133 107 45MB
Polish Pages 191 [95] Year 2015
Biblioteka kwartalnika KRONOS
Juentin Meillassoux _ Po skończoności ksej
o koniecznej
przygodności
ACZ
fUNDACJA
AUGUSTA
HRABIEGO
CIESZKOWSKIEGO
7
Przedmowa ALAIN BADIOU Przekład
PIOTR
HERBICH
Warszawa 2015
Projekt okładki Ernesta Malina Tomasz Bardamu Projekt stron tytułowych Krzysztof Bielecki
Korekta
Stanisław Inobyspał
Ą
Redakcja
Krzysztof Rosiński
Książka dofinansowana ze środków Instytutu Francuskiego w ramach Wsparcia Wydawniczego.
Pre
Cet ouvrage a bćnćficić du soutien des Programmes d'aide A la publication de I Institut francais.
Quentin Meillassoux, Apres la finitude Copyright © Editions du Seuil, 2006
Copyright © for this edition by Fundacja Augusta hr. Cieszkowskiego ISBN 978-83-62609-55-0
Fundacja Augusta hr. Cieszkowskiego ul. Mianowskiego 15/65, 02-044 Warszawa
e-mail: fundacjaQ)kronos.org.pl Wydanie pierwsze, Warszawa 2015 Skład Studio Artix, Jacek Malik, infoQQartix.pl Druk i oprawa Drukarnia Sowa, Warszawa
„
pamięci Ojca
Przedmowa
Powołaniem serii „L'”Ordre philosophique”! jest publikować nie tylko dojrzałe i w pełni skończone współczesne dzieła, nie tylko podstawowej wagi dokumenty filozoficzne z każdego czasu, lecz także eseje, przez które przebłyskuje coś nowego. Teksty odpowiadające na pytanie: „Żeby jaką ranę wyleczyć, żeby jaką drzazgę wyjąć z ciała istnienia zostałem, jak to nazywają, filozofem?”. Możliwe, że każdy filozof, jak twierdził Bergson, rozwija tylko jedną ideę. Pewne zaś, że filozof rodzi się z jednego tylko pytania — tego, które w pewnej chwili jego młodości przychodzi doń w poprzek myśli i życia; tego, dla którego za wszelką cenę trzeba znaleźć drogę odpowiedzi. W tej rubryce trzeba umieścić niniejszą książkę Quentina Meillassoux.
!
Pierwsze francuskie wydanie Apres la finitude, będące podstawą niniejszego
przekładu, ukazało się w roku 2006 w redagowanej przez Alaina Badiou i Barbarę Cassin serii „„L'ordre philosophique” wydawnictwa Seuil (przyp. tłum.).
Przedmowa
Po skończonońci, | nej o koniecznej przygodności
logiczną. Ale tak jak Hume przyznaje, że nie istnieje żadne ugruntowanie konieczności praw przyrody, na które można by przystać.
II
Dowód Meillassoux — bo chodzi tu jak najbardziej o dowód Ten krótki esej, fragment przedsięwzięcia filozoficznego (czy, w jego języku, „spekulatywnego”) o wyjątkowej wadze, powracu do samych źródeł problemu, który był punktem wyjścia filozolii krytycznej Kanta, a za sprawą rozwiązania, jakim Kant go opatrzył, niejako przełamał historię myśli na dwie części. Ów problem, w najjaśniejszej postaci przedstawiony przez Hume'a, dotyczy konieczności praw przyrody. Skąd może się brać ta rzeROM
konieczność,
skoro doświadczenie
zmysłowe,
z którego
bierze siĘ wszystko, co o świecie wiemy lub sądzimy, że wiemy, z oczywistością nie może jej zagwarantować? Jak wiadomo, odpowiedź Kanta przyznaje Hume'owi rację w tym, że wszystko bierze się z doświadczenia. Nie rezygnując jednak z konieczności praw przyrody, których matematyczna postać i formalna zgodność z obserwacją empiryczną są nam znane od czasu Newtona, Kant
— stanowi, że absolutnie konieczne jest tylko jedno: to, że prawa przyrody są przygodne. Ten całkowicie nowy splot przeciwstawnych modalności umieszcza myśl w zupełnie innej relacji do doświadczenia świata — w relacji niweczącej równocześnie „ukonieczniające” roszczenia klasycznej metafizyki i „krytyczny” podział na empirię i transcendentalia. Quentin Meillassoux formułuje następnie kilka spośród wniosków, jakie płyną z jego ujęcia podstawowego problemu (co mogę poznać?) w perspektywie dwóch innych problemów: co powinienem robić i na co mogę mieć nadzieję. Tu właśnie rozpościera się dla współczesnych to, co za skończonością. Nie jest przesadą stwierdzenie, że Quentin Meillassoux otwiera w historii filozofii, pojmowanej na obecnym etapie jako historia rozumienia, czym jest poznanie, nową drogę, której obce
z tego, co odbieramy zmysłami, musi w istocie mieć inne źródło: konstytuującą aktywność uniwersalnego podmiotu, który Kant nazywa „podmiotem transcendentalnym”.
jest kantowskie kanoniczne etykietowanie: „dogmatyzm”, „sceptycyzm”, „krytyka”. Tak, istnieje absolutna konieczność logiczna. Tak, istnieje radykalna przygodność. Tak, możemy pomyśleć to, co jest, i myśl ta nie jest w żaden sposób zależna od jakiegoś
To rozróżnienie na empiryczną receptywność i transcendentalną konstytucję jest z pozoru obowiązującą ramą wszelkiego nowożytnego myślenia, a zwłaszcza wszelkiego myślenia o „modalnościach”, jak konieczność i przygodność. To rozróżnienie rozważają jeszcze Deleuze czy Foucault. Odnajdujemy je również
domniemanego podmiotu konstytuującego. Ta godna uwagi „krytyka Krytyki” jest tu podana bez ozdobników, zmierza ku sednu w stylu wyjątkowo jasnym i dobitnym. Na nowo pozwala ona myśli mieć za przeznaczenie absolut, a nie fragmenty i cząstkowe relacje, w których się lubujemy, podczas gdy
w podstawowym dla Carnapa i tradycji analitycznej rozróżnieniu na nauki formalne i nauki eksperymentalne. | Quentin Meillassoux z zadziwiającą siłą pokazuje, że inne rożumienie problemu Hume*'a, które pozostawało niejako utajone, mimo że jest bardziej „naturalne”, prowadzi do zupełnie innego podziału. Meillassoux tak jak Kant ocala konieczność, w tym konieczność
„powrót religii” służy za fikcyjny dodatek duszy”.
musi stwierdzić, że owa konieczność, skoro nie może pochodzić
Alain Badiou 2 Dodatek duszy. fr. supplement d'dme — por. H. Bergson, Les deux sources de la morale et de la religion, wyd. Quadrige / PUF, Paris 1990, s. 330; por. także wyd. pol.: Dwa źródła moralności i religii, przeł. P. Kostyło, K. Skorulski, Kraków
1993, s. 301, gdzie: „uzupełnienie o duszę” (przyp. tłum.).
1 Ancestralność
Teoria jakości pierwotnych i wtórnych wydaje się należeć do nie-
odwołalnie zamkniętej filozoficznej przeszłości; najwyższy czas tę teorię rehabilitować. Współczesny czytelnik może odebrać
podobne rozróżnienie jako scholastyczny niuans bez poważnej filozoficznej treści. Jak jednak zobaczymy, z niuansem tym po-
wiązany jest stosunek myśli do absolutu. Przede wszystkim, w czym rzecz? Same terminy „jakości
pierwotne” i „jakości wtórne” pochodzą od Locke'a, zasada ich rozróżnienia obecna jest jednak już u Kartezjusza'. Sparzywszy się płomieniem świecy, spontanicznie uznaję, że wrażenie sparzenia jest
w moim palcu, nie w świecy. Nie dotykam bólu, który byłby
obecny w płomieniu jako jedna z jego właściwości; żar nie parzy siebie, gdy parzy. Zgadzając się z tym w odniesieniu do odczuć,
' Z głównych tekstów traktujących o tym rozróżnieniu można wymienić: Kartezjusz, Medytacje o pierwszej filozofii, VI Medytacja; tenże, Zasady filozofii, cz. II, art. | i 4; J. Locke, Rozważania dotyczące rozumu ludzkiego, ks. 2, rozdz. 8.
Rzecz jasna Kartezjusz i Locke nie rozumieją tego rozróżnienia tak samo, nas jednak interesuje w tym miejscu to, co wydaje się jego węzłowym punktem, wspólnym obu.
l
Po skończoności. Esej o koniecznej przygo dności
powinniśmy to samo powiedzieć o wraże niach; smak potrawy nie Jest smakowany przez samą tę potrawę, a zatem nie istnieje w niej, dopóki nie zostanie ona spożyta. Podob nie melodyczne piękno pewnego następstwa dźwięków nie jest słyszane przez samą melodię, a świetlista barwa obrazu nie jest widziana przez barwnik na płótnie itd. Krótko mówiąc, nic z tego, co odczuwalne zmysłami — żadna jakość afektywna ani percepty wna — nie może w takiej postaci, w jakiej mnie się udziela, istnie ć w samej rzeczy, bez żadnej relacji do mnie bądź do innej żywej istoty. Jeśli w myśli rozważymy tę rzecz „w niej samej”, to znacz y niezależnie od relacji, w jaką wchodzi ona ze mną — wydaje się, że żadna z takich jakości nie może w niej trwać. Usuńcie obser watora, a świat wyzbędzie się swych jakości słuchowych, wzrokowy ch, węchowych itd., tak jak płomień „wyzbywa się” bólu, gdy odsuniemy palec. Nie możemy jednak powiedzieć, że zmys łowość jest wstrzykiwana przeze mnie w rzeczy niczym trwała, choć dowolna halucynacja. Wyraźnie bowiem istnieje stała więź łącząca elementy rzeczywistości i wywoływane przez nie wrażenia; bez rzecz y zdolnej wywołać wrażenie czerwieni nie ma percepcji czerwonej rzeczy; bez rzeczywistego ognia nie ma wrażenia sparzenia. Ale brak sensu w twierdzeniu, że czerwień czy gorąco jakiejś rzeczy równie dobrze istniałyby jako jakości beze mnie co ze mną; bez percepcji czerwieni nie ma czerwonej rzeczy; bez wrażenia
gorąca nie ma gorąca. Afektywne czy perce ptywne, to, co zmy-
słowe, istnieje zatem wyłącznie jako stos unek; stosunek między światem a istotą żywą, którą jestem. Zmysłowość naprawdę nie jest ani po prostu „we mnie” niczym sen, ani po prostu „w rzeczy” niczym jej wewnętrzna właściwość ; jest samą relacją między rzeczą a mną. Jakości zmysłowe, które nie są w rzeczach samych, lecz w moim subiektywnym stosunku do nich, odpowiadają temu, co klasycy nazywają jakościami wtórnymi. Otóż to nie jakości wtórne zdyskwal ifikowały klasyczną teorię jakości. To, że nie ma sensu przyp isywać „rzeczy w sobie”
1. Ancestralność
(w istocie będącej „„rzeczą beze mnie”) WiaRGRNORE, KIER mogą być wyłącznie skutkiem relacji między rzeczą a jej sOIERWIM postrzeżeniem, stało się komunałem weny
jedynie paz
nielicznych filozofów. Spadkobiercy fenomenologii bez wątpienia gwałtownie odrzucą sposób, w jaki Kartezjusz czy biępiipi rozumieli tę relację: jako modyfikację substancji myślącej związaną z mechanicznym działaniem ciała materialnego, a Mie na przykład jako korelację noetyczno-noematyczną. Nie ód
KA Jednak
% nawiązanie do sposobu, w jaki klasycy określali relację, sA sal rej opiera się zmysłowość; ważny jest tu dla nas tylko kM; 8 e, co zmysłowe, jest relacją, nie zaś Raate
właściwością
rzeczy. Z tego punktu widzenia przyznanie racji Kartezjuszowi czy Locke”owi nie nastręcza dziś żadnych trudności.
i
Sytuacja ulega zmianie, gdy przejdziemy do serca klasyczńej teorii jakości: do tego, że istnieć miałyby
dwa
rodzaje Ja
ści. Tym, co przesądziło o dyskwalifikacji POARZIANA na jakości wtórne i jakości pierwotne, jest sam fakt rozróżnienia, to zdaozy wiara, że „Subiektywizacja” jakości zmysłowych (wydobycie na jaw ich istotowego związku z obecnością podmiotu) nie pi łaby obejmować wszystkich możliwych do pomyślenia wialeie wości przedmiotu, a tylko jego określenia zmysłowe. Jako jAkóERi pierwotne rozumiane są właściwości, co do Kiótych przyjmuje się, że są nieodłączne od przedmiotu; właściwości, co RB których przyjmuje się, że należą do rzeczy nawet WWCZE, gdy ja już jej nie postrzegam. Właściwości rzeczy beze mnie równie dobrze jak ze mną — właściwości tego, co w sobie. Czym one są? "' Kartezjusza są to wszystkie właściwości wynikające z rozciągłości, a zatem mogące być przedmiotem geometrycznego dowodu: liże gość, szerokość, głębokość, ruch, kształt, wielkość”. My ze swej
* Z przyczyn, w które nie możemy się tu zagłębiać, Locke dodaje do tej listy masywność”. [Por. J. Locke, Rozważania dotyczące rozumu ludzkiego, t. l, rzek. B.J. Gawecki, Cz. Znamierowski, Warszawa 1955, s. 165—66 — przyp. tłum.|].
12 13
1. Ancestralność
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
strony postaramy się nie wprowadzać pojęcia rozciągłości, jest ono bowiem nieodłączne od przedstawienia zmysłowego; nie można
sobie wyobrazić rozciągłości, która nie miałaby barwy, a więc nie byłaby związana z pewną jakością wtórną. Aby reaktywować tezę Kartezjusza we współczesnym języku i wypowiedzieć ją w kategoriach, w których zamierzamy jej bronić, będziemy więc twierdzić, co następuje: powiedziane też
być
wszystko,
o przedmiocie
w kategoriach
sensownie
przedmiotu
co
w
może
matematycznych,
rozumiane
jako
być może
właściwości
sobie. Wszystko to w danym przedmiocie,
co może być podstawą matematycznej
myśli
(pewnego twier-
dzenia, pewnej cyfryzacji), nie zaś percepcji czy wrażenia, może być sensownie uznane za właściwość rzeczy beze mnie równie dobrze jak ze mną. Teza, której bronimy, jest więc podwójna. Z jednej strony przyznajemy, że zmysłowość istnieje tylko jako relacja jakiegoś podmiotu do świata; z drugiej strony uważamy, że wymóg takiej relacji nie dotyczy tych właściwości przedmiotu, które podlegają matematyzacji, i że właściwości te faktycznie są w przedmiocie takie, jak je pojmuję, niezależnie od tego, czy jestem, czy też nie jestem w jakiejś relacji z tym przedmiotem. Zanim uzasadnimy tę tezę, trzeba wyjaśnić, dlaczego współczesnemu filozofowi
Kanta, a nawet już od Berkeleya?; nie daje się utrzymać, ponieważ myśl nie byłaby w stanie wyjść z siebie samej, by porównać świat „w sobie” ze światem „dla nas”, a przez to oddzielić to, co bierze się z naszego stosunku do świata, od tego, co należy wyłącznie do świata. Takie przedsięwzięcie jest w istocie wewnętrznie sprzeczne. W chwili gdy myślimy, że jakaś właściwość należy do świata w sobie — właśnie to myślimy, a zatem ta właściwość okazuje się istotowo powiązana z myślą, którą możemy o niej snuć. Nie możemy wytworzyć sobie przedstawienia tego, co w sobie, które nie stałoby się w rezultacie tym, co „dla nas” — albo też, jak żartobliwie mówi Hegel, nie możemy „zaskoczyć” przedmiotu „od tyłu”, by się dowiedzieć, czym mianowicie byłby on w sobie! — co oznacza, że nie możemy poznać nic, co byłoby zewnętrzne wobec naszej relacji do świata. Matematyczne właściwości przedmiotu nie mogą więc nie podlegać uprzedniej subiektywizacji; również one muszą być rozumiane jako zależne od stosunku, który pewien podmiot utrzymuje z tym, co dane; jako pewna forma naoczności — jeśli przemawiam jako ortodoksyjny kantysta, jako pewien akt podmiotowości — jeśli jestem fenomenologiem, jako specyficzny język formalny — jeśli jestem filozofem analitycznym itd. Tak czy inaczej filozof, który uznaje prawomocność rewolucji transcendentalnej — filozof, który uważa się
może ona się wydać absurdalna — i odsłonić źródło tej pozornej absurdalności.
za filozofa „postkrytycznego”, a nie dogmatycznego — za naiwną uzna wiarę, że moglibyśmy pomyśleć coś — choćby matematyczne określenie przedmiotu — abstrahując od faktu, że zawsze
Jeśli dziś teza ta najprawdopodobniej zostanie odebrana jako po-
to my
zbawiona sensu, to dlatego, że jest ona jawnie
to coś myślimy.
przedkrytyczna
— że oznacza powrót do „naiwnego” stanowiska dogmatycznej metafizyki. Założyliśmy przecież przed chwilą, że myśl może oddzielić właściwości świata będące pochodną naszej z nim relacji od właściwości świata „w sobie” — świata trwającego w sobie samym niezależnie od stosunku, jaki z nim utrzymujemy. Tymczasem dobrze wiemy, że taka teza nie daje się utrzymać od czasu 14
1772, którą 3 Na ten temat por. analizę listu Kanta do Marcusa Herza z 21 lutego 53-77. przedstawił Alain Renaut w: Kant aujourd 'hui, Paris 1997, rozdz. 1, s. Berkeleyowska krytyka rozróżnienia jakości pierwotnych i wtórnych: G. Berkeley, Traktat o zasadach poznania ludzkiego, cz. |, $ 8—10. 1963, + G.W.F. Hegel, Fenomenologia ducha, t. 1, przeł. A. Landman, Warszawa
Wstęp, s. 106.
15
1. Ancestralność
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
Zauważmy — gdyż będziemy musieli do tego wrócić — że rewolucja transcendentalna nie polegała na prostej dyskwalifikacji
akikikc realizmu dogmatycznych metafizyk (to zadanie wziął me na siebie idealizm subiektywny Berkeleya); polegała także i przede wszystkim na redefinicji obiektywności poza kontekstem dogmatycznym. W perspektywie kantowskiej zgodność danego
sądu z przedmiotem nie może już być definiowana jako „odpowiedniość” czy też „podobieństwo” przedstawienia do założonego przedmiotu „w sobie”, gdyż owo „w sobie” jest niedostępne. Róż-
nica między przedstawieniem obiektywnym (w rodzaju: „słońce rozgrzewa kamień”) a przedstawieniem „czysto subiektywnym” (w rodzaju: „to pomieszczenie wydaje mi się gorące”) musi więc być sprowadzona do różnicy między dwoma rodzajami przedstawień subiektywnych: przedstawieniami, które mogą podlegać uniwersalizacji — to znaczy są dostępne doświadczeniu każdego — i dzięki temu są „naukowe”, oraz tymi, które nie dają się uniwersalizować, a w rezultacie nie mogą być częścią dyskursu naukowego. Odtąd
intersubiektywność,
ności, miała zastąpić
consensus w ramach społecz-
adekwatność
przedstawień samotnego
podmiotu do rzeczy samej jako uznane kryterium obiektywności, a zwłaszcza obiektywności naukowej. Prawda naukowa nie jest już tym, co pasuje do jakiegoś w-sobie, o którym zakłada się, że jest niezależne od warunków, w jakich jest dane, lecz tym, co może być wspólnym dobrem społeczności uczonych. Rozważania te pozwalają nam zrozumieć, w jakim sensie główma pojęciem filozofii nowożytnej od czasu Kanta stało się, jak się wydaje, pojęcie korelacji. Przez „korelację” rozumiemy
się wafilozofia, która nie chce być realizmem naiwnym, stała riantem korelacjonizmu.
Zbadajmy dokładniej sens tej filozofemy: „korelacja, ko-
relacjonizm”. Korelacjonizm polega na dyskwalifikacji wszelkiego rosziotowości czenia do rozpatrywania sfer podmiotowości i przedm nie tylko, jako niezależnych jedna od drugiej. Trzeba stwierdzić lonego że nigdy nie uchwycimy przedmiotu „w sobie”, oddzie nie od swej relacji do podmiotu; trzeba również uznać, że nigdy z jauchwycimy podmiotu, który nie byłby zawsze-już w relacji nazwać y kimś przedmiotem. Jeśli „kołem korelacyjnym” możem koło i tym argument, zgodnie z którym bez popadnięcia w błędne że ujsamym w wewnętrzną sprzeczność nie możemy twierdzić, tańca” mujemy w myśli to, co w sobie — to „korelacyjnym krokiem owie filozof możemy z kolei nazwać inną figurę myślową, do której kaną we zupełnie przywykli. Zgodnie z tą figurą, tak często napoty podmiowspółczesnych dziełach, „naiwnością byłoby rozumienie z siebie tu i przedmiotu jako dwóch bytów, które istniałyby same doczymś i dla których relacja, jaką ze sobą utrzymują, byłaby poniekąd datkowo się przytrafiającym. Przeciwnie, relacja jest się jako mi pierwsza: świat ma sens świata tylko dlatego, że jawi wobec świat, a ja ma sens ja tylko dlatego, że jest tym, co staje świata, tym, komu świat się odsłania... *. Ogólnie biorąc, „krokiem tańca” nowożytności jest taka właświara nie wiara w prymat relacji przed związanymi nią członami; stkiem w konstytutywną moc wzajemnej relacji. Głównym pierwia znym”, chemic filozofii nowożytnej, jej prawdziwym „wzorem aniu*, jest przedrostek „ko-”, „współ-” (jak w ko-relacji, współ-d
ideę, zgodnie z którą mamy dostęp jedynie do korelacji myśli i bytu, nigdy do któregoś z tych członów wziętych osobno. Będziemy odtąd nazywać
korelacjonizmem
każdy nurt my-
ślowy opowiadający się za nieprzekraczalnym charakterem tak rozumianej korelacji. Teraz możemy już powiedzieć, że każda 16
Paris 1997, s. 22. *_ Ph. Huneman, E. Kulich, /ntroduction a la phónomćnologie, fenomenologicznej filozofii, 6 Por. np. E. Husserl, /dee czystej fenomenologii i „Rzecz jest z konieczt. 1, przeł. D. Gierulanka, Warszawa 1967, $ 44, s. 138: tym z koniecznością przy w«, przejawó ch nością dana w samych tylko »odmiana jest ujęciowo otoczony rdzeń, jaki stanowi to, co »rzeczywiście przedstawione«,
17
1. Ancestralność
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
współ-pierwotności”, współ-obecności itd.). Można by powie-
dzieć, że przed Kantem jednym z głównych problemów filozofii był namysł nad substancją, natomiast po Kancie chodzi raczej o namysł nad korelacją. Przed transcendentalizmem do pytań decydujących o werdykcie w rywalizacji filozofów należało pytanie: który z nich poznaje prawdziwą substancję — czy to filozof poznający myślą Ideę, czy ten, który poznaje myślą jednostkę, atom, Boga — jakiego Boga? Po Kancie i od czasu Kanta rywalizację filozofów rozstrzyga się, pytając już nie o to, który z nich poznał prawdziwą substancjalność, lecz o to, który poznał najbardziej źródłową korelację. Czy to badacz korelacji podmiot-przedmiot, korelacji noetyczno-noematycznej, korelacji język=odniesienie? Pytanie nie brzmi już: czym jest prawdziwy substrat, lecz: czym jest prawdziwy korelat?
Dwoma
głównymi
„ośrodkami” korelacji były w XX wieku świadomość i język — na tej pierwszej oparła się fenomenologia, na drugim — różne nurty filozofii analitycznej. Francis Wolff bardzo trafnie charakteryzuje świadomość i język, czyniąc z nich „przedmioty-światy”$. Świadomość i język istotnie są przedmiotami jedynymi w swoim rodzaju, bowiem „tworzą świat”. Dzieje się tak dlatego, że dla nich „wszystko jest wewnątrz” — lecz zarazem „wszystko jest na zewnątrz...”. Wolff pisze dalej: „„Wszystko jest wewnątrz, ponieważ by móc cokolwiek pomyśleć, trzeba »móc mieć tego świadomość«, trzeba móc to powiedzieć, a zatem jesteśmy zamknięci w języku lub w świadomości, nie mogąc wyjść poza nie. W tym sensie nie mają one zewnętrza. W innym horyzontem czegoś »współdanego« w niewłaściwy sposób i czegoś bardziej lub mniej mgliście nieokreślonego” (przyp. tłum.). 1. Co-originaritć, co jest francuskim odpowiednikiem Gleichurspriinglichkeit, terminu pojawiającego się w Sein und Zeit Heideggera, w przekładzie B. Barana oddawanego jako „jednakowa pierwotność”, por. M. Heidegger, Bycie i czas, przeł. B. Baran, Warszawa 1994, passim, np. s. 187 (przyp. tłum.). 8. Francis Wolff, Dire le monde, Paris 1997, s. 11.
18
rozumieniu jednak są one bez reszty zwrócone ku zewnętrzu, są oknem świata — gdyż mieć świadomość to zawsze mieć >. domość czegoś, mówić to z konieczności mówić o czymś. Mieć świadomość drzewa to mieć świadomość drzewa właśnie, nie zaś idei drzewa; mówić o drzewie to nie wypowiadać jakieś słowa, ale mówić o rzeczy. Zatem zamykają one w sobie świat tylko dlatego, że — na odwrót — są całkowicie w świecie. Jesteśmy w świadomości lub w języku jak w niewidzialnej klatce. Wszystko jest na zewnątrz, ale nie da się wyjść”. Ten opis świadomości i języka nowożytnych jest godny uwagi przez to, że wydobywa na jaw paradoksalny charakter ka: relacyjnej zewnętrzności: z jednej strony korelacjonizm chętnie kładzie nacisk na źródłową więź zarówno świadomości, jak i języka z radykalnym zewnętrzem (w fenomenologii świadomość transcenduje siebie; jak mówi Sartre — „wybucha” ku światu), lecz z drugiej strony ten nacisk wydaje się ukrywać dziwne poczucie zamknięcia, uwięzienia w owym zewnętrzu (,.przezroczysta klatka”). Jesteśmy zamknięci w tym-co-na-zewnątrz języka i świadomości, ponieważ jesteśmy tam zawsze-już (kolejna obok „.ko-” zasadnicza formuła korelacjonizmu); ponieważ nie dysponujemy żadnym punktem widzenia, z którego moglibyśmy obserwować z zewnątrz te „obiekty-światy”, niegdzowinych dawców wszelkiej zewnętrzności. A jeśli to zewnętrze jawi nam się jako zewnętrze będące klauzurą, zewnętrze, w którym wolno czuć się zamkniętym — to dzieje się tak dlatego, że takie zewnętrze jest, prawdę mówiąc, całkowicie relatywne, jest bowiem transcendują same siebie ku światu, ale świat jest tylko o tyle, o ile świadomość się ku niemu transcenduje. Przestrzeń zewnętrza jest więc jedynie przestrzenią tego, co staje naprzeciw nas, co istnieje tylko jako vis-a-vis naszego istnienia. Z tego powodu 9.
Tamże, s. 11-12.
1. Ancestralność
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
człowieka i bytu, którą Heidegger nazywa Ereignis". Pojęcie
W istocie niedaleko poza siebie wykraczamy, zanurzając się w takim świecie: zadowalamy się poznawaniem dwóch oblicz czegoś,
Ereignis, szczególnie ważne u późnego Heideggera, pozostaje
co pozostaje pewnym twarzą-w-twarz — jak medal, który znałby
więc wierne korelacyjnemu wymogowi odziedziczonemu po Kan-
tylko swą odwrotną stronę. Jeśli zatem nowożytni tak żarliwie twierdzą, że myśl jest czystym ukierunkowaniem na zewnątrz — to być może jest tak z powodu nieprzetrawionej żałoby; z powodu
cie i przedłużonemu przez husserlowską fenomenologię: „współprzyswojenie”", którym jest Ereignis, oznacza, że ani byt, ani człowiek nie mogą być ujmowani „w sobie”, jako dopiero wtórnie wchodzący we wzajemną relację; przeciwnie, dwa człony przyswojenia są tu źródłowo konstytuowane przez swój wzajemny sto-
zanegowania straty nieodłącznej od porzucenia dogmatyzmu. Być aji nowożytni mają niejasne poczucie nieodwracalnej utraty Wielkiego Zewnętrza, Zewnętrza absolutnego myślicieli przedkrytycznych — Zewnętrza, które nie było relatywne do nas; które darowywało się jako obojętne na swe darowanie, by być tym, czym było, istniejąc takie, jakie jest w sobie, niezależnie od tego, czy o nim myśleliśmy, czy też nie; Zewnętrza, które myśl mogła przemierzać z uzasadnionym poczuciem bycia na obcym terytorium — bycia całkowicie gdzie indziej. Podkreślmy wreszcie na koniec tej krótkiej prezentacji filozofemy postkrytycznej, że korelacja myślenie-byt nie sprowadza się do korelacji podmiot-przedmiot. Inaczej mówiąc, hegemonia korelacji we współczesnej myśli nie jest równoznaczna z hegemonią różnych filozofii przedstawienia. Te ostatnie można bowiem krytykować w imię bardziej źródłowej korelacji nęjeh I bytu. I w rzeczy samej, krytykowanie przedstawienia nie oznaczało zerwania z korelacją — czyli prostego powrotu do dogmatyzmu. Poprzestańmy w tym wypadku na jednym przykładzie, mianowicie Heideggera. Z jednej strony Heideggerowi chodzi z pewnością o to, by we wszelkiej metafizyce przedstawienia wskazać zamazanie bytu, czy też obecności, zastąpionej tym, co jest-obecne, rozumianym jako przedmiot. Z drugiej strony jednak by zrozumieć to przesłonięcie bytu w umożliwionym przez nie odsłonięciu tego, co bytujące, trzeba według Heideggera dostrzec źródłową współprzynależność (Zusammengehórigkeit) 20
sunek: „Wydarzanie [Ereignis] przyswaja człowieka i bycie w ich istotowe Wespół'””?. Kolejny cytat jasno pokazuje, że Heidegger ściśle przestrzega korelacyjnego „kroku tańca”: „O »byciu samym« mówimy wciąż jeszcze zbyt mało, gdy mówiąc »bycie«, pomijamy u-obecnianie się ku istocie ludzkiej, przeoczając tym samym, że istota ta sama współstanowi »bycie«. Również o człowieku mówimy wciąż zbyt mało, gdy mówiąc »bycie« (nie: bycie człowiekiem), ustanawiamy człowieka jako coś samego
16 M.
Heidegger,
Zasada
identyczności,
w: tenże,
Identyczność
i różnica,
przeł. J. Mizera, Warszawa 2010, s. 31-63. I! Por. tamże, s. 41: „Człowiek i bycie są sobie wzajem przyswojeni” (przyp. tłum.). 12 Tamże, s. 63. Heidegger podkreśla wprawdzie, że w terminie „współprzynależność” człon „współ-”, „Wespół” (zusammen) należy rozumieć, przyjmując za podstawę sens przynależności, nie zaś „przynależność” w oparciu o „współ-”. Chodzi tu jednak tylko o to, by nie rozumieć jedności myśli i bytu na sposób metafizyki, jako nexus i connexio oraz poddania wszystkiego porządkowi systemu; nie chodzi o to, by zarzucić „współ-”, lecz by ponownie przemyśleć jego źródłowość poza schematami filozofii przedstawienia. Por. tamże, s. 31-35. [Francuski przekład cytowany tu przez Quentina Meillassoux jest dość odległy od niemieckiego oryginału: „Der Ereignis vereignet Mensch und Sein in ihr wesenhafies Zusammen”, por. cytowane wydanie dwujęzyczne: M. Heidegger, Identvczność i różnica, s. 62, a także od przytoczonego w tekście polskiego przekładu J. Mizery, dlatego podaję również dosłowne tłumaczenie tego zdania z tekstu francuskiego: „£reignis jest istotowym złączeniem człowieka i bytu, zjednoczonych wzajemną przynależnością ich własnego bytu”. Por. także w cytowanym przekładzie J. Mizery na s. 61: „Wy-darzanie jest rozkołysanym w sobie obszarem, za sprawą którego człowiek i bycie dosięgają się nawzajem w swojej istocie, uzyskują to, co w nich istoczące” — przyp. tłum.].
21
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
1. Ancestralność
dla siebie, a dopiero potem to, co tak ustanowione, wiążemy jakoś z »byciem«”", Widzimy teraz, jak wiele decyzji każdy filozof zobowiązany jest uznać — bez względu na to, jak dalece odrzuca nowożytność — Jeśli nie chce cofać się na pozycje czysto dogmatyczne: koło ko-
relacyjne i korelacyjny krok tańca; w redefinicji obiektywności
naukowej podstawienie intersubiektywności w miejsce odpowiedniości; utrzymanie korelacji również w krytyce przedstawienia; klauzura zewnętrza. Postulaty te cechują każdą filozofię „„postkrytyczną”, to znaczy uważającą się za na tyle wierną kantyzmowi, by odrzucać wszelki prosty, jednoznaczny powrót do metafizyki przedkrytycznej. Twierdząc, że istnieją jakości pierwotne, podważamy wszystkie te decyzje. Czy więc postanowiliśmy świadomie cofnąć się do dogmatyzmu? A przede wszystkim — co nas skłania do takiego zerwania z kołem korelacji?
Nauki eksperymentalne są dziś zdolne do wypowiedzi o wydarzeniach poprzedzających powstanie życia czy świadomości. Te wypowiedzi opierają się na datowaniu „przedmiotów” starszych niekiedy od wszelkich form życia na Ziemi. Procedury towarzyszące takiemu datowaniu były uznawane za względne, dopóki dotyczyły pozycji na osi czasu, jaką jedne skamieniałości zajmują względem innych (datowanie było na ogół wynikiem badania głębokości względnej warstw skalnych, w których odnajdywano skamieniałoŚci). Datowanie stało się „absolutne”, odkąd (zasadniczo w latach trzydziestych) wypracowano techniki zdolne określić rzeczywiste trwanie w czasie przedmiotów pomiaru. Techniki te opierają się, ogólnie biorąc, na stałej prędkości rozpadu cząstek promieniotwórczych, a także na prawach termoluminescencji, umożliwiających zastosowanie technik datowania radiometrycznego do światła
emitowanego przez gwiazdy'!*. Nauka jest więc dziś w stanie określić ściśle — choćby tylko w trybie hipotezy podlegającej sprawdzeniu — daty powstania skamieniałości organizmów żywych wcześniejszych od emergencji
> sk*%
pierwszych hominidów, datę ukształtowania się Ziemi czy gwiazd,
To zwykła linia. Może być różnobarwna, trochę jak widmo światła, w którym kolory rozdzielono krótkimi pionowymi kreskami . Ponad nimi są liczby — symbole olbrzymich ilości. To linia taka, jaką można znaleźć w dowolnym dziełku popularnonaukowym. Liczby oznaczają daty — są to zwłaszcza następujące daty: — powstania Wszechświata (—13,5 miliarda lat); — ukształtowania się Ziemi (—4,45 miliarda lat); — powstania życia na Ziemi (—3,5 miliarda lat); — początków człowieka (homo habilis, —2 miliony lat).
M.
Heidegger, . W kwestii bycia M. Poręba, ,w:M. ycia, przeł. .M. w: M. Heid egger, Znaki i
Warszawa 1995, s, 202. 22
:
FE
dr.
|
a nawet „„dawność” samego Wszechświata.
Interesuje nas wobec tego następujące pytanie:
o czym
mówią astrofizycy, geolodzy czy paleontolodzy, gdy dyskutują na temat wieku Wszechświata, daty ukształtowania się Ziemi, daty wyłonienia się któregoś z gatunków wcześniejszych od człowieka, daty wyłonienia się człowieka wreszcie? Jak pojąć sens
naukowego twierdzenia dotyczącego explicite stanu
i Dominique Lecourt przypomina w zarysie historię datowania absolutnego w kontekście polemiki związanej z renesansem kreacjonizmu w Ameryce w latach osiemdziesiątych: Ł Amćrique entre la Bible et Darwin, Paris 1992, rozdz. 4, s. 100 i nast. O tym samym również we francuskim wydaniu „Scientific American” — „Pour la science”, Łe temps des datations, janvier-mars 2004. Bardziej techniczne wprowadzenie w: Mćthodes de datation par les phćnomenes nucleaires naturels. Applications, sous la dir. de E. Roth, B. Pouty, Masson 1985, rozdz. 1.A (E. Roth, Principes, gćnćralitć) i rozdz. 1X (C. Lalou, G. Valados, La thermoluminescence).
23
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
1. Ancestralność
świata przedstawionego jako wcześniejszy od emergencji myŚli, a nawet życia — to znaczy przedstawionego jako wcześniejszy od wszystkich ludzkich form relacji
są (wrócimy do tego) dwie główne odmiany korelacjonizmu,
do
świata? Albo też, wyrażając to ściślej: jak rozumieć sens dyskursu, który czyni z relacji do świata — żywej i/lub myślącej — fakt wpisany w czasowość, w ramach której ta relacja jest tylko wydarzeniem pośród innych wydarzeń; wpisany w następstwo, którego jest tylko jednym z etapów, a nie źródłem? Jak to możliwe,
przedstawiona jako nieprzekraczalna albo z perspektywy trans-
że takie twierdzenia są w nauce do pomyślenia, i w jakim sensie możemy im przypisać ewentualną prawdziwość? Ustalmy słownictwo: — nazywamy ancestralną wszelką rzeczywistość wcześniejszą od pojawienia się gatunku ludzkiego — a nawet wcześniejszą od wszelkich odnotowanych form życia na Ziemi; — praskamieniałością albo materią-skamieniakojniiej nazywamy nie przedmioty materialne zawierające ślad minionego życia — tym są skamieniałości we właściwym sensie
z korelacjonizmem w ścisłym sensie, lecz z metafizyką, która
— lecz przedmioty wskazujące na zaistnienie ancestralnej rzeczywistości bądź wydarzenia, wcześniejszych od ziemskiego życia. Praskamieniałość oznacza więc materialne podłoże procesu doświadczalnego dającego podstawy szacunkom na temat zjawiska ancestralnego — oznacza na przykład izotop, którego szybkość rozpadu promieniotwórczego jest nam znana, czy też światło emitowane przez gwiazdę, które może dostarczyć wiadomości o wieku jej powstania. Powróćmy do tej prostej obserwacji: nauka formułuje dziś pewną liczbę twierdzeń ancestralnych, dotyczących wieku wszechświata, ukształtowania się gwiazd czy Ziemi. Oczywiście naszą rzeczą nie jest ocena wiarygodności technik, dzięki którym formułowane są te twierdzenia. To natomiast, co nas interesuje, to ustalenie, Jakim warunkom sensowności twierdzenia te odpowiadają. Ściślej — pytamy, jakiej interpretacji twierdzeń ancestralnych można oczekiwać od korelacjonizmu? 24
Potrzebne nam tu jest pewne uściślenie.
W rzeczywistości
tak jak są dwie główne odmiany idealizmu. Korelacja może być cendentalnej (i/lub fenomenologicznej), albo spekulatywnej. Można utrzymywać, że nie postrzegamy niczego prócz korelacji, albo że korelacja sama z siebie jest wieczna. W drugim wypadku — wypadku hipostazy
korelacji — nie
mamy już do czynienia
nadaje Ego bądź Umysłowi cechę wieczności, czyniąc je wieczystym vis-d-vis donacji tego, co bytuje. W takiej perspektywie twierdzenie ancestralne nie stwarza żadnych trudności: metafizyk Wiecznego Korelatu będzie mógł twierdzić, że istnieje „Ancestralny Świadek”, Bóg-obserwator, czyniący każde wydarzenie zjawiskiem, czymś-danym-dla, choćby wydarzeniem tym było powstanie Ziemi czy nawet Wszechświata. Korelacjonizm nie jest jednak metafizyką; nie hipostazuje korelacji, lecz raczej za pomocą korelacji ogranicza wszelkie hipostazy, wszelką substancjalizację przedmiotu poznania w Byt istniejący sam z siebie. Mówić, że nie możemy postawić się poza horyzontem korelacji, to nie to samo co twierdzić, że korelacja mogłaby istnieć sama z siebie, niezależnie od swego wcielenia w jednostkach ludzkich. Nie znamy korelacji, która byłaby dana gdzie indziej niż w ludziach; nie możemy też wyjść z siebie samych, by sprawdzić, czy jest możliwe takie odcieleśnienie korelacji. Ancestralny Świadek jest więc hipotezą nieuprawnioną z punktu widzenia ścisłego korelacjonizmu. Postawione przez nas pytanie można zatem przeformułować następująco: skoro sytuujemy się wewnątrz korelacji, nie zgadzając się na jej hipostazowanie — to jak zinterpretować twierdzenie ancestralne? Zauważmy najprzód, że sens twierdzeń ancestralnych nie stanowi problemu dla filozofii dogmatycznej, na przykład dla kartezjanizmu. Cóż bowiem oznaczałyby takie wydarzenia dla fizyka 25
© knieeznej przygodności
uli
IM Modytacjach? Rozpocząłby on od następującej eo 1 tyczy wydarzenia wcześniejszego od emergencji
4iemi — na przykład akrecji Ziemi (akumulacji materii wykwztałceniem się naszej planety) — nie ma sensu (, 6 było wówczas „bardzo gorąco” czy że Światło było
lujące”, uni wypowiadać podobnych subiektywnych sądów. Moro nie wiadomo nam nic o żadnym obserwatorze, dla które-
W akrecja Ziemi byłaby bezpośrednim doświadczeniem — skoro Me pojmujemy nawet, jak żywy obserwator mógłby przetrwać lakie doświadczenie, doznając takiego gorąca — ograniczymy się do powiedzenia o tym wydarzeniu tylko tego, co pozwalają nam określić „„miary”, to znaczy dane matem atyczne —na przykład że rozpoczęło się bez mała 4,56 miliarda lat temu; że nie dokonało się w jednej chwili, lecz rozciągnęło na kilka, a może nawet kilkadziesiąt milionów lat; że zajmowało pewną przestrzeń, która mogła być zmienna w czasie itd. Należałoby zatem powiedzieć, że nie ma sensu twierdzić, jakoby podczas akrecji Ziemi obecne były jakości nieodłączne od obecności istoty żywej — barwa (ale nie długość fali), gorąco (ale nie temperatura), woń (ale nie reakcje chemiczne) itd. — czyli twierdzić, że obecne były wówczas jakości i rne. Jakości te przedstawiają bowiem sposoby odnoszenia się sety żywej do jej otoczenia i nie mogą mieć zastosowania w opisie wydarzenia wcześniejszego od wszelkich odnotowanych dotąd form życia, a nawet niemożliwego do pogodzenia z istnieniem istoty żywej. Można natomiast uznać, że twierdzenia dotyczące akrecji, które dają się sformułować w terminach matematycznych, oznaczają faktyczne właściwości omawianego wydarzenia (jego datę, czas trwania, rozległość), i to mimo że nie był obecny żaden obserwator, który bezpośrednio by tego doświadczył. W ten sposób utrzymana byłaby kartezjańska teza o materii, ale — zwróćmy uwagę — nie teza pitagorejska. Nie twierdzilibyśmy, że akrecja istnieje na sposób matematyczny — że liczby i równania zawarte w twierdzeniach ancestralnych istnieją same w sobie. W takim 26
1. Ancestralność
razie należałoby bowiem stwierdzić, że akrecja jest rzeczywisto$cią równie idealną co liczba czy równanie. Twierdzenia, ogólnie rzecz biorąc, o tyle mają charakter idealny, że są rzeczywistością znaczącą, lecz ich możliwe przedmioty odniesienia nie są z konieczności idealne (kot na słomiance jest realny, mimo że idealne jest twierdzenie: „Kot jest na słomiance”). W tym wypadku powiemy zatem: 4,56 miliarda lat temu istniały przedmioty odniesienia twierdzeń dotyczących dat, rozległości itd. takie, jakimi opisują je te twierdzenia — ale nie same te twierdzenia, one bowiem są nam współczesne. Uściślijmy. Człowiek nauki nie stwierdzi kategorycznie — byłby to brak ostrożności — że dane wydarzenie ancestralne z całą pewnością zaszło tak, jak on je opisuje. Dobrze wiemy — co najmniej od czasu Poppera — że każda teoria wysuwana przez nauki eksperymentalne z zasady może podlegać rewizji — to znaczy może zostać odrzucona na rzecz teorii bardziej eleganckiej lub zgodniejszej z doświadczeniem. Nie przeszkodzi to jednak człowiekowi nauki sądzić, że sensowne jest założenie, że jego twierdzenie jest prawdziwe — że rzeczy faktycznie mogły zajść tak, jak je opisuje, a dopóki jego opisu nie zastąpi inna teoria, dopóty ma
on prawo uznawać istnienie wydarzenia, którego kształt zrekonstruował. Zresztą, nawet jeśli jego teoria może zostać odrzucona, to tylko na rzecz innej teorii, która także będzie miała charakter ancestralny i także będzie w założeniu prawdziwa. W perspektywie kartezjańskiej twierdzenia ancestralne są więc twierdzeniami, których przedmioty odniesienia mogą być traktowane jako rzeczywiste (jakkolwiek minione), odkąd przyjęto, że są potwierdzone przez nauki eksperymentalne na danym etapie ich rozwoju. To wszystko pozwala nam uznać, że kartezjanizm jest, było nie było, zadowalającym ujęciem sposobu, w jaki człowiek nauki może rozumieć własną dyscyplinę. Można wręcz bez większego ryzyka postawić na to, że co się tyczy teorii jakości, ludzie nauki będą o wiele bliżsi kartezjanizmowi niż kantyzmowi. Będą gotowi 27
1. Ancestralność
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
bez większych trudności przyznać, że jakości wtórne istnieją tylko Jako stosunek istoty żywej do jej świata — ale z pewnością zacho-
nauki). Ten kodycyl to kodycyl nowożytności — kodycyl, zę po-
wają dużo większą powściągliwość wobec twierdzenia, że jakości
sądzi) jakiegokolwiek mieszania się do treści twierdzeń naukowych, zachowując jednak porządek sensu zewnętrzny wobec pocz sensu nauki i bardziej od niego źródłowy. Stając wobec twiiiań nia ancestralnego, korelacjonizm postuluje więc istnienie w takim dwóch poziomów sensu: sensu twierdzeniu co najmniej bezpośredniego, realistycznego, oraz sensu bardziej pierwotnego,
pierwotne — dające się wyrazić matematycznie — istnieją tylko pod warunkiem, że my sami istniejemy, nie zaś jako właściwości rzeczy samych. I prawdę mówiąc, całkowicie ich rozumiemy od chwili, gdy zaczęliśmy się poważnie zastanawiać, jak korela-
cjonizm może wytłumaczyć ancestralność. Miejmy bowiem świadomość, że powyższa interpretacja jest z perspektywy korelacjonizmu nie do przyjęcia — a przynajmniej nie do przyjęcia w swym dosłownym kształcie. Owszem, względem nauki filozofowie stali się skromni, a nawet ostrożni. Ten czy inny filozof zwykle na początek zapewni, że jego koncepcje nijak się nie kłócą z pracą naukowca, a sposób, w jaki ów wypowiada się na tematy związane ze swymi badaniami, jest najzupełniej uprawniony. Potem jednak doda (lub co najmniej pomyśli na własny użytek): uprawniony w swojej dziedzinie. Przez co należy rozumieć, że to normalne, naturalne, iż naukowiec
przyjmuje postawę spontanicznie realistyczną, którą dzieli z „„prostym człowiekiem”. Filozof wszakże ma specyficzną wiedzę, która nakłada na tego typu twierdzenia pewną korektę, pozornie drobną, wystarczającą jednak, by nas otworzyć na inny wymiar myślenia w jego relacji do bytu. Niech twierdzenie ancestralne brzmi: „Wydarzenie x zaszło
tyle a tyle lat przed emergencją człowieka”. Filozof korelacjonista nie dokona żadnych zmian w treści twierdzenia — nie zaprzeczy, że tym, co zaszło, było wydarzenie x, ani nie zaneguje daty tego wydarzenia. Nie; ograniczy się natomiast do tego, że doda — być może tylko w myśli, ale doda — coś w rodzaju prostego, zawsze tego samego kodycylu, umieszczonego dyskretnie na końcu zdania. Mianowicie: wydarzenie x zaszło tyle a tyle lat przed emergencją człowieka — dla człowieka (anawet dla człowieka 28
mocą którego filozof nowożytny wystrzega się (przynajmniej tak
| korelacyjnego, na który światło rzuca kodycyl. Czym zatem jest dosłowna interpretacja twierdzenia Kto stralnego? Wiarą, że realistyczny sens tego twierdzenia jest jego
sensem
ostatecznym —że nie ma innego porządku sensu,
który mógłby pogłębić rozumienie twierdzenia, że więc kodycy! filozofa nie ma zastosowania w studiach nad jego znaczeniem. Właśnie tego korelacjonizm zaakceptować nie może. Przyjauj: my bowiem na chwilę, że interpretacja realistyczna, kartezjańska, otwiera przed nami ostateczny sens twierdzenia ancestralnego. Prowadziłoby to nas do sądów, które dla filozofa postkrytycznega mogą być wyłącznie ciągiem absurdów, mianowicie (lista nie jest | ma wyczerpująca): —że byt nie jest koekstensywny z przej awianiem się, ponieważ w przeszłości zachodziły wydarzenia, które nikomu się | nie przejawiały; — że to, co jest, ma pierwszeństwo w czasie przed . jest; co , przejawianiem się tego —że samo przejawianie się pojawiło się w czasie i w przestrze— że przejawianie się nie jest don acją świata, ni, aco zatym idzie lecz raczej samo jest jednym z wewnątrzświatowych wydarzeń; — że, co więcej, wydarzenie to może być datowane; — że wobec tego myśl jest zdolna zarówno pomyś leć emergencję przejawiania się w bycie, jak i pomyśleć byt i czas wcześniejsze od przejawiania się; 29
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
Be
— że materia-skamieniałość jest teraźniejszą donacją wcześniejszego od donacji, a więc że praskamie-
małość ujawnia wcześniejszość pewnego bytu w stosunku do przeJawiania się. Dla korelacjonisty jednak podobne stwierdzenia rozpadają się w pył, gdy tylko wydobędzie się na jaw wewnętr zną popmań, według niego oczywistą, podanej przed chwilą definicji praskamieniałości: donacja bytu wcześniejszego od donacji. „Donacja bytu” — w tym sęk: byt nie jest wcześniejszy od donacji, byt jest dany jako wcześniejszy od donacji. Dość, by wykazać, że absurdem jest rozważanie istnienia wozasktie sieją — w dodatku istniejącego w czasie — od samej donacji. To bowiem donacja jest pierwsza, a czas ma sens tylko jako zawsze-już włączony w relację człowieka do świata. Dla korelacjonisty istnieją więc dwa poziomy rozumienia ancestra lności, odpowiadające dwojakości terminu „donacja” w omawia nym twierdzeniu, mianowicie: byt jest dany (sens 1) jako wcześnie jszy od donacji (sens 2). Na poziomie bezpośrednim zapomin am o źródłowości donacji, zatracam się w przedmiocie i naturali zuję donacji, pagnięgo z niej właściwość świata fizycznego, o której móżna przyjąć, że pojawia się i znika jak rzeczy (byt jest dany jako wcześniejszy od donacji). Na poziomie głęboki m (byt jest dany jako wcześniejszy od donacji) rozumiem, że korelacja byt-myślenie poprzedza logicznie wszelkie twierdze nia empiryczne dotyczące świata i bytów wewnątrzświatowych. Mogę zaje bezpiecznie powiązać tezę o chronol ogicznej wcześniejszości tego, co jest, w stosunku do tego, co się ukazuje — tezę z poziomu sensu bezpośredniego, realistycznego, oderwanego — z tezą — głębszą, bardziej źródłową, jedynie godną miana prawdziwej — o logicznej wcześniejszości donacji w stosunku do tego, co jest dane w donacji (i w skład czego wchodzi woceniejszocć chronologiczna). Wówczas przestaję wierzyć, że akrecja Ziemi poczciwie poprzedzała w czasie pojawienie się 30
1. Ancestralność
człowieka, zaczynam natomiast rozumieć, że natura omawianego
twierdzenia jest bardziej złożona. Twierdzenie to, gdy je właściwie rozumieć, będzie miało formułę następującą: „Obecna społeczność ludzi nauki ma obiektywne podstawy, by sądzić, że akrecja Ziemi poprzedzała emergencję hominidów o x lat”.
Zbadajmy szczegółowo tę formułę. Powiedzieliśmy, że od czasu Kanta obiektywność jest określana nie przez odniesienie do przedmiotu w sobie (jako podobieństwo, odpowiedniość twierdzenia do tego, czego ono dotyczy), lecz przez odniesienie do możliwej uniwersalności obiektywnego twierdzenia. To intersubiektywność twierdzenia ancestralnego — możliwość jego prawomocnej weryfikacji przez dowolnego członka społeczności naukowców — jest gwarancją jego obiektywności, a zatem jego „prawdy”. Nie może to być nic innego, jako że przedmiot odniesienia tego twierdzenia, ściśle rzecz biorąc, do pomyślenia. Skoro bowiem odrzucamy hipostazę jest nie korelacji, trzeba powiedzieć, że fizyczny wszechświat nie mógłby rzeczywiście poprzedzać istnienia człowieka, czy przynajmniej istnienia istot żywych. Świat ma sens tylko jako dany-istocie-żywej względnie myślącej. Tymczasem mówiąc o „emergencji życia”, sugerujemy emergencję przejawiania się wewnątrz świata,
który miałby istnieć już wcześniej. Odkąd zdyskwalifikowaliśmy tego rodzaju twierdzenia, musimy trzymać się granic tego, co jest nam dane — nie jest to niemożliwa do pomyślenia emergencja przejawiania się w bycie, lecz podlegająca uniwersalizacji dana w postaci teraźniejszej materii-skamieniałości: szybkość rozpadu promieniotwórczego, natura emisji świetlnej gwiazd itd. Według korelacjonisty twierdzenie ancestralne jest o tyle prawdziwe, że jest oparte na
teraźniejszym doświadczeniu — dokonanym
na danej materii-skamieniałości — i że można je zuniwersalizować (może być przez każdego prawomocnie zweryfikowane). Możemy zatem powiedzieć, że twierdzenie to jest prawdziwe w tym sensie, że opiera się na doświadczeniu prawomocnie powtarzalnym 31
Po skończoności. Esej o koniecznej a) J
przygodno ści Przy
przez każdego (na uniwersalności twierdzenia), a zarazem nie wierzyć naiwnie, że źródłem jego prawdy byłaby odpowi edniość
względem faktycznej rzeczywistości Jego przedmiotu odniesi enia
(Świata bez donacji świata). Mówiąc to samo w inny sposób: według korelacjonisty by pojąć głęboki sens danej, jaką jest skamieniałość, za punkt wyjścia należy obrać nie ancestralną przeszłość, lecz korelac yjną teraźniejszość. Co znaczy, że powinniśmy dokonywać pro jekcji w przeszłość na podstawie teraźniejszości. To, cojest nam dane, to bowiem nie coś wcześniejszego od donacji ; to tylko teraźniejsza dana, która podaje się za wcześniejszą od donacji . Logiczna (konstytutywna, źródłowa) wcześniejszość donacji wobec bytu tego, co dane, powinna więc nakazać nam podpor ządkowanie pozornego sensu twierdzenia ancestralnego jego głębszemu kontr-sensowi, jedynie zdolnemu wydobyć jego znaczenie: to nie ancestralność poprzedza donację, to teraźniejsze dane projektują przeszłość robiącą wrażenie ancestralnej. Aby zrozumieć skamieniałość, trzeba zatem przejść od teraźniejszośc i do przeszłości, zgodnie z porządkiem logicznym, nie zaś od przeszłości do teraźniejszości, zgodnie z porządkiem chronologicz nym. Odrzucenie dogmatyzmu zawsze więc — twierdzimy — narzuca filozofowi stającemu wobec ancestralności dwie decyzje: zdwojenie sensu i projekcję w przeszłość. Głęboki sens ancestralności leży w nałożonej na jej bezpośredni sens chrono logiczny logicznej projekcji w przeszłość. Przekopaliśmy się przez tę materię na darmo — nadal nie widać, jak można inaczej interpretować praskamieniałość, pozostając wiernym wymogom korelac ji. Zastanówmy się teraz, dlaczego to oczywiste, że taka interpretacja ancestralności jest niemożliwa do utrzymania. Cóż — żeby to zrozumieć, wystarczy zadać korelacjoniście następujące pytanie: co w takim razie wydarzyło się 4,56 miliarda lat temu? Czy akrecja Ziemi miała miejsce — tak czy nie? 32
1. Ancestralność
W pewnym sensie tak — odpowie korelacjonista — RBA są obiektwierdzenia naukowe wskazujące na takie PM . W tywne, to znaczy zweryfikowane w sposób ac h i 5 a W innym sensie jednak nie — doda — poDcykć Pepam M JA je *peeoe, w sienia owych twierdzeń nie mógł istnieć wn ga naiwnie opisywany: jako nieskorelowany z „00 opad =" enia ścią. To wszakże doprowadzi nas do paeRp i ar twięk ma wego: twierdzenie ancestralne m, jako że obiektywnym, nm j asi niemoż a prawdziwy czn | by jego przedmiot odniesienia mógł fakty to a istnieć taki, jakim opisuje go ta prawa. Jest pie dzenie prawdziwe, lecz opisujące jako rzeczywiste "a; ego do po możliwe; jest to twierdzenie „obiektywne” se możliw k ś nsen > myślenia obiektu. Mówiąc krócej i prościej: jes t ta WALÓŚE Zrozumielibyśmy to również, zwracając uwagę, że jeb szej ksz twierdzeń ancestralnych brałaby się wyłącznie z ieEni pa żadnej one y wersalności ich weryfikacji, to nie miałyb m dla naukowców, którzy zadają sobie trud ih Fomei sp. "e mierzy się niczego po to, by wykazać, że jakaś miara RA m * ni wszystkich naukowców; mierzy się po to, bę w ten La nio w to, co jest mierzone. To dlatego, że pewne izotopy promie a cze mogą dostarczyć nam wiadomości o porósaych p haj jel wiki m dąży się do wydobycia z nich miary y ed uczynić czymś niemożliwym do pomyślenia. h a > o miary zostanie opróżniona z sensu I WAŃÓCA: me ws pg | o już bowiem nic poza sobą samą. Nauka jednak nie dąży
by za pomocą swoich doświadczeń ustalić otsa
„s 6
dczeń = doświadczeń; nauka za pomocą powtarzalnych doświa nadają ruje się ku zewnętrznym przedmiotom odniesienia, które świadczeniom. w przeszłość, którą korelacjowiata GBA Ę pe» z> jest nałożyć na twierdzenie ancestralne, jest więc ya twierdzen wym kontr-sensem, którego się on wobec tego 33
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
dopuszcza;
twierdzenie
1. Ancestralność
ancestralne
ma sens tylko warunkiem, że jego dosłowny sens jest zarazem jego sensem ostatecznym. Zdwajając sens, wymyślając temu twierdzeniu sens głęboki zgodny z korelacją, a sprzeczny z sensem realistycznym, znosi się sens, nie zaś go pogłębia. Powiemy dlatego o nieuleczalnym realizmie twierdzenia ancestralnego: twierpod
z „dosłowną” lekturą Biblii, że Ziemia ma nie więcej niż sześć
tysięcy lat, a gdy przeciw temu wysunie się odleglejsze datowanie naukowe, odpowiadają niezrażeni, że Bóg sześć tysięcy lat temu równocześnie z Ziemią stworzył cząstki promieniotwórcze, które wskazują na dużo starszy jej wiek — to zaś po to, by poddać próbie wiarę fizyków. Czyżby sensem praskamieniałości było,
dzenie to ma sens realistyczny i tylko sens realistyczny albo też nie ma sensu. Dlatego konsekwentny korelacjonista musiałby prze-
analogicznie, poddanie próbie wiary filozofa w korelaty, nawet
stać „dogadywać się” z nauką, przestać wierzyć, że może połączyć ze sobą dwa poziomy sensu bez uszczerbku dla treści twierdzenia naukowego, o którym chce się wypowiedzieć. Nie ma żadnego możliwego kompromisu między korelacją a praskamieniałością; gdy się uzna jedno, drugie jest tym samym zdyskwalifikowane. Inaczej mówiąc, integralny korelacjonista powinien zrezygnować
tym, cojest, a tym, co się przejawia?
ze skromności i ośmielić się wzniośle oświadczyć, że jest w stanie powiadomić a priori człowieka nauki, iż jego twierdzenia ancestralne są iluzoryczne; korelacjonista wie bowiem, że to, co jest w ten sposób opisane, nigdy nie mogło się odbyć tak, jak jest opisane. Od tej chwili dzieje się wszakże tak, jakby granica między idealizmem transcendentalnym — idealizmem niejako miejskim,
w konfrontacji z danymi ukazującymi przepastny dystans między
oska
Dwie korelacjonistyczne riposty na obiekcję związaną z ancestralnością pomogą nam terazją uściślić i uwydatnić jej szczególność. 1. Pierwsza riposta polega na banalizacji problemu praskamieniałości przez utożsamienie go z dobrze znaną i błahą argumentacją antyidealistyczną. Nasz adwersarz wyrazi to tak: „Twoją obiekcję można łatwo sprowadzić do wyświechtanego argumentu. Po pierwsze, pozwalam sobie zauważyć, że w swej
cywilizowanym, rozsądnym — a idealizmem spekulatywnym, czy nawet subiektywnym — idealizmem dzikim, nieokrzesanym i raczej ekstrawaganckim — granica, którą nauczono nas wyznaczać, oddzielająca Kanta od Berkeleya — jakby ta właśnie granica się zacierała, zamazywała w świetle materii-skamieniałości. Wobec
dokładnie tę samą trudność (albo dokładnie ten sam pozór trud-
praskamieniałości
się
odpowiednikiem wydarzenia wcześniejszego niż wszelkie życie
w jeden
i stają się jednakowo osobliwe; wszystkie korelacjonizmy okazują się skrajnym idealizmem, niezdolnym zdobyć się na przyznanie, że wydarzenia zaszłe w materii bez człowieka, o jakich mówi nam nauka, mogły faktycznie
na Ziemi. W obu wypadkach chodzi o wydarzenia pozbawione
odbyć się tak, jak to opisuje nauka. Nasz korelacjonista okazuje się oto niebezpiecznie bliski współczesnym kreacjonistom — tym malowniczym ludziom wiary, którzy dziś twierdzą zgodnie
go takiego przerywnika na s. 46, jest nieobecny w pierwszym wydaniu Apres la finitude; został dodany przez autora w wydaniu trzecim z roku 2012, a wcześniej pojawił się w angielskim przekładzie Raya Brassiera: Quentin Meillassoux, Afier Finitude. An Essay on the Necessity of Contingency, Continuum, London"New York 2008 (przyp. tłum.).
34
wszystkie
idealizmy
zbiegają
wypowiedzi bezzasadnie faworyzujesz odległość w czasie, tymczasem oddalenie w przestrzeni stanowiłoby dla korelacjonizmu ności). Wydarzenie zachodzące w niezmiernie dalekiej galaktyce, poza wszelką możliwą obserwacją, byłoby przecież przestrzennym
'5 Fragment następujący niżej po przerywniku z trzech gwiazdek, aż do kolejne-
35
1. Ancestralność
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
możliwych świadków (przynajmniej ziemskich), a to właśnie jest
nie stanowiła dla korelacjonizmu problemu. Wystarczy pomyśleć
sednem twej argumentacji, skoro utrzymujesz w niej, że dla kore-
o słynnej donacji przez wyglądy u Husserla: prostopadłościan
lacjonizmu nie do pomyślenia jest to, czego nie można powiązać
nigdy nie jest postrzegany z wszystkich stron naraz, w centrum
z żadną relacją do świata. Wypada zatem, byśmy mieli prawo
swej donacji skrywa zawsze coś, co nie jest dane. Ogólnie biorąc,
rozciągnąć na przestrzeń argument ograniczony do czasu i dołożyć
najbardziej elementarna teoria percepcji podkreślać będzie fakt,
problem tego, co dalekie, do problemu tego, co dawne.
że tłem dla uchwytywania przedmiotu zmysłami jest zawsze jego
Wówczas jednak — to drugi etap rozumowania — spostrzeg-
nieuchwytywanie, czy to w aspekcie przestrzennym, czy czaso-
libyśmy, że tak pojęcie oddalenia, jak i dawności jest niejasne —
wym; wzrokowe postrzeżenie morza zakłada niepostrzeganie jego
bo nikt nie może w ramach tej argumentacji zdecydować w sposób
dna, słuchanie fal o poranku dokonuje się na tle niesłyszenia ich
pewny, gdzie kończy się »bliskie« bądź »niedawne«, a zaczyna
poprzedniej nocy itd. Żadnej trudności nie sprawia więc pomyślenie statusu tego,
»dalekie« bądź »ancestralne«. A przede wszystkim natychmiast spostrzeglibyśmy, że kwestia względnej bliskości rozpatrywanego
co bez świadka, w ramach tego, co dane i co z istoty musi być trak-
przedmiotu nie ma żadnego znaczenia dla skuteczności rozszerzo-
towane jako niekompletne. Żeby przywrócić w korelacjonizmie
nego w ten sposób argumentu. W jego perspektywie na przykład
ten rodzaj wydarzeń, wystarczy wprowadzić tryb kontrfaktyczny
kratery obserwowane na Księżycu będą nam naprawdę »bliższe«
— na przykład: gdyby
niż wazon spadający na podłogę w domu na wsi, w którym nikogo
zostałoby postrzeżone tak a tak. Taki tryb kontrfaktyczny stosuje
nie ma. Obserwowane kratery nie stanowią przecież dla korela-
się równie dobrze do wazonu, który spadł w domu bez miesz-
był jakiś
świadek, owo wydarzenie
cjonisty żadnego problemu, gdyż są powiązane z ujmującym je
kańców, co do dowolnie odległego wydarzenia kosmicznego lub
podmiotem, tymczasem wazon, który spadł, mógłby — zgodnie
ancestralnego. W obu wypadkach korelacjonizm mówi po prostu
z tym, co mówisz — stanowić problem, skoro brak mu świad-
to samo co nauka: gdyby był jakiś świadek spadnięcia wazonu,
ka. Tak samo wydarzenie nieodległe w czasie, lecz pozbawione
to zobaczyłby, jak wazon spada zgodnie z prawami grawitacji;
świadka, zgodnie z twoją logiką jest bardziej problematyczne niż
gdyby był jakiś świadek emergencji życia, to jego obserwacje —
wydarzenie dawne, lecz poświadczone w upamiętniającym je do-
jeśli przyjąć biologiczne hipotezy na ten temat — pokrywałyby się
świadczeniu jakiejś świadomości.
z odpowiednimi teoriami itd. Ancestralność nie stanowi więc bynajmniej nowej obiekcji
Argument okazuje się więc tylko szczególnym wariantem trywialnej obiekcji przeciw idealizmowi. Punktem wyjścia jest
wobec korelacjonizmu; odgrzewa tylko argumentację, która nigdy
teza, że to, czemu brak świadka, jest nie do pomyślenia — chyba
nie miała wagi”.
że przez realizm. A skoro założone jest już mocą definicji, że wydarzenie ancestralne, dawniejsze niż wszelkie życie na Ziemi, nie
Ta riposta w całości opiera się na błędnym utożsamieniu dwóch
może mieć świadka — oczywista konkluzja mówi, że to wydarze-
pojęć: pojęcia ancestralności oraz pojęcia oddalenia (prze-
nie jest dla korelacjonizmu nie do pomyślenia. Takie odparcie
strzennego) czy też dawności
korelacjonizmu, pozbawione oryginalności, jest też grubo niewystarczające. 36
Niekompletność
tego, co dane, nigdy bowiem
(czasowej).
Obiekcja wobec idealizmu oparta na wydarzeniu odległym jest identyczna z obiekcją opartą na wydarzeniu dawnym; 37
1. Ancestralność
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
to możemy nazwać: „obiekcji z braku świadka” czy też „z niepo-
w jakimś niejasnym sensie i nie ta czy inna luka w danych temporalnych, lecz typ rzeczywistości, który trzeba określić jako to,
strzeganego”. Argument z niepostrzeganego — korelacjonista ma
co przed
tu rację — istotnie jest trywialny i nie uderza w korelacjonizm. Ale argument z praskamieniałości nie jest bynajmniej tożsamy
niekompletne przedstawienie rozwija donacja, lecz świat taki, jaki się rozpościera, gdy nie ma niczego, co dane — kompletnego czy
z tą obiekcją, ponieważ ancestralność nie oznacza wydarzenia
niekompletnego. A w takim razie ancestralność rzuca korelacjo-
dawnego; oznacza wydarzenie wcześniejsze
nizmowi zupełnie inne wyzwanie niż to, co niepostrzegane — mianowicie: jak pomyśleć czas, w którym sama donacja
są to dwie równoważne
mi,
a zatem
od
samej
wersje, czasowa i przestrzenna, jak
od życia na zie-
donacji. Ancestralność jest, ow-
donacją
w jej całości. Nie świat taki, jakiego
szem, pojęciem temporalnym, ale w swej definicji nie odwołuje
przechodzi
od niebytu
do bytu? Nie czas dany w sposób
się do oddalenia w czasie, lecz do pierwszeństwa w czasie. Z tego
niekompletny, lecz czas taki, że od braku wszelkiej donacji prze-
powodu praskamieniałość nie odsyła po prostu do wydarzenia
chodzi się do rzeczywistości pewnej (ewentualnie) niekompletnej
bez świadka, lecz do wydarzenia bez donacji; rzeczywistość ancestralna nie odnosi się do wydarzeń, których nie zdołała objąć
donacji. Nie może więc być mowy o rozwiązaniu tego problemu
niekompletna donacja, lecz do wydarzeń, które nie są współczesne
przez powołanie się na zdanie kontrfaktyczne, gdyż opierałoby
żadnej donacji, kompletnej czy nie. Na tym polega szczególność
się ono na założeniu tego, co jest tu dyskutowane: gdyby jakaś
ancestralności i jej skuteczność argumentacyjna.
świadomość zaobserwowała emergencję życia na ziemi, to czas
Trzeba to dobrze zrozumieć. Jeśli tradycyjna obiekcja z wy-
emergencji tego, co dane, byłby czasem emergencji
darzenia bez świadka — obojętnie, czy w czasie, czy w przestrzeni —
co dane. Otóż czas, o którego pomyślenie
nie zagraża w niczym korelacjonizmowi, to dlatego, że ta obiekcja
w którym tak
dotyczy wydarzenia zachodzącego, gdy już
wyłoniły
istnieje donacja.
Z tego powodu obiekcja w tym wypadku może być równie do-
bowiem
świadomość, jak
się w
i czas
w
tym,
tu chodzi, to czas,
uświadomiony
czasie. Problem praskamieniałości nie jest
empirycznym
problemem narodzin organizmów ży-
brze przestrzenna jak czasowa. Gdy bowiem mówię o wydarze-
wych, lecz ontologicznym problemem nastania w bycie samej
niu odległym w przestrzeni, to może ono być tylko współczesne
donacji. Wyostrzając to — problemem jest zrozumienie, jak nauka
wobec kierującej się ku niemu świadomości; obiekcja dotycząca
może bez szczególnych trudności pomyśleć nastanie świadomo-
tego, co niepostrzegane w przestrzeni, może więc dotyczyć tylko
ści i jej czasoprzestrzennych form donacji wewnątrz przestrzeni
wydarzenia i świadomości traktowanych jako synchroniczne. Dla-
i czasu, które miały istnieć wcześniej.
tego wydarzenie bez świadka w przestrzeni jest z istoty możliwe
my tu, że nauka obejmuje myślą czas, w którym rzeczywiście
do odtworzenia jako jeden z wielu trybów niekompletnej donacji
zaszło przejście od nieistnienia donacji do jej istnienia — a za-
— jako niejawna dana, która w niczym nie zagraża logice Korelacji.
tem
Ancestralność natomiast nie oznacza luki w tym, co dane,
luki dla donacji, lecz brak samej
czas
którą
z definicji
poprzedzał
W szczególności widzi-
nieredukowalny
i na której
do
emergencję
donacji, pozwolił.
donacji. Tu właśnie nie
Chodzi, inaczej mówiąc, o Czas nauki, nie o czas świadomości;
trafia to, co niepostrzegane w przestrzeni; odpowiada temu tylko
o Czas, który, jeśli ma być pojęty, musi być rozumiany jako to,
pewien typ rzeczywistości
co zawiera moc rodzenia nie tylko przedmiotów fizycznych, lecz
38
czasowej: nie rzeczywistość dawna
39
1. Ancestralność
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
także korelacji między danymi przedmiotami a donacjami przedmiotów. Czy nie to właśnie ma na myśli nauka? Czas nie tylko
wcześniejszy od donacji, lecz także z istoty od niej różny, bo donacja mogłaby z powodzeniem nigdy się nie wyłonić, gdyby nie pojawiło się życie. Nauka ukazuje Czas zdolny zarówno obejść się bez czasu uświadomionego, jak i wyłonić go w określonym punkcie swego przepływu. Pomyśleć naukę to zatem pomyśleć status stawania się, które nie może być korelacyjne, ponieważ Korelat jest w nim, a nie ono w Korelacie. Wyzwaniem jest wówczas zrozumieć, jak nauce w którym w
pewnym
sama
donacja
czasie,
poprzedzających
udaje
się
pomyśleć
czasoprzestrzenna
a także
wszelką
w
pewnej
świat, nastała
przestrzeni,
donację!.
Sofizm tej pierwszej riposty, jak już rozumiemy, polegał na zacieraniu jednego braku innym — na maskowaniu niebytu donacji za pomocą donacji niebytu, jak gdyby pierwsze sprowadzało się do drugiego. Taka żonglerka nieobecnościami, takie zwody wybrakowaniem daremnie maskują nieusuwalną różnicę między dwiema nicościami — a zatem różnicę między dwoma argumentami: trywialnym argumentem z niepostrzeganego i skutecznym
argumentem z ancestralności!”.
1. Argument z ancestralności, zasadniczo odmienny od obiekcji z braku świadka, jest natomiast bliski obiekcji, która polegałaby na uwypukleniu faktu, że poszczególne narodziny i śmierć świadomości implikują czas, który nie może być uświadomiony. Korelacjonizm mógłby w tym wypadku bronić się wskazaniem, że nasze indywidualne narodziny i śmierć zachodzą w czasie tkanym przez intersubiektywność: w czasie wspólnoty wielu świadomości, powodującej, że rodzić
się i umierać to rodzić się i umierać dla innych świadomości, a zatem rozwijać się w stawaniu, które znów może być sprowadzone do swej donacji dla społeczności wielu ego. Sądzimy, że ta riposta jest rozpaczliwym sofizmatem, redukującym emergencję i śmierć do tego, co z nich postrzega ktoś inny; po to wszakże, by
obejść te wykręty, ograniczamy argumentację do ancestralności, która eliminuje całą społeczność, a przede wszystkim ma tę zaletę, że w sposób oczywisty ukazuje,
2. Drugą ripostę korelacjonisty sformułujemy w perspektywie transcendentalnej, najsilniej opierającej się tu naszej argumentacji: „Twoja obiekcja, przedstawiona w imię »praskamieniałości«, dowodzi elementarnego pomylenia empirycznego i transcendentalnego poziomu omawianego problemu. Zagadnieniem empirycznym jest wiedza, jak ciała organiczne, a potem ciała wyraźnie obdarzone świadomością pojawiły się w środowisku, które samo w sobie jest fizyczne. Zagadnienie transcendentalne polega na określeniu, jak jest możliwa nauka o tej fizycznej emergencji życia i świadomości. Te dwie płaszczyzny myślenia — empiryczna i transcendentalna — są jak dwie strony wyprostowanej papierowej taśmy: zawsze ze sobą połączone, nigdy się jednak nie spotykają. Twój błąd polega właśnie na takim spotkaniu: zrobiłeś wstęgę Móbiusa ze struktury, która powinna być płaska. U ciebie jest bowiem tak, jak gdyby podmiot transcendentalny — którym jest w gruncie rzeczy podmiot nauki — był w swej naturze identyczny z fizycznym organem, który jest jego nośnikiem; dokonujesz „„fuzji” świadomego organu — który pojawił się w przyrodzie — z podmiotem nauki wytwarzającym poznanie tego organu. Tymczasem różnica między nimi polega na tym, że świadomy organ istnieje, jest pewnym bytem na tej samej zasadzie co dowolny organ fizyczny, natomiast podmiot transcendentalny najzwyczajniej nie istnieje-to znaczy nie jest pewnym bytem; jest zespołem warunków, na których obiektywne, naukowe poznanie bytu jest możliwe. Otóż warunek obiektywnego poznania nie może sam być traktowany
jako obiekt, a skoro jedynie
o obiektach można powiedzieć, że istnieją, to trzeba stwierdzić, że warunek nie istnieje; warunek, Ściśle biorąc, warunkuje. Twoje pojęcie »Czasu nauki«, w którym miałyby się wyłonić zarówno ciała, jak i donacje ciał, jest więc »amfiboliąc:
że to nauka daje nam dostęp do czasu niedosiężnego dla żadnej korelacji.
"W piątym rozdziale zobaczymy, że Husserl i Heidegger byli świadomi tej różnicy; to, co niepostrzegane, nigdy nie stanowiło dla nich problemu jako rów-
40
noznaczne z niekompletną donacją, natomiast pomyślenie świata ogołoconego z wszelkiego życia wyraźnie okazywało się dla nich potężnym wyzwaniem.
41
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
1. Ancestralność
miesza obiektywne istnienie ciał, które istotnie wyłaniają się
Chodzi tu o klasyczną obronę idealizmu kantowskiego —
i giną w czasie, oraz warunki poznania tego obiektywnego ist-
oskarżenie o pomieszanie empirii i transcendentaliów — która
nienia ciał — warunki, które w ogóle nie mają związku z cza-
jednak w tym wypadku jest zupełnie nieskuteczna.
sem, jaki by on nie był. Wpisywanie tych warunków w czas jest z konieczności
ich uczłowieczaniem,
robieniem
obiektów
Sednem tej riposty jest wyłączenie warunków poznania z zakresu wypowiedzi dotyczących przedmiotów nauki przez stwier-
również z nich. Nie można po prostu traktować warunków tak,
dzenie, że warunek transcendentalny nie jest przedmiotem, a więc
jak się traktuje przedmioty. Twój paradoks bierze się ze spląta-
najzwyczajniej nie istnieje. Pojęcie warunku umożliwia zatem
nia dwóch poziomów refleksji, które nie powinny się spotykać.
„dezontologizację” transcendentaliów, stawiając je poza zasięgiem
Gdy zrezygnujesz z tego spotkania, paradoks znika: od strony
wszelkiej refleksji o bycie. Filozof transcendentalny, który zechce
przedmiotu ciała rodzą się i giną; od strony warunków warunki
grać w ten sposób pojęciem warunku, nie ma jednak pewności,
normują poznanie ciał. Nie ma jednak sensu twierdzenie, że wa-
że długo będzie wygrywał. Oto dlaczego.
runki rodzą się i giną — nie dlatego, że miałyby być wieczne jak
Mówi
się nam: transcendentalia nie istnieją, bo nie: ist-
jakaś boska substancja (wtedy znów rozumiano by je jako przed-
nieją na sposób przedmiotów. Owszem, ale przecież nawet gdy
miot, w tym wypadku nadzmysłowy), lecz po prostu dlatego,
się zgodzić, że podmiot transcendentalny nie istnieje na sposób
że nie mogą znajdować się na tej samej płaszczyźnie refleksji;
przedmiotu — mimo to raczej jest jakiś podmiot transcenden-
w ten sposób skazywalibyśmy się na paradoks, który — tak jak
talny, niż nie ma żadnego podmiotu. Otóż nic nie przeszkadza
paradoks kłamcy — bierze się z pomieszania wypowiedzi i jej
nam zastanowić się z kolei nad warunkiem tego, że jest jakiś
przedmiotu. Możesz więc oczywiście mówić, że ciała, przed-
podmiot transcendentalny. Pośród tych warunków odkrywamy zaś
miotowe nośniki podmiotów, rodzą się i giną w czasie, nie mów
ten, że podmiot transcendentalny może być tylko pod warunkiem,
jednak tego samego o warunkach, które umożliwiają poznanie
że ma
tych faktów. Nie przestrzegając tej zasady, łamiesz elementarny wymóg transcendentalny; nie odrzucasz go, a tylko odmawiasz stosowania się do niego. Nie mów zatem, że twój problem jest »ontologiczny«, a nie
miejsce. Co rozumiemy
że
tu przez wyrażenie:
z transcendentalizmem,
dokładnie
„ma miejsce”? To,
przez
to, że odrzuca
on wszelką metafizykę dogmatyczną, nieodłącznie związane jest pojęcie punktu
widzenia. Załóżmy podmiot bez żad-
»empiryczny«, bo twój problem — ten związany z praskamieniało-
nego punktu widzenia świata — byłby to podmiot mający dostęp
ścią —
jest empiryczny i tylko empiryczny: dotyczy przedmiotów.
do świata jako Całości, którego momentalnemu przeglądowi
Natomiast o transcendentalnych warunkach poznania nie można
obiektywnej rzeczywistości nic nie mogłoby umknąć. Taki pod-
powiedzieć, że się pojawiły lub znikły — nie żeby były wieczne,
miot zrywałby wszakże z istotową skończonością podmiotu trans-
ale są one »poza czasem«, a także »poza przestrzenią« — poza
cendentalnego; świat nie byłby już dla niego ideą regulatywną
zasięgiem naukowych wypowiedzi o przedmiotach, są bowiem
poznania, stawałby się natomiast przezroczystym przedmiotem
kształtem tych wypowiedzi. Każda inicjatywa podporządkowania
spełnionej i natychmiastowo domkniętej wiedzy. Również zmy-
ich nauce, której uprawianie umożliwiają, jest z istoty skazana
słowa receptywność z jej czasoprzestrzenną formą — dla Kanta
na uchybienie sensowi transcendentaliów”.
jedno z dwóch, obok intelektu, źródeł poznania — nie mogłaby
42
43
1. Ancestralność
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
być przypisana podmiotowi, który byłby zdolny totalizować rze-
ludzki występuje w jednostkowych ludziach, w tym sensie, że ten
czywistą nieskończoność tego, co jest zawarte w tych dwóch
gatunek nie istnieje poza wcielającymi go jednostkami.
formach. Podobnie trzeba by powiedzieć, że taki podmiot, wy-
Otóż to jasne, że jeśli transcendentalizm chce być czymś
kraczając poza poznanie przez postrzeżeniowe wyglądy i nie czy-
innym niż idealizmem spekulatywnym, to nie może przyjmować,
niąc już świata horyzontem, czyniąc go natomiast całkowicie
że podmiot transcendentalny istnieje poza swym ujednostkowie-
poznanym przedmiotem, nie dawałby się pomyśleć jako podmiot
niem w ciałach; w przeciwnym razie dokonywałby spekulatywnej hipostazy podmiotu, który stawałby się Podmiotem Idealnym i ab-
transcendentalny typu husserlowskiego.
Ponieważ, jak powiedzieliśmy, podmiot transcendentalny w zało-
solutnym. Podmiot zatem występuje w myślących ciałach, a nie jest przez nie egzemplifikowany. Wobec tego podnosząc zagadnienie wyłonienia się w czasie ciał myślących, podnosimy zara-
żeniu jest pewnym punktem widzenia świata, a więc ma miejsce
zem zagadnienie czasowości
wewnątrz świata. Podmiot jest transcendentalny tylko jako usy-
transcendentaliów, czyli transcendentalia mają miejsce. Obiektywne ciałasą warunkiem koniecznym, choć z pewnością niewystarczającym, by
Ale jak mogą być ustanowione same pojęcia skończoności, receptywności, horyzontu czy też idei regulatywnej poznania?
tuowany w świecie, którego może odkryć jedynie skończony aspekt, nigdy zaś ująć całość. Co znaczy, że podmiot transcendentalny, jako umiejscowiony wśród skończonych przedmiotów swego świata, jest
nieodłączny
od
swego
wcielenia
samych
warunków
występowania tego, że same
transcendentalia miały miejsce. Ustaliliśmy zatem, że czas nauki uczasowia i uprzestrzennia emergencję żywych ciał, to znaczy
miotu w świecie. Transcendentalia są, owszem, warunkiem po-
emergencję warunków tego, że transcendentalia mają miejsce. Wraz z żywymi ciałami pojawiły się w rzeczywistości
znania ciał, należy jednak dodać, że z kolei ciało jest warunkiem
wystąpienia podmiotu, pojawił się jego charakter jako punktu-
w jakieś
ciało, czyli jest nieodłączny od określonego przed-
tego, by transcendentalia miały miejsce. Do empirii należy to,
-widzenia-świata. To, czy podmioty pojawiły się tutaj, na tej
że podmiot transcendentalny ma to czy
Ziemi, czy też istniały również gdzie indziej, jest zagadnieniem pojawiły czysto empirycznym. To natomiast, że podmioty się
miast, że
ma
inne
ciało, to nato-
on jakieś ciało, jest nieempirycznym warunkiem
talnym” warunkiem podmiotu poznania. Myślące ciało bowiem
— po prostu pojawiły — w czasie i przestrzeni, występując w ciałach, jest zagadnieniem dotyczącym w sposób nierozdzielny zarówno
— zastosujmy znane rozróżnienie — jest raczej wystąpieniem niż
obiektywnych ciał, jak i podmiotów transcendentalnych. Ustali-
tego, by miał miejsce; ciało można nazwać „„retrotranscenden-
egzemplifikacją podmiotu. Mówimy, że dana jednostka jest wy-
liśmy, że ten problem w żadnym wypadku nie mógłby być po-
stąpieniem pewnego bytu, jeśli ten byt nie istnieje poza swym
myślany transcendentalnie, ponieważ dotyczy przestrzeni-czasu, w której podmioty transcendentalne mogły przejść od tego, że nie
ujednostkowieniem; mówimy, że jest on przez daną jednostkę tylko egzemplifikowany, jeśli zakładamy, że ten byt istnieje również poza swym ujednostkowieniem. Tak u Platona byt-człowiek
mają miejsca, do tego, że mają miejsce — czyli przestrzeni-czasu wcześniejszej od czasoprzestrzennych form naoczności. Pomyśleć
jednostkowego człowieka, ponieważ ów byt istnieje również
tę ancestralną przestrzeń-czas to za jednym zamachem pomyśleć warunki nauki i zakwestionować transcendentalizm jako z istoty
i przede wszystkim jako Idea. Natomiast dla empirysty gatunek
niezdolny wypełnić to zadanie.
jest tylko egzemplifikowany przez postrzegalnego zmysłowo
44
45
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
1. Ancestralność
stawia przed nami praskamieniałość, polega właśnie na tym, by
> sk *
twardo się trzymać tej sprzeczności, ażeby ostatecznie odsłonić
Zaczynamy dostrzegać, że ancestralność stanowi problem filo-
jej złudność. Chcąc pojąć, jak nauka sięga ancestralności, musimy
zoficzny,
bowiem ukazać, na czym polega pozorność tej sprzeczności.
dzięki któremu
zrewidujemy
być może
decyzje
od czasu Kanta uchodzące często za nieuniknione. Powiedzmy
Możemy więc przeformułować nasze pytanie: pod jakimi
jednak od razu: naszą ambicją nie jest tu rozwiązanie tego proble-
warunkami można uznać ancestralne twierdzenia nowożytnej
mu, a tylko próba postawienia go w sposób ścisły, przy tym tak,
nauki za uprawnione? Jest to pytanie w stylu transcendentalnym,
by jego rozwiązanie przestało jawić się jako zupełnie niemożliwe
za cechę szczególną ma jednak to, że jego pierwszym warunkiem
do pomyślenia.
jest porzucenie transcendentalności. Pytanie to wymaga od nas
Aby tego dokonać, trzeba przede wszystkim podkreślić prawdziwą
zachowania równego dystansu do realizmu naiwnego i do korela-
odtąd nazy-
cjonistycznych subtelności — czyli do dwóch sposobów na to, by
wać „problemem ancestralności”. Nasze pytanie brzmiało: pod
w ancestralności nie wiedzieć problemu. Musimy mieć w pamię-
jakimi warunkami
sens?
ci pozornie nieodpartą moc koła korelacyjnego (różniąc się tym
Widzimy teraz, że w tym pytaniu zawarte jest inne, bardziej
od realisty naiwnego), a zarazem jego nieuleczalną niezgodność
źródłowe pytanie, odsłaniające jego prawdziwą doniosłość — mia-
z ancestralnością (różniąc się tym od korelacjonisty). Ogólnie bio-
nowicie: jak
rąc, musimy zrozumieć, że przewaga filozofa nad niefilozofem
do
stawkę zagadnienia, które będziemy
twierdzenie ancestralne zachowuje
pojąć
wytworzenia
zdolność wiedzy
nauk
doświadczalnych
o ancestralności? Gra toczy
polega w tej materii na tym, że tylko filozof może się zdziwić,
się w istocie o cały dyskurs nauki, reprezentowany jedynie przez
w mocnym tego słowa znaczeniu, dosłownym sensem twierdze-
ancestralność — a w szczególności o to, co cechuje ów dyskurs:
nia ancestralnego. Zasługą transcendentalizmu nie jest przemia-
jego
formę. Nasze pytanie zyskuje więc nastę-
na realizmu w złudę, lecz uczynienie go zdumiewającym — niby
pującą postać: co pozwala dyskursowi matematycznemu opisy-
niemożliwym do pomyślenia, a jednak prawdziwym — i z tego
wać świat, w którym brak istot ludzkich, świat ulepiony z rzeczy
powodu w najwyższym stopniu problematycznym.
matematyczną
i wydarzeń nieskorelowanych z żadnym przejawianiem się, świat
Praskamieniałość zaprasza nas, byśmy
tropili myśl; na-
nieskorelowany z żadnym stosunkiem do świata? Oto zagadka,
mawia nas do odkrycia „ukrytego przejścia”, z którego myśl sko-
której przyjdzie nam stawić czoło: zdolność
rzystała, by osiągnąć to, o czym filozofia nowożytna od dwóch
do
traktowania
o Wielkim
matematyków
Zewnętrzu, o przeszłości bez
stuleci uczy nas jako
człowieka i bez życia. By wyrazić to w formie paradoksu (który
z
nazwiemy „paradoksem praskamieniałości”): jak jakiś byt może
by nas nie było.
przejawiać uprzedniość bytu względem przejawiania? Co pozwala zmatematyzowanemu dyskursowi wynajdywać doświadczenia, których przedmiot dostarcza nam wiadomości o świecie wcześniejszym od doświadczenia? Nie negujemy, że paradoks ten prezentuje się jak zwyczajna sprzeczność; głęboki problem, który 46
o niemożliwości
samej:
by
wyjść
siebie, zawładnąć tym, co w sobie, poznać to, co jest, choć-
2, Metafizyka, fideizm, spekulacja
nauka
nakazuje
nam
odkryć
źródło
jej
własnej
abnie mogę pomyśleć żadnego absolutności. Jeśli bowiem W rezulć ancestralności sensu — a solutu, to nie mogę też nada nanie nauce, która umożliwia poz tacie nie mogę nadać sensu
ancestralności.
2 Metafizyka, fideizm, spekulacja
świat bez myśli — Pomyśleć ancestralność to tyle co pomyśleć eni odrzucić ontoświat bez donacji świata. Jesteśmy zatem zmusz że być to być logiczny warunek nowożytnych, mówiący, zrozumieć, jak korelatem. Przeciwnie, musimy spróbować wane — do świata myśl może zyskać dostęp do tego, co nieskorelo zarazem, że musizdolnego trwać, nie będąc danym. Znaczy to pewnego absolutu my pojąć, jak myśl może zyskać dostęp do (pierwotny sens słowa — do bytu tak dalece niezw iązanego że przedstawia nam absolutus), tak dalece oddzielonego od myśli, eżnie od tego, się jako nierelatywny do nas: zdolny istnieć niezal ą konsekwencję: czy my istniejemy, czy też nie. Ma to jednak istotn to powiedzmy — pomyślenie ancestralności zmusza nas — jasno się przykładem byśmy wrócili do myślenia o absolucie. Posługując uprawnić cały i ancestralności, staramy się przecież zrozumieć tego powiedzieć, dyskurs nauk eksperymentalnych; trzeba wobec
ii aspirującej że nie obligując nas bynajmniej do rezygnacji z filozof
ami, czyli — wbrew do odkrycia absolutnej prawdy własnymi środk jmniej nie byna staraniom rozmaitych pozytywizmów — ania absolutu, każąc nam zrezygnować Z poszukiw 48
, ąć wymóg poznania absolutu Musimy więc na powrót podj możliwozmem, zakazującym takiej a zerwać z transcendentali przedponownie stać się filozofami ści. Czy znaczy to, że mamy trudność w być dogmatykami? Cała krytycznymi — że mamy znó żliwy; nam się całkowicie niemo w tym, że taki powrót wydaje maami, nie możemy już być dog nie możemy już być metafizyk mi ica edz możemy być tylko dzi tykami. Pod tym względem a więc bronimy tezy kartezjańskiej, kantyzmu. Zdawało się, że wtóra mi dzy jakościami pierwotny dogmatycznej — różnicy mię akże dyskwalifikacji. Ta obrona jedn nymi — przeciw jej krytycznej mi, ński ezja ć się argumentami kart — w tym sęk — nie może już żywi ocząć e przedawnione. Musimy rozp które wydają się nieodwołalni gdyż a, eni yczyny tego przedawni od zrozumienia głębokiej prz rczalwskazując przyczynę niewysta — jak zobaczymy — właśnie pojąć i mogl samym ruchu będziemy ności kartezjanizmu, w tym do absolutu. możliwość innego stosunku skok**
ji o absolutnym istnieniu substanc Jak Kartezjusz uzasadnia tezę mate ursu elacyjnym wymiarze dysk rozciągłej — a więc o niekor ótce Jego rozumowanie można pokr matycznego dotyczącego ciał? sposób: odtworzyć w następujący m istnienie Boga w najwyższy 1. Mogę wykazać konieczne
stopniu doskonałego.
a sobów dowodzenia istnieni Wiemy, że wśród trzech spo od czasu ytacjach jest dowód znany Boga przedstawionych w Med umentu) ontologicznego. Jego
arg Kanta pod nazwą dowodu (albo
49
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
2. Metafizyka, fideizm, spekulacja
istota polega na wyprowadzeniu istnienia Boga z jego definicji
Bóg gwarantujący istnienie ciał rozciągłych). Także my powinni-
jako bytu nieskończenie doskonałego; skoro Bóg jest przedsta-
śmy więc potrafić stworzyć dowód zgodny z taką formą. Chcąc
wiony jako doskonały, a istnienie to jedna z doskonałości, Bóg
określić jego treść, musimy jednak rozpocząć od wytłumaczenia,
może tylko istnieć. Rozumiejąc Boga jako istniejącego z całkowitą
dlaczego treść dowodu kartezjańskiego nie może się oprzeć kry-
koniecznością, niezależnie od tego, czy ja istnieję, by o nim my-
tyce korelacjonistycznej.
śleć, czy też nie, Kartezjusz zapewnia mnie o możliwości dostępu
Jak korelacjonista odrzuciłby powyższy
dowód?
Otóż
do rzeczywistości absolutnej — do Wielkiego Zewnątrz nieskore-
są na to (co najmniej) dwa możliwe sposoby, zależnie od przyję-
lowanego z moim myśleniem.
tego
modelu korelacjonizmu. Możemy bowiem rozróżnić dwa
2. Ów Bóg, skoro jest doskonały, nie potrafiłby mnie oszuki-
typy korelacjonizmu: model, który nazwiemy „słabym” — jest
wać, gdy robię dobry użytek ze swej władzy rozumienia — to zna-
to model Kanta — oraz model „mocny”, który wydaje się dziś
czy gdy trzymam się idei jasnych i wyraźnych.
dominujący, aczkolwiek nie zawsze jest wyraźnie tematyzowa-
3. Wydaje mi się, że na zewnątrz mnie istnieją ciała, których
ny. Rozpoczniemy od przedstawienia sposobu odparcia dowodu
wyraźną ideę wyrabiam sobie, nie przypisując im niczego poza
ontologicznego przez model słaby — czyli sposobu, w jaki dowód
trójwymiarową rozciągłością. Muszą one zatem faktycznie istnieć
ów odpiera Kant — by następnie pokazać, dlaczego model ów sam
na zewnątrz mnie, inaczej bowiem Bóg nie mówiłby prawdy —
jest z kolei podatny na krytykę ze strony bardziej rygorystycznego
a to jest obce jego naturze!. Zastanawiając się nad procedurą stosowaną w tym wypadku przez Kartezjusza, niezależnie od jej treści, widzimy, że dowód
korelacjonizmu. Zobaczymy wówczas, że model „mocny” proponuje najbardziej radykalne odrzucenie wszelkich prób myślowego uchwycenia absolutu.
polega na: 1. przyjęciu istnienia absolutu: doskonałego Boga (nazwijmy go „pierwszym absolutem”); 2. wyprowadzeniu stąd abso-
Wydawałoby się, zważywszy na to, co dotąd powiedzieliśmy,
lutnego wymiaru nauk matematycznych (nazwijmy je „absolutem
że łatwo przeprowadzić krytykę Kartezjusza. Wystarczy zastoso-
pochodnym”) w oparciu o to, że doskonały Bóg nie potrafiłby
wać do dowodu ontologicznego argument „koła korelacyjnego”.
oszukiwać. „Absolutny wymiar” znaczy: to w ciałach, co jest ma-
Rzeklibyśmy wówczas: „Argument Kartezjusza jest zwodniczy
tematycznie możliwe do pomyślenia (za pomocą arytmetyki bądź
w samym swym projekcie uchwycenia istnienia absolutnego. Do-
geometrii), może istnieć absolutnie na zewnątrz mnie. Przygląda-
wód Kartezjusza — zgodnie z którym Bóg musi być, skoro jest
jąc się samej tylko formie tego dowodu, nie widzimy, jak inaczej
doskonały — przedstawia się jako konieczny. Tymczasem nawet
można by absolutyzować dyskurs matematyczny; musimy dojść
jeśli zgodzimy się, że za tą koniecznością nie stoi sofizmat, to itak
do absolutu, który, o ile sam nie jest natury bezpośrednio mate-
nie wykazuje ona w żaden sposób istnienia absolutu, bo konieczna
matycznej (doskonały Bóg), to przynajmniej musi umożliwiać
może być tylko dla
nam wywnioskowanie absolutności matematyki (prawdomówny
konieczność dla nas jest koniecznością samą w sobie; nic — po-
nas. Nic nie pozwala stwierdzić, że taka
wtórzmy argument hiperbolicznego wątpienia — nie daje mi pew'_ O tym dowodzie zob. ponownie: Kartezjusz, Medytacje o pierwszej filozofii, Medytacja VI, a także Zasady filozofii, cz. II, art. 1.
50
ności, że mój umysł nie jest od początku spaczony i nie każe mi wierzyć w prawdziwość argumentu, który sam z siebie jest 51
2. Metafizyka, fideizm, spekulacja
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
bezprzedmiotowy. Albo też, mówiąc dobitniej: przez sam fakt,
że absolutna konieczność jest zawsze koniecznością absolutną dla nas, żadna konieczność nigdy nie jest absolutna; jest tylko dla nas”.
1. Rzecz w sobie jest niesprzeczna. 2. Istnieje jakaś rzecz w sobie, bo w przeciwnym wypadku
istniałyby zjawiska, przez które nic się nie przejawia — a to jest dla Kanta sprzecznością”.
Istotą koła korelacyjnego jest więc odsłonięcie błędnego
Właśnie dlatego tak ważne jest odparcie tezy Kartezju-
koła właściwego każdej próbie absolutyzacji, niezależnie od na-
sza. Gdyby bowiem to, że Bóg nie istnieje, było sprzecznością,
tury proponowanych w niej argumentów. Nie potrzebujemy już
to z przyjętego przez Kanta punktu widzenia byłoby absolutnie ko-
szczegółowo badać dowodu Kartezjusza, skoro ostrze jego refu-
nieczne (nie tylko konieczne dla nas), by Bóg istniał. Tym samym
tacji trafia
możliwe stałoby się pozytywne poznanie rzeczy w sobie przez
w samo roszczenie do pomyślenia absolutu, nie w za-
stosowane w tym celu metody.
samo tylko zastosowanie reguły logicznej. Na czym więc opiera
Wiemy wszakże, że nie tego sposobu użył Kant, odrzuca-
się krytyka podana przez Kanta? Jak wiemy, polega ona na zaprze-
jąc dowód ontologiczny w dialektyce transcendentalnej z Krytyki
czeniu, jakoby mogła istnieć sprzeczność inna niż między rzeczą,
czystego rozumu. Kant proponuje właściwą refutację samego argu-
której istnienie jest już założone, i jednym z jej predykatów. Jeśli
mentu Kartezjusza: wykazuje jego sofistyczny charakter. Dlaczego
zakładam, że istnieje pewien trójkąt, nie mogę bez sprzeczności
nie zadowala się wyłożoną przed chwilą argumentacją?
przypisywać mu więcej ani mniej niż trzech kątów. Jeśli jednak
Sednem argumentu Kartezjusza jest myśl, że Bóg nieistniejący to pojęcie wewnętrznie
sprzeczne. Pomyśleć Boga jako
usuwam ów trójkąt, czyli „jeżeli [...] usuwam podmiot wraz z orzeczeniem, to nie powstaje sprzeczność, nie
ma
bowiem
nic
nieistniejącego to według Kartezjusza tyle co pomyśleć sprzecz-
więcej, czemu można by przeczyć”. Żaden podmiot zdania nie
ność między podmiotem zdania a jego predykatem — coś jak
może więc nigdy mocą samego swego pojęcia narzucić myśleniu
trójkąt, który nie miałby trzech kątów. Istnienie należy do samej
swego istnienia. Byt bowiem nigdy nie należy do pojęcia danego
definicji Boga, tak jak trzy kąty należą do definicji trójkąta. Aby
podmiotu zdania, nigdy nie jest jego predykatem; jest do tego poję-
zdyskwalifikować ten argument, Kant musi za wszelką cenę wyka-
cia dodawany jako tylko pewne stwierdzenie*. Możemy oczywiście
zać, że w istocie nie ma żadnej sprzeczności w twierdzeniu, że Bóg nie istnieje. Gdyby bowiem sprzeczność taka istniała, to Kant mu-
2 O możliwości pomyślenia reczy samej w sobie zob. I. Kant, Krytyka czystego
siałby przyznać, że Kartezjusz faktycznie doszedł do absolutu.
rozumu, przeł. R. Ingarden, Warszawa 1957, t. I, Przedmowa do drugiego wydania, s. 39 [jeśli nie zaznaczono inaczej, dalej cytowane jest to polskie wydanie]; Kants Werke, Akademie-Textausgabe (dalej: AK), Bd. III, Kritik der reinen Vernunfi, 2. Auflage 1787, Walter de Gruyter ś Co, Berlin 1968, s. 17. *_ |. Kant, Krytyka czystego rozumu, t. Il, s. 335, A 594 / B 622; AK III, s. 398. *_ Fr. une pure position, użyte przez autora jako odpowiednik b/łof die Position z tekstu Kanta: „Sein ist offenbar kein reales Prddikat [...]. Es ist bloB die Position eines Dinges”, por. Kritik der reinen Vernunft, A 598 / B 626. Roman In-
Dlaczego? Ponieważ autor Krytyki, twierdząc, że rzecz sama w sobie jest niepoznawalna, twierdzi zarazem, że jest ona do
pomyślenia.
możliwa
Kant daje nam przecież możliwość wiedzy
a priori, że logiczna sprzeczność jest
absolutnie niemożliwa.
Nie możemy wprawdzie zastosować poznania kategorialnego do rzeczy samej w sobie, możemy jednak poddać ją logicznym warunkom wszelkiego myślenia. Tym samym dwa twierdzenia zyskują u Kanta absolutny wymiar ontologiczny: 52
garden tłumaczy die Position jako „uznanie w istnieniu” — por. Krytyka czystego rozumu, t. II, s. 339: „»Istnienie« nie jest oczywiście realnym orzeczeniem, tzn. pojęciem czegoś, co może dołączać się do pojęcia pewnej rzeczy. Jest ono jedynie uznaniem w istnieniu pewnej rzeczy”. W starszym przekładzie Krytyki autorstwa
Piotra Chmielowskiego die Position eines Dinges jest oddane jako „stwierdzenie
53
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
2. Metafizyka, fideizm, spekulacja
powiedzieć, że dany byt musi posiadać istnienie, by być dosko-
musi istnieć absolutnie. Dowód ontologiczny ustanawia byt ko-
nałym — lecz nie że skoro został on pomyślany jako doskonały,
nieczny par excellence, jako że będący ze swej istoty przyczyną
to istnieje. Można by rzec, że nie istnieje „cudowny predykat”
samego siebie; ponieważ istotą Boga jest bycie doskonałym, musi
zdolny udzielić a priori istnienia swemu beneficjentowi. Innymi
on istnieć koniecznie.
słowy, Kant — po Humie — dyskwalifikuje dowód ontologiczny
Z równą jasnością dostrzegamy coś jeszcze: w dowodzie tym
w imię faktu, że zawsze możemy bez sprzeczności pomyśleć,
swą kulminację osiąga zasada sformułowana po raz pierwszy przez
iż określony byt istnieje albo nie istnieje. Żadne określenie jakie-
Leibniza, choć działająca już u Kartezjusza”, mianowicie zasada
goś bytu nie może powiedzieć nam a priori, czy byt ten istnieje,
racji
czy też nie; jeśli mówimy cokolwiek za pomocą predykatu „nie-
każde wydarzenie musi mieć konieczną przyczynę istnienia w ten,
dostatecznej, zgodnie z którą każda rzecz, każdy fakt,
skończenie doskonały”, to nie możemy wywnioskować z niego,
a nie inny sposób. Zasada ta wymaga nie tylko, by każdy fakt
że jego przedmiot istnieje; jeśli zaś wnioskujemy z niego, że jego
w tym świecie miał możliwe wytłumaczenie; wymaga także, by
przedmiot istnieje, to znaczy, że nie mówimy przez ten predykat
myślenie tłumaczyło nieuwarunkowaną całość bytu i jego istnie-
nic sensownego.
nie jako takiego, a nie innego. Nie wystarczy zatem, że myślenie
Wiemy, że kantowska refutacja dowodu ontologicznego nie
wytłumaczy zachodzące w świecie fakty którymś z praw świata
kończy się na krytyce argumentu Kartezjusza, gdyż chodzi tu
— zgodnie z zasadą racji dostatecznej musi ono także wytłumaczyć,
nie tylko o odparcie dowodu istnienia Boga, lecz także o odrzu-
czemu te prawa są takie, a nie inne, a więc czemu sam świat jest
cenie wszelkich dowodów usiłujących wykazać absolutną ko-
taki, a nie inny. A gdyby taka ,.racja świata” została podana, na-
nieczność jakiegoś określonego bytu. Nazwijmy „koniecznością
leżałoby jeszcze podać rację dla tej racji, i tak dalej. Jeśli zatem
rzeczywistą” ontologiczną strukturę konieczności głoszącą, że ten
myślenie chce uniknąć regresu ad infinitum, naginając się zarazem
czy inny byt — określona res — musi istnieć koniecznie. Wydaje
do zasady racji dostatecznej, to jest ono zmuszone dotrzeć do racji
się, że ten typ konieczności obecny jest w każdej metafizyce do-
zdolnej być racją wszechrzeczy, w tym siebie samej. Racji, której
gmatycznej. Bycie dogmatykiem zawsze sprowadza się przecież
nie warunkuje żadna inna racja, a na której wydobycie pozwala
do utrzymywania, że to czy tamto, jakieś określone coś, musi ab-
wyłącznie dowód ontologiczny, osiągający pewność istnienia da-
solutnie być i być tym, czym jest: Ideą, Czystym Aktem, atomem,
nego x przez samo tylko określenie tego x, nie zaś przez określenie
niepodzielną duszą, harmonijnym światem, doskonałym Bogiem,
jakiegoś bytu innego niż x; x musi istnieć, ponieważ jest doskonałe
Nieskończoną Substancją, Duchem Świata, Historią Powszechną
i z tego tytułu jest causa sui, jedyną przyczyną siebie samego.
itd. Jeśli zaś minimalną charakterystyką metafizyki jest tego typu
Jeśli do charakterystyki wszelkiej metafizyki dogmatycznej
twierdzenie — że ten a ten byt musi istnieć absolutnie — to jest
należy teza, że
zrozumiałe, że zwieńczeniem metafizyki jest dowód ontologiczny
ny (teza o konieczności rzeczywistej), to rozumiemy, że kulmina-
— czyli twierdzenie, że pewien byt, ponieważ
jest taki a taki,
co najmniej
jeden byt jest absolutnie koniecz-
cją metafizyki jest teza, zgodnie z którą
każdy byt jest absolut-
nie konieczny (zasada racji). I na odwrót: odrzucenie metafizyki jakiejś rzeczy”, por. I. Kant, Krytyka czystego rozumu, przeł. P. Chmielowski, Warszawa 1904, s. 497 (przyp. tłum.).
54
*_
G.W. Leibniz, Zasady filozofii, czyli monadologia, $ 32.
55
2. Metafizyka, fideizm, spekulacja
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
dogmatycznej oznacza odrzucenie
wszelkiej
konieczności
obowiązywanie zasady racji i dowodu ontologicznego, ani w ko-
rzeczywistej — a fortiori odrzucenie zasady racji, podobnie jak
relacjonistyczne interpretacje ancestralności, to w takim właśnie
dowodu ontologicznego, który jest zwornikiem sklepienia, po-
twierdzeniu — o absolucie bez absolutnego bytu — będzie nam
zwalającym systemowi konieczności rzeczywistej domknąć się
trzeba szukać podstaw rozwiązania problemu.
nad samym sobą. Takie odrzucenie każe stwierdzić, że nie istnieje
Możemy też sformułować tę kwestię następująco: nazwij-
żaden prawomocny sposób wykazania, jakoby określony byt mu-
my spekulatywnym
siał bezwarunkowo istnieć. Możemy przy okazji dodać, że takie
do absolutu w sensie ogólnym; nazwijmy
wszelkie myślenie zamierzające dotrzeć metafizyką
wszel-
odrzucenie dogmatyzmu jest warunkiem minimalnym wszelkiej
kie myślenie zamierzające dotrzeć do jakiegoś absolutnego bytu
krytyki ideologii, o ile przyjmujemy, że za ideologię nie można
— czy też zamierzające dotrzeć do absolutu za pośrednictwem
uznać dowolnego złudnego wyobrażenia, lecz tylko każdą formę
zasady racji. Każda metafizyka z definicji jest spekulatywna,
pseudoracjonalności mającą za cel ustanowienie tego, co istnie-
nasz problem sprowadza się natomiast do ustalenia, że — od-
je faktycznie, jako istniejącego koniecznie. Krytyka ideologii,
wrotnie - nie
w gruncie rzeczy polegająca zawsze na wykazaniu, że sytuacja
że nie każdy absolut jest dogmatyczny; że możliwe jest dążenie
społeczna przedstawiana jako nieunikniona jest naprawdę przy-
do myślenia
godna, z istoty idzie w parze z krytyką metafizyki rozumianej
absolutyzmem. Zagadnienie ancestralności okazuje się więc
jako iluzoryczna produkcja bytów koniecznych.
z istoty związane z krytyką rozumowania, które możemy nazwać
W tym sensie nie
zamierzamy podważać współczesnego przedawnienia metafizyki.
„implikacją
każda
spekulacja
jest
metafizyczna;
absolutyzującego, które nie byłoby zarazem
dezabsolutyzującą”
o następującej treści:
Podobny dogmatyzm, twierdzący, że ten Bóg — potem: ten świat
„Jeśli metafizyka jest przedawniona, to dotyczy to również abso-
— potem: ta Historia — i na koniec: ten aktualny ustrój polityczny
lutu”. Tylko odrzucenie tej implikacji, z kresu metafizyki dogma-
musi z konieczności istnieć, i to istnieć jako taki właśnie, jaki jest
tycznej wyprowadzającej kres absolutów, może dać nam nadzieję
— podobny absolutyzm
na rozwiązanie paradoksu praskamieniałości.
wydaje się oczywiście należeć do epoki
myślenia, do której powrót nie jest ani możliwy, ani pożądany. Tym samym warunki rozwiązania problemu ancestralno-
>k sk*k
ści stają się wyraźniejsze, a równocześnie znacznie trudniejsze. Jeśli bowiem chcemy ocalić sensowność twierdzeń ance-
Najpierw wszakże powinniśmy przedstawić najbardziej rygory-
stralnych, nie wracając jednak do dogmatyzmu, to musimy
styczną postać korelacjonizmu, która wydaje nam się zarazem
odkryć
absolutną
która
nie prowadzi
najbardziej współczesna. Tylko w konfrontacji z najbardziej ra-
bytu absolutnie
konieczność,
koniecznego.
dykalnym modelem korelacji możemy się dowiedzieć, czy dez-
Inaczej mówiąc, musimy pomyśleć absolutną konieczność, nie
absolutyzacja faktycznie jest nieprzekraczalnym horyzontem
myśląc zarazem nic, co byłoby
wszelkiej filozofii.
na powrót
do żadnego
absolutnie konieczne. Pogódź-
my się na razie z pozorną paradoksalnością tego twierdzenia.
Powiedzieliśmy, że kantowski transcendentalizm można
Jedyne, o czym póki co powinniśmy być przekonani, to że nie
utożsamić z korelacjonizmem „słabym”. Z jakiej przyczyny? Z tej,
mamy żadnego wyboru: jeśli nie wierzymy ani w bezwarunkowe
że krytycyzm nie zabrania wszelkiego myślowego odniesienia
56
57
2. Metafizyka, fideizm, spekulacja
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
do absolutu. Krytyka wyklucza wszelkie poznanie rzeczy w so-
W
imię czego moglibyśmy a priori zaprzeczać temu, że nie istnieje
bie (wszelkie zastosowanie kategorii do tego, co pozazmysłowe),
nic wewnątrz zjawisk, a nasz świat okolony jest nicością, w którą
zachowuje jednak możliwość pomyślenia tego, co w sobie. Zda-
każda rzecz może ostatecznie się zapaść? Można by zatem twier-
niem Kanta wiemy więc a priori zarówno, że rzecz w sobie jest
dzić, że za zjawiskiem nie stoi żadna rzecz w sobie; że istnieją
niesprzeczna, jak i że faktycznie istnieje. Mocny model korelacjo-
tylko „„sfery zjawiskowe”, czyli podmioty transcendentalne, zgod-
nizmu polega natomiast na przekonaniu, że nieuprawnione jest nie
ne między sobą, lecz ewoluujące i „dryfujące” pośród absolutnie
tylko twierdzenie, jakobyśmy mogli
to, co w sobie, lecz
niczego, w którym wszystko mogłoby się na powrót pogrążyć,
także twierdzenie, jakobyśmy mogli je
gdyby znikł ludzki rodzaj. Czy o takim punkcie widzenia powie-
pomyśleć. Argument na rzecz takiej delegitymiza-
my, że jest nonsensowny? Że za używanym tu terminem „nicość”
cji jest bardzo prosty i dobrze nam znany: chodzi tu niezmiennie
nie stoi żadna myśl, że wypowiada się w ten sposób tylko słowo
o koło korelacyjne. Bo za pomocą jakiego cudownego manewru
pozbawione znaczenia? Ależ to właśnie jest według mocnego ko-
w
równym
co najmniej
stopniu
poznać
udaje się myśli kantowskiej wyjść poza siebie, by zyskać pew-
relacjonizmu uprawnione, gdyż myśl nie ma żadnego sposobu, by
ność, że to, co dla nas niemożliwe do pomyślenia, jest zarazem
odrzucić możliwość, że to, co dla nas nonsensowne, samo w sobie
niemożliwe samo w sobie? Sprzeczność jest niemożliwa do po-
jest prawdziwe. Dlaczego to, w czym brak sensu, miałoby być nie-
myślenia — zgoda; ale skąd u Kanta wiedza, że nie może istnieć
możliwe? Pamiętajmy, że z ekspedycji w to, co w sobie, nigdy nie
żaden Bóg, który — jak mógł przyznać na przykład Kartezjusz” —
wrócił nikt, kto dałby nam gwarancję absolutności sensu. Zresztą
w swej wszechmocy mógłby uczynić sprzeczność prawdą? Kant
twierdzenia „sprzeczność jest możliwa” i „nicość jest możliwa”
utrzymuje, że podporządkowując rzecz w sobie — jak sam czyni
nie są całkiem pozbawione sensu, skoro można je rozróżnić; wiara
— pustej w założeniu zasadzie niesprzeczności, w żaden sposób
w zbawczą Trójcę, pozornie kontradyktoryczna, nie jest tym samym
rzeczy tej nie poznajemy; jednakże wydaje się, że pychą jest uzna-
co wiara w czyhającą na nas Nicość, skoro życiowe postawy wy-
nie się za zdolnego do tak głębokiego wniknięcia w to, co w sobie,
nikające z tych dwóch tez będą zapewne całkiem różne. To, co nie
by wiedzieć, że Boża potęga nie mogłaby obejmować również
do pomyślenia, ma wiele postaci, podobnie jak wierzenia i misteria.
logicznej niespójności. Nie oznacza to, że korelacjonizm mocny głosi istnienie takiego wszechmocnego Boga; zadowala się dys-
Z tym właśnie mocnym modelem dezabsolutyzacji przyjdzie nam
kwalifikacją wszelkiego odrzucenia jego istnienia.
się zmierzyć, gdyż to on w sposób najbardziej rygorystyczny wy-
Nihilistyczny odpowiednik hipotezy wszechmocnego Boga
klucza możliwość pomyślenia tego, co jest, gdy nie ma myśli.
byłby zresztą równie przekonujący. Chodziłoby tym razem o tezę
Model ten wydaje się opierać na dwóch decyzjach myślowych,
twierdzenie absolutne Kanta, to mianowi-
z których pierwszą należycie już przestudiowaliśmy, druga jednak
cie, że jest jakaś rzecz w sobie poza naszymi przedstawieniami.
pozostaje do zbadania. Pierwsza decyzja wspólna jest całemu korelacjonizmowi:
odrzucającą drugie
to teza o istotowej nierozdzielności treści myślenia i aktu my6 Por. list Kartezjusza do Meslanda z 2 maja 1644. [Fragment, do którego odsyła autor, jest zamieszczony w przekładzie St. Cichowicza w: F. Alquić, Kartezjusz, Warszawa 1989, s. 278—79 — przyp. tłum.|].
58
ślenia. Zawsze mamy do czynienia tylko z danym-do-myślenia, nigdy z bytem istniejącym własną mocą. 59
2. Metafizyka, fideizm, spekulacja
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
Już sama ta decyzja wystarczy, by zdyskwalifikować wszystkie
w pierwszym rozdziale, polegana absolutyzacji
samej
ko-
absoluty typu realistycznego bądź materialistycznego. Każdy materializm, który chciałby być spekulatywny — to znaczy
relacji. Ogólną argumentację można streścić następująco: powie-
który czyniłby z jakiegoś rodzaju istnienia
bez myśli rzeczy-
nie tylko niepoznawalna, lecz także niemożliwa do pomyślenia.
zarówno, że myślenie
Ale w takim razie najrozsądniejszą decyzją wydaje się usunię-
wistość absolutną — musi bowiem twierdzić
dzieliśmy, że pojmowana po kantowsku rzecz sama w sobie jest
jak i że myśl może
cie wszelkiej idei takiego w-sobie. Będziemy więc utrzymywali,
pomyśleć to, co musi być, gdy nie ma myśli. Wybrawszy drogę
że to, co w sobie, jako niemożliwe do pomyślenia, nie ma związ-
spekulatywną, materializm jest więc zmuszony wierzyć, że było-
ku z prawdą i że trzeba je usunąć na rzecz samej tylko relacji
by możliwe pomyśleć daną rzeczywistość, abstrahując zarazem
podmiotowo-przedmiotowej lub innego rodzaju korelacji, uznanej
nie jest konieczne (coś może istnieć bez myśli),
od faktu, że ją myślimy. Tak właśnie jest z epikureizmem — para-
za bardziej istotową. Taki rodzaj metafizyki może wybierać mię-
dygmatem wszelkiego materializmu — twierdzącym, że myśl może
dzy różnymi instancjami podmiotowości, zawsze jednak będzie
za pośrednictwem pojęć próżni i atomu zyskać dostęp do absolutnej
się cechował hipostazowaniem członu umysłowego, świadomo-
natury wszystkich rzeczy oraz że ta natura nie jest z konieczności
ściowego czy też życiowego: przedstawienia w wypadku monady
skorelowana z aktem myślenia, ponieważ sama myśl istnieje tyl-
leibnizjańskiej; obiektywnego podmiotu-przedmiotu, czyli natury
ko w sposób aleatoryczny, na powierzchni złożeń atomów, które
u Schellinga; Ducha heglowskiego; Woli u Schopenhauera; woli
są przygodne (nawet bogowie są podzielni) — natury elementarne
mocy (albo wielu wól mocy) u Nietzschego; percepcji obciążonej
mogą istnieć bez nich”. Otóż perspektywa korelacjonistyczna narzu-
pamięcią u Bergsona; Życia u Deleuze'a itd. Witalistyczne hipo-
ca, przeciwnie, ideę, że nie do pomyślenia jest, by z rzeczywistości
stazy Korelatu (Nietzsche, Deleuze) są chętnie określane jako kry-
wyabstrahować fakt, iż zawsze-już jest
dana pewnemu
tyki „podmiotu” czy nawet „metafizyki”, niemniej z idealizmem
bytowi; skoro nie jest do pomyślenia nic, co nie byłoby zawsze-już
subiektywnym łączy je ta sama podwójna decyzja, zapewniająca
dane-dla, to nie możemy pomyśleć świata bez bytu mogącego być
im odmienność od realizmu naiwnego lub też od jednego z wa-
odbiorcą takiej donacji, czyli bytu zdolnego „pomyśleć” ten świat
riantów idealizmu transcendentalnego:
ona
w jakimś ogólnym sensie — poznać go intuicyjnie czy o nim roz-
1. Nie może istnieć nic, co nie byłoby pewnym typem relacji-
prawiać. Nazwiemy „prymatem nierozdzielnego” lub „prymatem
-do-świata (niemożliwy jest więc atom epikurejski pozbawiony
korelacji” tę pierwszą decyzję modelu mocnego.
inteligencji, woli, życia).
Druga decyzja modelu mocnego będzie od nas wymagała więcej uwagi. Otóż model ten musi dać odpór drugiemu typowi
2. Powyższe twierdzenie należy rozumieć w sensie absolutnym, nie zaś relatywnym do naszej świadomości.
absolutu, groźniejszemu od pierwszego, bo pozornie spójniejsze-
Prymat nierozdzielności zyskał taką moc, że nawet mate-
mu. Ta druga strategia metafizyczna, którą krótko przywołaliśmy
rializm spekulatywny wydaje się w epoce nowożytnej zdominowany przez podobne antyracjonalistyczne doktryny życia i woli
7. O tym, że sami bogowie (czyli, ogólnie biorąc, istoty myślące), choć nazywani przez Epikura nieśmiertelnymi, zasadniczo muszą być rozumiani jako zniszczalni, w przeciwieństwie do natur elementarnych — por. M. Conche, Epicure. Lettres et maximes, Paris 1987, wstęp, s. 44 i nast.
60
— na szkodę „materializmu materii”, który brałby na serio możliwość, że w materii nieorganicznej nie ma żadnego życia ani woli. Konfrontacja metafizyk Życia i Ducha przesłania więc ich głęboką 61
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
2. Metafizyka, fideizm, spekulacja
zgodność odziedziczoną po transcendentalizmie: to, co jest cał-
faktyczność form korelacyjnych pozwala rozstrzygnąć między tymi
kowicie niepodmiotowe, nie może istnieć.
dwoma roszczeniami na rzecz drugiego z nich. Gdy bowiem od-
rzucimy wszelką możliwość dowiedzenia absolutnej konieczności Powróćmy do analizy naszego modelu. Korelacjonizm mocny
tych form, niemożliwe staje się też wykluczenie istnienia jakiegoś
może łatwo pozbyć się „„zewnętrznego” adwersarza, którym jest
w-sobie zasadniczo różnego od tego, co jest nam dane. Korelacjo-
realista, natomiast z pewnością trudniej mu jest poradzić sobie
nizm mocny tak jak kantyzm opowiada się za faktycznością form,
z adwersarzem „wewnętrznym”, którym jest metafizyk „subiekty-
różni się jednak od niego tym, że jednakową faktyczność przypisuje
wista”. Bo w imię czego można by twierdzić, że coś istnieje poza
formie logicznej, czyli niesprzeczności — bo tak samo jak możemy
naszym przedstawieniem, gdy przecież stwierdziliśmy ni mniej,
jedynie opisać aprioryczne formy naoczności i intelektu, tak rów-
ni więcej, tylko że to „poza” jest radykalnie nieosiągalne dla my-
nież możemy jedynie opisać zasady logiczne immanentnie obecne
ślenia? W tym miejscu pojawić się musi druga decyzja modelu
w każdym twierdzeniu możliwym do pomyślenia, nie możemy zaś
mocnego, dotycząca już nie korelacji, lecz jej faktyczności.
wydedukować ich absolutnej prawdziwości. A w takim razie nie
Wróćmy do Kanta. Co w gruncie rzeczy odróżnia projekt Kanta
ma sensu rościć sobie wiedzy, że jakaś sprzeczność jest absolutnie
— idealizm transcendentalny — od projektu Hegla: idealizmu speku-
niemożliwa; jedyne, co nam dane, to fakt, że nie możemy pomyśleć
latywnego? Najistotniejszą różnicą wydaje się ta oto: Kant twier-
nic wewnętrznie sprzecznego.
dzi, że możemy tylko opisać
aprioryczne formy świadomości
Spróbujmy lepiej uchwycić naturę owej faktyczności, gdyż
(u niego to przestrzenno-czasowa forma naoczności i dwanaście
jej rola w procesie dezabsolutyzacji wydaje się równie zasadnicza
kategorii intelektu), Hegel tymczasem twierdzi, że możliwa jest ich
co rola korelacji. W perspektywie naszego modelu zasadnicze zna-
dedukcja. Kant uważa więc, w przeciwieństwie do Hegla, że nie-
czenie ma przede wszystkim odróżnienie faktyczności od zwykłej
możliwe jest wyprowadzenie form myślenia z jakiejś zasady czy
przemijalności rzeczy tego świata. Faktyczność form nie ma nic
też z jakiegoś systemu, które nadawałyby tym formom absolutną
wspólnego ze zniszczalnością danego przedmiotu materialnego
konieczność. Formy te są „pierwszym faktem”, który może być je-
czy też z degeneracją towarzyszącą życiu. Twierdząc, że dany byt
dynie przedmiotem opisu, nigdy dedukcji (w sensie genetycznym).
czy dane wydarzenie są przygodne, dysponuję pozytywną wiedzą:
Jeśli zaś sfera tego, co w sobie, może być odróżniona od zjawiska,
wiem, że ten dom może zostać zburzony, że nie byłoby fizycznie
to jest tak właśnie z przyczyny owej faktyczności form, ich pod-
niemożliwe inne zachowanie tej a tej osoby itd.
ległości opisowi i niczemu więcej; gdyby, jak u Hegla, były one
oznajmia fakt, iż prawa fizyki pozwalają równie dobrze na to, by
dedukowalne, to okazałoby się, że przysługuje im bezwarunkowa
dane wydarzenie się wydarzyło, co by się nie wydarzyło — pozwa-
Przygodność
konieczność, a tym samym wykluczona byłaby możliwość istnienia
lają danemu bytowi wyłonić się, trwać lub zginąć.
jakiegoś w-sobie, które mogłoby się od nich różnić.
jednakże dotyczy inwariantów należących w założeniu do struk-
Faktyczność
Korelacjonizm mocny i idealizm absolutny wychodzą więc
tury świata — inwariantów, które mogą być rozmaite w zależności
od identycznej tezy o niemożliwości pomyślenia tego, co w sobie, by
od typu korelacjonizmu, lecz za każdym razem odgrywać będą
następnie wyciągnąć z niej przeciwstawne wnioski: o możliwości
rolę minimalnego uporządkowania naoczności — są nimi zasada
lub o niemożliwości pomyślenia absolutu. To właśnie nieunikniona
przyczynowości, formy percepcji, prawa logiczne itd. Struktury
62
63
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
2. Metafizyka, fideizm, spekulacja
te są stałe — nigdy nie doświadczam ich zmienności, a w przypad-
umyka sam fakt logiczności świata albo jego donacji w przed-
ku praw logicznych nie mogę nawet wyobrazić sobie ich modyfi-
stawieniu. W-sobie staje się nieprzezroczyste do tego stopnia,
kacji (na przykład wyobrazić sobie bytu wewnętrznie sprzecznego
że nie możemy nawet twierdzić, że istnieje; w rezultacie ten człon
czy też nietożsamego ze sobą samym). Formy te, mimo że stałe,
zaczyna zanikać na rzecz samej tylko faktyczności.
stanowią jednak pewien fakt, nie zaś absolut, ponieważ nie mogę
Faktyczność pozwala nam zatem dostrzec „możliwość”
w niczym ugruntować ich konieczności; ich faktyczność obja-
Inaczej świata, i to w obrębie tegoż świata. Wypada jednak
wia się w tym, że można je dyskursywnie jedynie opisać, nie
umieścić termin „możliwość” w cudzysłowie, ponieważ sensem
ustanowić. Przy czym chodzi tu o fakt, który — w przeciwień-
faktyczności nie jest wiedza o faktycznej możliwości Inaczej,
stwie do prostych faktów empirycznych, których innobyt jest mi
lecz niezdolność ustalenia jego niemożliwości — niezdolność,
doświadczalnie dostępny — nie dostarcza mi żadnej pozytywnej
w której tkwimy. Jest to możliwość sama w sobie hipotetyczna,
wiedzy. O ile bowiem przygodność to wiedza o możliwości-bycia-
oznaczająca, że wszystkie hipotezy dotyczące tego, co w sobie,
-innymi rzeczy tego świata, to faktyczność jest tylko niewiedzą
pozostają dla nas równie uprawnione: jest, jest konieczne, nie ma
co do obowiązku-bycia-taką-właśnie struktury korelacyjnej. Punkt
go, jest przygodne itd. „Możliwość” nie jest tu żadną pozytywną
ten warto zapamiętać w perspektywie naszych dalszych rozważań:
wiedzą o Inaczej — nie jest nawet pozytywną wiedzą, że istnieje
stwierdzając faktyczność form korelacyjnych, korelacjonista nie
lub że mogłoby istnieć jakieś Inaczej; jest jedynie oznaką naszej
stwierdza, że formy te mogą się faktycznie zmieniać. Stwierdza
istotowej
skończoności, atakże skończoności samego świata
tylko, że nie możemy myślowo przeniknąć tego, dlaczego ich
(choćby nawet był on pozbawiony fizycznych granic). Faktycz-
zmiana miałaby być niemożliwa i dlaczego rzeczywistość cał-
ność podszywa bowiem poznanie i świat nieobecnością funda-
kowicie inna od tej, która jest nam dana, miałaby być a priori
mentu, której odwrotna strona to fakt, że nic nie może być uznane
wykluczona. Należy więc rozróżnić:
za absolutnie niemożliwe — nawet to, co niemożliwe do pomyśle-
1. wewnątrzświatową przygodność, dotyczącą wszystkiego,
nia. Inaczej mówiąc, faktyczność posuwa do skrajności krytykę
co może w świecie być lub nie być, wydarzyć się lub nie wydarzyć
zasady racji, wydobywając na jaw nie tylko nieprawomocność
bez sprzeczności z inwariantami języka i naoczności, w których
dowodu ontologicznego, lecz także to, że sama niesprzeczność
świat jest mi dany;
jest pozbawiona racji, a zatem może być normą tylko tego, co jest
2. faktyczność samych tych inwariantów, wynikającą z cechującej mnie zasadniczej niezdolności do ustalenia czy konieczności, czy
to ich
też przygodności.
możliwe
do pomyślenia
dla nas, nie zaś tego, co jest możliwe
w sensie absolutnym. Faktyczność jest „bezracją” (nieobecnością racji) tego, co dane, wraz z jego inwariantami. Model mocny zamyka się więc w następującej tezie: to nie
Przez faktyczność doświadczam więc nie obiektywnej rzeczywi-
do
stości, lecz nieprzekraczalnych granic obiektywności wobec faktu,
niemożliwe. Nie mogę ugruntować w rozumie absolutnej nie-
że jest
oto pewien świat; faktu, że jest świat możliwy do wy-
możliwości rzeczywistości kontradyktorycznej lub też nicości
powiadania i postrzegania, ustrukturyzowany przez określone in-
wszystkich rzeczy, chociaż nie potrafię rozumieć przez te słowa
warianty. Strukturom rozumu logicznego i przedstawieniowego
niczego określonego. Faktyczność ma zatem wyraźną i ważną
64
pomyślenia,
by
to, co
nie
do
pomyślenia,
było
65
2. Metafizyka, fideizm, spekulacja
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
konsekwencję: nieuprawniona racjonalnie staje się dyskwalifi-
jest jednak wiedzą o zaświatach; jest wskazaniem na właściwą
kacja dyskursu
nauce niemożliwość pomyślenia,
nieracjonalnego o absolucie pod pretekstem
jego irracjonalności. W perspektywie modelu mocnego wiara reli-
że jest
świat. Twierdzenie
6.44: „Nie to, jaki jest świat, jest tym, co mistyczne, lecz to,
gijna ma prawo twierdzić, że świat został aktem miłości stworzony
że jest”. Tak samo, jak widzieliśmy, Heidegger wskazywał jako
z niczego albo że Bóg ma wszechmoc uczynienia prawdą pozor-
wewnętrzną lukę przedstawienia sam fakt, że jest byt i donacja
nej sprzeczności swej całkowitej tożsamości z własnym Synem
bytu: „Ze wszystkich bytów jedynie człowiek doświadcza, gdy
i zarazem odmienności od niego. Dyskursy te zachowują pewien
woła doń głos Bycia, cudu nad cudy: że byt jest”. W obu
sens — mitologiczny lub mistyczny — aczkolwiek nie mają sensu
przypadkach mocy logiki i rozumu metafizycznego umyka to,
logicznego ani naukowego. Najogólniejsza teza modelu mocnego
że jest byt czy też że jest logiczny świat, a dzieje się tak za sprawą
dotyczy więc istnienia porządku sensu niewspółmiernego z sen-
faktyczności owego „.jest”” — faktyczności z pewnością możliwej
sem racjonalnym, bo dotyczącego nie faktów świata, lecz tego,
do pomyślenia (nie chodzi bowiem o transcendentne objawienie,
że świat jest. Korelacjonizm wszakże sam z siebie nie głosi żad-
lecz o dostrzeżenie „wewnętrznych brzegów” tego oto świata),
nego
stanowiska a-racjonalnego, religijnego czy poetyckiego; nie
ale możliwej do pomyślenia tylko na gruncie naszej istotowej
wypowiada żadnego pozytywnego dyskursu o absolucie, zadowala
niezdolności dotarcia do absolutnej podstawy tego, co jest. Nie
się myśleniem krańców myślenia, będących dla języka niejako
mogę pomyśleć tego, co nie do pomyślenia, mogę jednak pomy-
granicą, której tylko jedną stronę dostrzegamy. Korelacjonizm nie
śleć, że nie jest niemożliwe, by to, co nie do pomyślenia, istniało.
ustanawia w sposób pozytywny żadnej określonej wiary religijnej, skutecznie jednak sabotuje wszelkie roszczenie rozumu do delegi-
Podsumujmy:
tymizacji wiary w imię myślowej niemożliwości jej treści.
cją zasady racji, dyskwalifikując każdy dowód bezwarunkowej
model
słaby opowiadał
się za dezabsolutyza-
Przedstawicielami tak rozumianego modelu mocnego wyda-
konieczności; model mocny opowiada się ponadto, zaostrzając
ją nam się zarówno Wittgenstein, jak Heidegger — a zatem wybitni
jeszcze dyskwalifikację zasady racji, za dezabsolutyzacją zasady
przedstawiciele dwóch głównych nurtów filozofii XX wieku: filo-
niesprzeczności, a wszelkie przedstawienie poddaje ogranicze-
zofii analitycznej i fenomenologii. Na przykład Traktat stwierdza,
niom koła korelacyjnego''. Wskazaliśmy w ten sposób dwa ruchy
że logiczna forma świata nie może być ujęta w słowach tak jak dany fakt w tym świecie, lecz jedynie „pokazana”, to znaczy wskazana według porządku dyskursu umykającego zarówno kategoriom nauki, jak i logiki. Dyskursowi logiki wymyka się więc sam fakt wyrażalności świata (czyli jego ujmowalności w logicznej składni). Stąd twierdzenie 6.522: „Jest zaiste coś niewyrażalnego.
To się uwidacznia, jest tym, co mistyczne”*. Taka mistyka nie
*
L. Wittgenstein, 7ractatus logico-philosophicus, przeł. B. Wolniewicz, Warsza-
wa 1997, s. 82. 66
»_ Tamże, przeł. W. W. Sady, przeł. M.
s. 81. U Wittgensteina zob. na ten temat również: Wykład o etyce (1929), Sady, w: L. Wittgenstein, Wykłady o religii i etyce, przeł. M. Kawecka, W. Walentukiewicz, Kraków 1995, s. 75-85 oraz Dzienniki 1914-1916, Poręba, Warszawa 1999, s. 140 (20.10.1916): „Z artystycznego punktu
widzenia cudem jest to, że istnieje świat. Że istnieje to, co istnieje”. 10 M. Heidegger, Czym jest metafizyka? Posłowie, przeł. K. Wolicki, w: M. Heidegger, Znaki drogi, przekład zbiorowy, Warszawa 1995, s. 92.
i Otej podwójnej dezabsolutyzacji zasad racji i sprzeczności zob. także: L. Wittgenstein, 7ractatus, 3.031; M. Heidegger, Zasada racji, przeł. J. Mizera, Kraków 2001; tenże, Grundsóitze des Denkens, w: Gesamtausgabe, Bd. 79, Bremer und Freiburger Vortrdge, Frankfurt/M. 1994, przekł. francuski w: Martin Heidegger,
ed. M. Haar, „Cahiers de I" Herne” 1983.
67
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
2. Metafizyka, fideizm, spekulacja
nieodłącznie towarzyszące współczesnemu uzasadnieniu rezygna-
rwać, by dojść do twierdzeń o identycznej ważności dla każdego
cji z absolutu: nie tylko prymat korelacji nad wszelkim „realizmem
człowieka, w każdej epoce, w każdym miejscu, jest ich zdaniem
naiwnym”, lecz także faktyczność korelacji postawioną przeciw
ułudą. Korelacje określające nasz „Świat” zostaną tym samym
wszelkiemu „idealizmowi spekulatywnemu
»12
utożsamione z sytuacją właściwą określonej epoce w historii bytu, formie życia wyposażonej we własne gry językowe, określonej
Zarysowują się tym samym dwa główne typy korelacjonizmu
wspólnocie kulturowej i interpretacyjnej itd.
mocnego; podstawą ich odróżnienia i przeciwstawienia jest py-
Dla obu stronnictw jedyne uprawnione pytanie brzmi: czy
tanie: czy dezabsolutyzacja myślenia pociąga za sobą również jego
takie ograniczenie naszej wiedzy do relacji utrzymywanej przez
dezuniwersalizację? Filozofowie negatywnie odpowiadają-
nas ze światem powinno obejmować również dyskwalifikację
cy na to pytanie przyjmą dziedzictwo krytycyzmu i będą próbo-
możliwości formułowania uniwersalnego dyskursu o samej na-
wali, na wzór Kanta, ustalić uniwersalne warunki naszej relacji
turze tej relacji? Obie strony będą zgodne co do przedawnienia idei
ze światem — przedstawiając je jako warunki nauki doświadczal-
bezwarunkowej konieczności; jedyne pytanie dotyczy teraz statusu
nej, komunikacji językowej między jednostkami, postrzegalności
warunkowej
bytu itd. Ale nawet deklarując wierność duchowi krytycyzmu,
możliwości donacji i języka. Metafizyczne twierdzenie: jeśli jakiś
korelacjonizm „mocny” nigdy nie pozwoli sobie na to, by uniwer-
byt jest jakiś, to absolutnie musi być — ustępuje miejsca twierdze-
konieczności korelacji, czyli statusu warunków
salność niesprzeczności uzasadniać jej założoną absolutnością;
niu postmetafizycznemu: jeśli jakiś byt jest dany
zamiast uznawać niesprzeczność za właściwość rzeczy w sobie,
jako jakiś (postrzegalny, wyrażalny itd.), to jego ogólniejszym
bezpośrednio
uczyni z niej na przykład uniwersalny warunek wyrażalności tego,
warunkiem — głębszym, bardziej źródłowym — jest bycie jakimś
co dane, czy też intersubiektywnej komunikacji — normę tego,
(ledwie zarysowanym, niesprzecznym itd.). Już nie: x jest jakiś,
co do pomyślenia, nie tego, co możliwe”. Filozofowie, którzy —
więc musi być, lecz: jeśli faktycznie x jest dany jako jakiś, to jego
jak głosiciele „„radykalnej skończoności” albo „postmodernizmu”
warunkiem jest bycie jakimś. Debata dotyczyć będzie określenia
— uznają, przeciwnie, że wszelka uniwersalność jest mistyfikacją
tych warunków względnie istnienia lub nieistnienia uniwersalnych
pozostałą po dawnej metafizyce, będą natomiast twierdzili, że fak-
warunków donacji i języka.
tyczność naszej relacji ze światem należy rozumieć na sposób skończona, co za tym idzie
Zwolennicy korelacjonizmu mocnego nie zawsze go tematyzują,
— modyfikowalna; wiara, że moglibyśmy na tyle się od niej ode-
sytuacji,
która
sama
jest
niemniej sądzę, że jego współczesną siłę można dostrzec również w immunitecie od rygorów pojęciowych, z jakiego korzysta-
1 Mówię o realizmie „naiwnym” i idealizmie „spekulatywnym”, by uwydatnić fakt, iż w obrębie korelacjonizmu realistycznej odmianie absolutu przysługuje z zasady dużo niższa godność niż odmianie idealistycznej, ponieważ ta pierwsza
zrywa z wszelką formą korelacjonizmu, tymczasem ta druga ma dlań wystarczająco dużo uznania, by go absolutyzować.
5. Przykład takiej zmiany statusu niesprzeczności w obrębie perspektywy krytycznej — por. wyjątkowo gęstą analizę Francisa Wolffa w Dire le monde: 1. De la contradiction. Les trois langage-monde, s. 21-69.
68
ją obecnie, jak się wydaje, wierzenia religijne. Który dzisiejszy filozof sądziłby, że wykluczył możliwość chrześcijańskiej Trójcy, wskazując w niej sprzeczność? Czy filozof, który uważałby levinasowską ideę Innego za absurdalną, bo nieprzystępną dla logiki, nie wydałby nam się przykładem wolnomyśliciela trącącego myszką, niezdolnego wznieść się na poziom, na którym dyskurs Levinasa 69
2. Metafizyka, fideizm, spekulacja
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
jest ważny? Uchwyćmy sens takiej postawy: wielu współczesnych
co możemy nazwać możliwą
filozofów uznaje wiarę religijną za nie poddającą się refutacji nie
nia. To, co nie do pomyślenia, odsyła nas już tylko do naszej nie-
tylko dlatego, że wiara z definicji byłaby na taką krytykę nieczuła,
zdolności do myślenia inaczej, a nie do absolutnej niemożliwości
ale również dlatego, że starania o taką refutację wydają im się nie-
tego, że całkiem inaczej rzeczy się mają.
tot-alteryzacją bytu i myśle-
Zrozumiałe zatem, że finałem takiego przesunięcia jest znik-
uprawnione pojęciowo. Kantysta wierzący w Trójcę musiałby wykazać, że nie ma w niej żadnej sprzeczności; korelacjonista
nięcie roszczeń do myślenia
mocny musi tylko wykazać, że rozum nie ma prawa dyskutować
cie
absolutów, ale
nie
zniknię-
absolutów — bo rozum korelacyjny, odkrywszy własne
za pomocą własnych środków o prawdziwości lub fałszywości
naznaczenie nieusuwalną granicą, sam z siebie uprawnił wszy st-
tego dogmatu. Trzeba podkreślić, że ten „dystans” współczesnych
kie dyskursy podające się za absolutne,
wobec pozycji kantowskich — dystans, który mogą zachowywać
warunkiem,
również filozofowie uważający się za spadkobierców krytycyzmu
pomina
że
nic
w
racjonalnego
tych
pod tym
dyskursach
uzasadnienia
ich
jedynym nie
przy-
ważności.
— nie jest bynajmniej bez znaczenia. Sugeruje on, że w między-
Sensem tego, co dziś chętnie nazywane jest „końcem absolutów”,
czasie w dostępnym nam pojmowaniu samego myślenia dokonało
nie jest bynajmniej odebranie wartości absolutom, lecz przeciwnie,
się zasadnicze przesunięcie. Ów dystans — od niepoznawalności
przyznanie im zdumiewającej licencji — filozofowie wydają się
rzeczy w sobie do niemożliwości jej pomyślenia — sugeruje bo-
wymagać od nich już tylko jednego: by nie pozostało w nich nic,
samo z siebie
co przedstawiałoby się jako racjonalne. Kres metafizyki rozumiany
legitymizuje fakt, iż byt stał się dla niego tak bardzo nieprzej-
jako „dezabsolutyzacja myślenia” polega zatem na uprawnieniu
rzysty, że dopuszcza ono zdolność bytu do przekraczania nawet
przez rozum każdej religijnej (albo „poetycko-religijnej”) wiary
najbardziej elementarnych prawideł logosu. Aż do Kanta, i z nim
w absolut, o ile tylko nie rości sobie ona jakiegoś innego miana.
wiem, że myślenie doszło do miejsca, w którym
włącznie, przykazaniem dla całej filozofii był postulat Parmenide-
Inaczej mówiąc: odzierając
sa: „byt i myśl są tym samym” — tymczasem wydaje się, że funda-
czeń
mentalny postulat korelacjonizmu mocnego brzmi: „byt
nasilonego
powinny
być
rozumiane
jako
mogące
i myśl
do
absolutu, kres powrotu
rozum
z wszystkich
metafizyki
przybrał
roszpostać
religii. Lubjeszcze inaczej: kres ideo-
całkowicie
logii przybrał postać niepodzielnego zwycięstwa religijności.
różnić”. Jeszcze raz: nie chodzi o to, że korelacjonista uważa
Jej współczesna odnowa ma z pewnością powody historyczne,
się za zdolnego orzec faktyczną niewspółmierność bytu i myślenia
których redukcja do samych tylko dziejów filozofii byłaby na-
— na przykład faktyczne istnienie Boga niewspółmiernego z żad-
iwnością; nie należy jednak umniejszać znaczenia, jakie ma dla
ną konceptualizacją. Zakładałoby to znajomość tego, co w sobie,
tego zjawiska fakt, że myślenie pod presją korelacjonizmu samo
której sam korelacjonista od początku sobie zakazuje. Uważa
odebrało sobie prawo do krytyki irracjonalności, gdy jej przed-
on jednak, że potrafi co najmniej wskazać tak radykalną faktycz-
miotem jest absolut.
się
ność korelacji byt-myślenie, że w jej rezultacie uznaje samego
Ów „powrót religii” zbyt często pozostaje dziś niezrozu-
siebie za pozbawionego wszelkiego prawa do zakazywania temu,
miany, a jest tak za sprawą potężnego historycznego tropizmu,
co w sobie, ewentualnego braku wspólnej miary z tym, co myślenie
z którego powinniśmy się raz na zawsze wydobyć. Ten tropizm
potrafi pojąć. Wraz z radykalizacją korelacji nadeszło zatem coś,
— to pojęciowe zaślepienie — ma postać następującą: wielu wierzy
70
71
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
2. Metafizyka, fideizm, spekulacja
wciąż, że wszelka krytyka metafizyki „z natury” idzie w parze
Fideizm zawsze polega przecież na
argumentacji
scep-
z krytyką religii. Takie „„zeswatanie krytyk” odwołuje się w isto-
tycznej
cie do bardzo określonej konfiguracji więzi łączących metafizy-
do sięgnięcia absolutnej prawdy zdolnej potwierdzić (i a fortiori
kę z religią. Powołując się na „metafizyczno-religijną” krytykę
poniżyć) wartość wiary. Otóż jestem przekonany, że współczesny
absolutów, ma się na myśli krytykę ontoteologii jako powiązaną
kres metafizyki jest niczym innym niż tylko zwycięstwem takiego
z krytyką roszczeń teologii judeo-chrześcijańskiej do oparcia swej wiary w jedynego Boga na prawdach w założeniu racjonalnych,
właśnie fideizmu, w rzeczywistości starego (zainicjowanego przez kontrreformację, a za ojca założyciela mającego Montaigne a),
przeciw roszczeniu metafizyki, czy ogólniej — rozumu,
a za podstawę mających zawsze ideę Najwyższego Bytu, pierwszej
nad metafizyką. Nie widząc bynajmniej w fideizmie, jak to wciąż
przyczyny wszechrzeczy. Potrzebne jest tu jednak pewne spo-
zbyt często się dzieje, pozoru, w który na początek ubrał się scep-
strzeżenie, które o dziwo nie jest — albo: nie jest już — samo przez
tycyzm antymetafizyczny, zanim odsłonił swą niereligijną istotę,
się oczywiste: otóż krytykując roszczenie metafizyki do myślenia
widzę raczej w sceptycyzmie autentyczny fideizm, dominujący
absolutu, możemy — i faktycznie tak się stało — osłabić którąś
dziś, ale tym razem w postaci „zasadniczej”,
określoną religię, o ile twierdzenie o wyższości swych prawd
emancypowanej
wiary nad innymi wierzeniami uważa ona za oparte na „rozumie
kretnemu
naturalnym”. Niszcząc wszystkie sposoby dowodzenia, że istnieje
którą niereligijność założyła u swych początków; jest raczej reli-
jakiś Byt Najwyższy, usuniecie — na przykład — racjonalne oparcie,
gijnością, która założyła „„maskę” określonej apologetyki (na rzecz
z jakiego religia monoteistyczna mogłaby korzystać w porównaniu
tej, a nie innej religii czy tego, a nie innego kultu), by następnie
z wszelkiego
kultowi.
to
znaczy
posłuszeństwa
wykon-
Fideizm historyczny nie jest „maską”,
z wszystkimi religiami politeistycznymi. Niszcząc metafizykę,
odsłonić się jako ogólna argumentacja za przewagą nabożeństwa
odbierzecie więc jakiejś określonej religii możliwość posługiwania
nad myśleniem”. Współczesny
się pseudoracjonalną argumentacją w sporze z innymi religiami.
który, jako
W tym samym ruchu jednakże — i to jest kluczowe — uzasadnicie
kresem
roszczenie wiary w ogóle do bycia jedyną
sceptyczny,
kres metafizyki
mógł
być
tylko
to kres,
religijnym
metafizyki.
drogą możliwego
Sceptycyzm wobec absolutu metafizycznego uprawnia zatem
dostępu do absolutu. Z chwilą, gdy absolut staje się niemożliwy
de iure wiarę w dowolną formę wiary w jakiś absolut, lepszą czy
do pomyślenia, nawet ateizm — także przedstawiający nieistnienie
gorszą. Destrukcja metafizycznej racjonalizacji chrześcijańskiej
Boga jako absolut — zostaje zredukowany do prostej formy wiary,
teologii dała w rezultacie ogólne ureligijnienie myślenia — dała
czyli religii, choćby i nihilistycznej. Każdy przeciwstawia każde-
fideizm
mu swą wiarę, odkąd nic z tego, co określa nasze fundamentalne
opierające się paradoksalnie na radykalnej argumentacji sceptycz-
dowolnej
wiary. To ureligijnienie myślenia, jako
wybory, nie może już być dowiedzione. Innymi słowy, dezabsolu-
nej, nazwę religizacją rozumu; termin ten, w zamierzeniu sy-
tyzacja myślenia równa się dostarczeniu argumentów fideizmo-
metryczny do racjonalizacji, ma obejmować ruch myślenia będący
wi, i to fideizmowi „zasadniczemu”, nie tylko „historycznemu” — to znaczy takiemu, który staje się myślowym oparciem nie dla
HQ
jakiejś określonej religii (jak
z fideizmem por. klasyczne studium Richarda H. Popkina, wyd. fr.: Histoire du
w XVI wieku fideizm katolicki, czy
przynajmniej uważający się za taki), lecz dla religii w ogóle. 72
źródłowej i według mnie niezniszczalnej więzi nowożytnego sceptycyzmu
scepticisme d'Erasme Q Spinoza, Paris 1995, a także wartościową pracę Fródćrica
Brahamiego Łe Travail du scepticisme. Montaigne, Bayle, Hume, Paris 2001.
73
Po skończoności, Fsej o koniecznej przygod ności 2. Metafizyka, fideizm, spekulacja
niejako dokładnym przeciwieństwem stopniowej racjonalizacji
jJudeochrześcijaństwa pod wpływem filozofii greckiej. Wszystko
podporządkowaniu się myśli nabożeństwu w drodze destrukcji metafizyki określoną metodą. Taki jest sens dezabsolutyzacji: myśl
nego zróżnicowania mnogość wierzeń, od tej chwili jednakowo
pewnemu nabożeństwu, natomiast ustanawia równe i wyłączne prawo jakiegokolwiek nabożeństwa do celowania w ostateczną prawdę. Nie podzielając bynajmniej zwyczajowego osądu, który w zachodniej nowożytności widzi potężny ruch sekularyzacji myślenia, za uderzający rys nowożytności uważam coś innego: nowożytnym jest ten, kto się ureligijnił, w miarę jak się dechrystianizował. Nowożytnym jest ten, kto w miarę, jak odzierał chrześcijaństwo z wszelkich roszczeń ideologicznych
dziś odbywa się tak, Jakby filozofia sama z siebie, nie pod naciskiem zewnętrznej wiary, rozumiała siebie jako służkę teologii — o ile nie chce ona po prostu być liberalną służką pierwszej z brzegu teologii, choćby i ateologii. Tak jakby absolut, opuściwszy dziedzinę metafizyki, podzielił się na pozbawioną już wewnętrz-
uprawnionych z punktu widzenia poznania — a to przez sam fakt, że przedstawiają się one t ylko jako wierz enia. Stąd bierze się głębokie przekształcenie niewiary, a ściśle — natury jej argumentacji. Na skutek przeinwestowania w scept ycyzm i krytykę roszczeń metafizyki przyznaliśmy prawomocność prawdziwościową wyznaniom wiary — i to niezależnie od widoc znej ekstrawagancji ich treści. Walka przeciw temu, co oświecenie nazywało fanatyzmem, została więc bez reszty przejęta przez wychowanie moralne — potępienie fanatyzmu dokonuje się wyłącznie w imię jego rezultatów praktycznych (etyczno-polity cznych), a nigdy w imię ewentualnej fałszywości jego treści. Wręcz przeciwnie — w tym punkcie współcześni całkowicie ustąpili przed człowiekiem wiary. Myślenie samo z siebie wyręcza go i daje mu wsparcie w zakresie Jego wyjściowej decyzji: jeśli istnieje ostat eczna prawda, to warto się po nią zwracać tylko do nabożeństw a, nie do myśli. Stąd nie-
moc wyłącznie moralnych krytyk współczesn ego obskurantyzmu,
jeśli bowiem nie daje się pomyśleć żaden absolut, to nie widać, czemu najgorsza przemoc nie mogłaby powoływać się na transcendencję dostępną jedynie kilku wybr ańcom. Trzeba to dobrze zrozumieć: religizacj a nie oznacza aktu wiary jako takiego; sam w sobie może on mieć — to oczywiste — wysoką wartość. Religizacja oznacza współczesną figurę spojenia myśli z nabożeństwem: ruch, który wobec nabożeństwa wykonuje sama myśl, polegający na jej niemetafizycznym podporządkowaniu się nabo żeństwu. Czy lepiej:
nie dowodzi już a priori prawdziwości twierdzeń przynależnych
(metafizycznych) do wyższości jego kultu nad wszystkimi innymi, zarazem ciałem i duszą zawierzył się idei równej prawomocności prawdziwościowej wszystkich kultów. Współczesne zamknięcie metafizyki jawi nam się zatem jako jej zamknięcie „sceptyczno-fideistyczne”, zdominowane przez to, co możemy nazwać namysłami nad Innym. Patronami owych namysłów nad Innym są, rzecz jasna, Wittgenstein i Heidegger, ponieważ ich nauka, bynajmniej nie stanowiąc pod tym względem radykalnego zerwania z przeszłością, w rzeczywisto-
ści znajduje sobie miejsce w bezpośrednim dziedzictwie — u tych
myślicieli osiągającym punkt kulminacyjny — dawnej i dobrze poświadczonej tradycji fideistycznej, zapoczątkowanej, jak powiedziałem, przez Montaigne'a, a kontynuowanej zwłaszcza przez Gassendiego i Bayle'a; tradycji, której antymetafizyczny charakter sprowadzał się zawsze do ochrony nabożeństwa przed wszelkim wpływem racjonalności. „Mistyka” przywołana w Traktacie logiczno-filozoficznym czy teologia, którą Heidegger, jak sam wyznał, długo zamierzał napisać — pod warunkiem wszakże niewprowadzania do niej żadnej filozoficzności, nawet słowa „być”5 M.
Heidegger, Ziiricher Seminar, w: tenże, Gesamtausgabe, Bd. 15, Semina-
re, Frankfurt/M.
1986, przekł. francuski w: „Poćsie” 13, Paris 1980, s. 60-61.
74 75
2. Metafizyka, fideizm, spekulacja
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
— są wyrazem aspiracji do absolutności, która nie miałaby już
postaci — w ideologii (to, co jest, musi być) i jak decyzje podsta-
w sobie nic z metafizyki, a w związku z tym dokładano by starań, by jakoś inaczej ją nazywać. Nabożeństwo, które straciło treść, fetowane odtąd dla niego samego przez myśl nie wtrącającą się
wowe dla obskuranckiej wiary mogą znaleźć oparcie w decyzjach
już do jego wypełnień. Końcowym punktem fideizmu jest bowiem
pewnego archaizmu, zdecydowanie przeciwstawnego zdobyczom
ten, w którym staje się on myślą o wyższości nabożeństwa nad
zachodniego rozumu krytycznego; jest on, wprost przeciwnie,
myślą, nie faworyzując żadnej spośród treści nabożeństwa, gdyż
rezultatem
zadanie myśli polegało na ustaleniu, że to nabożeństwo — i tylko
podkreślmy — iż ta racjonalność
ono — ma wskazać swą treść. Współczesna dewolucja ku Innemu
do
(samemu przez się pustemu przedmiotowi wyznania wiary) jest
gmatyzm. To dzięki krytycznej mocy korelacjonizmu dogmatyzm
więc nieuniknionym a wiernym rewersem interpretacji przedaw-
został w filozofii skutecznie zwalczony — i to dzięki korelacjoni-
korelacjonizmu mocnego (jest możliwe, że istnieje Inne). Współczesny fanatyzm nie może więc być uznany po prostu za nawrót
racjonalności krytycznej, i to nawet przez fakt —
emancypacji;
faktycznie
prowadziła
faktycznie, i na szczęście, zniszczyła do-
nienia zasady racji jako odkrycia przez nią samą swej istotowej
zmowi filozofia okazuje się niezdolna do istotowego odróżnienia
niewystarczalności w odkrywaniu absolutu; fideizm to inna
się od fanatyzmu. Zwycięska krytyka ideologii przeszła transmu-
na-
zwa korelacjonizmu mocnego'.
tację w odnowioną argumentację ślepej wiary. Widzimy zatem, że stawką krytyki wysiłków dezabsolu-
>k sk
tyzacyjnych (jeśli przedawniona jest metafizyka, to przedawniona jest również każda postać absolutu) jest coś więcej niż
Staramy się określić sens następującego paradoksu: im lepiej myśl
tylko uprawnienie twierdzeń ancestralnych. Pilne wydaje się bo-
jest uzbrojona przeciw dogmatyzmowi, tym bardziej bezbronna
wiem ponowne przemyślenie tego, co możemy nazwać „,przed-
wydaje się wobec fanatyzmu. Zmuszając do odwrotu metafizyczny
założeniami zmysłu krytycznego”. Siła krytyczna nie musi zawsze
dogmatyzm, sceptyko-fideizm zarazem wzmacnia wciąż obskuran-
przysługiwać tym, którzy podkopują ważność prawd absolutnych
tyzm religijny. Absurdem byłoby oskarżanie o religijny fanatyzm
— może raczej należeć do tych, którym udałoby się poddać krytyce
każdego korelacjonisty, podobnie jak każdego metafizyka o do-
naraz dogmatyzm ideologiczny i fanatyzm sceptyczny. To waż-
gmatyzm ideologiczny. Widzimy jednak, jak decyzje podstawowe
ne, by przeciw dogmatyzmowi podtrzymać odrzucenie wszelkiego
dla metafizyki zawsze można odnaleźć — choćby w karykaturalnej
metafizycznego absolutu; jednakże przeciw przemocy rozmaitych fanatyzmów uzbrojonej w argumentację ważne jest, by odnaleźć
O łączącej Wittgensteina i Heideggera paraleli w zakresie milczenia narzuconego współczesnej myśli wobec zagadnienia Boga por. J.-L. Marion, Bóg bez bycia,
w myśleniu nieco
przeł. M. Frankiewicz, rozdz. Przekreślanie Bycia na krzyż, s. 87-88. Przedrukowany i dyskutowany jest tam oryginalny niemiecki tekst seminarium zuryskiego, por. tamże, s. 97-98.
mocą jakiegoś objawienia widzą w sobie wyłącznych depozyta-
16 W tym miejscu mogę tylko bardzo skrótowo odnieść się do pierwszoplanowej roli fideizmu w ustanowieniu myśli nowoczesnej. Głębiej podejmuję ten temat w przygotowywanej do druku pracy, w której rozwinięty ma być ogół pozycji teoretycznych naszkicowanych w niniejszej książce, a także ich konsekwencje etyczne: Ł Inexistence divine. Essai sur le dieu virtuel.
76
absolutu — w każdym razie wystarczająco
dużo do przeciwstawienia się roszczeniom tych, którzy samą tylko riuszy absolutu.
3. Zasada faktualności
który moglibyśmy nazwać „gatunkowym” czy „wspólnotowym ”,
sankcjonuje ono bowiem niemożliwość pomyślenia rzeczywistości wcześniejszej ani nawet późniejszej od wspólnoty istot myślących. Ta wspólnota ma do czynienia wyłącznie ze sobą samą
i ze współczesnym sobie światem. Wydostać się z takiego „solipsyzmu wspólnotowego” bądź „solipsyzmu intersubiektywności” to tyle co dotrzeć do Wielkiego Zewnętrza, zdolnego odegrać względem matematyki zawartej w twierdzeniach ancestralnych rolę, jaką prawdomówny Bóg ode-
3 Zasada faktualności
grał względem substancji rozciągłej. Na
gruncie
wcześniejszej
dyskusji
problem
kształtuje
się
następująco: 1. Żeby do pomyślenia była ancestralność, do pomyślenia Droga, którą podążamy, choć zasadniczo niekartezjańska, od-
musi być jakiś absolut.
powiada jednak drodze, którą szedł Kartezjusz w Medytacjach,
2. Przyjmujemy za pewnik nieprawomocność wszelkich
gdy już ustalił w Medytacji drugiej prawdziwość cogito. Za jego
dowodów zmierzających do ustalenia absolutnej konieczności
przykładem staramy się wydostać z cogiło i dotrzeć do absolutu
jakiegoś bytu; poszukiwany absolut ma nie być absolutem do-
mogącego stanowić podstawę dyskursu (ancestralnego) nauki.
gmatycznym.
Ale nasze cogifo nie jest już cogito kartezjańskim; jest to „cogi-
3. Musimy pokonać przeszkodę koła korelacyjnego, wiedząc, że w modelu mocnym, nadającym mu pełną moc, dyskwalifikuje ono nie tylko absolut dogmatyczny (do czego wystarczy
to korelacyjne”, zamykające myśl w konfrontacji z bytem, która jest w istocie tylko zamaskowanym spotkaniem myśli twarzą go w co najmniej dwóch aspektach: 1. Cogito korelacyjne nie musi być tożsame z metafizy-
odparcie dowodu ontologicznego), lecz także każdą w ogóle postać absolutu. Na przeszkodzie błędnego koła korelacji wydają się łamać sobie zęby wszelkie zabiegi o absolut, nie tylko zabiegi
ką przedstawienia, może bowiem odsyłać do innej koncepcji
absolutystyczne (oparte na zasadzie racji); pomyśleć coś absolut-
korelacji byt-myślenie niż koncepcja podmiotu i przedmiotu i człowieka). 2. Nie jest to w ścisłym sensie cogito solipsystyczne, lecz
nego to pomyśleć coś absolutnego dla nas, a więc nie pomyśleć nic absolutnego. Krótko mówiąc, trzeba nam absolutu niemetafizycznego zdolnego prześlizgnąć się przez sieć modelu mocnego. Zarazem
raczej pewne cogitamus, gdyż opiera ono obiektywną prawdzi-
wiemy, że:
wość nauki na intersubiektywnej zgodzie wielu świadomości. Ale
— absolut realistyczny (na przykład epikurejski) potyka się o prymat korelacji (pierwszą zasadę modelu mocnego);
w twarz ze sobą samą. To cogito różni się od cogito kartezjańskie-
(na przykład do heideggerowskiej współprzynależności bytu
również cogiło korelacyjne ustanawia pewien typ solipsyzmu, 78
79,
3. Zasada faktualności
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
— absolut korelacyjny (subiektywistyczny: idealistyczny bądź witalistyczny) potyka się o faktyczność (drugą zasadę mo-
delu mocnego).
Ta pierwsza fala kontrofensywy rozbiła się jednak o
drugą
zasadę korelacjonizmu: należącą do istoty korelacji faktyczność, która okazała się najgłębszą decyzją korelacjonizmu, dyskwalifikującą zarówno dogmatyzm idealistyczny, jak i realistyczny. Tym
Którędy
więc myśl może jeszcze utorować
sobie drogę ku
na: jeśli wciąż możliwy do pomyślenia jest absolut, którego nie
Zewnętrzu?
zmiażdży koło korelacji, to może nim być tylko absolut, do którego prowadzi absolutyzacja drugiej decyzji modelu mocnego
oskodkoj
— to znaczy
faktyczności. Innymi słowy: jeśli odkryjemy
Sposób postawienia problemu i drastyczne warunki jego rozwią-
prawdę ontologiczną ukrytą pod faktycznością; jeśli uda nam się
zania w istocie same z siebie wskazują nam jedyną, jak się wy-
dostrzec, że źródłem, z którego czerpie swą moc dezabsolutyzacja
daje, dostępną wciąż drogę. Chcąc przeciwstawić się modelowi
faktem, jest — wprost przeciwnie — dojście do absolutnego bytu —
mocnemu, powinniśmy wziąć przykład z pierwszej kontrofensy-
będzie to znaczyło, że doszliśmy do prawdy, w którą nie zdoła już
wy metafizyki przeciw transcendentalizmowi kantowskiemu: my
ugodzić żaden korelacyjny sceptycyzm. Tym razem bowiem nie
także powinniśmy
zasadę,
będzie już trzeciej zasady mogącej skontrować taką absolutyzację.
dyskwalifikować
Musimy więc zrozumieć, jak to się dzieje, że to nie korelacja,
która
pozwala
myślenie
absolutyzować korelacjonizmowi
absolutyzujące.
tę
właśnie
Dokładnie
tego próbowały
lecz
faktyczność
korelacji
jest
absolutem. Musimy
metafizyki subiektywistyczne: czyniły one z samej korelacji, na-
pokazać, jak to się dzieje, że w faktyczności myśl nie doświadcza
rzędzia empiryczno-krytycznej dezabsolutyzacji, model nowego
bynajmniej swych istotowych granic, lecz wprost przeciwnie,
typu absolutu. Było to czymś więcej niż sięgnięciem po fortel
doświadcza swej
w walce z korelacjonizmem; owym metafizykom nie chodziło
tyczności nie nieprzystępność absolutu, lecz odsłonięcie się tego,
o to, by „wytrzasnąć” absolut, który można by zręcznie obrócić
co w sobie: wieczną właściwość tego, co jest, a nie oznakę wie-
przeciw sceptycyzmowi krytycznemu, używając jego własnej
czystej zawodności myślenia o tym, co jest.
wiedzy o absolucie. Musimy uchwycić w fak-
argumentacji. Chodziło raczej o głębokie przemyślenie źródła prawdziwościowego, z którego ta argumentacja czerpała swą
Jaki sens mogą mieć takie stwierdzenia?
siłę. Korelacjonizmowi przyznawano odkrycie pewnej istotowej konieczności — mamy dostęp tylko do tego, co dla nas, nie
Przede wszystkim absurdem wydaje się rozumienie faktyczności
do tego, co w sobie — zamiast jednak wnioskować
stąd, że to,
jako absolutu, skoro jest ona wyrazem istotowej niezdolności myśli
że jedynym
do odsłonięcia racji bycia tego, co jest. Czynić niemoc absolutem
prawdziwym w-sobie jest korelacja. Wydobywano zatem praw-
— czy nie prowadzi to do absolutnej niemocy? W rzeczywistości
dę ontologiczną
nie — przynajmniej gdy powtarzamy manewr metafizyki subiekty-
co w sobie, jest niepoznawalne, wnioskowano,
spod argumentacji sceptycznej; radykalną
niewiedzę przemieniano w wiedzę o bycie nareszcie odsłoniętym
wistycznej w stosunku do korelacji. Jak widzieliśmy, metafizyka
w swej prawdziwej absolutności.
ta w przeszkodzie blokującej absolutyzację odkrywała prawdziwy
80
81
3. Zasada faktualności
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
byt absolutny. Tego samego rodzaju eksperymentu powinniśmy
o faktycznym braku racji wszystkiego, to popełniać szkolny błąd:
teraz próbować w stosunku do faktyczności. Owszem, wymaga
to mylić faktyczność z przygodnością.
to „zmiany sposobu widzenia”, wszakże gdy jej dokonamy, w naj-
cza otwartą przed czymś możliwość trwania równie dobrze jak
wyższej konieczności koła korelacji ujrzymy odwrotność tego,
zniknięcia; żadna z tych dwóch opcji nie byłaby sprzeczna z in-
czym się ona wydaje; faktyczność okaże się wiedzą o absolucie,
wariantami tego świata. Przygodność oznacza więc pewną wie-
ponieważ nareszcie to,
o czym
się
umieścimy
łudziliśmy,
na
że jest
powrót
Przygodność ozna-
w
rzeczy
dzę — tę mianowicie, którą posiadam o faktycznej nietrwałości
niemocą
myśli.
określonej rzeczy. Wiem na przykład, że ta czy inna książka może
Inaczej mówiąc, zamiast z właściwego wszystkiemu braku racji
zostać zniszczona, choć nie wiem ani kiedy, ani w jaki sposób takie
czynić granicę, jaką myśl napotkała w swych poszukiwaniach
zniszczenie ma nastąpić — czy książka zostanie pocięta przez moją
ostatecznej racji, powinniśmy zrozumieć, że ów brak racji jest
córeczkę, czy może za kilkadziesiąt lat zjedzona przez pleśń. Tym
iże może onbyć wyłącznie
ostateczną właściwością bytu.
samym mam jednak o książce pewną pozytywną wiedzę: wiem
Trzeba faktyczność uczynić rzeczywistą właściwością każdej rze-
o jej rzeczywistej kruchości, o jej możliwym niebycie. Faktycz-
czy, a rzeczywistą właściwością całego świata — to, że jest po-
ność natomiast nie bardziej można utożsamić z przygodnością
zbawiony racji, co za tym idzie-że może stać się faktycznie
racji
niż z koniecznością, gdyż oznacza ona naszą istotową niewiedzę
innym. Musimy dostrzec, że ostateczny
co do przygodności lub konieczności świata i jego inwariantów.
bez
żadnej
brak racji — to, co nazywać będziemy bezracją — jest absolutną
Czyniąc faktyczność właściwością samych rzeczy — właściwo-
właściwością ontologiczną, a nie oznaką skończoności naszej wie-
ścią, którą mam w założeniu znać — czynię ją formą przygodności
dzy.
zdolną stosować się do inwariantów świata (praw fizycznych i lo-
W tej perspektywie porażka zasady racji wynika po prostu
z fałszywości
— a nawet absolutnej fałszywości — tej zasady,
gicznych), nie tylko do tego, co istnieje
w świecie. Roszczę więc
nic bowiem nie ma naprawdę żadnej racji, by być i pozostawać
sobie taką samą wiedzę o tym, że świat jest zniszczalny, jak o tym,
raczej tym niż czymś innym — prawa świata nie bardziej niż rzeczy
że zniszczalna jest ta książka. Tego jednak, że faktyczność jest
w świecie. Wszystko może najzupełniej realnie się zawalić — drze-
taką przygodnością, rozumianą jako sama w sobie prawdziwa, nie
wa tak samo jak gwiazdy, gwiazdy tak samo jak prawa, prawa
mogę dowieść w stopniu większym niż istnienia u początków na-
fizyczne tak samo jak prawa logiczne. To zaś nie mocą jakiegoś
szego świata jakiejś metafizycznej zasady, w założeniu koniecznej.
prawa najwyższego, które każdą rzecz skazywałoby na zatratę,
A zatem koło korelacji uderza w tezę o absolutnej przygodności
lecz mocą braku prawa najwyższego, zdolnego uchronić cokol-
wszystkich rzeczy równie skutecznie co w tezę o absolutnej ko-
wiek od zatraty.
nieczności jakiegoś Pierwszego Bytu; skąd bowiem moglibyśmy wiedzieć, że widoczna bezracja świata jest bezracją w sobie —
Spróbujmy uściślić sens tak rozumianego absolutu, a przede
faktyczną możliwością stania się innym bez żadnej racji — nie zaś
wszystkim postarajmy się wyjaśnić, jak taka absolutyzacja fak-
bezracją dla nas — niezdolnością do odkrycia prawdziwej racji
tyczności zdolna jest pokonać przeszkodę koła korelacji.
koniecznej każdej rzeczy, ukrytej za widzialną zasłoną zjawisk?
Korelacjonista mógłby
zaoponować
przeciw naszej te-
zie: „Twierdzić, że faktyczność należy rozumieć jako wiedzę 82
To przejście od
dla nas do w sobie nie jest bardziej możliwe
w wypadku przygodności niż w wypadku konieczności”. 83
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
3. Zasada faktualności
Mamy tylko jedną drogę przeciwstawienia się tej argumentacji:
przynależność do tego świata. Agnostykowi łatwo więc odrzu-
musimy pokazać, że koło korelacji w tym, co stanowi jego sedno,
cić oba stanowiska; wystarczy, że wykaże sprzeczność tkwiącą
mianowicie w rozróżnieniu tego, co w sobie
i tego, co dla
w roszczeniu do wiedzy o tym, co będzie, gdy nie będę już żył,
nas, samo zakłada — jeśli ma być do pomyślenia — milczące poj-
wiedza bowiem zakłada, że jesteśmy wciąż częścią tego świata.
mowanie przygodności jako absolutnej. Ściślej biorąc, musimy
Dwaj dogmatycy głoszą zatem o tym, co w sobie, dwie realistycz-
wykazać, że faktyczność korelacji — na której argument koła opiera
ne tezy dotknięte niespójnością realizmu w ogóle: roszczeniem
się w celu dyskwalifikacji zarówno dogmatycznego idealizmu,
do pomyślenia tego, co jest, gdy nas nie ma.
jak i realizmu — jest do pomyślenia tylko pod warunkiem uznania
Tu wtrąca się ktoś jeszcze: idealista subiektywny. Deklaruje
absolutnej przygodności tego, co dane w ogóle. Jeśli bowiem uda
on, że stanowisko agnostyka jest równie niespójne co realistów.
nam się pokazać, że właściwa każdej rzeczy możliwość-bycia-
Wszyscy oni sądzą, że może istnieć jakieś w-sobie radykalnie
-inną jest absolutem założonym przez samo koło, to okaże się,
inne od naszego obecnego stanu: czy to jakiś Bóg niedostępny
że przygodność nie może ulec dezabsolutyzacji bez równoczes-
dla rozumu naturalnego, czy też czysta nicość. Tymczasem to nie
nego samozniszczenia tego koła — innymi słowy, przygodność
do pomyślenia. Nie bardziej mogę pomyśleć transcendentnego
okaże się nie podlegać właściwej korelacjonizmowi relatywizacji
Boga niż całkowitą nicość; w szczególności nie mogę pomyśleć
w-sobie
siebie jako już nieistniejącego, nie przecząc w tym akcie samemu
do
dla-nas.
Żeby to rozjaśnić, weźmy następujący przykład: załóżmy,
sobie. Mogę siebie myśleć tylko jako istniejącego, i to istniejące-
że dwaj dogmatycy spierają się o naturę naszej przyszłości post
go tak, jak istnieję; mogę więc tylko istnieć, i to istnieć zawsze
mortem. Dogmatyk chrześcijański twierdzi, że wie — bo to ja-
tak, jak istnieję teraz. Nawet jeśli nie moje ciało, to mój umysł
koby udowodnił — że nasze istnienie trwa po Śmierci, a polega
jest zatem nieśmiertelny. Śmierć, tak jak każda forma radykalnej
na wieczystym widzeniu Boga, którego natura jest niepojęta dla
transcendencji, zostaje więc przez idealistę anulowana tak samo
naszego teraźniejszego myślenia. Dogmatyk ten twierdzi zatem,
jak idea jakiegoś w-sobie różnego od korelacyjnej struktury pod-
że dowiódł, jakoby tym, co w sobie, był Bóg, który — jak Bóg Kar-
miotu. Ponieważ w-sobie różne od dla-nas jest nie do pomyślenia,
tezjusza — jest dowodliwy naszym skończonym rozumem jako nie-
idealista ogłasza je niemożliwym.
pojęty naszym skończonym rozumem. Dogmatyk ateista twierdzi natomiast, że wie, iż nasze istnienie jest całkowicie likwidowane przez śmierć, czyniącą nas po prostu niczym. Korelacjonista wtrąca się w ten spór, by zdyskwalifikować
Sprawa polega teraz na tym, by dowiedzieć się dokładnie, na jakich warunkach
agnostyk korelacjonista może odeprzeć
nie tylko dwie tezy realistyczne, lecz także tezę idealistyczną. Chcąc ją zanegować, agnostyk nie ma wyboru: musi utrzymy-
oba stanowiska; on sam broni ścisłego agnostycyzmu teoretyczne-
wać, że moja możliwość-bycia-innym
go. Wszystkie wierzenia wydają mu się równie uprawnione, skoro
przez Boga, unicestwionym) jest równie możliwa do pomyślenia
teoria niezdolna jest postawić jedną opcję ponad innymi. Bo tak
co moje niezmienne trwanie. „Racją” tego jest rozumienie sie-
samo jak nie mogę poznać tego, co w sobie, nie czyniąc go tym,
bie samego jako pozbawionego racji bytu i trwania takim, jakim
co dla mnie, tak również nie mogę wiedzieć, co ze mną się będzie
jestem; sama możliwość pomyślenia tej bezracji — tej faktyczno-
działo, gdy nie będę już z tego świata — wiedza bowiem zakłada
ści — pociąga za sobą to, że wszystkie trzy opcje — realistyczne
84
w śmierci (olśnionym
85
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
3. Zasada faktualności
i idealistyczna — są jednakowo możliwe. Wprawdzie bowiem
nas zlikwidować albo radykalnie przekształcić.
nie mogę pomyśleć siebie na przykład jako unicestwionego, ale
możliwość-bycia-innymi
zarazem nie mogę pomyśleć żadnej przyczyny, która czyniłaby
miana jako korelat naszej myśli, gdyż zawiera ona
nie
może
A w takim razie już
być
rozu-
niemożliwą taką ewentualność. Moja możliwość-nie-bycia daje się
możliwość
więc pomyśleć jako rewers mojego braku racji bytu, mimo że nie
jako śmiertelnego, jak czyni ateista — czyli jako mogącego dłużej
mogę pojąć, jak to jest: nie być. Choć więc realiści opowiadają się
nie istnieć — muszę przecież rozumieć jako możliwość absolut-
za możliwością jakiegoś stanu post mortem, który jako taki jest
ną swoją możliwość-nie-bycia; gdybym samą tę możliwość rozu-
naszego
niebytu. Aby móc pomyśleć siebie
niemożliwy do pomyślenia (widzenie Boga, czyste nic), to jednak
miał jako korelat swej myśli, gdybym twierdził, że mój możliwy
sama ich teza daje się pomyśleć; co prawda nie mogę pomyśleć
niebyt istnieje tylko jako skorelowany z aktem myślenia mego
tego, co nie do pomyślenia, ale odwołując się do bezracji rzeczy-
możliwego niebytu, to nie mógłbym
wistości, mogę pomyśleć możliwość tego, co nie do pomyślenia.
możliwego
już pomyśleć
swego
niebytu — co jest ni mniej, ni więcej, tylko tezą
Tym samym agnostyk może dać odpór owym trzem stanowiskom
idealisty. Tylko wtedy myślę o sobie jako śmiertelnym, gdy myślę,
jako trzem absolutyzmom: twierdzą one, że wskazały konieczną
że moja śmierć do urzeczywistnienia się nie potrzebuje mojego
rację pociągającą za sobą jeden z trzech wymienionych stanów, tymczasem racji takiej brak.
tylko pod warunkiem, że wciąż bym istniał, by myśleć o sobie jako
Tu wtrąca się ostatni już dyskutant: filozof spekulatywny. Ten
o już nieistniejącym — czyli mógłbym w nieskończoność sobie
z kolei twierdzi, że do absolutu nie prowadzi żadna z trzech wcześ-
konać, ale nie faktycznie zejść z tego świata. Inaczej mówiąc, by
niejszych opcji, ponieważ
możliwość-
odeprzeć idealizm subiektywny, muszę przyznać, że moje możliwe
agnostyka. Ab-
unicestwienie jest do pomyślenia jako nieskorelowane z myślą
-bycia-innym,
ujęta
absolut w
teorię
to
sama
przez
solut to — pozbawione racji - możliwe
przejście
myślenia o śmierci.
W przeciwnym razie mógłbym przestać istnieć
od mego
o moim unicestwieniu. Korelacjonista daje więc odpór ideali-
stanu do jakiegokolwiek innego stanu. Ta możliwość nie jest już
ście dzięki absolutyzacji (dekorelacji) możliwości-bycia-innym
„możliwością z niewiedzy”, możliwością wynikłą wyłącznie z mej
włączonej w pojęcie faktyczności; ta możliwość jest absolutem,
niezdolności do wiedzy, która z opcji jest słuszna; jestto
wiedza
którego realność można rozumieć jako realność samego w-sobie,
o zupełnie realnej możliwości każdej z trzech opcji, a także wielu
z jego obojętnością na istnienie myśli — ta właśnie obojętność
innych. A dlaczego można twierdzić, że możliwość-bycia-innym
nadaje mu moc zniszczenia mnie.
jest absolutem — czyli nie oznaką niewiedzy, lecz wiedzy? Dlatego
Korelacjonista będzie jeszcze oponował: „Opcja spekula-
że przekonał nas o tym sam agnostyk. Jak bowiem agnostyk może
tywna nie jest pewniejsza niż opcja realistyczna czy idealistycz-
zaprzeczyć idealiście? Twierdząc, że możemy
na. Niemożliwe jest dla nas, by dać
pomyśleć
siebie
rację
raczej hipotezie
samych jako nieistniejących; twierdząc, że nasza śmiertelność,
o rzeczywistej możliwości wszystkich dających się przypuścić
nasze unicestwienie, nasze stanie-się-innymi w Bogu są rzeczy-
opcji post mortem niż konieczności jedynego stanu, odpowia-
wiście możliwe do pomyślenia. Jak zaś takie stany dają się pojąć
dającego którejś z hipotez dogmatycznych. Teza spekulatywna
jako możliwe? Otóż przez fakt, iż z perspektywy naszego braku
i tezy metafizyczne są więc jednakowo dopuszczalne myślowo
racji bytu możemy pomyśleć możliwość-bycia-innymi zdolną
i nie możemy między nimi rozstrzygnąć”. Na to trzeba jednak
86
87
3. Zasada faktualności
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
odpowiedzieć, że przeciwnie, istnieje wyraźna racja wyższo-
z niewiedzy
ści tezy spekulatywnej, a dostarcza nam jej sam agnostyk —
rzeczywistymi
to mianowicie, że agnostyk wać
nie może
możliwości-bycia-innym nowo
(M1, M2)”.
dezabsolutyzotylko
dząc, że trzy opcje są »możliwe« — jak dochodzisz do tej możliwo-
inaczej,
niż
ją
razie pozostawiać otwartymi
możliwościami
Odpowiedź filozofa spekulatywnego jest następująca: ,„„Są-
absolutyzując. Jego obiekcje w istocie znów opierają się wyłącznie na myślowej dopuszczalności możliwości-bycia-innym, która musi być rozumiana jako absolutna, a w takim
na
(1,2,3),niezaśz dwiema
wszystkie opcje, nie zaś zamykać
ści? Jak udaje ci się
pomyśleć ową »możliwość z niewiedzy«,
która zostawia otwarte twoje trzy opcje? Otóż pomyśleć możliwość z niewiedzy udaje ci się tylko dlatego, że stości udaje ci się pomyśleć absolutność
w rzeczywi-
tej możliwości, jej
je na rzecz jednej tylko, jak czynią dogmatycy. Korelacjonista robi w istocie odwrotność tego, co mówi. Mówi, że możemy pomyśleć, iż prawdą jest raczej opcja metafizyczna, zamykająca daną możliwość, niż opcja spekulatywna, która ją otwiera — lecz może tak
niekorelacyjny charakter. Zrozum mnie dobrze — dotykamy tu fun-
mówić, tylko samemu dopuszczając w myśli otwartą możliwość, w której żadna z opcji nie ma więcej racji wydarzenia się niż inne.
takiego argumentu jest
Ta otwarta możliwość — to „wszystko jest równie możliwe” — jest
możliwość-bycia-inną każdej rzeczy, w tym nas samych i świata.
absolutem, którego nie możemy dezabsolutyzować, nie myśląc o nim zarazem na nowo jako o absolucie. Warto zatrzymać się nad tym punktem, gdyż opiera się na nim cały obecny wywód. Korelacjonista mówi nam: „Gdy
Ale powiedzieć, że możemy coś takiego pomyśleć — raz jeszcze:
twierdzę, że opcje metafizyczne dotyczące tego, co w sobie — nazwijmy je M1 i M2 — są równie możliwe, to »możliwość« oznacza możliwość z niewiedzy. Przez to wyrażenie chcę powiedzieć, że ta możliwość odsyła po prostu do faktu, iż nie wiem,
bowiem na myślowej dopuszczalności możliwego bycia-innym
która z opcji jest słuszna — M1 czy M2. Nie chcę jednak powiedzieć, że M1 ani M2 nie są same w sobie konieczne; konieczność jednej z tych opcji jest być może rzeczywista, aczkolwiek niezbadana. Opcja spekulatywna jest trzecią opcją, polegającą
do
na twierdzeniu, że M1 i M2 są rzeczywistymi możliwo$ciami, zatem wydarzyć się może tak jedna, jak i druga, a nawet jedna po drugiej. Ze swej strony jednak utrzymuję, że nie wiemy, która z tych trzech opcji — 1: konieczność M1; 2: konieczność
Sama idea różnicy między w-sobie a dla-nas nigdy by w tobie nie
M2; 3: rzeczywista możliwość M1 i M2 — jest prawdą. Twierdzę więc, że mamy do czynienia z trzema możliwościami
doświadczenie myślenia czerpie więc swą potężną siłę z głębokiej
88
damentalnej kwestii: jeśli twierdzisz, że twój sceptycyzm wobec wszelkiego poznania absolutu opiera się na jakimś
argumencie,
nie po prostu na wierze czy opinii — to musisz przyznać, że sedno argumentacji jest to, że
to tyle co powiedzieć, że
do
pomyślenia. Otóż sednem twej
możemy
pojąć możliwość-nie-bycia/
możemy pomyśleć absolutność tego,
co możliwe dla każdej rzeczy. Tylko za taką cenę można odróżnić to, co
w
sobie
od tego, co
dla
nas, różnica ta opiera się
absolutu w stosunku do tego, co dane. Twoje ogólne narzędzie dezabsolutyzacji działa tylko po przyznaniu, że to, co filozof spekulatywny uznaje za absolut, jest rzeczywiście
możliwe
pomyślenia jako absolut. Lepiej: jest rzeczywiście my-
ślane — myślane przez ciebie — jako absolut, bo w przeciwnym razie
nigdy
idealistą
nie
przyszłoby
subiektywnym
ci
do
głowy
nie
być
albo idealistą spekulatywnym.
zakiełkowała, gdybyś nie doświadczył być może najbardziej zadziwiającej mocy ludzkiej myśli: tego, że ma ona dostęp do własnego możliwego niebytu — że wie o własnej śmiertelności. Twoje prawdy, która jest w nie włączona: »dotknąłeś« nie mniej niż 89
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
3. Zasada faktualności
absolutu, jedynego prawdziwego, a z jego pomocą zniszczyłeś
Korelacjonizm nie może więc dezabsolutyzować naraz obu swych
wszystkie fałszywe absoluty metafizyki — czy to realistyczne, czy idealistyczne.
zasad; do dezabsolutyzacji jednej z nich potrzebuje zawsze abso-
lutyzacji tej drugiej. Zatem są dla nas otwarte dwie drogi ucieczki
Możesz więc oczywiście rozróżniać możliwość z niewiedzy
spod władzy koła korelacji: absolutyzacja korelacji bądź absolu-
i możliwość absolutną. Tyle że rozróżnienie to zawsze będzie się
tyzacja faktyczności. Ale skoro zdyskwalifikowaliśmy już opcję
opierało na tym samym argumencie: daje się pomyśleć, że to ab-
metafizyczną, odrzucając dowód ontologiczny, to nie potrafiliby-
solutnie możliwe, iż to, co w sobie, jest inne niż to, co dane —
śmy obrać drogi idealistycznej, uwikłanej w konieczność rzeczy-
i właśnie dlatego to, co uważam za rzeczywiście możliwe, być
wistą, zgodnie z którą określony byt czy rodzaj bytu absolutnie
może nie jest rzeczywiście możliwe. Tym samym jesteś wciągnięty
musi istnieć (Duch, Wola, Życie). Pozostaje nam więc obrać drogę
w regressus ad infinitum: ilekroć stwierdzisz, że to, co nazywam
faktyczności, upewniając się, czy również jej absolutyzacja nie
rzeczywistą możliwością, jest tylko możliwością z niewiedzy,
prowadzi na powrót do tezy dogmatycznej.
uczynisz tak na mocy rozumowania mającego za wyłączną podstawę — i na tej podstawie wciąż dyskwalifikującego idealizm,
>k ko*k
innego z twych głównych adwersarzy — pojmowanie możliwości, którą w zamierzeniu dezabsolutyzujesz, jako absolutu. Inaczej
Wydaje się, że osiągamy cel, którym jest wskazanie w kole luki
mówiąc, nie mogę pomyśleć bezracji — będącej równą, jednakową
pozwalającej nam przebić się przez nie na drugą stronę, aż do ab-
możliwością wszystkiego — jako relatywnej wyłącznie do myśle-
solutu. Spróbujmy więc uściślić sens absolutyzacji faktyczności.
nia; tylko pojmując ją jako absolut, mogę dezabsolutyzować każdą
Powiedzieliśmy, że poszukiwany absolut nie może być absolu-
opcję dogmatyczną”.
tem dogmatycznym; nieprawomocność dowodu ontologicznego przekonała nas, że wszystkie metafizyki — w tym również subiek-
Rozumiemy teraz, gdzie leży wewnętrzna luka koła korelacji,
tywistyczne metafizyki wieczystego Korelatu — powinny być od-
dzięki której możemy zachwiać jego obroną: argumentacja dez-
rzucone, a wraz z nimi wszelkie twierdzenia w rodzaju: taki a taki
absolutyzująca, pozornie nieskazitelna,
byt, taki a taki rodzaj bytu absolutnie musi istnieć. Musiał zostać
jest
absolutyzacji
skuteczna tylko
dzięki
milczącej
dwóch
odsłonięty absolut, który nie jest absolutnym bytem. I dokładnie
swoich
decyzji. Albo wybieram — przeciw idealizmowi — dez-
jednej
z
to osiągamy, absolutyzując faktyczność: nie twierdzimy, że jest
absolutyzację korelacji, ale za cenę absolutyzacji faktyczności.
konieczne, by istniał jakiś określony byt, lecz że jest absolutnie
Albo też wybieram przeciw opcji spekulatywnej dezabsolutyzację
konieczne, by każdy byt mógł nie istnieć. Jest to jak najbardziej
faktyczności. Poddaję ją wówczas prymatowi korelacji (każda
teza spekulatywna — myślimy absolut — a zarazem niemetafizyczna
myśl musi być skorelowana z aktem myślenia), twierdząc, że fak-
— nie myślimy niczego (żadnego bytu), co byłoby
tyczność jest prawdziwa tylko dla mnie, nie zaś z konieczności
Absolutem jest absolutna niemożliwość bytu koniecznego. Nie
w sobie. Płacę za to jednak idealistyczną absolutyzacją korela-
opowiadamy się już za żadnym wariantem zasady racji — tym,
absolutem.
cji, gdyż moja możliwość-nie-bycia staje się nie do pomyślenia,
że każda rzecz ma rację konieczną, by istnieć raczej tak niż inaczej
jeśli w założeniu miałaby być jedynie korelatem aktu myślenia.
— lecz za absolutną prawdziwością zasady
90
bezracji. Nic nie 91
3. Zasada faktualności
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
ma racji istnienia i trwania takim, jakie jest; wszystko musi bez
caelo od tego, co do pomyślenia dla nas. Zasada niesprzeczności
żadnej racji móc nie istnieć i/lub móc być innym, niż jest.
jest więc anhipotetyczna w zakresie tego, co do pomyślenia, lecz
Chodzi tu jak najbardziej że nawet o zasadę
o pewną zasadę; można rzec,
anhipotetyczną, nie tyle w sensie, jaki
nie tego, co możliwe. Zasada bezracji natomiast okazuje się nie tylko anhipo-
temu terminowi nadawał Platon, gdy określał nim Ideę Dobra,
tetyczna, lecztakże
ile w sensie arystotelesowskim. Przez zasadę anhipotetyczną
możemy zanegować jej absolutnej ważności, nie zakładając za-
Arystoteles rozumiał pierwsze twierdzenie, niededukowalne
razem jej absolutnej prawdziwości. Sceptyk może sformułować
z innych, którego dowód jednak istnieje'. Dowód ten, który mo-
samą ideę różnicy między tym, w sobie, a tym, co dla nas, tylko
żemy nazwać „niebezpośrednim” albo „refutacyjnym”, nie polega
przypisując zarazem temu, co dla nas, brak racji bycia — brak
na dedukcji zasady z jakiegoś innego twierdzenia, jak w dowo-
w założeniu absolutny. To dlatego, że możemy pomyśleć przysłu-
dzie „bezpośrednim” — w takim razie nie byłaby to zasada — lecz
gującą temu, co w sobie, absolutną możliwość bycia innym niż to,
na wykazaniu, że kto kontestuje prawdziwość owej zasady, ten
co dla nas, argument korelacjonistyczny może być skuteczny. Tym
z konieczności popada w niespójność. Dowodzimy więc zasady,
samym anhipotetyczność zasady bezracji dotyczy jednakowo tego,
nie dedukując jej, lecz wykazując, że ten, kto ją kontestuje, może
co w sobie, i tego, co dla nas; kontestować tę zasadę to ją uprzed-
ją kontestować, tylko gdy zakłada jej prawdziwość — czyli same-
nio założyć; kontestować jej absolutność to również ją zakładać.
mu się obala. Arystoteles może widzieć w niesprzeczności taką zasadę, dowodliwą metodą refutacyjną, ponieważ jej kontestacja
absolutna, jak bowiem widzieliśmy, nie
Ten punkt stanie się zrozumiały, jeśli możliwość-bycia-innym-bez-racji odniesiemy do idei czasu
zdolnego zarówno
zakłada — jeśli chce się powiedzieć cokolwiek, co miałoby sens
wszystko zlikwidować, jak i wyłonić. Czas taki bowiem sam nie
— jej poszanowanie”. Między zasadą bezracji a zasadą niesprzecz-
jest do pomyślenia jako zdolny do emergencji bądź do samolikwi-
ności zachodzi jednak podstawowa różnica: Arystoteles na dro-
dacji — chyba że wewnątrz jakiegoś czasu, czyli w sobie samym.
dze refutacyjnej dowodzi tylko, że nikt nie może
Argument z pozoru zapewne banalny: czas można pomyśleć jako
pomyśleć
sprzeczności, ale nie że sprzeczność jest absolutnie niemożliwa.
samolikwidujący się tylko w czasie, a zatem można go pomyśleć
Zwolennik mocnego modelu korelacjonizmu może więc przeciw-
tylko jako wieczny. Zbyt małą uwagę zwracamy jednak na to,
stawić absolutyzacji tej zasady jej faktyczność — może przystać
że ten banalny argument działa tylko przy założeniu czasu, któ-
na to, że nie może pomyśleć sprzeczności, lecz nie na to, że jest
ry sam w sobie nie jest banalny: czasu zdolnego bez każde
to dowód jej absolutnej niemożliwości. Będzie bowiem twierdził,
zniszczyć
że nic nie dowodzi, iż to, co możliwe w sobie, nie różni się £oto
rzecz w zgodzie z prawami. Czas określony przez rządzące nim stałe prawa daje się
prawo
prawa
fizyki, nie tylko zniszczyć każdą
z powodzeniem pomyśleć jako zdolny się
zlikwidować w czymś innym niż on sam — mianowicie w czasie I
Co do użycia terminu „anhipotetyczny”, por. Arystoteles, Metafizyka, I, 3, 1005b-15. [W najbardziej znanym polskim przekładzie Metafizyki autorstwa Ka-
rządzonym przez inne prawa. Tylko czas zdolny zniszczyć każdą
zimierza Leśniaka óvvnó8erov oddane jest peryfrazą „nie wyprowadzony z innej
określoną rzeczywistość, nie podlegając żadnemu określonemu
zasady”, por. Metafizyka, przeł. K. Leśniak, w: Arystoteles, Dzieła wszystkie, t. 2, Warszawa 2003, s. 669 — przyp. tłum.].
prawu — tylko czas zdolny bez racji ani prawa niszczyć światy
> Ten dowód zob. w: Metafizyka, I, 4. 92
i rzeczy — może być pomyślany jako absolut. Tylko bezracja daje 93
3. Zasada faktualności
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
się pomyśleć jako wieczna, bo tylko bezracja daje się pomyśleć
posłuszeństwem nakazom zasady racji, zgodnie z którą istnieje
jako anhipotetyczna i absolutna. Wolno więc powiedzieć, że moż-
konieczna racja, by było raczej tak (zniszczenie x w określonym
na wykazać
niekonieczności
czasie) niż inaczej (trwanie x bez końca). Nie rozumiemy jednak,
absolutną
konieczność
Inaczej mówiąc: na drodze niebezpośredniego
w jaki sposób miałaby być dana racja nakazująca jako konieczność
dowodzenia można ustalić absolutną konieczność przygodności
opcję zniszczenia, nie zaś opcję zachowania. Zupełne uwolnienie
wszystkiego. Tę przygodność trzeba jednak odróżnić od tego, co nazwa-
ne zniszczenie, jak i wieczne zachowanie określonego bytu mu-
wszystkiego.
się od zasady racji wymaga więc stwierdzenia, że zarówno wiecz-
liśmy tym samym słowem, mówiąc o empirycznej przygodności
szą móc się wydarzyć bez racji. Taka jest przygodność: wszystko
przedmiotów materialnych. Faktyczność pozwala się utożsamić
może się wydarzyć, nawet jeśli nic się nie wydarza, a to, co jest,
z przygodnością w tym sensie, że musi być rozumiana jako po-
pozostaje takie, jakie jest.
zytywna
wiedza
o cechującej wszystko możliwości-bycia-
Tym samym można już przedsięwziąć
spekulatywną
-innym/możliwości-nie-bycia — nie zaś jako pewna możliwość
krytykę korelacjonizmu, bo można już pokazać, że korelacjonizm
z niewiedzy. Przygodność absolutna różni się jednak od przygod-
należy do tej samej szajki co fideistyczna wiara w Inne — łączy je
ności empirycznej w sposób następujący: przygodność empiryczna
zachowana
— którą odtąd określać będziemy tylko jako
mej, mocny model korelacjonizmu sankcjonuje dyskurs religijny
nietrwałość —ozna-
w istocie wierność zasadzie racji. I w rzeczy sa-
cza ogólnie zniszczalność, której przeznaczeniem jest prędzej czy
w ogóle, gdyż nie delegitymizuje możliwości istnienia racji ukry-
później się ziścić. Przeznaczeniem tej książki, tego owocu, tego
tej, nieprzeniknionego zamysłu u zarania naszego świata. Racja
człowieka, tej gwiazdy jest prędzej czy później zniknąć, jeśli pra-
ta stała się niepojęta, została jednak zachowana jako niepojęta
wa fizyczne i organiczne pozostaną takie, jakie były dotychczas.
— zachowana w stopniu wystarczającym, by uznać wartość jej
Nietrwałość oznacza więc możliwy niebyt, który w określonym
ewentualnego transcendentnego objawienia. Taka wiara w osta-
czasie musi stać się rzeczywisty. Przygodność absolutna — którą
teczną Rację odsłania prawdziwą naturę korelacjonizmu mocnego:
jedynie będziemy odtąd nazywali „przygodnością” — oznacza na-
nie porzuca on zasady racji, lecz jest apologią wiary w tę zasadę
tomiast
— wiary, która obywa się bez racjonalności. Spekulacja natomiast
czystą możliwość: możliwość, która być może nigdy bowiem twierdzić, że wiemy, iż nasz
polega, przeciwnie, na tak mocnym akcentowaniu wydostania
świat — choć przygodny — pewnego dnia rzeczywiście się zawali.
się przez myśl poza zasadę racji, że to wydostanie się zyskuje
się nie ziści. Nie możemy
Dzięki zasadzie bezracji wiemy, że jest to realnie możliwe i może
kształt zasady, jedynej, która pozwala nam pojąć, że absolutnie
się wydarzyć bez żadnej racji; wiemy jednak równie dobrze, że nic
brak Racji ostatecznej — ani możliwej, ani niemożliwej do pomy-
tego nie nakazuje. Twierdzenie przeciwne, zgodnie z którym
ślenia. Nie ma nic ani po tej, ani po tamtej stronie widocznej bez-
wszystko musi z konieczności zginąć, byłoby nadal
zasadności tego, co dane — nic oprócz mocy jego zniszczenia, jego
twierdze-
niem metafizycznym. Owszem, teza o nietrwałości wszystkiego
emergencji, jego zachowania; mocy pozbawionej granic i praw.
nie głosiłaby już, że określony byt jest konieczny — w dalszym ciągu opowiadałaby się jednak za koniecznością określonej sytua-
kokodkoj
cji (zniszczenia tej czy innej rzeczy). Byłoby to w dalszym ciągu 94
95
Po skończoności, Fsej o koniecznej przygodności 3. Zasada faktualności
Możemy już uznać, że przeszliśmy na wskroś koła korelacji —
a przynajmniej że przebiliśmy wyjście we wzniesiony m przez nie murze, który oddzielał myślenie od Wielkiego Zewnę trza —
od wiecznego w-sobie, dla którego bytu obojęt ne jest, czy jest myślane, czy też nie. Widzimy już, gdzie się znajduje wąskie przejście, przez które myśli udaje się wyjść poza siebie samą: to poprzez faktyczność, i tylko poprzez nią, możemy sobie utorować drogę ku absolutowi. Ale nawet gdyby rozbicie przez nas koła został o uznane, wciąż mogłoby się wydawać, że zwycięstwo nad korelacjonizmem dokonało się za cenę tak wielkich strat, takich ustęps tw, że w istocie jest ono pyrrusowe. Jedyny absolut, jaki udało nam się ocalić w tym starciu, zdaje się przecież dokładnym przeciwieństwem
tego, co zwykle rozumie się przez ten termin, tymcz asem to na nim
mamy nadzieję oprzeć ścisłą wiedzę. Ten absolut jest wszak niczym innym niż skrajną postacią chaosu, hiper-Chao sem, dla którego nic nie jest— a przynajmniej nie wydaje się — niemo żliwe ani nawet
nie do pomyślenia. W takim razie ów absolut jest na antypodach
poszukiwanej przez nas absolutyzacji, która pozwol iłaby zmatematyzowanej nauce opisać to, co w sobie. Powied zieliśmy, że absolutyzacja matematyki powinna naśladować model kartezjański: trzeba znaleźć pierwszy absolut (analogon Boga), z którego można by wyprowadzić absolut wtóry, czyli absolut matem atyczny (analogon substancji rozciągłej). Otóż mamy pierws zy absolut (Chaos), ale w przeciwieństwie do prawdomównego Boga wydaje się on niezdolny zagwarantować absolutność dyskur su nauki — skoro nie gwarantując bynajmniej żadnego porządku, gwarantuje jedynie możliwość zniszczenia wszelkiego porządku. Spoglądając przez otwartą w ten sposób szczelinę na absolut, odkryjemy w nim moc dosyć groźną — coś jakby głuchego, zdolnego niszczyć rzeczy i światy; zdolnego płodzi ć nielogiczne potwory; zdolnego równie dobrze nigdy nie przejść do czynu; zdolnego — owszem — ziścić każde marzenie, lecz także każdy
koszmar; zdolnego do gorączkowych i bezładnych zmian albo też, przeciwnie, do stworzenia świata, który cały, aż po najskryt-
szy ze swych zakamarków, leży w bezruchu. Jak chmura niosąca
najwścieklejsze burze i najdziwniejsze przejaśnienia z godziną niepokojącej ciszy. Wszech-Moc równa wszechmocy kartezjańskiego Boga, mogąca wszystko — nawet to, co nie do pojęcia. Ale Wszech-Moc bez norm, ślepa, wyzuta z reszty Bożych doskonało-
ści i dorosła do autonomii. Moc bez dobra ani mądrości, niezdatna
do tego, by zagwarantować myśli praw domówność jej idei jasnych i wyraźnych. Coś podobnego do Czasu , ale Czasu niemożliwego do pomyślenia dla fizyki — bo zdolnego bez powodu i bez racji zniszczyć każde z jej praw — ani dla metafizyki — bo zdolnego zniszczyć każdy określony byt, choćby był jakimś bogiem, choćby był Bogiem. Nie jest to czas heraklitej ski, bo nie jest wiecznym prawem stawania się, lecz wiecznym, możliwym i pozbawionym praw stawaniem się wszelkiego prawa . Jest to Czas zdolny zniszczyć nawet samo stawanie się, każąc nasta ć — być może na zawsze — Stałości, Statyczności i Śmierci.
Jak oprzeć dyskurs nauki na takiej katastrofi e? Jak Chaos
mógłby uprawomocnić poznanie ances tralności?
Chcąc zmierzyć się z problemem przej ścia od absolutu pierwszego (chaotycznego) do absolutu pochodne go (matematycznego), musimy przyjrzeć się bliżej przekształ ceniu, jakiemu poddaliśmy pojęcie faktyczności, odkrywając w niej pewną zasadę, nie zaś nieznajomość zasad. Kiedy twierdzeni e: „Wszystko jest możliwe, nawet to, co nie do pomyślenia” było twierdzeniem korelacyjnym, mieliśmy w nim do czynienia z możliwości ą z niewiedzy. Sceptyk chciał przez to twierdzenie powiedzieć , że prawdziwa może być każda z tez o tym, co w sobie, a my nigdy nie będziemy wie-
dzieli, która. Wydawałoby się, że opowiadają c się za absolutnością
Chaosu, nie posunęliśmy się ani o krok naprzód w porównaniu ze sceptykiem w poznaniu tego, co w sobie; zamiast twierdzić,
96 97
3. Zasada faktualności
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
że to, co w sobie, może naprawdę być czymkolwiek, a my nie do-
Orzeczenia te są kluczowe, gdyż wprowadzają zasadę sa-
wiemy się, czym jest, twierdzimy, że to, co w sobie, rzeczywiście
moograniczenia,
może być czymkolwiek, a my o tym wiemy. To, co było traktowa-
Chaosu. Nadzieję na wypracowanie wiedzy absolutnej — wiedzy
ne jako niewiedza — że wszystko jest możliwe — traktujemy teraz
o Chaosie, która nie ograniczałaby się do powtarzania, że wszyst-
jako wiedzę, której treść wydaje się jednak równie nieokreślona
ko jest możliwe — możemy przecież mieć tylko pod warunkiem
co treść najzupełniejszej niewiedzy.
i
autonormalizacji
wszechmocy
sformułowania innych koniecznych twierdzeń o Chaosie poza
Jednakże przy bliższym zbadaniu możemy wskazać wyraźną
tym o jego wszechmocy. Zakłada to jednak odkrycie norm i praw,
i cenną dla nas różnicę w treści tych dwóch twierdzeń. Jeśli twier-
którym sam Chaos miałby się poddawać. Tymczasem ponad mocą
dzenie korelacyjne było po prostu wyznaniem niewiedzy, to dlatego,
Chaosu nie ma nic, co mogłoby zmusić go do ugięcia się przed
że co się tyczy natury absolutu, nic — naprawdę nic — nie mogło być
jakąś normą. Jeśli więc Chaos poddaje się jakiemuś przymusowi,
przez nie wykluczone. Zgodnie z tym twierdzeniem absolut może
to może nim być wyłącznie przymus pochodzący z samej natury
być doprawdy czymkolwiek. Nie dotyczy to faktyczności trakto-
Chaosu — z jego własnej wszechmocy. Otóż jedyną koniecznością
wanej jako absolut. Wiemy bowiem dwie rzeczy, których sceptyk
dla Chaosu jest ta, by pozostawał Chaosem — czyli by nie istniało
nie wiedział: po pierwsze, że przygodność jest konieczna, a zatem
nic, co mogłoby mu się oprzeć; by to, co jest, zawsze pozostawało
wieczna; po drugie, że tylko przygodność jest konieczna. Dalej,
przygodne; by to, co jest, nigdy nie było konieczne. Ale — tu jest
z tej absolutnej konieczności przygodności możemy wywnioskować
pies pogrzebany — jesteśmy przekonani, że bycie tak przygod-
równie absolutną niemożliwość. Jest przecież coś, co zasady naszej
nym, tak niekoniecznym,
wiedzy gwarantują nam jako absolutnie niemożliwe, nawet
do
dla
tego, by
nie
był
w
rzeczywistości
obojętnie
zmusza
byt
czym. Znaczy to, że aby
wszechmocy Chaosu: tym czymś, czego Chaos nigdy nie zdoła
pozostać przygodnym, aby nie stać się koniecznym, byt musi być
wytworzyć, jest byt konieczny. Wszystko może się wydarzyć,
posłuszny nie
wszystko mogło zajść — z wyjątkiem czegoś koniecznego. Koniecz-
bec tego stają się zarazem
na jest bowiem przygodność bytu, nie byt. Na tym polega gruntowna
tego,
różnica między zasadą bezracji a korelacyjną faktycznością; wiemy
polegać racjonalny dyskurs o bezracji — bezracji, która nie była-
już teraz, że żadne
twierdzenie metafizyczne nigdy
obojętnie
jakim
warunkom, które wo-
absolutnymi
własnościami
co jest. Tym samym rozumiemy już, na czym mógłby
nie może
by nonsensem: mógłby to być dyskurs zmierzający do określenia
być prawdziwe. Owszem, możemy sobie wyobrazić, że pośród Cha-
przymusów, przed którymi byt musi się ugiąć, aby móc-nie-być
osu zachodzi emergencja jakiegoś bytu, który de facto byłby nie
i móc-być-innym.
do odróżnienia od bytu koniecznego: bytu wiecznotrwałego, który
Jakie są te warunki i jak możemy do nich dotrzeć?
istniałby wciąż i wciąż jak byt konieczny. Jednakże nie byłby to byt konieczny; nie moglibyśmy o nim powiedzieć, że rzeczywiście bę-
Rozróżniliśmy dwa modele korelacjonizmu: model słaby — kan-
dzie zawsze trwał — jedynie to, że faktycznie aż dotąd nigdy trwać
towski — opowiadający się za możliwością pomyślenia tego,
nie przestał. A zatem jaki teoretyczny zysk mogą nam przynieść
co w sobie, i model mocny, negujący samą taką możliwość.
orzeczenia: konieczna jest tylko niekonieczność, nie może istnieć
Chaos, jakim go dotychczas opisaliśmy, „obiektywizuje” moż-
nic, co musiałoby istnieć?
liwość modelu
98
mocnego,
przyjęliśmy bowiem,
że Chaos 99
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
3. Zasada faktualności
jest zdolny stworzyć to, co nie do pomyślenia, co nielogiczne,
Ponieważ należy oczekiwać, że czytelnik uzna powyższy
sprzeczność. Czy nie moglibyśmy jednak ,„powściągnąć” tej
argument za wyzuty z sensu, najlepiej zrobimy, zaczynając od zba-
mocy Chaosu, czyniąc go tym razem obiektywizacją możliwo-
dania głównych racji, dla których wnioskowanie takie najprawdopodobniej zostałoby odrzucone. Zaczniemy w szczególności od wyłożenia obiekcji, jakie można by wysunąć przeciw samej
ści modelu
słabego
stwierdzić, że Chaos, może
— kantowskiego? Czy nie moglibyśmy aby
pozostał Chaosem, naprawdę
nie
uczynić faktem tego, co nie do pomyślenia? Doprecyzuj-
my: chcemy się dowiedzieć, czy konieczność przygodności nie
idei dowodu dotyczącego niesprzeczności, by następnie wniknąć w jego wewnętrzną logikę.
pociąga za sobą absolutnej prawdziwości dwóch sformułowanych przez Kanta twierdzeń o rzeczy w sobie, które gwarantują
a) Pierwsze, co usłyszymy, to że o bycie wewnętrznie sprzecznym
możliwość jej pomyślenia:
nie można w ogóle nic orzec, gdyż niczym on nie jest. O tym,
1. Rzecz w sobie nie jest wewnętrznie sprzeczna.
co niczym nie jest, nic przecież nie może zostać stwierdzone.
2. Istnieje jakaś rzecz w sobie.
Ale mówiąc tak, przyjmuje się za pewnik to właśnie, co dopiero trzeba wykazać. Skąd bowiem wiadomo, że byt wewnętrznie
Zobaczymy, że te dwa twierdzenia o tym, co w sobie — które
sprzeczny jest niczym? Owszem, realna wewnętrzna sprzeczność
Kant po prostu uznaje, nie uzasadniając ich — mogą w istocie
jest nie do pomyślenia — pytanie jednak, co pozwala nam wy-
być dowiedzione jako absolutnie prawdziwe na mocy zasady
prowadzić z tej myślowej niemożliwości niemożliwość absolut-
bezracji. Przyjrzyjmy się temu.
ną. Na próżno zatem przeciwstawia się wyłożonej argumentacji tę obiekcję, że
o wewnętrznej sprzeczności nic nie można po-
wiedzieć, bo to, co wewnętrznie sprzeczne, niczym nie jest. Tym
kok *
samym twierdzi się przecież coś o bycie wewnętrznie sprzecznym Mamy już dwa twierdzenia ontologiczne dotyczące bezracji:
— to mianowicie, że ńie jest on absolutnie niczym — i twierdzi
1. Żaden byt konieczny nie jest możliwy.
się tak bez uzasadnienia, w przeciwieństwie do krytykowanego
2. Przygodność bytu jest konieczna.
argumentu.
b) Następnie usłyszymy, że podobne rozumowanie z koTe dwa twierdzenia są niewątpliwie równoznaczne, lecz odmien-
nieczności skazane jest na pefitio principii. Niesprzeczność jest
ne sposoby ich sformułowania pozwolą nam wywieść z nich
wszak założeniem każdej racjonalnej argumentacji. Usiłowanie
prawdziwość
dwóch twierdzeń Kanta o tym, co w sobie.
1. Oto pierwsza teza: byt absolutnie był
wewnętrznie
niemożliwy,
gdyby
sprzeczny,
bowiem
byłby
też
jakiś
jest byt
Obiekcja ta ponownie błędnie rozpoznaje to, co staramy się
konieczny.
wykazać. Nie negujemy bowiem tego, że sprzeczność jest mi-
Tymczasem byt konieczny jest absolutnie niemożliwy, zatem taka
nimalną normą wszelkiej argumentacji. Ta zasada sama z siebie
jest również wewnętrzna sprzeczność.
nie może jednak gwarantować swej absolutnej niemożliwości;
100
wewnętrznie
sprzeczny
wykazania, że niesprzeczność jest prawdą, jest więc wewnętrznie sprzeczne, bo przez samo to rozumowanie uznajemy już to, co dopiero jest do wykazania.
101
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
3. Zasada faktualności
wyraża ona tylko normę tego, co możliwe do pomyślenia, nie tego, co możliwe. Widać to już u Arystotelesa: udawało mu
się wykazać konieczność zasady niesprzeczności dla myślenia, ale nie dla tego, co w sobie. W naszym rozumowaniu jesteśmy więc, owszem, posłuszni tej zasadzie, niemniej rozumowanie to nie jest koliste, bo wychodzi od wyłącznie myślowej niemożliwości sprzeczności (niemożliwość tę uznajemy), by dojść następnie do jej właściwej niemożliwości — co jest osobną tezą. Nasze rozumowanie byłoby koliste tylko wówczas, gdybyśmy przyjmowali w nim za pewnik niemożliwość
sprzeczności.
Ale to nie absolutna niemożliwość sprzeczności nadaje temu dowodowi ważność; to absolutna niemożliwość konieczności, wykazana w anhipotetycznej zasadzie bezracji. To dlatego, że byt nie może być konieczny — a nie dlatego, że musiałby z konieczności być logicznie spójny — wnioskujemy niemożliwość sprzeczności. c) Wówczas jednak pojawi się kolejna obiekcja: rozumowanie jest jak najbardziej koliste, bo zakłada to, co jest do okazania, mianowicie absolutną (nie tylko myślową) niemożliwość sprzeczności. Jeśli bowiem nie uznaje się absolutnej wartości sprzeczności — to dlaczego ze sprzeczności wnioskować tylko o konieczności bytu, a nie równie dobrze o jego przygodności? To przecież dlatego, że sprzecznością wydaje nam się twierdzenie, iż coś może być naraz konieczne i przygodne, wywodzimy z bytu-sprzecznego określone twierdzenie: byt-konieczny, nie jego przeciwieństwo: byt-przygodny. Ale dlaczego Chaos, skoro przedstawiony jest jako zdolny do tego, co nie do pomyślenia, nie miałby uczynić prawdą twierdzenia: „„to, co jest konieczne, jest przygodne”? Odrzucać je to uznawać już to, co podobno dopiero się ustala: absolutną wartość niesprzeczności. Ta obiekcja jest najpoważniejsza. Żeby ją odeprzeć, musimy wniknąć w wewnętrzną logikę dowodu.
102
W filozofach powszechnego stawania się widzi się często głosicieli realnego istnienia sprzeczności. Ideę rzeczywistej sprzecz -
ności interpretuje się wówczas jako ideę strumienia, w którym
wszystko bezustannie staje się innym, byt bezustannie przecho dzi w niebyt, a niebyt — w byt. Głęboko niewłaściwe wydaje nam się Jednak łączenie tezy o rzeczywistej sprzeczności z tezą o władającym wszystkim strumieniu. Przedstawiliśmy już swoją interpretację powszechnego stawania się wszystkiego: to Chaos tak chaotyczny, że nawet stawanie się może w nim powstać i zginąć. Otóż jedynym, co w tym Chaosie nie mogłoby ani powstać , ani zginąć, jedynym, co byłoby wolne od wszelkiego stawani a się i wszelkich przekształceń, czystą Niezmiennością, o którą rozbijałaby się nawet wszechmoc przygodności — byłby właśnie Byt Wewnętrznie Sprzeczny. To zaś ze ściśle określonej przyczy ny: taki byt nie mógłby stać się innym, niż jest, ponieważ nie byłoby dlań żadnej odmienności, w którą mógłby się przeistoczyć. Załóżmy bowiem, że byt sprzeczny istnieje; cóż mogłoby się z nim dziać? Czy mógłby przejść w niebyt? Ależ on jest sprzeczny; gdyby zdarzyło mu się nie być, w dalszym ciągu byłby w tej właśnie mierze, w jakiej by go nie było — w ten sposób pozostawałby w zgodzie ze swą paradoksalną „istotą”. Czyniłby bowiem prawdą twierdzenie: „,to, co jest, nie jest, a to, co nie jest, jest”.
Czy powiemy, że w takim razie nie bardziej można stwierd zić, że on jest, niż że go nie ma? Ależ z pewnością nie: założyliśmy, że ów sprzeczny byt istnieje. Hipotetycznie więc byt ów istnieje. Ograniczmy się więc do zbadania, w jaki s posób byt wewnętr znie sprzeczny może istnieć. Otóż widzimy, że bytowi takiemu przypadałoby w udziale istnieć również wtedy, gdy przytrafiałoby mu się nie istnieć. Gdyby więc byt ów istniał, byłoby niemożl iwe, by poczciwie zaprzestał istnienia; nieulękły, przyswoiłby sobie w swym bycie fakt swego nieistnienia. Ten Byt byłby więc — jako byt rzeczywiście sprzeczny — doskonale wieczny. 103
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
3. Zasada faktualności
Zarazem byt ów byłby niezdolny do tego, by zaznać jakiego-
we własną najwyższą tożsamość tak różnicę, jak i stawanie się.
kolwiek rzeczywistego stawania się; nie mógłby przecież stać się
Byt w najwyższym stopniu wieczny, bo równie dobrze czasowy,
innym, gdyż tym innym mógłby wyłącznie już być. To bowiem,
co wieczny, równie dobrze procesualny, co niezmienny.
czym byt ów nie jest — skoro jest sprzeczny — jest właśnie tym,
Możemy teraz wskazać błąd zawarty w wyłożonej wcześ-
czym on zawsze-już jest. Sama idea określenia — bycia takim czy
niej obiekcji. Polegała ona na twierdzeniu, że we wnioskowaniu
innym, raczej tym niż czym innym — implodowałaby za sprawą
prowadzącym od bytu wewnętrznie sprzecznego do bytu koniecz-
wprowadzenia bytu wewnętrznie sprzecznego w obręb bytu. Taki
nego opieraliśmy się na założeniu niesprzeczności, bo w przeciw-
byt byłby „,czarną dziurą różnic”: każda odmienność nieuchronnie
nym razie równie dobrze naszym punktem dojścia mogłaby być
by się w nią zapadała, ponieważ innobyt tego monstrum przez
przygodność. Ale o bycie sprzecznym z pewnością
sam fakt bycia innym od niego musiałby nie być innym od niego.
powiedzieć, że jest naraz konieczny i niekonieczny; tym samym
Rzeczywistej sprzeczności w żaden sposób nie można więc utoż-
w istocie mówimy wciąż o najwyższej konieczności, nadal bo-
samić z tezą o powszechnym stawaniu się, gdyż w stawaniu się
wiem likwidujemy wszelki wymiar odmienności, mogący zara-
rzeczy są czymś,
zić ów byt jakąś zmianą. Możemy o tym bycie powiedzieć
a potem
czymś innym; rzeczy są, a potem
nie są. Nie ma w tym żadnej
sprzeczności, bo nic nigdy nie
wszystko, ale tym samym
czynimy
możemy
coś, co ma konsekwencje,
jest równocześnie czymś i przeciwieństwem tego czegoś, czymś
gdyż w ten sposób znosimy
istniejącym i nieistniejącym. Byt rzeczywiście nielogiczny jest
wszelką możliwość pomyślenia innobytu owego bytu; jedyną
raczej systematyczną destrukcją minimalnych warunków wszel-
możliwością przywrócenia różnicy,
wszelkie
różnice, niszczymy
a więc możliwego myślowo
kiego stawania się: zniesieniem wymiaru różnicy niezbędnego
stawania się, jest rezygnacja z przyznanego sobie prawa do twier-
do rozwoju jakiegokolwiek procesu i wchłonięciem tego wymiaru
dzeń sprzecznych.
w bezkształtny byt, który może tylko jedno: zawsze-już być tym,
Dzięki zasadzie bezracji wiemy zatem, dlaczego niesprzecz-
czym nie jest. Dlatego to nie przypadek, że największy filozof
ność jest prawdą ontólogiczną, i to prawdą absolutną: dlatego
sprzeczności — Hegel — nie był filozofem suwerennego stawania się,
że jest konieczne, by to, co jest, było określone w taki a taki sposób,
lecz przeciwnie, filozofem absolutnej tożsamości, tożsamości toż-
ażeby dzięki temu mogło
stawać
się i być określonew inny
samości i różnicy. Hegel bowiem bardzo wyraźnie dostrzegł, że Byt
sposób. Trzeba, by to było tym, nie zaś tamtym albo czymkol-
konieczny par excellence może być tylko Bytem, który nie miałby
wiek innym, ażeby to coś mogło stać się tamtym albo czym-
nic wobec siebie zewnętrznego; który nie byłby ograniczony przez
kolwiek innym. Rozumiemy więc, że niesprzeczność,
żadną inność. Byt najwyższy mógłby być tylko bytem trwającym
oznaczając bynajmniej jakiejś stałej istoty rzeczy, za sens onto-
w sobie nawet wówczas, gdy przechodzi w coś innego; Bytem za-
logiczny
wierającym w sobie sprzeczność jako moment własnego rozwoju;
mówiąc,
ma
konieczność
wszechmoc
przygodności
nie
— inaczej
Chaosu.
Bytem czyniącym prawdą najwyższą sprzeczność nie-stawania-się-niczym, nawet wówczas, gdy stawałby się innym. Oto Byt
Leibniz ustanowił racjonalność metafizyczną na fundamencie
najwyższy wiecznie spoczywający w sobie, bo wchłaniający
dwóch absolutnie obowiązujących zasad: zasady niesprzeczności
104
105
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
3. Zasada faktualności
i zasady racji”; Hegel dostrzegł, że absolutna kulminacja zasa-
by je przekierować na tor inny niż racjonalny dyskurs. Naszym
dy racji (kulminacja wiary w konieczność tego, co jest) wymu-
zdaniem to nie ateista, lecz raczej wierzący — we właściwej mu
sza dewaluację zasady niesprzeczności; korelacjonizm mocny,
dziś sceptyczno-fideistycznej postaci — utrzymuje, że pytanie Lei-
wittgensteinowsko-heideggerowski, narzucił wspólną dezabsoluty-
bniza jest dla rozumu wyzute z sensu. Dzięki temu może nadać
zację zasady racji i zasady niesprzeczności; zasada bezracji uczy nas,
temu pytaniu sens czysto religijny, czyniąc byt przejawem cudu,
fałszywa,
cudownym wyrwaniem z nicości; cudu, który — skoro nie wymu-
prawdziwa.
sza go żadna konieczność — może być przedstawiony jako kruchy,
2. Przejdźmy do drugiego zagadnienia; jest nim udowodnienie
się tym, że coś jest, sądzi bowiem, że rozumie, iż dzieje się tak
że ponieważ zasada
zasada
racji jest
niesprzeczności
absolutnie
jest absolutnie
odwracalny. Fideista jest w gruncie rzeczy kimś, kto zachwyca tezy, zgodnie z którą rzeczywiście istnieje jakaś rzecz w sobie
bez żadnej przyczyny — że istnienie jest czystym darem, który
— jakaś sfera tego, co w sobie, a nie wyłącznie sfera zjawiskowa
mógłby się nie wydarzyć.
tego, co dla nas (nazwiemy to tezą o „jest”*). W gruncie rzeczy
Mamy zatem przeciwstawić się dwóm stanowiskom: temu,
sprowadza się to do namysłu nad pytaniem Leibniza: dlaczego
które utrzymuje, że udziela racjonalnej odpowiedzi przez powo-
jest raczej coś niż nic? Chodzi bowiem o ustalenie, że absolutnie
łanie się na Boga/Zasadę; temu, które utrzymuje, że uwalnia całe
konieczne jest, by istniało jakieś w-sobie, a więc że nie może
zagadnienie od racjonalności, powierzając je Bogu/Innemu. Ina-
ono zapaść się w nicość — tymczasem sfera dla-nas jest z istoty
czej mówiąc, musimy poddać krytyce tak dogmatyczne rozwiąza-
przemijalna, bo skorelowana z istnieniem istot myślących i/lub ży-
nie problemu, jak i jego ironiczne zniesienie, którego teoretyczny
wych. Musimy więc dowieść, że wraz z unicestwieniem życia nie
sceptycyzm prowadzi naprawdę (otwarcie lub nie) do utrzymania
wszystko zapadłoby się w otchłań; że świat-w-sobie przetrwałby
w mocy sensu religijnego, będąc jedynym zdolnym celebrować
likwidację wszelkiej relacji-do-Świata.
jego głębię.
Nie chodzi jednak o to, by postawić i rozwiązać tę kwestię
Wobec tej dwojakiej możliwości nadania problemowi wyż-
jak metafizycy, to znaczy odkrywając istnienie jakiejś pierwszej
szego sensu — sensu, który w obu wypadkach prowadzi aż do bo-
przyczyny, jakiegoś Najwyższego Bytu, mającego być racją cze-
skości — stanowisko spekulatywne nakazuje traktować problem
gokolwiek w ogóle. Chodzi raczej o to, by ją rozwiązać na sposób
prozaicznie. Chodzi o to, by całą kwestię oddramatyzować — by
nieteologa (bez odwołania do racji ostatecznej), a także niefideisty.
przywrócić jej właściwy wymiar: nie żaden, ale drugorzędny.
Staramy się więc odrzucić
dwa
sposoby widzenia tego zagad-
nienia: perspektywę metafizyka, rozstrzygającego je za pomocą
Kwestia
musi
zostać rozwiązana, ponieważ utrzymywanie,
że jest nierozwiązywalna lub pozbawiona sensu, legitymizuje jej
zasady racji i przez odwołanie do Racji najwyższej, oraz perspek-
celebrację — ale jej rozwiązanie nie powinno nas wynieść na wy-
tywę fideisty, ironicznie stwierdzającego, że zagadnienie nie ma
żyny pierwszej przyczyny, a jedynie przypomnieć o jej wiecznej
dla filozofii żadnego sensu, nie po to jednak, by je znieść, lecz
nieobecności. Trzeba się uwolnić od tego problemu — a uwolnić się od niego to nie tylko go rozwiązać, lecz także narzucić mu
3
Zob. np. Zasady filozofii, czyli monadologia, $ 31-32.
* Fr. la these du cil y a» (przyp. tłum.).
106
rozwiązanie, które powinno być rozczarowujące, tak by jego najcenniejszą naukę stanowiło to właśnie rozczarowanie. Jedyna 107
3. Zasada faktualności
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
słuszna postawa wobec problemu tego rodzaju sprowadza się więc
nie przystając jednak na jej interpretację mocną. Można by rzec:
do stwierdzenia, że gra nie toczy się o dużą stawkę i że odczuwane
owszem, jeśli jest jakieś coś, to musi ono być przygodne, to jed-
w jego obecności vibrato duszy, sarkastyczne czy głębokie, jest
nak w żaden sposób nie dowodzi, że musi
nie na miejscu. Jednym ze spekulatywnych kryteriów należytego
jeśli istnieją, z konieczności muszą być faktami; nic nie zmusza
rozwiązania powinno być uczucie otrzeźwienia, z jakim czytelnik
jednak do tego, by istniały faktualne rzeczy. Tym samym pyta-
pojmie to rozwiązanie, mówiąc sobie: „A więc to tylko tyle...”.
nie: „dlaczego jest raczej coś niż nic?” przybiera dla nas kształt
Pokuśmy się zatem o rozwiązanie deflacjonistyczne.
następujący:
Derywacja „.jest” sprowadza się w gruncie rzeczy do uściś-
ograniczającej się do interpretacji słabej -
czy
można
zasady
coś istnieć; rzeczy,
— w opozycji do poprzedniej tezy, uzasadnić
inter-
lenia sensu twierdzenia, od którego wyszliśmy: faktyczność jest
pretację mocną
absolutna, ona sama nie jest pewnym faktem, który mógłby w rze-
została przyjęta, ustalilibyśmy, że z konieczności coś musi istnieć,
bezracji? Gdyby ta interpretacja
czywistości nie zachodzić. Sensem zasady bezracji jest twierdzenie,
bo z konieczności musi istnieć coś przygodnego.
że faktyczność nie jest jednym z wielu faktów w świecie; nie ma fak-
Chcąc wykazać prawowitość interpretacji mocnej, zacznijmy
tów oraz faktyczności faktów towarzyszącej im jako jeden jeszcze,
od założenia, że słuszna byłaby jedynie interpretacja słaba. Co do-
dodatkowy fakt. Mogę bowiem wątpić w wieczność faktów — ale nie
kładnie powinniśmy w takim razie słusznie twierdzić? Należałoby
mogę tak samo wątpić w wieczność faktyczności, nie przywracając
powiedzieć, że jest faktem — nie zaś koniecznością — że istnieją
jej natychmiast jako absolutu. Możemy jednak rozumieć to twier-
rzeczy faktualne. Nawet więc to, że istnieje faktyczność, musia-
dzenie — o niefaktyczności faktyczności — na dwa sposoby, które
łoby zostać uznane za pewien fakt, bo gdyby nie było nic, nic nie
nazwiemy słabą
i mocną
interpretacją zasady bezracji.
byłoby faktualne, czyli nie byłoby żadnej faktyczności. Czy mogę
Interpretacja słaba tej zasady ma postać następującą: mówić,
jednak opowiadać się za tą tezą, nie stwierdzając zarazem faktycz-
że przygodność jest konieczna, to tyle co mówić, że jeśli cokol-
ności faktyczności, niejako faktyczności drugiego rzędu? Należa-
wiek jest, to musi być przygodne. Interpretacja mocna natomiast
łoby stwierdzić, że istnieje faktyczność pierwszego rzędu — byłaby
brzmiałaby: mówić, że przygodność jest konieczna, to mówić za-
to faktyczność rzeczy, mocą której każda określona rzecz, każda
równo, że każda rzecz musi być przygodna,
jak i że muszą istnieć
określona struktura może nie istnieć — oraz faktyczność drugiego
rzeczy przygodne. Zgodnie z interpretacją słabą nie jest to faktem
rzędu, faktyczność faktyczności rzeczy, mocą której faktyczność
— jednym z wielu faktów — że rzeczy są raczej faktualne niż niefak-
pierwszego rzędu mogłaby nie być rzeczywista z braku rzeczy,
tualne; zgodnie z interpretacją mocną nie jest też faktem — jednym
które byłyby
z wielu faktów — że rzeczy faktualne raczej są, niż ich nie ma.
bezracji, dostrzeżemy jasno, że powyższa teza sama się obala.
faktualne. Ale gdy wrócimy do podstaw zasady
Jeśli uznajemy zasadę bezracji, to musimy też uznać co naj-
Żeby wątpić w konieczność czegokolwiek, muszę przecież, jak
mniej interpretację słabą; minimalnym sensem tej zasady jest,
widzieliśmy, przyznać, że faktyczność tego czegoś daje się pomy-
że jeśli coś jest, to musi być przygodne. Odrzucając interpretację
śleć jako absolutna; żeby świat w całości mógł być pomyślany jako
słabą, odrzuca się zasadę bezracji. Skoro hipotetycznie traktujemy
mogący nie istnieć albo nie być takim, jaki jest, muszę przyznać,
ją jako przyjętą — traktujemy tak również interpretację słabą. Moż-
że jego możliwy niebyt, jego faktyczność, mogę pomyśleć jako
na by natomiast z powodzeniem przystać na zasadę faktualności,
absolut (że jest ona czymś więcej niż korelatem myśli). Inaczej
108
109
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
3. Zasada faktualności
Jeszcze — żeby dostrzec w sobie samym śmiertelnika , muszę uczynić swą śmierć, swój możliwy niebyt, możliwości ą absolutną. Nie rozumiem więc, jak mógłbym wątpić w absolu tność faktyczności, nie przywracając jej natychmiast jako absolutnej. Z chwilą gdy stwierdzam, że faktyczność rzeczy (faktyczność pierwszego rzędu) jest faktem, przyznaję przecież, że faktyczność faktyczności (faktyczność drugiego rzędu) daje się pomyśleć jako absolut. Tym samym jestem schwytany w regressus ad infini tum: jeśli mówię, że z kolei faktyczność drugiego rzędu jest faktem , to przyznaję, że faktyczność trzeciego rzędu jest absolutem i tak dalej. Inaczej mówiąc, zwątpienie w konieczność faktyc zności samo się obala, bo jako akt myślenia zakłada absolu tność faktyczności negowaną w treści tegoż myślenia. Faktyczność nie daje się więc niJak pomyśleć jako pewien fakt, jeden z wielu faktów w świecie; nie jest faktem to, że rzeczy są faktualne, i nie jest faktem to, że są rzeczy faktualne. Jedyną spójną interpretacją zasady faktualności może zatem być tylko i wyłącznie interpretacja mocna : istnienie rzeczy faktualnych nie jest faktem, lecz absolutną koniec znością. Pojawia się jednak kolejna obiekcja, którą ponow nie wyrazimy w mowie niezależnej: „Twoja teza jest błędna z następującego powodu: przygodność dotyczy w rzeczywistoś ci zarówno »faktów pozytywnych«, czyli zaistniałych rzeczy lub wydarzeń, które mogłyby nie istnieć (jak na przykład fakt: »ta kartka leży na moim stole), jak i »faktów negatywnych«, czyli niezaistniałych rzeczy lub wydarzeń, które mogłyby istnieć (na przykład: »dziś nie pada deszcz«). Twierdzić, że przygodność jest konieczna, to tyle co twierdzić, że istnienie czegoś nieistniejącego, co mogłoby istnieć (faktów negatywnych, które nie mają żadnej racji, by pozostawać negatywnymi), jest konieczne na równi z istnie niem czegoś istniejącego, co mogłoby dłużej nie istnieć. Dlaczego w takim razie nie stwierdzić, że przygodność może trwać Jako przyg odność samych tylko faktów negatywnych? Istniałoby wtedy nieistniejące, które mogłoby zaistnieć, lecz nie istniałoby nic istniejącego,
mogącego nie istnieć. W łonie Chaosu wszystko pozostawałoby »w możności«, a faktyczność nie byłaby zniesiona, skoro fakt negatywny pozostaje faktem. Przygodność dotyczyłaby tylko czystych
ewentualności, pewnych skłonności do bytu, z których żadna by się nie zaktualizowała; trwanie skłonności jako czystych skłonności byłoby przygodne, faktycznie jednak żadna z nich by się nie zaktualizowała. Koniec końców, jeśli się zgadzamy, że jakiś byt może faktycznie wciąż i wciąż trwać, to musimy zgodzić się również, że wszystko, co nie istnieje, może faktycznie utrzymywać się wciąż i wciąż w swoim bycie wirtualnym”. Obiekcję tę można odrzucić w sposób następujący: nasz adwersarz nie neguje tego, że faktyczność można pomyśleć jako absolut, twierdzi jednak, że absolutność tę możemy rozumieć jako absolutność — ewentualnie — wyłącznie faktów negatywnych. Konieczność faktyczności nie gwarantuje już więc istnienia faktów pozytywnych. Ale przyznając, że faktyczność można pomyśleć jako absolut, przyznaje się a fortiori, że można ją pomyśleć. Otóż nie mogę jej myśleć inaczej, niż jako zarówno możliwości nieistnienia
dla tego, co istnieje, jak
i możliwości istnienia dla nieistnieją-
cego; trwanie tych dwóch sfer, istnienia i nieistnienia, stanowi warunek pojęciowej możliwości faktyczności. Mogę bowiem rozumieć tę czy inną rzecz istniejącą jako przygodną, ale nie mogę Jako przygodnego rozumieć samego istnienia (to znaczy tego, że jest w ogóle coś, co istnieje). Likwidacja wszelkiego istnienia jest przecież dla mnie zupełnie nie do pomyślenia; stawanie-się-nieistniejącym daje się pojąć tylko jako stawanie się określonego istniejącego, nie jako stawanie się istnienia w ogóle. Uznając, że coś istniejącego może przestać istnieć, a ponadto że ta możliwość jest ontologiczną koniecznością, uznajemy zarazem, że istnienie w ogóle tego, co istnieje, tak samo jak w ogóle nieistnienie tego, co nie istnieje, są dwoma niezniszczalnymi biegunami, dzięki którym do pomyślenia jest zniszczalność każdej rzeczy. Tak samo jak nie mogę pojąć niebytu istnienia jako takiego, tak w rezultacie
110 111
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
3. Zasada faktualności
nie mogę też pojąć przygodności samych tylko faktów negatyw-
wymusza oryginalny porządek argumentacji, nie mający wzorca ani
nych. Ponieważ przygodność jest możliwa do pomyślenia (jako ab-
w naukach pozytywnych — choćby nawet należała do nich logika —
solut), lecz nie jest możliwa do pomyślenia bez trwania dwóch sfer:
ani w żadnej gotowej sztuce poprawnego rozumowania. Dla każdej
istnienia i nieistnienia, wypada rzec, że to konieczne, by zawsze
filozofii podstawową wagę ma więc wytworzenie wewnętrznych
istniało jakieś coś, co mogłoby nie istnieć, i zawsze nie istniało
środków kontroli wnioskowań: znaków drogowych i krytycznych
jakieś coś, co mogłoby istnieć.
ocen, umożliwiających opatrzenie nowo ustanowionej dziedziny
Rozwiązanie brzmi zatem: ło
coś,
nie
przygodne,
zaś
że
nic,
jest konieczne, by istnia-
ponieważ
istnieje
coś, nie
jest
zaś
z
konieczności
coś
innego. Ko-
zbiorem wymogów, dzięki którym możliwe będzie w jej obrębie oddzielenie twierdzeń dozwolonych od niedozwolonych. W badaniu nie obojętnie jakich warunków absolutnej bezra-
nieczność przygodności bytu wymusza więc konieczne istnienie
cji krytyka nie oznacza groźby niespójności; powinno się ją raczej
bytu przygodnego.
zaostrzyć, by dzięki niej wzmocnić splot siatki argumentacyjnej.
W ramach idealizmu transcendentalnego nieprzekraczalna fak-
oczyścimy krok po kroku, dzięki skrupulatnemu badaniu własnych
W miarę odkrywania słabych miejsc w naszym rozumowaniu tyczność apriorycznych form naoczności uniemożliwiała ich utoż-
niedociągnięć, ideę innego dyskursu o absolucie niż dyskurs me-
samienie z własnościami rzeczy w sobie — czyniła niemożliwą ich
tafizyczny lub religijny. To właśnie przez stopniowe odkrywanie
spekulatywną dedukcję jako koniecznych własności tego, co w so-
zbioru niepodejmowanych dotychczas problemów i właściwych
bie. Na faktyczności opierała się więc krytyczna dezabsolutyzacja.
odpowiedzi na nie będziemy mogli powołać do życia i istnienia
Niemniej Kant dwukrotnie naruszył — nie uzasadniając tego na po-
logos przygodności albo też rozum wyemacypowany z zasady
ważnie — granice, które sam narzucił myśleniu o tym, co w sobie:
racji - racjonalność spekulatywną, która nie będzie już rozumem metafizycznym.
rzecz w sobie miała w założeniu istnieć i być niesprzeczna. Spekulacja niemetafizyczna polega po pierwsze na twierdzeniu, że rzecz
w sobie
transcendentalnych na dedukcji
to nic form
innego
niż
Ograniczmy się do jednego przykładu takiej problematyzacji
faktyczność
postawy spekulatywnej. Twierdzimy, że wykazaliśmy koniecz-
naoczności. Po drugie, polega
ność niesprzeczności na mocy istnieniowej konieczności, jaką
własności tego, co w sobie, z absolutności tejże
faktyczności — własności, co do których Kant zadowolił się ich uznaniem jako oczywistości.
cechowałby się byt sprzeczny. Można by jednak zarzucić nam, że mylimy sprzeczność
z niespójnością.
W logice symbo-
licznej niespójnym nazywamy system formalny, w którym prawdziwe są wszystkie zdania poprawne syntaktycznie. Jeśli system >k > *%k
taki zawiera funktor negacji, to powiemy, że dana aksjomatyka jest niespójna, gdy dopuszcza równą prawdziwość wszystkich
Filozofia jest wynajdywaniem niezwykłych argumentacji, z ko-
sprzeczności dających się sformułować w ramach systemu. Nie-
nieczności graniczących z sofistyką — która pozostaje jej mrocz-
sprzecznym nazwiemy natomiast system formalny, który (będąc
nym, strukturalnym sobowtórem. Filozofowanie bowiem zawsze
wyposażonym w negację) nie pozwala na prawdziwość żadnej
polega na rozwijaniu idei, która dla swej obrony i swego badania
sprzeczności. Dana logika może więc być
112
sprzeczna, nie będąc 113
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
3. Zasada faktualności
jednak tym samym niespójna; wystarczy, że nada prawdziwość
to w świetle zasady bezracji nie odrzuciliśmy bynajmniej jego
pewnym
zdaniom sprzecznym, nie dopuszczając jednak prawdzi-
możliwości. Można stąd wnioskować, że nie odparliśmy w isto-
wości wszystkich sprzeczności. Tak właśnie dzieje się w przy-
cie dialektyki heglowskiej, nie stwierdzającej nigdy, że prawdą
padku tak zwanych logik parakonsystentnych, w których prawdzi-
jest istnienie wszystkich sprzeczności, lecz jedynie określonych
we są niektóre sprzeczności, lecz nie wszystkie”. Jak więc widzimy,
sprzeczności, z których wynikają inne określone sprzeczności;
dla współczesnego logika kryterium myślowej dopuszczalności
dialektyka ta jest sprzeczna, ale nie jest niespójna.
nie jest niesprzeczność, lecz niespójność; tym, czego uniknąć chce
Otóż obiekcja oparta na logikach parakonsystentnych nie
wszelka logika, a także wszelki w ogóle /ogos, jest trywialność dys-
osłabia bynajmniej spekulatywnych poszukiwań; przeciwnie, do-
kursu, który dopuszczałby jednakową akceptowalność wszystkich
starcza im pożywki.
wypowiedzi możliwych do sformułowania, a także wszystkich ich
1. W pierwszym ruchu możemy poprawić naszą tezę, prze-
negacji. Sprzeczność natomiast jest logicznie możliwa do pomyśle-
formułowując ją w kategoriach spójności: dowodzimy, że jest
nia, o ile „zawiera się” w takich granicach, że nie pociąga za sobą
niemożliwy — bo konieczny, gdyby był rzeczywisty — byt nie-
jednakowej prawdziwości wszystkich sprzeczności.
spójny. Powinniśmy więc najpierw upewnić się, że twierdzenie:
W takim razie nasza teza jest na dwa sposoby niewystarczająca:
„nic nie może być niespójne, bo nic nie może być konieczne”
1. Utrzymujemy, że sprzeczność jest nie do pomyślenia,
— jest dobrze utwierdzone w rozumowaniu, które przywiodło nas
tymczasem jest ona logicznie możliwa do pomyślenia.
do wniosku o niemożliwości sprzeczności.
2. Twierdzimy, że byt sprzeczny byłby z równym powodze-
2. W drugim ruchu jednakże spekulatywne badanie powinno
niem wszystkim, tymczasem byłoby tak tylko z bytem niespój-
objąć również samą sprzeczność. Pytanie dotyczyłoby tym razem
nym. Tylko bowiem o bycie niespójnym moglibyśmy dowolnie
tego, czy za pomocą zasady bezracji nie moglibyśmy zdyskwalifi-
wypowiadać każde twierdzenie i jego negację. Możemy natomiast
kować także możliwości rzeczywistej
wyobrazić sobie świat, w którym prawdą byłaby jakaś sprzecz-
bowiem zauważyć, że logiki parakonsystentne zostały wypraco-
ność (kobyła, która nie byłaby kobyłą), ale nie
inna
wane nie po to, by zdawały sprawę z realnie sprzecznych faktów,
sprzeczność (zwierzę dwunożne i nieopierzone, które nie byłoby
lecz tylko po to, by komputery skonfrontowane ze sprzecznymi
jakaś
sprzeczności. Można by
dwunożne). W takim razie daje się pomyśleć wiele różniących się
informacjami
między sobą światów sprzecznych. Według naszych kryteriów
w sytuacji przeciwstawnych diagnoz tego samego przypadku — nie
— na przykład systemy ekspertyz medycznych
światy te można by też rozumieć jako przygodne, gdyż można sobie
wyciągały z nich byle jakich wniosków według zasady ex falso
wyobrazić, że stają się inne, niż są; świat obdarzony sprzeczno-
quodlibet. Otwarte pozostawałoby więc pytanie, czy sprzeczności,
ścią a mógłby
się światem obdarzonym już nie sprzecz-
możliwe do pomyślenia jako niespójne informacje o świecie, są ta-
nością a, lecz sprzecznością b, albo też nimi obiema itd. A jeśli
kie również jako wydarzenia niejęzykowe. Moglibyśmy wówczas
pewien
pokusić się o wykazanie, że tak dialektyka, jak i logiki parakon-
stać
byt sprzeczny może być rozumiany jako przygodny,
systentne naprawdę mówią tylko o sprzecznościach *
Por. na ten temat: Newton C.A. Da Costa, Łogiques classiques et non-classiques,
Masson 1997. 114
wyrażo-
nych, nie zaś rzeczywistych; o sprzecznych tezach na temat rzeczywistości, nie o sprzecznej rzeczywistości. Dialektyka i logiki 115
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
parakonsystentne okazałyby się studium sprzeczności w myśleniu, wytwarzających pewne skutki myślowe, lecz nie sprzecz ności ontologicznych, odkrytych przez myśl w otaczającym ją świecie. Wreszcie badanie nasze powinno wykazać, że rzeczywista sprzeczność — podobnie jak rzeczywista niespójność — gwałci warunki, na jakich możliwa do pomyślenia jest przygodność. Nie posuniemy tu dalej tych dociekań; chcieliśmy tylko dać do zrozumienia, że zasada bezracji, nie prowadząc bynajm niej do nonsensów, pozwala ustanowić przestrzeń ściśle określonych problemów, w której pewien logos może stopniowo wytycz yć osie
swej argumentacji.
3. Zasada faktualności
warunków faktualności i określającą je; nazywamy
derywacją
operację polegającą na ustaleniu, że pewne twierdzenie należy do warunków faktyczności; wreszcie nazywamy
Figurami te warunki,
takie jak niesprzeczność albo „„jest” (np. jest coś — nie zaś nic). Zasada faktualności brzmi: jest
tylko
faktyczność
nie
faktualna; tylko przygodność tego, co jest, sama nie jest
przygodna. Należy zwrócić baczną uwagę na to, że zasada faktualności w takim sformułowaniu nie polega na twierdzeniu, że przygodność jest konieczna, lecz na stwierdzeniu ściśle tego, że tylko przygodność jest konieczna — i jedynie przez to zasada ta jest poza
metafizyką. Twierdzenie: „przygodność jest konieczna”
jest bowiem całkowicie kompatybilne z metafizyką. Tak na przy*k e *k
Ustalmy słownictwo. Terminem faktualność nazywa my odtąd spekulatywną istotę faktyczności — to mianowicie, że faktyczność każdej rzeczy sama nie może być pojmowana jako pewien fakt. Faktualność należy więc rozumieć Jako niefaktyczność faktyczności. „Niezdwajalnością faktyczności” nazwiemy cechującą faktyczność niemożliwość samoodniesienia. Niezdwajalność opisuje genezę jedynej absolutnej konieczności, jaka jest osiągalna dla niedog matycznej spekulacji: właściwej temu, co jest, konieczności bycia faktem. Zastępujemy zatem wyrażenie „zasada bezracji”, którego wadą jest czysta negatywność, wyrażeniem zasada faktualnośc i, pozytywnie określającym rzeczywistą dziedzinę naszych badań: niefaktualną istotę faktu jako takiego, to znaczy cechującą go konieczność, a także konieczność jego nie obojętnie jakich warunk ów. Być to z konieczności być faktem, ale bycie faktem nie oznacza , że jest się byle czym. Nazywamy faktualną* spekulację poszuk ującą *_ Obok słów factuel i factualitć, tłumaczonych tu jako „faktualny” i „faktualność”, autor wprowadza w tym miejscu neologizm /actual, odnosząc go wyłącznie do poziomu dyskursu (spócułation factuale — spekulacja faktualna, dalej analogicznie faktualna derywacja, ontologia, faktualne rozwiązanie). Uznając, że przymiotnik
kład metafizyka heglowska utrzymuje konieczność nieuchronnie przygodnego momentu w rozwoju absolutu; momentu rozpostartego w samym sercu przyrody, gdzie nieskończoność, aby nie mieć w sobie nic zewnętrznego, co by ją ograniczało, czyli czyniło skończonością, przechodzi przez czystą przygodność, rzeczywistość nieurzeczywistnioną, czystą skończoność, w swym bezładzie i swej bezzasadności niedostępną dla pracy pojęcia. Dla Hegla zatem to, że przyroda jedynie częściowo odpowiada jego pojęciu przyrody, jest oznaką jej koniecznej niedoskonałości — niedoskonałości, przez którą absolut musi przejść, aby był absolutem. Jest bowiem konieczne, by w rozwoju absolutu istniał moment czystej irracjonalności, marginalny, lecz rzeczywisty, dzięki któremu Całość nie ma irracjonalności na zewnątrz siebie, a więc prawdziwie jest Całością”. Taka przygodność jest jednak dedukowana
„faktualny” jest w polszczyźnie dostatecznie osobliwy i odmienny od przymiotnika „faktyczny”, pomijam w przekładzie to rozróżnienie, zapobiegające rozumieniu „ontologii faktualnej” jako „faktycznej ontologii”. Pomijam też neologizm /e factuał, wprowadzony przez autora jako wygodniejszy, skrótowy synonim spekulacji faktualnej — jego polski odpowiednik musiałby być, odwrotnie, mniej wygodny językowo. Zab. niżej Słowniczek terminologiczny, s. 186 (przyp. tłum.). 7 Studentowi, który zwrócił uwagę, że w Ameryce Południowej jest roślina nieodpowiadająca heglowskiemu pojęciu rośliny, Hegel odrzekł, że to wielka szkoda
116 117
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
z rozwoju absolutu, który sam w sobie, jako racjonalna totalność, w niczym nie jest przygodny. Konieczność przygodności nie jest
więc wydobyta z przygodności samej, z przygodności tylko, lecz z górującej nad nią ontologicznie Całości — i ten właśnie punkt oddziela spekulację faktualną od dialektyki, czy też ogólniej, w na-
szej terminologii, spekulatywność od metafizyki*. Formułując zasadę spekulatywną i określając swoistą procedurę derywacji, umieściliśmy zatem w odpowiednich ramach to, czego
4
od początku szukaliśmy, mianowicie możliwą nadzieję na rozwiązanie problemu ancestralności przez absolutyzację dyskursu matematycz-
Problem Hume'a
nego. Teraz ten problem można ująć następująco: z zasady faktualności wydobyliśmy przez derywację dwa orzeczenia — niesprzeczność i konieczność jakiegoś „„jest” — które pozwoliły nam potwierdzić kantowską tezę o możliwości pomyślenia tego, co w sobie. W określaniu
Dopóki będziemy wierzyli, że musi istnieć racja, dla której to,
Chaosu przeszliśmy od tezy modelu mocnego (Chaos może cokol-
co jest, jest takie, jakie jest, dopóty będziemy umacniali przesąd,
wiek) do tezy modelu słabego (Chaos może wszystko z wyjątkiem
mianowicie wiarę w niewysłowioną rację wszystkiego — w taką
tego, co nie do pomyślenia). Na razie doszliśmy więc do kantow-
rację zawsze będziemy mogli jedynie wierzyć lub starać się wie-
skiego w-sobie. Kluczem do legitymizacji ancestralnego dyskursu
rzyć, bo nigdy jej nie odkryjemy ani nie zrozumiemy. Dopóki
nauki stało się uzyskanie na drodze derywacji faktualnej od prawdziwości
kantowskiego
w-sobie
przejścia
swój dostęp do faktyczności będziemy przedstawiali jako od-
do prawdzi-
krywanie przez myśl' swych przyrodzonych granic, cechującej
w-sobie; przejścia, dzięki któremu
ją niezdolności do odkrycia racji ostatecznej, dopóty będziemy
absolutyzowana zostanie nie zaledwie logiczna zasada niesprzecz-
likwidowali metafizykę tylko po to, by wskrzesić religijność we
ności, lecz twierdzenie
wszystkich jej kształtach, również tych najbardziej niepokojących.
wości
kartezjańskiego
matematyczne jako matematyczne.
Powiedzieliśmy już, że nie możemy przedstawić tu całkowi-
Dopóki będziemy czynili faktyczność granicą myślenia, dopóty
tego rozwiązania tego problemu. Ograniczymy się do ściślejsze-
to, co za tą granicą, oddawać będziemy we władzę nabożeństwa.
go sformułowania zagadnienia ancestralności, pełniej określając,
Aby zatrzymać tę huśtawkę metafizyki i fideizmu, trzeba nam
co rozumiemy przez „„matematykę” i co zamierzamy absolutyzować w jej imię.
zmienić sposób widzenia bezracji, nie czynić jej dłużej formą
— dla przyrody (por. J.-M. Lardic, Ła le sens commun comprend la philosophie, * O przygodności u Hegla por. komentarz przypisie oraz: J.-C. Pinson, Hegeł, le droit
w rzecz samą, a w naszym ujęciu faktyczności odkryć prawdziwy
naszego wybrakowanego pojmowania świata, uczynić ją natomiast prawdziwą treścią tego świata; trzeba nam rzutować bezrację
contingence chez Hegel, w: Comment Actes Sud 1989). J.-M. Lardica cytowany w poprzednim et le libćralisme, PUF 1989, rozdz. 1 i 2.
intelektualny
ogląd absolutu. Ogląd, gdyż to w samym tym,
co jest, odkrywamy przygodność nieograniczoną niczym prócz 119
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
4. Problem Hume'a
niej samej; intelektualny, gdyż ta przygodność nie jest niczym
Jedną z nieuniknionych konsekwencji zasady faktualności
widzialnym, niczym postrzegalnym w rzeczach; dostęp ma do niej
istotnie jest opowiedzenie się za rzeczywistą przygodnością praw
tylko myśl, tak samo jak do Chaosu, którym podszyta jest pozorna
przyrody. Jeśli chcemy poważnie twierdzić, że wszystko, co wy-
ciągłość zjawisk.
daje
Bez wątpienia to kolejne odwrócenie platonizmu, ale w zu-
nam
się pozbawione racji bycia takim, jakie jest, rzeczy-
wiście jest pozbawione koniecznej racji bycia takim, jakie jest,
pełnie inny sposób niż ten, który dotąd praktykowano. Nie chodzi
i może bez racji podlegać zmianom, to musimy zarazem poważnie
o to, by na sposób Nietzschego zlikwidować nieporuszony świat
twierdzić, że prawa przyrody mogą się zmieniać, i to nie w zgo-
idealny na rzecz zmysłowego stawania się wszystkiego; nie chodzi
dzie z jakimś wyższym, ukrytym prawem — prawem przekształceń
też o odcięcie się od potępień rzucanych przez filozofów na zmy-
praw, które ukazałoby się nam na powrót jako nieporuszona i ta-
słową złudę i czas zjawiskowy. Chodzi raczej o rezygnację z wiary
jemnicza stała rządząca podporządkowaną sobie procesualnością
— wspólnej platonizmowi i antyplatonizmowi — w to, że stawanie
— lecz naprawdę bez żadnej przyczyny ani racji.
się jest po stronie zjawisk, inteligibilność zaś po stronie tego, co nie-
Ależ — usłyszymy w odpowiedzi — kto przystałby na taką
poruszone, by w zamian ujawnić — na drodze oglądu intelektua|-
tezę, ten powinien się spodziewać, że przedmioty w każdej chwili
nego — złudzenie
się;
będą się zachowywały w najkapryśniejszy sposób; powinien dzię-
złudzenie, jakoby istniały jakieś nieporuszone prawa stawania się,
stałości
zmysłowego
stawania
kować niebiosom, gdy tak nie jest, a rzeczy są wciąż posłuszne
jakieś stałe. Spekulatywność wyplątuje nas ze zjawiskowej niepo-
codziennym prawom. My, którzy twierdzimy to wszystko, powin-
ruszoności stałych empirycznych, unosząc nas ku czysto inteligibil-
niśmy ustawicznie się lękać, że przedmioty codziennego użytku
nemu Chaosowi, na którym cała ta nieporuszoność jest zbudowana.
co rusz będą nas zaskakiwały, i każdego wieczoru gratulować sobie przejścia bez uszczerbku przez kończący się dzień — by
Dopóki — powtarzam — będziemy wierzyli, że istnieje racja, dla
następnie niepokoić się o nadchodzącą noc. Taka idea rzeczywisto-
której rzeczy muszą być raczej takie niż inne, dopóty będziemy
ści, taka relacja do świata wydają się do tego stopnia absurdalne,
czynić ten świat tajemnicą, bo taka racja nigdy nie zostanie nam
że nikt chyba nie mógłby szczerze ich przyjąć. Znamy maksymę
ukazana. Jednakże — dochodzimy tu do punktu, na którym sku-
mówiącą, że nie ma bzdury, której żaden filozof nie głosiłby na se-
pimy teraz uwagę — taka potrzeba racji ukonieczniającej nie jest
rio; dowodem fałszywości tej maksymy — mógłby ktoś uprzejmie
po prostu skutkiem ideologicznej iluzji czy też teoretycznej bojaź-
zwrócić nam uwagę — jest to, że pozostała jedna bzdura nigdy
liwości. Bierze się ona w istocie z uzasadnionej niezgody opartej
dotąd nie głoszona — i właśnie my ją odnaleźliśmy.
na pozornie rozstrzygającej obiekcji wobec spekulacji faktualnej —
Nasz adwersarz wyciągnie stąd wniosek, że trzeba uznać
obiekcji, którą trzeba będzie wyłożyć i precyzyjnie odeprzeć, jeśli
rzeczywiste istnienie konieczności praw, uniemożliwiającej cały
chcemy zapewnić drodze spekulatywnej minimum wiarygodności.
ten kapryśny bezład. Ponieważ taka konieczność rzeczywista nie
Oto obiekcja: absurdem wydaje się utrzymywać, że nie tylko
jest wywodliwa z samej logiki ani z samej matematyki — bo moż-
rzeczy, lecz także prawa fizyki są realnie przygodne, bo gdyby
na wyobrazić sobie bez sprzeczności wiele światów fizycznych
tak było, to należałoby uznać, że prawa te mogą bez żadnej racji
odmiennych od naszego — trzeba stwierdzić, że świat jest obdarzo-
w
ny koniecznością inną niż logiczno-matematyczna: koniecznością
120
każdej
chwili
rzeczywiście
się
zmieniać.
121
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
4. Problem Hume'a
czysto fizyczną, której racji dostępnej naszemu pojmowaniu nigdy nie zdołamy podać. Ale — to najważniejszy punkt tej obiekcji — nie
>k sk*k
sposób zrezygnować z idei konieczności fizycznej pod pretekstem
Trudność, którą właśnie wyłożyliśmy, to skatalogowany już
jej zagadkowości, nie rezygnując
ze stabilno-
problem filozoficzny — mianowicie tak zwany problem Hume'a.
świata, która jest oczywista. Wykluczając
Odpowiedź na powyższą krytykę przygodności praw sprowadza
Ści naszego
zarazem
zdumiewający zbieg okoliczności, świat bez konieczności fizycz-
się więc do przedstawienia spekulatywnego
nej byłby przecież w każdej chwili i w każdym swoim punkcie
problemu
rozwiązania
Hume'a.
skazany na olbrzymią mnogość niepowiązanych ze sobą możliwości, wskutek której implodowałby w radykalny bezład, prze-
Na czym polega ów problem? Jego klasyczna formuła brzmi: czy
nikający każdą najdrobniejszą jego cząstkę. Innymi słowy, gdyby
można dowieść, że po tych samych przyczynach będą w przyszło-
prawa rzeczywiście były przygodne, byłoby
wiado-
ści następowały te same skutki ceteris paribus, to znaczy jeśli
o tym
mo — a nawet mielibyśmy najlepsze szanse nie istnieć już i tego
wszystko inne pozostaje takie samo? Inaczej mówiąc: czy możemy
nie wiedzieć, gdyż bezład wynikły z takiej przygodności musiałby
wykazać, że w identycznych okolicznościach przyszłe następstwa
rozbijać w proch wszelką świadomość równocześnie z ukazanym
zjawisk będą identyczne z teraźniejszymi następstwami? Pytanie
jej światem. Fakt
stabilności praw przyrody wydaje się więc
postawione przez Hume'a dotyczy więc naszej umiejętności do-
wystarczyć do odrzucenia samej idei ich możliwej przygodności.
wiedzenia, że prawa fizyczne pozostaną w przyszłości tym, czym
Chyba że — powtórzmy — przypadek wprost niebywały pozwo-
są dziś — albo też naszej umiejętności dowiedzenia konieczności
liłby nam żyć aż do tej chwili pośród nieskazitelnie stabilnych
związku przyczynowego”.
stałych; w świetle rachunku prawdopodobieństwa to cud, którym
Zogniskujmy dyskusję wokół zasady przyczynowości, nazy-
słusznie można się zachwycać, z równą słusznością lękając się
wanej również — kiedy na termin „przyczyna” spadają podejrzenia —
wszakże, czy aby potrwa dłużej — choćby jeszcze jeden dzień,
„zasadą jednostajności przyrody”. Nie zmienia to w gruncie rzeczy
choćby jedną minutę.
jej formuły: zasada ta zakłada, że te same warunki wyjściowe za-
Otóż jak najpoważniej podtrzymujemy twierdzenie o rze-
wsze dadzą te same skutki. Zauważmy przede wszystkim, by unik-
czywistej przygodności praw fizycznych. Ale nie dziękujemy
nąć aż nazbyt częstych nieporozumień, że konieczności tej zasady
w każdej chwili niebiosom za życie w stabilnym świecie. Twier-
nigdy nie kwestionowano w rozmaitych wariantach falsyfikacjo-
dzimy bowiem, że prawa przyrody rzeczywiście mogą zmieniać
nizmu zapoczątkowanego przez Karla Poppera. Falsyfikacjonizm
się bez racji, a mimo to nie spodziewamy się — nie bardziej niż
nie polega na twierdzeniu, że prawa przyrody mogą w przyszło-
zmieniały. Inaczej mówiąc,
ści zmieniać się bez racji, lecz „tylko” na twierdzeniu, że teo-
utrzymujemy, że można szczerze twierdzić, iż przedmioty zdol-
rie nauk przyrodniczych zawsze mogą być odrzucone za sprawą
nesą rzeczywiście
innych
ktokolwiek — że będą się ciągle i bez
żadnej
racji zachowywać się
niż
dotychczasowe
okoliczności eksperymentu.
w najkapryśniejszy sposób, nie zmieniając jednak tym samym zwykłego, codziennego stosunku do otaczających nas rzeczy. Musimy to teraz uzasadnić. 122
' Hume'owskie ujęcie tego pytania: Traktat o naturze ludzkiej, ks. I, cz. III, atakże rozdz. IV-VII Badań dotyczących rozumu ludzkiego.
123
4. Problem Hume'a
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
Falsyfikacjoniście chodzi o to, by wiarę w wieczność teorii fizycz-
Wprowadźmy jeszcze pewne uściślenie: problem przyczy-
nych zakwestionować w imię niemożliwości poznania upewnione-
nowości w wersji Hume'”a dotyczy stałości praw przyrody, nie-
go, że objęło wszystkie czynniki obecne w przyrodzie. Popper — ani
zależnie od pytania o deterministyczną bądź niedetermi-
żaden z jego kontynuatorów w epistemologii — nie twierdzi więc, pozbawiona przyczyny że daną teorię mogłaby przekreślić w identycznych okoże stwierdza, zmiana biegu rzeczy. Nie licznościach prawa fizyczne mogłyby pewnego dnia się zmienić;
nistyczną, czyli probabilistyczną naturę tych praw. Owszem,
stwierdza tylko, że nigdy nie możemy dowieść wieczystej ważności danej teorii fizycznej, niemożliwe jest bowiem odrzucenie a priori przyszłej możliwości eksperymentu działającego jak niesklasyfikowana dotychczas okoliczność i zdolnego unieważ-
Pytanie brzmi bowiem, czy w doskonale identycznych okoliczno-
nić przepowiednie owej teorii. To nowe doświadczenia albo nowe interpretacje dawnych doświadczeń skłoniły fizyków do zarzucenia fizyki newtonowskiej na rzecz fizyki relatywistycznej — nie zaś nagła zmiana biegu przyrody, która zaszłaby około roku 1905
zachodziło będzie wydarzenie y i tylko wydarzenie y. W wypadku
Hume postawił swój problem w deterministycznym kontekście ówczesnej fizyki — w rzeczywistości jednak problem jest niezależny od pytania o możliwą probabilistyczną naturę praw przyrody.
ściach w przyszłości weryfikować się będą te same prawa — jakakolwiek byłaby ich natura. W wypadku prawa deterministycznego oznacza to pytanie, czy w warunkach x jutro tak jak dziś wciąż prawa probabilistycznego oznacza to pytanie, czy w warunkach x wydarzenie y będzie jutro miało takie samo jak dziś prawdopodobieństwo zajścia bądź niezajścia. Problem przyczynowości w sfor-
(data publikacji szczególnej teorii względności), przekształcając wszechświat fizyczny. Popper stwierdza więc bez dyskusji, że zasada jednostajności jest prawdziwa, co za tym idzie — nigdy nie zadaje sobie trudu potraktowania poważnie problemu Hume 'a,
mułowaniu Hume'a nie powinien więc być mylony z problemem
dotyczącego nie przyszłej ważności naszych teorii przyrody, lecz przyszłej stabilności samej przyrody”.
tania, co nam gwarantuje, że fizyka
determinizmu:; jest to problem ogólniejszy, dotyczący wszystkich praw przyrody, niezależnie od ich ewentualnej specyfiki. Powiedzmy to jeszcze inaczej: problem Hume'a dotyczy pyjako taka —nietaczy inna
teoria fizyczna — jutro wciąż będzie możliwa. Warunkiem możliwości fizyki jest w istocie powtarzalność doświadczeń — rękojmia
2
Popper jasno wyraża swą wiarę w „zasadę jednostajności przyrody”: „Nie zda-
rza się nigdy, by stare eksperymenty dały pewnego dnia nowe wyniki. Zdarza się tylko, że nowe ekperymenty przesądzają na niekorzyść starej teorii”. K.R. Popper, Logika odkrycia naukowego, przeł. U. Niklas, Warszawa 1977, rozdz. X, s. 203.
Jeśli akcentujemy tak mocno różnicę między „problemem Hume'a” a „problemem Pop-
pera”, to dlatego, że Popper mocno zaciemnił tę kwestię, samemu nazywając „„problemem Hume'a" problem przyszłej ważności naszych teorii. Popper sądził, że zajmuje się aporią hume'owską, tymczasem zajmował się w istocie problemem postawionym tak, jakby owa aporia była już rozwiązana. Pytanie Poppera, czyli pytanie o przyszłą ważność naszych teorii fizycznych, zakłada bowiem, że w przyszłości fizyka wciąż będzie trwała, nawet jeśli te teorie zostaną obalone przez nowe doświadczenia; to obateorii fizycznych. Popper zakłada więc, że zasada lenie dokona się na rzecz nowych
jednostajności — warunek fizyki eksperymentalnej w ogóle — będzie w przyszłości
nadal obowiązywała, i opierając się a priori na tym jej obowiązywaniu, w założeniu koniecznym, może wypracować zasady swej epistemologii.
124
ważności danej teorii. Gdyby jednak jutro w dokładnie tych samych okolicznościach kolejne doświadczenia dawały najrozmaitsze wyniki, gdyby z dnia na dzień nie można było zagwarantować żadnego stałego rezultatu ani żadnego stałego prawdopodobieństwa przy zachowaniu tych samych warunków doświadczeniowych — zawaliłaby się sama idea nauk fizycznych. Pytaniu Hume'a można więc nadać taki kształt: czy można dowieść, że nauki eksperymentalne będą jutro tak samo możliwe jak dziś? Wydaje się, że na to pytanie w jego poprawnym rozumieniu
proponowano dotychczas trzy rodzaje odpowiedzi: odpowiedź typu metafizycznego, typu sceptycznego (która jest 125
4. Problem Hume'a
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
własną odpowiedzią Hume'a) i oczywiście transcendental-
sprzeczne jest niemożliwe — nie może istnieć ani dziś, ani w przy-
z nich, ną odpowiedź Kanta. Wyłożymy pokrótce istotę każdej
szłości. Nie ma jednak według Hume*a nic sprzecznego w wy-
1. Odpowiedź metafizyczna na pytanie Hume'a polegałanaszym by na dowiedzeniu istnienia absolutnej zasady rządzącej
Przytoczmy, jak sam Hume ilustruje swój wywód w czwar-
by następnie przedstawić istotę odpowiedzi spekulatywnej.
światem. Można na przykład pójść drogą, jaką obrałby uczeń
łego Leibniza: najpierw udowodnić konieczne istnienie doskona ć stworzy mógł Bóg taki Boga, by następnie wywnioskować, że Wieczność wyłącznie najlepszy z możliwych światów: nasz świat. miałaby zasad, nim naszego świata, a przynajmniej kierujących ten więc za rękojmię wieczność Bożej doskonałości. Dowód wym moglibyśmy nazwać bezpośrednim i bezwarunko nie, dowodem konieczności przyczynowej: dowodzę pozytyw źródło ma (że ne koniecz że istnienie Boga jest bezwarunkowo by naw samej istocie Boga, nie w zewnętrznej okoliczności), musi stępnie bezpośrednio z tego istnienia wywieść, że nasz świat
istnieć i pozostawać takim, jaki jest.
2. Rozwiązanie sceptyczne to rozwiązanie, którym swoje y: pytanie opatruje sam Hume. Można je rozbić na dwa moment yczmetafiz ch wszelki nia a) Hume rozpoczyna od odrzuce wanych rozwiązań problemu przyczynowości; żadnym rozumo y. przyrod praw ości niem nie można wykazać przyszłej stabiln środki Według Hume*a mamy w istocie do dyspozycji tylko dwa doświad istnieje: nie bądź do wykazania, że coś naprawdę istnieje pozwala czenie i zasadę niesprzeczności. Żaden z tych środków nie dDoświa o. ynoweg przycz nam dowieść konieczności związku teraźczenie bowiem może dostarczyć nam wiadomości o stanie ono niejszym bądź przeszłym — lecz nie o przyszłości. Może nam tak uje powiedzieć, że takie a takie prawo istnieje lub że się weryfik może samo jak istniało lub się weryfikowało w przeszłości — nie również jednak wykazać, że prawo to będzie się weryfikowało nam w przyszłości. Zasada niesprzeczności natomiast pozwala nie wydarze że wykazać a priori, bez sięgania po doświadczenie, 126
obrażeniu, że te same przyczyny wywołają jutro odmienne skutki. tym rozdziale Badań dotyczących rozumu ludzkiego: „Gdy widzę np. kulę bilardową, poruszającą się w linii prostej ku innej kuli, i gdy, przypuśćmy, przypadkiem nawet powstanie we mnie myśl o ruchu drugiej kuli, który byłby skutkiem zetknięcia się lub zderzenia obu kul — czyż nie mogę sobie pomyśleć, że sto innych zdarzeń może być równie dobrze następstwem tej przyczyny? Czyż nie mogłyby obie kule pozostać w stanie bezwzględnego spoczynku? Czyż nie mogłaby pierwsza w
linii prostej powrócić
lub odskoczyć od drugiej w jakimkolwiek kierunku? Wszystkie te przypuszczenia są w sobie zgodne i dadzą się pomyśleć. Dlaczegóż więc mielibyśmy przyznać pierwszeństwo jednemu z tych przypuszczeń, które nie jest w sobie ani zgodniejsze, ani łatwiejsze do pomyślenia od innych? Nigdy rozumowanie a priori nie potrafi uzasadnić takiego postępowania». Obok samej konieczności przyczynowej wyzwanie rzucone jest tu temu, co Leibniz nazywał zasadą racji dostatecznej. W zgosóR z tą zasadą, jak widzieliśmy, wszystko musi mieć rację istnienia raczej tak niż inaczej. Hume mówi nam jednak, że taka racja jest poza zasięgiem myśli; skoro nie możemy wykazać, że prawa muszą pozostać takie, jakie są, nie możemy też wykazać konieczności żadnego faktu; wręcz przeciwnie, w zgodzie z wymogami logiki i doświadczenia wszystko mogłoby stać się innym, niż jest: tak procesy przyrodnicze, jak i rzeczy oraz wydarzenia. Nic okazuje się nie mieć racji bycia i trwania bez zmian. b) Hume nie zadowala się jednak dyskwalifikacją wszelkiej możliwości odpowiedzi na swe pytanie; modyfikuje samo
* D. Hume, rozumu ludzkie, iewi A » Badania dotyczące fycz z lzkiego, przeł. J. Łukasiewicz, K. dowski, wyd. 2, Lwów 1919, s. 38—39. oddanie
127
4. Problem Hume'a
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
konieczności związku przyczynowego, to należy zarzucić py-
absurdum. Przebiega on tak: zakłada się, że rzeczywiście brak jakiejkolwiek konieczności przyczynowej, by następnie zbadać konsekwencje tego założenia. Otóż zdaniem Kanta konsekwencją
tanie, dlaczego prawa są konieczne, a pytać raczej, skąd bierze
taką jest doszczętne zniszczenie wszelkich przedstawień; bezład
się nasza wiara
w konieczność praw. Mamy tu do czynienia
zjawisk byłby wówczas tak wielki, że żadne poznanie przedmioto-
z przesunięciem problemu polegającym na zastąpieniu pytania
we ani nawet żadna świadomość nie mogłyby trwać. Tym samym
o naturę rzeczy pytaniem o nasz stosunek do rzeczy; nie pyta się
Kant może uznać, że hipoteza przygodności praw jest odrzucona
już o to, dlaczego prawa są konieczne, lecz o to, dlaczego jesteśmy
przez sam
przekonani, że takie są. Odpowiedź Hume'a na to nowe pytanie
kowa: Kant nie mówi, że to całkowicie niemożliwe, by przyczy-
zawiera się w jednym słowie: przyzwyczajenie, lub raczej nawyk.
nowość przestała w przyszłości rządzić światem; mówi jednak,
Gdy jakiś fakt się powtarza, spontanicznie wywołuje w nas uczucie
że jest niemożliwe, by takie wydarzenie się przejawiło, gdyby
nawyknięcia, w którym źródło ma pewność, że tak samo będzie
bowiem przyczynowość przestała rządzić światem, nic już nie by-
w przyszłości. Tego rodzaju skłonność do wiary w niezmienne
łoby spójne, a zatem nic nie mogłoby się ukazać w przedstawieniu.
powtarzanie się tego, co już się powtarzało, kieruje całym naszym
Scena, którą wyobraził sobie Hume — scena z kulami bilardowy-
stosunkiem do przyrody.
mi — jest niemożliwa, ponieważ od przyczynowości uchylają się
pytanie, by zastąpić je problemem, który według niego dopuszcza
pewne
rozwiązanie.
Skoro nie można dowieść
fakt naoczności. Jego odpowiedź jest więc warun-
odpowiedzi jest odpowiedź
w niej tylko kule, ale nie stół, na którym kule swawolą, ani też
transcendentalna Kanta, a ściślej — obiektywna dedukcja kategorii
sala, w której stół stoi. Kontekst pozostaje stabilny i właśnie dla-
przedstawiona w analityce pojęć z Krytyki czystego rozumu*. Owa
tego
dedukcja należy bez wątpienia do najtrudniejszych fragmentów
Hume*em zmyślone przezeń możliwości. Lecz — mówi nam Kant
Krytyki, ale jej zasada jest dość łatwa do zrozumienia. Musimy ją
— gdyby przyczynowość (podobnie jak inne kategorie intelektu)
zwięźle wyartykułować, gdyż będzie nam trzeba do niej wracać.
przestała strukturować naoczność, to przestałaby strukturować
3. Wreszcie trzecim typem
przedstawiamy
sobie cokolwiek, wyobrażając sobie za
Zasadą rozwiązania transcendentalnego i zarazem różnicą
jakiekolwiek zjawiska; nie umknęłoby przed tym w podmiocie
między nim a rozwiązaniem metafizycznym klasycznego typu
ani w przedmiotach nic, co pozwalałoby nam zażywać kontem-
jest zastąpienie dowodu metafizycznego,
placji jak zwykli widzowie. Konieczność przyczynowa jest więc
bezwarunkowego i pośred-
koniecznym warunkiem istnienia świadomości i świata, którego
nim. Metafizyczna czy też dogmatyczna odpowiedź na problem
ta świadomość doświadcza. Inaczej mówiąc: nie jest absolutnie
Hume'a polegałaby, jak powiedzieliśmy, na pozytywnym do-
konieczne, by przyczynowość wszystkim kierowała, lecz skoro
i bezpośredniego,
dowodem
warunkowym
wiedzeniu istnienia absolutnie koniecznej zasady, a następnie
świadomość istnieje, to może tak być tylko dlatego, że przyczy-
wywiedzeniu z niej konieczności naszego świata. Badanie trans-
nowość z konieczności kieruje zjawiskami.
cendentalne polega natomiast na propozycji pośredniego dowodu konieczności przyczynowej — mianowicie dowodu z reductio ad
Jakkolwiek różne by się one wydawały, w każdej z trzech odpowiedzi na problem Hume*”a dostrzec można wspólny postu-
*_ Zob. niżej, s. 134.
128
lat. Wspólne tym rozwiązaniom jest uznanie za z góry ustaloną 129
4. Problem Hume'a
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
prawdziwości
konieczności
przyczynowej. Za każ-
może
brać
się z tej samej
przyczyny. A priori — mówi
dym razem pytanie nie dotyczy tego, czy rzeczywiście istnieje
nam Hume — to znaczy w perspektywie samej logiki — dowolna
konieczność przyczynowa, lecz tylko tego, czy możliwe, czy też
przyczyna może przecież dawać dowolny niesprzeczny skutek.
niemożliwe jest wskazanie jej racji. Samą konieczność traktuje
Z pewnością taka właśnie jest oczywista nauka rozumu — to znaczy
się jako niepodważalną oczywistość; jest to zrozumiałe w roz-
myśli poddanej wyłącznie wymogom
wiązaniu metafizycznym i transcendentalnym, skoro polegają
rozum poucza nas, że to możliwe, by bilardowe kule naprawdę
one na jej dowodach. Ale sam Hume również nigdy naprawdę
baraszkowały po stole na tysiące (i wiele więcej) sposobów bez
nie wątpi w konieczność przyczynową; wątpi jedynie w naszą
żadnej przyczyny ani racji takiego zachowania. Rozum bowiem,
zdolność do jej wykazania na drodze rozumowej. Według niego
gdy brak w nim innych a priori poza niesprzecznością, otwarcie
logicznej pojmowalności:
„ostateczna przyczyna jakiegoś zjawiska przyrody” musi pozo-
dopuszcza wyłonienie się każdej spójnej możliwości; nie istnie-
stać dla nas nieznana; możemy wprawdzie sprowadzić zasady
je żadna zasada faworyzująca tę czy inną spośród nich. A skoro
kierujące zjawiskami przyrody do niewielkiej liczby przyczyn
tak, to dziwne wydaje nam się, by zaczynać od odrzucenia tego
ogólnych, lecz — podkreśla Hume — „wysilalibyśmy się [...] da-
punktu widzenia jako w sposób oczywisty złudnego, a następnie
remnie, gdybyśmy pragnęli wykryć przyczyny owych przyczyn
usiłować rozumowo uzasadnić to odrzucenie lub też konstatować,
ogólnych [...]. Te ostateczne sprężyny i zasady są w zupełności
że rozum nie potrafiłby dać mu podstaw. Jak rozum, z oślepiającą
zakryte przed ciekawością ludzką i niedostępne badaniu”. In-
jasnością pouczający nas o oczywistej fałszywości konieczności
nymi słowy, możemy mieć nadzieję na odkrycie głównych praw
przyczynowej, mógłby działać wbrew sobie, dowodząc, że ta ko-
rządzących wszechświatem — ale przyczyna tych praw, z której
nieczność jest prawdą? Wyłącznie zmysły nakazują nam wiarę
czerpią one swą konieczność, pozostanie dla nas nieuchwytna.
w przyczynowość — nie zaś myśl. Wydawałoby się zatem, że pro-
Mówiąc tak, uznaje się istnienie ostatecznej konieczności pro-
blem związku przyczynowego najroztropniej traktuje się wtedy,
cesów fizycznych. I właśnie dlatego, że Hume ją uznaje, może
gdy nie wychodzi się od założonej prawdziwości tego związku, lecz
on określić swoje stanowisko jako
sceptyczne — gdyż nazywać
od jego oczywistej fałszywości. W każdym razie to zadziwiające,
siebie sceptykiem to tyle co uznawać, że rozum nie potrafi samo-
że filozofowie — ogólnie biorąc, miłośnicy raczej myślenia niż zmy-
dzielnie uzasadnić naszego opowiadania się za koniecznością,
słów — tak gromadnie decydowali się w tej sprawie zaufać raczej
w założeniu prawdziwą.
swym zwyczajowym percepcjom niż świetlistej jasności intelektu.
Obrane przez nas stanowisko spekulatywne polega na odrzuceniu
tyczne, gdyż polega ono z jednej strony na pokazaniu, że zasada
postulatu wspólnego trzem opisanym rozwiązaniom, by w zamian
racji nie jest w stanie uzasadnić swych ontologicznych roszczeń,
nareszcie potraktować poważnie to, czego uczy
a z drugiej strony na dalszej wierze w konieczność — rzeczywistą,
Najparadoksalniejsze jest w tym wypadku stanowisko scep-
nas o świecie
hume'owskie — bo nie kantowskie — a priori: mianowicie że sto
fizyczną konieczność — którą ta zasada
napawała świat. Hume
różnych zdarzeń — a nawet znacznie więcej — rzeczywiście
nie wierzy już w metafizykę, wciąż jednak wierzy w konieczność,
*_
nego odrzucenia metafizyki jest wyłącznie już życiowe — będące
którą metafizyka rzutowała w rzeczy. Skutkiem tego niedokończoD. Hume, Badania dotyczące rozumu ludzkiego, s. 39.
130
131
4. Problem Hume'a
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
wyłącznie skutkiem bezrefieksyjnej skłonności do wiary w to,
Czytelnikowi, któremu trudno przychodziłaby zgoda na tezę
co się powtarza — przystanie na fantazmatyczny świat metafizyki.
o rzeczywistej przygodności praw, można przedstawić to zagad-
Hume ślepo wierzy w świat, o którym metafizycy sądzili, że mogą
nienie jeszcze inaczej. Pamiętamy, od jakiej „przygody” rozpo-
go dowieść. Dostrzegamy już, że taki sceptycyzm z łatwością
częła się geometria nieeuklidesowa: chcąc udowodnić postulat
obraca się w zabobon, twierdzić bowiem i wierzyć, że istnieje
Euklidesa, mówiący, że dla danej prostej istnieje tylko jedna rów-
nieprzenikniona konieczność biegu rzeczy, to tyle co nastrajać
noległa przecinająca dany punkt, Łobaczewski założył fałszywość
się do wiary w tę czy inną opatrzność. Wydaje się, że mądrzej
tego postulatu — założył, że przez dany punkt można przeprowa-
byłoby uwierzyć w rozum, a tym samym usunąć z rzeczywisto-
dzić wiele prostych równoległych do danej prostej. Uczynił to,
ści zaświat konieczności przyczynowej. Tym samym sceptycyzm
by doprowadzić do sprzeczności i w ten sposób udowodnić ab
wierzący wciąż naiwnie w konieczność metafizyczną ustąpiłby
absurdo postulat Euklidesa.
miejsca spekulatywnej wiedzy o niemetafizycznym charakterze
wodu doszedł jednak do nowej geometrii, równie spójnej co geo-
rzeczywistego świata.
metria euklidesowa, lecz różnej od niej. Cóż więc — gdyby ktoś
W rezultacie zamiast do takiego do-
Widzimy więc, jak stanowisko spekulatywne eliminuje tra-
nie był skłonny przystać na proponowaną tezę, to może wyrazi
dycyjne aporie problemu Hume'a: z naszego punktu widzenia
zgodę na następujący krok: jeśli jest się przekonanym, że związek
konieczności związku przyczynowego nie można udowodnić
przyczynowy jest związkiem koniecznym, i jeśli nie wierzy się
po prostu dlatego, że w związku przyczynowym nie ma nic ko-
w możliwość metafizycznego dowodu tej konieczności, to spró-
niecznego. Nie znaczy to jednak, że stanowisko spekulatywne
bujmy realność konieczności przyczynowej udowodnić ab absur-
usuwa wszelkie trudności.
W rzeczywistości bowiem uzyskuje-
do. Zlikwidujmy w myśli tę konieczność, mając nadzieję, że po-
problemu Hume'a, które trudność
tkniemy się o absurd. Udowodnilibyśmy wtenczas apagogicznie
umieszcza gdzie indziej. To przeformułowanie możemy ująć tak:
to, do czego wykazania daremnie zaprzęgano metafizyczną zasadę
zamiast pytać, jak udowodnić konieczność praw fizycznych, w za-
jednostajności. Stawiamy, że przydarzy nam się to samo co geo-
łożeniu prawdziwą, powinniśmy
metrom w związku z postulatem Euklidesa: stopniowo odkryje-
my
przeformułowanie
zapytać,
jak wytłumaskoro
my, że nieprzyczynowy wszechświat może być obdarzony równą
Przeformułowane pytanie
spójnością i równie dobrze odpowiadać naszemu obecnemu do-
Hume*'a jest w istocie pytaniem, które już stawialiśmy: jeśli za-
świadczeniu co wszechświat przyczynowy; co więcej, odkryjemy
czyć
wyraźną
zakładamy
ich
stabilność
praw
przygodność.
fizycznych,
kładamy, że prawa są przygodne, nie zaś konieczne — jak to się
także, że jest to wszechświat uwolniony od zagadek nieodłącznie
dzieje, że ich przygodność nie przejawia się w ich radykalnych
towarzyszących wierze w konieczność fizyczną. Inaczej mówiąc,
i ciągłych zmianach? Jak prawa, których wieczności nie gwaran-
przechodząc ze wszechświata przyczynowego do wszechświata
tuje żaden fundament, mogą dawać w
nieprzyczynowego, nic nie stracimy — prócz zagadek.
rezultacie stabilny świat?
Stawiamy na to, że można udzielić zadowalającej odpowiedzi
Natychmiast jednak spostrzegamy, że taki kierunek skutkuje
na tak przeformułowany problem — w przeciwieństwie do jego
zderzeniem
wersji kanonicznej — nie ograniczając przy tym w żaden sposób
dentalnym. Jak już mówiliśmy, droga dedukcji transcendentalnej
kompetencji racjonalności.
polega właśnie na rozumowaniu ab absurdo, z braku konieczności
132
czołowym
z rozwiązaniem
transcen-
133
4. Problem Hume'a
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
przyczynowej wywnioskowującym destrukcję wszelkich przed-
Otóż gdyby światem nie rządziły konieczne prawa, rozpadałby
stawień. My tymczasem twierdzimy na odwrót, że myślowe unie-
się on dla nas na doświadczenia bez dalszego ciągu, z których
ważnienie konieczności przyczynowej nie prowadzi koniecznie
w żadnym wypadku nie mogłaby powstać świadomość we właści-
do skutków niemożliwych do pogodzenia z warunkami naoczno-
wym sensie. Z chwilą gdy czynimy z niej warunek świadomości,
ści. Tym samym nasz problem można sformułować jeszcze Ściś-
konieczność praw staje się więc faktem niepodlegającym dyskusji.
lej: aby ustalić ważność spekulatywnego rozwiązania problemu Hume'a, musimy wadliwość
wykazać, na czym
dedukcji
polega
logiczna
transcendentalnej, by w ten spo-
Nie sposób odmówić niezrównanej trafności temu „warunkodawczemu”
rozumowaniu
— z tym
wszelako
zastrzeżeniem,
że uznać je bez dyskusji można tylko wtedy, gdy ograniczymy się
sób a contrario do niej pokazać, że stałość świata zjawiskowego
do pojęcia stabilności,
aw żadnym wypadku konieczności.
nie pociąga za sobą odrzucenia przygodności praw fizycznych.
Jedynym bezdyskusyjnym — choć zarazem tautologicznym — fak-
Innymi słowy, musimy pokazać, dlaczego złudne jest wnioskowa-
tem, na jaki możemy za Kantem z góry przystać, jest bowiem to,
nie — na modłę Kanta — wyprowadzające z niekonieczności praw
że warunkiem zarówno świadomości, jak i nauk przyrodoznaw-
destrukcję naoczności.
czych jest stabilność zjawisk. Faktu tej stabilności i tego, że jest on warunkiem zarówno nauki, jak i świadomości, nikt oczywiście *k kok
nie potrafiłby zanegować. Nie dotyczy to jednak wnioskowania, które nazywać będziemy odtąd „wnioskowaniem necesytary-
stycznym”: tego mianowicie, że stabilność
praw
sama
ły koniecznym powiązaniom — które Kant nazywa kategoriami
z siebie zakłada
swój
impe-
i do których należy zasada przyczynowości — to świat byłby tylko
ratywny
bezładnym nagromadzeniem mętnych postrzeżeń, w żadnym wy-
i ukrytym przesłankom tego wnioskowania.
Według Kanta gdyby nasze przedstawienia świata nie podlega-
konieczność
praw jako
warunek. Powinniśmy teraz przyjrzeć się strukturze
padku nie mogących ustanowić doświadczenia jednolitej świadomości. Dla Kanta zatem sama idea świadomości i doświadczenia
Z jakiej racji z bezdyskusyjnego faktu stabilności praw przyrody,
domaga się strukturyzacji naoczności, dzięki której nasz świat
to znaczy z nigdy nie szwankującej stabilności zasady jednostaj-
mógłby się stać czymś innym niż czysto przypadkowym ciągiem
ności przyrody, można wnioskować o konieczności owej jedno-
niepowiązanych ze sobą wrażeń. Taka jest główna teza tak zwanej
stajności? Jakie rozumowanie pozwala przejść od faktu stabilności
obiektywnej dedukcji kategorii, w której chodzi o legitymizację
— w samej rzeczy nader powszechnej, skoro aż do dziś nigdy,
zastosowania kategorii (to znaczy powszechnych powiązań, za-
jak się zdaje, nie szwankowała — do ontologicznej konieczności?
kładanych zwłaszcza przez fizykę) do doświadczenia. Nie ma świadomości bez możliwego poznania zjawisk, ponieważ sama idea świadomości zakłada ideę jedności naoczności w czasie*.
z 1787 roku zajmuje paragrafy 15-24 drugiego rozdziału tego poddziału, w tym zwłaszcza $ 20-21 (AKIII, s. 107-22). [Klasyczne polskie wydanie przekładu
R. Ingardena w BKF podaje obie te wersje tłumaczone z wydań A i B, por. 1. Kant, Krytyka czystego rozumu, t. 1, s. 197-279 — przyp. tłum.]. _ Obiektywna dedukcja kategorii stanowi w pierwszym wydaniu Krytyki trzeci rozdział drugiego poddziału Analityki pojęć (AK IV, s. 86-95); w wydaniu 134
Sczegółowy komentarz do dedukcji obiektywnej w wersji z 1781 roku — por. J. Rivelaygue, Łecons de mćtaphysique allemande, Grasset 1992, t. II, s. 11824.
135
4. Problem Hume'a
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
Wnioskowanie necesytarystyczne, na którym to rozumowanie się
sobą częste zmiany — a różnią się wyłącznie tym, jakie nasilenie
opiera, ma postać następującą: zmieniać się bez
1. Gdyby prawa rzeczywiście mogły przyczyny — czyli gdyby nie były konieczne — to prawa często zmieniałyby się bez przyczyny. 2. Tymczasem prawa nie zmieniają się często bez przyczyny. 3. Wynika stąd, że prawa
— opierają się na tym samym argumencie: przygodność pociąga za
nie
mogą
zmieniać się bez
przyczyny; inaczej mówiąc, prawa są konieczne.
częstości zmian wiążą z przygodnością (częstotliwość niewielka, lecz widoczna według tezy powszechnej bądź częstotliwość wysoka, niwecząca naoczność według tezy kantowskiej). Musimy więc zatrzymać się nad tą implikacją, aby zapytać, co mianowicie czyni ja tak oczywistą, że Kant wydaje się ją stosować, nigdy jej nie uzasadniając — zresztą to samo można powiedzieć o sensus communis i o większości zwolenników konieczności fizycznej. Na tym etapie analizy cenną pomocą będzie dla nas dzieło
Nikt nie może zaprzeczyć punktowi drugiemu, stwierdzającemu fakt stabilności przyrody (istotnie oczywistej). Cały wysiłek oceny powyższego wnioskowania musi więc się skupić
Jeana-Renćgo Vernes'a Critique de la raison alćatoire'. Wartość
na pierwszej implikacji, gdyby bowiem ta implikacja dawała
XVII
się „sfalsyfikować”, to całe wnioskowanie upadłoby przez wadliwość jednej ze swych przesłanek. Implikacja ta wyprowadza z przygodności praw — to znaczy z możliwości ich zmian
nia, które zarówno Hume, jak i Kant milcząco przyjmowali, gdy
— rzeczywistą częstość ich zmian. Nazwiemy ją dlatego implikacją częstotliwościową; tylko przyjmując za prawdziwą taką implikację prowadzącą od zmiany możliwej do zmiany częstej, możemy uznać za prawdziwe całe wnioskowanie necesytarystyczne. Aby zdyskwalifikować to wnioskowanie, trzeba i wy-
starczy wykazać, w jaki sposób i pod jakimi ściśle określonymi warunkami odrzucona może być implikacja częstotliwościowa.
tego zwięzłego eseju, napisanego z rzeczowością godną filozofów stulecia, leży w tym, że uwidacznia on naturę rozumowa-
uznawali konieczność praw za oczywistą. Dla Vernes'a wszakże — od razu to ustalmy — owo rozumowanie jest
uprawnione; wiarę
w konieczność praw fizycznych uznaje on za zasadną. Jego projekt polega na wyłożeniu explicite rozumowania obecnego implicite u Hume 'ai Kanta, by dzięki temu lepiej uchwycić, w jakim sensie jest ono prawdziwe. Dla nas tymczasem jego rozprawa jest o tyle znacząca, że dogrzebdjąc się do tego rozumowania — uwidaczniając jego prawdziwą naturę — Vernes umożliwi nam odkrycie w nim słabego punktu. Teza Vernes'a jest następująca: wnioskowanie, którego
Zauważmy przede wszystkim, że implikacja częstotliwościowa stanowi podstawę zarówno kantowskiego argumentu na rzecz konieczności przyczynowej, jak i powszechnej wiary w taką ko-
mocą milcząco przechodzimy od stabilności do konieczności
nieczność. Zarówno powszechny sąd, że gdyby prawa były przy-
tematycznym
godne, to „byłoby o tym wiadomo”, jak i sąd Kanta, zgodnie z któ-
już tekst Hume'a o kulach do bilardu. Według Vernes'a w tekście
rym byłoby o tym tak świetnie wiadomo, że nic już byśmy nie wiedzieli, są równoznaczne z twierdzeniem, że przygodność praw przyrody skutkowałaby ich zmianami wystarczająco częstymi, by
tym zawarte jest naraz źródło — jasno przedstawione — proble-
przejawiały się w doświadczeniu, czy wręcz likwidowały wszelką możliwość doświadczenia. Obie te tezy — powszechna i kantowska 136
praw, polega na rozumowaniu
probabilistycznym,
w ma-
sensie tego słowa. Przypomnijmy cytowany
mu przyczynowości i niedostrzeżona zasada jego racjonalnego
1 J.-R. Vernes, Critique de la raison alćatoire, ou Descartes contre Kant, z przedmową Paula Ricoeura, Paris 1982.
137
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności 4. Problem Hume'a
rozwiązania. Skąd bierze się problem? Z tego, że możliwości a priori, możliwości „dla wyobraźni” — mówiąc ogólniej, moż-
liwości możliwe do pojęcia (niesprzeczne) — zdecydowanie odbiegają od możliwości
doświadczeniowy ch. Odwrotnie niż
w kantowskim utożsamieniu a priori z koniecznością, empirii zaś z przygodnością, to właśnie a priori — mówi sam Vernes — stawia nas wobec przygodności, doświadczenie natomiast przeciwstawia mu konieczność. Zagadka polega przecież na tym, że a priori, jak pisze Hume, „sto innych zdarzeń” — a nawet, można by powtórzyć za Vernes'em, „praktycznie nieskończona liczba”* różnych zda-
rzeń — może wynikać z tej samej serii przyczyn ceteris paribus. A priori kule mogą równie dobrze zachowywać się na tysiące różnych sposobów — w doświadczeniu wszakże za każdym razem uskuteczniana jest tylko jedna z tych możliwości — ta, która stoi w zgodzie z fizycznym prawem zderzeń. W takim razie jednak co pozwala mi wnioskować z tej różnicy między a priori a doświadczeniem, że a priori jest fałszem, nie zaś doświadczenie — złudą? Co pozwala mi twierdzić, że to stałość doświadczenia otwiera mnie na autentyczną konieczność, nie zaś a priori — na prawdziwą przygodność? Dokładnie to samo, co kazałoby graczowi podejrzewać (by nie powiedzieć więcej), że kość upadająca zawsze na tę samą ściankę jest podobniej
najprawdo-
oszukana. Weźmy bowiem pewien zbiór wydarzeń,
dobranych w taki sposób, że a priori nie ma żadnej
racji, dla
której miałoby nastąpić raczej jedno niż inne z nich. Tak właśnie jest z kością czy monetą, w założeniu doskonale homogenicznymi i symetrycznymi, o których możemy założyć a priori, że żadna z ich stron nie ma więcej niż inne racji pojawienia się po nieoszukanym rzucie. Gdy uzbrojeni w tę hipotezę staramy się obliczyć szanse na to, że coś się wydarzy (że zajdzie taki czy inny rezultat rzutu kością czy monetą), przyjmujemy implicite następującą s
Tamże, s. 45.
138
aprioryczną zasadę: to, co jest równie możliwe do pomyślenia, jest równie możliwe. Kiedy gramy w grę ha-
zatdową, na takiej ilościowej równości tego, co do pomyślenia,
1 tego, co możliwe, opiera się nasz rachunek prawdopodobieństwa bądź częstotliwości danego wydarzenia: ponieważ w określonych okolicznościach żadne z dwóch wydar zeń nie ma więcej (wściśle matematycznym sensie słowa „Więcej”) powodów, by zajść (wynik rzutu kośćmi, rzutu monetą, zakręcenia ruletką itd.), to powinienem przyjąć, że mają one tyle samo szans, by rzeczywiście nastąpić, i oszacować na tej podst awie policzalne prawdopodobieństwo złożonych wydarzeń, na które składają się
takie wyjściowe zbiory o równym prawdopodobieńs twie (szansa,
że wypadnie podwójna szóstka, że w ruletc e trzy razy z rzędu wypadnie zero itd.). A teraz załóżmy, że kość, którą graliśmy przez godzinę, zawsze upadała na tę samą ściankę. Opierając się tylko na zasa-
dzie, zgodnie z którą wydarzenia jednakowo możli we są jedna-
kowo prawdopodobne, powiedzielibyśmy sobie, że bardzo małe są szanse, by był to autentyczny przypadek. Pomyś lelibyśmy więc, że działać tu musi jakaś przyczyna (na przykład ołowiana kulka ukryta wewnątrz kości) czyniąca koni ecznym ten Jedyny rezultat. Teraz zaś przypuśćmy, że kość, którą gramy, upada tą samą ścianką nie od godziny, lecz od początku naszego życia, a nawet od tak dawna, jak sięga ludzka pamięć . Przypuśćmy ponadto, że kość ta ma nie sześć, lecz miliony i tryliony ścianek. Jesteśmy w tej samej sytuacji co Hume ze swymi kulami do bilardu: dla każdego wydarzenia danego w doświadcze niu wyobrażamy sobie a priori ogromną liczbę różnych empir ycznych następstw (liczbę tak ogromną, że nie ma sensu próba jej określenia), które wydają nam się jednakowo możliwe. Zawsz e jednak „wypada”
ten sam rezultat, to znaczy te same skutki wynikają z tych sa-
mych przyczyn. Uznając konieczność praw za oczywistą, Hume i Kant rozumują więc dokładnie tak jak gracz mając y do czynienia
139
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
4. Problem Hume'a
z oszukaną kością, który milcząco przyjmuje wnioskowanie uka-
mnie o wszechświecie-ściance, który zamieszkuję, rzeczy nowych
zane przez Vernes'a: gdyby prawa rzeczywiście były przygodne,
i nieoczekiwanych, ale będzie to tylko pogłębieniem znajomości mojego wszechświata, nie zaś aleatoryczną zmianą wszechświata
to w świetle praw rządzących przypadkiem byłoby aberracją, ist-
samego. Ów bowiem w rzeczywistości ni gdy nie uchybił zasadzie
nieć racja nadająca rezultatowi konieczność, acz ukryta — tak jak
jednostajności: w tych samych warunkach wyjściowych zawsze dawał ten sam rezultat. Otóż nieprawdopodobieństwo tej stabilności rezultatu wydaje się tak wielkie, że nie zadowalam się hipotezą, zgodnie z którą byłoby ono wyłącznie dziełem przypadku. Wnio-
że ta przygodność nigdy się nie przejawia.
Musi
zatem
w kości musiała być schowana ołowiana kulka — dzięki której można wyjaśnić taką jego stabilność. Wyraźna staje się teraz zasada milcząco obecna we wnioskowaniu necesytarystycznym: polega ono na rozciągnięciu na
cały
nasz
wszechświat
rozumowania
listycznego, które gracz odnosi do wydarzenia
probabiwewnątrz
tego wszechświata (rzutu kośćmi i jego rezultatu). Rozumowanie to możemy odtworzyć następująco: nasz fizyczny wszechświat czynię jednym ze zdarzeń pośród ogromnej liczby wszechświatów możliwych do pomyślenia (niesprzecznych), którymi rządzą rozmaite prawa fizyczne; wszechświatów, w których zderzenie
dwóch kul bilardowych, zamiast być posłuszne prawom rządzącym naszym światem, każe im obu wzbić się w powietrze, scala je w jedną kulę, przekształca je
w kobyły maści nieskazitelnie
białej, acz nieco narowiste, w lilie czerwonosrebrne, acz dosyć
uprzejme itd. Tworzę więc w myśli „Wszechświat-Kość” tożsamy z wszechświatem
wszechświatów, to znaczy taki, któ-
rego każda ścianka byłaby osobnym wszechświatem rządzonym wyłącznie przez imperatyw niesprzeczności. Następnie dla sytuacji danej w doświadczeniu wprawiam w umyśle w ruch tę Kość (wyobrażam sobie dające się pojąć następstwa tego wydarzenia); ostatecznie jednak stwierdzam, że zachodzi zawsze ten sam re-
zultat (w tych samych okolicznościach): Wszechświat-Kość wypada zawsze na „mój” wszechświat-ściankę, a prawa zderzenia zawsze są poszanowane. Ile szans mu nie dać, Wszechświat-Kość
skuję więc — przy czym jest to na ogół wnioskowanie zbyt natychmiastowe, by je dostrzec — że istnieje jakaś racja konieczna, której konieczność jest wszakże zarówno pozalogiczna, jak ipozamatematyczna. Konieczność ta musi dopełniać jawną konieczność logiczno-matematyczną, ponieważ ta ostatnia ukazywała mi, wprost przeciwnie, jedynie Wszechświat-Kość homogeniczny, to znaczy taki, którego każda ścianka jest jednakowo możliwa do pomyślenia. Dodaję więc do konieczności logiczno-matematycznych systemów symbolicznych drugi typ konieczności — konieczność rzeczywistą, fizyczną — który jako jedyny potrafi wytłumaczyć widoczną „sztuczkę” z otrzymanym wynikiem (tak jak ołowiana kulka w sfałszowanej kości). Mogę sobie teraz dowolnie nazwać źródło tej drugiej konieczności — „materią” (jak czyni Vernes) albo „opatrznością” — niemniej pozostanie ona faktem pierwotnym i zagadkowym. W skrócie: wnioskowanie hume'owsko-kantowskie jest rozumowaniem probabilistycznym odniesionym nie do wydarzenia wewnątrz naszego wszechświata, lecz do naszego wszechświata rozumianego jako możliwe zdarzenie w Całości wszechświatów możliwych. Sednem argumentacji jest stwierdzenie bezmiernego liczbowego dystansu dzielącego możliwości myślowe od możliwo-
który zawsze dotąd obserwowałem w codziennym życiu. Ow-
ści empirycznych, z czego wyprowadza się następującą aberrację rachunku prawdopodobieństwa (uzasadniającą implikację częstotliwościową): gdyby prawa rzeczywiście mogły zmieniać
szem, jak już powiedziałem, fizyka teoretyczna może nauczyć
się
zawsze „„wwypada” na ten sam wszechświat fizyczny: mój, ten,
140
bez
racji, byłoby nieskończenie mało prawdopodobne, 141
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
4. Problem Hume'a
że nie zmieniają się często — by nie rzec: w sposób szaleńczy.
w warunkach niezmiennych praw fizycznych. Dobrze pokazuje
Do tego stopnia, że — przechodzimy tu od Hume'a do Kanta — nie
to paradygmatyczny przykład rzutu kośćmi: ciąg aleatoryczny
tylko byśmy o tym wiedzieli, ale wręcz nigdy nie byłoby nas, któ-
może powstać tylko pod warunkiem, że kość z rzutu na rzut za-
rzy moglibyśmy się o tym dowiedzieć — tak dalece niemożliwymi
chowuje swą strukturę, a prawa, na jakich dokonuje się rzut, nie
chaos czyniłby porządek i ciągłość, których minimum wymaga
zmieniają się za każdym razem. Gdyby kość z rzutu na rzut im-
korelacja świata i świadomości. Konieczność jest więc dowiedzio-
plodowała, stawała się płaska albo sferyczna, tysiąckroć mnożyła
na przez fakt o nieskończenie mało prawdopodobnej stabilności,
swoje ścianki itd., albo gdyby ustała grawitacja i kość pofrunęła,
którym jest trwałość praw przyrody, oraz przez jej podmiotowy
albo też odwrotnie, gdyby po rzucie znalazła się pod ziemią —
rewers, którym jest świadomość podmiotu zdolnego do stworzenia
i tak z rzutu na rzut — wówczas żaden ciąg aleatoryczny, żaden
nauki, Taka jest logika argumentacji necesytarystycznej, a zwłasz-
rachunek prawdopodobieństwa nie mógłby zachodzić. Przypadek
cza leżącego u jej podstaw wnioskowania częstotliwościowego.
zawsze zakłada więc jakąś postać fizycznej stałości; nie pozwalając bynajmniej pomyśleć praw fizycznych jako przygodnych, sam jest tylko pewnym typem prawa fizyki, nazywanego prawem
koskodkoj
niedeterministycznym. Tak u samego Epikura widzimy, że cliZanim przejdziemy do spekulatywnego odparcia tej obiekcji, trze-
namien, drobne, aleatoryczne odchylenie ruchu atomów, zakłada
ba zauważyć, że istnieje dobrze znana odpowiedź na nią, polega-
niezmienność praw fizycznych; kształt poszczególnych atomów
jąca na wykazaniu, że trwałe istnienie naszego świata może być
(atomy gładkie, pozaczepiane o siebie itd.), liczba ich rodzajów,
wyłącznie skutkiem przypadku. Zasada tej odpowiedzi jest ta sama
niepodzielność tych elementarnych jednostek fizycznych, istnienie
co w epikurejskim wytłumaczeniu istnienia istot żywych, które,
próżni itd. — tego wszystkiego clinamen nigdy nie przekształca,
jak widać, doszło do skutku: emergencję najbardziej złożonych
gdyż są to warunki, na jakich on sam zachodzi.
organizmów porównuje się do dowolnie mało prawdopodobne-
Otóż nasza odpowiedź na obiekcję necesytarystyczną powin-
go rezultatu (jak na przykład napisanie //iady metodą rzucania
na umożliwiać pomyślenie świata pozbawionego wszelkiej ko-
na chybił trafił liter na daną powierzchnię), który jednak zyskuje
nieczności fizycznej, który dawałby się jednak pogodzić z faktem
zgodność z prawami przypadku, jeśli założyć wystarczająco ol-
stabilności praw. Musimy więc znaleźć argumentację, która ani
brzymią liczbę prób. Podobnie na przytoczoną wyżej obiekcję
na chwilę nie zdwoi czysto logicznej konieczności niesprzeczno-
probabilistyczną można odpowiedzieć, że nasz świat ze swą wy-
ści (konieczności derywowanej przez nas z zasady faktualności,
soce uporządkowaną strukturą może być rezultatem gigantycznej
a przez Hume'a uznanej jako jedyna za prawdę a priori) o ko-
liczby chaotycznych emergencji, które ostatecznie ustabilizowały
nieczność rzeczywistą, to znaczy konieczność wprowadzającą
się w taki sposób, że go skonfigurowały. Z prostego powodu ta odpowiedź na argument necesyta-
zasadę
rystyczny nie może nas jednak zadowolić:
za-
cję necesytarystyczną wprowadza taką zasadę preferencji, skoro
fizycznych. Trzeba bowiem
możemy zawsze bez sprzeczności pomyśleć modyfikację określo-
dostrzec, że samo pojęcie przypadku jest do pomyślenia tylko
nych warunków umożliwiających zajście przypadkowego procesu
kłada
142
konieczność
praw
również
ona
preferencji
między jednakowo możliwymi do po-
myślenia opcjami. Tymczasem odpowiedź aleatoryczna na obiek-
143
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
4. Problem Hume'a
(na przykład modyfikację kształtu kości, liczby jej ścianek, praw
poprzedzający go zbiór praw umożliwiających jego zajście. Mogli-
kierujących rzutem itd.). Dodajmy, że ta odpowiedź nikogo by nie przekonała, bo zgadzałaby się z adwersarzem w tym, że dotych-
byśmy więc twierdzić, że przygodności praw nie można podpo-
czas sprzyjało nam losowanie, a więc że korzystaliśmy z szansy,
wać same warunki możliwości zachodzenia i istnienia wydarzeń
która może się odwrócić i bez końca skutkować odmiennym re-
przypadkowych. W ten sposób zdyskwalifikowalibyśmy implika-
zultatem. Pogrążałoby nas to w relacji do świata, którą uznaliśmy za absurdalną i która nakazywałaby nam w każdej chwili lękać się
cję częstotliwościową, traktującą prawa, jak gdyby były wynikiem aleatorycznego rzutu, a nie dostrzegającą, że prawa warunkują sam
ze strony rzeczywistości bezładnych zachowań.
rzut. Nie będąc niewłaściwa co do zasady, odpowiedź taka byłaby
Odrzucenie implikacji częstotliwościowej nie może więc polegać na dowiedzeniu, że stabilność świata jest w zgodzie z prawami
rządkować kategorii przypadku, bo przygodność ta może obejmo-
jednak rozczarowująca. Nie pogłębiałaby
bowiem pojęcia
przygodności, a zadowalała się jej obroną przed określoną refu-
przypadku; powinno raczej pokazać, że przygodność praw przyrody
tacją. Zadowolilibyśmy się stwierdzeniem, czym przygodność nie
jest
aleatorycznego.
jest (mianowicie przypadkiem), nie korzystając jednak z obiekcji
W przeciwieństwie do odpowiedzi na modłę epikurejską nie musi-
necesytarystycznej jako okazji do ściślejszego określenia, czym
poza
zasięgiem
rozumowania
my przecież przyznawać naszemu adwersarzowi, że jego rozumo-
przygodność jest. Tymczasem powołaniem ontologii faktualnej
wanie jest uprawnione, by następnie starać się uzgodnićje z rzeczy-
nie jest być „ontologią negatywną”; nie chcemy poprzestawać
wistym doświadczeniem. Nie; powinniśmy zdyskwalifikować samo
na stwierdzeniu, że przygodność w naszym rozumieniu jest poza
to rozumowanie, pokazując, że bezpodstawnie stosuje ono kategorie
zasięgiem tego czy innego typu rozumowania, chcemy natomiast
przypadku i prawdopodobieństwa poza obszarem ich uprawnione-
wypracować coraz ściślejsze i coraz bogatsze pojęcie przygodno-
go zastosowania. Innymi słowy, musimy pokazać, że te kategorie
ści. Każda trudność napotkana przez spekulację faktualną powin-
nie mają zastosowania do samych praw świata fizycznego, a użyte
na więc się obrócić w poszukiwanie
w tych warunkach rozumowanie probabilistyczne traci wszelki sens.
warunków
nie
obojętnie
jakich
Chaosu, mogących umożliwić nam pokonanie prze-
Ukażemy wówczas, jak stabilność praw może iść w parze z ich
szkody. To zasada rozumu wyemancypowanego z zasady racji:
doskonałą przygodnością, najwyraźniej wbrew wszelkiemu „pełne-
jego stopniowy rozwój zakłada ukazywanie pozytywnych i róż-
mu prawdopodobieństwu”. I zrobimy to, dyskwalifikując zarazem
norakich własności braku racji. Rzeczywiście satysfakcjonują-
absurdalny lęk przed ustawicznym bezładem, gdyż lęk ten opiera się
ce spekulatywne rozwiązanie problemu Hume*a powinno więc
właśnie na aleatorycznej koncepcji praw fizycznych, każącej nam
pokazać, na czym polega właściwy
uznawać rzeczywistą stałość przedstawień za nadzwyczajny traf.
stabilności
Inaczej mówiąc, musimy wypracować pojęcie
przygodności
praw zasadniczo różne od pojęcia przypadku. Moglibyśmy zapewne wykazać różnicę między tymi dwoma
warunek
widocznej
Chaosu. Ten warunek pozwoliłby nam wniknąć
głębiej w naturę czasowości uwolnionej od konieczności rzeczywistej. Otóż, jak zobaczymy, taki warunek istnieje i jest natury matematycznej; chodzi tuo pozaskończoność.
pojęciami w oparciu o samą tylko sformułowaną wyżej uwagę na temat przypadku — mianowicie utrzymując, że przygodność
kok k
praw nie może być mylona z przypadkiem, gdyż ów zakłada
144
145
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
4. Problem Hume'a
Chcąc odeprzeć implikację częstotliwościową, musimy rozpo-
stosować równie skutecznie jak w wypadku, gdy liczba możli-
cząć od wskazania jej zasadniczego założenia ontologicznego.
Otóż wnioskowanie to jest prawdziwe tylko w ściśle określonym
wości jest liczbą naturalną”. Do funkcjonowania implikacji częstotliwościowej wystarczy
wypadku i na mocy wyjątkowo silnej hipotezy ontologicznej, łą-
więc założenie istnienia pewnej całości niesprzecznych możliwo-
czącej istnienie możliwości z istnieniem Całości. Rozumowanie
ści myślowych, a następnie przyjęcie, że ta całość, obojętnie jaka
probabilistyczne jest bowiem ważne tylko pod warunkiem, że to,
byłaby jej liczba kardynalna, jest niepomiernie większa od zbio-
co a priori możliwe, jest do pomyślenia jako pewna
ru fizycznie możliwych wydarzeń. Oznacza to wszakże, że aby
całość
liczbowa. Co prawda implikacja częstotliwościowa do tego, by „funk-
wnioskowanie było uprawnione, wypełniony musi być warunek, którego obejść się już nie daje — to mianowicie, że istnieje
cjonować” i zachowywać ważność, nie potrzebuje ścisłego okreś-
pewna
lenia mocy zbioru tego, co do pomyślenia; im bardziej ta wartość
stępny dla myślenia — jeśli nie dla intuicji — jest rzeczywiście
przerasta liczbę możliwości stwierdzonych doświadczalnie, tym
pewien zbiór
silniejsza jest probabilistyczna aberracja, a tak czy owak to oczy-
Wszechświat-Kość), w którym moglibyśmy dokonać rozszerze-
wiste, że bezmiar możliwości myślowych przewyższa liczbę moż-
nia rozumowania probabilistycznego z przedmiotów
liwości stwierdzonych doświadczalnie. Nie ma nawet znacze-
naszego wszechświata (kości, sznurka) na
całość możliwości myślowych. Trzeba założyć, że domożliwych
światów (wyobrażony przez nas wewnątrz
sam wszechświat.
nia, czy ta całość możliwości jest skończona, czy nieskończona,
Warunkiem tego, by rozumowanie probabilistyczne dawało się
bo nieskończoność nie jest przeszkodą w zastosowaniu rachunku
pomyśleć, jest bowiem myślowa możliwość pewnej całości zda-
prawdopodobieństwa. Jakiś przedmiot, nawet dany bezpośrednio
rzeń, wewnątrz której mogłaby zostać przeprowadzona kalkulacja
w doświadczeniu, może dać mi okazję do probabilistycznych ob-
częstotliwości polegająca na określeniu stosunku liczby zdarzeń
liczeń dotyczących nieskończoności. Nieskończoność związana
sprzyjających do liczby zdarzeń możliwych. Znieście pojęcie
z ciągłym charakterem owego przedmiotu nie czyni niemożliwym
zbioru zdarzeń, ideę Wszechświata-Całości, z którego czerpane
pozytywnego szacunku względem danego wydarzenia. Weźmy
są wydarzenia poddane analizie,
jako przykład jednolity sznurek określonej długości, podlegający
straci sens.
a rozumowanie aleatoryczne
na każdym ze swych końców jednakowemu rozciąganiu. Mogę
Rozumowanie aleatoryczne, to znaczy samo pojęcie przy-
obliczyć prawdopodobieństwo, że w jakimś punkcie sznurek się
padku jako podlegającego rachunkowi częstotliwości, zakłada
rozerwie, choć liczba możliwych „punktów rozerwania” we-
więc ideę całości liczbowej. Gdy całość mieści się w naszym
wnątrz sznurka jest teoretycznie nieskończona, bo nie mają one
wszechświecie, jest nam dana w doświadczeniu w sposób bez-
wymiarów. By uniknąć paradoksu, zgodnie z którym sznurek nie
pośredni (liczba ścianek kości, odcinków sznurka) albo niebez-
mógłby się rozerwać w żadnym ze swych punktów (jako że każ-
pośredni — na drodze obserwacji częstotliwości danego zjawiska.
dy z punktów sznurka, w założeniu pozbawiony wymiarów, ma, zdaje się, jedną do nieskończoności szansę zostać punktem rozerwania), wystarczy wybrać pewien odcinek sznurka, dowolnie mały, aby rachunek prawdopodobieństwa znów mógł się do niego 146
*_ Przystępne omówienie dyskretnych i ciągłych rozkładów prawdopodobieństwa (rachunku stosowanego do skończonej lub nieskończonej liczby przypadków) w: J.-L. Boursin, Comprendre les probabilitćs, A. Colin 1989.
147
4. Problem Hume'a
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
wszechAle stosując rozumowanie probabilistyczne do naszego udomoże nie ycznie hipotet świata w całości, zakładam — czego
wodnić żadne doświadczenie — że uprawnione jest traktowanie
całość tego, co do pomyślenia, jak gdyby także stanowiło pewną tego, zdarzeń. Czynię pewną matematyczną hipotezę na temat je Czynię . wielkim e dowolni co do pomyślenia: czynię je zbiorem, zbiorem możliwych światów, ponieważ uznaję a priori, że uprawnione jest rozumienie tego, co możliwe, jako Całości.
twierdzić, że to, co do pomyślenia,
z
może
ji była zamknąć się w całość. Zasadniczym punktem tej rewoluc nainną bowiem detotalizacja liczby, detotalizacja, której zwą jest pozaskończoność. W tym punkcie zasadnicze znaczenie miał dla mnie wieldzieło ki dorobek Alaina Badiou, a na pierwszym miejscu jego bowiem L'Ktre et I' Evćnement". Do głównych tez Badiou należy Cantora, ta, w której wskazuje on ontologiczny wymiar twierdzenia by w ten sposób ukazać możliwość pomyślenia matezie matycznie detotalizacji bytu-jako-bytu. Wprawd jak tak nie interpretuję ontologicznego wymiaru tej detotalizacji em Badiou, niemniej to dzięki jego niezwykłemu projektowi znalazł kowań uwarun środki pozwalające wydostać się z ontologicznych z mozwiązanych z wnioskowaniem necesytarystycznym. Jednym ewyzwol tywów przewodnich Ł 'Etre et I' Evćnement jest bowiem gest nie z granic rozumu kalkulującego przez samą matematykę —
potężniejszy od krytyki rachunkowości z zewnątrz w imię myślenia
i wiele filozoficznego, założonego jako porządek wyższy. Przez ten entował przeori innych aspektów swej myśli Alain Badiou głęboko 10 Pierwsze wydanie: Paris 1988.
148
żadnego podstawowego sposobu artykulacji filozofii, którego
etapem nie byłoby nowe rozumienie jej pierwotnego przymierza z matematyką; wierzę też, że Badiou wezwał każdego do udzielenia sobie na nowo odpowiedzi na pytanie o sens wyróżnionej więzi między tymi dwoma typami dyskursu. Ze swej strony starałem się po pierwsze zachować wierność temu gestowi za pomocą następującej tezy: istnieje matematyczna droga prowadząca do ścisłego rozróżnienia przygodności i przy-
może Otóż taka właśnie totalizacja tego, co do pomyślenia, nie cantojuż być a priori zapewniona. Wiemy przecież od czasu a nam rowskiej rewolucji w teorii mnogości, że nic nie pozwal konieczności
wyjściowe decyzje samej filozofii, bo od czasów Platona nie ma
padku; drogą tą jest pozaskończoność.
Chcąc przedstawić kwestię pozaskończoności możliwie najzwięźlej, a zarazem najjaśniej, możemy ją sformułować następują-
co!!: do najciekawszych cech „standardowych” aksjomatów teorii mnogości (tak zwanej teorii ZF, czyli Zermelo-Fraenkela), wypra-
cowanych stopniowo w pierwszej połowie XX wieku w oparciu o prace Cantora, należy pozbawiona granic pluralizacja wielkości nieskończonych. Tak zwane „twierdzenie Cantora” w intuicyjnym ujęciu stwierdza bowiem: weźcie dowolny zbiór i policzcie jego
elementy, a następnie porównajcie ich liczbę do liczby możliwych zestawień tych elementów (po dwa, po trzy itd., ale również zestawień „po jednym” i zestawienia „po wszystkich”, identycznego z całym zbiorem). Zawsze uzyskacie ten sam wynik: zbiór b zestawień elementów zbioru a (zbiór potęgowy zbioru a) jest zawsze większy niż a — nawet
jeśli
a jest
zbiorem
nieskoń-
czonym?”. Możemy więc zbudować nieograniczony ciąg zbiorów U Możemy tu odwołać się do medytacji 1-5, 7, 12.i 14 z L'Etre et I'Evćnement, a zwłaszcza do medytacji 26, dotyczącej pluralizacji mnogości nieskończonych. 1 Weźmy prosty przykład, który może dać czytelnikowi-niematematykowi bliższe wyobrażenie o twierdzeniu Cantora. Zbiór b jest w aksjomatyce zbiorów uznawany za podzbiór zbioru a, jeśli wszystkie elementy zbioru b należą również do zbioru a. Niech będzie zbiór a= 41, 2, 3), to znaczy zbiór trzyelementowy. Niech b będzie
zbiorem zawierającym wszystkie podzbiory zbioru a, zapisywanym również jako P(a) — jakie zawiera on wówczas elementy? Otóż zbiór b zawiera po pierwsze trzy zbiory jednoelementowe: 41), 42), (34. Te podzbiory zbioru a nie są identyczne z elementami a (czyli 1, 2, 3), lecz z ich zestawieniami w zbiory zawierające
149
4. Problem Hume'”a
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
nieskończonych, z których każdy jest większy liczbowo od zbioru, którego podzbiory zestawia — sukcesję tę nazywamy ciągiem ale-
Strategię rozwiązania problemu Hume'a można teraz sformułować następująco.
fów albo ciągiem liczb kardynalnych pozaskończonych. Ciąg ten
Nie twierdzimy, że aksjomatyka nietotalizująca jest jedyną
nie może być totalizowany, to znaczy nie może zostać zebrany w żadną „ostateczną” ilość. Jak bowiem widzimy, taka ilościowa totalizacja, gdyby istniała, musiałaby być możliwa do prze-
możliwą (to znaczy jedyną możliwą do pomyślenia). Co za tym idzie — nie utrzymujemy, że to, co możliwe, nigdy nie może zamknąć się w całość — choć tak właśnie jest w standardowej teorii
wyższenia za pomocą dalszych zestawień elementów: zbiór C
(= Całość) wszystkich ilości nie mógłby „zawrzeć” ilości uzyskanej
przez zbiór podzbiorów C (zbiór potęgowy C). „Ilość wszystkich ilości” nie jest więc tu przedstawiona jako „zbyt wielka”, by myśl mogła ją ująć; jest przedstawiona jako najzwyczajniej nieistniejąca. W ramach standardowych aksjomatów teorii mnogości to, co ujmowalne liczbowo, a nawet ogólniej: to, co do pomyślenia — zbiory ogółem, to, co może stanowić przedmiot pewnej konstrukcji, pewnego dowodu podległego wyłącznie imperatywowi spójności —nie stanowi Całości. Całość tego-co-do-pomyślenia jest logicznie nie do pomyślenia — zachodzi w niej sprzeczność. Taki oto przekład cantorowskiej pozaskończoności tu przyjmujemy: Ca łość (ujmowalna liczbowo) tego, co do pomyślenia, jest nie
do
pomyślenia.
mnogości. Nie możemy przecież a priori zaprzeczyć, że jest równie możliwe do pomyślenia, by to, co do pomyślenia, było jakąś
całością. Ze w ramach danej aksjomatyki możliwa do pomyślenia jest niecałość, to wszak nikomu nie przeszkadza wybrać innej aksjomatyki, w której implikacja częstotliwościowa zachowałaby ważność. Hipotetycznie aksjomatyk jest wiele, a standardowa teoria mnogości bez względu na swą znakomitość jest tylko jedną z nich. Nie można więc a priori wykluczyć możliwości wyboR aksjomatyki, w której możliwe światy stanowiłyby określoną I ostateczną całość liczbową. Ale należy nam przyznać co najmniej jedno: dysponujemy w każdym razie jakąś aksjomatyką dającą nam środki do pomyślenia, że to, co możliwe, nie może zamknąć się w całość. Otóż sam fakt, że możliwe jest założenie prawdziwoŚci takiej aksjomatyki, pozwala nam zdyskwalifikować wnioskowanie necesyfarystyczhe, a wraz z nim wszelkie racje pozwalające
a, zawierate elementy i tylko te elementy. Są to najmniejsze podzbiory zbioru
jące tylko jeden jego element. Ponadto zbiór b zawiera podzbiory a w bliższym elementów potocznemu sensie tego słowa — podzbiory zawierające dwa z trzech
zbioru a: 41,2), (1,3%. 42,3). Wreszcie podzbiór największy a, identyczny z nim samym:
41, 2, 3). Zgodnie z teoriomnogościową definicją podzbioru zbiór a jest
należą bowiem zawsze podzbiorem siebie samego, jako że wszystkie elementy a
(któredo a. Na koniec trzeba do listy podzbiorów zbioru a dopisać zbiór pusty
wiąz wierzyć w istnienie konieczności praw fizycznych, będącej tajemniczym naddatkiem do faktu ich stabilności. Aksjomatyka teoriomnogościowa mówi nam, że w co najmniej jednym punkcie z gruntu niepewne jest, czy to, co możliwe, stanowi Całość. Ta niepewność sama z siebie wystarczy do roz-
go istnienie standardowa teoria przyjmuje i którego jedyność wykazuje), będący
strzygającej krytyki wnioskowania necesytarystycznego, obala-
elementu, nie zawiera żadnego elementu nie należącego zarazem do dowolnego
jąc jego fundamentalny postulat: możemy przejść bezpośrednio
żadnego podzbiorem każdego zbioru, w tym sensie, że próżnia, nie zawierająca
rachunek zbioru (na ten temat zob. Ł "Etre et I' Evćnement, medytacja 7). Banalny e wykazuje, że w takim razie P(a) zawiera więcej elementów niż a (mianowici osiem, nie trzy). w tym zbiór Siła twierdzenia Cantora bierze się z uogólnienia na dowolny zbiór — ich zestawień, nieskończony — tego „„przekroczenia” liczby elementów przez liczbę każdy istnieco skutkuje niemożliwością zahamowania mnożenia się wielkości, gdyż go ilościowo. jący w założeniu zbiór zakłada, że zbiór jego podzbiorów przewyższa
150
od stabilności praw do ich konieczności, ponieważ nie wątpimy, że to, co możliwe, a priori może zamknąć się w całość. Ale skoro ta totalizacja jest w najlepszym razie skutkiem pewnych aksjomatyk — nie wszystkich — to nie możemy już twierdzić, że implikacja
częstotliwościowa jest niezbicie ważna. Tkwimy w całkowitej 151
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
4. Problem Hume'a
niewiedzy co do słuszności totalizowania tego, co możliwe, tak
do zjawisk — Q.M.] byłaby
jak totalizujemy ścianki kości. Sama ta niewiedza wystarczy, by wykazać, że nieuprawnione jest rozszerzenie rozumo-
by nie opierały się one na transcendentalnej podstawie jedności)
wania
zjawisk
aleatorycznego
poza
całość
daną już
w do-
byłoby
całkiem
możliwe, iżby duszę nie mogący
nigdy
przypadkowa
naszą
wypełniał
doprowadzić
i(gdynatłok
do powsta-
Jeśli bowiem nie możemy a priori (za pomocą
nia doświadczenia. Lecz odpadłoby wówczas także wszelkie
samej procedury logiczno-matematycznej) przesądzić o istnieniu
odnoszenie się poznania do przedmiotów, gdyż brak by mu było
lub nieistnieniu całości tego, co możliwe, to musimy ograniczyć ambicje rozumowania aleatorycznego wyłącznie do przedmiotów
[wewnętrznego] powiązania wedle ogólnych i koniecznych praw. Byłoby ono wprawdzie wtedy pozbawionym wszelkiej myśli oglą-
doświadczenia, nie zaś rozszerzać je — jak w obiektywnej dedukcji
daniem, ale nie byłoby nigdy poznaniem; znaczyłoby więc dla
milcząco czyni Kant — na prawa wszechświata, jak gdybyśmy
nas akurat tyle, co nic”. Tym samym Kant z założenia realnej
wiedzieli, że musi on z konieczności należeć do Całości wyższego
przygodności praw rządzących zjawiskami wyprowadza wnio-
świadczeniu.
rzędu. Skoro obie tezy (to, co możliwe, jest lub nie jest liczbowo
sek o tak bezładnych przekształceniach rzeczywistości, że z ko-
totalizowalne) dają się a priori pomyśleć, tylko doświadczenie
nieczności zniweczyłyby samą możliwość poznania, czy wręcz
może dać nam pewność prawdziwości rozumowania aleatorycz-
świadomości. Jak jednak udaje się Kantowi określić rzeczy-
nego, poświadczając realność całości niezbędnej do tego, by
wistą
to rozumowanie „działało” — czy to bezpośrednie doświadczenie
przygodności? Skąd wie, że ta częstotliwość musiałaby być tak
przedmiotu w założeniu homogenicznego (kości, sznurka), czy też
nadzwyczajnie
częstotliwość
przekształceń praw przy założeniu ich
wielka, że niweczyłaby samą możliwość
badanie statystyczne (ustalenie średnich i częstotliwości właści-
nauki, samą możliwość świadomości? Jakim prawem wyklucza
wych opisanemu zjawisku). Jedyne całości, jakimi dysponujemy
a priori
i w jakich rozumowanie aleatoryczne jest uprawnione, muszą za-
ko — prawdę mówiąc, tak rzadko, że dotychczas nikt nie miał
tem być nam dane
wewnątrz naszego wszechświata — to znaczy
okazji skonstatować tego typu zmiany? Może to być tylko prawo
możliwość, że przygodne prawa zmieniają się rzad-
na drodze eksperymentalnej. Wiara Kanta w konieczność praw
dostarczone mu przez rachunek prawdopodobieństwa zastosowany
zostaje więc odrzucona jako przesadne roszczenie rozumu ale-
do naszego świata w ogóle, nie do zjawisk danych w tym świecie
atorycznego do stosowania się poza granicami doświadczenia.
— a więc prawo apriorycznej totalizacji tego, co możliwe, o której
To właśnie takie nieuprawnione zastosowanie rachunku
od czasu Cantora wiemy, że nie przysługuje jej już żadna koniecz-
prawdopodobieństwa poza obszarem naszego doświadczenia po-
ność logiczna ani matematyczna — czyli właśnie żadna konieczność
zwala Kantowi stwierdzić — powtarza się to kilkakrotnie w pierw-
a priori".
szej Krytyce — konieczność częstych przekształceń praw przy hipotezie ich przygodności. Tak jest w następującym fragmencie, gdzie wyjątkowo wyraźnie widać wnioskowanie prowadzące od możliwej przygodności do jej koniecznej częstości „w działaniu”: „Jedność syntezy [przeprowadzanej] wedle pojęć empirycznych [czyli w szczególności zastosowanie relacji przyczynowości 152
3 1. Kant, Krytyka czystego rozumu, t. 1, s. 216, A111; AKTIV, s. 83-84. [Nawiasy
kwadratowe w cytacie z wyjątkiem dopiska oznaczonego inicjałami Quentina Meillassoux pochodzą od polskiego tłumacza Krytyki czystego rozumu, czyli Romana Ingardena; wyróżnienia typograficzne Quentina Meillassoux — przyp. tłum.]. 1 To wyjście poza prawowite granice rozumu aleatorycznego jest równie oczywiste w słynnym fragmencie o cynobrze, gdzie Kant, przyjąwszy hipotezę braku konieczności praw przyrody, wnioskuje następnie, z czym by się to dla przyrody
153
4. Problem Hume'a
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
kdkodko
z tym właśnie, co mówi nam rozum — że prawa fizyki nie są ani trochę konieczne — i nie przejmować się dłużej zagadkami nieod-
Jaką drogę przeszliśmy, stawiając czoło problemowi Hume 'a, i w jakim stopniu możemy uznać, że zaproponowaliśmy jego rozwiązanie? Wyszliśmy od przeformułowania problemu: zamiast zakładać, że fantastyczna hipoteza Hume'a o stu różnych zdarzeniach mogących wyniknąć z tego samego ciągu przyczynowego jest chimerą, którą należy zwalczyć, poszukiwaliśmy tego, co, ściśle
łącznymi od opcji pierwszej. Kto bowiem totalizuje to, co możliwe, ten uprawnia implikację częstotliwościową, czyli źródło wiary w konieczność rzeczywistą, której racji nikt nigdy nie pojmie; ktoś taki będzie twierdził zarówno, że prawa fizyki są konieczne, jak
i żenikt nie może wiedzieć, dlaczego z konieczności istnieją
te właśnie prawa, nie inne. Dla tego natomiast, kto detotalizuje to, co możliwe, stabilność praw jest do pomyślenia bez zdwajania
biorąc, przeszkadza nam uwierzyć w prawdziwość takiej hipotezy — rozum bowiem, wręcz przeciwnie, wydawał się uparcie nas zapraszać, byśmy na nią przystali. Spostrzegliśmy, że u źródeł takiego założenia tkwi rozumowanie probabilistyczne zastosowane do samych praw — rozumowanie, którego nic nie uzasadnia, skoro jego warunek — że to, co pomyślenia, stanowi pewną Całość — sam
jej o zagadkową konieczność fizyczną. Możemy więc zastosować
okazuje się tylko hipotezą, nie zaś pewnikiem. Tym samym nie ustaliliśmy w sposób pozytywny, że to, co możliwe, jest nietotalizowalne, wskazaliśmy jednak alternatywę: to, co możliwe, stanowi Całość / nie stanowi Całości —
kowany odtąd sofizmat obiekcję transcendentalną, z przygodności
i w pełni zasadny jest wybór przez nas drugiej z tych opcji; w pełni
>k sk*k
zasadny, ponieważ druga opcja pozwala nam pozostać w zgodzie wiązało: „Gdyby cynober był raz czerwony, raz czarny, raz lekki, innym razem ciężki, gdyby człowiek zmieniał się raz w tę, drugi raz w inną postać zwierzęcą,
raz lodem gdyby w czasie najdłuższych dni kraj był pokryty raz plonami, drugi i i śniegiem, to moja empiryczna wyobraźnia nie mogłaby mieć nawet sposobnośc
do tego, żeby przy przedstawieniu sobie barwy czerwonej przyszedł jej na myśl ciężki cynober”. Krytyka czystego rozumu, t. 1, 5. 205, A100-01; AK IV, s. 78.
wielu chaZatem to częste zmiany („najdłuższe dni” wystarczające do zajścia praw; widać ci przygodnoś skutek jako one przedstawi tu są wydarzeń) otycznych Kantowi to po celu, w jakim wprowadzony jest argument z cynobru. W tym fragmencie
chodzi bowiem o to, by wykazać, że absurdem jest wyjaśniać jak Hume obiektywną konieczność praw przyrody samym naszym subiektywnym przyzwyczajeniem do niej; gdyby taka obiektywna konieczność nie poprzedzała przyzwyczajenia, jakiego może-
jakiemy nabrać, to według Kanta nigdy nie mielibyśmy okazji przyzwyczaić się do co gokolwiek wydarzenia, gdyż danym empirycznym brakowałoby wy starczają
trwałej regularności. 154
do konieczności rzeczywistej brzytwę Ockhama: skoro staje się ona „bytem” bezużytecznym w wyjaśnianiu świata, możemy się bez niej obyć, nie tracąc nic prócz tajemnicy. Rozwiązanie problemu Hume'a pozwala nam zatem usunąć zasadniczą przeszkodę w pełnym przyjęciu zasady faktualności, uchylając jako sklasyfipraw wyprowadzającą zawsze wniosek o rzeczywistym i groźnym chaosie przedstawień.
Wiemy, że francuskie słowa hasard, „przypadek” (z arabskiego az-zahr), i alćatoire, „aleatoryczny” (z łaciny: alea) mają pokrewną etymologię: „kość”, „rzut kośćmi”, „gra w kości”. Pojęcia te przywołują więc nieodłącznie ze sobą związane — nie zaś przeciwstawne — tematy gry i kalkulacji — rachunku szans związanego z każdą grą w kości. Zawsze gdy nad myśleniem ciąży utożsamienie bytu z przypadkiem, zarysowuje się zatem motyw Kości- Wszystkiego (to znaczy nienaruszalnego domknięcia liczby możliwości), motyw pozornej dowolności gry (ludyczność życia, świata rozpoznanego jako królestwo pozoru), a także zimnej kalkulacji częstotliwości (świat ubezpieczeń na życie, kalkulacji ryzyka itd.). Ontologia domknięcia możliwości z konieczności 155
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
4. Problem Hume'a
umieszcza nas w świecie, który brzydzi się powagą właśnie przez
kok *k
to, że poważnie traktuje wyłącznie techniki rachunkowe. Termin contingence, „przygodność”, odsyła natomiast do łacińskiego contingere, „przydarzać się” — do tego, co się wydarza, ale wydarza się w taki sposób, że nam
się przydarza”. Przygod-
ność w sumie polega na tym, że coś się w końcu
przydarza
Możemy zatem w świetle wcześniejszych rozważań uchwycić ogólny sens spekulacji faktualnej. Nasz projekt można ująć następująco: czesnego
zamierzamy
rozpuszczenia
podstawić problemów
— coś innego, co wymykając się wszystkim sklasyfikowanym
niemetafizyczne
dotychczas możliwościom, kładzie kres próżnej grze, w której
śnijmy pokrótce sens tego podstawienia.
wytrącenie
w miejsce współmetafizycznych
tychże problemów. Wyja-
wszystko, również to, co nieprawdopodobne, jest do przewidzenia.
Co uczyni wielu (choć coraz mniej) współczesnych filo-
Gdy coś nam się przydarza, gdy do muru przypiera nas nowość
zofów skonfrontowanych z problemem Hume'a albo z pytaniem,
— koniec z kalkulacjami, a także koniec z grą; zaczynają się naresz-
dlaczego jest raczej coś niż nic? Ogólnie biorąc, będą poszuki-
cie rzeczy poważne. Punkt, wokół którego wszystko się tu kręci
wali najskuteczniejszego sposobu wzruszenia ramionami. Wykażą
— i który był już główną intuicją Z 'Etre et /'Evćnement — polega
wam, że w waszym pytaniu nie ma żadnej zagadki, bo już się go
jednak na tym, że najpotężniejsza myśl o wydarzeniu niepodle-
nie stawia. Będą więc w swym miłosierdziu starali się — nieznu-
gającym kalkulacji i grze jest
wciąż myślą matematyczną — nie
artystyczną, poetycką czy religijną. To
z
perspektywy mate-
żenie powtarzając gest duchampowsko-wittgensteinowski — dać wam
do zrozumienia, że nie ma zagadki, bo nie ma problemu.
matyki uda nam się nareszcie pomyśleć to, co przez swą potęgę
Filozofowie tacy będą twierdzili, że rozwiązali wasz „naiwny”
nowości plącze szyki miarom i oddzwania koniec gry.
(metafizyczny, dogmatyczny itd.) problem, odsłaniając źródło (językowe, historyczne itd.) próżnego zapytywania. Tym, co ich właściwie interesuje, jest dowiedzenie się, jak to było możliwe
5 Tłumaczowi pozostaje w tym miejscu konstatacja, że zawarte w tym i poprzednim akapicie rozważania autora polski czytelnik musi potraktować z dobrą wolą.
Francuski czasownik użyty przez autora jako odpowiednik contingere to arriver, „przydarzać się”, ale w podstawowym znaczeniu (nieobecnym w łacińskim conlingere) — „przybywać” w sensie przestrzennym: ,„„przyjeżdżać”, „docierać”, „dochodzić”, „dobiegać” itd. Ostatni fragment można więc — opierając się tylko na francuskim arriver, a pomijając łacińskie contingere — literalnie przełożyć
(i jak nadal jest możliwe — dowodem wy), by stawiać sobie takie „fałszywe problemy”. Koniec metafizyki w dalszym ciągu jest w znacznym stopniu równoznaczny z takim właśnie rozpuszczaniem problemów: nie ma już sensu stawiać pytań metafizycznych, bo są to tylko pyta-
również na przykład tak: „to, co dobiega, ale dobiega na tyle, że nas dobiega”.
nia pozorne albo nieodwołalnie zdezaktualizowane; sens mają
Z drugiej strony można zwrócić uwagę, że polski „przypadek”, co prawda w interesującym nas znaczeniu nie całkiem rodzimy, bo będący spolszczeniem niemieckiego zufał/, zachowuje jednak etymologiczny związek z padaniem, spadaniem, a więc i z rzutem kośćmi, „przygodność” zaś pochodzi za pośrednictwem „przygodzić się” od słowa „godzić”, które pierwotnie znaczyło: czekać, wtórnie: czyhać, czatować, stąd: godzić
ewentualnie pytania zadawane o metafizykę czy też w związku
na coś, godzić w coś = uderzać, trafiać itd., w czym mamy już przestrzenną analogię z dobieganiem czy też stykaniem, stycznością, co z kolei jest pierwotnym sensem łacińskiego contingere, od co, Z”, „razem z”, i tangere, „dotykać” ( stąd także contactus i „kontakt”). Por. odpowiednie hasła w: A. Bańkowski, Etymołogiczny słownik języka polskiego, t. 1-2, Warszawa 2000 (przyp. tłum.).
156
z metafizyką. Otóż widzimy teraz, że współczesna wiara w nierozwiązywalność pytań metafizycznych jest
niż skutkiem utrzymującej dostatecznej
niczym
innym
się wiary w zasadę racji
— bo tylko ten, kto nadal wierzy, że spekulacja
sprowadza się do odnajdywania ostatecznej racji, dla której coś jest, jakie jest, ten wierzy także, że pytania metafizyczne nie dają 157
4. Problem Hume'a
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
żadnej nadziei na rozwiązanie. Tylko ten, kto wierzy, że istotą odpowiedzi na pytanie metafizyczne jest odnalezienie przyczyny,
Nie ma już tajemnicy — nie dlatego, że nie ma już problemu, lecz że nie ma już racji.
koniecznej racji, ten może uznawać — i słusznie — że problemy te nigdy nie doczekają się rozwiązania. Oto dyskurs o granicach
>k sk >k
myślenia, o którym wiemy już, że bierze się z zapierającego się siebie podtrzymywania metafizyki. Prawdziwy koniec
Trzeba jednak powrócić do przedstawionego rozwiązania proble-
metafizyki ukazuje nam się więc jako przedsięwzięcie zmierzające
mu Hume 'a, gdyż — prawdę mówiąc — nie może ono nas rzeczy-
do tego, by z procesu rozpuszczania wydobyć osad dawnych pytań, którym nareszcie przywrócono suwerenną prawomocność. To bowiem w miarę, jak rozwiązywać będziemy problemy metafizyczne, będziemy też mogli zrozumieć istotę metafizyki jako
wiście zadowolić. Jak widzieliśmy, rozwiązanie to jest z zasady
wytwórczyni problemów, których nie mogła ona rozstrzygnąć, nie zarzucając swego fundamentalnego postulatu — tylko porzucenie zasady racji dostatecznej pozwala nadać tym problemom sens.
antytranscendentalne, jest samo w sobie w pełni spekulatywne.
Spekulacja faktualna polega więc na odejściu od postawy
bie, nie tylko zjawiska — niemniej była postawiona tylko jako
rozpuszczania problemów jako od postawy, która sama też się zdezaktualizowała. Postulat tego rozpuszczania — mianowicie że problemy metafizyczne nie są problemami, lecz fałszywymi problemami, pseudopytaniami postawionymi w taki sposób,
hipoteza ontologiczna. Nie ustaliliśmy bowiem, że nietotalizo-
niekantowskie, skoro jego projekt polega na ustaleniu myślowej możliwości rzeczywistej przygodności praw przyrody. Nie możemy jednak powiedzieć, że to rozwiązanie, jako że w zamierzeniu Postawiona teza była wprawdzie ontologiczna — stwierdzając detotalizację tego, co możliwe, brała za przedmiot to, co w so-
walność jest rzeczywista — założyliśmy ją tylko i wyciągnęliśmy wnioski z faktu, że takie założenie jest możliwe. Inaczej mówiąc, zaproponowane rozwiązanie problemu Hume”a pozwala nie re-
że żadnego sensu nie ma przypuszczenie, jakoby mogły one do-
zygnować natychmiast z idei spekulacji faktualnej, ale samo nie
puszczać jakąś odpowiedź — postulat ten rozsypuje się w miarę, jak uczymy się rezygnować z zasady racji. Okazuje się, że problemy metafizyczne zawsze były, na odwrót, problemami prawdziwymi,
jest w swej prawdziwości owocem rozumowania spekulatywne-
bo możliwymi do rozwiązania. Ale jest tak wyłącznie pod pewnym warunkiem ścisłym i całkiem niemożliwym do pominięcia — pod warunkiem dostrzeżenia, że na skierowane do nas pytania
go. Takie we właściwym sensie faktualne rozwiązanie problemu Hume'a wymagałoby derywacji nietotalizowalności tego, co możliwe,
z samej
zasady
faktualności. Aby wypracować takie
rozwiązanie, musielibyśmy dokonać jako
derywacji
nie-Całości
Figury wtaki sposób, w jaki naszkicowaliśmy derywację
metafizyczne o to, dlaczego jest tak, a nie inaczej, wiarygodną odpowiedzią jest odpowiedź: „dla niczego”. Pod warunkiem że nie będziemy już się śmiać czy uśmiechać na pytania: „Skąd przychodzimy? Dlaczego istniejemy?”, lecz przemyślimy godny
spójności czy derywację „jest”. Polegałoby to na absolutyzacji
uwagi fakt, że odpowiedzi: „Znikąd. Dla niczego” są rzeczywistymi odpowiedziami. A dzięki temu odkryjemy, że te pytania były
w języku matematyki i podchwyconą z zyskiem przez spekulację.
rzeczywistymi pytaniami — i w dodatku znakomitymi.
w odniesieniu do konieczności matematycznej to, co staraliśmy
158
pozaskończoności tak, jak absolutyzowaliśmy spójność, to znaczy na tym, by pomyśleć pozaskończoność jako bezpośredni warunek bytu-przygodnego, zamiast tylko czynić ją hipotezą sformułowaną Takie rozwiązanie zakładałoby jednak, że potrafimy powtórzyć
159
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
się uczynić względem konieczności logicznej. Trzeba by umieć odnaleźć kartezjańskie w-sobie, nie tylko kantowskie — to znaczy
umieć uprawomocnić absolutny wymiar matematycznej, nie tylko logicznej restytucji rzeczywistości w założeniu niezależnej od istnienia myśli. Chodziłoby o ustalenie, że możliwości, do których Chaos — będący jedynym w-sobie — rzeczywiście jest zdolny, nie pozwalają się zmierzyć żadną liczbą, skończoną czy nieskończoną, i że ta nad-niezmierność chaotycznej wirtualności jest tym, co umożliwia nieskazitelną stabilność widzialnego świata. Ale ta derywacja — rozumiemy — musiałaby być dużo bardziej złożona niż derywacja spójności — a nawet bardziej awanturnicza, gdyż polegałaby tym razem na ustaleniu, że absolutnym warunkiem
5 Odwet Ptolemeusza
przygodności jest pewne szczególne twierdzenie matematyczne — nie zaś ogólna reguła logosu. W rezultacie można odnieść wra-
żenie, że mądrzej jest poprzestać na hipotetycznym rozwiązaniu
Problem ancestralności czy też praskamieniałości w postaci, w ja-
problemu Hume*'a, skoro wydaje się ono wystarczyć do uchylenia obiekcji z fizycznej stabilności, będącej jedyną „racj onalną” przesłanką, by nie porzucić po prostu wszelkich sformułowań zasady racji dostatecznej. Wszakże inny problem uniemożliwia nam taką
kiej ukazaliśmy go w pierwszym rozdziale, podpada pod ogólne
Jak bowiem wi-
rozumieć sens dyskursu, który relację do świata — żywą i/lub my-
dzieliśmy, problem ten do swego rozwiązania wymagał kategorycznego ustalenia absolutności dyskursu matematycznego. Widzimy więc, choć jeszcze niejasno, że z absolutnym wymiarem matematyki związane wydają się teraz dwa problemy: problem
ślącą — czyni faktem wpisanym w czasowość, w której ta relacja
ostrożność — mianowicie problem ancestralności.
praskamieniałości i problem Hume'a. Pozostaje nam wyraźnie je oba powiązać, tak by ująć w sposób ścisły, na czym ma polegać zadanie spekulacji niemetafizycznej.
pytanie: jak rozumieć sens wypowiedzi naukowej, której przedmiotem jest pewne datum Świata przedstawione jako wcześniejsze od wszelkich ludzkich form relacji do świata? Inaczej mówiąc: jak
jest tylko jednym z wielu wydarzeń, częścią pewnego łańcucha, i tylko jego ogniwem, nie początkiem? Jak nauka może po prostu myśleć takie twierdzenia i w jakim sensie wypada przypisywać im ewentualną prawdziwość? Musimy teraz uściślić sformułowanie tej kwestii. Problem praskamieniałości, gdy się mu lepiej przyjrzeć, nie ogranicza się do twierdzeń ancestralnych. Dotyczy każdego dyskursu, którego sens obejmuje czasowy
rozstęp
myśli i bytu — a zatem nie
tylko wypowiedzi o wydarzeniach wcześniejszych od emergencji człowieka, lecz także wypowiedzi o możliwych wydarzeniach późniejszych od zniknięcia gatunku ludzkiego. Problem nasz
ukaże się bowiem z równą siłą, gdy będziemy musieli określić 161
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
5. Odwet Ptolemeusza
na przykład warunki sensowności hipotezy o klimatycznych i geo-
myślą a bytem — pozwoliła uczynić ten dystans sensowną hipotezą,
logicznych skutkach uderzenia meteorytu niszczącego wszelkie
nadać tej hipotezie znaczenie, wziąć ją na warsztat — żeby ją na-
formy ziemskiego życia. Dla ogólnego scharakteryzowania takich wypowiedzi o wydarzeniach wcześniejszych lub późniejszych od wszelkiej ziemskiej-relacji-do-świata posługiwać się będziemy
ność dyskursu naukowego: zdolność do tego, by uczynić sensowną
terminem dia-chroniczność!, mając na myśli czasowy dystans
została potwierdzona, czy też obalona. Ancestralność pozwoliła
między światem a relacją-do-Świata, współtworzący znaczenie
nam uwydatnić trudność, jaką filozofii nowożytnej stwarza pomy-
tego typu dyskursu. Tym, co nas zajmuje, są więc ogólnie warunki
ślenie pewnego typu dyskursu współczesnej nauki, chodzi nam
sensowności twierdzeń dia-chronicznych.
tu wszakże o coś, co wydaje nam się zasadniczą właściwością
stępnie obalić albo potwierdzić. Ważna jest dla nas ta właśnie zdolmożliwość
Pytanie to dotyczy w rzeczywistości nie tylko pewnych
dia-chroniczności — nie zaś to, czy ta możliwość
galileizmu, czyli matematyzacji przyrody.
twierdzeń naukowych czy też pewnego typu badań, ograniczo-
Chcąc należycie uchwycić naturę tej właściwości, trzeba
nego na przykład do naukowego datowania. Za pośrednictwem
zrozumieć, jak galileizm nadał dyskursowi dia-chronicznemu
dia-chroniczności gra toczy się o naturę nauk eksperymentalnych
niespotykany wcześniej zasięg. Oczywiście nie czekano na na-
w ogóle. Problem dia-chroniczności nie wiąże się bowiem z fak-
uki eksperymentalne z rozważaniami o tym, co mogło poprze-
tem, że nauka rzeczywiście stwierdziła pewien czasowy dystans
dzać zaistnienie człowieka — o cyklopach, tytanach czy bogach.
dzielący byt od ziemskiego myślenia; problem ów polega na tym,
Zasadniczym elementem charakterystyki nowożytnej nauki było
że nowożytna
jednak od początku to, że takie twierdzenia mogły teraz stać się
sowną
taką
nauka
od swego
zarania
czyniła
sen-
możliwość. Ważna jest dla nas nie kwestia de
częścią
procesu
poznania. Przestawały przynależeć do mitu,
facto — fakt, że twierdzenia dia-chroniczne są weryfikowane lub
teogonii czy autorskiej wyobraźni, by stać się hipotezami,
obalane — lecz kwestia de iure: status dyskursu nadającego sens
które teraźniejsze eksperymenty mogły potwierdzić bądź obalić.
weryfikacji lub obaleniu takich twierdzeń. Nauka miałaby prze-
Termin „hipoteza” nie jest tu nawiązaniem do szczególnego dla
cież prawo odkryć synchroniczność człowieka i świata — nic nie
tych twierdzeń typu nieweryfikowalności. Nie chodzi nam, rzecz
uniemożliwia a priori zgodności zmatematyzowanej fizyki z taką
jasna, o to, że
hipotezą (o gatunku ludzkim tak starym jak świat) — co w niczym
nie jest możliwa żadna „bezpośrednia” weryfikacja, skoro wyda-
nie przeszkadzałoby nam postawić
problem
rzenia, do których się one odnoszą, są wyraźnie przedstawione
dia-chroniczności. Sęk bowiem w tym, że nawet jeśli nauka od-
jako istniejące wcześniej lub później niż ludzkie doświadczenie.
kryła ową synchroniczność — to ją właśnie
Ten brak „bezpośredniej weryfikacji” dotyczy w rzeczywistości
że nowożytna nauka, jako ła otworzyć
bądź
co
bądź
odkryła. Znaczy to,
w wypadku twierdzeń dia-chronicznych z definicji
nauka zmatematyzowana, pozwoli-
wielu innych twierdzeń naukowych — o ile nie wszystkich — gdyż
kwestię możliwego dystansu czasowego między
bardzo nieliczne prawdy są nam dostępne w bezpośrednim doświadczeniu, a nauka, ogólnie biorąc, zbudowana jest nie na prostych obserwacjach, lecz na danych, które zostały opracowane
1 Wbrew zwykłej francuskiej ortografii Quentin Meillassoux konsekwentnie zapisuje ten termin i odpowiadający mu przymiotnik z dywizem, co zachowuję w przekładzie (przyp. tłum.).
162
.
i sprowadzone do postaci liczbowej za pomocą coraz bardziej zaawansowanych narzędzi pomiaru. Określając owe twierdzenia 163
5. Odwet Ptolemeusza
ności Po skończoności. Esej o koniecznej przygod
ejszyć ich wartość mianem hipotez, chcemy więc nie tyle pomni wartość jako popoznawczą, ile przyznać im, przeciwnie, pełną m dyskursem, który znaniu. Nauki eksperymentalne są bowie
sji o tym, po raz pierwszy nadaje sens idei racjonalnej dysku
emergencją, a także co mogło istnieć lub nie istnieć przed naszą niej. Teorie zawsze o tym, co mogłoby ewentualnie nastąpić po uwagi jest jednak to, mogą być doskonalone i korygowane, godne a umożliwiła to wiedza że mogą istnieć teorie dia-chroniczne — się o to, co mogło nowożytnych. Sensowne jest dziś spieranie ieć, gdy nas już istnieć, gdy nas nie było, i o to, co może zaistn alnie przedkładać nie będzie — i są dziś środki do tego, by racjon jedną hipotezę o świecie bez nas nad inną. ne, to jest Jeśli zaś nauka umożliwia poznanie dia-chronicz twierdzeń swych tak dlatego, że pozwala ona rozpatrywać ogół ganicznej — w per— przynajmniej tych dotyczących materii nieor fałszywość danego spektywie dia-chronicznej. Prawdziwość czy ze względu na nasze prawa fizycznego nie jest przecież ustalana u na prawdziwość istnienie — istniejemy czy nie, nie ma to wpływ może mieć wpływ prawa. Oczywiście obecność obserwatora
kwantowej — na działanie danego prawa, jak niekiedy w fizyce
jest własnością to jednak, że obserwator może wpłynąć na prawo, watora. Raz obser nia tego prawa w założeniu niezależną od istnie jest spontanicznie rejeszcze: istota sprawy nie w tym, że nauka go dyskursu — lecz alistyczna — równie dobrze dotyczy to każde poznania tego, co może być, gdy że nauka rozwija procedurę tym, co stanowi o jej nas nie ma, i że ta procedura wiąże się z oryginalności: z matematyzacją przyrody. ść. Jaką zaPostarajmy się w tym miejscu o większą Ścisło rozumienia więzi łąsadniczą modyfikację wniósł Galileusz do ny opis zjawisk czącej matematykę ze światem? Sam geometrycz grecka opisywała ruch nie był niczym nowym — już astronomia Tamten opis dociał niebieskich w kategoriach geometrycznych. strony zjawiska: tyczył wszakże „bezpośrednio geometrycznej” 164
matematyce posłuszny był niezmienny tor ruchu czy określone Pó powierzchni — czyli nieruchome rozciągłości. Galileusz natomiast rozumie w terminach matematycznych sam ruch, w tym zduózanA, ruch z pozoru najbardziej zmienny: ruch, z jakim spa-
dają ciała ziemskie. Spoza wariacji pozycji i prędkości Galileusz wydobywa matematyczny inwariant ruchu: przyspieszenie. Od tej chwili świat staje się MAIEGALYZYWANOŚ
w zupełności
do zmatematyzowania —
nie odnosi się już tylko do pewnej części
wia, wpakowanej w to, co niematematyzowalne (do powierzchni, toru ruchu — będących tylko powierzchnią i torem poruszających się ciał); odnosi się teraz do świata zdolnego odtąd do autó REDA
rze,
w którym zarówno ciała, jak i ich ruchy dają
się opisać w sposób niezależny od ich właściwości zmysłowych: smaku, zapachu, ciepłoty itd. Przed nowożytnymi odsłania się WOWGGA świat kartezjańskiej rozciągłości — świat, który zyskuje niepodległość właściwą substancji i daje się odtąd pomyśleć jako Seojekz na wszystko, co w nim odpowiada życiowej, konkretnej więzi, jaką z nim zadzierzgamy — świat jak
lodowiec
w którym nie ma już góry ani dołu, centrum ani peryferii, ani yła, * czyniłoby go światem ofiarowanym człowiekowi. Świat po m pierwszy ukazał się jako zdolny trwać bez czegokolwiek, co dla nas nadaje mu konkretność. s
JR właśnie zdolność zmatematyzowanej nauki do odsłonię-
s świata rozłącznego zczłowiekiem — zdolność, którą w całej jej potędze ujął w teorię Kartezjusz — stanowi o głębokiej więzi łączącej rewolucję galileuszowską z rewolucją
kopernikańską.
Przez tę ostatnią rozumiemy tu bowiem nie tyle astronomiczne odkrycie peryferyjności ziemskiego obserwatora w systemie słoCAME
ile dużo bardziej podstawową ekscentryzację, która
kierowała matematyzacją przyrody: względem
świata
w
ramach
ekscentryzację procesu
myśli
poznania. Re-
wolucja galileuszowsko-kopernikańska polegała w istocie na tym że w tych dwóch wydarzeniach — ekscentryzacji aworetwzee 165
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności 5. Odwet Ptolemeusza
i matematyzacji przyrody — ówcześni ludzie dostrzegli wydarzenia głęboko ze sobą połączone. Ich jedność zaś polegała na tym, że zmatematyzowany świat niósł ze sobą to, co Pascal w imieniu libertyna diagnozował jako wiekuistą i przerażającą ciszę nieskończonych przestrzeni, to znaczy odkrycie przysługującej światu mocy trwania i wieczności — mocy, na którą nasze istnienie lub nieistnienie nie ma najmniejszego wpływu. Matematyzacja świata od początku niosła ze sobą możliwość wiedzy o świecie, który stał się bardziej niż kiedykolwiek obojętny na istnienie człowieka, a zatęm właśnie na wiedzę, jaką człowiek może go objąć. Tym samym nauka niosła ze sobą możliwą transmutację każdej danej naszego doświadczenia w przedmiot dia-chroniczny: w element świata, który jest nam dany jako w swoim byciu tym, czym jest, zupełnie obojętny na fakt bycia lub niebycia danym. Jedynym sensem rewolucji galileuszowsko-kopernikańskiej jest
więc paradoksalne odsłonięcie zdolności myśli do pomyślenia tego, co może istnieć niezależnie od tego, czy myśl istnieje, czy też nie. Rozpacz i poczucie osierocenia, które nowożytna nauka wsączyła w wyobrażenia, jakie człowiek może powziąć o sobie samym i kosmosie, nie mają przyczyny bardziej podstawowej niż ta: myśl o przygodności myśli dla świata, dopuszczenie myśli o świecie obywającym się bez myśli, z gruntu nieczułym na fakt bycia lub niebycia przedmiotem myślenia”. *_ Kres kosmologii ptolemejskiej nie oznacza, jak często się twierdzi, że człowiek poczuł się ne miejsce Kosmosu, R. Brague,
poniżony, przestając wierzyć, że stoi w centrum świata — bo centralZiemi było wówczas uznawane za haniebny, a nie chwalebny punkt za niejako podksiężycową kloakę wszechświata. Zob. na ten temat: Ła Sagesse du monde. Histoire de l'expćrience humaine de I'univers,
Paris 1999, s. 219. Zamęt, jaki miała stopniowo wprowadzić matematyzacja przyrody, jest raczej skutkiem utraty wszelkiej uprzywilejowanej perspektywy, wszelkiej ontologicznej hierarchiza-
cji przestrzeni. Nie można już wyposażyć świata w sens pozwalający człowiekowi zamieszkiwać swe środowisko; świat obywa się bez człowieka, człowiek staje się
„zbędny”, jak powie Sartre. Dodajmy, że przez galileizm rozumiemy ogólny ruch matematyzacji przyrody zapoczątkowany przez Galileusza, a nie ściśle jego własną myśl, przenikniętą jeszcze
166
Uściślijmy sens tych stwierdzeń. Powiedziałem, że wypowiedź dia-chroniczna wskazuje samą istotę nowożytnej nauki jako
pozwalającej takim wypowiedziom należeć do dziedziny pozna-
nia — nie do dziedziny mitu albo czczych deklaracji. Wypowiedzi te nie głoszą oczywiście, że nie może istnieć żadna relacja do świata inna niż ludzka — nie da się udowodnić, że wydarz enia dia-chroniczne nie były korelatami nieczłowieczej relacji do ich istnienia (że ich ancestralnym świadkiem nie był jakiś bóg albo jakaś inna istota). Ale wypowiedzi takie zakładają, że „pytanie o świadka” stało się obojętne dla poznania samego wydarze nia. Jasno: rozpad substancji radioaktywnej albo natura światła emitowanego przez gwiazdy są opisywane w taki sposób, że trzeba założyć ich zgodność z tym, co udaje nam się o nich myśleć, niezależnie od tego, czy pytanie o ewentualnego świadka ma jakąś wagę dla poprawności opisu. Lepiej to wyrażając: ten rozpad i to światło są myślane tak, że byłyby identyczne z tym, co o nich myślimy, nawet gdyby myśl ludzka nigdy nie zdołała ich pomyśl eć. Jest to w każdym razie możliwa hipoteza, której nauka może nadać
sens i która wskazuje na ogólną zdolność nauki do artykułowani a
praw niezależnie od pytania o istnienie podmiotu poznającego. Drogą do ekscentryzacji związanej z rewolu cją kopernikańsko-galileuszowską Jest więc teza kartezj ańska, zgodnie z którą to, co jest matematycznie do pomyś lenia, jest absolutnie możliwe. Uwaga wszakże: absolut nie wiąże się tu z właściwością matematyki polegającą na tym, że jej przedmiot odniesienia jest w założeniu konieczny czy też idealny w swej istocie. Absolutność wyraża tu tyle: sensownie jest myśleć (choćby w trybie hipotetycznym), że wszystko, co w tym, co dane, platonizmem i nie zrywającą w pojedynkę z koncepcj ą kosmosu przejętą od starożytnych. Jeśli chodzi o te zagadnienia — matematyzację przyrody w epoce nowożytnej i galileizm — fundamentalne pozostają prace Alexandr e'a Koyrćgo: Etudes d'histoire de la pensće scientifique, Paris 1973. i Od zamkniętego świata do nieskończonego wszechświata, przeł. O. i W. Kubińscy, Gdańsk 1998.
167
5. Odwet Ptolemeusza
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
żnie może być opisane matematycznie, może też trwać niezale ionymprzejaw la, od tego, czy istniejemy, by je uczynić danym-d może w ięc być -dla. Ten dia-chroniczny przedmiot odniesienia być trakając uznawany za przygodny, nie przest towanym jako absolut; może on stanowić pewne wydarze których ść, stabilno nie, pewien przedmiot, pewną procesualną
do poznania. Dziś widać wyraźnie, że rewolucja w myśleniu ogłoszona przez Kanta porównywalna jest raczej do „kontrrewolucji
ptolemejskiej”, skoro chodzi w niej nie o stwierdzenie, że obserwator, którego miano za nieruchomego, w istocie kręci się wokół obserwowanego Słońca, lecz na odwrót — że to podmiot jest centrum procesu poznania”. A na czym polegała i jakim celom służyła
bezwarunkowa konieczność nie ma tu być wykazana — byłoby diato sprzeczne z naszą ontologią. Natomiast sens twierdzenia
ta rewolucja ptolemejska w filozofii? Czym było fundamentalne
pod szego niż wszelkie ziemskie życie jest do pomyślenia tylko jącą warunkiem uznawania go za absolutnie obojętny na zmierza oznacza lne, tyzowa matema ku niemu myśl. Absolutność tego, co więc możliwe istnienie faktualne na zewnątrz myśli — nie: konieczne istnienie na zewnątrz myśli. To, co matematyzowalne, może
nowożytna nauka — to znaczy
„chronicznego dotyczącego rozpadu promieniotwórczego dawniej-
pytanie, do którego podjęcia Krytyka zachęcała całą filozofię? No cóż — chodziło o odkrycie warunków, na jakich do pomyślenia jest w dosłownym
rewolucja
i prawdziwym
kopernikańska
sensie. Innymi słowy, filo-
zof, który w centrum swego przedsięwzięcia postawił zrozumienie warunków możliwości nowożytnej nauki, jest zarazem tym, który odpowiedział na ten wymóg zniesieniem jej wyjściowego warun-
hipotetycznie być traktowane jako ontologicznie zniszczalny fakt istniejący niezależnie od nas. Innymi słowy, nauka nowożytna
ku: kopernikańsko-galileuszowska
odkrywa przed nami spekulatywny, choć hipotetyczny wymiar każdego matematycznego przeformułowania naszego świata. Galileuszowsko-kopernikańska ekscentryzacja nauki ma
do
związana
z
nowożytną
kontrrewolucji
nauką
ptolemejskiej
ekscentryzacja
dała
sposobność
w filozofii. Kiedy
myśl wraz z nowożytną nauką po raz pierwszy odkrywała zdolność do realnego poznania świata niezależnego od wszelkiej relacji
następującą formułę: to, co jest matematyzowalne, nie jest redu-
do świata, filozofia transcendentalna ukazywała jako warunek
kowalne do korelatu myślenia.
możliwości pomyślenia nauk fizycznych uchylenie wszelkiego niekorelacyjnego poznania tegoż świata.
Otóż Pojawia się tu jednak doprawdy zdumiewający paradoks. refilozofowie nazywają „rewolucją kopernikańską” myślową ną wolucję ogłoszoną przez Kanta, której sens jest dokład
odwrotnością
sensu przedstawionego
powyżej. Jak
wiadomo, w przedmowie do drugiego wydania Krytyki czystego rozumu Kant powołuje się na rewolucję Kopernika, by ustanowić w ten sposób własną rewolucję myślową*: rewolucję krytyczną polegającą na tym, że zamiast kazać poznaniu dostososię wać się do przedmiotu, każe się przedmiotowi dostosować 3
AK III, s. 1% Por. 1. Kant, Krytyka czystego rozumu, t. I, s. 31, B XVI-XVII;
168
Trzeba dostrzec, jakim „gwałtem” jest ta sprzeczność, jak nadzwyczajny splot zdaje się ona ustanawiać: od czasu rewolucji kantowskiej ,„poważny” filozof zobowiązany jest myśleć, że myślowym cji
warunkiem
nowożytnej
centryzacja
kopernikańskiej
nauki
jest
w
istocie
ekscentryzaptolemejska
myśli. Kiedy nauka po raz pierwszy odkrywała
przed myślą jej zdolność do osiągnięcia poznania
świata obo-
jętnego na relację myśli do niego, filozofia odpowiedziała na to odkrycie odkryciem naiwności własnego dawnego „„dogmatyzmu”, *_ Zob. na ten temat np.: A. Renaut, Kant aujourd 'hui, s. 68—69.
169
5. Odwet Ptolemeusza
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
„realizm” przedkrytycznej metafizyki czyniąc paradygmatem nieodwołalnie minionej naiwności pojęciowej. Filozoficzna epoka korelacji odpowiada naukowej epoce ekscentryzacji — i odpowiada
— jej sens jest następujący: dopiero od czasu, gdy filozofia usiłuje przemyśleć z całą ścisłością rewolucję w porządku wiedzy, jaką
rozwiązanie. To bowiem w odpowiedzi na sam
wała zarazem z tego, co stanowiło istotę tej rewolucji: z nieko-
jej jako
jej
stanowiło pojawienie się nowożytnej nauki, filozofia zrezygno-
fakt nauki filozofia wdała się w rozmaite odmiany korelacjonizmu;
relacyjnego trybu wiedzy naukowej — inaczej mówiąc:
fakt naukowej ekscentryzacji myśli względem świata kazał filozofii myśleć tę ekscentryzację w trybie bezprecedensowej centryzacji myśli względem świata. Przemyśleć filozoficznie naukę to od roku
w najwyższym
1781 (czyli od pierwszego wydania Krytyki) tyle co utrzymywać, że filozoficzny ptolemeizm jest głębokim sensem kopernikanizmu. Koniec końców to tyle naukowego co utrzymywać, że jawnie realistyczny sens nowożytnej nauki jest
stopniu
spekulatywnego
z jej
charakteru.
Trzeba jeszcze się zatrzymać nad tą zdumiewającą osobli-
wością rewolucji kantowskiej, po dziś dzień brzemiennej w skutki dla „plemienia” filozofów. Rewolucja ta polega po pierwsze na definitywnym przyjęciu prymatu nauki nad metafizyką w dziedzinie poznania. Kant z radykalnością większą niż którykolwiek z jego poprzedników przemyślał zmianę w sztafecie w dziedzinie
tylko sensem pozornym, wtórnym, derywowanym, „naturalną”, „naiwną” postawą — zapewne nie skutkiem prostego „błędu”, bo przyjmowanie takiej postawy należy do istoty nauki — ale,
wiedzy: przekazanie przez metafizykę pałeczki nauce. „„Woźnicą
powtórzmy, postawą wtórną, pochodną wobec pierwotnej relacji
wała z pretensji do wiedzy teoretycznej na temat rzeczywistości porównywalnej z rzeczywistością badaną przez naukę (bądź
do świata, której odsłonięcie jest zadaniem filozofa. Od czasu Kanta przemyśleć naukę jako filozof to tyle co stwierdzić, że istnieje sens nauki inny niż ten, który ona sama przekazuje — sens głębszy, bardziej źródłowy — zdradzający nam prawdę o niej. Ten bardziej źródłowy sens jest korelacyjny: ele-
zaprzęgu poznania” staje się według własnej deklaracji filozofa naukowiec, nie metafizyk. Od czasu Kanta metafizyka zrezygno-
od niej wyższej). Od czasu Kanta filozofowie na ogół przyznają,
że to nauka i tylko nauka stanowi teoretyczne poznanie przyrody, a żadna spekulatywna meta-fizyka nie może już występować jako
poznanie rzeczywistości w założeniu doskonalszej niż ta, która
menty pozornie niezależne od naszej relacji do świata odnosi do tej właśnie relacji. Naukową ekscentryzację redukuje do centryzacji, która odsłania prawdziwe znaczenie ekscentryzacji. W ten sposób
jest nam dostępna metodami nauk eksperymentalnych (kosmosu, duszy czy Boga).
filozof stwierdza, że sam również dokonał tego, co za Kantem
bezprecedensowego w dziejach myśli kontrsensu, czy też, jeśli kto
nazywa — wprost niebywałe wyparcie — własną „rewolucją kopernikańską”. „Rewolucja kopernikańska” w żargonie filozoficznym znaczy: głębokim sensem naukowej rewolucji kopernikańskiej jest filozoficzna kontrrewolucja ptolemejska. Ten „przewrót prze-
woli, kontrmanewru: z chwilą gdy filozofia po raz pierwszy pomy-
Ale to przekazanie nauce pałeczki wiedzy przybrało kształt
ślała z całą ścisłością prymat wiedzy naukowej, sama zrezygnowała zarazem z tego, co stanowiło o rewolucyjnym charakterze tej wiedzy — z jej wymiaru spekulatywnego. Z chwilą gdy filozofia
wrotu” nazywać będziemy odtąd „schizą”* nowożytnej filozofii w polszczyźnie „schiza”, mimo to decyduję się na taki przekład zamiast dobierania 5
Fr. schize od gr. schidzein, rozszczepić. Słowo to należy we francuskim raczej
do żargonu akademickiej humanistyki niż do języka potocznego, odwrotnie niż
170
odpowiedników w rodzaju „pęknięcia” czy „rozszczepienia”, nie odsyłających tak
wyraźnie do rodziny pojęć z zakresu psychopatologii (przyp. tłum.).
171
5. Odwet Ptolemeusza
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
według własnych deklaracji ustępowała w sztafecie miejsca na-
do coraz węższej „„strefy”, gruntu, środowiska życia — w których
uce, zrezygnowała zarazem, jako ze „zmurszałego dogmatyzmu”,
wszakże to filozof pozostawał panem i władcą dzięki założonej
ze swej zdolności do pomyślenia przedmiotu „w sobie” — a przecież
niepowtarzalności swej szczególnej wiedzy.
W miarę jak rewolu-
w tej samej chwili w ramach tejże nauki taka myśl po raz pierwszy mogła osiągnąć status wiedzy. Nauka przez swą moc ekscentryzacji
wie nasilali własną rewolucję pseudokopernikańską, bezlitośnie
cja kopernikańska ukazywała pełnię swych możliwości, filozofo-
ukazywała myśli jej moc spekulatywną, filozofia zaś, zatwierdzając
obnażając metafizyczne mrzonki swych poprzedników przez coraz
przejęcie władzy przez naukę, czyniła to przez równoczesną rezygnację z wszelkiej spekulacji, to znaczy przez rezygnację z wszelkiej możliwości przemyślenia natury owej rewolucji. W tym prze-
ściślejszą redukcję poznania do obecnej sytuacji człowieka. I tak
oto dziś wydaje się, że filozofowie nigdy bardziej nie konkurowali w ptolemejskim zawężeniu, chcąc w ten sposób odkryć prawdziwy
kazaniu nauce pałeczki dzierżonej przez metafizykę tkwiła swoista „katastrofa”: nauka kopernikańska motywowała zarzucenie przez filozofię spekulatywnej metafizyki, lecz to zarzucenie powracało jako ptolemejska interpretacja nauki przez filozofię. Ostatecznie filozofia mówiła nauce: trzymasz wodze poznania (ty, nie metafizyk
sens kopernikańskiej ekscentryzacji, która ze swej strony nigdy
spekulatywny), ale głęboka natura tego poznania jest dokładną od-
zofowie — i zdaje
nie była równie wielka i bijąca w oczy. Cóż
więc takiego
się stało, że znaleźliśmy
się w tym
miejscu? Co takiego stało się w filozofii od czasu Kanta, że filosię, że
tylko
oni — przestali być zdolni
wrotnością tego, czym się tobie wydaje. Inaczej mówiąc: motywując filozoficzną destrukcję metafizyki spekulatywnej, nauka zniszczyła
do rozumienia kopernikańskiej rewolucji nauki jako
wszelką możliwość zrozumienia swej istoty przez filozofię. Otóż trzeba powiedzieć, że ta „schiza”, bynajmniej nie zanikając, od czasu Kanta stale przybiera na sile. W miarę bowiem, jak nauka odkrywała przed nami rzeczywistą zdolność myśli do spuszczania sond coraz głębiej w świat wcześniejszy niż ludz-
ła drogi dokładnie odwrotnej do drogi idealizmu transcendental-
kość, „poważna” filozofia ze swej strony umacniała korelacyjny ptolemeizm zapoczątkowany przez Kanta i stale zacieśniała orbitę korelatów, czyniąc tę coraz bardziej ograniczoną przestrzeń prawdziwym sensem wciąż rosnącego pola poznania naukowego.
jąć naukę, zainwestowała w idealizm transcendentalny, zamiast, jak
W miarę jak „człowiek nauki” wzmagał ekscentryzację wiedzy naukowej, odkrywając coraz dawniejsze wydarzenia dia-chroniczne, „człowiek-filozof” redukował przestrzeń korelacji do z istoty skończonego bycia-w-świecie, do epoki bycia*, wspólnoty językowej,
w najwyższym stopniu czczym: jak myśl
może
co może
ma
prawdziwej
rewolucji kopernikańskiej? Jak to się dzieje, że filozofia nie obranego czy fenomenologicznego, to znaczy zdolnego
zdać
matematyki
sprawę
drogi
myślenia
z niekorelacyjnego
wymiaru
— z samego faktu nauki, zrozumianego właściwie,
czyli jako moc ekscentryzacji myślenia? Dlaczego filozofia, chcąc poby należało, zdecydowanym krokiem pójść w stronę
materializmu
spekulatywnego? Jak to się dzieje, że najpilniejsze
z py-
tań stawianych filozofii przez naukę stało się dla filozofii pytaniem rzeczywiście
być, gdy
nie
myśleć
to,
myśli?
Nie należy bowiem się oszukiwać: żaden korelacjonizm, jak by nie był antysubiektywistyczny w warstwie retorycznej, nie może pomyśleć twierdzenia dia-chronicznego, nie nisz-
6
M. HeiPor. M. Heidegger, Powiedzenie Anaksymandra, przeł. J. Sidorek, w:
tłum.). degger, Drogi lasu, przekł. zbiorowy, Warszawa 1997, s. 273 i nast. (przyp. 172
cząc jego prawdziwego sensu dokładnie wtedy, gdy twierdzi, że wydobywa jego sens rzekomo głębszy. Prawdziwym sensem 173
5. Odwet Ptolemeusza
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
twierdzenia dia-chronicznego jest, jak widzieliśmy, jego sens do-
2. Albo też prawdziwym sensem tej uprzedniości jest tylko
słowny i to on właśnie powinien być rozumiany jako sens naj głębszy. Sensem twierdzenia dia-chronicznego jest to, że wydarzenie
rzutowanie w przeszłość przez teraźniejszą myśl przeszłości ukazującej się myśli jako wcześniejsza od niej.
x zaszło tyle a tyle czasu przed pojawieniem się myślenia, nie
Jako że pierwsza opcja (uwiecznienie korelacji) oznaczałaby
zaś — zwróćmy uwagę — że wydarzenie x zaszło tyle a tyle czasu dla myślenia. Pierwsze z tych przed pojawieniem się myślenia dwóch zdań nie stwierdza bowiem, że wydarzenie x wydarzyło się lecz że myśl może myśleć, dla myślenia przed myślen—iem
powrót do metafizyki (absolutyzację w założeniu pierwotnych
że wydarzenie x rzeczywiście mogło się wydarzyć przed wszelkim myśleniem i niezależnie od niego. Otóż żaden korelacjonizm — choćby w nieskończoność powtarzał, że nie należy go mylić z idealizmem subiektywnym w typie Berkeleya — żaden
szą postacią nowożytnej schizy — dla której ptolemeizm myśli jest
określeń subiektywności), korelacjonizm w ścisłym sensie zawsze będzie prowadził do tezy o rzutowaniu wstecz przeszłości dia-
-chronicznej w oparciu o żywą teraźniejszość jej donacji. Najwyżgłębokim sensem kopernikanizmu nauki — jest zatem taka właśnie przeszłość „postawiona na głowie”, na różne sposoby na nowo uzdatniana i proponowana w myśleniu. Schiza ma ostatecznie następującą formułę: głębokim sensem przedludzkiej przeszłości jest
korelacjonizm nie może się zgodzić na to, że dosłowny sens tego zdania jest jego sensem najgłębszym. I rzeczywiście: gdy raz się
jej projekcja w oparciu o dziejowo osadzoną ludzką teraźniejszość.
stwierdzi, że żadnego sensu nie ma wiara, że to, co jest, może
Kiedy nauka w miarę coraz ściślejszej matematyzacji przyrody
być pomyślane niezależnie od form, w jakich jest dane istocie
odkrywała przed nami czas zdolny nas zlikwidować albo wyło-
myślącej — nie można już przyznać, że to, co mówi nauka, jest ostatnim słowem o tym, co mówi nauka. Filozofii nie można już dać za zadanie, by w dia-chronicznym twierdzeniu nauki dostrzeg-
nić bez żadnego uszczerbku dla siebie samego, czas filozoficzny
ła ostateczny sens nauki i zrozumiała, jak to się dzieje, że takie twierdzenie jest możliwe jako ostateczny sens nauki. Korelacjonizm okaże się skazany na rozumienie dia-chroniczności dyskursu naukowego w ramach zbadanej już przez nas alternatywy: 1. Albo to, co dawniejsze niż ludzkość, jest w istocie daw-
niejsze tylko jako korelat myśli, która nie redukuje się do naszego empirycznego istnienia. Dalszy ciąg to uwiecznienie korelacji porównywalne z husserlowskim uwiecznieniem ego transcendenta|nego, w założeniu trwającego nawet po śmierci wszystkich ego
empirycznych”. 1. Ouwiecznieniu ego u Husserla zob. pewien jego tekst bardzo znamienny, bo Wyrażający explicite ptolemejską redukcję galileizmu nauki, nieodłączną od wszelkie-
174
redukował ów czas do „wtórnej”, „wulgarnej”, „spłaszczonej
go korelacjonizmu, a zatytułowany Fundujące badania nad fenomenologicznym źródłem przestrzenności przyrody, przeł. W. Płotka, „Kwartalnik Filozoficzny” t. XLII, z. 3, 2014, s. 203-20. [W wydaniu francuskim cytowanym przez autora tytuł jest obszerniejszy — w przekładzie: Pra-zasada Ziemia nie rusza się. Fun-
dujące badania nad fenomenologicznym źródłem..., co jest zgodne z nagłówkiem rękopisu Husserla: Die Ur-Arche Erde bewegt sich nicht. Grundlegende Untersu-
chungen zum phiinomenologischen Ursprung der Kórperlichkeit, der Rdiumlichkeit der Natur im ersten naturwissenschafilichen Sinne. Por. cytowany przekład polski,
s. 203, przypis, oraz w tymże zeszycie „Kwartalnika Filozoficznego”: W. Płotka, O fenomenologii konstytucji przestrzeni. Wprowadzenie do tłumaczenia, s. 187-883 por. E. Husserl, Ł'arche-originaire Terre ne se meut pas, w: tenże, La Terre ne se meut pas, Paris 1989 — przyp. tłum.]. Wart lektury jest zwłaszcza fragment dotyczący fenomenologicznej interpretacji hipotezy o zniszczeniu życia na Ziemi przez uderzenie w nią jakiegoś ciała niebieskiego, s. 220: „Jaki sens mogłyby mieć zderzające się w przestrzeni masy, w jednej przestrzeni, absolutnie ujednoliconej i przedstawionej a priori, jeżeli wyeliminowałoby się konstytuujące życie? Jednakże czy sensem samej takiej eliminacji nie jest, jeżeli w ogóle, eliminacja przez
i w konstytuującej subiektywności? Ego żyje i poprzedza wszelki rzeczywisty i możliwy byt [...]” [przekład zmieniony — przyp. tłum.|]. 175
5. Odwet Ptolemeusza
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
formy jakiejś pierwotnie korelacyjnej czasowości, jakiegoś bycia-w-świecie, jakiegoś stosunku do jakoby pierwotnej dziejowości*. Ta transmutacja dia-chronicznej przeszłości w korelację rzutowaną w przeszłość wciąż dominuje dziś w myśleniu tak dalece, że wydaje się nieraz stanowić główną treść szczupłej wiedzy, jaka jeszcze -
czasu, zdwajającego czas nauki w odwrotną stronę. Dziwna wiedza, odbierająca nam zdolność dostrzeżenia tego, co w czasie na-
uki jest rzeczywiście uderzające — mianowicie że nauka naprawdę myśli, że to, co zachodzi
najpierw, zachodzi
—
przed
i że
to, co
zachodzi
nami,
najpierw
zachodzi
przed
pozostała filozofom. Wierzycie, że to, co najpierw, jest najpierw? Ależ skąd — albowiem istnieje czasowość głębsza, w której to, co przed relacją-do-świata, samo jest pochodną pewnej modalności relacji-do-świata. Odwrotnie-sensowna” czasowość, będą-
nami. I to ta właśnie moc myśli — żadna inna — stanowi zadzi-
ca głębokim sensem naturalnej, naiwnej postawy niefilozofów, choćby najbardziej uczonych. Co w tym najbardziej zadziwia, to że takie stawanie się — w którym to, co najpierw, przestaje być
wcześniejszym od wszystkich eksperymentów?"
najpierw, a to, co potem, przestaje być potem — pozwala temu, kto
su Kanta ta droga pozostawała zamknięta? Dlaczego gdy nauka
pojmie jego prawdziwość, nałożyć ten kontr-sens na każdy banał. Sądziliście, że prekursorzy poprzedzają swych naśladowców?
mocniej niż kiedykolwiek przedtem domagała się ustanowienia
Otóż nie, albowiem prekursorem nie jest ten, kto poprzedza, lecz
wości, w przestrzeni myśli filozoficznej niepodzielnie zapanowało
ten, kogo następcy uznali następnie za tego, kto ich poprzedzał.
transcendentalne odrzucenie myślenia spekulatywnego? Jaki jest
wiający paradoks
przejawiania
się ukazany przez naukę,
który filozofia od dwóch stuleci powinna była zaciekle poddawać namysłowi: jak możliwa jest nauka eksperymentalna o świecie
Powróćmy do naszego pytania: cóż takiego się stało, że od cza-
spekulacji zdolnej do wskazania jej własnych warunków możli-
A zatem prekursor jako prekursor następuje po swych następcach...
sens tej „katastrofy kantowskiej”, której tylko wyostrzoną konse-
Dziwna to wiedza filozofów, która niekiedy zdaje się ograniczać
kwencją jest współczesny korelacjonizm?" Dlaczego filozofom
do podobnych fikołków — do podobnych odkryć odwróconego * Rzecz jasna przywołuję tu heideggerowską koncepcję czasowości, ale nie tylko ją. Trzeba dodać, że zależność Heideggera od fenomenologii — zależność, z której nigdy się do końca nie wyzwolił — narzuciła mu, jak się wydaje, wysoce problematyczny „korelacjonizm skończoności”, czyniący świat i relację-do-
-świata, przyrodę i człowieka, byt i pasterza bytu — dwoma z istoty nierozłącznymi członami, przeznaczonymi do tego, by razem „trwać” lub (być może?)
„przeminąć”. Możemy w tym miejscu zacytować pewną dość zagadkową, a mimo to wymowną refleksję: „Często zadaję sobie pytanie — od dawna stało się to dla mnie wielkim zagadnieniem — czym byłaby przyroda bez człowieka — czy nie musi ona najpierw w nim się rozkołysać [hindurchschwingen], aby odzyskała własną moc?”. List do Elisabeth Blochmann z 11 października 1931, w: M. Heidegger, E. Blochmann, Briefwechsel 1918-1969, hrsg. von J.W. Storck, Marbach am Neckar 1990, s. 44. » Nieprzetłumaczalna gra słów: d contre-sens — dosłownie „w odwrotnym kie-
runku” (jak samochód jadący pod prąd), w czym jednak jest oczywiste nawiązanie
do pojawiającego się w sąsiednich zdaniach słowa contresens — kontrsens, nonsens
(przyp. tłum.). 176
1 Analizy te na pewno są w pewnych punktach podobne do dużo obszerniejszych analiz przedstawionych przez Paula Ricoeura w pierwszym dziale czwartej części Czasu i opowieści, zatytułowanym Aporetyka czasowości. Czytelnik, który sięgnie po ów tekst, z łatwością dostrzeże jednak podstawowe różnice między tymi dwoma ujęciami (zwłaszcza gdy chodzi o interpretację Kanta), z których najważniejsza jest zarazem najbardziej oczywista: perspektywa Ricoeura jest aporetyczna, nasza zaś — spekulatywna. [Por. P. Ricoeur, Czas i opowieść, t. 3, Czas opowiadany, przeł. U. Zbrzeźniak, Kraków 2008, s. 15—142 — przyp. tłum.]. u. „Katastrofy”, którą należałoby studiować w samym dziele Kanta — w napięciu między pierwszą Krytyką (1781) a odczytaną z jej perspektywy Powszechną historią naturalną i teorią nieba (1755), powstałą w okresie przedkrytycznym. [Por. 1. Kant, Powszechna historia naturalna i teoria nieba albo szkic o układzie oraz mechanicznym pochodzeniu całości świata opracowany zgodnie z prawami Newtona, przeł. T. Kupś, R. Michalski, M. Żelazny, w: I. Kant, Dzieła zebrane, t. I, Pisma przedkrytyczne, Toruń 2010, s. 195-324 — przyp. tłum.]. Kantowska kosmogonia z roku 1755 zakładała bowiem dzieje kosmosu dawniejszego niż
wszelcy jego świadkowie prócz Boga i aniołów. Ale gdy jest się już myślicielem krytycznym — jak rozumieć prawdziwość takich dziejów, skoro Bóg nie jest już
177
5. Odwet Ptolemeusza
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
myślenia, ustanawiając przez to początkową równowagę między
tak długo odpowiadała korelacyjna złuda, mająca dawać im klucz do zrozumienia rewolucji naukowej, stale ukazującej dokładne
fizyką a metafizyką. W sumie Kartezjusz sankcjonuje zarówno to,
przeciwieństwo tego, co głosili? No cóż — wystarczy nam posłu-
że w przyrodzie brak myśli (a zatem brak też życia, gdyż myśl
chać Kanta. Co według jego własnego wyznania „przerwało” mu „drzemkę dogmatyczną”?'? Co kazało mu — a za nim wszystkim
i życie są dlań równoznaczne), jak i to, że myśl może za pośred-
korelacjonistom — porzucić w myśleniu wszelkie postaci absolutu? David Hume. Inaczej mówiąc: postawiony Kant mówi to jasno: przez Hume'a problem związku przyczynowego, to znaczy, ogólnie biorąc, destrukcja absolutnej ważności zasady
nictwem matematyki myśleć taką odpodmiotowioną przyrodę. Ten absolutny wymiar matematyki ma jednak za podstawę metafizyczny dowód istnienia Boga, który jest w najwyższym stopniu doskonały, a zatem prawdomówny, i jako jedyny może dać
rękojmię prawdziwości nowej nauki. 2. Jednakże dalsze trwanie wydarzenia-Galileusza, dowo-
racji
dostatecznej”. Widzimy teraz zarówno trzy fundamentalne etapy kantowskiej „katastrofy”, jak i naturę złudzenia leżącego u jej podstaw: 1. Wydarzenie kopernikańsko-galileuszowskie wprowadza ideę matematycznego poznania przyrody, od tego momentu ogo-
dząc, że wszystkie dawne formy wiedzy metafizycznej były mylne, dowodzi zarazem daremności metafizycznego ustanawiania fizyki. Wydarzenie galileuszowskie obejmuje przecież nie tylko matematyczną desubiektywizację świata, lecz także destrukcję wszelkiej apriorycznej wiedzy o byciu-tak-a-nie-inaczej. Idea,
łoconej z jakości zmysłowych. Pierwszym filozoficznym usankcjonowaniem wydarzenia galileuszowskiego jest kartezjanizm. Kartezjusz rygorystycznie rozdziela matematyczne poznanie
wiedzę o tym, co istnieje w tym świecie, a nie wyłącznie odtwa-
przyrody i poznanie qualia, rozumianych jako atrybuty samego
rzać to coś jako fakt, wyparowuje w miarę, jak nauka okazuje
zgodnie z którą moglibyśmy osiągnąć definitywną i konieczną
swą moc destrukcji dawnych teorii — choćby były one wysuwane przedmiotem wiedzy teoretycznej? Stwierdzenie, że taka prawda staje się po prostu
ideą regulatywną, nie rozwiązuje problemu, bo treścią tej idei jest sens świa-
ta, którego świadkiem nie jest żaden ludzki podmiot (wyraźnie nie pozwalają na to początkowe warunki, panujące w materii u zarania świata). Albo zatem ta idea odsyła do mechanicznego wydarzenia czasoprzestrzennego bez podmiotu, dla którego ta czasoprzestrzeń byłaby możliwą formą oglądu, czyli do wydarzenia
w imię nowej nauki, jak Kartezjuszowe wiry. Wydarzenie-Hume jest zatem drugim filożoficznym usankcjonowaniem wydarzenia-Galileusza pod postacią dowodu nieważności wszelkich metafizycznych form racjonalności, to znaczy nieważności absolutnej
z puktu widzenia samej krytyki pozbawionego sensu — albo też w tej idei zawiera
zasady racji; wiedza musi zrezygnować z wszelkich postaci do-
się obecność wiecznego świadka, nadającego jej status wydarzenia korelacyjnego.
wodu
Ponieważ jednak od roku 1781 taki świadek jest poza zasięgiem poznania teoretycznego, tylko rozum praktyczny, moralny gwarant istnienia Boga, a zatem — tylko druga Krytyka umożliwia wciąż sensowność kosmogonii. Kartezjusz
mawiał, że matematyk ateista nigdy nie może być całkiem pewien swych dowodów — należałoby podobnie stwierdzić, że astronom kantysta, któremu nie starczałoby
moralności na wiarę w Boga, byłby niezdolny uzasadnić ważność swej nauki...
Na temat relacji między Krytyką a Powszechną historią naturalną por. P. Clavier, Kant. Les idćes cosmologiques, Paris 1997. 12 I, Kant, Prolegomena do wszelkiej przyszłej metafizyki, która będzie mogła wystąpić jako nauka, przeł. B. Bornstein, J. Suchorzewska, Warszawa 1960, s. 10.
5. Kontestacja historycznej słuszności tego wyznania, w niczym nie umniejszająca jego filozoficznej wagi — por. M. Puech, Kant et sa Causalitć, Vrin 1990.
178
zmierzającego do ustalenia a priori, że to, co jakoś-dane,
bezwarunkowo musi tak-właśnie-być. Bycie-takim świata może być wyłącznie odkryte za pośrednictwem doświadczenia, nie zaś
udowodnione jako absolutnie konieczne. 3. Wydarzenie-Kant ukazuje wówczas
to zawalenie się
metafizyki w finalnej, trwale ustalonej postaci, czyniąc poznanie korelacyjne jedyną formą poznania filozoficznie uprawnionego. Jedyną dozwoloną postacią filozofii staje się korelacjonizm: wiedza — odtąd
warunkowa — o naszej relacji-do-świata; wiedza, 179
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
5. Odwet Ptolemeusza
która jako jedyna zdolna jest pojąć naukę, skoro ta ostatnia uchyliła metafizykę spekulatywną, lecz która nie rezygnuje całkowicie
wodnienia istnienia Bytu Doskonałego, w założeniu jedynego
z uniwersalności. Skoro wbrew temu, czego chciał Leibniz, nie
zdolnego zagwarantować matematyce jej oryginalny tryb praw-
możemy już sięgnąć po bezwarunkowo konieczną prawdę (taką
dziwości. Zadanie dla filozofii polega na tym, by reabsolutyzować
jak nieskończenie doskonały Bóg albo najlepszy ze światów),
moc matematyki — żeby w przeciwieństwie do korelacjonizmu
to musimy zrezygnować z wszelkich form absolutu teoretycznego,
zachować wierność kopernikańskiej eks-centryczności — ale bez
zadowalając się wskazywaniem ogólnych warunków donacji zja-
nawrotu do konieczności typu metafizycznego, istotnie już minio-
wisk. Innymi słowy, aby ocalić możliwość twierdzeń a priori, trze-
nej. Chodzi o to, by zdecydowanie podtrzymać tezę kartezjańską
ba zaprzestać wiązania aprioryczności z absolutnymi prawdami,
— to, co jest matematyzowalne, jest też absolutyzowalne — nie
zamieniającją w określenia uniwersalnych warunków naoczności.
reaktywując wszakże zasady racji. To właśnie wydaje nam się
Złudzeniem nadającym kierunek tej katastrofie okazuje
nie tylko możliwym, ale też pilnym zadaniem stojącym przed
ale tym razem obywając się bez metafizycznych roszczeń do udo-
się to, co nazwaliśmy „implikacją dezabsolutyzującą”: koniec
zasadą faktualności: derywować jako Figurę zdolność każdego
absolutów
wnioskiem
twierdzenia matematycznego do sformułowania możliwości da-
metafizyki. Skoro nauka przekonała nas, że każ-
jącej się absolutyzować, choćby tylko hipotetycznie. Absolutyzo-
da metafizyka jest iluzją, i skoro każdy absolut ma charakter
wać matematyczność samą, tak jak próbowaliśmy absolutyzować
z końca
wydawał
się
niezbitym
metafizyczny, to chcąc pojąć naukę, musimy
zrezygnować
logiczność samą —
z wszelkich postaci absolutu. Tym samym musimy też zrezy-
każdego
gnować z wiary w absolutny wymiar matematyki — absolutny
jąc konieczny
wymiar, który okazał się w rzeczywistości sednem rewolucji
co
w samym
twierdzenia warunek
zasadniczym
kryterium
matematycznego
dostrzega-
przygodności
wszystkiego,
istnieje.
myślowej przyniesionej przez nowożytną naukę. Katastrofa kan-
towska, w której nadal tkwimy, polega zatem na tym, że rezy-
Widzimy teraz, jaki kształt musi przybrać
spekulatywne
gnacji z wszelkich postaci metafizyki towarzyszy równoczesna
przeformułowanie kwestii, którą tym razem nazwiemy „pro-
rezygnacja z wszelkich postaci absolutu. Otóż nie na tym polegał w rzeczywistości wymóg, jaki
blemem
stawiała nowożytna nauka. Przez swą moc burzenia wszystkich
Kanta”: jak jest możliwa zmatematyzowana
nauka
o przyrodzie? Problem ten rozpada się dla nas na dwa inne pro-
dawnych teorii z pewnością nakazywała nam ona zaprzestać wiary,
blemy, oba dotyczące spekulatywnego wymiaru matematyki, lecz na różne sposoby.
jakoby pewna teoria mogła dowieść, że określona rzeczywistość
1. Po pierwsze, spekulatywne rozwiązanie problemu Kanta
absolutnie i koniecznie musi być raczej taka niż inna — ale zarazem
zakłada faktualne rozwiązanie problemu ancestralności (albo dia-
nakazywała nam pomyśleć inny tryb absolutności, który po raz
-chroniczności), to jest wykazanie, że każde twierdzenie matema-
pierwszy wprowadzała w obręb myśli w postaci jej kopernikańskiej
tyczne — przez to właśnie, że jest matematyczne — jest absolutnie
ekscentryzacji. Żeby pomyśleć galileuszowsko-kopernikański fakt
możliwe, choć niekoniecznie prawdziwe. Wykazanie — przez jej
nauki, nie nadając mu wynaturzonej postaci, powinniśmy zatem
derywację z zasady faktualności — tezy już postawionej: to, co jest
tak jak Kartezjusz pomyśleć spekulatywny wymiar matematyki,
matematycznie do pomyślenia, jest absolutnie możliwe.
180
181
5. Odwet Ptolemeusza
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
2. Ale ponadto — powracamy w tym miejscu do naszych rozważań o problemie związku przyczynowego — problem Kanta
czy innej możliwej rzeczywistości. Chodzi o orzeczenie, że to,
zakłada spekulatywne i już nie tylko hipotetyczne rozwią-
nieczności
zanie problemu Hume'a. Trzeba również wykazać, że uprawnione jest założenie, zgodnie z którym stabiln ość praw przyrody — warunek wszelkiej nauki o przyrodzie - może być abso lutyzowana. Jeśli bowiem nauki eksperymentalne są możliwe, to jest tak — jak mówiliśmy — dzięki faktycznej stabilności praw
zaproponować derywację faktualną zdolną tym razem do wyka-
przyrody. Rozumiemy już jednak, że jeśli chcemy zdecydowanie zerwać z współczesnym ptolemeizmem, to ta stabilność musi być wykazana jako fakt niezależny od myślenia. Chodzi więc o to, by wykazać, że prawa przyrody czerpią swą faktualną stabilność z pewnej właściwości czasu, właściwości samej w sobie absolutnej — z właściwości czasu niezależnej od naszego istnienia — mianowicie z nietotalizowalności jego możliwości. Sprowadza się to na powrót do wykazania spekulatywnej mocy matematyki, lecz
co możliwe
jako takie —nieten czy inny możliwy byt— z komusi być nietotalizowalne. Musimy wobec tego
zania, że nawet jeśli do pomyślenia są aksjomatyki matematyczne wykluczające pozaskończoność lub też dopuszczające możliwość zbioru wszystkich zbiorów, nie oznacza to, że nie-Całość jest tylko jedną z wielu możliwości. Nie może to oznaczać, że mogą istnieć pewne światy, w których możliwości są totalizowalne, oraz inne światy, w których możliwości nie są totalizowalne. Trzeba wykazać, że wymiar ontologiczny mają tylko teorie matematyczne potwierdzające nie-Całość — te natomiast, które potwierdzałyby jakiegoś rodzaju myślową dopuszczalność Całości, miałyby tylko moc ontyczną: całość, o której by mówiły, lub też niecałość, której by nie potwierdzały, wiązałaby się z faktem, iż opisują one pewien totalizowalny byt, pewien totalizowalny świat, lecz nie
inaczej niż dotychczas: tym razem celem nie byłaby już derywacja absolutnej, choć hipotetycznej mocy dowolnego twierdzenia ma-
nietotalizowalny byt światów.
tematycznego, lecz derywacja absolutnej i bezwa runkowo kotwierdzenia —tego mianowicie, niecznej mocy określonego
Kanta powinno obejmować derywację absolutyzującego wymiaru
Widzimy zatem, że spekulatywne rozwiązanie problemu matematyki, mogącą dać rozwiązanie zarówno
problemu dia-
które pozwala stwierdzić nietotalizowalność pozaskończoności. Stajemy zatem wobec wymogu podwójnej absolutyzacji matematyki. Absolutyzacja związana z problemem dia-chroniczności polega na orzeczeniu, że każde twierdzenie matematyczne opisuje
-chroniczności, jak
pewien byt z zasady przygodny, lecz mogący istnieć w świecie pozbawionym człowieka — obojętnie czy ten byt można utożsamić z jakimś światem, z jakimś prawem, czy z jakimś przedmiotem. Chodzi tu więc o absolutyzację, którą można nazwać ontyczną: dotyczy ona bytów możliwych, przygodnych, lecz dających się
niemetafizycznego rozwiązania problemu ogólnego, bez czego
pomyśleć jako w swym istnieniu niezależne od myśli. Natomiast absolutyzacja cantorowskiej nie-Całości zakłada absolutyzację już nie ontyczną, lecz ontologiczną: chodzi o powiedzenie czegoś o samej strukturze tego, co możliwe, nie o tej 182
i problemu Hume'a. Warunkiem rozwiąza-
nia pierwszego z tych problemów jest spekulatywne rozwiązanie problemu ogólnego, bez czego nauka traci swój sens z istoty kopernikański; rozwiązanie drugiego problemu wymaga natomiast nauka zatraca się w tajemnicach konieczności rzeczywistej. Jedno
i drugie rozwiązanie wymaga zatem faktualnego rozwiązania problemu, skoro spekulację faktualną można zdefiniować jako przestrzeń
samą
spekulacji, z której wykluczono wszelką metafiżykę.
Zagadnienie tak sformułowane z pewnością zostanie uznane za wciąż mętne. Ale naszym zamiarem nie było tu przedstawienie rozwiązania. Chodziło nam tylko o próbę przekonania, 183
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
że odnalezienie absolutyzującego wymiaru myślenia nie tylko jest możliwe, lecz także jest palącą potrzebą wobec tego, jak prze-
pastny stał się rozłam między kopernikanizmem nauki a ptolemeizmem filozofii, obojętnie jakie wyparcia dawałyby podstawy tej schizie. Skoro to problem Hume'a obudził Kanta z drzemki do-
gmatycznej — pozostaje mieć nadzieję, że problem ancestralności obudzi nas z drzemki korelacjonistycznej, każąc nam pogodzić ze sobą myśl i absolut.
Słowniczek terminologiczny
Słowniczek obejmuje terminy definiowane przez Quentina Meillassoux i wybrane inne pojęcia.
ancestral — ancestralny ancestralitć — ancestralność
archifossile — praskamieniałość centration — centryzacja conditions non-quelcoriques — nie obojętnie jakie warunki contingence — przygodność
correlation — korelacja corrćlationisme — korelacjonizm detotalisation — detotalizacja devenir-religieux — ureligijnienie
dia-chronicitć — dia-chroniczność donation — donacja ćmergence — emergencja ćmerger — wyłonić się faire ćmerger — wyłaniać enreligement — religizacja excentrement — ekscentryzacja, wyjątkowo: peryferyjność 185
Słowniczek terminologiczny
Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności
facticitć — faktyczność
factual — faktualny le factual — spekulacja faktualna factuel — faktualny factualite — faktualność principe de factualitć — zasada faktualności hasard — przypadek
hyper-Chaos — hiper-Chaos ująca implication dćsabsolutoire — implikacja dezabsolutyz
ciowa implication frequentielle — implikacja częstotliwoś yczne taryst necesy infórence nócessitariste — wnioskowanie instanciation — wystąpienie
w b a est instancić par b —b jest wystąpieniem a; a występuje intotalisable zob. totalisable intotalisant — nietotalizujący intotalisation — nietotalizowalność intotalitć — niecałość irraison — bezracja principe d'irraison — zasada bezracji matiere-fossile — materia-skamieniałość nócessitć rćelle — konieczność rzeczywista
non-Tout — nie-Całość philosopheme — filozofema pićtć — nabożeństwo pouvoir-ćtre-autre — możliwość-bycia-innym
rapport-au-monde — relacj a-do-Świata schize — schiza totalisable, intotalisable może zaqąch. est totalisable — coś jest totalizowalne; coś mknąć się w całość
nie qąch. est intotalisable — coś jest nietotalizowalne; coś może zamknąć się w całość
186
totalisation — totalizacja totaliser — totalizować
transfini (le) — pozaskończoność Tout — Całość Tout-Autre — Inaczej, Inne
Indeks osób
Kartezjusz (właśc. Renć Descartes) 11,
Platon 44, 92, 120, 149 Popkin Richard H. 73
Koyrć Alexandre 167 Kulich Estelle 17
Popper Karl 27, 123-24 Puech Michel 178
Lardic Jean-Marie 117—18
Renaut Alain 15, 169
Lecourt Dominique 23 Leibniz
Gottfried Wilhelm
105-07, 126-27, 180 Levinas Emmanuel 69-70 Locke John 11, 13
Indeks osób
Łobaczewski Nikołaj 133
Indeks obejmuje osoby wymienione w tekście i przypisach oraz cytowanych auto-
rów, z pominięciem przypisów tłumacza. Numery stron złożone kursywą odsyłają do przedmowy Alaina Badiou.
Arystoteles 92, 102
Foucault Michel 8
Badiou Alain 148—49 Bayle Pierre 75
Galileusz (właśc. Galileo Galilei) 164
Bergson Henri 7, 61
Berkeley George 15-16, 34, 174 Blochmann Elisabeth 176 Boursin Jean-Louis 147 Brague Rómi 166 Brahami Fródćric 73 Cantor Georg 148-50, 153, 182 Carnap Rudolf 8 Clavier Paul 178 Conche Marcel 60 Costa Newton C.A. da 114
Deleuze Gilles 8, 61 Descartes Renć zob. Kartezjusz Duchamp Marcel 157 Epikur 60, 143 Euklides 133
188
67, 178-80 Gassendi Pierre 75 Hegel Georg Wilhelm
Friedrich 15,
61-62, 10406, 115, 117-18 Heidegger Martin 18, 20-22, 40, 6667, 15-76, 78, 106, 172, 176 Herz Marcus 15 Hume David 8—9; 119—60 passim, zwł.
123-32; 178-79, 182—84 Huneman Philippe 17 Husserl Edmund 17, 21, 37, 40-41, 44,
17475 Kant Immanuel 8—9, 15-16, 18, 31, 34, 43, 46, 49, 51-54, 57-58, 61-63, 68, 70, 99-100, 112, 118, 126, 128-30, 134—42, 152-54, 168—73, 177-84
Parmenides 70 Pascal Blaise 166 Pinson Jean-Claude 118
13-14, 24-27, 49-55, 58, 78, 84, 96-97, 160, 165, 167, 178-81 Kopernik Mikołaj 165—68, 170, 173, 178, 180
Marion Jean-Luc 76 Mesland Denis 58 Montaigne Michel de 73, 75 Newton Isaac 8 Nietzsche Friedrich 61, 120
Ricoeur Paul 137, 177 55, 61,
Rivelaygue Jacques 135 Sartre Jean-Paul 19, 166
Schelling Friedrich Wilhelm Joseph von 6l Schopenhauer Arthur 61 Vernes Jean-Renć 137—38, 140—41
Wittgenstein Ludwig 66-67, 75—76, 106, 157 Wolff Francis 18, 68
Bibliografia polskich przekładów
Spis treści
Quentina Meillassoux
Alain Badiou, Przedmowa
............-..........
7
Żałoba, która nadchodzi — Bóg, który się zbliża, przeł. A.L., „Kronos” 2009 nr 3, s. 208—15 (oryg. Deuil a venir, Dieu a venir,
l. Ancestralność .........auuaaaaaaaaa aaa iiiiii.
11
„Critique” 2006 n* 70405).
2. Metafizyka, fideizm, spekulacja .....................
48
Potencjalność i wirtualność, przeł. P. Herbich, „Kronos” 2012 nr 1,
s. 5-18 (oryg. Potentialitć et virtualitć, „Failles” 2006 n* 2).
O nadprzygodności, wirtualności i sprawiedliwości, Quentin Meillassoux w rozmowie z Grahamem Harmanem, przeł. P. Herbich, „Kronos” 2012 nr 1, s. 19-30 (przekład z niepublikowanego oryginału francuskiego, pierwodruk wersji an-
3. Zasada faktualności ..........aaaaaaaaaiiiiLL. 4. Problem Hume'a ..............aaaaaaaaaiii. 5. Odwet Ptolemeusza ..............aaaaaaiiii..
161
Słowniczek terminologiczny
185
Indeks osób
..............-...11.1..
...........uaaaaaaaaadaaiii..
78 119
188
gielskiej w: G. Harman, Quentin Meillassoux. Philosophy in the Making, Edinburgh 2011). Odejmowanie i skurcz. W związku z uwagą Deleuze a o Materii i pamięci, przeł. P. Herbich, „Kronos” 2015 nr 2, s. 152—75 (oryg. Soustraction et contraclion. A propos d'une remarque de Deleuze sur Matiere et mćmoire, „Philosophie” 2008/1,
n* 96). 190
191