122 109 22MB
Polish Pages 57 [59] Year 2009
DLACZEGO WSZYSTKO JESZCZE NIE ZNIKNĘŁO?
Jean Baudrillard
DLACZEGO WSZYSTKO JESZCZE NIE ZNIKNĘŁO? Esej ostatni
Tytuł oryginału i podstawa przekładu
Jean Baudrillard, Pourquoi tout na-t-il pas dójd disparu? Editions de L Herne, Paris 2007
Copyright © by Editions de L Herne, Paris 2007 | Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2009 Copyright © for the Polish translation by Sławomir Królak 8: Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2009
Published by arrangement with Editions de Herne, care of Agence Littćraire Pierre Astier 8x Associćs. All rights reserved. Projekt okładki i stron tytułowych Jacek Staszewski
Redakcja i korekta Zespół
Wydanie pierwsze Warszawa 2009
Printed in the EU
Wydawnictwo Sic! 00-724 Warszawa
ul. Chełmska 27 lok. 23 tel./faks; 022 840 07 53 e-mail: biuroQwydawnictwo-sic.com.pl
http://www.wydawnictwo-sic.com.pl Skład i łamanie: Studio Artix, Jacek Malik
Druk i oprawa: Drukarnia Naukowo-Techniczna SA 03-828 Warszawa, ul. Mińska 65, tel. 022 331 38 40
Uprzejmie informujemy, że tekstów niezamówionych nie odsyłamy i nie
przechowujemy.
SPIS TREŚCI
e 7 aaz een cccich Przedmowa.......--..--meeeeeeeaaeee
Dlaczego wszystko jeszcze nie zniknęło? ......... 13 Punkt archimedesowy ..............-.-...--...- 17 Sztuka znikania....................---e2.22-222-- 25 Od analogowości do cyfrowości... oraz hegemonii ......................-euaaaa-2 33 Gwałt na obrazie........................-----.... 41 Dwoistość ........ ONE
55
PRZEDMOWA
Temu, kto nie ma, odbiorą nawet to, co ma. (Mt 25, 29)
„Dlaczego istnieje raczej nic niż coś?”. Oto odwrócona postać pytania postawionego przez Leibniza. Oto także radykalny sposób pożegnania z metafizyką. Zatem już nie byt, a nicość. Macedonio Fernandez, argentyński pisarz i przyjaciel Borgesa, posunął się dość daleko w zgłębianiu tej nicości: „Wszystko o Niczym i włączywszy owo Nic, właśnie o Niczym, lecz nie w całości — Niczego jest więcej: o niektórych z jego rozlicznych zakamarków i szczelin'. Jean Baudrillard
'
Papiers de Nouveauvenu et continuation du Rien, Paris 1992, s. 157.
granice te przesuwa jeszcze dalej, penetrując
owe
szczeliny. Nie idzie tu bowiem o nic więcej jak tylko o konsekwencję. Zwykliśmy wyobrażać sobie, iż Dobro jest rezultatem wykorzenienia Zła, Wieczność — wyzbycia się czasowości, Całość zaś — wyrugowania nicości. Od zarania dręczy nas ta sama totalitarna pokusa ujednolicenia wszystkiego, przepędzenia dwoistości, usunięcia Zła, wytępienia nicości. Wygnaliśmy ze świata wszelką niejednoznaczność. Pora nauczyć się tańca z nicością — najtrudniejsza to z gier, świadectwo wielkiego stylu: „Io równie nieodzowne dla życia jak powietrze i wiatr dla lecącego gołębia*. Kantowski „lekki gołąb”, wyobrażający sobie, iż latałoby mu się o wiele łatwiej, gdyby mógł pokonać wszelki opór. Czy to wyraz nihilizmu? Bynajmniej, nihilizm oznacza bowiem właśnie zapomnienie nicości. To system jest nihilistyczny przez swą moc pozbawiania
wszelkich różnic, odzierania i zrównywania. To system jest „prawdziwie negacjonistyczny”, wedle określenia Baudrillarda, przeczy bowiem nicości, przeczy 2
J. Baudrillard, Les Exilćs du dialogue (avec Enrique Valiente Noailles), Paris 2005, s. 154.
10
wszelkiemu
złudzeniu.
Pozostaje
wyzwanie,
wy-
zwanie myśli radykalnej, stawiającej na iluzję świata i stawiającej hipotezę, iż istnieje raczej nic aniżeli coś, „tropi owo nic kryjące się pod pozorną ciągłością sensu. Nie jest to wszelako metafizyka przeciwieństwa to przeciwieństwo metafizyki. Franęois LYvonnet
DLACZEGO WSZYSTKO JESZCZE NIE ZNIKNĘŁO?
Mówię o czasie, albowiem jeszcze nie nadszedł.
Mówię o miejscu, albowiem nie sposób go już odnaleźć. Mówię o człowieku, albowiem zginął. Mówię o czasie, albowiem już minął. Pomówmy zatem o świecie, w którym zniknął | człowiek. Idzie tutaj o zniknięcie, nie o wyczerpanie, wyginięcie czy zagładę. Bowiem wyczerpywanie się zasobów
czy wymieranie
gatunków
to procesy fizyczne
i zjawiska naturalne.
W tym tkwi cała różnica, ponieważ gatunek ludzki jako jedyny zdołał wynaleźć szczególny sposób znikania, nie mający nic wspólnego z prawem natury.
Być może wręcz sztukę znikania.
15
ażadzaśi
Punkt archimedesowy Rozpocznijmy
zatem
od
zniknięcia
rzeczywisto-
ści. Dość już mówiono o zabójstwie rzeczywistości w epoce mediów, wirtualności i internetu, nie zadając sobie jednakowoż pytania o to, kiedy rzeczywistość powołana została do istnienia. Jeśli jednak głębiej się nad tym zastanowić, przekonamy się, iż tak zwany świat rzeczywisty zaczyna istnieć współcześnie dopiero wraz z podjęciem decyzji o jego przekształceniu, udział zaś biorą w nim nauka, analityczne metody poznawania świata oraz jego technologizacja — innymi słowy, jak pisze Hannah Arendt, wraz z odkryciem punktu archimedesowego, mieszczącego się gdzieś poza światem (wraz z wynalezieniem teleskopu przez
Galileusza i odkryciem rachunku matematycznego), skutkiem czego świat naturalny trzymany jest odtąd nieodwołalnie na dystans. Jest to moment, w którym 17
człowiek, podejmując się dzieła analizy i przekształ. cenia świata, uwalnia się od niego, doprowadzając zarazem do jego pełnego urzeczywistnienia. Można zatem stwierdzić, choć zakrawa to na paradoks, iż świat rzeczywisty poczyna znikać w tej samej, chwili, w której zyskuje istnienie. Dzięki swej niebywałej władzy poznawania, człowiek, obdarzając sensem, wartością i realnym istnieniem ów świat, równocześnie zapoczątkowuje proces jego rozpadu („analizować” oznacza wszak w sensie dosłownym „rozkładać). Należałoby jednak sięgnąć o wiele głębiej: ku pojęciu oraz językowi. Wyobrażając sobie rzeczy, obdarzając je imieniem i wyposażając je w pojęcia, | człowiek powołuje je do istnienia, a zarazem pcha ku zatracie, ukradkiem odziera je z ich surowej realności. Dlatego walka klas rozgorzeć może dopiero w momencie, w którym dzięki Marksowi ochrzczona zostaje tym właśnie mianem. W istocie jednak toczy się jedynie dopóty, dopóki nie zostanie nazwana. Po-
tem już tylko słabnie i wygasa. Chwila, w której rzecz zostaje nazwana i zostaje pochwycona przez wyobrażenie i pojęcie, jest zarazem chwilą, w której zaczyna ona wytracać swą energię — chyba że przeistoczy 18
się w prawdę lub w panującą ideologię. To samo rzec można o Nieświadomości i jej odkryciu przez Freuda. Albowiem pojęcie wyłania się w momencie, w którym rzecz sama poczyna już znikać. Sowa przecież, jak powiada Hegel, wylatuje dopiero po zmierzchu. Globalizacja: bezustannie rozprawia się o niej jako o czymś oczywistym, jak o bezspornym fakcie, być może
z tego właśnie powodu, iż nie jest już u swego
szczytu i straciła swój impet, ludzkość natomiast zmuszona jest już mierzyć się z czymś całkowicie innym.
Tym sposobem w pojęciu znika rzeczywistość. A co jeszcze bardziej paradoksalne, w sposób odwrotny do tego, w jakim pojęcie czy idea (jak również fantazmat, utopia, marzenie senne czy pragnienie) nikną skutkiem swego ziszczenia. Wówczas, gdy z nadmiaru realności wszystko znika, gdy za sprawą niepowstrzymanego
rozwoju
technologii,
zarówno
mentalnej jak materialnej, człowiek jest w stanie sięg-
nąć kresu swych możliwości, a tym samym ustępując
miejsca
znika,
światu sztucznie wytworzonemu,
skazującemu go na banicję, światu, w którym panuje
zasada
integralnej
wydajności,
stanowiącemu 19
w pewnym sensie ostateczne stadium materializmu. (Marks: idealistyczne stadium interpretacji i proces nieuchronnej transformacji, wiodące do świata,
w którym brakuje już miejsca dla człowieka).
Ów
świat jest w pełni obiektywny, nie ma już bowiem nikogo, kto mógłby objąć go wzrokiem. Jako świat całkowicie i nieodwołalnie zoperacjonalizowany,
nie
potrzebuje on już naszych przedstawień, więcej — odbiera wszelką możliwość przedstawienia. Albowiem jeśli właściwością istoty ludzkiej jest niemożność sięgnięcia kresu swych możliwości, istotą | przedmiotu technicznego jest wyczerpywanie swych możliwości i sięganie o wiele dalej poza nie, przez co wytycza on nieprzekraczalną granicę między samym sobą a istotą ludzką, rozwijając tym sposobem nieskończone możliwości funkcjonowania wbrew samemu człowiekowi, skazując go w krótszej czy dłużej perspektywie na zniknięcie. Dlatego współczesny świat, co przewidywał już Marks, napędzany pracą negatywności, motorem sprzeczności,
z
samego
łości stał się innym 20
nadmiaru
światem:
swej
światem,
doskona-
w
którym
do zaistnienia rzeczy nie potrzebują już nawet swego przeciwieństwa, w którym światło obywa się już bez
cienia, kobiecość nie potrzebuje już męskości (a może na odwrót?),
a Dobro
— Zła; światem, w którym świat
obywa się już bez nas. Przekonujemy się zatem, iż znikanie człowieczeństwa (i rzecz jasna wszystkiego, co się z nim wiąże — przemijalność, o której pisze Giinther Anders, agonia
wartości itp.) jest wynikiem ściśle wewnętrznej logiki, istotowej przemijalności, urzeczywistnienia przez
nasz gatunek jego najbardziej zuchwałego, prometej-
skiego projektu przejęcia władzy nad wszechświatem,
zdobycia pełnej i wyczerpującej wiedzy — i to właśnie pcha go ku zgubie, o wiele szybciej niż w przypadku
natury, skutkiem przyspieszenia, jakie nadaje ewolucji wyzbytej już wszystkiego, co naturalne. Dokonuje się to jednakowoż niew wyniku działania jakiegoś popędu śmierci czy skłonności do inwolucji, wstecznego ciążenia ku formom
niezróżnicowanym,
lecz przeciwnie — skutkiem przemożnego pragnienia sięgania coraz dalej, w dążeniu do wyrażenia całej swej potęgi, wszelkich drzemiących wewnątrz mocy, przejawiającym się w szaleńczym marzeniu o uchyleniu samej śmierci. 2.1
Największe zdumienie budzi to jednak, iż wszystko to sprowadza się do jednego. Skrajna żądza życia (Eros, jeśli rozumieć przez to aktualizację wszelkich mocy, pogłębienie wiedzy naukowej, świadomości oraz maksymalizację rozkoszy) prowadzi do podobnego rezultatu, jakim jest wirtualne zniknięcie gatunku ludzkiego — jakby los ten został uprzednio zaprogramowany, człowiek zaś był jedynie istotą wykonującą w dłuższej perspektywie czasowej ów program (co nieuchronnie przywodzi na myśl zjawisko apoptozy, procesu prowadzącego do samozniszczenia komórek).
Wszystko to sprawić może wrażenie, a raczej wy-
to rt”
wołać złudzenie, udziału w tym procesie jakiejś fatalnej strategii, procesu ewolucji, u kresu którego mielibyśmy przekroczyć ów vanishing point, o którym pisał Canetti, za którym rodzaj ludzki nieświadomie wykroczyłby poza rzeczywistość i historię, pozbawiony jakiejkolwiek możliwości odróżnienia prawdy od fałszu. Gdyby zaiste do czegoś takiego doszło, ludzkość wraz ze swym ciałem nie byłaby niczym więcej aniżeli fantomową kończyną, najsłabszym ogniwem,
chorobą dziecięcą, na która zapada aparat technolo-
giczny, sprawujący nad nią z oddali niepodzielną władzę (podobnie jak myśl nie byłaby wówczas niczym
więcej jak dziecięcą chorobą dotykającą Sztuczną Inteligencję, istota ludzka — dziecięcą chorobą maszyny,
rzeczywistość zaś — dziecięcą chorobą wirtualności). W tego rodzaju myśleniu pozostajemy jednak na gruncie ewolucjonistycznym, w perspektywie, w której wszystko rozpatruje się w aspekcie trajektorii linearnych, wiodących od początku do kresu, od przyczyny do skutku, od narodzin ku śmierci, od pojawienia się do zniknięcia.
Sztuka znikania
Znikanie można wszakże pojmować także w odmienny sposób, jako wyjątkowe wydarzenie, jako obiekt szczególnego pragnienia - pragnienia nieistnienia, bynajmniej nie negatywnego, wręcz przeciwnie: pragnienia ujrzenia Świata istniejącego pod naszą
nieobecność
(jak w
przypadku
fotografii),
sięgnięcia wzrokiem poza kres, poza podmiot, poza
wszelkie znaczenie, poza horyzont samego znikania, by przekonać się, czy wydarzenie świata, niezaprogramowane jawienie się rzeczy, jest jeszcze możliwe. Sięgnięcia dziedziny czystego pozoru, jawienia się świata takim, jakim jest (nie zaś świata rzeczywistego, będącego zawsze tylko światem przedstawienia), który ukazać się może jedynie dzięki zanikowi wszelkich wartości dodanych.
Upatrywać tu można zalążków sztuki znikania, całkiem innej strategii. Rozpad wartości, rzeczywistości, ideologii, ostatecznych celów. Zarazem gra, możność igrania ze wszystkim, możliwość sztuki (bynajmniej nie w sensie kulturalnym czy estetycznym - bliższej sztukom walki). W obecnej dobie sama sztuka zawdzięcza istnienie wyłącznie swemu niknięciu - to nie tylko sztuka unicestwiania rzeczywistości, by odsłonić inną scenę,
|
lecz również sztuka samoznoszenia w toku samego.
swego urzeczywistnienia (Hegel). W tym właśnie sensie sztuka była wydarzeniem, kapitalną stawką — roz-myślnie używam tu czasu przeszłego, dziś bowiem, choć juź zanikła, jeszcze sobie tego nie uświadomiła, a co najgorsze, mimo iż zapadła w trwałą śpiączkę, nie zbacza ze swej drogi. Tym sposobem sztuka staje się wzorcem dla | wszystkiego tego, czemu udaje się przetrwać moment
własnego zniknięcia. Znajdą się tacy, którzy z nadmiaru grają własnym znikaniem, bawią się nim ni- || czym jakąś żywą formą, znajdą się jednak również ||| tacy, którym, choć nieustannie znikają, z braku udaje | się przetrwać swe zniknięcie. Za przykład może tu- | taj służyć, rzecz jasna, scena polityczna, stanowiąca 26
jedynie
odbicie
cieni w jaskini, poruszających
się
w niej, pozbawionych ciał i świadomości swego położenia postaci. (Lista wszystkich bytów, które znikły w ten właśnie sposób, instytucji, wartości, jednostek, byłaby nazbyt długa, by ją tutaj przytaczać w całości). Niestety jednak, co równie prawdopodobne, my sami jako gatunek mamy w tym procesie swój udział, choćby przez klonowanie, informatyzację, rozprzestrzenianie sieci, sztuczne podtrzymywanie przy życiu, nieustanne wskrzeszanie czegoś, co znikło, a znikać nie przestaje. Cała sztuka polega wszak na umiejętności zniknięcia przed własną śmiercią, znikania zamiast umierania. W każdym razie nic nie znika ot tak po prostu, wszystko zaś, co przepada, pozostawia po sobie pe-
wien ślad. Problem polega na tym, co pozostaje po zniknięciu wszystkiego? Jak w przypadku opisywanego przez Lewisa Carrolla kota z Cheshire, którego wyszczerzony uśmiech wisiał w powietrzu
jeszcze jakiś czas po zniknięciu reszty jego sylwetki. A również sądu Bożego: choć Bóg już zniknął, pozostawił po sobie sąd. Choć koci uśmiech już sam w so-
bie jest przerażający, większy jeszcze postrach budzi uśmiech bez kota... Choć sąd Boży już sam w sobie 27
jest przerażający, jeszcze większy lęk budzi sąd Boży
bez udziału Boga... Można by zatem sądzić, iż wszystko, co znika instytucje, wartości, zakazy, ideologie i same idee nawet po swym zniknięciu wiedzie jakiś potajemny | żywot pośmiertny, wywierając na wszystko, co pozostaje, pewien utajony wpływ, niczym starożytne
| |
bóstwa przejawiające się w epoce chrześcijańskiej
|
pod postacią demonów. Wszystko bowiem, co znika,
i
przenika do naszego życia w minimalnych dawkach, częstokroć o wiele bardziej dla nas groźnych aniże-
|
li panujące nad nami widzialne moce. W dzisiejszej epoce, pełnej tolerancji i przejrzystości, znikają kolejne zakazy, ograniczenia i nierówności, jednakże tylko po to, by tym skuteczniej wkraść się w sferę naszego umysłu. Można by nawet pokusić się o tropienie śladów naszego poprzedniego życia, nie wspominając już o nieświadomości. Nic bowiem nigdy nie
znika całkowicie. Nie bawmy się jednak w parapsychologię i pozostańmy przy psychologii, spoglądając na wszystko od strony zaniku podmiotu, będącego w pewnym sensie zwierciadlanym odbiciem zniknię-
cia rzeczywistości. 28
Zaiste, podmiot gubi się i zatraca —- podmiot rozumiany jako instancja woli, wolności, przedstawienia,
podmiot władzy, wiedzy, historii znika, pozostawiając po sobie jedynie widmo, swego narcystycznego sobowtóra. Niknie ustępując miejsca rozproszonej podmiotowości, dryfującej i pozbawionej substancji — spowijającej wszystko ektoplazmy, przekształcającej całość
świata
w bezbrzeżną powierzchnię
odbijania
pustej i pozbawionej ciała świadomości — wszystko poczyna jaśnieć i promieniować bezprzedmiotową podmiotoweścią, a każda monada, każda molekuła schwytana zostaje w sidła niezwyciężonego narcyzmu, nieustannego wzajemnego odzwierciedlania. Oto obraz podmiotowości u kresu świata, kiedy znika podmiot jako taki, niczego już nie napotykając i nie musząc się już więcej z niczym wadzić. Podmiot pada bowiem ofiarą swego fatalnego losu, albowiem w pew-
nym sensie nic się już mu nie przeciwstawia — ani przedmiot, ani rzeczywistość, ani jakikolwiek Inny.
Nasi najwięksi wrogowie grożą nam jedynie własnym zniknięciem. Wielkie Znikanie trudno zatem uznać za li tylko wirtualną przemianę rzeczy, zapadanie się w przepaść 29
rzeczywistości, oznacza ono bowiem nieskończone dzielenie się podmiotu, niepowstrzymane i samoną.
pędzające się rozpraszanie się świadomości, Ścieranie na proch i rozpylanie aż po najdrobniejsze zakamarki rzeczywistości. U kresu owego procesu świadomość
(jako wolę i wolność) znaleźć można już wszędzie pokrywa się ona bowiem w końcu z samym natural.
nym biegiem rzeczy, stając się odtąd czymś całkowicie
zbytecznym. Tego rodzaju rozumowanie w odniesieniu do religii przeprowadził sam kardynał Ratzinger. religia dopasowująca się do świata, dostosowująca się do jego poziomu (politycznego czy w sferze społecznej), staje się całkowicie bezużyteczna. Z tego samego powodu sztuka, upodabniając się w coraz większym stopniu do obiektywnego banału, zatracając własną
odróżnialność od życia, stała się czymś zbytecznym. Wprawdzie można wskazywać na pozytywne! aspekty znikania, takie jak zanik przemocy, zagrożeń, chorób czy Śmierci, wiadomo jednak, iż wszyst ko, co zostaje wyparte, a tym samym wyeliminowane,
wcześniej czy później powraca, wkradania się zjadli-
wie, wirusowo do ciała społecznego i indywidualne”
go, wiodąc je do zguby.
30
!
Nie sposób zatem przypisywać zniknięciu, znikaniu jako formie, jakiegoś ściśle określonego celu (podobnie zresztą jak pojawianiu się), ani w porządku
Dobra,
ani Zła. Miast karmić się fantazmatami,
podtrzymywanymi w całkiem uzasadnionej nadziei na ostateczne wytrzebienie niektórych niepożądanych zjawisk, znikaniu należy przywrócić jego niegdysiejszy prestiż, albo zwyczajnie jego moci skuteczność — obsadzić je nie jako wymiar finalny, lecz jmmanentny, a wręcz, jak chciałoby się powiedzieć, jako żywotny wymiar istnienia. Wszystko bowiem, co żyje, swe życie zawdzięcza znikaniu, a chcąc interpretować rzeczy z pełną świadomością, należy czynić to w powiązaniu z ich znikaniem. Nie znajdziemy bo-
wiem lepszych ram analizy. Nasza postawa wobec rzeczywistości i jej znikania naznaczona jest dogłębną ambiwalencją. Obrazy bu- | dzą w nas tak wielką fascynację dlatego, że za każdym | z nich coś przepadło. Za wirtualną rzeczywistością, | niezależnie od postaci, jaką przybiera (telematyczną, |
informatyczną, cyfrową itp.), znikła rzeczywistość — | to nas właśnie fascynuje. Zgodnie z panującą obecnie wersją oficjalną, kultem otaczamy rzeczywistość
31
i jej zasadę; jednakże - i na tym polega cały problem przed jakim teraz stajemy — czy tak naprawdę kultem tym otaczamy rzeczywistość, czy może jej zanik?
Z tej racji tę samą globalną sytuację, w której obec. nie tkwimy, traktować możemy zarówno jako prze. kleństwo, wedle wulgarnego poglądu krytycznego, . bądź jako dającą nam schronienie rozkosz, w pew. nym sensie przychylne nam fatum. Oto podwójny, wewnętrznie sprzeczny postulat | którego nie sposób spełnić.
Od analogowości do cyfrowości... oraz hegemonii Najbardziej wymowną ilustracją tego procesu systematycznego zaniku rzeczywistości, której schyłkiem przecież upajamy się w pewnym sensie, byłyby zatem współczesne losy obrazu, jego zniknięcie w trakcie nieuchronnego przejścia od zapisu analogowego do cyfrowego. Losy obrazu okazują się pod tym względem modelowe, bowiem wynalezienie obrazu technicznego we wszelkich jego formach jest ostatnim wielkim osiągnięciem w historii uporczywych dociekań „obiek-
tywnej” rzeczywistości, rzeczywistości obiektywnej, której zwierciadło stawia przed nami technika... Mo-
(4d
(4d
głoby się zatem wydawać, iż zwierciadło to wciągnięte zostało do gry, a wszystko przekształciło się w „rzeczywistość” wirtualną, cyfrową, informatyczną, numeryczną - przy czym los obrazów byłby jedynie skromnym etapem owej antropologicznej rewolucji.
Dla zobrazowania owej rewolucji nie znajdziemy lepszej analogii od przedsięwzięcia cyfryzacji fotografii — uwolnionej za jednym zamachem od negatywności i rzeczywistego Świata. Konsekwencje obu tych zjawisk są nieprzewidywalne, choć w obu przypadkach rzecz jasna w odmiennej skali. Koniec ze szczególną obecnością przedmiotu, można go już bowiem wytwarzać w trybie numerycznym. Koniec z niepowtarzalnym momentem aktu fotograficznego, obraz bowiem może zostać bezzwłocznie usunięty albo przekształcony. Koniec z niepodważalnym świadectwem negatywu. Zanika równocześnie zwłoka i dystans, owa luka między przedmiotem a obrazem,
jaką stanowi stadium negatywu. Tradycyjne zdjęcie fotograficzne było obrazem wytworzonym przez sam świat, za pośrednictwem światłoczułej błony, uwzględniającym jeszcze z konieczności pewien wymiar reprezentacji. Obraz cyfrowy natomiast wyła-
nia się bezpośrednio z ekranu, grzęznąc i gubiąc się w masie wszystkich innych wyłonionych z ekranu obrazów. Włącza się w ich nurt i płynie z ich prądem, wszelako na uwięzi automatycznego funkcjonowania aparatu.
Czy
WÓWCZAS,
gdy
obrachowywanie
1 cy-
frowość biorą górę nad formą, oprogramowanie zaś 34
nad spojrzeniem, można jeszcze tak naprawdę mówić o fotografi? Wszystko to nie jest jednak wyłącznie kwestią techniki: wraz z cyfrowym zwrotem cała fotografia analogowa, obraz pojmowany jako spotkanie światła odbijanego przez przedmiot ze światłem rzucanym przez spojrzenie, zostaje poświęcony, nieodwołalnie skazany. Za sprawą cyfryzacji niebawem braknie już błon, jakichkolwiek światłoczułych powierzchni, na których rzeczy mogłyby się odcisnąć i zapisać w negatywie. Pozostanie już tylko oprogramowanie służące obrazowaniu, cyfrowe efekty w niebotycznej liczbie pikseli, a tym samym niesłychana łatwość ujmowania,
kadrowania, odzwierciedlania, fotosyn-
tetyzowania dowolnego przedmiotu. Ujmując rzecz metaforycznie, całe dotychczasowe bogactwo owej
gry obecności i nieobecności, pojawiania się i znikania (akt fotograficzny zmusza na krótki moment do zniknięcia przedmiotu w jego „realności” — niczego takiego nie napotkamy w obrazie wirtualnym ani w zdjęciach cyfrowych, nie wspominając już nawet nia o ukazywaniu się obrazów w trakcie w zdjęć jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki) 35
- cała ta szczodrość gestu fotograficznego ubożeje i wyczerpuje się wraz z nadejściem epoki cyfrowej.
Z tej racji zmienił się Świat, wizja tego świata. Ostatnio, w dobie hiperszybkiego postępu technologicznego, narodziła się niedorzeczna idea „WYZWO-
lenia” rzeczywistości przez obraz, obrazu zaś przez cyfrowość.
To
„wyzwolenie
rzeczywistości
oraz
obrazu miałoby się dokonać za sprawą jego rozpowszechniania i zwielokrotniania. Wyzwolenie takie oznacza jednak zapomnienie o wyzwaniu i ryzyku, jakie wiążą się z przejściem do aktu fotograficznego, o kruchości i ambiwalencji postawy wobec przedmiotu — „porażce” spojrzenia, jeśli można tak to ująć: stanowią one nieodłączny element fotografii, niestety nader rzadko dziś spotykany! Nie wyzwalajmy fotograni!
Kolejny raz stwierdzić należy, iż to jedynie jeden z wielu przykładów procesów, z którymi mamy powszechnie do czynienia we wszelkich możliwych ob-
szarach, zwłaszcza w sferze myślenia, pojęć, języka i wyobrażeń. Ten sam los cyfi ryzacji czeka uniwersum
mentalne i cały obszar naszego myślenia. 36
Wszędzie
realizuje się ten sam scenariusz: wraz
z nastaniem zerojedynkowego komputerowego konstruowania
rzeczywistości,
stanowiącego
swego
rodzaju rachunek integralnego, zrywa się cała dotychczasowa symboliczna więź języka z myśleniem. Niebawem już zabraknie czułej powierzchni konfrontacji, możliwości rozpięcia myśli między złudzeniem a rzeczywistością, luk, milczenia, jakichkolwiek sprzeczności — ostanie się jedynie nieustanny przepływ. pojedynczy obwód scalony. Informatyczna inteligencja sprzyja zaś, niczym cyfryzacja w przypadku obrazu, oswobodzeniu, uproszczeniu i uelastycznieniu procesu produkcji i akumulacji - „fotosyntetyzowania” wszelkiej rzeczywistości, więcej nawet — wymusza je. Kolosalnym złudzeniem jest utożsamianie myślenia z niekończącym się obrachowywaniem, fotografii zaś z powielaniem obrazów. Im dalej zabrniemy w tym kierunku, tym bardziej oddalimy się od ich tajemnicy, wyzbywając się wszelkiej przyjemności, jaką można z nich czerpać. Znamienne w tym kontekście jest niebywałe uprzywilejowanie mózgu,
i to nie tylko w dziedzinie badań neurologicznych, ale również we wszelkich innych dziedzinach. Wystarczy
GJ J
tutaj wspomnieć o pewnej wysuniętej przez Patricka
Le Laya, dyrektora stacji telewizyjnej TF1, propozycji, by (na potrzeby reklamy Coca-Coli) zagospodarowąć dostępny czas ludzkiego mózgu, którą pod względem bezwiednego cynizmu i śmieszności udało się prze. ścignąć jedynie jednemu z urzędników wydziału kul. tury paryskiego merostwa, który obwieścił, iż „tym, czego pragniemy, jest udostępnienie ludzkiego móz. gu, nie dla reklamy i kapitału jednakże, lecz dla Kul.
tury i Twórczości!”. Całkowitym absurdem wszelako jest czynienie z mózgu odbiornika, synaptycznego terminalu, ekranu mózgowego, na którym można wyświetlać obrazy w czasie rzeczywistym (a w tym sensie ostatecznie, mniejszym absurdem jest skorelowanie mózgu „funkcjonalnego” z rynkiem reklamy aniżeli uczynienie z niego oparcia dla „Twórczości”!). Krótko mówiąc, jak głosi niedorzeczne założenie całej tak zwanej teorii komunikacji („wszyscy jesteśmy bezwiednie od-
biorcami i nadawcami”) i odkąd traktujemy mózg jako model informacyjny, supermaszynę podobną wszystkim innym maszynom cyfrowym, mózg wraz z (wirtualną)
rzeczywistością
funkcjonują
jedynie
jako interfejs, w zapętleniu, w zamkniętym obwodzie i w trybie wzajemnego odzwierciedlenia, sterowane 38
jednym i tym samym programem, wyłaniając z siebie w rezultacie coś, co nazywamy Sztuczną Inteli-
gencją. Uprzywilejowawszy ostatecznie mózg jako strategiczne źródło myśli, zapewniamy mu - kosztem wszelkich innych form inteligencji, zwłaszcza inteligencji Zła, relegowanej do strefy funkcji zbytecznych — Hegemonię, hegemoniczną władzę dorównującą tej, jaką sprawuje się w naszej sferze geopolitycznej. Idzie o ten sam monopol, taką samą piramidalną syntezę władz.
Tym właśnie odznacza się proces hegemonizacji w skali globalnej. Fotografia i cyfrowość służą za pomniejszony model powszechnej analizy. Albowiem hegemonia ta nie jest niczym innym jak wchłanianiem wszelkiej negatywności przez codzienność ludzkich spraw, redukcją do najprostszej, pojedynczej, pozbawionej alternatyw, zerojedynkowej formuły - do czystej różnicy potencjałów, w której pragnęlibyśmy ujrzeć cyfrowy zanik wszelkich możliwych konfliktów.
Gwałt na obrazie
Ostatecznym gwałtem zadanym obrazowi jest obraz syntetyczny, wyłaniający się niejako ex nihilo z nu-
merycznych obrachunków i ekranów komputerów. Koniec z obrazowością obrazu, z jego fundamentalną „złudnością , w operacji syntezy bowiem zatraca się odniesienie, a sama rzeczywistość nie ma już możliwości
zaistnienia,
miejsca,
by mieć
miejsce,
wytwarzana bez zwłoki pod postacią Rzeczywistości Wirtualnej. Cyfrowai numeryczna produkcja wymazuje obraz jako analogon, wymazuje rzeczywistość jako coś, co może zostać „zobrazowane”. Akt fotograficzny był momentem równoczesnego chwilowego zaniku podmiotu i przedmiotu w błyskawicznej konfrontacji, spust migawki uchylał bowiem na moment świat wraz ze spojrzeniem, jego uruchomienie oznaczało 41
synkopę,
„małą
śmierć , wyzwalającą
mechanicz-
ną doskonałość i wydajność obrazu — moment ten zniknął jednak w procesie cyfrowej i numerycznej obróbki. Przemiany te wiodą nieuchronnie do śmierci fo-
tografii jako źródłowego medium. Wraz z obrazem analogowym, dającym jeszcze świadectwo bezpośredniej obecności podmiotu dla przedmiotu, zaciera
się bowiem istota fotografii. Oto moment zawieszenia przed
czekającym
nas
ostatecznym
rozproszeniem
i rozpętaniem cyfryzacji. Niemal nierozwiązywalny był już sam problem odniesienia. Co jednak z rzeczywistością? Co z re-prezentacją? Wszak z chwilą, gdy wraz z nastaniem Wirtualności odniesienie znika, zaciera się w technologicznym programowaniu obrazu, a realny świat nie pozostawia swego odcisku na światłoczułej błonie (to samo dotyczy języka, będącego niczym błona czu-
ła na idee), wówczas zniweczona zostaje ostatecznie sama możliwość przedstawienia.
Sprawa jest o wiele poważniejsza. Obraz analogowy różni od cyfrowego to, Ze w tym pierwszym rozgrywa się forma znikania, dystansowania, zatrzymywania 42
na świecie. To nicość tkwiąca w sercu obrazu, o której wspominał Andy Warhol. W obrazie numerycznym, a ogólniej ujmując -— w obrazie syntetycznym, brakuje już negatywu i ne-
gatywności, nie ma czasu na „zwłokę . Nic w nim nie
ginie, nic w nim nie przepada. Jest on już wyłącznie wykonaniem pewnej instrukcji, efektem działania programu, potęgowany w automatycznej zamianie
swych nośników: komputera na telefon komórkowy, a tegoż na ekran telewizyjny itp. —- automatyczność sieci
— odpowiadająca
na automatyczność
samego
procesu wytwarzania obrazu. Czy należy zatem dążyć do ocalenia nieobecnoŚci i pustki, czy należy chronić ową nicość w sercu | obrazu? Ujmowanie
sensu
odsłania
to,
co
zasadnicze,
obraz zatem jest o wiele ważniejszy od tego, co pokazuje — podobnie jak sam język jest o wiele ważniejszy od tego, co przekazuje. Obraz powinien zatem pozostać w pewnym sen-
sie wobec siebie obcy. Nie może traktować siebie jako medium,
uznawać
siebie za obraz.
Pozostać
musi 43
fikcją i baśnią, odbijając w ten sposób nierozwiązaną fikcję wydarzenia. Nie dawać się schwytać we własną pułapkę ani zamknąć we własnym odbiciu. Najgorsza w tym przypadku jest jednak właśnie nasza niezgoda na świat, który pozbawiony byłby odzwierciedlenia, który nie byłby nieustannie na powrót chwytany, filmowany czy fotografowany, zanim jeszcze ujrzymy go na własne oczy. Stanowi to śmiertelne niebezpieczeństwo dla „realnego” świata, ale również dla samego obrazu, bowiem gdy zaczyna on pokrywać się z rzeczywistością, by się w niej zapaść i wtórnie ją obrobić, sam znika, przynajmniej jako wyjątek, iluzja, element równoległego wszechświata. W zalewie obrazów, w którym obecnie toniemy, nie ma on już nawet czasu, by przemienić się w obraz.
Marzę wobec tego o obrazie, który byłby automatycznym zapisem wyjątkowości świata, obrazie, o jakim marzyli ikonoklaści biorący udział w sławetnym
sporze, jaki swego czasu rozgorzał w Bizancjum. Za autentyczny uznawali oni bowiem jedynie taki obraz,
w którym bezpośrednio uobecnia się boskość, niczym
w Chuście świętej Weroniki - automatyczny zapis boskiego oblicza, dokonany bez udziału ludzkiej ręki 44
(„acheiropoietyczny”), rodzaj dekalkomanii podobnej do fotograficznego negatywu. Zażarcie natomiast potępiali oni wszelkie ikony wytworzone ludzką ręką („cheiropoietyczne”), w ich przeświadczeniu stanowiące jedynie symulakr boskości. Akt fotograficzny natomiast jest w pewnym sensie „acheiropoietyczny”, bowiem jako automatyczne pismo światła, obywające się bez pośrednictwa rzeczywistości i jej idei, fotografia, za sprawą swej automatyczności, jest pierwowzorem piśmienności świata,
oswobodzonej od ludzkiej ręki. Świata wyłaniającego
się samodzielnie w postaci radykalnego złudzenia, jako czysty ślad, bez jakiejkolwiek potrzeby symulacji, bez udziału człowieka i w żadnym razie nie w formie prawdy, jeśli bowiem istnieje jakikolwiek autentyczny wytwór ludzkiego ducha, jest nim właśnie prawda i obiektywna rzeczywistość. W nadawaniu sensu fotograficznemu obrazowi kryje się ogromny fałsz. Oznacza ono bowiem przymuszanie przedmiotów do przybierania póz. Odkąd czują na sobie spojrzenie podmiotu, rzeczy same z siebie zaczynają pozować w świetle sensu.
45
Czyż od niepamiętnych czasów nie karmimy się
tkwiącym w nas głęboko nieprzezwyciężonym fantazmatem świata mogącego funkcjonować bez naszego
udziału? Czy nie zmagamy się nieustannie z pokusą ujrzenia świata pod naszą nieobecność, pozbawionego wszelkiej pochodzącej od człowieka, nazbyt ludzkiej woli? Jakże intensywną przyjemność czerpie się wszak z języka poetyckiego, pozwalającego nam ujrzeć samoistne i samodzielne funkcjonowania języka w jego materialności i dosłowności, bez pośrednictwa sensu — to właśnie budzi w nas fascynację. Podobnie jest z anagramem i anamorfozą, w których dostrzegamy „kształt ukryty w tle”. The Vanishing Point of The Language — znikający punkt języka.
Czy cielką, w tle”? punkt
fotografia nie jest taką metafizyczną objawia zarazem wywoływaczem „obrazu ukrytego The Vanishing Point of the Picture — znikający obrazu.
Seryjność oznacza niemal całkowitą klęskę fotografii, aparat fotograficzny (zwłaszcza cyfrowy) daje
bowiem nieograniczone możliwości. Miast chwytać detale świata, wyczerpywać ich sens i wyglądy, obraz 46
seryjny i numeryczny wypełnia pustkę, sam siebie powielając. Tym samym w sytuacji skrajnej, w jakiej się obecnie znajdujemy, pozostaje nam jedynie nieskończone następstwo kolejnych ujęć. Nie sposób już jednak uznać tego za fotografię w sensie ścisłym, nie jest to już nawet obraz. Seryjne cyfrowe ujęcia należy raczej obarczyć współwiną za morderstwo obrazu. Morderstwa tego dokonują zaś nieustannie wszystkie obrazy gromadzone w seriach, „tematycznych” sekwencjach, ilustrujących aż do obrzydzenia jedno i to samo wydarzenie — akumulujac się rzekomo, w istocie wzajemnie się anulują — sięgając zerowego stopnia informacji.
Ofiarą gwałtu pada przeto nie tylko świat, ale również
obraz,
suwerenna władza obrazów.
Obraz
przecież, by posiadać własną przestrzeń symboliczną, winien być niezawisły. Obrazy, w których tli się jeszcze jakieś życie (przy czym można tu pominąć kwestię jakości „estetycznej”), podtrzymują istnienie owej symbolicznej przestrzeni, eliminując z niej nieskończoność innych obrazów. Między (prawdziwymi) obrazami toczy się bowiem bez ustanku pewien spór, obrazy zawsze ze sobą konkurują. Wszelako 47
w obecnej dobie numeryczności, w której pochód obrazów
przypomina
sekwencjonowanie
genomu,
przestrzeń ta kurczy się i znika, konkurencja zaś zamiera.
Odwrotną perspektywą byłaby fotografia jako czysta abstrakcja — una cosa mentale — czysto umysłowa wizja sfotografowanego już świata, bez potrzeby jego materializacji w akcie ujmowania -— zobrazowania świata odmienionego przez obiektyw. Swego rodzaju wewnętrzna ekstaza fotografii.
Całkowity rozpad obrazu — fotografia zatracić się może w zawrotnej fragmentaryzacji, w technicznej obsesji na punkcie widzialności, pokazywania i odsłaniania za wszelką cenę, gdy wszystko domaga się spojrzenia i pełnej jawności, w skali fraktalnej i mikroskopowej. Idzie tutaj bowiem nie tyle o znikanie w grze formami, ile o swego rodzaju automatyczne zastępowanie, w trybie którego świat przeskakuje samodzielnie od jednego obrazu do drugiego, podobnie jak jednostka, która rozprasza się w mentalnej diasporze sieci, osiągając tym sposobem stan ostatecznej
widmowości. 48
Końcowe stadium owego rozpadu obrazu stanowi
obraz syntetyczny. Trikowe zdjęcia konającej Lady Diany w fabrykowanych studyjnie materiałach reportażowych oznaczają ostateczne zerwanie z chwytaniem obrazu na gorąco, w jakimś niepowtarzalnym momencie, jako ostatniego przebłysku aktualności w wymiarze wirtualnym, w którym obraz zrywa już wszelką więź z czasem. W obrazie wirtualnym nie znajdziemy już nic z owej punktowej wierności, z owego punctum w czasie, jakie stanowił obraz analogowy. Niegdyś, w epoce „Świata rzeczywistego”, jeśli można tak powiedzieć, fotografia, jak twierdził Roland Barthes, dawała świadectwo nieodwołalnej nieobecności, czemuś, co zaistniało raz tylko i zaraz przepadło. Fotografia cyfrowa funkcjonuje natomiast w czasie realnym, świadcząc jednakże o czymś, co nie zaistniało, a czego nieobecnośc nic już nie znaczy.
W tym cyfrowym wyzwoleniu aktu fotograficznego, w owym bezosobowym procesie, w którym samo medium łańcuchowo generuje obrazy wyłącznie przy udziale techniki, upatrywać można spełnionej postaci seryjności. W pewnym sensie, w dziedzinie obrazów,
49
stanowi to odpowiednik sztucznej inteligencji. Dlatego zdjęcia robione aparatem cyfrowym można uznać na poziomie ogólnym za pewną nieskończoną serię obrazów,
którymi
można
dowolnie
manipulować,
grać, które można korygować, retuszować i powielać, co w świecie „analogowym” było całkowicie nie do pomyślenia. Odbiera to zatem wszelką możliwość wstrzymania czy odroczenia: obraz pojawia się bowiem jednocześnie ze sceną — żałosna jednoczesność (w
przeciwieństwie
do
powolnego
i stopniowego
wyłaniania się, niejako cudem, obrazu na zdjęciach
wykonywanych polaroidem). Tego właśnie brakuje obrazom numerycznym: czasu wywołania i ukazania się, z racji czego są one jedynie przypadkowym elementem w procesie powszechnej pikselizacji, nie mając już nic wspólnego ze spojrzeniem, grą negatywności i dystansu. Oto nowa wizja świata, wręcz nowa wizja globalizacji - podporządkowanie wszystkiego temu samemu programowi, wszelkich obrazów temu samemu „genomowi”. Dlatego właśnie błędem jest
traktowanie przejścia do ery cyfrowości jako zwykłego osiągnięcia technicznego, jako wyższego stopnia automatyzacji, czy wręcz dowodu na ostateczne wyzwolenie obrazu. 50
W tym miejscu osiągamy apogeum: mieliśmy nadzieję, iż dzięki numeryczności przecieramy szlak dla obrazu integralnego, wolnego od wszelkich ograniczeń stawianych przez rzeczywistość. Ia sama rewolucja, i nie jest to analogia naciągana, jest obecnie udziałem istot ludzkich w ogóle, zawdzięczających numerycznej inteligencji swobodę działania w sferze integralnej indywidualności, wolnych od wszelkiej historii i wszelkich podmiotowych ograniczeń... U kresu tego procesu potęgowania
możliwości
owej machiny, w której streszcza się cała ludzka inteligencja, a która zyskuje odtąd pełną autonomię, człowiek, co nie ulega wątpliwości, istnieć już może
jedynie za cenę własnej Śmierci, okupując swą odzyskaną nieśmiertelność technologicznym rozproszeniem, wpisaniem się w porządek numeryczny. „Symbol rozproszenia za życia, najprawdziwszy pająk, który przędzie swą sieć, a zarazem jest przez nią przędziony. Jeszcze lepiej: nie jestem ani muchą, która daje się złapać w sieć, ani pająkiem, któ-
ry przędzie swą sieć, sam w sobie jestem ową siecią, rozpostartą we wszelkie możliwe strony, pozbawioną 5]
środka i czegokolwiek, co mogłoby mi przypominać o moim własnym istnieniu”. Wszelako to otwarta forma nieśmiertelności, faktycznie zaś w przypadku gatunku ludzkiego wyboru tego już dokonano i ucieleśnia się on w supremacji
Sztucznej Inteligencji. Na skraju owego systematycznego zaniku, gdzie wszystko przekonuje nas, abyśmy uznali, iż spotyka
się on z powszechnym przyzwoleniem, a który pozostaje niezgłębiony („o czym marzą cyfrowe barany?” — Philip K. Dick), nasuwają się jednak pewne niepokojące i paradoksalne pytania: — Czy wszystko skazane jest na zniknięcie — a ujmując ściślej: czy przypadkiem wszystko już nie zniknęło (co przywołuje na myśl paradoksalne pytanie filozoficzne, które nigdy nie doczekało się odpowiedzi: Dlaczego istnieje raczej nic niż coś)? — Dlaczego nie wszystko jest powszechne?
52
— Rzekomo fascynuje nas fantazmat rzeczywistości integralnej, alfa i omega cyfrowego programowania. Rzeczywistość stanowi przewodni i obsesyjnie powracający motyw wszelkiego dyskursu. Czyż jednak w istocie w o wiele większym stopniu niż rzeczywistość nie fascynuje nas ulatnianie się rzeczywistości, jej nieuchronne znikanieś — Wiąże się z tym prawdziwie zagadkowe pytanie: jakim sposobem owej niepokonanej światowej potędze udaje się usunąć ze Świata wszelkie różnice, unicestwić go w jego skrajnej wyjątkowości? I z jakich powodów świat jest na tyle podatny na tego rodzaju zniszczenie, ową dyktaturę rzeczywistości integralnej, do tego stopnia się nią fascynując — ulegając jednakże fascynacji nie tyle samą rzeczywistością, iłe jej znikaniem? Pytanie to idzie w parze z kolejnym: z czego wynika owa kruchość, czułość tej światowej potęgi na drugorzędne i same w sobie nic nie znaczące zdarzenia (rogue events — terroryzm, lecz również
obrazy z Abu Ghraib)? Aby
uniknąć
odpowiedzi
na te nierozstrzygal-
ne pytania, należałoby rzecz jasna przywołać inną
rewolucję antropologiczną, całkowicie antytetyczną wobec naszej obecnej „rewolucji” cyfrowej i jak dotąd skrzętnie pomijaną w rozważaniach (można by wręcz powiedzieć, że nikt tak naprawdę się nad nią nie zastanawiał, z wyjątkiem być może naprędce uświęcanych heretyków).
Dwoistość
Złota i nienaruszalna reguła dwoistości. Skądinąd nie
trzeba sięgać do korzeni antropologii, by odnaleźć ów pierwiastek istoty ludzkiej, jest on bowiem wszechobecny — jako to, co nie tylko pozostawia w nieodwołalnym zawieszeniu powyższe pytania, ale udaremnia również ostatecznie wszelkie ludzie wysiłki (ufundowane na syntezie, integralności i świadomym zapomnieniu o wszelkich formach opornych, czyli tym wszystkim, co nie może — bądź nie chce — się zinte-
grować ani pojednać...). Człowiek normalny jest w swym życiu zależny bądź przeciw-zależny od swego modelu (bez względu na to, czym ten model jest: czy to wzorzec działania, projekt społeczny czy jakieś wyobrażenie), zara-
zem jednakowoż nieustannie stara się rzucić owemu modelowi wyzwanie. Jest za jednym zamachem 33
motywowany i zniechęcany do swych działań. By to pojąć, nie trzeba psychologii i psychoanalizy, ani skądinąd żadnej innej nauki humanistycznej, istnieją one bowiem tylko po to, by pogodzić ze sobą to, co nie do pogodzenia. W konsekwencji istota ludzka zawsze czyni to, co trzeba, by model, do którego się odnosi, odniósł sukces, a zarazem wszystko to, co konieczne, by poniósł on porażkę. W celu wyjaśnienia tego zjawiska nie trzeba również uwzględniać żadnego ludzkiego niedomagania, perwersji czy popędu śmierci. Bowiem właśnie ze swej pierwotnej dwoistości ludzka istota czerpie tę antagonistyczną energię. Oto, czym jest człowiek normalny, wszystko to zaś, czym posiłkuje się, by pogodzić ze sobą te sprzeczne dążenia i znaleźć odpowiedź na postawione wyżej pytania, wynika z przesądów i mistyfikacji”.
Człowiekiem nienormalnym dzisiaj jest ktoś, kto żyje wyłącznie w jednostronnej i pozytywnej zgodzie
ztym, czym jestico czyni. Uległość, całkowita kontrola (istnienie w pełni znormalizowane). Nieprzebrana
'
Nacałe szczęście, jak pisze Stanisław Jerzy Lec, możemy ufać ludzkiej
inteligencji, bowiem wielu rzeczy człowiekowi nie udaje się pojąć.
rzesza ludzi pojednała się z rzeczywistością, zwłaszcza własną, wyzbywając się wszelkich nierozstrzygalnych wątpliwości. Owo pozytywne stężenie, owo wyzbycie
się wszelkich zastrzeżeń wobec rzeczywistego, nieodwołalnie już rzeczywistego świata, zachowane zostaje w tajemnicy. Stawia to przed nami pytanie o inteligencję Zła. Człowiek został uproszczony przez technologiczne manipulacje. Uproszczenie to zaś obiera obłędny tor, gdy dochodzimy do manipulacji cyfrowych. W co zatem zmienia się wówczas brzuchomówstwo Zła? To samo odnosi się do dawnego radykalizmu: bowiem radykalną postawę, której pogodzona ostatecznie ze sobą i zestandaryzowana dzięki łasce cyfrowości jednostka wyrzekła się odrzucając wszelką myśl krytyczną, przybierają zamiast niej rzeczy. Zło zaś wypowiada ze swego wnętrza sama technika. Dwoistości bowiem nie sposób wykorzenić ani usunąć, to ona jest regułą gry, swego rodzaju niena-
ruszalnym paktem, przypieczętowującym zwrotność
i wzajemność rzeczy. Skoro zatem człowiek wyzbywa się swej dwoistości, role ulegają odwróceniu: maszyna wypada z kolein, zy)
psuje się i popada w perwersje, zyskuje diaboliczny wymiar, dotknięta zostaje brzuchomówstwem. Dwo-
istość radośnie przechodzi na drugą stronę. Jeśli zniknie ironia subiektywna, a z pewnością dojdzie do tego w numerycznej grze, ironia ulegnie obiektywizacji. Albo ostatecznie zamilknie. Na początku było Słowo. Dopiero później zapadło Milczenie. Zniknął nawet sam kres... styczeń 2007
Książki Jeana Baudrillarda
© «
Dlaczego wszystko jeszcze nie zniknęło? Esej ostatni
6
Duch terroryzmu. Requiem dla Twin Towers O uwodzeniu
©
6
Ameryka
6
w Wydawnictwie Sic!
Pakt jasności. O inteligencji Zła Przed końcem. Rozmowy z Philippeem Petit Przejrzystość Zła
e
Społeczeństwo konsumpcyjne, jego mity i struktury
e
Symulakry i symulacja
ee
W cieniu milczącej większości albo kres sfery społecznej
86
Wojny w Zatoce nie było
©
Słowa klucze Spisek sztuki
Wymiana symboliczna i śmierć Zbrodnia doskonała Zapraszamy do księgarni internetowej www.wydawnictwo-sic.com.pl.