Kto z czego żyje?

„Kto z czego żyje?” Jana Młota (pseudonim Szymona Dicksteina) to opowiadanie popularyzujące w bardzo przystępny sposób g

248 25 27MB

Polish Pages [88] Year 1903

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Recommend Papers

Kto z czego żyje?

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

W YDAW NICTW O

j Ą Polskiej Partyi Socyalistycznej



:

|

S

1

}

W

JAN MŁOT.

! Kto z ezego żyje? i |

W ydanie stereotypowe z życiorysem i portretem

|

autora. — Szósty tysiąc.

LONDYN 1903 W D RUK AR NI PARTYJNEJ.

WYDAWNICTWO PO LSK IEJ PARTTI SOCTALISTYCZNEJ.

JAN MŁOT.

Kto z ezego żyje? • n -

Wydanie stereotypowe z życiorysem i portretem autora. — Szósty tysiąc.

LONDYN 1P03 W

DRUKARNI

PARTYJNEJ

%

/\.%V\iOQO

Szym on D ik sztajn

ŻYCIORYS AUTORA.

Krótkie i smutne było życie autora tej ksią­ żeczki. Nędza w ojczyźnie — później gorzki chleb tułactwa — rozdzierająca duszę tęsknota za kra­ jem, za szeroką działalnością wśród mas robotni­ czych — a wreszcie śmierć przedwczesna, która zabrała nam Młota w pełni sił i rozwoju. Miał dopiero rok 27-y, gdy zeszedł ze świata, na któ­ rym ty le jeszcze mógł zrobić dla proletaryatu naszego. Zeszedł — opłakiwany przez wszystkich, którzy go znali, pozostawiając w sercach świado­ mych robotników polskich żal głęboki i trwałe, dobre wspomnienie. Bo Młot należał do najlepszych z pomiędzy tych, którzy za zadanie życia całego obrali sobie szerzenie „dobrej nowiny“ socyalistycznej wśród wydziedziczonych. Przy swoich zdolnościach, przy swej wiedzy, mógłby on zająć wysokie stanowisko

IV. w świecie burżuazyjnym. Mógłby się stać „naszym z n a n y m „ n a s z y m szanowanym" uczonym — pi­ sma trąbiłyby o jego sławie, a syte mieszczuchy podawałyby go za p rzy k ład : „widzicie, do czego doszedł...1' Lecz Młot nie należał do tycli istot poziomych, dla których „karyera", „stanowisko społeczne" są wszystkiem. Był to człowiek głębokiej nauki — lecz w nauce nie widział dojnej krowy, nie chciał nią handlować, jak tylu innych, nie chciał jej zaprządz w służbę „pracy organicznej", to jest wy­ zysku kapitalistycznego. Jego hasłem było: „nauka dla tłumów", dla tłumów spracowanych, którym burżuazya świętokradzko wydziera skarby cywilizacyi. W te masy niósł on światło wiedzy, w ska­ zywał im przyczyny nędzy i upośledzenia a zara­ zem, odsłaniając szerokie widnokręgi walki o prawa ludzkie, zwiastował świetlaną jutrznię wyzwolenia. Młot był socyalistą, bo z nauki wyniósł to prze­ konanie, że świat wyzysku i ucisku — świat burżuazyjny - jest w stanie rozkładu i upadku i że przyszłość uależy do dzisiejszych niewolników — do ludu roboczego. Młot był socyalistą, bo ukochał wszystkich tych, którzy cierpią, których przygniótł brzemieniem ustrój dzisiejszy, pełen fałszu i nikczemności. *

*

*

V/

W łaściwe nazwisko Młota jest S z y m o n D i k s z t a j n. [Trodził się w W arszawie w roku 1858, w ubogiej rodzinie i bardzo wcześnie zaczął zdradzać niezwykłe zdolności. Skończył wydział przyrodniczy na uniwersytecie, mając lat 18 —i droga do karyery stała dlań otworem. B ył to czas, kiedy na wszystkie strony trąbiono o tak zwanej pracy organicznej, kiedy społeczeństwu stawiano jako cel pogoń za zyskiem, za dobroby­ tem, nazywając to szumnie mnożeniem bogactwa narodowego. Lecz już wówczas zjawili się w społeczeństwie naszem ludzie, którzy ocenili należycie wartość i znaczenie wszystkich pięknych słówek, któremi burżuazya starała się pokryć brzydką treść swego wyzysku. Oni ze wstrętem biegli od „złotych ołta­ rzy “ burżuazyi w przyszłość, gotując ciężki los so­ bie, aby wywalczyć lepszy los — dla wszystkich. W ich szeregach stanął i Szymon Diksztajn — jako jeden z pierwszych po powstaniu socyalistów polskich. Rychło dowiedział się rząd moskiewski, że nie jest tak cicho w narodzie polskim, jak by się zdawać mogło, że powstał nowy, najgroźniejszy dlań wróg — socyalizm. W net rząd wyciągnął po socyalistów swoje drapieżne szpony — rozpoczęły się aresztowania. Diksztajnowi i kilku innym jeszcze towarzyszom udało się umknąć za granicę,

VI. gdzie natychmiast wzięli się energicznie do wyda­ wania książek i pism socyalistycznych. Diksztajn miał wielkie zdolności pisarskie, a przy tern dar niezmiernie jasnego, zrozumiałego dla wszystkich wykładu. W roku 1878 wyszła jego książeczka pod napisem: „Opowiadania starego gospodarza". W tym też czasie przetłómaczył świetną rzecz Lasala o „Podatkach pośrednich", oraz „Kwestyę robotniczą" Lange’go, która później wyszła w W ar­ szawie pod napisem „Kwestya ekonomiczna w dzie­ dzinie społecznej". Później przełożył Diksztajn znakomitą rzecz Engelsa „Socyalizm utopijny i naukowy" oraz Schaefflego „Kwintesencyę socyalizmu". Diksztajn był współzałożycielem i współreda­ ktorem pierwszego polskiego pisma socyalistycznego „Równość", które wychodziło w Genewie. Z większych rzeczy, które tu umieścił, wymienić należy „Dążenia socyalistyczne na emigracyi pol­ skiej 3 1 r . “ oraz „O nadwartości", gdzie streszcza mistrzowskie badania Karola M arksa nad wyzy­ skiem kapitalistycznym (to ostatnie przetłómaczono na bułgarski). Później pracę tę przerobił, jeszcze bardziej uprzystępnił dla pojmowania mas i wydał pod napisem „Kto z czego żyje". Książeczka ta sprawiła wielkie wrażenie, była jeszcze kilkakro­ tnie wydawana, przetłómaczono ją też na języki niemiecki, rosyjski, żydowski i armeński. Istotnie

vn. należy ona do najlepszych dziełek piśm iennictwa ludowego. M ożna powiedzieć, że D iksztajnow i mało kto z naszych a naw et i z obcych pisarzy dorównał umiejętnością pisania dla ludu. „K to z czego żyje44 jest to rzecz ściśle naukow a, oparta na głębokiej i dokładnej znajomości przedmiotu — a przytem ta k ułożona, że każdy ją zrozumie. K ażdy robo­ tnik, po przeczytaniu tej książeczki, musi sobie powiedzieć : Tak, to praw da, to św ięta praw da. N ic więc dziwnego, że książeczka M łota jest tak łubiana i że jego imię jest znane i drogie proletary ato w i polskiemu K iedy na miejsce „Równości“ zaczął w Gene­ wie' wychodzić „P rzedśw it44, Szymon stanął w krót­ ce w szeregu jego współpracowników, prowadząc dalej pracę oświecania ludu. Lecz, niestety, już w r. 1 884 śm ierć go nam zabrała...

Znakomity nasz poeta Słowacki w przećudownym wierszu swoim pod napisem „Testam ent mój44 ta k mówi do społeczeństw a: "^Zaklinam W a s: niech żywi nie trac ą nadziei I przed narodem niosą oświaty kaganiec, A gdy trzeba — niech na śmierć idą po kolei, J a k kamienie, przez Boga rzucone na szaniec,

Yin, Te słowa mogłyby posłużyć za testament wszystkim tym, którzy, jak Diksztajn, wszystkie swe siły — życie całe złożyli na ołtarzu wielkiej sprawy...

Czytaliście może, a jeżeliście nie czytali, toście pe­ wnie słyszeli o książce angielskiej pod tyt. „Pomoc w łasna“. Miała ta książka niesłychane mnóstwo wy­ dań, przetłómaczono ją na wszystkie prawie europej­ skie języki, zachwycano się nią, wychwalano pod nie­ biosa, W książce tej autor opisuje przykłady z życia ro­ zmaitych ludzi, którzy z niczego dorobili się majątku, sławy, znaczenia. Z „niczego u, „własną p racą“ w ła­ snym sprytem zostali milionerami, bogaczami, panami Tak przynajmniej opowiada autor tej książki (nazywa się on Smiles). Wiecie dlaczego tę książkę tak chętnie drukowano i sprzedawano w Anglii, dla czego zrobiono tyle wy­ dań, dlaczego ją tak chętnie tłómaczono? W Anglii, jak i na całym świecie robotnikom jest źle, bardzo żle, bardzo ciężko. Umierają z nich set­ ki, tysiące z nędzy, z głodu, zupełnie ta k , jakby to było w W arszawie, Lwowie, Krakowie, chociaż A n ­ glia, ja k mówią, jest najbogatszym krajem na świecie, To też nic dziwnego, że i w Anglii robotnicy sif skarżą, że się ruszają, że chcą bądź co bądź wybrnąć z tego błota nędzy, w którem po uszy siedzą, i że n iejeden sobie mówi: „Nie, tak dalej być nie powinno. Trzeba wszystko jakoś odmienić“. — „W szystko odmienić? Zaraz pozwolimy wam na na to !“ myślą sobie bogatsi Anglicy, ci, którym ani

głodno, ani chłodno, i którzy w łaśnie niczego odmie­ niać nie potrzebują. I zaczynają oni persw adow ać robotnikom , że wca­ le tak źle nie jest, że, co praw da, zginie czasami k il­ ku robotników , ale pew nie byli niezaradni ludzie, p ró ­ żniacy; kto wie, pijacy może. „K to chce pracować, m ów ią oni, ten do w szystkiego dojdzie. N iech każdy tylko mj^śli o sobie, niech pracuje. K ażd y człowiek może żyć, zbogació się ze swojej pracy “ . Rozumiecie teraz, dlaczego tak chwalono tę k sią­ żeczkę o „w łasnej pom ocy41, dlaczego ją tłómaczono na w szystkie języki, dlaczego je st tyle innych książek, które cuda opow iadają o tern, co by to robotnicy mieć mogli, gdyby pracowali ciągle, pracow ali bez w ytchnie­ nia. D latego, że wszędzie są robotnicy, rzemieślnicy, którzy czują, że im źle, dlatego, że w szędzie też są panowie, którym dobrze, w A nglii i F ran cy i, w N iem ­ czech i Polsce. D latego, że wszędzie chcą, by robot­ n ik najm niej m yślał o tern, że w szystko trzeba odmienić, — by uw ierzył, że nasza bieda, że nasza nędza to najspraw iedliw sze rzeczy na świecie. W tej oto książeczce chcę w łaśnie pogadać z W am i o tern, czy to istotna praw da, co mówią pano­ wie, ozy to naprawrdę każdy żyje ze swojej pracy, czy napraw dę każdy „w łasną p ra c ą “ może dojść do w szystkiego.

I. „Każdy człowiek żyje ze swojej pracy1 Czy tak ? N a pierwszy rzut oka to jakoś istotnie wygląda, że tak. Bo naprzód tyle o tera mówią, piszą w ga­ zetach, książkach, kuryerach, ba! nawet słyszeliśmy o tera z ambon kazania. A potem, toć przecież, zdaje się, istotna praw da, że szewc żyje ze swej szewekiej pracy, krawiec z krawieckiej, nauczyciel z nauczycielskiej; fabrykant wszak także pracuje, jeżeli nie rękami, to głową, a nawet ministrowie, król, cesarz, ileż to oni napracować się muszą przy podpisywaniu rozmaitych papierów ! No! więc czy tak ? Czy każdy człowiek żyje ze swej pracy ? Zdziwi to was zapewne nie mało, kiedy wam powiem, że tak nie jest. Żaden człowiek nie żyje ze swej własnej pracy, nie tylko królowie i mini­ strowie, nie tylko fabrykanci i ku p cy , ale nawet ogół pracujących, rzemieślników. Gdyby naprzykład szewc nie tylko robił buty, ale miał kawałek gruntu, na którym by siał sobie

jarzyny, zboże, gdyby sam prządł, tkał i szył sobie odzież, gdyby, jednem słowem, wszystko co mu po­ trzeba, robił we własnym domu, u siebie, wtedy moglibyśmy powiedzieć, że istotnie on żyje z w ła­ snej pracy. I dawniej, przed kilkuset laty to istotnie ta k byw ało, — dawniej, kiedy to każde miasto miało dużo swoich własnych gruntów, a każdy prawie rze­ mieślnik był obywatelem miasta i miał do tych grun­ tów prawo. W tedy to naprawdę rzemieślnicy wszystko, co im potrzeba było, przygotowywali u siebie, na swoim kawałku gruntu i żyli naprawdę z własnej pracy. Ale dziś to, jak wiadomo, tak nie jest. Rze­ mieślnicy nie mają swego gruntu, a szewc naprzykład może tylko robić buty i nic więcej jak buty. A butów ani jeść nie można, ani się nimi przy­ odziać, ani spać na nich. To samo możemy powiedzieć o krawcu, stolarzu, mularzu. Krawiec nie może ani jeść, ani pić swo­ ich surdutów, ceglarz swych cegieł na obiad nie ugotuje. A o królach, ministrach i innych podo­ bnych ludziach cóż powiem? Ci to nie tylko dla siebie nic zrobić nie umieją, ale jeść sami nie po­ trafią; trzeba im wszystko do gęby podawać.

Szewek a więc tylko praca szewca nie nakarmi jeszcze, nie napoi, krawiecka praca krawca nie obuje. Kto jeszcze najprędzej mógłby powiedzieć, że żyje z własnej pracy, to włościanin u nas. Ten przynajmniej chleb, mleko, jarzyny wyrabia u sie­ bie w domu; wielu nawet to i całą odzież; chociaż ostatnimi czasy coraz rzadziej. Wiecie przecież, że i teraz już woli gospodyni kupić na rynku spódni­ cę, niż w domu ją uszyć, bo to i ładniejsze i zgra­ bniejsze i tańsze. A co powiecie na to, że w innych krajach to nawet włościanie nic prawie z potrzebnych rzeczy w domu nie robią! Są tacy, co tylko wino hodują i nic więcej, albo tylko len, albo tylko jarzyny — a wszystko co im potrzeba do jedzenia i do ubra­ nia kupują na rynku. J a k widzicie więc, to n ik t, albo prawie nikt nie żyje z własnej pracy. Szewc żyje z pracy kra­ wca, mularza, stolarza, włościanina; krawiec żyje z pracy szewca, stolarza, włościanina ; włościanin znowu po części żyje z pracy krawca, szewca, stolarza i t. d. Wszyscy ludzie żyją nie z własnej pracy ale z cudzej, z pracy innych ludzi.

„Ależ każdy z nich pracuje“, odpowiecie na to, „każdy z nich, gdyby nie pracował, to nic by nie miał“. To prawda. Dlatego też powiemy, nie — że wszyscy ludzie ż y j ą z w ł a s n e j pracy, ale że się z własnej pracy u t r z y m u j ą . Wiem, co byście mi na to zarzucić mogli. „Nie kijem go, to palką. Nie żyją, ale utrzymują. Niby to nie wszystko jedno. “ Nie, nie wszystko jedno, i zaraz wam wy tłom a* czę dlaczego. Jeżeliby szewc, krawiec, rolnik naprawdę ż y ł ze swej pracy, gdyby, jak to dawniej bywało, miał wszystko co mu potrzeba u siebie, to mógłby być spokojny, że chociaż może mu być raz lepiej, drugi raz gorzej, ale że z głodu nie umrze i zawsze wyj­ dzie na swojem. Ale teraz to zupełnie inaczej. Szewc robi tyl­ ko buty. Robi ich jaknajwięcej i potem chce je sprzedać, jak każdy inny towar. Jeżeli kupca znaj­ dzie, to dobrze. Sprzeda buty i będzie mógł kupić to, co mu potrzeba. A jak nie sprzeda ? jak mu powiedzą, że butów i tak dosyć, jak kupujący nie będą przychodzili do jego sklepu ? To cóż wtedy? Czy buty ugotuje dzieciom na kolacyę, czy buta­ mi spłaci podatki, lichwiarza, bank i t. d. ?

Otóż widzicie, że u t r z y m y w a ć się z własnej pracy, a ży ć z własnej pracy, to nie wszystko je­ dno. Póki wszyscy ludzie przygotowywali wszystko, co im potrzeba było, we własnym domu, u siebie, póki sprzedawali mało swoich wyrobów, póty mo­ żna było mówić, że z pracy swej ż y j ą . Ale od czasu kiedy ludzie zaczęli coraz bardziej robić na sprzedaż, coraz więcej sprzedawać butów, zamków, stołów, odzieży, t. j. wogóle rozmaitych t o w a r ó w , zaczęli też mniej pracować w domu na siebie, a więcej dla innych. I doszło do tego, że szewc warszawski robi buty dła rosyjskiego rze­ mieślnika, angielski robotnik kuje gwoździe dla warszawskiego szewca, a amerykański kolonista wyrabia zboże dla angielskiego robotnika* Od czasu więc, kiedy towarów coraz więcej na świecie, nikt nie robi dla siebie, ale wszyscy robią dla innych; nikt nie żyje z własnej pracy, ąle z pra­ cy cudzej, z pracy innych ludzi.

II. „Więc zgoda. N ikt nie żyje z własnej pracy, ale każdy się z niej utrzymuje, to już chyba rze­ telna prawda."

=— No ! no ! dużo o tem jeszcze dałoby się powiedzieć, ale zanim wszystko wypowiemy, musimy się zgodzić, że w tem powiedzeniu, że każdy utrzy­ muje się ze swej pracy, dużo jest racyi. Każdy utrzymuje się z p r a c y . Dlaczego z pracy ? A dlatego, że kto chce sprzedać jaki­ kolwiek swój wyrób, but, czy surdut, szklankę, czy nóż, zawsze będą oceniać wyroby jego według pracy i płacić będą według niej. Wytłómaczymy to za­ raz bliżej. Przypuśćmy, że szewc jakiś pracował nad butami dzień cały i dostaje później za te buty 10 łokci płótna. M e ma w tem nic nadzwyczajnego. P ra­ cował, więc ma za to płótno. Ale przedstawmy sobie na chwilkę, że jest na świecie taki szczęśliwy kraj, w którym.... buty spadają z deszczem. Takiego kraju nie ma, no..., ale gdyby był ? to, jak myślicie, dużo by płacono szewcowi za jego buty ? Z pewnością że nic. Ludzie mówiliby tylko, że za buty nic płacić nie warto, że nie kosztują one ż a d n e j pracy, że więc każdy je mieć może i nasz szewc, żeby nie umrzeć z głodu, musiałby się wziąć do innej roboty. I u nas, chociaż buty na drzewach nie rosną, j',«t dużo takich rzeczy, za które nic nie dostanie, Które nic nie kosztują, dlatego, że do nich nie po-

trzeba pracy, że w nich pracy nie ma wcale. Ani za wodę u źródła, ani za grzyby w lesie, ani za piasek w rzece nic nie płacisz, bo możesz je mieć bez pracy, bo one ludzkiej pracy nie kosztują. Ale za to im więcej rzecz jaka ma w sobie ludzkiej pracy, tern więcej, jak to mówią, ma ona w sobie w a r t o ś c i , tern więcej dadzą za nią. Za łokieć płótna dają więcej jak za łokieć perkalu Dlaczego ? Dlatego, że łokieć perkalu i prędzej i łatwiej zrobić, dlatego, że mniej w niego trzeba włożyć pracy niż w łokieć płótna- Złoty łańcuszek ższy od metalowego — dlaczego ? Czy dlatego, złoto ładniej błyszczy, że jest cięższe ? Nie, bo cuszek metalowy tak samo błyszczeć może i tymoże ważyć co i złoty, ale dlatego, że złoto dniej znaleść, że trzeba dużo pracy, bardzo dużeby go wydobyć z ziemi, że więc w łańcuszku złota więcej jest pracy niż w metalowym. Widzimy to nawet na wodzie i na jagodzie. )da u źródła nic nie kosztuje. W mieście jednak . eba płacić woziwodzie za dostarczenie wody. ci się nie za to przecie, że woda smaczniejsza o za pracę woziwody. Jagody w lesie ni 3 kosztują, w mieście się już płaci a to dlatego, baba miała pracę zbierać je w lesie.

Dlatego też rzemieślnikowi każdemu, szewcowi, krawcowi, piekarzowi, kiedy płacą za buty, surdut, za chleb, płacą za pracę, która w tych butach, tym surducie, tym chlebie jakby siedziała. Jeżeli na zrobienie jednego bochenka chleba potrzeba godzinę pracy, a na zrobienie pary butów 10godzin, to za parę butów dostać będzie można 10 bochenków chleba, bo praca zawarta w butach, (albo jak to mówią inaczej, wartość butów), jest 10 razy wię­ ksza od pracy zawartej (albo od wartości) w bo­ chenku chleba1). Jeżeli za łokieć sukna płaci się dukata, to dla tego, iż, żeby go zrobić (to jest żeby wyhodować owce, strzydz wełnę, utkać sukno i t. d.), potrzeba tyle pracy, ile na zrobienie jednego dukata (na odszukanie złota, przywiezienie go, przetopienie i t. d.), np. 36 godzin. Za łokieć perkalu płacimy zaś tylko złotówkę, bo na wyrobienie go (na za­ siew i sprzęt bawełny, utkanie, ufarbowanie) po­ trzeba 36 razy mniej pracy, t. j. tylko jedną godzinę. Oto dlaczego można mówić i pisać, że szewc,

*)Gdyby się kto was zapytał, co to jest w a r t oś c szklanki, buta, sukni, to z łatwością znajdziecie odpowiedź że wartość t o j e s t p r a c a , która siedzi, k t ó r a j e s t z a w a r t a w tej szklance, w tym bucie lub sukni.

krawiec, stolarz, ślusarz, robotnicy wogóle, utrzy­ mują się ze swojej p r a c y . Wszyscy oni robią rozmaite wyroby ; wyroby te jako towary wynoszą na sprzedaż i tam płacą im tyle akurat, ile zawie­ rały one w sobie pracy. Im więc który rzemieślnik pracuje więcej, im więcej włoży pracy do towaru, im więcej włoży do niego swoją pracą wartości, tern więcej dostanie przy sprzedaży, tern lepiej za towar zapłacą.

III. „A widzisz", moglibyście mi teraz powiedzieć, tyle mówiłeś złego o książce „ Pomoc własna ", a teraz mówisz to samo, co i ta książka, że im kto więcej pracuje, tern więcej zarobi". Poczekajcie, nie spieszcie się z zarzutami, a po­ słuchajcie mnie jeszcze. Mówiłem wyżej, że im więcej rzemieślnik włoży pracy do towaru, tern więcej za niego dostaje. Szewc za buty o podwójnych podeszwach, elegancko zro­ bione, więcej dostanie jak za partacką robotę. To prawda. Ale żeby nasz szewc mógł zrobić i wykończyć swoje buty, potrzebuje skóry, potrze­ buje narzędzi, potrzebuje wynająć warsztat, a to



10



kosztuje pieniądze. Ślusarz,jeśli chce robić zamki, także musi sobie wynająć warsztat, kupić narzędzia i musi żyć przez pewien czas, póki zamków swoich nie sprzeda, a na to znowu trzeba pieniędzy. Jeżeli kto ma pieniądze, to dla niego nic. Urzą­ dzi warsztat, będzie wyrabiał towary, i później bę­ dzie je sprzedawał stosownie do wartości, stosownie do pracy, która w nich zawarta. Ale jak kto nie ma pieniędzy ? jak kto nie może założyć sobie warsztatu ? jak kto nie może wyrabiać żadnych towarów, bo ani sobie materyału ani narzędzi kupić nie może P To cóż wtedy ? Co wtedy będzie, jeżeli, jak to się najczęściej dzieje, ten człowiek nie m ai nie może się od nikogo spo­ dziewać pomocy — a żyć przecież musi, musi jeść, pić, ubierać się, mieszkać. Świat teraz tak urzą­ dzony, że żeby coś kupić na rynku, czy pokarm, czy odzież, potrzeba mieć albo pieniądze, albo to ­ war jakiś do sprzedania. Nasz robotnik pieniędzy nie ma, towarów mieć nie może, więc żeby żyć, żeby jeść musi s p r z e d a ć s i e b i e , musi zostać najemnikiem, niewolnikiem — musi pójść na robotę do innych. Jak to sprzedać siebie ? jakto być niewolnikiem? zapytacie mnie pewno. Toć przecież pracować

11



w fabryce, pracować u majstra, to jeszcze nie nie­ wola. Czy czeladnik, czy robotnik fabryczny za­ wsze to ludzie wolni, pracują u kogo im się podoba i póki im się podoba i nikt nie ma prawa im roz­ kazywać. Wiemy, znamy my tę wolność. Wiemy o tern, jak majster czeladnikami pomiata, wiemy o tern jak w fabryce tysiące robotników kłaniać i uginać się muszą przed łajdakiem pisarczykiem. A czy śmią oni kiedykolwiek odezwać się głośniej, na grubiaństwo odpowiedzieć grubiaństwem ? A czy odezwą się głośniejszym protestem, kiedy im fabry­ kant płacę obniży, albo z tygodniowego zarobku coś urwie ? Nie ośmielą się nigdy, bo są niewol­ nikami ; wiedzą, że jeżeli fabrykant z batem nad nimi nie stoi, to stoi ponad nimi głód, straszniejszy od bata. Człowiek, który pracę swoją sprzedaje, wolnym być nie może. Musi on mieć pana i ma pana nad sobą ! Wolni są tylko ludzie, co siebie sprzedawać nie potrzebują ! To trudno ! Robotnik pracuje w fabryce, bo musi, bo swoich narzędzi pracy nie ma, słucha swego fabrykanta, bo musi, bo fabrykant ma dwóch potężnych sprzymierzeńców : wojsko i rząd naprzód a potem g łó d ! Z takimi wrogami trudna



12



Walka, to praw da; trudniejsza jeszcze w ygrana; ale i to prawda, że kto nie walczy, ten nic nie ma.

I V.

Niewolnikiem, czy nie niewolnikiem, to wszystko jedno, moglibyście odpowiedzieć. Nam nie chodzi tu o to, kto niewolnik, albo kto wolny, ale o to, żeby się dowiedzieć, czy to prawda, że każdy utrzy­ muje się ze swojej własnej pracy, czy to prawda, że własną swoją pracą można dojść do czegoś, do majątku. — A toście dopiero w gorącej wodzie kąpani. Nie spieszcie się ! Powoli dojdziemy i do tego. Musimy się przecież nad każdą rzeczą należycie zastanowić. Jesteś rzemieślnikiem, mój czytelniku, ślusarzem, stolarzem, krawcem, czy szewcem, albo też wyro­ bnikiem, pieniędzy nie masz, warsztatu ani narzędzi urządzić sobie nie możesz i idziesz na ulicę sprze­ dawać siebie. Po dłuższem, albo krótszem szukaniu znajdziesz nareszcie m ajstra albo fabrykanta, który ciebie kupuje. J a k myślisz, czytelniku, na co on ciebie kupuje ? Czy dla twoich pięknych oczu ? Wszak nie ? To

— IS —

może dla tego, że się nad tobą zmiłował, że chce ci w biedzie dopomódz ? I o tern wiesz dobrze, że nie. Kupił cię dla tego, bo wie, żeś robotnikiem, że umiesz i możesz poruszać warsztat, że umiesz i możesz kuć młotem, że umiesz i możesz klepać podeszwy, jednem słowem d l a t e g o , że ma s z s i ł ę r oboczą. Kupując cię, majster lub fabrykant myśli jedynie o twojej sile i umiejętności. Gdybyś nie miał tej roboczej siły i umiejętności, to by cię nikt za dar­ mo nawet do siebie nie przyjął. Jemu ta twoja siła potrzebna i bardzo potrzebna. Cała rzecz tylko, ile za tę siłę roboczą zapłacić. W tern sęk. Bo to żadna sztuka wiedzieć, ile zapłacić potrzeba za szklankę, but, koszulę. Oblicza się poprostu, ile godzin zajęła praca około tych rzeczy2). Daj-

2) Moglibyście mi tutaj powiedzieć. „Zmiłuj się czło wieku, cóż ty pleciesz ! któż to oblicza godziny pracy, któ­ re w towarach siedzą? Przecież nie ma nigdzie takich urzędników, co by się tern zajmowali, nikt przecież nie może taksy wyznaczyć na towar i każdy za swój towar dostaje tyle ile może". To prawda ! urzędników nie ma, nikt się nie zajmuje obliczaniem, ale to obliczanie robi się samo przez się. I oto w taki sposób. Jesteś _ naprzykład szewcem ; zrobiłeś parę butów, w których jest 40 godzin pracy, albo, inaczej mówiąc, któ-



14



my na to, że na zrobienie szklanki (wystawienie huty, topienie szkła, wydmuchiwanie szklanki, i t. d.) użyto pół godziny pracy, na zrobienie butów (gar­ bowanie, krajanie skóry, szycie butów i t. d.) 20 go­ dzin, na zrobienie talerza godzinę. Przypuśćmy dalej, że w naszym kraju za godzinę pracy płaci się zwykle złotówkę albo, że w srebrnej złotówce jest także godzina pracy. M e trudno teraz znaleźć, ile kosztuje szklanka — pół godziny pracy, więc pół złotego ; but — 20 godzin, więc 20 złotych ; talerz godzinę pracy, więc złotówkę. Ale jak to obliczyć, ile kosztuje człowiek, ile

rych w artość je s t 40 godzin. Jeżeli więc godzina pracy wynosi złoty, w arte są one 40 złotych. Tobie tego mało. Żądasz 80 złr. I być może, że z początku napraw dę p ła­ cie ci będą 80 złr. Ale zaraz się znajdą inni szewcy, k tó ­ rzy sprzedawać będą taniej od ciebie, za 60, 50, a nare­ szcie 40 złotych, i zmuszą i ciebie do zniżenia ceny, do sprzedania twoich butów w edług wartości. Zdarzyć się też może, że tyle sprzedano ju ż butów, że za tw oje buty n ik t ci nie da 40 złotych, ale tylko 35, 30, w tedy ty przestaniesz robie buty, poczekasz lepszych cza­ sów, póki znowu za buty w edług wartości ci nie zapłacą. W idzicie więc, że chociaż n ik t nie oblicza godzin p ra ­ cy, ale zawsze za tow ar dają mniej więcej tyle, ile on w art, zawsze jego c e n a (to je st to, co płacą za tow ary) nie może hyc ani o wiele wyższa, ani o wiele niższa od w a r ­ t o ś c i (t. j. od ilości godzin pracy, zaw artej w towarze).



15



zapłacić za jego siłę ? czy to się godzi oceniać czło­ wieka jak towar ? Godzi się, czy nie godzi, o to mniejsza; dosyć, że istotnie siłę człowieka oceniają tak, jak towar. Przypuśćmy, że kupują robotnika, to jest jego si­ łę roboczą na jeden dzień. Przypuśćmy dalej, że ten robotnik, żeby mógł żyć i pracować, żeby mógł podtrzymywać swoją roboczą siłę, musi wy­ dawać wszystkiego 6 złotych dziennie, albo (jeże­ li złotówka ma tę samą wartość co godzina pracy) 6 godzin. Jeżeli po dniu przepędzonym przy pracy nasz robotnik dalej chce pracować, to żeby od­ świeżyć swoje siły, żeby na nowo wytworzyć swo­ ją siłę roboczą, musi wydać 6 godzin pracy na jedzenie, ubranie, mieszkanie i t. d. Możemy więc powiedzieć, że wytworzenie jego siły kosztuje 6 godzin pracy, albo inaczej, że jego siła robocza kosztuje 6 godzin pracy, że wartość jego siły ro­ boczej wynosi 6 godzin pracy3). Pan fabrykant wie o tern dobrze, że siła robo­ cza w arta 6 godzin pracy, to jest tyle, ile 6 ta­ lerzy, albo 12 szklanek, albo trzecia część pary

3 P a m ięta jm y w ięc, że w a rto ść siły roboczej w yn osi tyle g o d zin 1‘ił.c y , ile p o trzeb a na w y ż y w ie n ie rob otnik a.



16



butów i płaci swemu robotnikowi za jego siłę, jak za każdy inny towar, 6 złotych. R o b o t n i k z a ś d o s ta je za s w o j ą s iłę ro ­ b o c z ą t y l e a k u r a t , i l e mu p o t r z e b a n a w y ż y w i e n i e. Ale powróćmy jeszcze raz do naszego pytania, po co fabrykant kupuje siłę robotniczą ? Bo że robotnik ją sprzedaje, to rozumiemy. Głód silniejszy od wszystkiego, nawet od wrodzo­ nego każdemu człowiekowi uczucia swobody, sil­ niejszy nieraz od wstydu. Przecież z pewnością szczęścia nie zazdrościmy tym nieszczęśliwym dzie­ wczętom, co na ulice wychodzą, by swe ciało sprze­ dawać. Czyż to nie głód je zmusza do upadku ? Nie chcę ja tutaj porównywać upadlającego rze­ miosła upadłej dziewczyny z uczciwą pracą rze­ mieślnika, który swą pracę sprzedawać musi, ale musicie przyznać, że pewne podobieństwo pomię­ dzy nimi istnieje. Więc po co majster kupuje roboczą siłę robotni­ ka. Czy, żeby się nią bawić ? N ie ! Więc po co ! Po to, że chce zarobić, chce zbogacić się „własną p r a c ą j a k mówi autor „Pomocy własnej Żeby sobie jasno wytłumaczyć, na co fabrykant kupuje siłę robotniczą weźmiemy sobie kilka przy­ kładów, które najlepiej rzeczy wyjaśnią.



17



Przypuśćmy, że ktoś zakłada fabrykę, która ba­ wełnę przerabia na nici. Przypuśćmy, że kupił ba­ wełny za 14.000 złotych, że kupił maszyny za 800 złotych, że 240 złotych użył na węgiel do parowej maszyny, na gaz i na inne dodatki, i że puści w ruch swoją fabrykę. Widzimy więc, że wydał on 15.040 złoty cli na założenie fabryki. Ja k myślicie po co on fabrykę porusza ? Oczywi­ ście dlatego, że chce swoje nici sprzedać drożej, niż zapłacił za bawełnę, maszyny, gaz : i oczywi­ ście, że kiedy dostanie z bawełny nici, to nie sprzeda ich za 15.040 złotych, ale będzie chciał dostać więcej, np. 20.000. Chcieć to nie dosyć jeszcze. Idzie tu o to, że­ by naprawdę mu dano 20,000. Ale czy mu dadzą, to jeszcze pytanie. Gdyby mógł się stać taki cud, żeby maszyny przędły bawełnę bez pomocy robotnika, i gdyby nasz fabrykant zaniósł do kupca swoje nici i wtedy zażądał 20.000, to kupiec odpowie mu poprostu t a k : W twoich niciach jest naprzód wartość ba­ wełny, t.j. 14.000 zł. albo (jeżeli na zrobienie złote­ go potrzeba godzinę pracy) 14.000 godzin pracy ; potem wartość maszyn, t. j. 800 złotych, albo 800 godzin pracy, potem wartość węgla, gazu itd. t. j.

~

240 zł. albo dzin pracy. ani grosza 15.040 złp.

240 godzin Twoje nici więcej, ani za nici nie

18



pracy. Razem 15.040 go­ więc warte są 15.040 zip. grosza mniej, i więcej jak dam.

Czy nasz fabrykant kontent byłby z takiej odpo­ wiedzi — nie wiemy. Wiemy tylko, że do dziś dnia maszyny same działać nie mogą, i że na szczęście fabrykanta do maszyn potrzeba jeszcze ludzkiej pra­ cy. Fabrykant to rozumie, wynajmuje, dajmy na to, 100 robotników i płaci im za ich roboczą siłę, jak za towar, po 6 złotych. Robotnik, wynajęty za 6 złotych dziennie, wie, że wynajęto go nie po to, żeby się na niego patrzeć, więc czyści bawełnę, przędzie, zwija motki itd., jednem słowem pracuje, dokłada do bawełny swoją pracę. Po pierwszej godzinie dołożył do niej jedną godzinę pracy, albo powiększył jej wartość o godzi­ nę, albo o złoty, (jeżeli złotówka w arta godzinę pra­ cy), po dwóch godzinach powiększył jej wartość, dodał do niej dwie godziny albo 2 złote wartości, po 3-ch godzinach 3 złote wartości, i wreszcie po 6-ciu godzinach pr&cy dołożył 6 złotych wartości to jest akurat tyle, ile fabrykant za jego siłę zapłacił. Tak więc robotnik po 6 godzinach pracy zupełnie odrobił swoją zapłatę. Tak pracuje on cały tydzień,

a po tygodniu fabrykant zabiera nici, zanosi je na rynek i żąda znowu 20.000 złotych. Ile chcesz za nie ? 20.000 zł., mówi kupiec do fabrykanta, to za wiele ! Czy ty myślisz, że w tych niciach naprawdę jest za 20.000 zł. wartości? Gdzie tam i zrób z nami obliczenie. Je st w niej, jak widzisz, za 14.000 zł. bawełny, za 800 maszyn, za 240 zł. węgli, i oprócz tego jest jeszcze pracy ludzkiej 36 godzin (jeżeli 6 dni pracowano w ty ­ godniu) pomnożone przez sto (bo było 100 robotni­ ków) czyli 3.600 godzin. Razem : 14.000 godzin, to jest wartość bawełny obliczona na godziny pracy, 800 godzin, to jest wartość maszyn obliczona w godzinach pracy, 240 godzin, (to jest wartość wę­ gla, gazu itd. obliczona w godzinach pracy), 3.600 godzin pracy robotników czyli 18.640 godzin. Mo­ żemy więc ci dać 18.640 zł. ani grosza więcej. — Jakto ? Toż przecie ja nic nie zarobiłem, przecież właśnie wydałem na nici i inne wydatki 18.640 zł. Gdzież mój dochód ? więc po cóż pro­ wadziłem fabrykacyę ? Cóż mi z niej przyszło ? Poc ż mi ta cała komedya? Istotnie dochodu by nie było, fabrykacya nie opłaciłaby się, gdyby nasz fabrykant nie wpadł na pomysł. Robotnikom swoim, którzy po 6-ciu godzi-



20



nach odrobili swoją płacę roboczą, każe pozostać w fabryce i pracować dłużej. — Jakto, mogliby powiedzieć robotnicy, każesz pan pracować dłużej a wszak my swoją płacę już odrobili; dodaliśmy do bawełny tyle wartości ile kosztowała nasza siła robocza. — Oo wy mi tam gadacie! J a w a s kupiłem, ale nie waszą siłę roboczą, kupiłem was na dzień i mogę z wami przez ten dzień robić co mi się spodoba. Nie rozprawiać a pracować. I robotnicy, którzy po 6-ciu godzinach pracy powinniby wyjść z fabryki, odpoczywać, używać przechadzki lub pracować na siebie, zostają dłużej i pracują jeszcze 6 godzin. Fabrykant dodaje im bawełny, dokupuje maszyn i węgli. Robotnicy po każdej godzinie swej pracy, dokładają do tej nowej bawełny nową wartość, a po 6-ciu godzinach za­ płaconych każdy z nich dodaje 6 nowych godzin wartości. Rozumie się, że ta nowa wartość nic już nie kosztuje fabrykanta, że jest zupełnie darmo. Jeden robotnik dodaje tym sposobem 6 zł. wartości; 100 zaś robotników dokłada przez jeden dzień 600, a przez tydzień 3.600 zł. wartości. Jeżeli teraz nasz fabrykant sprzedać zechce tę drugą połowę swych nici, to ileż za nią dostaje ?

t —

21



Oczywiście, że znowu 18.640 złotych czyli 18.640 godzin pracy, ponieważ umówiliśmy się, że złotówka zawiera godzinę pracy. Teraz zobaczmy rachunek fabrykanta co do nowych nici. Otóż w niciach będzie wartość nowej bawełny (14.000), wartość nowych maszyn (800), wartość nowej ilości węgla i gazu (240), i 3.600 godzin pracy robotniczej nie zapłaconej przez fabrykanta, jeno dodanej przez robotników d a r m o . Teraz już chętnie ustąpi fabry­ kant za cenę 18.640 zł. swoje nici, bo nie koszto­ wały go one tyle, ale tylko 15.040, (14.000 bawełna, 240 węgle, 800 maszyny). Teraz to fabrykacya już się opłaci. Zrobimy teraz ostateczny rachunek, to jest ra­ chunek tego wyrobu nici, przy którym fabrykant płaci robotnikom za ich pracę, oraz rachunek tego wyrobu, przy którym fabrykant już nic robotnikom nie płaci, jeno za darmo ich pracę zagarnia. Nasz fabrykant wydał na bawełnę dwa razy po 14.000 zł. t. j. 28.000, dwa razy po 800 na maszyny, i dwa razy po 240 zł. na węgle, i zapłacił 100 robotnikom za 8 dni 3.600 złotych. Razem wydał 33.680 zł. Dostanie zaś za pierwszą połowę nici 18.640 i za drugą również 18.640, razem 37.280 zł., ponieważ kupujący liczy, że fabrykant za każdą partyę niej



22

-

płacił robotnikom. Ma więc nasz fabrykant 3.600 zł. dochodu. A skąd powstał ten dochód ? Oczywiście stąd, że za robotę przy drugiej połowie bawełny nic nie zapłacił robotnikom, że r o b o t n i c y d r u g ą po ­ ł o w ę s w e j p r a c y o d d a l i mu d a r m o , że na 3.600 opłaconej pracy dołożyli do bawełny 3.600 godzin nieopłaconej a zatem że do tej bawełny do­ dali 3.600 godzin nieopłaconej, dodatkowej warto­ ści, albo, jak to mówią, 3.600 godzin n a d w a r ­ t o ś ć i4). Teraz wiemy już po co fabrykant wynajmuje robotników. Po to, żeby z i c h pracy mieć dochód, żeby od nich ściągać nadwartość. Skąd więc ma nasz fabrykant bawełny swój dochód ? Czy z własnej pracy ? Oczywiście, że nie. Więc z cudzej ? Tak, z cudzej pracy, z pracy ro­ botników. Robotnicy pół dnia pracują tylko na siebie, drugie pół dnia na fabrykanta, pół swego życia pracują dla siebie, dla swojej rodziny, dla swoich, 4) W ięc c6ż to będzie n a d w a r t o ś ć ? Nadwartość' jest to ta wartość, którą robotnicy dokładają do wyrobu po nad to, za co otrzymali swą płacę roboczą, a zatem — jest to n i e o p ł a c o n a p r a c a r o b o t n i k a .



28



— a druga połowa życia idzie ua to, żeby fabry­ kant mógł mieć dochód ze swojej bawełny, by mógł zbierać nadwartość. To, cośmy tu o fabrykancie bawełny powiedzieli, da się powiedzieć i o wszystkich majstrach i fa­ brykantach na świecie. Wszyscy oni kupują robo­ tników, wszyscy kupują ich s ił ę r o b o c z ą , ale po to tylko, by z ich p r a c y korzystać, by kazać im pracować dłużej niż potrzeba i tym sposobem się zbogacać. V. Musicie się przecie zgodzić, że w tern, co do­ tychczas mówiłem, dużo jest racyi. Moglibyście mi tylko jedno powiedzieć, że ten przykład z fabryką bawełny, to jakoś nie zupełnie prawdopodobny. Gdzie to słyszano, żeby maszyny kosztowały tylko 800 zł. albo żeby za bawełnę tylko 14.000 płacono. Je st w tern, co wy mówicie, dużo racyi. Te liczby, które były podane w tym przykładzie, w y­ brano po to, by tę nadwartość wyjaśnić. Ale teraz dam wam prawdziwy przykład z życia, i cyfry, bę­ dą w nim tak dokładne, że nikt nie będzie mógł zaprzeczyć.



24



W Anglii, jak każdemu wiadomo, przerabiają bawełny ogromnie wiele5). Oddawna już istnieją tam ogromne fabryki poruszane parą, oddawna już robotnicy przestali żyć z własnej pracy, i musieli ją sprzedawać, zejść na zw ykłych najemników, od­ daw na już cierpią i głód i nędzę. Z a to tabrykanci bogacą się i niezłe mają wcale dochody. Otóż jeden z takich fabrykantów baw ełny w y­ dał na swoją fabrykę 895.000 złotych i po roku sprzedał nici i dostał za nie 1.060.000 złp. M a więc zysku 165 tysięcy złotych czyli 18°/0. W iecie, że to jeszcze wcale nie dużo, bo wszak i u nas są fabryki, np. cukrownie, które dają 40, 50 a naw et i więcej procentów dochodu. Zobaczymy, skąd nasz fabrykant otrzymuje ten dochód. Żeby zaś lepiej się przypatrzyć, porachu­ jemy, ile wydaje on tygodniowo na fabrykacyę. F ab ry k a, o której mówimy, ma 10.000 wrzecion, poruszanych za pomocą maszyny parowej. Jedno wrzeciono (rozumie się przy pomocy robotnika) mo­ że uprząśó 1 funt nici tygodniowo. W rzecion jest 10.000 — więc fabryka może zrobić w ciągu ty ­ godnia 10.000 funtów nici. Ale żeby zrobić 10.000 5) W 1873 r. w Anglii przerobiono 1.204 milionów funtów bawełny za pomocą 33.500.000 wrzecion.



25



funtów nici, potrzeba kupić bawełny więcej niż 10.000 funtów, bo zawsze dużo bawełny traci się przy fabrykacyi. W naszej fabryce muszą kupo­ wać 10.600 funtów bawełny bo 600 się traci. F unt bawełny kosztował w Anglii (1871 r.) 1 zł. 9 gr., a więc na bawełnę trzeba było wydać 10.600 razy po 1 zł. gr. 9 czyli 13.780 zł. Żeby z tej bawełny otrzymać nici potrzeba ma­ szyn, rozmaitych pomocniczych materyałów i pracy robotniczej. Maszyny t. j. wrzeciona wraz z ma­ chiną parową kosztują 400.000 zł. Ale kiedy ma­ szyny raz już kupione, to nie zużywają się one odrazu, ale mogą służyć przez 10 lat. W ypada więc, że roczny wydatek na maszyny nie będzie 400.000 zł., ale dziesięć razy mniejszy, to jest 40 tysięcy, a tygodniowy wydatek (jeżeli w roku 50 tygodni) 50 razy mniejszy od 40.000 czyli 800 zł. Dalej do maszyn potrzeba kamiennych węgli (dla ogrzewania kotła), oleju (dla smarowania osi). Potrzeba prócz tego gazu do oświetlenia fabryki i t. d. Otóż węgiel w naszej fabryce kosztuje tygodniowo 164 zł., gaz 40 zł. Za wynajęcie lokalu fabrykant płaci 240 zł. tygodniowo. Razem wszystkie tygodniowe wydatki (t. j>bawełna, węgle, gaz, mieszkanie, i t. d.) wy­ noszą 15.230. Wszystkie te jednak materyały nic



26



nie dadzą, póki nie będzie robotników. Fabrykant wynajmuje więc 135 robotników (każdy z nicli do­ gląda 74 wrzecion) i płaci im za ich siłę roboczą tyle, ile potrzeba na wytworzenie tej samej siły, czyli innemi słowy, ile potrzeba robotnikowi na przeżycie, (pokarm, odzienie, mieszkanie i t. d.). Przypuśćmy, że potrzeba 2 i pół złotych dziennie, albo 15 zł. tygodniowo. Wszystkim więc robotnikom będzie się należało 2.025 zł. tygodniowo. Gdyby robotnicy pracowali tylko dla siebie, to jest gdyby oddawali fabrykantowi i dokładali do bawełny tylko tyle wartości, za ile sami wzięli u fabrykanta płacy roboczej, to byłoby bardzo łatwo obliczyć, ile powinny kosztować wyrobione przez nich w ciągu tygodnia 10.000 funtów nici. Istotnie, w tych niciach powinna się zawierać ; 1) wartość zużytej bawełny 13.780 zł.6), 2) wartość maszyn (800 zł.), 3) wartość węgli (164 zł.), 4) wartość oleju (164 zł.), 5) wartość gazu (40 zł.), 6) wartość #) Przypominam wam tutaj, że kiedy się mówi, źe war­ tość baw ełny jest 13 780 złr. to się mówi błędnie. W ła ści w ie potrzeba mówió t a k : W baw ełnie tej jest tyle warto­ ści, albo inaczej, tyle pracy ludzkiej ile jej potrzeba na zrobienie 13.780 zł. (nie papierowych, ale srebnych, złotych). K iedy się mówi, że baw ełna warta 13.780 zł., to tylko dla skrócenia.



27



rozmaitych dodatków (40 zł.), 7) wartość mieszkania (240 zł.) i nareszcie 8) zużyta przez robotników i zapłacona praca (2.025 zł.) Razem 17.250 zł. okrą­ gło licząc. A zatem 10.000 funtów nici powinnyby kosztować 17.250 złotych, a jeden funt 10.000 razy mniej, czyli 1 złoty 22 grosze (prawie). Tymczasem nasz fabrykant za funt nici dostaje nie 1 zł. 22 grosze a 2 zł. groszy 11/i, a za 10.000 (10.000 razy tyle czyli przeszło 20.400 zł., to jest o 3.150 zł. więcej niż obliczyliśmy. Jeżeli naszemu fabrykantowi dano o 3.150 złotych więcej, to oczywiście dla tego, że. w nich zawarta jest nowa wartość, której poprzednio nie było, a którą dołożyli robotnicy z własnej swej, nieopłaconej pracy. Widzimy więc, 3.150 zł. dochodu powstały z nieopłaconej pracy, z nadwartości przez robotników dostarczonej. Robotnicy ci dostali’ od fabrykanta 2.025 zł. za tygodniową pracę. Przez ten tydzień jednak nie tylko odrobili swą własną płacę, ale dołożyli do bawełny 3.150 nieopłaconej pracy. K a­ ziły z robotników dostaje więc dziennie 2 zł. 15 gr. i nie tylko oddaje je powiększając wartość bawełny, ale dokłada jeszcze nowej wartości (nadwartości) 3 zł. 27 gr.Darma więc nieopłacona praca, przeszło półtora razu dłużej trwa niż opłacona : robotnik półtora



28



razu dłużej pracuje na dochód fabrykanta niż na siebie. Nad wartość przeszło półtora razu jest większą od zapłaconej pracy, albo, jak to mówią inaczej, s t o p a n a d w a r t o ś c i jest 1 i pół (albo 150 procent)7). Zdaje się, że teraz przekonałem was zupełnie, że nie wszystkie dochody z własnej pracy pochodzą. Widzieliśmy przynajmniej, że fabrykant ma dochód z cudzej, ale nie z własnej pracy. — Tak, fabrykant — ale to jeszcze nie wszy­ stko ; są jeszcze majstrzy, obywatele ziemscy, urzędnicy, kupcy i t. d. i t. d. Co też ty nam o nich powiesz P Powoli, a przyjdziemy do nich wszystkich. Za­ cznijmy od majstrów. Wiecie o tern dobrze, że dziś całe warszawskie obuwie robi się w prywatnych warsztatach, w któ­ rych majster roboty dogląda, czeladnicy zaś pracują za zapłatę, a terminatorzy darmo. Że majster na 7) S t o p ą n a d w a r t o ś c i jest więc stosunek pomię­ dzy nieopłaconą a opłaconą pracą. Jeżeli robotnik 4 godzi­ ny pracuje na siebie a 8 na kapitalistę, to nieopłacona praca jest dwa razy większą od opłaconej a stopa nadwartości jest 2 albo 200 prc., jeżeli 6 godzin pracuje na siebie a 6 na kapitalistę, to stopa jest 1 albo 100 prc. itd.



29



terminatorskiej pracy zarabia, że z niej korzysta, to o tem chyba małe dzieci wiedzą. My tu chcemy mówić o „ opłaconej “ robocie czeladnika. Wiecie, jak ciężką praca szewca. Na stołku zgarbiony czeladnik, w dusznej, ciemnej izdebce nieraz 15, 16 godzin pracować musi, żeby jako tako nadążyć i zarobić na utrzymanie. Płacą mu od sztuki — mniej więcej po 6 zł. od paru kama­ szy. Jeżeli roboty nie zbraknie, to dobry czeladnik przez 15 godzin może zrobić 2 pary kamaszy — i zarobić ze swej pracy 12 zł. Zobaczymy teraz, skąd się bierze zarobek majstra. Skóra, guma, podeszwy na jedną parę kamaszy kosztują od 14 — do 17 zł., pomocnicze materyały (dratwy, szydła, ćwieki, i t . d. i t . d.) 20 groszy; mieszkanie dajmy na to 20 gr.8) ; płaca czeladnika 6 złotych. Gldyby czeladnik dostawał za swą pracę całą należność, to w parze kamaszy powinna być wartość materyału (skóra, guma,podeszwy) t.j. 17 zł., wartość materyałów pomocniczych 20 gr., wartość mieszkania — 20 gr. i wartość roboty czeladnika — 6 zł. Razem powiunyby kamasze kosztować 8) Rozumie się, że mieszkanie kosztuje daleko więcej, może 60 zł., może 100 zł., ale też robi się w tem mieszka­ niu nie jedna para butów, a 50, 100 i więcej par na miesiąc.



80



24 zł. gr. 10. Tymczasem majster parę kamaszy sprzedaje mniej więcej za 33 zł. gr. 10, to jest o 9 zł. drożej. Skąd się wzięło tych 9 złotych nowej wartości? Oczywista, że jej nie było ani w podeszwach, ani w ćwiekach, ani w mieszkaniu ; oczywista, że je dołożył i mógł dołożyć nikt inny jak tylko czeladnik. Tak więc nasz czeladnik na 6 zł. opłaconej pracy dodał majstrowi 9 nieopłaconej, 9 zł. nadwartości, z której rozumie się korzysta tylko maj­ ster. Znowu więc nieopłacona praca półtora raza większa od opłaconej, znowu więc, jak to mówią, stopa nadwartości jest 1 i pół. Robotnik z 15 godzin dziennej swej pracy 5 godzin pracuje dla siebie, a 10 oddaje majstrowi, zbogaca go niemi. Otóż macie i majstra — otóż widzicie, jak majstrowie otrzymują swe dochody. Czy z własnej pracy ? Oczywista rzecz, że nie. Tak samo jak i fabrykanci, mogą oni mieć dochody, mogą zbogacać się tylko z cudzej pracy, tylko z pracy swych ro­ botników i czeladników. Widzicie teraz, jak można wierzyć podobnym ludziom, co jak autor książki „O własnej pomocy “ cuda opowiadają o tern,* czego można się dorobić „własną pracą“ ; wiecie teraz, że kiedy kto opo-



BI —

wiada, jak to fabrykanci „własną pracą“ dorobili się majątku, to tylko haniebne oszustwo. A cobyście powiedzieli na to, że jest cała na­ uka, która powinna zajmować się stosunkami po­ między ludźmi i wyrobami ludzkich rąk — a którą ludzie niby uczeni tak skrzywili, że dowodzą w niej, iż stosunki, jakie teraz są, to najlepsze w świecie ; że w dochodach przedsiębiorców żadnego korzystania niema z cudzej pracy, że dochód i zysk to najsprawiedliwsza rzecz itd. Nauka ta nazywa się e k o n o m i ą p o l i t y c z n ą . I trzeba przyznać, że dużo, bardzo dużo złego narobiła ona robotni­ kom, którzy przez długi czas jej wierzyć musieli, póki nareszcie s o c y a l i ś c i nie wykazali, ile to w tej nauce fałszu, nieprawdy, ile w niej krzywdy dla ludu, dla robotników.

VI. Fabrykanci, majstrowie, to jeszcze nie wszystko. A gdzie są kupcy, gdzie obywatele ziemscy, gdzie urzędnicy itd. ? W łaśnie przechodzimy teraz do nich. I żeby sobie wytłomaczyć dokładnie, skąd ich dochody



32



powstają, z jakiej się oni pracy utrzymują, weźmie­ my sobie przykład. Przypuśćmy, że fabrykant jakiś włożył do swe­ go przedsiębiorstwa milion złotych. Jakie to przed­ siębiorstwo, to dla nas wszystko jedno. Zresztą dajmy na to, że cukrowniane. Otóż fabrykant nasz nakupił maszyn, materyałów pomocniczych, buraków, wynajął robotników i po roku otrzy­ muje cukier, który jest w art 1.300.000 złp. Ma więc nasz fabrykant 300.0C0 złp. zysku ze swego miliona. Wiemy już, że te 300.000 złotych to nieopłacona praca robotników, albo nieopłacona nadwartość. Fabrykant chętnie zatrzymałby cały ten zysk dla siebie. Chociaż go one nic nie kosztowały, zawsze jednak nieprzyjemna to rzecz rozstawać się z pieniędzmi. Ale na wydartą robotnikom nadwartość czeka mnóstwo amatorów. Każdy chciałby coś zagrabić, każdy chciałby choć kilka kropli robotniczego znoju zgarnąć do swojej kieszeni. Pierwszy wyciąga swą rękę k u p i e c . Fabry­ kant bez kupca nic zrobić nie może. W ie on do­ brze, że póki jego towar leży w magazynach, póły z niego niema żadnej korzyści. Potrzeba naprzód



83



sprzedać towar, zamienić na pieniądze i dopiero wtedy można powiedzieć, że interes skończony. Trzeba więc poszukać k u p c a , by sprzedać cukier. Kupiec się zgłasza, podejmuje się albo kupić towar, albo znale ść innego kupującego, gotów na­ wet pieniądze sam zaraz zapłacić, ale żąda za swo­ ją przysługę z a p ła ty ; żąda, żeby mu ustąpiono z cukru jakiś procent, rabat. Fabrykant nie może się nie zgodzić na to, ustępuje mu jakiś procent, rabat, przypuśćmy 50.000 złotych, to jest sprzedaje mu swój cukier nie za 1.300.000 ale za 1.250.000. Zysk więc fabrykanta zmniejszył s ię ; część tego zysku przeszła do kupieckiej kieszeni, ale za to w kieszeni fabrykanta brzęczą teraz okrągłe pie­ niążki. Kupiec zarobił na tej operacyi 50.000. W jaki sposób zdobył on ten zarobek ? Czy z wła­ snej pracy? Oczywiście, że nie. Jego zarobek był tylko częścią zysku fabrykanta, był więc częścią nieopłaconej pracy robotnika, nieopłaconej nadwartości. I kupiec więc swój dochód otrzymuje z cu­ dzej pracy, z pracy robotników, zajętych w fabryce. Po kupcu zbliża się o b y w a t e l z i e ms k i . Kasz fabrykant wybudował swoją fabrykę na zie­ mi tego obywatela. Bo chociaż czasami fabrykant buduje fabrykę na swoich gruntach, ale często też



84



na cudzych. Za wynajęcie placu pod fabrykę właściciel tych gruntów żąda zapłaty — za najem żąda tak zwanej r e n t y . Trudna rada, nasz fa­ brykant mówi do siebie, kiedy potrzeba płacić, to trzeba. I oddaje ze swego zysku 20.000 złotych r e n t y właścicielowi ziemi. Skąd powstają więc dochody właścicieli ziemi ? Oczywiście, że także z zysku fabrykanta, a więc znowu z nieopłaconej pracy9) robotników fabry­ cznych. Naszemu fabrykantowi pozostało już tylko 230.000 złotych zysku. Ale i teraz jeszcze nie może on wszystkich schować do kieszeni. Mówi­ liśmy o tern, że do fabryki swojej włożył on milion złotych. Ten milion złotych mógł być jego własny, ale mógł go on także pożyczyć. W ielu jest wszak takich bogatych ludzi, co nie chcą się zajmować żadnemi przedsiębiorstwami a wolą swoje pieniądze pożyczać na procenty i co rok spokojnie zgarniać je do kieszeni. Otóż to właśnie u jednego z takich

9) Mówimy tu o takim właścicielu ziemi, który sam gospodarstwa nie prowadzi. Taki właśc iciel, który sam go­ spodarstwo prowadzi, utrzymuje się także z pracy robotni­ ków ale swoich własnych, z pracy parobków, komorników,' najemników, kosiarzy. - iov?s;rv- /dsś ?-;4 f- o?ig {^'s.-fib -/b9£>i

frgi.tvtf 'rdm

s - o - ;



. / I.

“h ^

*-,i. ;

pgiKU

1 >' ‘J

,

,/(. ,.>«'

. . .

dr

>3 i q 8 f 1 : 8 :; ! V:

f?''r'hd «•'■■* ''8 l

to t o . •t-v-s



p

r m T / x o |® ,

;

.

,

. ,

■£ •



M o'-x

, t



i

;

, !(i

^

,

i: : •»:

■.

•'.; V ... ■■• ,-ii' :* *" . ;/x* / ! •> i M! . ’ / \ ' M

, . - ,, ,r \[

It,'.





* :

■•

:icii

4*g< ^?

Jn%>y&y$.c

f.

■■.;

;i{ h ^

SŁÓWKO NA ZAKOŃCZENIE. „Tylko razem działając, robotnicy sobie szczę­ ście zdobyć mogą“. To są ostatnie słowa książeczki Młota, które każdy robotnik powinien pamiętać i według k tó ­ rych działać powinien. „Gromada wielki człow iek“, mówi stare przysłowie. Odosobnieni, roz­ proszeni — jesteśmy pastwą wyzysku i ucisku. !Siła nasza leży w związku braterskim,

w organizacyi. J a k powiedział znakomity przywódca robotników niemieckich Lasal, powinniśmy wszystkie swe siły połączyć i przekuć w jeden miecz, a wtedy nic nas nie zmoże. Wtedy osiągniemy swój cel, zła-

-

58



mierny siłę kapitalistów i dźwigniemy na swoich barkach nowy świat, nowe społeczeństwo ludzi wolnych i równych —

społeczeństwo socyalistyczne. , Silni, bracia, są nasi przeciwnicy. Hej h e j! ileż to bogactw mają, i policyi i wojska. Lecz cóż znaczą oni, jeśli my pójdziemy ławą a zgodnie, wiedząc dokładnie, czego chcemy? W tedy i woj­ sko nie podoła... Czytaliście już, towarzysze, w książeczce Młota, dlaczego robotnicy muszą zwyciężyć kapitalistów, dlaczego z a p r o w a d z e n i e w s p ó l n e j w ł a ­ s n o ś c i f a b r y k i z i e m i udać im się musi. Samodzielnych rzemieślników jest coraz mniej, drobne warsztaty upadają a na ich miejsce wzno­ szą się olbrzymie zakłady, należące do milionerów — ’fabrykantów. Bogactwa skupiają się w rękach nielicznej garstki, a liczba tych, którzy nie mają żadnej własności, coraz bardziej rośnie. A od tego czasu, kiedy Młot pisał swą ksią­ żeczkę (było to przeszło 20 lat temu), rzeczy poszły jeszcze dalej tą drogą. Weźmy np. Stany

Zjednoczone Ameryki, dokąd przybywa co rok tylu emigrantów polskich. Otóż tam w roku 1890 było mężczyzn w wieku dojrzałym w klasie robotniczej . . . 10 i pół miliona w klasach średnich . . . 5 milionów w klasie kapitalistów tylko 850 tysięcy. Tak jest wszędzie: klasa kapitalistów w ka­ żdym narodzie, to niby wysepka w morzu ludowem. A i ci, którzy należą do tak zwanych klas średnich - drobni kupcy, rzemieślnicy, chłopi wpadają w położenie coraz gorsze; i Avśród nich panuje coraz większe niezadowolenie z dzisiejszych porządków społecznych. Wielki przemysł rozpowszechnia się coraz bar­ dziej. W Niemczech, w ciągu 12 lat od 1878 do 1890 liczba koni parowych w fabrykach wzrosła o półtora miliona, to jest prawie o połowę. W Anglii jest dziś w przemyśle 7 milionów koni parowych, w Niemczech 4 i pół, we Francyi 3, w Austryi półtora i tak dalej. Możecie sobie wyobrazić, ja ­ kie to mnóstwo towarów wytworzono za pomocą tych maszyn, jak znacznie skróciły i ułatwiły one pracę ludzką — a zarazem ile to samodzielnych



60

- =

przedsiębiorców zniszczyły, ile przy mnożyły proletaryatii! *

*

Jeszcze raz powtarzamy: czy to chodzi o wal­ kę z fabrykantami, czy też z rządem, zawsze po­ trzeba nam dwóch rzeczy:

świadomości, czyli oświaty! Organizacyi! Robotnicy polscy, za przykładem braci swoich z zagranicy, coraz lepiej zaczynają to rozumieć. Pod sztandarami socyalizmu skupiają się coraz większe masy tego biednego ludu polskiego, który tyle cierpi od swoich i obcych ciemięzców. Długo, długo patrzało słonko tylko na nasze łzy, na na­ sze zgięte w pokorze karki, na nędzę naszą i na naszą beznadziejną rozpacz. Lecz oto powiał

czerwony sztandar socyalizmu, a otucha wstępuje w znękane serca a zgięte karki się wyprostowują, a duma i pewność zwycięstwa bije z twarzy robotnika. W arszawa, Łódź, Ży­ rardów , Dąbrowa, Kraków, Lwów — były już



61



świadkami niejednego świetnego wystąpienia ro­ botników polskich. We wszystkich trzech dzielnicach Polski istnieje partya robotnicza,

Polska Partya Socjalistyczna, która skupia koło siebie świadomych robotników i prowadzi ich do walki. W zaborze rosyjskim jest ona tajną, bo tu drapieżny najeźdźca nie daje nam żadnej swobody i gnębi wszelką myśl wolną, w dwóch innych zaborach paitya robotnicza jest jawną. Więc sposoby walki w różnych dzielni­ cach nieraz się różnią, ale wszędzie cel jest ten sam:

wybawienie ludu z niewoli, walka z wyzyskiem kapitalistów.

7

; ■'



?

c-

..

:

.n

SN

!

■I i ■ .y ; :q

: SS' .

:

,!’ ;h y > \

W ’.; i

■fjS,:y-\rcS I’ ' -d

r;•

7

y ./ >, y ; : . : ■;

7 , U '> ’■' r * V •;

-iff- 7*

y 1 w

;• ■v

f ;•![{; 7;

nS-

'

'

h-S

f?.

.5;m? f-y ■V; /

'ńf!

>

i •

J7'i:.,

il

// yy 7 /

,

....

,p i



G e n a : 15 kop., 10 cent, austr., 15 fenigów, 20 centim., 2 d.

P rin ted and published by J. Kaniowski, 67 Cohvorth lid. Leytonstonc London N. E.

B I B I I O T E KA NARODOWA