Polska–Rosja: historia obsesji, obsesja historii 8308075819, 9788308075814, 9788308072424


180 70 3MB

Polish Pages [297] Year 2021

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Table of contents :
Strona tytułowa
Spis treści
Karta redakcyjna
Wstęp
Rozdział I. Zakładnicy pamięci
Rozdział II. Łacińska Polska – grecka Ruś. Kluczowe decyzje
Rozdział III. Jagiełło: car czy król?
Rozdział IV. Czy unia polsko-litewsko-moskiewska była szansą słowiańskiego świata?
Rozdział V. Dlaczego Polacy nie ocalili swojego państwa?
Rozdział VI. Rosyjski pomysł na Polskę, Polaków pomysł na wolność
Rozdział VII. Czy mogliśmy uniknąć kataklizmu?
Spis źródeł ilustracji
Recommend Papers

Polska–Rosja: historia obsesji, obsesja historii
 8308075819, 9788308075814, 9788308072424

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

Spis treści Karta redakcyjna Wstęp Rozdział I. Zakładnicy pamięci Rozdział II. Łacińska Polska – grecka Ruś. Kluczowe decyzje Rozdział III. Jagiełło: car czy król? Rozdział IV. Czy unia polsko-litewsko-moskiewska była szansą słowiańskiego świata? Rozdział V. Dlaczego Polacy nie ocalili swojego państwa? Rozdział VI. Rosyjski pomysł na Polskę, Polaków pomysł na wol‐ ność Rozdział VII. Czy mogliśmy uniknąć kataklizmu? Spis źródeł ilustracji

Opieka redakcyjna: MAŁGORZATA GADOMSKA Redakcja: ANNA WOJNA Korekta: Pracownia 12A, KAMIL BOGUSIEWICZ, MICHAŁ KOWAL Wybór ilustracji: MARCIN STASIAK Opracowanie gra czne: ROBERT KLEEMANN Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ © Copyright by Andrzej Chwalba i Wojciech Harpula © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2021 Wydanie pierwsze ISBN 978-83-08-07242-4 Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl Konwersja: eLitera s.c.

Wstęp

Boimy się Rosji. Jak wynika z badań opinii publicznej przeprowadza‐ nych w ciągu ostatnich kilku lat, mniej więcej po łowa Polaków uważa Rosję za największe zagrożenie dla bezpieczeństwa naszego państwa. Wojna Rosji z Gruzją oraz interwencje „zielonych ludzików” na Kry‐ mie i w Donbasie pokazały, że Kreml jest gotowy do realizowania swo‐ jej polityki także drogą interwencji zbrojnej. W kraju, który od po‐ czątku XVIII wieku oglądał u siebie rosyjskie wojska nader często, to musi rodzić obawę. Ale nasz lęk przed Rosją wynika nie tylko z potrzą‐ sania szabelką przez Władimira Putina. Jest efektem doświadczeń kilku ostatnich pokoleń Polaków, dla których Rosja – w różnych wcie‐ leniach – występowała przede wszystkim w roli agresora, ciemięży‐ ciela, złowrogiej siły. Ten strach ma wymiar indywidualny, zakorze‐ niony w osobistych historiach, bo wiele polskich rodzin w wyniku po‐ lityki Rosji spotkały indywidualne tragedie: śmierć, więzienie, zsyłki, przesiedlenia, kon skaty. Lęk i obawa przed Rosją towarzyszą Polakom od dawna. Mimo to w czasach zaborów, w dwudziestoleciu międzywojennym, w okresie PRL wrogość wobec polityki państwa rosyjskiego nie była tożsama z niechęcią do Rosjan, kultury rosyjskiej i rosyjskości jako takiej. To się zmieniło. Najnowszy sondaż Centrum Badania Opinii Spo łecznej z marca 2020 roku nie pozostawia wątpliwości. Niechęć do Rosjan de‐ klaruje czterdzieści dwa procent Polaków. Gorzej wypadają tylko Ro‐ mowie i Arabowie. Co się stało? Przecież po raz pierwszy od kilkuset lat Polska i Rosja nie walczą ze sobą, rosyjskie wojska nie stacjonują w Polsce, a polskie w Rosji, żadna ze stron nie narzuca drugiej władz ani ustroju. Dlaczego więc Rosja jest dla Polaków „wrogiem automatycznym”, a stosunki polityczne między Warszawą a Moskwą są lodowate? Odpowiedzi można udzielać rozmaitych, ale nikt nie zaprzeczy, że stało się tak również dlatego, że Moskwa i Warszawa zaczęły używać historii jako instrumentu prowadzenia polityki. Wątki z przeszłości w rękach polityków (publicystów, propagandzistów) stały się narzę‐ dziami służącymi do ofensywy mającej naruszyć narrację historyczną przeciwnika lub do obrony własnej przestrzeni pamięci. W wyniku ta‐ kiego pojedynku prawda historyczna przestaje mieć znaczenie. Fakty, które nie pasują do tez lansowanych przez „przemysły historyczne”

obu krajów, są pomijane. Wyolbrzymia się natomiast te, które utrwa‐ lają wzajemny negatywny obraz Polski w Rosji i Rosji w Polsce. Oba kraje i narody dźwigają ciężki bagaż pięciuset lat historii peł nej kon‐ iktów i wojen. Dziś politycy po obu stronach nie tylko pilnują, by nie stał się ani o gram lżejszy, ale dokładają do niego kolejne kamienie. Brakuje rzeczowego, bezstronnego, uwzględniającego racje i motywa‐ cje obu stron spojrzenia na bogatą i skomplikowaną historię relacji Polski i Rosji. W naszej, polskiej, opowieści o Rosji, stale powracają ob‐ razy zsyłek, przemocy, gwałtu, zbrodni. Jesteśmy więźniami własnych obsesji, które jeśli nawet na jakiś czas znikają, to jedynie po to, by z jeszcze większą mocą ponownie się objawić. Nasze myślenie o Rosji i Rosjanach oraz wzajemnej historii wciąż jest irracjonalne i silnie nace‐ chowane emocjami, a emocje nie pozwalają na trzeźwą ocenę sytuacji. Dlatego postanowiliśmy napisać z profesorem Andrzejem Chwalbą niniejszą książkę. Chcieliśmy spojrzeć w niej na relacje polsko-rosyj‐ skie bez ltru naszych narodowych mitów i opowiedzieć o najważ‐ niejszych wydarzeniach składających się na to, co Aleksander Puszkin nazwał „starym Słowian sporem”. Uchwycić jego początki w chwili, gdy Piastowie i Rurykowicze dokonywali fundamentalnych wyborów, rozłożyć na czynniki pierwsze momenty, w których związek z Litwą pchnął nas w kierunku konfrontacji z Moskwą, spróbować odpowie‐ dzieć na pytania: czy Rzeczpospolita polsko-litewska mogła wygrać tę rywalizację i dlaczego ją przegrała oraz czy Polacy w XIX i XX wieku w stosunkach z Rosją mieli do wyboru inne drogi niż straceńcza kon‐ frontacja. Ośmieleni ciepłym przyjęciem książki Zwrotnice dziejów. Alterna‐ tywne historie Polski, w której rozmawialiśmy o tym, co by było z Pol‐ ską i Polakami, gdyby dzieje naszego państwa i narodu potoczyły się w kilku kluczowych punktach nieco inaczej, tym razem zastanawiamy się, czy w historii relacji Polski i Rosji były momenty, które mogły cał‐ kowicie odmienić ich bieg i sprawić, że być może dziś widzielibyśmy w Rosjanach bratni naród, a w Rosji przyjaznego partnera. Wyja‐ śniamy, dlaczego polsko-rosyjskie dzieje ułożyły się w sposób znany z podręczników historii, i sprawdzamy, czy mogły ułożyć się inaczej. Szukamy wnikliwie i głęboko. Co by się stało, gdyby na Morawach przetrwał chrześcijański obrządek słowiański, a piastowska Polska i Ruś Kijowska na starcie swoich dziejów znalazłyby się w jednej rodzi‐ nie religijnej i kulturowej? Czy wielki książę Jogaiło mógł zostać carem zamiast królem Polski? Jaka byłaby Rosja, gdyby ziemie ruskie zjedno‐ czyli nie Rurykowicze z Moskwy, ale litewscy Giedyminowicze? Jaki byłby bieg wydarzeń, gdyby Zygmunt III pozwolił synowi Władysła‐ wowi objąć tron na Kremlu? Czy unia polsko-litewsko-moskiewska była możliwa? Dlaczego Katarzyna II zdecydowała się na rozbiory, skoro ich nie chciała? Czy w XIX wieku Polska miała szansę na odzy‐

skanie niepodległości? Co by się stało, gdyby Józef Piłsudski w 1920 roku, zamiast maszerować na Kijów, przyjął ofertę pokojową bolsze‐ wików? A może w 1939 roku minister Józef Beck powinien był usiąść do rozmów z Józefem Stalinem i dzięki temu szybko zakończyć rządy Adolfa Hitlera? To tylko niektóre z wątków, które poruszamy. Jesteśmy przy tym wierni zasadom, które przyjęliśmy, pisząc Zwrotnice dziejów. Zada‐ jemy pytanie: „Co by się mogło zdarzyć?”, opierając się na racjonal‐ nych podstawach. Nie powo łujemy do życia kcji, nie fantazjujemy, ale operujemy postaciami, zdarzeniami i procesami historycznymi wedle akceptowalnych naukowo reguł. Najpierw wyczerpująco wyja‐ śniamy, co i dlaczego się stało, a potem staramy się wyjaśnić, czy mo‐ gło stać się inaczej i jakie byłyby tego skutki. To nie jest kontynuacja Zwrotnic dziejów, której oczekiwała część Czytelników. To przede wszystkim opowieść o momentach, które miały decydujący wpływ na wzajemne relacje obu państw, a później narodów. Staraliśmy się uniknąć wątków, które poruszyliśmy w naszej pierwszej książce, acz‐ kolwiek nie zawsze było to wykonalne. Rozmowa o polsko-rosyjskiej historii nie jest bowiem możliwa bez omówienia okoliczności zawar‐ cia unii Polski z Litwą i zdarzeń, które doprowadziły do rozbiorów. Zdajemy sobie sprawę, że nie wyczerpaliśmy przebogatej tematyki związanej ze stosunkami polsko-rosyjskimi, z koncepcjami politycz‐ nymi dotyczącymi ich ułożenia, życiem Polaków i Rosjan obok siebie, ze wzajemnymi wyobrażeniami i stereotypami. Nie mieliśmy takich ambicji. Jeżeli którykolwiek z poruszonych przez nas wątków skłoni Państwa do dalszych dociekań, będzie to dla nas powód do satysfakcji. Stosunkowo niewiele mówimy o historii Polski i Związku Radziec‐ kiego po 1939 roku, która była najnowszą odsłoną sporu Lachów i Mo‐ skali, zakończoną dopiero w 1993 roku wraz z wycofaniem ostatnich żoł nierzy rosyjskich z naszego kraju. Wspomnienia związane z insta‐ lacją władz komunistycznych w Polsce i dziejami PRL są ciągle żywe, pełne bolesnych wątków i z pewnością mają duży wpływ na to, jak dzisiaj postrzegamy Rosję i Rosjan. Biorąc jednak pod uwagę bezalter‐ natywność tego okresu, nie poświęciliśmy mu tyle miejsca, ile zaj‐ muje on w naszej narodowej pamięci. Wraz z podpisaniem paktu Rib‐ bentrop–Mo łotow i przegraną kampanią wrześniową Polacy zostali bowiem pozbawieni możliwości jakiegokolwiek wyboru. Nie mogli‐ śmy w żaden sposób obronić się przed Stalinem. Mamy nadzieję, że zaproponowana przez nas próba spojrzenia na dzieje polsko-rosyjskiego sporu pozwoli lepiej go zrozumieć. Bez re‐ eksji nad jego przyczynami i dynamiką nie da się bowiem ocenić, na ile nasza dzisiejsza niechęć do Rosji i Rosjan ma racjonalne podstawy, a na ile wynika po prostu z tego, że przyzwyczailiśmy się traktować

Rosję jako naszego pierwszego wroga. Pewne jest, że w przeszłości re‐ lacje Polski i Rosji mogły przyjąć inny, bardziej pokojowy i oparty na kooperacji wymiar. A skoro na teraźniejszości i przyszłości obu państw i narodów tak bardzo ciąży ich przeszłość – tym bardziej warto ją poznać.

Polska załoga opuszcza Kreml, poddając się księciu Dymitrowi Pożarskiemu (1612). Obraz Ernsta Lissnera Wygnanie polskich najeźdźców z Kremla z przełomu XIX i XX wieku

Wojciech Harpula: Czy ostatnie trzydzieści lat to złoty wiek w sto‐ sunkach polsko-rosyjskich? Andrzej Chwalba: Słucham? Czy okres od początku lat dziewięćdziesiątych do dziś to złoty wiek w stosunkach Polski z Rosją? Sądzę, że pod taką tezą nie podpisałby się nikt. Ani w Polsce, ani w Ro‐ sji. Stosunki polsko-rosyjskie przypominają zimną wojnę. Jest nieco lepiej niż w dwudziestoleciu międzywojennym, ale kontakty poli‐ tyczne są zamrożone, w zasadzie nie istnieją relacje kulturalne i na‐ ukowe. Handlujemy ze sobą, turyści swobodnie podróżują po obu kra‐ jach i zwykle włos im z głowy nie spada. To wszystko. Po rozpadzie Związku Radzieckiego Rosja zajmowała się głównie sama sobą i wtedy kontakty polsko-rosyjskie były specy czne, ale po‐ prawne. Jednak od początku XXI wieku, od momentu, gdy w Moskwie rozpoczęto rekonstrukcję imperium, stosunki Polski z Rosją są złe lub bardzo złe. Odprężenie w czasach, gdy polską dyplomacją kierował lansujący wizję „polityki piastowskiej” Radosław Sikorski, było krót‐ kotrwałe. Potem wydarzyła się tragedia smoleńska i wzajemne relacje szybko osiągnęły dno. Zachowanie administracji rosyjskiej i polskie teorie spiskowe fatalnie zaciążyły na naszych stosunkach. Trudno to nazwać „złotym wiekiem”. Przeciwnie: kon iktów jest sporo, raz po raz ich temperatura gwał townie rośnie. Oczywiście. Według władz rosyjskich Polska jest współodpowie‐ dzialna za wybuch drugiej wojny światowej, „agent Putina” to w polskim świecie politycznym uniwersalna inwektywa, rosyjskie rakiety w obwodzie kaliningradzkim mają cele na naszym teryto‐ rium, my cieszymy się, że kupiliśmy pociski JASSM-ER, które mogą dosięgnąć Moskwy. I tak dalej... Po obu stronach panuje wielka nie‐ ufność. Jednocześnie jednak po raz pierwszy od kilkuset lat Polsce i Rosji udało się zbudować relacje – jakiekolwiek by były – bez odwo‐ ływania się do argumentów siły. Teraz rozumiem, że pan nie żartował z tym „złotym wiekiem”... Jeżeli przyjąć taką perspektywę, to faktycznie mamy w stosunkach z Rosją bardzo spokojny okres. Nie prowadzimy wojny, rosyjskie wojska nie stacjonują w Polsce, a polskie w Rosji. Żadna ze stron nie narzuca dru‐ giej władz ani ustroju. Nie ma powstań, wtrącania do więzień, zsyłek.

Głowa państwa nie musi uzgadniać z Moskwą czy Petersburgiem swoich decyzji, rosyjski ambasador nie jest najważniejszą personą w Warszawie, najwybitniejsi literaci nie tworzą antypolskich lub antyrosyjskich dzieł. To prawda. Jednak jeżeli trzydzieści względnie spokojnych lat w rela‐ cjach polsko-rosyjskich mielibyśmy nazywać „złotym wiekiem”, to tylko przez porównanie do kilku wcześniejszych stuleci, peł nych wo‐ jen i kon iktów. Oba państwa i narody dźwigają ciężki bagaż historii. W chwili, gdy wielki książę litewski Jogaiło stał się Władysławem Jagiełłą i królem Polski, wplątaliśmy się w spór z Moskwą. Najpierw był to spór litewsko-moskiewski o podporządkowanie sobie „świata ruskiego”, a potem zmagania Rzeczpospolitej z coraz potężniejszym sąsiadem o dominację w Europie Środkowo-Wschodniej. Od 1569 roku, gdy powstała Rzeczpospolita Obojga Narodów, a ziemie dzisiej‐ szej Ukrainy zostały włączone do Korony, historia Polski i Rosji to ciąg niemal bezustannych kon iktów zbrojnych, prób podporządkowania sobie sąsiada za pomocą siły. Trwające blisko pięćset lat pasmo zma‐ gań zakończyło się dopiero w 1993 roku, gdy ostatni żoł nierze rosyj‐ scy opuścili Polskę. Co ważne: to nie był tylko kon ikt dwóch państw. To był także kon ikt religii, kultur politycznych, tradycji ustrojowych. Polska ten kon ikt przegrała. Jesteśmy niepodległym, wolnym krajem. Mamy swój język, kulturę, rządzimy się sami. Udało nam się wyzwolić z uścisku potężnego są‐ siada. Jednak walkę o ogromny szmat ziem litewsko-ruskich, będą‐ cych dziedzictwem dawnej Rusi Kijowskiej i Wielkiego Księstwa Li‐ tewskiego, przegraliśmy militarnie i politycznie w XVII i XVIII wieku. Ale Rosja też nie utrzymała swojej zdobyczy. Litwa, Łotwa, Białoruś i Ukraina są niepodległe. Polakom pozostały kresowe sentymenty, a Ro‐ sjanom tęsknota za imperium i chęć jego odzyskania. Obu stronom – pamięć pięciu wieków zmagań. Ta pamięć bardziej ciąży Polakom czy Rosjanom? Polakom. W tym przypadku nie ma symetrii. My tylko raz sponiewie‐ raliśmy rosyjską dumę, gdy w 1610 roku zajęliśmy Moskwę, a arcyka‐ tolicki Zygmunt III chciał usiąść na tronie carów obrońców prawosła‐ wia. Wielka smuta, okres najgłębszego upadku państwa moskiew‐ skiego, jest obecna w rosyjskiej pamięci historycznej, a Polacy grają w tym epizodzie role czarnych charakterów. Podkreślę jednak: mówimy o epizodzie. Tak wyraźna przewaga Rzeczpospolitej nad Moskwą trwała może dwa lata. 4 listopada, na pamiątkę kapitulacji polskiej za‐ łogi Moskwy w 1612 roku, Rosjanie obchodzą Dzień Jedności Narodo‐ wej. Ale z rosyjskich badań wynika, że mniej niż po łowa Rosjan wie,

co upamiętnia to święto, większych emocji ono nie budzi. To po pro‐ stu dzień wolny od pracy. Dla większości Rosjan wydarzenia z po‐ czątku XVII wieku to prehistoria. Nasza perspektywa jest inna? Zdecydowanie. Rosja odcisnęła o wiele mocniejsze piętno na naszej historii, kulturze, myśli politycznej. Kilkakrotnie upokorzyła polską narodową dumę. Wszystko, co związane z Rosją, jest w naszej zbioro‐ wej świadomości silnie nacechowane emocjonalnie. Trudno się dzi‐ wić. Dominacja Rosji nad szlachecką Rzeczpospolitą trwała prawie sto lat. Próba uwolnienia się z tej zależności zakończyła się rozbiorami, unicestwieniem naszego państwa. W 1815 roku, po kongresie wie‐ deńskim, na sto lat ustabilizował się ład, w którym pod panowaniem Rosji znalazło się osiemdziesiąt dwa procent terenów Rzeczpospolitej sprzed pierwszego rozbioru. Austriacy mieli jedenaście procent, Prusy – siedem procent. Dlatego to Rosja stała się głównym przeciwnikiem wszystkich, którzy marzyli o odrodzeniu Polski. Stała się jakby polską obsesją. Powstanie listopadowe załamało narzuconą przez Petersburg wizję ugody realizowaną w Królestwie Kongresowym, którą skądinąd trudno uważać za niekorzystną z punktu widzenia polskich intere‐ sów. Od tego momentu polską myśl polityczną zdominowała re eksja nad tym, jak zaszkodzić Rosji, jak rozbić Imperium. Wybitni twórcy romantyczni zbudowali obraz Rosji jako naszego największego wroga. Ba, nie tylko wroga Polski, ale wroga całej ludzkości. To była Rosja – gnębicielka wolności, imperium zła, więzienie narodów. Romantycy wdrukowali ten obraz w polskie DNA. Zgodnie z tą wizją bunt prze‐ ciwko Rosji stawał się obowiązkiem nie tylko patriotycznym, ale i mo‐ ralnym. Wybuchło kolejne powstanie – styczniowe. Było zrywem irra‐ cjonalnym, pozbawionym elementu kalkulacji, pięknym w swych in‐ tencjach i strasznym w skutkach. Przyniosło represje i drastyczne skurczenie się zakresu wolności narodowych, zwłaszcza na ziemiach na wschód od Bugu. W efekcie w drugiej po łowie XIX wieku nasz kraj, jeszcze sto lat wcześniej rozległe, jedno z największych w Europie państw, został zdegradowany do roli jednej z okrain – granicznych prowincji Impe‐ rium. Ważniejszej może niż Kaukaz, Kazachstan, Chiwa, Kokand czy Buchara, ale peryferyjnej, rządzonej przez carskich generałów-guber‐ natorów, skazanej na łaskę i niełaskę samodzierżców. Upragnioną wolność odzyskaliśmy przede wszystkim dlatego, że osłabiona pierwszą wojną światową Rosja zapadła się pod własnym ciężarem?

Dwie rewolucje w 1917 roku i wojna domowa w Rosji sprawiły, że mieliśmy rozwiązane ręce. Nie tylko odzyskaliśmy wolność, ale też byliśmy w stanie wywalczyć granice daleko na wschodzie. Odepchnąć Rosję daleko od Wielkopolski, Małopolski, Mazowsza. Wiemy jednak, co stało się później, w 1939 i 1945 roku. Znów zna‐ leźliśmy się pod imperialnym butem. A sowieckie imperium było jesz‐ cze bardziej brutalne i bezwzględne niż carskie. Z roli satelity Moskwy wyszliśmy, patrząc z historycznej perspektywy, całkiem niedawno. Przecież jeszcze na początku lat osiemdziesiątych Polacy zastanawiali się: wejdą czy nie wejdą? Znów będą strzelać, wsadzać do więzień, in‐ stalować w Warszawie swoich namiestników? O tych wszystkich wydarzeniach będziemy na pewno szczegó łowo rozmawiać, ale warto już teraz naszkicować ramy naszej opowieści, by uświadomić sobie, że od chwili, gdy Rosja wygrała z Rzeczpospolitą rywalizację o przewagę w naszej części kontynentu, stała się dla Polski i Polaków tematem numer jeden. Tak jest od początków XVIII wieku, od trzystu lat. Natomiast dla Rosji byliśmy i jesteśmy tylko jednym z wielu zagad‐ nień. Wystarczy popatrzeć na mapę. Polska to punkt. Rosja to pół Eu‐ ropy i Azji. Tylko w szczególnych momentach „problem polski” wysu‐ wał się w rosyjskich elitach i spo łeczeństwie na pierwszy plan. Polska z reguły była tematem pobocznym lub zupeł nie nieistotnym. Dziś jest podobnie. Tak pan sądzi? Na Kremlu zapewne nikt dzień i noc nie głowi się, jak zaszkodzić Pol‐ sce. Dla Władimira Putina i jego ludzi nie jesteśmy pępkiem świata. Rosja miała i ma status nuklearnego mocarstwa o globalnych intere‐ sach i aspiracjach. My jesteśmy graczem na poziomie Europy Środ‐ kowo-Wschodniej, nie ma nas w pierwszej lidze państw Unii Europej‐ skiej. To kolejna asymetria. Gdyby zważyć moc – demogra czną, mili‐ tarną, gospodarczą, polityczną – Polski i Rosji, to zobaczymy relację mrówki i słonia. Tak jest, czy się nam to podoba, czy nie. W polskiej publicystyce i polskiej polityce często się o tym zapo‐ mina. Próbujemy widzieć relacje polsko-rosyjskie jako relacje równo‐ ległe, prowadzone na tym samym poziomie. Denerwujemy się, że na‐ sze starania czy żądania są niedostrzegane lub ignorowane. To raczej naturalna reakcja. Nie wiem, czy naturalna. Na pewno emocjonalna. Przecież słoń może nawet nie widzieć, co robi mrówka. A nawet jak widzi, to po co ma re‐ agować? Rosja w polityce międzynarodowej ma mnóstwo innych za‐ gadnień. Prowadzi grę ze Stanami Zjednoczonymi i z Chinami, ma roz‐

ległe interesy polityczne i gospodarcze w krajach dawnego Związku Radzieckiego, stara się być aktywna w różnych częściach świata, na‐ wet w Syrii, Wenezueli czy Libii. Polska to zagadnienie trzeciego planu. Incydentalnie – drugiego. My poświęcamy Rosji znacznie wię‐ cej uwagi niż Rosja nam. Z czym nie zawsze chcemy się pogodzić i nie zawsze chcemy to zrozumieć. To słabość naszego myślenia o Rosji. Z czego wynika ta zachowawczość? Z tego, że jesteśmy zakładnikami pamięci. Więźniami historii. Nie po‐ tra my wyjść z klatki pojęć i skojarzeń, które powstały i utrwaliły się w XIX i XX wieku. Ciągle patrzymy na Rosję przez okulary pokoleń, które z Rosją walczyły, dla których była ona najważniejszym zagad‐ nieniem. Trudno się dziwić. Niemal każde z ostatnich dziewięciu– dziesięciu pokoleń Polaków doświadczyło czegoś złego w wyniku polityki Ro‐ sji. Śmierć, zesłanie, więzienie, kon skaty. To w nas siedzi: w wymiarze indywidualnym i zbiorowym. Ja się ta‐ kiej postawie nie dziwię. Ale każdego historycznego demona można próbować oswajać. Pokolenia Francuzów i Niemców też regularnie wyrzynały się przez kilkaset lat. Dziś po kon ikcie, który przez wieki organizował życie polityczne Europy, nie ma prawie śladu. Ale histo‐ ryczne demony mogą zostać oswojone tylko wtedy, gdy przestaje się je karmić. W przypadku Polski i Rosji jest raczej odwrotnie. Złe relacje polsko-rosyjskie wynikają w dużej mierze z polityki histo‐ rycznej obu krajów. Moskwa i Warszawa bardzo często używają moty‐ wów historycznych do prowadzenia bieżącej polityki. Historia staje się instrumentem politycznym. A gdy politycy zaczynają grać wąt‐ kami z przeszłości, prawda historyczna przestaje mieć znaczenie. Pa‐ mięć ulega zdeformowaniu. I wtedy stajemy się zakładnikami złej, wypaczonej pamięci. Odpowiedzialność za szerzenie „złej pamięci” ponoszą tak samo Ro‐ sjanie, jak i Polacy? Każdy może sam zważyć słowa, gesty, działania i zaniechania obu stron. Jesteśmy Polakami, więc mamy słuszne prawo oburzać się, gdy w Rosji opowiada się brednie o pakcie Ribbentrop–Mo łotow i uspra‐ wiedliwia zbrodnię katyńską. Ale rosyjski historyk i dziennikarz też mogą oburzać się na jakieś polskie wypowiedzi, o których my nie wiemy lub nie zwróciliśmy na nie uwagi.

Polska i Rosja mają w swojej historii wiele bardzo trudnych, bole‐ snych wątków. Nie chodzi o to, by o nich zapominać lub je przemil‐ czać. Nie da się opracować „wspólnej” wersji historii; wygładzić wszystkich kantów, wyprasować wszystkich nierówności. Polska i ro‐ syjska optyka zawsze będą różne. Opracowywanie tego „katalogu roz‐ bieżności” i prezentowanie rzetelnej analizy to zadanie dla history‐ ków. Natomiast politycy mogą z tego „katalogu” wybierać dowolne re‐ kwizyty i grać nimi w przestrzeni publicznej. Rozhuśtywać spo łeczne emocje, realizować swoje cele w polityce wewnętrznej i zewnętrznej. Tak właśnie dzieje się w relacjach polsko-rosyjskich? Tak. Historia jest skarbnicą, w której politycy mogą znaleźć wszystko, czego potrzebują. Odpowiednio spreparowane wydarzenia z przeszło‐ ści mogą stać się pancerzem ochronnym, czynnikiem mobilizującym spo łeczeństwo, mogą też być narzędziem agresji w stosunku do są‐ siada. Polska i Rosja nie są tu żadnym wyjątkiem, wiele państw pro‐ wadzi politykę historyczną. Jednak mam wrażenie, że Moskwa i War‐ szawa na dobre ugrzęzły w historii. Ze szkodą dla wzajemnych relacji oraz dla prawdy i pamięci historycznej. Coś panu przeczytam. Mogę? Proszę. „Na współczesnych relacjach polsko-rosyjskich zaciążyła historia. Pamięć historyczna wpływa w istotny sposób na nasze postrzega‐ nie świata, na autopercepcję – na postrzeganie siebie samych w ota‐ czającym nas świecie. Rzecz w tym, by pamięć ta nie była przed‐ miotem manipulacji i świadomego fałszowania przeszłości – zacie‐ rania śladów tego, co było haniebne i godne napiętnowania”. Amen. Podpisuję się pod tym. Kto to napisał? Adam Rotfeld i Anatolij Torkunow, szefowie Polsko-Rosyjskiej Grupy do Spraw Trudnych, we wspólnym wstępie do książki Białe plamy – czarne plamy. Sprawy trudne w relacjach polsko-rosyjskich (1918–2008). Polscy i rosyjscy historycy opisywali w niej ze swojej perspektywy najtrudniejsze problemy w stosunkach Polski i Rosji od 1918 do 2008 roku. Czytał pan tę książkę? Tak. Spora księga. Szesnaście rozdziałów, blisko dziewięćset stron dużego formatu.

Jak wrażenia? Solidne ekspertyzy, dużo wiedzy. Przyda się do naszej rozmowy. W kilku momentach, zwłaszcza podczas omawiania zdarzeń z czasów drugiej wojny światowej, uderzająca była różnica perspektyw. Ro‐ syjscy historycy pisali tak, jakby naprawdę nie rozumieli, dlaczego nie dziękujemy za „wyzwolenie” w 1945 roku, i dziwili się, że my się dziwimy, że Armia Czerwona nie pomogła powstaniu warszaw‐ skiemu. Lektura rozdziałów pisanych przez Rosjan była ciekawym doświadczeniem. To jest właśnie odmienna optyka, o której wspominałem. W tej książce głos zabrali historycy, bo Grupa do Spraw Trudnych miała pro‐ wadzić z Rosją dialog dotyczący trudnych tematów historycznych. Za‐ pewne wie pan, co stało się z tym ciałem? Jest martwe. Grupa nie zbiera się już od kilku lat. Powo łano ją w 2002 roku, ale działać zaczęła dopiero w 2008. Po raz ostatni polscy i rosyjscy eksperci zebrali się razem chyba w 2013 roku. Potem nie było klimatu do rozmów. W 2017 roku Polska powo łała nowy skład ekspertów, ale w lutym 2019 roku odeszło z niego wielu naukow‐ ców, bo rząd zlikwidował Instytut Europy Środkowo-Wschodniej, jedyną w Polsce instytucję działającą na rzecz dialogu Polski z Ro‐ sją. Wszystko wskazuje na to, że Grupa zakończyła swoje życie. Nie pytałem o losy Grupy do Spraw Trudnych bez powodu. Pokazują one bowiem wyraźnie, że na nic wszelkie starania historyków, gdy nie ma woli politycznej. Eksperci mogą prezentować otwartą postawę, prowadzić rozmowy na trudne tematy, spierać się, ale gdy politycy mówią „stop”, to kończy się rzeczowa dyskusja o historii. Kończy się re eksja, a w ruch idą klisze, stereotypy, manipulacje. W stosunkach polsko-rosyjskich widać to bardzo wyraźnie. Nie tylko dziś. W przy‐ padku obu państw historia stała się częścią gry politycznej już w końcu XVIII wieku. Obie strony mają wprawę w szermowaniu histo‐ rycznymi argumentami. W Polsce w ogóle możliwa jest jeszcze rzetelna, pozbawiona uprze‐ dzeń rozmowa o polsko-rosyjskiej historii? O tym, dlaczego poto‐ czyła się tak, a nie inaczej, i czy mogła potoczyć się inaczej? Wierzę, że tak. Po to siedliśmy do pisania tej książki. Ale w tym mo‐ mencie muszę wyrazić jedno zastrzeżenie. Mianowicie?

W Polsce uważamy się za ekspertów od Rosji. Mówimy, że najlepiej w całej Europie rozumiemy „rosyjską specy kę”. A to nieprawda? Nie do końca. Oczywiście nie brakowało i nie brakuje w naszym kraju świetnych znawców Rosji. Nawiasem mówiąc, ich głos jest coraz sła‐ biej słyszalny. A ogół Polaków, polityków nie wyłączając, pogląd na „rosyjską specy kę” formułuje na podstawie specy cznie polskich, najczęściej fatalnych doświadczeń z wielkim sąsiadem. Nasze wy‐ obrażenia o Rosji koncentrują się na zbitkach pojęciowych: rozbiory, Sybir, 17 września, Katyń, komuna. Niektórzy sięgają do naszych chwil chwały i wspominają hołd ru‐ ski. Jaki hołd? Ruski. Hołd ruski? Przecież nie było żadnego hołdu ruskiego. Gdy wpisze pan w wyszukiwarkę frazę „hołd ruski”, dostanie pan sto dwadzieścia cztery tysiące wyników. Narodowy Bank Polski je‐ sienią 2019 roku wprowadził do obiegu srebrną dziesięciozłotówkę kolekcjonerską z fragmentem obrazu Jana Matejki i napisem „Hołd ruski”. W książce do historii moich dzieci jest spory fragment o „hołdzie carów Szujskich w 1611 roku”. Postacie na obrazie Matejki są oznaczone numerami. Numer trzeci to Wasyl Szujski. Uczniowie dowiadują się z towarzyszącego mu opisu, że „Wasyl Szujski na znak poddaństwa bije czo łem o posadzkę przed polskim władcą”. Serio? Jak najbardziej. Wczoraj i dziś. Podręcznik do historii dla klasy szóstej szkoły podstawowej. Czasem coś wyjaśniam z historii Basi i Micha‐ łowi. Niedawno mieli sprawdzian z wojen XVII wieku. Na znak poddaństwa bije czo łem? No i co ja mam powiedzieć... To jest nadużycie. Co najmniej. Oczywiście każde wydarzenie można nazwać w dowolny sposób, żeby poprawić sobie samopoczucie. Jako historyk mówię: nie było żadnego hołdu ruskiego. Hetman Stanisław Żółkiewski po podpisaniu układu z bojarami i wkroczeniu do Moskwy chciał zrobić show przed szlachtą. Potrzebo‐ wał przedstawienia przed senatem, żeby pokazać namacalne dowody swojego sukcesu i skłonić szlachtę do uchwalenia podatków niezbęd‐ nych do kontynuowania interwencji. Przywiózł do Warszawy obalo‐

nego przez bojarów cara Wasyla IV Szujskiego, jego dwóch braci, pa‐ triarchę moskiewskiego Filareta oraz Michaiła Szeina – dowódcę wojsk, które przez dwadzieścia jeden miesięcy broniły się w Smoleń‐ sku przed Polakami. Wszyscy byli jeńcami Żółkiewskiego i króla, Zyg‐ munta III. Szlachta chciała, by ściąć ich w odwecie za rzeź Polaków w Moskwie w 1606 roku. Tych, którzy poszli w 1604 roku do Moskwy z Dymitrem Samo‐ zwańcem, oszustem podającym się za cudownie ocalonego syna cara Iwana IV Groźnego? Właśnie tych. Podczas powstania przeciwko Samozwańcowi zabito około pięciuset Polaków. Żółkiewski mimo niechętnej postawy króla cały czas widział szanse na sojusz z Moskwą. Gest łaski wobec Szuj‐ skich miał dać mu atut do ręki podczas kolejnych rozmów z bojarami. Przekonał króla i senatorów, by darować im życie. 29 października 1611 roku Wasyl i jego bracia, bijąc pokłony przed Zygmuntem III, nie składali mu hołdu, tylko prosili o litość i miłosierdzie. To był wyraz uniżenia, może nawet błagania. Ale hołdu? Jaki hołd może składać je‐ niec wojenny swojemu zwycięzcy? Swoją drogą – Szujski prosił o coś, co było i jest nieobecne w rosyjskiej kulturze politycznej. W Rosji mi‐ łosierny to po prostu słaby. Król okazał miłosierdzie, Szujscy zostali honorowymi jeńcami. Rok później zmarli w wyniku epidemii tyfusu. Filaret i Szein wrócili do Moskwy w 1619 roku. Przed Zygmuntem III nie korzył się car Wasyl IV, który uznawał zwierzchność polskiego króla i składał mu hołd. Takie słowa nie pa‐ dły, bo paść nie mogły. Carem Rosji był wówczas obrany królewicz Władysław, a w Moskwie i Warszawie trwały targi, czy faktycznie obejmie tron. Taka jest prawda. A Matejko nie malował „Hołdu ruskiego”, tylko Carów Szujskich na sejmie warszawskim. Nawiasem mówiąc, nie zdążył go namalować. Został tylko szkic. I młodzieńczy obraz na ten sam temat z 1853 roku. Był jeszcze obraz Tomasza Dolabelli Przyjęcie Szujskich w Sali Senatu w 1611 roku. Wisiał prawdopodobnie w sali senackiej na Zamku Kró‐ lewskim w Warszawie. W 1707 roku August II nie potra ł odmówić Piotrowi I i podarował mu obraz. A Piotr, jak to Piotr – prawdopodob‐ nie kazał go zniszczyć. Wracamy do polskiego rozumienia „rosyjskiej specy ki”.

Wracamy. Nie ma nic dziwnego w tym, że patrzymy na Rosję przede wszystkim jak na złowrogą, niszczycielską siłę i staramy się tłuma‐ czyć Europie, że może stanowić zagrożenie dla wolności jej narodów. Tak ukształ towały nas doświadczenia historyczne. Ale taka perspek‐ tywa jest zawężona i na pewno nie wyczerpuje rozumienia „rosyjskiej specy ki”. Dopiero re eksja na temat tego, dlaczego Rosja jest taka, a nie inna, pozwala lepiej zrozumieć polsko-rosyjskie wczoraj, dziś i ju‐ tro. Dopiero sięgnięcie do źródeł rosyjskiej tożsamości, prześledzenie historii tego kolosa umożliwia wyjaśnienie wielu zdarzeń dotyczą‐ cych naszej dziejowej drogi. Nie mówię o porzuceniu polskiej perspek‐ tywy. Mówię o tym, że lepsze zrozumienie polsko-rosyjskiej historii jest możliwe tylko wtedy, gdy na pewne wątki spojrzy się także „rosyj‐ skimi oczami”. Gdy zrozumie się, że Rosjanie uważają swoje państwo za osobny byt, nieporównywalny z żadnym innym państwem na świecie. A taka właśnie jest Rosja? Tak twierdzą Rosjanie. To jest ich przekonanie. I to od bardzo dawna. Uważają, że Rosja to odrębny, ósmy kontynent: w sensie ideologicz‐ nym, duchowym, kulturowym, religijnym. Z tego przeświadczenia wynika postulat dziejowej misji i specjalnego traktowania przez resztę świata. Jaka jest – według Rosjan – dziejowa misja Rosji? Wielkość. I odrębność od reszty świata. Moskwa to Trzeci Rzym, łączący dziedzictwo Rzymu i Bizancjum, które były imperiami siły. Trzeci Rzym nie może upaść – to po pierw‐ sze. Po drugie, musi przeciwstawiać się złemu światu zewnętrznemu, który czyha na jego klęskę. Po trzecie, ma moralny obowiązek posze‐ rzania granic imperium. Idea „Moskwy – Trzeciego Rzymu” została sformułowana przez Filo‐ teusza, mnicha z Pskowa, w posłaniu i listach do wielkiego księcia Wasyla III. Pierwszy zachowany list pochodzi z 1510 roku, w kolej‐ nych latach były następne. To najbardziej znana i najczęściej aktuali‐ zowana idea szczególnej misji Rosji, aczkolwiek jej autor zwracał uwagę na kwestie nie tyle polityczne, ile religijne; podkreślał wielkość i dziejową misję prawosławia. Idea ta nie stała się nigdy o cjalną dok‐ tryną państwową, ale jej założenia teoretyczne i wnioski praktyczne weszły na trwałe do świadomości wielu pokoleń rosyjskich elit poli‐ tycznych i umysłowych. Odwo ływali się do niej liczni intelektualiści i myśliciele dziewiętnastowiecznej Rosji. Opowiadając o Rosji i jej specy ce, nie sposób pominąć wynikają‐ cego z tej koncepcji faktu, że imperatyw parcia na zewnątrz, poszerza‐

nia granic, zajmowania nowych ziem, to trwały składnik jej państwo‐ wej tożsamości. To, co dla nas, Polaków, jest śmiertelnym zagroże‐ niem, dla Rosjan jest naturalne. Godne pochwały. Państwo i władza państwowa sprawdzają się, jeżeli są agresywne. Ten widoczny od wie‐ ków w polityce Rosji zdobywczy pęd wynikał także z przejęcia dzie‐ dzictwa mongolskiego. Dla Mongo łów ekspansja była jedynym sen‐ sownym uzasadnieniem istnienia państwa. Przejawy tej tradycji są stale obecne w polityce Kremla. Przypomina się Władimir Putin, który dwadzieścia lat temu zapo‐ wiadał, że będzie „topił Czeczenów w kiblu”, lub całkiem niedawno opowiadał z cynicznym uśmiechem o „zielonych ludzikach” w Don‐ basie. To się Rosjanom – przynajmniej zdecydowanej większości Rosjan – podoba. Rosja ma być silna. Od momentu, gdy była małym księstew‐ kiem moskiewskim, aż po czasy wielkiego imperium, Rosja zawsze była nastawiona na ekspansję. Wokół swoich etnicznych ziem stwo‐ rzyła system kolonii we wszystkich możliwych kierunkach. Elity ro‐ syjskie zawsze uważały, że jeżeli tylko jest okazja poszerzenia granic, zdobycia wpływów – to należy ją wykorzystać. Rosja nigdy nie odstąpiła i nigdy nie odstąpi od nabytych przed wie‐ kami metod postępowania w polityce zagranicznej. Zawsze miała w głębokim poważaniu wszystkie gesty, protesty, próby wpływania na jej politykę ze strony innych państw. Gdy czyta się źródła z czasów na przykład Katarzyny II, to widać charakterystyczny ton: róbmy swoje, Europa pokrzyczy i nic nie zrobi. Czyli dokładnie jak teraz w sprawie Ukrainy. Rosja, jeżeli ustępowała, to tylko przed argumentem siły – jak po woj‐ nie krymskiej z lat 1853–1856 czy z Japonią w 1905 roku. Tylko dwu‐ krotnie w swojej historii – na początku XVII wieku i po rozpadzie Związku Radzieckiego – Rosja musiała skupić się na swoich we‐ wnętrznych sprawach. Później, gdy okrzepła, wkraczała w stare kole‐ iny, rozpychała się w Europie i na świecie. Obecnie robi to samo. Inaczej nie potra ? Nie potra , nie może, nie chce. Żeby przestać, musiałaby wymyślić się na nowo. Właśnie o tym wszystkim Polska stara się mówić w Europie. Bo na własnej skórze doświadczyliśmy, czym jest rosyjski imperializm.

Dobrze, że o tym mówimy. Zwracam tylko uwagę, że patrzenie na Ro‐ sję wyłącznie przez pryzmat ideologii imperialnej i jej praktycznych konsekwencji może prowadzić na manowce. Że to arcyważny, ale nie jedyny składnik rosyjskiej tożsamości. Spójrzmy na lata dziewięćdziesiąte. Gdy rozsypał się Związek Ra‐ dziecki i dwubiegunowy świat, politycy zachodnioeuropejscy i sowie‐ tolodzy doszli do przekonania, że Rosja, pozbawiona imperium i sys‐ temu państw satelickich, wreszcie stanie się zwyczajnym, demolibe‐ ralnym, wolnorynkowym krajem. Wielu, w ślad za Francisem Fukuyamą, myślało wtedy, że faktycz‐ nie nadszedł „koniec historii”. Takie były czasy. Pełne optymizmu. Na Zachodzie uznano, że Federa‐ cja Rosyjska jest naturalnym partnerem dla Wspólnot Europejskich. Może stanie się nawet specjalnym członkiem Wspólnoty, jej wschod‐ nią odnogą. W Brukseli niektórzy politycy myśleli, że w przyszłości granice Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (bo Unii Europejskiej jeszcze nie było) sięgną Władywostoku i Chabarowska. To by ozna‐ czało możliwość ekspansji Europy w skali niespotykanej od XIX wieku. Prowadzono także rozmowy, które miały doprowadzić do tego, że Rosja – na specjalnych warunkach – stanie się częścią NATO. Chcieli tego Europejczycy, którzy obawiali się absolutnej dominacji amery‐ kańskiej. Uważali, że współ praca Rosji z EWG i budowanie razem z Moskwą wspólnego systemu bezpieczeństwa są możliwe i zrówno‐ ważą wpływy amerykańskie w Europie. Okazało się, że jest to droga donikąd. Rosja na takie warunki przystać nie chciała. Nadal wolała grać swoją grę. Nawet bardzo osłabiona nie pozwoliła wmontować się w system, który ograniczałby ją w jakikolwiek sposób. Drugi przykład to pomysł administracji prezydenta Baracka Obamy, który nie chciał kon iktów i rywalizacji z Rosją. Obama był przeko‐ nany o możliwości resetu, ułożenia z Rosją stosunków opierających się na otwartości i współdziałaniu na pewnych polach. Zakończyło się to klęską. Rosja na tego rodzaju porozumienia nie była, nie jest i za‐ pewne nigdy nie będzie gotowa. Taka kooperacja oznaczałaby, że Eu‐ ropa lub USA ją skrępują. A Rosja nie po to budowała przez wieki od‐ rębny świat, żeby teraz ten rosyjski świat stał się częścią czegoś ob‐ cego. Czegoś niestosownego, nieprzystającego do russkiego mira w żadnym względzie: religijnym, kulturowym, politycznym. Rosja zawsze manifestowała swoją kulturową odrębność od Za‐ chodu. Ba – moralną wyższość nad Zachodem. Taka postawa ma bar‐

dzo długą tradycję, sięgającą XVI wieku, gdy Moskwa i Zachód „od‐ kryły się” wzajemnie. „Zarazami” płynącymi z Zachodu najpierw były katolicyzm i protestantyzm, później – idee liberalne. W XIX wieku sło‐ wiano le, czyli romantyczni intelektualiści przekonani o szczególnej misji prawosławia i Rosji, wysunęli argument o wyższości słowiań‐ skiego ducha nad Zachodem i widzieli w państwie carów siłę, która może ocalić świat przed duchową zagładą. Później Moskwa stała się stolicą komunizmu, uniwersalnej ideologii, która też miała zbawić cały świat i przynieść mu szczęście. Oczywiście po pokonaniu „zgni‐ łego, zachodniego kapitalizmu”. Rosja niemal całą swoją wielowiekową tożsamość budowała na kon‐ frontacji z Zachodem. Myśl, że może z tej dziejowej drogi zrezygnować i stać się jego częścią, to naiwność. Wskazująca właśnie na brak zrozu‐ mienia „rosyjskiej specy ki”. Czasem Rosja Zachód kopiowała. Najlepszy przykład to reformy Piotra I. Po zachodnie wzorce militarne sięgała już wcześniej: w XVI i XVII wieku zatrudniała Holendrów i Anglików, w drugiej po łowie XIX wieku jej przemysł budowali Francuzi, w latach trzydziestych XX wieku komuniści masowo korzystali ze wsparcia ekspertów niemiec‐ kich i amerykańskich. Ale Rosja przyjmowała zachodnie rozwiązania nie po to, by stawać się częścią szerszej wspólnoty, lecz po to, by lepiej budować własny świat. Po to, by dzięki modernizacji Zachód pokonać. To kopiowanie zawsze było selektywne, dotyczyło tylko pewnych ob‐ szarów, najczęściej tych, które miały bezpośredni związek z rozbu‐ dową potencjału przemysłowego i militarnego oraz poprawieniem efektywności zarządzania państwem. Rosyjskie poczucie zagrożenia ze strony Zachodu też nie jest niczym nowym. Jeśli dziś Rosja mówi, że czuje się okrążana przez NATO i musi temu przeciwdziałać, to jest to wyraz realnej pamięci historycznej. Pod sztandarami Napoleona ruszyła przecież na Rosję niemal cała Eu‐ ropa, to z mocarstwami zachodnimi państwo carów zmagało się pod‐ czas wojny krymskiej, potem bolszewicy musieli odpierać interwencję ententy po stronie białych, w czasie zimnej wojny to Zachód miał ra‐ kiety jądrowe wycelowane w Moskwę. Pierwsza konfrontacja Rosji z Zachodem to wojna z Rzeczpospolitą na początku XVII wieku? Tak. Wcześniej Moskwa walczyła z Litwą i Rzeczpospolitą, ale dopiero dymitriady i późniejsze zajęcie Kremla przez Polaków były pierwszym frontalnym kon iktem idei, toczonym przez Rosję z Zachodem. Rzecz‐ pospolita stanowiła całkowitą antytezę kulturową Moskwy. To było

starcie szlacheckiej republiki i kontrreformacyjnego, „nowoczesnego” katolicyzmu z autokracją przesiąkniętą duchem „omszałego”, mona‐ stycznego prawosławia. Ówczesne państwo moskiewskie przypomi‐ nało cywilizację religijną, której władcą absolutnym był car. Trzeba sobie uświadomić, że Iwan IV Groźny we wszystkich swoich działa‐ niach uważał się za przywódcę nie tyle politycznego i wojskowego, ile religijnego. Całe spo łeczeństwo, które na co dzień żyło zatopione w duchowości prawosławnej, oddychało nią. Ustawy cerkiewne wpro‐ wadzone w życie w 1551 roku, znane jako Stogław (tak zwana Księga stu rozdziałów), regulowały niemal wszystkie aspekty życia codzien‐ nego, od malarstwa ikonowego po sposoby golenia się i picia. Licząca dwadzieścia siedem tysięcy stron monumentalna encyklopedia świę‐ tych ksiąg Wielkie Czetji Mineje opisywała religijne znaczenie każdego dnia w roku. Domostroj był z kolei podręcznikiem życia domowego – zbiorem reguł, przypominających klasztorne, które miały obowiązy‐ wać każdego bojara. Mówimy tu o najcenniejszych zabytkach litera‐ tury moskiewskiej. W XVI wieku kultura świecka w państwie carów faktycznie nie istniała. W taką rzeczywistość wtargnęli Polacy i Litwini – przywiązani do swoich wolności Europejczycy, republikanie, którzy w pełni przyswo‐ ili sobie racjonalistyczne prądy umysłowe odrodzenia, a za sprawą Zygmunta III niosący już także sztandary kontrreformacji. Rosjanie w polskiej interwencji dostrzegli nie tylko zagrożenie polityczne. Dla nich był to zamach na ich tożsamość, „jezuicki spisek” mający na celu zagładę „świętej wiary”. Wtedy po raz pierwszy obronili odrębny, ro‐ syjski świat. Potem bronili go wielokrotnie. I będą bronili zawsze. Nie‐ zależnie od tego, czy zagrożenie, które widzą, jest realne, czy tylko wy‐ obrażone. Czego bronili i chcą bronić Rosjanie? Czym był i jest rosyjski świat? Fiodor Tiutczew, znamienity rosyjski poeta i intelektualista... I „polakożerca”. Owszem, można powiedzieć, że miał obsesję na punkcie polskości, nienawidził jej. Polskę nazywał „Judaszem Słowiańszczyzny”, uważał, że wszystkie narody słowiańskie powinny zlać się w jedno z narodem rosyjskim. Był piewcą imperializmu rosyjskiego. Z 1866 roku pocho‐ dzi jego słynny, często cytowany wiersz: Nie sposób pojąć jej rozumem, Nie sposób zwykłą miarką mierzyć, Ma w sobie tyle skrytej dumy, Ze w Rosję można tylko wierzyć.

Zdarza się, że Rosjanie zbywają nim znajomych z innych krajów, wypytujących, „o co właściwie chodzi z tą Rosją”. Też go usłysza‐ łem. W skróconej wersji: Rosji nie sposób pojąć rozumem, w Rosję można tylko wierzyć. Niekoniecznie zbywają. Mówią szczerze. W tych wersach zawiera się rosyjska odpowiedź na pytanie, czym Rosja jest i czym nie jest. W końcu sformułował ją dwustuprocentowy Rosjanin. Rosjanie uważają bowiem, że noszą w sobie tak wiele odmiennych od całego świata komponentów kulturowych, iż sami są odrębnym światem, inna planetą. Od Zachodu różni ich tysiąc lat zanurzenia we wschodnim, greckim chrześcijaństwie, które od czasu wielkiej schi‐ zmy w 1054 roku było w konfrontacji z Rzymem i cywilizacją łaciń‐ ską. Co ważne: formalne rozbicie Kościoła, które trwa do dziś, jest zu‐ peł nie inaczej interpretowane na Wschodzie i Zachodzie. Dziś trwa dialog ekumeniczny, ale w polskich, włoskich, hiszpańskich podręcz‐ nikach nadal czytamy o wielkiej schizmie wschodniej. To prawo‐ sławni są schizmatykami: oni odeszli od prawdziwej, rzymskiej chrze‐ ścijańskiej wiary. Z kolei w świecie wschodnim istnieje pojęcie schi‐ zmy zachodniej. To rzymscy katolicy są heretykami. Pobłądzili. Z tego przekonania wynikało zadanie przeprowadzania moralnej i religijnej misji w krajach Zachodu w celu przywrócenia im jedynej, prawdziwej wiary. Katolicyzm dla Moskwy był bowiem wiarą powierzchowną, fałszywą, schizmatycką. Rzym był ogniskiem herezji, a Polska pomio‐ tem heretyckiego Rzymu. W drugą stronę to przekonanie działało dokładnie tak samo. Prawie dokładnie. Katolicyzm musiał jednak zmierzyć się z wyzwa‐ niem reformacji, wykonać wysiłek dostosowania się do zmieniają‐ cego się świata, znaleźć nowe formuły funkcjonowania w nim. Cer‐ kiew moskiewska nie musiała. Pomijając czasy komunizmu – ominęły ją kryzysy, wojny religijne, konieczność szukania odpowiedzi na trudne pytania. Warto zwrócić uwagę, że jedyna w dziejach rosyjskiej Cerkwi poważna reforma patriarchy Nikona z lat 1654–1657 doty‐ czyła przede wszystkim liturgii i miała na celu powrót do starych, oryginalnych form bizantyjskich. A i tak wywo łała wielki opór spo‐ łeczny i zaowocowała rozłamem. Staroobrzędowcy, nieuznający re‐ form Nikona, żyją do dziś, także w Polsce. Cerkiew moskiewska nie tworzyła niczego nowego, ożywczego. Rekapitulowała. Bez końca. Obrona, zachowanie tego, co już jest – to był jedyny sposób na jej funk‐ cjonowanie. To prawosławie sprawiło, że Rosja nie doświadczyła reformacji i oświecenia – dwóch wielkich prądów umysłowych, bez których nie można sobie wyobrazić dzisiejszej Europy. To z nich wyrosły indywi‐

dualizm, współczesna demokracja, liberalizm, prawa jednostki. W an‐ tropologii prawosławnej „ja” jest rozmyte, zdecydowanie mniej wy‐ raźne niż w świecie zachodnim. „My” jest ważniejsze niż „ja”. „My” mamy patrzeć w jednym kierunku, nie szukać innych rozwiązań niż te, które proponują nasza święta wiara i równie święty władca. Wspo‐ minaliśmy już o tym, że w XV i XVI wieku nastąpiła w Moskwie sakra‐ lizacja władzy. Od pewnego momentu car zaczął być traktowany jak święty, jak żywa ikona. Trudno sobie wyobrazić króla polskiego czy francuskiego, który zatrzymuje się przed karczmą, a ludzie wychodzą z domów i palą świeczki wokół jego karety. Palą świeczki wokół żywej ikony. A tak działo się w Rosji. Świeczki to może nie, ale jeszcze w XVIII wieku lud Francji święcie wierzył, że dotyk króla leczy skrofuły, czyli gruźlicze zapalenie wę‐ złów chłonnych. Zabobon może szerzyć się wszędzie. Akurat królowie Francji z ceremo‐ nii „uzdrawiania” chorych na tę przypadłość uczynili tradycję. To był element umacniania autorytetu władcy. A że zapalenie czasem cofa się samoistnie – wiara w zbawczą moc królewskiego dotyku działała. W Rosji prostym poddanym nawet nie przyszłoby do głowy, żeby zwracać się do cara z takimi prośbami. A car z pewnością przez kilka godzin nie czyniłby nad głowami skrofulików znaku krzyża, jak robił to sam Ludwik XIV, nawet wtedy, gdy był już chory. Skoro już wywo‐ łałem Króla Słońce, największego praktyka absolutyzmu monarszego – Ludwik XIV mówił: „Państwo to ja”. Carowie, którzy rządzili równie samowładnie, nigdy nie wypowiedzieliby takiej formuły. Oni nie byli państwem. To państwo było dla nich. Było de facto ich własnością. Po‐ dobnie jak poddani. Sensem istnienia chłopów, mieszczan, bojarów miała być wierna służba – Bogu i carowi. Jak to pogodzić z carobójstwami? Z rąk poddanych zginęli Piotr III, Paweł I, Aleksander II. No i Miko łaj II, ale bolszewicy z pewnością nie uważali się za jego poddanych. Owszem, w Rosji dokonywano morderstw na panujących, ale dopusz‐ czali się tego ludzie elit. Tacy, którzy odrzucali świętość cara, a można przypuszczać, że obce im było pojęcie jakiejkolwiek świętości. Mordo‐ wano carów wówczas, gdy uznano, że podejmowane przez nich decy‐ zje zagrażają interesowi elit oraz interesowi Rosji. Prosty lud bardzo długo wierzył w „świętego, dobrego cara”, opiekuna całej wspólnoty prawosławnej. Jeszcze na początku XX wieku wielu Rosjan było prze‐ konanych, że car – najwyższy prawodawca, wyraziciel Bożej woli na ziemi – nie może czynić źle. Dlatego takim szokiem dla całego spo łe‐ czeństwa była „krwawa niedziela” w Petersburgu, 22 stycznia 1905

roku, gdy car kazał otworzyć ogień do stutysięcznej pokojowej de‐ monstracji. Robotnicy chcieli wręczyć carowi petycję, w której doma‐ gali się polepszenia swojego losu. Nieśli ikony, portrety Miko łaja II, śpiewali pieśni religijne. W starciach z wojskiem zginęło blisko tysiąc osób. Dopiero wtedy runął mit „dobrego cara”, rewolucja rozlała się na cały kraj. W tym samym czasie na Zachodzie chyba już nikt, nawet najprostszy chłop, nie wierzył w sakralny charakter władzy. W XIX wieku w Rosji karierę zrobiła formuła ukuta przez ministra oświaty Imperium, Siergieja Uwarowa: prawosławie, samodzierża‐ wie, narodnost', czyli ludowość. Wypracował ją w latach trzydzie‐ stych, za rządów Miko łaja I. Wyrażała o cjalną ideologię Rosji carskiej opartej na „świętej, ruskiej wierze” jako źródle ideałów etycznych, sa‐ mowładztwie cara oraz ludzie, czyli posłusznych poddanych, będą‐ cych podporą tronu. Tak samą siebie de niowała Rosja aż do 1917 roku, do rewolucji lutowej. Czy w drugiej po łowie XIX i na początku XX wieku można wyobrazić sobie państwo Zachodu, określające swoją tożsamość kategoriami odnoszącymi się do wartości ze schyłku średniowiecza? Nie można. Wiatr liberalnych reform wiał wtedy na całym świecie. Przede wszystkim w Europie. Ten wiatr zatrzymywał się na granicy Imperium. Rosja przez wieki za‐ chowała niezwykłą trwałość elementów, które stanowiły o jej wyjąt‐ kowości, odrębności od Europy. Nie dziwmy się więc, że Rosjanie nie uważają się za Europejczyków. Tytuły rosyjskich książek pisanych od końca XVIII wieku przez wiek XIX brzmiały „Rosja i Europa” lub „Ro‐ sja a Europa” – jako jej przeciwieństwo. W rosyjskiej opowieści o histo‐ rii Europy Rosja nie funkcjonuje jako część Starego Kontynentu. Hi‐ storia dla Rosjan jest w dużej mierze opowieścią o zewnętrznych rela‐ cjach ich kraju: przede wszystkim z Europą, ale także ze światem mu‐ zuł mańskim, a później również z Chinami i Japonią. Za Azjatów Rosja‐ nie oczywiście się nie uważają, choć nie mają problemu z akceptacją swojego wschodniego, azjatyckiego dziedzictwa. „Poskrob mocniej Rosjanina, a zobaczysz Tatarzyna”. To rosyjskie przysłowie. Właśnie. Przed chwilą mówiliśmy o przemożnym wpływie bizantyj‐ skiego prawosławia i Trzecim Rzymie, a tu pojawiają się Mongo łowie i świat chanów. To skąd właściwie wzięła się Rosja? Upraszczając, powiedziałbym, że z Bizancjum i Saraju – stolicy tatar‐ skiej Złotej Ordy. Te potęgi wywarły niezatarty wpływ na kształ towa‐

nie się Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, którego sukcesorem jest Rosja. Myślałem, że wspomni pan o Rusi Kijowskiej. To już byłaby odpowiedź bardziej szczegó łowa. Ruś Kijowska to ko‐ lebka wszystkiego, co dawniej nazywano „ruskim”, niekoniecznie „moskiewskim” czy „rosyjskim”. Dziś do jej dziedzictwa słusznie od‐ wo łuje się także Ukraina. Bez wątpienia jednak od Rusi Kijowskiej i przyjęcia chrześcijaństwa z Bizancjum wszystko się zaczyna. Także hi‐ storia tysiącletniego sąsiedztwa dwóch światów, o których rozma‐ wiamy: polskiego i rosyjskiego. Trzeba przyjrzeć się im wtedy, gdy po‐ wstawały. Bez tego nie zrozumiemy, co stało się z nimi później.

Chrzest Rusi. Obraz Wiktora Wasniecowa z lat 1885– 1896

Czy gdyby obrządek słowiański przetrwał w państwie wielkomo‐ rawskim dłużej i gdyby Wielkie Morawy nie zostały na początku X wieku zniszczone przez Węgrów, bylibyśmy dziś z Rosją w jednej rodzinie cywilizacyjnej? I posługiwalibyśmy się – tak samo jak Ro‐ sjanie – uproszczoną formą cyrylicy? Bo Mieszko I nie przyjąłby chrztu w obrządku łacińskim, tylko sło‐ wiańskim, a chrześcijaństwo w państwie Polan wprowadzaliby nie niemieccy kapłani, ale Słowianie – następcy Cyryla i Metodego? Otóż to. Ciekawy pomysł. Archeolodzy i historycy do dziś spierają się, czy Ma‐ łopolska i Śląsk były podporządkowane Wielkim Morawom oraz w ja‐ kim stopniu dotarło do nich chrześcijaństwo. Pewne jest, że po łu‐ dniowe ziemie dzisiejszej Polski znalazły się w kręgu oddziaływania pierwszego potężnego państwa słowiańskiego, które powstało na po‐ czątku IX wieku na terenie dzisiejszych Moraw. To był czas, gdy na zie‐ miach polskich funkcjonowały organizacje plemienne. Wtedy też u Słowian wschodnich zaczynał się okres obecności Normanów, zwa‐ nych Waregami. Wikingowie ze Szwecji od po łowy IX wieku penetro‐ wali wschodnioeuropejski interior. By mieć dobrą komunikację z Bał‐ tykiem i Skandynawią, posuwali się z biegiem rzek i zakładali swoje umocnione grody: tak powstały Stara Ładoga, Nowogród, Psków, Po‐ łock, Gniezdowo koło Smoleńska, wreszcie Kijów. Natomiast na Morawach Słowianie stworzyli państwo. To był pierwszy eksperyment Słowian z własnym państwem i z chrze‐ ścijaństwem. W 805 roku cesarz Karol Wielki zniszczył państwo ko‐ czowniczych Awarów, którzy pojawili się w Europie w VI wieku. Po upadku kaganatu awarskiego po władzę nad terenami Moraw, Czech i zachodnich Węgier sięgnęły słowiańskie elity tego państwa. Byli to ludzie, którzy nauczyli się od przybyszów z dalekiej Azji, jak budować organizacje o zasięgu ponadplemiennym. Wiedzieli, jak utrzymywać ludność w posłuszeństwie, zdobywać pieniądze, tworzyć siłę zbrojną, poszerzać wpływy, prowadzić relacje z innymi władcami. Pierwsza wzmianka o Wielkich Morawach pojawia się w źródłach w 822 roku, gdy posłowie wielkomorawscy pojawiają się na dworze króla Ludwika Pobożnego i są wyliczeni wśród ludów zależnych od państwa frankijskiego.

Od państwa Franków Morawy przyjęły też chrzest. W 831 roku wszystkich Morawian miał ochrzcić biskup Reginhard. Oczywiście schrystianizowały się wtedy tylko elity, lud pozostał po‐ gański. Chrzest służył pogłębianiu kontaktów z Frankami, bo Mojmir, pierwszy władca Wielkich Moraw, uznawał ich dominację. Ale jego następca Rościsław podjął walkę o uniezależnienie. I tu dochodzimy do interesującego nas wątku. Zwrócił się do Bizan‐ cjum. Innej możliwości nie miał. Na terenach Europy Środkowej i Wschod‐ niej rywalizowały ze sobą dwie oferty religijne, kulturowe i cywiliza‐ cyjne: Rzym i Bizancjum. Różnice teologiczne, doktrynalne, organiza‐ cyjne między chrześcijańskimi Kościo łami wschodnim i zachodnim były już wtedy bardzo wyraźne. Ale Rościsławowi nie o wiarę szło, lecz o politykę. Na interesującym nas obszarze chrześcijaństwo za‐ chodnie nieśli niemieccy feudałowie, poddani królów wschodniofrankijskich, później niemieckich. Rościsław, chcąc uniezależnić się od Franków, poprosił cesarza Bizancjum o przysłanie misjonarzy znają‐ cych miejscowy język. W ten sposób na Morawach w 863 roku zna‐ leźli się Cyryl i Metody, greccy kapłani, nazwani później „aposto łami Słowiańszczyzny”. Pochodzili z So łunia, czyli dzisiejszych Salonik, gdzie mieszkało bardzo wielu Słowian, znali więc dobrze ich język. Przygotowując się do misji, opracowali czterdziestoliterowy alfabet, oddający dźwięki języka słowiańskiego. Tak powstała głagolica, słu‐ żąca do zapisu języka staro-cerkiewno-słowiańskiego, czyli takiego, jakim mówili Słowianie (przede wszystkim po łudniowi) w IX wieku. Skomplikowaną głagolicę wkrótce uzupeł niła uproszczona cyrylica – to też dzieło Cyryla i Metodego. Misjonarze za pozwoleniem papieża przetłumaczyli księgi litur‐ giczne na staro-cerkiewno-słowiański. Uzyskali także zgodę na odpra‐ wianie mszy w obrządku słowiańskim. Ale uwaga: to nie był obrządek Kościoła wschodniego, prawosławnego. To był ryt rzymski z użyciem języka i alfabetu słowiańskiego. Na Morawach zaczęły powstawać murowane kościoły, Metodemu udało się uzyskać tytuł arcybiskupi, jego uczniowie rozpoczęli działalność misyjną na Bałkanach. To oczy‐ wiście budziło sprzeciw biskupów niemieckich. Po śmierci Metodego w 885 roku papież potępił obrządek słowiański jako heretycki, a du‐ chowieństwo niemieckie zaczęło naciskać na rządzącego wtedy Mora‐ wami księcia Świętopełka I. Ten w końcu uległ – uczniowie Metodego zostali wygnani lub sprzedani w niewolę. Schronili się przede wszyst‐ kim w Bułgarii, ich działalność dała początek bułgarskiemu Kościo‐ łowi prawosławnemu.

Prawosławnemu, nie słowiańskiemu? Prawosławnemu, bo odrzucił ryt rzymski. W Bułgarii i we wszystkich Kościo łach prawosławnych, które powstały wśród Słowian, pozostało‐ ścią po obrządku słowiańskim jest używanie w liturgii języka starocerkiewno-słowiańskiego. Dzięki Cyrylowi i Metodemu Kościół wschodni od samego początku mógł mówić do swoich nowych wier‐ nych w ich języku, a Bułgarzy, Serbowie, Rusini dzięki cyrylicy dostali do ręki wspaniałe narzędzie – mogli pisać w swoim języku, tworzyć li‐ teraturę „narodową”. To niezwykle stymulowało rozwój kulturalny tych państw. Przecież w Polsce i na Węgrzech wszechwładza łaciny w twórczości literackiej skończyła się dopiero w XVI wieku. Dopiero wtedy zaczęto też wprowadzać do alfabetu łacińskiego znaki diakry‐ tyczne, oddające brzmienie naszego języka. Rusini czy Bułgarzy nie mieli tych problemów, bo cyrylica została stworzona właśnie po to, by pisać w języku Słowian. Sam obrządek słowiański okazał się natomiast mniej trwały niż jego dziedzictwo. Przetrwał jakiś czas w opactwach benedyktyńskich w Chorwacji. W XIV wieku zakonników z opactwa Senj sprowadził pod Pragę cesarz Karol Luksemburski, ale ich działalność zakończyła się podczas wojen husyckich. Ciekawostka: w 1390 roku, z fundacji Ja‐ dwigi i Władysława Jagiełły, powstał w Kleparzu pod Krakowem ko‐ ściół Świętego Krzyża, przeznaczony właśnie dla „słowiańskich” bene‐ dyktynów z Pragi, sprawujących obrządek łaciński w języku staro-cer‐ kiewno-słowiańskim. Królewska para planowała, że benedyktyni będą prowadzić działalność misyjną na Litwie i Rusi Halickiej. Po śmierci Jadwigi kościoła nie ukończono. Została z niego zaniedbana kaplica, zniszczona podczas oblężenia Krakowa przez Szwedów w 1655 roku. To teraz spekulacja: czy gdyby władcy Wielkich Moraw wykazali więcej zdecydowania w oporze wobec łacińskiej, niemieckiej hie‐ rarchii kościelnej, rozwój obrządku słowiańskiego, będącego „po‐ mostem” pomiędzy chrześcijaństwem wschodnim i zachodnim, byłby możliwy? Możnowładcy niemieccy nie chcieli utracić wpływów w Wielkich Mo‐ rawach. Dlatego zwalczali dzieło Cyryla i Metodego. To była motywa‐ cja polityczna. Nawet jeśli przyjąć, że obrządek słowiański byłby wspierany konsekwentnie przez władców Moraw, to przecież sama hi‐ storia Wielkich Moraw kończy się w 907 roku. Osłabione walkami we‐ wnętrznymi państwo upadło wskutek najazdów Madziarów. Ciężar walki z Węgrami podjęli królowie niemieccy, wspierani przez Cze‐ chów. Trudno się spodziewać, żeby Niemcy pozwolili na trwanie i roz‐ wój niezależnej od nich hierarchii kościelnej. Przecież książę czeski Bo‐

rzywoj I w 884 roku przyjął chrzest w obrządku słowiańskim, ale Ko‐ ściół rzymski szybko odzyskał tam wpływy. Ostatni mnisi, którzy po‐ sługiwali się rytem opracowanym przez Cyryla i Metodego, zostali wygnani z Czech pod koniec XI wieku. Książęta czescy, a później Pia‐ stowie nie mieli w zasadzie wyboru – chrześcijaństwo łacińskie i ce‐ sarstwo zachodnie w X wieku nie miały już alternatywy w tej części Europy. Arcybiskup z Ratyzbony był bliżej niż patriarcha Konstanty‐ nopola. A obrządek słowiański już się nie liczył. Został wyelimino‐ wany z powodów politycznych. Szkoda? Byli historycy, którzy widzieli wielkie szanse dziejowe dla Polski zwią‐ zane z przyjęciem obrządku słowiańskiego. Ja nie podejmę się budo‐ wania takiej wizji, bo przerasta ona granice wyobraźni. Z pewnością przyjęcie obrządku słowiańskiego przez pierwszych Piastów oznaczałoby, że na samym początku naszych dziejów znaleź‐ libyśmy się w zupeł nie innej sytuacji. Przez dziesięć wieków naszej hi‐ storii czerpalibyśmy z innych źródeł kulturowych i cywilizacyjnych, nasze „busole” prowadziłyby nas gdzie indziej. Nie kształ towałyby nas wzory kultury łacińskiej. Silniejsza byłaby penetracja wpływów wschodnich, greckich. Bylibyśmy dziś innym narodem. Inny byłby nasz świat pojęć i wyobrażeń. Słowiańszczyzna byłaby dziś wspólnym światem, nieprzedzielo‐ nym cywilizacyjnym „rowem tektonicznym”? Bo zakłada pan zapewne, że jeżeli obrządek słowiański przyjęliby cze‐ scy Przemyślidzi i polscy Piastowie, to stałby się on także wyznaniem Rusi Kijowskiej? Skoro spekulujemy, to można założyć taki rozwój wy‐ darzeń. Kontakty państwa Piastów z Rusią Kijowską były intensywne, struktura spo łeczna, relacje między władcą a poddanymi nie różniły się prawie wcale. Dla władców Rusi przyjęcie chrześcijaństwa w ob‐ rządku gwarantującym niezależność polityczną od Bizancjum byłoby atrakcyjne. Tak, w tym fantastycznym scenariuszu Słowianie niemal od mo‐ mentu pojawienia się w historii Europy mogliby tworzyć własny, od‐ rębny od niemiecko-rzymskiego oraz bizantyjskiego świat. Otwarte pozostaje pytanie, na ile okazałby się on trwały. Nie wiemy, jakie by‐ łyby losy rytu słowiańskiego w kolejnych wiekach – zwłaszcza w cza‐ sie, gdy de nitywnie rozeszły się już drogi Kościo łów katolickiego i prawosławnego. Tego nie wiemy. Ale drążyłem temat obrządku słowiańskiego dla‐ tego, że przegrał on ze światem niemiecko-rzymskim tuż przed po‐

wstaniem Polski i Rusi. To decyzje władców sprzed tysiąca lat o przyjęciu chrztu w obrządku zachodnim lub wschodnim miały przemożny wpływ na dzieje Polski i Rosji. To były decyzje z gatunku tych fundamentalnych, choć ówcześni tak ich nie postrzegali. Przyjęcie chrześcijaństwa przez Mieszka I i władcę Rusi Kijowskiej Włodzimierza Wielkiego z pewnością było dla nich ważnym wydarzeniem, ale oni tą decyzją załatwiali konkretne po‐ trzeby: chcieli wzmocnić swoje panowanie, wejść do świata władców chrześcijańskich. Z pewnością nie myśleli, że wybór obrządku ustawi wektor cywilizacyjnego rozwoju państw, które tworzyli i umacniali. A tak się właśnie stało. Katolicyzm i prawosławie określają tożsamość Polaków i Rosjan. Przyjęcie chrztu z Rzymu sprawiło, że Polska znalazła się w kręgu kulturowym cywilizacji łacińskiej. Ruś przyjęła chrzest w obrządku wschodnim. Wyrosła i uformowała się w cywilizacji bizantyjskiej, prawosławnej. Od X wieku ziemie Piastów i ruskich Rurykowiczów zaczęła oddzielać nie tylko granica polityczna, ale także cywilizacyjna. Po wielkiej schizmie stawała się ona coraz głębsza. Później, po znisz‐ czeniu Rusi Kijowskiej przez Tatarów oraz po polskich i litewskich podbojach, będzie ona przebiegała wewnątrz Korony Królestwa Pol‐ skiego i Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Te dwa wielkie kręgi kultu‐ rowe i religijne – łaciński i prawosławny – przez wieki były antagoni‐ styczne. Gdyby Mieszko i Włodzimierz przyjęli ten sam, słowiański obrządek, wszystkie państwa, które wyrosły na ziemiach Piastów i Rurykowiczów, znalazłyby się w jednej rodzinie kulturowej. Dziś Po‐ lacy i Rosjanie byliby sobie bliżsi: cywilizacyjnie, kulturowo, mental‐ nie. Od końca X wieku na terenach dzisiejszej Polski i Rosji (przynajm‐ niej jej europejskiej części) funkcjonowałby ten sam język urzę‐ dowy, ten sam alfabet, podobna byłaby struktura kościelna. Nie‐ zwykła perspektywa. Kochajmy się, bracia Słowianie. Brzmi pan teraz trochę jak dziewięt‐ nastowieczny słowiano l. (śmiech) Perspektywa, by wszyscy (lub pra‐ wie wszyscy) Słowianie po łudniowi, wschodni i zachodni dzięki wspólnemu obrządkowi chrześcijańskiemu znaleźli się u progu swo‐ ich historycznych dziejów w jednej, odrębnej od Rzymu i Konstanty‐ nopola rodzinie cywilizacyjnej, z pewnością jest niezwykła. Ale gdyby w X wieku powstały takie ramy naszego rozwoju narodowego, to być może dziś nie byłoby Polski. Na pewno natomiast nie byłoby Polski, jaką znamy. Nie wiemy, co wydarzyłoby się przez tysiąc lat. Mieszko związał nasze dzieje z Zachodem, na dobre i złe. Zakorzenienie w tej tradycji było źródłem kon iktów z Rosją, ale też ochroniło nas przed

rozpuszczeniem się w „ruskim morzu”, gdy potężny sąsiad zdobył nad nami trwałą przewagę. Gdyby nie to, być może dziś bylibyśmy częścią russkiego mira. I nie rozmawialibyśmy po polsku w budynku uniwer‐ sytetu, który powstał w 1364 roku i jest jednym z najstarszych w Eu‐ ropie. Przypomnę, że pierwszy rosyjski uniwersytet, moskiewski, po‐ wstał w 1755 roku. Późno, gdyż uniwersytety są znakiem zachodniej kultury intelektualnej. Nie były znane w kulturze prawosławnej. Po rozbiorach to polski Uniwersytet Wileński był największą szkołą wyż‐ szą w Imperium, aż do jego likwidacji po powstaniu listopadowym. Spekulując na temat „zwrotnic dziejów” sprzed tysiąca lat, warto mieć na uwadze, że dzięki decyzji Mieszka I znaleźliśmy się w zachod‐ niej „wersji” Europy. W X wieku łacińska Europa tkwiła jeszcze w le‐ targu. Z historii powszechnej wiemy, że gdy obudziła się do życia, to urządziła niemal cały świat po swojemu. Wybór Zachodu był dobrym wyborem. Każdy Polak wie, po co i w jakich okolicznościach Mieszko I przyjął chrześcijaństwo w wersji łacińskiej. Dlaczego książę Rusi Włodzi‐ mierz I Wielki zdecydował się na prawosławie? Każdy Polak wie to, czego uczą podręczniki. Nad pochodzeniem Mieszka i okolicznościami chrztu mediewiści debatują od dawna i szybko dyskusji nie skończą. Są tacy, którzy twierdzą, że to właśnie uciekinierzy z Wielkich Moraw zanieśli do Wielkopolski know-how po‐ trzebne do budowy państwa. Albo że dynastia Piastów jest pochodze‐ nia wielkomorawskiego. Albo skandynawskiego. Od pewnego czasu trwa niezwykły projekt naukowy, w ramach którego pobrano mate‐ riał DNA ze szczątków trzydziestu przedstawicieli dynastii Piastów. W Krakowie grobów Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego nie ruszano, ale w Płocku pobrano próbki ze szkieletów Władysława Her‐ mana, Bolesława Krzywoustego i czternastu książąt mazowieckich. Naukowcy pracowali też w grobach w Opolu, Lubiniu, Warszawie. Te‐ raz trwają badania genetyczne, które być może zwery kują hipotezy dotyczące „obcego” pochodzenia Piastów. Trzeba przyznać, że ostat‐ nio pojawiło się ich sporo. Z ciekawości: pan jest ich zwolennikiem? Nie jestem mediewistą. Wydaje mi się, że ze względu na szczupłość źródeł przebiegu pewnych procesów nie będziemy w stanie nigdy pre‐ cyzyjnie odtworzyć. Ale naukowcy są po to, by próbować możliwie ściśle ustalić fakty z przeszłości. Co znamienne: o ile w Polsce od pew‐ nego czasu coraz śmielej mówi się o możliwym „obcym” pochodzeniu naszej założycielskiej dynastii, o tyle w Rosji włożono wiele wysiłku w

dowodzenie, że Rusowie, którzy przybyli w IX wieku w okolice jeziora Ładoga, byli Słowianami. Według Powieści minionych lat, najstarszej kroniki ruskiej, wysłan‐ nicy Słowian z okolic Nowogrodu wybrali się w 862 roku „za morze ku Waregom, ku Rusi, bowiem tak zwali się ci Waregowie – Rusią” i zaproponowali im: „ziemia nasza wielka jest i ob ta, a ładu w niej nie ma. Przychodźcie więc rządzić i władać nami”. Niebawem zja‐ wili się trzej bracia wraz z drużynami i objęli swoje dzielnice. Po dwóch latach młodsi bracia zmarli i wodzem po łączonych dzielnic został najstarszy Ruryk. Od niego pochodzi pierwsza rosyjska dy‐ nastia Rurykowiczów. Ruryk i jego potomkowie w ciągu zaledwie trzech pokoleń podporząd‐ kowali sobie większość plemion Słowian wschodnich, prowadząc eks‐ pansję wzdłuż Dniepru. Rosji, słowiańskiemu imperium, nie mogło się podobać, że zbudowali je Skandynawowie. Stąd w rosyjskiej nauce próby zrobienia z Rusów Słowian. Spory zwolenników teorii normań‐ skiej i antynormańskiej trwają, są podlane znaczną dawką ideologii. Natomiast świadectwa archeologiczne jednoznacznie potwierdzają długotrwały charakter i imponujące rozmiary skandynawskiej pene‐ tracji wschodniej Słowiańszczyzny. W IX i X wieku Rurykowicze stwo‐ rzyli rozległe, silne państwo, zmagali się z koczowniczymi Chazarami i Pieczyngami, wyprawiali się na Bałkany, walczyli i handlowali z Bi‐ zancjum. W 882 roku sto łecznym grodem dynastii stał się Kijów, ale Nowogród zachował swoje wyjątkowe znaczenie, jako okno Rusi na Bał tyk i ważne centrum handlowe. Jednocześnie postępowała slawi‐ zacja wareskich elit. Już w drugiej po łowie X wieku w kronikach za‐ miast Igorów, Olegów i Askoldów pojawią się Włodzimierzowie, Jaro‐ sławowie i Świętopełkowie. By rozwijać państwo, trzeba było przyjąć chrzest. Zasadniczą decyzję podjął kniaź Włodzimierz, zwany przez potom‐ nych Wielkim. W 978 roku pokonał swojego brata Jaropełka, zabił go i został samodzielnym władcą. Zdecydował się wtedy na dość ciekawy eksperyment religijny. Doszedł do władzy dzięki poparciu drużyny wi‐ kingów oraz pogańskich elit. Postanowił im się zrewanżować. Począ‐ tek jego panowania to próba wprowadzenia jednolitej religii pogań‐ skiej dla całego państwa. W miejscu starej świątyni, gdzie stał posąg Peruna, kazał postawić nową, z całym panteonem pogańskich, ple‐ miennych bóstw. Po pewnym czasie doszedł jednak do wniosku, że nie uda mu się trwale zintegrować kraju bez przyjęcia chrześcijaństwa.

Niekoniecznie chrześcijaństwa. Powieść minionych lat pięknie opi‐ suje, jak Włodzimierz wybierał religię. Brał pod uwagę islam, juda‐ izm, wyznawany przez żyjących wtedy na Krymie Chazarów, oraz oba obrządki chrześcijańskie – łaciński i grecki. Opis faktycznie jest malowniczy, ale w tym przypadku nie ufałbym zbytnio kronikarzowi. Ten fragment ma charakter dydaktyczny. Ma dowieść, że Włodzimierz podjął najlepszą z możliwych decyzję, wy‐ bierając najlepszą z możliwych religii – prawosławne chrześcijaństwo. Ale przytoczyć kronikę mogę? Warto. Proszę bardzo. Wysłannicy Włodzimierza islam podsumowali tak: „nie masz we‐ sela w nich, jeno smutek i smród wielki”. Powiedzieli księciu: „pięknoty żadnej nie widzieliśmy” w obrzędach chrześcijan za‐ chodnich. Za to w Konstantynopolu: „wiedli nas, gdzie służą Bogu swojemu, i nie wiedzieliśmy, w niebie byliśmy czy na ziemi. Nie masz bowiem na ziemi takiego widowiska i takiej pięknoty, i nie je‐ steśmy w stanie wypowiedzieć tego, tylko to wiemy, że tam jedynie Bóg między ludźmi przebywa”. Duchowych motywacji Włodzimierza, które skłoniły go do przyjęcia chrześcijaństwa, nie odgadniemy, jasne są natomiast cele polityczne, identyczne jak te, które przyświecały dwie dekady wcześniej Miesz‐ kowi: wzmocnienie autorytetu władzy państwowej, znaczne posze‐ rzenie możliwości politycznych, nawiązanie ściślejszych związków z innymi krajami i dworami. Ruś Kijowska znajdowała się w kręgu od‐ działywania Bizancjum. Logicznym wyborem był wybór chrześcijań‐ stwa z Konstantynopola. Podobnie stało się w przypadku innych sło‐ wiańskich sąsiadów wschodniego cesarstwa: Serbów i Bułgarów. W szczegó łach wyglądało to tak: gdy cesarz Bizancjum Bazyli II w obliczu buntu Bardasa Fokasa, wodza wschodnich armii Bizancjum, poprosił Włodzimierza o pomoc militarną, ten wysłał mu kilka ty‐ sięcy bitnych Waregów, lecz pod warunkiem, że cesarz odda mu swoją siostrę Annę za żonę. Bazyli II pokonał uzurpatora, ocalił tron, ale nie chciał oddawać szlachetnie urodzonej siostry barbarzyńcy. Dla domu cesarskiego związek por rogenetki, czyli „urodzonej w purpurze”, z ruskim wodzem był mezaliansem. Włodzimierz w końcu dostał Annę za żonę? W pakiecie z chrztem prawosławnym. Gdy Bazyli II nie chciał wywią‐ zać się z umowy, Włodzimierz obiegł i zdobył Chersonez, bogate mia‐ sto bizantyjskie na Krymie, założone przez Greków z Miletu już w VI

wieku p.n.e. Cesarz nie miał wyjścia. W 988 roku Włodzimierz wziął Annę za żonę, wcześniej oczywiście przyjął chrzest. Na Krymie? Przyjmuje się, że na Krymie. Dlatego Krym dla Rosjan to podwójne dziedzictwo: ojca założyciela Rusi, Świętego Włodzimierza (jest świę‐ tym prawosławnym i katolickim), oraz Katarzyny II Wielkiej, która ostatecznie rozbiła chanat krymski i włączyła Krym do Rosji. Oczywi‐ ście do dziedzictwa Włodzimierza odwo łuje się też Ukraina. Były prezydent Ukrainy Petro Poroszenko uznawał chrystianizację Rusi, przeprowadzoną przez Włodzimierza, za pierwszy z serii wielu proeuropejskich wyborów, jakich w swojej historii dokonali Ukraińcy. W Kijowie nie brakuje głosów, że Rosja nie ma z dziedzic‐ twem Rusi Kijowskiej nic wspólnego. Powinna czcić wodza Mongo‐ łów Batu-chana, a nie Włodzimierza. Batu-chan i Mongo łowie za chwilę wyjdą ze stepu i pojawią się w na‐ szej opowieści. Natomiast wybór Włodzimierza z pewnością był „pro‐ europejski”. Włodzimierz, zmuszając lud Kijowa i elity pozostałych ziem do chrztu, zakorzenił Ruś w Europie. W bizantyjskiej, prawo‐ sławnej „wersji” Europy. Trzeba przyznać, że grecka część Starego Kontynentu stała wtedy na zdecydowanie wyższym poziomie roz‐ woju cywilizacyjnego niż Zachód. Chrzest był momentem przełomowym, o niezwykle doniosłym znaczeniu. Po łączenie energii Normanów i Słowian z dorobkiem Bi‐ zancjum zaowocowało imponującym rozwojem kulturalnym Rusi Ki‐ jowskiej i przyjęciem greckiego dziedzictwa, antagonistycznego wo‐ bec Rzymu. Po chrzcie Włodzimierza na Ruś zaczęli przybywać du‐ chowni greccy, przywożąc księgi liturgiczne, zaczęto wznosić wspa‐ niałe cerkwie wzorowane na budowlach konstantynopolitańskich, rozwinęły się malarstwo, rzeźba, architektura, rzemiosło artystyczne. Utworzono metropolię kijowską, zależną od patriarchy w Konstanty‐ nopolu. Rozpowszechniła się znajomość słowa pisanego, zaczęto spi‐ sywać pierwsze latopisy – ruskie kroniki. Skody kowano prawo zwy‐ czajowe i bizantyjskie. Na czasy rządów syna Włodzimierza, Jarosława Mądrego, przypadł rozkwit państwowości ruskiej, a Kijów stał się jed‐ nym z największych i najbogatszych miast regionu, potężnym cen‐ trum handlowym. Cała Ruś bogaciła się dzięki swobodzie handlu z Bi‐ zancjum. Miarą prestiżu Kijowa był fakt, że Jarosław swoje trzy córki wydał za królów: francuskiego, węgierskiego i norweskiego. Jedna z nich, Anna, żona francuskiego Henryka I, skarżyła się w listach do ojca, że wysłał ją do barbarzyńskiego kraju. Narzekała, że domy są brudne, a kościoły ponure... To był złoty wiek Rusi Kijowskiej.

Z tych czasów w polskiej pamięci pozostała pamięć kijowskiej wy‐ prawy Bolesława Chrobrego w 1018 roku. I legenda Szczerbca – je‐ dynego zachowanego insygnium koronacyjnego z czasów Piastów. Miał go wyszczerbić o Złotą Bramę w Kijowie Bolesław Chrobry. Sęk w tym, że Złota Brama w 1018 roku jeszcze nie istniała, a miecz pocho‐ dzi z XII lub XIII wieku. Jednak ustalenia naukowe Szczerbca nie wy‐ szczerbią, bo legend nauka się nie ima. Natomiast wyprawa Chro‐ brego weszła do kanonu naszych mitów narodowych. Powszechnie wspominano ją podczas ofensywy Józefa Piłsudskiego na Kijów w 1920 roku. Skąd Chrobry wziął się w Kijowie? Stąd, że Włodzimierz Wielki miał dwunastu synów, którym kniaź przydzielił różne ziemie i którzy już za jego życia sprawiali niemałe kłopoty. Po śmierci Włodzimierza walka rozgorzała na całego. Trwała kilka lat, była niezwykle krwawa. Ostatecznie na placu boju pozostali Jarosław, którego wspierał Nowogród, oraz drużyny Normanów i jego przyrodni brat Świętopełk, popierany przez Pieczyngów i potężnego teścia – Bolesława Chrobrego. Początkowo przewagę zyskał Święto‐ pełk, umacniając się w Kijowie po zabójstwie swoich braci Borysa i Gleba, którzy byli legalnymi sukcesorami Włodzimierza. W nieodle‐ głej przeszłości zostali pierwszymi świętymi ruskiego Kościoła, a Świętopełk zyskał przydomek Przeklęty. Gdy do Kijowa zaczęły się zbliżać wojska Jarosława, Świętopełk uciekł do Polski, pozostawiając w Kijowie żonę i córkę. Wrócił na czele silnych wojsk Chrobrego, które pobiły Jarosława w bitwie nad Bugiem. Jarosław uciekł, zabierając ze sobą córkę polskiego księcia. Bolesław nie okazał litości: okupował Kijów przez dziesięć miesięcy, porządnie go złupił, wracał do Polski z kosztownościami, niewolnikami i dwiema siostrami Jarosława. Jedną z nich, Przedsławę, być może uczynił swoją nałożnicą. Podczas tej wyprawy odzyskał dla Polski Grody Czerwieńskie, które Mieszko I utracił w 981 roku na rzecz Włodzimierza. Grody Czerwieńskie to zachodnia część później‐ szej Rusi Czerwonej i Wo łynia – tereny od Przemyśla na wschód i pół‐ noc, leżące na skrzyżowaniu ważnych szlaków handlowych. Osadzony przez Chrobrego na tronie Świętopełk długo nie zagrzał miejsca w Kijowie. Po powrocie Bolesława do Polski nowogrodzianie oraz zaciągnięci przez nich Waregowie przypuścili atak. Świętopełk zginął podczas ucieczki, Jarosław odzyskał władzę. Chrobry w sporze dynastycznym postawił na złego konia. Nowogrodzianie – na dobrego. Nie przez przypadek Jarosław nosi przydomek Mądry. Jego mądrość przejawiała się także w tym, że do Piastów osobistej urazy nie żywił. Siostrę, Marię Dobroniegę, wydał za Kazimierza Odnowiciela – wnuka

Chrobrego. To dzięki posiłkom ruskim Kazimierz zdo łał posklejać po‐ grążone w chaosie państwo. Sojusz z Rusią był fundamentem jego po‐ lityki. Wspomniał pan Grody Czerwieńskie. Ten strategicznie ważny ob‐ szar przechodził potem z rąk do rąk. Odpadły od dziedziny Piastów w czasie kryzysu państwa w latach trzydziestych XI wieku. Odzyskał je Bolesław Śmiały, ale za czasów panowania Władysława Hermana znów przeszły w ręce książąt ru‐ skich. W okresie rozbicia dzielnicowego Rusi między innymi na tych terenach uformuje się Księstwo Halicko-Włodzimierskie – silne poli‐ tycznie i gospodarczo, najbardziej łacińskie ze wszystkich księstw ru‐ skich, o bogatych kontaktach z Polską i Węgrami, niezwykle istotne dla współczesnej tożsamości Ukrainy. Wybiegliśmy w przyszłość. Powstanie Księstwa Halicko-Włodzi‐ mierskiego to skutek rozbicia dzielnicowego Rusi. Fatalnego w skutkach. Państwo, które w piękny sposób wzrosło i zdo‐ było swoją pozycję w Europie, po śmierci Jarosława Mądrego rozpadło się na kilkadziesiąt zwalczających się wzajemnie księstw. Po „ruską ziemię” sięgnęli sąsiedzi: przede wszystkim Litwa i Korona, po łączone później w Rzeczpospolitą Obojga Narodów. „Zbieranie ziem ruskich”, czyli jednoczenie terytoriów dawnej Rusi Kijowskiej, było jednym z głównych zadań wielkich książąt moskiewskich, później carów, a wreszcie imperatorów oraz pierwszych sekretarzy KPZR. Katarzyna II po drugim rozbiorze Polski wybiła pamiątkowy medal. Dwugłowy orzeł – taki jak na godle Imperium – trzymał w szponach dwie mapy. Jedną z terenami przyłączonymi do Rosji podczas pierw‐ szego rozbioru, drugą z zagarniętymi w 1793 roku. U góry widniał na‐ pis: „Przywróciłam, co było zabrane”. Niezależnie od tego, kto aktual‐ nie rządził „ruskim światem”, zawsze uważał, że musi zjednoczyć pod swoją władzą wszystkie ziemie będące dziedzictwem pierwszych Ru‐ rykowiczów. A przeszkodą w ich zjednoczeniu była najpierw Rzeczpo‐ spolita Obojga Narodów, a w czasach współczesnych Druga Rzeczpo‐ spolita. „Ziemie ruskie” ostatecznie zjednoczył Józef Stalin? Można tak powiedzieć. Związek Radziecki wyszedł z drugiej wojny światowej jako światowe mocarstwo. Jedno z dwóch, obok Stanów Zjednoczonych. Nigdy wcześniej Rosja nie miała takiego statusu. Sta‐ lin mógł rysować granice w powojennej Europie. Zabrał wschodnie, „ruskie” ziemie Rzeczpospolitej i przesunął Polskę na zachód.

Wymazał dziewięćset lat historii? Tylko na pierwszy rzut oka. To znaczy? Przecież granice Polski i Rosji wróciły po drugiej wojnie światowej do stanu z czasów Piastów i Rurykowiczów. To prawda. Przyjrzyjmy się temu: w wyniku rozbicia dzielnicowego od domeny Piastów odpadł Śląsk, straciliśmy wpływy na Pomorzu Za‐ chodnim, nie mieliśmy siły na zajęcie Prus i dlatego sprowadziliśmy sobie na głowę Krzyżaków. Natomiast rozbicie dzielnicowe i najazd Tatarów na Ruś spowodowały, że pod litewskie i polskie panowanie przeszły zachodnie ziemie Rurykowiczów, dzisiejsze tereny Białorusi i Ukrainy. Po drugiej wojnie światowej Polska dostała Śląsk, Pomorze Zachod‐ nie, po łudniową część Prus Wschodnich oraz tereny będące w śre‐ dniowieczu pod kontrolą marchii brandenburskiej. Radziecka Rosja wzięła Ukrainę i Białoruś oraz kraje nadbał tyckie. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że postanowienia konferencji w Poczdamie po zakończeniu drugiej wojny światowej przywróciły stan z XI wieku oraz wymazały skutki niemieckiej obecności na po łudniowym wy‐ brzeżu Bał tyku. Ale historii nie da się wymazać. Nie mógł tego zrobić nawet Stalin, któremu wydawało się, że może wszystko. Przecież ist‐ nienie Białorusi i Ukrainy w dużej mierze wynika właśnie z tego, że przez kilkaset lat były pod wpływem Wilna, Krakowa, Warszawy. Lu‐ dzie mieszkający na tych terenach wykształcili własną tożsamość, inną od moskiewskiej. Wyrastali w zupeł nie innym klimacie politycz‐ nym, kulturowym i ideowym niż poddani carów. Widzieli to sami Ro‐ sjanie, gdy w wyniku zaborów zajęli Białoruś i część Ukrainy. Dlatego w XIX wieku ukuto w Rosji pojęcie „trójjedynego narodu rosyjskiego”. Ta koncepcja zakładała, że istnieje wielki ocean rosyjski, a w tym oce‐ anie są wewnętrzne morza. Te zachodnie to część małoruska i białoru‐ ska. Obok najważniejszej – wielkoruskiej. Tę różnicę dostrzegli już Grecy w Konstantynopolu. Grecy zawsze byli precyzyjni. Pojęcie Małej Rusi jest pojęciem bizan‐ tyjskim. Rhosa Mikra to wspomniane już Księstwo Halicko-Włodzi‐ mierskie, a z czasem rozciągnięto tę nazwę na wszystkie księstwa ru‐ skie podbite przez Litwę i Koronę w XIII i XIV wieku. Rhosa Magna, Wielkorosja, Wielkorus to Ruś pół nocno-wschodnia – Moskwa, a póź‐ niej Imperium Rosyjskie. Z tym że dla Rosjan to były przede wszyst‐ kim pojęcia geogra czne. Jak dla nas Małopolska i Wielkopolska. Nie chcieli przyjąć do wiadomości skutków trwałego cywilizacyjnego wpływu Polski na zachodnie ziemie dawnej Rusi Kijowskiej. Wpływu, który sprawił, że – w bólach, po licznych zakrętach historii – istnieją

obecnie odrębne od Rosji Białoruś i Ukraina. Spór o ziemie, na których leżą dziś te państwa, to sprężyna nadająca dynamikę stosunkom Pol‐ ski z Rosją – od średniowiecza po współczesność. Będzie cały czas po‐ wracał w naszej opowieści. Rosja pogodzi się kiedykolwiek z niezależnością Białorusi i Ukra‐ iny? Moim zdaniem Rosja nigdy nie pogodzi się z tym, że istnieje Ruś, która nie jest podporządkowana Moskwie. Ze istnieje fragment ruskiego świata poza Rosją. Jednak to nie znaczy, że nie będzie musiała się po‐ godzić. Ukraina – mimo wielu problemów – okrzepła, świadomość na‐ rodowa zdecydowanie wzmocniła się w porównaniu z latami dzie‐ więćdziesiątymi. Aleksander Łukaszenko też nie pcha się w ramiona Moskwy. Czas pokaże. Ta historia się nie skończyła, co pokazała choćby interwencja Rosji na Krymie i w Donbasie. Ta historia zaczęła się w 1054 roku po śmierci Jarosława Mądrego? W Europie tak już jest, że początków procesów i wydarzeń, które są naszą współczesnością, często trzeba szukać w bardzo odległej prze‐ szłości. Jarosław Mądry, podobnie jak później Bolesław Krzywousty, chciał zabezpieczyć państwo przed rozpadem. I uzyskał równie opłakane skutki. Testament kniazia miał zapewnić władzę Rurykowiczów na Rusi, równocześnie regulując porządek zasiadania przedstawicieli dy‐ nastii w poszczególnych dzielnicach i sto łecznym Kijowie, którym miał władać wielki książę – senior rodu. Oczywiście bardzo szybko ujawniły się napięcia, ambicje poszczególnych książąt i całych gałęzi rodu. Nastąpiła kompletna dezintegracja polityczna Rusi. Księstwa i księstewka zaczęły żyć własnym życiem, zaciekle walcząc ze sobą. W nowej sytuacji obok starych ośrodków – Kijowa, Potocka, Nowo‐ grodu – pojawiły się nowe, z których największą rolę miały odegrać Włodzimierz nad Klaźmą i Suzdal. To główne miasta tak zwanej Rusi Zaleskiej. Ruś Zaleska, bo była „za lasami”? Owszem, tereny w międzyrzeczu Oki i Wołgi oddzielały od Kijowa nieprzebyte lasy. Pierwotnie były zasiedlone przez plemiona ugro ń‐ skie, ale Słowianie skolonizowali je w XI i XII wieku. Pierwszym księ‐ ciem na Zalesiu był Jurij Do łgoruki. Przydomek nie pochodzi od dłu‐ gich rąk, ale od łapczywości, z jaką sięgał po posiadłości innych ksią‐ żąt. Wybudował sporo miast i twierdz. Z jego czasów, z 1147 roku, po‐ chodzi pierwszy zapis dotyczący istnienia Moskwy, wówczas niewiel‐ kiego grodu. Jego następcy – protoplaści carskiej linii Rurykowiczów –

g g g p y p p j y będą konsekwentnie budowali swoje zaplecze na Rusi pół nocnowschodniej, stopniowo rozszerzając panowanie na zachód i pół noc. Od pewnego momentu musieli to robić w zupełnie nowych warun‐ kach. Pod jarzmem Tatarów. Najazd Mongo łów był katastrofą. Spadł na Ruś podzieloną, niezdolną do wspólnego działania. Poszczególni książęta bronili się samodziel‐ nie. Ginęli, a wraz z nimi w perzynę były obracane kolejne grody. Mon‐ go łowie – jeżeli miasta same nie otwierały przed nimi bram – nie‐ rzadko wyrzynali całą ludność. Mszcząc się za siedmiotygodniową obronę Kozielska, dosłownie starli go z powierzchni ziemi.. Książąt ruskich niczego nie nauczyło pierwsze zetknięcie z podda‐ nymi Czyngis-chana. Nie wyciągnęli wniosków z klęski w bitwie nad Kałką. Co się wtedy wydarzyło? Po podbiciu Azerbejdżanu, Gruzji i Armenii oddziały mongolskie prze‐ szły na pół nocną stronę Kaukazu i wkroczyły na stepy czarnomor‐ skie, na terytorium Po łowców. Ci koczownicy od dwustu lat uprzy‐ krzali życie swoim ruskim sąsiadom, ale w obliczu nowego, niezna‐ nego wroga książęta ruscy zdecydowali się przyjść im z pomocą. Mon‐ go łowie byli zaskoczeni, chcieli negocjować, wysłali posłów do knia‐ ziów. Wśród nich znajdowali się chrześcijańscy nestorianie żyjący w Azji na terenach opanowanych przez Mongo łów. To tak rozgniewało prawosławnych książąt, że kazali zabić „heretyckich” posłów. Dla Mongo łów to był akt niedopuszczalny, niezrozumiały. Dalsze pertrak‐ tacje były niemożliwe. W 1223 roku doszło do bitwy nad rzeką Kałką, niedaleko Morza Azowskiego. Wojska rusko-po łowieckie miały prze‐ wagę liczebną, ale nie miały wspólnego dowództwa. Oddziały po‐ szczególnych książąt samodzielnie forsowały Kałkę i kolejno wcho‐ dziły do boju. Każdy bił się na własną rękę. W trakcie walki część knia‐ ziów uciekła za Dniepr, niszcząc po przeprawie łodzie i skazując so‐ juszników na zgubę. Inni poddali się, jeszcze inni dzielnie walczyli w osamotnieniu. To był chaos, który zamienił się w druzgocącą klęskę. Zginęło dziesięciu spośród osiemnastu obecnych na placu boju ksią‐ żąt. Rusini stracili co najmniej dwadzieścia tysięcy wojowników. Mon‐ go łowie nie poszli jednak za ciosem. Wycofali się na wschód. Dziesięć lat później wrócili na Ruś. I trzymali ją w uścisku przez blisko dwieście pięćdziesiąt lat. Wielka wyprawa mongolska na Europę, która spustoszyła ziemie ruskie, ru‐ szyła w 1236 roku. Dowodził nią wnuk Czyngis-chana, Batu-chan. Grabił, palił, mordował. Padały kolejne miasta, książęta ginęli lub

składali hołd. Do 1240 roku poza Nowogrodem i Pskowem nie było już na Rusi żadnej ziemi, której nie zniszczyliby przybysze ze wschodu. Po dramatycznym oblężeniu zdobyto i zniszczono Kijów, a potem Halicz i Włodzimierz Wo łyński. Potem Mongo łowie poszli na zachód. Wtar‐ gnęli na Węgry i do Polski. To w bitwie z nimi zginął w 1241 roku pod Legnicą książę śląski, wielkopolski i krakowski Henryk II Pobożny, kładąc kres marzeniom o zjednoczeniu ziem polskich przez Piastów śląskich. Szczęśliwie dla nas i dla Węgrów Mongo łowie wycofali się, gdy dotarła do nich wieść o śmierci wielkiego chana Ugedeja. Batuchan chciał być przy podziale imperium. Na Rusi Mongo łowie pozostali. Ruś postanowili trwale sobie podporządkować. Batu-chan w zachod‐ niej części imperium mongolskiego stworzył państwo zwane Złotą Ordą lub chanatem kipczackim. Jego stolicą był Saraj, niedaleko ujścia Wołgi do Morza Kaspijskiego. To właśnie tam przez długie lata zapa‐ dały najważniejsze decyzje dotyczące Rusi. Na czym polegał mongolski system zarządzania Rusią? Miał pewne osobliwe cechy i zostawił trwałe ślady w sposobie myśle‐ nia i działania ruskich, a potem rosyjskich elit. Mongo łowie, których po przyjęciu islamu i języka tureckiego w XIV wieku nazywano już po‐ wszechnie Tatarami, powierzyli administrowanie Rusią lokalnym książętom. Utrzymała się ich władza, a nawet tytuł wielkoksiążęcy. Chana nie interesowało, w jaki sposób książę sprawuje rządy. Mógł ro‐ bić, co chciał. Byle tylko dostarczał daninę i stawiał się z wojskiem na wezwanie chana. Jeżeli tego nie robił, w ekspresowym tempie ruszała wyprawa odwetowa: mongolska lub ruska. Ruska? Tatarzy często upoważniali innego księcia ruskiego do zorganizowa‐ nia wyprawy przeciwko krnąbrnemu władcy. Chanowie chętnie ini‐ cjowali wojny bratobójcze. Stosowali taktykę „dziel i rządź”. Była sku‐ teczna. W okresie dominacji Tatarów największymi przeciwnikami ruskich książąt wcale nie byli Tatarzy. A kto? Inni ruscy książęta. Jak to możliwe? Każdy kandydat na księcia musiał jechać osobiście do Saraju po za‐ twierdzenie tytułu – składał chanowi hołd i otrzymywał tak zwany

jarłyk, czyli potwierdzenie swoich praw. To była ekstremalna wy‐ prawa. Najpierw trzeba było przygotować podarki dla chana, jego żon i urzędników dworu, a potem liczyć na spryt, szczęście lub dobry hu‐ mor władcy Złotej Ordy. Chanowie dawali bowiem jarłyki według własnego widzimisię lub o arowali je tym spośród książąt, którzy zgodzą się płacić większą daninę. Żaden z książąt nie wiedział, czy wróci z Saraju. Katalog zamordowanych w Ordzie kniaziów ze wszyst‐ kich ruskich dzielnic jest imponujący. Kolaboracja z najeźdźcą była więc warunkiem przeżycia, ale także szansą na wyniesienie samego siebie, swojego księstwa i rodu w lokal‐ nej hierarchii. Im ktoś gorliwiej kolaborował, tym większe miał szanse na karierę. Książęta, podejmując grę polityczną w Ordzie, sto‐ sowali intrygi: donosili do chana na współzawodników, niesłusznie ich oskarżali, prosili o pomoc wojskową w celu rozprawienia się z kon‐ kurentami, mordowali ich. Raz po raz wybuchały wojny domowe. Wrogiem nie był bowiem chan. Na Ordę nie było sensu się porywać, Tatarzy dysponowali zbyt dużą siłą. Wrogiem był brat czy kuzyn. Ru‐ sini przejęli od Mongo łów tradycję bezwzględnego rozprawiania się z przeciwnikami. Takie zachowania miały wtedy miejsce na całym świecie, ale na Rusi trucicielstwo i mordowanie rywali stały się czę‐ ścią systemu. By coś znaczyć, trzeba było być brutalnym, bezwzględ‐ nym i zdecydowanym. Knuć, spiskować, zabijać. Samemu bojąc się o własne życie i drżąc na myśl o kolejnej wyprawie do Ordy. Książęta nie mieli łatwego życia. Jednak w równie fatalnej sytuacji byli ich pod‐ dani. Dlaczego? Bo – co wygląda na paradoks – władza książąt w okresie panowania Tatarów została wzmocniona. Rusini przejęli tatarski, wschodni wzo‐ rzec władcy: książę stał się absolutnym suwerenem, panem życia i śmierci chłopów, rzemieślników, bojarów. Swoją władzę wobec podda‐ nych kniaziowie egzekwowali bezwzględnie. Choć trzeba przyznać, że nie mieli dużego pola manewru. Co pan ma na myśli? Książęta ruscy potrzebowali coraz więcej pieniędzy. Mongo łowie na‐ uczyli się od Chińczyków metod liczenia ludności. Kilkanaście lat po podboju Rusi chan zarządził przeprowadzenie spisu wszystkich mieszkańców. Każdy musiał płacić daninę. Jej ściąganiem zajmowali się tak zwani baskacy – specjalni urzędnicy chana rekrutujący się z miejscowej ludności. To książę musiał zapewnić im możliwość działa‐ nia, czyli w praktyce zmusić swoich poddanych do opłacenia daniny. Ale to były pieniądze Ordy. A książę też przecież potrzebował pienię‐

dzy na utrzymanie dworu, wojska, na wyprawy do Saraju, na podarki. Musiał wycisnąć je z chłopów. Ustanawiał więc opłaty, cła, zmuszał do pracy na rzecz dworu. To był wyzysk. Wybuchały bunty i powstania, ale były krwawo tłumione. Nie bez powodu słowa pochodzenia tatarskiego w języku rosyjskim dotyczą przede wszystkim ściągania podatków i opresji. Mongolskie słowo tamga oznacza pieczęć przystawianą na opodatkowanych to‐ warach. Od niego pochodzi rosyjska tamożnia (komora celna). Rosyj‐ skie diengi (pieniądze) to tatarskie tenge. Kandały (kajdany) i nagajka (pleciony bicz) także mają tatarskie źródło. Pod jarzmem mongolskim, w zasadzie tuż po podboju Rusi, rozpo‐ częła się zawrotna kariera włodzimiersko-moskiewskiej linii Rury‐ kowiczów. To jej przedstawiciele rozpoczną misję jednoczenia ziem ruskich, zrzucą zwierzchnictwo Tatarów i zasiądą na carskim tro‐ nie. Dlaczego akurat oni? Początki tej kariery nierozerwalnie wiążą się z postacią Aleksandra Newskiego. To jeden z rosyjskich bohaterów narodowych, był zgodnie sławiony przez staroruskie kroniki i sowiecką propagandę. W rosyj‐ skich rankingach popularności władców od lat zajmuje czo łowe miej‐ sca, rywalizując z Leninem i Stalinem. Ma bez liku pomników z brązu i jeden pomnik z celuloidu: wspaniały lm Aleksander Newski Siergieja Eisensteina z 1938 roku. Książę jest w nim przedstawiony posągowo, jako kniaź wojownik, mądry i śmiały witeź. Film wzbudził po premie‐ rze wielki entuzjazm, reżyser dostał nagrodę od Stalina. Do dziś jest wyświetlany w rosyjskiej telewizji. Rosja zaczyna się od Aleksandra Newskiego – taka narracja panuje dziś w państwie Władimira Putina. Historia Rosji zaczyna się od władcy, który przeciwstawił się paskudnemu, chciwemu, łacińskiemu Zachodowi. Nie Mongo łom. Akurat z Mongo łami Aleksander ściśle współ pracował i korzystał z ich wsparcia, także przeciwko własnemu bratu, Andrzejowi. Ten paskudny Zachód to Szwedzi i kawalerowie mieczowi? Tak. Aleksander był księciem nowogrodzkim. W tym miejscu trzeba powiedzieć, że Nowogród poszedł zupeł nie inną drogą niż Moskwa: polityczną, ideową, kulturową. Dlatego musiał zostać potem przez nią zniszczony. Nowogród w czasie rozbicia dzielnicowego stał się repu‐ bliką, rządzoną przez oligarchię bojarsko-kupiecką. Nowogrodzianie, zwo ływani na wiec przez słynny dzwon, sami wybierali sobie książąt. Władza kniaziów była mocno ograniczona. Rezydowali oni poza mia‐ stem, w tak zwanym Gorodiszczu, i w zasadzie odgrywali rolę kon‐ traktowych dowódców nowogrodzkich drużyn. Nowogród nie został

zniszczony przez Mongo łów, miał siły na przeciwstawienie się napo‐ rowi Szwedów i Niemców oraz ekspansję. Republika, posługująca się dumnym tytułem „Pan Nowogród Wielki”, opanowała rozległe tereny między Bał tykiem, Morzem Białym i Uralem. Intensywna kolonizacja, bezlitosna eksploatacja podbitych ludów myśliwskich i zyskowny handel wynikający z korzystnego po łożenia – to były podstawy potęgi ekonomicznej Nowogrodu. Silne były kontakty z Zachodem, zwłasz‐ cza kupieckimi miastami ligi hanzeatyckiej znad Bał tyku i Morza Pół‐ nocnego. W tej zamożnej metropolii Wschód spotykał się z Zachodem. Dobrym symbolem tego współ istnienia kultur są drzwi w najważniej‐ szej świątyni Nowogrodu – soborze Mądrości Bożej. Jedna para prezen‐ tuje grecką ornamentykę. Druga to tak zwane drzwi płockie, piękny dwunastowieczny zabytek sztuki romańskiej. Odlane w Magdeburgu dla katedry w Płocku, tra ły do Nowogrodu w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. Jak widać, nowogrodzianie potra li docenić piękno – nieważne, czy we wschodnim, czy w zachodnim wydaniu. Potra li też – co odróżniało ich od większości mieszkańców całej Eu‐ ropy – czytać i pisać. Świadczą o tym znalezione podczas wykopalisk setki notatek handlowych na korze brzozowej. Aleksander został obrany księciem Nowogrodu w 1236 roku. Trzeba przyznać, że okazał się bardzo zdolnym wodzem. W 1240 roku, gdy Mongo łowie kończyli podbój Rusi, zadał Szwedom ciężką klęskę nad Newą. Stąd wziął się jego przydomek – Newski. Porażka Szwedów nie zapobiegła jednak niebezpieczeństwu ze strony zakonu kawalerów mieczowych, którzy zajęli Psków, a potem skierowali się ku Zatoce Fińskiej. Aleksander musiał akurat opuścić Nowogród z po‐ wodu kon iktu z bojarami... Swoje zrobił, może odejść. No właśnie. Dopiero ferment wśród mieszkańców i wyraźne żądanie wiecu spowodowały, że bojarzy znów zaprosili Aleksandra. Ten zdo łał odbić Psków i inne zajęte przez zakon miejscowości. Do rozstrzygają‐ cej bitwy doszło w 1242 roku na zamarzniętej ta i jeziora Pejpus, zwa‐ nego także Jeziorem Czudzkim. Dzięki umiejętnościom taktycznym księcia Niemcy zostali pobici. Zginęło około pięciuset rycerzy zakon‐ nych, wielki mistrz dostał się do niewoli. W rosyjskiej pamięci naro‐ dowej bitwa na lodzie ma takie samo znaczenie jak Grunwald dla Po‐ laków i Litwinów. Nowogród miał spokój na długie lata, mógł prowadzić interesy. A Aleksander wykorzystał wszystkie talenty, by umocnić swoją pozycję. Gorliwie współ pracował z Ordą, dzięki poparciu Tatarów wygrał ry‐ walizację z braćmi. Najpierw dostał jarłyk na księstwo kijowskie, a później jarłyk wielkoksiążęcy. Miał kontrolę nad Kijowem, Włodzi‐

mierzem i Nowogrodem. To był spory kapitał. Inni książęta pozosta‐ wali z nim w zgodzie, nie ośmielali się knuć intryg przeciwko niemu. Status wiernego sojusznika Tatarów i tak nie uratował go przed trucizną. Do końca nie wiadomo, czy został otruty, czy rozchorował się na zapa‐ lenie płuc. Zmarł w 1263 roku, podczas powrotu z Saraju. Jak wielu przed nim i wielu po nim. Po jego śmierci do swojej oszałamiającej kariery startuje Moskwa. Maleńkie księstewko w ciągu trzystu lat stało się potężnym pań‐ stwem. Start do tej kariery był bardzo skromny. Stolicą malutkiego, dzielnico‐ wego księstwa Moskwa stała się w 1213 roku, była lennem Wielkiego Księstwa Włodzimierskiego. Wkrótce potem została zniszczona pod‐ czas najazdu Mongo łów. Dopiero rządy Daniela, syna Aleksandra Newskiego, któremu słynny ojciec powierzył władzę w Moskwie, przyniosły jej rozwój. Moskwa była mniej od innych dzielnic narażona na wyprawy Tatarów: ludność mogła pracować w spokoju, zaczęli po‐ jawiać się osadnicy. Korzystne po łożenie w międzyrzeczu Oki i Wołgi pozwoliło jej stać się ważnym ośrodkiem handlowym. Dzięki temu książęta moskiewscy mieli do dyspozycji stabilne zaplecze nansowe: byli w stanie wykupywać jeńców ruskich z tatarskiej niewoli i osa‐ dzać ich w granicach swoich posiadłości oraz przyjmować na służbę bojarów. Czterdziestoletnie rządy Daniela przyniosły Moskwie rozwój gospodarczy, urbanistyczny i pierwsze nabytki terytorialne. Potem przyszedł czas zaciekłej rywalizacji z lokalnym konkurentem – Twe‐ rem, o przejęcie tytułu wielkoksiążęcego. Aż w 1325 roku rządy objął Iwan, młodszy syn Daniela Moskiewskiego i wnuk Aleksandra New‐ skiego. To władca, który stworzył podwaliny pod potęgę Moskwy. Iwan przeszedł do historii z przydomkiem Kalita, czyli sakiewka. Był skuteczny w gromadzeniu pieniędzy? Był w tym mistrzem. Dzięki zapobiegliwości i talentom gospodar‐ czym pożyczał pieniądze innym książętom, a gdy nie mogli oddać – przejmował ich ziemie. Inne włości po prostu kupował. Ściśle współ‐ pracował z Ordą. Dzięki wsparciu Tatarów pokonał Twer i otrzymał tytuł wielkiego księcia. Przeniósł do Moskwy siedzibę metropolity ca‐ łej Rusi, rezydującego od kilku dziesięcioleci we Włodzimierzu. W świetny sposób skorzystał też z „prezentu” od chana Ozbega. To znaczy?

Chan postanowił zrezygnować z utrzymywania na Rusi baskaków i upoważnił księcia moskiewskiego do ściągania należności dla Ordy ze wszystkich księstw ruskich. W ten sposób Kalita zdobył duże możli‐ wości ingerencji w innych dzielnicach Rusi. Wykorzystywał to bez‐ względnie. Uzależniał od siebie drobniejszych władców, czasem po‐ zbywał się ich przy pomocy Tatarów. Przypadki tajemniczej śmierci różnych kniaziów zdarzały się dość często. Kalita ostrożnie powiększał państwo, wzmacniał jego potencjał. Dzięki niemu silne księstwo moskiewskie pod władzą silnych książąt stało się ośrodkiem, w którym powstał program zjednoczenia ziem ruskich. Niektórzy historycy rosyjscy uważają, że Kalita jest pierw‐ szym władcą, który ten program wysunął, posługując się określeniem „książę Wszechrusi”. Być może. Nawet jeśli tak, to nie był to jeszcze projekt dojrzały. Tatarzy stanowili zbyt dużą siłę. Już wtedy było jed‐ nak wyraźnie widać, że w cieniu Ordy toczy się wielka gra o panowa‐ nie nad ruskim światem. Kto w niej uczestniczył? Zacznijmy od tych, którzy najwcześniej wypadli z gry. Romanowicze? Romanowicze, czyli gałąź Rurykowiczów wywodząca się od księcia włodzimierskiego Romana. Uwaga: nie chodzi tu o wielkoksiążęcy Włodzimierz na Rusi Zaleskiej. Ten Włodzimierz po łożony jest na Wo‐ łyniu, piętnaście kilometrów od granicy Polski. Obecnej granicy? Obecnej. Do Lublina jest stamtąd sto czterdzieści pięć kilometrów, po‐ dobnie jak do Lwowa. To teren dawnych Grodów Czerwieńskich, o których już wspominaliśmy. Silne, bogate Księstwo Halicko-Włodzi‐ mierskie, w którym rządzili potomkowie Romana, było tuż za miedzą. Obejmowało teren Wo łynia i Podola. Głównymi miastami, obok Wło‐ dzimierza, były: Halicz, Brześć, Chełm, Lwów, Przemyśl. Graniczyło bezpośrednio z księstwami polskimi, a potem z Królestwem Polskim. Ulegało silnym wpływom łacińskim płynącym z Polski i Węgier. To był czas, gdy Bizancjum, zdobyte i zniszczone podczas IV wyprawy krzyżowej w 1204 roku, straciło moc oddziaływania na po łudniowe ziemie ruskie. Dlatego Romanowicze zamiast na Konstantynopol za‐ częli patrzeć na Kraków, Pragę, Budę. Książę Daniel I Halicki w 1253 roku, czyli wtedy, gdy Aleksander Newski dostał jarłyk wielkoksią‐ żęcy od Batu-chana, został w Drohiczynie koronowany przez legata papieskiego na króla Rusi. Króla, nie cara! Tytułem tym posługiwali się także syn i wnuk Daniela. Do unii kościelnej nie doszło, Romano‐

wicze pozostali przy prawosławiu, ale nie ulega wątpliwości, że stwo‐ rzone przez nich państwo było najbardziej „europejskie” ze wszystkich księstw ruskich. Panujący promowali etos rycerski, zatrudniali rze‐ mieślników i artystów z zachodu. To była inna Ruś niż ta ze wschodu, zza lasów. Nie było w niej wschodniego despotyzmu, funkcjonowały samorządy zawodowe i etniczne, z silnym przedstawicielstwem Or‐ mian na czele. Sporo do powiedzenia mieli mieszczanie. Romanowi‐ cze byli też mocno skoligaceni z Piastami mazowieckimi. Można powiedzieć, że za naszą wschodnią granicą wyrosło „nor‐ malne”, europejskie państwo. Tyle że prawosławne. Takie samo, jakim była Ruś Kijowska. Powie‐ dział pan przed chwilą o Rusi Halicko-Włodzimierski ej, że to państwo „wyrosło”. Zwrócę uwagę, że nie musiałoby wyrastać, gdyby nie na‐ jazd Tatarów. Trzeba sobie uświadomić, jak wielką katastrofą był pod‐ bój Rusi przez Mongo łów. Skutki gospodarcze i demogra czne to jedno. Miasta zostały zniszczone, ludność wymordowana lub uprowa‐ dzona, wsie opustoszały. Legat papieski kilka lat po najeździe naliczył w Kijowie tylko ze dwieście zamieszkanych domów. Na wielkich prze‐ strzeniach wokół miasta nie widywał ludzi, tylko kościotrupy rozrzu‐ cone po stepie. A przecież Kijów był jednym z najpotężniejszych miast na kontynencie. Tatarzy zniszczyli świat staroruski, burząc też jego bogatą strukturę spo łeczną. Ruś Kijowska to było państwo, w którym bardzo duże znaczenie mieli kupcy, obrotni i otwarci na świat ludzie miast. Ceniący wolność. Można powiedzieć, że państwo Romanowi‐ czów powoli, w bardzo trudnych warunkach, odbudowywało to, co przed inwazją Mongo łów było normą. Jeszcze jedno: Polska piastowska blisko współżyła z Rusią. Bolesław Chrobry i Bolesław Śmiały wyprawiali się do Kijowa wzywani przez ruskich władców. Ruscy wojowie pomagali z kolei Kazimierzowi Od‐ nowicielowi w walce ze zbuntowanym Mazowszem. Ruskie księż‐ niczki były żonami Piastów chyba we wszystkich księstwach dzielni‐ cowych. Polska i Ruś walczyły o pograniczne obszary, ale współżyły ze sobą, były w równowadze. Tatarzy zahamowali rozwój Rusi, przesta‐ wili go na zupeł nie inne tory. Wpłynęli zasadniczo na to, co działo się za wschodnią granicą Polski. Wspominaliśmy o tym, że Ruś pół nocna zaczęła budować swoją potęgę w czasie niewoli tatarskiej. Jakie sto‐ sunki z Moskwą, Suzdalem, Włodzimierzem nad Klaźmą miała Polska piastowska? Żadnych. Mieć nie mogła, choćby z racji odległości. Oczywiście. Miała natomiast relacje z Rusią po łudniową, HalickoWłodzimierską. Polscy książęta dzielnicowi zawierali sojusze z jej

władcami lub walczyli przeciwko nim. Sporo było polsko-ruskich mał‐ żeństw dynastycznych. Siostra Władysława Łokietka Eufemia kujaw‐ ska była żoną Jerzego I, ostatniego władcy używającego tytułu króla Rusi. Ruskie drużyny wsparły Łokietka w walkach z czeskim Wacła‐ wem II. Ruś Halicko-Włodzimierska kontynuowała tradycje kontak‐ tów polsko-ruskich, które rozpoczęły się w X i XI wieku. Jak wyglądały relacje Romanowiczów z Ordą? To kolejna różnica między Rusią Halicko-Włodzimierską a Moskwą. Romanowicze nie byli gorliwymi wykonawcami poleceń płynących z Saraju, nie szukali poparcia w Ordzie do rozszerzania swojej władzy, nie kolaborowali. Starali się zrzucić zwierzchnictwo Tatarów, unieza‐ leżnić się od chana. W zasadzie całe dzieje księstwa są wypeł nione ko‐ lejnymi wojnami z Tatarami. Synowie wspominanego już Jerzego I, władający na Wo łyniu Andrzej II i książę Halicza Lew II, zginęli praw‐ dopodobnie w walce z Ordą w 1323 roku. Łokietek w liście do papieża pisał wtedy z żalem, że opuścili świat „dwaj ostatni ruscy królowie, będący dla Polski twardą zasłoną od Tatarów”. To niezwykłe: w XIV wieku polski król myśli w taki sam sposób jak Józef Piłsudski w 1918 roku. Ruś Halicko-Włodzimierska była dla Polski zasłoną od Tatarów. Po odzyskaniu niepodległości marszałek chciał niepodległej Ukrainy, by była dla Polski zasłoną od Rosji – so‐ wieckiej lub białej. Prawidła geopolityki są niezmienne w czasie, zmieniają się tylko akto‐ rzy. Bufor, zasłona od wschodu była i jest potrzebna Polsce. Księstwo Hałicko-Włodzimierskie taką funkcję speł niało. Jego istnienie było w interesie Krakowa. Co ciekawe, ostatnim władcą księstwa był Polak z Mazowsza. Bolesław, syn księcia mazowieckiego Trojdena i ruskiej księżniczki, zdobył tron dzięki poparciu Polski i Węgier. Wraz z przyję‐ ciem prawosławia otrzymał imię Jerzy. Utrzymywał bardzo dobre sto‐ sunki z Łokietkiem i Kazimierzem Wielkim. Wspierał mieszczan, sprowadzał cudzoziemców, starał się ograniczać wpływy niechętnych mu bojarów. W 1340 roku został przez nich otruty. Tatarski obyczaj miał się dobrze. Jerzy-Bolesław był bezdzietny. Tron opustoszał. Litwa i Korona nie mogły pozwolić na powstanie próżni politycznej tuż przy swojej gra‐ nicy. Ruszyły do walki, doszło do podziału księstwa. Kazimierz Wielki podporządkował Polsce Ruś Halicką i Lwów, Litwini zostali panami Wo łynia. W ten sposób zniknął z areny dziejów silny ośrodek odwo łu‐ jący się do tradycji Rusi Kijowskiej, który mógłby w przyszłości podjąć dzieło zjednoczenia ziem ruskich.

Teoretycznie: co by było, gdyby Romanowicze utrzymali władzę jeszcze przez trzy, cztery pokolenia aż do momentu osłabienia Ta‐ tarów i pełnego zrzucenia zależności od Ordy? Jeżeli udałoby się im przetrzymać i odeprzeć zdobywczy napór Litwy, to od XV wieku o dominację na Rusi być może walczyliby wielcy ksią‐ żęta moskiewscy i królowie Rusi. Kto byłby górą? Nie ma sensu budować piętrowych hipotez. Nie wiemy, jak potoczy‐ łyby się w tym czasie losy Rusi Halicko-Włodzimierskiej ani jakie atuty mogłaby przeciwstawić Moskwie. Nie wiemy też, jaki byłby za‐ kres ekspansji litewskiej, gdyby istniało silne księstwo na po łudnio‐ wej Rusi. Do Litwy zaraz dojdziemy. Spekulując: jaka byłaby Rosja, gdyby Ro‐ manowiczom udało się pokonać Moskwę i zjednoczyć Ruś po łu‐ dniową i północną? Nie da się odpowiedzieć na to pytanie. Zbyt wiele zmiennych w zbyt dużym horyzoncie czasowym. Na pewno powstałaby zupeł nie inna Rosja niż ta zjednoczona przez Moskwę. Rosja bardziej europejska? Z pewnością mniej tatarska, mniej azjatycka. Z silniejszą rolą miast. Być może bez carskiego samodzierżawia. Może w ogóle bez tytułu cara? Może to byliby królowie Rosji? Może. Pewnie byłaby to Rosja z większym zakresem swobód i wolno‐ ści. Nienastawiona wrogo do Zachodu. Utrzymująca różnorakie rela‐ cje z Europą. Taka „Rosja w wersji soft”? Nie wiemy, co stałoby się w perspektywie kilkuset lat. Trudno powie‐ dzieć, czy po pokonaniu chanatów i zdobyciu Syberii królom czy ca‐ rom z rodu Romana także nie przewróciłoby się w głowie. Być może po upadku Konstantynopola też uznaliby się za spadkobierców cesa‐ rzy. Jedno jest pewne: tradycje polityczne Rurykowiczów z po łudnia były inne niż tych z pół nocy. Zjednoczona przez Romanowiczów Ruś wyrastałaby z innej gleby. Bliżej byłoby jej do Krakowa czy Pragi niż do Saraju. Przynajmniej przez pewien czas. Z Polską też nie miałaby o co walczyć.

Jeżeli linia Romanowiczów by nie wygasła, to Kazimierz Wielki nie za‐ jąłby Rusi Halickiej. Nie mielibyśmy o co się bić. Władcy Rusi skupieni byliby na jednoczeniu księstw, na walce z Tatarami. I z Litwą. Dobrze, zostawmy już Romanowiczów, aczkolwiek szkoda, że zeszli ze sceny już w pierwszej po łowie XIV wieku. Doszliśmy do najważ‐ niejszego konkurenta Moskwy w rywalizacji o ziemie ruskie. Jedy‐ nego, który po upadku Romanowiczów pozostał na placu boju. Li‐ twy. Litwa była chyba największym bene cjentem mongolskiego najazdu na Ruś. Tatarzy poważnie osłabili zachodnie księstwa ruskie, a jedno‐ cześnie ich kontrola nad nimi była niewielka. To stworzyło bajeczną koniunkturę dla Litwinów. Łatwo to sobie uświadomić, gdy zestawi się dwie daty. Około 1240 roku jeden z władców litewskich, Mendog, zjednoczył księstwa plemienne na terenie Auksztoty, czyli tak zwanej Litwy właściwej. W 1325 roku Litwini byli już panami Kijowa. Tak, Kijowa – świętego miasta, kolebki państwowości ruskiej. Sto lat zajął im podbój całej zachodniej Rusi: Smoleńska, Po łocka, Witebska, Podla‐ sia, Podola, Wo łynia i Kijowa. Później wielki książę Olgierd, syn słyną‐ cego z podbojów Giedymina, sięgnął po ziemie leżące na wschód od Kijowa i Dniepru, prawie dotarł do Morza Czarnego. To był niebywały wzrost terytorialny. Pogańskich Litwinów było w po łowie XIV wieku około trzystu tysięcy, Litwa etniczna zajmowała w przybliżeniu osiemdziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych. W wyniku ekspan‐ sji Litwini podporządkowali sobie ziemie o powierzchni ponad sied‐ miuset tysięcy kilometrów kwadratowych, zamieszkane przez blisko milion siedemset tysięcy prawosławnych Rusinów, cywilizacyjnie stojących znacznie wyżej od zdobywców. Litwa stała się państwem ruskim i chciała sięgnąć po hegemonię w całej Rusi. Zderzenie z Mo‐ skwą, aspirującą do tej samej roli, było nieuchronne. Kiedy nastąpiło? Pierwsze za rządów Olgierda na Litwie i Dymitra, zwanego później Dońskim, w Moskwie. Olgierd był jedynym litewskim księciem, który – w latach 1368–1373 – zorganizował aż trzy wyprawy na Moskwę. Dwukrotnie ją oblegał, ale szybko musiał zwijać oblężenie. Za trzecim razem do Moskwy nie doszedł, został powstrzymany wcześniej. Dziś Litwa poprawia sobie samopoczucie, wspominając te chwile. Dzieci w litewskich szko łach uczą się o dzielnym księciu Olgierdzie, przed któ‐ rym drżeli Moskale. Moskwa wytrzymała napór Litwy, ale jasne było, że to dopiero po‐ czątek. Tak rozpoczęły się zmagania o to, kto będzie rządził w całej

Rusi. Potem stawką stały się tylko i aż rządy na zachodniej Rusi. Warto pamiętać, że gdyby nie Tatarzy, którzy rozbili księstwa ru‐ skie, Litwini prawdopodobnie nie mieliby szansy na wzięcie udziału w tej rywalizacji. Pewnie broniliby się przed Krzyżakami na Litwie et‐ nicznej lub podzielili los plemion z terenów Łotwy i Estonii, podbi‐ tych przez niemieckich rycerzy zakonnych. Koniec XIV wieku to czas, gdy w rywalizację o „zbieranie ziem ru‐ skich” zostaje włączona także Polska. Która z Kijowem i Moskwą do tej pory nie miała nic wspólnego. O Saraju nie mówiąc. Po koronacji Władysława Jagiełły na króla Polski z Krakowa zaczęto coraz częściej spoglądać także na wschód. Wszak wielki książę Jogaiło to rodzony syn Olgierda – niedoszłego zdobywcy Moskwy.

Dymitr Doński po bitwie na Kulikowym Polu. Obraz Oresta Kiprienskiego z 1805 roku

Wielki książę litewski Jogaiło, czyli późniejszy król Polski Włady‐ sław Jagiełło, mógł zostać carem? Olgierd planował podbój Moskwy. Gdyby jemu lub Jogaile udało się pokonać Dymitra Dońskiego, to tak. Pewnie nie carem, ale wielkim księciem moskiewskim, hosudarem (spolszcz. hospodarem). Carami zostaliby zapewne jego potomkowie. Jednak jeśli litewska dynastia Giedyminowiczów sięgnęłaby po władzę w Moskwie, to Litwini jako naród prawdopodobnie zniknęliby z powierzchni ziemi. Rozpuściliby się w „morzu ruskim”? Litewskie elity polityczne zrutenizowałyby się w ciągu kilku pokoleń. Ten proces był wyraźnie widoczny w czasie rządów Olgierda i Jogaiły w Wielkim Księstwie Litewskim. Bojarzy litewscy przechodzili na prawosławie, przyjmowali język ruski, krok po kroku przestawali być Litwinami. Lud zachowałby tożsamość dłużej, ale nie sądzę, by aż do XIX wieku, gdy rozpoczęło się litewskie odrodzenie narodowe. Litwinom w Wielkim Księstwie udało się zachować odrębność od ruskiego otoczenia, bo przyjęli katolicyzm z Polski. Gdyby przyjęli pra‐ wosławie, po pewnym czasie przestaliby być Litwinami, z czego do‐ skonale zdawał sobie sprawę Jogaiło, odrzucając sugestie swojego ru‐ skiego otoczenia, by związał się z Moskwą. Wspominaliśmy, że pod względem demogra cznym, cywilizacyjnym i kulturowym pogańscy Litwini zdecydowanie ustępowali prawosławnym Rusinom. Po hipo‐ tetycznym podbiciu Moskwy Litwini nie mogliby pozostać przy po‐ gaństwie ani przyjąć katolicyzmu. To było wykluczone, bo Rusią mo‐ gła rządzić tylko dynastia prawosławna. Nie stworzyliby więc pań‐ stwa litewskiego, tylko prawosławną, zjednoczoną Ruś. Stojąca przed Litwinami konieczność wyboru między dwoma wy‐ znaniami, dwiema orientacjami cywilizacyjnymi, była widoczna już za czasów Olgierda. Ojciec Jogaiły był władcą pogańskim, rozważał przyjęcie zarówno katolicyzmu, jak i prawosławia. Obie jego żony były księżniczkami ruskimi. Mocną osobowością była zwłaszcza druga małżonka, Julianna Twerska. Uważała, że po uzależnieniu Moskwy Ol‐ gierd powinien przyjąć chrzest z rąk metropolity moskiewskiego i stać się wielkim księciem ruskim, prawosławnym hosudarem. Gdyby taki organizm powstał, byłby w stanie skutecznie rywalizować z ta‐ tarską Ordą, zakonem krzyżackim i Polską.

Mam wrażenie, że z naszego, polskiego punktu widzenia lepiej by‐ łoby, gdyby w Moskwie rządzili Giedyminowicze, a nie Rurykowi‐ cze. Dlaczego? I tak mielibyśmy Moskwę za wschodnią granicą, niezależ‐ nie, kto by nią rządził. Olgierd postąpiłby racjonalnie. Stworzyłby ru‐ skie państwo z litewską dynastią. A litewska dynastia dość szybko sta‐ łaby się ruską dynastią. Tak samo jak Jagiellonowie stali się dynastią polską. Właśnie. Gdyby Jogaiło rządził w Moskwie, nie zostałby królem Polski. Nie mielibyśmy na tronie Jagiellonów, czyli dynastii, która uwikłała nas, Polaków, w spór z Moskwą. Gdyby nie wybór Jogaiły na męża Jadwigi Andegaweńskiej i króla Polski, w ogóle nie byłoby wielowiekowej, tragicznej dla nas rywalizacji polsko-rosyjskiej. Nie pisalibyśmy tej książki, bo nie byłoby o czym pisać. Ma pan rację co do tego, że jeżeli Litwini przejęliby władzę w Moskwie, to Jogaiło z pewnością nie zostałby królem Polski. Zmieniłoby to w bardzo istotny sposób historię naszego państwa. Czy pozwoliłoby uniknąć zapasów z Moskwą i później Rosją – mam duże wątpliwości. Mogło być jeszcze gorzej, gdyż Ruś dysponująca siłami dwóch wielkich księstw – litewskiego i moskiewskiego – stałaby się mocarstwem zdol‐ nym do zdecydowanych działań ofensywnych przeciwko Koronie. Poruszyliśmy przed chwilą kilka wątków dotyczących historii Pol‐ ski, Litwy i Moskwy. Wyraźnie widać, że w latach osiemdziesiątych XIV stulecia nastąpił splot wielu okoliczności, które wymagały od ówczesnych podjęcia wielu poważnych decyzji. Czy rozstrzygnię‐ cia, które wówczas zapadły, zdeterminowały los Polski i Rosji aż do XXI wieku? W dużej mierze tak. Ale nie zapominajmy o Litwie. Przed najważniej‐ szymi wyborami stanęły wtedy Polska i Litwa. Moskwa szła swoją drogą, którą wytyczył Iwan Kalita: wzmacnianie władzy wielkich książąt, budowanie siły państwa, zdobywanie dominującej pozycji w świecie ruskim. Natomiast decyzje, jakie wówczas zapadły w Krakowie i Wilnie, były z gatunku fundamentalnych. Takich, jakie kształ tują los przy‐ szłych pokoleń. Ówcześni zdawali sobie sprawę z ich doniosłości, ale nie byli w stanie przewidzieć wszystkich ich konsekwencji. W sposób racjonalny załatwiali konkretne zagadnienia polityczne. Problemy, które były do rozwiązania tu i teraz. Jakie?

Polacy potrzebowali nowego monarchy. Takiego, który przyniesie Ko‐ ronie Królestwa Polskiego i jej elitom najwięcej korzyści. Litwini mu‐ sieli w końcu przyjąć chrzest. Jak wiemy, tylko przyjęcie rzymskiego katolicyzmu mogło ocalić ich tożsamość. A najbardziej opłacało się przyjęcie chrztu z Polski. Przesłanki, które doprowadziły do zawarcia unii w Krewie w 1385 roku, są zrozumiałe, ale nie zaprzeczy pan, że w momencie objęcia tronu polskiego przez Litwina dokonała się zupełna reorientacja polityki naszego państwa. Po raz pierwszy w naszej historii jedną z głównych ról zaczęły odgrywać sprawy wschodu. Okazało się to trwałą tendencją. Tu akurat nie ma dyskusji, to jest fakt. W polityce państwa dokonała się zasadnicza zmiana. Sprawy Litwy, z czasem także sprawy wschodu zaczęły przykuwać uwagę króla i jego otoczenia, angażować Koronę dyplomatycznie i militarnie. Kazimierz Wielki przed śmiercią przygo‐ towywał się do odzyskania Śląska. Za Jagiełły do tego tematu nie wra‐ cano. Królestwo zboczyło ze szlaków wyznaczonych przez Piastów. Dlatego jeżeli szukamy źródeł polsko-rosyjskiego sporu, warto za‐ stanowić się, co by się stało, gdyby Polska z tych szlaków nie zbo‐ czyła. Unii z Litwą mogło nie być? Mogło nie być. Scenariuszy rozwoju wypadków było co najmniej kilka. Jednak żeby się w nich swobodnie poruszać i zarysować propozycje al‐ ternatywne, trzeba zrozumieć, co się wydarzyło i jakie były tego przy‐ czyny. Proszę bardzo. Zacznijmy od Polski. Kazimierz Wielki włożył koronę w 1333 roku. Jego pierwszym zada‐ niem było rozbicie śmiertelnie groźnego dla Polski sojuszu Krzyżaków z czeskimi Luksemburgami. Wywiązał się z niego doskonale. Kazi‐ mierz był mistrzem realnej polityki. Wiedział, że na razie nie ma szans w konfrontacji z potęgą zakonu, dlatego w 1343 roku zawarł z Krzyża‐ kami pokój w Kaliszu. Odzyskał Kujawy i ziemię dobrzyńską, ale zrzekł się praw do Pomorza Gdańskiego. Zakon dostał, co chciał. Na wiele lat zapewniliśmy sobie spokój na pół nocy. Potem unormował stosunki z Czechami. Jan Luksemburski przestał wysuwać pretensje do tronu polskiego, ale Śląsk został poza Koroną. Podobnie jak Mazow‐ sze, uznające zwierzchnictwo Krakowa, ale rządzone przez lokalnych książąt piastowskich. Reasumując: Polska Kazimierza Wielkiego to Małopolska, Wielkopolska, ziemia sieradzka, dobrzyńska i Kujawy. Niewiele zostało z dziedzictwa Krzywoustego.

Takie były skutki rozbicia dzielnicowego. Łokietek nadludzkim wysił‐ kiem zjednoczył państwo, ocalił je przed zagładą i przekazał synowi. Kazimierz w sprawie Śląska i Pomorza nie miał żadnego pola ma‐ newru. Nic więc dziwnego, że szukając okazji do wzmocnienia pań‐ stwa, ruszył na wschód, przyłączając do Polski bogatą Ruś Halicką. Jak wiemy, rywalami Polski na terenie dawnego Księstwa Halicko-Wło‐ dzimierskiego byli Litwini. Z nimi odrodzona monarchia Piastów nie‐ mal cały czas miała kłopot. Najazdy litewskie regularnie nękały nasze ziemie wschodnie. Litwa była krajem biednym i słabo zaludnionym. Potrzebowała ludzi do pracy na roli, więc podczas najazdów pory‐ wano całe rodziny i osiedlano je na ziemiach litewskich. Szacunkowo nawet co piąty mieszkaniec etnicznej Litwy był porwany z Polski. Dochodzimy już do spraw litewskich? Jeszcze nie. Kazimierz po zreformowaniu państwa i ugruntowaniu nabytków na Rusi zaczął znów spoglądać na zachód. Odzyskaliśmy Santok i Drezdenko jako lenno, włączyliśmy do Korony Królestwa Pol‐ skiego fragment brandenburskiej Nowej Marchii graniczący z Pomo‐ rzem Zachodnim. Na wiosnę 1370 roku Kazimierz zaczął koncentro‐ wać wojska na granicy ze Śląskiem. Szykował wielką wojnę, której stawką miało być odzyskanie dawnej prowincji piastowskiej. Niestety, 9 września 1370 roku sześćdziesięcioletni król wybrał się na polowanie. Przewrócił się pod nim koń, Kazimierz zranił się w go‐ leń, wdało się zakażenie. W końcu października przywieziono go na Wawel. Król miał wysoką gorączkę, 3 listopada podyktował testa‐ ment. Dwa dni później zmarł. Kazimierz miał cztery żony, co najmniej kilka kochanek i kilku sy‐ nów z nieprawego łoża. Niestety, nie miał żadnego legalnego mę‐ skiego potomka. Dlatego po jego śmierci na mocy układu dynastycz‐ nego z Andegawenami władcą Polski został król Węgier, Ludwik. Na Węgrzech nosi przydomek Wielki, w Polsce znamy go jako Ludwika Węgierskiego. Sprawami Korony mało się interesował, w Krakowie bywał rzadko. Odpowiedzialność za kraj wzięli na siebie możno‐ władcy z Małopolski: rody Toporczyków, Leliwitów, Porajów, Bogo‐ riów. Oni stanowili zaplecze polityczne Ludwika w Polsce. Mieli z tego wymierne korzyści w postaci nadań ziemskich i dostojeństw, ale swoje obowiązki traktowali poważnie. Gospodarka kraju funkcjono‐ wała nieźle, nie zmarnotrawiono dobrej roboty Kazimierza Wielkiego. Ludwik Węgierski zmarł we wrześniu 1382 roku. Historia przy‐ spieszyła. Tron był pusty. Zgodnie z układem zawartym w Koszycach w 1374 roku między Ludwikiem a polską szlachtą miał on przypaść którejś z

córek Ludwika. Ludwik pozostawił dwie córki. Marię, zaręczoną z margrabią brandenburskim i synem cesarza Zyg‐ muntem Luksemburskim, oraz Jadwigę. Przyszła królowa Polski i święta Kościoła katolickiego jako dziecko została zaręczona z Wilhel‐ mem Habsburgiem, synem jednego z książąt Rzeszy. Habsburgowie niewiele jeszcze wówczas znaczyli, dopiero startowali do wielkiej ka‐ riery. Według planów Ludwika tron polski miał przypaść Marii i Luk‐ semburgowi. Ale wdowa po królu Węgier, Elżbieta Bośniaczka, zła‐ mała testament męża i postanowiła, że do Polski pojedzie Jadwiga. Szlachta polska generalnie godziła się na króla kobietę z Węgier, ale nie chciała słyszeć o Habsburgu w roli męża Jadwigi. Tej kandydatu‐ rze sprzeciwiali się zgodnie Wielkopolanie i Małopolanie. Sami chcieli dysponować ręką swojej królowej. Szlachta czekała na przyjazd Ja‐ dwigi do Krakowa, a Elżbieta Bośniaczka zwlekała z wysłaniem córki za Karpaty. Patowa sytuacja. Wtedy na białym koniu wjechał on. Kandydat Piast. Książę mazo‐ wiecki Ziemowit IV. Nie wiem, czy na białym koniu, ale z pewnością wjechał. Z dużym im‐ petem. Ziemowit IV rządził po łową Mazowsza, które wówczas było sa‐ modzielnym księstwem. Stwierdził, że warto zaryzykować. W porozu‐ mieniu z częścią rycerstwa polskiego w styczniu 1383 roku wkroczył z wojskiem do Wielkopolski. W marcu doszło do zjazdu szlachty w Sieradzu, najwięcej było na nim Wielkopolan. Zgodzono się na objęcie tronu przez Jadwigę, ale to Ziemowit miał zostać jej mężem i jednocze‐ śnie faktycznym władcą Polski. Do ostatecznej decyzji nie dopuścił Małopolanin, kasztelan wojnicki Jaśko z Tęczyna, Toporczyk. Przeko‐ nał zgromadzonych, że trzeba czekać na przyjazd węgierskiej dzie‐ dziczki tronu. A jeżeli nie przyjedzie, dopiero wtedy obrać króla. Ziemowit nie zdecydował się na negocjacje z Małopolanami, wojo‐ wał dalej, zajął Kujawy. W czerwcu zwo łał kolejny zjazd, znów do Sie‐ radza. Miał atut: wsparcie arcybiskupa gnieźnieńskiego Bodzanty, który zaproponował go na króla. Zgromadzeni się zgodzili. Obwo łano Ziemowita królem, podniesiono na tarczy, posadzono na symbolicz‐ nym tronie. Wydawało się, że ambitny książę dopnie swego. Arcybi‐ skup Bodzanta cofnął się jednak przed koronacją. Dlaczego? Bo tym razem w Sieradzu nie było w ogóle szlachty z Małopolski. Ar‐ cybiskup wiedział, że koronacja Ziemowita bez zgody panów małopol‐ skich jest niemożliwa. Tak radykalny gest mógł wywo łać wojnę do‐

mową, która zamieniłaby się w wojnę z Węgrami. Andegawenowie z pewnością upomnieliby się o prawa Jadwigi do tronu, mieliby sojusz‐ ników w Małopolsce. Panowie małopolscy ostro zwalczali kandyda‐ turę Ziemowita. Bo zagrażał ich pozycji? Gdyby Piast sięgnął po tron, na pierwszy plan w państwie wysunęliby się wspierający go możnowładcy z Wielkopolski. Małopolanie, którzy rządzili krajem w imieniu Ludwika Węgierskiego, straciliby znacze‐ nie. Ale nie tylko o osobiste kariery chodziło. Małopolanie uważali, że Ziemowit jako monarcha zajmowałby się przede wszystkim sprawami zachodu: odzyskaniem Śląska, osłabianiem Brandenburgii, wiąza‐ niem z Polską Pomorza Zachodniego. Świetnie! Byłaby to linia w pełni zgodna z testamentem politycz‐ nym Kazimierza Wielkiego. Optymalna dla Polski. Na pewno byłaby zgodna z tradycyjną polityką piastowską. Co do tego pełna zgoda. Jednak możnowładcy z Małopolski w ciągu dwunastu lat panowania Ludwika Węgierskiego częściej patrzyli na po łudnie i wschód niż na zachód. Dla Małopolan ważniejsza była zdobyta przez Kazimierza Wielkiego Ruś Czerwona i szlaki handlowe w kierunku Morza Czarnego. Chcieli dochować umów z Andegawenami i korono‐ wać Jadwigę, bo sojusz z Węgrami gwarantował pokój na gorącej gra‐ nicy z Czechami Luksemburgów. Poza tym elita możnowładcza z Ma‐ łopolski wiedziała już, co znaczą rządy króla z zagranicy. Wiedziała, że na takiego monarchę można skutecznie wpływać, targować się z nim o kolejne przywileje. Ziemowit IV był Piastem, pochodził z rodu „przy‐ rodzonych panów” Polski. Dysponowałby własnym zapleczem, nie rozpoczynałby rządów w próżni politycznej. Dla elit krakowskich kan‐ dydatura rodzima była mniej korzystna od zagranicznej. Małopolska w tej grze o tron wzięła górę nad Wielkopolską? Tak. Gdy zawiódł plan szybkiej koronacji, Ziemowit próbował podpo‐ rządkować sobie kraj siłą. A na to był za słaby. Małopolanie wezwali posiłki węgierskie, które pod wodzą Zygmunta Luksemburskiego roz‐ biły wojska Ziemowita. Dopiero wtedy, w 1384 roku, książę mazo‐ wiecki spróbował porozumieć się z Małopolanami. Złożył o cjalną propozycję poślubienia Jadwigi. Została odrzucona. Było już za późno. Jadwiga w październiku została koronowana, pełną parą toczyły się negocjacje panów małopolskich z Jogaiłą. Ich stawką były ręka króla kobiety oraz korona Polski dla księcia Litwy. Ziemowit stracił szansę na tron.

Do rozważania, co by się stało w stosunkach Polski z Moskwą, gdyby arcybiskup Bodzanta koronował jednak Ziemowita, na pewno wrócimy. Doszliśmy jednak do momentu, w którym wzrok panów krakowskich padł na wielkiego księcia litewskiego. Dla‐ czego to właśnie on był w ich oczach najlepszą partią dla Jadwigi? Bo był jedynym możliwym kandydatem na męża i króla. Z punktu wi‐ dzenia panów małopolskich sytuacja wyglądała tak: odrzucili i poko‐ nali Ziemowita, bo nie odpowiadał ich wizji rozwoju państwa oraz stanowił zagrożenie dla ich karier. Drugoligowi książęta niemieccy, tacy jak Wilhelm Habsburg, nie wchodzili w grę. Gdy piętnastoletni książę przybył na Wawel, kasztelan krakowski Dobiesław z Kurozwęk wyrzucił go za bramę. Zygmunt Luksemburski był już zaręczony z Ma‐ rią Andegaweńską, miał rządzić Węgrami. Francuzi? Włosi? To byłby skok w nieznane, bez żadnych korzyści dla Korony. Nikt nie myślał o kandydatach z tych stron. Chanowie tatarscy – niedorzeczność. Zosta‐ wał Jogaiło. Był najrozsądniejszym wyborem, bo ze związku Polski i Litwy korzyści czerpałyby obie strony. Po porażce Ziemowita innego kandydata na męża Jadwigi i króla Polski po prostu nie było. Jaki bagaż doświadczeń przywiózł na Wawel Jogaiło? Jaka była sy‐ tuacja rządzonej przez niego Litwy? Skomplikowana. Litwa miała dwóch głównych wrogów: Moskwę i za‐ kon. Krzyżacy walczyli z Wielkim Księstwem o Żmudź, oddzielającą posiadłości obu gałęzi zakonu w Prusach i w In antach. Gdyby udało się im ją zdobyć, zyskaliby solidną bazę do ataków na Litwę właściwą, kolebkę państwa Giedyminowiczów. To było śmiertelne zagrożenie. Przecież poza Żmudzią i Auksztotą Wielkie Księstwo było w całości ru‐ skie! Ponadto trwanie Litwinów przy pogaństwie dawało zakonowi do ręki broń ideologiczną. Wyprawy Krzyżaków na Litwę miały pełne wsparcie papieża i cesarza. Natomiast kon ikt z Moskwą wynikał ze zdobywczego pędu Giedy‐ minowiczów. Powiedzieli A, podporządkowując sobie całą Ruś za‐ chodnią, Ruś Małą. Więc musieli powiedzieć B – iść dalej na wschód, zhołdować Moskwę, pokonać Tatarów lub ułożyć się z nimi i sięgnąć po panowanie nad całym dziedzictwem Rusi Kijowskiej. Olgierd był pod Moskwą, ale odbił się od murów Kremla. Litwa okazała się za słaba, żeby wziąć Moskwę „z marszu”, musiała zebrać siły na kolejne starcie. Jednak to rywal się wzmocnił. Wielki książę moskiewski Dy‐ mitr porwał się na rzecz, wydawałoby się, niebywałą. Wykorzystał wywo łane walkami wewnętrznymi osłabienie Ordy i przestał płacić Tatarom trybut.

Zbierał go dalej w ruskich księstwach. Po prostu przestał odsyłać pieniądze do Saraju. To prawda. Widać w tym dobrą szkołę dziadka, Iwana Kality. Dymitr był świetnym politykiem, wyrachowanym dyplomatą. Całą akcję buntu przeciwko Ordzie prowadził pod hasłem sprzeciwu wobec chana Mamaja, którego uważał za uzurpatora. Nie mówił: zrzucam jarzmo, wygnam Tatarów tam, skąd przyszli! Co to, to nie. O cjalnie występował przeciwko dominującej akurat w Ordzie frakcji, grał na podziały wśród Tatarów. Mamaj musiał zareagować. Zdo łał zjedno‐ czyć znaczną część Ordy i postanowił przywo łać Dymitra do po‐ rządku. Wojna rozpoczęła się w 1375 roku. Moskwa dawała sobie radę, Tatarzy nawet nie zdo łali podejść pod stolicę księstwa. Mamaj postanowił więc zmontować antymoskiewską koalicję. Z Jogaiłą w roli głównej. Zgadza się. Jogaiło został wielkim księciem litewskim po śmierci Ol‐ gierda w 1377 roku. Jadwiga Andegaweńska miała wtedy trzy albo cztery lata, w Polsce trwały rządy Ludwika Węgierskiego. Widząc wzrost znaczenia Moskwy, Jogaiło zawarł sojusz z Mamajem, który go‐ tował się na generalną rozprawę z Dymitrem. Do koalicji antymo‐ skiewskiej do łączył również książę Riazania Oleg. Wojska sojuszników miały spotkać się 1 września 1380 roku w wyznaczonym miejscu nad Oką. Nie dotarli tam ani Oleg riazański, ani Jogaiło. Oleg zobaczył, co się dzieje. Na apel Dymitra stawili się z wojskami prawie wszyscy książęta pół nocno-wschodniej Rusi. Moskwa stanęła na czele tak licznej koalicji Rurykowiczów, jakiej nie pamiętano od czasów bitwy z Mongo łami nad Kałką. Widać było, że wielki książę ma autorytet. Oleg wojsk Dymitrowi nie wysłał, ale prawdopodobnie po‐ informował go, że Tatarów też nie wesprze. Nie chciał być ruskim od‐ szczepieńcem. Siły obu stron były wyrównane, dziś historycy oceniają, że Dymitr i Mamaj mieli pod komendą po mniej więcej trzydzieści tysięcy wojow‐ ników. Tatarzy oprócz sił Ordy przyprowadzili też najemników z Kau‐ kazu i kolonii genueńskich na Krymie. Ci drudzy mieli się przydać podczas ewentualnego oblężenia Moskwy. Dymitr starannie wybrał pole bitwy: sformował szyki na stosunkowo wąskim obszarze z lasem i rzeką na skrzydłach, co uniemożliwiało ulubiony manewr tatarski – obejście z boku i uderzenie od tyłu. Ukrył też w lesie tak zwany pułk zasadzki, który miał zaatakować w decydującym momencie bitwy. Tak właśnie się stało. Gdy Mamaj zaangażował w walkę wszystkie swoje rezerwy, szalę zwycięstwa na korzyść Rusinów przechyliło nie‐

spodziewane natarcie kilku tysięcy ruskich wojów pod dowództwem księcia sierpuchowskiego Włodzimierza oraz księcia wo łyńskiego Dy‐ mitra Michałowicza, zwanego Bobrokiem. Najpierw zniszczyli prawe skrzydło Tatarów, potem uderzyli na centrum. Wtedy pękły szyki or‐ dyńców, zaczęła się rzeź. Klęska Tatarów była całkowita. Mamajowi le‐ dwie udało się ujść z życiem, ale stracił władzę w Ordzie. Przegrał ze swoim konkurentem Tochtamyszem. Uciekł do Genueńczyków na Krym, tam został otruty. 8 września 1380 roku na Kulikowym Polu nad Donem po raz pierw‐ szy od czasów najazdu Batu-chana Rusini zadali Tatarom miażdżący cios. To był psychologiczny przełom. Symboliczny początek zrzucania jarzma tatarskiego i świt potęgi Moskwy. Rusini zobaczyli, że zjedno‐ czeni, stanowią wielką siłę. A zjednoczył ich nie kto inny, jak wielki książę moskiewski. Po Kulikowym Polu oczy prawie całego świata ru‐ skiego zaczęły patrzeć na moskiewski Kreml. Moskwa w dobitny spo‐ sób potwierdziła swoje prawo do przewodzenia innym książętom. Dy‐ mitr zyskał przydomek Doński, do dziś ma zaszczytne miejsce w pan‐ teonie rosyjskich bohaterów narodowych. Rusini okupili zwycięstwo wielką daniną krwi. Ich straty ocenia się na kilkanaście tysięcy ludzi. Ruscy kronikarze zapisali, że poległo dwunastu książąt i czterystu osiemdziesięciu trzech bojarów. Jogaiło na pole bitwy nie dotarł. Gdyby wsparł Mamaja, porażka Dymitra byłaby raczej pewna. Prawdopodobnie tak. Wielki książę litewski prowadził kilkanaście ty‐ sięcy wojowników. Ta siła pewnie przeważyłaby szalę zwycięstwa, bo bitwa do pewnego momentu była zażarta i wyrównana. Wiadomo, dlaczego Jogaiło nie pomógł Mamajowi? Byli sojuszni‐ kami, mieli zbieżne cele. Władcy Litwy powinno bardzo zależeć na pokonaniu Dymitra. Wyeliminowałby z gry o panowanie nad Rusią głównego rywala. Niestety, o wyprawie Jogaiły nad Don nie wiemy prawie nic. Źródła są niezwykle skąpe i w dodatku niespójne. Jedne mówią, że w dniu bi‐ twy Litwini byli ponad sto kilometrów od Kulikowgo Pola; inne, że za‐ ledwie trzydzieści kilometrów. Nic nie wiadomo na temat motywacji Jogaiły. Czy po prostu spóźnił się na miejsce koncentracji, czy też nie wysłał wojsk, bo kalkulował, co mu się bardziej opłaci. Istnieją różne teorie. Wiadomo tylko, że na wieść o zwycięstwie Rusinów wojska li‐ tewskie dość szybko wycofały się na zachód. Moim zdaniem Jogaiło przekombinował. Jak po bitwie pod Grun‐ waldem.

To znaczy? Po Grunwaldzie miał przeciwnika na łopatkach, a nie dobił go. Po klęsce zakonu był panem sytuacji: w Malborku wybuchła panika, wystarczyło posłać kilka chorągwi, by zająć stolicę Krzyżaków, za‐ dać ostateczny cios. Ale Jogaiło najpierw przez kilka godzin gawę‐ dził z Witoldem, a pod Malbork ruszył dopiero po dwóch dniach. I szedł aż dziewięć dni. W tym czasie komtur Henryk von Plauen, którego nie było pod Grunwaldem, przygotował Malbork do obrony. Oblężenie się nie udało. Wielkie zwycięstwo nie przyniosło Koronie żadnych zysków. Litwa odzyskała Żmudź, a i to tylko na czas życia Witolda. I miała święty spokój z zakonem. Już mistrz Jan Długosz posądzał Jagiełłę o to, że Malborka nie chciał zdobyć. Są historycy, którzy twierdzą, że Litwin na polskim tronie ce‐ lowo zmarnotrawił zwycięstwo pod Grunwaldem, bo obawiał się zbyt wielkiego wzrostu znaczenia Polski po zajęciu przez nią Prus. I bez nich Korona była zdecydowanie silniejszym partnerem w unii polskolitewskiej. Ja dostrzegam okoliczności obiektywne i uważam, że w czasie wielkiej wojny z zakonem w latach 1409–1411 Jagiełło postę‐ pował jak król Polski. Działał zgodnie z polską racją stanu. Wszystkie źródła świadczą o tym, że Jagiełło chciał pokonać zakon, złamać go de‐ nitywnie. Pełne unicestwienie Krzyżaków nie było wtedy możliwe, gdyż mieli zaplecze w komturiach w całej Rzeszy oraz wielu sojuszni‐ ków. Próba ich zniszczenia mogła ściągnąć na kraj niebezpieczeństwo ataku Luksemburczyków. Na pewno w obronie Krzyżaków interwe‐ niowaliby papież i cesarz. Królestwo zdobyło się na wielki wysiłek, złamało potęgę militarną zakonu, ale nie było gotowe na długotrwałą wojnę na wielu frontach. Gdzie pan widzi analogię w postępowaniu Jagiełły po Kulikowym Polu i Grunwaldzie? W jednym i drugim przypadku kalkulował, zamiast działać. W obu nie wykorzystał dogodnej sytuacji. Podczas wyprawy nad Don miał dwie możliwości. Mógł lojalnie wesprzeć sojuszniczych Tatarów. Zgadzamy się, że spowodowałoby to porażkę Rusinów, być może śmierć Dymitra i zdobycie Moskwy przez siły tatarsko-litewskie. Mógł też uderzyć na bardzo osłabione po ciężkiej bitwie wojska ru‐ skie. Miał Dymitra i ruskich książąt „na widelcu”. Czy to nie była świetna okazja do zdobycia przez Litwę dominującej pozycji w ry‐ walizacji o zjednoczenie Rusi? Można kreślić różne scenariusze. Nie dowiemy się, co siedziało w gło‐ wie Jogaiły, gdy podążał nad Don. Wiemy natomiast, że w działaniach politycznych był bardzo rozważny i ostrożny. Rzeczywiście – długo kalkulował, rozważał wszystkie za i przeciw, brał pod uwagę różne wa‐

rianty. Nie był człowiekiem, który najpierw coś robi, a dopiero później zastanawia się, co właściwie zrobił. U władców to akurat dobra cecha. Z wyjątkiem tych przypadków, gdy sytuacja wręcz zmusza do szyb‐ kiego działania, a nie dzielenia włosa na czworo. Być może nad Donem Jogaiło nie wykorzystał wielkiej szansy. Wtedy świt potęgi Moskwy mógłby zamienić się w jej pogrzeb. Szansę wyko‐ rzystał Dymitr, ale tylko na krótko. Rusinom po Kulikowym Polu wy‐ dawało się, że na dobre wyzwolili się spod zwierzchnictwa Tatarów. Jednak Tochtamysz zdo łał raz jeszcze zebrać siły Ordy i w 1382 roku niespodziewanie zaatakował Moskwę. Zaskoczenie było zupełne. Dy‐ mitr opuścił stolicę, by zebrać wojska na pół nocy. Miasto broniło się dzielnie, ale w końcu padło. Moskwa została spalona, mieszkańcy wy‐ mordowani albo zabrani w jasyr. Tatarzy pomścili Kulikowe Pole, Dymitr musiał znowu uznać zwierzchnictwo Ordy. Do końca życia pozostawał z chanami w do‐ brych stosunkach. Na pełne wyzwolenie z tatarskiej niewoli Ruś mu‐ siała czekać jeszcze ponad sto lat, do czasów Iwana III Srogiego. Jed‐ nak bez wątpienia to Kulikowe Pole było początkiem wychodzenia Rusi z okresu dominacji Tatarów. Od tego momentu władza chanów nad ruskimi księstwami była coraz słabsza. To był długi marsz ku wy‐ zwoleniu, a Moskwa była tego marszu przewodnikiem. Mimo udanej wyprawy odwetowej Tochtamysza pozostała liderem ruskiego świata. Natomiast Jogaiło wrócił znad Donu i niemal od razu wpadł w wir wojny domowej. Wystąpili przeciwko niemu stryj Kiejstut (który za czasów Olgierda współ rządził z nim Litwą) wraz z synem Witoldem. Najpierw Jogaiło z matką i braćmi został uwięziony, potem sam uwięził Kiejstuta i Wi‐ tolda na zamku w Krewie. Z tej niewoli stary książę już nie wyszedł. Podejrzewano, że w jego śmierci mógł maczać palce Jogaiło, ale dowo‐ dów na to nie ma. Witold zbiegł do Krzyżaków, brał udział w ich rej‐ zach na Wielkie Księstwo, potem zresztą zmieniał front jeszcze kilka razy: jednał się z Jogaiłą, a później znów szukał poparcia u wielkich mistrzów i komturów, którzy snuli swoje intrygi i robili wszystko, by osłabić Litwę. Nie miał łatwego życia z kuzynem nasz przyszły król. Syn Kiejstuta najpierw robił wszystko, by zdobyć satysfakcjonującą go pozycję na Litwie, wiele razy spiskował i wyciągał broń przeciwko Ja‐ gielle i jego braciom. Gdy w końcu na mocy porozumień wileńsko-ra‐ domskich z 1401 roku stał się na Litwie wielkim księciem, uznawał zwierzchnictwo Jagiełły, ale z dużym bólem serca. Czuł się panem Li‐

twy, reprezentował interesy litewskie, prowadził samodzielną poli‐ tykę zagraniczną. Zwieńczeniem tych prób „wybicia się na niepodle‐ głość” były niezrealizowane starania Witolda o koronę królewską dla siebie. Nie wnikajmy jednak w skomplikowane dzieje relacji dwóch wybit‐ nych Giedyminowiczów. Na początku lat osiemdziesiątych wyraźnie było widać, że Jogaiło musi dokonać strategicznego wyboru. Z jednej strony miał napierający na Litwę zakon, a komturowie aż palili się, by zostać ojcami chrzestnymi wielkiego księcia i rozpocząć ewangelizację nowych owieczek w litewskich puszczach. Po fatalnych doświadcze‐ niach bratnich Prusów i Jaćwingów Litwini za wszelką cenę chcieli ich losu uniknąć. By walczyć z zakonem, Litwa potrzebowała spokoju na wschodzie. Dlatego Jogaiło w 1383 roku zawarł pokój z Dymitrem Dońskim. Uzgodniono też, że żoną wielkiego księcia Litwy zostanie córka władcy Moskwy, księżniczka Zo a. I co najważniejsze: Jogaiło miał przyjąć chrzest prawosławny, stać się de facto ruskim księciem. A tego nie chciał robić. Stałby się wtedy sojusznikiem Moskwy, która dopiero co pokazała, że chce i potra przewodzić Rusinom. Jak w ta‐ kich warunkach władca Litwy miałby zachować spoistość kraju, zle‐ pionego przecież z księstw Rurykowiczów? Jogaiło potrzebował chrztu, ale nie z Malborka czy Moskwy. Propozycja panów małopolskich musiała być dla niego prawdzi‐ wym darem niebios. Nie da się ukryć, że rozwiązywała mnóstwo problemów Jogaiły. I stwarzała możliwości, o których chyba nawet nie marzył. Na mocy układu w Krewie podpisanego 14 sierpnia 1385 roku wielki książę zo‐ bowiązywał się przyjąć chrzest razem z braćmi rodzonymi i stryjecz‐ nymi oraz „ludem pogańskim”. Litwini mieli stać się katolikami. To oznaczało, że będą odgrodzeni od podbitego przez siebie prawosław‐ nego świata, zachowają tożsamość. Wytrącą też Krzyżakom z ręki śro‐ dek nacisku i propagandowy oręż. W dodatku Polacy oferowali rękę kobiety króla i swoją koronę. To była fantastyczna oferta. Wielkie Księstwo zyskiwało dzięki temu dostęp do polskich zasobów: cywili‐ zacyjnych, ekonomicznych, militarnych. A sam wielki książę stawał się królem zasobnego, chrześcijańskiego kraju w środkowej Europie. Gdy jeszcze dwa, trzy lata wcześniej negocjował z Dymitrem Dońskim pokój, małżeństwo z jego córką i chrzest prawosławny, nie myślał chyba, że jego losy potoczą się w takim kierunku. Mówię: dar niebios. Tylko nie wiemy, do jakich bogów modlił się Jogaiło. (śmiech) Owszem, korzyści dla Litwy płynące z unii w Krewie były bardzo wy‐

raźne, choć w historiogra i litewskiej unia i późniejsze akty wiążące oba państwa były różnie oceniane, z reguły negatywnie. Jogaiło dostawał chrzest, rękę królowej pochodzącej z jednej z naj‐ potężniejszych dynastii Europy oraz koronę zasobnego królestwa. Polacy dostali wypuszczenie jeńców z niewoli i nigdy niezrealizo‐ waną obietnicę przyłączenia Litwy do Królestwa Polskiego. Pano‐ wie małopolscy, którzy negocjowali układ w Krewie, zrobili słaby interes. Załatwili bardzo palącą potrzebę obsadzenia tronu polskiego kimś, kto zagwarantuje określone korzyści. Jogaiło takie korzyści gwarantował. Po pierwsze, był władcą potężnego państwa, a związek z Litwą otwie‐ rał wielkie możliwości przed Koroną i jej szlachtą. Po drugie, utwo‐ rzona diecezja wileńska podlegała metropolii gnieźnieńskiej, co ozna‐ czało wzrost politycznego znaczenia Polski. Po trzecie, ustały litew‐ skie najazdy na Polskę – ziemie na wschodzie kraju zaczęły się w końcu normalnie rozwijać. Po czwarte, zaproszenie na Wawel Litwina zapewniło bezpieczeństwo i polską kontrolę nad po łudniowym szla‐ kiem handlowym w kierunku Morza Czarnego, co ułatwiło ekspansję gospodarczą na wschód. Dla Krakowa, Wrocławia i miast śląskich miało to duże znaczenie. I na końcu czynnik najbardziej istotny: elity polityczne Polski wie‐ działy, że wojna z Krzyżakami o odzyskanie ujścia Wisły jest nieunik‐ niona. Że musi nadejść. A z Litwą u boku nadzieje na pokonanie za‐ konu stawały się bardziej realne. To korzyści. A czy panowie małopolscy uwzględniali ewentualne koszty? Mieli świadomość, że Polska, wiążąc się z Litwą, zostanie uwikłana w spór z rosnącą w siłę Moskwą? Nic nie wskazuje na to, by możnowładcy małopolscy, którzy negocjo‐ wali unię w Krewie, brali to pod uwagę. To była bardzo odległa per‐ spektywa. Jeszcze w końcu XIV wieku mimo Kulikowego Pola Moskwa była jednym z księstw gdzieś na wschodzie, hen daleko od Krakowa. Panowie małopolscy nie mogli widzieć zagrożenia tam, gdzie go jesz‐ cze nie było. Poza tym charakter związku polsko-litewskiego był sprawą otwartą. Układ w Krewie stanowił układ przedślubny Jogaiły i Jadwigi. Owszem, jego ostatni punkt przewidywał przyłączenie Litwy do Polski. Brzmi: „W końcu ten książę Jagiełło przyrzeka także ziemie swoje Litwy i Rusi przyłączyć wieczyście do Korony Królestwa Pol‐ skiego”.

Proszę jednak zwrócić uwagę, że użyty czasownik applicare, czyli „przyłączyć”, nie oznaczał tego, co incorporare, czyli „wcielić”. Dysku‐ sja historyków nad tym aktem trwa od XIX wieku i pewnie prędko się nie zakończy. Dziś wielu naukowców skłania się ku twierdzeniu, że unia krewska była wzorowana na uniach kościelnych, co ma ozna‐ czać, że Wielkie Księstwo Litewskie i Corona Regni Poloniae miały nadal stanowić odrębne instytucje państwowe. Kierunek ewolucji związku Korony z Litwą był sprawą otwartą. Precyzowały go kolejne porozumienia, a było ich jeszcze kilka. Następne unie wprowadziły na stałe instytucję odrębnego wielkiego księcia na Litwie. Przez jakiś czas unia w ogóle wygasła, gdy wielkim księciem w 1440 roku bez zgody polskiego króla i szlachty został młodszy syn Jagiełły, Kazimierz Ja‐ giellończyk. To było zerwanie porozumień z Polską. Przez cztery lata oba państwa w ogóle nie utrzymywały ze sobą kontaktów, a po śmierci starszego syna Jagiełły, króla Władysława Warneńczyka, w 1444 roku wielki książę Kazimierz twardo negocjował warunki przy‐ jęcia korony polskiej. Robił wszystko, by zachować odrębność Litwy i jej równorzędny status wobec Korony. Zajęło mu to trzy lata, ale celu dopiął. Od 1447 roku unia Polski i Litwy to związek, ścisły sojusz su‐ werennych państw po łączonych osobą panującego. To była unia per‐ sonalna. O unii realnej, o powstaniu wspólnego państwa, możemy mówić dopiero od unii lubelskiej z 1569 roku. Mimo braku unii realnej Litwa dość szybko zaczęła korzystać z pol‐ skiego wsparcia na froncie wschodnim. Nie od razu. Za czasów Jagiełły i Witolda jedynymi Polakami, którzy wojowali na wschodzie, byli szukający łupów i sławy ochotnicy oraz panowie, którzy dostali nadania na litewskim Podolu. Musieli więc brać udział w wojnach Litwy. Opłaciło się panom małopolskim wybierać króla cudzoziemca. Części się opłaciło. Niektórzy historycy twierdzą, że w nadaniach Ja‐ giełły dla Polaków na Podolu widać zamiar wiązania sił polskich ze sprawami wschodu. Że Jagiełło chciał wpoić Polakom przekonanie, że walcząc gdzieś za Dnieprem, w istocie bronią Wisły. Uważam takie poglądy za nadużycie. Naprawdę jeszcze przez bardzo wiele lat wy‐ obraźnia elit polskich sięgała najdalej zachodniego Wo łynia i Podola. Dużo bardziej istotne było dla polskiej szlachty odzyskanie ujścia Wi‐ sły i dostępu do Bał tyku. Większe zaangażowanie militarne sił pol‐ skich w walki na wschodzie rozpocznie się dopiero na początku XVI wieku.

I będzie stale rosło. Niech to wybrzmi: unia w Krewie jest począt‐ kiem historii polsko-rosyjskich zmagań? Jest momentem, w którym kierownictwo polityczne Polski musiało zacząć uwzględniać także rywalizację Litwy z Moskwą o ziemie ru‐ skie. Nie oznaczała natomiast początku militarnej konfrontacji Polski z Moskwą. Owszem, gdyby nie było unii z Litwą, to prawdopodobnie nie mielibyśmy powodu do zatargów z Moskwą w najbliższej przy‐ szłości. Jednak ówcześni nie byli w stanie tego przewidzieć. Podobnie jak setek innych zagadnień, które powstały wraz z powo‐ łaniem do życia ogromnego organizmu politycznego, w którym żyli ludzie różnych wiar i kultur. Unia stworzyła przed Polakami, Litwi‐ nami i Rusinami wielkie szanse, ale przyniosła też olbrzymie wyzwa‐ nia. Takie, których istnienia w 1385 roku nikt nawet nie przeczuwał. Doraźnie koronacja Jagiełły na króla Polski przyniosła wzrost zna‐ czenia Litwy na Rusi. Rządy Witolda, który po latach zabiegów został w końcu panem Li‐ twy, to szczyt potęgi Wielkiego Księstwa. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie osiągnęło ono takiego zasięgu terytorialnego. W pamięci Litwinów to czas, gdy ich państwo liczyło prawie milion kilometrów kwadratowych, a rozciągało się od Bał tyku do Morza Czarnego. Ten Bał tyk to skrawek plaży niedaleko Po łągi. Zwierzchnictwo Li‐ twy nad Jedysanem, czyli nadczarnomorską krainą między Dnie‐ prem i Dniestrem, było czysto teoretyczne. Cóż, u nas też wspomina się o „Polsce od morza do morza”, mimo że z prawdą historyczną nie ma to wiele wspólnego. Bezsprzecznie, gdy na Litwie zakończyła się rywalizacja Jagiełły z Witoldem, syn Kiejstuta wrócił na zdobywczy szlak wyznaczony przez Giedymina i Olgierda: na wschód, po ziemie ruskie, na Moskwę. Wcześniej jednak Jagiełło i Witold zaczęli realizować koncepcję scentralizowania władzy pań‐ stwowej na wchodzących w skład Litwy ziemiach ruskich. Usuwali po prostu poszczególnych książąt, zarówno Giedyminowiczów, jak i Ru‐ rykowiczów, których osadził w poszczególnych księstwach Olgierd. To wskazywało, że Litwa ma daleko idące zamierzenia – zebranie wszystkich sił państwa, rozbicie Złotej Ordy i opanowanie pozosta‐ łych ziem ruskich. Skupienie się Witolda na ekspansji wschodniej wy‐ raźnie widać od 1392 roku, gdy Kiejstutowicz po raz kolejny pogodził się z Jagiełłą i został jego namiestnikiem na Litwie. Stwierdził, że skoro Tatarzy po Kulikowym Polu spalili Moskwę, pokazując Dymi‐ trowi, gdzie jego miejsce, i znów zmusili Ruś do uległości, to on po‐ kona Tatarów. Przebije Kulikowe Pole, przelicytuje wielkich książąt moskiewskich. Wyzwoli Ruś spod jarzma tatarskiego i zostanie jej pa‐

nem. Giedyminowicze mieliby wtedy trzy trony: polski, litewski i mo‐ skiewski. Śmiała koncepcja. Cała Europa Wschodnia zostałaby zorganizowana pod hegemonią Li‐ twy. Wydawało się, że okoliczności temu sprzyjają. Władca Złotej Ordy Tochtamysz w 1395 roku został pobity przez Timura Kulawego, znanego w Europie jako Tamerlan, twórcę mongolskiego imperium obejmującego całą Azję Środkową, Iran, Kaukaz, pół nocne Indie i część Azji Mniejszej. Tamerlan był jednym z największych wodzów w histo‐ rii, jego podboje przypominały te z czasów Czyngis-chana. Mongolski wódz w Złotej Ordzie zainstalował swojego wasala, Timura Kutłuka. Tochtamysz nie zrezygnował z walki o odzyskanie władzy. Schronił się z wiernymi mu oddziałami na Krymie, nawiązał kontakt z Witol‐ dem. Zaraz potem ruszyła wyprawa litewska na po łudnie, wielki książę doszedł do Morza Czarnego i zawarł porozumienie z chanem. W zamian za pomoc litewską w obaleniu rządów Timura Kutłuka Toch‐ tamysz zobowiązał się do oddania władzy nad Moskwą Witoldowi. Wygnany chan uważał, że może rozporządzać jej tronem. Prawdopo‐ dobnie obiecał też Witoldowi pomoc zbrojną przeciwko Kremlowi, ale dopiero po pokonaniu współzawodnika w walce o władzę nad Ordą. Za cenę oddania części Żmudzi Witold kupił sobie spokój na pół‐ nocy i wsparcie Krzyżaków w walce ze Złotą Ordą. W 1399 roku ru‐ szyła wyprawa. Witold wiódł około piętnastu tysięcy Tatarów Tochta‐ mysza, miał piętnaście–osiemnaście tysięcy swoich wojsk litewskoruskich. Krzyżacy przysłali pięciuset rycerzy, hospodar mołdawski Stefan tysiąc pięciuset zbrojnych. Kasztelan krakowski Spytko z Melsztyna miał pod komendą blisko cztery tysiące rycerzy polskich i ruskich. Jeden z największych panów Korony, gorący zwolennik unii polsko-litewskiej, nie był entuzjastą tej wyprawy, ale poszedł na nią, bo miał posiadłości na zachodnim Podolu i w związku z tym był lenni‐ kiem Witolda. To jeden z tych panów małopolskich, którym forsowanie projektu małżeństwa Jogaiły z Jadwigą się opłaciło? Tak i nie. Dostał szmat ziemi na Podolu, król obsypywał go łaskami, ale Spytko nad Worsklą zginął. Nie chciał uciekać z pola bitwy, bronił przeprawy, dostał strzałą w gardło. Z jego oddziału ocalało niespełna czterysta osób. To była klęska. Witold po spotkaniu armii Timura Ku‐ tłuka niepotrzebnie wdał się w pertraktacje, dał mu trzy dni czasu. A czas był dla Tatarów na wagę złota. 11 sierpnia niepostrzeżenie nade‐ szły główne siły przysłane przez Tamerlana, dowodzone przez jego doświadczonego wodza Edygeja. To pozwoliło Ordzie osiągnąć prze‐

wagę liczebną. Witold dał się zaskoczyć, podczas bitwy nie był w sta‐ nie skoordynować całości działań, poszczególne oddziały broniły się oddzielnie. Jak nad rzeką Kałką w 1223 roku. Skutki też były podobne. Witold ocalał, ale stracił kilkanaście tysięcy ludzi. Zginęło siedemdziesięciu czterech kniaziów i wielu znacznych rycerzy. Polegli też hospodar mołdawski i komtur krzyżacki. Orda tra‐ ciła na znaczeniu wskutek wewnętrznych podziałów, które wynikały z utrzymywania prymitywnej, przeszczepionej wprost z mongol‐ skiego stepu kultury politycznej. Jeżeli zebrała siły, wciąż potra ła być groźna. Timur Kulawy i Edygej ocalili Moskwę? Na pewno obrócili w gruzy plan podporządkowania Moskwy Litwie i budowy litewskiego imperium. Trzeba też wyraźnie powiedzieć, że Jagiełło nie wsparł zamierzeń Witolda. To była wyprawa litewska. Udział Polaków był stósunkowo niewielki. Skąd ta rezerwa króla? Jagiełło, jak to Jagiełło – kalkulował. Mógł z niepokojem patrzeć na im‐ ponujące plany stryjecznego brata. Z pewnością docierały do niego in‐ formacje, że Krzyżacy nazywają Witolda królem Litwy i nie mają nic przeciwko jego ruskim ambicjom. Ba, obiecali mu wsparcie w zdoby‐ ciu Nowogrodu. Witold zadarł też z Polakami, odmawiając Jadwidze uiszczenia rocznych danin z ruskich i litewskich ziem, stanowiących jej zabezpieczenie posagowe. Pokój z zakonem również zawarł, nie oglądając się na zdanie Krakowa. Witold konsekwentnie dążył do se‐ paracji Litwy od Polski. Jagielle z pewnością bliska była idea podpo‐ rządkowania Moskwy Litwinom, ale raczej nie chciał, by realizował ją wciąż buntujący się syn Kiejstuta. Mógł też zdawać sobie sprawę z tego, że z Tamerlanem, stojącym za Złotą Ordą, lepiej nie zadzierać. Po Worskli Witold na pewien czas spuścił z tonu. Zacieśnił stosunki z Polską, zaczął współ pracować z Jagiełłą. Jednak do końca życia chciał pomścić klęskę. Walczył na Rusi, zdobył Smoleńsk, a Nowogród i Psków musiały uznać jego zwierzchnictwo. Wyprawiał się na Mo‐ skwę, rozszerzył wpływy daleko na wschód, ale nie był w stanie zadać rozstrzygającego ciosu. Granicą stref wpływów Litwy i Moskwy stała się rzeka Ugra – to dopływ Oki, mniej więcej w po łowie drogi między Smoleńskiem i Moskwą, około stu pięćdziesięciu kilometrów od wież Kremla. To był maksymalny zasięg litewskiej ekspansji na wschodzie.

Bilans ob tych w ważne wydarzenia dwóch ostatnich dziesięcio‐ leci XIV wieku był taki: Moskwa obroniła się przed Litwą, trwa i jest jedynym księstwem zdolnym skonsolidować Ruś. Litwa przy‐ jęła chrześcijaństwo, weszła w związek z Polską, nie zdo łała zdobyć decydującej przewagi nad Moskwą. Polska zaprosiła do siebie nową, litewską dynastię i porzuciła tradycyjną, piastowską orien‐ tację zachodnią. Zgadza się? Duże uogólnienie, ale możemy się zgodzić. To teraz pospekulujmy: Olgierdowi udaje się zdobyć Moskwę. Albo Jogaiło wykazuje więcej zdecydowania i pokonuje Dymitra na Kuli‐ kowym Polu lub zaraz po bitwie. Giedyminowicze rządzą Moskwą. Co się dzieje? Nic ponad to, co już powiedzieliśmy: Olgierd lub Jogaiło po przyjęciu prawosławia i przejęciu rządów w Moskwie staliby się ruskimi książę‐ tami. Władza Giedyminowiczów w Moskwie byłaby słabsza niż Ruryko‐ wiczów? Na początku zapewne słabsza, ale taki stan nie trwałby długo. Olgierd lub Jogaiło po przejęciu władzy w Moskwie skorzystaliby z wzorów lo‐ kalnych i miejscowej kultury politycznej. Byłyby dla nich bardzo wy‐ godne, bo zakładały one niezwykle silną, wręcz despotyczną władzę panującego. Ten model staraliby się rozciągnąć na całe państwo litew‐ sko-ruskie. Podobnie jak system skarbowy, poboru rekrutów, liczenia ludności, poczty kurierskiej oraz organizację administracji centralnej. Moskwa przejęła sposoby zarządzania państwem od Tatarów. A Gie‐ dyminowicze przejęliby je od Moskwy. Swoich wzorców w zasadzie nie mieli, bo Litwa była bardzo młodym, zdecentralizowanym pań‐ stwem. Pogańska ludność Litwy etnicznej musiałaby przejść na pra‐ wosławie, władza metropolity moskiewskiego sięgnę łaby daleko na zachód, aż do granic z Koroną i zakonem. Oprócz buntujących się zapewne książąt ruskich nowi, litewscy władcy Moskwy musieliby zapanować także nad licznymi kuzy‐ nami. Moskiewskie metody rozstrzygania tego typu spraw były proste i po‐ legały na zycznej eliminacji przeciwników władzy wielkiego księcia za pomocą trucizny lub miecza. To tatarski wkład w kulturę poli‐ tyczną Rusi. Ustałyby litewskie najazdy na Koronę?

Sądzę, że tak. Lub zmniejszyłoby się ich nasilenie, przynajmniej w pierwszym okresie. Litewsko-ruscy władcy mieliby ważniejsze sprawy na głowie. Myślę, że chcąc umocnić swoje panowanie na świa‐ tem ruskim, musieliby rzucić wyzwanie Ordzie. Doprowadzić do peł‐ nego uniezależnienia Rusi od chanów. Po łączone siły Litwy i całej Rusi na pewno byłyby dla Tatarów poważnym przeciwnikiem. Za symbo‐ liczny koniec panowania tatarskiego na Rusi przyjmuje się rok 1480, kiedy książę Moskwy Iwan III Srogi odmówił płacenia daniny Tata‐ rom, a chan Złotej Ordy Ahmed nie zdecydował się na zaatakowanie stojących nad Ugrą sił moskiewskich. Myślę, że pod władzą Giedymi‐ nowiczów Ruś mogłaby szybciej zerwać z zależnością od stopniowo słabnącej Ordy. Gdyby to się udało, kolejnym krokiem byłoby podpo‐ rządkowanie Nowogrodu i Pskowa. Później atak na ziemie ruskie bę‐ dące pod kontrolą Korony, czyli Ruś Czerwoną i zachodnie Podole. Moim zdaniem wojna Polski z Rusią Giedyminowiczów o te ziemie by‐ łaby nieunikniona. Być może nawet przez nas przegrana. O inne tereny sporu by jed‐ nak nie było. To prawda. Całe dziedzictwo Rusi Kijowskiej zostałoby zjednoczone w XV, może w XVI wieku. Testament Iwana Kality i Dymitra Dońskiego zostałby wypeł niony. Obsesja „zbierania ziem ruskich”, która napędzała wszystkich władców Rosji, nawet nie zdążyłaby się rozwinąć? Skoro Giedyminowicze wnieśliby w wianie Wielkorusinom opano‐ waną przez siebie Ruś Małą i Ruś Białą, czyli księstwa ruskie na terenie dzisiejszej Ukrainy i Białorusi, to zjednoczenie wszystkich ziem ru‐ skich odbyłoby się szybko. W takiej sytuacji ostatnie skrawki ruskiego świata byłyby pod kontrolą Polski. Zasięg osadnictwa ludności prawo‐ sławnej sięgał wówczas w Koronie okolic Łomży, Lublina, Rzeszowa. To byłby program maksimum dla rządzonej przez Giedyminowiczów zjednoczonej Rusi. Mówiłem, że lepiej dla Polski byłoby, gdyby Giedyminowicze rzą‐ dzili w Moskwie, a nie w Krakowie. Strata Rusi Czerwonej i skraw‐ ków terytoriów na wschodzie to niewiele w obliczu morza krwi przelanego na wschodzie i utraty państwowości w końcu XVIII wieku. Zwłaszcza że Korona pewnie powetowałaby sobie te straty na zachodzie. Tego nie możemy być pewni. W rozległej perspektywie ma pan rację, mówiąc, że związek z Litwą wplątał Polskę w zmagania z potężnym przeciwnikiem. Co do tego nie ma wątpliwości. Ale proszę też zauwa‐

żyć, jak wielkie konsekwencje miałoby powstanie imperium litewskoruskiego dla stosunków Korony z zakonem. Jakie? Nie byłoby Grunwaldu. Jeżeli Jogaiło byłby wielkim księciem Moskwy, prawdziwym władcą Wszechrusi, to panowie małopolscy nie mogliby w poszukiwaniu nowego króla sięgnąć za wschodnią granicę. Świetnie. Ziemowit znów wprowadziłby Piastów na tron Polski. Po‐ zostalibyśmy normalną, europejską monarchią narodową. Nie mie‐ libyśmy litewskiego balastu. Wierzę też, że Piastowie nie zaczęliby prowadzić polityki dynastycznej w stylu Jagiellonów. Nie zmarno‐ walibyśmy mnóstwa sił i środków na zakarpackie awantury i mi‐ raże. Królem zapewne zostałby Ziemowit, bo innego kandydata by nie było. Swoją drogą, jego rządy jako księcia mazowieckiego nie dowiodły, że byłby wybitnym królem. Jednak trudno spodziewać się, by Korona była w stanie złamać potęgę zakonu bez wsparcia Litwy. Na początku XV wieku Wielkie Księstwo Litewskie na pewno nie było balastem dla Korony. Było wielkim atutem w batalii o ujście Wisły, Gdańsk i Pomo‐ rze. Przecież Litwa po pokoju melneńskim w 1422 roku nie wzięła już udziału w żadnej wojnie z zakonem. Kazimierz Jagiellończyk w cza‐ sie wojny trzynastoletniej w latach 1454–1466 odzyskał Pomorze Gdańskie bez pomocy Litwy, bo Wielkie Księstwo nie wzięło udziału w tej wojnie. Gdyby Litwini uderzyli wtedy zza Niemna na północną część Prus, los zakonu byłby przypieczętowany. Krzyżacy zostaliby usunięci znad Bał tyku, a ich terytorium podzielone mię‐ dzy Koronę i Litwę. Z pożytkiem dla całego świata, bo wiemy, co w XX wieku wyrosło ze zjednoczonych przez państwo pruskie Nie‐ miec. Litwa nie wzięła udziału w wojnie trzynastoletniej, bo nie dostrzegła w niej własnego interesu. Bojarzy nie dali się namówić do udziału w niej wielkiemu księciu Kazimierzowi Jagiellończykowi, bo obawiali się ataku Moskwy. To pokazuje, że mimo unii Korona i Litwa prowa‐ dziły własną, samodzielną politykę. Jednak militarnie zakon został złamany w 1410 roku dzięki temu, że Jagiełło dysponował siłami Pol‐ ski i Litwy. Ziemowit dysponowałby tylko potencjałem Korony i Ma‐ zowsza. Gdyby nie polsko-litewski triumf pod Grunwaldem, walka z zakonem o ujście Wisły byłaby o wiele cięższa. Natomiast trudno się nie zgodzić, że podczas wojny trzynastoletniej Litwinów zawiódł in‐ stynkt polityczny. Gdyby uderzyli z pół nocy na zakon, to jego los

mógłby być przesądzony mimo oparcia w cesarstwie i papiestwie. By‐ łoby to tym bardziej uzasadnione, że ziemie na pół nocy państwa za‐ konnego zamieszkiwali głównie Litwini i bliscy im etnicznie Pruso‐ wie. Może do złamania zakonu wystarczyłby Polsce sojusz z Rusią Gie‐ dyminowiczów? Wszak nadal mieliby z Krzyżakami kon ikt o Żmudź. Mocno wątpię. Giedyminowicze, mając w ręku całą Ruś, sami obroni‐ liby Żmudź i skierowaliby się w kierunku In ant. O arą ich ekspansji padłby zakon kawalerów mieczowych, czyli in ancka gałąź Krzyża‐ ków. Wróciliby na szlak wyznaczony przez Aleksandra Newskiego. To były tereny, które interesowały Ruś „od zawsze”. Za czasów Piotra I, gdy Rosja stanie się potęgą, zrobi wszystko, by tam właśnie wybić so‐ bie „okno na świat”. Zakon Najświętszej Marii Panny miałby z Rusią spokój. Moskwa nie byłaby zainteresowana Malborkiem i Królewcem. Rygą, Narwą, Parnawą – owszem. Na wschodzie nie znaleźlibyśmy so‐ juszników przeciwko zakonowi. Z Krzyżakami musielibyśmy sobie ra‐ dzić sami. Krzyżacy i tak stawali się coraz słabsi. W XV wieku zakony rycer‐ skie traciły rację bytu, a w XVI wieku były już kompletnie anachro‐ niczne. Tylko joannici trzymali się na Malcie. Grunwald i tak by na‐ stąpił. Wcześniej czy później. Tego nie wiemy. Zakon zapewne zszedłby w którymś momencie ze sceny dziejów, ale nie wiadomo, jakimi ziemiami wtedy by władał. Z polskiego punktu widzenia odzyskanie ujścia Wisły w latach sześć‐ dziesiątych XV wieku było wielkim wydarzeniem. Kraj mógł wreszcie bez przeszkód handlować z całą Europą, bogacić się. Przecież nasz szesnastowieczny złoty wiek wyrósł na gdańskim handlu, głównie zbożem. Mógłby się w ogóle nie zdarzyć, gdyby na odzyskanie Pomo‐ rza Polska musiała czekać zbyt długo. Czyli jeżeli Giedyminowicze przejęliby władzę nad Rusią, w szyb‐ kim tempie powstałaby Wszechruś, z którą Polska miałaby spór tylko o resztki dawnego Księstwa Halicko-Włodzimierskiego. Nie zaistniałyby powody późniejszej rywalizacji polsko-rosyjskiej na terenach dzisiejszej Białorusi i Ukrainy. Jednocześnie Korona mia‐ łaby mniejsze szanse na pokonanie zakonu. Zgadza się? Taki scenariusz był możliwy. Kultura łacińska nie przekroczyłaby Bugu, Sanu, Niemna. Ruś Mała i Biała roztopiłyby się we wszechrusko‐ ści. Podobnie jak Litwa etniczna.

To pierwszy scenariusz. A co by się stało, gdyby to Ziemowit się‐ gnął po koronę, a Jogaiło pozostał wielkim księciem litewskim? Scenariusz losów Korony byłby podobny. Polska miałaby mniejsze szanse w konfrontacji z zakonem. Prawdopodobnie podję łaby próby odzyskania Śląska, prowadziłaby aktywną politykę wobec Pomorza Zachodniego. Wynik tych prób zależałby od talentów dyplomatycz‐ nych oraz wojskowych sukcesorów Ziemowita. Litwa po staremu ata‐ kowałaby Mazowsze i Małopolskę oraz ścierała się ze „zbierającą zie‐ mie ruskie” Moskwą. Postępy Moskwy byłyby szybsze, gdyby Litwa nie była w unii z Pol‐ ską? Z pewnością, ale dopiero od pewnego momentu. Moskwa ruszyła z impetem na zachód za rządów Iwana III Srogiego, który władał Mo‐ skwą w latach 1462–1505. W rosyjskiej historiogra i ten Iwan nazy‐ wany jest Wielkim. W pełni zasługuje na ten przydomek. Zostawił na‐ stępcom największe państwo w Europie: rozciągające się niemal od Dniepru do pół nocnego Uralu. Iwan III zjednoczył prawie wszystkie księstwa Rusi Zaleskiej, ostatecznie zerwał z podległością Ordzie i – co przyniosło mu niezwykłe wzmocnienie państwa – podbił bogaty No‐ wogród z jego olbrzymimi posiadłościami na pół nocy i pół nocnym wschodzie. Republika kupiecka szukała wsparcia w Polsce i na Litwie, ale zajęty sprawami dynastycznymi w Czechach Kazimierz Jagielloń‐ czyk nie był w stanie udzielić pomocy. Nowogród padł. Iwan III kazał usunąć dzwon zwo łujący mieszkańców na wiece. Bojarów i kupców, którzy sprzeciwiali się po łączeniu ich republiki z Moskwą, przesiedlił do innych części kraju, a ich ziemie skon skował. Zamknięto kantor Hanzy, zerwano po łączenia z Zachodem. Co niezwykle istotne: Iwan III przerwał dyplomatyczną i kulturalną izolację swojego księstwa. To właśnie za jego rządów Moskwa nawią‐ zała kontakty z Europą i przyjęła dziedzictwo Konstantynopola. Wy‐ bitnie pomogło w tym zawarte w 1472 roku małżeństwo z Zoe Pale‐ olog, bratanicą ostatniego cesarza bizantyjskiego Konstantyna XI, który zginął, broniąc murów Konstantynopola przed zwycięskim suł‐ tanem tureckim Mehmedem Zdobywcą. Wydarzyło się to przy dużym udziale dyplomacji papieskiej, która liczyła na unię kościelną między Rzymem i moskiewskim prawosławiem. To Grecy i Włosi, którzy przybyli do Moskwy z Zoe, pozwolili nawiązać Wielkiemu Księstwu kontakty dyplomatyczne z całą Europą, z Habsburgami na czele. Zre‐ formowano urzędy centralne, rozrósł się aparat biurokratyczny, wło‐ scy architekci przebudowali Kreml. Potężne, stojące do dziś ceglane mury Kremla to ich dzieło. W tytulaturze księcia pojawiło się słowo „samodzierżca”, które jest kalką greckiego pojęcia autokrator, stano‐

wiącego jeden z ważniejszych elementów określających samowładną i niepodlegającą ograniczeniom władzę cesarzy bizantyjskich. Moskwa przyjęła też do swojej symboliki dwugłowego orła cesarskiego. Stała się Trzecim Rzymem, duchową spadkobierczynią cesarstwa bizantyj‐ skiego. To właśnie wtedy, w czasach Iwana III Srogiego, obok tradycyj‐ nej misji Moskwy, czyli „zbierania ziem ruskich”, pojawiło się nowe wyzwanie: budowa prawosławnego imperium. Imperium prawdziwej wiary. A ja pytałem tylko o to, czy bez pomocy Polski Litwa byłaby w sta‐ nie skutecznie opierać się Moskwie. Opowiadam o Iwanie III, bo trzeba sobie uświadomić, że w czasie jego czterdziestoletniego z okładem panowania na wschód od Litwy poja‐ wiła się zupeł nie nowa jakość polityczna i ideologiczna. To wtedy uformowało się państwo, z którym przyjdzie konfrontować się ostat‐ nim Jagiellonom, a później królom i szlachcie Rzeczpospolitej Obojga Narodów. To już nie jest tylko Wielkie Księstwo Moskiewskie – może i najsilniejsze na całej Rusi, z ambicjami przewodzenia jej, ale po prostu jedno z wielu księstw w Europie. Po upadku Konstantynopola w 1453 roku Moskwa stała się jedynym niepodległym państwem prawosław‐ nym na święcie, bo Bułgarzy, Serbowie i Grecy padli pod naporem Turcji. Przejęła więc dziejową misję obrony i szerzenia prawdziwej wiary. A prawdziwa wiara to ta wyznawana w Moskwie. Żadna inna. Gdy szukające pomocy na zachodzie Bizancjum zgodziło się w 1439 roku na podpisanie we Florencji unii kościelnej z Rzymem, Moskwa odrzuciła tę ideę. Cerkiew ruska, odżegnująca się od wszelkich kontak‐ tów z „łacińskimi heretykami”, nie uznała decyzji soboru i patriarchy Konstantynopola. Popierający unię metropolita Rusi Izydor, Grek z pochodzenia, został aresztowany i skazany na spalenie na stosie. Zdo‐ łał uciec, a biskupi ruscy wybrali na nowego metropolitę Rusina Jona‐ sza. To było wypowiedzenie posłuszeństwa Konstantynopolowi, Cer‐ kiew moskiewska wybiła się na samodzielność. Powstała odrębna me‐ tropolia moskiewska, która w końcu XVI wieku została przekształ‐ cona w patriarchat. Cesarz i patriarcha Konstantynopola, promotorzy unii orenckiej, zostali uznani w Moskwie za odstępców od prawdzi‐ wej wiary. Dowodów na to dostarczył wkrótce sam Najwyższy. Wszak Konstantynopol, splamiony konszachtami z heretykami, upadł! Więc teraz my w Moskwie musimy ponieść sztandar, posłannictwo, brze‐ mię i chwałę imperium Chrystusowego na ziemi. Nie przez przypadek za czasów Iwana III zaczęto na Rusi powszech‐ nie nazywać go carem, czyli – w języku wschodnich i po łudniowych Słowian – cesarzem. Sam wielki książę zaczął używać tego tytułu w korespondencji z niektórymi krajami niemieckimi i zakonem kawale‐

rów mieczowych. Do powszechnego użytku wszedł również wtedy ty‐ tuł hosudara Wsieja Rusi, czyli hospodara Wszechrusi. Formuje się po‐ jęcie cara Wszechrusi. Po raz pierwszy tego tytułu podczas koronacji użył w 1547 roku wnuk Iwana III, Iwan IV, nazwany Groźnym, ale ide‐ owe podwaliny pod ten akt zostały po łożone już w drugiej po łowie XV wieku. Wtedy nastąpiła synteza dwóch wątków napędzających od tej pory politykę Moskwy: jej władca ma moralny obowiązek panowania nad wszystkimi Rusinami i wszystkimi prawosławnymi. A więc w pierwszej kolejności prawosławnymi Rusinami pozostającymi w kato‐ lickiej niewoli Litwinów i Polaków. To zasadnicza zmiana jakościowa w porównaniu z czasami Iwana Kality czy Dymitra Dońskiego. Na Litwę pod koniec XV wieku ruszyła już inna Moskwa niż ta, z którą wojowali Olgierd i Witold. Znacznie silniejsza, sprawniejsza, z ambitniejszymi celami i szerszymi horyzontami. Moskwa, w której właśnie budziło się poczucie dziejowego powo łania do wielkości. Pierwsza wojna wzmocnionej Moskwy z Litwą wybuchła w 1492 roku. Jakie rozstrzygnięcia przyniosła? Po śmierci Kazimierza Jagiellończyka ruszyły na Litwę trzy armie mo‐ skiewskie. Moskwa osiągnęła spore sukcesy: zajęła tereny nad górną Oką, ziemie siewierską i czernihowską, wschodnią Smoleńszczyznę. Nie ma jednak sensu wyliczać wszystkich kolejnych kampanii, dzia‐ łań dyplomatycznych, rozejmów i pokojów. Od końca XV wieku gra‐ nica Litwy z Moskwą płonęła niemal cały czas. Dwie pierwsze wojny toczone przez Iwana III przesunęły granicę Moskwy z Litwą o sto pięć‐ dziesiąt kilometrów na zachód. Podczas panowania Zygmunta I Sta‐ rego Litwa straciła Smoleńsk, nie była w stanie go odzyskać mimo świetnego zwycięstwa wojsk litewskich i polskich pod Orszą w 1514 roku. W sumie w XVI wieku Litwa utraciła na rzecz Moskwy blisko jedną trzecią swojego terytorium. Pod Orszą było czternaście tysięcy jazdy polskiej. Widać wyraźnie, że Korona już wtedy brała na siebie ciężar walki z Moskwą. To prawda. Począwszy od wybuchu wojny w 1512 roku, Litwa nie wy‐ trzymałaby naporu Moskwy bez wsparcia militarnego i nansowego Korony. Jednak Polska nie była stroną w tej i następnych wojnach. Nie było wspólnych wypraw Litwy i Korony. Polskie wojska występowały w roli zaciężnego sojusznika Litwy. Finansowanego przez skarb Korony. Często tak było. Korona brała na siebie ciężar nansowania wojny. Wielki książę litewski Zygmunt jako król Polski zwracał się do sejmu Korony o pieniądze na wojska zaciężne, potrzebne do walk z Moskwą. I

teraz możemy wrócić do pana pytania o to, czy gdyby nie pomoc Pol‐ ski, to postępy Moskwy w rekonkwiście ziem ruskich na Litwie by‐ łyby szybsze. Teraz jest ono retoryczne. Gdyby nie pomoc Korony, Litwa cofałaby się na zachód zdecydowanie szybciej. Polskie wsparcie było kluczowe zwłaszcza w momentach de‐ cydujących. Wtedy gdy trzeba było powstrzymać impet Moskwy. Li‐ twa sama nie dawała sobie rady. Załóżmy na chwilę, że królem Polski został Ziemowit IV. W XV i XVI wieku Koroną rządzą jego potomkowie, a na Litwie Giedymi‐ nowicze. Do jakich rozmiarów skurczyłaby się wojująca z Moskwą Litwa, gdyby nie miała za plecami Polski? Trudno przesądzać. Na pewno bez pomocy Polski nie byłaby w stanie długo opierać się Moskwie. Przegrywałaby kolejne wojny i być może skurczyłaby się do rozmiarów dzisiejszej Republiki Litewskiej. Byłaby niewielkim królestwem lub wielkim księstwem zamieszkiwanym przez katolickich Litwinów. Bo sądzę, że nawet bez unii z Polską Li‐ twini przyjęliby w końcu chrzest w obrządku katolickim. A czy Polska nie nadawała się na partnera Moskwy podczas jej wo‐ jen z Litwą? Wasyl III, walcząc z Wielkim Księstwem Litewskim, znalazł partnerów na zachodzie. Zawarł sojusz z wielkim mistrzem zakonu Albrechtem Hohenzollernem i Habsburgami, by szachować kraje jagiellońskie. Atakując Litwę, z pewnością szukałby porozu‐ mienia z rządzoną przez Piastów Polską. Być może Moskwa sondowałaby Kraków, ale nie sądzę, by Polska stała się partnerem Moskwy podczas rozbioru Litwy. Nie mieliśmy wspól‐ nych interesów. Polska też panowała nad ziemiami ruskimi i Moskwa kiedyś by się po nie zgłosiła. Pomaganie jej w marszu na zachód by‐ łoby krótkowzrocznością ze strony polskich monarchów i elit poli‐ tycznych. Myślę, że nikt nad Wisłą takiego błędu by nie popeł nił. Ale przynajmniej nie musielibyśmy angażować sił i środków w walkę z państwem, które w zasadzie niczego od Polski – poza Rusią Czerwoną – nie chciało. Bez unii z Litwą Korona miałaby na wschodzie spokój. Do czasu, aż Moskwa podeszłaby pod naszą granicę. Wasyl III już w 1512 roku nie ukrywał, że celem Moskwy jest zdobycie wszystkich ruskich ziem Li‐ twy, czyli terenów dzisiejszej Białorusi i Ukrainy.

Warto zwrócić uwagę na tę datę: 1512 rok. Moskwa chce ziem Bia‐ łorusi i Ukrainy, będących wtedy pod władzą Litwy. W 1920 roku o te same terytoria będzie się bił Józef Piłsudski, a w 1939 roku te same ziemie będzie zajmować Armia Czerwona. W XX wieku polsko-rosyjski spór będzie dotyczył już tylko zachodniej części ziem ruskich, które opanowała kiedyś Litwa. Ale owszem, dzia‐ łaniami komunistów kierowało to samo przekonanie, co hosudarem Wszechrusi Wasylem III: cała ziemia ruska musi być pod kontrolą Mo‐ skwy. Na nasze nieszczęście szmat ruskiej ziemi stał się w 1569 roku „pol‐ skim” terytorium. Unia lubelska stworzyła wspólne polsko-litew‐ skie państwo i włączyła do Korony całą Ukrainę. Polska stała się wrogiem Moskwy. Unia lubelska jest bardzo ważną cezurą. Jeżeli unię w Krewie z 1385 roku, czyli umowę przedślubną Jogaiły, uznać za początek procesu zrastania się Polski i Litwy w jeden organizm, to unia lubelska za‐ warta 1 lipca 1569 roku jest jego zwieńczeniem. W jej wyniku po‐ wstało państwo, które znamy jako Rzeczpospolitą Obojga Narodów: ze wspólnymi monarchą, sejmem, walutą, polityką zagraniczną i obronną. Zachowano odrębny skarb, urzędy, wojsko i sądownictwo. Co bardzo istotne dla naszych rozważań: stworzenie wspólnego pań‐ stwa oznaczało, że wróg Litwy staje się także wrogiem Polski. Korona nie mogła już dłużej tylko wspierać Litwy w zmaganiach z Moskwą. Musiała włączyć się do nich z całą mocą. To była zupeł nie nowa jakość w relacjach Polski z Moskwą, które w zasadzie do tej pory nie istniały. Obecny w Lublinie poseł Iwana Groźnego od razu wysłał do swego pana informację, że Polacy i Litwini w końcu się dogadali. Jedinienje ich w tom, czto im stojatí oto wsiech okrain zaodin („Unia ta polega na tym, że wszystkie prowincje stanowić będą jedno”) – pisał. Poseł moskiewski w raporcie dobrze oddał ducha unii, pisząc, że wszystkie polskie i litewskie krainy „stanowić będą jedno”. To samo przewidywał punkt trzeci porozumienia, najważniejszy. Stwierdzał, że... Widzę, że już rwie się pan do cytowania. „Iż już Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Litewskie jest jedno nierozdzielne i nie różne ciało, a także nie różna, ale jedna a spoina Rzeczpospolita, która się z dwu państw i narodów w jeden lud znio‐ sła i spoiła”. Piękna staropolszczyzna. I piękny akt prawny. Historia Europy zna niewiele takich, w zasadzie tylko unia Anglii i Szkocji, która powo łała do życia Wielką Brytanię, wykazuje podobieństwa do aktu z Lublina, także w zakresie trwałości

stworzonego w jej wyniku organizmu państwowego. Unia rodziła się długo, była wyrazem kompromisu między Polakami i strzegącymi swojej niezależności Litwinami. Oba narody zdecydowały się iść wspólną drogą. Stworzyły potężne państwo, które było federacją i w istocie republiką. W Europie był to ewenement ustrojowy. Poza Związ‐ kiem Szwajcarskim republikami były tylko kupieckie państwa wło‐ skie, jak Wenecja, Genua czy Dubrownik, ale trudno je porównywać do Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Były niewielkie, z reguły nie mieszkała w nich ludność zróżnicowana etnicznie i religijnie. W końcu XVI wieku ich blask zdecydowanie już przygasał. Gotowych wzorów nie było, sposób urządzenia wspólnego państwa to autorski projekt Polaków i Litwinów, a decydujące w tej mierze były doświad‐ czenia polskiego parlamentaryzmu i rozwiązań ustrojowych Korony. To była trochę droga w nieznane. Okazało się, że mimo różnych pro‐ blemów unia i stworzone przez nią państwo przetrwały niemal dwie‐ ście pięćdziesiąt lat. To dowodzi mądrości decyzji podjętych w Lubli‐ nie. Mówiąc, że unia lubelska była wyrazem kompromisu między Pola‐ kami i Litwinami, prezentuje pan utrwalony w polskiej historio‐ gra i pogląd. Nieco „cukierkowy” i moim zdaniem nieoddający prawdy. To nie był żaden kompromis. Trudno mówić o kompromi‐ sie, gdy jedna ze stron przykłada drugiej pistolet do głowy. Litwini po prostu unii nie chcieli. Zdecydowana większość wyjechała z Lu‐ blina. Nocą, nawet króla nie pożegnali. Zgodzili się na unię dopiero wtedy, gdy Zygmunt August przyłączył do Korony Podlasie, Wo łyń i Kijowszczyznę. Użył, posługując się dzisiejszym slangiem poli‐ tycznym, „opcji atomowej”. Litwini nagle stracili po łowę państwa, a toczyli wojnę z Moskwą. Więc jaki tu kompromis? Odpowiem dyplomatycznie: ma pan rację i nie ma pan racji. To prawda, Litwini generalnie nowej unii nie chcieli i z Lublina wyje‐ chali. Jednak sytuacja na Litwie i w Koronie w latach sześćdziesiątych XVI wieku wskazywała, że do nowej unii musi dojść. Stare zasady przestawały działać. Unia personalna nie odpowiadała wyzwaniom i zmieniającej się sytuacji międzynarodowej. Widać było, że musi dojść do „nowego rozdania” w stosunkach polsko-litewskich. Wymagały one rewizji i kompleksowego uporządkowania. Katalizatorem zbliże‐ nia były dwa czynniki: zagrożenie moskiewskie oraz porozumienie króla Zygmunta Augusta z sejmowym ruchem egzekucyjnym, czyli reprezentującym interesy średniej szlachty stronnictwem domagają‐ cym się wszechstronnej reformy państwa, a przede wszystkim tak zwanej egzekucji dóbr, czyli odebrania z prywatnych rąk i przekazania do skarbu państwa wszystkich ziem darowanych lub wydzierżawio‐ nych przez monarchów bez zgody sejmu. Egzekucjoniści chcieli także

uni kacji państwa. Aż do lat sześćdziesiątych król nie reagował na te żądania. Coś mi się wydaje, że właśnie tra liśmy na słynny sejm piotrkow‐ ski, który rozpoczął się w grudniu 1562 roku. Ten sejm był przełomowy w wielu aspektach. Rozpoczął on okres współ pracy króla ze szlachtą oraz dał początek przygotowaniom do unii lubelskiej. To na nim doszło do pierwszej ważnej dyskusji o no‐ wym urządzeniu relacji Polski i Litwy w duchu unii realnej, a nie tylko personalnej. Zygmunt August na tym sejmie zmienił skórę, dokonał głębokiej reorientacji swoich poglądów. W Piotrkowie monarcha wy‐ raźnie uświadomił sobie wspólnotę interesów politycznych Polski i Li‐ twy. Do tej pory Zygmunt August był zwolennikiem zachowania peł‐ nej niezależności Wielkiego Księstwa. Rządził, podobnie jak jego oj‐ ciec, opierając się na magnatach. Nie doceniał roli czynnika szlachec‐ kiego. Uważał, że posłowie powinni poprzestawać na uchwalaniu po‐ datków. A ci podatków nie uchwalali. Bo król nie realizował ich postulatów. Sejm tylko raz zgodził się na po‐ datki – w 1552 roku. Potem posłowie odmawiali królowi. W Koronie trwał polityczny pat. Król spędzał czas głównie w ukochanym Wilnie, które przypominało mu najpiękniejsze chwile życia spędzone z Bar‐ barą Radziwiłłówną. Z Wilna miał także bliżej do In ant, które sta‐ wały się coraz ważniejszym zagadnieniem w jego polityce. Zakon ka‐ walerów mieczowych dogorywał. Apetyt na opanowanie bogatej nad‐ bał tyckiej prowincji miały Szwecja, Dania, Moskwa i Litwa. W 1557 roku pod wpływem polsko-litewskiej demonstracji zbrojnej wielki mistrz Johann Wilhelm von Fürstenberg podpisał z Zygmuntem Au‐ gustem sojusz skierowany przeciwko Rosji. W odwecie Iwan IV Groźny uderzył na In anty. To był czas, kiedy młodemu władcy Mo‐ skwy udawało się wszystko. Być może dlatego, że wtedy jeszcze słuchał doradców, zamiast ich mordować. Całkiem możliwe. Nosił – jako pierwszy Rurykowicz w historii – tytuł cara (Rzeczpospolita uznała cesarską tytulaturę władców Rosji do‐ piero w 1764 roku) i prowadził prawdziwie imperialną politykę. Sko‐ dy kował prawo, zreformował administrację oraz armię, pobił po‐ wstałe w wyniku rozpadu Ordy chanaty kazański i astrachański. Po‐ tem zwrócił się na zachód. Nawiązał kontakty handlowe z Anglią i Ho‐ landią, chciał robić interesy z Europą. Do tego potrzebował bał tyckich portów In ant, bo Moskwa dysponowała tylko zamarzającym portem

w Archangielsku nad Morzem Białym. Atak Moskwy na zakon kawa‐ lerów mieczowych zakończył się sukcesem. Iwan Groźny zajął Narwę, uruchomił – po raz pierwszy w historii kraju – moskiewską żeglugę na Bał tyku. Nowy mistrz zakonu Gotthard Kettler zwrócił się o pomoc do Zyg‐ munta Augusta. W 1559 roku oddał się pod protekcję Jagiellona jako wielkiego księcia Litwy. Rękojmią tego porozumienia było powierze‐ nie załogom litewskim kilku zamków. To była próba opanowania Inf‐ lant siłami samego Wielkiego Księstwa. Zakończyła się niepowodze‐ niem. Wsparcie wojsk litewskich pod komendą Miko łaja Radziwiłła Rudego było zbyt słabe. Moskwa trzymała się mocno, okupowała mia‐ sta i twierdze, w dodatku pół nocną część In ant opanowali Szwedzi i Duńczycy. Kettler i stany in anckie doszli do wniosku, że z samą Li‐ twą u boku nie dadzą sobie rady z Iwanem Groźnym. Postanowili związać się z Koroną. W 1561 roku zawarto w Wilnie kolejny układ. Na jego mocy zakon uległ sekularyzacji, a In anty podzielono na dwie części: księstwo Kurlandii i Semigalii, stanowiące dziedziczne terytorium Kettlera, pod zwierzchnością lenną Polski i Litwy, oraz In anty właściwe, na‐ zwane Księstwem Zadźwińskim. Zostało ono włączone do Wielkiego Księstwa, ale Zygmunt August złożył obietnicę, że na najbliższym sej‐ mie przyłączy je do Korony. Ryga w ogóle uchyliła się od zawarcia traktatu. Jej przedstawiciele chcieli poddać się bezpośrednio Koronie, bo uważali, że Litwa nie zabezpieczy ich interesów. Stanowisko Ket‐ tlera i stanów In ant było jasne: chcemy być częścią państwa polskolitewskiego, a nie tylko Litwy. Poddajemy się Zygmuntowi Augustowi przede wszystkim jako królowi Polski. Układ wileński z 1561 roku otwierał drogę do opanowania przez Polskę i Litwę nowej, cennej prowincji, ale oznaczał także wojnę z Mo‐ skwą. Jasne było, że tym razem impet uderzenia Iwana Groźnego nie ograniczy się do In ant, ale spadnie także na Wielkie Księstwo. Które bez pomocy Korony się nie obroni. Właśnie. Jak wiadomo, do prowadzenia wojny potrzeba pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. A pieniądze musiał dać sejm. Dlatego na sejm piotrkowski w 1562 roku Zygmunt August jechał gotowy na podjęcie daleko idącej współ pracy ze szlachtą. Sytuacja go zmusiła. Już samo przybycie króla z dworem do Piotrkowa zwiastowało „nowe otwarcie”. Zygmunt August kazał dworzanom zrzucić wytworne wło‐ skie i hiszpańskie kaftany, bu aste spodnie oraz kapelusze i ubrać się w szare, skromne kubraki. Takie, jakie nosiła polska szlachta. Król też się przebrał?

To często powtarzane twierdzenie, ale w źródłach nie ma na to do‐ wodu. Osobiście w to wątpię. Zygmunt August zwykle nosił się na czarno, we włoskim stylu. Narzucenie szarego kubraka szlacheckiego byłoby chyba zbytnią ostentacją ze strony monarchy. Wystarczyło, że tym razem nie zatrzymał się w zamku, ale w drewnianym dworku. Pa‐ nowie bracia i tak byli zachwyceni. Propagandowo Jagiellon rozegrał to bardzo dobrze. Ale i tak nie uniknął wysłuchania całej litanii żalów ze strony sena‐ torów koronnych. Czytałem Diariusz Sejmu Piotrkowskiego 1567. Tam nie było owijania w bawełnę. Marcin Zborowski, kasztelan krakowski, powiedział królowi wprost: „Nie dziw się, iż w Koronie Polskiej tak jest, jako widzimy: nierząd, bo Wasza Królewska Mość z nami nie mieszkasz, a prawie nas opuściwszy, zamieszkiwasz na Litwie. (...) Wasza Królewska Mość piętnaście lat nam królujesz, a nic się dobrego jeszcze nie sprawiło”. W Moskwie nikt nawet nie pomyślałby, że można się zwrócić do cara w taki sposób. I to jeszcze w o cjalnej sytuacji. Takie wystąpienie skończyłoby się śmiercią delikwenta i kon skatą majątku. Akurat Zborowski miał tupet jak mało kto, ale wyrażał prawdziwe emocje ko‐ roniarzy. Zygmunt August pewniej i lepiej czuł się w dziedzicznej Li‐ twie niż w Polsce. Pamiętał senatorom i posłom koronnym wyzwiska pod adresem ukochanej Barbary i ich twardy opór przeciwko małżeń‐ stwu króla z Radziwiłłówną. Przeniósł się do Wilna i faktycznie przez lata odpychał od siebie szlachtę koronną, która wysuwała zbawienne dla państwa postulaty. Prawdą jest, że wszystkie najważniejsze doko‐ nania Zygmunta Augusta są owocem jego współ pracy z uczestnikami ruchu egzekucyjnego. Ta rozpoczęła się w 1562 roku w Piotrkowie od uchwał nakazujących rewizję nadań królewskich. Szybko też podczas obrad pojawiła się kwestia nowego uregulowania stosunków Polski i Litwy. I to w dość dramatycznych okolicznościach. 25 lutego 1563 roku dotarła do Piotrkowa wiadomość o wzięciu przez Moskwę Po łocka. To było jak uderzenie obuchem. Na początku 1563 roku Litwę zaata‐ kowały dwie armie moskiewskie pod osobistym dowództwem cara. Iwan IV zgromadził kilkadziesiąt tysięcy ludzi, miał dwieście armat. Miasto zostało zdobyte 15 lutego, zaraz potem Moskwicini utopili w rzece wszystkich Żydów. Po łock był kluczową twierdzą nad Dźwiną. Jego opanowanie otwierało drogę do serca Litwy. Konno drogę z Po‐ łocka do Wilna można pokonać w trzy, cztery dni. Stolica Litwy stru‐ chlała, gotowano się na decydujące uderzenie, ale Moskwa wstrzy‐ mała ofensywę. Car wolał umocnić się na zdobytych ziemiach.

Od tego momentu problematyka związków Korony z Litwą zdomi‐ nowała obrady sejmu. Koroniarze zgodzili się, że trzeba udzielić Li‐ twie pomocy nansowej i militarnej, ale gorzko wspominali, że gdy Polska była w potrzebie, Litwa nie udzieliła jej pomocy. Z zakonem i Mołdawią Korona musiała walczyć sama. Litwa pomoc dostała. I to sporą. W latach 1561–1570 na wojnę w In antach ze skarbca koronnego wydano ogromną sumę 2 133 635 orenów. Panie profesorze, ile to jest? Nie wnikając w dość skomplikowany system nansowy renesansowej Europy, oren odpowiadał mniej więcej monecie zawierającej około trzech i pół grama złota. Przy tym oren był walutą, a zycznie istnie‐ jącymi monetami złote i grosze. Skarbnik miejski w Lublinie otrzymy‐ wał niespełna dwadzieścia orenów rocznie. Gaża organisty wynosiła około dziewięciu orenów, a nauczyciela – niecałe sześć orenów. Czyli Korona do 1570 roku przeznaczyła na wojnę w In antach 7468 kilogramów złota. Prawie siedem i pół tony. Jeżeli dobrze pan policzył, to tak. To był spory wysiłek nansowy. Oce‐ nia się, że około siedemdziesięciu procent podatków zbieranych w tym okresie w Koronie szło na wojnę z Moskwą. Ważna uwaga: to był pierwszy przypadek o cjalnego udziału wojsk Korony w walkach z Moskwą – już nie w charakterze litewskich posiłków, ale jako siła zbrojna państwa polskiego. To pierwsza w pełni wspólna walka Polski i Litwy przeciwko wschodniemu sąsiadowi. Korona mówiła jasno: rozumiemy wspólne interesy w In antach, widzimy zagrożenie ze strony cara. Dajemy pieniądze na wojnę z Mo‐ skwą, ale chcemy mieć coś w zamian. Będziemy bronić wspólnego domu, ale to musi być naprawdę wspólny dom. Nie będziemy już dłu‐ żej podpisywać weksli in blanco. Dość pomagania za darmo. To będzie charakterystyczny ton, obecny na kolejnych sejmach koronnych. Ko‐ roniarze parli do unii. Podobnie jak Zygmunt August. Często ocenia się go jako człowieka, który odkładał ważne dla państwa sprawy, nie był konsekwentny, brakowało mu energii... Mówiono o nim „król dojutrek”. W sprawie unii działał jednak z żelazną konsekwencją. W latach sześćdziesiątych powoli musiał oswajać się ż myślą, że może nie zosta‐ wić potomka. Jego trzecie już małżeństwo, z Katarzyną Habsbur‐ żanką, było nieudane. Król chciał je unieważnić, ale papież – pod wpływem Habsburgów – nie wyrażał na to zgody. Katarzyna wyje‐ chała w końcu do Austrii, widmo wygaśnięcia dynastii Jagiellonów stawało się coraz bardziej realne. Tym bardziej że Zygmunt August nie

miał mocnego zdrowia. Do tej pory Koronę i Litwę spajała osoba władcy – króla i wielkiego księcia zarazem. Jeżeliby go zabrakło, to nie wiadomo, jaką drogą poszłyby Litwa i Korona. Zygmunt August zda‐ wał sobie sprawę, że bez wsparcia Polski Wielkie Księstwo długo nie wytrzyma naporu Moskwy. Zdobycze Giedymina, Olgierda i Witolda zostałyby zmarnowane. Koroniarze i król chcieli unii. Tymczasem Litwini robili wszystko, by do niej nie dopuścić. Czytając źródła z lat sześćdziesiątych XVI wieku, nie byłem w stanie pojąć, o co chodziło litewskim magna‐ tom. Przecież zdawali sobie sprawę, że bez Korony nie poradzą so‐ bie z Moskwą. A mimo to robili wszystko, by nie dopuścić do unii. Gdzie tu logika? Przecież unia była przede wszystkim w ich intere‐ sie. Powinni wyczekiwać jej jak zbawienia: zawarcie unii realnej oznaczało, że Polska będzie musiała bronić wspólnego państwa. Ma pan rację, że w przededniu unii lubelskiej litewscy możnowładcy najczęściej prezentowali dość egoistyczne, partykularne podejście. Chcieli dostać jak najwięcej i jednocześnie stracić jak najmniej. Ale stwierdzenie, że Litwini nie chcieli unii, jest zbyt dużym uproszcze‐ niem. Unii nie chcieli magnaci litewscy, przede wszystkim wszech‐ władni Radziwiłłowie. Obawiali się jej, bo oznaczałaby wprowadzenie na Litwę republikańskiego ustroju Polski i przyznanie całej szlachcie praw politycznych. W ten sposób straciliby swoją uprzywilejowaną pozycję. Natomiast do unii parła drobna i średnia szlachta litewska oraz ruska, która widziała w niej szansę na wyzwolenie się spod domi‐ nacji wielkich rodów. Szlachta Wielkiego Księstwa zgromadzona pod Witebskiem w 1562 roku wprost prosiła Zygmunta Augusta o unię. „Aby Król JM złożyć raczył sejm wspólny z pany Polaki i unia aby była w jedności. Najwięcej dla dwu przyczyn, to jest dla obierania jednego pana (...) i dla jednej wspólnej obrony, abyśmy spoinie sej‐ mowali, praw i wolności z nami za równo jednakich używali” – pi‐ sali do króla. Polityczny „lud” litewski chciał zacieśnienia więzów z Polską. General‐ nie chcieli jej także prawosławni. Rusini uważali, że są w Wielkim Księstwie na drugim planie. Ich zdaniem w kraju dominowały litew‐ skie rody katolickie lub protestanckie. Poważna część ruskich rodów – Wiśniowieccy, Zbarascy, Ostrogscy, Czartoryscy – była zaintereso‐ wana związkiem z Koroną. Czartoryscy to akurat Litwini, którzy się zruszczyli. Wywodzą się od Koriata, wnuka Giedymina.

Mówiliśmy, że Litwini rozpuszczali się w morzu ruskim... Prawosław‐ nym z Wielkiego Księstwa było bliżej do Korony. Nie tylko z uwagi na niechęć do potężnych Radziwiłłów. Zdawali sobie bowiem sprawę, że bez wsparcia polskiego Moskwie będzie łatwiej opanować ziemie ru‐ skie będące pod władzą Litwy. Ruscy możnowładcy dobrze wiedzieli, jakie stosunki panują w państwie cara. Tam nikt, nawet najwięksi bo‐ jarzy, nie był pewny dnia ani godziny. W każdej chwili mogła spaść na nich niełaska cara, a to oznaczało straszną śmierć, odebranie ziemi, wysiedlenie, a czasem wybicie całego rodu. W ruskiej części Wiel‐ kiego Księstwa nikt nie wyglądał przybycia Iwana IV. Zawarciem unii Polski z Litwą miał zająć się już sejm koronny zwo‐ łany do Warszawy w 1563 roku. Było na nim dwudziestu ośmiu dele‐ gatów z Litwy. Okazało się, że sprzeczności jest całe mnóstwo. Bo obie strony zaprezentowały skrajne stanowiska. Dla posłów koron‐ nych, zwłaszcza tych z województwa krakowskiego, sprawa była pro‐ sta: wcielamy Litwę do Korony, staje się zwyczajnie jeszcze jedną pro‐ wincją, jak Mazowsze, Prusy Królewskie czy Ruś Czerwona. Tak obie‐ cywał Jagiełło, tak obiecywał Aleksander, zawierając w 1501 roku unię mielnicką. Koniec wodzenia nas za nos. Marcin Zborowski, wyliczając wszystkie kampanie z udziałem Po‐ laków w Wielkim Księstwie, mówił: „Awa nie masz tych granic i miejsca, które by krwią polską nie było polane, zastawiając się nie‐ przyjacielom naszym. (...) A w Koronie żadnego ratunku z Litwy nigdy nie pamiętam. (...) Jakoż i teraz na potrzeby Waszmościów podatki od siedmiu lat dawamy. (...) Nie omieszkali Polacy, ilekroć potrzeba jaka bywała, Litwy ratować. (...) A gdy na Koronę potrzeby przychodziły, nie wiemy, by kto kiedy ratunek litewski w Polsce widział. (...) Owa tego wynaleść nie możem, aby jaki pożytek z tam‐ tych krajów Polska miała, jeno wielkie zawżdy trudności odnosi”. Cytuję znowu Zborowskiego, bo w pełni się z nim zgadzam. Ze związku z Litwą Polska żadnego pożytku nie miała. Posłowie widzieli nierównomierność wysiłków ponoszonych przez Polskę i Litwę na rzecz obrony obu państw. Wojna o In anty spowo‐ dowała kolejne zaangażowanie nansowe i militarne Korony. Ale pro‐ szę zwrócić uwagę, że koroniarze nie zareagowali machnięciem ręki: a teraz to niech już Litwa sama sobie radzi. Widocznie mieli świado‐ mość korzyści ze wspólnego państwa. Z perspektywy czasu i perspektywy Polski: wielka szkoda. Lepiej byłoby machnąć ręką i nie walczyć w przyszłości z Moskwą o zie‐ mie na Białorusi i Ukrainie.

Polska i Litwa były ze sobą już zbyt zrośnięte, żeby można było zmar‐ notrawić pochopną decyzją cały dorobek panowania Jagiellonów w obu krajach. Koroniarze uznali, że skoro już tyle polskich sił i środków zostało od końca XIV wieku zaangażowanych na Litwie, to teraz trzeba wystawić za to rachunek. Na sejmie warszawskim podskarbi wielki koronny Walenty Dembiński proponował zniesienie nazwy „Wielkie Księstwo” i wprowadzenie określenia „Nowa Polska”, dla trzeciego – obok Wielkopolski i Małopolski – członu nowego państwa. Na to zgody Litwinów być nie mogło. Kanclerz wielki litewski Miko łaj Radziwiłł Czarny wygłaszał piękne mowy, kluczył, a gdy do Warszawy na początku lutego 1564 roku dotarła informacja o zwycięstwie Li‐ twinów nad wojskami cara w bitwie nad rzeką Ułą, usztywnił stano‐ wisko: chciał równorzędnego statusu obu państw w przyszłej unii. Kompromis na razie był niemożliwy, bo obie strony prezentowały jak dotąd maksymalistyczne stanowiska. Polacy chcieli inkorporacji, Li‐ twini – obrony niezależności. Dlatego Zygmunt August zaczął zmieniać Wielkie Księstwo na po‐ dobieństwo Korony, usuwać kolejne bariery na drodze do uni kacji. Już wcześniej nadał pełne prawa polityczne także szlachcie prawo‐ sławnej, na sejmie w 1564 roku przeniósł na Koronę swoje prawa dzie‐ dziczne do Wielkiego Księstwa, potem wprowadził sejmiki powia‐ towe i nowy podział administracyjny Litwy. W 1566 roku, zatwier‐ dzając II Statut Litewski, zrzekł się części swoich kompetencji na rzecz sejmu litewskiego, upodobnił ustrój i prawo Wielkiego Księstwa do Korony. To były bardzo głębokie reformy. Przyczyniły się do moderni‐ zacji Litwy i likwidowały zasadnicze przeszkody na drodze do ściślej‐ szego po łączenia obu państw. Możni litewscy na kolejne sejmy mające zatwierdzić przyszły kształt unii po prostu nie przyjeżdżali. Grali na zwłokę. Ale Zygmunt August nie chciał już dłużej czekać. Na grudzień 1568 roku zwo łał do Lublina wspólny sejm. Rozpoczął on ob‐ rady 10 stycznia 1569 roku. Tym razem Litwini zgodzili się przyje‐ chać do Lublina, chociaż obradowali tam osobno. Rozpoczęły się trudne rozmowy, wymagające kultury politycznej, rozsądku, cierpli‐ wości i rozwagi. Litwini robili wszystko, by zachować przede wszyst‐ kim własną odrębność państwową. Przecież podstawą negocjacji był projekt biskupa krakowskiego i sekretarza koronnego Filipa Padniewskiego, który zakładał tylko wspólne obieranie władcy, sejm i politykę obronną. To miał być dość luźny związek.

Mimo to w styczniu i lutym nie udało się doprowadzić do porozumie‐ nia. Najważniejsze różnice dotyczyły statusu terenów Wielkiego Księ‐ stwa w nowym państwie, sposobu powo ływania monarchy oraz ob‐ rad sejmu raz w Koronie, a raz na Litwie, co proponowali Litwini. I wtedy posłowie litewscy dali popis – cytuję pana – „kultury poli‐ tycznej, rozsądku, cierpliwości i rozwagi”. Jak wspominaliśmy: w nocy 1 marca po prostu wyjechali z Lublina. Ależ pan cięty na tych Litwinów. Cięty? Nie. Nazywam rzeczy po imieniu. To były prymitywy poli‐ tyczne. Nie ich wina. Litwa była jakieś dwieście lat rozwoju kultury politycznej za Polską. Proszę wziąć pod uwagę, że król zmarł trzy lata później, w 1572 roku. Gdyby w Lublinie nie zdecydował się na radykalne kroki i do unii by nie doszło, Radziwiłłowie i Gasztołdowie obroniliby litew‐ ską niezależność, ale wkrótce zostaliby sam na sam z Iwanem Groź‐ nym, który wtedy miał już objawy obłąkania. Rzeź Nowogrodu to styczeń 1570 roku. W ciągu pięciu tygodni zamordowano tam wtedy kilkanaście tysięcy ludzi. W bardzo wymyślny sposób. Car obdzierał domniemanych spiskowców ze skóry, wbijał na pal, oble‐ wał na przemian zimną i gorącą wodą, rzucał na pożarcie psom. Zwykłych nowogrodzian po prostu topiono w przeręblach: męż‐ czyzn, kobiety, małe dzieci. Alternatywa litewska wyglądała tak: zgoda na przebudowę stosunków prawno-politycznych w państwie lub podbój przez moskiewskiego despotę. Jeżeli ktoś, mając taki wybór, decyduje się na drugą możliwość, to kim jest? Po pierwsze, litewska kultura polityczna była inna od koronnej, ale lata wspólnej historii spowodowały, że trudno mówić o przepaści. Po drugie, to my, oceniając wydarzenia po latach, widzimy, że litew‐ ska alternatywa w istocie tak wyglądała. Litwini w 1569 roku na pewno nie widzieli spraw w taki sposób: albo zgoda na warunki Pola‐ ków, albo niewola w państwie Iwana IV. Litwini chcieli, żeby było jak zwykle. Niech Korona da pieniądze i żołnierzy, może zgodzimy się na wspólny wybór króla, ale nic wię‐ cej nie będziemy zmieniać. Bardzo żałuję, że król zmusił Litwinów do posłuchu, przyłączając do Korony Podlasie, Wo łyń, Bracławsz‐ czyznę i Kijowszczyznę. Dlaczego?

Bo gdyby zachował się jak zwykle, czyli miękko i ugodowo, to unia nie zostałaby zawarta przed jego śmiercią. Korona nie miałaby wspólnej granicy z Moskwą i władzy nad Kijowem. Po śmierci króla może doszłoby nawet do wyboru osobnych monarchów dla Polski i Litwy. Bez wspólnego państwa nie musielibyśmy brać udziału w kolejnych wojnach z Moskwą. Co trzeba uznać za okoliczność zba‐ wienną. Naprawiony zostałby błąd panów małopolskich, którzy za‐ prosili na tron w Krakowie Jagiełłę. Gdyby nie doszło do unii realnej w 1569 roku, to zostałaby zawarta kilka, może kilkanaście lat później. To było nieodwo łalne i nieodwra‐ calne. Związki kulturowe i cywilizacyjne między Polską i Litwą były coraz mocniejsze. Mimo separatyzmu istniała świadomość wspólnoty interesów. W obliczu niebezpieczeństwa ze strony Moskwy Litwini i tak zapukaliby do bram Krakowa. Wcześniej czy później. Najwyżej wtedy byliby bardziej skłonni do ugody. Może doszłoby nawet do peł‐ nej inkorporacji Litwy do Korony. Pamiętajmy, że to Polakom zależało na unii. Proszę wybaczyć, ale uważam, że w historii nie ma niczego „nie‐ odwo łalnego i nieodwracalnego”. Bezkrólewia po śmierci Zyg‐ munta Augusta w 1572 roku i ucieczce Henryka Walezego w 1574 roku mogły wiele zmienić w stosunkach Polski, Litwy i Moskwy. Oczywiście, gdyby wcześniej w Lublinie nie powstało wspólne pań‐ stwo. Jednak powstało i – faktycznie – w tych decydujących momentach najwięcej zdecydowania wykazał Zygmunt August. Był zdetermino‐ wany. I wkurzony. Można tak powiedzieć. Wyjazd Litwinów bez pożegnania z królem uznał za obrazę monarchy i królestwa. Od tego momentu obradował tylko sejm koronny. A król użył wspomnianej przez pana „opcji ato‐ mowej”. Chcąc zmusić Litwinów do powrotu na sejm walny, zastoso‐ wał politykę faktów dokonanych. Włączył do Korony Podlasie, Wo łyń, Bracławszczyznę i Kijowszczyznę. Co ważne: namawiali go do tego Po‐ lacy! Polacy chcieli tylko Podlasia i Wo łynia z Bracławszczyzną, do któ‐ rych mieli pretensje jeszcze z czasów rozbioru Rusi Halicko-Wło‐ dzimierskiej. O Kijów się nie prosili. Ale z uznaniem i zadowoleniem przyjęli apel szlachty wo łyńskiej w tej sprawie i decyzję króla o włączeniu Kijowszczyzny do Korony. Moim zdaniem sejm lubelski to majstersztyk polityczny Zygmunta Augusta.

Jego szczytowe osiągnięcie. Gdy Litwini wyjechali „po angielsku” z Lublina, rozwiązali mu ręce. Decyzjami o wcieleniu ziem ruskich do Korony król upiekł nawet nie dwie, ale trzy pieczenie na jednym ogniu. Zaspokoił inkorporacyjne apetyty Polaków, Litwinów zmusił do posłuchu i przyjęcia unii i – co najważniejsze – nałożył na Koronę obowiązek powstrzymywania marszu Moskwy na zachód. No właśnie. Decyzje króla stworzyły – po raz pierwszy w dziejach – polsko-moskiewską granicę państwową. Od razu o długości czterystu–pięciuset kilometrów. Kijów – miasto świętego kniazia Włodzimierza, prastolica Rusi – znalazł się w grani‐ cach Korony! To oznaczało, że teraz to Polska będzie musiała brać na siebie impet uderzeń Moskwy, przeciwdziałać programowi zbierania ziem ruskich. O Kijów będą musieli walczyć ludzie spod Poznania i Gdańska. Korona powiększyła swój dotychczasowy obszar niemal trzykrotnie, dostała do zagospodarowania potężne terytoria, w zdecy‐ dowanej większości, poza Podlasiem, zamieszkane przez ludność ru‐ ską. To wzmocniło Polskę, ale postawiło przed nią zupeł nie nowe za‐ dania. Ceną za Ukrainę była gotowość do jej obrony. Przed Moskwą, Tatarami oraz Turcją. Z czasem ta cena stanie się zbyt wysoka, a wysiłek nie do udźwi‐ gnięcia. Polacy przeleją mnóstwo krwi, starając się utrzymać całą Ukrainę pod swoim panowaniem. Nie utrzymają jej, oddadzą Kijów i ziemie na le‐ wym brzegu Dniepru. Jednak prawobrzeżna Ukraina będzie znajdo‐ wać się w granicach Polski aż do pierwszego rozbioru, do 1772 roku. Zygmunt August w Lublinie wiedział, co robi. Włączając do Korony ziemie ukrainne zdobyte przez Giedymina i Olgierda, zabezpieczał je. Powierzał dziedzictwo swego rodu „w opiekę” jednemu ze swoich państw. Temu silniejszemu. Polacy byli zadowoleni z tego prezentu, a Jagiellon mógł się cieszyć, że teraz także oni będą musieli bronić swo‐ ich granic, gdy Moskwa upomni się o dziedzictwo Rusi Kijowskiej. Wcześniej mówił pan, że Litwini w Lublinie negocjowali z pistole‐ tem przystawionym do głowy. Przejaskrawia pan, ale ma pan trochę racji. Gdy Litwini dowiedzieli się, że na mocy decyzji Zygmunta Augu‐ sta stracili na rzecz Korony po łowę państwa, byli w szoku. Wrócili do Lublina, wznowili obrady, uzgodnili warunki unii i 1 lipca zaprzysię‐ gli ją. Wiedzieli, że muszą wrócić. Bez wsparcia Polski, a teraz także bez Podlasia, Wo łynia i Kijowszczyzny, nie mieliby z Moskwą żadnych szans. Staliby się łatwym łupem dla Iwana IV. Uważam jednak, że unia została zawarta drogą twardych negocjacji, ale była kompromi‐ sem. Odrębność Wielkiego Księstwa we wspólnym państwie została

utrzymana. Ostatecznie w Lublinie zatriumfowały zasady rozsądku i politycznego umiaru. Dla obu narodów była to cenna lekcja rozwiązy‐ wania sporów, które wydają się nie do rozwiązania. Litwini mieli na‐ tomiast pretensje o utratę ziem na Ukrainie. I to duże. Elity litewskie inkorporacji części ziem Wielkiego Księstwa do Korony nigdy nie za‐ akceptowały. Jeszcze dwadzieścia lat po zawarciu unii lubelskiej wojewoda trocki Jan Hlebowicz, który stał na czele delegacji przybyłej na rokowania z Zygmuntem III w sprawie uznania jego władzy na Litwie, mówił do króla, że związanie się z Koroną pozbawiło Litwę jej potęgi. Było to – według niego – „państwo od dawnych wieków wielkie i możne, póki nas wielebna unia nie nadwątliła”. Twierdził, że zawarcie unii lubelskiej zostało na Wielkim Księstwie wymuszone, gdyż Polacy nie przyszli mu z pomocą, kiedy zmagało się z naporem moskiew‐ skim, ale czekali, aż osłabnie, i w ten sposób zmusili Litwinów, aby „według woli Ichmościów do tego związku unii przyszli”. Magnaci litewscy uważali, że doszło do rozbioru ich państwa. Podczas pierwszych bezkrólewi starali się podkreślać swoją odrębność, czynili starania o odzyskanie utraconych – ich zdaniem – ziem. Separatyzm wielkich rodów litewskich był widoczny niemal do końca Rzeczpospo‐ litej Obojga Narodów. Hetman Janusz Radziwiłł podczas potopu przy‐ jął zwierzchnictwo Szwedów, hetman Michał Kazimierz Pac otwarcie sabotował działania Jana Sobieskiego jako hetmana i króla, na prze ło‐ mie XVII i XVIII wieku ród Sapiehów zamienił Litwę w państwo pry‐ watne, prowadzące własną politykę zagraniczną. Kiedy w końcu XIX stulecia odrodziła się etniczna litewskość, krytyka unii lubelskiej była jednym z wątków chętnie poruszanych przez litewskich działaczy na‐ rodowych. Śledziłem dwudziestowieczną literaturę litewską. Litwini, choć skarżyli się na polonizację w czasach Rzeczpospolitej Obojga Na‐ rodów, za najdotkliwszą szkodę uważali utratę ziem ruskich Wiel‐ kiego Księstwa Litewskiego. Zdobyli je własną krwią, a w Lublinie musieli je oddać. Czemu się pan uśmiecha? Bo dziwna jest ta nasza opowieść o unii lubelskiej. Podjęte w 1569 roku decyzje sprawiły, że Polska aż do 1945 roku (a i później także) niemal cały czas patrzyła z niepokojem na wschód. Stamtąd przy‐ szły wszystkie nasze klęski. A w latach sześćdziesiątych XVI wieku wyglądało to tak: Polacy robią wszystko, by stać się celem dla Mo‐ skwy. Litwini, którzy powinni prosić o unię i pomoc przeciwko Mo‐ skwie, godzą się na nią dopiero wtedy, gdy król nie pozostawia im wyboru. I są z niej aż do dziś niezadowoleni.

Historię tworzą żywi ludzie, działający tu i teraz, w konkretnych oko‐ licznościach. W Lublinie nikt nie mógł być prorokiem. Owszem, nie widać w działaniach Litwinów jakiegoś szerszego planu politycznego czy re eksji strategicznej, ale i Polacy nie postrzegali decyzji z 1569 roku jako takich, które mogą w przyszłości przynieść klęskę Rzeczpo‐ spolitej. Nie było głosów, że tworząc wspólne państwo z Litwą i obejmując we władanie Ukrainę, skazujemy się na wojnę z Rosją? Były. Niektórzy posłowie z Korony mówili, że ścisły związek z Litwą oznacza walkę z Moskwą. Ale Korona tę wojnę i tak już prowadziła. Moskwa dla szlachty polskiej nie była już terra incognita, jak dla pa‐ nów małopolskich, którzy zawierali unię w Krewie. Polacy wiedzieli, że to silne państwo, ale trochę dziwne, zacofane, „schizmatyckie”. Nikt jej nie lekceważył, ale dominowało przekonanie, że uda się ją po‐ konać. Ruch egzekucyjny tworzyli ludzie przekonani o własnej warto‐ ści i wartości państwa, o którego losach współdecydują. Pamiętajmy, że unia lubelska stworzyła naprawdę silne państwo – Rzeczpospolita Obojga Narodów powierzchnią ustępowała tylko Moskwie, a była le‐ piej zagospodarowana. Mimo pewnych obaw z optymizmem patrzono w przyszłość. Natomiast w sprawie wcielenia do Korony Wo łynia i Kijowszczyzny nikt nie protestował, nie przestrzegał przed wejściem w kolizję z Mo‐ skwą. Szlachta z Korony oczami wyobraźni widziała już potężne ma‐ jątki na Ukrainie. Odrębność kulturowa i religijna tych ziem nie była – w jej przekonaniu – żadnym problemem. Polacy od dawna żyli w jed‐ nym państwie z mieszkańcami Rusi Czerwonej, ruska szlachta tych ziem cieszyła się takimi samymi prawami jak polscy herbowi. Litwini w Lublinie mogli wykazać więcej rozsądku i zgodzić się na propozycje, które były punktem wyjścia dyskusji o unii: wspólny monarcha i wspólna polityka obronna. Wtedy obyłoby się bez włą‐ czenia Ukrainy do Korony. Czy miałoby to jakieś znaczenie z punktu widzenia przyszłych kon iktów Polski z Rosją? Nie miałoby. Litwini nie pielęgnowaliby w sobie żalu po stracie, słab‐ sze byłoby oddziaływanie polskiej kultury na wschodzie, ale Polska nawet bez Ukrainy w swoich granicach i tak musiałaby bronić Dnie‐ pru. Unia lubelska stworzyła wspólne państwo. Dyskusje o kosztach i zyskach z niej trwają od dawna i pewnie będą trwać. Nie naszą rolą jest dokonywać bilansu. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że od unii lu‐ belskiej Polska wkracza do historii Moskwy. Pierwsze wzmianki o La‐ chach pojawiły się w państwie carów dopiero za czasów wojen Ste‐

fana Batorego o In anty. Do tego momentu wrogiem dla Moskwici‐ nów była tylko Litwa i tylko ona istniała w ich wyobrażeniach. Pan konsekwentnie szukał w historii momentów, w których Polska mogłaby „odczepić się” od Litwy i pójść własną drogą, bez wschod‐ niego partnera. Wykazał pan, że takie momenty istniały, może nawet jeszcze na sejmie lubelskim. Jednak po unii z 1569 roku takich mo‐ mentów już nie będzie. To rok, w którym Polska nieodwo łalnie wkra‐ cza na drogę konfrontacji z Moskwą. Ale zanim dojdzie do decydują‐ cych batalii, będzie starała się z Moskwą porozumieć. W myśl tych sa‐ mych zasad, które miały swoje święto w Lublinie: umiarkowania, roz‐ sądku i kompromisu.

Carowie Szujscy na sejmie warszawskim (1611). Jan Matejko, szkic do obrazu z 1892 roku

Co pan ma na myśli, mówiąc, że Rzeczpospolita próbowała się z Mo‐ skwą porozumieć? Nad Wisłą i Niemnem zdawano sobie sprawę, że kolejne kon ikty z Moskwą, zgłaszającą pretensje do panowania nad wszystkimi zie‐ miami ruskimi, a więc także tymi, którymi władała Rzeczpospolita, są nie do uniknięcia. Ciągle nierozstrzygnięta była także wojna o Inf‐ lanty, od 1570 roku obowiązywał rozejm. Stąd wśród elit politycznych i części szlachty pojawiła się myśl, że zamiast walczyć, może warto po‐ szukać innych rozwiązań – opierających się na polsko-litewskich do‐ świadczeniach unii, najpierw personalnej, a potem realnej. Zamiast toczyć wojny, stwórzmy wspólne państwo? Może nie od razu wspólne państwo. Na początek wystarczyłby wspólny władca, który sprawiłby, że kon ikt mógłby zostać rozwią‐ zany „w rodzinie”. W związku Korony z Litwą problemów nie brako‐ wało, ale od czasu unii w Krewie Polacy i Litwini nie wyciągali broni przeciwko sobie. A po ponad stu osiemdziesięciu latach stworzyli wspólne państwo. Ludzie, którzy na własne oczy widzieli powstanie i krzepnięcie Rzeczpospolitej Obojga Narodów, wierzyli, że model pol‐ sko-litewski jest do powtórzenia także w innych kon guracjach, z in‐ nym partnerem. Dlatego impulsy do unii z Moskwą pojawiły się już podczas pierw‐ szego bezkrólewia, po śmierci Zygmunta Augusta w 1572 roku. Część szlachty litewskiej, zwłaszcza prawosławnej, rozważała kandydaturę cara Iwana IV na króla Rzeczpospolitej. Miał także grono zwolenników w Koronie. Prowadzono w Moskwie rozmowy w sprawie jego udziału w elekcji. Nie wiedziano, co Iwan Groźny wyprawia w swoim państwie? Oczywiście, że wiedziano. Wiedziano, że jest okrutnikiem, że niszczy prawa bojarów, że wprowadził w państwie terror opryczników – gwardzistów, gotowych wykonać każdy jego rozkaz. Liczono jednak, że po wstąpieniu na tron Rzeczpospolitej da się go „ucywilizować”. Tak samo jak stało się w przypadku Jagiełły. Uważano, że kiedy przej‐ dzie na katolicyzm... Stawiano taki warunek? Człowiekowi, który uważał się za prawo‐ sławnego przywódcę religijnego? Przecież to fantazja.

Oczywiście, że fantazja. Ale czy ktoś broni politykom fantazjować? Przecież każdy szlachcic podczas elekcji uważał się za polityka. Dziś także każdy Polak zna się na polityce. Przejście na katolicyzm było wa‐ runkiem sine qua non dla każdego, kto myślał o koronie Polski. Car Iwan odrzucił propozycję ubiegania się o tron Rzeczpospolitej, uznał ją za zniewagę. Odpowiedział, że może zostać wielkim księciem litew‐ skim, jeżeli Litwini złożą mu hołd, a wszystkie ruskie ziemie będące pod ich władzą zostaną przyłączone do Moskwy. Zażądał też In ant aż do Dźwiny oraz Kijowa. Oczywiście ani myślał o porzuceniu prawosła‐ wia. Wiadomo było, że taki kandydat musi upaść. Podobnie jak jego syn Fiodor, bo pomysł takiej kandydatury również pojawił się na Li‐ twie. Iwan Groźny zapowiedział, że Fiodor wyznania nie zmieni, a je‐ żeli zostanie wybrany na króla Polski, to ma zostać koronowany na Wawelu przez metropolitę moskiewskiego. Z Iwanem IV o unii nie było sensu rozmawiać. Są też historycy, któ‐ rzy twierdzą, że Litwini po prostu mydlili mu oczy wizją korony polskiej, by powstrzymać go od uderzenia na In anty w czasie bez‐ królewia. Jeżeli tak było, to okazali się skuteczni. Mimo upływu terminu ro‐ zejmu Moskwa nie uderzyła. Jednak kandydatury moskiewskie nie były tylko grą dyplomatyczną obliczoną na chwilowe uspokojenie groźnego sąsiada. Podczas drugiej elekcji, po ucieczce Henryka Wale‐ zego, duża część szlachty – zwłaszcza koronnej – sprzeciwiającej się kandydaturom habsburskim, pokładała nadzieje właśnie w Fiodorze. Syn cara był jedyną nadzieją stronnictwa, które nie chciało Niemca na tronie, a rodzimego, „piastowskiego” kandydata nie miało. Na polu elekcyjnym w 1575 roku rozlegało się hasło: „By był Fiodor jak Ja‐ giełło, dobrze by nam z nim beło”. Wybrzmiewały w nim dwa wątki: odwo łanie się do początków związku Polski i Litwy i przekonanie sze‐ rokich mas szlacheckich, że powtórka z historii jest możliwa i będzie korzystna dla Rzeczpospolitej. Tym razem Fiodor też nie wziął udziału w elekcji. Bo nigdy nie porzuciłby prawosławia. Najlepiej czuł się w cerkwi. Fio‐ dor był nieco ociężały umysłowo, melancholijny i niezwykle religijny. Jego kandydatura była nierealna. A szlachta antyhabsburska znalazła w końcu kandydata w osobie Stefana Batorego i doprowadziła do jego koronacji. Batory zapisał się w historii Polski przede wszystkim jako po‐ gromca Iwana IV. Król z Siedmiogrodu rozstrzygnął wojnę z Mo‐ skwą o In anty.

Po pierwszych miesiącach panowania Zygmunta III zaczęto mówić, że król Stefan był dobry dla żoł nierzy, a król Zygmunt jest dobry dla księży. Było w tym powiedzonku sporo prawdy. Batory znał się na woj‐ sku, był dobrym wodzem i sprawnym organizatorem. Miał też rzadki talent do otaczania się wybitnymi ludźmi. To za jego czasów rozbłysła peł nym blaskiem gwiazda Jana Zamoyskiego, kanclerza i hetmana ko‐ ronnego. W sprawie wojny z Moskwą Batory nie miał wyboru. To Iwan IV w 1577 roku zaatakował In anty, które w 1569 roku zostały przyłą‐ czone nie do Litwy czy Korony, ale do Rzeczpospolitej – zgodnie z tym, czego domagali się Kettler i stany in anckie. Sejm, który zebrał się w styczniu 1578 roku, zadecydował o rozpoczęciu działań wojennych, uchwalono odpowiednio wysokie podatki. Król postanowił przejść do działań zaczepnych na terytorium wroga, odcinając komunikację oku‐ powanych In ant z państwem moskiewskim. W 1579 roku zdobyto Po łock, rok później Wielkie Łuki. W 1581 roku Batory ruszył na Psków, by zmusić Iwana IV do zawarcia pokoju. Pięciomiesięczne, ciężkie oblężenie Pskowa nie zakończyło się zdobyciem miasta, ale Ro‐ sjanie musieli podjąć rokowania pokojowe, bo zostali także zaatako‐ wani przez Szwedów. Wspaniała scena uwieczniona przez Jana Matejkę na obrazie Batory pod Pskowem nigdy się nie wydarzyła, bo rozejm podpisywano bez obecności króla, ale jego warunki były dużym sukcesem monarchy i Rzeczpospolitej. W Kiwerowej Horce (choć w Polsce zdecydowanie częściej pisze się, że w Jamie Zapolskim, gdzie mieszkali polscy nego‐ cjatorzy) uzgodniono rozejm na dziesięć lat. Moskwa oddała wszystkie okupowane ziemie na Litwie i w In antach, gdzie utworzono trzy nowe województwa: dorpackie, wendeńskie i parnawskie. A olbrzymie koszty wojen o In anty na długie lata pogrążyły Mo‐ skwę w kryzysie. Koszty wojen to jedno, ale olbrzymie były także koszty polityki we‐ wnętrznej Iwana IV. I to w wielu wymiarach. Wspominaliśmy już o oprycznikach, czyli specjalnym wojsku cara, służącym do rozprawia‐ nia się z jego prawdziwymi lub urojonymi przeciwnikami politycz‐ nymi. Było ich kilka tysięcy, wybranych głównie z drobnej szlachty. Składali carowi przysięgę bezwzględnej wierności, nosili czarne stroje i jeździli na czarnych koniach, na czaprakach mieli znaki miotły i psiej głowy. Miotła symbolizowała oczyszczenie kraju ze zdrady, a psia głowa zapowiadała, że będą gryźć wrogów cara jak psy. I jak psy będą samodzierżcy wierni. Ale pojęcie opryczniny (od starorosyjskiego wy‐ razu opricz – oprócz, osobno) miało także szersze znaczenie. W celu utrzymania tej instytucji wydzielono rozległe terytoria, podległe bez‐

pośrednio władzy cara. Usunięto z nich dotychczasowych posiadaczy ziemskich, ziemię rozdano oprycznikom. W ten sposób car zadał ciężki cios bojarom. Całe terytorium opryczniny podlegało osobnej ad‐ ministracji. W jej ramach powo łano do życia wszystkie godności i urzędy, które istniały wcześniej jako ogólnokrajowe. Mało tego: one funkcjonowały nadal na terenach nieobjętych opryczniną, które na‐ zywano ogólnie ziemszczyzną. Od 1565 roku Moskwa była podzielona jakby na dwa państwa. W opryczninie i ziemszczyznie istniały od‐ rębne prikazy, czyli ministerstwa, w obu był dwór złożony z takich sa‐ mych dostojników, odrębny skarb i wojsko. To wszystko wywo ływało chaos i zamęt. Ten dziwaczny system umożliwiał oprycznikom bez‐ karność i samowolę. W ciągu siedmiu lat wymordowali oni, często z niezwykłym okrucieństwem, tysiące osób. Wielkie rody bojarskie zo‐ stały zdziesiątkowane, ale represje nie ominęły żadnej warstwy spo‐ łecznej. Mocno ucierpieli chłopi, masakrowani bezlitośnie podczas ak‐ cji wysiedlania bojarów, a czasami i bez żadnej przyczyny. Kwitło do‐ nosicielstwo, oprycznicy często oskarżali ludzi majętnych, żeby za‐ władnąć ich dobrami. Mimo formalnego zniesienia opryczniny w 1572 roku represje wobec bojarów i dostojników trwały aż do śmierci Iwana IV w 1584 roku. Następca, niedo łężny Fiodor, nie miał łatwego zadania. Szaleństwa opryczników zrujnowały znaczne po łacie kraju i osłabiły państwo. Następcą Iwana IV miał być inny z synów cara, także noszący imię Iwan. On był przygotowywany do rządzenia krajem. Był zdolny i popularny, cieszył się szacunkiem. Bojarzy liczyli, że pod jego rządami nieco odetchną. Iwan IV zabił go w listopadzie 1581 roku podczas kłótni. Wpadł w szał, uderzył go posochem w głowę. Po‐ dobno żałował tego postępku do końca życia. Mimo że miał siedem żon, zostawił tylko dwóch synów: Fiodora i Dymitra, który w chwili śmierci ojca miał dwa lata. Fiodor to ostatni Rurykowicz na tronie Moskwy. Państwem rządził i tak jego szwagier, Borys Godunow. Fiodor we wszystkim mu ulegał, sam wolał pielgrzymki do klasztorów i modli‐ twy. Godunow był niezwykłym człowiekiem. Miał wiele talentów i jeszcze większe ambicje. Pochodził ze zubożałej szlachty, dla bojarów na zawsze pozostał parweniuszem. Za czasów Iwana IV wstąpił do opryczniny, wykazał się energią i umiejętnościami, ożenił się z córką Maluty Skuratowa – jednego z dowódców opryczników i zaufanego człowieka cara. Dzięki temu Godunow wszedł do bezpośredniego oto‐ czenia władcy. Później z siostrą Godunowa, Ireną, ożenił się Fiodor. Gdy został carem, we wszystkim zdawał się na opinię szwagra. Godu‐

now zepchnął na dalszy plan niechętnych mu bojarów, zwłaszcza ro‐ dzinę Szujskich. Mocno zaszkodziła mu tajemnicza śmierć małego Dymitra, dru‐ giego z synów Iwana Groźnego, który przebywał wraz z matką w Ugli‐ czu. W 1591 roku dziewięciolatka znaleziono na dziedzińcu jego domu zakłutego nożem. Oburzeni mieszkańcy napadli na dom i zabili wszystkich urzędników carskich odpowiedzialnych za nadzór nad ca‐ rową Marią i Dymitrem. Przybyła do Uglicza specjalna komisja z boja‐ rem Wasylem Szujskim na czele stwierdziła, że Dymitr sam zadał so‐ bie śmiertelną ranę podczas ataku epilepsji. Natomiast carowa Maria opowiadała, że syna zabili siepacze Godunowa. Osadzono ją w klaszto‐ rze, sprawę zamieciono pod dywan. Jak było naprawdę – nie wiadomo do dziś. Jednak po całym państwie zaczęły się szerzyć pogłoski, że to Godunow kazał zamordować Dymitra, aby po śmierci chorowitego Fiodora samemu zająć tron. Tak właśnie się stało. Śmierć Fiodora w 1598 roku postawiła Mo‐ skwę w zupełnie nowej, nieznanej sytuacji. Wygasła carska linia Rurykowiczów. Iwan IV zadbał o eliminację po‐ tencjalnych kandydatów, wywodzących się od Iwana III Srogiego, a Fiodor miał tylko córkę, która zmarła w dzieciństwie. Rurykowicze byli „panami przyrodzonymi” Rusi, ich panowanie miało sakralny charakter, potwierdzony autorytetem patrzących z wysokiego nieba Świętej Olgi, Świętego Włodzimierza, Świętych Borysa i Gleba, Świę‐ tego Aleksandra Newskiego i kilkudziesięciu innych świętych knia‐ ziów. Jak wybrać nowego samodzierżcę? Czy w ogóle można wybierać pana i władcę? Co to w ogóle za pan, skoro został wybrany, a nie powo‐ łany przez niebiosa do rządów? Początkowo te dylematy spróbowano rozwiązać w prosty sposób – zwrócono się do osoby, która przez mał‐ żeństwo weszła do dynastii. Patriarcha Hiob i przedstawiciele szlachty poprosili wdowę po Fiodorze, Irenę, o objęcie tronu. Siostra Godunowa odmówiła i zaraz potem wstąpiła do klasztoru. Zostawał Godunow. Nie miał w żyłach ani mililitra krwi Rurykowiczów, dla potężnych książąt był nikim, ale zdawano sobie sprawę, że to on od lat rządzi kra‐ jem. Zwo łano Sobór Ziemski, czyli zgromadzenie składające się z boja‐ rów, najwyższego duchowieństwa oraz przedstawicieli szlachty i kup‐ ców. Godunow został wybrany jednomyślnie, choć wielu zwolenni‐ ków, zwłaszcza wśród bojarstwa, miała kandydatura pochodzącego ze skoligaconego z Rurykowiczami rodu Fiodora Romanowa. Godunowa popierali szlachta i mieszczanie, więc bojarzy z ciężkim sercem mu‐ sieli przyłączyć się do większości. Jednak wyniesienie parweniusza do

godności carskiej przyjęli z nienawiścią. Nie mieściło im się w gło‐ wach, że carem został potomek prowincjonalnej szlachty, a nie przed‐ stawiciel arystokracji. Rozpoczęli agitację przeciwko Godunowowi. Wzmogły się pogłoski o jego roli w zamordowaniu carewicza Dymi‐ tra, oskarżano go o spowodowanie śmierci Teodozji, pół torarocznej córki Fiodora, a nawet otrucie samego cara. W pewnym momencie Godunow stracił cierpliwość: kazał zesłać Fiodora Romanowa do odle‐ głego klasztoru, gdzie niedoszły car pod imieniem Filaret został mni‐ chem. Jego żona Ksenia też musiała wstąpić do klasztoru, a syna, pię‐ cioletniego Michała, z resztą rodziny wysłano na pół noc. Godunow opanował sytuację, ale opozycja bojarska była silna, w dodatku bunto‐ wali się przyciśnięci pańszczyzną do granic możliwości chłopi. Sytu‐ acja w państwie moskiewskim była daleka od stabilności. Zmiana sytuacji w Moskwie związana z wygaśnięciem Rurykowi‐ czów wywo łała też reakcję Rzeczpospolitej. Dość niezwykłą. Rzeczpospolita zaproponowała Moskwie rozmowy pokojowe, które miały się zakończyć unią obu państw. Pomysł autorstwa dwóch naj‐ większych umysłów politycznych obu narodów tamtego czasu, kanc‐ lerza koronnego Jana Zamoyskiego oraz litewskiego Lwa Sapiehy, za‐ aprobowany przez sejm, w istocie był niezwykły. To był dojrzały, cie‐ kawy i ambitny projekt stworzenia organizmu państwowego obejmu‐ jącego Polskę, Litwę i Moskwę. Niejako podsumowuje on wszystkie wcześniejsze działania podejmowane w celu zawiązania unii perso‐ nalnej Rzeczpospolitej z Moskwą. Oprócz kandydatur Iwana Groźnego i Fiodora podczas dwóch pierwszych elekcji takie działania były jeszcze podejmowane? Oczywiście. Po śmierci Batorego kandydatem Litwinów na króla po‐ nownie był Fiodor. Wielkie Księstwo, proponując jego kandydaturę, chciało zabezpieczyć się przed naporem Moskwy, ale także zrównowa‐ żyć przewagę Korony we wspólnym państwie. Tym razem Fiodor, a de facto Godunow, zaproponował ciekawe w niektórych punktach pro‐ pozycje. Zupeł nie inne w tonie od pogardliwych żądań Iwana IV, acz‐ kolwiek nadal trudne do zaakceptowania przez Polaków. Wysłannicy moskiewscy na elekcję w 1587 roku zaproponowali, że jeżeli Fiodor zostanie królem, to zachowa wszystkie prawa i wolności szlacheckie, otworzy granicę swojego państwa dla obywateli Rzeczpospolitej i zgo‐ dzi się na małżeństwa mieszane. Car zezwalał także na osiedlanie się Polaków i Litwinów nad Donem, zapowiadał opanowanie własnymi siłami i przekazanie Koronie oraz Litwie tych zamków w In antach, które znajdowały się w rękach Szwedów.

Moskwa proponowała także wspólną wojnę przeciwko Tatarom i usunięcie ich z Krymu oraz wystąpienie – w koalicji z innymi pań‐ stwami – przeciw Turcji. Po zwycięstwie Rzeczpospolita miałaby otrzymać Bośnię, Serbię, Mołdawię i Wo łoszczyznę oraz Węgry. Pro‐ pozycja moskiewska milczała jednak na tematy zasadnicze. Nie mó‐ wiła, gdzie i jak długo król oraz car będzie rezydował. Nie było więc wiadomo, kto i w jaki sposób będzie sprawował rządy w Rzeczpospoli‐ tej pod jego nieobecność. Fiodor zastrzegł także, że pozostanie wierny prawosławiu, a koronacja ma odbyć się nie w Krakowie, tylko w Mo‐ skwie. Na to Polacy z pewnością by się nie zgodzili. Podczas elekcji doszło do wyboru dwóch kandydatów: arcyksięcia Maksymiliana Habsburga i Zygmunta Wazy. Litwini w ich wyborze nie brali udziału, nie chcieli się mieszać do kłótni koroniarzy. Żądali unieważnienia elekcji i jednocześnie zaproponowali losowanie, w któ‐ rym po do łączeniu kandydatury Fiodora miał być wyłoniony przyszły władca Rzeczpospolitej. Propozycja litewska została jednak odrzu‐ cona, królem został ostatecznie Zygmunt III. W 1599 roku pierwszy Waza na polskim tronie został zdetronizo‐ wany w Szwecji i gorączkowo szukał dróg odzyskania dziedzictwa po drugiej stronie Bał tyku. Dostrzegł w Moskwie potencjalnego partnera w działaniach przeciwko swojemu stryjowi, Karolowi Sudermań‐ skiemu. Do tej pory Rzeczpospolita i Szwecja tworzyły wspólny front przeciwko państwu carów. Teraz Zygmunt III stwierdził, że współ‐ praca z Moskwą otworzy mu drogę powrotu do Szwecji. Zamysły króla były zbieżne z poglądami Zamoyskiego i Sapiehy w sprawach mo‐ skiewskich. Kanclerzy obu narodów w zasadzie niewiele obchodziły szwedzkie problemy króla, ale dostrzegli teraz szansę na trwałe ułoże‐ nie stosunków ze wschodnim sąsiadem na zupeł nie nowych zasa‐ dach. Taka jest geneza wielkiego poselstwa Lwa Sapiehy do Moskwy z 1600 roku. Naprawdę było wielkie. Liczyło ponad tysiąc osób. Propozycja, którą przedstawiono Godunowowi i radzie bojarów, też była doniosła. Projekt Sapiehy i Zamoyskiego przewidywał unię perso‐ nalną Rzeczpospolitej i Moskwy, ale z istotnymi elementami unii real‐ nej. Oprócz zawarcia sojuszu zaczepno-obronnego posłowie Rzeczpo‐ spolitej zaproponowali swobodę podróżowania obywateli po teryto‐ rium sąsiada, możliwość służby w jego wojsku i obsady urzędów dworskich, mieszane małżeństwa, nieskrępowane nabywanie i dzie‐ dziczenie dóbr, tolerancję dla katolicyzmu i prawosławia, włącznie z budową świątyń katolickich w państwie moskiewskim i prawosław‐ nych w całej Rzeczpospolitej. Ponadto przewidziane zostały: swo‐ bodna wymiana gospodarcza oraz ułatwiająca handel uni kacja miar,

wag, a nawet wspólna polityka cenowa. Dalej: możliwość swobodnej nauki w szko łach obu państw, stworzenie specjalnie wydzielonej wspólnej armii i skarbu wojennego w Kijowie oraz wspólna budowa artylerii i oty wojennej. Dyplomacją miały kierować przy obu dwo‐ rach delegacje obustronne. Król i car mieli zachować swoje korony, po śmierci któregoś z nich dziedziczyć mieli ich synowie, potwierdzając wcześniej warunki unii. W razie bezpotomnej śmierci króla lub cara władzę nad trzema krajami mieli objąć Zygmunt III lub Godunow. Za‐ pisano, że Polacy będą wybierać władcę w wolnej elekcji, ale jednocze‐ śnie zagwarantowano przedstawicielom cara prawo głosu podczas wyboru króla. Zawarcie takiego traktatu stwarzałoby warunki do szybkiego zbli‐ żenia obu państw. W perspektywie czasu powstałoby supermocar‐ stwo. Silniejsze od wszystkich sąsiadów, nawet Turcji. Jednocze‐ śnie Rzeczpospolita miałaby dziedziczny tron i spokój z wolnymi elekcjami. Z tej propozycji z pewnością przebijały dynastyczne plany Zygmunta III, który chciał utrwalić władzę w Rzeczpospolitej. Czy powstałoby supermocarstwo? Trwał już moskiewski podbój Syberii, za czasów Go‐ dunowa założono Tomsk, w 1640 Kozacy dotrą do Oceanu Spokoj‐ nego, w po łowie wieku nad Bajkał. Jeżeli doszłoby do po łączenia unią Rzeczpospolitej i Moskwy, powstałoby jedno z największych państw ówczesnego świata. W tamtych czasach ustępowałoby rozmiarom tylko Chinom i kolonialnemu imperium hiszpańskich Habsburgów. Anglia i Francja dopiero startowały do wyścigu o kolonie. Perspektywy rozwoju byłyby wprost oszałamiające. Rzeczpospo‐ lita i Moskwa razem liczyłyby około pięciu milionów kilometrów kwadratowych i dwadzieścia jeden milionów mieszkańców. Ten or‐ ganizm mógłby skutecznie rozwijać się dalej w kierunku Azji i jed‐ nocześnie zająć dominującą pozycję w Europie. Katarzyna II zgła‐ dziła Rzeczpospolitą między innymi po to, by usunąć barierę od‐ dzielającą Rosję od Europy. Po unicestwieniu Polski imperium ca‐ rów stało się jednym z mocarstw dyktujących warunki na Starym Kontynencie. Gdyby na początku XVII wieku Rzeczpospolita i Mo‐ skwa, zamiast walczyć, po łączyły siły, dość szybko osiągnęłyby status jednego z najważniejszych państw globu. Pan znów o słowiańskim imperium, (śmiech) Wizja państwa rozciąga‐ jącego się od granic Rzeszy Niemieckiej po Chiny może być atrakcyjna, ale nie odważę się kreślić scenariuszy rozwoju globalnego mocarstwa polsko-rosyjskiego. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można nato‐ miast powiedzieć, że po łączone siły Polski, Litwy i Moskwy byłyby w

stanie wyprzeć Szwedów z In ant i terenów nad Zatoką Fińską oraz podjąć skuteczną interwencję przeciwko chanatowi krymskiemu – rządzonemu przez dynastię Girejów tatarskiemu państwu, które po‐ wstało po rozpadzie Złotej Ordy i sprawiało sporo problemów za‐ równo Rzeczpospolitej, jak i państwu moskiewskiemu. Jeżeli unia Rzeczpospolitej z Moskwą doszłaby do skutku, powstałby organizm zdolny także do podjęcia rywalizacji z osmańską Turcją na Bałkanach. Czy silniejszy? Trudno przesądzać. Rosja oraz Austria w XVIII i XIX wieku stoczą z Turkami wiele ciężkich wojen, zanim wyprą ich z Bał‐ kanów. Szkoda, że Godunow i bojarzy odrzucili propozycję unii. Nie myśleli nad polską propozycją zbyt długo. Sapieha przedstawił ją 4 grudnia, moskiewska odpowiedź była gotowa już 7 grudnia i nie po‐ zostawiała złudzeń. Moskwa zdecydowanie odrzuciła projekt unii i sprzeciwiła się jakimkolwiek zmianom w kwestii następstwa tronu, natomiast była zainteresowana kontynuowaniem rozmów pokojo‐ wych. Liczyła też, że Polacy i Litwini zaczną wreszcie tytułować wład‐ ców Rosji carami, a nie tylko wielkimi książętami. Godunow i bojarzy byli zainteresowani głównie sojuszem i ustanowieniem wolnego han‐ dlu między oboma państwami. Wysunęli także żądania wobec Inf‐ lant. Podczas kolejnych rozmów zaczęły się targi o poszczególne zie‐ mie i miasta. Wielki projekt unii zamienił się w typowe negocjacje zwaśnionych sąsiadów. Dlaczego Moskwa nie chciała zbliżenia z Rzeczpospolitą? Bo dostała propozycję z „innego świata”. Zamoyski i Sapieha to wy‐ kształceni Europejczycy, ludzie renesansu. Religię postrzegali w głów‐ nej mierze jako instrument polityczny, a nie zagadnienie ideologiczne. Byli przekonani, że w jednym państwie mogą żyć ludzie różnych wiar i kultur. Tolerancja religijna była dla nich czymś oczywistym – pamię‐ tajmy, że wolność religijna w Rzeczpospolitej została zagwarantowana w konfederacji warszawskiej z 1573 roku. W założonym przez kancle‐ rza Zamościu mieszkali Polacy, Rusini, Grecy, Żydzi, Węgrzy, nawet Turcy. Stały katedra łacińska, cerkiew i synagoga. Przed śmiercią Za‐ moyski zalecił, by na jego grobie nie było żadnych symboli religijnych. I tak się stało. Sam za młodu był protestantem, potem został katoli‐ kiem. Natomiast Sapieha porzucił prawosławie najpierw dla kalwini‐ zmu, a później stał się katolikiem. Co natomiast wywo łało największy sprzeciw bojarów? Możliwość budowania kościo łów w Moskwie. Do‐ strzegli w tym przejaw prozelityzmu. Wspominaliśmy już o tym, że prawosławie stanowiło o tożsamości i sensie istnienia państwa moskiewskiego. Od 1589 roku Moskwa była

siedzibą patriarchatu, co było sporym sukcesem Godunowa: Cerkiew rosyjska stała się niezależną od patriarchy Konstantynopola, samo‐ dzielną Cerkwią świata prawosławnego. Natomiast w 1596 roku część biskupów prawosławnych z terenów Korony i Wielkiego Księstwa zgromadzonych na synodzie w Brześciu zawarła unię kościelną z Rzy‐ mem. W jej wyniku Kościół prawosławny w Rzeczpospolitej uznawał jurysdykcję papieską i zwierzchność hierarchii Kościoła katolickiego. Przyjmował też dogmaty Kościoła katolickiego. Prawosławni zacho‐ wali bizantyjski ryt liturgiczny i organizację kościelną. Tak powstał Kościół unicki. Kościół prawosławny stracił majątek oraz przywileje, ale większość wiernych i duchowieństwa pozostała przy błahoczestju, czyli „starożytnej wierze greckiej” – prawosławiu. Sytuacja wyglądała więc tak: w Moskwie prawosławie rośnie w siłę, w Rzeczpospolitej musi uznać prymat łacinników. Napięcie na tym tle było nieunik‐ nione. Bojarzy moskiewscy obawiali się, że strona polsko-litewska bę‐ dzie chciała zaszczepić ideę unii z Rzymem w ich państwie. Gdy wielkie poselstwo przybyło do Moskwy, na polskie propozycje patrzono w dużej mierze przez pryzmat spraw wyznaniowych. Tole‐ rancja religijna? Wysyłanie synów bojarskich na naukę łaciny do jezu‐ itów? Mieszane małżeństwa? Katolik na tronie świętych carów? A może jeszcze uznanie władzy papieża? Hospodi pomiłuj! To byłaby ob‐ raza dla Cerkwi, zaprzeczenie całej dotychczasowej drogi ideologicznej Moskwy. Sapieha i Zamoyski zaproponowali śmiały plan polityczny, który znosiłby przyczyny napięć między wrogimi do tej pory pań‐ stwami i rysował niezwykłe perspektywy w przyszłości. Nie rozu‐ mieli jednak, że mówią do przedstawicieli nie tyle państwa, ile cywili‐ zacji religijnej. Dla Moskwy stworzenie wspólnego państwa z katoli‐ kami, niechybnie tylko czekającymi na zagładę świętej wiary, było niemożliwe. Przecież niektóre polskie propozycje były identyczne z tymi, które wysuwał Godunow, gdy promował kandydaturę Fiodora na króla Rzeczpospolitej. Każdy polityk najlepszy jest w składaniu obietnic. Teraz Godunow sam był carem. W dodatku nie siedział zbyt pewnie na tronie. Dosko‐ nale zdawał sobie sprawę, jak silna byłaby opozycja bojarów i Cerkwi, gdyby zaczął dogadywać się z Lachami oraz Litwinami i wprowadzać porządki nigdy w Moskwie niewidziane. Podniósłby się krzyk, że za‐ przedał świętą Ruś schizmatykom. Akceptacja pomysłu unii z Rzecz‐ pospolitą mogła Godunowa kosztować utratę władzy. Może i życia. Wielkie poselstwo uzyskało jedynie dwudziestoletnie przedłużenie rozejmu i zapobiegło sojuszowi Moskwy ze Szwecją. Widać było, że ra‐ czej nie ma szans na trwałe, dobrowolne porozumienie z Moskwą. Jed‐

nak idea unii nie umarła. Wskrzesił ją w 1611 roku uczeń Zamoy‐ skiego – hetman wielki Stanisław Żółkiewski, gdy pokonana Moskwa zaproponowała tron carów synowi Zygmunta III, Władysławowi. Jednak zanim do tego doszło, z obu stron polało się sporo krwi. Sy‐ tuacja była zupełnie inna niż w 1600 roku, gdy obie strony negocjo‐ wały jak równy z równym. To prawda. Wygaśnięcie Rurykowiczów rozpoczęło w historii Rosji okres wielkiej smuty – najgłębszego upadku państwowości moskiew‐ skiej, zamętu i anarchii, po łączonych z obcą interwencją. Kłopoty Go‐ dunowa zaczęły się niemal tuż po odjeździe poselstwa. W 1601 roku nastąpił tragiczny nieurodzaj, powtórzył się jeszcze w dwóch kolej‐ nych latach. Głód i epidemie dziesiątkowały ludność, wybuchały bunty chłopskie, szerzył się bandytyzm. A w 1604 roku na terytorium Moskwy, na Siewierszczyznę, wkroczył pretendent do korony – Dy‐ mitr, podający się za cudownie ocalałego syna Iwana IV. Pochodzenie Dymitra I Samozwańca mimo licznych badań nie jest całkowicie pewne. Wiele wskazuje na to, że był nim Jurij Otrepiew, były dworzanin Fio‐ dora Romanowa, który po niepowodzeniu swego pana w staraniach o koronę i zesłaniu go do klasztoru sam został mnichem, przyjmując imię Grigorij. W 1602 roku, prawdopodobnie w wyniku spisku boja‐ rów niechętnych Godunowowi, zbiegł do Polski, gdzie zaczął podawać się za syna Iwana IV. Miał być narzędziem, elementem nacisku na Go‐ dunowa. Bo stare rody bojarskie aż drżały na myśl o ustanowieniu w Moskwie dynastii Godunowów. Jeżeli Dymitr Samozwaniec był efektem spisku bojarów, którzy chcieli osłabić władzę Godunowa, to efekt przeszedł chyba wszelkie oczekiwania. Bojarzy wiedzieli, że mogą skutecznie grać kartą Dymitra, bo sami od dawna rozpuszczali pogłoski o tym, że nie zginął w Ugliczu, ale zdo łał uciec zabójcom nasłanym przez Godunowa. Żyje i gdy przyjdzie do‐ godna chwila, upomni się o tron ojca. Opowiadali o tym także popi, po wsiach krążyły portrety carewicza. Gdy w państwie moskiewskim na‐ stał zamęt spowodowany klęską głodu, Szujscy, Romanowowie i Biel‐ scy postanowili uaktywnić Dymitra jako jeszcze jeden czynnik desta‐ bilizujący władzę Godunowa. Wypuścili dżina z butelki. Nie przewidzieli, że zyska znaczące po‐ parcie w Rzeczpospolitej?

Polskiej interwencji raczej nie brali pod uwagę. Rzekomy Dymitr poja‐ wił się w 1603 roku na dworze kresowego, ruskiego magnata, księcia Adama Wiśniowieckiego. Wieść rozeszła się po całym kraju. Zapewne mało kto wierzył, że dwudziestoletni młodzieniec jest w rzeczywisto‐ ści cudownie ocalonym najmłodszym synem cara, ale Samozwaniec znalazł możnych protektorów, którzy postanowili wykorzystać sytu‐ ację. Ryzyko było niewielkie, a perspektywy korzyści – niezwykle obiecujące. Najbardziej zaangażowali się Wiśniowieccy i wojewoda sandomierski Jerzy Mniszech. W Polsce miał złą opinię, przed laty był oskarżony o przywłaszczenie sobie części skarbu Zygmunta Augusta, ledwie uniknął surowej kary. Co tu dużo mówić: lubił pieniądze, a że był rozrzutny, ciągle mu ich brakowało. Dymitr obiecywał na lewo i prawo złote góry, więc Mniszech zaczął wiązać z nim duże nadzieje. Samozwaniec zapewniał, że po koronacji na cara poślubi córkę woje‐ wody, Marynę. Miała dostać Psków i Nowogród, a teść milion złotych i klejnoty ze skarbca na Kremlu. Samozwańcem zainteresowali się także jezuici oraz nuncjusz papieski. Pozyskał ich potajemnym przej‐ ściem na katolicyzm i perspektywami podporządkowania Cerkwi mo‐ skiewskiej Rzymowi. Zygmunt III początkowo był ostrożny, większość senatorów odra‐ dzała angażowanie się Rzeczpospolitej w popieranie Samozwańca. Król przyjął Dymitra na prywatnej audiencji, usłyszał obietnicę odda‐ nia Rzeczpospolitej Smoleńska i Siewierszczyzny. Ostatecznie król nie‐ o cjalnie zezwolił magnatom na formowanie prywatnego zaciągu i wsparcie Dymitra. Jesienią 1604 roku na Siewierszczyznę ruszyła wy‐ prawa Samozwańca. Jego siły liczyły ponad cztery tysiące ludzi. To była zbieranina: trochę prywatnych wojsk magnackich, zaciężnych awanturników, ochotników szukających okazji wzbogacenia się, sporo Kozaków. Gdy na początku 1605 roku Zamoyski po raz ostatni w życiu prze‐ mawiał na sejmie, o wyprawie Dymitra wyrażał się z pogardą, uwa‐ żał ją za komedię. Wydawało się, że Samozwaniec nie ma szans. Poddani Godunowa, spragnieni jakiejkolwiek odmiany i nadziei na lepszy los, wyraźnie mu sprzyjali. Dymitrowi poddawały się kolejne miasta, ale na początku 1605 roku wojska cara zadały mu ciężką klę‐ skę. Samozwaniec schronił się w Putywlu, wydawało się, że to koniec farsy. Jednak w kwietniu niespodziewanie zmarł Borys Godunow. Ist‐ nieją podejrzenia, że mógł zostać otruty, ale nie ma na to dowodów. Na tron wstąpił jego szesnastoletni syn Fiodor, lecz nie był w stanie opanować sytuacji. Poza stolicą nastąpiło całkowite rozprzężenie. Wojska carskie przeszły na stronę Dymitra, który ruszył na Moskwę. Jeszcze zanim zajął stolicę, nastąpiła tragedia rodziny Godunowów.

Fiodor został uduszony przez zwolenników Dymitra, zabito też jego matkę. Samozwaniec wkroczył do Moskwy 20 czerwca i został powi‐ tany jako legalny władca. Po wjeździe do stolicy urządził komedię ze swoją rzekomą matką, wdową po Iwanie IV. Sprowadzono ją z klasz‐ toru i urządzono publiczne spotkanie matki z synem. Oboje natych‐ miast się rozpoznali i padli sobie w objęcia. Dymitr po objęciu władzy odwo łał z wygnania Romanowów – sądził, że będą mu pomocni, skoro nienawidzili Godunowa. Największym wrogiem nowego cara był Iwan Szujski, który jawnie namawiał do zrzucenia go z tronu. Jeżeli Samozwaniec był narzędziem bojarów, to sytuacja wymknęła im się spod kontroli. Z pewnością nie spodziewali się, że ich marionetka za‐ siądzie na tronie. Robili więc wszystko, by panowanie Dymitra trwało jak najkrócej. Dymitr wywiązał się z obietnic danych Zygmuntowi III? Gdy w Moskwie pojawili się posłowie króla z żądaniami oddania Smo‐ leńska i Siewierszczyzny oraz roszczeniami wobec Nowogrodu i Pskowa, nie dał się zastraszyć. Nie uczynił żadnych ustępstw teryto‐ rialnych. Kierował się moskiewską racją stanu. Natomiast Polacy z jego otoczenia zachowywali się w fatalny sposób. Byli chciwi, żądali rekompensaty za poparcie w walce o tron. Dymitr złotymi górami ich nie obsypywał, ale przymykał oko na różne nadużycia. Mnożyły się ra‐ bunki, przejmowanie dóbr i kosztowności. Poplecznicy Dymitra byli pewni siebie, lekceważyli miejscowych. To powodowało wzrost na‐ strojów antypolskich i antykatolickich. Mieszkańcom Moskwy nie po‐ dobało się też zachowanie nowego cara: rzadko się modlił, odnosił się bez należnego szacunku do hierarchów cerkiewnych, ubierał się po cudzoziemsku, nie nosił brody, wbrew zwyczajowi nie spał po po łu‐ dniu, otaczał się głównie Polakami. W takich warunkach antycarska agitacja bojarów tra ała na podatny grunt. Moskwa dojrzewała do buntu. W maju 1606 roku Dymitr poślubił Marynę Mniszchównę. Córka wojewody nie zmieniła wyznania. Polka i katoliczka została ca‐ rową! Wtedy miarka się przebrała. Późną nocą z 16 na 17 maja ude‐ rzono w dzwony, wzywając mieszkańców Moskwy do rozprawy z Po‐ lakami, a bojarzy ze swoimi zbrojnymi wtargnęli na Kreml. W rzezi zginęło kilkuset Polaków, Marynę i Jerzego Mniszcha uwięziono. Dy‐ mitr został pojmany i zamordowany. Zwłoki zawleczono na sznurze uwiązanym do genitaliów pod Kreml. Tam ciało poćwiartowano i spa‐ lono. Prochami nabito armatę i wystrzelono na zachód – w kierunku Polski. To było ostrzeżenie: nie idźcie tą drogą, nie chcemy tu cudzo‐ ziemców, wara od Moskwy i świętej wiary. Nowym carem został główny inicjator spisku, Wasyl Szujski.

Od początku rządów musiał się mierzyć z istną „epidemią samo‐ zwańców”. Co rusz pojawiały się pogłoski o tym, że Dymitr ocalał z rzezi w Moskwie. Lub że znalazł się ten, który nie zginął w Ugliczu. „Cudownie ocaleni” pojawiali się niemal w każdym zakątku kraju, na pół nocnym Kaukazie odnalazł się nawet nigdy nieistniejący syn cara Fiodora – Piotr. Rzu‐ cano się na wojewodów i urzędników carskich w imieniu cara Dymi‐ tra, tylko nie zawsze było wiadomo, o którego chodzi. Szujski musiał zmagać się także z potężnym powstaniem chłopów i Kozaków pod do‐ wództwem Iwana Bo łotnikowa. Poradził sobie z nim z najwyższym trudem. A kiedy dopiero co pokonał Bo łotnikowa, już musiał zmierzyć się z drugim Dymitrem Samozwańcem, który pojawił się w po łowie 1607 roku. Prawdopodobnie został wysunięty przez Polaków, ocala‐ łych z pogromu w Moskwie. Tym razem mało dbano o pozory, kandy‐ dat do tronu carów był dość nieokrzesanym prostakiem, nieco przy‐ pominał z wyglądu pierwszego Samozwańca. Chodziło tylko o pre‐ tekst do rozpętania kolejnej awantury. Ludzie, którzy byli przy pierw‐ szym Dymitrze, widzieli, że sytuacja w państwie moskiewskim jest daleka od stabilności i powtórzenie dymitriady jest możliwe. Szybko skupiło się wokół Samozwańca, zwanego także „Łże-Dymitrem”, sporo niespokojnych duchów, dostał także wsparcie kilku polskich magnatów kresowych oraz atamanów kozackich. Później do jego wojsk zaczęli napływać eksżoł nierze walczący po obu stronach anty‐ królewskiego rokoszu Miko łaja Zebrzydowskiego – wystąpienia części szlachty przeciwko planom wzmocnienia władzy królewskiej. Po prze‐ granej rokoszan z siłami królewskimi w bitwie pod Guzowem w lipcu 1607 roku zaciągnięte wojska zostały bez zajęcia, często z niewypła‐ conym żołdem. Wielu żoł nierzy ruszyło na wschód. Samozwaniec II ruszył na Moskwę, jego kondotierzy wygrali dwie chaotyczne bitwy z siłami Szujskiego. Latem 1608 roku założył obóz we wsi Tuszyno pod Moskwą. Zgromadziło się tam kilkanaście tysięcy ludzi, przybyli niezadowoleni z rządów cara książęta i bojarzy. Pojawił się także metropolita rostowski Filaret, czyli Fiodor Romanow. Stanął na czele duchowieństwa lojalnego wobec „Łże-Dymitra” i otrzymał od niego tytuł patriarchy, niewiele zresztą znaczący w tamtych warun‐ kach. Właściwym patriarchą był Hermogenes, wyniesiony na tę god‐ ność przez Szujskiego. W lipcu poselstwo Rzeczpospolitej zawarło z Wasylem rozejm na cztery lata. Car miał wypuścić jeńców polskich, zatrzymanych po po‐ konaniu pierwszego Samozwańca, a król odwo łać wszystkich swoich poddanych z ziem moskiewskich. Szujski rzeczywiście wypuścił Pola‐ ków, Zygmunt III nie kwapił się do powstrzymywania polsko-litew‐ skich zwolenników szalbierza. Nawet gdyby chciał, to nie miał na nich niemal żadnego wpływu.

Szujski wypuścił Mniszchów? Tak. Wcześniej obiecali, że nie będą wchodzić z nowym Samozwań‐ cem w żadne konszachty. Ale chciwość ojca i ambicje córki wzięły górę. Po przybyciu do Tuszyna Mniszech uznał Samozwańca za zięcia. Wcześniej zawarł umowę, gwarantującą mu wynagrodzenie w wyso‐ kości trzystu tysięcy rubli. Po chwilowym ociąganiu także Maryna rzuciła się w objęcia „ocalonego” małżonka, a wkrótce potem w tajem‐ nicy wzięła z nim ślub kościelny. Samozwańcowi o cjalnie oddawano wszystkie oznaki czci i hołdu, utworzono dwór i Dumę Bojarską. Na‐ tomiast gdy nikt nie widział, świta „cara”, zwłaszcza Polacy, trakto‐ wała go z pogardą i lekceważeniem. Wojska drugiego Dymitra rozbiegły się po kraju, grabiły miasta i klasztory, nakładały kontrybucje. Sytuacja Wasyla IV była ciężka, państwo dosłownie się rozpadało. Car doszedł do wniosku, że nie poradzi sobie z „Łże-Dymitrem” wła‐ snymi siłami. Postanowił zwrócić się o pomoc do Szwedów. W lutym 1609 roku zawarł z nimi sojusz. W zamian za zrzeczenie się pretensji do In ant i oddanie Kexholmu nad jeziorem Ładoga miał otrzymać pomoc wojskową. Faktycznie, posiłki szwedzkie pojawiły się dość szybko i razem z wojskiem moskiewskim ruszyły z Nowogrodu na Moskwę. Zawarcie przymierza Moskwy ze Szwecją zmusiło Rzeczpospolitą do o cjalnej interwencji? To był dogodny pretekst i zarazem czynnik przesądzający o rozpoczę‐ ciu wojny. Zygmunt III i jego otoczenie myśleli o niej mniej więcej od momentu zrzucenia z tronu i zabicia Dymitra Samozwańca. Wtedy zawiodły rachuby na osiągnięcie korzyści wynikających z nieo cjal‐ nego popierania go przez Rzeczpospolitą. Waza na polskim tronie ciągle pragnął odzyskania korony szwedz‐ kiej i rekatolizacji tego kraju. Nie porzucił myśli, że droga do Sztok‐ holmu wiedzie przez Kreml. Stwierdził, że skoro Moskwa dobrowolnie nie chciała unii, to trzeba podporządkować ją sobie siłą, a potem ude‐ rzyć na uzurpatora, jego stryja, Karola Sudermańskiego, który został koronowany w 1607 roku jako Karol IX. Wojny nie chciała większość dostojników litewskich (z wyjątkiem Sapiehów, którzy liczyli na odzyskanie swoich włości rodowych na Smoleńszczyźnie), odradzał ją także hetman Żółkiewski, który uwa‐ żał, że dopóki trwa wojna ze Szwecją, nie należy angażować państwa w kolejny kon ikt. Król postanowił nie omawiać sprawy wojny z Mo‐ skwą na sejmie w 1609 roku, ale jego zamiary niemal jednogłośnie po‐ parł senat. Senatorowie stwierdzili, że skoro w państwie moskiew‐ skim źle się dzieje, to trzeba skorzystać z okazji – liczono przede

wszystkim na odzyskanie utraconego w 1514 roku Smoleńska. Nie‐ bezpieczny był także sojusz szwedzko-moskiewski. Ze Szwecją wojo‐ waliśmy o In anty od 1600 roku, z Moskwą mieliśmy rozejm, ale pol‐ skie wsparcie udzielane obu Dymitrom stawiało Rzeczpospolitą w dwuznacznej sytuacji. Rysowało się zagrożenie, że jeśli Wasyl IV przy pomocy Szwedów upora się z anarchią w państwie, to po łączone siły moskiewsko-szwedzkie ruszą na In anty, a może i Litwę. Dlaczego o wojnie z Moskwą nie dyskutowano na sejmie? Było świeżo po rokoszu Zebrzydowskiego, który pogłębił nieufność między szlachtą a monarchą. Król obawiał się, że posłowie nie wyrażą zgody na wojnę, podejrzewając go o wykorzystywanie sił Rzeczpospo‐ litej do własnych celów. Już po zakończeniu obrad Zygmunt III starał się uzyskać zgodę na dodatkowe podatki na sejmikach posejmowych i deputackich, ale szlachta groszem hojnie nie sypnęła. Tylko kilka sej‐ mików uchwaliło podatki. Wojnę rozpoczynano z pustką w skarbie. Od samego początku brakowało też jasno określonych celów inter‐ wencji zbrojnej. To będzie później aż nadto widoczne. Ma pan na myśli rozbieżne cele króla i Żółkiewskiego? Jak wiemy, celem strategicznym Zygmunta III było odzyskanie szwedzkiej korony. Chciał użyć sił Moskwy do wspólnej akcji prze‐ ciwko Szwecji. Najlepiej z pozycji władcy Kremla. Dlatego sam zgłosił pretensje do tronu carskiego. Uznał, że Wasyl IV i jego przeciwnik z Tuszyna sprawują władzę nielegalnie, a tron na Kremlu powinien ob‐ jąć on, jako potomek Jagiellonów. Bo w żyłach Jagiellonów płynęła krew Rurykowiczów po żonach Olgierda i Jagiełły? Właśnie. Oczywiście był to tylko pretekst, ówczesna konwencja dy‐ plomatyczna. Król, decydując się na wojnę, brał też pod uwagę czyn‐ niki ideologiczne, czyli podporządkowanie Cerkwi moskiewskiej wła‐ dzy papieża, na wzór unii brzeskiej. Papież Paweł V ogłosił jubileusz i odpust zupełny „dla szczęśliwego zwycięstwa Najjaśniejszego króla nad schizmatykami”, nuncjusz wręczył Zygmuntowi III dar papieża dla „rycerza Kościoła” – kapelusz i miecz. Żegnając króla, nuncjusz wpadł w tak bojowy nastrój, że zaczął opowiadać o możliwości zmiany wyznania panującego w... Persji. Oczywiście po uprzednim przywróceniu Moskwy na łono Kościoła. Celem minimum dla króla i senatorów było odzyskanie Smoleńska i ziem pogranicznych straconych podczas wojen Jagiellonów. To wzmocniłoby znacznie nadszarpnięty autorytet monarchy. Do tej pory bowiem nie mógł pochwalić się większymi sukcesami. Ż

A jakie były cele Żółkiewskiego? Żółkiewski był wychowankiem i uczniem Zamoyskiego, karierę poli‐ tyczną i wojskową robił u jego boku. Będąc wiernym naukom wiel‐ kiego kanclerza, chciał wykorzystać trudne po łożenie Moskwy do układów z nią, aż do unii włącznie. To był bardzo trzeźwy polityk, o zdecydowanie najszerszych wówczas horyzontach. Wiedział, że samo odzyskanie Smoleńska i Siewierszczyzny będzie sukcesem Rzeczpo‐ spolitej, ale niewiele w zasadzie zmieni. Moskwa kiedyś okrzepnie i upomni się o swoje ziemie. „Swoje”, czyli wszystkie ziemie ruskie. Kie‐ dyś znów trzeba będzie się bić o Smoleńsk, a pewnie i o Kijów. Teraz, gdy Moskwa jest w głębokim kryzysie, można spróbować narzucić jej warunki, które trwale ją rozbroją. Pozbawią powodu, dla którego mia‐ łaby kiedykolwiek wszczynać wojny z Rzeczpospolitą. To jasne nawią‐ zanie do idei, jaka towarzyszyła wielkiemu poselstwu Sapiehy z 1600 roku. Posadzenie któregoś z Wazów na tronie carów, zawarcie unii i puszczenie w ruch mechanizmów pozwalających na zbliżanie się i zrastanie obu państw stworzyłoby warunki trwałego, pokojowego współ istnienia. Można powiedzieć, że żoł nierz Żółkiewski jechał na wojnę z Moskwą nie tylko po to, by szukać rozstrzygnięć militarnych i aneksji spornych ziem. On miał nadzieję przede wszystkim na długo‐ falowe rozstrzygnięcia polityczne. Rozumiał, że w Europie Środkowo-Wschodniej nie ma miejsca na dwie potęgi i wcześniej czy później będzie musiało dojść do walki między Rzeczpospolitą i Moskwą na śmierć i życie? Zdawał sobie sprawę, że osłabienie groźnego sąsiada stworzyło fanta‐ styczną koniunkturę dla Rzeczpospolitej, i chciał ją spożytkować, pro‐ mując projekt unijny. Miał zamiar powtórzyć historię związku Polski z Litwą – tym razem w olbrzymiej skali. W czasie rokowań hetmana z bojarami pod Moskwą ludzie z jego otoczenia mówili, że „o wielkie rzeczy tu idzie”. Bo faktycznie szło „o wielkie rzeczy”. Niektórzy historycy twier‐ dzili, że początek XVII wieku to moment, w którym rozstrzygały się losy mocarstwowych pozycji Polski i Rosji. Między innymi uwa‐ żał tak pana znakomity poprzednik z Uniwersytetu Jagielloń‐ skiego, profesor Wacław Sobieski. Pisał: „Czuli sami Polacy, że była to chwila sposobna do działań imperialistycznych, do tworzenia mocarstwa uniwersalnego. W tym momencie dziejowym miało się rozstrzygnąć, czy takiem mocarstwem zostanie po uporaniu się z Moskwą – Polska. Czy też nie załatwiwszy tej sprawy, będzie czekać, aż tę rolę obejmie Rosja, która wywróciwszy Polskę, stanie się naj‐ większem państwem w Słowiańszczyźnie”.

Pewne poglądy łatwiej formułować, gdy wiadomo już, jakie były kon‐ sekwencje podjętych kilkaset lat wcześniej decyzji. Moskwa na po‐ czątku XVII wieku była w głębokim kryzysie, a Rzeczpospolita miała potencjał, by interweniować. Od umiejętności wykorzystania tego po‐ tencjału, od decyzji wojskowych, ale przede wszystkim politycznych zależało, jakie będą skutki tej interwencji. Z pewnością plan poli‐ tyczny Żółkiewskiego był najszerzej zakrojony. Czy realny – na pewno będziemy o tym rozmawiać. Pamiętajmy, że Żółkiewski w ogóle był niechętny wojnie. Wymawiał się od udziału w wyprawie, polecał het‐ mana wielkiego litewskiego Jana Karola Chodkiewicza. Poszedł z woj‐ skiem w pole dopiero na wyraźne żądanie króla i senatu. Bo brał udział w wojnach Batorego, pamiętał drobiazgowe i żmudne przygotowania do wojny przeciwko Iwanowi IV, a teraz widział mi‐ zerię działań Zygmunta III, słabość armii i brak pieniędzy. Gdy w czerwcu 1609 roku spotkał się z królem w Lublinie, ostrzegał go przed całym przedsięwzięciem. Mówił jak profesjonalista, że „się daleko weszło w czas roku, droga daleka, żołnierz niegotowy, pie‐ niędzy nie brał (...) nim granicy moskiewskiej dojdzie, jesień, zimna, które tam prędko nadścigną, facultatem rei gerende [liczeb‐ ność i gotowość – przyp. red.] odejmą”. Żółkiewski pewnie miał rację, ale króla nie przekonał. Machina była wprawiona już w ruch. Koncentracja wojsk szła powoli, bo brakowało pieniędzy – skoro król pominął izbę poselską podczas podejmowania decyzji o wojnie, to nie zostały uchwalone odpowiednie podatki. Het‐ man radził ominąć Smoleńsk i szukać rozstrzygnięć militarnych pod‐ czas marszu na Moskwę, ale król i doradcy – z Lwem Sapiehą na czele – postanowili, że najpierw trzeba zdobyć twierdzę. Armia utknęła pod Smoleńskiem na dobre. Lew Sapieha pisał spod obleganego miasta: „Nie to najgorsze, że się Moskwa poddać nie chce, ale że my nie mamy czym ich dobywać. Tak się wybrali na tę wojnę, jakby to z Krakowa do Łobzowa”. Łobzów to dzielnica Kra‐ kowa, w linii prostej leży niewiele ponad dwa kilometry od Rynku Głównego. Smoleńsk został umocniony jeszcze przez Godunowa. To była najpo‐ tężniejsza – obok sto łecznego Kremla – twierdza w państwie mo‐ skiewskim. Mury miały sześć metrów grubości, a wysokość od dwu‐ nastu do dziewiętnastu metrów. Wojewoda smoleński Michaił Szein dobrze przygotował twierdzę, rozbudował dodatkowe forty kacje ziemne, miał około dwustu dział, a pod bronią silny garnizon. Załoga Smoleńska broniła się dzielnie, a w polskim dowództwie brakowało zgody co do dalszego przebiegu działań wojennych. Żółkiewski propo‐

nował zablokowanie twierdzy częścią wojsk i dalszy marsz w głąb państwa moskiewskiego, Sapieha oraz doradcy króla nie chcieli się ru‐ szyć spod miasta. Oblężenie się przeciągało. Działania militarne Rzeczpospolitej wywo łały jednak następstwa w Moskwie. Jakie? „Łże-Dymitra” opuściła większość jego polskich zwolenników. Do łą‐ czyli do wojsk królewskich. W tej sytuacji obóz tuszyński zaczął się rozpadać, Samozwaniec uciekł do Kaługi. Moskwa mogła odetchnąć. Opozycyjni wobec Wasyla IV bojarzy, zgromadzeni dotąd w Tuszynie, postanowili w tej sytuacji podjąć negocjacje z Zygmuntem III. W styczniu 1610 roku przybyło pod Smoleńsk poselstwo z Michaiłem i Iwanem Sał tykowami na czele. Rozmowy z bojarami trwały dwa tygo‐ dnie. 14 lutego podpisano układ. Carem miał zostać królewicz Włady‐ sław, ale dopiero w momencie całkowitego uspokojenia sytuacji w państwie moskiewskim. Do tego czasu rządy w Moskwie miał sprawo‐ wać Zygmunt III. Prawosławie miało zachować dominującą pozycję, zakazana byłaby propaganda katolicka. Oba państwa miał łączyć so‐ jusz militarny i gospodarczy, kupcom z obu krajów zagwarantowano prawo wolnego handlu. Kwestię najbardziej sporną, czyli przejście Władysława na prawosławie, pominięto. Ale i tak rezydujący w Wilnie nuncjusz bardzo się wzburzył, gdy doszła do niego wiadomość o warunkach układu z bojarami. Ucichł dopiero wtedy, gdy wyjaśniono mu, że to tylko taktyczne posunię‐ cie. Ustępstwa Zygmunta III w kwestiach wyznaniowych były po‐ zorne. To był gorliwy katolik, ukształ towany w duchu kontrreformacji. Nie zaprzysiągł lutowego układu z bojarami z 1610 roku, jego postano‐ wienia miały zatwierdzić sejm i senat Rzeczpospolitej. Do momentu raty kacji nie był dla króla wiążący. Układ z częścią elit moskiewskich był mu potrzebny politycznie. Liczył, że Szujskiego zaczną opuszczać kolejni zwolennicy, a przede wszystkim, że Szein podda Smoleńsk. Faktycznie, pod Smoleńsk zaczęli zjeżdżać bojarzy, aby złożyć hołd poddaństwa Zygmuntowi III. Jednak wojewoda smoleński pozostał lojalny wobec cara, ani myślał wpuszczać Polaków do miasta i czekał na odsiecz. Ta wyruszyła w czerwcu spod Możajska. Wasylowi IV udało się zgromadzić znaczne siły: około trzydziestu tysięcy Moskwicinów oraz liczący osiem tysięcy żołnierzy kontyngent Szwedów i najem‐ ników z zachodniej Europy pod dowództwem Jakuba Pontusa De la Gardie. Całością wojsk kierował brat cara, Dymitr Szujski. Ż

Na nasze szczęście był to słaby dowódca. A my mieliśmy Żółkiew‐ skiego. Operacja wojsk polskich przeciwko siłom Szujskiego to popis militarnego geniuszu hetmana i potwierdzenie walorów polskich żoł‐ nierzy, zwłaszcza jazdy. Uzbrojeniem i wyszkoleniem żoł nierze Rzecz‐ pospolitej zdecydowanie górowali nad armią moskiewską. Żółkiewski wyszedł na spotkanie z armią Szujskiego z korpusikiem składającym się z dziesięciu chorągwi jazdy i kilkuset piechurów, czyli miał do dyspozycji zaledwie dwa tysiące pięciuset ludzi. Podczas mar‐ szu na wschód do łączyły do niego operujące tam polskie oddziały, przede wszystkim te, które służyły wcześniej Samozwańcowi. W czerwcu hetman mógł mieć pod komendą około siedmiu tysięcy jazdy, cztery tysiące Kozaków zaporoskich i tysiąc żoł nierzy piechoty. Wśród jazdy zdecydowanie dominowała husaria. Pod koniec czerwca Żółkiewski zablokował we wsi Carowe Zajmisz‐ cze osłaniające marsz sił głównych kilkutysięczne wojska moskiew‐ skie pod komendą Grigorija Wałujewa i Fiodora Jeleckiego. Hetman stanął przed bardzo trudną decyzją. Miał przed sobą uforty kowa‐ nych Moskwicinów, ale niedaleko znajdowało się główne zgrupowa‐ nie wojsk nieprzyjaciela. Postanowił zaskoczyć Szujskiego. Zostawił pod Carowym Zajmiszczem część wojsk, by nadal blokowały wojska Wałujewa, a sam na czele reszty sił podążył pod Kłuszyn, gdzie spo‐ dziewał się stoczyć bitwę z Szujskim. Ile właściwie żołnierzy hetman wziął ze sobą pod Kłuszyn? W historiogra i przyjęło się, że siły Żółkiewskiego liczyły około sied‐ miu tysięcy ludzi. Nowsze ustalenia historyków wojskowości oceniają ich liczebność na mniej więcej trzy tysiące sześciuset jeźdźców oraz dwustu piechurów z dwoma działkami. Jedno jest pewne: Polaków było kilka razy mniej niż Rosjan. Źródła nie są jednoznaczne, ale oce‐ nia się, że armia Szujskiego liczyła około dwudziestu tysięcy Moskwi‐ cinów i od czterech do ośmiu tysięcy Szwedów i najemników. Trzeba jednak pamiętać, że Żółkiewski prowadził siły elitarne – dowództwo średniego szczebla i żoł nierze odznaczali się dużym doświadczeniem. Armia moskiewska nie prezentowała wysokich walorów bojowych, a dobrze wyszkoleni Szwedzi nie mieli silnej motywacji do walki, bo od dłuższego czasu nie otrzymywali żołdu. Do bitwy doszło 4 lipca 1610 roku. Kłuszyn to jedno z największych zwycięstw polskiej armii w całej naszej historii. Niektóre chorągwie husarskie podczas bitwy szarżowały aż dziesięć razy. I to po całonocnym marszu. Najwięcej problemów sprawili Szwedzi i najemnicy, ale osaczeni w obozie podjęli pertraktacje z Żół‐ kiewskim. Część zaniechała walki, część zgodziła się nawet przejść

pod polskie rozkazy. Po pięciogodzinnej bitwie armia moskiewska zo‐ stała zupeł nie rozbita, Szujski uciekł do Moskwy, zostawiając w obozie buławę i chorągiew. Zginęło około dwustu żoł nierzy Rzeczpospolitej, straty szwedzkie ocenia się na mniej więcej osiemset osób, moskiew‐ skie – do dwóch tysięcy. To był wielki triumf hetmana. Otworzył sobie drogę do Moskwy i rozbił sojusz moskiewsko-szwedzki. Hetman miał rację, doradzając marsz na Moskwę i szukanie roz‐ strzygnięcia w głębi kraju. Miał rację. Główna część polskich sił tkwiła nadal pod Smoleńskiem, marsz korpusu Żółkiewskiego został wymuszony działaniami Mo‐ skwy. Hetman, uwolniony od dworskich intryg, pokazał cały swój kunszt dowódczy. Oraz polityczny. Po Kłuszynie Żółkiewski zaczął prowadzić samo‐ dzielne działania polityczne. Następnego dnia po bitwie oddziały Żółkiewskiego wróciły pod Ca‐ rowe Zajmiszcze. Wałujew i Jelecki nie wierzyli w porażkę wojsk Szuj‐ skiego. Rozmiary klęski pojęli, gdy zobaczyli jeńców i zdobyte przez Polaków sztandary. Zawarli z hetmanem układ, w którym Żółkiewski poszedł na znaczne ustępstwa w stosunku do lutowego porozumienia króla z bojarami. Hetman zobowiązał się, że jeżeli Smoleńsk uzna wła‐ dzę Władysława, to Zygmunt III zwinie oblężenie, a gdy młody Waza obejmie tron carski, wszystkie zdobyte przez Rzeczpospolitą miasta zostaną zwrócone państwu moskiewskiemu. W tym momencie het‐ man zaczynał politykę własną, odmienną od królewskiej. Była skuteczna? Doraźnie tak. Nawet bardzo. Wałujew przysiągł wierność Władysła‐ wowi Zygmuntowiczowi, po łączył siły z Żółkiewskim, wzmocniony korpus poszedł na Moskwę. Zwierzchnictwo Władysława przyjmo‐ wały miasta po łożone na trasie marszu, Żółkiewski słał do bojarów w Moskwie listy nawo łujące do zrzucenia z tronu Szujskiego. Car stracił wszystkie atuty. Tym bardziej że korzystając z zamieszania, pod Mo‐ skwę podszedł znowu „Łże-Dymitr” ze swoją kompanią. Dni Wasyla IV były policzone. 27 lipca został zmuszony do abdykacji. Zamknięto go w klasztorze. Władzę w Moskwie przejęła nadzwyczajna komisja złożona z siedmiu bojarów wyznaczonych przez Dumę. To byli przed‐ stawiciele najważniejszych rodów bojarskich: Mścisławskich, Woro‐ tyńskich, Romanowów, Golicynów, Szeremietiewów, Trubeckich. Naj‐ ważniejszą rolę odgrywał Fiodor Mścisławski. 3 sierpnia 1610 roku Żółkiewski stanął pod Moskwą. Zrobił wiele, by nie być witanym jako okupant. Trzymał w wojsku żelazną dyscyplinę, zabraniał żoł nierzom

zachowań typowych dla siedemnastowiecznych armii: rabunków, gwał tów, zabójstw. Z szacunkiem odnosił się do prawosławnych du‐ chownych. W jednym z listów pisał: „Życzyłbych i trzeba tego jako z najwięk‐ szą pilnością przestrzegać, żebyśmy się ludziom moskiewskim jako najludczej [najbardziej ludzko – przyp. red.] stawili. (...) By wie‐ dzieć, że kto nad zabór co uczynił, męczył, zabił, spalił cerkiew, zgwałcił, by mi był rodzony brat, nie przepuściłbym mu”. Gdyby wojsko Żółkiewskiego zachowywało się tak jak polscy zwolen‐ nicy obu Dymitrów, hetman nie miałby czego szukać pod Moskwą. Nikt nie chciałby z nim negocjować, zostałby otoczony morzem nie‐ przyjaciół. Dzięki swojemu postępowaniu zyskał zaufanie bojarów i szacunek mieszkańców Moskwy. Zaczęły się, kilkakrotnie zawieszane, pertraktacje. Trwały prawie miesiąc, bo w obozie rosyjskim nie było jedności. Mścisławski i jego stronnicy opowiadali się za królewiczem Władysławem, ale patriarcha Hermogenes nie chciał słyszeć o łacin‐ niku na tronie carów. Jego kandydatami byli Wasyl Golicyn i czterna‐ stoletni Michał Romanow, syn Filareta. Kandydatury Zygmunta III nikt w ogóle nie rozpatrywał. Powszechnie obawiano się, że będzie chciał zwalczać prawosławie. Jakie były plany króla po trium e Żółkiewskiego pod Kłuszynem? Na pewno nie takie jak Żółkiewskiego. Hetman prawie do samego końca nie miał instrukcji królewskich, prowadził pertraktacje na wła‐ sną rękę. W myśl swoich pierwotnych zamierzeń dążył do unii. Liczył, że jeżeli Moskwa uzna władzę Władysława, to król zrozumie płynące z tego korzyści i uzna fakty dokonane. Według Żółkiewskiego sprawa była jasna: jeżeli Waza zasiądzie na tronie Moskwy, to Rzeczpospolita dostanie to, czego chciała od chwili zakończenia wojen Batorego: trwały pokój na wschodzie. Zdawał sobie sprawę, że nie da się podbić całego państwa moskiewskiego, bo w Koronie i na Litwie mogłoby wręcz zabraknąć ludzi, jeśli chciałoby się wszędzie wprowadzić załogi okupacyjne. Pchanie się w głąb kraju uważał za niedorzeczne. Rozu‐ miał, że Moskwa nigdy nie podporządkuje się władzy katolika. To było absolutnie niemożliwe. Nie było w państwie moskiewskim stronnictwa prokatolickiego, zapewne ani jednego bojara, który by dopuszczał możliwość porzucenia prawosławia. To byłaby najgorsza ze zdrad, wyrzeczenie się duszy. Prowadząc rozmowy z bojarami, miał jeden cel – tron dla młodego Wazy. Tymczasem 20 sierpnia Żółkiewski dostał królewskie wytyczne spod Smoleńska: miał za wszelką cenę przekonać bojarów do regencji Zygmunta III. W liście król ganił hetmana za zbyt duże ustępstwa po‐

czynione w układzie z Wałujewem pod Carowym Zajmiszczem. Mimo to Żółkiewski nadal prowadził samodzielną grę polityczną. Jej efektem był traktat zawarty z bojarami 27 sierpnia 1610 roku. Władysław Zyg‐ muntowicz uznany został za cara. Miał przejść na prawosławie, ożenić się z prawosławną, nie wchodzić w układy z papieżem. Konwersja na katolicyzm miała być w Moskwie karana śmiercią i kon skatą ma‐ jątku. Ziemie zajęte przez Rzeczpospolitą powinny wrócić do państwa moskiewskiego. Oba kraje miały związać się sojuszem „na wieki”. Syn króla polskiego został wybrany na cara Moskwy. Biorąc pod uwagę, że Żółkiewski wychodził ze Smoleńska z garstką żołnierzy, był to niebywały sukces. Tak też się wydawało hetmanowi. To był sukces militarny i poli‐ tyczny, ale trzeba go jeszcze było umocnić. Przede wszystkim wcielić w życie postanowienia układu. Po zawarciu traktatu bojarzy przysię‐ gali w soborze Uspieńskim na Kremlu wierność nowemu carowi Wła‐ dysławowi Zygmuntowiczowi, podobnie postąpiło kilkanaście tysięcy mieszczan. Deklaracje wierności polskiemu królewiczowi złożyło kilkadziesiąt moskiewskich miast: między innymi Wiaźma, Możajsk, Tuła, Nowo‐ gród Wielki. Nowego cara poparło nawet prawosławne duchowień‐ stwo. Hermogenes nie był zadowolony z traktatu, ale pod naciskiem bojarów zgodził się na wprowadzenie do liturgii modlitwy za nowego władcę. Opuszczony przez resztkę polskich zwolenników spod Mo‐ skwy, znów wycofał się „Łże-Dymitr”. Zaczęto bić monety z wizerun‐ kiem nowego cara i napisem: Car i Wielikij Kniaź Władysław Żigimon‐ towicz Wsieja Rusi. Brakowało tylko cara Władysława. Żółkiewski dość szybko przekonał się, że Moskwa prędko się go nie do‐ czeka. 30 sierpnia przybył ze Smoleńska referendarz litewski Aleksan‐ der Korwin Gosiewski z instrukcją od króla. Zygmunt III sam chciał być carem i nakazywał działania w tym kierunku. Żółkiewski oczywi‐ ście nie powiedział tego bojarom. Liczył na ich bezpośrednie układy z królem. On naprawdę wierzył w unię. Zalecał tylko cierpliwość. Pisał do Sa‐ piehy: „Z WMciami bracią naszą narodem W. X. Litewskiego wyszło lat sto sześćdziesiąt, nim do skutecznego zjednoczenia przyszło, a z tak wielkim, szerokim cesarstwem moskiewskim za niedziel kilka‐ naście chcą, żeby wszystko sprawić, jak potrzeba”. Rzeczywiście miał głęboką nadzieję na bliższy związek obu państw. Chciał wierzyć, że leży to w interesie nie tylko Rzeczpospolitej, ale i

Moskwy. Tylko czy tę wiarę podzielała także rosyjska klasa poli‐ tyczna? Bojarzy rosyjscy byli gotowi zaakceptować Władysława Zyg‐ muntowicza na tronie moskiewskim, gdyż gwarantował spokój na granicy, co mieszkańcom państwa moskiewskiego wówczas było bar‐ dzo potrzebne. Jego panowanie oznaczałoby bowiem kres interwencji Rzeczpospolitej i zakończenie wielkiej smuty. Czy byli jednak gotowi na znaczne zbliżenie obu państw? Co do tego mam wątpliwości. Jak mogłyby wyglądać dalsze relacje polsko-litewsko-moskiewskie, już się nie dowiemy, gdyż król nie popierał polityki i metod hetmana. W kręgu najbliższych współ pracowników monarchy w zasadzie nie było osób, które byłyby gotowe za cenę ustępstw doprowadzić do faktycz‐ nego objęcia władzy w Moskwie przez Władysława. Wyjątkiem był Sa‐ pieha, który namawiał króla, by odstąpił od zamiaru objęcia samo‐ dzielnych rządów. Trudno się dziwić: wszak Żółkiewski wcielał w ży‐ cie jego plan polityczny sprzed dekady. „Są to już niewolnicy Jego Królewskiej Mości. Moskowity powinny przyjąć tego cara, jakiego im damy, i znosić to, co rozkaże władca”. To podkanclerzy koronny Feliks Kryski. A kanclerzem wielkim koronnym był wtedy biskup Wawrzyniec Gembicki, gorliwy orędownik kontrreformacji. Przecież nie mógł przekonywać króla, by zgodził się na przyjęcie prawosławia przez syna. Dla Gembickiego najlepszym rozwiązaniem była wielka sło‐ wiańska monarchia pod katolickim królem i carem – Zygmuntem III. Gorąco zachęcał monarchę, by sam objął rządy w Moskwie. Tak naprawdę wszystko miało zależeć od rozmów posłów moskiew‐ skich i Żółkiewskiego z królem. W październiku Żółkiewski za zgodą bojarów wprowadził wojsko do Moskwy w charakterze garnizonu sto‐ łecznego, przekazał dowodzenie Gosiewskiemu, zabrał ze sobą obalo‐ nego cara Szujskiego i pojechał od obozu królewskiego pod Smoleńsk. Było tam już poselstwo bojarów z metropolitą Filaretem i Wasylem Golicynem na czele. Król przyjął zwycięskiego hetmana dość cierpko. Późniejszy kanc‐ lerz wielki litewski Albrecht Stanisław Radziwiłł zapisał, że król „bardziej gniewliwą twarzą niż wdzięczną spojrzawszy na hetmana rzekł: iż dla słusznych przyczyn synowi mojemu nie dopuszczę być carem moskiewskim i dane dyploma ze wzgardą odrzucił”. Dy‐ ploma to był akt wyboru Władysława na cara. Tu grały rolę dwa zagadnienia. Żółkiewski nie był stronnikiem króla. Był zagorzałym republikaninem, druhem Zamoyskiego. A kanclerz niemal przez cały okres panowania Zygmunta III, aż do swojej śmierci w 1605 roku, był w opozycji do króla i stronnictwa dworskiego. Ata‐

kował go za konszachty z Habsburgami, otaczanie się cudzoziemcami, promowanie kontrreformacji. Gdy zabrakło Zamoyskiego, który po‐ tra ł nadać opozycji legalne ramy, całe niezadowolenie szlachty z rzą‐ dów Zygmunta III wykipiało w postaci rokoszu Zebrzydowskiego. Żół‐ kiewski pozostał lojalny wobec króla, pokonał rokoszan pod Guzo‐ wem, ale pilnował, by przywódcom antykrólewskiego wystąpienia nie stała się zbytnia krzywda. Mediował, wzywał do pogodzenia obu stron. Prowadził własną politykę, był niezależny od dworu. Teraz w Moskwie postępował podobnie. Negocjując z bojarami, realizował własny plan polityczny, w jego mniemaniu słuszny... Obiektywnie słuszny. Nie wiadomo, czy realny. Ale nie będziemy się teraz spierać o ocenę re‐ alności unii Rzeczpospolitej z Moskwą. Rzecz w tym, że gdyby król za‐ akceptował bez szemrania układ Żółkiewskiego z bojarami, to uznałby jego racje, jego wielkość. A miał co niemiara kłopotów z potężnym Za‐ moyskim, by teraz wzmacniać politycznie jego nieformalnego na‐ stępcę. Nie miał interesu w tym, by wywyższać człowieka, który mógł stać się liderem szlacheckim i torpedować poczynania dworu. Nie bez powodu Żółkiewski czekał na wakującą po Zamoyskim buławę wielką aż do 1618 roku. Wielkich czynów dokonywał w Moskwie jako het‐ man polny. Zawiść. Małość. Oczywiście, że zawiść. W Smoleńsku nie brakowało ludzi, którzy na‐ stawiali króla przeciwko Żółkiewskiemu. Z Wilna szły listy utrzy‐ mane w podobnym tonie. Ale nie można tłumaczyć niechęci króla do przyjęcia warunków traktatu Żółkiewskiego z bojarami tylko dwor‐ skimi intrygami i politykierstwem. Król żywił obawy przed wysłaniem syna do Moskwy „na pewne jatki”, jak wtedy mówiono. Sądził, że Władysław może skończyć jak Dymitr Samozwaniec. Dlatego król upierał się przy swojej regencji. Królewicz miał piętnaście lat, czekał w Wilnie na decyzję. Zygmunt III kalkulował, że do momentu objęcia przez syna samodzielnych rządów zdąży przeprowadzić dwa przedsięwzięcia, na których najbardziej mu zależało: ruszy na czele wspólnej wyprawy polsko-moskiewskiej na Szwecję oraz rozciągnie postanowienia unii brzeskiej na państwo mo‐ skiewskie. Wtedy zostałaby zdobyta ostatnia twierdza prawosławia. To byłby wielki sukces, dzięki któremu Zygmunt III zapisałby się w hi‐ storii jako ten, który zakończy dzieje schizmy. No to miejsce w niebie miałby zapewnione. Jakoś nie widać w tych kalkulacjach interesów Rzeczpospolitej. Te reprezentował Żółkiew‐

ski. Tak i nie. Faktycznie, z punktu widzenia interesów Rzeczpospolitej podporządkowanie Cerkwi moskiewskiej papieżowi i odzyskanie ko‐ rony szwedzkiej przez Zygmunta III nie były istotne. Natomiast kością niezgody podczas rozmów króla z Filaretem i Golicynem była kwestia wycofania się Rzeczpospolitej z zajętych ziem, co zagwarantował Żół‐ kiewski. Posłowie moskiewscy mówili do króla: wycofajcie się spod Smoleńska, ziemi czernihowskiej i siewierskiej. A król odpowiadał: my nie zdobywamy Smoleńska, my go tylko chcemy odzyskać, Smo‐ leńsk to ziemie Rzeczpospolitej. Król nie mógł wrócić do Warszawy z niczym. Był zakładnikiem opi‐ nii szlacheckiej. Skoro idąc na wyprawę, zapowiadał odzyskanie Smo‐ leńska, to jak zareagowałby sejm, gdyby król dobrowolnie spod niego odszedł i oddał Moskwie zajęte w czasie walk ziemie? Przed wyprawą posądzano go, że atakuje Moskwę jedynie we własnym interesie. W Lublinie wydał nawet specjalną odezwę do szlachty i senatorów zgro‐ madzonych w Trybunale Koronnym, w której zapewniał, że chodzi mu wyłącznie o dobro Rzeczpospolitej. „Nic ani własnego w tym, ani zgoła nie upatruję nie tylko, abym zy‐ skować miał, ale dobro ojczyste, pożytek Rzeczypospolitej, rozsze‐ rzenie granic, sławę narodu polskiego” – głosiła odezwa króla. Właśnie. Bez zdobycia Smoleńska nie byłoby „pożytku Rzeczpospoli‐ tej i rozszerzenia granic”. Król nie mógł wrócić ze wschodu bez żadnej zdobyczy. Szlachta zarzuciłaby mu, że jedynym zyskiem z wojny było osadzenie syna na tronie carów. Czyli interes króla. Król niewiele ryzykował. Gdyby miał po swojej stronie Żółkiew‐ skiego, szlachta dałaby się przekonać, że Rzeczpospolita będzie miała konkretne korzyści z powodu przejęcia władzy w Moskwie przez Wazów. Nie jestem przekonany. Te korzyści – w krótkiej perspektywie – wcale nie byłyby pewne. Trwały pokój i sojusz o antyszwedzkim ostrzu to mało? Było tuż po rokoszu, król nie chciał ryzykować wzburzenia szlachty i sejmu. Chciał konkretów: Smoleńska i osobistych rządów w Moskwie. Jako gorliwy katolik nie był też w stanie zaakceptować przejścia Wła‐ dysława na prawosławie. Filaret naciskał, chciał udzielić chrztu pra‐ wosławnego królewiczowi jak najszybciej, najlepiej od razu w Smoleń‐ sku, gdy tylko miasto otworzy bramy, a Władysław przyjedzie z Wilna. Natomiast spowiednicy króla szeptali mu, że w ten sposób skaże syna „na zatratę duszy”.

Akurat Władysław nie miałby problemu z przejściem na prawosła‐ wie. Był dość indyferentny religijnie. Władysław nie podzielał religijnej pasji ojca. Zrobiłby to, co by mu ka‐ zano. Król obstawał jednak przy swoim. Rozmowy z posłami bojar‐ skimi przeciągały się, Smoleńsk bronił się dalej. Szein mówił, że otwo‐ rzy bramy, gdy król zwinie oblężenie i przystąpi do realizacji układu Żółkiewskiego z bojarami. No to pat. Idea unii zgasła, Rzeczpospolita postawiła na politykę aneksji. Jasne stawało się, że porozumienie hetmana z najważniejszymi rodami pań‐ stwa moskiewskiego nie wejdzie w życie, a Władysław do Moskwy nie przybędzie. Na domiar złego w kwietniu Zygmunt III pod zarzutem spiskowania ze Szwedami kazał aresztować Golicyna oraz Filareta i odesłał ich do Polski. To było kompletne asko ugodowej polityki Żół‐ kiewskiego, przekreślenie jego starań i zabiegów. Rozgoryczony het‐ man odmówił pacy kowania Moskwy, pojechał na Podole strzec po łu‐ dniowych granic. Zygmunt III nie rozumiał, że jako katolik i szermierz kontrreforma‐ cji nie może panować nad krajem, który za swoją misję uznał obronę i szerzenie prawosławia? Jako historyk mogę powiedzieć, że nie ma źródeł, które by mówiły o tym, co rozumiał i czego nie rozumiał Zygmunt III. Jego działania wskazują, że liczył na objęcie władzy w państwie moskiewskim. Chciał wygrać tę wojnę, podporządkować sobie sąsiada. O rekonkwi‐ ście katolickiej w Moskwie nic nie wspominał. Pewnie zdawał sobie sprawę, że jest to niemożliwe. Planem maksimum byłaby unia ko‐ ścielna na wzór brzeskiej. Tkwił już pół tora roku pod Smoleńskiem, a chciał podbić cały kraj? Zmusić siłą Moskwę do uznania swojej władzy? Chciał zdobyć wreszcie Smoleńsk, a potem zebrać siły i ruszyć z sy‐ nem do Moskwy. Stolica państwa była kontrolowana przez Polaków. Tyle tylko, że sprzeciw Zygmunta III wobec objęcia tronu w Mo‐ skwie przez Władysława spowodował, że Moskwa się obudziła. I stanęła przeciwko „polskim najeźdźcom”. To prawda. W grudniu 1610 roku został zabity Samozwaniec II. Do‐ póki „Łże-Dymitr” stał w Kałudze, polska załoga na Kremlu była po‐ trzebna, bo gwarantowała mieszkańcom stolicy bezpieczeństwo. Skoro zagrożenie ze strony rzekomego Dymitra minęło, a królewicz

Władysław nie przyjeżdżał, szybko powstała opozycja przeciwko pol‐ skiemu panowaniu. Pierwsze skrzypce grał sędziwy, dobiegający osiemdziesiątki patriarcha Hermogenes. Rozpętał propagandę reli‐ gijną. W całym kraju zaczęły pojawiać się pisma wzywające wszyst‐ kich do walki w obronie wiary prawosławnej, szarganej przez łacinni‐ ków. „Patrzcie! W Moskwie bez powodu topione są i w inny sposób mor‐ dowane dzieci bojarskie, których do tej pory zgładzono 2000”. To jedna z odezw patriarchy. Propaganda tra ała na podatny grunt, popi w całym kraju wzywali do rozprawy z bezbożnymi katolikami. Bojarskich dzieci nikt w Moskwie nie mordował, ale polski czterotysięczny garnizon na Kremlu zaczął zachowywać się jak typowe wojska okupacyjne. Gosiewski „odpuścił” podwładnym, rabunki i gwałty były na porządku dziennym. „Nasi tak sobie bezpiecznie [butnie] poczynali, że co się komu podo‐ bało i u największego bojarzyna, żona albo córka, brali je gwał tem. Czym się jednak wzruszyła Moskwa bardzo, a miała czym za‐ prawdę” – pisał w swoim Diariuszu Samuel Maskiewicz, jeden z pol‐ skich obrońców Kremla. Żadna ówczesna armia cnotami nie błyszczała, a już zwłaszcza na ob‐ cym terytorium. W marcu 1611 roku zbliżyły się do Moskwy oddziały szlacheckie i kozackie tak zwanego pierwszego pospolitego ruszenia, dowodzone przez wojewodę riazańskiego Prokopa Lapunowa i ata‐ mana kozackiego Iwana Zarudzkiego. W mieście wybuchło powsta‐ nie, rozpętały się krwawe walki uliczne. By opanować sytuację, Go‐ siewski kazał podpalić znaczną część zabudowań Moskwy. „Była rzeź jako między taką gęstwą ludzi wielka, płacz, wrzask nie‐ wiast, dzieci, sądnemu dniowi coś podobnego (...). Tym sposobem moskiewska stolica spłonęła z wielkim krwie rozlaniem i nieosza‐ cowaną szkodą, gdyż dostatnie i bogate to miasto było i obszar jego wielki” – to z kolei hetman Żółkiewski. Polaków wiosną uratowały spory w obozie moskiewskim między szlachtą a Kozakami. Część sił odeszła, napór nieco zelżał, ale po łoże‐ nie polskiego garnizonu było złe. Załoga była oblężona, odcięta od za‐ opatrzenia. Zaczynało brakować prochu i żywności. Natomiast działania na drugim froncie przyniosły długo wyczeki‐ wany sukces. 13 czerwca 1611 roku padł w końcu Smoleńsk. Szein miał wtedy pod komendą nie więcej niż dwustu żoł nierzy. Reszta zmarła od szerzącej się zarazy lub uciekła. Zygmunt III triumfalnie

wjeżdżał do Wilna i Warszawy, wybito pamiątkowy medal z napisem: Dum vincor, liberor („Gdym zwyciężony, wolność odzyskuję”). Odjechał spod Smoleńska? Miał jechać do Moskwy. Cześć historyków uważa, że był to błąd i Zygmunt III powinien był kuć żelazo, póki gorące. Wkroczyć do Moskwy i tam szukać rozwiązań po‐ litycznych. Król postanowił jednak wrócić do kraju na sejm. Być może liczył, że sukcesy odniesione na wschodzie przekonają posłów do uchwalenia podatków, dzięki którym będzie można kontynuować działania wojenne. Moim zdaniem sytuacja stała się groteskowa. Zadowolony król wrócił do Warszawy. Po zdobyciu Smoleńska objęcie władzy w Mo‐ skwie przez Władysława czy Zygmunta III było już niemożliwe. W zasadzie żaden szerszy plan polityczny był niemożliwy do re‐ alizacji, bo kraj powstał przeciwko Polakom. Wojna trwała nadal, choć nie wiadomo przeciwko komu. Dalsze jej prowadzenie wyma‐ gało zaangażowania potężnych sił, a przecież opanowanie całego państwa moskiewskiego i tak było niemożliwe. Sejm, który obrado‐ wał od 26 września do 9 listopada 1611 roku, uchwalił podatki, ale te ledwie starczyły na opłacenie oddziałów, które były już pod bro‐ nią. O nowych zaciągach nie było mowy. A tymczasem – jak pisał w swojej relacji anonimowy uczestnik sejmu – „tak omamieni tymi tryumfami Polacy, że niczym nie traktowali na seymie, tyło iako Moskwe zawoiowaną na prowincie podzielić”. Owszem, sytuacja była skomplikowana, ale posłom mogło się wyda‐ wać, że Rzeczpospolita jest u szczytu potęgi. Smoleńsk po dziewięć‐ dziesięciu siedmiu latach wrócił w granice Rzeczpospolitej, referen‐ darz litewski komenderował na Kremlu, Wasyl Szujski z braćmi prosił o łaskę polskiego monarchę. Młodzież powiedziałaby, że posłowie byli odklejeni od rzeczywisto‐ ści. Lub nie wiedzieli, jak jest naprawdę. Przecież to, że mieliśmy na Kremlu trzytysięczną załogę, nie oznaczało, że panowaliśmy nad całym krajem. Gdy sejm obradował w Warszawie, organizowało się już drugie pospolite ruszenie Kuźmy Minina i Dymitra Pożarskiego. Ich pomnik do dziś stoi na placu Czerwonym. Najpierw umieszczono go na samym środku placu, ale przed drugą wojną światową komuni‐ ści przesunęli go pod słynną cerkiew Wasyla Błogosławionego. Po‐ dobno przeszkadzał w de ladach. Kuźma i Pożarski to rosyjscy boha‐ terowie narodowi. Ich postacie przywo ływano zawsze wtedy, gdy w Rosji działo się źle. Podczas marszu Napoleona na Moskwę pojawiły się broszury i opowiadania sławiące ich czyny, sięgnęli po nich bolsze‐

wicy podczas wojny w 1920 roku. W 1939 roku, w okresie napięcia polsko-radzieckiego, znakomity reżyser Wsiewo łod Pudowkin nakrę‐ cił superprodukcję Minin i Pożarski. Sowieci nakręcili lm o księciu? To był „czerwony książę”, bo został wybrany przez lud, by wypędzić z ojczyzny obcych. Pożarski walczył z Polakami już w szeregach pierw‐ szego pospolitego ruszenia, został wtedy ranny. We wrześniu 1611 roku, gdy książę dochodził do zdrowia, w Niżnym Nowogrodzie jed‐ nym ze starostów ziemskich został miejscowy rzeźnik i handlarz mię‐ sem Kuźma Minin. Wkrótce zaczął rozgłaszać, że we śnie ukazał mu się Święty Sergiej i wezwał go do „obudzenia śpiących”, czyli powo ła‐ nia ruchu, który ocali ojczyznę rozszarpywaną przez wrogów wiary prawosławnej. Do współ pracy Minin wybrał właśnie Pożarskiego. Gdy książę wyzdrowiał i pojawił się w Niżnym Nowogrodzie, został obrany dowódcą wojskowym opołczenia, czyli pospolitego ruszenia. Minin pilnował funduszy. Armia powstańcza utworzyła się w szybkim tem‐ pie. Ludność państwa moskiewskiego miała dość katolickich Polaków i protestanckich Szwedów, którzy pustoszyli okolice Nowogrodu Wielkiego. Gdy czyta się rosyjskie źródła z tamtych czasów, można za‐ uważyć charakterystyczny ton: najeźdźcy wyciągają ręce po nasze zie‐ mie, ale to jeszcze byśmy ścierpieli; jednak oni przyszli, żeby zabrać nam prawosławną duszę, a na to nigdy nie możemy pozwolić. Patriar‐ cha Hermogenes w listach słanych z Moskwy i kolportowanych przez popów cały czas zagrzewał do boju. Zwalniał z przysięgi na wierność Władysławowi i wzywał do walki z Polakami. Groził, że tych, którzy wstrzymują się od udziału w „świętej wojnie”, czeka wieczne potępie‐ nie. W konsekwencji został uwięziony przez polskich dowódców w podziemiach monasteru Czudowskiego. Zmarł w lutym 1612 roku. Prawdopodobnie został zagłodzony, bo konsekwentnie odmawiał po‐ tępienia powstańców. Moskwicini uznali go za męczennika. I postano‐ wili pomścić. Sytuacja Polaków w Moskwie stawała się coraz gorsza. Byli otoczeni. Z odsieczą poszedł hetman wielki litewski Jan Karol Chodkiewicz. To był specjalista od działań w warunkach ekstremal‐ nych. Podczas walk ze Szwedami w In antach wielokrotnie zwyciężał znacznie liczniejszego wroga, potra ł poderwać spieszoną husarię do szturmu na twierdzę, miał doświadczenie w negocjacjach z wojskiem pozbawionym żołdu (choć rzadko kończył je sukcesem), trzaska jący mróz też nie robił na nim wrażenia. Co znamienne: Chodkiewicz, idąc w lecie 1611 roku na Moskwę, zawrócił w Wiaźmie poselstwo boja‐ rów, które jechało po Władysława. On nie był zwolennikiem ugodowej Ż

polityki Żółkiewskiego. Liczył na to, że kolejne poselstwo poprosi Zyg‐ munta III o objęcie władzy. Takiego Moskwa nigdy nie wysłała. Ostatni wysłannicy bojarów stawiających na Rzeczpospolitą dotrą do króla w grudniu 1611 roku. Będą prosili o jak najszybsze objęcie wła‐ dzy przez Władysława Zygmuntowicza i wysłanie silnych wojsk. Bez skutku. Chodkiewicz działał w Moskwie i okolicach blisko rok. Nie był w stanie pokonać powstańców. Zdo łał dostarczyć nieco żywności, ale nie mogło to w zasadniczy spo‐ sób poprawić sytuacji polskiej załogi na Kremlu. Pod Moskwę napły‐ wały coraz to nowe oddziały opołczeńców, żoł nierze w Moskwie doma‐ gali się żołdu, zawiązywali konfederacje wojskowe. Rozgrabiono skar‐ biec carów, plądrowano cerkwie. W czerwcu 1612 roku Chodkiewicz odszedł na zachód, by szukać wzmocnienia swoich oddziałów. Wraz z nim Gosiewski i część nieopłaconego wojska. Nowym dowódcą został starosta chmielnicki i lubecki Miko łaj Struś. We wrześniu hetman po raz ostatni próbował przebić się na Kreml z transportem żywności. Musiał ustąpić, choć w kulminacyjnym momencie bardzo ciężkiej bi‐ twy dzieliło go od Kremla tysiąc osiemset metrów. Cofnął się na spo‐ tkanie kolejnej odsieczy – królewskiej. Jednak Zygmunt III szedł na wschód powoli, miał zaledwie trzy tysiące siedmiuset żoł nierzy. Chodkiewicz – około dwóch tysięcy. Siły pospolitego ruszenia pod Moskwą były kilka razy liczniejsze. Król miał szczupłe siły, bo sejm nie dał pieniędzy na wojsko. Kreml do‐ gorywał. Oblężeni najpierw zjedli pergaminowe księgi cerkiewne, świece, trawę, zwierzęta spod śniegu, rzemienie, siodła, zaczęli wresz‐ cie zjadać padlinę, jeńców, trupy z szubienic i samych siebie nawza‐ jem. Ludzka głowa kosztowała trzy złote, noga – dwa złote, gawron – tyle samo. Mysz – złotówkę, kot – osiem złotych, a pies – piętnaście zło‐ tych. Łój ze świecy – pół złotego. Można wymieniać dalej. Kijowski kupiec Bożek Bałyk, przebywający w polskich szeregach, był po ku‐ piecku skrupulatny i notował ceny. Realia walk były makabryczne. W zachowanych relacjach żoł nierze pisali, że strach było wychodzić po zmroku, bo można było zostać za‐ bitym i zjedzonym. W takich warunkach żoł nierze nadal odpierali szturmy, ale po łożenie było beznadziejne. 1 listopada 1612 roku Struś wypuścił Mścisławskiego i innych bojarów z rodzinami, uzgodniono warunki kapitulacji. Pożarski przysiągł, że zostawi Polaków przy życiu i odstawi ich na zachód. 7 listopada otworzono bramy Kremla. Po‐

wstańcy nie dotrzymali warunków umowy. Wielu Polaków zamordo‐ wano, wszyscy zostali uwięzieni. Ci, którzy przeżyli, wrócili do kraju dopiero w 1619 roku. Na początku grudnia pod Moskwę dotarło poselstwo od króla, eskortowane przez liczący tysiąc dwieście koni oddział. Zygmunt III zapowiedział, że idzie z synem do stolicy. Posłów wyśmiano i obrzucono obelgami. Musieli uciekać, staczając potyczki z po‐ wstańcami. Nikt w Moskwie nie brał już pod uwagę kandydatury Władysława na cara. Nie po tym wszystkim, co się wydarzyło. Ludzka głowa po trzy złote oraz nienawiść i głód zemsty w Mo‐ skwie. Tyle zostało z „wielkich rzeczy”, które obmyślał Żółkiewski. Moskwa została przez Polaków upokorzona. Wcześniej była palona i łupiona przez Tatarów, ale to były wyprawy odwetowe, niemające na celu trwałego opanowania kraju. Chanowie nie chcieli obalać wielkich książąt, narzucać swoich porządków. Polska interwencja była agresją obcego państwa i obcej kultury. Cerkiew była instytucją świętą. Inter‐ wencja katolików oznaczała zamach na nią. Moskwa bez Cerkwi i pra‐ wosławia to nie Moskwa. Więc wałka o ocalenie prawosławia to walka o samo istnienie Moskwy. Dla Moskwicinów hańbą było zdobycie i spalenie Moskwy, wywiezienie skarbów carów, zbezczeszczenie świą‐ tyń. A podwójną hańbą dlatego, że dokonali tego łacinnicy. W lutym 1613 roku Sobór Ziemski, o szczególnie szerokiej reprezen‐ tacji spo łeczeństwa, wybrał na nowego cara szesnastoletniego Mi‐ chała Romanowa, syna więzionego w Polsce metropolity Filareta. Ten akt nosił wyraźny charakter konsolidacji narodowej. Przez pierwsze dwa lata rządów Michała Sobór Ziemski obradował niemal bez prze‐ rwy, stopniowo doprowadzając do uspokojenia sytuacji w kraju. Polska interwencja skróciła czas wielkiej smuty? Paradoksalnie – tak. Wygaśnięcie Rurykowiczów rozpoczęło w Mo‐ skwie ciężki kryzys. Nie byli go w stanie przezwyciężyć ani Godunow, ani Szujski. Afery Samozwańców jeszcze go pogłębiły, dolały oliwy do ognia. Szujski nie mógł sobie poradzić z oszustami, spiskami bojar‐ skimi, powstaniami chłopskimi. Wojna zaczepna Zygmunta III uła‐ twiła Moskwie konsolidację, dostarczyła jej ideologicznego sztandaru „obrony świętej wiary”. Rządy Michała I kończą okres wielkiej smuty. W naszym interesie było, żeby zamęt w Moskwie trwał jak najdłu‐ żej?

Tak. Już widzę, że chce się pan poznęcać nad Zygmuntem III i jego stronnictwem za prowadzoną wobec Moskwy politykę. Jeszcze nie. Omawialiśmy dość szczegó łowo niezwykle ważny okres w historii Polski i Rosji. Przywo łaliśmy cały katalog postaci, znamy ich plany i motywacje. Wiemy, kto, co i dlaczego. Jednak za‐ nim porozmawiamy, co by się stało, gdyby ludzie rządzący Rzecz‐ pospolitą podjęli wtedy inne decyzje, warto powiedzieć, co wyda‐ rzyło się w rzeczywistości. Kanclerz Wawrzyniec Gembicki, główny orędownik koncepcji osadze‐ nia Zygmunta III na tronie carów, na sejmie w 1613 roku złożył urząd, dwa lata później zaś został prymasem Polski. Ten sam sejm podjął uchwałę zakazującą królom podejmowania działań wojennych bez zgody posłów. Do kraju ściągnęły pułki żoł nierzy zdemoralizowanych latami wojen i grabieży na wschodzie, zawiązały się konfederacje woj‐ skowe. Nieopłaceni żołnierze domagali się od skarbu Rzeczpospolitej dwu‐ dziestu milionów złotych. Niektórzy liczyli należności od 1604 roku, od czasu wyjścia z kraju z pierwszym Samozwańcem. Żoł nierze zaczęli sami odbierać należności, czyli po prostu łupić kraj. Grabili dobra kościelne, królewskie i szlacheckie, niekiedy nawet mia‐ sta. Po łatach walk w państwie moskiewskim mieli w tym dużą wprawę. Sejm musiał uchwalić najpierw trzykrotnie powiększone po‐ bory, a kiedy i to okazało się za mało, ob łożył Koronę sześciokrotnym, a Litwę pięciokrotnym podatkiem. Takich pieniędzy nie dostał nigdy Stefan Batory na swoje zwycię‐ skie wojny! Gdyby sejm uchwalił takie podatki po zdobyciu Smo‐ leńska, żołnierze na Kremlu nie musieliby zamieniać się w kani‐ bali, a Zygmunt III byłby pewnie w stanie wkroczyć do Moskwy. Na pewno Rzeczpospolita miałaby wtedy do dyspozycji znacznie większe siły. Ale w 1611 roku posłowie mogli mieć wrażenie, że sprawa jest już załatwiona: Smoleńsk jest nasz, obalony car bije po‐ kłony przed królem. No to po co sięgać do kiesy? A w 1613 roku żoł‐ nierze plądrowali posiadłości szlacheckie, zanosiło się na wojnę do‐ mową. Nie było wyjścia. Wojna trwała nadal. W 1617 roku podjęto jeszcze jedną próbę opa‐ nowania Moskwy. Ruszyła wyprawa królewicza Władysława i het‐ mana Chodkiewicza. Żółkiewski odmówił marszu na Moskwę. Syn Zygmunta III występował jako „obrany car”, zgłaszał się po koronę.

Dlaczego król tym razem zgodził się na objęcie władzy w Moskwie przez Władysława? Zygmunt III nie wyraził zgody, by syn przeszedł na prawosławie, więc panowanie Władysława w Moskwie i tak nie było możliwe. Dwór chciał po prostu wygrać wojnę, osiągnąć kolejne sukcesy. Jednak wła‐ dza Michała I w Moskwie zdążyła już okrzepnąć, car cieszył się popar‐ ciem Dumy Bojarskiej, a zwłaszcza Soboru Ziemskiego. Po zawarciu pokoju ze Szwedami w 1617 roku miał też większą swobodę działania. Siły Chodkiewicza były zbyt szczupłe, tradycyjnie już brakowało pie‐ niędzy, wojska zaczynały się buntować. Gdyby nie wsparcie dwudzie‐ stu tysięcy Kozaków zaporoskich pod atamanem Piotrem Konaszewi‐ czem-Sahajdacznym, królewicz pewnie musiałby się prędko wycofać. Dzięki Kozakom udało się podejść pod Moskwę i rozpocząć szturmy, ale miasto się obroniło. Trzeba było zwinąć oblężenie i usiąść do roko‐ wań. Kozacy Sahajdacznego plądrowali kraj, rozsmakowali się w woj‐ nie. Prosili, by z ziemi moskiewskiej nie wychodzić. Tak mocno doku‐ czyli carowi, że strona moskiewska zgodziła się na ciężkie warunki ro‐ zejmu. Podpisano go w styczniu 1619 roku we wsi Dywilino. Miał obo‐ wiązywać czternaście i pół roku. Rzeczpospolita zatrzymała Smo‐ leńsk, ziemię czernihowską i siewierską. Władysław nie zrzekł się pre‐ tensji do tronu carskiego, Moskwa pominęła milczeniem kwestię od‐ dania zrabowanych skarbów. Uzgodniono wymianę jeńców. Do ojczy‐ zny wrócili między innymi obrońca Smoleńska Michaił Szein oraz oj‐ ciec Michała I Filaret. Został patriarchą, władzę odtąd dzielili syn z oj‐ cem, nawet dokumenty państwowe wydawano w imieniu ich obu. Rozejm w Dywilinie to sukces czy porażka Rzeczpospolitej? Zależy, czy patrzymy z perspektywy korzyści krótkookresowych, czy z perspektywy celu strategicznego. Cel strategiczny podjętej w 1609 roku interwencji, jakim było wprowadzenie Zygmunta III Wazy lub Władysława na tron carski i narzucenie Moskwie unii brzeskiej, nie został zrealizowany. Natomiast traktat w Dywilinie potwierdzał zna‐ czące sukcesy w ekspansji terytorialnej Rzeczpospolitej, czyli przyłą‐ czenie nowych ziem ruskich. To akurat gwarantowało kolejne kon ikty. Dostrzegł to nawet Zyg‐ munt III, który po zawarciu rozejmu pisał o Moskwie: „chcą bez wątpienia niedługo skrzepiwszy siły swoje (...) i pozbywszy się na‐ szych wojsk, zwrócić się przeciwko naszemu państwu i odebrać wszystko to, co teraz oddali”. Było jasne, że można się spodziewać kolejnych walk o ziemie ruskie. Zresztą bojarzy na Smoleńszczyźnie i Siewierszczyźnie nie byli lojalni wobec Rzeczpospolitej, często ulegali podszeptom wysłanników

Kremla. Zajęcie tych ziem z punktu widzenia dumy narodów Rzeczpo‐ spolitej było dobrą wiadomością. Z punktu widzenia perspektyw to była zła wiadomość. Jasne było, że Moskwa upomni się o swoje. Zrobiła to stosunkowo szybko. Po śmierci Zygmunta III w 1632 roku na Smoleńszczyznę i Siewierszczyznę ruszyły mniej więcej sześćdziesięciotysięczne wojska carskie. Moskwa przygotowywała się do tej wojny bardzo starannie od czasu rozejmu w Dywilinie. Filaret i Szein chcieli odwetu. Zreformowano ar‐ mię, wyszkolono pułki na modłę zachodnią, zaciągnięto cudzoziem‐ skich o cerów. Początki wojny były dla Rzeczpospolitej niekorzystne, wojska moskiewskie zdobyły szereg ważnych miast i twierdz. Główne uderzenie skierowano na Smoleńsk, który został otoczony przez trzy‐ dziestotysięczną armię Szeina. Niewiele brakowało, by miasto padło. Sytuacja zmieniła się, gdy we wrześniu 1633 roku przybył z odsieczą nowo wybrany król Władysław IV. Sejm koronacyjny uchwalił podatki w odpowiedniej wysokości i trzeba przyznać, że król wykazał się dużą fachowością i energią podczas formowania armii. W wyniku kunsz‐ townej operacji wojskowej najpierw odblokował Smoleńsk, a potem zamknął w oblężeniu Szeina, który skapitulował w lutym 1634 roku. Władysław zaczął myśleć o marszu na Moskwę i osadzeniu tam brata, Jana Kazimierza, ale opór moskiewski był silny. W czerwcu 1634 roku podpisano „wieczysty pokój” w Polanowie. Rzeczpospolita zatrzymy‐ wała niemal wszystkie nabytki terytorialne, ale Władysław IV zrzekł się tytułu cara. Dostał za to dwadzieścia tysięcy rubli w złocie. To ustępstwo dowodziło, że Moskwie udało się na dobre wyjść z kry‐ zysu. Pokój w Polanowie jest kresem polskiej ekspansji na wschód. Pa‐ nowanie Władysława IV rozpoczęło się pod szczęśliwą gwiazdą, opi‐ nia szlachecka była zachwycona zwycięską wojną i korzystnym trak‐ tatem pokojowym, ale widać było, że wysiłek militarny i dyploma‐ tyczny Rzeczpospolitej włożony w zmagania z państwem moskiew‐ skim przyniósł tylko doraźne korzyści. Nie osiągnięto decydującego rozstrzygnięcia, a upokorzona Moskwa stała się zaciekłym wrogiem Rzeczpospolitej. Wojna w latach 1632–1634 była naszą ostatnią zwy‐ cięską wojną ze wschodnim sąsiadem. Później będziemy się już tylko cofać. Karta odwróci się dopiero w 1920 roku. No to znamy już pełny bilans wojen Zygmunta III i Władysława IV z państwem carów. W pewnym momencie naszej rozmowy powie‐ dział pan, że kryzys w Moskwie dał Polsce możliwość interwencji. Cytuję pana: „od umiejętności wykorzystania tego potencjału, od decyzji wojskowych, ale przede wszystkim politycznych zależało, jakie będą skutki tej interwencji”.

To prawda. Więc czy zgodzi się pan z tezą, że interwencja w Moskwie zakoń‐ czyła się dla Rzeczpospolitej w sposób najgorszy z możliwych, a na‐ sze elity polityczne podjęły decyzje tak głupie i krótkowzroczne, jak tylko to możliwe? Dlaczego pan tak uważa? Mówiliśmy, że unia lubelska skazała Rzeczpospolitą Obojga Naro‐ dów, panującą nad Białą i Małą Rusią, na nieuchronne starcie z Mo‐ skwą. Dlatego, by uniknąć wojen, cały czas pojawiały się pomysły unijne, najpełniej wyrażone w wielkim poselstwie Sapiehy do Go‐ dunowa. Wtedy zostały odrzucone przez Moskwę. Dziesięć lat póź‐ niej sama Moskwa, zmuszona okolicznościami, zgodziła się na związek dynastyczny z Polską i zbliżenie obu państw. Unia z Mo‐ skwą mogła się stać rzeczywistością. Ceną były odstąpienie od Smoleńska i zgoda na konwersję Władysława. Czyli tyle co nic. Za‐ miast wszystkie siły zaprząc do realizacji projektu unijnego, for‐ mułowanego przecież w Koronie i na Litwie już od dawna, obóz kró‐ lewski popłynął pod prąd. Starając się upokorzyć Moskwę, zamienił ją w zaciekłego wroga. Odzyskaliśmy część dawnych ziem Wiel‐ kiego Księstwa Litewskiego, bez których Rzeczpospolita spokojnie się obywała. Wiadomo było zresztą, że Moskwa nigdy nie pogodzi się z ich stratą. Więc jak tu nie mówić, że siły i środki zostały zain‐ westowane po prostu głupio. Nie wykorzystaliśmy dziejowej szansy. Wyjaśniliśmy dość wyczerpująco, dlaczego Zygmunt III w 1610 roku postąpił tak, a nie inaczej. Chciał realizować doraźne cele polityczne. Faktycznie, można sobie wyobrazić decyzje, które w dłuższej perspek‐ tywie przyniosłyby znacznie więcej korzyści Rzeczpospolitej. Od jed‐ nego podpisu królewskiego zależało wtedy bardzo wiele. Co za pech, że ta dziejowa szansa przypadła na czas panowania naj‐ większego koronowanego nieszczęścia w naszych dziejach. Nie li‐ cząc Sasów. Każdy polityk działa tu i teraz. Niewielu jest takich, którzy są w stanie wyobrazić sobie skutki swoich decyzji w perspektywie kilkudziesięciu lat. O kilkuset już nie mówiąc. A taki właśnie horyzont czasowy miały skutki działań i zaniechań z lat 1609–1612. Najdalej i najbardziej śmiało patrzył Żółkiewski. Ale i on był skrępowany realiami. Zarówno hetman, jak i bojarzy rozpoczęli negocjacje, bo musieli. Taka była ko‐ niunktura. Udało im się dojść do porozumienia, ale to nie oznaczało, że powstało w państwie moskiewskim silne środowisko, które chcia‐

łoby trwałego związku z Polską. Niektórzy historycy, także rosyjscy, twierdzą, że Żółkiewski osiągnąłby lepsze rezultaty, gdyby porozu‐ miał się z dworianami, czyli średnią szlachtą moskiewską, i przekonał ich do swojego programu. Być może mają rację, ale to było przecież niemożliwe. Hetman nie mógł jeździć od dworu do dworu i przekony‐ wać każdego szlachcica z osobna. Rozmawiał z tymi, którzy mieli re‐ alną siłę, zarządzali państwem. Bojarzy faktycznie chcieli uspokojenia państwa, poskromienia anarchii, wycofania się Rzeczpospolitej ze wspierania Samozwańców, pewnie uśmiechały się im polskie prawa i przywileje szlacheckie. Jednak za wszelką cenę chcieli ocalić prawo‐ sławną tożsamość państwa. Nigdy wcześniej żaden cudzoziemiec nie siedział na tronie carów, zgodę na to trzeba było obwarować wieloma zastrzeżeniami. Porozumienie osiągnięto, Władysława obrano carem, ale gdy zabra‐ kło zdecydowanego działania ze strony polskiej, wszystko prysło jak bańka mydlana. Część bojarów zaczęła przychylać się do kandydatury szwedzkiej, inni myśleli nawet o królu Anglii i Szkocji Jakubie I. A kraj, niezależnie od bojarów, powstał przeciwko obcym pod sztandarem obrony prawosławia. Rozumiem. W niczym nie unieważnia to zarzutu wobec kierują‐ cych ówcześnie polityką polską. Gdy Rosja za czasów Piotra I, ko‐ rzystając z anarchii w Polsce, uzyskała wpływy polityczne w na‐ szym kraju, to utraciła je dopiero w 1918 roku. Polska dominacja nad Moskwą trwała dwa lata. Polityka polega na wyznaczaniu i osiąganiu celów. Realnych. Zygmunt III wyznaczył cel nierealny: pełne podporządkowanie pięciokrotnie większej od Rzeczpospoli‐ tej Moskwy i ustanowienie władzy gorliwego katolika nad krajem, który za swoją misję dziejową uznał obronę i szerzenie wiary pra‐ wosławnej. Niestety, za urojenia przywódców cenę płaci zbioro‐ wość. Polska za miraże Zygmunta III zapłaciła w kolejnych wiekach ogromną cenę. Zgodzę się, że w ówczesnych realiach programem maksimum było do‐ prowadzenie do koronacji Władysława na cara Moskwy. Wystarczyło, by Zygmunt III posłuchał Żółkiewskiego, a nie jezu‐ itów, i zgodził się na konwersję syna. Mógł uznać, że Moskwa warta jest mszy. Prawosławnej. Jeżeli Zygmunt III zgodziłby się na przejście syna na prawosławie i od‐ stąpił od oblężenia Smoleńska, Władysław Zygmuntowicz zostałby zapewne carem. To było możliwe. Jednak nie oznaczało to wcale ani unii, ani też tego, że Kreml stanie się polityczną ekspozyturą War‐ szawy. Jeżeli Władysław nie chciałby podzielić losu Dymitra Samo‐

zwańca, musiałby działać zgodnie z interesami Moskwy. Po koronacji stałby się spadkobiercą carów i tradycyjnych kierunków polityki wszystkich prawosławnych hosudarów. Żeby utrzymać się na podmi‐ nowanym tronie, musiałby być nawet bardziej gorliwy niż poprzed‐ nicy, rodowici Moskwicini. Bojarzy i patriarcha uważnie patrzyliby mu na ręce. Błąd mógł kosztować utratę władzy, a może i życia. Jeżeli Władysław utrzymałby się na tronie, to w perspektywie pokolenia, najwyżej dwóch, kremlowscy Wazowie staliby się wyrazicielami inte‐ resów Moskwy. Księżniczki niemieckie, które zostawały żonami ca‐ rów w XVIII i XIX wieku i przyjmowały prawosławie, prowadziły po‐ litykę zgodną z interesami państwa i dynastii. Stuprocentowa Niemka, Zo a Augusta Anhalt-Zerbst, w której nie płynęła ani kropla krwi Romanowów, stała się imperatorową Rosji i jako Katarzyna II konsekwentnie i skutecznie pomnażała chwałę imperium. Planowała nawet odnowienie cesarstwa wschodniego. Chciała, żeby Moskwa, Trzeci Rzym, wyzwoliła Konstantynopol. Mówi pan o perspektywie dwóch pokoleń. W perspektywie dwóch pokoleń Rzeczpospolita przegra de nitywnie rywalizację z Mo‐ skwą o prymat w Europie Środkowo-Wschodniej. Stracimy wszyst‐ kie nabytki Zygmunta III i całą lewobrzeżną Ukrainę z Kijowem. W 1654 roku wojska moskiewskie urządzą w Wilnie rzeź. W odwecie za spalenie Moskwy. Rzeczpospolita przejdzie do defensywy, która sto lat później zakończy się zagładą państwa obojga narodów. Do tego mogłoby nie dojść, gdyby w 1611 roku na tronie carów zasiadł Waza. Nie jestem przekonany. Pesymistycznie podchodzę do możliwości trwałego zbliżenia obu państw i realizacji projektu unijnego. Nie doce‐ nia pan znaczenia różnic kulturowych i cywilizacyjnych. Rzeczpospo‐ lita i Moskwa to były osobne światy, przez kilkaset lat rozwijające się w zupeł nie odrębnych, a nawet przeciwstawnych kierunkach. Moim zdaniem projekt Sapiehy i Żółkiewskiego był niemożliwy do realizacji. Czas wielkiej smuty i dymitriad był tylko kolejną fazą zmagań obu wielkich sąsiadów. Moskiewska klasa polityczna i carowie mieli prze‐ wagę ideologiczną nad Rzeczpospolitą, a była nią wiara w konieczność i możliwość powstania ruskiego i prawosławnego imperium. Strona polsko-litewska tak silnej motywacji ideologicznej nie miała. Nie‐ wielu spośród szlachty chciało umierać za narzucenie Moskwie unii kościelnej z Rzymem. Szlachta traktowała wyprawy na wschód w ka‐ tegoriach materialnych korzyści. I to był, jak sądzę, istotny powód, dla którego Rzeczpospolita nie mogła wygrać dziejowego kon iktu z Mo‐ skwą.

Jeżeli Władysław chciałby utrwalić władzę swojej dynastii na Kremlu, to nie mógłby zboczyć ze ścieżek jej rozwoju i odrzucić ideolo‐ gii spajającej państwo. Oczywiście podczas jego panowania mocniej‐ sza byłaby ekspansja kultury polskiej, nastąpiłby napływ rzemieślni‐ ków i artystów z Rzeczpospolitej, nastąpiłaby szybsza okcydentaliza‐ cja Moskwy, ale nie oznacza to, że stałaby się ona innym państwem. Że nagle przestałby być aktualny testament Dymitra Dońskiego i Iwana Kality, który każe każdemu władcy moskiewskiemu dążyć do zjedno‐ czenia wszystkich ziem ruskich. Że elity państwa carów zapomnia‐ łyby, że obowiązkiem Moskwy jest budowa prawosławnego impe‐ rium. Nie wygasłby żaden z powodów napędzających marsz carów na zachód, po ruskie ziemie Rzeczpospolitej. A żaden car nie mógł sprze‐ niewierzyć się obowiązkom wobec państwa i Cerkwi. Jeżeliby to zro‐ bił, przestałby być carem. Załóżmy jednak, że Władysławowi, wspieranemu przez Mścisław‐ skiego, Golicynów, pewnie także przez Filareta, udałoby się utrzy‐ mać na tronie przez kilka pierwszych lat. To jest możliwe, bo nasz przyszły król potra ł słuchać doradców i zjednywać sobie ludzi. Jaką politykę by prowadził? Władysław należał do ludzi, którzy lubią być lubiani. Miał wdzięk oso‐ bisty, umiał dogadać się z każdym, wzbudzał sympatię. Te cechy mo‐ głyby pomóc mu w początkach panowania w Moskwie. Pierwsze zadania Władysława byłyby identyczne jak Michała I. Roz‐ wiązanie kwestii „Łże-Dymitra”, uspokojenie państwa, zniszczenie grasujących band. Po śmierci drugiego Samozwańca sprawa „Łże-Dymitra” nie została de nitywnie zakończona? Maryna w 1611 roku urodziła jego syna, Iwana, i związała się z atama‐ nem kozackim Iwanem Zarudzkim – to ten, który oblegał zajętą przez Polaków Moskwę w ramach pierwszego pospolitego ruszenia. Prowa‐ dził walkę w imię uznania pretensji do tronu syna Maryny i „Łże-Dy‐ mitra”. Sobór Ziemski z 1613 roku, na którym wybrano na cara Mi‐ chała Romanowa, pozbawił Marynę i Iwana Dymitrowicza wszelkich praw do tronu moskiewskiego. Zarudzki i córka wojewody sando‐ mierskiego odeszli na po łudnie, gdzie stworzyli państwo kozackie w dorzeczu po łudniowej Wołgi, ze stolicą w Astrachaniu. W maju 1614 roku wybuchł bunt wojska, ataman z Maryną i małym Iwanem mu‐ sieli uciekać. Schwytano ich i przekazano carowi. Zarudzki w Moskwie został wbity na pal, a trzylatka powieszono. Maryna tra ła do więzie‐ nia w Ko łomnie. Rok później zmarła, prawdopodobnie została skryto‐ bójczo zamordowana. Od roku nie żył już wtedy wojewoda Jerzy Mni‐

szech. Nie doczekał śmierci wnuka i córki. Może na szczęście dla sie‐ bie. Władysław też wieszałby dzieci i wbijał na pal rywali? Oczywiście. Jeżeli postąpiłby inaczej, to skończyłby jak Dymitr. Ła‐ skawy, miłosierny car to słaby car. Takiego w Moskwie nikt nie potrze‐ bował. Rzeczpospolita i Moskwa byłyby związane sojuszem. Pierwszym celem byłaby Szwecja? Na pewno naciskałby na to Zygmunt III. Wojna przeciwko Szwecji le‐ żałaby w interesie obu krajów, ale sądzę, że ograniczyłaby się do dzia‐ łań w In antach i nad Zatoką Fińską. Do marszu sił polsko-litewskomoskiewskich na Sztokholm by nie doszło. To była mrzonka Zyg‐ munta III. Elity Rzeczpospolitej i Moskwy nie były zainteresowane podbojem Szwecji. Planem maksimum byłoby trwałe opanowanie Inf‐ lant wraz z Estonią przez Rzeczpospolitą oraz terenów nad Zatoką Fiń‐ ską i Narwy przez Moskwę. Czy byłoby to możliwe? Można się zastana‐ wiać. Szwecja właśnie zrywała się do mocarstwowego lotu, wojska króla Gustawa II Adolfa nie miały sobie równych w całej Europie. Z pewnością byłyby ciężkim przeciwnikiem dla Rzeczpospolitej i Mo‐ skwy. Nie zakładałbym, że dzięki współ pracy militarnej króla Zyg‐ munta III i cara Władysława I udałoby się de nitywnie usunąć Szwe‐ dów znad po łudniowego Bał tyku. Ale pewne korzyści niewątpliwie byłyby możliwe do osiągnięcia. Natomiast łatwiej przewidzieć, jak mogłoby zakończyć się współ‐ działanie militarne obu państw przeciwko Tatarom. Zarówno Rzeczpospolita, jak i Moskwa były zainteresowane tym kierun‐ kiem. W 1646 roku Władysław IV i hetman Koniecpolski planowali uderzenie na Tatarów, partnerem miała być Moskwa. Gdyby Wła‐ dysław był carem, do wspólnego działania przeciwko Tatarom i Turcji mogłoby dojść znacznie wcześniej. Chwileczkę. Wspomniał pan Władysława IV i jego plan wojny z Tata‐ rami i Turcją. Gdyby królewicz Władysław został carem, na pewno nie zostałby królem Polski i wielkim księciem litewskim Władysławem IV. Zgoda, prawosławny nie miałby szans na tron Rzeczpospolitej. Nie sądzę też, żeby po śmierci Zygmunta III w 1632 roku ktoś wracał do pomysłów unijnych Lwa Sapiehy związanych z możliwością rządze‐ nia Rzeczpospolitą i Moskwą przez jednego władcę. Ale Władysław miałby z pewnością synów.

Należy założyć, że tak. W rzeczywistości Władysław ożenił się późno, w wieku czterdziestu dwóch lat. Syn i córka z małżeństwa z arcyksięż‐ niczką austriacką Cecylią Renatą zmarli w dzieciństwie. Ze związku z Francuzką Marią Gonzagą dzieci nie miał. Gdyby był carem, dostałby żonę jako młodzieniec. Starannie wybraną spośród panien z bojar‐ skich rodów. Tradycja moskiewska była w tym względzie zupeł nie inna niż zachodnioeuropejska, gdzie małżeństwa dynastów zawie‐ rano ze względów politycznych. W Moskwie żona cara miała pocho‐ dzić z dobrego rodu, podobać się władcy, a przede wszystkim rodzić dzieci. Carowi do wyboru przedstawiano panny dobrego zdrowia, które wcześniej były badane przez medyków pod kątem zdolności do wydania na świat potomstwa. Gdy okazywało się, że jednak nie rodzą, bez ceregieli były odstawiane do klasztoru, a car ponownie brał ślub. Patriarcha załatwiał takie sprawy od ręki. Władysław miałby pewnie synów, ale byliby oni wychowywani zgodnie z tradycjami cerkiew‐ nymi na prawosławnych władców. Polacy na elekcji z pewnością po‐ stawiliby warunek przejścia na katolicyzm. To już były czasy zdecy‐ dowanego triumfu kontrreformacji w Rzeczpospolitej. Czy Cerkiew i bojarzy wyraziliby zgodę i oddali syna cara łacinnikom? Wątpię. Nie musieliby. Najwyżej wcześniej królem Polski zostałby brat Władysława, Jan Kazimierz. W chwili śmierci Zygmunta III miał dwadzieścia trzy lata. Idealny wiek. To prawdopodobne. Miałby duże szanse na koronę. W rzeczywistości Jan Kazimierz rozpoczął panowanie w 1648 roku, po śmierci Władysława IV. Rok później poślubił drugą żonę zmar‐ łego króla, Marię Gonzagę. Miał wtedy czterdzieści lat. Córka Maria Anna Teresa i syn Jan Zygmunt z małżeństwa z nią zmarli we wcze‐ snym dzieciństwie. Wcześniejsze objęcie tronu przez Jana Kazimie‐ rza sprawiłoby, że prawdopodobnie doczekałby się potomków – na‐ stępców tronu. Jan Kazimierz wywo łał opór magnatów i wojnę do‐ mową w Rzeczpospolitej, forsując elekcję vívente rege, czyli za życia króla. Proponował kandydata francuskiego, Henryka Ludwika, księcia d’Enghien. Gdyby promował własnego potomka, „Piasta”, miałby zdecydowanie większe szanse. Szlachta powszechnie wo‐ łała o kandydata rodzimego. Piętrowa konstrukcja, ale możliwa do wyobrażenia. Szlachta rzeczy‐ wiście była przywiązana do dynastii, trzecie pokolenie polskich Wa‐ zów z pewnością uważałaby za „Piastów”. Utrwalenie dziedziczności tronu w ramach dynastii, oczywiście z utrzymaniem elekcji, byłoby okolicznością zbawienną dla Rzeczpospolitej. Jeżeli oczywiście Jan Ka‐

zimierz miałby dzieci i dożyłyby one wieku dojrzałego. Tego nie można przesądzić. Dobrze. Ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że od 1632 roku w Moskwie i Rzeczpospolitej panowaliby bracia. Gdyby Władysław objął i utrzymał władzę w Moskwie, nie byłoby przepa‐ ści wykopanej między narodarni podczas polskiej interwencji. Mo‐ skwa nie zostałaby spalona, nie byłoby złych wspomnień z kolej‐ nych wojen. Prawosławie nie byłoby tak wrogie Polsce. Moskwi‐ cini, Litwini i Polacy znaliby się lepiej, handlowaliby ze sobą, na‐ stępowałoby przenikanie prądów kulturalnych. Wracam do po‐ przedniego pytania: czy to nie świetne warunki, żeby podjąć działa‐ nia przeciwko wspólnemu wrogowi: Tatarom i Turcji? Z pewnością byłyby one możliwe. W tym przypadku Rzeczpospolita i Moskwa miały wspólne interesy. Warto wspomnieć, że Władysław IV był pierwszym polskim królem, który miał pomysł likwidacji chanatu krymskiego. Tatarzy żyli z pośrednictwa w sprzedaży niewolników na rynki osmańskie. Musieli porywać ludzi, bo stepowy, górski kraj o ni‐ skiej wydajności ziemi nie był w stanie ich wyżywić. Z kolei żeby go‐ spodarka folwarczna mogła rozwijać się na intensywnie kolonizowa‐ nej i zagospodarowywanej Ukrainie, potrzebny był spokój. A ten był możliwy tylko w przypadku likwidacji chanatu. Jednak atak na Tata‐ rów oznaczał wojnę z Turcją. Władysław IV doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Król wiedział, że sam Turcji nie pokona. Udało mu się przekonać Moskwę do wspólnej wyprawy. Obiecał carowi Aleksemu I, synowi Michała I, odstąpienie większości ziem chanatu i dostęp do Morza Czarnego. Moskwa była tym bardzo zainteresowana, bo została odepchnięta przez Szwecję i Rzeczpospolitą od Bał tyku i chciała spró‐ bować sił na po łudniu. Do wspólnej wyprawy nie doszło, bo posłowie obawiali się wojny z Turcją. Król parł do konfrontacji z Osmanami, wi‐ dział się w roli wyzwoliciela ludów słowiańskich na Bałkanach, ale sejm w 1646 roku kazał rozpuścić wszystkie zaciągi. Można sądzić, że Wazowie na tronach w Moskwie i Warszawie pod‐ jęliby próbę likwidacji chanatu, a to oznaczałoby nieuniknioną wojnę z Turcją. Nie sposób przewidzieć, jakie byłyby skutki wspólnej wy‐ prawy moskiewsko-polskiej na Tatarów i przyszłych zmagań z Osma‐ nami. Hetman Koniecpolski, który wspierał plany króla, był optymistą. Uważał, że możliwe jest osiągnięcie linii Dunaju po wcześniejszym podporządkowaniu księstw rumuńskich: Mołdawii i Wo łoszczy‐ zny. I to siłami samej Rzeczpospolitej. Sojusz z Moskwą czyniłby te plany bardziej prawdopodobnymi.

W XVII wieku Turcja była silna. W drugiej po łowie wieku, za rządów wezyrów z rodu Köprülü, przeżyje renesans: wróci do zdobywczej po‐ lityki, będzie chciała podporządkować sobie Ukrainę, sięgnie po pol‐ skie Podole. Rzeczpospolita w pojedynkę była zdolna obronić się przed Turcją, jak pod Chocimiem w 1621 roku, ale nie przeceniałbym zdol‐ ności ofensywnych sojuszu polsko-moskiewskiego. Walka z Tatarami na ich terenie byłaby z pewnością trudna i długotrwała, a suł tan nie zostawiłby swoich lenników i współ wyznawców bez pomocy. Jeżeli udałoby się spacy kować chanat i umocnić wpływy w Mołdawii i na Wo łoszczyźnie, stanowiłoby to duży sukces. Nie sądzę, by możliwy był dalszy marsz na Bałkany. Na tę drogę Rosja wejdzie dopiero w XIX wieku. Podjęcie wspólnej z Moskwą akcji militarnej na po łudniowym wschodzie miałoby jeszcze jeden zbawienny dla Rzeczpospolitej skutek. To byłoby świetne zajęcie dla buntujących się Kozaków. Nie doszłoby do wybuchu powstania Chmielnickiego. Nie byłbym aż takim optymistą. Owszem, nie zaistniałby bezpośredni powód wybuchu powstania Chmielnickiego. Władysław IV, planując wojnę z Tatarami i Turcją, rozbudził ich nadzieje i aspiracje. Po śmierci Koniecpolskiego w 1646 roku i decyzji sejmu zabraniającej wszczyna‐ nia wojny Kozacy zaporoscy poczuli się po raz kolejny oszukani. Wy‐ buchł bunt, ale on dojrzewał od bardzo dawna i miał złożone powody. Rzeczpospolita wykorzystywała Kozaków we wszystkich swoich kon‐ iktach i jednocześnie ostentacyjnie lekceważyła ich aspiracje. To nie mogło się dobrze skończyć. Gdy hetman Sahajdaczny przyprowadził Władysławowi podczas jego wyprawy na Moskwę dwadzieścia tysięcy mo łojców, dostał in‐ sygnia władzy hetmańskiej: chorągiew, buławę i bęben. A rok wcze‐ śniej ten sam Sahajdaczny podpisał układ w Olszanicy, który ogra‐ niczał rejestr kozacki, czyli liczbę Zaporożców na żołdzie państwa, do tysiąca osób. Ani Władysław, ani Chodkiewicz nie pytali go, ja‐ kim prawem zwerbował dwadzieścia tysięcy zbrojnych. Taka właśnie była polityka wobec Kozaków. Rzeczpospolita trakto‐ wała ich instrumentalnie. Korzystała z pomocy Zaporożców, ale po za‐ kończonej kampanii najchętniej widziałaby w nich „w chłopy obró‐ cone pospólstwo”. Kozacy czuli się częścią Rzeczpospolitej, ale ta od‐ mawiała przyznania im chociażby ograniczonych praw politycznych. W państwie szlacheckim Kozacy nie mogli być partnerami. To było nie do pomyślenia. Każdy musi znać swoje miejsce na ziemi. A miejsce Kozaka nie jest przy stole rozmów ze szlachtą. Posłowie i senatorowie widzieli w nich rezerwuar siły roboczej, potrzebnej do zagospodaro‐

wywania Ukrainy. Godność kozacka była naruszana przez ego‐ istyczne, krótkowzroczne działanie szlachty polskiej, więc Zaporożcy buntowali się regularnie, a na Zadnieprze raz po raz wyruszały wy‐ prawy pacy kacyjne. Do tego dochodził czynnik religijny. Dążono do narzucenia im unii brzeskiej, a jezuici próbowali nawet zakładać klasztory i kościoły na terenie Ukrainy w celu jej katolicyzacji. Moskwa zagadnienie kozackie rozwiązała lepiej niż Rzeczpospo‐ lita? Doświadczenia Moskwy z Kozakami żyjącymi nad dolnym Donem, na Kubaniu i na Syberii były jak najbardziej pozytywne. Moskwa szano‐ wała ich podmiotowość, autonomię, prawa i przywileje. Potra ła świetnie wykorzystywać Kozaków, realizując politykę ekspansji w kierunku Morza Kaspijskiego, Kaukazu i Syberii. Nie występowała też bariera religijna. Bojarzy i car mieli zupeł nie inny stosunek do Koza‐ ków niż polska szlachta i królowie. Jak to możliwe? Car samodzierżca szanował prawa Kozaków, a sły‐ nąca wolnościami Rzeczpospolita nie szanowała. To tylko wygląda na paradoks. Rzeczpospolita słynęła wolnościami tylko szlacheckimi, a w Moskwie samodzierżca sam decydował, czyje prawa szanować, czyje łamać. Car, poza okresem wielkiej smuty, mógł pominąć opinię bojarów, a król musiał się liczyć z opinią i interesem ekonomicznym szlachty, która postawiła na hodowlę bydła oraz zboża na Ukrainie i potrzebowała rąk do pracy. Perspektywa polskiej szlachty wyglądała tak: prawosławna, ruska szlachta ma takie same przywileje jak my, prawosławni są posłami i senatorami... Przerwę. Gdy trzeba było wysłać negocjatorów do Chmielnickiego, w senacie był już tylko jeden prawosławny, wojewoda bracławski Adam Kisiel. Wielcy panowie ruscy, jak Zbarascy, Zasławscy czy Wiśniowieccy, porzucili już „wiarę grecką”. Owszem, łatwiej było zrobić karierę w Rzeczpospolitej katolikom i ma‐ gnaci ruscy porzucali prawosławie. Niejednokrotnie najpierw prze‐ chodzili na kalwinizm, dopiero kolejne pokolenie przyjmowało chrzest katolicki. Kultura łacińska była dla nich bardziej atrakcyjna niż prawosławna. Dlatego w pewnym momencie to Kozacy stali się wyrazicielami interesów prawosławnej, ruskiej ludności Korony i Li‐ twy, a ich aspiracje i żądania były konsekwentnie pomijane. Rzeczpo‐ spolita przestawała być rzeczą wspólną dla wszystkich jej obywateli. Tego właśnie polska szlachta nie dostrzegła. Uważała, że skoro w ra‐ mach stanu szlacheckiego wszyscy jego członkowie, także prawo‐

sławni, mają teoretycznie równe prawa, to problem nie istnieje. Ale istniał i dał o sobie znać w 1648 roku z potężną siłą. Moim zdaniem wspólna z Moskwą, nawet udana akcja militarna przeciwko chanatowi krymskiemu i ewentualna wojna z Turcją nie unieważniłyby żadnego z czynników, które zadecydowały o wybuchu wielkiego powstania kozackiego. Najwyżej odsunę łaby go nieco w czasie. Jeżeli nie wybuchłoby powstanie Chmielnickiego, to wybu‐ chłoby inne, pewnie podobne w skutkach. Przecież jeżeli Zaporożcy złożyliby daninę krwi na Krymie i nad Dunajem, a po wojnie kresowi magnaci chcieliby zakuć ich w dyby i zapędzić do pracy, to jak by zare‐ agowali? Buntem. Dłużej w ten sposób nie dało się rządzić na Ukra‐ inie. A w Rzeczpospolitej nie było środowisk, które dążyłyby do zmiany tego stanu. Fakt, że w Moskwie rządziłby Waza, a nie Roma‐ now, niczego by nie zmienił w historii polsko-moskiewskiej konfron‐ tacji na Ukrainie. Kozacy i tak oddaliby się w opiekę carowi, powodując wybuch wojny Rzeczpospolitej z Moskwą? Oczywiście. Powiązania dynastyczne nie miałyby tu żadnego znacze‐ nia. Historia jest pełna wojen i kon iktów między państwami rządzo‐ nymi przez władców z tej samej dynastii. Nawet jeśli w wyniku hipo‐ tetycznego objęcia władzy na Kremlu przez Władysława doszłoby do współdziałania państwa moskiewskiego z Rzeczpospolitą przeciwko Tatarom i Turcji, to wybuch buntu kozackiego skłoniłby Moskwę do ataku na Koronę i Litwę. Pamiętajmy, co mówiliśmy o charakterze państwa moskiewskiego korzystającego ze wzorów bizantyjskich, ale i tatarskich. Silny władca ma obowiązek ekspansji. Państwo moskiewskie musi prowadzić poli‐ tykę agresywną, bo to wynika z jego de nicji. Dlatego od XV wieku do roku 1917 powierzchnia Imperium Rosyjskiego wzrosła trzydziesto‐ sześciokrotnie. Negocjowanie, ustalanie, zbliżanie stanowisk, po‐ wolne zrastanie się organizmów państwowych – tego nie ma w rosyj‐ skim DNA. Gdyby Władysław lub jego synowie chcieli zejść z tej drogi, przestaliby być carami. Dla tego podkreślę to jeszcze raz: projekt unijny był niemożliwy do realizacji, a przy pierwszej okazji Moskwa upomniałaby się o ruskie ziemie Rzeczpospolitej. Powiem więcej: fakt, że w państwie moskiewskim rządziłby car z dynastii panującej także w Polsce, taką interwencję mógłby ułatwić. Tak pan sądzi? Przecież podczas potopu szwedzkiego polska i litewska szlachta bez większych oporów poddawała się Karolowi X Gustawowi. Zmieniali jednego Wazę na drugiego. Kraj powstał dopiero wtedy, gdy Szwedzi

zaczęli obracać go w perzynę. Prawosławna ludność Rzeczpospolitej też mogłaby zamienić Wazę katolickiego na Wazę prawosławnego. De‐ cydującą rolę grałby czynnik religijny, kulturowy. Więc układ w Perejasławiu z 1654 roku, w którym Kozacy oddali się pod opiekę cara, rozpoczynający zakończoną dopiero w 1667 roku wojnę z Moskwą, był nieunikniony? Jeżeli Rzeczpospolita prowadziłaby taką politykę wobec Kozaków, jaką prowadziła w rzeczywistości – był nieunikniony. Powstanie Chmiel‐ nickiego wybuchło w 1648 roku i po porażkach sił koronnych pod Żół‐ tymi Wodami, Korsuniem i Piławcami rozlało się szeroko po kraju, Za‐ porożcy doszli aż do Lwowa i Zamościa. Wybrany na króla po śmierci brata Jan Kazimierz próbował spacy kować bunt. Trwała okrutna wojna domowa przerywana kolejnymi ugodami, których żadna ze stron ani myślała dotrzymywać. Szlachta nawet w obliczu zagrożenia nie była gotowa na uznanie podmiotowości ruskiej części państwa, a Chmielnicki dążył do maksymalnej niezależności. Świetne zwycię‐ stwo Rzeczpospolitej pod Beresteczkiem w 1651 roku niczego nie zmieniło. Już rok później Kozacy zniszczyli kwiat armii koronnej pod Batohem. Ukrainę utopiono we krwi, a wszystkiemu przyglądał się car. W 1653 roku zwo łał Sobór Ziemski, który w październiku zadecy‐ dował o zerwaniu pokoju z Rzeczpospolitą i przyłączeniu Ukrainy do państwa moskiewskiego „w celu ochrony wiary prawosławnej i świę‐ tych cerkwi Bożych”. Te decyzje zbiegły się z formułowanym już od pewnego czasu pomysłem Chmielnickiego i elit kozackich, by zagrać nową kartą, moskiewską. Tatarzy nie byli pewnym sojusznikiem, a Kozacy zdawali sobie sprawę, że bez wsparcia nie obronią się przed Polską. Wysłany do Kozaków zaraz po obradach Soboru bojar Wasyl Buturlin dotarł do Perejasławia w styczniu 1654 roku. Nie było mowy o żadnych negocjacjach. Buturlin miał peł nomocnictwa jedynie do odebrania przysięgi i wręczenia carskiej gramoty o przyjęciu Kozaków w poddaństwo. 18 stycznia cała starszyzna kozacka i przedstawiciele pułków uznali władzę cara, a Buturlin w imieniu Aleksego obiecał zbrojną pomoc przeciwko Rzeczpospolitej. Na ile Chmielnicki traktował Perejasław instrumentalnie? Na pewno nie spodziewał się, jak trwałe konsekwencje będzie miał układ perejasławski. Z kozackiej, a ściślej: z kozacko-polskiej, tradycji wynikało, że ugody są zawierane, unieważniane, znów zawierane i tak dalej. Tak było z Rzeczpospolitą. Dla Chmielnickiego Perejasław był ko‐ lejnym manewrem na drodze do niezależności. Układ z carem pozwa‐ lał osłonić się przed Rzeczpospolitą i wyrwać z mocno kłopotliwej za‐ leżności od chana, któremu zależało tylko na tym, by dostawy jasyru

na Krym były regularne i ob te. Chmielnicki postanowił zagrać Mo‐ skwą, a potem ją porzucić. Po Perejasławiu pertraktował jeszcze ze Szwedami, Brandenburgią, Siedmiogrodem, suł tanem... Dogadywał się z każdym. Jego głównym celem było poszerzenie niezależności. Dlatego grał na wielu fortepianach. Zbyt wielu. Gdy Chmielnickiego zabrakło, okazało się, że Kozacy mają bardzo ograniczone pole ma‐ newru. Moskwa natomiast traktowała Perejasław poważnie. Śmiertelnie poważnie. W historiogra i ukraińskiej Perejasław uznaje się za największy błąd Chmielnickiego. Hetman kozacki nie przewi‐ dział, że jeżeli car raz po łoży rękę na Kijowie, to już go nie wypuści. Chmielnicki był Rusinem – tak nazywano prawosławnych lub unic‐ kich mieszkańców Rzeczpospolitej posługujących się językiem ru‐ skim, będącym aż do 1696 roku językiem o cjalnym Wielkiego Księ‐ stwa Litewskiego. Podniósł bunt, bo uznał, że prawa Kozaków i sze‐ rzej: ludności ruskiej na Ukrainie, nie są szanowane. Był jednak oby‐ watelem Rzeczpospolitej, nie pojmował moskiewskiego imperatywu „zbierania ziemi ruskiej”. Dla niego układ z państwem moskiewskim miał być taktyczną zagrywką. Dla Moskwy był olbrzymią szansą, wy‐ darzeniem o niezwykłej doniosłości. Wagę Perejasławia doceniali na‐ wet komunistyczni sekretarze. Przecież trzysta lat później Nikita Chruszczów z okazji rocznicy podpisania ugody perejasławskiej poda‐ rował Ukrainie Krym, by przypieczętować rosyjsko-ukraińskie brater‐ stwo! Dlatego „zielone ludziki” Putina musiały odbierać go potem Ukrainie. Jakie działania podjął car po układzie perejasławskim? Gdy dostał informację o hołdzie Kozaków, z radości podarował posłań‐ cowi swój carski koł pak i kaftan. Został zaproszony do Rzeczpospolitej przez jej mieszkańców! W kwietniu potwierdził władzę Chmielnic‐ kiego, prawa i swobody kozackie oraz zagwarantował wciągnięcie na służbę wojskową sześćdziesięciu tysięcy Zaporożców. Ta decyzja ozna‐ czała nieuchronną wojnę z Polską. Michał I na łożu śmierci miał zakli‐ nać syna pod groźbą ojcowskiej klątwy, by nie wszczynał kon iktu z Rzeczpospolitą, ale Aleksy nie mógł przepuścić takiej okazji. Od razu uprzedzę pana pytanie: gdyby podobną propozycję otrzy‐ mał car – prawosławny, wychowany na Kremlu syn Władysława, po‐ stąpiłby tak samo. Żaden car, Romanow, Waza szwedzki lub polski, niechby nawet Stuart, nie zrezygnowałby z możliwości zjednoczenia ziem ruskich, z odzyskania Kijowa, kolebki państwowości ruskiej. Pe‐ rejasław to speł nienie marzeń wszystkich hosudarów moskiewskich, Ś

przyłączenie do „macierzy” terytoriów, którymi władał Święty Wło‐ dzimierz. Układ w Perejasławiu podziałał trzeźwiąco na szlachtę? To był kubeł zimnej wody. Okazało się, że polityka konfrontacji i dyk‐ tatu jest polityką samobójczą i może doprowadzić do całkowitej klę‐ ski, do utraty niemal całej Ukrainy. Tym bardziej że Aleksy od razu przystąpił do działań wojennych. Postępy moskiewskie były nieby‐ wałe. Wojska carskie szybko zajęły Smoleńsk, ziemie białoruskie i znaczną część Litwy z Wilnem, Chmielnicki zaś wkroczył do Lublina. W tytulaturze Aleksego pojawiła się formuła „całej Wielkiej i Małej, i Białej Rusi samodzierżca”. W Moskwie mogło się wydawać, że nade‐ szła upragniona chwila: Moskwa podporządkuje sobie nie tylko Ukra‐ inę, ale i całe dziedzictwo Ruryka. To wszystko działo się zaledwie dwadzieścia lat po pokoju w Polano‐ wie, na mocy którego król Polski zrzekał się tytułu cara! Dwadzieścia lat po błyskotliwej kampanii pod Smoleńskiem Wilno, jedna ze stolic Rzeczpospolitej, zostało zajęte i splądrowane przez wojska moskiew‐ skie. To nie Moskwa tak się wzmocniła. To Rzeczpospolita tak upadła, wyniszczona przez postępujący paraliż ustrojowy, samowolę magna‐ tów i straszną wojnę domową z Kozakami. Na układ perejasławski Rzeczpospolita zareagowała zawartą w 1658 roku ugodą z Kozakami w Hadziaczu. To była próba rozwiąza‐ nia problemu kozackiego i wytrącenia inicjatywy z rąk Moskwy. Spóźniona? Gdyby Kozacy dostali takie warunki w 1648 roku, nie tylko nie zapro‐ siliby cara na Ukrainę, ale jeśliby choć spróbował na nią wkroczyć, broniliby swojego Księstwa Ruskiego jak lwy. To byłoby ich własne państwo. Państwo Kozaków i szlachty prawosławnej, trzeci, równo‐ rzędny z Koroną i Litwą człon Rzeczpospolitej. Jak doszło do zawarcia unii hadziackiej? Po ataku Szwedów na Rzeczpospolitą w 1655 roku car wstrzymał działania wojenne. Był zaniepokojony ich błyskawicznymi sukcesami, obawiał się, że po podporządkowaniu sobie Polski Karol X Gustaw ru‐ szy na Moskwę. Dlatego w 1656 roku Moskwa zawarła z Rzeczpospo‐ litą rozejm w Niemieży pod Wilnem i rozpoczęła wojnę ze Szwecją, prowadzoną zresztą niezbyt energicznie i zakończoną bez żadnych zmian terytorialnych. Natomiast polskiej szlachcie klęska potopu przemówiła do roz‐ sądku. Okazało się, że ugoda z Kozakami jest niezbędna. Ta zmiana na‐ stawienia zbiegła się z „nowym rozdaniem” na Ukrainie. W sierpniu

g y p 1657 roku zmarł w Czehryniu Bohdan Chmielnicki, a jego syn Jerzy miał dopiero szesnaście lat. Buławę hetmańską Kozacy powierzyli opiekunowi Jerzego, Iwanowi Wyhowskiemu. To był szlachcic, wzięty do niewoli przez Tatarów w bitwie pod Żół tymi Wodami. Wykupiony przez Chmielnickiego został pisarzem wojska zaporoskiego, później kierował jego kancelarią dyplomatyczną. Wyhowski i część starszy‐ zny kozackiej zdawali sobie sprawę, że Ukraina nie ma szans na obro‐ nienie niezależności. Albo – w myśl ugody perejasławskiej – zostanie prowincją moskiewską z pewną dozą autonomii, albo spróbuje poro‐ zumieć się z Rzeczpospolitą i wytarguje coś więcej. Niektórzy pułkow‐ nicy patrzyli na Warszawę tym bardziej przychylnie, że Moskwa w swojej polityce wobec Kozaczyzny opierała się na „czerni”, czyli naj‐ uboższych Zaporożcach, a z dużą dozą nieufności traktowała przy‐ wódców, będących szlachtą lub zdradzających szlacheckie aspiracje. Twórcami unii hadziackiej nie byli jednak Wyhowski ani pułkow‐ nicy, ale gorący zwolennik porozumienia z Kozakami kasztelan łucki Stanisław Kazimierz Bieniewski oraz podkomorzy kijowski Jerzy Nie‐ mirycz. Zwłaszcza ten drugi był niezwykłą postacią: szlachcic pocho‐ dzący ze starego rodu ruskiego, posiadacz ogromnego majątku, wszechstronnie wykształcony, znający Europę, a w dodatku arianin. Podczas sesji sejmiku podobno zapytano go, czy może przysiąc na Trójcę Przenajświętszą. Odpowiedział, że może i na trójkę, i na czwórkę. Nie do końca wiadomo, czy na sejmiku w Żytomierzu faktycznie tak powiedział, ale pewne jest, że wytoczono mu proces za odmowę przy‐ sięgi na Trójcę. Arianie, czyli bracia polscy, byli najbardziej radykal‐ nym odłamem reformacji w Polsce. Nazywano ich także antytrynita‐ rzami, bo odrzucali dogmat o Trójcy Świętej. Ale taka to już była Rzeczpospolita, że szlachcic mimo procesów i wyroków mógł dalej ro‐ bić karierę. Choć gdyby nie był arianinem, pewnie sięgnąłby wyżej niż podkomorstwo kijowskie. Podczas potopu Niemirycz, podobnie jak większość arian, przystał do Szwedów. Tra ł na Ukrainę w 1657 roku jako zaufany króla Szwecji i księcia Siedmiogrodu. Tam zbliżył się do Wyhowskiego, zaczął dzia‐ łać na rzecz niezależności Rusi. Gdy do Czehrynia, który był kozacką stolicą, tra ł z poselstwem wyposażony przez sejm w rozległe peł no‐ mocnictwa Bieniewski, Niemirycz działał z nim ręka w rękę na rzecz ugody Kozaków z Rzeczpospolitą. „Przyszliśmy prosić was o zjednoczenie, aby razem ratować Ojczy‐ znę, razem sławę zdobywać. (...) Uwiedli was przodkowie wasi w niewolę moskiewską twierdząc, że jednej z wami wiary, i na tym

się omylili, bo wy grecką religię trzymacie, a Moskwa moskiewską, a prawdę mówiąc, tak wierzą, jak car każe. (...) Na ostatek do was, zacne Wojsko Zaporoskie, słowa ojczyzny przynoszę: jam was poro‐ dziła, nie Moskal, jam wypielęgnowała, wyhodowała, wsławiła: ocknijcie się, bądźcie synami nieodrodnymi, a zjednoczywszy się do gromady, wyrugujcie nieprzyjaciół swoich i moich” – to Bie‐ niewski do rady kozackiej. Bieniewski i Niemirycz umiejętnie wykorzystali niechęć części star‐ szyny do Moskwy, która naciskała na wprowadzenie swoich wojewo‐ dów i niechętnie patrzyła na umacnianie się przewagi ekonomicznej bogatszych Kozaków nad czernią. Przekonali Wyhowskiego i radę ko‐ zacką do zawarcia umowy, która przeszła do historii jako unia ha‐ dziacka. Zawarto ją 16 września 1658 roku. Jej tekst jest autorstwa Niemirycza. Jakie były jej postanowienia? Gdyby udało się ją wcielić w życie – bardzo doniosłe. Rzeczpospolita stawała się państwem Trojga Narodów. Tekst ugody mówi dosłownie: „te trzy narody”. Kozacy powracali do państwowego organizmu Rzeczpospolitej jak „wolni do wolnych, równi do równych”. Z dotych‐ czasowych województw kijowskiego, bracławskiego i czernihow‐ skiego powstawało Księstwo Ruskie: peł noprawny, obok Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego, podmiot Rzeczpospolitej. Państwo to miało posiadać własne wojsko, własny skarb, własne urzędy iden‐ tyczne jak w Koronie i na Litwie. Pierwszym kanclerzem miał zostać Niemirycz, dlatego przeszedł na prawosławie. Władzę zwierzchnią w Księstwie unia hadziacka rezerwowała dla hetmana ruskiego, czyli Wyhowskiego. W przyszłości hetman miał być zatwierdzany przez króla spośród czterech kandydatów. Biskupi prawosławni mieli wejść do senatu. Przewidziano także założenie na Ukrainie dwóch uczelni obdarzonych takimi samymi prawami jak uniwersytet krakowski. Ustanowiono także osobny Trybunał dla Księstwa Ruskiego. Na mocy układu król nobilitował jednorazowo tysiąc Kozaków. Po‐ nadto corocznie na wniosek hetmana stu Kozaków miało otrzymywać szlachectwo. Wojska Korony i Litwy nie miały wstępu do Księstwa Ruskiego, a jeżeli zostałyby wezwane, to miały podlegać komendzie hetmana ruskiego. Układ przewidywał także zniesienie unii brzeskiej, zastrzeżenie urzędów w Księstwie dla prawosławnych oraz wyno‐ szący trzydzieści tysięcy rejestr kozacki. Wspólne dla całego państwa miały być elekcja, monarcha, sejm oraz polityka zagraniczna. Te postanowienia oznaczały zrównanie ruskiej, prawosławnej lud‐ ności Rzeczpospolitej z Polakami i Litwinami?

Unia hadziacka była próbą nowego zorganizowania państwa. Elity Rzeczpospolitej wreszcie zrozumiały, że nie da się dłużej rządzić, igno‐ rując aspiracje polityczne ruskiej części ludności. Historia tak się po‐ toczyła, że ich wyrazicielami nie stali się wielcy magnaci ruscy, wy‐ wodzący swoje rody od Rurykowiczów i Giedyminowiczów. Gdyby stworzenia Księstwa Ruskiego domagali się Zbarascy, Zasławscy, Ostrogscy czy Wiśniowieccy, to koroniarze i Litwini nie mieliby wyj‐ ścia. To byli potężni panowie, dysponujący olbrzymimi posiadło‐ ściami, wpływami, własną siłą zbrojną. Ale oni czuli się dobrze w Rzeczpospolitej, ich aspiracje były zaspokojone, a oddziaływanie kul‐ tury łacińskiej sprawiało, że po unii lubelskiej zaczęli porzucać prawo‐ sławie i stawali się Polakami. Na placu boju pozostali Kozacy – jedyna zorganizowana siła w Rzeczpospolitej odwo łująca się do ruskiej i pra‐ wosławnej tożsamości. Pierwsze powstanie kozackie wybuchło w 1591 roku. Unia hadziacka to rok 1658. Dużo czasu zajęło Polakom i Litwinom zaakceptowanie faktu, że w Rzeczpospolitej żyją trzy na‐ rody i że jeżeli nie dojdą do porozumienia z prawosławnymi Rusinami, to ostatecznie wepchną ich w objęcia Moskwy. Ale trzeba przyznać, że Korona i Wielkie Księstwo w końcu stanęły na wysokości zadania i przelicytowały cara. W porównaniu z układem w Perejasławiu unia hadziacka dawała Rusinom o wiele większe możliwości. Stworzyła or‐ ganizm polityczny pozwalający na wszechstronny rozwój prawosław‐ nej spo łeczności Rzeczpospolitej: polityczny, kulturalny, religijny... Ru‐ sini nie tylko byliby panami w swoim Księstwie, ale współdecydowa‐ liby też o losach całej Rzeczpospolitej. To byłby olbrzymi krok na dro‐ dze do rozwoju tej części świata ruskiego, który pozostawał jeszcze poza kontrolą Moskwy. Księstwo Ruskie byłoby organizmem wyposażonym w prawie wszystkie atrybuty nowożytnego państwa. W jego ramach naród ukraiński miałby pełne możliwości rozwoju. Jeżeli to prawo weszłoby w życie, losy Ukrainy potoczyłyby się zupeł‐ nie inaczej. Zdecydowanie lepiej dla jej mieszkańców. Zaraz powiemy, dlaczego unia hadziacka pozostała tylko na papierze. Jednak warto so‐ bie uświadomić, że dla wielu pokoleń Polaków i Ukraińców była ro‐ dzajem testamentu politycznego. Stworzyła mit polsko-ukraińskiej zgody i pojednania, dzięki którym możliwe jest przeciwstawienie się wspólnemu wrogowi – Moskwie. Do tego mitu odwo ływali się po‐ wstańcy styczniowi – na pieczęci powstańczego rządu narodowego obok Orła i Pogoni będzie także archanioł Michał, patron Rusi. Bez unii hadziackiej raczej nie byłoby też układu Piłsudski–Petlura z 1920 roku, zakładającego wspólną walkę z bolszewikami i budowę pań‐ stwowości ukraińskiej. Za każdym razem, gdy w Polsce lub na Ukra‐ inie pojawiały się siły polityczne stawiające na współ pracę i dostrze‐

gające niebezpieczeństwo ze strony Rosji, odwo ływały się do dziedzic‐ twa Hadziacza. Dlaczego ostatecznie nie powstało Księstwo Ruskie? Rzeczpospolitej zabrakło sił, które mogłyby obronić tę ideę, a Koza‐ kom – zabrakło w nią wiary. Najpierw sejm, który miał raty kować ugodę, zaczął przy niej majstrować. Niemirycz pięknie przemawiał w Warszawie, Bieniewski przekonywał senatorów, ale wszystkich punk‐ tów nie obronili. Wycofano się z zapisów o likwidacji unii brzeskiej, dopuszczono unitów do obsady stanowisk w województwach bra‐ cławskim i czernihowskim. Ustalono, że wojsko zaporoskie ma brać udział także w wojnach zaczepnych z Moskwą, a nie tylko obronnych, jak chcieli Kozacy. Zagwarantowano możliwość powrotu szlachty do swoich majątków. Zasadniczych, najważniejszych postanowień unii hadziackiej sejm nie naruszył i w maju 1659 roku król, prymas, senat oraz posłowie kozaccy zawarli ugodę. Zmiana warunków unii dostar‐ czyła jednak argumentów przeciwnikom Wyhowskiego, a tych nie brakowało. Nadania ziemskie dla hetmana, jego rodziny i elity kozac‐ kiej rozjątrzyły czerń i chłopów. Oburzenie wywo łały nobilitacje dla części Kozaków i zapowiedź powrotu szlachty. W lipcu udało się jesz‐ cze Wyhowskiemu razem z Polakami i Tatarami rozbić pod Konoto‐ pem wojska moskiewskie, które na wieść o unii hadziackiej ruszyły na Ukrainę. Ale potem na Ukrainie nastał chaos umiejętnie podsycany przez Moskwę. Do buławy hetmańskiej powierzonej Wyhowskiemu zgłosiło się kilku kandydatów, na Zadnieprzu powstanie wzniecił zwo‐ lennik Moskwy pułkownik Tymoteusz Cieciura, zaczęły się bratobój‐ cze walki. W sierpniu, we własnym majątku, z rąk zbuntowanych chłopów zginął Niemirycz. We wrześniu do złożenia urzędu został zmuszony Wyhowski. Rada wybrała na nowego hetmana Jerzego Chmielnickiego, zwanego Chmielniczenką, który był marionetką w rękach pułkowników. W październiku młody Chmielnicki, znów w Pe‐ rejasławiu, oddał się pod opiekę cara, ale na warunkach gorszych niż ojciec pięć lat wcześniej. Autonomia Ukrainy w państwie moskiew‐ skim została mocno ograniczona: do najważniejszych miast mieli zo‐ stać wprowadzeni wojewodowie carscy i wojska moskiewskie, het‐ man tracił prawo mianowania pułkowników, prawosławny metropo‐ lita kijowski musiał uznać zwierzchność patriarchy moskiewskiego. W ciągu kilku miesięcy zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Wygląda na to, że unia hadziacka, o której dobroczynnym wpływie na roz‐ wój Ukrainy tyle mówiliśmy, miała najmniej zwolenników na sa‐ mej Ukrainie.

Masy kozackie i chłopskie odnosiły się wrogo do porządków ustano‐ wionych przez unię hadziacką. W ciągu dziesięciu lat od chwili wybu‐ chu powstania Chmielnickiego na Ukrainie posmakowano wolności. Wypędzono szlachtę i Żydów, nie trzeba było przed nikim zginać karku. To nic, że wojny trwały niemal non stop. Wojna może przy‐ nieść łupy. Natomiast pokój i spokój na warunkach Hadziacza dla ko‐ zackiej czerni i ruskich chłopów oznaczały koniec przygody i perspek‐ tywę pańszczyzny. Zapowiedź powrotu polskiej szlachty przyjęto tak samo wrogo jak wyrastanie nowej, rodzimej warstwy szlacheckiej, o kozackim rodowodzie. Pamiętajmy także, że dla Kozaków Moskwa była państwem bliskim wyznaniowo i kulturowo, opiekunem i sojusznikiem, a Rzeczpospo‐ lita – wrogiem. Legenda walki i oporu przeciwko „polskim panom” konstytuowała tożsamość Zaporożców. Na unię hadziacką zgodzili się ci sami pułkownicy, którzy cztery lata wcześniej przysięgali carowi. Nie oczekujmy od dowódców wojskowych wyrobienia politycznego i dalekowzroczności. Gdzie mieli nauczyć się uprawiania polityki? Większość z nich chciała dalej rządzić się po swojemu, jak za czasów Chmielnickiego. Niewielu z nich zdawało sobie sprawę, że Ukraina musi w końcu związać się z którymś z sąsiadów, bo jest zbyt słaba, by obronić niezależność. A już zupeł nie nieliczni rozumieli, że mając do wyboru Rzeczpospolitą i Moskwę, lepiej postawić na Lachów, bo mają po prostu lepszą ofertę. Rzeczpospolita wysłała Wyhowskiemu na pomoc oboźnego koron‐ nego Andrzeja Potockiego z niewielkim, trzytysięcznym korpusem. Jesienią pisał z Ukrainy do Jana Kazimierza, że u Kozaków „to jest najważniejsze, żeby nie być pod Waszą Królewską Mością, ani pod carem”. Doradzał, żeby porozumieć się z Moskwą i podzielić Ukra‐ inę. A do hetmana Stanisława Rewery Potockiego pisał tak: „mia‐ steczko przeciwko miasteczku wojuje, syn ojca, ojciec syna rabuje, wieża Babel. (...) Owo kto wprzód z wojskiem przyjdzie, ten ich in‐ fallibilter [niechybnie – przyp. red.] osiądzie”. O losach Ukrainy miała zdecydować siła wojska. A wojska Rzeczpospolita nie miała. Trwała ciągle wojna ze Szwedami, Stefan Czarniecki z najlepszymi chorągwiami walczył w Danii, pie‐ chota i artyleria mozolnie odbijały zamki i miasta w Prusach Królew‐ skich. Dopiero po zawarciu pokoju ze Szwecją w Oliwie w 1660 roku można było zaangażować większe siły. Czas był najwyższy. Moskwa rozpoczynała kampanię, która miała po łożyć Rzeczpospolitą na ło‐ patki. Zadaniem korpusu Iwana Chowańskiego było zakończenie pod‐ boju Litwy. Na Ukrainie wojska pod dowództwem Wasyla Szeremie‐ tiewa, wspierane przez Kozaków, za cel operacji obrały Lwów. Okazało

się jednak, że Rzeczpospolita potra się obronić. Paweł Sapieha i Ste‐ fan Czarniecki pokonali Chowańskiego pod Po łonką. Natomiast Stani‐ sław Rewera Potocki i Jerzy Lubomirski, wsparci przez Tatarów, naj‐ pierw powstrzymali pochód moskiewski, a następne zmusili Szere‐ mietiewa do kapitulacji pod Cudnowem koło Żytomierza. Pokonali też pod Słobodyszczami idącego z odsieczą młodego Chmielnickiego. W efekcie Kozacy uznali się za wiernych poddanych Jana Kazimierza. Za‐ warli ugodę, ale na warunkach o wiele gorszych niż w Hadziaczu. O Księstwie Ruskim nie było już mowy. Za dużo tych zygzaków w kozackich działaniach. Szlachta Rzeczpospolitej długo zwlekała z uznaniem praw politycz‐ nych Kozaków, ale w końcu zdobyła się na ten krok. Natomiast Kozacy do końca lawirowali między Moskwą a Rzeczpospolitą. Zapłacili za to rozbiorem Ukrainy pod czas rozejmu w Andruszowie w 1667 roku. Rzeczpospolita, osłabiona konfederacjami wojskowymi i opozycją magnacką, nie miała sił, by zdobyć całą Ukrainę. Jan Kazimierz wi‐ dział, że państwo się rozsypuje, i chciał wzmocnić władzę centralną, naprawić parlamentaryzm, w którym zalęgła się śmiertelna choroba – liberum veto. Magnaci z Jerzym Lubomirskim na czele wystąpili prze‐ ciwko królowi. W krwawej, bratobójczej bitwie pod Mątwami w 1666 roku zniszczony został kwiat armii koronnej. W obliczu otwartego frontu wewnętrznego trudno było myśleć o kontynuowaniu wojny z Moskwą. W ruinie były nanse państwa. Ale państwo carów też było wyczerpane. Negocjacje w sprawie rozejmu toczyły się już od 1664 roku. Przyspieszone zostały wskutek narastającej groźby interwencji tureckiej w sprawy ukraińskie, co było niebezpieczne zarówno dla Rzeczpospolitej, jak i dla Moskwy. Rozejm zawarto 30 stycznia 1667 roku. Jakie były jego postanowienia? Rzeczpospolita oddawała wszystkie nabytki Zygmunta III i Włady‐ sława IV, czyli ziemię smoleńską, czernihowską i siewierską oraz – co najważniejsze – Zadnieprze, czyli Ukrainę na lewym brzegu Dniepru. To była po łowa ogromnego województwa kijowskiego oraz całe woje‐ wództwo czernihowskie. Sam Kijów miał pozostać przy Moskwie tylko na dwa lata, ale do Rzeczpospolitej już nigdy nie wrócił. W ówczesnych warunkach dyplomacja Rzeczpospolitej nic więcej osiągnąć nie mogła. Andruszów jest bardzo ważną cezurą. Oznacza porażkę Rzeczpospolitej w zmaganiach z Moskwą o dominację w Euro‐ pie Środkowo-Wschodniej. To moment zwrotny w dziejach obu państw. Państwo polsko-litewskie zostało odepchnięte na zachód, straciło inicjatywę strategiczną, a Moskwa zrobiła olbrzymi krok na

drodze do budowy przyszłej potęgi. Konsekwentnie realizowała testa‐ ment Iwana Kality i Dymitra Dońskiego, zajmując ziemie ruskie i pra‐ wosławne. Wraz ze zmianą granic nastąpiło zamknięcie dziejów eks‐ pansji kultury łacińskiej na ziemie za Dnieprem i Dźwiną. Ale jedno‐ cześnie kultura polska i łacińska zaczęły intensywniej oddziaływać na pozostałe ziemie ruskie. Kolejne biskupstwa prawosławne przyjmo‐ wały warunki unii brzeskiej, poszerzając tym samym granicę obecno‐ ści Cerkwi greckokatolickiej na wschodzie Rzeczpospolitej. Skutki An‐ druszowa obecne są do dzisiaj, zwłaszcza na Ukrainie. Ukraina bliższa kulturze rosyjskiej zaczyna się właśnie za Dnieprem. Dużo uwagi poświęciliśmy wydarzeniom, które rozgrywały się w XVII wieku. Uparcie wraca pytanie: czy to wtedy ważyły się dzie‐ jowe losy Polski i Rosji? W wymiarze geopolitycznym – tak. Wiek XVII rozpoczął się dla Mo‐ skwy traumatycznym przeżyciem wielkiej smuty i polskiej interwen‐ cji. Jednak gdy nowa dynastia Romanowów okrzepła, państwo carów podjęło ekspansję terytorialną na bezprecedensową skalę, opanowu‐ jąc całą Syberię, osiągając granicę z Chinami. Tam Moskwa pozyskała zasoby ludzkie i gospodarcze, które zużytkowała na potrzeby ekspan‐ sji w kierunku zachodnim i po łudniowo-zachodnim. Sukces przynio‐ sła jej także rywalizacja z państwem polsko-litewskim, czyli przeciw‐ nikiem, który na początku stulecia wręcz zagrażał jej istnieniu. Rzecz‐ pospolita nie potra ła trwale wyzyskać osłabienia sąsiada, Moskwa zaś nasze narastające problemy wewnętrzne przekuła w bardzo cenne zdobycze, których nie wypuściła już z rąk. To był czas, który zadecy‐ dował o tym, kto będzie „rozdawał karty” w Europie ŚrodkowoWschodniej. Rozgrywkę wygrała Moskwa. Rozpoczętą w 1654 roku wojnę formalnie zakończył traktat Grzy‐ muł towskiego, zawarty w 1686 roku. Potwierdzał warunki rozejmu andruszowskiego, ponadto prawosławnym w Rzeczpospolitej zagwa‐ rantowano wolność wyznaniową. Od tego momentu podlegali oni metropolii kijowskiej, która z kolei podlegała patriarchatowi w Mo‐ skwie. Co prawda zgodnie z zasadą symetrii Moskwa gwarantowała wolności religijne katolikom w swoim państwie, ale w tym momencie nie miało to znaczenia, bo w Rosji nie było katolików. Wynik trzylet‐ nich negocjacji wojewody poznańskiego Krzysztofa Grzymuł tow‐ skiego i kanclerza wielkiego litewskiego Marcjana Ogińskiego z po‐ słami moskiewskimi został przyjęty w Rzeczpospolitej z oburzeniem. Sejm nie raty kował traktatu. Szlachta nie mogła pojąć, jak można go‐ dzić się na takie upokorzenie. Jednak był to ostatni traktat polsko-mo‐ skiewski, który obie strony negocjowały jak równy z równym. W XVIII wieku Rzeczpospolita stanie się rosyjskim protektoratem.

Wtedy nie będzie miała już sił – wojskowych, politycznych, moralnych – by się przeciwstawić. W końcu, gdy będziemy chcieli wyrwać się spod rosyjskiej kontroli, stracimy państwo.

Symboliczna egzekucja przywódców konfederacji targowickiej 29 września 1794 roku w Warszawie. Wieszanie zdrajców. Obraz Jana Piotra Norblina z ok. 1794 roku

Panie profesorze, co by się musiało stać, żeby Rzeczpospolita w XVIII wieku nie została trwale podporządkowana politycznie Rosji, a później, w wyniku jej decyzji, zlikwidowana? Powiedział pan: Rosji? Chyba już najwyższa pora. Do tej pory stosowaliśmy, tak samo jak ówcześni mieszkańcy Rzeczpospolitej, określenia Moskwa lub pań‐ stwo moskiewskie. W 1721 roku Piotr I przyjął tytuł cesarza, a swoje państwo nazwał Imperium Rosyjskim. Rzeczpospolita pogo‐ dziła się z tym dopiero w 1764 roku, na sejmie konwokacyjnym przed elekcją Stanisława Augusta Poniatowskiego. W nomenklatu‐ rze urzędowej Rzeczpospolitej pojawił się tytuł Katarzyny II: Jej Ce‐ sarska Mość Carowa Wszech Rosji. Długo broniliśmy się przed o cjalnym uznaniem wszechruskości wła‐ dzy carów, bo oznaczałoby to pogodzenie się z ich pretensjami do ru‐ skich ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego i Korony. Rzeczpospolita aż do 1764 roku nazywała wschodniego sąsiada Wielkim Księstwem Moskiewskim. Jednak także później używano określeń Moskale lub Moskwicini, a Imperium Rosyjskie nazywano Moskwą. Jednak ma pan rację: XVIII wiek to czas, by w naszej opowieści zastąpić Wielkie Księ‐ stwo Moskiewskie Rosją. Zatem: mieliśmy w XVIII wieku szansę na trzymanie Rosji na bez‐ pieczny dystans? Niestety, to było niemożliwe. Stan ustalony pokojem Grzymuł tow‐ skiego był nie do utrzymania na dłuższą metę. Dlaczego? Żeby historia potoczyła się inaczej, w Rosji musiałby nie pojawić się Piotr I. Jednostki czasem kształ tują historię. Tak było w tym przy‐ padku. To był człowiek, który od wczesnej młodości pokazywał, że chce czegoś więcej niż jego poprzednicy na tronie. Wyrastał z ram roli, którą dla niego przygotowywano. Piotr I zmienił Rosję, uczynił ją światową potęgą. Zakres jego reform był ogromny. W zasadzie trudno w historii powszechnej znaleźć innego władcę, który w tak krótkim czasie tak mocno odmienił oblicze rządzonego przez siebie kraju. W wielowiekowych dziejach Rosji cały wiek XVIII jest stuleciem niezwykłym. Śmiało można nazwać je wiekiem Rosji. Państwo carów

odrobiło lekcje, które powinno odrobić wcześniej. Z zapóźnionego kraju na peryferiach kontynentu stało się państwem, które rozdaje karty w Europie na równi ze starymi potęgami. Ten niebywały wzrost siły Rosja zawdzięcza także szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. To znaczy? W dziejach Rosji jest trzech władców, którzy noszą przydomek Wielki. To Iwan III, w polskiej historiogra i określany jako Srogi, a dwóch ko‐ lejnych to Piotr I i Katarzyna II. Panowanie Piotra i Katarzyny przy‐ pada na wiek XVIII. Na nasze nieszczęście to byli wybitni ludzie i wy‐ bitni władcy. Z polskiej perspektywy dziwić może określenie Kata‐ rzyny II jako „wybitnej”. Ale w Rosji nikt nie ma wątpliwości, że jej za‐ sługi dla Imperium są olbrzymie. Natomiast nasz jedyny Wielki król to Kazimierz. Jego rządy w XIV wieku to zamierzchłe czasy. W Rosji panowanie dwóch wybitnych władców przypadło na okres znacznie bliższy dziejom najnowszym. To dzięki Piotrowi I i Katarzynie II Rosja weszła w XIX wiek, niezwykle istotny dla współczesnej roli i znacze‐ nia państw, jako światowe mocarstwo. Jeszcze jedno: nie byłoby tego niebywałego wzrostu potęgi Rosji, gdyby nie dokonany przez Piotra I konsekwentny zwrot państwa na zachód. Ta zmiana orientacji nastąpiła w dwóch wymiarach. Po pierwsze, Piotr I reformował kraj na podstawie wzorów czerpanych bezpośrednio z Zachodu, z pominięciem Polski. Po drugie, zdecydowa‐ nie postawił na geopolityczną ekspansję w kierunku zachodnim. Chciał zakończyć rozpoczęty jeszcze w XVI wieku marsz Moskwy ku Bał tykowi. Z żelazną konsekwencją dążył do wybicia Rosji okna na świat zachodni, do odebrania Szwedom In ant i ziem nad Zatoką Fiń‐ ską, nazywanych Ingrią. Moskwa najpierw przegrała walkę o In anty z Rzeczpospolitą, a państwo polsko-litewskie musiało oddać je Szwecji w 1660 roku. Piotr I powiedział: teraz czas na Rosję. Z czego wynikał ten rosyjski zwrot na zachód? Na wschodzie Moskwa osiągnęła maksimum tego, co na razie można było osiągnąć. Traktat nerczyński z Chinami z roku 1689 roku normo‐ wał granicę Rosji na Dalekim Wschodzie, w rejonie Amuru. Rosja do‐ tarła do Morza Ochockiego, Oceanu Pół nocnego, na Kamczatkę. Po‐ tężne obszary czekały na zagospodarowanie i kolonizację. Ale Impe‐ rium musi być ekspansywne, musi być w ciągłej walce. Skoro osią‐ gnęło sukcesy na wschodzie, to pozostaje ekspansja na zachód, ku ów‐ czesnemu centrum cywilizacyjnemu. Jednak żeby można było prowa‐ dzić ekspansję na zachód, trzeba Zachód poznać. Najlepiej bezpośred‐ nio. Stąd słynna podróż Piotra I po Europie, którą odbył w latach 1697–1698 w orszaku wielkiego poselstwa jako Piotr Michajłow.

Oczywiście po dworach europejskich rozniosła się wieść, że w szere‐ gach poselstwa jest sam car, ale dzięki podróży incognito Piotr I mógł uniknąć ograniczeń protokołu dyplomatycznego i poznać Europę od podszewki. W Królewcu, u Prusaków, uczył się sztuki artyleryjskiej, w holenderskich stoczniach pracował jako robotnik; odwiedził Anglię, księstwa niemieckie, Wiedeń i Pragę. Zwiedzał wszystko, co tylko mu udostępniono: manufaktury, drukarnie, muzea, biblioteki, szpitale, mennice, arsenały, instytucje administracyjne. Nie zdążył zobaczyć upragnionej Wenecji, bo doniesiono mu o buncie w Moskwie. Dzięki tej podróży Piotr I zrozumiał, jak ogromny dystans musi pokonać Ro‐ sja, by dorównać potęgom europejskim. Przywiózł też ze sobą blisko siedmiuset pięćdziesięciu fachowców, głównie wojskowych i rze‐ mieślników, którzy mieli mu pomóc zmienić państwo. Do tego dzieła zabrał się zaraz po powrocie. Piotr I wrócił z podróży w 1698 roku. Od tego momentu aż do śmierci w 1725 roku całe panowanie poświęcił na przebudowę państwa. Nie liczył się z nikim i niczym, nie uznawał kompromisów i staroruskich świętości, żelazną wolą zmieniał Rosję. Wprowadzał zmiany rady‐ kalne, dotyczące niemal wszystkich dziedzin życia. Stworzył sieć świeckich szkół na poziomie elementarnym oraz Akademię Nauk. Szlachtę zmusił do nauki czytania, pisania i liczenia. Nie mógł peł nić urzędu ktoś, kto nie umiał liczyć do stu i składać liter. Żeby to ułatwić, car zreformował alfabet. W miejsce pochodzącej z IX wieku skompli‐ kowanej cyrylicy powstała uproszczona grażdanka. Wprowadził ka‐ lendarz juliański, który zastąpił stosowany do tej pory w Rosji kalen‐ darz bizantyjski, liczony „od stworzenia świata”. Zlikwidował wszyst‐ kie tradycyjne szlacheckie tytuły, godności i urzędy. Zamiast tego wprowadził system rang wojskowych, urzędniczych i sądowych, po‐ dzielonych na czternaście kategorii, czyli czinów. W zasadzie wszyscy zaczynali od najniższego poziomu i otrzymywali awanse za zasługi. W ten sposób powstał profesjonalny, nowoczesny aparat urzędniczy, którego funkcjonariusze byli odpowiedzialni wyłącznie przed carem. Za czasów Piotra I tabela nie zamykała drogi awansu zdolnym lu‐ dziom niewywodzącym się ze stanu szlacheckiego. Sam car nie miał żadnych oporów przed wynoszeniem do najwyższych godności ludzi z gminu. Jego najbliższy współ pracownik i kompan Aleksander Mien‐ szykow, zwany przez Piotra I Aleksaszką, podobno zaczynał od sprze‐ dawania na ulicy pierożków. Został księciem i generalissimusem. Sta‐ rej arystokracji trudno było to zaakceptować, ale nikt nie śmiał wystą‐ pić przeciwko woli cara. Musiała ugiąć się nawet potężna Cerkiew, wy‐ posażona w liczne przywileje i panująca nad rozległymi posiadło‐ ściami klasztornymi.

Piotr I zniósł urząd patriarchy i wprowadził kolegialny zarząd Cer‐ kwią w postaci Synodu Świętego z mianowanym przez siebie świec‐ kim oberprokuratorem na czele. Cerkiew została de nitywnie i osta‐ tecznie podporządkowana państwu. Miarą tego podporządkowania był fakt, że regulamin duchowny zobowiązywał spowiedników do in‐ formowania urzędników o ujawnionych podczas spowiedzi wrogich wobec państwa nie tylko czynach, ale i zamiarach. Symbolem zmian stała się nowa stolica. Wzniesiony zupeł nie od zera, na niedogodnym, podmokłym terenie u ujścia Newy do Bał tyku Petersburg pokazywał wszystkim w Rosji i na Starym Kontynencie, że państwo carów patrzy teraz na zachód, otwiera się na Europę. Podczas budowy nowej stolicy zginęły tysiące zapędzonych do pracy chłopów pańszczyźnianych; na pewien czas zakazano w całym państwie – także w Moskwie – wznoszenia murowanych budynków, by wszystkie zasoby tra ały nad Newę. Cel został jednak osiągnięty, a miasto urzeka do dziś. Reformie uległy także urzędy centralne i podział administracyjny kraju. Arystokratyczną Dumę Bojarską zastąpił urzędniczy Senat Rzą‐ dzący, utworzono kolegia, czyli odpowiedniki ministerstw, kraj został podzielony na gubernie, na których czele stali gubernatorzy – obda‐ rzeni szerokimi kompetencjami przedstawiciele władzy centralnej w terenie. Pierwszoplanowa była przebudowa armii? Zdecydowanie. W zasadzie wszystkie wysiłki reformatorskie, zwłasz‐ cza w pierwszym okresie wojny pół nocnej ze Szwecją, były podpo‐ rządkowane stworzeniu nowoczesnej armii. Siły zbrojne także zostały zbudowane niemal od podstaw. Piotr I zlikwidował pospolite rusze‐ nie, którego wartość bojowa była zbliżona do polskiego, czyli w zasa‐ dzie żadna. Wprowadził armię zawodową opartą na pierwszym w hi‐ storii wojskowości systemie peł nego i stałego poboru rekruta. Od 1705 roku określona liczba gospodarstw chłopskich i miejskich mu‐ siała dostarczać jednego rekruta rocznie. Służba była dożywotnia. Dzięki temu car tuż przed śmiercią dysponował armią liczącą około dwustu dziesięciu tysięcy wyszkolonych i uzbrojonych na modłę za‐ chodnią wojsk regularnych oraz około stu dziesięciu tysięcy wojsk po‐ mocniczych, głównie kozackich. Do tego dochodziło dwadzieścia cztery tysiące marynarzy stworzonej po raz pierwszy w historii Rosji oty. To była potęga, którą utrzymywali wszyscy mieszkańcy kraju. Wprowadzony w 1724 roku jednolity podatek pogłówny, płacony przez każdego mężczyznę raz w roku, przetrwał aż do 1861 roku. To był czytelny system zapewniający przewidywalne i stałe dochody.

Słuchając pana, można odnieść wrażenie, że w ciągu kilkunastu lat za wschodnią granicą Rzeczpospolitej powstało zupełnie nowe pań‐ stwo. Bo tak właśnie było. Rosja po reformach Piotra I nie przypominała państwa, z którym Rzeczpospolita mierzyła się w XVII wieku. Stała się rzecz zupeł nie niewyobrażalna. W kraju tak trudno sterowalnym, tak rozległym, udało się przeprowadzić zmiany o bezprecedensowej skali i charakterze. Jednak nie zapominajmy, że Piotr I duszy rosyjskiej nie zmienił. Skorzystał z zachodnich wzorców, przeszczepił je na rodzimy grunt, ale okcydentalizacja Rosji była powierzchowna. Samodzierża‐ wie i rosyjski imperializm, napędzany poczuciem dziejowej misji, zna‐ lazły po prostu nowoczesne środki działania. Wspominał pan o doniosłej roli Piotra I, wymienił pan szereg wpro‐ wadzonych przez niego zmian. Gdyby nie on, Rosja nadal trwałaby w letargu? Sądzę, że reformy przeprowadziłby ktoś inny. Może nie tak szybko i nie na taką skalę, ale zmiany by nastąpiły. O potrzebie unowocześnie‐ nia kraju mówiono na Kremlu już za czasów cara Aleksego, czyli ojca Piotra I. Zaczęto wtedy sprowadzać z państw niemieckich oraz Nider‐ landów instruktorów wojskowych, rzemieślników, nauczycieli. Piotr I nie objawił się nagle w próżni politycznej i intelektualnej. Był świet‐ nym wyrazicielem tendencji obecnych w Rosji już od pewnego czasu. Moskiewskie elity widziały potrzebę zmian. Jestem przekonany, że Ro‐ sja nie zmarnowałaby XVIII wieku tak, jak przez długi czas marno‐ wała go. Polska. W Rzeczpospolitej aż do po łowy stulecia zdecydo‐ wana większość elit była zapatrzona w przeszłość, kurczowo trzyma‐ jąc się tego, co już było. Pamiętajmy też, że w Rosji wystarczyła wola jednego człowieka, by zmienić kraj. W Polsce na zmiany musiałaby się zgodzić szlachta. Kontrast pomiędzy rosyjską gorączką reformatorską i jej efektami a coraz gorszą sytuacją wewnętrzną Rzeczpospolitej jest uderza‐ jący. Rzeczpospolita ugrzęzła. Ostatnia poważna próba reform ustrojowych w postaci wprowadzenia elekcji vívente rege, ograniczenia liberum veto na rzecz głosowania większością kwali kowaną na sejmie oraz uzyskania stałych podatków niezbędnych do utrzymania armii zo‐ stała pogrzebana w latach sześćdziesiątych XVII wieku. Na darmo król Jan Kazimierz straszył na sejmie w 1661 roku widmem rozbioru Polski między Moskwę, Brandenburgię i Austrię. Szlachta podczas ro‐ koszu Lubomirskiego wystąpiła przeciwko monarsze i reformom, szermując hasłami obrony „złotej wolności szlacheckiej” i strasząc za‐

prowadzeniem w Rzeczpospolitej królewskiego absolutum dominium („nieograniczonej władzy”). Kolejni królowie, Michał Korybut Wiśnio‐ wiecki i Jan III Sobieski, tak poważnych reform już nie proponowali. Ale nawet ograniczone zmiany, jak wprowadzenie kadencji hetma‐ nów, były bezlitośnie torpedowane przez magnacką opozycję. Sejm, najważniejszy organ władzy Rzeczpospolitej, przestawał peł nić swoją funkcję. Przez ostatnich siedemnaście lat panowania Jana III Sobie‐ skiego tylko trzy sejmy dobiegły końca, resztę zerwano. Za Sasów było jeszcze gorzej. Za rządów Augusta III doszedł do skutku tylko jeden sejm – pacy kacyjny, na którym potwierdzono jego władzę. Skoro sejm nie działał, to administrowanie państwem przejęły sejmiki, bę‐ dące pod kontrolą magnatów. Demokracja szlachecka została zastą‐ piona magnacką oligarchią. Podatki w czasie pokoju były bardzo ni‐ skie, aparat skarbowy zdecentralizowany, profesjonalny aparat urzęd‐ niczy nie istniał, wojsko z powodu braku pieniędzy było w opłakanym stanie. Może niech przemówią liczby. Mówimy o drugiej po łowie XVII wieku. Roczny budżet Francji za czasów Ludwika XIV wynosił w przeliczeniu trzysta sześćdziesiąt milionów złotych. Anglii – dwie‐ ście czterdzieści milionów złotych. Szwecji – dwadzieścia trzy mi‐ liony złotych. Niewielkiej Brandenburgii – dwanaście milionów złotych. Rzeczpospolita z najwyższym wysiłkiem pozwoliła sobie w latach 1665–1667 na siedem milionów rocznych wydatków. Wy‐ prawa Jana III Sobieskiego na Wiedeń kosztowała dziesięć milio‐ nów. Wojna pół nocna przyniosła dalsze zubożenie kraju, a za panowania Augusta II podatki obniżono do minimum. Na sejmie niemym w 1717 roku, o którym na pewno jeszcze będziemy mówić, posłowie prak‐ tycznie rozbroili kraj. Sytuację Rzeczpospolitej z końca XVII i pierwszej po łowy XVIII wieku można określić tak: państwo się rozpada, na tle scentralizowa‐ nych, rosnących w siłę monarchii ościennych staje się kompletnie anachroniczne, a jednocześnie zdecydowana większość szlachty jest przekonana, że żyje w najlepszym i najlepiej urządzonym kraju na święcie. Przez długi czas w Rzeczpospolitej w ogóle nie było środo‐ wisk, które wykazywałyby zainteresowanie reformami. Sarmaci byli skąpani w samozadowoleniu. Uważali, że inni powinni się uczyć od nas. Panujący w Rzeczpospolitej ustrój był optymalny z punktu widze‐ nia szlacheckiej „złotej wolności”, rozumianej jako wolność od jakiej‐ kolwiek presji administracyjnej i skalnej ze strony państwa. Szlach‐ cic zależność polityczną lub nansową od lokalnego magnata akcep‐ tował bez trudu, bo teoretycznie był mu równy w ramach stanu szla‐

checkiego. Natomiast na myśl o oddaniu części swoich „wolności” na rzecz państwa od razu chwytał za szablę i gardłował, że król chce go zakuć w kajdany niewoli. Szlachta myślała w ten sposób, bo nikt nie nauczył jej, że można my‐ śleć inaczej. To już nie byli wykształceni, obyci w Europie polscy her‐ bowi z XVI wieku. Szlachta przestała kształcić się za granicą, a kolegia jezuickie oraz uniwersytety w Krakowie, Wilnie, we Lwowie i Akade‐ mia w Zamościu przeżywały głęboki kryzys. Kraj ogarnęła stagnacja intelektualna. Horyzont myślenia przeciętnego szlachcica sięgał para‐ i, najwyżej powiatu. Dla polskiego i litewskiego „narodu politycz‐ nego” całym światem stało się to, co w zasięgu wzroku. To, co działo się poza horyzontem, było nieszczególnie interesujące. Byle zboże ob‐ rodziło, byle odprawić szlacheckie rytuały na sejmiku, byle uniknąć wojen i niepokojów. Klasa polityczna Rzeczpospolitej była najbardziej pacy styczna w całej Europie. Polska szlachta i magnaci w XVIII wieku tulili do piersi go łąbka pokoju, a w rękach nieśli gałązki oliwne. Po wojnie pół nocnej, podczas której przetoczyły się przez kraj wojska saskie, szwedzkie, rosyjskie oraz oddziały szlacheckich konfederatów, chęć zachowania pokoju za wszelką cenę stała się dogmatem politycz‐ nym. Szlachta odrzucała jakąkolwiek możliwość sojuszy zaczepnych lub obronnych, odrzucała w zasadzie jakąkolwiek aktywność dyplo‐ matyczną. Niech się inni biją. My nikogo nie zaczepiamy, więc nas też nikt nie będzie zaczepiał. Rzeczpospolita jest za duża, żeby upaść, więc Najjaśniejsza będzie trwać wiecznie. Należy tylko strzec wolnej elekcji i liberum veto – „źrenic wolności szlacheckich”. Wtedy wszystko będzie dobrze... Rosja modernizowała się na potęgę, w szybkim tempie nad‐ rabiała dystans dzielący ją od Europy. Rzeczpospolita pogrążała się w bezwładzie, a ogół szlachty w myśleniu magicznym. A magnaci? W cynizmie i chciwości. W XVIII wieku powszechną praktyką wśród magnatów i znaczących gur politycznych będzie branie pieniędzy od obcych dworów i wykonywanie ich poleceń. Zerwanie sejmu koszto‐ wało od kilkuset złotych wzwyż. Najlepiej płacili Rosjanie. Prusacy czasem się targowali. Grzechy polskiej szlachty można długo wymieniać. Ale czy nie było tak, że magnatów cynizmu, a szlachtę zagorzałego pacy zmu na‐ uczył August II Mocny? Jako król Rzeczpospolitej z jej interesami nie liczył się wcale, traktował ją przedmiotowo, snuł nawet plany odstąpienia części jej ziem innym państwom. Wspomnianą przez pana wojnę północną rozpoczął bez oglądania się na opinię sejmu i senatu. To była prywatna wojna króla, koszty zapłaciła Rzeczpo‐

spolita. Kraj został zrujnowany, a Rosja uzyskała trwałe wpływy polityczne w Polsce i na Litwie. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że zarówno August II, jak i ówcześni magnaci polscy i litewscy prezentowali podobną troskę o los państwa. Zapewne mieli różne motywacje, ale efekt działań był podobny: postę‐ pujące rozbicie polityczne oraz degradacja Rzeczpospolitej. Natomiast co do wywo łania wojny pół nocnej: pełna zgoda. Rzeczpospolita tej wojny nie chciała, stała się jej o arą. Z jakiego powodu August II parł do konfrontacji ze Szwecją? Zacznijmy od tego, że został wybrany podczas najbardziej chyba sko‐ rumpowanej w naszych dziejach elekcji. Szlachta była bardzo dumna z wolnej elekcji, ale to był fatalny sposób wyłaniania władz. Po śmierci Jana III Sobieskiego w 1696 roku mocarstwa wyłożyły na stół pienią‐ dze, mnożyły się machinacje, intrygi i kolejne kandydatury, niektóre mocno egzotyczne. Francja popierała Franciszka Ludwika księcia de Conti, ale w pewnym momencie pojawiła się kandydatura elektora sa‐ skiego Fryderyka Augusta I z dynastii Wettynów. Potajemnie prze‐ szedł na katolicyzm, łapówki pokrył z kredytu u saskich bankierów i pozyskał poparcie Rosji. Dla Austrii też był wygodny. Dlaczego? Austria przede wszystkim nie chciała w Rzeczpospolitej Francuza. W efekcie doszło – po raz kolejny w historii Rzeczpospolitej – do podwój‐ nej elekcji. Większość szlachty wybrała na króla de Contiego, mniej‐ szość – Augusta II. Zadecydował czynnik geogra czny: z Drezna jest bliżej do Rzeczpospolitej niż z Paryża. Sas z wojskami wkroczył do Kra‐ kowa i 15 września 1697 roku się koronował. Wcześniej trzeba było wybijać dziurę w murze skarbca katedralnego, by wydobyć insygnia koronacyjne, bo senatorowie, którzy mieli klucze, byli zwolennikami Contiego. Francuz przypłynął do Gdańska dziesięć dni później i gdy zamiast tysięcy zwolenników zobaczył ruchawkę szlachecką naci‐ skaną przez wojska saskie, po kilku tygodniach odpłynął do Francji. Sas od początku panowania w Rzeczpospolitej chciał wzmocnić swoją władzę, osiągnąć status zbliżony do tego, jaki miał w Saksonii, którą rządził w duchu absolutystycznym. Krokiem na drodze do reali‐ zacji tego celu miało być zdobycie In ant jako dziedzicznego księstwa Wettynów. Odzyskując od Szwedów ważną dla Rzeczpospolitej pro‐ wincję i przejmując w niej władzę, miałby w ręku ważny atut i narzę‐ dzie nacisku na szlachtę. Dlatego zawarł sojusz z Danią i Rosją. Po raz pierwszy August II i Piotr I spotkali się w 1698 roku w Rawie Ruskiej, gdy car wracał ze swojej europejskiej podróży, i przypadli sobie do gu‐ stu. Za dnia oglądali musztrę armii saskiej, wieczorami pili na umór i

układali plany wojny ze Szwecją. Uwaga: senatorowie w tych nara‐ dach nie brali udziału, Rzeczpospolita po podpisaniu pokoju z Turcją w Karłowicach w 1699 roku żadnej nowej wojny nie chciała. A już na pewno nie ze Szwecją. Potencjalnego wroga widziała raczej w Rosji. Tymczasem Rosja stała się sojusznikiem Augusta II – jako elektora sa‐ skiego, a nie króla Rzeczpospolitej. Wiosną 1700 roku Duńczycy zaatakowali Holsztyn, Sasi In anty, a Rosja Estonię. Trzej monarchowie sądzili, że łatwo pokonają siedem‐ nastoletniego króla Szwecji Karola XII. Przeliczyli się. To był urodzony wojownik i świetny wódz. Najlepiej czuł się wśród żoł nierzy, na polu bitwy. Politykować nie lubił, ze zdaniem doradców się nie liczył, szu‐ kał przede wszystkim wojennej chwały. Dwumilionowa Szwecja naj‐ wyższym wysiłkiem wystawiła dobrze wyposażoną armię, miała też wsparcie Anglii i Holandii. W efekcie Karol XII błyskawicznie pobił koalicję. W sierpniu pokonał i zmusił do podpisania pokoju Duńczy‐ ków, w październiku Sasi odstąpili od oblężenia Rygi, a w listopadzie Szwedzi rozgromili oblegające Narwę wojska rosyjskie. Karol XII miał do dyspozycji zaledwie dziesięć tysięcy żoł nierzy, Rosjanie – około czterdziestu tysięcy. W przeddzień bitwy Piotr I wyjechał z obozu, być może czuł, co się święci. Klęska Rosji była zupełna. Szwedzi bez pro‐ blemu rozbili rozciągnięte linie wroga, w poszczególnych oddziałach rosyjskich szwankowała komunikacja, bo cudzoziemscy o cerowie nie mogli porozumieć się z rosyjskimi żoł nierzami, najczęściej chłop‐ skiego pochodzenia. Klęska nie załamała jednak Piotra I. Przeciwnie, dodała mu energii. Pospiesznie tworzono nowe pułki, zbrojono je i szkolono, zwracając szczególną uwagę na kształcenie o cerów. Z wielu cerkwi car kazał zabrać dzwony i przetopić je na działa. Huty pracowały dniem i nocą, kupowano broń, cały kraj pracował na po‐ trzeby armii. Piotr I potrzebował jednego: czasu. Ten dał mu Karol XII. Na swoją przyszłą zgubę. Konsekwencje wojny pół nocnej dla całej Europy Środkowo-Wschod‐ niej były olbrzymie. Porządek polityczny, który narodził się w jej wy‐ niku, trwa w zasadzie do dziś. Gdyby król Szwecji podjął inne decyzje, być może zmieniłby bieg historii. Przynajmniej na jakiś czas. Jakie możliwości w 1700 roku miał Karol XII? Mógł zawrzeć pokój z Saksonią oraz Rosją lub walczyć dalej z jednym wrogiem. Wojna na dwa fronty przeciwko carowi oraz Wettynowi, który był przecież także królem Rzeczpospolitej, wydawała się absur‐ dem. To było ponad siły Szwecji. Stany szwedzkie słały ze Sztokholmu prośby o układ pokojowy z Augustem II i szukanie rozstrzygnięcia podczas ataku na Moskwę. Doradcy króla mówili to samo. Karol XII

postanowił jednak, że zanim pójdzie na Moskwę, musi pokonać Augu‐ sta II. To był największy błąd jego panowania, który decydująco zawa‐ żył na wyniku wojny. Bo dał Piotrowi I czas niezbędny do odbudowy armii? Piotr I wyraził się później, że Karol XII „ugrzązł w Polsce”. Król Szwecji podarował carowi siedem bezcennych lat. Doświadczenie potopu na‐ uczyło Szwedów, że Rzeczpospolitą można pobić, ale nie da się jej pod‐ bić. Młody król zlekceważył tę naukę. Rzeczpospolita ani myślała o wojnie ze Szwedami. Gdy w lipcu 1701 roku Karol XII pobił Sasów w bitwie nad Dźwiną, prymas i senatorowie Rzeczpospolitej wysłali list z gratulacjami oraz propozycję pośrednictwa pokojowego. Karol XII zaoferował przyjaźń, ale pod niesłychanym warunkiem detronizacji Augusta II. To był szantaż. Senatorowie i posłowie – nawet niechętni królowi – nie mogli go zaakceptować. Nie czekając na odpowiedź, Ka‐ rol XII wkroczył na terytorium Rzeczpospolitej. Wojnę wywo łał król, była prowadzona w interesie dynastii Wettynów. Polska została w nią wplątana. Pewnie dlatego Polacy bili się tak słabo. Formalnie Rzeczpospolita aż do 1704 roku była neutralna. Chorągwie koronne walczyły bez zapału, ale nawet gdyby żoł nierze i hetmani byli pełni motywacji, to i tak niewiele by zdziałali. Oparta na jeździe armia Rzeczpospolitej była zupeł nie nieprzystosowana do walki z przeciwnikiem wyszkolonym i wyposażonym w nowoczesny sposób. Szwedzi to nie Tatarzy, którzy często używali jeszcze łuków. W bitwie pod Kliszowem w 1702 roku po raz ostatni na większą skalę użyto na polu bitwy husarii. Szarża czterech chorągwi husarskich i sześciu pancernych, czyli blisko sześciuset kawalerzystów, załamała się w ogniu szwedzkiej broni skałkowej, a hetman Hieronim Augustyn Lu‐ bomirski wycofał polskie wojska z pola bitwy. Król pod Kliszowem przegrał. Saskie pułki były bite przez Szwedów regularnie, wojska Ka‐ rola XII zajęły Warszawę, Kraków, Poznań. Piotr I słał Augustowi II pieniądze, starał się podtrzymać opór, atakował Szwedów w In an‐ tach. Szlachta wahała się, czy wspierać króla, czy szukać innych roz‐ wiązań. Większość czekała, kto zwycięży. Bodźcem do przegrupowań politycznych stała się dokonana z inicja‐ tywy Karola XII w otoczonym przez wojska szwedzkie obozie elekcja wojewody poznańskiego Stanisława Leszczyńskiego na króla Rzeczpo‐ spolitej. W lipcu 1704 roku w Warszawie wybrała go garstka szlachty, głównie z Wielkopolski, gdzie Sas miał najwięcej przeciwników. Lesz‐ czyński był marionetką Karola XII, jego władza była iluzoryczna. Jed‐ nak wybór antykróla spowodował, że większość szlachty skupiła się

przy Sasie. Przy królu zawiązała się generalna konfederacja sando‐ mierska, a co najważniejsze, w sierpniu 1704 roku w Narwie Rzeczpo‐ spolita związała się formalnym przymierzem z Rosją. Po raz pierwszy w historii! Car uzyskał prawo wprowadzenia swoich wojsk na teryto‐ rium Rzeczpospolitej, z czego od razu skorzystał. Pierwsze posiłki sta‐ nęły w Sieniawie jeszcze przed podpisaniem traktatu sojuszniczego. Jasne było, że przy takiej dysproporcji sił to Rosja będzie czerpała ko‐ rzyści polityczne z przymierza. Wpływy cara szły wraz z jego woj‐ skami. Karol XII uganiał się za Augustem po całej Rzeczpospolitej, ob‐ racał kraj w ruinę, przed czym nie był w stanie powstrzymać go Lesz‐ czyński. W odwecie szlachta wspierająca Sasa pustoszyła dobra zwo‐ lenników Szwedów. W ten sposób spłonęło między innymi Leszno. „Od Sasa do Lasa” – wszyscy Polacy znają to przysłowie. Chaos, niepo‐ rządek, zniszczenie, wojna domowa. Tak wyglądała wtedy Rzeczpo‐ spolita. Zmianę przyniosła dopiero wymuszona przez Karola XII abdykacja Augusta II? W 1706 roku Karol XII posłuchał wreszcie tych, którzy od dawna na‐ mawiali go do wkroczenia do Saksonii. Przeszedł przez cesarski Śląsk i zajął dziedziczne księstwo Augusta II. Ten zareagował błyskawicznie. Machnął ręką na Rzeczpospolitą i w układzie z Altranstädt abdykował. Zrzekł się korony polskiej na rzecz Leszczyńskiego. Władzę nowego króla Polski uznały Francja, Austria, Prusy, Anglia, Turcja. W kraju za‐ czynali garnąć się do niego niedawni zwolennicy Sasa. Nie pogodzili się z jego władzą tylko Piotr I i część konfederatów sandomierskich. To właśnie ci zwolennicy „Sasa”, którzy nie przyszli do „Lasa”, stworzyli pierwsze w naszych dziejach stronnictwo rosyjskie. Największe osobi‐ stości Rzeczpospolitej – prymas Stanisław Szembek, jego brat, pod‐ kanclerzy koronny Jan, hetmani koronni Adam Sieniawski i Stanisław Rzewuski, hetman polny litewski Grzegorz Ogiński – garnęły się pod skrzydła Piotra I. Pertraktowali z nim w Żółkwi, we Lwowie, w Lubli‐ nie. Z polecenia cara ogłosili w Polsce bezkrólewie i czekali, kogo Piotr I wskaże na króla. Niestety, odkryli przy tym przed carem dwie prawdy. Mianowicie? Że nie mają żadnego programu politycznego i jest im w zasadzie wszystko jedno, kto będzie rządził w Polsce i na Litwie. Oraz że zależy im przede wszystkim na rublach. Dopraszali się o pensje. W krótkim czasie dostojnicy Rzeczpospolitej znaleźli się na rosyjskim żołdzie. Od tej chwili carskie pieniądze płynące do polskich i litewskich kieszeni staną się stałym elementem prowadzenia polityki rosyjskiej w Rzecz‐

pospolitej. Dodajmy, że elementem skutecznym. To był moment, w którym Rosja po raz pierwszy znalazła w Polsce ludzi godzących się na działanie zgodne z wolą cara i na rzecz jego interesów. Odtąd stale, z mniejszym lub większym natężeniem, Rosja będzie utrzymywać swoją „partię” w Rzeczpospolitej. Wystarczyły pieniądze? Wsparte nagą siłą. Tak będzie podczas elekcji Augusta III Sasa w 1733 roku i Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1764 roku. Siła rosyj‐ skich bagnetów poparta łapówkami i pensjami dla polskich dostojni‐ ków sprawi, że formalnie niezależna Rzeczpospolita będzie podejmo‐ wać decyzje zgodne z wolą Petersburga. Dla Piotra I sytuacja, w której jego wojska przebywają w Rzeczpospolitej, a część elit je mu z ręki, była nowością. Atrakcyjną nowością. Przecież sto lat temu Polacy oku‐ powali Kreml. Teraz car zobaczył, że za zachodnią granicą ma pań‐ stwo, na które może wywierać przemożny wpływ i dzięki temu roz‐ szerzać wpływy polityczne daleko na zachód. Tym bardziej że po ostatecznym pokonaniu Szwedów w bitwie pod Po łtawą nie miał już żadnych konkurentów. Bitwa pod Po łtawą stoczona 8 lipca 1709 roku na Zadnieprzu była ce‐ zurą. Zupeł nie zmieniła obraz geopolityczny Europy ŚrodkowoWschodniej. Na wieki. Zrobiła z Rosji mocarstwo i oznaczała koniec imperium szwedzkiego. Szwecja straciła nieodwracalnie swoją pozy‐ cję, spadła do europejskiej drugiej ligi. Jak doszło do tej bitwy? Skąd w ogóle Karol XII wziął się za Dnie‐ prem? Po blisko rocznym odpoczynku w Saksonii król szwedzki ruszył latem 1707 roku na Moskwę. To miało być decydujące rozstrzygnięcie. Za‐ mierzał zrzucić z tronu Piotra I i przekazać władzę wskazanemu przez siebie kandydatowi – tak samo, jak zrobił to w Rzeczpospolitej. Miał pod bronią czterdziestotysięczne wojsko. Uderzenie w kierunku Smo‐ leńska się nie powiodło. Najkrótsza droga do Moskwy była blokowana przez Rosjan, którzy bili się zdecydowanie lepiej niż pod Narwą. W do‐ datku cofające się wojska carskie ogo łociły kraj, Szwedom zaczął w oczy zaglądać głód. Dlatego w okolicach Smoleńska Karol XII postano‐ wił skręcić na po łudnie, ku Ukrainie, by nawiązać kontakt z hetma‐ nem Iwanem Mazepą. Ten ruski szlachcic, były pokojowiec Jana Kazi‐ mierza, od 1687 roku rządził na lewobrzeżnej, podporządkowanej Ro‐ sji Ukrainie. Po wybuchu wojny pół nocnej i zajęciu Rzeczpospolitej przez Szwedów w pewnym momencie nawiązał relacje z Leszczyń‐ skim, a później z Karolem XII. Nie znamy szczegó łów tych tajnych per‐

traktacji, ale Mazepa z pewnością grał na dwa fronty. Przed carem udawał lojalnego sojusznika i jednocześnie liczył, że w przypadku zwycięstwa Szwedów Ukraina zyska niezależność. Nie życzył sobie wkroczenia Karola XII na Zadnieprze, bo to powodowało konieczność opowiedzenia się po jednej ze stron. Nie miał jednak wyboru. Szwedzi zmierzali ku ziemiom hetmanatu i w październiku 1708 roku Mazepa stanął w obozie Karola XII. Przyprowadził ze sobą zaledwie kilka ty‐ sięcy Kozaków. Reszta pozostała wierna Rosji. W odwecie za zdradę wojska carskie spaliły stolicę Mazepy Baturyn i wymordowały jego mieszkańców. Szwedzi zimę spędzili w okolicach Hadziacza, zmagając się z nie‐ przyjacielem, głodem i chorobami. Odwrotu król nie brał pod uwagę. Na wiosnę 1709 roku, chcąc założyć bazę operacyjną, Szwedzi przy‐ stąpili do oblężenia leżącej nad Worsklą Po łtawy. Z odsieczą nadcią‐ gnął Piotr I. Karol XII doczekał się walnej bitwy. Mógł wreszcie poka‐ zać swój geniusz wojskowy i zakończyć wojnę. Jak na ironię, gdy ar‐ mia potrzebowała go najbardziej, nie był w pełni sił. Kilka dni wcze‐ śniej został ranny w stopę, podczas bitwy leżał na noszach rozpiętych między dwoma końmi. Szwedów i Kozaków było około trzydziestu ty‐ sięcy, wśród nich wielu chorych i niezdatnych do walki. Rosjan – dwa razy więcej. Piotr I dysponował miażdżącą przewagą artyleryjską. Miał siedemdziesiąt cztery działa, Szwedzi – z powodu braku prochu – mogli użyć tylko czterech. Bitwa zakończyła się triumfem Rosjan. Ka‐ rol XII zarządził odwrót w stronę Dniepru, który zamienił się w ucieczkę. Sam z Mazepą i dwoma tysiącami Szwedów i Kozaków zdo łał przedrzeć się na terytorium Turcji. Reszta armii szwedzkiej skapitulo‐ wała cztery dni później w Perewo łocznej przy przeprawie przez Dniepr. Zdemoralizowane wojsko nie chciało się już bić. W sumie po Po łtawie Rosjanie wzięli do niewoli siedemnaście tysięcy żoł nierzy szwedzkich, tysiąc o cerów oraz pięćdziesięciu dziewięciu generałów i o cerów sztabowych. Podczas uczty wydanej po bitwie Piotr I wzniósł toast „za zdrowie swoich nauczycieli”. Głównodowodzący ar‐ mią szwedzką feldmarszałek Carl Gustaf Rehnskiöld zapytał, co to za nauczyciele. „Wy, panowie Szwedzi” – odparł car. Wojna pół nocna trwała jeszcze do 1721 roku, ale Po łtawa to jej punkt zwrotny. Na mocy pokoju w Nystad Rosja zdobyła Ingrię, po łu‐ dniową Karelię, Estonię i In anty, czyli całe wschodnie wybrzeże Bał‐ tyku. Osiągnęła cele, które wyznaczył dawno temu Iwan Groźny. Wy‐ biła sobie okno na świat. „Przy okazji” podporządkowała sobie poli‐ tycznie Rzeczpospolitą i de nitywnie spacy kowała Ukrainę. Klęska Mazepy, który załamany zmarł w tureckich Benderach, to początek końca hetmanatu. Carowie zaczęli stopniowo ograniczać prawa het‐ mana i rad kozackich.

Nawiasem mówiąc, w XX wieku, gdy powstawał ukraiński niepod‐ ległościowy ruch strzelecki w Galicji Wschodniej, strilci siczowi odwo‐ łali się do dziedzictwa Mazepy, a nie Chmielnickiego. Dlatego że jako poddani i sojusznicy Habsburgów mieli walczyć z Rosją. Musieli spo‐ śród hetmanów wybrać takiego, który był zdecydowanie antyrosyj‐ ski. Chmielnicki i jego syn Jerzy się nie nadawali, bo poddali Ukrainę carowi. Wyhowski kolaborował z Polakami, więc był zdrajcą. Pasował tylko Mazepa, którego moskiewska Cerkiew wyklinała w modlitwach aż do 1917 roku. W przededniu pierwszej wojny światowej Mazepa stał się wielkim ukraińskim bohaterem narodowym. To było jego ży‐ cie po życiu. Czapki, które przykrywały głowy strzelców ukraińskich, nazywały się mazepinki. Armia ukraińska do dziś używa wzorowa‐ nych na nich czapek. Po Po łtawie do władzy w Rzeczpospolitej wrócił August II, gorliwy sojusznik Rosji. Skoro zwycięstwo nad Szwedami miało wartość polityczną równą ponownej elekcji, to faktycznym panem Polski stał się Piotr I? Car ze sprzymierzeńca zmieniał się w protektora, dobroczyńcę, nie‐ mal przełożonego polskiego króla. Wojska rosyjskie stały w Rzeczpo‐ spolitej, walczyły ze stronnikami Leszczyńskiego, przywracały wła‐ dzę Augusta II. To Piotr I odmówił pierwszemu królowi pruskiemu Fryderykowi I oddania Prus Królewskich, Żmudzi i Kurlandii. Es sei nicht praktikabel („To być nie może”) – miał odpowiedzieć car na pro‐ pozycję uszczuplenia Rzeczpospolitej. Augusta II o zdanie nikt nie py‐ tał. Nie doczekał się też Sas oddania sobie lub Rzeczpospolitej In ant, o które wszczął wojnę. Trwałość wpływów rosyjskich dała o sobie znać, gdy wybuchł kry‐ zys związany z zamiarem wzmocnienia władzy królewskiej. August II po ponownym objęciu tronu nie porzucił planów, które chodziły mu po głowie od początku panowania. Chciał za pomocą wojsk elektoratu sprowokować szlachtę do buntu, spacy kować ją i przeprowadzić ab‐ solutystyczny zamach stanu. W odpowiedzi na panoszenie się wojsk saskich szlachta zawiązała konfederację tarnogrodzką. Doszło do starć, ale z mediacją pomiędzy królem i poddanymi pospieszył Piotr I. To jego poseł Grigorij Do łgoruki nadzorował prace nad ugodą Augusta II ze szlachtą, która została potwierdzona 1 lutego 1717 roku na jed‐ nodniowym sejmie, nazwanym sejmem niemym. Pozwolono się na nim odzywać tylko marszałkowi. Sejm ogłaszał pokój powszechny, amnestię, zabraniał – na papierze – tworzenia konfederacji, próbował ograniczyć samowolę sejmików i hetmanów. Król musiał usunąć z Rzeczpospolitej wojska saskie z wyjątkiem tysiąca dwustu gwardzi‐ stów. Najważniejszy artykuł dotyczył sił zbrojnych państwa. Armia

koronna miała liczyć od tej pory osiemnaście tysięcy żoł nierzy, a li‐ tewska – sześć tysięcy. Jednak posłowie przyjęli takie liczby w czysto budżetowym ujęciu. Zapomnieli, że generałowie i o cerowie kosztują więcej niż żoł nierze. W efekcie Rzeczpospolita miała pod bronią zaled‐ wie dziesięć– dwanaście tysięcy szabel i bagnetów. Stała się bez‐ bronna, bo państwa ościenne wystawiały kilkusettysięczne armie. W dodatku wojsko Rzeczpospolitej nie miało wartości bojowej. Husarię zaczęto nazywać „wojskiem pogrzebowym”, bo prezentowała się świetnie, ale tylko w roli asysty w orszakach pogrzebowych dostojni‐ ków. Rosja formalnie nie była gwarantem układu króla ze szlachtą. Pod konstytucją sejmową widniał jednak podpis Do łgorukiego. Występo‐ wał skromnie, jako pośrednik. Faktycznie sejm niemy potwierdzał fa‐ talny bilans wojny pół nocnej: zależność polityczną Rzeczpospolitej od potężnego jak nigdy wcześniej wschodniego sąsiada. August II zrozu‐ miał, że znalazł się w potrzasku, próbował przeciwstawić się Piotrowi I przy wsparciu Austrii i Anglii. W 1719 roku zawarł z nimi traktat so‐ juszniczy wymierzony w Rosję, ale wskórał tylko tyle, że wojska cara wycofały się z Rzeczpospolitej. Piotr I zrobił unik, ale narzędzi wpływu na Polskę z rąk nie wypuścił. Miał w naszym kraju swoich stronników, a w 1720 roku zawarł z Prusami układ gwarantujący działanie sił sprzymierzonych na rzecz zachowania w Rzeczpospolitej dotychczasowego ustroju. Czyli krótko mówiąc: anarchii. Piotr I polską „wielką smutę” wykorzystał zdecydowanie lepiej niż Zygmunt III moskiewski upadek po wygaśnięciu Rurykowiczów. Nie chciał Rzeczpospolitej podbijać ani osadzać swojego człowieka na jej tronie. Kupił sobie polskich stronników i starannie pielęgno‐ wał czynniki, które decydowały o jej słabości. Waza natomiast uła‐ twił Moskwie wyjście z kryzysu. Trudno porównywać Zygmunta III i Piotra I. Inna epoka, inne uwa‐ runkowania, inny format ludzi. Z perspektywy czasu widać, że lepiej byłoby dla Rzeczpospolitej, gdyby pozwoliła Szujskiemu zmagać się z kolejnymi problemami. Najbliższy temu myśleniu był Żółkiewski, który radził, żeby Moskwy nie ruszać, bo jest zajęta sama sobą. Piotr I zobaczył okazję, więc ją wykorzystał. Spacy kował Rzeczpo‐ spolitą, pozbawił sił zbrojnych. Niczego więcej nie potrzebował, bo ciągle walczył ze Szwecją. Gdyby chciał przyłączyć do Rosji prawo‐ brzeżną Ukrainę, Po łock, Witebsk czy Mińsk, Polska i Litwa zapewne zwróciłyby się przeciwko niemu, w obliczu rosyjskiego zagrożenia do‐ szłoby do konsolidacji szlachty przy królu. Rzeczpospolita mogłaby li‐ czyć na wsparcie Turcji i Austrii zaniepokojonych zaborczością Rosji. Być może Augustowi II udałoby się wtedy przeprowadzić swoje plany

wzmocnienia władzy. Z tych powodów Piotr I żadnych zaborczych działań nie podejmował. To był wytrawny polityk. Rosja zdobyła trwałą przewagę nad Rzeczpospolitą i wpływy poli‐ tyczne wśród jej elit w wyniku fatalnej decyzji Augusta II o rozpo‐ częciu wojny przeciwko Szwecji. Co by się stało, gdyby elektor saski i król Polski w 1700 roku nie zdobył się na ten krok? Wojna ze Szwecją przyspieszyła reformy w Rosji, ale do nich doszłoby wcześniej czy później. Natomiast w Rzeczpospolitej – i bez wojny pół‐ nocnej – politycznie nic by się nie zmieniło. Kraj byłby mniej zrujno‐ wany i może mniej podzielony politycznie, ale nic ponadto. Król snułby swoje absolutystyczne projekty, szlachta burzyłaby się prze‐ ciwko niemu, zawiązywałaby konfederacje, by potem na sejmie pacy‐ kacyjnym ogłaszać powszechny pokój i zgodę. Rosja wykorzystałaby którąś z okazji. Piotr I chciał, by jego kraj ruszył na zachód, więc kon ikt Rosji ze Szwecją lub Rzeczpospolitą pozostawał kwestią czasu. Byliśmy słabsi niż Szwecja. Gdyby nie wybuch wojny pół nocnej, być może to Polska zostałaby wybrana jako pierwszy cel? Pretekst by się znalazł. Sojusz‐ nik w postaci króla pruskiego także. Piotr I nie odebrał ani piędzi ziemi Rzeczpospolitej, bo miał ją pod kontrolą polityczną. Powstrzy‐ mał nawet zaborcze zakusy Prusaków. Natomiast Szwecję najpierw pobił orężnie, odebrał jej cenne terytoria, a dopiero potem podporząd‐ kował ją sobie politycznie. Po śmierci Karola XII w 1718 roku, jeszcze przed zawarciem pokoju w Nystad, w polityce szwedzkiej górę wzięło prorosyjskie stronnictwo nazywane „partią czapek”. To prawda, że August II wręcz zaprosił Rosjan do Polski. Nie bronię jego decyzji, bo były szkodliwe dla Rzeczpospolitej i przyniosły jej zniszczenia gorsze niż poprzedni potop szwedzki. Sądzę jednak, że i bez jego błędów Rosja zdobyłaby hegemonię w tej części Europy i trwałą przewagę nad Polską. Za duża była różnica potencjałów. Kręgo‐ słup ustrojowy i polityczny Rzeczpospolitej został przetrącony wcze‐ śniej, w drugiej po łowie XVII wieku. Jan III Sobieski na krótko zmobi‐ lizował siły państwa, ale po zwycięstwie wiedeńskim i on ugrzązł w niemocy. Później już tylko się staczaliśmy. Wojna pół nocna przyspie‐ szyła ten upadek. Jednak gdyby nie wybuchła, nasze dzieje nie poto‐ czyłyby się inaczej. Naprawa państwa mogła zacząć się dopiero wtedy, gdy przynajmniej część szlachty zrozumiała, że trzeba je naprawiać. Miarą upadku Rzeczpospolitej i sprawności rosyjskiego nadzoru nad nią była elekcja Augusta III w 1733 roku? To pierwsza elekcja, o której wyniku bezpośrednio zadecydowały woj‐ ska rosyjskie, czyli przemoc.

W sierpniu 1733 roku granicę przekroczył trzydziestotysięczny kor‐ pus rosyjski, kierując się na Warszawę. Interwencja zbrojna była nie‐ zbędna, bo szlachta niemal jednogłośnie poparła na elekcji kandyda‐ turę Stanisława Leszczyńskiego. Po rządach Augusta II wo łanie o króla rodaka było niemal powszechne. Leszczyński miał też mocne poparcie Francji – jego córka Maria była żoną króla Ludwika XV. Rosja i Austria początkowo zamierzały osadzić na polskim tronie guranta – infanta portugalskiego Emanuela Bragançę, ale sejm konwokacyjny wykluczył cudzoziemskich kandydatów. W grę – oprócz Leszczyń‐ skiego – wchodził więc tylko syn Augusta II, elektor saski i królewicz polski Fryderyk August. Pozyskał poparcie Rosji i Austrii, mógł też li‐ czyć na saskich zwolenników w Polsce. Stronnicy Wettyna nie wzięli udziału w elekcji Leszczyńskiego, a gdy ten w obawie przed nadciąga‐ jącymi wojskami rosyjskimi wycofał się do Gdańska, we wsi Kamion na Pradze wybrali elektora na króla Polski. Leszczyński dostał blisko trzynaście tysięcy głosów, Fryderyk August niespełna tysiąc. Nie miało to większego znaczenia, bo Rosjanie i Sasi mieli w Polsce woj‐ ska, a Leszczyński nie miał. Siły zbrojne Rzeczpospolitej były w opła‐ kanym stanie, hetmani i regimentarze nawet nie próbowali nawiązać walki. Leszczyński tkwił w oblężonym Gdańsku, czekając na posiłki z Francji. Te w końcu przybyły, ale były zdecydowanie zbyt szczupłe. Hrabia Ludwik Robert de Pielo zginął w starciu z Rosjanami na We‐ sterplatte; Gdańsk kilka lat temu upamiętnił go pomnikiem na terenie twierdzy Wisłoujście. Polscy zwolennicy Leszczyńskiego też nie byli w stanie przebić się do miasta. Szlachecka ruchawka nie miała szans z regularnym wojskiem. Leszczyński w czerwcu 1734 roku w przebra‐ niu chłopa wymknął się z miasta i uciekł do Prus. Gdańsk skapitulo‐ wał, senatorowie wierni Leszczyńskiemu złożyli przysięgę elekto‐ rowi, który podczas koronacji przyjął imię August III. W kraju zawią‐ zano konfederację dzikowską w obronie praw legalnie wybranego króla, dochodziło do potyczek z wojskiem saskim. Ale gdy w styczniu 1736 roku Leszczyński pod naciskiem Ludwika XV podpisał akt abdy‐ kacji, dalszy opór nie miał sensu. W tym samym roku sejm pacy ka‐ cyjny potwierdził władzę Augusta III, rozdano buławy i pieczęcie, wszystko wróciło na stare tory. System ustanowiony przez Piotra I działał. Wymuszona przez woj‐ ska rosyjskie elekcja Augusta III to dowód, że Rzeczpospolita straciła podmiotowość międzynarodową. Formalnie była niezawisła, nikt z Wiednia czy Petersburga nie wtrącał się Augustowi III i szlachcie do rządów, ale jasne było, że najwięcej do powiedzenia w Rzeczpospolitej mają państwa ościenne. I gdy Polakom znów przyjdzie do głowy pod‐ jąć decyzję nie po ich myśli, przywo łają ich do porządku. Nadszedł czas martwoty politycznej. August III rządami w Polsce nie intereso‐ wał się wcale, najczęściej wpadał na chwilę do Wschowy, dokąd miał

najbliżej z Saksonii, by odbyć radę senatu i podpisać niezbędne doku‐ menty. Rządził za niego wszechwładny w Polsce i Saksonii pierwszy minister Henryk Brühl. „Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa”? Dla szlachty to był dobry czas. Kraj powoli dźwigał się z upadku eko‐ nomicznego, magnaci budowali piękne pałace, z Saksonii płynęły do‐ bra luksusowe. Sejmiki uchwalały własne podatki i lokalne prawa, ad‐ ministrowały poszczególnymi ziemiami. Rzeczpospolita stała się fe‐ deracją udzielnych księstw magnackich, dysponujących własnymi si‐ łami zbrojnymi (nierzadko lepiej wyszkolonymi niż wojska królew‐ skie), prowadzących własną politykę wewnętrzną i zagraniczną. Brühl ze sprzedaży urzędów uczynił dochodowy interes, a największe rody magnackie, często wspierane przez państwa ościenne, toczyły między sobą nieustanną grę o wpływy, czego efektem był paraliż pań‐ stwa. Rzeczpospolita nie wzięła udziału w wojnach prusko-austriac‐ kich o Śląsk ani w wojnie siedmioletniej, gdy Prusy najwyższym wy‐ siłkiem opierały się koalicji Francji, Rosji, Austrii, Szwecji i Saksonii. Nic nie było w stanie skruszyć pacy zmu szlachty. Za to wojska rosyj‐ skie i pruskie swobodnie maszerowały po terytorium Rzeczpospolitej: grabiły, nakładały rekwizycje, zakładały obozy i magazyny... „Zapusty saskie”, czyli ostatnie lata rządów Augusta II i panowanie Augusta III, to dno naszych dziejów. Jednocześnie to właśnie wtedy formuje się Familia, pierwsze stron‐ nictwo magnackie, które chciało reformować kraj. Czartoryscy, choć ród swój wiedli od Giedymina, zdobyli wpływy do‐ piero w XVIII wieku. Kazimierz Czartoryski w 1712 roku został pod‐ kanclerzym litewskim, a potęgę rodu zbudowali jego synowie: woje‐ woda ruski August i kanclerz litewski Michał. August dzięki małżeń‐ stwu z Zo ą Sieniawską, najbogatszą wdową w Rzeczpospolitej, wszedł w posiadanie majątku szacowanego na sto milionów złotych, w którego skład wchodziło aż dwadzieścia pięć miast i czterysta wsi. Michał był z kolei świetnym mówcą i zręcznym politykiem. Trzecim ważnym działaczem Familii był Stanisław Poniatowski, ojciec przy‐ szłego króla. Dzięki swoim zdolnościom zrobił karierę w amerykań‐ skim stylu: od zera do milionera. Pochodził ze średniej szlachty mało‐ polskiej. O dziadku wiadomo tylko tyle, że istniał, a ojciec był cześni‐ kiem wyszogrodzkim. Stanisław wstąpił do armii austriackiej, wojo‐ wał z Turkami, potem na Litwie służył Sapiehom. Gdy do Rzeczpospo‐ litej wkroczył Karol XII, stał się jego gorliwym poplecznikiem. Został mianowany generałem szwedzkim, towarzyszył Karolowi XII w ucieczce po bitwie pod Po łtawą. Istnieją relacje, że uratował mu wtedy

życie. W Turcji wykazał się wielkim talentem dyplomatycznym, skła‐ niając Osmanów do wypowiedzenia wojny Rosji. Po śmierci Karola XII przeszedł do obozu Augusta II, który obsypał go łaskami. Stanisław został podskarbim wielkim litewskim, generał lejtnantem piechoty, dowódcą regimentu gwardii pieszej koronnej i regimentarzem koron‐ nym, potem wojewodą mazowieckim. Za rządów kolejnego Sasa objął najwyższą godność senatorską, kasztelanię krakowską. W 1720 roku ożenił się z Konstancją Czartoryską, siostrą Augusta i Michała. W ten sposób wszedł do Familii. Mawiano, że „Michał obmyślał, August ‐ nansował, Stanisław wykonywał”, i było w tym sporo racji. Był sta‐ nowczy i zdecydowany, ale jednocześnie grzeczny i układny. Jednak mimo osobistych przymiotów i wysokiej pozycji dla magnatów pozo‐ stał człowiekiem znikąd. W czasie rządów Augusta III Familia stanowiła przez pewien czas stronnictwo dworskie, próbowała lobbować za reformami wzorowa‐ nymi na parlamentaryzmie angielskim, ale była zaciekle zwalczana przez konserwatywne stronnictwo republikańskie, kierowane przez Potockich i Radziwiłłów. Efekt znamy. Rzeczpospolita tkwiła w nie‐ mocy. Familia konsekwentnie stawiała na współ pracę z Rosją. Na po‐ czątku lat sześćdziesiątych Czartoryscy przygotowywali nawet an‐ tykrólewski zamach stanu, który miał zostać wsparty przez Peters‐ burg. Dlaczego? Powodowały nimi prywata i kalkulacja polityczna zarazem. Każdy wielki ród dążył do zdobycia władzy w Rzeczpospolitej, ale tylko Fami‐ lia wiedziała, co chce z tą władzą zrobić. August Czartoryski chciał ko‐ rony dla siebie lub syna, Adama Kazimierza Czartoryskiego, którego przygotowywał do tej roli. Uzyskanie tronu było możliwe tylko dzięki współ pracy z Rosją. Bez zewnętrznej siły nic się nie dało w Polsce zro‐ bić, bo wywyższenie jednego ze stronnictw szlacheckich automatycz‐ nie spowodowałoby wściekłą opozycję pozostałych rodzin magnac‐ kich. Ponadto Rosja nie stawiała warunków wstępnych. Prusy w za‐ mian za pomoc zażyczyłyby sobie koncesji terytorialnych. Czartory‐ scy dzięki obcej pomocy chcieli najpierw przejąć władzę, a potem re‐ formować kraj. To był pogląd jak najbardziej zgodny z polską racją stanu, bo reformy były potrzebne Rzeczpospolitej jak tlen. Politycy Fa‐ milii uważali ponadto, że słaba, wewnętrznie podzielona Rzeczpospo‐ lita może nie przetrwać wciśnięta między dwie potęgi, Rosję i Prusy. Prusy są agresywne, mogą rozwijać się przede wszystkim kosztem Polski, dążą do opanowania Pomorza, łakomie patrzą na Kujawy, Wielkopolską. Trzeba więc sprzymierzyć się z Rosją, by zabezpieczyć

kraj przed apetytami pruskimi i reformować go. Taki sam pogląd bę‐ dzie później reprezentował król Stanisław August Poniatowski. Ale uwaga: na początku lat sześćdziesiątych doszło w Rosji do du‐ żych zmian. To już nie była ta sama Rosja co za czasów cesarzowych Anny i Elżbiety. Miała też inne niż poprzednio plany co do Rzeczpospo‐ litej. Mówiąc o zmianach w Rosji, ma pan na myśl i objęcie władzy przez Katarzynę II? Tak. Ponuro zapisała się w naszej historii, ale była postacią wielkiego formatu. Kochała władzę, żyła dla władzy i dla władzy była gotowa zrobić wszystko. Jako urodzona w Szczecinie córka jednego z pośled‐ niejszych książąt niemieckich, przebyła naprawdę daleką drogę, by zdobyć swój szczyt: samowładne rządy w potężnym kraju, zwycięskie wojny, uwielbienie luminarzy oświeceniowej Europy. Zo a Augusta tra ła do Petersburga jako piętnastolatka, aby poślubić następcę ro‐ syjskiego tronu, wielkiego księcia Piotra. Przyszły car był Romano‐ wem tylko po kądzieli – jego matką była Anna, siostra cesarzowej Elż‐ biety. Przybył do Petersburga jako czternastoletni książę holsztyński, dzieciństwo spędził na niemieckim dworze. Do końca życia nie na‐ uczył się mówić poprawnie po rosyjsku. Czuł się Niemcem, nienawi‐ dził wszystkiego, co rosyjskie, i otwarcie to manifestował. Natomiast stuprocentowa Niemka Zo a Augusta szybko stała się Katarzyną – ta‐ kie imię przyjęła na chrzcie prawosławnym. Starała się poznać nowe środowisko i wrosnąć w nie. Pilnie uczyła się rosyjskiego, udowad‐ niała swoje oddanie dla prawosławia. Z mężem żyli w zasadzie obok siebie. Stanowili wyjątkowo niedobraną parę. Różnili się tempera‐ mentami, charakterami, a także urodą. Piotr był wybuchowy, kapry‐ śny, niedojrzały emocjonalnie, jego ulubionymi zajęciami były musz‐ trowanie służby i pijatyki. Wielką polityką się nie interesował, obcho‐ dziły go głównie sprawy Holsztynu. Katarzyna natomiast konsekwentnie budowała swoją pozycję, po‐ zyskiwała przyjaciół i stronników. Korzystała też z uroków życia. W czerwcu 1755 roku ambasador brytyjski w Petersburgu, Charles Wil‐ liams, przedstawił jej swojego osobistego sekretarza, dwudziestotrzy‐ letniego Stanisława Poniatowskiego – stolnika litewskiego, syna kasz‐ telana krakowskiego Stanisława, o którego zawrotnej karierze nie‐ dawno mówiliśmy. Zaiskrzyło. Młody Poniatowski był wykształcony, władał kilkoma językami, znał Europę, był prawdziwym człowiekiem oświecenia. No i był bardzo przystojny. Wpadł w oko Katarzynie. Miała już wówczas dwadzieścia sześć lat i syna, przyszłego cesarza Pawła I. O tym, że nie jest on dzieckiem wielkiego księcia Piotra, szep‐ tano na dworze zaraz po jego narodzeniu, ale te pogłoski nie były ra‐

czej prawdziwe, bo Paweł był niezwykle podobny do Piotra. W każdym razie po urodzeniu się Pawła stosunki Katarzyny i Piotra, dotychczas złe, prawie w ogóle ustały. Nigdy już nie wyszły poza o cjalne ramy przewidziane protoko łem. Katarzyna zaczęła romansować ze Stani‐ sławem. Dostrzegł to Charles Williams. Z obawy, że sprawy zajdą za daleko, odesłał Poniatowskiego. Ale Katarzyna zatęskniła za swym młodym kochankiem i sprowadziła go z powrotem do Petersburga, gdzie został posłem Augusta III. Była w nim zakochana? To raczej młody stolnik się zakochał. Na palcu nosił sygnet z jej portre‐ tem, na datę koronacji wybrał imieniny Katarzyny, w listach do niej uderzał w sentymentalny ton. Natomiast Katarzyna nie kierowała się emocjami. Była niezwykle silną, wytrawną szachistką. Tak samo sku‐ tecznie rządziła państwem, jak podporządkowywała sobie mężczyzn. Ze związku Katarzyny ze Stanisławem urodziła się córka, Anna Pio‐ trowna, która zmarła w wieku dwóch lat. Romans zakończył się lipco‐ wej nocy 1758 roku, gdy Piotr zastał Katarzynę i Stanisława w sytu‐ acji intymnej. Dragoni wzięli Poniatowskiego za kark, jego życie zawi‐ sło na włosku, ale stolnikowi udało się przekonać księcia, że nie ma co robić skandalu. Spotykał się jeszcze jakiś czas z Katarzyną, już za wie‐ dzą Piotra, ale rozumiał, że lepiej dla niego będzie, jeśli zniknie z Pe‐ tersburga. Młody Poniatowski nie zdawał sobie pewnie sprawy, jak wielkim kapitałem politycznym okażą się dni spędzone u boku Kata‐ rzyny, która w 1762 roku, po śmierci cesarzowej Elżbiety i kilkumie‐ sięcznym katastrofalnym panowaniu Piotra III, odsunęła go od wła‐ dzy i kazała zamordować. Mimo że nie miała w zasadzie żadnych le‐ galnych praw do tronu, została cesarzową. Przewrót wojskowy w Petersburgu, który wyniósł do władzy Kata‐ rzynę, nastąpił 9 lipca. 17 lipca został zamordowany przez o cerów gwardii Piotr III. A już 2 sierpnia cesarzowa zapewniła Poniatow‐ skiego w liście: „wysyłam do Polski hrabiego Keyserlinga, by uczy‐ nił Cię królem natychmiast po śmierci obecnego”. Herman Karl von Keyserling to poseł Katarzyny II, były nauczyciel logiki i matema‐ tyki Stanisława. Katarzyna zapewniała Poniatowskiego o swojej protekcji, ale zabraniała mu przyjazdu do stolicy Rosji. Jakie miała plany wobec niego? W tych krótkich słowach adresowanych do Poniatowskiego widać ge‐ niusz polityczny Katarzyny. Tak? Dlaczego?

Katarzyna miała inny niż poprzedni władcy Rosji pomysł na Rzeczpo‐ spolitą. Chciała, przy zachowaniu pozorów niezależności Polski i Li‐ twy, w pełni przejąć kontrolę nad naszym państwem. Rzeczpospolita miała stanowić pas transmisyjny, który ułatwi Rosji prowadzenie po‐ lityki europejskiej, dostarczy jej atutów w rozgrywkach z Austrią i Prusami. Rosji przestawała wystarczać rola mediatora i interwenta, który tylko od czasu do czasu wkracza do Rzeczpospolitej, by pilnować swoich strategicznych interesów. Katarzyna uznała, że Rosja zainwe‐ stowała już sporo w polskie sprawy i teraz czas na dywidendę. Jednak żeby w pełni podporządkować sobie Rzeczpospolitą, na jej tronie nie mógł zasiąść nikt, kto miał oparcie w dziedzicznym księstwie, jak Wettynowie, lub we własnym silnym stronnictwie krajowym, jak Czartoryscy. Katarzyna potrzebowała króla guranta. Kogoś, kto bę‐ dzie zdany na łaskę i niełaskę carycy i bez marudzenia wykona wszystkie polecenia ambasadora rosyjskiego rezydującego przy ulicy Miodowej w Warszawie. Czyli Poniatowskiego. Człowieka znikąd. Bez znaczącego oparcia. Bez dobrego pochodzenia. Bez poważnego majątku. Byłego kochanka. Katarzyna II wybrała go nie dlatego, że mieli kiedyś romans. Była zbyt twardym politykiem, by kierować się łzawym sentymentalizmem i wspomnieniem młodzień‐ czej miłości. Po prostu dobrze znała Poniatowskiego i stwierdziła, że świetnie się nada do szykowanej dla niego roli króla – lojalnego wyko‐ nawcy poleceń cesarskich prokonsulów. Dlatego powstrzymała prą‐ cych do antykrólewskiego zamachu stanu Czartoryskich i kazała cze‐ kać na śmierć Augusta III. Gdy Sas zmarł w 1763 roku, poinformo‐ wała Familię o swojej decyzji: królem miał zostać Poniatowski, a nie Czartoryscy – kuzynowie Jagiellonów. Wujowie Poniatowskiego, Au‐ gust i Michał, byli głęboko rozczarowani, ale nie mieli wyjścia. Kandy‐ datura skromnego stolnika ich entuzjazmu nie budziła, ale Czartory‐ scy i Poniatowski nadal grali razem. Natomiast obóz republikański zawył z oburzenia. Jak to!? Nas, ma‐ gnatów, sól tej ziemi, nikt nie pytał o zdanie? Królem zostaje chudopa‐ cho łek, którego jedyną zasługą jest to, że był w łożnicy carycy? Nie ma podgolonego łba, ubiera się jak – przepraszam za słowo – baba, szabli nie nosi, mędrkuje, chce znosić prawa i wolności szlacheckie? Rosja dotkliwie sponiewierała magnacką pychę największych panów Rzecz‐ pospolitej, którzy od tej pory będą myśleli tylko o jednym: jak zrzucić Poniatowskiego z tronu. Przed elekcją stać ich było tylko na demon‐ strację zbrojną, ale wojska rosyjskie, które wkroczyły do Rzeczpospoli‐ tej na prośbę Familii, łatwo poradziły sobie z ruchawką szlachecką. Hetman Jan Klemens Branicki, który sam myślał o koronie, wyjechał

na Węgry. Karol Radziwiłł „Panie Kochanku” przez księstwa naddu‐ najskie dotarł do Drezna. Potoccy siedzieli cicho. We wrześniu 1764 roku około pięciu i pół tysiąca wyborców jednomyślnie wybrało Sta‐ nisława Poniatowskiego na króla. Niewielu. Wybór „ho łysza” dokonany przy pomocy obcych wojsk nie mógł bu‐ dzić entuzjazmu. Rosjanie stali kilka kilometrów od Warszawy. Ponia‐ towski został koronowany 25 listopada, w dniu Świętej Katarzyny, przybierając imiona Stanisław August. Czy Stanisław August Poniatowski po koronacji myślał o małżeń‐ stwie z Katarzyną? Któż to wie? Nikt nie jest w stanie marzeń kontrolować. Być może tak było, ale w źródłach nie ma o tym śladu. Jeszcze przed elekcją Ponia‐ towski pisał do Katarzyny, że woli być z nią, nawet jeśli miałby stracić koronę. Caryca studziła jego zapały. Nie można wykluczyć, że na po‐ mysł małżeństwa Stanisława Augusta z Katarzyną wpadł człowiek z drugiego końca świata, suł tan turecki Mustafa III. Powo łując się na za‐ mierzony rzekomo mariaż, miał oświadczyć posłowi rosyjskiemu w Stambule, że nie zaakceptuje wyboru Poniatowskiego. Potwierdzony małżeństwem monarchów związek Rzeczpospolitej z Rosją rzeczywiście mógł wywo łać przerażenie u suł tana. Takie małżeństwo otwierałoby ciekawe perspektywy. Potomek Kata‐ rzyny i Stanisława panowałby nad Rzeczpospolitą i Rosją, które i tak coraz mocniej stawały się jednym organizmem politycznym. Wariantu małżeństwa monarchów polsko-rosyjskie dzieje jeszcze nie znały. Po zamordowaniu Piotra Katarzyna męża już nie wybrała. Doradcy wskazywali jej kandydatów, ale ona nie chciała wiązać sobie rąk. Chciała rządzić sama. Miała faworytów, którzy zdobywali wpływy i pozycję w państwie, ale z jej rąk, z jej łaski. Mąż – z punktu widzenia następstwa tronu – nie był jej potrzebny. Miała Pawła z małżeństwa z Piotrem i to było wystarczające. Nawet gdyby doszło do małżeństwa z Poniatowskim, to Polak nie byłby carem. Poniatowski byłby mężem cesarza Rosji. Być może uła‐ twiłoby to Petersburgowi działanie w Polsce, ale Katarzyna uznała, że jest to niepotrzebne i może rozgrywać Rzeczpospolitą bez formalizo‐ wania związku. Poza tym ślub z królem, który legitymizację swojej władzy czerpie z dobrego nastroju Katarzyny, nie był dla niej atrak‐ cyjny – ani jako kobiety, ani jako polityka. Małżeństwa dynastyczne mają kontekst polityczny. A tu interesu nie było.

Poniatowski dobrze grał rolę guranta Katarzyny? Katarzyna słusznie oceniła, że będzie miał zagorzałych wrogów wśród szlachty i magnatów, którzy nie mogli znieść upokorzenia, jakim było wyniesienie parweniusza na tron. Nie doceniła jednak przywiązania Poniatowskiego do dzieła reform. Matka, Konstancja Czartoryska, za‐ dbała o jego staranną edukację. Poniatowski odbył liczne podróże, po‐ znał Europę i zrozumiał, że Rzeczpospolita musi się zmienić. Był czło‐ wiekiem oświecenia, wierzył w wartości tej epoki. Nie był zdolny na‐ wet do mimikry. Podczas koronacji wystąpił w stroju francuskim, podczas gdy tradycyjnym strojem koronacyjnym królów polskich był ubiór kapłański i majestatyczny płaszcz. W dodatku koronował się w Warszawie, a nie w Krakowie. Sarmacka szlachta oniemiała z oburze‐ nia na takie szarganie tradycji, ale Stanisław po prostu nie potra ł in‐ aczej. Całym sobą należał już do nowej epoki i postanowił wprowa‐ dzać jej wzorce w Polsce i na Litwie. Dzięki temu, że sejm konwokacyjny był skonfederowany, czyli nie obowiązywało na nim liberum veto, powstały komisje wojskowe i skarbowe, które ograniczyły nieudolną władzę hetmanów i podskar‐ bich. Wprowadzono zasadę głosowania większością na sejmikach elekcyjnych i deputackich, ustanowiono cło generalne (cofnięte póź‐ niej pod naciskiem Prus i Rosji), uchwalono lustrację dóbr królew‐ skich, nadano ulgi miastom. Po koronacji Stanisław August zaczął tworzyć fundamenty nowoczesnego państwa, wprowadzając takie zmiany, które nie wymagają decyzji sejmu. Wystarczały do tego tylko ustalenia podejmowane przez konferencję króla z ministrami, czyli rząd. Komisje dobrego porządku zajęły się sprawami miast, przepro‐ wadzono reformę monetarną i po blisko stuletniej przerwie znów za‐ częła funkcjonować mennica państwowa. Powstała królewska ludwi‐ sarnia i Szkoła Rycerska, mająca kształcić kadry przyszłego wojska. Zaczął się ukazywać „Monitor” – gazeta piętnująca sarmackie zacofa‐ nie i nawo łująca do reform spo łecznych oraz politycznych. Król plano‐ wał też reformę uniwersytetów, którą z czasem przeprowadził. Trzeba przyznać, że po koronacji postępował bardzo zręcznie. Bez popadania w przesadę można stwierdzić, że w ciągu dwóch lat osią‐ gnął postęp, jakiego kraj nie widział za rządów obu Sasów. Wstępując na tron, miał zaledwie trzydzieści dwa lata, ale okazał się mądrym władcą. Postępował zgodnie z wyznawaną przez siebie linią poli‐ tyczną: oparcie w Rosji i reformy. To wywo łało zaniepokojenie repu‐ blikańskiej szlachty i magnaterii. „Panowie bracia” zaczęli jeszcze gło‐ śniej klepać zaklęcia znane już od czasu rokoszu Zebrzydowskiego: król wkłada nam kajdany, jest despotą, niszczy wolność szlachecką. Jednak groźniejsze dla planów króla było zaniepokojenie Prus i Ro‐ sji, które stanowczo nie życzyły sobie wzmocnienia Rzeczpospolitej.

Jeżeli Katarzyna myślała, że będzie miała na tronie w Warszawie bez‐ wolne popychadło, to się przeliczyła. Jeżeli Stanisław August myślał, że Katarzyna będzie bezczynnie patrzeć, jak Rzeczpospolita staje na nogi, to też się przeliczył. Caryca postanowiła pokazać królowi, gdzie jego miejsce. Potrząsnąć nim. Jaki ruch wykonała Rosja? Imperia od zamierzchłych czasów w swoich działaniach posługiwały się zasadą divide et impera – „dziel i rządź”. W Rzeczpospolitej szlachta i tak była podzielona, ale Rosja i Prusy postanowiły doprowadzić spór polityczny do stanu wrzenia i sparaliżować działania króla. Wysunęły żądania równouprawnienia politycznego protestantów i prawosław‐ nych. W XVI wieku Rzeczpospolita sama uchwaliła takie prawo, sły‐ nęła wtedy w Europie ze swojej tolerancji religijnej. Jednak dwieście lat później takie zasady nie obowiązywały w żadnym państwie Sta‐ rego Kontynentu. W całej Europie osoby niewyznające religii panują‐ cej miały ograniczone prawa polityczne lub nawet były ich pozba‐ wione. Rzeczpospolita, w której innowiercy nie mogli piastować urzę‐ dów, zasiadać w sejmie i trybunałach, nie była żadnym wyjątkiem. Katarzyna i Fryderyk II zadali celny cios: pod płaszczykiem szczyt‐ nych oświeceniowych haseł wolności i tolerancji wysunęli żądanie niemożliwe do speł nienia. Żaden sejm z własnej woli nie przegłoso‐ wałby takiego prawa, bo ówczesna szlachta była bardzo mocno przy‐ wiązana do katolicyzmu. Sejm w 1766 roku, który miał zajmować się reformami, musiał zająć się sprawą równouprawnienia innowierców. W dodatku Berlin i Petersburg zażądały rozwiązania konfederacji sej‐ mowej i potwierdzenia liberum veto oraz zagroziły wojną. To oczywi‐ ście bardzo spodobało się opozycji, bo rysowała się perspektywa za‐ chowania złotej wolności i upokorzenia Stanisława Augusta. Król chciał ustępstwami w sprawach wyznaniowych kupić zgodę Rosji na reformy, ale został sam. Pękł jego sojusz z Czartoryskimi, którzy nie chcieli narażać się gardłującej o obronie wiary katolickiej szlachcie. W efekcie konfederacja została rozwiązana, a liberum veto potwierdzone. Ale to była tylko przygrywka. Rosyjski ambasador, książę Niko łaj Repnin, który zastąpił zmarłego Keyserlinga, w marcu 1767 roku do‐ prowadził do wkroczenia do Polski czterdziestotysięcznego korpusu wojsk rosyjskich i zawiązania dwóch konfederacji szlachty innowier‐ czej: prawosławnej w Słucku i protestanckiej w Toruniu. To były słabe związki, ich zadanie polegało na tym, że miały rozpalić do białości na‐ stroje konserwatywnej szlachty. Dokładnie tak się stało. Gdy Repnin zabrał się do wiązania koalicji jednoczącej antykrólewską opozycję, Sarmaci myśleli, że wzywa ich do rozprawy z „solitérem” Poniatow‐ skim oraz heretykami ze Słucka i Torunia.

Rozczarowali się? Już widzieli Stanisława Augusta strąconego z tronu, nową elekcję pod osłoną wojsk carskich i powrót do czasów „zapustów saskich”. W czerwcu 1767 roku pod laską Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”, z powodu notorycznego pijaństwa powoli tracącego już kontakt z rze‐ czywistością, zawiązano konfederację radomską, która uznała wojska rosyjskie stacjonujące w Rzeczpospolitej „za posiłkowe i prawdziwie Narodowi pomocne”. Wtedy Repnin odkrył przed radomianami karty: król zostanie na tronie, różnowiercy mają otrzymać prawa polityczne, a oni powinni poprosić carycę o gwarancję praw Rzeczpospolitej. Ograł ich. Zaszachował króla, wyostrzył podziały polityczne, a na sej‐ mie miał postawić kropkę nad i: cofnąć dotychczasowe reformy i za‐ gwarantować, że Rzeczpospolita już nigdy nie wydostanie się z bagna. Repnin dopiął swego? Tak, ale nie obyło się bez przemocy. Gdy mimo stacjonujących w War‐ szawie wojsk rosyjskich sejm protestował przeciwko równouprawnie‐ niu innowierców, Repnin kazał aresztować i wywieźć na wschód bi‐ skupów Kajetana Soł tyka i Józefa Andrzeja Załuskiego, hetmana Wa‐ cława Rzewuskiego oraz jego syna Seweryna. W Kałudze spędzili pięć lat. Miał na to pełne przyzwolenie Petersburga. Sterroryzowana opo‐ zycja republikańska przycichła, kanclerz Andrzej Zamoyski demon‐ stracyjnie złożył urząd, król i Czartoryscy nic nie mogli zrobić. Rosja użyła w Rzeczpospolitej metod stosowanych u siebie od dawna. W zła‐ godzonej formie zresztą: w Rosji w takich sytuacjach normą były tor‐ tury i zesłanie na Syberię. Bądź egzekucja. Ambasador nie chciał już marnować czasu. Na jego polecenie wyło‐ niono delegację poselską, która miała przedłożyć izbie wnioski do za‐ twierdzenia. Te omawiano z Repninem i posłem pruskim. W lutym 1768 roku zatwierdzono wszystkie uchwały delegacji. Ustrój Rzeczpo‐ spolitej miały od tej pory określać prawa kardynalne, których nigdy nie wolno zmieniać: wolna elekcja, liberum veto, prawo wypowiadania posłuszeństwa królowi, wyłączne prawo szlachty do sprawowania urzędów i posiadania ziemi i władzy nad chłopami oraz jej nietykal‐ ność osobista. Zasadzie jednomyślności miały podlegać „materie stanu”, czyli sprawy polityki międzynarodowej, podatków, wojska, sposobu sejmowania, rządu i wymiaru sprawiedliwości. Pozostałe za‐ gadnienia rozstrzygano większością głosów. Katolicyzm pozostał reli‐ gią panującą, a innowiercy uzyskali peł nię praw politycznych. Cały ustrój państwa poddano gwarancji Katarzyny II. To był koniec niepodległej Rzeczpospolitej?

W 1764 roku, gdy królem został kandydat wysunięty przez Rosję, mo‐ gło się wydawać, że Rzeczpospolita utraciła suwerenność. Stanisław August, wbrew zamiarom protektorki, próbował ten proces zatrzy‐ mać. W 1767 roku Rosja podjęła akcję zmierzającą do ukrócenia emancypacyjnych ciągot Poniatowskiego. W 1768 roku, po narzuce‐ niu przez Rosję gwarancji ustrojowych, przestaliśmy być krajem nie‐ podległym. To formalny koniec Rzeczpospolitej niezależnej. Staliśmy się rosyjskim protektoratem. Na tym polegała nowość w stosunkach polsko-rosyjskich wprowadzona w życie przez Katarzynę II. Od cza‐ sów sejmu niemego Rosja pilnowała, by w Polsce nie wydarzyło się nic, co by jej mogło – nawet potencjalnie – zagrozić. I tyle. Od czasów sejmu repninowskiego decyzje o tym, co dzieje się w Polsce, miały za‐ padać w Petersburgu. Część szlachty nie pogodziła się z dyktatem Repnina. Jeszcze przed końcem sejmu grupa radomian z biskupem kamieniec‐ kim Adamem Krasińskim na czele wyjechała z Warszawy. 29 lutego w Barze, po gorliwych modłach i gorących naradach, zawiązano konfe‐ derację pod hasłem obrony wiary katolickiej i wolności szlacheckich. Głównymi celami były walka z Rosją i wysadzenie króla z tronu. W ca‐ łym kraju uformowało się kilkadziesiąt lokalnych konfederacji, które potem zostały skupione w Generalność, czyli rodzaj rządu konfedera‐ tów. Rozpoczęły się chaotyczne wystąpienia zbrojne, ale oddziały szlacheckie były bez problemu niszczone lub rozpędzane przez regu‐ larne wojska rosyjskie. Konfederacja barska ma swoją legendę budo‐ waną między innymi przez polskich romantyków w kolejnej epoce, ale trudno zaprzeczyć, że była też przykładem zaślepienia i prywaty. Nie sposób odmówić barzanom patriotyzmu i umiłowania szlachec‐ kich wolności. Tak, z pewnością byli wściekli na Rosję, chcieli wyrzu‐ cić z kraju obce wojska, ale to był dość naiwny odruch, a nie kalkulacja polityczna. Antyrosyjskość barzan nie wynikała z przypisywanej im dziś chęci obrony niepodległości. Bili się z Rosjanami, bo ci wspierali Stanisława Augusta. Wrogie nastawienie konfederatów do Rosji jest wynikiem ich nienawiści do króla. W czasie konfederacji radomskiej wojska rosyjskie były witane z otwartymi ramionami, bo republikań‐ ska szlachta liczyła, że z ich pomocą pozbędzie się króla. Radomianie spodziewali się, że Repnin będzie ich narzędziem, które doprowadzi do usunięcia Poniatowskiego z tronu. Bar wybuchł, bo zrozumieli, że zostali oszukani i to oni stali się narzędziem Repnina. Cel radomian skupionych w nowej konfederacji pozostał ten sam: skoro nie można wyrzucić Poniatowskiego z pomocą Rosji, trzeba to zrobić bez niej. Konfederaci zapewne od razu pogodziliby się z Rosją, gdyby tylko Ka‐ tarzyna zgodziła się na usunięcie Poniatowskiego. Taka jest prawda.

Jak zareagował król na wybuch konfederacji? Rozsądnie. Adam Krasiński próbował kontaktów ze Stanisławem Au‐ gustem, chciał skłonić go do wspólnego wystąpienia przeciwko Rosji. Król na to nie poszedł. Po pierwsze, w konfederacji, zgodnie z sar‐ macką tradycją, prawie każdy był wodzem i politykiem. Francuski pułkownik Charles Dumouriez, przysłany konfederatom w 1770 roku przez Francję, załamywał ręce, bo wśród barzan brakowało jedności i karności. Jednego dnia coś ustalono, drugiego ktoś składał weto, a ko‐ lejnego dowódca jakiegoś oddziału robił coś zupeł nie po swojemu. Sporo było intryg i prywaty. I uczt. Dumouriez, gdy przybył do siedziby Generalności w Białej, był zaskoczony. „Obyczaje ich były azjatyckie. Zadziwiający zbytek, szalone wydatki, bankiety ciągnące się przez wielką część dnia i przechodzące miarę, faraon i taniec były całem im zajęciem” – pisał w pamiętnikach. To przecież byli Sarmaci z krwi i kości. Wojować bez uczt? Tak się nie da. Dumouriez wystawił bardzo niepochlebną opinię konfederatom. Cenił ich za pragnienie wolności, ale reszta... Szkoda mówić. Warchol‐ stwo, brak zgody, brak planu politycznego. Konfederaci nie mieli po‐ mysłu na wzmocnienie Rzeczpospolitej, na jej zreformowanie. Stani‐ sław August wiedział, z kim ma do czynienia, więc zdawał sobie sprawę, że przystąpienie do konfederacji nie ma sensu. Co z tego, że doszedłby do porozumienia z Adamem Krasińskim, zdecydowanie najbardziej światłą postacią wśród barzan? Dla reszty konfederackich wodzów, wzdychających do kandydatury saskiej, dalej mógł pozostać wrogiem. Poza tym taki krok nie miałby żadnego sensu politycznego. Wojsko Rzeczpospolitej liczyło kilkanaście tysięcy żoł nierzy, i to ta‐ kich, którzy prochu nie wąchali. Jeśli król przyłączyłby się do konfede‐ racji, mógłby też liczyć na nieudolne pospolite ruszenie szlacheckie. Konfrontacja z Rosją musiałaby zakończyć się porażką militarną i po‐ lityczną. Stanisław August, dopóki mógł, nie angażował się w walkę z konfederacją barską. Robił wszystko, żeby wojska Rzeczpospolitej nie poszły w pole. W końcu poszły. Bo konfederaci zdobyli się na dwa wręcz nieprzytomne kroki, wrogie wobec króla. Sytuacja wyglądała tak: od 1768 roku wojnę z Rosją pro‐ wadziła Turcja, wyraźnie zaniepokojona wzrostem wpływów Kata‐ rzyny w Rzeczpospolitej. Osmanów wspierała dyplomatycznie ich tra‐ dycyjna sojuszniczka, Francja. W pewnym momencie Paryż zdecydo‐ wał, że trzeba rozruszać konfederację, bo to zwiąże większe siły rosyj‐ skie w Polsce i odciąży Turcję. Wysłano Dumourieza i garstkę żoł nie‐

rzy, znad Sekwany popłynęły pieniądze. Francuz nadał działaniom barzan sens taktyczny, umocniono kilka zamków na po łudniu Polski, rozpoczęto formowanie oddziałów piechoty. To dodało animuszu Ge‐ neralności i ułatwiło Kazimierzowi Pułaskiemu, najwybitniejszemu wojskowemu spośród konfederatów, organizowanie kolejnych lokal‐ nych wystąpień. Konfederaci już wcześniej kusili koroną Rzeczpospo‐ litej Drezno i Wiedeń, ale stwierdzili, że akt detronizacji Stanisława Augusta wzmocni ich ofertę, skłoni Saksonię lub Austrię do zaangażo‐ wania się. Dlatego w październiku 1770 roku ogłosili, że Stanisław August Poniatowski jako tyran i uzurpator przestaje być królem. Na‐ wet nie tyle przestaje, ile nigdy królem nie był: konfederaci w akcie in‐ terregnum oznajmili, że bezkrólewie trwa od chwili śmierci Augusta III. Uznali panowanie Poniatowskiego i jego reformy za niebyłe. Wodzowie konfederacji dobitnie pokazali, na czym im najbardziej zależy: na przejęciu władzy i powrocie do saskiego bezwładu. Przy okazji wpychali Stanisława Augusta w objęcia Rosji. Teraz chorągwie królewskie pod przyszłym hetmanem Franciszkiem Ksawerym Bra‐ nickim musiały ruszyć na konfederatów. Lecz opędzały się od barzan głównie wtedy, gdy same były atakowane. Rok później, w listopadzie, doszło do wydarzenia, które zupeł nie już pogrzebało reputację konfederacji barskiej. Na króla, który wracał ka‐ retą od kanclerza litewskiego Michała Czartoryskiego, napadła gro‐ mada konfederatów i zawlokła go za miasto, w stronę Marymontu. Porywacze zgubili drogę, król został sam na sam z jednym z konfede‐ ratów, wzruszył go i przekonał, by go wypuścił. Tak się stało. Król spę‐ dził noc w chacie młynarza i wrócił do stolicy. To była kiepska ope‐ retka. W zasadzie nie wiadomo, po co barzanie porwali króla. Gdyby chcieli go zabić, gdyż i takie pomysły się pojawiały, czasu mieli aż nadto. Uwięzić? Tylko co dalej? Porwanie króla było bardzo na rękę Rosji, Prusom i Austrii, które już od pewnego czasu dyskutowały o rozbiorze Polski. Teraz mogły w całej Europie głosić, że Rzeczpospolitą muszą uspokoić oświecone monarchie, bo panuje w niej anarchia, a niszczyciele ładu i fanatycy chcą pozbawić tronu prawowitego króla. Dlaczego kraje ościenne zdecydowały się na rozbiór Polski? Bo wybuch i trwanie konfederacji barskiej stworzyły taką możliwość. Negocjacje naszych sąsiadów na temat rozbioru Rzeczpospolitej roz‐ poczęły się w czasie trwania konfederacji. To jest fakt. Gdyby nie zbrojne wystąpienie przeciwko królowi i Rosji, w Rzeczpospolitej funkcjonowałby porządek ustanowiony na sejmie w 1768 roku. Rosji nie zależało na jego likwidacji, skoro była jego głównym konstrukto‐ rem. Stanisław August został wtedy przez Katarzynę przywo łany do porządku. Gwarancje rosyjskie dla praw kardynalnych oznaczały, że

Petersburg będzie mieć kontrolę nad całością Rzeczpospolitej. Stracili‐ śmy niezawisłość, ale z drugiej strony był to rodzaj umowy między Rosją a polską klasą polityczną, że Katarzyna gwarantuje Polsce bez‐ pieczeństwo. Prawa kardynalne nasilały niemoc państwa, ale chro‐ niły jego całość. Konfederaci naruszyli ten porządek. Katarzyna długo opierała się pomysłowi rozbiorów. Minister spraw zagranicznych Nikita Panin uważał, że należy zachować polski protek‐ torat w całości. Z kolei klan braci Orłowów, z kochankiem carycy Gri‐ gorijem na czele, chciał się ob łowić, a rozbiór Polski był świetną oka‐ zją. Więc faworyt szeptał Katarzynie, by brała, co jej się należy. Gdy ca‐ ryca dowiedziała się, że Austria zagarnęła dla siebie starostwo nie tylko spiskie, ale także nowotarskie, sądeckie i czorsztyńskie, po‐ dobno wyrwało się jej: „Czemuż by wszyscy nie mieli brać tak samo?”. Prusy od samego początku barskiej zawieruchy robiły wszystko, by tylko nie wyjść z pustymi rękami. Bardzo aktywnie i wytrwale prze‐ konywały dwór rosyjski do interwencji. Dla nich sprawą numer jeden było zajęcie Pomorza i po łączenie dzięki temu Prus Książęcych z Bran‐ denburgią. Austriaków nie trzeba było przekonywać. Zaproszono ich do stołu, to skorzystali z okazji. Apetyt mieli wielki: Austria podczas rozbioru z 1772 roku zagarnęła prawie całą po łudniową Polskę, z Lwowem i kopalniami soli, ale bez Krakowa. Pomorze, Warmia i ujście Wisły, o które walczył Kazimierz Jagiellończyk, wróciły do Hohenzol‐ lernów – dziedziców wielkich mistrzów zakonu krzyżackiego. Fryde‐ ryk II przyłączył do Prus naszą najbogatszą prowincję i po łożył rękę na polskim handlu. Rosja wzięła szmat ziemi za Dnieprem i Dźwiną, ale słabo zaludniony i zagospodarowany. Zachowała protektorat nad okrojoną Rzeczpospolitą. Rosja konsekwentnie, niemal do samego rozbioru, namawiała Sta‐ nisława Augusta, by przyłączył się do rozprawy z konfederatami i wojny z Turcją. Repnin oferował zdobycze terytorialne w Mołda‐ wii, nawet pewne korekty ustrojowe. Gdyby król posłuchał amba‐ sadora, za zgodą Rosji wzmocnił wojsko, ruszył na barzan i zaatako‐ wał Turcję, do rozbioru by nie doszło? Można się spotkać z takimi opiniami w literaturze historycznej. Być może rzeczywiście do najgorszego by nie doszło. Rosja nie musiałaby sięgać po drastyczny sposób uspokojenia Rzeczpospolitej, jakim był rozbiór. Miałaby pełną kontrolę nad Rzeczpospolitą i niewielkie wsparcie przeciwko Osmanom. Ale pan słusznie w pytaniu zwrócił uwagę na kolejność działań proponowanych królowi przez Rosję: naj‐ pierw razem pobijemy konfederatów, a później, jako sojusznicy, ude‐ rzymy na Osmanów. Stanisław August, na szczęście dla siebie, do‐ strzegł pułapkę. Występując wraz z wojskami rosyjskimi przeciwko

własnym poddanym, przestałby być królem Polski. Zdegradowałby się do roli namiestnika Katarzyny II. Wspominaliśmy już o tym: Ponia‐ towski był rosyjskim nominatem, ale nie chciał być i nigdy nie stał się petersburskim chłopcem na posyłki. Trudno panować, gdy się ma bratnią krew na rękach. Ran, które powstały po rokoszach Zebrzy‐ dowskiego i Lubomirskiego, nie udało się wyleczyć do końca panowa‐ nia Zygmunta III i Jana Kazimierza. Jan Kazimierz po rokoszu szybko zresztą abdykował. Stanisław August wiedział, że jego udział w pacy ‐ kacji barzan u boku Rosjan okupantów oznaczałby pogrzebanie szans na stworzenie własnego stronnictwa. Jeżeli chciał aktywnie uczestni‐ czyć w grze politycznej, reformować kraj, to musiał mieć pewne po‐ parcie. Tragedia króla i Czartoryskich w czasie konfederacji barskiej polegała na tym, że znaleźli się w potrzasku. Z jednej strony mieli ro‐ daków, którzy chcieli wymazać ich z życia politycznego, a z drugiej Rosjan – złowrogich opiekunów, którzy w każdej chwili mogli wyco‐ fać poparcie. Przystać do rodaków? To oznaczało klęskę polityczną, za‐ przeczenie całej dotychczasowej drogi reform, wojnę, narażenie kraju na śmiertelne niebezpieczeństwo. Pójść na pełną współ pracę z Rosją? To oznaczało klęskę moralną, w perspektywie także i polityczną. Sta‐ nisław August i Czartoryscy stąpali po linie. Dobra Czartoryskich były zajmowane i niszczone zarówno przez wojska rosyjskie, jak i przez ba‐ rzan. Konfederaci zdawali sobie sprawę, że ich wystąpienie może zakoń‐ czyć się rozbiorem? Skądże znowu. Oni w ogóle nie myśleli tymi kategoriami. Myśl o roz‐ biorze odrzucał także Stanisław August, bo w jego logicznej, oświece‐ niowej głowie nie mieściło się, że Rosja z własnej woli będzie chciała podzielić się z Prusami i Austrią swoim protektoratem. Przecież roz‐ biór zmniejszył polityczną strefę wpływów Petersburga w Europie. Natomiast konfederaci w ogóle nie zadawali sobie pytań o możliwe następstwa swoich działań. W ich odezwach nie ma re eksji politycz‐ nej czy ustrojowej. Chcieli usunąć króla, obronić wiarę katolicką i złotą wolność szlachecką. Walczyli o zachowanie starego świata w sensie ideologicznym i politycznym. Chcieli przywrócić stan sprzed sejmu konwokacyjnego. Uważali, że cło generalne, które dało skar‐ bowi państwa regularne, całkiem spore dochody, zostało wprowa‐ dzone na „uciśnienie kraju”! Barzanie bronili sarmackich wartości, które prowadziły do uwiądu państwa i jego samozagłady. Bronili grze‐ chów Rzeczpospolitej. Gdyby jakimś cudem wygrali i Rosja dałaby im wolną rękę, to ich rządy mogły doprowadzić do rozbicia Polski na luźną federację magnackich, republikańskich państewek z Wettynem w roli honorowego króla, gdyby się zgodził.

Poza Adamem Krasińskim zdecydowana większość konfederatów nie miała doświadczenia politycznego. To byli gracze para alni. Może powiatowi. Nie mogli sobie wyobrazić możliwych konsekwencji swo‐ ich działań. To tym bardziej ich obciąża. Jeżeli ktoś podejmuje działa‐ nie w postaci czynu zbrojnego, nie będąc świadomym jego możliwych konsekwencji, to źle o nim świadczy. Gdyby król przyłączył się do barzan, mielibyśmy de nitywny, pierwszy i zarazem ostatni rozbiór w 1772 roku? Trudno powiedzieć, jakie działania podję łaby w takim przypadku Ka‐ tarzyna II. Skoro nawet Poniatowski, czyli „jej człowiek”, by zawiódł, to na kogo postawiłaby tym razem? Jak to: na kogo? Na Sarmatę, któremu wszystko jedno, co się dzieje z krajem. Dwadzieścia lat później targowiczanie będą gorliwie gar‐ nęli się do stóp imperatorowej. W 1772 roku chętnych do zastąpie‐ nia Poniatowskiego Rosja znalazłaby bez trudu. Wśród ludzi konfe‐ deracji radomskiej, barskiej i targowickiej nazwiska powtarzają się dość często. Powierzenie tronu komuś ze stronnictwa republikańskiego powodo‐ wałoby obiektywne trudności w kontrolowaniu protektoratu. Trudno zarządzać czymś, co w zasadzie nie jest państwem. Trzeba by układać się z każdym stronnictwem z osobna. Taki organizm byłby niestero‐ walny. Poza tym postawienie na Radziwiłła czy Potockich byłoby dla Rosji ryzykowne. To byli potężni magnaci, mieliby oparcie w swoich zasobach. Trzeba by ich ciągle pacy kować. Być może rzeczywiście bardziej opłacalne dla Rosji byłoby trwałe spacy kowanie kraju w po‐ staci de nitywnego rozbioru. Trudno powiedzieć. Wiedział pan, że sejm ustanowił rok 2018 rokiem konfederacji bar‐ skiej? Tak, wiedziałem. Jak pan myśli: dlaczego? Bo konfederaci walczyli z Rosją? Bo stali się częścią patriotycznej, wol‐ nościowej tradycji? Bo opowiadali się za tradycyjnymi, katolickimi wartościami i przeciwstawiali się libertyńskiej ideologii oświecenio‐ wej? Ale to tylko przypuszczenia. Odpowiedzi mogą udzielić jedynie posłowie. No to oddajmy głos autorom uchwały. Sejm podjął ją z nadzieją, że rocznicowe obchody „przyczynią się do przywrócenia temu pierw‐

szemu polskiemu powstaniu narodowemu w obronie wiary i wol‐ ności, wyrugowanemu ze zbiorowej pamięci przez komunistyczną historiogra ę, należnego mu miejsca w dziejach naszego Narodu. (...) Konfederacja Barska wraz z Konstytucją 3 maja i Powstaniem Kościuszkowskim wpisały się w zbiorową pamięć Polaków jako przykłady walki o wolność, która zwłaszcza w okresie zaborów miała ogromne znaczenie dla przetrwania Narodu i do której naj‐ częściej odwo ływano się w XIX wieku”. Trudno polemizować ze zdaniem sejmu. Niemniej trudno nie zauwa‐ żyć, że w uchwale mamy pomieszanie z poplątaniem. Jak w ogóle można stawiać w jednym rzędzie konfederację barską, uchwalenie Konstytucji 3 maja i powstanie kościuszkowskie? Każde z tych wyda‐ rzeń miało zupeł nie inne przyczyny, inne cele, reprezentowało inne wartości, miało inną podbudowę ideologiczną. Konfederacja barska była powstaniem narodowym? W moim przekonaniu nie była. To kolejna z licznych konfederacji szla‐ checkich, które miały na celu zaszkodzenie królowi. W istocie była ro‐ koszem. Różnica polegała na tym, że Zebrzydowski czy Lubomirski walczyli tylko z królami, a barzanie walczyli też z Rosją. Dlatego przy‐ wykliśmy – niesłusznie – oceniać ich wystąpienie jako coś odmien‐ nego gatunkowo. Owszem, konfederacja barska była pierwszym przy‐ kładem walki z wojskami rosyjskimi na większą skalę, nikt nie odma‐ wia jej uczestnikom odwagi i gotowości do osobistych poświęceń. Wielu z nich walkę przypłaciło emigracją, wcieleniem do rosyjskiego wojska, niektórzy powędrowali na Syberię. Ale nie powinniśmy kwa‐ li kować antykrólewskiego wystąpienia jako powstania narodowego! Powtórzę raz jeszcze: głównym celem konfederatów było usunięcie Stanisława Augusta z tronu. Posłowie nie znają historii? Uchwałę poparło podczas głosowania czterystu dwudziestu siedmiu posłów, nikt nie był przeciw, od głosu wstrzymało się sześciu posłów. W takim razie wszyscy posłowie, którzy głosowali „za”, powinni gre‐ mialnie bojkotować święto Konstytucji 3 Maja lub w ogóle je znieść. Skoro uznają konfederację barską za powstanie narodowe, to Stani‐ sława Augusta powinni uznać za rosyjskiego agenta. Więc co w takim razie świętujemy 3 maja? Przecież Konstytucja 3 maja to przede wszystkim jego dzieło. Była dziełem rosyjskiego agenta? Absurd. Poniatowski przez całe swoje panowanie był wierny linii politycznej wyznaczonej jeszcze przez Familię: współ praca z Rosją i reformy. Po‐ czątek rządów miał bardzo obiecujący, ale został zastopowany przez zaniepokojoną Katarzynę II. Barzanie postawili go pod ścianą, zmusili

do mocniejszego oparcia się na Rosji i sprowadzili na kraj klęskę pierwszego rozbioru. W kolejnych latach każdy rozsądny człowiek w Rzeczpospolitej rozumiał, że w obecnej sytuacji jesteśmy skazani na rosyjski protektorat. Tylko Katarzyna II była w stanie powstrzymać Prusy przed aneksją Gdańska i Torunia i sięgnięciem po Wielkopolskę. Poeta i historyk Adam Naruszewicz pisał w 1773 roku, po pierw‐ szym rozbiorze: „Ktośkolwiek prawy Polaków potomek, bierz się do rudla, a ratuj ułomek!”. Ten ułomek to była okaleczona Rzeczpospolita, rządzona przez powo łaną na sejmie rozbiorowym w 1775 roku Radę Nieustającą. Jej pracami kierował nieformalnie rosyjski minister peł‐ nomocny w Polsce Otto von Stackelberg. To była paskudna postać. Z Repninem można jeszcze było coś uzgodnić. Do Stackelberga trzeba było przyjść z pieniędzmi. Rosyjski namiestnik brał łapówki peł nymi garściami, ale sam dysponował także potężnym funduszem korupcyj‐ nym. Większość ministrów Rady Nieustającej brała pieniądze od Ro‐ sjan, podobnie jak przedstawiciele republikańskiej, antykrólewskiej opozycji, podobnie zresztą jak i król. Na sejmie rozbiorowym było trzydziestu sześciu senatorów i sześćdziesięciu czterech posłów szla‐ checkich stale biorących pensje od Rosji. Potem ta grupa systematycz‐ nie się powiększała. Katarzyna skutecznie skorumpowała część pol‐ skiej magnaterii, w znacznym stopniu dawnych konfederatów ra‐ domskich. Dzięki temu stworzyła pozostające na jej garnuszku stron‐ nictwo, którym mogła w każdej chwili zaszachować króla. To byli lu‐ dzie wprost reprezentujący interesy obcego mocarstwa. Gdy w czasie insurekcji kościuszkowskiej dokumenty ambasady rosyjskiej wpadły w ręce powstańców, okazało się, że Rosjanie narzekali w nich na pa‐ zerność Polaków, którym ciągle było mało rubli i którzy w nadziei na podwyżki gorliwie podpowiadali Stackelbergowi działania zmierza‐ jące do wzmocnienia pozycji Rosji. To z tego klubu jurgieltników wy‐ wodzili się targowiczanie, którzy poprosili Katarzynę II o zgładzenie Konstytucji 3 maja. Panie profesorze, proszę wybaczyć, mieliśmy rozmawiać o konfe‐ deracji barskiej, a nie targowickiej. Rozmawiamy o tym, co wydarzyło się za czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego i doprowadziło do zniknięcia Polski z mapy Europy. Wydarzenia z lat 1764–1795 składają się w całość. Sam pan mnie sprowokował, cytując uchwałę sejmu, która mówi o Barze jako „po‐ wstaniu narodowym”. No to oddajmy wydarzeniom i pojęciom ich właściwy sens. Dobrze, zamieniam się w słuch.

Stanisław August i jego stronnicy działali w trudnych warunkach, ale Rzeczpospolita powoli się dźwigała. Król znosił butę Stackelberga i małymi krokami zmieniał kraj niemal na każdym polu. Wzrastały do‐ chody skarbu, oświatowe dzieła Komisji Edukacji Narodowej podzi‐ wiamy do dziś, podobnie jak dokonania króla i Czartoryskich w dzie‐ dzinie kultury. Wojsko nadal było malutkie, ale i w nim dokonywały się pozytywne zmiany. Rzeczpospolita zaczęła budować aparat dyplo‐ matyczny. Liczba ludności w ciągu kilkunastu lat wzrosła z 7,4 mi‐ liona do 8,8 miliona. To była krzątanina wokół małych spraw. Może dlatego autorzy sejmowej uchwały tej krzątaniny jej nie do‐ strzegli? Polacy wolą raczej wielkie gesty niż małe sprawy. Reformy oświaty, królewskich Łazienek i Kanału Ogińskiego łączą‐ cego Niemen z Dnieprem trudno nie zauważyć. Król ani na moment nie porzucił idei reform. Gdy tylko pojawił się korzystny układ mię‐ dzynarodowy, przystąpił do działania. W 1787 roku Rosja szykowała się do wojny z Turcją, do której wciągnęła także Austrię. Stanisław Au‐ gust w maju tego roku, po raz pierwszy od trzydziestu lat, spotkał się z Katarzyną w Kaniowie nad Dnieprem, na granicy Rzeczpospolitej z Rosją. Król zaproponował carycy zawarcie sojuszu i udział znacznie powiększonych sił zbrojnych Rzeczpospolitej w wojnie z Osmanami. By stworzyć kilkudziesięciotysięczną armię, niezbędne były reformy wewnętrzne. Ich wprowadzenie przez kolejny sejm, który miał zebrać się w 1788 roku, było możliwe pod warunkiem, że byłby to sejm skon‐ federowany – bo wtedy nie obowiązywało liberum veto. A na zawiąza‐ nie konfederacji sejmowej zgodę musiała wyrazić Katarzyna. Impera‐ torowa zgodziła się na sojusz i reformy wojskowo-skarbowe, sejm roz‐ począł obrady pod węzłem konfederacji. To była konkretna zdobycz! Posłowie odrzucili jednak wniesiony przez króla projekt sojuszu z Ro‐ sją, bo Prusy, które rozgrywały swoją europejską grę przeciwko Au‐ strii, zaproponowały Rzeczpospolitej przymierze. Stanisław August przestrzegał, że jest to pułapka, ale posłowie wpadli w hurraoptymi‐ styczny nastrój i zawarliśmy sojusz z państwem najbardziej zaintere‐ sowanym kolejnym rozbiorem. Tylko ktoś naiwny mógł oczekiwać, że Prusy przyjdą nam z pomocą. Ale dopóki Rosja miała ręce zajęte wojną z Turcją, a później także ze Szwecją, otworzyła się możliwość działa‐ nia. Historia dała nam cztery lata. Wykorzystaliśmy je dobrze. Doro‐ bek Sejmu Wielkiego jest imponujący. Po raz pierwszy od wieków udało się wprowadzić stały podatek w dobrach szlachty i duchowień‐ stwa, powiększono – choć nie na miarę potrzeb – armię, uchwalono nowe, bardzo korzystne z punktu widzenia interesów państwa prawa o sejmikach i miastach, modernizowano kraj. Co najciekawsze: do kwietnia 1791 roku Rosja nie zgłaszała sprzeciwu wobec reform, kon‐

centrujących się głównie na kwestiach skarbowych i wojskowych, czyli tych, na które król uzyskał zgodę w Kaniowie. Konstytucji 3 maja król w Kaniowie nie uzgodnił. Decydując się na jej uchwalenie, wykonał krok wrogi wobec Rosji. W Kaniowie zapewne wtedy nawet nie myślał o ustawie zasadniczej. Ta idea dojrzewała stopniowo. W 1790 roku doszło do zbliżenia króla ze stronnictwem reformatorskim. Wtedy Stanisław August uznał, że należy wykorzystać sytuację i uchwalić prawo, które zagwarantuje Rzeczpospolitej wszechstronne warunki rozwoju. Dzięki ustawie rzą‐ dowej, gruntownie przebudowującej państwo w duchu monarchii konstytucyjnej, Polska miała pozbyć się raz na zawsze krępujących ją więzów niemocy. 3 maja to moment, w którym Stanisław August zde‐ cydował się na bardzo śmiały krok. Zbyt śmiały. Uchwalona w warun‐ kach zamachu stanu Konstytucja była kamieniem, który spowodował lawinę. Była prowokacją, na którą Rosja odpowiedziała tak, jak odpo‐ wiedzieć musiała, chroniąc swoje imperialne interesy. Król zachował się tak, jakby zapomniał o sejmie repninowskim, o tym, jak gwał tow‐ nie i brutalnie caryca zareagowała na pierwsze, dość nieśmiałe próby emancypacji Rzeczpospolitej. Dał się ponieść emocjom i typowo oświeceniowemu złudzeniu, że mądre prawo rozwiąże wszystkie pro‐ blemy kraju. Z Konstytucji 3 maja możemy być dumni, bo pięknie zaświadcza o woli naprawy Polski, ale król i reformatorzy nie uwzględnili w swoich rachubach realnego układu sił. Król liczył, że Katarzyna II pogodzi się z faktami dokonanymi, zaakceptuje wzmocnienie wewnętrzne pro‐ tektoratu. On nie chciał zrywać z Rosją. Starał się przekonać rosyjskie elity, że dzięki porządkowi zaprowadzonemu w Rzeczpospolitej stanie się ona silnym, pewnym i lojalnym sprzymierzeńcem Petersburga. Po‐ dobnie myślał rosyjski kanclerz Iwan Ostermann, który uważał, że od‐ rodzona Polska może przynieść Rosji pożytek. Katarzyna i najbliższy współ pracownik carycy, były faworyt, Grigorij Potiomkin, byli innego zdania. Dla nich uchwalenie Konstytucji 3 maja stanowiło wschod‐ nioeuropejską wersję rewolucji francuskiej. Imperatorowa nie mogła pozwolić, by „francuska zaraza” rozpleniła się tuż za miedzą. W do‐ datku nowe prawo wprowadzono, nie pytając jej o zgodę. To był dla niej policzek. Dlatego postanowiła de nitywnie zniszczyć Konstytu‐ cję i jej dzieło. Antykrólewscy i antyreformatorscy targowiczanie za‐ prosili Rosjan do Polski, ale nawet gdyby ich nie było, to do interwen‐ cji i tak by doszło. W 1792 roku podczas wojny w obronie Konstytucji nowe polskie wojsko pokazało się z dobrej strony, zaświeciły gwiazdy księcia Józefa Poniatowskiego i generała Tadeusza Kościuszki, ale dysproporcja sił

była zbyt duża. Król i ministrowie Rzeczpospolitej nie widzieli sensu dalszej walki. Nasze wojska cały czas były w odwrocie. Nie było na‐ dziei na jakąkolwiek pomoc. Król na żądanie Katarzyny II przystąpił do konfederacji targowickiej, bo chciał ratować kraj. Wiadomo było, że dzieło Konstytucji jest pogrzebane. Stanisław August liczył jednak, że do kolejnego rozbioru nie dojdzie, bo Rosja będzie chciała zachować kontrolę nad całym protektoratem. I znów się przeliczył, bo Kata‐ rzynę mocno naciskały Prusy, które żądały rekompensaty za zaanga‐ żowanie w walkę z rewolucyjną Francją. Drugi rozbiór stał się faktem. I teraz, wracając do naszych współczesnych posłów: jeżeli ktoś uznaje barzan za powstańców, to zaprzecza de facto całemu dorob‐ kowi reformatorskiemu Stanisława Augusta Poniatowskiego, całemu postępowi, jaki dokonał się w czasie jego panowania. Gdyby konfede‐ ratom barskim pokazano Konstytucję 3 maja, to szablami rozsiekliby dokument na strzępy. W 1792 roku biliśmy się w obronie nowocze‐ snego, konstytucyjnego państwa. W 1768 roku konfederaci bili się przeciwko królowi, który dążył do jego budowy. Podczas wojny w obronie Konstytucji 3 maja król próbował rato‐ wać sytuację, proponując koronę Rzeczpospolitej synowi Pawła, wielkiemu księciu Konstantemu. To umożliwiłoby Rosji utrzyma‐ nie kontroli nad całością protektoratu i ścisłą nad nim kontrolę. Dlaczego Katarzyna II odrzuciła ten projekt? Członek rodziny Romanowów na obcym tronie to ryzyko. Nie wia‐ domo, czy nie chciałby prowadzić bardziej samodzielnej polityki. Na‐ tomiast targowiczanie byli w pełni zaprzedani Rosji, zawdzięczali jej władzę w podbitym przez rosyjskie wojska kraju. Musieli robić to, co caryca im każe. Ponadto Katarzyna nie miała najlepszego zdania o Konstantym. Znajdowała w nim pewne cechy swojego męża, Piotra III: wybuchowy charakter, choleryczność, brak mądrości politycznej. Obawiała się, że w przyszłości może mieć z nim problemy. Lepiej było trzymać wnuka z daleka od polskiego tronu. W wyniku osadzenia Konstantego w Warszawie Rosja nic by nie zy‐ skiwała. W obliczu naszej słabości militarnej oraz usłużnych targowi‐ czan gotowych do wszelkich niegodziwości i tak miała wszystkie ak‐ tywa w ręku. Konstanty nie był potrzebny, by Rosja zachowała kon‐ trolę nad Rzeczpospolitą. Bo co by dawało Rosji wysłanie na tron w Warszawie Konstantego? Nie musiałaby się dzielić łupem z Rzeczpospolitej z Prusami. I tak nie musiała. Ale się podzieliła.

Prusy nie wypuściłyby takiej okazji z ręki. Uznały sojusz z Polską za nieobowiązujący i szybko porozumiały się z Rosją. Wtedy – inaczej niż w 1772 roku – nie było już na dworze w Petersburgu ludzi, którzy pro‐ testowaliby przeciwko rozbiorowi. Elitom petersburskim spodobało się czerpanie zysków kosztem Rzeczpospolitej: nadania ziemskie, mia‐ sta, wioski, tysiące dusz chłopskich. Akurat tak się złożyło, że nowym faworytem carycy został Płaton Zubow. Pojawiła się wygłodniała, żądna majątków i bogactw klika. Najłatwiej było je zdobyć w Rzeczpo‐ spolitej. Podczas drugiego rozbioru Rosja po łknęła potężny kęs. Prze‐ jęła większość ziem ruskich Rzeczpospolitej, w tym niemal całą Ukra‐ inę i Białoruś: województwa kijowskie, bracławskie, podolskie, miń‐ skie oraz część wileńskiego, nowogrodzkiego i brzeskiego. W sumie dwieście pięćdziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych. Co dostały Prusy? Gdańsk, Toruń, Kujawy, Wielkopolskę z Poznaniem, ziemię dobrzyń‐ ską, część Mazowsza. Po taką zdobycz nie sięgnęli nigdy wielcy mi‐ strzowie, nawet w czasach największej potęgi zakonu. Fryderyk Wil‐ helm II już wtedy chciał ostatecznie złożyć Rzeczpospolitą do grobu, ale Rosja pozostawiła kadłubowe państwo. Uznała, że może się jeszcze przydać. Gdyby nie powstanie kościuszkowskie, okrojona Rzeczpospolita doczekałaby śmierci Katarzyny i rządów przychylnego Polsce Pawła I? Od upadku insurekcji w listopadzie 1794 roku do zgonu ca‐ rycy minęły zaledwie dwa lata. Gdyby nie wybuch powstania, to w ciągu dwóch łat pewnie nie wyda‐ rzyłoby się nic, co zmusiłoby Rosjan do interwencji. Paweł I szczerze nienawidził matki, którą – słusznie – oskarżał o śmierć ojca. Resenty‐ ment ten przeniósł w sferę polityki. Po śmierci Katarzyny wypuścił z więzienia Kościuszkę i pozostałych więźniów. Wprost mówił, że nigdy nie zgodziłby się na zabory, ale teraz nie będzie przecież wszczynał wojny z Prusami i Austrią w imię odbudowy Rzeczpospolitej. Trudno jednak czynić zarzut powstańcom, że podnieśli broń przeciwko Rosji i Prusom. Nie każdy może żyć w szambie. A targowiczanie zrobili z ka‐ dłuba Rzeczpospolitej bagno. Ich serwilizm wobec Rosji przekraczał wszelkie granice, grabili kraj, prześladowali przeciwników politycz‐ nych, wprowadzili cenzurę. Nastąpiło załamanie gospodarcze i nan‐ sowe państwa, burzyło się redukowane wojsko. W kraju spoglądano w kierunku Drezna, gdzie wyjechali ludzie, którzy nie pogodzili się z klę‐ ską. Powstanie było gestem sprzeciwu najlepszych Polaków wobec opresji, wobec Targowicy, wobec samowoli rosyjskiej, wobec ob łudy i demoralizacji części szlachty. To już nie były czasy nocy saskiej, kiedy

szlachcie było wszystko jedno, byle tylko chłopi odrabiali pańszczyznę i pieniądz w kiesie się zgadzał. Wyrosła – dzięki Komisji Edukacji Na‐ rodowej – nowa generacja ludzi: nowoczesnych patriotów, którym za‐ leżało, by ich ojczyzna była wolna. Dla których wartościami były sprawne państwo i dobro ludu. Całego ludu, wszystkich stanów, a nie tylko szlachty. Emigranci polityczni przygotowujący powstanie szli dalej niż Konstytucja 3 maja, która sprawę chłopską niemal w ogóle pominęła. Kościuszko powiedział wyraźnie: za samą szlachtę bić się nie będę. Powstanie, którego został wodzem, nawiązywało do najbar‐ dziej postępowych idei ówczesnego świata: wolności i równości. Nie przypominało dawnych konfederacji. Znowu – jak w XVI wieku – sta‐ liśmy się państwem europejskim. Kościuszkę od barzan dzielą lata świetlne. Czy patrząc z militarnego punktu widzenia, insurekcja mogła się powieść? Nie mogła. Trudno liczyć na sukces w konfrontacji z Prusami i Rosją, które dysponowały jednymi z największych armii na kontynencie. Żadne z naszych powstań narodowych nie miało militarnych szans i wszystkie przyniosły opłakane skutki dla Polski i polskości. Powstanie kościuszkowskie, które spowodowało ostateczne wymazanie Rzecz‐ pospolitej z mapy Europy, pozostawiło przynajmniej piękny testa‐ ment. Po raz pierwszy w naszej historii zaakcentowano solidaryzm stanowy. Kościuszko i jego współ pracownicy mówili do Polaków: je‐ steśmy narodem. Pomysł powstania wszystkich stanów przeciwko Ro‐ sji był niezwykle odważny, stanowił w naszym kraju zupełną nowość. Pewnie gdyby nie amerykańskie doświadczenia Kościuszki, nigdy by się nie pojawił. Przyszły wódz insurekcji za oceanem widział, jak ame‐ rykańskie milicje wygrywają z regularną armią brytyjską. Trudno porównywać sytuację amerykańskich kolonii walczących z angielską metropolią z po łożeniem Rzeczpospolitej po drugim roz‐ biorze. Anglicy musieli dowieźć wojska przez Atlantyk, Rosja miała je tuż obok. Amerykanie od zawsze byli spo łeczeństwem ludzi wolnych i równych. U nas dominacja szlachty była zdecydowana. Większość szlachty, nawet oburzona na Rosję i targowiczan, nie wyobrażała so‐ bie, żeby chłop wojował razem z panem. Pan jest rycerzem, a chłop ma orać ziemię. Mieszczanami szlachta nie za bardzo zaprzątała sobie głowę. Demokratyczne i równościowe idee przeszczepione z gruntu amerykańskiego tra ały w Rzeczpospolitej na mało sprzyjającą glebę. Wobec oporu szlachty nie mogły przynieść wielkiego efektu. Woj‐ ciech Bartos-Głowacki i kosynierzy to było za mało. W każdej bitwie za

chłopami i tak stała regularna piechota i pędziła ich do ataku. Główną siłę militarną insurekcji stanowiły regularne wojska Rzeczpospolitej, uzupeł niane przez pobór. Dlaczego Rosję uważa się za grabarza Polski? Podczas każdego z roz‐ biorów to Prusy były najbardziej aktywną politycznie i dyploma‐ tycznie stroną. Bo to Rosja rozdawała karty w sprawie Polski. Niemal od początku wieku to była jej strefa wpływów. To Petersburg, a nie Berlin, decydo‐ wał, czy – a jeśli tak, to w jakiej formie – Rzeczpospolita ma istnieć. Prusy były bardzo aktywne, ale działały w ukryciu. Grały głównie za pomocą intryg politycznych i dyplomacji, skądinąd znakomitej. Poza insurekcją kościuszkowską wojska pruskie nie były obecne w Polsce. Szkoda, że gdy już weszły, to zdążyły w 1795 roku zabrać ze skarbca na Wawelu polskie insygnia koronacyjne. Przetopiono je potem na złote talary. Bardzo pruskie. Praktyczne. Katarzyna pewnie zabrałaby je na Kreml, by świadczyły o potędze Im‐ perium. Prusy nie marzyły o kontroli nad całością Polski, nie chciały dominować politycznie w Rzeczpospolitej. Chciały wziąć swoje i swoje zabrały. Dzięki rozbiorom wzmocniły się niesamowicie. Po trzecim rozbiorze ziemie zabrane Rzeczpospolitej stanowiły w sumie ponad po łowę terytorium Królestwa Prus, blisko po łowa poddanych Fryde‐ ryka Wilhelma II była Polakami. Jednak zdecydowanie najwięcej za‐ garnęła Rosja: czterysta sześćdziesiąt dwa tysiące kilometrów kwa‐ dratowych i pięć i pół miliona mieszkańców. Katarzyna wzięła wszystko na wschód od Niemna i Bugu. Niemal cały ruski świat zna‐ lazł się pod panowaniem carów. Iwan Kalita i Dymitr Doński pewnie uśmiechali się w zaświatach. Pierwsza Niemka na tronie carów wypeł niła testament książąt ru‐ skich. Przejęła to, co władcy Moskwy i Rosji zawsze uważali za przyna‐ leżne sobie dziedzictwo. Jednocześnie zniszczyła ośrodki, które też mogłyby odwo ływać się do spuścizny po Rusi Kijowskiej. W 1764 roku zlikwidowała hetmanat i jego samorządność. W 1775 roku, po zwycięskiej wojnie z Turcją, zburzyła Sicz Zaporoską i zakazała uży‐ wania nazwy kozactwa zaporoskiego. Starszyzna Siczy została zesłana na Syberię, starszyznę hetmanatu zrównano w prawach ze szlachtą rosyjską i wpisano do tabeli rang. Wolni Kozacy otrzymali status rów‐ noważny wolnym chłopom rosyjskim. Ukraina stała się Małorosją. Poza kontrolą Petersburga znalazły się tylko oddane Austrii podczas pierwszego rozbioru tereny dawnego Księstwa Halicko-Włodzimier‐

skiego. Stąd łacińska nazwa tej habsburskiej prowincji: Galicja i Lodo‐ meria. To tam, a nie w Kijowie, narodzi się w XIX wieku ukraiński ruch niepodległościowy. Przegraliśmy z Rosją rozpoczętą przed wiekami rywalizację o za‐ chodnie ziemie ruskie, „przy okazji” tracąc także własne państwo. To musiało się tak zakończyć? Przez dwieście pięćdziesiąt lat na to pytanie udzielano mnóstwa od‐ powiedzi. Warszawska szkoła historyczna dowodziła, że przegraliśmy z mongolską zaborczością Rosji i teutońskim nienasyceniem Prusa‐ ków. Krakowscy historycy uważali natomiast, że przegraliśmy sami ze sobą. Nie zawinili nikczemni sąsiedzi, ale „błędy narodu”: wadliwy ustrój, samowola, prywata i brak poszanowania władzy państwowej wśród szlachty. Tym samym tłumaczyli także klęski kolejnych po‐ wstań narodowych w XIX wieku. Twierdzili, że liberum veto zostało zastąpione przez liberum conspiro – zgubny pęd do zawiązywania spi‐ sków i konspiracji bez liczenia się z okolicznościami i konsekwencjami politycznymi. Pan jak uważa? Współczesna tendencja w historiogra i polskiej jest następująca: winy były po obu stronach. Zaborczość państw sąsiednich zbiegła się z degrengoladą, demoralizacją i upadkiem wewnętrznym państwa polskiego. Sami prosiliśmy się o interwencję sąsiadów. Więc korzy‐ stali. Sądzę, że w drugiej po łowie XVIII wieku mogliśmy ocalić pań‐ stwo tylko pod warunkiem kapitulacji wszystkich sił politycznych przed Rosją. Musielibyśmy gorliwie wypeł niać wszystkie polecenia Petersburga i nie dawać żadnego powodu do interwencji. Ale z takim dyktatem przynajmniej część polskiego narodu politycznego nie mo‐ gła ani nie chciała się zgodzić. Jedyną szansą było przeczekanie Katarzyny i dotrwanie do wojen napoleońskich i kongresu, który ustalał nowy ład w Europie? Tak. Ale to było niemożliwe. Pomijając już ówczesne głębokie podziały polityczne wśród szlachty, kraj zaczął budzić się w końcu do życia. Nadrabiać wielowiekowe zaniedbania. Do głosu dochodziło nowe po‐ kolenie ludzi, ukształ towanych przez idee oświecenia. Hipotetycznie: nawet gdyby podczas elekcji w 1764 roku królem zo‐ stał ktoś w stylu Augusta III lub jakiś Radziwiłł czy Potocki, to ich rządy też nie byłyby stabilne. Występowałaby przeciwko nim refor‐ matorska opozycja, Rosja znalazłaby powód do interwencji w kraju, który od czasów Piotra I miała pod kontrolą. Katarzyna II z pewnością nie pozwoliłaby sobie na wypuszczenie Rzeczpospolitej z rąk. Mieli‐

śmy pecha, bo okres odbudowy naszego państwa przypadł akurat na czas jej rządów. Ona tradycyjny rosyjski imperializm podniosła na niespotykany wcześniej poziom, nadała mu nową dynamikę. Podbiła Krym i całe pół nocne wybrzeże Morza Czarnego, rozciągnęła protekcję nad wschodnią Gruzją. Planowała zdobycie Konstantynopola, wyzwo‐ lenie Słowian na Bałkanach i wskrzeszenie cesarstwa bizantyjskiego! Na wschodzie Rosja osiągnęła już wszystko, zaczynała właśnie eksplo‐ rację Alaski. Mogła skupić się na ekspansji na terytoria Turcji i Polski. Turcja się oparła, bo była silniejsza militarnie od Rzeczpospolitej, a bałkańskie apetyty Katarzyny II były hamowane przez zaniepokojone mocarstwa europejskie. Natomiast pomocników w dziele uśmierca‐ nia Rzeczpospolitej Rosja znalazła bez trudu, a „wielcy” Europy, z An‐ glią i Francją na czele, nie byli w stanie jej powstrzymać. Londyn i Pa‐ ryż rozbiorów nie uznały, ale przeszły nad nimi do porządku dzien‐ nego. Nikt nie chciał ryzykować kon iktu z zaborcami. Przykro to mó‐ wić, ale w Europie nie płakano po Rzeczpospolitej. Europejskie elity – także w wyniku propagandy Rosji i Prus – przeważnie uważały ją za państwo chore: kraj, w którym dziwnie ubrana szlachta znęca się na chłopami, krainę anarchii, samowoli, kłótni, przepychu na pokaz. Bar‐ dziej przejmowano się upadkiem Wenecji i Genui.

Walki o warszawsk Arsenał 29/30 listopada 1830 roku. Wzięcie Arsenału. Obraz Marcina Zaleskiego z 1831 roku

W 1797 roku mocarstwa rozbiorowe zakończyły delimitację swo‐ ich granic na ziemiach Rzeczpospolitej i zaczęły wprowadzać wła‐ sne porządki. Jaki był rosyjski pomysł na rządzenie Polakami? Taki sam jak w innych nierosyjskich prowincjach Imperium. To był sprawdzony model. W niemieckich In antach, w dawnych chana‐ tach, w Gruzji, a później także w rumuńskiej Besarabii nadal rządziły lokalne elity, a Rosja zadowalała się kontrolą zwierzchnią. Tak samo było w przypadku ziem Rzeczpospolitej. Dla Petersburga ważne było, by podatki wpływały regularnie, a pobór rekruta przebiegał spokoj‐ nie. Tym nie zajmowali się urzędnicy przysłani z Rosji. Aparat admi‐ nistracyjny pozostał w polskich rękach. Zmienił jednak charakter. Nieprofesjonalni polscy urzędnicy, którzy działali na zasadzie honoro‐ wego wolontariatu i nie otrzymywali z tego tytułu pensji, dostali przydział kompetencji, pensję i czin – stanowisko, rangę w hierarchii administracyjnej. Zmiany, które wprowadziła Rosja na ziemiach przyłączonych do Im‐ perium, czyli tak zwanych Ziemiach Zabranych, były niewielkie. Zwłaszcza w porównaniu z zaborami austriackim i pruskim. Do cza‐ sów powstania listopadowego ziemie zaboru rosyjskiego miały naj‐ lepsze warunki do rozwoju polskiej kultury, oświaty, języka, gospo‐ darki. Nadal obowiązywały dotychczasowe miary i wagi oraz waluta z czasów Rzeczpospolitej. Pozostawiono stare szlacheckie urzędy, w tym marszałków powiatowych i wojewódzkich. Prawo i sądy były pol‐ skie. Popatrzmy na Pana Tadeusza. To rok 1812. Są wojska rosyjskie, a nie ma rosyjskich urzędników. Mamy podkomorzego, wojskiego, ase‐ sora, rejenta, sędziego... Nawet woźnego trybunału. Nawet woźnego. Rosja niczego nie zmieniła w funkcjonowaniu wy‐ miaru sprawiedliwości. Szlachta za wierną służbę na rzecz Peters‐ burga otrzymywała dawne polskie ordery. Kościół katolicki nie był nę‐ kany. Ogromne postępy zrobiła polska oświata. W 1803 roku wileńską Szkołę Główną przekształcono w uniwersytet, a kuratorem okręgu na‐ ukowego został książę Adam Jerzy Czartoryski. Rosja oddała władzę nad oświatą w ręce polskie. Dzięki temu aż do wybuchu powstania li‐ stopadowego można nawet mówić o ofensywie polskości na Kresach – dawnych ziemiach wschodnich Rzeczpospolitej. Dzięki dynamicz‐ nemu rozwojowi szkolnictwa średniego postępował proces poloniza‐

cji, zwłaszcza na Wileńszczyźnie i Grodzieńszczyźnie. W Wilnie do roku 1831 działał jedyny przyzwoity uniwersytet w Rosji, na którym kształciła się większość wszystkich studentów państwa. Polski Uni‐ wersytet Wileński był kuźnią kadr dla Imperium Rosyjskiego! W Wil‐ nie nauki pobierało tysiąc pięciuset studentów. W pozostałych pięciu uczelniach Rosji – niespełna tysiąc. Rosja u progu XIX wieku nie miała wystarczającej liczby wykształ‐ conych urzędników. Dlatego przed szlachtą z podbitych prowincji otwierały się wielkie możliwości. Niemieccy baronowie z In ant w XVIII wieku robili zawrotne kariery w armii i administracji. Byli pod‐ porą Imperium. W pewnych okresach wręcz rządzili Rosją. Gdy caryca Elżbieta zapytała kiedyś Michaiła Łomonosowa, wybitnego rosyj‐ skiego naukowca i poetę, jakiej nagrody chce za swoje zasługi, ten miał odpowiedzieć: Matuszka, proizwiedi ty mienia w Germancy („Ma‐ teczko, zrób ze mnie Niemca”). To anegdota, ale dobrze oddaje klimat czasów, kiedy w Rosji łatwiej było zrobić karierę, będąc Niemcem niż Rosjaninem. Dziś mało się o tym mówi, ale po rozbiorach część polskich elit na‐ ukowych i politycznych postawiła na współ pracę z Rosją. I to nie byli tylko ludzie spod znaku Targowicy. Jan Potocki, podróżnik, historyk, etnograf, archeolog i powieściopisarz, autor Rękopisu znalezionego w Saragossie, był posłem na Sejm Czteroletni, angażował się w dzieło na‐ prawy Rzeczpospolitej. Po rozbiorach został radcą w petersburskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Brał udział w misjach dyploma‐ tycznych, stał się gorącym orędownikiem ekspansji rosyjskiej w Azji, opracował nawet jej szczegó łowy program. Za swoje osiągnięcia na‐ ukowe został zaliczony w poczet członków honorowych Cesarskiej Akademii Nauk. Tadeusz Czacki, ekonomista i historyk, członek Ko‐ misji Edukacji Narodowej, razem ze Stanisławem Augustem Ponia‐ towskim reformował kraj. Później, za sprawą księcia Czartoryskiego, został wizytatorem szkół na Wo łyniu. Znów działał dla Polski, nauki i oświecenia. Stworzył słynne Liceum w Krzemieńcu, zwane „wo łyń‐ skimi Atenami”, wzorowane na elitarnych placówkach w Cesarstwie. To byli ludzie, którzy po rozbiorach uznali, że klęska Rzeczpospolitej oznacza koniec polsko-rosyjskiego sporu w wymiarze politycznym. Przegraliśmy. Koniec kropka. Teraz trzeba, odwo łując się do idei sło‐ wiańskiego pobratymstwa, przezwyciężyć kon ikt Polaków i Rosjan. Dzięki temu, że Polacy są narodem bardziej oświeconym od Rosjan, mają do odegrania w imperium rosyjskim wielką rolę. Taką samą, jaką Grecy odgrywali w Imperium Rzymskim. Dzięki Polakom Rosja ma się cywilizować i stawać się rodziną dla wszystkich słowiańskich ludów. Ta myśl z pełną mocą powróciła już w czasach Królestwa Polskiego, po łączonego z Rosją unią personalną. Stanisław Staszic nawo ływał wtedy do „spajania się z Rosją”. Polacy mieli czerpać z niej moc, po‐

tęgę, możliwość działania. A Rosja od Polaków oświecenie, zdobycze cywilizacyjne. Skoro część polskich elit zdecydowała się współ pracować z Rosją, to dlaczego Polacy powszechnie wsparli Napoleona i z nim związali nadzieję na odbudowę Rzeczpospolitej? Dziś wydaje nam się, że wszyscy poszli za Napoleonem. Nic dziwnego, historia Legionów Polskich we Włoszech to część naszego mitu naro‐ dowego. Mazurek Dąbrowskiego opowiada o nadziejach tych Polaków, którzy po powstaniu kościuszkowskim i trzecim rozbiorze nie pogo‐ dzili się z utratą niepodległości i związali swój los i rachuby polityczne z napoleońską Francją. Ale gdy Jan Henryk Dąbrowski, Karol Kniazie‐ wicz i Józef Wybicki marzyli o „powrocie z ziemi włoskiej do Polski”, książę Adam Jerzy Czartoryski starał się przekonać Rosjan, że przy‐ wrócenie państwa polskiego jest zgodne z mocarstwowymi intere‐ sami Imperium. Ród Czartoryskich wydał wielu ważnych, bardzo za‐ służonych dla polskości ludzi, ale losy księcia Adama Jerzego były do‐ prawdy niezwykłe. Jego życiorysem można by obdzielić kilkanaście osób. A i tak każda z nich mogłaby mówić, że miała ciekawe życie. Jego postać z pewnością często będzie wracać w naszej opowieści. Był sy‐ nem księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego, tego samego, którego wojewoda ruski książę August Czartoryski przygotowywał do roli króla Polski. Książę Adam Jerzy wziął udział w wojnie polsko-rosyj‐ skiej w 1792 roku, po insurekcji kościuszkowskiej ojciec wysłał go wraz z bratem Konstantym do Petersburga. Wstąpił do elitarnej Gwar‐ dii Konnej, został adiutantem i przyjacielem o siedem lat młodszego carewicza Aleksandra. To prawda, że książę Adam miał dziecko z żoną przyszłego cara, Elż‐ bietą? Temu nie zaprzeczał. Książę Czartoryski był ojcem jej pierwszego dziecka, Marii Aleksandrowny, która dość szybko zmarła. Romans wielkiej księżnej Elżbiety z polskim arystokratą trwał blisko trzy lata. Carewicz Aleksander nie miał nic przeciwko. Za to cesarz Paweł, gdy dowiedział się, kto jest ojcem, wpadł w szał. Wybuchy niepohamowa‐ nego gniewu były u niego typowe, odziedziczył choleryczne usposo‐ bienie po ojcu, Piotrze III. Paweł I chciał zesłać księcia Adama na Sybe‐ rię. Skończyło się na dworskim skandalu i wysłaniu Polaka na rosyj‐ ską placówkę dyplomatyczną w Królestwie Sardynii. Szybko z niej wrócił, bo w 1801 roku jego przyjaciel został carem. Spiskowcy za‐ mordowali Pawła I, dusząc go szarfą orderową, a władzę oddali dwu‐ dziestotrzyletniemu Aleksandrowi I. Ciesząc się wsparciem cesarza, książę Czartoryski został członkiem senatu i wiceministrem spraw za‐

granicznych Imperium. Wystąpił wtedy z memoriałem pod tytułem O systemie, którego winna trzymać się Rosja. Postulował zwrot w rosyj‐ skiej polityce zagranicznej. Zaproponował odbudowę Rzeczpospolitej pod berłem Romanowów. Miała ona obejmować ziemie zaboru rosyj‐ skiego, pruskiego i część austriackiego. Po utworzeniu unii Rzeczpo‐ spolitej z Rosją byłoby możliwe zbudowanie wielkiej federacji naro‐ dów – przede wszystkim słowiańskich – pod przewodnictwem Peters‐ burga, sięgającej aż po Adriatyk i Konstantynopol. Realizację tego stra‐ tegicznego celu miała wesprzeć Anglia. Prusy i Austria zostałyby osła‐ bione, a to przyniosłoby Staremu Kontynentowi nową równowagę sił, opartą na dominacji trzech mocarstw: Wielkiej Brytanii, Francji i Ro‐ sji. Wobec śmiertelnej wrogości między Paryżem a Londynem rola ar‐ bitra zawsze spoczywałaby w ręku Petersburga. Ani wcześniej, ani później żaden z polskich polityków nie widział Rosji tak wielkiej i tak przyjaznej Polsce. Gdy książę Czartoryski został ministrem spraw za‐ granicznych Rosji, próbował do tego planu przekonać cesarza i jego otoczenie. O szczegó łach planu rozmawiał z Aleksandrem I w Puła‐ wach, stąd w literaturze historycznej pomysł księcia nazywany jest planem puławskim. Cesarz i politycy rosyjscy mieli do niego zastrze‐ żenia: przede wszystkim zdawali sobie sprawę, że uderzenie na Prusy i Austrię musiałoby prowadzić do wejścia Rosji w skład napoleońskiej Europy. Ponadto, o ile Aleksander I wydawał się bliski myśli o odbu‐ dowie Rzeczpospolitej, o tyle jego doradcy nie wyobrażali sobie zjed‐ noczenia Polski. Ostatecznie Aleksander I nie ogłosił się królem Polski i nie wkroczył zbrojnie do Berlina. Przeciwnie, zawarł sojusz z Prusami i u boku Austrii wystąpił przeciwko Napoleonowi, by w grudniu 1805 roku ponieść klęskę w bitwie trzech cesarzy pod Austerlitz. Rozgory‐ czony książę Czartoryski ustąpił ze stanowiska, ale Aleksander I nie porzucił idei odbudowy państwowości polskiej pod berłem rosyjskiej dynastii. Do Berlina zamiast cesarza Rosji wkroczył cesarz Francuzów. Po po‐ konaniu Fryderyka Wilhelma III zajął niemal całe terytorium Prus, w tym ziemie Rzeczpospolitej. Zaczęła powstawać polska admini‐ stracja i armia. To Napoleon, a nie Aleksander podniósł Polskę z grobu. Nie tyle Polskę, ile sprawę polską. To prawda, po upadku Rzeczpospoli‐ tej wydawało się, że odzyskanie niepodległości przez Polskę jest nie‐ możliwe. Nikomu to nie było na rękę. Tylko książę Czartoryski wy‐ trwale przekonywał Rosjan, że leży to w ich interesie. Jak wiemy, suk‐ cesu nie osiągnął. Historia sprawy polskiej zaczyna się w 1806 roku wraz z pojawieniem się w środkowej Europie Napoleona i tych Pola‐ ków, którzy stali przy nim od dawna. Wtedy rozpoczęła się gra dwóch wielkich postaci tego czasu, Aleksandra I i Napoleona, o polską duszę i

terytoria należące kiedyś do Rzeczpospolitej. Z jednej strony Polacy za‐ brali się do formowania armii, która u boku Napoleona wzięła udział w walkach z Prusami i wspomagającą ich Rosją. Z drugiej książę Czar‐ toryski przekonywał do poparcia opcji rosyjskiej, a Aleksander I za‐ chęcał legionistę, generała Karola Kniaziewicza, by stanął na czele ar‐ mii polskiej, która miała zostać sformowana w Rosji. Kniaziewicz od‐ mówił, zaufano Francji. Napoleon pokonał Prusy. Gdy w 1807 roku w Tylży ustalano wa‐ runki pokoju, cesarz, który nie zrezygnował z pomysłu restytucji „własnego” państwa polskiego, starał się ograniczyć wielkość Polski „napoleońskiej”. Nie wyraził też zgody, by przyjęła nazwę Królestwo Polskie. W wyniku kompromisu z ziem trzeciego i drugiego rozbioru pruskiego powstało Księstwo Warszawskie, na którego czele stanął król saski Fryderyk August I, wnuk Augusta III. Księstwo było pań‐ stwem satelickim Francji, pokój w Tylży oznaczał przesunięcie na Nie‐ men i Bug wschodniej granicy Europy napoleońskiej. Po zwycięskiej kampanii przeciwko Austrii w 1809 roku do Księstwa przyłączono część Galicji z Krakowem, Radomiem, Lublinem oraz okręg zamojski. Wszystko wskazywało na to, że o przyszłości Francji, Napoleona i Pol‐ ski zadecyduje wojna z Rosją, na którą zanosiło się już w 1810 roku. Rok później była przesądzona. Dla Polaków miał to być ostatni krok na drodze do odbudowy pań‐ stwa. Aleksander I nie miał zbyt wielu atutów. Czy próbował w ogóle zabiegać o poparcie w Księstwie i na Litwie? Oczywiście. Niezwykle ożywiła się rosyjska dyplomacja. Aleksander I był najbardziej zainteresowany przejściem blisko stutysięcznej armii Księstwa na stronę Rosji. Przez przychylnych Rosji polskich arystokra‐ tów nawiązał kontakt z jej wodzem, księciem Józefem Poniatowskim, ale odpowiedź nie pozostawiała złudzeń. Poniatowski i jego żoł nierze zamierzali bić się razem z Napoleonem przeciwko Rosji. Politycy Księ‐ stwa wierzyli w Napoleona. Tam Aleksander I nie miał czego szukać. Większe sukcesy odniósł na Litwie. Posunął się nawet do zapowie‐ dzi unii Rosji z Litwą. Prorosyjscy politycy: kompozytor i powstaniec kościuszkowski Michał Ogiński, drugi i ostatni naczelnik insurekcji kościuszkowskiej Tomasz Wawrzecki oraz książę Ksawery Drucki-Lu‐ becki w 1811 roku w porozumieniu z Aleksandrem I opracowali jej projekt. Ogiński z Lubeckim planowali również utworzenie armii Wielkiego Księstwa Litewskiego. Na początku 1812 roku był już przy‐ gotowany manifest ogłaszający powstanie nowego państwa w unii z Rosją. Cesarz jednak się wahał. Jego plany spowodowały sprzeciw konserwatystów, z wpływowym Niko łajem Karamzinem, o cjalnym historiografem Imperium Rosyjskiego, na czele. Sprawą sporną była

także wielkość przyszłego państwa, a zwłaszcza włączenie do niego ziem ukraińskich. Jeszcze w kwietniu 1812 roku, na dwa miesiące przed wkroczeniem Napoleona na Litwę i do Rosji, Aleksander I po‐ twierdził w Wilnie plany utworzenia nowego państwa sojuszniczego w unii z Cesarstwem. Te zabiegi Aleksandra I przyniosły skutek? Tak. Znaczna część polskich elit i szlachty ze wschodnich ziem Rzecz‐ pospolitej postawiła na współ pracę z Rosją. Wkroczenie Napoleona na Litwę nie wywo łało entuzjazmu znanego z kart Pana Tadeusza. Część szlachty, jak Jacek Soplica, przystąpiła do profrancuskiej konfederacji, ale to była mniejszość. To dość odległe od naszego mitu narodowego. Większość szlachty i arystokracji zachowała się neutralnie i czekała, co się wydarzy. Spora część stanęła przy Rosji. Już Katarzyna II two‐ rzyła pułki jazdy białoruskiej, w których służyła drobna polska szlachta. Dlatego w bitwie pod Borodino z jednej strony dzielnie wal‐ czyły pułki księcia Józefa Poniatowskiego, a z drugiej równie mężnie stawały pułki polskie po stronie rosyjskiej. Polskich żoł nierzy i o ce‐ rów obsypano po Borodino rosyjskimi odznaczeniami i orderami. Te oddziały nazywano litewskimi lub białoruskimi, ale składały się nie‐ mal wyłącznie z Polaków. Służyło w nich wielu dawnych żoł nierzy Ko‐ ściuszki. Napoleon nie wskrzesił Królestwa Polskiego, a w grudniu 1812 roku do Księstwa zaczęły wracać niedobitki jego Wielkiej Armii. Aleksander I wygrał wojnę. Szybko miało się okazać, czy jego de‐ klaracje o odbudowie państwowości polskiej były prawdą. Historia powiedziała cesarzowi Rosji „sprawdzam”. I trzeba przyznać, że od chwili wkroczenia armii rosyjskiej na terytorium Księstwa Alek‐ sander robił wiele, by pozyskać Polaków. Pamiętamy o bohaterskiej śmierci księcia Józefa Poniatowskiego w Elsterze i wiernych Napole‐ onowi aż do końca żoł nierzach polskich. Niewiele brakowało, by losy bratanka Stanisława Augusta Poniatowskiego potoczyły się inaczej. Książę Poniatowski w 1813 roku przeżywał jedne z najtrudniejszych chwil w swoim życiu. Po raz kolejny Rosja zaproponowała mu odstą‐ pienie od Francji. Wódz armii Księstwa wahał się, był bliski śmierci sa‐ mobójczej. Chciał strzelić sobie w głowę. Ostatecznie postawił na Na‐ poleona, bo uważał się za człowieka honoru. Nie chciał zdradzić sztan‐ darów. Gdyby przeszedł na drugą stronę, nie byłby w stanie spojrzeć sobie w oczy. Generał Jan Henryk Dąbrowski dostał podobną ofertę. I po długim namyśle też powiedział „nie”. Kierując się takimi samymi

względami i wartościami jak książę Poniatowski. Cywilom łatwiej było zmienić front. Tym bardziej że wojska rosyjskie nie traktowały Księstwa jako kraju okupowanego, ale potencjalnego sojusznika. Poli‐ tycy rządu Księstwa Warszawskiego nawiązali kontakt z wielkim księciem Konstantym i wkrótce z samym Aleksandrem I. Po ostatecz‐ nym upadku Napoleona cesarz Rosji zajął w umysłach polskich elit politycznych miejsce opuszczone przez cesarza Francuzów. Teraz to on był nadzieją na odbudowę Polski. Powracających z Francji polskich żoł nierzy kazał witać jak bohaterów. Wkraczali w zwartych szeregach, z orłami i sztandarami. Rannym udzielano pomocy, zatroszczono się o wdowy i rodziny poległych. Postanowienia kongresu wiedeńskiego z 1815 roku dowiodły, że Aleksander I przyjął za swoją sformułowaną przed dekadą ideę księcia Czartoryskiego, zakładającą odbudowę Pol‐ ski w unii personalnej z Rosją. Postanowienia kongresu, który na niemal sto lat ustalił ład euro‐ pejski, mogły być lepsze dla Polski? Mogły być i lepsze, i gorsze. Lepsze, gdyby Prusy, Austria i Anglia wy‐ kazały mniej determinacji w przeciwstawianiu się planom Aleksan‐ dra I. Zdecydowanie gorsze, gdyby cesarzem nie był akurat Romanow, który nie żywił do Polaków wrogości i nie odrzucał rozwiązań w du‐ chu liberalnym. W Wiedniu Aleksander I, wspierany przez księcia Czartoryskiego, dążył do zachowania kontroli nad jak największą czę‐ ścią ziem Księstwa Warszawskiego. Rosja była głównym zwycięzcą wojny, ale Prusy, Austria i Wielka Brytania nie wyraziły zgody, by Pe‐ tersburg przechwycił całość Księstwa. Bo to oznaczałoby, że Aleksan‐ der I będzie rządził państwem, którego granice przebiegają niewiele ponad sto kilometrów od Berlina. Dlatego doszło do podziału ziem Księstwa. W imię zasady równo‐ wagi postanowiono, że żadne z mocarstw nie będzie posiadało ani trzech, ani dwóch głównych miast Polski. Warszawa i osiem departa‐ mentów przypadły carowi – to w sumie około dwóch trzecich po‐ wierzchni Księstwa Warszawskiego. Z nich powstało konstytucyjne Królestwo Polskie z Aleksandrem I jako spodziewanym królem. Z dwóch zachodnich departamentów wraz z Poznaniem utworzono Wielkie Księstwo Poznańskie – autonomiczne w ramach Prus. Podgó‐ rze i Wieliczka z przyległościami wróciły do Austrii. Z niewielkiego fragmentu dawnego departamentu krakowskiego utworzono pań‐ stewko – Rzeczpospolitą Krakowską. Mocarstwa nie chciały, by obie stolice Polski – młodsza i starsza – przypadły Rosji. Kongres wiedeński podzielił Księstwo Warszawskie, ale zgodnie z deklaracjami Aleksandra I niezależne Królestwo Polskie w unii perso‐ nalnej z Rosją zostało odbudowane. Dzięki księciu Czartoryskiemu

miało też jedną z najbardziej liberalnych w Europie konstytucji. Cesarz kusił też polskie elity ofertą, że w przyszłości Królestwo obejmie także ziemie zaboru rosyjskiego, czyli Ziemie Zabrane – Litwę, część Łotwy, Białoruś, szmat Ukrainy. To nie było tylko mydlenie oczu? Niekoniecznie. Aleksander I nie zdecydował się na koronację na króla Polski, ale początki rządów Romanowów w Warszawie wyglądały – z punktu widzenia Polaków – bardzo obiecująco. Gdy w listopadzie 1815 roku cesarz przyjechał do Warszawy, publicznie pokazywał się w polskim mundurze generała brygady, starał się pozyskać sympatię polskich elit. Podczas obrad sejmu w 1818 roku wykonał kolejny krok. Ubrany w galowy polski mundur z Orderem Orła Białego na piersiach mówił: „Wierny moim przedsięwzięciom, będę mógł dalej rozszerzyć to, co już dla was uczyniłem”. Polacy odczytywali to jako jedno‐ znaczne nawiązanie do pomysłu rozszerzenia Królestwa na Ziemie Za‐ brane. To wywo łało entuzjazm. Sympatie Polaków do Aleksandra I były wówczas szczere i gorące. Oczy polskich elit politycznych wszyst‐ kich trzech zaborów były wtedy zwrócone na cesarza Rosji. To był krótki czas, kiedy Rosja nie była naszą obsesją. Była naszą nadzieją. Uważam, że oferta zwrotu Ziem Zabranych była autentyczna. Alek‐ sander był dziedzicem myśli politycznej Katarzyny II, miał zresztą o babce jak najlepsze zdanie. Rosja chciała panować nad większością ziem dawnej Rzeczpospolitej. Ale przecież nad Ziemiami Zabranymi i tak panowała. Rosja chciała panować nie tylko nad ziemiami, ale także nad ludźmi. Aleksander I wiedział, że pod jego berłem więcej ludzi umie czytać i pisać po polsku niż po rosyjsku. Liczna polska szlachta i powstająca właśnie inteligencja byłyby cennym nabytkiem dla Imperium, pod warunkiem, że Polacy porzuciliby zapędy insurekcyjne i przeszli na tory lojalizmu. Bez pozyskania polskich elit Rosja nie była w stanie po‐ szerzyć wpływów strategicznych w środkowej Europie. Myśl, by Po‐ lacy stali się częścią imperialnej klasy politycznej, będzie obecna w po‐ lityce Rosji aż do powstania styczniowego. Skoro Niemcy, Szwedzi, Gruzini, Tatarzy, Rumuni, zachowując swój język i wyznanie, współ‐ pracowali z Rosją, to czemu miałoby się to nie udać z Polakami? Alek‐ sander I zdawał sobie sprawę z trudnej historii polsko-rosyjskiej. Z tego, jak wiele krwi przez wieki polało się po obu stronach. Że jeszcze kilka pokoleń temu oba państwa rywalizowały jak równy z równym. Wiedział, że pozyskanie Polaków nie będzie łatwe. Zdecydował się na odważny krok. Odbudowując polską państwowość, liczył na to, że od‐

danie dawnych ziem Rzeczpospolitej Polakom przekona ich, że Impe‐ rium nie jest ciemiężycielem, ale dobroczyńcą. Dlaczego więc Ziemie Zabrane nie zostały przyłączone do Króle‐ stwa? Bo Aleksander się bał. Obawiał się, że skończy jak jego dziadek Piotr III i ojciec Paweł I, którzy zostali zamordowani w wyniku pałacowych spisków. Ich los był ostrzeżeniem. W Rosji car był samodzierżcą, ale jego wolę miarkowało carobójstwo. Azjatycka despocja była kontrolo‐ wana – to również dziedzictwo mongolskie – przez najbliższe otocze‐ nie. Jeżeli elity uznały, że władca działa wbrew interesowi państwa, po prostu likwidowały władcę. Klasa polityczna pilnowała interesu Im‐ perium i własnych interesów. A każde uszczuplenie ziem państwa oznaczało uszczuplenie stanu posiadania elity dworskiej. Trzeba pamiętać, że znaczna część rosyjskich elit była przeciwna odbudowie polskiej państwowości, nawet u boku Rosji. Aleksander przeforsował swoją wolę, zgoda Polaków z Rosjanami stała się niemal o cjalną polityką państwową. Mało tego: nie tylko przywrócił Polskę na mapę Europy, ale nadał Polakom konstytucję i szerokie swobody. Chciał, aby Królestwo Polskie było poligonem doświadczalnym dla ewentualnych reform, jakie z czasem mogłyby zostać wprowadzone w Rosji: nadania konstytucji, powstania parlamentu, poszerzenia swobód obywatelskich, wprowadzenia wolności prasy... Wszystko to Królestwo otrzymało w 1815 roku, a Rosja – nie. To budziło opór elit rosyjskich, zarówno konserwatywnych, jak i liberalizujących. Młodzi o cerowie rosyjscy, którzy walcząc z Napoleonem, dotarli do Francji, poznali Europę i wyczekiwali zmian w Rosji; czuli się upokorzeni, że cesarz uznał Polaków za dojrzałych do życia pod panowaniem konsty‐ tucji, a im odmówił tego prawa. Polacy, najwierniejsi sojusznicy Napo‐ leona, po raz kolejny pobici przez Rosję, zamiast kary otrzymali wol‐ ność, niezawisłość i swobody, o jakich Rosjanie mogli tylko marzyć! Ci Rosjanie, którzy czekali na liberalne reformy Aleksandra, w porówna‐ niu z Polakami poczuli się obywatelami drugiej kategorii. Zazdrościli nam. Ruch spiskowy młodych o cerów, nazwany później dekabry‐ stowskim, rozpoczął się właśnie od sprzeciwu wobec polskiej polityki cara Aleksandra I. W zeznaniach dekabrystów, którzy domagali się re‐ form i w 1825 roku wystąpili zbrojnie, protestując przeciwko objęciu władzy przez Miko łaja I, powtarza się wątek: nie mogliśmy znieść, że ukochany car nie dał nam żadnych wolności, a dał je Polakom – naro‐ dowi przegranemu. Natomiast dla konserwatystów sprawa była prosta: Polakom nie wolno ufać, ziemie polskie to zdobycz wojenna, powinny stać się ro‐ syjskimi guberniami. Skoro car postanowił inaczej i stworzył Króle‐

stwo Polskie, to trudno. Ale oddawać Polsce prastare ruskie ziemie na Białorusi i Ukrainie? To byłaby zbrodnia, niewybaczalny grzech! Ustę‐ pując Polakom, Aleksander I zdradziłby wszystkich swoich poprzedni‐ ków na carskim tronie. Najlepszym wyrazicielem tych opinii był wspomniany już świetny historyk Niko łaj Karamzin. Jego wpływ na elity rosyjskie w pierwszych dekadach XIX wieku był nie do przece‐ nienia. Rosjanie zachwycili się jego monumentalną, liczącą dwanaście tomów Historią państwa rosyjskiego. Gdy w 1816 roku ukazało się pierwsze osiem tomów, Aleksander Puszkin powiedział o Karamzinie, że „odkrył dla nas Ruś tak jak Ko‐ lumb Amerykę”. Pierwsze tomy zostały doprowadzone do czasów Iwana IV Groźnego. W kolejnych Karamzinowi udało się opisać dzieje Rosji jedynie do 1612 roku. Wiele uwagi poświęcił relacjom polsko-rosyjskim. Dokład‐ nie opisał zmagania Jagiellonów z Rurykowiczami i wojny Moskwy z Rzeczpospolitą. Dla niego kon ikt Polski z Rosją był historią odwiecz‐ nej walki o ziemie, które zostały oderwane przemocą od świętej Rusi. Tej walki nie może zakończyć żadna ugoda. Z prezentowanej przez sie‐ bie wizji dziejów Rusi i państwa moskiewskiego Karamzin wysnuwał polityczną wskazówkę dla Imperium Rosyjskiego: Polaków należy raz na zawsze wypchnąć poza granice ruskiego świata i pilnować, by już nigdy nie poważyli się sięgnąć za Bug. Jeżeli tylko wzrosną w siłę, to znów będą czyhać na dziedzictwo Rurykowiczów. Nie wolno im ufać, bo są „jezuicko przewrotni”: co innego mówią, co innego myślą, a jesz‐ cze co innego robią. Czy to nie odbicie stereotypów powstałych jeszcze w XVI i XVII wieku? W dużej mierze tak. Polacy i Rosjanie nie byli wolni od wzajemnych negatywnych wyobrażeń na swój temat. Obecność jezuickich dyplo‐ matów i doradców u boku Stefana Batorego i Zygmunta III spowodo‐ wała, że pojęcia „jezuickiej intrygi” i „jezuickiej przewrotności” utrwa‐ liły się w myśli rosyjskiej. Po powstaniu styczniowym Rosjanie wszę‐ dzie widzieli „polskie spiski”, czyli krecią robotę przebiegłych, dwuli‐ cowych, niewdzięcznych Polaków wyczekujących tylko okazji, by oszukać szczerych, dobrodusznych, uczciwych Rosjan. Na zgubę Im‐ perium – rzecz jasna. Karamzin był piewcą samodzierżawia i dawnej Rusi, która – w jego wizji dziejów – nadludzkim wysiłkiem odparła zaborcze zapędy Pol‐ ski, wzmocniła się i za sprawą Katarzyny II zadała rywalowi sprawie‐ dliwy, ostateczny cios. Dlatego kiedy w 1819 roku po Petersburgu za‐ częły krążyć plotki, że car planuje przyłączenie do Królestwa Polskiego

kilku guberni historycznej Litwy, część rosyjskich elit zaczęła spisko‐ wać przeciwko władcy. Popularność imperatora wśród Polaków tylko utwierdzała Rosjan w obawach przed utratą zachodnich ziem ruskich. Karamzin uznał, że jako jedna z najbardziej wpływowych osób w pań‐ stwie musi ratować ojczyznę przed uszczupleniem jej ziem, a Aleksan‐ dra I przed utratą zaufania elit. Podczas kilkugodzinnej rozmowy z Aleksandrem I w Carskim Siole Karamzin powiedział głośno to, o czym szeptano w petersburskich salonach. Ostrzegał cesarza przed roszczeniową polityką Polaków, którzy po uzyskaniu kilku guberni „będą od nas chcieć Kijowa, Czernihowa, Smoleńska, przecież one także kiedyś należały do Litwy”. Swoje obawy i żądania spisał w przedstawionym wtedy carowi traktacie politycznym Zdanie obywatela rosyjskiego. Warto je zacyto‐ wać, bo dobrze prezentuje poglądy znacznej części elit rosyjskich na sprawę polską. Proszę bardzo. „Wzięliśmy Polskę mieczem: oto nasze prawo, któremu wszystkie państwa swój byt zawdzięczają, jako że one same ze zdobyczy wo‐ jennych są ułożone. Katarzyna odpowiada przed Bogiem, odpo‐ wiada przed historią za swoje czyny, ale one się zdarzyły i dla Was są już święte: dla Was Polska jest prawowitą rosyjską posiadłością. Stare prawa na własność nie liczą się w polityce. Inaczej powinni‐ śmy odbudować Kazański i Astrachański Chanat, republikę nowo‐ grodzką, Wielkie Księstwo Riazańskie. (...) Litwa i Wo łyń pragną przyłączyć się do Królestwa Polskiego, ale my pragniemy żyć w zjednoczonym Cesarstwie Rosyjskim. Niech istnieje Królestwo Pol‐ skie, jakie jest teraz, ale niechaj i Rosja pozostanie taką, jaką ją po‐ zostawiła Katarzyna”. I jeszcze: „Nie, Najjaśniejszy Panie, Polacy nigdy nie będą dla nas szczerymi braćmi ani wiernymi sprzymie‐ rzeńcami”. Wyraźnie widać, że konserwatywne elity mówiły polskim planom Aleksandra I non possumus. To sprzeciw elit rosyjskich spowodował, że cesarz w sprawie rozszerzenia Królestwa na wschód kluczył i grał na zwłokę. Zresztą w ostatnich latach panowania Aleksander I w ogóle mało zajmował się polityką. Jego umysł poszybował ku spra‐ wom ducha. Stał się niezwykle religijny, interesował się światem po‐ zazmysłowym, zjawiskami nadprzyrodzonymi, mistycyzmem. W rzą‐ dach wyręczał go najbliższy współ pracownik Aleksiej Arakczejew. Czy piętnaście lat istnienia Królestwa Polskiego to czas udanej ko‐ operacji i współżycia Polski z Rosją oraz Polaków z Rosjanami? Eks‐

peryment Aleksandra I i księcia Czartoryskiego się udał? O Polakach i Rosjanach nie mówmy, bo narodów w dzisiejszym rozu‐ mieniu tego słowa jeszcze wtedy nie było. Natomiast elity polityczne, naukowe i kulturalne Warszawy i Petersburga współ pracowały w tym okresie niezwykle harmonijnie i efektywnie. Powiadano, że w 1815 roku Polacy schowali do szafy mundury napoleońskie, a niektó‐ rzy jeszcze kościuszkowskie, i włożyli polskie mundury z dystynk‐ cjami rosyjskimi. Cała polska klasa polityczna postawiła na cesarza. Hołdy składali mu konserwatyści i liberałowie, nawet dawni jakobini. Namiestnikiem, czyli reprezentantem cesarza w Królestwie, został ge‐ nerał Józef Zajączek, który za czasów powstania kościuszkowskiego był zwolennikiem radykalnych poglądów spo łecznych. Królestwo było najbardziej wolnym i najbardziej polskim terytorium dawnej Rzecz‐ pospolitej. Stało się niekwestionowanym ośrodkiem polskiej myśli, kultury, nauki, oświaty, życia politycznego i gospodarczego. Z dzisiejszej perspektywy trudno może zrozumieć, że pierwszej wi‐ zycie cara w Warszawie towarzyszył autentyczny entuzjazm. Boże, coś Polskę, znana pieśń Alojzego Felińskiego napisana w 1816 roku, pier‐ wotnie nosiła tytuł Boże, chroń króla i była śpiewana jako manifest wiary w to, że Polskę pod rządami Aleksandra I czeka jak najlepszy los. Wieść o dobrym panu rozeszła się nawet wśród ludu. Do Aleksandra I supliki pisali chłopi z Galicji! Skarżyli się na polskich panów nie cesa‐ rzowi w Wiedniu, ale polskiemu królowi. Gdy cesarz przyjechał do Warszawy, dostał cały worek skarg i próśb od chłopów z zaboru au‐ striackiego. Środowiska ziemiańskie, arystokratyczne, mieszczańskie i inteli‐ genckie akceptowały i wręcz doceniały stan pół niepodległości. Także dlatego, że Królestwo miało zapewnione pełne bezpieczeństwo ze‐ wnętrzne. Atak na Polskę oznaczałby wojnę z imperatorem Rosji. Do‐ datkową gwarancją stabilności było traktatowe uznanie Królestwa przez wszystkie mocarstwa europejskie. Aleksander w Rosji był samodzierżcą, w Królestwie monarchą kon‐ stytucyjnym. Czy istnienie tak dwóch różnych organizmów poli‐ tycznych w ramach jednego systemu władzy w ogóle było możliwe? W dłuższej perspektywie czasu byłoby to trudne, ale nie niemożliwe. Gdy na sejmie w 1820 roku Aleksander I zapowiedział rewizję konsty‐ tucji, spotkał się z opozycją, której liderami byli liberalni posłowie z województwa kaliskiego. Sejm odrzucił zaproponowaną przez rząd nowelizację kodeksu postępowania karnego, więc cesarz przestał go zwo ływać. Ale ręki na konstytucję Królestwa nie podniósł. Następca Aleksandra I, Miko łaj I, nie podzielał liberalnych zapędów brata i z pewnością starałby się ograniczać wolności Królestwa, ale nie mu‐

siało to oznaczać zniszczenia państwa konstytucyjnego. Pamiętajmy, że Miko łaj I w 1829 roku koronował się na króla Polski i – chcąc nie chcąc – uznał łagodny wyrok Sądu Sejmowego na polskich spiskow‐ ców z Towarzystwa Patriotycznego. Był wściekły, ale nie podjął żad‐ nych działań zmierzających do zmiany ustroju Królestwa. Akceptował ład, w którym władca może udzielić polskim politykom reprymendy, ale nie może zmienić ich decyzji. W dyskusjach o sytuacji Królestwa przed powstaniem listopado‐ wym często podnoszony jest argument, że Miko łaj I naruszał konsty‐ tucję. Ale nie możemy patrzeć na to zagadnienie ze współczesnej per‐ spektywy. Dzisiaj źródłem konstytucji jest suweren – naród. Wtedy narodu nie było. Źródłem konstytucji był władca. Ustawa zasadnicza była darem panującego. Aktem łaski władcy wobec poddanych. Alek‐ sander I podarował konstytucję Polakom, ale w każdej chwili mógł ją odebrać. Król Polski nie był odpowiedzialny w żaden sposób przed su‐ werenem. On był suwerenem. Popatrzmy na Finlandię. Została podbita przez Rosję w czasie wojny ze Szwecją, a w 1809 roku dostała od Aleksandra I konstytucję i jako Wielkie Księstwo Finlandii została po łączona z cesarstwem unią per‐ sonalną. Konstytucja przewidywała własny parlament, rząd, sądow‐ nictwo, administrację, wojsko i granicę z Rosją. W praktyce postano‐ wienia te wielokrotnie łamano. Pierwszą sesję parlamentu ńskiego zwo łano dopiero w 1863 roku. Jednak to nie oznaczało, że konstytucja Wielkiego Księstwa przestała obowiązywać. Finowie aż do ogłoszenia niepodległości w 1917 roku żyli w ramach porządku prawnego umoż‐ liwiającego rozwój narodu. Finlandia nie była Rosją. Dlatego bolsze‐ wicy w ńskiej Kuokkali mieli przez pewien czas swoje centrum do‐ wodzenia, w Finlandii odbywały się ich kongresy. Ochrana nie mogła ich dopaść, bo byli w innym państwie. Finlandia była peryferyjna. To nie jest argument. Oczywiście, że Polska strategicznie była dla Rosji bardziej istotna niż Finlandia, ale Imperium stosowało identyczne mechanizmy w obu tych krajach. Rosjanie gwarantowaliby Polakom konstytucję, pod warunkiem że polscy o cerowie i politycy gwaran‐ towaliby Petersburgowi lojalność. To był warunek. Wszelkie próby uznania pół niepodległości za powód do buntu musiały doprowadzić do interwencji i ograniczania swobód. No tak, Finowie nie wszczynali powstań. Siedzieli cicho. Ale oni nigdy wcześniej nie mieli własnego, suweren‐ nego państwa. Przez wieki żyli w Szwecji. Stawali się narodem dopiero

w XIX wieku. Natomiast Polakom, a przynajmniej ich części, trudno było pogodzić się z zależnością od Rosji. Królestwo Kongresowe było bardziej czy mniej zależne od Rosji niż Polska Rzeczpospolita Ludowa od ZSRR? Nie namówi mnie pan na to porównanie. Mówimy o zupeł nie innych czasach, państwach, ideach. Królestwo Polskie posiadało wszystkie atrybuty państwa: własne terytorium i granice, w tym celne, organy państwowe i administrację, niezależne szkolnictwo i sądownictwo, odrębne prawo i monetę. Zbierał się polski sejm. Wyłącznym językiem urzędowym był język polski, w korespondencji z Petersburgiem obo‐ wiązywał francuski. Mieszkańcy posiadali obywatelstwo Królestwa i paszporty. Gdy wyjeżdżali do Wilna, Kowna, Mińska czy Krzemieńca, byli traktowani jako cudzoziemcy. Armia Królestwa miała polski cha‐ rakter. Polskie były sztandary, orły, barwy, komenda. O Królestwie Polskim często mówi się, że było autonomiczne. To bardzo poważny błąd. Autonomiczne do 1848 roku były Wielkie Księ‐ stwo Poznańskie i Galicja od lat sześćdziesiątych XIX wieku. Króle‐ stwo Polskie było państwem niezawisłym. Jego suwerenność ograni‐ czała tylko i aż unia dynastyczna z cesarstwem rosyjskim. Wspomniał pan armię. Jej naczelnym wodzem nie był Polak. Wielki książę Konstanty Pawłowicz Romanow, wnuk Katarzyny II i Piotra III, syn Pawła I, brat Aleksandra i Miko łaja, już pojawiał się w naszej opowieści jako ten, który odziedziczył najwięcej złych cech po ojcu i dziadku. Pewnie zdawał sobie sprawę, że nie jest dobrym mate‐ riałem na władcę. Poza tym obsesyjnie obawiał się, że podzieli los Pio‐ tra III i Pawła I, zamordowanych w wyniku dworskich przewrotów. Nawet zycznie był do nich podobny. W 1823 roku, trzy lata po ślubie z Polką, hrabiną Joanną Grudzińską, zawarł tajne porozumienie z Aleksandrem, w którym zrzekł się praw do tronu cesarskiego. Roz‐ mowy na ten temat musiały toczyć się między braćmi już wcześniej, przed rokiem 1815. Stąd decyzja Aleksandra I o powierzeniu księciu Konstantemu znakomitej armii Księstwa Warszawskiego, a teraz Kró‐ lestwa Polskiego. Cesarz chciał jakoś zadośćuczynić bratu i dlatego zrzekł się władzy nad wojskiem Królestwa na rzecz Konstantego, który został naczelnym wodzem. Na mocy konstytucji to król był na‐ czelnym wodzem. Zatem mógł tę władzę przekazać komukolwiek, lecz od tego momentu nie miał prawa wydawać rozkazów wojsku Króle‐ stwa Polskiego. Konstanty ukochał swoją armię, ale w specy czny sposób. Polscy romantycy wystawili mu jak najgorsze świadectwo. Nie pozostawiono na nim suchej nitki. Opisywano go jako tyrana, sa‐ trapę, szaleńca.

Sadystę. Sadystę również. Jest w tej opinii odrobina prawdy. Ale tylko odro‐ bina. Owszem, książę Konstanty był wybuchowy, brakowało mu taktu, miał skłonność do zadawania innym bólu i cierpienia. O cero‐ wie, nad którymi się pastwił, popeł niali samobójstwa. Takich przy‐ padków było sporo, bo zgodnie z ówczesnym konwenansem dla pu‐ blicznie znieważonego o cera jedynym sposobem uratowania honoru było odebranie sobie życia. Z drugiej strony wielki książę Konstanty darzył wielką sympatią prostych żoł nierzy. Spotykał się z nimi przy ogniskach, dawał nagrody pieniężne, dbał o wdowy. Szeregowi żoł nie‐ rze i podo cerowie mieli o nim generalnie pozytywną opinię. W pol‐ skiej tradycji narodowej był i jest postacią negatywną, ale trzeba pa‐ miętać, że bronił, we własnym dobrze pojętym interesie, odrębności i niezależności Królestwa. Gdy Miko łaj I chciał w 1828 roku wykorzy‐ stać armię Królestwa podczas wojny z Turcją, Konstanty odmówił. Po‐ dobnie postąpił jesienią 1830 roku, gdy cesarz zarządził mobilizację i rozważał wysłanie korpusu interwencyjnego w celu stłumienia rewo‐ lucji w Belgii. Książę Konstanty oświadczył, że jako naczelny wódz nie wyśle wojsk Królestwa na zachód. Przecież ogłoszenie mobilizacji w listopadzie 1830 roku było jed‐ nym z powodów wybuchu powstania listopadowego. Spiskowcy, którzy wyszli na ulice Warszawy w noc listopadową, to byli studenci, podchorążowie, młodsi o cerowie. Skąd mieli znać ku‐ lisy wielkiej polityki? Wiedzę czerpali z gazet i plotek. Nie wiedzieli, że wojska rosyjskie nie ruszą na Belgię ze względu na stanowczy sprze‐ ciw Wielkiej Brytanii i Francji. Trzeba pamiętać, że na całą historię Królestwa Kongresowego Polacy do dziś patrzą przez mocny, nega‐ tywny ltr stworzony przez geniusz naszych romantycznych wiesz‐ czów narodowych, z Adamem Mickiewiczem na czele. Książę Kon‐ stanty jest u Mickiewicza antypolskim szaleńcem. Komisarz cesarski Niko łaj Nowosilcow jest hersztem zbójów, którzy tylko czekają, by zniszczyć polskość. W III części Dziadów Nowosilcow wyrasta na naj‐ ważniejszą postać w Królestwie Polskim. Co nie jest prawdą. O sile Mickiewicza świadczy, że w podręcznikach i opracowaniach ucznio‐ wie czytają do dziś, że Królestwem rządził Nowosilcow. Nie ma na to żadnego dowodu. Był przez pewien czas komisarzem przy Radzie Stanu, bo król Polski musiał mieć swojego reprezentanta w Warsza‐ wie. Nowosilcow miał swoich współ pracowników, którzy dostarczali mu niezbędne do sporządzania raportów informacje, ale nie miał wpływu na rządy w Królestwie. Owszem, senatorowie zapraszali go na bale. Ale to nie znaczy, że trzymał Królestwo w szachu. Całą poli‐ tykę prowadziły rząd i sejm.

W XIX wieku literatura romantyczna zawładnęła umysłami Pola‐ ków. Symbole, wyobrażenia i mity sformułowane przez wieszczów i ich licznych naśladowców mają na nas wpływ do dziś. Stanowią pol‐ ski kod kulturowy. Romantycy, chcąc podtrzymać ducha narodu w śmiertelnych – ich zdaniem – zapasach z Rosją, siłą rzeczy nie mogli pisać o Królestwie obiektywnie. O jego „dobrą prasę” nie miał się kto zatroszczyć. W naszej zbiorowej świadomości nie istnieje wyobraże‐ nie świetnie zarządzanego, sprawnego, zasobnego, dynamicznie roz‐ wijającego się polskiego państwa. Państwa, w którym dzięki Polakom dokonał się prawdziwy cud gospodarczy. A tak było? Często słyszymy, że Polacy nie potra ą budować sprawnych instytucji i nie ufają państwu, bo od czasów rozbiorów było ono dla nas czymś obcym, opresyjnym, wrogim. Za czasów Królestwa Kongresowego było zupeł nie inaczej. Szczęśliwym zrządzeniem losu w jego elicie po‐ litycznej znalazły się wybitne postacie, które korzystając z dobrych warunków powstałych w wyniku ugody z Rosją, stworzyły bardzo do‐ brze funkcjonujące, nowoczesne państwo. Rozwój następował niemal na każdym polu. Duża w tym zasługa ministra skarbu, księcia Ksawe‐ rego Druckiego-Lubeckiego. To on był architektem sukcesu ekono‐ micznego Królestwa. W 1821 roku zastał duży de cyt budżetowy. Dzięki konsekwentnej i mądrej polityce nie tylko uzdrowił nanse pu‐ bliczne, ale także doprowadził do znacznego zwiększenia dochodów skarbu: z czterdziestu milionów złotych do ponad osiemdziesięciu mi‐ lionów w przeddzień powstania. W 1830 roku skarb posiadał po‐ ważne rezerwy. Można powiedzieć, że Drucki-Lubecki, zdecydowany przeciwnik powstania, s nansował je. Dużym sukcesem było założe‐ nie w 1828 roku Banku Polskiego, który stał się instytucją emisyjną i strażnikiem nansowej niezależności państwa. Ożywiono warszaw‐ ską giełdę towarową, rząd zaczął inwestować, rozbudowywać prze‐ mysł w okręgu łódzkim i Zagłębiu Dąbrowskim. Za chlebem zaczęli przyjeżdżać tam osadnicy z Niemiec, Belgii, Czech i Wielkopolski. Roz‐ wijała się i kwitła Warszawa, w całym kraju powstawały świetne drogi bite, rozpoczęła się budowa Kanału Augustowskiego. Od 1816 roku prężnie działał w Warszawie uniwersytet, nazwany Królewskim Warszawskim Uniwersytetem. Możliwości rozwoju Królestwa ograni‐ czone były utrzymywaniem się pańszczyzny, ale kraj w szybkim tem‐ pie ulegał modernizacji i europeizacji. Goniliśmy czo łowe państwa kontynentu. To były konkretne zdobycze. Elity ekonomiczne, polityczne i woj‐ skowe nie widziały żadnej potrzeby zmian w relacjach Królestwa z Ro‐ sją. Utrzymanie status quo gwarantowało krajowi bezpieczeństwo i

komfortowe, w porównaniu z pozostałymi dwoma zaborami, wa‐ runki rozwoju. Polacy w zaborze pruskim, a tym bardziej austriackim, nie mieli tak szerokich swobód. W tej sytuacji pomysł jakiegokolwiek wystąpienia przeciwko Rosji, a nie daj Boże powstania, wydawał się ówczesnym polskim elitom czymś szalonym. Kompletnie nieodpo‐ wiedzialnym. Powstanie jednak wybuchło. Jak to możliwe, skoro elity były mu przeciwne, a Królestwo pomyślnie się rozwijało? To jest świetne pytanie. O potencjale historiozo cznym. Ale odpowia‐ dając wprost: powstanie wybuchło, bo na ulice Warszawy 29 listo‐ pada 1830 roku wyszła grupa podchorążych oraz cywilnych spiskow‐ ców z zamiarem... Zatrzymał się pan. Bo właściwie nie wiadomo, jakie spiskowcy mieli zamiary. Nie mieli żadnego programu politycznego czy spo łecznego. Działali chaotycz‐ nie. Improwizowali. To byli młodzi ludzie, w zdecydowanej większo‐ ści przed trzydziestką. Romantycy. Mówiono, że „myśleli sercem”. Dla nich liczył się czyn, a nie chłodna kalkulacja. Gdyby którykolwiek ze spiskowców zadał sobie pytanie o możliwe konsekwencje zbrojnego wystąpienia, to być może podchorążowie zostaliby w koszarach. Spisek zawiązany w 1828 roku przez młodych o cerów, Piotra Wy‐ sockiego i Józefa Zaliwskiego, do których do łączyli potem cywile, jako cel obrał sobie wywo łanie powstania zbrojnego. Dziś czytamy w pod‐ ręcznikach, że powstanie miało doprowadzić do odzyskania przez Pol‐ skę niepodległości. Trudno to stwierdzić. Pewne jest tylko to, że mło‐ dzi ludzie chcieli przeciwstawić się – jak sami mówili – „tyranowi”, czyli cesarzowi, który nie szanuje praw Królestwa. Co dalej? Nie wia‐ domo. Spiskowcy nie stworzyli manifestu, nie mieli zamiaru powo ły‐ wać własnego rządu. Spodziewali się, że władzę obejmą „starsi w na‐ rodzie”, czyli znani i szanowani generałowie oraz politycy. Natomiast żaden ze znaczących polityków warszawskich i wileńskich ani żaden z generałów nie był wciągnięty do spisku. Gdy Wysocki i Zaliwski skon‐ taktowali się z popularnym wśród młodzieży akademickiej i podcho‐ rążych historykiem i posłem na sejm Joachimem Lelewelem, ten prze‐ strzegał ich przed zbrojnym wystąpieniem. Był zdecydowanie prze‐ ciwny powstaniu. To dlaczego spiskowcy zdecydowali się na akcję zbrojną? W moim odczuciu obawiali się aresztowań i likwidacji spisku. Tak było przed wybuchem powstania kościuszkowskiego, tak samo będzie w 1863 roku, przed powstaniem styczniowym. Czuli, że polska policja

jest na ich tropie. Mieli rację. Rząd polski i książę Konstanty wiedzieli o spisku, ale nie traktowali go poważnie. Ot, młodzieńcza moda. Cho‐ roba wieku, choroba czasu. W całej ówczesnej Europie młodzi ludzie spotykali się i „kształ towali ducha”, debatując o tym, jaki świat byłby piękny bez „tyranów” i co trzeba zrobić, by „zrzucić okowy niewoli”. Młodzieńcza „antysystemowość” przejawiała się wówczas w takiej formie. Nie interweniowano, bo obawiano się niepotrzebnych konse‐ kwencji. Młodzi się wygadają, sprawa przycichnie. Po co od razu aresz‐ towania i śledztwa? To będzie źle wyglądało w Petersburgu, a roman‐ tyczna młodzież zyska nowych idoli, męczenników „sprawy”. To po‐ kazuje, że ludzie, którzy wtedy rządzili Królestwem, w ogóle nie brali pod uwagę możliwości podniesienia buntu przeciwko obowiązują‐ cemu porządkowi. To przekraczało granice ich wyobraźni. Stąd też brak natychmiastowej, stanowczej reakcji rządu i naczelnego wodza na noc listopadową. Wszyscy byli zaskoczeni. Wystąpienie spiskowców było łatwe do stłumienia? Mogło nie przekształcić się w powstanie? Ależ oczywiście, że było łatwe do stłumienia. W tym czasie w Warsza‐ wie stacjonowało sześć i pół tysiąca żoł nierzy rosyjskich i blisko dzie‐ sięć tysięcy polskich. Spiskowców, podchorążych i zrewoltowanych żoł nierzy, było najwyżej kilkuset. Noc listopadowa była chaosem. Wy‐ stąpienie, które zapoczątkowało powstanie listopadowe, mogło nie doczekać świtu. 29 listopada spiskowcy rozproszeni po różnych puł‐ kach czekali na sygnał, którym miał być pożar browaru na Solcu. Pod‐ chorąży Wiktor Tylski miał do dyspozycji tylko słomę. Wystarczyłoby jej do rozpalenia porządnego ogniska, do podpalenia drewnianego bu‐ dynku – niekoniecznie. Pożar był niewielki i krótkotrwały – w efekcie sygnał nie został zauważony przez większość wtajemniczonych. Osta‐ tecznie decyzję o rozpoczęciu walki podjął Piotr Wysocki, który około godziny osiemnastej wszedł do Szkoły Podchorążych Piechoty w Ła‐ zienkach, przerwał zajęcia z taktyki i wyprowadził na ulicę młodych wojskowych. Mniej więcej w tym samym czasie poeci Ludwik Nabie‐ lak i Seweryn Goszczyński oraz dwunastu cywilnych spiskowców i kilku podchorążych ruszyli spod pomnika Jana III Sobieskiego do pa‐ łacu belwederskiego, siedziby księcia Konstantego. Belwederczyków miało być pięćdziesięciu, ale spora część zrezygnowała bądź nie do‐ strzegła sygnału. Spiskowcy chcieli pojmać czy zabić wielkiego księcia? Do końca nie wiadomo. Jedni chcieli zabić, drudzy porwać i zrobić z niego więźnia rewolucji. Brat cesarza miał być atutem negocjacyjnym. Były też pomysły, by okrzyknąć go królem Polski i zmusić do przyłą‐

czenia do Królestwa Ziem Zabranych. Skończyło się na tym, że spi‐ skowcy wpadli do Belwederu, poprzecinali bagnetami mundur Kon‐ stantego i rozbili lustro. Nie ma dowodów na to, że książę chował się gdzieś na strychu lub uciekał w kobiecym przebraniu. To są legendy. Belwederczycy byli przerażeni, niektórzy z nich po raz pierwszy w ży‐ ciu mieli broń w rękach. Biegali po pokojach, szukając naczelnego wo‐ dza. Gdy go nie znaleźli, uciekli. Cały atak trwał może pięć minut. Książę Konstanty potem spokojnie udał się do swoich wojsk. Natomiast spiskowcy i podchorążowie krążyli po mieście, krzyczeli: „Polacy, do broni!”, i starali się znaleźć generała, który stanie na ich czele. Idąc przez Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście, zamieszkane przez bogate mieszczaństwo i arystokrację, słyszeli jedynie zamykanie bram i okiennic. Natomiast napotykani wyżsi o cerowie odmawiali udziału w „młodzieńczej awanturze”. To byli świetni dowódcy z cza‐ sów wojen napoleońskich, niektórzy szlify bojowe zdobywali jeszcze w czasie insurekcji kościuszkowskiej. Starali się uspokoić podchorą‐ żych, skłonić do powrotu do koszar. Nie rozumieli, z kim i o co mieliby walczyć. O wolną Polskę? Przecież byli generałami polskiego wojska. Z Rosją? Ale z Rosją nie da się wygrać. Ci o cerowie pamiętali, że Rosja dała sobie radę z Napoleonem, który miał pod komendą wojska po‐ łowy Europy. W jaki sposób z Rosją ma sobie poradzić małe Królestwo Polskie? Z rąk spiskowców w noc listopadową zginęło sześciu polskich generałów oraz kilku o cerów. W 1841 roku na placu Saskim w War‐ szawie odsłonięto ich pomnik. Prawda jest taka, że w nocy z 29 na 30 listopada więcej strzałów wymienili między sobą Polacy niż Polacy i Rosjanie. O tym, że wystąpienie spiskowców nie skończyło się równie szybko, jak się zaczęło, zadecydował jeden czynnik: brak działania ze strony księcia Konstantego. Nie mógł przecież przewidzieć, że bunt części wojska rozwinie się w powstanie. Dlaczego brat cara nie interweniował? Bo był zdania, że tę sprawę Polacy powinni załatwić między sobą. Nie wydał rozkazu do ataku na Warszawę ani wojskom polskim, ani rosyj‐ skim. Uważał, że bunty żoł nierzy i młodych o cerów zdarzają się w armiach. Teraz trzeba nieposłusznych aresztować i osądzić. Skoro bunt wybuchł w polskim wojsku, problemy powinny załatwić polskie siły polityczne, polski rząd i polskie wojsko. A z tym był kłopot. Cie‐ szący się autorytetem i popularnością generał Józef Chłopicki, były żoł nierz Kościuszki, legionista i uczestnik wyprawy Napoleona na Ro‐ sję, spiskowców nie poparł i 30 listopada przejął władzę nad woj‐ skiem. Chciał opanować stolicę i „zaprowadzić porządek”. Jednak o ‐ cerowie polskich wojsk nie mieli odwagi podjąć walki z powstańcami. Chłopicki najpierw zrezygnował, by kilka dni później, 5 grudnia, ogło‐

sić się dyktatorem. Chciał samodzielności Królestwa, opowiadał się za wycofaniem z niego wojsk rosyjskich, ale pomysł wojny z Rosją uwa‐ żał za szalony, absurdalny. Podobnie sądziła zdecydowana większość polityków Królestwa z szefem rządu powstańczego, znanym nam księciem Adamem Jerzym Czartoryskim na czele. Chcieli negocjować z Miko łajem I. Liczyli, że może uda się zmusić go do ustępstw i posze‐ rzenia Królestwa o Ziemie Zabrane. Tyle tylko, że car nie chciał nego‐ cjować. O ara sama pchała mu się pod nóż. Nie miał zamiaru jej w tym przeszkadzać. Wybuch powstania był dla cesarza prezentem. Dlaczego? Bo dał mu pretekst do likwidacji konstytucji, ograniczenia samodziel‐ ności Królestwa. W jego przekonaniu Królestwo Polskie było wylęgar‐ nią niebezpiecznych idei i wywrotowych ruchów. Akceptował odręb‐ ność i konstytucyjność Królestwa, ale gdyby tylko mógł, z chęcią by to zmienił. Powstanie było idealną okazją. Skoro Polacy nie potra li do‐ cenić daru od władcy, jakim była konstytucja, i zbuntowali się, to te‐ raz władca ma pełne prawo ten dar im odebrać. Zlikwiduje jedyną oazę wolności pod władzą Romanowów, a Anglia i Francja nie będą mogły powiedzieć złego słowa. Okazało się, że miał rację. Gdy Rząd Narodowy szukał później poparcia u mocarstw zachodnich, powo łu‐ jąc się na to, że król Miko łaj I nie przestrzegał konstytucji, w odpowie‐ dzi dostał prawniczą analizę, że nie musiał tego robić i nic nie upo‐ ważniało poddanych do występowania przeciwko legalnemu władcy. Francuski premier nie pozostawił żadnych złudzeń, powiadając, że bunt jest zawsze zbrodnią. Królestwo Polskie w 1831 roku pozosta‐ wało zupeł nie poza zainteresowaniem mocarstw zachodnich. Anglia i Francja zajmowały się przede wszystkim Belgią. Jedyną szansą na uniknięcie fatalnego rozwoju sytuacji było szybkie stłumienie wystąpienia spiskowców. Tak się nie stało i teraz atuty w ręku miał cesarz. Dlatego od posłów wysłanych do niego w grudniu zażądał bezwarunkowej kapitulacji powstańców. O żadnym kompro‐ misie nie mogło być mowy. Dla elit, które przechwyciły władzę po nocy listopadowej, to była tragiczna sytuacja. Nie chciały walczyć z Rosją, a do walki pchała je warszawska ulica, która uległa nastrojom niepodległościowym. Z kolei Petersburg nie dawał im żadnego pola manewru. Rosja musiałaby się wyrzec samej siebie, jeśli miałaby pak‐ tować i iść na ustępstwa wobec buntowników. Zwłaszcza po stycznio‐ wej decyzji sejmu o detronizacji Miko łaja I jako króla Polski. Książę Czartoryski, który był jej przeciwny, po przegłosowaniu wniosku po‐ wiedział do jego autorów: „Zgubiliście Polskę”. Wiedział, że akt detro‐ nizacji narusza uchwały kongresu wiedeńskiego.

Istniało jakieś dobre wyjście z tej sytuacji? Nie istniało. Płaszczyć się przed cesarzem, złożyć broń, prosić o najniż‐ szy wymiar kary? Gdyby Rząd Narodowy to zrobił, kierownictwo po‐ wstania przejęłyby żywioły wysuwające radykalne – z punktu widze‐ nia ówczesnych elit – postulaty spo łeczne, wzywające do uwłaszcze‐ nia chłopów i walki całego narodu przeciwko Rosji. Politycy Króle‐ stwa, zarówno konserwatyści, jak i liberałowie, rewolucji w Polsce nie chcieli. Więc pozostali na posterunku. Z poczucia obowiązku i solidar‐ ności narodowej organizowali zaplecze niezbędne do prowadzenia działań wojennych, próbowali uzyskać wsparcie dyplomatyczne. Po‐ dobnie postąpili generałowie i wyżsi o cerowie. Przystąpili do walki, ale z ciężkim sercem. Kunktatorstwo i brak wiary w zwycięstwo były widoczne w działaniach polskiej generalicji podczas powstania. Lu‐ dzie, którzy musieli wracać z Napoleonem spod Moskwy, nie widzieli szans na wygranie wojny z Rosją. Bili się, bo tak nakazywał im o cer‐ ski honor. Tylko nieliczni odmówili udziału w powstaniu lub wstąpili do wojska rosyjskiego. Generałowie mieli rację? Wojna z Rosją była nie do wygrania? Nawet gdybyśmy potroili liczebność armii, Królestwo byłoby w stanie wystawić dziewięćdziesiąt tysięcy żoł nierzy. Rosjanie mogli wprowa‐ dzić do Polski czterysta tysięcy. A gdyby i tego było mało, to w odwo‐ dzie stały Prusy, które skoncentrowały przy granicy kilkudziesięcio‐ tysięczną armię. Bitwy powstania listopadowego są częścią naszej tradycji narodo‐ wej, żoł nierze nieraz dawali przykłady męstwa, ale skończyło się tak, jak musiało się skończyć. Przegraliśmy. Posypały się wyroki i kon ‐ skaty, żoł nierzy i podo cerów wcielono do armii rosyjskiej. Wielu z nich tra ło na fronty kazachski i kaukaski. Po upadku powstania Mi‐ ko łaj I uznał, że nie ma żadnych zobowiązań wobec zbuntowanych poddanych. Dlatego konstytucja została zastąpiona Statutem orga‐ nicznym, mającym charakter ustawy zasadniczej. Królestwo straciło nie tylko sejm i armię, dwa podstawowe atrybuty niezależności, ale utraciło status odrębnego państwa, gdyż w 1832 roku król-car doko‐ nał jego inkorporacji do Rosji. Uniwersytet Warszawski nie wznowił działalności. Szkolnictwo znalazło się w fatalnym stanie, szalała cen‐ zura, metodą zastraszania ludności stał się pobór rekruta na dwudzie‐ stopięcioletnią służbę wojskową. Zdobywca Warszawy, generał Iwan Paskiewicz, otrzymał tytuł księcia warszawskiego i został namiestni‐ kiem Królestwa. Rządził twardą ręką. W 1833 roku na dwadzieścia pięć lat wprowadzono w Królestwie stan wojenny – administracja cy‐ wilna została podporządkowana naczelnikom wojskowym, porządku pilnowały sądy wojenne. Znakiem nowych czasów, zwanych nocą pa‐

skiewiczowską, stała się nowo wybudowana Cytadela w Warszawie. Miała przypominać mieszkańcom, jak kończy się nieposłuszeństwo wobec cesarza. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedno zjawisko dotyczące powsta‐ nia listopadowego. To w dużej mierze było powstanie warszawskie. To warszawscy rzemieślnicy i inteligenci podczas manifestacji nakłaniali rząd do zdecydowanych działań przeciwko Rosji. Środowiska przy‐ wódcze na prowincji były przeciwne walce zbrojnej z Imperium. Po‐ dobnie aparat urzędniczy. Administracja wykonywała polecenia Rządu Narodowego, a jednocześnie robiła wiele, by ich nie wykony‐ wać. Polakom na prowincji niemal wcale nie udzielił się patriotycznoromantyczny zapał warszawskiej ulicy. Jeszcze w latach sześćdziesią‐ tych rząd carski wypłacał dodatki pieniężne tym polskim urzędni‐ kom, którzy pozostali wierni królowi Miko łajowi I. Wywo łał pan temat, który właśnie chciałem poruszyć. Rozmawia‐ liśmy sporo o okolicznościach, które zadecydowały o wybuchu i kontynuowaniu powstania listopadowego, bo w relacjach polskorosyjskich jest ono ważną cezurą. Mimo toczonych wcześniej wojen aż do 1831 roku nie istniał w umysłach Polaków wizerunek Rosji – odwiecznego wroga polskości, którego trzeba zniszczyć za wszelką cenę, bo inaczej sami zostaniemy zniszczeni. Taka Rosja pojawia się dopiero po powstaniu listopadowym? Po powstaniu Rosja, która była naszą nadzieją, stała się obiektem na‐ szej nienawiści. Ten proces dobrze widać w działaniach księcia Adama Jerzego Czartoryskiego. Po upadku powstania wraz z kilkoma tysiącami żoł nierzy, o cerów, polityków, pisarzy i ziemian znalazł się na emigracji. Fundamentem jego drogi politycznej było przekonanie, że Polskę można odbudować tylko przy boku Rosji. Ten fundament legł w gruzach podczas powstania. Były minister spraw zagranicz‐ nych Imperium i przyjaciel Aleksandra I, jako szef emigracyjnego obozu konserwatywnego znanego jako Hotel Lambert, resztę swojego życia poświęcił jednemu dziełu: szkodzeniu interesom Petersburga wszędzie, gdzie tylko było to możliwe, i przekonywaniu polityków oraz spo łeczeństw cywilizowanej Europy, że Rosja jest zaborczą tyra‐ nią, wschodnim barbarzyńcą stanowiącym zagrożenie dla interesów i tradycji Zachodu. Szansy na odzyskanie niepodległości upatrywał w kon ikcie Rosji z państwami zachodnimi lub Turcją. Jego agenci zwal‐ czali wpływy rosyjskie na Bałkanach, docierali na Kaukaz, do Afgani‐ stanu i Persji. W Hotelu Lambert powstawały plany rozbicia Rosji od wewnątrz, które miały zostać zrealizowane dzięki współdziałaniu podbitych przez nią ludów. Dla księcia Czartoryskiego śmiertelnymi wrogami nie były Wiedeń ani Berlin. Wróg miał jedno imię – Rosja.

Dla całej Wielkiej Emigracji popowstaniowej obu nurtów – konserwa‐ tywno-liberalnego i demokratyczno-rewolucyjnego – Rosja stała się nie tylko wrogiem. Stała się wrogiem śmiertelnym. Ale obsesja na punkcie Rosji stała się udziałem nie tylko polityków. Wspominaliśmy już, że jej ponury, budzący strach i niechęć wizeru‐ nek to przede wszystkim dzieło naszych wielkich twórców roman‐ tycznych. Zobaczmy, co stało się z Mickiewiczem. Mimo że został ze‐ słany w głąb Rosji za działalność w tajnych organizacjach młodzieżo‐ wych, do 1830 roku trudno uznać go za twórcę antyrosyjskiego. Miał dobre kontakty z poetami rosyjskimi, znał się dobrze z Aleksandrem Puszkinem. Po powstaniu i on, i pozostali wielcy twórcy tego okresu robili wszystko, by przekonać Polaków o konieczności konfrontacji z Rosją. Nadać walce z Moskalami sankcję moralną. Wielkie dzieła Mic‐ kiewicza stworzyły wyobrażenie Rosji, które w dużej mierze było fał‐ szywe. Wieszcz uwypuklił wszystko to, co w Rosji było złe. Utrwalił na pokolenia nasze spojrzenie na wschodniego sąsiada jak na piekielną krainę, rządzoną przez okrutnego cara despotę, który kieruje losem bezsilnych niewolników. To ponure, barbarzyńskie imperium chce podporządkować sobie wszystko i wszystkich, zgnieść wolność, która jest mu wstrętna. Uczniowie do dziś piszą zadania pod tytułem „Obraz Rosji i Rosjan w Ustępie III części Dziadów”. A tam Rosjanie to „dworskie muchy, ciągnące za wonią carskiego ścierwa”, „trzoda”, „zgraja”, „czynow‐ niki jako skorpijony”, bohaterowie „jako rząd koni żujących przy żłobie”, generałowie – „nędzne robaczki”. Piękne budowle zostały zbudowane „krwią Litwy, łzami Ukrainy i złotem Polski”. Trzecia część Dziadów powstała w 1832 roku, zaraz po upadku po‐ wstania. Rosja musiała mieć ciemne barwy. Pewnie pan nie zna serwisu internetowego Ściąga.pl. Uczniowie za‐ mieszczają w nim gotowe odpowiedzi do zadań szkolnych. Jest bar‐ dzo popularny. Ściąganie potępiamy. W każdej postaci. Choć i u studentów czasami widać, że chętniej korzystają z gotowych opracowań w internecie niż z biblioteki. Oczywiście, potępiamy. Jednak gdy zacząłem szukać, co mają do po‐ wiedzenia współczesna polska szkoła i jej uczniowie na temat III części Dziadów, znalazłem mnóstwo wypracowań podobnych do tego: „Adam Mickiewicz w III części Dziadów ukazał Rosjan jako prymitywny naród w rękach despotycznego cara, przez co stali się bezlitosnymi oprawcami. Według niego Rosjanie są złem, a carem

kieruje sam szatan”. Celowo odwo łuję się do szkolnych wypraco‐ wań o Dziadach, bo żaden ze mnie literaturoznawca i nie o literatu‐ rze rozmawiamy. Jeżeli jednak Czesław Miłosz mówił, że ten „po‐ emat Mickiewicza jest summą polskiej postawy wobec Rosji”, to trudno oprzeć się wrażeniu, że chaotyczna, przypadkowa, irracjo‐ nalna noc listopadowa zapoczątkowała proces, w wyniku którego większość Polaków w mniejszym bądź większym stopniu cierpi na obsesję Rosji. Bo wszyscy czytamy w szkole Mickiewicza i od lat pi‐ szemy te same zdania: despotyczny car, bezlitośni oprawcy, zło‐ wroga Rosja. A Mickiewicz pisał je, marząc o zemście na wrogu po upadku powstania. Do rewizji kanonu nauczania polskiej literatury nie będziemy nawo ły‐ wać, ale oczywiste jest, że twórczość wielkich romantyków miała ogromny wpływ na kształ towanie się postaw Polaków wobec Rosji. Ich dzieła tra ły pod strzechy i zapładniały wyobraźnię milionów lu‐ dzi we wszystkich zaborach, a później w Drugiej Rzeczpospolitej. Także tych, którzy dopiero stawali się Polakami – potomków uwolnio‐ nych z pańszczyzny chłopów, którzy uznawali historię i kulturę pań‐ stwa szlacheckiego za swoją. Nie będziemy diagnozować, jaki wpływ na Polaków kod romantyczny ma dzisiaj i czy nasz wizerunek Rosji wciąż jest mickiewiczowski. To nie jest zadanie dla historyków. Jeżeli twierdzi pan, że po powstaniu listopadowym dzieła naszych wielkich twórców romantycznych związały polski patriotyzm z po‐ stawą antyrosyjską i mesjanistyczną, to nikt nie zaprzeczy, że tak było. Ta postawa była widoczna zwłaszcza przed wybuchem powsta‐ nia styczniowego, najbardziej romantycznego z naszych powstań. To młodzi ludzie, dla których spodziewana klęska w heroicznej walce o słuszną sprawę stanowiła w istocie moralne zwycięstwo, poszli w styczniu 1863 roku do lasów. Dlaczego wybuchło powstanie styczniowe? Bo po trzydziestu latach od upadku poprzedniego powstania wyrosło pokolenie ludzi, którzy uwierzyli, że zbrojny opór przeciwko Rosji może przynieść Polsce niepodległość. Z drugiej strony Rosja jeszcze raz postanowiła zawrzeć ugodę z Polakami i znalazła wybitnego polityka, margrabiego Aleksandra Wielopolskiego, który wizję ugody wypeł nił treścią. Ceną za odzyskanie przez Królestwo autonomii było – deklaro‐ wane przez Wielopolskiego – zrzeczenie się jakichkolwiek dążeń nie‐ podległościowych. Doszło do starcia dwóch wizji rozwoju narodu, dwóch wizji polskości. Wielopolski prezentował postawę pragma‐ tyczną, nazywaną przez niektórych realistyczną. Spiskowcy – ideali‐ styczną.

I doszło do tragedii? Powstanie styczniowe od samego początku było skazane na klęskę. Przyniosło ostateczną likwidację autonomii Królestwa, jego rusy ka‐ cję, zadało cios polskości na Kresach. Po powstaniu Polska już na za‐ wsze miała stać się Krajem Nadwiślańskim. Na decyzji o jego rozpo‐ częciu w większej mierze zaważyły względy irracjonalne niż racjo‐ nalne. Spiskowcy mówili, że należy się bić za cenę uratowania duszy narodu. Po klęsce powstania, znając jego skutki, i tak powtarzali, że zorganizowaliby kolejną insurekcję. Z pełną świadomością, że zakoń‐ czy się ona kolejną klęską. Ci ludzie, wychowani na dzie łach romanty‐ ków, nie byli w stanie żyć w niby-państwie, cieszyć się strzępami wol‐ ności rzucanymi Polakom przez cesarza. Wolność jest lub jej nie ma. W Polsce jej nie ma, więc trzeba się o nią bić. Złożyć o arę na oł tarzu wolności. Taka postawa wykluczała grę polityczną i jakiekolwiek kompromisy. Powstańcy uważali, że jeżeli nie chcemy być narodem karłów, jeżeli chcemy ocalić wielką przeszłość, to musimy manifesto‐ wać światu, że sprawa polska nie umarła. Że nie pogodziliśmy się z wyrokiem. Niektórzy historycy już w XIX wieku nazywali taką postawę ro‐ mantyczną patologią. Powstania spotykały się z krytyką. Ocena ich skutków musi być su‐ rowa. Ale żeby zrozumieć powstańców czy Wielopolskiego, musimy stąpać w ślad za nimi, towarzyszyć im. Spróbujmy. Dlaczego Rosja postawiła na Wielopolskiego? Bo był jedynym z nielicznych polskich polityków, który chciał współ‐ pracować z Rosją i potra ł przekonać Petersburg, że będzie w stanie zapewnić spokój w Królestwie. A Rosja potrzebowała wtedy i spokoju, i współ pracy z polskimi elitami. Od 1853 roku toczyła – głównie na Krymie – wojnę z Turcją, Anglią, Francją i Królestwem Sardynii. W jej trakcie zmarli cesarz Miko łaj I i namiestnik Iwan Paskiewicz – ludzie trzymający Królestwo w żelaznym uścisku. Porażka Rosji w wojnie krymskiej uświadomiła nowemu carowi Aleksandrowi II i petersbur‐ skim elitom, że Imperium musi się zmienić. Dla rosyjskich liberałów kluczowymi sprawami były likwidacja poddaństwa i uwłaszczenie chłopów. Uważali, że bez likwidacji tego reliktu feudalizmu, który wy‐ kluczał z życia gospodarczego i spo łecznego ponad dwadzieścia dwa miliony ludzi, Rosja zostanie zdeklasowana, straci status mocarstwa. W całej Europie tylko Turcja i Rosja nie przeprowadziły jeszcze uwłaszczenia. Cesarz uznał, że tak wielka operacja wymaga współ‐ pracy ze strony polskiej szlachty. W polityce międzynarodowej chciał

zbliżyć się do Francji, a tam gesty dobrej woli pod adresem Polaków były mile widziane. Car ogłosił amnestię, która przywróciła wolność kilku tysiącom sy‐ biraków. Liberalizacja Imperium spowodowała nowe możliwości pracy spo łecznej i kulturalnej w Królestwie. W 1858 roku zawiązano Towarzystwo Rolnicze, które skupiało środowiska ziemiańskie kiero‐ wane przez Andrzeja Zamoyskiego. Ożywiły się środowiska nansi‐ stów, przemysłowców i kupców. To była odwilż. Pod koniec lat pięć‐ dziesiątych zaczęły też powstawać pierwsze kółka rewolucyjne, nie‐ podległościowe. Wyobraźnię Polaków rozpalało zjednoczenie Włoch. Wielu liczyło na Napoleona II, który kreował się na obrońcę uciśnio‐ nych ludów Europy. W Rosji odrodził się ruch rewolucyjny, w którym niepodległościowi konspiratorzy widzieli sojusznika w dziele wyzwo‐ lenia Polski i jej ludu. W końcu ludzie zaczęli wychodzić na ulice. Manifestacje przeciwko zaborcy organizowane podczas nabożeństw w kościo łach świadczyły o rosnących wpływach konspiratorów. Do pierwszych doszło w czerwcu 1860 roku. Potem z mniejszym lub większym natężeniem trwały niemal nieprzerwanie, także poza War‐ szawą. W lutym, rok później, padli pierwsi zabici. Ówczesny namiest‐ nik Michaił Gorczakow wycofał wojska z Warszawy i zgodził się na przygotowanie petycji mieszkańców Królestwa do cesarza. Zasadni‐ czy wpływ na jego treść mieli ziemianie skupieni wokół Zamoyskiego. Autorzy prosili monarchę o przywrócenie wolności i swobód narodo‐ wych w Królestwie. Petycja, podpisana przez dwadzieścia tysięcy osób, została źle przyjęta w Petersburgu, a odpowiedź nie pozosta‐ wiała złudzeń: cesarz wie, co dobre dla Królestwa, zostanie ono objęte takimi samymi zmianami, jakie będą zachodziły w całym Imperium. Elity rosyjskie nie chciały negocjować z obozem Zamoyskiego, gdyż ziemiańska szlachta i wspierające ją mieszczaństwo opowiadały się za niepodległością Królestwa po łączonego z Ziemiami Zabranymi. Mimo niekorzystnych dla polskości zmian, jakie zaszły na Kresach po po‐ wstaniu listopadowym, dla prawie całej polskiej opinii prawa Pola‐ ków do Litwy i Rusi były oczywiste i niezbywalne. Problem w tym, że tak samo uważała Rosja: Ziemie Zabrane to odwieczne ziemie ruskie, mają być rosyjskie na wieki wieków. Dla Petersburga sprawa była przesądzona, poza wszelką dyskusją. W tym momencie jako potencjalny partner dla Rosjan pojawił się Aleksander Wielopolski, jedyny z liczących się polskich polityków, który nie podpisał adresu do cara, nie uczestniczył w pracach Towa‐ rzystwa Rolniczego, jeżeli nawet myślał o odzyskaniu przez Polskę niepodległości, to głośno o tym nie mówił. Przedstawił Gorczakowowi

plan polityczny, który miał doprowadzić do uspokojenia sytuacji w Królestwie, i zaimponował mu. Później to samo powtórzy się w Pe‐ tersburgu, gdy będzie negocjował objęcie funkcji naczelnika rządu cy‐ wilnego. Wiedział, czego chce, był świetnym negocjatorem, robił wra‐ żenie na rozmówcach godnością, intelektem, siłą woli. Kim właściwie był Wielopolski? Dlaczego był poza środowiskiem Zamoyskiego? Aleksander hrabia Wielopolski margrabia Gonzaga-Myszkowski to przede wszystkim arystokrata. Z pochodzenia i przekonań. Był trzyna‐ stym ordynatem pińczowskim. Materialne podstawy pod znaczenie rodu zbudował biskup krakowski i podkanclerzy koronny Piotr Mysz‐ kowski, bliski współ pracownik Zygmunta III. To dzięki niemu po‐ wstała ordynacja, czyli majątek ziemski, który na mocy specjalnych praw nie ulegał rozdrobnieniu. Pod koniec XVI wieku spadkobiercy wystarali się u papieża o tytuł margrabiowski, a następnie zostali ad‐ optowani przez księcia włoskiej Mantui do rodu Gonzagów. Z kolei w XVII wieku Wielopolscy uzyskali tytuł hrabiów Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Stąd wspaniała tytulatura Alek‐ sandra Wielopolskiego, potomka obu rodów. Był dobrze wykształcony, studiował w Warszawie i Getyndze. W czasie powstania listopadowego z ramienia Rządu Narodowego odbył misję dyplomatyczną do Londynu. Bezskutecznie zabiegając o wspar‐ cie Anglii, pozbył się złudzeń, że zachodnie mocarstwa kiedykolwiek pomogą Polsce. Dlatego przed powstaniem styczniowym miał ironicz‐ nie pytać patriotów przekonanych o tym, że Anglia i Francja udzielą nam wsparcia, czy ota angielska dopłynęła już do Częstochowy. W 1846 roku z bliska (bo jego dobra leżały niedaleko granicy z Austrią) obserwował rabację galicyjską, czyli krwawe i okrutne wystąpienie chłopów przeciwko polskiej szlachcie. Od tego momentu jego poglądy opierały się na dwóch fundamentach: obawie przed rewolucją spo‐ łeczną i przekonaniu o konieczności współ pracy Polaków ze słowiań‐ skim Imperium Rosyjskim. W życiu politycznym pozostał solistą, bo był człowiekiem przekonanym o tym, że jego poglądy są jedynymi słusznymi. To on miał być liderem, decydować i rozdzielać karty. Jed‐ nocześnie nie potra ł zdobywać zwolenników, prawić ładnych słó‐ wek, brylować wśród ziemian. Gdy zorientował się, że nie ma szans na przewodzenie Towarzystwu Rolniczemu, po prostu pozostał poza nim. Zazdrościł Zamoyskiemu popularności oraz wpływów i czekał na swoją szansę. Doczekał się w marcu 1861 roku?

Został wtedy mianowany dyrektorem reaktywowanej Komisji Rządo‐ wej Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. W marcu Aleksan‐ der II zgodził się na reformy w Kongresówce: przywrócenie Rady Stanu, czyli zniesionego w 1841 roku organu władzy Królestwa, utworzenie samorządowych rad miejskich, powiatowych i gubernial‐ nych oraz na zmiany w szkolnictwie. Wielopolski zaczął repolonizację administracji, poprawił jakość pracy urzędników, ale patriotyczne wrzenie w kraju nie ustawało. Drobne ustępstwa Petersburga rozcza‐ rowały Polaków i przekonały wielu, że rząd jest słaby i można na nim wymusić kolejne reformy. Trwały manifestacje, ogłoszono żałobę na‐ rodową na znak protestu przeciwko polityce Rosji i Wielopolskiego. Do tego doszły problemy na wsi, bo chłopów w Królestwie nie objęło uwłaszczenie ogłoszone w lutym 1861 roku w Rosji. Wydany z inspi‐ racji Wielopolskiego ukaz o zamianie pańszczyzny na czynsz pie‐ niężny nie satysfakcjonował włościan. Sytuację pogorszyło rozwiąza‐ nie – zgodnie z sugestią margrabiego – Towarzystwa Rolniczego i De‐ legacji Miejskiej, skupiającej bogatych przemysłowców i nansistów. W kwietniu 1861 roku na placu Zamkowym wojsko zastrzeliło ponad stu uczestników demonstracji, co jeszcze bardziej zmotywowało nie‐ podległościowych spiskowców. We wrześniu odbyły się wybory do rad, a w październiku Aleksander II zdecydował się na wprowadzenie stanu wojennego w Królestwie. Rosja chciała spacy kować Polaków za pomocą Kozaków i represyjnego prawa. Wielopolski zrozumiał, że jego polityka poniosła asko. Złożył dymisję, ale nie zamierzał się pod‐ dawać. Pojechał do Petersburga, by tam przekonywać polityków rosyj‐ skich o konieczności kolejnych ustępstw wobec Polaków. Zapropono‐ wał Rosji uspokojenie Królestwa w zamian za daleko idące reformy. Obiecał, że będzie lał zimną wodę na gorące głowy dwudziestoletnich polskich rewolucjonistów, a żywioły umiarkowane pozyska, pokazu‐ jąc skuteczność reform. Spędził w Petersburgu pięć miesięcy, ale cel zrealizował – w czerwcu 1862 roku został mianowany naczelnikiem rządu cywilnego, czyli prezesem rady ministrów. Nowym namiestni‐ kiem został brat cara, wielki książę Konstanty Miko łajewicz. To był znaczący gest dobrej woli. Książę Konstanty był ważnym rosyjskim politykiem, nieformalnym przywódcą całego obozu liberalnego. Był przyjazny Polakom, rosyjscy konserwatyści oskarżali go, że chce zo‐ stać królem Polski lub założyć w Warszawie dynastię dziedzicznych namiestników Królestwa. Miał takie plany? Być może. Z oczywistych względów na piśmie ich nie przedstawiał. Na pewno był osobiście zainteresowany uspokojeniem sytuacji w Kró‐ lestwie i sukcesem reform. To zwiększyłoby znaczenie całego obozu li‐ beralnego, zachęciło cesarza do dalszych zmian w Rosji. Książę Kon‐

stanty miał być w Warszawie parasolem ochronnym dla Wielopol‐ skiego. Te decyzje oznaczały, że Rosja próbuje porozumieć się z Pola‐ kami. Dlaczego Aleksander II podjął decyzję o ugodzie z Polakami? W tamtym czasie w Rosji ścierały się trzy prądy ideowe. Okcydentali‐ ści, zwani zapadnikami, chcieli reform, liberalizacji ustroju, przyjmo‐ wania zachodnich wzorów, zmian spo łecznych, doganiania Europy. Godzili się na ustępstwa wobec Polaków, chcieli uruchomić ich ener‐ gię do pracy na rzecz zmian w całej Rosji. Z kolei słowiano le Zacho‐ dem się brzydzili, Rosja była dla nich bytem swoistym, którego celami są ochrona „prawdziwych wartości” i przewodzenie całemu światu słowiańskiemu. Uważali, że Polacy zbłądzili, bo są zapatrzeni w Za‐ chód i nie chcą zrozumieć, że najlepiej będzie im pod skrzydłami sło‐ wiańskiego imperium, ale trzeba dać im szansę. Okażmy wielkodusz‐ ność, dajmy im wolności, zakończmy spór, a wtedy oczy wszystkich Słowian jeszcze mocniej będą wpatrzone w matuszką Rossiję. Nato‐ miast konserwatyści nie widzieli potrzeby żadnych zmian. Ani w Ro‐ sji, ani w Królestwie. Umacniajmy samodzierżawie, trzymajmy lud i podbite narody krótko, a pomyślność będzie zawsze z Rosją. Z Pola‐ kami nie ma co rozmawiać, bo i tak nas oszukają. Rwą się do walki? Marzą o niepodległości? To zbombardujmy Warszawę i weźmy ich młodzież do wojska. Wtedy zobaczymy, czy dalej będą się burzyć. Car Miko łaj I pokazał, jak trzeba traktować Polaków. Rosja miała z Królestwem problem i musiała go rozwiązać. Najlep‐ szym wyjściem wydawało się porozumienie z elitami. Jednocześnie to nie elity, ale młodzi inteligenci, rzemieślnicy i robotnicy inicjowali ruch, który zmuszał Rosję do ustępstw. Gdyby nie demonstracje i spo‐ łeczny opór, Petersburg nie musiałby niczego zmieniać. Ugodowy Wielopolski, który obiecał uspokoić kraj, w ogóle nie miałby szansy zaistnieć. Jego działalność jako naczelnika rządu była skuteczna? Gdyby tego samego, co osiągnął w latach 1861–1862, dokonał dziesięć czy dwadzieścia lat wcześniej, Polacy nosiliby go na rękach. Byłby zbawcą ojczyzny i do dziś miałby pewnie pomniki w polskich mia‐ stach. Całkowicie spolonizował administrację. Konserwatyści rosyj‐ scy zwalnianie rosyjskich urzędników przyjęli z oburzeniem, jako świadectwo upokorzenia państwa. Zasadniczo zreformował szkolnic‐ two. W ciągu kilku miesięcy powiększono sieć polskich szkół w Króle‐ stwie oraz założono uniwersytet pod nazwą Szkoła Główna Warszaw‐ ska. Uchylone zostały wszystkie dotychczasowe ograniczenia prawne wobec Żydów, co umożliwiało ich stopniową asymilację do kultury

polskiej i budowę klasy średniej. Samorząd miejski i powiatowy oraz przywrócenie Rady Stanu też były bardzo cennymi zdobyczami. Kró‐ lestwo zwiększyło swoją samodzielność, odzyskiwało autonomię. Wielopolski wyrzekł się niepodległości i Ziem Zabranych. Jego celem była troska o to, by Królestwo stało się matecznikiem polskiej kultury, polskiej przedsiębiorczości, polskiej pracy. By znów było, jak do 1831 roku, ostoją polskości promieniującą na pozostałe zabory. Była na to szansa? Moim zdaniem tak. W krótkim czasie osiągnął wiele. A to miał być tylko początek. W tym samym czasie bardzo podobny proces rozpo‐ czął się w sąsiedniej Galicji. Tam Habsburgowie porozumieli się z kon‐ serwatywną szlachtą i stopniowo oddawali Polakom kolejne obszary: szkolnictwo, administrację, sądownictwo, samorząd. Pojawiły się możliwości działalności kulturalnej, naukowej, spo łecznej i politycz‐ nej. Polacy z Galicji stali się częścią klasy politycznej cesarstwa, niejed‐ nokrotnie obejmowali ważne stanowiska w Wiedniu. Uzyskanie przez Królestwo szerokiej autonomii było tym bardziej możliwe, że jej zwo‐ lennikiem był książę Konstanty. To był naprawdę światły człowiek. W Rosji pracował nad szeregiem reform, był zwolennikiem wprowadze‐ nia w Imperium konstytucji i parlamentu. W Królestwie, pod warun‐ kiem współ pracy z Polakami, miałby duże pole do popisu. Miał bardzo ciekawe pomysły dotyczące przekształcenia Warszawy w ogólnopol‐ skie centrum kultury i sztuki polskiej. Chciał przebudować stolicę, stworzyć z niej prawdziwie europejską metropolię ze wspaniałą operą, miasto pełne parków i promenad. Zamierzał wspierać polskich inte‐ lektualistów, naukowców i artystów. To chyba było szczerą deklaracją, bo gdy po śmierci Aleksandra II przestał peł nić obowiązki państwowe, w swojej posiadłości na Krymie otaczał się głównie artystami i na‐ ukowcami. Wielki książę Konstanty jako namiestnik mógł być gwa‐ rantem autonomii i liberalnego kursu w Królestwie. A żył aż do 1892 roku. Nie wiemy, czy udałoby mu się przeforsować pomysł ustano‐ wienia w Warszawie odrębnej linii Romanowów, ale nawet i bez tego można oczekiwać, że Królestwo z autonomią polityczną i gospodarczą spokojnie mogłoby dotrwać do czasów wielkiej wojny. A potem odzyskać niepodległość. Startując do niej z zupeł nie innego, o wiele wyższego, niż miało to miejsce w rzeczywistości, poziomu rozwoju cywilizacyjnego, spo łecz‐ nego i gospodarczego. Skoro mogło być tak pięknie, dlaczego Polacy odrzucili propozycję ugody? Dlaczego Wielopolski zamiast pomnika doczekał się miana

zdrajcy? Bo dokonał abdykacji w zakresie polskiej myśli politycznej. Przekro‐ czył Rubikon. Mówił wprost, że niepodległej Polski nie będzie. Dlatego był znienawidzony. Przecież szans na Polskę niepodległą i tak nie było żadnych. A Pol‐ ska samodzielna właśnie powstawała. W tym czasie dla Polaków to było za mało. Chcieli niepodległości. Róż‐ nili się tylko w doborze środków służących do realizacji upragnionego celu. Radykalni działacze niepodległościowi, zwani „czerwonymi”, uważali, że drogą do odzyskania niepodległości jest powstanie zbrojne po łączone z uwłaszczeniem chłopów. W ich planach wolny chłop, oby‐ watel, miał stanowić główną siłę wojenną. W 1862 roku najważniej‐ szą władzą „czerwonych” stał się Komitet Centralny Narodowy, za‐ częto planować powstanie i kupować broń za granicą. Na koniec roku „czerwoni” liczyli około dwudziestu tysięcy zaprzysiężonych zwolen‐ ników. Zawarli porozumienie z rosyjskimi rewolucjonistami z komi‐ tetu „Ziemia i Wola”, przewidujące współdziałanie w walce z caratem. To była nowość. Siły rosyjskiej rewolucji były wówczas iluzoryczne, ale po raz pierwszy doszło do formalnego sojuszu polskich i rosyjskich przeciwników carskiego reżimu. Termin wybuchu powstania wyzna‐ czono na wiosnę 1863 roku. Miało rozpocząć się w Rosji, ale dopusz‐ czano także możliwość wcześniejszej insurekcji w Polsce. „Czerwoni” byli nieprzejednani. Dla nich Wielopolski był kolaborantem, zdrajcą, grabarzem ojczyzny. Zorganizowali na niego dwa zamachy, ale mar‐ grabia wyszedł z nich bez szwanku. Próbowali także zabić księcia Kon‐ stantego. Natomiast ziemiański obóz Zamoyskiego i liberalni mieszczanie po‐ wo łali własne władze, czyli Dyrekcję Krajową. Podległe Dyrekcji środo‐ wiska zaczęto nazywać obozem „białych”. „Biali” uważali, że powsta‐ nie nie ma szans. Trzeba pokojowo manifestować, podtrzymywać opór spo łeczny, a dyplomacja Hotelu Lambert doprowadzi do inter‐ wencji mocarstw zachodnich i odzyskania przez Polskę niepodległo‐ ści. Byli też przeciwni natychmiastowemu uwłaszczeniu, chcieli zmiany na wsi przeprowadzić w sposób ewolucyjny. „Białych” i „czer‐ wonych” łączyła idea niepodległościowa, którą Wielopolski odrzucał. Pola do porozumienia nie było. Inna sprawa, że margrabia nie za bar‐ dzo chciał się porozumieć. Uważał, że jego polityka jest obiektywnie słuszna i po prostu należy się jej podporządkować. Moim zdaniem istotną rolę grał też czynnik ludzki. Z „czerwonymi” Wielopolski nie był w stanie się porozumieć, ale z „białymi” – jak najbardziej. Gdyby nie wzajemna niechęć Zamoyskiego i Wielopol‐

skiego, środowiska umiarkowane mogłyby poprzeć politykę ugody. Przynajmniej taktycznie. Część „białych” udzielała Wielopolskiemu mniej lub bardziej dyskret‐ nego poparcia. Ale Zamoyskiego nie pozyskał, to prawda. Lider zie‐ mian nie mógł zapomnieć margrabiemu rozwiązania Towarzystwa Rolniczego. Współ praca z Wielopolskim mogłaby też oznaczać dla niego utratę popularności i znaczenia. Nikt nie chce, by rodacy nazy‐ wali go zdrajcą i próbowali zabić. Wielopolski poruszał się po Warsza‐ wie w zamkniętym powozie, w asyście konnicy, ludzie na jego widok urządzali „kocią muzykę”. Pojednać Wielopolskiego z Zamoyskim próbował nawet książę Konstanty. Rosjanin chciał pogodzić Polaków. Istnieje relacja, że obaj pojawili się w pałacu Łazienkowskim u księcia Konstantego, po zamachu na niego. Namiestnik miał wówczas chwy‐ cić za ręce Zamoyskiego i Wielopolskiego i po łączyć je w uścisku. Też nie pomogło. Mam wrażenie, że obaj panowie zachowywali się nieco jak magnaci sprzed wieków, odgrywali historyczne role przodków. We wrześniu 1861 roku Wielopolski zapisał: „W przejeździe na zjazd zamkowy pod kolumną Zygmunta przypomniały mi się dawne za tego króla czasy, pod względem podobieństwa ich do dzisiejszych w stosunku wówczas Jana Zamoyskiego, hetmana, z założycielem naszej ordy‐ nacji Zygmuntem Myszkowskim, marszałkiem wielkim koronnym, odnawiającego się w stosunku Pana Andrzeja Zamoyskiego ze mną: Jan Zamoyski rozpasywał szlachtę, wzmagał liberum veto, osłabiał władzę, jak dzisiaj Pan Andrzej zrazu przez Towarzystwo Rolnicze, a ciągle przez gonienie za popularnością i przez opozycję względem władzy. Myszkowski ze swoimi stronnikami stał wówczas po stro‐ nie króla i porządku, jako jest dzisiaj moim zadaniem”. Kraj wrze, za chwilę może dojść do tragedii, a dwóch wielkich panów nie jest w stanie się porozumieć. Osobiste ambicje i niechęć pewnie grały rolę, ale nie uważam, by były czynnikiem decydującym. Zamoyski nie podzielał po prostu wizji ugody Wielopolskiego. Uważał, że polityka Wielopolskiego przynosi korzystne zmiany, ale nie chciał się w nią aktywnie włączać. Przy ów‐ czesnych nastrojach wspieranie margrabiego byłoby naprawdę trud‐ nym zadaniem. Wielopolski nie robił bowiem nic, by wrogie nastroje zmienić. Wręcz przeciwnie. Nie oglądał się na nikogo i na nic, zupeł‐ nie nie dbał o „public relations”. Jego syn Zygmunt paradował po War‐ szawie w mundurze gwardzisty carskiego, co było ostentacją. Służba w armii rosyjskiej nie była hańbiąca, jednak większość polskich woj‐

skowych starała się chodzić po mieście ubrana po cywilnemu. W grudniu 1862 roku Wielopolski doprowadził do wygnania z kraju po‐ pularnego pisarza Józefa Ignacego Kraszewskiego, który krytykował margrabiego na łamach prasy. Wywo łało to oburzenie. Cała Warszawa śmiała się też z zarządzenia margrabiego, który kazał nosić urzędni‐ kom cylindry, by odróżniali się od „elementów niepewnych” noszą‐ cych na głowach konfederatki i inne nakrycia. Groteskowy okazał się proces wytoczony gimnazjalistom o zniszczenie płotu, który odgra‐ dzał własność margrabiego od szkolnego parku. To wszystko były bła‐ hostki, ale składały się na wizerunek zaprzedanego Rosji autokraty. Wielopolskiemu nie udało się pozyskać większości „białych”, pozosta‐ wał w dużej mierze osamotniony politycznie. Wtedy postanowił roz‐ wiązać problem „czerwonych”. Wybrał jednak najgorsze z możliwych rozwiązanie – brankę, czyli przymusowe wcielenie dziesięciu tysięcy młodych mężczyzn do wojska. Pobór miał objąć głównie mieszkańców miast, którzy byli zapleczem Komitetu Centralnego. Wielopolski zda‐ wał sobie sprawę z zagrożenia powstaniem. Liczył, że sprowokowani „czerwoni” rozpoczną akcję zbrojną nieprzygotowani, a wtedy zo‐ staną szybko rozproszeni i wyłapani lub w ogóle zrezygnują z powsta‐ nia. Trudno wszak rozpoczynać walkę w samym środku zimy. Branka to największy błąd margrabiego? Odradzali ją nawet twardogłowi rosyjscy generałowie. Ale Wielopol‐ ski postawił na swoim. Maksyma herbowa jego rodu brzmiała: „Raczej złamiesz, niż ugniesz”. I był jej wierny. Wiadomość o zamierzonym po‐ borze ogłoszono w październiku, Komitet Centralny miał dużo czasu na reakcję. Gdy w nocy z 14 na 15 stycznia przeprowadzono brankę w Warszawie, większość spiskowców była już w lasach. Uprzedzając po‐ bór na prowincji, wyznaczono początek powstania na 22 stycznia. Tego dnia ogłoszono manifest powstańczy Tymczasowego Rządu Na‐ rodowego, który wzywał do śmiertelnego boju z Rosją i ogłaszał uwłaszczenie chłopów. Spiskowcy nie mieli broni, amunicji, zaopa‐ trzenia, planu. Nie byli przygotowani do powstania. „Czerwoni” zgod‐ nie z planem mieli czekać co najmniej do wiosny: kupować broń, orga‐ nizować się, wyczekiwać na wystąpienia rewolucyjne w Rosji. Branka postawiła ich pod ścianą. Zmusiła do działania. Poza tym istniał inny, znacznie skuteczniejszy sposób zapobieżenia powstaniu niż przymu‐ sowe wcielenie konspiratorów do wojska. Wielopolski go nie wyko‐ rzystał. Jaki? Uwłaszczenie chłopów. To był klucz do rozbrojenia „czerwonych”. Kró‐ lestwo Polskie było jedynym regionem Rosji, w którym trwała pańsz‐

czyzna. Na tle Europy wyglądaliśmy jak skamielina. Spiskowcy mieli nadzieję, że ogłoszenie przez powstańczy rząd uwłaszczenia poderwie chłopów do walki. Gdyby z taką inicjatywą wystąpił Wielopolski, wy‐ trąciłby im potencjalny atut z rąk. Rozładowałby napięcie na wsi, związał chłopów z rządem. Na własne nieszczęście nie był do tego zdolny. Był arystokratą, ziemianinem, konserwatystą. W tym przy‐ padku myślał jak ordynat, a nie mąż stanu. Dlaczego chłopi nie wsparli powstania? W niektórych rejonach kraju, zachęceni przez księży, do łączyli do od‐ działów powstańczych. Ale część znalazła się tam z polecenia panów, którzy kazali im w ten sposób odrabiać pańszczyznę. Na manifest Tymczasowego Rządu Narodowego chłopi nie zareagowali wcale, bo żeby uwłaszczenie wprowadzić w życie, trzeba mieć władzę. Żeby mieć władzę, trzeba mieć terytorium. Władzy ani terytorium „czer‐ woni” nie mieli. W styczniu i lutym trudno na dobrą sprawę mówić o powstaniu narodowym. Książę Konstanty i Wielopolski byli wtedy dobrej myśli. Margrabia powiedział, że „wrzód pękł”, a teraz trzeba tylko wyłapać konspiratorów i za kilka tygodni będzie można powró‐ cić do dzieła reform. Wojska rosyjskie cofnęły się do miast. Oddziały, które miały wyłapywać powstańców, dostały rozkaz, by traktować ich łagodnie. Namiestnik nie chciał nadmiernego rozlewu krwi. Wy‐ dawało się, że jest szansa na szybką pacy kację kraju, bo działania „czerwonych” były bardziej niż rachityczne. Nie udało im się opano‐ wać żadnego miasta czy nawet miasteczka. Rząd Narodowy nie mógł się ujawnić, powstańcy nie mieli bazy operacyjnej. To była ruchawka. Tak jak przewidywał Wielopolski. Sytuacja zmieniła się na początku marca, gdy do powstania przystąpili „biali”. Pojawili się ochotnicy, broń i pieniądze. Powstańcy zyskali silniejsze oparcie na prowincji, mogli rozszerzyć działania na Litwę. Stało się jasne, że margrabia się przeliczył i nie da się stłumić powstania w kilka tygodni. Dlaczego „biali” przystąpili do powstania? Przecież nie wierzyli w jego powodzenie. Podczas wszystkich polskich powstań mechanizm był podobny: wy‐ wo ływali je nieliczni, z reguły młodzi ludzie, którzy mieli niewiele do stracenia, i stopniowo wciągali w wir wydarzeń ludzi o umiarkowa‐ nych poglądach, wydawałoby się: rozumnych i trzeźwych, dobrze zo‐ rientowanych w układzie sił. Umiarkowani wiedzieli, że sprawa, do której przystępują, jest przegrana. Ale skłaniało ich do tego poczucie odpowiedzialności za naród i ojczyznę, poczucie służby. „Biali” byli za‐ chęcani do wystąpienia przez Hotel Lambert, kierowany przez księcia Władysława Czartoryskiego, syna księcia Adama. Zdawali sobie

sprawę, że Rosji nie pokonają. Powstanie miało być zbrojną demon‐ stracją, która zmusi do interwencji państwa zachodnie i Austrię. Te nadzieje okazały się płonne. Nikt nie chciał wojny na kontynencie, tym bardziej że porozumienie o zwalczaniu powstania zawarły z Rosją Prusy. Anglia, Francja i Austria wystosowały do Petersburga dwie noty dyplomatyczne, w których żądano amnestii, przedstawicielstwa narodowego dla Polaków, swobody sumienia i wyznania, legalnego systemu rekrutacji do armii, dopuszczenia Polaków do urzędów oraz polskiego języka urzędowego. Żądania państw zachodnich nie szły da‐ lej niż reformy Wielopolskiego. Które przez powstanie zostały zaprzepaszczone. Absurd. Poświęcenie powstańców i wysiłek dyplomatyczny Hotelu Lambert nie przyniosły wymiernego efektu. Sympatia europejskiej opinii pu‐ blicznej była po naszej stronie, ale to nie mogło mieć żadnego wpływu na przebieg wydarzeń w Królestwie. Rosja odrzuciła noty dyploma‐ tyczne państw zachodnich, bo Aleksander II nie wierzył, że są gotowe na wojnę w obronie Polski, i był pewny poparcia spo łecznego dla swo‐ jej polityki. Po wybuchu powstania rozpętała się bowiem w Rosji an‐ typolska histeria. Doszło do radykalnej zmiany postaw wśród elit ro‐ syjskich. Ktokolwiek w Petersburgu myślał o ugodzie z Polakami, po wybuchu powstania tę myśl de nitywnie porzucił. Rosjanie uważali, że Polacy dostali szansę, ale wykorzystali ją w najgorszy z możliwych sposobów. Otrzymali władzę we własnym kraju, polską administrację, szkolnictwo, sądownictwo. Odpowiedzią było powstanie. Aleksander II próbował się z Polakami porozumieć, bo dla Rosji „sprawa polska” była zagadnieniem politycznym, a nie ideologicznym. Układanie relacji z podbitymi narodami stanowiło imperialną rutynę. Powstanie styczniowe zmieniło wszystko. Elity rosyjskie uznały, że z Polakami nie warto rozmawiać, bo są szaleni, owładnięci antyrosyjską obsesją. Im nie chodzi o wolności narodowe, bo te przecież dostali. Chcą zniszczyć Imperium. Znów sięgają po ziemie ruskie, szczują Za‐ chód przeciwko Rosji, a najchętniej to wysiedliliby Rosjan za Ural. Są łacinnikami z krwi i kości, nienawidzą prawosławia. Nie są prawdzi‐ wymi Słowianami, bo zaprzedali się Rzymowi. Nie to co Czesi, którzy podczas wojen husyckich odrzucili naukę heretyckich papistów. Albo Rosja, albo Polska. Jesteśmy silniejsi, więc koniec z Polską. Żadnej au‐ tonomii, żadnych wolności. Książę Konstanty to zdrajca, bo chciał się z nimi układać... W prasie rosyjskiej doby powstania styczniowego dominował taki ton. Rozpętała się nacjonalistyczna, religijna, anty‐ polska nagonka. Bohaterem narodowym stał się Michaił Murawiow, generał-gubernator wileński, który bezlitośnie pacy kował powsta‐ nie na Litwie, dzięki czemu dorobił się przydomka Wieszadeł.

Jakie były źródła tak gwał townej rosyjskiej reakcji na powstanie styczniowe? Antypolskie emocje były współ mierne do wysiłku włożonego w zbu‐ dowanie w Petersburgu zaplecza dla polityki marchewki wobec Pola‐ ków. Wielopolski uzyskał nad Newą bardzo wiele, ale przeforsowanie ugody nie przyszło carowi i liberałom łatwo. Znaczna część polityków rosyjskich uważała, że car, książę Konstanty i kanclerz Aleksandr Gor‐ czakow się mylą. Konserwatyści twierdzili, że najlepszą metodą spra‐ wowania władzy nad Polakami jest trzymanie ich pod butem. Tak ro‐ biły Prusy, Austria i car Miko łaj I. Działało. Z Polakami był spokój. Więc po co zmieniać coś, co dobrze funkcjonuje? Jeżeli Po łakom da się trochę wolności, to zaraz będą chcieć więcej. Ustępstwa wobec nich to niebezpieczny eksperyment, który źle się skończy. Po wybuchu po‐ wstania konserwatyści mieli satysfakcję: a nie mówiliśmy? Z kolei ro‐ syjscy liberałowie byli wściekli na Polaków, bo powstanie zahamo‐ wało reformy w Rosji. Wysłali do Królestwa swojego najlepszego czło‐ wieka, księcia Konstantego, by przykład udanych reform w Polsce promieniował na całe Imperium i zachęcał cara do dalszych zmian. A stało się dokładnie odwrotnie. Książę Konstanty poniósł klęskę, a pol‐ ska insurekcja spowodowała wzrost sił reakcyjnych w Rosji. Upadły nadzieje na stopniowe ograniczanie samodzierżawia, liberalizację kraju i kolejne korzystne dla chłopów posunięcia uwłaszczeniowe. Ro‐ syjska optyka była taka: mimo wątpliwości zaufaliśmy Polakom, dali‐ śmy im tyle wolności, ile byliśmy w stanie. A oni nie potra li podzię‐ kować, odpłacili złem. Już nigdy więcej im nie zaufamy, bo znów nas oszukają. Rosjanie widzieli to pewnie tak, że dla Polaków nienawiść do Rosji jest ważniejsza od troski o polskość. Gdyby było inaczej, nie rozpoczęliby powstania, które nie miało szans, a pozbawiło ich swo‐ bód narodowych. Wątek „przewrotnych” i „niewdzięcznych” Polaków mocno zakorzenił się wtedy w umysłach elit rosyjskich. Chyba najbardziej jaskrawym przykładem zmiany nastawienia do Polaków przez rosyjskie elity jest przykład Michaiła Katkowa, ro‐ syjskiego publicysty i wydawcy. Do 1862 roku był przychylny Pola‐ kom, uchodził za wielbiciela dzieł Adama Mickiewicza. Wzrost na‐ strojów patriotycznych w Królestwie i wybuch powstania spowo‐ dowały, że przeszedł na pozycje antypolskie. Postulował całkowitą likwidację odrębności Królestwa. Zachęcał do wprowadzenia rzą‐ dów wojskowych i bezwzględnej rozprawy z powstańcami. Według niego insurekcja nie miała charakteru narodowego, ale była tylko szlachecko-klerykalną intrygą. „Patriotyzm polski to wstający z grobu upiór, który gotów pić krew żywych istot” – pisał. Stał się niekwestionowanym liderem opinii publicznej w Rosji.

Taką zmianę poglądów przeszło wielu liberalnych i słowiano lskich publicystów, twórców i polityków. Wśród rosyjskich elit zapanowała zgoda: koniec układów z odwiecznymi wrogami Rosji, Polskę trzeba ukarać. Wielopolski podał się do dymisji. W lipcu 1863 roku opuścił Warszawę i wyemigrował do Drezna, gdzie zmarł. Miesiąc później do Petersburga odwo łany został książę Konstanty. Klęska Wielopolskiego i księcia Konstantego oznaczała także porażkę „białych”, „czerwonych” oraz rosyjskich liberałów i rewolucjonistów. Wygrały rosyjska armia i kurs twardej ręki, zarówno w Polsce, jak i w Rosji. Represyjny kurs Pe‐ tersburga uosabiali Murawiow na Litwie, a w Królestwie hrabia Teo‐ dor Berg, który został nowym namiestnikiem i głównodowodzącym sił zbrojnych tłumiących powstanie. Jednocześnie zaczęto się zastanawiać, co zrobić z Królestwem. Ja‐ kich zmian dokonać, by zespolić je z Rosją i zapewnić sobie trwały spokój na zachodnich rubieżach Imperium. Powo łano Komitet Urzą‐ dzający w Królestwie Polskim, którego głównym zadaniem było przy‐ gotowanie reformy uwłaszczeniowej. Jego pracami kierował Niko łaj Milutin – jeden z rosyjskich liberałów, który mocno stawiał na Wielo‐ polskiego. Teraz miał zrealizować projekt wyrwania chłopów spod wpływów szlachty i stworzenia polskojęzycznego narodu lojalnych poddanych cara Rosji. Ta myśl miała inspiracje słowiano lskie? W Rosji uznano, że przyczyną wszelkiego zła w Polsce jest szlachta – łacińska, „jezuicka”, anarchiczna, buntownicza, marząca cały czas o granicach z 1772 roku. Szlachtę trzeba spacy kować, osłabić, odebrać jej majątki, oduczyć buntów. Ale jest też polski zdrowy słowiański lud. Chłopi w zdecydowanej większości pozostali obojętni wobec powsta‐ nia, dla nich były to porachunki między szlachtą a Moskalami. Rosja‐ nie uznali, że chłop, który straci swojego pana, może być sojusznikiem monarchii. Może szachować szlachtę i pilnować, by już nigdy nie wy‐ ciągnęła broni przeciwko cesarzowi. Nieudana próba przeniesienia powstania na Ukrainę dowodziła słuszności takiego myślenia. Tam próby wystąpień powstańczych były tłumione przez ruskich chłopów. Wojsko nawet nie musiało interweniować. W efekcie tych kalkulacji włościanie w Królestwie Polskim uzyskali najkorzystniejsze warunki uwłaszczenia spośród wszystkich chłopów na ziemiach polskich. Ukazy z lutego 1864 roku przekazywały chło‐ pom na własność użytkowaną przez nich ziemię, likwidowały wszel‐ kie powinności wobec dworu i – co niezwykle ważne – powo ływały do życia wiejski samorząd. Chłopi jako jedyna warstwa i spo łeczność w Królestwie mieli samorząd. Wójt – z reguły niepiśmienny – był zaufa‐ nym człowiekiem naczelnika powiatu, z reguły Rosjanina. Szlachta

została osłabiona ekonomicznie, a chłopi dowartościowani. Ukazy miały służyć zawiązaniu sojuszu chłopsko-carskiego przeciwko szlachcie i prowadzić do uformowania się „narodu” chłopskiego, wdzięcznego dobroczyńcy z Petersburga. „Narodu” odciętego od hi‐ storycznych tradycji i dzięki temu wolnego od szlacheckiej antyrosyj‐ skości. To się Rosji nie udało. Tak? A dlaczego? Bo dzięki pracy pozytywistów, a potem działaczy ruchów ludowego i narodowego chłopi stali się Polakami. Owszem, przed 1914 rokiem część polskich chłopów zaczęła czuć się Polakami, co nie znaczy, że utracili przekonanie o lojalności wobec carskiej władzy. Rosja nigdy nie miała projektu uczynienia z polskoję‐ zycznych chłopów Rosjan. Bo musiałaby objąć nauczaniem sto pro‐ cent ludności. A objęła dwadzieścia procent. Rosji trudno było rusy ‐ kować chłopów, bo nie miała do tego odpowiednich narzędzi. Na całą gminę, czyli kilka wiosek, była jedna mała szkółka. I to jednoklasowa. Rusy kowano szkoły średnie i wyższe uczelnie, ale tam tra ali raczej przedstawiciele klas posiadających, którzy rosyjskość jako identy ka‐ cję narodową zdecydowanie odrzucali. Im rusy kacja nie groziła. Nikt w Rosji nie chciał zmieniać polskich chłopów w prawosław‐ nych mużyków. Mieli być polskojęzycznymi, katolickimi, lojalnymi poddanymi Imperium. I straszakiem dla ich panów, marzących w swoich podupadających dworkach o kolejnym powstaniu i wolnej Pol‐ sce, najlepiej w granicach z 1772 roku. Celem polityki rosyjskiej wo‐ bec polskich chłopów było odciągnięcie ich od ewentualnego udziału w antyrosyjskim wystąpieniu. W takim sensie Rosja odniosła w Pol‐ sce sukces. Osiągnęła to, co zamierzała. Zbudowała lojalność wobec dynastii Romanowów. Nie wobec Rosji, ale wobec panującego. Sko‐ rumpowanych urzędników carskich chłopi z czasem zaczęli lekcewa‐ żyć. Cara szanowali i byli mu autentycznie wdzięczni. Po uwłaszcze‐ niu we wsiach stawiano krzyże i kapliczki dziękczynne. Z o ar pol‐ skich chłopów przed klasztorem na Jasnej Górze wzniesiono pomnik Aleksandra II. Chłopskie pielgrzymki, które zmierzały do klasztoru, zatrzymywały się przed nim i włościanie na kolanach dziękowali ca‐ rowi za ziemię, którą dostali na własność. Prawda jest taka, że auto‐ rami epokowej, dobroczynnej zmiany dla osiemdziesięciu procent spo łeczności polskiej nie byli Polacy, tylko Rosjanie. Polska szlachta w Królestwie nie zrobiła dla chłopów właściwie nic. Aleksander II i Milu‐ tin – bardzo wiele. Mit dobrego cara, który dał ziemię chłopom, był

obecny wśród polskich chłopów bardzo długo. Aż do czasów po dru‐ giej wojnie światowej. Tak długo? Po drugiej wojnie światowej do jednej z wiosek pod Warszawą przyje‐ chała ekipa kroniki lmowej. Poproszono starszą włościankę, żeby skomentowała fakt otrzymania ziemi w wyniku reformy rolnej. Dziennikarz zapytał: „Słuchajcie, kto wam dał ziemię?”. A ona na to: „Ano dał nam najjaśniejszy pan, cysorz Aleksander II”. Nie kojarzyła nadania ziemi z komunistami, tylko z Romanowem. Gdy interesy Rosji stały się zagrożone, polski chłop wykazał się lo‐ jalnością. Podczas mobilizacji w 1914 roku, przed wybuchem pierw‐ szej wojny światowej, dziewięćdziesiąt osiem i pół procent chłopów na terenach Królestwa stawiło się do wojska. Generałowie rosyjscy byli zaskoczeni, nie spodziewali się tak dobrego wyniku. Chłopi mó‐ wili o Rosjanach „nasi”. Rzucano kwiaty pod kopyta koni Kozaków, którzy jeszcze kilka lat wcześniej strzelali do demonstrantów w War‐ szawie i Łodzi. Po rewolucji w Rosji w 1905 roku zakres swobód w Królestwie się zwiększył. Język polski przestał być dyskryminowany. Zaczęły powstawać polskie szkoły średnie, wzrosła liczba polskich ga‐ zet i wydawnictw, zelżały represje wobec Kościoła. To spowodowało, że spora część Polaków uznawała Rosję za swoje państwo. Doświad‐ czyli tego wkraczający w 1914 roku do Królestwa legioniści Józefa Pił‐ sudskiego. Chłopi polscy nie uznali ich za Polaków, tylko za wichrzy‐ cieli występujących przeciwko „naszemu” carowi. Legioniści mówili do nich, że Polska wróci. A chłopi odpowiadali: to niedobrze, bo jak Polska wróci, to pewnie wróci i pańszczyzna. Osłabł też mit Ko‐ ściuszki w chłopskiej sukmanie. Dla niejednego spośród polskich chłopów był on buntownikiem, co podniósł rękę na cara. Nie znaczy to, że wszyscy chłopi tak myśleli, niemniej byli i tacy. Poziom uświa‐ domienia narodowego mieszkańców wsi podniósł się natomiast wy‐ raźnie w latach 1914–1918 roku dzięki pracy polskich spo łeczników oraz ludowców i narodowców. Rosja po powstaniu styczniowym w pełni zintegrowała ziemie Kró‐ lestwa z Imperium, zlikwidowała jego odrębność. Represje uderzyły w szlachtę i Kościół katolicki. Nastąpiła rusy kacja szkół, sądownictwa, administracji. Naród nie miał szans na normalny rozwój kulturalny i spo łeczny. Aż do 1905 roku mógł tylko bronić się przed rusy kacją. I tę walkę wygrał: Polacy pozostali Polakami. Natomiast rosyjski plan pozyskania polskich chłopów dla Imperium okazał się w znacznym stopniu skuteczny.

Rosji udało się także zadać cios polskości na Kresach. „Powstanie wybuchło pod hasłem przywrócenia Polsce Litwy i Rusi, i powsta‐ nie tę Litwę i Ruś dla Polski bezpowrotnie straciło” – pisał w latach trzydziestych wileński publicysta Stanisław Mackiewicz. W przypadku Królestwa Rosja postanowiła zabezpieczyć się przed możliwością kolejnego powstania. Natomiast na Litwie, Białorusi i Ukrainie postanowiła zniszczyć polskość. Tak by już nikt nigdy w Warszawie nie mógł powiedzieć, że dawne ziemie Rzeczpospolitej po‐ winny wrócić do Polski. Represje zostały wymierzone w sposób nie‐ zwykle celny i skuteczny. Polskiej szlachcie masowo kon skowano majątki, które przechodziły w ręce rosyjskie. Przez jakiś czas majątku nie można było przekazać spadkobiercom nawet na mocy testa‐ mentu. Ograniczono Polakom katolikom możliwość nabywania ziemi, nakładano na nich kontrybucje. Uderzono w Kościół katolicki, słusz‐ nie uznawany za ostoję polskości na tych ziemiach. Zakazano budowy nowych kościo łów i remontów dotychczasowych świątyń, księży – podobnie zresztą jak w Królestwie – ściśle podporządkowano pań‐ stwu. Likwidowano katolickie para e i klasztory. Nastąpiła nawet próba wprowadzenia języka rosyjskiego do kazań na Białorusi i Li‐ twie. Język polski zupeł nie zniknął z przestrzeni publicznej. Został ograniczony do czterech ścian domu i w określonym zakresie do ko‐ ścioła. Rozwiązano wszystkie polskie stowarzyszenia i związki. Po‐ zwolono działać tylko towarzystwom charytatywnym i nielicznym stowarzyszeniom rolniczym, które skupiały Polaków oraz Rosjan. Drobna szlachta, która stanowiła zaplecze polskich ruchów narodo‐ wych, została zniszczona. Uległa deklasacji, rozproszeniu i rutenizacji, a częściowo nawet rusy kacji i ukrainizacji. Zatraciła znajomość ję‐ zyka. Skoro do najbliższego kościoła było pięćdziesiąt kilometrów, a cerkiew stała tuż obok, to już lepiej iść do cerkwi niż w ogóle się nie modlić. Popi prawosławni za każdą pozyskaną duszyczkę katolicką dostawali nagrodę w wysokości pięćdziesięciu rubli. Za odprowadze‐ nie na cmentarz katolika też były premie. To była klęska. Polskość na Kresach nie podniosła się po tych cio‐ sach. Dużo mówiliśmy o sporze najpierw Wielkiego Księstwa Litew‐ skiego, a później Rzeczpospolitej z Moskwą o zachodnie ziemie ruskie, bo był on fundamentalny dla obu państw ze strategicznego punktu widzenia i nadawał dynamikę relacjom polsko-rosyjskim w dobie no‐ wożytnej. Okupiony trudami i wojnami ogromny wysiłek przesuwa‐ nia granic kultury łacińskiej na wschód i ugruntowywania tam pol‐ skości nie został zatrzymany podczas rozbiorów. Trwał, dopóki trwała ugoda Aleksandra I z Polakami. Wyrzucanie kultury polskiej ze wschodu zostało zapoczątkowane powstaniem listopadowym. Kropkę

nad i, de nitywną, postawiło powstanie styczniowe. Przestaliśmy asymilować do polskiej kultury Litwinów i Rusinów, a i samych Pola‐ ków było na Ziemiach Zabranych coraz mniej. Po zakończeniu pierwszej wojny światowej Roman Dmowski w Pa‐ ryżu, a Józef Piłsudski na froncie walczyli o jak najlepsze granice odro‐ dzonej Rzeczpospolitej na wschodzie. To była walka o przegraną sprawę. Przegraliśmy ją w drugiej po łowie XIX wieku. W 1918 roku polskie Kresy były już tylko mitem. Mit zmuszał nas do działania w imię racji, która nie była już żadną racją. Na Kresach Polaków – poza Wileńszczyzną i Grodzieńszczyzną – prawie już nie było. W powiatach na zachodniej Ukrainie odsetek ludności polskiej wynosił od pięciu do piętnastu procent. Miasteczka były żydowskie. Wieś – ukraińska. A na Litwie – litewska. Uformowały się, w opozycji do polskości, nowe na‐ rody. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości ziemie zaboru rosyj‐ skiego były na najniższym poziomie rozwoju cywilizacyjnego. Tylko przemysł był bardziej rozwinięty niż w Galicji, ale i tak zruj‐ nowany przez zniszczenia wojenne. Różnice między dawną Kon‐ gresówką a zaborem pruskim i Galicją są widoczne do dziś. Czy gdyby nie powstania, Polacy z zaboru rosyjskiego mieliby większe szanse na rozwój spo łeczny, kulturalny, naukowy i polityczny? Trudno zaprzeczyć. Królestwo do 1831 roku miało jeden z najbardziej liberalnych ustrojów w Europie i świetnie się rozwijało. Było centrum polskości i zapewne nim by pozostało. Niezależnie od prób ogranicza‐ nia samodzielności i konstytucyjności Królestwa, które mogłyby na‐ stąpić za rządów Miko łaja I, Polacy w Kongresówce i tak mieliby moż‐ liwości wszechstronnego rozwoju. Powstanie listopadowe te możli‐ wości znacznie ograniczyło, ale dzięki polityce Wielopolskiego Króle‐ stwo odzyskało autonomię, a Polacy wolności narodowe. Margrabia osiągnął nawet więcej niż konserwatyści galicyjscy w analogicznym okresie, bo budowa autonomii Galicji i przekazywanie władzy poli‐ tycznej w ręce Polaków w zaborze austriackim były długotrwałym procesem, zakończonym dopiero w 1873 roku. W wyniku reform w Austrii Polacy mogli choć częściowo czuć się gospodarzami Galicji. Administracja, szkolnictwo i samorząd były tam w polskich rękach, funkcjonowały autonomiczne instytucje, rozwijała się polska kultura i nauka, kwitło życie polityczne. Gdy cesarz Franciszek Józef w 1880 roku odbył podróż po Galicji, ludność witała go entuzjastycznie. Czy kogoś w Krakowie dziwią dziś portrety cesarza w kawiarniach i mieszkaniach prywatnych?

Nie. W Małopolsce i na Podkarpaciu nikogo nie dziwi odwo ływanie się do dziedzictwa galicyjskiego. Mamy sentyment do tych czasów. A w Krakowie niestrudzonych popularyzatorów tego okresu, któ‐ rzy do dziś tytułują Franciszka Józefa I Najjaśniejszym Panem. Portretów Aleksandra I i Aleksandra II w warszawskich kawiarniach nie sposób sobie wyobrazić, mimo że zaoferowali Polakom w Króle‐ stwie nawet więcej wolności niż Franciszek Józef I Polakom w Galicji. Ta oferta nie została przyjęta. Wybuchły powstania. Gdyby niezawisłe lub choćby autonomiczne Królestwo doczekało do 1914 roku, to Po‐ lacy odbieraliby dziś Rosję zupeł nie inaczej. Z pewnością nie tak do‐ brze jak Serbowie czy Bułgarzy, dla których Rosja była wyzwolicielką spod tureckiego panowania, ale zdecydowanie bardziej pozytywnie. Pamięć o represjach, zsyłkach i oporze wobec rusy kacji jest częścią naszego dziedzictwa. Bez powstań nie byłoby represji, zsyłek i rusy ‐ kacji. Więc i nasza pamięć narodowa byłaby inna, pozbawiona tych wątków. Powstania były błędem? Nie będziemy rozstrzygać arcypolskiego pytania: bić się czy nie bić? Naszym zadaniem nie jest poprawianie historii. Powstania były fak‐ tem. Opisaliśmy okoliczności ich wybuchu oraz skutki. Wnioski niech każdy wyciąga samodzielnie. Natomiast warto, a nawet trzeba, roz‐ mawiać o możliwych alternatywach i ich następstwach. To spróbujmy poszukać alternatyw. Czy pana zdaniem istniała w XIX wieku realna szansa na odzyskanie przez Polskę niepodległo‐ ści? Historia innych narodów pokazuje, że było to możliwe pod warun‐ kiem uzyskania pomocy z zewnątrz. Nikomu w Europie nie udało się powstać o „własnych siłach”. Natomiast było to możliwe dzięki wspar‐ ciu mocarstw. Nasze jedyne zwycięskie powstanie, wielkopolskie, po wielkiej wojnie, odniosło sukces, bo alianci powstrzymali Niemców przed jego zgnieceniem. Powstania listopadowe i styczniowe wybu‐ chły, gdy dla sprawy polskiej nie było dobrej koniunktury. Nie były przemyślanymi, zaplanowanymi akcjami, tylko spontanicznymi, dyk‐ towanymi przez emocje zrywami. Moim zdaniem jedyną szansą na odzyskanie niepodległości przed 1918 rokiem, aczkolwiek tylko dla Królestwa Polskiego, był okres wojny krymskiej. Wielka Brytania, Francja, a później także Królestwo Sardynii zdecydowały się wesprzeć Turcję w konfrontacji z Rosją, bo były zaniepokojone ekspansywną polityką Miko łaja I w basenie Morza Czarnego. To był pierwszy kon‐ ikt mocarstw europejskich od czasu wojen napoleońskich. We wrze‐ śniu 1854 roku na Krymie wylądowały wojska brytyjskie, francuskie

i tureckie. Bez trudu zajęły pół wysep, ale oblężenie miasta i twierdzy Sewastopol trwało aż jedenaście miesięcy, do września kolejnego roku. Zima była bardzo ciężka dla aliantów. Po upadku Sewastopola wojna trwała jeszcze przez pół roku, ale działania ograniczyły się już tylko do terenów Zakaukazia i sporadycznych ataków oty brytyjskiej na miasta rosyjskie nad Bał tykiem i Morzem Białym. Anglia i Francja miały zdecydowaną przewagę na morzu, bo dysponowały nowocze‐ sną otą parowców. Sprzymierzeni dokonali szeregu bombardowań i prób desantu w Finlandii, Zatoce Fińskiej, na Wyspach Alandzkich na Bał tyku, w Odessie i Kerczu nad Morzem Czarnym. Nawet w Pietro‐ pawłowsku na Kamczatce. Rozważali także desant w okolicach Rygi. To już niedaleko Królestwa. Całkiem blisko. Wojna krymska obnażyła słabość Rosji, jej zacofanie technologiczne i spo łeczne. W marcu 1855 roku zmarł Miko łaj I, który nie mógł znieść upokarzających porażek swojej armii. To był czas naj‐ głębszego kryzysu państwa rosyjskiego w XIX wieku. Polacy w Króle‐ stwie nie zdobyli się na żadne działanie, bo Paskiewicz pilnował, by nie podnieśli głów. Hotel Lambert organizował oddziały na żołdzie brytyjskim, które miały wspierać Turcję, ale efekty były mizerne. Sprawa polska podczas wojny krymskiej niemal w ogóle nie zaistniała. Natomiast jeśli w 1854 roku nadal istniałoby Królestwo Polskie z wła‐ sną armią, sejmem i rządem, to nie wierzę, żeby Polacy nie wykorzy‐ stali takiej okazji. Wtedy Wielka Brytania i Francja, od których bez‐ skutecznie wyczekiwaliśmy pomocy podczas powstań, mogłyby same zaprosić nas do współ pracy. Tym razem to nie Polacy byliby peten‐ tami mocarstw. Kilkudziesięciotysięczna armia, z dużym potencjałem rozbudowy, stosunkowo blisko teatru operacyjnego wojny – dla alian‐ tów to byłby duży kapitał. Sardynia wysłała kilkanaście tysięcy żoł‐ nierzy na wojnę krymską, a przyniosło to wspaniałe korzyści Italii: wsparcie Francji w walce z Habsburgami o zjednoczenie Włoch. Nie wiadomo tylko, czy Królestwo w 1854 roku miałoby jeszcze ar‐ mię. A dlaczego miałoby nie mieć? Jeśli w 1830 roku nie wybuchłoby po‐ wstanie, nie dalibyśmy Miko łajowi I pretekstu do interwencji. Mógłby naruszać konstytucję, likwidować wolność prasy, nie zwo ływać sejmu, ale nie demontowałby ładu ustalonego na kongresie wiedeń‐ skim. A książę Drucki-Lubecki i jego następcy rozbudowywaliby po‐ tencjał przemysłowy państwa: huty, fabryki, warsztaty. Rozwinięty przemysł zwykle przydaje się podczas wojny.

Książę Konstanty, głównodowodzący armii Królestwa, zmarł w 1831 roku. Jego obowiązki przejąłby zapewne Miko łaj I. To prawdopodobne. Ale niewiele by zmieniło. To nadal byłaby polska armia. Z polskimi żoł nierzami i o cerami. Gotowa siła zbrojna. Skoro w 1831 roku polskie wojsko ruszyło na Rosjan, choć większość gene‐ ralicji tego nie chciała, tym bardziej mogłoby ruszyć w 1854 roku. W dodatku z większym zapałem, bo w korpusie dowódczym nie byłoby już ludzi dotkniętych traumą odwrotu spod Moskwy. Mielibyśmy też świadomość wsparcia ze strony antyrosyjskiej koalicji. Żeby tak się stało, niezawisłe Królestwo Polskie musiałoby prze‐ trwać Wiosnę Ludów w 1848 roku. Owszem, elity Królestwa Polskiego musiałyby spacy kować ewentu‐ alne zapędy rewolucjonistów. Jednak pamiętajmy, że wystąpienia w Galicji i zaborze pruskim podczas Wiosny Ludów były inicjowane przez emigrantów, „zawodowych rewolucjonistów”. Jeżeli nie wybu‐ chłoby powstanie listopadowe, nie byłoby Wielkiej Emigracji i emisa‐ riuszy spiskowców. W Królestwie i Rosji w 1848 roku było spokojnie. Pytanie, czy taki sam spokój panowałby w Królestwie, gdyby nie zo‐ stało wzięte pod but po powstaniu listopadowym. Być może środkiem na rozładowanie napiętej sytuacji byłyby zmiany na wsi. Demokra‐ tyczne, równościowe i wolnościowe postulaty rewolucjonistów mo‐ głyby znaleźć ujście w inicjatywie uwłaszczeniowej podjętej przez sejm. Trudno przesądzać. Jeżeli tylko udałoby się nie dopuścić do wy‐ darzeń, które Miko łaj I potraktowałby jako pretekst do interwencji, to niezawisłe Królestwo miałoby duże szanse doczekać do wojny krym‐ skiej. Myśli pan, że Wielka Brytania i Francja zwróciłyby się do rządu Królestwa z propozycją wystąpienia przeciwko Rosji? Szukały sojuszników. Namawiały Szwecję do udziału w wojnie, szu‐ kały wsparcia Austrii, która ostatecznie w działaniach zbrojnych nie wzięła udziału, ale zajęła opanowane wcześniej przez Rosjan księstwa rumuńskie. Myślę, że inicjatywa mogłaby wyjść z obu stron. W 1854 roku żył jeszcze książę Adam Jerzy Czartoryski, jego syn Władysław był już poważnym politykiem. Dla każdego trzeźwo myślącego Polaka byłoby jasne, że taka koniunktura może się długo nie powtórzyć. Że to jest najlepszy czas, by Królestwo niezawisłe zamienić w Królestwo niepodległe. Cesarz Napoleon III był przychylny Polsce, ale podczas powstania styczniowego nie miał zamiaru ryzykować wojny w intere‐ sie Polaków. A latach 1854–1856 wojna z Rosją i tak już trwała, Polacy byliby po prostu potrzebni mocarstwom. Austria i Prusy oczywiście obawiałyby się odbudowy niepodległej Polski. Musiałyby dostać za‐

pewnienie, że Polska będzie w przyszłości neutralna, nie zechce sięgać po Galicję i zabór pruski. Neutralność musiałaby zostać zagwaranto‐ wana przez mocarstwa, podobnie jak stało się to wcześniej w przy‐ padku Belgii i Luksemburga. Wtedy był dobry czas na detronizację Miko łaja I i zerwanie pępo‐ winy łączącej Królestwo z Rosją. W 1831 roku Polacy samowolnie na‐ ruszyli ład wiedeński. W 1854 roku zrobiliby to z błogosławieństwem Zachodu. Atak armii polskiej w kierunku guberni bał tyckich lub Ukra‐ iny zmusiłby Rosję do skierowania tam dużych sił, niezwykle po‐ mógłby aliantom. Na kongresie paryskim w 1856 roku, który zakoń‐ czył wojnę, prawdopodobnie bylibyśmy jedną ze stron. Mocarstwa z pewnością nie chciałyby przebudowywać Europy, naciskać na Prusy lub Austrię w sprawie ziem polskich. Wojna krymska miała powstrzy‐ mać imperialne zapędy Rosji na Bałkanach i tak się stało. Wystąpienie Polski osłabiłoby ją także w Europie Środkowej i doprowadziło do za‐ instalowania w Królestwie wpływów francuskich, zgodnie z tradycją polsko-napoleońskiego przymierza. Planem maksimum dla polskich dyplomatów na kongresie byłoby uzyskanie międzynarodowego uznania dla suwerennej i neutralnej Polski. Moglibyśmy wysuwać roszczenie terytorialne do obwodu białostockiego i pobliskiego Grodna, ale trudno przesądzać, czy przyniosłyby skutek. Sądzę, że ra‐ czej nie. W imię „niedrażnienia Rosji”. Dyplomaci Królestwa Polskiego upomnieliby się o Kraków? Zapewne. Ale też trudno byłoby oczekiwać sukcesu w tej sprawie. Au‐ stria, która zajęła Wolne Miasto Kraków w 1846 roku, była potrzebna Francji i Wielkiej Brytanii do powstrzymywania Rosji na Bałkanach. Powtórzę: udane wystąpienie Królestwa Polskiego po stronie alian‐ tów w wojnie krymskiej nie oznaczałoby odbudowy Polski przedro‐ zbiorowej, tylko zmianę władcy panującego w Królestwie. Jeżeli do 1854 roku przetrwałoby państwo, jakie Europa znała do czasów po‐ wstania listopadowego, to taka zmiana polityczna byłaby do zaakcep‐ towania. Na mapach wydawanych w Europie aż do 1832 roku Króle‐ stwo zawsze było oznaczane innym kolorem niż Rosja. Ono tak wbiło się w europejskie wyobrażenia, że sprawę polską elity Starego Konty‐ nentu kojarzyły głównie z Królestwem Polskim. Anglicy myśleli tymi kategoriami jeszcze podczas kongresu wersalskiego po pierwszej woj‐ nie światowej. Nie mogli się nadziwić, czego ten Dmowski i Piłsudski szukają na wschód od Bugu. Przecież tam nigdy nie było Polski. Kongres paryski po zakończeniu wojny krymskiej nie zmieniłby zbyt wiele. Królestwo tak jak wcześniej miałoby inny niż Rosja kolor na mapach. Tyle tylko, że teraz za innym kolorem kryłaby się nowa

treść polityczna: Polska byłaby niepodległa, niezawisła, de nitywnie odcięta od Imperium Rosyjskiego, z własnym monarchą. Królem zostałby Czartoryski? To już piętrowa hipoteza. Sejm zapewne podtrzymałby monarchiczną formę rządów. Czartoryscy cieszyli się niekwestionowanym autoryte‐ tem. Lepszych kandydatów trudno sobie wyobrazić. Książę Adam Je‐ rzy był już sędziwy. Pewnie forsowałby kandydaturę syna, księcia Władysława. Rosja tak łatwo pogodziłaby się ze stratą Królestwa? Nie miałaby wyjścia. Przegrała wojnę. Pojawiłby się na pewno wątek „wiaro łomnych Polaków, którzy wbili Rosji nóż w plecy”, ale nastroje byłyby zapewne porównywalne z tymi, które zapanowały po powsta‐ niu listopadowym. Wtedy antypolskiej histerii nie było. Poeci, w tym Aleksander Puszkin, napisali kilka wierszy o „starym Słowian sporze”, oburzano się na bunt poddanych wobec cara. Powstanie listopadowe, które miało charakter wojny dwóch regularnych armii, było dla Rosji jak wojna z obcym państwem. Tak samo byłoby w latach pięćdziesią‐ tych. Słowiano le już wtedy mówili, że Polakom należy dać spokój i zapewnić wolności narodowe, byle tylko trzymali się z daleka od Li‐ twy, Białorusi i Ukrainy. Strata ziem Królestwa, których Rosja nie uznawała za ruskie, byłaby do zaakceptowania przez Petersburg. Aleksander II wiedział, że musi reformować kraj, i na tym by się sku‐ pił. Jeżeli tylko nowe władze Królestwa wystrzegałyby się wysuwania jakichkolwiek pretensji do Ziem Zabranych, Rosja zostawiłaby nas w spokoju. Ciągle do odzyskania byłyby ziemie zaboru pruskiego i austriac‐ kiego. To spowodowałoby zbliżenie z Rosją przed pierwszą wojną światową? Na jego rzecz pracowałaby także z pewnością dyploma‐ cja francuska. W 1914 roku razem z Rosją atakowalibyśmy Niemcy i Austrię? Na to wskazywałaby logika, ale tak daleko nie będziemy wybiegać. Do 1914 roku jeszcze wiele mogło się wydarzyć. Bez powstania listopadowego niezawisłe Królestwo Polskie mogło dotrwać do wybuchu wojny krymskiej. A wtedy otwarła się jedyna w XIX wieku dobra koniunktura dla sprawy polskiej. W realnej historii nie wykorzystaliśmy jej, bo kraj był spacy kowany, nie mieliśmy na stole żadnych atutów. Gdybyśmy je posiadali, odzyskanie niepodległo‐ ści na drodze wojny prowadzonej z Rosją u boku Wielkiej Brytanii, Francji, Turcji i Sardynii byłoby jak najbardziej możliwe. Mielibyśmy własne, suwerenne państwo. Moglibyśmy rozwijać się jako naród, a

nie walczyć o przetrwanie i zasilać szeregi syberyjskich zesłańców. Rok 1918 i tak by nadszedł, a wraz z nim klęska Niemiec i Austrii. Ist‐ niejące nieprzerwanie od 1815 roku Królestwo Polskie, uczestniczące w życiu spo łecznym, politycznym, naukowym, gospodarczym i kultu‐ ralnym Europy, byłoby wtedy wielkim kapitałem.

Żołnierze sowieckiej 1. Armii Konnej (tzw. Konormii) podczas wojny polsko-bolszewickiej, 1920 rok

Dlaczego polski nacjonalizm był antyniemiecki, a nie antyrosyjski? Bo Roman Dmowski, ojciec założyciel obozu narodowego, dokonał ko‐ pernikańskiego przewrotu w myśli politycznej polskich środowisk za‐ boru rosyjskiego. Następstwem jego głębokich studiów analitycznych stała się wydana w 1908 roku książka Niemcy, Rosja i kwestia polska. Dmowski stwierdził, że polskiej substancji narodowej nie zagraża Ro‐ sja. Imperium usiłuje wprawdzie prowadzić politykę rusy kacji, ale jest ona zupeł nie nieskuteczna. Bo nawet polscy chłopi gardzą żywio‐ łem rosyjskim. Uważają się za kogoś lepszego od Rosjan, lekceważą ka‐ capów i mochów. Przekonanie Polaków o ich wyższości kulturowej nad skorumpowaną, niewydolną i prymitywną wschodnią „barbarią” okazało się wystarczającą szczepionką przeciwko wirusowi rusy ka‐ cji. Polacy w Królestwie Kongresowym pozostali Polakami, polskoję‐ zyczni chłopi stawali się nimi, aczkolwiek powoli, coraz powszechniej – także dzięki wysiłkom ludowców oraz działaczy obozu narodowodemokratycznego, czyli endecji. Dmowski doszedł natomiast do wniosku, że polskiej wspólnocie na‐ rodowej w dużo większym stopniu zagraża żywioł niemiecki. W po‐ staci państwa niemieckiego i w postaci Niemców. Państwo niemieckie było konsekwentne, skuteczne, sprawne i świadome swoich celów, a niemiecka kultura i wysoki poziom rozwoju cywilizacyjnego Niem‐ ców były atrakcyjne dla Polaków z zaboru pruskiego. Dlatego Polacy ulegali germanizacji. Gdy przegląda się dziewiętnastowieczne mapy etniczne pogranicza polsko-niemieckiego, wyraźnie widać, że w nie‐ których powiatach polskość była w odwrocie. Nadal dominowali w nich katolicy, ale identy kujący się narodowo jako Niemcy. To zna‐ czyło, że kiedyś byli Polakami, a stali się niemieckimi katolikami. Skuteczna polityka germanizacyjna sprawiła, że Dmowski za wroga numer jeden polskości uznał Niemców. W jego opinii tylko oni mogli zagrozić naszej substancji narodowej. A skoro największym wrogiem są Niemcy, to trzeba wśród państw zaborczych poszukać sojusznika. Wybór był mniej niż skromny. Wybór był jeden, bo Austro-Węgry były sprzymierzeńcem Niemiec. Pozostawała Rosja. Rosja była też związana ścisłym sojuszem politycz‐ nym i wojskowym z Francją, a orientacja zachodnia była głęboko za‐ korzeniona w polskiej myśli politycznej. Teraz splotła się z orientacją prorosyjską. Dmowski widział szansę na realizację swojego programu

ugody tym bardziej, że Rosja po rewolucji 1905 roku wprowadziła pa‐ kiet reform, które miały charakter liberalny. Powstała między innymi Duma Państwowa – ciało przedstawicielskie z pewnymi kompeten‐ cjami ustawodawczymi. To pozwalało na lepszą komunikację z eli‐ tami rosyjskimi i formułowanie postulatów dotyczących sytuacji Po‐ laków i ziem polskich w Imperium. Główne założenie Dmowskiego było takie: w interesie Polaków jest porozumienie z Rosją, nawet jeśli w tym momencie otrzymamy od niej niewiele. Ale jeśli Rosja i Francja wygrają wojnę z Niemcami i Au‐ strią, Romanowowie przyłączą do Królestwa Galicję i zabór pruski. Wtedy Rosja siłą rzeczy nie będzie w stanie skutecznie kontrolować tego terytorium i będzie musiała przyznać dwudziestu milionom Po‐ laków szerokie prawa autonomiczne. Może wreszcie powstanie zjed‐ noczona Polska pod berłem Romanowów. Co ważne: polscy nacjonali‐ ści aż do 1914 roku nie brali pod uwagę odzyskania przez Polskę nie‐ podległości. Zupełnie inaczej niż Dmowski myślał Józef Piłsudski, drugi z ojców naszej niepodległości. Mówił, że z Niemcami można przegrywać bi‐ twy i wojny, ale to Rosjanie są groźniejsi, bo mogą zabrać nam du‐ sze. Dlaczego tak uważał? Dmowski był bardzo nowoczesnym politykiem. Można się z nim spie‐ rać co do diagnoz i ocen, ale na pewno był człowiekiem trzeźwo my‐ ślącym. Z wykształcenia był przyrodnikiem i na życie spo łeczne pa‐ trzył jak naukowiec: empirycznie, analitycznie, opierając się na źró‐ dłach, a nie wyobrażeniach i emocjach. Nie był romantykiem i ideali‐ stą, nie pielęgnował żadnych mitów. Był twardo stąpającym po ziemi realistą i jak szachista próbował przewidzieć kolejne ruchy graczy, którzy będą mogli mieć wpływ na losy sprawy polskiej. Natomiast Piłsudski był dzieckiem epoki romantycznej. Wyrastał skąpany w polskim micie narodowym, który od czasów powstań był antyrosyjski i obwiniał Rosję o całe zło, które przydarzyło się Polakom w historii. Polski nurt niepodległościowy, insurekcyjny, nie dostrzegał zagrożenia niemieckiego, a Austro-Węgry były przez Piłsudskiego po‐ strzegane jako sojusznik. Piłsudskiego ukształ towały w ten sposób osobiste doświadczenia. Ojciec w czasie powstania styczniowego był komisarzem Rządu Naro‐ dowego na powiat rosieński, matka pochodziła ze znakomitego szla‐ checkiego rodu Billewiczów – tak samo jak Oleńka, ukochana An‐ drzeja Kmicica z Potopu. Wychowywała synów w duchu patriotycz‐ nym, młody Piłsudski żył wśród pamiątek, przypominających o opo‐ rze wobec Rosji. Za udział w spisku, który miał na celu zamach na cara Aleksandra III, Józef Piłsudski i jego brat Bronisław zostali zesłani na

Syberię. Dla Piłsudskiego Moskale byli wrogami odwiecznymi. Poza‐ dyskusyjnymi. Automatycznymi. Po wyborach do pierwszej Dumy w 1905 roku Dmowski przedsta‐ wił politykom rosyjskim ofertę polsko-rosyjskiego pojednania i wspólnej walki z Niemcami. Rosjanie nie podjęli tej inicjatywy. Dlaczego? Bo pamiętali powstanie styczniowe. To była dla Rosjan ostateczna na‐ uczka. Zapamiętali, że Polakom ufać nie można. Wprost mówili Dmowskiemu, że nikt w Petersburgu nie nabierze się już na polskie gierki. Po drugie, to był czas rozwijającego się rosyjskiego nacjonali‐ zmu, rosyjskiego przekonania o własnej sile. Rosja to potęga, rządzi po łową świata. A Rosją rządzimy my, prawosławni synowie tej ziemi. Wy, Polacy, jesteście tylko poddanymi, macie słuchać władz. I tyle. Car nie będzie układał się z poddanymi. Car może tylko coś dać. Prezent, jeżeli będziecie grzeczni. Ale to będzie wyraz dobrej woli, a nie efekt negocjacji. Dmowski ze swoimi racjonalnymi konceptami nie miał czego szu‐ kać wśród rosyjskich polityków, nawet liberalnych. Prawdę mówiąc, w Polsce też nie odniósł sukcesu. Jego prorosyjska wolta spowodowała rozłam nawet w jego własnym obozie. Część endeków uznała, że Dmowski błądzi. Uważali, że wrogiem jest Rosja, nie Niemcy. Ci naro‐ dowcy wyjechali z Królestwa Polskiego oraz Wilna i zaczęli w Galicji organizować drużyny strzeleckie. Tak samo jak Piłsudski. Okazało się, że przedstawiciele dwóch szkół politycznego myślenia znaleźli wspólny język. Tuż przed wybuchem wojny dojdzie do symbolicznego zbratania się tych nurtów w Oleandrach, a Kompania Kadrowa będzie składała się ze zwolenników obu orientacji. Stąd słynne przemówie‐ nie Piłsudskiego z 3 sierpnia 1914 roku zaczynające się od słów: „Od‐ tąd nie ma ani Strzelców, ani Drużyniaków”. W 1914 roku większość spo łeczeństwa polskiego w Królestwie upatrywała szans na zjednoczenie Polski w ramach Rosji czy państw centralnych – Niemiec i Austro-Węgier? Spo łeczeństwo Królestwa Polskiego, polskie i żydowskie, generalnie stawiało na zwycięstwo Rosji. Życzono jej zwycięstwa. I chłopi, i elity. Poza jednostkami związanymi z piłsudczykami w Królestwie rząd dusz mieli nacjonaliści i konserwatyści. A ci stawiali na państwa en‐ tenty: Rosję, Francję i Wielką Brytanię. Odezwa naczelnego wodza armii rosyjskiej, wielkiego księcia Mi‐ ko łaja Miko łajewicza, z sierpnia 1914 roku była dość ogólnikowa,

ale mogła dawać nadzieję na ustępstwa Petersburga wobec Pola‐ ków. Wszystkie wojujące strony wydały odezwy. Żadna z nich nie była tak optymistyczna dla Polaków jak ta wydana i podpisana przez wiel‐ kiego księcia. Jej właściwym autorem był szef Ministerstwa Spraw Za‐ granicznych Rosji Siergiej Sazonow. Zapowiadała „odrodzenie Polski swobodnej w swej wierze, języku i samorządzie”, oczywiście pod ber‐ łem cara. Ale car jej nie podpisał. Dlaczego? Nie chciał sobie wiązać rąk deklaracjami. Więc padło na wielkiego księcia. Nawiasem mówiąc, już rok później książę Miko łaj Miko łaje‐ wicz przestał być naczelnym wodzem. Ale wtedy, w 1914 roku, ode‐ zwę Polacy przyjęli wręcz z entuzjazmem. Wiwatowali na cześć cara i wielkiego księcia, żoł nierze idący na front byli żegnani kwiatami. Czas boleśnie zwery kował nadzieje Polaków. Do sierpnia 1915 roku, czyli do momentu wyparcia Rosjan z Królestwa, władze rosyjskie nie wykonały żadnego konkretnego gestu wobec Polaków. Nie został wprowadzony samorząd miejski. Administracja rosyjska działała tak, jakby nie widziała tekstu odezwy. W 1915 roku Dmowski kilkakrotnie rozmawiał z najważniejszymi rosyjskimi politykami, także z carem Miko łajem II. Podobnie jak lider konserwatystów Zygmunt Wielopolski. Obaj tra ali na mur. Dmow‐ ski zrozumiał, że Rosja poza odezwą księcia Miko łajewicza nie zrobi już żadnego kroku. Nie jest i nie będzie gotowa do współ pracy z Pola‐ kami. W listopadzie 1915 roku z rosyjskim paszportem dyplomatycz‐ nym w kieszeni opuścił Imperium i rozpoczął na zachodzie akcję lob‐ bingową na rzecz niepodległej Polski. Już nie autonomicznej. Niepod‐ ległej. Na spotkaniach z Francuzami, Brytyjczykami i Amerykanami zaczął mówić, że jeżeli powojenna Europa ma być stabilna, to musi się znaleźć w niej miejsce dla Polski suwerennej. W Petersburgu pozostał Zygmunt Wielopolski, który do końca, aż do rewolucji lutowej w 1917 roku, starał się przekonywać władze ro‐ syjskie do złożenia deklaracji w sprawie zjednoczenia Polski i nadania jej autonomii. Robił to z uporem godnym lepszej sprawy, bo od 1916 roku najwięcej do powiedzenia w Królestwie mieli okupujący je Niemcy i ulegli wobec silniejszego sojusznika Austriacy. Rosja prze‐ grywała kolejne bitwy, ponosiła dotkliwe straty, w kraju szalała droży‐ zna, ludzie zaczynali się buntować, autorytet cara leciał na łeb na szyję. Rządy zmieniano jak rękawiczki, a z tylnego siedzenia wpływał na wszystko szarlatan Grigorij Rasputin, ulubieniec carycy Aleksan‐ dry Fiodorowny. Samodzierżawie nie wytrzymywało próby wojny, państwo się rozprzęgało. Rewolucja lutowa odsunęła Miko łaja II od

władzy i skierowała państwo na drogę liberalizacji. Rosja nie była już monarchią, ale jeszcze nie była republiką. O jej przyszłym ustroju miała zadecydować Konstytuanta. W tym chaotycznym okresie wy‐ kształciła się w Rosji dwuwładza. Jej ośrodkami były Rząd Tymcza‐ sowy, powstały na bazie stałego komitetu Dumy, oraz skupiająca głównie antybolszewicką lewicę Piotrogrodzka Rada Delegatów Ro‐ botniczych i Żoł nierskich. 27 marca Rada przyjęła dokument, w któ‐ rym bez warunków wstępnych uznała pełne prawo Polaków do bu‐ dowy własnego państwa. Jej autorami byli polscy Żydzi, socjaliści Wiktor Alter i Henryk Ehrlich. W czasie drugiej wojny światowej zo‐ stali zamordowani przez NKWD. Trzy dni później także Rząd Tymcza‐ sowy przyznał Polakom pełne prawo do stanowienia o własnym losie, ale zaraz dodał, że ostateczny głos co do urządzenia Polski będzie miała przyszła rosyjska Konstytuanta. Na razie Rząd Tymczasowy wi‐ dział możliwość istnienia Polski po łączonej „wolnym sojuszem woj‐ skowym” z Rosją. Widać było, że „o cjalna” Rosja nadal traktuje Pol‐ skę jako swoją wewnętrzną sprawę. A alianci uznawali prawo Rosji do decydowania o losie ziem polskich. Na razie wszystko było sprawą otwartą. Nie wiadomo było, kto wygra wojnę. Rosja wojnę przegrała, bo władzę przejęli w niej bolszewicy, którzy w marcu 1918 roku podpisali z Niemcami i Austro-Węgrami upoka‐ rzający pokój brzeski. Gdyby nie przewrót bolszewików, Rosja mo‐ głaby doczekać zwycięstwa aliantów na froncie zachodnim. Jakie granice w takiej sytuacji miałaby odrodzona Rzeczpospolita? Alianci uważali, że ostateczną decyzję w sprawie polskiej podejmie ro‐ syjska Konstytuanta. Zebrała się tylko raz i została rozpędzona przez bolszewików, tak samo jak Rząd Tymczasowy. Jeżeli historia potoczy‐ łaby się inaczej i Rosja znalazłaby się w gronie zwycięzców pierwszej wojny światowej, zapewne do Królestwa Polskiego zostałyby przyłą‐ czone Galicja Zachodnia i ziemie zaboru pruskiego. Galicję Wschodnią nawet bardzo przyjazne Polakom środowiska rosyjskie uznawały za ziemie ruskie. Na Lwów nie można było liczyć. Ani nawet Przemyśl. Ostateczny kształt, wielkość i charakter naszej państwowości zależa‐ łyby od decyzji Rosji i skuteczności polskiego lobbingu na Zachodzie. Zapewne podpisalibyśmy z Rosją układ sojuszniczy, zapewniający bezpieczeństwo ze strony Niemiec. Z peł nym błogosławieństwem aliantów pozostalibyśmy w rosyjskiej stre e wpływów. Rząd polski miałby jakiekolwiek szanse na podjęcie działań zmie‐ rzających do poszerzenia stanu posiadania na wschodzie? Absolutnie nie. Gdyby nie przewrót bolszewicki, wojna mogłaby za‐ kończyć się wspólnym zwycięstwem Francji, Wielkiej Brytanii, Rosji i

Stanów Zjednoczonych. Wystarczyło, żeby Rząd Tymczasowy prze‐ trwał jeszcze rok. Wtedy Rosja razem z pozostałymi mocarstwami usiadłaby w Wersalu do stołu i ułożyłaby powojenną mapę Europy. Jej interesy musiałyby zostać uwzględnione. Polska, jeśli miała odzyskać niepodległość, to tylko na warunkach aliantów. Decydujący wpływ na kształt naszej zachodniej granicy miałaby zapewne Francja, a wschod‐ niej – Rosja. Szaleństwem ze strony Polaków byłaby jakakolwiek próba zmiany ładu gwarantowanego przez mocarstwa. To mogłoby się skończyć fatalnie. Piłsudski w takiej sytuacji miałby szanse na zdobycie dominującej roli w życiu politycznym Polski? W listopadzie 1918 roku zostałby Naczelnikiem Państwa? Wydaje się to bardzo mało prawdopodobne. W 1917 roku Piłsudski zakończył współ pracę z Austrią i Niemcami, ale przecież niemal przez całą wojnę walczył przeciwko Rosji u boku państw centralnych. I teraz Rosja miałaby pozwolić mu na przejęcie władzy w kraju pozostającym w jej stre e wpływów? To raczej niemożliwe. Sądzę, że do władzy w Polsce doszedłby obóz narodowy. Pierwszym mężem stanu odrodzo‐ nej Rzeczpospolitej zostałby zapewne Roman Dmowski. Miał dobre notowania u aliantów, byłby akceptowalny dla nowych rosyjskich elit politycznych. Ziściłaby się jego wizja współ pracy z Moskwą przeciwko Niemcom. On na pewno nie myślałby o wszczynaniu jakichkolwiek działań zmierzających do opanowania Wilna czy Lwowa. Czyli gdyby nie przewrót bolszewicki i wywo łana nim wojna do‐ mowa w Rosji, Polska po pierwszej wojnie światowej prawdopodob‐ nie byłaby państwem liczącym około stu pięćdziesięciu tysięcy ki‐ lometrów kwadratowych, związanym sojuszem militarnym i poli‐ tycznym ze wschodnim sąsiadem? To prawdopodobny scenariusz. Rzeczpospolita stała się bene cjentem rewolucji bolszewickiej? Sięgnęliśmy tak daleko na wschód, bo Rosja została osłabiona wojną domową? Rewolucja bolszewicka wywróciła wszystkie założenia aliantów do góry nogami. Otwarła zupeł nie nową księgę. Jaki był plan Piłsudskiego wobec pogrążonej w chaosie Rosji? Chciał ją rozbić wewnętrznie i pozbawić mocarstwowego statusu. Jako przedstawiciel politycznego romantyzmu i polityk bardzo anty‐ rosyjski uważał, że nie będzie polskiej niepodległości, jeśli granice Ro‐

sji będą biegły zbyt blisko Warszawy i Krakowa. Wobec tego należy Rosję maksymalnie osłabić. To stawiałoby go w opozycji do aliantów. Wielka Brytania, Francja i Stany Zjednoczone nie wyobrażały sobie osłabienia Rosji. Alianci byli zdania, że utrata przez Rosję jej ziem za‐ chodnich spowoduje rewizjonizm. Żaden rząd rosyjski – bolszewicki, demokratyczny czy monarchiczny – nigdy nie pogodzi się z oddaniem Polsce terytoriów na wschód od Bugu i będzie to czynnik destabilizu‐ jący ład w Europie. A po trzecie – Rosja odepchnięta od Europy skie‐ ruje ekspansję w kierunku Azji, czyli tam, gdzie swoje imperialne inte‐ resy mieli Brytyjczycy. Francja i Wielka Brytania stały na stanowisku, że Polska na wschodzie ma być jak najmniejsza. Granica z Rosją po‐ winna przebiegać na Bugu. Dali temu wyraz znacznie wcześniej niż podczas konferencji w Spa w lipcu 1920 roku, kiedy wyznaczyli tak zwaną linię Curzona jako rozgraniczenie między wojskami polskimi i nacierającą Armią Czerwoną. Linia Curzona w zasadzie nie wnosiła nic nowego. Jest przykładem mitologizacji politycznej. Tak? To ciekawe. Zrobiła wielką karierę. Negatywną. Chyba już w szkole podstawowej dzieci uczą się o linii Curzona, bo podczas drugiej wojny światowej Jó‐ zef Stalin uznał ją za podstawę do ustalenia powojennej granicy mię‐ dzy Polską i ZSRR. Tymczasem lord George Curzon, były wicekról In‐ dii, który w 1920 roku był szefem brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, nawet nie był jej autorem. O wschodniej Europie miał pojęcie mniej niż mgliste. Przesyłając do bolszewików notę, opierał się na stanowisku aliantów w sprawie wschodniej granicy Polski, które zostało wypracowane już wcześniej i pozostawało niezmienne. Jak prezentowało się to stanowisko? W styczniu 1919 roku na konferencji pokojowej w Paryżu Dmowski, który jako szef emigracyjnego Komitetu Narodowego Polskiego został uznany za peł nomocnego przedstawiciela Polski, przedstawił przy‐ wódcom zwycięskich państw swoją wizję odrodzonej Rzeczpospolitej. W czasie pięciogodzinnego wystąpienia wygłoszonego po francusku i angielsku uzasadnił drobiazgowo argumentami historycznymi, eko‐ nomicznymi, geopolitycznymi i militarnymi potrzebę odbudowy du‐ żego i silnego państwa polskiego. Rzeczpospolita miała sięgać prawie po Dniepr i obejmować całą Litwę, większą część guberni mińskiej i Wo łyń z częścią Podola. Dmowski sądził, że osłabiona wojną domową Rosja zgodzi się na takie warunki – niezależnie od tego, kto ostatecz‐ nie zdobędzie władzę w Moskwie. To wywo łało złość aliantów. Linię Dmowskiego odrzucono. W odpowiedzi zaproponowano przebieg gra‐ nicy, który przewidywał, że Rosji powinny przypaść nawet Chełmsz‐

czyzna i Podlasie. W marcu 1919 roku dokonano korekty: granicą miał być Bug, a na pół nocy miała ona przebiegać na zachód od Nie‐ mna. Po polskiej stronie pozostawiono Białystok, Suwałki, Augustów. Grodno – po rosyjskiej. Taka była o cjalna decyzja Rady Najwyższej ententy z 8 grudnia 1919 roku. Linia Curzona tylko potwierdzała te postanowienia. Dlaczego mocarstwa zachodnie akurat w ten sposób wyobrażały sobie wschodnie granice Polski? Był to skutek obecności w wyobrażeniach polityków europejskich gra‐ nicy wyznaczonej przez kongres wiedeński. Od 1815 roku elity euro‐ pejskie żyły w przeświadczeniu, że Polska kończy się na Bugu. Zadzia‐ łał automatyzm. Kto by w Londynie czy Paryżu wnikał w te wszystkie zawiłości etnogra czne i historyczne Europy Środkowo-Wschodniej. Tym bardziej w Waszyngtonie. Dla państw zachodnich perspektywa była taka: po zakończeniu wojny nagle w całej Europie Wschodniej zaroiło się od narodów, z których każdy chciał mieć własne państwo i każdy był pokłócony z sąsiadem o jakieś terytoria. Ścisłe zastosowanie zasady etnicznej nie było moż‐ liwe, bo wiele regionów było bardzo zróżnicowanych narodowo. Obok siebie żyły dwie, czasem trzy nacje. O przesiedlaniu ludności na dużą skalę wtedy jeszcze nie myślano. Do wymiany ludności doszło tylko między Turcją i Grecją. Wytyczając granicę polsko-rosyjską, ententa kierowała się kalkulacją polityczną: „biała” Rosja po pokonaniu bolsze‐ wików będzie głównym partnerem dla Francji i Wielkiej Brytanii na wschodzie Europy, więc nie wolno osłabiać jej na korzyść Polski. Piłsudski się z tym nie zgadzał. Z działaniami na wschodzie czekał tylko na zakończenie konferencji pokojowej. 31 maja 1919 roku pi‐ sał do przebywającego w Paryżu Paderewskiego: „W kwestii granic naszych zachodnich zależymy w 9/10 od dobrej woli ententy. Dla‐ tego też zawsze byłem zdania, że dopóki ta kapitalna sprawa nie jest zakończona, należy wszystkie inne sprawy, w których możemy wpaść w kon ikt ze zdaniem ententy, starać się jedynie przeciągać bez ostatecznego rozstrzygania, nie stawiając nigdzie kropki nad „i”. Dopiero po zakończeniu tych spraw stajemy się na wschodzie pierwszorzędną siłą, z którą każdy, nie wyłączając ententy, racho‐ wać się i liczyć będzie”. Piłsudski chciał odepchnąć Rosję – nieważne jaką, „białą” czy „czer‐ woną” – na wschód od granic dawnego Królestwa. Dlatego zaczął szu‐ kać sojuszników. Postępował w myśl programu sformułowanego jesz‐ cze w czasie, gdy był aktywistą Polskiej Partii Socjalistycznej. Przewi‐

dywał on współ pracę z działaczami narodów podporządkowanych Ro‐ sji w celu zawiązania niepodległościowego frontu antycarskich partii socjalistycznych. Piłsudski jeszcze przed rewolucją w 1905 roku na‐ wiązywał kontakty z socjalistami litewskimi, łotewskimi, białoru‐ skimi, ukraińskimi, nawet gruzińskimi. Miał gromadkę sprawdzo‐ nych sojuszników. Przez cały 1919 rok szukał sił, z którymi Polska mogłaby budować antyrosyjski sojusz. Antysowiecki. Sowieci to nie Rosjanie? Współczesna Rosja, mimo sentymentu do carskiej belle époque, nie wypiera się komunistycznego dziedzictwa. Lenin na placu Czerwonym nadal ma swoje mauzoleum. W 1919 roku nie było wiadomo, kto wygra wojnę domową w Rosji, „biali” generało‐ wie odnosili spore sukcesy. Piłsudski chciał montować koalicję państw, które będą w stanie powstrzymać Rosję, gdyby chciała w nie‐ dalekiej przyszłości upomnieć się o ziemie, które uznawała za swoje. Próbował realizować swoją wizję. Nie jest to wizja, jak się ją nazywa w literaturze, federacyjna... Nie jest? Przecież tak uczą wszystkie podręczniki. Ale jest to błędne. Kolejni autorzy powielają po prostu sformułowane przed laty pojęcie, które trudno wypeł nić konkretną treścią. W litera‐ turze przyjmuje się, że w kwestii granic wschodnich rywalizowały ze sobą dwie wizje: inkorporacyjna wizja Dmowskiego i federacyjna wi‐ zja Piłsudskiego. Owszem, wizja Dmowskiego to wizja wielkiej Polski, niemal w granicach z 1772 roku. Przywódca endecji uważał, że Li‐ twini są narodem, ale bez wielkich tradycji. Ukraina, która w styczniu 1918 roku ogłosiła niepodległość i została wsparta przez państwa cen‐ tralne, stanowiła dla niego niemiecki projekt polityczny. Ukraińców nie uważał za naród. Dla niego byli Rusinami, którzy powinni żyć w Polsce. W Białorusinach widział tylko masą etniczną, którą należy spolonizować. Z kolei Łotysze z po łudnia to katolicy, są nasyceni pol‐ ską kulturą, więc wcześniej czy później staną się Polakami. Natomiast Piłsudski, gdy przyjrzeć się jego działaniom, prawdopo‐ dobnie zakreślał granice Rzeczpospolitej w sposób zbliżony do Dmow‐ skiego. Dlaczego prawdopodobnie? Bo była linia Dmowskiego, ale nigdy nie było linii Piłsudskiego. On nigdy nie sformalizował swojego projektu na wschodzie. Działał sytu‐ acyjnie: zgodnie z rytmem działań wojennych i towarzyszących im negocjacji. Nigdy nie był związany żadnymi deklaracjami dotyczą‐ cymi przebiegu polskiej granicy wschodniej.

Sednem koncepcji Piłsudskiego nie był zasięg Polski na wschodzie, ale plan federacyjny przewidujący stworzenie związanych z Polską Litwy, Białorusi i Ukrainy. Piłsudski nie był federalistą. Nie było żadnego projektu federacji. Jesz‐ cze raz: celem Piłsudskiego było odsunięcie Rosji jak najdalej na wschód, a nie budowanie federacji. Naczelnik był natomiast zaintere‐ sowany powstaniem związanych z Polską państw narodowych: ukra‐ ińskiego, litewskiego i łotewskiego. Białoruskiego raczej nie, bo Biało‐ rusini nie mieli w zasadzie elit, a świadomość narodowa ludu prak‐ tycznie nie istniała. Na Kaukazie widział przyjazne Polsce republiki Azerów, Ormian i Gruzinów. A na Krymie, jeżeli nie zaję łaby go Ukra‐ ina, władzę powinni przejąć propolsko nastawieni Tatarzy. W 1920 roku, gdy „biali” Rosjanie zaczynali ewakuować się z Krymu, tatarski parlament uznał władzę Rzeczpospolitej nad sobą. Piłsudski uważał, że głoszenie koncepcji inkorporacyjnej spowoduje kon ikt z aliantami oraz zagrożonymi polską dominacją narodami środkowo-wschodniej Europy. Dlatego nie należy ich straszyć, tylko szukać w nich sojuszników przeciwko Moskwie. Nowo powstałe pań‐ stwa miały być buforami oddzielającymi Rzeczpospolitą od Rosji. Na‐ czelnik był zdania, że Rosja bez Ukrainy nigdy nie odzyska mocar‐ stwowej pozycji, a od Bał tyku zostanie odepchnięta przez Litwę, Ło‐ twę i Estonię. W jaki sposób te państwa miały być związane z Polską? Dokładnie nie wiadomo. Tylko Piłsudski wiedział, co chce czynić na wschodzie. A i to nie zawsze, bo szedł w ślad za wydarzeniami. To nie był Dmowski ze swoimi analizami, mapami i drobiazgowo dopraco‐ wanymi planami. Piłsudski nie miał jasnej i klarownej wizji. Miał jej zarys. Był człowiekiem czynu. Piłsudski na przykład nigdy nie powiedział, że Wilno ma być pol‐ skie, chociaż było to jego ukochane miasto. Wilno miało być przed‐ miotem negocjacji. Gdy Niemcy w listopadzie 1918 roku zaczęli stop‐ niowo ewakuować swoją strefę okupacyjną na wschodzie, w ślad za nimi podążali bolszewicy. Wilno zajęli w styczniu 1919 roku. Polacy odbili je śmiałym manewrem w kwietniu. Piłsudski był wtedy gotów oddać Wilno Republice Litewskiej, ale pod warunkiem, że zwiąże się ona sojuszem z Polską i uzna polskie zwierzchnictwo. Jak to miało wy‐ glądać w praktyce – trudno powiedzieć. Rozmowy wysłanników Pił‐ sudskiego w Kownie nie przyniosły żadnych rezultatów, bo Litwini byli zdecydowanie antypolscy. Byli gotowi na sojusz z diabłem, ale nie z Polską. Bolszewicy mniej ich przerażali niż Polacy. Litwini domagali się uznania suwerenności Litwy i rozległych granic, obejmujących niemal całą Białoruś. Dlatego Piłsudski w sierpniu 1919 roku wybrał

opcję przewrotu wojskowego. Zamach stanu przeprowadzony siłami Polskiej Organizacji Wojskowej w Kownie został jednak zduszony w zarodku, bo Litwini wpadli na trop spisku. Aresztowano prawie pięć‐ set osób, przed sądem stanęło ponad sto. Po próbie przewrotu Litwini jeszcze bardziej się usztywnili. Stwierdzili, że Polacy chcą zająć całą Li‐ twę. Z kolei Łotysze byli gotowi współ pracować z Polską, ale w żadnym razie za cenę podległości. W styczniu 1920 roku wspólna polsko-ło‐ tewska ofensywa wyparła Armię Czerwoną z terenu dawnych In ant polskich. Zdobyte terytorium przekazano Łotwie, ale ta po pewnym czasie wycofała się z umowy o współdziałaniu militarnym z Polską. Łotysze grali i z Piłsudskim, i z Leninem. W końcu porozumieli się z bolszewikami i Moskwa uznała niepodległość Łotwy. Z Białorusinami Piłsudski nie chciał rozmawiać i prawdę mówiąc, trudno byłoby tam znaleźć partnera do rozmów. Pozostała Ukraina. Tyle tylko, że Ukraina nie miała wyboru. Symon Petlura, przywódca Ukraińskiej Republiki Ludowej, miał nóż na gardle. Sytuacja wyglą‐ dała tak: Ukraina ogłosiła niepodległość w styczniu 1918 roku i od razu uwikłała się w wojnę z bolszewikami. Dawała sobie radę, dopóki mogła liczyć na militarne wsparcie państw centralnych. Po klęsce Nie‐ miec i Austro-Węgier i ewakuacji ich wojsk bolszewicy, którzy nie wy‐ obrażali sobie swojego państwa bez Ukrainy, zaczęli wygrywać. Ukra‐ ińskie siły niepodległościowe na Kijowszczyźnie i na wschód od Dnie‐ pru nie miały dużego poparcia spo łecznego. Na rosyjskiej Ukrainie świadomość narodowa chłopów była bardzo nikła. Ukraińcami czuli się głównie przedstawiciele inteligencji. Sam Kijów był przede wszyst‐ kim rosyjski. Około dziesięciu procent jego mieszkańców było Pola‐ kami. Świadomi narodowo Ukraińcy byli w Galicji. I za nic w świecie nie chcieli rozmawiać z Polakami. Ich marzeniem było niepodległe państwo ukraińskie, sięgające do Sanu oraz obejmu‐ jące Łemkowszczyznę, czyli pas ziem wzdłuż Beskidów, ciągnący się prawie pod Nowy Sącz. Żaden polski polityk, łącznie z socjalistami, na coś takiego nie mógł się zgodzić. Socjaliści byli gotowi przyznać Ukra‐ ińcom autonomię w Galicji, ale za granicę Polski uznawali rzekę Zbrucz, która po pierwszym rozbiorze rozgraniczała Rzeczpospolitą i Austrię, a później Rosję i Austrię. Wszystkie siły polityczne w Polsce były zgodne, że odrodzona Rzeczpospolita musi odzyskać wszystkie ziemie zaboru austriackiego, całą Galicję. Piłsudski też nie wyobrażał sobie Polski bez Lwowa. Tu nie było pola do negocjacji. Decydowała

siła. Po pokonaniu Ukraińców i dotarciu w lipcu 1919 roku do Zbru‐ cza ukraińscy działacze niepodległościowi z Galicji schronili się w Wiedniu. Poszczególne brygady ukraińskiej armii halickiej wstąpiły do wojsk Petlury lub do Armii Czerwonej. Wygaśnięcie frontu polskiego poprawiło sytuację Ukraińskiej Re‐ publiki Ludowej? Petlura przegrywał zarówno z Rosjanami „czerwonymi”, jak i „bia‐ łymi”. Generał Anton Denikin, który dowodził antybolszewicką Armią Ochotniczą na po łudniu, głosił ideę niepodzielnej Rosji. Niepodległa Ukraina była dla niego nie do wyobrażenia. Na zdobytych ziemiach ukraińskich „biali” niszczyli ukraińskie szkoły i organizacje kultu‐ ralne, poddawali represjom ukraińską inteligencję. Twardą wielkoro‐ syjską postawę generał Denikin prezentował też w stosunku do Polski. Pod presją Brytyjczyków i Francuzów do Taganrogu nad Morzem Azowskim, gdzie znajdowała się główna kwatera „białych”, pojechały dwie polskie misje: najpierw wojskowa, później polityczna. Żadna z nich nie miała peł nomocnictw. To miały być rozmowy sondujące. Okazało się, że zasadnicze porozumienie z „białą” Rosją nie jest moż‐ liwe. Generał Denikin rządził na niewielkim terytorium nad Morzem Azowskim i Czarnym, jego armię utrzymywała nansowa i militarna pomoc aliantów, a do polskich wysłanników przemawiał z pozycji przedstawiciela imperium. Był zdania, że decyzje co do istnienia Pol‐ ski i jej granic podejmą Konstytuanta i przyszły rząd rosyjski. Nie miał żadnej oferty dla Polaków. Nie krył, że jego zdaniem Chełmszczyzna i Podlasie powinny być częścią Rosji. Nawet granica na Bugu była dla niego niesprawiedliwa. Piłsudski nie miał złudzeń co do intencji i pro‐ gramu „białych”, a rozmowy z generałem Denikinem tylko to potwier‐ dziły. Dlatego uratował „czerwonych” podczas ofensywy genenerała De‐ nikina na Moskwę? Gdyby jesienią 1919 roku nie wstrzymał ataku polskiej armii na bolszewików, ich władza w Rosji mogłaby się zała‐ mać. Postąpił słusznie? Na ten temat od lat trwa dyskusja i zapewne szybko się nie skończy. Istotnie, wstrzymanie przez Piłsudskiego pochodu armii polskiej na wschód pozwoliło bolszewikom przerzucić siły i odeprzeć ataki „bia‐ łych” generałów w kierunku Moskwy i Piotrogrodu. Ale w interesie Polski nie leżała interwencja ani na rzecz bolszewików, ani na rzecz „białych”. Rosja miała się wykrwawiać w wojnie domowej i stawać się coraz słabsza. Trzeba też wziąć pod uwagę czynniki obiektywne. Po pokonaniu galicyjskich Ukraińców i rozpoczęciu przez Piłsudskiego rozmów z Petlurą rozpoczęliśmy ofensywę przeciwko bolszewikom.

W efekcie Polacy osiągnęli jesienią 1919 roku maksimum tego, co wy‐ dawało się do osiągnięcia. Byliśmy daleko na wschodzie, granica kon‐ trolowanego przez wojsko polskie obszaru biegła Dźwiną i Berezyną, przecinała Polesie oraz Wo łyń i na wschód od Zbrucza dochodziła do granicy rumuńskiej. Niewiele odbiegało to od granicy Rzeczpospolitej z Rosją po pierwszym rozbiorze. Nie było sensu pchać się dalej na wschód. Front był rozciągnięty na długości dziewięciuset kilometrów. Armia polska liczyła wtedy formalnie mniej więcej pół miliona żoł‐ nierzy, w boju było sto tysięcy. Dopiero kolejne miesiące miały ją wzmocnić. Wojsko było zmęczone, wielu żoł nierzy i o cerów miało dość wojny. Niektórzy byli w boju od 1914 roku. Morale było słabe, po‐ dobnie jak zaopatrzenie. Generałowie słali listy do Piłsudskiego, że dalsze operacje zaczepne nie są możliwe. Obiektywnie rzecz biorąc, Polska nie była wtedy gotowa do interwencji. Skoro na wschodzie zaszliśmy tak daleko, to dlaczego Piłsudski od‐ rzucił złożoną najpierw w grudniu 1919 roku, a później w styczniu 1920 roku ofertę pokoju? Bolszewicy byli gotowi do dużych ustępstw, także terytorialnych. Niektórzy historycy sądzą, że sowiecka oferta pokojowa była ofertą fałszywą, która miała ukryć koncentrację wojsk bolszewickich przy li‐ nii frontu, by uderzyć na Polskę, przejść przez jej trupa i ruszyć na Ber‐ lin. Pan też tak uważa? Nie. Wszystko wskazuje na to, że Lenin i jego towarzysze chcieli za‐ kończenia kon iktu z Polską i z innymi nowymi państwami. To nie była fałszywa oferta. Bolszewicy zaproponowali wtedy pokój wszyst‐ kim sąsiadom na zachodzie: Estończykom, Łotyszom, Litwinom, Pola‐ kom i Rumunom. Z Estończykami porozumieli się już w lutym i pod‐ pisali układ pokojowy. Później tak samo postąpiły Litwa i Łotwa. Ru‐ munia nie zawarła formalnego układu, bo zaprotestowała Francja, która dalej chciała wojny z bolszewikami. Jednak Rumunia po zajęciu Besarabii nie prowadziła w zasadzie żadnych działań militarnych przeciwko Rosji. Polska też mogła wtedy zawrzeć pokój z bolszewicką Rosją? Uważam, że to było bardzo możliwe. W różnych opracowaniach cytuje się publiczne wypowiedzi przywódców bolszewickich na temat ko‐ nieczności rozszerzenia rewolucji na całą Europę. Jednak trzeba odróż‐ nić demagogiczne i pełne rewolucyjnej frazeologii wypowiedzi o cha‐ rakterze propagandowym od rozmów niejawnych, toczonych na po‐ siedzeniach Politbiura i innych gremiów przywódczych. Z nich jedno‐

znacznie wynika, że bolszewicy zdawali sobie sprawę z wycieńczenia Rosji wojną wewnętrzną i zewnętrzną. Przemysł zbrojeniowy ledwie zipał, blokada ze strony Zachodu była uciążliwa. Bolszewicy nie mieli od kogo kupować broni i technologii niezbędnych do odbudowy prze‐ mysłu. Byli sami. Uznali, że trzeba zakończyć wojny i porozumieć się z państwami burżuazyjnymi. Nie wyrzekali się planu przeniesienia re‐ wolucji komunistycznej na Zachód. Przekładali tylko termin realizacji projektu. Chcieli najpierw umocnić swoją władzę, zbudować prze‐ mysł, uzbroić się i czekać na nieuchronny wybuch rewolucji w pań‐ stwach zachodnich. Bolszewicy naprawdę wierzyli, że skoro wybu‐ chła rewolucja w Rosji, w paru miejscach w Niemczech, w Austrii i na Węgrzech, to Europa jest skazana na pasmo rewolucji. Liczyli, że ko‐ muniści w poszczególnych państwach przejmą władzę, a wtedy rewo‐ lucyjne siły Rosji udzielą im pomocy. Przyjdą na gotowe. Takie były plany przywódców bolszewickich pod koniec 1919 roku, gdy zaże‐ gnali największe niebezpieczeństwo grożące ze strony „białych”. Wojna z Polską do niczego nie była im wtedy potrzebna. Potrzebowali pieriedyszki, czyli wytchnienia. Dlaczego Polacy odrzucili ofertę pokojową? Nie tyle Polacy, ile Piłsudski. W grudniu 1919 roku Ignacego Paderew‐ skiego na stanowisku premiera zastąpił Leopold Skulski, w pełni za‐ leżny od Piłsudskiego. Naczelnik przejął całkowitą kontrolę nad poli‐ tyką zagraniczną i przeforsował decyzję o storpedowaniu rozmów po‐ kojowych z władzami sowieckiej Rosji. Na pierwszą, grudniową notę komisarza spraw zagranicznych Grigorija Cziczerina z propozycją na‐ tychmiastowego rozpoczęcia rokowań Warszawa w ogóle nie odpo‐ wiedziała. Dlatego w styczniu 1920 roku Moskwa wystosowała pu‐ bliczną ofertę zawarcia pokoju, skierowaną nie tylko do władz Polski, ale do całego spo łeczeństwa. Niepodległościowa lewica i endecja przy‐ jęły ją z zainteresowaniem, ale Piłsudski uważał, że bolszewicy są słabi i Polska ma niepowtarzalną okazję, by ustanowić nowy ład poli‐ tyczny w Europie Wschodniej i zapewnić sobie bezpieczeństwo na długie lata. Chciał dalszej wojny i przygotowywał ofensywę. W odpo‐ wiedzi na kolejną notę bolszewicką Polacy zaproponowali podjęcie rozmów w Borysowie, czyli na granicy frontów. W dodatku bez prze‐ rywania działań wojennych. To była gra na czas. W marcu Lenin zro‐ zumiał, że Polska szykuje się do ofensywy. Tym bardziej że siły Rzecz‐ pospolitej zajęły kolejne terytoria na po łudniowym wschodzie. Bol‐ szewicy zaczęli przerzucać wojska – głównie na Białoruś. W kwietniu 1920 roku ruszyło polskie uderzenie na Kijów. Jaki był jego cel?

Zajęcie Kijowa miało umożliwić budowę samodzielnego państwa ukraińskiego, co oznaczałoby duże osłabienie Rosji. Petlura przegrał z „białymi” i „czerwonymi”, więc chwycił się brzytwy. Jeżeli marzył o niepodległej Ukrainie, to musiał oprzeć się na Polsce. Byliśmy jedy‐ nym możliwym sojusznikiem. Podczas negocjacji z Polakami zgodził się, że Galicja Wschodnia i zachodni Wo łyń znajdą się w granicach Rzeczpospolitej. To spowodowało rozpad jego obozu politycznego na Ukrainie. Część działaczy stwierdziła, że to zbyt wysoka cena. Opuścili go Ukraińcy z Galicji, którzy uznali, że sprzedał ich Polsce. Piłsud‐ skiemu kilkanaście tysięcy żoł nierzy Petlury nie było do niczego po‐ trzebne. Potrzebny był mu partner polityczny, który dawał nadzieję na demontaż rosyjskiego panowania nad terytorium dawnego hetma‐ natu i ziemiami zdobytymi przez Katarzynę II podczas walk z Tata‐ rami i Turcją. Zakładano, że po okrzepnięciu ukraińskie państwo się‐ gnie do Morza Czarnego i opanuje Donbas. Ukraina miała być formal‐ nie samodzielna, ale faktycznie zależna od Polski. Na czym miała polegać ta zależność? W kwietniu 1920 roku zawarto z Ukraińską Republiką Ludową umowy polityczną i wojskową. Miała je uzupeł nić umowa handlowa, wstępnie uzgodniona w Warszawie 1 maja 1920 roku. Jej projekt prze‐ widywał daleko idącą, rozległą eksploatację Ukrainy. Składy pociągów PKP miały być uprzywilejowane na torach ukraińskich, co w praktyce oznaczało przejęcie przez Polskę kontroli nad wywozem bogactw na‐ turalnych i żywności. Ukraina godziła się na przekazanie rządowi pol‐ skiemu koncesji na eksploatację kopalni rud żelaza i fosforytów na dziewięćdziesiąt dziewięć lat oraz na budowę linii kolejowych do por‐ tów Morza Czarnego. W portach czarnomorskich, Odessie, Niko łaje‐ wie i Chersoniu, miały powstać administrowane przez Polskę strefy wolnocłowe, wyjęte spod ukraińskiej jurysdykcji. Utworzono urząd do spraw eksploatacji Ukraińskiej Republiki Ludowej, który miał zajmo‐ wać się zakupem bydła, zboża, cukru. Planowano też w przyszłości uruchomienie drogi wodnej Dniepr–Dniestr–Wisła. Powstał nawet syndykat, który zaczął lobbować za tą inwestycją. Ukraina nie miała szczęścia. Rosjanie, Niemcy i Polacy traktowali ją przede wszystkim jako rezerwuar bogactw naturalnych, zboża, tyto‐ niu, cukru, bydła. Umowa Piłsudskiego z Petlurą nie była umową rów‐ nego z równym. Ukraina była słabsza, więc Polacy dyktowali warunki. Skoro tak miały wyglądać relacje Polski z Ukrainą, to chyba rację mieli Litwini i Łotysze, że wzbraniali się rękami i nogami przed współ pracą z nami.

Z punktu widzenia swoich interesów – oczywiście, że mieli rację. Pol‐ ska byłaby partnerem silniejszym, czyli nie partnerem. Piłsudski li‐ czył, że atakując bolszewików w imię budowy państwa ukraińskiego, przekona Litwinów i Łotyszy o atrakcyjności polskiej oferty i w końcu zdecydują się na współ pracę. Uważał, że po zajęciu Kijowa bolsze‐ wicka Rosja się podda, poprosi o pokój i Polska będzie rozdawać karty na wschodzie Europy. To było najsłabsze ogniwo w planie Piłsud‐ skiego. Był zdziwiony i po ludzku zły, że bolszewicy podjęli walkę. Ki‐ jów został opanowany, ale zamiast oferty pokojowej po kilku tygo‐ dniach bolszewicy rozpoczęli kontrofensywę. Wojska polskie musiały opuścić Kijów już 10 czerwca. Wraz z nimi Petlura. Polska w 1920 roku była stroną agresywną? Tak, przynajmniej w końcu kwietnia 1920 roku. Część polskich histo‐ ryków nie chce się z tym pogodzić, ale tak to wygląda w świetle źró‐ deł. Piłsudski chciał zbrojnie realizować swoją wizję polityczną. Z punktu widzenia polskiego interesu była ona racjonalna – Rosja ode‐ pchnięta na wschód to zwiększenie bezpieczeństwa Polski. Natomiast bardzo wątpliwe jest, czy udany był sposób jej realizacji w postaci ataku na Kijów. Dlaczego? Ofensywę na Kijów Moskwa przyjęła z dużym zadowoleniem. Uznała, że to dar niebios. Jak manna zrzucona Mojżeszowi. Dary niebios, Mojżesz? Panie profesorze, to ateiści byli. Racja. To był dar Marksa z komunistycznych zaświatów. (śmiech) Atak Polaków na Kijów dał bolszewikom szansę do rzucenia hasła wojny oj‐ czyźnianej. W odezwach komunistycznych władz zabrzmiały nuty pa‐ triotyczne. Kijów, matka miast ruskich, został zaatakowany przez agentów ententy, którzy chcą dokonać rozbioru Rosji! Wyprawa ki‐ jowska obudziła Rosję. Ci Rosjanie, którzy do tej pory stali z boku, nie byli „biali” ani „czerwoni”, po polskim ataku na Kijów uznali bolszewi‐ ków za reprezentantów interesów Rosji. Za nowych władców kraju. Innego rządu nie było, a skoro ojczyzna jest w niebezpieczeństwie, to trzeba poprzeć ten, który jest. Gwał townie zmniejszyła się liczba de‐ zercji z Armii Czerwonej, a zwiększyła liczba mężczyzn stawiających się do poboru. Na czele specjalnej rady złożonej z carskich generałów stanął sam Aleksiej Brusiłow, jeden z najwybitniejszych dowódców rosyjskich w czasie pierwszej wojny światowej. Zaapelowano do o ce‐ rów, by wstępowali do armii. Efekty tych działań przeszły oczekiwa‐ nia. W maju 1920 roku w Armii Czerwonej było więcej carskich o ce‐ rów niż we wciąż walczących z bolszewikami armiach „białych”.

Jakie cele stawiali sobie Rosjanie podczas wojny z Polską w 1920 roku? Ich apetyt rósł w miarę jedzenia. W obliczu osłabienia sił „białych” bolszewicy mogli przerzucić sporą liczbę wojsk na front zachodni. Front walki z Polską stał się frontem numer jeden. Na po łudniu dowo‐ dził Aleksandr Jegorow, do pomocy miał komisarza politycznego Jó‐ zefa Stalina, a główną siłą bolszewików była ściągnięta z frontu kau‐ kaskiego Pierwsza Armia Konna atamana Siemiona Budionnego. Na tym kierunku zadaniem Armii Czerwonej było opanowanie całej Gali‐ cji Wschodniej. Od początku czerwca Polacy nieustannie się cofali, front zatrzymał się dopiero na wschód od Lwowa. Na pół nocy dowodził Michaił Tuchaczewski. Po raz pierwszy zaata‐ kował w maju. Został odparty. Rozstrzygające uderzenie nastąpiło 4 lipca. Rosjanie mieli na tym odcinku dwukrotną przewagę, linie pol‐ skie były rozciągnięte, nie byliśmy w stanie zorganizować skutecznej obrony. Dosłownie w ciągu kilku tygodni Armia Czerwona pokonała czterysta kilometrów. Bolszewicy szli na zachód tak samo szybko jak Polacy w czasie ataku na Kijów. Na froncie białoruskim odpowiedni‐ kiem Konarmii Budionnego był Trzeci Korpus Kawalerii dowodzony przez Gaj-chana, czyli Hajka Bżyszkiana, urodzonego w Persji ormiań‐ skiego bolszewika. Jego konnica skutecznie dezorganizowała polskie siły. 14 lipca padło Wilno, 19 lipca – Grodno, 28 – Białystok, 1 sierpnia – Brześć nad Bugiem. Rosjanie wtargnęli na ziemie polskie i szli na Warszawę. Piłsudski przegrupował siły, zasadniczy wysiłek skoncen‐ trowano na obronie stolicy i przygotowywaniu kontrofensywy. W momencie przekroczenia Bugu bolszewicy musieli odkryć karty: ich planem była sowietyzacja Polski, przekształcenie jej w Polską So‐ cjalistyczną Republikę Rad. 23 lipca utworzono w Smoleńsku Tym‐ czasowy Komitet Rewolucyjny Polski, czyli Polrewkom – marionet‐ kowy rząd z Julianem Marchlewskim na czele. 2 sierpnia w Białym‐ stoku Komitet wydał manifest zapowiadający obalenie rządów „szla‐ checko-burżuazyjnych”. Komitet zaczął tworzyć trybunały rewolu‐ cyjne i polską Armię Czerwoną. Zgłosiło się do niej tylko zaledwie około dziewięćdziesięciu osób. W sierpniu na masową skalę zaczęła bowiem do szerokich rzesz spo łeczeństwa docierać prawda, że dopiero co odzyskana niepodległość jest poważnie zagrożona. Jeszcze w czerwcu uchwalony przez sejm pobór do wojska nie dał oczekiwanych rezultatów. Zdarzało się, że w całej gminie nie zgłaszał się ani jeden poborowy. Teraz z ogromną mocą ujawniły się nastroje patriotyczne. W szeregi Armii Ochotniczej zaczęła napływać młodzież, robotnicy, chłopi. Brakowało natomiast broni i amunicji. W zasadzie jedynym so‐ jusznikiem, który naprawdę chciał wtedy ratować Polskę, byli Wę‐ grzy. Amunicja węgierska dotarła w przeddzień bitwy warszawskiej.

W dużej liczbie. Budapeszt chciał też wysłać na pomoc kawalerię, ale na jej przepuszczenie nie zgodziła się Czechosłowacja. Alianci nie chcieli ratować Polski? Wsparli nas, ale w sposób dalece niewystarczający. Uważali, że w du‐ żej mierze sami sobie jesteśmy winni. Gdy w czerwcu do dymisji podał się rząd Skulskiego, nowym premierem został Władysław Grabski i powo łano ponadpartyjną Radę Obrony Państwa. Z jej upoważnienia Grabski pojechał do belgijskiego Spa prosić Brytyjczyków i Francuzów o pomoc i pośrednictwo w rozmowach z Moskwą. To była Canossa. Polski premier został upokorzony. Sponiewierany. Alianci przypo‐ mnieli, że to oni decydują o granicach. Ich zdaniem polska polityka była awanturnicza, imperialna i musiała się tak zakończyć. Główne skrzypce grał w Spa premier Wielkiej Brytanii Lloyd George. Zaofero‐ wał bliżej niesprecyzowaną pomoc, jeżeli Polska przyjmie zapropono‐ wane przez aliantów warunki. To były dramatyczne warunki. Wilno miało tra ć do Litwinów, wycofano się z zamiaru plebiscytu na Ślą‐ sku Cieszyńskim, Spiszu i Orawie. O przyszłości ziem, które były przedmiotem polsko-czechosłowackiego sporu, mieli zadecydować alianci. O linii Curzona już mówiliśmy. Tyle tylko, że po konferencji w Spa rząd brytyjski, wysyłając do Rosjan notę, która miała stać się pod‐ stawą do rozmów o rozejmie, zaproponował przedłużenie linii Cur‐ zona w Galicji Wschodniej. Czyli na obszarach, które do Rosji nigdy nie należały! Linia biegła na zachód od Lwowa. Właśnie po ten dokument sięgnął Stalin podczas drugiej wojny światowej, wyznaczając wschod‐ nią granicę Polski. Polacy wiedzieli o tej propozycji? Nie wiedzieli. Dowiedzieli się, gdy brytyjską notę otrzymała druga strona. Grabski, podpisując z ciężkim sercem porozumienie w Spa, był przekonany, że w Galicji Wschodniej obie armie mają stanąć na linii, którą osiągną w dniu rozejmu. Po powrocie premiera spotkała olbrzy‐ mia krytyka. Warunki aliantów uznano za nie do przyjęcia. Grabski złożył dymisję, 24 lipca powo łano Rząd Obrony Narodowej z premie‐ rem Wincentym Witosem i wicepremierem Ignacym Daszyńskim. Nie było w Polsce polityków cieszących się większym autorytetem wśród chłopów i robotników. Rosjanie odrzucili brytyjskie pośrednictwo pokojowe. Dlaczego? Poczuli wiatr w żaglach. Nie mieli zamiaru zatrzymywać się na linii Curzona ani żadnej innej. Piłsudski uderzył na Kijów, bo uważał, że nadarza się szansa na trwałe osłabienie Rosji. Bolszewicy parli na Warszawę, bo uznali, że nadarza się szansa na demontaż porządku

wersalskiego i rozpalenie rewolucji w Europie. Ich zwycięstwa wywo‐ łały entuzjazm lewicy na całym świecie. W Europie rozlegały się ha‐ sła: „Ręce precz od Rosji” oraz „Ani jednego naboju dla pańskiej Pol‐ ski”; wybuchały robotnicze manifestacje i strajki. Polska opowieść o wojnie przegrała z opowieścią bolszewicką. Masy ludowe Zachodu uwierzyły Moskwie, a nie Warszawie. Dlatego Moskwa była przeko‐ nana, że rewolucja w Europie jest tuż-tuż. Alianci po odrzuceniu przez bolszewików brytyjskich depesz wysłali do Polski misję wojskową i rozpoczęli dostawy broni i amunicji, ale transporty były blokowane przez strajki dokerów w portach załadunkowych i w Gdańsku. Dostaw do Polski nie chciała przepuszczać Czechosłowacja. Podobnie jak Niemcy. Republika Weimarska sprzedawała broń bolszewikom, do‐ starczała im ochotników i czekała na spodziewany upadek Polski. So‐ wieci zapowiadali, że zwrócą Niemcom ziemie utracone przez nich w czasie pierwszej wojny światowej. W dowód dobrej woli przekazali im Działdowo, zdobyte przez kawalerię Gaj-chana. Niemcy rozpatrywali nawet koncepcję wsparcia bolszewików poprzez uderzenie na Polskę z pół nocnego zachodu, ale ostatecznie zdecydowali się zachować wobec nich „życzliwą neutralność”. Co by się stało, gdybyśmy przegrali bitwę warszawską? Wiele wskazywało, że tak może się stać. Armia Czerwona miała prze‐ wagę liczebną, była pewna zwycięstwa. Już widziano na Cytadeli i ko‐ lumnie Zygmunta czerwone agi. Zlekceważono Polaków. Pierwotne plany bolszewików zakładały koncentryczny atak na Warszawę siłami obu frontów, czyli od po łudnia i od pół nocy. Jednak Politbiuro uznało, że do zdobycia stolicy Polski wystarczą siły jednego frontu. 23 lipca został wydany rozkaz, zgodnie z którym front zachodni, dowodzony przez Tuchaczewskiego, miał uderzyć na Warszawę, a po łudniowo-za‐ chodni – na Lwów. Kierunki ich działania się rozchodziły. Po bitwie warszawskiej Budionny ruszył na pół noc dopiero 20 sierpnia. Na na‐ sze szczęście wtedy było za późno, główne siły bolszewickiego frontu zachodniego zostały już rozbite przez polski kontratak znad Wieprza. Gdyby Armia Czerwona zdobyła Warszawę, utracilibyśmy suweren‐ ność. Pod Wyszkowem Marchlewski z Feliksem Dzierżyńskim czekali tylko na wieści ze stolicy. Byli gotowi do przejęcia władzy. Powstałaby komunistyczna, kadłubowa Polska, składająca się z terenów Króle‐ stwa Kongresowego i Galicji Zachodniej. Zajęcie Warszawy nie oznaczałoby przecież kompletnej porażki. Wojsko polskie mogłoby bronić się dalej. Załamanie polskiej kontrofensywy i upadek Warszawy oznaczałyby klęskę Rzeczpospolitej. Piłsudski z Daszyńskim w razie porażki rozwa‐

żali wprawdzie ewakuację do Częstochowy i obronę Jasnej Góry „do ostatniej kropli krwi”, ale to były rachuby obliczone na efekt propa‐ gandowy, a nie militarny. Endecka prasa wyśmiewała te plany. Pisano, że w Częstochowie Piłsudski będzie Kmicicem, a Daszyński Babini‐ czem. Wojna polsko-bolszewicka w 1920 roku była wojną manew‐ rową, po upadku Warszawy nie zdążylibyśmy zorganizować obrony wzdłuż linii Warty, podobnie jak wcześniej nie udało się obronić linii Bugu. Interwencja zbrojna aliantów przeciwko sowieckiej Rosji nie wchodziła w grę. Nie sądzę też, by Francja i Wielka Brytania były w stanie powstrzymać Niemców przed zajęciem ziem dawnego zaboru pruskiego. Ład wersalski, ustanowiony przez mocarstwa zachodnie bez udziału Rosji i Niemiec, nie przetrwałby roku. Namiestnikiem Kremla zostałby zapewne Tuchaczewski, Marchlewski z Dzierżyń‐ skim zabraliby się do niszczenia „burżujów”, wojsko zostałoby prze‐ kształcone w „polską” Armię Czerwoną, uzupeł nioną zapewne no‐ wym poborem. Budionny zająłby Lwów. I zgodnie z planem naszkico‐ wanym jeszcze w lipcu bolszewicy przekroczyliby Karpaty i ruszyli w kierunku Rumunii, Siedmiogrodu i Węgier. Po to, by – jak to mówił Le‐ nin – „popróbować bagnetami, czy już nie dojrzała rewolucja”. Gdyby w Rumunii i na Węgrzech udało się zainstalować rządy rewolucyjne, kolejnymi celami byłyby Czechy, Austria i Włochy. A nie Niemcy? Powszechnie uważa się, że po pokonaniu Polski Ar‐ mia Czerwona wkroczyłaby do Niemiec i wsparła tamtejszych ko‐ munistów. Bolszewicy zastanawiali się nad tym, ale w 1920 roku konkretnych planów ataku na Niemcy nie mieli. Być może uważali, że uderzenie na kraje dawnych Austro-Węgier podpali też Niemcy, w których komuni‐ ści byli poważną siłą. Jeżeli bolszewikom udałoby się ustanowić rządy komunistyczne w Polsce, Rumunii, krajach dawnych Austro-Węgier, we Włoszech i w Niemczech, to Francja miałaby przeciwko sobie całą Europę. Musiałaby ulec. Pozostałaby Wielka Brytania. W 1920 roku w prasie sowieckiej pojawiły się wzmianki, że siły rewolucji powinny przejąć otę angielską, bo dzięki temu pomogą robotnikom w Stanach Zjednoczonych pozbyć się kapitalistycznych wyzyskiwaczy. Czyli słuszny jest pogląd, że zwycięstwo Polaków w bitwie war‐ szawskiej ocaliło Europę przed komunizmem? Przede wszystkim ocaliło Rzeczpospolitą przed utratą suwerenności, wprowadzeniem rządów komunistycznych oraz oderwaniem Galicji Wschodniej, Wielkopolski i Pomorza. Nie wiemy, czy bolszewikom po‐ wiódłby się transport rewolucji za Karpaty i do Niemiec. Lenin na po‐ czątku 1920 roku nie chciał maszerować pod czerwonym sztandarem

na Europę. Atak Piłsudskiego na Kijów wzmocnił bolszewików i ich władzę nad Rosją, dzięki dopływowi „białych” kadr o cerskich zwięk‐ szył potencjał militarny Armii Czerwonej. Skoro pokonanie Polski wy‐ dawało się na wyciągnięcie ręki, bolszewicy stwierdzili, że warto iść za ciosem. Nie sposób jednak wyrokować, jakie byłyby militarne i po‐ lityczne konsekwencje interwencji bolszewików na Węgrzech czy w Rumunii. Mogło być też tak, że alianci pogodziliby się z klęską Polski, ale zdecydowaliby się powstrzymać dalszy marsz komunistów. Tego nie można przewidzieć. Wojna polsko-rosyjska zakończyła się pokojem zawartym 18 marca 1921 roku w Rydze. Ustalona granica przebiegała w zasadzie wzdłuż linii drugiego rozbioru z 1793 roku, z niewielkimi korek‐ tami na rzecz Polski na Wo łyniu i Polesiu. Galicja Wschodnia zosta‐ wała przy Polsce. Gdyby Piłsudski przyjął na początku 1920 roku ofertę pokojową bolszewików, moglibyśmy liczyć na podobne wa‐ runki? Najprawdopodobniej. Mielibyśmy pokój z Rosją rok wcześniej, niż stało się to w rzeczywistości. Nie ponieślibyśmy strat ludzkich, nan‐ sowych, politycznych oraz terytorialnych na zajętym przez Czechosło‐ wację Zaolziu, gdyż jedną z konsekwencji ofensywy kijowskiej była utrata na mocy decyzji aliantów większości przemysłowego Śląska Cieszyńskiego. Przebieg granicy na wschodzie byłby zapewne po‐ dobny do tego, który został ustalony w Rydze. Rosjanie na początku 1920 roku byli skłonni do sporych ustępstw. Wierzyli, że to tylko przejściowa, taktyczna rezygnacja. Byli przekonani, że gdy staną mocno na nogi i nadarzy się okazja, to i tak odbiorą Polakom ziemie białoruskie i ukraińskie. Gdyby w 1920 roku nie doszło do wojny, w Związku Radzieckim nie byłoby nastroju odwetu i wrogości wobec Polski, który dominował przez całe międzywojnie. Klęska pod Warszawą była drzazgą w oku Sowietów. Stalin, bezpośredni uczestnik wojny, nigdy tego Polakom nie darował. Są historycy, którzy uważają, że to chęć odwetu powodo‐ wała Stalinem, gdy w 1937 roku decydował o „operacji polskiej”, czyli wymordowaniu stu tysięcy Polaków na sowieckiej Białorusi i Ukra‐ inie, oraz w 1940 roku, gdy kazał zabić polskich o cerów w Katyniu. Nigdy nie dowiemy się, czy wykazywałby mniej zbrodniczego zapału wobec Polaków, gdyby nie został upokorzony podczas wojny w 1920 roku. Bardzo prawdopodobne jest, że gdyby pokój z Rosją sowiecką został zawarty na początku 1920 roku, przed wyprawą kijowską i bitwą warszawską, relacje Rzeczpospolitej i Związku Radzieckiego w dwu‐ dziestoleciu międzywojennym byłyby o wiele lepsze niż w rzeczywi‐

stości. Moglibyśmy handlować, istniałyby kontakty kulturalne i na‐ ukowe. Litwa, Łotwa i Estonia handlowały ze Związkiem Radzieckim, bogaciły się. Nieufność Bał tów do Rosji nie przeszkadzała w robieniu biznesu. Rynek wschodni był potężny, współ praca handlowa z ZSRR byłaby dla nas opłacalna. Polski przemysł włókienniczy czy maszy‐ nowy miałby się o wiele lepiej, gdyby mógł sprzedawać swoje pro‐ dukty za wschodnią granicą. Panie profesorze, więc co my właściwie świętujemy i wspominamy 15 sierpnia? Bitwę, która nie powinna się zdarzyć? Ocalenie nie‐ podległości, na którą nikt by nie czyhał, gdybyśmy w styczniu 1920 roku usiedli z bolszewikami do rozmów? Wspominamy patriotyczny zapał Polaków, ich wolę obrony odrodzo‐ nego państwa, sukces polskiego oręża. Mamy co świętować. Nato‐ miast czy można było uniknąć ataku bolszewików na Polskę w 1920 roku? Tak. Czy sami go sprowokowaliśmy atakiem na Kijów? Tak. Czy wyprawa kijowska i polityka wschodnia Piłsudskiego były błędne? Były mocno krytykowane już w 1920 roku, głównie przez endecję i lu‐ dowców. Traktat w Rydze oznaczał klęskę wschodnich planów Piłsud‐ skiego. Naczelnik odniósł sukces militarny, odpychając Armię Czer‐ woną na wschód, ale poniósł klęskę przy stole konferencyjnym. Pił‐ sudski, wyprawiając się na Kijów i cofając aż pod Warszawę, przegrał swą siłę polityczną. Nie mógł już lekceważyć rządu i sejmu. To sejm ustalił skład delegacji na rozmowy pokojowe w Rydze. Dlatego domi‐ nowali w nim endecy, a piłsudczycy byli w zdecydowanej mniejszości. Już na początku negocjacji Polacy uznali komunistyczne republiki Bia‐ łorusi i Ukrainy za strony w rokowaniach. Oznaczało to unieważnie‐ nie sojuszu z Ukraińską Republiką Ludową. Była to porażka Piłsud‐ skiego, ale i Rzeczpospolitej. Umowy Piłsudski–Petlura polski sejm nigdy nie raty kował. For‐ malnie sojuszu nie było. To prawda, ale sojusz funkcjonował. Z chwilą rozpoczęcia rokowań w Rydze stał się nieaktualny. Uznanie komunistycznych republik ozna‐ czało, że nie powstanie przyjazna Polsce Ukraina. Sowieccy Ukraińcy, którzy byli w Rydze, nawet nie mówili po ukraińsku. Sporządzeniem ukraińskiej wersji traktatu musiał zająć się Leon Wasilewski z polskiej delegacji, bo jako jedyny znał ukraiński. Piłsudski przegrał w Rydze pomysł odsunięcia Rosji na wschód i stworzenia państw buforowych. Klęskę ponieśli ukraińscy działacze niepodległościowi. Pokój ryski znów – jak w Andruszowie w 1667 roku – podzielił Ukrainę między Polskę i Rosję. Marszałek przeprosił później internowanych Ukraińców, ale nie miał za co przepraszać. W

Rydze to nie on decydował. Dla endeków ważne było, by nie powstało państwo ukraińskie, gdyż uważali, że stanie się sojusznikiem Niemiec i zagrożeniem dla Polski. Białorusinami nikt nie zaprzątał sobie głowy. W Rydze oddaliśmy Sowietom Mińsk, bo nie chcieli go ani endecy, ani piłsudczycy. Piłsudski w październiku 1920 roku kazał polskim woj‐ skom wycofać się z miasta, bo stolica Białorusi nie była Rzeczpospoli‐ tej do niczego potrzebna. Jedynym wschodnim, ale tylko militarnym, sukcesem Piłsudskiego było zbrojne zajęcie Wilna przez generała Lucjana Żeligowskiego i przyłączenie go do Rzeczpospolitej. O cjalna wersja mówiła o buncie Żeligowskiego, który samowolnie ruszył na Litwę. Nikt w to nie wie‐ rzył: ani Polacy, ani ententa, ani tym bardziej Litwini. W efekcie nie‐ podległa Litwa przez całe dwudziestolecie międzywojenne nie utrzy‐ mywała z Polską żadnych relacji. To była zimna wojna. Nawiązanie stosunków dyplomatycznych Polska wymusiła na Litwie dopiero w 1938 roku. Potrzebna była do tego demonstracja zbrojna. Gdyby nie ofensywa kijowska, „bunt Żeligowskiego” w ogóle nie byłby po‐ trzebny, bo alianci widzieli Wilno wraz z okręgiem w granicach Polski. Bilans polityki wschodniej Piłsudskiego nie wygląda zbyt korzyst‐ nie. Odsunęliśmy Rosję na wschód od Bugu, nie pozwoliliśmy podejść pod San. Z wojskowego punktu widzenia Rzeczpospolita stworzyła obszar strategiczny, pozwalający na odpieranie ewentualnego ataku poza centralnymi dzielnicami Polski. Sąsiadami na wschodzie nie stały się jednak zaprzyjaźnione z Polską republiki litewsko-białoruska i ukraiń‐ ska, ale Związek Radziecki. W 1921 roku Rosja mogła dokonać bilansu porażki w pierwszej woj‐ nie światowej, rewolucji, wojny domowej i starć z narodami wybijają‐ cymi się na niepodległość. Moskwa straciła – oprócz Królestwa Pol‐ skiego – Litwę, Łotwę, Estonię, Besarabię, część Białorusi i Ukrainy. Wiadomo było, że rządzona przez komunistów Rosja kiedyś upomni się o te ziemie. A przede wszystkim o Białoruś i Ukrainę, które Rosja‐ nie od zawsze uważali za „ziemie ruskie”. Dlatego przez całe dwudziestolecie międzywojenne polskie władze i polskie elity widziały w Rosji głównego wroga? Niemcy i Związek Radziecki uważały Polskę za „państwo nieko‐ nieczne”. Nienaturalny, dziwny twór wciśnięty w wyniku „dyktatu wersalskiego” między dwie potęgi. Niemców najbardziej uwierało pol‐ skie Pomorze, odcinające Prusy Wschodnie od reszty kraju. Z kolei z punktu widzenia Kremla oburzające było, że bratni Ukraińcy i Biało‐ rusini cierpią pod jarzmem „polskich panów”. Największą słabością

systemu stworzonego na konferencji w Wersalu był fakt, że od sa‐ mego początku był kontestowany przez Niemcy i Rosję. Po wojnach napoleońskich pokonaną Francję zaproszono do stołu obrad w Wied‐ niu i porządek wiedeński przetrwał sto lat. Po pierwszej wojnie świa‐ towej Niemcom podyktowano ciężkie warunki pokoju, a pogrążoną w zamęcie Rosję w ogóle pominięto. Uznano, że zawierając z państwami centralnymi pokój brzeski, pozbawiła się prawa głosu. Kwestią czasu było, kiedy oba państwa kwestionujące ład wersalski upomną się o swoje – w ich mniemaniu naruszone – interesy. Polska była bene cjentem konferencji w Paryżu – w kwestii granic zachodnich uzyskała większość tego, co chciała. Z osłabioną Rosją po‐ radziliśmy sobie sami. Wbrew Francji i Wielkiej Brytanii odebraliśmy jej część ziem, które zajęła podczas rozbiorów Rzeczpospolitej. Oba re‐ wizjonizmy – niemiecki i rosyjski – miały antypolskie ostrze, ale pol‐ skie elity uznały, że groźniejsza jest Rosja. Z jakiego powodu? Niemcy po traktacie wersalskim były rozbrojone. Nie miały broni pancernej, lotnictwa, oty. Armia liczyła zaledwie sto tysięcy żoł nie‐ rzy. Gdyby doszło do wojny, bylibyśmy w stanie przeciwstawić się Niemcom. Gwarantem spokoju na granicy zachodniej było także po‐ siadanie silnego sojusznika w postaci Francji, który stał nad Renem i pilnował, aby Niemcy nie naruszały postanowień traktatu. Republika Weimarska prowadziła z Polską wojnę celną, ale mogła nam zaszko‐ dzić tylko gospodarczo. Natomiast inaczej było w wypadku sowieckiej Rosji. Wprowadzona w 1921 roku Nowa Polityka Ekonomiczna, polegająca na odejściu od reguł komunizmu wojennego na rzecz wprowadzenia bardziej rynko‐ wych mechanizmów gospodarczych, pozwoliła stanąć Związkowi Ra‐ dzieckiemu na nogi. Korzystając z pomocy inżynierów niemieckich i amerykańskich, zbudowano przemysł zbrojeniowy, bardzo wzmoc‐ niono armię. To mogło wzbudzać niepokój. Polskie władze zaczęły tworzyć system umocnień na wschodzie i wspierać ruch prometejski, skupiający niepodległościowych działaczy z narodów podbitych przez Związek Radziecki. Rzeczpospolita przyjęła do swojej armii o cerów gruzińskich, ormiańskich i ukraińskich z armii Petlury. Dzięki ich kontaktom polski wywiad mógł przerzucać do ZSRR agentów i two‐ rzyć zakonspirowane struktury, które miały uaktywnić się w przy‐ padku wojny, dezorganizując zaplecze Armii Czerwonej. Zmienił to dopiero układ o nieagresji, który Polska zawarła z ZSRR w 1932 roku. W latach trzydziestych wycofaliśmy się ze wspierania prometeizmu.

Jak doszło do zawarcia układu o nieagresji ze Związkiem Radziec‐ kim? Stalin na początku lat trzydziestych zabierał się do konsolidowania władzy, budowania aparatu terroru, kolektywizacji rolnictwa i for‐ sownej industrializacji. Był skupiony na sprawach wewnętrznych. Po‐ trzebował spokoju na zachodzie, bo Moskwa była zaniepokojona agre‐ sywną polityką Japonii, która w 1931 roku zajęła Mandżurię i stwo‐ rzyła tam marionetkowe państwo. Polska też była zainteresowana od‐ prężeniem w stosunkach z Kremlem. To wynikało z przekonania Pił‐ sudskiego, który w 1926 roku przejął władzę w wyniku przewrotu majowego, że poprawne relacje z Moskwą dadzą Polsce większą swo‐ bodę w polityce międzynarodowej. Układ zawarto na trzy lata, w 1934 roku Polska i ZSRR przedłużyły go na dziesięć lat. Prze łom we wzajemnych relacjach nie nastąpił, zasieków na granicy nie zdemon‐ towano, ale nastąpiło odprężenie. Było ono jednak krótkotrwałe. Gdy Polska w 1934 roku zawarła identyczny pakt o nieagresji z Niemcami, relacje ze Związkiem Radzieckim stosunkowo szybko osiągnęły po‐ przednią temperaturę. Znów stały się lodowate. Dlaczego? Piłsudski uważał zawarcie układów o nieagresji z dwoma potencjal‐ nymi wrogami za duży sukces. Nie miał złudzeń, że ten stan potrwa dłużej niż kilka lat, ale po 1934 roku zasadą polskiej polityki było utrzymywanie równej odległości od Berlina i Moskwy. Natomiast So‐ wieci demonizowali polską politykę odprężenia w stosunkach z Niem‐ cami. Uważali, że zbliżenie polsko-niemieckie jest śmiertelnym zagro‐ żeniem dla ich państwa. Dopatrywali się tajnych protoko łów, myśleli, że lada chwila Polska i Niemcy zaatakują Związek Radziecki. Tymcza‐ sem teksty obu traktatów zawartych przez Rzeczpospolitą z sąsiadami były niemal identyczne. Polscy dyplomaci konsekwentnie tłumaczyli to przedstawicielom Kremla, ale bez rezultatów. Nie da się jednak ukryć, że z Berlinem współ pracowaliśmy o wiele bliżej niż z Moskwą. O zasadzie równej odległości wobec Niemiec i ZSRR można mówić tylko w odniesieniu do strategicznych założeń polskiej polityki. Praktyka była inna. Owszem, z perspektywy państw europejskich i ZSRR mogło wyglądać tak, że w relacjach z Niemcami idziemy dalej, niż mogłoby to wynikać z litery i ducha układu o nieagresji. W obszarze gospodarki i handlu relacje polsko-niemieckie były świetne. Stosunki polityczne także były bez zarzutu. Do Warszawy przyjeżdżali kolejni hitlerowscy dy‐ gnitarze, polscy ministrowie odwiedzali Niemcy. Na dokonany w marcu 1938 roku Anschluss Austrii, czyli przyłączenie jej do Niemiec,

Polska zareagowała ultimatum wobec Litwy, żądając nawiązania sto‐ sunków dyplomatycznych. Gdy Adolf Hitler wysunął wobec Czecho‐ słowacji żądania dotyczące Niemców sudeckich, Rzeczpospolita zgło‐ siła roszczenia wobec Zaolzia na Śląsku Cieszyńskim. We wrześniu 1938 roku Polska nie została zaproszona na konferencję Wielkiej Bry‐ tanii, Francji, Włoch i Niemiec do Monachium, na której zdecydo‐ wano o oddaniu czeskich Sudetów Niemcom. Skorelowaliśmy jednak z konferencją ultimatum wobec Czech w sprawie Zaolzia, a 2 paź‐ dziernika wkroczyły tam polskie wojska. U boku Niemiec wzięliśmy udział w rozbiorze Czechosłowacji. Z perspektywy Moskwy, a nawet Paryża, wyglądało to tak, jakby Warszawa i Berlin były sojusznikami. Ale nie były. Nie było żadnych tajnych protoko łów do polsko-niemiec‐ kiego układu o nieagresji, szef polskiego MSZ Józef Beck nie szedł na pasku ministra spraw zagranicznych Rzeszy Joachima von Ribben‐ tropa. Prowadził samodzielną politykę. Jeżeli dziś w Rosji ktoś mówi, że Polska przed 1939 rokiem była sojusznikiem Hitlera, to dokonuje manipulacji. To prawda, Rzeczpospolita wyszła z kryzysu sudeckiego z reputacją naśladowców Niemiec. Ale to był nasz własny błąd. Nie wykonywaliśmy poleceń Berlina. Z czego wynikało tak daleko posunięte polsko-niemieckie zbliże‐ nie? Obie strony w 1934 roku zdecydowały się na odprężenie we wzajem‐ nych stosunkach ze względów taktycznych. Hitler prze łamywał izola‐ cję Trzeciej Rzeszy, uwiarygadniał się jako polityk o pokojowym na‐ stawieniu, zyskiwał czas na umocnienie władzy i zbrojenia, osłabiał sojusz Warszawy z Paryżem. Polska zyskała zakończenie wojny celnej, zabezpieczała swoje interesy w Gdańsku i również zyskiwała na cza‐ sie. Hitler otwarcie kwestionował układ wersalski i obiecał Niemcom, że nie będą dłużej musieli znosić jego hańbiących warunków. Podpi‐ sując porozumienie z Niemcami, schodziliśmy Hitlerowi z drogi, Pol‐ ska przestawała być podstawowym celem jego rewizjonistycznej poli‐ tyki. Z czasem Hitler doszedł do wniosku, że Polska może mu się przydać do realizacji planów budowy germańskiego imperium na gruzach ZSRR. Rzeczpospolita miała atuty: odgradzała Rzeszę od Związku Ra‐ dzieckiego, miała ponad trzydzieści milionów ludności, potencjał woj‐ skowy i kilkusetletnią tradycję walk z Moskwą. W opinii Führera do‐ brze nadawała się na partnera w planowanej wyprawie na wschód, po niemiecką „przestrzeń życiową”. Hitler widział Rzeczpospolitą jako sa‐ telitę Niemiec. Zabiegi o pozyskanie Polski trwały od 1935 roku aż do marca roku 1939. Celował w tym zwłaszcza Hermann Goring, jedna z najważniejszych postaci w Trzeciej Rzeszy. O wspólnym ataku na

ZSRR wspominał już w lutym 1935 roku podczas rozmowy z Piłsud‐ skim, później Berlin stale ponawiał propozycje. Hitler oferował Polsce nabytki na Białorusi i Ukrainie, wraz z dostępem do Morza Czarnego. Konsekwentnie odmawialiśmy, nie rezygnując przy tym z zachowa‐ nia dobrych stosunków z Niemcami. Były nam potrzebne, bo Beck wi‐ dział, że Paryż i Londyn są gotowe speł niać kolejne żądania Hitlera. Dbał, by nie były one zaspokajane kosztem Polski. W Monachium mo‐ carstwa zadecydowały, że Czechosłowacja ma oddać Niemcom Su‐ dety. Równie dobrze mogły zdecydować, że Rzeczpospolita powinna oddać Pomorze i Górny Śląsk. Hitler takich żądań nie wysunął, bo wciąż liczył, że Polska będzie sojusznikiem Trzeciej Rzeszy w wojnie przeciwko ZSRR. Po kryzysie sudeckim Polska dłużej nie mogła już prowadzić takiej polityki? Nie mogła, bo Hitler uznał, że musimy się wreszcie zdecydować. Nie‐ cały miesiąc po Monachium Ribbentrop przedstawił polskiemu amba‐ sadorowi w Berlinie Józefowi Lipskiemu żądania włączenia Gdańska do Rzeszy, budowy eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez Pomorze oraz przystąpienia Polski do paktu antykominternowskiego – porozumienia Niemiec, Włoch i Japonii skierowanego przeciwko Międzynarodówce Komunistycznej. Polska miałaby także konsulto‐ wać swoją politykę zagraniczną z Rzeszą. W zamian Hitler propono‐ wał gwarancję granicy polsko-niemieckiej i przedłużenie paktu o nie‐ agresji na dwadzieścia pięć lat. Jakie było polityczne znaczenie tych propozycji? Przed atakiem na Moskwę Hitler chciał najpierw pokonać Francję, żeby uniknąć koszmaru cesarskich Niemiec z czasów pierwszej wojny światowej – walki na dwa fronty. Po konferencji w Monachium Führer oczekiwał, że Polacy nie tylko zaakceptują rolę pomocnika Niemiec w wyprawie na Związek Radziecki, ale i całkowicie zerwą z mocar‐ stwami zachodnimi i będą zabezpieczać Rzeszę od wschodu podczas operacji Wehrmachtu przeciwko Francji. Dopiero później przyszedłby czas na wojnę z ZSRR. Niemieckie żądania miały być testem naszej uległości. Co by się stało, gdyby zostały przez Polskę przyjęte? Ostatnio popu‐ larność zdobywa teza, że przebieg drugiej wojny światowej nie byłby dla Polski i jej obywateli tak tragiczny, gdybyśmy jednak po‐ szli u boku Hitlera na Rosję. Naprawdę chcemy o tym rozmawiać?

Dlaczego nie? Węgry i Rumunia uderzyły u boku Niemiec na ZSRR. Rumunia poszła na wojnę z ZSRR, bo chciała odebrać zajęte przez Sta‐ lina w 1940 roku Besarabię i pół nocną Bukowinę, obawiała się dal‐ szych strat terytorialnych na rzecz Węgier i Bułgarii. Węgrzy dzięki wsparciu Hitlera odzyskali część terenów straconych w wyniku pierwszej wojny światowej: po łudniową Słowację, Ruś Zakarpacką, pół nocny Siedmiogród. U boku Niemiec zaatakowali Jugosławię, bo nie oparli się pokusie sięgnięcia po Wojwodinę, która przed 1920 ro‐ kiem także należała do Węgier. Te państwa mogły mieć jakiś interes we współ pracy z Niemcami. Polsce Białoruś i Ukraina do niczego nie były potrzebne. Sami oddaliśmy Rosjanom Mińsk w 1920 roku, a ukraińscy nacjonaliści z Galicji skutecznie uprzykrzali nam życie przez całe dwudziestolecie międzywojenne. W Warszawie nikt nie miał wątpliwości, że przyjęcie niemieckich żądań oznaczałoby utratę niezależności. W marcu 1939 roku Hitler przestał chować głowę w piasek. Złamał podpisany pół roku wcześniej układ monachijski: zajął Czechy, a na Słowacji utworzył marionet‐ kowe państwo. Wszyscy zobaczyli, jak kończy się ustępowanie Niem‐ com. Ten przykład był odstraszający. Jestem przekonany, że gdybyśmy zgodzili się na niemieckie żądania z października 1938 roku, wkrótce Beck usłyszałby o pretensjach Rzeszy do Górnego Śląska. A później Po‐ morza. W jaki sposób mielibyśmy się przed nimi bronić, skoro wcze‐ śniej Francja zostałaby pobita przez Niemców przy naszej biernej po‐ stawie? Bylibyśmy na łasce i niełasce człowieka, którego obsesją było budowanie germańskiego imperium na drodze mordowania i eksplo‐ atacji „niższych ras”. Znane były poglądy Hitlera na temat Słowian. Polska stanowiła dla wodza Trzeciej Rzeszy potencjalny teren do zaję‐ cia i eksploatacji. Hitler szanował Piłsudskiego. Polską i Polakami gar‐ dził. Stanowisko polskiego spo łeczeństwa i wszystkich sił politycznych – sanacji i opozycji – było jednoznaczne: niepodległość jest zbyt wielką wartością i zbyt wiele krwi kosztowała, żebyśmy mieli teraz stać się niemieckim protektoratem. Dobrze zrozumiano, że Hitler nie chce tylko Gdańska i „korytarza” na Pomorzu. Chce czynnego udziału Pol‐ ski w podpaleniu Europy i budowie niemieckiego imperium. Na to nie mogliśmy się zgodzić. Z Hitlerem nie było o czym rozmawiać. To może trzeba było rozmawiać ze Związkiem Radzieckim? Rozmawiać w 1939 roku ze Związkiem Radzieckim? A o czym? Wielka Brytania i Francja po zajęciu Czech przez Hitlera porzuciły wreszcie ugodową politykę i w kwietniu 1939 roku udzieliły nam gwarancji pomocy wojskowej na wypadek ataku Niemiec. Wydawało się, że zy‐ skujemy silnych sojuszników.

No właśnie. Wydawało się. Wielka Brytania i Francja udzieliły nam gwarancji, wiedząc, że nie będą w stanie wesprzeć militarnie Pol‐ ski. Jednocześnie państwa zachodnie rozpoczęły rozmowy ze Związkiem Radzieckim w celu zmontowania bloku, który mógłby zatrzymać zapędy Hitlera. Polska konsekwentnie odmawiała współ pracy, zwłaszcza wojskowej, z ZSRR. Beck tłumaczył dyplo‐ matom zachodnim, że angażowanie Moskwy w działania antynie‐ mieckie spowoduje... zagrożenie niemiecką agresją. Kompletnie nie brał pod uwagę, że Hitler i Stalin mogą się porozumieć. To prawda. Uważał, że ze względu na przeciwieństwa ideologiczne Niemcy i ZSRR nie będą zdolne do współdziałania. Nie przewidział, że geopolityka i gra interesów okażą się ważniejsze od ideologii. Ale na‐ wet jeśli wziąłby to pod uwagę, i tak nie mógłby się bronić. Nie byliby‐ śmy w stanie w żaden sposób odpowiedzieć na porozumienie między Moskwą i Berlinem. Piłsudski mówił, że ewentualna współ praca Nie‐ miec i ZSRR to scenariusz tak fatalny dla Polski, że lepiej o nim nawet nie myśleć. Marszałek zdawał sobie sprawę, że oznacza to śmiertelne niebezpieczeństwo dla Rzeczpospolitej. W momencie wybuchu drugiej wojny światowej mieliśmy dwóch sojuszników na zachodzie. W Europie Środkowej byliśmy sami, a dwóch potężnych wrogów porozumiało się przeciwko nam. Czy hi‐ storia mogła potoczyć się inaczej, gdybyśmy w lecie 1939 roku po‐ rzucili uprzedzenia i zaangażowali się w montowanie antyhitle‐ rowskiej koalicji Wielkiej Brytanii, Francji, ZSRR, Polski i Rumunii? Nasza tragedia w 1939 roku polegała na tym, że mieliśmy niezwykle zawężone pole manewru. W zasadzie znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia. Stalin nie miał żadnego interesu w ratowaniu europejskiego status quo. A niech się faszyści z kapitalistami biją między sobą, dla ZSRR i komunizmu to tylko korzyść. W kwietniu 1939 roku Stalin miał dwie oferty na stole. Mógł współ pracować z Wielką Brytanią i Francją, wejść do „klubu mocarstw” i próbować rozszerzać swoje wpływy w Europie Środkowo-Wschodniej. Mógł też postawić na współ pracę z Hitlerem, pomóc mu zdemontować cały ład wersalski i dzięki temu „od ręki” rozbudować imperium. Nie wiedział, że dla Hitlera Rosja to teren niemieckiej ekspansji? Wiedział, ale nie uważał tych planów za groźne. Może stwierdził, że Mein Kampf to tylko propaganda. Bajki. Komuniści mieli wielką wprawę w tworzeniu propagandowych zaklęć, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Być może więc uznali, że narodowi so‐ cjaliści postępują podobnie, opowiadając o germańskiej „przestrzeni życiowej” na wschodzie.

Zachód mógł dać Stalinowi wiele, ale nie zgodziłby się bez mrugnię‐ cia okiem na aneksję po łowy Polski oraz Litwy, Łotwy, Estonii, Finlan‐ dii i rumuńskiej Besarabii. A to właśnie umożliwił Stalinowi pakt Rib‐ bentrop–Mo łotow z 23 sierpnia 1939 roku. Porozumienie z Hitlerem dawało Związkowi Radzieckiemu wolną rękę na wschodzie Europy, możliwość odzyskania wszystkich ziem, które Rosja straciła w chwili słabości po pierwszej wojnie światowej i rewolucji. Bolszewicy od dawna właśnie na to czekali. Oczywiście, że Hitler mógł dać Stalinowi więcej niż alianci. Jednak wrócę do pytania: co mogłoby się stać, gdybyśmy po odrzuceniu żą‐ dań Hitlera zaczęli razem z aliantami rozmowy z Moskwą i zgodzili się na jej pomoc wojskową? Zachód perspektywy sojuszu z ZSRR nie traktował serio. Wielu histo‐ ryków zachodnich uważa, że aliancka oferta dla Stalina z lata 1939 roku była tylko narzędziem nacisku na Hitlera i nie kryła się za nią in‐ tencja rzeczywistej współ pracy z komunistami. Francja i Wielka Bry‐ tania nie były niezadowolone, gdy Polska i Rumunia odmówiły nego‐ cjacji z Moskwą. Ale jeśli pan pyta, co mogłoby się wydarzyć, gdyby‐ śmy je jednak podjęli, to odpowiedź jest dość prosta: Polska w ciągu roku byłaby radziecka. Alianci na jakiś czas powstrzymaliby Hitlera, a my stracilibyśmy suwerenne państwo oraz ziemie za Bugiem i Sanem. Tak pan sądzi? Gdy Polska walczyła z bolszewikami w 1920 roku, Brytyjczycy nale‐ gali, aby zgadzać się na wszystkie warunki stawiane przez Moskwę: granice na Bugu i Sanie, ograniczenie armii polskiej do sześćdziesięciu tysięcy, wydanie Armii Czerwonej wszystkich zapasów broni i zgodę na jej swobodny tranzyt na terytorium Rzeczpospolitej, stworzenie milicji ludowej... Polscy politycy o tym pamiętali. Zdawali sobie sprawę, że Związek Radziecki nie będzie pomagał w powstrzymaniu Hitlera za darmo. Nie chcieli, aby rachunek został pokryty kosztem Rzeczpospolitej. Jeżeli doszłoby do rozmów w sprawie pomocy wojskowej ZSRR dla Polski, Stalin na pewno zażądałby baz Armii Czerwonej w Polsce. To byłby racjonalny argument. No bo jak bronić jakiegoś terytorium, nie mając tam wojsk? A gdyby Armia Czerwona weszła do Polski, już by z niej nie wyszła. Jest takie powiedzonko: „Tam, gdzie stanie żoł nierz ra‐ dziecki, tam już jest Związek Radziecki”. Przypisuje się je Stalinowi, ale nawet jeżeli nigdy tak nie powiedział, jest to bardzo prawdziwe. Gdy wojska radzieckie wchodziły do jakiegoś kraju, to z własnej woli nigdy go nie opuszczały. Komunistyczna Rosja w przypadku Polski zastoso‐

wałaby taki sam scenariusz jak w państwach bał tyckich: najpierw bazy wojskowe, później okupacja i żądania polityczne. Jakie byłyby żądania Stalina wobec Polski? Przyłączenie do ZSRR ziem za Sanem i Bugiem. Wprowadzenie komu‐ nistycznych polityków do rządu. Później pełna sowietyzacja kraju. Li‐ kwidowanie i unieszkodliwianie – w różny sposób – wszystkich tych, którzy z powodów politycznych lub klasowych mogliby przeciwsta‐ wiać się budowie nowego porządku: przedstawicieli aparatu pań‐ stwowego, przemysłowców, ziemian, bogatszych chłopów. Wysiedle‐ nia. Zsyłki. Egzekucje. To wszystko, co wydarzyło się na polskich zie‐ miach zajętych przez ZSRR, poczynając od września 1939 roku. W 1920 roku widzieliśmy z bliska, czym jest komunizm. Wiedzieliśmy też, w jaki sposób Stalin rządzi własnym krajem. Dlatego w Warsza‐ wie nikomu przez głowę nie przeszło wpuszczenie go z własnej woli do Polski. Dla polskich polityków i polskiego spo łeczeństwa było to tak samo nie do przyjęcia jak sprowadzenie Rzeczpospolitej do roli wasala Niemiec. W 1939 roku nie chcieliśmy iść u boku Niemiec na ZSRR ani nie chcieliśmy razem z ZSRR bronić się przed Niemcami. Więc Hitler i Stalin unicestwili Polskę, a sojusznicy nam nie pomogli. Potem za pomoc ZSRR w walce z Niemcami alianci i tak zapłacili naszym kosztem: Polska znalazła się w radzieckiej stre e wpływów, stra‐ ciła ziemie za Bugiem i Sanem. Pan uważa, że to samo mogło się wy‐ darzyć pięć lat wcześniej, gdyby Stalin wybrał ofertę Zachodu, a nie Hitlera? Tak. Stalin zacząłby budować komunistyczny blok w Europie Środko‐ wej w 1940 roku. Za przyzwoleniem aliantów. Ale wtedy Niemcy nie zaatakowałyby Polski. Wehrmacht ude‐ rzyłby na Francję. Jeżeli Armia Czerwona byłaby w Polsce, Hitler raczej nie odważyłby się na atak na wschód. Całą energię skoncentrowałby w kierunku za‐ chodnim, aczkolwiek chciałby się wcześniej ubezpieczyć od strony wschodniej. Czy by mu się to udało? No właśnie. Stalin zaatakowałby Hitlera podczas wojny Niemiec z Francją? Sądzę, że nie wypuściłby takiej okazji z rąk. Jeżeli Armia Czerwona mogłaby operować z Wielkopolski i Pomorza i trwałoby już przejmo‐ wanie struktur państwa polskiego przez władze komunistyczne, Ro‐

sjanie pomaszerowaliby na Berlin. Pytanie: jak zachowaliby się Po‐ lacy? W jak dużym stopniu armia byłaby już podporządkowana ko‐ munistom? Można domniemywać, że w ciągu kilku, kilkunastu mie‐ sięcy polscy komuniści przy wsparciu Armii Czerwonej kontrolowa‐ liby już aparat władzy polskiej republiki radzieckiej. Gdyby w 1940 roku Stalin zaatakował Hitlera, Niemcy przegraliby wojnę? Sądzę, że tak. Nawet biorąc pod uwagę ówczesną słabość Armii Czer‐ wonej, w 1940 roku Niemcy nie wytrzymaliby wojny z ZSRR, Francją, Wielką Brytanią i – prawdopodobnie – radziecką Polską. Niemiecki przemysł wojenny nie pracował jeszcze na peł nych obrotach, Wehr‐ macht nie był tak silny, doświadczony i świetnie wyposażony jak w kolejnych latach wojny. Co najważniejsze: niemieckie spo łeczeństwo i wojsko nie było wtedy ślepo wpatrzone w Hitlera. Nastroje w Niem‐ czech po wybuchu wojny z Polską, Francją i Wielką Brytanią nie wszę‐ dzie były entuzjastyczne. Niemcy zaczęli bezgranicznie ufać wodzowi dopiero po paśmie zwycięstw w kampaniach przeciwko Polsce, Ho‐ landii, Belgii, Norwegii, Francji, Jugosławii i Grecji. Wtedy uwierzyli, że obietnica budowy germańskiego imperium zostanie dotrzymana. W rozpatrywanej przez nas wersji zdarzeń nie mieliby za sobą do‐ świadczenia zwycięskiego pochodu Wehrmachtu przez pół konty‐ nentu. Wojna dla Niemiec rozpoczęłaby się nie lokalnym kon iktem z osamotnioną Polską, ale starciem na dwa fronty z najsilniejszymi państwami Europy. W dodatku Armia Czerwona ruszałaby do boju za‐ ledwie dwieście kilometrów od Berlina. Europa uniknęłaby wojennego koszmaru, a Polska niemieckiej oku‐ pacji. Wojna z 1940 roku zakończyłaby się podobnymi rozstrzy‐ gnięciami politycznymi jak druga wojna światowa. Stalin podpo‐ rządkowałby sobie Europę Wschodnią. Tego wykluczyć nie można. W Czechosłowacji po usunięciu okupan‐ tów niemieckich przez Armię Czerwoną na pewno zostałyby zainsta‐ lowane władze komunistyczne. Potem Stalin zacząłby naciskać na Węgry i Rumunię. Pytanie, czy powstałaby Polska Rzeczpospolita Lu‐ dowa, czy polska republika w ramach ZSRR. To zależałoby pewnie od postawy Polaków podczas wojny z Niemcami oraz targów Stalina z aliantami. Jeżeli w 1940 roku po pokonaniu Niemiec powstałaby komuni‐ styczna Polska poza Związkiem Radzieckim, dla Rzeczpospolitej i jej obywateli byłby to scenariusz lepszy niż ten, który znamy z rze‐ czywistości.

Na pewno byłby inny. W czasie drugiej wojny światowej zginęło blisko sześć milionów obywateli Rzeczpospolitej. Z punktu widzenia poten‐ cjału demogra cznego żadne inne państwo nie poniosło tak olbrzy‐ mich strat. Ci ludzie pewnie by żyli. Kraj nie zostałby zrujnowany. Warszawa nie byłaby morzem gruzów. Świat nie zaznałby makabry Holocaustu, więc ocalałaby obecna w Polsce od tysiąca lat kultura ży‐ dowska. Jeżeli ZSRR i alianci zdo łaliby w ciągu kilku, kilkunastu mie‐ sięcy pokonać Hitlera, Polska z pewnością nie poniosłaby tak dotkli‐ wych strat jak podczas drugiej wojny światowej. Nie wiadomo nato‐ miast, czy radziecka Polska odniosłaby jakieś korzyści terytorialne w wyniku wojny z Niemcami. Być może tak. Stalin już w 1941 roku sy‐ gnalizował, że Polska po wojnie w zamian za Kresy otrzyma ziemie na zachodzie. Ale ta kwestia wiąże się z kolejną: jak ZSRR i alianci potrak‐ towaliby pokonane Niemcy? Czy byłyby okupowane tak jak w 1945 roku i podzielone później na RFN i NRD? Na to pytanie nie znajdziemy odpowiedzi. To może jednak trzeba było rozmawiać ze Stalinem w 1939 roku? Dziś wiemy, jak zakończyła się druga wojna światowa. Okazała się naj‐ większą tragedią w historii Polski. Beck i ludzie sprawujący władzę w Polsce w 1939 roku nie mogli tego przewidzieć. Postępowali racjonal‐ nie. Przecież trudno spodziewać się, żeby Beck zaproponował Mo łoto‐ wowi: panie komisarzu, oddajemy ziemie wschodnie, jutro marszałek Edward Rydz-Śmigły odda buławę marszałkowi Klimientowi Woro‐ szyłowowi, pojutrze Armia Czerwona może zacząć obsadzać twierdzę w Modlinie. A na wiosnę idziemy razem na Berlin. Władze Rzeczpospolitej liczyły, że sojusz Polski z Wielką Brytanią i Francją powstrzyma Hitlera. W chwili, gdy te rachuby zawiodły, po rozbiorze Polski między Trzecią Rzeszę i ZSRR, nic już nie zależało od nas. Od momentu klęski wrześniowej los Rzeczpospolitej był uzależ‐ niony od przebiegu działań wojennych i woli mocarstw. Traktat wer‐ salski przywrócił Rzeczpospolitą na mapę Europy. Hitler i Stalin unie‐ ważnili go, więc Polska musiała z mapy zniknąć. Czy gdyby nie było paktu Ribbentrop–Mo łotow, Hitler i tak zaata‐ kowałby Polskę? Hitler ruszyłby na Polskę i bez współ pracy z Moskwą. Pakt został za‐ warty, kiedy wojska niemieckie były już gotowe do ataku. Porozumie‐ nie ze Stalinem ułatwiało mu zadanie i dawało pewność, że nie zosta‐ nie zaatakowany przez ZSRR, gdy będzie rozprawiał się z Rzeczpospo‐ litą, a później z krajami zachodnimi. Hitler znalazł po prostu wspól‐ nika do akcji demontowania wersalskiej Europy.

Chyba więc trudno dziwić się dziś oburzeniu Rosjan, kiedy czasami słyszą od Polaków, że są tak samo jak Niemcy odpowiedzialni za wybuch drugiej wojny światowej. Ich oburzenie nie może być dla nas zaskoczeniem. W czasach Związku Radzieckiego nieustannie byli przekonywani, że winę za wybuch wojny ponoszą wyłącznie hitlerowskie Niemcy. Dziś to samo słyszą obywatele Federacji Rosyjskiej. Trudno więc wymagać od nich innej reakcji. Nie znają polskiej opinii w tej sprawie i nie są nią zaintereso‐ wani. Natomiast z polskich doświadczeń wynika, że we wrześniu 1939 roku mieliśmy dwóch wrogów, a później dwóch okupantów. I to jest fakt. Czy można stawiać znak równości między rolą Trzeciej Rze‐ szy i Związku Radzieckiego w rozpętaniu drugiej wojny światowej? Hitler chciał wojny, marzył o niej, planował ją. Stalin nie miał zamiaru ratować pokoju i także przygotowywał się do wojny. Widząc nadcią‐ gającą pożogę, postanowił wykorzystać ją do zdobycia ziem, które dawniej były częścią imperium carów. Jeżeli dziś dworscy historycy Kremla próbują wymazać pamięć o współ pracy Hitlera ze Stalinem, to Polska ma obowiązek o niej przy‐ pominać, bo stała się jej pierwszą o arą. I podkreślać, że Rzeczpospo‐ lita została zaatakowana przez Niemcy właśnie dlatego, że nie zgo‐ dziła się uderzyć razem z Hitlerem na ZSRR. Zresztą historiogra a rosyjska niejednokrotnie ocenia pakt Ribben‐ trop–Mo łotow negatywnie. Błąd Stalina miał polegać na tym, że uła‐ twił Hitlerowi wojnę z Zachodem, a potem Związek Radziecki musiał dźwigać główny ciężar walki z Niemcami. Jednak historycy rosyjscy w ogóle nie dostrzegają, jakie konsekwencje pakt Ribbentrop–Mo ło‐ tow miał dla Polski. Ten temat dla nich nie istnieje. Tak jakby uważali, że Armia Czerwona zajęła tereny ukraińskie i białoruskie, które chyba tylko przez dziejową pomyłkę znalazły się pod władzą Rzeczpospolitej. W ich opinii dokonało się zjednoczenie narodów białoruskiego i ukra‐ ińskiego w ramach ZSRR. Została przywrócona „dziejowa sprawiedli‐ wość”. Tak uważali Sowieci, wkraczając 17 września 1939 roku na na‐ sze ziemie wschodnie. Tak też dziś uważają władze rosyjskie. W czerwcu 1941 roku Niemcy zaatakowały ZSRR. W stosunkach Polski z Moskwą pojawiły się zupełnie nowe okoliczności. Premier Władysław Sikorski i ambasador radziecki w Londynie Iwan Maj‐ ski podpisali układ, na mocy którego przywrócono stosunki dyplo‐ matyczne, objęto „amnestią” obywateli polskich w Związku Ra‐ dzieckim oraz postanowiono o utworzeniu Armii Polskiej w ZSRR. Układ milczał na temat przywrócenia granicy ustalonej w Rydze. Ten temat pominięto także podczas rozmów Sikorskiego ze Stali‐ nem w Moskwie w grudniu 1941 roku. Niektórzy historycy polscy

uważają, że był to błąd i należało domagać się cofnięcia skutków ra‐ dzieckiej inwazji z 17 września 1939 roku. Mają rację? Układ Sikorskiego z Majskim wywo łał ostry kryzys polityczny. Nie‐ które partie wystąpiły z rządu polskiego na wychodźstwie. Część poli‐ tyków uważała, że Sikorski posunął się zbyt daleko, zawierając z ZSRR układ bez gwarancji przywrócenia przedwojennej granicy wschod‐ niej. To dowodzi, że polskie elity polityczne nie za bardzo zdawały so‐ bie sprawę, z kim mają do czynienia. Przecież nawet gdyby Sikorski osiągnął sukces i dostał gwarancję granicy, to i tak byłoby to niewiele warte. Podczas wojny liczy się siła. Armia Czerwona weszłaby do Pol‐ ski i w niej pozostała. Co z tego, że mielibyśmy w ręku podpisany układ? Stalin łamał je bez mrugnięcia okiem. Alianci nie byliby w sta‐ nie powstrzymać Stalina przed podporządkowaniem sobie Polski. Dla niego temat polskich ziem wschodnich został zamknięty 17 września. Nie zamierzał z nich rezygnować. Co ciekawe, podczas rozmów z Si‐ korskim w grudniu 1941 roku, już na tak wczesnym etapie, Stalin miał zasugerować, że Polska mogłaby dostać rekompensatę na zacho‐ dzie. Ofertą były granica na Odrze i część Prus Wschodnich. Dobrze zagospodarowane, bogate tereny. To była zła oferta? Rozmowa nie zakończyła się ofertą. Sikorski nie mógł zresztą rozma‐ wiać o uszczupleniu ziem polskich na wschodzie, gdyż żadna polska partia na wychodźstwie by się na to nie zgodziła. Przez długi czas, aż do 1944 roku, żaden z polskich polityków nie był w stanie wyrzec się programu odzyskania wschodnich ziem Rzeczpospolitej. Stanowisko rządu polskiego było jasne: dokonano aneksji polskiego terytorium, obowiązkiem Polaków i polskich władz jest odzyskanie ich. Dopiero później część działaczy zaczęła dopuszczać możliwość negocjacji ze Stalinem w sprawie ziem wschodnich. Przecież mówił pan, że już w XIX wieku Kresy przestały być pol‐ skie. Dla Drugiej Rzeczpospolitej były tylko balastem. Mówiliśmy nie o tym, że Kresy przestały być polskie, ale o tym, że kur‐ czył się zasięg kultury polskiej na wschodzie. Dlatego ani Mińsk, ani Kamieniec Podolski nie znalazły się w polskich granicach w 1921 roku. To prawda, Kresy były najbiedniejszą i najsłabiej zagospodaro‐ waną częścią Rzeczpospolitej, nie byliśmy też w stanie ułożyć popraw‐ nych stosunków z Ukraińcami i mieszkańcami ziem białoruskich. Ale przecież żadne państwo z własnej woli nie zgodziłoby się na dobro‐ wolną rezygnację z po łowy swojego terytorium. Tym bardziej, że w niektórych województwach i powiatach Polacy stanowili większość – tak było w okolicach Wilna, Grodna, Nowogródka, Lwowa, w niektó‐

rych powiatach nad Zbruczem. Polscy politycy nie mogli zdradzić ro‐ daków w imię obietnicy granicy na Odrze. Zresztą pod koniec 1941 roku propozycja Stalina dotycząca rekompensaty w postaci ziem nie‐ mieckich była jak oferowanie królowi szwedzkiemu Niderlandów przez Zagłobę. Niemcy stali wtedy pod Moskwą. Później stawała się coraz bardziej realna. Tak, ale później Stalin przestał rozmawiać z rządem polskim, a w kwietniu 1943 roku zerwał z nim stosunki dyplomatyczne, bo znalazł grupkę polskich komunistów i ludzi lewicy, którzy mieli w jego imie‐ niu rządzić Polską i przyłączonymi do niej ziemiami niemieckimi. Sta‐ lin po wygranej pod Stalingradem poczuł się pewniej i zaczął kreślić plany politycznego opanowania Polski przy pomocy „swoich ludzi”. Ten plan konsekwentnie i bezwzględnie zrealizował. Może po wojnie trudniej byłoby opanować mu Polskę, gdyby od wschodu razem z Armią Czerwoną wkroczyły polskie wojska podle‐ gające rządowi w Londynie? W marcu 1942 roku rozpoczęła się ewakuacja Armii Polskiej z ZSRR. Czy to nie był błąd? Nigdy nie znajdziemy jednoznacznej odpowiedzi. Wyprowadzenie z ZSRR żoł nierzy armii generała Władysława Andersa oznaczało, że otrzymają szansę bicia się za Polskę u boku aliantów na innych obsza‐ rach. Brytyjczycy potrzebowali żoł nierzy do obrony Kanału Su‐ eskiego, Egiptu, pól naftowych w Iraku. Nie mam pewności, czy uda‐ łoby się wynegocjować udział w walkach na froncie wschodnim Ar‐ mii Polskiej podporządkowanej rządowi na wychodźstwie. Stalin żą‐ dał, aby poszczególne polskie oddziały szły do boju w ramach związ‐ ków taktycznych Armii Czerwonej, bo tego wymagały chwila i śmier‐ telne zapasy z Hitlerem. Natomiast Sikorski i Anders uważali, że jeśli nie ma polskiej armii, to nie ma polskiej sprawy. Przekonanie, że wła‐ sna siła zbrojna jest gwarancją znaczenia politycznego, zostało Sikor‐ skiemu jeszcze z czasów pierwszej wojny światowej. Nie chcieliśmy być mięsem armatnim dla Sowietów. Ale nawet jeśli Stalin zgodziłby się na samodzielne polskie dywizje, korpusy czy nawet armię i polskie wojsko doszłoby od wschodu do granic Rzeczpospolitej, trudno sobie wyobrazić, by żoł nierze Andersa stali się militarnym zapleczem akcji tworzenia niepodległego państwa polskiego. W planach Stalina nie było miejsca na suwerenną, „londyńską” Polskę. Polska miała być pro‐ sowiecka, kierowana przez miejscowych komunistów przy wsparciu ZSRR. Generał Anders wykonywałby rozkazy płynące z Londynu. Na pewno takiej wizji by się sprzeciwił.

I dlatego prawdopodobnie długo by nie pożył. Wątpię, żeby przeszedł na stronę komunistów. Więc przypuszczalnie zostałby rozstrzelany. Chyba że wcześniej zdo łałby uciec. Stalin – dowolnymi środkami – na pewno nie dopuściłby do tego, by armia stanowiła samodzielny czyn‐ nik budujący suwerenną Polskę. Przejąłby nad nią kontrolę lub roz‐ broił i pozamykał wojsko w obozach. Polacy mieliby kolejny, po Katy‐ niu, symbol brutalnej przemocy Stalina. Nawet jeśli Armia Polska li‐ czyłaby kilkadziesiąt albo i kilkaset tysięcy żoł nierzy, i tak nie miałaby szans, bo była otoczona milionami czerwonoarmistów. Jeżeli generał Anders i jego żoł nierze sprzeciwialiby się opanowywaniu Polski przez komunistów, widzę tylko dwa wyjścia: kolejny sowiecki mord na ty‐ siącach polskich wojskowych albo kapitulacja przed nieuniknionym i pójście na współ pracę ze Stalinem. Chyba w ogóle nie widzi pan alternatyw, które mogłyby sprawić, że los Polski po drugiej wojnie światowej byłby lepszy niż w rzeczywi‐ stości. Nie widzę. Klamka zapadła w 1939 roku, gdy Hitler ze Stalinem roz‐ montowali układ wersalski. Później decydowała naga siła. Polska, bez terytorium, bez zasobów, zdana na pomoc Wielkiej Brytanii, siły nie miała. To tragiczny okres naszej historii, ob tujący w epizody, które do dziś budzą nasze antykomunistyczne i antyrosyjskie emocje. Trudno się dziwić. Warto bowiem zwrócić uwagę na jedną okolicz‐ ność: o ile w XVIII i XIX wieku Rosja narzucała nam swoją wolę poli‐ tyczną czy nawet próbowała walczyć z polskością, o tyle w XX wieku Związek Radziecki zrobił coś znacznie poważniejszego: nie tylko pod‐ porządkował sobie politycznie Polskę, ale też narzucił Polsce i Pola‐ kom ideologię komunistyczną. Obcą, sprzeczną z wartościami wyzna‐ wanymi przez zdecydowaną większość spo łeczeństwa, nigdy niema‐ jącą większego poparcia w kraju. Przed wojną polscy komuniści byli formacją marginalną, bez znaczenia politycznego i bez zaplecza spo‐ łecznego. Zapleczem dla Komunistycznej Partii Polski był w znacznej mierze żywioł żydowski. Polaków, którzy sympatyzowali z komuni‐ stami, było bardzo mało – w Krakowie można by ich policzyć na pal‐ cach obu rąk. Stalin zdecydował, że Polacy muszą zaakceptować ide‐ ologię i system rządów, które powszechnie odrzucali. Nasza „zła pa‐ mięć” o 1945 roku i czasach PRL wynika także z tego faktu. Wspomniał pan o bolesnych epizodach z czasów drugiej wojny światowej. Nie ma chyba bardziej tragicznego wspomnienia niż mord na polskich o cerach w Katyniu. Dlaczego Stalin kazał ich za‐ bić?

Nie chcę umniejszać tej tragedii i być źle zrozumiany, ale to było ruty‐ nowe działanie władz ZSRR w takich sytuacjach. Związkiem Radziec‐ kim rządzili wtedy zbrodniarze, którzy zabijali miliony własnych oby‐ wateli: Rosjan, Ukraińców, przedstawicieli chyba wszystkich narodów komunistycznego imperium. Stalin masowo skazywał na śmierć wła‐ snych generałów i o cerów, bohaterów rewolucji i wojny domowej. Dlaczego miałby postąpić inaczej w przypadku wykształconych, od‐ ważnych, antykomunistycznych Polaków? Przecież w przyszłości mo‐ gliby sprawiać mu kłopot jako potencjalny organizator oporu. To byli wrogowie polityczni i klasowi. Takich w Związku Radzieckim czekała śmierć. Ta zbrodnia wynikała z logiki działania bezdusznego systemu. Dlaczego do dziś żaden z przedstawicieli państwa rosyjskiego nie przeprosił za tę zbrodnię? Tylko Borys Jelcyn podczas pobytu w Warszawie w 1993 roku powie‐ dział na cmentarzu Powązkowskim, przed krzyżem katyńskim: „Wy‐ baczcie, jeśli możecie”. To był jeden gest. Nie należy spodziewać się, że kiedykolwiek usłyszymy podobne słowa z ust przedstawicieli Rosji. Federacja Rosyjska jest dziedziczką Związku Radzieckiego. Dystansuje się od niektórych jego praktyk, ale robi to selektywnie. Potępia „błędy i wypaczenia”, ale dziedzictwo Stalina jest włączane w narrację histo‐ ryczną współczesnej Rosji. O arami zbrodni stalinowskich padły mi‐ liony ludzi. Gdyby Rosja chciała dziś przepraszać za całe zło, które Sta‐ lin wyrządził poszczególnym narodom, grupom czy warstwom spo‐ łecznym, musiałaby robić to cały czas. Każdy naród – od Niemiec i Fin‐ landii po Chiny i Japonię – mógłby domagać się symbolicznych prze‐ prosin. Nie byłoby im końca. A imperium nie przeprasza. Nasz polski problem ze stosunkiem do współczesnej Rosji wynika także z tego, że nie potępia ona jednoznacznie dziedzictwa Stalina. Ale Rosja nie może tego zrobić. Nie może wymazać tego okresu swojej hi‐ storii, odciąć się od niego, tak jak Niemcy potępili i odcięli się od nazi‐ zmu. Jeżeli jest dziś w Rosji jakaś świętość, niekwestionowany przez nikogo mit, wartość łącząca wszystkich Rosjan, to jest nią pamięć o wielkiej wojnie ojczyźnianej. Większość zwykłych Rosjan uważa, że narody Związku Radzieckiego pod wodzą Stalina uratowały świat przed Hitlerem, pokonały zbrodnicze imperium i wyzwoliły Europę Środkową spod faszystowskiego jarzma. Nie możemy oczekiwać, że Rosja i Rosjanie przyjmą perspektywę Bał tów, Polaków czy Węgrów, dla których zwycięski marsz Armii Czerwonej oznaczał kolejne znie‐ wolenie. Stalin, idąc na Berlin, zbrojnie podporządkowywał sobie Pol‐ skę, niszczył struktury cywilne i wojskowe legalnego rządu Rzeczpo‐ spolitej. To, że miał na swoje usługi polskich komunistów i złożone z Polaków Ludowe Wojsko Polskie, nie zmienia tej oceny. Stalin walczył

z polskim państwem, wprowadzał nową okupację. Dla Polaków musi pozostać wrogiem. Natomiast dla sporej części Rosjan jest wielkim zwycięzcą – człowiekiem, który zapewnił Rosji status światowego su‐ permocarstwa. Od czasu do czasu przewija się w polskich mediach dyskusja, czy żołnierze radzieccy wyzwalali Polskę, czy też nieśli nową okupację. Jest bezprzedmiotowa? Tu nie ma mowy o jakichkolwiek wątpliwościach. Nie trzeba pytać hi‐ storyków o zdanie. Żyją przecież ludzie, którzy pamiętają te czasy. Żoł‐ nierze Armii Czerwonej przepędzili niemiecką armię okupacyjną i wy‐ stępowali w roli nowego okupanta. Dam przykład zniewalający swoją szczerością: na Rynku Głównym w Krakowie w Pałacu pod Baranami znajdowały się siedziba niemiec‐ kiego gubernatora dystryktu krakowskiego i dwie budki wartownicze, w których wartę peł nili żoł nierze Wehrmachtu, a później żoł nierze SS. Naciskani przez marszałka Iwana Koniewa, Niemcy 18 stycznia 1945 roku opuścili Kraków, ale budki pozostawili. Nazajutrz pojawili się w nich żoł nierze Armii Czerwonej. Dla krakowian było oczywiste, że speł niają one te same funkcje, a miejsce niemieckiego gubernatora za‐ jął okupujący miasto radziecki komendant wojenny. W podziemiach Pałacu Niemcy w czasie wojny urządzili „pod‐ ręczne” więzienie, w którym przesłuchiwano polskich patriotów. I ci polscy patrioci po „wyzwoleniu Krakowa” przez Armię Czerwoną nadal byli więzieni w tym samym miejscu i nadal byli przesłuchiwani – niejednokrotnie przez tych samych ludzi! Agentura Gestapo w Kra‐ kowie liczyła około tysiąca ludzi – to byli Polacy, volksdeutsche, rów‐ nież Żydzi. Większość z tych osób znalazła się potem na liście płac ko‐ munistycznego Urzędu Bezpieczeństwa. Mieli dobrze rozpracowane środowiska niepodległościowe, więc robili to samo co wcześniej: po‐ magali rozbijać struktury Polskiego Państwa Podziemnego. Zmienili tylko pracodawcę. Wcześniej pracowali na rzecz Hitlera, a teraz – Sta‐ lina. Dlaczego w Polsce oburzamy się, że Stalin nie wsparł powstania warszawskiego? Bo przyzwoitość nakazywałaby okazanie pomocy ludziom, którzy wy‐ ciągnęli broń przeciwko wspólnemu wrogowi. Ale z politycznego punktu widzenia Stalin nie miał najmniejszego powodu, by pomagać powstańcom. Przecież żaden wojskowy czy polityk nie wspiera wroga. Powstanie warszawskie militarnie było skierowane przeciwko Niem‐ com, a politycznie przeciwko Stalinowi. W Warszawie po pokonaniu Niemców miały ujawnić się polskie struktury polityczne i rozpocząć

negocjacje na temat statusu Armii Czerwonej stacjonującej w Polsce i perspektyw tworzenia państwa polskiego – niezależnego od Sowie‐ tów. To były naiwne rachuby. Komenda Główna Armii Krajowej w ogóle nie wyciągnęła wniosków z tego, co działo się na wschód od Wi‐ sły, Bugu i Niemna – wszystkie próby występowania wobec Armii Czerwonej w roli gospodarza kończyły się tragicznie. O cerowie i przedstawiciele władz cywilnych państwa podziemnego byli zabijani lub tra ali do więzień, żoł nierzy wcielano siłą do podporządkowa‐ nego komunistom Wojska Polskiego. Jak można było myśleć, że akurat w Warszawie Stalin postąpi inaczej? Powiem więcej: wybuch powsta‐ nia warszawskiego był Stalinowi niezwykle na rękę. Oczywiste było, że poniesie ono klęskę militarną. Wystarczało się przyglądać. Każdy kolejny dzień powstania działał na korzyść Stalina. Niemcy w Warsza‐ wie eliminowali przecież polskie elity, polskich o cerów, polskich żoł‐ nierzy, którzy kiedyś mogliby być przeciwnikami Armii Czerwonej. Z punktu widzenia radzieckich interesów w Polsce to był czysty zysk. Brzmi to brutalnie, ale tak wyglądały ówczesne realia polityczne. Żeby komuniści mogli po wojnie spokojnie sprawować władzę, Polskie Państwo Podziemne i jego wojskowe zaplecze musiały zostać znisz‐ czone. Kraj, który od 1939 roku bił się z Niemcami i poniósł w tej walce olbrzymie straty, musiał raz jeszcze zostać spacy kowany. Re‐ presje wobec Polaków miały znacznie większą skalę niż działania władz sowieckich w Rumunii, na Węgrzech czy w Bułgarii. Te kraje walczyły u boku Hitlera. My byliśmy jego pierwszą o arą. Stąd nasz polski ból i nienawiść do komunizmu. Po zakończeniu drugiej wojny światowej w gorszej sytuacji niż Polacy znaleźli się tylko Litwini, Ło‐ tysze i Estończycy, których państwa zostały przyłączone do ZSRR. Stalin mógł zrobić z Polski siedemnastą republikę ZSRR? Teoretycznie tak, ale wiązałoby się to dla niego z wieloma proble‐ mami. W lutym 1945 roku na konferencji w Jałcie Stalin uzyskał ak‐ ceptację Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych dla terytorialnego przesunięcia Polski na zachód, ale zagwarantował też powstanie Tym‐ czasowego Rządu Jedności Narodowej i wolne wybory. Rząd faktycz‐ nie powstał, miał w składzie polityków niekomunistycznych. Wybory w 1947 roku zostały sfałszowane. Podporządkowani Kremlowi komu‐ niści przejęli peł nię władzy, ale państwo polskie nie zostało zlikwido‐ wane. Zrobienie z Polski siedemnastej republiki ZSRR byłoby niezwy‐ kle ostentacyjnym złamaniem postanowień jał tańskich, jednostron‐ nym zakwestionowaniem ustaleń między mocarstwami. Stalin wie‐ dział, że prędzej czy później dojdzie do kon iktu z Zachodem, ale nie miał powodu, by rozpoczynać go zaraz po wojnie z Niemcami. Gdyby Polska została wcielona do ZSRR, alianci nie wywo łaliby w jej obronie

trzeciej wojny światowej, ale mogliby szkodzić interesom Stalina w Niemczech czy na Bałkanach. Poza tym podporządkowana Moskwie Polska z zachodnią granicą na Odrze i Nysie Łużyckiej była Stalinowi potrzebna ze względów geostrategicznych. Sowieci chcieli być jak naj‐ bliżej wojsk Zachodu, żeby w razie potrzeby szybko na nie uderzyć lub mieć głębię operacyjną na wypadek ich ataku. Gdyby Stalin przyłączył Polskę do ZSRR, też miałby Armię Czer‐ woną blisko sił Zachodu. A żoł nierze Armii Czerwonej w Polsce byliby otoczeni ludźmi, którzy myślą tylko o tym, jak ich zabić. Gdyby po wojnie powstała Polska So‐ cjalistyczna Republika Radziecka, do lasu z bronią poszłyby dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy ludzi. W Polsce stosunkowo wcześnie podjęto de‐ cyzję o tym, żeby rezygnować z oporu zbrojnego przeciwko Sowietom. Uznano, że walka w takich warunkach jest czynem straceńczym i na‐ leży zachować kadry oraz kontakty na wypadek wybuchu trzeciej wojny światowej. Działania zbrojne przeciwko nowej władzy nie były szczególnie intensywne, po 1947 roku wygasły niemal całkowicie. Opór na Litwie, Łotwie i w Estonii był silniejszy i trwał dłużej. Wła‐ śnie dlatego, że państwa bał tyckie zostały wcielone do ZSRR. Gdyby Stalin postąpił tak samo w Polsce, w perspektywie kilku lat nie miałby szans na względną normalizację warunków w kraju. A ta nastąpiła także za sprawą zasiedlania ziem zachodnich. Operacja „przesunięcia Polski na zachód” była bowiem politycznym majstersztykiem Stalina. Tak pan uważa? Stalin, ustalając granicę z Polską na Bugu i Sanie oraz dokonując wy‐ miany ludności, ostatecznie wypchnął żywioł polski z terenów ukra‐ ińskich i białoruskich. Stalin nie miał zamiaru organizować żadnych polskich obwodów autonomicznych na sowieckiej Białorusi i Ukra‐ inie. Ziemie ruskie, o które w przeszłości władcy Moskwy i Rosji rywa‐ lizowali z Litwą i Rzeczpospolitą, przechodziły nieodwo łalnie – tak się wówczas mogło wydawać – pod panowanie Kremla, a Polacy opusz‐ czali je na zawsze. Wschodnia granica Polski wracała do stanu z cza‐ sów rządów Piastów, Giedyminowiczów i Romanowiczów. Stalin za‐ mknął wieko trumny polskich Kresów. Jednocześnie, przekazując Polakom „piastowskie” ziemie zachodnie, zrobił z nas swoich geopolitycznych zakładników. Do 1970 roku, do czasu podpisania układu między PRL i RFN, tereny poniemieckie były pod tymczasową administracją polską. Ostateczne potwierdzenie za‐ chodniej granicy Polski nastąpiło dopiero w 1990 roku. Do tego mo‐ mentu jej gwarantem był ZSRR. To skłaniało do posłuszeństwa wobec

Moskwy, bo ziemie zachodnie były ważne nie tylko dla polskich ko‐ munistów. Stały się ważne także dla zwykłych Polaków. Rosja po drugiej wojnie światowej osiągnęła szczyt swojej potęgi? Rosja nigdy nie miała takiego wpływu na świat jak wtedy. Do 1989 roku była jednym z dwóch supermocarstw. W wyniku zwycięstwa nad Niemcami i zagwarantowania sobie w Jałcie własnej strefy wpły‐ wów wokół Rosji powstały dwa imperia: wewnętrzne i zewnętrzne. Wewnętrznym były republiki wcielone do ZSRR, a zewnętrznym – kraje satelickie oraz partie i ruchy komunistyczne na całym świecie. Rosja wcześniej nie miała imperium zewnętrznego. To była w jej dzie‐ jach nowość. Polska znalazła się w rosyjskim imperium zewnętrznym. Jaki był zakres jej samodzielności? Polska Rzeczpospolita Ludowa była krajem o ograniczonej suweren‐ ności, ale zakres niezależności wewnętrznej i atrybutów niepodległo‐ ści zmieniał się w czasie. Do 1956 roku Polska była zależna od Moskwy niemal w każdym możliwym zakresie. Po dojściu do władzy w ZSRR Nikity Chruszczowa i potępieniu przez niego „błędów i wypaczeń” epoki stalinowskiej pojawiła się perspektywa zwiększenia niezawisło‐ ści Polski – oczywiście w ramach bloku wschodniego, przy zagwaran‐ towaniu władzy komunistów w Warszawie. Tylko tu pojawia się pro‐ blem: czy zwiększenie niezawisłości komunistów polskich było rów‐ noznaczne ze zwiększeniem niezawisłości Polski? A nie było? Fakt, że komuniści w Warszawie od 1956 roku mogli samodzielnie prowadzić politykę wewnętrzną i do pewnego stopnia zagraniczną, był ich sukcesem. Polskich komunistów. Czy to oznaczało, że Polska jako kraj miała więcej swobód? To sprawa otwarta i dotyczy relacji między spo łeczeństwem a władzą. Polscy komuniści realizowali te cele, które były zgodne z interesem aparatu władzy. W niewielkim stopniu brali pod uwagę interesy spo łeczeństwa. Spo łeczeństwo było przedmiotem gry i manipulacji, a nie podmiotem politycznym. Tylko w momentach kryzysowych, takich jak w grudniu 1970 roku czy sierpniu 1980 roku, władza podejmowała decyzje wymuszone przez spo łeczeństwo i zgodne z jego interesami. Warto jednak podkreślić, że zakres swobód spo łecznych w PRL w porównaniu z innymi krajami bloku wschodniego był największy. Gdy Edward Gierek starał się w państwach zachodnich o kredyty, ceną za ich przyznanie była liberalizacja polityki wobec opozycji. Działal‐ ność Komitetu Obrony Robotników i Ruchu Obrony Praw Człowieka i

Obywatela była fenomenem w państwach socjalistycznych. Gdy Mi‐ chaił Gorbaczow, który w 1985 roku przejął władzę w ZSRR, musiał skoncentrować się na ratowaniu rosyjskiego imperium wewnętrz‐ nego, partie komunistyczne w krajach satelickich dostały z Moskwy informację, że mają radzić sobie same. Stało się jasne, że europejski porządek geopolityczny ustalony w Jałcie się kruszy. I o ile ekipa Woj‐ ciecha Jaruzelskiego prowadziła kompletnie anachroniczną i niesku‐ teczną politykę gospodarczą, o tyle w wymiarze politycznym okazała się zdolna do kompromisu i podjęła rozmowy z Solidarnością. Inni po‐ litycy komunistyczni bloku wschodniego z dobrodziejstwa liberaliza‐ cji Gorbaczowa nie korzystali. Erich Honecker w NRD, Todor Żiwkow w Bułgarii, Nicolae Ceauşescu w Rumunii, Gustav Husák w Czechosło‐ wacji mentalnie tkwili w latach sześćdziesiątych. Polska na tym tle wyróżniała się pozytywnie. W innych krajach socjalistycznych nawet „Trybunę Ludu” i „Żoł nierza Wolności” traktowano jako znaki wolno‐ ści. W porównaniu z nimi czeskie „Rudé Právo” czy wschodnionie‐ miecki „Neues Deutschland” to były stalinowskie gazety w stylu lat pięćdziesiątych. Elity litewskie, białoruskie i ukraińskie uczyły się ję‐ zyka polskiego, aby móc czytać książki wydawane w Polce, słuchać polskiego radia i oglądać polską telewizję. Dla nas audycje w radiu i te‐ lewizji wydawały się komunistyczną propagandą. Na wschodzie wpa‐ dano w zachwyt. Prezydent Rosji Władimir Putin nazywa rozpad ZSRR „największą katastrofą geopolityczną XX wieku i prawdziwym dramatem dla Rosjan”. Ma rację? Rozpad imperium zawsze jest bolesny dla narodu, który był w nim uprzywilejowany. Związek Radziecki przegrał konfrontację polityczną i ideologiczną z Zachodem. Dlatego Rosja musiała zrezygnować z im‐ perium zewnętrznego i co najważniejsze – wewnętrznego. Z punktu widzenia Moskwy stało się coś dramatycznego – Kreml utracił istotną część zdobyczy terytorialnych Piotra I, Katarzyny II i kolejnych carów. Stracił państwa bał tyckie, Białoruś, Ukrainę wraz z Krymem, Kaukaz, Azję Środkową. W wyniku ogłaszania niepodległości przez kolejne re‐ publiki związkowe Rosja skurczyła się do granic – mniej więcej – z po‐ czątku XVIII wieku. Uniezależniły się Ukraina i Białoruś, o których przyłączenie Rurykowicze walczyli z Jagiellonami już w XVI wieku! To była katastrofa większa niż wielka smuta na prze łomie XVI i XVII stu‐ lecia. Z kolei z punktu widzenia interesów Polski nic lepszego nie mogło się zdarzyć. W bezkrwawy sposób odzyskaliśmy pełną suwerenność, a Rosja została odepchnięta daleko na wschód od naszych granic, oczywiście z wyjątkiem obwodu kaliningradzkiego. Ziściło się marze‐

nie Piłsudskiego. Za wschodnią granicą mamy dziś niepodległe Ukra‐ inę, Białoruś i Litwę. Rosja wyrzeknie się kiedyś programu „zbierania ziem ruskich”? W haśle „zbierania ziem ruskich” mieszczą się nie tylko Ukraina i Bia‐ łoruś. „Zbieranie ziem ruskich” oznacza także przejmowanie wpły‐ wów w tych krajach, które ruskie nie były, ale pozostała w nich silna mniejszość rosyjska. Ziemie ruskie są tam, gdzie są Rosjanie – dotyczy to Azji Środkowej i państw bał tyckich. A czy Rosja kiedyś porzuci tra‐ dycyjne szlaki swojej polityki? Za rządów Borysa Jelcyna wydawało się to możliwe. Epoka Władimira Putina pokazuje, że Kreml próbuje zde niować cele w polityce wewnętrznej i zewnętrznej w odniesieniu do tożsamości i dziedzictwa rosyjskiego. Łączy przy tym wątki odno‐ szące się zarówno do komunizmu, jak i do dawnej, carskiej, cerkiewnej Rosji. Administracji kremlowskiej udaje się żonglować symbolami obu epok w mistrzowski sposób. Obie tradycje są imperialne. Żaden naród nie może uciec od swojej historii. Historia wcześniej czy później go dopadnie. Jednak z historią można negocjować: niektóre wątki przyjąć, niektóre odrzucić. Rosja tradycji imperialnej nie od‐ rzuca. Przeciwnie: chce liczyć się w świecie. Jednak przestrzegałbym przed patrzeniem na Rosję tylko z perspektywy dziedzica tradycji im‐ perialnych. Polityka kremlowska ciągle testuje narzędzia wpływu na świat zewnętrzny, szuka form prowadzenia swojej polityki. Dlatego jest trudna do oceny. W Polsce jednoznacznie przyjęliśmy wizerunek Rosji jako „wroga dziedzicznego”. W naszej narracji historycznej eksponowane są przede wszystkim wątki dotyczące walki zbrojnej z Rosją i oporu przeciwko władzy komunistycznej. Dlaczego? Bo dla ostatnich pokoleń Polaków Rosja była tylko wrogiem. I to wro‐ giem zwycięskim, który podporządkował sobie Polaków. Trudno mieć do takiego państwa inne uczucie niż niechęć. Prze łamywanie barier i uprzedzeń wynikających z historii wymagałoby świadomej pracy i dobrej woli z obu stron. A tej brakuje i w Rosji, i w Polsce. Postawa głę‐ bokiej nieufności do Rosji jest dominująca w polskim życiu politycz‐ nym i przekłada się na nastroje spo łeczne. Trudno więc się dziwić, że istnieje w Polsce wyobrażenie Rosji jako kraju groźnego, nieobliczal‐ nego, wrogiego. Czy jest słuszne, to już inna sprawa. Można się spie‐ rać. Często sami siebie straszymy Rosją. Niepotrzebnie?

Rozmawialiśmy o kolejnych epizodach, mających decydujący wpływ na to, jak układały się wzajemne relacje Polski i Rosji. Staraliśmy się patrzeć na nie z polskiej, ale także rosyjskiej perspektywy. Dzięki temu każdy sam może ocenić, czy nasze postrzeganie Rosji ma racjonalne podstawy, czy wynika z automatycznego odruchu. Jeżeli zgadzamy się, że oba państwa we wzajemnych stosunkach są w pewnym stopniu zakładnikami pamięci, to poznanie i zrozumienie tej wspólnej historii jest podstawą do formułowania sądów o dzisiejszym obrazie stosun‐ ków Warszawy i Moskwy. Oraz do próby wyobrażenia sobie, czy mogą w przyszłości wyglądać inaczej. Bo to, że w przeszłości mogły przy‐ brać zupeł nie inny kształt – już wiemy.

Spis źródeł ilustracji s. 11 – Heritage Images / Getty Images s. 41 – Bridgeman Images s. 83 – Alamy Stock Photo / BE&W s. 149 – Wikimedia commons / domena publiczna s. 241 – Muzeum Narodowe w Warszawie s. 313 – Muzeum Narodowe w Warszawie s. 391 – ITAR-TASS / PAP