239 83 34MB
Polish Pages [324]
Paulina Siegień - * Miasto bajka cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA W iele historii K aliningrad
;
I4zyxwvutsrqponmlkjihgfedcb
p a u l in a s ie g ie ń
(ur. 1986) - z wykształcenia etnograf-
ka, rosjoznawczyni i filolożka rosyjska. Absolwentka Stu
dium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego,
^ktorantka na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu
Jańskiego. Z zawodu dziennikarka i tłumaczka. Stale l/spółpracuje z „Krytyką Polityczną” i Kolegium Europy
Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego. Kilkanaście
lat temu trafiła do Kaliningradu, który nieoczekiwanie stał się częścią jej życia. Przez kilka lat pisała o Kaliningradzie i obwodzie kaliningradzkim dla „Gazety Wyborczej”.
c z a r n e . c o m .p l
Miasto bajka
Paulina Siegień
Miasto bajka Wiele historii Kaliningradu
wydawnictwo
zarne
Wołowiec 2021
Projekt okładki Agnieszka Pasierska Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / dzd.pl Fotografia na okładce © by NurPhoto / Getty Images
Copyright © by Paulina Siegień, 2021 Opieka redakcyjna Tomasz Zając Redakcja Anna Mirkowska Korekta Anna Dajek, Patry cja Pączek Skład pismem Warnock Pro .Małgorzata Poździk / d2d.pl
Wydrukowano na papierze Ecco-Book Cream 70 g/m2, vol. 2,0 dystrybuowanym przez firmę Antalis Sp. z 0.0.
Zrealizowano ze środków Miasta Gdańska w ramach Stypendium Kulturalnego Miasta Gdańska. Zrealizowano przy pomocy finansowej Województwa Pomorskiego. 1 WOJEWÓDZTWO GDAŃSK W
IS B N
POMORSKIEA
9 7 8 -8 3 -8 1 9 1 -3 1 4 -0
G r a n ic a
zyxwvutsrqponmlkjihgfedcbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFE
Chciałbym podkreślić, że korzeniem zła Niemiec są Prusy * .
I
Wbrew intuicji Polska graniczy z Rosją na północy, nie
na wschodzie.
Siódemka, czyli droga krajowa numer 7, na północ od
stolicy została za komuny poskładana z różnych odcin ków w jeden z najważniejszych korytarzy transportowych
Polski, prowadzący do portów Trójmiasta. Kiedy drogowskazy wskazują zjazdy na Mławę - gdy
jedzie się z Warszawy, to będzie po lewej stronie - w od dali, na horyzoncie, można wypatrzeć wieże kościoła Świętej Trójcy. Znajomy, bliski sercu kształt. Neobarok, katolicyzm, Polska. Kilkadziesiąt kilometrów dalej, tym razem po prawej
stronie drogi, nad Nidzicą, górują inne wieże. Czerwone,
* Winston Churchill, Teheran, 1 grudnia 1943 roku. Cyt. za: TeherancbaZYXWVUTSR Jałta-Poczdam . D okum enty konferencji szefów rządów trzech w ielkich m ocarstw, przeł. W. Daszkiewicz, A. D. Rotfeld, Warszawa 1972, s. 84.
5
klockowate, zwieńczone niewysokimi spiczastymi da chami. Wieże siedmiowiekowego zamku krzyżackiego. Poteutońskie, poniemieckie. Gdzieś pomiędzy tymi czterema wieżami biegła wy szarpana 11 lipca 1920 roku granica 11 Rzeczypospoli tej i niemieckiej prowincji - Prus Wschodnich. Dalej przebiegała między Kurpiami i Krainą Wielkich Jezior Mazurskich, między Myszyńcem i Szczytnem, między Kolnem i Piszem. Gdy jedzie się dzisiaj z Białegostoku do Ełku, widać ją wyraźnie między Grajewem i Prostka mi. Krajobraz zmienia się nagle, koła samochodu zjeż dżają z asfaltu na kamienny bruk. Opony dudnią, a po obu stronach drogi wyrastają jak muchomory przysadzi ste domki z wielkimi połaciami dachów pokrytymi cera miczną czerwoną dachówką. Na podwórkach pojawiają się ceglano-kamienne obory, a widnokrąg zdobią strzeli ste jak rakiety kosmiczne wieże kościołów, jeszcze kilka dziesiąt lat temu niekatolickich. W Boguszach nad rzeką Ełk stoi schowany w lesie szesnastowieczny słup granicz ny. Postawiono go w 1545 roku na pamiątkę wytyczenia granic państwowych między Prusami Książęcymi, Koro ną Królestwa Polskiego i Wielkim Księstwem Litewskim. Uroczystość kończyła spór o przebieg granicy między zie miami we władaniu Zygmunta Augusta i byłymi włościa mi zakonu krzyżackiego, nad którymi, po zeświecczeniu i poddaniu w lenną zależność polskiemu królowi, pano wał książę Albrecht Hohenzollern. Niezależnie od wichrów dziejowych, zawieranych unii, prowadzonych wojen i dokonywanych zaborów słup w Boguszach przez wieki pełnił swoją funkcję, zawsze
6
jakaś ważna granica w tym miejscu przebiegała. Zmie niło się to w 1945 roku, równo czterysta lat po tym, jak ustawiono słup. Na pamiątkę wyznaczono tu granicę
województw. Od tego miejsca pięła się ona na północ, przebiegając nieco na zachód od Suwałk i Augustowa. Stamtąd, prze cinając Jezioro Wisztynieckie, dalej na północ, ale już
między Prusami i Litwą, wzdłuż rzek Lepony, Szeszupy i Szyrwinty. Dzisiejsza granica Litwy z Rosją biegnie nie malże tak samo, ale ta dawna, inaczej niż współczesna, nie skręcała na zachód wraz z nurtem Niemna, tylko przecinała go, oddzielając Kraj Kłajpedzki, przez Niem
ców zwany Memellandem, a odbity jeszcze w między
wojniu przez Litwę.
„Daleka jest droga do Prus Wschodnich - pisze w słyn
nym międzywojennym reportażu cbaZYXWVUTSRQPONML N a tropach Sm ętka Melchior Wańkowicz. - Daleka przez paszporty. Daleka
przez inną walutę, przez inny język, przez brak konwencji
turystycznej, przez niezachęcające miny gospodarzy tego terenu. Daleka przez brak dróg. [...] W rezultacie do kraju 3000 jezior, do kraju puszcz, który mógłby stać się letnim salonem Warszawy, jedzie się całą noc’”*. Minęło kilkadziesiąt lat i nie ma już posterunków
granicznych, waluta i język te same, a Mazury są letnim salonem Warszawy. Może nie trzeba już jechać całą noc pociągiem jak Wańkowicz z córką, bo Warszawa
najczęściej wybiera automobile, ale podróż wciąż jest • M. Wańkowicz, N a tropach Sm ętka, Kraków 1974. s. 23.
7
długa, trasa biegnie przez wsie i miasteczka, po krętych drogach, przy których wyrastają podświetlone zniczami krzyże. Poza krajobrazem i zastygłymi w architekturze kształtami niewiele zostało z tych Mazur, które prze mierzał Wańkowicz w towarzystwie prawie czternasto letniej Marty, przezywanej przez niego na sto sposobów, najczęściej Tirliporkiem. Jeszcze w pociągu reporter zapowiedział córce, że język niemiecki, którego uczyła się skwapliwie ze względu na planowaną podróż, może jej się w ogóle nie przydać, bo jadą do kraju, w którym mówi się po polsku.
Wańkowicza interesował nie tyle wyjazd do Prus Wschodnich, ile na przygraniczne tereny Mazur i Powiś la. Wystarał się u niemieckich władz o zezwolenie na
wdróż po regionie, bo chciał się naocznie przekonać, llaczego w plebiscycie w 1920 roku tylko osiem gmin przegłosowało przyłączenie do Polski, mimo że połu
dniowe powiaty Prus Wschodnich licznie zamieszki wała ludność polska. Nazwał to głosowanie straszliwą klęską polskości. Jednocześnie doskonale rozumiał, cze mu taki był jego wynik. Z inicjatywy Niemiec miejscowi mogli się opowiedzieć za Polską albo Prusami Wschod nimi. To było szachrajstwo, które grało na silnym przy wiązaniu do regionu. Dlaczego ludzie, których przod kowie od wieków mieszkali w Prusach, nagle mieliby zapragnąć „przeprowadzki”? Poza tym plebiscytowym oszustwem i poza intensywną niemiecką propagandą, poza naciskami na środowiska pielęgnujące polskość, 11 Rzeczpospolita wydawała się Mazurom bytem efe merycznym, państwem wysoce niepewnym, zwłaszcza
8
że zyxwvutsrqponmlkjihgfedcbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDC w tym samym czasie trwała bolszewicka ofensywa.
Któż świadomie wybrałby ryzyko znalezienia się w gra nicach bolszewickiej Rosji, która choć żar wojny domo wej nie zgasł jeszcze w jej wnętrzu, rzuciła się nieść pło mień rewolucji na Zachód?
Złowrogim duchem swojej opowieści Wańkowicz uczynił Smętka, istotę zamieszkującą północny folklor. Smętkowi przypisał te wszystkie oszustwa, kłamstwa, niepowodzenia i klęski, które pozwoliły żywiołowi ger mańskiemu rozpanoszyć się w Prusach. Reporter zży
mał się na sytuację, cały czas dowodząc w książce, że ziemie pruskie są związane z Polską żywotnym intere sem geoekonomicznym. Kiedy te więzy zostają zerwane, cierpią nie tylko Mazurzy, ale i niemieccy obywatele Prus Wschodnich. Wańkowicz wyjaśnia czytelnikowi
zawiłości historyczne i bieżące, puka do drzwi polskich organizacji i stowarzyszeń, styka się z działaczami apa ratu iii Rzeszy, którzy ciągle go obserwują. Raz bardziej,
raz mniej dyskretnie. Podróż odbywa się latem 1935 roku, Niemcami rządzi już Adolf Hitler i Wańkowicz wyraźnie czuje, że pokojowe relacje między Polakami i Niemcami w Prusach Wschodnich stały się niemożliwe. Konflikt
nabrzmiewa. Niemcy przegrały 1 wojnę światową, ale wystawiły
sobie z tej wojny wielki pomnik triumfu. W sierpniu 1914 roku marszałek Paul von Hindenburg rozgromił rosyjską armię pod Tannenbergiem i w niemieckiej wy
obraźni wszystko nagle zlało się w jedno. Państwo krzy żackie z niemiecką Rzeszą, carskie wojsko z rycerzami Rzeczypospolitej i Litwy. Historia stała się grą analogii,
9
,. 4P cnrawiedliwie zatoczyła koło i data ale Niemcy uznali, ze spraw
szansę na obarczone ciężarem naziNiemiecki wschód p ć w międzywojniu stowskiej propagandy, zaczą g y niemieckiej kluczowa rolę w budowaniu nowoczesnej niemieckie tożsamości. Zwycięska bitwa, postrzegana jako odwet za niechlubną porażkę pod Grunwaldem w 1410 roku
umocniła fundamenty tej tożsamości, a Hindenburga uczyniła największym bohaterem narodowym 1 zbawcą Prus Wschodnich. Dziesięć lat po bitwie na polu pod Hohensteinem, czyli Olsztynkiem, niedaleko granicy z ii Rzeczy pospolitą, odbyła się uroczystość wmurowania kamie nia węgielnego pod przyszły pomnik zwycięstwa pod Tannenbergiem. Na miejsce przybyło kilkadziesiąt ty.ięcy osób. W 1927 roku miejsce pamięci, zaprojektovane przez dwójkę architektów, braci Krugerów, było gotowe. Powstał wielki dziedziniec otoczony ośmioma masywnymi wieżami, każda po dwadzieścia trzy metry wysokości. Dwadzieścia lat po bitwie, w 1934 roku, na tym terenie pochowano Paula von Hindenburga, cho ciaż on sam wcale sobie tego nie życzył. Tannenberg-Denkmal stał się mauzoleum. Na pogrzeb marszałka przyjechał Adolf Hitler, by przejąć atrybuty bohatera 1 zbawcy. Miejsce upamiętnienia bitwy pod Tannenber-
St°nehenge' ^^bolicznym prapoczątkiem narodu. ^ńkowie2 pojechał zobaczyć obiekt pamięci w Tan-
„Nie, pomnik Tannenberga, pomnik z tych mas ceg ły, marmuru, brązu, spiżu, stali, pomnik niemieckiego programu na wschodzie nie jest zwornikiem na zawsze i ostatecznie zamykającym epopeję. Epopeja ta trwa”* zanotował. Melchior Wańkowicz i jego córka zdążyli jeszcze za stać świat, który zaczął chylić się ku upadkowi 1 wrześ nia 1939 roku w Gdańsku, kiedy nad ranem pancernik Schleswig-Holstein ostrzelał polską składnicę wojskową na półwyspie Westerplatte. Wszystko działo się blisko, po sąsiedzku, ale w Królewcu niewiele osób rozumiało złowieszczą wagę tego wydarzenia. Trudno powiedzieć, kiedy mieszkańcy Prus Wschod nich zdali sobie sprawę, że katastrofa jest nieuchronna. W 1943 roku, kiedy Armia Czerwona przeszła już linię Dniepru i odrzuciła na zachód niedobitki Wehrmachtu, umysły Niemców wciąż zatruwała goebbelsowska pro paganda, która w swoim słowniku nie miała takich słów jak „porażka” lub „przegrać”. Mężczyzn i chłopców uby wało, listy z frontu przestawały przychodzić, ale Niemcy chcieli jeszcze wierzyć w zwycięstwo. Zwłaszcza w Pru sach Wschodnich wyczekiwano nowego Hindenburga, który zatrzyma Rosjan, tak jak w 1914 roku. Tymczasem trzech przywódców, których kraje zosta ły połączone antyhitlerowskim sojuszem, kroiło już nie mieckie cielsko, troszcząc się przede wszystkim o to, by jakoś rozcieńczyć prusackiego ducha wojny, hierarchii “ Tamże, s. 330.
10 11
,. 4P cnrawiedliwie zatoczyła koło i data ale Niemcy uznali, ze spraw
szansę na obarczone ciężarem naziNiemiecki wschód p ć w międzywojniu stowskiej propagandy, zaczą g y niemieckiej kluczowa rolę w budowaniu nowoczesnej niemieckie tożsamości. Zwycięska bitwa, postrzegana jako odwet za niechlubną porażkę pod Grunwaldem w 1410 roku
umocniła fundamenty tej tożsamości, a Hindenburga uczyniła największym bohaterem narodowym 1 zbawcą Prus Wschodnich. Dziesięć lat po bitwie na polu pod Hohensteinem, czyli Olsztynkiem, niedaleko granicy z ii Rzeczy pospolitą, odbyła się uroczystość wmurowania kamie nia węgielnego pod przyszły pomnik zwycięstwa pod Tannenbergiem. Na miejsce przybyło kilkadziesiąt ty.ięcy osób. W 1927 roku miejsce pamięci, zaprojektovane przez dwójkę architektów, braci Krugerów, było gotowe. Powstał wielki dziedziniec otoczony ośmioma masywnymi wieżami, każda po dwadzieścia trzy metry wysokości. Dwadzieścia lat po bitwie, w 1934 roku, na tym terenie pochowano Paula von Hindenburga, cho ciaż on sam wcale sobie tego nie życzył. Tannenberg-Denkmal stał się mauzoleum. Na pogrzeb marszałka przyjechał Adolf Hitler, by przejąć atrybuty bohatera 1 zbawcy. Miejsce upamiętnienia bitwy pod Tannenber-
St°nehenge' ^^bolicznym prapoczątkiem narodu. ^ńkowie2 pojechał zobaczyć obiekt pamięci w Tan-
„Nie, pomnik Tannenberga, pomnik z tych mas ceg ły, marmuru, brązu, spiżu, stali, pomnik niemieckiego programu na wschodzie nie jest zwornikiem na zawsze i ostatecznie zamykającym epopeję. Epopeja ta trwa”* zanotował. Melchior Wańkowicz i jego córka zdążyli jeszcze za stać świat, który zaczął chylić się ku upadkowi 1 wrześ nia 1939 roku w Gdańsku, kiedy nad ranem pancernik Schleswig-Holstein ostrzelał polską składnicę wojskową na półwyspie Westerplatte. Wszystko działo się blisko, po sąsiedzku, ale w Królewcu niewiele osób rozumiało złowieszczą wagę tego wydarzenia. Trudno powiedzieć, kiedy mieszkańcy Prus Wschod nich zdali sobie sprawę, że katastrofa jest nieuchronna. W 1943 roku, kiedy Armia Czerwona przeszła już linię Dniepru i odrzuciła na zachód niedobitki Wehrmachtu, umysły Niemców wciąż zatruwała goebbelsowska pro paganda, która w swoim słowniku nie miała takich słów jak „porażka” lub „przegrać”. Mężczyzn i chłopców uby wało, listy z frontu przestawały przychodzić, ale Niemcy chcieli jeszcze wierzyć w zwycięstwo. Zwłaszcza w Pru sach Wschodnich wyczekiwano nowego Hindenburga, który zatrzyma Rosjan, tak jak w 1914 roku. Tymczasem trzech przywódców, których kraje zosta ły połączone antyhitlerowskim sojuszem, kroiło już nie mieckie cielsko, troszcząc się przede wszystkim o to, by jakoś rozcieńczyć prusackiego ducha wojny, hierarchii “ Tamże, s. 330.
10 11
i ślepego posłuszeństwa, któremu zwłaszcza Churchill przypisywał wszystko, co najgorsze. Zupełnie jak Wań kowicz Smętkowi. Działo się to w porze obiadowej i grudnia 1943 roku. Być może komuś w Królewcu wypadł z ręki widelec, któ rym zajadał królewieckie klopsy - obowiązkowo w sosie z kaparami, bo bez kaparów to nie są Kónigsberger Klopse, tylko zwykłe pulpety - kiedy w dalekim Teheranie Winston Churchill zaproponował, by powojenna Polska
znalazła się między linią Curzona i Odrą z włączeniem Prus Wschodnich i Opolszczyzny. Może na chwilę przygasło światło w królewieckich do mach, w fabrykach, w szpitalach, na dworcach, w szkołach i urzędach, gdy Józef Stalin na tę propozycję odparł, że Ro sjanie nie posiadają niezamarzających portów na Morzu Bałtyckim. Dlatego przydałyby się im Królewiec i Kłajpeda
>raz odpowiednia część obszaru Prus Wschodnich. Tym
oardziej, jak podkreślił Stalin, że historycznie są to zie mie odwiecznie słowiańskie . * Słowa te w latach powojen nych będzie próbowała udowodnić sowiecka ekspedycja archeologiczna, z marnym skutkiem. Nawet w ciemnym okresie stalinizmu znajdowali się w Związku Radzieckim uczeni, którzy nie potrafili kłamać na zawołanie, wbrew
historycznym faktom. Stalinowska interpretacja dziejów Prus Wschodnich okazała się jednak bardzo wpływowa i w obwodzie kaliningradzkim można ją usłyszeć do dziś.
• Zob. C cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA zw arte posiedzenie konferencji szefów rządów z s r r, u s a i W ielkiej Brytanii, 1 grudnia 1943 r [w:] Teheran-Jałta-Poczdarn, dz.cyt., s. 87.
12
Churchill zgodził się wtedy w Teheranie ze Stalinem, że to bardzo ciekawa propozycja, z którą warto bliżej się zapoznać. W Jałcie na początku lutego 1945 roku prezy dent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt zgodził się na przyznanie Polsce terytorialnej „rekompen saty kosztem Niemiec, mianowicie Prus Wschodnich na południe od Królewca oraz Górnego Śląska aż do Odry”*.
Na południe od Królewca, który Stalin już sobie zaklepał. Szósta z uchwał poczdamskich, przyjętych na zakoń
czenie ostatniej konferencji pokojowej trzech wielkich mocarstw, nosiła tytuł M cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA iasto K ónigsberg i przylegający do niego obszar i głosiła:
Konferencja rozpatrzyła propozycję Rządu Radziec kiego, ażeby zanim sprawy terytorialne zostaną osta tecznie załatwione w traktacie pokojowym, odcinek
zachodniej granicy Związku Socjalistycznych Re
publik Radzieckich, który przylega do Morza Bałtyc kiego, przebiegał od punktu na wschodnim brzegu Zatoki Gdańskiej w kierunku wschodnim na pół noc od Braunsberg-Goldap do punktu, gdzie styka ją się granice Litwy, Rzeczypospolitej Polskiej i Prus
Wschodnich. Konferencja zgodziła się w zasadzie na propozycję
Rządu Radzieckiego, ażeby przekazać Związkowi Ra dzieckiemu miasto Kónigsberg z obszarem przyległym, * P iąte posiedzenie iv P ałacu Liw adyjskun, 8 lutego 1945 r, tamże,
s. 169.
13
tak jak podano wyżej, pod warunkiem zbadania przez rzeczoznawców dokładnej granicy. Prezydent Stanów Zjednoczonych i Premier Bry tyjski oświadczyli, że tę propozycję Konferencji będą popierali przy przyszłym uregulowaniu pokojowym . * W ten sposób, w poprzek Mierzei Wiślanej, na południe od Świętej Siekierki (Heiligenbeil), a na północ od Świętej
Lipki (Heiligelinde), między Bartoszycami (Barsztynem) i Bagrationowskiem (Iławą Pruską), przez leśny masyw Puszczy Rominckiej, oddzielając Gołdap (Geldape) od Gusiewa (Gumbine), Prusy Wschodnie przecięła długa prosta linia. Nowa granica Polski i Związku Radzieckiego. Mazurów i Warmiaków historia potraktowała bez
dusznie. Dla Niemców byli niepewni, bo zbyt słowiańscy, byt polscy. Dla Polaków niepewni, bo zbyt germańcy, zbyt niemieccy. Pewnie inaczej wyobrażał sobie Melchior Wańkowicz triumf polskości niż tak, jak się
stało w 1945 roku, kiedy tereny Warmii, Mazur i Powiśla zostały przyłączone do Polski. Ale pewnie zrzuciłby to wszystko na karb niecnych zabiegów Smętka. Tym razem, po 11 wojnie światowej, nie było żadnych
plebiscytów. Zamiast demokracji, nawet jeśli oszukanej,
zastosowano inżynierię społeczną na ogromną skalę. Wy wieziono Niemców, przywieziono Polaków. Każdy, kto nie był wtedy pewny siebie, kto chodził do kościoła, ale mówił po białoruska, kto chodził do kirchy, ale mówił cbaZYXWV • M iasto Kónigsberg i przylegający do niego obszar [w:] Teheran-Jaltaobszar. tamże, s. 473.
14
mazurską gwarą, mógł popełnić straszny błąd i utknąć po niewłaściwej stronie granicy, a tym samym - po nie
właściwej stronie historii. Która strona była właściwa, należało zorientować się na własną rękę, a co najważ niejsze - w porę. Łatwo było przegapić właściwy pociąg. Smętek został, więc chyba nie uważał się za Niemca. Unosi się teraz nad popegeerowskimi wioskami. A całe
to wielkie wschodniopruskie pogranicze, które Wań kowicz opisał, w którym mieszały się składniki polskie, niemieckie, litewskie, zapadło się w błocie. Operacja wschodniopruska, czyli sowiecka ofensywa, której celem było odcięcie Prus Wschodnich od pozosta łej części Rzeszy, zaczęła się zimą 13 stycznia 1945 roku.
Trwała długo, do początku kwietnia. Szturm Królewca zajął trzy dni, generał Otto von Lasch poddał twierdzę 9 kwietnia. Miesiąc później sowiecka armia była w Ber linie. Czołgi i karabiny przypieczętowały zmianę granic
na mapie tej części Europy, dyskutowaną w Teheranie
i Jałcie. Poczdam był już tylko formalnością. Na dworcu w Królewcu, wkrótce przemianowanym na
Kaliningrad, też pojawiły się pociągi pełne ludzi. Ostatni Niemcy zniknęli z Sambii i Natangii, tak jak zniknęli
z Warmii i Mazur. Byli to ci, którzy nie uciekli wcześniej na zachód, którzy przetrwali działania wojenne i parę
lat nowej sowieckiej władzy. Na ich miejsce tłuste loko motywy ciągnęły ze wschodu wagony z ludźmi sowiecki mi. Historia Prus Wschodnich dobiegła końca.
15
II
zyxwvutsrqponmlkjihgfedcbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA
Pogranicze to wzajemne przenikanie się. Nieważne, jak je nazwiemy - kultury, narody, grupy etniczne - sąsiadują, spotykają się, nawiązują relacje. Krajobraz pogranicza nie jest ukołysaną, zgodną sielanką. Granica to przedmiot konkurencji, a mieszkanie przy niej to przeciąganie liny. Doświadczenie uczy, że stosunki na pograniczach są ra czej złe niż dobre, podszyte lękiem; na pograniczach coś wisi w powietrzu. Aż kipi od krzywd i konfliktów. Rzadko bowiem sąsiedzi są tam sobie równi. A jednak na przekór temu sąsiedzkie światy łączą się, wiążąc nierozerwalnie jeden z drugim w gruby węzeł. Im dłużej to trwa, tym trudniej go rozplątać. Można go co najwyżej przeciąć. Wzdłuż granicy polsko-rosyjskiej nie ma pogranicza. 'Jic tu się nie zdążyło zrosnąć, przemieszać, splątać. Po jednej i po drugiej stronie tej prostej linii, którą Stalin narysował na mapie ostrym ołówkiem, mieszkają ludzie przywiezieni, nowi tutejsi. Przez kilkadziesiąt lat nie mogli się nawet poznać. Było kilka furtek, ale wszystkie zaryglowane. Do sowieckiego Królewca nie każdy mógł dojechać. Na kilka lat po wojnie wprowadzono tu reżim „zakaza nej strefy przygranicznej”, nawet obywatele sowieccy do
obwodu kaliningradzkiego mogli się dostać tylko z prze pustką. Wszystkich mieszkańców dotyczył obowiązek paszportowy - co akurat było korzystne dla zwożonych z z s r r kołchoźników, bo odwiązywało od ziemi, dawało im możliwość swobodnego przemieszczania się - i bez
względny nakaz meldunku. Możliwości młodej na tym
16
terenie sowieckiej administracji były jednak ograniczo ne, więc egzekwowanie tych wymagań było dalekie od ideału. Pod koniec lat pięćdziesiątych rozluźniono zasady wjazdu i przemieszczania się dla mieszkańców z s r r , ale dla obcokrajowców obwód kaliningradzki pozostał zamknięty do końca lat osiemdziesiątych. Zwłaszcza dla
tych z wrogiego imperialistycznego Zachodu. Wyjątkiem od tej reguły była sąsiednia, bratnia Polska Republika Ludowa, a konkretnie województwa olsztyń
skie i elbląskie. Jeszcze przed pierestrojką istniało coś, co można by nazwać współpracą transgraniczną - zorgani zowane wyjazdy dla starannie wybranych grup szkolnych,
harcerzy lub działaczy partyjnych, oficjalne delegacje, sąsiedzkie występy zespołów muzycznych. Wszystko to reglamentowane przez komunistyczne władze, skrupu
latnie planowane i prowadzone pod czujnym nadzorem służb bezpieczeństwa. Wtedy wopiści uchylali na chwilę
furtkę w Gronowie lub Bezledach, by przepuścić autobus. Inne regiony Polski nie miały prawa do „dobrosąsiedzkiej współpracy” z obwodem kaliningradzkim, więc wizyta,
na przykład studentów z Warszawy, była nie do pomyśle
nia, ale już występ znanego wykonawcy tak. Zwłaszcza w latach siedemdziesiątych, w dobie względnej stabil
ności w Polsce gierkowskiej, a w Rosji breżniewowskiej, kontakty się nasiliły. Pod koniec lat siedemdziesiątych w kinie Rosja w centrum Kaliningradu wystąpił Czesław
Niemen. Sala była wypełniona po brzegi. Rosjanie z Kaliningradu też nie mogli jeździć do Pol ski, choć z miasta do granicy jest zaledwie pięćdziesiąt kilometrów. W sowieckiej telewizji transmitowano
17
jednak festiwale piosenki w Sopocie, Opolu i Kołobrze gu. W z s r r karierę robili polscy artyści. Każdy znał Edytę Piechę, w Polsce już nieco zapomnianą, Annę
German wprost uwielbiano, a Barbara Brylska, która zagrała w noworocznej komedii omyłek Szczęśliwego cbaZYXWVUTSRQPO N ow ego Roku, na zawsze wpisała się w kanon rosyjskiej
kultury. Polska rzeczywistość, którą w Kaliningradzie znano z telewizji, czasopism i wyłapywanych z eteru
stacji radiowych, była niezwykle pociągająca, ale choć na wyciągnięcie ręki - niedostępna. W latach osiem
dziesiątych w Kaliningradzie nie można było nawet do stać słowników polsko-rosyjskich. Moja znajoma swój
pierwszy słownik przywiozła z wycieczki do Erywania, bo tam zalegały w księgarniach. Polska była blisko, nie •a żelazną kurtyną, ale za grubą, ciężką, pluszową kotarą, tórej zwykły śmiertelnik nie mógł odsłonić.
Przejścia graniczne nie istniały i kiedy w drugiej po łowie lat osiemdziesiątych
pr l
i z s r r podpisały umowę
o małym ruchu granicznym, wyznaczono punkty kon trolne, ale tylko do obsługi ruchu lokalnego. Na liście miejscowości uprawnionych do korzystania z umowy nie
było dużych miast. Ani Olsztyna, ani Elbląga, ani Kali ningradu. Na przepustce trzeba było wpisać cel podróży i nazwisko krewnych, których się odwiedza. Tyle że mało
kto miał krewnych po drugiej stronie granicy, poza rzad kimi przypadkami, kiedy wicher przesiedleń rozdzielił ro dzinę i nie zdążyła się połączyć, zanim zasłonięto kotarę.
W 1991 roku polskie władze na miejsce Wojsk Ochro ny Pogranicza powołały Straż Graniczną, w 1992 roku zawarły dobrosąsiedzkie porozumienie z jelcynowską
18
Rosją i sąsiedzi w końcu zaczęli u siebie bywać. Przejścia graniczne nie od razu obsługiwały ruch międzynarodowy. Sentymentalne podróże Niemców do krainy dzieciństwa zaczęły się na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięć dziesiątych, ale na początku do Kaliningradu musieli do cierać przez Litwę.
iii
Na pierwszy rzut oka Braniewo to zwyczajne polskie miasteczko powiatowe. Kilkanaście tysięcy mieszkańców,
w centrum niewysokie bloki po krzykliwej, ale już nieco zszarzałej termomodernizacji. Trochę przedwojennych kamienic. Sporo czerwonej cegły. Przy głównym skrzy
żowaniu komunistyczny klocek, czyli budynek urzędu miasta, kiedyś dom partii. Naprzeciwko Biedronka z par kingiem. Dom kultury z salą kinową, nieduży hotel War
mia. Chińskie centrum handlowe. W piątkowy wieczór młodzież przesiaduje na opustoszałym rynku wśród stra ganów. Albo na widowni amfiteatru na wodzie, chociaż
scena jest pusta, nikt nie występuje.
Do imponującego budynku dworca kolejowego zaglą dają tylko przeciągi, kasy są zamknięte. Bilet na pociąg do Olsztyna kupuje się u konduktora. Do innych miast pociągi stąd nie jeżdżą, chociaż braniewiacy po stokroć woleliby pociąg do Gdańska. Stolica Warmii, a przy oka zji również Mazur, nie rozwija się tak szybko, braniewska
młodzież woli Trójmiasto. Inna rzecz, że po przebudowie
dróg w pobliżu Braniewa podróż samochodem do Gdań
ska trwa krócej niż pociągiem do Olsztyna.
19
Poczta, szkoły, orliki, lumpeksy, apteki, kilka barów. Wszystkie bary, czy ten bardziej nowoczesny, z burgerami i stołami nakrytymi obrusami w kratę, czy ten naprzeciw ko, w którym króluje laminat i duch pr l -u , podają piwo Braniewo z lokalnego browaru. Parę razy słyszałam, że to najlepsza rzecz, która powstała w Braniewie. Do granicy z obwodem kaliningradzkim z Braniewa
jest kilka kilometrów. Pierwsze pożytki z sąsiedztwa po jawiły się w latach dziewięćdziesiątych, kiedy rozpadł się , a wraz z nim surowe reguły dotyczące przemiesz czania się. W okolicy zaczął się przygraniczny handel,
zsr r
jakieś wspólne interesy, czasem szemrane, czasem po
prostu półlegalne, wykorzystujące polityczny i prawny chaos. Tak wyglądało pierwsze spotkanie sąsiadów na dużą skalę. To mógł być początek historii nowego po granicza, ale polityczne wybory Polski i Rosji sprawiły,
z.e tak się nie stało. W tym krótkim czasie, kiedy granica
się poluzowała, urodziła się Ania Kruczyńska z Braniewa. Córka Rosjanki i Polaka. Człowiek pogranicza, którego nie ma. - To były lata dziewięćdziesiąte. Moja mama przyjeż dżała tutaj z babcią na ryneczek sprzedawać kosze wikli nowe. Dorabiały sobie, bo wtedy w Kaliningradzie było bardzo ciężko. Mój ojciec był wopistą, zobaczył mamę i się zakochał. Od pierwszego wejrzenia. Ale był problem, bo miał żonę. Rozwiódł się z nią i zaczął jeździć do mo jej mamy do Kaliningradu. Nie dawał jej spokoju, cho dził za nią, przychodził pod blok z kwiatami. No i mama
w końcu się złamała i zgodziła się wyjść za niego za mąż. Ojciec był z Elbląga, mama z Kaliningradu, wyszło im,
20
że zaczepią się w połowie drogi, w Braniewie. Na począt ku mieszkali w hotelu Astra na Żeromskiego, już go nie ma, spalił się. Kiedy się urodziłam, mieszkali na Króle wieckiej. Mniej więcej wtedy ojciec wyleciał z w o p , bo kolega go podkablował, że przyszedł pijany. Wtedy wszy scy przychodzili pijani do pracy i pili w pracy, i to było w porządku, więc może poszło o co innego, nie wiem i pewnie się nie dowiem. W każdym razie ojciec dostał dyscyplinarkę. Więc sytuacja wyglądała tak, że tata był
wopistą bez pracy, mama Rosjanką w obcym mieście z małym dzieckiem w domu. Pomogli znajomi, wciągnęli rodziców Ani w biznes
z kantorami. Mama Olga zaczynała jako kasjerka. W wol nych chwilach uczyła się polskiego. Z początku ludzie w Braniewie wytykali ją palcami, bo miała akcent, mówili,
że jest ruska. Obecność Rosjanki, nie taka chwilowa - by na targu coś sprzedać i coś kupić, żeby potem zawieźć do
domu, do Kaliningradu - tylko na stałe, w miasteczku nie opodal rosyjskiej granicy, była odbierana jako anomalia. Olgę bardzo to bolało, więc postanowiła czytać głośno polskie gazety aż do momentu, kiedy nie będzie słychać
tego przeklętego akcentu. Nauczyła się, dzisiaj w jej głosie
nie słychać nic wschodniego. - Mnie to chyba aż tak nie dotknęło. W podstawówce
mieliśmy osoby różnego pochodzenia, różnej wiary, na wet o różnym kolorze skóry. Była Ukrainka, była dziew czyna z Armenii, były dzieci świadków Jehowy i nikt ich
jakoś nie wytykał palcami za to, że nie chodzą na religię. Więc to, że moja mama jest Rosjanką, nie robiło na nikim wrażenia. Jak moi rodzice się rozwiedli, to w szkole też
21
nikt nie robił z tego afery. Ale już na podwórku tak. Tam mi dogryzali, leciały teksty o ruskich kurwach... Teraz sama się dziwię, że takie małe dzieci już tak przeklinały. Mama chciała wtedy wrócić do Kaliningradu, ale ja bar dzo ją prosiłam, żebyśmy tego nie robiły. Tutaj chodziłam
do szkoły, miałam koleżanki, w ogóle jako dziecko nie wyobrażałam sobie, że się wyprowadzimy z Braniewa. No i zostałyśmy, mama miała ten kantor i jakoś dała radę.
Wyszła po raz drugi za mąż. Właściwie to mój ojczym, a nie ojciec, mnie wychowywał. Jak ktoś mnie zaczepiał na podwórku, to ojczym wyjaśniał sprawę. Idziemy poszwendać się po mieście. Braniewo to starszy
brat Kaliningradu. W1254 roku Brunsberg otrzymał pra wa miejskie, rok przed tym, jak krzyżacka krucjata opalowała ujście Pregoły. Miasto pretendowało do statusu
tolicy Warmii, kiedy ta już wykształciła się jako odrębna całość w obrębie Prus Wschodnich, we władaniu biskupim. W dobie reformacji podporządkowana polskim królom
Warmia została ostoją katolicyzmu. Tutaj działał biskup Stanisław Hozjusz, charyzmatyczny kaznodzieja, rzecznik kontrreformacji, autor C cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA onfessio fidei catholicae C hristia na, dzięki któremu Braniewo stało się tętniącym życiem
centrum religijnym regionu. Hozjusz ściągnął do miasta jezuitów, którzy założyli tu gimnazjum i seminarium du chowne. W 1571 roku pojawiły się mniszki zakonu świę tej Katarzyny. Zakon działa do dzisiaj, na łące za wielkim klasztornym gmachem z czerwonej cegły pasą się krowy. Mijamy z Anią budynek Collegium Hosianum, w któ
rym mieści się zespół szkół zawodowych. W trawie na
22
dziedzińcu leżą kolorowe kule, model Układu Słonecz
nego. Braniewiacy mówią na nie po prostu „kulki'' Po dobnie jak znaki zodiaku na szczytowej ścianie urzędu miasta nawiązują one do osiągnięć innego warmińskiego duchownego - Mikołaja Kopernika, który zgłębiał tajniki
astronomii w sąsiednim Fromborku. Naprzeciwko Hosianum znajduje się parking „na kate drze”, miejsce spotkań młodzieży. Do końca lat siedem dziesiątych braniewska bazylika pod wezwaniem Świętej
Katarzyny Aleksandryjskiej była ruiną, podobnie jak katedra w Królewcu, czy raczej Kaliningradzie. W Bra niewie każdy słyszał o księdzu Tadeuszu Brandysie, du chownym o niespożytej energii, który wielkim wysiłkiem
odbudował świątynię jeszcze za komuny. Z tymi sławnymi postaciami i wielką historią kontra
stuje banalna współczesność powiatowego miasteczka na końcu świata, przy granicy z obwodem kaliningradz kim. Młodzież, kiedy już się dobrze powłóczy, szuka
swojego sposobu na życie. Ania wyjechała na studia do Gdańska. - Nie mam zamiaru wracać do Braniewa. Nie będę pracować za najniższą krajową. Zostaję w Trójmieście.
Stąd wszyscy młodzi wyjechali, zostały niedobitki. Tacy,
co się bardziej przywiązali. Tutaj pracować można tyl ko w mundurówce: w wojsku, straży granicznej. Dużo
moich znajomych pojechało na studia do Trójmiasta, ale wracają, bo tu są etaty w wojsku. Wiadomo, pewny pieniądz. Z policji uciekają, bo w armii lepsza kasa i nie
trzeba spisywać starych znajomych na patrolach ulicz nych. Straż Graniczna to też dobra opcja, ale trudniej
23
się dostać. Koledzy, którzy się starali, mówili, że od razu
odrzucają tych, co jeżdżą do Kaliningradu. Z Braniewa do Kaliningradu jest jakieś pięćdziesiątsześćdziesiąt kilometrów, o połowę bliżej niż do Olszty na czy Gdańska. Ale na mentalnej mapie to miasto jest bardzo daleko i z Braniewa prawie nikt tam nie jeździ. Czasem trafi się jakiś wspólny projekt z władzami sąsied
niego Mamonowa, jakaś szkolna wymiana, ale to właś ciwie tyle. Chociaż, jak się zwykło tutaj mówić, co drugi braniewiak był w Rosji. - Nie wiem, czy tutaj lubią Rosjan - mówi Ania. -
Jedni lubią, inni nie lubią, reszcie to obojętne. Wiele osób patrzy na Rosjan przez pryzmat granicy, tego, jak zachowują się pogranicznicy. Albo patrzą na ich wózki v sklepie i potem psioczą, że Rosjanie wykupują im cały owar, że przez nich są kolejki. Ale w sumie to w Branie wie ludzie mało wiedzą o Rosjanach. Dojeżdżają maksy malnie do stacji benzynowej, która jest zaraz za granicą, i zawracają. Tyle Rosji widzą. Nawet język rosyjski nie jest popularny w Braniewie, jeśli chodzi o naukę. Odkąd pamiętam, stawiano na niemiecki. Mamy siedem kilo metrów do granicy z Rosją, a wszyscy się chcieli uczyć niemieckiego. Jak przyjeżdżają Rosjanie, to dogadują się z nimi na migi. Kiedy mama Ani opanowała już do perfekcji język polski, uznała, że jej córka powinna znać rosyjski. Nie tylko mówiony, wystarczający do komunikacji z krewny mi z Kaliningradu, z którymi wzajemnie się odwiedzali, ale również pisany. Ania miała dziesięć lat, gdy zaczę ły się lekcje cyrylicy z mamą. Dzisiaj ma dyplom magistra
24
filologii rosyjskiej, ale pamięta, że buntowała się prze ciwko tej domowej edukacji. Robiła matce wyrzuty, że ta próbuje ją rusyfikować. Teraz się z tego wspomnienia śmieje. Przyznaje, że to było strasznie głupie, ale dziec
ko ma przecież prawo mówić rzeczy niemądre. Ania jest
świadoma, że jej polsko-rosyjskie dzieciństwo w Branie wie na przełomie wieków bywało dziwaczne. Matka Ro sjanka nie tylko z zapałem uczyła córkę rosyjskiego, ale też dbała, by została przykładną katoliczką. W Braniewie jest cerkiew prawosławna, ale Anię ochrzczono w koś
ciele katolickim. Może po to, żeby nie miała problemów
z wtopieniem się w otoczenie. - To, że jestem w połowie Rosjanką, zaczęłam akcep tować jako nastolatka. Trochę dzięki Żeni, mojej kuzynce z Kaliningradu, która często do nas przyjeżdżała. Jeste
śmy w podobnym wieku, więc się razem szwendałyśmy
po Braniewie. Mamy dobry kontakt. Mama woziła mnie do Kaliningradu od małego, praktycznie od niemowlaka. Pamiętam, że jak miałam jakieś cztery czy pięć lat, to na granicy była bardzo niemiła pani, rosyjska pogranicznicz-
ka. Mama głośno z nią dyskutowała, stojąc obok samo chodu. A ja siedziałam w środku i w pewnym momencie pokazałam tej kobiecie język. Pograniczniczka się strasz
nie wkurzyła, ale mama powiedziała jej, że po prostu lubię lizać szyby. To mój pierwszy wyjazd do Kaliningradu,
który pamiętam. - Pytają cię, czyją stronę weźmiesz, jeśli będzie wojna?
- Pytają. - Czyją? - Mam nadzieję, że nie będzie wojny.
25
Nic nie odpowiadam. Idziemy przez chwilę w ciszy,
wzdłuż murów klasztoru. -Wiesz, prawie nie mam kontaktu z ojcem. Wiem, że jest za granicą, ma kolejną żonę, dzieci. Rodzina mamy jest mi po prostu bliższa. Ale mieszkam w Polsce, to mój kraj. Nie wiadomo już, co jest przyczyną, a co skutkiem. Czy duże bezrobocie popycha ludzi do przemytu, czy to gra
nica z jej możliwościami powoduje tak duże bezrobocie. W statystykach powiat braniewski zawsze plasował się
w niechlubnej czołówce. W 2019 roku średnia stopa bez
robocia w Polsce - najniższa od 1989 roku - wahała się między pięcioma i sześcioma procentami. W Braniewie wynosiła prawie dwadzieścia i pół procent. Gorzej było ylko w Szydłowcu na Mazowszu. Granica jest jak główna arteria drugiego obiegu krwi Braniewa. Kantory, garaże, warsztaty samochodowe, ma
gazyny. Papierosy, spirytus, bursztyn, paliwo. To ostat nie prawie legalnie. Do Polski można wwieźć pełen bak
i dziesięć litrów benzyny lub oleju napędowego w kani strze. Każdy, kto jeździ tankować na drugą stronę, robi to, oczywiście, na własny użytek. Przejście graniczne wy gląda więc jak zlot miłośników volkswagenów passatów.
Mają największe baki, które po drobnych przeróbkach
mieszczą nawet sto pięćdziesiąt litrów paliwa. I tak co drugi dzień. Największy rozkwit ten paliwowy biznes przeżył w 2012 roku, kiedy Polska i Rosja zawarły umowę o małym ru chu granicznym. Mieszkańcy przygranicznych powiatów
26
za niecałe sto złotych wyrabiali przepustki i całymi ro dzinami kupowali passaty. Niewielka inwestycja przy dobrej stopie zwrotu. Paliwo w obwodzie jest o połowę tańsze. Po zawieszeniu umowy z obwodem kaliningradz
kim w 2016 roku kolejki na przejściach granicznych się przerzedziły, ale nie wszyscy kierowcy passatów zrezyg nowali z interesu, mimo że rosyjska wiza nie jest tania.
Można powiedzieć, że na granicy zostali profesjonaliści.
W drugą stronę Rosjanie wiozą pełne bagażniki, można w nich znaleźć absolutnie wszystko. Makarony i nabiał,
konserwy i mięso, środki czystości i ubrania. Czasem coś
wypada, kiedy otwierają je do kontroli. W tym przypadku też działa podział na amatorów i doskonałych fachow ców. Kiedy widzę pod Biedronką w centrum Braniewa,
jak Rosjanka ładuje do swojego minivana całe kartony artykułów, pytam ją, jak zamierza przewieźć to wszystko przez granicę. Nie trzeba być celnikiem, żeby widzieć, że przekracza normy przynajmniej kilkunastokrotnie. Uśmiecha się wymownie i odpowiada, że wszystko ma
załatwione. Mały ruch graniczny przypadł akurat na ten dobry czas, kiedy Rosjanie odbijali się po kryzysie ekonomicznym, rubel był mocny, a Polska uczyła się nowego słowa - deflacja. Gazety rozpisywały się wtedy o nowym zjawisku, z jakichś przyczyn używając do tego wojennej metafory:
„Rosjanie szturmują polskie sklepy”. Z kolei Rosjanie pod
śpiewywali piosenkę cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCB Z draw stw uj Lidl, zdraw stw uj B ie dronka zespołu Parovoz o tym, że w weekend ze starymi
znajomymi łatwiej się spotkać przez przypadek w pol skim markecie niż w kaliningradzkim barze.
27
Braniewo dzięki rosyjskim wyjazdom zakupowym do stało zastrzyk energii. Ulica Królewiecka, która prowadzi do przejścia granicznego w Gronowie, przeistoczyła się
w aleję handlową. Dyskonty, markety budowlane, droge rie - wszystko frontem do rosyjskiego klienta. Niestety przygraniczna prosperity nie trwała długo. W 2014 roku w Rosji zaczął się kryzys ekonomiczny, rubel poleciał
na łeb na szyję. Zakupy w Polsce już nie były takie ta nie. W 2016 roku, kiedy kurs waluty się ustabilizował, polski rząd zawiesił mały ruch graniczny. Niby granica to zawsze okazja, różnica potencjałów po obu stronach daje dużo możliwości zarobkowych. Braniewo mogłoby latać, ale cały czas coś podcina mu skrzydła. Nawet przy
graniczna szara strefa nie jest już taka jak kiedyś, czasy ię zmieniły, świat się zmienił.
Kiedy tak się szwendamy po mieście z Anią, na pasach przepuszcza nas auto, mimo że ma zielone światło. Kie rowca uśmiecha się, macha. - To mój znajomy, pracuje w Straży Granicznej. Nigdy się nie pojawiał, gdy jego koledzy spuszczali benzynę
po powrocie z granicy. - Ania puszcza oko. - Zawsze starał się być wtedy w domu, oglądać telewizję. Trzeba
umieć oddzielić różne spraw}', żeby mieć i pracę, i znajo mych. Mały ruch graniczny to była bajka, zezwolenie na dwa lata. Teraz też jeżdżą, ale już nie tak dużo. W ogó le wszystko się jakoś uspokoiło. Kiedyś ludzie tu mieli
układy, każdy z każdym. Ze Strażą Graniczną, z celni kami. Ojciec mojego kolegi był w straży i pamiętam, jak
Rosjanie przyjeżdżali do niego z prezentami, dziękowali
28
za to, że nikt nie sprawdzał ich samochodów. To było wtedy tutaj normalne, każdy kombinował, jak wyciąg nąć coś dla siebie z tej granicy. Moja mama dorobiła się na kantorach. W szkole chyba bardziej niż to, że byłam
pół-Rosjanką, liczyło się to, że moja rodzina jest bogata. Teraz mamie biznes już tak nie idzie. Kiedy zawiesili mały ruch graniczny, zrobiło się bardzo słabo. Ale też przez to, że ludzie już po prostu nie potrzebują wymieniać waluty. Wszędzie można zapłacić kartą, ja też nią płacę, jak jadę
odwiedzić dziadków w Kaliningradzie. Przystajemy na chwilę i zaglądamy do małego, starego
kościółka z czerwonej cegły. W środku trwa nabożeństwo, kilkanaście osób stoi w ławkach. Cerkiew greckokatolic ka pod wezwaniem Świętej Trójcy. Nie ma pogranicza polsko-rosyjskiego, za to władze komunistyczne prze siedliły tutaj inne pogranicze, polsko-ukraińskie. Ale
to jest inna historia. O akcji „Wisła” o mojej gospodyni Marii Polenik z nadbużańskiego Okczyna, o „ukraiń skich kurwach” rzucanych na braniewskich podwór kach. Do warmińskich wiosek w ramach akcji „Wisła”
wywożono Ukraińców z południowego wschodu Polski, pod przymusowe przesiedlenia podpadli też Łemkowie.
Złowrogi chichot historii polegał na tym, że na tych nowych ziemiach spotykali często Polaków z Wołynia.
Powojenna inżynieria społeczna nie była zbyt dobrze
przemyślana. Ukraińcy od nowa zbudowali swoją społeczność, nie stracili tożsamości, nie zapomnieli języka. W pokoju, w którym śpię u pani Marii, na regale za przesuwaną szy
bą stoi zdjęcie jej wnuczka Ostapa w stroju hetmana.
29
Wydarzenia 2014 roku - Majdan, aneksja Krymu przez Rosję i wojna w Donbasie - odbiły się głośnym echem rów nież wzdłuż polsko-rosyjskiej granicy. Media w Kalinin
gradzie straszyły mieszkającymi w Gdańsku i Olsztynie Ukraińcami, ostrzegały przed podróżami. Polska stanę ła w konflikcie jednoznacznie po stronie Ukrainy, więc bliższe władzom media w Kaliningradzie zaczęły rozpi
sywać się o tym, że rosyjski samochód został ostrzelany na ekspresówce z b m w na polskich blachach albo że na
obwodnicy Gdańska ktoś rzucił cegłą w przednią szybę auta Rosjanki z Kaliningradu. Część Rosjan, zbyt dobrze znających Polskę, niechętnie poddawała się takiej narra
cji albo kwitowała ją krótko: „W każdym kraju jest pełno debili" Ale opowieści o atakowanych Rosjanach niosły się
v Kaliningradzie po łączach głuchego telefonu, zawsze iyły to historie z pierwszej drugiej ręki, ich bohaterami nie zawodnie zostawali znajomi znajomych. Po bliższym zba daniu tematu okazywało się, że to nie znajomy znajomego, tylko ktoś zupełnie obcy, że właściwie nie wiadomo, czy to
naprawdę miało miejsce, że w sumie ta informacja nie ma
sensu. Faktycznie, kiedy po aneksji Krymu kaliningradczycy przyjeżdżali do Polski, zdarzały się jakieś incydenty,
porysowane samochody, drobne scysje. Od braniewskich Ukraińców usłyszałam historię, jak pewnego buńczuczne go Rosjanina, który wykłócał się przy kasie, ktoś z miej
scowych wyprowadził za kołnierz z supermarketu i gdzieś w tle rozległo się: „Sława Ukrainie!" Szwendamy się i spotykamy kolejnego kolegę Ani. Służy w braniewskiej jednostce wojskowej.
30
- No to powiedz, jak to jest. Będziecie nas bronić, jak
będzie wojna? - pytam. -Phi... Oni przez Braniewo tylko przejadą. Zresztą nie mogę nic mówić, dzisiaj nawet na apelu była mowa o tym, żeby nic nie opowiadać. - A to nie jest tak, że jak zaatakują, wy się wycofacie i zostanie w o t ? Wszyscy wiedzą, że takie są plany. - Ania włącza się do rozmowy.
- Nic nie mogę powiedzieć. Idziemy szwendać się dalej. Niektóre miejsca mijamy po raz drugi. Co poradzisz, nie ma co robić w Braniewie
w piątkowy wieczór. Nad rzeką Pasłęką, na przystani wyremontowanej z unijnego projektu, Krystian robi grilla.
Kiedyś był tu pełnoprawny port, jedyny warmiński port w Hanzie. O czasach jego świetności przypomina fachwerkowy Spichlerz Mariacki. Dzisiaj, mimo remontu, do
przystani rzadko zaglądają jachty, bo Pasłęka jest płytka. Lepiej wypożyczać kajaki, Krystian zarządza przystanią
i wypożyczalnią. Ania go zna, ale jak się okazuje, to nic
dziwnego, bo Krystiana w mieście ponoć znają wszyscy. W budynku przystani stoją skrzynki z piwem Braniewo, gospodarz częstuje, ale obowiązuje samoobsługa. - Jeździłem na granicę, Jezu... ze trzy lata - mówi. Ale ja to pierdolę, chcę zapomnieć. Ludzie, co tam jeż
dżą, mają zryty mózg. Mówią tylko o tym, kto stoi, czy
puszczą szybciej, czy nie puszczą, że Ruscy chujowi, że
benzyna podrożała. Ja pierdolę. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. W Braniewie nie jeżdżą do Rosji. Nie jeżdżą za granicę. Jeżdżą na granicę. „Nagranica ” jest gdzieś pomiędzy, nie
31
wiadomo dokładnie gdzie, ale wiadomo, że są tam stacje benzynowe. Na tym spacerze z Anią docieramy też na skwer z czoł giem T-34. Zaraz obok była meta, a na tę metę chodzili uczniowie z pobliskiej szkoły kupować papierosy Jin Ling
przemycane z obwodu. Koszmarne papierosy udające camele, po wypaleniu twarz robiła się zielona z obrzy dzenia. Paliłam je na studiach, jak byłam w Braniewie
na wyjeździe badawczym, mdli mnie na samo wspo mnienie. W końcu się przyznaję Ani, że trochę znam to miasto. Nie mówiłam jej wcześniej, chyba nie chciałam powiedzieć, że wszystko, co pamiętam z wtedy, wciąż jest aktualne. - Byłam już kiedyś w Braniewie, wiesz? - zagajam.
- Taaaak? - Ania otwiera szeroko oczy.
- No, tak, ale dawno. Z dziesięć lat temu. - I co? Pewnie nic się nie zmieniło? Może Kopernik, gdy wstrzymał słońce i ruszył ziemię,
niechcący zatrzymał czas w Braniewie.A
IV
Pierwszy raz zawsze wywołuje dreszczyk emocji, zwłasz
cza jeśli człowiek jest już z pokolenia Schengen. Tym czasem są jeszcze prawdziwe granice, z zasiekami, z pasami zaoranej ziemi, z psami obwąchującymi samo chody i pieczątkami wbijanymi do paszportów.
Czy w polskiej wyobraźni zbiorowej może być granica bardziej złowieszcza niż ta z Rosją? O dziwo na północy, nie na wschodzie.
32
By dotrzeć do Kaliningradu, miasta, którego relacje z czasem są jeszcze dziwniejsze niż braniewskie, należy
dopełnić tego najważniejszego rytuału - przekroczyć granicę. Pierwsza jego część jest względnie przyjemna.
Polska Straż Graniczna zwraca się do podróżnych z Polski uprzejmie, wyjazd z kraju jest zawsze łatwiejszy niż wjazd,
więc kontrola przebiega szybko, w kilka minut. Celników mniej interesują bagaże tych, którzy Polskę opuszczają, niż tych, którzy wracają, więc wszystko sprowadza się
do formalności - sprawdzenia dokumentów: czy ważny paszport, czy podbity przegląd w dowodzie rejestracyj nym samochodu, czy aktualne oc. Rzut oka do bagażnika. Dziękuję, szerokiej drogi. Następny. Potem należy odbyć krótką podróż między światami,
przez drogę graniczną, aż przed zderzakiem wyrośnie szlaban. Z budki wychodzi wtedy rosyjski pogranicznik
lub pograniczniczka, prosi, choć bardziej na migi niż słowami, by pokazać paszport, w paszporcie zaś rosyjską wizę. Zerka pobieżnie, czy jest ważna. Jeśli nie, jest to
właśnie ostatnia chwila, żeby zawrócić do Polski. Jeśli wiza jest ważna, szlaban się podnosi. Nie trzeba porzucać nadziei, to tylko zwykła kontrola graniczna. Czasem na polsko-rosyjskiej granicy nie ma kolejki. W dobrych czasach, gdy wielu kaliningradczyków jeź
dziło do Polski, sytuację na przejściach regulował rosyj ski kalendarz świąt i dni wolnych od pracy. W rosyjskie
długie weekendy od świtu zbierały się kolejki aut, w Dniu
Obrońcy Ojczyzny w lutym, w Dniu Kobiet w marcu oraz w święta majowe, od i maja po Dzień Zwycięstwa. Ciepła letnia pogoda tym bardziej zachęcała do wyjazdów
33
za granicę w wypadający w czerwcu Dzień Rosji. To, że rokrocznie tysiące, a bywało, że dziesiątki tysięcy Rosjan z Kaliningradu wolą świętować Dzień Rosji w Polsce, sta
ło się popularną lokalną anegdotą. Z polskiej strony na granicę ciągną volkswageny passaty miłośników taniego rosyjskiego paliwa, ale od czasu za
mknięcia małego ruchu granicznego została ich garstka.
Przy odrobinie szczęścia, kiedy trafi się na dobry dzień i go dzinę, granicę z Polski do Rosji można przekroczyć w pięt naście minut, ale zazwyczaj trzeba odstać w kolejce swo je - pół godziny, godzinę, dwie. Więcej to już raczej pech.
W oczekiwaniu na kontrolę można obserwować zza szyby krzątaninę ludzi między budkami kontroli granicz
nej i celnej. Najpierw rosyjska pograniczniczka za pomocą pałki wskazuje kolejnym autom z kolejki, że można już •odjechać. Na rosyjskich przejściach granicznych pracuje
lużo kobiet. Nie wynika to z równouprawnienia, raczej ze zmniejszenia prestiżu zawodu pogranicznika, bo na takich przejściach jak kaliningradzkie służba ojczyźnie
polega po prostu na żmudnym sprawdzaniu dokumen
tów. Moja znajoma z Kaliningradu nazywa te rosyjskie pograniczniczki i celniczki czarodziejkami, po części z powodu tej pałki do wskazywania miejsca dla samo
chodu, którą wymachują, jakby odprawiały jakieś czary, po części ze względu na utrudniającą kontakt służbową wyniosłość, przez którą wydają się nieco nierealne. Po kontroli paszportowej trzeba podjechać kolejne kil
ka metrów do kontroli celnej. Polacy z passatów chętnie pomagają nowicjuszom wypełnić dwustronną deklara
cję, znają ją na pamięć. W kolejce do okienka dominują
34
praktyczne tematy. Która celniczka jest spoko, a która wredna i się czepia, na którym przejściu jaka dziś ko
lejka, na której stacji benzynowej jaka cena. Nie zawsze warto słuchać rad stałych bywalców. Nie stosowałam się nigdy do zalecenia, by przed kontrolą celną do pasz
portu wkładać sto rubli, choć wierzę na słowo, że taka jest zasada. Właściwie to wierzyłam, bo przez wiele lat
nigdy nie widziałam tych banknotów, choć uważnie przy glądałam się wszystkim manipulacjom z dokumentami,
które odbywały się po drugiej stronie szyby. Raz tylko,
gdy nad ranem wracałam z Kaliningradu do Gdańska, zauważyłam, jak naturalna o tej porze senność wybi ła czarodziejkę z rytmu i sturublowy banknot wypadł
spomiędzy kartek deklaracji podanych przez stojącego
przede mną w kolejce podróżnego, by wolno poszybować
w dół, pod blat biurka. W zależności od przejścia granicznego sposób odpra
wiania poszczególnych obrzędów może się nieco różnić, ale im częściej się podróżuje, tym lepiej opanowuje się te wszystkie czynności i niuanse. Z wyjazdu na wyjazd zachowania są coraz bardziej mechaniczne, a przekra
czanie granicy zmienia się w przykrą i nużącą koniecz
ność. Czar pryska i szlaban staje się po prostu szlabanem, przeszkodą, której nie da się ominąć inaczej niż przez po
słuszne poddanie się rytuałowi. Nerwy, które wywołuje nietypowa dla większości ludzi sytuacja kontroli, z cza sem zastępują rutyna i bezgraniczna nuda oczekiwania
na swoją kolej. Rosjanie w obwodzie kaliningradzkim, inaczej niż po
zostali, wyrabiają paszporty bez opłat, bo bez paszportu
35
nie mogliby się dostać do Rosji samochodem ani pocią giem. Według badania Centrum Lewady w 2016 roku
paszporty miało dwadzieścia osiem procent obywateli *. Rosji Lokalne badania socjologiczne w tym samym roku wykazały, że w obwodzie kaliningradzkim paszporty ma osiemdziesiąt dwa procent .mieszkańców ** W regionie
działa kilka konsulatów i centrów wizowych krajów Unii Europejskiej, które chętnie wydają kaliningradczykom
wizy Schengen. Od rogatek Kaliningradu do najbliższego przejścia granicznego z Polską jest zaledwie pięćdziesiąt kilometrów. To wszystko sprawia, że granica nikogo tutaj
nie stresuje, dla większości mieszkańców jest elementem codzienności. Jest równie popularnym tematem smali
talków, jak pogoda. Kiedy ktoś właśnie przyjechał lub vrócił, kaliningradczycy zaraz po przywitaniu zamiast: ak się masz?”, pytają: „Jak granica?”. „Spoko, w miarę
,zybko. Godzina”. „Aha, a które przejście? Gdzie dłuższa kolejka? U naszych czy u waszych?” Za blaszanymi barakami przejścia granicznego zaczy na się Rosja. Po pierwszych przejechanych kilometrach można odnieść wrażenie, że wszyscy ci ludzie w mundu rach, uwijający się przed chwilą między punktami kon trolnymi, to załoga teatru, która w antrakcie zmieniała de
koracje. Przez wiele lat przed 11 wojną światową Warmia, cbaZYXW • N aliczije zagranpasporta i pojezdki za rubież, levada.ru,
bit.ly/iPFgTóY, dostęp: 2.05.2021. Jeśli nie zaznaczono inaczej, cytaty ze źródeł obcojęzycznych podano w przekładzie autorki. " Ekspiert: 82% żytielej Kaliningradskoj obłasti im iejut zagranpas porta, newkaliningrad.ru , bit.ly/3gVTOIo, dostęp: 2.05.2021.
36
Mazury i tereny dzisiejszego obwodu kaliningradzkie
go stanowiły jeden region, ale dzisiaj widać wyraźnie, że
po przeciwległych stronach granicy mieszkają różni gos podarze. I chodzi nawet nie tyle o ludzkie siedziby, ile o przyrodę. Pola leżą odłogiem, próżno szukać na hory zoncie traktora czy innej maszyny rolniczej. Wciąż panu je tu szkodliwy i niebezpieczny zwyczaj wypalania traw,
więc wiosna w obwodzie pachnie dymem. Płomienie pod chodzą nieraz do skraju szosy, przez co półgodzinna po dróż od granicy do miasta przypomina kadry z filmu
sensacyjnego. Wyjałowiona ziemia nie sprzyja roślinom, z jednym wyjątkiem. W Polsce to już bardzo rzadki widok, a tutaj barszcz Sosnowskiego, czyli gigantyczny trujący koper, rośnie na wysokość dorosłego człowieka, wdzięcz
nie nachylając kwiatostany w kierunku słońca. Na pół
noc od Polski wieje wschodni wiatr. Za chwilę na widno kręgu pojawi się średniowieczne miasto.
M o g iła K a n ta
zyxwvutsrqponmlkjihgfedcbaZYXWVUTSRQPONMLKJI
Ci, co je widzieli, mówię, że diabeł jest nieduży, wzrostu dzie więcioletniego dziecka, ze nosi zielony fraczek, żabot, włosy splecione w harcap, białe pończochy i przy pomocy pantofli na wysokich obcasach stara się ukryć kopyta, których się wstydzi. Do tych opowiadań trzeba się odnieść z pewną ostrożnością. Jest prawdopodobne, że diabły, znając zabobonny podziw ludności dla Niemców - ludzi handlu, wynalazków i nauki starają się sobie dodać powagi, ubierając się jak Immanuel Kant z Królewca’.
- Babcia przywiozła mnie tutaj do rodziców - opo
wiadała mi Olga Dmitrijewa. - Rodzice byli inżynierami, dostali przydział pracy w Baku, ale w Baku było bardzo
gorąco i źle znosiłam tamten klimat. Więc dzieciństwo spędziłam w Sumach z babcią. Potem ojcu zapropo
nowali pracę tutaj. To była druga fala przesiedleń do
Kaliningradu. Pierwsza nastąpiła zaraz po wojnie, wtedy tysiące ludzi wagonami zwozili, wszelkich robotników i kołchoźników. ’ C. Miłosz, cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA D olina Issy, Warszawa 1998, s. 7-8.
38
Po wojnie do Kónigsberga, a raczej z rosyjska Kionigsbierga, najpierw przyjechała sowiecka baza. Jej zadaniem było sprawne przejęcie niemieckich chutorów, obór, staj ni, pól, sadów, uli, lasów i wszystkiego, co jeszcze zostało
z zakładów przemysłowych. Dwie dekady później partia
skupiała się już bardziej na nadbudowie. Pod koniec
lat sześćdziesiątych władze zaczęły tworzyć w Kalinin gradzie pierwsze uczelnie. Potrzebna była wykształcona
kadra. - Ojciec był inżynierem, dostał tutaj posadę. Przyjechał
pierwszy. Po roku ściągnął z Baku żonę, czyli moją mat kę, i poprosili babcię, żeby przywiozła mnie z Sum. Nad
Bałtykiem upał mi nie groził. Wysiadłyśmy na Dworcu
Południowym, bo tam przyjeżdżały pociągi dalekobieżne.
Babcia prowadziła mnie za rękę prospektem Leninow skim i nagle źle się poczuła. Okazało się, że to zawał. Do
stała zawału serca na widok tego miasta! Gdy poczuła się już lepiej, powiedziała mi, że wszystko przez to, że przy
pomniała jej się wojna. Przeraziły ją te ruiny, gruzy. Ponad
dwadzieścia lat po wojnie, a tutaj wszystko wyglądało tak, jakby skończyła się dopiero co. Siedziałyśmy z Olgą pod pomnikiem księcia Albrechta (Alberta) Hohenzollerna. Tego samego, który kłaniał się
Zygmuntowi Staremu na Wawelu wiosną 1525 roku, co z rozmachem uwiecznił na płótnie Jan Matejko. Tego
samego, który przeszedł na luteranizm i zsekularyzował Prusy Zakonne. Tego, który w 1544 roku założył jeden z najstarszych uniwersytetów w tej części Europy, zwany
od jego imienia Albertiną. I tego, który zapoczątkował w Prusach dynastię Hohenzollernów. Jej potomkowie
39
dzielili Rzeczpospolitą, koronowali się na królów w Pru sach, zostawali cesarzami zjednoczonych Niemiec i rzą dzili nimi aż do końca wojny. Dokładnie w tym miejscu, gdzie przycupnęłyśmy, cho wając się przed słońcem, w północno-wschodnim rogu wyspy Knipawy, stał pierwszy gmach Albertiny. To maleń
ki kącik - gdyby nie przedwojenne zdjęcia, trudno byłoby uwierzyć, że zmieścił się tu jakikolwiek budynek. A jed nak pruski uniwersytet jakoś się wcisnął, uczelnia z wiel
ką historią, sławnymi profesorami i nie mniej sławnymi absolwentami. Na Albertinie studiowali Jan Kochanow ski, E. T. A. Hoffmann czy Johann Gottfried Herder. Wśród profesorów był zaś pewien skromny filozof, noszący się jak
diabły z cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA D oliny Issy. Profesor Immanuel Kant, który zasły nął sformułowaniem zasady imperatywu kategorycznego
tym, że nigdy nie opuścił wschodniopruskiej prowincji. Do północno-wschodniego rogu królewieckiej katedry,
naprzeciwko pomnika księcia Albrechta, przylega ko
lumnada z różowego granitu, przetykana czarnym kutym ogrodzeniem. Wewnątrz kolumnady znajduje się szary, betonowy graniastosłup. Cenotaf, czyli symboliczny grób. Na na ścianie za nim lakoniczny napis: „Immanuel Kant
1724-1804” Pomnik powstał w 1924 roku z okazji dwóchsetlecia urodzin Kanta. Kolejne osoby podchodziły do różowego grobu filozofa,
robiąc jedno selfie za drugim. Obok pozowała rodzina z małymi dziećmi. Wrócić z Kaliningradu bez zdjęcia mo
giły Kanta, to tak jakby w ogóle nie być w Kaliningradzie. Każdy, kto trafia do miasta po raz pierwszy, zostanie tu
niechybnie wysłany lub zaprowadzony.
40
- Babcia przeżyła i wróciła do Sum - kontynuowała Olga, obserwując turystów przy grobie filozofa. - Nigdy
więcej tu nie przyjechała. Powiedziała, że nie może cho dzić po tych ulicach. Wszędzie ruiny. Rozumiem ją, jak by łam mała, też się bałam tego miasta. W gruzach kamienic
widziałam jakieś widma, niemieckie duchy, bałam się, że w zawalonych domach ukrywają się faszyści. Do najbliż
szego sklepu trzeba było iść przez kilka kwartałów takich ruin, wieczorem nie było oświetlenia, więc wszyscy sie dzieli w domach. Strach było chodzić po ciemku. Wszędzie
puste, spalone szczątki domów. Nikt nic z nimi nie robił,
nie rozbierał na cegły, nie remontował. Jak bomba trafi ła w czterdziestym czwartym lub czterdziestym piątym,
to tak już zostało. Z dziurą w dachu, z zawaloną ścianą. W kaliningradzkich szkołach nie uczono dzieci o hi
storii miasta. Olga i jej rówieśnicy nie wiedzieli, co tu było wcześniej, kto tu mieszkał. Dzieje Kónigsberga po
dawano im skondensowane do krótkiej frazy, że była to „cytadela pruskiego militaryzmu, którą trzeba było zniszczyć ”. Dzieci karnie ją powtarzały, ilekroć ktoś pytał
o miasto sprzed 1945 roku. W sowieckiej szkole więcej uwagi poświęcano świetlanej przyszłości, która nastą pi, kiedy uda się w końcu osiągnąć komunizm. Prosta
wykładania: Kónigsberg to ciemna przeszłość, Kalinin grad - jasna przyszłość. Ale aura tajemnicy, otaczająca
historię mrocznych, zrujnowanych domów, które dzieci
mijały codziennie w drodze do szkoły, sprawiała, że nic nie pociągało ich bardziej niż ta ciemna przeszłość.
- Matka któregoś dziecka z mojej klasy pracowała w bibliotece. Miała tam dostęp do utajnionych zbiorów,
41
czyli także tych, które zostały po Niemcach. Przyniosła kiedyś do domu książkę, nie wiem zresztą, może wcale
nie przyniosła, może w pracy zrobiła po prostu foto grafie stron. W każdym razie to była ilustrowana książka
o Kónigsbergu i pewnego dnia kopie tych ilustracji za częły krążyć w szkole, oczywiście po cichu, w tajemnicy przed nauczycielami. Takie ukradkowe spojrzenia pod
ławkę: „O, zobaczcie, jak tu było za Niemca”. Olga i jej szkolni towarzysze pokochali dzień 9 kwiet nia. To rocznica kapitulacji Królewca i lokalne święto.
Olga ma nadzieję, że kiedyś władze dojrzeją do tego, żeby ogłosić ten dzień wolnym od pracy. Kiedy była mała,
uwielbiała tę datę z innych powodów niż duma ze zdo bycia miasta, chociaż walczył o nie jej dziadek. - Tego dnia nie było lekcji, nauczyciele zabierali nas o kina. W każdym kinie w Kaliningradzie 9 kwietnia
v kółko pokazywano film o tym, jak 3 Front Białoruski
szturmował twierdzę Kónigsberg. Dało się zobaczyć mia sto, co prawda już po bombardowaniach alianckich, ale i tak to, co widzieliśmy, zapierało nam dech w piersiach. To był nasz ulubiony film. Oglądaliśmy go dziesiątki razy i znaliśmy na pamięć. Wtedy nie było już wielu z tych
miejsc, które na nim widzieliśmy. Wiesz w ogóle, gdzie
jest ulica 9 Kwietnia? Wiem, to jedna z głównych ulic w centrum Kaliningradu, po obu stronach stoją szare, wysokie bloki. Robię tam cza sem zakupy w jednym z sieciowych supermarketów. Pamię
tam, jak parę lat temu przebudowywano tę ulicę. Ledwie koparki wbiły zęby w grunt, a już z ziemi wysypały się ludz kie kości. Prace zostały wstrzymane. Podobno wykonawca
42
najpierw chciał zebrać kości pod osłoną nocy, wywieźć i po
chować w innym miejscu, by zgodnie z harmonogramem
kontynuować budowę. Sprawa wyszła na jaw i trzeba było działać zgodnie z prawem - archeolodzy, eksperty
zy, badania genetyczne i szum medialny. Znajomy, który mieszka niedaleko, był niepocieszony. Rozkopana ulica 9 Kwietnia doskwierała mieszkańcom, i bez tego Kalinin
grad wiecznie stoi w korkach. „Miasto jest dla żywych czy martwych? - pytał mnie Maks. - Co za różnica, powiedz sama. Przecież tu wszędzie w ziemi są kości. A żyć trzeba”. - Tam, gdzie jest teraz 9 Kwietnia - opowiadała dalej
Olga - były całe kwartały ulic, domów. Zrujnowane, ale były. Pamiętam je dobrze. Dziwiliśmy się, że te budynki tak stoją, że nikt z nimi nic nie robi, ale w zasadzie więk szości ludzi wtedy to nie interesowało, po prostu starali się żyć w takich warunkach, jakie zastali. Pamiętam, że
rodziców czasem odwiedzali koledzy i koleżanki z pracy, ale nie przypominam sobie, by toczyli dyskusje o prze
szłości miasta, czy nawet o jego przyszłości. Pamiętam tylko, że jeden z kolegów ojca powiedział kiedyś, że nie może się przyzwyczaić do dachów z czerwonej dachówki,
że dla niego to jakieś dzikie. Przyjechał z Syberii. Więcej niż w domu można było usłyszeć na ulicy, w skle pie. Ludzie mówili, szeptali. Rozmawiali o tym, że wszyscy są tutaj tymczasowo, że lada chwila - może miesiąc, może
dwa - i Kaliningrad oddadzą. Może nie z powrotem Niem com, chociaż kto wie, ale raczej Polakom lub Litwinom. Podobno wielu miało spakowane walizki na tę okazję. Nie chcieli być zaskoczeni, gdy zaczną się wysiedlenia. Bali się, że nie dostaną więcej niż godzinę na zebranie rzeczy.
43
- Ludzie inaczej nie potrafili sobie wytłumaczyć, dla czego władze nie odbudowują miasta. Dlaczego tyle lat
po wojnie wszystko leży w gruzach, czemu gnieździmy się w ruinach? - Olga powtórzyła pytanie, które słyszała jako dziecko. Kaliningrad ruszył z kopyta dopiero na początku lat
siedemdziesiątych, kiedy zbliżała się trzydziesta roczni ca zakończenia u wojny światowej. Zaplanowano duże uroczystości, mieli przyjechać weterani. Trzeba było im
coś pokazać. Nie wypadało powiedzieć, że owszem, zdo byliśmy miasto, ale przez trzydzieści lat udało się tylko
trochę uprzątnąć gruzy. - Wtedy zbudowali ten most. - Olga wskazała ręką w stronę estakady wiszącej nad wyspą. - Wcześniej była
irzeprawa pontonowa, autobus tak śmiesznie podskaki/ał, kiedy po niej przejeżdżał. Potem zbudowali te bloki
za nami, prospekt Moskiewski, hotel Kaliningrad, żeby goście mieli gdzie spać. Zaczęła się budowa Domu So wietów. A mówię ci to wszystko - westchnęła Olga - bo ta wyspa to była jedna wielka sterta tłuczonej czerwonej
cegły. Wtedy, kiedy babcia mnie tu przywiozła. Królewiecka katedra wznosi się na wyspie w rozwidle niu Pregoly. Wyspa po niemiecku nazywała się Kneiphof, po polsku Knipawa. Osiedle o tej samej nazwie było
kiedyś w Gdańsku, jeśli wierzyć historykom, to ma ona
związek z niemieckim czasownikiem oznaczającym odci nanie. Do wyspy takie wyjaśnienie pasuje idealnie. W Ka liningradzie jednak ta nazwa się nie przyjęła. Od razu
po wojnie pojawiło się nowe określenie - Wyspa Kanta.
44
Po siedemdziesięciu latach miejska administracja za
twierdziła nazwę jako oficjalną. Jest więc w Kaliningradzie taki adres: ulica Kanta na Wyspie Kanta. To jedyna ulica na tej wyspie i stoi przy niej tylko jeden budynek - kated ra Matki Bożej i Świętego Wojciecha, dzisiaj wykorzysty
wana jako sala koncertowa. Zanim w 1724 roku Kneiphof razem z Lóbenicht (Lipnikiem) i Altstadt (Starym Miastem) utworzyły wspólnie Kónigsberg, wyspa rozwijała się jako odrębne miasto.
Niedaleko katedry stał knipawski ratusz, a cała wyspa była pocięta gęstą siecią wąskich uliczek, ciasno zabu
dowanych kamienicami. Na przedwojennych zdjęciach widać, jak spomiędzy dachów tamtejszych domów wysta-
je tylko spiczasty kapelusz katedralnej wieży. Zabudowa
była tak zwarta, że z żadnego miejsca nie dało się objąć
wzrokiem katedry w pełnej krasie. Zupełnie inaczej niż dzisiaj. Historia tamtej Knipawy skończyła się w sierpniu 1944 roku. Rosjanie w Kaliningradzie zawsze podkreślają, że
wina za zniszczenie miasta nie rozkłada się równomiernie. Sowiecka władza nie odbudowała Królewca z ruin, to
prawda, ale w popiół obrócili go Anglicy. Gospodarze chętnie wyjaśniają ten fakt przybyszom. Kiedy latem 2018 roku przeciskałam się w tłumie kibiców, którzy
przyjechali do Kaliningradu na mecze mistrzostw świata w piłce nożnej, trafiłam na dwóch mężczyzn spogląda
jących na katedrę. Jeden machał ręką i z wyraźnym ro
syjskim akcentem tłumaczył coś po angielsku swojemu towarzyszowi. Usłyszałam tylko: cbaZYXWVUTSRQPONML „English aviation and bom bs". Po rosyjsku słyszałam tę zbitkę wielokrotnie:
45
„Britanskaja aw iacyja i bom by". zyxwvutsrqponmlkjihgfedcbaZYXWVU Kaliningradczykom za
leży, by goście miasta rozumieli, że to wszystko to nie
do końca ich wina. To prawda, po brytyjskich nalotach dywanowych domy w centrum Królewca płonęły przez wiele dni, a w domach płonęli ludzie. Zginęło kilka tysięcy cywili, a dziesiątki tysięcy straciło dach nad głową. Bomby zniszczyły zamek
książąt pruskich na Królewskiej Górze i katedrę na Knipawie. Zostały z niej tylko oberwane ściany i fragment wieży. Tak prezentowała się do lat dziewięćdziesiątych.
W ruinach bawiły się dzieci, mury wykorzystywano jako
ścianki wspinaczkowe. Kiedy opadła żelazna kurtyna, która oddzielała Kalinin grad od Zachodu, i do miasta zaczęli przybywać powojen
ni niemieccy wysiedleńcy, na fali obopólnego entuzjazmu yłych i obecnych mieszkańców zapadła decyzja o odbutowie katedry. Środki na ten cel płynęły szerokim stru mieniem z Republiki Federalnej Niemiec.
Królewiecką katedrę przed niebytem uratował Immanuel Kant. Tylko dzięki temu, że jego niewielkie mauzoleum
opiera się o ścianę, która w 1945 roku nie była już ścianą katedry, tylko ruin, resztki świątyni nie zostały rozebrane na cegły. Mogiłę Kanta uratował zaś sowiecki obywatel Lubimow, pisząc w 1947 roku list do gazety „Izwiestija”.
Wyraził w nim niepokój o losy grobu filozofa, skoro sprzą tanie gruzów miasta zbliża się już do wyspy i prawdopo dobnie niedługo zostaną rozebrane pozostałości katedry.
Lubimow wspomniał w liście, że Kant to filozof, który zapoczątkował klasyczny niemiecki idealizm, przytoczył
46
też cytaty z pism Fryderyka Engelsa dotyczące królewiec
kiego profesora i jego odkryć z dziedziny astronomii. Mało prawdopodobne, by Lubimow naprawdę byt Lubi-
mowem. Jako adres nadawcy w liście do redakcji wskazał Rawę Ruską w obwodzie lwowskim i prosił, by ewentualną odpowiedź wysłać na poste cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA restante. Badacz powojennych
losów miasta, kaliningradzki historyk Jurij Kostiaszow, jest pewien, że „Lubimow” musiał być mieszkańcem Kalinin gradu, bo zbyt dużo wiedział o tym, jak wyglądało w tam tym momencie otoczenie grobu filozofa, do listu dołączył nawet mapę. Jednak w stalinowskiej Rosji pisanie listów w obronie niemieckiego filozofa dwa lata po zakończeniu wojny słusznie wydawało się autorowi nazbyt ryzykownym
przedsięwzięciem, by robić to pod własnym nazwiskiem. Przez te okoliczności pierwszy kaliningradzki miejski ak
tywista pozostanie na zawsze anonimowy. List Lubimowa do „Izwiestii” trafił do kilku ważnych moskiewskich instytucji, w tym Ministerstwa Kultury. Nie trzeba było długo czekać, żeby kaliningradzki ko mitet wykonawczy zarządził uprzątnięcie grobu Kanta, zorganizowanie ochrony i umieszczenie nad symboliczną
mogiłą zaaprobowanego przez kolektyw partyjny napisu:A IM M A N U E L
F IL O Z O F N IE
D O
K A N T
/
ID E A L IS T A
Ś M IE R C I
W
1 7 2 4 -1 8 0 4
/
U R O D Z IŁ
/
W IE L K I S IĘ
I
Ż Y Ł
B U R Ż U A Z Y J N Y
N IE P R Z E R W A
K R Ó L E W C U .
W ten sposób grób Kanta, dziś najcenniejszy historycz ny pomnik w mieście, przetrwał szczęśliwie czas sowiec
ki. Na zdjęciach z lat pięćdziesiątych widać, że ściana mauzoleum jest pełna bazgrołów. Dwa z nich można bez trudu odczytać: „Czy sądziłeś, że rosyjski Iwan będzie
47
stać na twoich prochach?” i „Teraz zrozumiałeś, że świat
jest materialny”
11
Historyk Karl Schlógel w eseju o niemieckich gościach Kaliningradu, którzy ruszyli do miasta swojego dzie ciństwa i młodości na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, pisał: „Ich oczy widzą rzeczy niedostrzegalne gołym okiem dla zwykłych turystów.
Znają to miasto, choć jest im ono całkowicie obce. Szu kają wzrokiem czegoś, czego nikt oprócz nich nie wi
dzi. Orientują się w terenie lepiej niż niejeden historyk.
Ci obcy opowiadają miejscowym, którzy znają tylko Kaningrad, o mieście, które tu było, kiedy nie było jeszcze
.aliningradu. Pewność, z jaką ci podróżni poruszają się po obcym mieście, zdradza, że znają je równie dobrze, jak jego mieszkańcy. Zmierzają do celów, które są, choć
ich nie ma. Podczas gdy zwyczajni turyści idą zwyczajną
ulicą, oni idą za śladami. Podążają tropem, którym nikt za nimi nie pójdzie”*.
Od wizyty Schlógla w Kaliningradzie minęły trzy deka dy, niemieckie wycieczki stają się coraz rzadszym wido kiem. Pokolenie Niemców, którzy urodzili się w Prusach
Wschodnich, odchodzi powoli na tamten świat. Dzieci
i wnuki nie podzielają ich sentymentu i nie odwiedzają miasta Kanta. ’ K. Schlógel, M cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA iasto H annah Arendt, przeł. A. Wołkowicz, „Zeszyty Literackie” 2014, nr 2, s. 100.
48
Mimo to znaleźli się ludzie, którzy podążają tym samym tropem. Schedę po wschodniopruskich Niemcach przejęli
sami kaliningradczycy i stali się w topografii niewidzial nego miasta równie biegli, jak przedwojenni gospodarze. Nie zważając na kapryśną pogodę, w każdy weekend,
o każdej porze roku, niezliczone grupy spotykają się w umówionych wcześniej miejscach i wyruszają w tę najdziwniejszą z wypraw. Chodzą po swoim mieście,
niektórzy się tu urodzili i żadnego innego miejsca nie
znają tak jak tego. Czują, że tylko tutaj są u siebie, ale do piero dzięki tym spacerom mogą postawić stopę głębiej,
wdepnąć w głębsze warstwy, poniżej tego, co widzialne i znajome. Grupy spacerowiczów mają przewodników,
którzy jak czarodzieje przenoszą ich w inny wymiar, do
innego czasu. To tacy ludzie jak Olga Dmitrijewa. Ama torzy i profesjonaliści, pasjonaci i zawodowcy.
Olga zabrała mnie na prywatną wycieczkę po Wyspie
Kanta. Wyjątkowość naszego wspólnego spaceru była podwójna, bo Olga jest znaną w Kaliningradzie artystką
plastyczką, zaangażowaną w popularyzowanie historii miasta i ochronę szczątków, które zostawiła po sobie siedmiowiekowa historia Królewca.
Miała ze sobą sporą teczkę z historycznymi grafikami i zdjęciami, które zawsze pokazuje. Wyobraźnię wspoma
gały nowe tablice informacyjne, które pojawiły się w kilku nastu miejscach na wyspie. Każda pokazująca, jak dana
lokalizacja wyglądała przed wojną. Tablice przygotowało Muzeum Kónigsberga, które istnieje tylko wirtualnie, tak
jak miejsca, o których opowiada. Strona internetowa jest wypełniona zdjęciami, mapami i opowieściami o tętniącej
49
życiem wyspie z ciasnymi kwartałami kamienic i porto
wymi nabrzeżami. Zwiedzanie Kaliningradu to dziwaczne przedsięwzięcie, polegające na ciągłych porównaniach
tego, co się widzi, do zdjęć i obrazów sprzed zniszczenia, na wyszukiwaniu śladów, zapełnianiu pustych miejsc za pomocą wyobraźni. To miasto, którego nie da się zwie dzać tylko w przestrzeni, trzeba odbyć podróż w czasie. - Na moje wycieczki po Knipawie przychodzą przede
wszystkim Rosjanie, najczęściej z Moskwy - mówiła Olga. - Na koniec każdego spaceru, kiedy wracamy na
Most Miodowy, pytam wszystkich, co czują. Wzdychają i mówią, że jest im smutno, że czują żal, bo takie piękne miasto zostało tylko na zdjęciach. Są zaskoczeni, że przez
siedemdziesiąt lat Rosjanie nie potrafili zbudować miasta, ;tóre mogłoby się równać z tym, co zostało zniszczone.
Zelowo wzbudzam w nich ten żal, przyznaję, ale to tylko środek, który prowadzi do prawdziwego celu. Chcę im
oczywiście pokazać piękno tego dawnego miasta, ale moją
intencją jest także to, by przestraszyli się wojny. By zro zumieli, że ofiarom wojennym należy się współczucie. Na tej wyspie latem 1944 roku ginęły matki, żony i sio
stry żołnierzy, którzy nam, w z s r r , przynieśli straszne cierpienia. Ale wszyscy oni też zasługują na współczucie, na opłakanie.
W Rosji obowiązuje inna wykładnia wydarzeń wojen nych. Jest zwycięzca i jest przegrany. Ten drugi nie zasłu guje na najmniejszy szacunek. Rosjanie to zwycięzcy i oni są po stronie dobra, przegrani to faszyści, których trzeba było zniszczyć bez skrupułów. Dlatego czasem ktoś spo
śród uczestników wycieczki próbuje z Olgą dyskutować,
50
bronić sławy sowieckiego oręża i dowodzić, że faszyści zasłużyli na ten los, który ich spotkał. - Pytam wtedy: głosowaliście na Putina? Najczęściej mówią, że nie. Cóż, takie akurat mam grupy. Ludzie trafiają
do mnie głównie z polecenia. Mówię im, że ja też nie, ale
wciąż mieszkam w tym kraju. Co mam zrobić? To niepraw da, że taki zwyczajny człowiek może zmienić bieg historii.
Zwykłych ludzi historia pożera. I to właśnie zasługuje na współczucie. Nie wszyscy Niemcy głosowali na Hitlera. Ale żyli w iii Rzeszy razem z tymi, którzy głosowali. Na tej
wyspie ludzie płonęli żywcem, straszna śmierć. Dzisiaj już się nie dowiemy, czy popierali nazistów, czy nie. Historia
ich pochłonęła. Spacery po Wyspie Kanta nastrajają do refleksji. Czerwo ne mury katedry przenoszą do innego wymiaru. Przez to,
że estakada przebiega nad wyspą, pośpieszne życie miasta wydaje się toczyć gdzieś wyżej, nad naszymi głowami, skąd dobiega miejski gwar. Po wycieczce zdecydowałyśmy z Olgą, że pójdziemy na kawę. Przeszłyśmy przez Most Miodowy,
który łączy Wyspę Kanta z Wyspą Październikową. Kie dyś - Knipawę z Lomse. Jeden z mostów z zagadki o siedmiu
mostach Królewca, którą rozwiązał szwajcarski matematyk
Leonhard Euler, dając początek teorii grafów. Most prze trwał wojnę, ale jego historyczny kształt został zatarty przez współczesny remont. To los, który spotyka wiele zabytków w Kaliningradzie, bo urzędnicy zdają się owładnięci manią poprawiania tego, co było dobre, zupełnie zaś nie troszczą
się o to, co rzeczywiście tego wymaga. Skierowałyśmy kroki do Wioski Rybnej. Tak nazywa się ciąg budynków zbudowanych wzdłuż brzegu Pregoły
51
w pierwszej dekadzie xxi wieku. Współczesne osiedla starają się odtworzyć klimat starego Królewca, choć nie
mają nic wspólnego z historyczną rekonstrukcją. To ra czej odzwierciedlenie wyobrażeń współczesnych miesz
kańców o tym, czym był Królewiec. Z początku Wioska Rybna wyglądała dziwnie w otoczeniu szarych bloków
i jednego koszmarnego współczesnego kilkunastopiętrowego drapacza chmur, który dominował nad wszystkim
dokoła. Z czasem widok się opatrzył, ludzie się przy zwyczaili. Teraz się wydaje, że Wioska Rybna, przez jej
projektantów dumnie nazywana kompleksem kulturalno-etnograficznym, była w tym miejscu od zawsze. Nawet ta śmieszna przysadzista atrapa latarni morskiej, która służy
za punkt widokowy. Zamówiłyśmy kawę z dodatkiem narcepanu. W końcu jesteśmy w Kónigsbergu, który
'sławił się produkcją tego smakołyku. -Sama widzisz... - westchnęła Olga. Lubi to miej sce, choć jest wrażliwa na przejawy kiczu. - Długo nie
mogłam znaleźć obrazu tego miasta w sobie. Zajmuję się sztukami wizualnymi, myślę obrazami, ale obraz Ka
liningradu miałam zawsze zamazany. Dopiero niedawno go zobaczyłam wyraźnie. To miasto kaleka. W czasie
wojny straciło rękę i nogę. Po wojnie zamiast nogi doro bili mu drewnianą protezę, w miejsce ręki wkręcili jakiś
hak. Siedemdziesiąt lat później wciąż nie może odzyskać
ludzkiej postaci. Kaliningrad zasługuje na współczucie. Na początku 1944 roku Hitler czuł, że zbliża się koniec, nadał więc niektórym miastom status Festung, czyli
twierdzy, ze względu na położenie kluczowe dla wojny
52
obronnej. Królewiec jednak był fortecą, miastem wojny, od zarania. Powstał w wyniku wojennej grabieży, rósł
dzięki wojowniczym rycerzom-zakonnikom, bronił Kró lestwa Prus. Przez stulecia rozbudowywano system forty fikacji, w xix wieku powstał łańcuch otaczających miasto
fortów, które nie uratowały go jednak przed katastrofą, a dzisiaj stanowią atrakcję turystyczną i scenerię rekon
strukcji historycznych. Zadaniem miast, które Hitler ochrzcił twierdzami, sta ła się obrona za wszelką cenę. Dla mieszkańców i bronią
cych ich załóg to był wyrok śmierci. Dowodzący obroną Królewca generał Otto von Lasch posłuchał rozkazu
wodza i nie poddał miasta, dopóki się nie wykrwawiło. Kiedy dowodzona przez Lascha twierdza Kónigsberg płonęła, po drugiej stronie frontu miasta dostawały me dale. Jeszcze zanim dwóch żołnierzy Armii Czerwonej wywiesiło czerwoną flagę z sierpem i młotem na budynku
Reichstagu, miasta Związku Radzieckiego, które najzacie klej broniły się w czasie niemieckiej ofensywy, otrzymały
odznaczenia Miasto Bohater. cbaZYXWVUTSRQPONMLKJ G orod-G ieroj.
Jedne i drugie, niemieckie twierdze i radzieccy bo
haterowie, zasługują na współczucie. Między nimi jest Kaliningrad, najbardziej godny pożałowania. Wiele miast
zostało zniszczonych w czasie wojny, tej ostatniej i wielu
innych, o których już nie pamiętamy. Nie ma jednak dru giego tak okaleczonego, a już na pewno tak mocno nęka nego przez fantomowe bóle oderwanych kończyn.
53
III
zyxwvutsrqponmlkjihgfedcbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA
Melchior Wańkowicz odwiedził Królewiec latem 1935 roku. W cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA N a tropach Sm ętka można znaleźć taki opis:
„Szybko mijamy koszarowe miasto, koszarowe pomniki
niesamowicie fechtującego się w stroju koronacyjnym Wilhelma 1 i Bismarcka, z napisem: W ir D eutsche furchten G ott, sonst nichts aufder W elt, miasta, w którym chluba
królewieckiej nauki, Kant, ma pomnik schowany w krza ki, a na uniwersyteckim gmachu panoszy się jedenastometrowej wysokości pomnik Fryderyka Wilhelma iii
na koniu i w wieńcu. Jeszcze głębiej niż pomnik Kanta schowane są księgi uniwersytetu”*.
W kaliningradzkiej galerii sztuk pięknych na wystawie K aliningrad-Królew iec. M ost nad czasem można zoba-
zyć zdjęcie z 1950 roku. Przed ruinami zamku na cokole
)omnika Bismarcka zamiast niemieckiego kanclerza stoi młodziutka sowiecka dziewczyna w kwiecistej sukience i podnosi rękę w triumfalnym geście.
Kant poza K rytyką czystego rozum u napisał wiele rozpraw, które wpłynęły na współczesne wyobrażenia o ładzie spo łecznym i politycznym. W krótkiej pracy O w iecznym p o koju królewiecki profesor zarysował szereg zasad, które
jego zdaniem stwarzają warunki do zakończenia wojen
i długotrwałego utrzymania pokoju między zwaśnionymi państwami. W przekładzie na dzisiejsze realia O w iecznym pokoju jest jak ideowe ramy prawa międzynarodowego.
• M. Wańkowicz, N a tropach Sm ętka, Kraków 1974, s. 268.
54
Trafiłam kiedyś z grupą młodych Europejczyków na
krótki wykład Władimira Gilmanowa, profesora Bałtyc kiego Federalnego Uniwersytetu im. Immanuela Kanta taką właśnie nazwę od 2005 roku nosi kaliningradzka
uczelnia, otwarcie odwołując się do dziedzictwa Albertiny. Gilmanow, autor wielu prac poświęconych Kantowi,
z żarliwością bliską iluminacji tłumaczył, że kantów-
ska idea wiecznego pokoju może się zrealizować tylko w Kaliningradzie, że to jest to miejsce, które przeszło przez wszystkie kręgi piekła i powinno nieść światu pokój,
że to idealna lokalizacja dla jakiejś światowej, a przynaj mniej europejskiej instytucji, która dbałaby o stosowanie
sformułowanych przez Kanta zasad wiecznego pokoju.
To była jesień 2017 roku. Wcześniej, w czerwcu 2016 roku, jechałam z Gdańska
do Kaliningradu na sympozjum F cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGF arew ell A rm s! Zorga nizowała je Bałtycka Filia Państwowego Centrum Sztuki
Współczesnej.
W północnej Polsce trwały wtedy manewry
na t o
„Anakonda 16”. W drodze ku rosyjskiej granicy mijałam kolumny wojskowe, czołgi przewożone na platformach,
wozy opancerzone. Rosja nigdy nie pozostaje w takich sytuacjach obojętna, zawsze pojawiają się oświadczenia
o podkopywaniu sąsiedzkiego zaufania, o eskalacji na
pięcia. Idą za tym czyny, więc po drugiej stronie granicy w obwodzie kaliningradzkim znowu mijałam wojskowe kolumny, czołgi... Pacyfistyczny wydźwięk zaczerpniętego z Ernesta
Hemingwaya tytułu sympozjum miał w założeniu od woływać się do miejsca, w którym się ono odbywało.
55
Centrum Sztuki Współczesnej pozyskało na siedzibę
część xix-wiecznego pruskiego bastionu Kronprinz, po łożonego przy Wale Litewskim - jednej z niewielu ulic w Kaliningradzie, która zachowała swoją przedwojenną nazwę.
Dyrektorka centrum Jelena Cwietajewa znalazła dla
tego wydarzenia nośną metaforę. Obecność twórczości artystycznej w pruskich koszarach z czerwonej cegły to
„kapitulacja dawnego obiektu wojskowego przed sztuką”. Organizacja imprezy była wyśmienita, wystąpienia
i dyskusje niezwykle ciekawe - przyjechali goście z ca łego świata: artyści, filozofowie, krytycy, kulturoznawcy
i filolodzy, społecznicy i dziennikarze. Imprezie patrono wało przedstawicielstwo Unii Europejskiej w Rosji, a jej
ówczesny ambasador, Litwin Vygaudas Uśackas, wystę)ował jako gość honorowy. Padło dużo słów o współpra:y, o dobrym sąsiedztwie. Jednak nad sympozjum nie unosił się wcale gołąbek po koju. W powietrzu wyczuwalna była jakaś niezręczność.
Grzeczność kazała gościom przemilczeć sprawy bieżące. Wydarzenie zostało zaplanowane z dużym wyprzedze niem - kto mógł przewidzieć, że Krym, Donbas, Syria? Kiedy na podium toczyły się debaty o pokoju, z ro syjskiej telewizji, radia i gazet sączyła się militarystyczna propaganda. Słychać było: „Krym nasz”, „Na Berlin!”,
„1941-1945- Możemy powtórzyć”, „Rosjanie się nie pod dają”. Remont pomieszczeń bastionu Kronprinz przezna czonych na wystawy Centrum Sztuki Współczesnej się przeciągał, pojawiły się problemy z podwykonawcami
56
i finansowaniem. W końcu instytucja musiała się prze nieść w inne miejsce, do mniejszej i mniej spektakular nej architektonicznie siedziby. Na razie to sztuka skapi
tulowała przed koszarami.
W dobie zimnej wojny obwód kaliningradzki był naszpi
kowany żołnierzami i sprzętem wojskowym. W Bałtyjsku,
przedwojennej Piławie, twierdzy na cyplu (między nim a Mierzeją Wiślaną przebiega wąska cieśnina), znalazła
siedzibę Flota Bałtycka. Stalin, odcinając ten kawałek, zasiedlając go przede wszystkim etnicznymi Rosjanami
i przyłączając go do
r f sr r
, zmienił bastion pruski w bas
tion sowiecki.
Z pozycji obwodu kaliningradzkiego można było sza
chować cały południowy Bałtyk, za północny obszar od powiadała część Floty Bałtyckiej stacjonująca w Kron sztadzie. Trudno o dogodniejszy niż Kaliningrad punkt,
by pilnować republik bałtyckich, nieprzerwanie knują cych przeciwko Moskwie. Z Bałtyjska rozpościera się
dobry widok na Zatokę Gdańską, tylko skąd Stalin mógł wiedzieć, że z Gdańskiem będą problemy? Olga podczas naszego spaceru przypomniała sobie
ciekawą historię.
- To dzisiaj żaden sekret, że za komuny w Kaliningra dzie było bardzo dużo wojska. Siłą rzeczy wielu kaliningradczyków miało w armii kogoś z rodziny albo znajo
mego, więc tajemnica tajemnicą, ale i tak wszyscy gadali.
Kiedy w Polsce wprowadzono stan wojenny, zastana wialiśmy się tutaj, czy wprowadzą nasze wojska, tak
jak do Czechosłowacji w 1968 roku, czy nie. Wojsk nie
57
wprowadzili, ale odbywały się dziwne manewry. Duże
zgrupowanie czekało przy granicy. Znajomy z pułku ar tyleryjskiego opowiadał mi potem, że dostali rozkaz wej
ścia do Polski. Pułk przekroczył granicę i został wezwany z powrotem, zrobił kółko po polskim terytorium i zawró
cił do obwodu. Takie manewry miały podobno miejsce kilka razy w ciągu waszego stanu wojennego.
Rację ma zafascynowany Kaliningradem rosyjski histo ryk sztuki Iwan Czeczot, kiedy pisze, że jedyny geniusz
miejsca, o jakim można mówić w przypadku tego miasta,
to geniusz wojny. Po rozpadzie
zsr r
sąsiedzi obwodu kaliningradzkie
go liczyli na demilitaryzację regionu. Na początku lat
dziewięćdziesiątych nastąpił skokowy wzrost liczby woj
aka, bo trafiały tutaj garnizony wycofywane z państw •loku wschodniego. W szczytowym momencie na nievielkiej przestrzeni znalazła się stutysięczna armia z s r r ,
a chwilę później Rosji. Dla państw ościennych, zwłaszcza
dla Litwy, to były trudne chwile, pełne lęku. Ale Borys Jelcyn dotrzymał słowa danego nowym zachodnim part
nerom i ograniczył liczebność armii. Tym bardziej że pogrążone w kryzysie państwo rosyjskie nie było w stanie
udźwignąć jej finansowo. Na przełomie lat dziewięćdzie siątych i pierwszej dekady xxi wieku wydawało się, że
w Kaliningradzie może zapanować wieczny pokój. A po
tem wszystko się zmieniło, Władimir Putin wepchnął ob wód kaliningradzki z powrotem w stare militarne koleiny. Dzisiaj zachodni eksperci wojskowi jednym głosem
mówią, że jest to najbardziej zmilitaryzowany region
58
w Europie, naszpikowany nowoczesnym sprzętem woj skowym, że to prawdopodobny punkt zapalny nowej
wojny, że stamtąd „zielone ludziki” mogłyby powtórzyć w Litwie lub Polsce operację przeprowadzoną na Kry
mie czy w Donbasie. Rosyjscy eksperci powtarzają: to
wszystko wina niespełnionej obietnicy NATO, że nie bę dzie rozszerzać się na wschód i że Rosja nie może postą
pić inaczej, musi się zbroić, jeśli żołnierze amerykańscy
stacjonują u jej granic.
Większość kaliningradczyków wierzy w to, że armia i sprzęt są potrzebne w regionie, bo inaczej Zachód w jed
nej chwili przejąłby obwód. Ale coraz częściej ich ufnoś cią w armię chwieje rozsądna skądinąd myśl, że jeśli doj
dzie do wojny, to z Kaliningradu i tak nic nie zostanie. Że bastion nie chroni, tylko ściąga zagrożenie. Nad Bałtykiem co rusz dochodzi do incydentów mili
tarnych, albo na morzu, albo w powietrzu. Coraz częściej
po obu stronach granicy odbywają się ćwiczenia wojskowe na wielką skalę. Eksperci rosyjscy i zachodni podgrzewają atmosferę. A to amerykański think tank publikuje scena
riusz wojny rozpoczętej przez Rosję, w którym polskie
wojsko przy wsparciu
n at o
zajmie obwód kaliningradzki.
A to kaliningradzki ekspert pisze raport, w którym twier
dzi, że obecnie prawdopodobieństwo konfliktu zbrojnego
w regionie jest większe niż w czasie zimnej wojny. Sen mieszkańców Czkałowska, podmiejskiej sypialni Kaliningradu, zakłócają myśliwce startujące z sąsiedniego
lotniska. Skarżyli się wszelkim możliwym instancjom, ale wszyscy rozkładają ręce. Wojsko jest tu wciąż naj
ważniejsze.
5*>
IV
zyxwvutsrqponmlkjihgfedcbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA
Przed sztabem Floty Bałtyckiej, budynkiem, w którym do
1945 roku mieściła się królewiecka Dyrekcja Poczt, stoi pomnik cara Piotra 1. Rosjanie dodają mu przydomek Wielki, bo jego reformy pchnęły anachroniczne ruskie
carstwo na drogę modernizacji. Piotr 1 stworzył rosyjską
flotę, która pozwoliła mu prowadzić wojny z państwa mi basenu Morza Bałtyckiego i kontynuować ekspansję terytorialną, ale już nie na wschód jak za czasów Iwana Groźnego, ale na zachód, w kierunku Europy.
Każdy Rosjanin pamięta ze szkoły, że Piotr 1, zanim ob
jął stery państwa rosyjskiego, odbył podróż zwaną wielkim poselstwem. cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA Incognito odwiedził kilka krajów europej skich, spotykał się z władcami i uczonymi, podglądał eu ropejski przemysł. Na początku tej wyprawy, w 1697 roku,
zjpuścił Rygę i zawitał do Królewca. Spotkał się z elekto rem brandenburskim Fryderykiem iii , który kilka lat póź
niej, w 1701 roku, koronował się na królewieckim zamku
na króla Prus jako Fryderyk 1. Potem młody car udał się do Piławy, a stamtąd popłynął do Holandii. Podczas podró
ży najbardziej zafascynowała go sztuka budowy statków. Kaliningradzkie ministerstwo kultury i turystyki z du żym upodobaniem kręci promocyjne filmiki, których zadaniem jest przyciągać do obwodu turystów z Rosji. Filmiki te z jeszcze większym upodobaniem bezlitośnie krytykuje kaliningradzka publiczność, zwłaszcza że mają gigantyczne budżety. W jednej z takich produkcji głów nym wątkiem jest podróż Piotra do Królewca. Anonimo
wy car przechadza się nieopodal katedry. I tylko jeden
60
z przechodniów ogląda się na niego dość natarczywie,
tak jakby rozpoznał w nim władcę Rosji. Olga, kiedy wspominam ten filmik, z niezadowoleniem kręci głową. Stanowczo zalicza się do krytyków i w tym
konkretnym filmie nie podoba jej się, że bohaterem jest Piotr i. Przecież to symbol zrośnięty na zawsze z Peters burgiem. Zdecydowanie lepszy na jego miejsce byłby Immanuel Kant. Ale z Kantem jest sporo problemów.
Jesienią 2018 roku rosyjski minister kultury Władimir
Medinski wpadł na pomysł, by lotniskom w Rosji nadać
imiona wielkich postaci rosyjskiej historii i kultury. Do tychczas takiej praktyki, powszechnej w Europie i u s a ,
w Federacji nie znano, a to przecież dobra okazja, by promować kraj wśród podróżujących. By zrealizować pomysł, opracowano schemat wybo ru patronów. Najpierw eksperci wybierali postaci, które
zapisały się złotymi zgłoskami w historii danego regionu. Z nich układano krótkie listy, a mieszkańcy sami wybie
rali patrona dla swojego lotniska, głosując na specjalnej stronie internetowej Wielkie Imiona Rosji. Ot, taka nie groźna ludowa zabawa stwarzająca wśród uczestników
iluzję sprawstwa w kraju, w którym polityczne wybory pozostają fikcją. Na liście potencjalnych patronów kaliningradzkiego
lotniska w Chrabrowie znalazło się dwóch dowódców Armii Czerwonej - Iwan Czerniachowski i Aleksandr
Wasilewski - Immanuel Kant i caryca Elżbieta Piotrowna, córka Piotra 1, pod której panowaniem Rosja przez kilka lat zajmowała Prusy Wschodnie.
61
Kant szybko wyszedł w tym wyścigu na prowadzenie i z dnia na dzień temat wyboru patrona dla lotniska nie oczekiwanie stal się polityczną kontrowersją. Deputowa ny Dumy z odległego Tatarstanu Marat Barijew wyraził swój sceptycyzm co do kandydatury Kanta, po tym jak zgłosili się do niego weterani wojenni z obwodu Iwanow skiego, gdzie urodził się marszałek Wasilewski. Stwier dzili, że osobiście obraża ich to, że patronem rosyjskiego lotniska mógłby zostać Niemiec. Powiedzieli, że to hańba. Kantem zaniepokoił się również deputowany z Kali
ningradu, Aleksandr Piatikop. Poprosił, by władze na miejscu postarały się poznać „prawdziwą” opinię miesz
kańców obwodu. A prawda jest taka, że kaliningradczycy z nikogo nie są tak dumni jak z Kanta. Nazywają go rodakiem, a do kładniej cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA ziem lakiem , czyli urodzonym na tej samej zie mi. To najdroższa marka miasta, bo Kant przyciąga do Kaliningradu turystów i filozoficznych pątników, którzy chcą porozmyślać przy jego grobie lub po prostu zro
bić pamiątkowe zdjęcie. Od 2005 roku kaliningradzki uniwersytet nosi imię słynnego królewieckiego filozofa i dotychczas nikt nie dostrzegał w tym problemu. Jednak sprawa lotniska uderzyła w jakiś czuły punkt i poruszyła siły w mieście obecne zawsze, ale dotąd uta jone. Mniej więcej w połowie trwania głosowania jego
dynamika zaczęła się raptownie zmieniać. Caryca Elżbie ta przegoniła Kanta, zdobywając dodatkowe kilkanaście tysięcy głosów w ciągu jednej doby. Zanim internetowy plebiscyt się skończył, Kanta przegonił także marszałek Wasilewski.
62
Mobilizacja sił antykantowskich była bezprecedenso wa. Do sieci trafiło nagranie z wojskowego apelu. Wice admirał Floty Bałtyckiej Igor Muchamietszyn wzywał na nim żołnierzy, by razem z rodzinami oddali głos na marszałka. „Jako ludzie związani z siłami zbrojnymi powinniśmy pa
miętać, dzięki komu się tutaj teraz znajdujemy - grzmiał. Dzięki komu istnieje Flota Bałtycka i nasze statki cumują w Kaliningradzie. Kto szturmował miasto Bałtyjsk pod na zwą Piława i oddał tutaj życie, sami przecież rozumiecie...” Muchamietszyn Kanta nazwał zdrajcą ojczyzny, który
„czołgał się na kolanach, by dano mu katedrę, żeby mógł sobie wykładać” i „pisał jakieś niezrozumiałe książki, któ rych nikt z zebranych tu nie czytał i czytać nie będzie”. Wiceadmirał miał prawo nie czytać prac Kanta, ak zadał sobie przynajmniej trud, by przeczytać jego list
do carycy Elżbiety. Filozof zetknął się z nią nie tylko jako konkurent w plebiscycie. Dwa i pół wieku wcześniej ro syjska okupacja Prus przypadła na okres jego działalności naukowej. Rzeczywiście Kant napisał wiernopoddańczy list do imperatorki, w którym poprosił o przyznanie mu posady profesora w katedrze logiki i metafizyki króle wieckiego uniwersytetu. Ale i to nie był jeszcze koniec skandalu wokół Immanuela Kanta. Chciało się wtedy powiedzieć: Ciszej nad tym cenotafem! Ale figura osiemnastowiecznego profeso
ra, po którym pozostała dostojna kolumnada z różowego
granitu i symboliczna mogiła, nadal rozpalała emocje. Rankiem 27 listopada wykładowcy uniwersytetu, idąc do pracy, zauważyli, że pomnik Immanuela Kanta na
63
placu przed głównym gmachem uczelni oblano różową farbą. W ciągu kilkunastu minut miasto obiegły kolejne zatrważające nowiny. Różową farbą oblano także tabli cę na prospekcie Leninowskim upamiętniającą miejsce,
gdzie stał kiedyś dom filozofa i co najgorsze, mogiłę przy katedrze. Sprawców nigdy nie odnaleziono, nie pomogły nagrania z kamer monitoringu, w innych przypadkach bardzo użyteczne. W kwietniu tego samego roku kamery nagrały młodą kobietę, która malowała genitalia walczącym żubrom,
rzeźbie sprzed budynku Kaliningradzkiego Uniwersy tetu Technicznego, którą w Kaliningradzie nazywa się po prostu „bykami”. To miejska tradycja, żubrze jądra zawsze stawały się kolorowe przed Wielkanocą. Zanim sprawczyni zdążyła zamówić coś do picia w kawiarni, do
ctórej poszła uczcić wykonanie zadania, na miejscu była
uż policja. Zasądzono jej grzywnę za wandalizm. Kaliningradzkie władze deklarowały, że ukaranie spraw ców ataku na miejsca pamięci związane z Immanuelem
Kantem to dla nich priorytet. Okazało się jednak, że stary królewiecki profesor filozofii wart jest w Kaliningradzie mniej niż żubrze jądra.
v
Pierwsze wspomnienia Aleksieja Leonowa to baraki, w któ
rych mieszkał z rodziną w syberyjskiej wiosce, gdzie oj ciec pracował jako kołchozowy weterynarz i zootechnik. Matka Jewdokija urodziła dziesięcioro dzieci, dwoje wcześ nie zmarło. Spośród żywych Aleksiej był przedostatni.
64
Gdy w 1936 roku aresztowali ojca, bez sądu i bez śledz twa, matka Aleksieja została sama z ósemką dzieci, w cią ży z kolejnym. Rodzinie skonfiskowano barak, Jewdokiję,
która była nauczycielką, zwolniono z pracy, potomków
„wroga ludu” wyrzucono ze szkoły. Sąsiedzi, do tej pory przyjaźni i życzliwi, ze złowrogim entuzjazmem zabrali się do grabieży skromnego majątku Leonowów. Nie mogli nawet przypuszczać, że minie kilkadziesiąt lat i mały Alosza, z którego ściągali portki, przyjedzie odwiedzić rodzinną wioskę jako podwójny bohater Związku Ra
dzieckiego. Szura, najstarsza siostra, wyszła już za mąż i pracowa ła w kuzbaskim Kemerowie, odległym o dwieście kilo
metrów od rodzinnej wioski. Poznała męża na budowie elektrowni, dyrekcja przydzieliła nowożeńcom jeden po
kój. Przygarnęli matkę i rodzeństwo, zamieszkali w jede naście osób na szesnastu metrach kwadratowych, z któ
rych trzy zajmował piec. Aleksiej do końca życia pozostał
wdzięczny siostrze, a jeszcze bardziej jej mężowi, dwudziestotrzyletniemu chłopakowi z Białorusi, który kosz
tem małżeńskiej intymności wziął pod swój skromny
dach liczne rodzeństwo Szury oraz ciężarną teściową. Kiedy ojciec wyszedł z łagru w 1939 roku, los się od
wrócił. W ramach państwowego programu pomocy ro dzinom wielodzietnym Leonowom przyznano całe dwa pokoje w baraku. Każdy po osiemnaście metrów kwadra
towych. Wstawili między nimi drzwi i zostali okrzyknięci najbogatszą rodziną w przemysłowej dzielnicy Kemerowa. Ich status podnosiło posiadanie odbiornika radio wego, głośnika i maszynki do mielenia mięsa. Cały czas
65
przychodzili sąsiedzi, by zmielić coś w tej maszynce. A kiedy Hitler napad! na z s r r , przychodzili, by słuchać komunikatów wojennych.
Aleksiej poszedł do szkoły w 1943 roku, na bosaka. Na uczycielka przywitała pierwszoklasistów uroczystą prze mową, którą zakończyła tradycyjnymi słowami: „A teraz, dzieci, podziękujmy towarzyszowi Stalinowi za nasze szczęśliwe dzieciństwo!”. W biednej syberyjskiej szkole uczyła Kławdia Wasiljewna, ewakuowana z synem przed działaniami wojennymi w centralnej Rosji. Kiedy zobaczyła rysunki ośmiolet niego Aleksieja Leonowa, stwierdziła jednoznacznie: „Jes teś artystą!” Alosza lubił rysować. Gdy siostry czytały mu D cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA w adzieścia tysięcy m il podm orskiej żeglugi Juliu sza Verne’a, rysował ilustracje do książki: głębię oceanu i statek kapitana Nemo. Talent doceniła nie tylko Kław dia Wasiljewna, ale również sąsiedzi. Zapraszali małe go Aleksieja do swoich baraków, by ozdabiał ich piece polnymi kwiatami. Kiedy Alosza był w trzeciej klasie, jego zdolności pla styczne pozwalały prowadzić rodzinie mały biznes. Tego ostatniego słowa nikt oczywiście nie śmiałby głośno wy powiedzieć. Na drewnianej ramie ojciec rozciągał prze ścieradło, razem je gruntowali, jak prawdziwe malarskie płótno. Potem Aleksiej malował na nim krajobrazy: staw z łabędziami, góry, lasy z jeleniami. Farby ojciec przy nosił z fabryki. Namalowane na prześcieradle landszafty sąsiedzi wie szali nad łóżkiem. Na tradycyjne tkane dywany nikt so bie w tym biednym, głodnym czasie nie mógł pozwolić,
66
najwyżej partyjna elita. A chodziło nie tylko o poprawę barakowej estetyki. Makatki chroniły bielone wapnem ściany przed zapaćkaniem. Cena - dwa bochenki chleba. W 1946 roku jedna z sióstr, Luba, wyjechała z mężem do Kónigsberga. Zwerbowano ich do pracy przy odbu dowie zakładów taboru kolejowego. Po dwóch latach napisali list do bliskich, by przyjeżdżali, wtedy już do Kaliningradu. Klimat był nieporównywalnie lżejszy niż na Syberii, a warunki mieszkaniowe - po prostu ma rzenie. Przy odrobienie szczęścia mógł się trafić nawet samodzielny domek po Niemcach. Rodzina Leonowów
pojechała. Aleksiej po latach wróci do pierwszych chwil w Kalinin gradzie: „Trudno sobie wyobrazić, co to wtedy było. Całe miasto zrujnowane. W1944 roku angielska awiacja zbom
bardowała miasto, dzielnice kulturalne i historyczne, ale pas obronny pozostawiła nietknięty. Niech sobie Sowieci
sami radzą... Wielu ludzi straciliśmy podczas szturmu twierdzy. Ale miasto zbudowaliśmy, dobre miasto”*. W Kaliningradzie chodził do szkoły, w której przed wojną mieściła się Akademia Sztuk Pięknych. Przed eg zaminami końcowymi spakował swoje najlepsze rysunki do teczki i autostopem pojechał do Rygi. Chciał się zo
rientować, czy jest sens zdawać do tamtejszej akademii. Rektor obejrzał prace i zapewnił, że miejsce będzie na niego czekać. Ale poznał studentów artystów, wypytał się o praktyczne aspekty nauki w Rydze i zrozumiał, że nie * A. Leonow, cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA W riem ia pierw ych. Sud'ba m oja - ja sam ..., Moskwa 2017, s. 21.
67
da rady się utrzymać. Jego ojciec zarabiał niewiele wię cej, niż kosztował wynajem stancji, a w domu był jeszcze młodszy brat. Starszy brat w tym czasie był już mechanikiem samo lotowym po szkole technicznej w Irkucku. Zachęcił go do zawodu lotnika, pomógł uczyć się do egzaminów wstęp nych. Tym razem do teczki Aleksiej włożył komsomolską rekomendację. Z teczką i z jedną parą bielizny na zmia nę pojechał do Krzemieńczuka w obwodzie połtawskim Ukraińskiej s r r . Dostał się, wysłał telegram do matki z radosną nowiną. W odróżnieniu od Akademii Sztuk Pięknych w Wojskowej Akademii Lotniczej zapewniali akademik, ubierali i karmili. Dwa lata na uczelni przeznaczone były na teorię. Pierw szy raz za sterami Aleksiej Leonow usiadł w 1955 roku. Jak
spomina, było to 7 stycznia, w prawosławne Boże Narozenie. Po ukończeniu kursu w Krzemieńczuku Aleksieja, >uż w stopniu sierżanta, odprawiono do specjalistycznej szkoły dla pilotów myśliwców w Czugujewsku. Szkolenie szło mu jak z płatka, wszystkie egzaminy końcowe zdał na piątkę, tylko z marksizmu-leninizmu dostał cztery,
co pozbawiło go wyróżnienia. Kara za to, że wołał się uczyć i zignorował polecenie politruka, który kazał mu udekorować izbę pamięci marszałka Żukowa.
Kolejną szkołę dla lotników Aleksiej ukończył jako porucznik. Dowódca pułku w ostatni dzień wezwał go do siebie i wręczył skierowanie do Wiednia. Aleksiej się ucieszył, ale nigdy tam nie dotarł, bo w 1957 roku z s r r wycofał stamtąd swoją powietrzną dywizję stalingradzką. Na dalszą służbę wrócił do Krzemieńczuka. Tam się
68
zakochał w Swietłanie, córce wojskowego. W jednostce radził sobie wyśmienicie, dowództwo powierzało mu naj trudniejsze misje. Za każdą minutę wylataną w trudnych
warunkach dostawał sowitą premię. Rodzice Świetlany zgodzili się na ślub. W życiu mu się wiodło. Ślub ze Świetlaną brali w pośpiechu, bo Aleksiej dostał
skierowanie do bazy pod Dreznem. Ale jesienią, jeszcze zanim wyjechał, w bazie w Krzemieńczuku pojawił się pułkownik Jewgienij Karpow, kierownik dopiero co po wołanego Centrum Szkolenia Kosmonautów. Porucznika
Leonowa wezwano na rozmowę. Karpow zapytał, czy nie chciałby pójść do szkoły dla lotników doświadczalnych. Aleksiej odparł, że chce, oczywiście. „Wezwiemy was” odpowiedział Karpow. Pod koniec lat pięćdziesiątych zimna wojna trwała już na całego. Związek Radziecki wyszedł w niej na pro
wadzenie w 1957 roku, kiedy za sprawą utalentowanego konstruktora Siergieja Korolowa udało się wysłać w kos mos pierwszego sztucznego satelitę - Sputnika. Ame rykanie także nie próżnowali, a na Kremlu doskonale
zdawano sobie sprawę z postępów, jakie robią. Wyco fanie się z wyścigu kosmicznego oznaczałoby politycz ną przegraną. Latem 1958 roku powstała n a s a , a wios ną 1959 roku Komitet Centralny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego i Rada Ministrów Związku Ra
dzieckiego wydały uchwałę O cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHG przygotow aniu człow ieka do lotów kosm icznych. W styczniu 1960 roku powstała
tajna jednostka państwowych sił zbrojnych, znana pod
numerem 26266, wkrótce przemianowana na Centrum Szkolenia Kosmonautów.
69
Siergiej Korolow, dziś uznawany za nestora sowieckiej
kosmonautyki, twierdził, że odpowiednie predyspozycje do lotu w kosmos mogą mieć jedynie piloci wojskowych myśliwców. Uważał ich za ludzi wielozadaniowych. Byli jednocześnie lotnikami, nawigatorami, łącznościowcami
i inżynierami. Mieli odpowiednie predyspozycje psy chiczne - zdyscyplinowani i opanowani, pozbawieni lęku i gotowi podjąć ryzyko, a jednocześnie działali racjonal nie i bez zbędnej brawury. Karpow, szef Centrum Szkolenia Kosmonautów, jeź dził więc po wojskowych bazach i szukał asów lotnictwa.
Wytypowano trzy tysiące czterystu sześćdziesięciu je den kandydatów, nikt z nich nie miał więcej niż trzy dzieści pięć lat. Po wstępnej rozmowie zostało trzystu czterdziestu siedmiu pilotów. Wstępne badanie medycz
ne przeszło dwustu sześciu. Część z nich na tym etapie zrezygnowała z uczestnictwa w projekcie. Reszta trafi ła na długoterminową obserwację do szpitala lotnicze
go w Moskwie. Tam czekały ich codziennie badania krwi i moczu, obserwacja podczas wzmożonego wysił ku fizycznego, przeciążenia, próby w komorze ciśnie
niowej i komorze cieplnej. Do tego rozbudowane testy psychologiczne, testy na inteligencję, logiczne myśle nie, szybkość rozwiązywania zadań. Niewiele wiedzia no wtedy o tym, jak przebywanie w kosmosie wpłynie na ludzkie ciało i umysł, więc testy były wyśrubowane.
Nazywano to nadmierną selekcją.
Z pozytywnym wynikiem rekrutację zakończyło dwu dziestu dziewięciu kandydatów, spośród nich ostatecznie
wybrano dwudziestkę. Zostali kosmonautami słuchaczami.
70
Najpierw, dokładnie tak jak w szkołach dla lotników, czekał
ich kurs teoretyczny, a co potem, tego nie wiedzieli. Nikt nie mógł być pewien, czy w ogóle poleci w kosmos. Ale wszyscy mieli świadomość, że tak czy inaczej ktoś poleci, i jeśli nie jeden z nich, to Amerykanin.
W n r d Aleksiej Leonow służył kilka miesięcy. Zdążył odwiedzić drezdeńską galerię, w której za kilkadziesiąt lat miał zawisnąć także jego obraz o tematyce kosmicznej. Wiosną 1960 roku, zaraz po tym, jak do bazy w Altenburgu dojechała Swietłana, Aleksieja wezwano do Moskwy. Tra fił na obserwację do szpitala. Salę dzielił z porucznikiem Jurijem Gagarinem. Zaprzyjaźnili się. Na wykładach dla
kosmonautów grali w statki, razem polowali, jeździli na
wakacje. Pierwszy załogowy lot w kosmos był wielkim sukcesem Związku Radzieckiego, a Jurij Gagarin został bohatererr
za życia. Kolejnym wyzwaniem, które planował Siergiej Korolow, był lot, podczas którego kosmonauta wyjdzie w przestrzeń kosmiczną. Tym razem na dwóch członków załogi wybrał Pawła Bielajewa i Aleksieja Leonowa.
W co powinni wierzyć sowieccy kosmonauci? To byli wybrani z wybranych, elita elit. Wówczas być może jedni z najlepiej wykształconych ludzi na świecie. Wydawałoby się, że powinni wierzyć w prawa fizyki, w racjonalizm, w walkę klas, w naukowy marksizm-leninizm, w bolsze
wicką rewolucję i rychłe nastąpienie komunizmu. Okazało się, że sowieccy kosmonauci wierzyli przede
wszystkim w przesądy. Największego pecha ich zdaniem przynosiła kobieta. W dniu startu, 18 marca 1965 roku, na kosmodromie Leonow i Bielajew minęli się z „rudą damą”.
71
Podwójny pech. Nie mieli pojęcia, skąd się tam nagle wzięła, wstęp na Bajkonur był dla kobiet zabroniony, a już
na pewno w dniu lotu. Okazało się, że to dyrektorka stu dia filmowego Centrnauczfilm, przygotowująca doku ment o radzieckim programie kosmicznym. „Splunęliśmy przez lewe ramię, ale przygotowywali
śmy się do tego, że lot będzie niełatwy - pisze Leonow w swoich wspomnieniach. - A potem, kiedy zaczęły się problemy, kiedy system lądowania odmówił posłu szeństwa i nikt nie wiedział, jak to się wszystko skończy,
ona siedziała i płakała: »To moja wina, to moja wina, to wszystko przeze mnie«”*. Problemy dwuosobowej załogi statku kosmicznego Woschod 2 zaczęły się już przy starcie. Rakieta wyniosła ich za wysoko o jakieś, bagatela, 200 kilometrów. Znaleźli się na ziemskiej orbicie na wysokości czterystu dziewięć dziesięciu pięciu kilometrów. Mimo to kontynuowano misję zgodnie z planem. Drugi pilot Aleksiej Leonow
przemieścił się do specjalnej śluzy, która pełniła funk cję pomostu między statkiem i przestrzenią kosmiczną. Dopiero kiedy dowódca Paweł Bielajew zamknął właz do śluzy, Leonow mógł ją otworzyć z drugiej strony i wypły nąć na otwartą przestrzeń. Do statku był przyczepiony pięciometrowym przewodem. Cały czas miał łączność z centrum dowodzenia na Ziemi.
Jego pierwsze słowa po opuszczeniu śluzy brzmiały: „Ziemia jednak jest okrągła!”. Nie pamięta, że je wy powiedział, stres był zbyt duży, ale wszystko zostało * Tamże, s. 56.
72
zarejestrowane. Wyjście Leonowa, nazwane później pierwszym spacerem kosmicznym, nagrywała też spe cjalna kamera. Uderzyła go bezkresna cisza i oślepiające światło słoń ca. „A Ziemia płynnie obracała się pode mną jak wielki, piękny... globus”* - wspominał. Żadne eksperymenty w komorach ciśnieniowych na
Ziemi nie pozwalały zbadać, jak zareaguje ciało człowieka w próżni kosmicznej. Leonow był pierwszą osobą w histo rii, która znalazła się w takich warunkach. Skafander „Bierkut” zdawał egzamin do ósmej minuty spaceru. Wtedy za
czął puchnąć. Ręce Leonowa wyślizgnęły się z rękawic, nogi z butów. Różnica ciśnień wewnątrz skafandra i na ze wnątrz, we wszechświecie, była zbyt duża. Napompowany jak wielki balon kosmonauta z ogromnym wysiłkiem zwi
jał przewód, który go utrzymywał. Kiedy dotarł do śluzy, okazało się, że się nie zmieści. Średnica miała tylko metr.
Zamilkł. Przestał rozmawiać z centrum dowodzenia na Ziemi. Przestraszył się, że zanim dojdą tam do jakiegoś rozwiązania i zatwierdzą je na wszystkich szczeblach dowództwa, jemu zabraknie tlenu. Samowolnie zdecy dował, że zmniejszy ciśnienie wewnątrz skafandra. Było to bardzo ryzykowne, przy szybkiej dekompresji azot we krwi mógł się zagotować. Ale to była jedyna szansa, by chociaż spróbować przeżyć. Instrukcja nakazywała wchodzić z powrotem do śluzy nogami w dół, żeby zamknąć rękami właz. Bez upewnie nia się, że śluza została odcięta od przestrzeni kosmicznej, • Tamże, s. 60.
73
nie można było wrócić na pokład. Inaczej Woschod 2 by się rozhermetyzował. Aleksie) próbował wsunąć nogi do włazu, ale nic z tego nie wyszło. W końcu złapał za uchwyty i wcisnął się głową w dół. Włożył na siebie statek kosmiczny tak, jakby wkładał gruby sweter. Trzeba było jeszcze zamknąć ten przeklęty właz, zanim statek trafi w strefę cienia, bo po ciemku byłoby to nie możliwe, element}' były zbyt drobne. Aleksiej zebrał w so bie wszystkie siły i odwrócił się w wąskiej śluzie, w rozdę tym skafandrze. Temperatura ciała skoczyła, serce biło jak szalone. Kiedy wszedł z powrotem na pokład, do Pawła
Bielajewa, poczuł, jak zalewa go pot. W ciągu tej doby wypocił sześć litrów, w skafandrze stał po kolana w wo dzie. Przekazali na Ziemię komunikat, że Diament 1 i Diaaent 2 - to były kryptonimy członków załogi - są znou obaj na pokładzie statku, zadanie wykonane. Ale to ćszcze nie był koniec przygód. W pewnym momencie piloci zauważyli, że wewnątrz statku szybko rośnie ciśnienie tlenu. Najmniejsza iskra doprowadziłaby do wybuchu w kabinie. Okazało się, że systemy pompowały tlen przez awarię czujników. Dopie ro po siedmiu godzinach udało się zażegnać niebezpie czeństwo. Można było lądować.
Tyle że automatyczny system lądowania zawiódł i Leonow z Bielajewem musieli przejść na ręczne ste rowanie. Woschod 2 trafił na ziemię sto osiemdziesiąt kilometrów od Permu, w głębokiej tajdze. Agencja in formacyjna t a s s eufemistycznie nazwała to lądowaniem w rejonie zapasowym. Sygnał sos, który kosmonauci wysłali przez radio, usłyszano w Dusseldorfie, Ałma-Acie
74
i Pietropawłowsku Kamczackim. Kilka godzin później przeleciał nad nimi samolot. Czyli ich znaleźli. Wydostanie dwóch kosmonautów z tajgi było operacją nie mniej złożoną niż wysłanie ich w kosmos. Pierwszej nocy usłyszeli warkot helikopterów. Półtorej godziny
krążył nad nimi samolot Ił-14. Później ekipa ratunkowa wyjaśniła, że miejscowi ostrzegali przed wilkami, któ rych jest bardzo dużo w okolicy i najlepiej odstraszy je hałas. Następnego dnia rano z helikopterów Bielajewowi i Leonowowi zrzucono odpowiednie ubrania - futrzane kurtki i spodnie. Część garderoby zawisła na drzewach. Butelka koniaku się rozbiła, termos z ciepłą herbatą też, ale suchy prowiant trafił do wygłodzonych kosmonautów. Dzień później dotarł do nich oddział zwiadowczy, który przeszedł kilkanaście kilometrów na nartach. Zbudow no im nieduży szałas, przywieziono materace i pości< Z helikoptera tego dnia zrzucono kocioł. Bielajew i Leo now nasypali do niego śniegu i postawili nad ogniskiem. Rozebrali się do naga i weszli do środka, by w końcu się
porządnie rozgrzać. Gorąca kąpiel w głębokiej uralskiej tajdze. Potem na nartach poszli ze zwiadowcami na leś ną polanę, którą tymczasem drugi oddział wyrąbał na lądowisko dla helikoptera. Akcja ratunkowa się udała. Śmigłowiec zabrał ich do Permu, a stamtąd na Bajkonur.
Tam powitały ich znudzone długim oczekiwaniem dzieci, chłopcy w białych koszulach i dziewczynki z białymi kokardami we włosach. Dalej czekała już tylko sława. W Kemerowie, w dzielnicy, gdzie rodzina Leonowów zajmowała dwa pokoje w baraku, wiadomość, że Aleksiej poleciał w kosmos, przyjmowano z niedowierzaniem:
75
„Ten Alosza? Od tych, co mieli maszynkę do mielenia
mięsa?”*. Dziesięć lat później Leonow jeszcze raz poleciał w kos mos, na przełomową misję Sojuz-Apollo. Po latach mor derczego wyścigu rządy u s a i z s r r zdecydowały się na wspólne przedsięwzięcie kosmiczne. Dwa statki połą czyły się ze sobą na orbicie. Aleksiej Leonow i Thomas Staffbrd, obywatele zwaśnionych krajów, podali sobie
ręce. To była jedna z najradośniejszych chwil w historii zimnej wojny, która napawała nadzieją na kantowski wieczny pokój. Thomas Staffbrd został nawet honoro
wym obywatelem Kaliningradu. Przyjaźnili się z Leonowem do końca życia. W 1966 roku zmarł profesor Siergiej Korolow, szef sowieckiego programu kosmicznego. Leonow wiele razy odkreślał, że jego śmierć była początkiem upadku tego
rogramu. Kraj rad i kolektywów, kraj ideologii odrzu cającej indywidualne interesy na rzecz wspólnego dobra, największe sukcesy odnosił dzięki wybitnym jednostkom. Aleksiej Leonow w swoim dzienniku zanotował kiedyś: „Mój los to ja sam”** . Leonow regularnie odwiedzał Kaliningrad, brał udział w paradach z okazji Dnia Zwycięstwa 9 maja. Uśmiech nięty staruszek jechał zawsze na czele, w wojskowym ka
briolecie, i machając ręką, pozdrawiał kaliningradczyków zebranych po obu stronach drogi, jeszcze przed śmiercią * Tamże, s. 15. •• Tamże, s.52.
76
został patronem szkoły, ma ulicę swojego imienia. Kilka lat temu na rogu tej ulicy, na ślepej ścianie bloku, po wstał wielki mural przedstawiający Leonowa w hełmie kosmicznym.
W miejscu, gdzie ulica Kosmonauty Leonowa krzy żuje się z prospektem Pokoju, który w Kaliningradzie mógłby nazywać się prospektem Wiecznego Pokoju, stoi
pomnik Rodaków Kosmonautów. Upamiętnia nie tylko Aleksieja Leonowa, ale też Wiktora Pacajewa, Jurija Romanienkę i Aleksandra Wiktorienkę. Wszyscy byli zwią zani z Kaliningradem. Pod pomnikiem często odbywają się manifestacje i pro testy. Aktywiści wszelkich ideologicznych maści spotykaj? się właśnie tutaj. Tak już się utarło, że przy prospekc
Pokoju, w niewielkim oddaleniu od głównego placu m
sta, kaliningradzka administracja chętniej daje zgodę n organizację zgromadzeń. Przy zdobywcach wszechświata wygospodarowano sobie mały wolnościowy kącik. Podmoskiewskie miasteczko naukowe Kaliningrad, w któ rym pracował słynny konstruktor statków kosmicznych, w 1996 roku przemianowano na Korolow. Współczesna
Rosja nie potrafi odbudować utraconej potęgi kosmicznej. Sowieckie instytuty badawcze i centra szkoleń dla kosmo nautów połączono za rządów Jelcyna w jedną strukturę
o nazwie, która doskonale wyraża skalę ambicji - Roskosmos. W Roskosmosie brakuje jednak sukcesów na
miarę tych ambicji. Budowie kosmodromu na Dalekim Wschodzie towarzyszą niekończące się afery korupcyjne i techniczne wpadki. Ekspozycja w pawilonie „Kosmos”
77
w Moskiewskim Centrum Wystawowym, gdzie od koń ca lat sześćdziesiątych prezentowano sowieckim obywa
telom osiągnięcia kosmiczne, w xxi wieku trąci myszką. Leonow zmarł n października 2019 roku w Moskwie. Na jego pogrzeb nie przyszedł ani prezydent Władimir Putin, ani premier Dmitrij Miedwiediew, ani nawet szef Roskosmosu Dmitrij Rogozin. Po śmierci kosmonauty Kaliningrad nie zostanie prze mianowany na Leonowsk. Kaliningradczycy, oszukani
przez historię z głosowaniem na patronów lotnisk, po żałowali, że port lotniczy w Chrabrowie ostatecznie nie otrzymał imienia Aleksieja Leonowa. Teraz nie da się już tego zmienić. Imieniem Leonowa ochrzczono, w wy niku tego samego plebiscytu, lotnisko w syberyjskim Kemerowie. Największy kaliningradzki portal internetowy wiado
mość o śmierci Aleksieja Leonowa zatytułował D cbaZYXWVUTSRQPO rugi po K ancie. Z prawem moralnym Związek Radziecki był na
bakier, ale w kwestiach nieba gwiaździstego miał pio nierskie osiągnięcia.
K r ó le w s k a
i
G ó r a
zyxwvutsrqponmlkjihgfedcbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA
Dawno, dawno temu na Królewskiej Górze był zamek. Został zbombardowany, ostrzelany, podpalony i zburzony, a mimo to pozostał najtrwalszą budowlą w mieście nad Pregołą. Jest na pamiątkowych obrazkach, turystycznych
magnesikach, bursztynowych mozaikach, kubkach i kie liszkach, fototapetach w restauracjach, centrach handlo wych, na kioskach i wiatach przystanków autobusowych. Ostre kontury zamkowej wieży odcinają się od pustki
placu między prospektami Leninowskim i Moskiewskim. Z pocztówki uśmiecha się rudy brodaty mężczyzna w ry cerskiej zbroi. Na nią narzucony ma biały płaszcz, na
płaszczu czarny krzyż, w rękach wbity w ziemię miecz, na głowie złotą koronę. W tle Dom Sowietów - kanciasta bryła nigdy nieukończonego budynku, który miał być siedzibą administracji radzieckiego miasta. Pod spodem napis: „Tu był Ottokar” i data - 1255. Kartkę dała mi au
torka, Olga Dmitrijewa. W 1254 roku mistrz krzyżacki Poppo von Osterna bawił
w Pradze i najpewniej wtedy zaprosił króla Przemyśla 11 Ottokara do udziału w krucjacie przeciwko pogańskim
79
Prusom. Mijały trzy dekady, odkąd teutoński zakon za sprawą niefortunnego zaproszenia Konrada Mazowiec kiego urządził się na ziemi chełmińskiej i stamtąd prowa dził podbój terytorium pogańskich Prus, posuwając się stopniowo i wytrwale wzdłuż Wisły i Nogatu ku północ nemu wschodowi. Na 1255 rok zaplanowano zajęcie uj
ścia Pregoły do Zalewu Wiślanego, którego strzegł pruski gród Tuwangste. Krzyżacy od lat ostrzyli sobie zęby na to miejsce. Ze szczytu wzgórza wznoszącego się nad sa mym brzegiem rzeki roztaczał się widok na wyspy, które opływała rozwidlona Pregoła. Wyjście na otwarte morze ochraniały oddzielone wąskim przesmykiem dwie mie rzeje. Wymarzona lokalizacja dla budowy silnej twierdzy i bogatego kupieckiego miasta. Krucjata przebiegała jakby blitzkriegiem. W ciągu kilku dni opanowana została kraina zwana Sambią, co otwo rzyło przed zakonem krzyżackim perspektywę dalszych podbojów pruskich ziem, czyli Natangii, położonej na południe od Pregoły. Nie wiadomo, czy wiele walk w tych dniach stoczył Przemysł 11 Ottokar, ale ze względu na kró lewską rangę okrzyknięto go przywódcą wy prawy. Zanim wbił miecz w opadające ku Pregole wzgórze, odbył niezbyt długą podróż śladem krzyżackich podbojów, znaczonych kolejnymi przyczółkami: Toruniem, Malborkiem, Elblą giem i Bałgą. Wojenny korowód wyruszył na początku roku. Już 17 stycznia czeski król był z powrotem w Elblągu, a 6 lutego w glorii chwały chrześcijańskiego rycerza wró cił do Opawy. Nigdy więcej nie zawitał w te strony, ale pozostawił po sobie nazwę. Wzgórze, na którym Krzy żacy zbudowali twierdzę, nazwano na cześć Przemysła 11
80
Ottokara Królewską Górą. Monteregnum lub Regiomontium po łacinie, po niemiecku Coningsberg, a z czasem Kónigsberg, po prusku Kunnegsgarbs, po polsku Króle wiec, po litewsku Karaliaućius, po czesku Kralovec. Krzyżacy działali planowo, wytrwale dążąc do wyzna czonego wcześniej celu. W założeniu twierdzy na Królew skiej Górze i miasta u jej stóp nie ma nic z improwizacji czy przypadku. Jeszcze przed krucjatą teutońscy rycerze zawarli umowę z mieszczanami z Lubeki w sprawie lo kacji miasta portowego. Tak z romansu wojowniczych zakonników i kupieckiej Hanzy powstał Królewiec. Pierwszy zamek teutońscy rycerze zbudowali z drewna, ale minęło zaledwie parę lat i rozpoczęli budowę twierdz murowanej. Zamkowe mury i obronne wieże z wypal nej czerwonej cegły, ulubionego materiału budowalneg krzyżackich architektów, na wieki pozostaną wyróżni kiem pejzażu rozciągającego się wzdłuż południowych wybrzeży Bałtyku.
Zamek zajmował łagodny szczyt Królewskiej Góry przez kolejnych sześćset dziewięćdziesiąt lat, górując nad trzema miastami - Knipawą (Kneiphof), Starym Mia
stem (Altstadt) i Lipnikiem (Lóbenicht) - które połączo ne w jedno przyjęły nazwę zamku: Kónigsberg. W tym zamku, pogłębiając symbolikę nazwy, w 1701 roku koro nował się elektor brandenburski Fryderyk iii , stając się Fryderykiem 1 Pruskim, królem Prus, i zarazem kończąc
czas lennego podporządkowania Prus Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Historia, która zaczęła się od metodycznych działań zakonnych rycerzy w xm wieku, zakończyła się plano-
81
wymi działaniami wojennymi w wieku xx. Alianckie bombardowania i sowiecki szturm obróciły centralną część Królewca w perzynę, a partyjne kierownictwo starło ją w proch. Mimo że w miejscu, gdzie niegdyś wznosił się zamek, dzisiaj po pustym placu hula wiatr, to
jakiś urok, może pruska klątwa, w którą ten i ów w Ka liningradzie wierzy, sprawiają, że gmach zamku upar cie trwa w wyobraźni mieszkańców, a ta zwielokrotnia go na zdjęciach, obrazach i rycinach, w wizualizacjach
i modelach.
u
Czas uciera ważne dziejowe wydarzenia na skrócone ka noniczne formy. Kanoniczna historia upadku królewiec;iego zamku jest taka: nie zważając na sprzeciw miejsco wej inteligencji, na polecenie Leonida Breżniewa partyjni urzędnicy pod koniec lat sześćdziesiątych wysadzili ruiny pruskiego zamku królewskiego. W rzeczywistości zrów
nywanie z ziemią tego, co zostało z zamku - zawalonych ruin, wypalonych, ale ocalałych fasad i wyszczerbionej jak kieł zamkowej wieży - zaczęło się od razu po wojnie i trwało długo, towarzyszyły mu spory i dyskusje, w któ rych jednak sam Breżniew nie wziął nigdy udziału. Uczest niczyło w nich za to wiele osób o nazwiskach mniej zna
nych, zwłaszcza za granicą, najwyraźniej dlatego przyjęto zrzucać całą winę na ówczesnego sekretarza generalne go KC KPZR.
Z wypłowiałych teczek Kaliningradzkiego Archiwum Państwowego, którego ściany zdobią obrazki przedsta-
82
wiające królewiecki zamek, wyłania się obraz drama tycznego przebiegu walki o zrujnowany zabytek. Główny architekt miasta Władimir Chodakowski starał się we
wszelkich możliwych związkowych instancjach zdobyć poparcie dla idei zachowania i ewentualnej rekonstrukcji zamkowych ruin. W 1964 roku na prośbę Chodakowskie go swoją opinię na ten temat przedstawiło Ministerstwo Kultury r f s r r . Podpisany pod listem A.Sieriogin, za stępca naczelnika zarządu muzeów i ochrony zabytków, stwierdza, co następuje: Zamek królewski, zbudowany w wiekach x iii -x v i , był świadkiem wkroczenia rosyjskich wojsk do Kró lewca w czasie wojny siedmioletniej, po rozgromieniu wojsk Fryderyka 11 i wręczeniu rosyjskiemu dowódcy klucza do bram miasta; znajdowała się tam rezydencja
rosyjskiego gubernatora Prus W. I. Suworowa, przeby wali w nim jego syn A. W. Suworow, Rumiancew, Pugaczow i Bołotow. Zamek był także świadkiem wkro
czenia do miasta Królewca armii rosyjskiej w 1813 roku oraz punktem oparcia królewieckiej klasy robotniczej w czasie rewolucji 1919 roku. Ruiny zamku mogą stać się jednym z pomników zwycięskiego zakończenia
Wielkiej Wojny Ojczyźnianej z lat 1941-1945Oprócz tego nie wolno zapominać o hipotezie, że w piwnicach zamku znajdują się dekoracje z burszty nowej komnaty, wywiezione przez hitlerowców z pa łacu Katarzyny.
Jednym z możliwych wariantów zachowania ruin zamku we współczesnym centrum miasta mogłoby
83
być włączenie najlepiej zachowanych części Sali Moskowitów i wieży do nowej zabudowy. W związku z tym uważamy za stosowne zarekomendowanie kali ningradzkiemu miejskiemu komitetowi wykonawcze mu, by poruczył Państwowemu Instytutowi Urbani styki, który opracowuje projekt centrum Kaliningradu, włączenie najlepiej zachowanych i najcenniejszych z historycznego punktu widzenia części ruin zamku do nowej zabudowy miasta. Ostatecznie przedmiotowa kwestia może być roz
strzygnięta po rozpatrzeniu propozycji projektowych Instytutu w Ministerstwie Kultury r f s r r i w kalinin gradzkim miejskim komitecie wykonawczym . * Z listu wyłaniają się okoliczności powojennej odbudoy miasta. Wydawało się, że Stalin zarządzi na gruzach Aszystowskiej twierdzy budowę wzorcowego miasta sowieckiego, a jednak planistyczno-architektoniczne losy Kaliningradu na kolejne dekady ugrzęzły w biuro
kratycznej korespondencji między miejscowymi komi tetami, Państwowym Instytutem Urbanistyki w Moskwie i ministerstwami r f s r r . W 1948 roku powstał jedynie generalny plan zabudowy centrum miasta, które zostało najbardziej zrujnowane podczas wojny. Wedle tego planu pozostałości zamku miały zostać rozebrane i uprzątnięte. Na powstałym w ten sposób placu na Królewskiej Górze
• List Ministerstwa Kultury r f s r r do kaliningradzkiego miejskiego komitetu wykonawczego z 4.06.1964, Archiwum Państwowe Ob wodu Kaliningradzkiego, zbiór 522, inw. 1, spr. 133, k. 19.
84
miał powstać monumentalny stalinowski Pałac Rad. Pro jekt nie został zrealizowany. Nigdy, wbrew często powie lanym opiniom, nie było żadnego planu budowy miasta totalnego. Kaliningradu nie budowano pokazowo jako symbolu triumfu sowieckiego oręża, tak jak budowano powojenny Mińsk czy Kijów. Przez kolejne dekady po wojnie obowiązywała co najwyżej ogólnie sformułowana idea przewodnia, która wyrażała się mniej więcej tak: mroczną, masywną i ciężką zabudowę przedwojennego faszystowskiego Królewca należy zastąpić jasną, lekką i radosną architekturą proletariacką. Ale budowa szła jak po grudzie. Ten prosty plan na potykał dziwny opór, zarówno przestrzeni, jak i języka.
Przewodniczący miejskiego komitetu wykonawczego, występując przed radą deputatów z odczytem, wciąż mó wił o „odbudowie miasta”, a przewodniczący obwodowe go komitetu partii ciągle go poprawiał, że należy mówić o budowie, nie odbudowie. „Budujemy nowe miasto!” miał krzyczeć Nikołaj Konowałow, który w związku ze swoim stanowiskiem sprawował udzielną władzę nad re gionem przez niemal ćwierć wieku. Konowałow, surowy chłop, lojalny żołnierz partii, która wyciągnęła go z wioski Bolszaja Kibja w Udmurcji, uczy
niła komunistycznym propagandzistą, a potem wysłała, by oswajał wraz z innymi towarzyszami Prusy Wschod nie, został pierwszym sekretarzem w obwodzie kalinin gradzkim w 1961 roku i pełnił tę funkcję do roku 1984. Prerogatywy, które zapewniało mu stanowisko, uczyniły z niego demiurga współczesnego Kaliningradu. Niektó
rzy z moich kaliningradzkich znajomych, wychowanych
85
w długiej epoce Konowałowa, pamiętają, że w ich domach mówiono o nim z mieszaniną strachu i pogardy. Pierwszy sekretarz był zbyt potężnym adwersarzem, by główny architekt Chodakowski, subtelny inteligent z arty stycznej rodziny, mógł go pokonać w sporze o los zamko wych ruin. Mimo jednoznacznej opinii na temat zamku wydanej przez Ministerstwo Kultury Konowałow szykował się do zniwelowania terenu na Królewskiej Górze jesienią 1965 roku. Tym bardziej że moskiewski Państwowy Instytut Urbanistyczny również opracował projekt, w którym ruiny zamku miały zostać wyburzone, a teren oczyszczony. Chodakowski czuł, że przegrywa, ale nie poddawał się. Wysłał list do Głównego Związku Architektów w Moswie, pismo o tej samej treści rozesłał także do jego odziałów w Wilnie, Rydze i Tallinie, i wszędzie tam, gdzie liał jakieś znajomości. Prosił w nim o pilne przybycie do Kaliningradu na zebranie w sprawie oceny różnych wariantów zabudowy centrum miasta. Ekspertyza archi tektów, którzy na prośbę Chodakowskiego przyjechali na naradę i przeprowadzili rekonesans zamkowych ruin, była jednoznaczna. Zgodzili się, że należy je zakonser wować i wkomponować w nową zabudowę. Chodakowski miał nadzieję, że w rozmowie w czte ry oczy z Konowałowem wyjaśni mu wartość zamko wych ruin i przekona do swojej koncepcji. Długo starał się o spotkanie z pierwszym sekretarzem, ale bez skut ku. Konowałow konsekwentnie odmawiał. Osobiście spotkali się dopiero na zebraniu, które przypieczętowa ło los ruin zamku rycerzy teutońskich, bo decyzja na
dobrą sprawę zapadła już wcześniej i wszelkie nadzieje
86
Chodakowskiego okazały się płonne. Mimo to architekt podjął ostatnią, śmiałą próbę uratowania zabytku. „Będę walczyć o ten zamek do ostatniego tchu!” - wykrzyknął w stronę Konowałowa, który odpowiedział: „Możecie przyjąć, że właśnie ostatni raz odetchnęliście jako głów ny architekt” W ten sposób Chodakowski stracił stano wisko i nic już więcej w sprawie zamku nie mógł zdziałać. Mniej więcej w tym czasie obwód kaliningradzki od wiedził premier z s r r Aleksiej Kosygin, który od samego początku, czyli od końca wojny, pełnił funkcję kuratora regionu w najwyższych władzach państwowych. Podob no był zniesmaczony widokiem rumowiska i rzucił do Konowałowa w złości, że ten gnijący ząb należy w ko cu wyrwać. Nie wiadomo, czy to prawda, żadne źród tych słów nie potwierdza. Ale jeśli z ust Kosygina pac jakakolwiek aluzja do sprawy zamku, to kaliningradzk pierwszy sekretarz na pewno poczuł się w najwyższym stopniu zobowiązany do działania. W obronie zamku próbowała protestować lokalna inte ligencja, artyści, literaci i dziennikarze. Wysłali wspólnie podpisany list w tej sprawie do „Izwestii” największego obok „Prawdy” dziennika w z s r r . Oprócz tego następca Chodakowskiego na stanowisku głównego architekta Ka liningradu przekazał materiały i korespondencję w spra
wie ruin zamku dziennikarzowi „Kaliningradzkiego Komsomolca” Borisowi Nisniewiczowi, a ten wystarał
się o publikację w prestiżowej moskiewskiej „Litieraturnej Gaziecie”. Wszystko na nic. Konowałow dopiął swego, zamek wysadzono, gruzy uprzątnięto. Wkrótce zaczęła się budowa Domu Sowietów, chociaż nie w tym
87
samym miejscu, gdzie wznosił się krzyżacki zamek, ale tuż obok. Towarzysz Konowałow najwyraźniej przestra szył się pruskiej klątwy.
Po wojnie życie przeniosło się nieco dalej na północ od ruin zamku, na plac Hanzy, który wojna potraktowała łaskawiej. W odróżnieniu od okolic Królewskiej Góry była to młoda część miasta. Do początków xx wieku przebie gały tędy wały miejskie z dwoma bramami. Władze Kró lewca postanowiły je zdemontować, by dać impuls do rozbudowy. Plac, który powstał w tym miejscu, nazwano imieniem morskiego związku handlowego, do którego miasto należało w średniowieczu. Wokół powstał kom pleks budynków Targów Wschodniopruskich, które miały omóc wyciągnąć region i jego stolicę z zapaści gospoarczej, w której znalazły się po i wojnie światowej. Po wstały w tym miejscu nowoczesne gmachy, kontrastujące z ciasną, nawarstwiającą się od średniowiecza zabudową centrum. Po 1945 roku sowiecki obywatel nawet nieźle wtapiał się w tę surową modernistyczną architekturę. Nie które z budynków wymagały remontu, w którego wyniku okazywało się, że modernizm w wydaniu sowieckim nie uchronnie upraszcza i tak prosty, dyskretny styl panujący tu przed wojną. Za przykład niech posłuży siedziba kali ningradzkiej administracji, po rosyjsku nazywana merią, która również w czasach niemieckich służyła władzom miejskim, a wcześniej pełniła funkcję budynku admini stracyjnego Targów Wschodniopruskich. Gdy na nią spoj rzeć, to trudno uwierzyć, że pochodzi z lat dwudziestych. Powojenny remont przemienił ją w stateczny, przyciężki
88
sowiecki urząd. Naprzeciwko merii, nieco na północny wschód, stoi gmach, w którym urządził się Kaliningradzki Uniwersytet Techniczny, obok niego potężny budynek ko lejowego Dworca Północnego, dzisiaj służący za centrum biznesowe, czyli wynajmowany na biura. Pustą pierze ję zapełniły chruszczowki, niskie bloki z prefabrykatów. W okresie iii Rzeszy plac Hanzy został przemianowany na plac Adolfa Hitlera. Wkrótce po tym, jak miasto zdo była sowiecka armia, stał się placem Zwycięstwa. Tutaj od początku istnienia nowego miasta, czyli Kionigsbierga - pisanego cyrylicą - a potem Kaliningradu, rozgry wały się sprawy historii i tożsamości. Tutaj w 1953 roku
stanął pomnik Józefa Stalina, zaledwie po pięciu latach zamieniony na pomnik Włodzimierza Lenina. Młod' sowiecki region w przyspieszeniu przechodził kult jenostki i destalinizację.
A potem Związek Radziecki przestał istnieć, na jego miejsce przyszła nowa Rosja. W drugiej połowie lat osiem dziesiątych za sprawą pierestrojki w obwodzie kalinin gradzkim pojawiła się cerkiew prawosławna. Pierwsze miej sca kultu organizowano w niemieckich kirchach, żadnych typowych budynków cerkiewnych w regionie nie było i być nie mogło. Dla komunistycznych władz brak kulturowego
zakorzenienia osiedlanych tutaj obywateli z s r r był waż nym walorem. W 1989 roku obwód kaliningradzki przyłą czono do diecezji smoleńskiej. Jej arcybiskup Cyryl, obec ny patriarcha moskiewski, sprawił, że w ciągu ostatnich lat Rosyjska Cerkiew Prawosławna wyrosła na ważną insty
tucję w życiu politycznym i społecznym zeświecczonych przez komunizm obywateli. Cyryl już wtedy, na początku
89
lat dziewięćdziesiątych, miał niezłą intuicję polityczną. Z jego inicjatywy w 1995 roku rozpoczęto w Kaliningradzie budowę soboru Chrystusa Zbawiciela na placu Zwycię stwa, naprzeciw merii. Biskup rozumiał, że Kaliningrad to dla Rosji i dla Cerkwi nowy teren, który należy wyraź nie oznaczyć. Nowa świątynia, wzorowana na białych cer kwiach wznoszonych w obrębie murów najstarszych rosyj skich miast, poświęcona Chrystusowi Zbawcy, podobnie jak odbudowująca się wówczas w Moskwie najważniejsza i największa świątynia Rosji, miała pełnić funkcję sygnatu ry przynależności do prawosławnego kręgu kulturowego. Dwie dekady później Cyryl odwiedzi miasto już nie jako biskup, ale patriarcha, najwyższy rangą duchowny w Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Będzie mówić o tym, że Kaliningrad to szczególne miejsce - podwójna granica Rosji. Czysto fizyczna, ale też duchowa. Miejsce, które ma ciągły, bezpośredni kontakt z innymi światopoglądami, inną historią i innymi wartościami. „Są tu niemieckie pomniki, niemiecka architektura, nie miecka toponimika i inne ślady niemieckiej kultury. Poja wia się pokusa, by budować tożsamość mieszkających tu ludzi na tym dziedzictwie. Wielkim dziedzictwie, co trzeba podkreślić. Oddając jednak szacunek niemieckim architek tom, rzeźbiarzom, urbanistom, a nawet prostym chłopom, trzeba pamiętać, że podstawą kultury nie są pomniki, ka mienie, drogi, ale ludzie i wartości, w które wierzą’”*.cbaZYXWVUTSRQ
• Patriarch K iriłłotkryl 1 K aliningradskijforum W siemirnogo russko-
go narodnogo sobora, youtube.com, bit.ly/ 38oqiCq, dostęp:
21.12.2020.
90
W czasie budowy soboru na prośbę cerkiewnych hierarchów miejskie władze zdemontowały pomnik Lenina. By nie narażać się zatwardziałym komunistom, ogłoszono renowację. Po renowacji wódz rewolucji stanął w innym miejscu. Przed soborem wyrosła na tomiast wysoka kolumna, poświęcona sowieckiemu zwycięstwu w wojnie z Hitlerem, z czasem pojawiła się fontanna. Nowa Rosja poza białym soborem ze złotymi kopułami przyniosła zagęszczenie centrów handlo wych. Plac Zwycięstwa nabierał prawdziwie rosyjskich kształtów.
Stefan Chwin w jednym ze swoich esejów pisał o współ istnieniu ratusza i katedry jako niezbywalnej cesze prav dziwego europejskiego miasta. W Kaliningradzie są dw główne miejskie place, dwa ratusze i dwie katedry. Na ri chliwym placu Zwycięstwa, gdzie zbiegają się główne uli ce i krzyżuje większość miejskich tras, meria stoi naprze ciwko śnieżnobiałego soboru Chrystusa Zbawiciela. Tam gdzie kiedyś było centrum, na placu Centralnym, czyli na Królewskiej Górze, stoi pusty ratusz - Dom Sowie tów. Widać z niego knipawską katedrę, w której zamiast liturgii odbywają się koncerty organowe. Miejsce po za mku stoi puste do dzisiaj, nie dając spokoju mieszkańcom i włodarzom Kaliningradu.
Umówiłam się kiedyś na placu Centralnym z urodzoną w mieście koleżanką, ale się nie pojawiła. Zadzwoniłam i spytałam, co się dzieje. - No czekam na ciebie, a ciebie nie ma - powiedziała Katia.
91
- Jestem, stoję na środku placu, nie można mnie nie
zauważyć. - Ale gdzie dokładnie? Koło fontanny? Dotarło do mnie, że Katia sądzi, że jestem na placu Zwycięstwa. - Katia, miałyśmy się spotkać na placu Centralnym powiedziałam. - No i jestem na centralnym placu. A ty gdzie? - Jestem na placu Centralnym, a ty jesteś na placu Zwy cięstwa! - No właśnie, przecież plac Zwycięstwa jest centralny.
iii
He wiadomo, kto pierwszy po 1964 roku wpadł na polysł, aby zrekonstruować zamek i w ten sposób wypeł nić pustkę na placu Centralnym. Takie idee krążyły po Kaliningradzie już od czasów pierestrojki, czekając na lepszy moment. Miejska legenda głosi, że w 2005 roku, kiedy urządzono uroczysty jubileusz siedmiuset pięć dziesięciu lat założenia miasta, pokazano makietę zre konstruowanego zamku Władimirowi Putinowi, a ten
powiedział, że mu się podoba. Ta opowieść przez kolejne lata będzie służyć jako dowód, że projekt dostał błogo sławieństwo Kremla. W 2013 roku rekonstrukcja zamku nagle stała się prawdopodobna jak nigdy dotąd. Miasto i władze regionu
powołały do życia instytucję o nazwie Biuro Urbanistycz ne „Serce Miasta”. Na szefa mianowano kulturoznawcę i pisarza Aleksandra Popadina. Jego zadaniem było
92
zorganizowanie konkursu na projekt zabudowy Królew skiej Góry i jej otoczenia. Międzynarodowe jury konkur su Post-Zamek, w którym zasiadał m.in. Hans Stimmann, urodzony w Lubece architekt odpowiedzialny za ber lińską architekturę po zjednoczeniu Niemiec, ogłosiło wkrótce zwycięskim projekt wykształconego w Medio lanie kaliningradczyka Antona Sagala. Zakładał on wier ną odbudowę zachodniego skrzydła zamku z dwoma wieżami. Pozostała część zamkowych zabudowań miała być nowoczesną, prostą bryłą, która nawiązywałaby do sąsiedztwa brutalistycznego Domu Sowietów. Wtedy rzeczywistość zaczęła się rozdwajać jak bieg Pregoły w Kaliningradzie. Wszystkim, którzy śledzili wyniki konkursu, wydawało się oczywiste, że ogłoszono go po to, by zwycięski projekt posłużył za podstawę dc
opracowania szczegółowej dokumentacji i został żreć lizowany, chociaż zgodnie z umową, którą uczestnicy zawarli z „Sercem Miasta" Kaliningrad nie brał na siebie takiego zobowiązania.
W tym samym czasie, kiedy ogłoszono zwycięstwo Antona Sagala, autor innego projektu Artur Sarnie zaczął publicznie mówić, że to jego projekt zostanie zrealizo wany, bo taką decyzję podjęli gubernator i mieszkańcy Kaliningradu. Rzeczywiście w internetowym plebiscycie koncepcja Samica, zakładająca wierną odbudowę nie tylko zamku, ale i kilkunastu kwartałów kamienic w jego otoczeniu, zdobyła najwięcej głosów. Nie bez wpływu na taki obrót zdarzeń pozostawał fakt, że Sarnie przy gotował wizualizacje w formie wideo, które pozwalały odbyć wirtualny, ale niezwykle sugestywny spacer po
93
miejscach w realnym Kaliningradzie prezentujących się nader skromnie. Konkurenci się na ten temat nie wypo wiadali, ale innym miejscowym architektom ten zabieg się nie spodobał, nazywali to zaklinaniem rzeczywistości za pomocą ładnych obrazków. Zarzucali Sarnicowi, że nie ma wykształcenia architektonicznego i tworzy ułudę, która nie bierze pod uwagę autentycznych uwarunkowań
realizacji podobnego projektu. Sarnie o swojej koncepcji mówił: „projekt-marzenie”. Po ogłoszeniu wyników konkursu nie ukrywał rozcza rowania, że jury w ogóle go nie doceniło. Spodziewał się przynajmniej drugiego albo trzeciego miejsca. Projekt określał jako atrakcyjny ekonomicznie i inwestycyjnie, a kiedy spotkał się ze mną w Gdańsku, ze swadą opowia dał, że zachodnie skrzydło wedle jego projektu będzie gotowe na mistrzostwa świata w piłce nożnej w 2018 roku. Trudno było mu nie wierzyć, skoro podobne zapewnienia składał Garri Goldman, ówczesny wicepremier lokalnego rządu. Zdaniem Samica architektura lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych poniosła klęskę, nie tylko zresztą
w Kaliningradzie, ale wszędzie w Europie, i w centrach miast prędzej czy później zostanie zastąpiona przez hi storyzujące gmachy. Kaliningradzkiej ikony, czyli Domu Sowietów, w jego projekcie brak, ale twierdził, że nie naciska na natychmiastowe wyburzenie, lepiej pocze kać, aż mieszkańcy Kaliningradu sami do tego dojrze ją. Twierdził, że kiedy plac Centralny i jego otoczenie zapełnią się zabudową w duchu przedwojennym wedle
jego projektu, ludzie sami zrozumieją, że Dom Sowietów
94
nie pasuje. Zapytany o niechęć ze strony miejscowej inteligencji odpowiedział, że ci, którzy krytykują jego projekt, nie rozumieją Kónigsberga. Tak, Kónigsberga, nie Kaliningradu. W opracowaniu projektu Samica brało udział kilku Polaków, w tym członkowie Gdańskiego Towarzystwa Naukowego. Pierwsze skrzypce grał Mirosław Zeidler, postać dobrze znana w środowisku ludzi kultury i sztu ki w Gdańsku. W latach siedemdziesiątych Zeidler peł
nił funkcję wojewódzkiego konserwatora zabytków, po tem udzielał się biznesowo, otworzył prywatną galerię na Ogarnej, gdzie poznałam Artura Samica. W rozmo wie obaj przyznawali, że pewien problem stwarzał brak funduszy, ale jednocześnie podkreślali, że zainteresowa nie ze strony inwestorów było duże. Sarnie i Zeidler za
powiadali powołanie międzynarodowej fundacji, prze; którą zagraniczni sponsorzy sfinansują projekt, miel też nadzieję na środki z unijnych programów współpra
cy transgranicznej. Obaj musieli nieźle czarować w ten sposób ówczesnego gubernatora Nikołaja Cukanowa, bo Zeidler chwalił się nawet, że został jego doradcą do spraw odbudowy zamku, i pokazywał stosowną legityma cję. Do pewnego stopnia pozostaje tajemnicą, dlaczego Cukanow tak bardzo się zafiksował na projekcie odbudo
wy zamku i lobbował za koncepcją Samica wbrew opi nii ekspertów i konkursowego jury. Być może naprawdę uważał, że to projekt kulturowo zasadny, że będzie przy ciągać do Kaliningradu turystów. Może chciał się zapi sać w historii regionu czymś wielkim. Może mu się ten
projekt najzwyczajniej w świecie podobał. Rosyjska elita
95
polityczna nie słynie z dobrego gustu, zwłaszcza w spra wach architektury. Jasne jest tylko to, że dla niego i dla jego otoczenia polityczno-biznesowego rekonstrukcja zamku ze względu na gigantyczną skalę byłaby projek tem niezwykle atrakcyjnym ekonomicznie. Latem 2016 roku Cukanowa odwołano ze stanowiska gubernatora. Na wiosnę jego następca, młody moskwianin Anton Alichanow, powiedział lokalnym mediom, że dopó ki on będzie stać na czele regionu, o żadnej rekonstrukcji zamku nie ma mowy. Rosyjsko-polski, kaliningradzko-gdański projekt biznesowy tym samym upadł. Wkrótce Sarnie i Zeidler popadli w konflikt. Anton Sagal, zwycięzca konkursu, mieszka i pracuje v Mediolanie, czasem bywa w Kaliningradzie. Zapytany zwycięski projekt postzamku, powiedział, że zasypano o piachem. Nawiązał tak do propozycji gubernatora, by odsłonięte fundamenty budowli dla konserwacji zasypać piaskiem. Odbudowa została bowiem jednoznacznie od wołana, a jeśli chodzi o dalsze losy pustego placu, znowu zapanował impas.
W 2017 roku dziennikarze kaliningradzkiego portalu RuGrad znaleźli w rejestrze podmiotów gospodarczych spółkę Dorako Kaliningrad, w której dwadzieścia procent udziałów miał Artur Sarnie, a osiemdziesiąt gdańska korporacja budowlana Doraco. Sarnie, pytany o tę spółkę przez dziennikarzy z Kaliningradu, stwierdził, że Do raco miało być inwestorem budowy zamku. Na pytanie polskich mediów o tę sytuację biuro prasowe firmy od powiedziało: „Temat rewitalizacji zamku królewieckiego obserwujemy od dłuższego czasu. Poza tym sam inwestor
96
zamku zwrócił się do nas z propozycją współpracy, stąd powołana została spółka Dorako Kaliningrad”*. Z tych sprzecznych komunikatów wyłania się obraz prawdziwego problemu z rekonstrukcją zamku: nikt jej nie chciał sfinansować. Zdobywając poparcie dla swojego projektu, Artur Sarnie przez dłuższy czas umiejętnie lawirował między różnymi podmiotami, przed każdym zarysowując nieco inną wizję, w której kogo innego wska zywał jako źródło finansowania. Były gubernator mógł
uwierzyć, że Sarnie i Zeidler są w stanie załatwić środki zza granicy, dlatego forsował ich koncepcję, mimo że współorganizowany przez regionalne władze konkurs architektoniczny wygrał zupełnie inny projekt. Gdański deweloper mógł przystąpić do spółki, ponieważ sądził, że sam Sarnie, jako wspólnik, posiada jakieś poważne aktywa albo że środki na budowę zamku wyasygnuj; z budżetu władze lokalne. Wygląda więc na to, że niezd leżnie od zmiany na stanowisku gubernatora do odbudo wy zamku i tak by nie doszło, bo od początku brakowało kluczowego dla realizacji tego przedsięwzięcia elementu,
czyli pieniędzy. Biuro Urbanistyczne „Serce Miasta” zostało rozwiąza ne w 2016 roku. Na stronie internetowej Tuwangste.ru, gdzie można było oglądać wszystkie konkursowe prace, jest dziś internetowy śmietnik. Na miejscu zamku - nadal
pustka. • P. Siegień, Znany cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA gdański deweloper m a odbudow ać zam ek iv K a liningradzie, trojmiasto.wyborcza.pl , bit. 1 y/3?BIRba, dostęp: 21.12.2020.
97
Aleksandr Popadin nie uważa jednak, że praca wy konana przez „Serce Miasta” poszła na marne. Projekty i opracowania włączono do miejskich planów rozwoju. Poza tym pisarz jest przekonany, że puste miejsce na Kró lewskiej Górze ma moc niemal magiczną, która sprawia, że żadni aferzyści czy też kierowani chęcią osobistego zysku urzędnicy nigdy go nie posiądą. - To nie był projekt czysto deweloperski, rozumiałem to od samego początku - mówi Popadin. - To przedsię wzięcie o znaczeniu kulturowym, metafizycznym. Mieli śmy do czynienia z miejscem przesyconym symbolami: władzy, utraty władzy, klęski, zwycięstwa. Było jasne, że nie można tu zbudować czegoś tak po prostu. Długo się zastanawiałem, na czym polega fenomen tej okolicy. Crólewska Góra wpuszcza do siebie tylko króla. To po pierwsze. Po drugie, król nie kradnie. Tym król różni się od wszystkich innych ludzi. Z tego wynika punkt trzeci, że ten, kto kradnie, nie jest królem. A więc, punkt czwar ty, Królewska Góra wpuści tylko tych, co nie kradną. Dlatego nie trzeba się martwić o różnych pospolitych magików, którzy chcą pokazywać swoje sztuczki. Nic im nie wyjdzie, cały czas będą trafiać na tajemnicze przeszkody. Najlepszy przykład tego, że koncepcja Aleksandra Popadina działa na Królewskiej Górze, to Dom Sowietów. - Dlaczego nie udało się Związkowi Radzieckiemu? Dom Sowietów to przecież odpowiednik zamku, to Władza pisana wielką literą. To zamek królewski, ale w sowieckiej formie. Dlatego nie można działać jak z s r r i powtarzać tych samych błędów. Przyszli Teutoni
98
i wetknęli w tę górę miecz. Powiedzieli: „Tu będzie Wła dza”. Sowieci przyszli, powiedzieli: „Zwyciężyliśmy was” i chcąc wyciągnąć miecz, złamali rękojeść, ostrze utkwiło w skale. Teraz my albo wyciągniemy ostrze, albo dopasu jemy do niego nową rękojeść. Inaczej nie zapanujemy na Królewskiej Górze. Przy budowie Domu Sowietów ostrze po prostu ignorowano. Zadaniem następnego projektu, który być może dla tego miejsca powstanie, powinno być dospawanie nowej rękojeści. Wtedy trzeba będzie za nią złapać i powiedzieć: „To mój miecz” Zostać gospodarzem góry. I ostatecznym panem tego terytorium.
D o m
S o w ie t ó w
zyxwvutsrqponmlkjihgfedcbaZYXWVUTSRQPONM
Maksim postanowił pochwalić się czymś, co nazywał dziewią tym cudem świata: najszpetniejszym budynkiem ery sowieckiej. - Budynek jak potwór Frankensteina. Zombie. - Mówisz to z dumą. - Bo nie mówię o najbrzydszym budynku na zachód od Uralu, tylko o najbrzydszym stąd aż do Pacyfiku. Od srebrnych śledzi Morza Bałtyckiego po czerwone łososie Kamczatki . *
I
Ratusz, z niemieckiego Rathaus, dosłownie oznacza dom rad. Czyli Dom Sowietów. - Tak, byłem w Bekitzerze, jak graliśmy koncert w Pe tersburgu - mówi Dienis. - To było... czekaj, w 2014 roku! Tak, falafel, hummus, tak, pamiętam, bardzo smacznie.
W styczniu 2018 roku na ścianie toalety w blisko wschodniej knajpie Bekitzer, położonej przy kultowej petersburskiej ulicy Rubinsteina, dostrzegłam naklejkę. Na czarnym tle biała grafika - bryła kaliningradzkiego * M. C. Smith, cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA N a w łasną rękę, przeł. A. Niewiadomski, Warszawa 2015, s. 227.
100
Domu Sowietów. Naklejek były tysiące, nalepione jed na na drugą tworzyły grubą tapetę nad sedesem. Ale tę wyłapałam w mgnieniu oka. Przy okazji dotarło do
mnie, że kiedy w różnych miejscach Rosji znajduję coś związanego z Kaliningradem, cieszę się z tego jak dziecko, które zobaczyło swoje małe miasteczko w ogólnopolskiej telewizji. Podobnie cieszyłam się w karelskim Pietrozawodsku, gdzie w sklepach pełno było kaliningradzkiej wołowiny konserwowej. Wtedy, w mroźny petersburski wieczór, trafiła mi się
wlepka punkowej kaliningradzkiej grupy Dom Sowie tów, nazwanej tak na część gigantycznego pustostanu z Królewskiej Góry. Tak przypomniał mi się Dienis
Osnacz. - Jestem wegetarianinem, tak wyszło - wyjaśnił znad garnka, w którym podgrzewał zupę krem z batatów, kied’ rozmawialiśmy w jego mieszkaniu wiosną 2019 roku. Już dobrych parę lat. Też się kiedyś śmiałem z wegetarian.cbaZYXWVUTSRQP D uraczki, mówiłem, mięsko, szaszłyczek, sało, przecież
to wszystko takie pyszne. A potem zainteresowałem się straight edge. Dienis to taki typ rosyjskiego chłopaka, który poda rękę, kiedy wysiadasz z windy, i będzie niósł twój plecak, nawet jeśli jest pusty. Taka postsowiecka szarmanckość, trochę niedzisiejsza, ale w dobrym wydaniu nawet uj mująca. - Ostra krawędź, rozumiesz? - Dienis tłumaczy mi ideę subkultury, która zyskuje coraz więcej zwolenników
w dużych miastach Rosji, a narodziła się w u s a . - Jeździli na deskorolkach, nie potrzebowali narkotyków, nie pili,
101
spędzali czas bez używek. Po prostu prowadzili zdrowy tryb życia. 1 te dzieciaki też chciaty grać punk rocka, ale nie dogadywały się ze starymi punkami. Więc powie działy: o k , będziemy grać swój punk i on będzie pozy tywny. Z czasem zainteresowały się losem naszych braci mniejszych, a to była już prosta droga do wegetarianizmu. - Czekaj, czekaj. A Dom Sowietów też gra w tym sty lu? - przerywam pytaniem, bo coś mi nie pasuje. - Nie. Nasza grupa nie jest straightedgebwa. Chciałem, żeby była, ale nie znalazłem ludzi, którzy podob nie jak ja myśleliby w tym duchu. Są w Kaliningradzie straightedgebwcy, ale jakoś nie było nam po drodze. To byłaby jednak hipokryzja, gdybyśmy śpiewali z Do mem Sowietów piosenki o ochronie zwierząt i rezygna:ji z alkoholu, skoro wszyscy się do tych zasad, mówiąc delikatnie, nie stosujemy. Zmienił nam się zresztą nie dawno skład. Teraz jesteśmy pozytywniejsi, bardziej pro gresywni. Nie ma już w Domu Sowietów ludzi, którzy piją. Bo poprzedni zespół był taki typowo punkowy, nie którzy lubili wypić, po pijaku zaraz bijatyka, żadnych zahamowań. A nowi muzycy są tacy bardziej, jak by to powiedzieć, porządni. Basista jest trenerem crossfitu. Napakowany, z tatuażami. Proszę go, by rozbierał się na scenie, bo wtedy wszystkie dziewczyny piszczą. Dienis się śmieje. W ogóle cały czas się śmieje, nawet jeśli tego nie widać i nie słychać. Śmieje się całym sobą,
oczami i wąsami, całym swoim ciałem, postawą, tym, jak mówi, jak patrzy, jak się rusza, jak miesza wegańską zupę w garnku na kuchence. Jest szczupły i wysportowany, wysoki i przystojny. I ciągle roześmiany.
102
Kiedy spotkałam go dekadę wcześniej, był poważny i wyciszony. Oczy wbijał w podłogę podrzędnego, cuch nącego spalonym tłuszczem baru z hamburgerami, który udawał McDonalda, w suterenie jednej z chruszczowek w centrum Kaliningradu. A kiedy zwracał się do mnie, jego wzrok wędrował gdzieś dalej, ponad moją twarzą,
ku innym sprawom. Pewnie ku rewolucji.cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHG To m oże zrobić każdy, Tylko trzeba być odw ażnym ,
K ochać O jczyznę i bić w roga,
B urżujom pow iedzieć: „fuck O FF! ’’, C zerw ony sym bol znow u podnieść — N ie szkoda oddać za to życia.
R ewolucja kiedyś się w ydarzy,
To m oże zrobić każdy! *
Dienis miał rok, kiedy z Briańska, gdzie się urodził, przyjechali całą rodziną do obwodu kaliningradzkiego. W Związku Radzieckim obowiązywało raspriedielenije, czyli przydział pracy. Wykształcenie było bezpłatne, ale trzeba było je odpracować tam, gdzie skierowało państwo. Rodzice Dienisa mieli wybór: Murmańsk - za kołem podbiegunowym, Archangielsk - pod kołem podbiegu nowym. I Kaliningrad. - To był zmilitaryzowany region, niewiele się o nim wiedziało poza tym, że kiedyś należał do Niemiec i że ’ Tu i dalej fragmenty piosenki Rewolucja, Dom Sowietów, muzyka i słowa: Dienis Osnacz.
103
teraz jest tu wojsko. Ale na północ jakoś rodziców nie ciągnęło. W 1983 roku przyjechaliśmy do Oziorska. Kilkutysięczny Oziorsk leży na południowym wscho dzie obwodu kaliningradzkiego, kilka kilometrów od gra nicy z Polską. Od 1938 do 1946 roku nazywał się Angerapp, bo hitlerowski reżim nie przepadał za pruskimi nazwami miejscowości. Sowiecki nie przepadał ani za pruskimi, ani za hitlerowskimi, więc w 1946 roku na mapie pojawił się swojsko brzmiący dla rosyjskiego ucha Oziorsk. Przez stulecia Polacy, Niemcy i Litwini znali to miasto jako Darkiejmy, Darkehmen, Darkiemis. To jedna z najlepiej za chowanych miejscowości w regionie, najmniej dotknię ta wojną i sowiecką myślą estetyczną. Miejsce, gdzie nie trzeba zamykać oczu, by poczuć się przez chwilę jak prus Kaliningrad: Tierra Bałtika, 2009
314
Kónigsberg, zyxwvutsrqponmlkjihgfedcbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFE „Merian. Das Monatsheft der Stadte und Landschaften"
1955. H. 12 Leonow Aleksiej, W riem ia pierwych. Sud'ba m oja - ja sam ..., Mos kwa: a s t , 2017 List Ministerstwa Kultury r f s r r do kaliningradzkiego miejskiego komitetu wykonawczego z 4.06.1964, Archiwum Państwowe Ob wodu Kaliningradzkiego, zbiór 522, inw. 1, spr. 133, k. 19 Loew Peter Oliver, G dańsk. M iędzy m itam i, Olsztyn: Wspólnota Kul turowa „Borussia" 2006 Małłek Janusz, D wie części Prus. Studia z dziejów Prus Książęcych i Prus K rólewskich w xvi i xvu w ieku, Toruń: Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2015 Mencwel Andrzej, K aliningrad, m oja m iłość. D w a pokrew ne eseje podróżne, Olsztyn: Wspólnota Kulturowa „Borussia" 2003 Miłosz Czesław, D olina Issy, Warszawa: Świat Książki, 1998 O dnosielczanie. N arodnaja pow iest'. Sbornik, sost. Lada Syrowatko, Kaliningrad: Izdatielstwo Rossijskogo gosudarstwicnnogo uniwiersitieta im. 1. Kanta, 2006 Popadin Aleksandr, M iestnoje w riem ia. Progułki po K aliningradu. Prakticzeskoje posobije, Kaliningrad: Skorost' zwuka, Strana Ka liningrad, 2010 P rusy W schodnie. W spólnota w yobrażona, tłum., wybór, wstęp i oprać. Hubert Orłowski, Rafał Żytyniec, Poznań: Wydawnictwo Nauka i Innowacje, 2019 Prync Ałojiz, H anna Arendt abo Lubow do św itu, Kyjiw: Tempora, 2016 Przesiedleńcy opowiadają. Pierwsze lata O bwodu Kaliningradzkiego [!]
we w spom nieniach i dokumentach, red. Jurij Kostjaszow, przeł. Wac
ław Hojszyk, Olsztyn: Ośrodek Badań Naukowych, 2000 Przeszłość, która nie chce przeminąć. H istoria, pam ięć, zapom nienie w pracach D oroty N ieznalskiej, red. Anna Markowska, Sopot: Pań
stwowa Galeria Sztuki, 2015 Przew odnik. Bliski nieznajom y ivpodróży. G dańsk, K aliningrad, K łaj peda, przeł. Aleksandra Szkudłapska, red. Barbara Piórkowska, Agnieszka Wołodźko, Gdańsk: Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia, 2015
315
Schlógel Karl, cbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHGFEDCBA M iasto H annah A rendt, przeł. Anna Wołkowicz, „Ze szyty Literackie” 2014, nr 2, s. 99-107 — , W przestrzeni czas czytam y. O historii cywilizacji i geopolityce,
przeł. Izabela Drozdowska, Łukasz Musiał, posł. Hubert Orłowski, Poznań: Wydawnictwo Poznańskie, 2009 Smith Martin Cruz, N a w łasną rękę, przeł. Andrzej Niewiadomski, Warszawa: Wydawnictwo Albatros, 2015 Sow riem iennoje znaczenije idiej H anny A riendt. M atierialy m ieżdu-
narodnoj konfieriencyi, ried. Aleksiej Salikow, ilja Diemientjew,
Kaliningrad: Izdatielstwo Bałtijskogo fiedieralnogo uniwiersitieta im. I. Kanta, 2015 Sukhankin Sergey, Bridge to N owhere. K aliningrad on G eopolitical M ap between Russia and Europę, Barcelona: Universitat Autónoma de Barcelona, 2018 Teheran-Jalta-Poczdam . D okum enty konferencji szefów rządów trzech w ielkich m ocarstw, przeł. Włodzimierz Daszkiewicz, Adam Da
niel Rotfeld, Warszawa: Polski Instytut Spraw Międzynarodowych, Książka i Wiedza, 1972 Tournier Michel, K ról olch, przeł. Leon Bielas, Katowice: Wydawnic two Śląsk, 1990 Traba Robert, .W schodniopruskość". Tożsam ość regionalna i narodow a w kulturze politycznej N iem iec, Poznań-Warszawa: Wydawnictwo Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, 2005 Wańkowicz Melchior, N a tropach Sm ętka, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1974 Wieck Michael, Ewiger K rieg oder ew iger Friede? 14 Betrachtungen eines Betroffenen, Frankfurt: Haag+Herchen Veriag, 2008 — , M iasto utracone. M łodość w K ónigsbergu w czasach H itlera i Sta lina, przeł. Magdalena Leszczyńska, Warszawa: Ośrodek „Karta" 2018 Wik Michael, Zakat Kionigsbierga. Sw ieditiel'stwo niem ieckogo jewrieja, Kaliningrad: Piktorika Pabliszyng, 2015
316
W ciągu wielu lat poznawania Kaliningradu nieocenio nym źródłem wiedzy były dla mnie lokalne media, przede wszystkim portale informacyjne: Kaliningrad.ru kaliningrad.ru Klops, klops.ru Komsomolskaja Prawda Kaliningrad, kaliningrad.kp.ru New Kaliningrad, newkaliningrad.ru RuGrad, rugrad.eu Russkij Zapad, ruwest.ru
S p is tr e ś c i
zyxwvutsrqponmlkjihgfedcbaZYXWVUTSRQPONMLKJIHG
Granica 5 Mogiła Kanta 38 Królewska Góra 79 Dom Sowietów 100 Synagoga 130 Niemcy 162 Rosja 196 (Bez nazwy) 240 Berlinka 277 Posłowie 309 Bibliografia 313
W Y D A W N IC T W O
C Z A R N E
S p . Z
0 .0 .
zyxwvutsrqponmlkjihgfedcbaZYXWVU
czarne.com.pl
O Wydawnictwo Czarne
(o) @wydawnictwoczarne Sekretariat i dział sprzedaży. ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice tel. +4818 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1. 00-648 Warszawa tel. +48226211048
Skład: d2d.pl ul. Sienkiewicza 9/14. 30-033 Kraków tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected] Druk i oprawa: Drukarnia po z k a l ul. Cegielna 10/12, 88-100 Inowrocław
tel. +48 52 354 27 00 Wołowiec 2021
Wydanie 1 Ark. wyd. 11,6; ark. druk. 20
W s e rii Su l i n a u ka zu ję się książki historyczne i antropo logiczne, proza podróżna, reportaże i eseje - szeroko pojęta literatura faktu. Autorzy książek z serii Su l in a
przekraczają granice: geograficzne, kulturowe, mentalne, z antropologiczną dociekliwością badają pozornie znane
lądy, prowadzą literackie śledztwa, odkrywające przed czytelnikiem nieznane strony fenomenu zwanego Europą.
W serii ukazały się m.in.:
Beata Szady, Wieczny poczętek. Warmia i Mazury Martin Pollack, Kobieta bez grobu. Historia mojej ciotki Artur Klinau, Mińsk. Przewodnik po Mieście Słońca, wyd.u
Bartosz Panek, U nas każdy jest prorokiem. 0 Tatarach
w Polsce Kasper Bajon, Fuerte
Zbigniew Rokita, Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku
Katarzyna Mirgos, Gure. Historie z Kraju Basków Natalia Bryżko-Zapór, Pogranicze wszystkiego. Podróże po
Wołyniu Aleksander Kaczorowski, Praski elementarz, wyd. m rozszerzone
Jarosław Mikołajewski, Paweł Smoleński, Czerwony śnieg
na Etnie Kapka Kassabova, W stronę Ochrydy. Podróż przez wojnę
i pokój Rafał Hetman, Izbica, Izbica
Mariusz Surosz, Praga. Czeskie ścieżki
Piotr Oleksy, Wyspy odzyskane. Wolin i nieznany archipelag Krzysztof Varga, Gulasz z turula, wyd. u Piotr Kępiński, Szczury z via Veneto
Tomasz Słomczyński, Kaszebe Następna książka w serii:
Weronika Gogola, Ufo nad Bratysławę
Dziś nazywa się Kaliningrad. Gdy granice przebiegały inaczej, był pruskim Kónigsbergiem i był też Królewcem.
Transformacja dawnej stolicy Prus Wschodnich najpierw w so wiecki, a potem rosyjski Kaliningrad wywołuje dziwny niepokój, uczucie niedopasowania wyczuwalne w samym mieście - zarówno
u mieszkańców, jak i władz, tych lokalnych i tych na Kremlu. Na
pierwszy rzut oka to rosyjska prowincja, może bardziej zakomplek siona, porównująca się chętniej do europejskich sąsiadów niż do Moskwy czy Petersburga. Ale pod powierzchnią kryje się inne miasto,
ni to widmo, ni to chimera. Paulina Siegień opowiada o połączeniu się przedwojennego
Kónigsberga z powojennym Kaliningradem w jedno fantazmatyczne miasto niczym z bajki. Tylko czy żyje tu dobry duch Kanta z jego ideą
wiecznego pokoju, czy ponury i złowieszczy Smętek?
Nie sztukę jest pięknie opisać miasto piękne. Sztukę jest opisać tak miasto brzydkie. Paulinie Siegień się to udało. Ala tyle czułości i ciekawości dla Ka
liningradu, że natychmiast chciałoby się tam pojechać, zobaczyć miasto
przez pryzmat opowiedzianych przez nię historii, które kluczę, zawracaję,
zataczaję kręgi po to, by później skupić się na jakimś szczególe. Właścicielka
kantoru w Braniewie, putinowski urzędnik, Krzyżacy, punkrockowy piosen karz wegetarianin czy pierwszy kaliningradzki kosmonauta - wszyscy spo tykają się na łamach księżki i zaplataję kaliningradzkę historię w fascynuję-
cy węzeł. Prowadzęc czytelników po zakamarkach istniejęcego Kaliningradu
i nieistniejęcego Kónigsberga, autorka zaraża miłościę do miasta kaleki, które — wydawałoby się — wcale na miłość nie zasługuje. Ludwika Włodek
zyxwvutsrq
ISBN 978-83-8191-314-0
ŁAT WYDAWNICTWA CZARNE
Tytuł jest dostępny w sprzedaży również w formie e-booka w formatach eeua oraz
mo b ,.