218 69 4MB
Polish Pages [224] Year 2012
Richard Wiseman
Paranormalność
Dlaczego widzimy to, czego nie ma?
Przełożył Jarosław Mikos
Tytuł oryginału: Paranormality Copyright © 2010 Richard Wiseman Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2012 Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2012 Wydanie I Warszawa 2012
Dla Jeffa
Tagi interaktywne
W kilku miejscach książki znajdziecie takie ikony:
www.richardwiseman.com/paranormality/Welcome.html Są to tak zwane tagi QR, umożliwiające dostęp do krótkich filmów i plików dźwiękowych, które możecie odtwarzać na swoim smartfonie. W tym celu wystarczy otworzyć jakąkolwiek aplikację skanującą, skierować kamerę telefonu na ikonę, a wasz telefon automatycznie pobierze dodatkowy materiał uzupełniający treść książki. Dla tych, którzy nie dysponują smartfonem, pod każdą tego rodzaju ikoną zamieszczono adres internetowy prowadzący do danego materiału.
Na początek szybki test
W tej książce znajdziecie wiele testów, eksperymentów, ćwiczeń i pokazów. Oto pierwszy z nich. Proszę szybko spojrzeć na poniższą ilustrację.
Co przypomina wam ten obraz? Bardzo dziękuję. Jak się później okaże, myśli, jakie właśnie przemknęły wam przez głowę, wiele mówią na wasz temat.
WPROWADZENIE
W którym dowiemy się, co się stało, gdy poddano testom pewnego psa obdarzonego rzekomo zdolnościami parapsychicznymi, i rozpoczniemy naszą wyprawę do krainy, w której wszystko wydaje się możliwe i nic nie jest dokładnie takie, jakie się wydaje.
Kiedy z uwagą spoglądałem w oczy Jaytee, przez głowę przemknęło mi kilka pytań. Czy ten śliczny mały terier rzeczywiście ma zdolności parapsychiczne? A jeśli nie, to w jaki sposób trafił na pierwsze strony gazet na całym świecie? Jeśli naprawdę potrafi przewidywać przyszłość, to czy już wie, jak zakończy się nasz eksperyment? Dokładnie w tym momencie Jaytee zakasłał, pochylił się w moją stronę i zwymiotował mi na buty. Poznałem Jaytee jakieś dziesięć lat temu. Byłem tuż po trzydziestce i prowadziłem eksperyment, który miał sprawdzić, czy ten terier, obdarzony ponoć zdolnościami parapsychicznymi, rzeczywiście potrafi przewidzieć, kiedy jego właściciele wrócą do domu. Miałem już wtedy za sobą ponad dziesięć lat rozmaitych badań nad rzekomymi zjawiskami paranormalnymi. Spędziłem wiele bezsennych nocy w domach nawiedzanych przez duchy, testowałem osoby obdarzone zdolnościami parapsychicznymi i mediumicznymi, przeprowadzałem laboratoryjne eksperymenty dotyczące telepatii. Moja fascynacja zjawiskami niewytłumaczalnymi zaczęła się, gdy miałem osiem lat i po raz pierwszy zobaczyłem magiczną sztuczkę. Dziadek kazał mi zapisać na monecie moje inicjały, po czym sprawił, że moneta zniknęła, a następnie pokazał, że w tajemniczy sposób znalazła się w zapieczętowanym pudełku. Kilka tygodni później wyjaśnił mi sekret tego rzekomego cudu i... cóż, połknąłem bakcyla. W ciągu następnych kilku lat gorliwie gromadziłem wiedzę na temat mrocznej sztuki magii i iluzji. Przeczesywałem antykwariaty w poszukiwaniu zapomnianych książek na temat magicznych trików, wstąpiłem do miejscowego klubu iluzjonistów i popisywałem się swoimi umiejętnościami przed przyjaciółmi i rodziną. Jako nastolatek miałem już za sobą setki występów i zostałem jednym z najmłodszych członków prestiżowego Magic Circle. Aby skutecznie oszukiwać publiczność, iluzjoniści muszą rozumieć zasady kierujące ludzkim myśleniem i zachowaniem. Muszą umieć sprawić, żeby człowiek nie dostrzegał tego, co dzieje się tuż przed jego nosem, nie pomyślał o pewnych nasuwających się wyjaśnieniach różnych trików i błędnie pamiętał to, co przed chwilą wydarzyło się na jego oczach. Po kilku latach spędzonych na niemal codziennym nabijaniu ludzi w butelkę zaczą-
łem pasjonować się tymi aspektami ludzkich zachowań i w końcu postanowiłem zapisać się na studia psychologiczne na Uniwersytecie Londyńskim. Podobnie jak większość iluzjonistów, bardzo sceptycznie odnosiłem się do istnienia zjawisk paranormalnych i zaliczałem je do kategorii zagadnień opatrzonych etykietką: „stek bzdur, ale wdzięczny temat do rozmów przy stole”. Gdy kończyłem właśnie pierwszy rok studiów psychologicznych, nagle zdarzyło się jednak coś, co sprawiło, że ujrzałem całą sprawę w zupełnie nowym świetle. Pewnego dnia przypadkowo włączyłem telewizor stojący w mojej studenckiej klitce i trafiłem akurat na koniec programu poświęconego nauce i zjawiskom nadprzyrodzonym. Na ekranie pojawiła się młoda psycholożka Sue Blackmore i wyjaśniła, że ona także fascynuje się „duchami”, które ponoć hałasują po nocach. Potem powiedziała coś, co wywarło ogromny wpływ na całą moją karierę zawodową. Oświadczyła, że zamiast ustalania, czy zjawiska tego rodzaju są autentyczne, o wiele bardziej sensowne wydaje jej się zastanowienie się, dlaczego ludzie przeżywają tego rodzaju dziwne doświadczenia. Dlaczego matki są przeświadczone o tym, że potrafią telepatycznie porozumiewać się ze swoimi dziećmi? Dlaczego ludzie wierzą w to, że widzieli ducha? Dlaczego niektórzy są głęboko przekonani, że ich los został zapisany w gwiazdach? Nagle klamka zapadła. Wcześniej nigdy poważnie nie myślałem o prowadzeniu badań nad zjawiskami paranormalnymi. Po co miałbym marnować czas na dociekania nad ewentualnym istnieniem rzeczy, które przypuszczalnie w ogóle nie istnieją? Jednak słowa Sue uświadomiły mi, że taka praca mogłaby mieć istotniejszy sens, gdybym nie tyle zajął się samym istnieniem takich fenomenów, ile skoncentrował się na głębszych i fascynujących zjawiskach natury psychologicznej, kryjących się za ludzkimi wierzeniami i doświadczeniami. Zajmując się bliżej tą kwestią, wkrótce odkryłem, że Sue wcale nie była odosobniona w takim podejściu badawczym do zjawisk paranormalnych. Okazało się, że już wcześniej wielu uczonych starało się odkryć, co rzekome zjawiska paranormalne mówią nam o naszych zachowaniach, wierzeniach i o działaniu naszego mózgu. Podejmując wyzwanie, jakie stanowił świat zjawisk paranormalnych, ci niezwykli badacze przeprowadzali jedne z najdziwniejszych eksperymentów w dziejach nauki: zdekapitowali zwłoki sławnego mistrza telepatii, przenikali w szeregi wyznawców sekt, próbowali zważyć duszę osób umierających i poddawali testom mówiącą mangustę. I tak jak tajemniczy Czarnoksiężnik z krainy Oz okazał się jedynie ukrytym za kurtyną człowiekiem, który naciska guziki i pociąga dźwignie, tak ich prace przyniosły wiele zaskakujących i ważnych odkryć na temat działania ludzkiej psychiki. Dobrym przykładem takiej postawy są także moje badania nad terierem o imieniu Jaytee, obdarzonym podobno nadprzyrodzonymi zdolnościami. Paul McKenna, zanim został niezwykle popularnym ekspertem w zakresie technik samodoskonalenia, prowadził program telewizyjny poświęcony zjawiskom paranormalnym. Jako jeden ze stałych naukowców komentatorów zaproszonych do udziału w tym programie miałem okazję do wyrażania swoich opinii na temat najrozmaitszych niezwykłych popisów, zdarzeń i eksperymentów. A działy się tam rzeczy przeróżne. Pewnego razu w studiu pojawił się człowiek, który rzekomo potrafił krzesać iskry z czubków palców, kiedy indziej Paul poprosił miliony telewidzów, żeby za pomocą swoich sił psychicznych wywarli wpływ na wyniki ogólnokrajowej loterii, skupiając się podczas losowania na kilku wybra-
nych liczbach (trzy z nich rzeczywiście padły). W jednym z odcinków pokazano szczególnie interesujący film na temat teriera o imieniu Jaytee. Według autorów filmu Jaytee posiadał niezwykłą zdolność przewidywania, kiedy jego właścicielka, Pam, wróci do domu. Pam mieszkała z rodzicami, którzy zauważyli, że Jaytee najwyraźniej potrafi bezbłędnie wskazać moment powrotu ich córki do domu, siadając przy oknie. Jedna z ogólnokrajowych gazet zamieściła artykuł poświęcony zdumiewającym talentom małego teriera, a pewna austriacka stacja telewizyjna przeprowadziła pierwszy eksperyment z jego udziałem. Zapis tego eksperymentu pokazano w programie Paula McKenny. Zobaczyliśmy, jak jedna ekipa telewizyjna idzie śladem Pam, która spaceruje po centrum swojego miasteczka, a w tym czasie druga ekipa nieustannie filmuje Jaytee. Kiedy Pam postanowiła wrócić do domu, Jaytee podszedł do okna i pozostał tam do chwili pojawienia się swojej właścicielki. Razem z Pam i Jaytee wystąpiłem w programie McKenny i ucięliśmy sobie przyjazną pogawędkę na temat przedstawionego materiału. Powiedziałem wtedy, że historia wydaje mi się bardzo intrygująca, a Pam uprzejmie zaprosiła mnie do poddania parapsychicznych zdolności jej psa kolejnemu testowi, w bardziej kontrolowanych okolicznościach. Kilka miesięcy później razem z moim asystentem Matthew Smithem pojechałem do Ramsbottom w północno-zachodniej Anglii, aby poddać Jaytee stosownej próbie. Nasze spotkanie wypadło bardzo dobrze i wszystko zmierzało we właściwym kierunku. Pam okazywała nam życzliwość, my polubiliśmy Jaytee, a Jaytee najwyraźniej odwzajemniał tę sympatię. Podczas pierwszego testu Matthew pojechał z Pam do pubu położonego około trzynastu kilometrów od jej domu. Kiedy znaleźli się na miejscu, za pomocą urządzenia do losowego generowania liczb wybrali godzinę, o której miała wrócić do domu: dziewiątą wieczorem. W tym czasie ja nieustannie filmowałem ulubione okno Jaytee, dzięki czemu mieliśmy pełny filmowy zapis jego zachowania. Kiedy Pam i Mat wrócili z baru, przewinęliśmy film i z niecierpliwością obserwowaliśmy zachowanie Jaytee. Co ciekawe, terier znalazł się przy oknie o wyznaczonej porze. A zatem na razie wszystko szło dobrze. Jednak kiedy przejrzeliśmy pozostałą część nagrania, powoli zaczęła odsłaniać się przed nami prawda na temat rzekomych zdolności Jaytee. Okazało się, że okno najwyraźniej stale przykuwało jego uwagę. Podczas naszego eksperymentu był przy nim trzynaście razy. Podczas drugiej próby, następnego dnia, Jaytee podchodził do okna dwanaście razy. Wyglądało na to, że jego wyprawy do okna wcale nie były tak jednoznacznym sygnałem, jak można by sądzić na podstawie fragmentu filmu austriackiej telewizji. Pam wyjaśniła, że być może lato nie jest najlepszą porą na podobne eksperymenty, ponieważ zbyt wiele rzeczy przykuwa wtedy uwagę jej teriera, między innymi mieszkająca po sąsiedzku suka, która miała cieczkę, oraz wizyty sprzedawcy ryb. W grudniu wróciliśmy do Ramsbottom i przeprowadziliśmy dwie kolejne próby. Podczas pierwszej z nich Jaytee czterokrotnie podchodził do okna i raz było to około dziesięciu minut przed tym, jak Matthew i Pam wyruszyli w stronę domu. Niewiele brakowało, ale to jeszcze nie to. Podczas ostatniej próby Jaytee osiem razy podchodził do okna. Jedna z tych wycieczek wypadła akurat w chwili, gdy Matthew i Pam rozpoczęli powrotną drogę do domu, ale pies spędził u okna tylko kilka sekund, po czym pobiegł do ogrodu i zwymio-
tował na moje buty. W sumie nie było to specjalnie przekonujące świadectwo istnienia zdolności parapsychicznych u zwierzęcia.1 Jednak interesujące w tym wszystkim jest nie pytanie o to, czy zwierzęta rzeczywiście są obdarzone takimi umiejętnościami, ale raczej pytanie, jak to się dzieje, że ludzie dochodzą do przekonania o istnieniu jakiejś parapsychologicznej więzi łączącej ich z ich ulubieńcami. Odpowiedź na to pytanie mówi nam wiele na temat jednego z najbardziej podstawowych sposobów naszego myślenia o otaczającym nas świecie.
Film przedstawiający test z udziałem Jaytee www.richardwiseman.com/paranormality/Jaytee.html W 1967 roku para psychologów z uniwersytetu w Wisconsin, Loren i Jean Chapmanowie, przeprowadziła pewien klasyczny eksperyment.2 Chapmanowie posłużyli się wersją popularnego w latach sześćdziesiątych testu stosowanego przez psychiatrów, zwanego „Narysuj człowieka”. Według ówczesnych klinicystów wszelkie możliwe zaburzenia osobowości, takie jak paranoja, zahamowania seksualne czy depresja, można było wykryć na podstawie tego, w jaki sposób dana osoba rysowała typową postać człowieka. Jednak Chapmanowie wcale nie byli tacy pewni, czy test zachowa swoją wartość, jeśli poddamy go starannej analizie. W końcu wiele z tych rzekomych zależności, takich jak to, że osoby o skłonnościach paranoicznych rysują postacie z dużymi oczami, wydawało się zaskakująco dokładnie potwierdzać potoczne stereotypy, dlatego też Chapmanowie zastanawiali się, czy owe zależności nie istnieją przypadkiem jedynie w umysłach samych lekarzy i psychologów. Aby sprawdzić swoją hipotezę, przedstawili grupie studentów rysunki osób z zaburzeniami psychicznymi, wraz z krótkimi opisami symptomów, na jakie cierpią ich autorzy, na przykład: „Jest podejrzliwy”, „Martwi się, że nie jest dość męski”, „Niepokoi się, że jest impotentem”. Uczestnicy badania przyjrzeli się zestawom rysunków i tekstów, po czym zapytano ich, czy dostrzegli w przedstawionych danych jakieś zależności. Co ciekawe, studenci wskazywali na te same rodzaje zależności, jakimi od lat posługiwali się profesjonaliści. Mówili na przykład, że osoby o skłonnościach paranoicznych rysują postacie z nietypowy-
mi oczami, osoby mające problemy ze swoją męskością rysują postacie o szerokich ramionach, a małe organy seksualne na rysunku wskazują na problemy związane z impotencją. Był tylko jeden mały szkopuł. Chapmanowie losowo połączyli rysunki z opisami symptomów, toteż dane przedstawione uczestnikom badania nie zawierały żadnych realnych zależności. Ochotnicy widzieli to, czego nie ma. Eksperyment Chapmanów całkowicie zdyskredytował test „Narysuj człowieka”, ale co ważniejsze, przyniósł nam ważne odkrycie na temat działania ludzkiej psychiki. Nasze przekonania nie spoczywają biernie w naszych mózgach w oczekiwaniu na to, że zostaną następnie potwierdzone albo podważone przez napływające informacje. Przeciwnie. Odgrywają kluczową rolę w kształtowaniu naszego postrzegania świata. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, w których mamy do czynienia z koincydencjami. Potrafimy niezwykle sprawnie skupiać uwagę na zdarzeniach, które zachodzą jednocześnie, zwłaszcza gdy potwierdzają nasze przekonania. Uczestnicy eksperymentu Chapmanów już wcześniej wierzyli w to, że osoby cierpiące na paranoję będą rysowały postacie z dużymi oczami, i dlatego wychwytywali przypadki, w których postać na rysunku jakiejś osoby o skłonnościach do paranoi rzeczywiście miała większe oczy, a ignorowali rysunki innych chorych na paranoję, na których postacie miały oczy normalnej wielkości. Ta sama zasada odnosi się do zjawisk paranormalnych. Wszyscy jesteśmy skłonni uwierzyć w to, że posiadamy pewien niezgłębiony potencjał zdolności parapsychicznych, i stajemy się bardzo podekscytowani, kiedy akurat w chwili, gdy myślimy o jednym z naszych przyjaciół, dzwoni telefon i okazuje się, że to właśnie ta osoba wykręciła nasz numer. Zapominamy w tym momencie o wszystkich wcześniejszych sytuacjach, w których myśleliśmy o tym przyjacielu, rozlegał się dzwonek telefonu i okazywało się, że to ankieter z biura badania opinii publicznej, oraz o wszystkich innych sytuacjach, w których w ogóle nie myśleliśmy o przyjacielu, a on właśnie nieoczekiwanie zadzwonił. Podobnie, jeśli mieliśmy sen, w którym pojawiło się jakieś odniesienie do wydarzeń następnego dnia, szybko dochodzimy do wniosku, że mamy dar przewidywania przyszłości, ale w tym samym momencie pomijamy wszystkie wcześniejsze sytuacje, w których nasze sny się nie sprawdziły. To samo dotyczy rzekomo nadprzyrodzonych zdolności przejawianych przez niektóre zwierzęta. Jeśli wierzymy, że właścicieli łączy jakaś telepatyczna więź z ich ulubieńcami, zwracamy uwagę na sytuacje, w których wydaje się, że zwierzę swoim zachowaniem przewiduje powrót swojej pani, i zapominamy o wszystkich pozostałych, w których zwierzę błędnie przewidziało moment jej powrotu albo dało się całkowicie zaskoczyć. O wiele ważniejsze wydaje się jednak, że ten sam mechanizm potrafi wyprowadzić nas w pole w sprawach dotyczących naszego zdrowia. W połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Donald Redelmeier i Amos Tversky postanowili zbadać istnienie ewentualnego związku między bólem reumatycznym a pogodą.3 Przez tysiące lat ludzie utwierdzali się w przekonaniu, że ich artretyzm zaostrza się wraz z pewnymi zmianami temperatury, ciśnienia barometrycznego i wilgotności powietrza. Aby sprawdzić, czy tak jest w rzeczywistości, Redelmeier i Tversky poprosili grupę osób cierpiących na bóle stawów o to, żeby przez ponad rok dwa razy w miesiącu oceniali poziom doświadczanego bólu. Zespół badaczy zgromadził następnie szczegółowe informacje na temat temperatury, ciśnienia barometrycznego i wilgotności powietrza w tym samym okresie. Wszyscy pacjenci byli przekonani, że istnieje pewien związek między pogodą a ich dolegliwościami bólowymi. Jednak
dane uzyskane przez badaczy pokazały, że stan chorych nie miał żadnego związku ze zmianami pogody. Również w tym przypadku chorzy skupiali się na sytuacjach, w których nasilenie bólu występowało w okresie szczególnie zaskakujących zmian pogody, i zapominali o wszystkich momentach, gdy tak się nie działo, po czym błędnie wnosili, że odczucia bólowe mają związek z pogodą. Na tej samej zasadzie słyszymy czasem, że ktoś został cudownie uzdrowiony dzięki modlitwie. Zapominamy o tych wszystkich, którzy zostali wyleczeni bez pomocy modlitwy albo nie zostali wyleczeni, chociaż się modlili, i błędnie dochodzimy do przekonania o skuteczności modlitwy. Albo czytamy, że ktoś został wyleczony z raka po tym, jak zjadł mnóstwo pomarańczy – nie myślimy więc o tych, którzy zostali wyleczeni, choć nie jedli pomarańczy, i o tych, którzy jedli dużo pomarańczy i nie zostali wyleczeni, tylko dochodzimy do wniosku, że pomarańcze są skutecznym środkiem w leczeniu raka. Ten sam efekt może odgrywać pewną rolę w utrwalaniu stereotypów narodowościowych: ludzie oglądają sceny z udziałem członków mniejszości etnicznych, którzy dopuszczają się aktów przemocy, i zapominają o tych wszystkich członkach mniejszości, którzy są praworządnymi obywatelami, oraz o uciekających się do przemocy obywatelach nienależących do mniejszości, po czym dochodzą do wniosku, że członkowie mniejszości mają większą skłonność do popełniania przestępstw. W moich badaniach nad Jaytee zacząłem od analizowania przypadku psa obdarzonego rzekomo zdolnościami parapsychicznymi, by w rezultacie poszerzyć swoją wiedzę na temat jednego z najbardziej podstawowych błędów zniekształcających nasze postrzeganie świata. To pokazuje, dlaczego badania nad zjawiskami nadprzyrodzonymi są dla mnie tak fascynujące. Każda wyprawa tego rodzaju jest podróżą w nieznane, do krainy, w której niczego nie da się z góry przesadzić – ani kogo możemy w niej spotkać, ani co możemy w niej odnaleźć. Wkrótce rozpoczniemy naszą ekspedycję w głąb ukrytego dotąd świata badań nad zjawiskami nadprzyrodzonymi. W serii niezwykłych opowieści spotkamy wiele barwnych postaci, wraz z doświadczonymi iluzjonistami zajrzymy za kulisy zdumiewających pokazów, przyjrzymy się poczynaniom charyzmatycznych przywódców sekt religijnych i weźmiemy udział w oszałamiających seansach spirytystycznych. Każda z tych przygód przyniesie nam niezwykłe i zaskakujące odkrycia dotyczące mechanizmów psychologicznych kryjących się pod powierzchnią codziennego życia, jak choćby odpowiedź na pytanie, jak to się stało, że w toku ewolucji ludzie nauczyli się lękać tajemniczych hałasów rozlegających się nocą. Dowiemy się, że nasza podświadomość kryje w sobie o wiele większą moc, niż sobie wcześniej wyobrażaliśmy, i że inni mogą wywierać wpływ na działanie naszego umysłu. Podczas naszej podróży nie będziecie ograniczali się jedynie do roli biernych obserwatorów. Po drodze poproszę was o zakasanie rękawów i wzięcie udziału w kilku eksperymentach. Każdy z nich stwarza nam sposobność do eksploracji bardziej zagadkowej strony naszej psychiki, zachęcając na przykład do tego, żeby zmierzyć siłę własnej intuicji, ocenić, jak bardzo jesteście podatni na sugestię, i odkryć, czy macie wrodzoną skłonność do kłamstwa. Za chwilę wyruszamy. Przygotujcie się na spotkanie ze światem, w którym wszystko wydaje się możliwe, a jednocześnie nic nie jest tym, czym się wydaje. Światem, w którym
prawda rzeczywiście jest dziwniejsza niż fikcja. Światem, który od dwudziestu lat mam przyjemność nazywać moim domem. A teraz szybko, zbiera się na burzę. Zaczynamy naszą podróż do świata bardziej zdumiewającego niż kraina Oz...
Rozdział 1 WRÓŻENIE
W którym poznamy tajemniczego Pana D., odwiedzimy nieistniejące miasto Lake Wobegon, nauczymy się, jak przekonać nieznajomych, że wiemy o nich wszystko, oraz odkryjemy, kim jesteśmy naprawdę.
Ze względów, które wkrótce okażą się oczywiste, uczciwie będzie, jeśli zachowamy prawdziwe nazwisko Pana D. w tajemnicy. Ten niezwykły człowiek urodził się w 1934 roku w północnej Anglii i przez większą część życia zarabiał na utrzymanie jako zawodowy wróżbita. Bardzo szybko zyskał spory rozgłos z powodu swoich niezwykle trafnych przepowiedni. Kiedy studiowałem na Uniwersytecie Edynburskim, Pan D. skontaktował się ze mną i zapytał, czy nie miałbym ochoty poobserwować go podczas kilku spotkań z klientami. Natychmiast przyjąłem tę uprzejmą propozycję i zaprosiłem Pana D. na uniwersytet, abym mógł sfilmować go przy pracy. Kilka tygodni później spotkaliśmy się w holu wydziału psychologii. Zaprowadziłem go do mojego laboratorium i wyjaśniłem, że zgromadziłem kilku ochotników, którzy chętnie wezmą udział w seansie. Pan D. spokojnie przygotował swój stół, wyjął talię kart do tarota oraz kryształową kulę i czekał na swojego pierwszego gościa. Chwilę później drzwi pokoju otworzyły się i do środka weszła czterdziestotrzyletnia barmanka o imieniu Lisa. Nacisnąłem przycisk „zapis” na mojej kamerze wideo i usadowiłem się po drugiej stronie lustra weneckiego. Przed seansem Pan D. nie wiedział nic na temat Lisy. Na początek poprosił ją o wyciągnięcie przed siebie prawej ręki, wnętrzem dłoni do góry. Po starannym obejrzeniu jej dłoni za pomocą szkła powiększającego w rogowej oprawie Pan D. zaczął opisywać jej osobowość. Już po kilku sekundach rozpromieniona Lisa radośnie kiwała głową. Następnie poprosił ją, żeby potasowała talię kart tarota, po czym umieścił je na środku stołu. Potem odwracał kolejne karty i wyjaśniał, co oznaczają. Po kilku minutach powiedział Lisie, że ma ona brata, i szczegółowo opisał jego karierę zawodową. Chwilę później Pan D. oznajmił, że jego zdaniem Lisa niedawno zerwała długotrwały związek uczuciowy. Seans z udziałem Lisy trwał około dziesięciu minut. Kiedy opuściła laboratorium, spytałem, co sądzi o spotkaniu z Panem D. Lisa była pod wielkim wrażeniem wróżbity i powiedziała, że trafnie opisał jej osobowość, niedawne problemy w związku i karierę jej brata. Kiedy poprosiłem, aby oceniła przepowiednie, uznała je za bardzo trafne.
Również kilku kolejnych uczestników eksperymentu po wyjściu ze spotkania z Panem D. wyraziło głębokie przekonanie, że wróżbita posiada niezwykłe zdolności parapsychiczne. Po krótkim lunchu Pan D. obejrzał ze mną zapis swoich seansów i bardziej szczegółowo opowiedział o swoich umiejętnościach. Było to fascynujące i niezwykle dla mnie odkrywcze doświadczenie. W ciągu kilku godzin Pan D. nie tylko umożliwił mi rzadki wgląd w pracę zawodowego wróżbity, ale także pokazał, w jaki sposób niemal każdy może opanować taką umiejętność. Pod koniec dnia Pan D. spakował swoje karty tarota i pożegnał się ze mną. Niestety nigdy więcej go nie spotkałem, ponieważ kilka lat później zmarł nagle na atak serca. Jednak do dziś zachowałem w pamięci dzień, który spędziłem w jego towarzystwie. W dalszej części rozdziału wrócimy do sekretów kryjących się za tym na pozór magicznym darem, jaki posiadał Pan D.
Film pokazujący Pana D. przy pracy www.richardwiseman.com/paranormality/MrD.html Każdego roku miliony ludzi odwiedzają różnego rodzaju wróżbitów i wychodzą od nich całkowicie przekonane, że są to osoby, które potrafią wejrzeć w głąb ich duszy. Czy ludzie ci zwodzą samych siebie, padając ofiarą wyrafinowanego oszustwa, czy też naprawdę dzieje się tu coś niezwykłego? Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, niewielkie grono badaczy poddało rzekome parapsychiczne zdolności wróżbitów, jasnowidzów i mediów starannym badaniom. Najbardziej znanym z tych badaczy jest iluzjonista i niewzruszony sceptyk James Randi.
Seans w ciepłe środowe popołudnie
Randall James Hamilton Zwinge urodził się w 1928 roku w Toronto.4 Kiedy miał dwanaście lat, pewnego popołudnia trafił przypadkiem na występ sławnego amerykańskiego iluzjonisty, znanego jako Harry Blackstone Sr. Przedstawienie wywarło na nim tak wielkie wrażenie, że od tej chwili starał się dowiedzieć możliwie jak najwięcej na temat tajemniczego świata magii i w końcu sam zaczął regularnie występować na scenie. Podobnie jak wielu iluzjonistów, Zwinge niezwykle sceptycznie odnosił się do istnienia zjawisk paranormalnych. Kiedy miał piętnaście lat, wybrał się do miejscowego kościoła spirytualistycznego i z niesmakiem obserwował to, co się tam odbywało. Członkowie kongregacji, zachęcani przez duchownych, przynosili zapieczętowane koperty, w których znajdowały się pytania skierowane do ich bliskich zmarłych. Duchowni po kryjomu otwierali koperty, odczytywali pytania i fabrykowali rzekome odpowiedzi od zmarłych. Zwinge usiłował zdemaskować oszustwo, ale poirytowani duchowni wezwali policję i wylądował na komisariacie. Idąc za swoim powołaniem, z czasem zmienił nazwisko na James „Zdumiewający” Randi i rozpoczął długą i barwną karierę zawodowego iluzjonisty. Zapuścił też kozią bródkę. Specjalizował się w niezwykłych popisach w stylu Houdiniego. Wiele spośród jego licznych przedsięwzięć znalazło się na czołówkach gazet, w tym niesamowity wyczyn polegający na spędzeniu 104 minut w zapieczętowanej trumnie (pobił rekord Houdiniego o nieco ponad dziesięć minut). Dwadzieścia dwa razy wystąpił w programie Johnny’ego Carsona The Tonight Show, pojawił się także w jednym z odcinków Happy Days, uwolnił się z kaftana bezpieczeństwa, wisząc głową w dół nad wodospadem Niagara, i co wieczór wykonywał numer polegający na pozornym ścinaniu głowy legendarnemu rockmanowi Alice’a Coopera. Równolegle do swojej kariery iluzjonisty Randi kontynuował krucjatę przeciwko oszustwom, jakich dopuszczają się osoby przypisujące sobie zdolności parapsychiczne. Jego działania nabrały takiego rozpędu i zdobyły taki rozgłos, że w 1996 roku powołał do życia James Randi Educational Foundation. Internetowa strona fundacji reklamuje ją jako „przedsięwzięcie edukacyjne poświęcone zjawiskom paranormalnym, pseudonaukowym i nadprzyrodzonym”. Fundacja rzuca także śmiałe wyzwanie rzekomym adeptom wiedzy tajemnej i osobom, które twierdzą, że posiadają nadprzyrodzone zdolności. Krótko mówiąc, chodzi o nagrodę w wysokości miliona dolarów. Pod koniec lat sześćdziesiątych w jednej z audycji radiowych Randi wyjaśniał, dlaczego uważa, że ludzie przypisujący sobie zdolności paranormalne okłamują samych siebie albo oszukują innych. Jeden z uczestników dyskusji, zajmujący się parapsychologią, zapropono-
wał wtedy, żeby Randi poparł swoje deklaracje konkretem i zaproponował nagrodę w gotówce dla każdego, kto potrafi dowieść, że posiada autentyczne zdolności parapsychiczne. Randi podjął wyzwanie i ustanowił nagrodę w wysokości tysiąca dolarów. Z czasem podwyższył nagrodę do stu tysięcy dolarów, a pod koniec lat dziewięćdziesiątych pewien zamożny sponsor jego fundacji podniósł wysokość nagrody do miliona dolarów. Miała ona przypaść każdemu, kto potrafi zademonstrować istnienie zdolności paranormalnych, poddając się osądowi niezależnego panelu naukowców. Jak dotąd nikomu się to nie udało, ale przez ponad dziesięć lat szansa błyskawicznego wzbogacenia się o milion dolarów skusiła wielu chętnych. Byli wśród nich jasnowidze przekonani, że potrafią odgadnąć porządek kart w potasowanej talii, radiesteci, którzy twierdzą, że umieją za pomocą powyginanych wieszaków i rozwidlonych patyków odkryć podziemne źródła wody, a nawet pewna kobieta, która próbowała siłą swojego umysłu zmusić nieznajomych do oddawania moczu. Ta próba także zakończyła się niepowodzeniem... W 2008 roku po milionową nagrodę Randiego postanowiła sięgnąć Patricia Putt, Brytyjka obdarzona ponoć zdolnościami mediumicznymi. Putt była przekonana, że potrafi zdobywać informacje na temat osób żyjących, rozmawiając z ich zmarłymi krewnymi i przyjaciółmi. Randi poprosił mnie oraz Chrisa Frencha, profesora psychologii w Goldsmith College w Londynie, o przetestowanie zdolności Putt.5 Putt mieszka w Essex i jest doświadczonym medium. Przez kilka lat oferowała swoje usługi w czasie licznych seansów, w których uczestniczyły zarówno pojedyncze osoby, jak i całe grupy. Według informacji zamieszczonych na jej stronie internetowej podczas większości z nich korzystała z nieocenionej pomocy swojego egipskiego duchowego przewodnika o imieniu Ankhara, którego spotkała po raz pierwszy, gdy znalazła się w stanie regresji podczas sesji hipnoterapii. Strona internetowa Putt opisuje także wiele przypadków, w których rzekomo przedstawiła niepodważalny dowód na istnienie świata duchów, oraz wymienia kilka programów radiowych i telewizyjnych, w których występowała. Po wielu rozmowach z Putt ustaliliśmy z Frenchem szczegóły naszego testu. Miał się odbyć w ciągu jednego dnia i miało w nim uczestniczyć dziesięcioro ochotników. Putt nie znała wcześniej żadnej z tych osób, jej zadaniem miało być nawiązanie kontaktu z którymś ze zmarłych przyjaciół albo krewnych każdego z ochotników, a następnie zdobycie z pomocą tego ducha informacji na temat osobowości i życia osoby uczestniczącej w eksperymencie. Nadszedł wielki dzień. Poprosiliśmy każdego z ochotników, żeby zjawił się w pracowni Frencha o innej porze dnia. Aby zminimalizować prawdopodobieństwo tego, że Putt wyciągnie jakieś wnioski na temat uczestników eksperymentu na podstawie ich ubioru albo wyglądu, French poprosił ich, aby zdjęli zegarki i biżuterię, założyli długie peleryny sięgające do ziemi i włożyli na głowy czarne kominiarki. Każdego uczestnika wprowadzano do pokoju, w którym odbywał się eksperyment, i proszono, aby usiadł na krześle twarzą do ściany. Następnie do pokoju wchodziła Putt, siadała przy biurku stojącym po drugiej stronie pokoju i usiłowała nawiązać kontakt z zaświatami. Kiedy dochodziła do przekonania, że uchwyciła bezpośredni kontakt ze zmarłymi, lokalizowała ducha, który znał daną osobę, po czym bez słowa spisywała informacje na temat osoby uczestniczącej w seansie. Moja rola w tym eksperymencie polegała na przyprowadzaniu
i wyprowadzaniu Putt z pokoju, obserwowaniu jej podczas prób nawiązywania kontaktu z duchami oraz dotrzymywaniu jej towarzystwa przez cały dzień. Większość czasu między seansami spędziliśmy na przyjaznej pogawędce. W pewnym momencie spytałem ją, czy istnieją jakieś negatywne strony pracy zawodowego medium, na co bez cienia ironii odpowiedziała, że bardzo irytują ją ludzie, którzy umawiają się na sesje, a następnie nie przychodzą.
Ochotnik uczestniczący w teście Patricii Putt Po zakończeniu wszystkich dziesięciu sesji poproszono uczestników eksperymentu o ponowne przyjście do pomieszczenia, w którym się odbywał. Ochotnicy otrzymali do wglądu zapis informacji, jakie Putt zdobyła tego dnia, kontaktując się z duchami, po czym poproszono ich o to, aby się im przyjrzeli i wskazali ten zestaw, który ich zdaniem odnosił się do nich samych. Gdyby Putt rzeczywiście posiadała zdolności, jakie sobie przypisuje, ochotnicy powinni bez trudu wskazać odpowiednie zapisy. Wyobraźmy sobie na przykład, że jedna z tych osób wychowała się na wsi, spędziła wiele czasu, podróżując po Francji, i niedawno poślubiła aktora. Gdyby Putt rzeczywiście potrafiła bezpośrednio kontaktować się z du-
chami, mogłaby wspomnieć o dzieciństwie wśród zieleni, wyczuć silny zapach sera brie albo usłyszeć zdanie: „Kochanie, to był wspaniały występ!”. Uczestnik eksperymentu na widok tych komentarzy od razu wiedziałby, że odnoszą się do niego, i bez problemu wybrałby właśnie ten zestaw. Ustaliliśmy wcześniej, że uznamy test za zaliczony, jeśli co najmniej pięć osób trafnie zidentyfikuje odnoszące się do nich informacje. Każdy z uczestników eksperymentu starannie przeanalizował informacje podane przez Putt i wybrał zestaw, który wydał mu się najbardziej trafny. Następnie wszyscy zebraliśmy się w gabinecie Frencha, żeby zobaczyć, jak Putt wypadła w naszym teście. Uczestnik pierwszy wybrał zestaw, który miał odnosić się do uczestnika numer siedem. Zestaw wybrany przez uczestnika numer dwa w rzeczywistości powstał, gdy przed Putt zasiadał uczestnik numer sześć. I tak dalej. Prawdę mówiąc, żaden z uczestników nie wybrał zestawu informacji, który miał odnosić się właśnie do niego. Putt była zdumiona, ale przysięgła, że jest gotowa jeszcze raz poddać swoje zdolności próbie.6
Wywiad z profesorem Chrisem Frenchem www.richardwiseman.com/paranormality/ChrisFrench.html Oczywiście można dowodzić, że Putt poniosła porażkę, ponieważ zgodziła się pracować w sztucznych okolicznościach. W końcu, o ile nie zaangażowała się do występu na zjeździe introwertycznych sobowtórów Batmana, raczej nie miała okazji sprawdzać swoich umiejętności w obecności osób ubranych w czarną pelerynę i czarną kominiarkę, do tego siedzących do niej plecami. Problem polega jednak na tym, że inne eksperymenty, przeprowadzane w bardziej naturalnych warunkach, przynosiły te same rezultaty. Na początku lat osiemdziesiątych psychologowie Hendrik Boerenkamp i Sybo Schouten z uniwersytetu w Utrechcie przez pięć lat badali rzekome zdolności parapsychiczne dwunastu znanych holenderskich wróżbitów.7 Badacze kilka razy w roku odwiedzali każdego wróżbitę w jego domu („Są państwo umówieni?”), pokazywali mu fotografie jakiejś osoby, której nigdy wcześniej nie widział, i prosili o przekazanie im jakichś informacji na temat tej osoby. Dokładnie takiej samej
procedurze poddawali członków grupy kontrolnej, złożonej z losowo wybranych osób, które nie twierdziły, że posiadają zdolności paranormalne. Po przeczytaniu i przeanalizowaniu ponad dziesięciu tysięcy wypowiedzi badacze doszli do wniosku, że odpowiedzi formułowane przez wróżbitów na podstawie ich rzekomych zdolności paranormalnych nie są bardziej trafne niż czynione na chybił trafił domysły członków grupy kontrolnej oraz że żadna z tych grup nie mogła się pochwalić jakąś znaczącą trafnością swoich przewidywań. Tego rodzaju negatywne wyniki badań nie są wyjątkiem, ale normą.8 Przez ponad sto lat badacze sprawdzali wiarygodność mediów oraz jasnowidzów i dochodzili do wniosku, że za ich wypowiedziami nie kryje się żadna tajemna wiedza. Prawdę mówiąc, po przeanalizowaniu ogromnej ilości materiału Sybo Schouten zauważył, że sytuacje, w których ich przepowiednie okazywały się trafne, nie były wcale częstsze, niż wynikałoby to z czystego przypadku. Wydaje się zatem, że jeśli chodzi o wróżbitów i osoby obdarzone zdolnościami mediumicznymi, milionowa nagroda Fundacji Randiego może spokojnie spoczywać w sejfie. Prawdziwy problem polega jednak na tym, że według wszelkich badań mniej więcej jedna osoba na sześć wychodzi ze spotkania z rzekomym wróżbitą przekonana, że otrzymała trafne odpowiedzi na swoje pytania.9 Aby rozwiązać tę zagadkę, musimy bliżej poznać sekrety wróżbitów. Można to zrobić na kilka sposobów. Możecie na przykład przez kilka tygodni uczestniczyć w programie rozwijania zdolności jasnowidzenia, starając się otworzyć swoje wewnętrzne oko. Albo możecie zapisać się na miesięczny kurs w szkole dla mediów i spróbować kontaktować się ze zmarłymi. Możecie jednak także oszczędzić mnóstwo czasu i wysiłku i dać sobie z tym wszystkim spokój. Albowiem prawda jest taka, że świadomie lub nieświadomie większość mediów i wróżbitów posługuje się pewnym zestawem fascynujących technik psychologicznych, które mają stworzyć wrażenie, że naprawdę potrafią oni w magiczny sposób wejrzeć w naszą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Wspomniane techniki, zwane zimnym odczytem, mogą stanowić źródło cennej wiedzy na temat natury naszych codziennych kontaktów międzyludzkich. Aby się z nimi bliżej zapoznać, musimy spędzić nieco więcej czasu z jednym z naszych znajomych wspomnianych w tym rozdziale.
Odkrywamy sekrety tajemniczego Pana D.
Zanim jednak wyruszymy w naszą dalszą podróż do świata psychologii seansów jasnowidzenia, chciałbym zaproponować wam krótki, dwuczęściowy test. Wyobraźmy sobie, że ilustracja przedstawiona poniżej pokazuje z lotu ptaka widok dużego, piaszczystego zagłębienia w ziemi. Następnie wyobraźmy sobie, że ktoś na chybił trafił wybrał w tym zagłębieniu jakieś miejsce i zakopał tam skarb. Możecie podjąć tylko jedną próbę wykopania tego skarbu. Nie zastanawiając się wiele, postawcie w obrębie prostokąta znak „x” w miejscu, w którym zaczęlibyście kopać. A teraz pomyślcie o jakimś kształcie geometrycznym umieszczonym wewnątrz innego kształtu geometrycznego. Dziękuję. Wrócimy do waszych odpowiedzi później. Na początku tego rozdziału opowiadałem, jak Pan D. pewnego razu złożył wizytę na Uniwersytecie Edynburskim i dał pokaz swoich zdumiewających umiejętności. Podczas kolejnych seansów siadały naprzeciw niego różne osoby, które widział pierwszy raz w życiu, po czym wychodziły ze spotkania przekonane, że wie o nich wszystko. Największe wrażenie zrobiły odpowiedzi, jakich udzielił Lisie, która zupełnie nie miała pojęcia, w jaki sposób Pan D. zdołał trafnie opisać jej osobowość, karierę jej brata i jej niedawne problemy uczuciowe. Jak już się pewnie domyślacie, w rzeczywistości Pan D. nie posiada żadnych zdolności paranormalnych. Jednak przez większość życia z powodzeniem posługiwał się techniką zimnego odczytu, aby sprawiać wrażenie, że takie zdolności posiada, i z radością zdradził mi sekrety swojego fachu. Pan D. posługiwał się sześcioma różnymi technikami psychologicznymi, dzięki którym przekonywał swoich rozmówców, że potrafi robić rzeczy niemożliwe.10 Aby zrozumieć, na czym polega pierwsza z nich, musimy wybrać się w podróż do nieistniejącego miasta Lake Wobegon. 1. Pochlebstwo podstawą sukcesu W połowie lat osiemdziesiątych minionego wieku amerykański pisarz i satyryk Garrison Keillor wymyślił fikcyjne miasto Lake Wobegon. Według Keillora Lake Wobegon leży gdzieś w środku stanu Minnesota, ale nie można go znaleźć na mapie z powodu niekompetencji dziewiętnastowiecznych geodetów. Opisując mieszkańców miasteczka, Keillor odnotował, że „wszystkie tamtejsze kobiety są silne, wszyscy mężczyźni przystojni, a wszystkie dzieci wyróżniają się ponad przeciętność”. Keillor pisał swoje obserwacje dla żartu, odzwierciedlają one jednak pewną podstawową zasadę psychologiczną, nazywaną obecnie
efektem Lake Wobegon. Zwykle podejmujemy racjonalne decyzje, ale w pewnych okolicznościach nasz mózg nas zawodzi i nagle przestajemy myśleć logicznie. Psychologowie odkryli, że najczęściej takie irracjonalne zachowania mają coś wspólnego z dziwnym zjawiskiem znanym jako egocentryzm atrybucyjny. Niemal wszyscy jesteśmy wyczuleni na punkcie własnej wartości i posługujemy się różnymi sposobami, żeby chronić się przed brutalną rzeczywistością zewnętrznego świata. Z niezwykłą zręcznością potrafimy sobie wmówić, że to my jesteśmy twórcami naszego życiowego sukcesu, ale winą za nasze niepowodzenia równie łatwo potrafimy obarczać innych. Przekonujemy siebie samych, że jesteśmy osobami wyjątkowymi, posiadamy zdolności i umiejętności, które wykraczają ponad przeciętną, i w przyszłości spotkają nas same dobre rzeczy. Następstwa takiego egocentrycznego sposobu patrzenia na świat mogą być zaskakujące. W bardzo znanym eksperymencie badacze prosili osoby pozostające w długoletnim związku małżeńskim o to, by oceniły procentowo swój udział w wykonywanych pracach domowych. W przypadku niemal każdej z par suma podawanych wielkości przekraczała sto procent. Każda z badanych osób przejawiała egocentryzm atrybucyjny, skupiała się na pracy wykonywanej przez siebie i pomniejszała wysiłek partnera. Ten egotyzm najczęściej wychodzi nam na dobre. Mamy dzięki niemu wysokie mniemanie o sobie i mamy ochotę wstać rano z łóżka. Pomaga nam radzić sobie z przeciwnościami losu, daje siłę wytrwania, gdy robi się naprawdę ciężko. Badania pokazały na przykład, że wiele osób żywi nierealistyczne przekonania na temat swojej osobowości i zdolności. Dziewięćdziesiąt cztery procent osób sądzi, że ma ponadprzeciętne poczucie humoru, osiemdziesiąt procent kierowców uważa, że są lepszymi kierowcami niż przeciętny kierowca (co ciekawe, odnosi się to nawet do osób, które znalazły się w szpitalu z powodu wypadku drogowego), siedemdziesiąt pięć procent biznesmenów uważa, że postępują bardziej etycznie niż przeciętny biznesmen.11 Podobne wyniki otrzymujemy, gdy chodzi o cechy osobowości. Wystarczy podać ludziom jakąkolwiek pozytywną cechę charakteru, a natychmiast ochoczo stawiają ptaszka w rubryce „tak, to ja”. Dzięki temu zdecydowana większość ludzi irracjonalnie sądzi, że są o wiele bardziej skłonni do współpracy, rozważni, odpowiedzialni, przyjaźni, godni zaufania, pełni energii, uprzejmi i bardziej niezawodni niż przeciętna osoba. Te złudzenia są ceną, jaką płacimy za poczucie szczęścia, sukces i energię, jakie towarzyszą nam w życiu. Osoba sprawnie posługująca się techniką zimnego odczytu wykorzystuje nasz egocentryczny sposób myślenia, opowiadając swoim rozmówcom, jacy są wspaniali. Pan D. w swoich seansach obficie posługiwał się pochlebstwem. Przyglądając się dłoni Lisy, już po kilku chwilach powiedział jej, że jest obdarzona bujną wyobraźnią, twórcza i niezwykle spostrzegawcza. Lisa dowiedziała się też, że sama mogłaby być wróżbitką, ponieważ jest obdarzona silną intuicją i ma cenną umiejętność wypowiadania swoich opinii na temat innych ludzi w taki sposób, by nie ranić ich uczuć, oraz że jest osobą, która troszczy się o innych. Za każdym razem, gdy Lisa słyszała takie komplementy, mieliśmy do czynienia z działaniem efektu Lake Wobegon, dzięki czemu zdumiona Lisa nie potrafiła następnie wyjaśnić sobie, w jaki sposób Pan D. potrafił tak trafnie scharakteryzować jej osobowość. Ale metoda zimnego odczytu nie ogranicza się jedynie do odwiedzin w Lake Wobegon. W grę wchodzi także mało znany efekt Dartmouth Indians kontra Princeton Tigers.
2. Widzimy to, co chcemy zobaczyć W 1951 roku uniwersytecki zespół futbolu amerykańskiego Dartmouth Indians grał z drużyną Princeton Tigers. Mecz był wyjątkowo ostry; rozgrywający z Princeton wyszedł z tego starcia ze złamanym nosem, a jeden z graczy z Dartmouth został zniesiony z boiska ze złamaną nogą. Jednak gazety każdego z tych dwu uniwersytetów przedstawiały bardzo różny opis przebiegu spotkania. Dziennikarze z Dartmouth pisali, że to gracze z Princeton stali się przyczyną problemów, podczas gdy dziennikarze z Princeton byli przekonani, że winić należy drużynę z Dartmouth. Ale czy to tylko stronniczość prasy? Zaintrygowani tymi rozbieżnościami psychologowie społeczni Albert Hastorf i Hadley Cantril odnaleźli studentów z Dartmouth i Princeton, którzy byli tego dnia na trybunach, i poprosili ich o relację z przebiegu spotkania.12 Mimo że studenci uczestniczyli w dokładnie tym samym wydarzeniu, obie grupy koncentrowały się na różnych aspektach przebiegu gry, co prowadziło do dużych rozbieżności w opiniach na temat tego, co się naprawdę stało. Na przykład na pytanie, czy to drużyna z Dartmouth zaczęła grać brutalnie, trzydzieści sześć procent studentów z Dartmouth zaznaczyło rubrykę „tak”, podczas gdy w przypadku studentów z Princeton było to osiemdziesiąt sześć procent. Jedynie osiem procent studentów z Dartmouth uważało, że to drużyna Dartmouth grała niepotrzebnie ostro, podczas gdy w przypadku studentów z Princeton było to trzydzieści pięć procent. Badacze odkryli, że to samo zjawisko (nazywane wybiórczością pamięci) występuje w wielu różnych sytuacjach – gdy osoby o silnych przekonaniach otrzymują niejasne informacje odnoszące się do tych przekonań, będą widziały to, co chcą zobaczyć. Efekt Dartmouth Indians kontra Princeton Tigers pomaga także wyjaśnić sukces Pana D. podczas seansu z udziałem Lisy. Gdy Pan D. po raz pierwszy spojrzał na jej dłoń, mówił o wielu aspektach osobowości Lisy, przy czym często przypisywał jej pewną cechę, a chwilę później sugerował, że ma cechę wręcz przeciwną. Lisa usłyszała więc, że jest bardzo wrażliwa, jak i to, że jest bardzo praktyczna, oraz że ludzie często postrzegają ją jako osobę nieśmiałą, choć w rzeczywistości nie obawia się mówić, co myśli. Tak samo jak studenci z Dartmouth i Princeton zapamiętali te fragmenty meczu, które zgadzały się z ich wcześniejszymi przekonaniami, również Lisa skoncentrowała się na tych fragmentach wypowiedzi Pana D., o których sądziła, że odnoszą się do niej, i niemal nie zwracała uwagi na wszystkie pozostałe informacje, które według niej były nietrafne. Lisa usłyszała to, co chciała usłyszeć, i wyszła z seansu przekonana, że Pan D. posiada niezwykłe zdolności. Równie ważną rolę jak efekt Lake Wobegon i efekt Dartmouth Indians kontra Princeton Tigers odgrywa trzecia kluczowa zasada zimnego odczytu – efekt doktora Foxa. 3. Tworzenie znaczeń Spójrzmy na poniższy symbol.
Jeśli po jego jednej stronie umieścimy literę „A”, a po drugiej literę „C”, większość ludzi bez problemu zinterpretuje ten znak jako literę „B”.
Ale jeśli powyżej tego symbolu umieścimy liczbę „12”, a poniżej liczbę „14”, wtedy tajemniczy symbol zmieni kształt i stanie się liczbą „13”.
Możemy też bardzo sprytnie umieścić litery „A” i „B” po lewej i prawej stronie naszego symbolu, a liczby „12” i „14” powyżej i poniżej, a wtedy symbol będzie nieustannie oscylował między literą „B” a liczbą „13”.
Podany przykład zgrabnie pokazuje fundamentalną osobliwość naszego sposobu postrzegania świata. Wystarczy odpowiedni kontekst, a człowiek potrafi natychmiast nieświadomie zobaczyć znaczenie w pozbawionym znaczenia kształcie. Ta sama zasada pomaga wyjaśnić, dlaczego ludzie dostrzegają rozmaite kształty w plamach atramentu, chmurach i waflach. Wystarczy, że będziemy dość długo wpatrywali się w te przypadkowe kształty, a nagle przed naszymi oczami zaczną wyłaniać się przedmioty, twarze i zarysy postaci. Podobny proces zachodzi w trakcie naszych codziennych rozmów. Podczas przyjaznej pogawędki staramy się możliwie jak najlepiej przekazać swoje myśli drugiej osobie. Niektóre z naszych komentarzy mogą być trochę niejasne i wieloznaczne, ale ludzki mózg potrafi bardzo sprawnie wywnioskować potrzebne znaczenia z kontekstu rozmowy i wszystko toczy się dobrze. Jednak ten ważny proces może zaprowadzić nas na manowce. Zaczynamy słyszeć sensowne wypowiedzi nawet tam, gdzie ich nie ma. W latach siedemdziesiątych dwudziestego stulecia Donald Naftulin i jego koledzy z Uniwersytetu Południowej Kalifornii w niezwykle wyrazisty sposób pokazali skuteczność tej zasady.13 Naftulin napisał całkowicie pozbawiony sensu wykład na temat zależności między matematyką a ludzkim zachowaniem, wynajął aktora, który wygłosił odczyt podczas naukowej konferencji poświęconej sprawom edukacji, a następnie zapytał widownię złożoną z psychiatrów, psychologów i pracowników społecznych o opinię na temat przedstawionego referatu. Przed występem Naftulin polecił aktorowi, aby bardzo starannie przećwiczył swoją wypowiedź, i poinstruował go, w jaki sposób ma poradzić sobie z trwającą trzydzieści minut sesją pytań i odpowiedzi, posługując się „dwuznacznymi sformułowaniami, neologizmami, logicznymi przeskokami w rozumowaniu oraz wypowiedziami, które przeczą sobie nawzajem”. Podczas konferencji Naftulin przedstawił aktora jako „doktora Myrona L. Foxa”, po czym krótko omówił jego imponującą, choć całkowicie fikcyjną, karierę naukową. Przez następne półtorej godziny uczestnicy konferencji byli bombardowani pozbawioną sensu paplaniną i sprzecznymi wypowiedziami. Pod koniec konferencji Naftulin rozdał wszystkim słuchaczom kwestionariusz i poprosił o wyrażenie swoich opinii. I podobnie jak wy kilka minut temu, patrząc na pozbawiony sensu symbol, zinterpretowaliście go albo jako literę „B”, albo liczbę „13”, tak samo uczestnicy konferencji dostrzegli głęboką mądrość w nonsensach wypowiadanych przez doktora Foxa. Według słuchaczy doktor Fox miał „doskonały występ”, wypowiadał się „niezwykle klarownie” i przedstawił „dobrą analizę tematu”. Na prośbę o ocenę występu Foxa osiemdziesiąt pięć procent uczestników konferencji uznało, że doktor Fox przedstawił swój materiał w dobrze zorganizowany sposób, siedemdziesiąt procent pochwaliło go za posługiwanie się przykładami i niemal dziewięćdziesiąt pięć procent uznało jego wystąpienie za inspirujące. Naftulin nie jest jedynym badaczem, który pokazał zdumiewającą zdolność ludzkiego umysłu do znajdowania sensu tam, gdzie go nie ma. W połowie lat sześćdziesiątych Joseph Weizenbaum, ekspert MIT w dziedzinie badań nad sztuczną inteligencją, napisał program komputerowy, który miał imitować doświadczenie rozmowy z psychoterapeutą. Program nazwany ELIZA (na cześć Elizy Doolittle, kwiaciarki z niższych sfer, którą bohater sztuki Pigmalion George’a Bernarda Shawa uczył właściwego wysławiania się) był bardzo prosty. Na początku każdej sesji ELIZA prosiła rozmówcę o przedstawienie swojego proble-
mu, a następnie wykorzystywała niewielką liczbę prostych reguł, aby odpowiedzieć na różne typy zdań. Jeśli ktoś wpisał na przykład zdanie o strukturze „Właśnie x”, ELIZA zawsze odpowiadała: „Mówisz, że właśnie x?”. Ilekroć ktoś wpisał słowa „Tak uważam”, ELIZA odpowiadała: „Uważasz tak z jakiegoś szczególnego powodu?”. Jeśli czyjaś odpowiedź nie pasowała do żadnej z tych standardowych formuł, ELIZA była zaprogramowana w taki sposób, aby odpowiadać jakąś ogólnikową frazą w rodzaju „Powiedz mi coś więcej”. A zatem wyobraźmy sobie, że przyszliście na rozmowę z ELIZĄ na temat niedawnej zmiany pracy. Sesja mogłaby wyglądać mniej więcej tak: ELIZA: Przedstaw mi, proszę, swój problem. Ty: Właśnie zmieniłem pracę. ELIZA: Mówisz, że właśnie zmieniłeś pracę? Ty: Tak, nie jestem pewien, czy podjąłem słuszną decyzję. ELIZA: Wydaje się, że jesteś całkiem przekonany. Ty: Tak uważam. ELIZA: Możesz powiedzieć coś więcej na ten temat? Ty: Cóż, wydaje się, że postąpiłem słusznie. ELIZA: Nie jestem pewna, czy dobrze cię rozumiem. Ty: Jestem typem osoby, która ufa swojej intuicji. ELIZA: Swojej intuicji? Ty: Tak, wiesz, kiedy masz przeczucie. ELIZA Jesteś pewny tego, co mówisz. Ty: Tak uważam. ELIZA: Uważasz tak z jakiegoś szczególnego powodu? Ty: No cóż, trochę się martwię, że w starej pracy było mi lepiej. ELIZA: Naprawdę tak było? Ty: Pod pewnymi względami tak. ELIZA: Rozumiem. Mimo udzielania serii mechanicznych, całkowicie pozbawionych znaczenia odpowiedzi ELIZA okazała się niezwykle popularna i wiele osób było przekonanych, że naprawdę rozmawiają z autentycznym, doświadczonym psychoterapeutą. W podobny sposób postępują politycy. Doskonale zdając sobie sprawę z opisanego powyżej mechanizmu, często w swoich publicznych wypowiedziach posługują się zdaniami, które są mętne, niejednoznaczne, a nawet wewnętrznie sprzeczne, z całkowitą pewnością, że ich wyborcy usłyszą to, co chcą usłyszeć. („Musimy być przygotowani na to, żeby spojrzeć wstecz i mieć odwagę ruszyć naprzód, aby uwzględnić w równej mierze zarówno prawa pracowników, jak i przedsiębiorców, i w ten sposób działać na rzecz osób potrzebujących pomocy, nie zachęcając jednocześnie ludzi do zdawania się na opiekę państwa”). Nawet uczeni nie są odporni na ten efekt. W połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku fizyk Alan Sokal z Uniwersytetu Nowojorskiego doszedł do wniosku, że podobny rodzaj pozbawionej sensu paplaniny kryje się za większością postmodernistycznych studiów kulturowych, i postanowił sprawdzić swoją hipotezę, przesyłając całkowicie pozbawiony
sensu artykuł jednemu z naukowych czasopism specjalizujących się w tej dziedzinie.14 Tekst zatytułowany „Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce kwantowej grawitacji” zawierał niepowiązane treściowo odniesienia do innych tekstów, przypadkowo wybrane cytaty oraz zdania jawnie pozbawione sensu. Na przykład w pewnym momencie autor artykułu dowodził, że kwantowa grawitacja ma implikacje polityczne, a w zakończeniu pisał: „Taka emancypacyjna matematyka na razie jeszcze nie istnieje i możemy jedynie spekulować na temat jej ewentualnej zawartości. Pewną jej zapowiedź możemy dostrzec w wielowymiarowej, nielinearnej logice teorii systemów rozmytych; jednak taki sposób myślenia jest wciąż poważnie obciążony swoją genezą związaną z kryzysem późnokapitalistycznych stosunków produkcji”. Redaktorzy czasopisma nie rozpoznali oszustwa i opublikowali artykuł. Ten prosty mechanizm pomaga nam wyjaśnić powodzenie seansów jasnowidzenia. Wypowiedzi wróżbitów i osób o zdolnościach mediumicznych są często wieloznaczne, a tym samym otwarte na kilka interpretacji. Kiedy na przykład wróżbita wspomina o „poważnej zmianie dotyczącej nieruchomości”, może mieć na myśli przeprowadzkę do innego domu, pomoc komuś innemu w przeprowadzce, odziedziczenie domu albo znalezienie nowego mieszkania do wynajęcia, a nawet kupno letniego domu za granicą. Ponieważ nie umiejscawia swoich słów na osi czasu, może chodzić o zmianę, która wydarzyła się niedawno, właśnie się dokonuje albo wydarzy się w niedalekiej przyszłości. Klienci wróżbity z całych sił starają się odnaleźć sens w takich wypowiedziach. Przypominają sobie swoje dotychczasowe życie i usiłują znaleźć w nim coś, co do nich pasuje. W ten sposób mogą przekonać siebie samych, że jasnowidz trafił w sedno. Ten proces często zaczyna się na samym początku sesji, gdy wielu wróżbitów całkiem jednoznacznie oświadcza, że nie będą w stanie dostarczyć precyzyjnych informacji. Zamiast tego twierdzą, że ich zdolność widzenia przypomina spoglądanie przez zamgloną szybkę albo że potrafią jedynie usłyszeć głosy w ciemnościach. Zadanie wypełniania pustych miejsc należy już do klienta. Podobnie jak doktor Fox i ELIZA, wróżbita wytwarza następnie bezsensowną paplaninę, którą jego klienci zamieniają w perły mądrości. Badacz Geoffrey Dean charakteryzuje to zjawisko jako efekt prokrustowy, od imienia Prokrusta, postaci z mitologii greckiej, który rozciągał albo skracał kończyny swoich gości, żeby dopasować ich do rozmiarów swojego łoża.15 Wypowiedzi Pana D. podczas seansów były pełne tego rodzaju informacji. Lisa dowiedziała się, że „jest osobą w pewnym sensie opiekuńczą”, że „czekają ją pewnego rodzaju zmiany w miejscu pracy”, że ktoś w jej życiu „sprawiał ostatnio szczególne kłopoty” oraz że niedawno otrzymała „podarunek od jakiegoś małego dziecka”. Ogromne wrażenie zrobiło na Lisie oświadczenie Pana D., że jej brat odnosi spore sukcesy zawodowe i zastanawia się nad wstąpieniem do pewnej organizacji, która pomoże mu osiągnąć jeszcze więcej. Pan D. nie miał pojęcia, o czym mówi. Jego uwaga mogła na przykład odnosić się do tego, że brat Lisy właśnie zmienia pracę albo że zamierza zapisać się do organizacji zawodowej, fitness klubu, drużyny sportowej, prywatnego klubu albo związków zawodowych. A ponieważ brat Lisy otrzymał niedawno propozycję wstąpienia do masonerii, Lisa zinterpretowała uwagi Pana D. właśnie w tym kontekście. Kiedy rozmawialiśmy z nią później, Lisa wyznała, że jest pod wielkim wrażeniem zwłaszcza tej części seansu i wbrew faktom „przypomniała” sobie, że uwagi Pana D. odnosiły się dokładnie do związków jej brata z masone-
rią. A zatem z sześciu psychologicznych technik, na których bazuje metoda zimnego odczytu, przyjrzeliśmy się dotąd efektowi Lake Wobegon, efektowi Dartmouth Indians kontra Princeton Tigers oraz efektowi doktora Foxa. Zróbmy sobie teraz małą przerwę, zanim przyjrzymy się czwartej kluczowej zasadzie zimnego odczytu...
JAK PRZEKONAĆ NIEZNAJOMYCH, ŻE WIEMY O NICH WSZYSTKO. CZĘŚĆ PIERWSZA Przyszła teraz pora na to, żebyście sami opanowali chwyty psychologiczne, jakimi posługują się zawodowi wróżbici, i wykorzystali je dla swoich niegodziwych celów. Zanim zaczniemy, musicie się zdecydować, którą z rzekomych umiejętności zamierzacie posiąść. Najlepiej wybrać coś, co odwołuje się do wyobrażeń osoby, na której pragniecie zrobić wrażenie. A zatem, jeśli na przykład uważacie, że dana osoba wierzy w chiromancję, powiecie, że możecie wiele się o niej dowiedzieć z linii jej dłoni. Jeśli to osoba zainteresowana astrologią, wyjaśnicie, że możecie opisać jej przeszłość i przyszłość na podstawie daty urodzenia. A jeśli to ktoś, kto sceptycznie odnosi się do zjawisk paranormalnych, poprosicie o narysowanie obrazka domu i posłużycie się nim jako podstawą swojego „psychologicznego” seansu. A teraz wypróbujemy w praktyce trzy następujące metody: 1. Pochlebstwo Na początek musicie powiedzieć tej osobie to, co pragnie usłyszeć. Spójrzcie na jej dłoń, datę urodzenia albo rysunek domu i wyjaśnijcie, że wskazuje na bardzo dobrze zrównoważoną osobowość. Starajcie się za wszelką cenę zachować powagę, kiedy będziecie omawiać głębsze aspekty jej osobowości, wyjaśniać, że sprawia wrażenie osoby niezwykle wrażliwej na potrzeby innych, odpowiedzialnej, przyjaznej, twórczej i uprzejmej. Nie zapomnijcie także wspomnieć o tym, że wydaje się obdarzona niezwykłą intuicją oraz że mogłaby się sprawdzić w przepowiadaniu przyszłości innym. 2. Stwierdzenia wewnętrznie sprzeczne Jeżeli będziecie opisywali jakąś cechę i jej przeciwieństwo, wasi rozmówcy będą się koncentrowali jedynie na tej części waszego opisu, która wydaje im się sensowna. Posługując się tego rodzaju wieloznacznymi wypowiedziami, powinniście wspomnieć o następujących pięciu głównych aspektach osobowości: Otwartość: „Czasami kierujesz się wyobraźnią i potrafisz być osobą twórczą, ale gdy zajdzie taka potrzeba, potrafisz być osobą wybitnie praktyczną i rozsądną”. Sumienność: „W pewnych sprawach cenisz sobie poczucie rutyny, ale kiedy indziej pozwalasz sobie na spontaniczność i nieprzewidywalność”.
Ekstrawertyczność: „Kiedy chcesz, potrafisz być osobą otwartą, ale czasami uważasz, że najlepszy jest wieczór spędzony tylko z dobrą książką”. Życzliwy stosunek do innych: „Twoi przyjaciele postrzegają cię jako osobę ufną i przyjazną, ale masz także pewną skłonność do rywalizacji, która od czasu do czasu daje o sobie znać”. Skłonności neurotyczne: „Chociaż czujesz się emocjonalnie osobą niepewną i zestresowaną, jesteś w zasadzie człowiekiem zrelaksowanym i niefrasobliwym”. 3. Wypowiedzi wieloznaczne Chociaż od czasu do czasu dobrze jest rzucić jakąś przypadkową, konkretną informację („Czy masz siostrę o imieniu Joanne, odczuwasz irracjonalny lęk przed owsianką i niedawno kupiłeś sobie żółty używany samochód...? Tak myślałem, że nie”), lepiej, żeby twoje uwagi były mgliste. Aby wyjaśnić te niejasności, powiedz, że czasami masz trudności z dokładnym zrozumieniem myśli i obrazów, jakie ci się nasuwają, a tym samym to twój rozmówca musi ci pomóc zorientować się, o co chodzi. Spróbuj na przykład takich wypowiedzi: „Mam wrażenie jakiejś poważnej zmiany, może chodzi o jakąś podróż albo małą rewolucję w miejscu pracy”. „Niedawno otrzymałeś jakiś podarunek – może pieniądze albo coś, co ma dla ciebie wartość sentymentalną”. „Mam wrażenie, że martwisz się o jednego z członków twojej rodziny albo bliskiego przyjaciela”. Możesz także śmiało sięgać po abstrakcyjne sformułowania w rodzaju: „Widzę jakiś zamykający się okrąg – czy to ma dla ciebie jakiś sens?” albo „Widzę zamykające się drzwi – żebyś nie wiem jak mocno ciągnął, nie otworzą się”, albo „Widzę sprzątanie – czy próbujesz usunąć coś albo kogoś ze swojego życia?”. Wracając do naszych badań nad zasadami zimnego odczytu, udamy się teraz na ryby. 4. Łowy i połowy Podczas codziennych kontaktów ludzie najczęściej starają się możliwie jak najlepiej przekazywać rozmówcy swoje myśli i opinie. Ale nawet jeśli tylko jedna osoba mówi, a druga słucha, informacje przepływają nie tylko od mówiącego do słuchającego. Przeciwnie, wymiana przebiega zawsze w obu kierunkach, a słuchający nieustannie reaguje na to, co do niego dociera. Czasem stara się dać mówiącemu sygnał, że rozumie albo zgadza się z tym, co zostało powiedziane, za pomocą skinięcia, uśmiechu albo słowa „tak”. Kiedy indziej chce pokazać mówiącemu, że nie bardzo rozumie albo nie zgadza się z jego uwagami. Wtedy wydaje się zdezorientowany, kręci głową albo mówi: „jesteś idiotą, daj mi spokój”. Tak czy inaczej, takie reakcje są niezbędne dla powodzenia naszych codziennych konwersacji. Rzekomi wróżbici i osoby przypisujące sobie zdolności mediumiczne starają się maksymalnie wykorzystać tę prostą zasadę. Podczas seansu często poruszają kilka tematów i obserwują, który z nich wywołuje reakcję słuchacza, po czym rozwijają ten wątek. Podobnie jak dobry polityk albo sprzedawca używanych samochodów, nie mówią tego, co myślą, ale
raczej starają się wysondować rozmówcę, po czym zmieniają swój przekaz na podstawie zaobserwowanych reakcji. Te reakcje zwrotne mogą przyjąć rozmaitą postać. Sprzedawca patrzy, czy jego klient reaguje skinięciem, uśmiechem albo rozsiada się wygodnie w fotelu, czy też nagle staje się napięty, i odpowiednio do tych reakcji zmienia swoje komentarze (to jeden z powodów, dlaczego osoba czytająca z linii dłoni tak chętnie trzyma naszą rękę podczas seansu). Mowa tu o technice znanej jako „łowy i połowy” – Pan D. był prawdziwym mistrzem w tej dziedzinie. Ludzie zwykle szukają pomocy u wróżbity w związku ze stosunkowo niewielką liczbą potencjalnych problemów, dotyczących zdrowia, związków uczuciowych, planów podróży, kariery zawodowej albo finansów. Rozkładając karty tarota, Pan D. zatrącił o każdy z tych tematów i ukradkiem obserwował reakcje Lisy. Sprawiała wrażenie osoby zdrowej i nie zareagowała, gdy wspomniał, że odczuwała niedawno jakieś bóle. Pytania o jej karierę zawodową także nie wywołały u niej silniejszej reakcji. Następnie Pan D. napomknął o podróży, ale Lisa pozostała niewzruszona. Wreszcie przeszedł do jej życia uczuciowego. Gdy tylko wspomniał o związku uczuciowym, wyraz twarzy Lisy natychmiast się zmienił i nagle zrobiła się bardzo poważna. Pan D. od razu zrozumiał, że trafił w czuły punkt, i zaczął drążyć głębiej. Oglądając linie jej dłoni, zauważył rzekomą przerwę w linii serca i powiedział, że nie jest pewny, czy oznacza jakąś śmierć w rodzinie, czy nieudany związek. Lisa w ogóle nie zareagowała na wzmiankę o śmierci, ale skinęła natychmiast, gdy usłyszała o zerwanym związku. Pan D. dyskretnie odnotował jej reakcję i przeszedł do innych tematów. Jakieś dziesięć minut później odwrócił kolejną kartę tarota i pewnym głosem oświadczył, że Lisa niedawno zerwała ze swoim partnerem. Lisa była zdumiona.
CZY UMIESZ DOBRZE OCENIAĆ CHARAKTERY INNYCH? Oprócz posługiwania się technikami opisanymi w tym rozdziale niektórzy wróżbici mówią, że miewają często intuicyjne przeczucia na temat swojego klienta i że te przeczucia zaskakująco często okazują się trafne. Co może leżeć u podłoża tych dziwnych odczuć i czy umiesz dobrze oceniać charaktery innych? Kilka lat temu psychologowie Anthony Little z uniwersytetu w Stirling oraz David Perrett z uniwersytetu w St Andrews przeprowadzili fascynujące badania zależności między wyglądem ludzkich twarzy a osobowością.16 Badacze poprosili prawie dwieście osób o wypełnienie kwestionariusza, który służył do oceny natężenia każdej z pięciu cech osobowości wspomnianych wcześniej w tym rozdziale (otwartość, sumienność, ekstrawertyczność, życzliwy stosunek do innych i skłonności neurotyczne). Następnie zrobili zdjęcia twarzy mężczyzn i kobiet, którzy osiągali najniższe i najwyższe wyniki w każdej z tych kategorii, i z pomocą programu komputerowego stopili fotografie twarzy osób należących do każdej z tych grup w jedną „złożoną” twarz kobiecą i męską. Otrzymali w ten sposób cztery odrębne, złożone obrazy: jeden przedstawiał twarz kobiecą odpowiadającą najniższym wynikom w teście osobowości, inny twarz kobiecą od-
powiadającą najwyższym wynikom, i tak samo dla grupy mężczyzn. Zastosowana przez nich metoda opiera się na prostej zasadzie. Wyobraźmy sobie, że mamy fotograficzne portrety dwu osób. Obie mają krzaczaste brwi i głęboko osadzone oczy, ale jedna z nich ma mały nos, a druga dużo większy. Aby uzyskać złożony obraz ich twarzy, badacze najpierw skanują obie fotografie, wprowadzają je do komputera, usuwają wszelkie różnice oświetlenia, a następnie w taki sposób manipulują obrazami, aby kluczowe elementy twarzy – takie jak kąciki ust i oczu – znalazły się mniej więcej w tym samym położeniu. Po czym nakładają jeden obraz na drugi i komputer wylicza średnie wartości dla obu twarzy. Jeśli obie twarze mają krzaczaste brwi i głęboko osadzone oczy, otrzymany obraz złożony także ma te cechy. Jeśli jedna twarz ma mały nos, a druga większy, to końcowy obraz będzie miał nos średniej wielkości. Zespół badaczy przedstawił następnie tak uzyskane kobiece i męskie złożone obrazy twarzy kolejnej grupie czterdziestu osób i poprosił o ocenę każdej z tych twarzy pod względem wspomnianych aspektów osobowości. Co ciekawe, uzyskane oceny były często niezwykle prawidłowe. Na przykład, wygenerowany komputerowo obraz uzyskany ze zdjęć twarzy osób najbardziej otwartych oceniano jako twarz osoby niezwykle ekstrawertycznej, obraz uzyskany z twarzy osób niezwykle odpowiedzialnych postrzegano jako twarz osoby szczególnie godnej zaufania i tak dalej. Innymi słowy, twoja osobowość jest do pewnego stopnia wypisana na twojej twarzy. Wykorzystałem wygenerowane komputerowo złożone obrazy twarzy kobiecych uzyskane podczas tego eksperymentu do przygotowania krótkiego, zabawnego testu, który pozwoli nam ustalić, czy umiesz dobrze oceniać charaktery innych.17 Aby wziąć udział w tym teście, wystarczy odpowiedzieć na pięć następujących pytań. 1. Która z tych dwu twarzy wydaje się bardziej przyjazna?
2. Która z tych dwu twarzy wydaje się bardziej godna zaufania?
3. Która z tych dwu twarzy wydaje się bardziej otwarta?
4. Która z tych dwu twarzy wydaje się bardziej zaniepokojona?
5. Która z tych dwu twarzy wydaje się należeć do osoby obdarzonej większą wyobraźnią?
Prawidłowa odpowiedź na wszystkie te pytania brzmi „A”. Jakie są wasze rezultaty? Jeśli odpowiedzieliście poprawnie na wszystkie pytania, możecie spokojnie zaufać swojej intuicji na temat innych. Jeśli nie, lepiej ignorujcie swoje przeczucia i zanim podejmiecie jakąś ważną decyzję, starajcie się dowiedzieć więcej na temat osoby, z którą macie do czynienia. Zajmiemy się teraz piątą sekretną techniką stosowaną przez wróżbitów. Mam głębokie
przeczucie, że jesteś osobą, która pozwala, aby jej serce kierowało jej umysłem, czasami zachowujesz się zbyt impulsywnie, ze szkodą dla siebie, a ostatnio przytrafiło ci się bliskie spotkanie z kozą. Gwarantuję, że nie jesteś w tym osamotniony. 5. Złudzenie wyjątkowości Na początku tego rozdziału poprosiłem was o wzięcie udziału w dwóch prostych testach psychologicznych. W pierwszym mieliście wskazać miejsce, w którym zaczęlibyście kopać, aby znaleźć ukryty skarb, w drugim mieliście pomyśleć o jakimś kształcie geometrycznym położonym wewnątrz innego kształtu geometrycznego. Oba te eksperymenty przynoszą nam interesujący wgląd w piątą zasadę rządzącą metodą zimnego odczytu. Poprosiłem wiele osób o wykonanie tych dwóch prostych zadań. Można by się spodziewać, że uczestnicy testu będą wybierać różne, zupełnie przypadkowe lokalizacje w obrębie piaszczystego wykopu, ale jak widać na ilustracji zamieszczonej na sąsiedniej stronie, zdecydowana większość zamierzała kopać w tych samych obszarach. Podobnie w przypadku dwóch kształtów geometrycznych, większość badanych myśli o okręgu wpisanym w trójkąt albo trójkącie wpisanym w okrąg.18 Jednak ten sam rodzaj egocentrycznego myślenia, który skłania nas do przekonania, że mamy ponadprzeciętne poczucie humoru i jesteśmy bardziej uzdolnieni niż przeciętny kierowca, sprawia, że każdy z nas uważa się za osobę wyjątkową i szczególną. Chociaż przyjemnie byłoby pomyśleć, że zdecydowanie różnimy się od reszty ludzkości, prawda jest taka, że jesteśmy zdumiewająco podobni do innych, a tym samym znacząco przewidywalni.
Wróżbici posługują się tym faktem, aby stworzyć wrażenie, że mają jakiś nadzmysłowy wgląd w naszą osobowość i przeszłość. Pan D. wyjaśnił mi, że wielu wróżbitów dla przydania wiarygodności swoim rzekomym odkryciom posługuje się szczegółowo brzmiącymi informacjami, które przypuszczalnie są prawdziwe w odniesieniu do wielu osób. Jasnowidz może na przykład oświadczyć, że widzi kogoś, kto ma bliznę na lewym kolanie (prawdziwe w odniesieniu do mniej więcej jednej trzeciej populacji), kogoś, kto ma w domu płytę z Muzyką na wodzie Händla (ponownie jedna trzecia), ma w rodzinie kogoś o imieniu Jan (prawdziwe w odniesieniu do jednej piątej populacji), ma jakiś klucz, chociaż nie wie, co można nim otworzyć, albo ma w szafie parę butów, o których wie, że już
nigdy więcej ich nie założy.19 Pan D. w ciągu wielu lat swoich doświadczeń opracował kilka własnych formułek tego rodzaju. Podczas seansu z Lisą powiedział na przykład, że widzi kogoś, kto potrzebuje opieki medycznej, ale trudno się o niego troszczyć, ponieważ stale wyrzuca przepisane lekarstwa do ubikacji, oznajmił jej też, że ktoś w jej rodzinie niedawno umarł, nie pozostawiając testamentu, oraz że trzyma w szufladzie plik fotografii. Każdy przyjmuje, że jest kimś wyjątkowym, więc takie stwierdzenia nie mogą przypuszczalnie odnosić się do innych, i w ten sposób nabiera przekonania o niezwykłych talentach jasnowidza. Nadeszła pora, aby zająć się szóstą i ostatnią zasadą metody zimnego odczytu. Ale zanim do niej przejdziemy, pokuszę się o jeszcze jedno, ostatnie już przewidywanie. Mam wrażenie, że układacie książki na półkach według koloru okładek i że ostatnio spędziliście trzy dni w Lizbonie. Nie? Żaden problem. 6. Jak zamienić kwaśne cytryny w lemoniadę Podczas seansów Pana D. na Uniwersytecie Edynburskim żaden z jego rozmówców nie powiedział mu wprost, że któraś z jego uwag jest nieprawdziwa. Ale to się czasem zdarza. W takiej sytuacji wróżbici sięgają po rozmaite sposoby „ucieczki”, które pozwalają im uniknąć jednoznacznej kompromitacji. Najczęściej chyba stosowany chwyt polega na poszerzeniu zakresu wypowiedzi, która została zakwestionowana jako błędna. Na przykład zdanie „Wyczuwam kogoś o imieniu Jean” można przekształcić w: „No tak, jeśli nie Jean, to może Joan, a już na pewno Jack, ale zdecydowanie jakieś imię zaczynające się na «J». A może coś, co brzmi jak «J». Na przykład Karen? albo Kate?”. Istnieje także strategia polegająca na przerzucaniu problemu na rozmówcę, który zostaje poproszony o to, aby się dokładniej zastanowił, albo słyszy, że może zrozumieć sens otrzymanej odpowiedzi, jeśli po spotkaniu z jasnowidzem popyta innych członków rodziny. Zawsze też pozostaje nieśmiertelne: „Mówiłem jedynie metaforycznie”. Pan D. opowiadał mi, że pewnego razu prowadził seanse w małym nadmorskim miasteczku. Jednym z jego klientów był mężczyzna o imieniu George. Pan D. spojrzał na zniszczoną twarz George’a, domyślił się, że spędził on większość życia, pracując pod gołym niebem, i doszedł do wniosku, że przypuszczalnie pracował na statkach. Pan D. spojrzał na kartę tarota i powiedział, że widzi George’a stojącego w porcie i czekającego na jakiś statek. George wyglądał na osobę rozczarowaną i pokręcił głową. Przez całe życie pracował w gospodarstwie rolnym i nienawidził morza. Pan D. pomylił się srodze. W mgnieniu oka wyjaśnił jednak, że nie mówił dosłownie, ale metaforycznie. Statek oznacza jakąś dużą zmianę w życiu George’a, który trochę się denerwuje tym, co go czeka. Twarz George’a rozjaśniła się i powiedział, że tak, niedawno się ożenił i nie może się już doczekać wspólnego życia z żoną. Bingo. W jednej chwili udało się zamienić kwaśne cytryny w słodką lemoniadę.
JAK PRZEKONAĆ NIEZNAJOMYCH, ŻE WIEMY O NICH WSZYSTKO. CZĘŚĆ DRUGA Wcześniej mówiliśmy o trzech technikach odgrywających kluczową rolę w sean-
sach jasnowidzenia: pochlebstwie, stwierdzeniach wewnętrznie sprzecznych i wypowiedziach wieloznacznych. Przyszła pora na opanowanie trzech kolejnych technik, niezbędnych, jeśli chcemy odnieść sukces w roli wróżbitów. 4. Łowy i połowy Duże znaczenie ma poruszanie szerokiego wachlarza zagadnień, a następnie szybka zmiana tematu w zależności od zaobserwowanych reakcji. Jeśli twoja uwaga nie wywołuje żadnej reakcji rozmówcy i widzisz jego puste spojrzenie, szybko zminimalizuj jej znaczenie i zacznij mówić o czymś innym. Jeśli widzisz skinienia i uśmiechy, mów dalej. Wiele podręczników dla przyszłych wróżbitów zaleca poruszanie kilku podstawowych motywów, przy czym jeden z autorów proponuje posługiwanie się mnemotechnicznym akronimem THE SCAM20 – dzięki któremu nie zapomnisz napomknąć o podróży, zdrowiu, oczekiwaniach co do przyszłości, seksie, karierze, ambicjach i pieniądzach.21 5. Przewiduj to, co prawdopodobne Używaj sformułowań, które mogą być prawdziwe w odniesieniu do wielu osób, takich jak: „Widzę twoje osiągnięcia w szkole, może nawet jakąś nagrodę – do dziś pamiętasz poczucie dumy, jakie ogarnęło cię, gdy nauczyciel wywołał twoje nazwisko” albo „W dzieciństwie przytrafiło ci się szczególnie przykre doświadczenie, do którego od czasu do czasu wracasz myślą nawet dzisiaj” albo „Czemu widzę kolor błękitny lub purpurowy? Czy zamierzasz kupić coś w tym kolorze, a może właśnie coś takiego kupiłeś?” albo „Kim jest ta starsza kobieta w czarnej sukience, którą widzę, uskarżająca się na swoje nogi?” albo „Coś się wydarzyło jakieś dwa lata temu, prawda, jakaś poważna zmiana?”. Wiele podręczników dla wróżbitów zaleca, aby skupić się na rodzaju zagadnień, które zaprzątają uwagę ludzi w zależności od etapu ich życia.22 Według autorów tych książek nastolatki i osoby tuż po dwudziestce mają nieraz problemy z budowaniem własnej tożsamości i próbują rozmaitych doświadczeń seksualnych. Osoby nieco starsze, w wieku od dwudziestu kilku do trzydziestu kilku lat, najczęściej mają już poczucie stabilizacji i koncentrują się bardziej na swojej karierze, finansach i zapuszczaniu korzeni. Osoby od lat trzydziestu kilku do czterdziestu kilku często niepokoją się o zdrowie swoich rodziców oraz przeżywają stres i kłopoty związane z wychowaniem dzieci. Osoby powyżej czterdziestego piątego roku życia najczęściej niepokoją się o własne zdrowie, ewentualny uwiąd ich związku uczuciowego oraz troski związane z pojawianiem się wnuków. 6. Przygotuj swoje „wyjścia” Pamiętaj, że i tak nie grozi ci porażka, ponieważ nawet jeśli ktoś nie potrafi doszukać się sensu w twoich wypowiedziach, masz do dyspozycji dwa niezwykle skuteczne koła ratunkowe. Przede wszystkim poszerzaj zakres swoich wypowiedzi. Wyjaśnij, że twoja wypowiedź przypuszczalnie nie odnosi się do danej
osoby bezpośrednio, ale raczej do kogoś w jej rodzinie, kolegi z pracy albo przyjaciela. Możesz także zasugerować, że odnosi się do przeszłości lub przyszłości. Czy to było coś, co zdarzyło się w dzieciństwie albo może wydarzyć się w niedalekiej przyszłości? Jeśli to nie zadziała, możesz nadać swojej wypowiedzi bardziej abstrakcyjny sens, wyjaśniając na przykład, że kiedy widzisz „wakacje”, w rzeczywistości masz na myśli jakąś poważną zmianę w życiu, a gdy mówisz o „szpitalu”, tak naprawdę chodzi ci to, że w życiu tej osoby pojawi się ktoś, kto się nią zaopiekuje. Jeśli twój rozmówca naprawdę nie potrafi znaleźć żadnego sensu w twojej wypowiedzi, postaraj się, żeby odniósł wrażenie, że to on sprawił zawód i nie potrafił jej zrozumieć, mówiąc: „To już zostawiam tobie”. Wreszcie, jeśli wszystko inne zawiedzie, spróbuj wykorzystać niektóre z poniższych źródeł informacji:
Czy ubranie tej osoby nie jest nieco za ciasne albo za luźne, czy po dziurkach w jej pasku nie widać, że kiedyś zapinała go luźniej lub ciaśniej? Jeśli tak, możesz powiedzieć, że twoim zdaniem ostatnio przybrała na wadze albo schudła.
Czy postawa twojego rozmówcy wskazuje na to, że spędził pewien czas w służbie wojskowej, ma coś wspólnego z tańcem albo dużo pracuje przy komputerze?
Popatrz na skórę i oczy. Skóra wyglądająca na suchą i zmętniałe oczy są jednym z najbardziej niezawodnych oznak długotrwałej albo niedawno przebytej choroby.
Popatrz na dłonie i palce. Stwardniała skóra dłoni oznacza, że twój rozmówca pracuje fizycznie, podczas gdy długie paznokcie tylko na jednej dłoni zdecydowanie wskazują na osobę, która gra na gitarze. Zażółcone palce oznaczają palacza, a jasny ślad na palcu, na którym zwykle nosi się obrączkę, może wskazywać na niedawny rozpad małżeństwa.
Przywitaj się uściśnięciem dłoni. Osoby o bardzo słabym i bezwładnym uścisku zwykle są mniej pewne siebie.23 Poza tym niezwykle chłodna dłoń może być oznaką słabego krążenia krwi albo wskazywać na branie jakichś
leków.
Czy buty tej osoby są raczej praktyczne, czy modne? Czy wskazują na to, że twój rozmówca uprawia sport albo że jest osobą próżną? Poza tym buty szczególnie dużego rozmiaru mogą wskazywać na kogoś, kto pracuje w cyrku.
I to mniej więcej wszystko. Pan D. uchylił przed nami rąbka tajemnicy i zdradził nieco sekretów branży wróżbiarskiej. Opanowanie umiejętności jasnowidzenia nie wymaga uczestniczenia w odpowiednich kursach dla wróżbitów ani chodzenia do szkoły dla osób obdarzonych zdolnościami mediumicznymi. Wystarczy odrobina pochlebstwa, kilka zdań wewnętrznie sprzecznych, trochę niejasnych uwag, uważne obserwowanie reakcji rozmówcy, przewidywanie tego, co prawdopodobne, i umiejętność przekształcania niepowodzenia w sukces. Miło byłoby pomyśleć, że Pan D. był jedynym wróżbitą uciekającym się do oszustwa. Byłoby to jednak dalekie od prawdy. W rzeczywistości istnieje cały podziemny przemysł propagujący stosowanie technik zimnego odczytu. Wystarczy zaopatrzyć się w jedną z książek w rodzaju: „Jak zarobić na jasnowidzeniu” czy „Jak zbić fortunę na zimnym odczycie”. Równie popularne są interaktywne podręczniki na DVD, kursy szkoleniowe czy konferencje poświęcone nabijaniu ludzi w butelkę. Czy to oznacza, że wszyscy wróżbici i osoby obdarzone zdolnościami mediumicznymi są oszustami? Nie. Prawdę mówiąc, większość osób zajmujących się wróżeniem posługuje się opisanymi metodami całkowicie nieświadomie. Lamar Keene nazwał ich „ludźmi z zamkniętymi oczami”, którzy nie mają żadnych zdolności paranormalnych, ale w ogóle nie zdają sobie z tego sprawy i okłamują nie tylko innych, ale też samych siebie. Psychologiczne metody stosowane przez jasnowidzów wyjaśniają także, dlaczego wróżbici ciągle nie potrafią wyjść zwycięsko z naukowych testów swoich rzekomych niezwykłych zdolności. Kiedy odseparujemy ich od klientów, wróżbici nie mogą wychwycić żadnych informacji ze sposobu ich ubierania się albo zachowania. Kiedy pokażemy wszystkim uczestnikom testu wszystkie zapisy wszystkich seansów wróżbity, nie będą w stanie przypisać znaczenia do seansu, w którym sami uczestniczyli, a tym samym nie będą w stanie odróżnić go od zapisu seansów innych uczestników. W rezultacie znika niezwykle wysoki odsetek trafnych wypowiedzi, jaki wróżbici odnotowują w swojej codziennej praktyce, i odsłania się prawda – ich sukces zależy od niezwykle fascynującego wykorzystywania zasad psychologii, a nie istnienia zdolności paranormalnych. A teraz, skoro już znacie odpowiednie metody, wizyta u wróżbity albo obserwowanie jednego z nich w telewizji może być dla was doświadczeniem zupełnie nowego rodzaju. Podobnie jak miłośnik muzyki potrafi docenić niuanse kompozycji Mozarta czy Beethovena, wy będziecie umieli dostrzec, jak wróżbita usiłuje wyłapać informacje z kontekstu, zaczyna poszerzać zakres swoich wypowiedzi i w końcu zmusza swojego klienta do tego, żeby sam znalazł sens w jego enuncjacjach.
Miłej zabawy.
Rozdział 2 DOŚWIADCZENIE PRZEBYWANIA POZA SWOIM CIAŁEM
W którym poznamy historię badaczy, którzy usiłowali sfotografować ludzką duszę, zobaczymy, w jaki sposób gumowa atrapa dłoni pomaga odkryć sekrety ciała astralnego, nauczymy się opuszczać swoje ciało i dowiemy się, w jaki sposób nasz mózg ustala, gdzie się w tej chwili znajdujemy.
Pamiętam, jakby to było wczoraj. Z powodu jakiegoś drobnego zabiegu znalazłem się w szpitalu. Był wieczór w przeddzień operacji. Kiedy zacząłem zapadać w sen, wydarzyło się coś bardzo dziwnego. Poczułem, jak powoli unoszę się z mojego łóżka, podpływam do sufitu, rozglądam się wokół i widzę swoje własne ciało pogrążone w głębokim śnie. Kilka sekund później wyleciałem przez drzwi i w ogromnym pędzie przeleciałem przez szpitalne korytarze, po czym wylądowałem w sali operacyjnej. Chirurdzy starali się właśnie w pocie czoła usunąć butelkę keczupu z... ...szczerze mówiąc, nie mogę już dalej tego ciągnąć. Nie chodzi o to, że moje wspomnienie jest jakoś szczególnie bolesne, ale po prostu mam wyrzuty sumienia, ponieważ całą rzecz zmyśliłem. Nigdy nie miałem doświadczenia polegającego na poczuciu opuszczania własnego ciała. Przepraszam, że zmarnowałem wasz czas – ale latami cierpliwie wysłuchiwałem ludzi, którzy opisywali swoje własne wyimaginowane doznania, i w końcu poczułem, że potrzebuję jakiegoś katharsis, wymyśliłem więc swoją własną historię. Niemniej moje doświadczenie, choć całkowicie zmyślone, zawiera wszystkie elementy łączone z „autentycznym” przeżyciem opuszczenia własnego ciała, zwanym OOBE (skrót od ang. out-of-body-experience)24. Podczas tych doświadczeń ludzie czują się, jakby opuścili swoje ciało i potrafili unosić się w powietrzu, przy czym wiele osób nabiera jednocześnie przekonania, że zdobyły przy tej okazji informacje, których przypuszczalnie nie mogły posiąść w inny sposób. Takie osoby opowiadają, że widziały podczas tego przeżycia swoje własne ciało, niektórzy dodają, że widzieli także osobliwy rodzaj „astralnej pępowiny” łączącej ich unoszące się „ja” z ich prawdziwym, cielesnym „ja”. Badania wskazują, że od dziesięciu do dwudziestu procent osób przyznaje się, że miało jakieś doświadczenie typu OOBE. Zwykle dochodziło do niego w sytuacji, gdy takie osoby były bardzo zre-
laksowane, znajdowały się pod wpływem środków znieczulających, doznawały jakiejś formy deprywacji sensorycznej, na przykład podczas przebywania w komorze deprywacyjnej, albo były pod wpływem marihuany (co dodaje nowego znaczenia wyrażeniu „być na haju”)25. Jeśli przeżycie tego rodzaju pojawia się, gdy dana osoba znajduje się w sytuacji zagrażającej jej życiu, może ono obejmować także poczucie płynięcia tunelem, postrzeganie światła u jego wylotu i poczucie niezwykłego spokoju (zazwyczaj mówi się wtedy o doznaniach bliskich śmierci, ang. near-death-experience, NDE). Doznania tego rodzaju wydają się bardzo korzystne dla przeżywających je osób i zdecydowana większość tych, którzy ich doświadczali, opowiadała później, że wywarły one niezwykle pozytywny wpływ na ich życie.26 Jak można wyjaśnić te dziwne doznania? Czy dusza ludzka naprawdę opuszcza ciało pozostające na ziemi? Czy raczej te wyjątkowe doświadczenia są rezultatem sztuczek, jakie robi nam nasz własny mózg? A jeśli tak, to czego możemy się na ich podstawie dowiedzieć? Pierwsze próby znalezienia odpowiedzi na te pytania wiązały się z działalnością kilku niezwykłych badaczy, którzy postanowili sprzymierzyć się z kostuchą w osobliwych poszukiwaniach materialnych dowodów na istnienie ludzkiej duszy.
Zważyć duszę
W 1861 roku bostoński jubiler i zapalony fotograf amator William Mumler dokonał zaskakującego odkrycia.27 Podczas wywoływania jednego ze swoich autoportretów ze zdumieniem zauważył, że na odbitce wyłania się jakaś widmowa postać młodej kobiety unosząca się u jego boku. Mumler był pewien, że gdy robił zdjęcie, nikogo obok niego nie było, przyjął więc, że ma do czynienia z przypadkiem podwójnego naświetlenia kliszy. Kiedy jednak zaczął pokazywać swoje zdjęcie przyjaciołom, zauważyli oni, że tajemnicza postać niezwykle przypomina jego nieżyjącą kuzynkę, i uznali, że Mumler znalazł sposób na fotografowanie zmarłych. Fotografia Mumlera szybko znalazła się na pierwszych stronach gazet i wielu dziennikarzy zaczęło całkowicie bezkrytycznie opisywać ją jako pierwszy w dziejach wizerunek ducha. Wyczuwając okazję do zrobienia dobrego interesu, Mumler szybko zamknął swój sklep z biżuterią i zaczął pracować jako pierwszy w dziejach fotograf duchów. Podczas sesji starał się dopilnować, aby duchy pojawiały się zgodnie z zamówieniem, i wkrótce dźwiękowi spalającej się magnezji zaczął wtórować odgłos monet sypiących się do jego kasy. Jednak po kilku latach nieprzerwanych sukcesów pojawiły się kłopoty. Kilku nazbyt dociekliwych klientów zauważyło, że niektóre z rzekomych duchów uwiecznionych na zdjęciach do złudzenia przypominają osoby, które uczestniczyły w poprzednich sesjach fotograficznych Mumlera. Inni krytycy poszli dalej i oskarżyli Mumlera o włamywanie się do domów, kradzież fotografii zmarłych i wykorzystywanie ich do fabrykowania wizerunków postaci z zaświatów. Pojawiły się kolejne dowody nadużyć i w końcu Mumler stanął przed sądem pod zarzutem oszustwa. Proces przyciągnął uwagę opinii publicznej, ponieważ w roli świadków zeznawało kilka znanych osób, w tym sławny showman Phineas Taylor Barnum, znany z maksymy: „Co minutę rodzi się naiwniak”, który oskarżył Mumlera o wykorzystywanie łatwowierności innych (przyganiał kocioł garnkowi). Ostatecznie Mumlera uniewinniono od zarzutu oszustwa, ale jego reputacja legła w gruzach. Nigdy nie zdołał wydobyć się z długów, w jakie wpędziły go wysokie koszty obrony sądowej, i w 1884 roku zmarł w ubóstwie. Jak na ironię, idea fotografowania duchów przetrwała jego śmierć. Jednym z najbardziej gorliwych zwolenników nowej mody był francuski badacz, doktor Hyppolite Baraduc, który w dość nietypowy sposób podszedł do całego zagadnienia.28 Zdając sobie sprawę z tego, że wiele spośród rzekomych duchów zdradzało zaskakujące podobieństwo do osób żyjących, i pragnąc uchronić całe przedsięwzięcie przed zarzutem oszustwa, Baraduc doszedł do wniosku, że to uczestnicy sesji fotograficznych Mumlera za pomocą swoich zdolności parapsychicznych przyczyniali się do powstawania obrazów uwiecznionych na kli-
szy. Podekscytowany ta myślą przeprowadził szereg eksperymentów, podczas których kazał różnym osobom trzymać niewywołane klisze fotograficzne i koncentrować się na jakimś wizerunku. Kiedy na kilku fotografiach pojawiły się nieokreślone plamy i kształty, Baraduc niezwłocznie ogłosił swoje odkrycie w paryskiej Académie de Médecine. Nie zważając na głosy sceptyków przekonanych, że uzyskane przez niego rezultaty są po prostu fotograficznymi artefaktami, Baraduc brnął dalej i zaczął eksperymentować z innymi formami fotografowania sił nadprzyrodzonych. Chociaż zachowywał sceptycyzm wobec głównego nurtu fotografii duchów, zaczął zastanawiać się, czy można by sfotografować kogoś w chwili śmierci i uchwycić na kliszy duszę opuszczającą ciało. Pierwszą okazję do sfotografowania osoby umierającej los podsunął mu w 1907 roku, gdy jego dziewiętnastoletni syn André zmarł na gruźlicę. Zaledwie kilka godzin po śmierci syna Baraduc zrobił to, co w tej sytuacji uczyniłby każdy kochający ojciec i dociekliwy uczony – sfotografował martwe ciało syna leżącego w trumnie, po czym uważnie przyjrzał się powstałemu zdjęciu w poszukiwaniu śladów istnienia duszy. Ze zdumieniem odkrył, że na fotografii widać „bezkształtną mglistą masę przypominającą fale, która promieniuje we wszystkich kierunkach ze znaczną siłą”. Ignorując przypuszczenie, że i to jest jakiś rodzaj fotograficznego artefaktu czy nawet rezultat projektowania przez niego samego własnych myśli na fotografię, Baraduc niecierpliwie czekał na kolejną okazję do tego, by sprawdzić swoją hipotezę. Nie musiał czekać długo. Zaledwie sześć miesięcy po śmierci syna żona Baraduca ciężko zachorowała i nie ulegało wątpliwości, że jej dni są policzone. Aby maksymalnie wykorzystać okazję, Baraduc umieścił swój sprzęt fotograficzny obok łóżka żony i cierpliwie czekał na moment, w którym pani Baraduc wyda ostatnie tchnienie. W chwili śmierci żona westchnęła trzy razy i Baraduc zdołał zrobić zdjęcie podczas jednego z jej ostatnich oddechów. Na fotografii widać było trzy świetliste białe kule unoszące się nad ciałem madame Baraduc. Mniej więcej piętnaście minut później podekscytowany Baraduc zrobił kolejne zdjęcie ciała zmarłej żony, a godzinę później następne. Trzy tajemnicze kule ponownie pojawiły się na pierwszej z tych fotografii, a na drugiej zlały się w jedną dużą kulę. Baraduc był pewny, że sfotografował ludzką duszę. Inni mieli pewne wątpliwości. Analizując fotografie Baraduca w swojej ostatniej książce Ghosts Caught on Film, Mel Willin pisze, że zdaniem jednego z profesjonalnych fotografów przyczyną powstania takiego efektu mogły być malutkie otwory w miechach znajdujących się za obiektywem aparatu fotograficznego.29 Baraduc nie był jedynym uczonym poszukującym dowodu na istnienie duszy, który w swoich badaniach wykorzystywał osoby umierające albo zmarłe. W pierwszych latach minionego stulecia amerykański lekarz Duncan MacDougall przeprowadził serię równie makabrycznych eksperymentów, okrytych dziś niesławą, w których pragnął ustalić, ile waży ludzka dusza.30 Podczas wizyty w miejscowym domu opieki społecznej wybrał sześciu pacjentów, którzy stali na progu śmierci (czterech chorowało na gruźlicę, jeden na cukrzycę, jeden na bliżej nieokreśloną chorobę). Kiedy wydawało się, że dany pacjent wkrótce umrze, MacDougall szybko wtaczał jego łóżko na wagę przemysłową i czekał na moment zgonu. Notatki sporządzone podczas jednej z takich sesji wyraźnie pokazują trudności wiążące się z tym zadaniem:
Pacjent [...] tracił wagę powoli, w tempie jednej uncji na godzinę, w następstwie wydzielania wilgoci w procesie oddychania i pocenia się. W ciągu całych trzech godzin i czterdziestu minut trzymałem wskaźnik wagi nieco powyżej położenia równowagi, niedaleko górnej podziałki ograniczającej, aby zapewnić bardziej wyraźny odczyt w decydującym momencie. Po upływie trzech godzin i czterdziestu minut chory wyzionął ducha i nagle, co zbiegło się z momentem śmierci, ramię wagi opadło, w słyszalny sposób uderzyło w dolną podziałkę ograniczającą i pozostało tam nieporuszone. Utratę wagi oceniono na trzy czwarte uncji.
Po zważeniu kolejnych pięciu chorych, którzy w podobnych okolicznościach oddawali ducha, MacDougall obliczył przeciętny spadek wagi ciała człowieka w chwili śmierci i z dumą ogłosił, że ludzka dusza waży dwadzieścia jeden gramów. Jego odkrycie zapewniło mu miejsce w historii, a także, co zapewne ważniejsze, dostarczyło tytułu dla hollywoodzkiej superprodukcji filmowej z 2003 roku z Seanem Pennem i Naomi Watts w rolach głównych. W trakcie późniejszych badań MacDougall uśmiercił na podobnej wadze piętnaście psów i stwierdził, że nie towarzyszyła temu żadna utrata wagi ciała, co potwierdzało jego uprzednie przekonania religijne, że zwierzęta nie mają duszy. Gdy w 1907 roku „New York Times” poinformował opinię publiczną o odkryciach MacDougalla, jego kolega po fachu Augustus P. Clarke szybko znalazł inne wyjaśnienie zagadki.31 Clarke zauważył, że w chwili śmierci człowieka następuje nagły wzrost temperatury ciała, ponieważ płuca przestają chłodzić krew, w rezultacie pojawia się nasilone wydzielanie potu, które zapewne odpowiada za obserwowany przez MacDougalla ubytek dwudziestu jeden gramów. Poza tym Clarke zwrócił uwagę na fakt, że psy nie mają gruczołów potowych (dlatego ciągle dyszą), a tym samym nie ma nic dziwnego w tym, że w ich przypadku nie zaobserwowano utraty wagi w chwili śmierci. Ostatecznie odkrycia MacDougalla zaliczono więc do ogromnego zbioru naukowych osobliwości, opatrzonych etykietą: „Niemal na pewno nieprawdziwe”. Kilka lat później doktor R.A. Watters ze Stanów Zjednoczonych przeprowadził kilka godnych uwagi doświadczeń z udziałem pięciu koników polnych, trzech żab i dwu myszy.32 Wykorzystał w tym celu komorę kondensacyjną, urządzenie wynalezione przez szkockiego fizyka Charlesa Wilsona, który w 1894 roku podczas badań prowadzonych na szczycie Ben Nevis w Szkocji zaobserwował tak zwane widmo Brockenu. Ten zdumiewający efekt optyczny pojawia się, gdy promienie słońca świecącego zza pleców osoby wędrującej po górach wpadają w głąb doliny zatopionej we mgle. Powstaje wtedy ogromny cień widoczny na tle chmur, a jednocześnie często dochodzi do dyfrakcji promieni słonecznych w kropelkach wody znajdujących się we mgle, co sprawia, że ogromna figura jest otoczona barwnymi pierścieniami. Obserwacja tego zjawiska zapoczątkowała w umyśle Wilsona pewien proces, który ostatecznie doprowadził go do wynalezienia urządzenia służącego do wykrywania promieniowania jonizującego, znanego właśnie jako komora kondensacyjna albo komora Wilsona. Składała się ona ze szczelnie zapieczętowanego szklanego pojemnika wypełnionego parą wodną. Cząsteczki alfa albo beta podczas interakcji z parą jonizują ją, co prowadzi do powstawania widocznych śladów umożliwiających badaczom prześledzenie toru lotu cząsteczek. Właśnie te możliwości komory Wilsona zainspirowały Wattersa. Na początku lat trzydziestych wysunął przypuszczenie, że dusza może mieć „właściwości subatomowe”, które
można będzie zaobserwować, jeśli żywy organizm zostanie uśmiercony wewnątrz urządzenia Wilsona. Watters nie poszedł w ślady Baraduca, który ograniczył się do eksperymentów w obrębie własnej rodziny, nie podzielał też sceptycyzmu MacDougalla na temat bezdusznych zwierząt, dlatego postanowił zaaplikować różnym małym zwierzętom (w tym konikom polnym, żabom i myszom) silną dawkę środka znieczulającego, po czym szybko umieszczać je w zmodyfikowanej komorze kondensacyjnej. Na powstałych przy tej okazji fotografiach umierających zwierząt rzeczywiście pojawiały się przypominające chmurę kształty, które unosiły się nad ciałami ofiar. Jeszcze większą ekscytację Wattersa wywołało jednak to, że obserwowane figury często przypominały, jak mu się wydawało, kształty samych zwierząt. A zatem nie tylko dowiódł istnienia jakiejś formy ducha, ale w dodatku wykazał, że dusze żab miały, co zdumiewające, kształt żaby. Ocalałe fotografie Wattersa, przechowywane obecnie w archiwach Society for Psychical Research w Cambridge, są mało przekonujące. Chociaż widać na nich duże plamy białej mgły, ich kształty mogą przypominać zwierzęta jedynie osobom o bardzo wybujałej wyobraźni. Jak się okazuje, po raz kolejny mamy do czynienia z przypadkiem umysłu, który widzi to, co widzieć pragnie. Zagadkowy charakter tych plam okazał się najmniejszym z problemów Wattersa. Kilku krytyków zauważyło, że nie sposób właściwie ocenić wartości jego niezwykłych twierdzeń, ponieważ nie opisał swojego urządzenia wystarczająco dokładnie. Inni twierdzili, że obrazy pojawiły się na kliszy po prosu dlatego, że wcześniej nie usunął cząsteczek kurzu z komory. Gwoździem do trumny w sprawie Wattersa był eksperyment pewnego szkolnego nauczyciela fizyki o nazwisku B.J. Hopper, który zabił kilkoro zwierząt w swojej własnej, specjalnie zbudowanej komorze, i nie zaobserwował żadnych duchowych sobowtórów. Poszukiwania materialnych dowodów na istnienie duszy nie przyniosły więc przekonujących wyników. Tajemnicze białe kule Baraduca mogły być efektem istnienia malutkich otworów w miechach jego aparatu fotograficznego. Zaobserwowany przez MacDougalla ubytek dwudziestu jeden gramów wagi ciała w chwili śmierci pacjentów był przypuszczalnie rezultatem zaburzeń procesu chłodzenia krwi, a fotografie Wattersa przedstawiające duchy zwierząt można spokojnie odrzucić jako następstwo niechlujstwa i myślenia życzeniowego. Zważywszy na tę serię spektakularnych niepowodzeń, trudno się dziwić, że uczeni szybko porzucili ideę fotografowania i ważenia umierających ludzi i zwierząt. Nie chcąc jednak tak po prostu zrezygnować z poszukiwania dowodów na istnienie duszy, postanowili zająć się problemem od zupełnie innej strony. Macie ochotę na partię tenisa?
Dziwny przypadek duchowych tenisówek
Wystarczy otworzyć jakąkolwiek książkę z nurtu New Age poświęconą przeżyciom opuszczania własnego ciała i doświadczeniom na progu śmierci, aby natknąć się na opowieść o Marii i zniszczonej tenisówce. W kwietniu 1977 roku do Harborview Medical Centre w Seattle przywieziono Marię, mieszkankę stanu Washington, która przeszła właśnie ciężki zawał serca. Po trzech dniach pobytu w szpitalu u pacjentki ponownie doszło do zatrzymania akcji serca, ale szybko ją odratowano. Tego samego dnia w rozmowie z opiekującą się nią pracownicą opieki społecznej Kimberly Clark Maria opowiedziała, że podczas drugiego ataku serca przydarzyło jej się coś bardzo dziwnego.33 Maria miała klasyczne doświadczenie przebywania poza swoim ciałem. Gdy pracownicy szpitala ratowali jej życie, poczuła, że unosi się nad własnym ciałem i patrzy z góry na scenę wydarzeń. Widziała papierową taśmę wypluwaną przez urządzenie monitorujące jej podstawowe funkcje życiowe. Kilka chwil późnej poczuła, że znajduje się poza budynkiem szpitala i spogląda na pobliskie drogi, parkingi i zewnętrzne ściany budynku. Maria opowiedziała także, że zauważyła wtedy różne rzeczy, których nie mogła zobaczyć z łóżka, i opisała wejście do oddziału ratunkowego oraz drogę biegnącą wokół budynku szpitala. Chociaż informacje podane przez Marię były trafne, Clark początkowo odnosiła się do nich sceptycznie, przypuszczając, że pacjentka nieświadomie odnotowała te szczegóły, kiedy przyjmowano ją do szpitala. Jednak dalszy ciąg opowieści sprawił, że Clark zaczęła powątpiewać w zasadność swojego sceptycyzmu. Maria powiedziała, że w pewnym momencie swojej napowietrznej podróży uniosła się w stronę północnej ściany budynku i zauważyła niezwykły przedmiot leżący na kamiennej półce wystającej z drugiego piętra tej ściany. Skupiwszy na nim całą uwagę, zobaczyła, że jest to but do gry w tenisa, a potem dostrzegła, że but jest bardzo zniszczony, a jego sznurowadła są wetknięte pod piętę. Maria poprosiła Clark o sprawdzenie, czy taki but rzeczywiście istnieje. Clark wyszła przed budynek, ale nie zauważyła niczego niezwykłego. Następnie poszła do pomieszczeń znajdujących się w północnym skrzydle szpitala i starała się wyjrzeć przez okno. Ale najwyraźniej łatwiej było to powiedzieć niż zrobić. Okna były wąskie i musiała mocno przyciskać twarz do szyby, żeby dostrzec kamienne półki. Po pewnym czasie Clark ze zdumieniem zobaczyła, że istotnie na jednej z półek leży jakaś stara tenisówka. „15:0” dla wierzących. Kiedy Clark wyciągnęła rękę w stronę półki i przyciągnęła but do okna, zauważyła, że rzeczywiście jest bardzo zniszczony, a jego sznurowadła są wetknięte pod pietę.
„30:0”. W dodatku Clark zorientowała się, że położenie sznurowadeł mogła zauważyć jedynie osoba patrząca z zewnątrz budynku. „40:0”. W 1985 roku Clark opublikowała zdumiewającą opowieść Marii i od tamtej pory jej przypadek przytaczano w niezliczonych artykułach, książkach i na stronach internetowych jako niezbity dowód na to, że duch może opuścić ludzkie ciało. W 1996 roku trzej sceptyczni naukowcy z Uniwersytetu Simona Frasera w Kanadzie, Hayden Ebbern, Sean Mulligan i Barry Beyerstein, postanowili przyjrzeć się bliżej tej historii.34 Dwaj z nich odwiedzili Harborview Medical Centre, rozmawiali z Clark i odnaleźli kamienną półkę, którą Maria ponoć widziała przed laty. Umieścili na półce jeden ze swoich butów do biegania, zamknęli okno i odsunęli się. Wbrew temu, co twierdziła Clark, nie musieli przyciskać mocno twarzy do szyby, aby zobaczyć but. Prawdę mówiąc, można go było całkiem łatwo zobaczyć z pokoju i mógł to zrobić nawet pacjent leżący w łóżku. „40:15”. Następnie naukowcy wyszli na zewnątrz budynku i zobaczyli, że ich eksperymentalny but można zaskakująco łatwo dostrzec z terenu otaczającego szpital. Kiedy wrócili do szpitala tydzień później, buta już nie było, co jeszcze mocniej podważało tezę, że trudno go było zauważyć. „40:30”. Ebbern, Mulligan i Beyerstein doszli do wniosku, że Maria przypuszczalnie usłyszała rozmowę na temat buta, kiedy w czasie swojego trzydniowego pobytu w szpitalu leżała w półśnie lub znajdowała się pod wpływem leków, a następnie włączyła te informacje do swojego doświadczenia przebywania poza własnym ciałem. Zwrócili także uwagę na to, że Clark nie od razu opublikowała opis całego zdarzenia, ale zrobiła to dopiero po siedmiu latach, a tym samym historia Marii mogła zostać w tym czasie poważnie zniekształcona podczas wielokrotnego powtarzania i opowiadania na nowo. A skoro podstawowe aspekty tej historii budziły poważne wątpliwości, badacze doszli do wniosku, że nie mają powodów, aby bez zastrzeżeń wierzyć w prawdziwość jej innych elementów, jak choćby w to, że Maria wcześniej nie wiedziała, że but jest zniszczony, czy w to, że sznurowadła były wetknięte pod piętę. „Równowaga”. Już po kilku godzinach pobytu na terenie szpitala badacze odkryli, że relacja na temat sławnego doświadczenia Marii nie odpowiada faktom. Mimo to nieustannie pojawia się w tekstach wielu autorów, którzy albo nie zadają sobie trudu sprawdzenia, jak było naprawdę, albo nie chcą przedstawić swoim czytelnikom bardziej sceptycznej wersji wydarzeń. Osoby, które wierzą w istnienie duszy, będą musiały poczekać na bardziej przekonujące i niezbite dowody. „Nowe piłki, proszę”.
SZYBKIE ĆWICZENIE W ZAKRESIE WIZUALIZACJI
Przyszła pora na proste, dwuczęściowe ćwiczenie. Obie części będą wymagały od was pisania w tej książce. Może to wzbudzić w was pewne opory, ale sprawa jest ważna z trzech powodów. Po pierwsze, będziecie musieli wrócić do tych liczb przy dalszej lekturze rozdziału, dlatego przyda się wam trwały zapis tej informacji. Po drugie, jeżeli jesteście w księgarni, będziecie moralnie zobowiązani do tego, żeby kupić tę książkę. Po trzecie, jeśli już ją kupiliście, szansa na to, że dostaniecie za nią przyzwoitą cenę na Allegro, znacznie spadnie. Dobra, zaczynamy. Część pierwsza Rozejrzyjcie się wokół siebie. Być może jesteście w domu, siedzicie w parku na ławce albo jedziecie autobusem. Gdziekolwiek jesteście, po prostu rozejrzyjcie się wokół. A teraz wyobraźcie sobie, jak wyglądałoby wasze otoczenie, gdybyście unosili się nad waszym ciałem, jakieś dwa metry powyżej miejsca, w którym się teraz znajdujecie, i spojrzeli w dół na siebie. Zatrzymajcie ten obraz na moment w umyśle. Czy jest jasny? Gdybyście mieli ocenić jego wyrazistość na skali od jednego (w tym przypadku niemal nie widzicie żadnego obrazu) do siedmiu (bardzo szczegółowy, wyraźny obraz), jaką wartość byście wstawili? A teraz zapiszcie tę liczbę czytelnie poniżej, niebieskim lub czarnym atramentem. Wasza ocena: _____ Teraz rozejrzyjcie się wokół i zobaczcie, gdzie jesteście w tej chwili, po czym jeszcze raz wyobraźcie sobie, że unosicie się nad swoim ciałem. Następnie przenieście się do swojego rzeczywistego położenia, a potem znowu do obrazu świata widzianego z punktu położonego powyżej waszej głowy. A teraz oceńcie, z jaką łatwością potraficie przechodzić między tymi dwoma położeniami, wybierając liczbę od jednego („Rany, to było trudne”) do siedmiu („Kompletna łatwizna”). Ponownie wpiszcie tę liczbę poniżej. Wasza ocena: _____ Część druga Proszę ocenić, w jakim stopniu opisują was następujące wypowiedzi, przyznając każdej wartość od jednego („Zupełnie nie”) do pięciu („Rany, zupełnie jakbyś znał mnie od lat”).35
1. Oglądając film, czuję się, jakbym sam/a brał/brała w nim udział. 2. Pamiętam minione zdarzenia z mojego życia z taką wyrazistością, że czuję się, jakbym ponownie tam był/była. 3. Potrafię tak bardzo zatopić się w słuchaniu muzyki, że nie dostrzegam niczego, co dzieje się wokół.
Ocena □ □ □
4. Uważam, że gronostaje pracują zbyt ciężko. 5. Lubię patrzeć na chmury i staram się dostrzegać w nich kształty i twarze. 6. Często tak bardzo pochłania mnie lektura dobrej książki, że zapominam o całym świecie.
Bardzo dziękuję za wykonanie tych ćwiczeń. Wrócimy do nich później.
□ □ □
Jak poczuć się tak, jakbyśmy byli blatem biurka
Niefortunny przypadek tenisówki porzuconej na kamiennej półce stanowi raczej wątłe świadectwo na rzecz tezy, że ludzie potrafią unieść się ponad własnym ciałem. Co gorsza, kilku badaczy poświęciło wiele czasu i wysiłku na przeprowadzenie bardziej rygorystycznych testów tej koncepcji i także nie znalazło jej potwierdzenia. Na przykład Karlis Osis, badacz zjawisk parapsychicznych, poddał sprawdzianowi ponad sto osób, które twierdziły, że potrafią siłą woli wprawić się w stan OOBE. Poprosił każdą z nich o to, aby opuściła swoje ciało, udała się do odległego pomieszczenia, a następnie odnalazła losowo wybrany obrazek, jaki wcześniej w nim umieszczono.36 Zdecydowana większość uczestników eksperymentów była przekonana, że doświadczyła takiej podróży, ale jako grupa nie wykazali się większą skutecznością odpowiedzi niż próby czysto losowe. W podobnych badaniach John Palmer i jego współpracownicy z Uniwersytetu Wirginii w Charlottesville posłużyli się rozmaitymi technikami relaksacji, aby nauczyć ochotników przeżywania stanu OOBE, a następnie poprosili ich, aby posłużyli się swoją świeżo nabytą umiejętnością do odnalezienia i rozpoznania jakiegoś celu położonego w innym miejscu.37 W serii tych eksperymentów uczestniczyło ponad sto pięćdziesiąt osób, jednak uczeni nie wykryli żadnych potwierdzonych świadectw istnienia percepcji pozazmysłowej. Krótko mówiąc, trwające ponad sto lat naukowe poszukiwania dowodu na istnienie duszy zakończyły się niepowodzeniem. Mimo podejmowanych przez Baraduca prób sfotografowania ducha zmarłej żony i syna, mimo ważenia umierających przez MacDougalla i mimo nagłej śmierci kilku koników polnych, które wpadły w ręce Wattersa, nie znaleziono żadnych dowodów. W rezultacie uczeni zmienili sposób podejścia do zagadnienia i skupili się na informacjach, jakich udzielają osoby twierdzące, że opuściły własne ciało. Jednak najciekawsze opisy takich przypadków okazały się mało wiarygodne, a eksperymenty z udziałem setek osób doświadczających OOBE nie wykazały, że potrafią one identyfikować i lokalizować ukryte przedmioty. W tej sytuacji można by dojść do wniosku, że doświadczenie przebywania poza własnym ciałem nie ma niczego ciekawego do zaoferowania prawdziwie dociekliwemu umysłowi. Jednak w kolejnych eksperymentach badacze przyjęli zupełnie inne podejście do problemu. Dzięki temu nie tylko rozwiązali zagadkę OOBE, ale zdobyli także cenne informacje dotyczące sposobu funkcjonowania naszego mózgu. Jest taki stary dowcip o człowieku, który usiłuje znaleźć pewien pokój na uniwersyteckim wydziale filozofii. W końcu traci orientację, ale na szczęście natyka się na plan budynku. Widnieje na nim duża czerwona strzałka wskazująca na pewien konkretny korytarz. Na
strzałce wypisane jest pytanie: „Jesteś tutaj?”. Dowcip nie jest zły, ale co ważniejsze, dotyka ważnego zagadnienia – skąd wiemy, gdzie jesteśmy? Albo, by ująć rzecz w nieco bardziej filozoficznym języku – dlaczego uważamy, że jesteśmy wewnątrz naszego ciała? Na pierwszy rzut oka pytanie wydaje się dziwaczne. Jesteśmy wewnątrz naszego ciała i już. Jednak pytanie ma swoją nieoczekiwaną głębię. Być może największe odkrycie w tej materii przynosi pewien przełomowy eksperyment, który można łatwo odtworzyć w domowych warunkach. Potrzebujemy jedynie stołu, sporej książki formatu albumowego, niedużego ręcznika, gumowej atrapy ludzkiej dłoni i przyjaciela o otwartym umyśle.38 Na początek siadamy przy stole i kładziemy obie ręce na blacie. Następnie przesuwamy prawą rękę jakieś piętnaście centymetrów w prawo i umieszczamy gumową atrapę ludzkiej dłoni tam, gdzie przed chwilą leżała nasza prawa dłoń (przy założeniu, że atrapa jest modelem prawej dłoni – jeśli jest inaczej, w eksperymencie musimy posłużyć się naszą lewą dłonią).
Przygotowanie do pierwszej części eksperymentu z gumową atrapą dłoni Teraz ustawcie książkę pionowo na blacie stołu między swoją prawą ręką a gumową atrapą w taki sposób, żebyście nie widzieli swojej prawej dłoni. Następnie przykryjcie ręczni-
kiem przestrzeń między prawą dłonią a gumową atrapą (tak jak na fotografii poniżej).
O tym, jakie wrażenie robi eksperyment z gumową atrapą dłoni, świadczy wyraz twarzy osoby widocznej na fotografii A teraz poproście przyjaciela, żeby usiadł naprzeciw, wyciągnął rękę i zaczął głaskać palcami – w tym samym miejscu i w tym samym momencie – zarówno waszą prawą dłoń, jak i gumową atrapę. Po jakiejś minucie takiego głaskania zaczniecie czuć, że gumowa ręka jest w rzeczywistości częścią waszego ciała. To poczucie ma interesujące następstwa dla waszej prawdziwej, ale ukrytej dłoni. Badacze monitorowali temperaturę skóry osób biorących udział w tym eksperymencie i odkryli, że kiedy badani dochodzą do wniosku, że gumowa ręka jest częścią ich ciała, temperatura ich ukrytej, prawdziwej dłoni spada o jakieś pół stopnia – zupełnie jakby mózg odcinał dopływ krwi do niewidzianej ręki z chwilą, gdy dochodzi do wniosku, że nie jest już ona częścią waszego ciała.39 To iluzja o potężnej sile działania. W serii podobnych eksperymentów przeprowadzonych przez Vilayanura Ramachandrana i opisanych w jego książce Phantoms in the Brain
proszono uczestników badania, aby umieścili lewą dłoń pod blatem stołu, po czym eksperymentator jednocześnie głaskał tę ukrytą dłoń i powierzchnię stołu.40 I w tym przypadku u badanych dochodziło do zmiany w odczuwaniu lokalizacji własnego „ja” – pięćdziesiąt procent osób miało wrażenie, że blat drewnianego stołu stał się częścią ich samych. Aby wyjaśnić to dziwne zjawisko, sięgnijmy po prostą analogię. Wyobraźmy sobie, że przechadzając się po nowym, nieznanym miejscu, nagle uświadamiamy sobie, że zgubiliśmy drogę. Jedyny sposób na to, żeby pójść dalej, to znaleźć jakiś znak drogowy. Tak samo działa nasz mózg: aby ustalić, gdzie się znajdujemy, musi odwoływać się do odpowiednika znaków drogowych, czyli do informacji dostarczanych przez zmysły. Na ogół wszystko działa bez zarzutu. Nasz mózg widzi na przykład naszą dłoń i odbiera wrażenia dotykowe z czubków naszych palców, dzięki czemu trafnie przyjmuje, że „my” jesteśmy wewnątrz swojej ręki. Jednak tak jak ludziom zdarza się czasem błędnie umieścić znak drogowy, który wskazuje następnie niewłaściwy kierunek, tak nasz mózg od czasu do czasu się gubi. Eksperyment z gumową atrapą dłoni jest właśnie jedną z takich sytuacji. Podczas eksperymentu wasz mózg „czuje”, że ktoś głaszcze waszą lewą dłoń, „widzi” gumową dłoń albo drewniany blat stołu, które są poddawane jednoczesnemu głaskaniu, i dochodzi do wniosku, że „wy” musicie znajdować się wewnątrz gumowej dłoni albo blatu stołu, buduje więc takie poczucie waszego „ja”, które zgadza się z tą hipotezą. Krótko mówiąc, poczucie tego, gdzie się w danej chwili znajdujemy, nie jest jakoś trwale wpisane w nasz mózg, ale stanowi raczej rezultat ciągłego przetwarzania informacji dochodzących z naszych zmysłów i budowania na tej podstawie trafnej hipotezy. Z tego powodu poczucie naszego „ja” jako kogoś, kto znajduje się wewnątrz naszego ciała, może w każdej chwili podlegać zmianie. Prace Ramachandrana mają istotne znaczenie praktyczne oraz ważne implikacje teoretyczne. Większość osób, które przeszły amputację ręki lub nogi, często nadal odczuwa rozdzierający ból w swojej fantomowej kończynie. Ramachandran zastanawiał się, czy ten ból nie pojawia się po części stąd, że ich mózg popada w dezorientację, ponieważ nadal wysyła sygnały do brakującej kończyny, ale nie widzi spodziewanego ruchu. Aby sprawdzić tę hipotezę, Ramachandran i jego koledzy przeprowadzili niezwykły eksperyment z udziałem grupy osób, które straciły rękę w wyniku amputacji.41 Badacze zbudowali tekturowe pudełko o boku długości pół metra, otwarte od góry i od frontu, po czym w jego środku umieścili stojące pionowo lustro, które dzieliło je na dwie części. Następnie proszono każdego z uczestników badania, aby położył rękę w jednym z przedziałów pudełka i usiadł w taki sposób, aby mógł widzieć w lustrze odbicie swojej ręki. Z punktu widzenia uczestnika eksperymentu wyglądało to tak, jak gdyby widział swoje obie ręce: tę rzeczywistą i tę amputowaną. Następnie proszono go, aby wykonał w tym samym czasie jakiś prosty ruch obiema dłońmi, taki jak zaciskanie pięści albo przebieranie palcami. Krótko mówiąc, pudełko Ramachandrana stworzyło złudzenie ruchu w brakującej kończynie. Co zdumiewające, większość uczestników eksperymentu opowiadała o osłabieniu bólu związanego z brakującą kończyną. Niektórzy z nich prosili nawet o to, żeby mogli zabrać ze sobą pudełko do domu. Można zatem przekonać ludzi, że gumowa atrapa dłoni albo blat stołu jest częścią ich ciała. Ale czy można wykorzystać ten sam pomysł do wywołania wrażenia, że ktoś opuszcza swoje ciało? Postanowiła to sprawdzić Bigna Lenggenhager, neurobiolożka z École
Polytechnique Fédérale w Lozannie.42 Gdybyśmy wzięli udział w jednym z jej eksperymentów, po wejściu do laboratorium poproszono by nas, abyśmy stanęli na środku pokoju i założyli gogle stwarzające wrażenie wirtualnej rzeczywistości. Jeden z członków jej zespołu umieściłby następnie kilka metrów za nami kamerę filmową, która przekazywałaby obraz do naszych gogli, dzięki czemu widzielibyśmy kilka metrów przed sobą obraz siebie samych, tyle że od tyłu. Następnie na oglądanym przez nas obrazie pojawiłby się animowany drążek, który powoli zacząłby głaskać nasze wirtualne plecy. W tym samym czasie jeden z badaczy po cichu podszedłby do nas od tyłu i powoli zaczął głaskać wskaźnikiem nasze prawdziwe plecy w taki sposób, aby rzeczywiste głaskanie było zsynchronizowane z wirtualnym. W zestawie Bigny Lenggenhager działa ta sama zasada co w eksperymencie z gumową atrapą dłoni, a jedyna różnica polega na tym, że miejsce gumowej dłoni zajmuje w nim wirtualny obraz naszego ciała, a wskaźnik zastępuje dłoń przyjaciela. W taki sam sposób, w jaki głaskanie gumowej dłoni prowadziło do dziwnego wrażenia, że atrapa jest częścią nas samych, również w eksperymencie Lenggenhager osoby badane zaczynały czuć się tak, jak gdyby ich całe ciało stało w rzeczywistości kilka metrów przed nimi. Eksperymenty z gumową dłonią i wirtualną rzeczywistością pokazują, że nasze codzienne poczucie, że znajdujemy się wewnątrz naszego ciała, jest wytwarzane przez nasz mózg na podstawie informacji dostarczanych przez zmysły. Jeśli zmienimy te informacje, stosunkowo łatwo możemy sprawić, że ludzie zaczną czuć się tak, jakby znajdowali się na zewnątrz swojego ciała. Oczywiście ludzie nie mają dostępu do gumowych dłoni i nie są podłączeni do systemu wirtualnej rzeczywistości, kiedy przeżywają doświadczenie przebywania poza swoim ciałem (OOBE). Jednak wielu badaczy uważa obecnie, że ten dziwny mechanizm, sprzeczny z naszą intuicją, odgrywa kluczową rolę w rozumieniu istoty tych zjawisk.
LUSTERECZKO, POWIEDZ PRZECIE Neurobiolog Vilayanur Ramachandran znalazł prosty sposób na to, żeby powtórzyć eksperyment Bigny Lenggenhager bez odwoływania się do złożonego i kosztownego systemu wirtualnej rzeczywistości.43 Prawdę mówiąc, potrzebujemy w tym celu jedynie dwu dużych luster i własnego palca. Ustawiamy lustra w odległości półtora do dwóch metrów w taki sposób, aby były zwrócone do siebie, po czym jedno z nich stawiamy pod takim kątem, że kiedy patrzymy w jedno z luster, widzimy odbicie tyłu naszej głowy (jak na fotografii poniżej). Na koniec delikatnie głaszczemy się palcem po policzku i patrzymy na odbicie w lustrze.
Zestaw do eksperymentu z lustrem Ten raczej dość niezwykły zestaw pozwala osiągnąć to samo złudzenie, jakie w laboratorium Lenggenhager powstawało dzięki zastosowaniu systemu rzeczywistości wirtualnej. Nasz mózg „czuje”, jak głaszczemy się po policzku, „widzi” osobę stojącą przed nami, którą także ktoś głaszcze po policzku, dochodzi do wniosku, że to „my” stoimy tam, gdzie znajduje się ta osoba, i tworzy zgodne
z tą koncepcją poczucie umiejscowienia naszego „ja”. Uczestnicząc w tym eksperymencie, Ramachandran czuł się tak, jak gdyby dotykał jakiegoś obcego ciała albo ciała androida, znajdujące się na zewnątrz jego własnego ciała. Wielu jego kolegów miało podobne odczucia, przy czym niektórzy z nich opowiadali potem, że mieli wręcz ochotę powiedzieć „cześć” osobie, którą widzieli w lustrze. Na początku tej książki opowiadałem o tym, jak audycja telewizyjna z udziałem psycholożki Sue Blackmore nasunęła mi myśl, że badanie zjawisk paranormalnych może przynieść nam ważne odkrycia dotyczące działania naszego mózgu, naszych zachowań i przekonań. W swojej karierze naukowej Blackmore zajmowała się różnymi aspektami zjawisk paranormalnych, ale większość jej prac koncentrowała się wokół zagadki doświadczeń polegających na poczuciu opuszczania własnego ciała.
Czary, LSD i karty tarota
Początki zainteresowań Sue Blackmore zjawiskami paranormalnymi sięgają 1970 roku, gdy podczas studiów na uniwersytecie w Oksfordzie sama doświadczyła zjawiska opuszczenia własnego ciała. Po kilku godzinach eksperymentowania z tabliczką ouija wypaliła dla rozluźnienia trochę marihuany i nagle poczuła, jak unosi się ponad swoim ciałem, podpływa do sufitu, po czym leci nad Anglią, przelatuje Atlantyk i dociera do Nowego Jorku. Ostatecznie wróciła do Oksfordu i znalazła się z powrotem w swoim ciele, wpływając do niego przez szyję, a potem ogarnęło ją poczucie, że rozpływa się we wszechświecie. Poza tym nic ciekawego się tego dnia nie wydarzyło. Po powrocie do rzeczywistości Sue zaczęła fascynować się różnymi dziwnymi doznaniami, opanowała tajniki białej magii i wreszcie postanowiła poświęcić się parapsychologii. Otrzymała tytuł doktorski za swoje badania dotyczące tego, czy dzieci dysponują zdolnościami telepatycznymi (nie dysponują), kilkakrotnie zażywała LSD, aby zobaczyć, czy narkotyczne podróże poprawią jej parapsychiczne zdolności (nie poprawiły), oraz nauczyła się odczytywać karty tarota, żeby sprawdzić, czy można za ich pomocą przewidywać przyszłość (nie można). Po dwudziestu pięciu latach tego rodzaju rozczarowujących dociekań Sue dała wreszcie za wygraną i przyjęła postawę sceptyczną. Przez wiele lat zajmowała się następnie badaniami nad psychologicznymi mechanizmami doświadczeń paranormalnych i towarzyszących im przekonań, starając się zorientować, dlaczego ludzie doświadczają z pozoru pozazmysłowych wrażeń i wierzą w tego rodzaju dziwactwa. W ostatnich latach zainteresowała się zagadką świadomości, skupiając swoje dociekania na sposobach, za pomocą których mózg wytwarza poczucie naszego „ja” (chociaż zakładka „Kim jestem” na jej stronie internetowej kryje jedynie zwykły biogram). W jednym ze swoich pierwszych projektów badawczych Blackmore zajęła się pytaniem, które często pojawia się, gdy mówię o zjawiskach paranormalnych – dlaczego bliźnięta jednojajowe często przejawiają, jak się wydaje, dziwną psychiczną więź ze sobą? Wielu zwolenników istnienia zdolności parapsychicznych wierzy, że ta osobliwa więź jest następstwem telepatii. Sceptycy dla odmiany twierdzą, że bliźnięta często myślą w podobny sposób, ponieważ zostały wychowane w tym samym środowisku i mają taki sam bagaż genetyczny, oraz że z racji tych podobieństw będą podejmowały takie same decyzje, co sprawia wrażenie, że czytają nawzajem w swoich myślach. Aby rozstrzygnąć tę kwestię, Blackmore przygotowała dwuczęściowy eksperyment, w którym uczestniczyło sześć par bliźniąt jednojajowych oraz sześć par rodzeństwa.44 Pierwszą jego część stanowił prosty, otwarty test na telepatię. Jeden członek każdej pary odgrywał rolę „nadawcy”, podczas gdy drugi był „odbiorcą”. Nadawcy pokazywano różne
losowo wybrane bodźce (takie jak liczba od jednego do dziesięciu, jakiś przedmiot albo fotografia) i proszono, żeby psychicznie przekazał te informacje odbiorcy. W tym przypadku ani u bliźniąt, ani u par rodzeństwa nie stwierdzono żadnych dowodów na telepatię. W drugiej części eksperymentu Blackmore prosiła, aby nadawcy sami przekazywali odbiorcy pierwszą liczbę, jaka przyjdzie im do głowy, zrobili jakiś rysunek wedle własnego uznania i wybierali, którą z czterech fotografii mają przetransmitować. Rezultaty nagle uległy zmianie. Zgodnie z hipotezą głoszącą, że „telepatia między bliźniętami jest następstwem ich podobieństwa”, wyniki uzyskiwane przez bliźnięta wyraźnie się poprawiły. Kiedy poproszono je o przekazanie dowolnej liczby z zakresu od jednego do dziesięciu, dwadzieścia procent bliźniąt podawało tę samą liczbę, podczas gdy w parach rodzeństwa było to tylko pięć procent. W przypadku rysunków bliźnięta znowu wypadły znacznie lepiej, osiągając sukces w dwudziestu jeden procent przypadków, podczas gdy w parach rodzeństwa było to osiem procent. Krótko mówiąc, badania wskazują na to, że rzekoma telepatia u bliźniąt jest następstwem bardzo podobnego sposobu myślenia i zachowania, a nie percepcji pozazmysłowej.
Wywiad z Sue Blackmore www.richardwiseman.com/paranormality/SueBlackmore.html Jednak w kręgach sceptyków Blackmore jest zapewne najlepiej znana ze swoich prac wyjaśniających zjawisko opuszczania własnego ciała. Za punkt wyjścia swoich dociekań przyjęła koncepcję, zgodnie z którą poczucie tego, że znajdujemy się wewnątrz naszego ciała, jest pewną iluzją wytwarzaną przez nasz mózg na podstawie informacji napływających od zmysłów. Następnie zadała sobie pytanie – skoro pewien dość osobliwy zestaw okoliczności, obejmujących na przykład gumową atrapę dłoni albo system wirtualnej rzeczywistości, może skłonić ludzi do przekonania, że znajdują się gdzieś indziej, niż są w rzeczywistości, to czy równie dziwny zestaw okoliczności mógłby skłonić ich do przekonania, że unoszą się nad swoim ciałem? Sue skupiła się na dwóch elementach, które odgrywają kluczową rolę w większości doświadczeń typu OOBE.
Działanie pierwszej z tych zasad można zilustrować za pomocą następującego rysunku.
Proszę teraz skupić spojrzenie na czarnej kropce znajdującej się w centrum ilustracji i wpatrywać się w nią. Jeśli uda wam się utrzymać na niej wzrok i zdołacie trzymać głowę stosunkowo nieruchomo, przekonacie się, że mniej więcej po trzydziestu sekundach szary obszar wokół czarnej kropki zacznie stopniowo blednąć. Ale gdy poruszycie głową albo przeniesiecie spojrzenie, ponownie pojawi się na swoim miejscu. Co się tutaj dzieje? Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem nazywanym habituacją. Jeśli będziemy poddawali kogoś stałej obecności jakiegoś dźwięku, obrazu albo zapachu, wkrótce wydarzy się coś niezwykłego. Osoba wystawiona na działanie bodźca zacznie się do niego przyzwyczajać i wreszcie w ogóle przestanie zwracać na niego uwagę. Na przykład, jeśli wejdziecie do pokoju, który pachnie świeżo zmieloną kawą, od razu odnotujecie ten przyjemny zapach. Ale jeśli zostaniecie w pokoju przez kilka minut, z czasem będziecie mieli wrażenie, że zapach zniknął. Jeżeli chcecie ponownie go poczuć, będziecie musieli wyjść z pokoju i wrócić. W przypadku ilustracji przedstawionej powyżej wasze oczy stopniowo zaczynają ślep-
nąć na obszar szarości, ponieważ pozostaje niezmienny. To samo zjawisko może doprowadzić do powstania tak zwanego kieratu hedonistycznego, gdy ludzie szybko przyzwyczajają się do swojego nowego domu albo samochodu i odczuwają pilną potrzebę kupienia jeszcze większego domu albo jeszcze lepszego samochodu. Blackmore doszła do wniosku, że ten proces odgrywa także kluczową rolę w zjawiskach typu OOBE. Ludzie stają się podatni na takie zjawiska, gdy znajdują się w sytuacji, w której ich mózg otrzymuje od zmysłów bardzo mało niezmieniających się informacji. Często nie otrzymuje w ogóle żadnych informacji wizualnych, ponieważ dana osoba ma zamknięte oczy albo znajduje się w ciemnościach. W dodatku zwykle mózg nie otrzymuje także żadnych informacji dotykowych, gdy człowiek leży w łóżku albo w wannie lub znajduje się pod wpływem pewnych leków. W takich okolicznościach mózg szybko „ślepnie” na tę niewielką ilość informacji, jakie do niego napływają, i usiłuje wyprodukować spójny obraz tego, gdzie dana osoba się znajduje. Mózg, podobnie jak przyroda, nienawidzi próżni, zaczyna więc generować obrazy dotyczące tego, gdzie się znajduje i co robi. To po części wyjaśnia, dlaczego ludzie najczęściej widzą różne obrazy przepływające przez ich umysł, kiedy mają zamknięte oczy, znajdują się w ciemnościach albo są pod wpływem pewnych leków. Blackmore postawiła hipotezę, że pewne typy osób łatwiej potrafią wyobrazić sobie, jak wyglądałby świat, gdyby unosiły się ponad swoim ciałem, i tak głęboko poddają się tym wyobrażeniom, że mylą je z rzeczywistością. Właśnie w przypadku takich osób doświadczenia typu OOBE są najbardziej prawdopodobne. Aby sprawdzić swoją teorię, Blackmore przeprowadziła kilka eksperymentów.45 Prawdę mówiąc, wzięliście już udział w jednym z nich. Kilka stron wcześniej poprosiłem was o to, abyście wyobrazili sobie, że znajdujecie się około dwóch metrów powyżej miejsca, w którym rzeczywiście się znajdujecie, i ocenili wyrazistość waszych wyobrażeń oraz łatwość, z jaką potraficie przełączyć się z jednej perspektywy na drugą. Sue poprosiła o wykonanie tego zadania dwie grupy osób – takie, które przeżyły doświadczenie przebywania poza swoim ciałem, i takie, które go nie miały – i uzyskała bardzo różniące się rezultaty. Osoby, które wcześniej doświadczyły unoszenia się ponad swoim ciałem, zwykle miały bardziej żywe wyobrażenia i łatwiej przychodziło im przenosić się z jednej perspektywy do drugiej. Blackmore przypuszczała również, że osoby przekonane o tym, że miały doświadczenie typu OOBE, będą z reguły bardziej pochłonięte przez swoje doznania, więc trudniej im będzie odróżnić je od fantazji. Jak pamiętacie, poprosiłem was także o ocenę tego, w jakiej mierze trafnie opisuje was każde z sześciu podanych wcześniej zdań. Pięć z nich to standardowe pytania, jakie występują w kwestionariuszach mierzących, jak bardzo absorbują nas rozmaite doświadczenia (dla zabawy dodałem punkt o tym, że gronostaje pracują za ciężko). Osoby, które uzyskują wysokie rezultaty w kwestionariuszach mierzących stopień zaabsorbowania uwagi, zwykle tracą poczucie czasu podczas oglądania filmów i programów telewizyjnych, często nie potrafią powiedzieć, czy rzeczywiście wykonały pewną czynność, czy jedynie ją sobie wyobrażały, oraz łatwiej poddają się hipnozie (w przypadku pięciu pytań podanych na początku tego rozdziału wynik dwadzieścia punktów lub więcej oznacza wysoki rezultat). Osoby, które uzyskują w tym kwestionariuszu niskie rezultaty,
mają zwykle bardziej praktyczne usposobienie, są dość konkretne i rzadko mieszają swoje wyobrażenia z rzeczywistością (niski wynik to dziesięć punktów lub mniej). Podczas swoich badań Blackmore prosiła osoby, które doświadczyły OOBE oraz takie, które go nie doświadczyły, aby wypełniły kwestionariusze mierzące stopnień zaabsorbowania uwagi. Ci, którzy przeżyli OOBE, z reguły uzyskiwali w nich znacznie wyższe rezultaty niż pozostali. Podsumowując, dane uzyskane przez Blackmore wskazują, że osoby, które doświadczają OOBE, znacznie łatwiej niż inni w sposób naturalny generują rodzaj wyobrażeń związanych z tym doświadczeniem i mają kłopoty z dostrzeganiem różnicy między rzeczywistością a wyobrażeniami. Jeśli umieścimy taką osobę w okolicznościach, w których jej ciało otrzymuje jedynie skąpe i niezmieniające się informacje o tym, gdzie się w danej chwili znajduje, może ona, podobnie jak osoby biorące udział w eksperymencie z gumową atrapą dłoni i wirtualną rzeczywistością, dojść z czasem do przekonania, że nie znajduje się we własnym ciele.
JAK OPUŚCIĆ SWOJE CIAŁO Zrozumienie prawdziwych przyczyn doświadczeń typu OOBE może nam pomóc w opanowaniu umiejętności wywoływania takich przeżyć na życzenie. Pierwsza część tego procesu obejmuje rozwijanie trzech umiejętności psychologicznych: relaksowania się, wizualizacji i koncentracji. Zajmiemy się teraz po kolei każdą z nich. Relaksowanie się „Stopniowe rozluźnianie mięśni” obejmuje świadome napinanie różnych grup mięśni, a następnie zwalnianie napięcia. Aby wypróbować tę metodę, zdejmijcie buty, poluzujcie wszelkie ciasno opinające elementy ubrania i usiądźcie wygodnie w fotelu w spokojnym pomieszczeniu. Skupcie uwagę na swojej prawej stopie. Weźcie spokojny wdech i możliwie jak najmocniej napinajcie mięśnie prawej stopy przez mniej więcej pięć sekund. Następnie zróbcie wydech i rozluźnijcie napięcie, tak aby mięśnie stały się luźne i zwiotczałe. Po kolei wykonujcie te same czynności w odniesieniu do pozostałych części ciała w następującym porządku: 1. Prawa stopa 3. Cała prawa noga 5. Lewe podudzie 7. Prawa dłoń 9. Cała prawa ręka 11. Lewe przedramię 13. Mięśnie brzucha 15. Mięśnie szyi i ramion
2. Prawe podudzie 4. Lewa stopa 6. Cała lewa noga 8. Prawe przedramię 10. Lewa dłoń 12. Cała lewa ręka 14. Mięśnie klatki piersiowej 16. Mięśnie twarzy
Za każdym razem napinajcie mięśnie danej części ciała przez mniej więcej pięć sekund, a następnie zwalniajcie napięcie. Wizualizacja Umiejętność wywoływania wrażenia przebywania poza swoim ciałem wymaga rozwiniętej umiejętności wizualizacji. Jeśli w sposób naturalny przychodzi wam wyobrażanie sobie różnych scen i obrazów, to wspaniale. Jeśli nie, spróbujcie wykonać następujące ćwiczenie. Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do swojej kuchni, bierzecie do ręki pomarańczę i kładziecie ją na zielonym talerzu. Następnie pomyślcie o tym, jak zagłębiacie palce w gładką skórkę pomarańczy i zaczynacie ją obierać. Pomyślcie o tym, jak pachnie i jaka jest w dotyku. Wyobraźcie sobie sok spływający z pomarańczy na wasze palce. Wyobraźcie sobie, jak zdejmujecie całą skórkę i kładziecie ją na talerzu. W wyobraźni oddzielcie wszystkie cząstki pomarańczy i także połóżcie je na talerzu. A teraz popatrzcie na soczyste cząstki pomarańczy. Czy cieknie wam ślinka? Czy kolory są jasne i wyraźne? Czy każdy z etapów tego procesu widzieliście wyraziście i czy pobudzał wszystkie wasze zmysły? Powtarzajcie to ćwiczenie co kilka dni, starając się, aby za każdym razem oglądane obrazy wydawały się coraz bardziej realistyczne. Koncentracja uwagi Umiejętność skupiania myśli także odgrywa podstawową rolę w stwarzaniu doświadczenia przebywania poza swoim ciałem. To proste ćwiczenie pozwoli wam ocenić, i w razie potrzeby poprawić, waszą zdolność do skupiania się. Spróbujcie policzyć w myślach od jednego do dwudziestu, przechodząc od jednej liczby do drugiej po kilku sekundach. Jednak jeśli w waszym umyśle pojawi się jakaś inna myśl albo obraz, zacznijcie liczyć od nowa. Przypuszczalnie z początku będziecie zdumieni, jak zaskakująco trudne jest to proste zadanie, ale z czasem nauczycie się skupiać myśli i wkrótce będziecie liczyli od jednego do dwudziestu bez przeszkód. A teraz do dzieła No dobrze, przyszła pora na to, żeby spróbować samodzielnie wywołać wrażenie przebywania poza swoim ciałem. Usiądźcie w najwygodniejszym fotelu, jaki macie w domu. A teraz wstańcie i rozejrzyjcie się wokół. Jak wygląda pokój z tej perspektywy? Zapamiętajcie możliwie najwięcej szczegółów, na przykład położenie mebli, widok za oknem i wszystkie obrazy wiszące na ścianie. Teraz powoli przejdźcie do drugiego pokoju. I tym razem postarajcie się zapamiętać po drodze jak najwięcej, w tym kolor ścian, meble i przedmioty, jakie spotkacie,
oraz rodzaj podłogi. Aby sobie pomóc w tym procesie, wybierzcie cztery najważniejsze punkty i zapamiętajcie je możliwie najbardziej szczegółowo. A teraz wróćcie do pierwszego pokoju i usiądźcie wygodnie w fotelu. Czas na „ćwiczenie relaksacji stopniowej”. Kiedy już poczujecie się zupełnie rozluźnieni, wyobraźcie sobie, że przed wami stoi wasz sobowtór. Aby uniknąć kłopotliwego (a dla wielu nawet nieprzyjemnego) zadania wizualizowania własnej twarzy, wyobraźcie sobie, że wasz sobowtór stoi odwrócony do was plecami. Spróbujcie wyobrazić sobie jego ubranie i sposób, w jaki stoi. A teraz pomyślcie o tym, co sami widzieliście, stojąc w tym miejscu, i wyobraźcie sobie, jak opuszczacie własne ciało i wchodzicie w jego. Nie martwcie się, jeśli z początku wam się to nie uda. To trudne ćwiczenie i zwykle wymaga pewnej praktyki. Kiedy już poczujecie się, jak gdybyście opuścili swoje ciało i weszli w umysł waszego wyimaginowanego sobowtóra, spróbujcie zrobić kilka kroków na drodze, którą wcześniej zapamiętaliście, zatrzymując się w każdym z czterech wybranych punktów, aby podziwiać napotkane widoki. Jeśli ruch sprawia wam kłopoty, niektórzy badacze zalecają, żebyście dla zwiększenia swojej motywacji przez kilka godzin przed eksperymentem niczego nie pili i umieścili szklankę wody w pokoju, do którego zamierzacie dojść. Poza tym nie bójcie się tego doświadczenia – pamiętajcie, że w każdym momencie możecie wrócić do swojego ciała. Kiedy już nauczycie się wywoływać doznanie przebywania poza swoim ciałem, przypuszczalnie będziecie także potrafili przemieszczać się po świecie, ilekroć przyjdzie wam na to ochota. Jedynym ograniczeniem będzie wasza wyobraźnia, a w dodatku nie będziecie mieli wyrzutów sumienia z powodu pozostawianego przez siebie śladu węglowego. Przez wiele dziesięcioleci niewielka grupa wytrwałych badaczy próbowała dowieść, że dusza potrafi opuszczać nasze ciało. Robili zdjęcia niedawno zmarłych członków swojej rodziny, ważyli umierających i prosili osoby, które przeżyły doświadczenie przebywania poza własnym ciałem, aby spróbowały rozpoznać przedmioty i ilustracje ukryte w odległych miejscach i pomieszczeniach. Wszystkie te próby zakończyły się niepowodzeniem, ponieważ jesteśmy wytworem naszego mózgu, a tym samym nie możemy istnieć poza swoją czaszką. Dalsze badania nad doświadczeniem przebywania poza własnym ciałem koncentrowały się na znalezieniu psychologicznych wyjaśnień tych dziwnych doznań. Okazało się przy tym, że nasz mózg, aby wytworzyć poczucie, że znajdujemy się wewnątrz naszego ciała, musi stale odwoływać się do informacji pochodzących od zmysłów. Jeśli oszukamy nasze zmysły za pomocą gumowej atrapy dłoni albo systemu wirtualnej rzeczywistości, nagle możemy poczuć się tak, jak gdyby częścią naszego ciała był blat stołu, albo mieć wrażenie, że stoimy kilka metrów przed naszym ciałem. Jeśli pozbawimy nasz mózg sygnałów napływających od zmysłów, nie będzie miał pojęcia, gdzie się znajdujemy. Jeśli połączymy to poczucie dezorientacji z żywymi wyobrażeniami unoszenia się w powietrzu, nasz mózg dojdzie do przekonania, że to my unosimy się na zewnątrz własnego ciała. Nasz mózg w każdym momencie naszego życia na jawie automatycznie i nieświadomie udziela odpowiedzi na ważne pytanie: „gdzie jestem?”. Gdyby nie to, w jednej chwili mo-
glibyśmy mieć wrażenie, że jesteśmy częścią fotela, na którym siedzimy, a w następnej, że jesteśmy częścią podłogi. Dzięki wysiłkom naszego mózgu mamy stabilne poczucie, że znajdujemy się wewnątrz swojego ciała. Przeżywane przez ludzi doświadczenia przebywania poza własnym ciałem nie są żadnym zjawiskiem paranormalnym i nie są dowodem na istnienie duszy. Zamiast tego przynoszą nam o wiele ważniejszą wiedzę na temat sposobu funkcjonowania naszego mózgu i całego ciała.
Rozdział 3 TELEKINEZA
W którym dowiemy się, w jaki sposób pewien człowiek zdołał oszukać cały świat, nauczymy się zginać metalowe przedmioty siłą swojego umysłu, przyjrzymy się indyjskim guru i odkryjemy, dlaczego czasami nie widzimy tego, co dzieje się na naszych oczach.
James Alan Hydrick, urodzony w 1959 roku w New Jersey, miał trudne dzieciństwo.46 Kiedy miał trzy lata, jego matka alkoholiczka porzuciła rodzinę i odtąd Hydricka samotnie wychowywał ojciec, także alkoholik. Kiedy miał sześć lat, jego życie jeszcze bardziej się skomplikowało – ojciec stanął przed sądem za napad z bronią w ręku i został skazany na dwa lata więzienia. A ponieważ już wcześniej krążyły pogłoski, że ojciec fizycznie znęcał się nad synkiem, uznano, że należy umieścić chłopca w rodzinie zastępczej. Niestety Hydrick sprawiał problemy wychowawcze i ciągle przenoszono go z jednej rodziny zastępczej do drugiej. Kiedy miał lat osiemnaście, stanął przed sądem, oskarżony o porwanie i rabunek. Następne kilka lat spędził w więzieniu hrabstwa Los Angeles. Za kratkami zaczął żywo interesować się sztukami walki i wytrwale pracował nad opanowaniem rozmaitych technik. Mniej więcej w tym samym czasie zaczął demonstrować także zdolności psychokinetyczne. Jego popisowy numer polegał na tym, że kładł ołówek na krawędzi stołu i poruszał nim „siłą woli”. Chociaż Hydrick miał głowę odwróconą w przeciwnym kierunku i trzymał ręce z dala od stołu, ołówek powoli obracał się, zatrzymywał i obracał się w przeciwnym kierunku. Kiedy indziej Hydrick otwierał więzienny egzemplarz Biblii i prosił Jezusa o jakiś znak obecności. Po chwili strony książki zaczynały się przewracać, jedna za drugą, jak gdyby przekładała je jakaś niewidzialna ręka. Po wyjściu z więzienia Hydrick przeniósł się do Salt Lake City i założył Instytut Shaolin Kung-fu. Oferował klientom, że nauczy ich wschodnich sztuk walki oraz pomoże rozwinąć ich zdolności psychokinetyczne. Wkrótce do swojego parapsychicznego repertuaru, obok poruszania ołówkami i przekładania stron Biblii, dodał kolejne popisy, między innymi wprawianie siłą woli w kołyszący ruch ciężkich worków treningowych wiszących w sali gimnastycznej instytutu. W grudniu 1980 roku zaproponowano mu, żeby zademonstrował swoje zdolności w pro-
gramie telewizji ABC, zatytułowanym That’s Incredible! (Nie do wiary!). W programie można było co tydzień zobaczyć dość osobliwe towarzystwo złożone z kaskaderów i rozmaitych sztukmistrzów, jak choćby specjalistę od połykania mieczy, tresera z grupą tresowanych szczurów, które grały w koszykówkę na specjalnie skonstruowanym miniboisku, a nawet człowieka, który pozwalał się ciągnąć na metalowej tacy za samochodem z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Program przyciągał ogromną widownię i otwierał przed Hydrickiem wspaniałą szansę na zdobycie pieniędzy i sławy. Hydrick (który w tym czasie przyjął tajemniczy pseudonim sceniczny „Song Chai”) występował jako pierwszy, demonstrując swój numer z psychokinetycznym przewracaniem stron książki. Wszystko szło idealnie, a publiczność w studiu jak na zawołanie krzyczała: „That’s Incredible!” – to samo zdanie pojawiało się także wypisane dużymi literami na ekranie, na wypadek gdyby ktoś nie zorientował się, o co chodzi. Następnie Hydrick rozmawiał o swoich zdolnościach z prowadzącymi program i wykonał numer z ołówkiem. Widownia była pod wrażeniem. I wtedy nastąpił zgrzyt. Jeden z prowadzących, John Davidson, który siedział najbliżej Hydricka podczas pokazu z ołówkiem, powiedział, że odniósł wrażenie, jakby słyszał, że Hydrick dmucha w stronę ołówka. Hydrick zrobił minę człowieka ciężko obrażonego i zaprzeczył oskarżeniom. Na widowni rozległ się dramatyczny szmer. Przypuszczalnie widzowie byli już gotowi zawołać: „Jeśli tak, to wcale to nie jest takie niesamowite!”. Hydrick, który siedział oparty o ścianę, odwrócił się do Davidsona i zaproponował: „Chce pan zasłonić mi usta dłonią?”. Davidson przystał na propozycję. Publiczność w studiu wstrzymała oddech, gdy Hydrick skupił się na tym, by poruszyć ołówek. Kilka sekund później ołówek powoli zaczął się obracać. Davidson był zdumiony, a publiczność oszalała z zachwytu. Wieść o niesamowitych zdolnościach Hydricka szybko rozeszła się po całym kraju, a jedna z ogólnokrajowych gazet nazwała go wręcz „największym mistrzem sił parapsychicznych na świecie”. Wydawało się, że Hydrick zdobył swoje miejsce w galerii sławy, i bardzo możliwe, że tak by się stało, gdyby nie James „Zdumiewający” Randi.
That’s My Line
Iluzjonista i zdeklarowany sceptyk James Randi, który poświęcił swoje życie badaniom nad zjawiskami paranormalnymi i demaskowaniu otaczających je mitów, zaproponował milion dolarów każdemu, kto potrafi dowieść istnienia zdolności paranormalnych w naukowo kontrolowanych warunkach. Nikomu nie udało się zdobyć nagrody. Budzące zachwyt publiczności pokazy Hydricka w programie That’s Incredible! zwróciły uwagę Randiego, który zaproponował mu, aby zaprezentował swoje umiejętności w bardziej kontrolowanych warunkach. W lutym 1981 roku obaj zmierzyli się w innym telewizyjnym programie rozrywkowym, zatytułowanym That’s My Line. Na początku programu jego gospodarz, Bob Barker, przedstawił Hydricka i zapytał go, w jaki sposób rozwinął swoje zdolności psychokinetyczne. Hydrick najwyraźniej zapomniał o latach spędzonych za kratkami i powiedział, że pewien mądry stary Chińczyk, Mistrz Wu, nauczył go, w jaki sposób docierać do czwartego poziomu świadomości (co najwyraźniej obejmowało także umiejętność skąpego dawkowania prawdy na temat swoich rzekomych zdolności parapsychicznych). Następnie Hydrick zademonstrował swój zdumiewający numer z poruszaniem ołówka, a publiczność nagrodziła go brawami. Potem Barker położył na stole otwartą książkę telefoniczną, a Hydrick zwrócił się do wielkiego operatora w niebiosach o pomoc w przewracaniu stron książki. Po kilku nieudanych próbach i dwudziestu pięciu minutach dość nudnego programu udało mu się przewrócić jedną stronę. W drugiej części programu Barker przedstawił Randiego, który otworzył dużą skrzynię stojącą z tyłu sceny i wydobył swoją sekretną broń – tubę z drobnymi kawałkami styropianu. Randi rozsypał kuleczki styropianu wokół otwartej książki telefonicznej i wezwał Hydricka, aby jeszcze raz przewrócił jedną z kartek, używając jedynie sił swojego umysłu. Randi wyjaśnił, że jego zdaniem Hydrick przewraca strony książki, dyskretnie dmuchając w jej kierunku, i że jeśli będzie próbował tego ponownie, kuleczki styropianu zaczną się poruszać. Pod uważnym spojrzeniem trzech niezależnych ekspertów ze świata nauki Hydrick usiłował przewrócić strony książki. Po czterdziestu minutach wymachiwania ręką i marszczenia brwi, czemu towarzyszyło narastające zniecierpliwienie wygłodniałej publiczności, Hydrick przyznał się do porażki. Powiedział jednak, że kuleczki styropianu i światła w studiu wytwarzały napięcie elektrostatyczne, które hamowało możliwość ruchu stron książki i tym samym zakłócało jego psychokinetyczne oddziaływanie. Zarówno Randi, jak i panel ekspertów zgodnie uznali to za całkowity nonsens. Jednak Hydrick nadal utrzymywał, że jego popisy nie są efektem żadnej sztuczki i jeszcze raz usiłował poruszyć stronę za pomocą swoich zdolności psychokinetycznych. W końcu Barker, Randi i niezależni specjaliści
zgodnie uznali, że Hydrick poniósł porażkę, a publiczność wreszcie mogła pobiec do bufetu. Występ Hydricka w programie That’s My Line nie był najlepszym pomysłem. Wprawdzie jego najbardziej zagorzali zwolennicy nadal mogli sobie wmawiać, że ich bohater był zdenerwowany obecnością sceptycznych obserwatorów i kuleczek styropianu, ale większość widzów odeszła od ekranu telewizora z wyraźnym przekonaniem, że Hydrick robi jedynie magiczne sztuczki. Hydrick wiedział, że potrzebuje teraz jakiegoś wybawiciela. Kogoś, kto potrafi jednocześnie nadać rozgłos jego wyczynom i oczyścić jego publiczny wizerunek z zarzutu oszustwa. I tu pojawia się trzeci i ostatni bohater tej opowieści, Danny Korem – człowiek, który sam występował niegdyś jako iluzjonista, zajmował się badaniem zjawisk parapsychicznych, a nawet ogłosił się „Żydem mesjanicznym”.
Psychokinetyczne sztuczki
Dzisiaj Danny Korem jest prezesem firmy Korem and Associates, specjalizującej się w „błyskawicznym tworzeniu profilów psychologicznych”. Według internetowej witryny firmy dzięki ich wyjątkowemu programowi szkoleniowemu możemy nauczyć się błyskawicznie oceniać motywację, osobowość i styl komunikacyjny innych. Jednak w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku Korem zajmował się nieco innymi sprawami. Korem zdobył spory rozgłos jako utalentowany iluzjonista i według jego aktualnego internetowego biogramu „przeczytał albo przejrzał ponad sto tysięcy książek, periodyków i artykułów poświęconych sztuce magii i iluzji”. Jednocześnie żywo interesował się zjawiskami paranormalnymi i, podobnie jak Randi, wielokrotnie pisał o sztuczkach osób rzekomo obdarzonych zdolnościami paranormalnymi. Jednak w odróżnieniu od Randiego Korem głęboko wierzy w Boga. Jest jednym z autorów książki zatytułowanej Fakers (Oszuści), która miała pomóc czytelnikom w odróżnieniu prawdziwych zjawisk nadprzyrodzonych od fałszywych. W jednym z jej rozdziałów Korem pisze: „Jak już mówiliśmy w rozdziale dziesiątym, duchy zmarłych nie mogą wracać na ziemię, ponieważ zakazują im tego duchowe prawa ustanowione przez Pana”47. W pierwszej części tej niezwykle pouczającej, ale bardzo osobliwej książki Korem wyjaśnia psychologiczną podstawę wielu zjawisk na pozór paranormalnych, między innymi takich jak tabliczka ouija, wirujące stoliki czy chodzenie po rozżarzonych węglach. W części drugiej omawia „autentyczne” zjawiska nadprzyrodzone. Pisze na przykład, że ponieważ demony są rozsiane po całej powierzchni naszej planety, mogą sprawiać wrażenie, że potrafią przewidywać przyszłość, czerpiąc informacje z wielu różnych źródeł („aniołom nigdy nie udzielono tej mocy”). Oferuje też praktyczne porady osobom, które pragną odróżnić przypadki prawdziwego opętania od sytuacji, w których dana osoba wymaga opieki psychiatrycznej (jak zauważa Korem, „kluczową rolę odgrywa tu słowo równowaga”.) Korem, zaintrygowany postacią Hydricka, postanowił się z nim spotkać. Uznał, że najlepiej będzie, jeśli nie wspomni Hydrickowi o swojej wiedzy na temat magii („Nie będziesz dawał fałszywego świadectwa”) i zamiast tego odegra rolę filmowca dokumentalisty, który pragnie nakręcić film poświęcony jego życiu i tajemnym mocom. Hydrick, który naturalnie pragnął odzyskać reputację po katastrofalnym występie w programie That’s My Line, przystał na jego propozycję. Przyjrzawszy się uważnie popisom Hydricka z przewracaniem kartek książki i poruszaniem ołówka, Korem doszedł do wniosku, że Randi ma rację: Hydrick nie używa żadnych zdolności psychokinetycznych, ale raczej dmucha na przedmioty w bardzo zwodniczy i zręczny sposób. Zamiast jednak powiedzieć mu, co myśli, Korem wrócił do siebie i postanowił sam opanować wszystkie sztuczki Hydricka („Nie będziesz kradł”).
Po wielu godzinach spędzonych na dmuchaniu i chuchaniu Korem uznał wreszcie, że jest gotowy i może przystąpić do kolejnej fazy swojego zwodniczego planu. Korem spytał, czy może sfilmować Hydricka podczas jego występów. Ten zgodził się ochoczo i przybył na sesję nagraniową, na której zaprezentował swoje zdolności w przesuwaniu ołówka i przewracaniu stron książki. Następnie Korem spytał Hydricka, czy nie mógłby przekazać mu swoich zdumiewających zdolności. Takie pytanie nie było dla Hydricka niczym nowym. Często mówił ludziom, że potrafi pobudzić ich ukryte zdolności parapsychiczne, po czym dyskretnie dmuchał, gdy jego podopieczny poruszał dłońmi wokół jakiegoś przedmiotu, stwarzając w ten sposób wrażenie, że jego klient rzeczywiście posiada takie zdolności. Hydrick umieścił swoje dłonie ponad dłońmi Korema i koncentrował się przez chwilę, po czym Korem pochylił się naprzód i własnym oddechem przesunął ołówek. Hydrick wydawał się zdumiony i zmieszany. Korem umówił się następnie na wywiad z Hydrickiem. Powiedział specjaliście od wschodnich sztuk walki, że rozpracował jego metody i że sprawa się wydała. Hydrick spokojnie przyznał się do wszystkiego. Opowiedział, że jako dziewięciolatek oglądał występ amerykańskiego iluzjonisty Harry’ego Blackstone’a Juniora i od tamtej pory fascynuje go psychologia iluzji. Mniej więcej w tym samym czasie ojciec za złe zachowanie często zamykał go za karę w komórce. Hydrick wymyślił wtedy „Mistrza Wu”, który dotrzymywał mu towarzystwa. Następnie Hydrick przyznał, że Randi i Korem mają rację – wszystkie swoje rzekomo psychokinetyczne efekty osiąga za pomocą strumieni powietrza. Jedynym wyjątkiem było poruszanie się worków treningowych – ponieważ zwisały z metalowego dachu, który nagrzewał się i rozszerzał pod wpływem promieni słonecznych. Pod koniec rozmowy Korem spytał Hydricka, dlaczego czuł taką potrzebę udawania zdolności parapsychicznych. Hydrick wyjaśnił, że chciał zwrócić na siebie uwagę, gdyż w dzieciństwie nie zaznał ciepła rodzinnego, a ponieważ przez całe życie wysłuchiwał, że jest głupcem, postanowił pokazać światu, że potrafi wyprowadzić wszystkich w pole. Wkrótce po nagraniu tego wyznania Hydrick został aresztowany za włamanie. Uciekł z więzienia, został ponownie aresztowany, jeszcze raz uciekł i znowu go aresztowano. Wyszedł z więzienia pod koniec 1988 roku, przeniósł się do Kalifornii i wkrótce wpadł w oko policji, gdy zaczął wykorzystywać swoje sztuczki, żeby zaprzyjaźnić się z grupą młodych chłopców. Gdy pojawiły się dowody na molestowanie, policja przystąpiła do działania i wydano nakaz jego aresztowania.48 Hydrick uciekł, ale przyjął zaproszenie do występu w programie jednej z ogólnokrajowych stacji telewizyjnych i został rozpoznany przez kalifornijskiego policjanta. Znowu trafił do aresztu, ale mimo to nie utracił sławy osoby obdarzonej zdolnościami paranormalnymi. Strażnicy, którzy przewozili go z powrotem do Kalifornii, obawiali się, że za pomocą swoich nadprzyrodzonych zdolności może rozkołysać policyjny samochód, a później ostrzegali strażników więziennych, aby nie patrzyli mu prosto w oczy, ponieważ może rzucić na nich urok. Kilka miesięcy po aresztowaniu Hydrick został uznany za winnego kilku zarzutów molestowania dzieci i skazany na siedemnaście lat więzienia. W 2002 roku pewien brytyjski program telewizyjny ogłosił listę pięćdziesięciu najwspanialszych pokazów iluzjonistycznych w historii. Popisy Hydricka z ołówkiem i przewracaniem stron książki zajęły trzydzieste czwarte miejsce, wyprzedzając o pięć pozycji
sztuczkę Uri Gellera, polegającą na rzekomym zginaniu metalowych przedmiotów.
TEST PINOKIA Osoby udające, że posiadają zdolności parapsychiczne, mają wrodzoną skłonność do oszukiwania innych. Przeprowadzimy teraz prosty test, który pokaże, czy i wy jesteście urodzonymi kłamcami.49 Wyobraźcie sobie, że siedzicie przy stole naprzeciwko swojego przyjaciela. Przed wami na stole leżą następujące cztery karty, ale jedna z nich (w tym przypadku karta z trójkątem) jest w taki sposób oddzielona od osoby siedzącej naprzeciw, że tylko wy ją widzicie.
Zadanie polega na tym, żeby poprosić przyjaciela o wzięcie ze stołu karty, na której znajduje się gwiazda pięcioramienna (pokazana strzałką), ale w taki sposób, aby nie zdradzić żadnych informacji na temat ukrytego na odwrocie symbolu. Nie możecie wspominać o położeniu tej karty. Możecie więc powiedzieć coś w rodzaju: „Weź kartę, na której znajduje się gwiazda”, a wasz przyjaciel wyciągnie rękę i sięgnie po właściwą kartę. Rozumiecie? Dobrze. A teraz przewróćcie stronę i spróbujcie przeprowadzić ten sam test przy użyciu następujących pięciu zestawów kart.
Gotowe? W teście chodzi o to, jak zachowaliście się w przypadku czwartego i piątego zestawu kart. Osoby obdarzone talentem do oszukiwania innych mają naturalne predyspozycje do myślenia o tym, jak dana sytuacja wygląda z punktu widzenia kogoś innego. Przy czwartym zestawie kart widzicie mały trójkąt, ale musicie ukryć fakt istnienia dużego trójkąta. Tyle że z punktu widzenia waszego przyjaciela jest tylko jeden trójkąt – mały. Jeśli więc powiedzieliście: „Weź, pro-
szę, kartę z małym trójkątem”, przyjaciel usłyszał wskazówkę, że na ukrytej karcie znajduje się duży trójkąt. I jak wypadliście? To samo dotyczy piątego zestawu kart. Czy poprosiliście przyjaciela, żeby wziął kartę z „kwadratem” czy „z małym kwadratem”? Spróbujcie poddać temu testowi waszych przyjaciół, członków rodziny i znajomych z pracy, żeby odkryć, kto z nich ma wrodzone skłonności do oszukiwania!
Jak przy każdej okazji nabijać ludzi w butelkę
Osoby wykonujące magiczne sztuczki i udające, że posiadają zdolności parapsychiczne, nieustannie usiłują wywieść w pole jeden z najbardziej wyrafinowanych, złożonych i zdumiewających wytworów ewolucji – ludzki mózg. Stają więc wobec potężnego przeciwnika. Dzięki swojemu mózgowi człowiek znalazł się na Księżycu, uwolnił świat od wielkich epidemii i rozszyfrował zagadkę początków wszechświata. Jak to możliwe, że tacy ludzie jak Hydrick potrafiią oszukać ten niezwykle precyzyjnie działający instrument? Większość iluzjonistów uważa, że odpowiedź na to pytanie kryje się w ich ezoterycznej wiedzy na temat stwarzania złudzeń, że potrafią robić rzeczy niemożliwe, i dlatego starają się roztaczać wokół swoich metod aurę niezwykłej tajemnicy. Jednak, jak pisał obrazowo iluzjonista Jim Steinmeyer w książce Art & Artifice and Other Essays on Illusion, w istocie strzegą oni pustego skarbca.50 Podobnie jak Hydrick po prostu dmuchał na leżące przed nim przedmioty, metody iluzjonistów często sprowadzają się do zręcznego gestu, użycia gumowej taśmy czy ukrytej zapadni. Ich prawdziwe sekrety mają charakter psychologiczny, a nie fizyczny. Podobnie jak większość oszustów udających, że posiadają zdolności parapsychiczne, Hydrick skutecznie wykorzystywał pięć różnych zasad psychologicznych, aby przekształcić prostą czynność dmuchania w rzekomy cud. Każda z tych zasad ma odgrywać rolę muru, który broni widzom dostępu do wewnętrznego sanktuarium iluzjonisty i uniemożliwia odkrycie tego, co tak naprawdę się dzieje. Jeśli zrozumiemy te zasady, zrozumiemy, jak Hydrick i jemu podobni zdołali okpić cały świat. Pierwsza, najważniejsza z tych zasad polega na tym, żeby sprzedać widzom kaczkę. Sprzedawaj kaczkę Wyobraźmy sobie, że lubicie kaczki. Prawdę mówiąc, nie tyle je lubicie, ile wręcz uwielbiacie. Kochacie kształt ich dzioba i ten śmieszny nosowy dźwięk, jaki wydają, chcielibyście mieć w domu kaczkę i rozczulacie się, gdy wasze ulubienice szybko pochylają głowę, ilekroć o nich wspomnicie. A teraz wyobraźcie sobie, że ktoś pokaże wam taką ilustrację. Wydaje się całkiem naturalne, że zobaczycie na nim głowę kaczki, która spogląda w lewo. Prawdę mówiąc, możecie być do tego stopnia zaabsorbowani widokiem kaczki, że zupełnie nie zauważycie ślicznego zajączka, który patrzy w prawo. Parapsychologiczni oszuści działają w podobny sposób. Ludzie często chcą wierzyć w realność mocy parapsychicznych. Może dlatego, że takie poczucie dodaje tajemniczości naszemu skądinąd nudnemu życiu, pokazuje, że nauka nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania, wskazuje, że ludzka świadomość jest siłą, z którą należy się liczyć, obiecuje, że można rozwiązać poważne proble-
my jednym ruchem magicznej pałeczki. Na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia Barry Singer i Victor Benassi z Uniwersytetu Stanu Kalifornia przeprowadzili klasyczny już dziś eksperyment, który pokazał siłę działania tej zasady.51 Singer i Benassi poprosili młodego iluzjonistę o imieniu Craig, aby założył fioletową szatę, jakieś sandały i odlotowy medalion, a następnie wykonał kilka magicznych sztuczek przed grupą studentów. Czasami psychologowie przedstawiali Craiga jako iluzjonistę, a kiedy indziej mówili, że twierdzi, jakoby posiadał autentyczne zdolności parapsychiczne. Tak czy inaczej, Craig po prostu demonstrował serię standardowych sztuczek magicznych, polegających na rzekomym czytaniu w ludzkich myślach i zginaniu metalowych przedmiotów. Po występie poproszono wszystkich studentów o wyrażenie opinii, czy ich zdaniem Craig posiada zdolności parapsychiczne. Aż siedemdziesiąt siedem procent osób, którym powiedziano, że Craig posiada zdolności parapsychiczne, uważało, że widzieli pokaz autentycznych zjawisk paranormalnych. Jednak, co bardziej zdumiewające, sześćdziesiąt pięć procent studentów, którzy usłyszeli, że Craig jest iluzjonistą, także uważało, że ma on takie zdolności. Wydaje się, że w sytuacji, gdy ludzie mają podjąć decyzję, jak postrzegać to, co z pozoru niemożliwe, fioletowa szata i medalion potrafią wiele zdziałać. Tak jak głęboka miłość do kaczek może sprawić, że ludzie potrafią całkowicie przeoczyć zająca, tak silna potrzeba wiary w istnienie sił paranormalnych może spowodować, że widząc kogoś takiego jak Hydrick, niektóre osoby zupełnie nie dostrzegają oszustwa. Hydrick robił różne rzeczy, aby sprzedać światu kaczkę. Przywoływał obrazy tajemniczego Wschodu, nosząc strój mistrza wschodnich sztuk walki. Czasami przybierał pseudonim „Song Chai” i opowiadał o swoich spotkaniach z Mistrzem Wu. Gdyby założył cylinder, nazwał się Magikiem Jimbo i wspominał, że wielokrotnie spotykał się z Davidem Copperfieldem, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Ważną rolę odgrywał także wybór rodzaju zdolności, jakie miał rzekomo posiadać. Na początku swojej kariery Hydrick eksperymentował z różnymi rodzajami pokazów. W pewnym momencie wykonywał numer polegający na pozornym przecięciu kawałka sznurka na pół i umieszczeniu jego końców w ustach, po czym twierdził, że łączy ze sobą atomy, i pokazywał, że dwa kawałki sznurka w magiczny sposób połączyły się ze sobą. Kiedy wykonywał ten numer, widzowie uważali (całkiem słusznie), że wygląda jak sztuczka magiczna, toteż Hydrick szybko wyrzucił go ze swojego repertuaru. Rozcinanie i łączenie kawałka sznurka uruchamiało w umyśle widzów syrenę alarmową: „to jest sztuczka magiczna”, co zachęcało ich do poszukiwania zająca. Tymczasem poruszanie ołówków siłą umysłu pasuje do wcześniejszych wyobrażeń widzów na temat zjawisk paranormalnych, a tym samym zachęca ich do tego, żeby widzieć kaczkę. Poza tym Hydrick zachowywał się tak, jak gdyby jego moce były autentyczne. Osoby, które wierzą w realność psychokinezy, zwykle są przekonane, że posiadanie takich zdolności jest energetycznie wyczerpujące i nie zawsze prowadzi do pożądanych rezultatów. Hydrick wykorzystywał te wyobrażenia, zachowując się często tak, jakby pokazy były dla niego bardzo męczące. Długo koncentrował się, zanim zdołał przewrócić stronę książki albo przesunąć ołówek, a czasem twierdził, że w ogóle mu się to nie udaje. Za każdym razem mógł poruszyć tymi przedmiotami bez najmniejszego wysiłku, ale to wyglądałoby na
sztuczkę magiczną. I wreszcie, Hydrick często udawał, że potrafi wyzwolić ukryte zdolności parapsychiczne swoich klientów, i budził w nich przekonanie, że zdołali poruszyć ołówkiem siłą swojego umysłu. To podstęp powszechnie stosowany przez tego rodzaju oszustów, ponieważ odwołuje się do silnych emocji. Wiele osób bardzo mocno pragnie wierzyć w to, że posiadają niezwykłą moc, więc kiedy zobaczą rzekomy dowód potwierdzający tę miłą dla nich hipotezę, nie mają najmniejszej ochoty zaglądać za kurtynę, żeby zobaczyć, co tam się naprawdę dzieje. Można powiedzieć, że Hydrick chodził jak kaczka i zachowywał się jak kaczka. Dlatego wiele osób zakładało, że rzeczywiście jest tym, za kogo się podaje, i nawet nie brało pod uwagę możliwości oszustwa. Mimo że niektórym widzom nawet nie przyszła do głowy myśl o oszustwie, wielu innych przyjmowało bardziej sceptyczną postawę. Przypuszczalnie albo nie wierzyli w istnienie zdolności parapsychicznych, albo wierzyli w nie, ale nieufnie odnosili się do tezy, że Hydrick rzeczywiście je posiada. Niezależnie od tego, jakie były ich motywacje, Hydrick zdołał oszukać część z nich, odwołując się do drugiej ważnej zasady. Podążaj drogą mniej uczęszczaną Teraz czas na dwie szybkie zagadki. Oto pierwsza. Czy możecie, dodając zaledwie jedną kreskę, sprawić, aby poniższe zdanie było prawdziwe? I0 I0 II = I0.50 Teraz druga zagadka. Na rysunku poniżej widzimy liczbę dziewięć zapisaną cyframi rzymskimi. Czy potraficie przekształcić ją w liczbę sześć, dodając tylko jedną linię? IX Przypuszczalnie zakładacie, że rozwiązanie pierwszej zagadki wymaga jakichś skomplikowanych obliczeń matematycznych, a rozwiązanie drugiej dotyczy cyfr rzymskich. Zagadki są celowo tak sformułowane, aby zachęcić was do myślenia w ten sposób. W rzeczywistości w pierwszej zagadce chodzi o czas, a nie o matematykę. Aby powyższe zdanie było poprawne, wystarczy dodać krótką linię nad drugim „I” – w ten sposób liczba „I0” zamienia się w słowo „TO” (po angielsku „do”): I0 T0 II = I0.50 Teraz to równanie brzmi: „dziesięć do jedenastej jest tym samym, co dziesiąta pięćdziesiąt”. Aby rozwiązać drugą zagadkę, wystarczy dopisać z przodu „S” i wychodzi SIX (po angielsku „sześć”). Wiele osób zmaga się z takimi zagadkami, ponieważ wymagają one myślenia lateralnego. Z tego samego powodu takie osoby nie potrafią pojąć, jak Hydrick dokonał swoich cudów. Spytajcie kogoś, jak sprawiłby, żeby ołówek w tajemniczy sposób się poruszał, a bę-
dzie podawał rozmaite pomysły. Wasi rozmówcy mogą na przykład zaproponować przywiązanie do niego cienkiej nitki, mogą nawet pomyśleć o umieszczeniu w ołówku metalowego wkładu i poruszaniu magnesem pod stołem. Mogą też zaproponować jakiś eksperyment z elektrycznością statyczną. Jednak myśl o sekretnym dmuchaniu w stronę ołówka raczej nie przyjdzie im do głowy. Z tego samego powodu większość osób nie potrafi rozwiązać przedstawionych powyżej zagadek, ponieważ nie przychodzi im do głowy, że podane równanie może dotyczyć czasu albo że linia w kształcie litery „S” może dać słowo „SIX”. Dlatego Hydrick oszukał niektórych sceptyków, posługując się metodą, która nie zaświtała im w ich nielateralnym umyśle. Oczywiście wykorzystywanie tej zasady nie wystarczy, żeby oszukać wszystkich. W końcu niektórzy ludzie mają naturalną skłonność do poszukiwania niekonwencjonalnych rozwiązań, podczas gdy inni wiedzą to i owo na temat magicznych sztuczek i mogą wpaść na to, że Hydrick dyskretnie dmucha w stronę ołówka. Aby wywieść w pole tych potężniejszych przeciwników, Hydrick musiał wykorzystać następną zasadę. Zacieraj ślady Oglądanie filmowego zapisu występów Hydricka jest czymś fascynującym, ponieważ pokazuje, jak zręcznie posługiwał się oszustwem. Aby wytrącić z ręki oręż sceptykom zastanawiającym się, „czy on po prostu nie dmucha”, Hydrick stosował dwie skuteczne metody. Po pierwsze, przez wiele miesięcy pracował nad starannym kontrolowaniem swojego oddechu, dzięki czemu potrafił bardzo precyzyjnie kierować strumień powietrza w taki sposób, aby podmuch docierał do przedmiotu z pewnym opóźnieniem. Niewielkie opóźnienie między dmuchnięciem a wywoływanym przez nie efektem dawało mu czas na odwrócenie głowy, a tym samym w chwili, gdy przedmiot się poruszał, widać było, że Hydrick patrzy w innym kierunku. Po drugie, nie dmuchał bezpośrednio na przedmiot, ale raczej na powierzchnię stołu. W rezultacie podmuch powietrza wędrował najpierw po blacie stołu, a dopiero potem docierał do przedmiotu i poruszał nim. Dzięki tej metodzie strumień powietrza nigdy nie płynął bezpośrednio między ustami Hydricka a przedmiotem. Obie metody okazywały się niezwykle skuteczne i pozwalały mu sprawnie zacierać ślady, co sprawiało, że osoby, które wysuwały hipotezę dmuchania, porzucały ją. Podczas występu w programie That’s Incredible! Hydrick natknął się na najtrudniejszego przeciwnika – sceptyka, który znał się na sposobach stosowanych przez iluzjonistów. Gospodarz programu, John Davidson, podejrzewał, że Hydrick oszukuje, zorientował się, że dmucha w stronę przedmiotów, i nie dał się zwieść tym, że Hydrick odwracał głowę w drugą stronę i nie dmuchał bezpośrednio na przedmiot. Aby oszukać Davidsona, Hydrick posłużył się czwartą, szczególnie podstępną metodą. Zmień trasę Nasz mózg słabo radzi sobie z problemami, w przypadku których rozwiązanie zmienia się szybko w czasie, i woli raczej zakładać, że istnieje jedno rozwiązanie, pasujące na każdą okazję. Oszuści tacy jak Hydrick wykorzystują to założenie i powtarzając swoje popisy, zmieniają stosowane metody. Jeśli pierwszy pokaz wyklucza jedną metodę, a kolejny inną, widzowie przyjmują, że żadna z nich nie może wyjaśnić obserwowanego zdarzenia, i do-
chodzą do wniosku, że rzeczywiście widzieli cud. Występ Hydricka w programie That’s Incredible! jest klasycznym przykładem zmiany trasy. Kiedy Davidson dał wyraz swojemu sceptycyzmowi, Hydrick zaproponował gospodarzowi programu, żeby zasłonił mu usta dłonią, a mimo to ołówek nadal się poruszał. Dlaczego? Ponieważ Hydrick zrobił w powietrzu szybki ruch karate i powstające dzięki temu prądy powietrzne spowodowały ruch ołówka. Hydrick zmienił trasę i zdołał wywieść w pole zarówno Davidsona, jak i widzów programu. Hydrick oszukiwał różne osoby w różny sposób. Niektórzy wierzyli, że ma on zdolności parapsychiczne, i dlatego myśl o podstępie nigdy nie zaświtała w ich umyśle wielbicieli kaczek. Inni brali pod uwagę możliwość, że obserwują jakąś sztuczkę, ale nie potrafili wskazać właściwej metody. Jeszcze inni umieli rozpoznać metodę Hydricka, ale ponieważ odwracał głowę i dmuchał niebezpośrednio, dochodzili do przekonania, że jednak się mylą. Nieliczni potrafili wskazać właściwą odpowiedź i nie dawali się zwieść jego zręcznym popisom, ale byli zdumieni, gdy zmieniał metody podczas pokazów. Niemniej wszystkie wymienione dotąd zasady stosowane przez Hydricka, jakkolwiek bardzo skuteczne, nie zagwarantowałyby mu powodzenia, gdyby nie piąta i najważniejsza. Ale teraz pora na zabawną sztuczkę...
PSYCHOLOGIA ZGINANIA ŁYŻECZEK Przyszła pora na to, żebyście wykorzystali w praktyce niektóre z omawianych tu zasad i spróbowali wyprowadzić w pole swoich przyjaciół i rodzinę. Chcecie sprawić wrażenie, że potraficie zginać łyżeczki siłą umysłu? Spróbujcie zrobić tak...
1. Kiedy jesteście w restauracji albo siedzicie przy stole w domu przyjaciół, dyskretnie weźcie ze stołu jedną łyżeczkę, wsuńcie ją do kieszeni i udajcie się do toalety. 2. Kiedy już znajdziecie się w ukryciu, ostrożnie zegnijcie główkę łyżeczki w stronę jej rączki i z powrotem. Powtarzajcie zginanie przez kilka minut. Wydarzą się dwie rzeczy. Po pierwsze, metal w miejscu zginania zacznie się bardzo nagrzewać – uważajcie, żeby nie sparzyć palców. Po drugie, na łyżeczce w końcu pojawi się bardzo delikatne pęknięcie w punkcie zginania. Jak tylko zauważycie tę rysę, przerwijcie zginanie, ponieważ teraz nawet najdrobniejszy ruch może spowodować, że łyżeczka złamie się na pół. W ten sposób stworzycie to, co parapsychologiczni oszuści nazywają „łyżeczką przygotowaną”. 3. Wsuńcie tak spreparowaną łyżeczkę do kieszeni i wróćcie do stołu. 4. Kiedy zgromadzeni pogrążą się w ożywionej dyskusji, dyskretnie wyjmijcie łyżeczkę z kieszeni i połóżcie ją na kolanach. Potem weźcie łyżeczkę z ko-
lan i równie dyskretnie połóżcie ją z powrotem na stole. 5. Gdy temperatura rozmowy nieco opadnie, poruszcie temat psychokinezy. Przy tej okazji możecie powiedzieć, że w dzieciństwie potrafiliście zginać metalowe przedmioty siłą umysłu. Możecie wyjaśnić, że nie robiliście tego od lat, ale jesteście gotowi spróbować ponownie. Jeśli nikt nie okaże zainteresowania, możecie spokojnie wziąć płaszcz i pójść na spotkanie z grupą bardziej interesujących osób. 6. Jeśli wasze kłamstwa wzbudzą jednak jakieś zainteresowanie, weźcie ze stołu waszą przygotowaną łyżeczkę i połóżcie palec i kciuk prawej dłoni po obu stronach pęknięcia. Teraz wystarczy, że lekko trącicie łyżeczkę lewą ręką, a przełamie się na pół. Trzymajcie obie połówki łyżeczki między kciukiem a palcem tak, jak gdyby nic się nie stało. Następnie powoli poluzujcie uchwyt, co sprawi, że łyżeczka zacznie się na pozór zginać, aż wreszcie przełamie się na pół. 7. Pamiętajcie, żeby obie połówki łyżeczki upadły na stół z wyraźnie słyszalnym brzękiem. Jeśli jesteście w domu przyjaciela, to dobry moment, aby zapytać, czy jego zastawa stołowa jest bardzo kosztowna albo ma wartość sentymentalną. Tak czy inaczej, macie teraz dwa wyjścia. Możecie wyjaśnić, w jaki sposób zrobiliście waszą sztuczkę, i zachęcić przyjaciół, żeby spróbowali z pozostałymi łyżeczkami. Możecie też powiedzieć, że to był cud, i wyjaśnić, że macie zamiar założyć nową sektę – spytajcie obecnych, czy ktoś nie miałby ochoty do niej wstąpić.
Opisana sztuczka jest niezwykle efektowna, ponieważ widzowie zakładają, że pokaz zaczyna się w chwili, gdy ogłaszacie, że zamierzacie zgiąć łyżeczkę siłą swojego umysłu. W rzeczywistości zaczął się w chwili, gdy po kryjomu zabraliście łyżeczkę do łazienki i wywołaliście na niej pęknięcie. Odwołanie się do tego chwytu, zwanego przez iluzjonistów „skupianiem uwagi na chwili obecnej”, stoi za powodzeniem wielu iluzjonistycznych popisów i pokazów rzekomej psychokinezy. Widzowie często nie doceniają wysiłku, jaki niektórzy iluzjoniści i parapsychologiczni oszuści wkładają w przygotowania do właściwego pokazu. Na przykład brytyjski iluzjonista David Berglas otrzymał kiedyś zaproszenie do występu w położonym na trzecim piętrze apartamencie bogatego londyńskiego bankiera. Podczas występu Berglas poprosił bankiera o wypożyczenie pustej butelki na mleko, przywiązał do niej długi sznurek i ostrożnie spuścił ją przez okno mieszkania. Następnie wziął z kosza z owocami gruszkę i zręcznym gestem sprawił, że rozwiała się w powietrzu. Po czym poprosił bankiera, aby ostrożnie wciągnął butelkę wiszącą na sznurku. Bankier ze zdumieniem odkrył, że gruszka znalazła się w środku butelki, chociaż była zbyt duża, by mogła przejść przez jej szyjkę. Ten z pozoru całkowicie spontaniczny popis wymagał niezwykle starannych przygotowań. Wiele miesięcy wcześniej Berglas znalazł gruszę z malutkimi owo-
cami i umieścił jedną gałązkę w pustej butelce po mleku. Z czasem gruszka urosła wewnątrz butelki, dzięki czemu Berglas uzyskał swój nieprawdopodobnie wyglądający rekwizyt. Podczas pokazu asystent Berglasa, stojący pod oknem, po prostu zamienił butelkę opuszczoną z okna mieszkania na drugą, zawierającą w środku gruszkę. W ten sposób Berglas zwiódł gości bankiera, którzy założyli, że sztuczka zaczęła się dosłownie przed chwilą, na ich oczach.
W krainie ślepców
Zanim przejdziemy do piątej i ostatniej zasady psychologii iluzji stosowanej przez parapsychologicznych oszustów, musimy na chwilę cofnąć wskazówki zegara i przyjrzeć się jednemu z najbardziej kontrowersyjnych eksperymentów w dziejach badań nad zjawiskami paranormalnymi. W latach osiemdziesiątych XIX wieku S.J. Davey ogłosił, że odkrył w sobie zdolności mediumiczne, i zaczął zapraszać do swojego londyńskiego domu niewielkie grupy osób na pokazy swych zdumiewających umiejętności. Za każdym razem proszono gości, którzy zjawili się w domu Daveya, aby usiedli wokół stołu w jadalni, po czym Davey przykręcał płomień lampy gazowej i dołączał do zgromadzonych. Wcześniej zwracano się do niektórych gości z prośbą o przyniesienie szkolnej tabliczki do pisania. Na początku seansu Davey kładł na niej kawałek kredy, po czym umieszczał tabliczkę pod jednym z rogów stołu w taki sposób, że obecni widzieli jej krawędzie. Następnie, trzymając tabliczkę za jedną z krawędzi, prosił któregoś z obecnych, aby chwycił ją z drugiej strony. Przyciskając mocno tabliczkę do dolnej powierzchni blatu, Davey zwracał się do duchów: „Czy chcecie coś dla nas zrobić?”. Po chwili rozlegało się jakieś tajemnicze skrobanie i kiedy wyjmowano tabliczkę spod stołu, widać było na niej wyraźnie napisane słowo „Tak”. Davey, zachęcony powodzeniem, przystępował do drugiej części seansu. Prosił obecnych, żeby przeszukali całe pomieszczenie w poszukiwaniu ewentualnych świadectw jakiegoś podstępu, po czym ponownie przykręcał lampy i prosił, aby wszyscy wzięli się za ręce i wraz z nim zaczęli przywoływać duchy. Powoli nad głową Daveya materializowało się bladoniebieskie światło, które następnie przekształcało się w pełną zjawę, opisywaną później przez jednego z gości jako „przerażająca w swej szpetocie”. Po czym duch rozpływał się w ciemności i pojawiał się drugi promień światła, który powoli przybierał postać „brodatego mężczyzny o orientalnym wyglądzie”. Ten nowy duch skłaniał się lekko i unosił zaledwie kilka metrów od obecnych. Jego twarz „nie była mroczna, ale bardzo biała, a jej wyraz pusty i bez życia”. Ten duch także rozpływał się w powietrzu i znikał przez sufit. Każdego wieczoru goście opuszczali dom Daveya przekonani, że nawiązali właśnie kontakt ze światem zmarłych. W rzeczywistości Davey nie posiadał daru przywoływania duchów. Był iluzjonistą, który wykorzystywał swoje doświadczenia, aby sfabrykować wszystkie obserwowane zjawiska. Jednak w odróżnieniu od niemal wszystkich fałszywych mediów tej epoki Davey nie szukał sławy ani fortuny. Jego goście byli niczego niespodziewającymi się uczestnikami pewnego złożonego i bardzo zręcznie pomyślanego eksperymentu.
W czasach Daveya wiele osób odgrywających rolę medium twierdziło, że potrafią kontaktować się ze zmarłymi, którzy następnie pisali rzekomo na szkolnych tabliczkach i materializowali się na oczach żywych. Uczestnicy tych pokazów często uważali je za przekonujące i odchodzili do domów z przekonaniem, że dusza potrafi przetrwać śmierć ciała. Davey odnosił się do tych enuncjacji z głębokim sceptycyzmem. Uważał, że widzowie takich pokazów padają ofiarą oszustwa i są ograbiani przez pozbawionych skrupułów szalbierzy. Był jednak pewien mały problem. Wiele osób uczestniczących w seansach twierdziło później, że brali udział w niezwykłych wydarzeniach, które nie mogły być jedynie zręczną sztuczką. Davey postanowił więc przeprowadzić swoje własne, fałszywe seanse, żeby odkryć, co się naprawdę dzieje z ich uczestnikami. Postępując podobnie jak Korem, który nauczył się naśladować sztuczki Hydricka, Davey opanował metody stosowane przez rzekome media. Przez wiele wieczorów występował przed niepodejrzewającymi niczego uczestnikami swojego eksperymentu, a następnie zwracał się do nich z prośbą o sporządzenie pisemnej relacji z wydarzeń wieczoru. Prosił swoich gości, żeby możliwie jak najbardziej wyczerpująco opisali wszystko, co widzieli, i wszystko, co zdołali zapamiętać. Ze zdumieniem odkrył, że ludzie często zapominali albo opacznie rozumieli informacje o kluczowym znaczeniu dla powodzenia jego pokazów. Dobrym przykładem tego zjawiska był pokaz pisania na tabliczce. Przed seansem Davey przymocowywał niewielki kawałek kredy do krawieckiego naparstka i wsuwał go do kieszeni. Kiedy jeden z jego gości wyjmował przyniesioną tabliczkę, Davey wsuwał naparstek na palec, po czym, kiedy tabliczka znalazła się już pod stołem, pisał na jej dolnej stronie słowo „Tak”. Następnie wyjmował tabliczkę i pokazywał widzom jedynie jej górną powierzchnię, dla potwierdzenia, że nic nie jest na niej napisane. Jednak kiedy tabliczka ponownie znalazła się pod stołem, Davey odwracał ją, co sprawiało, że napis znajdował się teraz po stronie przylegającej do blatu. Kiedy tabliczkę wyjmowano po raz drugi, w tajemniczy sposób pojawiało się na niej słowo „Tak”. W sporządzanych później opisach seansu jego uczestnicy pomijali kluczowy moment wyjęcia i ponownego ulokowania tabliczki pod stołem. Wszyscy byli głęboko przekonani, że tabliczka została umieszczona pod stołem i znajdowała się tam przez cały czas, aż do chwili, gdy pojawił się na niej napis sporządzony przez ducha. Podczas seansów pojawiały się także rzekome materializacje. Przed przybyciem gości Davey ukrywał w jednej z szafek jadalni liczne akcesoria niezbędne do wywoływania rzekomych duchów. Przed zgaszeniem świateł prosił zebranych, aby starannie przeszukali pomieszczenie, w którym odbywał się seans. Ale kiedy widział, że ktoś zamierza zajrzeć do szafki z akcesoriami, szybko odwracał uwagę tej osoby, prosząc ją, żeby zrewidowała jego samego w poszukiwaniu ewentualnych ukrytych parafernaliów. Kiedy pomieszczenie spowiły już ciemności, do środka wchodził dyskretnie zaufany przyjaciel Daveya, pan Munro, wyjmował przedmioty ukryte w szafce i za ich pomocą wywoływał rzekome duchy. „Zjawa przerażająca w swej szpetocie” była w rzeczywistości maską udrapowaną kawałkiem muślinu i pomalowaną świetlistą farbą, a obraz „brodatego mężczyzny o orientalnym wyglądzie” powstawał, gdy Munro zakładał odpowiedni kostium („na głowie miałem przyczepiony turban, moje policzki przesłaniała teatralna broda, a z moich ramion zwisała muślinowa draperia”) i oświetlał sobie twarz słabym światłem fosforescencyjnym. Jak opowia-
dał później Munro, chociaż „bladość swojej twarzy zawdzięczałem mące”, „wrażenie pustego i pozbawionego życia oblicza jest dla mnie czymś naturalnym”. Aby stworzyć złudzenie, że duchy unoszą się i znikają w powietrzu, Munro stawał na oparciu krzesła Daveya, unosił źródło światła ponad swoją głową i gasił je w chwili, gdy dosięgał do sufitu. Z tego samego powodu, który sprawiał, że goście Daveya nie pamiętali momentu wyjmowania tabliczki, byli także przekonani, że dokładnie przeszukali jadalnię Daveya i zapominali, że nie zaglądali do jednej z szafek. W latach osiemdziesiątych XIX wieku Davey opublikował studziesięciostronicowe dossier, w którym opisał bardzo wiele podobnych sytuacji i postawił tezę, że wspomnienia widzów opowiadających o wydarzeniach najwyraźniej niemożliwych nie są godnie zaufania. Jego raport wywołał sensację.52 Wielu znanych wyznawców spirytualizmu, w tym współtwórca teorii ewolucji Alfred Russel Wallace, nie chciało uwierzyć w odkrycia Daveya.53 Pragnąc za wszelką cenę odkryć, w jaki sposób wykonywano te wszystkie sztuczki, Wallace oświadczył, że dopóki nie zostanie podane pełne wyjaśnienie oszustwa, będzie zmuszony obstawać przy swoim przekonaniu, że Davey posiada autentyczne zdolności mediumiczne i oszukuje opinię publiczną, twierdząc, że jest jedynie iluzjonistą. Niestety w grudniu 1890 roku, w wieku zaledwie dwudziestu siedmiu lat, Davey zmarł na tyfus. Wkrótce po jego śmierci Munro i inni współpracownicy wyjawili, w jaki sposób sfabrykowali wszystkie zjawiska, ale Wallace nadal nie chciał zaakceptować ich wyjaśnień.54 W długim artykule przedstawił szczegółowe opisy innych seansów, w których uczestniczył, twierdząc, że podobne podstępy byłyby tam niemożliwe. Stronnicy Daveya zwracali jednak uwagę na to, że nie ma powodu wierzyć w to, że świadectwo Wallace’a jest w jakikolwiek sposób bardziej wiarygodne niż to, które przedstawiali uczestnicy fałszywych seansów Daveya. Retuszowanie przeszłości Odkrycia Daveya są zdumiewającym przykładem piątej i ostatniej zasady stosowanej przez Hydricka i innych oszustów rzekomo posiadających zdolności parapsychiczne, aby wywieść w pole cały świat. Wiele osób sądzi, że ludzka umiejętność obserwacji i ludzka pamięć pracują niczym kamera filmowa. Nic bardziej odległego od prawdy. Przyjrzyjmy się poniższej fotografii przedstawiającej dwie osoby siedzące przy stoliku.55
Za chwilę poproszę was, abyście przyjrzeli się drugiej fotografii. Chociaż druga fotografia będzie wydawała się bardzo podobna do widocznej na poprzedniej stronie, znaczna część obrazu uległa zmianie. Spróbujcie wskazać różnicę. Ponieważ nie zamierzam w żaden sposób utrudniać wam zadania, możecie wielokrotnie przewracać stronę i przyglądać się obu zdjęciom. OK. Możemy iść dalej. Większość osób będzie miała kłopoty ze wskazaniem różnicy nawet wtedy, gdy ma ją tuż przed swoim nosem. Jeśli nadal jej nie zauważyliście, pozwólcie, że wybawię was z kłopotu. Na drugiej fotografii widoczna w tle poprzeczka znajduje się znacznie niżej. Ale nie musicie się zbytnio martwić tym, że nie zauważyliście różnicy. Prawdę mówiąc, zdecydowana większość osób będzie miała z tym problem. Psychologowie nazywają to dziwne zjawisko „ślepotą na zmiany”. Jest ona bezpośrednim rezultatem tego, w jaki sposób pracuje nasz system przetwarzania informacji wzrokowych.
Kiedy po raz pierwszy spojrzeliście na fotografię, przypuszczalnie mieliście wrażenie, że w jednej chwili zobaczyliście całą jej zawartość. To bardzo silne złudzenie generowane przez nasz mózg. W rzeczywistości zdolność do postrzegania w jednej chwili tak wielu szczegółowych informacji wymagałaby wykorzystania ogromnej części zasobów mózgu. Zamiast więc wykształcić w trakcie ewolucji głowę wielkości planety, nasz mózg posługuje się prostym skrótem, aby wytworzyć wrażenie momentalnej percepcji. W jednej chwili nasze oczy i mózg mogą przetworzyć niewielką część danych docierających do nas z otoczenia. Aby zrekompensować ten nieco krótkowzroczny obraz świata, nasze spojrzenie nieświadomie przeskakuje z jednego miejsca w drugie, pospiesznie budując nieco pełniejszy obraz tego, co znajduje się przed nami. W dodatku, aby nie marnować cennego czasu i energii na banalne detale, nasz mózg szybko rozpoznaje to, co uważa za najważniejsze aspekty otoczenia, i skupia swoją uwagę niemal wyłącznie na tych elementach. Można to przyrównać do sytuacji, w której stalibyście z latarką w spowitym w mroku sklepie z cukierkami i jedynie z grubsza orientowali się, jakie rodzaje cukierków znajdują się na półkach, szybko przesuwając snop światła z jednego miejsca w drugie, po czym skupilibyście się na słojach, które zawierają wasz ulubiony rodzaj słodyczy. Jednak zamiast przesyłać wam informację, że nie rozpoznajecie w jednej chwili całej otaczającej was przestrzeni, wasz mózg wytwarza obraz oparty na tym wstępnym rozpoznaniu okolicy i daje wam przyjemne poczucie, że nieustanie zdajecie sobie sprawę z tego, co dzieje się wokół was. W przypadku oglądanych przed chwilą fotografii analizy ruchu gałek ocznych wykazały,
że poprzeczka przyciąga niewielką uwagę oglądających i większość badanych koncentruje się na twarzach dwojga osób (przy czym mniej więcej pięćdziesiąt pięć procent z nich zastanawia się, co u licha ta kobieta widzi w tym facecie). Jednak mimo tego selektywnego sposobu patrzenia wasz system przetwarzania informacji wizualnych daje wam wrażenie, że nieustannie widzicie cały obraz, co wyjaśnia, dlaczego nie potraficie potem dostrzec różnicy. Ten proces zachodzi w każdym momencie naszego życia na jawie. Nasz mózg nieustannie wybiera z otoczenia to, co uważa za jego najważniejsze aspekty, i zwraca bardzo niewiele uwagi na wszystkie pozostałe. Sprawiając, że ważne działania wydają się nieistotne, parapsychologiczni oszuści potrafią w taki sposób wykorzystać tę zasadę, aby kluczowe aspekty ich występu znikały z pamięci widzów. Gdy Davey po raz pierwszy wyciągał tabliczkę spod stołu, na pozór sprawdzał jedynie, czy nie ma na niej żadnych wiadomości od duchów. Ponieważ ten ruch tabliczki wydawał się widzom nieistotny, szybko znikał z ich pamięci. Gdy Hydrick wykonywał swoje popisy, szybko rzucał spojrzenie na przedmioty, dyskretnie dmuchał, po czym odwracał spojrzenie. Ponieważ pierwsze spojrzenie wydawało się nieistotne, ludzie zapominali o nim i później z przekonaniem twierdzili, że Hydrick podczas swoich pokazów cały czas patrzył w drugą stronę. Dzięki stosowaniu przez parapsychologicznych oszustów pierwszych czterech zasad iluzji – sprzedawania kaczki, wybierania drogi rzadziej uczęszczanej, zacierania śladów i zmieniania trasy – rozwiązanie zagadki sztuczek, które rozgrywają się na oczach widzów, w ogóle nie przychodzi im do głowy. Zasada piąta – retuszowanie przeszłości – sprawia, że widzowie nie potrafią adekwatnie zapamiętać tego, co się wydarzyło. Nie zdają sobie sprawy z tego, że z ich pamięci znikają ważne szczegóły, i później nie potrafią w żaden racjonalny sposób wyjaśnić tego, co widzieli.
GURU I LODÓWKA Kilka lat temu pojechałem ze swoim współpracownikiem do Indii, żeby przyjrzeć się działalności znanego guru Swamiego Premanandy.56 Guru, który urodził się w 1951 roku, twierdzi, że nabrał pewności co do swojego religijnego powołania, gdy był nastolatkiem i nagle na jego ciele zmaterializowała się szafranowa szata. Od tamtej pory Premananda niemal co dzień dokonywał swoich rzekomych cudów: materializował przedmioty jednym ruchem ręki i regularnie wyjmował z ust kamienie w kształcie jajka. Na początku lat osiemdziesiątych założył w południowych Indiach ośrodek religijny. W chwili naszej wizyty w tej samowystarczalnej wiosce mieszkało oprócz guru około pięćdziesięciu wyznawców. Członkowie tej barwnej grupy oddanych uczniów, którzy ściągnęli do Indii z różnych stron świata, głęboko wierzyli w to, że cuda, jakich dokonuje ich mistrz, są autentyczne, i podporządkowali całe swoje życie jego naukom. Moje pierwsze spotkanie z Premanandą miało dość nieoczekiwany charakter. Pierwszego dnia pobytu poszedłem do sklepiku w osadzie, żeby kupić coś zim-
nego do picia. Właściciel powiedział, że niestety zepsuła się lodówka i czeka na Premanandę, który ma rozwiązać problem. Natychmiast wyobraziłem sobie wyznawców Premanandy stłoczonych w małej sali wraz ze swoim guru, który przewodzi modłom w intencji uzdrowienia lodówki. Kilka chwil później drzwi sklepu otworzyły się i wszedł Premananda, dźwigając torbę pełną narzędzi. Swami odsunął lodówkę od ściany, wyjął z torby klucz francuski i zaczął manipulować z tyłu urządzenia. Po kilku minutach lodówka zaczęła działać. Uznawszy, że zrobił, co do niego należało, Premananda szybko spakował narzędzia, kupił czekoladowy batonik i wyszedł. Po południu powiedziano nam, że Premananda spotka się z nami następnego dnia o szóstej rano, żeby zademonstrować swoje nadprzyrodzone zdolności. Rankiem zwlokłem się z drewnianej deski, która pełniła funkcję mojego łóżka, i poszedłem do sali spotkań. Wybiła godzina szósta, potem siódma i ósma. Wyglądało na to, że Premananda gra z nami w starą grę w „guru i uczniów” i aby przetestować nasz poziom oddania, zamierza przyjść kilka godzin po umówionym terminie. (Kiedy gram w tę samą grę z moimi studentami, nazywa się to „nieprofesjonalnym zachowaniem”). Po czterech godzinach czekania w coraz bardziej nagrzanej i dusznej sali postanowiłem, że dosyć tego, i skierowałem się do wyjścia. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki drzwi otworzyły się i pojawił się w nich Premananda w otoczeniu małej grupki wyznawców. Swami uśmiechnął się i szybko wykonał szeroki ruch ręką. Z czubków jego palców posypał się niewielki strumień vibhuti – popiołu używanego w obrzędach hinduistycznych. Po chwili strumień popiołu przestał prószyć i Premananda na naszych oczach wyczarował z powietrza dwie małe złote ozdoby. Kiedy obejrzeliśmy już wszystkie cuda, wręczyłem jednemu z wyznawców mój polaroid i zaproponowałem, żebyśmy zrobili sobie zdjęcie grupowe. Na fotografii wyraźnie widać było dziwną fioletową mgiełkę otaczającą całą grupę oraz dwie dodatkowe plamy fioletu bezpośrednio nad Premanandą i nade mną. Premananda spojrzał na fotografię i skromnie zauważył, że w wielu religiach barwa fioletowa jest kojarzona ze świętością. Staranna obserwacja popisów guru wskazywała, że wcześniej ukrywał w fałdach swojej szaty przedmioty, które potem wyczarowywał. Kiedy wyeliminowaliśmy taką ewentualność, zakładając mu na dłonie przezroczyste plastikowe torebki, materializacje nagle ustały. A co z fioletową mgiełką na fotografii Premanandy? Po powrocie do Wielkiej Brytanii zaniosłem zdjęcie do laboratorium Polaroidu. Technik wyjaśnił mi, że w chwili gdy aparat wypluwa zdjęcie robione polaroidem, pękają torebki zawierające chemikalia służące do wywoływania zdjęcia i chemikalia te są przeciągane po powierzchni zdjęcia. Następnie technik sprawdził numer znajdujący się z tyłu mojego aparatu. Zajrzał do wielkiej księgi liczb i oświadczył, że chemikalia były już przeterminowane, a tym samym podatne na fioletową deformację barw. W rezultacie społeczność naukowa nie była raczej skłonna uznać fotografii za przekonujący dowód mojej świętości, chociaż ja sam jestem o tym nieco bar-
dziej przekonany.
Nagranie filmowe z testów Premanandy www.richardwiseman.com/paranormality/Premananda.html Przełomowe eksperymenty Daveya były pierwszą próbą sprawdzenia wiarygodności naocznych świadków różnych wydarzeń. Od tamtej pory psychologowie przeprowadzili setki podobnych testów, które wykazały, że to samo zjawisko wybiórczego działania pamięci osłabia naszą zdolność do zapamiętywania wydarzeń z codziennego życia. Na początku minionego stulecia profesor von Liszt, niemiecki kryminolog, przeprowadził kilka brawurowych eksperymentów w tej materii.57 Jeden z nich rozegrał się podczas wykładu von Liszta. Profesor rozpoczął od omówienia jakiejś książki z zakresu kryminologii. Jednak w pewnym momencie jeden ze studentów (podstawiony) nagle zaczął się głośno domagać, aby von Lizst przeanalizował sens omawianej pracy „z punktu widzenia moralności chrześcijańskiej”. Wywołało to ostry sprzeciw drugiego studenta (także podstawionego) i doszło do gwałtownej kłótni. Sytuacja pogarszała się z każdą chwilą. Obaj antagoniści zaczęli się szamotać i w końcu jeden z nich wyciągnął rewolwer. Profesor von Liszt usiłował wyrwać mu broń i wtedy rozległ się strzał. Jeden ze studentów osunął się na podłogę i leżał na niej bez ruchu. W tym momencie profesor ogłosił koniec przedstawienia i wyjaśnił, że całe zajście zostało zaaranżowane. Jego dwaj pomocnicy ukłonili się uprzejmie, po czym profesor zaczął odpytywać pozostałych z przebiegu wydarzeń. Von Liszt ze zdumieniem stwierdził, że wielu z jego studentów skoncentrowało całą uwagę na broni (zjawisko zwane dziś przez psychologów efektem skupienia się na broni). W rezultacie, nie uświadamiając sobie tego, świadkowie zapomnieli większość elementów zdarzenia, które obserwowali zaledwie kilka minut wcześniej, między innymi kto wszczął awanturę i jak byli ubrani obaj przeciwnicy. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku psycholog Rob Buckhout przeprowadził podobny eksperyment, inscenizując rzekomy napad uliczny, któremu przyglądało się ponad stu pięćdziesięciu świadków.58 I w tym przypadku świadkowie najczęściej skupiali się na
tym, co uważali za najważniejsze – czyli na charakterze napaści – i wyrzucali z pamięci większość pozostałych informacji na temat incydentu. Kiedy pokazywano im później szereg fotografii i proszono o wskazanie sprawcy, niemal dwie trzecie z nich nie potrafiło tego zrobić. Przy innej okazji jedna z amerykańskich stacji telewizyjnych nadała filmowy zapis pozorowanej sceny kradzieży torebki, a następnie poprosiła widzów, aby spróbowali wskazać złodzieja spośród sześciu osób ustawionych w rzędzie na konfrontacji. Do autorów programu zadzwoniło ponad dwa tysiące osób. Chociaż na filmie można było wyraźnie zobaczyć napastnika, ponad tysiąc ośmiuset widzów wskazało niewłaściwą osobę.59 Liczne badania za każdym razem przynosiły ten sam rezultat. Wszyscy jesteśmy przekonani o swojej wiarygodności w roli naocznych świadków, jednak prawda jest taka, że choć nie zdajemy sobie z tego sprawy, mamy skłonność do wybiórczego zapamiętywania tego, co wydarzyło się na naszych oczach, i często pomijamy najważniejsze detale. Nasz mózg nieustannie dokonuje wyborów i stawia hipotezy dotyczące tego, które elementy naszego otoczenia zasługują na największą uwagę i w jaki sposób najlepiej obserwować to, co się wokół nas znajduje. Najczęściej te przypuszczenia są trafne, dzięki czemu potrafimy prawidłowo postrzegać świat w sposób bardzo skuteczny i wydajnie. Jednak od czasu do czasu natykamy się na coś, co zaburza ten subtelnie działający system. Tak samo jak dobra iluzja optyczna potrafi całkowicie zwieść nasze oczy, tak osoby posiadające rzekome zdolności psychokinetyczne wykonują najprostsze sztuczki magiczne, ale zręcznie wzbudzają w nas przekonanie, że byliśmy świadkami cudu. Subtelnie odsuwają od nas samą myśl o możliwości oszustwa, posługują się sprytnymi metodami, jakie nigdy nie przyszłyby nam do głowy, i starają się dopilnować, aby wszystkie ewentualne dowody oszustwa szybko wyparowały z naszej pamięci. Obracające się ołówki i zginające się łyżeczki, widziane z tej perspektywy, nie są dowodem na to, co niemożliwe, ale raczej żywym przypomnieniem o tym, jak wyrafinowanymi narzędziami są nasz zmysł wzroku i nasz mózg. Ludzie, którzy popisują się takimi umiejętnościami, rzeczywiście mają pewne zdumiewające zdolności, ale nie są one natury parapsychologicznej, ale psychologicznej.
Rozdział 4 ROZMAWIANIE ZE ZMARŁYMI
W którym poznamy dwie młode dziewczyny, które stworzyły nową religię, dowiemy się, co się wydarzyło, gdy wielki uczony zmierzył się z diabłem, nauczymy się nawiązywać kontakt z nieistniejącymi duchami i wyzwolimy siłę naszej nieświadomości.
Jest dziesiąta wieczorem i zaraz rozpoczniemy naszą sesję. Razem z dziesięcioma innymi osobami, które niczego nie podejrzewają, siedzę przy drewnianym stoliku stojącym we frontowym pokoju pewnego domu na londyńskim East Endzie. Pokój, pogrążony w niemal całkowitych ciemnościach, oświetla jedynie kilka świeczek palących się na kominku. Proszę wszystkich o to, żeby pochylili się do przodu i dotknęli lekko blatu stolika koniuszkami palców, a następnie wzięli głęboki oddech i wezwali duchy, aby się do nas przyłączyły. Nic się nie dzieje. Mówię moim gościom, żeby się nie zniechęcali i odsunęli od siebie wątpliwości względem tego, co może się wydarzyć. Jeszcze raz w ciemności zwracam się do duchów, aby dały znak swojej obecności, poruszając stolikiem. Po chwili stolik odpowiada nieznacznym, ale prawdziwym drgnieniem. To dobry znak. Mam przeczucie, że czeka nas dziś interesujący wieczór. W ciągu następnych trzydziestu minut stolik porusza się jeszcze kilkakrotnie. W pewnym momencie jeden z członków grupy mówi, że musi pójść na chwilę do toalety. Kiedy wstaje, blat stolika wydaje z siebie przerażające skrzypienie, a stolik gwałtownie pochyla się na bok i staje na dwóch nogach. To dramatyczna chwila. Wygląda to tak, jak gdyby ktoś kopnął stolik od spodu. W ciemności rozlega się kilka okrzyków, a mężczyzna stwierdza, że jego wycieczka do toalety może jednak poczekać. Stolik staje z powrotem na czterech nogach i zaczyna przesuwać się od jednej strony pokoju do drugiej, przyciskając czasami któregoś z członków grupy do ściany. Po jakiejś godzinie ruchy stolika nagle ustają i z całą powagą dziękujemy duchom za to, że dały znak swojej obecności. Gasimy świece i zapalamy światła. Wszyscy omawiają dziwne wydarzenia, których byli właśnie świadkami, a mężczyzna postanawia wreszcie pójść do toalety. W minionych latach zorganizowałem wiele takich seansów i rezultaty zawsze były takie same. Niezależnie od tego, czy grupa składała się z osób wierzących w duchy, czy ze sceptyków, stolik zawsze się poruszał. Nawet jeśli każdy z uczestników seansu po kolei odry-
wał palce od blatu stołu, stolik wciąż pochylał się i przesuwał. Wirujące stoliki po raz pierwszy pojawiły się w salonach całej Wielkiej Brytanii w czasach wiktoriańskich. Zjawisko jest równie zdumiewające dla dzisiejszego umysłu, jak dla umysłów ówczesnych uczestników seansów. Ale jeśli chodzi o kontakty ze zmarłymi, wirujące stoliki są jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Podczas innego rodzaju seansów ludzie epoki wiktoriańskiej prosili duchy zmarłych, aby przekazywały im rozmaite wiadomości za pomocą przewróconej do góry dnem szklanki przesuwającej się po literach alfabetu, a nawet o to, żeby pisali słowa bezpośrednio na kawałkach papieru. Badania nad tymi zdumiewającymi zjawiskami przyniosły nam zadziwiające odkrycia na temat potęgi ludzkiej podświadomości, natury wolnej woli, a nawet tego, jak lepiej grać w golfa. Ta niezwykła opowieść zaczyna się od dwu sióstr, które zdołały wystrychnąć na dudka cały świat.
Sprytny jak lis
Na początku minionego stulecia Thomas Hardy w jednym ze swoich wierszy starał się uchwycić uczucia osoby będącej świadkiem pogrzebu Boga. Wersy poematu Hardy’ego przynoszą przejmujący obraz smutku, jakiego doświadczają osoby religijne, jeśli zaczną wątpić w istnienie boskiego stwórcy. W dziewiętnastym wieku bolesne uczucia opisywane przez Hardy’ego coraz częściej stawały się udziałem wierzących, w miarę jak postęp naukowy rzucał coraz większe wyzwanie tradycyjnej religii. Proces ten zapoczątkował wielki szkocki myśliciel David Hume, poddając krytyce uświęcone wówczas przekonanie, zgodnie z którym rzekome świadectwa istnienia celowości w naturze stanowią przekonujący dowód na istnienie Boga. Hume zawarł swoje poglądy w obrazoburczej książce zatytułowanej Dialogi o religii naturalnej, która w chwili publikacji uchodziła za dzieło tak kontrowersyjne, że ukazała się anonimowo i nie umieszczono na niej nawet nazwy wydawcy. Podobną drogą podążył angielski filozof John Stuart Mill, który twierdził, że społeczeństwo składa się z osób racjonalnych, a tym samym należy pozwolić jego członkom na swobodny wybór przekonań religijnych albo ich odrzucenie, bez żadnych nacisków ze strony państwa. I wreszcie pojawił się Karol Darwin ze swoją niebezpieczną ideą, w myśl której ludzie i zwierzęta być może wcale tak bardzo się od siebie nie różnią. Instytucje religijne zaczęły coraz silniej odczuwać to nowe zagrożenie. Kapłani i duchowni przez stulecia walczyli z diabłem, ale teraz musieli stanąć w obliczu nowego i znacznie groźniejszego przeciwnika – zgromadzenia wiernych, którzy ośmielali się domagać dowodu na istnienie Boga. Jak się okazało, wcale nie tak łatwo było ich przekonać. Ludzie epoki wiktoriańskiej korzystali z owoców bezprecedensowego rozwoju nauki w postaci rozmaitych wynalazków: od maszyny parowej po maszynę do szycia, od fotografii po benzynę, od telefonów po asfalt, od fonografu po spinacze do papieru, żelki i lody. Pradawne opowieści o człowieku, który potrafił nakarmić pięć tysięcy ludzi za pomocą pięciu bochenków chleba i dwu niewielkich ryb, nagle zaczęły wydawać się niewiarygodne. Wiele osób miało wrażenie, że Kościoły mają niewiele do zaoferowania oprócz ślepej wiary i ciepłej sali, w której można posiedzieć w niedzielę. Religia w szybkim tempie zaczynała przegrywać z racjonalizmem i wydawało się, że jej dni są policzone. Znaleźli się tacy, którzy z radością głosili, że bitwa już się zakończyła. Być może najbardziej jednoznacznie ujął to sławny niemiecki filozof Friedrich Nietzsche, autor słów: „Bóg umarł! Bóg nie żyje! Myśmy go zabili!”. Jak można się spodziewać, wierzący zapatrywali się na to zagadnienie nieco bardziej optymistycznie. Wprawdzie zdawali sobie sprawę z tego, że ich Stwórca znajduje się w ciężkim stanie, niemniej mieli nadzieję,
że – by sparafrazować słowa Marka Twaina – doniesienia o jego śmierci są mocno przesadzone. Czując narastającą presję, osoby religijne robiły to, co zawsze czyniły w takich sytuacjach – schylały głowę, składały ręce i modliły się o cud. Trzydziestego pierwszego marca 1848 roku Bóg najwyraźniej odpowiedział na ich błagania. Hydesville to niewielka osada położona mniej więcej trzydzieści kilometrów na wschód od Rochester w stanie Nowy Jork.60 W grudniu 1847 roku John i Margaret Foxowie61 wprowadzili się do małego domu na skraju wioski wraz ze swoimi dwiema córkami, jedenastoletnią Kate i czternastoletnią Margarettą. Po kilku miesiącach rodzina Foxów zaczęła przeżywać trudne chwile. W domu rozlegały się kroki, jakby chodziły po nim duchy, krzesła i oparcia łóżek drgały, a czasami cała podłoga wibrowała niczym powierzchnia wielkiego bębna. John i Margaret nie zdołali znaleźć żadnego racjonalnego wyjaśnienia tych najwyraźniej nadprzyrodzonych zjawisk i w końcu musieli przyznać, że ich nowy dom jest nawiedzany przez jakiegoś „nieszczęśliwego, niespokojnego ducha”. Trzydziestego pierwszego marca 1848 roku rodzina Foxów położyła się do łóżek wcześnie, mając nadzieję, że uda im się odpocząć i spokojnie przespać całą noc bez żadnych wizyt gości z zaświatów. Ich nadzieje były niestety daremne. Gdy tylko się położyli, zaczęło się dziać coś dziwnego. Jednak tym razem, zamiast po prostu starać się przetrwać kolejną noc pełną wstrząsów i stuków, mała Kate postanowiła porozumieć się z duchem. Zakładając dość pesymistycznie, że nieproszonym gościem może być sam diabeł, Kate wypowiedziała w ciemność kilka słów i poprosiła „Pana rozszczepione kopyto”, jak postanowiła go nazywać, aby naśladował jej poczynania. Trzy razy klasnęła w dłonie. Kilka sekund później ze ścian domu w tajemniczy sposób rozległy się trzy uderzenia. Kontakt został nawiązany. Zaintrygowana Margaret Fox nerwowo poprosiła zjawę, aby wystukała wiek jej dzieci. Rozległo się jedenaście uderzeń dla Kate. Pauza. Po czym czternaście uderzeń dla Margaretty. Pauza. I jeszcze trzy uderzenia. Trzy uderzenia? Zjawa była dobrze poinformowana. Margaret miała trzecie dziecko, które zmarło kilka lat wcześniej w wieku trzech lat. Rozmowa z duchem przeciągnęła się do późnych godzin nocnych. Przy tej okazji rodzina Foxów wpadła na pomysł popularnego później kodu: jedno uderzenie na „tak”, dwa na „nie”. Z pomocą tego kodu udało się ustalić, że zjawa była duchem trzydziestojednoletniego mężczyzny, który został zamordowany w ich domu kilka lat przed wprowadzeniem się Foxów i którego szczątki pogrzebano w piwnicy. Następnego wieczoru John Fox próbował wykopać dół w piwnicznej podłodze w poszukiwaniu kości, ale musiał zrezygnować, gdy dotarł do poziomu wód gruntowych. Wieść o dziwnych wydarzeniach szybko rozniosła się po sąsiednich miasteczkach i setki ludzi zaczęły napływać do Hydesville, żeby osobiście usłyszeć sygnały nadawane przez ducha. Wielu z nich udało się nawiązać kontakt z duchem, co jedynie podsycało pogłoski o zjawie, krążące teraz po całym stanie Nowy Jork. Po kilku miesiącach nieustanne odwiedziny gości pragnących usłyszeć odgłosy z tamtego świata odbiły się na zdrowiu Margaret Fox, która posiwiała od ciągłego zamartwiania się, a jej mąż nie mógł skoncentrować się na pracy. W końcu oboje uznali, że najlepiej będzie umieścić dzieci z dala od domu nawiedzanego przez ducha. Kate wysłano do Auburn, a Margarettę do Rochester. Jednak ziarno zostało już posiane – ziarno, które zmieni bieg historii.
Rozmaite duchy wywoływane przez Kate i Margarettę najwyraźniej podążyły za dziewczętami i wkrótce stukanie zaczęło rozlegać się także w ich nowych siedzibach. W Rochester wieloletni przyjaciel rodziny, zdeklarowany kwakier Isaac Post, wpadł na pewien pomysł. Kod ograniczający się do słów „tak” i „nie” był dość czasochłonną metodą zdobywania informacji z zaświatów i czasami dawał niejednoznaczne odpowiedzi. Ale może dałoby się – zastanawiał się Isaac – stworzyć bardziej precyzyjny sposób komunikacji. Pewnego wieczoru zaprosił Margarettę do swojego domu i zapytał, czy miałaby ochotę wypróbować nowy system. Na kawałkach papieru Post wypisał litery alfabetu i wyjaśnił duchom, że będzie zadawał pytanie, a następnie wskazywał po kolei każdą kartkę. Aby zasygnalizować, jaką informację chciałyby przekazać, duchy musiały jedynie wykonać uderzenie w chwili, gdy wskazywał na odpowiednią literę. Wymyślony przez Isaaca sposób błyskawicznego porozumiewania się z duchami okazał się strzałem w dziesiątkę i wkrótce doszło do pierwszej w pełni rozwiniętej rozmowy ze światem zmarłych. Duchy, najwyraźniej niezainteresowane plotkowaniem o sprawach banalnych, wydały zdecydowaną i jasną dyrektywę: Drodzy przyjaciele, musicie głosić tę prawdę całemu światu. To początek nowej ery. Nie możecie jej dłużej ukrywać. Kiedy spełnicie ten obowiązek, Bóg będzie was chronił, a dobre duchy będą nad wami czuwały.
Przekonany o autentyczności tego przekazu Isaac entuzjastycznie ogłosił narodziny nowej religii, spirytualizmu, i zaczął nawracać na nią swoich braci kwakrów. Pod względem psychologicznym stworzenie spirytualizmu było posunięciem genialnym. Podczas gdy tradycyjne Kościoły usiłowały walczyć z narastającą falą racjonalizmu, podkreślając znaczenie wiary w życiu człowieka, spirytualizm zmienił samą naturę religii. W epoce, która miała obsesję na punkcie nauki i techniki, spirytualizm nie tylko oferował dowód na istnienie życia po śmierci, ale w sprzyjających okolicznościach dawał ludziom poczucie, że naprawdę komunikują się ze swoimi ukochanymi zmarłymi.62 Inne religie mówiły o kuszącej możliwości życia po śmierci – spirytualizm dostarczał towar do domu. To połączenie elementu racjonalnego i emocjonalnego okazało się niezwykle skuteczne i w ciągu kilku miesięcy nowa religia rozprzestrzeniła się po całej Ameryce. Siostry Fox szybko zdobyły sławę i otrzymywały liczne zaproszenia do zademonstrowania swoich zdumiewających zdolności podczas publicznych pokazów i prywatnych spotkań. Rozmawiały z duchami na wszelkie możliwe tematy, jakie im podsuwano. Jak czytamy w relacjach prasowych, w jednej chwili zwracano się do nich o opinię w najważniejszych sprawach filozoficznych i religijnych, by chwilę później wypytywać je o ceny akcji kompanii kolejowych czy głośne romanse. Od samego początku spirytualizm miał wiele punktów stycznych z wierzeniami kwakrów, w tym poparcie dla idei zniesienia niewolnictwa, dla ruchu na rzecz trzeźwości oraz dla walki o prawa kobiet. Nowa religia przejęła także od kwakrów niehierarchiczną strukturę organizacyjną. Porzucono koncepcje instytucji kapłanów i duchownych, odizolowanych od zwykłych ludzi, na rzecz duchowej demokracji. Wyznawcy mieli po prostu spotykać się razem i wypróbowywać różne sposoby porozumiewania się ze zmarłymi. Nie trzeba było ich długo namawiać. W salonach całej Ameryki i Europy niewielkie grupy wyznawców spirytualizmu zaczęły regularnie organizować seanse, podczas których starano
się nawiązać kontakt z ukochanymi zmarłymi (a prawdę mówiąc, z każdym duchem, który był na tyle uprzejmy, by do nich zawitać). Kiedy okazało się, że dość trudno uzyskać odpowiedź duchów w postaci odgłosów uderzeń, jakie pojawiały się w obecności sióstr Fox, wyznawcy spirytualizmu zaczęli eksperymentować z innymi, bardziej niezawodnymi formami komunikacji. Z pewnością najbardziej popularną metodą okazały się wirujące stoliki. Podczas typowej sesji zgromadzeni siadali wokół małego stoika, kładli delikatnie koniuszki palców na jego powierzchni, przyciemniali światło, śpiewali kilka pieśni i zaczynali przywoływać duchy. Po chwili wszyscy zaczynali czuć, że drewniany blat stolika trzeszczy i drży pod ich dłońmi. Po kilku kolejnych pieśniach stolik nagle zaczynał się kołysać i poruszać, jak gdyby pociągały go i popychały niewidzialne siły. Według ówczesnych relacji podczas dobrego wieczoru stolik zachowywał się jak opętany, tańczył po całym pokoju, potrafił przysiąść jednemu z obecnych na kolanach, a czasem nawet agresywnie przyciskał kogoś do ściany. Seanse z udziałem stolików w błyskawicznym tempie zdobywały popularność i wkrótce setki tysięcy ludzi spędzały wieczory na przekształcaniu zwykłego salonowego mebla w narzędzie kontaktu z zaświatami.
„Byłam pierwsza i mam prawo powiedzieć, jak było naprawdę”
Grono osób obdarzonych zdolnościami mediumicznymi zaczęło szybko rosnąć i narastające kłopoty ze związaniem końca z końcem na coraz bardziej zatłoczonym rynku pracy odcisnęły w końcu swoje piętno na losach Kate i Margaretty Fox. Obie nawiązały z czasem nieco inny rodzaj kontaktu ze światem spirytualiów i pod koniec lat osiemdziesiątych zaczęły mocno nadużywać alkoholu. W październiku 1888 roku uznały, że mają już wszystkiego dosyć i pojechały do Nowego Jorku, aby złożyć dramatyczne oświadczenie. Sprzedawszy swoją opowieść gazecie „New York World” za sumę ponoć półtora tysiąca dolarów, Margaretta opowiedziała, jak było naprawdę, i przyznała, że obie z siostrą sfabrykowały całą historię.63 Margaretta, świeżo nawrócona na wiarę katolicką, nie mogła znieść poczucia winy. Według jej relacji donośne odgłosy, jakie początkowo rozlegały się w Hydesville, w rzeczywistości pojawiały się za sprawą jabłka i kawałka sznurka. Rodzice nie zorientowali się w tej mistyfikacji, bo naiwnie wierzyli w uczciwość dzieci: Kiedy wieczorem kładłyśmy się do łóżka, przywiązywałyśmy do jabłka sznurek i poruszałyśmy nim w górę i w dół, co sprawiało, że jabłko uderzało o podłogę. Upuszczałyśmy też jabłko na podłogę, a gdy się od niej odbijało, powstawał dziwny odgłos. Matka słuchała tego przez pewien czas. Nie potrafiła pojąć, co się dzieje, ale nie podejrzewała, że jesteśmy zdolne do jakiegoś podstępu, ponieważ byłyśmy bardzo młode.
Następnie Margaretta wyjaśniła, że metoda z jabłkiem była skuteczna tylko w ciemności, dlatego siostry szybko wymyśliły inny sposób fabrykowania odgłosów uderzeń, który sprawdzał się również w świetle dnia: Uderzenia były po prostu rezultatem doskonałego panowania nad mięśniami nogi poniżej kolana, które sterują ścięgnami stopy i umożliwiają poruszanie dużym palcem i kościami kostki, o czym nie wszyscy wiedzą... Kiedy człowiek nauczy się poruszać mięśniami stopy, można uderzać dużym palcem o podłogę w taki sposób, że nie widać jakiegokolwiek ruchu. Prawdę mówiąc, można jedynie za pomocą mięśni znajdujących się poniżej kolana sprawić, że cała stopa uderza o podłogę. Tak wygląda proste wyjaśnienie całej metody uderzeń i stuków.
Po krótkich rozważaniach na temat stresu, jaki przeżywała w następstwie życia w kłamstwie, Margaretta jednoznacznie wypowiedziała się na temat natury nowej religii, do powstania której się przyczyniła: Spirytualizm to oszustwo najgorszego rodzaju... Chciałabym doczekać dnia, w którym zniknie całkowicie. Mam nadzieję, że gdy razem z moją siostrą Katie odsłonimy całą prawdę o nim, zadamy mu śmiertelny cios.
Kilka dni później Margaretta uciszyła tych wyznawców spirytualizmu, którzy odnosili się
sceptycznie do jej wyznania, występując w wypełnionej po brzegi sali nowojorskiej Akademii Muzycznej, gdzie zademonstrowała swoje zdumiewające zdolności produkowania odgłosów uderzeń. Ale czy jej dramatyczne wyznanie przyniosło pożądany efekt? Czy wyznawcy spirytualizmu, których w samej Ameryce było podobno osiem milionów, w przerażeniu poddali się i porzucili swoją nowo odkrytą wiarę? Niestety, jedynym namacalnym rezultatem wyznania sióstr Fox była utrata przez nie poparcia zwolenników. Zdecydowana większość wyznawców spirytualizmu wolała zachować pocieszające poczucie, że dusza może przetrwać śmierć ciała. Nie zamierzali pozwolić na to, żeby jakieś dwie bredzące trzy po trzy alkoholiczki stanęły im na drodze do nieśmiertelności. Wprawdzie Margaretta wkrótce po złożeniu swoich wyznań usiłowała się ze wszystkiego wycofać, ale, przynajmniej jeśli chodzi o siostry Fox, wyrządzone szkody okazały się nieodwracalne. Coraz bardziej odizolowane od ruchu spirytualistycznego, do powstania którego się przyczyniły, obie zmarły w ubóstwie kilka lat później i zostały pochowane we wspólnym grobie dla biedaków. Po śmierci żadna z nich nie nawiązała kontaktu ze światem żywych. Ale dżin został już wypuszczony z butelki. Każdego wieczoru w salonach całej Ameryki i Wielkiej Brytanii wirowały stoliki. Co jeszcze bardziej zdumiewające, niektóre z nich zaczęły mówić.
Rozmowa z historykiem Peterem Lamontem www.richardwiseman.com/paranormality/PeterLamont.html
Tuba samego diabla
Pomysł był prosty. Jeśli stolik potrafił poruszać się pod wpływem duchowej energii, z pewnością można było wykorzystać ją do odbierania wiadomości z tamtej strony. Początkowo do zadawania pytań podczas seansów wykorzystywano wariant kodu wymyślonego przez siostry Fox – jedno uderzenie na „tak”, dwa uderzenia na „nie”. Kiedy ta metoda okazała się zbyt czasochłonna, spirytualiści poszli śladem Isaaca Posta: zaczęli odczytywać kolejne litery alfabetu i wzywać duchy do przekazywania swojej odpowiedzi przez poruszanie stolikiem w odpowiednim momencie. Opowieści świadków tych wydarzeń wskazują, że takie seanse były czasem niezwykle wyczerpujące emocjonalnie, o czym świadczy poniższa relacja z Edynburga z 1871 roku. W pewnym momencie stolik zaczął wykonywać osobliwe kołyszące się ruchy i wydawać jednocześnie dziwne odgłosy trzeszczenia. Wtedy jeden z moich przyjaciół zauważył, że takie ruchy i odgłosy przywodzą mu na myśl statek na wzburzonym morzu, trzeszczący i kołyszący się pod naporem fal. Gdy tylko doszliśmy do tej konkluzji, stolik zaczął wystukiwać tekst: „Mam na imię David”. Nagle jakaś pani zalała się łzami i zawołała z rozpaczą: „Och, to musi być mój biedny, kochany brat David, który zaginął na morzu przed laty”.64
Jednak nie wszyscy byli zachwyceni ideą przemawiającego mebla. Zapewne najbardziej krytyczne głosy rozlegały się wśród duchownych, którzy doszli do przekonania, że to sam diabeł kryje się w stolikach wirujących w całym kraju. W 1853 roku wielebny N.S. Godfrey postanowił udowodnić tę tezę, zasięgając informacji wprost u źródła. O swoich działaniach opowiedział w książce Table Turning: the Devil’s Modern Masterpiece. Opisał w niej niezwykłą scenę, w której poprosił grupę wyznawców spirytualizmu o nawiązanie rozmowy z ich czworonożnym przyjacielem, po czym wprost zapytał stolik, czy kryje się w nim zły duch.65 Stolik oświadczył, że nie. Zdając sobie sprawę z tego, że diabeł nie byłby skłonny szczerze przyznać się do swojej obecności, Godfrey poprosił, aby przyniesiono księgę z Dobrą Nowiną. Podczas gdy stolik wibrował, na jego powierzchni położono Biblię. Gdy tylko dotknęła blatu, drżenia natychmiast ustały. Godfrey uznał to za znak, że stolik może być opętany przez diabła. Miło byłoby pomyśleć, że po jakiejś godzinie intensywnego przesłuchiwania stolik w końcu załamał się i wszystko wyznał. Jednak Godfrey, który nie miał w zwyczaju wyciągać pochopnych wniosków, poprosił swoich dwóch braci w kapłaństwie, wielebnego Gillsona i wielebnego Dibdina, o powtórzenie jego eksperymentu z innymi stolikami. Gdy uzyskali ten sam rezultat, Godfrey publicznie potępił całe zjawisko jako tubę diabła i ostrzegł opinię publiczną, aby odwróciła się od potencjalnego drewnianego zagrożenia czającego się w jej salonach i jadalniach. Dość męcząca procedura wymieniania po kolei liter alfabetu i oczekiwania na odpowiedź przypieczętowała w końcu los mówiących stolików. Jednak spirytualizm, zamiast
rozpłynąć się w metaforycznym eterze, uczynił to, co zwykł czynić zawsze w takich sytuacjach, czyli szybko wypracował nową, ulepszoną procedurę rozmawiania ze zmarłymi. Aby przyspieszyć konwersację, wypisywano litery alfabetu na małych kawałkach papieru i układano je na stoliku. Następnie uczestnicy seansu dotykali czubkami palców denka odwróconej dnem do góry szklanki i zadawali duchom pytania. Niewidzialna siła popychała szklankę od jednej litery do drugiej, w miarę jak duchy przeliterowywały swoje odpowiedzi. Nowa metoda porozumiewania się rozprzestrzeniła się niczym pożar prerii. Wkrótce kilku producentów zaczęło wytwarzać komercyjne wersje tego systemu, znane jako tabliczka ouija (nazwa pochodziła prawdopodobnie od francuskich i niemieckich słów oznaczających „tak”). Za stosunkowo niewielką sumę można było uwolnić się od kawałków papieru i odwróconej dnem do góry szklanki na rzecz profesjonalnie wydrukowanej tabliczki z literami i niewielkiego drewnianego ruchomego wskaźnika (zwanego planchette). Od chwili wprowadzenia na rynek w 1891 roku plansza ouija natychmiast zdobyła niebywałą popularność i wkrótce zagościła na stałe w salonach Europy i Ameryki. W miarę jak uczestnicy seansów domagali się coraz szybszych sposobów porozumiewania się ze zmarłymi, nadszedł kres popularności tabliczki ouija. Wysuniętą nóżkę wskaźnika ostatecznie zastąpił ołówek, a miejsce planszy z literami zajął kawałek papieru. Zwolennicy spirytualizmu nadal kładli dłonie na planchette, ale tym razem wszelkie ruchy wskaźnika przekładały się na ruchy ołówka piszącego bezpośrednio na papierze. Nagle duchy zaczęły dyktować rozmaite przesłania z tamtego świata. Po kolejnych eksperymentach odkryto, że nawet ten system stanowi niepotrzebną komplikację i że niektóre osoby mogą po prostu trzymać ołówek albo pióro, otworzyć swój umysł na świat duchów i odbierać wiadomości bezpośrednio od zmarłych. Uczestnicy tego rodzaju seansów twierdzili, że w żaden świadomy sposób nie kontrolują ruchów swoich dłoni. Wkrótce kilku autorów zaczęło wykorzystywać nowy system do praktykowania tak zwanego pisania automatycznego, podczas którego zapisywali rozmaite teksty o treści religijnej, powieści i wiersze, rzekomo płynące bezpośrednio z tamtego świata. W latach dwudziestych szybki postęp naukowo-techniczny sprawił, że wiara w spirytualizm zaczęła słabnąć. Wraz z pojawieniem się radia i kina ludzie czuli coraz mniejszą potrzebę spędzania wieczorów w oczekiwaniu na wiadomości od ukochanych zmarłych. Ta tendencja utrzymała się przez cały wiek dwudziesty. Dziś działają jedynie nieliczne kościoły spirytualistyczne, zwykle pod przewodem kilku starszych osób, które sprawiają wrażenie, jak gdyby jedynie godziny dzieliły je od chwili, w której osobiście przekonają się, jak wygląda życie po śmierci. W szczytowym okresie popularności spirytualizmu tysiące osób twierdziły, że udało im się skontaktować ze zmarłymi za pośrednictwem wirujących stolików, tabliczek ouija i automatycznego pisania. Czy ich świadectwa stanowią przekonujący dowód na istnienie życia po śmierci, czy też znaleziono jakieś naukowe wyjaśnienie tych niezwykłych zjawisk? Niewielkie grono uczonych epoki wiktoriańskiej starało się zbadać te zagadkowe wydarzenia i odkryć, co tak naprawdę się dzieje. Przypuszczalnie najbardziej pomysłowe eksperymenty były dziełem człowieka, który cieszy się obecnie opinią jednego z największych uczonych w dziejach. W tym momencie na scenie pojawia się Michael Faraday, odkrywca tego, co niewidzial-
ne.
Pewnego dnia, sir, będzie pan mógł ją opodatkować
Michael Faraday urodził się w południowym Londynie w 1791 roku, w dość ubogiej rodzinie. Wcześnie zaczął się fascynować odkryciami naukowymi. Jego ciekawość i upór wkrótce przyciągnęły uwagę czołowego naukowca epoki Humphry’ego Davy’ego, dzięki czemu jako zaledwie dwudziestojednolatek Faraday otrzymał posadę w prestiżowej londyńskiej Royal Institution. W Royal Institution pracował przez całe życie, prowadząc badania nad bardzo wieloma zagadnieniami. Wynalazł sławny dziś palnik Bunsena, odkrył, że pył węglowy jest główną przyczyną eksplozji w kopalniach, doradzał National Gallery, w jaki sposób konserwować dzieła sztuki, wygłaszał serie wykładów dla szerokiej publiczności na temat zjawisk towarzyszących spalaniu się świecy. („Nie ma szerzej otwartych wrót, przez które możecie wkroczyć w świat badań filozofii naturalnej, niż rozważania nad fizycznym zjawiskiem spalania się świecy”). Ale największą sławę przyniosły mu przełomowe badania dotyczące związków między tajemniczymi i niewidzialnymi siłami elektryczności i magnetyzmu. Po niezliczonych próbach z rozmaitymi rodzajami urządzeń Faraday dokonał przełomowego odkrycia, gdy zagiął kawałek drutu w pętlę, przesunął przez jej środek magnes i zaobserwował, że ruch magnesu indukuje w drucie strumień prądu elektrycznego. Ten prosty eksperyment odsłonił fundamentalny związek między elektrycznością a magnetyzmem i utorował drogę teorii pola elektromagnetycznego. Albert Einstein był pod tak silnym wrażeniem prac Faradaya, że w swoim gabinecie trzymał na ścianie jego portret jako źródło inspiracji. Faraday, który był zawsze człowiekiem praktycznym, natychmiast zaczął badać możliwe zastosowania swojego odkrycia, co ostatecznie doprowadziło go do zbudowania protoplasty dzisiejszych generatorów. Gdy William Gladstone, brytyjski kanclerz skarbu, usłyszał o nowo powstałym urządzeniu i zapytał Faradaya o praktyczną wartość elektryczności, ten odparł: „Pewnego dnia, sir, będzie pan mógł ją opodatkować”. Faraday był także człowiekiem głęboko religijnym. Pełnił funkcję świeckiego kaznodziei w niewielkim Kościele sandemanianów, będącym odłamem szkockiego Kościoła prezbiteriańskiego. Przekonania religijne skłoniły go do rezygnacji z objęcia godności przewodniczącego Royal Society oraz do odmowy przyjęcia szlachectwa, ponieważ uważał, że Jezus nie byłby zainteresowany takimi zaszczytami. W czasie wojny krymskiej odrzucił także prośbę rządu o przygotowanie receptury trujących gazów bojowych, powołując się na względy etyczne. Faraday nie chciał też wykupić polisy ubezpieczeniowej, gdyż sądził, że byłoby to wyrazem braku wiary w bożą opatrzność. Jego przekonania religijne odegrały
być może pewną rolę w odkryciu elektromagnetyzmu. Wierząc, że stwórcą całego wszechświata jest jeden Bóg, Faraday doszedł do wniosku, że wszystkie zjawiska w przyrodzie muszą być ze sobą powiązane, a więc musi też istnieć związek pomiędzy niemającymi ze sobą na pozór nic wspólnego siłami elektryczności i magnetyzmu.66 Zważywszy na doświadczenie Faradaya w poznawaniu niewidzialnych sił i jego zainteresowanie kwestiami natury duchowej, nie wydaje się zaskakujące, że zaintrygował go fenomen wirujących stolików. W 1852 roku zgromadził grupę godnych zaufania uczestników wielu takich seansów i przeprowadził bardzo pomysłowy, trójstopniowy eksperyment, który do dziś stanowi podręcznikowy przykład tego, w jaki sposób należy badać to, co z pozoru niemożliwe.67 W pierwszym etapie badań Faraday skleił ze sobą warstwy różnych materiałów – papieru ściernego, szkła, wilgotnej gliny, cynfolii, kleju, tektury, gumy i drewna – po czym przymocowywał tak powstałe zestawy do górnej powierzchni blatu stolika. Następnie poprosił uczestników seansu, aby położyli dłonie na powierzchni zestawu i zaczęli wywoływać duchy. Uczestnicy seansu nie mieli żadnych problemów z poruszaniem stolikiem, co oznaczało, że materiały użyte przez Faradaya nie hamują działania duchów na stolik. Dzięki temu eksperymentowi Faraday podczas drugiego etapu badań mógł swobodnie stosować różne złożenia materiałów. W swoim laboratorium zaczął budować różne dziwne zestawy. Każdy z nich składał się z pięciu kawałków tektury wielkości kartki pocztowej, oddzielonych od siebie małymi kulkami specjalnie wymyślonego kleju, który był „na tyle silny, by utrzymać karty w każdej nowej pozycji, jaką mogłyby przyjąć, a jednocześnie na tyle słaby, żeby powoli ustępować pod działaniem stałej siły”. Faraday starannie porozmieszczał swoje zestawy na powierzchni blatu stolika i przymocował dolną warstwę każdego zestawu na stałe do blatu, a następnie narysował ołówkiem cienką pionową linię na bocznej powierzchni zestawów. Po tych przygotowaniach rozpoczął się następny eksperyment. Uczestników seansu poproszono, aby położyli dłonie na górnej powierzchni zestawu, a następnie zwrócili się do duchów z prośbą o przesunięcie stolika w lewą stronę. Po kilku chwilach stolik zaczął się przesuwać. Jedno spojrzenie na przygotowane zestawy dało Faradayowi rozwiązanie zagadki poruszających się stolików. Odpowiedź była zdumiewająco prosta. Faraday rozumował, że jeśli na stolik rzeczywiście działa jakaś tajemnicza siła, to stolik poruszy się, zanim poruszą się ręce siedzących przy nim osób. W takim przypadku dolne warstwy każdego zestawu przesuwałyby się pod górnymi warstwami, a narysowana ołówkiem linia nachyliłaby się od lewej do prawej. Ale gdyby to ręce uczestników seansu były odpowiedzialne za ruch stolika, górne warstwy każdego zestawu poruszyłyby się wcześniej niż dolne, co dałoby w efekcie linie nachylone od prawej do lewej. Gdy Faraday przyjrzał się liniom, odpowiedź była oczywista. Każda linia nachylała się od prawej do lewej, co dowodziło, że ręce uczestników seansu poruszyły się wcześniej niż stolik. Wyglądało na to, że uczestnicy eksperymentu Faradaya wyobrażali sobie ruch stolika i nie zdając sobie z tego sprawy, lekko poruszali dłońmi, co wystarczało, aby ich myśli stały się rzeczywistością. Ponieważ te ruchy były zupełnie nieświadome, obroty wędrującego stolika całkowicie ich zaskakiwały i przypisywano je działaniu duchów.
Chociaż Faraday był przekonany, że odkrył zagadkę wirujących stolików, zdawał sobie sprawę z tego, jak zareagują na tę wiadomość spirytualiści: uznają, że nawet jeśli nieświadome ruchy osób siedzących przy stoliku rzeczywiście były odpowiedzialne za część obserwowanych zjawisk, to i tak duchy odgrywały w tym jakąś rolę. Jedyny sposób sprawdzenia tej hipotezy polegał na wyeliminowaniu ruchów dłoni i zaobserwowaniu, czy stoliki nadal będą się obracać. Faraday nie mógł jednak po prostu poprosić uczestników seansu, żeby przestali przesuwać stolik, ponieważ nie mieli pojęcia o tym, że to oni sami są przyczyną jego ruchu. Należało więc przeprowadzić kolejny eksperyment. Faraday wrócił do swojego laboratorium i zbudował kolejne pomysłowe zestawy. Tym razem przygotował dwie tabliczki wielkości kartki pocztowej, oddzielone od siebie czterema położonymi horyzontalnie szklanymi prętami, dzięki czemu górna tabliczka mogła poruszać się całkowicie swobodne. Części tej „kanapki”, złożonej z tekturowej tabliczki, szklanych prętów i drugiej tabliczki, połączono dwiema dużymi gumowymi opaskami. Faraday przymocował podstawę każdego zestawu do blatu stolika, a następnie wbił małe metalowe pineski w boki górnej i dolnej tabliczki. Na koniec do każdego zestawu przymocował pionowo czterdziestocentymetrowe źdźbło trawy, przypinając je jedną pineską do dolnej tabliczki, a drugą do górnej. W tym szaleństwie była pewna metoda. Zestaw Faradaya sprawiał, że źdźbło trawy działało jako dźwignia, a górna pineska jako jej punkt podparcia. Każdy, nawet minimalny ruch górnej tabliczki na boki powodował w efekcie duże i łatwo zauważalne przesunięcie źdźbła trawy. Zestawy odgrywały rolę prostych, ale niezwykle skutecznych wzmacniaczy niewielkich ruchów dłoni uczestników seansu. Prosząc ich, aby utrzymywali źdźbło w pozycji pionowej, Faraday mógł zagwarantować sobie, że ich dłonie pozostaną nieruchome. Faraday jeszcze raz zaprosił na seans swoją wypróbowaną grupę uczestników eksperymentu i poprosił ich, aby położyli palce na górnej tabliczce i spróbowali skłonić duchy do poruszenia stolikiem, ale w taki sposób, aby źdźbło trawy przez cały czas pozostało w pozycji pionowej. Mimo wszelkich wysiłków grupa nie była w stanie poruszyć stolika. Faraday wyciągnął stąd trafny wniosek, że ich nieświadome ruchy były całkowicie odpowiedzialne za ruchy stolika i jakiekolwiek odwoływanie się do energii duchów było w tym przypadku zbędne. Jego odkrycia, opublikowane w 1853 roku w czasopiśmie „Athenaeum”, wzbudziły gwałtowne reakcje wyznawców spirytualizmu. Wielu z nich utrzymywało, że są w stanie wywołać ruch stolika nawet wtedy, gdy w ogóle go nie dotykają. Jednak dziwnym trafem żaden z nich nie miał ochoty pofatygować się do laboratorium Faradaya i zademonstrować tych zdolności w kontrolowanych warunkach.
JAK ROZMAWIAĆ ZE ZMARŁYMI. CZĘŚĆ PIERWSZA Prowadzenie udanego seansu spirytystycznego jest dobrą lekcją w zakresie psychologii stosowanej. Aby zapewnić sobie sukces, postępuj zgodnie z poniższą procedurą.
1. Wybierz właściwy stolik. Sięgnij po taki, którego blat ma rozmiary mniej więcej trzydzieści na trzydzieści centymetrów, o wysokości miej więcej sześćdziesięciu centymetrów. Nie ma znaczenia, czy stolik jest okrągły, czy kwadratowy, czy stoi na czterech nogach, czy na jednym postumencie. Ważne jest, żeby się łatwo przechylał. Wypróbuj stolik, umieszczając czubki palców na skraju blatu i starając się go przechylić. Jeśli trudno go ruszyć z miejsca, znajdź inny. 2. Zaproś do swojego domu grupę znajomych, od czterech do ośmiu osób. Tak naprawdę nie ma znaczenia, czy wierzą w życie pozagrobowe, czy są agnostykami, czy całkowitymi sceptykami. Najważniejsze, że mają ochotę razem dobrze się zabawić. 3. Ustaw kilka krzeseł wokół stolika. Krzesła powinny być wygodne i tak wyprofilowane, aby ludzie raczej przechylali się do przodu, niż opierali. 4. Poproś wszystkich członów grupy, żeby zajęli swoje miejsca i położyli dłonie na blacie stolika. Ich dłonie nie muszą koniecznie dotykać dłoni sąsiadów. Powinni opierać czubki palców o blat tak lekko, jak to tylko możliwe. 5. Przygaś światła, włącz jakąś muzykę i spróbuj wprowadzić pogodną atmosferę. Poproś obecnych, żeby starali się unikać celowego naciskania na stolik i skupili się raczej na tym, aby ich ręce leżały możliwie najbardziej nieruchomo. Spróbuj wciągnąć ich do wesołej rozmowy i żartów, tak aby nie rozmyślali o tym, jak osiągnąć jakiś rodzaj ruchów stolika. 6. Podczas udanego wieczoru po mniej więcej czterdziestu minutach usłyszycie, jak stolik zaczyna trzeszczeć. To pierwszy znak, że osiągacie pożądany efekt. 7. Mniej więcej po dziesięciu minutach powinniście poczuć pierwsze ruchy. Jeśli stolik nie może się poruszać, ponieważ stoi na grubym dywanie, będzie przechylał się gwałtownie i czasami balansował na jednej nodze albo dwu. Uczestnicy seansu powinni zawsze starać się zachować kontakt czubków swoich palców ze stolikiem, ale nie powinni starać się przeszkadzać jakimkolwiek jego ruchom. Jeśli stolik może ślizgać się po podłodze, przypuszczalnie zacznie wędrować po pokoju. Uczestnicy seansu powinni cały czas zachowywać kontakt ze stolikiem i jeśli to konieczne, porzucić swoje krzesła i podążać za nim. 8. Nie próbujcie analizować tego, co się dzieje, i nie zastanawiajcie się, jak to możliwe. Po prostu bawcie się. Poproś uczestników seansu, aby po kolei odrywali ręce od stołu, żeby sprawdzić, czy ktoś z obecnych nie jest odpowiedzialny za ruchy stolika. Możecie swobodnie zadawać stolikowi pytania i proponować, żeby na nie odpowiadał, pochylając się albo przesuwając się w odpowiednim kierunku. Unikajcie przykrych tematów i nie starajcie się kontaktować z duchem osoby znanej któremuś z członków grupy. Spróbujcie raczej skontaktować się z jakąś sławną postacią, może być nawet fik-
cyjna. 9. Jeśli po mniej więcej czterdziestu minutach nie usłyszycie odgłosów trzeszczenia, poproś wszystkich, aby spróbowali siłą zmusić stolik do poruszenia się w określonym kierunku. Można także zaproponować, żeby wszyscy przez mniej więcej minutę oddychali w jednym rytmie. Jeśli i to nie pomoże, dyskretnie popchnij stolik. Czasem to wystarczy, żeby sprowokować autentyczne nieświadome ruchy. 10. Pod koniec sesji podziękuj zebranym za uczestnictwo i powiedz im, że, jak wykazały badania, duchy mogą podążyć za nimi do domu i prześladować ich w snach do końca życia.
Joseph Jastrow i jego zdumiewający automatograf
Faraday wykazał, że niewielkie, nieświadome ruchy są odpowiedzialne za poruszanie się stolików. Inni badacze, zainspirowani jego odkryciami, postanowili sprawdzić, czy ten sam rodzaj ruchów może być przyczyną dziwnych zachowań związanych z tabliczką ouija. W Dziwnologii, swojej poprzedniej książce, opisałem dokonania jednego z moich naukowych idoli, amerykańskiego psychologa Josepha Jastrowa. Jastrow prowadził badania dotyczące dość niezwykłych zjawisk: percepcji podprogowej, snów ludzi niewidomych, hipnozy i psychologii sztuczek magicznych. Jednak jego szczególną fascynację budziły zjawiska nadprzyrodzone. W latach dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku przeprowadził serię przełomowych eksperymentów dotyczących stosowania tabliczki ouija, wykorzystując do tego dziwne urządzenie zwane automatografem.68 Główna część automatografu Jastrowa składała się z dwu szklanych płytek o powierzchni mniej więcej trzydzieści na trzydzieści centymetrów każda, oddzielonych od siebie za pomocą trzech „łatwo obracających się kul mosiężnych”. Dolna płytka była przymocowana do powierzchni stolika, podczas gdy górna mogła się swobodnie poruszać. Uczestnicy seansu kładli dłonie na górnej powierzchni urządzenia, a tym samym tabliczka zaczynała przesuwać się na mosiężnych kulach pod wpływem najdrobniejszych nawet ruchów dłoni. Aby zarejestrować pojawienie się jakiegokolwiek ruchu, do górnej tabliczki było przymocowane pióro. Pod piórem umieszczono kartkę papieru zaczernioną sadzą, co pozwalało na rejestrację wszelkich ruchów pióra. Zapis „utrwalano przez zanurzenie [papieru] w szelaku i alkoholu”. Podobnie jak Faraday, Jastrow skonstruował urządzenie umożliwiające zarejestrowanie nawet najdrobniejszych ruchów. Podczas długiej serii eksperymentów Jastrow ukrywał swoje pióro i papier przed uczestnikami seansów, po czym prosił ich, aby wyobrażali sobie, że robią trzy rzeczy: wykonują pewne ruchy, spoglądają na różne przedmioty znajdujące się w pokoju oraz wizualizują sobie pewną konkretną część pokoju. Chociaż uczestnicy seansu nie zdawali sobie z tego sprawy, sam fakt, że pomyśleli o pewnym kierunku albo położeniu, wystarczał do pojawienia się odpowiednich ruchów na szklanej płytce Jastrowa. Podobnie jak Faraday, który rozszyfrował zagadkę wirujących stolików, Jastrow odkrył, że to samo zjawisko może wyjaśniać pojawianie się ruchów wskaźnika na tabliczce ouija. Osoby posługujące się takimi tabliczkami nie rozmawiały ze zmarłymi ani nie komunikowały się z diabłem. Rozmawiały same ze sobą. Kolejne badania wykazały, że te dziwne ruchy, znane jako „ruchy ideomotoryczne”, nie ograniczają się do wirujących stolików czy tabliczek ouija. Na przykład w latach trzydzie-
stych pewien amerykański lekarz, Edmund Jacobson, postanowił znaleźć najlepszy sposób wprawiania ludzi w stan relaksu.69 Prosił uczestników eksperymentu o to, żeby myśleli o różnych tematach, a w tym czasie rozmaite wyrafinowane czujniki monitorowały elektryczną aktywność ich mięśni. Kiedy Jacobson prosił badanych, aby wyobrazili sobie, że podnoszą ręce do góry, czujniki wskazywały niewielką, ale rzeczywistą aktywność ich bicepsów. Myśli o podnoszeniu ciężkich obiektów prowadziły u badanych do jeszcze większej aktywności mięśniowej. Kiedy proszono uczestników eksperymentu, aby wyobrażali sobie, że skaczą wysoko, mięśnie ich nóg nagle wykazywały oznaki reakcji. Zjawisko nie ograniczało się tylko do aparatu mięśniowego. Kiedy uczestnicy badań wyobrażali sobie wieżę Eiffla, ich gałki oczne poruszały się ku górze, a kiedy proszono ich, aby przypomnieli sobie jakiś wierszyk, zaczynali poruszać językiem. Podobnie jak uczestnicy seansów Faradaya osiemdziesiąt lat wcześniej, osoby biorące udział w eksperymentach Jacobsona w ogóle nie miały pojęcia, że wykonują te niewielkie ruchy. Badania prowadzone w ostatnich latach wykazały, że takie nieświadome ruchy są zjawiskiem występującym całkiem regularnie.70 Jeśli myślimy o tym, żeby przewrócić stronę książki, mięśnie naszych palców zaczynają poruszać się w stronę skraju kartki. Zastanawiamy się, która jest godzina, a nasza głowa zaczyna się zwracać w stronę zegara. Myślimy o tym, żeby zrobić sobie herbatę, a nasze nogi zaczynają się nieznacznie poruszać. Chociaż istnieje pewien spór o przyczyny powstawania ruchów ideomotorycznych, większość badaczy uważa, że wskazują one na przygotowywanie się naszego ciała do antycypowanych zachowań. Sama myśl wystarczy do tego, aby nasze ciało delikatnie mobilizowało się do akcji i poruszało się w taki sposób, żeby lepiej przygotować się do działania, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila. Badania naukowe nad wirującymi stolikami i tabliczkami ouija nie tylko przyniosły wyjaśnienie tych dziwnych zjawisk, ale także doprowadziły do odkrycia nowego zjawiska: nieświadomych ruchów wykonywanych przez ludzi. Przez ponad sto lat od czasu klasycznych eksperymentów Faradaya i Jastrowa badacze byli przekonani, że udało się w ten sposób definitywnie rozwiązać zagadkę komunikowania się ze zmarłymi. Sprawa zamknięta. Tajemnica rozwiązana. Jednak, choć nie zdawali sobie z tego sprawy, w poruszających się stolikach i tabliczkach z literami alfabetu krył się jeszcze jeden, o wiele bardziej intrygujący sekret.
JAK ROZMAWIAĆ ZE ZMARŁYMI. CZĘŚĆ DRUGA W przypadku posługiwania się tabliczką ouija procedura jest dość podobna jak w przypadku wirującego stolika, ma jednak tę dodatkową zaletę, że możemy do niej włączyć test pozwalający odkryć, czy obserwowane ruchy są rezultatem obecności duchów czy ruchów ideomotorycznych.
1. Wybierz odpowiedni stolik. Tym razem musisz znaleźć coś z większym bla-
2.
3. 4. 5.
6.
7.
8.
9.
10.
tem (mniej więcej sześćdziesiąt na sześćdziesiąt centymetrów), normalnej wysokości, ale bardziej masywnego niż w poprzednim eksperymencie. Wypróbuj stolik, starając się rozmyślnie go przewrócić. Jeśli łatwo traci równowagę, znajdź inny. Na osobnych kawałkach papieru wypisz litery alfabetu i ułóż je w kręgu na blacie stolika, blisko jego krawędzi. Na jednym z kawałków papieru napisz słowo „Tak”, a na innym słowo „Nie”. Umieść je wewnątrz kręgu liter. Znajdź solidną szklankę, obróć ją do góry dnem i umieść w centrum kręgu liter. Poproś wszystkich, aby usiedli wokół stolika i położyli na denku odwróconej szklanki palec wskazujący prawej dłoni. Przygaś światła i staraj się wprowadzić swobodną atmosferę. Poproś wszystkich, aby unikali celowego naciskania na szklankę i raczej starali się trzymać palce jak najbardziej nieruchomo. Spróbuj wciągnąć ich w wesołą rozmowę. Poproś swoich gości, aby skontaktowali się z jakimś duchem. I tym razem starajcie się unikać duchów osób znanych komuś z obecnych i spróbujcie raczej nawiązać łączność z jakąś sławną albo fikcyjną postacią. Kiedy szklanka zacznie się delikatnie poruszać, poproś ducha, aby postarał się przeliterować swoje imię, przesuwając szklankę w stronę kolejnych karteczek z literami. Kiedy już nawiążecie kontakt i dowiecie się, z kim rozmawiacie, możecie przeprowadzić mały test. Zbierzcie kartki z literami alfabetu ze stolika, wymieszajcie i połóżcie je na stoliku tekstem do spodu, tak aby nie było widać liter. Jeszcze raz poproś członków grupy, żeby zwrócili się do ducha o przeliterowanie jego imienia. W chwili gdy szklanka dotknie jakiejś kartki, odwróćcie ją do góry. Jeśli ruchy szklanki są następstwem nieświadomych ruchów dłoni, wybrane litery utworzą słowo pozbawione znaczenia, ponieważ członkowie grupy nie wiedzą już, dokąd szklanka powinna zmierzać. Jeśli któryś z uczestników seansu będzie miał wątpliwości i stwierdzi, że wiadomość jest pozbawiona sensu tylko dlatego, że duchy także nie mogą odczytać liter, odwróć kartki z powrotem literami do góry i przewiąż oczy uczestnikom seansu. I tym razem wiadomość powinna być pozbawiona sensu. Jeśli członkowie grupy zdołają doprowadzić do przeliterowania jakiegoś sensownego imienia, gdy kartki są odwrócone literami do spodu albo kiedy oni sami mają zawiązane oczy, natychmiast wyjdź z domu i zwróć się o pomoc do miejscowego kościoła.
Jak nie myśleć o białych niedźwiedziach
Wielu doświadczonych uczestników seansów z wirującymi stolikami i tabliczkami ouija odrzucało koncepcję ruchów ideomotorycznych, powołując się na fakt, że nadal otrzymują liczne wiadomości ze świata duchów, mimo że świadomie starają się utrzymywać swoje palce w kompletnym bezruchu. Co więcej, wielu z nich donosiło, że w takich warunkach uzyskują nawet bardziej spektakularne rezultaty. Przez lata uczeni starali się wyjaśnić te doniesienia, przypisując je nadmiernie rozbudzonej wyobraźni uczestników seansów i ich pragnieniu wiary w istnienie zjawisk nadprzyrodzonych, ale w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku harwardzki psycholog Dan Wegner postanowił przyjrzeć się sprawie bliżej. Wegner jest człowiekiem zafascynowanym białymi niedźwiedziami. A raczej, by ująć rzecz dokładniej, fascynuje go to, co dzieje się w umyśle człowieka, którego prosimy, by nie myślał o białych niedźwiedziach. W serii swoich dobrze znanych eksperymentów Wegner prosił uczestników badań, aby nie myśleli o białym niedźwiedziu i aby nacisnęli przycisk dzwonka, ilekroć ta nieproszona postać pojawi się w ich umyśle.71 Zadanie okazało się zaskakująco trudne: badani nie mogli uwolnić się od myśli o białym niedźwiedziu i naciskali guzik co kilka sekund. Wegner odkrył dziwne zjawisko, znane jako efekt odbicia, polegające na tym, że im bardziej staramy się o czymś nie myśleć, tym bardziej nie możemy przestać o tym rozmyślać. W normalnych warunkach ludzie potrafią łatwo zmieniać przedmiot swoich rozmyślań i wypychać z umysłu niechciane myśli. Jednak jeśli wprost poprosimy ich, żeby o czymś nie myśleli, natychmiast zaczynają rozmyślać: „zaraz, zaraz, czy ja aby nie myślę o tej rzeczy, o której mam nie myśleć” – i w ten sposób nieustannie przypominają sobie o tym, o czym usiłują zapomnieć. Efekt odbicia spotykamy w wielu różnych sytuacjach. Jeśli prosimy kogoś, żeby starał się aktywnie tłumić nieprzyjemne wspomnienia, nie potrafi przestać ich przywoływać. Jeśli poprosimy go, aby zapomniał o tym, co go stresuje, szybko stanie się jeszcze bardziej zestresowany, a jeśli poprosimy osobę cierpiącą na bezsenność, żeby zapomniała o rzeczach, które utrudniają jej zaśnięcie, na pewno nie uda jej się zasnąć.72 Wegner zastanawiał się, czy w ten sam sposób można wyjaśnić fakt, że ludzie otrzymują wiadomości od wirujących stolików i tabliczek ouija nawet wtedy, gdy starają się trzymać palce w bezruchu. Czy efekt odbicia odnosi się także do ruchu mięśni? Czy mogłoby to oznaczać, że jeśli ktoś robi, co w jego mocy, żeby nie wykonać jakiegoś ruchu, to prawdopodobnie tym bardziej go wykona? Wegner postanowił przeprowadzić eksperyment, w którym odwołał się do kolejnego klasycznego przypadku ruchów ideomotorycznych – wahadełka. Przez stulecia ludzie przy-
wiązywali małe ciężarki do kawałka nitki i starali się na podstawie ruchów wahadełka – w lewo i w prawo albo kolistych – ustalić płeć nienarodzonego dziecka, przewidzieć przyszłość albo skomunikować się z duchami. Zaprosiwszy do swojego laboratorium grupę ochotników, Wegner ustawił kamerę wideo obiektywem w stronę sufitu i prosił po kolei każdego uczestnika eksperymentu, aby trzymał nad nią wahadełko. Połowę badanych prosił o to, żeby starali się nie doprowadzić do ruchu wahadełka w określonym kierunku, pozostałych, aby starali się utrzymać wahadełko w bezruchu.73 Zapis z kamery pozwolił Wegnerowi dokładnie zmierzyć zakres ruchu wahadełka. Podobnie jak w eksperymencie z białymi niedźwiedziami – gdy prośba, żeby o nich nie myśleć, prowadziła do tego, że tym częściej pojawiały się w myślach badanych – i tym razem prośba o to, żeby nie poruszać wahadełkiem, sprawiała, że poruszało się jeszcze bardziej. Te nieświadome ruchy stawały się nawet bardziej intensywne, gdy Wegner starał się czymś zająć uwagę badanych, prosząc ich na przykład, aby zapamiętali jakąś sześciocyfrową liczbę albo liczyli od tysiąca do jednego, ale wymieniając co trzecią liczbę. Te dodatkowe wyniki jego badań pozwalają wyjaśnić inny osobliwy aspekt doświadczeń z wirującymi stolikami i tabliczkami ouija. Wyznawcy spirytualizmu twierdzą, że zmarli chętniej zdradzają swoją obecność, gdy uczestnicy seansu zebrani przy stoliku albo wokół tabliczki ouija śpiewają pieśni, rozmawiają czy nawet opowiadają dowcipy. Zachowania tego rodzaju zajmują ich uwagę, co jeszcze bardziej sprzyja wykonywaniu nieświadomych ruchów. Prace Wegnera nad efektem odbicia ujawniły pewien szczególnie zwodniczy aspekt doświadczeń związanych z wirującymi stolikami i tabliczkami ouija. Starając się utrzymać dłonie możliwie jak najbardziej w bezruchu i nie myśleć o tym, co w istocie robią, uczestnicy seansów stwarzali idealne warunki dla pojawienia się intensywniejszych ruchów ideomotorycznych, a tym samym stawało się jeszcze bardziej prawdopodobne, że będą uzyskiwali spektakularne rezultaty. Późniejsze badania pokazały, że efekt odbicia związany z naszymi zachowaniami występuje w wielu innych sytuacjach, nie tylko podczas seansów spirytystycznych. W innym eksperymencie Wegner prosił graczy w golfa, aby starali się umieszczać piłkę w pewnym określonym miejscu, i odkrył, że jeśli prosił ich, aby nie posyłali jej za daleko, wzrastało prawdopodobieństwo, że właśnie uderzą ją za mocno. Eksperymenty, w których śledzono ruchy gałki ocznej, pokazały, że gdy piłkarzom mówiono, aby przy wykonywaniu rzutu karnego starali się unikać strzelania w pewne określone miejsce bramki, nie byli w stanie oderwać wzroku od zakazanego obszaru.74 Sportowcy często zauważają ten sam efekt podczas rozgrywek. Na przykład sławny baseballista Rick Ankiel czasami rzucał piłką wyjątkowo niecelnie, gdy szczególnie zależało mu na tym, aby tego uniknąć (Ankiel nazywał ten fenomen „bestią”).75 Efekt odbicia może także wpływać na zachowania osób, które usiłują zmienić swoje niepożądane nawyki. Eksperymenty pokazały, że palacze, którzy usiłują stłumić myśli o zapaleniu papierosa, a także osoby będące na diecie, które usiłują nie myśleć o tłustych potrawach, mają tym większe trudności z pozbyciem się nałogu czy przejściem na zdrowszy sposób odżywiania się. Zachęcony wynikami swoich badań nad wahadełkiem Wegner skierował teraz uwagę w stronę najbardziej tajemniczego ze wszystkich zjawisk z kręgu spirytualizmu – pisania automatycznego. Jak się okazało, jego prace miały przynieść rozwiązanie jednego z najbar-
dziej żywo dyskutowanych filozoficznych problemów wszech czasów.
Mark Twain i wielkie złudzenie
Najciekawszą i najbardziej płodną autorką ze wszystkich osób praktykujących pisanie automatyczne była prawdopodobnie Pearl Curran76, urodzona w 1883 roku w Saint Louis. Pierwsze trzydzieści lat jej życia upłynęło dość spokojnie: w tym czasie porzuciła naukę w szkole średniej, próbowała rozmaitych zajęć, wyszła za mąż i uczyła muzyki. Ósmego lipca 1913 roku wszystko się zmieniło. Tego dnia Curran brała udział w seansie, w czasie którego do rozmawiania ze zmarłymi używano tabliczki ouija. W pewnym momencie pojawił się niezwykle silny i dominujący duch. Istota z zaświatów wyjaśniła, że nazywa się Patience Worth, że urodziła się w siedemnastym stuleciu w Dorset i że wyjechała z Anglii do Ameryki, gdzie została zamordowana przez Indian. Próbując swoich sił w automatycznym pisaniu, Curran odkryła, że potrafi z ogromną łatwością przekazywać teksty dyktowane przez panią Worth. Prawdę mówiąc, jej przekazy płynęły niemal nieustannie przez następne dwadzieścia pięć lat. W tym czasie Patience „podyktowała” Pearl ponad pięć tysięcy wierszy, sztukę i kilka powieści. Jakość tych prac była równie imponująca jak ich ilość. Omawiając powieść Worth na temat ostatnich dni Jezusa, pewien recenzent „New York Globe” życzliwie przyrównał ją do Ben Hura, a inny krytyk dał wyraz przekonaniu, że to „największa opowieść o Chrystusie napisana od czasu Ewangelii”. Na nieszczęście dla wyznawców spirytualizmu twórczość Pearl Curran nie przyniosła przekonującego dowodu na istnienie życia po śmierci. Mimo licznych wysiłków badacze nie zdołali znaleźć żadnego potwierdzenia faktu, że Patience Worth kiedykolwiek żyła na świecie, a filologiczna analiza tekstów Curran ujawniła, że ich język odbiegał od języka dzieł pochodzących z siedemnastego wieku. Za ich autentycznością na pewno nie przemawiał także fakt, że Patience pokusiła się o napisanie powieści osadzonej w realiach czasów wiktoriańskich, a więc dwieście lat po swojej rzekomej śmierci. W końcu nawet najbardziej zagorzali wyznawcy spirytualizmu musieli przyznać, że w niezwykłej twórczości Pearl Curran nie można się doszukiwać żadnej nadprzyrodzonej inspiracji. Inne świadectwa przemawiające przeciwko hipotezie duchowego autorstwa utworów powstających w następstwie pisania automatycznego pochodziły od osób, które twierdziły, że są jedynie przekaźnikami twórczości sławnych postaci. W tym momencie dochodzimy do dość osobliwego przypadku Emily Grant Hutchings, bliskiej przyjaciółki Curran, która utrzymywała, że pozostaje w kontakcie z duchem Marka Twaina. W 1917 roku napisała powieść pod tytułem Jap Herron, którą, jak twierdziła, podyktował jej sam wielki pisarz. Krytycy nie byli zachwyceni, a jeden z nich tak zrecenzował najnowsze dzieło mistrza: Jeśli to jest wszystko, co Mark Twain potrafi osiągnąć, przekroczywszy pewne granice, to jego wielbiciele mogą jedynie żywić nadzieję, że już na zawsze pozostanie po tej drugiej stronie.
Wydawnictwo Harper and Brothers, które posiadało prawa do twórczości Marka Twaina, podjęło kroki prawne, twierdząc, że niska jakość powieści Jap Herron niekorzystnie wpływa na sprzedaż książek autora. W swoim pozwie wydawcy przypominali, że Twain odnosił się z głębokim sceptycyzmem do idei życia pozagrobowego, a tym samym wydawało się wyjątkowo mało prawdopodobne, aby kontynuował swoją karierę pisarską z zaświatów. Media miały używanie, dworując sobie, że amerykański Sąd Najwyższy wkrótce będzie musiał rozstrzygać kwestię nieśmiertelności. Niestety sprawa nigdy nie trafiła na wokandę. Hutchings i jej wydawca zgodzili się wycofać książkę ze sprzedaży, zanim rozpoczął się proces sądowy. Przyjmując, że zmarli nie mają żadnego udziału w powstawaniu tekstów będących efektem pisania automatycznego, jak mamy rozumieć to dziwne zjawisko? Do połowy lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku najpopularniejsze były wyjaśnienia odwołujące się do różnych form zaburzeń psychicznych. Zgodnie z tą argumentacją zdarza się, że świadomość niektórych osób rozpada się na dwie części, przy czym żadna z nich nie wie o istnieniu drugiej, choć zamieszkują ten sam mózg. Ta dość niesamowita koncepcja zdobyła szeroką akceptację uczonych – po części dlatego, że badacze nie mieli w tym okresie nic lepszego do zaproponowania. Nagle okazało się, że na świecie żyje mnóstwo ludzi z rozdwojeniem osobowości, i wkrótce tematem zainteresowali się psychiatrzy. Lekarze zachęcali swoich pacjentów, żeby eksperymentowali z automatycznym pisaniem i w ten sposób starali się dotrzeć do ukrytych pokładów swojej podświadomości. Jednak po przestudiowaniu różnych przypadków tego dziwnego zjawiska to znów Dan Wegner zaproponował nowe, radykalnie odmienne wyjaśnienie fenomenu automatycznego pisania. W odróżnieniu od wcześniejszych koncepcji jego hipoteza nie odwoływała się do istnienia wielu odrębnych osobowości uwięzionych w tej samej czaszce. W dodatku, jeśli Wegner ma rację, przybliżamy się do rozwiązania jednego z najżywiej dyskutowanych problemów w dziejach nauki. Na pierwszy rzut oka idea wolnej woli nie wydaje się specjalnie kontrowersyjna. Podejmujemy decyzję, że poruszymy nadgarstkiem, i nasz nadgarstek się porusza. Postanawiamy podnieść nogę i noga się unosi. To przecież oczywiste, więc w czym problem? A jednak ten prosty scenariusz ma ukryte drugie dno. Większość uczonych uważa dziś, że całe świadome życie naszego umysłu stanowi bezpośredni rezultat aktywności mózgu. Na przykład w tej chwili czytacie słowa znajdujące się na tej stronie. Światło wpada do waszych oczu i pobudza komórki położone z tyłu siatkówki, te z kolei wysyłają sygnały do kory wzorkowej w waszym mózgu, która zaczyna rozpoznawać litery i słowa, a następnie przekazuje niezbędne informacje do części mózgu, które są w stanie wydobyć znaczenie ze zdań. Proces wydaje się bardzo złożony i trudno go zrozumieć, ale zasadniczo wszystko dzieje się w waszych oczach i mózgu. Ale gdy nagle podejmujemy decyzję, ten model nie całkiem się sprawdza. Zamierzam poprosić was, abyście podjęli jakąś decyzję. Możecie czytać dalej ten akapit albo pójść zrobić sobie filiżankę herbaty. Przypuszczam, że bez względu na to, co wybraliście, nie macie poczucia, że wasz mózg wykonał jakąś pracę. Nie poczuliście nagłego przypływu krwi do przedniej części mózgu, po której nastąpił szybki wybuch aktywności w jego lewej pół-
kuli. Zamiast tego mieliście wrażenie, że to „wy” podjęliście tę decyzję – a nie seria elektrycznych impulsów w kawałku tkanki znajdującej się między waszymi uszami. Zgrabne i eleganckie rozwiązanie tej zagadki zaproponowane przez Wegnera obejmuje tezę, że poczucie, iż to „wy” podejmujecie tę decyzję, jest w rzeczywistości wielką iluzją wytwarzaną przez wasz mózg.77 Według Wegnera to wasz mózg podejmuje wszystkie decyzje w waszym życiu – że wstajecie, mówicie albo machacie rękami. Jednak w ułamku sekundy po podjęciu każdej decyzji wasz mózg robi dwie rzeczy. Po pierwsze, wysyła sygnał do innej części mózgu, która wytwarza świadome doznanie podejmowania decyzji, a po drugie, opóźnia sygnał biegnący do waszych nóg, ust i rąk. W rezultacie „wy” otrzymujecie komunikat: „właśnie podjąłem decyzję”, widzicie, jak działacie w sposób zgodny z treścią tego komunikatu, i błędnie dochodzicie do wniosku, że to „wy” siedzicie za sterami. Krótko mówiąc, jesteście duchem w maszynie.
ZŁUDZENIE POMOCNYCH DŁONI Wiele lat temu wykonywałem pewną magiczną sztuczkę na ulicach londyńskiego Covent Garden. Mój numer polegał na tym, że wybierałem z publiczności jakiegoś mężczyznę i zasłaniałem całkowicie jego ciało płaszczem. Następnie stawałem za nim i prosiłem go, żeby założył ręce za plecami, po czym wysuwałem swoje dłonie z dwu wycięć znajdujących się z przodu płaszcza. Dla widzów wyglądało to tak, jakby to ręce tego mężczyzny wystawały z przodu płaszcza. W rzeczywistości ludzie widzieli moje dłonie, a nie jego, dzięki czemu mogłem wykonywać różne sztuczki i sprawiać wrażenie, jakby to ten człowiek był zręcznym iluzjonistą. Psycholog Daniel Wegner posłużył się dokładnie tym samym pomysłem, aby zilustrować inny osobliwy aspekt działania wolnej woli. Aby przeprowadzić jego pokaz, będziecie potrzebowali lustra i przyjaciela. Stańcie przed lustrem i poproście, aby wasz przyjaciel stanął z tyłu za wami. Następnie schowajcie ręce za plecami i poproście, aby przyjaciel wsunął swoje ręce pod wasze. Popatrzcie teraz w lustro. Jeśli wszystko poszło dobrze, ręce waszego przyjaciela będą wyglądały tak, jakby były waszymi rękami (jeśli macie problem ze stworzeniem tej iluzji, spróbujcie obaj założyć czarne ubranie). A teraz poproście przyjaciela, aby odczytał na głos poniższe instrukcje, a następnie wykonał odpowiednie ruchy rękami: Zaciśnij prawą dłoń w pięść trzy razy. Zaciśnij lewą dłoń w pięść trzy razy. Pomachaj do lustra prawą dłonią.
Obróć obie dłonie wnętrzem do góry, a następnie wnętrzem do dołu. Klaśnij dwa razy. Ponieważ wasz mózg uznaje informacje wzrokowe za bardziej przekonujące niż informacje dotyczące ruchu, powinniście mieć wrażenie, że dłonie waszego przyjaciela należą do was i to wy nimi kierujecie. Rozmaite rodzaje pomysłowych eksperymentów zaproponowane przez Wegnera miały służyć poparciu jego hipotezy, że nasze poczucie wolnej woli nie jest niczym więcej jak wielką iluzją. Warto w tym kontekście przyjrzeć się osobliwym badaniom przeprowadzonym w latach osiemdziesiątych przez fizjologa z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco, Benjamina Libeta.78 Wyobraźmy sobie, że przenosimy się w czasie i bierzemy udział w eksperymencie Libeta. Po przybyciu do jego laboratorium i wypiciu filiżanki herbaty zostajemy zaprowadzeni do małego pomieszczenia, gdzie do głowy i przedramienia przymocowują nam kilka małych elektrod. Następnie siadamy przed niewielkim ekranem, na którym widać kropkę poruszającą się po okręgu niczym wskazówka sekundnika w zegarze. Pracownik laboratorium mówi nam, że możemy swobodnie poruszać nadgarstkiem, ilekroć przyjdzie nam na to ochota, ale za każdym razem, gdy podejmiemy taką decyzję, mamy powiedzieć, gdzie znajduje się kropka. Po kilku ruchach nadgarstka pracownik laboratorium zdejmuje z nas elektrody i dziękuje nam za udział w badaniu. Podobnie jak w przypadku badań Faradaya nad wirującymi stolikami, eksperyment Libeta jest równie prosty, co pomysłowy. Użyte przez niego urządzenia mierzyły aktywność mózgu uczestników eksperymentu oraz aktywność mięśni przedramienia i rejestrowały, kiedy dana osoba uznawała, że podejmuje decyzję o poruszeniu nadgarstkiem, dzięki czemu Libet mógł ustalić dokładny moment, w którym zaszło każde z tych wydarzeń. Dane zgromadzone przez Libeta wskazywały na duży wzrost aktywności mózgu następujący mniej więcej jedną trzecią sekundy wcześniej, niż według uczestnika eksperymentu podjął on decyzję, aby poruszyć nadgarstkiem. Krótko mówiąc, dokładnie tak, jak przewidywał to Wegner, nasz mózg najwyraźniej podejmuje decyzję, zanim jesteśmy tego świadomi. Eksperyment Libeta nie jest jedynym dowodem wskazującym na to, że nasz mózg działa, zanim jesteśmy tego świadomi. Na początku lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku William Grey Walter, neurofizjolog i robotyk, prosił uczestników eksperymentu o to, żeby patrzyli na ekran i naciskali przycisk uruchamiający pokaz kolejnych slajdów.79 Uczestnicy badania byli podłączeni do różnych czujników mierzących aktywność obszaru mózgu związanego z ruchami dłoni. Badani nie wiedzieli jednak, że sygnały z tych czujników są przekazywane bezpośrednio do projektora slajdów, dzięki czemu to aktywność mózgowa uczestników eksperymentów, a nie naciskanie przez nich guzika, powodowała zmianę slajdu. Dokładnie tak, jak zakładała teoria wolnej woli Wegnera, uczestnicy eksperymentu ze zdumieniem dowiadywali się, że pokaz slajdów przebiegał w taki sposób, jakby projektor przewidywał podejmowane przez nich decyzje. W jaki sposób te wszystkie odkrycia pomagają wyjaśnić zjawisko automatycznego pisa-
nia? Wegner uważa, że u pewnych osób mechanizm „podejmij decyzję, a potem wytwórz świadome przeżycie tej decyzji”, działa nieprawidłowo. Mózg podejmuje decyzję o rozpoczęciu działania i wysyła właściwe sygnały do odpowiednich mięśni, ale zapomina wysłać sygnały odpowiedzialne za powstanie świadomego przeżycia tego, że to „my” podjęliśmy decyzję. W przypadku automatycznego pisania to zaburzenie prowadzi do sytuacji, w której ludzie piszą, ale nie mają poczucia, że to oni są odpowiedzialni za swoją pisaninę. Wegner twierdzi, że zaobserwowane przez niego zjawisko przynosi nam niezwykle cenną wiedzę na temat fundamentalnej natury wolnej woli. W takich sytuacjach złudzenie nagle pryska i okazuje się, że jesteśmy robotami, którymi skądinąd rzeczywiście jesteśmy. Automatyczne pisanie nie jest jakimś dziwactwem rodem z gabinetu osobliwości, ale raczej odzwierciedla prawdziwy charakter naszych codziennych zachowań. Wyznawcy spirytualizmu wierzyli, że wypracowane przez nich metody porozumiewania się ze zmarłymi przesuwają granice nauki. Mieli rację, choć z zupełnie innych powodów, niż się im wydawało. Te z pozoru nadprzyrodzone zjawiska nie mają nic wspólnego z kontaktowaniem się z duchami, ale rzeczywiście są źródłem ważnych informacji na temat naszej nieświadomości. Badania naukowe nad wirującymi stolikami i tabliczką ouija doprowadziły do odkrycia ruchów ideomotorycznych, a podobne badania nad wahadełkiem wyjaśniły, dlaczego ludzie podejmują dokładnie te zachowania, których usilnie starają się uniknąć. Badania nad pisaniem automatycznym odegrały ważną rolę w rozwiązaniu przez Wegnera odwiecznego filozoficznego problemu wolnej woli. Te budzące podziw dokonania uczonych pokazują, że procesy nieświadome w o wiele większym stopniu determinują nasze zachowania, niż wcześniej sądzono. Wystarczy, że jedynie pomyślimy o jakimś rodzaju działań, a nasz nieświadomy umysł automatycznie i natychmiast przygotowuje nasze ciało do działania. Jeśli usilnie staramy się nie zachowywać w pewien sposób, zakłócamy niezwykle skuteczny mechanizm, za pomocą którego nasza nieświadomość kontroluje nasze działania. A poczucie wolnej woli, jakiego doświadczamy w każdej chwili, może być jedynie wielkim złudzeniem. Dzięki ruchom ideomotorycznym możemy działać w mgnieniu oka. Odkrycie efektu odbicia przyczyniło się do wyjaśnienia, dlaczego wiele osób ma takie problemy z rzuceniem palenia czy z utratą wagi, a zaproponowane przez Wegnera rozwiązanie problemu wolnej woli wskazuje, że nasz mózg podejmuje decyzję ułamek sekundy wcześniej, nim pomyślimy, że to my tę decyzję podjęliśmy. A wszystko to z powodu dwu dziewczynek, które przywiązały kiedyś jabłko do sznurka, sekretnie opuszczały je na podłogę i oszukały cały świat, który nabrał przekonania, że można rozmawiać ze zmarłymi. Przyjemnie byłoby pomyśleć, że współczesne umysły nie dadzą się zwieść efektowi ruchów ideomotorycznych kryjących się za wirującymi stolikami, tabliczkami ouija i wahadełkiem. Ale to nieprawda. Kilka firm ogłosiło niedawno, że opracowały nowy rodzaj wykrywacza bomb, który może znaleźć zastosowanie w wojsku i policji do wykrywania ukrytych materiałów wybuchowych, narkotyków i broni. Osoba obsługująca takie urządzenie wkłada właściwą dla danej substancji „kartę detekcyjną” do aparatu, który trzyma w rękach, a następnie przeszukuje teren, dopóki antena nie skieruje się w stronę poszukiwanej substancji. Rząd iracki wydał miliony funtów na setki takich urządzeń i rozmieścił je w punktach kontrolnych, gdzie zastąpiły czasochłonne rewizje. Okazało się jednak, że podobnie jak w przypadku każdej różdżki, ruchy anteny były następstwem nieświadomych ru-
chów mięśni. Testy przeprowadzone przez amerykańskich wojskowych wykazały, że takie urządzenia nie potrafią wykrywać materiałów wybuchowych. Niestety było już za późno i setki cywilów zginęły od bomb, których nie wykryto w punktach kontrolnych. W 1853 roku Michael Faraday na zakończenie swoich badań nad zagadką wirujących stolików pisał, że czuje się nieco zawstydzony swoją pracą, ponieważ wolałby, aby „w obecnej epoce [...] w ogóle nie była potrzebna”. Wydaje się, że mimo upływu ponad stu pięćdziesięciu lat jego badania nie straciły na aktualności.
INTERLUDIUM
W którym zrobimy sobie przerwę w podróży, spotkamy niezwykłego Harry’ego Price’a, odwiedzimy wyspę Man, żeby przyjrzeć się historii mówiącej mangusty, i na koniec wylądujemy w brytyjskim Sądzie Najwyższym.
Na razie odkryliśmy, w jaki sposób dzięki seansom jasnowidzenia możemy dowiedzieć się, co sądzimy na swój własny temat, w jaki sposób doświadczenie przebywania poza swoim ciałem może nam przynieść wiedzę o tym, jak mózg ustala, gdzie się w danej chwili znajdujemy, w jaki sposób pokazy rzekomej psychokinezy dowodzą, że nie widzimy tego, co dzieje się na naszych oczach, oraz w jaki sposób próby rozmów ze zmarłymi wskazują na potęgę naszego nieświadomego umysłu. Teraz jednak przyszła pora na chwilę oddechu i małą przerwę, zanim wyruszymy w dalszą podróż. Podczas swoich publicznych wykładów na temat zjawisk paranormalnych często słyszę prośbę, żebym opowiedział o najdziwniejszych badaniach w tej dziedzinie, z jakimi się kiedykolwiek zetknąłem. Wybór nie jest łatwy. Wybrany przeze mnie przykład nie doprowadził do żadnych ważnych odkryć na temat ludzkich zachowań czy sekretów naszego mózgu. Badania, o których opowiem, znalazły się jednak na pierwszych stronach gazet na całym świecie, doprowadziły do najdziwniejszego w dziejach brytyjskiego sądownictwa procesu przed Sądem Najwyższym i stanowią fascynujący przykład tego, jak daleko może sięgać ludzka naiwność. A teraz usiądźcie wygodnie, zrelaksujcie się i posłuchajcie opowieści o najdziwniejszych badaniach w dziejach nauki o zjawiskach nadprzyrodzonych. Panie i panowie, oto Gef – mówiąca mangusta.
„Jestem ósmym cudem świata”
Na świecie jest wiele miejsc znanych ze względu na występujące tam zjawiska paranormalne, ale wyspa Man do nich nie należy. Prawdę mówiąc, jeśli wierzyć Wikipedii, wyspa może pochwalić się najwyżej pewnym duchem, który zerwał kiedyś dach z miejscowego kościoła, groźnym czarnym psem, który błąka się bez celu wokół tamtejszego zamku, i kilkoma pomniejszymi duszkami, ale, jak to często bywa w przypadku nauki o zjawiskach nadprzyrodzonych, na wyspie Man jest znacznie więcej rzeczy, o których nie śniło się filozofom.80 W 1916 roku James Irving, sprzedawca fortepianów z Liverpoolu, podjął dziwną decyzję. Stwierdziwszy, że coraz trudniej przychodzi mu zarobić na życie, doszedł do wniosku, że najlepiej będzie zacząć wszystko od początku. Razem z żoną Margaret kupił kawałek ziemi w jednym z najbardziej odizolowanych od świata miejsc. Niewielka farma Cashen’s Gap położona była na smaganym wiatrami górskim zboczu na zachodnim wybrzeżu wyspy Man, osiem kilometrów od najbliższej wioski. W gospodarstwie nie było elektryczności ani bieżącej wody i można było do niego dotrzeć jedynie po godzinnej wspinaczce śliską i mało uczęszczaną drogą. Egzystencja pierwszych osadników na Dzikim Zachodzie wydaje się całkiem luksusowa w porównaniu z życiem, które wiedli Margaret i James Irvingowie. Przeżywali trudne chwile i często byli zmuszeni żywić się jedynie królikami upolowanymi przez ich psa. Po dwóch latach pobytu w Cashen’s Gap Margaret urodziła swoje pierwsze i jedyne dziecko, Voirrey (w języku gaelickim słowo to oznacza „gorzki”). Zimą 1928 roku James, próbując ochronić się przed dotkliwym chłodem, założył na wewnętrznych ścianach swojego domu drewniane panele i żeby poprawić izolację cieplną, zostawił ośmiocentymetrowy odstęp między panelami a ścianą. Dwunastego października 1931 roku usłyszał jakieś dziwne dźwięki dochodzące zza paneli, które przypominały mu odgłosy zwierzęcia. Pomyślał, że jakieś nieduże stworzenie weszło za panele i nie może się wydostać, rozstawił więc kilka pułapek, rozsypał trochę trucizny i poszedł spać. Jednak w ciągu następnych kilku dni dziwne dźwięki nie ustawały. W akcie desperacji James postanowił wypłoszyć intruza, wydając dźwięki przypominające warczenie psa. Ku swemu zaskoczeniu usłyszał, że tajemniczy stwór odszczekuje do niego. James prowadził dziennik, w którym opisał swoje następne posunięcie: Pomyślałem, że jeśli ta istota może wydawać te dziwne dźwięki, to może wydawać także inne, i zacząłem naśladować głosy innych stworzeń, za każdym razem mówiąc przy tym, jak się ono nazywa. Po kilku dniach wystarczyło jedynie wypowiedzieć nazwę jakiegoś zwierzęcia albo ptaka, a ta istota natychmiast wydawała z siebie prawidłowy odgłos. Potem moja córka spróbowała śpiewać piosenki dla dzieci i okazało się, że ta istota nie ma najmniejszych kłopotów, aby naśladować te dźwięki. Jej głos jest dwie oktawy wyższy niż jakikolwiek ludzki głos [...]. Ma też zdumiewająco dobry słuch. Potrafi usłyszeć szept z odległości pięciu, sześciu metrów, a potem mówi nam, że szepczemy, i dokładnie powtarza to, co
zostało powiedziane.
Rodzina Irvingów zaczęła rozmawiać ze swoim nowym lokatorem i w końcu tajemnicze stworzenie zdradziło swoją tożsamość. Okazało się, że był to Gef, mówiąca mangusta. Gef łaskawie wyjaśnił, że nie jest taką całkiem zwyczajną mangustą. Powiedział, że urodził się w New Delhi w 1852 roku, i przechwalał się, że jest „wyjątkowo inteligentny”, twierdził, że jest wręcz „ósmym cudem świata”. Gef okazał się zabawnym kompanem. Recytował wierszyki dla dzieci, opowiadał dowcipy i rozmawiał w kilku językach. Potrafił także zaskakiwać. Na przykład pewnego lipcowego wieczoru w 1934 roku James zapisał w swoim dzienniku, że Gef zaśpiewał trzy wersy hymnu narodowego wyspy Man „jasnym, wysokim głosem, a następnie dwa wersy po hiszpańsku i jeden po walijsku, po czym odmówił kawałek modlitwy czystą hebrajszczyzną (nie w jidysz) i zakończył długą perorą po flamandzku”. Irvingowie karmili Gefa bekonem, kiełbaskami i bananami. W zamian Gef chwytał i zabijał dla nich króliki, które pozostawiał na sąsiedniej skale, skąd mogli je zabrać. Chociaż łatwo było z Gefem porozmawiać, zdumiewająco trudno było go zobaczyć. Jedyną osobą, która widziała go dokładnie, była Voirrey. Później opisała go jako stworzenie „wielkości małego szczura o żółtawym futrze i z dużym puszystym ogonem”. Margaret także twierdziła, że udało się jej pogłaskać Gefa przez szczelinę w murze, ale nie miała ochoty powtórzyć tej pieszczoty, ponieważ ugryzł ją w palec do krwi. Wieści o Gefie w końcu rozeszły się po wyspie i wkrótce u drzwi Irvingów zaczęli pojawiać się goście pragnący porozmawiać z ich nowym przyjacielem. Po roku wiadomość o zdumiewających wydarzeniach w Cashen’s Gap dotarła na drugą stronę Kanału Północnego. Dziennikarze z całego kraju zaczęli pielgrzymować do położonego na uboczu domku Irvingów w nadziei, że uda im się zobaczyć Gefa. W 1932 roku pewien reporter z „Manchester Daily Sketch” jako jeden z niewielu szczęśliwców miał okazję porozmawiać z Gefem: Tajemniczy człowiek-łasiczka przemówił dziś do mnie. Usłyszałem głos, który, jak sądzę, nigdy nie mógłby wydostać się z ludzkiego gardła. Osoby, które zapewniły mnie, że był to głos dziwnej łasicy, wydają się zupełnie normalnymi, uczciwymi i odpowiedzialnymi ludźmi i raczej nie wyglądają na kogoś, komu chciałoby się obmyślać tak skomplikowany, długotrwały i nieprzynoszący żadnego zysku żart [...]. Łasica poradziła mi nawet, jak mam obstawiać zwycięskiego konia w Wielkiej Gonitwie!
Gdy wiadomość o Gefie dotarła do Ameryki, pewien agent teatralny zaproponował Irvingom pięćdziesiąt tysięcy dolarów za prawa filmowe. Rodzina odmówiła. Niemniej Gef, mówiąca mangusta, podbijał świat.
Harry Price: Wielki łowca duchów
Harry Price budzi moją szczerą sympatię. Prawdę mówiąc, jest dla mnie swego rodzaju bohaterem. Price, który działał w latach trzydziestych dwudziestego wieku, poświęcił swoje życie badaniom naukowym nad różnymi dziwnymi zjawiskami i pod auspicjami swojego Narodowego Laboratorium Badań Parapsychologicznych przeprowadził liczne eksperymenty, które wzbudzały zachwyt światowej prasy i doprowadzały do szewskiej pasji zarówno wyznawców parapsychologii, jak i sceptyków. Price zdemaskował oszustwa sławnych autorów fotografii duchów (głównie chodziło o podwójną ekspozycję), poddał testom rzekomą ektoplazmę materializowaną przez rozmaite media (głównie białko jajek), zainscenizował starożytny rytuał transformacji kozła w młodego mężczyznę (kozioł pozostał kozłem) i sfilmował wielkiego Karachiego podczas próby powtórzenia legendarnej indyjskiej sztuczki z liną (w rzeczywistości był to Arthur Derby z Plymouth, manipulujący sztywną liną w Wheathampstead w Hertfordshire). Jednak moim zdaniem jego najwspanialszym posunięciem były badania nad Gefem. W 1932 roku pewien przyjaciel Irvingów w liście do Price’a opisał dziwne wydarzenia w Cashen’s Gap i zapytał go, czy „nie miałby ochoty porozmawiać z tym małym stworzeniem”. Price napisał do Irvinga i wkrótce obaj panowie nawiązali przyjacielską korespondencję. Irving wielokrotnie zapraszał Price’a na wyspę, ale ten nie miał ochoty podejmować długiej wyprawy i zamiast tego wysłał swojego przyjaciela, kapitana Jamesa McDonalda. McDonald przyjechał do Cashen’s Gap dwunastego lutego 1932 roku. Podczas pierwszego dnia jego pobytu na farmie Gef zachowywał się osobliwie spokojnie i dopiero około północy, kiedy McDonald odchodził już do swojego hotelu, rozległo się najbardziej tradycyjne z powitań na wyspie Man, gdy mangusta zawrzeszczała: „Kim jest ten cholerny człowiek?”. Następnego dnia Irving wyjaśnił, że Gef przez całą noc był bardzo rozmowny, ale niestety nabrał odruchowej niechęci do McDonalda. Prawdę mówiąc, mangusta zażądała, żeby McDonald zawołał: „Wierzę w ciebie, Gef!” – inaczej nici z pogawędki. McDonald przystał na propozycję, ale mimo to powitało go kamienne i nieco kłopotliwe milczenie. Kilka godzin później McDonald podsłuchał, jak Margaret i Voirrey rozmawiają na górze z Gefem, i zawołał: „Czemu nie chcesz zejść na dół? Wierzę w ciebie!”. „Nie! – krzyknął Gef. – Nie lubię cię!”. McDonald, którego niełatwo było zniechęcić do dalszych badań, zaczął po cichu wspinać się po schodach, ale na nieszczęście potknął się o jakiś wystający sznurek z chodnika i z hałasem stoczył się na dół. Gef natychmiast zniknął i nie pojawił się już ani razu pod-
czas pobytu McDonalda na farmie. McDonald wrócił do Londynu i sporządził raport dla Price’a. W marcu 1935 roku James Irving przesłał Price’owi próbkę futra, które Gef rzekomo sam sobie wyrwał. Podekscytowany Price przekazał włos do zbadania przyrodnikowi F. Martinowi Duncanowi, ale raport, jaki otrzymał, był całkowicie rozczarowujący: Mogę zdecydowanie stwierdzić, że przesłana próbka włosów nigdy nie należała ani do mangusty, ani do szczura, królika, zająca, wiewiórki czy innego gryzonia. Dochodzę do przekonania, że te włosy przypuszczalnie pochodzą od jakiegoś psa o długiej sierści.
Podejrzenia Price’a padły na Monę, owczarka Irvingów. Jednak zaintrygowany raportem McDonalda postanowił razem ze swoim współpracownikiem Richardem Lambertem przeprowadzić śledztwo na miejscu wydarzeń. Trzydziestego lipca 1935 roku dwaj niestrudzeni badacze przybyli na wyspę Man i podjęli uciążliwą wspinaczkę do Cashen’s Gap, dokąd przybyli późnym wieczorem. James i Margaret przedstawili im Voirrey (która była teraz „ładną, siedemnastoletnią dziewczyną”), po czym wszyscy usiedli wokół małego stołu w wykładanej ciemnymi drewnianymi panelami jadalni, czekając na Gefa. James wyjaśnił, że Gef ostatnio nie pokazywał się przez kilka dni i był tajemniczo nieuchwytny. Ale Price’a i Lamberta niełatwo było zniechęcić. Zaczęli przemawiać do wszystkich czterech ścian pokoju, wyjaśniając, że pokonali długą drogę, żeby tu dotrzeć, a tym samym zasługują na to, aby usłyszeć „kilka słów, jakiś śmiech, krzyk, pisk czy choćby zwykłe drapanie”. Nic. Następnego ranka Price i Lambert jeszcze raz przybyli na farmę i odbyli długą wycieczkę wokół paneli, które najwyraźniej umożliwiały Gefowi przeskakiwanie w niezauważalny sposób z jednego pokoju do drugiego. I tym razem prosili ósmy cud świata o jakiś znak obecności. I znowu na darmo. Wreszcie niestrudzeni badacze wyjechali, nie będąc w stanie ustalić, czy „brali udział w farsie czy w tragedii”. James Irving w liście do Price’a napisał później, że Gef pojawił się w ich domu jeszcze tego samego wieczoru i wyjaśnił, że wziął sobie „kilka dni wolnego”. W 1936 roku Price i Lambert opisali swoje badania nad Gefem w bardzo trudno dostępnej dziś książce The Haunting of Cashen’s Gap: Modern „Miracle” Investigated. Wprawdzie nie oskarżali Irvingów wprost o sfabrykowanie całej historii, ale nie wypowiadali się o niej zbyt entuzjastycznie i dochodzili do wniosku, że jedynie najbardziej łatwowierne osoby mogły potraktować serio dowody na istnienie Gefa. Wiele osób sądziło, że publikacja The Haunting of Cashen’s Gap położy kres całej sprawie. Jednak książka sprawiła, że Gef, mówiąca mangusta, zaczął wieść zupełnie nowe życie, i to w najmniej spodziewanym miejscu – w brytyjskim Sądzie Najwyższym.
Prawdę, całą prawdę i tylko prawdę
Richard Lambert, współpracownik Price’a, był wpływową postacią. Założyciel pisma „The Listener”, piastował też ważne stanowisko w zarządzie Brytyjskiego Instytutu Filmowego, który w tych czasach działał pod auspicjami BBC. Na początku 1936 roku pułkownik, sir Cecil Bingham Levita, prominentny członek londyńskiej rady miejskiej, podczas lunchu z zastępcą dyrektora BBC pozwolił sobie na uwagę, że taki człowiek jak Lambert nie powinien być kojarzony z Brytyjskim Instytutem Filmowym, ponieważ wierzy w istnienie mówiącej mangusty. Kiedy wiadomość o jego słowach dotarła do Lamberta, ten złożył w sądzie pozew, oskarżając Levitę o zniesławienie. Ostatecznie sprawą zajął się Sąd Najwyższy, który rozpatrzył pozew czwartego listopada 1936 roku na posiedzeniu pod przewodnictwem sędziego Swifta, z udziałem specjalnie zwołanej ławy przysięgłych. Każdy z przysięgłych otrzymał egzemplarz The Haunting of Cashen’s Gap. Bingham Levita zaprzeczył, jakoby pragnął znieważyć Lamberta, i stwierdził, że nie użył przypisywanych mu sformułowań, ale nawet gdyby ich użył, byłyby całkowicie usprawiedliwione. W odpowiedzi Lambert argumentował, że książka trafnie przedstawia jego poglądy i w żadnej mierze nie daje wyrazu przekonaniu o istnieniu Gefa ani jakiejkolwiek innej mówiącej mangusty. Sędzia Swift niezwłocznie wydał werdykt na korzyść Lamberta i przyznał mu pokaźne odszkodowanie w wysokości 7,5 tysiąca funtów (odpowiednik dzisiejszych 350 tysięcy funtów). Pod koniec procesu Lambert triumfalnie złożył autografy na egzemplarzach książki rozdanej wcześniej członkom ławy przysięgłych. Proces miał także dwie inne, niezamierzone, ale ważne konsekwencje. Podczas rozprawy okazało się, że szef działu public relations BBC usiłował namówić Lamberta do wycofania pozwu przeciwko Levicie, przekonując go, że leży to w dobrze pojętym interesie „jego pozycji w korporacji”. Podniosły się krytyczne głosy w parlamencie, ponieważ politycy dostrzegli w całej sprawie kolejny przykład niskiego poziomu zarządzania w BBC. Premier Stanley Baldwin zarządził dochodzenie, które w efekcie doprowadziło do zmian w BBC. Posady w organizacji przestano przydzielać na zasadzie prywatnych koneksji towarzyskich i wprowadzono formalne rozmowy kwalifikacyjne przy obsadzaniu stanowisk kierowniczych oraz bardziej przejrzysty proces doboru kandydatów. Po drugie, pod wpływem prasowych doniesień na temat procesu mangusty stały się popularnymi zwierzętami domowymi w całej Wielkiej Brytanii. W końcu Gef po prostu zniknął. W 1970 roku dziennikarz Walter McGraw odnalazł Voirrey i przeprowadził z nią wywiad na temat całej historii. Chociaż nie miała ochoty zdradzić miejsca swojego aktualnego pobytu, twierdziła, że Gef naprawdę istniał i rozmawiał z nią niemal codziennie. Wspominała, że sprytna mangusta znikała na coraz dłuższe okresy,
aż wreszcie pewnego dnia przepadła na dobre. Voirrey z żalem dodała, że Gef nie zaznaczył się pozytywnie w jej dalszym życiu. „Przez Gefa nigdy nie wyszłam za mąż – wyznała. – Jak mogłabym powiedzieć rodzinie jakiegoś mężczyzny o tym, co się wydarzyło?”. Voirrey zmarła w 2005 roku. W 1937 roku Irvingowie sprzedali Cashen’s Gap człowiekowi o nazwisku Graham i wrócili na Wielką Brytanię. Graham nigdy nie słyszał i nie widział Gefa. W 1947 roku nowy właściciel Cashen’s Gap oświadczył, że zabił jakieś dziwne stworzenie, które nie było ani fretką, ani gronostajem, jednak ta informacja nie została zweryfikowana, a futra owego stworzenia nigdy nie poddano analizie. W latach pięćdziesiątych Cashen’s Gap zburzono, ale tajemnica Gefa żyje nadal. Gef ma swój profil na Facebooku, a na pewnej stronie internetowej poświęconej zjawiskom paranormalnym pojawiło się niedawno przypuszczenie, że Gef był „istotą nadprzyrodzoną pochodzącą z innego wymiaru albo istotą złożoną z sił, których działanie nie całkiem rozumiemy”. Ostatnie słowo w tej surrealistycznej historii powinno chyba należeć do Gefa. James Irving zapisał w swoim dzienniku, jak pewnego razu skarcił Gefa za to, że zbyt długo oblicza, ile pensów składa się na siedemnaście szylingów i sześć pensów. Ósmy cud świata udzielił wtedy enigmatycznej odpowiedzi, która według mnie cudownie podsumowuje całą historię: „Mój rektofon się zepsuł”.
Rozdział 5 POLOWANIE NA DUCHY
W którym miło spędzimy czas w towarzystwie pewnej starej wariatki, dowiemy się, dlaczego dwójka badaczy pracujących nad zagadką poltergeistów niemal rozebrała pewien dom na kawałki, spotkamy nieistniejącą zjawę z Ratcliffe Wharf, nauczymy się, jak samemu doprowadzić do spotkania z duchem, i przyjrzymy się psychologii sugestii.
Jest taki stary dowcip o wykładowcy uniwersyteckim, który pyta studentów: „Czy ktoś z was kiedykolwiek widział zjawę?”. Piętnastu studentów podnosi rękę do góry. W porządku, mówi wykładowca. „A kto z was dotknął zjawy?”. Tym razem jedynie pięć rąk idzie do góry. Zaciekawiony wykładowca dodaje. „No dobrze, a czy ktoś z was pocałował prawdziwą zjawę?”. Młody człowiek siedzący w środku sali powoli unosi rękę do góry, rozgląda się nerwowo, po czym pyta: „Przepraszam, czy pan powiedział zjawę, czy żabę?”. Na szczęście wyniki ogólnokrajowych badań przynoszą bardziej jednoznaczne odpowiedzi. Badania opinii publicznej prowadzone w ciągu minionych trzydziestu lat stale pokazywały, że około trzydziestu procent respondentów wierzy w duchy, a około piętnastu procent twierdzi, że miało z nimi kontakt.81 Dodatkowe pytania ujawniły, że rzekome duchy nie są wcale ani postaciami w białych szatach przenikającymi przez ściany, ani kobietami w czerni niosącymi śmierć i zniszczenie, ani szkieletami biegającymi po cmentarzu, ani też rycerzami bez głowy potrząsającymi łańcuchami. Mimo stałej obecności takich postaci w opowieściach o duchach i w filmowych horrorach zjawy, które ludzie rzeczywiście spotykają na swej drodze, mają o wiele bardziej ziemski charakter. Jeden z moich współpracowników, James Houran, przeprowadził szereg badań nad naturą takich spotkań z duchami. James to interesujący osobnik. W ciągu dnia ten łagodny człowiek, z wykształcenia statystyk, pracuje dla znanego internetowego portalu randkowego, budując matematyczne modele, które pomagają ludziom znaleźć swoją idealną drugą połowę. Ale wieczorami Houran przekształca się w prawdziwego łowcę duchów, przeprowadzając badania i analizy, które mają rozwiązać zagadkę miejsc nawiedzanych przez duchy. Kilka lat temu James poddał analizie prawie tysiąc relacji dotyczących spotkań z duchami, żeby zobaczyć, w jaki sposób ludzie opisują swoje doświadczenia, kiedy są przekonani, że zetknęli się z istotą z zaświatów.82
Prace Hourana wykazały, że w opisach takich doświadczeń pełnokrwiste zjawy występują bardzo rzadko. Prawdę mówiąc, stanowią zaledwie jeden procent wszystkich przypadków i zwykle ukazują się w nogach łóżka, gdy ktoś budzi się albo zapada w sen. W dodatku zjawy tego rodzaju niepokojąco przypominają zwykłych ludzi, a ich natura ujawnia się dopiero wtedy, gdy robią coś niemożliwego, na przykład nagle znikają albo przechodzą przez ścianę. A zatem, jeśli ludzie nie widzą pełnych postaci duchów, to co widzą? Mniej więcej jedna trzecia opowieści analizowanych przez Hourana obejmuje dość ulotne wrażenia wizualne, takie jak nagłe błyski światła, dziwne smugi dymu albo mroczne cienie, które ukradkowo przesuwają się po pokoju. Kolejna jedna trzecia relacji obejmuje dziwne dźwięki, takie jak odgłos kroków w pustym pokoju, upiorne szepty, niewyjaśnione hałasy i stukania. Pozostała jedna trzecia to mieszanina najróżniejszych odczuć i wrażeń zmysłowych, jak dziwne zapachy kwiatów albo zapach cygara, poczucie obecności ducha, zimne dreszcze przeszywające daną osobę, drzwi, które nagle same otwierają się i zamykają, zegary, które poruszają się bardzo szybko albo bardzo powoli, oraz zachowania psów, które są niezwykle hałaśliwe albo podejrzanie spokojne. Przez ponad sto lat uczeni próbowali wyjaśnić te dziwne doświadczenia i doznania. Niektórzy z nich wierzą głęboko, że ich dociekania przyniosły przekonujący dowód na istnienie życia po śmierci. Inni są równie mocno przekonani, że te na pozór nadprzyrodzone zjawiska mają całkiem naturalne przyczyny i wyjaśnienia. Prowadzone przez nich prace stanowią dość osobliwą mieszaninę: są tam przełomowe badania nad ludzkim snem, eksperymenty prowadzone w domach nawiedzanych przez duchy, przesiadywanie w ciemnościach w oczekiwaniu na Boga, potrząsanie całym budynkiem, dopóki nie rozleci się na kawałki, czy wreszcie organizowanie mistyfikacji na szeroką skalę. Nasza podróż w głąb tego zagadkowego świata zaczyna się od najczęściej chyba opisywanego rodzaju spotkania z duchem.
Heinrich Füssli i jego koń o pustym spojrzeniu
W 1781 roku szwajcarski malarz Heinrich Füssli stworzył swoje najsławniejsze dzieło. Obraz zatytułowany Nocna mara (Koszmar nocny) przedstawia kobietę, która ma okropny sen, oraz treść tego koszmaru. Kobieta leży na plecach, pogrążona w głębokim śnie, z głową zwisającą na skraju łóżka. Na jej piersi siedzi mały, złowrogo wyglądający demon i patrzy w naszą stronę z płótna obrazu. W głębi widać wyłaniającą się zza zasłony głowę konia o pustym spojrzeniu, który groźnie spogląda w stronę śpiącej kobiety. Nocna mara wzbudziła niezwykłe zainteresowanie, gdy po raz pierwszy przedstawiono ją w Królewskiej Akademii Sztuk w Londynie, szybko zyskała światowy rozgłos i pojawia się dziś na okładce niemal każdej książki poświęconej zjawiskom paranormalnym. Kilka lat później Füssli namalował drugą wersję obrazu, ale powszechnie uważa się, że drugiemu obrazowi brakuje emocjonalnego napięcia oryginału, po części dlatego, że demon wygląda na nim, jakby założył maskę Batmana, a koń tak, jakby właśnie wygrał na loterii. Obraz przedstawia zjawisko występujące przypuszczalnie najczęściej we wszystkich relacjach dotyczących spotkań z duchami: pojawienie się inkuba. Według legendy inkub to demon, który przyjmuje postać mężczyzny i uwodzi śpiące kobiety, posługując się swoim niezwykle wielkim i zimnym penisem (owocem takiego aktu był podobno czarodziej Merlin z legend arturiańskich). Inkub siada na piersi swojej ofiary, aby uniemożliwić jej jakikolwiek ruch, a w tym czasie inne, równie demoniczne zjawy i stwory siedzą wokół łóżka i obserwują to, co się dzieje. Powiada się, że demony tego rodzaju nie przegapią żadnej okazji i potrafią także przyjąć postać żeńskiego sukuba, żeby uwodzić śpiących mężczyzn (jednak przypuszczalnie bez udziału niezwykle dużego i zimnego penisa). Opowieści o tych stworzeniach występują w wielu różnych kulturach. W Niemczech demon nosi nazwę Mare albo Alpdruck („ucisk elfa”), w Czechach nazywa się muera, Francuzi nazywają go cauchemar. Łatwo uwierzyć, że tego rodzaju demoniczne przeżycia mogły być szczytem wyrafinowania w dziedzinie zjawisk nadprzyrodzonych w czasach, gdy Füssli malował swoje obrazy, ale chyba nie odnosi się to do dwudziestego pierwszego stulecia? Tymczasem, jak pokazały niedawne badania, około czterdziestu procent osób doświadczyło podobnych wrażeń, polegających na obudzeniu się z poczuciem przygniecenia przez jakąś potężną siłę dławiącą pierś, wyczuwaniu obecności jakichś złych mocy i widoku dziwnych postaci w ciemności.83 Tego rodzaju wydarzenia często interpretuje się jako dowód na istnienie demonów i duchów czy nawet uwiedzenie przez kosmitów. Niezależnie od tego, w jaki sposób są postrzegane, jedno jest jasne – nawet dla współczesnego umysłu stanowią przerażające i niezapomniane przeżycie.
Przez stulecia wiele osób, które doświadczyły nocnego spotkania z demonami, żywiło przekonanie, że przeżyły prawdziwe piekło na ziemi. Dopiero w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat badania naukowe odsłoniły zaskakującą prawdę kryjącą się za tymi zjawiskami.
Chorobliwie dociekliwy Eugene Aserinsky
Rok 1951 nie zaczął się najlepiej dla Eugene’a Aserinskiego, neurofizjologa pracującego na uniwersytecie w Chicago.84 Badania dotyczące ruchu gałek ocznych u śpiących niemowląt, które prowadził od czasu napisania doktoratu, toczyły się mozolnie i nie przynosiły interesujących rezultatów. W domu borykał się z poważnymi trudnościami finansowymi. Wraz z rodziną mieszkał w małym, zimnym mieszkaniu i mógł sobie pozwolić jedynie na wynajęcie maszyny do pisania, niezbędnej do kontynuowania pracy. Wiele lat później tak opowiadał o rozpaczy, jaka go wtedy ogarnęła: Gdybym miał skłonności samobójcze, to byłby właściwy moment. Byłem żonaty i miałem dziecko. Od dwunastu lat siedziałem na uniwersytecie i nie mogłem się niczym szczególnym pochwalić. Byłem zupełnie skończony.
W dodatku Aserinsky zajmował się badaniami w dziedzinie, która zupełnie nie budziła zainteresowania jego kolegów. W tym czasie zdecydowana większość uczonych zakładała, że mózg wyłącza się z chwilą, gdy zapadamy w sen, i włącza się ponownie, gdy się budzimy, i nie podzielała zainteresowań Aserinskiego. Jednak Aserinsky chciał sprawdzić, czy podejście „idziemy dalej, tu nie ma nic ciekawego” w odniesieniu do śpiącego mózgu jest słuszne. Nie mogąc znaleźć odpowiednich funduszy na badania, wyciągnął z piwnicy swojego wydziału starą maszynę do rejestrowania fal mózgowych (zwaną elektroencefalografem), zawlókł ją do swojego gabinetu i zdołał uruchomić. Niestety nadal pozostawał jeden poważny problem – kto miałby ochotę spędzić za darmo kilka nocy w prowadzonym przez Aserinskiego laboratorium badania snu, podłączony do różnych czujników? Wreszcie Aserinsky znalazł rozwiązanie. Pewnego wieczoru w grudniu 1951 roku położył w łóżku w laboratorium swojego ośmioletniego synka Armonda, podłączył czujniki ruchu gałek ocznych i czujniki rejestrujące fale mózgowe do twarzy oraz głowy chłopca i wrócił do swojego gabinetu. Po jakiejś godzinie Armond zasnął i rozpoczął się eksperyment. Przez pierwsze trzy kwadranse Aserinsky uważnie obserwował pióra rysujące wykresy fal rejestrowanych przez elektroencefalograf. Brak jakiegokolwiek ruchu był zniechęcający. Wyglądało na to, że jego koledzy mieli rację i że w śpiącym mózgu nie dzieje się nic ciekawego. Jednak jakieś dwadzieścia minut później pióra nagle zaczęły się szybko poruszać, co wskazywało na wyraźny wzrost aktywności, rejestrowany zarówno przez czujniki ruchu gałek ocznych, jak i czujniki aktywności mózgu. Przypuszczając, że jego synek po prostu się obudził, Aserinsky poszedł sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Ale gdy otworzył drzwi do laboratorium, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Chłopiec był pogrążony w głębokim śnie. Początkowo Aserinsky przypuszczał, że jego aparatura badawcza nie działa prawidło-
wo, i zaczął sprawdzać liczne przewody wychodzące z elektroencefalografu. Nie znalazł jednak niczego, co świadczyłoby o usterce. Następnego dnia pokazał zapis z elektroencefalografu swojemu szefowi, który także uznał, że chodzi o jakiś problem z aparaturą, poprosił więc Aserinskiego, żeby jeszcze raz wszystko dokładnie posprawdzał. Ale urządzenia działały całkowicie poprawnie. Po kolejnych kilku nocach, w czasie których obserwował sen Armonda w laboratorium, Aserinsky nie miał już wątpliwości, że dokonał ważnego odkrycia. W pewnym momencie snu mózg zaczyna wykazywać tajemniczą, zdumiewającą aktywność. Dalsze badania pokazały, że tym okresom wzmożonej aktywności mózgu towarzyszą szybkie ruchy gałki ocznej, które Aserinsky nazwał REM (skrót pochodzi od słów rapid eye movements; początkowo Aserinsky chciał je nazwać jerky eye movements, ale obawiał się negatywnych konotacji związanych ze słowem jerk). W dodatku za każdym razem, gdy Aserinsky budził uczestnika eksperymentu po fazie REM, dowiadywał się, że badany miał jakiś sen. We wrześniu 1953 roku Aserinsky i jego szef opublikowali wyniki swoich badań w klasycznym dziś artykule, zatytułowanym Regularnie występujące podczas snu fazy ruchów gałek ocznych i zjawiska towarzyszące, który na zawsze zmienił oblicze psychologii.85 Nagle naukowcy uświadomili sobie, że w śpiącym mózgu dzieje się znacznie więcej, niż przypuszczali, i że Aserinsky odnalazł drogę do tego ukrytego świata. Jak zauważył później jeden z badaczy, to było niczym „odkrycie nowego kontynentu w mózgu”. Uczeni na całym świecie zapragnęli eksplorować ten nowy wspaniały świat. Co ciekawe, zabrakło wśród nich samego Eugene’a Aserinskiego. Ten zawsze niekonwencjonalny, ale obdarzony nieuleczalną ciekawością świata uczony wkrótce po swoim przełomowym eksperymencie porzucił uniwersytet w Chicago, żeby badać wpływ prądów elektrycznych na łososie.
„Zasnąć, może śnić – w tym sęk cały”
Badacze wyróżniają obecnie pięć odrębnych faz snu. Wkrótce po zaśnięciu pogrążamy się w fazę pierwszą. Mózg zachowuje nadal dużą aktywność i wywarza fale mózgowe o dużej częstotliwości, zwane falami alfa. W tej fazie snu miewamy często dwa rodzaje halucynacji, tak zwane omamy hipnagogiczne (które pojawiają się, gdy zapadamy w sen) oraz omamy hipnopompiczne (które pojawiają się, gdy się budzimy). Każdemu z tych dwu rodzajów obrazów mogą towarzyszyć rozmaite fenomeny wizualne, w tym nieregularne plamki, jasne linie, wzory geometryczne i tajemnicze postacie o kształtach zwierzęcych i ludzkich. Tym obrazom często towarzyszą także dziwne dźwięki, takie jak głośne hałasy, odgłosy kroków, delikatne szepty, fragmenty mowy. Co ciekawe, są to doznania dokładnie takie, jakie przez stulecia wiązano z obecnością ducha. Kiedy już przeżyjemy grozę związaną z fazą pierwszą snu, przechodzimy do fazy drugiej. Nasz mózg jest wówczas nadal dość aktywny i często przechodzi przez krótkie okresy wzmożonej aktywności, znane jako wrzeciona snu. Faza druga trwa około dwudziestu minut i w tym okresie może pojawić się mamrotanie, a nawet mówienie przez sen. Powoli pogrążamy się w – tak, zgadliście – fazę trzecią. Teraz nasze ciało i mózg stają się w pełni zrelaksowane i po mniej więcej dwudziestu minutach zapadamy w najgłębszą fazę snu. W fazie czwartej mózg wykazuje minimalną aktywność, czego następstwem są bardzo powolne fale delta. To w tej fazie dochodzi do nocnego moczenia się albo lunatykowania. Po mniej więcej trzydziestu minutach fazy czwartej dzieje się coś dziwnego. Nasz mózg zaczyna gwałtownie z powrotem przechodzić przez pierwsze trzy fazy, po czym wchodzi w zagadkowy stan. Występuje w nim ten sam wysoki poziom aktywności, jaki pierwotnie spotykamy w fazie pierwszej, ale nasze serce bije teraz bardzo szybko, oddech staje się płytki i pojawiają się gwałtowne ruchy gałek ocznych, które przed laty tak fascynowały Aserinskiego. To właśnie w tym okresie mamy sny. Każdy z nas przeżywa fazę snu REM mniej więcej pięć razy w ciągu nocy. Każdy z tych okresów trwa przeciętnie około dwudziestu minut. Niektórzy ludzie twierdzą, że nic im się nie śni, ale gdyby obudzić ich bezpośrednio po fazie REM, to zwykle powiedzieliby, że właśnie mieli sen. Nie jest więc prawdą, że nic im się nie śni – po prostu rano nie pamiętają swoich snów. Dalsze badania pokazały, że w okresie, w którym mamy sny, z naszym ciałem dzieją się dwie osobliwe rzeczy. Po pierwsze, pojawia się pobudzenie genitaliów: u mężczyzn występuje erekcja, u kobiet wzrost lubrykacji pochwy. Chociaż w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku uważano to odkrycie za epokowe, to zdaniem niektórych badaczy zjawisko było znane już dawno temu, o czym świadczy na przykład jedna z postaci namalowanych w jaskini w Lascaux siedemnaście tysięcy lat temu, która przedstawia śniącego myśli-
wego z Cro-Magnon z penisem w stanie erekcji (ale kto wie, może naprawdę podobało mu się polowanie?). Po drugie, chociaż nasz mózg i genitalia są w fazie REM bardzo aktywne, reszta ciała nie. Prawdę mówiąc, nasz rdzeń mózgowy całkowicie blokuje jakikolwiek ruch kończyn i torsu, aby zapobiec odgrywaniu przez nas naszych snów, co mogłoby być dla nas niebezpieczne. Podobnie jak nasz mózg może nas oszukać, sprawiając, że widzimy powidok w postaci ducha, może także wzbudzić w nas wrażenie, że spotkaliśmy jakąś złowrogą postać. Kiedy przechodzimy od fazy pierwszej do fazy REM, nasz mózg czasami wpada w dezorientację, co sprawia, że zaczynamy doświadczać omamów hipnagogicznych i hipnopompicznych związanych z fazą pierwszą, ale jednocześnie połączonych z pobudzeniem seksualnym i paraliżem towarzyszącymi fazie REM. To przerażające połączenie sprawia, że czujemy się, jak gdyby jakiś ogromny ciężar zalegał nam na piersi i przytłaczał nas do łóżka, czujemy (a czasami widzimy) jakąś postać i wydaje nam się, że uczestniczymy w jakiejś dziwnej formie stosunku seksualnego. Przez stulecia ludzie często dochodzili do przekonania, że zostali zaatakowani przez demony, duchy albo przybyszów z kosmosu. Badacze zajmujący się snem nie tylko odsłonili prawdziwą naturę takich doświadczeń, ale także znaleźli najlepszy sposób na to, jak wygnać takie zjawy z naszej sypialni. Zapewne nie zdziwicie się, jeśli powiem, że nie wymaga to intensywnego śpiewania pieśni religijnych, skrapiania wodą święconą ani wyszukanych egzorcyzmów. Prawdę mówiąc, wystarczy spróbować za wszelką cenę poruszyć palcem albo mrugnąć. Nawet najlżejszy ruch pomoże naszemu mózgowi przejść z fazy REM do pierwszej fazy snu i zanim się zorientujemy, będziemy z powrotem w krainie żywych, zupełnie przytomni i bezpieczni. Osoby, które wierzą w duchy, muszą więc pogodzić się z faktem, że poczucie obcowania z inkubem nie jest świadectwem spotkania sił piekielnych, ale sprytną sztuczką naszego mózgu. Jednak zamiast porzucić wiarę w duchy, zwolennicy istnienia zjawisk nadprzyrodzonych skupili swoją uwagę na problemie o wiele trudniejszym do rozwiązania – licznych obrazach duchów, które ludzie widzą, gdy znajdują się jak najbardziej na jawie.
W JAKI SPOSÓB WYWOŁAĆ DUCHA Czy chcielibyście zobaczyć teraz ducha? Jeśli tak, to przez jakieś trzydzieści sekund popatrzcie na małą białą kropkę na ilustracji po lewej stronie, a potem popatrzcie na małą czarną kropkę na ilustracji po prawej stronie. Po kilku chwilach powinniście zobaczyć tajemniczą kobietę w bieli wyłaniającą się przed waszymi oczami. Jeśli powtórzycie to doświadczenie, ale spojrzycie na białą ścianę, a nie na mały biały kwadrat, zobaczycie wielkiego ducha wyłaniającego się na ścianie.
Psychologowie nazywają zjawiskową postać, jaką właśnie zobaczyliście (i którą wielu z was będzie widziało jeszcze przez następnych kilka minut – przepraszam za to), „powidokiem”. Nasze postrzeganie barw opiera się na trzech systemach. Każdy z tych systemów koncentruje się wokół dwóch barw: jeden zestaw barw to czerwień–zieleń, drugi niebieski–żółty, trzeci czerń–biel. W każdym z tych systemów występują dwie barwy, które stanowią swoje przeciwieństwo i nie można ich zobaczyć jednocześnie. Kiedy na przykład oko i mózg natykają się na barwę czerwoną, „czerwona” część systemu czerwień–zieleń podlega aktywacji, co sprawia, że nie możemy widzieć jednocześnie czegoś, co jest zielone (to wyjaśnia, dlaczego nigdy nie zobaczymy kolorów, które wydają się żółtawo-niebieskie albo czerwonawo-zielone). Kiedy przed chwilą patrzyliście na jednolicie czarną sylwetkę, mimo woli zmusiliście neurony systemu czerń–biel do tego, żeby dość długo pozostawały w pewnym uśpieniu. Po czym, gdy przenieśliście uwagę na pusty biały kwadrat, neurony ponownie zostały pobudzone. Ponieważ jednak znajdowały się już w stanie wyciszenia, pobudzenie sprawiło, że stały się nadmiernie ożywione, co wywołało efekt odbicia prowadzący do pojawienia się białego powidoku.
Róża bez kolców
Pałac Hampton Court ma długie i burzliwe dzieje. Na początku szesnastego wieku arcybiskup Yorku, kardynał Thomas Wolsey, poświęcił siedem lat życia i ponad dwieście tysięcy koron w złocie na wzniesienie pałacu, który byłby godny królów. Kilka lat po ukończeniu budowy Wolsey utracił łaskę swojego monarchy, Henryka VIII, i uznał, że korzystnym dla niego posunięciem będzie podarowanie ulubionego pałacu rodzinie królewskiej. Henryk wspaniałomyślnie przyjął uprzejmą ofertę Wolseya, rozbudował posiadłość tak, by mogła pomieścić jego tysiącosobowy dwór, i szybko się wprowadził. Od tej pory pałac był siedzibą wielu sławnych królów i królowych, a w połowie dziewiętnastego wieku został otwarty dla zwiedzających. Dzisiaj Hampton Court jest jedną z największych atrakcji turystycznych w Wielkiej Brytanii, rocznie odwiedza go ponad pół miliona turystów. Pałac słynie także z wielu innych atrakcji, jak choćby kolekcji dzieł sztuki ze zbiorów Royal Collection, najlepiej zachowanej średniowiecznej sali w Wielkiej Brytanii oraz ogromnych kuchni z czasów Tudorów – zaprojektowanych w taki sposób, by mogły nakarmić sześćset osób dwa razy dziennie. Aha, i jeszcze jedno. To także jeden z najczęściej nawiedzanych przez duchy budynków w Wielkiej Brytanii. Podobno w pałacu widziano różne istoty z zaświatów: na przykład „szarą damę”, która przemierza kamienne dziedzińce regularnie jak w zegarku, „kobietę w błękitnej szacie”, która nieustannie poszukuje swojego zaginionego dziecka, oraz zjawę psa, który pomieszkuje w sypialni Wolseya. Jednak mimo ostrej konkurencji najsławniejszym duchem Hampton Court jest zjawa Katarzyny Howard. Jak wiadomo, Henryk VIII słynął z dość burzliwego życia prywatnego. Zdradzał pierwszą żonę, kazał ściąć drugą, trzecia zmarła, wydając na świat jego jedynego syna, z czwartą się rozwiódł. Po czym w wieku czterdziestu dziewięciu lat zdecydował się na krok, który zapewne wzbudziłby zdziwienie nawet u najbardziej doświadczonego doradcy małżeńskiego – zakochał się w dziewiętnastoletniej damie dworu Katarzynie Howard. Po krótkim okresie zalotów Henryk poślubił Katarzynę, publicznie oświadczając przy tej okazji, że jest jego „różą bez kolców”. Kilka miesięcy później Katarzyna też się zakochała. Niestety, nie w mężu, tylko w młodym dworzaninie Thomasie Culpepperze. Wiadomość o romansie dotarła w końcu do Henryka, który szybko postanowił ściąć główkę swojej róży. Zrozpaczona Katarzyna pobiegła do Henryka, żeby błagać o łaskę, ale została zatrzymana przez królewskie straże, które zawlokły ją z powrotem przez pałacowe korytarze do jej komnat. Kilka miesięcy później Katarzyna Howard i Thomas Culpepper zostali ścięci w Tower of London. Według legendy duch Katarzyny Howard nawiedza korytarz, którym niegdyś wleczono ją wbrew jej woli. Pod koniec minionego stulecia ten fragment pałacu zaczęto kojarzyć z wie-
loma różnymi zjawami. Widywano na przykład „białą damę” i donoszono o rozlegających się tam tajemniczych krzykach. W styczniu 2001 roku zadzwonił do mnie jeden z pracowników pałacu i powiedział, że ostatnio pojawiło się szczególnie wiele zjawisk związanych z postacią Katarzyny Howard i zastanawia się, czy nie byłbym zainteresowany bliższym zbadaniem tej sprawy.86 Postanowiłem wykorzystać okazję, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o budowlach nawiedzanych przez duchy, szybko opracowałem pewien eksperyment, skompletowałem zespół badawczy, skserowałem setki stron kwestionariuszy do wypełnienia, spakowałem samochód i ruszyłem w stronę pałacu na pięciodniowe śledztwo. Pałac zwołał konferencję prasową, aby ogłosić rozpoczęcie moich badań, co wzbudziło zainteresowanie dziennikarzy z całego świata. Postanowiliśmy podzielić konferencję prasową na dwie części. W pierwszej pałacowy urzędnik opowiadał o dziejach pojawiających się tam duchów, a potem ja miałem opisać swoje zaplanowane badania. Historyk dziejów pałacu rozpoczął spotkanie w sali wypełnionej przez reporterów od opowieści o tym, co zdarzyło się, gdy Henryk spotkał Katarzynę. W czasie przerwy wyszedłem na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza i wtedy wydarzyło się coś bardzo dziwnego. Powoli minął mnie samochód wiozący dwóch pijanych nastolatków. Jeden z nich opuścił szybę i rzucił we mnie jajkiem, które rozbiło się na mojej koszuli. Ponieważ nie miałem czasu się przebrać, spróbowałem jedynie usunąć najgorsze plamy, po czym wróciłem na konferencję prasową. Po kilku minutach mojego wystąpienia dziennikarze zauważyli ślady na mojej koszuli i przyjmując, że to ektoplazma, spytali, czy Katarzyna Howard zdążyła już mnie opluć. Odparłem: „Tak, to będą trudniejsze badania, niż początkowo myślałem” – i chociaż mówiłem żartem, mój komentarz okazał się proroczy. Przed eksperymentem poprosiłem pracowników pałacu o plan korytarza, który zapisał się tak nieprzyjemnie w pamięci Katarzyny Howard. Następnie spotkałem się z Ianem Franklinem, pałacowym strażnikiem, który staranie skatalogował doniesienia o niezwykłych zjawiskach, jakie w ciągu minionych stu lat stały się udziałem pracowników pałacu i gości, oraz poprosiłem go, żeby dyskretnie zaznaczył krzyżykiem na planie miejsca, w których najczęściej lokowano doświadczenia związane z duchem. Aby uchronić się przed niebezpieczeństwem stronniczości w naszych badaniach, żaden członek mojego zespołu, włącznie ze mną, nie wiedział, jakie obszary korytarza zaznaczył Ian. W ciągu dnia różne grupy turystów zwiedzających pałac przekształcały się w łowców duchów. Po udzieleniu każdemu uczestnikowi badań krótkiej informacji na temat projektu wręczaliśmy mu plan piętra, wolny od jakichkolwiek zaznaczeń, i prosiliśmy, aby po przejściu korytarzem postawił na planie znak „x” w miejscu, w którym przytrafiły mu się jakieś niezwykłe doznania (zasadniczo była to więc gra w „znajdź upiora”). Każdego wieczoru rozmieszczaliśmy w korytarzu różne czujniki oraz kamerę termowizyjną o wartości sześćdziesięciu tysięcy funtów, w nadziei, że uda nam się zarejestrować ślad obecności Katarzyny Howard. Pierwszego dnia poszło nam raczej marnie. Kilku uczestników eksperymentu zawędrowało w niewłaściwy korytarz i nie mogło zrozumieć, dlaczego plan, który od nas dostali, kompletnie nie zgadza się z rzeczywistością. Drugiego dnia dołączyła do nas kobieta, która twierdziła, że jest wcieleniem Katarzyny Howard, i oświadczyła, że może zdać bezpośred-
nią relację z interesujących nas wydarzeń („Prawdę mówiąc, ciągnęli mnie w górę korytarza, a nie w dół”, „Nie jestem pewna, czy ten nowy kolor ścian w kuchniach mi się podoba” itd.). Trzeciego dnia pojawiła się brazylijska ekipa filmowa, żeby sfilmować korytarz nawiedzany przez ducha, ale prezenter nagle dostał ataku lęku i opuścił pałac, nie dokończywszy swojej pracy. Czwarty dzień okazał się wyjątkowo interesujący. Jak zwykle zespół (w skład którego wchodziła teraz inkarnacja Katarzyny Howard) zgromadził się rano, aby sprawdzić dane zarejestrowane minionej nocy przez czujniki termiczne. Natychmiast stało się oczywiste, że zaszło coś bardzo dziwnego. Wykresy pokazywały niezwykły wzrost temperatury około szóstej rano. Niecierpliwie przewinęliśmy zapis z kamery termowizyjnej, żeby zobaczyć, czy udało nam się uchwycić Katarzynę Howard na taśmie. Punktualnie o szóstej rano otworzyły się drzwi na jednym z końców korytarza i pojawiła się w nich jakaś postać. Inkarnacja Katarzyny Howard natychmiast rozpoznała w niej osobę należącą do dworu Henryka VIII. Jednak kilka sekund później wydarzenia przybrały zdecydowanie bardziej przyziemny obrót, gdy zobaczyliśmy, jak nasza postać podchodzi do szafy, wyjmuje z niej odkurzacz i zaczyna czyścić dywany. Na szczęście pozostałe dane zgromadzone podczas badań przyniosły o wiele ciekawsze rezultaty.
Nagranie obrazu „ducha” z kamery termowizyjnej www.richardwiseman.com/paranormality/ThermalGhost.html Przede wszystkim osoby, które wierzą w duchy, doświadczały znacznie więcej dziwnych wrażeń niż sceptycy. Co ciekawe, te dziwne doznania nie były losowo rozsiane po całym korytarzu, ale raczej skupiały się w pewnych obszarach. Co jeszcze ciekawsze, te obszary odpowiadały miejscom, które Ian Franklin zaznaczył na planie na podstawie wcześniejszych doniesień. Zważywszy na to, że ani członkowie zespołu, ani ochotnicy biorący udział w eksperymencie nie znali wcześniej położenia tych obszarów, był to mocny dowód na rzecz tezy, że dzieje się coś dziwnego. W kilku innych badaniach prowadzonych w miejscach nawiedzanych przez duchy uzy-
skaliśmy bardzo podobne rezultaty. Tam także osoby, które wierzą w zjawiska paranormalne, częściej widywały duchy niż osoby, które w duchy nie wierzą, i te doświadczenia często występowały w miejscach, które słyną jako miejsca nawiedzane przez duchy. Kiedy zapakowałem swój sprzęt do samochodu i pożegnałem się z naszą pełną dobrej woli, ale niezwykle irytującą współczesną Katarzyną Howard, w moim umyśle pozostawało wciąż jedno pytanie, na które nie znałem odpowiedzi: dlaczego?
Maszyna w duchu
Wystarczy przejrzeć strony internetowe poświęcone polowaniom na duchy albo przeczytać kilka książek na temat domów nawiedzanych przez zjawy, a prędzej czy później natkniecie się na tak zwaną teorię kamiennej taśmy. Według jej zwolenników duchy są następstwem tego, że budynki rejestrują, a następnie odtwarzają minione wydarzenia. Ujmując to nieco inaczej, duchy nie przechodzą przez ściany, ale są ich częścią. Idea takiego „zapisu” odwołuje się do wyobraźni, ale z naukowego punktu widzenia ma trzy istotne mankamenty. Po pierwsze, pomysł jest całkiem dosłownie dziełem fikcji literackiej. W grudniu 1972 roku w świątecznym programie BBC wyemitowano opowieść o duchach zatytułowaną The Stone Tape (Kamienna taśma). Akcja sztuki napisanej przez Nigela Kneale’a (który jest także autorem sławnego serialu Quatermass) koncentruje się wokół grupy uczonych prowadzących badania w starym domu nawiedzanym przez duchy. Badacze odkrywają, że kamienne ściany w jednym z pokojów potrafią rejestrować minione wydarzenia oraz że rzekome duchy są w rzeczywistości odtwarzanymi zapisami z przeszłości. Pragnąc dowiedzieć się czegoś więcej, uczeni przeprowadzają szereg eksperymentów i (jak to często bywa, gdy bohaterowie literaccy stykają się ze zjawiskami nadprzyrodzonymi) mimo woli wyzwalają pewną złowrogą siłę. Drugi problem związany z tą teorią polega na tym, że jest całkowicie nieprawdopodobna. Z tego, co nam wiadomo, nie istnieje żaden sposób na to, by informacja na temat minionych wydarzeń mogła zostać zapisana w materii jakiegoś budynku. Trzeci i ostatni problem – a z naukowego punktu widzenia być może najważniejszy – polega na tym, że nie ma nawet cienia dowodu przemawiającego na rzecz prawdziwości tej teorii. Na szczęście inni badacze zaproponowali bardziej prawdopodobne sposoby wyjaśniania tajemniczych hałasów, jakie rozlegają się po nocach. W latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku G.W. Lambert, przewodniczący towarzystwa badań nad zjawiskami parapsychicznymi, wysunął przypuszczenie, że odpowiedź kryje się nie tyle w murach domów nawiedzanych przez duchy, ile raczej w naturalnych ruchach ziemi i wód głęboko pod ich fundamentami.87
UHUUUU! Tony Cornell, badacz zjawisk paranormalnych, przeprowadził wiele fascynujących badań nad niewytłumaczalnymi zjawiskami, w tym przedziwną serię eksperymentów, w których pragnął ocenić wiarygodność relacji naocznych świadków wydarzeń związanych z duchami.88 Jego pomysł był prosty. Najpierw Cornell
i jego współpracownicy przebierali się za zjawy i stawali nocą w miejscach publicznych, starając się zwrócić na siebie uwagę przechodniów. Następnie inni członkowie zespołu badawczego przeprowadzali wywiady z tymi naocznymi świadkami i oceniali trafność ich spostrzeżeń. Jednak, jak to często bywa w badaniach nad zjawiskami nadprzyrodzonymi, przeprowadzenie zaplanowanego eksperymentu okazało się niezwykle trudne. Początkowo Cornell owinął się białym prześcieradłem i przez kilka nocy przechadzał po spowitym w mroku parku w centrum Cambridge. Chociaż mogło go wtedy zobaczyć około osiemdziesięciu osób, najwyraźniej żadna z nich nie zauważyła niczego dziwnego. Przypuszczając, że te rozczarowujące rezultaty mogły być następstwem niedostatecznego oświetlenia, Cornell jeszcze raz owinął się prześcieradłem i przez kilka nocy przechadzał po dobrze oświetlonym cmentarzu w Cambridge. Minęło go w tym czasie około dziewięćdziesięciu samochodów, czterdziestu rowerzystów i dwunastu pieszych, ale jedynie cztery osoby zauważyły zjawę. Z dwiema z nich przeprowadzono następnie rozmowę. Jedna powiedziała, że według niej duch występuje w jakimś projekcie artystycznym, druga, że człowiek owinięty prześcieradłem najwyraźniej jest stuknięty. Cornell podjął jeszcze jedną próbę: skontaktował się z miejscowym kinem i umówił się, że zainscenizuje swój występ w roli ducha przed ekranem kinowym, tuż przed pokazem jakiegoś filmu dla dorosłych (chodziło o to, żeby „mieć pewność, że na widowni nie będzie dzieci”). Badacze poprosili następnie osoby siedzące na widowni, aby podniosły rękę, jeśli widziały coś niezwykłego. Okazało się, że jedna trzecia obecnych nie zauważyła fałszywego ducha. Relacje osób, które zauważyły dziwną postać, były bardzo rozbieżne. Ktoś widział młodą dziewczynę ubraną w letnią sukienkę, ktoś inny kobietę w ciężkim płaszczu, był nawet widz, który dostrzegł niedźwiedzia polarnego człapiącego przed ekranem. Wyniki uzyskane przez Cornella świadczą o tym, że jeśli zmarli rzeczywiście przechadzają się wśród nas, powinni pomyśleć o założeniu dobrze widocznej kamizelki odblaskowej. Aby przeprowadzić jeden ze swoich eksperymentów, Cornell i jego współpracownik Gauld znaleźli dom przeznaczony do rozbiórki i namówili radę miejską, żeby podarowała im budynek do poważnych badań naukowych. Zaczęli od przymurowania do jednej ze ścian domu potężnej maszyny wytwarzającej wibracje, po czym owinęli wokół komina długą linę i na jednym z jej końców przymocowali masywny odważnik. Następnie weszli do środka i starannie rozmieścili w różnych pomieszczeniach trzynaście „testowych” przedmiotów. Na przykład w jednym pokoju położyli na podłodze kawałek marmuru, w innym postawili na półce filiżankę ze spodkiem. Zakończywszy swoje przygotowania, przystąpili do drugiej fazy eksperymentu. Gauld ulokował się wewnątrz domu, a Cornell włączył wielki wibrator. Cały dom zatrząsł się, ale żaden z testowych przedmiotów nie poruszył się ani trochę. Cornell polecił, aby uniesiono masywny ciężar umieszczony na końcu liny i uderzono nim w bok budynku. Mimo uderzenia wszystkie przedmioty testowe pozostały na swoim miejscu. Następnego dnia Gauld i Cornell wrócili na miejsce badań, włączyli maszynę wibrującą na większą
moc i wreszcie zdołali doprowadzić do tego, że filiżanka od herbaty zaczęła lekko drgać na spodku. Podczas ostatniej próby uczeni nastawili maszynę wibrującą na jeszcze większą moc i ulokowali się wewnątrz budynku. Gdy jeden z ich współpracowników przesunął dźwignię wibratora na maksymalną wartość, Gauld i Cornell poczuli, że cały dom się trzęsie. Z komina sypał się pył, kawałki tynku odpadały z sufitu, w jednej z sypialni pojawiło się duże pęknięcie na ścianie. Narażając się na, jak to potem opisali, „najbardziej przerażające doświadczenie, jakie było nam dane przeżyć w poszukiwaniu poltergeistów”, wytrwali na posterunku i zauważyli, że nawet w tych ekstremalnych warunkach jedynie kilka przedmiotów testowych się poruszyło – przewrócił się plastikowy dzbanek, filiżanka i spodek spadły z półki, gipsowa figura osła przesunęła się kilka milimetrów od ściany. Po tych prowadzonych z narażeniem życia eksperymentach Gauld i Cornell doszli do wniosku, że teorii Lamberta nie da się utrzymać.89 Lambert nie był jedynym badaczem, który wysunął hipotezę, że pojawianie się duchów może być efektem szkodliwych wibracji. W swojej poprzedniej książce, Dziwnologii, opisywałem inną koncepcję, sformułowaną przez inżyniera elektryka Vica Tandy’ego.90 W 1998 roku Tandy pracował w laboratorium, które miało opinię miejsca nawiedzanego przez duchy. Kiedy pewnego sierpniowego wieczoru przebywał sam w laboratorium, nagle poczuł, że ktoś go obserwuje. Odwrócił się powoli i dostrzegł niewyraźną postać wyłaniającą się z lewej strony, na skraju jego pola widzenia. Włosy stanęły mu dęba. W końcu zebrał całą odwagę i odwrócił się przodem do tej postaci. W tym momencie rozpłynęła się i znikła. Następnego dnia Tandy, który był zapalonym szermierzem, przyniósł do laboratorium swój floret, żeby go naprawić. Kiedy zamocował broń w imadle, nagle zaczęła ona gwałtownie wibrować. Początkowo Tandy był zdumiony, ale w końcu zorientował się, że to zamontowany w pomieszczeniu klimatyzator wytwarza fale dźwiękowe o niskiej częstotliwości, niesłyszalne dla ludzkiego ucha. Te fale, nazywane infradźwiękami, wibrują z częstotliwością około siedemnastu herców i mogą doprowadzić do powstawania dziwnych efektów. Tandy doszedł do wniosku, że w niektórych budynkach nawiedzanych rzekomo przez duchy pewne naturalne zjawiska, jak silne wiatry wiejące przez niedomknięte okno albo odgłosy ruchu drogowego, mogą wytwarzać infradźwięki, które sprawiają, że ludzie mają dziwne odczucia, które błędnie przypisują obecności duchów. Istnieją pewne dowody na poparcie koncepcji Tandy’ego. Na przykład w 2000 roku prowadził on badania w czternastowiecznej piwnicy w Coventry, która słynęła z tego, że nawiedzały ją duchy, i zarejestrował obecność infradźwięków w części piwnicy, w której wiele osób widziało wcześniej tajemnicze zjawy.91 Jak pisałem w Dziwnologii, dalsze badania wykazały, że ludzie rzeczywiście mają dziwne odczucia, gdy są narażeni na działanie fal dźwiękowych o niskiej częstotliwości. Chociaż jednak teoria Tandy’ego mogłaby wyjaśnić niektóre przypadki pojawiania się rzekomych duchów, niezbędne w tym celu połączenie silnych wiatrów, okien o określonym kształcie i przebiegającej w pobliżu ruchliwej arterii nie zdarza się tak często, a tym samym przypuszczalnie nie da się w ten sposób wyjaśnić bardzo wielu przypadków rzekomych nawiedzeń. Oczywiście infradźwięki jako naukowe wyjaśnienie pojawiania się duchów nie są wszystkim, na co stać dzisiejszych badaczy...
Czekając na Boga
Michael Persinger, neuropsycholog z Uniwersytetu Laurentyńskiego w Kanadzie, uważa, że przyczyną złudzenia, że spotkaliśmy ducha, są nieprawidłowości w funkcjonowaniu mózgu, a także, co jest już bardziej dyskusyjne, że takie złudzenie można łatwo wywołać, poddając ludzką głowę działaniu bardzo słabych pól magnetycznych.92 Uczestnicy typowego eksperymentu Persingera po wejściu do laboratorium słyszą prośbę, aby wygodnie usiedli na krześle, po czym pracownicy laboratorium zakładają każdemu z nich na głowę hełm, przewiązują oczy i proszą, aby przez mniej więcej czterdzieści minut wyciszyli się i zrelaksowali. W tym czasie kilka ukrytych w hełmie solenoidów generuje wokół uczestnika eksperymentu niezwykle słabe pola magnetyczne. Czasami te pola skupiają się z prawej strony głowy, czasami z lewej, a czasami krążą wokół czaszki badanego. Wreszcie pracownicy laboratorium zdejmują uczestnikowi hełm i opaskę na oczy, po czym proszą o wypełnienie kwestionariusza, w którym należy zaznaczyć, czy badany miał jakieś dziwne wrażenia podczas próby, takie jak poczucie czyjejś obecności, wyraziste obrazy lub dziwne zapachy, czy był pobudzony seksualnie albo czy miał poczucie, że stanął twarzą w twarz z Bogiem. Po latach eksperymentów Persinger ogłosił, że około osiemdziesięciu procent uczestników jego badań zaznaczało „tak” obok opisu przynajmniej jednego z takich doznań, a niektórzy wybierali nawet opcję „wszystkie wymienione”. Badania Persingera omawiano w licznych filmach dokumentalnych, a kilku prezenterów telewizyjnych i dziennikarzy zakładało nawet na głowę jego magiczny hełm w nadziei na spotkanie ze Stwórcą. I zwykle nie czuli się zawiedzeni. Badaczka zjawisk paranormalnych Sue Blackmore miała wrażenie, jakby ktoś ją chwycił za nogę i ciągnął po ścianie, po czym ogarnął ją niezwykle silny gniew (myślę, że poczułbym się dokładnie tak samo, gdyby ktoś chwycił mnie za nogę i wciągał po ścianie). Felietonista pisma „Scientific American”, Michael Shermer, sceptycznie nastawiony do zjawisk paranormalnych, miał po założeniu hełmu równie niesamowite przeżycia. Czuł jakąś dziwną obecność kogoś, kto przebiega obok niego, po czym ogarnęło go poczucie, że zaczyna opuszczać swoje ciało. Persinger nie może jednak pochwalić się stuprocentową skutecznością. Richard Dawkins, biolog ewolucyjny i znany ateista, nie miał prawie żadnych podobnych przeżyć i po zakończeniu eksperymentu czuł jedynie silne rozczarowanie. Mimo trafiających się od czasu do czasu niewrażliwych ateistów wszystko szło dobrze, dopóki za podobny eksperyment nie postanowił wziąć się zespół szwedzkich psychologów pod kierownictwem Pehra Granqvista z uniwersytetu w Uppsali.93 Na początku nic nie zapowiadało trudności. Szwedzi odwiedzili laboratorium Persingera i nawet pożyczyli do
swoich badań przenośną wersję jednego z jego hełmów. Jednak Granqvist podejrzewał, że niektórzy z uczestników eksperymentu Persingera mogli wiedzieć, czego się od nich oczekuje, a tym samym jest prawdopodobne, że ich przeżycia stanowiły następstwo nie tyle oddziaływania subtelnych pól magnetycznych, ile sugestii. Aby wykluczyć taką ewentualność w swoich własnych badaniach, Granqvist zakładał wprawdzie wszystkim uczestnikom eksperymentu hełm pożyczony od Persingera, ale włączał urządzenie jedynie w przypadku połowy badanych. Ani uczestnicy, ani badacze nie wiedzieli, kiedy pole magnetyczne było włączone, a kiedy nie. Rezultaty były zdumiewające. Granqvist odkrył, że pole magnetyczne nie ma absolutnie żadnego wpływu na osiągane efekty. Trzech uczestników jego eksperymentu opisywało intensywne doświadczenia duchowe, choć dwaj z nich nie byli w tym czasie wystawieni na działanie pól magnetycznych. Dwadzieścia dwie osoby mówiły o bardziej subtelnych wrażeniach, ale w przypadku jedenastu z nich aparat był wyłączony. Kiedy w 2004 roku opublikowano wyniki badan Granqvista, Persinger uznał, że słabe rezultaty Szweda mogą być po części następstwem tego, że uczestnicy badania, w przypadku których hełm był włączony, byli wystawieni na działanie pól magnetycznych jedynie przez piętnaście minut, i że przy sterowaniu urządzeniem Granqvist posługiwał się oprogramowaniem komputerowym opartym na systemie DOS, a tym samym przypuszczalnie zmieniał naturę pól magnetycznych. Szwedzcy badacze bronili jednak zastosowanej metody i osiągniętych rezultatów. Ale na tym nie koniec. W 2009 roku psycholog Chris French i jego współpracownicy z Goldsmiths College w Londynie przeprowadzili własne badania. Ukryli źródła pola magnetycznego w pomalowanych na biało ścianach zwykłego pokoju, pozbawionego jakichkolwiek cech charakterystycznych, i prosili ochotników, aby chodzili po nim i opisywali wszelkie dziwne doznania.94 To niewątpliwie najbardziej „naukowe” ze wszystkich pomieszczeń nawiedzanych przez duchy odwiedziło siedemdziesiąt dziewięć osób i każda przebywała w nim około pięćdziesięciu minut. Idąc w ślady Granqvista, French i jego zespół pilnowali, aby zwoje włączano jedynie w przypadku połowy odwiedzających oraz aby ani uczestnicy badania, ani eksperymentatorzy nie wiedzieli, czy w danym momencie zwoje są włączone czy nie. Okazało się, że pole magnetyczne nie ma żadnego wpływu na to, czy ludzie doznają jakichś dziwnych przeżyć, czy nie. Niektórzy krytycy koncepcji Persingera zwrócili uwagę na to, że wszyscy jesteśmy wystawieni na działanie o wiele silniejszych pól magnetycznych, ilekroć posługujemy się suszarką do włosów albo włączamy telewizor. Tym samym, gdyby teoria Persingera była prawdziwa, o wiele częściej przeżywalibyśmy spotkania z duchami. Koncepcja duchów infradźwiękowych i zjaw elektromagnetycznych żywo podziałała na wyobraźnię mediów i opinii publicznej, ale nie przekonała uczonych. A zatem, czy ktoś zdołał rozwiązać zagadkę duchów? Zanim zajmiemy się głębiej tą kwestią, musimy dowiedzieć się nieco więcej na temat pojawienia się zjawy pewnej dość niezwykłej osoby duchownej.
Potęga spektroskopii ramanowskiej
Kilka lat temu w ramach cyklu programów telewizyjnych poświęconych ludzkim zachowaniom przeprowadziłem dość niezwykły eksperyment. Zgromadziliśmy w sali dwadzieścioro niczego niespodziewających się ochotników, poprosiliśmy, żeby usiedli w czterech rzędach, i powiedzieliśmy, że pragniemy sprawdzić, jak funkcjonuje ich zmysł powonienia. Pokazaliśmy badanym niewielkie buteleczki perfum zawierające jasnozielony płyn i powiedzieliśmy, że kiedy odkręcimy korek buteleczki, w całym pomieszczeniu będzie odczuwalny silny zapach mięty. Następnie ostrożnie odkręciliśmy zakrętkę i poprosiliśmy obecnych, aby unieśli do góry rękę w momencie, gdy poczują zapach mięty. Po chwili kilka osób w pierwszym rzędzie uniosło rękę do góry. Kilka sekund później podobnie zrobili siedzący w drugim rzędzie i wkrótce mniej więcej połowa uczestników eksperymentu trzymała rękę w powietrzu. Kiedy poprosiliśmy o opisanie tego zapachu, mówili, że jest świeży, przyjemny i pobudzający. Był tylko jeden mały problem. Jak już się zapewne domyślacie, butelka w rzeczywistości zawierała mieszaninę wody i bezwonnego barwnika. Zapach mięty istniał wyłącznie w umysłach uczestników pokazu, a celem eksperymentu było zademonstrowanie siły sugestii. Pokaz, po raz pierwszy przeprowadzony w 1899 roku przez Edwina Emery’ego Slossona (według ówczesnych doniesień Slosson „został zmuszony do przerwania eksperymentu, ponieważ niektóre osoby siedzące w pierwszym rzędzie poczuły się niedobrze i zamierzały opuścić pomieszczenie”), wielokrotnie powtarzano w ciągu minionego stulecia na wydziałach psychologii.95 Pod koniec lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku Michael O’Mahony, badacz procesów sensorycznych z Uniwersytetu Kalifornijskiego, zaproponował bardziej wyrafinowaną odmianę tego testu i namówił BBC, żeby przeprowadziła pomysłową wersję pokazu podczas programu na żywo.96 O’Mahony zmontował atrapę urządzenia służącego do badań naukowych (wyobraźmy sobie dziwnie wyglądający długi stożek, do tego mnóstwo kabli i kilka oscyloskopów) i zdołał w jakiś sposób zachować kamienną twarz, gdy mówił telewidzom, że jego nowo opracowana „pułapka smaku” wykorzystuje zjawisko „spektroskopii ramanowowskiej” do przekazywania wrażeń węchowych za pośrednictwem dźwięków. Następnie z dumą ogłosił, że tym bodźcem będzie pewien wiejski zapach. Niestety publiczność zgromadzona w studiu zrozumiała, że ma na myśli obornik, i zareagowała na jego słowa salwą niestosownego śmiechu. Po wyjaśnieniu, że nie zamierzają transmitować do ludzkich domów zapachu łajna, członkowie ekipy badawczej odtworzyli przez dziesięć sekund dźwięk strojenia Dolby. Podobnie jak w bardziej standardowej wersji tego eksperymentu buteleczki rzekomych perfum nie zawierają niczego prócz wody, również wyemito-
wany dźwięk w żaden sposób nie był w stanie wzbudzać wrażeń zapachowych. Następnie poproszono widzów zgromadzonych przed odbiornikami, aby skontaktowali się ze stacją telewizyjną i opisali swoje wrażenia. Na apel odpowiedziało kilkaset osób, przy czym większość z nich twierdziła, że wyczuli wyraźny zapach „siana”, „trawy” i „kwiatów”. Chociaż wyraźnie zapowiedziano, że zapach nie będzie miał nic wspólnego z nawozem naturalnym, kilka osób oświadczyło, że wyczuli lekki zapaszek obornika. Kilku widzów przyznało się, że wyemitowany dźwięk wywołał u nich ostrzejsze reakcje, w tym atak kataru siennego, nagłe kichanie i zawroty głowy. Eksperymenty tego rodzaju pokazują, że sama siła ludzkich oczekiwań może skłonić niektóre osoby do odczuwania rozmaitych zapachów. James Houran (ten od internetowych randek i łapania duchów) uważa, że takie reakcje mogą odegrać ważną rolę w rozwiązaniu zagadki domów nawiedzanych przez duchy. Houran wysunął przypuszczenie, że jeśli osoby podatne na sugestię wierzą, że znajdują się w domu nawiedzanym przez duchy, mogą doznawać dziwnych wrażeń zwykle wiązanych z obecnością postaci z innego świata. W dodatku Houran zauważył, że tego rodzaju oczekiwania zwykle wywołują uczucie lęku, co sprawia, że osoby takie stają się niezwykle wyczulone na wszelkie dziwne zjawiska i będą zwracały uwagę na najdrobniejsze sygnały.97 Nagle zauważą niewielkie pęknięcie w podłodze czy kołysanie się zasłon, poczują delikatną woń spalenizny. Pod wpływem tych przeżyć staną się jeszcze bardziej zaniepokojone, a tym samym jeszcze bardziej wyczulone na wszelkie bodźce. Proces napędza sam siebie, aż wreszcie taka osoba zaczyna odczuwać niezwykłe pobudzenie i silny lęk, zaczyna jeszcze silniej reagować na bodźce i zdradza skłonność do halucynacji. Rezultaty wielu eksperymentów potwierdzają koncepcje Hourana. W moich własnych badaniach osoby, które wierzą w duchy, przyznawały się do znacznie dziwniejszych doznań niż sceptycy, a ich skojarzenia koncentrowały się wokół tego rodzaju niepokojących miejsc, jakie często występują w filmowych horrorach. W eksperymentach dotyczących wpływu (a raczej jego braku) słabych pól magnetycznych na mózg osoby opisujące dziwne doznania zwykle były znacznie bardziej podatne na sugestię niż inni. Chociaż te informacje brzmią przekonująco, to aby ostatecznie sprawdzić tę teorię, należałoby zabrać osobę podatną na sugestię do miejsca, gdzie wcześniej nie słyszano o duchach, przekonać ją, że duchy często się tu pojawiają, i zobaczyć, jak zareaguje – czy będzie doświadczała takiego samego poczucia obecności istot z zaświatów jak w przypadku miejsc „rzeczywiście” nawiedzanych przez duchy. Houran przeprowadził kilka takich eksperymentów i uzyskał intrygujące rezultaty. W jednym eksperymencie wynajął nieczynny teatr, który nie miał opinii miejsca nawiedzanego przez duchy, po czym poprosił dwie grupy osób, żeby przeszły się po budynku i opowiedziały później o swoich wrażeniach.98 Członkom jednej grupy Houran powiedział, że teatr jest silnie związany z obecnością duchów, a członkom drugiej oznajmił, że budynek po prostu jest w remoncie. Osoby należące do grupy „ten budynek jest nawiedzany przez duchy” opowiadały o dziwnych odczuciach, jakie towarzyszyły im cały czas w czasie wycieczki po teatrze, podczas gdy członkowie drugiej grupy nie doświadczali niczego niezwykłego. W innym eksperymencie Houran poprosił małżonków mieszkających w domu, w którym nie widziano wcześniej żadnych duchów, aby przez miesiąc robili notatki na te-
mat wszelkich „niezwykłych zjawisk”, jakie zauważą w swoim domu.99 Relacjonując wyniki tego eksperymentu w tekście Dziennik wydarzeń w domu nienawiedzanym przez duchy, odnotował, że małżonkowie zaobserwowali aż dwadzieścia dwa dziwne zjawiska, w tym niezrozumiałą awarię telefonu, odgłosy mamrotania ich nazwiska przez jakąś zjawę oraz dziwne ruchy maski voodoo stojącej na półce. Chociaż te badania przynoszą niezwykle intrygujące wyniki, to nagrodę za najlepszy sprawdzian teorii Hourana powinien chyba otrzymać dziennikarz Frank Smyth.
Zjawa wikarego z Ratcliffe Wharf
W 1970 roku Frank Smyth był redaktorem czasopisma „Man, Myth and Magic”, zajmującego się zjawiskami paranormalnymi.100 Pewnego niedzielnego poranka wybrał się do Ratcliffe Wharf na terenie londyńskich doków na spotkanie z przyjacielem, Johnem Philbym (synem szpiega Kima Philby’ego). W dziewiętnastym wieku portowe nabrzeże Ratcliffe Wharf tętniło życiem. Jako miejsce odwiedzane przez marynarzy z całego świata stało się także siedliskiem niepokojów i siedzibą hazardowych spelunek, pijackich barów i burdeli. Philby prowadził w tym rejonie prace renowacyjne w starym magazynie i powiedział Smythowi, że byłoby zabawnie stworzyć jakąś opowieść o lokalnym duchu. Po kilku godzinach burzy mózgów w pobliskim pubie Smyth i Philby wymyślili zjawę wikarego z Ratcliffe Wharf – emocjonującą opowieść, w której było wszystko: marynarze, seks, morderstwo... Usiądźcie więc wygodnie i posłuchajcie. Na początku dziewiętnastego wieku były wikary kościoła św. Anny, największej świątyni w Ratcliffe Wharf, założył zajazd w rejonie odwiedzanym przez marynarzy. Jednak kiedy okazało się, że biznes nie przynosi spodziewanych zysków, występny duchowny sięgnął po bardziej radykalne metody zarobkowania. Wikary płacił młodym, atrakcyjnym kobietom, aby ściągały marynarzy do jego zajazdu, upijały i zapraszały do pokojów na górze na chwilę „przyjaznej pogawędki”. Gdy mężczyźni rozbierali się i wchodzili do łóżka, wikary wychodził z kryjówki w pokoju, tłukł ich na śmierć swoją laską o srebrnej rękojeści i ograbiał z pieniędzy, a ich martwe ciała wrzucał do błotnistej Tamizy. Zgodnie z lokalną legendą duch wikarego nadal nawiedza te okolice. Sprawdziwszy starannie, że rejon nie był dotąd związany z obecnością jakichkolwiek duchów, Frank opisał swoją całkowicie fikcyjną historię w następnym numerze „Man, Myth and Magic”, zaznaczając przy tym, że obaj z Philbym rzeczywiście widzieli ducha wikarego. Trzy lata później mistyfikację opisano w programie BBC, przedstawiając udramatyzowaną relację o widmowym wikarym z Ratcliffe Wharf (na ekranie pojawiła się nawet tabliczka wisząca u wejścia do zajazdu, w którym wikary wykorzystywał piękne kobiety do zwabiania marynarzy, ze stosownym napisem „Kwatery dla żeglarzy”). Autorzy programu rozpoczęli też poszukiwania osób, które widziały nieistniejącego ducha. Nie musieli szukać długo. Jedna z mieszkanek okolicy opowiedziała, że widziała zjawę, i opisała, że ta była ubrana w białą koszulę, pelerynę i miała długie siwe włosy. Kobieta była przekonana, że zjawa duchownego jest postacią raczej rozpustną, i opisywała, że gdy rozbiera się wieczorem, często ma poczucie, że ktoś ją obserwuje. Następnie pewien właściciel domu stojącego w okolicy opowiedział, że jego córka i jej dwuletni synek mieli przerażające spo-
tkanie ze zjawą, gdy przyjechali do niego z wizytą. Po kilku bezsennych nocach chłopiec wskazał na jeden z kątów pokoju i wrzasnął, że nie podoba mu się mężczyzna, który tam stoi. Matka chłopca rozejrzała się i zobaczyła ducha, który bacznie się jej przyglądał. Wśród innych świadków znalazł się pewien robotnik, który widział, jak wikary zniknął za rogiem, po czym rozwiał się na jego oczach, oraz dwaj policjanci, którzy zeznali nieprawdę, całą nieprawdę i tylko nieprawdę na temat aktywności ducha w rejonie nabrzeży. Zjawa wikarego z Ratcliffe Wharf jest żywym potwierdzeniem teorii Hourana. Żeby gdzieś pojawiły się opowieści o duchu, nie potrzeba żadnych duchów, ścian przechowujących pamięć o minionych zdarzeniach, podziemnych strumieni, dźwięków o niskiej częstotliwości czy słabych pól magnetycznych. Wystarczy siła sugestii.
Wielka niewiadoma
Chociaż psychologia sugestii może odpowiedzieć na wiele pytań związanych z pojawianiem się duchów, istnieje jedna ostateczna zagadka – dlaczego, u licha, nasz wyrafinowany mózg w trakcie ewolucji nauczył się reagować na obecność nieistniejących bytów? Uczeni proponowali różne teorie wyjaśniające, co w takim przypadku dzieje się w naszych umysłach. Psycholog Jesse Bering z uniwersytetu w Arkansas wysunął przypuszczenie, że zarówno idea duchów, jak i Boga sprawia, że ludzie są bardziej uczciwi, ponieważ wierzą, że ktoś ich stale obserwuje.101 Bering ze swoim zespołem sprawdził tę hipotezę, przeprowadzając dość osobliwy eksperyment. W swoich badaniach prosił studentów o wypełnienie testu na inteligencję, przy czym test został starannie skonstruowany w taki sposób, aby studenci mogli oszukiwać, jeśli będą mieli na to ochotę, oraz tak, aby eksperymentatorzy mogli dyskretnie monitorować poziom nieuczciwości każdej osoby. Przed rozpoczęciem eksperymentu losowo wybrana grupa studentów usłyszała, że sala, w której odbędzie się test, bywa nawiedzana przez ducha. Jak przewidywała teoria „dzięki duchom ludzie są uczciwsi”, studenci, którzy sądzili, że znajdują się w pomieszczeniu nawiedzanym przez ducha, znacznie rzadziej próbowali oszukiwać podczas testów. Jednak najpopularniejszą chyba teorią wyjaśniającą ewolucyjne ukształtowanie się przeżyć związanych z obecnością duchów jest ta związana z „superczułym urządzeniem do wykrywania podmiotowej aktywności”.102 Justin Barrett, psycholog z Uniwersytetu Oksfordzkiego, uważa, że idea rozpoznawania „podmiotowej aktywności” – to znaczy domyślania się, dlaczego ludzie zachowują się w taki, a nie inny sposób – odgrywa kluczową rolę w naszych codziennych kontaktach z innymi. Prawdę mówiąc, jest tak ważna, że według Barretta cześć mózgu odpowiedzialna za wykrywanie tego rodzaju aktywności często staje się nadmiernie pobudzona, co sprawia, że ludzie dostrzegają zachowania przypominające ludzkie nawet w bodźcach zupełnie pozbawionych znaczenia. W latach czterdziestych dwudziestego wieku psychologowie Fritz Heider i Mary-Ann Simmel przeprowadzili klasyczny dziś eksperyment, doskonale ilustrujący tezę Barretta. Heider i Simmel stworzyli krótką animację, w której duży trójkąt, mały trójkąt i okrąg zmieniały położenie względem pudełka. Następnie badacze pokazywali ten filmik różnym osobom i prosili o opisanie, co się na nim dzieje. Większość osób natychmiast tworzyła złożone narracje, aby wyjaśnić przebieg akcji. Mówili na przykład, że być może okrąg jest zakochany w małym trójkącie, ale duży trójkąt usiłuje porwać okrąg. Na szczęście mały trójkąt nie rezygnuje, walczy o swoją miłość i w końcu mały trójkąt i okrąg zwyciężają i żyją ze sobą długo i szczęśliwie. Krótko mówiąc, ludzie dostrzegają podmiotową aktywność nawet tam, gdzie ona nie
występuje. Barrett uważa, że ta sama koncepcja pomaga wyjaśnić idee istnienia Boga, duchów i goblinów. Według tej teorii wiele osób bardzo niechętnie przyjmuje do wiadomości, że pewne zdarzenia są pozbawione znaczenia, i zakłada, że zdarzenia te są efektem działań niewidocznych bytów. Kiedy na przykład przydarzy im się zdumiewający szczęśliwy traf, przyjmują, że stało się to za sprawą aniołów, jeśli powali ich choroba, będą dostrzegali w tym dowód istnienia demonów, a kiedy usłyszą skrzypienie drzwi, będą przypisywali to obecności zjawy. Jeśli Barrett ma rację, duchy nie są przejawem wiary w przesądy. Nie są też zmarłymi wracającymi na ziemię z zaświatów. Są po prostu ceną, jaką płacimy za to, że mamy wspaniały mózg, który potrafi bez wysiłku domyślić się, dlaczego inni ludzie zachowują się w taki sposób, w jaki się zachowują. Jeśli tak, to duchy stanowią istotny element naszego codziennego życia
Rozdział 6 PANOWANIE NAD LUDZKIM UMYSŁEM
W którym zajrzymy w myśli najsławniejszego mistrza telepatii, dowiemy się, czy hipnotyzerzy mogą zmusić nas do postępowania wbrew naszej woli, przenikniemy w szeregi niektórych sekt, nauczymy się, jak można uniknąć prania mózgu, i poznamy sekrety psychologii perswazji.
Pomyślcie o jakiejś liczbie od 1 do 100. Macie już? W porządku. Teraz skoncentrujcie się na niej. Mam wrażenie, że myślicie o... liczbie 73. Badania pokazują, że mniej więcej jeden czytelnik na pięćdziesięciu ze zdumienia upuścił w tym momencie książkę na ziemię. Niestety te same badania pokazują, że na zdecydowanej większości z was moje umiejętności czytania w myślach nie zrobiły najmniejszego wrażenia. Wyobraźcie sobie jednak, że potrafiłbym naprawdę wskazać liczbę, o której pomyśleliście. Wyobraźcie też sobie, że moje zdumiewające zdolności telepatyczne nie ograniczają się do odczytywania liczb, ale dotyczą także kształtów, imion, lokalizacji i barw. Na koniec wyobraźcie sobie, że moje umiejętności wykraczają daleko poza rozważania o zawartości waszego umysłu i że potrafię także naprawdę wpływać na wasze zachowania. Od czasu do czasu pojawiają się ludzie twierdzący, że posiedli te wszystkie umiejętności. Te dość osobliwe jednostki nie wpatrują się w kryształową kulę, nie rozmawiają ze zmarłymi i nie analizują waszego horoskopu. Zamiast tego posiadają inną niezwykłą i zdumiewającą zdolność – mogą zaglądać do wnętrza waszego umysłu. Jak to możliwe, że potrafią coś, co wydaje się niemożliwe? Czy ich wyczyny stanowią dowód na istnienie zjawisk paranormalnych, czy też mamy tu do czynienia z subtelnymi i zagadkowymi zjawiskami natury psychologicznej? Aby się tego dowiedzieć, przyjrzymy się bliżej życiu człowieka, który posiadał zdumiewające zdolności telepatyczne, poznamy konia, który potrafił liczyć, i spędzimy trochę czasu w towarzystwie budzącego przerażenie specjalisty od panowania nad ludzkimi umysłami. Nasza podróż zaczyna się jakieś sto lat temu. Na początek spotkanie z jednym z pierwszych na świecie specjalistów od czytania w myślach.
Czytanie w myślach
Washington Irving Bishop był bez wątpienia postacią pod każdym względem wyjątkową.103 Urodził się w 1856 roku w Nowym Jorku. Wychowywała go matka, Eleanor, która zarabiała na życie jako aktorka i śpiewaczka operowa, a czasami także jako medium. Eleanor była barwną postacią i często zwracała na siebie uwagę opinii publicznej. W 1867 roku próbowała rozwieść się z mężem, Nathanielem, powołując się na fakt, że usiłował ją zamordować. W 1874 roku wzięła jednak udział w jego pogrzebie i chociaż od siedmiu lat żyli w separacji, była tak bardzo poruszona, że nie potrafiła oprzeć się pragnieniu, by rzucić się na trumnę męża w chwili, gdy spuszczano ją do grobu. Kilka tygodni później oświadczyła, że Nathaniel został otruty przez jakiegoś tajemniczego wroga, i zażądała ekshumacji. Staranne badania zwłok nie wykazały obecności śladów trucizny w ciele zmarłego. Na studiach Bishop niczym się nie wyróżniał. Być może ze względu na związki jego matki z wyznawcami spirytualizmu zaczął w końcu pracować jako menedżer Annie Evy Fay, która była wówczas znanym medium scenicznym. Na początku swojego występu Fay umieszczała w wielkiej, otwartej szafie krzesło i różne instrumenty muzyczne. Następnie prosiła kilku widzów, aby weszli na scenę i przywiązali ją do krzesła. Zaciągano kurtynę od frontu szafy i Fay wzywała duchy. Po chwili duchy rzeczywiście dawały znać o swojej obecności, grając na instrumentach i wyrzucając je następnie z szafy. Krążyły różne pogłoski na temat tego, w jaki sposób Fay osiąga te, na pozór cudowne, efekty. Niektórzy posuwali się nawet do przypuszczeń, że pod suknią przemyca do szafy swojego małego synka. Prawda była bardziej banalna. Fay potrafiła zręcznie uwalniać się z więzów, po czym grała na instrumentach, wyrzucała je z szafy i ponownie wciskała się w węzły przymocowujące ją do krzesła. Po kilku miesiącach Bishop pokłócił się z Fay w kwestiach finansowych i postanowił sam zadebiutować na scenie musicalowej, aby publicznie zdemaskować jej metody. Chociaż początkowo wszystko szło dobrze, publiczność szybko znudziła się opowieściami o tajemnicach Fay i Bishop postanowił poszerzyć swój repertuar, demaskując sztuczki stosowane przez inne dobrze znane media. Z powodów, które do dziś pozostają niejasne, uznał, że najlepszym sposobem zbierania nowego materiału będzie uczestniczenie w seansach w przebraniu kobiety. Niestety jego późniejsze opowieści o tajemnicach, jakie odkrył, nie wzbudziły zainteresowania publiczności i musiał poszukać innych sposobów przyciągania widzów na swoje występy. Po wielu różnych próbach ostatecznie opanował umiejętność, która, jak się okazało, zagwarantowała mu międzynarodową sławę i przyniosła majątek. Całkowicie zmienił swoje sceniczne emploi. Zamiast prezentować się jako dostarczy-
ciel musicalowej rozrywki, przybrał bardziej poważny styl uczonego wykładowcy. Nosił teraz okulary i gęste bokobrody. Ale może najważniejsze było to, że zamiast skupiać się na demaskowaniu sztuczek stosowanych przez innych, Bishop oświadczył, że sam opanował najbardziej niezwykłą ze wszystkich umiejętności. Ogłosił, że jest „pierwszym człowiekiem w dziejach, który potrafi czytać w myślach”. Na początku swojego występu podgrzewał atmosferę, stwarzając aurę tajemniczości. Chociaż otwarcie głosił, że jego nowo odkryty talent nie jest efektem działania sił parapsychicznych ani obecności duchów, mówił, że nie potrafi wyjaśnić, w jaki sposób dzieje się to, co za chwilę zamierza zademonstrować. Po czym dawał kilka dowodów swojej sztuki czytania w myślach. Podczas typowego przedstawienia wręczał jednemu z widzów zapinkę i wyjaśniał, że za chwilę poprosi go, żeby ukrył ją gdzieś na widowni. Innego widza prosił, aby wystąpił w roli gwaranta, że Bishop nie będzie podglądał, gdzie ukryto zapinkę. Razem z tym drugim widzem wychodził z sali, a w tym czasie chowano zapinkę. Po powrocie Bishop chwytał pierwszego z widzów za przegub dłoni i jak w transie oprowadzał go po widowni. W końcu ograniczał swoje poszukiwania do niewielkiego obszaru i wreszcie wskazywał miejsce ukrycia zapinki. Ta procedura miała wiele wariantów. Czasami Bishop przynosił na scenę dużą książkę adresową i prosił któregoś z widzów, aby potajemnie wybrał z niej jakieś nazwisko. Następnie dzięki swoim rzekomym zdolnościom telepatycznym rozpoznawał wybrane nazwisko. W swoim chyba najsławniejszym popisie zapraszał na scenę grupę pięciu albo sześciu osób, ogłaszał, że za chwilę opuści salę, i prosił, aby pod jego nieobecność odegrali małą pantomimę sceny zabójstwa. Jeden z członków grupy grał rolę mordercy, drugi rolę ofiary. Po odegraniu scenki Bishop wracał do sali i zawiązywano mu oczy. Następnie chwytał za przegub któregoś z widzów i prosił go, aby skupił swoje myśli na osobie, która została „zamordowana”. Podobnie postępował po kolei z wszystkimi członkami grupy, po czym trafnie wskazywał osobę, która odegrała rolę ofiary. Kilka sekund później z powodzeniem wskazywał na „mordercę”. Jego zdumiewające pokazy cieszyły się ogromną popularnością i wkrótce stał się sławny w całej Europie i Ameryce. Szybko znalazł naśladowców. Prawdopodobnie najbardziej znanym z nich był jeden z jego byłych współpracowników, Stuart Cumberland. Miarą powodzenia takich osób jak Bishop czy Cumberland była ich popularność w kręgach elity społecznej (Cumberland otrzymał zaproszenie do Izby Gmin, aby pokazać, że potrafi czytać w myślach Williama Gladstone’a. W swojej książce People I Have Read opisywał później „zdumiewający, magnetyczny wpływ” brytyjskiego premiera na otoczenie), a także satyryczne piosenki, jak choćby znana do dziś Thought-reading on the Brain. Niestety sukcesy Bishopa nie trwały długo. W 1889 roku najsławniejszy specjalista od telepatii występował w Lambs Club w Nowym Jorku. Zdążył z powodzeniem zademonstrować swój numer ze wskazywaniem mordercy i znajdowaniem nazwiska w książce adresowej, po czym wyczerpany osunął się na podłogę. Chwilę później odzyskał przytomność i zaniesiono go do łóżka stojącego w jednym z pomieszczeń klubowych. Bishop, który do końca pozostał zawodowcem, chciał pokazać jeszcze jedną sztuczkę. Przyniesiono listę członków klubu, z której losowo wybrano jedno nazwisko. Bishop, najwyraźniej zmagając się ze słabością organizmu, zdołał w końcu zidentyfikować właściwe nazwisko. Po tym,
jak się okazało ostatnim, popisie padł bez sił na łóżko. Wezwano dwóch lekarzy, którzy przez całą noc czuwali przy łóżku chorego. Koło południa następnego dnia ogłoszono, że Bishop, mający wówczas zaledwie trzydzieści trzy lata, nie żyje. Wiadomość szybko dotarła do mieszkającej w Filadelfii żony Bishopa, która niezwłocznie pospieszyła do Nowego Jorku i odnalazła ciało męża w zakładzie pogrzebowym. Z przerażeniem odkryła, że niecałe dwadzieścia cztery godziny po śmierci męża jego ciało poddano bezprawnej sekcji zwłok. Bishop przez całe życie cierpiał na ataki katalepsji. Podczas takich epizodów całe jego ciało sztywniało, oddech stawał się bardzo płytki, a tętno było tak słabe, że niemal niewyczuwalne. Z tego powodu zawsze nosił przy sobie kartkę wyjaśniającą, że może popaść w stan katalepsji i że przed upływem czterdziestu ośmiu godzin od jego domniemanej śmierci nie wolno wykonywać na nim autopsji. Kiedyś powiedział jednemu z przyjaciół, że gdy znajduje się w stanie kataleptycznym, jest całkowicie świadomy wszystkiego, co dzieje się wokół niego, co nasuwa przerażającą myśl, że mógł być w pełni świadomy podczas sekcji, jaką na nim przeprowadzono. Dlaczego autopsję wykonano tak szybko? Przez całą swoją karierę Bishop przechwalał się, że ma niezwykły, wyjątkowy mózg. Wielu historyków uważa dziś, że to twierdzenie mogło przyczynić się do jego nieszczęścia i zachęciło lekarzy do przeprowadzenia niezwłocznej autopsji, w nadziei, że będą mogli jako pierwsi zbadać sławny mózg. Tak czy inaczej, sekcja okazała się całkowicie nieprzydatna. Mózg Bishopa ważył jedynie nieco więcej niż przeciętny mózg i w żadnej mierze nie wydawał się wyjątkowy. Matka Bishopa zażądała śledztwa koronera, a lekarzy, którzy przeprowadzili sekcję, aresztowano. Jednak ława przysięgłych uznała, że są niewinni, i zrezygnowano z postawienia im zarzutów. Nie przekonało to Eleanor, która dała jasny wyraz swoich uczuć i kazała wyryć na grobie syna słowa: „Urodzony 4 maja 1856 – zamordowany 13 maja 1889”. Opublikowała też niewielką książkę, pisała w niej o „zamordowaniu świętej pamięci sir Washingtona Irvinga Bishopa”. Z czasem Eleanor zaczęła się zachowywać coraz bardziej nieobliczalnie i gdy zmarła w 1918 roku, okazało się, że pozostawiła słynnemu iluzjoniście Harry’emu Houdiniemu wyimaginowany majątek wartości trzydziestu milionów dolarów. W jaki sposób Bishop dokonywał swoich telepatycznych wyczynów? Czy naprawdę potrafił czytać w ludzkich myślach? Na początku lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku Bishop poddał się badaniom zespołu szanowanych uczonych, wśród których znalazł się osobisty lekarz królowej, wydawca „British Medical Journal” i sławny zwolennik eugeniki Francis Galton. Podczas pierwszej części tych badań Bishop z powodzeniem wykonał kilka swoich numerów, w tym trafnie rozpoznał wybrane miejsce na stole i odnalazł przedmiot, który ukryto w żyrandolu. Zwykle w ciągu całego pokazu zachowywał fizyczny kontakt z osobą, która znała właściwą odpowiedź. Bishop trzymał zawsze przegub ręki swojego pomocnika albo pomocnik chwytał jeden koniec laski, podczas gdy Bishop trzymał drugi. Uczeni przypuszczali, że Bishop nauczył się wykrywać niewielkie ruchy ideomotoryczne, odkryte przez Michaela Faradaya podczas jego badań nad zjawiskiem wirujących stolików. Wykonując swoje numery, Bishop popychał i ciągnął swojego pomocnika w różnych kierunkach. Badacze uznali więc, że wykorzystywał niewielkie zmiany w oporze, jaki stawiało ciało pomocnika, aby rozpo-
znać położenie ukrytego przedmiotu albo poznać, który członek danej grupy odgrywał rolę mordercy. Zespół badaczy przeprowadził więc drugą serię eksperymentów, aby sprawdzić zasadność swojej hipotezy. Poproszono Bishopa, żeby spróbował znaleźć ukryty przedmiot w sytuacji, gdy jego pomocnik ma zawiązane oczy i stracił orientację. Tym razem się nie udało. W innym eksperymencie zastąpiono laskę luźno zwisającym łańcuszkiem od zegarka, co sprawiało, że żadne nieświadome sygnały nie mogły docierać do Bishopa. I tym razem rzekomy telepata poniósł porażkę. Galton i jego uczeni koledzy doszli do wniosku, że Bishop rzeczywiście posiadał zadziwiające umiejętności, ale nie chodziło wcale o telepatię. Kilka lat później prasa szeroko pisała o innym niesamowitym przypadku czytania w myślach, jednak tym razem zagadka była jeszcze bardziej zdumiewająca, ponieważ wszystko wskazywało na to, że odnaleziono niepodważalne dowody na istnienie tajemniczej komunikacji między człowiekiem a zwierzęciem.
JAK CZYTAĆ W MYŚLACH Przyszła pora na to, żebyśmy sami skontaktowali się z naszym wewnętrznym Bishopem. Odczytywanie ruchów mięśni nie jest łatwe, ale istnieje kilka prostych ćwiczeń, które pomogą wam rozwinąć tę zdumiewającą umiejętność.
1. Poproś jakąś osobę, żeby wyciągnęła ku tobie rękę z szeroko rozstawionymi palcami, wnętrzem dłoni do góry, i skupiła uwagę na jednym z palców. Następnie delikatnie naciskaj każdy z palców swoim palcem wskazującym. Palec, na którym ta osoba się koncentruje, będzie stawiał największy opór. 2. Ułóż na stole w rzędzie cztery przedmioty, w odległości mniej więcej dziesięciu centymetrów od siebie. Poproś kogoś, żeby stanął po twojej prawej stronie i pomyślał o jednym z tych przedmiotów. Następnie prawą ręką weź tę osobę za lewy nadgarstek, obejmując go kciukiem od dołu i pozostałymi palcami od góry. Wyjaśnij, że będziesz przesuwał lewą rękę tej osoby nad każdym z przedmiotów. Poproś, aby nie wykonywała świadomych ruchów lewą ręką, ale po prostu rozluźniła ją i „pozwalała” jej przesuwać się we właściwym kierunku. Kiedy będziesz nad niewłaściwym przedmiotem, powinna pomyśleć zdanie „przesuń się dalej”, a kiedy znajdziesz się nad właściwym przedmiotem, powinna pomyśleć słowo „stop”. Teraz przesuń jej lewą dłoń nad każdym z przedmiotów i spróbuj zidentyfikować wybrany przez nią przedmiot, wyczuwając, w którym momencie wykryjesz największy opór. 3. Pora na pełny test odczytywania ruchów mięśni. Poproś swojego ochotnika, żeby wszedł do pokoju i ukrył jakiś mały przedmiot. Następnie chwyć jego nadgarstek w sposób opisany powyżej. Trzymaj jego prawą rękę blisko swojego boku. Poproś swojego asystenta, aby nie koncentrował się na
miejscu, w którym znajduje się przedmiot, ale raczej myślał o kierunku, w którym musicie iść, aby się do niego zbliżyć. Stań na środku pokoju i zrób krok naprzód. Jeśli poczujesz opór, wróć do punktu wyjścia na środku pokoju i spróbuj iść w innym kierunku. Postępuj w ten sposób, dopóki nie wyczujesz, w którym miejscu opór jest najmniejszy. Kiedy uznasz, że znajdujesz się blisko przedmiotu, poproś swojego asystenta, aby wyobraził sobie linię prostą biegnącą od niego do przedmiotu. Kiedy poczujesz, że dłoń porusza się w tym kierunku, pójdź wzdłuż tej linii – powinieneś znaleźć ukryty przedmiot.
Ponieważ odczytywanie ruchów mięśni jest sztuczką dość trudną do opanowania, niektórzy rzekomi telepaci wykonują inny numer, aby rozwijać swoje umiejętności, nie narażając się na ryzyko porażki. Przed pokazem weź talię kart, oddziel od siebie czerwone i czarne karty i umieść czerwone karty na górze talii, a czarne na dole. Następnie znajdź widza chętnego wziąć udział w pokazie. Rozłóż górną część talii (zawierającą jedynie czerwone karty) między swoimi dłońmi, tak aby karty były zakryte (licem do dołu), i poproś swojego królika doświadczalnego, aby wyjął jedną kartę. Poproś go, aby spojrzał na kartę, ale jej nie odkrywał. W tym czasie zwiń talię, a następnie rozłóż dolną część talii między swoimi dłońmi w taki sam sposób jak poprzednio. Teraz w rozłożonych kartach znajdują się jedynie czarne karty, podczas gdy poprzednio uczestnik pokazu wybierał jedynie z kart czerwonych. Poproś widza, aby włożył z powrotem zakrytą kartę do rozłożonej talii i złóż talię. Wybrana przez niego karta będzie teraz jedyną czerwoną kartą wśród kart czarnych. Powiedz, że spróbujesz teraz odgadnąć, jaka to karta. Mówiąc to, odwróć talię kart do siebie i szybko ją rozłóż. Łatwo zauważysz kartę wybraną przez widza, ponieważ będzie jedyną czerwoną wśród kart czarnych. A teraz potasuj talię i rozłóż ją na stole, odkrywając karty. Trzymając nadgarstek widza tak jak poprzednio, prowadź jego dłoń w stronę kart. Zorientuj się, czy odbierasz subtelne wskazówki od jego dłoni. Powoli zbliżaj się do części talii, w której znajduje się wybrana przez niego karta, po czym triumfalnie ogłoś, jaka to karta.
Zrobieni w konia
Wilhelm von Osten był bardzo dziwnym człowiekiem.104 Urodził się w 1834 roku w Niemczech i choć zarabiał na życie jako skromny nauczyciel matematyki, wykazywał zainteresowanie dość osobliwymi zagadnieniami. Jako zdecydowany zwolennik nowej wówczas teorii ewolucji wierzył, że zwierzęta są równie inteligentne jak ludzie i że świat byłby o wiele lepszy, gdybyśmy nauczyli się porozumiewać z innymi gatunkami i potrafili docenić ich zdumiewający intelekt. W 1888 roku von Osten zrezygnował z pracy w szkole, przeniósł się do Berlina i spędził resztę życia, próbując spełnić swoje marzenie. Początkowo, pragnąc odkryć pokłady geniuszu ukrytego w królestwie zwierząt, próbował nauczyć podstaw matematyki niewielką klasę złożoną z kota, niedźwiedzia i konia. Każdego dnia wypisywał liczby na tablicy i zachęcał swoich uczniów, aby liczyli, poruszając odpowiednią liczbę razy łapą albo kopytem. W najdziwaczniejszym chyba świadectwie szkolnym, jakie kiedykolwiek sporządzono, opisywał później, że kot szybko stracił zainteresowanie dla całego przedsięwzięcia, a niedźwiedź okazywał otwartą wrogość. Jednak koń okazał się uważnym uczniem i na widok liczby wypisanej na tablicy szybko nauczył się uderzać tyle razy, ile potrzeba. Podekscytowany tym pierwszym sukcesem von Osten wyrzucił kota i niedźwiedzia z klasy i skoncentrował się całkowicie na nauczaniu koni. Kupił rosyjskiego kłusaka o imieniu Hans i przez następne cztery lata codziennie szkolił go w podstawach matematyki. W 1904 roku obaj poczuli się gotowi do pierwszego publicznego występu. Niewielką grupę widzów zaproszono na podwórko domu von Ostena i poproszono, aby stanęli w półkolu wokół Mądrego Hansa. Von Osten, który nosił wtedy długą siwą brodę, luźny surdut i miękki czarny kapelusz, stanął obok zwierzęcia, a w tym czasie widzowie zadawali koniowi różne matematyczne zagadki. Za każdym razem Mądry Hans wskazywał odpowiedź, uderzając kopytem o kamienne podwórko. Pokaz wzbudził zachwyt publiczności, ponieważ Hans trafnie rozwiązywał proste zadania z dodawania i odejmowania oraz wykonywał bardziej złożone operacje na ułamkach i pierwiastkach kwadratowych. Zachęcony pierwszym sukcesem von Osten pracował dalej z Hansem, by poszerzyć jego repertuar. Z czasem nauczył konia mówić, która jest godzina, wskazywać, jaki dźwięk muzyczny jest niezbędny do powstania harmonii, a nawet odpowiadać na pytania za pomocą kiwania albo kręcenia głową. Niedługo potem umiejętności Mądrego Hansa postanowił zbadać psycholog Oskar Pfungst, który nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego prace zapewnią mu miejsce w niemal każdym podręczniku psychologii przez następne sto lat. Podczas prowadzonych przez Pfungsta starannie kontrolowanych testów proszono widzów, aby zadawali Hansowi usta-
lone wcześniej pytania. Aby mieć pewność, że uczestnik eksperymentu będzie odpowiednio zmotywowany, Pfungst nagradzał każdą odpowiedź Mądrego Hansa niewielkim kawałkiem chleba, marchewką albo kostką cukru (ciekawe, że ta sama metoda do dziś dobrze się sprawdza w przypadku większości początkujących uczniów). Zadanie Pfungsta nie było łatwe. Zarówno von Osten, jak i Mądry Hans często wpadali w gniew i psycholog został podczas swoich badań kilkakrotnie pogryziony, głównie przez konia. Mimo to młody niemiecki badacz metodycznie posuwał się naprzód, przeprowadzając serię przełomowych eksperymentów. W jednym z nich szereg kart z numerami ułożono najpierw w taki sposób, że Mądry Hans, von Osten i osoba zadająca pytanie widzieli ich lico. Następnie padało pytanie i Mądry Hans uderzał kopytem, aby wskazać, która karta zawiera odpowiedź. W tych warunkach Hans przejawiał imponującą, dziewięćdziesięcioośmioprocentową skuteczność. Jednak kiedy Pfungst zmienił układ kart w taki sposób, że jedynie Mądry Hans mógł widzieć przednią stronę karty, jego skuteczność spadła radykalnie, do zaledwie sześciu procent. W innym eksperymencie von Osten szeptał dwie liczby do ucha Hansa i prosił go, żeby je dodał. Za każdym razem Hans wystukiwał właściwą odpowiedź. Jednak kiedy von Osten wyszeptywał jedną liczbę, a Pfungst drugą, i żaden z nich nie wiedział, co powiedział koniowi ten drugi, Hans nie potrafił udzielić właściwej odpowiedzi. W każdym kolejnym sprawdzianie Pfungst uzyskiwał te same rezultaty. Ilekroć von Osten albo inna osoba zadająca pytania wiedzieli, jak powinna brzmieć odpowiedź Mądrego Hansa, koń radził sobie wyśmienicie. Kiedy żadna z tych osób nie znała właściwej odpowiedzi, Hans był bezradny. Pfungst doszedł do wniosku, że Mądry Hans nie myśli sam, tylko reaguje na mimowolne sygnały przekazywane przez wyraz twarzy i mowę ciała osób go otaczających. Przez lata von Osten rozmawiał nie tyle ze zwierzętami, ile sam ze sobą. Badacze na całym świecie szybko uświadomili sobie ogólną zasadę odkrytą przez Pfungsta, zgodnie z którą eksperymentatorzy mogą mimowolnie skłaniać uczestników eksperymentu do działania w pożądany sposób, co może wywierać istotny wpływ na uzyskiwane wyniki. Uczeni zaczęli bliżej analizować to zjawisko – nazwane efektem Mądrego Hansa – i wkrótce odkryli, że występuje ono w wielu różnych okolicznościach. W pewnym klasycznym eksperymencie podzielono losowo szczury na dwie grupy, po czym wręczono je studentom, którzy usłyszeli, że obie grupy zostały specjalnie wyhodowane w taki sposób, aby uzyskiwać dobre i słabe wyniki w pokonywaniu labiryntu.105 W rzeczywistości nie było mowy o żadnej specjalnej hodowli. Następnie studenci robili ze szczurami próby w pokonywaniu labiryntu i otrzymywali rezultaty zgodne ze swoimi oczekiwaniami. Szczury rzekomo inteligentne pięćdziesiąt jeden procent częściej udzielały trafnych odpowiedzi niż szczury rzekomo tępe. Podobnie w badaniach zwanych eksperymentem Pigmaliona Robert Rosenthal, psycholog z Harvardu, przygotował test dla grupy uczniów z jednego rocznika i powiedział ich nauczycielom, że test stanowi nową metodę przewidywania rozkwitu intelektualnych zdolności dziecka.106 Następnie podano nauczycielom nazwiska dzieci z ich klasy, które rzekomo uzyskały najlepsze rezultaty. W rzeczywistości sprawdzian Rosenthala był zwykłym testem na inteligencję, a nazwiska dzieci rzekomo najzdolniejszych wybrano losowo. Pod
koniec roku szkolnego dzieciom dano do rozwiązania ten sam test na inteligencję. Uczniowie losowo zaliczeni do grupy, która miała się najbardziej rozwinąć intelektualnie, uzyskiwali średnio o piętnaście punktów lepsze wyniki niż pozostałe dzieci. Według Gary’ego Wellsa z Uniwersytetu Stanowego w Iowa ten mechanizm może prowadzić nawet do tego, że funkcjonariusze policji będą mimowolnie wpływać na wybory dokonywane przez świadków podczas konfrontacji z podejrzanymi, używając tego samego rodzaju nieświadomych, niewerbalnych sygnałów, jakie ponad sto lat wcześniej wpływały na zachowania Mądrego Hansa.107 Pod wpływem tych prac uczeni dostrzegli potrzebę eliminowania w swoich badaniach efektu Mądrego Hansa poprzez ukrywanie pewnych elementów badania zarówno przed uczestnikami, jak i przed prowadzącymi eksperyment. Tak zwane podwójnie ślepe próby stanowią w tej chwili standard w rzetelnych badaniach naukowych. A wszystko z powodu pewnego konia o uzdolnieniach matematycznych. Zarówno Bishop, jak i Mądry Hans sprawiali wrażenie, że potrafią odczytywać ludzkie myśli. W rzeczywistości obaj po prostu reagowali na mimowolne sygnały nadawane przez ludzi znajdujących się w ich otoczeniu. Pojawiły się jednak osoby, które starały się nie tyle czytać cudze myśli, ile wpływać na nie, tak aby nakłonić innych do zachowywania się w pożądany sposób. Ale czy naprawdę można przejąć kontrolę nad czyimś umysłem i manipulować nim jak marionetką? Sugestie tego rodzaju pojawiają się w licznych powieściach i filmach, ale co kryje się za tą fikcją? Czy można kogoś tak zahipnotyzować, żeby działał wbrew swojej woli?
Efekt Svengalego
W 1894 roku George du Maurier opublikował powieść Trilby. Akcja utworu koncentruje się wokół hipnotyzera i łotra o pseudonimie Svengali, który wprowadza bohaterkę, Trilby O’Ferrall, w głęboki trans, a następnie wykorzystuje ją dla swoich potrzeb. Książka du Mauriera stała się bestsellerem swoich czasów (przegrała jedynie z Draculą Brama Stokera) i wylansowała modę na kapelusze trilby, ale jednocześnie zasiała wśród czytelników przekonanie, że istnieją ludzie, którzy potrafią zmusić innych do postępowania wbrew własnej woli. Ale czy rzeczywiście? W pierwszych latach minionego stulecia kilku badaczy próbowało rozstrzygnąć tę kwestię, wprowadzając ochotników w głęboki trans i prosząc ich następnie, aby dokonywali różnych niecnych czynów, takich jak pozorowane morderstwo albo rzucanie szklanką pełną „kwasu” (w rzeczywistości wody) w twarz eksperymentatora.108 Chociaż wielu uczestników tych pokazów rzeczywiście dźgało widzów gumowymi sztyletami albo oblewało badaczy wodą, eksperymenty nie były prowadzone w dobrze kontrolowanych warunkach i wzbudziły sporo pytań i wątpliwości. W połowie lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku Martin Orne i Fredrick Evans, psychologowie z Uniwersytetu Pensylwanii, postanowili zająć się tą sprawą na poważnie.109 Orne wyszukał grupę studentów wyjątkowo podatnych na sugestię i poddawał ich po kolei pewnemu testowi. Każdego z ochotników wprowadzano w trans, a następnie proszono, aby usiadł przed otwartym pudełkiem. W środku pudełka badacz umieszczał niegroźnego zielonego węża drzewnego, a uczestnikom badania mówiono, że mają nieodparte pragnienie, żeby wyjąć węża z pudełka. Wszyscy badani poddawali się tej sugestii i wyjmowali węża. Następnie eksperymentatorzy zakładali parę długich, grubych rękawic, przynosili bardzo niebezpiecznego węża, australijską mulgę czerwonobrzuchą, i wyjaśniali badanym, że to jeden z najbardziej jadowitych węży na świecie i może zabić człowieka jednym ukąszeniem. Umieszczali węża w pudełku, po czym każdemu uczestnikowi eksperymentu mówiono, że ma nieodparte pragnienie, żeby wyjąć go z pudełka. Co zdumiewające, wszyscy badani usiłowali spełnić tę prośbę i dopiero gdy wkładali dłoń do pudełka, odkrywali, że badacze umieścili tam szklaną szybę, oddzielającą ich od jadowitego gada. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Orne i Evans zdołali nakłonić zahipnotyzowanych studentów do działania, które mogło im zaszkodzić. Jednak drugi etap eksperymentu zręcznie zaprogramowano w taki sposób, aby sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest. Badacze wyszukali studentów wyjątkowo odpornych na sugestię, ale nie próbowali wprawiać ich w trans, a jedynie prosili, żeby zachowywali się tak, jak gdyby byli zahipnotyzowani. Co zdumiewające, wszyscy z nich także byli gotowi wyjąć z pudełka zarówno łagod-
nego węża, jak i jego niezwykle jadowitego pobratymca. Stało się jasne, że rezultaty uzyskane w pierwszej fazie eksperymentu nie miały związku z hipnozą. Aby dowiedzieć się, dlaczego studenci byli gotowi narażać życie podczas eksperymentu, badacze zapytali uczestników badania, którzy nie zostali zahipnotyzowani, o czym myśleli, kiedy sięgali po jadowitego węża. Niemal wszyscy z nich wyjaśnili, że wiedzieli, że biorą udział w badaniach naukowych, a więc byli przekonani, że eksperymentatorzy nie dopuszczą do tego, żeby coś im się stało. Te wyniki wskazywały, że nie sposób podczas eksperymentu trafnie ocenić, czy pod wpływem hipnozy można skłonić ludzi do zachowywania się wbrew ich woli. Uniwersyteckie komisje etyczne nie zezwoliłyby na udział ochotników w eksperymencie, który naprawdę zagrażałby ich życiu, a nawet gdyby wyraziły taką zgodę, sami uczestnicy mogliby zdecydować się na niebezpieczne zachowania po prostu dlatego, że byliby przekonani, że nic im nie grozi. Jednak gdy uczeni przyjrzeli się bliżej dawnym badaniom nad rzekomym efektem Svengalego, odkryli pewien przypadek, w którym udało się wyeliminować tę przeszkodę. Na początku minionego stulecia hipnotyzer i uczony Jules Liegeois przeprowadził dość niezwykły pokaz podczas konferencji zorganizowanej w Salpêtriére w Paryżu. Liegeois wprowadził w trans młodą kobietę, wręczył jej gumowy nóż, powiedział, że to prawdziwa broń, i polecił jej dźgnąć nim kogoś na widowni. Kobieta posłusznie spełniła polecenie. Niestety Liegeois nie wpadł na pomysł, żeby poprosić kogoś, kto nie został zahipnotyzowany, aby poddał się tej samej próbie, i błędnie doszedł do wniosku, że jego eksperyment stanowi dowód na poparcie tezy, że osobę znajdującą się w hipnotycznym transie można skłonić do zachowań, które są sprzeczne z jej interesem. Jednak kiedy większość uczestników konferencji wyszła z sali, grupa złośliwych studentów medycyny powiedziała wciąż zahipnotyzowanej kobiecie, żeby się rozebrała. Okazało się, że kobieta ma pełną świadomość tego, że pchnięcie kogoś gumowym sztyletem to jedynie dobra zabawa, ale poddanie się tej nowej sugestii postawiłoby ją w bardzo kłopotliwej sytuacji. Nie tylko nie rozebrała się, ale wstała i szybko uciekła z sali. Co ciekawe, podjęto tylko jedną próbę powtórzenia tego fascynującego, choć nieetycznego eksperymentu. W latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku pewien badacz uniwersytecki losowo wybrał pewną młodą ochotniczkę, polecił jej usiąść przed grupą studentów i zasugerował, żeby się rozebrała. Profesor z przerażeniem zobaczył, że kobieta zaczyna szybko rozpinać ubranie, i natychmiast ogłosił koniec eksperymentu. Dopiero później odkrył, że przypadkiem wybrał osobę, która z zawodu była striptizerką.
JAK ZAHIPNOTYZOWAĆ KURCZAKA Ormond McGill, urodzony w 1913 roku, był utalentowanym hipnotyzerem scenicznym występującym pod pseudonimem „Doktor Zomb”. Jako pierwszy zastosował wiele metod używanych przez dzisiejszych hipnotyzerów. W 1947 roku opublikował książkę The Encyclopedia of Genuine Stage Hypnotism, w której opisał, w jaki sposób można sprawić, by kurczęta pozostawały w całkowitym
bezruchu i wyglądały jak zahipnotyzowane. Według McGilla wystarczy, że starannie chwycimy ptaka za szyję, położymy go na stole i ułożymy jego głowę horyzontalnie, po czym narysujemy kredą na powierzchni stołu półmetrową linię, wychodzącą bezpośrednio od dzioba ptaka. Kurczak będzie leżał bez ruchu na stole (jak na fotografii poniżej).
Zahipnotyzowany kurczak będzie następnie jadł cebulę, nosił okulary i zrobi
striptiz. Oczywiście żartuję. W rzeczywistości kurczak nie jest zahipnotyzowany, tylko znajduje się w stanie bezruchu tonicznego, czyli uruchamia mechanizm obronny, za pomocą którego stara się zniechęcić potencjalnych drapieżników do ataku, udając nieżywego. Aby zbudzić zwierzę z rzekomego głębokiego transu, wystarczy odwrócić jego głowę od linii narysowanej kredą. Mimo licznych filmów i książek sugerujących, że może być inaczej, badania naukowe dowodzą, że nie można nikogo skłonić do zachowywania się wbrew jego woli przez poddanie go hipnozie. Jednak prace nad innymi formami panowania nad ludzkim umysłem przyniosły znacznie bardziej niepokojące rezultaty. Aby dowiedzieć się więcej na ten temat, będziemy musieli przeniknąć do mrocznego i ponurego świata sekt religijnych.
Od sprzedawcy małpek do charyzmatycznego kaznodziei
Jim Jones, urodzony w 1931 roku, wychował się na wiejskich terenach stanu Indiana.110 Według późniejszych relacji ten „naprawdę postrzelony chłopak”, jak mówili o nim niektórzy sąsiedzi, w dzieciństwie najchętniej zajmował się zagadnieniami religijnymi, torturowaniem zwierząt i dyskusjami o śmierci. Dość wcześnie zaczął też przejawiać upodobanie do wygłaszania kazań. Jeden z jego przyjaciół z dzieciństwa wspominał, jak pewnego razu Jones założył na ramiona stare prześcieradło, usadził inne dzieci w swego rodzaju zgromadzenie wiernych i wygłosił kazanie, w którym udawał, że jest diabłem. Jako nastolatek zaczął przygotowywać się do roli pastora w miejscowym kościele metodystycznym, jednak odszedł z niego, gdy kościelni przełożeni zabronili mu wygłaszania kazań dla grup mieszanych rasowo. W 1955 roku, kiedy miał zaledwie dwadzieścia cztery lata, Jones zgromadził wokół siebie niewielką grupę zwolenników i założył własny Kościół, Świątynię Ludu. Środki na finansowanie tego ambitnego przedsięwzięcia zdobywał w dość osobliwy sposób, jako domokrążca sprzedający małe małpki. W chwilach wolnych od małpiego biznesu doskonalił swoje umiejętności oratorskie i wkrótce zdobył znaczny rozgłos jako niezwykle charyzmatyczny kaznodzieja. Początkowo Jones głosił przesłanie równości i integracji rasowej. Starając się realizować swoje nauki w praktyce, zachęcał wiernych, aby nieśli pomoc ubogim, oferując im pożywienie i pracę. Wieść o jego dobrych uczynkach wkrótce rozniosła się po okolicy i do jego Kościoła wstąpiło około tysiąca osób. Jones założył kuchnię wydającą zupy dla osób w potrzebie oraz dom opieki. W 1965 roku, pod wpływem wizji, że środkowe stany USA wkrótce staną się celem ataku nuklearnego, nakłonił około stu członków swojej kongregacji, żeby podążyli za nim do Redwood Valley w Kalifornii. Nadal skupiał się na pomaganiu osobom najbardziej potrzebującym, narkomanom, alkoholikom i biedakom. Na początku lat siedemdziesiątych nad jego przedsięwzięciem pojawiły się jednak burzowe chmury. Jones zaczął się domagać od swoich zwolenników większego zaangażowania. Namawiał ich, aby spędzali święta z innymi wiernymi, a nie ze swoimi rodzinami, i aby przekazywali na rzecz Kościoła pieniądze i dobra materialne. W dodatku popadł w poważne uzależnienie od narkotyków i coraz bardziej paranoicznie obawiał się, że amerykański rząd zamierza zniszczyć jego Kościół. Miejscowi dziennikarze w końcu zaczęli się interesować opowieściami o niepokojącym stopniu zaangażowania, jakiego wymagała od swoich wiernych Świątynia Ludu, co skłoniło Jonesa, który nie życzył sobie nadmiernej uwagi ciekawskich, do przeniesienia swojej siedziby do San Francisco. Tam ponownie zdobył rozgłos jako kaznodzieja i po kilku latach szeregi członków Świątyni podwoiły się.
Jednak w prasie znowu zaczęły się pojawiać krytyczne artykuły. W rezultacie Jones postanowił opuścić Amerykę i zbudować utopijną wspólnotę za granicą. Po starannym rozważeniu kilku lokalizacji dla swojej samowystarczalnej społeczności zdecydował się na Gujanę, położoną na północnych wybrzeżach Ameryki Południowej. Pewien wpływ na jego wybór z pewnością wywarła postawa miejscowych urzędników, którzy łatwo ulegali korupcji, dzięki czemu Jones mógł odbierać nielegalne dostawy narkotyków i broni palnej. W 1974 roku wydzierżawił około tysiąca sześciuset hektarów dżungli w północno-zachodniej części kraju. Skromie nazwawszy przyszłą osadę „Jonestown”, charyzmatyczny kaznodzieja wraz z kilkuset wyznawcami spakował tobołki i wyruszył do Gujany. Życie w Jonestown nie należało do najłatwiejszych. Osada leżała z dala od siedzib ludzkich, ziemia była licha, a od najbliższego źródła wody pitnej dzieliło osadników jedenaście kilometrów błotnistej drogi. Wierni cierpieli na biegunkę i gorączkę tropikalną. Po jedenastogodzinnym dniu pracy musieli jeszcze uczestniczyć w długich wieczornych nabożeństwach i wykładach na temat socjalizmu. Wobec osób zaniedbujących swoje obowiązki stosowano rozmaite kary, między innymi uwięzienie w niewielkiej drewnianej skrzyni w kształcie trumny oraz wielogodzinne zamknięcie na dnie wyschniętej studni. Siedemnastego listopada 1978 roku amerykański kongresmen Leo Ryan pojechał do Gujany, aby sprawdzić na miejscu zasadność pogłosek, że mieszkańcy Jonestown są przetrzymywani w osadzie wbrew swojej woli. Zaraz po przyjeździe nie usłyszał od członków Świątyni ani słowa skargi. Jednak pod koniec pierwszego dnia pobytu kilka rodzin w sekrecie wyznało mu, że wcale nie czują się szczęśliwe w Jonestown i pragną wyjechać. Nazajutrz jedenastu członków Świątyni pod wpływem narastającego w Jonestown poczucia zagrożenia i desperacji potajemnie uciekło z osady i rozpoczęło pięćdziesięciokilometrowy marsz przez gęstą dżunglę. Tego samego dnia Ryan wraz z niewielką grupą uciekinierów wyruszyli w stronę położonego nieopodal pasa startowego, gdzie usiłowali wsiąść do samolotów i wrócić do Stanów Zjednoczonych. Zostali jednak zaatakowani przez uzbrojonych członków „Czerwonej Brygady” ze Świątyni, którzy zastrzelili Ryana i kilku członków grupy. Leo Ryan stał się jedynym kongresmenem w dziejach Stanów Zjednoczonych, który został zamordowany podczas wykonywania obowiązków. Czując, że jego świat zaczyna się walić, Jones zebrał pozostałych mieszkańców Jonestown i poinformował ich, że Ryan i członkowie jego grupy zginęli. Wyjaśnił też, że rząd USA zrobi teraz wszystko, aby zemścić się na wspólnocie Świątyni, i nakłonił wszystkich jej członków do udziału w masowym akcie „rewolucyjnego samobójstwa”. Przyniesiono duże pojemniki soku o smaku winogronowym, do którego dodano cyjanek. Jones polecił, aby wszyscy wypili truciznę. Rodzice mieli najpierw podać trujący napój swoim dzieciom, a następnie wypić go sami. Powstałe przy tej okazji nagranie magnetofonowe pokazuje, że ilekroć któryś z członków wspólnoty nie chciał sięgnąć po truciznę, Jones starał się złamać jego opór, powtarzając: „Nie obchodzi mnie, ile krzyków słyszycie, nie obchodzi mnie, ile słyszycie płaczu pełnego udręki, śmierć jest milion razy lepsza od tego życia. Gdybyście wiedzieli, co was czeka, już dziś przeszlibyście z radością na drugą stronę”. Podczas tego straszliwego rytuału zginęło ponad dziewięćset osób, w tym dwieście siedemdziesięcioro dzieci. Wyznawców pilnowało kilku członków uzbrojonej straży Świątyni, ale wydaje się, że większość zwolenników Jonesa dobrowolnie popełniła samobójstwo. Jedna z kobiet na-
pisała podczas tej masakry na swoim ramieniu: „Jim Jones jest wybrańcem”. Aż do jedenastego września 2001 roku była to największa masowa tragedia w dziejach Stanów Zjednoczonych, w której śmierć ponieśli cywile niebędący ofiarami klęski żywiołowej. Przez ponad trzydzieści lat psychologowie zastanawiali się, w jaki sposób Jim Jones zdołał nakłonić tyle osób do odebrania sobie życia, jak udało mu się namówić rodziców, by zamordowali swoje dzieci. Wskazywano, że większość członków Świątyni stanowiły osoby mało odporne psychicznie, które rozpaczliwie pragnęły wierzyć w głoszone przez ich przywódcę przesłanie równości rasowej. Jones nazywał Jonestown „ziemią obiecaną” i opisywał je jako miejsce, w którym rodzice będą mogli wychowywać swoje dzieci z dala od prześladowań rasowych, na jakie byli narażeni wcześniej. Przesłanie to było atrakcyjne również dlatego, że dawało ludziom silne poczucie sensu, poczucie własnej wartości i przynależności do dużej rodziny złożonej z dbających o siebie nawzajem, podobnych do siebie jednostek. Jak ujęła to jedna z osób, która przeżyła masakrę: „Nikt nie wstępuje do sekty... człowiek wstępuje do organizacji religijnej albo przyłącza się do ruchu politycznego i robi to ze względu na ludzi, których lubi”. Wymienione czynniki z pewnością odegrały pewną rolę w tragedii, jaka rozegrała się w Jonestown, ale nie dają pełnego obrazu sytuacji. Ludzie wstępują chętnie do organizacji religijnych i politycznych, ponieważ dają im one poczucie sensu i przynależności do wspólnoty, ale większość z nich nie byłaby gotowa oddać życia dla tych instytucji. Psychologowie uważają raczej, że wpływ, jaki Jones wywierał na ludzi, opierał się na czterech podstawowych zasadach. Po pierwsze, Jones bardzo zręcznie posługiwał się metodą stopy w drzwiach. Stopa w drzwiach W klasycznym już dziś eksperymencie Jonathana Freedmana i Scotta Frasera z Uniwersytetu Stanforda badacze, udając wolontariuszy działających dla dobra miejscowej społeczności, odwiedzali mieszkańców pewnego osiedla domów jednorodzinnych i wyjaśniali, że ze względu na dużą liczbę wypadków drogowych w okolicy chcieliby prosić o zgodę na umieszczenie w ogrodzie tablicy z napisem „Jedź ostrożnie”.111 Prośba nie była łatwa do spełnienia, ponieważ tablica była bardzo duża, a tym samym fatalnie wpływałaby na wygląd ogrodu. Jak można się domyślić, niewiele osób zgodziło się na jej umieszczenie. W następnym etapie eksperymentu badacze zwrócili się do innej grupy mieszkańców osiedla z prośbą o zgodę na umieszczenie w ogrodzie tabliczki z napisem „Bądź bezpiecznym kierowcą”. Tym razem tabliczka miała rozmiary zaledwie dziesięć na dziesięć centymetrów, więc niemal wszyscy się zgodzili. Dwa tygodnie później badacze wrócili na osiedle i poprosili tę drugą grupę mieszkańców o zgodę na umieszczenie znacznie większego znaku. Co zdumiewające, ponad trzy czwarte badanych zgodziło się umieścić w swoim ogrodzie dużą, brzydką tablicę. Ta metoda, znana jako technika stopy w drzwiach, wykorzystuje fakt, że znacznie łatwiej jest uzyskać od ludzi zgodę na duże poświęcenie, jeśli wcześniej uda się ich nakłonić do jakiegoś drobnego wyrzeczenia. Jones posługiwał się tą metodą do manipulowania swoją kongregacją. Zwolenników proszono najpierw o przekazanie na rzecz Świątyni niewielkiej części dochodu, jednak z czasem wymagania rosły i w końcu żądano od nich, żeby przekazali Jonesowi cały swój
majątek i oszczędności. To samo dotyczyło aktywności dla dobra wspólnoty. Początkowo po wstąpieniu do Kościoła proszono jego członków, aby spędzali w nim jedynie kilka godzin w tygodniu, pracując na rzecz społeczności wiernych. Z czasem godzin było coraz więcej, aż wreszcie wyznawcy Jonesa uczestniczyli w długich nabożeństwach, pomagali w przyciąganiu innych osób do organizacji, pisali listy do polityków oraz mediów. Eskalując powoli swoje żądania, Jones stosował metodę stopy w drzwiach, żeby przygotować swoich wyznawców na ostateczne poświęcenie. Jednak ta metoda jest skuteczna pod warunkiem, że ludzie nie umieją stawiać granic i w którymś momencie nie odmówią spełniania dalszych żądań. Druga metoda psychologicznego oddziaływania stosowana przez Jonesa miała na celu stłumienie tego potencjalnego buntu. A teraz wszyscy razem W latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku amerykański psycholog Solomon Asch przeprowadził serię klasycznych eksperymentów, w których badał siłę ludzkiego konformizmu.112 Uczestników badania proszono o to, żeby przychodzili do laboratorium Ascha pojedynczo. Na miejscu zastawali sześciu innych ochotników. Choć prawdziwi uczestnicy badań tego nie wiedzieli, wszystkie osoby, które spotykali w laboratorium, były osobami podstawionymi, pracującymi dla Ascha. Prawdziwy uczestnik i pozoranci siadali przy stole, po czym dowiadywali się, że wezmą udział w „teście postrzegania”. Pokazywano im dwie kartki papieru. Na pierwszej z nich znajdowała się jedna linia, a na drugiej były trzy linie różnej długości, przy czym jedna z nich miała tę samą długość, co linia narysowana na pierwszej kartce. Następnie pytano obecnych, która z trzech linii znajdujących się na drugiej kartce jest tej samej długości, co linia na pierwszej kartce. Uczestników eksperymentu sadzano w taki sposób, aby prawdziwy uczestnik próby zawsze odpowiadał jako ostatni. Członkowie grupy wypowiadali się po kolei i wszyscy podstawieni „ochotnicy” zawsze udzielali takiej samej odpowiedzi. Za pierwszym i drugim razem wszyscy pozoranci odpowiadali poprawnie, ale podczas trzeciej próby wszyscy udzielali błędnej odpowiedzi. Asch pragnął zorientować się, jaki procent autentycznych uczestników eksperymentu podda się presji grupy i udzieli w efekcie błędnej odpowiedzi tylko po to, żeby nie odróżniać się od pozostałych. Co zdumiewające, aż siedemdziesiąt pięć procent badanych ulegało takiej presji. W pewnym wariancie opisywanej procedury Asch poprosił, aby jeden z pozorantów nie zgadzał się z grupą i udzielał innej odpowiedzi. Ten jeden głos niezgody sprawiał, że poziom konformizmu spadał do około dwudziestu procent. Świątynia Ludu była ogromnym eksperymentem w zakresie psychologii konformizmu. Jones zdawał sobie sprawę z tego, że wszelka krytyka mogłaby zachęcić innych do wypowiadania na głos swoich zastrzeżeń, nie tolerował więc najlżejszego sprzeciwu. Aby zapewnić sobie posłuch, Jones korzystał z informatorów, którzy zaprzyjaźniali się z osobami podejrzewanymi o to, że mogą mieć wątpliwości wobec Świątyni, i na każdy przejaw krytycyzmu odpowiadał brutalnym biciem albo publicznym upokarzaniem niezadowolonych. Jones rozbijał także każdą grupę, której członkowie mogliby okazywać sobie wzajemną troskę. Rozdzielano rodziny. Dzieci najpierw sadzano podczas nabożeństw z dala od rodziców, a później oddawano pod całodobową opiekę innych członków Kościoła. Małżonków zachęcano do pozamałżeńskich kontaktów seksualnych, aby rozluźnić łączące ich więzi
emocjonalne. W dodatku gęsta dżungla otaczająca Jonestown sprzyjała całkowitej izolacji społeczności Jonesa od świata, a tym samym nie docierały tu jakiekolwiek głosy sprzeciwu z zewnątrz. Straszliwe następstwa tego braku tolerancji dla krytyki dały o sobie znać podczas masowego samobójstwa. Na taśmie z dźwiękowym zapisem przebiegu tragedii słychać, że w pewnym momencie jakaś kobieta głośno zawołała, że dzieci zasługują na to, aby żyć dalej. Jones szybko postarał się o stłumienie krytyki, oświadczając, że dzieci jeszcze bardziej zasługują na życie w pokoju i że „najlepszym świadectwem, jakie możemy pozostawić, jest opuszczenie tego przeklętego świata”. Tłum nagrodził Jonesa oklaskami, a jeden z mężczyzn krzyknął: „To koniec, siostro... To był piękny dzień”. Inny dodawał: „Jeśli powiesz nam, że mamy oddać życie, jesteśmy gotowi”. Ale Jones nie poprzestawał na wstawianiu stopy w drzwi i tłumieniu wszelkiej krytyki. Stosował także trzeci rodzaj broni psychologicznej, aby panować nad umysłami swoich wyznawców – stwarzał pozory, że ma bezpośredni kontakt z Bogiem i potrafi dokonywać cudów. Cud nad cudy Wiele osób przyłączyło się do Jonesa, ponieważ wydawało im się, że potrafi czynić cuda. Podczas nabożeństw Jones prosił osoby cierpiące na jakąś chorobę, aby podeszły do pierwszych rzędów w kościele. Sięgając im do ust, w dramatycznym geście wyciągał z nich odrażającą masę „rakowatej” tkanki, po czym ogłaszał, że zostali uleczeni. Czasami wydawało się, że osoby niezdolne do samodzielnego poruszania się nagle odzyskują zdrowie, gdy Jones wołał do nich, aby odrzuciły kule i tańcząc, wróciły na swoje miejsce. Twierdził także, że słyszy głos Boga, gdy wywoływał imiona członków kongregacji, po czym ujawniał sekretne informacje dotyczące ich życia. Pewnego razu na nabożeństwie pojawiło się więcej osób, niż się spodziewano, i Jones ogłosił, że nakarmi wszystkich, w cudowny sposób pomnażając jedzenie. Kilka minut później drzwi kościoła otworzyły się i do środka wszedł jeden z członków kongregacji, niosąc dwie duże tace pieczonych kurczaków. Wszystko to była bujda i oszustwo. „Rakowatymi” tkankami były w rzeczywistości cuchnące kurze wnętrzności, które Jones wcześniej ukrywał w rękawie, po czym rzekomo „wyciągał” je ludziom z ust. Uleczanie „chromych” inscenizowano w małym kręgu głęboko oddanych zwolenników, którzy udawali, że nie są w stanie samodzielnie się poruszać. Poufne informacje o członkach kongregacji nie pochodziły od Boga, ale od zaufanych współpracowników Jonesa, którzy przetrząsali pojemniki na śmieci innych członków Świątyni w poszukiwaniu listów i innych użytecznych informacji. Później wspominali, że z własnej woli gorliwie pomagali Jonesowi, ponieważ powiedział im, że zachowuje swoje autentyczne nadprzyrodzone moce na ważniejsze okazje. A cud z pomnożeniem pieczonych kurczaków? Jeden z wyznawców Jonesa opowiadał, że widział, jak człowiek wnoszący tace z jedzeniem chwilę wcześniej przyjechał z kilkoma torbami jedzenia z KFC. Kiedy Jones dowiedział się o tych komentarzach, włożył do kawałka ciasta łagodną truciznę i podał je krytycznie nastawionemu członkowi wspólnoty, po czym ogłosił, że Bóg ukarze go za jego kłamstwa wymiotami i biegunką. Czy jednak Jones kontrolował umysły swoich wyznawców, stosując jedynie metodę sto-
py w drzwiach, wykorzystując ich konformizm i inscenizując rzekome cuda? Okazuje się, że ważną rolę w jego działaniach odgrywał także mechanizm samousprawiedliwiania. O zachowaniach i przekonaniach W 1959 roku Elliot Aronson, psycholog z Uniwersytetu Stanforda, przeprowadził pomysłowe badania dotyczące zależności między przekonaniami a zachowaniami.113 Cofnijmy się w czasie i wyobraźmy sobie, że bierzemy udział w tym eksperymencie. Po przybyciu do laboratorium Aronsona słyszymy pytanie, czy mielibyśmy ochotę wziąć udział w grupowej dyskusji na temat psychologii seksu. Cieknie nam ślinka i odpowiadamy, że pomysł bardzo nam się podoba. Pracownik laboratorium wyjaśnia następnie, że niektóre osoby są podczas takiej dyskusji bardzo zażenowane i dlatego wszyscy potencjalni uczestnicy muszą poddać się „testowi na zakłopotanie”. Dostajemy długą listę słów budzących silne emocje (w tym wiele nieprzyzwoitych) oraz dwa fragmenty tekstu zawierającego barwne opisy zachowań seksualnych. Badacz prosi nas o przeczytanie na głos zarówno listy słów, jak i dwu opisów, i w tym czasie ocenia, jak bardzo się rumienimy. Po odczytaniu na głos wielu przekleństw słyszymy, że dobra wiadomość jest taka, że przeszliśmy test i możemy wziąć udział w dyskusji grupowej. Jednak zła wiadomość jest taka, że „test na zakłopotanie” trwał dłużej, niż się spodziewano, więc dyskusja już się zaczęła i tym razem będziemy mogli jedynie przysłuchiwać się wypowiedziom innych członków grupy. Badacz prowadzi nas do małego boksu, wyjaśnia, że dla zapewnienia anonimowości wszyscy członkowie grupy siedzą w odrębnych pomieszczeniach, i prosi o założenie słuchawek. Zakładamy słuchawki i z pewnym rozczarowaniem dowiadujemy się, że po tym wszystkim, co przeszliśmy, mamy się przysłuchiwać dość nudnej rozmowie na temat książki Zachowania seksualne zwierząt. Wreszcie pojawia się pracownik laboratorium i pyta nas, w jakim stopniu jesteśmy zainteresowani uczestnictwem w dalszych pracach grupy. Podobnie jak wiele innych eksperymentów psychologicznych, badanie Aronsona było nieco podstępne. W rzeczywistości eksperyment nie dotyczył psychologii seksu, ale psychologii ludzkich przekonań. Gdy uczestnicy przybywali do laboratorium, losowo przydzielano ich do jednej z dwu grup. Połowa przechodziła procedurę opisaną powyżej. Proszono ich o odczytywanie na głos listy słów oraz fragmentów opisów budzących silne emocje. Członków drugiej grupy proszono o odczytywanie listy słów budzących znacznie słabsze reakcje emocjonalne (np. „prostytutka”, „dziewica”). Następnie wszyscy wysłuchiwali tego samego dźwiękowego zapisu dyskusji, po czym pytano ich, w jakim stopniu są zainteresowani uczestnictwem w dalszych pracach grupy. Większość psychologów w czasach Aronsona podzielała przypuszczenie, że osoby, które przeszły bardziej kłopotliwą procedurę, będą mniej zainteresowane udziałem w dalszych dyskusjach, ponieważ cała sytuacja będzie im się kojarzyła z bardzo negatywnymi przeżyciami. Jednak wcześniejsze prace Aronsona nad psychologią samousprawiedliwiania skłaniały go do odmiennych przypuszczeń. Aronson wysunął hipotezę, że osoby, które przeszły przez bardziej kłopotliwy test, będą starały się nadać sens swojemu narastającemu zażenowaniu, przekonując same siebie, że warto wziąć udział w dyskusji, i ostatecznie ich stopień zaangażowania będzie większy. Jego przewidywania okazały się trafne. Chociaż wszyscy badani usłyszeli ten sam zapis dyskusji, to osoby, które miały za sobą bardziej kłopotliwy test, były bardziej zaintereso-
wane dołączeniem do grupy niż pozostali. Odkrycia Aronsona pomagają wyjaśnić, dlaczego wiele grup wymaga od swoich potencjalnych członków przejścia upokarzających i bolesnych rytuałów inicjacyjnych. Bractwa studenckie na amerykańskich wyższych uczelniach zmuszają studentów pierwszego roku do zjadania nieprzyjemnych substancji albo rozbierania się do naga, wojsko poddaje rekrutów niezwykle ostremu szkoleniu, młodzi lekarze stażyści muszą pracować dzień i noc, zanim zostaną uznani za lekarzy z prawdziwego zdarzenia. Jones posługiwał się tą samą taktyką, aby wywołać u wyznawców silniejsze zaangażowanie w działalność Świątyni Ludu. Członkowie jego kongregacji musieli uczestniczyć w długich spotkaniach, pisać listy, w których sami siebie oczerniali, oddawać Świątyni swój majątek i godzić się na to, że ich dzieci są wychowywane przez innych. Kiedy Jones podejrzewał, że ktoś zachowuje się w sposób niezgodny z interesem Świątyni, prosił innych członków społeczności o ukaranie odstępców. Zdrowy rozsadek nakazywałby przypuszczać, że takie zachowania powinny zniechęcić wyznawców zarówno do Jonesa, jak i do Świątyni Ludu. W rzeczywistości mechanizm samousprawiedliwiania gwarantował, że takie osoby czuły się jeszcze silniej związane z sektą. Stosowane przez Jima Jonesa sposoby panowania nad umysłami wyznawców nie wymagały hipnotycznych transów ani polowania na łatwowiernych. Wystarczyło jedynie odwołać się do czterech podstawowych zasad. Pierwsza sprowadza się do powolnego eskalowania stopnia zaangażowania. Gdy przywódca sekty zdoła skutecznie postawić stopę w drzwiach, zaczyna domagać się coraz wyższego poziomu zaangażowania, aż wreszcie jego wyznawcy nagle orientują się, że są już całkowicie zaangażowani w życie grupy. Po drugie, należy wyeliminować wszelkie głosy krytyczne. Usuwa się z grupy wszystkich wątpiących, a sama grupa staje się coraz bardziej odizolowana od zewnętrznego świata. Ważną rolę odgrywają cuda. Udając, że potrafią dokonywać tego, co niemożliwe, przywódcy sekt starają się przekonać wyznawców, że mają bezpośredni kontakt z Bogiem, a co za tym idzie, że nie wolno kwestionować ich poczynań. I wreszcie samousprawiedliwianie. Wydawałoby się, że jeśli poprosimy kogoś, aby poddał się bolesnemu lub nieprzyjemnemu rytuałowi, propozycja ta zniechęci go do dalszego kontaktu z grupą. W rzeczywistości dzieje się dokładnie na odwrót. Uczestnicząc w tych rytuałach, wyznawcy nadają sens swojemu cierpieniu poprzez przyjęcie bardziej pozytywnej postawy wobec grupy. Oczywiście miło byłoby pomyśleć, że gdyby grupa nie była tak odizolowana od społeczeństwa, można by odwrócić następstwa stosowania wspomnianych metod, wyjaśnić ludziom, że brną w szaleństwo, i zapobiec większej tragedii. Jednak nasza wyprawa do świata sekt pokazuje, że przekonywanie racjonalnymi argumentami ludzi, którzy znaleźli się pod wpływem charyzmatycznego przywódcy, nie jest wcale takie proste.
JAK UNIKNĄĆ PRANIA MÓZGU Aby uniknąć zagrożenia, że ktoś będzie wywierał wpływ na nasz umysł, należy zwracać uwagę na następujące cztery sygnały ostrzegawcze.
1. Czy masz wrażenie, że ktoś stosuje wobec ciebie technikę stopy w drzwiach? Czy jakaś organizacja albo jakiś człowiek początkowo prosi cię o skromne akty poświęcenia albo oddania, a następnie powoli nasila swoje żądania? Jeśli tak, zadaj sobie pytanie, czy naprawdę pragniesz spełniać jego życzenia, czy też jesteś ofiarą manipulacji. 2. Wystrzegaj się organizacji, które usiłują odizolować cię od wszelkich krytycznych głosów na ich temat. Czy próbują odciąć cię od przyjaciół i członków rodziny? Czy wewnątrz organizacji tłumi się wszelką krytykę i otwartą dyskusję? Jeśli odpowiedź na któreś z tych pytań brzmi „tak”, zastanów się poważnie nad dalszym zaangażowaniem. 3. Czy przywódca organizacji twierdzi, że potrafi dokonywać cudów, powołując się na zdolności paranormalne? Być może chodzi o akty uzdrawiania albo proroctwa? Nawet jeśli robią ogromne wrażenie, przypuszczalnie są rezultatem samookłamywania się albo podstępu. Nie wierz bezkrytycznie w zjawiska nadprzyrodzone, dopóki sam ich nie zbadałeś. 4. Czy organizacja wymaga jakichś bolesnych, trudnych albo upokarzających rytuałów inicjacyjnych? Pamiętaj, że ich celem może być wzbudzanie coraz większego poczucia grupowej solidarności. Zapytaj sam siebie, czy jest to naprawdę konieczne.
Nadchodzi koniec świata
Na początku lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku psycholog Leon Festinger natknął się w lokalnej gazecie na artykuł poświęcony grupie przypominającej sektę religijną, która zapowiadała rychły koniec świata. Według artykułu pewna kobieta, Marian Keech, praktykowała pisanie automatyczne i twierdziła, że rejestrowane przez nią wiadomości pochodzą od kosmitów. Keech przekonała niewielką grupę, złożoną z jedenastu zwolenników, że dwudziestego pierwszego grudnia 1954 roku nadejdzie wielki potop, ale że nie powinni się martwić, ponieważ tuż przed katastrofą na ziemi wyląduje latający spodek, aby ich uratować. Festinger zastanawiał się, co stanie się z Keech i jej zwolennikami, gdy okaże się, że jej proroctwo o potopie i latającym spodku się nie sprawdzi. Aby się tego dowiedzieć, poprosił kilku obserwatorów, żeby potajemnie przeniknęli do grupy Keech i starannie rejestrowali wszystkie zachodzące w niej procesy psychologiczne. Swoje spostrzeżenia opisał w książce zatytułowanej Gdy proroctwo zawodzi. Koniec świata, który nie nastąpił, przynoszącej fascynującą analizę psychologii sekty.114 Kilka dni przed spodziewaną datą końca świata pani Keech i jej wyznawcy byli w doskonałych nastrojach. Jedna z pań upiekła nawet duże ciasto przedstawiające statek kosmiczny, z lukrowanym napisem „W górę!”. Gdy nadszedł wielki dzień, członkowie grupy byli zdenerwowani i podekscytowani. Kosmici przesłali pani Keech kilka wiadomości, wyjaśniając, że zapukają do jej drzwi o północy i zaprowadzą grupę do znajdującego się nieopodal latającego spodka (najwyraźniej w pobliżu jej domu nie było żadnego parkingu). Kosmici powiedzieli także, że członkowie grupy nie mogą mieć przy sobie żadnych metalowych przedmiotów, więc na kilka godzin przed spodziewaną wizytą przybyszów z kosmosu wyznawcy pani Keech pracowicie usuwali sprzączki z pasów i metalowe suwaki z ubrań, a nawet wyrywali z butów metalowe okucia dziurek na sznurowadła. Księgi pani Keech powstałe w wyniku pisania automatycznego umieszczono w dużej torbie na zakupy i wszyscy czekali na kosmitów. Tuż po północy stało się jasne, że przybysze z kosmosu się nie zjawią. Zdumieni członkowie grupy najpierw siedzieli w milczeniu, a potem przez cztery godziny usiłowali znaleźć wyjaśnienie tego, co się stało. Kiedy im się to nie udało, pani Keech rozpłakała się. Jednak kilka godzin później oznajmiła, że otrzymała kolejną wiadomość od kosmitów, wyjaśniającą, że przewidywany kataklizm został odwołany, ponieważ grupa zdołała rozpropagować po świecie światło wiedzy. Analizy Festingera pokazują, że ludzie wolą raczej odrzucić twarde dowody niż zmienić wierzenia, do których są głęboko przywiązani. Pod wpływem postawy typu „zdecydowałem się i nie próbujcie zawracać mi głowy faktami” potrafią trwać przy swoich wierzeniach nawet wbrew oczywistym faktom. Jedynie dwaj
członkowie grupy Keech, stosunkowo słabo z nią związani, porzucili wiarę w pisma swojego guru. Festinger zauważył, że zamiast wycofać się ze wstydem, wielu członków grupy zaczęło jeszcze gorliwiej głosić jej przesłanie. Wcześniej, przed nieudanym proroctwem, grupa unikała ściągania na siebie uwagi i bardzo niechętnie udzielała wywiadów. Nazajutrz po niedoszłym końcu świata jej członkowie skontaktowali się z mediami i zaczęli intensywnie propagować swoje idee. Pragnąc wyjaśnić to dziwne zachowanie, Festinger wysunął hipotezę, że aby przekonać samych siebie o prawdziwości swoich wierzeń, starali się przekonać innych, co dawało im poczucie, że jeśli wielu ludzi w coś wierzy, to na pewno coś w tym musi być. W końcu grupa rozpadła się i każdy poszedł własną drogą. Część wyznawców ruszyła w świat, wędrując od jednej konwencji miłośników latających spodków do drugiej i propagując swoją dobrą nowinę. Inni wrócili do poprzedniego życia. Keech, coraz bardziej zaniepokojona rosnącym zainteresowaniem, jakie okazywały jej organa wymiaru sprawiedliwości, zaczęła się ukrywać. Spędziła kilka lat w Peru, po czym wróciła do Arizony, gdzie nadal, aż do śmierci w 1992 roku, twierdziła, że jest w kontakcie z kosmitami. Może nam się wydawać, że opisane w tym rozdziale sposoby panowania nad ludzkimi umysłami ograniczają się do nieco dziwacznego i ezoterycznego świata sekt. Jest niestety inaczej. Te samy zasady perswazji spotykamy często w życiu codziennym. Sprzedawcy stosują metodę stopy w drzwiach, żeby sprzedać swój towar. Politycy usiłują uciszyć głosy krytyczne i starają się odwrócić uwagę opinii publicznej od informacji, które chcą przed nami ukryć. Specjaliści od marketingu bez skrupułów wykorzystują zasadę samousprawiedliwiania, zdając sobie sprawę z tego, że im więcej zapłaciliśmy za jakiś produkt, tym więcej wewnętrznych barier przełamiemy, aby uzasadnić przed sobą swój zakup. Agencje reklamowe zaś wiedzą, że tak jak zwolennicy Marian Keech umacniali się w wierze, usiłując nawrócić na nią innych, tak i my będziemy rekomendowali produkt przyjaciołom i znajomym, przekonując samych siebie, że podjęliśmy słuszną decyzję. Chociaż sytuacje, w których ta zasada działa, są różne, mechanizm psychologiczny pozostaje dokładnie taki sam. Krąg specjalistów od kontrolowania ludzkich umysłów nie ogranicza się do przywódców sekt religijnych. Prawdę mówiąc, spotykamy ich na każdym kroku każdego dnia.
Rozdział 7 PROROCTWO
W którym dowiemy się, czy Abraham Lincoln rzeczywiście przewidział swoją śmierć, nauczymy się, jak można wpływać na treść własnych snów, i zanurzymy się głębiej w niezwykły świat badań nad snem.
Aberfan to niewielka osada leżąca w południowej Walii. W latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku wielu jej mieszkańców pracowało w miejscowej kopalni, zbudowanej w celu eksploatacji bogatych złóż węgla wysokiej jakości. Część materiałów odpadowych powstających podczas wydobycia składowano pod ziemią, ale większość gromadzono na stromych zboczach wzgórz górujących nad miasteczkiem. W październiku 1966 roku okolice Aberfan nawiedziły szczególnie ulewne deszcze, nasączające wodą porowate skały piaskowca okolicznych wzgórz. Niestety nikt nie uświadamiał sobie wtedy, że woda przedostaje się do kilku źródeł ukrytych pod hałdą, która powoli przekształcała się w miękką, błotnistą maź. Dwudziestego pierwszego października, tuż po dziewiątej rano, zbocze ponad wioską nie wytrzymało naporu i pół miliona ton górniczych odpadów nagle zaczęło płynąć w stronę zabudowań. Część osuwiska zatrzymała się na niższych partiach wzgórza, ale większość dotarła do Aberfan i uderzyła w budynek miejscowej szkoły. Kilka klas lekcyjnych natychmiast pochłonęła fala błotnistej mazi o wysokości dziesięciu metrów. Uczniowie opuścili właśnie szkolną aulę, odśpiewawszy pieśń religijną All Things Bright and Beautiful, i w chwili gdy uderzyła lawina błota, wchodzili do klas. Na miejsce tragedii natychmiast przybyli policjanci i rodzice dzieci, którzy zaczęli rozpaczliwie rozkopywać rumowisko. W pierwszej godzinie poszukiwań udało się uratować kilkanaścioro dzieci, ale nikt więcej nie przeżył. Zginęło sto trzydzieścioro dziewięcioro dzieci i pięciu nauczycieli. Na drugi dzień po katastrofie do Aberfan przyjechał psychiatra John Barker.115 Barker, który od dawna interesował się zjawiskami paranormalnymi, szukał odpowiedzi na pytanie, czy ze względu na niezwykłe rozmiary dramatu znajdą się osoby, które miały jakieś przeczucia dotyczące nadchodzącej tragedii. Aby się o tym przekonać, poprosił gazetę „Evening Standard” o zamieszczenie apelu do czytelników z prośbą o kontakt, jeśli uważają, że mieli jakieś przewidywania związane z katastrofą w Aberfan. Redakcja otrzymała sześćdziesiąt listów z całej Anglii i Walii, przy czym połowa respondentów twierdziła, że
ich przeczucia dotyczące lawiny pojawiły się we śnie. Jednym z najbardziej uderzających świadectw była relacja rodziców dziesięcioletniej uczennicy, która zginęła w katastrofie. W przeddzień lawiny dziewczynka opisała swój sen, w którym śniło jej się, że próbowała dostać się do szkoły, ale usłyszała, że „szkoły nie ma”, ponieważ „przysypało ją coś czarnego”. Z kolei pani M.H., pięćdziesięcioczteroletnia kobieta z Barnstaple, mówiła, że w noc poprzedzającą tragedię miała sen, w którym widziała grupę dzieci uwięzioną w jakimś prostokątnym pomieszczeniu. W jej śnie wyjście z pomieszczenia było zablokowane przez kilka drewnianych bali i dzieci usiłowały wydostać się ponad nimi. Sen tak bardzo zaniepokoił panią M.H., że zadzwoniła do syna i synowej z prośbą, żeby uważali na swoje dwie małe córeczki. Inna respondentka, pani G.E. z Sidcup, powiedziała, że tydzień przed katastrofą miała sen, w którym grupa dzieci krzyczała zasypana przez lawinę węgla. Dwa miesiące przed tragedią pani S.B. z Londynu miała sen, w którym występowała szkoła na zboczu, wzgórza, lawina i dzieci, które zginęły. Podobne opisy pojawiały się w listach innych czytelników. Pod wrażeniem tych relacji Barker założył w 1966 roku British Premonitions Bureau (Brytyjskie Biuro ds. Przeczuć). Pracownicy Biura zwracali się do opinii publicznej o przesyłanie opisów swoich domniemanych przeczuć, dzięki czemu Barker będzie mógł na ich podstawie przewidywać przyszłe tragedie, a może nawet im zapobiegać. Niestety pomysł nie chwycił. Chociaż biuro otrzymało ponad tysiąc opisów przeczuć, większość z nich pochodziła od zaledwie sześciu osób.116 Najdziwniejsze chyba proroctwo, jakie pojawiło się przy tej okazji, wygłosił jeden z owych sześciu rzekomych jasnowidzów, czterdziestoczteroletni Alan Hencher. Hencher specjalizował się w przewidywaniu katastrof lotniczych i innych poważniejszych wypadków, jednak w 1967 roku skontaktował się z biurem, żeby zgłosić przeczucie o bardziej osobistym charakterze. Podczas przypuszczalnie jednej z najtrudniejszych rozmów w dziejach parapsychologii Hencher przepowiedział Johnowi Barkerowi rychłą śmierć. Jego przeczucia okazały się zdumiewająco trafne: Barker zmarł nagle rok później, w wieku zaledwie czterdziestu czterech lat. W dodatku, jak na ironię losu, wcześniej zdążył opublikować książkę Scared to Death (Śmiertelnie przerażony), w której twierdził, że przepowiednia dotycząca naszej własnej śmierci może wywołać w nas głęboko zakorzeniony lęk, który wpływa na nasz system immunologiczny i może przyczynić się do zgonu. Kilka lat później British Premonitions Bureau zakończyło działalność z powodu braku funduszów. Wszystko wskazuje na to, że ani Hencher, ani żaden inny z grona doświadczonych jasnowidzów nie przewidzieli jego zamknięcia. Wiara w to, że widzieliśmy we śnie przyszłe wydarzenia, jest niezwykle rozpowszechniona. Jak pokazują niedawne badania, mniej więcej jedna trzecia ludzi doświadczyła takiego zjawiska przynajmniej raz w życiu. Zapisy proroczych snów odnajdujemy w wielu przekazach historycznych. Pamiętamy słynną biblijną opowieść o faraonie, któremu przyśniło się siedem krów chudych i siedem tłustych, i o tym, jak Józef zinterpretował ten sen jako zapowiedź siedmiu lat obfitości, po których nastąpi siedem lat głodu. Cyceron, rzymski polityk i filozof, opisywał swój sen, w którym widział „szlachetnie wyglądającego młodzieńca, który spłynął z niebios na złotym łańcuchu”. Kiedy następnego dnia udał się na Kapitol, zobaczył Oktawiana i rozpoznał w nim bohatera swojego snu. Oktawian został później następcą Juliusza Cezara i ogłosił się władcą Rzymu. W czasach nam bliższych
Abraham Lincoln na dwa tygodnie przed śmiercią miał ponoć sen o zamachu. Mark Twain opisywał sen, w którym widział ciało swojego brata leżące w trumnie. Było to zaledwie kilka tygodni przed śmiercią jego brata, który zginął w wyniku eksplozji. Charles Dickens miał sen, w którym wystąpiła kobieta w czerwonej sukni, zwana Miss Napier, po czym odwiedziła go dziewczyna nosząca czerwony szal i przedstawiła się jako Miss Napier. Jak można wyjaśnić te zdumiewające wydarzenia? Czy ludzie naprawdę mogą zobaczyć we śnie zapowiedź przyszłych wydarzeń? Czy ludzka psychika może naprawdę wyłamać się z uporządkowanej struktury czasu? Czy możemy wiedzieć dziś, co będzie jutro? Podobne pytania przez stulecia dręczyły wielu najwybitniejszych myślicieli. Grecki filozof Arystoteles około 350 roku p.n.e. napisał krótki tekst zatytułowany O snach proroczych. Dwuczęściowa argumentacja Arystotelesa była równie prosta, co osobliwa. Poświęciwszy nieco namysłu temu zagadnieniu, wielki filozof doszedł do wniosku, że tylko jakiś bóg mógłby zsyłać prorocze sny. Jednak Arystoteles zauważył, że osoby, które przyznają się do takich snów, nie wydają się specjalnie wybitnymi obywatelami i często okazują się osobami „bardzo przeciętnymi”. Uznawszy, że bóg nie marnowałby czasu na rzucanie swoich pereł mądrości przed takie wieprze, Arystoteles dochodził do wniosku, że proroczy sen to tak naprawdę zwykły zbieg okoliczności. To interesująca argumentacja, choć dziś przypuszczalnie zakwestionowaliby ją zarówno współcześni badacze, jak i pani M.H. z Barnstaple. A jednak, mimo trwających od ponad dwóch tysięcy lat dyskusji, uczeni dopiero w ostatnim stuleciu zdołali rozwiązać zagadkę proroczych snów. Zanim przejdziemy do dalszej części rozdziału, może warto byłoby zrobić sobie kubek gorącego kakao i wsunąć się pod koc. Zamierzamy bowiem zagłębić się w dziwny świat badań nad zjawiskiem snu. Przedtem jeszcze poproszę was o szybki test pamięci. Spójrzcie na poniższą listę słów i postarajcie się je zapamiętać: lamp a niemowlę
skała koń
jabłko miecz
rob ak ptak
Bardzo dziękuję, wrócimy do tego później. A teraz zaczynamy.
zeg ar biurko
Obstawianie wielu numerów
W rozdziale piątym opisywaliśmy pionierskie prace Eugene’a Aserinskiego, które utorowały drogę rozwojowi badań nad zjawiskiem snu. Aserinsky pokazał, że jeśli obudzimy kogoś po fazie snu paradoksalnego (faza występowania REM), przypuszczalnie usłyszymy, że ta osoba miała sen. W ten sposób zapoczątkował trwające wiele dziesięcioleci badania nad naturą snu. Większość z tych prac wyglądała w ten sposób, że zapraszano ochotników do specjalnych laboratoriów snu, w których monitorowano aktywność ich mózgu, gdy spali, budzono ich tuż po fazie snu REM i proszono, aby opowiedzieli, co im się śniło.117 Dzięki tym badaniom uzyskaliśmy wiele ważnych informacji na temat zjawiska marzeń sennych. Niemal wszyscy mamy sny w kolorze. Osoby niewidome od urodzenia nie „widzą” w swoich snach, ale mają znacznie więcej doznań zapachowych, smakowych i dźwiękowych. Chociaż niektóre sny są dziwaczne, często występują w nich codzienne czynności, takie jak zmywanie, wypełnianie kwestionariuszy podatkowych czy odkurzanie. Jeśli dyskretnie podejdziemy do kogoś, kto właśnie śni, i zagramy cicho jakąś melodię, poświecimy mu w twarz albo pokropimy go wodą, jest bardzo prawdopodobne, że elementy tych bodźców pojawią się w jego snach. Jednak być może najważniejszym rezultatem tych badań było odkrycie, że mamy o wiele więcej snów, niż nam się wydaje. Badacze snu szybko odkryli, że każdej nocy mamy przeciętnie około czterech snów. Następują one mniej więcej co dziewięćdziesiąt minut i każdy z nich trwa około dwudziestu minut. Po obudzeniu się zapominamy większość z nich, co prowadzi nas do przekonania, że mamy znacznie mniej snów, niż jest naprawdę. Jedynym wyjątkiem od tej reguły będą sytuacje, gdy obudzimy się w trakcie jakiegoś marzenia sennego, na przykład dlatego, że rankiem zabrzmi nasz budzik albo coś nam zakłóci sen w nocy. W takich przypadkach zwykle będziemy pamiętali ogólny przebieg danego snu i pewne konkretne fragmenty, ale jeśli sen nie był jakoś wyjątkowo intrygujący, wkrótce o nim zapomnimy. Istnieją jednak pewne dość szczególne okoliczności, które mogą znacznie zwiększyć prawdopodobieństwo, że zapamiętamy nasze sny. Dwie strony wcześniej przedstawiłem listę dziesięciu słów i poprosiłem was o przechowanie ich w pamięci. Teraz chciałbym, żebyście spróbowali sobie przypomnieć wszystkie dziesięć słów. Aby wam pomóc, podam teraz pięć słów, które są związane z niektórymi słowami z pierwotnej listy. światło, czas, owoc, galop, skrzydła Weźcie teraz pióro i kartkę papieru i spróbujcie przypomnieć sobie pierwotną listę. Nie
odwracajcie strony, dopóki nie postaracie się przypomnieć sobie wszystkich słów. Gotowe? Porównajcie teraz waszą listę z tą ze strony 288. I jak wam poszło? Domyślam się, że prawdopodobnie przypomnieliście sobie słowa: „lampa”, „zegar”, „jabłko”, „koń” i „ptak”. Dlaczego? Ponieważ kojarzą się one ze słowami: „światło”, „czas”, „owoc”, „galop”, „skrzydła”, które zadziałały jako wskazówka. Nie można więc powiedzieć, że zapomnieliście te słowa – po prostu czaiły się one gdzieś w waszej nieświadomości i potrzebowaliście jedynie niewielkiej pomocy, aby je stamtąd wydobyć. Podobna zasada działa w przypadku snów. W taki sam sposób, w jaki pokrewne słowa pomogły wam przypomnieć sobie słowa z pierwotnej listy, choć nie potrafiliście ich z początku przywołać, jakieś wydarzenie, które przeżywacie na jawie, może pobudzić pamięć dotyczącą jakiegoś snu. Aby odkryć związek między tym zjawiskiem a darem proroctwa, wyobraźmy sobie trzy noce pełne niespokojnych marzeń sennych. Pierwszego wieczoru po dniu ciężkiej pracy kładziecie się do łóżka, zamykacie oczy i powoli tracicie świadomość. W ciągu nocy przechodzicie przez różne fazy snu i macie kilka snów. Dziesięć po siódmej rano wasz mózg ponownie przechodzi do stanu ożywienia i we śnie przeżywacie kolejną całkowicie fikcyjną historię. Przez następne dwadzieścia minut odwiedzacie fabrykę lodów, wpadacie do ogromnej kadzi z musem malinowym i próbujecie się z niej wydostać, zjadając jej zawartość. W chwili gdy nie możecie już przełknąć nic więcej, rozlega się dźwięk budzika i otwieracie oczy, mając obraz elementów fabryki i malinowego musu świeżo w pamięci. Następnego dnia powtarza się ta sama sekwencja wydarzeń. Kładziecie się do łóżka, zasypiacie i macie kilka snów. O drugiej w nocy jesteście w środku dość niepokojącego snu, w którym jedziecie samochodem mroczną polną drogą. Obok was, na miejscu pasażera, siedzi Eric Chuggers, wasz ulubiony wokalista rockowy, i prowadzicie wesołą pogawędkę. Nagle, nie wiadomo skąd, tuż przed maską samochodu pojawia się ogromna fioletowa żaba, wykonujecie gwałtowny skręt, aby uniknąć zderzenia, ale wylatujecie z drogi i uderzacie w drzewo. Tej nocy wasz kot ma jednak ochotę na małe co nieco i domaga się od was jedzenia. Kot wskakuje na łóżko i wyrywa was ze snu, a wy budzicie się z mglistym wspomnieniem Erica Chuggersa, wielkiej fioletowej żaby, drzewa i nadchodzącej śmierci. Trzeciego wieczoru znowu kładziecie się do łóżka i zasypiacie. O czwartej nad ranem macie dość traumatyczny sen. To jakaś surrealistyczna scena, w której okazuje się, że macie wziąć udział w przesłuchaniach do roli Oompy-Loompy w nowej filmowej wersji Charliego i fabryki czekolady. Chociaż próba wypadła pomyślnie, odkrywacie, że pomarańczowy makijaż i zielona farba do włosów, jakie nałożyliście sobie na potrzeby występu, nie dają się zmyć. Nagle budzicie się przerażeni, przypominacie sobie przesłuchanie i przez następne dwadzieścia minut usiłujecie zrozumieć symboliczny sens tego snu. Po czym zasypiacie i śpicie do rana. Kolejnego ranka budzicie się, włączacie radio i z przerażeniem dowiadujecie się, że Eric Chuggers zginął tej nocy w wypadku samochodowym. Według radiowych doniesień Chuggers jechał wielkomiejską ulicą, wykonał gwałtowny ruch kierownicą, żeby uniknąć zderzenia z samochodem, który zjechał na jego pas, i wpadł
na latarnię. Bingo. W podobny sposób, jak słowa „czas” i „galop” pomogły wam przypomnieć sobie słowa „zegar” i „koń”, tak samo doniesienia radiowe sprawiają, że natychmiast przypominacie sobie swój sen o wypadku samochodowym. Zapominacie o tym, że śniliście także o ogromnych ilościach lodów malinowych i stresującym przesłuchaniu do roli Oompy-Loompy. Pamiętacie jedynie sen, który najwyraźniej pasuje do wydarzeń zachodzących w rzeczywistym świecie, i w ten sposób dochodzicie do przekonania, że posiedliście dar przewidywania przyszłości. Ale na tym nie koniec. Wkrótce po tym, jak przekonaliście samych siebie, że we śnie zobaczyliście fragment przyszłych wydarzeń, do akcji rusza część waszego umysłu działająca pod hasłem: „zadbajmy o to, żeby to doświadczenie było jak najbardziej niesamowite”. Ponieważ sny zwykle są nieco surrealistyczne, można je na różne sposoby zniekształcać, aby pasowały do realnych wydarzeń. W rzeczywistości Eric Chuggers nie jechał polną drogą i nie uderzył w drzewo, a w jego wypadku nie miała żadnego udziału wielka fioletowa żaba. Jednak polna droga przypomina miejską ulicę, a latarnia wygląda trochę jak drzewo. A co z wielką fioletową żabą? Cóż, może symbolizowała coś nieoczekiwanego? Jak to, że jakiś samochód nagle zjedzie na drugą stronę jezdni. A może Chuggers znajdował się pod wpływem środków halucynogennych i zamiast nadjeżdżającego samochodu zobaczył wielką fioletową żabę? A może widzieliście zdjęcie z miejsca wypadku i odkryliście, że w samochodzie Chuggersa na tablicy rozdzielczej była przyczepiona jakaś fioletowa maskotka? A może na planszy reklamowej umieszczonej niedaleko miejsca wypadku widać postać gigantycznej żaby? A może na okładce następnego albumu Chuggersa miała znajdować się żaba? A może w chwili zderzenia Chuggers nosił fioletową koszulę? Wiecie już, o co chodzi. Jeżeli jesteście osobą twórczą i macie przekonanie, że jakaś szczególna więź łączy was z niedawno zmarłym panem Chuggersem, możliwości odnajdywania takich powiązań wydają się niezmierzone, a ich jedynym ograniczeniem będzie wasza wyobraźnia. Do tej pory zajmowaliśmy się snem z udziałem Chuggersa, ponieważ przypominał wydarzenia, do których doszło kilka dni później. Ale wyobraźmy sobie, że było inaczej. Chuggersowi nic się nie stało, a wy poszliście do supermarketu i zaproponowano wam promocyjną próbkę smacznych lodów malinowych. W tej sytuacji pewnie zapomnicie o snach z udziałem Chuggersa i Oompy-Loompy i opowiecie przyjaciołom i rodzinie o tym, jak we śnie przewidzieliście nieoczekiwane spotkanie z lodami malinowymi. Albo wyobraźmy sobie, że kilka dni później dostaliście awans w pracy i na waszym nowym stanowisku musicie nosić ozdobny uniform. Nagle z całą oczywistością dociera do was głęboka symbolika snu na temat Oompy-Loompy, a sny o Chuggersie i lodach malinowych pozostaną ukryte w waszej nieświadomości. Krótko mówiąc, macie mnóstwo snów i przytrafia wam się mnóstwo różnych wydarzeń na jawie. Większość snów nie ma żadnego związku z realnymi sytuacjami i szybko o nich zapominacie. Ale od czasu do czasu jeden z waszych snów ma jakiś związek z tym, co zdarzyło się w rzeczywistości. Wtedy nagle bez trudu przypominacie sobie swój sen i przekonujecie samych siebie, że w sposób magiczny przewidzieliście w nim przyszłość. W rzeczywistości zaś mamy tu do czynienia ze zwykłym zbiegiem okoliczności. Dzięki tej teorii można także wyjaśnić dość osobliwą cechę proroczych snów. Większość proroctw dotyczy wydarzeń niezwykle ponurych i katastrofalnych. Ludzie regularnie
przewidują w snach zamachy na światowych przywódców, biorą udział w pogrzebie bliskich przyjaciół, widzą samoloty spadające z nieba, oglądają wybuch kolejnej wojny. Rzadko słyszymy o tym, że ktoś miał sen na temat ślubu albo awansu. Badacze zajmujący się snem odkryli, że około osiemdziesięciu procent marzeń sennych stanowią sny nieprzyjemne, dotyczące wydarzeń o negatywnym charakterze. Dlatego właśnie złe wiadomości o wiele częściej niż dobre wywołują z pamięci wspomnienie jakiegoś snu, co wyjaśnia, dlaczego tak wiele proroczych snów dotyczy śmierci i katastrof. Na początku tego rozdziału opowiadałem, że psychiatra John Barker znalazł sześćdziesiąt osób, które najwyraźniej przewidziały katastrofę górniczą w Aberfan. Czy badania dotyczące zjawiska snu i pamięci zmieniają dowodową wartość tych rzekomych proroctw? W trzydziestu sześciu przypadkach analizowanych przez Barkera respondenci nie dostarczyli żadnych dowodów świadczących o tym, że zanotowali swój sen przed nadejściem katastrofy. Ci respondenci przypuszczalnie mieli wiele innych snów, zanim usłyszeli o Aberfan, i dopiero wtedy przypomnieli sobie i opisali sen, który pasował do rzeczywistej tragedii. W dodatku jeśli nie sporządzili żadnego zapisu takiego snu tuż po przebudzeniu, musimy liczyć się z tym, że mogli mimowolnie w taki sposób zniekształcić i przekształcić treść snu, aby lepiej pasował do realiów późniejszej katastrofy. Czarna substancja może wtedy stać się węglem, puste pomieszczenie klasą szkolną, a górzysty krajobraz walijską doliną. Oczywiście osoby, które wierzą w zjawiska paranormalne, mogą powoływać się na przypadki, w których ktoś opowiada o śnie przyjaciołom lub członkom rodziny albo zapisuje go w dzienniku, a następnie odkrywa, że sen odpowiadał przyszłym wydarzeniom. Czy takie sytuacje wskazują na cud, do jakiego zdolny jest nasz umysł? Aby się tego dowiedzieć, musimy zanurzyć się jeszcze głębiej w krainę badań nad naturą snu.
Wywiad z Caroline Watt z Koester Parapsychology Unit na temat proroczych snów www.richardwiseman.com/paranormality/CarolineWatt.html
„A poza tym, pani Lincoln, jak się pani podobała sztuka?”
Wystarczy otworzyć jakąkolwiek książkę na temat zjawisk paranormalnych, aby dowiedzieć się, że prezydent Stanów Zjednoczonych Abraham Lincoln miał kiedyś jeden z najsłynniejszych proroczych snów w dziejach. Zgodnie z tą opowieścią na początku kwietnia 1865 roku Lincoln podszedł do swojego przyjaciela i ochroniarza Warda Hilla Lamona i powiedział mu, że miał niedawno dość niepokojący sen. W tym śnie poczuł jakiś „przypominający śmierć bezruch” swojego ciała i usłyszał płacz dobiegający z któregoś z dolnych pokojów Białego Domu. Po przeszukaniu całego budynku dotarł wreszcie do Pokoju Wschodniego, gdzie ujrzał jakieś zwłoki spowite w żałobne szaty. Wokół ciała stał tłum ludzi spoglądających z bólem na zmarłego. Gdy Lincoln spytał, kto umarł, usłyszał, że to prezydent, który zginął w zamachu. Dwa tygodnie później Lincoln wraz z żoną wybrał się na przedstawienie do Teatru Forda w Waszyngtonie. Tuż po rozpoczęciu sztuki został postrzelony przez szpiega konfederatów Johna Wilkesa Bootha i kilka godzin później zmarł w szpitalu. Większość książek opisujących sen Lincolna nie daje jednak czytelnikom pełnego obrazu wydarzeń. W latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku rzekomemu proroctwu postanowił przyjrzeć się bliżej Joe Nickell.118 Ten były tajny detektyw i iluzjonista jest obecnie starszym badaczem w Centre for Inquiry, amerykańskiej instytucji zajmującej się badaniem zjawisk paranormalnych. Nickell sięgnął do opublikowanych w 1895 roku wspomnień Warda Hilla Lamona, zatytułowanych Recollections of Abraham Lincoln, i odnalazł w nich relację dotyczącą tego wydarzenia. Odkrył, że wiele późniejszych opisów incydentu omija jeden ważny szczegół. Kiedy Lamon usłyszał opowieść Lincolna, przestraszył się, ale prezydent szybko go uspokoił: „W tym śnie to nie ja zostałem zamordowany, ale jakiś inny jegomość. Zdaje się, że ten upiorny zabójca usiłował rozprawić się z kimś innym”. Innymi słowy, Lincoln w rzeczywistości wcale nie sądził, że widział własną śmierć, ale raczej śmierć innego prezydenta. Oczywiście zwolennicy istnienia zjawisk paranormalnych mogą twierdzić, że prezydent tak naprawdę przewidział własną śmierć w zamachu, tyle że nie zdawał sobie z tego sprawy. Nawet gdyby się zgodzić z tą interpretacją, czy całe wydarzenie stanowi przekonujące świadectwo istnienia proroczych snów? Odpowiedź jeszcze raz przynoszą pionierskie badania nad naturą snu. Pod koniec lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku uczeni zajmujący się zjawiskiem snu przeprowadzili przełomowy eksperyment z udziałem grupy pacjentów uczestniczących w sesjach terapeutycznych, które miały im pomóc w uporaniu się z psychologicznymi na-
stępstwami poważnych operacji chirurgicznych.119 Badacze analizowali sny pacjentów z kilku kolejnych nocy, i odkryli, że kiedy chorzy w ciągu dnia brali udział w sesjach terapeutycznych, o wiele częściej nocą śnili o swoich problemach medycznych. Na przykład jeden z pacjentów miał poważne problemy z sączkami założonymi mu po operacji. Gdy podczas sesji terapeutycznych omawiał te kwestie z psychologiem, bardzo często miał potem sny, w których nieustannie wtykał jakieś rurki w swoje ciało albo w ciała innych osób. Krótko mówiąc, sny pacjentów często odzwierciedlały trapiące ich lęki. Podobne prawidłowości zaobserwowano w wielu innych badaniach. Na treści pojawiające się w naszych snach wpływają nie tylko wydarzenia zachodzące w otaczającym nas świecie, ale równie często nasze obawy i niepokoje. Nickell zauważył, że nawet najbardziej pobieżna lektura prac historycznych wskazuje, że Lincoln miał wiele poważnych powodów, aby obawiać się zamachu. Tuż przed inauguracją jego prezydentury doradzano mu, żeby unikał przejazdu przez Baltimore, ponieważ jego doradcy wykryli, że przygotowywano tam na niego zamach. Gdy urzędował w Białym Domu, kilkakrotnie grożono mu śmiercią. W jednym szczególnie pamiętnym przypadku nieudolny niedoszły zabójca zdołał wystrzelić do Lincolna, ale jedynie przedziurawił mu cylinder. W świetle tych odkryć sławny sen Lincolna nagle wydaje się mniej paranormalny. Ta sama koncepcja pozwala także wyjaśnić jeden z najbardziej zaskakujących przypadków rzekomych proroczych snów na temat katastrofy w Aberfan. Na początku tego rozdziału opowiadałem, że jedna z dziewczynek, która zginęła potem w katastrofie, mówiła rodzicom, że śniło jej się „coś czarnego”, co zwaliło się na szkołę, i że szkoły już później nie było. Przez kilka lat przed katastrofą miejscowe władze wyrażały poważne zaniepokojenie składowaniem ogromnych ilości odpadów górniczych na zboczu wzgórza, ale zarządcy kopalni ignorowali ich niepokoje. O skali tych obaw świadczy korespondencja z tamtego okresu.120 Na przykład trzy lata przed katastrofą inżynier okręgowy pisał do władz kopalni: „Uważam, że sytuacja jest niezwykle poważna, ponieważ odpady są tak bardzo nasiąknięte wodą, a stok jest tak stromy, że masa odpadów nie utrzyma się przypuszczalnie w tej pozycji w zimie lub w przypadku silnych opadów deszczu”, po czym dodawał, że „podobne obawy pojawiają się także w umysłach [...] tamtejszych mieszkańców, ponieważ już wcześniej w okresie intensywnych deszczów obserwowali ruchy odpadów górniczych stwarzające zagrożenie dla bezpieczeństwa ludzi i dla ich majątku”. Nigdy się tego nie dowiemy, ale niewykluczone, że sen dziewczynki mógł być odzwierciedleniem tych niepokojów. Co jednak z pozostałymi dwudziestoma trzema przypadkami, w których respondenci przedstawili dowody, że opisywali swój proroczy sen przed tragedią, i jak się wydaje, ich sen nie odzwierciedlał ich własnych niepokojów i obaw? Aby zająć się bliżej tym zagadnieniem, będziemy musieli porzucić świat badań nad snem i zagłębić się w krainę statystyki. Przyjrzyjmy się bliżej liczbom związanym z tymi na pozór nadprzyrodzonymi zjawiskami. Wybierzmy najpierw losowo jakiegoś mieszkańca Wielkiej Brytanii i nazwijmy go Brian. Następnie przyjmijmy kilka założeń dotyczących Briana. Załóżmy, że Brian ma sny każdej nocy w okresie od piętnastego do siedemdziesiątego piątego roku życia. Mamy 365 dni w roku, więc przez sześćdziesiąt lat Brianowi będzie się coś śniło w ciągu 21 900 nocy. Przyjmijmy także, że wydarzenie podobne do katastrofy w Aberfan zdarza się tylko
raz w jednym pokoleniu i losowo przypiszmy je do jakiegoś dnia. Teraz przyjmijmy, że Brian tylko raz w życiu będzie pamiętał, że śniło mu się coś na temat straszliwych wydarzeń związanych z taką tragedią. Szansa, że Brian będzie miał swój sen o katastrofie w nocy tuż przed rzeczywistą tragedią, wynosi mniej więcej 1 do 22 000, a zatem trudno się dziwić, że Brian byłby raczej zaskoczony, gdyby mu się coś takiego przytrafiło. Jednak tutaj dochodzimy do kluczowego momentu. Gdy Brian myśli o prawdopodobieństwie, że takie wydarzenie przytrafi się właśnie jemu, jest bardzo skupiony na sobie. Jednak w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku w Wielkiej Brytanii mieszkało około 45 milionów ludzi i to samo mogło się przytrafić każdemu z nich. Biorąc pod uwagę, że, jak właśnie wyliczyliśmy, szansa, iż ktoś z nich będzie miał proroczy sen o katastrofie w noc poprzedzającą tragedię wynosi około 1 do 22 000, możemy się spodziewać, że w każdym pokoleniu przydarzy się to jednej osobie na 22 000, czyli w sumie około 2000 osób. Twierdzenie, że sny tej grupy osób trafnie przewidują przyszłość, przypomina sytuację, w której wystrzelona przez nas strzała wbija się w ziemię, a my rysujemy wokół niej tarczę i wołamy: „Rany! Jakie były szanse na coś takiego?”. Mamy tu do czynienia z zasadą znaną jako prawo wielkich liczb, która głosi, że wystąpienie niezwykłych wydarzeń jest tym bardziej prawdopodobne, im więcej istnieje ku temu okazji. Dokładnie to samo zachodzi w przypadku każdej ogólnonarodowej loterii. Dla każdego z nas szansa na zgarnięcie głównej nagrody wynosi jeden do wielu milionów, a jednak takie wygrane zdarzają się regularnie jak w zegarku, ponieważ tak wiele osób wykupuje losy. Okazuje się, że jeśli chcemy zdobyć autentyczne dowody na istnienie proroczych snów, nasza sytuacja jest jeszcze trudniejsza, niż nam się wydawało. Omawiany przypadek dotyczył jedynie osób, które miały proroczy sen związany z tragedią w Aberfan. Ale w rzeczywistości rozmaite nieszczęścia zdarzają się niemal codziennie. Wciąż słyszymy o katastrofach lotniczych, tsunami, zamachach, seryjnych zabójcach, trzęsieniach ziemi, porwaniach, atakach terrorystycznych. A skoro ludzie najczęściej śnią o katastrofach i nieszczęściach, liczby szybko rosną i akty rzekomego proroctwa wydają się w tej sytuacji wręcz nieuchronne.
JAK WPŁYWAĆ NA TREŚĆ SWOICH SNÓW. CZĘŚĆ PIERWSZA Daniel Wegner, psycholog z Uniwersytetu Harvarda, zaproponował prosty, ale skuteczny sposób wpływania na treść swoich snów.121 Jak pamiętamy z rozdziału czwartego, Wegner przeprowadził wiele eksperymentów dotyczących tak zwanego efektu odbicia, który polega na tym, że jeśli poprosimy kogoś o to, żeby nie myślał o jakiejś rzeczy, będzie miał zaskakująco duże problemy z tym, żeby o niej nie myśleć. Wegner zastanawiał się, czy tego samego efektu nie da się wykorzystać do wpływania na treść ludzkich snów. Aby się o tym przekonać, zaangażował grupę ochotników, wręczył każdemu z nich dwie koperty i poprosił, aby otworzyli jedną z nich tuż przed zapadnięciem w sen, a drugą rano, po obu-
dzeniu się. Pierwsza koperta zawierała niezwykły zestaw instrukcji. Wszystkich uczestników poproszono najpierw, aby pomyśleli o kimś, kto wydaje im się szczególnie atrakcyjny. Następnie połowę uczestników poproszono, aby przez pięć minut usiłowali nie myśleć o tej osobie, podczas gdy innych poproszono, aby myśleli o swojej wymarzonej postaci. Kiedy rano po obudzeniu się wszyscy otworzyli drugą kopertę, znaleźli w niej inny zestaw instrukcji. Tym razem poproszono ich o opisanie snów, jakie mieli minionej nocy. Wegner odkrył, że uczestnicy eksperymentu, którzy usiłowali nie myśleć o osobie, która wydaje im się szczególnie atrakcyjna, mniej więcej dwa razy częściej niż pozostali mieli sny związane z tą osobą. Sens tego jest jasny – jeśli chcemy, aby pewna konkretna osoba pojawiła się w naszych snach, powinniśmy przez pięć minut przed zaśnięciem starać się o niej nie myśleć. Do tej pory dowiedzieliśmy się, że – jak wskazują badania nad snem i analizy statystyczne – prorocze sny są następstwem wybiórczego działania pamięci, niepokojów oraz prawa wielkich liczb. Oczywiście zawsze można twierdzić, że te wyjaśnienia są prawdziwe w przypadku wielu snów rzekomo proroczych, istnieją jednak sny, które mają autentycznie nadprzyrodzony charakter. Zła wiadomość jest taka, że chociaż testowanie tej hipotezy wydaje się teoretycznie proste, to w praktyce bywa kłopotliwe. Nie wystarczy poprosić ludzi, żeby skontaktowali się z nami po jakiejś wielkiej katastrofie albo nieszczęściu, ponieważ najprawdopodobniej będą wtedy opowiadali o jednym z wielu snów, jakie mieli wcześniej, albo będą należeli do grona osób, którym po prosu losowo przytrafił się taki sen zgodnie z prawem wielkich liczb. Nie można także poprosić nikogo, aby śnił o wydarzeniu, które tak czy inaczej jest dość prawdopodobne. Zamiast tego musielibyśmy zarejestrować mnóstwo proroczych snów, zanim wydarzy się coś mało przewidywalnego. Zgodnie z prawem wielkich liczb mielibyśmy wtedy bardzo szeroki zakres przewidywań i jedynie niewielki ich ułamek okazałby się następnie trafny. Tymczasem osoby skłonne wierzyć w zjawiska paranormalne sądziłyby raczej, że uzyskalibyśmy w ten sposób zaskakująco liczne przypadki przewidywań wskazujących na jakieś konkretne wydarzenie w przyszłości. Dobra wiadomość jest taka, że badania tego rodzaju zostały już przeprowadzone.122 Oto zagadkowy przypadek Charlesa Lindbergha Juniora.
„Największe wydarzenie od czasów Zmartwychwstania”
Harwardzki psycholog Henry Murray, urodzony w 1893 roku, poświęcił prawie całą karierę naukową na rozwiązywanie rozmaitych zagadek dotyczących ludzkiej osobowości. Pod koniec lat trzydziestych dwudziestego wieku opracował popularne narzędzie badań psychologicznych, znane jako „test apercepcji tematycznej”, w skrócie TAT. Podczas takiego testu badany ogląda rysunki przedstawiające różne niejednoznaczne sytuacje – na przykład tajemnicza kobieta spogląda mężczyźnie przez ramię – po czym psycholog prosi o opisanie tego, co dzieje się na obrazku. Według zwolenników testu dobrze przygotowany terapeuta może na podstawie tych interpretacji zdobyć istotną wiedzę na temat danej osoby i jej najskrytszych myśli, na przykład ważnym sygnałem będą wszelkie wzmianki o zabójstwie, zabijaniu, przemocy i morderstwie. Murray zasłynął nie tylko z TAT. Pod koniec drugiej wojny światowej rząd amerykański zwrócił się do niego z prośbą o pomoc w przygotowaniu profilu psychologicznego Adolfa Hitlera. Ponieważ istniała raczej niewielka szansa na to, by Murray mógł spotkać się z Hitlerem twarzą w twarz, musiał opierać się na innych źródłach, takich jak dane dotyczące edukacji Hitlera, jego teksty i przemówienia. Psycholog doszedł do wniosku, że chociaż dyktator wydaje się człowiekiem otwartym, w rzeczywistości jest nieśmiały i żywi głęboko zakorzenione pragnienie, aby zaanektować Sudety. Żartowałem. Murray stwierdził, że Hitler jest klasycznym przykładem „reaktywnego narcyza”, człowieka, który żywi urazę do innych, ma nadmierną potrzebę zwracania na siebie uwagi, przejawia skłonność do deprecjonowania innych i nie ma poczucia humoru. Jednak obok opracowania TAT i położenia Hitlera na kozetce Murray przeprowadził także niezwykłe badania dotyczące przepowiadania przyszłości na podstawie snów. W 1927 roku dwudziestopięcioletni amerykański pilot Charles Lindbergh zdobył międzynarodową sławę jako pierwszy człowiek, który samotnie przeleciał przez Atlantyk. Dwa lata później Lindbergh ożenił się z pisarką Anne Spencer Morrow, która zaczęła towarzyszyć mu w lotniczych wyprawach. Lindberghowie jako pierwsi na świecie przelecieli z Afryki do Ameryki Południowej, byli też pionierami lotów nad Arktyką z Ameryki Północnej do Azji. W 1930 roku urodziło im się pierwsze dziecko, Charles Lindbergh Junior, i rodzina przeniosła się do dużej, położonej na uboczu posiadłości w Hopewell w stanie New Jersey. Pierwszego marca 1932 roku życie Lindberghów zmieniło się na zawsze. Około dziesiątej wieczorem opiekunka zajmująca się ich synkiem przybiegła do Charlesa z wiadomością, że ktoś zabrał dziecko z jego pokoju i zostawił list z żądaniem pięćdziesięciu tysięcy dolarów okupu. Lindbergh chwycił za broń i szybko przeszukał okolice domu. Znalazł
drewnianą drabinę, za pomocą której porywacze dostali się na piętro, do pokoju dziecka, jednak nie natrafił na żadne ślady swojego synka. Wezwano policję. Prowadzący sprawę pułkownik Norman Schwarzkopf (ojciec generała H. Normana Schwarzkopfa, który dowodził wojskami koalicji podczas operacji „Pustynna Tarcza”) zorganizował szeroko zakrojoną akcję poszukiwań. Uprowadzenie dziecka sławnych Lindberghów wzbudziło ogromne zainteresowanie opinii publicznej, a jeden z dziennikarzy nazwał je wręcz „największym wydarzeniem od czasów Zmartwychwstania”. Kilka dni po ogłoszeniu w mediach wiadomości o porwaniu Murray postanowił wykorzystać szeroko omawiany przypadek do zbadania trafności proroczych snów. Namówił jedną z ogólnokrajowych gazet, aby zwróciła się do czytelników z prośbą o nadsyłanie opisów wszelkich przeczuć związanych ze sprawą porwania, jakich doznali w swoich snach. Wieść o badaniach Murraya dotarła także do innych gazet i w rezultacie psycholog otrzymał ponad tysiąc trzysta odpowiedzi. Aby właściwie ocenić ich trafność, Murray musiał czekać dwa lata, bo tyle czasu zajęło rozwiązanie zagadki zniknięcia dziecka Lindberghów. W ciągu pierwszych kilku dni po porwaniu Lindbergh wielokrotnie apelował do porywaczy o podjęcie negocjacji. Bez powodzenia. Ale kiedy emerytowany nauczyciel John Condon zamieścił w jednej z gazet artykuł, w którym zaoferował swoje pośrednictwo w rozmowach i dodał kolejny tysiąc dolarów do okupu wyznaczonego przez porywaczy, otrzymał serię listów od przypuszczalnego kidnapera. Drugiego kwietnia w jednym z nich porywacz zaproponował Condonowi spotkanie na cmentarzu w Bronksie, podczas którego Condon, w zamian za informację o miejscu pobytu dziecka, miał mu przekazać pięćdziesiąt tysięcy dolarów w certyfikatach na złoto. Condon pobrał certyfikaty od Lindbergha i w trakcie spotkania na cmentarzu przekazał je porywaczowi. Usłyszał wtedy, że dziecko można znaleźć na łodzi zacumowanej przy wybrzeżu stanu Massachusetts. Lindbergh przez wiele dni latał nad wybrzeżem, ale nie znalazł żadnej łodzi. Dwunastego maja 1932 roku pewien kierowca ciężarówki zjechał na pobocze drogi kilka mil od domu Lindbergha i poszedł do lasu za potrzebą. W lesie natknął się na pospiesznie wykopany płytki grób, w którym znalazł zwłoki Charlesa Lindbergha Juniora. Czaszka dziecka była potrzaskana, ciało nie miało lewej nogi i obu dłoni. Dochodzenie przeprowadzone przez koronera wykazało później, że dziecko nie żyło już od dwóch miesięcy i zginęło od silnego ciosu w głowę. Policja przez ponad dwa lata usiłowała rozwiązać zagadkę morderstwa. Wreszcie we wrześniu 1934 roku pewien pracownik stacji benzynowej nabrał podejrzeń, gdy jeden z klientów za pięć galonów benzyny zapłacił dziesięciodolarowym certyfikatem na złoto. Pracownik stacji zanotował numer tablicy rejestracyjnej klienta i przekazał go policji. Okazało się, że właścicielem samochodu jest Bruno Richard Hauptmann, nielegalny imigrant z Niemiec, pracujący w tym czasie jako cieśla. Po przeszukaniu domu Hauptmanna policja znalazła czternaście tysięcy dolarów z pieniędzy wręczonych w charakterze okupu. Hauptmann został aresztowany. Podczas procesu prokurator wykazał, że jego charakter pisma odpowiada charakterowi pisma z listów w sprawie okupu wysłanych do Condona oraz że deski podłogowe w jego domu pochodziły z tego samego drewna, co drabina znaleziona w domu Lindbergha. Po jedenastogodzinnej naradzie ława przysięgłych uznała, że oskarżony jest winny, i Hauptmann został skazany na karę śmierci.
Po zakończeniu procesu Murray zabrał się do pracy. Przeanalizował swój zbiór rzekomych proroctw, poszukując w nich trzech ważnych informacji, które ogromnie pomogłyby policji w prowadzeniu śledztwa – tego, że dziecko nie żyje, że zostało pochowane w grobie i że grób znajduje się niedaleko jakichś drzew. Jedynie w przypadku pięciu procent nadesłanych relacji sugerowano, że dziecko nie żyje. Jedynie w czterech snach na tysiąc trzysta wspominano, że zostało pochowane w grobie położonym niedaleko grupy drzew. W dodatku w żadnym z proroczych snów nie wspominano o drabinie, listach od porywacza czy okupie. Dokładnie tak, jak przewidywali zwolennicy tezy, że prorocze sny są efektem działania sił naturalnych, a nie paranormalnych, przepowiednie respondentów zawierały najróżniejsze informacje i jedynie garść z nich okazała się trafna. Murray wysunął nieuchronną konkluzję, że wyniki jego analiz „nie przemawiają na rzecz tezy, że odległe wydarzenia i sny są ze sobą przyczynowo związane”. Chociaż ludzie śnią czasem o przyszłych wydarzeniach, ich sny nie dają żadnego magicznego wglądu w to, co ma nadejść. Niestety najwyraźniej nikt nie poinformował o tym opinii publicznej. W 2009 roku psychologowie Cary Morewedge z Carnegie Mellon University i Michael Norton z Uniwersytetu Harvarda przeprowadzili eksperyment, który miał sprawdzić, czy współcześnie ludzie nadal wierzą w istnienie proroczych snów.123 Na jednej z bostońskich stacji kolejowych poproszono prawie dwustu pasażerów, aby wyobrazili sobie, że kupili bilet na lot samolotem, ale w przeddzień podróży wydarzyła się jedna z czterech następujących rzeczy: władze wydały ostrzeżenie o możliwym ataku terrorystycznym, przyszła im do głowy myśl o katastrofie ich samolotu, doszło do prawdziwej katastrofy samolotu na tej samej trasie, śniło im się, że lecieli samolotem, który się rozbił. Po wyobrażeniu sobie każdego z tych scenariuszy uczestnicy badania mieli ocenić prawdopodobieństwo tego, że zrezygnują z lotu. Co zdumiewające, sen z rzekomym przeczuciem katastrofy zajął pierwsze miejsce na tej liście i wywołał większe poczucie niepokoju niż rządowe ostrzeżenia przed atakiem terrorystycznym czy nawet rzeczywista katastrofa. Współczesne badania nad snem nie tylko wzbudziły poważne wątpliwości wobec modelu ludzkiej psychiki uwzględniającego koncepcję proroczych snów, ale w znacznej mierze przyczyniły się także do rozwiązania być może największej zagadki związanej ze snami – dlaczego w ogóle śnimy?
JAK WPŁYWAĆ NA TREŚĆ SWOICH SNÓW. CZĘŚĆ DRUGA Najbardziej skrajna postać wpływania na własne sny ma związek ze zjawiskiem świadomego śnienia. W przypadku tego najbardziej pożądanego rodzaju nocnej aktywności mózgu możemy doświadczać tego, co niemożliwe: latać w powietrzu, przenikać przez ściany i dobrze się bawić w towarzystwie ulubionej gwiazdy. Początkowo ten dziwny fenomen wzbudzał liczne spory wśród specjalistów. Niektórzy badacze przypuszczali, że osoby opowiadające o takich przeżyciach w rzeczywistości wcale nie miały opisywanych snów. Jednak problem rozwiązano ostatecznie pod koniec lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku podczas
badań, w których badacz snu Keith Hearne monitorował aktywność mózgu osób twierdzących, że regularnie doświadczają świadomego śnienia.124 W zapewne najbardziej znanym eksperymencie Hearne zaprosił do laboratorium swojego ulubionego ochotnika i poprosił go, aby wskazywał, kiedy ma taki sen, poruszając osiem razy oczami w lewo i w prawo. Następnie monitorował aktywność jego mózgu podczas snu. Hearne odkrył, że sny świadome występują w fazie snu REM i są związane z tym samym rodzajem aktywności mózgu, co normalny sen. Mówiąc krótko, znalazł dowód na to, że takie sny są produktem śniącego mózgu. Badania Hearne’a zapoczątkowały eksperymenty nad świadomym śnieniem, przy czym badacze analizowali rozmaite aspekty tego zjawiska, jak choćby różne sposoby pomagające zwiększyć szanse na przeżywanie takiego snu. Ich prace wskazują, że aby zdobyć kontrolę nad treścią swoich snów, możemy sięgnąć po następujące metody:125
1. Nastawmy budzik w taki sposób, żeby obudził nas mniej więcej cztery, sześć i siedem godzin po zaśnięciu. W teorii zwiększa to prawdopodobieństwo, że zostaniemy obudzeni w czasie marzenia sennego lub tuż po nim. 2. Jeśli dźwięk budzika wyrwie nas z jakiegoś snu, przez dziesięć minut zajmujemy się czytaniem lub zapisywaniem informacji na temat tego snu albo przechadzamy się. Następnie wracamy do łóżka i myślimy o śnie, który mieliśmy przed obudzeniem się. Teraz powiedzmy sobie, że zamierzamy jeszcze raz mieć ten sam sen, ale tym razem będziemy zdawać sobie sprawę z tego, że śnimy. 3. Narysujmy na wewnętrznej stronie jednej dłoni dużą literę „J” („jawa”), a na drugiej dłoni literę „S” („sen”). Ilekroć zobaczymy którąś z tych liter, zadajmy sobie pytanie, czy śnimy, czy jesteśmy obudzeni. To pomoże nam przyzwyczaić się do rytuału, a tym samym zadawania sobie tego samego pytania, kiedy śnimy. Poza tym każdego wieczoru przed zapadnięciem w sen powinniśmy, leżąc w łóżku, poświęcić minutę na spoglądanie na wewnętrzne powierzchnie swoich dłoni i spokojnie mówić sobie, że podczas snu też będziemy na nie patrzeć. 4. Jeśli uda nam się wywołać świadomy sen, będziemy musieli zdecydować, czy śnimy, czy jesteśmy na jawie. Dobra wiadomość jest taka, że są różne czynności, które pomogą nam odróżnić rzeczywistość od fikcji. Po pierwsze, spróbujmy spojrzeć w lustro – w świadomym śnie nasz obraz będzie wydawał się zamazany. Po drugie, możemy uszczypnąć się w rękę. W świadomym śnie niczego nie poczujemy, podczas gdy w rzeczywistym świecie zaboli nas, i to mocno. Na koniec spróbujmy oprzeć się o ścianę. W świadomym śnie często przelecimy wtedy na drugą stronę, w rzeczywistym świecie zdarzy się to tylko wtedy, gdy budynek jest dziełem brytyjskich inżynierów i został wzniesiony w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
Przechadzka królewską drogą do nieświadomości
Jest taki stary dowcip o kobiecie, która budzi się rano i mówi do męża: „Śniło mi się, że podarowałeś mi cudowny srebrny naszyjnik na urodziny. Co to może znaczyć?”. Mąż odpowiada: „Dowiesz się wieczorem”. Wieczorem mąż wraca do domu z niedużą paczuszką i wręcza ją żonie. Zachwycona kobieta otwiera paczkę i znajduje w niej egzemplarz książki Objaśnianie marzeń sennych Zygmunta Freuda. Żart jest zmyślony, ale książka prawdziwa. Zygmunt Freud był zafascynowany snami i nazwał je „królewską drogą do nieświadomości”. Podstawowy model ludzkiej psychiki zbudowany przez Freuda koncentrował się wokół koncepcji, zgodnie z którą wszyscy przeżywamy różne niepokoje i lęki, a nasz świadomy umysł radzi sobie z nimi, spychając niepożądane treści do nieświadomości. Kiedy śpimy, świadomy umysł robi sobie zasłużoną przerwę, dzięki czemu nasze prawdziwe pragnienia i emocje wypływają na powierzchnię. W rezultacie Freud uważał, że można zdobyć wgląd w sekretne pragnienia jakiejś osoby, prosząc ją, aby opisała „jawną treść” swojego snu (to, co jej się śniło), i wykorzystując ten opis do odczytania „treści ukrytej” (niespełnione emocje, które sen reprezentuje). Jednak sprawa często nie była taka prosta, ponieważ nieświadomy umysł nie posługuje się zbyt biegle językiem i zamiast tego woli komunikację symboliczną. Chociaż niektóre z tych symboli są dość oczywiste i uniwersalne (śni nam się „cygaro”, myślimy „penis”), inne mają bardzo osobisty charakter i można je w pełni zrozumieć jedynie z pomocą wykwalifikowanego terapeuty. Koncepcja Freuda przyczyniła się do narodzin całego przemysłu oferującego rozmaite materiały pomocnicze do interpretacji snów, podręczniki, kursy szkoleniowe i DVD poświęcone temu zagadnieniu. Jest tylko jeden mały problem. Wielu uczonych uważa dziś, że Freud zasadniczo się pomylił i że wszystkie te próby interpretacji snów są kompletną stratą czasu. Część badaczy przyjmuje bardziej ewolucjonistyczne podejście do zjawiska snów. Gdybym obudził was ze snu w fazie REM i poprosił o opisanie, co wam się śniło, przypuszczalnie wydarzyłyby się dwie rzeczy. Po pierwsze, spytalibyście, co u licha ten facet robi w waszej sypialni. Po drugie, jak już mówiliśmy wcześniej, w mniej więcej ośmiu przypadkach na dziesięć opowiedzielibyście o jakiegoś rodzaju negatywnych uczuciach albo sytuacjach. Być może znaleźliście się nago w miejscu publicznym, pogrążaliście się w ruchomych piaskach albo ktoś się z was wyśmiewał (a jeśli mieliście naprawdę kiepską noc, mogły wam się przydarzyć wszystkie te nieszczęścia naraz). Dlaczego nasz śniący mózg produkuje takie ponure obrazy? Według części psychologów ewolucyjnych sny są próbą generalną przed groźnymi sytuacjami, jakie zdarzają się nam w realnym świecie.126 Może-
my dzięki nim pomyśleć, jak zachować się w trudnej sytuacji, nie narażając się jednocześnie na ryzyko. Jeśli nie przekonuje was koncepcja „sny jako psychologiczny kurs samoobrony”, może zainteresujecie się pomysłem Francisa Cricka, człowieka, który przyczynił się do rozszyfrowania struktury DNA.127 W połowie lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku Crick podszedł do zagadnienia w zupełnie inny sposób i wysunął hipotezę, zgodnie z którą sny są sposobem mózgu na przetwarzanie informacji zgromadzonych w ciągu dnia: wyrzuca on niepotrzebne dane i buduje nowe połączenia między zdarzeniami i pojęciami. Zgodnie z ideą Cricka sny są swoistą metodą defragmentacji twardego dysku naszego umysłu oraz wielkim generatorem „momentu eureka”. Koncepcja ma swoje zalety, ponieważ wielu sławnych uczonych opowiadało, że sny stały się dla nich ważnym źródłem inspiracji. Na przykład w latach czterdziestych dziewiętnastego wieku Elias Howe pracował nad zbudowaniem pierwszej maszyny do szycia, ale ciągle natykał się na przeszkody. Pewnej nocy przyśniło mu się, że jest otoczony przez grupę wojowników z jakiegoś plemienia, i zauważył, że na czubkach ich włóczni znajdują się otwory. Howe uświadomił sobie, że sen przyniósł mu rozwiązanie problemu, z jakim się borykał, ponieważ jeśli umieści dziurkę na dolnym końcu igły, nitka zacznie chwytać po przejściu przez drugą część materiału i jego maszyna będzie działać. Podobnie chemik Friedrich August Kekulé von Stradonitz przez lata usiłował wyobrazić sobie strukturę benzenu, aż wreszcie przyśnił mu się wąż kąsający własny ogon. Kekulé uświadomił sobie, że nieuchwytny dotąd związek może mieć strukturę pierścienia atomów węgla. (Pisarz Arthur Koestler nazwał później to wydarzenie „przypuszczalnie najważniejszym snem w dziejach od czasu dokonanej przez Józefa interpretacji snu o siedmiu krowach tłustych i siedmiu chudych”). To samo zjawisko wpłynęło także na dzieje sportu i muzyki. Golfista Jack Nicklaus opowiadał, że zaczął wyraźnie poprawiać swoje wyniki, gdy przyśnił mu się nowy sposób trzymania kija golfowego, a Paul McCartney twierdził, że piosenka Yesterday przyśniła mu się w gotowej postaci. (Jeden z badaczy analizował niedawno „moment eureka” McCartneya i doszedł do wniosku, że „Te trzy elementy, osoba, domena i dziedzina, składają się na system, w którym działa przyczynowość cyrkularna, w którym jednostka, organizacja społeczna, w obrębie której ona działa, oraz system symboliczny, jakim się posługuje, odgrywają równie istotną rolę i są ze sobą wzajemnie powiązane w procesie powstawania twórczych produktów. Yesterday jest tylko jednym z wielu kreatywnych produktów tego systemu”.128 Dobrze, że wreszcie ktoś to wyjaśnił.) Jeśli nie podoba wam się pomysł, że marzenia senne są „próbą generalną” albo „generatorem idei”, może zaciekawią was najświeższe wiadomości z frontu badań, czyli koncepcja, zgodnie z którą sny są pozbawionym znaczenia produktem przypadkowej aktywności mózgu. Idea ta, znana jako hipoteza aktywacji i syntezy, została po raz pierwszy wysunięta pod koniec lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku przez Jamesa Hobsona, psychiatrę z Harvardu.129 Podczas snu nie otrzymujemy zbyt wielu informacji napływających od zmysłów. Jednak ewolucyjnie starsza część mózgu, powiada Hobson, odpowiedzialna za podstawowe funkcje życiowe, takie jak oddychanie czy bicie serca, regularnie generuje fale aktywności, które prowadzą do przypadkowej aktywności mózgu. Zdezorientowana młodsza ewolucyjnie część mózgu robi co może, żeby zbudować z tych wrażeń jakąś sensowną
historię, i produkuje dziwaczne sny, które łączą codzienne problemy z przypadkowymi elementami. Przy założeniu, że sen jest niezbędny do życia, niektórzy badacze doszli do wniosku, iż w pewnym sensie marzenia senne pełnią rolę „strażników snu” – mechanizmu, który sprawia, że radzenie sobie z tą dodatkową aktywnością mózgu nie prowadzi do budzenia się. Co ciekawe, najnowsze badania w tej dziedzinie wskazują, że ta hipoteza może być trafna. Ludzie, którzy mają zniszczoną część mózgu odpowiedzialną za powstawanie marzeń sennych, często uskarżają się, że trudno im się dobrze wyspać.130 Hipoteza aktywacji i syntezy nie wyklucza koncepcji Freuda – sny są odzwierciedleniem naszych trosk i zmartwień – ale z pewnością podaje w wątpliwość koncepcję istnienia związanej z nimi dziwacznej symboliki, którą można rozszyfrować jedynie z pomocą wykwalifikowanego terapeuty. A może wszystko jest jeszcze prostsze? Jak ujął to kiedyś Jim Horne z uniwersytetu w Loughborough, może sny nie są niczym więcej jak swego rodzaju kinem, które ma czymś zabawić nasz mózg podczas skądinąd nudnych dla niego godzin snu. Przez tysiące lat ludzie wierzyli, że sny mogą przynieść nam informacje na temat tego, co zdarzy się w przyszłości. Dopiero w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku uczeni zorientowali się, jak należy badać śniący mózg, i odkryli prawdę na temat tych rzekomych aktów proroctwa. Śnimy o wiele częściej, niż nam się zdaje, i pamiętamy jedynie te sny, które wydają nam się prawdziwe. Wiele naszych snów obraca się wokół tematów budzących nasz niepokój, a tym samym jest bardziej prawdopodobne, że będą związane z przyszłymi wydarzeniami. Wbrew potocznym przeświadczeniom niemal wszyscy mają sny, a tym samym nieuchronnie część z milionów snów, jakie ludzie śnią każdej nocy, będzie opisywała przyszłe wydarzenia po prostu zgodnie z prawem wielkich liczb. Jeśli przeprowadzimy eksperymenty wykluczające te czynniki, nagle okaże się, że nasz śniący mózg nie potrafi zgadnąć, co przyniesie jutro. Ale, co być może ważniejsze, ekspedycje naukowe do krainy snu przyniosły nam ważne odkrycia na temat prawdziwych przyczyn pojawiania się nocnych fantazji. Nasze marzenia senne mogą bowiem przygotowywać nas na przyszłe wydarzenia, zwiększać nasze szanse na twórcze odkrycia i pomagać nam osiągnąć spokojny, głęboki sen. Wiele innych zagadek związanych ze zjawiskiem śnienia wciąż czeka na rozwiązanie, ale jedno jest pewne – dla osób, które pragną wierzyć w realność zjawisk paranormalnych, odkrycia, jakie przynosi nauka o śnie, są prawdziwym koszmarem.
Zakończenie
W którym dowiemy się, dlaczego wszyscy mamy zdolność do postrzegania zjawisk paranormalnych, i zastanowimy się nad naturą cudowności świata.
Zbliżamy się do końca naszej wyprawy w głąb zdumiewającego świata nauki o zjawiskach nadprzyrodzonych. W pierwszej części naszej podróży dowiedzieliśmy się, jak praktyki rzekomych jasnowidzów pokazują, kim naprawdę jesteśmy, jak dzięki doświadczeniom przebywania poza własnym ciałem odkrywamy, w jaki sposób nasz mózg ustala, gdzie się w danej chwili znajdujemy, jak pokazy rzekomej psychokinezy dowodzą, że zobaczyć nie znaczy uwierzyć, oraz jak próby rozmawiania ze zmarłymi pokazują potęgę naszego nieświadomego umysłu. W drugiej części naszej wyprawy dowiedzieliśmy się, jak doświadczenia spotkań z duchami przynoszą nam ważną wiedzę na temat psychologii sugestii, jak eksperci od panowania nad ludzkim umysłem manipulują naszymi myślami oraz w jaki sposób można wyjaśnić prorocze sny dzięki odkryciom badaczy zajmujących się zjawiskiem snu. Przy okazji posiedliśmy kilka osobliwych umiejętności. Jeśli wszystko poszło dobrze, powinniśmy w tej chwili wiedzieć, jak przeprowadzić udany seans z użyciem tabliczki ouija, jak doznać wrażenia przebywania poza własnym ciałem, jak przekonać nieznajomych, że wszystko o nich wiemy, jak udawać, że potrafimy zginać metalowe łyżeczki siłą własnego umysłu, jak uniknąć prania mózgu i jak wpływać na treść własnych snów. Pozostaje jednak jeszcze jedno ważne pytanie, na które dotąd nie odpowiedzieliśmy. Jak to się dzieje, że w toku ewolucji doszliśmy do umiejętności doświadczania tego, co niemożliwe? Dzięki swojemu wspaniałemu umysłowi człowiek uwolnił świat od wielkich epidemii, wylądował na Księżycu, rozszyfrował zagadkę powstania wszechświata. Dlaczego więc nadal można wywieść nasz umysł w pole i skłonić nas do przekonania, że dusza może opuścić ludzkie ciało, że gdzieś obok nas przemykają duchy i że w snach możemy zobaczyć naszą przyszłość? Co ciekawe, te dwie sprawy są ze sobą blisko związane. Jednak zanim dowiemy się, jak to się dzieje, musimy wrócić do testów, o zrobienie których prosiłem was na początku. Jak być może pamiętacie, pokazałem wam ilustrację i prosiłem o odpowiedź na pytanie, co ona może przedstawiać. To rodzaj testu opracowany przez psychoterapeutów ze szkoły freudowskiej, który ma przynieść psychologowi pewną wiedzę na temat pacjenta. Opiera się na przekonaniu, że ludzie mimowolnie projektują swoje najgłębsze myśli i uczucia na oglądany obraz, dzięki czemu wykwalifikowany terapeuta może wejrzeć głębiej w ich nie-
świadomość. Liczne eksperymenty wykazały, że tego rodzaju testy są nieprecyzyjne i mało wiarygodne.131 Jednak każdy medal ma dwie strony i dzięki takim testom powstało także kilka dobrych dowcipów, w tym mój ulubiony: „Mój psychoanalityk jest okropny i kompletnie nie mam pojęcia, co on robi z tymi wszystkimi rysunkami mojej nagiej matki”. Ale to dygresja. Chociaż testy tego rodzaju zwykle nie dają wglądu w ludzką nieświadomość, rzeczywiście mierzą coś, co jest znacznie ważniejsze – naszą zdolność do odnajdywania znaczących powiązań. I jak wypadliście? Podobnie jak jedni ludzie są wysocy, a drudzy niscy, tak samo niektórzy mają wrodzony talent do odnajdywania sensu nawet w pozornie pozbawionych znaczenia plamach atramentu. Patrzą na obrazek i natychmiast dostrzegają mordkę pudla albo dwa króliki, które skubią trawę, albo pluszowego misia siedzącego na łóżku. Inni przez dziesięć minut patrzą na ten sam obrazek i wciąż nie potrafią w nim dostrzec niczego poza kilkoma czarnymi kleksami. Zdolność do rozpoznawania znaczących powiązań odgrywa kluczową rolę w naszym codziennym życiu, ponieważ stale musimy odkrywać rzeczywiste zależności przyczynowoskutkowe w otaczającym nas świecie. Na przykład za każdym razem robi nam się niedobrze, gdy jemy jakąś potrawę, i musimy się dowiedzieć, jakie składniki wywołują nasze dolegliwości. Albo chcemy kupić nowy samochód i musimy w taki sposób przeanalizować opisy aut, żeby znaleźć wspólne elementy, które umożliwią nam dokonanie rozsądnego zakupu. Albo potrzebujemy kilku kolejnych związków emocjonalnych, zanim się zorientujemy, jaka powinna być osoba, którą uznamy za naszego idealnego partnera. Umiejętność wykrywania realnych zależności odegrała ważną rolę w ewolucyjnym sukcesie i przetrwaniu ludzkiego gatunku. Najczęściej ta umiejętność dobrze nam służy i pozwala nam zorientować się, w jaki sposób działa świat. Jednak od czasu do czasu ten mechanizm sprawia, że zaczynamy widzieć rzeczy, których nie ma. Wyobraźmy sobie, że znaleźliśmy się na jakimś pustkowiu i że pod wpływem wiatru sąsiednie zarośla zaczynają niepokojąco szeleścić. Wcześniej słyszeliśmy informację, że w okolicy widziano kilka głodnych tygrysów, i wiemy, że podobne odgłosy mogą wskazywać na ich obecność w zaroślach. Stoimy teraz przed prostym wyborem – albo uznamy, że przyczyną szelestu jest wiar, i zostaniemy na miejscu, albo dojdziemy do wniosku, że to tygrys się czai, i natychmiast uciekniemy. Z pewnością tam, gdzie chodzi o przetrwanie, lepiej się pomylić i być zbyt ostrożnym, a tym samym opowiedzieć się po stronie hipotezy tygrysa. W końcu, jak głosi stare porzekadło, lepiej uciec przed wiatrem niż spotkać się z głodnym tygrysem. Albo, by ująć rzecz w bardziej psychologicznych kategoriach, lepiej dostrzec kilka związków przyczynowo-skutkowych, których w rzeczywistości nie ma, niż przeoczyć taki, który istnieje. Z tego powodu naszej zdolności do odkrywania zależności przyczynowych nierozerwalnie towarzyszy skłonność do znajdowania powiązań między zupełnie niezwiązanymi ze sobą zdarzeniami. A to może nas łatwo doprowadzić do wniosku, że doświadczyliśmy czegoś niemożliwego. Możemy na przykład ujrzeć jakąś sensowną zależność między naszą przeszłością a skądinąd pozbawionymi sensu uwagami osoby czytającej z linii naszej dłoni i uznać, że wróżka mówi prawdę. Albo możemy dostrzec związek między przypadkowym snem a późniejszymi wydarzeniami i dojść do przekonania, że mamy autentyczny dar proroczy. Albo możemy popatrzeć na jakąś zwykłą fotografię skał odbitych w powierzchni jezio-
ra i dostrzec w wodzie jakieś „zjawiskowe” oblicze. Albo możemy obserwować, jak osoba obdarzona rzekomo zdolnościami parapsychicznymi wpatruje się w łyżeczkę do herbaty, zobaczyć, jak łyżeczka się zgina, i dojść do wniosku, że zgięcie łyżeczki było efektem działania zdumiewających, paranormalnych zdolności tej osoby. Albo możemy przed ważną rozmową w sprawie pracy włożyć sobie do kieszeni amulet, a kiedy dostaniemy posadę, dojść do wniosku, że amulet w jakiś sposób przyniósł nam szczęście. I tak w nieskończoność. Zgodnie z powyższą teorią zjawisk paranormalnych osoby, które wykazują szczególne uzdolnienia w odnajdywaniu sensownych zależności, powinny częściej niż inni doświadczać zjawisk z pozoru nadprzyrodzonych. Ale czy tak jest w rzeczywistości? Aby się o tym przekonać, badacze poddawali różne osoby testom, pokazując im plamy atramentu, i pytali, czy w swoim życiu te osoby zetknęły się z jakimiś niewytłumaczalnymi wydarzeniami.132 Dokładnie tak jak przewidywano, badania wykazały, że osoby, które uzyskują szczególnie dobre wyniki w testach na odnajdywanie znaczących zależności, dużo częściej miewają także niesamowite doświadczenia w życiu. Krótko mówiąc, zdolność do zauważania w świecie znaczących zależności jest tak ważna dla naszego przetrwania, że nasz mózg prędzej dostrzeże kilka wyimaginowanych związków znaczeniowych, niż ominie jakieś autentyczne przypadki zależności przyczynowych. Z tego punktu widzenia doświadczenia ze zjawiskami z pozoru nadprzyrodzonymi są nie tyle rezultatem zawirowań w pracy mózgu, ile raczej ceną, jaką płacimy za to, że tak dobrze sobie radzimy w innych sytuacjach.
O cudowności
Jesteśmy niemal u kresu naszej wędrówki. Miło się z wami podróżowało i mam nadzieję, że dobrze się bawiliście przy tej okazji. Chciałbym na koniec zaproponować jeszcze jeden temat do refleksji. Wiele lat temu pracowałem jako iluzjonista w restauracji. Chodząc od stolika do stolika, prezentowałem sztuczki karciane i jak mogłem dbałem o to, żeby wszyscy dobrze się bawili. Pod koniec występu klienci często zadawali mi w żartach to samo pytanie: „Czy może pan sprawić, żeby mój rachunek zniknął?”. Każdy z nich był przekonany, że jest pierwszym człowiekiem na świecie, który wpadł na ten pomysł, a ja, jak na profesjonalistę przystało, za każdym razem równie głośno śmiałem się z dowcipu. Nie ja jeden musiałem każdego wieczoru wysłuchiwać podobnych komentarzy. Prawdę mówiąc, zjawisko było dość powszechne. Pewien znany amerykański iluzjonista zapisał to pytanie na małej kartce, a obok zaznaczał, ile razy je usłyszał. Ilekroć klient zadawał mu to samo pytanie, iluzjonista śmiał się, po czym wyjmował kartkę z portfela i na oczach klienta stawiał na niej kolejnego ptaszka. Dzisiaj nie chodzę już po restauracjach i nie wykonuję karcianych sztuczek, jednak często wygłaszam odczyty na temat zjawisk paranormalnych i omawiam przy tej okazji większość zagadnień poruszanych w tej książce. Po odczycie przynajmniej jedna osoba zawsze zadaje mi to samo pytanie: czy są jakieś zjawiska paranormalne, których nie potrafię naukowo wyjaśnić. Kiedy odpowiadam, że nie spotkałem jeszcze żadnego przekonującego dowodu na istnienie zjawisk nadprzyrodzonych, pytający często wydaje się bardzo rozczarowany. Jego reakcja zwykle wyrasta z przekonania, że świat pozbawiony zjawisk nadprzyrodzonych jest w jakiś sposób mniej cudowny niż świat, w którym wydarza się to, co niemożliwe. Sądzę, że to przekonanie jest błędne. Wśród moich ulubionych bohaterów świata nauki jest Martin Gardner, amerykański matematyk i autor książek popularnonaukowych, który zmarł w 2010 roku w wieku dziewięćdziesięciu pięciu lat. W jednym z ostatnich wywiadów Gardner mówił o pojęciu cudowności.133 Zaproponował prosty eksperyment myślowy: wyobraźmy sobie, że ktoś odkrył rzekę, w której zamiast wody płynie wino, albo znalazł sposób na to, że przedmioty unoszą się wysoko w powietrzu. Ile zapłacilibyśmy za wizytę nad taką rzeką albo za to, żeby zobaczyć lewitujący przedmiot? Większość ludzi chętnie wydałoby dużo pieniędzy, aby móc zobaczyć te cudowne zjawiska. Gardner zauważył wtedy, że rzeka, w której płynie woda, jest równie cudowna jak rzeka, w której płynie wino, a przedmiot przyciągany przez siłę grawitacji jest nie mniej zdumiewający niż przedmiot unoszący się w powietrzu. Myślę, że miał rację. Wierzyć, że pod wpływem odkryć nauki badającej zjawiska paranormalne
świat przestanie być cudowny to nie dostrzegać zdumiewających zdarzeń, które otaczają nas każdego dnia. A przy tym, w odróżnieniu od sztuczek oferowanych przez ludzi, którzy rzekomo potrafią rozmawiać ze zmarłymi albo przesuwać przedmioty siłą umysłu, te zdumiewające zjawiska są prawdziwe. Zanim wyruszyliśmy na naszą wyprawę, powiedziałem, że udamy się w podróż do świata bardziej zdumiewającego niż kraina Oz. Nie musieliśmy jechać zbyt daleko. Wszyscy żyjemy w tym świecie. Jak w pamiętnych słowach ujęła to mała Dorotka, główna bohaterka tej wspaniałej opowieści, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
PODRĘCZNY ZESTAW SUPERBOHATERA
Na pożegnanie chciałbym podarować wam prezent. Oto zestaw kilku prostych i intrygujących sztuczek, za pomocą których możecie zrobić wrażenie na przyjaciołach, rodzinie i znajomych z pracy. Proponowane triki odwołują się do teorii i koncepcji omawianych w tej książce i mogą stanowić inspirującą pamiątkę z naszej podróży. Aby się ich nauczyć, wystarczy kilka minut. Nazwałem je „podręcznym zestawem superbohatera”. Dobrej zabawy.
Wróżenie
W rozdziale pierwszym zastanawialiśmy się, w jaki sposób wróżbici, astrologowie i osoby obdarzone rzekomo zdolnościami mediumicznymi potrafią czytać w naszym umyśle. Opanowanie psychologicznych zasad profesjonalnej techniki zimnego odczytu wymaga praktyki, jednak możecie szybko wykonać następujący pokaz, żeby przekonać nieznajomych, że wiecie o nich wszystko. Pod koniec lat czterdziestych dwudziestego wieku Bertram Forer przeprowadził przełomowy eksperyment, w którym każdemu ze swoich studentów wręczył dokładnie taką samą charakterystykę osobowości, po czym okazało się, że niemal każdy z nich uznał otrzymany tekst za niezwykle trafny opis swojego charakteru.134 Odwołując się do tego zjawiska, znanego dziś jako efekt Barnuma, można stworzyć wrażenie, że mamy tajemniczą, głęboką wiedzę na temat osobowości nieznanych nam ludzi. Aby przygotować dobry grunt do swojego wystąpienia, musimy najpierw dowiedzieć się, czy osoba, na której chcemy zrobić wrażenie, wierzy we wróżenie z linii dłoni, astrologię czy psychologię. Następnie wpatrujemy się w jej dłoń, pytamy o datę urodzenia albo prosimy o narysowanie domu, po czym recytujemy następujący tekst: Mam wrażenie, że jesteś lojalnym i oddanym przyjacielem – osobą, na której inni mogą naprawdę polegać w trudnych momentach. Chociaż masz silne poczucie sprawiedliwości, jesteś także osobą bardziej ambitną, niż sądzą twoi przyjaciele i współpracownicy. Najczęściej sprawiasz wrażenie osoby twardej, ale w głębi duszy czasami martwisz się o to, co przyniesie przyszłość. Lubisz, kiedy określa się twój charakter w kilku ogólnikowych stwierdzeniach. (Żartowałem. Przepraszam, jeśli ktoś z was odczytał to na głos.) Mam wrażenie, że w pewnych okolicznościach masz skłonność do perfekcjonizmu i czasami może to irytować twoje otoczenie. Wolisz raczej dostrzegać racje obu stron konfliktu niż wyciągać pochopne wnioski. Jesteś osobą, która lubi najpierw zgromadzić wszystkie fakty i dopiero potem podejmować decyzję. Prawda? Kiedy patrzysz na swoje życie z pewnej perspektywy, czasami zastanawiasz się nad tym, co można było zrobić inaczej, ale na ogół koncentrujesz się na przyszłości. Chociaż lubisz zmiany i różnorodność, pociąga cię także poczucie rutyny i stabilizacji. Stoisz teraz przed ważną decyzją, a może w twoim życiu niedawno zaszła jakaś poważna zmiana. Wiesz, że masz wielki potencjał, którego dotąd nie udało ci się wykorzystać. Czasami jesteś osobą otwartą i towarzyską, a kiedy indziej znacznie bardziej introwertyczną i wycofaną.
Badania naukowe dowodzą, że twój nieznajomy będzie pod ogromnym wrażeniem. Oczywiście pod warunkiem, że wcześniej nie czytał tej książki.
Natychmiastowe znieczulenie
W rozdziale drugim przyglądaliśmy się bliżej badaniom nad doświadczeniem przebywania poza swoim ciałem i odkryliśmy, że te dziwne doznania mogą stać się źródłem cennej wiedzy na temat tego, w jaki sposób nasz mózg ustala, gdzie „my” znajdujemy się w każdym momencie życia na jawie. W niektórych eksperymentach zmierzających do sprawdzenia, w jaki sposób mózg wykorzystuje informacje wizualne do ustalania, gdzie „my” się znajdujemy, inscenizowano sytuacje, w których badani czuli się tak, jak gdyby gumowy model dłoni albo blat stołu były częścią ich własnego ciała. Ten sam mechanizm wykorzystuje sztuczka ze „znieczulonym palcem”. Poproś przyjaciela, żeby wyciągnął ku tobie swój prawy palec wskazujący. A teraz wyciągnij swój lewy palec wskazujący i ściśnijcie razem dłonie w taki sposób, że twój palec wskazujący i palec wskazujący twojego przyjaciela stykają się ze sobą na całej długości (jak na fotografii poniżej).
Teraz poproś przyjaciela, żeby za pomocą kciuka i palca wskazującego lewej dłoni pogłaskał obie strony tego „podwójnego palca”. Poproś, żeby potarł lewym kciukiem przednią stronę swojego prawego palca wskazującego, a lewym palcem wskazującym przednią część twojego lewego palca wskazującego. Czasami dzieje się wtedy coś dziwnego. Twój przyjaciel będzie czuł się tak, jak gdyby jego lewy palec wskazujący był kompletnie pozbawiony czucia. Mózg twojego przyjaciela widzi to, co, jak sądzi, jest jego lewym palcem wskazującym, który ktoś głaszcze, ale nic nie czuje i dochodzi do wniosku, że palec musiał stracić czucie.
Ten pokaz nie tylko dobrze ilustruje działanie mózgu, ale także doskonale sprzyja nawiązywaniu kontaktów międzyludzkich w barach.
Test podatności na sugestię
W rozdziale czwartym czytaliśmy o tym, jak badania nad wirującymi stolikami oraz tabliczkami ouija i pismem automatycznym doprowadziły do odkrycia nieświadomych ruchów, znanych jako ruchy ideomotoryczne. Osoby podatne na sugestię zdecydowanie częściej przejawiają skłonność do wykonywania ruchów ideomotorycznych, jeśli więc chcesz ocenić stopień podatności na sugestię twojego przyjaciela, możesz wykorzystać opisane poniżej ćwiczenie. Poproś przyjaciela, żeby wyciągnął ręce przed siebie, przy czym obie ręce muszą znajdować się równolegle do podłogi, a dłonie powinny być na tym samym poziomie, wnętrzem ku dołowi. Teraz poproś przyjaciela o zamknięcie oczu. W tym czasie odczytaj na głos, powoli i wyraźnie, następujący fragment tekstu: Zamierzam poddać cię prostemu ćwiczeniu na wizualizację. Najpierw wyobraź sobie ciężką stertę książek związanych grubym sznurkiem, którego koniec jest przywiązany do palców twojej lewej dłoni. Książki wiszą pod twoją lewą dłonią i ciągną twoją rękę na dół, przyciągając ją do ziemi. Staraj się nie poruszać dłońmi, słuchaj tylko mojego głosu i pozwól, aby obrazy swobodnie przepływały przez twój umysł. Wyobraź sobie ciężar tych książek, delikatnie przyciągających twoją lewą rękę do ziemi. Wraz z upływem czasu ten ciężar wydaje się coraz większy. A teraz wyobraź sobie balon wypełniony helem i przywiązany na cienkiej nitce. Koniec tej nitki jest przywiązany do palców twojej prawej dłoni i delikatnie pociąga twoją dłoń ku górze. Książki ciągną twoją lewą dłoń do ziemi, balon ciągnie twoją prawą dłoń w stronę sufitu. Staraj się nie poruszać dłońmi, słuchaj tylko mojego głosu i pozwól, aby obrazy swobodnie przepływały przez twój umysł. Twoja lewa dłoń jest przyciągana na dół, twoja prawa dłoń jest pociągana ku górze. Doskonale. A teraz otwórz oczy i rozluźnij ręce.
Spójrz na pozycję, w jakiej znajdują się dłonie przyjaciela po zakończeniu tego ćwiczenia. Na początku dłonie znajdowały się na tym samym poziomie. Czy teraz prawa ręka przesunęła się ku górze, a lewa na dół? Jeśli nadal znajdują się na tym samym poziomie albo zaledwie kilka centymetrów od siebie, oznacza to, że twój przyjaciel nie jest specjalnie podatny na sugestię. Jeśli jednak jego dłonie przesunęły się więcej niż kilka centymetrów od siebie, oznacza to, że jego podatność na sugestię jest całkiem spora. Oprócz oceny poziomu podatności na sugestię test przyniesie ci także pewną wiedzę na temat charakteru tej osoby. Osoby niepodatne na sugestię zwykle mają bardziej praktyczne usposobienie i skłonność do logicznego myślenia, lubią rozwiązywać zagadki i grać w gry. Natomiast osoby podatne na sugestię zwykle mają bujną wyobraźnię, są wrażliwe, kierują się intuicją i łatwiej zapominają o całym świecie, oglądając film albo czytając książkę.
Autor wykonujący test podatności na sugestię www.richardwiseman.com/paranormality/SuggestTest.html
Panowanie umysłu nad materią
Jak pamiętamy z rozdziału trzeciego, popisy osób twierdzących, że potrafią przesuwać przedmioty siłą swojego umysłu, dowodzą, że w rzeczywistości dostrzegamy jedynie niewielką część tego, co naprawdę dzieje się na naszych oczach. Działanie tej ważnej zasady psychologicznej można zilustrować za pomocą pewnego dwuczęściowego eksperymentu. Potrzebujemy do tego jedynie plastikowej rurki i plastikowej butelki. Na kilka sekund przed rozpoczęciem pokazu dyskretnie potrzyjcie rurkę o ubranie, aby się naelektryzowała. Następnie połóżcie rurkę poziomo na zakrętce plastikowej butelki (jak na fotografii poniżej).
Teraz możecie ogłosić, że posiadacie pewne dziwne zdolności paranormalne. Potem umieśćcie prawą dłoń w odległości mniej więcej dwu i pół centymetra od jednego końca rurki i potrzyjcie palcami. Słomka zacznie magicznie obracać się na szczycie butelki, przesuwając się w stronę waszych palców. W drugiej części pokazu połóżcie rurkę na blacie stołu, kilkanaście centymetrów od jego krawędzi. Słomka musi leżeć na boku, równolegle do waszego ciała. Ponownie potrzyjcie czubkami palców, jak gdybyście próbowali przywołać swoje ukryte moce. Teraz umieśćcie prawą dłoń nad blatem stołu, kilkanaście centymetrów powyżej słomki (jak na fotografii
poniżej).
Teraz pochylcie lekko głowę i skupcie uwagę na słomce. Powoli potrzyjcie palcami i jednocześnie dyskretnie dmuchnijcie w stronę powierzchni stołu. Prądy powietrzne będą przesuwały się wzdłuż powierzchni stołu i poruszą słomkę. Voilà! Oto cud. Stosowanie dwu różnych metod, aby uzyskać ten sam efekt, czyli wykorzystanie elektryczności statycznej i dmuchania, stanowi ważną zasadę pozorowania władzy umysłu nad materią. Poza tym w drugiej części pokazu widzowie patrzą na wasze palce, a nie na wasze usta, co pozwala odwrócić ich uwagę od prawdziwej przyczyny ruchu słomki.
Autor wykonujący numer ze słomką www.richardwiseman.com/paranormality/PKdemo.html
Rytuał
W rozdziale piątym zanurzyliśmy się w niepokojący świat domów nawiedzanych przez duchy i odkryliśmy, że tajemnicze odgłosy, jakie słyszymy po nocach, są w rzeczywistości następstwem działania psychologii sugestii, nasilonego poczucia lęku, które prowadzi do nadmiernej czujności, oraz uruchamiania przez mózg „superczułego układu wykrywania aktywności podmiotowej”. Spotkanie z duchem byłoby dla wielu osób fantastycznym przeżyciem. Poniższy pokaz przekona waszych przyjaciół, że potraficie przywoływać istoty z zaświatów. Poproście przyjaciela, żeby stanął mniej więcej pół metra przed dużym lustrem. Następnie umieśćcie tuż za nim świecę lub inne słabe źródło światła, po czym zgaście światło elektryczne. Mniej więcej po minucie wpatrywania się we własne odbicie przyjaciel zacznie doświadczać dziwnego złudzenia. Według badań włoskiego psychologa Giovanniego Caputo135 około siedemdziesięciu procent osób zobaczy, jak ich odbita w lustrze twarz straszliwie się zniekształca, a wiele z nich zacznie dostrzegać, jak jej rysy zmieniają się w rysy innej osoby. Zgodnie z opowieściami ludowymi efekt wzmaga się, jeśli twój przyjaciel trzynaście razy powtórzy słowa „Cholera jasna”. Chociaż badacze nie są pewni, jakie są przyczyny tego efektu, przypuszczalnie wynika on z faktu, że w takiej sytuacji mózg uruchamia procedurę zapobiegającą łączeniu elementów różnych rysów twarzy w jeden obraz. Na zakończenie pokazu wyjaśnij, że jest całkiem prawdopodobne, że duchy będą teraz nawiedzać przyjaciela w domu i przez najbliższy tydzień powodować straszliwe koszmary senne (jeśli podczas testu podatności na sugestię dłonie przyjaciela znalazły się daleko od siebie, skutek jest gwarantowany).
Mania kontroli
W rozdziale szóstym przyglądaliśmy się tajnikom sprawowania władzy nad ludzkimi umysłami. Dowiedzieliśmy się, jak zdumiewające pokazy telepatii doprowadziły do odkrycia umiejętności odczytywania mimowolnych ruchów mięśni i jak badania nad zachowaniami przywódców sekt religijnych stały się źródłem wiedzy na temat siły perswazji. Przypuszczalnie zakładanie własnej sekty nie jest najlepszym pomysłem. Istnieją jednak różne zabawne sposoby na sprawianie wrażenia, że potraficie wpływać na zachowania waszych przyjaciół. Po pierwsze, poproście przyjaciela, żeby złożył dłonie, ale trzymał oba palce wskazujące wyciągnięte w odległości mniej więcej dwu i pół centymetra od siebie (jak na fotografii poniżej).
Teraz ogłoście, że zamierzacie za pomocą siły swojego umysłu sprawić, że palce przyjaciela zaczną się do siebie zbliżać. Poproście go, żeby starał się z całej siły trzymać palce z dala od siebie, ale jednocześnie wyobraził sobie, że wokół ich końców jest owinięta cienka nitka, której pętla powoli się zaciska. Pomocne może być odegranie pantomimy owijania nitki wokół palca i zaciskania pętli. Po kilku sekundach mięśnie palców przyjaciela zaczną się męczyć i palce powoli zbliżą się do siebie. Następnie poproście przyjaciela, żeby położył prawą dłoń płasko na stole. Kciuk i pozostałe palce powinny być wyciągnięte i przylegać do powierzchni stołu. Poproście, aby zgiął środkowy palec prawej dłoni w sposób przedstawiony na fotografii i przycisnął do
powierzchni stołu.
Teraz ogłoście, że za sprawą siły waszego umysłu przyjaciel nie będzie w stanie oderwać palca serdecznego od stołu. I choćby wasz przyjaciel starał się ze wszystkich sił, nie zdoła poruszyć tym palcem. Mam nadzieję, że spodobały wam się pokazy waszej nowo odkrytej niezwykłej mocy i że będziecie używali jej w dobrej sprawie.
Podziękowania
Przede wszystkim pragnę podziękować uniwersytetowi w Hertfordshire za wieloletnie wsparcie dla moich badań. Chciałbym także, aby moje podziękowania za nieoceniony wkład, jaki wnieśli w powstanie tej książki, zechcieli przyjąć: Sue Blackmore, James Randi, Jim Houran, Chris French, Max Maven, tajemniczy Pan D., Peter Lamont i David Britland. Moje specjalne podziękowania za lekturę wcześniejszych wersji manuskryptu należą się Emmie Greening i Clive’owi Jefferiesowi. Ta książka nie powstałaby, gdyby nie wskazówki i doświadczenie mojego agenta Patricka Walsha oraz redaktora Jona Butlera. Chciałbym też złożyć szczególne wyrazy wdzięczności mojej cudownej koleżance, współpracowniczce i partnerce, Caroline Watt.
1
Opis mojego eksperymentu z Jaytee można znaleźć w: R. Wiseman, M. Smith, J. Milton, Can animals detect when their owners are returning home? An experimental test of the „psychic pet” phenomenon, „British Journal of Psychology” t. 89, 1998, s. 453–462. Eksperymenty z udziałem Jaytee przeprowadził także Rupert Sheldrake, który jest przekonany o tym, że wyniki jego badań potwierdzają istnienie u psa zdolności parapsychicznych. Opisał je w książce Dogs that know when their owners are coming home. Moja odpowiedź znajduje się pod adresem: www.richardwiseman.com/jaytee. 2 L.J. Chapman, J.P. Chapman, Genesis of popular but erroneous psychodiagnostic observations, „Journal of Abnormal Psychology” t. 72, 1967, s. 193–204. 3 D.A. Redelmeier, A. Tversky, On the belief that arthritis pain is related to the weather, „Proc Natl Acad Sci USA” t. 93, 1996, s. 2895–2896. 4 Wiele informacji zaw artych w tym rozdziale pochodzi z: M.J. Mooney, The demystifying adventures of the amazing Randi, „SF Weekly News”, 26 sierpnia 2009 (http://www.sfweekly.com/2009-08-26/news/the-demystifying-adventures-of-the-amazing-randi/1/). 5 Więcej informacji na temat tego testu można znaleźć w: http://www.guardian.co.uk/science/2009/may/12/psychic-claims-james-randi-paranormal. 6 Patricia Putt uskarżała się później na warunki, w jakich przeprow adzono test. Jej uwagi oraz moje komentarze można znaleźć na stronie http://richardwiseman.wordpress.com/2009/05/27/patricia-putt-replies/. 7 H.G. Boerenkamp, A study of paranormal impressions of psychics, CIP-Gegevens Koninklijke, Den Haag 1988. Pracę opublikowano także w postaci serii artykułów w „European Journal of Parapsychology” w latach 1983–1987. 8 S.A. Schouten, An overview of quantitatively evaluated studies with mediums and psychics, „The Journal of the American Society for Psychical Research” t. 88, 1994, s. 221– 254. 9 C.A. Roe, Belief in the paranormal and attendance at psychic readings, „Journal of the American Society for Psychical Research” t. 90, 1998, s. 25–51. 10 Więcej informacji na temat technik zimnego odczytu można znaleźć w: I. Rowland, The full facts book of cold reading, Ian Rowland Limited, London 1998. 11 Omów ienie publikacji na ten temat można znaleźć w: D.G. Myers, Social psychology, McGraw-Hill Higher Education, New York 2008. 12 A.H. Hastorf, H. Cantril, They saw a game: A case study, „Journal of Abnormal and Social Psychology” t. 49, 1954, s. 129–134. 13 D.H. Naftulin, J.E. Ware, F.A. Donnelly, The doctor Fox lecture: A paradigm of educational seduction, „Journal of Medical Education” t. 48, 1973, s. 630–635. 14 Wydawcy „Lingua Franca”, The Sokal hoax: The sham that shook the academy, Bison
Books, Lincoln 2000. 15 G.A. Dean, I.W. Kelly, D.H. Saklofske, A. Furnham, Graphology and human judgement, w: The write stuff (red. B. Beyerstein, D. Beyerstein), Prometheus Books, Buffalo 1992, s. 349–395. 16 A.C. Little, D.I. Perrett, Using composite face images to assess accuracy in personality attribution, „British Journal of Psychology” t. 98, 2007, s. 111–126. 17 Ilustracje zamieszczono za zgodą „The British Journal of Psychology” © The British Psychological Society. 18 Więcej informacji na temat stereotypów można znaleźć w: D. Marks, The psychology of the psychic (2nd Edition), Prometheus Books, Amherst 2000. 19 S.J. Blackmore, Probability misjudgment and belief in the paranormal: A newspaper survey, „British Journal of Psychology” t. 88, 1997, s. 683–689. 20 Scam – w języku angielskim „przekręt”. Akronim pow staje od pierwszych liter słów: Travel, Health, Expectations about the future, Sex, Career, Ambitions, Money (czyli: podróż, zdrowie, oczekiwania co do przyszłości, seks, kariera, ambicje, pieniądze) – przyp. tłum. 21 B. Jones, King of the cold readers: Advanced professional pseudo-psychic techniques, Jeff Busby Magic Inc., Bakersfield 1989. 22 B. Couttie, Forbidden knowledge: The paranormal paradox, Lutterw orth Press, Cambridge 1988. 23 W.F. Chaplin, J.B. Phillips, J.D. Brown, N.R. Clanton, J.L. Stein, Handshaking, gender, personality and first impressions, „Journal of Personality and Social Psychology” t. 79, 2000, s. 110–117. 24 W języku polskim spotyka się w tym kontekście także termin „eksterioryzacja”, ale nie używam go ze względu na jego wieloznaczność – przyp. tłum. 25 C.A. Alvarado, Out-of-body experiences, w: Varieties of anomalous experiences (red. E. Cardeña, S.J. Lynn, S. Krippner), American Psychological Association, Washington D.C. 2000, s. 183–218. 26 G. Gabbard, S. Twemlow, With the eyes of the mind, Praeger Scientific, New York 1984. 27 Więcej informacji na temat Mumlera można znaleźć w: L. Kaplan, The strange case of William Mumler, spirit photographer, University of Minnesota Press, Minneapolis 2008. 28 Więcej informacji na temat fotografow ania duszy można znaleźć w: H. Carrington, J.R. Meader, Death, its causes and phenomena, Rider, London 1912. 29 M. Willin, Ghosts caught on film: Photographs of the paranormal?, David & Charles, Cincinnati 2007. 30 D. MacDougall, Hypothesis concerning soul substance, together with experimental evidence of the existence of such substance, „Journal of the American Society for Psychical Research” t. 1, 1907, s. 237–244. 31 M. Roach, Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków, przeł. Maciej Sekerdej, Kraków 2010. 32 Omów ienie eksperymentów Wattersa i Hoppera można znaleźć w: S.J. Blackmore, Bey-
ond the body: An investigation into out-of-the-body experiences, Paladin Grafton Books, London 1982. 33 K. Clark, Clinical interventions with near-death experiencers, w: The near-death experience: Problems, prospects, perspectives (red. B. Greyson, C.P. Flynn), Charles C. Thomas, Springfield 1984, s. 242–255. 34 E. Hayden, S. Mulligan, B.L. Beyerstein, Maria’s NDE: Waiting for the other shoe to drop, „Skeptical Inquirer” t. 20, 1996, nr 4, s. 27–33. 35 Ten kwestionariusz opiera się na badaniach opisanych w: A. Tellegen, G. Atkinson, Openness to absorbing and self-altering experiences („absorption”), a trait related to hypnotic susceptibility, „Journal of Abnormal Psychology” t. 83, 1974, s. 268–277. 36 K. Osis, Perspectives for out-of-body research, w: Research in Parapsychology 1973 (red. W.G. Roll, R.L. Morris, J.D. Morris), Scarecrow Press, Metuchen 1974, s. 110– 113. 37 J. Palmer, R. Lieberman, The influence of psychological set on ESP and out-of-body experiences, „Journal of the American Society for Psychical Research” t. 69, 1975, s. 235–243; J. Palmer, C. Vassar, ESP and out-of-body experiences: An exploratory study, „Journal of the American Society for Psychical Research” t. 68, 1974, s. 257–280. 38 M. Botvinick, J. Cohen, Rubber hands „feel” touch that eyes see, „Nature” t. 391, 1998, s. 756. 39 G.L. Moseley i in., Psychologically induced cooling of a specific body part caused by the illusory ownership of an artificial counterpart, „Proc Natl Acad Sci” t. 105, 2008, s. 13169–13173. 40 S. Blakeslee, V.S. Ramachandran, Phantoms in the brain: Human nature and the architecture of the mind, William Morrow, New York 1998; K.C. Armel, V.S. Ramachandran, Projecting sensations to external objects: Evidence from skin conductance response, „Proceedings of the Royal Society of London: Biological” t. 270, 2003, s. 1499–1506. 41 V.S. Ramachandran, D. Rogers-Ramachandran, Synaesthesia in phantom limbs induced with mirrors, „Proceedings of the Royal Society of London: Biological” t. 263, 1996, s. 286–377. 42 B. Lenggenhager, T. Tadi, T. Metzinger, O. Blanke, Video ergo sum: Manipulation of bodily self consciousness, „Science” 2007, nr 317, s. 1096–1099. 43 E.L. Altschuler, V.S. Ramachandran, A simple method to stand outside oneself, „Perception” t. 36, 2007, nr 4, s. 632–634. 44 S.J. Blackmore, F. Chamberlain, ESP and thought concordance in twins: A method of comparison, „Journal of the Society for Psychical Research” t. 59, 1993, s. 89–96. 45 S.J. Blackmore, Where am I?: Perspectives in imagery, and the out-of-body experience, „Journal of Mental Imagery” t. 11, 1987, s. 53–66. 46 Więcej informacji na temat Hydricka można znaleźć w: D. Korem, Powers: Testing the psychic & supernatural, InterVarsity Press, Downers Grove 1988; Psychic Confession, film dokumentalny autorstwa Korema na temat jego spotkania z Hydrickiem; J. Randi, „Top Psychic” Hydrick: Puffery and puffs’, „The Skeptical Inquirer” t. 5, 1981, nr 4, s. 15–18. 47 D. Korem, P.D. Meier, The fakers: Exploding the myths of the supernatural, Baker
Book House, Grand Rapids 1981. 48 R. Beene, „Sir James”: Molest suspect says he’s misunderstood, but prosecutors insist he’s a con man, „LA Times”, 6 lutego 1989. 49 Test opiera się na podobnym eksperymencie opisanym w: L. Wardlow Lane, M. Groisman, V.S. Ferreira, Don’t talk about pink elephants! Speakers’ control over leaking private information during language production, „Psychological Science” t. 17, 2006, s. 273–277. 50 J. Steinmeyer, Art and artifice and other essays of illusion, Carroll & Graf, New York 2006. 51 B. Singer, V.A. Benassi, Fooling some of the people all of the time, „Skeptical Inquirer” t. 5, 1980–1981, nr 2, s. 17–24. 52 R. Hodgson, S.J. Davey, The possibilities of malobservation and lapse of memory from a practical point of view, „Proceedings of the Society for Psychical Research” t. 4, 1887, s. 381–404. 53 A.R. Wallace, Correspondence: Mr S.J. Davey’s experiments, „Journal of the Society for Psychical Research” t. 5, 1891, s. 43. 54 R. Hodgson, Mr. Davey’s imitations by conjuring of phenomena sometimes attributed to spirit agency, „Proceedings of the Society for Psychical Research” t. 8, 1892, s. 252– 310. 55 Ilustracje zamieszczone za zgodą J. Kevin O’Regan, Laboratoire Psychologie de la Perception CNRS, Universite Paris Descartes. 56 R. Wiseman, E. Haraldsson, Investigating macro-PK in India: Swami Premananda, „Journal of the Society for Psychical Research” t. 60, 1995, s. 193–202. 57 H. Münsterberg, On the witness stand: Essays on psychology and crime, Page & Co., Doubleday, New York 1908. 58 R. Buckhout, Eyewitness testimony, „Scientific American” t. 231, 1974, s. 23–31. 59 R. Buckhout, Nearly 2000 witnesses can be wrong, „Social Action and the Law” t. 2, 1975, s. 7. 60 Więcej informacji na temat sióstr Fox można znaleźć w: B. Weisberg, Talking to the dead: Kate and Maggie Fox and the rise of spiritualism, HarperSanFrancisco, San Francisco 2004. 61 Fox to po angielsku „lis” – stąd tytuł rozdziału – przyp. tłum. 62 P. Lamont, Spiritualism and a mid-Victorian crisis of evidence, „Historical Journal” t. 47, 2004, nr 4, s. 897–920. 63 Bardziej szczegółow y opis wyznania można znaleźć w: R.B. Davenport, The death-blow to spiritualism: being the true story of the Fox sisters, as revealed by authority of Margaret Fox Kane and Catherine Fox Jencken, G.W. Dillingham, New York 1888. 64 P.P. Alexander, Spiritualism: A narrative with a discussion, William Nimmo, Edinburgh 1871. 65 N.S. Godfrey, Table turning: The devil’s modern masterpiece; being the result of a course of experiments, Thames Ditton 1853. 66 D. Graves, Scientists of faith, Kregel Resources, Grand Rapids 1996. 67 M. Faraday, Experimental investigation of table moving, „Athenaeum” nr 1340, 1853,
s. 801–803. 68 J. Jastrow, Fact and fable in psychology, Houghton Mifflin Company, New York 1900. 69 Omów ienie tych badań można znaleźć w: E. Jacobson, The human mind: A physiological clarification, Charles C. Thomas, Springfield 1982. 70 H.H. Spitz, Nonconscious movements: From mystical messages to facilitated communication, Lawrence Erlbaum Associates, Princeton 1997. 71 D.M. Wegner, D.J. Schneider, The white bear story, „Psychological Inquiry” t. 14, 2003, s. 326–329. 72 O.P. John, J.J. Gross, Healthy and unhealthy emotion regulation: Personality processes, individual differences, and life span development, „Journal of Personality” t. 72, 2004, s. 1301–1317; A.G. Harvey, The attempted suppression of presleep cognitive activity in insomnia, „Cognitive Therapy and Research” t. 27, 2003, s. 593–602. 73 D.M. Wegner, M.E. Ansfield, D. Pilloff, The putt and the pendulum: Ironic effects of the mental control of action, „Psychological Science” t. 9, 1998, s. 196–199. 74 F.C. Bakker, R.R.D. Oudejans, O. Binsch, J. van der Kamp, Penalty shooting and gaze behavior: Unwanted effects of the wish not to miss, „International Journal of Sport Psychology” t. 37, 2006, s. 265–280. 75 J. Etkin, Erratic pitching – performance anxiety of baseball players, „Baseball Digest”, sierpień 2001, s. 52–56. 76 W.F. Prince, The case of patience worth, University Books, Inc., New York 1964. 77 D. Wegner, The illusion of conscious will, The MIT Press, Cambridge 2002. 78 B. Libet, C.A. Gleason, E.W. Wright, D.K. Pearl, Time of conscious intention to act in relation to onset of cerebral activity (readiness-potential). The unconscious initiation of a freely voluntary act, „Brain” t. 106, 1983, s. 623–642; B. Libet, Unconscious cerebral initiative and the role of conscious will in voluntary action, „Behavioral and Brain Sciences” t. 8, 1985, s. 529–566. 79 Zob. D.C. Dennett, M. Kinsbourne, Time and the observer, w: The nature of consciousness: Philosophical debates (red. Ned Block, Owen Flanigan i in.), The MIT Press, Cambridge 1997, s. 168. 80 Więcej informacji na temat Gefa można znaleźć w: H. Price, Confessions of a GhostHunter, Putnam & Co. Ltd, London 1936; H. Price, R.S. Lambert, The Haunting of Cashen’s Gap: A modern „miracle” investigated, Methuen & Co. Ltd., London 1936. 81 D.P. Musella, Gallup poll shows that Americans’ belief in the paranormal persists, „Skeptical Inquirer” t. 29, 2005, nr 5, s. 5. 82 R. Lange, J. Houran, T.M. Harte, R.A. Havens, Contextual mediation of perceptions in hauntings and poltergeist-like experiences, „Perceptual and Motor Skills” t. 82, 1996, s. 755–762. 83 D.J. Hufford, The terror that comes in the night, University of Pennsylvania Press, Philadelphia 1982; T. Kotorii, N. Uchimura, Y. Hashizume, S. Shirakawa, T. Satomura i in., Questionnaire relating to sleep paralysis, „Psychiatry and Clinical Neurosciences” t. 55, 2001, s. 265–266. 84 C. Brown, The stubborn scientist who unraveled a mystery of the night, „Smithsonian Magazine”, październik 2003.
85
E. Aserinsky, N. Kleitman, Regularly occurring periods of eye motility, and concomitant phenomena, during sleep, „Science” t. 118, 1953, s. 273–274. 86 Więcej informacji na ten temat można znaleźć w: R. Wiseman, C. Watt, E. Greening, P. Stevens, C. O’Keeffe, An investigation into the alleged haunting of Hampton Court Palace: Psychological variables and magnetic fields, „Journal of Parapsychology” t. 66, 2002, nr 4, s. 387–408; R. Wiseman, C. Watt, P. Stevens, E. Greening, C. O’Keeffe, An investigation into alleged „hauntings”, „The British Journal of Psychology” t. 94, 2003, s. 195–211. 87 G.W. Lambert, Poltergeists: A physical theory, „Journal of the Society for Psychical Research” t. 38, 1955, s. 49–71. 88 A. Cornell, An experiment in apparitional observation and findings, „Journal of the Society for Psychical Research” t. 40, 1959, s. 120–124; A. Cornell, Further experiments in apparitional observations, „Journal of the Society for Psychical Research” t. 40, 1960, s. 409–418. 89 A. Gauld, A.D. Cornell, Poltergeists, Routledge & Kegan Paul, London 1979. 90 V. Tandy, T. Lawrence, The ghost in the machine, „Journal of the Society for Psychical Research” t. 62, 1998, s. 360–364. 91 V. Tandy, Something in the cellar, „Journal of the Society for Psychical Research” t. 64, 2000, s. 129–140. 92 C.M. Cook, M.A. Persinger, Experimental induction of the „sense presence” in normal subjects and an exceptional subject, „Perceptual and Motor Skills” t. 85, 1997, s. 683– 693; C.M. Cook, M.A. Persinger, Geophysical variables and behavior: XCII. Experimental elicitation of the experience of a sentient being by right hemispheric, weak magnetic fields: Interaction with temporal lobe sensitivity, „Perceptual and Motor Skills” t. 92, 2001, s. 447–448. 93 P. Granqvist, M. Fredrikson, P. Unge, A. Hagenfeldt, S. Valind, D. Larhammar, M. Larsson, Sensed presence and mystical experiences are predicted by suggestibility, not by the application of transcranial weak complex magnetic fields, „Neuroscience Letters” t. 379, 2005, s. 1–6; M. Larsson, D. Larhammar, M. Fredrikson, P. Granqvist, Reply to M.A. Persinger and S.A. Koren’s response to Granqvist et al. „Sensed presence and mystical experiences are predicted by suggestibility, not by the application of transcranial weak complex magnetic fields”, „Neuroscience Letters” t. 380, 2005, s. 348– 350. Więcej informacji na ten temat można znaleźć w: http://www.nature.com/news/2004/041206/full/news04120610.html. 94 C.C. French, U. Haque, R. Bunton-Stasyshyn, R. Davis, The „Haunt” Project: An attempt to build a „haunted” room by manipulating complex electromagnetic fields and infrasound, „Cortex” t. 45, 2009, s. 619–629. Więcej informacji na temat możliwych związków między zjawiskiem nawiedzania domów przez duchy a zjawiskami elektromagnetycznymi można znaleźć w: J.J. Braithwaite, Putting magnetism in its place: A critical examination of the weak-intensity magnetic field account for anomalous haunttype experiences, „Journal for the Society of Psychical Research” t. 890, 2008, s. 34– 50; J.J. Townsend, M. Townsend, Sleeping with the entity: A quantitative magnetic investigation of an English castle’s reputedly haunted bedroom, „European Journal of
Parapsychology” t. 20.1, 2005, s. 65–78. 95 E.E. Slosson, A lecture experiment in hallucinations, „Psychology Review” t. 6, 1899, s. 407–408. 96 M. O’Mahony, Smell illusions and suggestion: Reports of smells contingent on tones played on television and radio, „Chemical Senses and Flavour” t. 3, 1978, s. 183–189. 97 R. Lange, J. Houran, The role of fear in delusions of the paranormal, „Journal of Nervous and Mental Disease” t. 187, 1999, s. 159–166. 98 R. Lange, J. Houran, Context-induced paranormal experiences: Support for Houran and Lange’s model of haunting phenomena, „Perceptual and Motor Skills” t. 84, 1997, s. 1455–1458. 99 J. Houran, R. Lange, Diary of events in a thoroughly unhaunted house, „Perceptual and Motor Skills” t. 83, 1996, s. 499–502. 100 Informacje na temat Smytha pochodzą z serii filmów dokumentalnych BBC z lat siedemdziesiątych, Leap in the Dark. 101 J.M. Bering, The cognitive psychology of belief in the supernatural, „American Scientist” t. 94, 2006, s. 142–149. 102 J.L. Barrett, Why would anyone believe in God?, AltaMira Press, Lanham 2004. 103 Więcej informacji na temat Bishopa można znaleźć w: H.H. Spitz, Nonconscious movements: From mystical messages to facilitated communication, Lawrence Erlbaum Associates, Princeton 1997; R. Jay, Learned pigs and fireproof women, Robert Hale, London 1986; B.H. Wiley, The thought-reader craze, The Conjuring Arts Research Center, Gibeciere t. 4, 2009, nr 1, s. 9–134. 104 Więcej informacji na temat Mądrego Hansa można znaleźć w: H.H. Spitz, Nonconscious movements: From mystical messages to facilitated communication, Lawrence Erlbaum Associates, Princeton 1997; O. Pfungst, Clever Hans (The horse of Mr. von Osten): A contribution to experimental animal and human psychology, Henry Holt, New York 1911. 105 R. Rosenthal, K. Fode, The effect of experimenter bias on the performance of the albino rat, „Behavioral Science” t. 8, 1963, s. 183–189. 106 R. Rosenthal, L. Jacobson, Pygmalion in the classroom: Teacher expectations and pupils’ intellectual development, Holt, Rinehart and Winston, New York 1968. 107 G.L. Wells, Eyewitness identification: A system handbook, Carswell, Toronto 1988. 108 H.B. Gibson, Can hypnosis compel people to commit harmful, immoral and criminal acts?: A review of the literature, „Contemporary Hypnosis” t. 8, 1991, s. 129–140. 109 M.T. Orne, F.J. Evans, Social control in the psychological experiment: Antisocial behavior and hypnosis, „Journal of Personality and Social Psychology” t. 1, 1965, s. 189– 200. 110 Więcej informacji na temat Jima Jonesa można znaleźć w: J. Mills, Six years with God, A&W Publishers, New York 1979; D.G. Myers, Social psychology (10th ed.), McGrawHill, New York 2010. 111 J.L. Freedman, S.C. Fraser, Compliance without pressure: The foot-in-the-door technique, „Journal of Personality and Social Psychology” t. 4, 1966, s. 196–202. 112 S.E. Asch, Effects of group pressure upon the modification and distortion of judg-
ment, w: Groups, leadership and men (red. H. Guetzkow), Carnegie Press, Pittsburgh 1951. 113 E. Aronson, J. Mills, The effect of severity of initiation on liking for a group, „Journal of Abnormal and Social Psychology” t. 59, 1959, s. 177–181. 114 L. Festinger, H.W. Riecken, S. Schachter, Gdy proroctwo zawodzi. Koniec świata, który nie nastąpił, przeł. Małgorzata Hołda, Kraków 2012. 115 J.C. Barker, Premonitions of the Aberfan disaster, „Journal of the Society for Psychical Research” t. 44, 1967–1968, s. 169–181. 116 A. MacKenzie, The riddle of the future: A modern study of precognition, Arthur Barker, London 1974. 117 A.M. Arkin, J.S. Antrobus, J. Ellman, The mind in sleep: Psychology and psychophysiology, Erlbaum, New Jersey 1978. 118 J. Nickell, Paranormal Lincoln, „Skeptical Inquirer” t. 23, 1999, s. 127–131. 119 L. Breger, I. Hunter, R.W. Lane, The effect of stress on dreams, International Universities Press, New York 1971. 120 Zaczerpnięto z: http://www.nuffield.ox.ac.uk/politics/aberfan/dow intro.htm. 121 D.M. Wegner, R.M. Wenzlaff, M. Kozak, Dream rebound: The return of suppressed thoughts in dreams, „Psychological Science” t. 15, 2004, s. 232–236. 122 H.A. Murray, D.R. Wheeler, A note on the possible clairvoyance of dreams, „Journal of Psychology” t. 3, 1937, s. 309–313. 123 C.K. Morew edge, M.I. Norton, When dreaming is believing: The (motivated) interpretation of dreams, „Journal of Personality and Social Psychology” t. 96, 2009, s. 249– 264. 124 K.M.T. Hearne, Lucid dreams: An electrophysiological and psychological study, praca doktorska, University of Hull 1978. 125 Informacje podane w tej części rozdziału pochodzą z pracy Stephena LaBerge’a Mnemonic induction of lucid dreams. 126 A. Revonsuo, The reinterpretation of dreams: An evolutionary hypothesis of the function of dreaming, „Behavioral and Brain Sciences” t. 23, 2000, s. 793–1121. 127 F. Crick, G. Mitchison, The function of dream sleep, „Nature” t. 304, 1983, s. 111–114. 128 P. McIntyre, Paul McCartney and the creation of Yesterday: The systems model in operation, „Popular Music” t. 25, 2006, s. 201–219. 129 J.A. Hobson, R.W. McCarley, The brain as a dream-state generator: An activationsynthesis hypothesis of the dream process, „American Journal of Psychiatry” t. 134, 1977, s. 1335–1348. 130 M. Solms, O.H. Turnbull, To sleep, perchance to REM? The rediscovered role of emotion and meaning in dreams, w: Tall tales about the mind and brain (red. Sergio Della Sala), Oxford University Press 2007, s. 478–500. 131 J.M. Wood, M.T. Nezworski, S.O. Lilienfeld, H.N. Garb, What’s wrong with the Rorschach? Science confronts the controversial inkblot test, John Wiley & Sons, New York 2002. 132 R. Wiseman, C. Watt, Belief in psychic ability and the misattribution hypothesis: A qualitative review, „British Journal of Psychology” t. 97, 2006, s. 323–338; S. J.
Blackmore, R. Moore, Seeing things: Visual recognition and belief in the paranormal, „European Journal of Parapsychology” t. 10, 1994, s. 91–103; P. Brugger, M. Regard, T. Landis, D. Krebs, J. Niederberger, Coincidences: Who can say how „meaningful” they are?, w: Research in parapsychology (red. E.W. Cook, D. Delanoy), Scarecrow, Metuchen 1991, s. 94–98; P. Brugger, R. Graves, Seeing connections: Associative processing as a function of magical belief, „Journal of the International Neuropsychological Society” t. 4, 1998, s. 6–7; R. Wiseman, M.D. Smith, Assessing the role of cognitive and motivational biases in belief in the paranormal, „Journal of the Society for Psychical Research” t. 66, 2002, s. 178–186. 133 J. Jay, Martin Gardner: An interview, „Magic Magazine” t. 19, 2010, nr 11, s. 58–61. Więcej informacji na temat tego aspektu myśli Gardnera można znaleźć w: M. Gardner, The whys of a philosophical scrivener, Quill, New York 1983. 134 B.R. Forer, The fallacy of personal validation: A classroom demonstration of gullibility, „Journal of Abnormal Psychology” t. 44, 1949, s. 118–121. 135 G.B. Caputo, Strange-face-in-the-mirror illusion, „Perception” t. 39, 2010, nr 7, s. 1007–1008.
Spis treści
Dedykacja Tagi interaktywne Na początek szybki test Wprowadzenie Rozdział 1 Wróżenie Seans w ciepłe środowe popołudnie Odkrywamy sekrety tajemniczego Pana D. Rozdział 2 Doświadczenie przebywania poza swoim ciałem Zważyć duszę Dziwny przypadek duchowych tenisówek Jak poczuć się tak, jakbyśmy byli blatem biurka Czary, LSD i karty tarota Rozdział 3 Telekineza That’s My Line Psychokinetyczne sztuczki Jak przy każdej okazji nabijać ludzi w butelkę W krainie ślepców Rozdział 4 Rozmawianie ze zmarłymi
Sprytny jak lis „Byłam pierwsza i mam prawo powiedzieć, jak było naprawdę” Tuba samego diabla Pewnego dnia, sir, będzie pan mógł ją opodatkować Joseph Jastrow i jego zdumiewający automatograf Jak nie myśleć o białych niedźwiedziach Mark Twain i wielkie złudzenie Interludium „Jestem ósmym cudem świata” Harry Price: Wielki łowca duchów Prawdę, całą prawdę i tylko prawdę Rozdział 5 Polowanie na duchy Heinrich Füssli i jego koń o pustym spojrzeniu Chorobliwie dociekliwy Eugene Aserinsky „Zasnąć, może śnić – w tym sęk cały” Róża bez kolców Maszyna w duchu Czekając na Boga Potęga spektroskopii ramanowskiej Zjawa wikarego z Ratcliffe Wharf Wielka niewiadoma Rozdział 6 Panowanie nad ludzkim umysłem Czytanie w myślach Zrobieni w konia
Efekt Svengalego Od sprzedawcy małpek do charyzmatycznego kaznodziei Nadchodzi koniec świata Rozdział 7 Proroctwo Obstawianie wielu numerów „A poza tym, pani Lincoln, jak się pani podobała sztuka?” „Największe wydarzenie od czasów Zmartwychwstania” Przechadzka królewską drogą do nieświadomości Zakończenie O cudowności Podręczny zestaw superbohatera Wróżenie Natychmiastowe znieczulenie Test podatności na sugestię Panowanie umysłu nad materią Rytuał Mania kontroli Podziękowania Przypisy
Przekład: Jarosław Mikos Redaktor prowadzący: Adam Pluszka Redakcja: Ewa Dedo Korekta: Mariola Hajnus, Elżbieta Jaroszuk Redakcja techniczna: Anna Hegman Projekt okładki i stron tytułowych: Michał Pawłowski / kreska_i_kropka Na okładce wykorzystano fragment ilustracji z Himmel, Erde, Mensch, Lipsk 1914. Zdjęcie autora: © Antje M. Pohsegger Wydawnictwo W.A.B. 02-386 Warszawa, ul. Usypiskowa 5 tel./fax (22) 646 01 74, 646 01 75, 646 05 10, 646 05 11 [email protected] wab.com.pl ISBN 978-83-7747-459-4 Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Wydawnictwo W.A.B. i Michał Nakoneczny / Virtualo Sp. z o.o.