Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego. Dlaczego jedne kraje są biedne, podczas gdy inne są bogate? 9788326439551, 9788326452635


141 43 2MB

Polish Pages [257] Year 2012

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Table of contents :
Spis treści
Wstęp
Rozdział 1. Mierzenie satysfakcji i dobrobytu społecznego
Rozdział 2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju
Rozdział 3. Strategie rozwoju – potrójne fiasko
Rozdział 4. Globalizacja na horyzoncie
Rozdział 5. Nie ma dziś rozwiniętych krajów o zamkniętej gospodarce
Rozdział 6. Pod wpływem klimatu i w kleszczach malarii
Rozdział 7. Izolacja geograficzna
Rozdział 8. Przekleństwo zasobów naturalnych
Rozdział 9. Kluczowa rola instytucji w rozwoju
Rozdział 10. Dlaczego istnieją złe instytucje?
Rozdział 11. Studium przypadku: wahania wzrostu gospodarczego w średniowiecznej Europie
Zakończenie
Bibliografia
Indeks
Recommend Papers

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego. Dlaczego jedne kraje są biedne, podczas gdy inne są bogate?
 9788326439551, 9788326452635

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

Marek Garbicz

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego Dlaczego jedne kraje są biedne, podczas gdy inne są bogate?

Warszawa 2012

Wydawca Monika Pawłowska Redaktor prowadzący Janina Burek

Opracowanie redakcyjne Renata Włodek

Redakcja, korekty i łamanie

www.wydawnictwojak.pl

Projekt graficzny okładki Studio Kozak

© Copyright by Wolters Kluwer Polska Sp. z o.o. 2012 All rights reserved.

ISBN 978-83-264-3955-1

ISBN PDF-a: 978-83-264-5263-5

Wydane przez: Wolters Kluwer Polska Sp. z o.o. Redakcja Książek 01-231 Warszawa, ul. Płocka 5a tel. 22 535 82 00, fax 22 535 81 35 e-mail: [email protected] www.wolterskluwer.pl Księgarnia internetowa www.profinfo.pl

Spis treści

Wstęp ....................................................................................................

7

Rozdział

1. Mierzenie satysfakcji i dobrobytu społecznego .................

13

Rozdział

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju ..........

33

Rozdział

3. Strategie rozwoju – potrójne fiasko ...................................

65

Rozdział

4. Globalizacja na horyzoncie ...............................................

90

Rozdział

5. Nie ma dziś rozwiniętych krajów o zamkniętej gospodarce ........................................................................ 108

Rozdział

6. Pod wpływem klimatu i w kleszczach malarii .................... 131

Rozdział

7. Izolacja geograficzna ........................................................ 156

Rozdział

8. Przekleństwo zasobów naturalnych ................................... 168

Rozdział

9. Kluczowa rola instytucji w rozwoju ................................... 182

Rozdział 10. Dlaczego istnieją złe instytucje? ........................................ 207 Rozdział 11. Studium przypadku: wahania wzrostu gospodarczego w średniowiecznej Europie ................................................ 228 Zakończenie .......................................................................................... 241 Bibliografia ............................................................................................ 245 Indeks .................................................................................................... 253

Wstęp

W 2010 roku Polska, ze swym dochodem w wysokości 54 USD dziennie (według parytetu siły nabywczej), znajduje się gdzieś wśród uboższych członków klubu najbogatszych mieszkańców planety1. Oznacza to, że wykazuje już ona wiele cech kraju rozwiniętego, ale ma także sporo cech niedorozwoju. Mimo tego oczywistego dualizmu sytuacji gospodarczej zainteresowania polskich ekonomistów są dość jednostronnie skierowane na studiowanie wyłącznie doświadczeń krajów wysoko rozwiniętych. Te zainteresowania bardziej jednak wyrażają wygórowane ambicje niż przyziemne realia polskiej ekonomiki. Nie mamy przecież pewności, że np. proces zbliżania się Polski do unijnych gospodarek jest zapewniony automatycznie. Jest prawdą, że w obrębie Unii Europejskiej procesy konwergencji postępują, ale proces doganiania krajów wyżej rozwiniętych nie jest powszechny, co m.in. znajduje wyraz w narastaniu nierówności ekonomicznych w skali światowej. Dlatego dla Polski kluczowy dziś problem to próba ustalenia źródeł naszego niedorozwoju gospodarczego i pytania o warunki oraz szanse przezwyciężenia tego zacofania. Na te pytania główny nurt współczesnej ekonomii odpowiada dość słabo. Do niedawna problemy rozwoju nie budziły w ogóle szczególnego zainteresowania ekonomistów, a zapewne także zainteresowania szerszej opinii publicznej w krajach rozwiniętych. Dlaczego tak się działo? Bo to nie jest i nie był zasadniczy problem dla Unii Europejskiej czy USA. Niedorozwój jest kategorią względną i siłą rzeczy nie dotyczy tych, którzy repre1 Odpowiada to produktowi krajowemu brutto na głowę w wysokości nieznacznie ponad 19 tys. USD rocznie. Według Banku Światowego to już kwalifikuje nas do grona krajów o wysokich dochodach. Niemniej polski PKB na głowę wciąż znacznie ustępuje średniej dla krajów rozwiniętych (ponad 37 tys. USD rocznie, czyli prawie dwa razy więcej niż w Polsce). Źródło: World Development Indicators Database, World Bank, 1 July 2011.

8

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

zentują technologicznie rozwinięte centrum. W obszarze tych krajów wzrost gospodarczy i postęp techniczny dokonuje się niejako samoczynnie i w dużym stopniu spontanicznie. Badanie mechanizmów wzrostu i rozwoju nie jest zatem priorytetem dla nauk ekonomicznych w tych krajach ani też dla głównych ośrodków finansujących badania ekonomiczne. Z tych względów to krótkookresowa równowaga ekonomiczna, a nie długookresowa dynamika gospodarki, była do niedawna centralnym przedmiotem zainteresowania ekonomistów-teoretyków i głównego nurtu ekonomii. Ekonomię teoretyczną uprawia się niemal wyłącznie w krajach wysoko rozwiniętych, a bez większego ryzyka można sądzić, że ponad 90% teoretyków mieszka i tworzy w centrach rozwiniętego kapitalizmu. Ekonomia rozwoju była tu uprawiana bardziej z potrzeb poznawczych niż dla bieżącej, praktycznej użyteczności (oczywiście z punktu widzenia użyteczności społeczeństw bogatych). Można stąd wyprowadzić wniosek, że inspiracji dla odpowiedzi na polskie problemy należy szukać także poza głównym nurtem ekonomii, w szczególności – choć nie tylko – w znaczących dokonaniach współczesnej ekonomii rozwoju, która w ostatnich latach wypracowała kilka nowych, interesujących idei. Ostatnio sytuacja zaczyna się jednak powoli zmieniać. Przyczyniają się do tego procesy globalizacyjne. Problemy energetyczne, surowcowe i demograficzne, zmiany klimatyczne na Ziemi, ekonomiczne skutki terroryzmu światowego, AIDS, wzbierające fale migracyjne ludności czy światowy wymiar kryzysu finansowego – wszystko to sprawia, że w coraz większym stopniu postrzegamy świat jako całość. Mamy też rosnące przekonanie, że „płyniemy w jednej łodzi”. Zwiększa to zainteresowanie przyczynami nierówności ekonomicznych, biedy i ubóstwa, gdyż te zjawiska, choć dolegliwe głównie dla obszarów niedorozwoju, przestały być jedynie lokalnymi problemami, a zaczęły być odczuwane w skali globalnej. Fascynujące procesy przebiegają dziś także w obszarze krajów dawniej peryferyjnych. Po raz pierwszy od 200 lat dominująca tendencja zaczyna się zmieniać. Dystans rozwojowy między Europą (i Ameryką Północną) a resztą świata, rosnący od czasu rewolucji przemysłowej, od dwóch, trzech dekad zaczął się stopniowo zmniejszać. Pozycja krajów Zachodu wobec rosnącej potęgi ekonomicznej Chin, Indii, Brazylii i innych szybko rozwijających się gospodarek dawnego Trzeciego Świata względnie słabnie, a geopolityczna mapa świata szybko się zmienia, oddając nowy układ sił w globalnej gospodarce. Musi to rodzić zwiększone zainteresowanie zarówno analizą me-

Wstęp

9

chanizmów tego przyspieszenia u jednych, jak i zwolnienia wzrostu u drugich. Wśród kluczowych kwestii, na które ekonomia winna przekonująco odpowiedzieć, znajduje się pytanie, jakie czynniki mają decydujące znaczenie dla długookresowego wzrostu i rozwoju gospodarczego. Czy zasadniczą rolę odgrywają czynniki wewnętrzne, zależne od danego społeczeństwa i na które ma ono wpływ poprzez swą politykę i działania własnych obywateli? Czy też może jest przeciwnie: proces rozwoju i perspektywy sukcesu ekonomicznego zależą od jakichś czynników zewnętrznych? Zarówno w tej, jak i w wielu innych kwestiach ekonomiści są bardzo podzieleni. Oczywiście na wzrost gospodarczy możemy patrzeć jak na wynik nakładów czynników produkcji. Niedorozwój ekonomiczny byłby w tym świetle rezultatem niedostatecznego nasycenia gospodarki kapitałem ludzkim i rzeczowym oraz technologiami. Gdyby usunąć lukę technologiczną i kapitałową, to problemy zacofania gospodarczego i niskiej stopy życiowej rozwiązywałyby się automatycznie. Jest to jednak rozumowanie, które niewiele wyjaśnia, gdyż pozostawia otwarte pytania co do przyczyn, dla których luka technologiczna i niedobory kapitału utrzymują się permanentnie i w długim okresie. Należałoby sięgnąć do tzw. głębokich źródeł rozwoju/niedorozwoju, pozwalających dotrzeć do mechanizmów odpowiedzialnych za sukcesy i porażki procesów rozwojowych. Dlaczego do pewnych krajów kapitał nie dopływa w dostatecznie dużej skali mimo ogromnych, niezaspokojonych potrzeb? Dlaczego wewnętrzny poziom oszczędności jest tam niski? Co blokuje rodzimą przedsiębiorczość i innowacyjność? Ponieważ opinie co do przyczyn tych zjawisk różnią się radykalnie, to pomocna tu może być klasyfikacja odmiennych szkół myślenia, zaproponowana przez D. Rodrika2. Wskazuje on, że obecnie trzy szkoły ekonomiczne zdominowały nasze myślenie na temat mechanizmów napędowych (lub blokujących) pożądanej zmiany społecznej i ekonomicznej oraz odpowiedzialnych za niedorozwój ekonomiczny. • Pierwsza z tych szkół zwraca uwagę na czynnik geograficzny, który ma w pełni wymiar egzogeniczny. Klimat, zasoby naturalne 2 D. Rodrik, Institutions, Integration, and Geography: In Search of the Deep Determinants of Economic Growth, [w:] In Search of Prosperity: Analytic Narratives on Economic Growth, red. D. Rodrik, Princeton University Press, Princeton 2003.

10

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

i położenie geograficzne (np. bliskość rynków zbytu czy izolacja terytorialna) mogą mieć znaczenie rozstrzygające dla szans rozwojowych danego kraju. • Druga szkoła reprezentuje podejście instytucjonalne. W tym przypadku źródeł porażek upatruje się w obszarze złych, toksycznych instytucji, nieefektywnych reguł gry ekonomicznej, które blokują pożądany postęp. Problemem mogą być źle zabezpieczone prawa własności, wysokie ryzyko w obrocie towarowym, problemy korupcji czy brak wielu instytucji redukujących koszty transakcyjne. Zwolennicy tego podejścia sądzą zatem, że źródła niedorozwoju mają raczej wewnętrzny charakter i nie należy ich szukać poza daną gospodarką. • Zgodnie z trzecim punktem widzenia warunkiem szybkiego rozwoju jest integracja z gospodarką światową. Oznacza to stawkę na rozwój handlu oraz możliwie pełne otwarcie własnej gospodarki, tj. przeprowadzenie liberalizacji na rynkach towarowych i kapitałowych. Argumentuje się, że bardziej otwarte gospodarki rozwijają się szybciej niż zamknięte. Klasyfikacja D. Rodrika umożliwia zaprezentowanie głównych idei, pomysłów i koncepcji, jakie współczesna myśl ekonomiczna ma dziś do zaoferowania. Autor niniejszej książki przyjmuje ten punkt widzenia i wykorzystuje go do wyjaśnienia głównych źródeł ekonomicznego niedorozwoju, ale i do pokazania, jak rodzi się sukces gospodarczy i jakie mechanizmy utrwalają przewagi ekonomiczne. Niemniej byłyby tu potrzebne dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, całe nasze dotychczasowe doświadczenie pokazuje, że zjawisko wzrostu ekonomicznego jest bardzo skomplikowanym procesem. Jego uruchomienie i podtrzymywanie wymaga spełnienia jednocześnie wielu warunków ekonomicznych, społecznych i politycznych. Nie jest to zmiana o charakterze jednoczynnikowym, dlatego wszelkie próby poszukiwania Świętego Graala, jakiegoś kamienia filozoficznego czy cudownej formuły wzrostu z reguły są skazane na niepowodzenie. Szybki rozwój gospodarczy jest uwarunkowany istnieniem odpowiedniej infrastruktury instytucjonalnej, która jednak musi uwzględniać różne lokalne uwarunkowania, w tym geograficzne, a także zmiany technologiczne, które popychają w kierunku integracji ze światem zewnętrznym. Tak więc każda szkoła reprezentuje nie jakiś całościowy ogląd, ale opisuje jedynie jakiś ważny, acz wyodrębniony aspekt problemu rozwoju.

Wstęp

11

W tym sensie nie mamy tu do czynienia wyłącznie z rywalizującymi z sobą podejściami teoretycznymi, ale raczej winniśmy traktować te szkoły jako – do pewnego stopnia – komplementarne. Po drugie, zaprezentowany wyżej podział czynników rozwoju może się wydawać niezbyt konsekwentny. Gdyby znacznie uprościć obraz sytuacji, można by argumentować, że procesy rozwojowe dokonują się w obrębie dwóch kluczowych uwarunkowań: techniczno-przyrodniczych (geografia) oraz społecznych (instytucje). To przyroda nas ogranicza, gdyż to jej zasoby mamy przetwarzać na dobra zaspokajające potrzeby społeczne. I to jakość instytucji określa, jak ludzie w tym skomplikowanym dziele społecznego wytwarzania kooperują z sobą, zarówno tworząc nowe technologie, jak i posługując się już dostępnymi. Problem integracji danego kraju z gospodarką światową wydaje się jednak elementem jego infrastruktury instytucji. Otwieranie się (lub nie) danej gospodarki na świat jest bowiem funkcją prowadzonej przezeń polityki gospodarczej, systemu prawa i ewentualnie norm społecznych wyznawanych przez daną zbiorowość. Wszystko to jest już zawarte w istniejącym systemie instytucji i poniekąd stanowi jego część, a więc oddzielanie kwestii handlu i integracji od reszty systemu instytucjonalnego wydaje się sztuczne i niepotrzebne. Warto jednak bronić podejścia D. Rodrika w tym względzie. Choć z formalnego punktu widzenia zarzut jest słuszny, to z perspektywy poszczególnych gospodarek problem ich otwarcia na świat zewnętrzny jawi się jako istotny i do pewnego stopnia samoistny czynnik rozwoju. Integracja ekonomiczna wyraża skłonność do kooperacji danej gospodarki i jej podmiotów w wymiarze dużo szerszym niż tylko lokalny, regionalny. Historycznie rzecz biorąc, ludzie bogacili się na różne sposoby: ekstensywnie zagospodarowując wolne przestrzenie, podbijając innych i przejmując ich zasoby lub w sposób bardziej wyrafinowany, tj. drogą wymiany, handlu. Pierwszy sposób ma swe oczywiste ograniczenia, drugi – w ogóle nie zwiększa zasobów w skali globalnej i jest jedynie ich redystrybucją przy użyciu przemocy. Jedynie ta trzecia droga sprzyja długookresowo dobrobytowi wszystkich (potencjalnie) zaangażowanych stron. Jeśli zatem analiza rozwoju nie jest prowadzona wyłącznie w wymiarze globalnym – tj. z perspektywy całej ludzkości, lecz w układzie poszczególnych gospodarek narodowych – to warto uwzględnić stopień kooperacji czy rywalizacji tych gospodarek, wielkość ich narodowych rynków zbytu, stopień przenikania przez granice nowych idei i tech-

12

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

nologii oraz migrację czynników produkcji. To samo w sobie bardzo różnicuje sytuację i warunki rozwoju. R. Lucas, dostrzegając wielkie nierówności społeczne między krajami i ogromne różnice w tempie ich wzrostu gospodarczego, pogłębiające te różnice, napisał w jednym ze swoich artykułów, że „kiedy zaczynasz o tym myśleć, trudno jest myśleć o czym innym”3. Dlaczego jedni są tak bogaci, a drudzy tak biedni? Dzisiejsze różnice między dochodami najbogatszych krajów i najbiedniejszych są jak 150:1. Czy da się to jakoś wyjaśnić? I dlaczego tak wielu krajom i społecznościom nie udaje się wejść na ścieżkę rozwoju? O tym jest ta książka.

3 R. Lucas, On the Mechanics of Economic Development, „Journal of Monetary Economics” 1988, Vol. 22, No. 1, s. 5.

Rozdział 1

Mierzenie satysfakcji i dobrobytu społecznego

Kiedy turysta odwiedza Muzeum Egipskie w Kairze, wśród licznych eksponatów może się natknąć na starożytną figurkę jakiegoś wielmoży egipskiego z bardzo wielkim, wyeksponowanym brzuchem. To nie jest dzieło złośliwego artysty portretującego ówczesnego dygnitarza w sposób ośmieszający czy karykaturalny. Wprost przeciwnie, egipski dostojnik został pokazany jako człowiek bogaty i żyjący dostatnio, a więc człowiek sukcesu. Możność najedzenia się do syta i niedoświadczanie głodu były w całym średniowieczu i starożytności synonimem zamożności i dostatku. Aż do czasów nowożytnych, a być może nawet do XX wieku, istniał oczywisty związek między konsumpcją i produkcją żywności przypadającą na głowę a dobrobytem. Wcześniej ogromna większość ludzi znajdowała się na granicy fizjologicznego minimum w dostępie do żywności i prowadziła wręcz rozpaczliwą walkę o przetrwanie1. Poza wąską grupą uprzywilejowanych2 pozostali cierpieli na chroniczne niedożywienie, trapiły ich choroby, a średnia długość ich życia ledwo przekraczała 30 lat. Nawet w stosunkowo wysoko rozwiniętej Anglii i Francji oczekiwana długość trwania życia w momencie urodzenia przekroczyła 40 lat dopiero w połowie XIX wieku3. Na ten niezwykle niski wskaźnik wpływała, co prawda, bardzo 1 R. Fogel szacuje, że 20% populacji Anglii i Francji z końca XVIII wieku o najmniejszym dostępie do żywności było tak niedożywionych, że nie było zdolne do jakiejkolwiek pracy, ci zaś, którzy pracowali, mieli relatywnie mało siły (R. Fogel, The Escape from Hunger and Premature Death, 1700–2100, Cambridge University Press, Cambridge 2004, s. 33). 2 Wielkość tej grupy zapewne się zmienia, ale jest to z reguły nie więcej niż kilka procent całej społeczności. Na przykład dysponujemy szacunkami, że w Bizancjum w 1000 roku n.e. 0,5% najbogatszych ludzi rozporządzało 56% całego dochodu społeczeństwa, a 5% najbogatszych – 63% dochodu (por. B. Milanovic et al., Measuring Ancient Inequality, NBER Working Paper 2007, No. 13550). 3 R. Fogel, op. cit., s. 2.

14

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

wysoka stopa śmiertelności wśród dzieci, z reguły szacowana na ok. 30%, ale i śmiertelność wśród dorosłych była znaczna. W swej ogromnej masie ludzie niedojadali i żyli krótko. Te dwie kwestie pozostają zresztą w ścisłym związku. Przyczyny wysokiej śmiertelności w historii są wciąż przedmiotem naukowych kontrowersji. Wiemy jednak na pewno, że podstawowe znaczenie miała tu poprawa wyżywienia, choć nastąpiło to dość późno. Stereotypowe, potoczne wyjaśnienia przyczyn znacznego wydłużenia się obecnej długości życia z reguły wskazują przede wszystkim na osiągnięcia medycyny i/lub poprawę higieny. To z pewnością ważne powody, ale większość specjalistów wskazuje jednak na postęp w dziedzinie konsumpcji żywności i zwiększenie kaloryczności diety. Nastąpiło to jednak bardzo późno. C. Clark, wykorzystując zarówno własne badania, jak i ustalenia W.S. Jevonsa4, wylicza, że średni dochód klas pracujących w Bizancjum w czasach Justyniana był wyższy niż w Grecji i innych krajach południowej Europy w latach 40. XX wieku5. A zatem w ciągu niemal półtora tysiąca lat nie zarysował się istotny lub wręcz żaden postęp w poziomie konsumpcji nieuprzywilejowanych grup społecznych. Dysponujemy również dość dokładnymi szacunkami i wyliczeniami dokonanymi dla Francji pierwszej połowy XIX wieku, dotyczącymi płac realnych robotników6. Wynika z nich, że wydatki na żywność stanowiły wówczas 65–70% budżetu domowego, przy czym wydatki na chleb aż 30–50%. Po potrąceniu wydatków na ubranie, kosztów mieszkania i podatków pozostawało jedynie 3% na zaspokajanie pozostałych potrzeb. Z tych danych wynika niezbicie, że aż do połowy XIX wieku realne płace pracowników – i to w kraju relatywnie rozwiniętym w tym okresie – kształtowały się na poziomie minimum fizjologicznego. Te z pewnością niepełne i niedoskonałe szacunki potwierdzają, że ówczesne społeczeństwa, poza wyjątkowymi okresami prosperity, znajdowały się w kleszczach pułapki Malthusa, spychającej dochody większości ludności do poziomu minimum. Niedożywieni ludzie padali często ofiarą chorób, które nie byłyby groźne dla zdrowego organizmu. Wpływało to na obniżanie się oczekiwanego czasu życia. Cytowany 4 W.S. Jevons – na którego powołuje się C. Clark – pokazuje, że realne płace w Grecji za czasów Aleksandra Wielkiego były mniej więcej na poziomie płac niewykwalifikowanych robotników w XIX wieku. 5 C. Clark, The Conditions of Economic Progress, Macmillan, London 1960, s. 622. 6 Poniższe dane zaczerpnięto z: A. Emmanuel, Unequal Exchange. A Study of the Imperialism of Trade, „Monthly Review Press”, London 1972, s. 50.

1. Mierzenie satysfakcji i dobrobytu społecznego

15

wcześniej R. Fogel podaje7, że ok. 1875 roku średnia długość trwania życia brytyjskiej elity przekraczała aż o 17 lat średnią dla całego kraju. Dziś ta różnica, choć wciąż istnieje, zmniejszyła się do 4 lat, czyli skurczyła się o 3/4. Czy był to wynik postępu medycyny? Raczej nie. Co prawda, dostęp do nowoczesnej opieki zdrowotnej z pewnością różnicował sytuację elity i klas pracujących w całym tym okresie, ale nie na tyle, by wyjaśnić tak dużą różnicę. Natomiast poziom wyżywienia brytyjskiego społeczeństwa bardzo się wyrównał w ciągu tych stu kilkudziesięciu lat. Jest to dość przekonująca przesłanka dotycząca kluczowej roli poprawy wyżywienia jako czynnika odpowiedzialnego za spadek śmiertelności i wydłużenie się życia. Widać zatem, że w całej niemal historii ludzkości aż do czasów prawie współczesnych bogactwo i dobrobyt społeczny można utożsamiać z wielkością konsumpcji żywności. Potwierdzeniem tego są np. spotykane w różnych miejscach wzdłuż Nilu urządzenia zbudowane w starożytnym Egipcie, zwane nilometrami i służące do pomiaru wysokości wody w rzece. Wiemy, że pomiar ten służył pośrednio ustaleniu wielkości przewidywanych zbiorów żywności. Ze względu na szczególny charakter gospodarki ówczesnego Egiptu, w której oczywiście dominowała produkcja rolna – skoncentrowana wzdłuż Nilu i zależna od corocznych wylewów rzeki – nilometry były swoistymi narzędziami pomiaru produkcji („starożytnego PKB”), a w dalszej kolejności – pozwalały oszacować wielkość wpływów podatkowych. Dopiero rewolucja przemysłowa zapoczątkowała ucieczkę od głodu i przedwczesnej śmierci. Od 1830 roku (jeśli ten rok przyjąć umownie za początek angielskiej rewolucji przemysłowej) do dziś brytyjski produkt krajowy brutto (PKB) powiększył się 32 razy, a PKB per capita 12 razy. Dzisiejszy PKB per capita w porównaniu z początkiem XX wieku jest w przypadku Wielkiej Brytanii 4 razy większy, Niemiec i USA – 5,5 razy, a Japonii aż 14 razy. Podobnie w przypadku innych krajów rozwiniętych. Nawet gdybyśmy badali jedynie kraje słabo rozwinięte, stanowiące wszak aż 4/5 całej światowej populacji, to i tak dzisiejszy świat jest niewiarygodnie bogaty w porównaniu z całkiem jeszcze nieodległą przeszłością. R. Easterlin8 tak podsumowuje zmiany, jakie zaszły w okresie ostatniego półwiecza, tj. od 1950 roku, w kręgu krajów słabo rozwiniętych: 7

R. Fogel, op. cit., s. 40. R. Easterlin, The Reluctant Economist. Perspectives on Economics, Economic History, and Demography, Cambridge University Press, Cambridge 2004, s. 33–34. 8

16

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

• Materialny poziom życia przeciętnej osoby potroił się od 1950 roku, tj. mierzony PKB per capita rósł w tempie 2,5% średniorocznie. • Oczekiwane dalsze trwanie życia od urodzenia wydłużyło się o 21 lat, tj. z 41 do 62 lat. • Wskaźniki analfabetyzmu spadły o połowę – z 60% do 30%. • O połowę spadły wysokie wskaźniki płodności, odpowiedzialne za eksplozję demograficzną. Są to dane przeciętne: według ocen FAO w 2010 roku ok. 1/7 ludzi na świecie (ok. 1 miliarda) jest niedożywiona i cierpi głód. Warto zatem mieć na uwadze, że postęp miał charakter dość nierównomierny. Niezależnie od faktu, że nie wszystkie społeczeństwa doświadczały jego dobrodziejstw, ogólna poprawa sytuacji materialnej na świecie w XX wieku nie ma precedensu, tym bardziej że poza Afryką Subsaharyjską, w której obraz jest dużo mniej optymistyczny, wszystkie główne obszary świata jakoś partycypowały w tym postępie. Czy zatem ludzkość docenia ogromny wzrost dochodów i konsumpcji, jaki stał się jej udziałem w ostatnich kilkudziesięciu latach? Czy fakt, że jesteśmy na ogół zamożniejsi, powoduje nasze większe zadowolenie, szczęście i satysfakcję? Jest to w praktyce pytanie o to, czy wzrost dochodów, produkcji na głowę mieszkańca czy też PKB per capita jest dziś wystarczającą miarą wzrostu dobrobytu – dziś, kiedy ogromna większość ludzi nie jest już zmuszona do ograniczania swych potrzeb i aspiracji jedynie do zdobycia dostatecznego wyżywienia. Kiedy władca małego Bhutanu zaczął od 1972 roku lansować swą ideę szczęścia narodowego brutto (Gross National Happiness) jako kompleksową miarę jakości życia i dobrobytu społecznego zamiast koncepcji produktu krajowego brutto, wielu ekonomistów potraktowało ten pomysł pobłażliwie jako niezbyt poważny. Szczęście jest kategorią tak subiektywną i ulotną, że jej pomiar nie jest łatwy. Z tego względu użycie szczęścia w roli ekonomicznego narzędzia, jakiejś wielkości operacyjnej do podejmowania decyzji w polityce gospodarczej, wydawało się mało realistyczne. Poza tym ekonomiści zdecydowanie preferują używanie kategorii dających się zobiektywizować9. Na początku zatem idea badania subiektywnego szczęścia była 9 Takie są przynajmniej deklaracje, nie należy jednak traktować ich zbyt poważnie. Subiektywna koncepcja użyteczności stosowana w analizie gospodarstwa domowego jest bowiem wyraźnym zaprzeczeniem takiego podejścia.

1. Mierzenie satysfakcji i dobrobytu społecznego

17

uważana za żart i ciekawostkę naukową. Dziś jednak cała kwestia jest już traktowana bardzo poważnie, a „ekonomia szczęścia” może być nawet postrzegana jako nowy dział dociekań ekonomicznych10. I tak np. World Values Survey11 prowadzi od dawna badania nad subiektywnym postrzeganiem dobrobytu i jego uwarunkowaniami. Z reguły polegają na odpowiedzi na pytania typu: czy uwzględniając wszystkie okoliczności, jesteś dziś szczęśliwy (proponuje się czteroszczeblową drabinkę możliwych deklaracji co do stopnia szczęśliwości)? Alternatywnie pytania dotyczą satysfakcji w życiu (tu drabinka jest dziesięcioszczeblowa)12. Pierwsze takie badanie przeprowadzono w 1981 roku, a ostatnie – obejmujące już 97 krajów, w których żyje 88% ludności świata – w 2007. Wyniki uzyskiwane z tych i podobnych badań są intrygujące, ponieważ – przynajmniej w części – wcale nie są intuicyjne. Naturalne będzie np. pytanie o to, czy istnieje korelacja między indywidualną zamożnością (dochodami) a subiektywnym postrzeganiem dobrobytu. W tej kwestii mamy trzy główne rezultaty: • Po pierwsze, porównując osobników w danym kraju, dostrzegamy, że szczęście i satysfakcja rosną wraz z ich dochodami. • Po drugie, przeciętny poziom szczęścia w danym kraju pozostaje na ogół bez zmian mimo wzrostu dochodów. Jest to tzw. paradoks Easterlina. Zadał on intrygujące pytanie, czy w sytuacji, kiedy wszystkie dochody rosną, rośnie również szczęście wszystkich. I udzielił nań negatywnej odpowiedzi. • Po trzecie, w układzie krajów nie ma wyraźnej korelacji między średnimi dochodami a szczęściem obywateli. 10 I tak np. biblioteka World Database of Happiness jest kopalnią wiedzy na temat badań i zebranych danych statystycznych dotyczących problematyki szczęścia. 11 World Values Survey (WVS) jest światową organizacją zrzeszającą uczonych prowadzących badania nad zmianą systemów wartości oraz wpływem tych zmian na życie społeczne i polityczne. 12 Oba wspomniane wyżej pytania nie są identyczne i mogą być odmiennie interpretowane przez respondentów. Dlatego w praktycznych badaniach staramy się wykorzystywać oba podejścia. Subiektywna miara dobrobytu (Subjective Well-Being – SWB) jest definiowana wówczas jako SWB = „satysfakcja z życia” – 2,5 x „szczęście”. Ta formuła wykorzystuje 10-punktową miarę „satysfakcji z życia” (od najniższej satysfakcji = 1 do maksimum = 10) oraz 4-punktową miarę „szczęścia” (od bycia bardzo nieszczęśliwym = 1 do bycia bardzo szczęśliwym = 4). Dla znormalizowania miary i uwzględnienia różnej kolejności przyrostu pożądanej cechy w obu miarach odejmujemy miarę „szczęście” pomnożoną przez 2,5. Dzięki temu SWB jest rosnącą funkcją przyrostu satysfakcji.

18

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

O ile pierwszy wynik wydaje się zgodny z intuicją, o tyle dwa pozostałe ustalenia są zaskakujące. Oznacza to, że w jakimś stopniu obiektywne zmiany dochodów i materialnej zamożności rozchodzą się z subiektywnymi ocenami dobrobytu i poczuciem satysfakcji. Kiedy np. w Belgii przeprowadza się takie badania w odstępie 20 lat – a jest to okres, w którym płace realne w tym kraju mniej więcej podwajają się – to reagujemy zdumieniem, gdy okazuje się, że respondenci deklarują brak jakiejkolwiek zmiany w subiektywnym poczuciu dobrobytu. Widoczne jest, że sam wzrost gospodarczy, większa produkcja i konsumpcja dóbr, wyższe dochody i bogactwo nie przekładają się jednoznacznie na subiektywne poczucie postępu. Jest to dodatkowy, ważny argument – obok wielu innych znanych – pokazujący słabość PKB (per capita) jako syntetycznej miary dobrobytu. Istnieją dwa wyjaśnienia paradoksu Easterlina. Pierwsze odwołuje się do teorii perspektywy13. Badani po prostu bardzo szybko przyzwyczajają się do osiągniętego poziomu życia i stopy życiowej, a kiedy adaptujemy się do nowej sytuacji, zmienia to nasz punkt odniesienia. W teorii perspektywy liczy się raczej zmiana niż poziom dochodów. Eksperymenty wskazują, że respondenci pytani o pożądany przyrost dochodów byli skłonni postrzegać 50-procentowy ich wzrost jako satysfakcjonujący. Osiągnięcie tego pułapu lub nawet jego znaczne przekroczenie nie wpływało jednak na zmianę charakteru deklaracji. W nowej sytuacji 50-procentowy przyrost dochodu nadal był traktowany jako satysfakcjonujący. Wiemy również, że takie przystosowanie dotyczy nie tylko sytuacji, kiedy następuje poprawa materialnej pozycji jednostek, ale także gdy jej dochody spadają, stan zdrowia ulega pogorszeniu, a jej obiektywna sytuacja życiowa ulega degradacji. Dostosowujemy się do każdej sytuacji i każdy nowy poziom dobrobytu/ubóstwa traktujemy jako nowy punkt odniesienia, do którego przymierzamy następujące później zmiany. Nic dziwnego zatem, że prowadzone badania nie wykazują, by ludzie – stając się zamożniejszymi – subiektywnie czuli się bardziej zadowoleni z życia. Istnieje jeszcze drugi ważny argument na rzecz paradoksu Easterlina. Mianowicie nasze poczucie dobrobytu jest społecznie uwarunkowane, względne i uzależnione od tego, co mają inni. W przeciwieństwie do rozważanej wcześniej przyczyny ludzie nie tyle chcieliby 13 Bardzo dobre i proste wprowadzenie do sposobu postrzegania zachowań ludzi, zgodne z teorią perspektywy, można znaleźć w książce R. Frank, Mikroekonomia jakiej jeszcze nie było, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2007, rozdz. 8.

1. Mierzenie satysfakcji i dobrobytu społecznego

19

mieć więcej (choć chcieliby!), nie tyle liczy się znaczny przyrost dochodów, poprawa sytuacji życiowej, zamożności i bogactwa (choć liczy się!), ile raczej pragną mieć więcej niż inni. Jak ktoś kiedyś powiedział: nie wystarczy być bogatym, chodzi o to, by innym było gorzej. R. Easterlin odnotował więc, że szczęście (czyli subiektywnie postrzegany dobrobyt, użyteczność) zmienia się zgodnie z kierunkiem zmian naszego własnego dochodu, ale odwrotnie proporcjonalnie do zmian dochodu innych14. Bogactwo jest zresztą całkowicie względną kategorią. Co to znaczy być bogatym czy ubogim? Czy np. Bolesław Krzywousty był bogaty? W kontekście swojej epoki i czasów, w których żył, zapewne był bogaty, ale jego zamożność jest zupełnie znikoma w porównaniu z obecnymi czasami. Ile wtedy produkowano dóbr i rzeczy? A ile dziś? Oczywiście władca miał dostęp do niemal wszystkiego, co w ówczesnej gospodarce wytwarzano, ale ta gospodarka wytwarzała niezmiernie mało. Nie tylko w sensie ilościowym, ale przede wszystkim – różnorodności i zdolności do zaspokajania bardziej wyrafinowanych potrzeb. Możemy obecnie dyskutować, ile różnych dóbr produkowała średniowieczna gospodarka, lecz nie było to zapewne więcej niż setki czy tysiące odmiennych produktów. Współczesna, rozwinięta gospodarka wytwarza natomiast miliony różnych dóbr finalnych. Z tej perspektywy patrząc, stopa życiowa i jakość życia przeciętnego Polaka jest o wiele wyższa niż Krzywoustego15, a polski władca nie był wcale bogaty. Książę nie miał wszak dostępu do antybiotyków, samochodu, telefonii komórkowej, Internetu czy elektryczności. Natomiast jego książęca pozycja sytuowała go wysoko ponad innymi, i to pod każdym względem: statusu społecznego, władzy, prestiżu, autorytetu, a także – mimo wszystko – ogromnej przewagi materialnej w porównaniu z poddanymi. Mechanizmy rządzące zachowaniami ludzi są skomplikowa14 R. Easterlin, Will Raising the Incomes of All Increase the Happiness of All?, „Journal of Economic Behavior and Organization” 1995, Vol. 27. 15 Możemy oszacować absolutny poziom dochodu Bolesława Krzywoustego. Przyjmijmy, że najniższy poziom konsumpcji (pułap fizjologicznego minimum) nie może być niższy niż ok. 1 USD dziennie (według obecnego parytetu siły nabywczej). Stopień maksymalnych rozpiętości dochodów między najwyższymi a najniższymi dochodami w starożytności i średniowieczu kształtował się jak 1:100 (por. B. Milanovic et al., op. cit.). Tym samym szacujemy, że maksymalna konsumpcja elity jest równoważna 100 USD dziennie na osobę. Uwzględniając obecną siłę nabywczą dolara na poziomie 2 PLN/USD, możemy wnioskować, że wysokość stopy życiowej Krzywoustego była mniej więcej równoważna 6000 PLN miesięcznie, tj. nieco mniej niż dwukrotna średnia płaca miesięczna w Polsce z 2011 roku.

20

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

ne i trudno tu o jednoznaczne rozstrzygnięcia. Co jest ważniejsze: względna czy absolutna pozycja, jaką zajmujemy? Czy Krzywousty chciałby zająć nasze miejsce i sięgnąć po nasz poziom dobrobytu, rezygnując ze swego uprzywilejowanego statusu społecznego władcy, ze swej przewagi materialnej nad innymi? Tego nie wiemy, ale w żadnym razie nie możemy być pewni, że chciałby zostać np. menedżerem projektu w sieci handlowej wielkiego marketu z wyższą stopą życiową niż w XII wieku. Wiele eksperymentów i badań oraz potoczne doświadczenie potwierdzają, jak ważna dla nas jest względna pozycja zajmowana w strukturze społecznej i jak silnie nasze poczucie satysfakcji życiowej jest uwarunkowane społecznie. Często np. wybieramy mniejsze korzyści finansowe w wymiarze absolutnym, jeśli poprawia to naszą względną pozycję, rezygnując z większych korzyści, bo ceną jest pogorszenie się naszego statusu względem innych. Kiedy jedno z biur turystycznych reklamuje wycieczkę „Tam, gdzie nie byli jeszcze twoi sąsiedzi”, możemy być pewni, że to dobry i chwytliwy slogan. A. Hirschman wprowadził do literatury pojęcie „efektu tunelowego”16. Autor ten zaobserwował, jak silne frustracje targają kierowcami, którzy utknęli na pasie autostrady w tunelu, podczas gdy inni kierowcy na innym pasie jadą. Sytuację tę postrzegają jako nieakceptowalną, niewytłumaczalną i niesprawiedliwą, choć wcześniej, kiedy wszystkie pasy były zablokowane i wszyscy musieli czekać na wznowienie ruchu, jakoś godzili się z przymusowym postojem. Oczywiście „efekt tunelowy” to metafora niezgody na niesprawiedliwe różnicowanie. A. Smith podejmuje jeszcze inny wątek, wskazując, że nie tylko bogactwo, ale także ubóstwo jest społecznie uwarunkowane17. Nie wydaje się, by lniana koszula była niezbędna do życia, skoro zapewne i Rzymianie, i Grecy jakoś sobie dawali bez niej radę. Dziś jednak – pisał A. Smith – szanujący się robotnik naraziłby się na wstyd i upokorzenie, pokazując się publicznie bez takiej koszuli. Ubóstwo i bieda to nie tylko, albo nawet nie przede wszystkim, fizyczny brak i niedostatek. To głównie poczucie, że się jest gorszym, mniej wartościowym. To utrata poczucia własnej wartości. Możemy to odczuwać, 16

A. Hirschman, The Changing Tolerance for Income Inequality in the Course of Economic Development, „The Quarterly Journal of Economics” 1973, Vol. 87, No. 4. 17 A. Smith, An Inquiry into the Nature and Causes of the Wealth of Nations, London 1776.

1. Mierzenie satysfakcji i dobrobytu społecznego

21

pojawiając się na przyjęciu w wytartym garniturku, ale także wtedy, kiedy nasi znajomi spędzają urlopy w egzotycznych miejscach, a my jeździmy na wakacje „tylko” do Góry Kalwarii. W tej perspektywie paradoks Easterlina jest dość łatwo wytłumaczalny. Jeśli w danym społeczeństwie subiektywne poczucie wzrostu dobrobytu uwarunkowane jest głównie poprawą własnej pozycji względem innych, to staje się oczywiste, że na poziomie makrospołecznym nie jest możliwe przesuwanie się wszystkich w górę. Względna poprawa pozycji jednych jest kompensowana pogarszaniem się pozycji drugich. Łącznie skutkuje to brakiem zmiany średniego wskaźnika dobrobytu lub co najwyżej jego nieznacznymi ruchami. Najbardziej zdumiewający jest jednak trzeci wynik, który sygnalizuje słabą korelację między dochodami per capita a szczęściem w układzie poszczególnych krajów18. Widać, że obywatele krajów bogatych są niemal bez wyjątku szczęśliwi. Te wyjątki charakteryzujące się niskimi wskaźnikami to niektóre kraje azjatyckie (Korea Południowa, Tajwan, Singapur), ale także Grecja. Progiem zamożności, który oddziela kraje raczej szczęśliwe, jest poziom PKB w wysokości ok. 15–20 tys. USD per capita rocznie. Za tym progiem wzrost bogactwa nie przyczynia się w istotny sposób do zwiększenia się subiektywnej satysfakcji z życia. Racjonalną strategią w przypadku tych krajów byłoby zatem położenie większego nacisku nie tyle na dalsze powiększanie produkcji i konsumpcji, ile raczej na problemy jakości życia. Dla krajów biedniejszych korelacja między subiektywnym dobrobytem a zamożnością i dochodami w zasadzie nie istnieje. W tej grupie są zarówno szczęśliwi, jak i kraje względnie bogate, ale o niskich wskaźnikach SBW. Lista krajów szczęśliwych i nieszczęśliwych jest zdumiewająca. Na pierwszych pozycjach o najwyższych wskaźnikach SBW znajduje się wiele krajów z regionu Ameryki Łacińskiej, przy czym zmagająca się z narkotykami Kolumbia zajmuje jedną z najwyższych lokat na tej liście. Są tam wszystkie kraje skandynawskie, a poza czołówką znajdują się Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania i Japonia. Polska zajmuje środkowe miejsce na liście, a wyprzedzają nas np. Wietnam i Filipiny. Końcowe miejsca na liście zajmują prawie wszystkie kraje byłego ZSRR (w tym: Armenia, Rosja, Białoruś, Ukraina, Mołdawia), ale 18 Odpowiedni wykres prezentuje R. Inglehart et al., Development, Freedom, and Rising Happiness. A Global Perspective (1981–2007), „Perspectives On Psychological Science” 2008, Vol. 3, No.. 4, s. 269.

22

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

także wszystkie kraje bałtyckie o relatywnie wysokiej zamożności. Nie wiemy do końca, jak wyjaśniać te prawidłowości czy raczej paradoksy. Istotnym argumentem będzie zapewne zwrócenie uwagi na kwestie aspiracji. Poczucie satysfakcji jest dlatego w dużym stopniu subiektywne, gdyż może być uzależnione od tego, jak wysoko stawiamy sobie poprzeczkę, tj. jakie mamy oczekiwania względem otaczającego nas świata. Jeśli te oczekiwania są niewielkie, to paradoksalnie nawet bardzo biedni, pozbawieni dostępu do wielu dóbr ludzie będą czuli się szczęśliwi19. C. Graham, pisząc swą książkę o szczęściu na świecie, dała jej podtytuł „Paradoks szczęśliwych biedaków i przygnębionych milionerów”20. Autorka zwraca np. uwagę, że wzrost gospodarczy może unieszczęśliwiać bogatych, bo biedni i tak na nic nie liczą. Dla elit zmiany mogą być groźne, gdyż potencjalnie podkopują ich pozycję, grożą zepchnięciem w dół, obniżają status materialny względem innych. Grupy społeczne, które już uzyskały wysoką pozycję w układzie społecznym, cechują się rosnącymi aspiracjami i stosunkowo wysoką mobilnością w systemie. Szybkie tempo zmian ekonomicznych nie tylko stwarza szanse na poprawę pozycji, ale także rodzi zagrożenia i frustracje związane z walką o utrzymanie dotychczasowego statusu. Ekonomia behawioralna podpowiada nam, że porażka jest o wiele bardziej bolesna (w sensie ubytku użyteczności) niż radość z równoważnego materialnie sukcesu. Pod tym względem ludzie zajmujący niskie pozycje, nieuczestniczący w pożytkach z rozwoju, mają dużo mniej powodów do obaw. Te dość zaskakujące prawidłowości znajdują potwierdzenie w globalnych danych różnych krajów, wskazujących na negatywną korelację między wzrostem ekonomicznym a szczęściem. Rzeczywiście, badania nad subiektywnymi miernikami szczęścia zaskakująco często prowadzą do mało intuicyjnych wyników. Jest to ważna obserwacja i warto do niej powrócić w toku dalszych rozważań, niemniej w tym miejscu należy odnotować, jakie są ostatnie ustalenia dotyczące czynników kształtujących subiektywne poczucie 19 Niezmiernie zaskakujące – pod tym względem – dane podaje C. Graham. Przytacza ona wyniki własnych badań z Afganistanu z 2009 roku, które sygnalizują, że mieszkańcy tego kraju są niemal tak szczęśliwi jak mieszkańcy Ameryki Łacińskiej, czyli poziom ich subiektywnej satysfakcji z życia jest zdumiewająco wysoki. Nawet uwzględniając zastrzeżenia autorki, że badania w tym kraju z oczywistych względów nie mogły być w pełni reprezentatywne, wyniki odzwierciedlają zapewne niski poziom aspiracji respondentów (C. Graham, Happiness around the World, Oxford University Press, Oxford 2009, s. 74–84). 20 Ibidem.

1. Mierzenie satysfakcji i dobrobytu społecznego

23

szczęścia SBW w różnych krajach i kulturach czy mających wpływ na nie. Wydaje się, że te ustalenia można sprowadzić do poniższych dziewięciu kluczowych wyników21. 1. Ludzie bardzo szybko przystosowują się do nowej sytuacji, postrzegając ją jako nowy punkt odniesienia. Dotyczy to zarówno zmian korzystnych, jak i niekorzystnych (takich jak spadek dochodów, pogorszenie się stanu zdrowia czy wzrost zagrożenia przestępczością). 2. Pieniądze przynoszą szczęście w wymiarze indywidualnym, niemniej kluczowym elementem są porównania z innymi. Liczy się głównie względny sukces materialny i statusowy, a nie bezwzględny poziom zamożności. 3. Społeczeństwa jako całość nie wydają się szczęśliwsze, w miarę jak stają się bogatsze. 4. W relacji do wieku krzywa SBW przyjmuje kształt litery U, tj. najbardziej szczęśliwi są młodzi i starzy. Poziom SBW w średnim wieku jest niższy. 5. Kobiety z reguły wykazują wyższe wartości SBW niż mężczyźni. 6. Szczęście wzrasta wraz z poziomem wyedukowania. 7. Wyższy poziom satysfakcji życiowej mają ludzie prowadzący aktywne życie seksualne. 8. Silny pozytywny wpływ na poczucie szczęścia ma stan zdrowia. 9. Dwa czynniki najsilniej negatywnie wpływające na szczęście to bezrobocie i rozwód. Jak właściwie można oceniać wyniki i ustalenia ekonomii szczęścia? Ile nowego wnoszą one do naszej wiedzy, a przede wszystkim – potencjalnie – do polityki gospodarczej, jeśli miałaby się ona orientować na te ustalenia? Czy byłoby rozsądnie zastępować dotychczasowe miary dobrobytu nowym miernikiem (miernikami) szczęścia? Odpowiedź nie może być jednoznaczna. Błędem byłoby zignorowanie lekcji płynących z analizy subiektywnych ludzkich ocen. Jeden przykład będzie tu instruktywny. W latach 60. ubiegłego wieku A. Okun zaproponował użycie tzw. indeksu nieszczęścia (misery index) będącego swoistą miarą niepowodzeń gospodarki. Indeks był 21 Por. np. D. Blanchflower, International Evidence on Well-Being, IZA Discussion Paper 2008, No. 3354.

24

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

wyliczany jako suma stopy inflacji i bezrobocia. Im wyższa była wartość wskaźnika, tym gorzej winna być oceniana gospodarka i polityka gospodarcza. Miara Okuna ewidentnie ujmowała dodatkowy 1% inflacji jako równoważnik jednoprocentowego wzrostu bezrobocia. Natomiast badania nad subiektywnymi źródłami nieszczęścia postrzegają bezrobocie jako problem aż o cały rząd wielkości groźniejszy niż inflacja. Warto, by polityka gospodarcza wzięła ten wynik poważnie pod uwagę, dotychczas bowiem wagi, jakie przypisuje się obu negatywnym zjawiskom – inflacji i bezrobociu – preferują raczej inflację jako główny cel do zwalczania. Subiektywne miary dobrobytu, choć dają ciekawy wgląd w sposób, w jaki ludzie postrzegają swe położenie ekonomiczne i społeczne, nie mogą jednak zastąpić pewnych obiektywnych miar. Dopiero ich użycie sprawia, że stąpamy po dostatecznie twardym gruncie, choć oczywiście używane dotąd sposoby pomiaru, jak np. kategoria produktu krajowego brutto, mają znane i wielokrotnie opisywane mankamenty. Obecny kryzys ekonomiczny jeszcze dodatkowo wzmocnił wątpliwości, czy będące dziś do dyspozycji metody globalnych rachunków ekonomicznych są poprawne, dobrze oddają rzeczywistość i stanowią właściwe drogowskazy dla podejmowanych decyzji. W lutym 2008 roku prezydent Francji Nicolas Sarkozy powołał zespół wybitnych specjalistów do przeanalizowania tego zagadnienia (dalej nazywany Komisją)22. Motywem Sarkozy’ego w jakimś stopniu była zapewne chęć pokazania się w roli intelektualnego przywódcy Zachodu, promocja Francji, ale również zrozumiała chęć jakiejś reakcji na kryzys kapitalizmu. To, że ta inicjatywa wyszła z Europy, wynika z tego, że zapewne jest ona w ogóle bardziej wrażliwa społecznie niż Ameryka, stąd europejska inspiracja. Formalnie celem Komisji było zidentyfikowanie słabości miernika PKB jako miary osiągnięć gospodarczych i postępu społecznego oraz rozważenie, jakie dodatkowe informacje byłyby niezbędne do skonstruowania bardziej adekwatnych mierników, a także jakie alternatywne narzędzia pomiaru mogłyby być zastosowane. Obszerny raport sporządzony przez Komisję jest bardzo interesujący i dlatego warto przyjrzeć się bliżej dokonanym w nim ustaleniom. 22

Zespół nosił nazwę The Commission on the Measurement of Economic Performance and Social Progress. Kierowali nim J. Stiglitz, A. Sen i J.P. Fitoussi, a w skład zespołu wchodziło – obok kilkunastu uczonych – trzech laureatów Nagrody Nobla z dziedziny ekonomii. Komisja przedstawiła swój raport końcowy 14 września 2009 roku.

1. Mierzenie satysfakcji i dobrobytu społecznego

25

Przede wszystkim Komisja wskazała, że dla potrzeb oceny wzrostu dobrobytu właściwy jest raczej pomiar efektów konsumpcyjnych wzrostu gospodarczego niż samej produkcji. Jak wiadomo PKB mierzy – w taki czy inny sposób – jedynie produkcję dóbr finalnych, a nie to, czy potrzeby społeczne są zaspokajane i w jakim stopniu. Nawet intuicyjnie wiemy, że dobrobyt społeczny (także w wymiarze indywidualnym) rośnie, gdy poprawia się stan zdrowia obywateli, spada zachorowalność, wydłuża się czas życia, natomiast niekoniecznie ten dobrobyt jest większy, gdy rejestruje się wzrost produkcji usług i dóbr medycznych. To drugie może być warunkiem uzyskania postępu w dziedzinie zdrowotności, ale także – sygnałem pogarszania się stanu rzeczy. Tym samym bezpośredni pomiar efektów jest istotny, liczenie PKB natomiast daje nam jedynie obraz wielkości nakładów, jakie ponosimy na dany cel społeczny. Nie dotyczy to jedynie obszaru zdrowia. Wzrost przestępczości będzie skutkował zapewne zwiększoną podażą usług ze sfery bezpieczeństwa, tj. pojawią się dodatkowi policjanci, będzie więcej patroli, zwiększą się zakupy sprzętu na potrzeby kryminalistyki, nastąpi rozbudowa aparatu ścigania, więziennictwa i systemu sądowniczego. Natomiast rosnąca przestępczość bez wątpienia obniża poczucie bezpieczeństwa, a zatem dobrobyt spada. Kiedy w społeczeństwie szerzy się narkomania i alkoholizm, a także inne patologie społeczne, wtedy mamy poczucie, że sytuacja pogarsza się. Paradoksalnie reakcja na te zjawiska pozornie podnosi wartość PKB, bo wymusza dostarczanie jakichś usług mających na celu ograniczenie tych patologii. Jeśli w społeczeństwie następuje erozja kapitału społecznego, a relacje społeczne pogarszają się i słabną, to rosnąca armia prawników i oferowane przez nich usługi mające rozładować konflikty społeczne są czynnikiem formalnie powiększającym PKB, tym samym zaś sztucznie zawyżającym postęp. Ryzykując pewną przesadę, można rzec, że do pewnego stopnia funkcjonuje tu reguła: im gorzej wygląda sytuacja, tym lepiej wypada pomiar dobrobytu. Jeśli mierzy się jedynie nakłady, a zupełnie ignoruje efekty tych działań, to bardziej zanieczyszczone środowisko albo dłuższy czas dojazdu do pracy skutkuje tym, że ilość dostarczanych dóbr, neutralizujących te negatywne zjawiska, musi być odpowiednio większa. Propozycja komisji J. Stiglitza polega na tym, by mierzyć właśnie efekty konsumpcyjne, i to na poziomie gospodarstwa domowego. Trzeba otwarcie powiedzieć, że propozycja ta nie jest łatwa do wdrożenia. Główny powód to wysokie koszty takiego pomiaru i ogrom-

26

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

ne problemy z dotarciem do milionów potencjalnych respondentów. Nie wydaje się, by gospodarstwa domowe odniosły się z entuzjazmem do perspektywy nałożenia na nie dodatkowych obowiązków statystycznych. Postęp w zakresie technik informatycznych może to jakoś zmienić, ale chyba nie w najbliższym czasie. Z kolei badania reprezentacyjne nie dają pełnego obrazu stanu rzeczy. Niezależnie jednak od tych trudności technicznych sama idea mierzenia efektów zamiast produkcji wydaje się niemal rewolucyjna. Zauważmy przy tym, że sugerowany pomysł jest wyrazem przekonania, iż we współczesnym świecie związek między uruchomioną produkcją dóbr i usług a uzyskanymi efektami konsumpcyjnymi nie jest tak jednoznaczny jak jeszcze w niedalekiej przeszłości. Autorzy raportu zwrócili uwagę na trzy bardzo ciekawe aspekty kształtujące poziom stopy życiowej. Przede wszystkim uznali, że konieczne jest uwzględnienie produkcji domowej. Dotychczas powszechnie uznawano, iż jest to konieczny krok w przypadku krajów o niskim poziomie rozwoju, jako że udział produkcji rynkowej jest w nich niewielki i bez takiej korekty obraz ekonomicznej sytuacji wielu krajów, np. afrykańskich, byłby zafałszowany. J. Stiglitz i inni zwrócili jednak uwagę – i poparli to odpowiednimi wyliczeniami – że taka korekta jest jak najbardziej celowa także w odniesieniu do najbardziej rozwiniętych krajów świata. Według ocen zawartych w raporcie Komisji praca domowa stanowi 30–40% wartości konwencjonalnie mierzonego PKB w takich krajach, jak Francja, Finlandia czy USA. Oczywiście, wskaźniki te są zróżnicowane między krajami, np. w USA praca domowa ma relatywnie niższą wartość niż w innych krajach rozwiniętych. Ponadto obok pracy domowej także wartość czasu wolnego ma istotny wpływ na poziom stopy życiowej. Ogólna konkluzja sprowadza się do tego, że uwzględnienie ekonomicznej wyceny czasu wolnego niemal podwaja poziom dochodów osobistych do dyspozycji w krajach rozwiniętych23. Jakie ma to znaczenie dla porównań międzynarodowych? Te wszystkie argumenty nie są nowe. Od dawna pokazywano, że proste porównania między USA a Europą (Unią Europejską), pozornie wskazujące na przewagę Stanów Zjednoczonych w dziedzinie wzrostu gospodarczego i produktywności, w dużym stopniu zależą od wyboru mierników. G. Irvin dość przekonująco dowodzi, że „to, 23 Ściślej rzecz biorąc, raport nie bada wszystkich krajów, ale jedynie wybrane państwa rozwinięte, i to one są podstawą formułowanych ocen. Zwraca się zatem uwagę, by traktować wyniki jako szacunki pokazujące rząd wielkości.

1. Mierzenie satysfakcji i dobrobytu społecznego

27

iż USA są bogatsze, jest spowodowane przede wszystkim wyższym poziomem zatrudnienia i tym, że Amerykanie przepracowują rocznie ok. 20% godzin więcej niż Europejczycy. Jeśli uwzględnimy oba te czynniki i przyjrzymy się PKB w 2005 roku w przeliczeniu na osobę i przepracowaną godzinę, to nie ma niemal żadnej różnicy między Niemcami, Francją a USA”24. Różnice w czasie pracy to zarówno niższe bezrobocie w Ameryce, jak i krótsze urlopy oraz dłuższy czas pracy. Można to interpretować jako konsekwencje odmiennego wyboru modelu życia społecznego po obu stronach Atlantyku, np. wybór dłuższych urlopów, ale w zamian za niższe dochody płacowe. G. Irvin25 skłania się jednak do przekonania, że jest to raczej rezultat szczególnego, bardzo nierównego rozkładu dochodów w amerykańskim społeczeństwie. Stopy zatrudnienia w USA są bardzo zbliżone do europejskich w przedziale wiekowym 25–55 lat. Różnice dotyczą dopiero osób w bardzo młodym wieku i wieku okołoemerytalnym. W obu przypadkach wyższa aktywność zawodowa tych pracowników jest wynikiem przymusu ekonomicznego (niskie emerytury, niski poziom wyedukowania młodzieży i w konsekwencji często praca w niepełnym wymiarze godzin). Jeśli dodatkowo uwzględni się wyraźne różnice w skali podaży usług publicznych na korzyść Europy, to nic dziwnego, że zaprezentowane w raporcie Stiglitza dane dotyczące Francji i USA za 2005 rok wskazują, że o ile tradycyjnie wyliczone dochody osobiste do dyspozycji francuskich gospodarstw domowych są na poziomie zaledwie 2/3 amerykańskich dochodów, o tyle po uwzględnieniu korekt, dotyczących m.in. czasu wolnego i pracy w domu, wzrastają one w przypadku Francji aż do 87%, czyli sygnalizują niemal parytet. Jest jeszcze jeden aspekt problemu poruszony w raporcie Stiglitza: zależność stopy życiowej nie tylko od bieżących dochodów, ale także od wcześniej zgromadzonego majątku. Na przykład dzisiejsza Irlandia jest krajem, w którym PKB per capita jest wyższy od takiego samego dochodu obywatela Wielkiej Brytanii (i to już od końca lat 90. XX wieku, czyli od ponad 10 lat). To zupełnie nowa sytuacja, UK bowiem przez całe dziesięciolecia dominowała nad swą ubogą krewną (w długim okresie nawet raczej półkolonią) – Irlandią. Niemniej 24

G. Irvin, Europe vs. USA: Whose Economy Wins?, „The New Federalist” 2006, Year XIX, No. 3, http://www.federalist-debate.org/index.php/component/k2/item/300-europe-vsusa-whose-economy-wins? (dostęp: 22 czerwca 2012). 25 Ibidem.

28

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

nawet powierzchowna obserwacja wskazuje, że Wielka Brytania jest zamożniejszym krajem. Doraźna przewaga Irlandii w dziedzinie bieżących dochodów nie może skompensować wieloletniej supremacji UK zarówno co do poziomu, jak i tempa akumulacji zasobów. Dzięki temu Wielka Brytania dysponuje dziś ogromnym, zakumulowanym bogactwem w sferze infrastruktury technicznej i zasobów mieszkaniowych, rozbudowanym potencjałem naukowym i badawczym itd. Korzystanie z tego bogactwa pozwala czerpać obywatelom UK różnorakie pożytki, dostępne Irlandczykom w znacznie mniejszym stopniu mimo ich wyższych bieżących dochodów. Dla wielu fachowców, ale także niespecjalistów, używanie syntetycznych mierników zamożności jest dyskusyjne, ponieważ mierniki te ignorują kryjące się za średnimi nierówności dochodowe i majątkowe. To stare pytanie: czy lepszym sposobem pomiaru dobrobytu jest np. użycie średniej (arytmetycznej) płacy, czy raczej płacy medianowej. Jeśli dochody są słabo zróżnicowane wewnątrz danej społeczności, to obie wielkości – średnia i mediana – są położone blisko siebie i problem znika. Jeśli jednak mamy do czynienia z głębokimi nierównościami w rozkładzie dochodów, to średni dochód jest wysoki, przesunięty w kierunku strefy bogatych, natomiast poziom dochodu dzielący populację na pół (mediana) jest bardzo niski. Wtedy zdecydowana większość populacji znajduje się poniżej średniego dochodu i może kwestionować walor takiego miernika dobrobytu. Dość rozsądnie brzmi wówczas postulat, by to medianę uznać za lepszy wskaźnik poziomu dobrobytu. Taki byłby argument formalny. Istnieje jeszcze jeden powód, by bardzo poważnie potraktować kwestię rozkładu dochodów i przypadek silnych nierówności. W 2009 roku wielkie wrażenie wywarła publikacja dwóch amerykańskich naukowców R. Wilkinsona i K. Pickett (żadne z nich nie jest zresztą ekonomistą), dotycząca związku między skalą nierówności społecznych w krajach rozwiniętych a ich sytuacją społeczną i ekonomiczną26. Autorzy badali bogate kraje (ok. 20 krajów) o produkcie krajowym brutto powyżej 18 tys. USD rocznie. Sens ich wywodów polega na pokazaniu, że społeczeństwa o bardziej równym podziale dochodów niemal zawsze funkcjonują lepiej, skuteczniej rozwiązują różne problemy społeczne, stwarzają bardziej przyjazne środowisko społeczne itd. Pokazano to na ponad dziesięciu różnych 26 R. Wilkinson, K. Pickett, The Spirit Level. Why Greater Equality Makes Societies Stronger, Bloomsbury Press, New York 2009.

1. Mierzenie satysfakcji i dobrobytu społecznego

29

wskaźnikach, takich jak: długość trwania życia, śmiertelność niemowląt, liczba morderstw i ciąż nastolatek, osiągnięcia edukacyjne, otyłość, choroby psychiczne, wrogość i rasizm, wielkość kapitału społecznego i inne. Na podstawie danych, skrupulatnie zebranych i przytoczonych przez R. Wilkinsona i K. Pickett, niepożądane wartości tych wskaźników są dodatnio skorelowane z rosnącym poziomem nierówności. Nawet kiedy PKB per capita dość szybko rośnie, to jeśli procesowi temu towarzyszą rosnące nierówności, jest niemal pewne, że ma to negatywny wpływ na wiele z wyżej wymienionych zjawisk patologicznych. Weźmy np. początkową fazę rozwoju kapitalizmu w USA i Anglii. Mimo wzrostu produkcji notowano tam spadek długości trwania życia robotników, bo koszt społeczny ekspansji przemysłowej był dla klas pracujących ogromny. Skracanie się długości trwania życia było skutkiem rosnącej gęstości zaludnienia w miastach, tragicznych warunków mieszkaniowych i higienicznych, silnych migracji zwiększających prawdopodobieństwo zachorowań oraz epidemii. Autorzy Spirit Level formułują nawet tezę, że różnice w oczekiwanej długości trwania życia między krajami rozwiniętymi nie są wcale funkcją absolutnego standardu życiowego, ale odczuwanego poziomu depresji, izolacji, poczucia braku bezpieczeństwa oraz potrzeb związanych ze względnym ubóstwem. Tezę tę zdaje się potwierdzać A. Sen27, który porównał różnice w stopach przeżycia między mężczyznami w Chinach, Indiach (stan Kerala) oraz czarnych mieszkańców USA28. Chińczycy i Hindusi, mimo że o wiele ubożsi niż czarni Amerykanie, mają większe szanse na przeżycie 75 lat niż ci ostatni (5–10 punktów procentowych większe). Przyczyna, zdaniem A. Sena, tkwi nie tylko we względnej deprywacji czarnych pod względem dochodów w porównaniu z białymi. Są oni także w bezwzględnie gorszej sytuacji niż Chińczycy i Hindusi w sensie warunków życia umożliwiających osiągnięcie wieku starczego, takich jak pomoc socjalna, opieka medyczna, stan prawa i porządku, przemoc. Jak duże znaczenie ma kwestia równości i nierówności dochodowych, pokazuje analiza danych dotyczących wydłużania się życia w Anglii i Walii w XX wieku. Największe przyrosty notuje się w okresie I i II wojny światowej29, co jest informacją budzącą prawdziwe zdumienie, biorąc pod uwagę wielkość strat w ludziach. Jed27 28 29

A. Sen, Development as Freedom, Anchor Books, New York 1999, s. 22. Dane dotyczą pierwszej połowy lat 90. XX wieku. Dane przytaczam za: A. Sen, op. cit., s. 50.

30

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

nakże obie wojny oznaczały też bardzo silny rozwój różnych działań socjalnych, takich jak subsydiowanie i reglamentacja żywności (w warunkach deficytu siłą rzeczy zakładająca dość równe przydziały), w miarę jednakowy dostęp do opieki medycznej i tym podobne kroki zwiększające szanse wszystkich na przeżycie. Zawsze jest tak, że niskie wskaźniki długości życia dotyczą głównie najbiedniejszych. Oni są najgorzej odżywieni i pozbawieni skutecznej opieki medycznej, a są to kluczowe czynniki skracające średnią długość życia. W okresie II wojny światowej przypadki ostrego niedożywienia w Anglii niemal znikły, a samo zjawisko głodu bardzo się zmniejszyło. Jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości co do tego, że najsłabsi, najbiedniejsi i najbardziej wykluczeni stanowią podstawowy obszar, w którym pogarszają się wszelkie wskaźniki społeczne, niech porówna aktualne stopy śmiertelności niemowląt w USA i na Kubie. Dla Kuby one wynoszą 4 zgony na 1000 urodzeń żywych, podczas gdy w USA są znacznie wyższe i wynoszą 7 zgonów30. Dlaczego kubańskie wskaźniki są korzystniejsze niż amerykańskie, mimo że PKB per capita jest w USA ponad osiem razy wyższy niż na Kubie? Nawet uwzględniając fakt, że zapewne kubańska służba zdrowia jest najlepsza na całym kontynencie latynoamerykańskim, to i tak środki materialne, jakimi dysponuje, są znacznie skromniejsze niż w USA. Otóż nie ulega wątpliwości, że relatywnie wysoka śmiertelność nie dotyczy dzieci z rodzin zamożnych Amerykanów czy nawet klas średnich. To rezultat ograniczonego dostępu do opieki medycznej przede wszystkim ludności kolorowej, imigrantów, osób z dołu drabiny dochodowej i innych pozbawionych ubezpieczenia zdrowotnego. Poprawa lub pogorszenie tych i podobnych wskaźników następuje w rytmie zmian w położeniu najbiedniejszych grup społecznych. W kontekście nadchodzącej przyszłości mamy jeszcze dwa istotne problemy do rozważenia przy okazji konstruowania odpowiednich mierników dobrobytu. Jednym z nich jest pytanie o sens dalszego zwiększania konsumpcji indywidualnej w sytuacji osiągnięcia, powiedzmy, wielkości PKB per capita powyżej 50 tys. USD. Czy przynajmniej część tej produkcji nie jest wytwarzaniem ekonomicznych śmieci pochłaniających rzadkie i wyczerpujące się zasoby? Czy nie jest to produkcja społecznie szkodliwa? Czy jednostronna presja na produkowanie bez końca różnych dóbr w celach ostentacyjnego kon30 Dane Banku Światowego za 2009 rok. Dla Polski wskaźniki są także lepsze niż w USA i wynoszą 6 zgonów na 1000.

1. Mierzenie satysfakcji i dobrobytu społecznego

31

sumowania winna być rejestrowana jako postęp i wzrost dobrobytu? Oczywiście to nie znaczy, że w takim świecie wzrost konsumpcji jest w ogóle pozbawiony sensu. Nie ma przecież powodu ograniczać rozwoju nauki, postępów medycyny, rozwoju systemów edukacyjnych, rozbudowy systemów transportowych i informatycznych, działalności inżynieryjnej itd. Warto jednak zauważyć, że w znacznym stopniu mówimy tu o przesuwaniu się od konsumpcji indywidualnej do zbiorowej. Drugi problem to skutki globalizacji i potężne efekty zewnętrzne, jakie to zjawisko wywołuje. Współczesny wielki biznes działa na niespotykaną wcześniej skalę, narodową i ponadnarodową, dysponuje ogromną władzą i wpływem ekonomicznym oraz operuje w długim horyzoncie planowania. Nie ma wątpliwości, że w globalizującym się świecie, którego istotnym składnikiem i kreatorem są wielkie korporacje, te ostatnie – kierując się prywatną logiką i interesem – generują w systemie wielorakie i potężne efekty zewnętrzne. Rozziew między rachunkami społecznymi a prywatnymi jest faktem znanym od dawna, ale nigdy przedtem nie rodziło to, potencjalnie, tak daleko idących konsekwencji. Czy np. wytwarzanie – bardzo opłacalnej dla producenta – śmieciowej żywności, szkodliwej dla zdrowia i prowadzącej do chorobliwej otyłości, winno być traktowane jako przyrost korzyści społecznej? Kto miałby to stwierdzać i jak efekty tej produkcji należałoby usuwać z rachunków społecznych? W jakim stopniu oferowanie pseudousług finansowych, z jakimi mieliśmy do czynienia w ostatnich latach, kiedy ta wirtualna produkcja usług okazała się ekonomicznie katastrofalna zarówno dla interesów jednostek, jak i w wymiarze społecznym, miałoby powiększać PKB? A co z ogłupiającą reklamą? Co z produkcją niszczącą krajobraz, środowisko przyrodnicze, różnorodność kulturową? Ale nie tylko korporacje są źródłem efektów zewnętrznych. Takimi zjawiskami są też narastające problemy demograficzne, masowe migracje, światowa przestępczość i terroryzm, handel narkotykami, masowa turystyka, problemy środowiska naturalnego i klimatu, wyczerpywanie się zasobów surowcowych i energetycznych oraz wiele podobnych. Niezależnie od sposobu, w jaki te efekty zewnętrzne są przenoszone, rosnący stopień współzależności między różnymi podmiotami i sektorami gospodarki powoduje, że nawet lokalne zaburzenia mogą mieć dziś globalne skutki, a bardzo odległe zdarzenia oddziaływać ze znaczną siłą. W świecie rosnącej wrażliwości systemów ekonomicznych na zakłócenia władze publiczne coraz częściej muszą rozstrzygać, czy,

32

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

kiedy i w jakiej skali interweniować w celu minimalizowania skutków efektów zewnętrznych. Czy np. rząd powinien ograniczać produkcję śmieciowej żywności, wspierać wartościowe programy kulturalne, radiowe i telewizyjne, zmuszać obywateli do obowiązkowych szczepień na świńską grypę, subsydiować nierentowne linie kolejowe lub ratować upadające banki? Dla potrzeb praktycznych dobrze byłoby mieć miernik pozwalający prawidłowo podejmować takie decyzje. Nie powinniśmy jednak mieć złudzeń: na razie stymulowanie konsumpcji jest głównym motorem napędowym kapitalizmu, nawet jeśli jest to marnotrawna konsumpcja.

Rozdział 2

Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

Niełatwo jest odpowiedzieć na pytanie, dlaczego niektóre gospodarki rozwijają się bez problemu, podczas gdy w innych następują zahamowania, blokady, a nawet regres. Próba wyjaśnienia fenomenu rozwoju za pomocą jednego czynnika na pewno prowadzi na manowce. Dlatego proponuje się tu bardziej kompleksowe spojrzenie na problemy rozwoju jako proces rozgrywający się w polu oddziaływania trzech zjawisk: (1) korzyści (efektów) skali, (2) defektów koordynacji działań społecznych oraz (3) efektu słabego ogniwa. To jest oczywiście dość arbitralny dobór czynników sprawczych, ewidentnie niepełny, ale moim zdaniem pozwala on uchwycić główne mechanizmy różnicowania się poziomów rozwoju gospodarczego między społecznościami, budowania przewag ekonomicznych i wpadania w pułapki stagnacji. Gospodarka nie jest po prostu zbiorem Robinsonów pracujących w izolacji na odległych od siebie bezludnych wyspach. Nie jest również sumą indywidualnych wysiłków pojedynczych producentów. Gdyby tak było, ludzkość nigdy nie osiągnęłaby takiego poziomu technologii, wydajności i stopnia zaspokojenia potrzeb, jakim dziś dysponujemy. Robinsonowie byliby skazani na „wszystkoizm” w produkcji, musieliby wytwarzać każde dobro, jakie tylko jest potrzebne do konsumpcji. Jak bardzo zróżnicowany mógłby być wówczas nasz koszyk konsumpcyjny? Albo jak efektywnie Robinson produkowałby te wszystkie dobra? Każdy na własną rękę – z braku innych możliwości – dokonywałby również usprawnień technologicznych. Jak daleko można zajść tą drogą w pojedynkę? To jest wizja prostej, prymitywnej technologicznie i niewydajnej gospodarki. Wyobraźmy sobie jednak, że na wyspie pojawia się Piętaszek. To niezwykle komplikuje sytuację. Nowy aktor nie wnosiłby niczego do naszych rozważań jedynie wówczas, gdyby w ekonomii nie istniały korzyści skali. Wtedy, po pojawieniu się Piętaszka, można by mówić co najwyżej

34

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

o zdublowaniu możliwości produkcyjnych gospodarki, a działania kolektywne stanowiłyby jedynie prostą sumę zachowań jednostek. W przypadku jednak rosnących korzyści skali kooperacja zwiększa efektywność, podnosi wydajność i produkcję, granice produkcji zaś przesuwają się. Jak wiadomo, współpraca Piętaszka i Robinsona w działalności produkcyjnej wcale nie jest oczywista i stanowi tylko jeden z możliwych scenariuszy. Jeśli natomiast do kooperacji nie dochodzi lub jest ona niedostateczna, to system gospodarczy pracuje poniżej swych możliwości produkcyjnych. Rzecz w tym, że ten drugi scenariusz jest o wiele bardziej prawdopodobny niż pierwszy, gdyż kooperacja pozwala, co prawda, sięgnąć po korzyści skali, ale spełnienie warunków pozwalających na efektywną kooperację jest społecznie bardzo trudne. Bez wątpienia kluczowym czynnikiem przewag krajów technologicznie przodujących są korzyści skali. Te korzyści występują zarówno w obszarze technologicznym (w sferze produkcji), jak i instytucjonalnym. Duże rynki pozwalają wykorzystać lepsze i bardziej konkurencyjne technologie. Technologie dużej skali produkcji są natomiast niedostępne dla krajów słabiej rozwiniętych, o płytkich rynkach zbytu. Krótka seria produkcyjna jest droga, a przewaga nowoczesnej technologii ujawnia się dopiero przy dużej sprzedaży. Skazuje to biedne kraje na stosowanie rozwiązań ekonomicznych lokalnie tańszych, ale globalnie gorszych. Kraje bogate, opierając się na dużych, własnych, narodowych rynkach towarowych, uzyskują więc ewidentną przewagę w handlu międzynarodowym. Oczywiście wysoka wydajność produkcji, właściwa dla nowoczesnych i wielkoseryjnych technologii, zapewnia wysoki poziom dochodu na mieszkańca i wysoki poziom płac oraz kreuje rynki o dużym potencjale popytowym. Początkowe przewagi są w ten sposób utrwalane i stale odtwarzane. Jednocześnie rozwijanie dużej skali produkcji bardzo sprzyja stałemu udoskonalaniu produkcji i postępowi technicznemu. Korzyści skali ujawniają się także w obszarze infrastruktury instytucjonalnej. Nowoczesna gospodarka wymaga podziału pracy, specjalizacji i wymiany, czyli kooperacji. To, czy ta kooperacja jest efektywna i w jakim stopniu ludzie są motywowani, by współdziałać z sobą, czy dominują zachowania produktywne czy może raczej pasożytnicze, zależy w ogromnym stopniu od społecznych reguł gry. Produkcja czy gospodarowanie nie jest tym samym procesem czysto technicznym, ale par excellence społecznym. Jednak proces budowy instytucji społecznych i ekonomicznych jest w znacznym stop-

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

35

niu endogeniczny i pozostaje funkcją stopnia rozwoju – bogate kraje mają po prostu lepsze instytucje. Przyczyna jest dość prosta: ochrona, np. praw własności, jest kosztowna. Sprawne funkcjonowanie systemu prawa i egzekucja prawa wymagają dużych nakładów, na które stać jedynie kraje zamożne. Wiele rynków do efektywnego działania wymaga zastosowania mechanizmów regulacyjnych i pojawienia się różnorakich podmiotów pośredniczących. Jest to kosztowne i usprawiedliwione jedynie w warunkach dużego natężenia transakcji. W przypadku płytkich rynków koszty regulacji są często prohibicyjnie wysokie. Rynki te działają, ale z reguły w sposób ułomny lub mniej efektywny. Istnieją więc oczywiste granice efektywnego naśladownictwa w obszarze instytucjonalnym. Znaczenie tej kwestii jest o tyle istotne, że – jak pokazujemy dalej – ze względu na komplementarność rozwiązań instytucjonalnych nie wystarcza, by kraje słabiej rozwinięte wdrażały i przyswajały sobie jedynie niektóre instytucje krajów przodujących, wprowadzają bowiem te instytucje i te reguły gry, które zastosować mogą. A jeżeli decydujące znaczenie ma najsłabsze ogniwo? Jeżeli nie da się braku niektórych instytucji lub nieefektywnego funkcjonowania jakichś instytucji substytuować lepszym działaniem w innej sferze instytucjonalnej? Niestety, wydaje się, że właśnie tak jest – co ujawnia drugie źródło upośledzenia krajów niedorozwiniętych: obok technologicznego zacofania także nieuchronne odstawanie w sferze rozwiązań instytucjonalnych. Kwestia niedorozwoju stawia pod znakiem zapytania także ideę jedynej, optymalnej równowagi makroekonomicznej. Koncepcja równowagi w ekonomii nie jest jej własnym pomysłem; jest to raczej idea zrodzona na gruncie fizyki czy ewentualnie w obrębie innych nauk przyrodniczych. Dla ekonomisty równowaga jest swoistym atraktorem, punktem przyciągania. Oznacza to, że równowaga jest z definicji stabilna, tj. wszelkie zaburzenia tej równowagi są automatycznie niwelowane przez powrót systemu do punktu równowagi. Jednocześnie przyjmuje się, że rynkowe mechanizmy alokacyjne zapewniają takie rozmieszczenie zasobów pomiędzy różne podmioty, że poszczególne czynniki produkcji zostają użyte w najbardziej efektywnych zastosowaniach. Dzięki tej właściwości gospodarki stabilna równowaga jest jednocześnie optymalna w sensie Pareto. Gdyby gospodarka stanowiła jedynie sumę podmiotów mikroekonomicznych, to taka stabilna i optymalna równowaga byłaby zapewne możliwa. Wraz jednak z rozszerzaniem się wielkości rynków, rosnącym stopniem współzależno-

36

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

ści między podmiotami i pogłębiającym się społecznym podziałem pracy ujawniają się defekty koordynacji w zachowaniach podmiotów. Ich źródłem są potencjalnie oportunistyczne postawy ludzi oraz dążenie podmiotów do unikania ryzyka wynikającego z tych postaw i zachowań. Głębokość społecznego podziału pracy jest dodatnio skorelowana z poziomem postępu technicznego i istniejącymi korzyściami skali w gospodarce. Z jednej więc strony wzrost produkcyjności czynników produkcji jest uwarunkowany korzyściami skali, z drugiej jednak – rosnące korzyści skali wzmacniają prawdopodobieństwo pojawienia się błędów koordynacji. Staramy się pokazać, że w sytuacji niedorozwoju prawdopodobieństwo pojawienia się defektów koordynacji może wzrastać. Defekty koordynacji są jedną z głównych przyczyn ujawniania się wielopunktowych stanów równowagi. Pojawia się wówczas kwestia uszeregowania tych stanów względem ich społecznej użyteczności i pytanie o gwarancje, że system nie zbiega do „gorszej” równowagi. Oczywiście naturalne jest pytanie, jak wielki może być obszar rosnących korzyści skali w gospodarce. Tradycyjne gałęzie – rolnictwo, rybołówstwo, górnictwo, wydobycie surowców i ich wstępna przeróbka – stanowią typowe przypadki, w których niekorzyści skali dominują. Dla wielu jednak nowoczesnych sektorów gospodarki efektywność produkcji rośnie w miarę wzrostu skali wytwarzania. Dotyczy to tych rodzajów produkcji, w których wprowadzenie na rynek nowego wyrobu wiąże się z wysokimi, utopionymi nakładami na badania naukowe i wdrożenie. Efekt skali jest tym silniejszy, im większy jest udział kosztów stałych: przy ich dużym udziale i powiększaniu wielkości produkcji poniesiona porcja stałych kosztów „rozsmarowuje się” niejako na coraz większą liczbę wytworzonych sztuk. Ze względu na założoną niewielką rolę kosztów zmiennych, które w związku z tym specjalnie się nie liczą, łączne jednostkowe koszty wytwarzania spadają wraz ze skalą produkcji. Pozwala to firmom na obniżanie cen sprzedaży i bardzo skuteczną konkurencję z rywalami. Na przykład producent oprogramowania komputerowego ma produkt, którego koszt produkcji niemal w 100% składa się z kosztu stałego. W praktyce są to koszty poniesione na opracowanie pierwszego egzemplarza oprogramowania, czyli pracy fachowców programistów. Powielenie tego pierwszego egzemplarza i robienie kolejnych kopii kosztuje znikomo mało w porównaniu z oryginałem. Im więcej można sprzedać, im większy będzie rynek zbytu na takie produkty, tym tańszy będzie produkt. Podobnie dzieje się w prze-

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

37

myśle farmaceutycznym. Opracowanie i wypróbowanie oryginalnego leku wiąże się z ogromnymi kosztami1. Te koszty obejmują wyselekcjonowanie z wielu tysięcy potencjalnie skutecznych związków chemicznych poszukiwanej substancji czynnej, leczniczej, co jest niezwykle pracochłonne i kosztowne. Konieczne jest także wyeliminowanie w toku niezwykle żmudnej i kosztownej procedury przypadków, kiedy dana substancja ma groźne skutki uboczne. Prowadzi się więc wieloletnie próby laboratoryjne na zwierzętach i ludziach, by ostatecznie osiągnąć sukces. Osoby mające nieszczęście chorować na rzadkie schorzenia są pechowcami. Choć ogólne koszty wyprodukowania leków na rzadkie i często występujące choroby są zbliżone, to mała liczba pacjentów i płytki rynek czyni terapię prowadzoną w tych warunkach niezwykle drogą: ceny leków są wysokie, gdyż koszty jednostkowe dostarczenia leku do odbiorcy nie mogą być niskie. Branże i gałęzie, w których występują korzyści skali, są nader liczne w świecie nowoczesnych technologii i rozwiniętej gospodarki. Można tu wymienić przykładowo takie dziedziny, jak przemysł lotniczy, zbrojeniowy czy samochodowy, transport rurociągowy gazu i ropy naftowej, przemysł filmowy, badania naukowe czy wydawanie gazety codziennej. Ogromne znaczenie mają także procesy uczenia się wytwórców w związku z produkcją2. Nie możemy nie doceniać tej kwestii. Początkowo nowo wprowadzane technologie są niedoskonałe. W toku produkcji i sprzedaży gromadzi się stale nowe doświadczenia, coraz lepiej opanowujemy produkcję, spada liczba błędów, braków i pomyłek. Robotnicy wprowadzają drobne usprawnienia produkcyjne. Inżynierowie i konstruktorzy sukcesywnie udoskonalają technologię, poprawiając i modyfikując ujawniające się słabości i niedoróbki. To cała fala drobnych, ale jednocześnie masowych zmian, w których biorą udział wszyscy uczestnicy procesu produkcyjnego i marketingowego: robotnicy, menedżerowie, projektanci, konstruktorzy, dystrybutorzy itd. Wszyscy się uczą i technologia staje się coraz bardziej 1 W literaturze przedmiotu oceny, ile średnio kosztuje wyprodukowanie oryginalnego specyfiku, z oczywistych powodów bardzo się różnią. Według dominujących szacunków średni koszt badań i wprowadzenia oryginalnego leku wynosił w 2005 roku ok. 1,3 mld USD (Pharmaceutical Industry Profile 2011, PhRMA, Washington 2011). Oceny krytyków, którzy uważają te wyliczenia za zawyżone, są wyraźnie niższe i wykazują koszt od kilkunastu do kilkuset milionów USD. W każdym jednak przypadku są to bardzo wysokie koszty stałe. 2 W literaturze przedmiotu zjawisko nazywane learning by doing.

38

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

perfekcyjna zarówno pod względem jakości wyrobów, jak i w sensie rosnącej efektywności i opłacalności dla producenta. Oczywiście ta krzywa uczenia się ma swoje granice, niemniej im większa produkcja, tym większe pole obserwacyjne dla doskonalenia technologii. Firma, która nastawia się na dużą i realizowaną przez lata produkcję, ma motywację, by stale usprawniać swoje wyroby i techniki wytwarzania. Dlatego wejście na krzywą uczenia się technologii jest szczególnie atrakcyjne dla dużych firm. Małe firmy, wytwarzające niewielką liczbę produktów, mają dość ograniczone szanse gromadzenia doświadczeń i mało bodźców ekonomicznych, a zapewne i środków, by usprawniać technologię. Duże firmy mają także inne liczne przewagi ekonomiczne, np. większą zdolność do pozyskiwania kapitału z rynku, możliwość dywersyfikacji dostawców, warunki do lepszego rozłożenia ryzyka biznesowego czy lepszego zarządzania zapasami. Te wszystkie przesłanki decydują o tym, że w obszarze korzyści skali duża firma jest bardziej konkurencyjna od małego przedsięwzięcia, produkuje taniej. Im więcej wytwarzasz, tym twoje przeciętne koszty produkcji są niższe. Taki świat jednak nie jest już światem z podręcznika: w świecie korzyści skali konkurencja rynkowa kompletnie się załamuje. Pojawia się tendencja do monopolizacji i wypierania mniejszych firm. Nie ma warunków do utrzymania się na rynku wielu producentów, i to nie dlatego, że wielkie rekiny pożerają małe płotki, a wielcy siłą wypierają je z rynku, lecz ponieważ płotki wytwarzają drożej, są niekonkurencyjne i ich oferta nie znajduje nabywców. To dość istotne wyjaśnienie źródeł przewag dużych korporacji zagranicznych nad małymi, lokalnym firmami krajów rozwijających się. Wielkie korporacje budują swoje pozycje na wielkich rynkach światowych i rozwijają produkcję na ogromną skalę. Narodowe rynki krajów rozwijających się, z reguły dość płytkie i z niskim popytem, nie stanowią tu żadnej przeciwwagi. Przejdźmy teraz do znacznie ważniejszego argumentu zaprezentowanego przez W. Arthura3, który w swoim czasie wzbudził wiele kontrowersji. Referując główne tezy jego rozumowania, przyjmijmy, że rozważamy gałąź produkcji charakteryzującą się silnymi efektami skali, np. dlatego, że produkcja wyrobów w tej gałęzi cechuje się wysokimi kosztami stałymi, co powoduje stałą obniżkę kosztów jednostkowych w miarę rozszerzania się wielkości produkcji i sprzedaży. 3

W. Arthur, Positive Feedbacks in the Economy, „Scientific American” 1990, No. 262.

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

39

Niech w analizowanej gałęzi funkcjonują dwie firmy oferujące różne dobra o zbliżonych parametrach jakościowych. Jakość dóbr jest zatem porównywalna, ale nabywcy – mimo że produkty są bliskimi substytutami – dobra rozróżniają. Obie firmy A i B korzystają z rosnących przychodów względem skali. Zakładamy jednak, że funkcja kosztów jednostkowych firmy B dla tych samych wielkości produkcji przyjmuje niższe wartości niż dla drugiej firmy. Można powiedzieć, że przedsiębiorstwo B produkuje taniej niż A. Dla obu firm koszty jednostkowe maleją wraz z wyższą produkcją. Niech oba przedsiębiorstwa wyznaczają swe ceny jako narzut (procentowy i co do wielkości identyczny) na swe koszty jednostkowe. W omawianym przypadku wcale nie jest pewne, że B uzyska sukces rynkowy. Gdyby firmie A udało się z jakichkolwiek powodów uzyskać – choćby tylko przejściowo – większą sprzedaż niż B, wówczas wobec niższych kosztów przeciętnych może ona zaproponować niższą cenę i wyrugować z rynku firmę B. Przejściowa przewaga na rynku droższej firmy ma wszelkie szanse na utrwalenie się. Teoretycznie nabywcy powinni być zainteresowani przesunięciem się w kierunku wyrobów B. Gdyby to masowo zrobili, a produkcja B odpowiednio by wzrosła, to koszty i ceny uległyby dla nabywców istotnej obniżce. Ale tu ujawnia się defekt koordynacji. Takie działanie w postaci zwiększenia zakupu dóbr B nie może mieć charakteru indywidualnego, bo indywidualny przeskok nie zmienia przecież warunków produkcji firmy B, a zatem każdy pojedynczy nabywca musiałby płacić więcej. Zmiana zachowań nabywców musi objąć przynajmniej pewną minimalną, progową liczbę osób, by stała się społecznie opłacalna. Barierą dla takiej zmiany są z reguły zbyt wysokie koszty transakcyjne. Ich wielkość rośnie dodatkowo wskutek niepewności co do kształtu kosztów wytwarzania obu firm. Zdecydowana większość nabywców nie ma przecież żadnej wiedzy o zastosowanych technologiach produkcji i ewentualnych korzyściach ze skali, które mogą zaoferować konkurenci. W świecie korzyści skali przewagę ma więc ten, kto dysponuje większym rynkiem. Im wyższa wielkość produkcji i sprzedaży, tym niższe jednostkowe koszty produkcji. Przy porównywalnej jakości produktu obca, nawet droższa technologia, wsparta jednak zmasowaną kampanią reklamową i własnym, wielkim rodzimym rynkiem, okaże się tańsza, bo uzyska nieporównanie większą skalę wytwarzania. Argument, że to, co efektywne, samo się przebije, dotyczy świata małych firm i niekorzyści skali. W tych okolicznościach np. promowanie polskich firm nie musi być promowaniem nieefektywności,

40

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

ale sposobem zapewnienia im trwałej zdolności do konkurowania. Pozostawione same sobie, słabsze kapitałowo, polskie firmy przegrywają niekoniecznie dlatego, że mają gorsze produkty i technologie. W świecie korzyści skali charakter konkurencji ulega zasadniczej zmianie: teoretycznie rzecz biorąc, niezbyt efektywne, ale potężne kapitałowo firmy mogą całkowicie zdominować dużo efektywniejsze, ale mniejsze i słabsze podmioty. W. Arthur podaje dwa przykłady zablokowania rynku produktami o niższych parametrach technicznych tylko dlatego, że w pierwszej fazie rozwoju rynku ich producenci uzyskali niewielką przewagę ilościową. Dotyczy to magnetowidu i jego dwóch standardów: VHS i Betamax oraz maszyny do pisania w standardzie QWERTY. W obu przypadkach, zdaniem Arthura, wybór rynku padł na gorsze rozwiązanie (QWERTY i VHS), ale odwrót był już niemożliwy ze względu na defekt koordynacji4. Widać więc, że z korzyściami skali spotykamy się w wielu kluczowych obszarach gospodarki. Zawodzą w nich tradycyjne metody konkurowania, a stereotyp, że wygrywa najlepszy, nie zawsze się sprawdza. Świat korzyści skali jest światem silnych, ale niekoniecznie efektywnych. W tej konfrontacji podmioty z krajów słabiej rozwiniętych z reguły stoją na straconych pozycjach. Gospodarki charakteryzujące się rosnącymi przychodami względem skali nie mają na ogół jednego stanu równowagi. To, w jakim stanie i w jakiej równowadze rynek zostanie ustabilizowany, a nawet zablokowany, może być dziełem czystego przypadku i historycznych uwarunkowań. Reguła, że wygrywa większy, dotyczy nie tylko przedsiębiorstw, ale przede wszystkim rynków. To właściwie rozstrzygający element sytuacji: duże, gęste rynki wypełnione popytem zamożnych konsumentów i wielkich, bogatych firm są efektywniejsze niż małe, płytkie rynki z niskim popytem. Dlaczego przedsiębiorstwa lepiej się czują na dużym rynku i dlaczego taki rynek zapewnia im niższe koszty wytwarzania? Jest kilka przyczyn tego stanu rzeczy. Pierwsza kwestia wiąże się z niepodzielnością technologii. Niektóre rozwiązania techniczne są opłacalne dopiero po przekroczeniu pewnej skali rynku, określonego minimalnego popytu. Czy istnieje ekonomiczny sens budowy stukilometrowej linii kolejowej do małego miasteczka 4

Ocena trafności tych przykładów jest sporna. W okresie późniejszym kwestionowano ich zasadność, fakt ten nie jest jednak najważniejszy. Ważna jest sama możliwość wystąpienia takich przypadków. Z oczywistych powodów możemy w ogóle nie wiedzieć o wielu z nich.

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

41

zamieszkanego przez kilkuset mieszkańców, typowego dla rolniczego krajobrazu np. środkowej Afryki i pozbawionego jakichś szczególnych walorów, jak choćby cennych zasobów naturalnych? Takie przedsięwzięcie nie ma racjonalnego, ekonomicznego uzasadnienia, poza ewentualnie jakimiś racjami politycznymi. Podobnie zaopatrzenie w gaz ziemny słabo zaludnionego regionu, oddalonego od źródeł pozyskania tego surowca, zupełnie się nie opłaca. Gaz ziemny wymaga transportowania gazociągami, których budowanie jest sensowne wtedy, gdy odbiór gazu jest odpowiednio duży. Koszt przesyłu gazu to aż w 90% koszty stałe5, czyli niezależne od przesyłanych ilości surowca. Tylko ok. 10% to zmienne koszty związane z tłoczeniem i stratami w przesyle – proporcjonalnymi do wielkości transportowanego gazu. Jeśli liczba odbiorców gazu jest zbyt mała lub brakuje dużego nabywcy, to budowanie takiego gazociągu mija się z celem. Także w przypadku innych elementów infrastruktury, takich jak zasilanie w wodę, dostawy energii elektrycznej i cieplnej, transport drogowy i lotniczy, mamy podobną sytuację. Obszary słabo zaludnione lub biedne są ekonomicznie nieatrakcyjne z punktu widzenia inwestycji w infrastrukturę. W rezultacie działające na takim terenie przedsiębiorstwa są w fatalnej sytuacji. Dziurawa infrastruktura radykalnie podnosi koszty ich funkcjonowania lub wręcz uniemożliwia produkowanie wielu dóbr. Transport jest drogi, wodę trzeba dowozić z dużych odległości, a przerwy w dostawach energii elektrycznej wskutek sypiącej się, nierozbudowywanej i nieremontowanej sieci elektroenergetycznej dezorganizują produkcję. W tym samym czasie firmy działające na dużych rynkach nie obawiają się, że jakieś elementy infrastruktury technicznej nie będą istnieć czy będą niedostępne. Jeśli tylko znamy określoną technologię, to pojemność rynku nie jest żadną przeszkodą w jej pojawieniu się. Odmiennie jest na małych rynkach – ich wielkość stanowi zawsze potencjalny czynnik blokujący rozwój infrastruktury technicznej. Zwróćmy przy tym uwagę, że problem nie ma charakteru jedynie zero-jedynkowego. Przykładowo w dużej aglomeracji miejskiej może się rozwijać komunikacja lotnicza z wieloma portami świata, bo liczba pasażerów uzasadnia taką różnorodność połączeń. W małych miastach – jeśli w ogóle uruchamia się transport lotniczy – regułą jest bardzo mała siatka połączeń do kilku najważniejszych i niezbyt oddalonych portów lotniczych. Z punktu 5 Są to przede wszystkim koszty amortyzacji, koszty kapitałowe oraz koszty konserwacji i remontów gazociągów.

42

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

widzenia komfortu, szybkości i kosztów podróżowania przedsiębiorcy z dużej aglomeracji są w o wiele lepszej sytuacji niż przedsiębiorcy z małego miasta. Jedni i drudzy korzystają z tej samej technologii transportu, ta sama technologia jest niby dostępna dla wszystkich, ale jakość usługi jest różna – na korzyść tych pierwszych. Dodatkowy kłopot polega na tym, że nie wszystkie rynki rozwijają się w warunkach niskiej gęstości popytu i zaludnienia. Na przykład usługi ubezpieczeniowe zostaną zaoferowane dopiero wtedy, gdy liczba klientów wzrośnie powyżej pewnego pułapu, mała liczba ubezpieczających się nie daje bowiem możliwości odpowiedniego zdywersyfikowania portfela ubezpieczeniowego. Dla firmy ubezpieczeniowej taka sytuacja jest zbyt ryzykowna, by mogła ona oferować polisy. W warunkach niskiej koncentracji popytu nie rozwijają się też usługi w dziedzinie dystrybucji i handlu. Wyspecjalizowany pośrednik handlowy nie pojawi się, jeżeli rynek nie będzie odpowiednio szeroki, a dostawcy dość liczni. Można to pokazać na prostym przykładzie. Przyjmijmy, że w regionie jest grupa zbieraczy grzybów, którzy następnie oferują swe zbiory na leśnej drodze przejezdnym turystom. Niech porcja grzybów ma dla zbieracza wartość 10 PLN, a koszt jej sprzedaży (czas stracony na czekanie na klientów) wynosi 2 PLN. Pośrednik handlowy, skupujący grzyby, żąda od grzybiarzy 200 PLN jako rekompensaty za swe usługi pozwalające zbieraczom oszczędzać czas oczekiwania na klientów. Jeśli skorzystanie z pośrednika ma być korzystne dla grzybiarzy, to zgodzą się oni na jego usługi tylko wtedy, gdy będą one kosztować nie więcej niż 2 PLN za porcję. A zatem, by usługi dystrybucyjne zostały zaoferowane i przyjęte, lokalny obrót grzybami musi być nie mniejszy niż 100 porcji. Przy mniejszych obrotach rynek pośredników zaniknie. Bardzo typowa jest także sytuacja usług remontowych i naprawczych. Każdy z potencjalnych warsztatów naprawczych ma przecież swój próg rentowności, czyli minimalną wielkość produkcji i sprzedaży, poniżej której nie jest w stanie utrzymać się na rynku. Liczba klientów i ich zamożność jest tu kluczowa, ponieważ rozstrzyga, czy próg rentowności zostanie przekroczony, czy nie. Utrzymanie się przy życiu naprawczych warsztatów samochodowych, zakładów naprawy sprzętu gospodarstwa domowego, usług elektrycznych, hydraulicznych czy stolarskich zależy całkowicie od wielkości lokalnego rynku, tj. od wielkości popytu na te usługi. Podobnie rzecz się ma z gastronomią, usługami prawnymi, maglowaniem bielizny i wieloma innymi. Na małych rynkach podmioty świadczące te usługi nie powstają lub ciągle się pojawiają, ale

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

43

szybko znikają, zadławione przez zbyt niski popyt. Świat dużych rynków pozwala natomiast na nieskrępowany rozwój tych wszystkich, a także wielu innych różnorodnych usług, całkowicie nieznanych lub nieoferowanych na rynkach małych. Różnica między płytkimi rynkami a rynkami z dużą koncentracją popytu jest zatem fundamentalna: te pierwsze są „dziurawe”, niepełne i niekompletne. Wywiera to oczywisty wpływ na efektywność gospodarowania na każdym z nich. Próg rentowności na małych rynkach ogranicza także głębokość specjalizacji. Wiemy, że im bardziej wyspecjalizowane usługi i produkty, tym mniej jest nabywców. Płytki rynek oznacza, że żaden wąsko wyspecjalizowany dostawca nie osiągnie progu rentowności w swoim asortymencie. Dlatego możliwe są dwa scenariusze: albo zamknięcie danej linii biznesowej i firmy, albo rozszerzenie oferty na kilka różnych dziedzin usługowych, by utrzymać się na powierzchni. W tym ostatnim przypadku firmy na małych rynkach będą raczej uniwersalne i słabo sprofilowane. Od najmniejszych, rodzinnych przedsiębiorstw wymagana jest wszechstronność, czego nie daje się na ogół pogodzić z wysoką jakością świadczonej pracy. Jest to kolejny problem lokalnej przedsiębiorczości w obszarach niskiego popytu, w których musimy wybierać między brakiem rynku na określone dobra a rynkami oferującymi obniżoną jakość tych dóbr. Małe rynki uniemożliwiają zbyt głęboką specjalizację, na dużych – taka bariera nie istnieje, skutkując tam wyższą jakością oferty i niższymi kosztami. Skoro już rozważamy problem specjalizacji, warto zwrócić uwagę także na motywację do specjalistycznego kształcenia się. Niewielkie rynki i mała gospodarka nie tworzą zachęt w tym kierunku. Liczba dostępnych miejsc pracy jest ograniczona, a popyt na pracę kieruje się w stronę prac prostych. Wąska specjalizacja zawodowa jest bardzo ryzykowna, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że nikt nie zgłosi na nią zapotrzebowania. Uniwersalne wykształcenie na relatywnie niskim poziomie może być preferowane ze względu na charakter rynku pracy. Tu nie chodzi nawet o to, że zdobycie kwalifikacji np. fizyka jądrowego w Burkina Faso jest nieracjonalne, gdyż w tym kraju nie ma energetyki nuklearnej ani potrzeby zatrudniania takich specjalistów. To jest oczywiste i zapewne mieszkańcy Burkina Faso nie podejmują takich wysiłków. Problem polega na inwestowaniu w ogóle w jakikolwiek wyspecjalizowany kapitał ludzki w małej i biednej gospodarce. Nigdy nie wiadomo, jakie kwalifikacje ostatecznie okażą się tam potrzebne. Niskie prawdopodobieństwo zatrudnienia wysoko wykwalifikowanego fachowca połączone z wy-

44

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

sokim kosztem inwestycji w taki zaawansowany kapitał ludzki czyni tę inwestycję zupełnie nieopłacalną. Co innego w dużej, zamożnej gospodarce, którą cechuje różnorodność profilu wytwórczego, nowoczesność bazy produkcyjnej i wysoki popyt na specjalistów. Ryzykując pewną przesadę, można rzec, że w takiej gospodarce nie da się popełnić błędu w wyborze specjalizacji zawodowej. Taka gospodarka zatrudni potencjalnie każdego fachowca, co ogromnie zwiększa motywację do kształcenia i podaż kadr wysoko kwalifikowanych. Widać doskonale dodatnie sprzężenie zwrotne między rozwojem gospodarki a zasobem wyspecjalizowanych kadr, choć mechanizm ten zostaje uruchomiony dopiero w rozwiniętej gospodarce. Ma to znaczenie także w dziedzinie polityki przemysłowej i naukowej. Mówi się często – i jest to jeden z głównych zarzutów pod adresem takiej polityki – że nie sposób przewidzieć, w jakich dziedzinach kraj powinien się specjalizować. Jak można prognozować nowe odkrycia naukowe? Jak ex ante ustalić wybór przyszłościowych gałęzi produkcji oraz nośników przyszłego sukcesu technologicznego i biznesowego? Duży kraj jest tu jednak w komfortowej sytuacji: niczego nie musi wybierać! Dysponując ogromnymi zasobami i środkami finansowymi, może rozwijać się szerokim frontem, idąc niejako we wszystkich kierunkach. Specjalizacja pojawia się dopiero ex post jako wynik ujawniających się sukcesów sektorowych, które są następnie rozwijane. Porażki są wbudowane w tę strategię, ale koszty niepowodzeń są z nadwyżką kompensowane przez wygrane. Mniejsze kraje muszą jednak ryzykować, nie stać je na zbyt szeroki front. W rezultacie błędy i porażki są w takich warunkach nieuchronne, a przewaga dużej ekonomiki rysuje się jak na dłoni. Korzyści skali są także widziane przez pryzmat efektów aglomeracyjnych. Efekt ten wyjaśnia, dlaczego produkcja jest z reguły skoncentrowana, a nie rozproszona terytorialnie. To zrozumiałe, że określając granice rynku, musimy brać pod uwagę koszty transportu. Jeśli są one bardzo wysokie, to w istocie separują poszczególne regiony od siebie, tworząc odrębne rynki i segmentując przestrzeń ekonomiczną. W tym sensie terytorium jest sposobem definiowania rynku przez wyznaczanie jego granic i pojemności. Nie jest więc obojętne, jak geograficznie ulokowani są wytwórcy i nabywcy. W dużych skupiskach ludzkich, miejskich aglomeracjach czy zagłębiach przemysłowych koszty transakcyjne są wyraźnie niższe niż w rozproszonym środowisku ekonomicznym. Ten efekt działa tylko do pewnego stopnia, ponieważ w miarę rosnącej gęstości zaludnienia i postępującej

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

45

koncentracji aktywności ekonomicznej powiększają się inne koszty produkcji. Nadmierne zagęszczenie powoduje rosnące koszty transportu, ogromny wzrost cen gruntów i czynszów, pogarszanie się stanu środowiska naturalnego oraz utrudnienia w dostępie do wielu mediów wskutek przeciążenia istniejącej infrastruktury technicznej. Jeśli jednak koncentracja produkcji nie przekracza pewnych krytycznych wartości, korzyści z lokalizacji produkcji w dużych aglomeracjach są ewidentne. Kosztów transakcyjnych nie należy w żaden sposób lekceważyć. Są one związane z funkcjonowaniem podmiotów w warunkach niepewności i ograniczeń informacyjnych, wynikają z przełamywania tej bariery informacyjnej i zarządzania ryzykiem. Według różnych szacunków wartość kosztów transakcyjnych w gospodarce ma ten sam rząd wielkości co właściwe koszty samej produkcji, czyli w przybliżeniu ok. połowy PKB6. Na pierwszy rzut oka wydaje się to wręcz niewiarygodne, że tylko połowę lub nawet mniej stanowią właściwe, bezpośrednie koszty związane z produkcją, tyle samo zaś to koszty związane z zawieraniem transakcji. Fakt ten pokazuje, jak potencjalnie silny jest efekt aglomeracyjny, efekt przestrzennej koncentracji produkcji, jeśli wpływa na spadek kosztów zawierania transakcji. Ważna jest sama bliskość fizyczna podmiotów, które z sobą kooperują, dostarczają sobie nawzajem surowce, półprodukty i różne komponenty oraz kupują finalne wyroby. Poszukiwanie dostawców jest w małej przestrzeni geograficznej bardzo ułatwione, podobnie jest w przypadku szukania odbiorców. Już w średniowiecznych miastach producenci poszczególnych asortymentów lokowali się przy tej samej ulicy noszącej odpowiednią nazwę, np. szewców, bednarzy, tkaczy itd. Udając się na ulicę Szewską, nabywca miał pełny przegląd różnych wyrobów i asortymentów obuwniczych, podczas gdy na ulicy Młynarskiej wybierał pieczywo. Koszty poszukiwań odpowiedniego specjalisty, fachowca i producenta zawsze były relatywnie niskie w dużym mieście, a zarazem wielkość rynku gwarantowała, że taki specjalista się zawsze znajdował. Istniał również odpowiedni wybór między producentami. Wraz z rozwijającą się gospodarką i stale pogłębiającym się podziałem pracy zwiększa się po6

Szacunki dla Polski mówią nawet o wyższych wartościach: w 2002 roku koszty transakcyjne stanowiły ponad 67% polskiego PKB. Zob. A. Sulejewicz, P. Graca, Kształtowanie się poziomu kosztów transakcyjnych w Polsce w latach 1996–2002, [w:] Wzrost gospodarczy w krajach transformacji: konwergencja czy dywergencja?, red. R. Rapacki, PWE, Warszawa 2009.

46

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

tencjalnie różnorodność oferty oraz poszerza się asortyment bliskich substytutów używanych czynników produkcji. Im większa gospodarka, im większa pojemność rynku, tym bardziej zróżnicowana podaż i wyższy poziom specjalizacji wśród wytwórców. Pozwala to na uzyskanie wyższej jakości produkcji i większej sprawności procesów wytwórczych. Małe rynki są tu w dużo gorszej sytuacji: operujący na nich producenci albo muszą godzić się na niższą jakość lokalnych dostaw wobec mniejszego wyboru wśród miejscowych poddostawców, albo kupować w odległych miejscach, płacąc w każdym przypadku spadkiem konkurencyjności. Dolina Krzemowa, typowy i bodaj najbardziej znany przykład klastra gospodarczego, ukazuje jeszcze jedno źródło przewagi dużej koncentracji produkcji i potencjału naukowego w regionie. Mianowicie taka koncentracja niezwykle ułatwia wymianę informacji. Jeden z autorów opisał to jako sytuację, gdy „sekrety produkcji unoszą się w powietrzu”. Nie chodzi tu jednak o szpiegostwo przemysłowe, ale o intensywność kontaktów między przedsiębiorcami, krążenie informacji o nowych pomysłach, nowych uruchomieniach i wynalazkach. Silny związek sektora biznesowego z naukowym inspiruje obie strony i przyspiesza postęp techniczny, ale wzmaga także konkurencję. W takim świecie wdrożenia innowacji są dużo szybsze, łatwiejsze i tańsze jest uzyskanie wsparcia sektora badawczego w rozwiązywaniu nowych, trudnych problemów technologicznych. Korzysta także sektor naukowo-badawczy śledzący z bliska realizowane projekty biznesowe i podejmujący najpilniejsze – z punktu widzenia produkcji – zagadnienia oraz najbardziej dochodowe i przyszłościowe idee badawcze. Szczególnym przypadkiem korzyści skali jest zjawisko strategicznej komplementarności. Polega ono na tym, że wraz z rosnącą liczbą osób (podmiotów) podejmujących określony rodzaj aktywności, opłacalność i korzyści z niej zwiększają się. Opłacalność inwestowania w środki trwałe rośnie wraz z rosnącą liczbą uruchamianych inwestycji. Im więcej osób uczy się określonego języka i włada nim, tym bardziej celowe i użyteczne jest jego poznawanie. Im więcej wokół nas jest osób wykształconych, tym bardziej korzystne jest zdobywanie wyższych kwalifikacji. W skali mikroekonomicznej efekty sieciowe prowadzą do strategicznej komplementarności, kiedy np. użyteczność telefonu czy Internetu idzie w parze z powiększającą się liczbą użytkowników tych mediów komunikowania się. G. Myrdal znakomicie ujął i pokazał ten fenomen na poziomie gospodarki, kiedy pisał: „Powstanie nowego biznesu lub powiększenie już istniejące-

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

47

go poszerza rynek dla innych, jak dzieje się to na ogół wraz ze wzrostem dochodów i popytu. Rosnące zyski powiększają oszczędności, ale w tym samym czasie inwestycje idą do góry jeszcze bardziej, co dalej popycha popyt i zyski. Proces ekspansji generuje dodatnie efekty zewnętrzne korzystne dla podtrzymania swej kontynuacji”7. W świecie strategicznej komplementarności mała grupa aktywistów nie ma motywacji, gdyż jej działania przynoszą na ogół straty i są nieefektywne, a w najlepszym razie są niskodochodowe lub opłacalne jedynie dla bardzo nielicznych, szczególnie uprzywilejowanych. Niech ilustracją skutków fenomenu komplementarności będzie niewielka grupa plantatorów owoców, która pojawiła się w regionie. Dotychczas nie uprawiano tu owoców i ten rodzaj produkcji jest nowy. Owoce są przeznaczone na eksport i nie będą zbywane na miejscu. Kiedy produkcja rozszerza się i przybywa kolejnych hodowców owoców, wówczas koszty produkcji ulegają obniżeniu i staje się ona bardziej opłacalna. Duża produkcja powoduje, że pojawiają się wyspecjalizowani pośrednicy handlowi, buduje się i udrożnia kanały dystrybucyjne, opłacalne stają się kampanie marketingowe poszerzające rynki zbytu, rozbudowuje się system transportu i obróbki owoców. Oferuje się specjalistyczne usługi ubezpieczeniowe, a w okolicy instalują się firmy zajmujące się doradztwem agrotechnicznym. Prezentuje się szeroką ofertę usług i produktów w dziedzinie ochrony roślin, plantatorzy zyskują propozycje innowacji produktowych, nowych sadzonek i gatunków, zgłaszają się wytwórcy wyspecjalizowanych maszyn i urządzeń pożytecznych w nowoczesnych plantacjach. Wreszcie sami plantatorzy nabywają doświadczenia, wymieniając między sobą informacje. Wszystkie te działania i zmiany wokół plantacji skutkują malejącymi kosztami jednostkowymi, bo pozwalają sięgnąć po bardziej efektywne sposoby produkowania, transportowania i sprzedawania albo też powiększają rynek zbytu, czyniąc biznes owocowy bardziej zyskownym. Graficznie obraz sytuacji regionalnego producenta można przedstawić tak jak na ilustracji 2.1. Po pierwsze, zwróćmy uwagę, że krzywa reakcji jest nachylona dodatnio, co sygnalizuje relację strategicznej komplementarności: im więcej produkują inni, tym bardziej skłania to typowego plantatora, by się do nich przyłączyć. Reakcja produkcyjna plantatorów (dla uproszczenia zakładamy, że wszyscy są identyczni) ma jednocześnie 7 G. Myrdal, Economic Theory and Underdeveloped Regions, Duckworth, London 1957, s. 25.

48

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego 2EAKCJA PRODUKCYJNA TYPOWEGO PLANTATORA

iREDNIA PRODUKCJA PLANTATORA

,

.

(

Ilustracja 2.1. Funkcja reakcji typowego plantatora na decyzje produkcyjne innych hodowców. Linia przecinana o nachyleniu 45° reprezentuje stany równowagi na rynku (brak motywu do zmiany decyzji produkcyjnych)

charakter nieliniowy. Jest to dość prawdopodobny scenariusz. Przy małej lub średniej produkcji owoców w regionie zachęty do uruchomienia produkcji własnej czy rozszerzenia już prowadzonej nie są duże ze względu na wysokie koszty prowadzenia biznesu. Stąd krzywa reakcji jest na początku niemal pozioma, z małym nachyleniem dodatnim. Dopiero od pewnej wielkości średniej produkcji pojawia się silny impuls pobudzający i krzywa przyjmuje ostre dodatnie nachylenie odzwierciedlające rosnącą poprawę wskaźników opłacalności produkcji, wynikającej z efektów skali. Wreszcie przy dużym nasyceniu produkcją korzyści ze skali słabną, pozytywne bodźce do wzrostu produkcji spadają, a krzywa przyjmuje ponownie bardziej płaskie położenie. Przy takim charakterze reakcji plantatorów na zachowania innych mamy trzy stany równowagi na rynku, oznaczone jako L, N i H. Punkt przecięcia się krzywej reakcji z linią 45° wyraża stan równowagi w tym sensie, że produkcja poszczególnego podmiotu (przypominamy, że każdy jest taki sam) zrównuje się w tych

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

49

punktach ze średnią produkcją (czyli produkcją typowego plantatora). Niemniej tylko stany L i H są lokalnie stabilne. Niewielkie, lokalne odchylenie się produkcji od L czy H uruchamia proces powrotu do tych stanów, co na ilustracji zaznaczono strzałkami. Jeśli jesteśmy np. w obszarze między N a H, to motywacja do wysokiej produkcji ze strony poszczególnych firm jest duża i średnia produkcja owoców wzrasta, co skłania do dalszego rozszerzania skali wytwarzania przez plantatorów. To prowadzi do kolejnego podniesienia się średniej aktywności produkcyjnej, dalszej fali wzrostu w przypadku indywidualnych firm itd. aż do osiągnięcia poziomu H. Wielkość produkcji N, choć jest teoretycznie stanem równowagi, stanowi niestabilny punkt równowagi. Niewielkie nawet zakłócenie produkcji popycha system albo w kierunku niskiej produkcji L, albo w kierunku dużej aktywności wytwórczej H. Ostatecznie w średnim lub długim okresie lokalna gospodarka (rynek) znajdzie się albo w punkcie L, albo H. Strategiczna komplementarność może zatem generować wiele stanów równowagi. Jest zupełnie oczywiste, że te stany równowagi nie są neutralne społecznie i ekonomicznie. Wysoki poziom produkcji H jest stanem pożądanym, podczas gdy równowaga w postaci niskiej produkcji L jawi się jako pułapka niedorozwoju, z której trudno jest wyjść, gdyż żadna pojedyncza firma nie ma motywacji czy bodźca, by zwiększać produkcję poza granice dotychczasowej aktywności. Nie ma powodu, by zawsze zakładać nieliniowy charakter krzywej reakcji. Strategiczna komplementarność może także prowadzić do jednego stanu równowagi, tak jak na ilustracji 2.2, gdzie założono liniową zależność aktywności producentów od zachowań innych. Problemem jest jednak przypadek wielopunktowych stanów równowagi, ponieważ pojawia się defekt koordynacji jako mechanizm utrzymujący gospodarkę, rynek czy lokalny układ ekonomiczny w zamrożonym stanie ubóstwa i stagnacji. Zjawisko to zostało zauważone przez ekonomistów dość dawno. Przyczyną, dla której układ gospodarczy utkwił w niepożądanym punkcie L (jak na ilustracji 2.1) jest zbyt niski poziom kooperacji ze strony uczestników gry ekonomicznej. Gdyby aktywność ekonomiczna przekroczyła pułap N, wówczas cały układ automatycznie i spontanicznie poszybowałby w kierunku H i osiągnął ten wysoki poziom produkcji, ale warunkiem takiej zmiany sytuacji jest przekroczenie krytycznego punktu N. Wymaga to zsynchronizowanego, jednoczesnego ruchu zainteresowanych podmiotów, a to z praktycznego punktu widzenia jest nieprawdopodobne. Działania plantatorów są

50

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

indywidualne, rozproszone, a koordynacja działań trudna, kosztowna i niepozbawiona ryzyka dla uczestników. Dlatego jeśli nie pojawi się jakiś potężny czynnik integrujący, koordynujący czy wręcz narzucający sposób zachowania podmiotów, szanse na wyrwanie się z pułapki ubóstwa są nikłe. W 1943 roku P. Rosenstein-Rodan sformułował ideę „wielkiego pchnięcia”8. Odwołując się do ówczesnych realiów krajów Europy Wschodniej, zwrócił on uwagę, że szanse uprzemysłowienia tego zacofanego regionu wymagają rozwiązania podstawowego dylematu: jak uruchomić proces industrializacji w sytuacji, gdy barierą produkcji jest zbyt niski popyt? Używając jego przykładu: czy wybudowanie pojedynczej, dużej fabryki butów jest racjonalne, skoro płace zatrudnionych tam robotników nie wystarczają na wykupienie całej produkcji? Co innego gdyby jednocześnie powstało wiele takich fabryk wytwarzających różne towary konsumpcyjne i zatrudniających wielu pracowników. Wtedy wszyscy tworzyliby potencjalny rynek zbytu dla budującego się i rozwijającego przemysłu dóbr konsumpcyjnych, a ten z kolei zgłaszałby zapotrzebowanie na produkty sektora inwestycyjnego. Podejście P. Rosensteina-Rodana wskazuje, że społeczna krańcowa korzyść z rozwoju gałęzi jest dużo wyższa niż korzyść prywatna. To, co doraźnie zupełnie nie kalkuluje się indywidualnemu przedsiębiorcy, jest w perspektywie opłacalne i racjonalne w rachunku społecznym. Wynika to z tego, że: „główną siłą sprawczą inwestowania są oczekiwania co do zysku indywidualnego przedsiębiorcy, oparte na doświadczeniach przeszłości. Niemniej to doświadczenie przeszłości jest częściowo bez znaczenia, ponieważ cała struktura ekonomiczna regionu ma się zmienić”9. Dlatego trudno liczyć na spontaniczność, a zatem potrzebny jest zewnętrzny czynnik koordynujący. Dla P. Rosensteina-Rodana jest nim państwo, państwowy organ planujący. Tylko taki podmiot ma wystarczającą informację makroekonomiczną, a sam proces planowania zmniejsza ryzyko inwestycyjne dla indywidualnych podmiotów. Idea „wielkiego pchnięcia” jest oczywiście krytykowana, zwłaszcza przez przeciwników polityki przemysłowej, ale problem nie sprowadza się jedynie do roli państwa jako czynnika pobudzającego rozwój i wychodzenie z pułapki niedorozwoju. Taką funkcję spełnić może duży podmiot prywatny wkraczający na mały, lokalny rynek i wyrywający 8 P. Rosenstein-Rodan, Problems of Industrialisation of Eastern and South-Eastern Europe, „The Economic Journal” 1943, Vol. 53, No. 210/211. 9 Ibidem, s. 206.

51

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

go ze stagnacji. Podobnie rolę czynnika koordynującego mogą wziąć na siebie lokalne władze. Trzeba zdawać sobie sprawę, że niemal każde regionalne zacofanie czy lokalne wysokie bezrobocie można potraktować jako swoisty defekt koordynacji.

2EAKCJA PRODUKCYJNA TYPOWEGO PLANTATORA

iREDNIA PRODUKCJA PLANTATORA

(

Ilustracja 2.2. Liniowa funkcja reakcji typowego plantatora na decyzje produkcyjne innych hodowców

Kraje peryferyjne gospodarczo są częściej narażone na defekty koordynacji. Rozważmy pewien lokalny przypadek atrakcyjnego turystycznie miasteczka. Nazwijmy to fikcyjne miasto Bellaforte. Choć ma ono liczne zabytki oraz długą i ciekawą historię, odwiedza go niewielu turystów. W tym samym czasie inne miasteczko – Mezzovilla – jest miejscem pielgrzymek turystycznych, mimo że pod względem zabytków wyraźnie ustępuje Bellaforte. Nie siląc się na zbyt daleko idące uogólnienia, załóżmy, że turyści, odwiedzając miasto, kierują się jedynie dwoma kryteriami: walorami historyczno-krajobrazowymi (zabytki, muzea, atrakcje widokowe) oraz szerokością palety usług oferowanych w mieście (restauracje, kawiarnie, sklepy z pamiątkami, hotele i miejsca noclegowe, możliwości spędzania czasu

52

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

wolnego). Na pierwszy czynnik nie mamy wpływu10, drugi zaś zależy od aktywności gospodarczej samych mieszkańców. Zakładamy, że im większa i bardziej zróżnicowana oferta, tym większe zainteresowanie turystów przyjazdem. Wszystkie usługi dla turystów i mieszkańców dostarczane są przez podmioty ekonomiczne z Bellaforte, przy czym występuje różnicowanie usług, tj. każda firma dostarcza nieco odmienny rodzaj usługi, nawet gdy dotyczy to substytutów. Dla uproszczenia przyjmujemy, że wielkość produkcji każdej firmy jest identyczna. Tym samym przy przyjętych założeniach większa podaż S oznacza zarazem więcej podmiotów produkujących i większe zróżnicowanie oferty produkcyjnej. Jeśli przez N oznaczymy liczbę produkujących podmiotów, to podaż usług dla turystów i mieszkańców jest wprost proporcjonalna do liczby podmiotów aktywnych w produkcji: S(N) = B ·N, gdzie stała B > 0. Niech popyt na usługi turystyczne Bellaforte, wyrażający się liczbą przybywających turystów i/lub ich wydatkami w mieście, opisuje funkcja H(S) = A·F(S), gdzie A – oznacza stałą, niezmienną atrakcyjność turystyczną miejscowości (zabytki), S zaś – zmienną podaż dostępnych usług. Parametr A mierzący atrakcyjność Bellaforte pośrednio wyznacza gotowość turystów do odwiedzin miasta, choć jest ona uzależniona od zamożności turystów. Przy mniejszej zamożności obywateli tak samo atrakcyjny zabytek będzie odwiedzany mniej licznie niż przy większej zamożności. Funkcję popytu turystów i mieszkańców na usługi, zależną od liczby podmiotów, można przedstawić jako D(N) = H(S) + M = A·F(B·N) + M, gdzie M oznacza popyt mieszkańców (M = const.). Zakładamy, że popyt na usługi wzrasta, gdy zwiększa się zróżnicowanie i wielkość oferty usługowej. Ilustracja 2.3 prezentuje wzajemne relacje popytowo-podażowe na rynku usług turystycznych w mieście. Podaż S stanowi funkcję liniową, jako że podaż jest proporcjonalna do liczby produkujących podmiotów. Natomiast kształt funkcji popytu sygnalizuje zależność nieliniową: popyt D początkowo rośnie wolno, po przekroczeniu pewnej progowej wartości oferty usługowej dynamika D przyspiesza, by ponownie dla dużych wartości N zwolnić. Uzasadnieniem takiego przebiegu zmian w popycie, zależnym od oferty podażowej, są zmiany w jego strukturze. 10

Ściśle biorąc, pośrednio mamy taki wpływ, dokonując renowacji i konserwacji zabytków, lokując placówki muzealne, realizując odpowiednią politykę w zakresie planowania przestrzennego itp. Ponieważ jednak nie jesteśmy w stanie zmienić ani historii, ani krajobrazu, będziemy dla uproszczenia zakładać, że takiego wpływu nie mamy.

53

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

0ODAœ3

0OPYT$

0OPYT PODAœ

. .

.

.

Ilustracja 2.3. Popyt i podaż na usługi turystyczne w Bellaforte i Mezzovilla

Dla niskich wartości N głównymi nabywcami usług są sami mieszkańcy miasta; ze względu na niewielką ofertę usług – mimo posiadanych zabytków – miasto jest zbyt mało atrakcyjne dla turystów. Do pewnego momentu rozszerzająca się paleta nowych usług wciąż nie jest w stanie w znaczącym stopniu przyciągnąć dodatkowych turystów poza wąską grupą zdeklarowanych miłośników Bellaforte. Przekroczenie krytycznego poziomu N powoduje, że do miasta zaczynają przybywać ci turyści, dla których same walory zabytkowe to za mało i którzy oczekują (i tym razem te oczekiwania są spełniane) innych, uzupełniających propozycji spędzania czasu wolnego i rozrywki. Przyspieszenie turystyczne będzie jednak przejściowe, gdyż dalszy wzrost N będzie już coraz słabszy ze względu na efekt nasycenia potrzeb, a być może także – na rosnące zatłoczenie miejscowości zniechęcające do przyjazdów. Z ilustracji 2.3 wynika, że rynek ma trzy stany równowagi odpowiadające równości popytu i podaży. W otoczeniu punktów N0 i N2 równowaga rynkowa jest stabilna, co powoduje, że niewielkie

54

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

zaburzenie (wahnięcie w poziomie liczby podmiotów N) powoduje powrót do stanu równowagi. Zakładamy, że mechanizm dostosowań na rynku działa według reguły 'N = a [D(N) – S(N)], a > 0. W przypadku gdy popyt jest większy od podaży, lokalni przedsiębiorcy uruchamiają nowe podmioty i nową podaż, lokalne firmy natomiast są likwidowane, gdy podaż jest nadmierna. Równowaga N1 jest niestabilna. Nawet minimalne zaburzenie w otoczeniu N1 powoduje, że rynek „zsuwa się” albo w kierunku stanu N0, albo N2. W praktyce mamy zatem dwa stany stabilnej równowagi, bynajmniej nierównorzędne. Równowaga N0 jest gorsza, gdyż oznacza niższy poziom produkcji, dochodów i zatrudnienia, mniejszą zamożność regionu, niższe podatki oraz małe wydatki publiczne na cele lokalne. Jednocześnie równowaga N0 jest poniekąd naturalna, gdyż wyznacza ją przede wszystkim miejscowy popyt. To na te potrzeby najpierw orientują się lokalni przedsiębiorcy, decydując o uruchomieniu swych firm, i to miejscowy popyt jest najbardziej trwałym punktem odniesienia ich poczynań. Przejście do pożądanego stanu N2 jest możliwe, ale uwikłane w defekt koordynacji. Nowe firmy i nowa podaż powstałyby wtedy, gdy pojawiliby się nowi turyści. Nowi turyści natomiast nie mają interesu, by odwiedzać Bellaforte, z powodu jego zbyt ubogiej oferty usług turystycznych. Popyt zależy od wielkości zgłoszonej podaży, a odpowiednio duża podaż jest niemożliwa bez odpowiednio dużego popytu. Żaden pojedynczy przedsiębiorca lokalny nie uruchomi dodatkowej firmy, ponieważ taki niewielki przyrost oferty turystycznej z jego strony nie stworzy istotnej zachęty do wzrostu popytu. Żywiołowe, indywidualne i izolowane działania po stronie podaży nie są więc w tych okolicznościach realne. Sygnalizuje to granice spontanicznych dostosowań typu rynkowego. Zwróćmy jednak uwagę, że wystarczy przekroczenie poziomu N1 w zakresie liczby dostawców, by rynek samoczynnie przesunął się do stanu N2. Jakiś czynnik zewnętrzny musiałby jednak przejąć rolę koordynującą. W tych warunkach rolę tę mogłaby odegrać władza publiczna, duży podmiot gospodarczy o znacznym potencjale kapitałowym lub przypadkowy czynnik mody (casus Mezzovilla). Odnotowano wyżej, że funkcja popytu jest zależna od atrakcyjności turystycznej regionu, którą reprezentuje parametr A. Jeśli jednak parametr ten ma wyrażać popytowe skutki walorów turystycznych, to musi on także pośrednio uwzględniać zwyczaje i obyczaje obywateli związane ze spędzaniem czasu wolnego, w tym ich turystyczne inklinacje. Wszystkie te kwestie są

55

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

ściśle połączone z zamożnością potencjalnych turystów, a rosnące dochody mieszkańców skutkują wyższymi wartościami A.

0OPYT$

0ODAœ3

0OPYT PODAœ

. .

Ilustracja 2.4. Popyt na usługi turystyczne w bogatym społeczeństwie

Rozpatrzmy zatem przypadek opisany graficznie na ilustracji 2.3, zakładając jako jedyną zmianę wzrost wartości parametru A w funkcji popytu D. Przedstawiono to na ilustracji 2.4. Funkcja podaży jest identyczna, funkcja popytu D zaś przesunięta wyżej w stosunku do jej przebiegu na ilustracji 2.3. Taka zmiana przebiegu funkcji odzwierciedla wzrost popytu nabywców wskutek zwiększenia się ich zamożności. Teraz jednak istnieje tylko jeden punkt równowagi: stabilny stan N2. Rynek spontanicznie osiąga pożądany, wysoki pułap produkcji i zatrudnienia. Ten prosty przykład pokazuje, że zamożne społeczności mogą w pewnych sytuacjach uniknąć defektu koordynacji lub go zminimalizować. Gdyby tak rzeczywiście było, wówczas uzasadniona byłaby teza, że rynkowe mechanizmy samoregulacyjne mogą być sprawniejsze, a zawodność rynków mniejsza w obszarze

56

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

wysoko rozwiniętego centrum gospodarczego. Byłaby również prawdziwa równoległa teza: niedorozwój zwiększa zawodność rynków. Korzyści skali są jednym z najistotniejszych źródeł przewag krajów rozwiniętych nad ekonomicznymi peryferiami. Występowanie efektu skali czyni realnym pojawienie się wielopunktowych stanów równowagi w gospodarce i groźbę ugrzęźnięcia systemu w „gorszej” równowadze. Im niższy poziom rozwoju, tym bardziej jest to prawdopodobne. Na źródła przewag krajów wysoko rozwiniętych sporo światła rzuciła ostatnio idea wysunięta przez M. Kremera w teorii słabego ogniwa (teoria pierścienia uszczelniającego – O-ring theory)11. W wielu nowoczesnych dziedzinach produkcji kluczem do sukcesu jest niezawodność wszystkich czynników produkcji. Orkiestra symfoniczna składająca się niemal z samych wirtuozów odniesie dramatyczną porażkę artystyczną, jeśli jeden z muzyków będzie fałszował. W tradycyjnej ekonomii przyjmuje się szerokie możliwości substytucji między czynnikami, podczas gdy realia ekonomiczne każą raczej myśleć w kategoriach komplementarności, tak jakby decydowało najsłabsze ogniwo. Jakości nie da się w znaczący sposób substytuować przez ilość. Wychodząc z tych założeń, M. Kremer przyjął odmienną postać funkcji produkcji dla przedsiębiorstwa. Obok kapitału K firma wykorzystuje także n różnych rodzajów pracy Qi, odpowiadających np. różnym funkcjom pełnionym przez pracowników. Dlatego w dalszym ciągu przyjmiemy, że każda funkcja jest wykonywana przez jednego pracownika. O ile nakład kapitału jest interpretowany tradycyjnie, o tyle wyrażenia Qi reprezentują jakość (niezawodność) pracy typu i. Perfekcyjne wykonanie zadania i oznacza Qi = 1, w przypadku zaś całkowitego niepowodzenia Qi = 0. Można temu nadać interpretację probabilistyczną: jeśli firma zatrudnia n pracowników, to wartość Qi wyraża oczekiwany stopień wywiązania się i-tego pracownika z wykonania zadania. Załóżmy, że produkcja firmy Y(K, Qi)12 dana jest przez (2.1): 11 M. Kremer, O-Ring Theory of Economic Development, „The Quarterly Journal of Economics” 1993, Vol. 108, No. 3, s. 551–575. Nazwa teorii nawiązuje do przyczyn katastrofy wahadłowca „Challenger”. 12 Oczywiście w przypadku probabilistycznej interpretacji zmiennych Qi Y reprezentuje nie samą produkcję, ale raczej wartość oczekiwaną produkcji. Przy założeniu neutralnego stosunku do ryzyka firmy wyniki, jakie uzyskuje się, traktując Y jako produkcję, nie różnią się od przypadku, gdy Y jest wartością oczekiwaną produkcji. Stąd dalej Y będzie interpretowana jako produkcja.

57

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

Y(K, Qi) = A Ka Q1 ˜ Q2 ˜ ... ˜ Qn

(2.1)

gdzie: K – nakład kapitału, 0 < a < 1, stała A zaś to produkcyjność pojedynczego pracownika w przypadku perfekcyjnego wykonania zadania dla jednostkowego nakładu kapitału. Postać funkcji (2.1) oznacza, że krańcowa produkcyjność i-tego pracownika rośnie, gdy wzrasta jakość pozostałych pracowników13. W rezultacie dobór pracowników w firmach dokonuje się w taki sposób, iż najlepsi są kojarzeni z najlepszymi, gorsi z gorszymi itd. Optymalnym rozwiązaniem dla każdej firmy jest sytuacja, gdy zatrudnia się pracowników o identycznej jakości14. Można to łatwo pokazać dla prostego przypadku, kiedy liczy się jedynie czynnik pracy. Niech H i L to pracownicy o wysokiej i niskiej jakości (kwalifikacjach). Do dyspozycji jest czterech pracowników – dwóch H i dwóch L. Funkcja produkcji ma postać Y = Q1 ˜ Q2. Skojarzenie mieszane pracowników daje produkcję łączną w wysokości 2HL, skojarzenie „czyste” zaś produkcję H2 + L2. Ponieważ H z L, to zachodzi: (H – L)2 = H2 – 2HL + L2 > 0, to H2 + L2 > 2HL, a zatem bardziej opłaca się kojarzyć pary według równych kwalifikacji (jakości). Równocześnie skoro wyższa jakość zapewnia wyższą produktywność, to konkurencja na rynku pracy gwarantuje dopływ wysoko kwalifikowanych pracowników do tych firm, które już takich pracowników zatrudniają. Dla jakich wartości zmiennych Qi firma maksymalizuje zysk? Funkcja zysku Z(K, Qi) ma postać: Z(K, Qi) = A Ka Q1 ˜ Q2 ˜ ... ˜ –

∑ w(Q ) i

i

– r ˜K,

(2.2)

gdzie w(Qi) i r to ceny pracy i kapitału. Funkcja w(Qi) jest rosnąca względem Qi, gdyż wyższym kwalifikacjom odpowiada rosnące wynagrodzenie. Z warunku na maksimum funkcji Z otrzymujemy dla płacy:

13

14

Ponieważ zachodzi

∂Y = A Ka > 0 . ∂ Qi ∂ (∏ j ≠ i Q j )

Formalny, krótki dowód dla tej tezy (dla przypadku nieco prostszej funkcji produkcji) jest dostępny w: K. Basu, Analytical Development Economics. The Less Developed Economy Revisited, MIT Press, London 2003. Zaprezentowany poniżej wywód odwołuje się raczej do intuicji.

58

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

w (Q) = B ˜ Qn/(1–a) stała B > 0, dla wszystkich i Qi = Q (2.3) oraz dla krańcowej produkcyjności pracy: D · Qn/(1–a)-1 stała D > 0.

(2.4)

Dla wniosków formułowanych przez M. Kremera równości (2.3) i (2.4) są kluczowe. Jeśli bowiem zachodzi n t 2, to zarówno produkcyjność krańcowa, jak i płace rosną wykładniczo wraz ze wzrostem kwalifikacji Q. Stanowi to wyjaśnienie ogromnych różnic w produkcyjności pracy, jakie występują między krajami rozwiniętymi a rozwijającymi się. Przyjmując np. n = 10 (10 zadań, funkcji wykonywanych w typowym przedsiębiorstwie) i tylko 10-procentową przewagę kraju rozwiniętego w średnim poziomie kwalifikacji (jakości) pracowników, otrzymujemy dla a = 0,5 ponad sześciokrotną różnicę krańcowej produkcyjności na niekorzyść kraju zacofanego. Wyjaśnia to także ogromne różnice w wynagrodzeniach pracowników o takich samych kwalifikacjach. Wiemy również, że produktywność i-tego robotnika wzrośnie z samego faktu współpracy z innymi bardziej produktywnymi pracownikami. Taki pracownik ma silny motyw do migracji do strefy pozwalającej mu pracować z bardziej produktywnymi – nawet gdy jego własne kwalifikacje pozostają bez zmiany – gdyż wzrost wydajności będzie gratyfikowany wyższymi dochodami. Ponadto supremacja rozwiniętego centrum wzrasta wraz z rosnącym stopniem złożoności produkcji i jej technologiczną nowoczesnością. Praktycznym tego wyrazem jest wydłużanie się okrężnych dróg produkcji, specjalizacja i konieczność pogłębionej kooperacji, czyli wzrost liczby zadań n. Wysoki stopień złożoności wymusza wzrost Q i tym samym pogłębia przewagę krajów technologicznie przodujących. Ten mechanizm powoduje również swoistą specjalizację między krajami: im kraj wyżej rozwinięty, tym wyższa produktywność produkcji, co ułatwia wysysanie z gospodarki światowej wysoko kwalifikowanych kadr. Wynika to niedwuznacznie z równości (2.3). Elastyczność płac względem jakości pracy jest wysoka i wynosi n/(1 – a) > 1. Oznacza to, że wysokiej jakości zatrudnianych kadr odpowiada wysoka gotowość (i możliwość) firm płacenia wysokich wynagrodzeń. Zgrupowanie tych kadr – z kolei – pozwala na rozwijanie najnowocześniejszych i bardzo rentownych, choć zarazem wysoce ryzykownych technik produkcyjnych. Uruchamia to

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

59

mechanizm dodatniego sprzężenia zwrotnego. Działa on także w odniesieniu do krajów słabiej rozwiniętych, z tym że tu systematycznie pogłębia dystans i utrwala zacofanie. Wiele nowoczesnych, a więc i ryzykownych technologii, jest w praktyce niedostępnych dla tych krajów. Niska jakość pracowników nie gwarantowałaby zadowalającej, minimalnej produkcyjności pracy, nawet mimo niższych płac. Z tego punktu widzenia dla świata niedorozwoju niższe technologie są bezpieczniejsze15. Jeden aspekt powyższych wywodów może wywoływać wątpliwości. Postulowana funkcja produkcji odnosi się do przedsiębiorstw, a mechanizm doboru kadr działa w taki sposób, iż firmy zatrudniają pracowników o jednakowych (zbliżonych) kwalifikacjach, są to jednak mechanizmy mikroekonomiczne. Dlaczego zatem przenosimy to rozumowanie na szczebel gospodarki światowej? Co stoi na przeszkodzie, by te same mechanizmy operowały wewnątrz poszczególnych krajów i różnicowały sytuację w układzie firm, branż czy regionów? Kwestia ta ma trzy aspekty: liczy się dotychczasowa historia i stan wyjściowy gospodarki, jakość instytucji ekonomicznych oraz ograniczenia podażowe pracy. Zacznijmy od tego ostatniego wątku. Można postawić tezę, że sytuacja kraju rozwiniętego jest na ogół uprzywilejowana w kwestii kształcenia i edukacji ze względu na korzyści skali wynikające z wielkości rynku i zamożności konsumentów. Indywidualnie inwestujemy bowiem w edukację i nasz kapitał ludzki jedynie wtedy, gdy jest to opłacalne. Jeśli hipoteza M. Kremera jest słuszna, to stopa zwrotu z inwestycji w kapitał ludzki, wyznaczona przez poziom przyszłych płac, jest dodatnio skorelowana z produkcyjnością naszej pracy, a ta zależy od jakości i kwalifikacji współpracowników. Nawet bardzo duże inwestycje w kapitał ludzki nic nie dadzą, gdy nasze kwalifikacje ulokujemy w firmie zatrudniającej personel niskiej jakości, zgodnie bowiem z kształtem funkcji produkcji (2.1) decydujące znaczenie ma czynnik komplementarności. Zauważmy, że gdyby funkcja produkcji miała np. postać Y = A Ka (Q1 + Q2 + ... + Qn), wówczas wysoka jakość pracy jednych pracowników mogłaby w dużym stopniu zastępować 15 Z perspektywy teorii Kremera widać, jak naiwną (współcześnie) jawi się teoria kosztów komparatywnych Ricarda jako narzędzie opisu pożądanych kierunków specjalizacji. Wybór tradycyjnych dziedzin produkcji jest gwarancją utrwalenia zacofania, a nie racjonalną decyzją. Inna sprawa, że w praktyce może nie być żadnego wyboru. Wtedy jednak nie mówimy o wyborze, ale o nieuniknionej konieczności.

60

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

słabe wyniki innych16. Gdy jednak rozstrzyga najsłabsze ogniwo, tj. najmniej wydajny czynnik produkcji, wówczas wysokie indywidualne nakłady na edukację są usprawiedliwione jedynie wtedy, kiedy jest wysokie prawdopodobieństwo znajdowania na rynku pracy innych o równie wysokim poziomie kapitału ludzkiego. Duże rynki produkcyjne (thick markets) zdecydowanie jednak zwiększają prawdopodobieństwo wysokiego zapotrzebowania na jakość pracy, gdyż na rynku funkcjonuje wiele firm o bardzo zróżnicowanej strukturze produkcji, a poziom zatrudnienia jest wysoki. Uruchamia to dodatnie sprzężenie zwrotne działające wtedy, gdy duże prawdopodobieństwo wzajemnego dopasowania się pracowników o wysokiej jakości zapewnia opłacalność inwestycji w edukację, co z kolei poprzez Kremerowską funkcję produkcji stymuluje wzrost produktywności, zwiększa dobrobyt i rozwija rynki ponownie zgłaszające duże zapotrzebowanie na wysoką jakość pracy. Zamożni stają się jeszcze bogatsi i utrwalają swą przewagę. Na płytkich rynkach towarowych inwestowanie w edukację jest natomiast ryzykowne, gdyż popyt na pracę jest niski, a szanse dla wyedukowanych na dobór współpracowników o równie wysokich kwalifikacjach – nie najwyższe. W rezultacie sytuacja w krajach rozwiniętych, o dużych rynkach, i w krajach zacofanych z płytkimi i ubogimi rynkami nie jest symetryczna. Nawet przy założeniu, że systemy edukacyjne działałyby w obu grupach krajów analogicznie i nie istniałyby różnice w jakości i zasobności szkół, a publiczne wydatki na ucznia (studenta) byłyby identyczne17, to w takim stopniu, w jakim inwestycje w kapitał ludzki są uzależnione od indywidualnych decyzji i prywatnego rachunku ekonomicznego, pojawia się asymetria w strukturze kwalifikacji z charakterystycznym skrzywieniem na niekorzyść wysokich kwalifikacji w krajach ekonomicznie upośledzonych. Różnice w strukturze budowanego kapitału ludzkiego między obszarami bogatymi a biednymi wynikają zatem z wewnętrznych mechanizmów rządzących inwestowaniem w edukację, ale są oczywiście wzmacniane przez procesy migracyjne. Początkowe niewielkie różnice w poziomie rozwoju (także pojawiające się jako efekt czysto przypadkowy) mogą być zmultiplikowane poprzez uruchomienie mechanizmu dodatniego sprzężenia zwrotnego. 16

Produkcyjność krańcowa w tym przypadku jest stała

∂Y = A K a > 0 i nie zależy ∂ Qi

od jakości innych pracowników. 17 Założenie czysto hipotetyczne, bo przecież wiadomo, że bogate kraje mają wyższe bezwzględne nakłady na edukację przypadające na jednego mieszkańca.

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

61

W tym sensie czynnik historyczny odgrywa tu swoją rolę18. Jednocześnie państwo może ten efekt historycznie uwarunkowanych słabości ekonomicznych częściowo neutralizować przez odpowiednią politykę kształcenia19. Chociaż M. Kremer zbudował swą teorię słabego ogniwa dla analizy czynnika pracy i do tych potrzeb ją wykorzystał, to wydaje się, że można ją także zinterpretować znacznie szerzej, trzonem koncepcji jest bowiem idea komplementarności czynników i warunków produkcji. Tak jak czynniki wytwórcze muszą wystąpić łącznie i ich jakość może być rozstrzygająca dla efektywności produkcji, tak też należy zapewne potraktować rolę instytucji ekonomicznych tworzących warunki i determinujących sprawność procesów wytwórczych. Tradycyjnie jednak wpływ instytucji ujmuje się łącznie i np. w funkcji produkcji Kremera wpływ ten może być mierzony wartością parametru A. Infrastruktura instytucjonalna gospodarki nie jest jednak jakąś jedną wszechogarniającą regułą postępowania, ale raczej zespołem formalnych i nieformalnych reguł gry ekonomicznej, splecionych z sobą oraz razem określających dostępne i efektywne sposoby działania poszczególnych podmiotów. Wydaje się przy tym, że to właśnie wynik nakładania się na siebie różnych regulacji, norm, zwyczajów, tradycji i wyznawanych systemów wartości określa skuteczność określonych zachowań, zarówno na poziomie mikroekonomicznym, jak i makrogospodarczym. W praktyce można sobie to wyobrazić następująco. Załóżmy, że firma X decyduje się wprowadzić na rynek nową odżywkę dla dzieci o wysokich walorach użytkowych. Warunkiem powodzenia biznesowego przedsięwzięcia jest: (1) uzyskanie niezbędnych zezwoleń potwierdzających walory odżywki i wykluczających ryzyko zdrowotne (przyjmijmy, że udziela ich jakaś władza certyfikująca), (2) uzyskanie dostępu do środków inwestycyjnych. W naszym prostym przykładzie zrealizowanie jednego z warunków niczego nie rozwiązuje, konieczne jest zarówno pozyskanie certyfikatu bezpieczeństwa, jak i kredytu bankowego. Spełnienie każdego z nich może być zagrożone: pozyskiwanie zezwoleń władz może odwlekać się wskutek procedur biurokratycznych, braku środków materialnych i niedoinwestowania instytucji certyfikującej, praktyk korupcyjnych i lobbystycznych, niekompetencji personelu, 18

Czynnik nazywany we współczesnej ekonomii rozwoju path dependance. Oczywiście uwaga ta nie ma charakteru ogólnego i odnosi się jedynie do kwestii kapitału ludzkiego w opisanym tu aspekcie. 19

62

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

wadliwych rozwiązań prawnych i organizacyjnych, wysokich kosztów czy dyskryminacji firmy X. Z kolei rynek pieniężny i kapitałowy może również działać niesprawnie, np. ze zbyt wysokimi kosztami pozyskania pieniądza, nadmiernie wyśrubowanymi standardami ryzyka kredytowego, wysoką asymetrią informacyjną itp. Wystarczy niespełnienie jednego z warunków, by skazać projekt na fiasko. Bardzo tanie i korzystne warunki finansowania przedsięwzięcia nie zastąpią braku zezwoleń lub przedłużającej się zwłoki w ich pozyskaniu. I odwrotnie – szybkie uzyskanie certyfikatu nie łagodzi skutków braku finansowania. Dlatego hipoteza, którą tu stawiamy (a która jednocześnie jest uogólnieniem rozumowania M. Kremera), polega na założeniu komplementarności wielu rozwiązań instytucjonalnych. Niskie koszty rozwoju i wysokie stopy zwrotu z zaangażowanych środków uzyskują gospodarki, których infrastruktura instytucjonalna jest bogata, w miarę kompletna i wszechstronna. Poszczególne instytucje ekonomiczne nie funkcjonują przy tym niezależnie i obok siebie, ale tworzą sieć wzajemnie uzupełniających się, komplementarnych reguł gry. Właśnie dlatego jakość całej sfery instytucjonalnej zależy zarówno od jakości poszczególnych instytucji, jak i od tego, na ile są wzajemnie z sobą „zgrane”20. Formalnie dla opisu tej sytuacji parametr A w funkcji produkcji może być przedstawiony jako A = A (B1 ˜ B2 ˜ ... ˜Bm), gdzie Bj reprezentuje jakość poszczególnych m instytucji ekonomicznych wpływających na efektywność produkcji21. W przypadku komplementarności instytucji łatwiej zrozumieć kolejne źródło przewag krajów wysoko rozwiniętych względem peryferii ekonomicznych. Te drugie mogą nawet dość skutecznie imitować wiele rozwiązań instytucjonalnych krajów centrum. Problem polega na tym, że z reguły nie jest to możliwe w pełnym spektrum instytucjonalnym, kraje bogate mogą mieć bowiem w wielu przypadkach – ze względu na korzyści skali – lepsze instytucje. Nie musi to dotyczyć wszystkich obszarów, ale wystarczy, że dotyczy niektórych. Weźmy przykład giełdy papierów wartościowych. W Warszawie może być ona technicznie i prawnie zorganizowana analogicznie jak we Frankfurcie czy Londynie, ale te dwie ostatnie obsługują bo20 Moment wejścia Polski do Unii Europejskiej był dogodny do obserwacji tej kwestii. W wyniku presji czasu i nawału prac legislacyjnych przy przyjmowaniu wielu aktów prawnych pojawiło się dużo błędów i przeoczeń. Każde z nich mogło mieć istotny wpływ na zdolność polskich firm do konkurowania na rynku europejskim. 21 Bj przyjmuje wartości z przedziału [0;1], gdzie 0 odpowiada pełnej niesprawności instytucji, 1 zaś stanowi perfekcyjnemu.

2. Mechanizmy budowania przewag i pułapki zastoju

63

gate i rozwinięte rynki europejskie i światowe, a giełda warszawska – w zasadzie lokalny rynek polski. Dla wielu niemieckich inwestorów koszty transakcyjne związane z zaangażowaniem się w operacje na giełdzie warszawskiej i rynku polskim mogą być nieopłacalne. Te koszty mają niejako charakter kosztów utopionych, są w dużym stopniu jednorazowe (set-up costs) i ponoszone na spenetrowanie dotychczas nieznanego rynku. Mogą być usprawiedliwione jedynie wówczas, gdy korzyści z transakcji na takim rynku są długotrwałe i dostatecznie wysokie, to zaś jest wątpliwe ze względu na rozmiary rynku. Te same rezultaty (i bez tych kosztów) można zapewne osiągnąć, działając na dużej, znanej już sobie od lat giełdzie z dostępem do akcji spółek z całego świata. Ponadto duże rynki oferują z reguły lepszą informację. To także rezultat korzyści skali. Wielość podmiotów dokonujących transakcji na dużych rynkach kreuje popyt na liczne analizy rynku, badania ekonomiczne i oceny koniunktury. Tym samym powstaje cały rynek usług analitycznych, na którym oferują swą podaż profesjonalne firmy doradcze i instytucje naukowo-badawcze. Ponieważ kupujących usługi jest wielu, koszty produkcji tych usług dla klienta mogą być niskie. W rezultacie koszty transakcyjne pozyskiwania informacji ulegają obniżeniu, jest także zredukowane ryzyko gospodarcze. Ten segment rynku nie pojawia się natomiast w przypadku małych i płytkich rynków. Są one bowiem zbyt szczupłe, by wygenerować odpowiedni popyt na tanie usługi. Małe rynki nie pozwalają także na uformowanie się wyspecjalizowanych podmiotów–pośredników. Podobnie jak w przypadku informacji podnosi to koszty transakcyjne wytwórców. Jeśli chodzi o kategorię korzyści skali, zmieniają charakter konkurencji, zapewniając przewagę temu, kto ma siłę ekonomiczną pozwalającą mu choćby przejściowo zagarnąć większy rynek, a nie – podmiotom bardziej efektywnym ekonomicznie. Przeświadczenie, że efektywność zapewnia sukces rynkowy – przynajmniej w świecie korzyści skali – niekoniecznie uzyskuje potwierdzenie. W nowoczesnych sektorach gospodarki, w których kluczowym warunkiem sukcesu jest niezawodność i jakość i które charakteryzuje zatem wysoka komplementarność czynników produkcji oraz rozwiązań instytucjonalnych, spełnienie warunku jednoczesnej, wysokiej jakości wszystkich tych czynników i instytucji jest tym mniej prawdopodobne, im wyższy jest poziom niedorozwoju. Teoria słabego ogniwa M. Kremera sygnalizuje przy tym, że stan niedorozwoju ma wszelkie cechy stanu reprodukującego się. Uzyskanie przewagi

64

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

ekonomicznej przez niektóre kraje uruchamia bowiem mechanizmy dodatniego sprzężenia zwrotnego, które segregują zasoby pracy w układzie międzynarodowym w sposób utrwalający lub nawet pogłębiający tę przewagę. Wreszcie błędy koordynacji są zapewne częstym przypadkiem w warunkach niedorozwoju i rzadziej pojawiają się w obszarze bogatego centrum technologicznego. Skłania to do przyjęcia hipotezy, że neoklasyczny (czyli podręcznikowy) opis gospodarki ma o wiele więcej wspólnego z realiami krajów rozwiniętych niż z opisem gospodarek ekonomicznych peryferii.

Rozdział 3

Strategie rozwoju – potrójne fiasko

Pierwsze pytanie, jakie staje przed krajem ekonomicznie zacofanym, to pytanie o wybór drogi rozwoju. Zbudowanie własnej bazy przemysłowej jest kluczowe, mówimy bowiem o krajach, w których dominuje rolnictwo, dodatkowo na ogół cechujące się niską wydajnością, ogromnym przeludnieniem i wykorzystujące jedynie prymitywne techniki produkcji. Niska produktywność gospodarki jest odpowiedzialna za bardzo niską stopę życiową mieszkańców, znaczne obszary nędzy i ubóstwa, niedożywienie oraz brak dostępu do wielu kluczowych usług, takich jak podstawowa edukacja i opieka zdrowotna. Aby zmienić tę sytuację, konieczne jest uruchomienie produkcji przemysłowej, która dotychczas albo w ogóle nie istniała, albo jest jedynie w powijakach. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że w takiej sytuacji należy zacząć od modernizacji rolnictwa, by podnieść jego wydajność i zwiększyć produkcję żywności. Gdy w rolnictwie pojawią się nadwyżki produkcji, można je będzie eksportować i pozyskiwać dewizy na niezbędne zakupy z importu. Ponadto można będzie uwolnić część ludzi dotąd zatrudnionych w rolnictwie, by stopniowo przesuwać zasoby pracy do rozbudowywanego przemysłu. W rzeczywistości kolejność rzeczy jest raczej odwrotna, gdyż nie bardzo da się unowocześnić rolnictwo bez pomocy przemysłu. Dopiero rozbudowa odpowiednich gałęzi przemysłu pozwala na kierowanie dużych strumieni maszyn i urządzeń, środków transportu, nawozów sztucznych, środków ochrony roślin oraz innych niezbędnych dóbr z przemysłu dla potrzeb produkcji rolnej. Rolnictwo wymaga także postępu agrotechnicznego, nowych rodzajów upraw, nowoczesnych metod hodowli oraz edukacji producentów. Niezbędna jest także rozbudowa infrastruktury produkcyjnej, takiej jak: drogi i koleje, elektryfikacja, łączność czy irygacja. Wszystko to, potencjalnie, pośrednio lub bezpośrednio zależy od stanu bazy przemysłowej. Przy tym pojawiają się dwa podstawowe warunki wykonania tych zadań. Po pierw-

66

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

sze, to rolnictwo musi sfinansować niezbędne inwestycje w przemyśle. Przynajmniej początkowo konieczna akumulacja może pochodzić tylko z „wyciśnięcia” nadwyżki ekonomicznej wytworzonej w rolnictwie (tj. wysokiego opodatkowania produkcji rolnej) i skierowania jej na cele industrializacji. Obiektywnie musi się to odbywać kosztem samego rolnictwa, którego produktywność jest i tak bardzo niska i które niewiele tej nadwyżki wytwarza. Po drugie, rozwój przemysłu wymaga zmian w strukturze zatrudnienia i stopniowego przechodzenia dotychczas zatrudnionych w produkcji rolnej do miast, do pracy w zakładach przemysłowych. Pojawia się jednak pytanie o wpływ, jaki wywrze to na samą produkcję żywności. Czy nie uszczupli przypadkiem zasobów rolnych kraju, niezbędnych do wyżywienia robotników przemysłowych? W tej sprawie od początku ekonomiści się spierali. A. Lewis1 uważał, że przesunięcie robotników z rolnictwa do przemysłu nie będzie miało negatywnego wpływu na produkcję żywności ze względu na istniejące przeludnienie w sektorze rolnym. Sprowadzało się to do tezy, że część ludzi nominalnie zatrudnionych i pracujących w rolnictwie była tak naprawdę zbędna. Ujmując to bardziej profesjonalnie, A. Lewis sądził, że krańcowa produkcyjność pracy w rolnictwie krajów słabo rozwiniętych wynosiła zero. Gdyby miał on rzeczywiście rację, to zmiany strukturalne byłyby znacznie ułatwione, a rozwój przemysłu nie napotykałby żadnej bariery żywnościowej. Pogląd ten miał jednak swoich krytyków, do których należał m.in. T. Schultz. Wykorzystując swoisty eksperyment naturalny w postaci wybuchu ostrej epidemii grypy w Indiach w latach 1918– 1919, wykazał on, że wywołana przez grypę wysoka śmiertelność wśród hinduskich producentów rolnych spowodowała jednak spadek podaży płodów rolnych w tym okresie2. Oczywiście ten spadek nie powinien nastąpić, gdyby grypa wyeliminowała jedynie nadwyżkę siły roboczej. Skoro produkcja spadła, najwidoczniej produkcyjność krańcowa pracy była jednak dodatnia. Mamy zatem do czynienia z dwoma warunkami skutecznej industrializacji, które tworzą potencjalnie coś na kształt błędnego koła. Unowocześnienie gospodarki wymaga kapitału i zasobów pracy, 1 Arthur Lewis (1915–1991), urodzony na Karaibach, laureat Nagrody Nobla z ekonomii z roku 1979. Problem ten analizował w swym artykule z 1954 roku Economic Development with Unlimited Supplies of Labour, „Manchester School”. 2 Theodore W. Schulz (1902–1998). Paradoksalnie Schulz – krytyk Lewisa – otrzymał Nagrodę Nobla jednocześnie z nim, tj. w 1979 roku. Między innymi właśnie ten krytyczny względem Lewisa dorobek Schultza został doceniony przez Komitet Noblowski.

3. Strategie rozwoju – potrójne fiasko

67

ale też żywności, by wykarmić pracujących w przemyśle. Aby stworzyć sektor przemysłowy, trzeba sięgnąć po nadwyżki wypracowane w rolnictwie, a nadwyżki te trudno uzyskać bez modernizacji rolnictwa, do której potrzeba rozwiniętego przemysłu.

Po co industrializacja? Istnieje jeszcze jeden problem, który warto rozważyć. Czy w ogóle należy się uprzemysławiać? Dlaczego mielibyśmy stawiać znak równości między modernizacją a budową przemysłu? Odpowiedzi na te pytania muszą uwzględniać kontekst historyczny. Problem ten zapewne inaczej wyglądał w latach 50. i 60. ubiegłego wieku, tj. zaraz po II wojnie światowej, kiedy doszło do dekolonizacji i wiele nowych, niepodległych krajów zaczęło stawiać swoje pierwsze samodzielne kroki. Inaczej pewnie patrzymy na tę kwestię dziś. W połowie XX wieku w większości krajów rozwiniętych przemysł wciąż dominował w ich gospodarkach, jeśli rolę sektora mierzyć udziałem w zatrudnieniu. Jedynie w nielicznych gospodarkach, takich jak USA, usługi zatrudniały więcej pracowników niż przemysł. W późniejszym okresie, zwłaszcza po 1970 roku, w krajach OECD udział przemysłu w rynku pracy zaczął, co prawda, wyraźnie się zmniejszać na korzyść usług, ale nawet wtedy nie było żadnych wątpliwości, że to rozwinięty przemysł jest głównym źródłem innowacji technologicznych, zaspokaja podstawowe potrzeby bytowe obywateli i rozstrzyga o (wysokiej) stopie życiowej ludności. Dla nowo wyzwalających się krajów było oczywiste, że należy podążać taką samą drogą, jaką wcześniej poszły kraje rozwinięte. W okresie tużpowojennym, przynajmniej w tej sprawie, nie było poważniejszych kontrowersji3, ale dzisiaj wielu ekonomistów patrzy już inaczej na ten problem. Wydaje się, że w świecie globalnym, ze swobodnym przepływem towarów i usług między krajami oraz przy wysokim poziomie liberalizacji handlu międzynarodowego, nie ma znaczenia, co wytwarzamy i czym handlujemy. Zamiast przemysłu mogą to być różnego rodzaju usługi. Jedynym problemem jest zdolność konkurencyjna gospodar3 Owszem, pojawiały się idee odmienne, np. Mahatmy Gandhiego w Indiach, odwołujące się do samowystarczalności, oparcia gospodarowania na rzemiośle i lokalnej uprawie roli. Były to jednak idee mało reprezentatywne dla epoki.

68

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

ki i jakość jej produktów. 50 lat temu poszczególne gospodarki były o wiele bardziej zamknięte, a udział handlu zagranicznego mały lub wręcz symboliczny. Konieczny był dużo wyższy poziom samowystarczalności, choć trudno było liczyć na to, by wymiana z zagranicą umożliwiała zmianę struktury wytworzonego produktu krajowego na jakąś całkowicie odmienną strukturę produkcji do podziału. Czy dziś należy krytycznie oceniać fakt, że znaczna część krajów karaibskich oferuje głównie usługi turystyczne? Gospodarki tych krajów nakierowane są przede wszystkim na obsługę ogromnej fali przybywających turystów amerykańskich i europejskich, wypoczywających w pięknej scenerii podzwrotnikowych plaż. Ale poza tymi usługami gospodarki te niewiele produkują, importując niemal wszystko, co niezbędne, by zaspokoić zarówno potrzeby turystów, jak i własnych obywateli, włącznie z większością artykułów żywnościowych. Zresztą także ogromna część urządzeń i obiektów turystycznych należy do obcego kapitału i nie władają nimi miejscowi. Jednocześnie, rozważając przykład kraju rozwiniętego, czy masowy outsourcing (przenoszenie) produkcji przemysłowej z USA do krajów o taniej sile roboczej nie jest rozsądną strategią ekonomiczną? Oznacza to niewątpliwie stopniowe i systematyczne redukowanie udziału tradycyjnych gałęzi przemysłu w amerykańskiej strukturze produkcji. Zarazem jednak USA utrzymują i rozwijają produkcję w sektorach wysokiej technologii i w dziedzinie wyrafinowanych usług, takich jak badania naukowe i postęp techniczny. Czy nie jest to pożądana specjalizacja dla krajów technologicznie przodujących, które bez problemu mogą importować wszystkie te rodzaje wyrobów, których wcześniej się pozbyły? Pójdźmy zresztą dalej i postawmy problem w sposób jeszcze bardziej krańcowy. Czy USA lub jakikolwiek rozwinięty kraj (np. Japonia, Niemcy lub Wielka Brytania) nie mogłyby dziś już całkowicie zrezygnować z przemysłu na rzecz rozwijania usług, w szczególności tych, w których są obecnie szczególnie mocne, tj. opracowywania i tworzenia nowych technologii, i w zamian sprowadzać wszystkie inne potrzebne wyroby zarówno rolnicze, jak i przemysłowe? Odpowiedź na te pytania jest raczej negatywna. Pierwszy argument stanowi bezpieczeństwo ekonomiczne. Kraje, które mają bardzo jednostronnie rozwiniętą ekonomikę i prowadzą gospodarkę monokulturową, są narażone na różne szoki i wstrząsy pochodzące ze świata zewnętrznego w stopniu o wiele silniejszym, niż gdyby ich gospodarka była bardziej zdywersyfikowana. Wyobraźmy sobie na-

3. Strategie rozwoju – potrójne fiasko

69

gły masowy odpływ podróżnych z rajów turystycznych. Bez względu na to, czy przyczyny tego odpływu byłyby natury politycznej, ekologicznej, zdrowotnej, czy z uwagi na zagrożenia terrorystyczne lub jakiekolwiek inne, oznaczałoby to katastrofę ekonomiczną dla tych wyspiarskich krajów. Nie mają one żadnej strategii ucieczkowej czy ratunkowej ze względu na niedorozwój innych sektorów wytwórczych. Ich gospodarka jest zwichnięta, jednostronnie zorientowana, a zatem nadmiernie wrażliwa i nieodporna na zewnętrzne ciosy. Albo weźmy kraj surowcowy, który specjalizuje się np. w wydobyciu miedzi. Produkcja miedzi jest głównym źródłem jego dochodów budżetowych, a eksport tego metalu pozwala pozyskać większość dewiz i finansować import. Nawet jeśli kraj ten miałby pewne zdolności przetwórcze w dziedzinie miedzi, nie uznalibyśmy go za uprzemysłowiony. Każde ostrzejsze wahnięcie w dół cen miedzi na rynkach światowych grozi kryzysem gospodarczym, załamaniem dochodów i równowagi w obrotach z zagranicą, a potencjalnie także kryzysem politycznym. Z identyczną sytuacją mamy do czynienia wtedy, gdy kraj dość jednostronnie specjalizuje się w produkcji rolnej. Sytuacja zresztą nie musi być tak ekstremalna i nie dotyczy jedynie krajów na dorobku. Wiele rozwiniętych krajów tradycyjnie od lat utrzymywało i utrzymuje nieefektywne gałęzie rolnictwa lub przemysłu jedynie dlatego, by być odpornym na polityczny szantaż, presję ekonomiczną, zagrożenia wojenne, groźby blokad i embargo dostaw. Obecnie np. kraje Unii Europejskiej nie muszą już pojedynczo zabiegać o tak rozumiane bezpieczeństwo, ale tylko dlatego, że tworzą wspólny obszar gospodarczy. Jednak Unia jako całość z pewnością nie zrezygnuje z rozwijania strategicznych sektorów gospodarki, takich jak rolnictwo (w zakresie decydującym o bezpieczeństwie żywnościowym), i kluczowych gałęzi przemysłu (by wymienić tu tylko energetykę) dlatego jedynie, że tak sugeruje wąsko rozumiany rachunek ekonomiczny. Na dłuższą metę byłoby to zbyt ryzykowne. Obowiązuje filozofia stania na wielu nogach. Jeszcze ważniejszy od kwestii bezpieczeństwa jest argument dotyczący roli i miejsca przemysłu we współczesnej gospodarce. Teza o dominacji usług we współczesnej gospodarce kraju rozwiniętego musi być właściwie rozumiana. Postindustrialna gospodarka nie polega na degradacji przemysłu. Ta postprzemysłowa gospodarka wykazuje jedynie niski i malejący udział zatrudnienia w przemyśle oraz rosnący (dominujący) udział zatrudnienia w usługach, ale względny spadek znaczenia przemysłu jest – o paradoksie – świadectwem jego

70

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

siły i prężności, gdyż został wywołany ogromnym wzrostem produktywności tego sektora. Jak podaje „Economist”, „pomiędzy 1960 a 1999 rokiem udział przemysłu przetwórczego w amerykańskim PKB oraz w całkowitym zatrudnieniu obniżył się o połowę, do ok. 15%. Jednocześnie w ciągu tych samych 40 lat wolumen produkcji podwoił się lub potroił [...]. W rezultacie w roku 2000 potrzeba było aż pięć razy tyle dóbr przemysłowych, by zakupić główne produkty sektora opartego na wiedzy [edukacja i zdrowie – wyjaśnienie moje] w stosunku do sytuacji sprzed 40 lat”4. Duże zatrudnienie w usługach wynika więc ze względnie powolnego wzrostu wydajności w tej dziedzinie i szybkiego wzrostu produktywności w przemyśle. Potężna baza przemysłowa jest uruchamiana i podtrzymywana jedynie przez relatywnie niewielką część siły roboczej. Natomiast wielu usług nie da się wykonywać z większą wydajnością lub też postęp w tej dziedzinie jest powolny. Nie jesteśmy zresztą całkiem pewni, czy istotnie byśmy tego pragnęli. Presja na to, by chirurg zwiększał wydajność pracy na sali operacyjnej, a rzeźbiarz – przy wykonywaniu dzieła sztuki, to sytuacje, do których odnosimy się bez entuzjazmu, chyba że pojawia się jakiś przełom technologiczny pozwalający istotnie zwiększyć produkcyjność pracy bez żadnej szkody dla jakości. W zasadzie szybki wzrost produktywności w usługach notuje się w ostatnich dwóch dekadach przede wszystkim w handlu i sektorze usług finansowych. O ile nie mamy zastrzeżeń do postępu w handlu, o tyle ten ostatni przypadek budzi dziś spore wątpliwości, hipertrofia sektora finansowego skutkowała bowiem rosnącą ofertą różnych pseudousług finansowych. Podwyższało to sztucznie PKB bez większego pożytku, a nawet ze szkodą dla społecznego dobrobytu. Konkluzja jest zatem dość oczywista: gospodarczego znaczenia przemysłu nie należy mierzyć jedynie wielkością zatrudnienia, ale wpływem tego sektora na poziom konsumpcji i stopień zaspokojenia potrzeb. Rola usług musi być także postrzegana jako w znacznym stopniu komplementarna względem sektora przemysłowego. Co np. można transportować – poza przewozem osób i dostarczaniem dóbr konsumpcyjnych – w kraju, w którym nie istnieje rozwinięty przemysł? Jakie jest tam zapotrzebowanie na usługi ubezpieczeniowe i bankowe? Jak bardzo są tam rozwinięte usługi remontowe i budowlane? Zauważmy 4 The Manufacturing Paradox. How Do You Get Far More Output with Far Fewer Workers? Special Report „Near Future. The Next Society” „Economist”, 3 November 2001, s. 13.

3. Strategie rozwoju – potrójne fiasko

71

też, że duża część usług marketingowych, doradczych oraz prawnych jest świadczona i rozwijana na rzecz rodzimego przemysłu. A co jeśli tego przemysłu nie ma? To jest pytanie z gatunku retorycznych, widoczne jest bowiem, że rozwój usług nie zastępuje przemysłu, nie jest jego substytutem, ale pozostaje w silnych związkach komplementarności z rozwojem przemysłu. Ścisła komplementarność między przemysłem a usługami ujawnia się także wtedy, gdy dostrzegamy całą umowność wydzielania procesów wytwarzania/przetwarzania i świadczenia usług. Na przykład kiedy montaż silników okrętowych zlecimy na zewnątrz, wówczas jest to świadczenie usług, a kiedy wykonujemy tenże montaż sami, w stoczni, wtedy statystycznie rejestrujemy to jako produkcję przemysłową. Wskazuje to, że w praktyce gospodarczej, zwłaszcza dziś gdy modna i często stosowana jest praktyka outsourcingu, samodzielna pozycja usług jest znacznie przeszacowana. Jeśli następuje załamanie produkcji przemysłowej, można oczekiwać zamierania aktywności także w obszarze wielu świadczonych usług, bo, poza wyjątkami, usługi nie pojawiają się w przemysłowej próżni. Wzajemna współzależność obu sektorów ma jeszcze jedno imię. Pomysły, by kraje przemysłowe rezygnowały z własnej produkcji przemysłowej na rzecz innych krajów i rozwijały jedynie nowe technologie, jest pozbawiona wszelkiego realizmu. Jak można doskonalić coś, czego samemu się nie robi? Skąd czerpać wiedzę o słabościach proponowanych rozwiązań technicznych? Postęp techniczny wymaga uczenia się na własnych błędach, stopniowego korygowania i poprawiania technologii, którą się posługujemy w praktyce. Oczywiście, aktualne i stare technologie możemy bez większej szkody przekazywać innym, a sami przesuwać się wyżej na drabinie postępu. Jest to sytuacja, w której nie tracimy kontaktu z praktycznym wykorzystaniem technologii – wprost przeciwnie, cały czas rozwijamy produkcję przemysłową, ustawicznie ucząc się i wprowadzając do niej innowacje. Warto zwrócić uwagę także na inne aspekty problemu. Brak dostatecznie rozwiniętego przemysłu nawet dzisiaj, w przypadku dość rozwiniętego kraju i w warunkach globalnego handlu, może rodzić problemy. Przede wszystkim niedorozwój przemysłu stwarza potencjalne kłopoty z bilansem płatniczym, dużo trudniej eksportuje się bowiem usługi niż towary przemysłowe i rolne. Wiele usług należy do tzw. kategorii nontradables, czyli dóbr niebędących przedmiotem handlu międzynarodowego i konsumowanych jedynie lokalnie. Wraz z kurczeniem się bazy przemysłowej potencjalnie zmniejszają się również zdolności eksportowe gospodarki. Opublikowany ostatnio tekst

72

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

wyraźnie potwierdza te zagrożenia nawet w przypadku tak rozwiniętego kraju, jak USA5. Autorzy tego artykułu pokazali, że w USA w latach 1990–2008 niemal cały przyrost zatrudnienia (tj. 98%) nastąpił w dziedzinie nontradables, czyli poprzez zatrudnienie w sektorze rządowym i opiece zdrowotnej oraz w mniejszym już stopniu w handlu, budownictwie i usługach restauracyjno-hotelarskich. W sektorach tradables produkcja była przenoszona do innych krajów, co redukowało popyt na pracę w tych gałęziach, ale co więcej: wpływało na kurczenie się możliwości eksportowych w tych dziedzinach. Choć zapewne błędem byłoby upatrywanie źródeł wysokiego deficytu w obrotach bieżących w USA wyłącznie w tej kwestii, to jednak był to zapewne czynnik, który miał i ma swoje znaczenie. Opisywana sytuacja nie powinna być jednak nadmiernie generalizowana, gdyż ma ona liczne i znane wyjątki. Jest mianowicie grupa krajów, która oparła swoją egzystencję ekonomiczną na sprzedaży i eksporcie usług, i nie są to bynajmniej gospodarki najbiedniejsze. Należą do nich wspominane uprzednio wyspiarskie kraje turystyczne (np. Malediwy i Seszele na Oceanie Indyjskim czy państwa karaibskie, takie jak Saint Lucia lub Barbados) albo kraje będące centrami usług finansowych lub transportowych (Bahamy ze swoim wielkim centrum finansowym i bankowym oraz jednym z większych na świecie miejscem rejestracji statków handlowych). Wśród głównych centrów finansowych świata są również Bermudy6, czwarte co do wielkości centrum w dziedzinie tzw. offshore finance, czyli świadczące usługi dla obcych obywateli, ale przede wszystkim Hongkong7 i Singapur. Te dwa ostatnie kraje, według bardzo miarodajnych źródeł, zajmują dziś odpowiednio trzecią i czwartą lokatę wśród największych globalnych centrów finansowych świata. Dane empiryczne wskazują więc, że w pewnych warunkach wariant rozwoju z dużym – czasem nawet z dominującym – udziałem usług jest wykonalny oraz przynosi pożądane rezultaty w postaci awansu ekonomicznego tychże państw i wzrostu stopy życiowej ich obywateli. Jednak równie łatwo dostrzec, że większość pokazanych wyjątków to przypadki krajów nie5

M. Spence, S. Hlatshwayo, The Evolving Structure of the American Economy and the Employment Challenge, Council on Foreign Relations, New York 2011. 6 Brytyjskie terytorium zamorskie. 7 Traktuję tu Hongkong jak niezależne państwo. Formalnie jednak od 1997 roku jest on częścią Chin, choć ma status autonomicznego rejonu. Cechuje się wieloma odrębnościami ekonomicznymi i politycznymi, zgodnie z zasadą: jeden kraj – dwa systemy, co sytuuje go trochę w roli odrębnego państwa.

3. Strategie rozwoju – potrójne fiasko

73

wielkich, z małym potencjałem demograficznym i o niewielkim rynku wewnętrznym. Kraje duże i średniej wielkości miałyby poważny problem z naśladowaniem takich scenariuszy. W przypadku Singapuru nie ma nawet po co toczyć sporu o jego wielkość, gdyż jest to kraj w równym stopniu przemysłowy, jak i stanowi centrum usługowe. Singapur jest znanym producentem i eksporterem wielu wyrobów w dziedzinie elektroniki, produktów informatycznych i farmaceutyków. Hongkong z kolei odgrywa rolę istotnego pośrednika w handlu Chin lądowych z resztą świata i w pełni korzysta z rosnącej ekonomicznej ekspansji swego sąsiada, a jego ekonomika stopniowo stapia się z chińską gospodarką. Hongkong może się swobodnie wyspecjalizować w dowolnej dziedzinie korzystnej zarówno dla siebie samego, jak i dla głównego odbiorcy jego usług, tak jak może się specjalizować, powiedzmy, Nowy Jork w gospodarce amerykańskiej. Wreszcie, na co ostatnio zwrócono baczną uwagę, istnieje wpływ przemysłu na zatrudnienie. We współczesnych warunkach przemysł daje zatrudnienie klasie średniej. Ta grupa reprezentuje większość obywateli krajów rozwiniętych. Tak wygląda ich pozycja w strukturze społecznej i politycznej. Z ekonomicznego punktu widzenia jednak pracownicy należący do tej grupy to ludzie o przeciętnych kwalifikacjach, zajmujący średnie stanowiska wykonawcze w biznesie, od których nie oczekuje się jakiejś szczególnej inicjatywy czy innowacyjności. Są oni na ogół uplasowani w tradycyjnych sektorach gospodarki i przemysłu. Wbrew potocznym wyobrażeniom sporo (choć nie wszystkie) gałęzi usług wymaga wysokich, ponadprzeciętnych kwalifikacji. Dotyczyć to może wielu usług medycznych, edukacyjnych, finansowych, w dziedzinie nauki i badań rozwojowych oraz w sferze usług na rzecz instytucji rządowych. Dlatego też outsourcing produkcji przemysłowej eliminuje przede wszystkim prace proste, bez szczególnie wysokich wymagań, czyli te, które są wykonywane przez przedstawicieli klasy średniej. Prowadzi to do rosnącej stopniowo stopy bezrobocia, spada bowiem popyt na pracę nisko kwalifikowaną, gdzie jest relatywnie duża podaż takich pracowników. Popyt koncentruje się raczej na pracy wysoko kwalifikowanej, wymagającej uprzednio dużych inwestycji w kapitał ludzki. Tych drugich jest na rynku relatywnie niewielu, w każdym razie stanowią oni mniejszość. Te rozbieżne tendencje w sferze rynku pracy wpływają zatem na rosnące zróżnicowanie wynagrodzeń między pracą kwalifikowaną a nisko kwalifikowaną ze względu na wskazane wyżej relacje popytowo-podażowe. Co jednak najważniejsze, następuje wypłukiwanie rynku

74

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

pracy z zawodów i miejsc pracy o niskich i średnich kwalifikacjach, a to dotyczy ogromnej większości siły roboczej. Przytoczone wyżej argumenty pokazują, że nawet dziś nie należy lekceważyć produkcji przemysłowej. Nie wydaje się, by poza szczególnymi, wyjątkowymi przypadkami (obejmującymi raczej niewielkie kraje) można było być krajem rozwiniętym bez silnej bazy przemysłowej, a nawet jeśli byłoby to możliwe, to niekoniecznie pożądane.

Wybór drogi Po II wojnie światowej proces dekolonizacji ruszył bardzo szybko. Najpierw w Azji, gdzie niepodległość uzyskały m.in. takie ważne kraje, jak Indie i Pakistan (1947), Indonezja (1949), Wietnam (1954) i Korea (1948), później zaś – już w latach 60. XX wieku – rozpoczął się rozpad imperiów kolonialnych w Afryce. Jedynie portugalskie kolonie na kontynencie afrykańskim uzyskały suwerenność dopiero w połowie lat 70. ubiegłego wieku. Wyzwalaniu się krajów kolonialnych towarzyszyły początkowo wielkie nadzieje na rozwój i wzrost stopy życiowej ludności oraz entuzjazm połączony z oczekiwaniami, że odbędzie się to szybko i skutecznie. Sytuacja okazała się bardziej skomplikowana. W połowie XX wieku ekonomiści mieli zasadniczo różne punkty widzenia w sprawie wyboru dróg rozwoju. Jedni uważali, że w zasadzie istnieje tylko jedna ścieżka, którą muszą podążać wszystkie kraje, przechodząc te same fazy i etapy rozwojowe. Na tej ścieżce ci bardziej rozwinięci są oczywiście na przedzie, ci słabiej zaawansowani – pozostają z tyłu. Niemniej wszyscy muszą poruszać się po tej samej trajektorii, a zacofani gonić czołówkę. Ta wizja nawiązywała do Marksa i jego modelu zmiany formacji społeczno-ekonomicznych. W Marksowskim modelu społeczeństwa przechodzą od nieznającej własności prywatnej i bardzo egalitarnej wspólnoty rodowej, stopniowo przez klasowe społeczeństwa niewolnicze, feudalne i kapitalistyczne, aż do fazy socjalizmu (komunizmu). Poszczególne społeczności mogą pominąć czy przeskoczyć jakiś etap (Polska np. nie weszła nigdy w okres niewolnictwa i ze wspólnoty pierwotnej wkroczyła w feudalne stosunki społeczne), ale zwykle postęp polega na przechodzeniu do bardziej zaawansowanej formy instytucjonalnej. Jest charakterystyczne, że Marks, pisząc swe główne dzieło Kapitał, uznał za wskazane – we wstępie dla niemieckiego czytelni-

3. Strategie rozwoju – potrójne fiasko

75

ka – zawrzeć opinię, że „kraj pod względem przemysłowym bardziej rozwinięty wskazuje mniej rozwiniętemu tylko obraz jego własnej przyszłości”8, ewidentnie sugerując, że Niemcy powinni postrzegać ówczesny kształt angielskiego kapitalizmu jako miarodajny dla oceny przyszłości gorzej wtedy rozwiniętych Niemiec. Jak trafnie zauważył jeden z autorów, w tej Marksowskiej perspektywie źródłem natchnienia i inspiracji dla krajów zacofanych powinno być po prostu studiowanie historii gospodarczej krajów przodujących, a cała teoria rozwoju sprowadzałaby się w pewnym sensie do historii gospodarczej. Dokładnie tą samą drogą podążył dużo później inny badacz, amerykański ekonomista W. Rostow, wychodząc w 1960 roku z koncepcją stadiów wzrostu gospodarczego9. Choć, co prawda, całkowicie odrzucał on istotę i sens społeczny koncepcji K. Marksa oraz był jego zdecydowanym oponentem10, to podobnie jak on okazał się zwolennikiem idei linearnego rozwoju. Jego zdaniem ludzkość musi przejść przez pięć, wspólnych dla wszystkich, stadiów rozwoju11. Nie wchodząc zbyt głęboko w teoretyczne niuanse rozważań W. Rostowa (a trzeba zaznaczyć, że poglądy te zostały różnie przyjęte przez ekonomistów i nie brakowało ocen krytycznych), polityczny i społeczny sens jego idei sprowadzał się do sugestii, że kraje słabo rozwinięte winny pójść drogą naśladownictwa i imitacji rozwiązań przyjętych przez kraje technologicznie i ekonomicznie zaawansowane. Ta koncepcja doczekała się w literaturze nazwy „teoria modernizacji”. Jej zwolennicy uważali, że głównym problemem krajów zacofanych był deficyt (niedostatek) kapitału, a jego przezwyciężenie warunkowało start rozwojowy. Bez podniesienia skłonności do oszczędzania w kraju nie można zwiększyć stopy inwestowania i podnieść tempa wzrostu gospodarczego. Innym, alternatywnym rozwiązaniem byłoby pozyskanie kapitału zagranicznego, który uzupełniłby deficyt krajowych, wewnętrznych źródeł finansowania inwestycji. Drugi problem wiązał się z „zacofaniem kulturowym”. Wielu badaczy sądziło, że panujące w krajach Trzeciego Świata zwyczaje, dominujące normy społeczne, przyzwyczajenia, czasem religia – jednym słowem, lokalna 8

K. Marks, Kapitał, t. I, Przedmowa, KiW, Warszawa 1970, s. 9. W.W. Rostow, Stages of Economic Growth: A Non-Communist Manifesto, Cambridge University Press, Cambridge 1960. 10 Warto zwrócić uwagę na podtytuł książki Rostowa, wskazujący, że została napisana ewidentnie jako konkurencyjna czy polemiczna względem Marksowskiego podejścia. 11 Były to następujące stadia: społeczeństwo tradycyjne, faza przygotowania, start, lot ku dojrzałości, społeczeństwo masowej konsumpcji. 9

76

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

kultura – tworzyły potężne bariery blokujące rozwój i utrudniające zwiększenie skłonności do oszczędzania i inwestowania. Potrzebna byłaby zatem swoista westernizacja kultury, przyjęcie zachodnich systemów wartości oraz nasycenie życia społecznego i ekonomicznego normami zachowań i praktyk społecznych tworzących klimat przedsiębiorczości i użytecznych biznesowo. Teoria modernizacji niesie zatem przede wszystkim postulat zaimportowania zachodnich instytucji i kultury oraz obcego kapitału. Doświadczenie bogatych krajów Zachodu ma dostarczyć właściwego wzorca. Początkowo kraje wyzwalające się z kolonialnej opresji nie przejawiały wielkiego entuzjazmu do korzystania z zachodnich modeli rozwojowych, a teoria modernizacji, choć hołubiona na wielu amerykańskich uniwersytetach, pozostała ideą martwą w praktyce. Przede wszystkim zdecydował o tym czynnik psychologiczny. Wiele krajów o świeżo odzyskanej niepodległości chciało silnie zaakcentować własną odmienność i odciąć się od swej byłej metropolii, tym bardziej że mocarstwa kolonialne, wycofując się ze swych posiadłości politycznie, pozostawały tam ekonomicznie, zachowując silną pozycję w lokalnej gospodarce, kontrolując wciąż tamtejsze zasoby naturalne i kanały handlowe. Propagowana przez Zachód idea naśladownictwa i ścisłej kooperacji z byłymi kolonizatorami była prostą drogą do utrzymania ekonomicznego status quo, z czego zainteresowane kraje dobrze zdawały sobie sprawę. Drugim istotnym powodem odrzucenia tych zachęt Zachodu były bardzo atrakcyjne doświadczenia krajów socjalistycznych o centralnie planowanej gospodarce. Jeszcze przed II wojną światową, kiedy cały rozwinięty świat pogrążony był w kryzysie, Związek Radziecki rozwijał się w szybkim tempie. Dźwigał główny ciężar wojny w sensie militarnym i wyszedł z tej konfrontacji zwycięsko. To bardzo wzmocniło jego pozycję polityczną. W latach 1928–1960, czyli od momentu rozpoczęcia forsownej industrializacji, tempo wzrostu gospodarki ZSRR (z wyjątkiem lat wojny) wynosiło średniorocznie 5,4–6,0%. Są to przy tym szacunki zachodnie, radzieckie statystyki bowiem podają tempa wzrostu dwukrotnie wyższe. Nawet jednak te niższe wskaźniki są wysokie w porównaniu ze średnią światową, która – jak się ocenia – nie przekraczała wówczas 2,5–3,0%12. Także Polska, której wyniki nie odbiegły zresztą od osiągnięć innych gospodarek z krajów Europy 12 USA notowały np. w latach 1950–1970 średnioroczne tempo wzrostu na poziomie 3,5%.

3. Strategie rozwoju – potrójne fiasko

77

Wschodniej, rejestrowała w latach 1950–1970 wysokie tempo wzrostu, tj. średniorocznie około 7,0%. Wszystkie te fakty były wówczas dobrze znane i interpretowane jako przejaw skuteczności tego modelu rozwojowego. O tym, jak bardzo oddziaływały one na ówczesne elity światowe, świadczą opinie i prognozy zamieszczone w podręczniku ekonomii P. Samuelsona13 z 1961 roku. Napisał on wówczas, że produkt narodowy brutto ZSRR stanowi około połowy amerykańskiego, ale radziecka gospodarka rośnie szybciej niż USA. Można było zatem przewidywać, że radziecki produkt narodowy przekroczy poziom amerykańskiego PKB być może już w 1984 roku, ale najprawdopodobniej nie później niż w 1997 roku. Do wyobraźni opinii publicznej przemawiały także technologiczne osiągnięcia ZSRR, który w 1957 roku wypuścił pierwszego ziemskiego satelitę, a w 1961 wysłał w kosmos pierwszego człowieka. Taki był polityczny i intelektualny klimat w czasie, gdy kraje afrykańskie i azjatyckie wybierały swój model rozwojowy. Z perspektywy lat 60. XX wieku istniała atrakcyjna alternatywa modelowa i ustrojowa wobec rozwiniętego kapitalizmu. Choć niezbyt wiele krajów słabo rozwiniętych wprost skopiowało radzieckie czy wschodnioeuropejskie rozwiązania instytucjonalne, to jednak były one na tyle silną inspiracją, że większość krajów poszła w kierunku zdecydowanego etatyzmu. Państwo stało się głównym narzędziem realizacji zadań modernizacyjnych wobec ewidentnych słabości sił oddolnych. Można zatem powiedzieć, że wybrano trzecią drogę, która nie była bynajmniej ani czysto kapitalistycznym wariantem, jaki obrały wcześniej kraje Zachodu, ani też gospodarką centralnie planowaną w wersji radzieckiej.

„Szkoła zależności” jako próba odpowiedzi na trudne pytania W latach 50. ubiegłego wieku pojawił się jeszcze jeden argument wysunięty przez R. Prebischa i H. Singera. Zwrócili oni uwagę na stale pogarszające się terms of trade krajów Południa w wymianie z Północą. 13

Paul Samuelson (1915–2009) otrzymał Nagrodę Nobla z ekonomii w 1970 roku jako jeden z pierwszych laureatów i jako pierwszy Amerykanin. Jego książka jest najbardziej znanym na świecie podręcznikiem do nauczania ekonomii. Od 1948 roku miała ona 19 wydań.

78

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

Taka długoterminowa tendencja do spadku terms of trade między artykułami rolniczymi i surowcami a produktami przemysłu (relatywne ceny w wymianie międzynarodowej tych pierwszych spadają względem tych ostatnich) oznaczała – ze względu na przyjęte kierunki specjalizacji – systematyczny transfer dochodów w kierunku krajów rozwiniętych. Im bardziej kraje słabo rozwinięte rozszerzały swą produkcję na eksport, tym bardziej stawały się ofiarą nierównej wymiany. Jaki był mechanizm zniżkujących terms of trade dla Południa? W tej sprawie nie ma do końca jasności, ale można przyjąć, że ważnym czynnikiem sprawczym są wyraźne różnice w elastyczności dochodowej produktów rolniczych i przemysłowych. Nisko przetworzone artykuły rolne cechują się na ogół małymi elastycznościami dochodowymi popytu, podczas gdy wysoko przetworzone wyroby przemysłowe charakteryzują się dużą elastycznością dochodową. W dłuższym okresie wymiana między krajami musi być zrównoważona, co oznacza, że kraje Południa muszą równoważyć swój bilans handlowy z krajami Północy. Relatywnie wolno rosnący popyt krajów rozwiniętych na dobra rolne (z powodu niskiej elastyczności dochodowej), wytwarzane i eksportowane przez kraje słabo rozwinięte, i szybko rosnący popyt krajów rozwijających się na wyroby przemysłowe (w wyniku wysokiej elastyczności dochodowej), produkowane i eksportowane przez kraje rozwinięte, powoduje, że kraje Południa, usiłując zdobyć niezbędne dewizy, nadmiernie zwiększają podaż dóbr rolnych. Ta presja podaży wywołuje zniżkową tendencję cen eksportowanych przez nich dóbr, a jednocześnie wysoki popyt na dobra przemysłowe podtrzymuje ceny towarów eksportowanych przez kraje rozwinięte. Dodatkowo pogarszające się terms of trade, wywołując zakłócenia w bilansie obrotów z zagranicą, może skutkować wprowadzeniem różnych form ograniczeń importowych, skutkujących przyhamowaniem wzrostu gospodarczego. Argumentacja R. Prebischa i H. Singera nie była nigdy poważnie kwestionowana. Rekomendowano jedynie krajom rozwijającym się, by w tej sytuacji rozbudowywały sektor przemysłowy i zwiększały eksport dóbr wysoko przetworzonych. Późniejsze statystyki (od lat 90.) pokazują, że taka zmiana w krajach rozwijających się faktycznie się dokonała. W ujęciu globalnym eksport dóbr przemysłowych z krajów Południa do krajów Północy zaczął przewyższać eksport surowcowy i dlatego dziś główny problem sprowadza się raczej do odpowiedzi na pytanie, jak kształtują się terms of trade w tych grupach towarów przemysłowych, którymi handlują oba te regiony. Badania

3. Strategie rozwoju – potrójne fiasko

79

pokazują, że tu sytuacja nie zmieniła się zbytnio na korzyść krajów rozwijających się w ciągu ostatnich 30 lat14, choć jednocześnie negatywny wpływ pewnego spadku terms of trade jest kompensowany wzrostem eksportu dóbr przemysłowych na rynki krajów rozwiniętych. W rezultacie z wyłuszczonych wyżej powodów w latach 60. XX wieku ogromną popularność uzyskała tzw. szkoła zależności, rozwijana w kręgu ekonomistów latynoamerykańskich (choć mająca także wielu reprezentantów poza tym obszarem). Dla przedstawicieli tej szkoły, tzw. dependystów, integracja z gospodarką światową nie była krokiem w kierunku modernizacji, ale, wprost przeciwnie, utrwalała jedynie i pogłębiała zacofanie. Choć proces dekolonizacji następujący po II wojnie światowej początkowo budził wielkie nadzieje, to jednak, zdaniem A. Hoogvelt, dość szybko okazało się, że mocarstwom kolonialnym – mimo utraty formalnej, politycznej kontroli nad terytoriami swych byłych posiadłości – udało się utrzymać kontrolę ekonomiczną. Najlepsze tereny uprawne i rolne przechwycili dawni zagraniczni właściciele, zagraniczny kapitał zagwarantował sobie długoterminowe koncesje na wydobycie i eksploatację bogactw naturalnych, a główne kanały handlowe byłych kolonii ze światem zewnętrznym opanowały wielkie korporacje międzynarodowe 15. Postkolonialny, zapóźniony cywilizacyjnie i ekonomicznie obszar niemal całej Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej stał się częścią światowego systemu kapitalistycznego jako podporządkowana i peryferyjna część tego świata. Dependyści przejęli – jako swoją – koncepcję świata jako systemu globalnego, w którym rolę sterującą odgrywa logika ekonomiczna wysoko rozwiniętego centrum16. Peryferie są oczywiście potrzebne centrum, ale jako obszar ekonomicznej eksploatacji, źródło surowców i taniej siły roboczej oraz strefa, do której przesuwa się prostą i pracochłonną, brudną oraz energochłonną produkcję, a także jako rynek zbytu. Problem polega na tym, że uczestniczenie w takim międzynarodowym podziale pracy, w którym kraje peryferyjne dostarczają surowce i nisko przetworzone produkty, a wysoko rozwinięte za14

J. Mayer, The Fallacy of Composition: A Review of the Literature, United Nations Conference on Trade and Development, Discussion Paper No. 166, February 2003. 15 A. Hoogvelt, Globalization and the Postcolonial World. The New Political Economy of Development, The John Hopkins University Press, Baltimore 2001, s. 30. 16 A. Frank, The Development of Underdevelopment, [w:] J. Passe-Smith, Development and Underdevelopment. The Political Economy of Global Inequality, red. M. Seligson, Lynne Rienner Publishers, London 2008.

80

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

chowują monopol na wysokie technologie, to utrwalanie własnego niedorozwoju. Niejednokrotnie cała struktura produkcji kraju słabo rozwiniętego jest podporządkowana dominującemu centrum. Z jednej strony w krajach tych rozwija się sektor eksportowy o wyraźnie enklawowym charakterze, słabo zintegrowany z resztą gospodarki i pracujący wyłącznie na potrzeby odbiorców zewnętrznych. Jest to często przemysł wydobywczy lub wytwarzający produkty rolne i bardzo wrażliwy na wszelkie wahania światowej koniunktury. Z drugiej strony część krajowej produkcji jest wytwarzana przez firmy z obcym kapitałem. Ich interesy często pozostają w kolizji z dążeniem do modernizacji zainteresowanych krajów, a struktura i rodzaj rozwijanej przez nie produkcji nie musi być zbieżna z potrzebami lokalnymi, jest bowiem podporządkowana globalnym interesom korporacji. Spory wokół roli korporacji transnarodowych od samego początku wywoływały ostrą dyskusję. W tej sprawie zarysowały się przynajmniej dwa stanowiska17. Jedno tradycyjnie odwołuje się do faktu, że kraje wchodzące późno na ścieżkę modernizacji mogą szybko adaptować postęp techniczny, technologie, wiedzę i doświadczenie, których nośnikami są korporacje transnarodowe. Wraz z obcym kapitałem i importem technologii przypływają nowe idee, know-how oraz nowe wartości pozwalające na szybszy wzrost gospodarczy i doganianie krajów czołówki. Jest jednak i bardziej sceptyczny osąd sytuacji. Z punktu widzenia kraju przyjmującego priorytetem jest stopniowe opanowywanie nowoczesnych rodzajów produkcji. Korporacje międzynarodowe nie są tym raczej zainteresowane, gdyż powód ich obecności stanowią właśnie te warunki i ten rodzaj międzynarodowego podziału pracy, które kraj przyjmujący chciałby zmienić. Taki charakter podziału pracy przypadający w udziale peryferiom oznacza również – zdaniem dependystów – nierówne warunki handlu pozwalające na systematyczny transfer dochodów i nadwyżki ekonomicznej od krajów biednych do bogatych. Mechanizm tego transferu jest prosty i wynika z możliwości przechwytywania renty technologicznej w rezultacie monopolu na wysokie technologie18. Peryferyjny charakter ekonomiki współwystępuje również ze szczególną strukturą społeczną krajów niedorozwiniętych. Wykształciła ona relatywnie 17 M. Herkenrath, V. Bornschier, Transnational Corporations in World Development: Still the Same Harmful Effects in an Increasigly Globalized World Economy?, [w:] J. Passe-Smith, op. cit., s. 304–307. 18 Por. A. Emmanuel, Unequal Exchange. A Study of Imperialism of Trade, „Monthly Review of Press”, London 1972.

3. Strategie rozwoju – potrójne fiasko

81

silne elity mocno powiązane interesami ekonomicznymi z krajami centrum. Interesy, mentalność i systemy wartości tych elit (burżuazja kompradorska) są imitacją interesów i stylu życia krajów zamożnych. Ta struktura społeczna utrwala oraz blokuje zmiany społeczne i ekonomiczne kolidujące z interesami uprzywilejowanych grup powiązanych z obcym kapitałem. Jak syntetycznie przedstawia to A. Hoogvelt19: „istotą teorii zależności jest twierdzenie, że w rezultacie penetracji przez kapitał kolonialny w krajach kolonialnych zostaje stworzona wypaczona struktura gospodarcza i społeczna, która stale reprodukuje ogólną stagnację ekonomiczną i skrajną pauperyzację mas”. Dodajmy, że zgodnie z referowanym tu punktem widzenia20 to dominacja obcego kapitału i kolonialne dziedzictwo zepchnęły obecne kraje peryferyjne ze ścieżki rozwoju. Referując główne tezy szkoły, zwraca się uwagę, że „niedorozwój nie jest wcześniejszym stadium rozwoju; oba są historycznie równoczesnymi, funkcjonalnie powiązanymi stronami tego samego historycznego procesu rozwoju kapitalistycznego systemu światowego”21. Wnioski, które wyciąga zwolennik szkoły zależności, są dwojakie i bardzo daleko idące. Przede wszystkim absolutnie kluczowa jest konstatacja, iż zarówno źródła zacofania ekonomicznego, jak i mechanizmy je utrwalające mają zewnętrzny charakter. To neokolonialna specyfika współczesnej światowej gospodarki, jej reguły gry i mechanizmy ustanawiane przez silnych i zasobnych są odpowiedzialne za niedorozwój i ubóstwo oraz zablokowane szanse postępu w znacznej części krajów Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej. Bogactwo jednych jest ufundowane na ubóstwie innych. Dlatego współczesny, światowy podział pracy jest pułapką, w której szamocą się bezsilnie, bo bez większych perspektyw na sukces, słabsze gospodarki dostarczające bogatym i bardziej rozwiniętym – taniej siły roboczej, surowców i miejsc do lokalizacji brudnej produkcji oraz podlegające brutalnej eksploatacji. Źródłem niedorozwoju nie są zatem wewnętrzne słabości poszczególnych krajów i społeczności, popełniane błędy, fatalna polityka gospodarcza itp., ale zewnętrzne reguły gry, ustalane przez metropolie wyznaczające każdemu „jego miejsce w szyku”.

19

A. Hoogvelt, op. cit., s. 38. A. Frank, op. cit. 21 T. Evers, P. von Wogau, „Dependencia”: latynoamerykański wkład do teorii niedorozwoju, [w:] Ameryka Łacińska. Dyskusja o rozwoju, red. R. Stemplowski, Czytelnik, Warszawa 1987, s. 325. 20

82

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

Praktyka pokazała, że niezależnie od tego, na ile prawdziwy jest taki opis sytuacji (a w części jest na pewno prawdziwy), to ta ideologia często służyła do budowania fałszywego alibi dla polityków z krajów rozwijających się do tłumienia krytyki pod własnym adresem, do zasłaniania się argumentem o kolonialnej przeszłości jako uniwersalnym wyjaśnieniem wszelkich porażek. Filozofia ta jednocześnie rozgrzeszała i demobilizowała, ponieważ budowała fałszywe przekonanie, że wewnętrzny wysiłek prowadzący do przełamania zacofania będzie nieskuteczny. Ponadto analizy i badania procesów ekonomicznych skłaniały przynajmniej niektórych przedstawicieli szkoły zależności do zarekomendowania zainteresowanym krajom polityki swoistego odłączenia się (de-link) od światowego rynku i światowej gospodarki22. Bez silnego własnego przemysłu kraje Trzeciego Świata są trwale skazane na bycie ofiarą międzynarodowego handlu, a warunkiem zbudowania swojej solidnej bazy przemysłowej jest uzyskanie względnej samowystarczalności i zastąpienia importowanych dóbr przemysłowych rodzimymi. Nowo rodzące się przemysły narodowe, raczkujące gałęzie wymagały ochrony, zaistniała więc oczywista potrzeba ustanowienia barier w dostępie do własnego rynku. Zastosowana w Ameryce Łacińskiej strategia rozwoju zwana industrializacją poprzez substytucję importu (import substitution industrialization ISI) była realizacją takiego programu. Była ona zorientowana do wewnątrz, z aktywną rolą państwa promującą krajową wytwórczość i rodzimy przemysł oraz nakierowaną na zastąpienie importu z krajów rozwiniętych własnymi wyrobami. W tym celu państwo uruchamiało cały arsenał środków interwencji w postaci wspierania i subsydiowania raczkujących gałęzi przemysłu, ustanawiania kwot importowych i wysokich taryf celnych oraz prowadziło odpowiednią politykę kredytową i w dziedzinie stóp procentowych. Utrzymywało wreszcie silny sektor państwowych firm i banków, dla osiągnięcia swych celów wykorzystując narzędzia planowania centralnego. Większość ekonomistów uważa, że strategia ta poniosła fiasko. Opinia ta opiera się głównie na analizie doświadczeń krajów latynoskich. Rzeczywiście, główne kraje Ameryki Łacińskiej realizujące co najmniej od początku lat 60. politykę substytucji importu zostały w latach 80. XX wieku dotknięte głębokim kryzysem. Był on tak ostry, że całe to dziesięciolecie nazwano nawet „straconą dekadą”. 22

Taką ideę wprost sformułował niemiecki ekonomista Andre Gunder Frank.

3. Strategie rozwoju – potrójne fiasko

83

Regionalny PKB per capita gwałtownie załamał się i to w takim stopniu, że w połowie lat 80. nie przekroczył jeszcze poziomu sprzed 10 lat. Spadały płace, a bezrobocie silnie rosło. Eksplodowała inflacja – zwłaszcza w Boliwii, Argentynie i Brazylii23. To oczywiście zdyskredytowało całą dotychczasową politykę gospodarczą jako nieskuteczną i błędną. Niemniej jeśli popatrzymy na efekty tej polityki, porównując ją z późniejszą alternatywą, to oceny muszą być bardziej umiarkowane.

Późny triumf teorii modernizacji i kolejne niepowodzenie („konsensus waszyngtoński”) Kiedy nastąpił krach polityki wspierającej substytucję importu, na scenie politycznej pojawiła się ponownie teoria modernizacji jako program, tym razem w nowym wcieleniu, w postaci koncepcji „konsensusu waszyngtońskiego”. Wdrożenie tej nowej/starej idei ułatwiały dwa czynniki. Jeden to wspomniane uprzednio głębokie rozczarowanie dotychczasową polityką, która nie tylko nie przyniosła obiecanych efektów modernizacyjnych czy pożądanego awansu cywilizacyjnego i dochodowego, ale też okazała się „ślepą uliczką” i w końcu zaowocowała kryzysem. Drugim sprzyjającym czynnikiem był nowy klimat ideologiczny i polityczny w świecie, w którym panowały już silne idee neoliberalne. Warto przypomnieć, że lata 80. to czasy rządów R. Reagana w USA i M. Thatcher w Wielkiej Brytanii. Zwyciężali oni w wyborach na fali krytyki idei welfare state – nadmiernie aktywnej roli państwa – głosząc hasła prymatu rynku i swobody działalności gospodarczej. Jednocześnie, o czym niżej, atrakcyjność ustrojowa krajów o gospodarce centralnie planowanej, które same przeżywały już wówczas poważny kryzys, w praktyce zanikła. W tych warunkach na rynku idei nie było poważnego kontrkandydata, a w każdym razie akceptacja dla liberalizmu wydawała się pomysłem wartym wypróbowania. Zasadniczo koncepcja „konsensusu waszyngtońskiego” zrodziła się gdzieś w początkach lat 80. w środowisku MFW i Banku Świa23 Inflacja w Argentynie w pierwszej połowie 1985 roku przekraczała 2000% rocznie, natomiast w Brazylii w latach 1988–1990 ponad 1000%. Boliwijska inflacja była jeszcze wyższa.

84

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

towego jako projekt i program modernizacyjny dla krajów rozwijających się. Program ten zawierał trzy podstawowe elementy: (1) stabilizację makroekonomiczną dzięki kontroli deficytów budżetowych i inflacji, czyli postulat prowadzenia możliwie restrykcyjnej polityki fiskalnej i monetarnej, (2) ideę otwarcia gospodarki na zagranicę poprzez liberalizację handlu i swobodę przepływu kapitału, (3) ograniczenie roli państwa w gospodarce poprzez możliwie szeroki plan prywatyzacji i deregulacji systemu ekonomicznego. Przez mniej więcej 20 lat koncept ten był traktowany przez międzynarodowe instytucje jako główna recepta na rozwój. Czy przyniósł on oczekiwany sukces? Brzmi to nieco paradoksalnie, ale kraje latynoamerykańskie, które okazały się najbardziej pilnymi uczniami nowej idei modernizacji i z pełnym zaangażowaniem wdrażały zalecenia „konsensusu waszyngtońskiego” (np. Argentyna), nie odnotowały szczególnych osiągnięć. Kraje kontynentu południowoamerykańskiego po 1990 roku pod rządami „konsensusu waszyngtońskiego” rozwijały się nawet relatywnie wolniej24 niż w poprzednich okresach, pomijając oczywiście „straconą dekadę”. Pewna poprawa nastąpiła dopiero po 2000 roku, kiedy kraje te odeszły od zaleceń MFW. Te państwa z kolei, które są uważane za przypadki sukcesu ekonomicznego, np. „azjatyckie tygrysy” czy nieco później Chiny, odżegnywały się od wyżej wymienionych zaleceń i wiele wskazuje na to, że właśnie dlatego notowały stały i spektakularny postęp. Dziś cała koncepcja „konsensusu waszyngtońskiego” nie jest już modna i pewnie niewielu ekonomistów jest gotowych jej bronić25. Zarówno przyczyny popularności, jak i źródła niepowodzenia tego projektu są jednak pouczające i warte analizy. Przekonanie o pełnej efektywności i sprawności rynków oraz ignorowanie ich defektów, choć nieprawdziwe, skłania do propagowania i realizacji polityki gospodarczej, która leży w interesie silnych ekonomicznie podmiotów. Z tej perspektywy nie dziwi, że każdorazowo – gdy tylko jest to możliwe politycznie – kraje rozwinięte i związane z nimi organizacje międzynarodowe reklamują i narzucają taką politykę – pozostałym. Dla słabych gospodarek postulat pełnego otwarcia gospodarki i pełnej liberalizacji handlu jest, jak wcześniej pokazywaliśmy, wystawieniem takiej bezbronnej gospodar24

Wyjątkiem było Chile. W literaturze ekonomicznej określa się ją obecnie jako damaged brand, czyli markę, która utraciła wartość. 25

3. Strategie rozwoju – potrójne fiasko

85

ki na presję konkurencji zagranicznej, której często nie jest ona w stanie sprostać. Inne zalecenia „konsensusu waszyngtońskiego” z kolei mają taki skutek, że redukują zasadniczo rolę państwa w gospodarce. Rachuby, iż żywiołowe procesy rynkowe same załatwią problemy niedorozwoju, wydają się mało realistyczne. Przyjrzyjmy się np., jak przebiegały procesy transformacji w krajach postsocjalistycznych. Przykład jest o tyle dobry, iż były to – w fazie startu do transformacji – kraje o średnim poziomie rozwoju ekonomicznego, a więc lepiej przygotowane do przyjęcia zaleceń „konsensusu waszyngtońskiego”. Procesy prywatyzacyjne przebiegały w tych krajach w ramach dwóch scenariuszy. Pierwszy, obejmujący także Polskę, polegał na tym, że kluczowe gałęzie, np. w polskiej gospodarce m.in. przemysł i sektor finansowy, zostały w znacznej części przejęte przez obcy kapitał. Polski kapitał prywatny, z nielicznymi wyjątkami, to jedynie kapitał drobny i średni. Tak jest również we wszystkich krajach Europy Wschodniej należących dziś do Unii Europejskiej. Drugi schemat prywatyzacji (obejmuje np. takie kraje, jak Ukraina i Rosja) to prywatyzacja oligarchiczna. Tam nie dopuszczono obcego kapitału do udziału w prywatyzacji, a więc do sprywatyzowania majątku państwowego doszło w wyniku masowej grabieży własności państwa, dokonanej przez znakomicie ulokowane w strukturach politycznych i gospodarczych grupy interesów, także przestępcze i mafijne. Który z tych scenariuszy jest realizacją programu modernizacji gospodarki narodowej? Na szczęście peryferyjne kraje ze Wschodniej Europy są częścią Unii i dzięki temu uczestniczą w procesach rozwoju i modernizacji. Jednocześnie idea „konsensusu waszyngtońskiego” zawierała wiele racjonalnych postulatów. Zalecenie, by prowadzić rozsądną politykę ekonomiczną i nie dopuszczać do powstawania wielkich deficytów budżetowych i szalejącej inflacji, co było stałą przypadłością krajów Ameryki Łacińskiej w latach 70. i 80., nie budzi żadnych zastrzeżeń. Żaden program unowocześnienia i rozwoju nie powiedzie się, kiedy brakuje elementarnej równowagi w gospodarce, kiedy chwieje się budżet i załamuje bilans płatniczy, podobnie gdy rekomenduje się odejście od autarkii ekonomicznej. Dlatego w dzisiejszej ocenie bylibyśmy skłonni jako główną wadę „konsensusu waszyngtońskiego” akcentować raczej pewien charakterystyczny dlań fundamentalizm rynkowy i jednostronność zaleceń, zwłaszcza na tle pozytywnych doświadczeń strategii krajów azjatyckich.

86

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

Trzecie fiasko – gospodarka centralnie planowana Mimo początkowych sukcesów gospodarka centralnie planowana zawiodła jako model rozwojowy. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie nie ma jedynie wartości historycznej, pozwala bowiem lepiej rozumieć, jakie są recepty na sukces gospodarczy, a jakich rozwiązań instytucjonalnych należy raczej unikać. Gospodarka centralnie planowana ma jedną, niezwykle istotną zaletę, a mianowicie ogromną zdolność do mobilizowania, koncentracji i wykorzystania zasobów na wyznaczonym odcinku. To funkcjonuje trochę jak na wojnie, kiedy atak na całym szerokim froncie nie zapewnia warunków przełamania oporu, podczas gdy skupienie wysiłków na wybranym punkcie, rzucenie tam dużych sił ściągniętych z innych miejsc, pozwala na osiągnięcie strategicznego sukcesu, zwycięstwa. Państwowa forma własności pozwala właśnie na takie efektywne przejmowanie nadwyżki ekonomicznej wytworzonej w poszczególnych przedsiębiorstwach, centralizację tych środków i kierowanie ich na te cele inwestycyjne, które są uważane za strategiczne z punktu widzenia całej gospodarki. W klasycznej gospodarce rynkowej, w której decyzje inwestycyjne są podejmowane w sposób zdecentralizowany, rozproszony – czyli podejmują je indywidualne podmioty – istnieje często sytuacja niedoinwestowania. Z jednej strony w obszarze inwestycji ujawnia się z całą mocą defekt koordynacji (znany nam już problem wielkiego pchnięcia, czyli big push), kiedy inwestorzy, wzajemnie uwikłani w gry strategiczne, czekają na działania innych graczy – konkurentów i wstrzymują inwestowanie. Z drugiej strony wspomniane rozproszenie decyzji nie gwarantuje optymalnej alokacji inwestycji, w decyzjach poszczególnych firm dominuje bowiem rachunek krótkookresowy i niska skłonność do ryzyka, a efekty zewnętrzne (zwłaszcza korzyści zewnętrzne) są z oczywistych powodów ignorowane. Te akurat zawodności rynków nie pojawiają się w planowaniu centralnym, a zatem gospodarki wschodnioeuropejskie cechowały się bardzo wysoką stopą akumulacji, wysokim poziomem inwestowania w środki trwałe, nawet ze skłonnością do przeinwestowywania gospodarki. Stały problem krajów niedorozwiniętych w postaci niedostatecznych inwestycji w ogóle nie pojawia się w gospodarkach zarządzanych centralnie. Jeśli zaś występuje jakiś problem z inwestycjami, to jest on raczej całkiem odmienny, tj. wynikający z nadmiaru skłonności do inwestowania.

3. Strategie rozwoju – potrójne fiasko

87

Choć ze skalą inwestowania nie ma problemu, to piętą achillesową omawianych gospodarek była niska efektywność gospodarowania. Istniało kilka, systemowo uwarunkowanych przyczyn niskiej efektywności modelu centralistyczno-nakazowego. W gospodarce socjalistycznej państwowe przedsiębiorstwa funkcjonują w warunkach miękkich ograniczeń budżetowych, tj. nie są zmuszone do samofinansowania swej działalności bieżącej i rozwojowej, ale niemal zawsze mogą liczyć na dopływ środków z zewnątrz, z budżetu państwa. Z jednej strony przedsiębiorstwa wiedziały, że ich bieżące funkcjonowanie i perspektywy rozwojowe pozostają jedynie w luźnym związku z rozmiarami wypracowywanych przez nie środków, co nieuchronnie prowadziło do stopniowego rozmontowywania mechanizmów efektywnościowych na poziomie mikro. Z drugiej jednak miękkie ograniczenia budżetowe, czyli brak obaw o wystąpienie deficytu środków finansowych, wywoływały niemal nieograniczony popyt na czynniki produkcji, takie jak surowce, pracę i kapitał. Wzrost produkcji realizowany bez względu na koszty wytwarzania prowadzi do marnotrawnego zużywania surowców i wysokiej materiałochłonności. Jednocześnie wskutek nadmiernego popytu pojawia się głęboka nierównowaga na rynkach surowcowych i presja na dalszy wzrost podaży surowców. Ta presja ma nawet pozorne uzasadnienie w postaci istniejących niedoborów. W rezultacie uruchamiane są kapitałochłonne inwestycje o długich cyklach realizacyjnych, nastawione na rozbudowę przemysłu ciężkiego i surowcowego (tzw. działu I). Jednak rozwój tych przemysłów dodatkowo obciąża i tak już napięte bilanse surowcowe. Czynniki odpowiedzialne za wysoką materiałochłonność produkcji wywołują efekt strukturalny polegający na utrwaleniu się, a nawet wzmocnieniu niekorzystnych proporcji rozwojowych, z dominacją kompleksu surowcowo-energetycznego. Czynnikiem dodatkowym, prowadzącym do hipertrofii działu I, jest oddolna presja inwestycyjna. Ponieważ popyt inwestycyjny firm także nie napotyka – ze względu na miękkie ograniczenia – hamulca pieniężnego, wytwarza to nacisk na wzrost produkcji dóbr inwestycyjnych, przy których wytwarzaniu znów zużywa się znaczne ilości surowców i energii. Pogłębia to nierównowagę w sferze zaopatrzenia, co tworzy nowe uzasadnienia wzrostu produkcji surowców itd. Niezależnie więc od wielkości produkcji na cele zaopatrzeniowe niedobory wciąż się odtwarzają. Wspominana wyżej presja inwestycyjna rozwija się w sposób słabo kontrolowany i doprowadza cyklicznie do przeinwestowania gospodarki, a więc do głębokich zaburzeń w równowadze ekonomicznej.

88

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

Zmusza to na ogół centrum decyzyjne do poważnego przegrupowania środków, co zawsze wiąże się z dużymi stratami. Znaczne środki zostają bezpowrotnie zmarnowane wskutek zaniechania kontynuacji wielu inwestycji. Wiele zadań inwestycyjnych w ogóle nie osiąga etapu, w którym można by zebrać korzyści, a jeśli nawet ich realizacja zostanie po jakimś czasie podjęta na nowo, okazują się one już technologicznie przestarzałe. Straty wywołane załamaniem równowagi gospodarczej wskutek przeinwestowania stanowią, obok efektu strukturalnego, drugi istotny czynnik obniżający sprawność systemu centralistyczno-nakazowego. Sposób, w jaki realizowano uprzemysłowienie, preferujący przede wszystkim ekspansję przemysłu ciężkiego i gałęzi surowcowych, doprowadził do uformowania się potężnych grup interesów związanych z tymi gałęziami przemysłu. Grupy te podjęły stopniowo coraz skuteczniejszą grę z centrum, której stawką było narzucenie warunków własnej ekspansji jako normy ogólnospołecznej. Logika systemu biurokratycznego, w której kryteria ekonomiczne są zastępowane słabo sprecyzowanymi kryteriami politycznymi, szeroko otwiera pole arbitralnym decyzjom gospodarczym. W tych warunkach gałęziowe grupy nacisku zdolne były bez większych trudności podporządkować swym interesom rozwój całej gospodarki. Celem gospodarowania jest nadal wzrost, choć coraz bardziej zdeformowany, destabilizujący równowagę gospodarczą i generujący sytuacje kryzysowe, m.in. wskutek zablokowania mechanizmów umożliwiających restrukturyzację gospodarki. Istnieje wreszcie kwestia rosnącego stopnia uspołecznienia produkcji. Wysoki poziom uspołecznienia produkcji oznacza silne zintegrowanie gospodarki, wysoki stopień współzależności między jej poszczególnymi segmentami oraz znaczną wrażliwość systemu także na lokalne zaburzenia, które – przenosząc się wzdłuż dość sztywnych powiązań technologicznych między przedsiębiorstwami – mogą doprowadzić nawet do zaburzeń globalnych. W przypadku niskiego poziomu uspołecznienia produkcji pojawiające się zakłócenia są na ogół skutecznie amortyzowane, jako że wiele segmentów gospodarki działa wówczas względnie autonomicznie. Wysokie uspołecznienie produkcji stawia natomiast niezwykle ostre wymagania przed systemem scentralizowanym, przede wszystkim w dziedzinie przetwarzania informacji. Jeśli nawet małe błędy w decyzjach mogą w wyniku skomplikowanych sprzężeń międzypodmiotowych wywoływać poważne skutki ogólnogospodarcze, to na dobrą sprawę decydenci powinni wszystko wiedzieć i wszystko przewidzieć. Oczywiście

3. Strategie rozwoju – potrójne fiasko

89

jest to niewykonalne, a więc błędy są nieuchronne. W początkowym okresie funkcjonowania systemu scentralizowanego – gdy struktura gospodarki była stosunkowo nieskomplikowana i istniały słabe powiązania technologiczne między przedsiębiorstwami – możliwe było sterowanie selektywne przez oddziaływanie jedynie na główne procesy. Takim zadaniom informacyjnym system mógł jeszcze sprostać26. Oczywiście i ten sposób sterowania nie był bezbłędny, w gospodarce pojawiały się napięcia, ale jednak – na dającym się tolerować poziomie. Gdy międzypodmiotowe współzależności skomplikowały się i wzmocniły, centrum oraz inne ośrodki decyzyjne okazały się niezdolne do utrzymania gospodarki na zrównoważonej ścieżce wzrostu, a system scentralizowany niefunkcjonalny ze względu na sposób pełnienia funkcji koordynatora procesów rozwojowych. Widać zatem, jaka jest tajemnica początkowych sukcesów i późniejszej porażki gospodarek centralnie planowanych. W pierwszym okresie, kiedy gospodarka ta jest prosta i ekonomicznie słabo rozwinięta, centralne podejmowanie decyzji okazuje się nadzwyczaj efektywne. Kierunki inwestowania w takiej gospodarce są dość oczywiste, błędy możliwe, ale niezbyt dotkliwe. Jednocześnie duża skłonność tej gospodarki do inwestowania tworzy warunki do szybkiego wzrostu ekonomicznego. Stopniowo jednak efektywność inwestycji spada i centralny planista znajduje się w pułapce. By podtrzymać wysokie tempo wzrostu, jest zmuszony z okresu na okres podnosić udział inwestycji w dochodzie narodowym, co dokonuje się kosztem konsumpcji i napotyka rosnący opór społeczny. Jeśli zaś centrum nie jest gotowe podnosić stopy inwestycji, to rosnące koszty rozwoju prędzej czy później zahamują wzrost ekonomiczny. Ten ostatni scenariusz zresztą ostatecznie się zmaterializował w praktyce w postaci spadającej dynamiki wzrostowej zarówno gospodarki radzieckiej, jak i gospodarek wschodnioeuropejskich, co było już wyraźnie widoczne w ostatnim okresie tego systemu. Porażka tego modelu została ostatecznie przypieczętowana ponad 20 lat temu (przełom lat 80. i 90. XX wieku), kiedy kraje te odrzuciły nieefektywny system, przyjmując w pełni rozwiązania kapitalizmu rynkowego.

26 W swoim czasie autor tej książki zapytał prof. Czesława Bobrowskiego, pierwszego prezesa Centralnego Urzędu Planowania w latach 1945–1948, czy po zakończeniu wojny wiedział, co należało wówczas robić w gospodarce w pierwszej kolejności, jakie zadania realizować. Bobrowski odpowiedział, że nie miał żadnych wątpliwości: najpierw należało odbudowywać transport. Wtedy był to jasny priorytet.

Rozdział 4

Globalizacja na horyzoncie

Mniej więcej do końca lat 80. XX wieku nie było wątpliwości, że rozpiętości dochodowe w świecie rosną. Bogaci stawali się coraz bogatsi, a biedni – biedniejsi. Kiedy miało się przywilej bycia obywatelem któregoś z rozwiniętych krajów Europy czy Ameryki Północnej, to można było mieć niemal pewność, że standard życia będzie rósł szybciej niż mniej szczęśliwych mieszkańców np. Afryki bądź Azji. W ostatnich trzech dekadach to się zmieniło. Jak widać z wykresu zamieszczonego obok, już w latach 80. zarysowała się pewna konwergencja między krajami. Już wtedy tempo wzrostu krajów rozwijających się nieznacznie, ale wyraźnie przewyższało tempo wzrostu gospodarek państw rozwiniętych. Ta różnica na korzyść krajów rozwijających się zwiększyła się w latach 90., a nożyce dynamik rozwarły się wręcz dramatycznie w ostatnim dziesięcioleciu. Światowa gospodarka przyspieszyła wówczas do ok. 3,6% średniorocznie, kraje rozwinięte zwolniły do mizernej dynamiki 1,7%, podczas gdy gospodarki krajów rozwijających się osiągały średnioroczne tempo wzrostu PKB 6,1%, a najszybciej rozwijające się gospodarki azjatyckie nawet 8,2%. Trzeba jasno powiedzieć, że jest to całkowicie nowa sytuacja w światowej gospodarce. Jak pokazano wcześniej, po rewolucji przemysłowej stale i systematycznie rosły rozpiętości dochodowe i majątkowe, świat się różnicował pod względem stopy życiowej mieszkańców i powstawał dwubiegunowy układ Północ–Południe. Po raz pierwszy od 200 lat trend ten wydaje się odwracać i pojawiają się tendencje do powolnego zbliżania się poziomów rozwoju między Północą a Południem. Ocena, że jest to trwała tendencja, byłaby jednak przedwczesna, mimo że okres 30 lat wydaje się relatywnie długi. Historia zna przypadki, gdy po długim okresie przyspieszenia następowała stagnacja27, warto więc zachować ostrożność w formu27

To np. losy krajów z gospodarką centralnie planowaną.

91

4. Globalizacja na horyzoncie

łowaniu kategorycznych sądów. Niemniej ta historyczna zmiana jest zdumiewająca i zagadkowa, i z pewnością warto pokusić się o odsłonięcie jej przyczyn.

iREDNIOROCZNETEMPOWZROSTU     yWIAT



KRAJEROZWINIÇTE



ROZWIJAJ–CESIÇ ROZWIJAJ–CASIÇ!ZJA

    LATA

LATA

)DEKADA88)WIEKU

Ilustracja 4.1. Zmiana sytuacji geopolitycznej: kraje rozwijające się zmniejszają dystans

W 1995 roku P. Krugman i A. Venables zaproponowali bardzo prosty schemat wyjaśniający tę nową tendencję28, w którym kluczowym parametrem były spadające koszty transportu globalizującej się gospodarki. Ich zdaniem ewolucja gospodarki światowej winna być postrzegana jako proces przebiegający w trzech etapach. Kiedy koszty transportu są bardzo wysokie, poszczególne gospodarki lokalne są od siebie kompletnie odizolowane, gdyż wymiana handlowa między nimi nie jest opłacalna. To, oczywiście, pewne uproszczenie, bo na ogół zawsze znajdują się jakieś szczególnie cenne dobra, który28 P. Kruman, A. Venables, Globalization and the Inequality of Nations, NBER Working Paper 1985, No. 5098.

92

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

mi opłaca się handlować mimo dużego dystansu i kosztów, ale to są wyjątki nienaruszające ogólnej tendencji. W rezultacie poszczególne gospodarki są – z konieczności – samowystarczalne, a konsumpcja jest wyznaczana przez lokalną produkcję. Nie ma warunków ani do szczególnie szybkiego rozwoju technologicznego poszczególnych gospodarek, ani też do różnicowania się dochodów między tymi izolowanymi społecznościami. Kiedy jednak koszty transportu spadają poniżej pewnego krytycznego poziomu, wtedy odległości geograficzne pomiędzy gospodarkami przestają być barierą ekonomiczną i pojawiają się warunki do ożywionej wymiany handlowej. To radykalnie zmienia sytuację. W poszczególnych gospodarkach znajdują się gałęzie i sektory cechujące się zarówno stałymi (lub malejącymi), jak i rosnącymi przychodami względem skali. Ten pierwszy przypadek to np. rolnictwo i przemysły surowcowe, ten drugi – to przemysł. Właśnie przemysł jako obszar korzyści skali jest tu kluczowym czynnikiem różnicującym. Na początku, z przyczyn zupełnie przypadkowych czy losowych, niektóre rejony (gospodarki) mają większą produkcję przemysłową niż inne. Tymi przyczynami mogą być korzystniejsze warunki klimatyczne do osiedlania się, lokalizacja czy istniejące w pobliżu zasoby naturalne i surowcowe. Większa produkcja przemysłowa oznacza jednak w przypadku korzyści skali niższe jednostkowe koszty wytwarzania i większą konkurencyjność produkcji. Ta przypadkowa przewaga zaczyna się stopniowo wzmacniać i potęgować, ponieważ konkurencyjna produkcja może być – przy odpowiednio niskich kosztach transportowania – eksportowana i znajduje zewnętrzne rynki zbytu. Im bardziej zaś rośnie produkcja i im większy jest rynek sprzedaży, tym bardziej wzrasta efektywność wytwarzania w wyniku uruchamiających się korzyści skali. Jak wiemy, duże rynki są sprawniejsze, gdyż koszty komunikowania i wymiany informacji są niższe, spadają koszty (więc i ceny) pozyskania półproduktów i materiałów do produkcji oraz można łatwiej i taniej zdobywać rynki zbytu. Na dużych rynkach są do dyspozycji znaczne zasoby wykwalifikowanej siły roboczej, tylko w takich bowiem warunkach opłacalne jest inwestowanie w wyspecjalizowany kapitał ludzki. W tych sprzyjających okolicznościach koncentracja ludzi i aktywności produkcyjnej zasysa z otoczenia dalsze zasoby materialne i ludzkie i na zasadzie kuli śniegowej podtrzymuje oraz wzmacnia proces kumulowania się przewag. W wymiarze globalnym prowadzi to do polaryzacji przestrzeni ekonomicznej, w której jedne regiony stale rozszerzają i unowocześniają produkcję przemysłową, podczas gdy inne są z niej

4. Globalizacja na horyzoncie

93

wypierane i pozostaje im tylko tradycyjna produkcja rolna. Tak formuje się podział świata na przemysłowe, wysoko rozwinięte technologicznie centrum (Północ) i na zdezindustrializowane w dużym stopniu Południe, czyli rolnicze peryferia. Ten proces ma jednak dalsze konsekwencje. Na dużych rynkach Północy przy wysokiej produkcji przemysłowej rośnie popyt na (kwalifikowaną) pracę, co stopniowo podnosi poziom płac w stosunku do gospodarek peryferii, w których popyt na pracę jest niski i spada wobec zwijającej się systematycznie produkcji przemysłowej. Tym samym najpierw powstają, a potem pogłębiają się dysproporcje płacowe i dochodowe pomiędzy regionami. Gospodarka światowa wkracza w etap drugi, kiedy procesy dywergencji i różnicowania dominują, ale dalsze obniżanie się kosztów transportu ponownie zmienia sytuację. Przy bardzo niskim koszcie pokonywania dystansu geograficznego lokalizacja produkcji przestaje odgrywać taką rolę jak dotychczas. Zróbmy pewien eksperyment myślowy i załóżmy przez moment, że koszt transportu spada do zera. Co wówczas się dzieje? Otóż wtedy lokalizacja produkcji przemysłowej w ogóle nie ma znaczenia, a liczą się zupełnie inne czynniki, przede wszystkim poziom płac. To wielki atut dotychczasowych peryferii, na których płace są niskie. Przy niskich kosztach transportu może się opłacać przenosić produkcję (w pierwszej kolejności tę pracochłonną) do krajów o taniej sile roboczej. Równocześnie rośnie opłacalność własnej produkcji przemysłowej peryferii, eksportowanej do krajów centrum. Dotychczasowe tendencje zatem się odwracają: dynamika wzrostu gospodarczego krajów Południa przyspiesza, zatrudnienie i dochody tam wzrastają, a rozpiętości w poziomie rozwoju zaczynają się zmniejszać. Gospodarka wchodzi w trzeci, obecny etap konwergencji. Zgodnie z logiką tego wywodu ewolucja stopnia polaryzacji światowej gospodarki może być przedstawiona w kształcie odwróconej litery U, tak jak na ilustracji obok. Spróbujmy pokazać w prosty, modelowy sposób rozumowanie P. Krugmana i A. Venablesa. Załóżmy, że rozpatrujemy dwie gospodarki: rozwiniętą Północ (N) i zacofane Południe (S). Przyjmijmy, że kapitał jest mobilny oraz istnieje swoboda przepływu towarów, praca natomiast nie jest mobilnym czynnikiem produkcji. Niech technologie produkcji będą dostępne bezpłatnie w obu krajach, choć robotnicy w S mogą mieć niższe kwalifikacje niż w N. Załóżmy również, że jakość produkcji jest identyczna bez względu na miejsce wytwarzania, ale wydajność pracowników S może być niższa, a pracochłonność wyższa niż w N. Dla dowolnego produktu X oznaczmy odpo-

94

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

wiednio pracochłonności związane z jego wytworzeniem jako fN i fS (zachodzi przy tym fN d fS), płace zaś w obu krajach jako wN i wS. Wówczas koszty zmienne produkcji X w obu gospodarkach wyniosą fN wN oraz fS wS. Niech koszty transportu towaru między krajami N i S wyniosą t. W jakim przypadku opłaca się produkcja X w kraju S zamiast w N? Oczywiście wtedy, gdy jest taniej, czyli gdy koszty produkcji w S i transportu do N spełniają warunek29: wN t 1 fS > + (4.1) fN wN ! fS wS + t, to znaczy, gdy wS wS f N f N

3TOPIEÎ NIERÐWNOyCI

T

Ilustracja 4.2. Wpływ wielkości kosztów transportu na nierówności w gospodarce światowej według Krugmana i Venablesa (na osi poziomej odłożono odwrotność kosztów transportu t).

Warunek ten oznacza, że w gospodarce N nie opłaca się produkować dobra X, ale taniej jest wyprodukować go w kraju S i przywieźć do N. Kiedy zachodzi wyżej zaprezentowana nierówność? Może się 29 Ignorujemy koszty stałe, bo zakładamy, że są identyczne i możemy je pominąć po obu stronach nierówności.

4. Globalizacja na horyzoncie

95

to zdarzyć w czterech przypadkach: (1) kiedy rozziew między płacami Północy i Południa jest bardzo duży (na korzyść wysokich płac kraju rozwiniętego), (2) kiedy koszty transportu t są bardzo niskie, (3) kiedy produkcja jest nadzwyczaj pracochłonna (duża wartość f ), (4) kiedy wydajność pracy w S nie ustępuje zbytnio poziomowi wyf dajności w kraju N (iloraz S możliwie niski, czyli bliski jedności). fN Wszystkie wyżej wymienione tendencje pojawiły się w kilku ostatnich dekadach XX wieku. Przed rewolucją przemysłową koszty transportu istotnie były bardzo wysokie, dlatego handel i wymiana towarów miały na ogół jedynie bardzo lokalny charakter. Jeden z autorów30 zwraca uwagę, że jeszcze w XVI-wiecznej Anglii ok. 80% eksportu tego kraju stanowiły tekstylia, a w imporcie tylko cztery pozycje miały znaczenie: wyroby tekstylne, drewno, wino i towary kolonialne (przyprawy). Na zakup importowanych dóbr mogli pozwolić sobie jedynie ludzie bardzo zamożni. W ciągu XIX wieku obniżka kosztów transportu była niezwykle spektakularna. P. Bairoch szacuje tę zmianę jako dziesięciokrotnie obniżającą jednostkowy koszt transportu między 1800 a 1910 rokiem31. Ten proces oczywiście trwał dalej. Zdaniem innego specjalisty, D. Hummelsa, od połowy XX wieku koszt transportu lotniczego obniżył się ponad dziesięciokrotnie, także stawki frachtów morskich w tym czasie spadły, choć już w znacznie mniejszej skali32. D. Hummels wylicza ponadto, że postęp techniczny w transporcie, skutkujący skróceniem czasu przewozu towarów, był równoważny ponad 20-procentowej obniżce taryf celnych w drugiej połowie ubiegłego wieku. Jeszcze szybciej spadały koszty wymiany informacji. Jak notuje wspomniany wcześniej P. Bairoch, wymiana korespondencji między Indiami a Anglią w początkach XIX wieku zajmowała praktycznie dwa lata, a po uruchomieniu Kanału Sueskiego kilka miesięcy. Trudno to porównywać z czasami komunikacji za pośrednictwem telefonu i Internetu. Dodajmy jednocześnie, że jeśli koszt t będziemy traktować rozszerzająco jako pełne koszty handlu między Północą a Południem, to oprócz czystych kosztów transportu będą one obejmować także kosz30

C. Cipolla, Before the Industrial Revolution, W.W. Norton, London 1994, s. 50. P. Bairoch, Victoires et deboires. Histoire economique et social du monde du XVI siecle a nos jours, Editions Gallimard, Paris 1997. 32 D. Hummels, Transportation Costs and International Trade in the Second Era of Globalization, „Journal of Economic Perspectives” 2007, Vol. 21, No. 3. 31

96

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

ty związane z pokonywaniem barier celnych, barier pozataryfowych (różne narzędzia polityki handlowej, takie jak przepisy weterynaryjne, fitosanitarne itp., stanowiące ograniczenie w dostępie do rynku), skutków ustanawiania kwot importowych i innych ograniczeń administracyjnych oraz koszty informacji, koszty związane z ryzykiem kursowym itd. Tych pozostałych pozycji kosztowych nie należy lekceważyć. Według wiarygodnych ocen są one w handlu międzynarodowym ponad dwukrotnie wyższe niż czyste koszty transportu33. Zauważmy zatem, że po II wojnie światowej rozpoczął się proces systematycznego rozmontowywania barier celnych i stopniowa liberalizacja obrotów handlowych. W wyniku skomplikowanych negocjacji kraje uprzemysłowione zredukowały ostatecznie swoje cła z ok. 40% w 1950 roku do ok. 5% w 1995 roku34. Oba procesy – spadające koszty transportu i zmniejszanie się barier handlowych – przebiegały równolegle, zmniejszając dystans ekonomiczny między krajami. Na te zmiany polityczne i technologiczne nakładał się jednocześnie proces rosnących różnic płacowo-dochodowych w układzie centrum – peryferie. Jak wynika z równania 4.1, kontynuowanie tej tendencji prędzej czy później skłoniłoby przemysł do odpłynięcia w kierunku krajów Południa. Początkowo dotyczyłoby to produkcji o wysokiej pracochłonności, co dodatkowo miałoby ten uboczny skutek, że musiałoby zaostrzać problemy z zatrudnieniem w obrębie centrum. Z nierówności 4.1 wynika, że w praktyce może działać jednak jeden czynnik przeciwdziałający konwergencji. Mogłoby to nastąpić w przypadku bardzo niskiej wydajności pracy w kraju S. f Iloraz S t 1 mierzy oddalenie strefy peryferyjnej od rozwiniętego fN centrum właśnie w języku efektywności pracy. Kiedy stosunek ten jest równy jedności, to wydajność obu stref jest taka sama. Im niższa wydajność pracy w kraju S, tym większa wartość ilorazu i mniej prawdopodobny outsourcing produkcji (nierówność 4.1 może być niespełniona w takiej sytuacji). Jednak także pod tym względem okres ostatnich kilku dekad przyniósł radykalne zmiany. Wiele krajów Południa mocno zainwestowało we własne systemy edukacyjne, co znacznie podniosło zasób kapitału ludzkiego, jakim dyspo33

Por. J.E. Anderson, E. Wincoop, Trade Costs, „Journal of Economic Literature” 2004, Vol. 42, No. 3. 34 D.S. Jacks, K. Pendakur, Global Trade and the Maritime Transport Revolution, NBER Working Paper 2008, No. 14139.

4. Globalizacja na horyzoncie

97

nuje dziś ich siła robocza. Dobrze wyedukowani pracownicy krajów rozwijających się niewiele ustępują swym odpowiednikom z krajów rozwiniętych. Zarówno ich wydajność pracy, jak i jakość wykonywanych zadań – przy tych samych technologiach – jest porównywalna ze standardem światowym. Nic jednak nie dzieje się automatycznie. Chociaż dziś procesy konwergencji w układzie światowym są wyraźne, to jednak nie objęły przecież wszystkich krajów. Są także bardziej zaawansowani w marszu na tej drodze i jest wciąż wielu spóźnionych. Nadrabianie dystansu jest bowiem warunkowe i wymaga istotnych zmian instytucjonalnych oraz bardzo przemyślanej strategii rozwojowej. W jaki sposób zacofany kraj ma pozyskać nowoczesną technologię? Skoro nie jest jej samodzielnym twórcą, to musi ją pozyskać z zewnątrz, a technologie są kosztowne i nie stanowią bynajmniej dobra publicznego. Zasadniczo istnieją cztery drogi wejścia w posiadanie nowej technologii: (1) za pośrednictwem obcego kapitału, z którym one razem przybywają, (2) poprzez zakup gotowego know-how (licencji) lub import kwalifikowanej siły roboczej, która niesie z sobą odpowiednią wiedzę technologiczną (3) naśladownictwo i imitację obcych rozwiązań, połączonych z uczeniem się i doskonaleniem przejętej technologii, (4) kradzież technologii. Wszystkie te drogi są w praktyce wykorzystywane przez kraje doganiające czołówkę, przy czym pierwsza z nich w ogóle nie rozwiązuje problemu budowania własnej, narodowej bazy przemysłowej. Import obcego kapitału i dokonujący się przy okazji transfer technologii może być jedynie uzupełnieniem rodzimych wysiłków na drodze do industrializacji. Przypływ obcego kapitału nigdy nie jest motywowany interesami rozwoju kraju przyjmującego, ale prywatnym rachunkiem ekonomicznym inwestującej korporacji. Stąd też nieuchronne są tu kolizje interesów, zwłaszcza wówczas, gdy obcy kapitał eksportuje brudne i groźne technologie, prowadzi rabunkową gospodarkę zasobami naturalnymi, wymusza rozmontowanie czy rezygnację z istniejących systemów zabezpieczenia socjalnego itp. Często, jak wiemy, jest to inwestowanie w eksploatację surowców, w wyniku czego powstaje wyizolowana enklawa eksportowa, zanurzona w obszarze tradycyjnej i nadal zacofanej gospodarki. Taka strefa eksportowa może być bardzo słabo połączona z resztą gospodarki. Jeśli firmy położone w tym regionie niemal całą swą produkcję wywożą za granicę, a większość niezbędnych zakupów pochodzi z importu, nie pobudza to lokalnej przedsiębiorczości. Firmy zagraniczne

98

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

nie zatrudniają na ogół zbyt dużej liczby miejscowej siły roboczej, ponieważ cała kadra o wysokich kwalifikacjach pochodzi z krajów macierzystych, a miejscowym są powierzane jedynie prace niewymagające kwalifikacji. Cała logika ekonomiczna takiego biznesu jest podporządkowana interesom zewnętrznym. Oczywiście błędem byłoby postrzeganie jedynie negatywów takiej sytuacji, kraj przyjmujący bowiem także korzysta z dopływu obcego kapitału. W końcu godzi się przecież na inwestycje kapitału zagranicznego, a nawet zabiega o nie. Można by powiedzieć, że interesy obu stron tym lepiej się uzupełniają, im bardziej rozwinięty jest kraj przyjmujący. Wtedy jego gospodarka jest już zdolna do wytwarzania wielu dóbr wykorzystywanych przez obce firmy ulokowane na jego terytorium – i to nie tylko żywności, ale również półproduktów, maszyn czy urządzeń – a także dostarczania niezbędnych usług. Wówczas produkcja zagranicznych firm rzeczywiście oddziałuje korzystnie na otoczenie, kreuje bowiem znaczny popyt na miejscowe towary i usługi oraz podnosi poziom technologiczny krajowej wytwórczości. Generuje także inne pozytywne efekty zewnętrzne, zatrudniając i szkoląc miejscową siłę roboczą. Kiedy ci pracownicy przenoszą się do krajowych firm, przynoszą z sobą dużo większą wiedzę technologiczną, umiejętności organizacyjne, nową kulturę produkcji i nowoczesne wzorce zachowań ekonomicznych. Niemniej nie jest to droga do budowania własnego sektora przemysłowego. W praktyce zatem kraje, które odniosły sukces ekonomiczny, poszły w kierunku selektywnej polityki przemysłowej połączonej z silną promocją eksportu. W literaturze anglosaskiej strategia ta nazywana jest export-led growth, czyli wzrost gospodarczy napędzany eksportem. Polityka przemysłowa jest tu konieczna, przedmiotem tego eksportu były bowiem głównie produkty przemysłu, zdolne do konkurowania z takimi samymi lub podobnymi produktami rozwiniętych przemysłowo krajów Zachodu. Trzeba było zatem stworzyć odpowiedni potencjał wytwórczy. Aktywna polityka państwa w pozyskiwaniu technologii (przy niskiej ochronie cudzej własności intelektualnej), ochrona raczkujących przemysłów (poprzez cła i liczne bariery pozataryfowe) oraz hojne subsydia eksportowe i kredyty miały stworzyć zarówno odpowiedni klimat, jak i przede wszystkim warunki ekonomiczne dla rozwoju młodego przemysłu narodowego35. Strate35 Warto zwrócić uwagę na różnice między tą filozofią w polityce makroekonomicznej, dominującą w wielu krajach azjatyckich, a tezą lansowaną w tym samym czasie

4. Globalizacja na horyzoncie

99

gia forsowania eksportu była jednak kluczowa. Wszystkie dotychczas wypróbowane strategie rozwojowe dlatego właśnie poniosły fiasko, że zaniedbano ten podstawowy wymiar, którym jest zdolność gospodarki do eksportowania. Strategia substytucji importu także stawiała na rozwój własnego przemysłu, także chroniła przed nadmierną i niszczącą konkurencją słabe miejscowe firmy przemysłowe. Taki model rozwojowy jak ISI wydawał się racjonalny i pozornie pozwalał wyzwolić się z neokolonialnych zależności, a jednak przyniósł porażkę, i to właśnie słabość sektora eksportowego okazała się głównym źródłem niepowodzeń tej strategii. Dlaczego strategia wzrostu napędzanego eksportem okazuje się tak korzystna? Po pierwsze, możliwe jest skorzystanie z efektu skali. Takie przemysły jak samochodowy, stalowy, stoczniowy czy zbrojeniowy wymagają wielkiej skali wytwarzania, by produkcja była opłacalna. Trzeba zdawać sobie sprawę, jak wielkie nakłady inwestycyjne trzeba ponieść początkowo w celu uruchomienia produkcji i w konsekwencji, jak wysokie są wtedy koszty stałe. Te koszty wynikają także ze znacznych nakładów na projektowanie i przygotowanie nowej produkcji (np. w przypadku konstrukcji nowego modelu samochodu, czołgu czy statku handlowego). W rezultacie próg rentowności w tych gałęziach jest bardzo wysoki, co oznacza, że rentowne są tylko duże przedsiębiorstwa, a eksport pozwala na rozwinięcie wielkości produkcji i sprzedaży dalece wykraczającej poza krajowy, lokalny popyt. Jeśli narodowy rynek jest płytki, co jest regułą w przypadku małych i średnich krajów, to taka produkcja przemysłowa może być w ogóle realizowana w sposób opłacalny tylko dzięki eksportowi. Wcześniej już wskazywano, jak wiele nowoczesnych gałęzi produkcji i przemysłu cechuje się korzyściami skali. Im bardziej tradycyjna branża, tym bardziej prawdopodobne, że efektów skali tam nie dostrzeżemy, im nowocześniejsza – tym częściej pojawiają się korzyści wynikające z dużej skali wytwarzania. Poza przypadkiem wielkich gospodarek, takich jak Chiny czy Indie, pozostałe kraje rozwijające się muszą stawiać na eksport jako ujście dla własnej produkcji w nowoczesnych gałęziach. Czy w warunkach małej gospodarki można rozwijać nowoczesne branże przemysłu, np. przemysł samochodowy, – bez eksportu? Tak, teoretycznie jest to możliwe, ale z reguły prowadzi to do produkcji całkowicie nieopłacalnej i wymagającej stałego w Polsce w latach 90. (przez ówczesnego ministra przemysłu Tadeusza Syryjczyka), że najlepszą polityką przemysłową jest brak polityki przemysłowej.

100

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

dotowania przez państwo. Firmy działające w takich warunkach, tj. przynoszące ustawiczne straty, nie są zdolne do modernizacji z uwagi na brak środków. Nie mają zdolności ani do rozwoju, ani do wdrażania nowych produktów, a więc na ogół wytwarzają produkty przestarzałe i o niskiej jakości. Poza tym ile takich branż można utrzymywać przy życiu, dotując je ze środków publicznych? Skąd państwo miałoby czerpać środki na takie subsydiowanie? To jest możliwe jedynie na niewielką skalę i tylko w odniesieniu do wąskiej grupy wybranych sektorów, z jakichś powodów uznanych za strategiczne. Nie jest to oczywiście droga do modernizacji i uprzemysłowienia całej gospodarki. Po drugie, silny sektor eksportowy ułatwia przełamywanie bariery handlu zagranicznego, często najsilniejszego i najbardziej dotkliwego ograniczenia rozwojowego. Gospodarka zacofana ekonomicznie musi wiele dóbr importować, ponieważ sama zwyczajnie ich nie wytwarza. Dotyczy to różnych, bardziej wyrafinowanych dóbr konsumpcyjnych, zwłaszcza nowoczesnych dóbr trwałego użytku, ale przede wszystkim dóbr inwestycyjnych, tj. maszyn i urządzeń produkcyjnych, środków transportu i łączności, technologii i wielu innych. Z praktycznego doświadczenia wiemy również, że znaczną część importu stanowią różne surowce i materiały, komponenty do produkcji czy np. części zamienne. Zakup tych wszystkich dóbr wymaga dewiz, które musi dostarczyć eksport. Jeśli zdolności eksportowe gospodarki są niskie, konieczna jest jakaś forma reglamentacji importu, by dostosować popyt na import do możliwości dewizowych gospodarki. Może to objąć wszystkie trzy rodzaje importu: konsumpcyjny, inwestycyjny i zaopatrzeniowy. Najmniej bolesne są ograniczenia w zakupie luksusowych dóbr konsumpcyjnych z importu, ale tylko w wymiarze ekonomicznym, politycznie bowiem taka reglamentacja uderza z reguły w interesy majętnych i bardzo wpływowych grup społecznych, miejscowych elit gospodarczych i politycznych, stanowiących często zaplecze i oparcie dla aktualnej ekipy rządzącej. Takie decyzje trudno się podejmuje. Zdarza się jednak nierzadko, że importowane są w dużej skali także dobra konsumpcyjne spożywane masowo, jak np. ryż. Wtedy również niezbyt prawdopodobne wydają się ograniczenia importowe w dziedzinie żywności. Słabość sektora eksportowego jest jednak najsilniej odczuwana w obszarze inwestycji. Wzrost gospodarczy i ekspansja produkcyjna zależą od skali i tempa inwestowania. Bez przywozu maszyn i technologii oraz bez zakupu odpowiednich usług z zagra-

4. Globalizacja na horyzoncie

101

nicy procesy inwestowania zostają zahamowane. Niedorozwinięty przemysł krajowy nie jest w stanie zapewnić odpowiedniej podaży dóbr inwestycyjnych o wysokich parametrach jakościowych i technicznych. Często w ogóle nie wytwarza potrzebnych urządzeń. W takich warunkach – kiedy nie istnieją żadne krajowe substytuty importu – w razie konieczności wprowadzenia silnych restrykcji dewizowych cała gospodarka uderza w barierę handlu zagranicznego, barierę wywołaną niewydolnością eksportową. Równie silne perturbacje mogą powstać w sferze zaopatrzenia pochodzącego z importu. Przykładem może tu być znaczna podwyżka cen ropy naftowej. Przy relatywnie taniej ropie naftowej duża część gospodarki zapewne jest uzależniona od jej konsumpcji, co m.in. może dotyczyć transportu, ogrzewania czy rolnictwa (nawozy azotowe). Każda decyzja, jaką można podjąć w tej sytuacji, wydaje się dość dramatyczna. Duża podwyżka krajowych cen ropy i jej pochodnych może wywołać ostry kryzys polityczny, a znaczące ograniczenie jej importu nie jest możliwe, gdyż wywoła silne załamanie produkcji. Wszystkie gospodarki cechują się sporym stopniem bezwładności, dlatego w krótkim czasie takie decyzje są trudne. Niemniej zauważmy, że słabość eksportowa gospodarki czyni ją szczególnie wrażliwą na tego rodzaju szoki podażowe. Jest jednak i mniej dramatyczna strona wpływu niskiej zdolności eksportowej na import zaopatrzeniowy. Weźmy pod uwagę, tytułem przykładu, niezbyt wyrafinowany technologicznie przemysł odzieżowy. Produkcja eleganckiej odzieży damskiej wymaga nie tylko całej gamy odpowiednich tkanin (bawełnianych, lnianych, jedwabnych czy wełnianych) lub dzianin (gładkich, pasiastych, wzorzystych, żakardowych), ale także użycia różnego rodzaju materiałów wykończeniowych i dodatków. Są to np. guziki, nici, lamówki, suwaki, paski itp. Im mniej rozwinięta gospodarka, tym mniej różnorodna paleta drobnych elementów wykończeniowych, będących do dyspozycji producentów. Swoboda importu rozwiązuje problem braku odpowiednich dodatków, a także tkanin niewytwarzanych przez krajowy przemysł. Pozwala to danej gałęzi utrzymać wysoki poziom jakości, elastycznie reagować na zmiany mody i zmiany preferencji konsumentów oraz nadążać za nowinkami technologicznymi. Problem może wydawać się niezbyt poważny, ale przemysł odzieżowy jest jedynie przykładem ogólniejszej kwestii, tj. sytuacji, gdy w warunkach komplementarności produkcji stosunkowo drobne braki i niedobory pewnych komponentów radykalnie obniżają jakość wyrobu finalnego. W jednym przypadku może to być brak odpowiednich,

102

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

modnych guzików do sukienki36, ale w innym – brak odpowiedniego opakowania (bo np. nasz krajowy przemysł papierniczy nie wytwarza tak luksusowych wyrobów). Takie silne i stałe ograniczenia importowe nakładane na producentów w gospodarce mało eksportującej i ciągle oszczędzającej dewizy, pozornie niewielkie i drobne w wymiarze mikro, w makroskali dają wymierne straty w produkcji oraz obniżają konkurencyjność rodzimych producentów zarówno na rynku krajowym (ze względu na obniżoną jakość nie są oni zdolni do rywalizowania z importowaną produkcją), jak i na rynkach zagranicznych. Ciągłym zagrożeniem nadmiernie zamkniętej gospodarki są także „wąskie gardła” w produkcji. To jest już bardziej niebezpieczny przypadek omawianych wyżej ograniczeń w nabywaniu komplementarnych dóbr z importu. Takie wąskie gardła powstają wtedy, kiedy gospodarka rozwija się nierównomiernie. Dość typowe jest wówczas to, że jakieś sektory lub branże gospodarki nie nadążają i hamują wzrost całego układu ekonomicznego, co najczęściej przejawia się brakiem pewnych surowców, takich jak stal, ropa naftowa, inne surowce energetyczne, czy niedostatkiem zdolności transportowych. Szybki rozwój rolnictwa może być spowalniany przez niedobór nawozów sztucznych, a ekspansja budownictwa zagrożona brakiem odpowiedniej podaży materiałów budowlanych. Niektóre z tych wąskich gardeł można dość łatwo przełamać za pomocą importu. Tak jest w przypadku braku surowców lub półproduktów (tu materiałów budowlanych i wykończeniowych). Ale już w sytuacji wąskich gardeł w transporcie importu nie da się wykorzystać do obejścia braku autostrad, zbyt rzadkiej sieci linii kolejowych czy za małej liczby lotnisk. Można natomiast kupić za granicą brakujący tabor kolejowy, samoloty czy ciężarówki. W niektórych zatem przypadkach import rozszerza wąskie gardła, łagodzi ich hamujący wpływ i usuwa bariery rozwojowe. Konkluzja jest zatem taka, że wzrost gospodarczy jest szybszy, bardziej zrównoważony i mniej wrażliwy na szoki podażowe w warunkach bardziej otwartej gospodarki. Wysoka konkurencyjność eksportowa gospodarki ma także istotny wpływ na strukturę produkcji. Gdyby teoretycznie rozważać sytuację całkowicie autarkicznej gospodarki, to musielibyśmy uznać, że wszystkie, nawet najbardziej zróżnicowane potrzeby społeczne, zarówno konsumpcyjne, jak i produkcyjne, są zaspokajane jedynie 36 Wszyscy wiemy, jak bardzo w takim przypadku może ucierpieć jakość, a w konsekwencji wartość rynkowa takiego wyrobu.

4. Globalizacja na horyzoncie

103

własną, krajową produkcją. I rzeczywiście, w takiej gospodarce nie ma innej możliwości zaspokajania potrzeb niż wytworzenie w niej wszystkich dóbr, skoro import z definicji nie istnieje. Ten „wszystkoizm” ma swoją cenę w postaci niewielkiej skali produkcji w poszczególnych branżach i rynkach oraz bardzo szerokiego – zbyt szerokiego – profilu produkcji danej gospodarki. Ta pierwsza sytuacja ma znaczenie w sektorach operujących w obszarze rosnących korzyści względem skali i prowadzi do wysokich kosztów wytwarzania. Ta druga utrudnia procesy specjalizowania się i uczenia. Nie pozwala na koncentrację zasobów – tj. środków inwestycyjnych na rozbudowę i modernizację oraz nakładów na badania naukowe – na opracowywanie nowych technologii i na wprowadzanie na rynek nowych produktów. Słowem, wszystkoizm zamraża i blokuje i tak już wątłe środki finansowe i rzeczowe rozwijającego się kraju w nieefektywnych przedsięwzięciach i gałęziach oraz w nierentownych firmach. Produkowanie wszystkiego prowadzi do nieefektywnej alokacji zasobów w gospodarce. Przytoczone wyżej argumenty pokazują, dlaczego strategia promowania eksportu uruchomia pewne dodatnie sprzężenia zwrotne w systemie. Im silniej rozwija się sektor eksportowy, tym lepsze są warunki do specjalizacji gospodarki. Powstają lepsze warunki, ponieważ duży eksport pozwala stopniowo uwalniać zasoby wcześniej zaspokajające te potrzeby, które teraz mogą być skuteczniej i taniej zaspokajane przez import niż przez własną produkcję. Zasoby te, przesuwane do dziedzin o wyższej opłacalności, zwiększają koncentrację czynników produkcji, pozwalając na specjalizację. Tym samym ujawniają się wyraźne efekty skali, spadają przeciętne koszty wytwarzania i rośnie konkurencyjność produkcji. To wzmacnia jeszcze bardziej dotychczasową siłę sektora eksportowego, utrwalając i podtrzymując mechanizm korzystnych zmian strukturalnych. Dodatkowe korzyści płyną z faktu łagodzenia i znoszenia bariery handlu zagranicznego. Wzrost gospodarczy staje się zatem bardziej stabilny, gdyż gospodarka jest ogólnie mniej wrażliwa na zewnętrzne zaburzenia i szoki, a jej bieg nie jest tak silnie hamowany przez wąskie gardła. Ten sielankowy obraz nie powinien nas jednak zmylić, wielu ekonomistów i polityków kwestionuje bowiem pozytywny wpływ globalizacji na procesy eliminowania biedy, ubóstwa i społecznych nierówności. Uważają oni wręcz, że globalizacja jeszcze bardziej zwiększa społeczne dysproporcje i pogłębia przepaść pomiędzy biednymi a bogatymi. Czy te opinie są trafne, skoro przed chwilą dowodziliśmy, że

104

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

skutkiem globalizacji są zaawansowane procesy konwergencji? Może się to wydać dziwne, ale możliwe jest pogodzenie obu tych punktów widzenia. Mechanizm, który był opisywany wyżej, działa jako instrument zmniejszania różnic między gospodarkami, krajami, nic nie mówi natomiast o dysproporcjach wewnątrz nich. Otóż cechą szczególną procesów globalizacji jest to, że choć stopniowo zmniejsza się dystans między rozwiniętymi krajami Północy a słabo rozwiniętymi krajami Południa, to jednocześnie globalizacja pogłębia nierówności wewnątrzkrajowe, i to zarówno w krajach technologicznie przodujących, jak i peryferyjnych. Przyzwyczailiśmy się, przynajmniej od czasu rewolucji przemysłowej, że różnice dochodowe między ludźmi w świecie są wyjaśniane przede wszystkim ich miejscem zamieszkania, przynależnością terytorialną do świata bogatych lub świata biednych. Nawet biedni mieszkańcy zamożnych krajów i tak byli na ogół bardziej majętni niż bogaci w krajach peryferii. Wewnętrzne różnice w dochodach stawały się nieistotne wobec rosnącego rozziewu pomiędzy gospodarkami. Także tu globalizacja zmienia sytuację. Po pierwsze, granice państw i dystans geograficzny czy informacyjny stają się mniej istotne. Powoduje to, że koszty transakcyjne radykalnie spadają i miejsce produkowania traci na znaczeniu. Samo w sobie wyrównuje to warunki zarabiania. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich dóbr i wszystkich relacji społecznych. Globalizacja nie ma takiego znaczenia dla wytwarzania non-tradeables, czyli np. wielu usług, które są produkowane i oferowane lokalnie. Jednak w przypadku towarów będących przedmiotem wymiany międzynarodowej (tradeables) obniżenie kosztów transportu i kosztów pokonania barier granicznych otwiera nowe, dotychczas niedostępne rynki sprzedaży dla innych dostawców. Oczywiście przyczyny i motywy polityczne nadal mogą blokować dostęp do wielu rynków i izolować pewne obszary od reszty gospodarki światowej, ale ogólna tendencja jest odmienna. Dlatego globalizacja, już niezależnie – do pewnego stopnia – od lokalizacji producentów, tworzy nowe, wielkie szanse produkcyjne, choć jednak nie dla wszystkich, i to jest poważny problem. Wyzwaniem jest fakt, że konkurencja na takim rynku jest globalna, a zatem bardzo ostra. Każdy może, co prawda, wszędzie sprzedać swój produkt, ale jego jakość musi być wysoka, a warunki dostawy konkurencyjne. Otwiera to drogę na światowe rynki producentom o najwyższych kwalifikacjach dysponujących przodującą technologią. Rynek zgłasza zapotrzebowanie na wysokie kwalifikacje i gotowy jest opłacać je wysoko, a jednocześnie eliminuje pracę nisko kwalifikowaną

4. Globalizacja na horyzoncie

105

jako zbędną i słabo opłacaną. Gdyby świat stanowił jedną wielką gospodarkę, to z pewnością ten mechanizm zwiększyłby dysproporcje dochodowe oraz majątkowe między ludźmi w stosunku do obecnie istniejących, tak jednak jeszcze nie jest, i to głównie z powodu małej mobilności czynnika pracy. Towary względnie swobodnie krążą dziś w globalnej przestrzeni, podobnie stosunkowo swobodnie przepływa kapitał, ale praca jest mało mobilna. W takiej sytuacji sensownie jest się zastanawiać, jak nierówności dochodowe będą ewoluować w obszarze technologicznego centrum i w strefie peryferyjnej. Czy pojawią się jakieś różnice między tymi obszarami, czy też ewolucja przyjmie podobny charakter? W głównym nurcie ekonomii dominuje pogląd, że globalizacja zwiększy nierówności w krajach rozwiniętych, a zmniejszy w krajach Południa. Ten pierwszy rezultat pojawi się wskutek outsourcingu, czyli procesu przenoszenia z centrum pracochłonnej i drogiej produkcji do krajów peryferyjnych o taniej sile roboczej. Są to na ogół prace proste i niewymagające wysokich kwalifikacji. W kraju rozwiniętym spada zatem popyt na pracę ludzi o relatywnie niskich kwalifikacjach. Ci legitymujący się wysokim zasobem kapitału ludzkiego są nadal poszukiwani i dobrze wynagradzani. Popyt na wysokie kwalifikacje jest więc znaczny, na niskie zaś – radykalnie spada. Relacje popytu i podaży na pewne typy prac określają w rezultacie wysokość premii za kwalifikacje i są odpowiedzialne za pogłębiający się rozziew płac i dochodów. W krajach peryferyjnych natomiast, gdzie lokowana jest przemieszczająca się produkcja z centrum, dodatkowe zatrudnienie znajdują pracownicy nisko kwalifikowani, gdyż taki jest charakter produkcji i taki profil popytu na pracę. W zacofanych gospodarkach powinno to prowadzić do spadku bezrobocia wśród biedniejszych grup społecznych i zwiększyć płace robotników o niskim zasobie kapitału ludzkiego – w stosunku do płac bardziej uprzywilejowanych grup społecznych. Tak więc rezultatem tego procesu powinno być wyrównywanie się dysproporcji i spadek nierówności w krajach Południa. Nie wydaje się, byśmy rzeczywiście obserwowali takie procesy w gospodarkach rozwijających się. W Chinach i Indiach nierówności regionalne i gałęziowe narastają, polaryzacja dochodów zwiększa się. Podobnie jest w innych gospodarkach przeżywających ekspansję produkcyjną, może z wyjątkiem Brazylii, która, co prawda, nadal charakteryzuje się jednym z najwyższych w świecie wskaźników koncentracji bogactwa w rękach elity, niemniej w ostatnim dziesięcioleciu

106

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

zdołała nieco złagodzić nierówności dochodowe. Wydaje się, że są przynajmniej dwa powody, dla których teoretyczne prognozy i przewidywania nie potwierdzają się. Jedną z pośrednich przyczyn jest sam wzrost gospodarczy. Chociaż dociekania S. Kuznetsa na temat związków nierówności ze wzrostem gospodarczym są dzisiaj uważane za sporne i nie do końca udowodnione, to jednak w tym przypadku okazują się bardzo przydatne. Przypomnijmy, że S. Kuznets uważał, iż kiedy gospodarki wchodzą w fazę intensywnego uprzemysłowienia, wówczas nieuchronnie muszą pojawić się zwiększone dysproporcje dochodowe i płacowe. Przejście od tradycyjnej gospodarki rolniczej z niską wydajnością produkcji i niskimi dochodami do wysoko produktywnego przemysłu będzie początkowo bardzo zwiększać polaryzację dochodów, choćby ze względu na odpływ zatrudnienia ze wsi do miast oraz znaczne różnice w płacach ludności wiejskiej i miejskiej. Jeśli zatem globalizacja przyspiesza wzrost ekonomiczny (a jak wiemy, w wielu krajach przyspiesza), oznacza to intensywną industrializację oraz znaczne przemieszczenia zasobów pracy zarówno w układzie gałęziowym, jak i regionalnym37, a w rezultacie przyczynia się do rosnących wskaźników nierówności. Bardziej ogólnie można także powiedzieć, że szybki wzrost gospodarczy z natury rzeczy jest nierównomierny, faworyzuje niektóre obszary ekonomiki, a inne pozostawia w tyle. Trudno przypuścić, że pozostanie to bez wpływu na rozkład dochodów w systemie. Drugi ważny powód zawodności teorii wynika z uproszczonej wizji transferu technologii w krajach peryferii. Fakt, że outsourcing w krajach zachodnich obejmuje niskie i pracochłonne technologie, nie oznacza, iż fabryki przenoszone do Trzeciego Świata i tam lokalizowane będą zatrudniać na miejscu nisko kwalifikowaną kadrę. Nie dzieje się tak na ogół z dwóch powodów. Przede wszystkim dlatego, że w przeciwieństwie do krajów centrum najniżej wykwalifikowana część siły roboczej jest niezatrudnialna, jako często niepiśmienna lub niespełniająca innych elementarnych wymogów. Potencjalnie do zatrudnienia nadają się jedynie te grupy pracowników, które i tak już należą do warstw jakoś uprzywilejowanych płacowo. Te grupy pracowników rekrutuje się do pracy w miastach stanowiących także strefę względnego dobrobytu (oczywiście w porównaniu z biedniejszymi z reguły regionami 37 Wszystkie badania nad gospodarką chińską wykazują np. wysokie różnice dochodowe i majątkowe między regionami rolniczymi a przemysłowymi, między rozwiniętym wybrzeżem a zacofanym interiorem.

4. Globalizacja na horyzoncie

107

wiejskimi). Ale jest także argument „polityczny”. Takie miejsca pracy w zagranicznych przedsiębiorstwach są niezwykle atrakcyjne zarówno płacowo, jak i prestiżowo. W krajach, w których panuje wszechwładna korupcja i nepotyzm, te miejsca pracy przypadają „swoim”38. Oczywiście „swoi” nie są osobami z dołu drabiny dochodowej, mogą zresztą mieć dość wysokie kwalifikacje, nawet ponad potrzeby danego stanowiska. Wydaje się zatem, że przynajmniej obecnie globalizacja bardzo zwiększa nierówności dochodowe w świecie. Na ogół zmniejsza je pomiędzy krajami, ale z nawiązką nadrabia to, tworząc jeszcze silniejsze dysproporcje dochodowe wewnątrz poszczególnych gospodarek.

38

Pozornie wydaje się, że skoro mówimy tu o miejscach pracy w firmach zachodnich, to korupcyjne praktyki nie powinny występować, ale szefowie firm przychodzących muszą przecież troszczyć się o dobre układy i relacje z miejscowymi władzami. Swoje interesy realizują dzięki posiadaniu własnej kadry kierowniczej.

Rozdział 5

Nie ma dziś rozwiniętych krajów o zamkniętej gospodarce

Obecnie nie znamy żadnego zamożnego kraju hołdującego autarkii gospodarczej. Bez wątpienia otwarcie gospodarki jest koniecznym warunkiem osiągania rozwoju i postępu. W literaturze ekonomicznej aż roi się od publikacji wykazujących potrzebę, celowość i opłacalność szerokiego otwarcia gospodarki i jednocześnie piętnujących zamykanie się, praktyki protekcjonistyczne i izolację gospodarczą. Równocześnie jednak zwolennicy marszu w kierunku globalizacji mają wielu przeciwników, a sam postulat szybkiego i głębokiego otwarcia się gospodarki – jako sposób na przełamanie zacofania ekonomicznego – jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych i spornych problemów w praktyce gospodarczej. To interesujący przykład sprzeczności między teoretycznymi modelami i płynącymi stąd rekomendacjami a stosowaną praktyką gospodarczą wielu krajów. Czyżby zainteresowani nie rozumieli swoich własnych interesów? Warto przyjrzeć się bliżej tej kwestii. Korelacja między stopniem otwarcia gospodarki na zewnątrz a tempem wzrostu gospodarczego wydaje się widoczna w dostępnych danych empirycznych. Mocnym potwierdzeniem tej prawidłowości w ostatnich latach były imponujące sukcesy krajów Azji Południowo-Wschodniej, takich jak Korea Południowa, Malezja, Singapur, Hongkong, Tajlandia czy Tajwan, a może przede wszystkim Chin, które to kraje oparły swe strategie rozwoju na ekspansji eksportowej. W opinii Międzynarodowego Funduszu Walutowego „Integracja ze światową gospodarką w ogromnym stopniu przyczyniła się do wzrostu ekonomicznego i rozwoju wielu krajów oraz redukcji ubóstwa. W ciągu ostatnich 20 lat handel światowy rósł w tempie 6% średniorocznie, dwa razy szybciej niż produkcja światowa, ale handel napędzał wzrost znacznie wcześniej. Od 1947 roku, kiedy utworzono GATT, światowy system handlu skorzystał z ośmiu rund wielostronnej liberalizacji handlu, a także jednostronnych i regional-

5. Nie ma dziś rozwiniętych krajów o zamkniętej gospodarce

109

nych kroków w tej dziedzinie [...]. Polityka, która skutkuje otwarciem gospodarki na handel i inwestycje zagraniczne, jest niezbędna dla zapewnienia zrównoważonego wzrostu ekonomicznego. Dowód na to jest prosty. Żaden kraj w ostatnich dziesięcioleciach nie osiągnął sukcesu w kategoriach znacznego wzrostu stopy życiowej swych obywateli, bez otwarcia się na resztę świata [...]. Ustalenia są takie, że korzyści z liberalizacji mogą przewyższyć koszty ponad dziesięciokrotnie”1. Jakie argumenty przytacza się na ogół na rzecz szerokiego otwarcia gospodarki oraz szybkiej i głębokiej liberalizacji obrotów towarowych i kapitałowych? Jeśli chce się przywołać te główne powody, to należy wskazać na sześć typowych i najczęściej podawanych argumentów. Po pierwsze, otwarcie gospodarki jest absolutnie kluczowym warunkiem wymiany myśli, idei i koncepcji, dlatego dopływ kapitału z zagranicy stanowi potencjalny motor rozwoju dzięki możliwej absorpcji technologii, nowych technik produkcji i organizacji, a także nowych idei i wzorców kulturowych. Każde zamknięcie się gospodarki zubaża ją pod względem intelektualnym i zawęża jej perspektywy rozwojowe. Zarówno historyczne, jak i współczesne doświadczenie pokazuje, że zdecydowana większość nowych idei dopływa do danej gospodarki z zewnątrz, a transfer technologii z krajów bardziej rozwiniętych jest potencjalnie główną dźwignią przyspieszania wzrostu gospodarczego. Po drugie, strategia otwarcia pozwala na bardziej efektywne wykorzystanie zasobów poprzez specjalizację i wygaszenie niekonkurencyjnej produkcji. To zagadnienie dużo szerzej rozwijamy poniżej. Po trzecie, otwarcie gospodarki pozwala na wyeliminowanie tzw. wąskich gardeł w produkcji. Te wąskie gardła to nic innego, jak hamulce wzrostu produkcji, wynikające z ograniczonych zdolności produkcji w niektórych sektorach czy gałęziach krajowej gospodarki. Ta sytuacja powoduje, że pojawiają się różnorakie braki, niedobory i ograniczenia podażowe surowców, części zamiennych, materiałów, usług czy komponentów do produkcji. Krajowi producenci skonfrontowani z tymi niedoborami albo ograniczają produkcję, albo też zmuszeni są szukać niepełnowartościowych krajowych zamienników, co skutkuje obniżeniem jakości. Import pozwala prze1 Global Trade Liberalization and the Developing Countries, International Monetary Fund, Washington, November 2006, s. 6.

110

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

łamywać te wąskie gardła, ale polityka autarkii gospodarczej może być tu przeszkodą. Po czwarte, silna konkurencja zewnętrzna wymusza stały postęp techniczny, zwiększa efektywność rodzimych firm oraz ogranicza powstawanie struktur monopolistycznych w gospodarce. Po piąte, rynki zagraniczne stwarzają ujście dla lokowania nadwyżek krajowej produkcji, która nie znajduje zbytu na rynku wewnętrznym (argument nazywany teorią wentyla dla nadwyżkowej produkcji; the vent-for-surplus theory). Oznacza to lepsze wykorzystywanie szans dzięki wykorzystaniu niezatrudnionej pracy i innych zasobów. Po szóste, niski zasób kapitału w krajach ekonomicznie zacofanych oznacza wysoką produkcyjność tego czynnika produkcji. Winno to skutkować przepływem tego kapitału do krajów słabiej rozwiniętych. Zasoby czynników produkcji powinny się wyrównywać w skali światowej, a proces konwergencji – stopniowo likwidować zacofanie.

Trochę historii Historycznie rzecz biorąc, najbardziej elementarną przesłanką wymiany handlowej jest sprzeczność między ograniczoną ofertą podaży, jaką może dostarczyć dana społeczność, a dużo szerszą i bardziej zróżnicowaną strukturą zgłaszanego popytu. Silne uzależnienie pierwotnych społeczeństw ludzkich od warunków naturalnych, takich jak pogoda, klimat czy zasoby naturalne, znacznie ograniczały pulę ich własnych możliwości produkcyjnych. Jeśli pojawiali się sąsiedzi zamieszkujący odmienny obszar i środowisko przyrodnicze, to z reguły dysponowali oni innymi, atrakcyjnymi możliwościami i dobrami, które mogły być przedmiotem handlu. Obie strony uzyskiwały dostęp do dóbr, których same nie mogły wyprodukować, a których posiadanie zwiększało dobrobyt i przynosiło korzyści. Ta przyczyna handlu jest aktualna do dziś. Pierwszą rozwiniętą teorię handlu zagranicznego zawdzięczamy jednak A. Smithowi. Co ciekawe, to u niego, a więc jeszcze w końcu XVIII wieku, znajdujemy właściwie wszystkie główne idee, które do dziś funkcjonują w literaturze ekonomicznej, a uzasadniające korzyści, jakie możemy czerpać z wymiany międzynarodowej. Korzyści te zresztą łączył A. Smith z argumentacją na rzecz wolności handlu

5. Nie ma dziś rozwiniętych krajów o zamkniętej gospodarce

111

w ogóle. Kluczem jest tu specjalizacja i podział pracy, pojawiające się wraz z wymianą towarową. Zamiast produkować wszystko, ale mało efektywnie, lepiej skoncentrować rzadkie zasoby czynników produkcji (a w praktyce wszystkie czynniki wytwórcze są rzadkie) na tych sektorach produkcji, w których jesteśmy bardziej wydajni. Wycofanie ograniczonego zasobu, np. pracy, z obszaru nieefektywnej produkcji pozwoli przesunąć go do dziedziny, w której produktywność jest wysoka. W rezultacie wartość produkcji wzrośnie, a wymiana handlowa umożliwi utrzymanie niezbędnej różnorodności w konsumpcji mimo zawężonej oferty lokalnej podaży. Ten mechanizm działa oczywiście przede wszystkim na rynku narodowym, ale handel zagraniczny jest jego naturalnym przedłużeniem. Handel z zagranicą może być bowiem postrzegany jako swoista gałąź pozwalająca przerabiać krajowe produkty o niskich kosztach wytwarzania, a więc tanie i występujące w obfitości dobra rodzime, na zagraniczne dobra rzadkie, cenne i o wysokich kosztach pozyskania w przypadku, gdyby były produkowane w kraju. Taka wymiana gwarantuje wzrost dobrobytu i bardziej efektywne gospodarowanie zasobami. Nietrudno zauważyć, że rozumowanie to pozwala powiązać podział pracy i kierunki specjalizowania się producentów z optymalną alokacją zasobów. A. Smith sformułował pewien kardynalny warunek wyznaczający granice specjalizacji, tj. związał głębokość specjalizacji z wielkością rynku. Pokażmy pewne przykłady tego rozumowania. W małych miejscowościach, a także na wsiach, funkcjonuje często jeden sklep o ogólnym profilu sprzedaży (typu „mydło i powidło”). Żadne specjalistyczne sklepy tam się nie pojawiają, liczba potencjalnych klientów jest bowiem niewielka, lokalny rynek płytki, a więc – ze względu na stosunkowo duży próg rentowności – jest to całkowicie nieopłacalne. Im większe miasto, im więcej nabywców i konsumentów, tym bardziej rośnie popyt na specjalistyczne obiekty handlowe, np. sklepy odzieżowe, obuwnicze, z artykułami elektronicznymi do użytku domowego, księgarnie itp. Zauważmy przy tym, że w dużych aglomeracjach specjalizacja ta jeszcze bardziej się pogłębia, np. sklepy odzieżowe profilują się na klientów kupujących artykuły luksusowe i codziennego użytku, odzież sportową czy awangardową. Mamy sklepy sprzedające odzież dla dzieci i dorosłych, osób o nietypowych rozmiarach, sklepy oferujące ubrania ślubne, odzież roboczą, medyczną lub używaną. Sklepy sportowe mogą mieć jeszcze węższy profil i specjalizować się w sprzedaży sprzętu narciarskiego, rowerów czy sprzętu dla wędkarzy i wodniaków. Im większy

112

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

rynek, tym możliwa jest węższa specjalizacja, a zarazem bardzo specjalistyczne sklepy oferują wysoki poziom usług, profesjonalną informację i wyższą jakość. W średniowiecznej Europie liczba zawodów nie przekraczała zapewne kilkuset, a obecnie w warszawskiej książce telefonicznej można znaleźć adresy dziesiątków tysięcy specjalistów. Dzisiaj profesje naukowców, prawników i lekarzy są bardzo wyspecjalizowane. W Polsce w 2007 roku aż ok. 85% lekarzy legitymowało się jakąś specjalizacją, a ich lista przekraczała 30 pozycji. Im jednak mniejszy ZOZ, im płytszy rynek i mniejsza liczba potencjalnych pacjentów, tym liczba tych specjalistów jest bardziej ograniczona, a lekarze mają bardziej ogólne specjalizacje. Z oczywistych względów zatrudnianie tam fachowców, np. w dziedzinie neurotraumatologii czy torakochirurgii, byłoby ekonomicznie nieuzasadnione. Podobne procesy podziału pracy obserwujemy w zawodach prawniczych. Prawnicy specjalizują się w prawie konstytucyjnym, administracyjnym, cywilnym, handlowym, pracy, karnym i międzynarodowym. Im jednak bardziej rozwinięta gospodarka, im większy potencjał ekonomiczny oraz rosnąca różnorodność gałęziowa i branżowa produkcji, tym wyraźniej wyodrębniają się węższe specjalizacje prawne. Takimi dziedzinami w obrębie prawa cywilnego stają się dziś np. prawo wodne, górnicze czy własności intelektualnej. Także w nauce do przeszłości należą czasy wszystkowiedzących geniuszy – omnibusów. Same nauki ekonomiczne są dziś rozparcelowane na dziesiątki specjalności w zakresie historii gospodarczej Afryki, poprzez finanse rolnictwa i ekonometrię stosowaną do zainteresowań dokonaniami szkoły austriackiej. Jest to możliwe jedynie dlatego, że swoistym rynkiem dla nauki jest dzisiaj cały świat, a liczba naukowców we wszystkich dziedzinach stale i gwałtownie rośnie. Istnieje dość oczywisty związek między poszerzającymi się rynkami zbytu a pożytkami płynącymi z postępującego wyodrębniania się poszczególnych specjalności, zawodów i zajęć ludzi. Ujawniają się tu ewidentne korzyści skali. Koncepcja A. Smitha zawiera dwie – subtelnie z sobą powiązane – idee dotyczące roli i znaczenia pojemności rynku. Pierwsza wskazuje, że wymiana towarowa pozwala na specjalizację i wybór tych dziedzin produkcji, w których dany kraj ma absolutną przewagę nad konkurentem. Pozwala to na przemieszczenie czynników produkcji i ulokowanie ich tam, gdzie będą one najbardziej produktywne. Jeśli wszystkie podmioty zachowają się tak samo i skoncentrują się w produkcji na tym, w czym są najlepsze, to rezultatem będzie optymalna aloka-

5. Nie ma dziś rozwiniętych krajów o zamkniętej gospodarce

113

cja czynników produkcji. To prawda uniwersalna, a efekty te zachodzą niezależnie od tego, czy mówimy o rynku lokalnym, regionalnym, krajowym czy światowym. Mały rynek nie jest jednak obszarem dużych różnic między producentami, dlatego korzyści ze specjalizacji wytwórców będą zapewne ograniczone. Wymiana międzynarodowa pozwala natomiast na maksymalne wykorzystanie efektu podziału pracy, ponieważ wraz z ogromnym wzrostem skali rynku i liczby handlujących podmiotów powiększa się również zróżnicowanie między podmiotami. Szerokie rynki pozwalają na czerpanie wielkich korzyści z wymiany opartej na podziale pracy. Oprócz zarysowanego wyżej czysto statycznego podejścia do analizy korzyści z wymiany Smith wskazał także na dynamiczne konsekwencje rosnącej wymiany towarowej. Z jednej strony specjalizacja i pogłębiający się podział pracy jest funkcją rozszerzających się rynków zbytu. Otwarcie się na wymianę międzynarodową ma tu podstawowe znaczenie, zwłaszcza dla krajów małych o płytkich rynkach. Z drugiej strony specjalizacja nie tylko statycznie poprawia alokację czynników wytwórczych, ale także podnosi ich produktywność. Z technicznego punktu widzenia przesuwa to granicę produkcji względem danych, istniejących zasobów. Jest to o wiele ważniejszy wniosek niż tylko statycznie rozumiana poprawa alokacji czynników produkcji w wyniku poszerzania się rynków zbytu. W długim okresie oznacza to ustanowienie zależności między stopniem uczestnictwa danego kraju w światowym podziale pracy a tempem wdrażania postępu technicznego i dynamiką wzrostu gospodarczego. Wolność handlu, w tym zwłaszcza rola wymiany międzynarodowej, staje się w ten sposób kluczowym czynnikiem wyznaczającym szanse rozwojowe. Owszem, sposób ujmowania przez A. Smitha idei specjalizacji i postawienie faktycznego znaku równości między specjalizacją a postępem technicznym uważamy dziś za zbyt ograniczone podejście. Jeśli oczywiście dana gospodarka podejmie wysiłek specjalizacji i wejścia w międzynarodowy podział pracy.

W czym się specjalizować? Od czasów Davida Ricarda wiadomo, że kierunki tej opłacalnej specjalizacji są wyznaczane przez koszty komparatywne. Teoria ta pokazuje, że nawet w przypadku gdy jeden partner ma absolutną prze-

114

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

wagę w dziedzinie wytwarzania wszystkich dóbr, może on czerpać korzyści z wymiany z krajem słabszym, o ile będzie się specjalizować w eksporcie dóbr, w którym jego przewaga jest większa. Teoria kosztów komparatywnych ma ogromną literaturę, pojawiły się także jej różne mutacje czy unowocześnione wersje, jak np. teoria obfitości zasobów Heckshera-Ohlina. P. Samuelson pytany o uniwersalnie prawdziwe i nietrywialne prawo ekonomiczne wskazał właśnie na teorię kosztów komparatywnych. Tak więc autorytety ekonomiczne „są za”, spory dotyczą jednak doraźnych i długofalowych korzyści wynikających z zastosowania tej teorii. Ponadto specjalizacje według względnych przewag przynoszą korzyści jedynie przy spełnieniu pewnych bardzo mocnych warunków. Problem polega na tym, że w praktyce te kluczowe warunki nie są spełnione. Rozważmy te kwestie po kolei. Idea odrzucenia autarkii na rzecz wymiany handlowej jest teoretycznie słuszna, ponieważ pozwala przemieścić zasoby czynników produkcji od nieefektywnych sektorów i rodzajów produkcji do tych gałęzi, w których będą lepiej wykorzystane. Wytwarzanie cytrusów w naszej szerokości geograficznej jest zapewne możliwe, ale bardzo kosztowne. Używanie rzadkich zasobów dla podejmowania takiej produkcji jest ekonomicznie pozbawione sensu. Tych samych czynników produkcji można użyć, specjalizując się w dziedzinach, w których polski wytwórca jest bardziej wydajny. Jednak jest to wykonalne jedynie wówczas, gdy czynniki produkcji są odpowiednio mobilne. W praktyce jest tak, że im słabiej rozwinięta gospodarka, tym większe usztywnienia pojawiają się w obszarze kapitału rzeczowego i ludzkiego, a także infrastruktury technicznej. Jeśli w myśl zasady Ricarda kraj winien zmieniać specjalizację, wygaszać stopniowo jeden rodzaj produkcji i zwiększać wytwarzanie w innej dziedzinie, to potężnym hamulcem może okazać się np. brak odpowiedniej sieci transportowej i rozbudowanego systemu energetycznego w danym regionie, niedobory wody pitnej i do celów przemysłowych, niedostateczna infrastruktura zdrowotna i edukacyjna. Może być bowiem tak, że dotychczasowa, tradycyjna struktura produkcji była – na ogół – jako tako dopasowana do istniejącej infrastruktury, podczas gdy nowe pomysły produkcyjne, odmiennie zlokalizowane geograficznie, mogą wymagać kosztownej rozbudowy brakującej sieci dróg i kolei, lotnisk, linii energetycznych, sieci łączności itp. Ponadto im niższy zasób kapitału ludzkiego w danej gospodarce, tym wolniej i z większymi oporami będzie następować proces przekwalifikowa-

5. Nie ma dziś rozwiniętych krajów o zamkniętej gospodarce

115

nia. Barierą może okazać się także kapitał rzeczowy, zwłaszcza gdy specjalizacja produkcyjna ma być oparta na drobnej wytwórczości. Niska mobilność czynników produkcji może też wynikać z braku odpowiednich rynków i niedorozwoju wielu instytucji występujących powszechnie w krajach rozwiniętych. Może to dotyczyć braku lub słabości rynków ubezpieczeniowych, rynku usług prawnych i doradczych, słabości systemu sądowniczego. Problemem może być wysoka przestępczość i brak bezpieczeństwa osobistego, korupcja i niski poziom ochrony praw własności. Wszystkie te okoliczności sygnalizują, że próba przeorientowania struktury gospodarczej z tradycyjnej i nieco autarkicznej na bardziej otwartą i wyspecjalizowaną – może okazać się porażką. Wygaszając dotychczasowe, pozornie nieefektywne rodzaje produkcji, gospodarka może być niezdolna do uruchomienia na odpowiednią skalę nowych zdolności produkcyjnych w preferowanych kierunkach. Wbrew teoretycznym wyobrażeniom ta bardziej efektywna specjalizacja może w konkretnych warunkach okazać się zbyt ryzykowna i zbyt kosztowna, by mogła być podjęta. Ostatecznym rezultatem będzie spadek rodzimej produkcji wypartej przez bardziej konkurencyjną obcą wytwórczość, nieskompensowany przez wzrost sprzedaży nowej produkcji. Warto przy tym zauważyć, że w teorii kosztów komparatywnych milcząco zakłada się, że gospodarka każdego kraju funkcjonuje na granicy produkcji. Dlatego specjalizacja – wzrost wytwarzania jednego rodzaju produktów – wymaga w krótkim okresie zmniejszenia produkcji innych wyrobów ze względu na ograniczone i w pełni wykorzystane zasoby czynników produkcji. W praktyce wielu krajów słabo rozwiniętych regułą jest jednak niepełne wykorzystanie zasobów. Często pojawia się sytuacja występowania w gospodarce znacznych nadwyżek siły roboczej i niewykorzystanych zasobów naturalnych czy ziemi. Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, by użyć tych wolnych zasobów i zwiększyć produkcję zarówno na potrzeby krajowe, jak i na eksport bez wygaszania dotychczasowej działalności wytwórczej. Zatem źle alokowane i niewłaściwie zaangażowane zasoby nie są tu jedynym problemem. Obok ograniczonej mobilności czynników produkcji także kwestia korzyści skali rodzi wątpliwości co do idei wykorzystania kosztów komparatywnych jako kryterium specjalizacji. Ma to istotny związek z perspektywą długookresową. W jakich dziedzinach kraje słabo rozwinięte mają dziś względne przewagi i w jakich powinny się specjalizować? Bez ryzyka większego błędu można zaryzykować stwierdzenie, że dotyczy to przede wszystkim przemysłów wydobyw-

116

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

czych i surowcowych oraz rolnictwa. Kraje wysoko rozwinięte natomiast podejmą specjalizację (gdyż mają absolutną i relatywną przewagę) w przemyśle wytwórczym i wielu usługach o naukochłonnym charakterze. I tu kryje się pewna pułapka, ponieważ nie jest obojętne, w jakich dziedzinach będziemy się specjalizować. Jedne kierunki specjalizacji dają wielkie szanse przyszłościowe, podczas gdy inne – choć doraźnie opłacalne i korzystne – prowadzą w ślepy zaułek i ograniczają perspektywy rozwojowe. Typ specjalizacji, który zarysowano wyżej, oznacza, że jedne kraje miałyby wybierać sektory charakteryzujące się malejącymi korzyściami skali (właśnie surowce i rolnictwo), podczas gdy technologicznie przodujące gospodarki specjalizowałyby się w gałęziach o rosnących korzyściach skali2. Już A. Smith wskazywał na kluczową rolę rosnących rynków zbytu dla pogłębiania specjalizacji i podziału pracy, co pozwala na wzrost konkurencyjności i obniżkę kosztów jednostkowych produkcji. Jeśli kraj wybiera jako swą specjalizację gałąź charakteryzującą się niekorzyściami skali, to wraz ze wzrostem produkcji muszą rosnąć przeciętne koszty wytwarzania3. Aby w tych warunkach utrzymać konkurencyjne ceny sprzedaży, producenci będą dążyć do narzucenia robotnikom możliwie niskich płac realnych, a nawet – jeśli to możliwe – forsować ich obniżkę. To jedyna droga, by koszty w wymiarze pieniężnym nie rosły zbyt szybko i nie windowały nadmiernie cen zbytu. Dążenie do utrzymania konkurencyjności wywiera w tych warunkach stałą presję na niski poziom płac w tej gospodarce. Wpływa to ograniczająco na rozwój własnego, krajowego rynku, blokując wewnętrzne mechanizmy napędowe wzrostu, a ponieważ krajowa konsumpcja jest niska, a rynek wewnętrzny płytki, to sytuacja ta nie skłania do zbyt szerokiego rozwijania produkcji na potrzeby rynku wewnętrznego, cała gospodarka zaś jest nadmiernie zorientowana na potrzeby zewnętrznych odbiorców 4. To natomiast, jaki jest główny krąg odbiorców rodzimej produkcji, nie jest bynajmniej neutralne. Duża zależność od 2

E. Reinert, How Rich Countries Got Rich and Why Poor Countries Stay Poor, Constable & Robinson Ltd., London 2007; K. Matsuyama, Why Are There Rich and Poor Counntries? Symmetry-Breaking in the World Economy, NBER Working Paper 1996, No. 5697. 3 Rolnictwo i przemysł wydobywczy mają właśnie tę cechę związaną z silną zależnością od czynników przyrodniczych. Wraz ze wzrostem produkcji w tych działach sięgamy po coraz mniej urodzajne działki rolne i po coraz gorzej zalegające surowce, co skutkuje rosnącymi kosztami jednostkowymi produkcji. 4 Jest to dość oczywista konsekwencja specjalizacji surowcowej, że znaczna – na ogół – większość tej produkcji idzie na eksport.

5. Nie ma dziś rozwiniętych krajów o zamkniętej gospodarce

117

eksportu czyni gospodarkę danego kraju silnie uzależnioną od zewnętrznych koniunktur, nadmiernie wrażliwą na wahania i wstrząsy w gospodarce światowej i mało odporną za zakłócenia. Im bardziej rozwój danej gospodarki jest warunkowany wzrostem konsumpcji jej własnych obywateli, tym bardziej stabilny jest ten wzrost. Ogólna tendencja jest wyraźna: im bardziej specjalizujemy się w dziedzinach o malejących korzyściach skali, w tym większym stopniu – rozwijając tę produkcję – dławimy konsumpcję i rynek wewnętrzny wskutek konieczności utrzymywania niskich płac. Przez cały czas zawęża to granice rozwoju innych sektorów i gałęzi gospodarki, petryfikując istniejącą tradycyjną strukturę produkcji i utrudniając wejście na inne pola wytwórczości. Jest to sprzeczne z potrzebą modernizacji i budowania bardziej wszechstronnej, zrównoważonej oraz rozwiniętej gospodarki. Jednocześnie operujące w obszarze korzyści skali firmy z krajów rozwiniętych mogą w pełni korzystać z malejących kosztów jednostkowych oraz zapewniać wzrost płac i zamożności własnym pracownikom. Skoro zdobywanie nowych rynków zbytu i rozszerzanie skali produkcji przez te firmy wpływa na obniżanie się kosztów przeciętnych w produkcji, to w tych warunkach możliwe jest pogodzenie wzrostu płac realnych robotników ze spadającymi kosztami jednostkowymi oraz równoległe obniżanie cen gotowych wyrobów i usług, czyli utrzymanie, a nawet poprawa konkurencyjności własnej produkcji. Jeśli zaś rosną płace i zatrudnienie, to stale poszerzają się granice rynków, co skłania do dalszego wzrostu produkcji – zostaje uruchomiony (na zasadzie dodatniego sprzężenia zwrotnego) samopodtrzymujący się mechanizm rozwojowy. Mamy tu do czynienia z odwróceniem mechanizmu zarysowanego wyżej dla krajów słabo rozwiniętych: im bardziej rozwijamy tam wytwarzanie dóbr z obszaru niekorzyści skali, tym silniej ograniczamy i hamujemy rozwój wewnętrznej konsumpcji, tu natomiast coraz szerzej otwierają się stare i nowe rynki zbytu dla krajowych nabywców oraz tworzą się warunki do samonapędzającego się rozwoju przez rynek wewnętrzny i krajową konsumpcję. Wybór kierunków specjalizacji jest więc kluczowy. Jak trafnie ujął to E. Reinert5, współczesny światowy podział pracy zasadniczo polega na tym, że jedni specjalizują się w byciu biednymi, a drudzy w byciu bogatymi. Otwarcie gospodarki to skonfrontowanie jej 5

E. Reinert, op. cit.

118

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

z konkurencją zewnętrzną. Jest zdumiewającym paradoksem, że konkurencja towarów z krajów technologicznie przodujących w pierwszej kolejności tłamsi te gałęzie w krajach Trzeciego Świata, które są względnie najwyżej zaawansowane technologicznie, tj. działające w obszarze korzyści skali. Dlaczego tak się dzieje? Co jest przyczyną tego zdumiewającego zjawiska? Zakład fryzjerski to typowy podmiot działający w warunkach stałych przychodów względem skali. W takiej firmie produkcja usług rośnie proporcjonalnie do nakładów pracy, czyli w przybliżeniu do wielkości zatrudnienia w firmie6. Technologia strzyżenia czy golenia nie jest skomplikowana, a sam charakter usługi, raczej pracochłonnej, nie skłania – przynajmniej dziś – do jej mechanizacji czy automatyzacji. Gdyby nawet obcy kapitał wkroczył obecnie do gałęzi usług fryzjerskich, to niemal na pewno nie wykazałby żadnej przewagi konkurencyjnej nad dotychczasowymi firmami na rynku. Co innego, gdybyśmy mówili o efektach skali. Na przykład w branży lotniczej korzyści skali są kluczowe. Stawiający pierwsze kroki, jeszcze wciąż rachityczny i słaby przemysł lotniczy niewielkiego kraju, o relatywnie małym rynku wewnętrznym i nieustalonej reputacji międzynarodowej, wytwarza początkowo dość drogo, gdyż jego seria produkcyjna jest krótka. Wystawiając go na zewnętrzną konkurencję, doprowadzimy do jego upadku, gdyż wielkie zagraniczne firmy z branży lotniczej korzystają już z wielkiego rynku światowego, dużej skali produkcji i zgromadzonego doświadczenia, a więc mogą sprzedawać swe wyroby taniej. Dlatego szczególnie narażone na eliminację są właśnie te narodowe firmy, które funkcjonują w świecie efektów skali, czyli mówiąc wprost – z reguły te bardziej nowoczesne. Zjawisko to nazywa się efektem Vaneka–Reinerta7 i w praktyce polega na dezindustrializacji kraju słabszego, w którym skala produkcji i sprzedaży firm rodzimych jest z reguły znacznie mniejsza niż firm z krajów centrum. Jeśli firmy te działają w strefie korzyści skali, to często nie mogą sprostać konkurencji silniejszych firm z krajów rozwiniętych o większym rynku zbytu i wskutek tego o niższych kosztach jednostkowych. Dlaczego biedni zostają zablokowani w strefie malejących (czy stałych) przychodów? Oczywiście nie (tylko) dlatego, że posłusznie 6

I pewnie proporcjonalnie do technicznego uzbrojenia warsztatu pracy w grzebienie, pędzle, maszynki do golenia itp. Tu jednak będziemy od tych akcesoriów abstrahować, uznając pracę za jedyny czynnik. 7 E. Reinert, op. cit.

5. Nie ma dziś rozwiniętych krajów o zamkniętej gospodarce

119

stosują się do zasady Ricarda. Decydują o tym warunki ekonomiczne, w jakich podejmują wyzwania konkurencyjne. Po pierwsze, ich wewnętrzne rynki są z reguły małe. Nawet dość ludne kraje z racji niskiego PKB per capita nie stwarzają zbyt dużego rynku zbytu. Sięganie przez rodzime firmy po korzyści skali jest nierealistyczne lub bardzo utrudnione, gdyż w tym samym czasie ich konkurenci – firmy z krajów rozwiniętych – operują na znacznie większych rynkach międzynarodowych i z tego względu mają na ogół niższe koszty produkcji (mimo wysokich płac). Po drugie, barierą jest wiedza technologiczna. Technologia nie jest dobrem publicznym, ale prywatnym. Nie upowszechnia się ona bezpłatnie, chronią ją patenty, know-how, a monopol na wysokie technologie zachowują firmy z krajów rozwiniętych. Po trzecie, występuje niewątpliwie bariera kapitałowa. W gałęziach o bardzo wysokich korzyściach skali uruchomienie firmy lub wdrożenie nowych technologii wymaga znacznych zasobów kapitału. Jest mało prawdopodobne, by firmom w krajach słabo rozwiniętych udało się zgromadzić taki kapitał.

Specjalizacja à la Ricardo w świecie wielkich oligopoli międzynarodowych Wśród rozlicznych warunków, które winny być spełnione (a nie są), by teoretyczny model korzyści komparatywnych dobrze funkcjonował, jest także ten, który dotyczy warunków wolnej konkurencji. Jeśli firmy mają dokonywać optymalnej alokacji zasobów, to muszą mieć właściwą informację cenową. A jeśli ceny są zniekształcone przez układy monopolistyczne? Stopień koncentracji władzy i produkcji na światowych rynkach jest dzisiaj ogromny. Jak wygląda obecnie konfrontacja dużej korporacji handlującej np. herbatą z drobnym farmerem ją uprawiającym? Kto ustanawia reguły gry, warunki wymiany, ceny zbytu? I co te ceny mają wspólnego z warunkami konkurencji? Postulat otwartej konfrontacji i konkurencji między firmami z różnych krajów jest oczywiście zasadny, o ile szanse w wyścigu są równe. Na poziomie przedsiębiorstw mamy jednak na ogół do czynienia z konfrontacją Guliwerów z liliputami. Świat międzynarodowych rynków, na których dominują korzyści skali, jest światem

120

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

uprzywilejowującym silnych. To nie jest świat wolnej konkurencji, a poważna część międzynarodowych rynków funkcjonuje jako ustabilizowane oligopole, wielkie korporacje zaś dysponują nie tylko siłą wynikającą z dużej skali produkcji i wynikających z tego niskich kosztów wytwarzania. Efekty skali ujawniają się także w łatwym dostępie do rynków kapitałowych, pozwalając dużym firmom, jeśli trzeba, łatwiej zmobilizować odpowiednie środki. Efekty te dają się zauważyć w kontroli kluczowych kanałów dystrybucji, ogromnych możliwościach marketingowych będących funkcją znanej marki, przewagach technologicznych wynikających z wieloletniej obecności na rynkach i zdywersyfikowanego portfela produkcyjnego. Wreszcie wielkie firmy poprzez działania lobbystyczne i całkiem bezpośrednie narzędzia oddziaływania mają istotny wpływ na własne rządy i mogą liczyć na ich skuteczne wsparcie w realizacji swych zadań biznesowych. Obecny stopień koncentracji produkcji na rynkach światowych jest niebywale wysoki. 300 największych korporacji kontroluje ok. 25% światowych aktywów produkcyjnych8, 1000 największych firm wytwarza zaś 80% światowej produkcji przemysłowej9. Zdecydowana większość tych kolosów to firmy mające swe siedziby w USA, Japonii i Europie Zachodniej. Według ostatniego rankingu czasopisma „Fortune” z 2011 roku na 438 największych światowych przedsiębiorstw, których przynależność państwową da się ustalić, prawie 3/4 to firmy z krajów rozwiniętych, ok. 19% stanowią firmy z grupy BRIC (tj. Brazylia, Rosja, Indie i Chiny, przy czym same chińskie przedsiębiorstwa to 14%), a 5% firmy z Tajwanu i Korei Południowej. Kilkanaście pozostałych to na ogół pojedyncze firmy z różnych innych krajów10. Największa pod względem obrotów firma świata w 2011 roku – Wal-Mart Stores – osiągnęła wartość sprzedaży, która plasuje ją na 29. miejscu na łącznej liście najpotężniejszych podmiotów ekonomicznych na świecie, tj. firm i gospodarek narodowych11. Na liście 100 największych podmiotów aż 37 to przedsiębiorstwa. 8

Global Inc. An Atlas of the Multinational Corporation, New Press, New York 2003,

s. 5. 9

The World’s View of Multinationals, „Economist”, 29 January 2000. http://money.cnn.com/magazines/fortune/global500/2011/full_list (dostęp: 19 listopada 2011). Na liście „Fortune 500” jest także jedna polska firma: grupa PKN Orlen na 347 pozycji. 11 Wielkość gospodarek mierzona wartością PKB według parytetu siły nabywczej, a firm wartością rocznej sprzedaży. 10

5. Nie ma dziś rozwiniętych krajów o zamkniętej gospodarce

121

Jeszcze ciekawsze okazują się dane dotyczące poszczególnych rynków. Niektóre z nich są zmonopolizowane w bardzo wysokim stopniu. I tak np. 10 największych korporacji międzynarodowych działających w danym sektorze opanowało 55% całego rynku farmaceutyków, 2/3 rynku biotechnologii, 89% rynku agrochemii, 26% rynku żywności i napojów i aż 67% rynku nasion12. Na rynku kawy zaledwie trzech głównych producentów (Kraft, Nestle i Sara Lee) dostarcza 36% całej podaży kawy palonej, a pięciu głównych (czyli dodatkowo Procter & Gamble i Tchibo) – łącznie 44%13. Właśnie na przykładzie kawy można pokazać, jak pod dyktando wielkich korporacji działa taki zmonopolizowany rynek z punktu widzenia drobnego producenta – rolnika, dostawcy ziarna kawowego. Maksymalna cena, jaką może on uzyskać za surowiec, wynosiła 2,5% ostatecznej ceny detalicznej, a często była dużo niższa14. Autorzy cytowanego raportu o kawie wyjaśniają, dlaczego handel kawą jest tak opłacalny dla korporacji, a afrykańskich plantatorów wpędza w nędzę: „[Korporacje] korzystają bowiem z dużej skali zakupów, siły swojej marki i produktów, kontroli kosztów, umiejętności mieszania i łączenia różnych rodzajów i gatunków kawy oraz używają narzędzi finansowych pozwalających im na większą elastyczność w kupowaniu”15. Duże firmy z krajów bogatych dysponują zatem niezwykle dużym arsenałem narzędzi, które mogą skutecznie ograniczyć ekspansję firmy kraju słabiej rozwiniętego. Można ją odciąć od rynków zbytu, gdyż jedyną drogą docierania do rynku zewnętrznego jest wykorzystanie „naszej” sieci sprzedaży. Zbudowanie własnych kanałów handlowych jest kosztowne i wymaga czasu, nie zawsze też jest opłacalne, gdy na początku skala sprzedaży jest niewielka. Można ją zdławić, blokując dostęp do rynku kredytowego, jeśli wielkie korporacje wykorzystają swe możliwości wpływu w mało konkurencyjnym i często zdominowanym przez obcy kapitał sektorze bankowym. W przypadku konfliktu interesów bank zawsze wybierze dużego klienta. Można ją „przykryć” zmasowaną i kosztowną kampanią reklamową, na któ12 Who Owns Nature? Corporate Power and the Final Frontier in the Commodification of Life, „Communiqué of Action Group on Erosion, Technology and Concentration”, November 2008, s. 4, http://www.etcgroup.org/sites/www.etcgroup.org/files/publication/707/01/etc. won.report._final.color.pdf (dostęp: 25 czerwca 2012). 13 Mugged. Poverty in Your Coffee Cup, Oxfam International 2002, http://www.marketradefair.com/assets/english/mugged.pdf (dostęp: 25 czerwca 2012). 14 Dotyczy to ugandyjskiego dostawcy w 2001 roku; ibidem, s. 23. 15 Ibidem, s. 26.

122

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

rą nie stać słabszego rywala. Do dyspozycji są także dotychczasowe kontakty i powiązania z innymi firmami, narzędzia w postaci porozumień handlowych, fuzji i przejęć czy wspólnych przedsięwzięć biznesowych, dzięki którym można zaoferować klientom bardziej wyrafinowany produkt lub bardziej kompleksową i złożoną usługę niż konkurent. Z reguły mała firma z biednego kraju ma w takim przypadku o wiele mniejsze możliwości. Jak silnie działają te mechanizmy i jak wiele obaw to wywołuje, może wskazywać taka oto opinia wypowiedziana na łamach pisma „The Economist”: „Nawet w przypadku bogatych, dobrze zarządzanych krajów, sama ich wielkość [wielonarodowych korporacji – przyp. mój] może rodzić zaniepokojenie. I tak Irlandczyków czasem trapi fakt, że obce firmy zatrudniają prawie połowę krajowej siły roboczej i wytwarzają 2/3 produkcji kraju, a Australijczycy nerwowo wskazują na fakt, że każda z 10 największych wielonarodowych korporacji przemysłowych ma roczną sprzedaż przekraczającą wielkość wszystkich wpływów podatkowych do kasy państwowej”16.

A może jednak protekcjonizm? Jeszcze jeden kłopot z argumentacją na temat dobrodziejstw otwarcia gospodarki i liberalizacji handlu polega na tym, że żaden z rozwiniętych obecnie krajów nie zastosował tej strategii w przeszłości, kiedy sam wchodził w fazę forsownego uprzemysłowienia. Nie wykorzystywały jej ani Wielka Brytania, ani USA, ani też później Niemcy czy Japonia. Wszystkie te kraje w fazie industrializacji czy modernizacji posługiwały się natomiast praktykami protekcjonistycznymi na szeroką skalę. Co więcej, w XIX wieku protekcjonizm był powszechnie kojarzony z prosperitą, wolny handel zaś z depresją ekonomiczną i kryzysem17. W wyniku protekcjonizmu kraje te najpierw budowały własną, potężną bazę przemysłową i dopiero wtedy, gdy zdobyły przewagę, stawały się orędownikami wolnego handlu. Na przykład dane amerykańskie ukazują dość zdumiewającą skalę protekcjonizmu, jaki stosował ten kraj w okresie uprzemysłowie16

The World’s View of Multinationals, op. cit. P. Bairoch, Victoires et deboires. Histoire economique et social du monde du XVI siecle a nos jours, Editions Gallimard, Paris 1997. 17

123

5. Nie ma dziś rozwiniętych krajów o zamkniętej gospodarce

nia, tj. przynajmniej do wybuchu I wojny światowej (zob. tabela 5.1). Poza dwiema fazami bardziej liberalnej polityki w latach 1830–1842 i 1846–1861 do 1913 roku USA utrzymywały cła na niezwykle wysokim poziomie. Istotne zmiany nastąpiły dopiero po II wojnie światowej, kiedy kraj ten, dysponujący już ogromną przewagą ekonomiczną nad resztą świata, zainteresował się bardziej liberalną formułą handlu. Tabela 5.1. Stosunek wartości ceł do wartości importu ogółem w USA w latach 1830–1970 Rok

Cła do wartości importu (%)

Rok

Cła do wartości importu (%)

1830

57,3

1900

27,6

1842

18,9

1913

17,7

1846

27,7

1935

17,5

1861

14,2

1950

6,0

1870

44,9

1970

6,5

Źródło: Historical Statistics of the United States, Colonial Times to 1970, US Bureau of Census, Washington 1975, s. 888.

O tym, jak ważna była to kwestia, świadczą dobitnie dwie charakterystyczne opinie P. Bairocha, którego badania nad historią industrializacji w XIX i XX wieku uchodzą dziś za klasyczne. Uważa on, iż „nie będzie przesadą powiedzieć, że problem ceł był jednym z powodów wybuchu rewolucji amerykańskiej”18. (Jest to dość oczywiste nawiązanie do skrajnie egoistycznej polityki brytyjskiej – prowadzonej w okresie poprzedzającym wybuch rewolucji – usiłującej za pośrednictwem przepisów celnych blokować handel swej amerykańskiej kolonii z krajami spoza imperium). W innej kwestii natomiast zauważa, że „długa i krwawa amerykańska wojna domowa [...] oznaczała nie tylko zwycięstwo abolicjonistów z Północy nad zwolennikami niewolnictwa z Południa, ale także triumf protekcjonistów z północnych stanów przemysłowych nad zwolennikami wolnego handlu z Południa, dla których głównym przedmiotem eksportu była surowa bawełna”19. Warto zatem przypomnieć, że południowcy nie byli zwolennikami protekcjonizmu i wysokich ceł. Oni stale tę politykę zwalczali, gdyż prosperowali, korzystając ze swobodnego handlu ty18 19

Ibidem, s. 33. Ibidem, s. 35.

124

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

toniem i bawełną. Z ich punktu widzenia jedynym rezultatem protekcjonizmu był wysoki poziom cen dóbr przemysłowych nabywanych przez Południe. Ochrona własnego rynku przed obcą konkurencją leżała natomiast w oczywistym interesie przede wszystkim przemysłowców z Północy. To oni potrzebowali ochrony przed importem. Ich zwycięstwo nad Południem – obok być może wymiaru moralnego – miało także bardzo przyziemne tło ekonomiczne. W rezultacie USA od XIX wieku do (przynajmniej) 1920 roku jawią się jako najbardziej protekcjonistyczna gospodarka, a jednocześnie w tym czasie rejestrują najszybsze tempo wzrostu na świecie. Czy działo się tak mimo tej polityki, czy też raczej dlatego, że protekcjonizm okazał się właściwym wyborem? Protekcjonistyczna była także polityka Niemiec. Po pewnej liberalizacji w okresie istnienia Związku Celnego kurs został zdecydowanie zmieniony. W 1879 roku kanclerz Bismarck wprowadził wysokie cła na stal i zboża20, od tej pory więc Niemcy prowadziły dość konsekwentną politykę protekcjonistyczną aż do czasu I wojny światowej21. Można by sądzić, że brytyjskie doświadczenia były odmienne, skoro kraj ten jako pierwszy wkroczył na ścieżkę uprzemysłowienia i był najbardziej zaawansowany ekonomicznie. W rzeczywistości Anglia od bardzo dawna stosowała politykę protekcji własnego przemysłu. Zaczęło się to już w XV wieku, kiedy Henryk VII za pomocą polityki celnej starał się zablokować wywóz surowej wełny na kontynent, by w ten sposób stymulować rozwój produkcji rodzimego włókiennictwa. Późniejsi władcy angielscy, umiejętnie manipulując cłami i subsydiami, odcinali stopniowo – w miarę jak zdolności produkcyjne angielskiego przemysłu rosły – dopływ surowca do Niderlandów, gdzie przemysł wełniany był początkowo najwyżej rozwinięty. Kiedy już angielskie włókiennictwo stanęło na nogi, Elżbieta I wprowadziła całkowity zakaz eksportu wełny do Europy, doprowadzając do katastrofy ekonomicznej niderlandzkich wytwórców22. W tym 20 Por. M. Shafaeddin, How Did Developed Countries Industrialize? The History of Trade and Industrial Policy: The Cases of Great Britain and the USA, UNCTAD Discussion Papers, No. 139, December 1998. 21 A. Zussman, The Rise of German Protectionism in the 1870s: A Macroeconomic Perspective, Department of Economics, Hebrew University, Jerusalem, 29 April 2008, http://pluto.huji.ac.il/~azussman/protectionism.pdf (dostęp: 14 maja 2012). 22 Barwnie przedstawia tę sytuację Ha-Joon-Chang w: Bad Samaritans. The Myth of Free Trade and the Secret History of Capitalism, Bloomsbury Press, New York 2008, s. 40–41.

5. Nie ma dziś rozwiniętych krajów o zamkniętej gospodarce

125

sensie można powiedzieć, że grunt pod angielską rewolucję przemysłową został już wcześniej przygotowany przez aktywną politykę państwa. Także później, w XIX wieku, Anglia stosowała na masową skalę politykę ochrony własnej gospodarki bądź narzucała innym niekorzystne porozumienia traktatowe23. Tę politykę można bardzo dobrze pokazać na przykładzie Indii (od 1858 roku Indie stały się – po rozwiązaniu Kompanii Wschodnioindyjskiej – angielską kolonią pod bezpośrednim zarządem metropolii), gdzie doprowadziła ona do ogromnego odprzemysłowienia tego kraju i jego ekonomicznej degradacji. Bezbronnym politycznie Indiom Anglia narzuciła swe warunki handlu, które zablokowały dostęp na wewnętrzny rynek angielski konkurencyjnych indyjskich wyrobów bawełnianych24, jednocześnie otwierając szeroko indyjski rynek zbytu na własne produkty. W Europie i USA import wyrobów z bawełny albo w ogóle był zakazany, albo obłożony stawkami celnymi w wysokości 30–80%. W tym samym czasie angielskie wyroby bawełniane wchodziły na rynek indyjski w ogóle bez cła25. Sytuację tę należy porównać z okresem, gdy Kompania Wschodnioindyjska miała jeszcze monopol na handel z Indiami, blokujący dostęp na rynek indyjski, który to monopol straciła w 1813 roku. Rezultat był taki, że lokalny przemysł był stopniowo wypierany, a według szacunków import tekstyliów pokrywał ok. 1870 roku aż 55–75% całkowitego zapotrzebowania, co może być przybliżoną miarą dezindustrializacji indyjskiej gospodarki w tym sektorze26. Niezależnie zatem od tego, czy patrzymy na wygranych czy przegranych, rola polityki przemysłowej i handlowej w procesie industrializacji wydaje się więc istotna. Materiał historyczny pokazuje, że kraje, które ją aktywnie stosowały, notowały sukcesy, a ci, którzy z różnych powodów tego nie robili (lub robić nie mogli), przegrywali. Postulat otwarcia gospodarki, szerokiej liberalizacji w handlu czy wreszcie najdalej idąca sugestia – tj. liberalizacja rynku kapitałowego – wysuwana pod adresem krajów rozwijających się może się zatem wydawać sprytną strategią bogatych, zmierzającą po prostu do utrzy23 Konflikt brytyjsko-chiński, zwany wojnami opiumowymi, jest tu dobrym przykładem. Po wygranej Brytyjczycy narzucili w traktatach bardzo niekorzystne dla Chin warunki traktatowe handlu opium. 24 Jeszcze wtedy, kiedy wyroby te były konkurencyjne. 25 P. Bairoch, op. cit., s. 89. 26 Ibidem, s. 89.

126

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

mania status quo. Zważmy bowiem, że kraje rozwinięte, mimo iż reklamują ustawicznie zalety wolnej konkurencji i swobody handlu dla innych, same ciągle utrzymują różnorakie bariery wejścia na własny rynek. Praktyki te stosuje wciąż na znaczną skalę – mimo kolejnych rund liberalizujących handel – zarówno Unia Europejska czy USA, jak i Japonia. Dlatego trzeba powiedzieć, że obok entuzjastów idei wolnego handlu, pełnej liberalizacji obrotów handlowych, eliminowania protekcjonizmu i szybkiego otwierania się na świat zewnętrzny funkcjonuje na rynku ekonomicznym także inna szkoła myślenia, dość wpływowa i legitymująca się wyjątkowo starą metryką. Wysunęła ona argument, że warunkiem powodzenia procesu uprzemysłowienia jest wprowadzenie ochrony raczkujących przemysłów (infant industries). Dla kogoś niezbyt zorientowanego w historii kapitalizmu może być zaskakujące, że to właśnie w USA zrodziła się po raz pierwszy ta koncepcja27. Jej autorem był w 1791 roku ówczesny amerykański sekretarz skarbu w administracji Jerzego Waszyngtona Alexander Hamilton. A. Hamilton obserwował zmagania, jakie amerykański przemysł toczył z konkurencją angielskiego importu. Pod wpływem tych doświadczeń nabrał przekonania, że uprzemysłowienie nie jest możliwe bez prowadzenia polityki protekcjonistycznej, proponował więc wprowadzenie ceł ochronnych dla słabych i pączkujących gałęzi wystawionych na konkurencję zewnętrzną do czasu uzyskania przez te przemysły niezbędnej dojrzałości i siły. Jednak intelektualnym i ideologicznym zapleczem tej szkoły była niemiecka szkoła historyczna z jej wybitnym przedstawicielem Friedrichem Listem. Ekonomicznie w I połowie XIX wieku Niemcy ewidentnie pozostawały zacofane względem Anglii. F. List był głęboko przekonany, że w interesie Prus i Niemiec państwo powinno aktywnie wspierać własny przemysł i odrzucać idee wolnej konkurencji, jeśli to konieczne dla ochrony nowych gałęzi. Nie był zupełnie oryginalny, gdyż wiele koncepcji zapożyczył od amerykańskich ekonomistów. Znał doskonale koncepcje A. Hamiltona i były one dla niego ważną inspiracją, ale to właśnie F. Lista uważa się za twórcę rozwiniętej i kompleksowej teorii ochrony gałęzi raczkujących28. Wszystkie te idee są wciąż aktualne 27 W rzeczywistości USA przez całe dekady były bastionem protekcjonizmu, na co wskazywaliśmy wcześniej. 28 Por. M. Shafaeddin, What did Frederick List Actually Say? Some Clarifications on the Infant Industry Argument, UNCTAD Discussion Paper, No. 149, July 2000. Dalsza prezentacja koncepcji F. Lista w dużym stopniu opiera się na tej publikacji.

5. Nie ma dziś rozwiniętych krajów o zamkniętej gospodarce

127

i w żadnym razie nie straciły na ważności. Warto zatem odnieść je do warunków współczesnych. Przede wszystkim, kiedy konkurują z sobą dwa kraje na różnym poziomie rozwoju, to rynek w znacznym stopniu zawodzi jako narzędzie uprzemysłowienia kraju słabszego. Proces industrializacji wcale nie zachodzi automatycznie i wymaga wsparcia ze strony państwa. Oczywiście kwestia protekcjonizmu jest tylko fragmentem – ważnym, ale jedynie fragmentem dużo ogólniejszego zagadnienia, tj. roli, jaką w tej sytuacji winno odgrywać państwo. Zasadne jest pytanie, dlaczego państwo ma w ogóle wkraczać do gospodarki. Czy w istocie nie jest słuszny pogląd, że państwo, wchodząc władczo w relacje między podmiotami ekonomicznymi oraz stwarzając przeszkody dla swobodnej wymiany handlowej i bariery dla wolnej przedsiębiorczości, jest głównym źródłem zakłóceń we właściwej alokacji zasobów? Odpowiedź, jak zwykle w ekonomii, nie jest jednoznaczna. W kraju zacofanym ekonomicznie brakuje kapitału, wykwalifikowanej siły roboczej i nowoczesnych technologii. Mobilność wielu czynników produkcji jest niska, a sporo rynków w ogóle nie istnieje. Kadry zarządców i menedżerów są skromne i pozbawione doświadczenia biznesowego. W takim świecie te słabości musi jakoś substytuować państwo – nie w sensie podejmowania produkcji, ale kreowania odpowiedniej struktury instytucjonalnej. Oczywiście najważniejszą słabością krajów słabo rozwiniętych jest brak nowoczesnych technologii i istniejący dystans w tym zakresie do krajów przodujących. To stwarza dogodne szanse na szybkie doganianie czołówki dzięki możliwości sięgania po najbardziej nowoczesne techniki produkcji. Gospodarka, która może skorzystać z wcześniej stworzonych i już dostępnych technologii bez konieczności inwestowania we własne badania naukowe, może rozwijać się szybciej i przy niższych kosztach. Dostęp do tych technologii nie jest jednak darmowy, gdyż znaczna część nowych rozwiązań i pomysłów chroniona jest prawnie, m.in. poprzez patenty. Jakkolwiek dopływ takich technologii można zapewnić sobie za pośrednictwem zagranicznych inwestycji bezpośrednich (FDI29), nie znosi to przecież monopolu dużych korporacji międzynarodowych na wysokie technologie, nie mówiąc o tym, że wszelkie decyzje o kierunkach i strukturze zagranicznych strumieni kapitałowych są w rękach obcego kapitału. Dlatego strategia uprzemysławiania się poprzez FDI jest – w naj29

Ang. FDI – foreign direct investment.

128

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

lepszym razie – jedynie bardzo okrężną drogą do budowania własnej bazy przemysłowej. Jest bowiem sprawą zupełnie otwartą, czy zagraniczne enklawy promieniują w jakiś znaczący sposób na resztę gospodarki, czy nowsze technologie przenikają do rodzimej gospodarki lub czy ta gospodarka może, choćby częściowo, wykorzystać dla własnych potrzeb kadry wcześniej zdobywające doświadczenie w firmach zagranicznych. Na ogół bywa tak, że im większy dystans do krajów przodujących i im wyższy poziom zacofania, tym bardziej prawdopodobne jest pojawianie się izolowanych, zagranicznych enklaw obcej obecności gospodarczej, bardzo słabo zintegrowanych z resztą gospodarki. A zatem bez zbudowania własnego, solidnego sektora przemysłowego trudno liczyć na przełamanie zacofania ekonomicznego. Państwo może być pomocne w tej sprawie w różnoraki sposób. Weźmy np. kwestie technologii. Technologie w XIX wieku nie wymagały dużych rozmiarów firm, dlatego kapitał konieczny do założenia firmy był wówczas relatywnie niewielki. Rynek wystarczająco dobrze radził sobie z gromadzeniem kapitału na te potrzeby. W miarę rozwoju gospodarki przemysłowej optymalna skala firm rosła i dziś przemysł oraz nowoczesne technologie wymagają wielkich inwestycji na starcie. W opinii współczesnego menedżera wygląda to tak: „Niektórzy mówią, że rządy nie powinny odgrywać jakiejkolwiek roli w wybieraniu ekonomicznych zwycięzców i przegranych i że to rynek powinien decydować, jakie technologie znajdą się na czele [...]. Ale rynek tylko wtedy może pokazać swą magiczną moc, kiedy pojedyncze przedsiębiorstwa są wystarczająco duże [wyróżnienie moje], by finansować nową technologię na jej ścieżce stopniowego doskonalenia się, aż stanie się ona konkurencyjna (i tym samym zyskowna)”30. Warto zauważyć, że jest to opinia odnosząca się nie do jakiegoś XIX-wiecznego kapitalizmu czy niedorozwiniętego kraju w XXI wieku – autor tego cytatu ma na myśli współczesną gospodarkę niemiecką. Tym bardziej więc opis ten musi pasować do gospodarek rejestrujących spory dystans do krajów przodujących technologicznie. Przecież im później dany kraj wkracza na drogę uprzemysłowienia, tym bardziej rośnie, średnio biorąc, optymalna skala przedsiębiorstwa i pojawiają się tym większe bariery kapitałowe wejścia na rynek. Dodatkowo jeśli uwzględni się efekty skali, to 30 R. Kuper, The Birth of a Power Source, Project Syndicate, 1 November 2011, http:// www.project-syndicate.org/commentary/the-birth-of-a-power-source (dostęp: 29 kwietnia 2012).

5. Nie ma dziś rozwiniętych krajów o zamkniętej gospodarce

129

słabsza gospodarka okaże się często uwikłana w prawdziwe błędne koło. Jeśli płytki rynek wewnętrzny nadmiernie ogranicza skalę produkcji i zbytu, natomiast warunkiem uzyskania przez rodzime firmy zdolności konkurowania na rynkach światowych jest duża skala wytwarzania, to mamy problem. Wejście na rynek zewnętrzny wymaga uprzedniego dotrzymania warunku, który może być spełniony jedynie poprzez wcześniejsze wejście na ten rynek. Same mechanizmy rynkowe mogą okazać się zawodne w rozwiązaniu tych problemów. Wsparcie ze strony władzy publicznej – czy to w formie pozwalającej przełamać ograniczenia kapitałowe, czy to w postaci subwencjonowania eksportu – okazuje się pożyteczne. Innym przykładem jest problem barier w handlu zagranicznym. W przypadku krajów zacofanych ekonomicznie takie bariery pojawiają się nader często z uwagi na słabość sektora eksportowego. Potrzeby importowe są z reguły ogromne, ponieważ importuje się wiele dóbr inwestycyjnych, technologie, surowce i półprodukty, części zamienne itp. Im słabiej rozwinięta gospodarka, tym większa potencjalnie skala tego przywozu, ponieważ własna gospodarka nie jest w stanie dostarczyć substytutów. Gdy możliwości eksportowe kraju są niewielkie, a jego sektor eksportowy słaby i niewydolny, wówczas handel zagraniczny może stać się potężnym czynnikiem hamującym wzrost gospodarczy, stanowiąc wąskie gardło. Rolą państwa jest odpowiednie stymulowanie eksportu, ale być może także ograniczanie zbędnego importu, np. w postaci luksusowych dóbr konsumpcyjnych. W tych warunkach potrzebna jest ochrona własnej gospodarki za pomocą polityki celnej lub subsydiów. Startujące dopiero, młode i wciąż technologicznie niedoświadczone branże przemysłowe nie mogą być wystawione na bezwzględną konkurencję ze strony firm zagranicznych mających liczne przewagi. Ich rozwój zostanie bardzo szybko zdławiony przez falę tanich, a początkowo zapewne także jakościowo lepszych, towarów importowanych. Opanowanie nowej produkcji wymaga wszak czasu, doświadczenia i środków. Ochrona poszczególnych gałęzi winna być jedynie przejściowa i tymczasowa, tj. do czasu uzyskania dojrzałości przez dany sektor gospodarki. Groźna może okazać się zbyt silna i nadmiernie przedłużająca się ochrona branży. Rodzimy przemysł często (i to skutecznie) lobbuje za utrzymaniem parasola ochronnego nad własną produkcją. Taka praktyka prowadzi oczywiście do ograniczania konkurencji, rozwoju krajowych monopoli, zakonserwowania niskiej techniki i tym samym utrzymywania się nieefektywnej produkcji. Równocześnie jednak

130

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

niebezpieczna może być także przedwczesna i zbyt szybka liberalizacja handlu. Protekcjonizm powinien być selektywny, a nie globalny, nie ma bowiem powodu chronić wszystkich branż. W szczególności zbędna lub wręcz szkodliwa jest protekcja gałęzi surowcowych i rolnictwa. Wreszcie całe dotychczasowe doświadczenie wskazuje, że protekcjonizm winien być wykorzystany do tworzenia w gospodarce wysokich zdolności eksportowych. Prominentny ekonomista koreański Ha-Joon-Chang nie waha się podsumować doświadczeń rozwojowych Korei Południowej, otwarcie polemizując ze zwolennikami liberalizacji handlu. „Korea oczywiście robiła to wszystko, co większość ludzi uważa za istotne dla rozwoju, np. inwestowała w infrastrukturę, zdrowie i edukację. Przede wszystkim jednak praktykowała politykę, która obecnie jest uważana za złą dla rozwoju ekonomicznego: szerokie stosowanie selektywnej polityki przemysłowej, połączenie protekcjonizmu z subsydiowaniem eksportu, znaczne regulacje w obszarze bezpośrednich inwestycji zagranicznych, aktywne, a nawet wyjątkowo rozległe wykorzystanie przedsiębiorstw państwowych, minimalną ochronę patentów i własności intelektualnej, znaczne regulowanie sfery zarówno krajowych, jak i międzynarodowych finansów. [Kraje] G7 były zawsze bardzo wstrzemięźliwe w rekomendowaniu tych heretyckich zasad i stwierdzały z naciskiem, że pakiet w postaci «konsensusu waszyngtońskiego», polegający na otwarciu gospodarki, deregulacji i prywatyzacji, jest właściwą receptą dla wszystkich. Konfrontowani z przypadkiem Korei, zwolennicy tego konsensusu starali się go wyeliminować, przedstawiając jako wyjątek. Niemniej historia startu większości krajów G7 – szczególnie Wielkiej Brytanii, USA, Niemiec, Francji czy Japonii – jest o wiele bliższa modelowi koreańskiemu, niż się powszechnie sądzi. Nieortodoksyjna polityka zastosowana przez Koreę i przez niemal wszystkie bogate dziś kraje powinna być poważnie brana pod uwagę we wszelkich dyskusjach na temat wyboru dróg rozwoju”31.

31 Ha-Joon-Chang, It’s Time to Reject the Washington Consensus, „Guardian”, 9 November 2010.

Rozdział 6

Pod wpływem klimatu i w kleszczach malarii

Jeszcze stosunkowo niedawno wydawało się, że rola czynnika geograficznego w rozwoju ekonomicznym przechodzi do historii. O ile w przeszłości źródeł zamożności i bogactwa można by ewentualnie poszukiwać w wielkości zasobów naturalnych, urodzajności ziem czy położeniu względem dróg transportowych, o tyle już obecnie – jak można mniemać – znaczenie tych czynników staje się drugorzędne. Jednak od co najmniej kilkunastu lat poglądy ekonomistów na tę kwestię wyraźnie ewoluują, a niektórzy nawet sądzą, że geografia gra wciąż pierwsze skrzypce. Początki rewaloryzacji „geograficznej szkoły myślenia” wyznaczają zapewne publikacje J. Sachsa i A. Warnera1 oraz J. Diamonda2 z połowy lat 90. Te i inne publikacje akcentują wpływ czynników klimatycznych, wyposażenia poszczególnych społeczności w zasoby naturalne i ziemię oraz problem izolacji geograficznej, utrudniającej dostęp i podnoszącej koszty transportu. Wszystkie te okoliczności mają wpływ na możliwość i koszty pozyskania odpowiednich czynników produkcji, pulę dających się zastosować technologii oraz charakter funkcji produkcji, ryzyka ekonomiczne, dostęp do rynków lokalnych i międzynarodowych, a w konsekwencji na osiąganą stopę zwrotu i dochody. Najbardziej niedocenianym elementem w obszarze geografii jest bez wątpienia czynnik klimatyczny. Analizując sprzyjające i niekorzystne warunki rozwojowe, zwróćmy zwłaszcza uwagę na negatywny wpływ niezdrowego klimatu strefy równikowej na warunki egzystencji człowieka, a także na warunki jego pracy i edukacji. Nawet pobieżna obserwacja geograficzna dowodzi, że im dalej od równika jest położona dana gospodarka, tym jest ona bardziej rozwinięta i ce1 J. Sachs, A. Warner, Natural Resource Abundance and Economic Growth, NBER Working Paper 1995, No. 5398. 2 J. Diamond, Guns, Germs and Steel, W.W. Norton, New York 1997.

132

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

chuje ją wyższa produkcja per capita. Najwyżej rozwinięte kraje leżą w strefie umiarkowanej i nie wydaje się, by był to czysty przypadek. J. Sachs wymienia kilka przyczyn potencjalnie odpowiedzialnych za niedorozwój ekonomiczny krajów w strefie tropikalnej3. I tak strefa tropikalna prowadzi do niedorozwoju wskutek m.in. takich jej cech, jak: (a) niska jakość gleb tropikalnych, (b) powszechność występowania pasożytów i chwastów, (c) szybkie parowanie i niedobory wody, (d) brak dostatecznie długiej pory suchej niezbędnej do zapewnienia wegetacji zbóż, (e) warunki sprzyjające rozwojowi ludzkich chorób oraz (f) wysokie koszty transportu. Pod tymi względami strefa umiarkowana ma istotne przewagi. Weźmy np. warunki zdrowotne: to przecież głównie w strefie gorącego klimatu występują tak niebezpieczne dla ludzi choroby, jak malaria, żółta febra, śpiączka afrykańska, bilharcjoza, trąd, ślepota rzeczna. Lista ta jest oczywiście niepełna, a niektóre z tych chorób są dzisiaj (lub były kiedyś) spotykane także w klimacie bardziej umiarkowanym. Niemniej częstotliwość ich występowania – poza tropikami – jest dużo rzadsza. Rozwojowi chorób w klimacie tropikalnym sprzyja duża wilgotność powietrza i wysokie temperatury. Kiedy w strefie umiarkowanej temperatura w zimie spada poniżej zera, wiele pasożytów, bakterii oraz owadów przenoszących choroby zostaje zniszczonych, dzięki czemu warunki bytowania człowieka i zwierząt są w tej strefie dużo zdrowsze. Do czasu pojawienia się AIDS najbardziej groźną chorobą strefy tropikalnej, wywołującą najwięcej zgonów i negatywnych skutków zdrowotnych, była malaria. Ta choroba, przenoszona przez komary, jest dziś – według ocen Banku Światowego – odpowiedzialna za ponad 200 mln zachorowań rocznie. Chociaż w ogromnej większości przypadków chorych można wyleczyć, nadal rejestruje się prawie 800 tys. zgonów rocznie w wyniku zachorowania na malarię4, w tym 90% w Afryce Subsaharyjskiej. W Czarnej Afryce wśród przyczyn śmierci dzieci w wieku do lat pięciu 1/6 zgonów jest właśnie wywołana malarią, najbardziej zagrożone są bowiem małe dzieci i matki w ciąży. Ponadto w przypadku dzieci nawet wówczas, gdy nieleczona choroba nie kończy się śmiercią, bywa, że zachorowanie prowadzi do mniej czy bardziej poważnego upośledzenia umysłowego, które oczywiście ogranicza przyszłe szanse życiowe chorego, jego możliwości edukacyjne i zarobkowe. Dlatego wielu autorów jest zdania, 3 4

J. Sachs, Tropical Underdevelopment, NBER Working Paper 2001, No. 8119. Dane pochodzą z 2009 roku.

6. Pod wpływem klimatu i w kleszczach malarii

133

że do dziś malaria jest głównym winowajcą blokującym rozwój na kontynencie afrykańskim5. Jak piszą bowiem J. Sachs i P. Malaney: „Tam gdzie malaria rozwija się najbardziej, tam ludzkie społeczności mają się najgorzej. Światowy rozkład produktu krajowego brutto per capita wykazuje uderzającą korelację pomiędzy malarią a ubóstwem, kraje zaś z endemiczną malarią charakteryzują się także niższym tempem wzrostu gospodarczego. Jest wiele kanałów, poprzez które malaria hamuje rozwój, takich jak wpływ na płodność, przyrost ludności, skłonność do oszczędzania i inwestowania, absencja w pracy, wydajność pracy, przedwczesna śmiertelność i koszty leczenia”6. Te negatywne dla Afryki skutki zachorowań na malarię Bank Światowy ocenia na ok. 12 mld USD utraty rocznego PKB i obniżenie się średniorocznego tempa wzrostu o 1,3%. Przyjrzyjmy się niektórym zjawiskom, o jakich mowa wyżej. Niezdrowe środowisko naturalne prowadzi do przedwczesnych i masowych zgonów, zwłaszcza wśród dzieci. Są one dotknięte szczególnie jako istoty słabsze i jeszcze bez nabytej odporności immunologicznej. Niemniej także ogólne wskaźniki śmiertelności dla całej populacji są podwyższone w stosunku do wskaźników rejestrowanych w krajach o zdrowszym klimacie. Jak potężny wpływ potrafi wywierać niezdrowy klimat i niesprzyjające środowisko przyrodnicze, świadczą losy budowy Kanału Panamskiego, która to inwestycja była realizowana (początkowo przez Francuzów, potem przez Amerykanów) w wyjątkowo malarycznej okolicy. W latach 1881–1889 w wyniku malarii i żółtej febry przy budowie kanału zmarło ponad 20 tys. robotników (co czwarty zatrudniony) i był to jeden z powodów niepowodzenia 5

Głównym, co nie znaczy, że jedynym ważnym czynnikiem zdrowotnym. Jest oczywiste, że począwszy od lat 90. silnie negatywny wpływ zdrowotny i ekonomiczny wywiera skala rozpowszechnienia się AIDS na kontynencie afrykańskim, zwłaszcza w kręgu Czarnej Afryki. W wielu krajach na południu Afryki (zwłaszcza w Suazi, RPA, Lesoto, Botswanie, Zimbabwe) zarażonych jest 15% populacji i więcej. Wskaźniki dla całego kontynentu afrykańskiego (5% populacji zarażonych lub nosicieli) są dziesięciokrotnie wyższe niż dla innych części świata. AIDS i częstość zachorowań nie ma – jak się wydaje – żadnego związku z klimatem, ale raczej z ubóstwem i być może czynnikami kulturowymi. Wszystkie badania pokazują, że AIDS wywiera dziś bardzo znaczny negatywny wpływ na ekonomikę tych krajów, które są nim szczególnie dotknięte. Wpływ ten – bezpośredni i pośredni (poprzez spadek długości trwania życia) – szacuje się na 0,5 punktu procentowego spadku średniorocznego tempa wzrostu PKB krajów południa Afryki. Efekt ten na szczęście słabnie od ok. 2000 roku, tj. od momentu, gdy zaczynamy powstrzymywać epidemię AIDS. 6 J. Sachs, P. Malaney, The Economic and Social Burden of Malaria, „Nature”, February 2002, s. 680.

134

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

francuskiego przedsięwzięcia. Amerykanie dopiero wtedy podjęli przerwaną budowę kanału (w 1904 roku), gdy osuszyli teren, by pozbyć się komarów roznoszących chorobę. Także w Europie malaria była długo obecna i jej negatywny wpływ dawał się we znaki. Choroba zniknęła ostatecznie na kontynencie dopiero po II wojnie światowej. Kiedy jednak w XVI wieku angielska królowa Elżbieta I, nieświadoma skutków swej decyzji, skłoniła właścicieli ziemskich do drenowania bagnisk, moczarów i wrzosowisk we wschodnich i południowo-wschodnich hrabstwach Lincolnshire, Norfolk, Suffolk, Essex, Kent i Sussex, doprowadziła tą decyzją do powstania prawdziwej wylęgarni komarów oraz eksplozji malarii niemal nieznanej przedtem w tej części kraju7. Wcześniej przybrzeżne obszary bagienne były okresowo zalewane słoną wodą morską, która wypłukiwała larwy komarów. Po zdrenowaniu woda morska już nie docierała, pozostały natomiast duże obszary jeziorek słodkowodnych – znakomitego miejsca do rozmnażania się komarów i źródła rozprzestrzeniania się malarii. Rejon dotychczas przeżywający znaczny wzrost demograficzny nagle – wskutek ogromnego wzrostu zgonów (dwa razy wyższego niż liczba urodzeń) – stał się strefą wyludniającą się8. Dodatkowo w strefie równikowej i podzwrotnikowej choroby tropikalne atakują ludność w znacznej części bezbronną. Nie posiada ona dostatecznych środków finansowych, by się skutecznie leczyć. Słabe i biedne państwo także zawodzi w roli dostawcy usług medycznych. W rezultacie ludzie chorują długo i przewlekle, a nieleczone choroby często prowadzą do trwałej utraty zdrowia lub nawet śmierci. Bezpośrednie ekonomiczne konsekwencje tej sytuacji są oczywiste: albo obniża się średnia produktywność siły roboczej (częste absencje w pracy, osłabienie chorobą), albo – w przypadku wysokiej śmiertelności wśród ludzi w wieku produkcyjnym, tak jak w dwóch powyższych przykładach – kurczą się ogólne zasoby pracy w danej gospodarce lub przy danym projekcie. Ponadto omawiana sytuacja wpływa na wzrost i tak już wysokich wskaźników dzietności. W biednych krajach regułą jest to, że kobiety mają dużo dzieci, a rodziny są wielodzietne. Zachowania takie nie są jedynie anachroniczną normą kulturową, jak sugeruje stereotyp, ale 7

Przykład pochodzi z książki: Ch. Mann, 1493, Alfred Knopf, New York 2011, s. 82–83. 8 Dopiero w czasach wiktoriańskich, czyli 200 lat później, ulepszona melioracja zmieniła tę sytuację.

135

6. Pod wpływem klimatu i w kleszczach malarii

bardzo racjonalnym wyborem i wynikiem rachunku ekonomicznego. W społecznościach, o których mówimy, z reguły nie istnieje żaden efektywny system ubezpieczeń społecznych, pozwalający zabezpieczyć się jednostce przed skutkami zachorowania, starości czy niepełnosprawności. Jedynym systemem, na który można liczyć, to pomoc rodziny i własnych dzieci. Osobnicy bezdzietni są bez szans. Nietrudno zresztą wyliczyć szacunkowo, jaka liczba urodzonych dzieci jest niezbędna do spełnienia warunku zabezpieczenia rodziców np. przed starością9. Dzieci muszą dożyć wieku produkcyjnego (przyjmijmy, że zachodzi to z prawdopodobieństwem 1 – z, gdzie z – prawdopodobieństwo przedwczesnego zgonu dziecka), posiadać odpowiednie dochody (załóżmy prawdopodobieństwo na poziomie d) i być gotowe do pomocy starym rodzicom (zakładane prawdopodobieństwo g). Zatem dla każdego dziecka prawdopodobieństwo dożycia wraz z odpowiednimi dochodami i gotowością do pomocy wynosi O = (1–z)dg. Wówczas, przy liczbie n dzieci, prawdopodobieństwo, że żadne dziecko takiej pomocy nie udzieli jest (1 – O)n. Prawdopodobieństwo, że znajdzie się przynajmniej jedno takie dziecko wynosi zatem 1 – (1– O)n. Jeśli chcemy, by to prawdopodobieństwo wynosiło co najmniej 90%, to musimy rozwiązać (ze względu na n) nierówność: 1 – (1– O)n > 0,9. Jeśli uwzględnimy fakt, że – ze względu na zwyczaje i praktykę społeczną – jedynie synowie mogą takiej pomocy udzielić, to liczbę urodzonych dzieci należałoby podwoić. Szacowana liczba n zależy oczywiście od prawdopodobieństwa O.

Tabela 6.1. Szacowana liczba rodzonych dzieci (2n) dla ubezpieczenia własnej starości prawdopodobieństwo O

0,4

0,5 10

0,6

2n

10

8

6

10

Widoczne jest, że racjonalny poziom dzietności jest bardzo duży, ale jednocześnie gdy śmiertelność wśród dzieci z rośnie (prawdopodobieństwo O wówczas maleje), to wskaźniki dzietności dodatkowo 9

Wykorzystano tu rozumowanie zaczerpnięte z: D. Ray, Development Economics, Princeton University Press, Princeton 1998, s. 310–311. 10 Przywoływany wyżej D. Ray uznaje tę wartość za niezłe przybliżenie do rzeczywistości.

136

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

się podnoszą. Im trudniej o pracę i dochody, im wyższe bezrobocie w miastach, tym silniejsza motywacja, by poprzez wielkość rodziny zwiększać szanse, że przynajmniej część potomstwa będzie miała szczęście i zdobędzie w przyszłości zatrudnienie. Strategia rodzenia wielkiej liczby dzieci jest zatem racjonalna z mikroekonomicznego punktu widzenia. Im więcej ma się dzieci, tym bardziej skuteczny wydaje się system ubezpieczenia rodzinnego. W wymiarze makroekonomicznym jednak rzecz wygląda inaczej. Jeśli tendencja do posiadania licznej rodziny jest powszechna i masowa, to rezultatem będzie niepożądane przyspieszenie przyrostu demograficznego, a w skrajnym przypadku nawet eksplozja demograficzna. Presja ludnościowa zwiększa ogromnie problemy na rynku pracy oraz wpływa na przeciążenie na ogół słabej i niewydolnej infrastruktury społecznej, takiej jak system edukacyjny i system ochrony zdrowia. Pojawia się często tendencja do rabunkowej gospodarki zasobami naturalnymi, co prowadzi do nadmiernej eksploatacji ziemi uprawnej, pastwisk, lasów, wód i łowisk rybnych. Przeludnienie wywiera także negatywny wpływ na stan środowiska. Wreszcie wszystkie te zjawiska rodzą na ogół ostre napięcia społeczne i polityczne, destabilizując te kraje wewnętrznie. Może się wydawać, że powyższe wywody są wewnętrznie sprzeczne. Z jednej strony powiada się, że malaria, żółta febra i inne niebezpieczne choroby tropikalne11 są odpowiedzialne za ogromną śmiertelność ludzi zamieszkujących i pracujących w strefie gorącego klimatu. Dotyczy to także w wysokim stopniu osób w wieku produkcyjnym, którzy albo przedwcześnie umierają, albo często chorują, a to w rezultacie znacznie zmniejsza dostępną podaż pracy – czyli w obszarze okołorównikowym ludzi jest za mało. Z drugiej strony dowodzimy, że ludzi jest tam za dużo i występuje swoista nadpodaż zasobów pracy. To tylko pozorny paradoks. Można bowiem rzec, że sytuacja wygląda tak – ludzi jest za dużo do konsumpcji, a za mało do produkowania. Niezdrowe środowisko, w którym ludzie przedwcześnie umierają i często chorują, ma jeszcze jedną ważną cechę: wpływa na radykalne skrócenie horyzontu myślenia i działania podmiotów ekonomicznych. W takim środowisku spada stopa zwrotu z inwestycji w edukację i z inwestycji w kapitał ludzki. Skoro w społecznościach atakowanych przez choroby skraca się przeciętne trwanie życia człon11

Ostatnio także zwłaszcza AIDS.

6. Pod wpływem klimatu i w kleszczach malarii

137

ków takiej zbiorowości, to krótszy jest także okres czerpania korzyści z inwestycji w edukację. Nakłady takie są opłacalne tylko wtedy, gdy zdyskontowane oczekiwane korzyści z wykształcenia przewyższają poniesione nakłady. W gospodarstwach domowych rachunek ekonomiczny nakazuje więc zmniejszenie nakładów na kształcenie dzieci. Jeśli oczekiwany czas trwania życia jest zbyt krótki, to rachunek nakazuje albo ograniczenie czasu i poziomu wykształcenia dzieci, albo kształcenie jedynie niektórych z nich (z reguły kosztem córek). W okolicach malarycznych (czy np. dotkniętych AIDS) spada również radykalnie jakość systemu edukacyjnego, co wynika z braku kadry nauczającej. Nauczyciele niechętnie podejmują pracę w rejonach niebezpiecznych i zagrożonych, część z nich choruje, a poważnym problemem jest także absencja chorujących uczniów. W skrajnych przypadkach, co dotyczy jednak przede wszystkim AIDS, następuje nawet całkowite załamanie się procesu tworzenia kapitału ludzkiego między generacjami. Szybki przyrost naturalny nie skutkuje więc równie szybkim przyrostem wykwalifikowanych absolwentów, na rynki wlewają się natomiast wielkie masy biednych, słabo wykształconych i poszukujących jakiegoś zajęcia bezrobotnych konsumentów, dla których nie ma pracy. To jest właśnie ten pozorny paradoks: dla gospodarki jest lepiej mieć do dyspozycji mniej robotników, ale lepszych, z dużym zasobem kapitału ludzkiego, niż mieć ich dużo, lecz niepiśmiennych i ekonomicznie zbędnych. Zwróćmy uwagę, że wydłużenie się trwania życia (np. dzięki zduszeniu ognisk malarii) pozwalałoby odwrócić to błędne koło i uruchomić pozytywne sprzężenie zwrotne. Wraz z rosnącą oczekiwaną długością życia rośnie bowiem opłacalność inwestycji w kształcenie dzieci, co łącznie mogłoby skłaniać rodziny do zmniejszenia dzietności. Pojawiłaby się substytucja między liczbą a „jakością” dzieci, co jest pożądane także w wymiarze makroekonomicznym, ponieważ przełamuje deficyt wysoko kwalifikowanych kadr. Jednak i na poziomie mikro nawet mniejsza liczba dobrze wyedukowanych dzieci – a więc z większymi szansami na zatrudnienie – rozwiązuje ten problem zabezpieczenia, który przedtem wymagał wielodzietności. Jednocześnie rodzinom łatwiej jest podołać finansowo kształceniu mniejszej liczby córek i synów. Wydłużanie się czasu trwania życia zwiększa również skłonność do oszczędzania. Zasadniczo można tu wyróżnić dwa kanały, poprzez które uzyskuje się ten efekt. Po pierwsze, duże rodziny oszczędzają mniej, ponieważ muszą wyżywić z bieżących wydatków o wie-

138

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

le więcej osób. Zapewne w takich rodzinach jest także więcej rąk do pracy, wliczając często wykorzystywaną pracę dzieci, ale na ogół obciążenie wydatkami konsumpcyjnymi jest tu większe niż w rodzinach małych. Im zatem dłuższe życie, tym bardziej spada skłonność do wielodzietności, a tym samym rośnie pula możliwych oszczędności. Po drugie, istnieje silny motyw do oszczędzania wtedy, gdy życie się wydłuża, konieczne jest bowiem gromadzenie środków na starość, na swoisty fundusz emerytalny. Także w tej sytuacji można dostrzec wpływ niezdrowych warunków życia na gospodarkę, niskie oszczędności tworzą bowiem ewidentne bariery wzrostu gospodarczego. Dodajmy wreszcie inne oczywiste blokady rozwojowe, jakie tworzy strefa chorób tropikalnych. Kraje trapione przez malarię i inne niebezpieczne schorzenia nie sprzyjają rozwojowi turystyki. Dla bogatych turystów bezpieczeństwo osobiste jest najistotniejszym priorytetem i dlatego – z nielicznymi wyjątkami – unikają oni okolic ryzykownych, niezależnie od tego, czy ich źródłem jest np. terroryzm czy też zarazki. Podobnie zresztą obcy kapitał nie garnie się do krajów zagrożonych. Poza przypadkami wydobywania cennych i rzadkich surowców, kiedy trudno jest wybierać dogodne miejsca inwestowania, prywatne firmy z Zachodu niechętnie angażują się kapitałowo w regionach o wysokiej zachorowalności. Mają one ogromne kłopoty z pozyskaniem kadry kierowniczej chętnej do wyjazdu w takie regiony i z tych względów operacje tego typu są dużo bardziej kosztowne. Wydaje się zatem, że geografia jest przekleństwem, skazując pechowców na warunki życia w niezdrowym klimacie, a szczęśliwców uprzywilejowując umiarkowanymi temperaturami, korzystnymi warunkami wegetacji roślin i idealnymi warunkami do pracy fizycznej. Spis różnych niedogodności zamieszkiwania w strefie równikowej należałoby jeszcze uzupełnić o kwestię niezdolności do ciężkiej pracy fizycznej w wysokich temperaturach. Długotrwały wysiłek w gorącym klimacie nie jest możliwy, gdyż człowiek po prostu się przegrzewa. Jeden z autorów12 piszących na ten temat złośliwie zauważył, że biurokracja waszyngtońska rozrosła się dopiero wtedy, gdy wynaleziono urządzenia klimatyzacyjne. Wcześniej warunki pracy w biurach w Waszyngtonie były tak nieznośne, że rząd federalny w lecie właściwie zamykał swój „sklepik” na kilka miesięcy. 12

D. Weil, Economic Growth, Pearson, Boston 2005, s. 449.

6. Pod wpływem klimatu i w kleszczach malarii

139

Uzasadnione jest zatem pytanie, czy problemem jest środowisko naturalne i jego cechy czy może raczej problem dostępnych technologii. Wiemy przecież, że technologie w rolnictwie i usługach zdrowotnych są ekologicznie specyficzne i nie dają się łatwo przenosić pomiędzy strefami geograficznymi. Czy ma to duże znaczenie? Chyba tak, skoro jednym z kluczowych argumentów pozwalających dziś minimalizować wpływ czynnika geograficznego na rozwój jest wskazywanie na rolę technologii, które pozwalają na znaczne niwelowanie efektów klimatycznych i innych niekorzystnych cech środowiskowych i ekologicznych. W jakim stopniu takie kwestie, jak epidemie i istnienie regionów stale narażonych na obecność chorób zakaźnych, ale również np. erozja gruntów, zasolenie akwenów wodnych, powodzie, nadmierne wypasanie łąk, pustynnienie, deforestacja, zatrucie wód i atmosfery oraz tym podobne zjawiska związane z degradacją lokalnego środowiska naturalnego, mogą być rozwiązywane dzięki postępowi technicznemu i nowym technologiom? Nie siląc się tu na podjęcie tych wszystkich wątków, zwróćmy jeszcze raz uwagę na kwestię malarii. W krajach rozwiniętych choroba ta została praktycznie wyeliminowana po 1945 roku. Wcześniej, przed II wojną światową, występowała w południowowschodnich stanach USA oraz w całej południowej Europie, zwłaszcza w rejonach Grecji, Włoch i na Półwyspie Iberyjskim. Te obszary nie są oczywiście tak atrakcyjne dla nosicieli zarazków malarii jak regiony położone bardziej na południe, niemniej i tu malaria była groźna. Walka z malarią jest dość nieskomplikowana i relatywnie tania13. Znane są dzisiaj terapie i środowiskowe uwarunkowania rozwoju choroby, dostępne są leki. Przyczyny niepowodzenia w zwalczaniu malarii mają źródła w ubóstwie krajów i społeczności nią dotkniętych. Od strony wiedzy i technologii stworzenie świata bez zagrożenia malarią jest dziś w pełni możliwe, tak jak stało się to w krajach rozwiniętych. Wyasygnowanie odpowiednio dużo środków pozwoliłoby rozwiązać problem. J. Sachs szacuje koszt kontroli malarii na 3 mld USD rocznie w postaci pomocy zagranicznej. Poważniejszym problemem jest jednak inna kwestia. Na szczęście dla krajów słabo rozwiniętych malaria nie była tylko ich zmar13

Koszt zależy od rodzaju walki z chorobą. Jeśli chcemy jej zapobiegać, to spryskujemy wnętrza pomieszczeń, np. przy użyciu DDT, lub stosujemy moskitiery. Jeśli natomiast korzystamy z leczenia, to koszt kuracji z reguły nie przekracza kilku dolarów. Dla najbiedniejszych poniesienie tych kosztów jest poza ich zasięgiem finansowym.

140

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

twieniem. Badania naukowe i opracowanie odpowiednich środków leczniczych prowadzono przede wszystkim w interesie mieszkańców bogatych krajów Północy. Co się jednak dzieje w przypadku chorób występujących jedynie lokalnie, i to tylko w rejonie krajów Południa? Technologie powstają głównie w krajach rozwiniętych, a prace badawcze stanowią funkcję ich opłacalności biznesowej. Im biedniejsi są nabywcy, tym mniej liczna jest grupa nabywców i słabsza motywacja dla przemysłu farmaceutycznego. Na szczęście wszystkie problemy stają się dziś globalne. Chociaż dzisiaj zagrożenie malarią wydaje się, przynajmniej z perspektywy świata rozwiniętego, mniej poważne, to historycznie rzecz biorąc, w przeszłości choroba ta w istotny sposób wpływała na bieg spraw i kształt współczesnego świata. Stwierdzenie to nie jest bynajmniej przesadne. I tak np. granica między Północą a Południem w USA (tzw. Mason-Dixon Line) jest dziś wyznaczana de facto przez historyczną granicę zasięgu malarii14. W amerykańskiej wojnie domowej walki toczyły się głównie na południu, tj. w strefach objętych malarią. Zarówno przebieg, jak i długość konfliktu oraz ludzkie straty, jakie ponosiły obie strony, były funkcją odporności obu armii na ataki malarii. Ale nie to jest najistotniejsze. Najbardziej zdumiewa fakt, że geograficznie zasięg amerykańskiego systemu niewolniczego, a więc w konsekwencji podział polityczny na przemysłową i abolicjonistyczną Północ oraz rolnicze Południe zwolenników utrzymania niewolnictwa pokrywa się z granicą występowania malarii. Obszary jej występowania charakteryzowały się wysoką śmiertelnością, co wpływało oczywiście nie tylko na sytuację walczących żołnierzy, ale przede wszystkim na warunki zamieszkiwania i pracy. Wiemy dziś (a w każdym razie badacze zgadzają się w większości co do tego), że malaria nie istniała w Ameryce przed Kolumbem i została na ten kontynent przywleczona przez Europejczyków. Jest wysoce prawdopodobne, że początkowo przybyła ona wraz z kolonistami angielskimi pochodzącymi z regionów Wielkiej Brytanii opanowanych przez tę chorobę. Tym samym jej zarazki dotarły do miejsc, w których lokalni mieszkańcy, Indianie, nigdy nie zetknęli się z malarią. Rdzenni mieszkańcy byli zupełnie nieodporni na tę chorobę i w rezulta14 Temperatura odgrywa bardzo ważną rolę w roznoszeniu zarazków malarii przez komary. W zbyt niskiej temperaturze larwy komarów nie rozwijają się lub też wykazują małą żywotność i są mniej groźne. Wyjaśnia to, dlaczego daleko na północ lub daleko na południe od równika malaria nie stanowi zagrożenia. W tym sensie temperatura wyznacza granicę zasięgu tej choroby.

6. Pod wpływem klimatu i w kleszczach malarii

141

cie na południu kontynentu północnoamerykańskiego, tj. w strefie malarycznej, zostali niemal całkowicie przez nią unicestwieni. Europejczycy radzili sobie nieco lepiej, ponieważ nabyli wcześniej pewną odporność na malarię, ale i wśród nich śmiertelność była bardzo wysoka. Powodowało to ogromny deficyt rąk do pracy w regionach upraw tytoniu i bawełny. Bardziej na południe, w rejonie Karaibów, rozwój plantacji trzciny cukrowej w jeszcze większym stopniu zależał od pozyskania odpowiednich zasobów siły roboczej15. W tych okolicznościach zrodził się wielki popyt na pracę niewolników pochodzących z zachodniej i środkowej Afryki, którzy – jak się okazało – mieli naturalną, dziedziczną odporność na malarię. W stanach północnych USA, gdzie malaria była nieobecna lub mniej groźna, nie było potrzeby zatrudniania niewolników z Afryki, gdyż robotnicy europejscy byli po prostu tańsi. Już A. Smith w swym głównych dziele Bogactwo narodów z 1776 roku zwrócił uwagę na to, że w koloniach i na plantacjach praca najemna była znacznie tańsza niż praca niewolników. Wysokie koszty transportu morskiego tych ostatnich na plantacje Nowego Świata, koszty ich ciągłego dozoru, potencjalne straty dla właściciela z powodu buntów, ucieczek i sabotażu oraz obcość kulturowa i językowa czyniły z niewolników teoretycznie bardzo drogi czynnik produkcji. Według zbieżnych ocen pochodzących z różnych źródeł koszt posiadania niewolnika w połowie XVII wieku był w przeliczeniu około dwukrotnie wyższy niż koszt zatrudnienia najemnej siły roboczej (białego migranta ze Starego Świata)16. Po uwzględnieniu jednak wysokiej stopy śmiertelności wśród białych robotników (z powodu malarii i innych chorób) rachunek ten zdecydowanie przemawiał za produkcją niewolniczą. Wyjaśnia to znakomicie obserwowany fenomen rozgraniczenia ekonomiki poszczególnych stanów amerykańskich na te południowe stany (dotknięte malarią), w których dominowało rolnictwo w formie plantacji wykorzystujących pracę niewolniczą, i na przemysłową, ale także częściowo rolniczą (zdrową, pobawioną malarii) północ, gdzie gospodarka korzystała z pracy najemnej. To potężne motywy zysku i interesu ekonomicznego pchnęły angielskich plantatorów – a także inne nacje kolonialne – w Ameryce 15

Produkcja cukru jest najbardziej pracochłonna wśród innych typowych upraw w koloniach (czyli kawy, kakao, tytoniu i bawełny). 16 Na przykład por. M. Parker, The Sugar Barons. Family, Corruption, Empire and War, Hutchinson, London 2011, s. 57.

142

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

Północnej i na Karaibach w szczególnych warunkach geografii malarii i żółtej febry do przestawienia swych plantacji17 na pracę niewolniczą. Jak pisze Ch. Mann, byłoby przesadą powiedzieć, że to malaria zrodziła niewolnictwo, ale jej istnienie wykreowało warunki, w jakich praca niewolników stała się ekonomicznie niezwykle opłacalna. Skalę handlu niewolnikami przez Atlantyk ocenia się dziś na co najmniej 12–13 mln ludzi. Większość fachowców uważa, że miało to katastrofalne konsekwencje dla demografii samej Afryki i ekonomicznych losów tego kontynentu. Chodzi tu nie tylko o stały drenaż ludnościowy, trwający przez trzy stulecia – od XVII do XIX wieku. Ustawiczne polowanie na niewolników w zachodniej Afryce blokowało proces budowania tam struktur państwowych, a powszechny udział samych Afrykanów w handlu niewolnikami tworzył oraz intensyfikował podziały etniczne i narodowe między nimi, żywe do dziś. Badacze tego problemu nie wykluczają zatem, że obecne konflikty regionalne w Afryce mogą nie być przypadkowe, ale mieć swe korzenie w kulturze politycznej zrodzonej w przeszłości. Nie należy jednak zapominać, że handel niewolnikami i zbudowanie systemu produkcji opartej na pracy niewolniczej w Ameryce oraz w koloniach brytyjskich, hiszpańskich, portugalskich, francuskich i holenderskich przyniosło trwałe skutki, kształtując obecną strukturę ludnościową w całym Nowym Świecie. W Ameryce Łacińskiej potomkowie czarnych niewolników w dużym stopniu rozpłynęli się w dominującej dziś mieszance ras i kultur (białej, czarnej i rodzimych Indian). W USA czarnoskórzy obywatele konstytuują dziś ok. 12% całej populacji, choć w końcu XVIII wieku czarni mieszkańcy (wówczas niemal wyłącznie o statusie niewolnika) stanowili prawie 20% ludności. Malaria odegrała zapewne także istotną rolę w historii w rozstrzygnięciu wielu konfliktów militarnych. Armie złożone z żołnierzy, którym przyszło walczyć w rejonach malarycznych czy niebezpiecznych zdrowotnie, a którzy nie nabyli wcześniej naturalnej odporności na lokalne choroby, często przegrywały batalie lub nie były zdolne do kontynuowania wojny. W 536 roku n.e. armia Belizariusza w Italii została niemal zdziesiątkowana przez malarię, co zniweczyło podjęty przez cesarza Justyniana plan ponownego odtworzenia Imperium Rzymskiego. Ze względu na malarię (i żółtą febrę) Napoleonowi nie 17 Dotyczy to również – i z tych samych powodów – właścicieli kopalń w dzisiejszej Brazylii, Boliwii i Peru.

6. Pod wpływem klimatu i w kleszczach malarii

143

udało się opanować rebelii na Santo Domingo w 1801 roku, a Brytyjczycy przegrali wojnę o niepodległość w USA, „pobici” przez tę chorobę, kiedy ich nieodporni na nią żołnierze zmuszeni byli walczyć z przeciwnikiem, który zetknął się już z malarią. To wszystko skłoniło Ch. Manna do napisania18: „Byłoby przesadą powiedzieć, że malaria i żółta febra są odpowiedzialne za handel niewolnikami, tak jak byłoby przesadą rzec, że to one wyjaśniają, dlaczego większość Ameryki Łacińskiej jest wciąż biedna, lub dlaczego rezydencje plantatorów bawełny przed wojną w Przeminęło z wiatrem są ulokowane na szczytach rozległych pagórkowatych trawników19, lub dlaczego Szkocja przyłączyła się do Anglii, by stworzyć Zjednoczone Królestwo20, lub dlaczego słabe, podzielone trzynaście kolonii wywalczyło niepodległość od potężnej Wielkiej Brytanii w rewolucyjnej wojnie. Ale to także nie byłoby całkowicie fałszywe”. * Ponieważ ostatnio zaczęto sporo mówić o globalnym ociepleniu, to w świadomości potocznej tkwi naiwne przeświadczenie, że chociaż klimat na Ziemi jest regionalnie zróżnicowany, to jednak w zasadzie jest on niezmienny w czasie, a dzisiejsze realia klimatyczne i pogodowe są identyczne jak w przeszłości. W rzeczywistości taka np. rewolucja neolityczna – jedno z najważniejszych wydarzeń w historii ludzkości, polegające na przejściu od zbieractwa i łowiectwa do osiadłego trybu życia, połączonego z pojawieniem się rolnictwa i hodowli – nie byłaby możliwa bez głębokiej zmiany warunków klimatycznych na Ziemi. Bardzo zimny klimat charakterystyczny dla okresu lodowcowego, niezwykle trudne warunki wegetacji roślin i życia zwierząt niepomiernie powiększały w tej epoce ryzyko śmierci głodowej człowieka oraz obniżały szanse przetrwania ludzkich zbiorowości. Strategia przemieszczania się ludzkich gromad w terenie pozwala zmniejszyć ryzyko lokalnych kryzysów żywnościowych. Z tych względów osiadły tryb życia stawał się możliwy dopiero po ociepleniu się klimatu w połączeniu z bardziej stabilnymi tempera18

Ch. Mann, op. cit., s. 79. Oczywiście ze względów zdrowotnych. 20 Nastąpiło to w 1707 roku po katastrofie ekonomicznej Szkotów w związku z ich przedsięwzięciem kolonialnym New Edinburgh w Panamie (1698–1700). Fiasko tego projektu wydrenowało poważnie zasoby kraju i mogło skłonić Szkotów do zawarcia unii z Anglią. Głównymi przyczynami katastrofy była niezwykle wysoka śmiertelność wśród kolonistów, wywołana przez malarię, dyzenterię i żółtą febrę. 19

144

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

turami. W późnym plejstocenie21 warunki dla rolnictwa były wciąż bardzo niesprzyjające: klimat był suchy i towarzyszyły mu duże amplitudy wahań temperatur, zachodzące z wysoką częstotliwością, a w atmosferze występował niski poziom CO222. Tylko wędrowny tryb życia pozwalał na dostatecznie dużą dywersyfikację poszukiwań żywności i był w tych warunkach mniej ryzykowny. Ludzie już wcześniej znali technologie pozwalające na rozpoczęcie produkcji w rolnictwie. Uczynili to, choć bardzo stopniowo i nierównomiernie, w różnych miejscach na Ziemi23, dopiero wtedy, kiedy warunki klimatyczne na naszym globie się poprawiły, tj. nie wcześniej niż ok. 9 tys. lat temu. Z analizy danych historycznych obraz Ziemi rysuje się jako globu na ogół zimnego i mało gościnnego. Regułą były okresy zlodowaceń; okresy cieplejsze jedynie wyjątkowo i na krótko przerywały te niesprzyjające bytowaniu czasy. W ciągu minionych 1,8 mln lat czwartorzędu wystąpiło aż 17–20 okresów zlodowaceń, przerywanych jedynie krótkimi interglacjałami. Te ostatnie trwały przeciętnie 5–10 razy krócej niż okresy zlodowaceń, czyli na ogół kilkanaście tysięcy lat. Przyczyny, dla których Ziemia periodycznie przechodzi fazy zlodowaceń, są głównie astronomicznej natury. Odległość, w jakiej Ziemia krąży wokół Słońca, jest zmienna i waha się o ok. 6%. Im dalej od Słońca, tym mniej energii promieniowania dociera do Ziemi. Te zmiany pozornie nie są wielkie, ale wywierają zaskakująco silny wpływ na temperaturę na Ziemi. Cykl zmian orbity Ziemi wynosi 100 000 lat i jest w wysokim stopniu zgodny z obserwowanymi okresami ochłodzenia klimatu oraz z każdorazowym wejściem w okres lodowcowy. Dwa inne, krótsze cykle dodatkowo wzmacniają lub osłabiają cykl orbitalny w sposób lokalnie zróżnicowany dla każdej z półkul – północnej i południowej. Wynikają one ze zmian w kącie nachylenia osi obrotu Ziemi względem płaszczyzny obiegu wokół Słońca (cykl 41 000 lat) oraz precesji osi obrotu Ziemi (21 000 lat). Oczywiście czynnik astronomiczny nie odgrywa istotniejszej roli jako 21 Plejstocen to ostatni okres lodowcowy, poprzedzający obecny, krótki i ciepły interglacjał nazywany holocenem. 22 P. Richerson, R. Boyd, R. Bettinger, Was Agriculture Impossible during the Pleistocene but Mandatory during the Holocene? Climate Change Hypothesis, „America Antiquity” 2001, Vol. 66, No. 1, s. 387–411. 23 Te duże różnice czasowe w przejściu do rolnictwa między regionami (różnica kilku tysięcy lat) pokazują, że nie tylko klimat ma znaczenie, ale także liczą się czynniki kulturowe i powolny proces uczenia się.

6. Pod wpływem klimatu i w kleszczach malarii

145

element odpowiedzialny za zmiany klimatyczne w okresach krótszych, tj. np. w dekadzie czy stuleciu. Wiemy zatem, że wraz z ociepleniem, jakie przyniósł ostatni okres międzylodowcowy – holocen – ludzkość przeżyła rewolucję neolityczną, tj. stopniowo przechodziła od łowiectwa i zbieractwa do uprawy roli i hodowli jako głównej formy aktywności gospodarczej. Obecna faza interglacjalna trwa ok. 11 tys. lat, z temperaturami oscylującymi na poziomie aż o ok. 5°C wyższymi niż w fazie zlodowacenia. W tym sensie ocieplenie nie zaczęło się w ostatnim stuleciu. Trwa ono od ok. 18 tys. lat, tj. od momentu gdy Ziemia zaczęła wychodzić z ostatniej epoki lodowcowej. Oznaczało to ogromny skok w produktywności i wywołało małą eksplozję ludnościową. Podobnie kiedy w średniowieczu Europa weszła w okres ocieplenia – ludzkość była świadkiem wspaniałego rozwoju cywilizacyjnego. Dotychczasowa historia skłania do upatrywania w ciepłym klimacie skutków raczej dobroczynnych niż negatywnych. Ciepły klimat jest źródłem prosperity i rozkwitu ludzkiej działalności, podczas gdy zimno przynosi kryzysy ekonomiczne, głód, zwiększoną wymieralność populacji i inne zakłócenia. Duże zmiany klimatyczne i wahania temperatury nie są zatem niczym nadzwyczajnym w historii. Europa rejestrowała wyraźnie łagodny i ciepły klimat w latach 900–1300 n.e., osiągając maksymalne temperatury w XII i XIII wieku. Wtedy właśnie, na początku ostatniego tysiąclecia, zasiedlano Islandię, a Wikingowie kolonizowali Grenlandię. To dopiero w tych cieplejszych i bardziej stabilnych pogodowo warunkach żegluga po północnym Atlantyku stawała się możliwa i w miarę bezpieczna ze względu na cofnięcie się gór lodowych. Warunki do osiedlania się na dalekiej północy były bardziej sprzyjające (Grenlandia była wtedy faktycznie zielona). W okresie średniowiecznego „optimum klimatycznego” w Anglii uprawiano winogrona, a wina angielskie konkurowały nawet z francuskimi. Granice produkcji wina przesunęły się o ok. 300–500 km na północ względem obecnego zasięgu tej produkcji. Na terenie dzisiejszych Niemiec znaleziono ślady upraw drzew figowych z tamtego okresu (wiele wskazuje na to, że także na terenie Polski te uprawy były wtedy możliwe). Szacuje się, że w Europie w okresie letnim było wówczas o 0,7–1,0°C cieplej niż obecnie, a w Europie Środkowej nawet o 1,4°C. Okres ten przyniósł temu kontynentowi niezwykłą prosperitę. Następował rozwój gospodarczy, którego wymiernym rezultatem była silna ekspansja demograficzna. Ocenia się, że między 600 a 1000 rokiem liczba ludności Europy wzrosła o ok. 38%. Taki

146

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

wzrost nie byłby zapewne możliwy bez ocieplenia klimatu i zwiększenia produkcji żywności. Z kolei rosnący europejski potencjał demograficzny przełożył się na przyspieszony rytm ekonomiki, rozwój miast, rewolucję handlową, znakomite osiągnięcia kultury materialnej (gotyckie katedry, obronne budowle i zamki) oraz wzrost politycznego znaczenia kontynentu (wyprawy krzyżowe). Sama zmiana klimatu nie wystarczyłaby zapewne, by nadać nowy impuls rozwojowi Europy pozostającej od upadku Rzymu aż do początku nowego tysiąclecia w stanie kompletnej stagnacji, ale stworzyła ekonomicznie sprzyjające warunki do zmiany. Może o tym świadczyć fakt, że po przyjaznym gospodarczo średniowiecznym optimum klimatycznym temperatury w Europie obniżyły się i nastąpiła tzw. mała epoka lodowcowa z kulminacją zimna w latach 1670–1710 (minimum Maundera). W minimum Maundera średnie temperatury były niższe od średniej dla XX wieku o ok. 1,5°C. W tym chłodnym, ponad pięćsetletnim okresie (1300–1850) osiedla na Grenlandii zostały opuszczone, a liczba ludności Islandii zmniejszyła się. Na przykład zimy z lat 1407/1408 oraz 1422/1423 były tak ostre, że Bałtyk zamarzał całkowicie, umożliwiając przejście po lodzie na drugi brzeg. Okresy letnie były często chłodne i niezwykle deszczowe. Ta niekorzystna pogoda powodowała spadek plonów i produkcji żywności, wywoływała okresy głodu oraz ułatwiała ataki epidemii nachodzących Europę falami w okresie małej epoki lodowcowej. Jej najbardziej spektakularne uderzenie – czyli „czarna śmierć” – nastąpiło w latach 1347–1348 w postaci epidemii dżumy, która zmiotła mniej więcej 1/3 mieszkańców Europy. Nasz kontynent powoli dźwigał się z tej katastrofy demograficznej, przez całe stulecie odrabiając straty ludnościowe. Związki między głodem i niedożywieniem wywołanymi ochłodzeniem klimatu a łatwością, z jaką epidemie rozpowszechniały się i zbierały śmiertelne żniwo, są dziś oczywiste. Wbrew potocznemu osądowi zarówno obecna niska śmiertelność, jak i dzisiejsza wysoka oczekiwana długość trwania życia, odbiegająca pozytywnie od znanych wskaźników z przeszłości – z okresu starożytności czy średniowiecza – nie są wynikiem głównie osiągnięć medycyny ani nawet większej higieny. Głównym powodem jest dużo lepsze odżywianie się ludzi i ich wysokokaloryczna dieta. Dzięki niej ludzie są dziś bardziej odporni na choroby i skutecznie je zwalczają, nawet bez interwencji lekarza. Osobnicy głodujący lub źle odżywiający się są podatni na różne choroby i mogą umierać nawet na te schorzenia, które dla normalnego organizmu nie są poważnym zagrożeniem.

6. Pod wpływem klimatu i w kleszczach malarii

147

Podkreślając znaczenie fluktuacji zmian klimatycznych, błędem byłoby upatrywać ich przyczyn jedynie w ziemskich cyklach astronomicznych. Wśród naturalnych przyczyn zmian klimatycznych o krótszych cyklach należy przywołać zmienną aktywność energetyczną Słońca, silne erupcje wulkaniczne oraz cyrkulacje oceanów. Notujemy różne, dość silne, zarówno regularne, jak i nieregularne, wahania aktywności słonecznej o mało rozpoznanym charakterze. Wysoka aktywność Słońca oznacza z jednej strony, że zmienia się sama energia emitowana w kierunku Ziemi, z drugiej zaś – rośnie aktywność magnetyczna w postaci wiatru słonecznego. Oba te zjawiska wywierają wpływ na ziemski klimat. Porównanie aktywności Słońca i wahań temperatury w ostatnim tysiącleciu wykazało bardzo silną korelację. W szczególności okres minimum Maundera (najzimniejsze stulecie w całym tysiącleciu) pokrywa się z bezprecedensowym zanikiem lub znikomo małą liczbą plam słonecznych. Niektórzy specjaliści sądzą, że także ocieplenie z końca XIX wieku, trwające do 1940 roku, może być w dużym stopniu wyjaśnione zmianami zachodzącymi na Słońcu. W odniesieniu do okresu późniejszego, po 1940 roku, opinie różnią się już zasadniczo. W zależności od autora czynnikowi słonecznemu przypisuje się zdolność do wyjaśnienia od 10 do ponad 50% globalnego ocieplenia. W historii odnotowano co najmniej kilka wielkich eksplozji wulkanicznych o ogromnym wpływie zarówno na globalny klimat, jak i prawdopodobnie na losy wielu cywilizacji ludzkich. Takim wydarzeniem była eksplozja wulkanu na wyspie Thira (Santorini) ok. 1627 roku p.n.e., która przyczyniła się do upadku cywilizacji i kultury minojskiej, ale jej skutki były odczuwalne także daleko poza tym obszarem. Niektórzy badacze sądzą, że podobnie doniosłe, przynajmniej pośrednio, konsekwencje gospodarcze, polityczne i ekonomiczne wywołała ogromna erupcja wulkanu Krakatau w 535 roku n.e.24 K. Wohletz łączy powyższe ustalenia geologiczne z kluczowymi wydarzeniami epoki: „Źródła współczesnej historii tkwią w burzliwych wiekach VI i VII. W tym czasie załamanie się produkcji w rolnictwie i pojawienie się wielkich epidemii przyczyniło się do: (1) upadku wielkich miast starożytności, starożytnej Persji, cywilizacji Indonezji, kultury Nasca w Ameryce Południowej i cywilizacji na południu 24 K. Wohletz, Were the Dark Ages Triggered by Volcano-related Climate Changes in the 6th Century?, http://www.ees1.lanl.gov/Wohletz/Krakatau.htm. 2000 (dostęp: 2 lipca 2012).

148

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

Półwyspu Arabskiego, (2) schizmy w Cesarstwie Rzymskim wraz z narodzinami wielu państw narodowych i ponownymi narodzinami zjednoczonych Chin, (3) powstania i rozpowszechnienia się islamu, podczas gdy ariański odłam chrześcijaństwa zniknął. D. Keys w swej książce Catastrophe. An Investigation into the Origins of the Modern World, badając historię i archeologię, łączy wszystkie te wielkie zaburzenia społeczne z gwałtownymi zmianami klimatu”. Wiele zdarzeń historycznych ma swe źródło w katastrofalnych zmianach pogodowych. Od czasu zakończenia epoki lodowcowej i ustabilizowania się poziomu mórz i oceanów już po stopieniu lodowców kluczowym czynnikiem wyznaczającym cykle pogodowe na Ziemi jest El Niño Southern Oscillation (ENSO), zwany w skrócie El Niño. Od tego, jak działa ta oscylacja oceaniczno-atmosferyczna, zależą dramatyczne powodzie w Ameryce Łacińskiej oraz długotrwałe susze w Indiach, Chinach i Indonezji wskutek braku monsunów. C. Caviedes posuwa się w swych stwierdzeniach tak daleko, że według niego El Niño zabił w ostatnich 150 latach więcej istnień ludzkich niż „czarna śmierć” w Europie w 1348 roku i znacznie więcej niż wynosi liczba ofiar II wojny światowej25. Normalny schemat ENSO polega na utrzymywaniu relatywnie niskich temperatur i niskich opadów w rejonie wschodniego Pacyfiku wzdłuż brzegów obu Ameryk oraz koncentracji ciepła i wilgoci w zachodnim basenie Pacyfiku, tj. w rejonie wyspy Borneo. Ta kombinacja jest wzajemnie powiązana. Od czasu do czasu z nieznanych bliżej przyczyn następuje odwrócenie tych prawidłowości i wtedy dotkliwe susze dotykają cały obszar od Australii do Indii, a burze i powodzie dewastują tradycyjnie wysuszone obszary Chile i Peru26. Kiedy odwrócenie cyklu ENSO jest głębokie i długotrwałe, następuje katastrofa klimatyczna i cywilizacyjna. Taki kryzys – w dość odległym czasie historycznym – zdarzył się w latach ok. 2180–2160 p.n.e. w Egipcie27. Katastrofalne susze wynikające z małych wylewów Nilu i trwające przez wiele lat zachwiały bilansem żywnościowym kraju oraz doprowadziły do śmierci głodowej o ogromnych rozmiarach, upadku cywilizacyjnego i załamania się władzy centralnej uprzednio silnego i zamożnego 25 C. Caviedes, El Niño in History: Storming through the Ages, Florida University Press, Gainesville 2002. 26 E. Linden, The Winds of Change. Climate, Weather, and the Destruction of Civilizations, Simon & Schuster Paperbacks, New York 2007. 27 B. Fagan, Floods, Famines and Emperors. El Niño and the Fate of Civilizations, Basic Books, New York 1999.

6. Pod wpływem klimatu i w kleszczach malarii

149

państwa. W wyniku tego chaosu upadło tzw. Stare Państwo w Egipcie, a fachowcy są raczej pewni, że za ten upadek jest odpowiedzialny El Niño. Wiele innych wydarzeń historycznych mających wpływ na losy poszczególnych krajów, ich gospodarkę i poziom życia ludzi można zapewne odnieść do ENSO. Czynniki ekologiczne i zaburzenia klimatyczne odpowiadają za upadek imperium Majów w VIII–X wieku n.e. Niektórzy specjaliści dowodzą, że wielka migracja ludów, która doprowadziła do upadku Rzymu, była wywołana suszą na stepach azjatyckich w taki sposób, że uruchomiła wzajemny nacisk plemion i ludów, które – usiłując wyrwać się z pułapki – zaczęły przesuwać się na wschód, wywołując swoisty efekt domina. Zamieszki związane z brakami zboża we Francji w 1788 roku i będące preludium do rewolucji francuskiej można wiązać z bardzo silnymi oscylacjami El Niño w latach 1789–1793. Także zatonięcie Wielkiej Armady hiszpańskiej w czasie wyjątkowych sztormów w 1588 roku bez wątpienia ma związek z klimatycznymi komplikacjami ENSO. Również dzisiaj, w sposób niezbyt dramatyczny (na pozór), nieoczekiwane wydarzenia meteorologiczne i geologiczne mogą wpływać na losy światowej gospodarki. Kiedy 14 kwietnia 2010 roku wybuchł na Islandii wulkan Eyjafjallajökull, do atmosfery zostały wyrzucone ogromne ilości pyłu wulkanicznego. Doprowadziło to do zamknięcia na tydzień przestrzeni powietrznej nad całą niemal Europą oraz zawieszenia lotów towarowych i pasażerskich na trasach europejskich i transatlantyckich. Transport lotniczy, choć nieduży pod względem wagowym, stanowi dziś aż 25% wartości przewozów towarowych, tak więc skutki takiego paraliżu byłyby dramatyczne, gdyby okres zawieszenia trwał dłużej. Interesujące byłoby porównanie podobnego (ale o innej skali!) wydarzenia z przeszłości: wybuchu wulkanu Laki na Islandii, do którego doszło 4 czerwca 1783 roku. Erupcja wulkanu trwała prawie 9 miesięcy, do lutego 1784 roku. Wulkan wyrzucił ogromne ilości gazów (dwutlenku siarki) i pyłów (z trującymi związkami fluoru) do atmosfery. Szacuje się, że na samej Islandii zmarła 1/4 ludności i większość owiec. Chmury trujących pyłów i gazów dotarły niemal do całej Europy, utrzymując się aż do 1784 roku, a kilkadziesiąt tysięcy osób zmarło w wyniku ich działania. Na wiele miesięcy zmieniły się warunki pogodowe w Europie. Co by się stało, gdyby skala erupcji jakiegoś wulkanu była podobna do tej z 1783 roku? Bez wątpienia rezultatem byłby światowy kryzys ekonomiczny wielkich rozmiarów. Nie zapominajmy, że współczesna gospodarka jest niezwykle wrażliwa na zewnętrzne zakłócenia.

150

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

Trzeba jednak wyraźnie powiedzieć, że obecnie głównych źródeł zagrożeń klimatycznych upatruje się w globalnym ociepleniu. Od początku XX wieku temperatura powierzchni Ziemi i jej atmosfery stopniowo się podnosi. Skalę tych wzrostów ocenia się na 0,6–0,8°C od końca XIX wieku, a zdecydowana większość klimatologów uważa, że zjawisko to wiąże się z działalnością człowieka, tj. ze zwiększoną emisją gazów cieplarnianych28. Takim gazem powstającym w wyniku działalności produkcyjnej jest przede wszystkim dwutlenek węgla (CO2), będący rezultatem procesu spalania substancji organicznych, takich jak węgiel, ropa naftowa i gaz ziemny. Rzeczywiście, od początku ery przemysłowej notujemy wyraźny wzrost stężenia CO2 w atmosferze aż o ponad 1/3. Korelacja między temperaturą na Ziemi a emisjami dwutlenku węgla jest trudnym do zakwestionowania faktem. Co więcej, raporty IPCC wskazują na perspektywę dalszego znacznego wzrostu temperatury, według ostatnich prognoz nawet o kilka stopni Celsjusza do 2100 roku29. Globalne ocieplenie jest przez wielu postrzegane jako poważne zagrożenie dla ludzkości, a nawet całej cywilizacji ziemskiej. Czego konkretnie się obawiamy? Takie ocieplenie jest groźne, gdyż może wywołać katastrofalne skutki ekonomiczne w postaci znaczącego wzrostu poziomu oceanów i mórz (groźba zalania ogromnych obszarów i konieczność trwałego przesiedlenia milionów ludzi), negatywnych skutków w dziedzinie rolnictwa i produkcji żywności, zaburzeń pogodowych (silne wahania temperatury, ekstremalne zjawiska, np. częste susze, powodzie, katastrofalne wichury, lawiny) i zdrowotnych oraz załamanie się niektórych ekosystemów. Już dziś obserwujemy wzrost poziomu mórz 28

Zjawisko, gdy promienie słoneczne są przepuszczane w jednym kierunku, a następnie energia cieplna w postaci promieniowania podczerwonego jest przechwytywana przez atmosferę, nosi nazwę efektu cieplarnianego (nawiązanie do podobnego efektu występującego w cieplarniach). Gdyby efekt cieplarniany w ogóle nie występował, dzisiejsza średnia temperatura na powierzchni Ziemi wynosiłaby zaledwie –15°C, podczas gdy faktycznie wynosi ona +18°C. Klimat Ziemi jest zatem cieplejszy aż o 33°C, co prawdopodobnie w ogóle umożliwia życie na Ziemi w takiej postaci, jaką dziś znamy. Głównym czynnikiem odpowiedzialnym za efekt cieplarniany jest para wodna znajdująca się w atmosferze, niemniej istotną rolę odgrywają także dwutlenek węgla i metan. 29 IPCC Intergovernmental Panel on Climate Change (Międzyrządowy Panel na rzecz Zmian Klimatycznych) – międzyrządowa organizacja działająca pod auspicjami ONZ, zajmująca się sprawami klimatu. Według ostatniego raportu IPCC opublikowanego w 2007 roku średnia temperatura na Ziemi do 2100 roku, zgodnie z najbardziej prawdopodobnymi scenariuszami, wzrośnie od 1,8 do 4°C. Por. Climate Change 2007: Synthesis Report, Summary for Policymakers, An Assessment of the Intergovernmental Panel on Climate Change Valencia, 12–17 November 2007, s. 8.

6. Pod wpływem klimatu i w kleszczach malarii

151

i oceanów, co tworzy realne zagrożenie dla wielu obszarów położonych nisko, które mogą być zalane przez wodę. Wraz z rosnącymi temperaturami topią się lodowce i potencjalnie może dojść do topnienia lodów na Grenlandii i Antarktydzie. Oba te obszary zawierają gigantyczne ilości wody, dziś występujące w postaci lodu, który może być jednak w przyszłości uwolniony, kiedy temperatura na Ziemia wzrośnie. Po stopnieniu lodów Grenlandii i Antarktydy poziom oceanów podniósłby się o kilkadziesiąt metrów w stosunku do obecnego stanu, a skutki tego zjawiska byłyby oczywiście katastrofalne. Wreszcie obawy dotyczą tego, że globalne ocieplenie może doprowadzić do gwałtownego ochłodzenia. To pozorny paradoks, ale taki scenariusz jest możliwy. Już raz to się zdarzyło się – ok. 12 tys. lat temu – kiedy kończyła się epoka lodowcowa i temperatury na Ziemi wzrastały. Topniejące lodowce, pokrywające wcześniej znaczną część północnej półkuli, stworzyły w rejonie dzisiejszej Ameryki Północnej wielkie jezioro słodkiej wody Agassiz. Kiedy wody z tego jeziora przedostały się do Atlantyku, zatrzymały przejściowo (choć jednak na ponad tysiąc lat) całą cyrkulację prądów oceanicznych w tym rejonie, tzw. cyrkulację termohalinową. Ta cyrkulacja jest odpowiedzialna za systematyczne ogrzewanie Europy przez ciepłe prądy płynące z południa. Teoretycznie możemy obawiać się powtórzenia tego scenariusza, tym razem wskutek nadmiernego ogrzania się powierzchniowych wód północnego Atlantyku i zatrzymania tego mechanizmu prądów morskich. Wpłynęłoby to na silne ochłodzenie klimatu, przynajmniej w całym obszarze północnego Atlantyku. Wszystkie te obawy rodzą postulaty bardzo zdecydowanej redukcji emisji CO2 lub przynajmniej jej zahamowania. Na ile jest to realistyczna idea, biorąc pod uwagę jej konsekwencje ekonomiczne dla całego świata? Przede wszystkim bodaj żadna hipoteza naukowa w ciągu przynajmniej ostatnich kilkudziesięciu lat nie została tak zinstrumentalizowana i zideologizowana politycznie jak hipoteza globalnego ocieplenia. Co prawda, większość przedstawicieli światowej nauki podziela pogląd, że zmiany klimatyczne są wynikiem działań człowieka, ale mniejszość kwestionuje tę opinię. Ci „dysydenci” wskazują na zupełnie inne, naturalne czynniki odpowiedzialne za zmiany klimatyczne, mianowicie na zmienną aktywność Słońca. Regularne i nieregularne wahania aktywności słonecznej oznaczają, że zmienia się sama energia emitowana w kierunku Ziemi, a także aktywność magnetyczna w postaci wiatru słonecznego. Oba te zjawiska wywierają wpływ na ziemski klimat. Porówna-

152

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

nie aktywności Słońca i wahań temperatury w ostatnim tysiącleciu wykazało bardzo silną korelację. W szczególności okres minimum Maundera pokrywa się z bezprecedensowym zanikiem (lub znikomo małą liczbą) plam słonecznych. Różnice poglądów w nauce są rzeczą naturalną, ale zacietrzewienie ideologiczne wśród naukowych antagonistów spierających się co do przyczyn i skali globalnego ocieplenia oraz jego potencjalnych skutków jest dziś tak duże – a obie strony tak mocno okopały się na swych stanowiskach – że rzeczowa dyskusja nad tymi kwestiami jest bardzo utrudniona. Jest to poważny problem, ponieważ istniejące wątpliwości co do charakteru zjawiska i mechanizmów nim sterujących rodzą ogromne implikacje praktyczne, nie mamy bowiem jasności, czy zagrożenia są istotnie tak poważne. Czy i jakie środki zaradcze winniśmy podejmować? Jak będzie wyglądał rachunek kosztów i korzyści polityki klimatycznej realizowanej w skali globu? Pierwsze wątpliwości dotyczą tego, czy przypadkiem negatywne skutki ocieplenia nie są prezentowane w sposób przesadny, dramatyczne i histeryczne oceny występują bowiem na porządku dziennym. Grenlandia nie stopi się wcześniej niż za 5000 lat, Antarktydzie zaś zabrałoby to 15 000 lat. Nie są to więc zagrożenia krótkookresowe, lecz raczej odległe. Wzrost temperatury na Ziemi wpłynie zapewne na pojawienie się nowych obszarów suchych i pustynnych w strefie okołorównikowej, ograniczając tam warunki upraw, ale równocześnie dalej od równika i w strefach podbiegunowych wyższe temperatury będą dla rolnictwa korzystne. Szczegółowy przegląd potencjalnych zagrożeń ujawnia niejednoznaczny wpływ wzrostu temperatur na sytuację ekonomiczną poszczególnych obszarów i sektorów światowej gospodarki. Innym problemem są prognozy tempa zmian temperatur na Ziemi. Jakość tych szacunków budzi pewne wątpliwości, charakterystyczne jest bowiem to, że kolejne prognozy IPCC dotyczące tempa ocieplania są systematycznie korygowane w dół. Jest dość prawdopodobne, że komputerowe modele przeszacowują przewidywane zmiany temperatur, gdyż wyliczają jedynie skutki samego efektu cieplarnianego, ignorując lub w niedostatecznym stopniu uwzględniając różnorakie ujemne i dodatnie sprzężenia zwrotne w układzie klimatycznym Ziemi. Zjawiska klimatyczne są niezwykle złożone, zależności silnie nieliniowe, a nawet przyjmujące chaotyczne charakterystyki. Kluczowym problemem jest wysoki stopień niepewności co do

6. Pod wpływem klimatu i w kleszczach malarii

153

charakteru, siły, a nawet kierunku wielu działających tu czynników klimatycznych i wspomnianych sprzężeń, co czyni wszystkie wyliczenia mocno problematycznymi30. W praktyce jedynym pewnym rezultatem jest zaobserwowana korelacja między ocieplaniem się Ziemi a wzrostem stężenia CO2 w atmosferze, ale tak było i w czasach przed pojawieniem się homo sapiens. Wtedy zjawisko to miało oczywiście podłoże wyłącznie naturalne. Zignorujmy jednak te wszystkie wątpliwości i załóżmy, że emisja CO2 jest istotnie głównym winowajcą zmian klimatycznych. Czy redukcja tego gazu może być realistycznym rozwiązaniem? Przede wszystkim trzeba zdawać sobie sprawę, że głównym źródłem emisji dwutlenku węgla jest dziś produkcja energii. W światowym bilansie energetycznym paliwa organiczne dostarczają aż 81% energii pierwotnej, a dzięki spalaniu węgla i gazu ziemnego wytwarza się 69% energii elektrycznej. Ograniczenie stosowania paliw kopalnych w produkcji energii musi rodzić pytania, czym je zastąpić. Obecnie elektroenergetyka światowa poza źródłami emitującymi CO2 korzysta jeszcze z hydroenergetyki w 6% i energetyki jądrowej w 20%. Jedynie ok. 4% stanowią źródła odnawialne, takie jak energetyka wiatrowa, słoneczna, geotermia, wykorzystanie przypływów morskich itp. W krajach słabiej rozwiniętych istotną rolę odgrywa również spalanie biomasy, przede wszystkim na cele grzewcze i do przygotowania posiłków. Według opinii IPCC warunkiem niedopuszczenia do wzrostu temperatury na Ziemi powyżej 2°C do końca stulecia jest 50-procentowe ograniczenie emisji gazów cieplarnianych w świecie do 2050 roku. Dla krajów rozwiniętych wymagałoby to jednak redukcji nie mniej niż o 80% w tym samym horyzoncie czasowym. Są tylko dwa możliwe scenariusze realizacji tego zadania: globalne zmniejszenie produkcji energii lub radykalne przestawienie energetyki światowej na paliwa nieorganiczne. Pierwsza idea jest jedynie teoretyczna. Istniejące dziś technologie i możliwe ich udoskonalenia w przyszłości nie stwarzają możliwości takiego obniżenia energochłonności produkcji, by zmniejszenie podaży energii (dla osiągnięcia efektu redukcji CO2) nie skutkowało spadkiem światowego PKB – i to ogromnym 30

Nieco złośliwie można zauważyć, że zaufanie do modeli klimatycznych prognozujących poziom temperatur za 100 lat nie może być przesadnie wielkie, skoro wiarygodność już dwutygodniowych prognoz meteorologicznych jest dyskusyjna.

154

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

spadkiem, zwłaszcza dla krajów rozwiniętych31. Z politycznego (protesty i bunty społeczne), społecznego (zatrudnienie) i ekonomicznego (obniżenie stopy życiowej) punktu widzenia wykonalność takiego scenariusza jest zerowa. Wielkie nadzieje pokłada się natomiast w nowych źródłach energii odnawialnej. Jednakże źródła te, zachwalane przez ekologów, są bardzo kosztowne. Nawet najbardziej opłacalna energia wiatrowa wymaga ogromnych nakładów i subsydiów. Najnowsze brytyjskie szacunki32 pokazują, że koszt energii wiatrowej jest 20–200% wyższy33 niż najtańszej opcji wykorzystującej paliwa organiczne. Na przykład osiągnięcie do 2020 roku przez Wielką Brytanię postawionych celów w zakresie produkcji energii ze źródeł odnawialnych wymagałoby zainstalowania 36 GW mocy elektrycznej w farmach wiatrowych, a nakłady inwestycyjne na ten cel szacuje się na 120 mld funtów szterlingów. Pozwoliłoby to na ograniczenie rocznych emisji CO2 o 23 megatony34, co nie miałoby żadnego znaczenia dla opóźnienia procesu ocieplania się planety. Te gigantyczne nakłady pozwalają na przesunięcie się wzrostu temperatury zaledwie o 66 godzin na koniec stulecia35. Rachunek ekonomiczny jest dość wymowny, tym bardziej że dużo taniej redukcję emisji gazów cieplarnianych można osiągnąć przez przestawienie części elektroenergetyki na gaz ziemny. Spalanie gazu ziemnego, co prawda, także daje emisję CO2, ale jest ona dużo niższa niż w przypadku spalania węgla. Koszt produkcji energii elektrycznej z elektrowni gazowych jest – nawet po uwzględnieniu efektów środowiskowych – mniejszy niż koszty energii z wiatru. Innym realnym rozwiązaniem prowadzącym do spadku emisji CO2 jest rozbudowa energetyki jądrowej. Wiadomo, że ta ostatnia opcja budzi wielkie emocje ze względu na obawy możliwych awarii i problemy z neutralizacją radioaktywnych zanieczyszczeń. Niemniej chłodna analiza pokazuje, że sytuacja zmusza nas do wybo31

Dla krajów rozwiniętych wymagałoby to średniorocznego obniżania energochłonności produkcji na poziomie 4%, tj. 3–4 razy szybciej niż np. w Unii Europejskiej w latach 1990–2005. Wydaje się to całkowicie nieprawdopodobne, o ile wykluczymy jakieś bliżej dziś nieokreślone, nowe możliwości technologiczne. 32 UK Electricity Generation Costs Update, Mott MacDonald, London, June 2010. 33 W zależności od warunków pracy, w tym zwłaszcza lokalizacji. Energia z farm wiatrowych na morzu jest dużo droższa. 34 G. Hughes, Why Is Wind Power So Expensive? An Economic Analysis, The Global Warming Policy Foundation, London 2012. 35 Według ocen B. Lomborg, Gone with the Wind, „Project Syndicate”, 16 March 2012.

6. Pod wpływem klimatu i w kleszczach malarii

155

ru: albo godzimy się na energetykę jądrową i wzrost udziału energetyki gazowej, albo akceptujemy dalszy wzrost emisji CO2. Znaczące zwiększenie udziału energetyki odnawialnej nie wydaje się możliwe ze względów czysto ekonomicznych, podobnie jak kompletnie nierealistyczna byłaby perspektywa zahamowania wzrostu gospodarczego w skali światowej. Możliwe jest jednak inne spojrzenie na problem globalnego ocieplenia, wykraczające poza dychotomię katastrofy klimatycznej lub głębokiego kryzysu ekonomicznego. R. Tol ocenia, że wzrost temperatury na Ziemi o 1°C będzie miał bardzo zróżnicowane skutki w układzie regionalnym: pozytywne dla krajów OECD, Chin i Bliskiego Wschodu oraz negatywne dla pozostałych obszarów36. Większość krajów rozwijających się zostanie zatem dotknięta skutkami zmian klimatycznych. Wiadomo jednak, że ich zatrzymanie w horyzoncie kilkudziesięciu najbliższych lat jest poza naszymi możliwościami ekonomicznymi. Zmniejszanie emisji gazów cieplarnianych nie jest jedyną dostępną opcją. W opinii B. Lomborga zamiast podejmować nieskuteczne i niezwykle kosztowne działania ograniczające w krótkim czasie emisję CO2, świat może przeznaczyć znacznie mniejsze zasoby na przeciwdziałanie skutkom globalnego ocieplenia37. Zamożne i rozwinięte technologicznie kraje mogą zrobić więcej w celu zmniejszenia skutków zmian klimatu w krajach biedniejszych, asygnując odpowiednie środki np. na walkę z chorobami, niedożywieniem czy dostępem do wody pitnej, niż spowalniając swój wzrost gospodarczy. Zamiast ciąć własną produkcję, mogą także, mniejszym kosztem i bez uszczuplania zasobów, pomóc sfinansować budowę odpowiednich urządzeń i instalacji pozwalających na ochronę przed rosnącym poziomem mórz w strefach zagrożenia. Wspomniany wyżej B. Lomborg ciągle podkreśla, że reakcja na zmiany klimatyczne powinna być podporządkowana rachunkowi ekonomicznemu, a nie kierować się zasadą maksymalizmu „na wszelki wypadek”.

36

R. Tol, Estimates of the Damage Costs of Climate Change, „Environmental and Resource Economics” 2002, No. 21, s. 47–73. 37 B. Lomborg, Cool It. The Skeptical Environmentalist’s Guide to Global Warming, Vintage Books, New York 2008, s. 149–164.

Rozdział 7

Izolacja geograficzna

Kraje i społeczności niekorzystnie położone względem dróg i szlaków transportowych, z dala od rynków zbytu, mają pecha. Obserwowane współcześnie spadające koszty transportu, koszty łączności i wymiany informacji nie eliminują całkowicie skutków podwyższonych kosztów transakcyjnych względem konkurentów, wynikających z fatalnego położenia. Znakomitym laboratorium pozwalającym obserwować skutki takiej sytuacji jest kontynent afrykański. Afryka ma niezwykle rachityczny, słabo rozwinięty i bardzo nierównomiernie rozłożony system transportu. Częściowym wyjaśnieniem tego stanu jest fakt, że kontynent charakteryzuje się nadzwyczaj niską gęstością zaludnienia, kilkakrotnie niższą niż średnia gęstość zaludnienia w Azji. Budowanie infrastruktury drogowej czy kolejowej łączącej małe skupiska ludzkie nie ma ekonomicznego sensu. Zauważmy bowiem, że zbudowanie drogi i późniejsze koszty jej utrzymywania w odpowiedniej jakości mają w ogromnym stopniu charakter kosztów stałych i w małym stopniu zależą od wykorzystania drogi. Budowa połączenia drogowego może być ekonomicznie usprawiedliwiona albo dużą liczbą pasażerów i podróżnych (co jest funkcją liczebności lokalnych społeczności, czyli gęstości zamieszkania), albo wysoką aktywnością lokalnej gospodarki, skutkującą znacznymi przewozami towarów. W wielu krajach afrykańskich żaden z tych warunków nie jest spełniony. W rezultacie na większości terytorium Afryki nie ma dróg dających się wykorzystać w każdych warunkach pogodowych i całorocznie. Zaledwie 1/5 dróg ma twardą nawierzchnię, a przy tym jej stan jest w wielu wypadkach zły i stale się pogarsza wskutek niedostatecznych nakładów na utrzymanie. Wyjątkiem jest tu Republika Południowej Afryki, kilka krajów na południu kontynentu i niewielka część Afryki Północnej. Drogi są podstawowym elementem systemu transportowego w Afryce; wykorzystuje się je do transportu 80% ładunków i przewozów 90% pasażerów. Rola transportu kolejowego

7. Izolacja geograficzna

157

jest niewielka – zaledwie 2% towarów przewozi się w ten sposób. Tylko kilka krajów Afryki posiada sieć kolejową (o dość kiepskiej jakości), przy czym aż 1/3 całego potencjału kolei na kontynencie znajduje się w RPA. Sieć transportowa w Afryce była w przeszłości rozbudowywana głównie na potrzeby eksploatacji bogactw naturalnych i z motywów politycznych, tj. chęci kontrolowania terytorium dawnych kolonii przez byłe metropolie. Linie kolejowe i szlaki drogowe biegną zatem głównie od większych miast i miejsc wydobycia kopalin do portów na wybrzeżu, przy ostrym deficycie połączeń wewnętrznych lub między sąsiednimi krajami. Bardzo mocno uprzywilejowuje to wymianę handlową z odległą zagranicą wobec handlu na rynkach wewnętrznych lub regionalnych. Nie dziwi zatem, że w tych warunkach koszty transportu w Afryce są wysokie, najwyższe na świecie. Nigdzie indziej średni jednostkowy koszt przewozu tony ładunku nie jest tak duży jak w krajach afrykańskich. Jak podał południowoafrykański minister transportu: „Zasadniczo całkowity koszt frachtów w krajach afrykańskich liczony w proporcji do wartości importu oscyluje wokół 13%, czyli znacznie powyżej średniej wynoszącej ok. 9% dla krajów rozwijających się ogółem. W północnej Afryce te koszty są najniższe, za nią idą wyspiarskie kraje na Oceanie Indyjskim. Kraje na wschodnim wybrzeżu są uplasowane nieco poniżej średniej dla kontynentu, ale kiedy przesuwamy się na zachód i południe, obraz się pogarsza: w zachodniej Afryce koszty transportu są na poziomie 13,9%, a w południowej Afryce na poziomie ok. 16,42%. [...] Najwyższe koszty, w wysokości 20,69%, występują w przypadku izolowanych krajów położonych wewnątrz kontynentu”1. Na przykład Rwanda jest stosukowo niewielkim krajem afrykańskim ulokowanym w środku kontynentu. Nie posiada ona linii kolejowej, a jej handlowe połączenia ze światem (nie licząc lotniczych) do portów Mombasy (Kenia) i Dar Es Salaam (Tanzania) są możliwe jedynie drogami o bardzo niskiej jakości przez terytoria krajów sąsiednich (Ugandę, Kenię, Tanzanię, Burundi). Odległość do portów to ok. 1,5 tys. km, co powoduje, że dotarcie do nich, niezależnie od wyboru środka transportu (wyłącznie drogą lądową lub z przeładunkiem na kolej w Tanzanii, Ugandzie lub Kenii), i tak zajmuje wiele dni oraz – jak można się domyślić – jest niezmiernie kosztowne. Inny kraj afrykański, Czad, transportuje ok. 90% procent swoich ładunków do 1 J. Radebe, The State of Transport in Africa, Address by Jeff Radebe, Minister of Transport, International Transport Convention 2005, Limpopo Province 2005.

158

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

portów morskich przez terytorium sąsiedniego Kamerunu. Trasa od stolicy Czadu N’Djamena do atlantyckiego portu Douala w Kamerunie ma długość 1600–1800 km w zależności od wyboru wariantu (z częściowym wykorzystaniem kolei czy bez), niemniej w każdym przypadku ok. 750 km drogi jest w złym stanie technicznym, a aż 250 km to drogi o nieutwardzonej nawierzchni. Gdy dodatkowo porównuje się stawki, to okazuje się, że afrykańskie firmy przewozowe pobierają horrendalnie wysokie opłaty. Na przykład na omawianym odcinku N’Djamena – Douala liczą sobie aż 0,11 USD za przewóz 1 tony na odległość 1 km, podczas gdy na trasie Mombasa – Kampala (stolica Ugandy po drodze np. do rwandyjskiej stolicy Kigali) 0,08 USD. Dla porównania w Chinach byłoby to 0,05 USD, a w Pakistanie tylko 0,02 USD2. Czad jest w absolutnej czołówce światowej co do wysokości kosztów transportu w relacji do wartości importu (tj. aż 43%). Pozostali rekordziści to Mali ze wskaźnikiem 35,7% i Republika Środkowej Afryki ze wskaźnikiem 27,3%3. Trudno przecenić, w sensie negatywnym, znaczenie słabości infrastruktury transportowej i wysokich kosztów dotarcia do rynków zbytu. Jeśli cena oferowanego towaru wynosi p, jednostkowy koszt produkcji zaś AC, to warunek opłacalności handlu można przedstawić jako nierówność (warunek nieujemnych zysków): p – AC – rWt 0, gdzie r – odległość do rynku zbytu w km, W – jednostkowy koszt transportu (jednostka towaru na odległość 1 km). Tym samym towar opłaca się transportować do odbiorców ulokowanych nie dalej niż: r≤

p − AC , τ

czyli w przybliżeniu wewnątrz okręgu o promieniu r. Wyznacza to potencjalny rynek dla wyrobów handlującej firmy, podobnie zresztą 2 A. Venables, Economic Geography and African Development, „Papers in Regional Science”, Vol. 89, Issue 3, August 2010. 3 Dane pochodzą z końca lat 90. i zostały przedstawione w J. Stone, Infrastructure Development in Landlocked and Transit Developing Countries: Foreign Aid, Private Investment and the Transport Cost Burden of Landlocked Developing Countries, Fifth Meeting of Governmental Experts from Landlocked and Transit Developing Countries and Representatives of Donor Countries and Financial and Development Institutions, New York, 30 July–3 August 2001.

7. Izolacja geograficzna

159

jak wtedy, gdy powyższy warunek będziemy interpretować jako granicę opłacalnych zakupów przedsiębiorstwa. Wówczas r będzie mierzył maksymalną odległość, z jakiej firma będzie gotowa kupować niezbędne surowce i materiały, ponosząc wydatki na transport tych czynników produkcji wyznaczone przez jednostkowy koszt W. Jeśli koszt W jest wysoki, to promień zarówno opłacalnych zakupów, jak i opłacalnej sprzedaży jest bardzo mały. Firmy nie operują handlowo poza tym obszarem, ograniczając się do zawierania transakcji jedynie z partnerami ulokowanymi wewnątrz swej strefy. Wysokie koszty transportu segmentują i rozczłonkowują zatem całą gospodarkę na małe, płytkie rynki lokalne. Tworzy to mechanizmy generujące oraz podtrzymujące istnienie obszarów niskiej produktywności i biedy. Małe, lokalne i trudno dostępne rynki oznaczają niewykorzystanie odpowiedniej skali produkcji, słabo zaawansowany podział pracy i niską specjalizację. Przy wysokich kosztach transportu może zdarzyć się tak, że ani import, ani eksport nie jest opłacalny. Wyjątkiem są dobra o wysokiej wartości jednostkowej i jednocześnie relatywnie małym ciężarze lub objętości. Natomiast dobra o niskiej relacji wartość–koszt transportu stają się non-tradeables. Wewnętrzny rynek jest także bardzo płytki, co łącznie blokuje rozwój wielu rodzajów wytwórczości, charakteryzujących się wysokim progiem rentowności. Funkcjonują jedynie małe firmy korzystające z prostych technologii i nastawione na krótki horyzont działania. Paradoksalnie poszatkowanie gospodarki, utrudniające kooperację i wymianę międzyregionalną, tworzy bariery popytowe dla i tak już szczupłych rynków. Lokalna wytwórczość orientuje się na produkcję uniwersalną o niskim stopniu specjalizacji, a więc zarazem mało rentowną. Gospodarka, która jest zlepkiem względnie niezależnych podsystemów, tj. małych rynków, nie ma zdolności do dywersyfikacji produkcji, co wpływa na koncentrację wytwórczości na dobrach podstawowych, mały zakres jej produkcji towarowej i wysoki udział produkcji naturalnej (na własne potrzeby). Kiedy rynki są słabo zintegrowane, regułą jest występowanie dużych różnic cen w układzie regionalnym, przepływ towarów jest bowiem ograniczony. To poważny problem w sytuacji negatywnych (choć także i pozytywnych) szoków podażowych, takich jak lokalny nieurodzaj, zaraza, klęska żywiołowa czy podobne zdarzenia, których skutki są wówczas trudne do neutralizowania. Zwiększa się także prawdopodobieństwo wystąpienia klęski głodu, mimo że nieurodzaj czy susza mogą mieć jedynie lokalny charakter, a krajowa

160

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

produkcja żywności jest dostateczna. Wreszcie przy wysokich kosztach transportu miasta portowe i regiony położone w strefie przybrzeżnej, czyli blisko międzynarodowych szlaków komunikacyjnych, mogą preferować import żywności i innych podstawowych dóbr teoretycznie wytwarzanych przez rodzimą gospodarkę, których zakup i przywóz jest jednak mniej opłacalny niż zakup z zagranicy. Dodatkowo może to pogłębiać problemy z krajowym bilansem płatniczym. Zważmy, że obok problemów z samą produkcją opisywana sytuacja ma także istotny wpływ na funkcjonowanie rynków czynników produkcji. Nie można nie dostrzegać, że deficyt sieci transportowej i jej niska jakość koegzystują z brakiem rozwoju pozostałej infrastruktury. Z reguły brak dróg łączy się z problemem niedorozwoju elektroenergetyki i łączności, dostępem do czystej wody, skażeniami środowiska, problemem odbioru i utylizacji ścieków oraz śmieci. Przyczyny są bowiem wspólne, w każdym razie w krajach o niskiej gęstości zaludnienia. W Indiach w bardziej rozwiniętych regionach wszystkie wioski mają elektryczność, w całej Azji jest to ok. 50% wsi, a w niektórych krajach w Afryce Subsaharyjskiej zaledwie 3–4%. Przy małym popycie nie opłaca się budować linii energetycznych, gazociągów, dróg i linii kolejowych ani przeprowadzać rozległych prac irygacyjnych. W przypadku rzadkiej sieci osiedleńczej niezwykle trudno także budować system właściwej opieki zdrowotnej, systemy edukacyjne czy sieć doradztwa rolniczego. Duże skupiska ludzkie i miasta przyciągają fachowców i specjalistów, ponieważ oferują im wiele atrakcji oraz możliwości, jakie zapewnia współczesna cywilizacja. Ludzie ci nie mają natomiast silnych motywacji, by jako absolwenci szkoły średniej czy wyższej jechać do pracy do interioru, do odległej wioski pozbawionej najbardziej elementarnych udogodnień życia codziennego, np. w charakterze nauczyciela wiejskiego. Do takiej wioski nie prowadzi dobra droga, często nie ma tam elektryczności i bieżącej wody, pomoc medyczna na miejscu jest w praktyce nieosiągalna i wymaga długiej podróży (patrz drogi!). Warunki życia i pracy na miejscu są bardzo trudne i wymagają wielu wyrzeczeń. Jest to błędne koło: bez tych specjalistów nie ma warunków, by podnieść poziom życia, uruchomić mechanizmy wzrostu i przyciągnąć kolejnych specjalistów, ale oni nie przyjadą, bo zniechęca ich brak infrastruktury społecznej i technicznej. Nie dziwi zatem, że im dalej od większych miast, tym trudniej o lekarza, nauczyciela, agronoma czy specjalistę zajmującego się planowaniem rodziny. Zresztą nawet jeśli

7. Izolacja geograficzna

161

specjaliści się pojawiają, to ich jakość jest dość niska, gdyż ci lepsi uchylają się od udziału w takich misjach. Ze względu na wysokie koszty transakcyjne nie można liczyć na dobrze funkcjonujące rynki kredytowe na małych rynkach. Formalny system kredytowy dociera do bardzo niewielkiej liczby klientów, ponieważ mieszkańcy wsi nie są z reguły dostatecznie atrakcyjni. Dla banku kluczowe jest porównanie korzyści (oczekiwanych odsetek) z kosztami, które w przypadku małych kredytów są relatywnie bardzo wysokie. Biedni klienci nie biorą dużych pożyczek. Jeśli przyjąć w uproszczeniu, że koszt analizy typowego wniosku kredytowego jest każdorazowo podobny, to w przypadku małych kwot kredytu bank przestaje być zainteresowany udzielaniem takich kredytów. Dodatkowo trzeba wziąć pod uwagę, że dla banku koszt monitorowania lokalnych warunków i zachowań klienta wiejskiego jest dużo wyższy niż bardziej zamożnego klienta miejskiego. Wystarczy uświadomić sobie, jaki jest subiektywny i pieniężny koszt wizyty urzędnika bankowego w wiejskim gospodarstwie potencjalnego klienta w celu oceny jego zdolności kredytowej. Dlatego w krajach o bardzo niskim PKB per capita głównym źródłem kredytu nie jest bank komercyjny, ale lokalny właściciel ziemi, kupiec czy sklepikarz. Jest to jakieś rozwiązanie dla tradycyjnej, głównie naturalnej gospodarki, ale niedorozwój rynków kredytowych stanowi istotny problem, gdy chce się wdrażać postęp techniczny i nowe technologie. Zresztą w ogóle poważnym problemem gospodarek bez rozwiniętej infrastruktury technicznej jest brak wielu rynków. Wspominaliśmy wcześniej o rynkach usług edukacyjnych i zdrowotnych. Podobnie jest z usługami agrotechnicznymi. Brakuje bardzo wielu usług naprawczych, gdyż skala zgłaszanego popytu (ze względu na małą liczbę klientów i ich mizerne dochody) jest niedostateczna, by uruchamiać te usługi jako rentowne przedsięwzięcia. Powszechnie znanym zjawiskiem jest praktycznie nieobecność usług ubezpieczeniowych. Krajami bez dostępu do morza są zarówno Szwajcaria, jak i Czad. Mimo że mają zbliżoną liczbę mieszkańców (ok. 8–10 mln)4, pod względem zamożności są ulokowane na przeciwległych biegunach. Szwajcaria ma PKB per capita 25 razy większy niż Czad, czyli sama geograficzna odległość od morza i swoista izolacja nie wyjaśnia nie4 Czad ma stosunkowo duże terytorium (ponad 1 mln km2), dlatego gęstość zaludnienia w Szwajcarii jest 24 razy wyższa niż w Czadzie.

162

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

dorozwoju ekonomicznego. P. Collier5 zwrócił uwagę na dwa dodatkowe, bardzo istotne uwarunkowania sukcesu lub porażki kraju zablokowanego geograficznie. Przede wszystkim niemal wszystkie takie kraje są niezbyt duże w sensie terytorialnym6. Kraje mające wielkie terytorium niejako z czysto „technicznych” powodów muszą mieć jakąś granicę morską. Są to też z reguły kraje ludne, z wielkim narodowym rynkiem zbytu i stosunkowo mało zależne od zagranicy. To mniejsze kraje są mocno wrażliwe na możliwości i szanse sprzedaży na zewnątrz, gdyż ich mały rynek wewnętrzny stwarza potężne bariery w sięganiu po efekty skali, wdrażaniu nowych technologii oraz specjalizacji w produkcji. Te zagraniczne rynki zbytu są jednak całkiem inne dla Czadu i zupełnie inne dla Szwajcarii. Szwajcaria, ale także inne kraje europejskie w podobnej sytuacji, takie jak Austria, Czechy czy Słowacja, jest otoczona sąsiadami, z których każdy jest wielkim, bliskim i atrakcyjnym rynkiem do lokowania szwajcarskich produktów. Sąsiadami Szwajcarów są przecież Niemcy, Włosi i Francuzi. Dla szwajcarskich producentów koszty dotarcia do rynków krajów sąsiednich są porównywalne z kosztami sprzedaży na rynku rodzimym. Sąsiadami Czadu są natomiast Libia, Sudan, Niger, Republika Środkowej Afryki, Nigeria i Kamerun. Poza Libią wszystkie te kraje „okupują dół” w tabeli zamożności, a Niger i Republika Środkowej Afryki to wręcz najbiedniejsze kraje świata. Nigeria jest potencjalnym mocarstwem regionalnym, ale przez lata jej gospodarka stała w miejscu. Dla Czadu oknem na świat jest Kamerun, poprzez który płynie eksport i importowane dobra, ale sama gospodarka Kamerunu nie tworzy jakiegoś ważnego rynku zbytu dla czadyjskich produktów. Afrykańscy sąsiedzi Czadu nie są zatem liczącym się rynkiem lokowania produktów czadyjskich, lecz służą jedynie jako korytarze transportowe na bardzo odległe rynki europejskie i światowe, do których dotarcie jest jednak kosztowne. Względna blokada geograficzna – położenie śródlądowe – jest zatem dotkliwa, jeśli sąsiednie kraje nie generują impulsów rozwojowych. Jeśli sami sąsiedzi są małym rynkiem zbytu albo grzęzną w stagnacji (tak jak do niedawna, czyli do 2008 roku, Nigeria), albo są źródłem destabilizacji regionalnej (tak jak dotychczas Sudan; dziś problemem może sta5

P. Collier, The Bottom Billion. Why the Poorest Countries Are Failing and What Can Be Done about It, Oxford University Press, Oxford 2007, s. 54–63. 6 Na 20 największych terytorialnie krajów świata jedynie dwa – Kazachstan i Mongolia – nie mają dostępu do morza.

7. Izolacja geograficzna

163

wać się Libia), to geografia może być przekleństwem. Wyjątkiem jest oczywiście kraj posiadający atrakcyjne zasoby naturalne, takie jak np. ropa naftowa, rudy metali czy diamenty. Wtedy często pojawia się obcy kapitał i nowe możliwości. Jak jednak podpowiada P. Collier, kraj biedny, pozbawiony bogactw naturalnych, bez dostępu do morza i posiadający złych sąsiadów ma mizerne szanse na sukces. Rozwiązania rynkowe prowadzące do przełamania izolacji geograficznej są trudne do zastosowania w przypadku takich krajów, jak Czad czy Rwanda. Z reguły zadania takie przerastają możliwości finansowe lokalnych przedsiębiorców i rządów. Stopy zwrotu przedsięwzięć infrastrukturalnych i projektów produkcyjnych są w takich krajach niskie ze względu na wysokie koszty transakcyjne, a w każdym razie znacznie niższe niż dla konkurentów lepiej uplasowanych w przestrzeni ekonomicznej. Ponadto opisywana sytuacja jest znakomitą ilustracją defektu koordynacji: nie ma i nie buduje się dróg, gdyż nie rozwija się produkcja na sprzedaż, a produkcja nie rozwija się, gdyż brak dróg czyni ją nieopłacalną. W tych okolicznościach, jak argumentuje J. Sachs: „Same reformy instytucjonalne nie dostarczą dóbr na rynek. W krótkim czasie istnieją tylko trzy alternatywy dla wyizolowanych obszarów: dalsze trwanie w ubóstwie, migracja ludności z wnętrza kraju na wybrzeże lub odpowiednio duża pomoc zagraniczna, pozwalająca zbudować infrastrukturę potrzebną do efektywnego połączenia regionu z rynkami światowymi”7. * Geograficzne uwarunkowania mogą jednak odegrać dużo większą, wręcz strategiczną rolę w dziejach cywilizacji. J. Diamond w swej niezwykle ważnej, bestsellerowej książce8 twierdzi, że to geografia zadecydowała o dotychczasowej historii ludzkości. Uzyskanie przewagi cywilizacyjnej przez Europę nad resztą świata mniej więcej w XV wieku nie było przypadkiem, ale wynikiem szybszego przejścia do osiadłego trybu życia, opanowania wielu upraw, udomowienia licznych zwierząt i szybszego rozwoju technologii. W dużym stopniu rozstrzygała o tym geografia. Orientacja równoleżnikowa i rozciągnięcie się Eurazji na kierunku wschód–zachód pozwalały na szybkie przenoszenie się z miejsca na miejsce osiągnięć w zakresie rolnictwa 7

J. Sachs, Institutions Matter but Not for Everything. The Role of Geography and Resource Endowments in Development Shouldn’t Be Underestimated, „Finance and Development”, June 2003, s. 40. 8 J. Diamond, Guns, Germs and Steel, W.W. Norton, New York 1997.

164

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

i hodowli oraz ich stopniowe upowszechnianie się. Społeczności żyjące w Eurazji bytują w zasadzie w takiej samej strefie klimatycznej, co pozwala na stosowanie tych samych roślin i upraw w różnych częściach tego obszaru. Dlatego te specyficzne cechy geograficzne Eurazji zapewniły temu kontynentowi większą pulę gatunków roślin i zwierząt do dyspozycji człowieka, w przeciwieństwie np. do obu Ameryk, które rozciągają się niemal od bieguna północnego poprzez równik aż prawie po sam biegun południowy. Ogromna różnorodność stref klimatycznych i warunków wegetacji w zasadzie sprawiała, że wszelkie nowe gatunki roślin i techniki ich uprawy stawały się jedynie lokalne. Z reguły nie było możliwości, by nowo odkryte technologie agrotechniczne przenikały z powodzeniem np. z zimnej i umiarkowanej północy na podzwrotnikowe południe. Także Afryka w sensie geograficznym była w podobnej sytuacji jak obie Ameryki. Ta przewaga stworzona przez samą przyrodę pozwoliła Europie szybciej i w bardziej masowej skali przejść do osiadłego trybu życia. Dlaczego ta zmiana miała tak rewolucyjny charakter? Dzisiaj sądzimy, że postęp techniczny, a dokładniej: tempo zmian technologicznych, jest w przybliżeniu proporcjonalny do wielkości potencjału demograficznego danej zbiorowości. Im dana społeczność jest liczniejsza, tym więcej nowych idei, wynalazków i innowacji powstaje w danej jednostce czasu. Jest to całkiem zrozumiałe, gdyż więcej jest tam aktywnych umysłów niż w mało licznych zbiorowościach. Różne idee krążą i wędrują wewnątrz społeczeństwa i w zasadzie już nie giną9, postęp techniczny i wiedza są bowiem procesem kumulującym się. Przejście do życia osiadłego bardzo zwiększa gęstość zaludnienia, przynajmniej dziesięciokrotnie. Ma to o tyle duże zna9 Konieczne jest tu ważne zastrzeżenie. W odniesieniu do technologii notujemy na ogół stały postęp, w bardzo rzadkich jednak przypadkach może pojawić się technologiczny regres. Znany jest nam intrygujący przypadek Tasmanii (opisany i przeanalizowany przez J. Henricha, Demography and Cultural Evolution: Why Adaptive Cultural Processes Produced Maladaptive Losses in Tasmania, „American Antiquity” 2004, Vol. 69, No. 2, s. 197–214). Wyspa ta początkowo stanowiła część kontynentu australijskiego i była połączona terytorialnie z Australią. Niemniej ok. 10–12 tys. lat temu, z końcem epoki lodowcowej, została od niej odcięta w wyniku topnienia lodów oraz wzrostu poziomu wód mórz i oceanów. Na wyspie pozostała relatywnie mała społeczność, tak mała, że został zaburzony przekaz kulturowy. Z upływem kolejnych generacji wiedza i umiejętności miejscowej ludności w tak kluczowych dziedzinach, jak sztuka polowania i łowienia ryb, wytwarzania ciepłej odzieży czy umiejętność produkowania bardziej wyrafinowanej broni, stopniowo zanikały. Ostatecznie kiedy w XVIII wieku dotarli tam Europejczycy, Tasmańczycy posługiwali się jedynie najprostszymi technologiami, o wiele bardziej prymitywnymi niż znane im kilka tysięcy lat wcześniej.

7. Izolacja geograficzna

165

czenie, że istniejące wówczas technologie przekazu informacyjnego były dość prymitywne, dlatego efektywność przepływu informacji i przekazu kulturowego szybko spadała wraz z rosnącym dystansem. Dzięki temu relatywnie gęsto zaludnione regiony uzyskały znaczną przewagę. Jeśli teraz uprzytomnimy sobie, że geografia – dystans – izoluje poszczególne społeczności od siebie, to tempo postępu technicznego zaczyna się wyraźnie różnicować, faworyzując duże społeczności rolnicze. Populacje myśliwych i zbieraczy zostają w tyle; nawet jeśli później one także zmieniają tryb życia i dominujące zajęcie, przestawiając się na uprawę roli i hodowlę, to od przodujących społeczności dzieli je już wtedy ogromny dystans cywilizacyjny. Istnieje jeszcze jedna istotna zaleta wczesnego przejścia do rolnictwa. Osiadłe społeczności znacznie zwiększają wydajność pracy i zdolność do produkowania żywności. W porównaniu ze zbieractwem rolnictwo reprezentuje zupełnie nową i dużo sprawniejszą technologię, co prowadzi do powstania relatywnie znacznych nadwyżek żywności, pozwalających oderwać duże grupy społeczne od zajęć w rolnictwie (elitę polityczną, żołnierzy zawodowych, kler, rzemieślników, ludzi sztuki i nauki). Z biegiem czasu dodatkowo przyspiesza to zmiany technologiczne, nadając im tempo nieosiągalne na obszarach słabiej zaludnionych, znajdujących się poza Europą. Duża gęstość zaludnienia wymusza jednocześnie częste i intensywne kontakty między sąsiednimi i bliskimi społecznościami. Te kontakty przybierają postać kooperacji, współdziałania, dialogu i negocjacji, ale często także konfliktu, sporu i wojny. Nic dziwnego, że Europejczycy i Azjaci, którzy dla załatwiania swych interesów uczyli się budować skomplikowane instytucje społeczne i polityczne, nabywali doświadczenia i wiedzy, jak układać swe relacje z innymi. W konsekwencji dysponowali nie tylko większą wiedzą technologiczną i przewagą w uzbrojeniu, ale także lepszą organizacją społeczną i polityczną niż ich potencjalni rywale. Kiedy Cortez zjawił się w Peru, jego niewielki liczebnie oddział uzbrojony w stalowe zbroje, konie i broń palną bez trudu pokonał wielotysięczną armię Inków w bitwie pod Cajamarca w 1532 roku oraz podbił imperium Atahualpy. Pobił Indian nie tylko dzięki przewadze technologicznej i militarnej – za sukcesem Hiszpanów stało ich wielkie doświadczenie polityczne, negocjacyjne i dyplomatyczne, zgromadzone wcześniej w Europie. Inkowie byli słabsi militarnie i walczyli, posługując się drewnianą bronią, ale ich klęska była raczej rezultatem sprytu i właściwej strategii, jaką zastosowali Hiszpanie, oraz ich własnej, niezwykłej wręcz naiwności i braku doświadczenia.

166

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

Najeźdźcy mieli w zanadrzu jeszcze jedną olbrzymią przewagę, choć początkowo zupełnie nie zdawali sobie z tego sprawy. Europejczycy przywlekli do Ameryki różne choroby, na które Indianie byli zupełnie nieodporni, a z którymi przybysze jakoś sobie radzili. Choroby te miały odzwierzęcy charakter i częściowa odporność Europejczyków wynikała z długiego kontaktu ze zwierzętami domowymi. Eurazja była nie tylko kolebką wielu upraw zupełnie niedostępnych innym ludom. Na tym kontynencie udomowiono zdecydowaną większość dużych ssaków, jakie człowiek w ogóle oswoił. J. Diamond pokazuje, że spośród 14 udomowionych dużych zwierząt aż 13 znajdowało się w Eurazji (w tym tak ważne, jak koń, krowa, świnia, owca i koza), zaledwie jedno w Ameryce Południowej (lama), a Afryka, Ameryka Północna i Australia nie oswoiła żadnego zwierzęcia. Setki lat współbytowania Europejczyków ze zwierzętami domowymi uczyniły ich mniej wrażliwymi na wiele chorób zakaźnych, które pojawiły się w Nowym Świecie wraz z hiszpańskimi konkwistadorami, takich jak ospa, odra, tyfus, grypa i inne. Nie potrafimy dziś precyzyjnie oszacować skali dramatu demograficznego, jaki przyniosły te choroby. W zetknięciu z podbijanymi ludami epidemie przenoszone przez europejskich osadników i żołnierzy zdziesiątkowały miejscowe społeczności zdobytych terytoriów (jak w przypadku Indian w obu Amerykach czy Aborygenów w Australii). Niektóre szacunki wskazują nawet, że w wyniku epidemii w Ameryce wymarło do 90% rdzennej ludności. Europejski podbój obu Ameryk nie mógłby być tak skuteczny, gdyby nie „śmiertelny podarunek”, jaki zdobywcy przynieśli z sobą. Historia ludzkości w ujęciu J. Diamonda jest zdeterminowana przez geografię. W odległej przeszłości istotnie warunki naturalne, przyrodnicze i geograficzne miały ogromny wpływ na wybór technologii. Związek technologii (rewolucja neolityczna, przejście do osiadłego trybu życia i rozwój rolnictwa) z demografią (wzrost liczby ludności i gęstości zaludnienia) nie ulega dziś wątpliwości. Rozwój gospodarczy i technologiczny wyraźnie przyspieszał w miejscach koncentracji dużych zbiorowości ludzkich, tam powstawały wielkie cywilizacje i imperia. Tym samym czynnik geograficzny pośrednio wpływał na stopniowe różnicowanie się świata, generował dystans cywilizacyjny między jednymi a drugimi. To dlatego właśnie Europejczycy przybywali na swych oceanicznych statkach do Ameryki, a nie odwrotnie – Indianie do Europy. To koń okazał się bardziej użyteczny jako zwierzę pociągowe i narzędzie do walki. To dlatego

7. Izolacja geograficzna

167

europejscy rycerze szarżowali na koniach na Inków, np. w bitwie pod Cajamarca, nigdy w historii zaś nie zdarzyło się, by Indianie siedzący na lamach nacierali, powiedzmy, na polskich rycerzy w bitwie pod Grunwaldem. Możemy kontynuować ten ciąg zdarzeń, wskazując dalej na historyczną rolę malarii i zarazków, które to czynniki zmieniły losy cywilizacyjne, demografię, ekonomię i politykę obu Ameryk oraz Afryki. Jednocześnie postrzeganie historii ludzkości jako jednoznacznie zdeterminowanej wyłącznie geografią byłoby jednostronne. J. Diamond ma wiele racji, argumentuje niezwykle sugestywnie, ale jak zwykle zmiana społeczna nie jest wywoływana tylko jednym czynnikiem. Ma wiele źródeł i przyczyn. Jeśli nawet zgodzimy się, że Eurazja była kontynentem uprzywilejowanym przyrodniczo, to i tak nie tylko Europejczycy jawią się jako kandydaci na zwycięzców. Dlaczego w tej roli nie mieliby wystąpić Arabowie, Chińczycy czy Hindusi? Wielu autorów wskazuje, że region rzeki Jangcy czy Bengal w Indiach reprezentowały w początkach ery nowożytnej poziom rozwoju ekonomicznego nieustępujący Europie10. Kiedy Kolumb płynął do Ameryki, Chińczycy dysponowali okrętami transoceanicznymi znacznie przewyższającymi statki europejskie pod względem wielkości i tonażu. W różnych okresach średniowiecza i w czasach nowożytnych imperia pozaeuropejskie miały przewagę technologiczną, niekiedy nawet ogromną, nad Europą. Jeszcze w XIII wieku Europa była obszarem peryferyjnym ówczesnego świata, zacofanym technologicznie i cywilizacyjnie regionem rolniczym i surowcowym. Zmieniło się to bardzo szybko, w zasadzie w ciągu dwóch, trzech następnych stuleci. Pokazuje to, że układ sił ekonomicznych wewnątrz kontynentu euroazjatyckiego kształtowały już wówczas inne siły, niekoniecznie tylko przyroda i geografia.

10 Por. zwłaszcza K. Pomeranz, The Great Divergence, Princeton University Press, Princeton 2000.

Rozdział 8

Przekleństwo zasobów naturalnych

Posiadanie dużych zasobów naturalnych – w postaci znacznych obszarów urodzajnej ziemi uprawnej, rzadkich i cennych rynkowo rud metali, surowców energetycznych, takich jak ropa naftowa i gaz ziemny, złota i diamentów, a nawet drewna – skłania do zadawania pytań, czy zasobność ta wywiera pozytywny, czy może raczej negatywny wpływ na warunki rozwoju. W odniesieniu do przeszłości dość sensowne wydaje się przekonanie, że zasoby mogły różnicować sytuacje poszczególnych gospodarek, mówimy bowiem o gospodarkach o niskim nasyceniu kapitałem, o małej roli postępu technicznego i wiedzy oraz o wąskim zakresie produkcji opartej na korzyściach skali. Jednak w przypadku obecnych gospodarek, wbrew instynktownej reakcji laika, ekonomiści są zgodni co do tego, że z reguły duże zasoby surowcowe nie są dobrodziejstwem, ale – paradoksalnie – przekleństwem dla kraju posiadacza. Oczywiście niewskazana byłaby tu generalizacja. USA, Kanada, Australia czy Norwegia były i są zasobne surowcowo, a niektóre z tych krajów (także ze względu na wielkość terytorium) mają niemal wszystkie zasoby naturalne wykorzystywane w gospodarce światowej. Zalicza się je do krajów wysoko rozwiniętych i nie wydaje się, by bogactwo zasobów im szkodziło. W świecie dominuje jednak inny model, typowy np. dla zdecydowanej większości krajów naftowych, takich jak Nigeria, Meksyk, Rosja czy Wenezuela oraz wiele krajów Bliskiego Wschodu. Nigeria np., mimo że uzyskała ze sprzedaży ropy 350 mld USD w latach 1970–2000, pozostała ubogim krajem tak jak w przeszłości, z niemal niezmienionym dochodem per capita. Przyjrzyjmy się z kolei przykładowi Konga (dawniej Kongo Belgijskie, potem Zair, dziś Demokratyczna Republika Konga). Jest to ogromny terytorialnie kraj o powierzchni ponad 2 mln km2, wyposażony w bardzo wiele zasobów naturalnych, np. kobalt, ropę naftową, miedź, złoto, diamenty, rudy cyny i tantalu, a mimo to należy do najbiedniejszych krajów świata.

8. Przekleństwo zasobów naturalnych

169

Kraj jest nękany przez bezustanne konflikty, wojny domowe1 i krwawe dyktatury. Czy Sierra Leone, na którego terytorium zlokalizowane są kopalnie diamentów, osiągnęło status kraju zamożnego? Przeciwnie, także ten kraj afrykański należy do najuboższych w świecie – przeżył trwającą 10 lat, niezwykle niszczycielską wojnę domową. W tym małym kraju w wyniku konfliktu wewnętrznego zginęło aż 50 tysięcy ludzi, a dwa miliony musiały uciekać. Dysponujemy dziś licznymi już analizami i badaniami, które pokazują, że rzeczywiście mamy do czynienia ze zdumiewającym paradoksem: im obficiej przyroda wyposażyła jakiś kraj w zasoby naturalne, tym bardziej rośnie prawdopodobieństwo, że będzie się on wolniej rozwijał. Termin „przekleństwo zasobów naturalnych” jako charakterystyka zjawiska, użyty w 2001 roku przez R. Auty, szybko się upowszechnił w literaturze. Istnieją zasadniczo trzy przyczyny tej zdumiewającej sytuacji: (1) zależność od surowców czyni gospodarkę narodową szczególnie wrażliwą na wahania światowych cen i uderzenia negatywnych szoków popytowych, (2) gospodarki te często zostają zablokowane na ślepym torze jednostronnego rozwoju surowcowego (szczególnym przypadkiem jest tzw. choroba holenderska), (3) posiadanie atrakcyjnych surowców uruchamia wewnętrzne konflikty o kontrolę nad surowcami i dochodami czerpanymi ze sprzedaży surowców. Warto jednak zauważyć, że wszystkie zagrożenia wynikające z obfitości zasobów naturalnych są warunkowe i nikt nigdy nie jest skazany na fatalizm w tym względzie. Pojawia się jedynie bardzo sprzyjające podłoże do wystąpienia negatywnych zjawisk. Przekleństwo zasobów rzadziej zagraża dużym i bogatym krajom, częściej natomiast dotyka małe gospodarki. Surowcowe bogactwo ma inną wagę w ekonomice małego kraju niż w znacznej, zamożnej gospodarce, gdyż intensywna eksploatacja surowców wywiera w takim przypadku o wiele większy wpływ na całość życia gospodarczego danego społeczeństwa, niezależnie od tego, czy wpływ ten jest pozytywny czy negatywny. Mamy mocne dowody, że istnieje wyraźny związek między załamaniem się światowych cen na różne surowce a ewentualnym kryzysem ekonomicznym i politycznym w krajach surowcowych. W przypadku hossy cenowej na światowych rynkach w krajach eksportujących bardzo szybko zaczynają wzrastać dochody i wpływy podatkowe. Cho1 W wojnach domowych w Kongo, już po uzyskaniu przez ten kraj niepodległości, zginęło co najmniej kilka milionów osób.

170

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

ciaż sytuacja ta może mieć przejściowy i nietrwały charakter, z reguły traktowana jest tak, jakby miała być permanentna. Pokusa zdobycia przez władze łatwego sukcesu politycznego dzięki realizacji różnych przedsięwzięć rozwojowych i propagandowych na rzecz politycznych klientów oraz zainteresowanych grup społecznych jest duża. W rezultacie rozkręca to program wielkich wydatków rządowych, w tym także inwestycyjnych. Im większy początkowy boom cenowy, tym zaplanowane wydatki są większe, decyzje bardziej przypadkowe i mniej racjonalne. Obfitość środków finansowych skłania do realizacji projektów niespełniających kryteriów ekonomicznych, a jedynie podporządkowanych potrzebom politycznym. Problem zaczyna się wówczas, gdy po okresie boomu cenowego przychodzi bessa: ceny surowców spadają, a w ślad za tym maleją wpływy eksportowe. Brakuje środków, by kontynuować rozciągnięty ponad miarę front inwestycyjny. Wiele rozpoczętych inwestycji zostaje zatrzymanych, często już na zawsze. Gwałtowne zahamowanie popytu inwestycyjnego przenosi się na rynek dóbr konsumpcyjnych, w rezultacie czego spada produkcja, a bezrobocie rośnie. Sytuacja ta rodzi często kryzys polityczny. P. Collier opisuje interesujący przypadek Wybrzeża Kości Słoniowej2 – kraju niezwykle stabilnego od czasu uzyskania niepodległości i uważanego, przynajmniej do 1980 roku, za coś w rodzaju państwa cudu gospodarczego. Wybrzeże Kości Słoniowej specjalizuje się w uprawie i produkcji kakao. Źródłem początkowej stabilizacji kraju były wysokie ceny tego produktu oraz polityka gospodarcza realizowana przez pierwszego prezydenta Feliksa Houphouët-Boigny. Prezydent zezwolił na masową migrację robotników z Burkina Faso (państwa graniczącego od północy z Wybrzeżem Kości Słoniowej) do pracy na plantacjach kakaowych. Do 1980 roku ok. 40% siły roboczej pochodziło z zagranicy. Uprawy kakao były bardzo wysoko opodatkowane, co stanowiło ważne źródło przychodów rządu i pozwalało na rozbudowę aparatu państwowego, w którym znajdowali zatrudnienie głównie miejscowi. Wszyscy byli zadowoleni: imigranci mieli pracę przy uprawach kakaowych, krajowcy – w sektorze publicznym. W 1980 roku idylla zakończyła się wraz z wybuchem kryzysu energetycznego (silny wzrost cen ropy naftowej) i spadkiem cen kakao oraz kawy. Załamała się cała, krucha w gruncie rzeczy, równowaga polityczna. Ponieważ wewnętrzne ceny kakao były stałe, gwarantowane ceny okazały się – w nowej konstelacji cen światowych 2

P. Collier, Wars, Guns, and Votes, Harper, New York 2009, s. 155–166.

171

8. Przekleństwo zasobów naturalnych

– subwencją dla imigrantów. Paradoksalnie ci ostatni byli chronieni, a koszty kryzysu spadały na krajowców. Ponieważ większość robotników z Burkina Faso była muzułmanami, obcymi, jedynie kwestią czasu było to, kiedy miejscowi politycy zaczną rozgrywać kartę antyimigracyjną, nacjonalistyczną. Tak się też stało – w latach 90. Wybrzeże Kości Słoniowej weszło w wieloletnią fazę wewnętrznych walk, starć, zamachów stanu i wojen domowych. Jest nadzieja, że po ostatnich wyborach w końcu 2010 roku wróci pewna stabilizacja3. Wahania cen surowców mają jednak wpływ nie tylko na losy krajów afrykańskich. Pokazuje to dobitnie sytuacja Rosji w ostatnich dwóch dekadach. Rosja nie jest małym państwem postkolonialnym, a mimo to jej gospodarka jest klasycznym przykładem ekonomiki dość jednostronnie zależnej od kilku surowców energetycznych. Gaz ziemny, ropa naftowa i inne surowce energetyczne przynoszą 18% rosyjskiego PKB, 50% jej przychodów podatkowych i aż 61% przychodów z eksportu. Na ilustracji 8.1 pokazano, jak bardzo tempo wzrostu PKB Rosji zależy od zmian w światowych cenach ropy naftowej.







 WZROST0+"  



















ZMIANYCEN ROPY

s

s

s

Ilustracja 8.1. Zależność między zmianami cen ropy naftowej na świecie a tempem wzrostu gospodarki rosyjskiej w latach 1993–2011 (obie zmiany wyrażono w %) 3 Nadzieja ta jest umiarkowana, gdyż przegrany w tych wyborach długo nie chciał uznać ich wyniku i doszło do krwawych walk między siłami obu konkurentów. Walki wygasły, ale sytuacja w kraju jest nadal dość niepewna.

172

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

Biorąc pod uwagę znaczenie surowców energetycznych w gospodarce Rosji i fakt, że ceny gazu ziemnego wahają się zgodnie ze zmianami cen ropy naftowej, obserwowana korelacja nie powinna dziwić. Choć oczywiście nieco zdumiewa to, że struktura rosyjskiej ekonomiki jest tak mało nowoczesna. Dość wcześnie dostrzeżono także, że obfite źródła surowców mogą wywołać tzw. chorobę holenderską4. Zauważmy przy tym od razu, że Holandia nie jest krajem, który zachorował najciężej. Powiedzmy nawet, że akurat w przypadku tego kraju przebieg choroby był nader lekki. Nazwa zjawiska odwołuje się jedynie do najwcześniej zbadanego przypadku Holandii i sytuacji tego kraju po odkryciu na Morzu Północnym w latach 60. ubiegłego wieku wielkiego złoża gazu ziemnego Groningen. Odkrycie i eksploatacja gazu ziemnego przynosiły wysokie stopy zwrotu. Przyciągało to do tego sektora zarówno wielkie ilości kapitału, jak i zasoby pracy, zmniejszając akumulację tych czynników produkcji w przemyśle przetwórczym. Wskutek tego punkt ciężkości gospodarki przesuwał się powoli w kierunku gałęzi surowcowych kosztem ograniczania ekspansji przemysłu i wyspecjalizowanych usług (poza obsługą sektora gazowego). Te zjawiska występują wszędzie, także w innych krajach rozwiniętych, i mogą okazać się dość dotkliwe dla niezbyt dużej gospodarki. Na przykład doświadczenia kanadyjskie pokazują, że eksploatacja łupków bitumicznych w północnej Albercie, w rejonie Fort McMurray (jest to dziś pod względem atrakcyjności dochodowej swoisty kanadyjski Klondike), okazała się tak silnym magnesem dla szukających pracy, że wiele małych miejscowości i osad w odległych prowincjach atlantyckich (np. w Nowej Szkocji czy Nowym Brunszwiku) zaczęło borykać się z niedoborem siły roboczej w produkcji i usługach ze względu na masową migrację pracowników do prowincji Alberta5. Zarazem jednak sytuacja jest pozornie korzystna, ponieważ eksport poszukiwanego surowca energetycznego zapewnia wysokie dochody i wpływy dewizowe. Jednak przemysł surowcowy nie wykazuje korzyści skali w przeciwieństwie do przemysłu przetwórczego. Na dłuższą metę – po stopniowym „wycięciu” sektorów działających w obszarze korzyści skali – będzie to wywierało hamujący wpływ 4 M. Corden, Booming Sector and Dutch Desease. Survey and Consolidation, „Oxford Economic Papers” 1984. 5 Tak duży drenaż lokalnej siły roboczej przestaje być zaskakujący, jeśli pamiętamy, że Kanada zajmuje, co prawda, wielkie terytorium, ale nie jest to ludny kraj w proporcji do swego obszaru. Ma tylko 34 mln mieszkańców, czyli mniej niż Polska.

8. Przekleństwo zasobów naturalnych

173

na rozwój kraju i skłonność do inwestowania w kapitał ludzki. Sektor surowcowy jest często niezwykle atrakcyjny płacowo, przyciąga zatem najlepsze kadry, ludzi o najwyższych kwalifikacjach technicznych i menedżerskich, rzutkich, innowacyjnych, o dużych ambicjach. Z punktu widzenia samego sektora to pozytywny rozwój wydarzeń, ale już z perspektywy całej gospodarki niekoniecznie. Nie wszystkie dziedziny surowcowe wymagają najwyższych kwalifikacji. Wysysanie przez te branże wysoko kwalifikowanej kadry może dokonywać się kosztem innych sektorów: sfery badań naukowych i przemysłu. W przypadku choroby holenderskiej istnieje także inny niepokojący kanał hamujący wzrost rodzimej produkcji przemysłowej: aprecjacja waluty. Silny wzrost eksportu surowców skutkuje znacznym dopływem obcych dewiz i wzmocnieniem krajowej waluty. Ten efekt jest tym silniejszy, im mniejsza jest gospodarka. W małej gospodarce obfite zasoby surowcowe są w lwiej części eksportowane, a waga tego eksportu jest potencjalnie dominująca w stosunku do całości wywozu. Natomiast w gospodarce o wielkim potencjale surowiec jest w sporej części zużywany na własne potrzeby, a ponadto waga sektora surowcowego w ogólnym eksporcie jest tam relatywnie mniejsza. Kiedy dochodzi do wzmocnienia narodowej waluty względem walut obcych, wówczas opłacalność krajowego eksportu zaczyna spadać, oprócz, rzecz jasna, eksportu surowcowego. Natomiast niesurowcowe gałęzie przemysłu są stopniowo odcinane od rynków międzynarodowych, a producenci wycofują się z nierentownej produkcji lub zmniejszają skalę wytwarzania. Ogranicza to warunki rozwoju zwłaszcza gałęziom wymagającym dużego, światowego rynku zbytu. Silna krajowa waluta dławi jednak nie tylko rodzimy eksport, ale także ogromnie wzmaga konkurencję zewnętrzną, bo w tych warunkach import wlewa się szerokim strumieniem, wypierając krajową produkcję. W skrajnej sytuacji aprecjacja waluty może prowadzić nawet do dezindustrializacji kraju. Historycznie choroba holenderska wystąpiła niezwykle wyraziście w przypadku Hiszpanii po odkryciu Ameryki. Ogromny napływ złota i kruszców do metropolii spowodował zwiększony import tanich wyrobów przetworzonych, pochodzących z zagranicy. Hiszpania sprzedawała surowce, ale importowała dobra przemysłowe. W ciągu jednego wieku znacząca część własnej bazy produkcyjnej Hiszpanii została doprowadzona do upadku. Podobnie było w przypadku pozornego dobrobytu polskiej gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej. Obfite zasoby ziemi stwarzały szeroki rynek zbytu na zboże w Euro-

174

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

pie Zachodniej. Ten kierunek specjalizacji, który zresztą stał się powodem oraz narzędziem ponownego narzucenia odrobkowej formy pańszczyzny w celu pozyskania odpowiednio dużej i taniej siły roboczej, uniemożliwił lub przynajmniej utrudnił rozwój tych gałęzi, które z czasem zadecydowały o sukcesie rozwojowym innych. Dzisiaj można by się zastanawiać, czy współczesna Rosja także nie cierpi na chorobę holenderską. Opinie ekspertów w tej sprawie są podzielone, a wnioski nie do końca konkluzywne. W Rosji występują pewne objawy tej choroby, jak choćby wyraźna aprecjacja rubla, szybki wzrost płac i hipertrofia sektora wydobywczego. Jednakże nie nastąpił wyraźny spadek udziału przemysłu przetwórczego ani też mimo wzmocnienia rubla nie doszło do istotnego spadku konkurencyjności gałęzi niesurowcowych. Autorki dość wnikliwego studium na temat symptomów choroby holenderskiej w Rosji6 uważają, że w odniesieniu do tego kraju można raczej mówić o względnym odprzemysłowieniu (obniżeniu się roli przemysłu, a nie o bezwzględnych spadkach), choć i ta ocena winna być ostrożna, ponieważ trudne jest rozdzielenie, w jakim stopniu sytuacja ta wynika z efektów transformacji, a w jakim jest skutkiem choroby holenderskiej. W skrajnej wersji odkrycie cennych bogactw naturalnych w małym i zacofanym kraju może prowadzić do rozwoju jedynie surowcowego sektora gospodarki i jej silnej dezindustrializacji. Niewielkie początkowe zasoby wysokiego kapitału ludzkiego zostają wyssane z całej gospodarki i przetransferowane do gałęzi surowcowej. Jednocześnie duży dopływ dewiz na tyle wzmacnia pozycję własnej waluty, że prowadzi do sytuacji, w której wszystko opłaca się importować i niczego nie opłaca się eksportować (przypadek Hiszpanii jak wyżej). Tym samym gospodarka tkwi w ślepej uliczce kapitałochłonnej produkcji surowców i w obszarze malejących korzyści względem skali (polski przypadek wspomniany wyżej). Wielkie i silne gospodarki, takie jak USA, Kanada czy Australia, choć bogato wyposażone przez przyrodę, w niewielkim stopniu są dotknięte chorobą holenderską, choć i tam można obserwować pewne jej symptomy, jak pokazano wyżej na przykładzie kanadyjskim. Niektóre mniejsze kraje – w tym kontekście często wymienia się Norwegię i Botswanę – też uniknęły problemów. Norwegowie utworzyli w 1990 roku specjalny fundusz, w którym lokują dochody z ropy 6 N. Oomes, K. Kalcheva, Diagnosing Dutch Disease: Does Russia Have the Symptoms?, IMF Working Paper, April 2007.

8. Przekleństwo zasobów naturalnych

175

naftowej i gazu ziemnego oraz nie dopuszczają do tego, by wydatki z tego źródła przekroczyły rocznie 4% zgromadzonego kapitału. Dzięki temu jest hamowana aprecjacja norweskiej korony i ujemne skutki takiej zmiany kursu walutowego dla gospodarki. Podobnie intrygujący jest przypadek Botswany, państwa obficie wyposażonego w diamenty. Kraje Afryki z reguły są postrzegane jako wyjątkowo źle zarządzane, a rządy tych krajów jako dyktatorskie, skorumpowane i niekompetentne. Większość autorów uważa natomiast Botswanę za kraj stabilny politycznie, z bardzo sprawnymi instytucjami, relatywnie małą korupcją i dobrymi rozwiązaniami regulacyjnymi. W rezultacie do momentu pojawienia się AIDS (w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku) – niszczycielskiej choroby, która szczególnie uderzyła właśnie w Botswanę (dziś wciąż ok. 25% populacji to chorzy lub nosiciele choroby, co stanowi jeden z najwyższych wskaźników na świecie) – kraj ten należał przez 30 lat do najszybciej rozwijających się gospodarek w świecie. Dzięki dobremu zarządzaniu Botswana skorzystała na zasobach diamentowych i obecnie znajduje się na poziomie najwyżej rozwiniętych państw Afryki7. Niektórzy ekonomiści i historycy kanadyjscy rozwijali alternatywną hipotezę w odniesieniu do choroby holenderskiej, w myśl której zasoby surowcowe mogą okazać się korzystne rozwojowo8. Nie można zapominać, że właśnie tą drogą częściowo podążała gospodarka kanadyjska (a także amerykańska, angielska i niemiecka, a do pewnego momentu nawet argentyńska). Model kanadyjski9 sugeruje, że bogata baza surowcowa może okazać się kluczową przesłanką uprzemysłowienia, gdy uwzględnimy silne i ważne powiązania między krajowym sektorem surowcowym a nowo rozwijanym przemysłem. Kiedy takie powiązania między różnymi stadiami przetwórstwa w obu kierunkach („w przód” i „w tył”) są obecne, wtedy cała gospodarka może wykorzystać ekspansję sektorów surowcowych. Dla Kanady takimi surowcami były w różnych okresach połowy dorsza, futra i drewno, a ostatecznie zboża. Posiadanie dużych obszarów ziemi uprawnej może stymulować wzrost produkcji narzędzi dla rolnic7

Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego w 2009 roku Botswana miała PKB per capita na poziomie ponad 13 tys. USD rocznie. Plasowało ją to np. powyżej Bułgarii i Rumunii. 8 Por. J. Ros, Development Theory and the Economics of Growth, University of Michigan Press, Ann Arbor 2000; D. Weil, Economic Growth, Addison Wesley, Boston 2005. 9 W literaturze hipoteza ta jest nazywana staples thesis i traktowana jako swoista antychoroba holenderska.

176

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

twa i środków transportu oraz rozwój linii kolejowych, usług ubezpieczeniowych i bankowych. W rozwoju produkcji przemysłowej ważną rolę może odegrać posiadanie własnych kopalń węgla i rodzimych rud żelaza. W dobie względnie wysokich kosztów transportu10 to właśnie brak własnych surowców może zahamować wzrost ekonomiczny, a ich dostatek zapewnić przewagę. Taka była w istocie sytuacja na początku XIX wieku, czyli w przededniu rewolucji przemysłowej. Mamy np. casus angielskich kopalń węgla, które dzięki temu, że były położone blisko odbiorców, stworzyły Brytyjczykom warunki do produkcji stali, a w dalszej kolejności do rozwoju przemysłu maszynowego. W istocie były głównym czynnikiem tego rozwoju, gdyż pozwalały przełamać barierę energetyczną. Gdyby węgla nie było w pobliżu, rozwój przemysłu napotkałby wielkie przeszkody. Ten warunek dziś nie ma takiego znaczenia, koszty transportu bowiem bardzo się obniżyły. O ile w przeszłości surowce można było wykorzystywać jedynie lokalnie, o tyle obecnie wywóz surowców z miejsc wydobycia i ich przeróbka w krajach rozwiniętych są całkowicie opłacalne. Choroba holenderska dobrze opisuje dzisiejszy świat niskich kosztów transportu, a hipoteza Kanadyjczyków to przypadek historyczny, gdy wydobycie surowców ze względu na koszty przewozu – musiało być skojarzone terytorialnie z miejscem ich obróbki i przetwarzania. Dzisiaj z powodu posiadania zasobów surowcowych możemy zapaść na chorobę holenderską, w przeszłości mogły one stanowić koło zamachowe rozwoju. Trzeci nurt analizy ujemnych skutków posiadania wielkich zasobów naturalnych wskazuje na toksyczny wpływ tego faktu na jakość instytucji ekonomicznych i system polityczny. Liczne doświadczenia krajów afrykańskich, ale także latynoamerykańskich, azjatyckich i byłego ZSRR wyraźnie pokazują, że wysokie przychody z wydobycia ropy czy minerałów w postaci podatków lub royalties są marnotrawione i nieefektywnie alokowane. Główne powody tego stanu rzeczy są następujące: (1) wysokie dochody zmniejszają skłonność do reformowania i unowocześniania kraju, gdyż presja na takie zmiany jest wyraźnie złagodzona, (2) wszelkie napięcia społeczne są neutralizowane w wyniku rozbudowy aparatu represji i przymusu, (3) równolegle budowany jest układ klientowski przez korumpowa10 Zwróćmy uwagę, że jest tu referowany wariant industrializacji np. USA czy Wielkiej Brytanii, zastosowany wszak jeszcze w XIX wieku. Dziś ten argument jest już wyraźnie słabszy.

8. Przekleństwo zasobów naturalnych

177

nie, kooptację, przekupywanie całych grup społecznych i redystrybucję dochodów na rzecz swoich. Z reguły prowadzi to do rozbudowy aparatu państwowego i rozrostu własnej, klanowej biurokracji. Obie metody (2) i (3) są społecznie kosztowne i pochłaniają znaczne zasoby, (4) władze muszą ulegać presji wpływowych grup społecznych spoza układu na uzyskiwanie rent i innych korzyści. Korzyści te są „rozdrapywane” zgodnie z układem sił i politycznych przetargów, a nie według kryteriów merytorycznych. Niestety, w wielu krajach o zróżnicowanej tkance etnicznej i słabej spoistości wewnętrznej wysoka pula dochodów do podziału uruchamia konflikty etniczne i regionalne, w skrajnej sytuacji prowadzące do secesji i krwawych wojen domowych. Doświadczenie uczy, że dzieje się tak często wtedy, gdy stawką są wpływy z ropy naftowej i gazu ziemnego, diamentów, rud metali (np. unikatowa ruda coltanu – mieszanka niobu i tantalu stosowana do produkcji kondensatorów – wydobywana w Demokratycznej Republice Konga), a czasem złota lub narkotyków (jeśli te ostatnie też uznamy za zasoby). Afryka jest wyjątkowym laboratorium analizy takich przypadków z uwagi na postkolonialne linie graniczne oraz ogromną mozaikę narodowości, plemion i języków rozdzierających wewnętrzne struktury społeczne i polityczne. M. Ross tak określa przyczyny potencjalnych konfliktów: „Istnieją cztery kanały, poprzez które zasoby naturalne zwiększają ryzyko wojny domowej: obniżenie ekonomicznych wyników gospodarki; słabsze, bardziej skorumpowane i mniej odpowiedzialne rządy; zachęta do tworzenia niezależnych podmiotów państwowych przez społeczności żyjące w regionach zasobnych w surowce; możliwość finansowania ruchów rebelianckich. Te uwarunkowania pomagają wyjaśnić wyjątkowo wysoką częstotliwość wojen domowych w Afryce Subsaharyjskiej, regionie z wieloma krajami zależnymi od surowców”11. Lista takich konfliktów wewnętrznych po II wojnie światowej jest bardzo długa. Są na niej m.in. Angola, Nigeria, Afganistan, oba Konga, Sudan, Sierra Leone, Rwanda, Liberia, Kolumbia, Indonezja, Wybrzeże Kości Słoniowej. Interesujące są także bardziej szczegółowe studia dotyczące ropy naftowej. Cytowany wcześniej M. Ross dowodzi, że o ile wzrost dochodów sprzyja ewolucji kraju w kierunku demokracji, o tyle wyjątkiem jest posiadanie dużych 11 M. Ross, Natural Resources and Civil War: An Overview, 2003, „Journal of Peace Research” 2003, http://www.unepfi.org/fileadmin/documents/conflict/ross_2003.pdf (dostęp: 30 czerwca 2012).

178

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

zasobów ropy naftowej: „Kraje z większymi zasobami naturalnymi rozwijają się wolniej niż te uboższe w surowce. Są one także bardziej podatne na wojny domowe [...]. Trzeci składnik klątwy przekleństwa zasobów – ropa naftowa i bogactwa mineralne – czynią je mniej demokratycznymi”12. Dodajmy wreszcie, że niektórzy autorzy sądzą, iż prawdopodobieństwo konfliktów wewnętrznych w rodzaju wojny domowej rośnie dopiero wówczas, gdy spełnione są pewne warunki ekonomiczne, tj. kiedy podatność na grabież zasobów (lootability factor) dokonywaną przez siły separatystyczne lub grupy rebeliantów staje się odpowiednio wysoka13. Szczególnie zagrożone są kraje, w których np. wydobywa się diamenty lub uprawia opium, bo wtedy można łatwo przechwycić dochody, czy to w formie zwykłego rabunku czy też swoistego „opodatkowania” producentów. Wówczas wojna domowa jest racjonalnym wyborem ekonomicznym dla rebeliantów w porównaniu z innymi źródłami dochodów. P. Collier postrzega bowiem wojny domowe nie jako wynik konfliktów ideowych, ale przede wszystkim jako działania entrepreneurs of violence14. Znacznie słabsze zagrożenia występują natomiast wtedy, gdy warunkiem pozyskiwania zasobów jest posiadanie wysokiej technologii i znaczne zasoby kapitału (dotyczy to np. ropy naftowej, gazu ziemnego czy górnictwa głębinowego). Taka sytuacja daje z reguły przewagę rządowi. Z badań P. Colliera wynika także, że szczególnie podatne na wojny domowe są te kraje, w których eksport wyrobów surowcowych stanowi ok. 26% PKB. Gdy udział ten jest niższy, zapewne spada opłacalność prowadzenia wojen przez rebeliantów, gdy zaś jest wyższy – aparat państwowy jest na tyle zasobny, by skutecznie kontrolować sytuację i paraliżować próby ataków. Angolański przypadek wojny domowej15 dostarcza wielu interesujących faktów dotyczących związku tego konfliktu z zamożnością surowcową. Kiedy w 1974 roku Angola uzyskała niepodległość, wkrótce doszło do wojny między dwoma ugrupowaniami: rządzącą MPLA 12

Idem, Does Oil Hinder Democracy?, „World Politics” 2001, s. 328. P. Collier, Economic Causes of Civil Conflict and Their Implications for Policy, [w:] Turbulent Peace: The Challenges of Managing International Conflict, red. Ch. Crocker, F. Osler Hampson, P. Aall, USIP Press, Washington 2001. 14 Przedsiębiorców przemocy. 15 Wykorzystano dane i oceny z pracy M. Guidolin, E. La Ferrara, Diamonds Are Forever, Wars Are Not. Is Conflict Bad for Private Firms?, Federal Reserve Bank of St. Louis, Working Paper, No. 004C, January 2005. 13

8. Przekleństwo zasobów naturalnych

179

i opozycyjną UNITA. Opozycja starała się konsekwentnie kontrolować obszary wydobycia diamentów, z czego czerpała środki na finansowanie wojny. Angola posiada jedne z największych i najcenniejszych zasobów tego poszukiwanego bogactwa i jest dziś czwartym producentem diamentów na świecie (ok. 15% wartości sprzedaży). Jednocześnie wydobycie diamentów w tym kraju ze względów geologicznych nie jest skomplikowane ani kapitałochłonne i mogło być bez trudu kontrolowane przez rebeliantów z UNITA. Rząd z kolei zasilał się finansowo z produkcji i wydobycia ropy naftowej. Losy wojny były zmienne oraz stanowiły funkcję zmieniających się cen ropy naftowej i diamentów na rynkach międzynarodowych. Im korzystniejsze były ceny ropy względem diamentów, tym większą przewagę zyskiwały siły rządowe. Kiedy relacje cen się odwracały, wtedy większe sukcesy święciła opozycja. Wojna domowa wygasła, gdy przywódca opozycji zginął w walce. Dlaczego kraje Trzeciego Świata mają taką podatność na konflikty wewnętrzne, a nawet na wojny domowe? Dlaczego podobne zjawiska i procesy nie prowadzą do podobnych wstrząsów, np. w Norwegii czy Holandii? Kiedy głębiej zastanawiamy się nad tymi kwestiami, dochodzimy do wniosku, że odpowiedź jest podobna jak w przypadku pytania o brak demokracji w różnych krajach. Zarówno Europejczycy, jak i Amerykanie mają często skłonność do postrzegania wyborów politycznych dokonywanych przez inne społeczności czy też ich zachowań społecznych jako wyrazu ignorancji, zacofania i tradycjonalizmu. Takie rozumowanie nie jest pozbawione pewnej racji, ale głębokie źródła tych zachowań są funkcją sytuacji społecznej i ekonomicznej. Społeczności afrykańskie czy azjatyckie nie dlatego nie wybierają demokracji, że nie rozumieją jej walorów. Ona po prostu u nich nie działa16. Niedorozwój ekonomiczny oznacza ubóstwo i biedę dla większości społeczeństwa, wokół jednak są kraje bogate i zamożne, z nowoczesną technologią, wysoką stopą życiową, masową konsumpcją i dostępem do wielu pożądanych dóbr. Mieszkańcy niezamożnych krajów mają pełną świadomość tego faktu w wyni16

Nie chodzi tu oczywiście o jakiś oficjalny akt wyboru, np. prezydenta, gdyż w wielu krajach dyktatorskich takie czysto formalne rytuały mogą się nawet odbywać. W 1998 roku wojskowy dyktator generał Sani Abacha, rządzący Nigerią od 1993 roku, zorganizował wybory, w których wymusił na wszystkich pięciu głównych partiach politycznych, by zgłosiły właśnie jego jako swego kandydata na prezydenta. Był zatem jedynym kandydatem w tych wyborach. Nie został prezydentem jedynie dlatego, że zmarł tuż przed tymi pseudowyborami.

180

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

ku przepływu informacji i rosnących możliwości podróżowania, tym bardziej zaś elity krajowe. Działa potężny efekt demonstracji, ukazujący dystans dzielący „naszą” biedę od „ich” zamożności. Jednocześnie, również wśród elit, istnieje świadomość, że przeciętne lub nawet względnie majętne rodzime gospodarstwa domowe nie mają szans na osiągnięcie statusu posiadacza dóbr luksusowych. W społeczeństwach, o których mówimy, nie istnieje klasa średnia. Zamożność jest tu przede wszystkim funkcją zdolności do redystrybucji dochodów i zasobów, czyli funkcją władzy i przemocy. Kto kontroluje aparat przymusu, ten uczestniczy w podziale łupów. W realiach krajów afrykańskich (ale także azjatyckich czy latynoamerykańskich) władza to niekoniecznie jedynie państwo. Nieformalną, znaczną władzę mają lokalni przywódcy plemienni, wodzowie i szefowie wiosek, decydujący np. o przydziale ziemi, podatkach i podobnych świadczeniach, niemniej państwo i kontrola nad instytucjami państwowymi są najważniejsze. Za jego pośrednictwem rządząca ekipa dokonuje potężnego transferu dochodów, przywilejów i stanowisk na rzecz swoich zwolenników. Dzięki tej redystrybucji PKB klienci władzy awansują materialnie w skali, która byłaby dla nich zupełnie nieosiągalna w inny sposób. Jednostki lub grupy społeczne wypadające poza ten system przywilejów znajdują się nisko na drabinie społecznej i pod względem dochodowym. Oczywiście możliwości gratyfikowania ludzi władzy bardzo wzrastają, gdy kraj odkrywa nowe i cenne surowce. Stawka w grze bardzo się wówczas podnosi. Nawet jeśli dotychczas konflikt wewnętrzny nie był zbyt ostry, to w nowej sytuacji nie musi dziwić, że często w takim kraju wybucha otwarta wojna domowa. Zadajmy jednak jeszcze raz pytanie, dlaczego np. w Norwegii nic takiego się nie dzieje. Otóż w Norwegii i podobnych krajach rozwiniętych polityka jest zawodem uprawianym przez członków partii politycznych, a nie źródłem i narzędziem przechwytywania dochodów. Nie chodzi o to, że politycy norwescy nie biorą pieniędzy za swoją pracę. Dostają pensje, ale gdyby, zamiast zajmować się polityką, prowadzili np. biznes czy uprawiali rolę, zarabialiby podobnie. Dochody, jakie czerpią ludzie z zajmowania się polityką w krajach rozwiniętych, są porównywalne do korzyści czerpanych z innych zawodów i zajęć. W przeciwieństwie do większości krajów Afryki polityka nie jest tu drabiną do wielkich pieniędzy17. W krajach niedorozwoju jest oczywiście zupełnie inaczej. Dostęp do władzy daje 17

Pomijam tu, rzecz jasna, możliwe działania przestępcze.

8. Przekleństwo zasobów naturalnych

181

niewiarygodne przywileje i korzyści dochodowe oraz majątkowe. Kiedy jest się wykluczonym z tego systemu, spada się na sam dół. Nie ma na ogół porównywalnej alternatywy ekonomicznej w stosunku do korzyści płynących z wysokiej pozycji politycznej. Przegrana w wyborach co innego znaczy w Norwegii, a zupełnie co innego w Zimbabwe. W tym pierwszym przypadku ludzie nie odnoszą wrażenia, że ich status materialny się pogarsza. Nawet gdy w wyniku przegranej nie zdobywają np. mandatu posła, mają do wyboru różne inne zajęcia poza polityką. Często wracają do poprzedniego zawodu czy zajęcia: do przemysłu, nauki czy kultury. Wracają do zajęć, które dotąd wykonywali i które na ogół zapewniły im oczekiwany standard życia. W przywołanym przykładzie Zimbabwe przegrana w wyborach jest dla zainteresowanych katastrofą nie tylko polityczną, ale przede wszystkim ekonomiczną. Teraz inni zwycięzcy przechwycą kontrolę nad państwem i zmienią kierunek redystrybucji dochodów, odcinając dotychczasowych beneficjentów od przywilejów, dlatego zmiana warty politycznej jest w takich warunkach mało prawdopodobna. Każdorazowo dotychczasowi rządzący kurczowo trzymają się raz zdobytej władzy i oddają ją na ogół tylko wtedy, gdy muszą. Demokracja jest w takich sytuacjach możliwa, ale bardzo krucha, gdyż obiektywne uwarunkowania są niekorzystne. Od czasu do czasu pojawiają się na szczęście przywódcy o wysokich standardach etycznych.

Rozdział 9

Kluczowa rola instytucji w rozwoju

„Dobre instytucje plus obcy kapitał” – to częsty postulat kierowany pod adresem krajów rozwijających się w celu uzyskania sukcesu ekonomicznego i przyspieszenia wzrostu. Pomijając kwestię, na ile jest to program skuteczny i realistyczny, powyższy slogan sygnalizuje uznanie kluczowej roli czynników instytucjonalnych w rozwoju. W ostatnim okresie wszystkie główne organizacje międzynarodowe zajmujące się rozwojem, w szczególności Bank Światowy, akcentują rolę dobrych rozwiązań instytucjonalnych. Od mniej więcej dziesięciu lat pod auspicjami Banku Światowego ukazują się publikacje pozwalające zmierzyć jakość instytucji w układzie międzynarodowym. Pierwsza taka publikacja pojawiła się w 1999 roku i dotyczyła 160 krajów, dla których skonstruowano sześć wskaźników opisujących jakość różnych instytucji w latach 1997–1998. Od tego czasu Bank Światowy systematycznie, co kilka lat, wydaje kolejne edycje takich opracowań, doskonaląc metodologię i poszerzając badania w odniesieniu do większej liczby krajów. Ostatnie opracowanie objęło już 212 krajów i terytoriów oraz zawierało dane dla lat 1996–20081. Co to są instytucje i dlaczego tak wielu ekonomistów traktuje ich jakość jako kluczowy czynnik prorozwojowy? Kiedy pytamy o przyczyny niedorozwoju, wówczas odruchową reakcją jest wskazanie, że biedny kraj ma po prostu mały zasób kapitału rzeczowego, prymitywne technologie oraz niewielkie zasoby wykwalifikowanej siły roboczej, a te ograniczone zasoby pozwalają jedynie na niską produkcję i konsumpcję per capita obywateli danego kraju. Jednakże dla większości ekonomistów nie jest to wystarczające wyjaśnienie, nie wiemy bowiem, co spowodowało kiedyś, w przeszłości, że obecny, 1 D. Kaufmann, A. Kraay, M. Mastruzzi, Governance Matters VIII. Aggregate and Individual Governance Indicators, 1996–2008, The World Bank Development Research Group, Macroeconomics and Growth Team, Washington, June 2009.

9. Kluczowa rola instytucji w rozwoju

183

wyjściowy poziom kapitału ludzkiego i rzeczowego jest w jednych krajach tak niewielki, technologie zacofane, a produktywność niska, podczas gdy inne gospodarki są dziś zasobne w różnorakie czynniki produkcji. Dlatego – niezależnie od przyczyn i na dłuższą metę – zasadnicze znaczenie ma dynamika zmian po stronie zasobów produkcyjnych, a nie ich poziom wyjściowy. Nawet w początkowo bardzo zacofanym kraju wysoka akumulacja czynników produkcji może relatywnie szybko zmienić sytuację i zniwelować dystans rozwojowy. Przykładowo jeżeli kraj, którego PKB per capita stanowi zaledwie 10% PKB per capita kraju rozwiniętego, rozwijałby produkcję na głowę w tempie średniorocznie o 4 punkty procentowe szybciej niż bogatszy, to zrównałby się z rywalem po niecałych 60 latach, tj. w horyzoncie dwóch generacji2. To zdumiewająco szybko, uwzględniając początkowy ogromny dystans. Dlatego tak ogromny nacisk należy położyć raczej na mechanizmy wyznaczające dynamikę rozwojową, niż akcentować doraźny, niski poziom wytwarzania. Są dwa najistotniejsze uwarunkowania prorozwojowych i produkcyjnych zachowań podmiotów gospodarczych: (a) dominujące w układzie społecznym systemy wartości (normy społeczne) oraz postawy promujące akumulację kapitału, aktywność ekonomiczną i innowacyjność, (b) opłacalność tych zachowań. Rozważymy po kolei obie te kwestie, ponieważ każda z nich jest albo rozumiana zbyt wąsko, albo obciążona uproszczonymi stereotypami. W pierwszej sprawie mamy ogromną skłonność do rozumowania ahistorycznego i ignorowania społecznego kontekstu zachowań ludzi. Dlatego pierwsza, wskazana wyżej przesłanka zachowań rozwojowych może być – całkowicie błędnie – uznana za automatycznie spełnioną. Potocznie sądzi się, że ludzie zawsze dążą do większej zamożności i bogactwa, co skłania ich do zachowań produktywnych, innowacyjności oraz inwestowania. W praktyce może być zupełnie inaczej, ponieważ nie jest prawdą, że wysysamy takie postawy z mlekiem matki. Wszystkie nasze systemy wartości, społeczne normy zachowań, którym hołdujemy, oraz cele życiowe, do których zmie2

Takie relacje zachodzą np. obecnie między Francją a Wietnamem. Wietnam mógłby teoretycznie doścignąć Francję w poziomie PKB na głowę ok. 2070 roku, gdyby tempo wzrostu jego PKB wynosiło ok. 7,5–8,0% średniorocznie w tym horyzoncie czasowym (przyjmując utrzymanie się obecnego, szybkiego przyrostu demograficznego Wietnamu na poziomie ok. 1% rocznie i założenie, że gospodarka Francji będzie się rozwijać stale w tempie 2,5–3,0% rocznie). Zachowanie długookresowego tempa wzrostu na poziomie 7,5–8,0% rocznie jest bardzo trudne, ale technicznie możliwe.

184

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

rzamy, są społecznie i kulturowo uwarunkowane. Początkowo to rodzina, a potem społeczeństwo narzucają nam sposób postępowania w relacjach społecznych, a więc także w obszarze zachowań ekonomicznych. Na przykład w społecznościach feudalnych ogromna część nadwyżki ekonomicznej była przeznaczana na ostentacyjną konsumpcję, a nie na inwestycje (poza zapewne budową i renowacją dróg lokalnych, urządzeń wodnych i stawianiem budynków folwarcznych, czyli poza minimalnymi wydatkami warunkującymi czerpanie korzyści z produkcji rolnej). Pozostała część dochodów zaspokajała potrzebę pokazania zamożności, przepychu i społecznego uznania, jakie zapewniała nie produkcja czy handel, którymi to zajęciami powszechnie gardzono, ale wyszukana konsumpcja, stroje, luksusowe zamki i posiadłości, dzieła sztuki, konie i powozy, broń czy kosztowności. Dominującą zatem normą zachowań, przynajmniej elit i arystokracji, w okresie feudalizmu (zresztą także w starożytności) była ucieczka od działalności produkcyjnej, wymiany handlowej oraz troski o innowacje. To były zajęcia tylko dla gminu i ludzi pospolitych. Elita konsumowała. W rezultacie ogromna część zasobów była marnotrawiona, a nie akumulowana. Chociaż więc i w tym systemie dążenie do indywidualnego bogacenia się zachowuje moc, to społeczne zachowania nie sprzyjają osiąganiu celu i są de facto antyrozwojowe. Zauważmy przy tym, że tego rodzaju antyprodukcyjna postawa nie jest wynikiem indywidualnego wyboru, ale społecznie narzuconą normą. Osoby przynależące do uprzywilejowanej elity społecznej, nawet gdyby chciały i umiały intelektualnie wznieść się ponad horyzonty myślowe swej epoki, nie mogłyby jako jednostki wyrwać się z tego ideologicznego i społecznego uzależnienia. Dewianci podlegają bowiem wykluczeniu społecznemu i ostracyzmowi, a jest to skuteczne narzędzie konformizmu społecznego. Dopiero wraz z kapitalizmem zmienia się norma zachowań ekonomicznych: produkowanie i każda działalność ekonomiczna zostaje nobilitowana. Sukces gospodarczy i pieniądz stają się podstawowymi wyznacznikami pozycji społecznej oraz prestiżu. Żadna działalność nie hańbi, a porażka ekonomiczna, bankructwo czy groźba niepowodzenia materialnego stają się w nowym systemie potężnym czynnikiem mobilizującym do aktywności. Oznacza to jednak, że nasze dzisiejsze zachowania nie są bynajmniej wrodzone, ale zostały wyprodukowane w nowym kontekście kulturowym, który wydaje się nam naturalny i oczywisty, bo tylko taki znamy. Nie należy jednak ulegać złudzeniom, że świat społeczny jest zawsze i wszędzie

9. Kluczowa rola instytucji w rozwoju

185

taki sam. Jest to szczególnie ważne, jeśli patrzymy współcześnie na kraje ekonomicznie zacofane. Innym intrygującym przykładem konfliktu między dzisiejszą normą społeczną bogacenia się a faktycznymi zachowaniami dużych grup społecznych jest casus imion czarnych mieszkańców USA. Kilka lat temu grupa amerykańskich ekonomistów zwróciła uwagę na zdumiewające zjawisko występujące w szkołach, w których wykształciła się swoista „kultura braku sukcesu” (anti-achievement ethic) wśród czarnych uczniów. Jedna z gazet opisała to tak: „Powodzenie społeczne jest częściowo uwarunkowane edukacyjnym niepowodzeniem: bezpieczeństwo i akceptacja leżą w odrzuceniu tradycyjnej drogi do samodoskonalenia”3. Osoby chcące osiągnąć sukces, dobrze uczące się i osiągające wysokie oceny są przez własne środowisko i rówieśników prześladowane oraz atakowane słownie, a często także fizycznie jako „udające białasów”, jako zdrajcy własnej rasy, i poddawane upokarzającym praktykom wykluczenia. Osiągnięcia szkolne są traktowane przez otoczenie jako zachowania niehonorowe, sprzeczne z zasadami, jako próba pokazania się kimś lepszym. Nawet przychodzenie na zajęcia szkolne bez spóźnień czy używanie literackiego języka angielskiego stanowią zachowania nieakceptowane. W zachowaniach ludzkich ogromną rolę odgrywa potrzeba posiadania tożsamości, poczucie, że przynależymy do jakiejś społeczności, do jakiejś grupy społecznej, z którą się identyfikujemy i którą uznajemy za własną. Daje to nam poczucie bezpieczeństwa i w istocie definiuje nasze własne ja. W tym przypadku dominująca norma społeczna czy też istniejący system wartości narzucany czarnej zbiorowości nie polega na stawianiu za wzór indywidualnego sukcesu i próbie sprostania temu wzorcowi, ale na ściąganiu wygrywających w dół. W praktyce osoby te mają do wyboru: albo zerwanie z własnym środowiskiem (za cenę utraty swojej tożsamości), by uzyskać pożądany awans społeczny, albo poddanie się presji otoczenia i rezygnację z ambicji oraz osiągnięć życiowych (dobrej pracy, zamożności, dobrego małżeństwa itd.). Jest to presja, by zbiorowość zachowywała swoistą solidarność rasową. Wielu oczywiście poddaje się temu naciskowi i dotyczy to nie tylko uczniów, ale także dorosłych w innych sytuacjach. Na przykład ci ostatni często manifestują swą rasową przynależność, nadając swym dzieciom imiona jednoznacznie identyfikujące je jako czarne. Przeprowadzone studia badawcze dotyczące tej kwestii wskazują jed3

D.E. Thigpen, S. Scott Gregory, The Hidden Hurdle, „Time”, 16 March 1992, s. 44.

186

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

noznacznie, że te zachowania rodziców wyraźnie pogarszają przyszłe szanse życiowe dzieci na rynku pracy. W amerykańskich realiach osoby poszukujące pracy i wypełniające kwestionariusz nawet bez podania przynależności rasowej natychmiast zostają zidentyfikowane jako Murzyni, ponieważ ich imiona są stygmatyzujące, a potencjalni pracodawcy chętniej zatrudniają osoby innej rasy4. Dowiedziono, że rodzice doskonale zdają sobie sprawę z tej prawidłowości, a mimo to kontynuują praktykę nadawania określonych imion. W tym przypadku dominująca praktyka społeczna jest antyprodukcyjna, a konflikt między społeczną akceptacją i chęcią przynależności do grupy oraz pozornie oczywistym celem, który stanowi indywidualny sukces materialny, jest rozwiązywany na korzyść tej pierwszej opcji, kosztem własnych szans życiowych. Koncentrowanie uwagi na jednostce i jej indywidualnych zachowaniach byłoby jednak błędem. Gospodarowanie nie jest we współczesnym świecie aktywnością realizowaną w pojedynkę. Gdyby tak było, to producenci w pełni kontrolowaliby cały proces wytwarzania od początku do końca, a rezultat zależałby jedynie od ich indywidualnej wiedzy (dostępnej technologii) oraz motywacji (wysiłku i jakości pracy). Tak jednak nie jest, gospodarka to nie zbiorowisko niezależnie działających Robinsonów na bezludnych wyspach. Gospodarowanie to przede wszystkim działanie kolektywne, uwikłane w podział pracy, specjalizację i wymianę usług. Dlatego chociaż indywidualne postawy społeczne, normy postępowania i systemy wartości wyznawane przez członków danej społeczności są bardzo ważne, gdyż motywują bądź zniechęcają do określonych działań, to jednak punkt ciężkości leży w obszarze współdziałania ludzi. Zresztą, jak argumentowano wcześniej, także systemy wartości i normy zachowań nie powinny być traktowane jako dane i niezmienne; jawią się one raczej jako pewien fenomen społeczny i kulturowy, jako – przynajmniej do pewnego stopnia – konstrukcje społeczne. Kooperacja wymaga wymiany informacji, ale musi także poważnie uwzględniać skłonność ludzi do oszukiwania, uchylania się od 4

Przyczyną mogą być postawy rasistowskie pracodawców, ale także wynik samospełniającego się przewidywania. Potencjalni pracodawcy znają już z praktyki postawy czarnoskórych uczniów i dlatego oceniają, że jest wysokie prawdopodobieństwo, że kompetencje czarnych pracowników będą bardzo niskie. To wzmacnia przekonanie czarnoskórych uczniów, że uczenie się daje małe szanse na sukces życiowy i prowadzi do odrzucenia norm społecznych reprezentowanych przez większość społeczeństwa, tj. świat białych.

9. Kluczowa rola instytucji w rozwoju

187

wysiłku, niewypełniania przyjętych na siebie zobowiązań czy postaw gapowicza. Wszystkie te zachowania naukowo określa się mianem zachowań oportunistycznych. Właśnie dlatego kolektywna produkcja jest obciążona wysokim ryzykiem. Ludzie niekoniecznie sobie wzajemnie ufają, zdają sobie bowiem sprawę, że od czasu do czasu mogą zostać przez niektórych oszukani i okłamani. Oportunizm skłania jednych do wykorzystywania różnorodnych sytuacji, by osiągać własne cele kosztem interesów innych podmiotów. W zbiorowych działaniach i relacjach biznesowych ciągle towarzyszy nam asymetria informacyjna. Kiedy np. właściciel firmy budowlanej podejmuje się postawić w krótkim terminie dom mieszkalny, musi brać pod uwagę niesprzyjające warunki pogodowe, ale przede wszystkim inne okoliczności, takie jak możliwość nieterminowych dostaw materiałów budowlanych i wykończeniowych przez kooperantów, niska jakość usług poddostawców, problemy z „obijaniem się” własnych pracowników, niepewność co do decyzji bankowych w sprawie kredytu, obstrukcja władz samorządowych w sprawie zezwoleń, korupcja nadzoru budowlanego, strajk transportowców itd. Krótko mówiąc, musi uwzględniać przede wszystkim kontekst społeczny jako źródło zagrożeń. Oto podobny przypadek. Kiedy decydujemy się na uruchomienie nowoczesnej spalarni odpadów komunalnych, ryzykujemy brak kooperacji ze strony miejscowej ludności i lokalne konflikty środowiskowe, połączone z bojkotem i blokowaniem pracy spalarni. Realizacja rentownego projektu wymaga pozyskania odpowiedniej ilości odpadów – i tu niestety możemy się wykazać nadmiernym optymizmem, jeśli wstępne deklaracje zainteresowanych co do skali potrzeb utylizacji okażą się obietnicami bez pokrycia. W rezultacie przekonanie banku o celowości kredytowania takiej inwestycji może być trudne. Ryzykujemy także, że projekt techniczny będzie wadliwy, a dodatkowo wykonawca, firma budowlano-montażowa, zbankrutuje, przez co zawalimy wszelkie terminy, to zaś spowoduje poważne skutki finansowe. Pierwotna, idealna lokalizacja obiektu okaże się nierealna, natomiast ta możliwa – będzie wymagać ponownych zabiegów prawnych w celu uzyskania prawa do gruntu i przeprojektowania inwestycji oraz pociągnie za sobą znaczne opóźnienia w oddaniu obiektu do eksploatacji i dodatkowe koszty. Rachuby na zatrudnienie lokalnej siły roboczej (wielkie miejscowe bezrobocie) okażą się płonne ze względu na jej zbyt niskie kwalifikacje i zupełną

188

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

demoralizację. Dowóz i pozyskanie robotników z daleka podwyższy ponadplanowo koszty pracy spalarni. Realizacja projektu nie jest i nie musi być pasmem niepowodzeń, strat i wpadek, ale powyższe przykłady pokazują, jak wiele jest niepewności towarzyszących przedsiębiorcy przy realizacji nie najbardziej przecież skomplikowanych zadań produkcyjnych. Czynniki ryzyka jedynie w ograniczonym stopniu wynikają z powodów naturalnych (pogoda). W ogromnej większości źródłem niepewności są zachowania innych ludzi, ryzyko ma więc głównie wymiar behawioralny. A czy ta niepewność i ryzyko wpływają jakoś na opłacalność produkcji i decyzje wytwórców? Oczywiście tak, bo przy wysokich ryzykach podmioty ekonomiczne wycofują się z aktywności produkcyjnej, gdyż staje się ona dla nich nieopłacalna. Kiedy spoglądamy na procesy gospodarowania oczami ekonomii neoklasycznej, nie dostrzegamy faktu, że zawieranie transakcji jest kosztowne, wymaga bowiem ponoszenia wysokich kosztów transakcyjnych. Poszczególni autorzy różnie definiują koszty transakcyjne. K. Eggertsson zdefiniował je jako „koszty kontroli w systemie społecznym [...]. Pojawiają się wówczas, gdy jednostka chce przejąć nowe prawa własności, ochronić zasoby przed przejęciem lub kradzieżą oraz zabezpieczyć swe aktywa przed oportunistycznymi zachowaniami w relacjach wymiennych”5. Y. Barzel uważa, że koszty te są „związane z transferem, przejmowaniem (zawładnięciem) i ochroną praw własności”6. Dla D. Northa to „koszty pomiaru cennych atrybutów tego, co jest przedmiotem wymiany i kosztów ochrony praw własności, ich monitorowania i egzekucji umów”7. We wszystkich tych definicjach kluczowa jawi się ochrona praw własności i bezpieczeństwo obrotu towarowego. Ta ochrona nie realizuje się sama przez się, ale wymaga nakładów. Żaden przedsiębiorca nie uruchomi produkcji, jeśli jego interesy nie będą dostatecznie chronione, a własność lub efekty produkcji mogą zostać przechwycone lub zrabowane. Właściciel stawu hodowlanego, ponoszący nakłady na produkcję ryb, ale narażony na systematyczne kradzieże ryb przez miejscowych kłusowników, będzie podejmował 5 T. Eggertsson, Imperfect Institutions. Possibilities and Limits to Reform, University of Michigan Press, Ann Arbor 200, s. 27. 6 Y. Barzel, Economic Analysis of Property Rights, Cambridge University Press, Cambridge 1997, s. 4. 7 D. North, Institutions, Institutional Change and Economic Performance, Cambridge University Press, New York 1990, s. 27.

9. Kluczowa rola instytucji w rozwoju

189

kroki zmierzające do ochrony rybostanu. Będzie zatrudniał strażników, instalował urządzenia techniczne do monitorowania, grodził teren i blokował dostęp osobom postronnym. Jeśli jednak działania te będą nadmiernie kosztowne, to hodowca zrezygnuje z egzekwowania swych praw własności. Im wyższa skuteczność władzy publicznej w ochronie własności gospodarczej, im niższy koszt dochodzenia swych roszczeń w sądzie, tym niższe koszty transakcyjne ponoszone przez poszczególne podmioty i tym większa motywacja do działania produkcyjnego. Jeśli jednak podmiot jest zmuszany – wskutek zawodności i słabości władzy publicznej oraz systemu egzekucji prawa – do wydzielenia znacznych zasobów własnych do ochrony swej własności (a więc jego koszty transakcyjne gwałtownie rosną), to działalność wytwórcza staje się często nieefektywna i zostaje ograniczona lub porzucona. Dodatkowo także im wyższe technologie są stosowane, tym bardziej wyrafinowany i złożony jest podział pracy oraz bardziej pogłębiona specjalizacja między wytwórcami. Uruchamia to długie łańcuchy powiązań między anonimowymi podmiotami, co potencjalnie generuje coraz wyższe ryzyko dla zainteresowanych stron, wynikające z ich wrażliwości na zachowania oportunistyczne partnerów i kontrahentów. Wydaje się, że to przede wszystkim badania i prace D. Northa odegrały główną rolę w dowartościowaniu instytucji jako czynnika promującego rozwój. Instytucje to formalne i nieformalne reguły gry ekonomicznej. Instytucje formalne to system prawa stanowiony przez państwo lub narzucony przez zbiorowość, w której żyjemy. To niekoniecznie musi być prawo pisane. W tradycyjnych społeczeństwach prawo ma często charakter zwyczajowy, jest pewną normą zachowań, dość skutecznie egzekwowaną przez otoczenie. Nieformalne instytucje są wynikiem akceptowanych i zinternalizowanych norm społecznych, zwyczajów i konwencji, którymi kieruje się jednostka. Rozróżnienie na instytucje formalne i nieformalne nie jest do końca ostre. Przyjmuje się, że nieformalna instytucja jest „własna” i akceptowana bez przymusu, za formalnymi normami stoi natomiast autorytet państwa i władzy. Jakie jest znaczenie instytucji? W opinii D. Northa: „Instytucje redukują niepewność przez strukturyzację życia codziennego [...], definiują i ograniczają swobodę wyboru jednostek. [...] Głównym zadaniem instytucji w społeczeństwie jest zmniejszenie niepewności przez ustanowienie stabilnej (choć niekoniecznie efektywnej) struk-

190

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

tury dla ludzkich interakcji”8. Strukturyzacja relacji społecznych jest pożądana, gdyż staje się narzędziem redukowania skutków niepewności i nadmiernego ryzyka w działaniach gospodarczych. Jest rolą sprawnych instytucji – czy to formalnych poprzez system prawny, czy to nieformalnych dzięki uformowaniu się odpowiednich norm i zwyczajów społecznych, obniżanie skali i skutków różnych rodzajów ryzyka. W tym sensie dobre instytucje mają na celu obniżenie kosztów transakcyjnych dla jednostek gospodarujących, gdyż to wzmacnia motywację i podnosi efektywność gospodarowania. W najlepszym razie bez dobrych instytucji firmy wybierają krótki horyzont działania, małą specjalizację (bo potencjalnie zwiększa to elastyczność reakcji i mobilność), niewielką skalę operacji oraz kapitałooszczędne technologie produkcji. Ekonomia, dość nieszczęśliwie, eksponuje konkurencję jako główne narzędzie motywujące i stymulujące zmianę oraz odpowiedzialne za postęp ekonomiczny. W rzeczywistości kluczem do sukcesu ekonomicznego rodzaju ludzkiego była i jest kooperacja. Tylko dzięki współdziałaniu, podziałowi pracy, gotowości do wymiany interpersonalnej swych usług ludzkość jest dziś tu, gdzie jest – w świecie względnego dobrobytu – dysponując technologią pozwalającą częściowo uniezależnić się od przyrody. Bez niezbędnej dozy kooperacji nigdy – jako ludzkość – nie wyszlibyśmy z zimnych i wilgotnych pieczar. Owszem, pożądana jest pewna równowaga, kompromis między rywalizacją a współdziałaniem, ale to ostatnie jest absolutnie warunkiem sine qua non rozwoju. Instytucje są faktycznie narzędziami zapewniania i organizowania kooperacji społecznej. Wydaje się, że są cztery obszary, w których architektura instytucjonalna jest kluczowa dla takiej kooperacji. Są to: (1) zapewnienie niezbędnej transparentności w relacjach społecznych, (2) istnienie środków i narzędzi pozwalających na skuteczną egzekucję (wykonanie) kontraktów i przyjętych zobowiązań, (3) uporanie się z problemem agencji, (4) ograniczenie zagrożeń wynikających z defektów koordynacji i pułapek instytucjonalnych. Niemal natychmiast kiedy w historii ludzkości pojawia się produkcja towarowa, a więc i rynek, rodzi się potrzeba regulacji. Wszystkie rynki, choć w różnym stopniu, są regulowane. Tak było w przeszłości, tak jest i obecnie. Początkowo ta organizacja wymiany miała 8

D. North, op. cit., s. 3, 4, 6.

9. Kluczowa rola instytucji w rozwoju

191

charakter pewnej umowy społecznej, zwyczaju, później też niekoniecznie wymagała jakiejś formy przymusu państwowego. Zwyczajowo np. w miejscowości Lutowiska9 przynajmniej od XVIII wieku handlowano końmi i wszyscy okoliczni chętni zjeżdżali na jarmarki do tej miejscowości, by w ustalone dni w roku kupić lub sprzedać konia. Innym, bardzo starym przejawem takiego organizowania się rynków i tworzenia reguł zawierania transakcji jest standaryzacja systemu miar i wag. W średniowiecznym Rothenburgu10 na ścianie ratusza do dziś znajdują się dwa wgłębienia (prawdopodobnie wyżłobione w XV–XVI wieku) wyznaczające minimalne rozmiary bochenka chleba sprzedawanego w mieście na okolicznym targowisku. Rozmiary są dwa, wielkość jest bowiem dostosowana do koniunktury: mniejsze chleby można było wypiekać w czasie kryzysu. Nieprzestrzeganie reguł władze miasta surowo karały, topiąc nieuczciwego piekarza w pobliskiej rzece, zapewne ku uciesze oglądającej to widowisko gawiedzi. Podobnie na bocznej ścianie ratusza w Chełmnie, dawnym hanzeatyckim mieście dziś należącym do województwa kujawsko-pomorskiego, jest umieszczony pręt z zaznaczoną miarą długości. Na pobliskim targowisku handlowano w przeszłości tkaninami i kontrahenci mogli w każdej chwili sprawdzić, czy transakcja jest uczciwa. Lokalne władze decydowały również o miejscu i czasie handlu. Takie turystyczno-historyczne obserwacje mogą się wydać nam dziś banalne, ale tylko dlatego, że przywykliśmy do nich i traktujemy je jako oczywiste. Takie regulacje miały jednak (i nadal mają) kolosalne znaczenie dla obniżenia kosztów transakcyjnych. Wyobraźmy sobie, jak kształtowałyby się koszty zawierania transakcji, gdyby żadna ze stron nie znała ani miejsca, ani czasu spotkania drugiego kontrahenta, i jak rosłoby ryzyko umów, gdyby władza nie kontrolowała systemu miar. Obecnie w krajach rozwiniętych ekonomicznie regulacje rynkowe są bardzo rozbudowane i określają precyzyjnie prawa oraz obowiązki stron kontraktu. Na przykład produkcja żywności i handel nią wymagają dostosowania się do zasad bezpieczeństwa w dziedzinach weterynaryjnej, sanitarnej i zdrowotnej, w zakresie ochrony środowiska, czystości produkcji, wytwarzania i utylizacji odpadów i ścieków, regulacji dotyczących hałasu, wymogów przeciwpożaro9

Miejscowość położona w Bieszczadach. Rothenburg ob der Tauber – jedno z najpiękniejszych niemieckich miast położone w Bawarii. Zabytkowa starówka zachowała niemal w pełni średniowieczny charakter. 10

192

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

wych i lokalizacji firmy oraz wymogów architektonicznych z tym związanych. Znormalizowany jest też czas handlu, a prawo pracy reguluje warunki zatrudniania personelu produkującego i sprzedającego. Zarówno kupujący, jak i sprzedający znają warunki regulowania płatności, także kartą kredytową, oraz są zobowiązani prawnie do akceptowania pieniądza papierowego emitowanego przez władze publiczne. Państwo certyfikuje i kontroluje urządzenia do pomiaru wagi. Paradoksalnie nawet w obszarze całkowicie nielegalnych transakcji (jak handel narkotykami) pojawiają się elementy publicznej regulacji, kiedy strony transakcji akceptują np. oficjalny pieniądz lub używają legalizowanych urządzeń pomiarowych do oceny jakości kupowanej heroiny. Skala regulacji rynków budzi wiele sporów i kontrowersji. Nie wchodząc w ocenę zasadności zarzutów co do zakresu regulacji, warto jednak wskazać na jej podstawową przesłankę. Jej celem jest obniżenie kosztów transakcyjnych w wymianie. Zakup lekarstwa od anonimowego dostawcy byłby w warunkach nieregulowanego rynku farmaceutyków niezwykle ryzykowny. To ryzyko zmuszałoby kupującego do każdorazowego badania rynku i ponoszenia z tego tytułu ogromnych kosztów. Podobnie jest z zakupem żywności, usługi edukacyjnej, zdrowotnej czy budowlanej i zawieraniem wielu innych transakcji. Wkraczając w tę domenę, władza publiczna czyni więc relacje między stronami transakcji bardziej przejrzystymi, obniża ryzyko popełnienia błędu przez każdą ze stron oraz pozwala uczestnikom transakcji lepiej chronić ich prawa własności. Trzeba stawiać granice nadmiernej regulacji, ale trudno kwestionować to, że jej zbyt wąski zakres może radykalnie podnieść koszty transakcyjne, powodując, że wymiana na wielu rynkach stanie się nieopłacalna. W procesie rozwoju gospodarczego w pewnym momencie stajemy przed zasadniczym wyborem: czy pozostać w kręgu małej, lokalnej produkcji, czy poszerzać rynek zbytu. Ten dylemat podsumował następująco P. Bardhan: „North wskazał, że w historycznym procesie wzrostu gospodarczego w sposób nieunikniony pojawia się wymienność pomiędzy korzyściami skali i specjalizacją z jednej strony a kosztami transakcyjnymi z drugiej. W małej, zamkniętej i mało licznej chłopskiej społeczności koszty transakcyjne są niskie, ale koszty produkcji wysokie, ponieważ specjalizacja i podział pracy są silnie ograniczane pojemnością rynku, wyznaczoną przez spersonalizowany proces wymiany w małej społeczności. W dużej i złożonej gospodarce – w miarę jak sieć współzależności poszerza obszar anonimowych

9. Kluczowa rola instytucji w rozwoju

193

transakcji – pojawia się pole dla różnego rodzaju zachowań oportunistycznych, a koszty transakcyjne mogą być wysokie [...]. Poza społecznościami zdominowanymi przez relacje osobiste instytucje, – które społeczeństwo rozwija (albo których nie udaje mu się rozwinąć) – dla potrzeb długodystansowego handlu, kredytu lub działające na międzyokresowych i międzyprzestrzennych rynkach, gdzie transakcje nie są automatycznie egzekwowalne, dostarczają ważnego wskaźnika pomiaru społecznej zdolności do rozwoju”11. Powyższy cytat ma kluczowe znaczenie dla zrozumienia problemu zacofania ekonomicznego. Zwyczajowe instytucje okazują się z reguły wystarczająco sprawne dla małej, miejscowej produkcji. W takiej lokalnej społeczności wszyscy się wzajemnie znają, co praktycznie znosi asymetrię informacyjną w ich wzajemnych stosunkach, a egzekucja zobowiązań jest szybka i skuteczna wskutek działania efektywnej presji otoczenia. Problem zaczyna się wraz z próbą przejścia do produkcji masowej dla wielkiego, anonimowego rynku, na którym zarówno odbiorcy, jak i dostawcy nie są nam osobiście znani. Wykroczenie poza znany nam świat – przy utrzymaniu dotychczasowych instytucji – radykalnie zwiększa koszty transakcyjne, gdyż ogromnie rośnie ryzyko zawierania transakcji z obcymi kontrahentami. Ci ostatni to nie tylko ludzie spoza naszej rodziny, wsi, klanu czy plemienia – mogą to być kontrahenci kompletnie obcy nam kulturowo, religijnie, należący wręcz do innego kręgu cywilizacyjnego. Mogą to być kupcy i producenci kierujący się innymi zwyczajami oraz żyjący w innym porządku państwowo-prawnym. Po co mielibyśmy z nimi handlować i wymieniać się usługami, skoro jest to tak bardzo ryzykowne? A jednak chcemy handlować, gdyż przejście do masowej skali wytwarzania obniża koszty produkcyjne i pozwala na sięgnięcie po efekty skali. Wiemy, że wejście w strefę korzyści skali uruchamia mechanizmy dodatniego sprzężenia zwrotnego, efekt kuli śniegowej, czyli kumulujące się procesy spadających kosztów wytwarzania, poszerzania się rynków zbytu, dalszą zachętę do wzrostu skali produkcji, dalszy spadek kosztów itd. Jednakże istnieje pewien warunek przejścia do masowej produkcji: wymaga ono obniżenia poziomu ryzyka działalności ekonomicznej, zależy więc od przebudowania całej struktury instytucjonalnej gospodarki. Nie jest to proste, dlatego wiele społeczności niebędących w stanie 11 P. Bardhan, Scarcity, Conflicts, and Cooperation. Essays in the Political and Institutional Economics of Development, MIT Press, Cambridge, Mass. 2004, s. 7–8.

194

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

tego dokonać ugrzęzło w starym układzie instytucji, a ich rozwój został zahamowany12. Dylemat, na który wskazują instytucjonaliści, tj. jak oswoić i zmniejszyć ryzyko poruszania się w świecie anonimowych podmiotów, może być – teoretycznie – rozwiązywany dwojako: albo poprzez system formalnych instytucji, prawnych gwarancji i państwowej legislacji, albo też dzięki nieformalnym normom społecznym. Laikowi może wydawać się dziwne, że zawieranie transakcji jest postrzegane jako ryzykowne, skoro system prawny winien zminimalizować zagrożenia. Niemal wszystkie kontrakty mają jednak charakter niepełny. Oznacza to, że nie są one w pełni wyspecyfikowane, czyli nie ujmują wszystkich aspektów, cech i okoliczności istotnych dla transakcji. Jest to albo niemożliwe, gdyż nie znamy wszystkich przyszłych zdarzeń, albo też dlatego, że ujęcie w kontrakcie tych wszystkich okoliczności byłoby zbyt kosztowne. Rozważmy w tym kontekście dwa typowe przykłady. Właściciel działki rekreacyjnej na wsi ma bez wątpienia prawo do korzystania z czystego powietrza i czystego środowiska, które go otacza. Jeżeli jednak sąsiad ciągle spala śmieci w sąsiedztwie, powodując zadymienie całej okolicy, to może radykalnie obniżać satysfakcję z korzystania z działki. Jeśli między sąsiadami nie dochodzi do porozumienia czy kompromisu w kwestii zachowań stron, to do rozstrzygnięcia problemu czystości powietrza pozostaje jedynie droga sądowa. Jak często jednak sąsiedzi procesują się w sprawach spalania śmieci? Dlaczego unikamy drogi sądowej, mimo że życiowe doświadczenie mówi, iż dokuczliwi sąsiedzi zdarzają się dość często? Na taki krok decydujemy się jedynie w ekstremalnych sytuacjach, ponieważ koszt dochodzenia roszczeń (koszt transakcyjny), który uwzględnia także koszt alternatywny, jest bardzo wysoki. Tak samo zachowujemy się wtedy, kiedy nabywamy w sklepie spożywczym spleśniały ser, którego wymiany sprzedawca nam odmawia. Z reguły oszukanemu klientowi nie opłaca się wchodzić w spór prawny w przedstawionych okolicznościach. Jego prawa własności nie są w pełni chronione. Z niepełnym kontraktem mamy również do czynienia wówczas, gdy zawieramy wieloletnią umowę, np. o dostawy gazu ziemnego. Takie dziesięcio- czy dwudziestoletnie kontrakty, mimo że i tak są 12 Skomplikowaną grę między zmianami technologicznymi, egzogenicznymi szokami a zmianą instytucjonalną przedstawia rozdział 11 niniejszej książki: Studium przypadku: wahania wzrostu gospodarczego w średniowiecznej Europie.

9. Kluczowa rola instytucji w rozwoju

195

grubą, opasłą książką, nie mogą uwzględnić w treści umowy skutków wszelkich przyszłych zdarzeń ani sprecyzować na tę okoliczność wszystkich procedur postępowania czy praw i obowiązków zainteresowanych stron. Jeśli któraś ze stron działa w złej wierze, to może zachować się oportunistycznie i wykorzystać przyszłą sytuację do naruszenia żywotnych interesów drugiej strony. Rodzi to poważne, potencjalne ryzyko dla obu stron takiej wieloletniej umowy, ze wszystkimi możliwymi skutkami takiej sytuacji w postaci niższej aktywności produkcyjnej i inwestycyjnej. Oczywiście infrastruktura prawna jest istotna: może ona lepiej lub gorzej chronić prawa właścicieli i przedsiębiorców. Jednakże równie ważnym aspektem funkcjonowania instytucji są nieformalne normy, zwyczaje i konwencje społeczne. Rozważmy po kolei te kwestie. Jak w średniowieczu możliwy był dalekomorski handel w Basenie Morza Śródziemnego w obliczu ryzyka konfiskaty i zaboru towaru? Czy drobny kupiec morski miał jakieś gwarancje, że kiedy dotrze do obcego portu, miejscowe władze nie ograbią go? Ryzyko podróży morskiej, zagrożenie piractwem, słabość ówczesnej władzy politycznej niezdolnej do zapewnienia bezpieczeństwa żeglugi – wszystkie te zdarzenia i tak niosły z sobą wielkie ryzyko. Z kolei czy właściciele towaru nie ryzykowali, powierzając go kapitanowi statku, który przecież mógł okazać się nieuczciwy i przywłaszczyć sobie ładunek? Co z opłacalnością takiego handlu? A jednak ten handel kwitł i miał szeroki zasięg. Przede wszystkim sam wybór sposobu transportu, tj. przez Morze Śródziemne zamiast drogi lądowej, bardzo obniżał koszty, skracał czas podróży i był względnie bezpieczny. Morze Śródziemne od starożytności aż do czasów nowożytnych mogło być traktowane jak dzisiejsze autostrady: jako szybki, tani i bezpieczny sposób przemieszczania ładunku. Podróż morska była ryzykowna ze względu na warunki meteorologiczne i dość prymitywną konstrukcję statków, ale te zagrożenia z reguły były niskie w porównaniu z ryzykiem poruszania się po lądzie. Dla właściciela towaru inne ryzyko było poważniejsze. Zważmy, że np. w XV wieku w Europie istniało ok. 500 podmiotów – państw i państewek, z których ogromna większość nie posiadała środków fizycznych ani możliwości finansowych, by zapewnić przynajmniej minimalne bezpieczeństwo osobiste kupcom i zagwarantować bezpieczeństwo obrotowi towarowemu. Dla kupców, powiedzmy, weneckich zagrożenia nie były wielkie, gdyż aż do XVII wieku Wenecja była państwem silnym ekonomicznie i potęgą militarną na Morzu Śródziemnym. Próby uderzenia w interesy eko-

196

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

nomiczne kupiectwa weneckiego spotkałyby się z natychmiastową reakcją, ale mniejsze miasta, np. północnoeuropejskie, były w gorszej sytuacji. Rozwiązaniem okazał się związek miast hanzeatyckich13, który grupował handlowe miasta w rejonie Bałtyku i Morza Północnego. Solidarność miast należących do Hanzy była skutecznym narzędziem instytucjonalnym. Atak na kupców z jednego miasta mógł napotkać skuteczny bojkot handlowy ze strony wszystkich członków ligi hanzeatyckiej. Kiedy potężna Brugia uderzyła w połowie XIV wieku w interesy Hanzy14, to po dziesięcioletnim, kosztownym konflikcie nawet ona musiała się wycofać, znajdując jakiś modus vivendi z Hanzą. Niemniej powyższe rozwiązania instytucjonalne nie rozwiązywały najpoważniejszego problemu międzynarodowego długodystansowego handlu, jakim było ryzyko utraty towaru przez właściciela. Powierzając swój towar kapitanowi statku, właściciel ładunku ryzykował kradzież dokonaną przez nieuczciwego przewoźnika. Zważmy na okoliczności – kupiec–złodziej mógł się tłumaczyć, że utrata towaru nastąpiła na skutek zdarzeń losowych, takich jak zatonięcie statku, atak piratów lub konfiskata dokonana przez władzę polityczną lub miejską. Informacje dotyczące prawdziwego stanu rzeczy były niepewne i bardzo opóźnione. Dla zapewnienia skutecznej egzekucji praw własności potrzebna była organizacja mająca zdolność do koordynowania poczynań swych członków, wymiany i dzielenia się informacjami. I rzeczywiście w średniowieczu powstawały takie organizacje w formie gildii kupieckich. Warunkiem było zapewnienie skoordynowanego embarga wszystkich członków gildii na transakcje z jakimkolwiek podmiotem (kapitanem statku) łamiącym reguły gry i naruszającym prawa własności kupców. Takie organizacje mogły powstawać i faktycznie powstawały spontanicznie z motywów ekonomicznych, ale też nie bez wpływu lokalnych czynników politycznych. A. Greif15 zwraca uwagę na to, że nie było pewności ani gwarancji, że takie organizacje będą jednak zakładane, a co ważniejsze: ich kształt mógł być różny. Średniowieczny handel kupców Maghrebu 13 Do ligi hanzeatyckiej należały także liczne miasta dzisiejszej Polski, takie jak Gdańsk, Toruń, Kraków czy Wrocław. 14 Brugia odmówiła wtedy skompensowania miastom niemieckim ich strat we Flandrii, wynikłych wskutek wojny między Francją a Anglią. 15 A. Greif, Institutions and the Path to the Modern Economy. Lessons from Medieval Trade, Cambridge University Press, Cambridge 2006.

9. Kluczowa rola instytucji w rozwoju

197

(żydowskich kupców z północnej Afryki) i ich organizacja – mechanizm zapobiegania łamaniu zobowiązań – opierały się na związkach krwi i plemiennych. Te klanowe związki traktowano jako gwarancję wykonania kontraktu między agentem a kupcem ze względu na mechanizm solidarnej, zbiorowej kary skierowanej przeciwko nieuczciwemu agentowi. Solidarność wiązała się jedynie z decyzjami o wycofaniu się ze współpracy między „swoimi” i nie obejmowała swym zasięgiem innych, „obcych”. Jest charakterystyczne, że formuła zastosowana przez kupców europejskich (np. genueńskich) była zupełnie inna i miała bardziej – jakbyśmy dziś powiedzieli – korporacyjny charakter. Organizacje mające zapewniać egzekucję kontraktów wykonywały swą misję nie tylko dla swoich plemiennych ziomków, ale dla wszystkich członków bez względu na ich pochodzenie. A. Greif wyraźnie pokazuje, że mamy tu do czynienia nie tyle z organizacjami klanowymi, ile samorządzącymi się. Ta rodząca się wówczas nowoczesna struktura instytucjonalna w perspektywie dała Europie znaczną przewagę nad światem muzułmańskim i resztą świata, które wciąż hołdowały rodzinno-klanowej mentalności. Przyjrzyjmy się teraz, jaką rolę mogą odegrać nieformalne instytucje. Do nich z pewnością zalicza się kapitał społeczny. Zdefiniowanie pojęcia kapitału społecznego nie jest łatwe, bo sama kategoria jest dość „miękka” i niejednoznaczna. W dalszym ciągu zatem pojęcie to będzie definiowane jako norma społeczna, która manifestuje się zaufaniem do innych i gotowością do kooperacji z nimi16. Kapitał społeczny jest więc ujmowany jako specyficzny rodzaj dobra publicznego. Ze względu na problemy z samą definicją pojawiają się także różne pomysły i idee związane ze sposobem mierzenia zasobu kapitału społecznego. Metodami najczęściej wykorzystywanymi w takich badaniach są kwestionariusze, w których pytamy respondentów o to, czy ufają innym ludziom, czy może raczej uważają, że nigdy dość ostrożności w kontaktach z nimi. Takie szczegółowe badania prze16

Mamy wiele definicji kapitału społecznego. Na przykład F. Fukuyama widzi kapitał społeczny jako zestaw nieformalnych wartości i norm etycznych, wspólnych dla członków określonej grupy oraz umożliwiających im skuteczne współdziałanie. R. Putnam z kolei pojmuje ten kapitał jako obywatelskie nastawienie członków społeczeństwa, normy wspierające współdziałanie oraz zaufanie interpersonalne i zaufanie obywateli do instytucji publicznych. Istnieje jeszcze zupełnie inne rozumienie i definiowanie kapitału społecznego. P. Bourdieu traktuje go jako dobro prywatne i wynik indywidualnych inwestycji w sieci związków społecznych (nie jest ważne, co wiesz, ale kogo znasz). Tu odwołujemy się do pierwszego sposobu ujmowania kapitału społecznego, bliskiego F. Fukuyamie i R. Putnamowi.

198

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

prowadzono np. w 2004 roku dla krajów Unii Europejskiej17, co pozwala na różne ciekawe porównania. Polacy w tych badaniach zajęli ostatnie miejsce (jedynie 10% zadeklarowało zaufanie do innych, a aż 88% brak zaufania). Wszystkie kraje Europy Wschodniej (z wyjątkiem Węgier i Estonii) uplasowały się na końcowych miejscach, tylko trochę wyższych niż Polska. Środkowe pozycje zajęły kraje Basenu Morza Śródziemnego, najlepiej natomiast wypadły kraje Europy Północnej. Bezkonkurencyjni są tu zwłaszcza Skandynawowie i Holendrzy, gdyż ich społeczności mają wskaźniki zaufania wynoszące ponad 60% (przy średniej unijnej na poziomie 30%). Z analizy tych danych wynika, że polskie problemy nie są całkowicie specyficzne, podzielają je także inne kraje naszej części świata. Niemniej niezmiernie niski poziom zaufania do innych wykazywany przez Polaków jest bardzo poważnym problemem, jako że postawy prospołeczne są kluczowym źródłem sukcesów ekonomicznych. Wszystkie badania społeczne pokazują, że poziom kapitału społecznego w Polsce jest bardzo niski. Co więcej, od czasu rozpoczęcia takich badań, tj. mniej więcej od 20 lat, nic się w tym zakresie nie zmienia. Zasób kapitału społecznego w naszym kraju jest najniższy w całej Unii Europejskiej. Zjawisko to budzi spore obawy i niektórzy badacze procesów społecznych18 sądzą, że może ono stać się już w bliskiej przyszłości hamulcem rozwoju Polski. Dlaczego kapitał społeczny jest ważny dla rozwoju? Otóż, jak wspomniano wcześniej, dzisiejsza wysoko wydajna produkcja jest wyspecjalizowana, tj. wrażliwa na zachowania oportunistyczne, które generują ryzyko ekonomiczne. Wysokie ryzyko podnosi oczywiście koszty gospodarowania, obniża skłonność do realizacji długookresowych i niepewnych przedsięwzięć, a nawet zniechęca w ogóle do ich podejmowania. Wiemy już, że kontrakty zawierane pomiędzy stronami nie są nigdy kompletne. Gdyby było inaczej, potencjalne zachowania oportunistyczne wykorzystujące istniejące luki interpretacyjne nie miałyby znaczenia, gdyż w kontraktach można by zamknąć wszelkie takie dowolności w interpretacjach i uczynić kontrakty jednoznacznymi. Próby formalnego domykania kontraktów znacznie podnoszą koszty transakcyjne. Dlatego egzekucja kontraktów poprzez normę 17

European Commission, Special Eurobarometer nr 223. Social Capital, Brussel, February 2005. 18 Por. np. J. Czapiński, Kapitał ludzki i kapitał społeczny a dobrobyt materialny: polski paradoks, „Zarządzanie Publiczne” 2008, nr 4.

9. Kluczowa rola instytucji w rozwoju

199

społeczną opartą na wzajemnym zaufaniu, na gotowości do kooperowania, jest w najwyższym stopniu pożądana, bo znacząco obniża ryzyko i koszty gospodarowania. Kapitał społeczny – jako nieformalna norma – substytuuje różne kosztowne instytucje formalnoprawne. Oczywiście liczy się jednak promień kapitału społecznego. Gdy jest on ograniczony do rodziny czy własnego plemienia, daje to na ogół negatywne skutki. W rozwiniętej gospodarce musi istnieć zaufanie do anonimowych podmiotów, gdyż zasięg działalności produkcyjnej staje się globalny. Wszystko wskazuje na to, że proces tworzenia się kapitału społecznego jest historycznie uwarunkowany. Niemniej kiedy raz już uformuje się określony jego zasób, kiedy ustali się już pewna norma społecznych zachowań i relacji społecznych, to okazuje się ona niezmiernie trwała. Można sądzić, że np. niski poziom kapitału społecznego w Polsce może być wynikiem specyficznej historii Polaków. W ostatnich 200 latach cechowała ją wysoka niestabilność społecznych reguł gry, zmienne koniunktury polityczne, gwałtowne wstrząsy wojenne i rewolucje ustrojowe. Historia Polski w tych latach to historia rozbiorów między trzy ościenne państwa i utrata własnej państwowości, kilka powstań narodowych, dwie długie i krwawe wojny światowe toczone na naszym terytorium, wstrząsana silnymi konfliktami etnicznymi i klasowymi II Rzeczpospolita, zwalczająca prywatną przedsiębiorczość i biurokratycznie scentralizowana gospodarka Polski Ludowej wraz z jej niedemokratycznymi instytucjami, wreszcie współczesny, drapieżny kapitalizm kraju peryferyjnego. Taka sytuacja historyczna skutkowała dwoma zjawiskami, potencjalnie odpowiedzialnymi za brak zaufania do innych i niską gotowość do zachowań prospołecznych: bardzo skróconym horyzontem czasowym działania podmiotów oraz społeczną atomizacją. Długi horyzont działania wymaga stabilności reguł gry oraz poczucia, że otaczające nas środowisko społeczne jest względnie trwałe i niezmienne. Tak się w Polsce nie działo. Z kolei rosnące zagrożenia będące wynikiem ciągłych zmian i wstrząsów wpływały na skłonność podmiotów do wycofywania się z kooperacją w znany im i jedynie bezpieczny obszar własnej rodziny oraz małych, bliskich sobie kolektywów godnych zaufania. Takie społeczności niezwykle łatwo mogą utkwić w pułapce niskiego kapitału społecznego. Segmentacja społeczna, skłonność do wybierania „swoich” do zawierania transakcji i ekonomicznego współdziałania, wpływa istotnie na postawy społeczne. Widoczne jest, że stopniowe słabnięcie

200

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

grupowej identyfikacji oraz postępujące rozrywanie się więzów lokalnych i załamywanie się wspólnot skutkują obniżaniem się skłonności do kooperacji. Do pewnego stopnia rozpad małych, tradycyjnych wspólnot ekonomicznych jest jednak naturalnym produktem i rezultatem rozwoju współczesnej gospodarki. Nowoczesna gospodarka wymaga stworzenia w to miejsce innych powiązań opartych na anonimowych relacjach i długookresowym rachunku ekonomicznym. W takich realiach i w takim świecie istnieją ekonomiczne przesłanki do inwestowania w kapitał społeczny jako warunek sukcesu ekonomicznego. Potwierdza to wyraźna korelacja między zasobem kapitału społecznego a poziomem rozwoju gospodarczego różnych krajów. Przedstawione wyżej uwagi mogą stanowić oparcie dla pewnej hipotezy wyjaśniającej przyczyny szczególnie niskiego poziomu kapitału społecznego w Polsce. Problem polega na tym, że warunkiem kardynalnym formowania się u ludzi postaw kooperacyjnych, podejmowania wspólnych projektów i przedsięwzięć oraz obdarzania innych zaufaniem jest skłonność do budowania relacji z innymi w długim horyzoncie czasowym. W takiej sytuacji dezercja czy zdrada przestaje się opłacać, gdyż możemy narazić się na dotkliwą retorsję. Pojawienie się skłonności do kooperowania jest tu więc zachowaniem dość interesownym. Takie zachowanie po prostu na dłuższą metę się kalkuluje. Uformowanie się pewnej normy społecznej zmienia oczekiwania podmiotów i utrwala istnienie normy. Polskie realia historycznie – jak się wydaje – nie tworzyły warunków do gospodarowania z długim horyzontem czasowym. Wprost przeciwnie, skłaniały do sięgania po korzyści krótkookresowe, co w konsekwencji prowadziło do erozji kapitału społecznego. Zarazem jednak struktura społeczna w Polsce jest niezwykle rozdrobniona, rozczłonkowana i zatomizowana. Wszelkie badania socjologiczne pokazują, że – w pewnym uproszczeniu – w Polsce brakuje pośrednich więzi między ludźmi, a istnieją jedynie powiązania na poziomie narodu i rodziny. Gdyby ta struktura społeczna była znacznie gęstsza, mogłaby w pewnym stopniu substytuować dominację krótkiego horyzontu czasowego, w jakim działają podmioty. Instytucje mają także kluczowe znaczenie dla innowacyjności gospodarki. Mogą one promować postawy przedsiębiorczości albo je hamować. Mogą utrzymywać gospodarkę w pułapce niskiej aktywności, ale również stymulować jej rozwój. Dobrym punktem obserwacyjnym jest szara strefa, czyli dziedzina nielegalnych lub nieza-

9. Kluczowa rola instytucji w rozwoju

201

rejestrowanych działań gospodarczych. To bardzo pojemny obszar aktywności ekonomicznej: rozciąga się od działań całkiem sprzecznych z prawem, takich jak kradzież, przemyt i handel narkotykami, poprzez legalną, ale ukrytą prostytucję, do usług czyszczenia butów, nierejestrowanej produkcji żywności, masowej sprzedaży na ulicznych straganach i ulicznej gastronomii. Są to małe, często rodzinne przedsiębiorstwa z minimalnym kapitałem startowym, wykorzystujące lokalne zasoby surowcowe i nastawione na krótkookresowy horyzont czasowy. Dochody z takiej działalności są z reguły niskie i niesystematyczne, bezpieczeństwo zatrudnienia małe, czas pracy bardzo długi, a warunki fatalne. Nie jest tajemnicą, że kraje słabo rozwinięte mają niebywale rozbudowaną szarą strefę – to z reguły nie mniej niż 30% PKB, a w miastach ten udział przekracza 50%. Z czego wynika ta przypadłość? Dla ekonomisty, ale także socjologa i politologa, podstawowe pytanie brzmi: na ile szara strefa jest jedynie pośrednim przystankiem do startu w legalną i dojrzałą (czytaj: nowoczesną) produkcję, a na ile stanowi trwałą przechowalnię zasobów siły roboczej i prostego kapitału rzeczowego, warunkującą jednak utrzymanie się na poziomie przetrwania dużych zbiorowości usytuowanych na dole drabiny społecznej. Czy więc szara strefa to rezerwuar potencjału rozwojowego czy raczej zatrzaśnięta pułapka zastoju? Jest zdumiewającym paradoksem, że szara strefa rodzi się z powodu nadmiernej i jednocześnie niedostatecznej regulacji. Dla wielu firm legalne wejście na rynek jest zbyt kosztowne. Nadmiernym obciążeniem są przede wszystkim duże ciężary podatkowe. Jest to zresztą najczęściej przywoływane wyjaśnienie, znane nam z autopsji lub potocznej obserwacji, także gospodarek krajów rozwiniętych. Im wyższe podatki, tym większa skłonność do ucieczki w obszar nierejestrowanej aktywności. Różnica między krajami rozwiniętymi a ekonomicznie zacofanymi polega na tym, że w tych pierwszych szara strefa jest źródłem dodatkowych dochodów z nieopodatkowanej działalności. W tych drugich szara strefa jest często jedyną – dla wielu – możliwością aktywności produkcyjnej. Dodatkowo również państwowe regulacje rynku pracy nakładają na legalnie działające firmy ogromne obciążenia. Mogą one obejmować unormowania co do wysokości płacy minimalnej, wymiaru urlopu wypoczynkowego, czasu pracy, wymagań bezpieczeństwa pracy, ubezpieczeń oraz różnych obciążeń socjalnych, płaconych przez przedsiębiorstwo z tytułu zatrudnienia. To bardzo zwiększa koszty pracy i zniechęca do legalnego zatrudniania siły roboczej. Warto zwrócić uwagę, że spełnienie

202

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

niektórych wymagań prawnych jest uwarunkowane zgromadzeniem dodatkowego kapitału. Tak może być np. wtedy, kiedy trzeba sprostać wymaganiom bezpiecznej i zdrowej pracy, instalować urządzenia klimatyzacyjne, odpylające, wentylacyjne albo kosztowne urządzenia przeciwpożarowe czy wreszcie stosować się do surowych wymogów w zakresie ochrony środowiska. Tymczasem problemem małego przedsiębiorcy jest poważny deficyt kapitału. Jeśli miałby on ponosić te wszystkie wymagane prawem nakłady początkowe, nigdy nie uruchomiłby własnej produkcji, bo nie byłby w stanie zgromadzić koniecznego kapitału. Plagą prześladującą małe firmy jest wszechogarniająca biurokracja i obecna na każdym kroku korupcja. Przeregulowana gospodarka jest wspaniałym polem łowów dla skorumpowanych urzędników państwowych i lokalnych elit rządzących. Legalne zarejestrowanie i uruchomienie firmy, wydzierżawienie państwowej ziemi czy załatwienie pozwoleń budowlanych jest praktycznie niewykonalne dla małego przedsiębiorcy. Jak pokazały klasyczne już i przełomowe badania H. de Soto, legalne zdobycie tych pozwoleń lub rejestracja firmy są niewiarygodnie kosztowne albo wskutek masowego łapownictwa i opłat za czynności urzędowe, albo ze względu na niezwykle długi czas załatwiania spraw urzędowych19. W stolicy Peru, Limie, zarejestrowanie małego zakładu krawieckiego z jednym pracującym wymagało 289 dni zabiegów20 i kosztowało równowartość 30 miesięcznych płac minimalnych, podczas gdy uzyskanie prawa do legalnego zezwolenia na budowę domu na dzierżawionej ziemi państwowej zajęło prawie 12 lat. Podobnie procedury legalizacji budowy domu w Egipcie, na Haiti czy na Filipinach mogą trwać latami21. Dlatego w krajach, o których mowa wyżej (ale także w wielu innych), nielegalne budownictwo i nierejestrowana produkcja są tak masowe. Inaczej się po prostu nie da. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że nielegalny sektor produkcyjny jest wysoko dochodowy z racji unikania podatków i niepłacenia innych danin publicznych. Funkcjonowanie w szarej strefie jest w praktyce kosztowne i pociąga za sobą konieczność ponoszenia wielu takich nakładów, jakie nie pojawiają się w przypadku legalnej działalności. Podmioty w szarej strefie muszą się oczywiście opłacać miejscowej władzy, by 19 Swoje ustalenia H. de Soto zaprezentował m.in. w swojej książce Tajemnica kapitału, Fijor, Warszawa 2002. 20 W USA trwa to niecały dzień, a w Polsce załatwienie takiej sprawy jest bezpłatne i trwa ok. 1–2 tygodni. 21 H. de Soto, op. cit., s. 39–44.

9. Kluczowa rola instytucji w rozwoju

203

przymykała oko na nielegalną działalność. Trzeba ustawicznie liczyć się z ewentualnością kar i konfiskaty towarów, majątku, surowców. Firmy produkujące na obcej, często państwowej ziemi mogą podlegać eksmisji, z czym z reguły łączą się dotkliwe straty materialne. Status nielegalności powoduje, że firmy nie korzystają w ogóle lub korzystają jedynie w ograniczonym zakresie z ochrony prawnej w przypadku naruszenia ich praw własności. Nie chroni ich dostatecznie ani policja, ani sądy. Ich dostęp do wielu dóbr publicznych i lokalnej infrastruktury technicznej jest zawężony. Niezwykle ograniczony jest dostęp do rynku kapitałowego. Banki odmawiają kredytu firmom produkującym w szarej strefie, ponieważ ich nielegalny status jest postrzegany jako nadmiernie wysokie ryzyko. Firmy te zresztą nie są w stanie przedstawić jakichkolwiek zabezpieczeń dla udzielanych kredytów, jako że nie mają tytułów własności do ziemi i innych nieruchomości. W przypadku pożyczania pieniędzy przedsiębiorcy działający w nieformalnej gospodarce udają się po pożyczkę do (również) nieformalnego kredytodawcy. Koszt takiego kredytu może być bardzo wysoki, jeśli pożyczający pokrywa z oprocentowania skutki niespłacania pożyczek przez innych klientów22. Skala zewnętrznego finansowania jest więc w szarej strefie minimalna. Wśród ekonomistów nie ma jednomyślności co do miejsca szarej strefy w gospodarce i jej perspektyw. Autorzy jednego z ważniejszych studiów mówią wprost: „Wzrost pochodzi z tworzenia wysoce produktywnych firm oficjalnego sektora. Nieformalne firmy utrzymują miliony ludzi przy życiu, ale znikną, kiedy gospodarka się rozwinie”23. Inni mają jednak bardziej zniuansowane spojrzenie: „Firmy szarej strefy wykazują niski poziom produktywności ze względu na 22 Przypuśćmy, że tylko 3/4 klientów spłaca kredyt. Niech koszt pozyskania pieniędzy przez kredytodawcę wynosi 20% (załóżmy, że zaciąga on oficjalny kredyt w banku na taki procent). Warunkiem opłacalności działalności prowadzonej przez nieformalnego kredytodawcę jest to, by z pożyczonego 1 PLN uzyskał nieco więcej niż koszt pieniądza. Kredytodawca musi zwrócić bankowi 1 PLN plus oprocentowanie i (w wysokości 20%), czyli (1+ i) PLN. Od klientów z każdego 1 PLN dostanie średnio ¾(1+a), tj. zwrot długu 1 PLN plus pobrane odeń oprocentowanie w wysokości a, uwzględniając przy tym, że zaledwie 75% spłaca swe długi. Warunek opłacalności jest zatem ¾(1+a) > (1+i). Wynika stąd, że oprocentowanie kredytu musi być wysokie i wynosi w tym przykładzie a > 60%. Różne opracowania potwierdzają, że stopy procentowe pobierane od kredytów dla nieformalnego sektora są skrajnie wysokie w porównaniu z takimi samymi pożyczkami dla firm działających legalnie. 23 R. La Porta, A. Shleifer, The Unofficial Economy and Economic Development, „Brookings Papers on Economic Activity”, Fall 2008, s. 275.

204

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

poziom ich pracochłonności, niski poziom kwalifikacji i małą skalę operacji. Niemniej argumentuje się, że sektor ten jest całkiem efektywny w tworzeniu miejsc pracy i zaspokajaniu podstawowych potrzeb społecznych po niskich kosztach”24. H. de Soto z kolei uważa, że w nieformalnym sektorze drzemią wielkie możliwości rozwojowe, gdyż firmy szarej strefy są potencjalnie bardzo produktywne, ale blokowane przez państwo, nadmierną regulację i zbiurokratyzowane struktury władzy. Nie wydaje się jednak, by przedsiębiorstwa sektora nieformalnego miały wysoką produktywność, nawet potencjalnie. Przesądza o tym mała skala produkcji: w szarej strefie, z oczywistych względów, nie mogą działać firmy duże, co wyklucza czerpanie korzyści z efektów skali. Jednocześnie są to podmioty niemające dostępu do zewnętrznego rynku kapitałowego, wchłaniające nisko kwalifikowaną siłę roboczą (dotyczy to również niskiej jakości zarządzania) i posługujące się prostymi technologiami. Od strony podażowej nie mogą to być podmioty efektywne. Ich przedsiębiorczość i innowacyjność nader często – być może z konieczności – przybiera charakter pasożytniczy, np. jak uniknąć obciążeń publicznych, jak podrobić cudzy wzór towarowy czy uchylić się od zapłacenia rachunku na rzecz dostawcy. Z kolei rządy, ze swoim nadmiernym fiskalizmem kierowanym w stronę sektora formalnego i skłonnością do przeregulowania gospodarki, spychają coraz liczniejsze firmy w obszar szarej strefy. Jeśli spadające wpływy podatkowe skłaniają rządy do dalszego podnoszenia obciążeń, to uruchomiony zostaje potężny mechanizm blokujący rozwój. Coraz więcej przedsiębiorstw rezygnuje ze statusu legalności i grzęźnie w pułapce, gdyż traci warunki do wzrostu i unowocześniania produkcji. Także owe firmy powstają głównie – jeśli w ogóle powstają – jako podmioty nielegalne. Szanse rozwojowe tych przedsiębiorstw są sztucznie zawężone, gdyż jako małe lub mikroskopijne podmioty działają jedynie w świecie niedużych i płytkich rynków lokalnych. Co gorsza, nie ma wielkich nadziei na przełamanie tej sytuacji. Podmioty zachowują się jednak racjonalnie. Z ich punktu widzenia opuszczenie szarej strefy jest nieopłacalne, podobnie jak nieracjonalne jest zakładanie legalnych firm. W istniejących warunkach instytucjonalnych szara strefa kwitnie, a system gospodarczy jest 24 M.H. Morris, L.F. Pitt, P. Berthon, Entrepreneurial Activity in the Third World Informal Sector: The View from Khayelitsha, „International Journal of Entrepreneurial Behaviour & Research” 1996, Vol. 2, No. 1, s. 63.

9. Kluczowa rola instytucji w rozwoju

205

w swoistej równowadze, choć na niskim poziomie aktywności. Dlatego wydaje się, że R. La Porta i A. Shleifer mają rację, kiedy źródeł wzrostu gospodarki doszukują się przede wszystkim w legalnym sektorze, a wytwarzanie w szarej strefie postrzegają jako smutną konieczność, z której nie należy czynić cnoty. H. de Soto25 ma własny pomysł na ograniczenie szarej strefy i włączenie nielegalnych podmiotów do sfery oficjalnej. Jego zdaniem podstawowym hamulcem rozwoju jest niedostatek regulacji w dziedzinie własności. To oczywiście paradoks, że państwo dopuszcza się przeregulowania w jednym obszarze i uchyla się od budowania infrastruktury instytucjonalnej w innym. H. de Soto uważa, że ziemia, jaką faktycznie dysponują i jaką w nieformalny sposób używają podmioty, stanowi ogromny, potencjalny kapitał. Jest on w pewnym sensie martwy, ponieważ z braku tytułów własności nie może być wykorzystany jako zabezpieczenie pod kredyty bankowe. Nadanie tytułów własności ziemi – zdaniem de Soto – tworzy potencjalne koło zamachowe gospodarki, gdyż pozwala właścicielom ziemi (i dotychczasowym użytkownikom) uzyskać dostęp do zewnętrznego źródła finansowania produkcji, wykorzystać nieuruchamiane dotychczas zasoby oraz podnieść z nędzy i ubóstwa miliony ludzi. H. de Soto przełożył swój pomysł na praktykę w rodzinnym Peru, a potem podobne programy były wdrażane w Argentynie, Kambodży i w innych państwach. Sukces okazał się umiarkowany, ponieważ nigdy i nigdzie pojedynczy czynnik nie decydował o rozwoju. Zastanówmy się, jakie znaczenie dla banków może mieć nadanie tytułów własności ziemi mieszkańcom Kibery – największego slumsu w Nairobi. Kibera, zamieszkana przez prawie milion osób, to morze gęsto upakowanych parterowych chat wykonanych z blach i desek, posadowionych bez fundamentów na grząskim gruncie. Teren nie jest wyposażony w żaden system kanalizacyjny ani odprowadzania ścieków. Przestępczość, zwłaszcza kradzieże, to zjawisko masowe. Dla banku taki teren nie przedstawia żadnej wartości rynkowej. Kto zresztą byłby zainteresowany kupnem? Mieszkańcy Kibery nie mają pieniędzy nawet na kupno taniej działki, a zamożni unikają tego miejsca choćby ze względów bezpieczeństwa. Dlatego banki nie potraktują nowych tytułów własności poważnie – w każdym razie taka nieruchomość nie będzie stanowiła dla nich odpowiedniego zabezpieczenia hipotecznego, nie zaoferują więc mieszkańcom żadnych 25

Por. ibidem.

206

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

kredytów. Rząd kenijski podjął ostatnio pewne kroki w celu podniesienia jakości życia w Kiberze. Gdyby w ramach programu udało się zrealizować kilka równoległych przedsięwzięć związanych z infrastrukturą techniczną, takich jak poprawa stanu kanalizacji, wybudowanie systemu odprowadzania ścieków i poprawa higieny, wdrożenie systemu wywozu śmieci, poprawa bezpieczeństwa publicznego czy usprawnienia w komunikacji, wówczas atrakcyjność tej dzielnicy wzrosłaby, a w ślad za tym podniosłaby się wartość gruntów w okolicy. Pomysł H. de Soto zacząłby działać. W tej krótkiej charakterystyce szarej strefy widać, jak wielką rolę odgrywają instytucje – rolę zarówno hamującą, jak i stymulującą. Badania różnych autorów26 pozwalają jednoznacznie pokazać, że istnieje dodatnia korelacja między jakością infrastruktury instytucjonalnej a tempem wzrostu gospodarczego poszczególnych krajów. Inni badacze27 pokazują, że jest to związek przyczynowo-skutkowy, wiodący od dobrych instytucji do większej zamożności, wyższego tempa wzrostu i niższej zmienności wzrostu. H. Edison wyliczył, o ile wzrósłby PKB per capita krajów słabiej rozwiniętych, gdyby jakość ich instytucji dorównała krajom przodującym. Rezultat ten jest najbardziej widoczny w odniesieniu do krajów bardziej zapóźnionych ekonomicznie i Czarnej Afryki – w przypadku osiągnięcia przeciętnej dla świata jakości ich instytucji oznaczałby dwuipółkrotne podniesienie poziomu PKB na głowę. Nic dziwnego, że wielu badaczy rekomenduje reformy instytucjonalne jako podstawowe zadanie modernizacyjne i rozwiązanie problemów niedorozwoju. Taki jest zresztą postulat teorii modernizacji, sprowadzający się do imitacji sprawdzonych wzorców zaczerpniętych z krajów lepiej rozwiniętych.

26

D. Kaufmann, A. Kraay, M. Mastruzzi, op. cit. H. Edison, Testing the Links. How Strong Are the Links between Institutional Quality and Economic Performance?, „Finance & Development”, June 2003. 27

Rozdział 10

Dlaczego istnieją złe instytucje?

Ekonomia do niedawna niezbyt interesowała się instytucjami, istniało bowiem przekonanie, że instytucje automatycznie dostosowują się do nowych potrzeb. Zmiana warunków czyniła pewne rozwiązania instytucjonalne przestarzałymi, nieefektywnymi. Wówczas, jak sądzono, ludzie poszukiwali po prostu świeżych pomysłów, jak na nowo ukształtować ich wzajemne relacje. Trafne pomysły przebudowywały istniejący porządek instytucjonalny, nietrafione zaś były stopniowo eliminowane lub udoskonalane. Działano oczywiście metodą prób i błędów, zmiany społeczne bowiem są zawsze niezwykle skomplikowane. Niemniej przez długi czas hołdowano przekonaniu, że działa sprawny mechanizm przekształcania infrastruktury instytucjonalnej, zapewniający ewoluowanie instytucji w pożądanym kierunku wysokiej efektywności. Gdyby to była prawda, wówczas źródeł problemów należałoby, oczywiście, szukać poza instytucjami, skoro te ostatnie są optymalnie dostosowane do potrzeb. Znaczna część ekonomistów zajmujących się rozwojem uważa jednak, że taki mechanizm dostosowawczy nie działa lub działa bardzo źle, a duża część świata tkwi w pułapce złych instytucji. Co się dzieje, kiedy instytucje ekonomiczne się degradują? W ostatnich latach pojawiła się interesująca publikacja analizująca przypadek całkowitego niemal upadku gospodarki Zimbabwe po 2000 roku1. W Zimbabwe, jak na warunki afrykańskie, relatywnie bogatym kraju, rozwijającym się, począwszy od lat 80., w szybkim tempie powyżej 4% średniorocznie, z dobrze rozwiniętym rolnictwem i sektorem eksportu płodów rolnych, w 2000 roku doszło do głębokiego załamania gospodarki. Spadek produkcji i PKB pogłębiał się z roku na rok przy szybko rosnącej inflacji. Mechanizm załama1 C. Richardson, The Loss of Property Rights and the Collapse of Zimbabwe, „Cato Journal” 2005.

208

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

nia wiązał się z uruchomionym w latach 2000–2003 procederem konfiskowania ziemi białym osadnikom. Te praktyki, motywowane politycznie słabnącą pozycją rządzącej ekipy prezydenta Mugabe, zachwiały zaufaniem do prawa własności, ucieczką kapitału zagranicznego i wzrostem ryzyka inwestycyjnego. Po raz pierwszy w historii kraju zostało zakwestionowane, i to mimo sprzeciwu sądu najwyższego, prawo własności. Miejscowa giełda zareagowała gwałtownymi spadkami. Skonfiskowane majątki białych były przekazywane czarnym obywatelom nie jako własność, ale jako dzierżawa. Nowi posiadacze – użytkownicy – niemogący z racji braku tytułów własności przedstawić zabezpieczeń hipotecznych, byli pozbawieni dostępu do kredytów obrotowych. Również banki wobec gwałtownego spadku liczby potencjalnych kredytobiorców znalazły się w sytuacji kryzysowej. Rezultatem był spadek produkcji rolnej i eksportu. Dodatkowo ziemia znalazła się w rękach ludzi pozbawionych motywacji (krótkookresowy horyzont działania z racji braku pełnej własności ziemi) i wiedzy technologicznej (którą mieli dawni biali właściciele), co nie pozwalało im produkować efektywnie. Rezultatem była rabunkowa gospodarka zasobami oraz grabież wyposażenia, maszyn i sprzętu, co ostatecznie prowadziło do zdewastowania najlepszych farm w kraju. Zimbabwe do dziś nie wyszło z tego kryzysu ekonomicznego, który zresztą występuje równolegle z głębokim i paraliżującym kryzysem politycznym. Niegdyś względnie zamożne, obecne Zimbabwe należy do najbiedniejszych krajów Afryki i świata. Dlaczego wiele krajów ma tak niewydolne, słabe i niesprawne instytucje? A jeśli takie ma, to jaki mechanizm blokuje pożądaną zmianę? Dlaczego dochodzi do regresu instytucjonalnego, tak jak w opisanym powyżej przypadku Zimbabwe? Wiele światła na tę sprawę rzucił klasyczny już dziś i często cytowany tekst dotyczący kolonialnego dziedzictwa oraz swoistego eksperymentu naturalnego, jaki wykonała historia, powołując do życia dwa różne modele instytucjonalne2. Trzech autorów przeanalizowało szczegółowo dwa odrębne modele polityki kolonialnej, realizowanej przez rozwinięte kraje europejskie, takie jak Wielka Brytania, Francja, Belgia czy Hiszpania i Portugalia, w swych posiadłościach kolonialnych. Polityka ta i praktyka w zakresie budowy całej infrastruktury instytucji 2 D. Acemoglu, S. Johnson, J. Robinson, The Colonial Origins of Comparative Development: An Empirical Investigation, „American Economic Review”, Vol. 91, December 2001.

10. Dlaczego istnieją złe instytucje?

209

ekonomicznych i politycznych były bardzo różne w zależności od tego, jakich krajów dotyczyły. Odmiennie ukształtowały się reguły gry w USA, Kanadzie i Australii w porównaniu np. z Kongiem Belgijskim, Karaibami czy Ameryką Środkową. D. Acemoglu, S. Johnson i J. Robinson sądzą, że główne przyczyny takiego rozwoju wydarzeń tkwiły w zróżnicowanych warunkach naturalnych, zdrowotnych i klimatycznych, które w pewnych przypadkach zniechęcały Europejczyków do osiedlania się. Stopień śmiertelności wśród osadników mógłby być pośrednią miarą ich niechęci (gotowości) do zasiedlania określonych terytoriów. W przypadku niezdrowych regionów i słabej skali osadnictwa państwa kolonialne budowały na tych terenach instytucje wyzysku i eksploatacji, oparte często na pracy niewolniczej i półniewolniczej, gdzie na plantacjach lub w kopalniach pracowała ludność miejscowa. Jak piszą autorzy: „Te instytucje nie wprowadzały znaczącej ochrony własności prywatnej ani mechanizmów chroniących przed państwową ekspropriacją. W praktyce głównym zadaniem państwa łupieżczego (extractive state) był maksymalnie duży transfer zasobów kolonii na rzecz kolonizatora przy możliwie niskich inwestycjach”3. Na drugim biegunie sytuowały się natomiast kolonie, w których osadników było wielu, a warunki zasiedlenia względnie zachęcające. Tu powstawały tzw. Nowe Europy: „Osadnicy starali się replikować europejskie instytucje z dużym naciskiem na własność prywatną i ograniczenie wszechwładzy państwa”4. Główna teza D. Acemoglu, S. Johnsona i J. Robinsona jest taka, że instytucje powstałe w okresie istnienia państw kolonialnych utrzymały się także po uzyskaniu przez nie niepodległości. Charakter wczesnych instytucji wskutek inercji społecznej określił cechy dzisiejszych rozwiązań instytucjonalnych. Jakie to ma znaczenie? W nieco późniejszym tekście ci sami autorzy wykorzystali wynik poprzednich dociekań jako argument na rzecz tezy o wyższości hipotezy instytucjonalnej nad geograficzną. Gdyby czynnik geograficzny dominował, wówczas w sytuacji, kiedy środowisko geograficzne zmienia się raczej nieznacznie, przewaga ekonomiczna powinna utrzymywać się do dziś. Jest jednak inaczej: „Artykuł pokazuje, że nastąpiło zupełne przestawienie wzajemnych dochodów wśród byłych kolonii europejskich. Na przykład Mogołowie, Aztekowie i Inkowie reprezentowali najbogatsze cywilizacje w 1500 roku, podczas gdy cywilizacje 3 4

Ibidem, s. 1370. Ibidem, s. 1370.

210

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

w Ameryce Północnej oraz Nowa Zelandia i Australia były mniej rozwinięte. Dziś USA, Kanada, Nowa Zelandia i Australia są o całe rzędy wielkości bogatsze niż kraje zajmujące uprzednio terytoria imperiów Mogołów, Azteków i Inków”5. Ten zwrot jest w pełni zgodny z hipotezą instytucjonalną, ale nie z hipotezą geograficzną. Nie te społeczności są dziś bogate, które mają lepsze warunki geograficzne, ale te, które zapewniają silną motywację i lepsze warunki do inwestowania. Potwierdzają to jeszcze wyraźniej badania D. Rodrika, A. Subramaniana i F. Trebbiego: „Jakość instytucji «przebija» wszystko inne. Kiedy uwzględnia się wpływ instytucji, wówczas okazuje się, że czynniki geograficzne w najlepszym razie mają słaby bezpośredni wpływ na dochody, choć wywierają one silny pośredni wpływ na jakość instytucji. Podobnie, uwzględniając rolę instytucji, handel jest niemal zawsze niezbyt istotny i często w równaniach dochodu pojawia się ze «złym» (tj. ujemnym) znakiem, chociaż także w tym przypadku wywiera on pozytywny wpływ na jakość instytucji”6. Problem zmian instytucjonalnych jest także żywo dyskutowany w literaturze przedmiotu, jako że niesprawne instytucje występują dość powszechnie. Zdrowy rozsądek sugeruje, że zmiana instytucjonalna jest blokowana przez grupy społeczne, które tracą ekonomicznie na reformach, ale zdarzają się nawet takie sytuacje, że podejmowane zmiany instytucjonalne są regresem w stosunku do istniejącego status quo. Po amerykańskiej wojnie domowej (1861–1865), w której, jak wiadomo, Południe przegrało, klimat polityczny dla czarnych mieszkańców zmienił się radykalnie7. Nie tylko uzyskali oni osobistą wolność, ale także mogli uczestniczyć – formalnie na równych prawach – w życiu politycznym kraju i własnego stanu. Rzeczywiście, czarni wyborcy początkowo masowo brali udział w wyborach, wspierając republikanów i odmawiając poparcia demokratom z Południa 5

Ibidem, Reversal of Fortune: Geography and Institutions in the Making of the Modern World Income Distribution, „Quarterly Journal of Economics”, Vol. 117, No. 4, November 2002, s. 1231. 6 D. Rodrik, A. Subramanian, F. Trebbi, Institutions Rule: The Primacy of Institutions over Geography and Integration in Economic Development, NBER Working Paper 2002, No. 9305, Abstract. 7 Opisywany przypadek został zaczerpnięty z artykułu: S. Naidu, Suffrage, Schooling, and Sorting in the Post-Bellum U.S. South, Columbia University, 25 October 2010, http://projects.iq.harvard.edu/sites/projects.iq.harvard.edu/files/piep/files/snaidu_ dec2010.pdf (dostęp: 6 kwietnia 2012).

10. Dlaczego istnieją złe instytucje?

211

– zwolennikom niewolnictwa. Ta korzystna sytuacja trwała jednak tylko tak długo, jak długo wojska unionistów stacjonowały na Południu. Kiedy się wycofały w latach 70. XIX wieku, nastąpiła fala restauracji dawnych stosunków. Demokraci, którzy politycznie i ekonomicznie bardzo tracili na rzecz republikanów w wyniku wzrostu politycznej aktywności czarnych, stopniowo (w latach 1870–1910), w 11 stanach Południa, skutecznie forsowali polityczne ograniczenia prawa do głosowania. Polegały one na wprowadzeniu testów sprawdzających umiejętność czytania i pisania oraz warunku płacenia podatku pogłównego. Uderzało to głównie w czarnych mieszkańców i białą biedotę8. Według ocen autora artykułu zmniejszyło to znacznie udział czarnych w wyborach i ogólną frekwencję, a tym samym osłabiło pozycję republikanów i wzmocniło politycznie demokratów. Uprzednio udawało się np. skutecznie i znacząco zwiększyć nakłady na szkoły dostępne dla czarnych. Po restauracji starych porządków zmiany te zaczęto wycofywać. Walka na polu edukacyjnym była szczególnie zacięta, w interesie bowiem dużych właścicieli ziemskich i elity politycznej Południa było utrzymywanie niepiśmiennych, czarnych robotników. Miało to podwójne znaczenie: z jednej strony eliminowało lub ograniczało konkurencję polityczną ze strony czarnych wyborców (działało wówczas skutecznie prawo wykluczające z głosowania), co utrwalało kontrolę polityczną nad stanową legislaturą. Z drugiej strony pozwalało zachować masową i tanią siłę roboczą do pracy na plantacjach. Biała elita korzystała na tym zarówno dzięki oszczędnościom na wydatkach na dobra publiczne dostępne mniejszościom – np. wydatki szkolne, jak i niskim kosztom pracy w rolnictwie. Wszystkie te zmiany forsowano w doraźnym interesie lokalnych elit – owe zabiegi dyskryminacyjne utrwalały mocne pozycje polityczne rządzących na Południu demokratów, pozwalając im decydować o budżetach stanowych i kierunkach dystrybucji środków. Ta dyskryminacja rasowa zadecydowała jednak na całe lata o zacofaniu Południa w stosunku do reszty kraju. Czarni mieszkańcy, zwłaszcza ci zdolniejsi i ambitniejsi, pozbawieni dostępu do edukacji, przenosili się na Północ, wzmacniając ją swymi talentami i przedsiębiorczością. Południe grzęzło w anachronicznym układzie instytucji. 8

W odniesieniu do białej biedoty stosowano różne wybiegi, takie jak „klauzula dziadka”, która pozwalała wszystkim białym uchylić się od wymogów ograniczających prawo do głosowania. Klauzula ta oznaczała, że prawo to odnosi się tylko do nowych wyborców.

212

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

Opisywany przypadek może być zresztą uznany za dość typowy, gdyż dotyczy wielkiej własności ziemskiej i jej potencjalnie negatywnego wpływu na zmiany instytucji. Mechanizmy blokujące zmianę społeczną są podobne. Na przykład wiele dyskusji wzbudza dziś problem demokracji lub, ściślej mówiąc, szans na jej rozwój w krajach dotychczas cechujących się autorytarnymi lub wręcz dyktatorskimi reżimami. Co decyduje o trwałości instytucji demokratycznych i czy można np. wprowadzić demokrację w Arabii Saudyjskiej, Haiti czy Uzbekistanie? Wiemy doskonale, że w większości krajów świata odbywają się dziś, formalnie biorąc, wybory do parlamentów, ale nie musi to być dobry wskaźnik poziomu demokracji. Można zupełnie poważnie zastanawiać się nad realnym zakresem demokracji w Chinach, które wyborów nie organizują, czy w Indiach przeprowadzających takie wybory od czasu uzyskania niepodległości i uznawanych za demokratyczne. Chiny są w kwestii demokracji na cenzurowanym, ale czy także Indie z ich ogromnymi nierównościami ekonomicznymi, podziałami kastowymi i dramatycznym poziomem analfabetyzmu rzeczywiście są w pełni demokratyczne? Ostatnio pokazała się interesująca monografia na temat pochodzenia i źródeł demokracji9. Autorzy monografii, D. Acemoglu i J. Robinson, postrzegają mianowicie relacje między dyktaturą a demokracją jako sposób rozgrywania konfliktu między masami a elitami o podział tortu, czyli jako konflikt sprzecznych interesów materialnych. Czy w interesie elit leży w ogóle demokratyzacja stosunków politycznych? To zależy od dwóch czynników: stopnia nierówności społecznych (im większe nierówności, tym – wraz z demokracją – większe prawdopodobieństwo redystrybucji na niekorzyść elit) oraz charakteru aktywów kontrolowanych przez elity i zapewniających im uprzywilejowaną pozycję. Jeżeli aktywa te są łatwe do przejęcia, a kontrola nad nimi zależy od dostępu do władzy politycznej, to demokracja jest groźna dla klasy panującej. To dyktatura zapewnia jej polityczne narzędzia umożliwiające czerpanie korzyści ekonomicznych. W takiej właśnie sytuacji jest na pewno wielka własność ziemska. Wielcy właściciele nie mogą wypuścić z rąk władzy politycznej ani się nią dzielić, bo zostaną wywłaszczeni – i to tym szybciej, i na tym większą skalę, im bardziej początkowo byli uprzywilejowani. Polska szlachta i ziemiaństwo do 9 D. Acemoglu, J. Robinson, Economic Origins of Dictatorship and Democracy, Cambridge University Press, Cambridge 2005.

10. Dlaczego istnieją złe instytucje?

213

końca próbowały utrzymywać całkowicie wsteczne, pańszczyźniane stosunki własnościowe na wsi, choć blokowanie reform utrwalało ewidentny niedorozwój ekonomiczny. Władanie ziemią stanowiło bazę ekonomiczną, na której opierała się pozycja tej klasy. Na przykład Rosja w XIX wieku nie budowała linii kolejowych w obawie przed negatywnym wpływem tej innowacji na układ sił społecznych. Rządząca elita słusznie uważała, że kolej zwiększy mobilność ludności, ułatwi niepożądane kontakty, spowoduje dopływ groźnych i nieprawomyślnych idei. Próby blokowania uprzemysłowienia były podejmowane nawet wtedy, gdy Rosja poniosła klęskę w wojnie krymskiej, co ukazało jawnie jej techniczne zacofanie. Jej obawy były jednak słuszne. Kiedy Rosja w końcu została zmuszona do pewnej modernizacji, w jej rezultacie doszło do rewolucji 1905 roku. Możemy również wskazać odwrotną sytuację. Zaskakująco szybka zmiana ustrojowa w krajach gospodarki centralnie planowanej na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku staje się o wiele bardziej zrozumiała, gdy przymierzymy do niej schemat proponowany przez D. Acemoglu i J. Robinsona. Zmiana ustroju nie była dla elit rządzących w tych krajach ekonomicznie bolesna. Socjalizm nie polegał na przywłaszczaniu sobie przez nie jakichś szczególnych przywilejów, dóbr czy korzyści materialnych. Wprost przeciwnie, stopień nierówności dochodowych był w tym systemie nader umiarkowany, na ogół niższy niż gdzie indziej w świecie, i wyraźnie niższy niż później, w miarę budowania kapitalizmu. Co więcej, elity rządzące, np. w PRL-u, w większości miały poczucie i pełne przekonanie, że w konkurencyjnej grze (o ile zostaną do niej dopuszczone) dadzą sobie doskonale radę. Jeśli bowiem szukać potencjalnych źródeł ich przewagi, to dotyczyły one początkowo dostępu do samej władzy, która jednak później dawała przewagę w postaci wiedzy, kompetencji i zdobywania informacji. W znacznym stopniu przewaga ta wynikała ze zgromadzonych doświadczeń w trakcie wcześniejszego sprawowania władzy, choć jasne jest, że były to aktywa, których nie dało się pozbawić ich posiadaczy. Dlatego też w wielu krajach przy okazji zmiany ustroju doszło do zaskakująco wysokiego stopnia kooperacji zwycięzców i pokonanych. Niemniej historia roi się od przykładów elit politycznych, które gotowe są poświęcić interes publiczny, jeśli stoi on w sprzeczności z doraźnym interesem partykularnym (klasowym, grupowym, kastowym itp.). Kiedy zagrożony rebelią prezydent Rwandy zwrócił się

214

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

o pomoc do prezydenta Zairu Mobutu, ten odparł: „Mówiłem ci, żebyś nie budował dróg [...]. Budowanie dróg nigdy nie przynosi niczego dobrego. Ja jestem u władzy w Zairze już od 30 lat i nigdy nie wybudowałem żadnej drogi. Teraz oni jadą po nich, żeby cię dopaść”10. Zmiany społeczne i instytucjonalne mogą mieć także wymiar bardziej lokalny. Są skutkiem działań lobbystycznych, grupowych interesów i partykularnych presji. W 2003 roku Amadou Toumani Touré i Blaise Compaoré, ówcześni prezydenci afrykańskich krajów Mali i Burkina Faso, opublikowali w prasie amerykańskiej artykuł – swego rodzaju apel o zaniechanie przez USA stosowania praktyk protekcjonistycznych w odniesieniu do bawełny11. Bawełna to kluczowy dla tych krajów towar eksportowy i ważne źródło ich dochodów. Prezydenci napisali: „Bawełna stanowi do 40% przychodów eksportowych i 10% PKB naszych dwóch krajów, podobnie jest w Beninie i Czadzie [...]. W latach 2001– 2002 25 tys. amerykańskich farmerów uprawiających bawełnę otrzymało w subsydiach więcej – w przybliżeniu 3 mld USD – niż cała wartość produkcji Burkina Faso, w którym los dwóch milionów ludzi zależy od tych upraw”. Dalej wskazali, że tak naprawdę głównym odbiorcą tych subsydiów jest jedynie 2,5 tys. ludzi, czyli 10% relatywnie bogatych farmerów amerykańskich, co – być może nie intencjonalnie – skazuje na ubóstwo 10 mln osób w środkowej i zachodniej Afryce. Dlaczego zatem USA są gotowe rezygnować z tańszej bawełny importowanej na rzecz własnej i drogiej? Czy takie postępowanie wytrzymuje sprawdzian rachunku ekonomicznego? Oczywiście nie, gdyż jest ewidentne, że interesy amerykańskich konsumentów zostały poświęcone na rzecz interesów lobby bawełnianego, które ma niewątpliwe problemy z konkurencją ze względu na wysokie koszty pracy w USA. Skąd zatem garstka plantatorów bawełny ma tak duże wpływy? Otóż ta gra ekonomiczna toczy się zasadniczo między farmerami a konsumentami. Ci pierwsi mają jasno sprecyzowane interesy: ich bieżące dochody, pozycja ekonomiczna i przyszłość prowadzonego biznesu zależą od polityki gospodarczej amerykańskiego rządu w sprawie subwencji. Są tu zaangażowane ich żywotne interesy. Po drugiej stronie są miliony konsumentów, słabo zorganizowanych, rozproszonych, dla których wyższe lub niższe ceny wyrobów bawełnianych nie są głównym elementem ich zainteresowania. Owszem, woleliby kupować ta10 11

J. Robinson, When Is a State Predatory, CESifo Working Paper 1999, No. 178, s. 2. Your Farm Subsidies Are Strangling Us, „New York Times”, 11 July 2003.

10. Dlaczego istnieją złe instytucje?

215

niej, ale też brak im wiedzy o związkach polityki rządowej i zabiegów lobby bawełnianego dotyczących cen bawełny. Ponadto udział wydatków na produkty bawełniane w budżetach domowych jest niewielki. Skłonność masy konsumentów do zaangażowania się w walkę o niższe ceny wyrobów bawełnianych, a więc w kwestię o drugorzędnym dla nich znaczeniu, można oceniać w tych warunkach jako niewielką. Dlatego też relatywnie mało liczne, ale bardzo zdeterminowane zbiorowości walczące o swoje żywotne interesy i przywileje są z reguły bardziej skuteczne w forsowaniu celów politycznych niż masa drobnych i rozproszonych podmiotów. Wyobraźmy sobie, że dla każdego z tej ogromnej liczby konsumentów indywidualny koszt angażowania się w konflikt jest wyższy niż korzyść z ewentualnego sukcesu – a sukces i tak nie jest wcale pewny, gdyż zależy od liczebności podmiotów przyłączających się do walki. Także podmioty raczej nie włączą się masowo, bo – co założono wyżej – nie mają w tym interesu. W starciu aktywnie zaangażowanych, choćby mało licznych lobbystów i pasywnych mas łatwo wskazać prawdopodobnego zwycięzcę12. M. Olson13 wykrył jeszcze jeden rodzaj usztywnień instytucjonalnych odpowiedzialnych za zwolnienie wzrostu gospodarczego i tendencje stagnacyjne. Tym sprawcą jest zbyt długa stabilizacja polityczna. Wydaje się paradoksem, że stabilność jest lub może być źródłem zagrożeń na dłuższą metę, a jednak to prawda. Autor ten zwrócił uwagę, że wraz z wydłużaniem się okresu stabilizacji coraz lepiej rozwijają się rozliczne grupy interesów, które nawiązują i rozbudowują wzajemne powiązania. W stabilnym otoczeniu można wyznaczać i ustanawiać strefy wpływów między sobą, tworzyć koalicje blokujące zmiany, zmawiać się i dokonywać pożądanej redystrybucji dochodów. W rezultacie mobilność społeczna i międzygrupowa spada, pozycje na drabinie społecznej w coraz większym stopniu się dziedziczy, a nie indywidualnie zdobywa. Pojawia się coraz więcej usztywnień. Poszczególne grupy interesów coraz lepiej zabezpieczają swoje stany posiadania, ale im mocniej „obsiadają” one system, tym bardziej staje się on niezdolny do zmiany. M. Olson podaje przykład Wielkiej Bry12 Błędem byłoby nadmierne generalizowanie tej sytuacji. Czasami obywatele mogą zostać zmobilizowani do wielkiej aktywności, mimo że ich bezpośrednie interesy nie są naruszone. Takie działania możemy np. obserwować w obronie zabijanych wielorybów czy wycinania dżungli amazońskiej. 13 M. Olson, The Rise and Decline of Nations. Economic Growth, Stagflation, and Social Rigidities, Yale University Press, London 1982.

216

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

tanii, która po rewolucji przemysłowej stała się najszybciej rozwijającą się gospodarką, by później wejść w fazę wyraźnie wolniejszego wzrostu niż inne kraje rozwinięte. Przyczyna, jego zdaniem, tkwiła w utrzymywaniu niewiarygodnej stabilności politycznej w okresie półtora wieku, co stworzyło warunki do powstania „sklerotycznego” układu instytucjonalnego, niezmiernie trudnego do zmiany. Francja od XIX wieku, w przeciwieństwie do Zjednoczonego Królestwa, przeżywała ciągłe konwulsje, wygrywała i przegrywała wojny, wielokrotne dochodziło w niej do zmian ustrojowych (od cesarstwa do republiki) i rewolucji. Francja była okupowana i sama okupowała. Czasem była nawet bliska wojny domowej. Ta dramatyczna niestabilność nie pozwalała na uformowanie się zbyt trwałych grup interesów. Polityczny i ekonomiczny układ sił bez ustanku się zmieniał, a w ślad za tym ciągle przebudowywały się nowo powstające koalicje. Politycznie i ekonomicznie system był dynamiczny, mobilny i otwarty. Jednocześnie Francja rozwijała się szybko, zaskakująco szybko jak na tak ciągłe i duże wstrząsy. Właśnie taki scenariusz jest całkowicie zgodny z hipotezą M. Olsona o pozytywnym wpływie politycznych turbulencji i szoków oraz niekorzystnych skutkach nadmiernej stabilizacji systemu. Odwoływanie się do interesów jako czynnika blokującego zmianę instytucjonalną jest dość naturalne. Do zmian nie dochodzi, gdyż jakieś grupy społeczne, zapewne bardzo wpływowe, tych zmian nie chcą i nie dopuszczają do reform naruszających ich interesy. A czy może zdarzyć się tak, że zmiany instytucjonalne nie następują, mimo iż wszyscy ich chcą? Choć na pozór brzmi to absurdalnie, jest to nader częsty przypadek usztywnień infrastruktury instytucjonalnej. Jak to jest w ogóle możliwe? Wiemy doskonale, że instytucje cechuje silna bezwładność – raz powstałe, trudno jest zmieniać. Nie można wykluczyć, że początkowo dane instytucje dobrze służyły społecznym potrzebom, ale z biegiem czasu i wraz ze zmianą sytuacji demograficznej, technologicznej, warunków naturalnych czy środowiskowych dotychczasowe instytucje stają się hamulcem. Przykładem może być archaiczna norma społeczna niedostosowana do zmienionych warunków. Rozważmy intrygujący przypadek Islandii opisany przez T. Eggertssona14. Islandia dopiero niedawno stała się krajem zamożnym 14 T. Eggertsson, Imperfect Institutions. Possibilities and Limits of Reform, University of Michigan Press, Ann Arbor 2005.

10. Dlaczego istnieją złe instytucje?

217

i bogatym. Aż do XX wieku ten niewielki ludnościowo kraj wielokrotnie głodował, a nawet znajdował się na granicy unicestwienia. W XVIII wieku Dania (wówczas Islandia wchodziła w skład tego państwa) rozważała nawet przesiedlenie Islandczyków do siebie. Wszystko to działo się w sytuacji, kiedy wokół wyspy znajdowały się niewiarygodnie bogate łowiska ryb. Islandczycy jednak zamiast łowić ryby, zajmowali się głównie uprawą roli i hodowlą, a jedynie marginalnie rybołówstwem. I głodowali. „Kiedy kończył się wiek XIX, technologia przemysłowa i organizacja przemysłu na Islandii nie odnotowała istotnych usprawnień od czasu wikingów, a na rozwój niezależnego przemysłu połowu ryb musiano czekać aż do ostatnich dekad tego stulecia” – podsumował T. Eggertsson15. Warunki dla rolnictwa na Islandii są wyjątkowo ciężkie. Ryzyko stanowią ekstremalne warunki pogodowe: temperatury w lecie są niskie i co kilka lat nawet o tej porze roku notuje się ujemne temperatury. Główny problem stanowią jednak bardzo silne wahania temperatury, dochodzące nawet do 20-stopniowych, lokalnych spadków temperatury w ciągu jednego dnia16. Musi to powodować ogromne straty produkcyjne i generować wysoką niepewność zajęć rolniczych. W tych okolicznościach hodowla owiec (główna gałąź gospodarki w latach 900–1900) była zależna od zdolności poszczególnych gospodarstw rolnych do zebrania odpowiedniej ilości siana koniecznego do przezimowania stada zwierząt. Ponieważ zbiory były niepewne, ukształtowała się norma „dobrego Samarytanina”, nakazująca zwyczajowo, ale i prawnie, dzielić się z innymi posiadanymi zasobami siana. Warunki naturalne i prymitywne techniki rolne powodowały, że krańcowa produkcyjność pracy w rolnictwie była bardzo niska. Poszczególne farmy funkcjonowały ustawicznie na granicy przetrwania. Pech czy niekorzystny zbieg okoliczności prowadziły do katastrofy rodziny dotkniętej stratami w produkcji, niekoniecznie z własnej winy, ale wskutek anomalii pogodowych lub klęsk przyrodniczych. Dlatego zasada „dobrego Samarytanina” była kluczową instytucją zapewniającą ciągłość trwania społeczności zmuszonej do wzajemnej solidarności. W konkretnych islandzkich warunkach miało to społeczny sens. Jednocześnie zasada ta mogła skutkować i zapewne skutkowała niejednokrotnie tendencją do zachowań w stylu gapowicza. Skoro sąsiad ma prawny i moralny 15

Ibidem, s. 100. T. Jóhannesson, Agriculture in Iceland. Conditions and Characteristics, The Agricultural University of Iceland, Reykjavik 2010. 16

218

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

obowiązek dzielić się z innymi swymi zapasami, to korzystający z tej pomocy ma powód, by unikać wysiłku, ale także udzielający pomocy nie będzie się nadmiernie wysilał. Każda chęć rozbudowy własnego stada owiec wymagałaby odpowiednich rezerw siana. Po co jednak gromadzić zapasy ze zdwojonym wysiłkiem, skoro nie ma pewności, czy nie zostaną one przejęte przez leniwego sąsiada, któremu – z jego winy – zabrakło paszy na przednówku? Norma „dobrego Samarytanina” ma zatem wmontowaną antyprodukcyjną blokadę: ratuje w sytuacjach krytycznych, ale nie skłania do nadmiernej aktywności. Jest to zasada dobrze dostosowana do trudnych, niepewnych czasów gospodarowania, kiedy ze względu na prymitywne techniki wytwarzania jesteśmy w dużym stopniu na łasce i niełasce przyrody. Próba odejścia od tej normy nie jest jednak możliwa czy nawet opłacalna w pojedynkę. Można się przecież zastanawiać, dlaczego mieszkańcy Islandii nie zaczęli zajmować się rybołówstwem, skoro przyroda dała im w prezencie tak obfite łowiska. Wyspiarze łowili ryby, ale było to zajęcie traktowane jedynie jako działalność uboczna w stosunku do rolnictwa. Otóż jednym z istotnych elementów islandzkiego porządku instytucjonalnego było przez setki lat prawo zakazujące tworzenia wyspecjalizowanych osiedli rybackich. Ponadto „prawo ograniczało mobilność siły roboczej, wymagając od wszystkich dorosłych, z nielicznymi wyjątkami, by mieszkali na farmach jako rolnicy lub służba, i zakazywało współdziałania w przybrzeżnym rybołówstwie między Islandczykami a obcymi”17. Warto zwrócić uwagę na charakter tego ograniczenia. Pojawienie się wyspecjalizowanych rybaków zajmujących się bardziej dochodową działalnością niż hodowla oznaczałoby ich trwałe odchodzenie z rolnictwa. Zaczęłoby to stopniowo wywierać wpływ na wzrost płac, co czyniłoby zajęcia w rolnictwie nieopłacalnymi. Dodatkowo im więcej ludzi odchodziłoby z farm rolniczych do połowu ryb, tym bardziej załamywałaby się norma wzajemnej solidarności między farmerami. Dlatego budowano taki układ instytucji prawnych i zwyczajowych, by niejako przywiązać ludzi do ziemi i zahamować tę tendencję. Skłonność do łamania tak ustanowionego prawa i podejmowania się – mimo wszystko – łowienia ryb zależała od różnic w dochodowości między rybołówstwem a hodowlą (rolnictwem) oraz od dotkliwości sankcji społecznych. Te różnice stały się znaczące zwłaszcza wtedy, kiedy ok. XV wieku pojawiły się obce, europejskie rynki zbytu na ryby. Trzeba było wtedy wzmocnić 17

T. Eggertsson, op. cit., s. 103.

10. Dlaczego istnieją złe instytucje?

219

ograniczenia prawne, by zahamować swoistą dezercję z rolnictwa. By zrozumieć sens tych pozornie nieracjonalnych zachowań, trzeba uwzględnić nie tylko interesy potencjalnych dezerterów, ale też doraźne interesy większości farmerów. Oni traktowali ucieczkę do rybołówstwa jako zagrożenie dla swego dotychczasowego bytu i wzrost ryzyka prowadzonej działalności. Nawet jeśli przyszłościowo połowy ryb i stworzenie wyspecjalizowanego przemysłu połowowego mogły być globalnie opłacalne (co wiemy post factum), to na razie, przejściowo, takie zmiany strukturalne niszczyły i podkopywały dotychczasowe warunki życia znacznej części populacji. Trzeba jednocześnie pamiętać, że przejście do nowego zajęcia – łowienia ryb – nie było w realiach islandzkich proste ani tanie. Jedynie niewielu mogło sobie pozwolić na taki krok, a jednocześnie możliwości wyboru innej aktywności poza rolnictwem i rybołówstwem na wyspie nie było. Przypadek islandzki jest więc przykładem klasycznej pułapki rozwojowej, z której kraj zdołał się wyzwolić dopiero w XX wieku18, ale w której tkwił przez stulecia. Aby wzmocnić tę argumentację, rozważmy jeszcze jeden przykład blokowania rozwoju przez normę społeczną, odwołując się tym razem do doświadczeń Czarnej Afryki19. Afrykańskie realia, w połączeniu z zastosowaniem prostych technik produkcji, nieco przypominają casus Islandii z przeszłości. Głównymi zajęciami biednych społeczności afrykańskich są przede wszystkim zbieractwo i łowiectwo oraz uprawa roli. Są to zajęcia, które pozwalają zaspokoić jedynie zupełnie podstawowe potrzeby społeczne. Stosuje się przy nich bardzo nieskomplikowane techniki produkcyjne, które nie pozwalają ludziom uniezależnić się w istotny sposób od przyrody, klimatu i innych czynników naturalnych. To, czy polowanie zakończy się sukcesem czy porażką, jest kwestią szczęścia, przypadku, trafu losu. Podobnie jest z uprawą ziemi, gdy kaprysy pogodowe niweczą cały wysiłek. Wszystkie te społeczności bytują na granicy przetrwania, jedynie nieco powyżej minimum biologicznego, i są stale wystawione na ryzyko przypadku, bez możliwości zneutralizowania w jakiś sposób skutków niepowodzenia lub zabezpieczenia się przed zagrożeniem. Bogate społeczeństwa mają natomiast do dyspozycji 18 Analiza okoliczności wyjścia z tej pułapki nie będzie tu omawiana. Było kilka przesłanek, które o tym zdecydowały: dwie najważniejsze to presja demograficzna i czynniki zewnętrzne. Obie mogą być do pewnego stopnia traktowane jako czynniki egzogeniczne. 19 Omawiając ten przykład, wykorzystano pracę, badania i opinie J.P. Platteau, Institutions, Social Norms, and Economic Development, Routledge, London 2006.

220

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

nowoczesne technologie, które dają im skuteczny oręż do zmniejszania wpływu czynnika przyrodniczego. W rozwiniętym rolnictwie wydajność pracy dzięki użyciu różnych technik agrotechnicznych i wyspecjalizowanych narzędzi jest tak duża, że nawet bardzo niekorzystne warunki wegetacji na ogół jedynie zmniejszają plony, być może ograniczają konsumpcję niektórych dóbr, ale nie prowadzą do klęski głodu. W tradycyjnych afrykańskich społecznościach jest inaczej. Ludzie i społeczności – ze względu na to, że są wciąż poddawane tak potężnym czynnikom losowym, wahaniom temperatury, klimatu i zmianom środowiska naturalnego, decydującym zarówno o ich indywidualnym, jak i zbiorowym bycie, zbudowały sobie specyficzny system wyobrażeń o świecie. W tym systemie kluczową rolę wyjaśniającą bieg spraw, także codziennych, odgrywają czynniki nadprzyrodzone, magiczne i religijne. To one decydują o powodzeniu polowania lub o braku sukcesu. To siły nadprzyrodzone mają wpływ na wysokość plonów, wielkość zbiorów i wyniki gospodarowania. Z psychologicznego punktu widzenia jest zrozumiałe, że ludzie, którzy w niewielkim stopniu kontrolują swoje życie i własny los, szukają wyjaśnień sensu zdarzeń i interpretują je nie w języku racjonalnym, ale odwołują się do magii i świata nadprzyrodzonego. Taki obraz świata ma jednak kolosalny wpływ na zachowania społeczne i ocenę zdarzeń zachodzących w otoczeniu. Sukces ekonomiczny nie jest postrzegany jako rezultat wysiłku rolnika czy myśliwego, ale jako przejaw woli boskiej, w tym przypadku sprzyjającej człowiekowi. Bóg czy bóstwo mogliby przecież nie sprzyjać człowiekowi i wówczas łowca wracałby bez łupu. Każdy rezultat gospodarowania jest tu wynikiem czynników kompletnie niezależnych od zainteresowanego, a ponieważ nie rozumiemy, jaką bogowie mają względem nas „politykę”, to rezultaty działalności ekonomicznej musimy postrzegać jako zupełnie przypadkowe, tj. leżące poza kontekstem przyczyn i skutków. Każdy nasz wysiłek będzie zbyteczny i pozbawiony sensu, jeśli bogowie są nam niechętni, ale jeśli nam sprzyjają, to osiągniemy sukces bez względu na to, czy coś zrobimy w tym celu, czy nie. Wszystko jest kwestią szczęścia lub przypadku, a nie aktywności i nagrody za wysiłek i starania20. Te kulturowe uwarunkowania same w sobie stanowią potężny hamulec aktywności. Przeświadczenie, że 20 Haitańska religia wudu ma także wiele wspólnego z tym podejściem, gdyż sama przywędrowała wraz z niewolnikami ze środkowej i zachodniej Afryki.

10. Dlaczego istnieją złe instytucje?

221

nic od nas nie zależy, czyni każdy wysiłek nieważnym, problematycznym21. W tym świecie funkcjonuje silna norma egalitaryzmu, nakazująca dzielić się z innymi tym, co posiadamy. Jest zupełnie logiczne, że jeśli mamy jakieś dobra materialne, w których posiadanie weszliśmy bez związku z naszymi zasługami, to moralne jest dzielenie się tym bogactwem, a niemoralna i sprzeczna z porządkiem społecznym odmowa solidarności. Kto z kim ma się dzielić? Szczęściarz, który upolował zwierzynę, z rodziną mniej fortunnego myśliwego, dobrze prosperujący kupiec z resztą własnej, szerokiej rodziny, ten, kto ma pracę, z bezrobotnymi kuzynami. Kiedy przyglądamy się bliżej tej egalitarnej normie, z łatwością dostrzegamy jej cementujące funkcje społeczne i jej rolę jako narzędzia przetrwania ekonomicznie słabej i zagrożonej zbiorowości. Warunki społeczne, w jakich się ona narodziła, wyjaśniają jej treść, ale równie oczywisty jest jej antyrozwojowy wymiar. Z jednej strony uruchamia ona całe pokłady zachowań pasożytniczych wśród masy krewnych i współplemieńców uprawnionych do korzystania z pomocy zamożniejszych członków rodziny, z drugiej zaś demotywuje do jakiejkolwiek własnej aktywności. Wysiłek włożony we własne kształcenie, zabiegi o utworzenie i prowadzenie małego biznesu rodzinnego, osobiste wyrzeczenia konsumpcyjne, by zgromadzić niezbędne środki na inwestycje, choć potencjalnie przynoszą gratyfikacje, to jednak są one minimalne, jeśli zmuszeni jesteśmy dzielić się nimi z innymi. Ten wysiłek jest więc często zupełnie nieopłacalny. Redystrybucyjny charakter normy egalitaryzmu nie pozwala wyrwać się danej społeczności z zacofania. Każda próba uwolnienia się poszczególnych jednostek od nędzy i ubóstwa uruchamia mechanizm ściągania śmiałków w dół przez innych chętnych do partycypowania w dochodach i korzyściach, których, co prawda, sami 21 Zdaniem niektórych autorów sposób, w jaki poszczególne religie rozstrzygnęły tę kwestię, dał Europie ogromną przewagę nad innymi. Chrześcijaństwo odrzuciło okazjonalizm, tj. wizję świata, w którym Bóg bezustannie interweniuje w codzienny bieg rzeczy, na rzecz naturalizmu, czyli koncepcji praw naturalnych, niezmiennych i powstałych w jednym, początkowym akcie stworzenia. Okazjonalizm odrzuca de facto przyczynowość, gdyż przy tym podejściu zjawiska – każdorazowo – kształtowane są mocą nieograniczonej woli stwórcy i nie są wynikiem praw, które można badać. Tym samym okazjonalizm, któremu hołdował m.in. islam, blokował rozwój nauki i postępu technicznego. Chrześcijaństwo najbardziej konsekwentnie odrzuciło ten kierunek, dlatego powstały warunki do rozwoju nowoczesnego przyrodoznawstwa. Por. R. Lipsey, K. Carlaw, C. Bekar, Economic Transformations. General Purpose Technologies and Long Term Economic Growth, Oxford University Press, Oxford 2005, s. 234.

222

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

nie wytworzyli, ale zawsze są gotowi zgłosić się do uczestniczenia w ich podziale. W przypadku bardzo aktywnej jednostki, która jest skłonna opuścić rodzinną wioskę w poszukiwaniu pracy w mieście oraz decyduje się podjąć duży wysiłek, zaryzykować wiele wyrzeczeń i znieść sporo upokorzeń, działa podobny mechanizm. Jeśli się jej powiedzie i odniesie sukces, np. zdobędzie dobrze płatną pracę, natychmiast pojawi się silna presja, by wypełniała zobowiązania wobec rodziny, krewnych i całej wspólnoty. Rodzina i znajomi oczekują też, że krewniak zajmujący kierownicze stanowisko będzie masowo zatrudniać swych pociotków i kuzynów bez względu na wymogi i kryteria kompetencyjne22. Jest to zmora zagranicznego kapitału, który – zatrudniając miejscową siłę roboczą – musi stale brać ten czynnik pod uwagę. Widoczny jest więc negatywny wpływ tej pozornie słusznej normy na sytuację lokalnego rynku pracy. Blokujący rozwój charakter normy silnego egalitaryzmu jest ewidentny. Wmontowane antymotywacyjne mechanizmy, pasożytowanie na pracy innych oraz niska skłonność do akumulacji skazują hołdujące tym obyczajom społeczności na stagnację i niedorozwój. Dlaczego ta norma działa skutecznie? Można przecież argumentować, że jednostka nie musi poddawać się takiej presji. W praktyce nacisk społeczny jest potężny i bardzo trudno jest zachowywać się niekoniunkturalnie. Respektowanie normy właściwego, przyzwoitego zachowania się jest warunkiem społecznej akceptacji. Osobnicy niepodporządkowujący się normie są narażeni na wykluczenie społeczne, ostracyzm, a czasami nawet fizyczny atak. Wyruszający do miasta w poszukiwaniu pracy członek rodziny nie zrywa więzów z krewnymi, gdyż rodzina, klan czy szczep są dla niego zawsze źródłem bezpieczeństwa w przypadku niepowodzenia. Nie można pochopnie ryzykować złamania obowiązującej normy społecznej, bo to prowadzi do wykluczenia z rodzinnego kręgu. Jedynie osobnicy o bardzo wysokiej skłonności do ryzyka są gotowi na taki krok. Sytuacja anachronicznej normy społecznej jest bardzo typowym przejawem inercji układu instytucjonalnego. Układu tego nie można zmienić w pojedynkę, ponieważ norma społeczna jest stanem równowagi w swoistej grze społecznej o wielu stanach równowagi. Niemniej właśnie dlatego jest to stan równowagi, że poszczególni osobnicy – 22 Jest to w istocie mechanizm uniwersalny i doskonale nam znany także w Polsce. Niemniej wraz z rozwojem ekonomicznym skala takich zjawisk z reguły maleje.

10. Dlaczego istnieją złe instytucje?

223

pojedynczo – nie mają dostatecznie silnego motywu, by zmieniać swe zachowania. Dopiero masowe dezercje czynią odmienne zachowania opłacalnymi i skutkują przejściem do innego stanu równowagi, zazwyczaj lepszego. Uzyskanie masowości i zsynchronizowania działań jest jednak trudne i kłopotliwe, a zatem mało prawdopodobne i dość rzadkie. Zazwyczaj potrzebny jest do tego jakiś impuls zewnętrzny. W rezultacie gospodarki i społeczności mogą pozostawać nawet względnie długo w pułapce ubóstwa i niskiej aktywności. Zła norma społeczna jest w istocie szczególnym przypadkiem jeszcze bardziej ogólnego mechanizmu petryfikującego układ instytucji, mianowicie defektu koordynacji. Zmiana społeczna, jak sama nazwa niejako wskazuje, wymaga kolektywnego wysiłku, czyli zbiorowej i zsynchronizowanej reorientacji zachowań. Nie jest istotne, czy dotyczy to sfery ekonomicznej, obyczajowej czy politycznej, np. skłonności do akceptacji sztuki awangardowej. I tak każda epoka ma zapewne swe kanony piękna. Doskonale wiemy, że piękno ciała ludzkiego co innego oznaczało w czasach Rubensa, co innego w starożytnym Egipcie, a co innego dziś. Sugeruje to, że nie istnieją tu raczej żadne obiektywne kryteria piękna i urody, a estetyka stanowi funkcję tego, co większość jest skłonna uważać za piękne, oraz istnieje silna motywacja, by podporządkowywać się temu terrorowi otoczenia. Sytuacja odszczepieńca nie jest godna zazdrości. Na przykład malarstwo awangardowe często bywa postrzegane jako bezsensowne, naruszające kanony przyzwoitej sztuki, a nawet jako prymitywne bohomazy. Akceptując tę sztukę, narażamy się na kpiny, ośmieszenie czy społeczną dezaprobatę. Są to niezmiernie dotkliwe sankcje społeczne i wolimy ich unikać. W sytuacji gdy zdecydowanie dominują tradycjonaliści, poszczególni innowatorzy są narażeni na negatywne oceny otoczenia, co pokazano na ilustracji 10.1 jako ujemną wartość ich satysfakcji (ciągła, rosnąca krzywa opisująca poziom satysfakcji przeciętnego innowatora w funkcji udziału zwolenników awangardy w całości populacji). Kiedy jednak liczba odszczepieńców wzrasta, rośnie także poziom satysfakcji zwolenników nowych prądów w sztuce. Nie tylko czują się oni pewniej, mając świadomość wsparcia moralnego ze strony innych, ale także wiedzą, że istnieje liczna rzesza pokrewnych dusz, podzielająca ich poglądy estetyczne. Od pewnego momentu spora część zwolenników awangardy może nawet demonstrować poczucie swoistej wyższości wobec tradycjonalistów, czerpiąc z tego zadowolenie.

224

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

3ATYSFAKCJAKONSUMENTÐW

AWANGARDA

TRADYCJONALIyCI



%

/BSZARKRYTYCZNY

AsUDZIA INNOWATORÐW 3TREFAZMIAN

Ilustracja 10.1. Mechanizm zmiany normy społecznej na przykładzie estetyki. Krzywe są funkcjami satysfakcji przeciętnego konsumenta (innowatora i tradycjonalisty) z konsumpcji dobra estetycznego, które ceni, względem odsetka zwolenników awangardy

Równocześnie wraz ze zwiększającym się udziałem innowatorów spada powoli satysfakcja tradycjonalistów: są oni poddawani coraz silniejszej presji nowych prądów, tracą stopniowo poczucie, że wybrali właściwie w sensie kanonu estetycznego, mają obawy, że nie nadążają, a może nawet są zacofani artystycznie (na ilustracji malejąca krzywa przerywana). Nie ma jednak żadnej pewności, że sytuacja będzie w tym kierunku ewoluowała. Dewianci pojawiają się, co prawda, stale, bezustannie rodzą się różne nowe propozycje artystyczne, ale jedynie niektórzy, i to raczej nieliczni, nowatorzy odnoszą sukces. Przyczyny można także wydedukować z ilustracji 10.1. Założenie, że satysfakcja zwolenników awangardy rośnie wraz z ich liczebnością, nie oznacza, że początkowo tradycyjni odbiorcy sztuki nie dominują liczebnie w przestrzeni intelektualnej i marketingowo. Dla innowatorów najważniejsze jest to, czy ta niekomfortowa sytuacja zablokuje pozyskiwanie nowych zwolenników. Jak wynika z ilu-

10. Dlaczego istnieją złe instytucje?

225

stracji 10.1, satysfakcja odszczepieńców jest mniejsza niż satysfakcja tradycjonalistów aż do czasu osiągnięcia przez innowatorów punktu E, czyli do momentu, gdy ich liczebność – udział w całej populacji – osiągnie relatywnie wysoki pułap. Do tego czasu presja społeczna oraz relacja społecznych gratyfikacji uzyskiwanych, z jednej strony, przez zwolenników awangardy, a z drugiej – przez zwolenników tradycyjnych gustów działa na rzecz tych ostatnich. Pojawiający się dewianci są skutecznie przywoływani do porządku i skłaniani do koniunkturalizmu. Dlatego taki układ społeczny ma tendencję do powrotu do punktu zerowego, tj. do odrzucania odszczepieńców. Czynnikiem zapewniającym inercję systemową jest tzw. obszar krytyczny. Gdy zdarza się, że udział innowatorów przekracza z jakichś powodów poziom E, wówczas sytuacja zwolenników awangardy zmienia się diametralnie. Nastroje społeczne, a więc cały system nagród i kar społecznych, działają w nowy sposób, który teraz samoczynnie napędza zwolenników nowości i zmiany. Układ społeczny zaczyna szybko ewoluować w kierunku 100-procentowego udziału nowatorów, pojawia się nowa moda i nowy koniunkturalizm. Dewianci zwyciężają i zmiana społeczna się dopełnia. Obszar krytyczny to właśnie minimalna liczebność awangardzistów, pozwalająca dokonać przełomu. Jeżeli nie udaje się zebrać odpowiedniej liczby zwolenników nowego, to zmiana czy reforma upadają. Im większy jest obszar krytyczny, tym zadanie trudniejsze. Przede wszystkim poważne sankcje za nierespektowanie istniejącej normy przesuwają krzywą innowatorów w dół, gdyż bycie awangardzistą powiększa rozziew między ich sytuacją a sytuacją tradycjonalistów. Wyszydzani, ośmieszani, lekceważeni, a czasem – rzadko, choć i to zdarzało się w historii – nawet represjonowani prawnie, zwolennicy awangardy szybciej się wykruszają i mają mniejszą motywację, by pozostawać w jej szeregach. Dlatego jeśli nowe idee nie zarażą jednocześnie odpowiednio dużej grupy wyznawców, to nowy nurt okaże się efemerydą i pozostanie jedynie ciekawostką historyczną. Nazywamy to defektem koordynacji, skoro bowiem opłacalność indywidualnych decyzji rośnie wraz z liczebnością uczestników, to racjonalni osobnicy przyłączają się dopiero od punktu E i dezerterują przy mniejszej liczebności. Co i jak zrobić, by zapewnić odpowiednią masę krytyczną zwolenników i stworzyć warunki do spontanicznego wejścia do strefy zmian? Podmioty często rozumują tak: przyłączyłbym się do grona zwolenników zmiany, gdyby inni też się przyłączyli, a więc poczekam, kiedy to zrobią. Ponieważ jednak to myślenie jest powszechne, mało kto się przyłącza,

226

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

a zatem gdy nawet większość chce zmiany, niepewność co do zachowań innych pomaga utrzymać status quo. Wspomniano wcześniej, że w przypadku zmiany społecznej mamy do czynienia z dość podobnymi mechanizmami. W przypadku estetyki jest oczywiście tak, że możliwa jest koegzystencja różnych szkół i nurtów sztuki. To nie zawsze możliwe jest w sferze ekonomii i polityki. Rewolucja lub zamach stanu czy wreszcie zmiany ustrojowe mogą być postrzegane jako zdarzenia zerojedynkowe. Rewolucja albo się powiedzie, albo nie23. Wiemy z potocznego doświadczenia, że wola większości nie wystarcza, by doszło do zmian, a obalenie dyktatury mimo opozycyjnej postawy większości społeczeństwa nie jest łatwe. Sukces rewolucji jest także uwikłany w defekt koordynacji. Potencjalni rewolucjoniści wiedzą, że jeśli wystąpią w mniejszości, to zostaną zgnieceni przez dyktaturę i surowo ukarani. Powodzenie jest zatem uwarunkowane masowością udziału, ponieważ wówczas prawdopodobieństwo sukcesu buntowników rośnie, a represje – choć mogą być masowe – stają się mniej dotkliwe, bo przecież wszystkich nie sposób ukarać. Im bardziej masowe są wystąpienia, tym bardziej indywidualny rachunek strat i korzyści przesuwa się w kierunku zapewniającym przyłączanie się kolejnych buntowników i zwolenników zmiany. Uczestnicy nie mogą być jednak, ex ante, pewni skali masowości wystąpień. Pesymistyczne oceny skłaniają do ostrożności i wyczekiwania na wyjaśnienie się sytuacji. Kiedy jednak zbyt wielu czeka, niewielu aktywnie wkracza. Te wahania mas społecznych powodują, że w przypadku zdecydowanej reakcji władz bunt zostaje zduszony. Jak widać, w tym przypadku zmiana instytucjonalna jest podporządkowana mechanizmowi samospełniającej się prognozy. Historycznie rzecz biorąc, jedną z istotnych przeszkód w mobilizacji mas społecznych do zmian są wysokie koszty transakcyjne. Konieczne w takiej sytuacji wymiana informacji, koordynacja oraz uzgadnianie zachowań uczestników są kosztowne i kłopotliwe. Angażują one środki materialne i czas uczestników, a władze równolegle podejmują wszelkie kroki, by sparaliżować ten przepływ informacji. Dlatego dziś użycie Internetu do porozumiewania się i koordynacji działań wydaje się tak ważne, ponieważ znacząco modyfikuje warun23

Oczywiście powodzenie rozumie się tu jako obalenie starego porządku społecznego. Treść późniejszych rozwiązań instytucjonalnych może być różna i budzić spory. Odpowiedź, czy rewolucja francuska z 1789 roku zakończyła się powodzeniem, czy nie, zależy od kryteriów, jakie weźmiemy pod uwagę, a zatem nie jest jednoznaczna.

10. Dlaczego istnieją złe instytucje?

227

ki, w jakich działają zwolennicy zmian. Wydarzenia, jakie obserwowaliśmy w 2011 roku w północnej Afryce, zwane arabską wiosną, były zaskoczeniem dla obserwatorów, a ich konsekwencje w postaci upadku kilku dyktatur zostały powszechnie zinterpretowane jako nowa jakość i rezultat nowych sposobów komunikowania się ludzi. Trzeba wreszcie zauważyć, że jeżeli zmiana instytucjonalna jest kosztowna i ryzykowna, wśród zainteresowanych zawsze pojawia się problem gapowicza, czyli przypadek osób lub grup społecznych skłonnych przerzucić koszty operacji społecznej na innych. Kolejną ewentualnością jest targ o udział w korzyściach między stronami, co może prowadzić do załamania się współdziałania. Wspomniano już, że skuteczność zmian w obszarze instytucjonalnym jest uwarunkowana masową gotowością do udziału w zmianie. Jeśli nie zostanie przekroczony minimalny próg partycypacji, to reformy zostaną zablokowane. Jednocześnie wiemy24, że jeżeli w wyniku zmiany społecznej istnieją zarówno wygrani, jak i przegrani, przy czym straty tych ostatnich są pewne i dotyczą wyraźnie zidentyfikowanych grup społecznych, wygrane zaś są rozproszone i niepewne, to wspólne osiągnięcie celów społecznych jest mało prawdopodobne, nawet gdy zmiana jest globalnie korzystna.

24

M. Olson, op. cit.

Rozdział 11

Studium przypadku: wahania wzrostu gospodarczego w średniowiecznej Europie

Studium przypadku zamieszczone poniżej ma być ilustracją, jak skomplikowane i złożone są czynniki kształtujące rozwój ekonomiczny. Wzrost gospodarczy zależy w dużej mierze od jakości istniejących instytucji, lecz zmiany technologiczne ciągle czynią te instytucje anachronicznymi oraz wymagają dostosowań i zmian po stronie układu instytucjonalnego. Na rozwoju może zaciążyć także jakiś impuls egzogeniczny. Tym zewnętrznym czynnikiem w średniowieczu były istotne wahania klimatu, skutkujące małą eksplozją demograficzną. To uruchomiło dalsze zmiany i w perspektywie zapewniło Europie pozycję dominującą w świecie, ale tylko dlatego, że wcześniej dokonały się konieczne zmiany instytucjonalne i w dziedzinie postępu technicznego. Wybór średniowiecznej Europy na studium przypadku jest spowodowany tym, iż okresy dawniejsze charakteryzują się dużo prostszą i bardziej przejrzystą gospodarką niż obecne ekonomiki, co bardzo ułatwia śledzenie uniwersalnych mechanizmów rozwojowych. * Rok 476 n.e., tj. rok upadku zachodniego Cesarstwa Rzymskiego i symboliczny początek średniowiecza, nie był – jak się powszechnie sądzi – jakąś istotną cezurą w historii europejskiej gospodarki. Wprost przeciwnie, wszystkie główne instytucje społeczne, ekonomiczne i prawne świata rzymskiego funkcjonowały nadal. Barbarzyńcy początkowo nie wprowadzali zmian w podziale na prowincje, nie zmieniała się organizacja poboru podatków, a prawo rzymskie funkcjonowało równolegle do prawa miejscowego1. Gospodarka zachod1 M. Banniard, Wczesne średniowiecze na Zachodzie, Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 1998.

11. Studium przypadku: wahania wzrostu gospodarczego...

229

nioeuropejska wciąż korzystała ze sprawnej sieci dróg, a w rolnictwie nie notowano początkowo głębszego regresu. Punktem zwrotnym, także w wymiarze ekonomicznym, dla Europy była dopiero inwazja islamu w obszarze Morza Śródziemnego w VII wieku. Atak arabski okazał się błyskawiczny: po śmierci Mahometa (632 rok n.e.) Arabowie podbili do końca VII wieku całą północną Afrykę od Egiptu aż po Cieśninę Gibraltarską. Wcześniej lub równolegle podporządkowali sobie Palestynę i Syrię, Iran i Irak. W początkach VIII wieku sięgnęli po Samarkandę i Dolinę Fergańską. Podbój Hiszpanii dokonał się w latach 711–714. Choć dalsza ekspansja lądowa Arabów została zatrzymana przez Franków w bitwie pod Poitiers (732 rok), to morskie podboje trwały nadal: Cypr od 649 roku stał się kondominium arabsko-bizantyńskim, Baleary zostały opanowane w 798, Kreta w 824, a Sycylia w 827 roku. Przejściowo Arabowie kontrolowali wyspy Korsykę i Sardynię, dokonując wypadów na tereny południowej Galii. Flota bizantyńska utrzymała, co prawda, panowanie nad wschodnią częścią akwenu śródziemnomorskiego, ale cała pozostała część strefy śródziemnomorskiej znalazła się w rękach muzułmańskich. Dlaczego ten podbój był tak skuteczny i szybki? W tej sprawie historycy nie są zgodni. Prawdopodobnie jednak kluczowe znaczenie miały dwa czynniki sprzyjające stronie arabskiej. Po pierwsze, dwaj główni przeciwnicy Arabów, tj. grecko-łaciński Rzym i perski Iran, byli bardzo słabi. Przez całe stulecia oba te supermocarstwa toczyły między sobą wyniszczające wojny, które żadnemu z nich nie zapewniły sukcesu. Ta wzajemna destrukcja ułatwiła zadanie nowej potędze, która pojawiła się na granicach dotychczasowych rywali. Po drugie, w latach 535–536 nastąpiła katastrofa klimatyczna, prawdopodobnie o światowych, globalnych skutkach, wiemy bowiem, że w omawianym okresie temperatura na półkuli północnej obniżyła się drastycznie. Oceny skali tego zjawiska są sporne, ale spadek średniej temperatury wyniósł od 1,5°C do nawet 10°C i mógł trwać do 10 lat. Jedną z hipotez wyjaśniającą przyczyny gwałtownego oziębienia Ziemi jest wybuch wulkanu Krakatau (w rejonie Jawy)2. Pyły wyrzucone do atmosfery i utrzymujące się tam przez kilka lat ograniczyły dostęp promieni słonecznych, wywołując opisane skutki kli2 K. Wohletz, Were the Dark Ages Triggered by Volcano-related Climate Changes in the 6th Century, http://www.ees1.lanl.gov/Wohletz/Krakatau.htm 2000 (dostęp: 2 lipca 2012).

230

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

matyczne. Nie mamy wciąż pewności, ale jest bardzo prawdopodobne, że wybuch epidemii cztery lata po hipotetycznej erupcji wulkanu (czyli w 540 roku n.e.) mógł być pośrednim skutkiem tego kataklizmu przyrodniczego3. Epidemia ta, znana jako plaga Justyniana (była nią prawdopodobnie dżuma dymieniczna), miała katastrofalne skutki demograficzne, gdyż prawdopodobnie doprowadziła do śmierci ok. 1/3 ludności Cesarstwa Bizantyjskiego4. W podobnej skali zostało również dotknięte państwo Persów, natomiast w przypadku Arabów efekt ten był dużo mniejszy. Uderzenie islamu na Europę nastąpiło więc w momencie, kiedy była ona bardzo osłabiona militarnie i ludnościowo, gdyż nie zdołała jeszcze odbudować swego potencjału demograficznego po epidemii dżumy. Zdaniem H. Pirenne’a5 opanowanie Morza Śródziemnego przez najeźdźców muzułmańskich wyznacza właściwy koniec starożytności. Jeszcze u schyłku III wieku n.e. krainy rejonu śródziemnomorskiego stanowiły swoisty commonwealth. Szlaki morskie były najszybszymi, najtańszymi i najmniej ryzykownymi drogami komunikacyjnymi antyku, stanowiąc niejako odpowiedniki dzisiejszych autostrad. Mare Nostrum, jak Rzymianie nazywali Morze Śródziemne, stwarzało tym samym idealne warunki do rozkwitu handlu, specjalizacji poszczególnych regionów w produkcji różnorakich dóbr i ogólnej zamożności całego obszaru. Ekspansja arabska całkowicie zmieniła tę sytuację, gdyż zablokowała Morze Śródziemne dla europejskich kupców (przynajmniej w zachodniej części akwenu), odepchnęła Europę od morza i jej tras handlowych. Kiedy Arabowie skonsolidowali ostatecznie swoje władztwo w IX wieku w rejonie śródziemnomorskim, państwo Karolingów było już tylko krajem lądowym, odciętym od morza i zwróconym głównie w kierunku północnym i wschodnim, a właściwie bezsilnym na południu. H. Pirenne sądzi, że w VII wieku rozpoczął się stopniowy upadek Europy6. Przejawiało się to wyraźnym osłabieniem handlu, będącym konsekwencją utraty morskich 3 Wynika to z mechanizmu transmisji choroby, roznoszonej przez szczury, wrażliwego na zmiany i wysokość temperatury. 4 W. Rosen, Justynian’s Flea. Plaque, Empire, and the Birth of Europe, Viking Penguin, London 2007. 5 H. Pirenne, Economic and Social History of Medieval Europe, A Harvest Book Harcourt Inc., Orlando 1936; idem, Medieval Cities: Their Origins and the Revival of Trade, Princeton University Press, Princeton 1952. 6 Nie wszyscy podzielają ten punkt widzenia. Przeciwnikom udało się nieco osłabić siłę argumentów H. Pirrene’a, ale nie obalić ich.

11. Studium przypadku: wahania wzrostu gospodarczego...

231

szlaków handlowych. Trakty lądowe zwiększały ogromnie nie tylko koszty transportu, ale także wydłużały czas przewozu, a korzystanie z nich – w świecie licznych rozczłonkowanych i słabych organizmów państwowych ówczesnej Europy, niezdolnych do zapewnienia bezpieczeństwa podróżnym i kupcom – było bardzo ryzykowne. Ponieważ zamierał handel, upadały także miasta. Aż do X wieku pozostawały one głównie ośrodkami władzy politycznej i militarnej, zarówno świeckiej, jak i duchownej, siedzibami biskupstw i twierdzami władców feudalnych. W ciągu kilku wieków traciły swój miejski charakter jako ośrodki specjalizujące się w handlu, rzemiośle i przemyśle. Traciły również swą niezależność polityczną. Jak pokazuje C. Cipolla7, europejska gospodarka stała się rolniczą peryferią ówczesnego świata, gdyż była pozbawiona swojego potencjału handlowego oraz zdolności do produkowania wyrobów wysoko przetworzonych. Jego zdaniem od czasu upadku Cesarstwa Rzymskiego do początku XIII wieku Europa była obszarem niedorozwoju w stosunku do trzech głównych centrów cywilizacyjnych tamtych czasów, tj. Chin, Bizancjum i imperium arabskiego. Europa w roli producenta była interesująca niemal wyłącznie jako dostawca surowców i niewolników, importowała natomiast większość wyrobów przetworzonych. Regres gospodarczy Europy trwał co najmniej do XI wieku. Jednakże już od IX wieku klimat w strefie europejskiej zaczął się ocieplać. Europa weszła w okres zwany średniowiecznym optimum klimatycznym (Medieval Warm Period), zamykający się w latach 800– 1200. Średnie temperatury podniosły się wówczas o ok. 1,5–2°C, co pozornie nie wydaje się wiele, ale spowodowało to wyraźną poprawę warunków upraw i wzrost plonów oraz przesunięcie się na północ granicy uprawiania winogron i innych ciepłolubnych gatunków roślin. Cieplejszy klimat otworzył dla żeglugi strefę polarną, dzięki czemu możliwe były wyprawy wikingów w rejony Islandii, Grenlandii i dzisiejszej Kanady (Nowej Funlandii)8. Zasadniczo pozytywne skutki ocieplenia były bardziej widoczne na północy kontynentu. Konsekwencje zmian klimatycznych przełożyły się na swoistą eksplozję demograficzną w Europie, trwającą aż do wybuchu „czarnej śmierci” (epidemii dżumy) w 1347 roku. 7

C. Cipolla, Before the Industrial Revolution. European Society and Economy, 1000– 1700, W.W. Norton, New York 1994. 8 Specjaliści w dziedzinie klimatu wiodą spór, czy opisywane tu ocieplenie miało tylko lokalny, europejski wymiar, czy też było zjawiskiem globalnym.

232

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

Z punktu widzenia gospodarki czynnik pogodowo-klimatyczny miał czysto egzogeniczny charakter, zwłaszcza w ówczesnej epoce, ale reakcja gospodarki na zmiany klimatyczne, a następnie – szybki wzrost ludnościowy9 były już dużo bardziej skomplikowanymi zjawiskami. Nie ulega wątpliwości, że gęstość zaludnienia średniowiecznej Europy była uwarunkowana wydajnością ówczesnego rolnictwa. Warunkiem wzrostu liczby ludności było zatem zwiększenie produktywności ziemi, początkowo bardzo niskiej. Dlatego też – niezależnie od stopniowego ocieplania się klimatu – stało się to możliwe dzięki czterem głównym wynalazkom pojawiającym się w okresie średniowiecza10. Te nowe technologie obejmowały: • ciężki pług wykorzystywany od VII wieku; • podkuwanie koni i nowe sposoby zaprzęgania ich do pracy na roli (wynalazek chomąta) od IX wieku11; • wykorzystanie trójpolówki, stopniowo upowszechniającej się od VIII wieku; • zastosowanie młyna wodnego od VI wieku. Na południu Europy tradycyjnie korzystano z prymitywnych form orki wykonywanej przy użyciu radła czy sochy. Te metody jednak nie były możliwe do zastosowania na ciężkich i mokrych ziemiach północnej części Europy. Tu potrzebna była nowa technologia i taką stał się ciężki pług na kołach, ciągniony przez kilka wołów. Stopniowo w konstrukcji pługa zamiast wyłącznie części drewnianych wykorzystywano w coraz większym stopniu żelazo. Produkcja żelaza w późnym średniowieczu była dość znaczna12, m.in. ze wzglę-

9

W latach 600–1000 ludność Europy wzrosła o około 38%. Por. J. Wigelsworth, Science and Technology in Medieval European Life, Greenwood Press, Westport 2006. 10 Ściślej biorąc, nie wszystkich wynalazków dokonano w średniowieczu i nie wszystkich w Europie, ale na tym kontynencie technologie owe upowszechniły się w omawianym okresie. 11 Z militarnego punku widzenia podobnie wielkie znaczenie ma wynalazek strzemienia (między 400 a 700 rokiem n.e.), pozwalający bardziej skutecznie wykorzystywać konia do walki. Zob. L. White jun., Medieval Technology & Social Change, Oxford University Press, Oxford 1962. 12 G. Duby dowodzi, że produkcja żelaza, początkowo wykorzystywana do produkcji broni i na potrzeby militarne, zaczęła – najpóźniej w XII wieku – masowo przenikać na wieś. Zob. G. Duby, The Early Growth of the European Economy, Cornell University Press, Ithaka 1974.

11. Studium przypadku: wahania wzrostu gospodarczego...

233

du na dość masowe używanie młynów wodnych13 w celu rafinowania metali. Oczywiście żelazny pług był dużym usprawnieniem techniki orki. Dostępność wyrobów z żelaza miała także ten skutek, że umożliwiła w praktyce wykorzystanie koni dla celów rolnych (i militarnych). W suchym klimacie południowej Europy podkuwanie koni nie było konieczne, ale na mokrym gruncie na północy niepodkute konie raniły się i niszczyły sobie kopyta. Dopiero po wynalezieniu i zastosowaniu podków wykorzystanie koni do celów pociągowych stało się możliwe na większą skalę. Co najmniej równie istotny okazał się wynalazek chomąta, pozwalający używać koni do ciężkiej orki. Początkowo stosowanie takiej uprzęży, jakiej używano w przypadku wołów, czyli w postaci jarzma, nie pozwalało w pełni wykorzystać siły pociągowej koni, bo dławiło im tchawicę i wielokrotnie obniżało ich wydajność pracy. Dlatego zarówno nowy sposób zaprzęgania koni do pracy, jak i podkuwanie ich znacznie zwiększało wydajność orki w porównaniu z wydajnością wołów. Jednak największym osiągnięciem technologicznym średniowiecza w dziedzinie rolnictwa był system rotacyjnego uprawiania ziemi (trójpolówka). Polegał on na obsiewaniu jednego kawałka ziemi roślinami ozimymi, drugiego – jarymi i pozostawieniu trzeciego obszaru jako ugoru. W porównaniu ze stosowanym wcześniej systemem dwupolowym (połowa areału uprawiana, połowa ugoruje) nowy system zwiększał obszar upraw o 1/6, a także rozszerzał produkcję oraz rozkładał wysiłek w ciągu roku bardziej równomiernie. Niektórzy autorzy zwracają jednak uwagę, że trójpolówka umożliwiła przede wszystkim sianie i sadzenie na dużą skalę upraw jarych. Oznaczało to m.in. wysokie zbiory owsa, najważniejszej, energetycznej paszy dla koni. Utrzymanie konia było droższe niż wołu, ale koń był potencjalnie bardziej produktywny. W rezultacie wykorzystanie koni było bardziej efektywne niż wołów, o ile karmiono je owsem, na co pozwalała trójpolówka. Im zatem mocniej rozwijał się system trójpolowy, tym bardziej rosło znaczenie koni jako siły roboczej i podnosiła się produktywność rolnictwa. Wreszcie trójpolówka (przez czysty przypadek, choć szczęśliwie) zapewniała relatywną równowagę żywnościową: produkcję i konsumpcję węglowodanów (zboża w zasiewach ozimych) oraz protein (warzywa i rośliny strączkowe w uprawach jarych). To właśnie ta die13 Odnotujmy, że młyn wodny znany był już w starożytności, ale z niezbyt zrozumiałych powodów technologia ta upowszechniła się dopiero w średniowieczu.

234

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

ta, a nie sama ilość żywności stanowiła ważną przesłankę wyjaśniającą ekspansję ludnościową14. Analiza wyżej opisanych zmian technologicznych wskazuje, że ich upowszechnienie się było możliwe tylko pod warunkiem istotnych dostosowań instytucjonalnych. Zarówno organizacja produkcji, jak i struktury własności musiały się znacząco zmienić. Użycie ciężkiego pługa wymagało zbiorowego wysiłku, gdyż drobni chłopi nie byli w stanie pojedynczo utrzymać tak dużej liczby zwierząt pociągowych, by móc orać takim sprzętem. Ponadto zamiast pozostawać przy szachownicy indywidualnych pól, efektywna orka wymagała złączenia całego areału danej wsi w otwarty obszar, bez płotów, umożliwiający oranie długich, wąskich kawałków ziemi. Wreszcie zastosowanie trójpolówki i zespołowa uprawa roli wymagała przypisania różnym chłopom prawa do poszczególnych kawałków ziemi niejako sekwencyjnie, tak by zainteresowani nie byli ani uprzywilejowani, ani pokrzywdzeni. Z kolei rotacyjne „prawa własności” wymagały wzmocnienia władzy lokalnej, tak by jej autorytet pozwalał skutecznie rozstrzygać spory i dystrybuować grunty15. Nie było żadnej gwarancji, że średniowieczna Europa wejdzie w fazę wzrostu produkcyjności własnego rolnictwa i wysokiej ekspansji ludnościowej, należy bowiem uwzględnić następujące okoliczności: po pierwsze, korzystne zmiany klimatyczne w postaci ocieplenia stanowiły czynnik egzogeniczny, nastąpiły całkowicie przypadkowo i jedynie stworzyły – potencjalnie – sprzyjające warunki dla ekspansji, ale nie przesądzały o powodzeniu. Po drugie, podbój arabski odepchnął Europę od strefy śródziemnomorskiej i spowodował, że centrum tego kontynentu przesunęło się na północ, a krajobraz gospodarki europejskiej stał się niemal wyłącznie rolniczy. To przesunięcie postawiło przed rolnictwem nowe wyzwania, ale nowe technologie produkcyjne mogły się pojawić lub nie. Gdyby się nie pojawiły, europejska gospodarka utknęłaby w pułapce niskiej produkcji i małego zaludnienia. Po trzecie, jak wiadomo, samo odkrycie nowej technologii niczego jeszcze nie rozstrzyga, o czym świadczy przypadek braku szerszego wykorzystania młyna wodnego w starożytnym Rzymie. Wprowadzenie nowych technologii w ówczesnym rolnictwie oznaczało wzrost wartości wyposażenia technicznego względem wartości ziemi. Nie wszystkie społeczności wiejskie były 14 15

L. White jun., op. cit. Ibidem.

11. Studium przypadku: wahania wzrostu gospodarczego...

235

w stanie podążyć tą drogą, część z nich bowiem nie posiadała dostatecznych środków ekonomicznych, by wdrożyć te technologie. Po czwarte, na ogół nowatorskie, przełomowe rozwiązania techniczne wymagają nowych reguł gry. Wydaje się, że kluczowy warunek zastosowania nowej technologii stanowiła przebudowa infrastruktury instytucjonalnej, co faktycznie nastąpiło, ale w mniej sprzyjających warunkach mogło zostać zablokowane. Po piąte, co prawda dokonujący się przyrost produkcyjności w rolnictwie europejskim i większa produkcja żywności pozwalały na wzrost potencjału demograficznego kontynentu, ale istniała zapewne także odwrotna zależność w postaci rosnącej presji demograficznej na udoskonalenia techniczne i instytucjonalne w produkcji rolnej, pozwalające na osiągnięcie wyższej gęstości zaludnienia. Obie te tendencje warunkowały się wzajemnie. Równolegle z procesami postępu w rolnictwie w Europie zarysowało się silne ożywienie w handlu. Ta średniowieczna rewolucja handlowa, jak ją nazwali niektórzy historycy16, stała się możliwa tylko dlatego, że kilka podstawowych warunków zaistniało jednocześnie. Pierwszym z nich była stabilizacja polityczna i relatywny pokój. Począwszy od najazdu Arabów, chrześcijańska Europa była poddawana ciągłym atakom i najazdom17. Od VII–VIII wieku skandynawscy wojownicy (wikingowie) pustoszyli wybrzeża Anglii (786–796), Irlandii (795) i Galii (799). Te łupieżcze wyprawy od IX wieku przybrały na sile, tak iż Galia w latach 856–862 była już pod bardzo silną presją. Po 878 roku ponad połowa Anglii znalazła się w rękach wikingów. Saraceńscy korsarze atakowali statki europejskich kupców z wybrzeży północnej Afryki i Hiszpanii oraz bez problemów docierali do wybrzeży Italii, wysp na Morzu Tyrreńskim i południowej Galii, kontrolując nawet przejściowo górskie szlaki handlowe rejonu Alp. Wreszcie stepowi Madziarzy z Niziny Panońskiej systematycznie (33 wypady w latach 899–955) atakowali i grabili terytoria tak odległe, jak Brema czy Lombardia. Zmiana nastąpiła ok. X–XI wieku. Węgrzy w 955 roku zostali pokonani na rzeką Lech przez cesarza Ottona I, tak więc ich najazdy na państwo Franków skończyły się. Ataki wikingów, początkowo tak destrukcyjne, stopniowo słabły zarówno ze względu na rosnącą skuteczność działań defensywnych, jak i zmianę charakteru zachowań samych wojowników skandynaw16 R. Lopez, The Commercial Revolution of the Middle Ages, 950–1350, Cambridge University Press, Cambridge 1976. 17 Por. G. Duby, op. cit.

236

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

skich. Osiedlając się na przejmowanych czy podbijanych terytoriach, stawali się oni coraz bardziej kupcami i handlarzami, a w niektórych przypadkach także kolonizatorami tych ziem. Wenecja oczyściła Adriatyk z piratów, dzięki czemu handel stał się mniej ryzykowny i bardziej opłacalny. Od XI wieku Genua i Piza rozpoczęły kontrofensywę przeciwko islamowi, najpierw wypychając wroga z Sardynii, a potem atakując go nawet w północnej Afryce. Jeszcze zanim doszło do pierwszej krucjaty (1096), panowanie Arabów na Morzu Śródziemnym zaczęło dobiegać końca. Obok częściowej stabilizacji politycznej i „odkorkowania” strefy śródziemnomorskiej dla handlu i żeglugi europejskiej poprzez zepchnięcie potęgi muzułmańskiej na południe istotne znaczenie dla rozkwitu handlu miała ekspansja demograficzna. Rosnący potencjał ludnościowy ówczesnej Europy tworzył potencjalnie duży i chłonny rynek zbytu, ale także, bez wątpienia, pozwalał na militarną ofensywę. Przejawem tej ekspansji były krucjaty. Ich rola jest przedmiotem sporów wśród historyków, ale niewątpliwie miały one wielki udział w budowaniu potęgi ekonomicznej takich włoskich miast, jak Wenecja czy Genua. Wyprawy krzyżowe tworzyły ogromne zapotrzebowanie na środki transportu dla ludzi i sprzętu oraz stymulowały wymianę towarową między Ziemią Świętą a zachodnią Europą. W miarę jak ruch krucjat rozwijał się, czołowe miasta włoskie rozbudowywały swe floty handlowe i wojenne, ustanawiały morską hegemonię oraz zdobywały pozycję, dzięki której zaczęły dyktować warunki handlu na południu Europy. Niski poziom produktywności rolnictwa zmuszał niemal całą ludność do produkcji żywności. Kiedy jednak w rolnictwie pojawiły się nadwyżki, coraz większa część populacji mogła zostać oderwana od roli. Były to różne grupy ludzi: władcy i możnowładcy, służba i zarządcy, duchowni, urzędnicy, żołnierze, kupcy, rzemieślnicy, ludzie sztuki i nauki. Stwarzało to warunki do przyspieszenia postępu technicznego i cywilizacyjnego, a także umożliwiało rozwój miast. Nie ma postępu w rolnictwie bez produkcji przemysłowej i rzemiosła, ale i miasta nie mogą się rozwijać bez zaplecza żywnościowego. Ta specjalizacja miasta i wsi tworzy wzajemne uzależnienie, pozwalając na czerpanie korzyści obu stronom, pod warunkiem jednak że uda się przeskoczyć lokalny wymiar rynków, a wówczas cały układ otwiera się na zewnątrz i wchodzi w intensywną wymianę towarową ze światem. W późnym średniowieczu ukształtowały się w Europie

11. Studium przypadku: wahania wzrostu gospodarczego...

237

dwa wyraźne centra produkcyjno-handlowe. Jedno w północnej Italii, skupione wokół handlowych potęg – Wenecji na zachodzie półwyspu oraz Genui i Pizy na wschodzie – zbudowało swe zaplecze produkcyjne i przemysłowe w Lombardii. Wzrost gospodarczy takich lombardzkich miast, jak Cremona, Bergamo, Lodi czy Werona, był ufundowany na wytwarzaniu i wymianie wyrobów przetworzonych. Drugim centrum produkcyjnym była Flandria produkująca wełnę, której naturalnym kierunkiem ekspansji handlowej były rynki Morza Północnego i Bałtyku. Oba te ośrodki gospodarcze ciążyły jednak ku sobie, a wymiana handlowa między nimi stawała się coraz bardziej intensywna, czego dowodem są dobrze prosperujące słynne średniowieczne targi w Szampanii (położone w połowie drogi między oboma centrami). Rewolucja handlowa zaczęła się więc niejako na dwóch krańcach Europy, ale jej promieniowanie oddziaływało intensywnie na całość kontynentu, acz w silnie zróżnicowany sposób. Zauważmy jednak, że ani potencjalny popyt (presja demograficzna), ani istnienie portów handlowych i kupców gotowych wymieniać produkty (włoskie miasta–państwa) nie byłyby wystarczającą przesłanką ekspansji gospodarczej i produkcyjnej, gdyby nie prężność ekonomiczna miast. To one stały się ośrodkami, w których skupiała się działalność produkcyjna i kwitło rzemiosło, to one sprowadzały fachowców i specjalistów oraz zachęcały ich do osiedlania się w granicach miasta. To miasta stały się centrami postępu technicznego w produkcji, a także budowały coraz silniejsze powiązania ze swym wiejskim zapleczem. Otoczenie miast stanowiło naturalny rynek zbytu i źródło pozyskiwania siły roboczej oraz dostarczało surowców. Rozwój miast europejskich stał się możliwy, gdyż uzyskały one polityczną niezależność. Jej atrybutami były: obalenie praw senioralnych i roszczeń finansowych ze strony pana feudalnego (książąt świeckich lub biskupów), które mogłyby być sprzeczne z rozwojem handlu i przemysłu, ustanowienie samorządu miejskiego, wprowadzenie jurysdykcji municypalnej, swoboda obrotu ziemią traktowaną jak kapitał, własny system podatków miejskich, likwidacja osobistej zależności oraz wolność osobista („miejskie powietrze czyni wolnym”). Wśród rywali Europy Zachodniej ani Chiny, ani kraje islamu nie przeszły tej ewolucji instytucjonalnej, która nadałaby ich miastom i ich nauce charakter pozwalający na stworzenie warunków do powstania kapitalizmu oraz rewolucji przemysłowej. Są autorzy, którzy

238

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

w tym kontekście zwracają uwagę na kluczową rolę norm społecznych i kulturowych18. Ich zdaniem na Zachodzie nauka mogła się rozwijać tylko dlatego, że panująca w średniowieczu ideologia i instytucjonalny Kościół odrzuciły okazjonalizm i zaakceptowały tezę, że Bóg stworzył świat zgodnie z prawem naturalnym, co daje ludziom możność badania tego świata i odkrywania jego prawidłowości. Zgodnie z tą ideologią to człowiek jest kowalem własnego losu, a nie interwencja boska, a do prawa naturalnego możemy odwoływać się po to, by poprzez zasady przyczynowości wyjaśniać świat. Pojawienie się także innych innowacji instytucjonalnych pozwala lepiej zrozumieć źródła znacznego przyspieszenia wzrostu ekonomicznego w okresie późnego średniowiecza. Jak pokazuje C. Cipolla, od XI do XVI wieku miejscem narodzin większości takich innowacji była Italia. Wraz z rozwojem handlu rosło zapotrzebowanie na wygodny sposób rozliczeń, co przyczyniło się do rozpowszechnienia się czeków, listów kredytowych i banków. O ile początkowo wszyscy – kupcy, właściciele feudalni i rządy – stosowali prosty i tani jednostronny system księgowania (typu: zaciągnął zobowiązanie – spłacił), o tyle w końcu XIII wieku rosnąca złożoność transakcji zawieranych w wielu miejscach z licznymi podmiotami zmuszała do szukania lepszych narzędzi ich rozliczania19. Włoscy kupcy zaczęli więc stosować na coraz szerszą skalę dwustronny system księgowania, choć np. w handlu hanzeatyckim jeszcze długo ta innowacja nie była znana. W dziedzinie bardzo zyskownego długodystansowego handlu międzynarodowego wystąpiły z kolei dwa inne problemy: jak pozyskać kapitał i jak zarządzać ryzykiem? Bez ich rozwiązania utrzymałby się jedynie handel lokalny. W Wenecji i Genui typowymi instytucjami były tzw. commenda oraz spółka morska. Oba koncepty przypominały dzisiejszą spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, zastosowaną do handlu morskiego, w której ryzyko wyprawy ponosił kupiec. W przypadku commenda inwestorzy pozostający w domu wykładali całość pieniędzy i otrzymywali 3/4 zysku, w spółce morskiej zaś inwestor wykładał 2/3 pieniędzy, kupiec 1/3, a zyski (straty) dzielili po połowie20.

18 Por. R. Lipsey, K. Carlaw, C. Bekar, Economic Transformations. General Purpose Technologies and Long Term Economic Growth, Oxford University Press, Oxford 2005. 19 E. Hunt, J. Murray, A History of Business in Medieval Europe 1200–1550, Cambridge University Press, Cambridge 1999. 20 Ibidem.

11. Studium przypadku: wahania wzrostu gospodarczego...

239

Europejska ekspansja spowodowała, że już w XIV wieku układ sił zaczął się zmieniać. Producenci europejscy, dotychczas dostarczający surowców, zaczęli być poszukiwani jako wytwórcy dóbr przetworzonych i luksusowych. Na początku XVI wieku hegemonia Europy stała się faktem.

Zakończenie

Nie potrafimy przewidzieć, jaki będzie dalszy rozwój wydarzeń w światowej gospodarce. Czy obecny kryzys ekonomiczny w krajach rozwiniętych – jak dotąd dominujących zarówno technologicznie, jak i w sferze osiągnięć naukowych – okaże się przejściowy, a proces stopniowego słabnięcia Zachodu i względnej erozji jego pozycji hegemonicznej ulegnie zatrzymaniu lub nawet odwróceniu? Czy raczej czeka nas zasadnicza przebudowa dotychczasowego układu sił? Czy obserwowane w kilku ostatnich dekadach radykalne przyspieszenie wzrostu ekonomicznego w niektórych krajach dotychczasowych peryferii będzie miało trwały charakter i zakończy się sukcesem w postaci dogonienia rozwiniętych rywali? Przyczyny sukcesu chińskiej strategii pogoni za światem rozwiniętym są dla nas wciąż zagadką. Mimo licznych publikacji i różnorakich prób wyjaśnienia źródeł chińskiego fenomenu ekonomia rozwoju dość bezradnie obserwuje ten bieg zdarzeń, ponieważ cały układ instytucjonalny Chin „nie pasuje” do schematu, jaki ta teoria wypracowała na potrzeby wyjaśniania mechanizmów rozwoju. Kształt azjatyckiego modelu gospodarowania (dotyczy to zwłaszcza przypadku Chin, Tajwanu, Korei Południowej czy Singapuru) w ogóle pozostaje w dużej sprzeczności z wieloma rekomendacjami zarówno ekonomistów teoretyków, jak i światowych instytucji finansowych (Międzynarodowego Funduszu Walutowego) czy pomocowych (Banku Światowego). Silna rola państwa, selektywny, ale jednak wyraźny protekcjonizm względem własnej gospodarki, rozmyte prawa własności, zrost sektora bankowego z produkcyjnym – wszystko to jest przez tradycyjną ekonomię postrzegane jako źródło problemów, jako czynniki wpływające niekorzystnie na wzrost ekonomiczny, a nie narzędzia przyspieszenia. Przypadek szybko rozwijających się azjatyckich tygrysów może zatem sugerować, że nasze wyobrażenia o optymalnych strategiach rozwojowych są dzisiaj kształtowane dość

242

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

jednostronnie przez europejskie, a zwłaszcza amerykańską praktykę i doświadczenia. Można sądzić, że absolutyzowanie tych doświadczeń jest przejawem teoretycznej arogancji i niezrozumienia, jak bardzo zróżnicowane są gospodarujące społeczności i jak bogate może być spektrum różnych instytucjonalnych konfiguracji prorozwojowych. Jednakże i w tej sprawie nie mamy pewności. Nie można wykluczyć ani tego, że azjatycki przypadek jest szczególny i odpowiada tylko wczesnej fazie pogoni za krajami rozwiniętymi, a potem wszystko wróci do normy, ani tego, że jest on nową formułą rozwojową, dopasowaną do realiów oraz warunków społeczeństw odmiennych kulturowo i historycznie. Nie umiemy na to pytanie dziś odpowiedzieć, choć nie ulega wątpliwości, że jest to jedno z najważniejszych zagadnień, z jakim będziemy konfrontowani w obecnym wieku. Jest jeszcze jedno, trochę mniej ambitne naukowo pytanie, choć z polskiego punktu widzenia o wiele bardziej interesujące: czy Polska zdoła utrzymać relatywnie wysokie tempo wzrostu wobec swych najbliższych sąsiadów z Unii Europejskiej i nadal zmniejszać dystans cywilizacyjny? Dotychczasowe źródła naszych sukcesów wynikały z trzech czynników: wysokiej indywidualnej przedsiębiorczości Polaków, wzmocnionej wysokimi kwalifikacjami siły roboczej, dopływu znacznych środków finansowych z Unii i taniej siły roboczej. Dzięki temu ostatniemu czynnikowi polska gospodarka stanowi dziś w dużym stopniu wielką montownię dla przemysłu najwyżej zaawansowanych technologicznie krajów unijnych, głównie Niemiec, i ich zaplecze przemysłowe. Niemniej część tych źródeł wzrostu dla Polski niebawem wyschnie i pojawi się problem, co ma je zastąpić. Polska jest obecnie krajem o niezwykle niskich współczynnikach innowacyjności, a więc technologicznie bardzo niesamodzielnym. Jednocześnie kraj nie ma żadnej przemyślanej długookresowej strategii rozwojowej na szczeblu rządowym, a polityka gospodarcza reaguje jedynie na bieżące wyzwania i zdarzenia. Kiedy wygasną impulsy wynikające z wejścia do Unii Europejskiej i ustanie dopływ pieniędzy z zewnątrz na rozbudowę infrastruktury technicznej, polska gospodarka może zacząć dryfować. Warto przy tym zwrócić uwagę, że Polska jest pokazowym przykładem kraju, który przyjął i wdrożył wszelkie rekomendacje doktryny ekonomicznej: zliberalizował swe obroty z zagranicą i przepływy kapitałowe, przeprowadził masową prywatyzację za pośrednictwem obcego kapitału1 1 Do tego stopnia, że dzisiaj niektórzy zwolennicy tej drogi są skłonni mówić o potrzebie ewentualnej repolonizacji, np. banków.

Zakończenie

243

oraz zrekonstruował system instytucjonalny na obraz i podobieństwo krajów zachodnich. Zarówno polski, jak i chiński przykład wskazuje, że życie może być znacznie bogatsze niż jakikolwiek schemat myślowy. Można być posłusznym i pilnym uczniem bez sukcesów albo niepokornym, ignorującym naukę wagarowiczem zdumiewająco skutecznym życiowo. Zgromadzone doświadczenia praktyczne wyraźnie pokazały, że rozwój ekonomiczny w decydującym stopniu zależy od czynników wewnętrznych, tj. właściwych instytucji, jakości prawa, sprawnych rządów i prowadzonej przez nie polityki gospodarczej. Można oczywiście poszukiwać różnych usprawiedliwień czy politycznych alibi, odwoływać się do negatywnego spadku kolonializmu czy – obecnie – do roli obcego kapitału jako czynników pogarszających szanse. Dla wielu krajów obciążeniem są geografia, warunki klimatyczne i zdrowotne. Problemem może być duża odległość od rynków zbytu, wysokie koszty transportu i izolacja geograficzna. Nie zmienia to jednak faktu, że jedynie przez odwołanie się do rodzimych czynników sprawczych oraz odblokowanie wewnętrznych hamulców można uruchomić potężne siły rozwojowe, wyższą aktywność ekonomiczną jednostek i lokalną przedsiębiorczość. Przecież tylko na te wewnętrzne czynniki mamy wpływ. Owszem, narodową strategię rozwoju należy widzieć w kontekście globalizacji. Procesy rozwojowe nie są już wyłącznie domeną narodową, a zmiany gospodarcze przebiegają zgodnie z logiką systemu światowego. Kraje rozwijające się, zwłaszcza małe i średnie, nie kreują reguł tej światowej gry, bo ona jest logiką hegemonii, niemniej muszą się tej logice bezwzględnie podporządkować. W tym sensie dzisiejszy start dla spóźnionych jest o wiele trudniejszy, gdyż suwerenność ich decyzji ekonomicznych jest ograniczona ramami globalizacji. Państwa mogą dziś dużo mniej, ponieważ w swoich decyzjach muszą uwzględniać zagrożenia wynikające z zewnętrznych presji. Przepływy kapitałowe mogą zdestabilizować niemal każdą gospodarkę, gdy dysponenci kapitału czują się zaniepokojeni rosnącym ryzykiem lub zniechęceni zbyt niską stopą zwrotu. Przy wysokim stopniu specjalizacji eksportowej kraje są wystawione na wielkie ryzyko wahań koniunktury na poszczególnych rynkach bez możliwości amortyzowania tych wstrząsów w innych sektorach produkcji. Im mniejszy jest kraj, tym te zagrożenia i ryzyka są poważniejsze, a mimo to nie ma alternatywy dla mobilizacji wewnętrznych sił jako motoru zmian. Jeden z autorów posłużył się w tym kontekście inną formułą. Jego zdaniem rozwój, wychodzenie z biedy,

244

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

bogacenie się i awans cywilizacyjny są uwarunkowane odpowiednio silnymi motywacjami2. Kiedy tych motywacji brakuje – wszystko zostaje zablokowane. Można się zgodzić z tą formułą, jeśli motywacje postrzegamy jako kolektywne, a nie jedynie indywidualistyczne. Od kiedy wiemy już, że procesy gospodarowania wymagają kooperacji, jest dla nas jasne, iż sposób zorganizowania zbiorowego wysiłku ma decydujące znaczenie. Zarazem jednak nie należy bagatelizować mechanizmów ekonomicznych odpowiedzialnych za procesy dywergencji w skali światowej, tj. za pogłębianie się dysproporcji między krajami i regionami. Te mechanizmy są głównie rezultatem efektów skali. Duże rynki działają sprawniej i efektywniej. Przynoszą wyższe stopy zwrotu, cechują się niższymi ryzykami, a duże i rozwinięte gospodarki mają bardziej kompletny zestaw rynków. W małych gospodarkach o płytkich rynkach brakuje np. rynków ubezpieczeniowych czy usług publicznych. Duże rynki i wysoka koncentracja popytu ułatwiają przepływ informacji i technologii. Wyjaśnia to przyczyny, dla których gospodarki uzyskujące przewagę wzmacniają dodatkowo szanse na jej utrwalenie. Korzyści skali, uruchamiając mechanizm dodatnich sprzężeń zwrotnych, wpływają na różnicowanie się tempa wzrostu ekonomicznego w taki sposób, że im bardziej jesteś zamożniejszy, tym szybciej się rozwijasz. Wszystko to są obiektywne przesłanki mające swe źródła w uwarunkowaniach technologicznych, niemniej mechanizmy korzyści skali stanowią potężny czynnik utrwalający zacofanie. Wysoka jakość instytucji sama w sobie nie znosi (nie usuwa) tego upośledzenia wynikającego z płytkości i wielkości rynków. Jakość infrastruktury instytucjonalnej może co najwyżej częściowo substytuować defekty niskiej gęstości popytu i małych rynków. Na szczęście istnieją granice rosnących dysproporcji dochodowych i majątkowych, zmieniają się również technologie. Daje to obecnie szansę na pewną korektę istniejącego status quo. Postęp techniczny, obniżając koszty transportu, częściowo znosi dystans geograficzny. Lokalizacja produkcji traci na znaczeniu, ale przyszłość pokaże, jak bardzo zmieni to sytuację.

2

W. Easterly, The Elusive Quest for Growth, MIT Press, Cambridge 2001.

Bibliografia

Acemoglu D., Johnson S., Robinson J., The Colonial Origins of Comparative Development: An Empirical Investigation, „American Economic Review”, Vol. 91, December 2001. Acemoglu D., Johnson S., Robinson J., Reversal of Fortune: Geography and Institutions in the Making of the Modern World Income Distribution, „Quarterly Journal of Economics”, Vol. 117, No. 4, November 2002. Acemoglu D., Robinson J., Economic Origins of Dictatorship and Democracy, Cambridge University Press, Cambridge 2005. Anderson J., Wincoop E., Trade Costs, „Journal of Economic Literature” 2004, Vol. 42, No. 3. Arthur W., Positive Feedbacks in the Economy, „Scientific American”, No. 262, February 1990. Bairoch P., Economics and World History: Myths and Paradoxes, University of Chicago Press, Chicago 1993. Bairoch P., Victoires et deboires. Histoire economique et social du monde du XVI siecle a nos jours, Editions Gallimard, Paris 1997. Banniard M., Wczesne średniowiecze na Zachodzie, Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 1998. Bardhan P., Scarcity, Conflicts, and Cooperation. Essays in the Political and Institutional Economics of Development, MIT Press, Cambridge, Mass. 2004. Barzel Y., Economic Analysis of Property Rights, Cambridge University Press, Cambridge 1997. Basu K., Analytical Development Economics. The Less Developed Economy Revisited, MIT Press, London 2003. Blanchflower D., International Evidence on Well-Being, IZA Discussion Paper 2008, No. 3354. Caviedes C., El Nino in History: Storming through the Ages, Florida University Press, Gainesville 2002. Cipolla C., Before the Industrial Revolution. European Society and Economy, 1000–1700, W.W. Norton, New York1994. C. Clark, The Conditions of Economic Progress, Macmillan, London 1960. Climate Change 2007: Synthesis Report, Summary for Policymakers, An Assessment of the Intergovernmental Panel on Climate Change, Valencia 2007.

246

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

CNNMONEY, Global 500. Our Annual Ranking of the World’s Largest Corporations 2011, 2011, http://money.cnn.com/magazines/fortune/global500/ 2011/full_list (dostęp: 23 kwietnia 2012). Colin C., The Conditions of Economic Progress, Macmillan, London 1960. Collier P., Economic Causes of Civil Conflict and Their Implications for Policy, [w:] Turbulent Peace: The Challenges of Managing International Conflict, red. Ch. Crocker, F. Osler Hampson, P. Aall, USIP Press, Washington 2001. Collier P., The Bottom Billion. Why the Poorest Countries Are Failing and What Can Be Done about It, Oxford University Press, Oxford 2007. Collier P., Wars, Guns, and Votes, Harper, New York 2009. Corden M., Booming Sector and Dutch Desease. Survey and Consolidation, „Oxford Economic Papers” 1984. Czapiński J., Kapitał ludzki i kapitał społeczny a dobrobyt materialny: polski paradoks, „Zarządzanie Publiczne” 2008, nr 4. Diamond J., Guns, Germs and Steel, W.W. Norton, New York 1997. Duby G., The Early Growth of the European Economy, Cornell University Press, Ithaka 1974. Easterlin R., Will Raising the Incomes of All Increase the Happiness of All?, „Journal of Economic Behavior and Organization” 1995, Vol. 27. Easterlin R., The Reluctant Economist. Perspectives on Economics, Economic History, and Demography, Cambridge University Press, Cambridge 2004. Easterly W., The Elusive Quest for Growth, MIT Press, Cambridge 2001. Edison H., Testing the Links. How Strong Are the Links between Institutional Quality and Economic Performance?, „Finance & Development”, June 2003. Eggertsson T., Imperfect Institutions. Possibilities and Limits to Reform, University of Michigan Press, Ann Arbor 2005. Emmanuel A., Unequal Exchange. A Study of Imperialism of Trade, „Monthly Review of Press”, London 1972. European Commission, Special Eurobarometer nr 223. Social Capital, Brussel, February 2005. Evers T., von Wogau P., „Dependencia”: latynoamerykański wkład do teorii niedorozwoju, [w:] Ameryka Łacińska. Dyskusja o rozwoju, red. R. Stemplowski, Czytelnik, Warszawa 1987. Fagan B., Floods, Famines and Emperors. El Nino and the Fate of Civilizations, Basic Books, New York 1999. Fogel R., The Escape from Hunger and Premature Death, 1700–2100, Cambridge University Press, Cambridge 2004. Frank A., The Development of Underdevelopment, [w:] J. Passe-Smith, Development and Underdevelopment. The Political Economy of Global Inequality, red. M. Seligson, Lynne Rienner Publishers, London 2008. Frank R., Mikroekonomia. Jakiej jeszcze nie było, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2007. Global Inc. An Atlas of the Multinational Corporation, New Press, New York 2003. Global Trade Liberalization and the Developing Countries, International Monetary Fund, Washington, November 2006.

Bibliografia

247

Graham C., Happiness around the World, Oxford University Press, Oxford 2009. Greif A., Institutions and the Path to the Modern Economy. Lessons from Medieval Trade, Cambridge University Press, Cambridge 2006. Guidolin M., La Ferrara E., Diamonds Are Forever, Wars Are Not. Is Conflict Bad for Private Firms? Federal Reserve Bank of St. Louis, Working Paper, No. 004C, January 2005. Ha-Joon-Chang, Bad Samaritans. The Myth of Free Trade and the Secret History of Capitalism, Bloomsbury Press, New York 2008. Ha-Joon-Chang, It’s Time to Reject the Washington Consensus, „Guardian”, 9 November 2010. Henrich, J. Demography and Cultural Evolution: Why Adaptive Cultural Processes Produced Maladaptive Losses in Tasmania, „American Antiquity” 2004, No. 69(2). Herkenrath M., Bornschier V., Transnational Corporations in World Development: Still the Same Harmful Effects in an Increasigly Globalized World Economy?, [w:] J. Passe-Smith, Development and Underdevelopment. The Political Economy of Global Inequality, red. M. Seligson, Lynn Rienner Publishers, London 2008. Hirschman A., The Changing Tolerance for Income Inequality in the Course of Economic Development, „The Quarterly Journal of Economics” 1973, No. 87(4). Historical Statistics of the United States, Colonial Times to 1970, US Bureau of Census, Washington 1975. Hoogvelt A., Globalization and the Postcolonial World. The New Political Economy of Development, The Johns Hopkins University Press, Baltimore 2001. Hughes G., Why Is Wind Power So Expensive? An Economic Analysis, The Global Warming Policy Foundation, London 2012. Hummels D., Transportation Costs and International Trade in the Second Era of Globalization, „Journal of Economic Perspectives” 2007, Vol. 21, No. 3. Hunt E., Murray J., A History of Business in Medieval Europe 1200–1550, Cambridge University Press, Cambridge 1999. Inglehart R., Foa R., Peterson C., Welzel C., Development, Freedom, and Rising Happiness. A Global Perspective (1981–2007), „Perspectives on Psychological Science” 2008, Vol. 3, No. 4. Irvin G., Europe vs. USA: Whose Economy Wins?, „The New Federalist” 2006, Year XIX. Jacks D., Pendakur K., Global Trade and the Maritime Transport Revolution, NBER Working Paper 2008, No. 14139. Johannesson T., Agriculture in Iceland. Conditions and Characteristics, The Agricultural University of Iceland, Reykjavik 2010. Kaufmann D., Kraay A., Mastruzzi M., Governance Matters VIII. Aggregate and Individual Governance Indicators, 1996–2008, The World Bank Development Research Group, Macroeconomics and Growth Team, Washington, June 2009.

248

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

Kremer M., O-Ring Theory of Economic Development, „The Quarterly Journal of Economics”, August 1993. Krugman P., Venables A., Globalization and the Inequality of Nations, NBER Working Papers 1995, No. 5098. Kuper R., The Birth of a Power Source, Project Syndicate, 1 November 2011, http:// www.project-syndicate.org/commentary/the-birth-of-a-power-source (dostęp: 29 kwietnia 2012). La Porta R., Shleifer A., The Unofficial Economy and Economic Development, „Brookings Papers on Economic Activity”, Fall 2008. Lewis A., Economic Development with Unlimited Supplies of Labour, „Manchester School”, May 1954. Linden E., The Winds of Change. Climate, Weather, and the Destruction of Civilizations, Simon & Schuster Paperbacks, New York 2007. Lipsey R., Carlaw K., Bekar C., Economic Transformation. General Purpose Technologies and Long Term Economic Growth, Oxford University Press, Oxford 2005. Lomborg B., Cool It. The Skeptical Environmentalist’s Guide to Global Warming, Vintage Books, New York 2008. Lomborg B., Gone With the Wind, Project Syndicate, 16 March 2012. http://www. project-syndicate.org/commentary/gone-with-the-wind (dostęp 3.10.2012) Lopez R., The Commercial Revolution of the Middle Ages, 950–1350, Cambridge University Press, Cambridge 1976. Lucas R., On the Mechanics of Economic Development, „Journal of Monetary Economics”, Vol. 22, No. 1, July 1988. Mann Ch., 1493, Alfred Knopf, New York 2011. Marks K., Kapitał, t. I, KiW, Warszawa 1970. Matsuyama K., Why Are There Rich and Poor Counntries? Symmetry- Breaking in the World Economy, NBER Working Paper 1996, No. 5697. Mayer J., The Fallacy of Composition: A Review of Literature, Discusssion Paper No. 166, United Nations Conference on Trade and Development, February 2003. Milanovic B., Lindert P., Williamson J., Measuring Ancient Inequality, NBER Working Paper 2007, No. 13550. Morris M., Pitt L., Berthon P., Entrepreneurial Activity in the Third World Informal Sector: The View from Khayelitsha, „International Journal of Entrepreneurial Behaviour & Research” 1996, Vol. 2, No. 1. Mugged. Poverty in Your Coffee Cup, Oxfam International, 2002, http://www. maketradefair.com/assets/english/mugged.pdf (dostęp: 25 czerwca 2012). Myrdal G., Economic Theory and Underdeveloped Regions, Duckworth, London 1957. Naidu S., Suffrage, Schooling, and Sorting in the Post-Bellum U.S. South, 25 October 2010, http://projects.iq.harvard.edu/sites/projects.iq.harvard.edu/files/ piep/files/snaidu_dec2010.pdf (dostęp: 6 kwietnia 2012). North D., Institutions, Institutional Change and Economic Performance, Cambridge University Press, New York 1990.

Bibliografia

249

Olson M., The Rise and Decline of Nations. Economic Growth, Stagflation, and Social Rigidities, Yale University Press, London 1982. Oomes N., Kalcheva K., Diagnosing Dutch Disease: Does Russia Have the Symptoms?, „IMF Working Paper”, April 2007. Parker M., The Sugar Barons. Family, Corruption, Empire and War, Hutchinson, London 2011. Pharmaceutical Industry Profile 2011, PhRMA, Washington 2011. Pirenne H., Economic and Social History of Medieval Europe, A Harvest Book Harcourt, Inc., Orlando 1936. Pirenne H., Medieval Cities: Their Origins and the Revival of Trade, Princeton University Press, Princeton 1952. Platteau J.P., Institutions, Social Norms, and Economic Development, Routledge, London 2006. Pomeranz K., The Great Divergence: China, Europe, and the Making of the Modern World Economy, Princeton University Press, Princeton 2000. Radebe J., The State of Transport in Africa, Address by Jeff Radebe, Minister of Transport, at the International Transport Convention 2005, Limpopo Province 2005. Ray D., Development Economics, Princeton University Press, Princeton 1998. Reinert E., How Rich Countries Got Rich and Why Poor Countries Stay Poor, Constable & Robinson Ltd., London 2007. Richardson C., The Loss of Property Rights and the Collapse of Zimbabwe, „Cato Journal” 2005. Richerson P., Boyd R., Bettinger R., Was Agriculture Impossible during the Pleistocene but Mandatory During the Holocene? Climate change hypothesis, „America Antiquity” 2001, Vol. 66, No. 1. Robinson J., When is a State Predatory, CESifo Working Paper 1999, No. 178. Rodrik D., Subramanian A., Trebbi F., Institutions Rule: The Primacy of Institutions over Geography and Integration in Economic Development, NBER Working Paper 2002, No. 9305. Rodrik D., Institutions, Integration, and Geography: In Search of the Deep Determinants of Economic Growth, [w:] In Search of Prosperity: Analytic Narratives on Economic Growth, red. D. Rodrik, Princeton University Press, Princeton 2003. Ros J., Development Theory and the Economics of Growth, University of Michigan Press, Ann Arbor 2000. Rosen W., Justynian’s Flea. Plaque, Empire, and the Birth of Europe, Viking Penguin, London 2007. Rosenstein-Rodan P., Problems of Industrialisation of Eastern and South-Eastern Europe, „The Economic Journal” 1943, Vol. 53. Ross M., Natural Resources and Civil War: An Overview, „Journal of Peace Research” 2003, http://www.unepfi.org/fileadmin/documents/conflict/ross_2003.pdf (dostęp: 30 czerwca 2012). Ross M., Does Oil Hinder Democracy?, „World Politics” 2001. Rostow W.W., Stages of Economic Growth: A Non- Communist Manifesto, Cambridge University Press, Cambridge 1960.

250

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

Sachs J., Malaney P., The Economic and Social Burden of Malaria, „Nature”, February 2002. Sachs J., Warner A., Natural Resource Abundance and Economic Growth, NBER Working Paper 1995, No. 5398. Sachs J., Institutions Matter but Not for Everything. The Role of Geography and Resource Endowments in Development Shouldn’t Be Underestimated, „Finance and Development”, June 2003. Sachs J., Tropical Underdevelopment, NBER Working Paper 2001, No. 8119. Sen A., Development as Freedom, Anchor Books, New York 1999. Shafaeddin M., How Did Developed Countries Industrialize? The History of Trade and Industrial Policy: The Cases of Great Britain and the USA, „UNCTAD Discusion Papers”, No. 139, December 1998. Shafaeddin M., What Did Frederick List Actually Say? Some Clarifications on the Infant Industry Argument, „UNCTAD Discussion Paper”, No. 149, July 2000. Smith A., An Inquiry into the Nature and Causes of the Wealth of Nations, London 1776. Soto H., de, Tajemnica kapitału, Fijor, Warszawa 2002. Spence M., Hlatshwayo S., The Evolving Structure of the American Economy and the Employment Challenge Council on Foreigh Relations, New York 2011. Stiglitz J., Sen A., Fitoussi J.P. (red)., Report by the Commission on the Measurement of Economic Performance and Social Progress, b.m.w., 2009. Stone J., Infrastructure Development in Landlocked and Transit Developing Countries: Foreign Aid, Private Investment and the Transport Cost Burden of Landlocked Developing Countries, Fifth Meeting of Governmental Experts from Landlocked and Transit Developing Countries and Representatives of Donor Countries and Financial and Development Institutions, New York 2001. Sulejewicz A., Graca P., Kształtowanie się poziomu kosztów transakcyjnych w Polsce w latach 1996–2002, [w:] Wzrost gospodarczy w krajach transformacji: konwergencja czy dywergencja?, red. R. Rapacki, PWE, Warszawa 2009. The Manufacturing Paradox. How Do You Get Far More Output with Far Fewer Workers? Special Report „Near Future. The Next Society”, „Economist”, 1 November 2001. The World’s View of Multinationals, „Economist”, 29 January 2000. Thigpen D., Scott Gregory S., The Hidden Hurdle, „Time”, 16 March 1992. Tol R., Estimates of the Damage Costs of Climate Change, „Environmental and Resource Economics” 2002. Toumani Touré A., Compaoré B., Your Farm Subsidies Are Strangling Us, „New York Times”, 11 July 2003. UK Electricity Generation Costs Update, Mott MacDonald, London, June 2010. Venables A., Economic Geography and African Development, „Papers in Regional Science”, Vol. 89, Issue 3, August 2010. Weil D., Economic Growth, Addison Wesley, Boston 2005.

Bibliografia

251

White L., jun., Medieval Technology & Social Change, Oxford University Press, Oxford 1962. Who Owns Nature? Corporate Power and the Final Frontier in the Commodification of Life, „Comunique of Action Group on Erosion, Technology and Concentration” 2008, No. 4, http://www.etcgroup.org/sites/www.etcgroup.org /files/publication/707/01/etc.won.report._final.color.pdf (dostęp: 25 czerwca 2012). World Development Indicators Database, World Bank, Washington, 1 July 2011. Wigelsworth J., Science and Technology in Medieval European Life, Greenwood Press, Westport 2006. Wilkinson R., Pickett K., The Spirit Level. Why Greater Equality Makes Society Stronger, Bloomsbury Press, New York 2009. Wohletz K., Were the Dark Ages Triggered by Volcano-related Climate Changes in the 6th Century, http://www.ees1.lanl.gov/Wohletz/Krakatau.htm. 2000 (dostęp: 2 lipca 2012). Zussman A., The Rise of German Protectionism in the 1870s: A Macroeconomic Perspective, Department of Economics, Hebrew University, Jerusalem, 29 April 2008. http://pluto.huji.ac.il/~azussman/protectionism.pdf (dostęp: 14 maja 2012).

Indeks

A Acemoglu D. 209, 212–213 Afryka, system transportu 156–159 Amerykańska wojna domowa i klimat polityczny dla czarnych mieszkańców 210–211 Angolańska wojna domowa 178–179 Arthur W. 38–40 Autarkia gospodarcza 108

Choroba holenderska 172–176 Choroby tropikalne 132–134, 136–143 Clark C. 14 Collier P. 162–163, 170, 178 D

Bardhan P. 192–193 Bariera handlu zagranicznego 100–102, 129 Bairoch P. 95, 123 Barzel Y. 188 Bezpieczeństwo ekonomiczne 68–69 Bezpośrednie inwestycje zagraniczne zob. foreign direct investment Bhutan 16

Dekolonizacja 74 Demokracja i dyktatura 212–213 de Soto H. 202, 204–206 Diamond J. 131, 163, 166–167 „Dobrego samarytanina” norma 217– 218 Dobrobyt społeczny 13–32 obiektywne miary 24–32 subiektywne miary 17–24 Dochody a postrzeganie dobrobytu 17– 21 Dolina Krzemowa 46 Dwutlenek węgla, emisja i zmiany klimatyczne 151–155 Dzietność 134–136

C

E

Caviedes C. 148 Centrum – peryferie, różnice płacowo-dochodowe 96–97 Ceny surowców a kryzys ekonomiczny i polityczny 169–170 a sytuacja w Afryce 170–171 a sytuacja w Rosji 171–172

Easterlin R. 15–21 Efekt skali zob. korzyści skali Efekt słabego ogniwa 33, 56, 63 Egalitaryzmu norma 221–222 Eggertsson T. 188, 216–217 El Niño Southern Oscillation, ENSO 148–149 Eyjafjallajökull, wulkan 149

B

254

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

F Foreign direct investment, FDI 127 Fogel R. 15 G Geografia i rozwój ekonomiczny 131, 163–167 zob. też izolacja geograficzna Globalizacja 31, 90–107 i społeczne nierówności 103–107 Globalne ocieplenie 150–155 Gospodarka centralnie planowana 76– 77, 86–89, 213 Graham C. 22 Greif A. 196–197 H Ha-Joon-Chang 130 Hamilton A. 126 Hoogvelt A. 79, 81 Hummels D. 95

Klimat i eksplozje wulkaniczne 147–148 i rozwój ekonomiczny 131–155 i śmiertelność 146 i zdarzenia historyczne 148–149 zmiany warunków na Ziemi 143– 149 Konflikty wewnętrzne a warunki ekonomiczne 178–179 podatność krajów Trzeciego Świata 179–181 „Konsensus waszyngtoński” 83–85 Koordynacja działań społecznych, defekty 49–56, 223–226 Korzyści skali 33–56, 63, 92, 99, 103, 112, 115–120, 172, 244 Koszty komparatywne 113–117 Koszty transakcyjne a mobilizacja do zmian 226–227 Kraje szczęśliwe i nieszczęśliwe 21–22 Kremer M. 56, 58–63 Krugman P. 91, 93–94 Kultura braku sukcesu, anti-achievement ethic 185

I L Indeks nieszczęścia 23 Industrializacja 66–74 Instytucje 182–206 degradacja 207- 210 i innowacyjność gospodarki 200–201 zob. też zmiany instytucjonalne Integracja rynków i różnice cen 159– 160 Interes publiczny i partykularny 213– 214 Izolacja geograficzna 156–167 J

La Porta R. 203–205 Lewis A. 66 Lomborg B. 155 Lucas R. 12 M Mann Ch. 142–143 Malaria 132–134, 136–143 i niewolnictwo 141–142 i konflikty militarne 142–143 Marksa model społeczeństwa 74–75 Myrdal G. 46–47

Johnson S. 209 N K Kanał Panamski 133–134 Kapitał społeczny 197–199

Niewolnictwo 141–142 Normy społeczne i blokowanie rozwoju 216–223

255

Indeks Normy społeczne i zachowania podmiotów gospodarczych 183–185 North D. 188–190 O Obiektywne miary dobrobytu 24–32 Ochrona raczkujących przemysłów 126 Olson M. 215–216 Oszczędzanie i długość życia 137–138 Otwarcie gospodarki 108–110 P Paradoks Easterlina 17–21 Pickett K. 28–29 PKB per capita 15–16, 18, 21, 24–31, 83, 119, 161, 183, 206 Polityka celna i ochrona gospodarki 129–130 Postindustrialna gospodarka 69–70 Prebisch R. 77–78 Protekcjonizm 122–130 Przemysł 66–74 a usługi 70–73 a zatrudnienie 73–74 R Reinert E. 117–118 Rewolucja neolityczna 143, 145 Rewolucja przemysłowa 15–16 Robinson J. 209, 212–213 Rodrik D. 9–11, 210 Rosenstein-Rodan P. 50 Rostow W. 75 S Sachs J. 131–133, 139, 163 Samuelson P. 77, 114 Sarkozy N. 24 SBW, wskaźniki 21–23 Schultz T. 66

Sen A. 29 Shleifer A. 203–205 Singer H. 78 Słabego ogniwa teoria 56–64 Smith A. 20, 110–113, 116, 141 Specjalizacja 113–119 à la Ricardo 119–122 Stabilizacja polityczna i wzrost gospodarczy 215–215 Strategia wzrostu napędzanego eksportem, export-led growth 98–103 Strategiczna komplementarność 46– 49 Strategie rozwoju 65–89 Subiektywne miary dobrobytu 17–24 Subramanian A. 210 Subsydia i ochrona gospodarki 129– 130 Szara strefa 201–206 Szczęście narodowe brutto (Gross National Happiness) 16–17 „Szkoła zależności” 77–83 T Teoria modernizacji 75–76, 83–85 Teoria pierścienia uszczelniającego zob. efekt słabego ogniwa Tol R. 155 Transport, koszty a światowa gospodarka 91–95 Trebbi F. 210 U Ubóstwo, społeczne uwarunkowanie 20–21 Usługi 70–73 eksport 71–73 V Vaneka–Reinerta efekt 118 Venables A. 91, 93–94

256

Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego

W

Z

Wąskie gardła w produkcji 109– 110 Wilkinson R. 28–29 Wojny domowe, podatność krajów Trzeciego Świata 179–181 World Values Survey 17 Wybory i demokracja 212

Zasoby naturalne 168–181 a tempo rozwoju 169 Zmiana ustroju 213 Zmiany instytucjonalne 210–227 interesy jako czynnik blokujący 216– 219 normy społeczne jako czynnik blokujący 216–223