjawiska, które Nietzsche mógłby nazwać Wolą Mocy jako Znikaniem. Do tego tematu jeszcze powrócimy.

MUZYKA JAKO ZASADA ORGANIZUJĄCA

Wróćmy tymczasem do historii klasycznego anarchizmu w świetle idei tsa. Przed „domknięciem mapy” sporo antyautorytarnej energii wydatkowano na „eskapistyczne” komuny typu Modern Times4’, na najrozmaitsze falanstery45 46 oraz temu podobne. I, co ciekawe, niektóre z nich wcale nie miały trwać „wiecznie”, a tylko tak długo, jak długo dany pro­ jekt spełniał swoje cele. W świetle norm socjalistycznych i utopijnych eksperymenty te zakończyły się niepowodze­ niem i dlatego niewiele o nich wiemy. Kiedy się okazało, że ucieczka przez granicę jest niemo­ żliwa, w Europie nastała era rewolucyjnych Komun miejs­ kich. Komuny Paryża, Lionu i Marsylii nie przetrwały do­ statecznie długo, by nabrać cech trwałych instytucji, na­ leży zresztą wątpić, czy taki przyświecał im cel. Dla nas, 45 Anarchistyczna komuna powstała w 1851 roku na Long Island w stanie No­ wy Jork. 46 Zgodnie z wizją Charlesa Fouriera falanstery miały być harmonijnie działa­ jącymi społecznościami, w których wszystkie namiętności człowieka mogły­ by znaleźć nie tylko zaspokojenie, ale również konstruktywne zastosowanie.

58

Muzyka jako zasada organizująca

59

z naszego punktu widzenia, zasadniczym przedmiotem fascynacji jest duch Komun. W tamtych latach i później anarchiści praktykowali rewolucyjny nomadyzm, dryfo­ wanie od powstania do powstania, pilnowali, by nie wy­ gasła w nich ta siła ducha, jakiej doświadczali w momen­ cie insurekcji. W rzeczy samej niektórzy anarchiści z tra­ dycji stirnerowsko-nietzscheańskiej zaczęli traktować taką działalność jako cel sam w sobie, jako sposób na wieczne okupowanie autonomicznej strefy, ziemi niczyjej, która otwiera się w samym środku wojen i rewolucji (por. „zo­ nę” w Tęczy grawitacji Pynchona). Deklarowali, że jeśli jakakolwiek rewolucja socjalistyczna się powiedzie, oni będą pierwszymi, którzy przeciwko niej wystąpią. Nie przewidywali, by kiedykolwiek mieli przestać, zanim nie zapanuje powszechna anarchia. Powitali z radością wol­ ne Rady, które powstały w Rosji 1917 roku — to był ich cel. Ale gdy bolszewicy zdradzili Rewolucję, anarchistycz­ ni indywidualiści jako pierwsi wrócili na wojenną ścieżkę. Po Kronsztadzie47 rosyjscy anarchiści oczywiście potępili „Związek Rad” (termin sprzeczny sam w sobie) i ruszyli dalej w poszukiwaniu nowych insurekcji. Ukraina Machny i anarchistyczna Hiszpania zamierzone zostały jako formacje trwałe i mimo kłopotliwego położenia, na jakie skazała je ustająca wojna, i jednej, i drugiej udało się do pewnego stopnia zrealizować fundujący zamysł: nie zna­ 47 Kronsztad - ufortyfikowany port morski w Zatoce Fińskiej. W lutym 1921 roku wybuchło tam powstanie, w którym między innymi anarchiści i so­ cjaliści walczyli przeciw bolszewikom. W marcu tego samego roku zostało ono krwawo stłumione, a buntownicy wymordowani. Wśród anarchistów Kronsztad stał się symbolem opresji, jakich doznali oni ze strony bolszewi­ ków oraz synonimem zdrady rewolucyjnych ideałów z 1917 roku.

6o

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

czy to, że utrzymały się „długi czas”, ale zorganizowały się skutecznie i byłyby zapewne przetrwały pod nieobecność zewnętrznej agresji. Dlatego mając do wyboru wszystkie eksperymenty okresu międzywojennego, skupię się na zwariowanej Republice Fiume, która jest znacznie mniej znana i która wcale nie miała przetrwać. Gabriele D’Annunzio, dekadencki poeta, artysta, muzyk, esteta, kobieciarz, szalony pionier awiacji, geniusz i cham, powrócił z frontów i wojny światowej jako bohater dowo­ dzący niewielką armią gotową skakać na każde jego ski­ nienie i rozkaz - tak zwane Arditi. Spragniony przygód, umyślił sobie dokonać aneksji jugosłowiańskiego miasta Fiume [obecnie Rijeka], które następnie chciał przyłą­ czyć do Włoch. Po nekromantycznym obrządku odpra­ wionym wspólnie ze swoją kochanką na cmentarzu w We­ necji wyruszył na podbój Fiume. Zwyciężył, nie napotykając na żadne kłopoty godne wzmianki. Włochy jednakże odrzuciły jego hojny dar, a premier nazwał go durniem. Rozjuszony tym D’An­ nunzio postanowił ogłosić niepodległość i przekonać się, jak długo będzie mu to uchodziło na sucho. Do spółki ze swoim przyjacielem anarchistą napisał konstytucję, któ­ ra głosiła, że naczelną zasadą rządzącą państwem jest mu­ zyka. Flota Fiume (utworzona z dezerterów i członków anarchistycznych związków zawodowych marynarzy Me­ diolanu) przyjęła nazwę Uscochi, po piratach, którzy nie­ gdyś zamieszkiwali przybrzeżne wyspy i łupili weneckie oraz otomańskie statki. Tym współczesnym Uscochi uda­ ło się przeprowadzić szereg wariackich akcji: dzięki kilku statkom bogatych włoskich kupców Republika niespo­

Muzyka jako zasada organizująca

61

dzianie zapewniła sobie przyszłość pod postacią skrzyń pełnych pieniędzy! Do Fiume zaczęły ciągnąć całe rzesze artystów, przedstawicieli cyganerii, awanturników, anar­ chistów (D’Annunzio korespondował z Malatestą), zbie­ gów i bezpaństwowców, homoseksualistów, militarnych dandysów (nosili czarne uniformy z piracką czaszką i pisz­ czelami, później zawłaszczone przez ss), a także nawie­ dzonych reformatorów wszelkiej maści (między innymi buddystów, teozofów i wedantystów). Impreza nie usta­ wała nawet na chwilę. Każdego ranka D’Annunzio odczy­ tywał wiersze i manifesty ze swojego balkonu; wieczorami odbywały się koncerty, a po nich pokazy ogni sztucznych. Na tym polegała cała działalność rządu. Osiemnaście mie­ sięcy później, kiedy skończyło się wino i pieniądze, a wło­ ska flota w końcu pokazała się i odpaliła kilka pocisków w stronę Pałacu Rady Miejskiej, nikomu nie starczyło energii do stawienia poważniejszego oporu. D’Annunzio, podobnie jak wielu włoskich anarchistów, zwrócił się później ku faszyzmowi - w rzeczy samej, na tę drogę zwiódł poetę sam Mussolini (były syndykalista). Zanim D’Annunzio zrozumiał swoją pomyłkę, było za późno, był już zbyt stary i zanadto schorowany. Ale il duce i tak go zabił - zepchnął go z balkonu, czyniąc zeń męczennika. Z przykładu samego Fiume jednakże, mimo iż brakowało mu powagi wolnej Ukrainy czy Barcelony, możemy wyciągnąć ciekawe wnioski, jeśli chodzi o pew­ ne aspekty interesującej nas kwestii. Pod pewnymi wzglę­ dami była to ostatnia z pirackich utopii (względnie jej je­ dyny nowożytny przykład), pod niektórymi, być może, była to chyba pierwsza nowożytna tsa.

Ó2

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

Uważam, że jeśli porównamy Fiume z paryskim po­ wstaniem 1968 roku (a także miejskimi insurekcjami we Włoszech początku lat 70.), wreszcie z amerykańskimi komunami kontrkulturowymi i ich anarcho-nowolewicowym duchem, to powinniśmy dostrzec pewne podo­ bieństwa, na przykład w znaczeniu, jakie przywiązywały do teorii estetycznej (por. sytuacjoniści), a także w cechu­ jącym je zjawisku, które można określić mianem gospo­ darki pirackiej, czyli życia na wysokiej stopie z nadwyżek nadprodukcji społecznej. Wspólna będzie nawet popu­ larność kolorowych mundurów wojskowych, a również koncepcja muzyki jako rewolucyjnej zmiany społecznej; wreszcie dominująca we wszystkich atmosfera nietrwałości, ciągłej gotowości do pójścia dalej, do przesunięcia formy, do przemieszczania się na inne uniwersytety, inne górskie szczyty, getta, fabryki, przytułki, porzucone far­ my — czy nawet odmienne poziomy rzeczywistości. Nikt nie próbował narzucać kolejnej dyktatury rewolucyjnej, ani w Fiume, ani w Paryżu, ani w Millbrook. Świat się zmieni albo nie. W międzyczasie bądź w ciągłym ruchu i żyj intensywnie. Monachijska Republika Rad (bądź Republika Rad48) w 1919 roku miała pewne atrybuty tsa, mimo że - jak w przypadku większości rewolucji - ustanowione przez nią cele trudno w ścisłym sensie słowa określić jako tymcza­ sowe. Dzięki Gustavowi Landauerowi piastującemu sta­ nowisko ministra kultury, Silviowi Gesellowi pełniącemu funkcję ministra gospodarki oraz innym antyautorytar48 Autor ma zapewne na myśli Bawarską Republikę Rad, która istniała między 13 kwietnia a 3 maja 1919 roku.

Muzyka jako zasada organizująca

63

nym i skrajnie libertariańskim socjalistom, w tym Ericho­ wi Muhsamowi i Ernstowi Tollerowi (obaj byli poetami i dramaturgami) oraz Retowi Marutowi (prozaik piszący pod pseudonimem B. Tráven) Republika nabrała wymia­ ru ewidentnie anarchistycznego. Landauer, który spędził wiele lat w odosobnieniu, pracując nad swoją wielką syn­ tezą Nietzschego, Kropotkina, Stirnera, Mistrza Eckharta, radykalnych mistyków i przedstawicieli romantycznej yo/^-filozofii, wiedział od samego początku, że Republika jest skazana na porażkę. Miał tylko nadzieję, że uda jej się przetrwać dostatecznie długo, by została zrozumiana. Kurt Eisner, założyciel i męczennik Republiki, wierzył całkiem dosłownie, że zasady rewolucji winny zostać sformułowane przez poetów. Powstały plany wydzielenia sporego obsza­ ru Bawarii i dokonania na nim rozległego eksperymentu obejmującego gospodarkę i życie wspólnoty anarcho-socjalistycznej. Landauer opracował projekty systemu Wol­ nego Szkolnictwa i Teatru Ludu. Jedyne wsparcie, jakie otrzymała Republika, pochodziło od mieszkańców naj­ biedniejszych dzielnic Monachium zamieszkałych przez klasę robotniczą i cyganerię lub od takich ugrupowań jak Wandervogel (neo román tyczny ruch młodzieżowy), ży­ dowskich radykałów (na przykład Buber), ekspresjoni­ stów i innych marginalnych ruchów oraz postaci. Dla­ tego właśnie historycy traktują ją lekceważąco, nazywa­ jąc Republiką Kawiarnianą i umniejszają jej znaczenie na tle działalności marksistów i spartakusowców w dzie­ jach międzywojennych Niemiec. Landauer - oszukany przez komunistów, a w końcu zamordowany przez żoł­ nierzy pozostających pod wpływem okultystyczno-faszys-

64

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

towskiego Towarzystwa Thule - zasłużył sobie, by zapa­ miętano go jako świętego. A jednak nawet współczesnym anarchistom zdarza się potępiać go za to, że „sprzedał się socjalistycznemu rządowi”. Gdyby republika przetrwa­ ła bodaj jeden rok, łkalibyśmy na samą wzmiankę o jej urodzie — a jednak zapomnieliśmy, jeszcze zanim zwiędły pierwsze kwiaty tamtej Wiosny, jeszcze zanim zdeptano Geist i ducha poezji. Wyobraźcie sobie, jak to może być, gdy oddycha się powietrzem miasta, w którym minister kultury orzekł właśnie, że dzieci w szkołach będą nieba­ wem uczyć się na pamięć dzieł Walta Whitmana. Króle­ stwo za wehikuł czasu...

WOLA MOCY JAKO ZNIKANIE

Foucault, Baudrillard i inni omawiają bardzo szczegółowo najrozmaitsze modalności „znikania”. W tym miejscu chciałbym podsunąć myśl, że tsa jest w pewnym sensie taktyką znikania. Kiedy teoretycy wspominają o znikaniu tego, co spo­ łeczne, mówią po części o niemożliwości „Rewolucji Spo­ łecznej”, a po części o niemożliwości „Państwa” - a więc o otchłani władzy, o końcu dyskursu władzy. W tym przy­ padku pytanie anarchistyczne powinno brzmieć: po co za­ wracać sobie głowę konfrontacją z „władzą”, która utraci­ ła wszelkie znaczenie i stała się zwykłą Symulacją? Efekta­ mi tego typu konfrontacji będą wyłącznie niebezpieczne i brzydkie spazmy przemocy ze strony durniów z gównem zamiast mózgu, którzy odziedziczyli w spadku klucze do rozmaitych składów broni i więzień. (Może jest to przy­ kład amerykańskiego chamskiego niezrozumienia wznio­ słej i subtelnej franko-germańskiej teorii. No i co z tego? Kto powiedział, że aby wykorzystać jakąś ideę, trzeba ją najpierw zrozumieć?). Tak jak ja to widzę, znikanie to bodajże całkiem logicz65

66

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

na spośród radykalnych opcji naszych czasów, nie żad­ na klęska czy śmierć radykalnego projektu. W mojej in­ terpretacji Teorii (w odróżnieniu od interpretacji chorej, turpistycznej, nihilistycznej) kryje się zamysł przekopania jej w poszukiwaniu strategii użytecznych dla nigdy nie­ ustającej „rewolucji życia codziennego”: dla walki, która nie może wygasnąć nawet razem z ostatnią porażką re­ wolucji politycznej albo społecznej, ponieważ nic oprócz końca świata nie może położyć kresu ani codziennemu życiu, ani naszym dążeniom ku lepszym rzeczom, ku cu­ downości. I tak jak to powiedział Nietzsche: gdyby świat mógł się skończyć, to logicznie rzecz biorąc, już by to się stało; nie skończył się, więc po prostu nie może się skoń­ czyć. I tak jak stwierdził jeden z sufich: nieważne, ile wy­ piliśmy haustów zakazanego wina, do wieczności zabierzemy ze sobą wściekłe pragnienie. Zerzan i Black, niezależnie od siebie, zwracają uwagę na pewne „elementy Odmowy” (termin Zerzana), które za­ pewne da się postrzegać jako poniekąd symptomatyczne dla ewentualnej radykalnej kultury zniknięcia. Po części nieświadomie, ale też po części jak najbardziej świadomie oddziaływa ona na znacznie więcej ludzkich umysłów niż jakakolwiek lewicowa bądź anarchistyczna idea. Elemen­ ty te to gesty skierowane przeciwko instytucjom; w takim sensie mają one charakter „negatywny”, ale przecież każ­ dy gest negatywny zawiera podpowiedz taktyki „pozytyw­ nej”, której celem będzie zastąpienie wzgardzonej instytu­ cji, a nie tylko wyrażenie swej odmowy wobec jej roszczeń. Dla przykładu, negatywnym gestem skierowanym prze­ ciwko obowiązkowi szkolnemu będzie „dobrowolny anal­

Wola mocy jako znikanie

67

fabetyzm”. Ponieważ nie jestem zwolennikiem liberalnego kultu wykształcenia na rzecz postępu społecznego, więc nie dołączę do chóru westchnień oburzenia, którymi re­ aguje się powszechnie na to zjawisko: sympatyzuję z dzieć­ mi, które oddają książki na makulaturę razem z zawartą w nich makulaturową treścią. Istnieją jednak pozytywne alternatywy, które posiłkują się tą samą energią zniknię­ cia. Nie tylko wagary, ale również pobieranie nauki w do­ mu oraz praktyczna nauka zawodu uwalniają z więzienia, jakim jest szkoła. Jeszcze inną formą „edukacji” jest hakerstwo, postać na dodatek wyposażona w pewne cechy niewidzialności. Negatywnym gestem na skalę masową skierowanym przeciwko polityce będzie prosta odmowa wzięcia udzia­ łu w wyborach. ,Apatia” (tj. zdrowa nuda wywołana mę­ czącym Spektaklem) odstręcza połowę narodu od urn wy­ borczych - anarchizm nigdy nie osiągnął tak wiele! (Ani też nie miał nic wspólnego z niepowodzeniem przeprowa­ dzonego ostatnio spisu powszechnego). I znowu istnieją tu pozytywne paralele: networking („pozaorganizacyjną komunikację w strukturze niezhierarchizowanej”) prak­ tykuje się jako alternatywę dla polityki na wielu pozio­ mach organizacji społecznej, a model organizacji niezhie­ rarchizowanej osiągnął popularność nawet poza ruchem anarchistycznym, zwyczajnie dlatego, że działa, (act up i Earth First! to dwa przykłady. A także ruch aa, jak by na to nie patrzeć). Odmowa pracy może przybierać formy systematycz­ nych absencji, pijaństwa w pracy, sabotażu oraz zwykłego niedbalstwa, ale może też dawać początek nowym odmia­

68

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

nom buntu: więcej wolnych strzelców, więcej uczestnic­ twa w czarnej gospodarce i lavoro nero, wyłudzeń zasiłku i innych przestępczych opcji, więcej farm trudniących się uprawą marihuany itp. - są to wszystko odmiany działal­ ności mniej lub bardziej „niewidzialnej” w porównaniu z tradycyjnymi lewicowymi taktykami opartymi na kon­ frontacji, takimi jak strajk generalny. Odmowa kościołowi? No cóż, w tym przypadku „ne­ gatywny gest” będzie zapewne polegał na... oglądaniu te­ lewizji. Za to do alternatyw pozytywnych zalicza się tutaj wszelkiego typu antyautorytarne formy duchowości, po­ czynając od „bezwyznaniowego ” chrześcijaństwa, a skoń­ czywszy na neopogaństwie. Te Wolne Religie, jak lubię je nazywać - małe, autorskie kulty, tworzone pół żartem, pół serio - można znaleźć w całej marginalnej Amery­ ce; stanowią rozrastającą się „czwartą drogę”, która omi­ ja główne kościoły, teleewangelicznych bigotów, stęchliznę New Age i konsumeryzm. Można tu też nadmienić, że zasadnicza odmowa wobec ortodoksji polega na budo­ waniu „prywatnych moralności” w nietzscheańskim sen­ sie słowa: duchowości „wolnych duchów”. Negatywną odmową wyrażoną przeciwko Domowi jest „bezdomność”, którą większość ludzi — nie życząc sobie, by ich przymuszano do jakiejś nomadologii - uważa za formę wiktymizacji. A jednak „bezdomność” może być w pewnym sensie cnotą, przygodą, czego dowodzi cho­ ciażby masowy, międzynarodowy ruch skłotersów, czyli naszych współczesnych trampów. Negatywną odmową wyrażoną przeciwko Rodzinie bę­ dzie bez wątpienia rozwód czy też jakiś spośród innych

Wola mocy jako znikanie

69

symptom „zerwania”. Alternatywa pozytywna wywodzi się ze zrozumienia, że życie może być szczęśliwsze bez ro­ dziny nuklearnej, na opuszczonym przez nią gruncie wy­ kwita bowiem sto kwiatów - począwszy od samotnego ro­ dzicielstwa poprzez grupowe małżeństwa, a skończywszy na grupach łączonych przez erotyczne upodobania. „Pro­ jekt zachodnioeuropejski” w imię „Rodziny” zwalcza po­ ważniejsze oddolne akcje - edypowe nieszczęście bliskie jest sercu Kontrolerów. Alternatywy istnieją, muszą jed­ nak pozostać w ukryciu, zwłaszcza od czasu wojny z sek­ sem lat 80. i 90. Czym jest odmowa Sztuki? Nie należy się doszukiwać „negatywnego gestu” w głupawym nihilizmie jakiegoś „strajku Sztuki” czy też w aktach wandalizmu popełnia­ nych na którymś słynnym obrazie - należy się go dopa­ trywać w niemal powszechnej, szklistookiej nudzie, któ­ ra owłada większość ludzi na samą wzmiankę o Sztuce. Na czym jednak miałby polegać „gest pozytywny”? Czy można sobie wyobrazić estetykę niezaangażowaną, któ­ ra usuwa się nie tylko z Historii, ale nawet z Rynku? Al­ bo która przynajmniej do tego dąży? Która pragnie za­ stąpić reprezentację — obecnością? W jaki sposób obec­ ność daje się odczuć nawet w reprezentacji (albo za jej pośrednictwem) ? Lingwistyka Chaosu tropi obecność, która bezustan­ nie znika z wszelkich porządków języka i systemów zna­ czeniowych; nieuchwytna obecność, efemeryczna, latif („subtelna”, termin z alchemii sufickiej) - „dziwny atraktor”, wokół którego kumulują się memy, chaotycznie for­ mując nowe, spontaniczne porządki. Mamy tu do czynie-



Tymczasowa Strefa Autonomiczna

nia z estetyką pasa granicznego dzielącego chaos i porzą­ dek, z estetyką marginesu, terenów dotkniętych „klęską”, gdzie załamanie się systemu może się równać oświeceniu. (Uwaga: żeby zrozumieć Lingwistykę Chaosu, przeczytaj najpierw suplement A i wróć do tego ustępu). W kategoriach proponowanych przez sytuacjonistów zniknięcie artysty jest „zniesieniem i urzeczywistnieniem sztuki”. Tylko skąd znikamy? I czy kiedykolwiek jeszcze ktoś nas zobaczy albo o nas usłyszy? Idziemy do Croatan co nas czeka? Cała nasza sztuka składa się z pożegnalnej kartki pozostawionej światu: „Poszliśmy do Croatan” tylko gdzie to jest i co będziemy tam robić? Po pierwsze, nie rozmawiamy tu o dosłownym znikaniu ze świata i z jego przyszłości - żadnych ucieczek wstecz w czasie do paleolitycznego „pierwotnego społeczeństwa próżniaczego”, żadnych wiecznych utopii, żadnych gór­ skich kryjówek, żadnych wysp; podobnie żadnych postrewolucyjnych utopii — raczej w ogóle żadnych Rewolucji! A także żadnych vonu4’, żadnych anarchistycznych Sta­ cji Kosmicznych i nie akceptujemy też „Baudrillardowskiego zniknięcia” w milczenie ironicznego hiperkonformizmu. Nie mam pretensji do jakichś Rimbaudów, któ­ rzy porzucają Sztukę dla rozmaitych Abisynii, jakie tyl­ ko uda im się znaleźć. Nie możemy jednak budować es­ tetyki, choćby tylko estetyki znikania, na fundamencie prostego aktu bezpowrotności. Twierdząc, że nie jeste­ śmy awangardą i że nie istnieje żadna awangarda, pisze49

- inaczej „niepodatność na zniewolenie”: „strategia pustelnicza” wy­ myślona przez Rayo i przedstawiona w książce Vonu: The Search for Personal Freedom. vonu

Wola mocy jako znikanie

7i

my nasze: „Poszliśmy do Croatan” — w tym momencie rodzi się pytanie, jak należy sobie wyobrażać „codzien­ ne życie” w Croatan? Zwłaszcza wówczas, gdy nie spo­ sób orzec, czy Croatan istnieje w Czasie (w epoce ka­ mienia albo postrewolucyjnej), czy w Przestrzeni, a może jako utopia albo jakieś zapomniane miasteczko na Środ­

kowym Zachodzie, wreszcie jako Abisynia? Gdzie i kie­ dy istnieje świat niczym niezapośredniczonej kreatywno­ ści? Jeśli może istnieć, to w takim razie istnieje - ale być może jako odmiana alternatywnej rzeczywistości, której dotychczas nie nauczyliśmy się postrzegać. Gdzie szukać ziaren - zielska wybijającego ze szczelin w naszych chod­ nikach - rozsiewanych przez ten inny świat po naszym świecie? Wskazówek, właściwych kierunków poszukiwań? Palca wskazującego księżyc? Wierzę, albo przynajmniej odważę się zasugerować, że jedynym sposobem „zniesienia i urzeczywistnienia” Sztuki jest powstawanie tsa. Z całym przekonaniem odrzucam zarzut, że tsa to „nic innego jak tylko” dzieło sztuki, mi­ mo że być może wyposażona jest w pewne elementy jego sztafażu. Podkreślam z całą mocą, że tsa to jedyny moż­ liwy „czas” i jedyne „miejsce”, gdzie sztuka może zrodzić się dla czystej przyjemności twórczej zabawy, a także ja­ ko realne oparcie dla sił, dzięki którym tsa może zacho­ wać spójność i zdolność manifestacji. Sztuka w Świecie Sztuki stała się towarem, ale pod tym wszystkim kryje się jeszcze problem samej reprezentacji i odmowy wszelkiego zapośredniczenia. W ramach tsa sztuka jako towar stanie się zwyczajnie niemożliwa; sztu­ ka jako taka stanie się natomiast warunkiem życia. Z za-

72

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

pośredniczeniem poradzić sobie trudniej, ale usunięcie wszelkich barier dzielących artystów od „użytkowników ” sztuki zaowocuje w końcu sytuacją, w której (jak to opi­ sał A.K. Coomaraswamy50) „artysta nie jest jakimś szcze­ gólnym człowiekiem, za to każdy człowiek jest szczegól­ nego rodzaju artystą”. Podsumowując: zniknięcie nie musi równać się „ka­ tastrofie” - chyba że tę ostatnią weźmiemy w matema­ tycznym sensie słowa, w którym oznacza „nagłą zmianę topologiczną”. Wszystkie pozytywne gesty naszkicowane powyżej wydają się angażować raczej rozmaite stopnie niewidzialności, unikają zaś tradycyjnie rewolucyjnej kon­ frontacji. „Nowa lewica” tak naprawdę nigdy nie potrafi­ ła uwierzyć we własne istnienie, póki nie usłyszała o sobie w wieczornych wiadomościach. Inaczej w przypadku no­ wej autonomii - albo zinfiltruje ona media i obali je od wewnątrz, albo nigdy nie pozwoli w ogóle się zobaczyć. tsa istnieje nie tylko poza wszelką Kontrolą, ale sytuuje się również poza wszelką definicją, poza możliwością by­ cia zobaczonym i nazwanym (co sprowadza się do aktu zniewolenia), poza obszarem państwowej zrozumiałości, poza państwową zdolność spostrzegania.

50 Ananda Kentish Coomaraswamy (1877-1942) - tamilski filozof, metafizyk i teoretyk sztuki, żyjący na Sri Lance.

MYSIE DZIURY W BABILONIE INFORMACJI

Świadomą taktyką radykalną tsa może stać się tylko wtedy, gdy spełnione zostaną określone warunki:

i Wyzwolenie psychologiczne. Musimy urzeczywistnić te momenty i przestrzenie, w których wolność jest nie tylko możliwa, ale jak najbardziej faktyczna. Musimy dokład­ nie zdawać sobie sprawę, w jakich sytuacjach jesteśmy au­ tentycznie uciskani, w jakich padamy ofiarą autorepresji albo wpadamy w sidła fantazji, a w jakich ciemiężą nas idee. Na przykład praca jest dla większości z nas źró­ dłem niedoli znacznie bardziej rzeczywistych niż polity­ ka legislacyjna. Dla większości z nas alienacja jest o wiele bardziej niebezpieczna niż bezzębne, przestarzałe, zdycha­ jące ideologie. Mentalne uzależnienie od „ideałów” — któ­ re w istocie okazują się zwykłymi projekcjami naszego resentymentu i wiktymizacyjnych odczuć — w najmniejszej mierze nie przyczyni się do realizacji naszego projektu. tsa to nie żaden herold jakiejś zwodniczej Utopii Spo­ łecznej, w imię której winniśmy oddać życie, aby dzieci naszych dzieci mogły zaczerpnąć łyk powietrza wolności. 73

74

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

musi być sceną naszej teraźniejszej autonomii, ale za­ istnieć może jedynie pod takim warunkiem, że poznamy samych siebie jako istoty wolne.

tsa

2 Musi rozwinąć się kontr-Sieć. Aktualnie stanowi wciąż w większym stopniu odzwierciedlenie abstrakcji niż rze­ czywistości. Dzięki zinom i BBS-om, które tworzą nie­ zbędną podstawę tsa, dochodzi do wymiany informa­ cji, niewiele jednak spośród tych informacji dotyczy kon­ kretnych dóbr i usług niezbędnych w autonomicznym życiu. Nie żyjemy w cyberprzestrzeni; marzyć o tym, to wpaść w cybergnozę, fałszywą transcendencję ciała, tsa to fizyczne miejsce i albo się w nim znajdujemy, albo nie. Musi angażować wszystkie zmysły. Internet pod pewny­ mi względami jest jak nowy zmysł, ale trzeba ten zmysł dodać do pozostałych - a nie odejmować od niego tam­ te, zupełnie jak w jakiejś zatrważającej parodii mistycz­ nego transu. Bez internetu pełna realizacja komplekso­ wej struktury tsa byłaby niemożliwa. Ale internet nie jest środkiem samym w sobie. Internet jest tylko bronią. 3 Aparat Kontroli - „Państwo” - musi (przynajmniej takie winniśmy przyjmować założenie) nadal się roztapiać i jed­ nocześnie petryfikować, nadal rozwijać się w obranym przez siebie kierunku - gdzie histeryczna nieustępliwość w coraz większym stopniu maskuje pustkę, otchłań wła­ dzy. W miarę „znikania” władzy, nasza wola mocy musi coraz bardziej stawać się zniknięciem.

Mysie dziury w Babilonie Informacji

75

Rozpatrywaliśmy już kwestię, czy można pojmować tsa „wyłącznie” jako dzieło sztuki. Ale teraz zapewne zapyta­ cie, czy jest ona tylko nędzną mysią dziurą w Babilonie Informacji, czy raczej labiryntem tuneli, łączących się ze sobą coraz ściślej, ale wiodących jedynie w ślepy zaułek pirackiego pasożytnictwa? Odpowiem na to, że wołałbym być myszą w ścianie niż myszą w klatce — a zresztą gotów jestem się upierać, że tsa transcenduje to rozróżnienie. Świat, w którym tsa mogłaby skutecznie zapuścić ko­ rzenie, przypominałby zapewne świat wymyślony przez P.M. w jego powieści fantastycznej Bolo Bolo. Być może tsa to „proto-6o/o”. Jeśli jednak tsa istnieje tu i teraz, to należy ją rozumieć jako coś znacznie poważniejszego niźli powszechność negatywności, względnie kontrkulturowe olewactwo i osuwanie się na margines. Wspomina­ liśmy już o świątecznym wymiarze chwili, która jest po­ za Kontrolą i która konsoliduje się w spontanicznym auto-uporządkowaniu, nieważne, jak krótkotrwałym. Jest to przeżycie „epifaniczne”, szczytowe zarówno w skali spo­ łecznej, jak i jednostkowej. Wyzwolenie dokonuje się poprzez walkę — na tym pole­ ga istota nietzscheańskiego samoprzezwyciężenia. Mottem omawianej tutaj tezy można by również uczynić Wędrow­ ca Nietzschego, jest on bowiem zwiastunem dryfii, w rozu­ mieniu sytuacjonistycznego dérive i Lyotardowskiej defini­ cji drifiwork. Możemy przewidzieć powstanie całej nowej geografii, rodzaju mapy pielgrzymiej, na której święte miej­ sca zostaną zastąpione przez szczytowe doświadczenia i roz­ maite tsa: psychotopografię, prawdziwą naukę, która być może zostanie nazwana geoautonoinią albo anarchomancją.

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

76

wymaga swoistego wtórnego zdziczenia, ewolucji od stanu oswojenia do dzikości (albo dziczy), „powrotu”, który jest jednocześnie krokiem naprzód. Dyktuje rów­ nież: „jogę” chaosu, projekt „wyższych” nakazów (świa­ domości czy zwyczajnie życia), które osiąga się poprzez „surfowanie na grzbiecie fali chaosu”, złożony dynamizm. tsa to sztuka życia polegającego na stałym wznoszeniu się w górę, dzikim i zarazem łagodnym - uwodziciel, a nie gwałciciel, przemytnik, a nie krwiożerczy pirat, tancerz, a nie eschatolog. Przyznajmy, że zdarza nam się uczestniczyć w impre­ zach, podczas których, w ciągu jednej krótkiej nocy, udaje się stworzyć republikę zaspokojonych pragnień. Czy nie zgodzimy się, że polityka takiej nocy ma w sobie dla nas więcej realności i siły niż cały amerykański rząd? Niektó­ re ze wspomnianych przez nas „imprez” trwały dwa al­ bo trzy lata. Czy nie jest więc to coś, co warto sobie wy­ obrażać, o co warto walczyć? Zbadajmy, czym jest niewidzialność, praca w Sieci, psychiczny nomadyzm - kto wie, dokąd dojdziemy? tsa

Wiosenne zrównanie dnia z nocą, 1990

SUPLEMENT A. LINGWISTYKA CHAOSU

To jeszcze nie nauka, a tylko swobodna intuicja: że mia­ nowicie pewne problemy w dziedzinie teorii języka da się rozwiązać poprzez postrzeganie języka jako złożonego dynamicznego systemu, względnie jako „pola Chaosu”. Spośród wszystkich reakcji na teorię języka de Saussurea, szczególnie interesujące są dwie: pierwsza to „antylingwistyka” dająca się wytropić - współcześnie - w wyjeździe Rimbauda do Abisynii, w Nietzscheańskim: „Oba­ wiam się, że skoro wciąż mamy gramatykę, to jeszcze nie zabiliśmy Boga”, w Dada, w: „Mapa nie jest Terytorium” Korzybskiego, w cut-ups i „przejściu do Szarego Poko­ ju” Burroughsa, a wreszcie w ataku Zerzana przeciwko samemu językowi rozumianemu jako reprezentacja i zapośredniczenie. Druga to teoria języka Chomsky ego, z jej wiarą w „gra­ matykę uniwersalną” i drzewami grafów, które odzwier­ ciedlają (moim zdaniem) próbę „ratowania” języka po­ przez odkrywanie „ukrytych stałych”, mniej więcej w taki sam sposób, w jaki niektórzy naukowcy usiłują „ratować” fizykę przed „irracjonalnością” mechaniki kwantowej. Mi77

7&

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

mo iż można było oczekiwać, że Chomsky jako anarchi­ sta sprzymierzy się z nihilistami, to jednak jego wspania­ ła teoria ma więcej wspólnego z platonizmem czy sufizmem niż z anarchizmem. Tradycyjna metafizyka opisuje język jako czyste światło przeświecające przez kolorowe szkło archetypów. Chomsky mówi o gramatykach „wro­ dzonych”. Słowa to liście, gałęzie to zdania, mowy ojczy­ ste to konary, rodziny języków to pnie, korzenie zaś tkwią w „niebie”... albo dna. Nazywam to hermetalingwistyką - hermetyczną i metafizyczną teorią języka. Nihilizm (względnie heavymetalingwistyka, by oddać cześć Burroughsowi) moim zdaniem zapędził język w ślepy zaułek i zagroził, że uczyni go „niemożliwym” (wyczyn to wiel­ ki, ale zarazem i przygnębiający) - podczas gdy Chom­ sky oferuje obietnicę i nadzieję objawienia typu last mi­ nutę, co uważam za równie trudne do przyjęcia. Ja też chciałbym ratować język, ale bez żadnych nawrotów do rozmaitych „zmór” względnie domniemanych reguł do­ tyczących Boga, gry w kości i Wszechświata. Jeśli wrócimy do de Saussurea i jego opublikowanych pośmiertnie dywagacji na temat anagramów w łacińskiej poezji, to znajdziemy pewne wskazówki dotyczące pro­ cesów, które w jakiś sposób umykają dynamice znaczące/oznaczane. De Sausurre zmierzył się z sugestią jakiejś odmiany „meta”-lingwistyki, która zdarza się w ramach języka, zamiast być narzucona z „zewnątrz” jako impera­ tyw kategoryczny. Język, w momencie, w którym zaczy­ na swoją grę, podobnie jak zbadane przez de Saussurea akrostychy, zdaje się rezonować samoumacniającą się za­ wiłością. De Saussure próbował określać te anagramy ilo­

Suplement a. Lingwistyka Chaosu

79

ściowo, ale liczby stale mu się wymykały (jakby były tu zaangażowane równania nieliniowe). Ponadto zaczął znaj­ dować anagramy wszędzie, nawet w prozie łacińskiej. Za­ czął się więc zastanawiać, czy przypadkiem nie cierpi na halucynacje — albo czy anagramy nie są aby efektem na­ turalnego, nieświadomego procesu parole. Ostatecznie za­ rzucił projekt. Czasami się zastanawiam: czy gdyby przepuścić tego typu dane przez komputer, nie zyskalibyśmy może pod­ stawy do stworzenia modelu języka w kategoriach zło­ żonych systemów dynamicznych? Gramatyki nie byłyby wówczas „wrodzone”, tylko powstawałyby z chaosu jako spontanicznie ewoluujące „wyższe nakazy”, w sensie Prigogineowskiej „twórczej ewolucji”. Gramatyki można by uważać za „dziwne atraktory”, podobnie jak ukryte wzorce, które „generowały” anagramy - wzorce, które są „praw­ dziwe”, ale „istnieją” jedynie w kategoriach subwzorców, których są manifestacjami. Jeśli znaczenie jest nieuchwyt­ ne, jest tak być może dlatego, że jest samą świadomością, a tym samym język ma naturę fraktalną. Uważam, że ta teoria jest o wiele bardziej anarchistycz­ na niż antylingwistyka albo koncepcja Chomsky ego. Su­ geruje, że język może przezwyciężyć reprezentację i zapośredniczenie nie dlatego, że jest wrodzony, ale dlatego, że jest chaosem. To by sugerowało, że wszelkie eksperymen­ ty dadaistyczne (Feyerabend charakteryzuje swoją szko­ łę epistemologii naukowej jako „anarchistyczne dada”) w ramach poezji dźwięku, gestu, cut-up, języków bestialnych itp. - że wszystko to nie miało na celu ani odkry­ wania, ani destrukcji sensu, ale jego tworzenie. Nihilizm

80

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

wskazuje posępnie, że język „arbitralnie tworzy” znacze­ nie. Lingwistyka Chaosu przystaje na to ochoczo, ale dodaje też, że język może przezwyciężyć język, że język mo­ że stworzyć wolność z pomieszania i rozpadu semantycz­ nej tyranii.

SUPLEMENT B. HEDONIKA STOSOWANA

Członkowie gangu Bonnota5' byli wegetarianami i pili wyłącznie wodę. Spotkał ich przykry (aczkolwiek malow­ niczy) koniec. Konsumpcji warzyw i wody, rzeczy samych w sobie doskonałych - czysty zen w istocie - nie należy traktować jako męczeństwa, lecz jako epifanię. Wyrze­ czenie jako radykalna praxis, lewellerski impuls, smaki milenarystycznego mroku - ten lewicowy ruch wywodzi się z tego samego historycznego źródła co neopurytański fundamentalizm i moralistyczna reakcja naszego dziesię­ ciolecia. Nowa Asceza, nieważne, czy praktykowana przez anorektycznych maniaków zdrowia, policyjnych socjologów o wiecznie zaciśniętych wargach, straight-edge'owych nihilistów z centrów miast, buraczanych faszystowskich bapty­ stów, socjalistycznych zadymiarzy, drug-free republikanów... w każdym przypadku siła napędowa jest ta sama: resentyment. La Bancie a Bonnot - grupa anarchistyczno-kryminalna, która działała we Francji i Belgii w latach 1911-1912. Ich akcje charakteryzowało wykorzysta­ nie najnowszej w tamtych czasach technologii, takiej jak samochody i broń maszynowa, którą nie dysponowała jeszcze policja. Gang zajmował się głów­ nie napadami na banki i bogaczy.

81

8z

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

W obliczu współczesnego świętoszkowatego odrętwie­ nia, stworzymy prawdziwą galerię przodków, bohaterów, którzy toczyli walkę z fałszywą świadomością, a jednocześ­ nie potrafili imprezować, twórców puli genialnych ge­ nów, przedstawicieli rzadkiej i trudnej do zdefiniowania kategorii, umysłów wielkich nie tylko za sprawą Prawdy, ale także prawdy przyjemności, poważnych, ale nie po­ nurych, których radosne usposobienia czynią ich nie po­ wolnymi, ale ostrymi, błyskotliwymi, a nie udręczonymi. Wyobraźcie sobie Nietzschego ze zdrowym żołądkiem. Nie letniawi epikurejczycy ani też nadęci sybaryci. Wyznaw­ cy duchowego hedonizmu, rzeczywistej Ścieżki Przyjem­

ności, wizji dobrego życia, które jest zarówno szlachetne, jak i możliwe, a zakorzenia się w poczuciu wspaniałej nadobfitości rzeczywistości. Szejk Abu Said z Khorassan, Charles Fourier, Brillat-Savarin, Rabelais, Abu Nuwas, Aga Khan iii, Raoul Vaneigem, Oscar Wilde, Omar Khayyam, sir Richard Burton, Emma Goldman... Dodaj swoich faworytów.

SUPLEMENT C. CYTATY UZUPEŁNIAJĄCE

Dla nas ustanowił rzemiosło stałego bezrobocia. Gdyby, mimo wszystko, chciał, abyśmy pracowali, Nie stworzyłby przecie tego wina. Czy będąc zalany tym winem w trupa, Sir, pędziłbyś uprawiać ekonomię? Jalaloddin Rumi, Diwan-e Shams

Tu, z bochenkiem chleba, pod konarem Flaszka wina, tomik wierszy - i ty Obok mnie, która śpiewasz w dziczy, A dzicz to raj niezgorszy. Ach, ukochana, napełnij puchar, Który oczyści dzisiaj z przeszłych żalów i przyszłych lęków. - Jutro? - No jakżesz, jutro być może będę Sobą z siedmioma tysiącami wczorajszych lat. Ach, miłości! Czy ty i ja moglibyśmy spiskować Z losem, by uchwycić cały ten wredny schemat spraw, Czy nie roztrzaskalibyśmy go na kawałki, 83

84

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

A potem nie ukształtowali na nowo bliższego pragnieniom serca! Omar FitzGerald

Historia, materializm, monizm, pozytywizm i wszystkie inne „izmy” tego świata to stare, zardzewiałe narzędzia, których już nie potrzebuję i które już mnie nie obchodzą. Moją zasadą jest życie, moim końcem śmierć. Pragnę przeżyć swoje życie intensywnie, po to, by zakończyć je tragicznie. Czekacie na rewolucję? Moja zaczęła się dawno temu! Kiedy będziecie gotowi (Boże, jak to czekanie się dłuży!), z chęcią przyłączę się do was na czas jakiś. Jeśli jednak się za­ trzymacie, ja będę nadal kroczył swą obłąkańczą i tryumfal­ ną drogą ku wspaniałemu i wzniosłemu podbojowi nicości! Każde społeczeństwo, które budujecie, będzie miało grani­ ce. A poza granicami każdego społeczeństwa wędrować bę­ dą nieposłuszni i heroiczni włóczędzy, z ich dzikimi i dzie­ wiczymi myślami - ci, którzy nie potrafią żyć, jeśli nie pla­ nują coraz to nowszych i straszniejszych wybuchów rebelii! Ja będę wśród nich! A po mnie, tak jak przede mną, będą ci, którzy mó­ wią do swych braci: JS zatem zwróćcie się do samych sie­ bie raczej niźli do bogów albo idoli. Odnajdźcie to, co w sobie skrywacie, dobądźcie to na światło, pokażcie sa­ mych siebie!”. Albowiem każdy człowiek, który w poszukiwaniu włas­ nej istoty dobywa to, co w niej było tajemnie ukryte, jest cieniem przesłaniającym wszelką formę społeczeństwa,

Suplement c. Cytaty uzupełniające

85

która może zaistnieć pod słońcem! Wszystkie społeczeń­ stwa drżą, gdy widzą, jak idzie na nich arystokracja peł­ nych pogardy włóczęgów, arystokracja niedostępnych, wy­ jątkowych, władców ideału i zdobywców nicości. A więc, obrazoburcy, naprzód marsz! „Złowieszcze niebo ciemnieje już i milknie!”.

Renzo Novatore Arcola, styczeń 1920

PIRACKA TYRADA KAPITANA BELLAMY

Daniel Defoe, ukrywający się pod pseudonimem Kapitan Charles Johnson, jest prawdopodobnie autorem pierwszego normatywnego opracowania historycznego na temat piratów, zatytułowanego A General History of the Robberies and Murders ofthe Most Notorious Pirates^. Z książki Jolly ego Rogera Patricka Pringlea wynika, że do pirackich szeregów werbowano bezrobotnych, zbiegłych niewolników oraz deportowanych przestępców. Na pełnym morzu nierów­ ności klasowe ulegały natychmiastowej niwelacji. Defoe cytuje taką oto przemowę, którą pirat zwany Kapitanem Bellamy wygłosił do kapitana statku kupieckiego, który padł jego łupem. Kapitan statku kupieckiego właśnie odrzucił zaproszenie, by przyłączyć się do piratów: 5 2 Wydanie polskie: Kapitan Charles Johnson, Historia najsłynniejszych piratów i ich zbrodnicze wyczyny i rabunki, tłum. J.B. Rychliński, Warszawa 1968. Nie ma dowodów, jakoby autorem tej książki był rzeczywiście Daniel Defoe, cho­ ciaż jest to rozpowszechniona opinia. Więcej na ten temat zob.: http://www. fortunecity.co.uk/amusement/golf/200/defoe.html.

86

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

Mierzi mnie, że nie chcę Waści oddać Waścinego slupu, bo nie lubię robić świństw, jeżeli nic na tym nie zysku­ ję. Do diabła ze slupem, musimy go puścić na dno, acz mógłby przydać się Waści. Wszelako pal diabli i Waści, boś spietrany matoł jak wszyscy szanujący prawa uku­ te przez bogaczy dla swego własnego bezpieczeństwa. Tym podszytym tchórzem pętakom brak męstwa, aby w inny sposób bronić tego, co draństwem swym na­ byli. Was wszystkich pal sześć! Pal sześć bandę zbzi ko­ wanych łajdaków, tudzież i Waści, sługusa zgrai pół­ głupków o zajęczym sercu. Te szuje szkalują nas, kie­ dy między nimi i nami ta tylko różnica, że oni grabią biedaków pod osłoną prawa, a my rabujemy bogaczy za tarczą naszej własnej odwagi. Czy nie lepiej Waści zostać jednym z nas, niźli dla chleba czołgać się za tył­ kiem tych niegodziwców?”.

Kiedy kapitan odparł, że sumienie nie pozwala mu łamać praw, prawa boskiego i ludzkiego, pirat Bellamy kontynu­ ował: Diablo skrupulatny z Waści łapserdak, pal cię sześć! Jam wolny jak książę, a głos sumienia mi mówi, że takąż sa­ mą mam rację toczyć wojnę z całym światem, jak i ten, co ma na morzu sto uzbrojonych w żagle statków czy sto tysięcy żołnierzy w polu. Ale nie warto wdawać się w dyskursa z wami, skamlącymi pętakami, którzy moż­ nym dajecie pomiatać sobą, jak im się spodoba* 54. 5 3 Kapitan Charles Johnson, Historia najsłynniejszych piratów..., s. 218. 54 Tamże.

Suplement c. Cytaty uzupełniające

87

PROSZONA KOLACJA

Miejscem, gdzie należy szukać najwyższej formy ludzkiej społeczności w ramach istniejącego porządku społecznego, jest salon. W eleganckich i wyrafinowanych zgromadze­ niach klas arystokratycznych nie ma nic z impertynenckiej ingerencji legislacji. Każdemu przyznaje się pełne prawo do indywidualności i dlatego stosunek wzajemny jest doskonale wolny. Konwersacja toczy się nieprzerwanie, błyskotliwa i zróżnicowana. Poszczególne grupy tworzą się według miary swej atrakcyjności. Stale się rozpadają i formują na nowo pod wpływem tego samego, subtel­ nego i wszechmożnego oddziaływania. Wszystkie klasy przesiąknięte są wzajemnym szacunkiem, a najdoskonalsza harmonia, jaką kiedykolwiek osiągnięto w ramach złożo­ nych relacji międzyludzkich, tryumfuje w dokładnie tych samych okolicznościach, których obawiają się ustawo­ dawcy i mężowie stanu jako warunkujących nieuchron­ ną anarchię i chaos. Jeśli w ogóle istnieją jakiekolwiek prawa rządzące etykietą, to są one zwykłymi sugestiami zasad dopuszczanych i osądzanych przez niego albo przez nią, przez każdy poszczególny umysł. Czy to możliwe, by w ramach przyszłego postępu ludzkości, jeśli wziąć pod uwagę wszystkie te nieprzeliczone elementy rozwo­ ju, jakie ujawnia obecna epoka, społeczeństwo ogólnie i we wszystkich swoich relacjach nie miało osiągnąć tak wysokiego stopnia perfekcji, jaki już osiągnęły pewne jego sektory w pewnych szczególnych relacjach? Przypuś­ ćmy, że stosunek wzajemny w salonie miałby podlegać regulacjom specyficznej legislacji. Że prawo dyktowałoby,

88

Tymczasowa Strefa Autonomiczna

kiedy dżentelmenowi wolno się odezwać do damy, że dokładnie byłaby zdefiniowana pozycja, w jakiej wolno im siedzieć albo stać, że dokładnie zdefiniowane byłyby tematy, jakie wolno im poruszać, a także towarzyszący temu ton głosu i gesty, wszystko pod pretekstem zapobiegania nieporządkowi i aktom naruszania cudzych przywilejów i praw. Czy dałoby się wówczas wymyślić coś jeszcze le­ piej obliczonego albo bardziej pewnego, że przekształci stosunek społeczny w niedające się znieść niewolnictwo i beznadziejne zamieszanie? Stephen Pearl Andrews, The Science ofSociety

Przełożył Jan Karłowski tłumaczenie przejrzał i poprawił Jan Sowa

CYBERNETYKA I ENTEOGENIKA OD CYBERPRZESTRZENI DO NEUROPRZESTRZENI *

* Wykład wygłoszony w czasie konferencji „Next Five Minutes” (Conference on Tactical Media), w Amsterdamie 19 stycznia 1996 roku. Tekst wykładu spisali i zredagowali Geert Lovink i Ted Byfield.

Pojęcie neuroprzestrzeni zaczerpnąłem od kijowskiego artysty Vladimira Muzeheskiego za pośrednictwem Geerta Lovinka. Natychmiast pomyślałem, że chodzi mu o po­ równanie przestrzeni znajdującej się ponoć we wnętrzu komputera z neuronową przestrzenią lub wewnątrzcielesnym doświadczeniem wywoływanym u większości z nas przez środki psychodeliczne. A zatem neuroprzestrzeń to na przykład przestrzeń halucynacji. Na wzór szkolnej rozprawki chciałbym więc porównać i przeciwstawić sobie cyberprzestrzeń oraz neuroprzestrzeń. Pamiętam, jak kilka lat temu wirtualna rzeczywistość wdarła się przebojem na scenę. Poszedłem wtedy na kon­ ferencję w Nowym Jorku, na której Timothy Leary, niech Bóg go błogosławi, wystąpił wraz z Jaronem Lanierem i kilkoma innymi cybernautami. Tim miał na nosie go­ gle, stał na scenie, mówiąc: „Oooooo, już tu kiedyś by­ łem”. Tak więc od samego początku zostało ustanowione połączenie między rzeczywistością wirtualną a doświad­ czeniem z lsd, zwanym przez niektórych doświadcze­ niem enteogenicznym. To dość sprytny sposób na omi­ nięcie słowa „psychodeliczny”, które wzmaga czujność policji. Enteogeniczny znaczy dosłownie budzący to, co „Boskie Wewnątrz”. Postanowiłem używać tego pojęcia, 91

9*

Cybernetyka i enteogenika

ponieważ ma dla mnie znaczenie, nawet jeśli nie jestem teistą w dosłownym tego słowa rozumieniu. Nie sądzę, aby wiara w Boga była niezbędna do tego, by zrozumieć, że może istnieć doświadczenie Boskiego Stającego się We­ wnątrz {Divine Becoming Withiri). Szczerze mówiąc, zarówno z historycznego, doświadczeniowego, jak i egzystencjalnego punktu widzenia to właśnie ze względu na ten aspekt środki psychodeliczne ponownie pojawiły się w moim życiu. Jestem prawie do­ kładnym rówieśnikiem lsd: urodziłem się w 1945 roku, a więc w momencie, gdy Albert Hofmann przyrządzał już wstępne wersje swego specyfiku. Zeszłego lata udało mi się poznać Hofmanna i muszę przyznać, że stanowi doskonałą reklamę doświadczenia psychodelicznego. Ma już dobrze po osiemdziesiątce, jest krzepki i serdeczny — ma wszystkie klepki, nadal pracuje, je jak smok i nie wy­ lewa za kołnierz. Zupełnie jakbym widział siebie. Istnieje jedno pytanie, które nieustannie powraca w historii religii: skąd pochodzą psychodeliki? Terence McKenna uważa, że ludzka świadomość jest funkcją do­ świadczenia psychodelicznego, a ściślej mówiąc, grzybów psylocybinowych. Jego zdaniem pewnego dnia małpa człe­ kokształtna najadła się grzybków, wskutek czego pojawiła się świadomość, a małpa stała się człowiekiem. McKen­ na twierdzi, że to psychodeliczne doświadczenie czyni nas ludźmi. Sam nie wiem, czy rzeczywiście w to wierzę, na pewno jednak nie wierzę w pojedyncze źródło ludz­ kiej świadomości. Koncepcja, która zakłada, że to właśnie zdolność przeżywania doświadczenia psychodelicznego odróżnia nas od pozostałych członków klanu naczelnych,

Od cyberprzestrzeni do neuroprzestrzeni

93

może tu wiele wyjaśnić. W takim wypadku całe nasze doświadczenie poznawcze, które historycznie przynależy do kategorii zwanej religią, miałoby rzeczywiście swoje źródło w psychodelikach. Co więcej, całe doświadczenie psychodeliczne byłoby nierozerwalnie związane z powsta­ niem ludzkości. To interesująca hipoteza, którą możemy dodać do pozostałych teorii opisujących genezę ludzkości. Lubię myśleć o palimpsestach. W średniowieczu nie by­ ło zbyt wiele papieru, dlatego zapisywano na danym ar­ kuszu jeden tekst, a następnie nanoszono nań inny. Zda­ rzało się nawet, że papier pokrywały trzy różne teksty. Lu­ dzie potrafili czytać w ten sposób. Moje podejście do teorii opiera się na technice palimpsestu: lubię nakładać na sie­ bie teorie, po czym spojrzeć na nie pod światło, by prze­ konać się, czy jego promienie nadal są w stanie przez nie przeniknąć. To trochę tak jak robienie animowanych ob­ razów z pojedynczych klatek, ale w tym przypadku przy wykorzystaniu pisma. Dodajcie do siebie teorie, układa­ jąc je jedna na drugiej. Pozytywny sposób patrzenia na świadomość jest oparty na założeniu, że to „my” nią jesteśmy. Przeciwieństwem takiego postawienia sprawy jest przyjęcie, że świadomość sama w sobie to proces separacji. George Bataille mówi o tym w dość interesujący sposób: zakłada mianowicie, że wszystkie religie powstają z okruchów wspomnień związa­ nych z czasem, gdy człowiek oddzielił się od natury, ina­ czej mówiąc - od zwierząt. Dla kogoś, kto wierzy w ewo­ lucję, jest to najprawdziwszy fakt. Niegdyś byliśmy po prostu pewnym gatunkiem małp. Oddzielenie ma miej­ sce wraz z pojawieniem się świadomości. Nie mamy już

94

Cybernetyka i enteogenika

do czynienia ze zwierzęcym doświadczeniem, z tym, co Bataille nazywa źródłową intymnością. Zostaliśmy zabra­ ni z matriksa i podłączeni do poznania. W takim ujęciu religia zaczyna się zaraz po tym momencie, ponieważ religio znaczy ponownie połączyć, związać. A zatem wszyst­ kie te religijne i filozoficzne formy są próbą połączenia się ze źródłową intymnością, którą utraciliśmy, gdy po­ jawiło się poznanie. Jeśli Terence ma rację, poznanie rozpoczyna się za spra­ wą narkotyków, zaś kolejnym krokiem powinno być wzię­ cie następnej dawki, aby odzyskać to, co utracone. W tej perspektywie zarówno ludzka świadomość, jak i ludzka religia — skądinąd tak bardzo sobie bliskie — byłyby za­ wsze powiązane z roślinami psychodelicznymi. Tutaj do­ cieramy do problemu antropologicznego, którego dopie­ ro całkiem niedawno stałem się świadom. Jeśli przeanali­ zujemy obserwacje antropologów dotyczące najbardziej „prymitywnych” społeczeństw, czyli zbieracko-łowieckich społeczności plemiennych, okaże się, że mają one raczej niewiele wspólnego z psychodelikami. Zgodnie z tym, co twierdzą antropolodzy, rośliny psychoaktywne są rówie­ śniczkami rolnictwa, a więc pojawiły się nie wcześniej niż 12 tysięcy lat temu. Era rolnictwa, w której wciąż trwamy, zajmuje co naj­ wyżej jeden procent historii ludzkości. Ale jeśli udacie się do Ameryki Południowej i porównacie plemiona ło­ wieckie z prymitywnymi rolnikami, którzy uprawiają nie­ wielkie ilości wytrzymałych roślin, trochę polują i łowią, a jednocześnie pozbawieni są silnego przywództwa i cha­ rakteryzują się znacznym poziomem egalitaryzmu, przeko-

Od cyberprzestrzeni do neuroprzestrzeni

95

nacie się, że to właśnie w tych grupach rośliny psychode­ liczne stały się prawdziwie kulturowym zjawiskiem. Muszę przyznać, że od razu wydało mi się to podejrzane. Dla­ czego rolnicy mieliby się lepiej znać na dzikich roślinach niż łowcy i zbieracze, których przetrwanie zależy przecież od znajomości tych właśnie roślin? Zbieractwo stanowi aż 70 procent ich aktywności, łowiectwo zaś jedynie 30 procent. Zbieractwo, którym zajmują się głównie kobiety, jest z gospodarczego punktu widzenia znacznie bardziej istotne niż łowiectwo, będące domeną mężczyzn. Męż­ czyźni uważają jednak, że ich zajęcie ma większy prestiż. Myśliwi znają się oczywiście na roślinach, jednak wiedza ta nie stała się jeszcze podstawą rytuału: nie stworzyli kul­ tu roślin psychodelicznych. Rolnictwo to jedyna radykalnie nowa technologia, któ­ ra kiedykolwiek pojawiła się na świecie — to za jego spra­ wą ziemia została przeorana, pocięta. Wystarczy przeczy­ tać jakikolwiek tekst antropologiczny dotyczący rdzen­ nych mieszkańców Ameryki, by przekonać się, że gdy przybysze z Europy próbowali zmusić ich do uprawiania ziemi, członkowie lokalnych plemion zawsze odpowiada­ li w ten sam sposób: „Co takiego? Chcecie, abyśmy do­ konali gwałtu na naszej Matce, Ziemi? To perwersja. Jak można prosić ludzi, by coś takiego uczynili?”. Tak więc od samego początku rolnictwo jawi się tym plemionom jako bardzo zły interes. Nie ulega wątpliwości, że szybką i nie­ uniknioną konsekwencją zastosowania tej technologii bę­ dzie pojawienie się społecznej hierarchii, separacji, struk­ tury klasowej, własności oraz religii jako klasy kapłanów, którzy mówią pozostałym, co należy robić i jak myśleć.

96

Cybernetyka i enteogenika

Tak więc, krótko mówiąc, rolnictwo prowadzi do autory­ taryzmu, a ostatecznie do samego państwa. Ekonomia, pieniądze, cała nędza cywilizacji to spuści­ zna rolnictwa. A co było wcześniej? Dwa miliony lat zbie­ ractwa i łowiectwa, wspaniała sztuka jaskiniowa, podej­ rzanie utopijny świat, złoty wiek w porównaniu z wielo­ ma problemami stworzonymi przez rolnictwo. Można by rzec, że rolnictwo to w pewnym sensie utrata łaski, upadek. Nie chciałbym wyjść na reakcjonistę czy luddystę - wska­ zuję po prostu na coś oczywistego i prawdziwego, z czego jednak cywilizowane istoty ludzkie bardzo długo nie zda­ wały sobie sprawy. W latach 60., amerykański antropolog Marshall Sahlins odkrył, że współczesne społeczności łowiecko-zbierackie pracują średnio cztery godziny dzien­ nie, aby zdobyć pożywienie, podczas gdy członkowie spo­ łeczności rolniczych poświęcają tej aktywności około 16 godzin dziennie12. Przez talerze łowców-zbieraczy przewija się rocznie 200 różnych rodzajów pożywienia, tymczasem prymitywni rolnicy dysponują zaledwie około 20. Biorąc pod uwagę to, co powiedział Sahlins, wydaje się zupełnie niezrozumiałe, że ktoś mógłby porzucić łowiec­ two na rzecz rolnictwa. Od czasu, kiedy przeczytałem Stone Age Economy\ usiłuję zrozumieć, dlaczego zrezygnowa­ liśmy z tej iście rajskiej sytuacji? Myśliwi znają oczywiście głód, ale nie wiedzą, czym jest niedostatek towarzyszący 1 Po polsku zob. M. Sahlins, Pierwotne społeczeństwo dobrobytu, w: Badanie kultury. Elementy teorii antropologicznej, red. M. Kempny, E. Nowicka, War­ szawa 2003. 2 Autorowi chodzi najpewniej o książkę Marshalla Sahlinsa Stone Age Economics (London 1974).

Od cyberprzestrzeni do neuroprzestrzeni

97

gospodarce. Życie myśliwego może być bardzo nędzne:

może być za zimno, za ciepło, może być nagi, może go wypatroszyć niedźwiedź polarny - na pewno jednak jego życie nie ma nic wspólnego z nędzą cywilizacji. Jeśli chcielibyśmy spojrzeć na pozytywne aspekty cywi­ lizacji, nie zapominajmy, że służą one zaledwie dziesięciu procentom dowolnej populacji, inaczej mówiąc: posiadają­ cej elicie. Dla całej reszty cywilizacja to kurewsko przerąba­ na sprawa. Obraca was w sługusów lub niewolników, przy­ nosi ze sobą ofiary składane z ludzi, bo wiadomo, że ka­ nibalizm jest związany z kulturami rolniczymi, a nie my­ śliwskimi. Lubię chleb, nie zamierzam z niego rezygnować. To, co chciałbym wam przekazać za pomocą tego prze­ sadnego ataku na rolnictwo, to fakt, że stanowi ono bar­ dzo głęboki technologiczny przełom. Wyobraźcie sobie, że rysujecie linię: po jednej stronie macie dziewiczy las, po drugiej kulturę, ludzkość, a wreszcie cywilizację. Po jasnej stronie przekopujemy ziemię, rysujemy linie proste, po­ trafimy siać. Kalendarz to pierwsza ideologia w znaczeniu fałszywej świadomości; wyłącznie farmerzy byli w stanie coś takiego wymyślić. Z tego punktu widzenia przemysł to niewiele znacząca pochodna rolnictwa. Rolnictwo to jedyna kiedykolwiek wymyślona technologia, która wzy­ wa do całkowitego przewartościowania stosunku człowie­ ka do natury, do świata roślin i zwierząt. Konsekwencją tej całkowicie nowej relacji będzie rów­ nież nowa interpretacja roślin psychodelicznych. Enteogeny, czyli rośliny magiczne, pojawią się teraz w religijnym kontekście, podczas gdy wcześniej chodziło wyłącznie o in­ dywidualną wiedzę pojedynczego zbieracza. Teraz, nagle,

98

Cybernetyka i enteogenika

musi pojawić się kult roślin enteogenicznych. Dzieje się tak, ponieważ rolnictwo jest do tego stopnia traumatycz­ ne dla ludzkich społeczeństw, że zmusza je do stworzenia żywej, szamańskiej, magicznej relacji z roślinami. Wcześ­ niej rośliny były takie jak inne byty, teraz stały się obcy­ mi duchami rosnącymi w lesie. Pewien antropolog napi­ sał fascynującą książkę o tytoniu jako o roślinie psycho­ delicznej w Ameryce Południowej. Jego zdaniem prototy­ pem rolnictwa była uprawa roślin psychoaktywnych i być może istoty ludzkie stały się farmerami właśnie po to, by zapewnić sobie odpowiednie zaopatrzenie w tytoń, grzyb­ ki lub coś jeszcze innego3. Jeden z przyjaciół powiedział mi kiedyś: „Taaa, wszystko jest psychotropowe”. Każda substancja, którą wprowadzacie do waszych ciał, wywo­ łuje zmianę. Nieważne, czy będzie to woda, jedzenie, po­ wietrze — wszystko to powoduje przemianę dokonującą się za sprawą pewnych substancji. Nie jest prawdą, że rolnicy odkryli psychodeliki. Opie­ rając się na mitologii, mogę udowodnić, że społeczności łowieckie znały je bardzo dobrze. Wszystkie mity dotyczą­ ce roślin psychodelicznych przekazują, że wiedzę na ich temat przejęliśmy od ludzi lasu. Podam jeden przykład: kult Buiti z północno-zachodniej Afryki bazujący na ibogainie. Jego przedstawiciele twierdzą, że zaczerpnęli go od Pigmejów. Nagle okazuje się, że po raz pierwszy mamy do czynienia z konkretną rośliną psychotropową, podczas gdy wcześniej była ona tylko jedną spośród wielu psycho­ aktywnych rzeczy w całkowicie psychoaktywnym świecie. 3 Być może chodzi o książkę Johannesa Wilberta Tobacco and Shamanism in South America (New Haven 1987).

Od cyberprzestrzeni do neuroprzestrzeni

99

Ta specjalna substancja pozwoli nam odzyskać źródłową intymność. Da nam coś więcej niż świadomość, da nam coś, co jest ponad zwykłą świadomością, coś, co można określić jako powrót do źródłowej intymności z naturą. Wydaje się jasne, że wszystkie wielkie neolityczne spo­ łeczeństwa posiadały własną odmianę kultu somy. „Soma” to sanskryckie słowo oznaczające doświadczenie psycho­ aktywne. Rygweda, jedna z najstarszych ksiąg na świecie, w całości mówi o doświadczeniu psychodelicznym. Jakże inną dekadą byłyby lata 60., gdyby tylko Tim Leary użył Rygwedy zamiast Tybetańskiej księgi umarłych do wprowa­ dzenia lsd. Księga umarłych traktuje o śmierci, jest dołu­ jąca, tymczasem z Rygwedy emanuje raczej życie, radość i moc. Tak czy inaczej, wszystkie neolityczne i klasyczne społeczeństwa miały jakiś rodzaj tego kultu. Odkrycia te zawdzięczamy Gordonowi Wassonowi, który jako pierw­ szy zaczął się zastanawiać, czy soma z Rygwedy nie była w rzeczywistości magicznym grzybkiem. Doszedł rów­ nież do wniosku, że misteria eleuzyńskie, a więc jedne z najważniejszych obrzędów religijnych w starożytnej Gre­ cji, były wspomagane rośliną psychoaktywną. Starożyt­ ni Persowie używali substancji zwanej helmą, która mo­ gła być rośliną zawierającą harmalinę. Ja zaś uważam, że niegdysiejsi Irlandczycy również byli wyznawcami podob­ nego kultu, nie mówiąc już o Aztekach i Majach, którzy czcili rośliny psychodeliczne jeszcze w epoce konkwista­ dorów. Niektóre stare hiszpańskie kroniki wspominają o magicznych grzybkach. Tak się jednak składa, że teksty te zaginęły lub nikt ich nie czytał, a jeśli już ktoś je czytał, to albo im nie wierzył, albo był nimi zgorszony.

IOO

Cybernetyka i enteogenika

Jak się wydaje, rozprzestrzenienie się chrześcijaństwa przypieczętowało upadek psychodelicznego świata. John Allegro, jeden z pierwszych naukowców badających ręko­ pisy z Qumran, a uważany przez większość ludzi za sza­ leńca, napisał książkę zatytułowaną The Mushroom and the Cross, która głosi, iż Jezus Chrystus był grzybkiem4. Zawsze miałem wrażenie, że Jezus może być, czymkol­ wiek zechcecie, żeby był, więc czemu nie? Z perspekty­ wy historycznej ten antypsychodeliczny zwrot wiązał się prawdopodobnie z winem, chrześcijańskim sakramentem. Wino, mimo psychoaktywnego działania, w żadnym wy­ padku nie jest tak psychodeliczne jak magiczne grzybki. Poza tym alkohol przynosi pewne charakterystyczne pro­ blemy. Terence McKenna przyjął bardzo purytańską po­ stawę względem nowoczesnych psychotropów: zero alko­ holu, kawy, cukru, herbaty. Wydaje się, że w miarę rozprzestrzeniania się chrześci­ jaństwa Zachód stopniowo tracił wiedzę na temat substan­ cji najbardziej zmieniających świadomość. Wino zostało oficjalnie uświęcone, jego dionizyjski potencjał pozostał. Ten magiczny aspekt ujawnia się podczas katolickiej mszy, prawdziwie magicznego performance u, kiedy to chleb i wi­ no stają się elementami kanibalskiej uczty. Ujawnia się także w „funkcji somy”, która oznacza, że wszystko jest psychotropowe. Jak rzekł pewien suficki poeta: „Pijak nie stanie się mędrcem, nawet jeśli wypije ioo butelek wina, natomiast mędrzec zatruje się, wypiwszy szklankę wody”. 4 Właściwie: J.M. Allegro, The SacredMushroom and the Cross, London 1970; książka dostępna w formacie pdf pod adresem: http://www.phreak.co.uk/debespace/Tohn Allegro The Sacred Mushroom And The Cross.pdf.

Od cyberprzestrzeni do neuroprzestrzeni

ioi

Przypomnijcie sobie Rabelais’go. Ostatni rozdział je­ go dzieła poświęcony jest czemuś, co autor nazywa zio­ łowym pantagruelionem. Dla współczesnego czytelnika jasne jest, że chodzi mu o marihuanę. Z tego wniosek, że psychodeliczna wiedza wcale nie została zapomniana, ist­ niała nawet w czasach Rabelais’go. Była przekazywana na niższym, niepiśmiennym poziomie. Stanowiła domenę mądrych kobiet, wiejskich znachorów, zielarzy, chłopek rozeznanych w świecie roślin. Wiedza stała się tajemna. Rabelais bawi się faktem, że wie coś, czego nie wie czytel­ nik. Wiedza nigdy nie została utracona, ponieważ każda kultura musi posiadać okno prowadzące do nie-zwykłej świadomości. Musi istnieć zawór bezpieczeństwa w po­ staci jakiejś formy ucywilizowania, nawet jeśli byłaby to masowa psychoza. Musi istnieć wyjście. Idea transformacji poprzez spożycie enteogenów lub ro­ ślin psychodelicznych nie została całkowicie unicestwio­ na, nawet w epoce pełnego rozkwitu średniowiecza. Wie­ dza stała się wyklęta. Grzyb psylocybinowy był cały czas obecny, nigdy nas nie opuścił, tylko się ukrył — teraz mó­ wię jak Terence, ale potraktujmy to jako metaforę - ukrył się, ponieważ nikt go nie szanował, nikt go nie potrze­ bował. Magiczne grzybki znowu stały się wszechobecne nie dlatego, że w 1956 roku Wassonowi przykleiły się do butów ich zarodniki, ale dlatego, że w tym samym cza­ sie nastąpiła pewna zmiana paradygmatu. Gdyby Wasson nie dokonał swojego odkrycia, z pewnością zrobiłby to ktoś inny. Jak powiada Robert Anton Wilson: „Kie­ dy nadchodzi czas maszyn parowych, pojawiają się ma­ szyny parowe”.

102

Cybernetyka i enteogenika

Ponowne odkrycie substancji psychoaktywnych roz­ poczęło się już w XIX wieku, kiedy Baudelaire, Rimbaud, DeQuincey oraz romantycy palili haszysz i opium. Wie­ dzę o tych używkach zaczerpnęli od wyznawców islamu, znowu potajemnie i w ukryciu. Byli wyklętymi poetami, posiadającymi wyklętą wiedzę. Następni w szeregu to An­ tonin Artaud, który udał się do Meksyku i spróbował tam pejotlu, Ernst Jünger, Mircea Eliade, Carl Gustav Jung, Walter Benjamin, Ernst Bloch - wszyscy oni eksperymen­ towali z narkotykami. Wiemy sporo o Huxleyu, ponieważ napisał o tym pierwszą książkę po angielsku. A więc rewo­ lucja psychodeliczna jest tylko zwieńczeniem starej historii. Odkrycie lsd między 1945 a 1947 rokiem wydaje mi się dość symptomatyczne. Jest to defacto pierwszy w historii syntetyczny narkotyk; co więcej, wystarczy, że weźmiecie go 200 miligramów albo nawet mniej. To naprawdę śmieszna ilość. Za sprawą lsd cała historia psychodelicz­ nego doświadczenia staje się częścią nowego, zdecydowanie bardziej technicznego świata nowoczesnej nauki. Przed­ tem zamykało się ono w prymitywnym świecie roślin. Ist­ nieje oczywiście przyczyna tej ewolucji. Uważam, że nar­ kotyki pojawiły się po raz pierwszy w historii ludzkości, ponieważ rolnicze społeczeństwa używały ich do swoich obrzędów religijnych. Stosowanie oraz odkrycie psychodelików jest więc rodzajem odpowiedzi na technologicz­ ny postęp. Rozwój technologii sprawia, że nasze oddzie­ lenie od źródłowej intymności, od doświadczenia czysto zwierzęcej świadomości staje się bardziej gwałtowne i bo­ lesne. A zatem to czysta technologia jest źródłem rozpo­ znania rytualnego oraz religijnego wymiaru użycia pew­

Od cyberprzestrzeni do neuroprzestrzeni

103

nych roślin. Obecnie znajdujemy się w znacznie dalszym punkcie historii i nareszcie mamy do czynienia z pierw­ szym interesującym odkryciem technologicznym od cza­ sów rewolucji neolitycznej. Być może w okolicach roku 1945 zaczęliśmy dostrze­ gać, że świat, zamiast ustawicznie zwiększać swą obję­ tość, zmierza w kierunku coraz większej dematerializacji. (Bomba atomowa zdematerializowała materię w bardzo radykalny sposób). Z jednej strony mamy więc doświad­ czenie duchowe, z drugiej komputer, który, jak już po­ wszechnie wiadomo, miał pierwotnie za zadanie rozpo­ cząć „ekonomię informacji”. Nie da się zjeść informacji, a zatem nie jest to prawdziwa ekonomia i nigdy taką nie będzie, niemniej to wyrażenie ma w sobie coś interesu­ jącego. Za zafałszowaniem kryje się prawda, gdyż rzeczy­ wiście chodzi o dematerializację, o wstręt do ociężałości ciała, o odcieleśnienie produkcji. Wiemy, że komputery mają stanowić wielkie duchowe wydarzenie, nawet jeśli to tylko maszyny; nie są to jednak ciężkie, nieskompliko­ wane urządzenia sterowane przyciskiem on/off. Nie ulega wątpliwości, że ekonomia produkcji mate­ rialnej nie zostanie w ten sposób przezwyciężona. Przecież nadal ktoś musi robić buty, siać zboże — choć oczywiście nie chodzi o nas! „My” nie będziemy sobie tym więcej brudzić rąk. Niech się tym zajmą Meksykanie, podczas gdy my zamieszkamy w tej cudownej, gnostyckiej prze­ strzeni czystej informacji. Przeniesiemy nasze smrodzą­ ce fabryki do Indii, do Bophalu, do Czarnobyla, abyśmy mogli pozostać czyści, abyśmy mogli się stać „cyberklasą”. Nieważne, co sądzicie na temat wyzwoleńczego poten­

104

Cybernetyka i enteogenika

cjału komputera, bo musimy się obecnie zmierzyć z fak­ tem, że odcieleśnienie właśnie się urzeczywistnia. Nagle przestajecie mieć ciało, zupełnie jak w przypadku uderze­ nia bomby atomowej. Mamy przeto do czynienia z cieka­ wą koincydencją, gdyż w przeciągu tych samych dwóch lat (1945-1947) zostaje zsyntetyzowane lsd, meskalina, mdma, ponownie pojawiają się grzybki... Istnieje bardzo interesujący związek pomiędzy technolo­ gią i doświadczeniem psychodelicznym. Wydaje się praw­ dopodobne, iż wyparcie psychodelików osiąga kulmina­ cję w momencie rozpoczęcia industrializacji i podstępne­ go zastąpienia organicznej przestrzeni jej mechanicznym odpowiednikiem jako tym, co porządkuje psychiczne do­ świadczenie. Nawet rolnicza świadomość wciąż pozostaje organiczną świadomością: utrzymuje relacje z ziemią, z roślinami, ze zwierzętami. Mimo że jest uporządkowa­ na niczym siatka geograficzna, wciąż pozostaje organiczna. Wystarczy jednak przeczytać Satanic Mills Blake’a lub An­ gielską klasę robotniczą Engelsa’, by skonstatować, że me­ chaniczna przestrzeń stała się zasadą porządkującą. Pług przestał być narzędziem tworzącym przestrzeń, jego miej­ sce zajęła taśma produkcyjna, która konstruuje przestrzeń psychiczną. Przeto wiktoriański purytanizm oraz impe­ rializm muszą reprezentować publiczną represję nieświa­ domości poprzez surową rzeczowość, opartą na modelu umysł-maszyna, którym jest wyizolowane i zarządzają­ ce cogito. Gdybyśmy chcieli poszukać momentu w histo­ rii ludzkości, w którym zapanowała prawdziwa amnezja 5 Chodzi o Położenie klasy robotniczej w Anglii Fryderyka Engelsa.

Od cyberprzestrzeni do neuroprzestrzeni

105

odnośnie do psychodelicznego doświadczenia, to byłby to z pewnością wiek xix, a konkretniej lata 1830-1880. Wówczas bowiem my, ludzie cywilizowani, nie tylko za­ pomnieliśmy o tym, że istnieje coś takiego, jak psychode­ liczne doświadczenie, ale wręcz przeczyliśmy mu. Przedstawiciele naszej kultury lubią sobie dworować z członków prymitywnych plemion, którzy widząc włas­ ne fotografie, nie potrafią się na nich rozpoznać. Jednak w 1876 roku francuski naukowiec znalazł się przypadkiem w jednej z paleolitycznych jaskiń. Napisał później w swo­ im dzienniku, że ściany jaskini były pokryte czymś w ro­ dzaju bazgraniny. Nie był w stanie dostrzec sztuki ukry­ tej za tymi gryzmołami. Zachował się jak ślepiec, zupeł­ nie tak jak Pigmej wobec własnej fotografii. Tymczasem kilka lat później zaczęto postrzegać te rysunki jako sztu­ kę. A zatem co pozwoliło Thomasowi Stearnsowi Elioto­ wi powiedzieć, że w chwili odkrycia Lascaux zachodnia sztuka „runęła ze schodów”? Co sprawiło, że Picasso na­ gle zobaczył afrykańskie maski, francuscy ekspresjoniści dostrzegli japońską sztukę, a hipisi usłyszeli w latach 60. indyjską muzykę? Brytyjscy koloniści przybywający do Indii określali tamtejszą muzykę jako „lament komarów” i zastanawiali się, „jak oni są w stanie to znosić”. Brytyj­ czycy nie potrafili traktować tego jako muzyki. Pokole­ nie moich rodziców nigdy nie było w stanie postrzegać indyjskiej muzyki jak muzyki: „Cóż to za brzęczący ha­ łas? Znowu się nawaliliście?”. To właśnie nazywam zmia­ ną paradygmatu poznawczego. Przygotowanie do tej zmiany paradygmatu rozpoczę­ ło się w chwili, gdy enteogeneza - narodziny tego, co

io6

Cybernetyka i enteogenika

„Boskie Wewnątrz” - powróciła na Zachód wraz z póź­ nymi romantykami, jako subkultura, jako „tajemna hi­ storia”. W zasadzie nadal przez to przechodzimy. Jedy­ ne, co mogłoby próbować znieść tę zmianę świadomości, to Prawo, wojna z narkotykami. Jednak nasze prawo, to prawo-maszyna, krata, mechaniczne prawo, które z isto­ ty swej nie jest w stanie pomieścić płynności tego, co or­ ganiczne. Z tego właśnie powodu wojna z narkotykami nigdy się nie powiedzie. Równie dobrze można by wy­ powiedzieć wojnę każdej najdrobniejszej roślince. A za­ tem oficjalny dyskurs dotyczący świadomości chyli się ku upadkowi. Wojna z narkotykami to nic innego jak woj­ na ze świadomością, z myślą jako ludzką kondycją. A czy myśl to kartezjański, dualistyczny rozum? Czy może ma­ giczne, złożone, organiczne coś, wokół czego tańczą ma­ lutkie, grzybowe elfy? A więc to czy tamto? Wojna z narkotykami to wojna paradygmatów. Każda najsubtelniejsza zmiana w mechanicznej świadomości wy­ wołuje dialektyczną odpowiedź organicznego obozu. Zupeł­ nie tak jakby grzybowe elfy rzeczywiście istniały; jakby istniała roślinna świadomość przeciwstawiająca się me­ chanicznej świadomości. To taka piękna metafora: wca­ le nie musicie wierzyć w elfy, ostatecznie i tak wszystko jest ludzką świadomością. Wcale nie trzeba wierzyć w coś nadprzyrodzonego, żeby to wyjaśnić. A zatem w połowie xx wieku technologia zaczyna wymykać się z imperialno-monumentalnych ram w stronę bardziej „wewnętrz­ nego” wymiaru. Wtedy udaje się rozszczepić atom, po­ jawia się wirtualna przestrzeń komunikacji, komputer. W tym samym czasie wkraczają też na scenę najmocniej­

Od cyberprzestrzeni do neuroprzestrzeni

107

sze psychodeliki: meskalina, psylocybina, lsd, dmt, ketamina, mdma, itd., itd. Wojna paradygmatów, która wlas'nie wybucha, jest jed­ nym z wyznaczników antagonizmu pomiędzy cyberprze­ strzenią a neuroprzestrzenią, jednak nie można przedsta­ wiać tej relacji jako prostej dychotomii. W tym momencie dochodzimy do tak zwanej „drugiej rewolucji psychode­ licznej” - kolejnej bitwy podczas tej samej wojny. Z jed­ nej strony przegraliśmy wojnę z narkotykami w latach 60., zostaliśmy zmiażdżeni i zapędzeni z powrotem do podziemia. Marzenie Leary’ego i Huxleya o transforma­ cji społeczeństwa za pomocą psychodelików się nie ziści­ ło. Czy aby na pewno? Wiadomo już, że to głównie za sprawą cia lsd obiegło cały świat. Kiedy Wasson poje­ chał po raz drugi do Meksyku, w jego grupie znajdował się także agent cia. Wszyscy bawili się doskonale oprócz jednej osoby - zgadnijcie kogo... cia interesowało się ciemną stroną kwasowego tripu, będącą także psychode­ licznym doświadczeniem. Usiłowało zdobyć monopol na lsd, kontrolować jego dystrybucję; sponsorowało właści­ wie każdy projekt badawczy na temat narkotyków. Inte­ resowała je również kwestia prania mózgu, cia wpłynęło na kształt lat 60. w takim samym stopniu jak banda Lea­ ry’ego i hipisi. Byli niczym złożona sieć dobrych i złych, mądrych i głupich, mieszających się w spowitych dymem zbiorach fraktali, gdzie każdy klejnot odzwierciedla każ­ dy inny klejnot, a każdy wpływa na każdego. Tak wyglą­ da tajemna historia lat 60. W latach 70. i 80. sprawa przedstawiała się raczej po­ nuro. „Druga rewolucja psychodeliczna”, którą obecnie

io8

Cybernetyka i enteogenika

przeżywamy, wprowadza nowe narkotyki, jak ibogaina, oraz nowe, ostrożniejsze, naukowe podejście. Teraz, kiedy środki finansowe są kontrolowane i monitorowane, wszy­ scy nauczyliśmy się ostrożności. Istnieje też nowe pokole­ nie, które mówi: Nie martwcie się, dzieci są w porządku. lsd to niebezpieczny narkotyk, zniszczyło kilka osób, ale życie to przecież ryzykowny interes. Jeśli miałbym wska­ zać coś, czego najbardziej nienawidzę, to będzie to słowo „bezpieczeństwo”. Żyjemy w cywilizacji bezpieczeństwa, zamknięci w kokonie chroniącym od wszelkiego zagro­ żenia, a zatem od wszelkiego doświadczenia. To, co nam pozostaje, to rola rośliny podłączonej do komputera, ro­ śliny, która nigdy nie opuszcza swojego pokoju, niczym w ohydnej wizji powieściowej Williama Gibsona. Dobrze byłoby, gdybyśmy ponownie odkryli ryzyko. Kolejna faza psychodelicznej aktywności przejawia się w działaniach Fundacji Alberta Hofmanna oraz w popu­ larności lsd na wschodzie Europy. Jest to część „drugiej rewolucji psychodelicznej”, która ma moim zdaniem wie­ le wspólnego z internetem, z dialektyczną relacją pomię­ dzy światem roślin a światem maszyn. Antagonizm mię­ dzy cyberprzestrzenią a neuroprzestrzenią to jedna kwe­ stia, ale istnieje także między nimi pewna analogia. Pod pewnymi względami cyberprzestrzeń jest halucynogen­ na, a w każdym razie miała taka być. Obie mają charak­ ter wizjonerskiej wewnętrznej przestrzeni. Można by rzec, że lsd jest jak bomba atomowa - „wysadza twój umysł”. Ta negatywna strona także bowiem istnieje. Powiedzmy to jasno: cyberprzestrzeń znajduje się po­ za waszymi ciałami, możecie nimi poruszyć, widząc, że

Od cyberprzestrzeni do neuroprzestrzeni

109

złe animacje poruszają się wokół was. Ktoś niedawno po­ wiedział, że rzeczywistość wirtualna poniosła klęskę, po­ nieważ samo jej doświadczanie poprzez media było wir­ tualne. Zaoszczędź pieniądze i posłuchaj, co o tym mó­ wią w telewizji - to wystarczy. To bardzo konceptualna wizja, jedna z tych przyszłości, które nigdy się nie wyda­ rzyły i nigdy nie wydarzą. Nie zapominajmy też o tym, że cyberprestrzeń to zdecydowanie więcej niż tylko wir­ tualna rzeczywistość. Prawdziwie istotna Sieć to wcale nie internet, lecz międzynarodowa sieć finansów. Prze­ pływa przez nią codziennie trylion dolarów. Mój przyja­ ciel Gordon mówi o tym w ten sposób: „Pieniądze po­ szły do nieba”. Pieniądz, który odsyła do pieniądza, który odsyła do pieniądza, to najbardziej abstrakcyjna koncep­ cja, jaka kiedykolwiek została stworzona przez człowieka. Internet w porównaniu z nią to tylko drobny kącik elek­ tronicznej komunikacji. Niemniej jednak internet wydaje mi się interesujący ze względu na swój wyzwoleńczy potencjał - trzeba by się przekonać, czy jest to psychodeliczny aspekt. Osobiście staję się coraz większym pesymistą, ponieważ wszystko zdaje się świadczyć o stopniowym zmniejszaniu się naszej autonomii. Internet może się zatem stać kolejnym narzę­ dziem do rozwiązania kryzysu globalnego kapitalizmu, al­ bo wręcz przeciwnie: zniknie lub stanie się pomniejszym środkiem komunikacji, o wiele mniej istotnym niż zwy­ kła poczta. Zostało naprawdę niewiele miejsca na piękną agitację. Nie można już liczyć na zwycięską bitwę w woj­ nie paradygmatów. Nie sądzę, aby ta technologia, inaczej niż pozostałe, mogła stać się źródłem naszego wyzwolę-

IIO

Cybernetyka i enteogenika

nia i chwały. Internet nie jest rozwiązaniem: nie jest już nawet pytaniem, a jeszcze mniej odpowiedzią. Byłbym raczej za rozszerzeniem pytania i włączeniem do niego kwestii neuroprzestrzeni, ponieważ cyberprzestrzeń, ja­ ko koncepcja, jest formą odcieleśnienia. Jako historyk religii uważam, że tragedia ludzkiej hi­ storii polega na separacji ciała i umysłu. Już od czasów Mezopotamii celem religii jest ucieczka od ciała, a ona sama staje się coraz bardziej gnostycka, w tym sensie, że gardzi ciałem. Jeśli chcecie posłuchać iście gnostyckiego przemówienia, wystarczy, że posłuchacie któregoś z roz­ entuzjazmowanych adwokatów internetu. Ci ludzie na­ prawdę wierzą, że można przekroczyć ciało, „ściągnąć” świadomość, uciec od cielesności. Wyznają wiarę w nie­ śmiertelność za pośrednictwem technologii, w transcen­ dencję za sprawą mechanicznej świadomości. To dalszy ciąg tej samej mrzonki, którą krytykowali anarchiści w od­ niesieniu do religii. Z tego punktu widzenia internet to po prostu nowoczesna wersja religii, a cyberprzestrzeń to nasza wersja nieba. Tych mitów nie da się przepędzić. Okazuje się, że ra­ cjonalizm to kolejny irracjonalny kult, kolejna ideologia, kolejna forma świadomości klasowej. Tymczasem jedyne religijne, intelektualne oraz techniczne pytanie, które po­ winniśmy sobie zadać, to pytanie o ponowne wcielenie. Ciało jest jednocześnie tajemnicą i kluczem do tajemnicy. Cyberprzestrzeń nie mieści się w ciele. Koncepcja „ciała bez organów” pochodzi od Deleuze’a i Guattariego, a oni sami mówią w zaskakująco ambiwalentny sposób o moral­ nym aspekcie tego ciała. Rozumiem, że ich „mechanicz­

Od cyberprzestrzeni do neuroprzestrzeni

iii

na świadomość” niekoniecznie musi być zła. Mógłbym mówić o doświadczeniu psychodelicznym jako o wyobra­ żeniowej maszynie. Mój spór z koncepcją mechanicznej świadomości rozpoczyna się w miejscu, gdzie twierdzi ona, iż ciało jest złe, a umysł dobry. Nie zapominajmy o tym, że kościół katolicki uwielbiał Kartezjusza. Kartezjańska świadomość, którą obecnie uważamy za mecha­ niczną i nowoczesną, była niegdyś czczona przez kościół katolicki jako prawdziwie religijna filozofia. Neuroprzestrzeń również zawiera halucynacje. Wydaje ci się, że jesteś w Pałacu Pamięci, choć to bzdura. Po prostu siedzisz skwaszony w swoim pokoju: znajdujesz się w wyobrażonej przestrzeni, zupełnie jak w przypad­ ku cyberprzestrzeni. Tylko że gdzie rozgrywa się to wy­ darzenie? W ciele. Neuroprzestrzeń to przestrzeń wcie­ lona. Cyberprzestrzeń to przestrzeń odcieleśniona. Nie myślcie, że chcę wam prawić morały. Możemy dorzu­ cić pojęcia takie jak „złożoność”, „chaos” albo „karmiczna sieć klejnotów”. Najnowsze postępy mechanicznej świadomości mają w sobie subwersyjny aspekt a la Deleuze i Guattari, jak na przykład cyberaktywizm z domieszką psychodelii. Jed­ nak podczas gdy narkotyki są produktem „drugiej natury”, wspomniane postępy mają wyłącznie maszynowe {machi­ nie) źródło6. Cały ten „narkotykowy kryzys” to nic inne­ go jak kryzys mechanicznej świadomości, a heroina i ko­ kaina to wytwory maszyny, zupełnie jak lsd. Niemniej pojawia się również opozycyjny aspekt: „druga rewolucja 6 Termin odwołujący się do „materii maszynowej” (w angielskim tłumacze­ niu Mille Plateaux - machinie phylum) Deleuze’a i Guattariego.

112

Cybernetyka i enteogenika

psychodeliczna”, dialektyka ponownego wcielenia („neuroprzestrzeni”) przeciwstawionego tendencji do fałszywej transcendencji i odcieleśnieniu w „cyberprzestrzeni”. Jednym z donioślejszych „odkryć” nowej enteogenezy jest dialektyczna natura ayahuaski i yage - oznacza to, że da się uzyskać organiczną dmt w kombinacji z inhi­ bitorem mao, na przykład z harminą. Ponadto roślinne źródła obu substancji są dostępne na całym świecie, po­ wiedziałbym, że są wręcz wszechobecne, darmowe, poza wszelką kontrolą. Przygotowanie owych substancji wyma­ ga wyłącznie podstawowych narzędzi kuchennych. Neoayahuasca, w przeciwieństwie do technologii komputero­ wych, nie jest częścią kapitalizmu czy innego ideologicz­ nego systemu kontroli. Czy tego rodzaju porównanie jest uczciwe? Owszem, biorąc pod uwagę, że zarówno enteogeneza, jak i cybertechnika dotyczą informacji, a w konsekwencji pozna­ nia. Powiem więcej: obie zasługują na miano „systemów gnostyckich” - obie są zaangażowane w odkrycie wiedzy płynącej z czeluści, która zdaje się oddzielać umysł/duszę/ducha od ciała. Niemniej jednak enteogeniczna wer­ sja tej wiedzy zakłada poszerzenie definicji ciała o neuroprzestrzeń, zaś wersja cybernetyczna zakłada zatopienie ciała w potoku informacji oraz „ściągnięcie świadomości”. Obie te wizje są prawdopodobnie absurdalnymi skrajno­ ściami, są raczej obrazami aniżeli politycznymi sytuacja­ mi; to również potężne mity, sugestywne obrazy. Dzisiaj potrzebna jest nie ideologia, a polityka, aktyw­ na wiedza dotycząca obecnych sytuacji. Musimy je do­ strzec najwyraźniej, jak potrafimy w naszej wymodelo­

Od cyberprzestrzeni do neuroprzestrzeni

113

wanej, naćpanej kondycji. Potrzebujemy strategicznego zmysłu, by wiedzieć, w co wymierzyć kuksańce naszej ma­ terialnej sztuki, sztuk walki, ruchów zen, dzięki którym nawet słaby człowiek może wygrać bitwę. Za ich pomo­ cą nawet my, pogardzane wyrzutki, moglibyśmy osiągnąć upodmiotowienie i w konsekwencji wpłynąć na bieg hi­ storii. Wszystko to prowadzi do zabawnie apokaliptycznej, nonsensownej wizji własnej roli, w rodzaju „Neurohakerzy vs Nowy Światowy Ład”, która może stanowić przy­

najmniej interesujący zalążek powieści sciencefiction.

Przełożyła Iwona Bojadżijewa

PRZECIWKO WIELOKULTUROWOŚCI

Stany Zjednoczone zawsze aspirowały do miana tygla na­ rodów. Kanada natomiast określała się jako mozaika, co pozwala wyjaśnić, dlaczego Kanadyjczycy cierpią na coś w rodzaju permanentnego kryzysu tożsamości. Co znaczy być Kanadyjczykiem w odróżnieniu od bycia Québécois, Celtem czy autochtonem? W latach 50. wydawało się, że Stany Zjednoczone są odporne na tego typu bolączki. Wszystkie kultury miały się bowiem tam wymieszać i nabrać amerykańskiego charakteru, dołączyć do głównego nurtu. W rzeczywistości jednak ten kulturowy „konsensus” nie był niczym innym jak angielską kulturą kolonialną z objawa­ mi amnezji i wypłowiałą patyną „przełamywania granic”. Przykładowo Irlandczycy jeszcze całkiem niedawno byli uważani za dzikich i krnąbrnych. Trudno stwierdzić, czy pewne kultury pozostały na „zewnątrz” z własnego wybo­ ru, czy dlatego, że zostały wykluczone. W latach 60. Mu­ rzyni zostali określeni jako niesprawiedliwie wykluczona grupa, w związku z czym powzięto kroki mające na ce­ lu zintegrowanie ich z kulturą głównego nurtu (na przy­ kład poprzez system szkolnictwa). Rdzenni Amerykanie wciąż pozostają wykluczeni przez prawo, które definiuje ich raczej ze względu na krew niż na kulturę i utrzymuje segregację poprzez system rezerwatów. Jeśli chodzi o Ży117

118

Przeciwko wielokulturowości

dów, Latynosów, Azjatów - każda z tych grup wybrała odpowiednio strategię asymilacji lub oporu. Pod koniec lat 70. i na początku 80. stało się jasne, że idea tygla narodów raczej się nie sprawdziła. Kultu­ ra czarnych, będąca swego rodzaju papierkiem lakmuso­ wym, okazała się niemożliwa do wchłonięcia. „Konsens” znalazł się w niebezpieczeństwie. Prawica, ze swoim schi­ zofrenicznym nastawieniem do rasy i kultury, zaczęła się chwiać. Zaproponowano więc nowy, „liberalny” konsen­ sus, zwany wielokulturowością. Wyraźmy się jasno: wielokulturowość to strategia mają­ ca na celu uratowanie ,Ameryki” jako idei i jako systemu kontroli społecznej. Każdej z wielu kultur współtworzą­ cych naród pozwolono teraz na odrobinę własnej tożsa­ mości, poczęstowano ją symulakrum autonomii. Świetnie oddają tę strategię szkolne podręczniki, gdzie na zretuszowanych fotografiach z lat 50. obok szczęśliwych białych znalazło się też kilku czarnych, Azjatów czy nawet amery­ kańskich Indian. Uniwersytety pełne są obecnie instytu­ tów zajmujących się kwestią wielokulturowości, a każda omawiana mniejszość musi być traktowana z odpowied­ nią dozą „szacunku”. Konserwatyści zaczęli bić na alarm: Kanoniczne Doktryny Zachodniej Cywilizacji są w nie­ bezpieczeństwie! Nasze dzieci będą zmuszone do ucze­ nia się historii... czarnych! Ten prawicowy bełkot otoczył wielokulturowość aurą prawomocności i politycznej po­ prawności oraz sprawił, że lewica przystąpiła do obrony nowego paradygmatu. Zgodnie z teoretycznymi założe­ niami równowaga zostanie w końcu przywrócona i kon­ sens znowu będzie działał. Problem jednak w tym, że sa-

Przeciwko wielokulturowości

119

ma teoria nie pochodzi ani od prawicy, ani od lewicy, ani z centrum. Pochodzi z góry. To teoria kontroli. Stare podręczniki przedstawiały wszelkie etniczne/kulturowe partykularyzmy jako plamę, która zniknie pod wpływem całkowitej podległości Normie. Niemniej jed­ nak sama Norma była po prostu formą hegemonicznego partykularyzmu, w związku z czym podręczniki te były stopniowo wypierane, aż wreszcie całkiem zniknęły. Zga­ dzam się - musiały zniknąć. Obecnie znajdzie się kilka tekstów, które przyznają, że dokonania Kolumba miały także ciemną stronę i że Afrykańczycy nie są moralnie od­ powiedzialni za to, iż stali się niewolnikami. Zgadzam się, że to krok na przód. Ciągle jednak chciałbym się dowie­ dzieć, kto dał nam prawo do wygłaszania tego rodzaju opinii i dlaczego? Po pierwsze, wydaje się oczywiste, że każda z „wielu” partykularnych kultur jest określana albo jako opozycyj­ na w stosunku do „uniwersalnej” kultury głównego nur­ tu, albo jako z nią zasymilowana. Jedyna różnica polega na tym, że główny nurt jest obecnie zabarwiony różno­ rodnością i odczuwa lekko permisywną nostalgię za kolo­ rowymi, etnicznymi obyczajami. Jednakże w samym ser­ cu dyskursu, który nazywa sam siebie wielokulturowym, pozostaje „solidne jądro programowe” stworzone ze sta­ rego euroracjonalnego aksjomatu, naukowego tryumfalizmu i teleologii klasy panującej. Główny nurt tworzy Cywilizację, natomiast kultury mogą istnieć wyłącznie na jej peryferiach. Cywilizacja przej­ mie z wdzięcznością każdy element danej kultury, który okaże się dla niej użyteczny. Każda osobliwa kultura lokal-

120

Przeciwko wielokulturowości

na ma coś do zaoferowania, coś, z czego można być „dum­ nym”. Muzealna pasja ożywia Centrum; każdy kolekcjonu­ je etniczne osobliwości; każdy jest turystą; każdy zawłaszcza. Wielokulturowa konwersacja jako totalny monolog mo­ głaby brzmieć następująco: „Tak, wasze urocze rękodzie­ ło będzie świetnie pasowało do mojego salonu, bo ukry­ je fakt, że został on zaprojektowany przez — a może na­ wet dla - maszyny. Tak, wasze ceremonialne sauny będą wspaniałym weekendowym «doświadczeniem». Jezu, czyż nie jesteśmy Panami Wszechświata? Po co mamy się uże­ rać z tymi wyblakłymi angloamerykańskimi meblami, jeśli zamiast nich możemy mieć wasze? Powinniście się cieszyć. Poza tym koniec z Imperialnym Kolonializmem: płacimy za to, co bierzemy, a nawet za to, co zepsuliśmy! Płaćmy, płaćmy, płaćmy. W końcu to tylko pieniądze”. Wielokulturowość zdaje się więc proponować jednocześ­ nie uniwersalność i partykularność, a więc w gruncie rze­ czy totalność. Każda totalność pociąga za sobą totalitarność, ale w tym przypadku Całość prezentuje się od do­ brej strony, jako wielki park tematyczny, w którym każdy „szczególny przypadek” może być w nieskończoność repro­ dukowany. Wielokulturowość to „spektakl” komunika­ tywności - utowarowiona towarzyskość sprzedana z po­ wrotem tym, którzy ją sobie wymarzyli. W tym znacze­ niu wielokulturowość jawi się jako konieczne ideologiczne odbicie Globalnego Rynku czy „Nowego Światowego Ła­

du”, „jednego” świata zbyt-późnego kapitalizmu i „koń­ ca Historii”. „Koniec Historii” to oczywiście nic innego jak „koniec Społecznego”. Wielokulturowość stanowi za­ tem dekorację dla końca Społecznego, metaforyczne ima-

Przeciwko wielokulturowości

121

ginarium całkowitej atomizacji „konsumenta”. A co kon­ sument będzie konsumował? Obrazy kultury. Po drugie, wielokulturowość to nie tylko fałszywa to­ talność czy zjednoczenie, ale również fałszywa separacja. Wciska się „mniejszościom”, że żadne wspólne cele i war­ tości nie są w stanie ich zjednoczyć, oczywiście oprócz ce­ lów i wartości konsensu. Przykładowo Murzyni mają mu­ rzyńską kulturę i nikt ich więcej nie zmusza do asymilacji. Dopóki murzyńska kultura milcząco uznaje centralność konsensu i własną peryferyjność, dopóty będzie mogła prosperować, a nawet będzie do tego zachęcana. Jednak­ że prawdziwa autonomia pozostaje wykluczona, podobnie zresztą jak wszelka „świadomość klasowa”, która mogła­ by przebiec w poprzek grup etnicznych czy „stylów życia” i doprowadzić do rewolucyjnych koalicji. Każda mniej­ szość coś wnosi do Centrum, ale nic nie ma prawa krążyć po peryferiach, a już na pewno nie siła zbiorowości. Diagram wyglądałby zatem następująco:

O

o

122

Przeciwko wielokulturowości

W przeciwieństwie do kwiatu, który rozchyla swe płatki dla pszczół lub trzmieli i z którego emanuje życie, „konsens” pochłania wszelką energię i wstrzykuje ją w system sztywnej kontroli, proces podobny do śmierci, który mu­ si doprowadzić do sterylności i histerezy. Biorąc pod uwagę, że żyjemy w epoce totalnie global­ nego porządku, a w konsekwencji w fizycznym i kulturo­ wym środowisku przezeń generowanym, wydawałoby się, że partykularność powinna stanowić jakąś formę oporu. Okazuje się jednak, że Totalność przyswoiła już sobie jej energię oporu, proponując fałszywą, pozbawioną wszel­ kiej twórczej siły formę partykularności - utowarowione symulakrum powstańczego pragnienia. W tym ujęciu wielokulturowość jest tylko recto kartki, której verso sta­ nowi „czystka etniczna”. Obie strony wieszczą upadek wszelkiej autentycznej i partykularnej kultury oporu. Jed­ nocześnie Konsens potajemnie napędza rasową, a nawet klasową nienawiść. W czasach tajemniczej nieobecności „Imperium Zła”, które niegdyś stanowiło wymówkę dla każdego aktu brutalnej represji czy destrukcji czynionych w imię „obrony Cywilizacji Zachodu”, Konsensus mu­ si obecnie poszukiwać lub nawet tworzyć „wrogów” we własnym wnętrzu. Kwitnie miłość pomiędzy agen­ cjami wywiadowczymi a brutalnymi nacjonalistami, se­ paratystami czy szowinistami wszelkiej maści. W tego ro­ dzaju kręgach wielokulturowość znaczy po prostu: „Niech się nawzajem rozszarpią, to nam zaoszczędzi kłopotów”. Z tego powodu wszelki akt oporu czy gwałtownej niena­ wiści tylko wzmacnia potęgę „Państwa Bezpieczeństwa”. Widać wyraźnie, że dyskurs władzy zaczyna tracić cier­

Przeciwko wielokulturowości

123

pliwość: „Cholerne mniejszości i ich paplanina. Dali­ śmy im wielokulturowość, i co? Nadal się buntują. Ban­ dyci!”. Lewica tak długo wierzyła w „internacjonalizm”, że, jak na razie, nie udało jej się zaproponować jasnej odpowie­ dzi na „nowy globalizm” zrodzony po 1989 roku. Kiedy zburzono mur berliński — a więc w chwili, gdy otworzyło się okno wolności — natychmiast pojawiła się nowa for­ ma internacjonalizmu, by zająć powstały wyłom. Podczas gdy amerykańscy politycy śpiewali peany na temat tego, że „zimna wojna się skończyła, i to my ją wygraliśmy”, Kapitał ogłosił koniec ideologii. To oznacza, że nie tylko komunizm „umarł”, ale również, że „demokratyczny republikanizm” spełnił swoje zadanie i stał się pustym ido­ lem. Od tego momentu rządzić będzie jedna siła: racjo­ nalność pieniądza. Samoreprezentujący się pieniądz zo­ stał wyabstrahowany z wszelkiej realnej wartości, stał się całkowicie wirtualny, wreszcie ubóstwiony. Pieniądz po­ rzucił zwykły żywot i poszedł do nieba. W tej sytuacji zarówno lewica, jak i prawica będą sta­ wiać opór i czasem będzie wręcz trudno wskazać różni­ cę między nimi. Świadomie lub nieświadomie powsta­ ną tysiące form partykularyzmu mające za zadanie prze­ ciwstawić się fałszywej totalności i żałosnym nagrodom pocieszenia przyznawanym przez wielokulturowy „No­ wy Światowy Ład”. Społeczne się oczywiście nie skończy­

ło, podobnie zresztą jak codzienne życie. Obecnie jednak Społeczne jest zabarwione powstańczym potencjałem róż­ nicy. Pasja ta, w swej najgłębszej i najbardziej ukrytej formie, po prostu powtarza przestarzałą i pustą retorykę

124

Przeciwko wielokulturowości

klasycznego nacjonalizmu czy rasizmu, czego skutkiem są „czystki etniczne” od Bośni po Kalifornię. Temu hegemonicznemu partykularyzmowi możemy przeciwstawić bardziej świadomą i społecznie sprawiedliwą formę antyhegemonicznego partykularyzmu. Ciężko jest precyzyjnie określić kształt, jaki przyjmie te­ go rodzaju siła, jednak staje się to możliwe, w miarę jak zaczyna się ona faktycznie pojawiać. I rzeczywiście: cu­ downe odrodzenie rdzennych amerykańskich kultur przy­ ćmiewa 500. rocznicę odkrycia Ameryki oraz zaostrza de­ batę na temat kulturowego zawłaszczenia. Zgodnie z tym, co pisze „New York Times”, meksykańskie powstanie Zapatystów - pierwsza „postmodernistyczna rebelia” — sta­ nowi bezprecedensową zbrojną akcję przeciwko Nowemu Globalizmowi. Zrodziła się ona w imię partykularnej, ale antyhegemonicznej sprawy Majów i wieśniaków z Chiapas. Myślę, że chodzi tutaj raczej o „empiryczną wolność”, niż o jakąś „ideologię”. Przyjmując pozytywne nastawie­ nie, można by rzec, że wszelka kulturowa i/lub społecz­ na forma partykularyzmu zasługuje na wsparcie, dopó­ ki pozostaje antyhegemoniczna, czy wręcz dlatego, że ta­ ka właśnie jest. W tym ujęciu możemy nawet znaleźć pożytki płynące z wielokulturowości, biorąc pod uwagę, że może się ona stać medium propagującym memy subwersji i powstań­ cze pragnienie radykalnej różnicy. Niemniej jednak tego rodzaju subwersywne „wejście do mediów” może służyć wyłącznie jednemu, ostatecznemu celowi: bezwarunkowe­ mu zniszczeniu wielokulturowego neoimperializmu i je­ go transformacji w coś innego. Jeśli prawdziwym ce­

Przeciwko wielokulturowości

125

lem wielokulturowości jest zaprowadzenie uniwersalnej separacji pod sztandarem fałszywej totalności, to radykal­ ną odpowiedzią powinien być atak nie tylko na jej ersatz uniwersalności, ale również na jej wrogą alienację i fałszy­ we oddzielanie. Jeśli wspieramy prawdziwie antyhegemoniczny partykularyzm, to musimy również wspierać drugi element dialektyki poprzez rozwijanie siły zdolnej przenik­ nąć wszystkie fałszywe granice, przywrócić komunikatyw­ ność i serdeczność poprzez horyzontalną i przypadkową sieć połączeń oraz solidarności. Wielokulturowość jest je­ dynie marnym symulakrem tego rodzaju prawdziwej si­ ły, która stanowi dopełnienie antyhegemonicznego par­ tykularyzmu, tworząc autentyczną wzajemność między ludźmi i kulturami. „Ekonomia Daru” zastąpi ekonomię opartą na wymianie i utowarowieniu. Społeczne odrodzi się na poziomie „doświadczanego życia” dzięki praktyce wyobraźni i szczodrości. W tym ujęciu rozwiązanie problemu „zawłaszczenia” po­ winno wypłynąć z koncepcji „uniwersalnego potlaczu” opartego na dawaniu i dzieleniu się. W ramach testu przyjrzyjmy się problematyce kulturowego zawłaszcze­ nia wartości amerykańskich Indian. Podstawą pierwot­ nej tożsamości ludów plemiennych z „Nowego” Świata

była plemienność, a nie rasa. Każdy mógł stać się człon­ kiem plemienia, czego przykładem byli biali rozbitkowie czy zbiegli czarni. xx-wieczne odrodzenie rdzennej kul­ tury ujawniło pewne duchowe uniwersalia, którymi chce się dzielić ze wszystkimi, oraz odkryło antyhegemoniczny partykularyzm, którego pragnie dla siebie samego. Star­ szyzna skarży się, że zbyt wielu Amerykanów chce przy­

126

Przeciwko wielokulturowości

właszczyć sobie lub utowarowić jedną połowę (ceremo­ nialne sauny, taniec słońca itd.), kompletnie pomijając drugą (szacunek dla Natury, traktowanie miejsca zamiesz­ kania jako topokosmosu itp.). Pomimo słusznego gnie­ wu i goryczy plemion, rdzenna tradycja nie jest „zamknię­ ta” — domaga się raczej wzajemności aniżeli zawłaszczenia. My, Europejczycy, powinniśmy najpierw przybrać praw­ dziwie rewolucyjną postawę poprzez odzyskanie dzik(sz) ości; wówczas będziemy mogli powtórzyć subtelny gest Aleksandra „czczącego lokalne bóstwa”. „Myśl globalnie, działaj lokalnie” - nadużywany slogan sytuacjonistów odzwierciedla tę właśnie strategię. Nasze prawdziwe interesy obejmują kwestie globalne, jak na przykład „środowisko”, jednak żadna globalna siła nie będzie skuteczna bez przybrania opresywnej formy. Roz­ wiązania narzucane z góry reprodukują hierarchię i alie­ nację. Wyłącznie lokalne działanie na rzecz „empirycznej wolności” może dokonać zmiany na poziomie „doświad­ czanego życia” bez narzucania kontroli. Niuejdżowy Nie­ tzsche nazwałby to może „wolą samoumocnienia” (the will to self-empowerment). Poeta Nathaniel Mackay używa określenia crorr-kulturowość. Obraz ten wyraża niehierarchiczną, zdecentrali­ zowaną sieć pojedynczych, ale nie wyalienowanych wzglę­ dem siebie kultur. W sieci tej odbywa się wymiana na zasadach wzajemności, a dokonuje się ona przez prze­ puszczalne granice kompleksu autonomicznych, lecz swobodnie zdefiniowanych różnic. Dorzuciłbym jesz­ cze dalsze udoskonalenia. Owa wzajemność stworzy coś więcej niż zwykłą sumę wymian wewnątrz systemu. Nad-

Przeciwko wielokulturowości

127

wyżka stanie się uniwersalną wartością, cyrkulującą po­ śród wolnych zbiorowości i jednostek. Tak więc cross-kulturowa synergetyka {cross-culturalsynergetics) to być może termin (slogan) zdolny zastąpić kiedyś „wielokulturowość”. Paradygmat wielokulturowości opiera się na założeniu fałszywej totalności będącej jakoby sumą fałszywych partykularności. Różnice te są przedstawione i sprzedawane jako „wybór stylu życia” lub „etniczność”, jako towary mające za zadanie zaspokoić autentyczne pragnienie au­ tentycznej różnicy ze „śladami” i obrazami „godności” czy nawet „buntu”. Cross-kulturowy synergizm przeciw­ stawia temu paradygmatowi faktyczną autonomię, zarów­ no dla jednostek, jak i dla zbioru jednostek, która opie­ ra się na radykalnej świadomości i organicznej tożsamo­ ści. W tym ujęciu tylko crarr-kulturowość jest w stanie przeciwstawić się „wielokulturowości”, a uczyni to bądź poprzez strategię subwersji, bądź poprzez otwarty atak. W każdym jednak wypadku „wielokulturowość” musi zo­ stać zniszczona.

Przełożyła Iwona Bojadżijewa

* MEDIA-SPACE!

* Wykład wygłoszony 28 lutego 1997 roku na otwarciu organizowanego przez Public Netbase projektu „Media-Space!”. Public Netbase było austriacką or­ ganizacją działającą na rzecz otwartego dostępu do zasobów cyfrowych i ich wykorzystania do budowy otwartego i egalitarnego społeczeństwa. Na począt­ ku lat 2000. Public Netbase popadło w ostry konflikt z neofaszystowskim rzą­ dem Jórga Haidera, co doprowadziło do zamknięcia organizacji w 2006 roku.

Jeszcze kilka lat temu... Nie, jeszcze rok temu... Cóż, właściwie to jeszcze dziesięć minut temu internet był otoczony bardzo silnym, niemalże religijnym uczuciem. Określam je jako czynnik mambo-jumbo, a dotyczy ono wszystkich nowych technologii. Stare powiedzenie mówi, że każda technologia, której nie rozumiemy, ma w sobie coś magicznego. Powiem inaczej: ile osób z tej sali byłoby w stanie naprawić telewizor, gdyby się zepsuł? Być może znajduje się tu kilka osób, które potrafiłyby to zrobić. Jednak dla większości to czarna magia. Internet jest do tego stopnia nowy, podobnie zresztą jak komputer, że ciągle otacza go pewna magiczna aura, towarzyszy mu nieustanne halo. Z uczuć tych zrodziły się prawie mesjanistyczne oczekiwania: wiara w to, że internet nas uratuje, że internet znajduje się poza wszelką kontrolą (to zresztą tytuł bardzo popularnej książki). A ponieważ bycie poza kontrolą oznacza autonomię względem wszelkiej formy rządów, wydawało się, że istnienie internetu jest już samo w sobie czynnikiem wyzwolenia. W ciągu ostatnich kilku lat miały miejsce liczne konferencje poświęcone tej kwestii i pojawiło się wiele publikacji na ten temat. Okazuje się, że istnieją dwie grupy ludzi formułują­ cych podobne przepowiednie. Pierwszą z nich nazywamy Bi

132

Media-Space!

w Ameryce extropianami (extropians). Wierzą oni, że ma­ szyna jest kolejnym stadium ewolucji i że zastąpi w swo­ im czasie ludzką inteligencję. To sciencefiction. Chociaż... Nikt nie lubi wygłaszać przepowiedni na temat techno­ logii. Może pewnego dnia sztuczna inteligencja rzeczy­ wiście powstanie. Jedno jest jednak pewne: na razie nic takiego nie miało miejsca. Prawdę mówiąc, pytanie do­ tyczy raczej tego, czy istnieje jakakolwiek nie-sztuczna inteligencja. Druga grupa postrzega internet jako wolność i prezentu­ je zdecydowanie antyrządową linię. Ich koncepcja opie­ ra się na założeniu, że internet nie może być kontrolowa­ ny przez rząd. Twierdzą, że samo istnienie internetu, jego dziwaczny, sieciowo-horyzontalny wymiar oraz brak cen­ trum sprawią, że na świecie zapanuje upragniona anarchia. Kiedy zaczniecie się nad tym głębiej zastanawiać, okaże się, że w tym sensie każdy system komunikacji jest poza kontrolą, włącznie z językiem. Przecież język to najpier­ wotniejsza technologia komunikacji, która wciąż opiera się kontroli. Przeróżne rządy, zwłaszcza w xx wieku, sta­ rały się kontrolować język, okazywało się to jednak próż­ nym wysiłkiem. Zawsze będą istnieć poeci, zawsze będą istnieć ludzie posługujący się językiem w kreatywny spo­ sób. Nie chodzi mi oczywiście o tych, którzy wypisu nic niewarte linijki. Mówię o poetach w starogreckim znacze­ niu tego słowa, a więc o twórczych jednostkach. Koncepcja, która głosi, że internet wyzwoli nas od rzą­ du, zakłada tak naprawdę, że wyda nas on jednocześnie na pastwę kapitału. Innymi słowy, jeśli rząd nie jest w stanie kontrolować sieci, to stanie się ona przestrzenią, w któ­

Media-Space!

133

rej pieniądz będzie mógł dowolnie krążyć. Z tego punk­ tu widzenia internet jest wyłącznie zwierciadłem kapitali­ zmu lub samym kapitalizmem, jeśli wolicie stosować sta­ re pojęcie. Nie lubię używać słowa „kapitalizm”, ponieważ w moim przekonaniu ta ideologia przestała istnieć. W xx wieku... Moim zdaniem xx wiek się skończył, a miało to miejsce w 1989 albo może w 1991 roku. xx wiek był wie­ kiem rządu. xxi wiek rozpoczął się wraz z upadkiem ko­ munizmu w zssr i z chwilą pojawienia się koncepcji, że obecnie istnieje już tylko jedna siła - siła kapitału. Być może w Europie przedstawia się to inaczej, ja mówię wy­ łącznie o tym, jak sprawy mają się w Ameryce. Tam mamy wrażenie, że kapitał jest całkowicie wolny, wyzwolony. Nie musi się już targować z komunizmem lub jakimkolwiek innym ruchem społecznym. Wszelkie ustalenia, umowy, które zostały zawarte pomiędzy kapitałem a innymi siłami istniejącymi w świecie, przestały obowiązywać. Przykła­ dowo w Ameryce w roku 1948 lub 1950 zawarto umowę z klasą robotniczą: poprawimy waszą sytuację, zapewnimy wam godne życie, uznamy związki zawodowe, ale pod wa­ runkiem że nie staniecie się komunistami. Również Ko­ ściół został zaproszony do krucjaty przeciwko niewiernym komunistom, a zatem kapitał dogadał się także z religią. Poczynając od roku 1991, kapitał może się już obejść bez tych porozumień. Nie potrzebuje już sojuszników w wal­ ce z ruchami społecznymi, ponieważ tego rodzaju ruchy nie mają już miejsca. Istnieją oczywiście ich pozostałości, ale brak nam zwartej formacji do walki z kapitałem, chy­ ba że zastąpi ją rząd. To bardzo interesujące zagadnienie, ponieważ bitwa, która toczy się obecnie wokół internetu,

134

Media-Space!

to do pewnego stopnia walka pomiędzy rządem a kapita­ łem. Widać to wyraźnie w próbach ocenzurowania internetu przez pewne rządy. Zdarza się to również w Amery­ ce, ale w innych krajach sprawa wygląda dużo poważniej. Doskonale rozumiem, dlaczego Irakijczycy w ogóle nie mają dostępu do internetu. W Chinach dostęp do sieci jest mocno ograniczony, a być może w ogóle nie istnie­ je. Rządy, które wciąż uważają się za ideologiczne i silne, a więc rządy kilku trwających jeszcze komunistycznych krajów lub państw islamskich, bardzo chcą cenzurować internet. Amerykański rząd również chciałby sprawować kontrolę nad internetem. Wydaje się jednak, że techno­ logicznie jest to niemożliwe. Nie da się ocenzurować sys­ temu, który nie ma centrum. Pamiętacie pewnie przypa­ dek, kiedy jeden ze scjentologów zamieścił w internecie tajny scjentologiczny dokument, a następnie Kościołowi Scjentologów udało się zamknąć fiński serwer, z którego wysłano te informacje? Zaraz po tym zdarzeniu doku­ ment został wysłany z 50 różnych krajów i stał się znowu w całości dostępny. Możecie zamieścić całą stertę tajnych scjentologicznych dokumentów, jeśli chce wam się walczyć w tak nudny sposób. Słabe science fiction. Próba kontroli okazała się kompletną porażką. Kościół Scjentologiczny może sobie zatrudnić dowolną liczbę prawników. Nigdy nie uda im się usunąć tej informacji z sieci. McDonald’s ma podobny problem. Sprawa McLibel, która toczy się już od wielu lat, jest najdłuższą sprawą sądową w ca­ łej historii Anglii'. Przypadek ten również dotyczy inter1 Chodzi tu o proces, który McDonald s wytoczył dwójce aktywistów - Helen Steel i Davidowi Morrisowi - oskarżając ich o naruszenie dobrego wizerunku

Media-Space!

135

netu. Nie ważne, ile razy McDonald’s uda się zmiażdżyć biednych ludzi mówiących prawdę o ich obrzydliwym żarciu, zawsze znajdzie się ktoś, kto z powrotem zamie­ ści ten materiał. Z technicznego punktu widzenia internet znajduje się poza kontrolą, ze społecznego punktu widzenia spra­ wa ma się inaczej. Zawsze będzie istnieć pewna strefa autonomiczna w internecie, jednak pozostanie otoczo­ na przez wielkie cyberprzestrzenne miasto pełne między­ narodowych korporacji, które wezmą górę nad drobną osadą hakerów, pionierów i artystów. Prawdę mówiąc, ta niewielka przestrzeń zamieszkana przez artystów i hake­ rów jest wręcz użyteczna dla kapitału, ponieważ wypły­ wają z niej liczne idee oraz nowe technologie, które mo­ gą zostać przezeń wykorzystane. Ponadto w czasach, kiedy do internetu miało dostęp kilka tysięcy albo nawet kilka milionów ludzi, większość z nich naprawdę dobrze znała się na rzeczy. Prawdopo­ dobnie większość z was należy do tej grupy. Jednak teraz pojawiły się kolejne i jeszcze kolejne miliony ludzi korzy­ stających z internetu. Dla nich to tylko nowa forma roz­ rywki. W Ameryce przeciętny użytkownik internetu cze­ ka tylko na America OnLine, lub loguje się na czacie dofrmy. Sprawa dotyczyła pamfletu, w którym zarzucano McDonald’s sprzedaż niezdrowego i uzależniającego jedzenia, poddanego wcześniej chemicznej obróbce, wyzysk pracowników i uniemożliwianie im założenia związków za­ wodowych, marnotrawienie wody i kilka innych nadużyć oraz przestępstw różnego kalibru. Firma wygrała dwa procesy w Wielkiej Brytanii, jednak w Z005 roku Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, że przeprowadzo­ no je z pogwałceniem artykułów 6 (prawo do uczciwego procesu) oraz 10 (prawo do wolności słowa) Konwencji o prawach człowieka i nałożył za to na rząd Wielkiej Brytanii grzywnę w wysokości 57 tysięcy funtów.

136

Media-Space!

tyczącym ulubionego serialu telewizyjnego czy zespołu muzycznego. Nie interesuje ich wolność ani dyskusje na temat swobodnego przepływu informacji. Nie obchodzą ich kwestie kontroli i cenzury. Oczekują wyłącznie roz­ rywki. Obecnie, gdy telewizja i internet mogą iść w parze za sprawą systemu point-to-point czy pointcasting da się stworzyć program przeznaczony wyłącznie dla was. Mo­ żecie mieć własny kanał, który dostarczy wam nieustan­ nej rozrywki. Inteligentna wyszukiwarka znajdzie intere­ sujące was informacje lub program rozrywkowy i będzie wam ich dostarczać każdego dnia wraz z niewielką rekla­ mą, mrugającą w prawym górnym rogu, by dowieść, że człowiek jest w stanie wykonywać dwie czynności jedno­ cześnie. To wielki postęp. W tym ujęciu przyszłość internetu to po prostu prze­ kształcenie go w zwierciadło kapitału, ponieważ kapitał, podobnie jak internet, nie ma granic. Jeśli kapitał odkryje, że buty można taniej produkować w Indonezji, w Mek­ syku czy na Tajwanie, przeniesie tam swoje fabryki. Nie istnieją granice kapitału, tak samo jak nie istnieją grani­ ce internetu. Jeśli wyślę mejla do kogoś w Finlandii, to zapłacę za niego dokładnie tyle samo, co za mejla wysła­ nego do sąsiada w Nowym Jorku. A zatem nie istnieją granice internetu. Jeśli internet pozostaje poza kontrolą, to kapitał również. Kapitał nie ma centrum. Kapitał nie ma nadziei. Nie istnieje król kapitału. Istnieje tylko 200 lub 300 korporacji bijących się o udział w rynku. Mate2 Pointcasting — tak zwana emisja punktowa polegająca na nadawaniu zawar­ tości dostosowanej całkowicie do zapotrzebowania konkretnego, pojedyncze­ go odbiorcy.

Media-Space!

B7

matycznie moglibyśmy to przedstawić jako czysty chaos. Kapitał to czysty chaos. Cóż, internet również. Moim zdaniem każda technologia pozostaje w relacji odpowiedniości ze społeczeństwem lub ekonomiczną rze­ czywistością, która powołała ją do życia. Technologia nie pochodzi od Boga. Nie pochodzi także z jakiejś zewnętrz­ nej przestrzeni. My, ludzie, tworzymy technologię, następ­ nie technologia tworzy nas, następnie tworzymy jeszcze więcej technologii, które znowu na nas oddziałują itd., itd. w tej złożonej, wielorako wewnętrznie powiązanej sytuacji, będącej w gruncie rzeczy chaosem. Według mnie ludzie, którzy interesują się „cyberaktywizmem” i traktują inter­ net jako rewolucyjną możliwość lub narzędzie rewolucji, powinni zadać sobie pytanie, gdzie zamierzają ulokować swoją pracę lub pragnienie, uwzględniając kontekst zwier­ ciadła kapitału czy też zwierciadła produkcji (jeśli chcemy zacytować sformułowanie użyte przez Baudrillarda w jed­ nej z jego wczesnych książek, napisanej jeszcze zanim stał się pozbawionym nadziei pesymistą). Bez owijania w bawełnę powinniśmy więc zapytać: po której jesteście stronie? Zamierzacie podążać za kapita­ łem? Skapitulowaliście przed kapitałem i zaakceptowali­ ście komfortowe życie, które kapitał oferuje ludziom ta­ kim jak wy lub ja? Nie zapominajmy, że zajmujemy bardzo uprzywilejowaną pozycję. Nie żyjemy w Iraku. Alterna­ tywne pytanie brzmi następująco: czy będziemy potrafili wymyślić siebie na nowo w swego rodzaju opozycyjnych ramach? Czy staniemy się opozycją wobec kapitału? Obecnie kapitał określa siebie samego jako pojedyn­ czy świat, jako ziemię. Jego poplecznicy mówią o global­

138

Media-Space!

nych rynkach. Neoliberalizm opiera się na założeniu, że istnieje globalny rynek i że pieniądze powinny swobod­ nie krążyć w obrębie systemu. Według neoliberałów ist­ nieje tylko jeden świat. Nie ma już Drugiego Świata, któ­ rym był komunizm. W konsekwencji nie istnieje również Trzeci Świat, bo skoro nie ma już Drugiego Świata, to jak­

że mógłby istnieć Trzeci. Teraz mamy jeden świat, w któ­ rym znajdują się strefy inkluzji i strefy wykluczenia. Stre­ fy bezpieczeństwa oraz strefy wyczerpania zasobów i za­ dłużenia - strefy, z których wyssano wszelkie siły witalne. Oto podstawa nowego podziału świata. Zamiast dwóch wrogich ideologii mamy kapitał i to, co z niego wyklu­ czone. Wyłączenie może zresztą dotyczyć nawet rządu. To bardzo ciekawa kwestia. Mnie, staremu anarchiście, ciężko jest przeprowadzić tego rodzaju mentalną mody­ fikację: rząd przestaje już być problemem numer jeden. Powiedziałbym wręcz, że w zaskakujący sposób zaczyna­ ją się tu pojawiać pewne polityczne możliwości. Nie bę­ dę na razie rozwijał tej kwestii, ponieważ nawet w mojej głowie to jeszcze tylko chaotyczny szum. Nie ulega jed­ nak wątpliwości, że przyszłość będzie bardzo interesują­ ca. Wchodzimy właśnie w xxi wiek. Większość ludzi jest do tego stopnia przywiązana do zegarków, że jeszcze nie zdała sobie z tego sprawy. Wydaje im się, że xxi wiek rozpocznie się w 2000 lub 2001 roku, jednak w rzeczywisto­ ści on już trwa, a nawet zaczyna się już dość konkretnie rozkręcać. A zatem wkraczając w nowy wiek, w nową sy­ tuację, my, ludzie mediów, powinniśmy zadać sobie pyta­ nie, w którą stronę zamierzamy pójść. Jeśli wybiorę przyłączenie się do opozycji wobec kapi­

Media-Space!