Ja My Oni: Poradnik Psychologiczny; 37 
Nałogi, Natręctwa, Manie.

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

PORADNIK PSYCHOLOGICZNY PORADNIK PSYCHOLOGICZNY 1/2020 INDEKS 403679

Tom 37

Nałogi natręctwa manie

CENA 16,99 ZŁ (W TYM 8% VAT)

Dasz radę się z nich wyzwolić ! Wskazówki dla gotowych do walki i ich bliskich

Zniewalacze :

© Mirosław Gryń

Poradnik Psychologiczny

tom 37

Alkohol Jedzenie Hazard Komputer Komórka Leki Narkotyki Papierosy Praca Sport

Komu zależy na uzależnionym

P

sychologia coraz częściej dostrzega, w jakiej pułapce semantycznej się znajduje. Słowa zaczerpnięte z języka potocznego (no bo skąd miała je brać) awansowały do rangi terminów naukowych, lecz one często oddają to, co dzieje się w ludzkiej głowie

nieprecyzyjnie, wyłącznie metaforycznie, a czasem nietrafnie. Takie wrażenie nieodparcie pojawia się, gdy próbuje się zrozumieć istotę uzależnień. Znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego pokaźna część naszego gatunku nie tylko jest pogrążona w maniach, obsesjach, natręctwach, dziwactwach, magicznych rytuałach, bez których nie potrafi funkcjonować, lecz także zachowuje się straceńczo. Wbrew zdrowiu, rozumowi, woli życia, a nawet wbrew własnej woli. Uzależnieni. Spętani przymusem dostarczania organizmowi toksycznych substancji lub ekstremalnie mocnych wrażeń. W coraz większych dawkach. Upokorzeni histerycznym, bolesnym głodem – pijackim, narkotycznym, sieciowym itd. Wiejscy pijaczkowie i wielcy twórcy. Młodzi, starzy, mężczyźni i kobiety. Powiada się stereotypowo, że za to wszystko odpowiada ośrodek nagrody (albo przyjemności) w mózgu – niecierpliwy, oczekujący kolejnej dawki dopaminy, jednego ze szczęściodajnych neuroprzekaźników. Niezbyt to dokładne. Bo większość uzależnionych nie szuka bynajmniej łatwej przyjemności i nie odczuwa jej „po zażyciu”. Nie oczekuje radości życia, raczej od życia ucieka. Od lęków, niespełnień, rozczarowań, w tym – ważne – rozczarowań samym sobą. Więc gdyby za nałogi odpowiadał rzeczywiście jeden ośrodek w mózgu (co przy dzisiejszym stanie wiedzy wydaje się wątpliwe), byłoby to osobliwe centrum bólu istnienia i niepokoju. Gejzer złych emocji. Zapadlina pełna natrętnych, czarnych myśli. W skrytości ducha większość ludzi jest przekonana, że to zawiniona słabość psychiczna. Rysunek MIROSŁAW GRYŃ

Zła wola i egoizm, bo nałogowiec idąc na dno, ciągnie za sobą bliskich, często jedyne osoby, którym jeszcze na nim zależy. Tymczasem nałóg jest chorobą. Najczęściej sprzęgniętą z innymi zaburzeniami. Adresujemy to wydanie do osób, które chcą się ratować. I do tych, którzy mimo wszystko wciąż przy nich trwają. Wytrwałości!

Ewa Wilk POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

3



dr Katarzyna Growiec psycholog, socjolog, adiunkt na Uniwersytecie SPWS

dr Magdalena Kaczmarek psycholog, adiunkt na Uniwersytecie SWPS

N o t y

dr Piotr KaczmarekKurczak Akademia Leona Koźmińskiego w Warszawie

o   a u t o r a c h



dr Joanna Maria Kwaśniewska adiunkt na Wydziale Psychologii Uniwersytetu SWPS

Magdalena Nowicka doktor psycho­l ogii z Uniwersytetu SWPS

dr Anna Tylikowska psycholog, doktor nauk humanistycznych, wykłada, bada, konsultuje, pomaga

Dziennikarze i współpracownicy POLITYKI:

Joanna Cieśla

Katarzyna Czarnecka redaktor wydania „Ja My Oni”

Juliusz Ćwieluch

Anna Dobrowolska

Katarzyna Kazimierowska

Violetta Krasnowska

Agnieszka Mazurczyk

Joanna Podgórska

Ryszarda Socha

Paweł Walewski

Ewa Wilk redaktor naczelna „Ja My Oni”

Aleksandra Żelazińska

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

4

Agnieszka Krzemińska

TOM 37, 1/2020

PORADNIK PSYCHOLOGICZNY

Jak

się wpada w nałóg

8

30 Boska pasja Joanna Maria Kwaśniewska v Skąd bierze się w człowieku narkotyczna potrzeba twórczości.

8 Czy leci z nami pilot Anna Tylikowska v O automatyzmach w ludzkich umysłach i związanych z nimi turbulencjach w zachowaniach.

34 Wielcy więźniowie Katarzyna Growiec v Jakim dziwnym przyzwyczajeniom i obsesjom ulegali geniusze.

14 Niewrażliwi nadwrażliwcy

38 N AWYKOWO v O irracjonalnych zachowaniach,

Magdalena Kaczmarek v Czy badacze znaleźli źródła uzależnień w temperamencie i osobowości człowieka.

których człowiek uporczywie się trzyma. Z mgr. Mateuszem Banaszkiewiczem rozmawia Katarzyna Czarnecka.

18 Skąd przyszły krasnoludki

Co

v O historii i przyszłości środków psychoaktywnych. Z prof. Bartłomiejem Dobroczyńskim rozmawia Joanna Cieśla.

uzależnia

42 Budda był AA Juliusz Ćwieluch

24 Nie czytałeś? Nie przeocz:

v Anonimowi Alkoholicy naprawdę wiedzą, co kryje sie pod toastem „do dna”.

Krzysztof Teodor Toeplitz, „Tytoniowy szlak”. v Recenzuje Joanna Podgórska

48 Nieszczęście w szczęściu v Czym wabią narkotyki i dlaczego trudno wyzwolić się spod ich pozornego uroku. Z Jackiem Harmastem rozmawia Anna Dobrowolska.

26 Społeczeństwo w stanie wskazującym Ewa Wilk v Dlaczego polska obyczajowość tak mocno nasiąkła wódką.

54 Leki na tamtą stronę Paweł Walewski

63 POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

6

v Marketing leków i parafarmaceutyków – czy nie powinien być ograniczony?

58 Stale na linie v Dlaczego młodzi ludzie nieprzerwanie „siedzą w internecie”. Z Adrianem Kondraciukiem rozmawia Teresa Olszak.

63 Rozchwiany umysł palacza Paweł Walewski v Dlaczego tak trudno rzucić palenie.

Kogo

68 Śmiercionośny dreszczyK v Dlaczego patologiczni hazardziści popełniają samobójstwa najczęściej spośród wszystkich od czegokolwiek uzależnionych. Z dr. med. Bohdanem Woronowiczem rozmawia Violetta Krasnowska.

się krzywdzi

94 Bliski coraz dalej Katarzyna Czarnecka v Jak mądrze pomóc nadużywającemu i wyjść z jego nałogu cało.

72 Nadużycie siebie Piotr Kaczmarek-Kurczak

99 Gra w rozmawianie v Czego człowiek

v Czy praca stała się współczesnym narkotykiem, a pracoholizm – epidemią XXI w.

powinien się dowiedzieć o najbliższej mu osobie.

76 Życie-tycie v Co dolega człowiekowi,

100 Naznaczone Ryszarda Socha v Jakie piętno na

82 Rozpędzony popęd v Jak to się stało,

jak

dzieciach odciskają uzależnienia rodziców.

który – choć nie musi, nie powinien i nie chce – je i je. Z Marzeną Sekułą rozmawia Juliusz Ćwieluch. że seksoholizm jest bodaj najpowszechniejszym współczesnym uzależnieniem. Z dr. n. med. Sławomirem Jakimą rozmawia Agnieszka Krzemińska.

sobie pomóc

104 Rozplątywanie uwikłania Ryszarda Socha v Jaką skuteczność mają instytucjonalne sposoby walki z nałogami.

86 Kto jest bardziej EKO Magdalena Nowicka

108 Korekta oprogramowania

v Czy można uzależnić się od zbyt intensywnie

Aleksandra Żelazińska

wyznawanej idei.

v Jak wyciągnąć siebie z sieci.

90 Przećwiczeni

112 Droga na nowo v Jak zauważyć swoje

v O aktywności ponad siły i zamiast,

uzależnienie i sobie z nim poradzić. Z Jackiem Sędkiewiczem rozmawia Agnieszka Mazurczyk.

czyli uzależnieniu, którego nie ma. Z dr. Piotrem Wierzbińskim rozmawia Katarzyna Kazimierowska.

18 POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

7

48

O AUTOMATYZMACH W LUDZKICH UMYSŁACH I ZWIĄZANYCH Z NIMI TURBULENCJACH W ZACHOWANIACH.

CZY LECI Z Anna Tylikowska, rysunek Mirosław Gryń

W

spólną cechą wszelkich uzależnień jest to, że wymykają się spod kontroli. Osoby uzależnione odczuwają nawracające pragnienie zażycia substancji psychoaktywnej lub wykonania określonej czynności. Jest ono tak silne, że nie potrafią mu się oprzeć pomimo świadomości, że ucierpią na tym istotne dla nich wartości – zdrowie, relacje z innymi, praca, bezpieczeństwo finansowe, możliwość samostanowienia, szacunek do siebie. Niegdyś uleganie impulsom towarzyszącym uzależnieniom nazywano słabością, dziPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

siaj traktuje się je jako konflikt między dwoma rodzajami procesów umysłowych – automatycznymi a kontrolowanymi. Konfliktu tego doświadczają wszyscy ludzie, jednak u osób uzależnionych regularnie wygrywają te pierwsze.

Rozważny i automatyczny O  dwoistości ludzkiego umysłu wiedzieli już starożytni Grecy – w czasach Platona i Arystotelesa podejmowanie działań niezgodnych z racjonalnym osądem na-

8

J A K

s i ę

w p a d a

w

n a ł ó g

 NAMI PILOT zywano akrazją. Twórca psychoanalizy Zygmunt Freud obrazował wewnętrzne konflikty przy użyciu metafory jeźdźca (reprezentującego ego, czyli racjonalną część psychiki), który usiłuje kontrolować dzikiego konia (odpowiadającego podświadomemu popędowemu id). Amerykański psycholog prof. Walter Mischel dowiódł, że trudność z  odraczaniem lub porzucaniem działań przynoszących natychmiastową przyjemność w  imię przyszłych korzyści pojawia się wtedy, kiedy człowiekiem kierują „gorące” automatyzmy, a nie „zimna” rozPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

ważna analiza. Zrobił to za pomocą wymyślonego przez siebie testu pianki (ang. marshmallow test). Uczestniczące w nim dzieci dostały słodycze i obietnicę, że nagrodą za niezjedzenie ich od razu będzie druga porcja. Grupa, która odwracała od pianek wzrok albo na chłodno przyglądała się ich kolorowi lub fakturze, potrafiła opanować pokusę. Z kolei u dzieci, które skupiały się na nęcących cechach łakoci, takich jak smak, chęć ich zjedzenia była „podgrzewana” przez emocje i  stawała się przemożna.

9

Wiedzę o roli, jaką w funkcjonowaniu umysłu odgry wają bezrefleksyjne odruchy, wzbogacił i rozpowszech-

nił profesor psychologii na Princeton University i laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii Daniel Kahneman. Eksperymenty – zwłaszcza te, które przeprowadził ze swoim nieżyjącym już przyjacielem Amosem Tverskym – doprowadziły go do wyróżnienia dwóch trybów myślenia, które nazywa Systemem 1 i Systemem 2. Pierwszy obejmuje wrodzone, niezbędne do życia zdolności, właściwe także innym zwierzętom – spostrzeganie złożoności otoczenia, zdolność skupiania uwagi na niektórych obiektach, doświadczanie bólu czy odruch unikania zepsutych pokarmów. Odpowiada on za powszechne, ukształtowane w toku ewolucji strategie myślenia, takie jak wnioskowanie o nowo poznanej osobie na podstawie pierwszego wrażenia czy podejmowanie decyzji na podstawie informacji najłatwiej dostępnych. Zawiaduje również czynnościami zautomatyzowanymi na skutek wielokrotnego powtarzania, takimi jak recytowanie tabliczki mnożenia, rozpoznawanie cudzych emocji czy prowadzenie auta na znanej trasie. Słowem, System 1 jest mistrzem prostych, przetestowanych przez naszych przodków lub osobiście sprawdzonych, wyuczonych rozwiązań. Działa szybko, nieświadomie, bez wysiłku i zahamowań. Można tego łatwo doświadczyć. Proszę spróbować powstrzymać się przed odpowiedzią na pytanie, ile jest 2 + 2. Nie da się, reakcja umysłu jest natychmiastowa. Podobnie trudno powstrzymać się od przeczytania hasła reklamowego na mijanym billboardzie, zwrócenia uwagi na osobę wypowiadającą nasze imię czy przypisywania ładnym osobom pozytywnych cech charakteru. A  teraz proszę wykonać kolejne działanie: 17 x 38 =... System 1 nie dysponuje gotową odpowiedzią, więc oddaje umysłowe stery Systemowi 2. On najpierw podejmie decyzję, czy działanie wykonać. Jeśli decyzja będzie pozytywna, przywoła zasady mnożenia poznane na lekcjach matematyki i wykona ciąg myślowych operacji, wymagających koncentracji i  przechowywania w  pamięci dużej ilości materiału. Oznacza to ciężką pracę, angażującą całe ciało: źrenice się rozszerzają, mięśnie napinają, wzrasta ciśnienie krwi i tętno. System 2 potrafi rzetelnie wykonywać skomplikowane zadania, jednak działa wolno i wymaga wysiłku. Tymczasem zasoby energii mogą się przydać, gdyby wydarzyło się coś naprawdę ważnego, dlatego ewolucja zaprogramowała ludzi na ich oszczędzanie. Ci z  państwa, którzy nie przeprowadzili zaproponowanej wyżej operacji mnożenia, postąpili całkiem rozsądnie: System 2 jest leniwy i nie trudzi się bardziej, niż to absolutnie konieczne. Człowiek utożsamia się z  Systemem 2 – spostrzega siebie jako istotę świadomą, kierującą się określonymi przekonaniami, dokonującą rozumnych wyborów. Tymczasem umysł, kiedy tylko może, zdaje się na autopilota – System 1. Jego działanie trudno zaobserwować, ale to on odczytuje słowa tego artykułu, podsuwa państwu ich znaczenia, operuje regułami gramatyki umożliwiającymi rozumienie zdań. W wydanej w Polsce w 2011 r. książce „Pułapki myślenia. O  myśleniu szybkim i  wolnym” Daniel Kahneman pisze, że gdyby o tych dwóch trybach nakręcić film, „System 2 byłby postacią drugoplanową, uważającą się za głównego bohatera. (…) Myśli i działania, które uznaje on za własny wybór, w rzeczywistości POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

wychodzą często od centralnej postaci naszej historii: Systemu 1”. Racjonalny System 2 wykonuje wiele ważnych zadań – włącza się, kiedy człowiek celowo skupia na czymś uwagę, np. w trakcie nauki obcego języka czy gry na pianinie, parkowania samochodu na ciasnej uliczce, wypatrywania ukochanej osoby w tłumie, wypełniania urzędowego formularza, przyswajania nowych idei, obmyślania reakcji na nietypowe sytuacje. Jednak, jak pisał amerykański profesor filozofii i psychologii William James, całe nasze życie – tak dalece, jak dalece ma ono określoną postać – nie jest niczym więcej niż zbiorem nawyków. A nawykami zarządza bezrefleksyjny System 1.

Pętle i impulsy Automatycznie, bez podejmowania świadomych decyzji i zazwyczaj myśląc o czymś innym. Tak właśnie – jak ustaliła prof. Wendy Wood z University of Southern California – ludzie podejmują ponad 40 proc. działań. William James miał rację – nawyki wydają się rządzić stabilnymi aspektami ludzkiego życia, takimi jak poranne picie kawy, pokonywanie drogi do pracy, kompulsywne kupowanie niepotrzebnych rzeczy, wyłączanie światła przed opuszczeniem pomieszczenia, sięganie po jedzenie w  chwili frustracji, wybuchanie złością w odpowiedzi na krytykę czy wypijanie wieczorem drinka. Od wrodzonych automatyzmów – choćby zwracania głowy w kierunku głośnego dźwięku – nawyki różni to, że są efektem uczenia się: powielane są działania, których skutki okazały się korzystne. Satysfakcjonujący skutek (czyli nagroda) motywuje do rozpoznawania okoliczności (tzw. wskazówki) pozwalających na uruchomienie rutynowego działania (czyli przyzwyczajenia). W  ten sposób powstaje pętla nawyku: wskazówka (np. powrót do domu, uczucie głodu)→ aktywizuje przyzwyczajenie (tj. włączenie telewizora, zjedzenie batonika) owocujące nagrodą (np. poczuciem zadowolenia lub sytości), która uwrażliwia na wskazówkę. Pętle nawyku są mentalnymi ścieżkami na skróty uwalniającymi od niezliczonej ilości wyborów – czy umyć zęby, w co się ubrać, co zjeść, jakimi słowami pozdrowić znajomych, którędy pójść na spacer, jak zareagować na promocję w sklepie, jak spędzić niedzielę? Charles Duhigg, dziennikarz w „The New York Times” i autor „Siły nawyku. Dlaczego robimy to, co robimy, i jak można to zmienić w  życiu i  biznesie”, podkreśla, że motorem napędowym rutynowych działań są pragnienia. To właśnie ich zaspokajanie aktywizuje mózgowy układ nagrody odgrywający kluczową rolę w utrwalaniu nawyków. Chcąc zmienić jakieś przyzwyczajenie – co jest znacznie lepszą strategią niż próba pozbycia się go – trzeba odkryć leżące u jego podstaw, na ogół nieoczywiste, pragnienie. Na przykład jeśli człowiek popołudniami loguje się do gry online, może mu chodzić o kontakty społeczne z innymi graczami, unikanie obowiązków domowych, poczucie kontroli, którego nie doświadcza w pracy, albo potrzebę stymulacji. Jednak zdefiniowanie pragnienia nie wystarczy, zmiana nawyku w każdym przypadku wymaga samokontroli, czyli wzmożonej aktywności Systemu 2, który – kiedy jest przeciążony – znów zdaje się na System 1. Prof. Roy Baumeister z University of Queensland ujawnił, że podejmowanie świadomych decyzji i samoograniczanie prowadzi do „wyczerpania ego”, które utrudnia panowanie nad impulsami. Dlatego nawet najbardziej zdyscyplinowanym osobom w chwilach zmęczenia czy stresu zdarzają się wpadki – się-

10

J A K

s i ę

w p a d a

gnięcie po ciastko pomimo diety, powiedzenie komuś czegoś nieprzyjemnego, obejrzenie drugiego odcinka serialu pomimo obietnicy poprzestania na jednym. Badanie przeprowadzone przez dr. Deana Spearsa z Univeristy of Texas wykazało, że – po zrobieniu zakupów – osoby ubogie jedzą posiłek w centrach handlowych częściej niż te zamożne. Ubóstwo zmusza do wielu wyborów – opłacić telefon czy kupić mydło, wydać pieniądze na jedzenie czy lekarstwa? Ich dokonywanie obniża zdolność zapanowania nad pokusą szybkiego i  wygodnego zaspokojenia głodu. Poza tym codzienne zmagania decyzyjne są według dr. Spearsa jednym z powodów, dla których ludziom ubogim brakuje „siły ego” koniecznej do szukania pracy czy uczenia się nowego zawodu, co mogłoby poprawić ich status materialny. Można przypuszczać, że osoby uzależnione, na ogół zdające sobie sprawę ze swojego uwikłania, także bywają przeciążone decyzjami – jak spędzić wolny wieczór, żeby uniknąć picia/grania/oglądania filmów porno/zakupów w internecie/zapalenia skręta? Co zrobić, żeby spotkać się ze znajomymi, ale się nie objeść/nie napić/nie zapalić? Jak odmówić piwa/papierosa/ciastka, nie przyznając się do problemu? Próby porzucenia nałogu bywają tak wyczerpujące, że – paradoksalnie – mogą nasilać

w

n a ł ó g

silnego pragnienia, które zmotywuje gnuśny System 2 do wytężonej pracy, czemu sprzyja popadnięcie w poważne kłopoty, np. utrata zatrudnienia, zakończenie związku czy choroba. Nie trzeba jednak spadać na życiowe dno, żeby przebudować własną sieć przyzwyczajeń. Celowa zmiana tylko jednego nawyku potrafi zdziałać cuda. Dr Megan Oaten z Griffith University i prof. Ken Cheng z Macquarie University opracowali program rozwijania samokontroli, polegający na wykonywaniu coraz intensywniejszych ćwiczeń fizycznych, tj. trening siłowy i aerobik. Uczestnicy programu, których badali, bez żadnej zachęty ograniczali oglądanie telewizji, spożywanie śmieciowego jedzenia, kofeiny, nikotyny i alkoholu. Zaczęli poświęcać więcej czasu różnym domowym zajęciom i  poprawił się ich nastrój. Naukowcy postanowili sprawdzić, czy dobroczynne efekty nie wynikały z  fizycznej aktywności, więc stworzyli kolejny program, w trakcie którego ludzie uczyli się zarządzania finansami – prowadzili zapiski dotyczące wydatków, odmawiali sobie jadania na mieście czy pójścia do kina. Rezultaty były podobne: zmodyfikowanie nawyków w jednym obszarze życia owocowało ich spontaniczną zmianą na lepsze także w innych dziedzinach. Człowiek, który regularnie zmusza się do zjedzenia sałatki zamiast hamburgera, pójścia na rower zamiast le-

CZŁOWIEK UWAŻA SIĘ ZA ISTOTĘ ŚWIADOMĄ, KIERUJĄCĄ SIĘ OKREŚLONYMI PRZEKONANIAMI, DOKONUJĄCĄ ROZUMNYCH WYBORÓW. TYMCZASEM UMYSŁ, KIEDY TYLKO MOŻE, ZDAJE SIĘ NA AUTOPILOTA, CZYLI DZIAŁA BEZREFLEKSYJNIE I NAWYKOWO. problem, zamiast go rozwiązywać. Dodatkowo ludzie popadają w uzależnienia po części dlatego, że jednym z ich automatyzmów jest uleganie impulsom – wielu z nich już w dzieciństwie w sytuacji testu pianki nie potrafiłoby się powstrzymać przed jej natychmiastowym zjedzeniem. Wyjście z  uzależnień utrudnia także to, że skutkują one specyficznymi zmianami w  mózgu. Niektóre substancje i czynności wprowadzają ten narząd w dopaminowy haj, tak satysfakcjonujący, że trudno nie pragnąć jego ponownego doświadczenia. Powtarzanie zażywania tych substancji lub wykonywania czynności prowadzi do utworzenia w mózgu dopaminowych tras szybkiego ruchu – wówczas pragnienie, nad którym początkowo dało się dość łatwo zapanować, zaczyna być odczuwane jako przymus. Doświadczenie to jednak jest subiektywne. Jest kolejnym automatyzmem, z  którym można sobie poradzić, choć z pewnością nie bez wysiłku. Wprawdzie uzależnienia coraz częściej traktuje się jako chorobę mózgu, jednak narząd ten zachowuje elastyczność nawet w przypadkach poważnych uszkodzeń. Charles Duhigg przekonuje, że właściwie każde przyzwyczajenie można zmodyfikować i jako jeden z przykładów podaje skuteczność ruchu Anonimowych Alkoholików, który nazywa gigantyczną maszynerią zmieniającą pętle nawyków. Najważniejsze jest wzbudzenie odpowiednio POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

żenia na sofie, posprzątania zamiast przewijania fejsbuka, trenuje umiejętność kontrolowania impulsów. Okazuje się, że siła woli jest jak mięsień, który łatwo się męczy, ale można go usprawniać. Odpowiednio wyćwiczony umysł zaczyna bezwiednie odpierać pokusy, wspierając zaangażowanie w to, co dla osoby naprawdę ważne. Daniel Kahneman porównuje System 1 do spontanicznego dziecka, a System 2 do rozważnego dorosłego, odpowiedzialnego za kontrolowanie jego impulsów. Chęć zrobienia czegoś irracjonalnego, niezgodnego z  długofalowymi celami, jest znana wszystkim – ludzie fantazjują o  zwymyślaniu przełożonym, uprawianiu seksu z  nieznajomymi, o  psychodelicznej podróży w  trakcie ceremonii ayahuasca czy wielkiej wygranej w  kasynie, a w chwilach frustracji o zjechaniu autem z drogi lub rzuceniu wszystkiego i przeprowadzce w Bieszczady. Sztuka polega na tym, żeby wygaszać impulsy, zanim zapłoną żywym motywacyjnym ogniem, co tak naprawdę jest jednym z nawyków, który można doskonalić. Bo życia na autopilocie nie da się uniknąć, niezależnie od tego, jak bardzo ludzkie umysły wierzą w swoją racjonalność. Powtarzanie mantry o  racjonalności też zresztą jest przyzwyczajeniem, nagradzanym przyjemnym poczuciem zgodności z normami kulturowymi i normalności. ANNA TYLIKOWSKA

11

SŁ OWNICZEK Automatyzmy – działania podejmowane szybko, bez udziału świadomości i wysiłku, jak np. unikanie bólu, kojarzenie czyjegoś nazwiska z imieniem, dodawanie jednocyfrowych liczb, krzywienie się w reakcji na brzydki zapach czy wnioskowanie o cechach charakteru osoby na podstawie jej widocznych cech (tzw. efekt aureoli). Automatyzmy mogą działać równolegle, dlatego np. prowadzenie auta nie wyklucza się ze słuchaniem radia. Niektóre z nich są wrodzone, inne są rezultatem uczenia się. Ich przeciwieństwem, a właściwie uzupełnieniem, są procesy kontrolowane.

Procesy kontrolowane , utożsamiane z ludzkim Ja i racjonalnością, przebiegają świadomie, co oznacza, że można je obserwować. Pochłaniają uwagę, której pula jest ograniczona, więc działają powoli i sekwencyjnie, krok po kroku, co m.in. sprawia, że kierowcy przerywają telefoniczne rozmowy w trakcie parkowania lub nietypowych sytuacji na drodze. Procesy kontrolowane radzą sobie z rozwiązywaniem problemów nieznanych i trudnych, jednak są energetycznie kosztowne, dlatego umysł stara się je ograniczać.

Nawyk jest automatycznym działaniem nabytym dzięki warunkowaniu sprawczemu, czyli szczególnej formie uczenia się opartej na powielaniu czynności przynoszących pozytywne skutki. W nawykach wyróżnia się trzy składniki:

• Wskazówka (inaczej: wyzwalacz; czynnik spustowy

lub wywołujący; ang. trigger) to bodziec wewnętrzny (np. głód, znudzenie) lub zewnętrzny (tj. powrót do domu, wyjście na imprezę), uruchamiający bezrefleksyjne zachowanie nazywane przyzwyczajeniem.

• Przyzwyczajenie (albo: zwyczaj, rytuał) jest stereoty-

powym działaniem podejmowanym bez świadomej decyzji, w reakcji na wskazówkę. Przykładami mogą być: odbieranie telefonu – kiedy dzwoni, mycie zębów – po zjedzeniu kolacji, uśmiechnięcie się – po usłyszeniu komplementu, jedzenie lub picie – w reakcji na głód, wyjście z domu i bieganie – po założeniu trampek, zapalenie papierosa – po godzinie pracy, włączenie gry w telefonie – w chwili frustracji.

• Nagroda (nazywana także gratyfikacją lub wzmoc-

nieniem) jest przyjemnym uczuciem satysfakcji, ulgi, rozluźnienia, radości, zapewnianym przez tzw. mózgowy układ nagrody. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Pętla nawyku polega na tym, że określona wskazówka uruchamia przyzwyczajenie, które prowadzi do uzyskania nagrody, co zwiększa wrażliwość na ponowne pojawienie się wskazówki, która aktywizuje przyzwyczajenie owocujące nagrodą.

Pragnienie (lub potrzeba) to na ogół niewidzialny składnik pętli nawyku, odpowiedzialny za jej kształtowanie i podtrzymywanie, aktywizujący układ nagrody. Ludzkie pragnienia są do pewnego stopnia uniwersalne, jednak – podobnie jak automatyzmy – kształtują je również doświadczenia, w przypadku każdego człowieka wyjątkowe. Dlatego choć wszyscy chcą doświadczać przyjemnego poczucia sytości, u jednych wywołują je głównie węglowodany, u drugich posiłki białkowe, a u innych napoje alkoholowe bądź wstrzymanie się od przyjmowania pokarmów.

Układ nagrody – struktury mózgu odpowiedzialne za wzmacnianie przyjemnymi odczuciami zachowań korzystnych dla przetrwania, tj. zdobycie pożywienia, informacji czy partnera seksualnego. Wchodzący w ich skład mezolimbiczny szlak dopaminowy potrafi się przebudowywać (a właściwie skracać) w reakcji na substancje lub czynności wielokrotnie skojarzone z przyjemnością, co jest jednym z mechanizmów uzależnień.

Uzależnienie (dawniej: nałóg) to, według DSM-5, czyli aktualnej klasyfikacji zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, „problematyczny wzorzec” zachowania prowadzący do „znaczącego upośledzenia funkcjonowania lub cierpienia”. Istotą uzależnień jest powtarzanie nawykowych działań pomimo ich psychicznie, fizycznie lub społecznie szkodliwych efektów. W uzależnienia wpisane jest umysłowe pochłonięcie nawykowo używaną substancją lub wykonywaną czynnością („Kiedy będę mogła/ mógł napić się/zagrać/zapalić/uprawiać seks?”) oraz ich silne pragnienie, czasami nazywane kompulsją. Można wyróżnić dwa zasadnicze rodzaje uzależnień:

Uzależnienia od substancji psychoaktywnych (albo psychotropowych), tj. nikotyny, alkoholu, konopi, opioidów czy barbituranów zawartych w lekach nasennych. Substancje takie bezpośrednio oddziałują na pracę mózgu – niektóre rozluźniają, inne pobudzają lub wywołują halucynacje – zawsze jednak zmieniają spostrzeganie siebie i otoczenia, nastrój, zachowanie.

12

J A K

s i ę

w p a d a

Uzależnienia behawioralne , czyli od określonych czynności, najczęściej dotyczą działań, które w naturalny sposób aktywizują mózgowy układ nagrody, tj. uprawianie hazardu lub seksu, jedzenie, oddawanie się aktywności fizycznej, zakupom bądź pracy czy sprawdzanie informacji w internecie.

Kompulsja to przemożna chęć wykonania jakiejś czynności, trudna do odparcia pomimo świadomości jej negatywnych następstw. Kompulsje są dobrze znane osobom cierpiącym na zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne, niegdyś nazywane nerwicą natręctw. W zaburzeniu tym w gruncie rzeczy niechciane działania, takie jak mycie rąk, są nawykową reakcją na impulsywne, obsesyjne myśli, dotyczące np. wszechobecności zarazków. Doświadczany przez osoby uzależnione przymus zażycia substancji psychoaktywnej lub wykonania określonej czynności bywa traktowany jako rodzaj kompulsji.

w

n a ł ó g

Wyczerpanie ego – odpowiednik tego, co dawniej nazywano słabością woli, obecnie traktowany raczej jako chwilowa przypadłość, wynikająca z decyzyjnego przeciążenia, niż jako trwała cecha osobowości. Przejawia się obniżeniem zdolności kontrolowania własnych działań i łatwiejszym uleganiem impulsom (i innym automatyzmom). Najnowsze badania wykazują, że wyczerpaniu ego można w pewnej mierze zapobiegać, trenując nawykowe odpieranie impulsów.

Kontrola impulsów (albo odraczanie gratyfikacji) to umiejętność przeciwstawiania się pokusie działań obiecujących natychmiastową nagrodę, tj. wyciągnięcie się na sofie i włączenie telewizora po powrocie do domu, kupienie frytek w reakcji na zapach dobiegający z mijanego foodtrucka czy zaśmianie się z osoby, która powiedziała coś niezbyt mądrego (do czego mogły ją doprowadzić automatyzmy). Ćwiczenie umiejętności panowania nad impulsami okazuje się owocne nawet w przypadku osób od urodzenia mających trudności w tym obszarze, np. cierpiących na ADHD. REKLAMA

Niewrażliwi nadwrażliwcy Czy badacze znaleźli źródła uzależnień w temperamencie i osobowości człowieka. Robet Więckiewicz w adaptacji powieści Jerzego Pilcha „Pod mocnym aniołem” (reż. Wojciech Smarzowski, 2014 r.).

Magdalena Kaczmarek

T

©

jacek dryga ł a

o, że skłonność do uzależnień może mieć charakter dziedziczny, od dawna było przedmiotem spekulacji. Już w  literaturze tworzonej w świecie antyku znajdują się tezy, że skłonność do nadużywania alkoholu powtarza się w  niektórych rodzinach i  że może być to spowodowane jakimiś wrodzonymi skłonnościami wśród krewniaków. Potoczna wiedza skłania do przekonania, że tendencja do sięgania po alkohol czy inne używki ma przyczyny tkwiące w rodzinie, choć niekoniecznie musi to wynikać z czynników genetycznych. W naukowej psychologii od dawna zastanawiano się nad przyczynami uzależnień, a badania nad alkoholizmem mają najdłuższą tradycję, co wynika zapewne z tego, że ten rodzaj używki występuje od setek lat i niemal we wszystkich kulturach. Nieco mniej badań dotyczy innych używek, a jeszcze mniej – choć ciągle jest to duży obszar wiedzy i badań – kompulsywnych zachowań, a  więc uzależnień behawioralnych, np. od hazardu czy pornografii, a w ostatnim czasie także gier czy internetu. Mówienie o uzależnieniach jest tu pewnym skrótem myślowym. Wiele badań koncentruje się na określeniu czynników, które wyjaśniają częstość podejmowania takich zachowań (np. zażywania narkotyków w ogóle, niezależnie od tego, czy dana osoba jest od nich uzależniona, czy nie jest), wiek inicjacji, a także, choć nie zawsze, objawy uzależnienia. Czyli stan, kiedy człowiek nie tylko często czy regularnie zażywa daną substancję lub podejmuje jakieś zachowanie, lecz także traci nad tym kontrolę i  jest to szkodliwe dla jego zdrowia oraz różnych sfer aktywności życiowej i kontaktów z innymi.

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

14

J A K

s i ę

w p a d a

w

n a ł ó g

Czy potwierdzono, że skłonność do nałogów ma podłoże genetyczne zagadnieniem pochodzenia geW psychologii netycznego lub środowiskowego cech i  za-

chowań człowieka zajmuje się genetyka zachowania. Badania w tym obszarze bazują na założeniu, że jeśli dana cecha ma mieć podłoże genetyczne, to badając osoby o różnym stopniu pokrewieństwa (różny udział wspólnych genów), powinniśmy obserwować podobieństwo w zachowaniu tych osób – tym większe, im bliższe jest ich wzajemne pokrewieństwo. Członków rodziny – o ile nie są rozdzieleni i wychowywani w rodzinach zastępczych – łączą także wpływy środowiskowe, które również wzmacniają podobieństwa. Dlatego w obszarze genetyki zachowania bada się nie tylko rodziny biologiczne, ale także adopcyjne, bliźnięta, które, jeśli są bliźniętami jednojajowymi, mają niemal identyczne geny, a więc podobieństwo między nimi ma prawo być największe. Szczególnie ciekawe są badania rodzin adopcyjnych, w których również uwzględnia się dane zebrane od rodziców biologicznych. Badania takie są trudne, ale udało się je przeprowadzić w odniesieniu do spożywania, nadużywania oraz uzależnienia od alkoholu. Wynika z nich, że nadużywanie alkoholu przez potomków jest bardziej związane z  nadużywaniem alkoholu przez rodziców biologicznych niż adopcyjnych (choć i  tu jest pewien związek). Szacuje się, że ryzyko uzależnienia wśród dzieci osób uzależnionych może być nawet 3–5 razy większe niż w populacji ogólnej. Oszacowana zaś odziedziczalność uzależnienia od alkoholu określona została na od 40 proc. do 60 proc., tak więc uśredniając, można powiedzieć, że za połowę zmienności wynikającej z faktu występowania uzależnień zdają się odpowiadać geny. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. O ile ogólne oszacowanie wyraźnie wskazuje na wagę czynnika genetycznego, to badania z zakresu genetyki molekularnej, a więc takie, które koncentrują się na poszukiwaniu konkretnych genów leżących u podłoża skłonności do powstawania uzależnień, nie dają już tak oczywistych konkluzji. Udało się wskazać całą grupę genów, które mogą się z  tym wiązać, ale stwierdzone siły związków nie są duże, a także bywa, że nie udaje się zareplikować tych ustaleń w kolejnych badaniach. To z kolei skłania do wniosku, że geneza uzależnień może być skomplikowana i nie taka sama u wszystkich osób. I to nie tylko wtedy, gdy mówimy o  różnych rodzajach uzależnień, ale nawet wtedy, gdy mówimy o jednym jego rodzaju, np. od alkoholu. Z dyskusją wokół genów wiążą się badania nad neurofizjologicznym podłożem uzależnień. Tu z kolei badania prowadzono od dawna i wydaje się, że skłonność do uzależnień ma związek z układem dopaminowym oraz wrażliwością tzw. ośrodka nagrody. Hipoteza znalazła wiele potwierdzeń. Mimo to poznanie szczegółowych mechanizmów na poziomie funkcjonowania mózgu jest ciągle przed nami (patrz ramka).

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

15





Na ile stres, zwłaszcza ten traumatyczny, może wyzwolić uzależnienie od czynników genetycznych istnieN iezależnie je wiele dowodów na ważną rolę środowiska w  kształtowaniu się skłonności do uzależnień, a wpływy środowiskowe mogą nie tylko być niezależnym od czynnika genetycznego źródłem wpływu, ale w  procesach epigenetycznych mogą oddziaływać na geny, tłumiąc lub wzmacniając działanie niektórych z  nich. Wydaje się, że na najbardziej ogólnym poziomie takim negatywnym czynnikiem środowiskowym jest stres, szczególnie stres traumatyczny. Obecność traumatycznych doświadczeń, szczególnie we wczesnym okresie życia, w tym na przykład doświadczanie przemocy, zaniedbywania czy silnej straty, jest istotnym czynnikiem ryzyka dla rozwoju uzależnień w  życiu dorosłym. Na ten temat istnieje sporo badań, choć wiele z  nich wskazuje jednocześnie, że urazowe doświadczenia z okresu dzieciństwa przewidują ogólnie gorszy stan zdrowia psychicznego w  życiu dorosłym i  uzależnienia są tylko jednym z  potencjalnych problemów. Krytycy tego nurtu badań wskazują przede wszystkim na to, że z jednej strony etiologia uzależnień wydaje się niejednorodna (różnymi drogami można dojść do tego samego finału), a z drugiej – że nasza wiedza o czynnikach genetycznych i środowiskowych nie jest zbyt specyficzna dla samych uzależnień i zdaje się przewidywać szersze spektrum niekorzystnych, dysfunkcyjnych wzorów zachowań.

Czy człowiek uzależniony ma też inne poważne problemy psychiczne zresztą bardzo rzadko występują U zależnienia jako izolowany problem psychiczny. Najczę-

ściej towarzyszą im zaburzenia lękowe, nastroju (depresja) lub – a  czasem oraz – zaburzenia osobowości. Wśród zaburzeń osobowości uzależnienia szczególnie często współwystępują z  takimi zaburzeniami, jak antyspołeczne zaburzenia osobowości czy zaburzenie osobowości z  pogranicza. Szczególnie w  tym ostatnim przypadku bardzo duży odsetek pacjentów ma również problemy z  nadużywaniem i  szkodliwym używaniem substancji psychoaktywnych, choć nie można już powiedzieć, że zaburzenie to często występuje u osób uzależnionych. Współwystępowanie zaburzeń i  uzależnienia rodzi pytania o wzajemne związki. Czy mają ono podobne lub nawet wspólne źródła? Czy też raczej zaburzenia osobowości i  zaburzenia psychiczne prowadzą do ryzyka uzależnienia? Czy może – na POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

odwrót – to uzależnienie czyni człowieka podatnym na rozwój zaburzeń psychicznych? Wyniki badań nie są tu rozstrzygające i wszystkie trzy hipotezy wydają się do pewnego stopnia uzasadnione. Zaburzenia lęku, nastroju czy zaburzenie osobowości z pogranicza wiążą się z obniżonym nastrojem, lękiem, większą podatnością na stres. Sięganie po środki psychoaktywne czy leki (te nieprzepisywane przez lekarza) może wtedy pełnić rolę autoterapeutyczną jako środek poprawiający nastrój czy tłumiący lęk. Częste stosowanie używek czyni z  kolei człowieka podatnym na rozwój uzależnienia. Również nadużywanie substancji psychoaktywnych lub uzależnienie rozregulowuje funkcjonowanie psychiczne, a  także zwiększa poczucie stresu, które nasila objawy nadmiernego lęku czy symptomów depresji. Możliwe wreszcie, że uzależnienia i  inne problemy psychiczne mają przynajmniej w  pewnym stopniu wspólne podłoże. Przyczyną mogą być zarówno geny, jak i  doświadczenia, oddziaływania środowiska, które prowadzą do pogorszenia funkcjonowania i  dysfunkcyjnych wzorów zachowań, które charakterystyczne są zarówno dla uzależnienia, jak i np. zaburzenia osobowości.

Czy temperament i osobowość człowieka narażają go na uzależnienie wątkiem jest kwestia cech osobowoO sobnym ści jako czynników ryzyka rozwoju uzależnień.

W literaturze opisano termin osobowości czyniącej podatnym na uzależnienia (addictive personality). W latach 80. i 90. szczególnie dużo badań poświęcono roli temperamentalnego zapotrzebowania na stymulację w  kształtowaniu takich zachowań ryzykownych, jak używanie narkotyków, nadużywanie alkoholu czy angażowanie się w hazard. Jako jeden z  pierwszych badania takie prowadził Hans Eysenck, wykazując, że tendencja do uzależnień wiąże się na przykład z  impulsywnością, rozumianą jako trudność z opanowywaniem popędów i  silną frustracją w  reakcji na konieczność powstrzymania się od pożądanego działania. Eysenck łączył także skłonność do uzależnień z psychotyzmem, interpretując, że słaba internalizacja norm (rys aspołeczny) i hedonizm, charakterystyczne dla tej cechy, czynią jednostkę zarówno podatną na eksperymenty z używkami, jak i tworzą podłoże do kontynuacji takich zachowań pomimo ich społecznych kosztów, a zatem sprzyjają uzależnieniom. Szczególnie dużo badań przeprowadzono, analizując znaczenie cechy nazywanej poszukiwaniem doznań (sensation seeking). Chodzi tu o  różnice między poszczególnymi ludźmi w zapotrzebowaniu na stymulację. Cecha ta, według Marvina Zuckermana, składa się z  czterech podwymiarów: 1) poszukiwanie przygód i grozy (thrill and adventure

16

J A K

s i ę

w p a d a

seeking), czyli chęć do podejmowania ryzykownych działań, np. niebezpiecznych wędrówek czy sportów ekstremalnych, 2) poszukiwanie przeżyć (experience seeking) – poszukiwanie nowych bodźców w  takich rodzajach aktywności, jak szybka jazda samochodem, szukanie towarzystwa nietypowych osób czy sięganie po narkotyki, 3) rozhamowanie (disinhibition), tj. skłonność do zachowań nieakceptowanych społecznie, jak nadmierne picie alkoholu, przelotne związki seksualne, hazard, hulaszczy tryb życia, oraz 4) podatność na nudę (boredom susceptibility) – niechęć wobec rutyny i monotonii. Z zestawienia tego wynika, że co najmniej dwie wymienione składowe wiążą się z tendencją do nadużywania alkoholu, sięgania po narkotyki, a także uprawiania hazardu oraz podejmowania innych kompulsywnych zachowań, np. w sferze seksualnej. Istnieje pewna pula badań, w  tym prowadzonych przez polskich badaczy, m.in. prof. Jana Strelaua, pokazujących, że ten aspekt temperamentu wiąże się rzeczywiście ze skłonnością do takich zachowań, choć jednocześnie brakuje wiarygodnych danych, aby cechy te bezpośrednio wiązać z  tendencją do powstawania uzależnień. Pomimo dość dużej tradycji badawczej nad poszukiwaniem osobowościowych uwarunkowań uzależnień nurt ten jest obecnie dość wyraźnie krytykowany. Po pierwsze, jako się rzekło, związki cech osobowości dotyczą raczej tendencji do używania lub nadużywania substancji psychoaktywnych lub podejmowania zachowań ryzykownych (wystawiania się na ryzyko), niż tworzenia się uzależnienia. Po drugie, związki te nie są silne. W praktyce oznacza to, że wiele osób cechujących się dużą potrzebą poszukiwania doznań nie jest uzależnionych, a także – wiele osób uzależnionych przejawia skłonność do poszukiwania stymulacji w przeciętnym lub niskim n ­ asileniu.

w

n a ł ó g

można postawić diagnozy antyspołecznego zaburzenia osobowości. Kolejna niepewność dotyczy wzajemnego wpływu pomiędzy tendencjami antyspołecznymi czy impulsywnością a  uzależnieniami. Wydaje się, że wpływ ten może być dwustronny. Poszukiwanie stymulacji, brak wrażliwości na normy społeczne czy potrzeba szybkiego zaspokojenia impulsywnych pragnień sprzyjają zażywaniu narkotyków, piciu alkoholu czy oddawaniu się hazardowi. Ale to uzależnienie przejawia się zaniedbywaniem innych ludzi lub pogwałceniem norm społecznych. Tak więc impulsywność czy tendencje antyspołeczne mogą być rysem osobowości osób uzależnionych, choć niekoniecznie takie tendencje były obecne u  nich przed popadnięciem w  uzależnienie. Fakt, że są one widoczne także u  osób uzależnionych leczących się, nie musi oznaczać, że jest to ich trwały rys osobowości, a raczej świadczy o tym, że postępy terapii są powolne, a uzależnienie utrzymuje się nawet pomimo abstynencji. Nawiasem, z  jednej strony impulsywność to pochopność, skłonność do podejmowania ryzyka, działanie w sposób nieplanowany i nieprzemyślany, co zbliża tę cechę do ekstrawersji oraz psychotyczności czy tendencji antyspołecznych. Z drugiej strony impulsywność to trudność w opieraniu się pokusom wynikająca z tego, że stan frustracji przeżywany jest szczególnie silnie i towarzyszy mu ogromny poziom emocji negatywnych. Tak rozumiana impulsywność bliska jest z kolei cesze neurotyczności.

Czy istnieje jeden scenariusz popadania w uzależnienie opadanie w  uzależnienie nie ma jednego roP dzaju scenariusza i  prostych uwarunkowań.

Skąd w uzależnionym impulsywność, brak empatii, agresja, skłonność do łamania norm empatia i  tendencja do łamaZ mniejszona nia norm społecznych, także impulsywność

i  skłonność do podążania za chwilowymi stanami przyjemności – w  grupie osób uzależnionych, w  tym szczególnie od narkotyków, udział osób z wysokim nasileniem takich tendencji jest wyraźnie większy niż w populacji ogólnej. Antyspołeczne zaburzenia osobowości występują u 18 proc. osób uzależnionych od narkotyków oraz u 9 proc. osób uzależnionych od alkoholu, podczas gdy w populacji ogólnej udział osób z tym zaburzeniem wynosi do 4 proc. Mimo to nadal prawdziwe jest stwierdzenie, że zarówno większość osób o antyspołecznym zaburzeniu osobowości nie jest uzależniona, a  także, że u  większości osób uzależnionych nie POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Badacze zwracają uwagę na to, że część osób uzależnionych nie tylko nie przejawia cech osobowości antyspołecznej, ale wręcz cechuje się ogromną wrażliwością i emocjonalnością. Przypuszczalnie ta właśnie wrażliwość, łatwość, z  jaką dana osoba wzbudza u siebie emocje i następnie je przeżywa, również może być podłożem kształtowania się uzależnień, które w tym wypadku stanowią efekt szkodliwych sposobów radzenia sobie ze stresem. Temat osobowościowych tendencji i  uzależnień należy traktować więc z ostrożnością. Badacze, jak np. Maryann Amodeo z Boston University, uważają wręcz, że mówienie o  osobowości i  podatności na uzależnienia jest szkodliwe z punktu widzenia terapii uzależnień. Nie tylko stygmatyzuje niektóre osoby, które wykazują takie tendencje, ale także może usypiać czujność osób z problemem uzależnienia, u  których nie występują „typowe dla uzależnionych” tendencje osobowościowe. Przenosi wreszcie uwagę na trwałe cechy człowieka, zmniejszając jego wiarę w sens leczenia i motywację do zmiany.

17

MAGDALENA KACZMAREK

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

18

J A K

s i ę

w p a d a

w

n a ł ó g

Dr hab. Bartłomiej Dobroczyński, prof. UJ O historii i przyszłości środków psychoaktywnych.

SKĄD PRZYSZŁY KRASNOLUDKI

Rozmówca jest profesorem nadzwyczajnym i kierownikiem Zakładu Psychologii Ogólnej w Instytucie Psychologii UJ. Naukowo zajmuje się m.in. historią myśli psychologicznej, ideą nieświadomości i ruchami kontrkulturowymi. Autor licznych książek i artykułów z tych obszarów.

Rozmawia Joanna C ieśl a zdjęcie L eszek Zych Joa nna C ieśl a : – Co było pierwsze – narkotyki czy cywiliza-

cja i religie?

B artłomiej D obrocz y ński : – Odpowiedź nie jest oczywista. Początki cywilizacji to okres tak odległy, że nie mamy dostępu do źródeł innych niż pradawne dzieła sztuki, grobowce czy rękodzieło funeralne. Niemal całą wiedzę czerpiemy albo z kultur bliższych historycznie, które zostawiły po sobie zapisy, albo od ludów rdzennych pewnych regionów Syberii lub Amazonii, które żyją współcześnie na stopie porównywalnej z tym, jak ludzkość żyła kilka tysięcy lat temu. Mezoameryka jest szczególnie interesująca przez to, że w swoim czasie była to „Dolina Krzemowa psychodelii” – od współczesnej granicy Meksyku ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie żyli Indianie osadzeni w duchowości opartej na zażywaniu pejotlu, przez całą Mezoamerykę aztecką, majańską czasów prekolumbijskich i okołokolumbijskich. Ona zostawiła szczególnie dużo dokumentów na temat świętych grzybów, głównie łysiczki meksykańskiej (Psylocibe mexicana). W  języku nahuatl nazywano je teonanacatl – mięso bogów.

Człowiek prehistoryczny trafił na nie przypadkiem? Zapewne tak, przy okazji różnorakich eksperymentów z pożywieniem. Natomiast faktycznie we wszystkich kulturach, w których używa się środków psychoaktywnych, w  swoim pierwotnym podstawowym sensie były one przypisane do czynności religijnych, z odniesieniem kosmicznym, duchowym, absolutnym. Szaman czy uzdro-

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

19



zażywają środki psychoaktywne nie po to, żeby  wiciel wprowadzić się w  stan euforyczny, ale żeby wędrować

do innych światów duchowych i  zdobywać tam wiedzę o tym, jak poprawić stan wspólnoty, która z jakichś powodów jest zagrożona, albo leczyć choroby.

Jakich substancji używano w tym celu w Europie? Uznaje się, że w  naszym kręgu kulturowym psychodeliki były używane rzadziej, choć mamy swoją łysiczkę lancetowatą (Psilocybe semilanceata) zawierającą psylocybinę oraz muchomora czerwonego (Amanita muscaria), który również ma właściwości halucynogenne. Odnajdujemy ślady świadomości działania różnych substancji, jakkolwiek są one dzisiaj nieczytelne lub mogą się zdawać teoriami spiskowymi. Na przykład dlaczego krasnoludki są tak często rysowane pod muchomorami? Dlaczego same wyglądają jak muchomory w czerwonych czapeczkach z białymi otoczkami? A do tego wszystkie są stare, mają wyraźnie zaznaczone wąsy i brody? To interesujące, bo dziś wiadomo, że skutkiem używania środków halucynogennych, takich jak Amanita muscaria, jest m.in. mikroskopia, widzenie rzeczy w  pomniejszeniu. Być może ktoś chciał nam przekazać, że te grzyby wiążą się z tym, że dorosłych widzimy jako małych. Indianie z północnej Ameryki, gdzie także rośnie Amanita muscaria (miskwedo w języku winnebago), wierzą, że pozwala ona zobaczyć „małych braci” i zaprzyjaźnić się z nimi. Istnieje też dość wywrotowy pogląd, że chrześcijaństwo powstało pod wpływem grzybów, a  dowodem tego mają być czerwono-białe stroje hierarchów, zwłaszcza papieża. W XVI–XVII-wiecznych brewiarzach Adam i Ewa są przedstawiani pod drzewem poznania dobrego i złego, które na pierwszych rzut oka bardzo przypomina grzyby psylocybowe. W wielu miejscach, gdzie powstała tradycja wykorzystywania psychodelików w praktykach religijnych, trwa ona nadal. Na przykład wciąż funkcjonuje w USA, gdzie całkowicie legalnie działa Native American Church – Amerykański Kościół Rdzenny, popularnie zwany kościołem pejotlowym. Powstał po tym, jak Apacze i Komancze najeżdżali północny Meksyk, dzięki tamtejszym Indianom poznali pejotl, a następnie weszli w kontakt z białymi misjonarzami. Zaowocowało to swoistym miksem różnych odmian protestantyzmu z rdzennymi wierzeniami.

malowidła N ajstarsze naskalne przedstawiające używanie grzybów z rodzaju Psilocybe datowane są na 7–9 tys. lat p.n.e. l 7 tys. lat p.n.e. Chińczycy wytwarzali już alkohol, fermentując mieszankę ryżu, miodu i owoców. l Za najstarsze dowody wytwarzania opium uważa się

pochodzące z IV tys. p.n.e. flaszeczki, przypominające odwrócone makówki. To podobieństwo miało być uzasadnione – w buteleczkach przechowywano sok, uzyskiwany przez nacinanie niedojrzałej makówki. Z udokumentowanych relacji wynika, że w II tys. p.n.e. mak lekarski (Papaver somniferum) uprawiano na Bliskim Wschodzie i stosowano między POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Czy są znane kultury, w których praktyki religijne nie były związane z korzystaniem ze środków psychoaktywnych? Te substancje są rozpowszechnione, ponadto podobnie do nich działają różnego rodzaju deprywacje. Posty, odosobnienia, brak snu, to swoista psychodelia zastępcza. Ciekawą, choć też kontrowersyjną teorię na ten temat miał angielski prozaik i poeta Aldous Huxley. Uważał, że mózg izoluje człowieka od doświadczenia mistycznego czy wizyjnego, że nie służy poprawieniu percepcji, lecz jej ograniczeniu w celach adaptacyjnych. Faktem jest, że gdy nie ma żab, kaktusów czu ayahuaski, zawsze można pobyć przez trzy dni bez jedzenia, w ciemności albo wśród piasków pustyni, a  wtedy mózg zostanie upośledzony i  pojawi się doświadczenie wizyjne. Cały Orient wypracował techniki medytacyjne, które na Zachodzie zrobiły taką karierę właśnie dlatego, że obiecywały doświadczenie wglądu bez chemii. Kontrowersyjny guru Georgij Gurdżijew argumentował już w  czasach rewolucji październikowej, że zażycie specjalnej substancji może spowodować uzyskanie wglądu wyzwalającego u ludzi, którzy nie mają czasu pójść drogą fakira, jogina czy mistyka. Wielu myślicieli podzielało przekonanie, że doświadczenie pod wpływem środków psychoaktywnych jest nie tylko podobne do doświadczenia mistycznego, ale wręcz identyczne. Co zresztą stwarza mnóstwo problemów filozoficznych, teologicznych, religijnych.

Komu kołdra, komu paliwo Problem z uzależnieniami pojawił się, kiedy korzystanie ze środków psychoaktywnych wyszło poza krąg szamanów czy kapłanów i poza czas praktyk religijnych, czy tak? Sęk w tym, że nie znajdzie się zbyt wielu uzależnionych od używanych w pierwotnych rytuałach psychodelików. Warto zresztą zatrzymać się przy nazwie tych substancji. Kiedy już w XX w. zaczęli się nimi interesować nie tylko etnofarmakolodzy, ale też psychiatrzy i  przedstawiciele szeroko rozumianej kontrkultury – od Huxleya po psychologa Timothy’ego Leary’ego – stworzyli dla nich kilka określeń. Termin środki psychodeliczne pochodzi ze złożenia dwóch greckich słów: psyche – dusza, i delous, deloun – ujawniać, manifestować. Czyli pokazujące nasz umysł. Zwłaszcza kontrkulturowi eksperymentato-

innymi w celach leczniczych i religijnych. l Najstarsza fajka do palenia tytoniu, znaleziona na wyspie Marajó u ujścia Amazonii, używana była 2–1,5 tys. lat p.n.e. l Trudno precyzyjnie określić początek korzystania przez ludzkość z odurzających właściwości konopi (Cannabis) od tysiącleci porastających Eu-

20

razję. Dość szeroko o paleniu marihuany przez koczowniczy lud Scytów pisał grecki historyk Herodot w V w. p.n.e. Morfinę wyizolował z opium w 1804 r. niemiecki farmaceuta Friedrich Sertürner. 70 lat później brytyjski chemik Alder Wright  zsyntetyzował heroinę. W następnych dekadach lekarze z entuzjazmem wykorzystywali substancje na bazie opium, nie tylko, by

J A K

s i ę

w p a d a

rzy uznawali, że te środki wywołują taki efekt, jaki w naukach przyrodniczych osiąga się za pomocą mikroskopu: nie dają nic od siebie, pozwalają tylko dostrzec coś, co gołym okiem jest niewidoczne. Na argument, że one niekiedy produkują przecież halucynacje, odpowiadali: tak samo jest z kroplą wody, która wydaje się przeźroczysta, dopóki nie zobaczymy jej pod mikroskopem, który ujawni jej bogaty mikrokosmos. Zaś żeby podkreślić, że te środki mają wielki potencjał związany z rozwojem duchowym, stworzono nazwę enteogeny – od greckiego en „w” i teos, czyli „bóg”, a więc substancje „wrzucające w boga”.

One nie uzależniają? Uważa się, że nie powodują uzależnienia fizjologicznego, ewentualnie tylko psychologiczne, w przeciwieństwie do heroiny, kokainy czy alkoholu. W przypadku próby odstawienia twardych narkotyków lub alkoholu po długotrwałym używaniu potrzebna jest interwencja medyczna, wsparcie organizmu różnymi substancjami, bo inaczej można nawet umrzeć. Ktoś, kto nawet długo używał LSD czy grzybów albo palił marihuanę, raczej nie zejdzie na zawał serca po gwałtownym odstawieniu. Powiemy, że można ich beztrosko używać? Ja uważam, że nie powinno się ich samodzielnie czy beztrosko używać. Psychiatria zaczęła badać te substancje i ich oddziaływanie na umysł po II wojnie światowej. Syntetyczne LSD, które ma działanie podobne do psylocybiny, lecz o wiele mocniejsze, w 1938 r. otrzymał ze sporyszu (to pasożyt zbożowy) Albert Hofman, chemik pracujący dla szwajcarskiej firmy farmaceutycznej Sandoz nad lekiem na choroby kobiece. Potencjał psychoaktywny tego środka odkrył dopiero pięć lat później, gdy sam go zażył. LSD wypuszczono na rynek pod nazwą Delysid i używano do różnych terapii. Najważniejsze jednak i przesądzające o ówczesnym rozumieniu jego działania było przekonanie, że wywołuje on „sztuczną” psychozę. Zamierzano go podawać personelowi szpitali psychiatrycznych, lekarzom i lekarkom, aby mieli wgląd w fenomenologiczny świat swoich pacjentów, mogli poczuć, jak to jest być chorym np. na psychozę maniakalno-depresyjną lub schizofrenię paranoidalną. Takie nazwy jak halucynogeny czy psychotomimetyki (czyli właśnie środki naśladujące psychozy), używane do dzisiaj przez trady-

ulżyć rannym w kolejnych XIX- i XX-wiecznych konfliktach wojennych, ale też lecząc dzieci z kaszlu. l W 1887 r. grupa amerykańskich naukowców zsyntetyzowała amfetaminę. Ok. 40 lat później związki o podobnym działaniu trafiły do masowej produkcji. W trakcie drugiej wojny światowej stanowiły one paliwo powszechnie

wspomagające żołnierzy najważniejszych armii. l W 1938 r. Albert Hoffman w szwajcarskim laboratorium uzyskał dietyloamid kwasu lizergowego, czyli lysergsäurediethylamid, w skrócie LSD. l Ecstasy – pochodna amfetaminy – otrzymana została na początku XX w. w niemieckich zakładach POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

w

n a ł ó g

cyjną psychiatrię, wskazują, że entuzjaści rekreacyjnego używania psychodelików muszą jednak brać pod uwagę ich niebezpieczny potencjał, ciemną stronę. Jednak zasadniczy problem uzależnień dotyczy heroiny, kokainy, amfetaminy i alkoholu. Te środki dzieli się na dwie grupy. W większości przypadków ludzie wybierają jedne albo drugie w zależności od typu opresji, której podlegają. Pochodzące z maku opium, zsyntetyzowana w XIX w. heroina czy alkohol, to downers – swoiste kołdry albo ubrania ochronne, po które ludzie sięgają, gdy są przeciążeni, nie dają rady, nie nadążają. Takie środki jak LSD czy grzyby to uppers – środki, które raczej aktywizują i otwierają, uruchamiają kreatywność, dlatego są popularne w środowiskach artystycznych, a nawet biznesowych. Ostatnio w Dolinie Krzemowej modne było mikrodozowanie, czyli przyjmowanie małych dawek środków psychodelicznych, by łatwiej wymyślać kolejne start-upy pozwalające zarabiać fortuny.

A w Polsce modne są „małpki”. No właśnie, co wskazuje na zupełnie inne potrzeby oraz opresję, w której żyjemy. Wraz z utratą tradycji, więzi, wyobcowaniem straciliśmy związek ze swoim bardziej naturalnym, zwierzęcym funkcjonowaniem, którego tempo jest znacznie wolniejsze niż ludzkie. Żyjemy w  przytłaczających warunkach, stymulowani w  sposób patologiczny. Erich Fromm, wnikliwy krytyk kapitalizmu i społeczeństw indywidualistycznych, podkreślał, że jest w nich niby więcej wolności, ale mniej bezpieczeństwa, więcej obciążeń. Ludzie nie czują się komfortowo, wszelkimi możliwymi sposobami szukają remediów, żeby nie żyć w rozpaczy. Kredyty, presja, krytyka – co robić? Wypije się małpkę, połknie się xanax i można wytrzymać.

Wola czy pokora Kiedy psychologia dostrzegła problem uzależnień? O nałogowych zachowaniach czy nałogach zaczęto pisać w Polsce już w XVIII w. Ludwik Perzyna w swoim poradniku „Lekarz dla włościan” z 1793 r. opisywał i hazard, i alkoholizm. W XIX w. już częściej zajmowano się tym tematem. Ale żeby powstało szersze uznanie, że coś jest nałogiem, musi być pewna koncepcja, na czym uzależnienie polega, choć nawet do dziś to nie jest do końca jasne.

farmaceutycznych. Jednak dopiero pod koniec stulecia zawojowała najpierw kluby gejowskie. Z czasem moda na jej używanie zapanowała w wielu środowiskach, szczególnie tych, które chętnie praktykowały wyczerpujące całonocne imprezy z tańcem przy szybkiej muzyce. l Od połowy lat 80. w większości krajów Zachodu

21

przypadkowi producenci wytwarzają produkty o działaniu psychoaktywnym z substancji, które nie figurują na listach substancji zakazanych. W praktyce uzyskiwane tak środki, zwane dopalaczami, nieprzebadane, niekiedy zawierające oczywiste toksyny, okazują się bardziej niebezpieczne niż tradycyjne narkotyki o znanym składzie.



Potocznie np. o alkoholiku myśli się, że to ktoś, kto mu si pić. Z mojej perspektywy to raczej ktoś, kto patologicz-

nie reaguje na alkohol. Wielu alkoholików, zwłaszcza po latach, nie ma kłopotu z  niepiciem. Problem polega na tym, że jeśli jednak zaczną pić, to nie są w stanie przestać. Wciąż słyszy się też dość głupawe, neoliberalne koncepcje, że ludzie uzależnieni mają słabą wolę. Że to nieprawda, najlepiej widać w  pamiętnikach Wiktora Osiatyńskiego, w „Rehabie”. Silna wolna jest wręcz czymś, co bardzo utrudnia walkę z  uzależnieniem, bo do zawsze niepewnego zwycięstwa potrzeba bardzo wiele pokory, aby uznać, że nałóg to bardzo skomplikowana, wielorako uwarunkowana kwestia, która musi mieć swój komponent biologiczny. Do mnie przemawia koncepcja uzależnienia jako intuicyjnego leczenia, skazanego jednak na porażkę, bo nie opartego na wystarczającej wiedzy. Ludzie, którzy popadają w nałóg, w punkcie wyjścia mają jakiś deficyt, uszkodzenie czy traumę, którą próbują leczyć, używając albo niewłaściwej substancji, albo w  niewłaściwej dawce. A współczesna cywilizacja generuje wiele traum, dlatego problem uzależnień stał się tak poważny.

Jest i taka koncepcja, że społeczny kłopot z uzależnieniami wynikł z rozbieżności kulturowych, braku instrukcji obsługi środków, które nagle stały się dostępne. W tym ujęciu Hiszpanie, którzy przywieźli do Ameryki wino, doprowadzili Indian do alkoholizmu. A Indianie „w rewanżu” dali białym tytoń, który wykończył sporą część społeczeństw Zachodu. Coś w tym może być. Ale co w takim razie z opiumistami w  Azji? Oczywiście można powiedzieć, że Chińczycy też zostali uzależnieni od opium w XIX w. przez Anglików, z czym związane były wojny opiumowe. Jednak żadne jednoczynnikowe wytłumaczenia nie wyczerpią tematu. Tak jak obraz alkoholizmu jest inny w Finlandii, Rosji, Polsce czy we Włoszech. Wszystko zależy od tego, co się pije, w jakich okolicznościach, jaki to ma związek z  jedzeniem, jakie jest kulturowe otoczenie picia i  jaka akceptacja społeczna itd. Podobnie jest z  innymi substancjami i  sytuacjami uzależniającymi. Młody człowiek, który pierwszy raz sięga po papierosa, nie ma pojęcia, że to może być „zemsta rdzennych Amerykanów”. Przez to, niestety, nie ma prostej odpowiedzi na pytanie o to, co powinno być zmienione, aby skutecznie rozwiązywać problem uzależnień. Historia nikotynizmu pokazuje, że może nie jesteśmy całkowicie bezradni. Według Światowej Organizacji Zdrowia liczba palaczy spada, w ostatnich latach ubyło ich 60 mln. Ale to nie efekt rozumienia, tylko polityki. Jeśli u rządzących jest wola, żeby wyeliminować np. jakiś produkt, można to zrobić stosunkowo szybko. Pod warunkiem że nie zaspokaja on istotnej potrzeby, której nie da się zaspokoić inaczej. Z  tytoniem to się może powiedzie, ale z alkoholem się nie powiodło, co pokazała historia prohibicji w Stanach Zjednoczonych. Podobnie narkotyki – dlaczego wojna z nimi jest nieskuteczna, choć lokuje się w niej miliony dolarów i wielki wysiłek? W przypadku tytoniu obok zakazów i nakazów zadziałało chyba wykreowanie mody antynikotynowej, usunięcie papierosów z filmów, zakazy palenia w restauracjach itd. Zobaczymy, co się stanie z papierosami elektronicznymi, bo w tym wszystkim zawsze swoje do powiedzenia POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

ma wielki biznes. Poza tym, niezależnie od tego, że papierosy były kiedyś bardzo modne i że jest to silny nałóg, on właśnie nie zaspokaja jakiejś potrzeby w  tak istotny sposób jak inne nałogi. Zamiast zapalić, można wypić kawę. Naprawdę, chętnie porozmawiam, gdy uda się ograniczyć alkoholizm. Oczywiście próbuje się to robić, grając wysokimi cenami czy ograniczając miejsca, w których można kupić alkohol i go spożywać – jak choćby w Skandynawii. Ale na razie to wszystko jest in statu nascendi.

Leczenie widzeniem? Są głosy, że w rozwiązaniu problemu uzależnień od narkotyków mogłaby pomóc ich legalizacja. Co pan na to? Trudno powiedzieć. Narkotyki wchodzą w  interakcję z  poważnymi problemami egzystencjalnymi współczesnego człowieka. Dlatego ich legalizacja musiałaby się wiązać ze zmianą fundamentów życia społecznego, przedefiniowaniem wartości i celów. Musielibyśmy stworzyć inny świat niż ten, w którym żyjemy, i funkcjonować w nim tak, żeby być w miarę skutecznym, a równocześnie nie być przenikniętym głęboką patologią. Albo potrzebne byłoby coś innego, co tak jak narkotyki pozwala izolować się od szkodliwych aspektów funkcjonowania w  świecie, ale nie jest tak zdrowotnie kosztowne. Być może dalsze prace nad sztuczną inteligencją pozwolą na większe ingerencje – chemiczne albo sieciowo energetyczne – w ludzkie organizmy, choć nie bardzo mi się podoba ta perspektywa. Pewnym paradoksem jest, że w  ostatnim czasie mamy do czynienia z renesansem zainteresowania psychodelikami, także właśnie w leczeniu nałogów, a poza tym w leczeniu PTSD (zespołu stresu pourazowego) i w terapii terminalnej. ??? Jak wspominałem, częścią działania tych środków jest swoiste doświadczenie poznawcze o charakterze wglądu, nierzadko z rozbudowanym komponentem duchowym. Pozwala ono na zyskanie nowego spojrzenia na siebie, swoją sytuację życiową i relację z bliskimi. Często umożliwia to zbudowanie siebie niejako na nowo oraz lepsze „zarządzanie sobą”, co wcześniej było niemożliwe. PTSD, perspektywa rychłej śmierci czy uzależnienie od alkoholu albo narkotyków mają wspólną cechę – są urazem, który wiąże psychologiczne funkcjonowanie człowieka na tyle, że brakuje mu sił, żeby dawać sobie radę, wręcz go paraliżuje. Mówiliśmy już, że nałóg to tylko symptom poważniejszego problemu. Często też obserwuje się, że ludzie w perspektywie rychłej śmierci zapadają się w sobie. Po „cyklu zabiegów” z użyciem środków psychodelicznych odzyskują grunt pod nogami, ponownie nawiązują kontakt z bliskimi, zaczynają planować. Zmieniają podejście do końca swojego życia, do przyszłości. Podobnie dla osoby uzależnionej takie zyskanie innej perspektywy – która oczywiście jest trudna do opisania – w spojrzeniu na to, co się z nią dzieje, umożliwia zmianę relacji z tą substancją, od której jest się uzależnionym. Kilka miesięcy temu w Londynie odbył się duży kongres psychiatrów, na którym debatowano nad wykorzystaniem tych środków. Można przypuszczać, że ich komercjalizacja przyjdzie szybko, bo liczby pokazują, że to oddziaływanie w pewnych przypadkach jest bardzo skuteczne. ROZMAWIAŁA JOANNA CIEŚLA

22

Nie czytałeś?

Nie przeocz

Kiedyś fajka miała podkreślać elitarność i głębie umysłu, a papieros był sexy.

Wieki zadymione Joanna Podgórska rysunek Mirosław Gryń

P

ół tysiąca lat ma w  naszej cywilizacji historia używania tytoniu. Jest fascynująca, co udowadniał swoją książką Krzysztof Teodor Toeplitz. Warto ją przypomnieć, żeby zrozumieć, dlaczego trudno się z tym zwyczajem rozstać. Pierwszym europejskim palaczem był Rodrigo de Jerez, uczestnik wyprawy Kolumba z 1492 r. To on na wyspie San Salvador zaobserwował tubylców, którzy „piją dym”. Spróbował, zasmakował i przywiózł liście tytoniu do rodzinnego miasta Ayamonte. Nie wyszło mu to na dobre. Obyczaj „picia dymu” okazał się dla jego otoczenia na tyle przerażający, że ktoś doniósł na niego hiszpańskiej inkwizycji i przez siedem lat był więziony. Ale byli też tacy, którzy przyjęli tytoń entuzjastycznie. Jedna z rozpraw medycznych z XVI w. opisuje go jako lekarstwo na 36 różnych chorób. I nie minęły dwa wieki, gdy za sprawą Europejczyków suszone liście zza oceanu podbiły wszystkie kontynenty. „Tytoń wplata się w  obyczaj, w  życie towarzyskie, a formy jego używania wzbogacają się i stają coraz bardziej wyrafinowane” – pisał Teoplitz w książce „Tytoniowy szlak”. Bo też nie tylko o narkotyczne działanie nikotyny tu chodziło. W XVIII w. w Europie Zachodniej za najbardziej elegancką formę używania tytoniu uchodziło spopularyzowane przez dwór francuski zażywanie tabaki. Ozdobne tabakiery były rodzajem osobistej biżuterii – małymi dziełami sztuki tworzonymi z  cennych kruszców i  ozdobnych emalii. Dzięki tabace spopularyzowano jeszcze jeden atrybut elegancji – koronkowe chusteczki do nosa, trzymane w mankiecie. Tytoniowa moda z Zachodu przyszła także do Polski, a  nasz sejm w  1661  r. uznał, że jest nieszkodliwa dla zdrowia. Osobna mitologia wyrosła wokół fajki. Ona także stała się przedmiotem wyrafinowanym, intymnym, ale również kolekcjonerskim. Uchodziła za symbol europejskiego snobizmu, bo w  Ameryce Północnej, przed wynalezieniem taniej produkcji papierosów, tytoń żuto. Krzysztof Teodor Toeplitz przypuszcza, że pozostawiło to w kulturze amerykańskiej ślad w postaci żucia gumy. Podczas gdy tabaka była dostępna dla kobiet, fajka stanowiła atrybut wyłącznie męski (w  ręce kobiety oznaczała wyzwanie kulturowe). Lubili się z  nią fotografować pisarze, artyści, naukowcy czy myśliciele. To były portrety wręcz ikoniczne. Tak jak fajka miała podkreślać elitarność i głębię umysłowości, tak cygara stały się w XIX w. atrybutem zwyPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

24

J A K

s i ę

w p a d a

cięskiego mieszczaństwa. Drogi, luksusowy produkt zaspokajał potrzebę prestiżu, a jego wspólne palenie stało się biznesowym i towarzyskim rytuałem. Wiek XX stał się wiekiem papierosów. Palenie przestało być elitarną rozrywką. Jak pisał KTT, miało to dwie przyczyny: wynalezienie maszyny do automatycznej produkcji papierosów i dwie wojny. Uznano bowiem, że tytoń należy się żołnierzom tak samo jak racje żywnościowe, bo palenie przełamuje lęk, łagodzi stres, neutralizuje głód i  buduje poczucie wspólnoty. Amerykański generał John Pershing pytany w czasie Wielkiej Wojny, co jest potrzebne, by wygrać, odpowiedział, że tytoń jest równie niezbędny jak amunicja. Do domów wracały więc kolejne pokolenia palaczy. Papieros stał się dla chłopców synonimem męskości. II wojną światową tylko Niemcy starały się przeP rzed ciwstawić tej tendencji. Z osobistej inicjatywy Adol-

fa Hitlera w latach 30. i 40. w Niemczech obowiązywały różne zakazy dotyczące palenia. Nie wynikało to jednak oczywiście z troski o obywateli, a z przyczyn ideologicznych: obywatele III Rzeszy mieli obowiązek być zdrowi, by walczyć o liczebność i przywileje swojej rasy. W innych krajach działały co prawda organizacje antynikotynowe, ale mało kto dawał wiarę ich ostrzeżeniom. Nawet pismo medyczne „Lancet” przekonywało, że przesadzają: „To bardzo niemądre uczepić się taniej przyjemności i zarzucać jej, że jest uosobieniem zła”. Początkowo palili przede wszystkim mężczyźni. Kobieta z  papierosem w  ustach uchodziła za niemoralną i upadłą, bo jako pierwsze sięgnęły po niego prostytutki. Nieliczne obowiązujące obostrzenia kobiet dotyczyły bezpośrednio (w 1904 r. nowojorski sąd skazał na 30 dni więzienia kobietę, która paliła w obecności swoich dzieci), ale też pośrednio, bo zakazywano także palenia w ich towarzystwie. „Chodziło tu jednak nie tylko o delikatne zdrowie kobiet, palenie uważano także za przejaw męskiej swobody, której świadkami nie powinny być kobiety” – tłumaczył Toeplitz. Rozwijający się błyskawicznie w pierwszych dekadach XX w. przemysł tytoniowy uznał w końcu, że jeśli palenie ma się stać naprawdę masowe, trzeba wejść także na terytorium kobiece. Pojawiły się więc pierwsze reklamy do nich kierowane. Papieros miał się stać atrybutem piękna i dobrego stylu, ale też niezależności i emancypacji. W 1929 r. zorganizowano w Nowym Jorku niezwykły happening reklamowy – w  wielkanocnej paradzie wzięły udział młode kobiety wyposażone w lucky strike. Papierosa nazwano pochodnią wolności. W 1934 r. Eleonora Roosevelt została ogłoszona pierwszą damą palącą publicznie. Tabu zostało złamane.

w

n a ł ó g

W dodatku papieros stał się sexy. Na kinowych ekranach zaciągały się bowiem największe gwiazdy: Marlena Dietrich, Humphrey Bogart, James Dean. Jean Gabin nieomal nie wyjmował papierosa z ust. Apogeum popularności papierosów przypadło na lata 50. Palili już wszyscy i wszędzie: w samolotach, lokalach, studiach telewizyjnych. Papierosy stały się symbolem nowoczesnego społeczeństwa i ikoną kultury konsumpcyjnej, wtopiły się w miejski krajobraz. A przekaz, że palenie jest niebezpieczne, przebijał się do świadomości społecznej bardzo powoli. Starali się o to i producenci, i lekarze. Co prawda pojawiało się coraz więcej badań wskazujących na związek palenia z rakiem płuc. Ale odpowiedzią koncernów były papierosy z filtrem. I nadal łatwo było znaleźć medyków, którzy swoim autorytetem potwierdzali, że palenie jest nieszkodliwe, a nikotyna ma liczne zalety, m.in. łagodzi stres. „Większość lekarzy pali camele”. „Jeśli uważasz, że palenie szkodzi, nie pal z rana” – przekonywały reklamy, w których występował nawet św. Mikołaj. Mówiły też: „Tańsze niż psychiatra, lepsze niż załamanie nerwowe”. miały być wytchnieniem od szybkiego temP apierosy pa życia i  presji, jakim poddawał człowieka rozpę-

dzony świat. „Wyzwaniem coraz bardziej dokuczliwym staje się życie i praca w konkurencyjnym, zuniformizowanym społeczeństwie, którego model, zwłaszcza od lat 70. XX  w., narzucać począł neoliberalny, globalizujący się kapitalizm. Tak jak jeszcze niedawno, w czasie wojny, papieros miał regulować emocje śmiertelnych zmagań i pokonywać strach, tak teraz poczęto poszukiwać w nim wsparcia w bezlitosnym wyścigu szczurów, którego efektem coraz częściej staje się stres i załamanie” – pisał Toe­plitz. Kiedy kolejne pojawiające się wyniki badań coraz bardziej jednoznacznie wskazywały na związki palenia już nie tylko z rakiem płuc, ale też wieloma innymi chorobami, stosunek do papierosów stał się ambiwalentny. Na zupełną zmianę ich postrzegania trzeba jednak było czekać kolejne kilka dekad. Dopiero wiek X XI jest czasem zakazów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie kwestionuje szkodliwości palenia. Sami palacze rozumieją potrzebę ograniczeń, każdy zdaje sobie sprawę, że bierne palenie także jest szkodliwe. Mimo to nikotyna nie znika z  pejzażu naszej cywilizacji, a  samo życie dopisuje do „Tytoniowego szlaku” kolejne rozdziały. Choćby modę na papierosy elektroniczne. Czy kiedyś ludzie rozstaną się z tytoniem? Trudno być optymistą. W końcu z żadną używką to się im nie udało.  

©

mp

KRZYSZTOF TEODOR TOEPLITZ, „Tytoniowy szlak”, Wydawnictwo

Nowy Świat, 2009. Autor (1933–2010) był znanym dziennikarzem, pisarzem, poczytnym felietonistą, publicystą, krytykiem filmowym, autorem scenariuszy filmowych. Pisywał dla różnych tytułów, w tym – od 1983 r. – dla POLITYKI. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

25

Społeczeństwo w stanie wskazującym Ewa Wilk

Dlaczego polska obyczajowość tak mocno nasiąkła wódką.

S

pośród wszystkich uzależnień tym – nomen omen – dogłębnie polskim wydaje się alkoholizm. Nasz kraj znajduje się w obszarze kulturowym picia powszechnego. I desperackiego. Do dna, do osuszenia okolicy w promieniu wielu kilometrów, do urwania filmu. Tak pije w zasadzie cała Europa na wschód od niegdysiejszego muru berlińskiego. Europa w ogóle jest najbardziej rozpitym POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

kontynentem i na jej tle – wlewając w przeciętne gardło ok. 12 litrów czystego alkoholu rocznie – Polacy nie wypadają najgorzej. Wyprzedzają nas Czechy i Słowacja, Węgry, Ukraina, Rumunia, Rosja, Litwa, Mołdawia oraz Białoruś z rekordowym wynikiem 17,5 litra na osobę. Niemniej jednak pije się w Polsce bez okazji i z wszelkich okazji – od chrztu do pogrzebu, od zdania matury do przejścia na emeryturę.

26

J A K

s i ę

w p a d a

w

n a ł ó g

skłonności genetyczne czy osobowościowe. Zresztą zważywszy, jak głęboko w przeszłość sięga tradycja popijawy – gromadnej, kameralnej czy zupełnie samotniczej – można mniemać, że coś już musiało trwałego w tym względzie zapisać się w  mózgach wielu naszych rodaków. Jeśli nie w  sensie strukturalnym, to przynajmniej funkcjonalnym. Odruch sięgania po kieliszek stał się powszechną strategią radzenia sobie z tragicznymi, kłopotliwymi albo tylko niecodziennymi sytuacjami życiowymi. Jest psychologicznym truizmem, że jeśli nawet za jakąś ludzką skłonność w  dużym stopniu odpowiadają uwarunkowania biologiczne, to z pewnością nie muszą się one wcale ujawnić bez szczególnego otoczenia i wychowania oraz presji kulturowej, a nawet ekonomicznej.

„Uczta u Radziwiłła”, obraz Aleksandra Orłowskiego (1777–1832).

©

k r z ysztof w ilcz y ńsk i / muzeum na rodow e w wa rsz aw ie

W okowach okowity

Choć statystycy dostrzegają zmiany w tzw. strukturze spożycia (niejakie przesunięcie preferencji z  wódki na rzecz piwa i wina), to jednak bez wielkiej przesady można powiedzieć, że polska kultura dnia codziennego i odświętnego wciąż uzależniona jest od białej czystej. W jakim stopniu wpływa to na rozpowszechnienie choroby alkoholowej? Wydaje się, że w znacznie większym niż POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Ta presja sięga co najmniej 1496 r., gdy sejm uchwalił przywilej propinacji, który w  istocie przyznał szlachcicom monopol – wyłączne prawo właściciela dóbr ziemskich do produkcji, sprowadzania z miast i sprzedaży alkoholu w  obrębie swych majętności. A  być może nawet czasów wcześniejszych, kiedy to piwowarstwem oraz pędzeniem miodów pitnych trudnił się kler. Wiadomo np., że Bolesław Chrobry, fundując arcybiskupstwo w Gnieźnie, przyznał mu dziesięcinę z karczm. Papiestwo zabroniło co prawda klerowi czerpania zysków z szynkarstwa jeszcze w XIII w., a później nawet zakazało księżom bywania w karczmach, ale zwyczaj, że pleban warzy piwo i raczy nim wiernych, utrzymywał się długie wieki. Czasami powstawały karczmy chłopskie, ale szybko zgniotła je szlachecka konkurencja. Szlachta swój przywilej zinterpretowała zaś jako nałożony na podległego mu niewolniczo chłopa obowiązek zakupu określonego kontyngentu wódki (egzekucja należności często kończyła się zajęciem majątku dłużnika). Zdarzało się, że pan płacił chłopu nie pieniędzmi, ale kwitami na wódkę z własnej gorzelni. W istocie wszystko to składało się nie tyle na zachętę do picia, ile wręcz przymus picia. Nawiasem, wódka – nazywana oficjalnie „prostą”, „przepalanką”, „okowitą”, a  ludowo „śmierdziuchą” czy też „szmorgawicą” – na dobre rozpowszechniła się w Polsce w  XVI  w., a  istotnym elementem ówczesnej strategii marketingowej było „dzieło naukowe” autorstwa ­M ichae­la Shricka. Ten lekarz z Augsburga dowodził cudownych leczniczych właściwości tego związku chemicznego, z zachowaniem urody i sprawnej pamięci włącznie. Podobnie jak na kler, i na szlachtę z czasem nałożono prawny zakaz pospolitowania się z ludem po karczmach (zasiadania przy wspólnym stole). Oddawali oni zatem karczmy w zarząd arendarzom, zwykle Żydom. Oni – pozbawieni prawa do zakupu ziemi – byli bardzo zainteresowani tym sektorem usług i z czasem opanowali go niemal na wyłączność. Nie miejsce tu na rozważania natury historycznej, ale ten osobliwy podział ról społecznych i ekonomicznych był jednym ze źródeł wrogości chłopstwa do Żydów, boleśnie odzywającej się po dziś dzień.

Upojone elity Z  okowity dochody wciąż czerpała jednak przede wszystkim szlachta i bez dużej przesady można stwierdzić, że obok pańszczyzny wódka stanowiła najpoważ-

27



ULEGANIE TOWARZYSKIEMU NAKAZOWI SPOŻYWANIA DLA WIELU SKOŃCZY SIĘ UZALEŻNIENIEM. CIĘŻKĄ CHOROBĄ PSYCHICZNĄ I SOMATYCZNĄ ZARAZEM. źródło jej dochodów. Oraz istotny element życia  niejsze dworskiego (choć tam ucztowano również przy miodach

i węgrzynach), społecznego, a nawet politycznego Rzeczpospolitej szlacheckiej. W mitologii narodowej zapisał się sielski obraz ówczesnej demokracji. Ale bywało, że słynne sejmiki zamieniały się w masowe popijawy. Jędrzej Kitowicz, XVIII-wieczny publicysta, tak opisuje przebieg jednego ze szlacheckich zgromadzeń: „Od rana dano wódki raz, drugi, trzeci, postawiono na stole kilka bochnów chleba, kilka brył masła i kilka pieczeni w zrazy pokrajanych, co naprędce w stojaczki między siebie rozerwano, kto czuł po tym posiłku pragnienie dawano mu piwa. Ordynaryjnie taką szlachtę pojono winem z  gorzałką zmieszanym, dla prędszego zawrotu głowy, i  piwem dla ochłody pragnienia. Pijąc tedy na przemianę raz owę mieszaninę wina z gorzałką, drugi raz piwo, prędko się i niewielkim kosztem popili. Popiwszy się, wywracali się, i tam zaraz, gdzie który spali przy stole, pod stołem, pod płotem, na środku ulicy, w rynsztoku, w błocie, gdzie kogo nogi taczające się zaniosły”. Propinację, o ironio, znieśli dopiero zaborcy. W zaborze austriackim do Wiednia zjechali szynkarze, grożąc cesarzowi rewolucją, jeśli ten dokona zamachu na „odwieczne prawo” arendy karczm od szlachty. A  szlachta tamtejsza zdołała nawet wytargować odszkodowania za zniesienie tego przywileju. W  II Rzeczpospolitej – jeśli posłużyć się tradycyjnym statystycznym wskaźnikiem „czysty spirytus na głowę rocznie” – pito mniej niż wcześniej czy później (ok. 6 litrów). Ale wykształcił się wtedy model picia – rzec można – elitarnego, wręcz nobilitującego. Wzorem ziemiaństwa zjeżdżającego na zimę do Warszawy czy Krakowa, by się porządnie zabawić (i napić), podążyły nowe warstwy społecznie wzorotwórcze: oficerowie, mieszczaństwo, inteligencja, artyści. Witold Gombrowicz pisał, że łatwiej spotkać literata z kieliszkiem niż piórem w dłoni. Symbolem międzywojennego lansu stały się legendarne knajpy ze stołeczną Ziemiańską na czele i jej niestrudzonym królem Bolesławem Wieniawą-Długoszowskim, swoiście doskonałym, modelowym oficerem-dżentelmenem-pijakiem. „W Warszawie rozpoczyna się życie, właśnie w chwili, gdy prowincja kładzie się po mozolnej pracy do snu. Wszystkie lokale publiczne są przepełnione bawiącą się publicznością i ma się wrażenie, że się zbłądziło do najbogatszego miasta świata” – pisał jeden z ówczesnych publicystów. Charakterystyczne, że polska wieś wtedy właśnie nieco otrzeźwiała. Niejaki skutek odniosły organizowane przez księży od II poł. XIX w. krucjaty antyalkoholowe oraz akPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

tywność bractw trzeźwości. Bywało, że oblegane niegdyś karczmy zamykano, a  nawet burzono. Nie oznacza to oczywiście, że wieś nie piła. Wódka była droga, więc chłopi ratowali się, pędząc bimber. Dziesięciolecia później tę umiejętność posiedli bez mała wszyscy: mieszkańcy lesistych, podlaskich rubieży na równi z lokatorami wielkomiejskiej betonowej płyty.

Polska Rzeczpospolita (Pół)litrowa  Rzewne wspominki z PRL, jakimi dziś raczą swoje dzieci i wnuki rodzice i dziadkowie z roczników 40., 50. czy 60., bardzo często zawierają element pędzenia przedziwnych eliksirów ze zdobytego jakimś cudem, kartkowanego cukru czy winopodobnych napojów z bułgarskich dżemów. Pędzenie jawi się w tych opowieściach jako bez mała czyn bohaterskiego oporu wobec reżimu, wraz ze słuchaniem Wolnej Europy, roznoszeniem ulotek i  ucieczkami przed ZOMO podczas ulicznych manifestacji. Czy peerelowskie chlanie było aktem heroizmu? Wątpliwe. Raczej rozpaczliwą reakcją na świat wszechogarniającego absurdu. Pili chłoporobotnicy i  artyści. Dziennikarze i  drukarze. Prezesi spółdzielni i  personel. Studenci, asystenci, profesorowie. Często razem. Pito w akademikach, na budowach i w biurach. Pito w pracy, w gabinetach szefów – od ministrów po kierowników sklepu. Lekarz zakładowy (byli tacy) trzymał w biurku dyżurne pół litra; miał zawsze, bo pacjenci traktowali je jako zwyczajową gratyfikację np. za lewe zwolnienie. Każde imieniny były okazją do rautu – popijawy przy biurkach solenizantów, każde święta okazją do „śledzika” czy „jajeczka” w  knajpie. Wódka stała się nieomal zwyczajowym środkiem płatniczym na rynku usług (czegóż nie dało się za nią załatwić). Picie urosło do rangi symbolu jednoczącego wspólnotę. Państwo na tym piciu zarabiało (produkcję spirytusu potraktowano jako obszar strategiczny i  definitywnie znacjonalizowany). Równocześnie prowadziło – pod hasłem walki z  nałogiem – szeroko nagłośnioną walkę z  bimbrownictwem, antyalkoholowe kampanie propagandowe (nieskuteczne), uruchomiono sieć ośrodków terapeutycznych, tzw. odwykówek (o  wiele za skromną w  stosunku do potrzeb), wprowadzono oryginalny środkowoeuropejski wynalazek: izby wytrzeźwień. Najbardziej pijaną dekadą była ta gierkowska. Na pozór paradoksalnie, bo ludziom poprawiło się przecież materialnie, patrzyli w przyszłość nieco optymistyczniej. Wydaje się jednak, że picie było już zbyt rozpowszechnioną formą życia społecznego, by po prostu wytrzeźwieć. Pod koniec lat 70. nadużywało alkoholu ok. 5 mln osób, z których ok. 900 tys. nałogowo. Polak przeciętnie wydawał na alkohol w ciągu roku jedną miesięczną pensję. Każdego dnia do izb wytrzeźwień trafiało ponad 800 osób. Później było jeszcze gorzej: następna dekada jawi się w naszej historii niczym wielka wódczana smuta. W połowie lat 80. funkcjonowało 150 tys. bimbrowni. W 1989 r. statystyczne spożycie spirytusu sięgnęło 8,6 litra.

Kultura małpki Czy niepodległość, suwerenność, demokracja, rosnący dobrobyt – słowem wszystko to, co miało Polskę wyrwać ze zbiorowej niemocy i beznadziei – wyzwoliły nasze społe-

28

J A K

s i ę

w p a d a

czeństwo z picia? Czy tysiące przykładów ludzi wartościowych, ba, genialnych, którzy utopili swoje życia w alkoholu, powstrzymuje Polaków od spożycia? Wszak wspomniana generacja roczników 40., 50., 60. – dziś ludzi dojrzałych, została przez alkoholizm wręcz przetrzebiona. Spożycie alkoholu na głowę wzrosło z 9 litrów czystego spirytusu na początku lat 90. do 11 litrów w 2017 r. Pije się trochę inaczej. Już nie zbawia świata z przyjaciółmi po podłych knajpach i w ciasnych kuchniach. Zbawia się siebie przed światem małpką wypitą w drodze do pracy i na noc, żeby w ogóle zasnąć. Żeby przełamać stres, strach i tremę, wziąć na postronki nerwy. Poręczna buteleczka o pojemności 100 lub 200 ml. Polacy wypijają ich około miliarda rocznie. Regularnie sięga po nie 3  mln osób. Kobiet i mężczyzn. Kobiet nawet więcej. Cytrynówka, wiśniówka, pigwówka itd. – co roku na rynku pojawia się ok. 50 nowych wynalazków. Upodobanie do słodkości? Bynajmniej, kolorówek nie czuć z ust, efekt jest jak po wyssaniu landrynki. Drugim – poza małpką – znakiem czasów jest piwo. Jeden z  najbardziej legendarnych i  dotkliwych peerelowskich niedostatków dziś leje się szerokim strumieniem wszędzie. Piwo sponsoruje artystów, festiwale, całą kulturę zbiorowego wielozmysłowego eventu, jaka zdominowała dziś wolny czas Polaków. Podchmielenie jest stanem standardowym kibiców sportowych, plażowiczów, turystów pielgrzymujących do Morskiego Oka. Puszka lub flaszka w ręce awansowała do rangi atrybutu tzw. prawdziwego Polaka i – coraz częściej – uchodzącej za atrakcyjną towarzysko (przynajmniej we własnych oczach) młodej kobiety. Jest to tyle śmieszne i żałosne, co niebezpieczne. Uleganie towarzyskiemu nakazowi spożywania dla wielu skończy się uzależnieniem. Ciężką chorobą psychiczną i somatyczną zarazem. Będą oczekiwali wsparcia, współczucia, leczenia, opieki. Traktowania jak każdy chory. Problem w tym, że nasze społeczeństwo jest dotknięte tym uzależnieniem również w sensie zbiorowym. I nie chodzi tu bynajmniej tylko o liczbę alkoholików. Ujawnia się ono w  relacjach międzyludzkich na niemal każdym poziomie. Wymieńmy tylko pięć spośród nich.

1. Oczywistą potrzebą człowieka jest bycie w stadzie , przynależność do grupy, akceptacja i identyfikacja z innymi jej członkami. Objawia się to nie tylko we wspólnej pracy, ale też zabawie, wspólnie spędzanym czasie wolnym. Jeżeli każda forma grupowego bycia razem – od weseliska (a  w  modzie są huczne i  liczne) po spotkanie

PUSZKA PIWA W RĘCE AWANSOWAŁA DO RANGI ATRYBUTU TZW. PRAWDZIWEGO POLAKA I UCHODZĄCEJ ZA ATRAKCYJNĄ TOWARZYSKO MŁODEJ KOBIETY. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

w

n a ł ó g

dwóch starych kumpli – musi się zasadzać na alkoholu i bez picia na umór obejść się nie może, to znaczy, że życie społeczne jest zaburzone.

2. Oczywistym celem większości relacji międzyludzkich jest komunikacja , czyli wymiana obserwacji, refleksji, poglądów. Porozumienie. Alkohol z  samej swej istoty nie może być katalizatorem porozumienia, choć za taki uchodzi, bo „rozwiązuje język”. Odwrotnie – on język plącze, zaburza myślenie, fałszuje pamięć, jak się potocznie mówi – rozum odbiera. Społeczeństwo na chronicznej bani lub kacu nie jest w stanie się skutecznie ­komunikować.

3. Oczywistą dolegliwością codzienności są wszechobecna nieufność , poirytowanie, agresja, wrogość, choćby tyl-

ko słowna. Ile z tego ma związek z wypitym alkoholem, z niedoleczonym kacem, z nienasyconym głodem alkoholowym? Alkohol uchodzi za podkręcacza nastrojów, ale stymuluje nie tylko te dobre, również te najpodlejsze. Jesteśmy społeczeństwem, które sprawia wrażenie raczej chronicznie naburmuszonego niż rozradowanego.

4. Oczywistym dążeniem człowieka jest bliskość z drugą osobą – przyjacielska, miłosna, erotyczna. Jest tajemnicą po-

liszynela, że dla wielu osób motywem sięgnięcia po kieliszek jest nieśmiałość wobec płci przeciwnej. Ilu jest takich, którzy nie są w  stanie uprawiać seksu na trzeźwo? Nawet z  własną żoną. To dość powszechna dolegliwość mężczyzn, zwłaszcza tych, którzy w aktywności i sprawności seksualnej upatrują jedynego potwierdzenia swej męskości. Alkohol, stosowany jako najdostępniejszy afrodyzjak, w końcu spłasza erotykę albo i w ogóle ją eliminuje. Łatwość, z jaką rozpadają się dziś związki, zwłaszcza małżeństwa z niewielkim stażem, ma jedno ze swych najpoważniejszych źródeł – w sparciałym za jego przyczyną życiu intymnym.

5. Wreszcie – życie rodzinne, najbardziej oczywista z oczywistych wartości, jakie deklarują Polacy we wszelkich badaniach . Tyle że to polskie życie rodzinne tonie w morzu

wódy. To z wódy jest przemoc, lanie dzieci, kazirodztwo, rodzenie dzieci z 3 promilami alkoholu we krwi, jak to się zdarzyło w styczniu tego roku. Nałogowe picie w  domu jest piciem najgorszym, najbardziej patologicznym, upadlającym i  dewastującym. Ono uzależnia nie tylko chlającego straceńca, ale na swój sposób każdego z bliskich. Staje się matnią. Wstęp do niej jest trudny, a dziś liczni tradycjonaliści i obyczajowi konserwatyści są znów w ofensywie i w imię „świętości rodziny” chcą go w ogóle zablokować. Więc pewnie po wiekach picia z rozpaczy i beznadziei, z  radości i  nadziei, z  miłości i  nienawiści – nasze społeczeństwo dalej będzie się uzależniać. 2019 był drugim rokiem z rzędu, gdy spożycie mocnych alkoholi, zwłaszcza wódki, znów zaczęło rosnąć. Dawno pobiliśmy gierkowskie, niesławne rekordy rocznych litrów na głowę – teraz to już ponad 12. Jerzy Lec, niezrównany aforysta, napisał kiedyś: „Wróciłem z  podróży po prowincji i  stwierdziłem, że Polska jest krajem nadmorskim. Leży nad morzem wódki”. Przekleństwo po wsze czasy? EWA WILK

29

Boska pasja

©

get t y im ages

Skąd bierze się w człowieku narkotyczna potrzeba twórczości.

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

30

J A K

s i ę

w p a d a

w

n a ł ó g

Joanna Maria Kwaśniewska

C

o motywuje człowieka do tego, że chce wydać z siebie plon, zmieniać zastaną rzeczywistość, a pewne czynności pragnie wykonywać po swojemu? Co motywuje nas, by wciąż ulepszać przedmioty i upiększać swoje otoczenie? Co sprawia, że niektórzy całe swoje życie poświęcają twórczości?

Czy każdy to ma Kreatywność jest jedną z bardziej pożądanych współcześnie kompetencji. Międzynarodowe Forum Ekonomiczne (World Economic Form) uznało kreatywne myślenie za jedną z  trzech najważniejszych umiejętności potrzebnych człowiekowi w 2020 r. Dwie pozostałe kompetencje też nierozłącznie wiążą się z  twórczością. To kompleksowe rozwiązywanie problemów i krytyczne interpretowanie złożonej rzeczywistości. Silna potrzeba twórczego myślenia przekłada się na wysiłek, który zostaje włożony w stymulowanie tej cechy na różnych etapach życia. Rodzice, pragnąc wychować twórcze dzieci, wypełniają ich czas atrakcjami dla ciała i ducha oraz zapisują je na niezliczone zajęcia dodatkowe. Nauczyciele uczestniczą w szkoleniach z zakresu kreatywności i zachodzą w głowę, jak włączyć proponowane metody twórczego myślenia w  przeładowaną podstawę programową. Firmy prześcigają się w sposobach stymulowania zdolności do kreacji swoich pracowników, wysyłając ich na kursy o coraz bardziej wyrafinowanych nazwach. Fakt powszechnego stymulowania kreatywności nie oznacza jednak, że rodzimy się mało twórczy. Treningi twórczości mają raczej za zadanie odblokować twórczy potencjał człowieka często zahamowany poprzez negatywne wpływy środowiska społecznego. Podnoszą one też umiejętność komunikowania swoich pomysłów i  reagowania na pomysły innych, systematyzują pracę twórczą, dzieląc ją na etapy (tak jak w przypadku design ­thinking i innych tego typu metod), prezentują specjalistyczne techniki twórczego rozwiązywania problemów. Potrzeba kreacji definiuje gatunek ludzki od zarania dziejów. Motywacja, by tworzyć, tliła się w  człowieku, zanim zaczął produkować paciorki i naszyjniki z muszli, pokrywać ściany jaskiń wyrafinowanymi malowidłami turów, wytwarzać różnorodne narzędzia kamienne i kościane. Kreatywność dojrzewała w  naszych przodkach przez setki tysięcy lat pod wpływem złożonego koktajlu czynników biologicznych i  społecznych. Dzięki kreatywności zamieniliśmy prymitywne szałasy z patyków w  drapacze chmur ze szkła i  stali. Dzięki kreatywności zamieniliśmy liczydła w superszybkie komputery o wielkiej mocy przetworzeniowej, a  ważnych informacji nie opowiadamy swoim najbliższym przy ognisku, ale zapisujemy na tabletach i w ułamku sekundy możemy wysłać je w najodleglejszy zakątek naszego globu.

Ile da się stworzyć Twórczość w najbardziej powszechnym rozumieniu to wytwarzanie dzieł i  pozostawianie po sobie śladu. Dla większości osób wystarczającym śladem jest ogrom praPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

cy wkładany w  osiąganie sukcesów zawodowych, tworzenie rodziny i  wychowanie dziecka. Dla niektórych jednak to nadal za mało – potrzebują realizować swoje hobby, zmieniać swoje fantazje w rzeczywistość – z pasją pisać, rysować, projektować, budować, angażować się w akcje społeczne i w ten sposób odciskać swój twórczy ślad. Są też tacy, którzy swoimi śladami wydeptują całą autostradę. Picasso w czasie swojego życia stworzył ok. 50 tys. dzieł sztuki, w tym 1885 obrazów, 1228 rzeźb, 2880 produktów ceramicznych, ok. 12 tys. rysunków, tysiące litografii. Na naszym polskim gruncie za najbardziej płodnego malarza uważa się Edwarda Dwurnika, którego dorobek obejmuje ponad 3,5 tys. obrazów oraz 10 tys. rysunków. Amerykanin Philip Parker pod swoim nazwiskiem opublikował rekordową liczbę tytułów – 106 tys.! W ich rozmaitość tematyczną aż trudno uwierzyć – pisał o królach, butach, statkach, torbach golfowych, szczotkach do WC, wosku, narkolepsji i kwaśnych marynatach z czerwonej kapusty. Pewne światło na ogrom jego twórczości rzuca jego wyznanie z 2008 r. Ogłosił światu, iż z wielkiej potrzeby twórczości wymyślił oprogramowanie komputerowe, które generuje teksty do jego książek. Polski XIX-wieczny pisarz Józef Ignacy Kraszewski wprawdzie nie zbliża się nawet do rekordu Amerykanina, ale za to wszystkie wydane pod swoim nazwiskiem publikacje napisał samodzielnie. Był autorem ok. 500 utworów. Wśród wynalazców niekwestionowanym rekordzistą twórczym jest Japończyk Yoshiro Nakamatsu. Mówi się, że wynalazł XXI w. Liczba opatentowanych przez niego wynalazków (wśród nich np. płyta CD, faks, zegarek elektroniczny i silnik na wodę) dochodzi do 3,5 tys. Mianem polskiego Edisona określa się Jana Szczepaniaka, który opatentował m.in. nowoczesną wersję maszyny tkackiej, małoobrazkowy film barwny i tkaninę odporną na ­pociski.

Skąd ta potrzeba Ludzie mają potrzebę kreacji, często nie potrafiąc określić, skąd ona się bierze. Wiele świadomych i nieświadomych potrzeb realizujemy poprzez twórczość. Niektóre motywacje mają charakter zewnętrzny, inne wewnętrzny, a zdecydowana większość aktywności twórczych wynika z mieszanki różnych motywacji. Potrzeba jest matką wynalazku. Kilka lat po drugiej wojnie światowej amerykański biznesmen Frank McNamara zaprosił kolegów do restauracji na kolację. Pech chciał, że zapomniał ze sobą gotówki, co postawiło go w dość niezręcznej sytuacji. Szczęśliwie z opresji uratowała go żona, która przyjechała do restauracji i  opłaciła rachunek. To zdarzenie zainspirowało McNamarę do stworzenia pierwszej karty płatniczej, znanej dziś jako Diners Club Card. Dla niektórych twórczość wpisana jest w życie zawodowe. Tworzenie w ramach pracy zawodowej zobowiązuje nas poprzez ustalone cele, zasady i kryteria. Pracując twórczo, tak jak w każdej innej pracy, umawiamy się na określone terminy wykonania zadań, które mobilizują do

31



©

get t y im ages

oraz na wynagrodzenie stanowiące nagrodę za  wysiłku, wykonane zadania.

Czasami motywacją jest rywalizacja z innymi. Do tworzenia zachęca myśl, że możemy być lepsi od kogoś, że nasze dzieło może mieć większe znaczenie. Czy powstałyby dzisiejsze systemy operacyjne, gdyby nie konkurencja między Billem Gatesem a Steve’em Jobsem? Czy Darwin stworzyłby swoją koncepcję ewolucji, gdyby nie czuł na ramieniu oddechu Jeane’a-Baptiste’a  de Lamarcka – jego największego konkurenta. W końcu tworzymy dla uznania ze strony innych. Nawet jeśli miałby to być uścisk dłoni przełożonego. Tworzenie dla naszego poczucia własnej wartości jest jak tlen dla płuc. Chcemy zabłysnąć, mieć dużo lajków na portalach społecznościowych, wysoki poziom sprzedaży naszych produktów lub chociażby podziw ze strony gości, że tak pięknie urządziliśmy dom. Według koncepcji psychodynamicznych twórczość wynika z nieświadomych motywów. Powszechnie znana jest koncepcja Zygmunta Freuda, w której ten ojciec psychoanalizy tłumaczy, iż niespożytkowana w  akcie seksualnym energia może znaleźć ujście w twórczości. Proces ten zwany jest sublimacją . Osoba, która nie zrealizuje swojego seksualnego potencjału podczas intymnych zbliżeń, jeśli nie będzie tworzyć, to zacznie cierpieć z powodu nerwicy. Zgodnie z tą koncepcją w wielu sytuacjach twórczość nieświadomie staje się dla człowieka lekarstwem, wybawieniem, profilaktyką chorób ­psychicznych. Według Melanie Klein, brytyjskiej psychoanalityczki działającej na przełomie XIX i XX w., człowiek tworzy, aby za pomocą aktu twórczego naprawić skutki swoich niszczycielskich fantazji wobec obiektu miłości, najczęściej matki. Ta tendencja do naprawienia szkody wyrządzonej przez własny sadyzm, zwana reparacją psychiczną, może urzeczywistnić się w akcie twórczym – to podczas niej artysta scala rozproszone elementy i z chaosu wydobywa nowy porządek. Wysiłek twórczy może być również zmotywowany potrzebą nieśmiertelności. Rollo May, autor przetłumaczonej na wiele języków „Odwagi tworzenia”, twierdzi, że każdy z nas musi rozwinąć odwagę, by skonfrontować się z własną śmiercią. Jednocześnie musimy buntować się i walczyć z nią. Twórczość jest efektem tej walki, a akt twórczy wyraża pragnienie człowieka, by żyć po śmierci. Twórczość może wynikać również z potrzeby regulacji emocji. Dzięki twórczości można swoje emocje wyrazić, opisać i  przedstawić. Szczególne znaczenie mają tu sztuki plastyczne, które od lat wykorzystywane są w  artterapii w  przypadku tzw. trudnej młodzieży, w szpitalach psychiatrycznych, domach opieki społecznej. Wszędzie tam, gdzie potrzeba wyrzucić z siebie ból, który często trudno jest nazwać słowami. Według klasycznych już badań z 1964 r., przeprowadzonych przez amerykańskiego psychologa, a  zarazem poetę, Brewstera Ghiselina i jego współpracowników, wybitni twórcy w  momencie, gdy wpadają na świetny pomysł, odczuwają szczęście, zachwyt i  ubogacenie, po których następuje odprężenie, spokój i  satysfakcja. Przy pewnych zasobach talentu wystarczająco długie korzystanie z  twórczości w  celu regulacji emocji może prowadzić do wydawania na świat dzieł tak wybitnych, jak np. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

tworzenia potrafi usidlić twórcę, stopniowo N ałóg coraz bardziej go angażując i ostatecznie pozostawiając w otchłani rozpaczy. Oby cała ludzkość – parafrazując noblistkę – nie zatraciła się w swym bodaj najpowszechniejszym i dziś tak bardzo reklamowanym uzależnieniu: kreatywności – potrzebie robienia czegoś, czego jeszcze nie było.

32

J A K

s i ę

w p a d a

„Gwiaździsta noc” van Gogha czy „Dziewczynka z chryzantemami” Olgi Boznańskiej. Abraham Maslow, który zasłynął swoją koncepcją piramidy potrzeb, uważał, że znajdująca się u  jej szczytu potrzeba samoaktualizacji jest wrodzoną cechą każdego z nas. Samorealizacja to stałe dążenie do realizacji swojego potencjału, rozwijania talentów i  możliwości, a  co za tym idzie – twórcze wyrażanie siebie. Polski psycholog prof. Józef Kozielecki dodaje, że człowiek dąży do potwierdzania i powiększania własnej wartości i z tego powodu przekracza granice swoich możliwości, rozwija się i tworzy. Prof. Edward Nęcka z  Uniwersytetu Jagiellońskiego przekonuje w  swojej koncepcji interakcji twórczej, że człowiek ma nienasyconą potrzebę twórczości, ponieważ tworzone przez niego dzieła nigdy całkowicie nie spełniają założonego celu . Każdy akt twórczy pozostawia poczucie niedosytu i pewną lukę, która może być wypełniona tylko przez kolejne dzieło. Twórca intuicyjnie wie, kiedy zakończyć proces twórczy, chociaż zdaje sobie sprawę z mankamentów swojej pracy. Dzieło wydane na świat jest tylko najlepszym dziełem, jakie mógł stworzyć w danym momencie, na danym etapie swojego osobistego rozwoju. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych na świecie polskich malarzy Roman Opałka swoją twórczość traktuje jako konkurs, w którym współzawodniczy sam ze sobą. Jego zdaniem to jest konkurs, który jest ciągle przegrany i którego nigdy się nie wygrywa. Dla wielu twórców istotą tworzenia jest urzeczywistnienie tego, co do tej pory istniało jedynie w ich wyobraźni. Twórczość jest często na tyle długotrwałym i mozolnym procesem, że wymaga więcej energii, niż może zapewnić jeden typ motywacji. Motywacje wewnętrzne i zewnętrzne łączą się ze sobą, dając człowiekowi paliwo do kreacji. Dla Michała Anioła twórczość była miłością i pasją – jednak nie osiągnąłby zapewne tyle, gdyby nie perspektywa wyznaczonych terminów, zobowiązań, chęć pokazania się od najlepszej strony, rywalizacja z Rafaelem i potrzeba otrzymania wynagrodzenia za swój trud. Wszystkie te strumienie motywów złożyły się w potężną rzekę motywacji twórczej, która nie pozwalała artyście przerwać pracy.

Czy tworzenie przypomina uzależnienie W wymiarze indywidualnym wybitna twórczość potrafi wciągać i pochłaniać człowieka, a jednocześnie wysysać siły witalne i radość życia. Dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze, chwile kryzysu twórczego są bardzo bolesne i często sprawiają, że twórca nienawidzi swojej pracy w podobnym stopniu, jak ją kocha, i nie może bez niej żyć. Ernest Hemingway w takich chwilach zwykł mawiać, że ma „okropny obowiązek pisania”. Ze wspomnień ­G eorge Sand wynika, że gdy Fryderyk Chopin bezskutecznie próbował odtworzyć melodię ze swojej wyobraźni, długimi dniami cierpiał w samotności. Grał jakiś fragment, z którego nie był zadowolony, potem płakał, łamał ołówki, spacerował po pokoju i znów próbował grać. Badanie jakościowe przeprowadzone w  1994  r. przez prof. Melvina Shawa, autora książki „Twórczość i afekt”, miało na celu sprawdzić, jakie emocje towarzyszą twórcom podczas pracy. Uczestnicy oprócz tych zdecydowanie pozytywnych wymieniali frustrację, złość i zniechęPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

w

n a ł ó g

cenie w przypadku braku postępów oraz uczucie odrzucenia i rozgoryczenia, gdy pomysły spotkały się z brakiem zrozumienia przez otoczenie. Doświadczanie huśtawki emocjonalnej podczas procesu twórczego może na zawsze zniechęcić do kreacji mimo równoważącego działania pozytywnych stanów emocjonalnych. Po drugie, twórczość zabiera bardzo dużo sił witalnych, czasami staje się ważniejsza niż zdrowie. Gustave Flaubert pisał: „Czasami nie rozumiem, dlaczego ze zmęczenia nie odpadają mi ręce od ciała, dlaczego mój mózg nie topi się”. Zachowały się notatki asystenta Michała Anioła: mistrz tak poświęcał się swojej twórczości artystycznej, że rzadko miał czas na kąpiel, spał w ubraniu i w butach, które sporadycznie zdejmował, a  gdy już to robił, skóra schodziła wraz z butami z jego stóp, jak u węża. Marcel Proust tak poświęcał się twórczości, że często w  czasie dnia nie spożywał nic oprócz croissanta i dwóch cafe au lait. Z wyczerpania organizmu było mu tak zimno, że nosił na sobie naraz kilka wełnianych swetrów i okładał się termoforami z gorącą wodą. Po trzecie, podobnie jak przy nałogach twórca często zaniedbuje inne sfery życia. Dla Ingmara Bergmana twórczość jest jak „powódź przepływająca przez krajobraz duszy. Dzieje się tak dlatego, ponieważ bardzo dużo zabiera. Jest oczyszczająca”. Haruki Murakami w eseju z 2008 r. pisał, że pisarstwo nie pozwala mu na intensywne życie towarzyskie, a  znajomi czują się obrażeni, gdy notorycznie odrzuca ich zaproszenia. Pisarz świadomie zdecydował jednak, że najważniejsza relacja interpersonalna w jego życiu to ta, którą nawiązał ze swoimi czytelnikami.

Czy człowiek chce być Bogiem W  różnych religiach Stwórca daje człowiekowi wolną wolę i zdolność do tworzenia. Według chrześcijaństwa, gdy Bóg stworzył już Ziemię i  Słońce, kwiaty i  drzewa, ptaki i  zwierzęta, nadal nie mógł powstrzymać się od rozwijania form, które wychodziły spod jego boskich dłoni. Tak długo szukał optymalnych rozwiązań, że w końcu udało mu się stworzyć człowieka. Pozornie najlepszą, najbardziej zaawansowaną istotę żywą. Na swój wzór i podobieństwo. Człowiek, biorąc przykład z Boga, tworzy przez większość swojego czasu. Tę narkotyczną potrzebę kreacji zauważa Olga Tokarczuk w powieści „Prawiek i inne czasy”: „Ludzie nauczyli się tworzyć siłą woli i nazywali się bogami. Świat był teraz wypełniony milionami bogów. Lecz wola podporządkowana była popędom, dlatego (…) powrócił chaos. Wszystkiego było za dużo i wciąż powstawało coś nowego. Czas rozpędzał się, a ludzie umierali z wysiłku, żeby zrobić coś, czego jeszcze nie było”. Również zatem z perspektywy gatunku ludzkiego twórczość można postrzegać jak narkotyk, któremu trudno powiedzieć nie. Ludzie produkują rzeczy, wiedząc, że jest ich za dużo. Intensyfikują badania nad sztuczną inteligencją, chociaż wielu wybitnych tego świata ostrzega, że może być to zgubne dla ludzkości. Opracowują nowatorskie metody zbrojeniowe, wynalazki militarne, które zagrażają bytowi wszystkich. Tak bardzo człowiek pragnie przekraczać granice swoich możliwości, tak bardzo pragnie zobaczyć w namacalnej formie przejaw swoich myśli. JOANNA MARIA KWAŚNIEWSKA

33

Wielcy więźniowie Jakim dziwnym przyzwyczajeniom i obsesjom ulegali geniusze. Katarzyna Growiec nić swój wybór. Kierkegaard wypełniał ją solidną porcją cukru sypanego wprost z torebki, który zalewał mocną, czarną kawą. Tak wzmocniony rozpoczynał nocne życie.

©

be & w

(4),

get t y im ages

Dla przyjemności Ludwig van Beethoven (1770–1827) bez przerwy się mył. I  notorycznie zalewał podłogę. Sekretarz, uczeń i totumfacki przez ostatnie 10 lat życia genialnego kompozytora Anton Schindler w  biografii Beethovena napisał: „Stawał w  negliżu przed umywalką i nucąc, polewał ręce wodą z  dzbana. Czasami mruczał głośno, czasami ściszał i podnosił głos. Potem kroczył po pokoju, przewracając oczami lub wpatrując się w jakiś punkt, coś zapisywał, a następnie kontynuował polewanie wodą i głośno śpiewał. Były to chwile głębokiej medytacji, do których nikt nie mógł mieć zastrzeżeń ze względu na dwie przykre konsekwencje. Po pierwsze, gdy służący wybuchali śmiechem, mistrz bardzo się denerwował i wyzywał ich, jeszcze bardziej narażając się na pośmiewisko. Po drugie, dochodziło do konfliktu z  właścicielem mieszkania, bo woda, która rozlewała się po łazience, przeciekała przez podłogę. Z tego powodu Beethoven nie był chętnie widzianym najemcą. Podłoga w jego pokoju musiała być pokryta smołą, by nie dochodziło do przecieków”. Søren Kierkegaard (1813–55) miał kolekcję co najmniej 50 zestawów filiżanek i  spodków do kawy. Mason Currey w  książce „Codzienne rytuały. Jak pracują wielkie umysły” opisał, jak wyglądał jego dzień. „Zwykle pracował rano, w południe udawał się na długi spacer po Kopenhadze, po czym wracał do domu i pisał aż do wieczora. To podczas tych przechadzek wpadał na najlepsze pomysły. (…) Po kolacji Kierkegaard podtrzymywał swoją energię kawą i  szklaneczką sherry”. W latach 1844–50 sekretarzem Kierkegaarda był Israel Levin. Do jego zadań należał m.in. wybór owej filiżanki, z której Kierkegaard będzie pił kawę. Zadanie nie było proste. Levin miał wybrać zarówno spodek, jak i  filiżankę odpowiednią na dany wieczór i  uzasad-

Dla mobilizacji

Søren Kierkegaard

Zygmunt Freud

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

34

Zygmunt Freud (1856–1939). W wiedeńskim mieszkaniu przy Berggasse 19, w  którym od 1891 do 1938 r. mieszkał i pracował, króluje wełna i aksamit. W odtworzonej poczekalni dla pacjentów kanapa, fotele i poduszki są barwy malinowej. W  pokoju, w  którym twórca psychoanalizy przyjmował pacjentów (można go zobaczyć np. dzięki wizualizacjom w  internecie), malinowe były perskie dywany rozłożone dosłownie wszędzie – na podłodze, na słynnej kozetce (na której raczej się siedziało, opierając się o poduszki) i na ścianie za nią. Freud zgromadził imponującą kolekcję sztuki antycznej, więc pacjenci opowiadali mu o swoich problemach wśród postaci starożytnych myślicieli i wojowników. Życie rodziny koncentrowało się wokół Freuda. Jak pisze Mason Currey, żona Freuda, Martha „dobrze zajmowała się domem – układała jego ubrania, wybierała chusteczki, a nawet nakładała mu pastę na szczoteczkę, dzięki czemu twórca psychoanalizy przez całe swoje zawodowe życie mógł całkowicie skupiać się na pracy. Freud wstawał codziennie przed siódmą, jadł śniadanie, następnie przychodził golibroda. Od ósmej do południa przyjmował pacjentów. Obiad, najważniejszy posiłek dnia, serwowano o trzynastej. (…) Po obiedzie Freud udawał się na spacer wiedeńską Ringstrasse”. Chodził bardzo szybko, prawie biegł, a przy okazji spaceru kupował cygara. Od 15 do 21 znowu przyjmował pacjentów. Po czym jadł z rodziną kolację, grał w  karty ze szwagierką lub wychodził na wieczorny spacer z żoną lub którąś z córek. Resztę wieczoru – do mniej więcej pierwszej w nocy – przeznaczał na pisanie lub czytanie.

J A K

s i ę

w p a d a

w

Ernest Hemingway (1899–1961). Jeden z  najsłynniejszych pisarzy, choć kojarzy się raczej ze swobodnym stylem życia, zaczynał pisanie codziennie między 5.30 a 6 rano. Nawet jeśli w nocy balował. Lubił pracę przy dziennym świetle i w wychłodzonym pomieszczeniu. Pisał na stojąco, więc kartkę papieru kładł na półce na książki zawieszonej na wysokości klatki piersiowej. Pisał ołówkiem, popularna anegdota mówi, że zaczynał dzień od naostrzenia 22 sztuk (jednak w wywiadzie dla „The Paris Review” stwierdził, że nie jest to prawda i prawdopodobnie nigdy nie miał jednocześnie tylu ołówków). Gdy był gotowy, zaczynał zapisywać tekst na maszynie do pisania, która stała na tej samej półce.

W chaosie Sylvia Plath (1932–63). Dla tej amerykańskiej poetki, pisarki i  eseistki rutyna Hemingwaya była niedościgłym marzeniem. Jak podaje Currey, nieustannie planowała, że narzuci sobie reżim dotyczący pracy. W  dzienniku, który prowadziła od 11. roku życia aż do samobójczej śmierci, napisała w 1959 r.: „Od dzisiaj: jeśli to możliwe, budzik na 7.30 i będę wstawać, zmęczona czy nie. (…) Odbębnić śniadanie i  porządki (ścielenie, zmywanie, mycie podłogi, co tam jeszcze) do 8.30 (…). Będę pisać przed 9, bo wtedy nie jest to tak przeklęte zajęcie”. Jednak zdaniem Curreya upragnioną rutynę (choć inną, niż zakładała) Plath osiągnęła zaledwie przez ostatnie kilka miesięcy swojego życia. Mieszkała wtedy już bez męża – poety Teda Hughesa, który ją zdradził. Opiekowała się dwójką ich dzieci – rocznym Nicholasem i 3-letnią Friedą. Cierpiała na bezsenność, stany lękowe i depresję. Currey podaje, że tabletki na sen, które zażywała, przestawały działać ok. 5 rano. Wtedy wstawała i pisała aż do momentu, kiedy dzieci się obudziły. Tak powstała większość wierszy opublikowanych w 1965 r. w tomie „Ariel” (do pierwszego wydania angielskiego i  amerykańskiego arbitralnie wybrał je i ułożył w kolejności Ted Hughes; w wydaniu „Ariel. The restored edition” z  2004  r. dzięki córce Friedzie zachowano kolejność, o którą prosiła Plath w dokumentach, jakie po sobie zostawiła). Jest to prawdopodobnie jeden z  ważniejszych tomów we współczesnej poezji. W  przedmowie Frieda napisała, że tuż przed śmiercią poetka pisała coraz więcej i  więcej. W październiku 1962 r. stworzyła aż 25 wierszy. Wtedy też Plath napisała w liście do swojej matki: „Jestem pisarką, mam wielki talent; coś we mnie tkwi. Piszę teraz najlepsze wiersze swojego życia, które zdobędą mi nazwisko”. Faktycznie. W 1982 r. otrzymała pośmiertnie nagrodę Pulitzera za swoją poezję. Jej częściowo autobiograficzna powieść „Szklany klosz” w  1971  r.

Ernest Hemingway

n a ł ó g

przez sześć miesięcy była na liście bestsellerów „New York Timesa”, a w 2019 r. eksperci (pisarze i krytycy) BBC News umieścili tę książkę na liście 100 najważniejszych powieści, jakie napisano po angielsku. Alice Munro (ur. 1931). Na temat tej kanadyjskiej pisarki, laureatki literackiego Nobla z 2013 r., krążą legendy. Na przykład że pisała w pralni. Ona twierdzi, że na zapleczu księgarni, którą założyła z mężem. Ale mówi też, że pralnia w ich wielkim i  trudnym do ogrzania domu była najcieplejszym i najprzytulniejszym miejscem, więc może jednak coś w tych opowieściach jest. Dekadę wcześniej, zanim Munrowie przeprowadzili się do wielkiego domu w  stylu Tudor, próbowała pisać w  sypialni, w przerwach między pracami domowymi a obowiązkami macierzyńskimi. Ale nic z takiej pracy nie wyszło. Jak napisała Munro: „Od mężczyzny pracującego w domu nikt nie wymaga, by odbierał telefony. Kobieta zamykająca drzwi przed własnymi dziećmi, wpatrująca się w  ścianę, to widok wbrew naturze. Nie może odseparować się od domu, bo to ona jest domem”. Przeszkadzali jej również krewni i sąsiedzi, którzy wpadali z wizytą, kiedy ona właśnie starała się napisać powieść. Jak podaje Currey, jej pisarstwo przez wiele lat było tajemnicą dla wszystkich poza rodziną i najbliższymi przyjaciółmi. Materiał do swojego pierwszego tomu opowiadań zbierała przez prawie 20 lat. A  powieści nie napisała. Najdłuższe były komercyjne romanse, które tworzyła, gdy była na studiach, i które nie doczekały się żadnego sukcesu.

Żeby przeżyć Joan Mirõ

Ludwig van Beethoven

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

35

Joan Mirõ (1893–1983), kataloński malarz i rzeźbiarz surrealista, trzymał się rutyny jak tonący brzytwy. Jego plan dnia był powtarzalny i jasno określony. Nie znosił, gdy coś go zaburzało. Jego biograf Lluís P ­ ermanayer przytacza jego słowa: „Merde! Nienawidzę wernisaży i imprez! Są komercyjne, polityczne i  wszyscy za dużo na nich mówią. Naprawdę działają mi na nerwy”. I  tak relacjonuje plan dnia malarza z początku lat 30., gdy mieszkał z żoną i  córką w  Barcelonie: „Wstawał o  szóstej rano, mył się i pił kawę oraz jadł kilka kromek chleba na śniadanie; o siódmej szedł do studia i pracował non stop do dwunastej, po czym robił sobie godzinną przerwę na intensywne ćwiczenia – boks lub bieganie, o trzynastej zasiadał do skromnego, ale dobrze przygotowanego lunchu, który kończył kawą i trzema papierosami, nigdy mniej ani więcej; następnie praktykował swoją „śródziemnomorską jogę”, czyli pięciominutową drzemkę; o  czternastej przyjmował przyjaciół, zajmował się sprawami służbowymi lub pisał listy; o pięt-



©

be & w, east n ews

wracał do studia i  pracował do kolacji,  nastej którą podawano o dwudziestej. Po kolacji przez

chwilę czytał lub słuchał muzyki”. Aby dostarczyć ciału endorfin i pobudzić energię, ćwiczył boks, pływał, biegał po plaży, skakał na skakance. Mirõ dlatego tak bardzo przestrzegał planu dnia, że obawiał się nawrotu depresji, na którą cierpiał w młodości. Marcel Proust (1871–1922). Tadeusz Boy-Żeleński w „Proust i jego świat” tak scharakteryzował autora „W  poszukiwaniu straconego czasu”: „Urodzony w r. 1871, syn znanego lekarza i higienisty prof. Adriana Prousta, młody Marcel zdradzał przedwczesną inteligencję, która, połączona z  kobiecym wdziękiem i  przymilnością, czyniła go oryginalnym zjawiskiem. Ale bardzo wcześnie wystąpiły u  niego objawy rzadkiej choroby – swoistej astmy – która skazała go na cieplarniany tryb życia. Zapach kwiatów i w ogóle roślin pomnażał ataki; słońce było mu wrogiem; nauczył się coraz bardziej żyć w  nocy, coraz więcej posługiwał się narkotykami dla uśmierzenia duszności i sprowadzenia opornego snu. Choroba ta miała zaciążyć na twórczości pisarza, akcentując to, co w tej twórczości jest rzadkie, przeczulone, cieplarniane. Bezsenne noce pogłębiły jego refleksje, cierpienie wyostrzyło jego zmysły. Za młodu marzył o  podróżach; musiał się rozstać z  tym marzeniem: poza wycieczką do Wenecji i  letnimi pobytami w  Cabourg (opisanej w  jego powieści jako Balbec) nie ruszał się z Paryża. Namiętność podróży przetworzył na ową podróż w cza­ zieło”. sie, jaką jest jego d Za młodu Proust brylował w  arystokratycznych sferach Paryża. Otworem stały przed nim każde drzwi. Był błyskotliwym rozmówcą, pełnym uroku, werwy i  talentu do parodiowania. Jednak, jak pisze Boy-Żeleński, „około roku 1905, po śmierci ukochanej matki, Proust coraz bardziej zaczął się odsuwać od świata. Po rozbiciu się domu rodzinnego – ojca stracił już kilka lat przedtem – przeniósł się na boulevard Haussmann, wynajął duże mieszkanie, stłoczył wszystkie meble razem, sam zaś osiadł w jednym pokoju, który kazał wysłać korkiem dla uzyskania ciszy, ale nigdy nie zdobył się na to, aby dać obić korek tapetą. Meble pokrywały się kurzem, łóżko i podłoga papierami, gdy Proust, coraz bardziej oderwany od wszystkiego, co nie było jego dziełem, zaczął gorączkowo pisać”. Od tej pory zaczął się tragiczny wyścig między pisarzem a śmiercią. Obchodziło go tylko to, czy zdoła napisać to wszystko, co sobie zamyślił. Boy-Żeleński: „Pisał lat siedem czy osiem, zanim położył kreskę pod ostatnim ustępem ostatniego tomu”. Ale wyścig trwał w najlepsze: czy teraz zdąży poprawić, czyli nadać ostateczny kształt każdej stronie i  wydać kolejne tomy? Currey napisał tak o rutynie, którą stosował Proust: „Wstawał zwykle około piętnastej lub szes-

Sylvia Plath

Alice Munro

Fryderyk Nietzsche

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

36

nastej, a  niekiedy nawet dopiero o  osiemnastej – najpierw przygotowywał porcję proszków Legras bazujących na opium, których używał, by ulżyć sobie w  przewlekłej astmie. Czasami wypalał tylko odrobinę, a czasem palił godzinami, aż w pokoju było gęsto od dymu”. Następnie jego wieloletnia gosposia i powierniczka Céleste przynosiła mu srebrny dzbanek z mocną czarną kawą, kolejny dzbanek – porcelanowy – z ciepłym mlekiem i  talerzyk z  jednym croissantem – zawsze z tej samej piekarni. Céleste wychodziła, a Proust komponował swoją własną café au lait i zjadał rogalik. Czasami dzwonił po nią, żeby przyniosła kolejny (drugi świeży rogalik codziennie czekał w kuchni w pogotowiu). Zwykle to wystarczało Proustowi za posiłek na cały dzień. Czasami tylko wychodził do miasta i najadał się w restauracji do syta. Proust pisał w łóżku. Zapisywał tekst w zeszycie, co było na dłuższą metę bardzo męczące – dla rąk i oczu. Sypialnię oświetlała bowiem tylko jedna lampka nocna z zielonym abażurem. Aby pobudzić się do pracy i zwalczyć zmęczenie, Proust brał tabletkę kofeinową, a żeby potem zasnąć – lek usypiający – veronal. Fryderyk Nietzsche (1844–1900), filozof i filolog klasyczny, toczył podobną walkę z czasem. Znany jest popkulturze jako autor sformułowania: „Bóg umarł, Nietzsche”, strawestowanego po jego śmierci jako: „Nietzsche umarł, Bóg”. Przez większość życia zmagał  się ze  złym stanem zdrowia. Gdy był nastolatkiem, cierpiał na pierwsze poważne bóle głowy, które z czasem przeistoczyły się w  kilkudniowe ataki migreny połączone z  wymiotami i  bólem oczu. Mimo to Nietzsche robił zawrotną karierę akademicką. Gdy miał zaledwie 25 lat, objął stanowisko profesora filologii klasycznej na uniwersytecie w  Bazylei. Jednak już kilka lat później zaczął prosić o  kolejne urlopy zdrowotne, aż w 1878 r. zrezygnował w ogóle ze stanowiska. Przyznano mu jednak rentę, dzięki której mógł się utrzymać i  pracować dalej nad rozwijaniem swoich koncepcji filozoficznych. Nietzsche odkrył, że najbardziej mu pomaga letni pobyt w  szwajcarskich Alpach. Upodobał sobie szczególnie małą miejscowość Sils Maria, w okolicy St. Moritz, na wysokości 1800 m n.p.m. Przyjeżdżał tam aż siedem razy: latem w 1881 r., a potem co roku między 1883 a 1888 r. Zatrzymywał się w małym domu, którego właścicielami byli Durischowie. Dom ten stoi do dziś. Jest nazywany Domem Nietzschego i  od 1960  r. mieści się w  nim muzeum poświęcone filozofowi. Zajmował na pierwszym piętrze pokój, który był niski, zimny i ciemny (dodatkowo ściany były obite ciemnozieloną tapetą, co koiło zmęczone oczy filozofa). Przestrzegał ściśle określonego porządku dnia, obejmującego posiłki, pracę i 5–7-godzinną aktywność fizyczną – najczęściej długie spacery. (W okolicznych górach jest malowniczy szlak nazywany Ścieżką Filozofów

J A K

s i ę

na cześć m.in. Nietzschego i Hermana Hessego, pisarza, laureata Nagrody Nobla, który również często przyjeżdżał do Sils Marii na wakacje). Oczywiście intensywnie pracował. Latem 1883  r. przywiózł do Durischów 104 kg książek jako „podręczną bibliotekę”. Podobno to właśnie w Sils Marii wpadł na pomysł włączenia do swojej filozofii mitu wiecznego powrotu. Ukończył tam pracę nad drugą częścią jednego z  najbardziej znanych swoich dzieł „Tako rzecze Zaratustra” i rozpoczął pracę nad trzecią. W kolejnych latach wpadł na pomysły opisane następnie w: „Poza dobrem i złem”, „Z genealogii moralności”, „Zmierzchu bożyszcz” i ­„Ecce homo”. Amerykański publicysta Nicholas Carr w książce „Płytki umysł. Jak Internet wpływa na nasz mózg” napisał, że ok. 1881 r. „Nietzschemu zaczął się poważnie pogarszać wzrok. Czytanie stawało się wyczerpujące i bolesne, często także wywoływało ostre bóle głowy i wymioty. Filozof musiał również ograniczyć pisanie, a obawiał się, że wkrótce i  z  tego będzie musiał zrezygnować. Będąc u kresu wytrzymałości, zamówił ówczesną wersję maszyny do pisania, czyli wyprodukowaną w Danii „kulę piszącą” (wynalazek Rasmusa Malling-Hansena). Została ona dostarczona do mieszkania adresata już w  pierwszych tygodniach 1882 r. (…). Przypominała zdobioną złotem poduszkę na szpilki. Liczyła pięćdziesiąt dwa przyciski – w tym duże i małe litery oraz cyfry i znaki przestankowe – które sterczały na górze kuli”. W  ręcznie robionej maszynie klawiatura była okrągła, a klawisze zaprojektowane tak, żeby maszyna nie zacinała się podczas szybkiego pisania. „Umieszczona dokładnie pod przyciskami wygięta płyta przytrzymywała arkusz papieru. Dzięki pomysłowemu systemowi dźwigni unosiła się ona przy każdym uderzeniu klawisza. Odpowiednio doświadczona osoba była w  stanie pisać nawet do ośmiuset liter na minutę, przez co urządzenie to stało się najszybszą maszyną do pisania, jaką kiedykolwiek skonstruowano”. Wytworzono tylko około 200 takich maszyn. Do dziś przetrwało około 40. Zostały dość szybko pokonane przez konkurencję – głośniejszą, cięższą i  większą maszynę wyprodukowaną w fabryce Remingtona w USA. Dzięki kuli piszącej Nietzsche opanował pisanie bezwzrokowe i słowa znowu zaczęły płynąć na papier. Jednak Carr przywołuje uwagę sekretarza i ucznia Nietzschego – Heinricha Köselitza, który zauważył zmianę w stylu pisania u filozofa. Stał się bardziej zwięzły, wręcz telegraficzny, a przy okazji zyskał nową energię i siłę – jak gdyby pochodzącą od stalowej maszyny, na której pisał. Nietzsche zgodził się z uwagą swojego ucznia. Napisał mu: „Masz rację. To, czym piszemy, odgrywa pewną rolę w  sposobie formowania się naszych myśli”. Przy pomocy piszącej kuli Nietzsche pracował prawdopodobnie tylko przez kilka tygodni – w lutym i marcu 1882 r. Nie zabrał

w p a d a

w

n a ł ó g

jej więc do Sils Marii, jednak pewnie to planował, bo przy wyborze maszyny kierował się przede wszystkim jej wagą i rozmiarem. Z uwagi na to, że kula pisząca zawiodła, a wzrok Nietzschego się pogarszał, był zmuszony dyktować swoje teksty m.in. Heinrichowi Köselitzowi. Nietzsche tak dobrze czuł się w Sils Marii, że napisał, że chciałby rozsławić to miejsce, a  nawet pewnego dnia w  nim umrzeć. Kiedy wyjeżdżał stamtąd 20 września 1888 r., zapewne planował powrót za kilka miesięcy. Niestety, w  styczniu 1889 r. przeszedł załamanie nerwowe, po którym przez 11 lat, do końca życia, nie odzyskał władz umysłowych.

Aż do tragedii

Marcel Proust

Kurt Gödel

Kurt Gödel (1906–78), logik i  matematyk, jest autorem dowodu na twierdzenie o niezupełności teorii aksjomatycznych w matematyce. Twierdzenie o niezupełności jest przełomowe, bo pokazuje, że należy zaprzestać prób zaksjomatyzowania całej matematyki. Gödel dowiódł bowiem, że w każdym systemie aksjomatów można skonstruować zdanie, które jest prawdziwe, ale nie dowodliwe – nie da się go ani potwierdzić, ani obalić na gruncie danego systemu. Wynika z tego, że matematyka jest zupełnie inną nauką niż do twierdzenia Gödla, czyli do 1931 r., sądzono. Nie jest bowiem nauką zamkniętą, opierającą się na tautologiach. Kurt Gödel zajmował się również m.in. problemami ogólnej teorii względności Alberta Einsteina. Równolegle z osiąganiem kolejnych stopni kariery naukowej Gödel toczył jeszcze jedną walkę. Sukcesy były okupione załamaniami nerwowymi i pobytami w sanatoriach, które miały mu przywrócić równowagę ­psychiczną. Kłopoty ze zdrowiem zaczęły się u małego Kurta w wieku około 6 lat. Zachorował wtedy na gorączkę reumatyczną, która może – jako powikłanie – uszkodzić serce. Kurt całe życie był przekonany, że przebyta choroba doprowadziła do nieodwracalnych zmian w jego ciele. I tak też się czuł. Często wycofywał się z życia, uznając się za chorego, i  popadał w  lekki mistycyzm. Gdy rozpoczął pracę w Princeton w 1940 r., zaprzyjaźnił się z Albertem Einsteinem. Byli znani z tego, że chodzili razem do i z Institute for Advanced Study, gdzie obaj pracowali. Einstein wyznał nawet, że chodzi do pracy tylko po to, żeby wrócić z niej w towarzystwie Gödla. Z wiekiem trudności psychiczne Gödla jednak się nasiliły. Obsesyjnie się bał, że zostanie otruty. Jadł tylko to, co przygotowała dla niego żona. Kiedy pod koniec 1977 r. Adele musiała iść do szpitala, Gödel po prostu przestał jeść. Gdy zmarł 14  stycznia 1978  r., stwierdzono, że przyczyną było niedożywienie wynikające z zaburzeń psychicznych. Ważył 29 kg. KATARZYNA GROWIEC

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

37

Mateusz Banaszkiewicz

O irracjonalnych zachowaniach, których człowiek uporczywie się trzyma.

NAWYKOWO rozmawia K atarzy na C zarneck a zdjęcie L eszek Zych , 123 rf

Rozmówca jest psychologiem zdrowia, absolwentem Uniwersytetu Humanistyczno-Społecznego SWPS, Szkoły Trenerów Biznesu w Ośrodku Pomocy i Edukacji Psychologicznej 
– INTRA oraz Studium Dialogu Motywującego przy Polskim Towarzystwie Terapii Motywującej. Zajmuje się m.in. realizacją programów zwiększania dobrostanu w firmach, popularyzacją wiedzy na temat sposobów radzenia sobie ze stresem, zwiększania poziomu zadowolenia z życia czy poprawy stanu zdrowia. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

38

J A K

s i ę

w p a d a

K atar z y na C z arneck a : – Proponuję grę: zdradzę panu kilka rzeczy na swój temat, a pan się zrewanżuje. Zgoda? M ateusz B a naszkiew icz : – Zgoda.

Nigdy nie przechodzę między dwoma takimi samymi słupkami. Hmmm. Nie lubię przechodzić pod czymś. Czyli jeśli słupy się stykają, idę naokoło. Drabinę też bym ominął. 1:1. To teraz z innej beczki: mam ustalony plan porannego działania od wstania z łóżka do wyjścia z domu, jeżeli cokolwiek go zaburzy, czuję się zagubiona i mam popsuty dzień. Jeśli uświadomię sobie, że przed zamknięciem za sobą drzwi nie sprawdziłem, czy wyłączyłem żelazko, zawracam z drogi. Wolę stracić 10–15 minut, niż się później zastanawiać, czy stworzyłem niebezpieczną sytuację. I oczywiście okazuje się, że nawykowo wyłączyłem. Dwa do dwóch. Kiedy po coś muszę się cofnąć do domu, zanim znów wyjdę, siadam i liczę do trzynastu. Tak... To nie jest moje doświadczenie. Zresztą nawet by nie wypadało, żeby psycholog posługiwał się magicznym myśleniem na taką skalę. No to 3:2 dla mnie. Dorzucę jeszcze jedno: kubki na półce muszą mieć uszka w prawo i jeśli ktoś ustawi w lewo, okropnie się denerwuję i przestawiam. Poddaję się, 4:2 dla pani. Czyżbym u siebie takie rzeczy wyeliminował? O czym my właściwie rozmawiamy? W zasadzie o nawykach. Myślałam, że o dziwactwach. Zachowanie, które po wielu powtórzeniach staje się automatyczne, występuje przy udziale większej lub mniejszej świadomości, jest w jakiś sposób przymusowe i uruchamiane przez konkretną wskazówkę, w neuropsychologii i w psychologii nazywa się nawykiem. Rozwinie pan tę wskazówkę? Kawa. Załóżmy, że kiedy zacząłem ją pić, miałem przyjemne uczucie pobudzenia. Z  czasem zauważyłem, że kiedy widzę ekspres, przechodzę koło konkretnej kawiarni albo czuję zapach kawy, natychmiast chcę ją kupić. A pierwotnej przyczyny już nie ma: kolejna filiżanka nie sprawia, że czuję się pobudzony. Mało tego, czasami wypijam za dużo i źle się czuję. Czyli nagrody brak, a wręcz ponoszę negatywne konsekwencje. Nawyki mają też czasami to do siebie, że nie odzwierciedlają naszej wewnętrznej motywacji. Kolejna zagadka. Załóżmy, że moim celem jest to, żeby dobrze się odżywiać. Ale od czasu do czasu nie mogę się powstrzymać przed zjedzeniem słodyczy. To się nie zgadza z moim dalekosiężnym planem żywieniowym, czuję się później obżarty i przesłodzony, ale jem, bo taki właśnie kiedyś wykształciłem sobie nawyk. Mówiąc w skrócie: gdy nawyk się kształtował, mogliśmy doświadczać korzyści z danego zachowania. Po czasie korzyści już dawno przestały występować, a my nadal powtarzamy zachowanie. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

w

n a ł ó g

Też mam słabą wolę, jeśli chodzi o jedzenie. I myślę w tej sprawie raczej magicznie. Nawykom jak najbardziej mogą sprzyjać irracjonalne przekonania. Takie siedzenie przed wyjściem: nie ma dowodów naukowych, że ochroni to panią przed niebezpieczeństwem. Mimo to założę się, że nawet jeśli przejdzie pani przez głowę, że to dziwne, i się zawaha, to i tak usiądzie, bo będzie odczuwała wewnętrzny przymus. I to jaki! Racjonalizuję to sobie w ten sposób, że może jak siedzę, to mi się przypomni, o czym jeszcze mogłam zapomnieć, i nie będę musiała wracać drugi raz. Gdyby faktycznie tak było, to świetnie. Byłby to moment, w którym uruchomiłaby pani świadomość i zabezpieczyła się przed powtórką takiej sytuacji. Czuję, że nic z tego. Niestety, za każdym razem, kiedy pani siada, wzmacnia pani mechanizm nawyku, który służy obniżeniu zaniepokojenia, pobudzenia czy jakiegoś innego trudnego stanu wewnętrznego. Może zasłużę na pół punktu w naszej grze, jak powiem pani, że kiedyś miałem zwyczaj szarpania za klamkę po zamknięciu drzwi, żeby się upewnić, czy rzeczywiście są zamknięte. W przeciwnym razie czułem dyskomfort i niezaspokojoną potrzebę, żeby kolejny raz upewnić się, czy na pewno je zamknąłem. Przyznaję pół punktu. Jak pan się tego pozbył? Pomogła mi w  tym praktyka uważności, czyli w  tym przypadku obserwowania swoich odczuć i  potrzeb bez automatycznego reagowania na pojawiające się impulsy. Po tym jak kilka razy zignorowałem poczucie przymusu szarpania, przekonałem się, że nic się nie stało, nawyk wygasł. Warto jednak pamiętać, że raz ukształtowany na zawsze pozostaje w naszym mózgu i być może kiedyś zdarzy mi się powtórzyć takie zachowanie. Powtarzalność i przymus. To elementy uzależnienia. Nawyk jest nałogiem? Nie. Ale nałóg jest skrajną formą nawyku. Różnica polega na utracie kontroli i tym, że osoby uzależnione podejmują się określonych czynności jako sposobu na regulację emocji. Nie wydaje mi się, żebym miała kontrolę nad potrzebą przestawiania kubków. Być może kiedyś zorientowała się pani, że nie pamięta procesu ich układania. W tej sytuacji trudno było kontrolować to zachowanie. Jednak następnym razem, kiedy zauważy pani, że są w nieładzie, może pani zastanowić się, jak się z  tym czuje, świadomie zaakceptować te odczucia i pozostawić kubki tak, jak są. Dla osoby uzależnionej układanie kubków byłoby niekontrolowalnym sposobem na obniżenie napięcia psychicznego, które pojawia się nie tylko dlatego, że kubki są w nieładzie, ale również pochodzącego z innych źródeł. Z klamką się panu udało, ale kawę pije pan nadal w dużych ilościach. To nie jest nałóg? Z tym nawykiem jest u mnie coraz lepiej. Zacząłem zauważać różnicę, kiedy mam ochotę na smak kawy, a kiedy chcę kupić ją bez namysłu, podczas gdy najlepiej by-

39



napić się wody. Zauważyłem nawet, że są dni, kiedy  łoby nie wypiję ani jednej filiżanki, i nieprzyjemne poczucie, że czegoś mi brakuje, jest coraz mniej intensywne.

W porządku, to jak przerwać pętlę nawyku? Wspomniana uważność (Mindfullness) jest bardzo dobrą formą wsparcia. Bo najprościej mówiąc, chodzi o to, żeby wydłużyć czas pomiędzy bodźcem a reakcją. Czyli: widzę ciastko, mózg mnie informuje, że mam na nie nieopanowaną chętkę, ale powstrzymuję działanie automatyczne i go nie kupuję, tylko zastanawiam się, czy na pewno chcę to zrobić. A kiedy to zrobię, dojdę do wniosku, że mam ochotę na przyjemny smak, ale to pragnienie mnie nie definiuje. Uważność pomaga w  takich sytuacjach pamiętać, kim jesteśmy. W tym przypadku mogę sobie przypomnieć, że jestem osobą, dla której ważny jest długofalowy stan zdrowia, troska o siebie. Nie jestem moim pragnieniem, jestem osobą, która doświadcza pragnienia. To ja decyduję, jakie podejmę działanie. Po pewnym czasie mózg nauczy się, żeby nie wysyłać tak silnych sygnałów napięciowych na widok słodkości, bo dotrze do niego, że ja przestałem na nie reagować. Bo on... ...nie chce się męczyć bez potrzeby? Tak jest. Nie chce tracić energii. Na przemyślenia też ją traci. Inną jego część. I w innych celach. Ale po kolei. Struktury w  mózgu są w  pewnym współzawodnictwie. Płaty przedczołowe regulują nasze zachowania świadome, te, nad którymi mamy kontrolę. Hipokamp i jądra podstawne odpowiadają za reakcje automatyczne, bezrefleksyjne, szybkie. I to one kształtują nawyki. Jak raz człowiek nauczył się jeździć na rowerze, to jedzie, nie analizując każdego swojego ruchu. Mózg się nie wysila. Jeśli dziecko pobiegnie w stronę ulicy, to matka rzuci się za nim i  je złapie, zanim świadomie się zorientuje, co zrobiła. Mózg wie, jak uratować nam życie. Automatyzmy to zatem mechanizm adaptacyjny. Kłopot jest wtedy, kiedy w pewnych sytuacjach włączają się bez udziału świadomości. Mają taką możliwość, bo? Pierwszy powód: niewyspanie, zmęczenie, stres. Świadome zachowanie zżera energię, więc lepiej go w takiej sytuacji nie aktywować, żeby przetrwać do wieczora. Drugi: przebodźcowanie. Przywołam klasyczne już badanie. Uczestnicy szli do kina i dostawali popcorn. Część dobrej, część złej jakości. Po seansie wszystkie kubki były puste. Widzowie, którym się trafiła ta gorsza partia, mówili, że był niesmaczny. Na pytanie, dlaczego więc go zjedli, odpowiadali, że automatycznie. Mózg im na to pozwolił, bo oglądali, słuchali, myśleli o akcji filmu – za dużo, żeby jeszcze skupiali się na smaku jedzenia. Trzeci: przyzwyczajenie. W kinie je się popcorn, każde dziecko to wie. Na tym mechanizmie bazują reklamy. Tak, każda szczęśliwa rodzina je obiad w McDonaldzie – napatrzyłam się kiedyś i teraz, jak widzę żółte M, mam ochotę na wieśmaka. Ale wróćmy do tych dziwacznych nawyków. Moje kubki w prawo to wygoda, bo jestem praworęczna. Ale lubię też ład i pilnuję, żeby rzeczy miały stałe miejsca, żeby się w nocy o coś nie potknąć. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Tak, takie nawyki porządkują rzeczywistość i  sprawiają, że możemy bardzo szybko jakiś cel zrealizować, np. w sytuacjach jakiegoś rodzaju niebezpieczeństwa po ciemku znaleźć breloczek z  alarmem napadowym. To także rola mózgu, żeby upraszczać, co się da, dla naszego bezpieczeństwa.

A przypadkiem też nie dla poczucia kontroli? W końcu do tej mojej organizacji przedmiotów inni muszą się dostosować, inaczej jestem naprawdę okropna i mam obawy, że dopuszczam się przemocy symbolicznej. Wkraczamy w obszar zachowań tzw. kompulsywnych, występujących np. przy okazji zaburzeń lękowych. Ludzie dzięki nim również próbują obniżać napięcie emocjonalnie. Mogą być wpisane również w perfekcjonizm. On zakłada kontrolę nad sobą i nad środowiskiem – mają być dokładnie zgodne z wyobrażeniem i potrzebą człowieka. Nad zachowaniami kompulsywnymi można efektywnie pracować, korzystając z pomocy profesjonalnej. A przy bardzo małym ich nasileniu – podejmować pewne próby na własną rękę. Słucham. Musi pani świadomie zaburzyć ten porządek albo powstrzymać się przed poprawianiem, jeśli ktoś go zaburzy. Ale jak człowiek się za bardzo wyluzuje, to już nigdy niczego nie znajdzie. Niekoniecznie. Fakt, mam przyjaciółkę, która żyje w bałaganie dla mnie niedopuszczalnym, ale kiedy trzeba, wszystko znajduje. Być może nawet w  takim chaosie jest jakiś rodzaj ładu. Wartościową właściwością jest rozwój tzw. elastyczności psychologicznej, czyli umiejętności adekwatnego reagowania na okoliczności i  dopasowania zachowania do tego, co jest dla człowieka najlepsze. Być może w domu korzystny jest dla pani porządek, ale już w biurze takie oczekiwanie może się okazać nierealistyczne, bo współpracuje tam pani z innymi ludźmi, nad którymi nie ma pani kontroli. I jeśli będzie wymagała od nich standardu, którego oni nie chcą lub nie umieją utrzymać, to pani się będzie męczyć. Mamy ograniczony wpływ na ­środowisko. Czyli poleca mi pan pójście na kompromisy. Spróbuję. Następna kwestia: wspomniał pan prasowanie; wyłączam żelazko i po godzinie, dwóch zaczynam się zastanawiać, czy rzeczywiście wyjęłam wtyczkę z gniazdka. Tu jaki mechanizm działa? Nawykiem jest to, że wyciągam wtyczkę po zakończeniu prasowania. Jestem tego wyuczony i ta czynność tak się zautomatyzowała, że nie wymaga udziału świadomości. Mózg powinien zwiększyć udział świadomości, np. po odwieszeniu koszuli, i upewnić się, czy wtyczka jest wyjęta, oraz zapamiętać ten moment. Czasem jednak coś może pójść nie tak i np. podczas odwieszania może nas rozproszyć wiadomość SMS. W tym przypadku kosztem automatyzacji będzie niezapamiętane działanie. Gorzej, jeśli coś pójdzie nie tak na obu etapach, czyli zarówno nie wyjmiemy wtyczki z kontaktu, jak i nie sprawdzimy, czy żelazko jest wyłączone. Musimy uczyć się tego, aby w pewnych szczególnych okolicznościach stosować coś,

40

J A K

s i ę

w p a d a

Dziwne i ciekawe

czyli najpopularniejsze nawyki (ranking redakcyjny): 1. Sprawdzanie czy drzwi do mieszkania są zamknięte (nawet jeśli są zatrzaskowe). 2. Sprawdzanie czy został wyłączony palnik na kuchence (nawet jeśli ma się płytę indukcyjną). 3. Sprawdzanie czy żelazko zostało wyłączone (nawet jeśli wyłącza się automatycznie). 4. Przyciskanie przycisku przywołującego windę kilka razy (choć od tego szybciej nie przyjedzie). 5. Układanie pilotów do telewizora, dekodera itp. równo i zostawianie ich w folii (choć i ona przecież zbiera na sobie zarazki). 6. Ustawianie książek kolorami lub wielkościami (nawet jeśli trudniej je przeszukiwać, bo mieszają się tematy). 7. Zbyt częste mycie rąk (nawet po wyjściu spod prysznica). 8. Siadanie zawsze na tych samych miejscach – w domu, kawiarni, tramwaju (nawet jeśli inne są wolne, a na „swoje” trzeba poczekać). 9. Niechodzenie po pękniętych płytach chodnikowych (nawet jeśli wymaga to sporej ekwilibrystyki). 10. Wieszanie wypranych skarpetek na sznurku piętami w jedną stronę (bo przecież inaczej źle wyschną).

© 123

rf

co po angielsku nazywa się pay attention: koncentrowanie uwagi na procesie, który może być zautomatyzowany. Wyobraźmy sobie osobę, która nie jest zadowolona z faktu, że czasem mitręży dużo czasu w jakimś medium społecznościowym, np. na Instagramie. Koncentracja na procesie polegałaby na obserwowaniu odczuć pojawiających się przed włączeniem aplikacji, a następnie w trakcie jej używania oraz po. Taka aktywacja świadomości sprzyja zauważeniu momentu, do którego dana czynność jest przyjemna, i w przejęciu kontroli nad jej wykonywaniem.

Zanim się to uda, mamy szczęście, że nowoczesne żelazka wyłączają się same. Ja mam obawę w  innej sprawie. W  niektórych miejscach przed przejściami dla pieszych zainstalowano już napisy na chodnikach mające uświadomić wpatrzonym w komórki pieszym, że powinni spojrzeć, czy nie wchodzą pod samochód. Wspaniale, że coś uruchomi im nawyk: spójrz w prawo i w lewo. Kłopot polega na tym, że POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

w

n a ł ó g

człowiek przyzwyczajony już do tych napisów może nie podnieść głowy przed przejściem, przed którym jeszcze ich nie ma. Miejmy nadzieję, że mózg przyzwyczajony do napisu w sytuacji jego braku będzie zwiększał udział świadomości, a osoba ze smartfonem szybko pomyśli sobie: „coś tu nie gra”. Kiedy szukam jasnej strony mocy, przychodzą mi na myśl pracownicy medyczni. Oni muszą dezynfekować regularnie ręce. Z  badań wynikło, że trzeba, by coś im o tym przypominało. Stąd różnego rodzaju przypominajki, a na każdym kroku w szpitalach znajdują się dozowniki płynów dezynfekcyjnych. Świadomie tworząc środowisko, które promuje korzystne zachowania, będziemy też im sprzyjali.

Powiedzieliśmy, że każdy ma jakieś nawyki... ...póki ma zdrowy mózg, tak... ...ale czy jeśli ktoś ma ich zbyt wiele, to znaczy, że ma większą skłonność do uzależnień? Jeśli ktoś jest w grupie ryzyka uzależnieniem, to nawyk będzie do niego wstępem. Co to znaczy być „w grupie ryzyka”? Mieć kłopot z  radzeniem sobie z  pewnym poziomem dyskomfortu w życiu. Załóżmy, że coś niedobrego wydarzyło się w pracy. Jeśli człowiek w takiej sytuacji jest w stanie podejmować działania korzystne dla siebie, np. pójdzie na spacer i  przemyśli, jak można problem rozwiązać, nic mu nie grozi. Jeśli jednak dla danej osoby jedynym sposobem na uśmierzenie trudnego przeżycia jest alkohol czy różnego rodzaju substancje psychoaktywne, w pewnym momencie może się to dla niego skończyć źle. Przyczyny uzależnień są skomplikowane, składają się na nie geny, nasz temperament, środowisko, wychowanie, doświadczenia. Pije czy pali, bo nie umie się zmierzyć ze swoimi emocjami? Tak, ma trudności z samoregulacją. Podczas psychoterapii uczy się takie osoby rozumieć emocje, które przeżywają, poznawać ich przyczyny. Np. ktoś słyszy coś negatywnego o swojej pracy i pojawia się w nim przekonanie, że jest to atak personalny, wyraz braku szacunku, i w rezultacie przeżywa złość. Pracuje się nad tym, żeby takie osoby pozwalały sobie przeżywać trudne emocje i umiały je zaakceptować, gdy jest to najlepszym wyborem. I mimo ich odczuwania dalej robiły rzeczy, które im sprzyjają – spotykały się z przyjaciółmi, uprawiały sport, szukały wsparcia, gdy jest ono potrzebne. A nie zagrzebywały się w domu z butelką. O jakim najdziwniejszym nawyku pan słyszał? Nie wiem, czy to najdziwniejszy przykład, ale zabawnie współczesny. Otóż moja znajoma po zainstalowaniu systemu inteligentnego oświetlenia bardzo długo nie mogła się przestawić na to, że nie ma potrzeby pstrykać przycisku wyłączającego światło przy wychodzeniu z domu. Doprowadzała tym swojego partnera do furii, bo dzień w dzień rozregulowywała w ten sposób cały system. Dobrze, jeszcze pół punktu na pana konto. Wygrałam 4:3. I chyba nie powinnam się nadmiernie cieszyć. ROZMAWIAŁA KATARZYNA CZARNECKA

41

get t y im ages

©

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

42

C O

u z a l e ż n i a

BUDDA BYŁ AA Juliusz Ćwieluch

L

ista warszawskich mityngów Anonimowych Alkoholików jest długa. Niech będzie środowy, w  Teatrze Komedia. Instynkt ćmy każe brnąć w kierunku rozświetlonego wejścia głównego. Błąd. W światłach teatru grzeje się publiczność sztuki „Seks, miłość i podatki”. Dla AA miejsce jest gdzie indziej. – Boczne wejście i schodami w dół, jak do toalety, tylko bardziej w głębi korytarza. Tam się spotykają – tłumaczy pracownica teatralna. W jej oczach tli się leciutki błysk litości. Masz ochotę protestować, że nie pijesz, że jesteś tu zawodowo. Ale z każdym zaprzeczeniem pracownica teatralna tylko w tej litości by się utwierdzała. Na wstępie najważniejsza lekcja: pokory. – Bez niej nie da się rzucić chlania – poucza Joanna, która pewnie dobrze nadaje się na przewodnika po AA: zmęczone oczy i poszatkowane zmarszczkami kąciki ust dają gwarancję, że tego, co mówi, nie wyczytała u Paulo Coehlo.

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

43

ALKOHOLICY PŁYNĄ RÓŻNYMI STYLAMI, ALE TONĄ JEDNAKOWO.



Klucz

Pływacy

Z łazienki trochę zalatuje. Sala jest na samym końcu zagraconego korytarza. Łatwo trafić, bo ludzie wylewają się na zewnątrz. W środku ścisk. Da się dopisać jakieś historie do tych w większości zwyczajnych twarzy? Czy w autobusie któraś z  nich zwróciłaby uwagę? Co tu robi ta młoda i całkiem atrakcyjna dziewczyna? Dłonie. Pewnie trzęsące się, wymęczone przez delirium. Błąd. Są tylko zwykłe. Sękate i spracowane sąsiadują z subtelnymi o długich palcach. Zniszczone kozaki ocierają się o sportowe adidasy. Po godzinie spotkania staje się jasne: jedynym kluczem łączącym tych ludzi jest wóda. A raczej upadek, jaki na nich sprowadziła. Każdy z nich przeszedł własne piekło. Zgotował je swoim dzieciom, żonom, rodzicom. – Do kościoła chodziłam od małego, ale dopiero jako niepijąca alkoholiczka zrozumiałam zdanie, które przez lata klepałam „umarł i zmartwychwstał” – mówi Joanna. – Alkoholik potrafi umrzeć wielokrotnie i to bez gwarancji, że znowu uda mu się ożyć. Dlatego ta ludzka mieszanina tydzień w tydzień przychodzi do tej obskurnej piwnicy. Świętują kolejny dzień swojego zmartwychwstania. Za dużo tego świętowania nie ma, bo mityng ma charakter organizacyjny. Bardziej przypomina zebranie korporacji w kryzysie niż dającą nowe życie terapię. A jednak nikt nie wychodzi. Tylko jeden człowiek w pewnym momencie próbuje nerwowo wyłączyć dzwoniący nagle telefon. Kiedy mu się to nie udaje, wali w niego pięścią i  wybiega z  sali. Wraca po chwili. Pod koniec spotkania podnosi rękę. – Jestem Zbyszek i jestem alkoholikiem. Chciałem przeprosić za tę historię z  telefonem. Tak się ułożyło, że ostatnio zapiłem. Utopiłem telefon i teraz raz da się go obsługiwać, a  dwa razy się nie da. Ludzie kiwają głowami ze zrozumieniem. Sami są jak zepsute telefony. Czasem działają dobrze, a czasem nie da się ich obsługiwać. – Problem nie jest w piciu, ale w zepsutej głowie. Wóda tylko miała tę głowę wyłączyć, jak już sama sobie z nią nie dawałam rady – tłumaczy Joanna. – Rozumiesz? Ale nie daje mi szans na odpowiedź. – Nie możesz tego zrozumieć. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Agnieszka, Robert i Marta. Każda historia jest inna. Jak powiada pewna alkoholiczka: pływamy różnymi stylami, ale toniemy tak samo. Robert płynął stylem rozpaczliwym. Kiedy po latach przyszedł na własny wydział, żeby tam nauczyć studentów pedagogiki specjalnej, czym jest alkoholizm, jego profesorowie bardziej się dziwili, niż cieszyli. Stawiali na to, że dawno zapił się na śmierć. Już na studiach uprzykrzał im zajęcia swoimi pijackimi wtrętami. Inteligencja i  wóda to trudne połączenie. Teraz jest czysty jak łza. Na tego innego siebie patrzy z dystansu przemiany, którą przeszedł dzięki AA. – Dlaczego piłem? Bo nie potrafiłem żyć – mówi, i jest to takie szczelne zdanie, że trudno coś więcej dodać. Agnieszka pierwszy łyk alkoholu wypiła po 18. roku życia. Ale teraz wie, że urodziła się z duszą alkoholika. – Od dzieciństwa żyłam w dwóch światach. W tym codziennym nie wszystko mi się udawało. Nie byłam tak perfekcyjna jak moi rodzice. W wymyślonym byłam najwspanialsza i wyjątkowa. Alkoholicy to uciekinierzy – mówi. Ona zaczęła uciekać w alkohol po pojawieniu się pierwszego dziecka. Łyczek czerwonego wina na odprężenie. Później kieliszeczek na lepszy humor. Z  czasem butelka na przetrwanie dnia. Później dwie butelki. A na końcu chowanie alkoholu w szufladzie na bieliznę, zostawianie w  skrytkach, żeby czasem nie zabrakło. – Oczywiście nie dopuszczałam do siebie myśli, że jestem alkoholiczką. Wydawało mi się, że piją wszyscy i ze mną jest wszystko w najlepszym porządku. Nie było. – Ciągle czułam się nieszczęśliwa i  to moje nieszczęście wylewało się ze mnie i topiło moich bliskich – mówi ze spokojem, jakby nie o sobie. Wieczorem obiecywała sobie, że to już koniec. To się już nie powtórzy. Ale tak się składało, że w pracy czekało trudne spotkanie. No to kieliszeczek z  rana dla animuszu. Przed spotkaniem jeszcze jeden. A najlepiej dwa. Później to już trzeba było dojechać z tą butelką do dna, żeby wino nie skwaśniało. Takich naprawdę ostatnich butelek było w jej życiu kilka. Któregoś dnia poczuła, że grunt pali jej się pod nogami. Małżeństwo wisiało na włosku, w pracy było na granicy, z dziećmi podbramkowo. Nie by-

44

C O

u z a l e ż n i a

DOPIERO KIEDY ZROZUMIE SIĘ SWOJĄ BEZSILNOŚĆ WOBEC ALKOHOLU, ZACZYNA SIĘ ZWYCIĘŻAĆ.

ło gdzie uciec, wszędzie zgliszcza. Po rozmowie z mężem poszła na terapię. Tam poznała innego alkoholika, który namówił ją na pójście na spotkanie AA. To był moment, w  którym zaczynała się oswajać, że ma problem z alkoholem. Ale nie na tyle, żeby zaraz chodzić do AA. Przecież ona tylko piła trochę za dużo czerwonego wina. A oni to jacyś menele. Dziś nie wyobraża sobie życia bez spotkań AA. Na mityngi chodzi przynajmniej trzy razy w tygodniu. Mityng to rzecz święta. Ostatnio pojechała po syna do szkoły. Zamiast wyjść punktualnie, zamarudził z kolegami. Kiedy wreszcie zszedł, jej już pod szkołą nie było. Jechała na mityng. – On się nauczył, że są zasady, a przy okazji trochę samodzielności. A  ja przestałam wreszcie ustawiać się w roli ofiary, która zrezygnuje z własnego życia byle tylko wszystkich zadowolić. Alkoholicy uwielbiają być ofiarami. To przecież świetny pretekst to picia. To zdanie z  mityngów AA. –  O  piciu jest niewiele, bo nie picie jest naszym problemem, tylko strach przed życiem. Ogłosiłam swoją bezsilność wobec alkoholu i  dopiero jak przestałam walczyć, to zaczęłam zwyciężać.

Małpka Marta już na studiach szła w piciu na wyczyn. – Zawsze wydawało mi się, że moje picie jest radosne i dobrze się bawię. Nawet jak budziłam się po imprezie cała w wymiocinach, to wmawiałam sobie, że to tylko zabawa – mówi. Nie pamięta, kiedy „piję, bo chcę” przeszło w „piję, bo muszę”. Ostatnio, na imprezie sylwestrowej, podsłuchała, że wśród części znajomych miała ksywę Małpka. Dawno temu zorientowali się, że zawsze miała w  torebce małą wódeczkę. Jej wydawało się, że nikt nie ma o tym pojęcia. Od małpki zaczynała dzień. Często na pusty żołądek, bo lepiej kręciła. Po południu poprawiała drugą. Najczęściej w  damskiej toalecie swojej dużej korporacji. Przy odkręcaniu buteleczki spuszczała wodę, żeby nie było słychać charakterystycznego pyknięcia. Miała to poukładane, bo kiedyś słyszała, jak w kabinie obok ktoś nie był na tyle przezorny. Nie miała odwagi podejrzeć, kto POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

to był. Bała się, że jeśli to zrobi, w  kabinie obok zobaczy samą siebie. Atrakcyjną, jeszcze młodą, dobrze wykształconą pijaczkę. Jej droga w  dół nabrała przyspieszenia, kiedy sypnął się jej związek. Nie wszystko pamięta. Nie wszystko zresztą chce pamiętać. Pewne obrazy są jednak silne. Stoi przy barze i wlewa w siebie kolejnego shota. Knajpka jest mała, ciasna. Weszła tam przypadkiem. To takie miejsce, gdzie nie chodzą koledzy z  jej znanej na świecie firmy. W pewnym momencie stojący obok chłopak przeciska się bliżej. Staje tuż za nią i  wkłada jej rękę pod spódnicę. Powoli. Bez słowa. Nawet na nią nie patrzy. Pieści ją. Marta przez chwilę chce uciec. Zaprotestować. Z jakiegoś powodu tego nie robi. Zamawia kolejnego shota. Nawet nie zauważa, kiedy chłopak wychodzi. – Wiele rzeczy wtedy nie zauważałam. Czułam, jakbym patrzyła na świat zza bardzo grubej szyby. Jej otrzeźwienie było równie mocne jak picie. Próba samobójcza zatuszowana przez rodzinę. Szpital psychiatryczny, terapia. – Czułam się jak cebula, którą obierano warstwa po warstwie. Okazało się, że pod spodem jest tylko zagubiona dziewczynka z  kompleksami – mówi. Na pierwszy mityng trafiła przypadkiem. W czasie terapii można było wyjść albo na fajkę, albo na spotkanie AA. Nie paliła, to poszła do AA. Pamięta, że strasznie ją śmieszyli. Spracowani goście, którzy opowiadali o rozwoju duchowym. – Czułam się lepsza od nich. A  byłam w  tym samym piekle, chociaż mogłam o tym opowiadać w trzech językach. Z picia wychodziła jak po bardzo długiej i starej drabinie. Co chwila łamał się jakiś szczebel i spadała. Dźwigała się. Dwa razy spadła na sam dół. – Pierwszy raz zapiłam, jak tylko poczułam się silna i bezpieczna. Wydawało mi się, że mam to już wszystko poukładane. A skoro nie mam problemu z alkoholem, to chyba mogę się napić – opowiada. Teraz już wie, dlaczego na spotkaniach AA o niepiciu mówią w perspektywie 24 godzin. – Każdy dzień bez jest darem. Nic nie jest dane raz na zawsze. Czasem myślę, że Budda musiał należeć do AA, bo tak naprawdę nie chodzi o to, żebyś nie pił, tylko szedł przez życie w harmonii ze sobą i światem. Niepicie to tylko element tej harmonii.



45



12 KROKÓW AA (wersja pierwotna*)

1. P rzyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, że przestaliśmy kierować własnym życiem. 2. U wierzyliśmy, że Siła Większa od nas samych może przywrócić nam zdrowie. 3. Postanowiliśmy powierzyć naszą wolę i nasze życie opiece Boga, jakkolwiek Go pojmujemy. 4. Z robiliśmy gruntowny i odważny obrachunek moralny. 5. Wyznaliśmy Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi istotę naszych błędów. 6. Staliśmy się całkowicie gotowi, aby Bóg uwolnił nas od wszystkich wad charakteru. 7. Z wróciliśmy się do Niego w pokorze, aby usunął nasze braki. 8. Zrobiliśmy listę osób, które skrzywdziliśmy, i staliśmy się gotowi zadośćuczynić im wszystkim. 9. Zadośćuczyniliśmy osobiście wszystkim, wobec których było to możliwe, z wyjątkiem tych przypadków, gdy zraniłoby to ich lub innych. 10. Prowadziliśmy nadal obrachunek moralny, z miejsca przyznając się do popełnionych błędów. 11. D ążyliśmy poprzez modlitwę i medytację do coraz doskonalszej więzi z Bogiem, jakkolwiek Go pojmujemy, prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas oraz o siłę do jej spełnienia. 12. Przebudzeni duchowo w rezultacie tych kroków staraliśmy się nieść posłanie innym alkoholikom i stosować te zasady we wszystkich naszych poczynaniach. *Na 47. Konferencji Służby Krajowej AA tekst 12 kroków został zmodyfikowany. Do dziś wiele grup woli jednak używać tej wersji. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Jakiś Bóg Inne spotkanie AA odbędzie się w  salce przy kościele. To najczęstsze miejsce tych spotkań. Kościół co prawda na AA patrzy podejrzliwie. Bo z jednej strony mówią tam sporo o Bogu, z drugiej nigdy nie mówią, o którego chodzi. Ostatecznie księża jednak podnajmują im sale, bo alkoholicy nie wybrzydzają na warunki. No i  płacą sumiennie. Każde spotkanie kończy się krążącym po sali kapeluszem, do którego wrzuca się datki. Musi wystarczyć na salę, kawę i herbatę. No i książki o AA. Jednym z filarów wspólnoty jest niezależność. Finansowa. Ale też mentalna. Na każdym kroku podkreślają, że AA nie wspierają żadnej partii politycznej, żadnej innej idei poza trzeźwością. Z tego powodu w Polsce Ludowej długo nie byli mile widziani. Z czasem się jednak zakorzenili. Z danych za 2018 r. wynika, że w całej Polsce było 2800 grup, które zrzeszały od 25 do 30 tys. ludzi. W Stanach Zjednoczonych, gdzie narodziło się AA, oraz Kanadzie (dane zbiorcze) jest około 60 tys. grup. Na całym świecie do AA należy ponad 2,2 mln ludzi. Ci na kolejnym mityngu do AA dochodzili wyjątkowo wyboistą i  krętą drogą. Większość pierwszy kontakt ze wspólnotą zaliczyła za kratami. – Na mityngi w  pudle chodziłem z  nudów i dla beki. Jaja sobie z nich robiłem. Łatwo ze mną nie mieli – mówi Bolek, gładząc z czułością swojego pudla. Trudno o większy kontrast pomiędzy tym, co mówi i jak wygląda. – Lata za kratami leciały, a liczba przyjaciół topniała. Jak wychodziłem z pudła, to pod bramą stali tylko ci, którzy tak mnie kiedyś śmieszyli, ludzie z AA. Swój przypadek widzi wyraźnie. – U mnie problemem jest głowa. Naprawiam ją jak mogę, ale wiem, że może się nie udać – mówi, a pudel patrzy na niego mądrymi oczami. Bolek przerobił 12 kroków, czyli fundament AA. Od kilku lat na trzeźwo stawia własne kroki. Mówi, że stara się je tak stawiać, żeby nikogo po drodze nie deptać. Przez większość swojego życia zdeptał wielu ludzi. Mówi, że wystarczy.

Jestem alkoholikiem Jestem alkoholikiem. To zdanie jest jak kamień w  ustach, z  którym ciężko się mówi. Nie chciałoby się mieć z nim nic wspólnego. Robert, który nie pije od 12 lat, mówi, że do dziś pamięta moment, w którym je wypowiadał: – Wtedy wydawało mi się, że to nie o mnie, dlatego nie miałem z tym większego problemu. Są i tacy, którzy nie potrafią tego zdania powiedzieć. Niektórzy płaczą. No to próba: – Jestem Juliusz. Cisza. – I jestem alkoholikiem – mówię to, ale jakby nie swoimi ustami. Jakby mówił to mój ojciec, który tego zdania nigdy nie wypowiedział. Mimo to czuję pewną ulgę. JULIUSZ ĆWIELUCH

46



Jacek Charmast

Czym wabią narkotyki i dlaczego trudno wyzwolić się spod ich pozornego uroku.

NIESZCZĘŚCIE W SZCZĘŚCIU

Rozmówca jest przewodniczącym Stowarzyszenia JUMP 93, zrzeszającego pacjentów substytucyjnych, czyli poddawanych farmakologicznej metodzie leczenia uzależnienia od opioidów, która w połączeniu z opieką socjalną, medyczną oraz psychologiczną daje największe prawdopodobieństwo skuteczności spośród wszystkich innych dostępnych form leczenia. Członek założyciel Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej, pomysłodawca i administrator Biura Rzecznika Praw

A nna D obrowolsk a

Osób Uzależnionych, z którymi pracuje od ponad 20 lat.

©

get t y im ages

rozmawia

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

48

C O

u z a l e ż n i a

A nna D obrowolsk a : – Kiedy słyszy pan słowo narkoman, jaki obraz staje panu przed oczami? J acek C h a rm ast : – Wyobrażam sobie osobę wykluczoną społecznie, której może trzeba pomóc, ale najlepiej tak, żeby sobie rąk nie ubrudzić. Pewnie lepiej ją zatem ­ominąć.

Spodziewałam się innej odpowiedzi. Ale taki właśnie obraz najczęściej przychodzi ludziom do głowy. Samo potoczne określenie narkoman jest niepoprawne, stygmatyzujące. Zadomowiło się w  naszym języku i prawdopodobnie się go już nie wykorzeni. Co zatem znaczy, że ktoś jest uzależniony? Występują u  niego różne wskaźniki uzależnienia, np. zwiększona tolerancja na narkotyki, nieodparta chęć sięgania po nie, zdominowanie przez nie całej aktywności. Porównano kiedyś głód narkotykowy do klasycznego głodu. I to jest pokazanie właściwej siły tego uzależnienia. Człowiek bywa tak głodny, że mógłby zjeść drugiego człowieka, zrobi zatem wszystko, żeby to jedzenie zdobyć. Narkoman potrafi okraść rodziców z ostatnich pieniędzy, kobiety się prostytuują, mężczyźni dokonują rozbojów. Wszyscy, którzy sięgają po narkotyki, też nimi na różne sposoby obracają. Ale nie każdy jest od razu narkomanem? No właśnie. Narkoman to osoba, która substancji psychoaktywnych używa szkodliwie lub jest od nich uzależniona. Jeśli chcemy brać pod uwagę osoby, które rzeczywiście można by podciągnąć pod tę kategorię, będzie to ok. 100  tys. Polaków. Nie jest to zatem statystycznie straszliwy wynik. Jednakże w społecznym odbiorze narkomanem jest każda osoba, która sięga po niedozwolone substancje psychoaktywne. A takich jest w Polsce pewnie ze 4 mln. Czy istnieją osoby, które są uzależnione, ale w życiu radzą sobie całkiem nieźle? Granica między szkodliwym używaniem substancji psychoaktywnych a uzależnieniem jest trudno uchwytna. I pewnie są tacy, którzy w życiu społeczno-zawodowym są nawet stawiani za wzór, ale np. korzystają z kokainy, która pozwala im prowadzić złożone dyskusje, co tydzień robić supershow w mediach czy świetnie wypowiadać się w programach informacyjnych. Ta populacja jest ukryta, leczy się w różnego rodzaju prywatnych klinikach, płacąc za tę pomoc wielkie pieniądze. Tak naprawdę nikt nie wie, jak jest duża. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

49



Co się bierze

Profil narkomana dzisiaj i 20 lat temu wciąż jest podobny? Profil narkomana dzisiaj i 20 lat temu wciąż jest podobny? Nie. W latach 80. dominowali użytkownicy polskich opiatów wytwarzanych metodą chałupniczą, czyli tzw. kompotu. Ten z kolei od połowy lat 90. był wypierany przez heroinę brown sugar. Początek XXI w. był czasem dużych zmian. Zaraz po 2000 r. po narkotyki zaczęła sięgać zwyczajna szkolna młodzież, dzieciaki z normalnych, fajnych rodzin. Popalały marihuanę albo jej zmodyfikowaną genetycznie wersję, czyli skuny, wreszcie załapały się na heroinę brown sugar. To był efekt działania narkobiznesu, który na fali popularności marihuany wprowadził na rynek sprowadzaną z Azji brązową heroinę. I był na nią ogromny popyt. Do młodzieży bardzo powoli docierało, że to, co pali zamiast marihuany, nie ma nic wspólnego z marihuaną, tylko jest jednym z najgroźniejszych narkotyków, który błyskawicznie uzależnia. Ta dominacja opiatów zakończyła się mniej więcej w 2006 r. Dzisiaj grupa użytkowników opiatów i opioidów stanowi ok. 10 proc. pacjentów ośrodków terapii. Zdecydowanie mniejszym problemem jest też brown sugar – narkotyk trochę tańszy, ale też gorszej jakości od czystej heroiny, która masowo nie trafia do Polski, bo na ogół jeszcze jest dla Polaków za droga i popyt tu niewielki. Dlaczego heroina jest tak atrakcyjna? Osobom, które mają problemy ze zdrowiem psychicznym, samopoczuciem, uzyskaniem komfortu, depresją, pozwala normalnie funkcjonować, natychmiast te wszystkie złe stany likwiduje. Przy tym wytłumia, uspokaja. Tyle że działa od 4 do 6 godzin i jeżeli trzeba przyjąć 4 dawki dziennie, a każda z nich kosztuje średnio 200 zł, to mało kogo na to stać. A kokaina? Wyzwala siły, stymuluje intelekt, mobilizuje do działania. Kiedy się jej używa przez dłuższy czas, można nawet przez tydzień nie spać. Człowiek po jej zażyciu czuje się atrakcyjny, sprawczy, dzielny, lepszy od innych. Amfetamina? Ma działanie podobne do kokainy, ale nieco mniej atrakcyjne. Pozwala funkcjonować przez całą dobę i w ogóle się nie zmęczyć. Dopalacze? To kolejny przełom – 2010 r. , kiedy pootwierały się sklepy, w których można było legalnie je kupić, zaczęły je zażywać rzesze młodzieży. Dopalacze klasyfikuje się jako narkotyki? Tak. Najgroźniejsze trafiają na listę substancji zakazanych. Ale w momencie, kiedy dana substancja trafi na tę listę, narkobiznes przestaje ją produkować w dotychczasowej formule, zmienia np. jeden element struktury chemicznej i wytwarza nowy produkt. Skutek jest taki, że powstają coraz groźniejsze substancje. Wszelkiego rodzaju leki psychotropowe? Jeżeli chodzi o benzodiazepiny, to mamy dwie bardzo popularne substancje: Xanax i Clonazepam. Ten pierwszy jest wśród młodzieży bardzo powszechnie stosowaPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

ny. Drugą sporą grupę użytkowników tych substancji stanowią samotne kobiety po pięćdziesiątce.

By je kupić, potrzebują recepty od psychiatry? Wypisują psychiatrzy, ale później w lokalnej przychodni na podstawie tej pierwszej recepty może je już przepisać każdy lekarz. Wciąż jednak narkotyzują się głównie ludzie młodzi. Co jest teraz modne na dyskotekach czy w klubach? Amfetamina, metamfetamina, ekstazy, różne substancje stymulujące, mefedron. Głównie młodzi wciąż sięgają po marihuanę. Jej ufają. Polska młodzież jest na czele europejskich statystyk, jeśli chodzi używanie konopi. Dane sprzed kilku lat wskazywały, że próbowało ich 40 proc. nastolatków w Polsce. Sporo. Tak, choć badania wskazują, że młodzieńcze eksperymenty z marihuaną nie przekuwają się zazwyczaj w uzależnienie. Jak się ma normalny dom i rodzinę, to się zazwyczaj z tego wyrasta. Poza tym rodzina zazwyczaj wychwytuje problem we właściwym momencie. Ponadto zainteresowanie dopalaczami wśród młodzieży spada. Było wiele zatruć, różnych wypadków, które były nagłaśniane, i tak jak z heroiną, młodzi zorientowali się, że nie tędy droga, koszt jest zbyt duży. Klientami wiernymi tym specyfikom są jednak wciąż osoby wykluczone społecznie. Tacy „prawdziwi narkomani” sporo tego konsumują. Co z narkotykami aplikowanymi za pomocą strzykawek? Polacy lubią sobie wstrzykiwać narkotyki, nawet wtedy gdy można przyjąć je inaczej, np. doustnie czy przez inhalacje. Amfetaminę czy kokainę w postaci proszku można wciągnąć przez nos, można zaciągać się dymem z heroiny palonej na aluminiowej folii. Istnieją setki sposobów i narzędzi do przyjmowania narkotyków. Iniekcje są największym zagrożeniem – powodują częste przedawkowania czy zakażenia. Nasze Stowarzyszenie między innymi prowadzi w  Warszawie program wymiany igieł i  strzykawek, mający za cel chronienie użytkowników narkotyków przed infekcjami HIV, HCV i innymi. Chronimy też populację ogólną przed przypadkowymi zakłuciami i wysokimi kosztami leczenia zakażeń.

Po co się bierze Ludzie sięgają po narkotyki bo... …źle się czują. Odczuwają dyskomfort związany z niewłaściwie funkcjonującą chemią organizmu. Ich mózg nie jest w stanie wytworzyć dostatecznej ilości naturalnych substancji, które pozwalają czuć komfort. W Polsce tym osobom trudno jest znaleźć właściwą pomoc psychologiczną czy psychiatryczną. I wtedy zazwyczaj ktoś im podpowiada: spróbuj tego czy tamtego. Nagle okazuje się, że to strzał dziesiątkę. Znikają stany, które doprowadzały do szaleństwa, nie ma prób samobójczych. Nagle może być pięknie? Tak, jest „lek”, który na to wszystko pomaga.

50

C O

u z a l e ż n i a

©

l eszek z ych

JACEK CHARMAST: MŁODZIEŃCZE EKSPERYMENTY Z MARIHUANĄ NIE PRZEKUWAJĄ SIĘ ZAZWYCZAJ W UZALEŻNIENIE.

Wśród narkomanów przeważają mężczyźni. Dlaczego? Owszem, kobiety to ok. 20–30 proc. Ale tak jest w  zasadzie w większości uzależnień. Przy czym istnieje opinia, że kobiety bardzo trudno się leczy. Mają one za sobą często o wiele gorsze przeżycia – molestowanie w najbliższym otoczeniu, skrajna dysfunkcja rodziny, brak oparcia w kimkolwiek, przemoc. Zasadniczo kobiety psychicznie lepiej sobie radzą i  chronią się przed różnymi niebezpieczeństwami, ale kumulacja negatywnych czynników może je załamać. I trudno im wyjść z nałogu, bo zazwyczaj nie chcą mówić o swojej traumie.

mie samowyleczeń była bliska zeru. To, co potem zrobił, czyli wyprowadzenie pacjentów ze szpitala psychiatrycznego do miejsca, które chwilę później nazwano domem Monaru w  Głoskowie, było symbolicznym aktem zerwania z psychiatrią i lekarzami, których – w jego mniemaniu – należało wyłączyć z procesu leczenia. Poszedł ze skrajności w skrajność: na oddziałach psychiatrycznych pacjenci byli leczenie farmakologicznie, w jego ośrodkach nie dawano żadnych leków, nawet uśmierzających ból zęba. Do lekarzy chodzono tylko w kryzysowych sytuacjach.

Można w weekend szprycować się takimi substancjami, a w ciągu tygodnia być przykładnym mężem czy żoną i pracownikiem? Można.

Czy to było skuteczne? Według ówczesnych kryteriów tak. Dzisiaj byśmy powiedzieli, że mało skuteczne. Myślę, że najwyżej co piąty pacjent Marka kończył terapię, a  nie ma danych, co się z nimi działo później.

Może być tak, że ten sam narkotyk w tych samych dawkach jedną osobę uzależni, a drugą nie? Ludzie mają różną odporność na różne rzeczy. Ale jeżeli ktoś przyjmuje coś regularnie, to oczywiste, że się uzależni – tolerancja, czyli potrzeba coraz większych dawek, będzie wzrastać w taki sam sposób u wszystkich. To, co naprawdę ich różnicuje, to potencjał, zaplecze, które mają w postaci środowiska rodzinnego. To jest najważniejsze w kontekście tego, czy sobie kiedyś poradzą ze wszystkimi kłopotami, czy nie.

Kogo i jak się leczy Gdy bliscy widzą, że nastolatek się uzależnia, to co powinni zrobić, by realnie mu pomóc? Najważniejsze to namówić go do kontaktu ze specjalistą. On będzie współpracował zarówno z nastolatkiem, jak i z najbliższym otoczeniem, które nauczy, jak reagować w sytuacjach problematycznych. Hasło „wizyta u specjalisty” u wielu osób wciąż wywołuje silny opór. To w Polsce bardzo szybko się zmienia. W Warszawie za każdym rogiem mamy poradnię. Podobnie jest w innych dużych miastach, a przecież to one kreują rzeczywistość, w której żyjemy. Narkomanem powinien zająć się psychiatra czy raczej psycholog, terapeuta? Kiedyś było tak, że w przypadku uzależnienia od narkotyków psychiatra w opinii wielu terapeutów był kimś szkodliwym. Wzięło się to stąd, że Marek Kotański zaczynał leczyć narkomanów na oddziale psychiatrycznym szpitala w Garwolinie, gdzie skuteczność na pozioPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Więc ponownie sięgnięto po pomoc psychiatrów? W latach 90. nastąpiła wielka reforma systemu opieki zdrowotnej. Organizacje pozarządowe, które wcześniej prowadziły ośrodki resocjalizacji czy domy opiekuńcze, dostały możliwość zakładania niepublicznych zakładów opieki zdrowotnej. Wymogiem była obecność w nich lekarza. Najpierw więc psychiatrzy pojawili się po to, by formalnie spełnić warunki NFZ, z czasem jednak okazało się, że pacjentów, którzy wymagają farmakoterapii, jest coraz więcej. Wiązało się to także z rozwojem diagnostyki. Zaczęto wykrywać zaburzenia psychiczne towarzyszące uzależnieniom. Pojawili się pacjenci z tzw. podwójną diagnozą – uzależnienie od substancji psychoaktywnych plus zaburzenia psychiczne. Da się powiedzieć, czy zaburzenia psychiczne sprzyjają uzależnieniom, czy osoby uzależnione zaczynają mieć problemy z psychiką? To jest karkołomne zadanie, którego lekarze unikają. W praktyce zresztą nie jest to niezbędne, a często służy sporom ideologicznym, np. temu, żeby straszyć ludzi, że narkotyki wywołują zaburzenia psychiczne. A jeśli człowiek nie ma bliskiej rodziny albo z jakiegoś powodu nie zareaguje ona w odpowiednim momencie, co się wtedy dzieje? Nikt nie funkcjonuje w próżni. Nawet jeśli nie ma rodziny, to wokół zawsze ktoś jest – szkoła, zakład pracy. Jeżeli uzależniony znajdzie się na ulicy, to są specjaliści, którzy pracują w takim środowisku. Uzależnieni często także sami zaczynają zgłaszać się na oddział detoksykacji. Albo do placówek opiekuńczych lub ośrodków pomo-

51



cy społecznej po jedzenie i tam się ich wychwytuje, pró buje z nim rozmawiać, motywować.

wyrzutów sumienia, że robi coś złego. Mamy coś takiego jak podejście i cel leczenia, którym jest redukcja szkód.

Leczenie jest dziś skuteczne? Tak, chociaż według obiegowej opinii kokainistów nie da się wyleczyć. Nie wiem, czy to prawda, bo nie mam kontaktu z tą grupą. To jest nadal dość elitarne i wielkomiejskie zjawisko. Pewnie za kilka lat będziemy mogli powiedzieć więcej.

To nurt w terapii? Raczej filozofia pomocy. Zakłada ona, że są mniej i bardziej bezpieczne sposoby używania narkotyków, z  tymi substancjami da się żyć i  nad nimi zapanować oraz można je zastępować bezpieczniejszymi substytutami. Np. metadon zastępuje opiaty i heroinę.

A co z „weteranami”, którzy dziś dobiegają siedemdziesiątki? Za czasów Marka Kotańskiego mówiło się, że nie dożywają czterdziestki. Teraz na programach substytucyjnych mamy seniorów. Sporo z tych osób urodziło się w latach 50. To głównie opiatowcy. Gdyby nie sięgali kiedyś po trucizny wytwarzane domowym sposobem, jak np. kompot, a dostawali pod kontrolą lekarza farmakologiczny czysty lek o takim samym lub podobnym działaniu, to być może żyliby niewiele krócej od normalnej populacji i byłoby ich teraz znacznie więcej. Największym zagrożeniem dla narkomanów kilkadziesiąt lat temu było wszystko to, co wiązało się z przyjmowaniem zanieczyszczonych narkotyków z brudnych igieł i strzykawek. Teraz, kiedy jest 100-proc. skuteczny lek na HCV, kiedy z wirusem HIV można żyć bardzo długo, to już nie są takie wielkie problemy.

Osoby, które trafiają do ośrodków pomocy, są badane i obejmowane leczeniem farmakologicznym? Populacja osób uzależnionych od narkotyków, która trafia na detoksy, ma kontakt ze szpitalem, który zajmuje się pełną diagnostyką. Są badani na okoliczność HCV, HIV, kiły, chorób płuc. W  Warszawie istnieją poza tym mobilne punkty testowania.

Brać, ale kontrolować? Ostatnio ogromną popularność w sieci zyskał utwór „Patointeligencja” nastoletniego rapera Maty. Dużo tam o narkotykach w świecie inteligentnej i bogatej młodzieży. Czy pana zdaniem ta piosenka przedstawia jakąś prawdę o pokoleniu współczesnych nastolatków? Myślę, że o  niewielkim wycinku ich życia. Dorobiliśmy się fajnego pokolenia młodzieży. Nie ma najmniejszych podstaw, by pokolenie 40+ czuło się lepsze. Jeśli chodzi o  postawy obywatelskie, uczciwość, nawet stosunek do alkoholu. Pewnie piją niemało, ale z  drugiej strony młodzież potrafi zaskoczyć racjonalnością. Zresztą terapeuci, choć oczywiście nie wszyscy, coraz częściej przychylają się do opinii, że niektórych rzeczy można używać, tylko trzeba to robić z głową. Powstają np. poradnie kontrolowanego picia. Z narkotykami można tak samo? Z marihuaną – owszem. Stosowany szeroko w Polsce program Candis, skierowany ściśle do osób używających konopi, zakłada jako cel kontrolowane ich używanie. Program oparty jest na metodzie Dialogu Motywującego, która odrzuca terapeutyczną dyrektywność, zastępując ją dialogiem z pacjentem i wspólnym wyznaczaniem celów terapii. Program opracowano w Niemczech, gdzie też solidnie zbadano jego skuteczność. Czyli ograniczenie spożywania jest mniejszym złem niż całkowite odstawienie? To chyba w  ogóle nie jest złem. Zresztą w  leczeniu ­należy unikać takich ocen. Poprawa stanu zdrowia jest tak samo poważanym celem leczenia jak całkowite wyzdrowienie. A od strony użytkownika, to czy gdy wypije pani piwo w  barze, czy pali papierosa, to raczej nie ma pani POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Ale nie wszyscy trafiają na detoksy? Większość trafia. Choćby po to, by obniżyć zmieniającą się tolerancję na narkotyki, a tym samym obniżyć koszty swojego funkcjonowania. Niektórzy nie są ubezpieczeni i nie mają za co się leczyć. Narkomania jest leczona bez ubezpieczenia. W warunkach ośrodka czy programu substytucyjnego wymusza się jednak na pacjencie uzyskanie ubezpieczenia w trakcie leczenia i żeby w tym celu się zgłosił do ośrodka pomocy społecznej czy urzędu pracy, dzięki czemu łatwiej mu potem leczyć inne choroby, w tym te, które towarzyszą narkomanii. To spora pomoc. W dalszym ciągu niewystarczająca. Ile kosztuje leczenie narkomanii? Rocznie około pół miliarda złotych. Z tej kwoty około 350  mln zł wydaje się na redukcję podaży, czyli system penitencjarny, policję, sądy. Około 150  mln zł na samo leczenie. Niecały procent to opieka społeczna. Według mnie to skandal. Dlaczego? Jest niesłychanie ważne, żeby podstawowe potrzeby tych osób w zakresie dachu nad głową, jedzenia, higieny były zachowane. Nie możemy pomagać, gdy ludzie żyją na ulicy. W takich warunkach nie można przyjmować leków antywirusowych. Reżim ich przyjmowania wymaga, żeby były zabezpieczone, pod kontrolą, przyjmowane systematycznie. Przerwanie tego leczenia powoduje bardzo poważne negatywne skutki zdrowotne.

Co będzie dalej Jest pan za legalizacją narkotyków? Za depenalizacją używania marihuany. Na dzisiaj nie więcej. Medyczna jest legalna w Polsce od 2017 r. Uważam, że marihuana jest jedyną substancją, o legalizacji której można odpowiedzialnie rozmawiać. Myślę, że na taki krok w stosunku do innych substancji nikt, żaden kraj, sobie nie pozwoli.

52

u z a l e ż n i a

Dlaczego? Bo są często niezbadane, groźne i trudno przewidzieć różne konsekwencje takiej decyzji. Co do marihuany, są kraje, które testują nowe podejście, np. Urugwaj czy Holandia, jednak wyniki są niejednoznaczne. Narkomanem jest się całe życie? Czy można z tego wyjść i śmiało powiedzieć, że jest się wolnym i zdrowym? Narkomania to choroba nawrotowa. Te nawroty bywają różne – ostre, łagodne, bardzo krótkie lub dłuższe. Mówimy, że można żyć z cukrzycą i z wieloma innymi dolegliwościami, które wymagają wsparcia farmakologicznego. I z narkotykami może być tak samo. Można przyjmować substytuty opiatów, które pozwalają zmienić jakość życia i poprawić funkcjonowanie społeczne. Nie daje to efektu tzw. haju, ale stabilizuje negatywne skutki odstawienia. Po ostatnich 20 latach z ponad 40-letniej historii systemowego leczenia uzależnionych od narkotyków w Polsce można stwierdzić, że leczenie ośrodkowe to system dość skuteczny. Istnieje ok. 2000 miejsc w ramach średnio i długoterminowej opieki i one wystarczają. Zakładam, że co roku dla 10 proc. osób, które przechodzą przez ten system, narkotyki przestają być problemem, z którym nie potrafią sobie poradzić. Nawet jeżeli zaleczony narkoman sięgnie po heroinę czy marihuanę, to szybko się otrząsa lub kontaktuje z terapeutą. A pan zna takie osoby? Znam setki takich osób. To jest np. połowa kadry Monaru i innych organizacji. Wiele jest znanymi t­ erapeutami. Po 2000 r. ujednolicono program przygotowania zawodowego terapeutów, stworzono standardy, jeden program – dzięki temu mamy teraz w Polsce wspaniale wyszkoloną kadrę. Notabene, myślę, że Polska mogłaby wyłożyć jeszcze trochę pieniędzy, żeby np. uczyć terapii Ukrainę, Białoruś, Kazachstan. W naszym systemie brakuje tylko jednego, ale być może najważniejszego ogniwa: systemu pomocy związanego z readaptacją społeczną, kiedyś nazywanego obrazowo programami buforowymi. Chodzi o osoby, które wychodzą z ośrodków i mają podjąć nowe życie bez narkotyków, ale nie bardzo wiedzą jak? Tak, jak wrócić do społeczeństwa i miękko się z nim zderzyć. Potrzebne są np. specjalne mieszkania treningowe i hostele, do których trafialiby uzależnieni i w których pod kontrolą terapeutów rozpoczynaliby nowe życie, podejmowali pracę czy naukę w szkole. Pierwszych pacjentów tego nie uczono, bo nie było pieniędzy, pracy, wydawało się, że nikt temu nie podoła. Osoby po ukończonej terapii nie miały żadnych kwalifikacji, nie było kursów zawodowych, miast się bano. Miasto traktowano jako niebezpieczne dla trzeźwiejącej osoby, więc wydłużano pobyt w ośrodku nawet do dwóch lat. Pierwsze bardzo nieliczne hostele readaptacyjne powstawały zatem niedaleko ośrodków, z których przeważająca liczba położona była „daleko od szosy”. Tymczasem okazało się, że miasta oprócz pokus oferują bardzo dużo w zakresie readaptacji społecznej, ale należy te atuty umiejętnie wykorzystać. Potrzebne są zatem liczne programy readaptacyjne w dużych polskich miastach.

REKLAMA

C O

Brak pomysłu na prezent? Okazji do obdarowania się wzajemnie jest wiele. Chcemy by prezent był wyjątkowy i sprawił radość tej drugiej osobie, ale czasem po prostu kończą nam się pomysły… Przychodzimy dziś z pomocą przedstawiając innowacyjną grę o intrygującej nazwie GRA WSTĘPNA dla par. Zaprasza ona graczy do zaskakującej i pełnej miłości rozmowy, która pomaga poznawać siebie budować trwałą, satysfakcjonującą i bud więź. Dodatkowo zachęca do wspólnych wyzwań i zagadek, wprowadzających radosną atmosferę! Pary, które testowały GRĘ WSTĘPNĄ zgodnie stwierdziły, że ta gra to prawdziwe zaskoczenie!

Dasz się zaskoczyć?

Program dla takich osób to pana największe marzenie zawodowe? Tak. Wyposażony w różne potrzebne serwisy, porządny program opiekuńczy i reintegracyjny. Opiekujemy się grupą najbardziej zdegradowaną społecznie. Życie utrudnia nam to, że podobne programy skierowane do bezdomnych alkoholików nie chcą przyjmować narkomanów, bo się ich boją, gdyż rzekomo stanowią dla innych zagrożenie, np. wirusem HIV. Bardzo bym chciał, żeby readaptacja społeczna stała na wyższym poziomie, bo to na pewno pomogłoby też w znaczącym poprawieniu skuteczności programów substytucyjnych. Gdy wybiega pan myślą w przód, o 10–20 lat, to czego się pan obawia? Choćby tego, że wszystko może wrócić. Heroina, popyt na dopalacze. Nie wiadomo przecież, co ludzie wymyślą w laboratoriach. ROZMAWIAŁA ANNA DOBROWOLSKA POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

53

NA

WSTEP A R G / O .T M A R WSPIE

get t y im ages

©

Leki na tamtą stronę Marketing leków i parafarmaceutyków – czy nie powinien być ograniczony podobnymi regulacjami, jak reklamowanie papierosów i alkoholu? POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

54

C O

u z a l e ż n i a

Paweł Walewski

W

hitney Houston. Zabiła ją w 2012 r. mieszanka alkoholu, valium i xanaksu. Amy Winehouse. Odebrała sobie życie w 2011 r., popijając środki odurzające dużą ilością drinków. Heath Ledger. Znaleziony martwy w  2008  r. po przedawkowaniu oksykodonu, diazepamu i  doksylaminy. Prince. Zmarł w 2016 r. wskutek przyjęcia nadmiernej ilości przeciwbólowych opioidów. A przedtem Judy Garland. Trudny schyłek jej życia przedstawia w filmie „Judy” obsypana nagrodami Renèe Zellweger. Judy od dzieciństwa była zmuszana do łykania rozmaitych pigułek, aż w końcu w 1969 r. doprowadziła się do śmierci w  wyniku „nieostrożnego przedawkowania barbituranów” (taką przyczynę ustalili badający jej zgon koronerzy, którzy znaleźli przy aktorce otwarte opakowania tych bardzo popularnych w ówczesnym czasie leków nasennych). Można tę listę znanych nazwisk ciągnąć, bo niemal każdy rok przynosi informację o  czyjejś przedwczesnej śmierci spowodowanej zatruciem lekami. Ale za samobójczymi lub przypadkowymi odejściami muzyków, aktorów i  celebrytów – nagłośnionymi przez media i rezonujących ogólnoświatową żałobą – stoją dziesiątki cichych zgonów anonimowych ofiar. Ludzi, dla których regularne przyjmowanie leków było początkowo niewinnym uśmierzaniem bólu, lęków lub bezsenności, lecz z czasem stało się niemożliwym do zniesienia nałogiem.

Życie na proszkach W społecznej świadomości uzależnienie to palenie tytoniu lub alkoholizm, ale w praktyce nie ma takiej substancji chemicznej, która nie byłaby w  stanie uczynić człowieka swoim niewolnikiem. Prozac, xanax, valium, fentanyl, viagra... Spis dopalaczy, usypiaczy, pigułek szczęścia bądź stymulantów umysłu liczy wielokrotnie więcej pozycji, gdyby chcieć umieścić w nim wszystkie dostępne na rynku leki, od których można się uzależnić. Ale są też osoby odurzające się składnikami psychoaktywnymi zawartymi w  popularnych lekarstwach na katar i kaszel. Jedni ulegają presji środowiska, w którym żyją. To najczęściej nastolatki, ale już i  uczniowie szkół podstawowych, którzy wspólnie eksperymentują, chcąc doznać halucynacji albo sprawdzić, czy po pigułkach lepiej im pójdzie rozwiązywanie zadań na klasówkach. Druga grupa to młody zaciąg w korporacjach. Od pierwszego dnia próbują dotrzymać kroku pozostałym członkom zespołu, co wymaga stałej dyspozycyjności, a więc życia na wysokich obrotach. Są też lekomani z fiksacją na punkcie witamin i suplementów diety. Ich credo to nafaszerować się tym, czego nie jest w stanie dostarczyć zurbanizowana natura. A ponieważ życie nikogo nie rozpieszcza, więc za pomocą garści pigułek uspokajających lub nasennych próbuje zregenerować swoje siły najstarsze pokolenie uzależnionych – niepotrafiących zasnąć bez ­benzodiazepin. Poza tymi plemionami, które nie odnajdują szczęścia bez swoich pigułek (często za przyzwoleniem lekarzy, wypisujących im recepty na coraz to nowsze specyfiki), na oddziałach leczących zatrucia oraz w klinikach psychiatrycznych wyspecjalizowanych w terapiach uzależnień można znaleźć pojedyncze przykłady osób mająPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

cych kłopoty z powodu leków, które nigdy nie powinny ich tam zaprowadzić. Jak 45-letni pan Jan, który od kilku lat zażywa regularnie viagrę, gdyż stał się seksoholikiem nieprzepuszczającym okazji do uprawiania seksu z kimkolwiek, kogo do tego namówi na aplikacji randkowej. – Wiele takich osób przez długi czas nie nazwie siebie uzależnionymi, bo seks kojarzy im się z przyjemnością i zabawą – mówi Agata Stola, terapeutka uzależnień z Fundacji Edukacji Społecznej, twórczyni portalu Męskie Branie. – Choć uważają, że mają zawsze wspaniały seks, to od kilku lat nie uprawiali go bez jakiejś chemicznej stymulacji. Z kolei rówieśniczka pana Jana, Anna, po pierwszej operacji plastycznej zrozumiała, że modelowanie ciała za pomocą botoksu to nie jest jednorazowa zachcianka wystraszonej nadchodzącym klimakterium kobiety w  średnim wieku, ale sposób na wyścig z upływającym czasem – chce go stale wyprzedzać, więc zanim trafiła na terapię, była już po dwukrotnych operacjach biustu, nosa, warg i  policzków. Od kiedy nie jest już w stanie dłużej oszukiwać lekarzy, którzy na pierwszy rzut oka widzą, że Anna ma psychiczny problem z odmładzaniem (w każdej szanującej się klinice urody, zanim chirurg plastyk przystąpi do zabiegu korekcyjnego, konsultuje pacjentów u psychologa, by wykluczyć ewentualne zaburzenia), sama urządza sobie sesje spa we własnej łazience, poświęcając godziny na nakładanie na twarz maseczek, makijaży, kolagenu i innych preparatów. – Zwłaszcza obserwuję to u tych kobiet – zauważa dr Barbara Walkiewicz-Cyrańska, prezeska Stowarzyszenia Lekarzy Dermatologów Estetycznych – które czują się zagubione w życiu i marzenia o awansie społecznym koncentrują wokół wyglądu własnego ciała. A  pani Stanisława? Niedawno przekroczyła 70 lat i  to nie chorobliwa dbałość o fizyczną atrakcyjność sprawiła, że musiała zasięgnąć konsultacji u psychiatry. Chodzi o acetaminofen, szerzej znany w Polsce jako paracetamol – lek masowo stosowany przy dolegliwościach bólowych, dostępny bez recept, uznawany nawet za bezpieczniejszy niż niesteroidowe leki przeciwzapalne (gdyż te przy nadużywaniu wywołują groźne krwawienia z przewodu pokarmowego). A jednak paracetamol u pani Stanisławy, po wieloletnim zażywaniu, doprowadził ją do stanu, w którym najchętniej każdy dzień zaczynałaby od 2–3 pigułek. To uzależnienie, gdyż zdaniem psychiatrów niewinne z pozoru lekarstwo zmniejsza codzienne odczuwanie psychologicznie bolesnych uczuć. – Wielu starszych pacjentów na paracetamolu może mieć po prostu lepsze samopoczucie – komentuje dr  Sławomir Murawiec z  Centrum Terapii Dialog w Warszawie. – Coraz więcej badań wskazuje, że ten środek zmniejsza ból życia: stał się użyteczny dla ludzi, którzy wzdrygają się na myśl o skorzystaniu z psychoterapii, a chcą sobie zmniejszyć zgryzoty odczuwane w samotności, po stracie kogoś bliskiego lub odrzuceniu. Acetaminofen nie stygmatyzuje tak jak psychotropy. Ale nie pomaga w  sposób kompleksowy, tylko znieczula, przy okazji zwiększając ryzyko zniszczenia wątroby.

Przekonanie po reklamie Rocznie Polacy kupują ponad 120 mln opakowań leków przeciwbólowych dostępnych bez recept. Około 60 proc. stanowią farmaceutyki zawierające kwas acetylosalicy-

55



26 proc. paracetamol, 11 proc. ibuprofen, 3 proc.  lowy, inne substancje czynne. Na całym świecie obserwuje się

rosnące spożycie tych preparatów (między 2005 a 2010 r. nastąpił 57-proc. globalny wzrost konsumpcji aspiryny i  41-proc. innych niesteroidowych leków przeciwzapalnych). – Jako psychiatra patrzę na te dane inaczej niż ci, których cieszy, że ludzie nauczyli się sami uśmierzać najróżniejsze dolegliwości bólowe – mówi dr Murawiec. – Musi być coś jeszcze, co uzasadnia tak wysokie spożycie. To reklama i marketing. Według firmy Kantar, analizującej rynek reklamowy, producenci farmaceutyków i parafarmaceutyków przez 11 miesięcy 2019 r. przeznaczyli na reklamy w mediach o 13,7 proc. więcej niż rok wcześniej. Najwięcej pozostawili w telewizjach (66 proc. budżetu) i radiu (22 proc.). Nie były to byle jakie kwoty, np. firma Aflofarm wydała na swoje kampanie w  mediach ponad 1,5 mld  zł (wzrost o 12,5 proc. w porównaniu z 2018 r.), a firma USP Zdrowie – 558 mln zł (wzrost o 25,5 proc.). Ekspertów od dawna niepokoi fakt, że konsumenci leków całą wiedzę na ich temat – mimo wypowiadanej przez lektora formułki „przed zastosowaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą” – czerpią z reklam. – Są one nad wyraz bałamutne, bo kontrole są żadne i specjaliści od marketingu dobrze wiedzą, jak omijać prawo – twierdzi emerytowany profesor chirurgii Krzysztof Bielecki. Gdy był kierownikiem Kliniki Chirurgii Ogólnej i  Gastroenterologicznej Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w  Warszawie, walczył o  wycofanie reklam leków i  suplementów diety. – Masywne krwotoki z żołądka po środkach przeciwzapalnych i przeciwbólowych z kwasem acetylosalicylowym to była codzienność na moim oddziale. Ale walczyłem z  wiatrakami, bo nikt nie liczy u nas kosztów powikłań związanych z samoleczeniem. Preparaty OTC (czyli z ang. over-the-counter) oraz suplementy diety i  wyroby medyczne są dostępne bez recept, więc producentom zależy, by mogli je jak najszerzej reklamować (obowiązuje zakaz udziału w  spotach lekarzy lub postaci na nich kreowanych, ale niektórym udaje się go ominąć, sugerując na przykład, że osoba występująca w reklamie pracuje w  przychodni niekoniecznie jako lekarz, choć widzowie podświadomie tak ją odbierają). Trudno oczekiwać, że ktoś zdecyduje się radykalnie zmniejszyć ten kawał solidnego tortu, który jest do podziału. Kioski Ruchu, sklepy spożywcze, stacje benzynowe i nawet urzędy pocztowe przyjmują do sprzedaży każdą ilość leków przeciwbólowych, przeciwgorączkowych i żołądkowych, gdyż ludzie coraz częściej właśnie w tych punktach się w nie zaopatrują. A gdyby na marketing leków i parafarmaceutyków nałożyć podobne regulacje jak na reklamy papierosów i alkoholu? Czy spowodowałoby to ograniczenie konsumpcji, a w efekcie mogło przyczynić się do zmniejszenia liczby lekomanów? Od tego roku obowiązuje porozumienie podpisane przez organizacje zrzeszające producentów suplementów diety i  leków bez recepty oraz nadawców radia i  telewizji wprowadzające ograniczenia w  zasadach rozpowszechniania reklam suplementów. Najistot-

niejszym punktem wydaje się zakaz wskazywania na ich właściwości lecznicze i wymyślanie dla nich nieistniejących chorób (suplementy diety mają za zadanie uzupełniać niedobory składników żywieniowych, a nie leczyć kaszel palacza, zespół zimnych stóp, stres lub zakwaszenie organizmu i tego typu inne schorzenia nieznane z podręczników medycznych). Co do stresu: przy dość dziurawym nadzorze inspekcji sanitarnej wytwórcy najrozmaitszych mikstur, sprzedający je pod postacią tabletek, drażetek, kropli i syropów (by wytworzyć u  potencjalnego konsumenta wrażenie, że są to prawdziwe leki), prześcigają się w pomysłach na najbardziej sugestywne metody terapii tego stanu, który przecież żadną chorobą nie jest. – Stres to bodziec powodujący reakcję, więc nie można dać leku na stres. Istotna jest reakcja, a nie sam bodziec, na który nic poradzić się nie da – podkreśla psychiatra prof. Łukasz Święcicki. Cóż jednak z  tego, że pojawią się bezpieczniki mające teoretycznie chronić odbiorców przed naiwną wiarą w moc suplementów diety. Każdy, kto szuka dla siebie cudownej pigułki na wszystkie udręki życia, bez trudu odnajdzie je w internetowej sieci i sprowadzi z najodleglejszego zakątka świata. Tak jak ochrona nieletnich przed zgubnym wpływem alkoholu, papierosów czy pornografii i ta może mieć tylko ograniczony zasięg. Reglamentacja marketingu farmaceutycznego raczej nie sprawi, że problem nadmiernego spożywania leków uda się załagodzić. Oczywiście nieokiełznane zapędy branży do wynajdowania nowych chorób i  wyrabianie wśród rzeszy odbiorców ufności, że można się karmić chemią w nieograniczonych ilościach, należy za wszelką cenę poskramiać. Tylko czy ważniejsza od restrykcyjnych regulacji prawnych nie jest edukacja i kształtowanie świadomości? Większość ludzi zatroskanych o stan swojego zdrowia lub niepogodzonych z  naturalnymi ograniczeniami nakładanymi choćby przez wiek lub inne niesprawności, woli dziś zaleczać problemy, wierząc w moc pigułek, zamiast dotrzeć do ich źródeł. A nie tędy droga. Nie da się od każdego problemu uciec za pomocą farmakologii. Chemia nie zagłuszy cierpienia na zawsze ani nie nauczy radzić sobie ze stresem i emocjami.

CHEMIA NIE ZAGŁUSZY CIERPIENIA NA ZAWSZE, ANI NIE NAUCZY RADZIĆ SOBIE ZE STRESEM.

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Ból niedoceniony Stany Zjednoczone od kilku lat przeżywają wielki kryzys opioidowy, w  wyniku którego – na skutek nadużywania silnie działających leków: oksykodonu, fentanylu i pochodnych morfiny – życie straciło co najmniej kilka tysięcy osób. W  praktyce powinny być stosowane przy najcięższych postaciach bólu, na przykład w chorobach nowotworowych, a zlecano je na bóle głowy, krzyża i zębów, zespoły cieśni nadgarstka albo fibromialgię. Za co trzeci zgon w tej ogólnonarodowej katastrofie odpowiadają leki na receptę, reszta pochodzi z  nielegalnie zdobywanej heroiny. Kartele narkotykowe z Meksyku szybko zorientowały się, na co u Amerykanów jest popyt, i za-

56

C O

u z a l e ż n i a

częto zakładać tzw. kliniki bólu – małe poradnie, których właścicielami byli nierzadko kryminaliści mający za sobą pobyty w  więzieniach. Brak dostatecznego nadzoru pozwalał zatrudniać w nich lekarzy bez odpowiednich kwalifikacji, a często również bez poszanowania etyki zawodowej, gdyż traktowali je jako miejsca do wypisywania jedynie recept na opiaty (o czym można przeczytać w wydanych również w Polsce książkach „Dreamland” reportera Sama Quinonesa i „Lekomani” Berth Macy). I tak rozkręcono tę spiralę uzależnienia: większość pacjentów, która zaczęła od silnych środków przeciwbólowych stosowanych w  niepotrzebnych wskazaniach, w miarę upływu czasu zaczynała zdobywać narkotyki na czarno. Firmy farmaceutyczne, namawiające do swoich specyfików niczym handlarze cukierków, oraz lekarze zbyt swobodnie ordynujący legalne leki stali się, chcąc nie chcąc, sojusznikami przestępców. Czy robili to z rozmysłem? Raczej dla zysku i własnej wygody. Jak ujawniono w „Journal of the American Medical Association”, w  latach 2013–15 przemysł medyczny wydał 40 mln dol. na promocję leków opioidowych wśród prawie 68 tys. lekarzy. Płacił im za posiłki, wycieczki i tzw. konsultacje. Skorzystał na tym jeden na dwunastu amerykańskich medyków, a  wśród samych tylko lekarzy rodzinnych – co piąty. Autorzy artykułu obliczyli – na podstawie opracowanego przez siebie wzoru – że na każde trzy ponadstandardowe płatności, które firmy wręczały im w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców danego hrabstwa, liczba ofiar przedawkowania opiatów na receptę była rok później o 18 proc. wyższa. I mimo że epidemia opioidowa zbierała coraz większe żniwo, takie praktyki marketingowe były wciąż powszechne. Towarzyszyło temu przekonanie, wynikające z  błędnie przedstawianych przez firmy danych, że specyfiki te nie są uzależniające. Po operacjach wystarczyłaby recepta na kilkanaście sztuk tabletek, ale chorzy dostawali kilkadziesiąt, a nawet kilkaset, by zbyt często nie pojawiali się na wizytach. W wielu miastach trudno było znaleźć lekarza, który oferowałby interdyscyplinarną terapię przeciwbólową, wykorzystującą nie tylko opiaty. Choć w terapii bólu przewlekłego stosuje się różne metody, od psychoterapii do fizjoterapii i akupunktury, nie mówiąc o innych lekach, niekoniecznie opioidowych. W Polsce do nadużywania morfiny i innych opioidów nigdy nie doszło na tak masową skalę. Tu problem jest odwrotny – w  wielu szpitalach i  poradniach dostęp do tych preparatów jest utrudniony. Jeszcze niedawno zaledwie 5 proc. pacjentów z  bólem nowotworowym leczonych było zgodnie z wytycznymi WHO. A mówią one o tym, że dobór właściwych leków musi być poprzedzony określeniem natężenia bólu na odpowiedniej skali. I w zależności od tego należy dobrać ich siłę – dla bólów lekkich i umiarkowanych przeznaczone są lżejsze środki (paracetamol, niesteroidowe leki przeciwzapalne), a dla ciężkich bardziej wyrafinowane (morfina, fentanyl). Rodziny obłożnie chorych często w  Polsce nawet nie zaczynają rozmów na ten temat z  lekarzami rodzinny-

mi, przeczuwając, że nie otrzymają należnego wsparcia. Liczba specjalistycznych poradni leczenia bólu z wykwalifikowanym personelem i kontraktami z NFZ spadła zaś w ciągu siedmiu lat z 220 do 173. Brak wiedzy, jak skutecznie pomagać chorym ze skrajnym bólem i uciekanie się do półśrodków – a więc szeroko reklamowanych leków przeciwzapalnych oraz nadużywania nasennych i uspokajających benzodiazepin (pod tym względem Polska przoduje w Europie) – naraża jednak wiele osób na podobne konsekwencje do opisywanych wśród Amerykanów. Bo ostatecznie nie ma większej różnicy, czy ktoś staje się lekomanem z powodu morfiny czy diazepamu (znanego szerzej pod nazwą relanium lub valium). Na częstą prośbę o  lek nasenny lekarze nadal wypisują starszym pacjentom te specyfiki, np. właśnie relanium, nie dociekając przyczyn bezsenności lub nie zastanawiając się nad innymi metodami zaradzenia tym kłopotom. – To jest działalność szkodliwa, a  najczęściej wynika z wygody lekarza – nie ma wątpliwości prof. Jarosław Sławek, prezes Polskiego Towarzystwa Neurologicznego. – Już po sześciu tygodniach pacjent wpada w uzależnienie, cierpi na zachwiania równowagi, splątanie, pogorszenie funkcji intelektualnych i poznawczych. Krytycznie na temat benzodiazepin wypowiada się również wojewódzki konsultant ds. geriatrii na Śląsku dr  Jarosław Derejczyk: – One działają jak pedał hamulca w samochodzie, gdy ktoś chce wytłumić cały pojazd. Zmniejszają lęk, ale przy okazji tłumią pamięć, kojarzenie i  nastrój, a  w  dodatku zmniejszają napięcie mięśni i stąd częste i  niebezpieczne wywrotki. Nie powinny być stosowane u osób starszych z powodu depresji, a niestety tak się dzieje. I  jeszcze jeden fachowy komentarz na temat tej grupy leków, które należą do najczęściej w Polsce ordynowanych. Dr Jarosław Woroń z Oddziału Klinicznego Leczenia Bólu, Opieki Paliatywnej i Farmakologii Klinicznej Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie: – Pacjenci mają błędne przekonanie, że po przespanej nocy ich cudowna pigułka przestanie działać. Nic podobnego, benzodiazepiny działają nadal! Będą ograniczały zdolność do prowadzenia auta jeszcze następnego dnia, dlatego po tabletce klonazepamu nie powinno się przez kilka dni siadać za kierownicą, relanium również działa przez 72 godziny. A nierzadko są ze sobą łączone, co jest błędem, ale taka jest rzeczywistość. Cena, jaką ludzie płacą za łatwy dostęp do leków, jest coraz wyższa. Być może lekarze, ordynując pacjentom nawet tylko jedną tabletkę dziennie, powinni baczniejszą uwagę zwracać na to, jaki może mieć ona wpływ na jego dalsze życie. Obecnie większość medyków doskonale zdaje sobie sprawę z korzyści, jakie wynikają z farmakoterapii, ale nie bierze pod uwagę wszystkich konsekwencji jej stosowania. Jedna, ale zażywana codziennie pigułka może dać złudne poczucie zwalczania objawu jakiejś choroby i przy okazji może też wyprowadzić na ścieżkę nałogu. Trzeba umieć to zagrożenie rozpoznać. I wiedzieć, jak położyć temu kres.

PACJENCI MAJĄ WRAŻENIE, ŻE PO PRZESPANEJ NOCY PIGUŁKA NASENNA PRZESTAJE DZIAŁAĆ. NIEPRAWDA.

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

PAWEŁ WALEWSKI

57

Adrian Kondraciuk

Dlaczego młodzi ludzie nieprzerwanie „siedzą w internecie”.

STALE NA LINIE rozmawiał a

Teresa O lszak

Rozmówca pracuje w obszarze uzależnień z dziećmi, młodzieżą i rodzinami. Prowadzi terapię w Podejściu Skoncentrowanym na Rozwiązaniach (powstały w latach 70. nurt w psychoterapii, którego twórcami są Steve de Shazer i Insoo Kim Berg) z wykorzystaniem metody Kids’ Skills. Członek sekcji Podejścia Skoncentrowanego na Rozwiązaniach Polskiego Towarzystwa Psychologicznego oraz Polskiego Stowarzyszenia Terapeutów Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach. Pracuje w Poradni Terapii Uzależnień dla Dzieci i Młodzieży w Tarczynie. Prowadzi również Gabinet Psychoterapii Krótko-

©

get t y im ages

terminowej w Warszawie.

C O

u z a l e ż n i a

Teresa O lsz ak : – Nastolatki uwiązane do sieci. To duży pro-

blem?

A dri a n K ondr aciuk : – Tak. I aktualny jak chyba nigdy do‑ tychczas. Z jednej strony mamy uzależnienia od różnego rodzaju substancji psychoaktywnych, jak alkohol, papie‑ rosy, marihuana czy tzw. nowe narkotyki, czyli dopala‑ cze. Dostęp do nich jest prosty. Bardzo wielu młodych lu‑ dzi potwierdzi, że zna przynajmniej jedną osobę, która ma dojścia i kontakty niezbędne do załatwienia „towaru”. Z drugiej strony coraz więcej osób, najczęściej rodziców martwiących się o swoje dzieci, szuka pomocy u specja‑ listów zajmujących się nowymi uzależnieniami, jak się je nazywa – od sieci, telefonu czy komputera.

Nie podoba się panu nazywanie tego uzależnieniami? Dużo mi bliżej do określania tego jako niewłaściwe czy niekontrolowane używanie. Jeśli opieramy się na klasy‑ fikacji Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), która sta‑ nowi pewien punkt odniesienia, to nie ma w niej takiej jednostki chorobowej, jak siecioholizm czy uzależnienie od gier komputerowych, chociaż to drugie pojawi się w jej najnowszej aktualizacji w 2022 r. Poza tym, i to chyba dla mnie najważniejsze, podejście terapeutyczne, na którym opieram się w swojej pracy, traktuje zjawisko nazywane uzależnieniem jako pewien sposób zaspokajania swoich potrzeb. Może się on utrwalać jako nawyk, przysparza‑ jąc tym samym różnych kłopotów i dezorganizując życie. Oczywiście przyjmując taką perspektywę, nie bagateli‑ zuję problemu. Ale jest to pewnego rodzaju alternatywa wobec medycznego sposobu rozumienia uzależnienia i postrzegania go jako zaburzenia czy choroby.

Głowa podłączona Mózg nastolatka uzależnia się szybciej niż dorosłego? To prawda. Okres dorastania jest czasem olbrzymich przemian. Nastolatkowie doświadczają wtedy zmien‑ nych nastrojów, często podejmują nieprzemyślane decy‑ zje, bywają wybuchowi. Rodzice bardzo często nie rozu‑ mieją, że ich 15‑ czy 16-letniemu dziecku nadal brakuje odpowiedzialności. I od terapeuty oczekują „naprawie‑ nia” dziecka czy przemówienia mu do rozsądku. A to niemożliwe? Raczej trudne. Kłopot w  tym, że mózg nastolatka nie działa już tak jak dziecka, a jeszcze nie tak jak dorosłego. Część mózgu, która jest odpowiedzialna za przewidywa‑ nie konsekwencji, abstrakcyjne myślenie, empatie, koja‑ rzenie faktów, a nawet ocenę ryzyka, kształtuje się do 25. roku życia. Neurolodzy z University College w Londynie stwierdzili, że za podejmowanie decyzji u  nastolatków odpowiedzialna jest nie kora przedczołowa jak u  doro‑ słych, tylko bruzda skroniowa górna – bardziej prymi‑ tywna partia mózgu. 10-letnie badania prowadzone przez zespół dr. Nitina Gogtaya z National Institute of Mental Health z Bethes‑ dy dowiodły ponad wszelką wątpliwość, że dojrzewanie mózgu polega na zmianach w korze mózgowej. Istota sza‑ ra, z której kora jest zbudowana, traci na gęstości wskutek przycinania połączeń nerwowych utworzonych w  mó‑ zgu w  wieku dziecięcym. W  okresie dojrzewania mózg w pewien sposób „sortuje” te połączenia – potrzebne są utrwalane, a  zbędne usuwane. To pozwala efektywniej POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

przetwarzać informacje przy zużyciu minimalnej ilości energii potrzebnej na rozwój ogólnoustrojowy. Ataki  złości i  agresji u  nastolatków oraz niechęć do działania czy – mówiąc językiem rodziców – lenistwo również mają związek z przeobrażaniem się mózgu. Po‑ twierdzają to badania przeprowadzone przez naukow‑ ców z amerykańskiego National Institute on Alcohol Abu‑ se and Alcoholism. W dodatku do podejmowania różnych niebezpiecznych zachowań przyczynia się u młodzieży – jak u dorosłych – układ nagrody, w którym kluczową rolę odgrywa dopamina. Substancja ta uwalnia się w mózgu, gdy człowiek odczuwa przyjemność. A nietrudno się do‑ myślić, że różnego rodzaju zachowania związane z przyj‑ mowaniem substancji psychoaktywnych, „zanurzeniem się” w social mediach czy grach komputerowych, bardzo często sprawiają dużo frajdy. Według WHO czas spędzany przed ekranem nie powi‑ nien przekraczać godziny dziennie.

Badania z kwietnia 2019 r. przeprowadzone wśród polskich nastolatków przez Państwowy Instytut Badawczy NASK pokazują, że korzystają z internetu ponad 4 godziny dziennie. To już siecioholizm? Z  tego badania wynika coś poważniejszego: że niemal każdy nastolatek jest stale online. Ale mnie to nie dziwi, bo w obecnym świecie telefon komórkowy nie tylko stwarza warunki do wirtualnych spotkań ze znajomymi, ale zastę‑ puje odtwarzacz muzyki, książkę, TV. Uważam więc, że gra‑ nica między siecioholizmem a zwyczajną rzeczywistością może być bardzo cienka. Z jednej strony można przyjąć, że jeśli młody człowiek staje się zależny od nowych technolo‑ gii, może to świadczyć o problemie. Z drugiej strony – kto z nas nie jest w stałym kontakcie z wirtualnym światem? Realia są takie, że typowy Kowalski poświęca każdą wolną chwilę na skrolowanie Facebooka czy czytanie newsów ze świata. Czy mimo to zaniedbuje swoje życie zawodowe czy prywatne? Nie zawsze. Jakie są symptomy uzależnienia od internetu? Takie same jak w przypadku innych uzależnień. Tutaj także najbardziej charakterystycznym objawem jest po‑ trzeba wykonywania danej czynności, której konsekwen‑ cją jest zaniedbywanie obowiązków wynikających z peł‑ nionych przez człowieka ról społecznych. W przypadku dzieci i młodzieży – roli syna, córki, ucznia itp. O niewłaściwym lub nadmiernym korzystaniu z telefo‑ nu czy komputera mogą dodatkowo świadczyć sygnały wysyłane przez ciało: odczuwanie bólu w nadgarstku lub karku, zawroty głowy, pogorszenie wzroku, zmęczenie i niewyspanie. Wpływa ono również na relacje z ludźmi. Młody człowiek powoli zaczyna tracić kontakt z samym sobą, nie rozpoznaje swoich emocji. Istnieje zagrożenie zaniedbywania realnych kontaktów i  znajomości oraz stopniowe wycofywanie się do wirtualnego świata. Internet stwarza warunki, aby kreować swój wizeru‑ nek, dlatego młodzież, której brakuje relacji z rówieśni‑ kami, bardziej niż inni poświęca się wrzucaniu zdjęć, komentarzy, dawaniu lajków. Psychologowie zwracają uwagę, że osoby, które czują się samotne, mocniej niż in‑ ni dbają o to, jak będą odbierane w sieci. Zanim coś takiego się stanie, na co rodzice powinni zwrócić uwagę?

59



Kim są iGen

P

okolenie iGen (skrót od „iGeneracja”) – to osoby urodzone po 1995 r., nieznające czasów bez internetu, dla których świat wirtualny jest środowiskiem naturalnym. Autorką tego określenia jest Jean M. Twenge, profesor psychologii na California State University, w książce „Generation Me” z 2006 r. Na podstawie wyników badań z udziałem 11 mln Amerykanów zidentyfikowa-

ła ona kilka istotnych cech określających to pokolenie. Jej zdaniem iGen dojrzewa wolniej, jest mniej zbuntowane, bardziej tolerancyjne, ale też mniej szczęśliwe i nieprzystosowane do dorosłości. Mniej czasu spędza z przyjaciółmi i rodzicami, co zdaniem Twenge może wyjaśniać podwyższony poziom lęku, depresji czy samotności. Martwi się, jak osiągnąć szybki sukces zawodowy, jednak jest niepewne swoich przyszłych dochodów. Cechuje je zainteresowanie ogólnym

dzieckiem a rodzicem panuje dobra rela cja,Jeślito między niepotrzebne są żadne rady. Z  pewnością rodzic

zda sobie sprawę z  tego, że z  jego dzieckiem dzieje się coś złego, i nieważne, czy będzie to kwestia uzależnienia, pogorszenia nastroju czy innych trudności. W przeciwnym wypadku rada jest taka: jeśli jedyną rzeczą, o której mówi dziecko, jest wirtualny świat, reaguje rozdrażnieniem w sytuacji, gdy nie może poświęcić wystarczającej ilości czasu na granie, lub rezygnuje z innych form spędzania wolnego czasu na rzecz gier komputerowych, wówczas może to świadczyć o problemie.

A nauczyciele mają tu jakąś rolę do odegrania? Oni – z racji dobrej znajomości dziecka, jego możliwości i mocnych stron – bardzo często wyłapują takie zmiany, jak liczne nieobecności i  spóźnienia, odsypianie na lekcjach czy choćby zaczerwienione oczy. A także nagłe pogorszenie ocen, problemy z koncentracją uwagi i skupieniem się na temacie. Czy podczas spotkań terapeutycznych często słyszy pan, że dziecko „wchodzi w internet”, bo nie wychodzi mu w szkole? W  młodych jest olbrzymia potrzeba docenienia. Jeśli nie jest zaspokojona, bez wątpienia może to być czynnik sprawiający, że dziecko zamyka się w wirtualnym świecie. Rolą nauczycieli jest stwarzanie dobrych warunków do rozbudzania pasji, bo wtedy komputer nie wydaje się tak atrakcyjny. Ważne, by żywo zainteresować uczniów przedstawianym materiałem, mało tego, zaangażować ich w  różnego rodzaju kreatywne działania czy projekty. To pozwala i rozwijać swoje mocne strony, i poznawać własne zasoby. Ale jest to dla nauczycieli trudne, a czasami wręcz niemożliwe i poniekąd wiąże się z wadliwym funkcjonowaniem całego systemu edukacji. Gdyby miał pan uszeregować powody, dla których młodzi się uzależniają, to który byłby najistotniejszy? Można wymieniać niezliczone powody, jak samotność, niezrozumienie przez dorosłych czy nawet depresja. I wszystkie pewnie będą prawdziwe. Ale najważniejsze, do czego to zjawisko się sprowadza, to właśnie fakt odczuwania przez młodzież różnego rodzaju potrzeb. Dorosłych także to dotyczy, ale w  przypadku nastolatków potrzeby są nieco inne z racji etapu rozwoju, na którym się znajdują. Chęć przynależności do grupy, bycia zauwaPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

bezpieczeństwem swoim i świata. Traci religijność. Od poprzedników, a zwłaszcza od milenialsów, najbardziej odróżnia je sposób spędzania wolnego czasu w sieci. Inne określenia dla iGen to m.in. pokolenie lub generacja Z, postmilenialsi, pokolenie smartfona, generacja multitasking, ciche pokolenie, Glow Kids. Jane M. Twenge w 2017 r. wydała książkę „iGen” (po polsku ukazała się w 2019 r. w wydawnictwie Smak Słowa).

żanym, akceptowanym, docenianym – to tylko niektóre z nich. Brak konstruktywnych pomysłów na ich zaspokajanie skutkuje poszukiwaniem w wirtualnym świecie. Bo przecież gdzie, jak nie tu, można być tym, kim się chce. Jeżeli dołożymy do tego różnego rodzaju trudności rodzinne, to ryzyko oczywiście się zwiększa.

Prof. dr hab. Irena Namysłowska w jednym z wywiadów powiedziała, że jeśli rodzice „emocjonalnie nie są dostępni dla dziecka, to ono jest bardzo samotne”. Rodzina jest pierwszym i  najważniejszym źródłem zasobów młodego człowieka. Ale też pewne zachowania czy schematy panujące w  rodzinie mogą przyczyniać się do wpadania w pułapkę uzależnienia. Trudno bowiem się dziwić, że dziecko spędza czas przed komputerem, jeśli rodzice po całym dniu w pracy – często również za biurkiem i przed ekranem monitora – zasiadają na kanapie i przeskakują między kanałami telewizora albo skrollują Facebooka. Nawet w  poczekalni poradni, w  której pracuję, obserwuję rodziców, którzy przychodzą z dzieckiem do terapeuty, ale zanim wejdą do gabinetu, oddają się „chwili przyjemności”, tkwiąc w  telefonach. To niebezpieczne zjawisko. Chciałbym zwrócić uwagę na to, że swoim zachowaniem rodzice modelują zachowania u dzieci – uczą sposobów reagowania, okazywania uczuć, zainteresowania czy właśnie spędzania wolnego czasu. Ale tego nie wiedzą. Niestety, zdarza się, że dziecko dostaje dostęp do telefonu czy komputera, by rodzic miał święty spokój.

Głowa zaaferowana Może więc ograniczać mu dostęp? Trudność polega przede wszystkim na tym, że nowe technologie otaczają nas ze wszystkich stron. W internecie toczy się życie. Młodzi ludzie są za jego sprawą w stałym kontakcie ze sobą. Tworzą grupy na portalach społecznościowych, umieszczają czy przesyłają sobie zdjęcia. Jednym słowem, nie ma możliwości łatwej ucieczki. A  nawet jeśli nastolatek się na to zdecyduje, zostanie wykluczony – zgodnie z zasadą „nie ma cię na Facebooku, więc nie istniejesz”. To może się dorosłym wydać zabawne, ale w świecie nastolatków jest niezwykle ważne. Zresztą internetowa abstynencja nie jest rozwiązaniem. Nie chodzi bowiem o to, aby dziecko nie miało dostępu do urządzeń, które tak naprawdę mają służyć spo-

60

u z a l e ż n i a

ADRIAN KONDRACIUK: MŁODY CZŁOWIEK NIE ZREZYGNUJE Z SURFOWANIA PO SIECI, JEŚLI ALTERNATYWĄ BĘDZIE PATRZENIE W ŚCIANĘ. A ZABIERAJĄC MU SMARTFONA RODZICE NIEŚWIADOMIE WZMACNIAJĄ W NIM PRZEKONANIE, ŻE TO COŚ CENNEGO.

©

l eszek z ych

C O

łeczeństwu. Chodzi o to, aby młody człowiek nauczył się, a przede wszystkim chciał i miał możliwość, zaspokajać swoje potrzeby w inny sposób.

Niektórzy jednak zabierają smartfony. Smartfon bez wątpienia jest narzędziem bardzo ciekawym dla dziecka. Karząc je jego odebraniem, rodzice nieświadomie tę ciekawość wzmacniają. W  ten sposób zaszczepiają w dziecku przekonanie, że to coś cennego. Poza tym dziecko doświadcza dyskomfortu i uczucia niepokoju. Wizja tego, że coś może je ominąć albo że nie odczyta wiadomości, potrafi „wiercić w głowie niezłą dziurę”. Nie tędy droga. Dlaczego? Pamiętam sytuację, gdy do gabinetu przyszli rodzice z kilkunastoletnim synem. Chłopiec, czekając w poczekalni, grał w popularną wówczas grę „Clash Royal”. Nawet po wejściu do gabinetu nie schował telefonu. Rodzice o to już nie prosili, bo czuli się bezsilni. Wszelkie sposoby związane z zabieraniem smartfona, wyłączaniem sieci Wi-Fi czy ograniczaniem czasu korzystania z urządzenia kończyły się konfliktami czy nawet rzucaniem przedmiotami lub niszczeniem ich. Bardzo trudne, jeżeli chodzi o nastolatków, jest to, że oni i tak z racji swojego wieku oddalają się od dorosłych. Rodzice stają się w ich perspektywie tymi, którzy wymagają i  zabraniają różnych rzeczy. Prowokowanie dodatkowych konfliktów tylko osłabia i tak skomplikowaną już relację. Wygląda na to, że rodzice nie mogą wiele zrobić. Mogą. Ale okres dojrzewania jest trochę jak tutorial życia. Dziecko ma możliwość doświadczać różnorakich sytuacji, by jak najlepiej przygotować się do dorosłości. Jeśli z różnych powodów nie będzie testowało i sprawdzało swoich możliwości, nie będzie w pełni efektywne ani w tym momencie swojego życia, ani w przyszłości. Bo gdy dorośnie, na naukę będzie już za późno. Rodzice martwią się, że nastolatek się zmienia, jest mniej posłuszny i  bardziej kłótliwy, ale to właśnie jest testowanie. Gorzej, gdyby między dzieckiem a rodzicem nie działo się absolutnie nic. A może często nie dzieje się nic, bo dziecko spędza ileś godzin dziennie w sieci? Może mieć to związek z pokoleniem POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

iGen, o którym mówił dr Tomasz Grzyb z SWPS? To w sposób oczywisty ma kolosalny wpływ na zmiany w relacjach międzyludzkich. Ale powtórzę: nastolatek, który ma dobre relacje z rodzicami, nie ucieka w sieć. Skoro już mówimy o  tzw. iGen, są z  nimi różne inne problemy. Dzieci, aby mogły się prawidłowo rozwijać, potrzebują dużo ruchu. Prof. Yannick Stephan z francuskiego Uniwersytetu Montpellier dowiódł, że siedzący tryb życia zmienia osobowość przez osłabienie cech Wielkiej Piątki, jak ugodowość, otwartość na doświadczenia, ekstrawersja czy sumienność. Nie zmienia się albo wręcz pogłębia jedna – neurotyczność. Czy to niebezpieczne? Ekstremalne sytuacje to całkowite wycieńczenie organizmu. Taka młodzież bardzo często nie potrafi efektywnie wypoczywać, ma problemy ze snem, bywa drażliwa, agresywna, może mieć zaniżoną samoocenę i  zmienne nastroje. Doświadczanie takich stanów przez dłuższy czas wiąże się z kryzysami w ich życiu, osamotnieniem, wyobcowaniem, może prowadzić do myśli czy prób samobójczych. W 2018 r. liczba prób samobójczych w Polsce w grupie wiekowej 13–18 lat wzrosła w stosunku do 2017 r. o 44 proc. Według badań przeprowadzonych przez dr hab. Martę Makarę-Studzińską z  Uniwersytetu Medycznego w  Lublinie czynnikami mającymi największy wpływ na podejmowanie przez młodzież prób samobójczych są konflikty z rodzicami i poczucie emocjonalnego przez nich odtrącenia. Jeśli rodzice dużo pracują, dziecko nie otrzymuje od nich wsparcia i nie czuje, aby było dla nich ważne, może szukać zaspokajania tych potrzeb w  wirtualnym świecie. To z kolei generuje więcej konfliktów, które w efekcie zwiększają ryzyko podejmowania prób samobójczych. Takie zamknięte koło.

Głowa zaopiekowana No to jak rodzic bez pomocy terapeuty może pomóc dziecku? Powinien zadbać, by korzystało z gier czy aplikacji edukacyjnych, które rozwijają. Niech zabezpieczy urządzenie przed wyświetlaniem nieodpowiednich treści. Niekontrolowane korzystanie umożliwia przypadkowe zapoznanie się z pornografią czy przemocowymi grami.

61





Według statystyk w Polsce aż 25 proc. dzieci między 7. a 9. rokiem życia wchodzi na strony pornograficzne przynajmniej raz w miesiącu. Z wiekiem zainteresowanie to rośnie i już 12 proc. dzieci 12-letnich – zarówno chłopców, jak i dziewczynek – korzysta z pornografii regularnie. Zmiany w ich świadomości są nieodwracalne. To czas, kiedy chłoną wzorce jak gąbka. Zadbanie o odpowiednie nawyki i zwyczaje rodzinne daje gwarancję wykształcenia dobrych schematów. Rodzice często lekceważą potrzeby dzieci, czasami nawet o nich nie wiedzą. Wspólna rozmowa nie jest standardem rodzinnym. Relacja z dzieckiem ma znaczenie nie tylko w kwestii uzależnienia, ale ma ogromny wpływ na jakość życia. Warto zmienić sposób rozmowy – zamiast mówić o zakazach, mówić o oczekiwaniach. I ważne jest dostrzeganie sukcesów wszędzie tam, gdzie to możliwe. Dzieci dużo chętniej podejmują aktywności, za które są chwalone. Groźba „jeśli nie wyłączysz komputera, to masz zakaz” albo wyciągnięcie kabla z gniazdka nie poskutkują? Nie. Czasami rozwiązaniem jest umowa z dzieckiem na używanie telefonu czy komputera. To duże wyzwanie dla rodziców, bo muszą być konsekwentni, no i wymaga od nich zaproponowania alternatywy. Jeśli jedyną opcją jest odłożenie telefonu i „patrzenie w ścianę”, to nie dziwi, że dziecko pogrąża się w dostępnym wirtualnym świecie. To co mu dać zamiast „ściany”? Spędzać z nim czas, np. grając w planszówki, spacerując, posiłkując się różnego rodzaju innymi aktywnościami, pasjami, poszukując hobby. Pomyśleć, jak pomóc w  rozwijaniu jego zainteresowań piłką, malowaniem czy graniem na gitarze. Dobrym rozwiązaniem jest tworzenie grafików wspólnego spędzania czasu, w  którym wszyscy wyłączają powiadomienia z mediów społecznościowych albo telefony w ogóle. Sprawdzonym pomysłem jest przeniesienie komputera do pokoju dziennego, by korzystający nie byli odizolowani. Warto zastanowić się nad zostawianiem telefonów na noc w innym pomieszczeniu, aby nie były one pierwszą rzeczą, po którą sięgamy po przebudzeniu, nie mówiąc już o używaniu go w nocy.

Głowa na nowo Pracuje pan z dziećmi w nurcie Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach (TSR). W jaki sposób? Terapeuci uzależnień opierają się najczęściej na podejściu poznawczo-behawioralnym. To nurt skuteczny i  bardzo dobrze zbadany, ale nie jest to jedyna dostępna forma terapii i  na pewno niejedyna właściwa. Mówi się, że w terapii uzależnień od sieci kluczowa jest zmiana sposobu funkcjonowania człowieka. Ja uważam, że nie jestem od tego, aby mówić, jak ma żyć młody człowiek i  co ma zmienić. Najwłaściwszymi osobami do decydowania o tym są rodzice czy opiekunowie, a przede wszystkim samo dziecko. Amerykański psychiatra Milton Erickson powiedział kiedyś, że pacjenci znają rozwiązania swoich problemów, tylko o tym nie wiedzą. Główna cecha TSR to brak poszukiwania przyczyn problemów i ich diagnozowania. Kluczowe jest konstruowanie nowej rzeczywistości opartej na zmianach, jakich pragnie przychodzący do nas człowiek. A  w  przypadku POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

uzależnienia od internetu czy komputera – cała rodzina. To terapia oparta na pełnej akceptacji osoby, takiej, jaką jest, i jej perspektywy. Terapeuta podąża za nią w poszukiwaniu nowych znaczeń, poszerzaniu perspektywy, odkrywaniu zasobów i konstruowaniu nowej rzeczywistości, w której potrzebujący chce pozostać. Wnioski z badań prowadzonych nad TSR od wczesnych lat 80., pokazują, że podejście to jest tak samo skuteczne jak inne modele terapii, z tą różnicą, że w przypadku TSR efekty te mogą pojawić się szybciej. TSR jest w  związku z tym idealnym podejściem dla większości problemów psychologicznych, relacyjnych czy behawioralnych. TSR nie traktuje problemu uzależnienia jako czegoś specyficznego, wymagającego odrębnych technik pracy i podejścia. Każdy problem, z którym przychodzi do mnie osoba, np. uzależnienie od różnego rodzaju substancji psychoaktywnych czy ucieczka w wirtualny świat, tak naprawdę jest efektem tkwienia w niechcianej rzeczywistości.

Wspiera pan dzieci, stosując również metodę Kids’ Skills – Dam Radę!, czy jest ona skuteczna? Tak, bo zakłada, że dziecko zamiast skupiać się na problemie i wzbudzać w sobie poczucie winy, dużo bardziej woli uczyć się nowych umiejętności. W  terapii właśnie nad tym pracuję. Często okazuje się, że dziecko chce być samodzielne, zarządzać czasem. A to ważne w rozwoju. Metoda pomaga w przezwyciężaniu problemów emocjonalnych i  behawioralnych, takich jak lęki, problemy ze snem czy jedzeniem. Dobrze się sprawdza w przypadku, gdy młody człowiek nie radzi sobie z wybuchami złości, agresją czy złymi nawykami. Co jest kluczowe w tym postępowaniu? Przeformułowanie trudności na umiejętność do nauczenia się. Cenne jest, że w terapię zaangażowani są rodzice, opiekunowie i inne bliskie dziecku osoby. Terapia opiera się na kilkunastu krokach, w trakcie których dziecko określa umiejętność do nauczenia, uświadamia sobie, jakie będzie miało z tego korzyści, poznaje swoje mocne strony i zdolności, a także polepsza relacje z najbliższymi. Metoda Kids’ Skills została stworzona przez fińskiego psychiatrę dr. Bena Furmana z myślą o dzieciach w wieku 3–12 lat, ale stosujemy ją również z dobrymi skutkami wśród starszych dzieci. To jakoś wpływa na ich stosunki z rodzicami? Zmiany, których rodzice oczekują od dziecka, zawsze wywołują zmiany w nich samych. A  kluczem do poradzenia sobie z  tzw. uzależnieniem jest uporządkowanie otaczającego świata i „powkładanie wszystkiego w odpowiednie szufladki”. Wtedy uzależnienie przestaje być potrzebne i może zniknąć z życia młodego człowieka. Dorośli nie zawsze radzą sobie z nałogami. Młodym łatwiej? To zależy od wielu czynników. Nie jest to odpowiedzialność jedynie dzieci czy młodzieży, ale przede wszystkim rodziców. Jestem przekonany, że każdy ma zasoby do tego, aby dokonywać w swoim życiu zmian. Wystarczy, że uświadomi sobie – sam lub dzięki czyjemuś wsparciu – co miałoby się zmienić. A wtedy wszystko w jego rękach. ROZMAWIAŁA TERESA OLSZAK

62

C O

u z a l e ż n i a

ROZCHWIANY UMYSŁ PALACZA

get t y im ages

Dlaczego tak trudno rzucić palenie.

©

 POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

63

Paweł Walewski



R

zucenie palenia to najprostsza czynność, jaką kiedykolwiek wykonałem. Kto jak kto, ale ja to wiem, bo robiłem to po tysiąckroć”. Nie ma konferencji poświęconej paleniu tytoniu (a  ściślej jego szkodliwym skutkom zdrowotnym) ani sympozjum na temat wychodzenia z tego nałogu, podczas których nie powołano by się na to stwierdzenie Marka Twaina. Nad tym, jak zachęcić (lub zmusić) miliony mu podobnych nikotynistów i  palaczy tytoniu do porzucenia ich niezdrowej namiętności, głowią się od lat lekarze, psycholodzy, psychoterapeuci, behawioryści, farmakolodzy, pedagodzy, neurobiolodzy. Ale czy to nie zwykli ludzie, którzy rzucili nałóg, lub ci, którzy tak jak Mark Twain podejmowali wielokrotnie nieudane próby, są właśnie największymi ekspertami w tej dziedzinie? Można tak założyć, bo i wśród badaczy mechanizmów uzależnień, naukowców i  lekarzy również nie brakuje zatwardziałych palaczy, którzy nie potrafią bezboleśnie rozstać się z tym niezdrowym nawykiem. Prof. Edmund Przegaliński, który swoją zawodową karierę związał z krakowskim Instytutem Farmakologii PAN i Zakładem Farmakologii Uzależnień, mówił POLITYCE w  2017  r.: – Paliłem przez 48 lat. Próbowałem kilka razy rzucić, nie­ raz udawało mi się na pół roku, ale zawsze wracałem. Do­ piero śmierć kolegi z powodu raka płuc pomogła mi podjąć ostateczną decyzję. Młodsi współpracownicy profesora, który ostatniego papierosa zapalił 20 listopada 2002 r., jeszcze pamiętają, jak przez wiele lat samotnie walczył z tym przyzwyczajeniem. Stawiał sobie ograniczenia: dymek co 60, później co 120 minut. Kiedy więc przed pełną godziną co chwilę spoglądał nerwowo na zegarek, był to znak, że jego cierpliwość wystawiana jest na ciężką próbę. Dziwiono się, że naukowiec zdający sobie sprawę z konsekwencji palenia, a jednocześnie wnikliwy badacz eksperymentalnych metod leczenia głodu narkotykowego, nie może znaleźć skutecznego sposobu na niepalenie. A  jednak żadnego nie było.

©

get t y im ages

Skąd ten nałóg Tytoń to wciąż najpospolitsza używka. Mimo że jednym niszczy w  końcu serce, innym żołądek, u  innych wywołuje udar mózgu, wystawia na ryzyko płuca i drogi oddechowe. Mimo że zwiększa zagrożenie rakiem – pośród 4 tys. substancji zawartych w dymie tytoniowym, aż 60 ma działanie rakotwórcze (szczególnie niebezpieczne przypisano benzopirenowi, substancjom smołowatym oraz radioaktywnemu węglowi, polonowi i radowi). I większość palaczy doskonale o tym wszystkim wie. Fakty nie są jednak wystarczającym argumentem, aby do tytoniu zniechęcić. Może również dlatego, że nawet gdy pojawiły się twarde dowody na jego zabójcze działanie, a palenie, nawet takie, jak Audrey Hepburn w „Śniadaniu u Tiffany’ego”, przestało być seksi, ani go nie zdelegalizowano, ani nie było to dla większości na tyle silnym bodźcem, by po prostu w jeden dzień papierosy rzucić. W  tym tkwi od lat największy problem uzależnionych: świadomość, że sobie szkodzę, nie wystarcza, aby odstawić używkę. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Dla specjalistów zajmujących się problematyką uzależnień od nikotyny jest to z kolei wyzwanie: jak przezwyciężyć to psychiczne uzależnienie, które jest zakorzenione nie tylko głęboko w mózgu, ale także związane ze sposobami reagowania na różne sytuacje. Palenie nie wiąże się przecież z wysiłkiem – po papierosa najchętniej sięga się po śniadaniu, przy kawie, podczas przerwy w pracy. Nikotyna dociera do mózgu już po 7–10 sekundach od wciągnięcia dymu, ale efekt psychologiczny nie utrzymuje się stale. Zmusza to do sięgania po papierosa w różnych codziennych sytuacjach. Aby lepiej się poczuć, trzeba wypalić następnego, a  więc powtórzyć identyczny zestaw czynności. Trudno znaleźć w  rozkładzie dnia równie mocno ugruntowane zachowania, bo nawet posiłki jadamy z mniejszą częstotliwością. – Dlatego uzależnienie od nikotyny, jeśli jest związa­ ne z  wypalaniem w  ciągu dnia większej liczby papiero­ sów, jest ciągłą walką z  zespołem odstawiennym – mówi dr filozofii Paweł Sikora, psychoterapeuta z Ośrodka ­Terapii Uzależnienia i Współuzależnienia Radzimowice w  Szklarskiej Porębie, który również na Uniwersytecie SWPS we Wrocławiu uczy adeptów psychologii metodyki pracy z  uzależnionymi. – W  krótkim czasie od za­ ciągnięcia papierosem nikotyna daje spodziewaną satys­ fakcję, jednak już po kilku minutach jej poziom spada i ten proces, wraz z upływem czasu, przynosi coraz więk­ szą przykrość: niepokój, rozdrażnienie, trudności z kon­ centracją. A więc każdy nałogowy palacz musi sobie zdać sprawę, że jego nałóg to w  rzeczywistości 20 razy dziennie rozpoczynany zespół odstawienny, który nigdy nie może się dokończyć, bo zaleczany jest kolejną dawką nikotyny. W papierosach poza nią nie ma nic innego, czym palacze byliby zainteresowani. A to substancja podstępna dla  mózgu. – Nikotyna przynosi uzależnionym wiele ko­ rzyści – podkreśla prof. Bartosz Łoza, kierujący Kliniką Psychiatrii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. – Pozwala skupić uwagę, zmniejsza lęk, redukuje napięcie i wprawia w krótkotrwałą euforię. Wszystko to zasługa – pobudzonej do wydzielania właśnie przez nikotynę – dopaminy, która jest neuroprzekaźnikiem motywującym i za jej sprawą wykonywane czynności sprawiają większą frajdę. Poza tym daje odprężenie. W odróżnieniu od innych dopalaczy lub narkotyków nie ma na ośrodkowy układ nerwowy destrukcyjnego wpływu – nie zaburza świadomości, inaczej niż alkohol (można więc, pozostając stale pod jej wpływem, prowadzić samochód), nie rozszczepia osobowości, inaczej niż na przykład kokaina (więc jej użytkownicy nie doświadczają skrajnych stanów euforii i mocy, a potem upokorzenia i beznadziei). – Miłe chwile łączą się z papierosami i nie ma w  tym żadnej tajemnicy – podsumowuje prof. Łoza. – Byłoby absurdem twierdzić, że miliony tych, którzy lubią palić, czynią sobie na złość. Te zalety i  pozorna łagodność wzmacniają wrażenie u palaczy, że ich niewinna używka ani nie wyrządzi im większej szkody, ani nie jest na tyle silna, by mogła przejąć kontrolę nad życiem. Dopiero gdy z różnych powodów (najczęściej diagnozy raka, udaru lub zawału serca) chce się z niej rzeczywiście zrezygnować, pojawia się problem.

64

C O

u z a l e ż n i a

PALACZ MUSI PRZEZWYCIĘŻYĆ PSYCHICZNE UZALEŻNIENIE NIE TYLKO ZAKORZENIONE W STRUKTURACH MÓZGU, ALE TAKŻE ZWIĄZANE ZE SPOSOBAMI REAGOWANIA NA RÓŻNE SYTUACJE.

– Sama decyzja to za mało, nie wystarczy do niej dojrzeć – tłumaczy Paweł Sikora. – Najważniejsze to zacząć sobie radzić z logiką nałogową, czyli pułapkami myślenia o tym, jak wiele korzyści przynosi papieros w moim życiu. I nie ma rady, trzeba pozwolić sobie na cierpienie i cierpliwość.

Do siódmej próby Nicolas Monadres, lekarz i botanik z XVI w., wyrażał się o tytoniu w samych superlatywach: „Ziele to oczyszcza podniebienie i głowę, usuwa zmęczenie, zapobiega dżumie, przepędza wszy, leczy stare wrzody i rany”. Dziś nawet koncerny tytoniowe zarabiające krocie na sprzedaży swoich wyrobów nie poważyłyby się na tego typu hurraoptymistyczne stwierdzenia w reklamach. Ba, cała branża zaczęła wspierać ideę odchodzenia od najmniej zdrowych form palenia i upowszechnia nowsze metody, bardziej bezpieczne, w których tradycyjne spalanie tytoniu zastępuje się na przykład podgrzewaniem (jak w  urządzeniach IQOS, których skrót pochodzi z ang. „I Quit Ordinary Smoking”, czyli: „Rzucam palenie zwykłych papierosów”). Można zarzucać branży hipokryzję, jeśli za cenę przetrwania na rynku proponuje milionom palaczy zastępczą truciznę – o  nieco zmniejszonej szkodliwości, ale POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

jednocześnie droższą i zawierającą identyczną substancję uzależniającą, czyli nikotynę. Wielu wolałoby bezwzględnego zakazu sprzedaży wszystkich wyrobów zawierających nawet minimalną ilość tej używki, zdając się nie pamiętać, że prohibicja, tak jak przy nieudanej walce z  alkoholem, nigdy nie zdołałaby wyleczyć wszystkich z  uzależnienia. Czy nie lepiej pogodzić się z tym, że krucjata antynikotynowa nie może się odbywać na siłę, a całkowita abstynencja po prostu nie jest u każdego możliwa? Zresztą próby poradzenia sobie z  uzależnieniem, podejmowane przez tysiące palaczy, są już od wielu lat wzmacniane najrozmaitszymi substytutami. Nikotynowa guma do żucia trafiła na rynek w  1978  r. (pierwszymi eksperymentatorami byli marynarze z łodzi podwodnych). Po niej pojawiły się plastry, spreje, pastylki do ssania oraz leki, których zadaniem jest oszukanie w mózgu tzw. układu nagrody (nie zawierają nikotyny, lecz substancje naśladujące jej działanie, ponieważ w jej zastępstwie pobudzają wydzielanie dopaminy). Ten chemiczny asortyment środków ułatwiających rzucenie palenia jest już całkiem spory, tyle tylko, że nie są skuteczne u każdej osoby. Kuracje stosowane w leczeniu nałogu nikotynowego przynoszą bowiem po 12 tygodniach efekt tylko u  45 proc. osób. Farmakoterapia działa u najwyżej 25 proc. uzależnionych, psychoterapia – u 20 proc. Z badań Głównego Inspektoratu Sanitarnego wynika, że co trzeci palący zadeklarował, iż w minionym roku podjął próbę rzucenia palenia, ale tylko co dziesiątej osobie udało się to zrobić skutecznie. Mimo tak pokaźnej liczby preparatów, które sprowadzają się do tego, by wykiwać uzależniony mózg! Ale poza przemysłem farmaceutycznym również branża papierosowa próbowała różnych sztuczek, by pohamować pęd do samozagłady palaczy. W  ich ręce, przyzwyczajone do trzymania papierosów, cygaretek i fajek, trafiła najpierw w połowie ubiegłego wieku marka Kenty, wyposażona w  innowacyjne filtry, potem nadeszły ­c ieniutkie slimy oraz lighty, mające ograniczyć ilość przedostających się do płuc substancji rakotwórczych, a w końcu 14 lat temu pojawiły się zasilane baterią urządzenia inhalacyjne (zwane e-papierosem) do chmurzenia i wapowania. Wydawało się, że przed uzależnionymi otworzyły się nowe horyzonty. Ponieważ uczucie przyjemności i  poprawa nastroju, które daje nikotyna, kojarzy się ściśle z  obracaniem w  palcach papierosa, zastąpiono go elektroniczną protezą. – Każdy palacz musi przezwyciężyć psychiczne uzależnienie nie tylko zakorzenione głęboko w strukturach mózgu, ale także związane ze sposobami reagowania na różne sytuacje – wyjaśnia Paweł Sikora znaczenie trzymania papierosa w ręku i wyrażanego przez niego gestu obecnego przy codziennych czynnościach. Ale dziś e-papierosy znalazły się pod ostrzałem krytyki, gdy po kilkunastu latach ich użytkowania wyszło na jaw, że nie tyle są drogą do wyjścia z nałogu, ile zachętą do jego rozpoczynania. Pierwszym papierosem, po który sięga młodzież, zwabiona estetycznym wyglądem urządzenia (niektóre przypominają kolorowe gadżety, z którym modnie jest pokazać się w szkole) lub ich smakiem

65



pomysłowość nie zna granic – nie chcąc ustępować  (tu wytwórcom słodyczy i  lodów, producenci wprowadzili

na rynek liquidy o aromatach: truskawki, waty cukrowej, melona, tajskiej herbaty i wielu innych). W  dodatku po kilkudziesięciu zgonach na świecie w 2019 r., spowodowanych użytkowaniem e-papierosów, zaczęło topnieć grono ekspertów, którzy całkiem niedawno widzieli w nich szansę dla zatwardziałych palaczy, którzy nie potrafili w inny sposób zrezygnować z nikotyny. Wiadomo było bowiem, że zawarte w nich płyny nie są tak szkodliwe jak tytoń – ale problem powstał, gdy co bardziej pomysłowi zaczęli stosować w nich nieprzebadane substancje, które okazały się zabójcze dla płuc: kanabinoidy, aromat limonkowy, cynamonowy i olej kokosowy. – W dodatku zwolennicy ­e-papierosów, oczarowani ich reklamami, nie wiedzą, że po podgrzaniu ów bezpieczny płyn może w  przypadku kilku składników zmieniać się w niezdrowy aerozol, zawierający m.in. benzo(a) piren, aldehyd octowy, nitrozoaminy – mówi prof. Paweł Górski, specjalista alergologii z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.

Odroczone konsekwencje Czy to znaczy, że tzw. alternatywne wyroby tytoniowe, które mogłyby być półśrodkiem do wychodzenia z nałogu, należy zdecydowanie skreślić z listy użytecznych zamienników niezdrowych, tradycyjnych fajek? Przy wielu uzależnieniach zdaje egzamin idea redukcji ryzyka – dlaczego nie stosować jej również tutaj? W przypadku nałogu palenia polega ona na przestawianiu palaczy na mniej szkodliwe alternatywy. Wciąż jedną z nich pozostają urządzenia do podgrzewania tytoniu, w  których dzięki wyeliminowaniu spalania zredukowanych zostaje 90 proc. substancji smolistych, czyli tego, co w dymie papierosowym najbardziej szkodzi (ale uwaga – to wcale nie oznacza, że podgrzewacze są automatycznie o  90 proc. bezpieczniejsze dla zdrowia niż tradycyjne szlugi!). Kiedy w  ubiegłym roku w  redakcji POLITYKI odbyła się debata na temat tych zdrowszych wersji papierosów, eksperci nie mieli wątpliwości, że można je uznać za pomoc przy wyprowadzaniu z  uzależnienia nałogowych palaczy. Na przykład w sytuacji, gdy ktoś ma rozpoznany nowotwór i pozostając przy tradycyjnych formach palenia, tylko przyspieszałby rozwój raka lub uniemożliwiał leczenie. A prof. Bartosz Łoza mówił: – Jestem zwolennikiem redukcji szkód, bo na tym polega pragmatyczna psychiatria. U osób, które z powodów biologicznych, czyli biochemicznych uwarunkowań funkcjonowania, nie są w stanie przerwać uzależnienia, zamieńmy palenie z bagażem trucizn na dostarczanie nikotyny w sposób bezpieczniejszy, z mniejszym poziomem toksyn. Barierą może być cena urządzenia, jak i  to, że przy zaciąganiu „dymu” z  podgrzewacza do mózgu dociera mniejsza dawka nikotyny (w związku z czym amatorzy ekstramocnych pewnie będą się czuć nieusatysfakcjonowani). Ale coś za coś. Jeśli ktoś nie potrafi rzucić palenia, czy nie warto podać mu nikotynę w takiej formie, by straty zdrowotne były jak najmniejsze? Bez umoralniających kazań, że skoro palenie jest passé, to podgrzewanie może być cool. – Tylko że nie wystarczy rzucić, trzeba również nie wrócić – podkreśla Paweł Sikora bardzo ważny aspekt mierzePOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

nia się z nałogiem. Niezbędny przy leczeniu każdego uzależnienia. Decyzja o odstawieniu papierosów pociąga za sobą mnóstwo cierpienia: trzeba zaakceptować dyskomfort, możliwy przyrost wagi, bóle głowy, zaburzenia koncentracji. Ale co ważniejsze, trzeba też nauczyć się żyć po nowemu, zmienić swoje zwyczaje i upodobania, a nieraz nawet grono znajomych, z którymi do tej pory miło się gawędziło przy pełnej popielniczce i którzy nie chcą z tego rytuału zrezygnować. Co jest zatem potrzebne do uporania się z  nałogiem? – W  największym stopniu solidna motywacja i  niezakłamana świadomość – odpowiada dr Sikora. – Niemal wszyscy nałogowcy w kluczowych momentach życia zdobywają się na okresy abstynencji. Ale z upływem czasu i łagodzeniem okoliczności ich motywacja blednie. Jeśli nie będzie wzmacniana i przebudowana, to nie wystarczy na długo. Dlatego najtrudniejsze zadanie, jakie stoi przed terapeutą podczas leczenia ofiary nałogu (a warto pamiętać, że nikotynizm to choroba, opisana w podręcznikach poświęconych zaburzeniom psychicznym i  zachowania), polega na tym, by zaczęła o nim myśleć inaczej niż dawniej. – Chętnie polecałbym korzystanie ze wsparcia grup samopomocowych, tak jak jest to u anonimowych alkoholików – wskazuje Paweł Sikora, dodając, że akurat w środowisku nikotynistów w Polsce odpowiedników grup AA niestety nie ma. – Ten brak mogą jednak rekompensować przytomni przyjaciele. W  kraju, gdzie brakuje również poradni antynikotynowych finansowanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia (są jedynie trzy takie ośrodki: w Warszawie, Gdańsku i Krakowie), cała pomoc dla palaczy spada na barki lekarzy oraz terapeutów z placówek prywatnych. W ostatnich latach przeszły one sporą ewolucję w podejściu do leczenia uzależnień. 40 lat temu jedynie zniechęcano w nich do picia i palenia, by obrzydzić je lub nimi przestraszyć. Jak podkreśla Paweł Sikora, współczesne metody dużo większy nacisk kładą na zwiększenie świadomości siebie, na dostrzeganie zysków z  abstynencji i  zwiększenie umiejętności radzenia sobie ze stresem i  z  życiem: – Klient terapeuty uzależnień jest dziś bardziej podmiotem niż kiedyś. To nie na nim się robi terapię, ale on leczy się przy pomocy terapeuty. Więc co powinien robić lekarz, przyjaciel lub rodzina, chcąc wspierać decyzję o rzuceniu palenia? Skoro zmuszanie, nacisk, przekonywanie bardzo często nie działają, to należy motywować palacza, by sam zrozumiał, dlaczego ta zmiana ma sens. W ramach swojej dojrzałości on sam powinien o niej decydować. – Klienci placówek leczenia uzależnień uczą się być ekspertami od obserwowania i  rozumienia siebie: własnych emocji, pułapek myślenia, funkcjonowania wśród ludzi – mówi dr Sikora. – Te metody są skuteczniejsze, choć wcale nie łatwiejsze, bo wymagają wzięcia odpowiedzialności za siebie. I może w tym tkwi przyczyna, dlaczego mimo tylu wysiłków, lat przekonywania oraz coraz to nowszych substytutów mających wesprzeć uzależnionych w rzucaniu nałogu wciąż nie udaje się go wyrugować z życia 8 mln Polek i Polaków. Ponury paradoks polega na tym, że im bardziej najzagorzalsi wrogowie palenia rosną w siłę, tym więcej palaczy postrzega siebie jako szykanowaną mniejszość. Nikotyna dyskryminacji ani wyobcowania nie leczy, ale pomaga poczuć się wolnym w świecie zakazów i ograniczeń. PAWEŁ WALEWSKI

66

Dr med. Bohdan Woronowicz

Dlaczego patologiczni hazardziści popełniają samobójstwa najczęściej spośród wszystkich od czegokolwiek uzależnionych.

ŚMIERCIONOŚNY DRESZCZYK rozmawia

Violetta K r asnowsk a

©

get t y im ages , l eszek z ych

Violetta K r asnowsk a : – Wyścigi Konne na Służewcu wydają się przeżywać kolejny renesans. Coraz częściej młodzi ludzie w gronie znajomych lubią spędzać tam niedziele. Czy to mogą być miłe złego początki? Bohdan Woronowicz: – Nie wykluczałbym, choć oczywiście nie w każdym przypadku. Są ludzie, którzy dla zabawy obstawią niewielką kwotę i na tym poprzestaną. Ale dla niektórych to może być początkiem uzależnienia od hazardu.

Podatni Rozmówca jest psychiatrą, certyfikowanym specjalistą i superwizorem psychoterapii uzależnień; utworzył i przez wiele lat kierował Ośrodkiem Terapii Uzależnień w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, a obecnie prowadzi Centrum Konsultacyjne AKMED. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Od czego zależy, w której grupie człowiek się znajdzie? Uzależnienie zaczyna się od tego, że człowiek odkrywa, jak coś „robi mu dobrze”. W przypadku hazardu jest to granie powodujące osiągnięcie przez niego takiego stanu, który w normalnych warunkach, bez tego rodzaju podpórek, nie jest możliwy albo niezmiernie trudny. Dla wielu osób siłą napędową patologicznego hazardu jest potrzeba przeżywania silnego napięcia, jakie pojawia się

68

C O

u z a l e ż n i a

Czytałam o eksperymencie przeprowadzonym w Stanach Zjednoczonych w latach 50. Kotom instalowano elektrody w ośrodkach przyjemności w mózgach. Mogły same sobie je drażnić przyciskiem, badacze pozwalali im na to bez żadnych ograniczeń. Zwierzęta nie były w stanie przerwać tego drażnienia, w końcu umierały, choć miały jedzenie i wodę, z głodu i pragnienia. Nie wszyscy ludzie są takimi kotami, potrzebują chyba jakichś subtelniejszych powodów, by zapamiętale stymulować swoje ośrodki przyjemności? Istnieją hazardziści ucieczki, którzy uciekają od samotności, od nudy, od pustki życiowej, poszukują ulgi. Są też hazardziści akcji, którzy grają po to, żeby coś się działo, żeby się pobudzić. Na większe ryzyko zostania hazardzistą narażone są osoby, które w  rodzinie miały czy mają uzależnionych bliskich. Stwierdzono, że większość patologicznych hazardzistów w wieku nastoletnim stykała się z kimś takim.

podczas gry. Często chodzi o dreszczyk oczekiwania na wynik. Wygrana zwiększa poczucie mocy i  popycha do dalszej gry. Przegrana powoduje zmniejszenie szacunku do siebie i poczucia kontroli, ale też niejednokrotnie żądzę powetowania straty, co z kolei stymuluje do poszukiwania komfortu psychicznego w kolejnych grach. A ponieważ człowiek lubi się dobrze czuć, to będzie to powtarzał, dążył do tych wygranych. Im częściej, tym bardziej będzie się do tego przyzwyczajał, łatwiej i prędzej będzie wchodził w uzależnienie, aż w końcu stanie się patologicznym hazardzistą. Na marginesie, teraz mówi się: osobą z zaburzeniami uprawiania hazardu.

Pewnego razu na torze na Służewcu z powodu przymrozku organizatorzy – w trosce o bezpieczeństwo koni – zdecydowali o odwołaniu wyścigów. Liczni gracze byli wściekli, po czym w pośpiechu ustawili się w kolejce do pobliskiego punktu Lotto. Wyścigi nie były dla nich wcale ważne. To właśnie dowód uzależnienia. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Na wielkich imprezach, takich jak choćby Derby na Służewcu, jest bardzo dużo rodzin. To może być dla dzieci potencjalnie niebezpieczne? Jeśli chodzi tylko o oglądanie koni czy kibicowanie sportowej rywalizacji na torze, to dobrze. Ale jak to się sklei z tym, że tatuś zagra, coś wygra i powie: „Synku, wygrałem, masz na lody i ciasteczko”, to synkowi zacznie się to podobać. Dzieci hazardzistów są od dwóch do czterech razy bardziej narażone na rozwój uzależnienia od hazardu, a hazardowe granie ojca zwiększa ryzyko rozwinięcia się uzależnienia u dziecka bardziej niż hazardowe granie matki. Skłonność do hazardu można zaobserwować już u dzieci w wieku 9–10 lat. Obserwowano dzieci i ich reakcje na tzw. wędki szczęścia na różnych jarmarkach. Są takie, których to w ogóle nie interesuje, i takie, których nie można od nich wręcz oderwać. Związek z  popadaniem w  uzależnienie od hazardu ma też, na co się ostatnio zwraca większą uwagę, przebyta w dzieciństwie trauma. Z badań wynika, że dzieci, które doświadczyły traumatycznych wydarzeń jednorazowo (np. udział w wypadku drogowym) czy podlegały długotrwałemu niekorzystnemu wpływowi zaburzającemu równowagę psychiczną i  poczucie własnej wartości (np.  przemocy domowej) oraz nie uzyskały po tym pomocy psychologicznej, znacznie częściej się uzależniają, również od hazardu.

Zdrapko-ofiary Mówi się, że ktoś ma w sobie żyłkę hazardzisty. To określenie nie brzmi jakoś szczególnie niebezpiecznie. Kojarzy się ono po prostu z człowiekiem, który lubi ryzyko. Ale taka skłonność chyba nierozerwalnie wiąże się z hazardem? Ryzyko, narażanie się na niebezpieczeństwo to wręcz definicja hazardu. Ściślej, o  hazardzie mówi się wtedy, kiedy człowiek gra, a o wygranej w mniejszym czy większym stopniu decyduje przypadek. Ta gra ma charakter losowy, nie można przewidzieć jej wyniku i nie ma sposobów czy strategii, które pozwolą na to, żeby uzyskać lepszy wynik bez złamania jej zasad. Hazard jest wtedy, kiedy chcesz coś wygrać. To nie zawsze muszą być pieniądze. Ludzie grają też przecież, żeby wygrać wycieczkę czy odkurzacz.

69



Hazard z przemocy i leków sychologowie z University of Lincoln w Wielkiej P Brytanii przeprowadzili badania w grupie ponad 3 tys. mężczyzn. Jak zauważa jedna z autorek analizy dr Amanda Roberts, im więcej doświadczeń traumatycznych dana osoba przeżyła w dzieciństwie, tym silniejsze było jej uzależnienie od hazardu. Ponad jedna czwarta uczestników poważnie uzależnionych od hazardu była w dzieciństwie świadkami przemocy w rodzinie. 10 proc. przyznało, że doświadczało przemocy, a 7 proc. – że doznało urazu fizycznego zagrażającego ich życiu. Wśród mężczyzn, u których problem nie nabrał jeszcze charakteru patologicznego, ok. 23 proc. było świadkami przemocy, a 9 proc. jej ofiarami. W grupie mężczyzn, którzy lubili hazard, ale nie byli od niego uzależnieni, było to odpowiednio: 8 proc. i niecałe 4 proc. W innych badaniach zaobserwowano, że większe skłonności do uprawiania hazardu mają osoby przyjmujące niektóre leki działające na układ dopaminergiczny, a stosowane w chorobach związanych z niedoborem tego neuroprzekaźnika (np. choroba Parkinsona czy zespół niespokojnych nóg).

©

get t y im ages



Bo wszędzie nas kuszą do hazardu: zagraj, wylosuj, wypełnij kupon? Oczywiście. W USA są całe firmy, które zabierają starszych ludzi, emerytów na wycieczki do Atlantic City czy Las Vegas, żeby tam mogli pograć. To polega na manipulacji naszymi mózgami, żeby nam się coś spodobało i żebyśmy chcieli w to dalej wchodzić, a później się złamać. Jeśli człowiek źle się czuje psychicznie, jest akurat w jakimś dołku, ktoś może mu podać jointa czy kieliszek alkoholu, ale też podsunąć hazard. I  ten ktoś poczuje, że jest mu przez jakiś czas lepiej. Niestety, ten przyjemny stan mija i  człowiek się z  powrotem zapada do dołka. I znowu chce z niego wyjść. Ale jest różnica między tymi, co biorą udział w grze o wycieczkę czy odkurzacz, a tymi, którzy obstawiają u bukmachera czy na koniach? Może trudno w  to uwierzyć, ale z  badań wynika, że w Polsce największą grupą uzależnionych od hazardu są grający w Totalizatora Sportowego. Po prostu. To prawie 30 proc. To jest drenaż starszych biednych ludzi, którzy renty przegrywają. Grają w  Lotto, ale także w  zdrapki czy różne inne loterie. I  część traci kontrolę nad swoimi zachowaniami i emocjami, a chęć zysku i dreszczyk związany z ryzykiem biorą górę nad rozsądkiem. Wydają oni coraz więcej pieniędzy na kupony Lotto i loteryjne losy, kupują dziesiątki egzemplarzy tego samego pisma, żeby „wydrapać” obiecany samochód albo odkurzacz. Badania mówią, że tego rodzaju gry cieszą się największą popularnością, a  jednocześnie można przypuszczać, że ich uczestnicy nie dostrzegają w nich żadnego zagrożenia. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Jak duży to problem w Polsce? Nie ma jednoznacznych danych na temat rozpowszechnienia problemów związanych z hazardem w naszym kraju. Należy jednak szacować, że – podobnie jak w innych krajach Unii Europejskiej – osoby grające problemowo stanowią ok. 3–4 proc. populacji, w tym osoby uzależnione od hazardu 1,5–2 proc. Ostatnio największe zagrożenia – szczególnie dla osób młodych – wiążą się z hazardem elektronicznym. Szczególnie niebezpieczne są wideoloterie, ponieważ łączą w  sobie cechy automatów oraz loterii. Zdaniem znanego badacza hazardu prof. Gary’ego Smitha z  University of Alberta są najbardziej uzależniającą formą hazardu ze względu na szybkość grania, gdzie cykl trwa kilka sekund, łatwość dostępu i prostotę (nie jest tu potrzebna znajomość żadnej strategii) oraz możliwość „zahipnotyzowania” gracza. Z tego powodu są zakazane w Hiszpanii, Szwajcarii oraz w  Estonii, a  w  Niemczech, Wielkiej Brytanii, Danii i  Szwecji – dostęp do nich jest bardzo ograniczony. Wróćmy jeszcze do pieniędzy. Zaczynam grać, bo je mam, czy też odwrotnie – nie mam i chcę je zdobyć? Ludzie grają, żeby zdobyć większe pieniądze. Są tacy hazardziści, którzy wcale się nie martwią z powodu przegranej, bo mają racjonalne wytłumaczenie, żeby dalej grać. Im wszak nie chodzi o wygraną, ale chodzi o ten dreszczyk, który ich przechodzi w trakcie oczekiwania na wygraną. O przeżywanie tego. O samo oczekiwanie. Poza tym osoby poważnie zaburzone cechuje magiczne myślenie: jeżeli do wygranej brakuje jednego właściwego skreślenia, to jakbym wygrał, tylko miałem drobny ­n iefart.

Choroba Czy można chodzić do kasyna lub na wyścigi latami, ale pilnować się przed uzależnieniem jakimiś wewnętrznymi regułami; np. będę zabierać ze sobą tylko określoną sumę pieniędzy? Obawiam się, że dla wielu osób to może być trudne. Jeżeli grasz tylko dla zabawy, to – podobnie jak z alkoholem – wszystko jest w porządku. Ale jeżeli grasz (kupujesz, uprawiasz seks, pijesz) i masz przy tym z tyłu głowy, że od tego ci się zrobi fajnie; gdy odkryjesz, że to robisz, by poprawić swoje samopoczucie, wyrywać się z pustki, samotności – staje się niebezpiecznie.

Jak grają Polacy CBOS z 2015 r. szacowano, że „liczba W badaniach hazardzistów jest 8–9 razy większa niż liczba leczonych”. Analizy CBOS z 2019 r. wykazały, że 0,9 proc. to osoby uzależnione (hazard patologiczny), a 3,6 proc. – grające ryzykownie. Najczęściej Polacy grają w gry Totalizatora Sportowego – 27,4 proc., zdrapki – 16,3 proc., loterie i konkursy esemesowe – 6,3 proc., oraz automaty o niskich wygranych – 3,8 proc.

70

C O

u z a l e ż n i a

Czy masz problem z hazardem

W  tej chwili dzięki rezonansowi magnetycznemu i innym badaniom neuroobrazującym stwierdzono, że w czasie grania aktywują się te same regiony mózgu co po przyjęciu kokainy. Uzależnienie od hazardu jest chorobą postępującą i przewlekłą, podobnie jak alkoholizm. Jednak jej postęp można zatrzymać.

Odpowiedz na cztery pytania ujęte w teście CAGE:

1. Czy zdarzały się w Pana/Pani życiu takie okresy, kiedy odczuwał Pan/Pani konieczność ograniczenia swojego grania? 2. Czy zdarzało się, że różne osoby z otoczenia denerwowały Pana/Panią uwagami na temat Pana/Pani grania? 3. Czy zdarzało się, że odczuwał/a Pan/Pani wyrzuty sumienia lub wstyd z powodu swojego grania? 4. Czy zdarzało się Panu/Pani, że rano po przebudzeniu pierwsza myśl dotyczyła zakładów/grania?

Hazardzista powie: hazard lepszy niż ćpanie czy picie. Człowiek potrafi usprawiedliwiać swoje najbardziej idiotyczne zachowania i  wytłumaczy wszystko, żeby w swoich oczach i innych wyglądać dobrze. Ale nałogowy hazard nie spotyka się z takim społecznym potępieniem jak alkoholizm czy narkomania. Bo jeśli chodzi o alkohol czy inne substancje psychoaktywne, to wiadomo, że one wchodzą w  reakcję chemiczną z organizmem i zaburzają jego funkcjonowanie. Dlatego łatwo jest rozpoznać alkoholika czy narkomana. A hazardzista? Nawet bliscy bardzo późno się o tym dowiadują. Ludzie nie zwracają uwagi na to, że ktoś ma wahania nastroju – ma dobry, kiedy mu się powiodło, i kiepski, kiedy coś przegrał. Że ktoś znika i nie wiadomo, gdzie jest, co robi – bo hazardzista nie chwali się, że grał. Dlatego to jest takie niebezpieczne. I podstępne. W przypadku hazardu nie ma przedawkowania, nie ma ­w idocznych objawów i ukrycie problemu jest dużo łatwiejsze. Elegancja kasyn czy wyścigów faktycznie uwodzi, popkultura stworzyła swoisty mit hazardu jako dość wytwornej rozrywki dla sławnych i bogatych… …która na dobrą sprawę nikomu niczego złego nie robi, prawda? Do czasu. Wśród wszystkich uzależnień najwięcej samobójstw spotykamy wśród hazardzistów. Dlaczego? Proszę sobie wyobrazić: zarabia pani 3 tys. zł, a zadłużyła się na milion. Traci mieszkanie, dom, rodzinę. Nie ma żadnych szans na to, żeby te pieniądze oddać. Dla wielu w takiej sytuacji zostaje tylko stryczek albo strzelenie sobie w  głowę. Dlatego kiedy przychodzą do nas pacjenci, niezwykle ważna jest ocena ryzyka samobójstwa w  każdym przypadku. Zawsze trzeba się zorientować, jak to jest z tymi długami, i poza psychoterapią uzależnienia postarać się pomóc temu człowiekowi. Często potrzebni są profesjonalni doradcy finansowi. Bardzo często bliscy składają się na spłatę długów. Ale byłem też świadkiem wielu takich sytuacji, że uzależniony dostawał pieniądze i zamiast oddać, szedł grać, licząc na to, że się pomnożą. I przegrywał. To są potworne dramaty ludzi, całych rodzin. Istnieje jakaś różnica – biorąc pod uwagę efekty – czy gram na wyścigach, czy też w obskurnej budzie na automatach? To jest indywidualne. Zależy, jaka będzie tego częstotliwość i jakie kwoty. Poza tym jest coś takiego, jak rosnąca tolerancja na bodziec. Najpierw grasz za 5 zł, a potem za 10 zł, potem za 500 zł. To tak samo jak pijesz. Najpierw kobieta pije trzy lampki po pracy, potem przychodzi do mnie i mówi: „Ja już dwie flaszki wypijam wieczorem, jak mąż pójdzie spać, co mam teraz zrobić”. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Odpowiedź twierdząca na jedno z tych pytań powinna skłonić do bliższego przyjrzenia się swojemu graniu.

Rozpoznanie Są różne stopnie hazardu. Wymienia je pan w swoich publikacjach. Najpierw jest hazard rekreacyjny (rozrywka, forma spędzania wolnego czasu), później ryzykowny (negatywne skutki grania są jeszcze na tyle małe, że gracz potrafi sam się z nimi uporać) i problemowy (pojawiają się już pierwsze poważniejsze negatywne konsekwencje grania, wreszcie patologiczny (uzależnienie z wszelkimi jego konsekwencjami). Kiedy hazard rekreacyjny przechodzi w ryzykowny? Jest takie powiedzenie: jeżeli nie wiesz, od czego jesteś uzależniony, to spróbuj sobie tego odmówić. To jest fantastyczny w swojej prostocie test. Sygnały, że dzieje się coś niedobrego, są naprawdę liczne. Jeżeli powiększasz stawki, powinno to być ostrzeżeniem. Jeżeli sam dochodzisz do wniosku, że powinieneś granie ograniczyć, to też jest jakiś sygnał. Jeśli otoczenie zwraca ci uwagę, nie lekceważ tego. Jeśli żyjesz graniem, budzisz się rano i planujesz, kiedy zagrać, to sygnał, że zaburzenie się nasila, rozwija. Do wstępnego zorientowania się, czy istnieje problem, może okazać się przydatny, oparty na kryteriach DSM-IV, przesiewowy kwestionariusz Lie-Bet, który składa się z 2 pytań: 1. Czy kiedykolwiek podczas grania odczuwałaś/eś potrzebę stawiania coraz większych kwot pieniędzy? 2. Czy kiedykolwiek musiałaś/eś skłamać ludziom, jak bardzo ważny jest dla ciebie hazard? W filmie dokumentalnym o torze wyścigowym na Służewcu znany aktor opowiada z dumą do kamery, że kiedyś wygrał równowartość małego fiata. Z kolei autorka kryminałów chwali się, że mogła sobie kupić szpilki z wężowej skóry. Gracz nigdy nie powie, ile stracił? Często nie pamięta się przegranych. Żyje się wygranymi i liczy na to, że znów się uda. Czy spotkał pan w swojej karierze osobę, która na hazardzie się dorobiła? Nie znam takich. Nie spotkałem ani jednego hazardzisty, który w ostatecznym bilansie wyszedłby na plus. Okresowo im się wiodło, ale w ostatecznym rozrachunku dostawali w plecy. Przegrywali życie. ROZMAWIAŁA VIOLETTA KRASNOWSKA

71

©

get t y im ages

Nadu

e i b ż y c ie si e

Czy praca stała się współczesnym narkotykiem, a pracoholizm – epidemią XXI w.

C O

u z a l e ż n i a

Piotr Kaczmarek-Kurczak

K

iedy w 1971 r. znany psycholog religii i psychiatra Wayne E. Oates opublikował książkę „Wyznania pracoholika: fakty na temat uzależnienia od pracy”, zapewne nie przypuszczał, że wprowadzi do języka angielskiego nowe słowo (workaholic), a  równocześnie zapoczątkuje cały nurt badań poświęconych nałogowemu zajmowaniu się pracą. Oates użył bowiem tego pojęcia do opisania nadmiernej i  niekontrolowanej potrzeby pracy, która jest tak silna, że zakłóca jedną lub więcej funkcji życiowych, więc jest dysfunkcyjna – utrudnia człowiekowi normalne życie. Słowo, którego użył, nieprzypadkowo kojarzyło się z alkoholizmem. Profil pracoholików miał – zdaniem Oatesa – odpowiadać profilowi zachowania osób nadużywających alkoholu. Sporadyczne nadużywanie pracy miało prowadzić do coraz poważniejszego zaangażowania w nią, aż do utrwalenia zachowania dysfunkcyjnego.

Praca poza pracą Co interesujące, Oates opisywał zjawisko pracoholizmu w związku ze swoimi badaniami nad religijnością. Jak się okazało, w środowisku silnie promującym pracę i dowartościowującym ją skłonność do popadania w tego rodzaju uzależnienie była wyższa niż tam, gdzie praca była traktowana jako smutna, chociaż niezbędna konieczność. Mechanizm tego uzależnienia okazał się dość skomplikowany, jednak dość często był nie tylko wynikiem postrzegania przez daną społeczność pracy jako najważniejszej wartości w życiu, ale mogły temu sprzyjać zewnętrzne okoliczności. Bardzo duży wpływ na to zjawisko miały zmiany w pierwszej połowie XX w.: miejsce i czas pracy zostały wyraźnie określone przez regulacje wprowadzane przez instytucje państwowe. Dziesięciolecia walki o prawa pracowników w końcu przyniosły efekt. Przychodzili na wyznaczoną godzinę do wyznaczonego miejsca i zajmowali się wyznaczonymi czynnościami przez 8–9 godzin, od poniedziałku do piątku. Niedziele i soboty były dniami wolnymi albo przynajmniej pracowano w nie krócej. Na straży przestrzegania tego podziału stały wyznaczone instytucje państwowe. Zapanował niemal powszechny konsens, że ludzie mają prawo do czasu wolnego. Również łatwo było oddzielić moment, w którym człowiek był w pracy, a kiedy poza nią. Wykonywanie zlecenia swoich przełożonych poza miejscem i poza godzinami pracy leżało wyraźnie poza granicami zwykłych obowiązków służbowych i dawało się łatwo zaobserwować. Reguły zatrudnienia i  powierzone obowiązki były dość jasne. W tej sytuacji oddzielenie indywidualnej patologii od normy organizacyjnej było dość proste. Rewolucja telekomunikacyjna, a potem informatyczna zaczęły jednak zaburzać tę jedność czasu i miejsca działania. Coraz częściej można było wykonywać „pracę poza pracą” zarówno w sensie fizycznym, jak i czasowym. Rosnąca rywalizacja ekonomiczna najpierw w  ramach zimnej wojny, a potem kolejnego etapu globalizacji wymuszała na firmach stałą gotowość do odpowiadania na zapytania klientów, reagowania w dowolnym czasie i niemal dowolnym miejscu. Klienci biznesowi przyzwyczaili POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

się – zwłaszcza w latach 90. – żyć w „globalnym czasie”, na styku różnych stref czasowych. Powiedzenie „pieniądz nigdy nie śpi” tak naprawdę rozumiano jako: „firma i jej pracownicy nigdy nie śpią”, a linia podziału pomiędzy czasem pracy i  czasem wolnym szybko zaczęła się zacierać. W przypadku wielu pracowników dzień pracy nie kończy się dzisiaj wraz z opuszczeniem biura. W dobie technologii są stale podłączeni do swojej pracy za pośrednictwem telefonów komórkowych, komputerów osobistych, tabletów i  innych urządzeń technologicznych. Pracownicy niezliczonych zawodów otrzymują korespondencję elektroniczną od klientów, współpracowników i przełożonych o każdej porze dnia, a także w weekendy i święta. W dzisiejszych czasach praca w wielu organizacjach jest coraz bardziej niezależna od miejsca i wykonuje się ją nie tylko w domu, ale także w podróży i na wakacjach. Miejsce pracy nie jest już zamknięte w czterech ścianach, ale wszędzie tam, gdzie ludzie zabierają ze sobą smartfon, laptop lub smartwatch. Idea, by ​​pracownicy stosowali się do modelu od 8 do 16 i w jakiejś wyznaczonej fizycznej przestrzeni, stała się nieaktualna. Nie był to jednak proces jednostronny. Pracownicy również oczekiwali od firm większej elastyczności i  chcieli korzystać z  zalet nowych technologii, pracując w wybranych przez siebie godzinach i nie zawsze w jednym, wyznaczonym miejscu. Tanya Marcum, profesor prawa z Bradley University, oraz Elizabeth A. Cameron, profesor zarządzania w Alma College, w artykule z 2018 r. zatytułowanym „Nigdy niewyłączony zegar: prawne konsekwencje pracy pracowników po godzinach” nazwały to zjawisko obosiecznym mieczem, bo przyniosło ono pracownikom zarówno dobre, jak i  złe skutki. Dobrodziejstwo technologii początkowo pozwalało pracownikom w większym stopniu wykorzystywać swoje zasoby energii i (na pozór) łatwiej łączyć pracę zawodową z życiem domowym. Dopiero po pewnym czasie skutki tego stanu rzeczy wyraźniej się ujawniły. Badaczki zacytowały słynne słowa byłego francuskiego ministra edukacji Benoit Hamona, który w wystąpieniu w 2016 r. przed francuskim Zgromadzeniem Narodowym stwierdził: „Pracownicy fizycznie opuszczają biuro, ale nie opuszczają pracy. Pozostają przywiązani przez rodzaj elektronicznej smyczy jak psy. Powiadomienia, wiadomości tekstowe, e-maile – kolonizują życie jednostek do tego stopnia, że osoby poddane takiej presji ostatecznie się załamują”. Oznacza to wpadnięcie w pułapkę: zgadzając się na bardziej elastyczne warunki pracy, równocześnie pracownicy zgodzili się na to, że w rzeczywistości nigdy nie mogą jej w pełni opuścić. W 2017 r. amerykańska firma rekrutacyjna Challenger, Christmas, Grey opublikowała wyniki sondażu przeprowadzonego wśród 150 amerykańskich menedżerów (pod znamiennym tytułem „Czy jesteś cyfrowym dyktatorem?”). 83 proc. respondentów stwierdziło, że kontaktuje się z pracownikami po godzinach pracy, a 29 proc. spodziewa się odpowiedzi ze strony pracowników w  ciągu kilku następnych godzin. Większość kontaktów po godzinach ma charakter cyfrowy, a prawie 80 proc. menedżerów twierdzi, że używa do tego celu wiadomości ­e-mail

73



SMS. Gdyby zaistniała potrzeba, 42 proc. dzwo lub niłoby do swoich podwładnych, a co czwarty użyłby

ła gotowość do wykonywania zadań związanych z pracą. Czy mechanizm popadania w pracoholizm opiera się na tym samym mechanizmie jak np. uzależnienie od alkoholu? Według jednej z bardziej znanych prac poświęconych pracoholizmowi, opublikowanej w 1992 r. przez Janet T. Spence i Ann S. Robbins „Pracoholizm: definicja, pomiar i  wstępne ustalenia”, jedną z ważnych składowych zespołu określanego tym mianem jest niewystarczająca przyjemność czerpana z  obsesji pracy. Już twórca pojęcia W.E. Oates zwrócił uwagę na podobieństwo do choroby alkoholowej: alkoholicy nie piją alkoholu dlatego, że to im sprawia przyjemność, ale dlatego, że czują przymus. Niski poziom satysfakcji z  wykonywania pracy, a  mimo to poczucie przymusu jej wykonywania są właśnie jednym z komponentów tego uzależnienia. Innym ważnym elementem jest wpływ na zdrowie, jaki ma to schorzenie. Ponieważ pracoholicy zaniedbują dziedziny życia, które nie są związane z pracą, odczuwają niepokój, gdy nie pracują, i  nie czerpią przyjemności z  faktycznej pracy, ich zdrowie psychiczne i  fizyczne stale się pogarsza. Spada liczba, zmniejsza się siła i jakość ich związków z innymi ludźmi. Ta ostatnia kwestia odgrywa dużą rolę w  degradacji jakości życia pracoholików, ponieważ ludzie jako istoty społeczne są silnie uzależnieni od relacji z innymi. Przymusowa izolacja jest dotkliwą karą stosowaną przez wiele kultur i reżimów. Pracoholik tracący rodzinę i przyjaciół w  konsekwencji traci tak naprawdę jeden z ważnych filarów zdrowia psychicznego.

mediów społecznościowych lub oprogramowania do czatu. W konsekwencji łatwo było o pojawienie się wśród pracowników również zjawisk patologicznych. Tak jak złe nawyki żywieniowe wiodą do otyłości i chorób serca, a ciągły stres i ekspozycja na światło – do epidemii bezsenności, tak rozmyte środowisko pracy i „elektroniczna smycz” zaczęły prowadzić do rozpowszechnienia się dysfunkcyjnych postaw wobec samej pracy, a u niektórych – postaw zbliżonych do nałogu. Co ciekawe, mimo rosnącej świadomości, że zaburzenie równowagi pomiędzy pracą zawodową i  życiem osobistym niesie duże ryzyko dla zdrowia, pojęcie pracoholizmu nie jest nacechowane jednoznacznie negatywnie. W wielu środowiskach pracoholik jest identyfikowany raczej z osobą ambitną niż chorą czy uzależnioną. W  licznych firmach osoby wykazujące ponadprzeciętną gotowość do brania na siebie dodatkowych obowiązków czy wypełniania ich po godzinach pracy są wynagradzane dodatkowymi pieniędzmi, awansem czy pochwałami. W  efekcie coraz więcej osób może być narażonych na popadnięcie w stan definiowany jako pracoholizm.

©

get t y im ages

Przymus bez przyjemności

W WIELU ŚRODOWISKACH PRACOHOLIK JEST IDENTYFIKOWANY RACZEJ Z OSOBĄ AMBITNĄ NIŻ CHORĄ CZY UZALEŻNIONĄ.

Czym więc jest pracoholizm? Według Fiony Moyer, Shahnaz Aziz and Karla Wuenscha z  Wydziału Psychologii East Carolina University („Od pracoholizmu do wypalenia zawodowego: kapitał psychologiczny jako mediator”) pracoholizm można traktować jako zespół składający się z trzech komponentów: • nadmiernego zaangażowania w pracę, • d ążenia do wykonywania pracy wynikającego z wewnętrznej potrzeby, • małej przyjemności z wykonywania pracy. Jak stwierdzają badacze, te trzy aspekty spełniają behawioralne, poznawcze i afektywne elementy zespołu i  tworzą pracoholiczną triadę. Pracoholicy, ich zdaniem, nie tylko pracują dłużej, ale także pracują ciężej, niż tego wymagają okoliczności. Nadmierne poświęcenie pracy często odbywa się kosztem innych obszarów życia i, co ciekawe, pracoholicy nie są do tego motywowani potrzebami finansowymi lub zawodowymi, ale wewnętrznym dążeniem do pracy. Ta wewnętrzna presja mówi pracownikowi, że powinien pracować, i wywołuje poczucie winy lub niepokoju, gdy nie pracuje. Co utrudnia oderwanie się od pracy. Równie negatywne skutki może mieć już tylko dyspozycyjność, sta-

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Choroba, czyli wypalenie Jedną z  koncepcji zyskujących ostatnio na znaczeniu jest teoria zasobowa, wedle której zdolność wykonywania przez pracownika pewnych zadań zależy od poziomu jego zasobów: przede wszystkim energii, odporności psychicznej, koncentracji, uwagi. Jeśli zdecydujemy się spędzić dzień na graniu w  gry komputerowe, może to oznaczać, że zabraknie nam energii na przeczytanie książki czy spotkanie się ze znajomymi. Nieudane inwestycje zasobów mogą rodzić poczucie frustracji, kiedy człowiek wydatkuje je na działania poboczne, tak naprawdę niedające mu satysfakcji, bo to nie przybliża go do ważniejszych celów. Kiedy zasoby są wydawane lub tracone w ten sposób i  nie ma możliwości ich zregenerowania – pojawia się stres, frustracja i złość.

74

C O

u z a l e ż n i a

Systematyczne tracenie zasobów jest jedną z dróg prowadzących do wypalenia zawodowego, a od niedawna uznaje się, że te dwa czynniki: coraz silniejsze zamazywanie się granic pomiędzy pracą i niepracą oraz rozwój w ten sposób środowiska sprzyjającego popadaniu w pracoholizm zwiększają ryzyko i skalę zjawiska wypalenia. Istnieje wiele definicji wypalenia zawodowego; ich częścią wspólną jest wskazanie na reakcje emocjonalne wynikające z systematycznego stresu w miejscu pracy. Narażenie na ciągły stres powoduje stopniowe wyczerpywanie wewnętrznych zasobów energetycznych danej osoby, a  konsekwencje obejmują wyczerpanie emocjonalne, zmęczenie fizyczne i znużenie poznawcze. Inaczej mówiąc: nasz organizm poddawany ciągłym bodźcom emocjonalnym (strach, niepewność, stres) początkowo broni się, poświęcając na to swoje zasoby, ale poddawany stale negatywnym emocjom w końcu zaczyna specyficznie reagować na kolejne bodźce. Syndrom wypalenia najwcześniej został zbadany wśród pracowników opieki społecznej i ośrodków medycznych. Według koncepcji Christiny Maslach, która wraz ze swoim zespołem z Uniwersytetu Berkley na początku lat 90. upowszechniła pojęcie wypalenia (niezależnie od niej sformułował je w  1974  r. amerykański psychiatra Herbert Freudenberger), ma ono trzy wymiary: • w yczerpanie emocjonalne (poczucie utraty zasobów psychicznych i  fizycznych), • depersonalizacja (negatywna lub nieadekwatna reakcja na klientów firmy, innych pracowników, podopiecznych), • zmniejszone poczucie skuteczności w działaniu (poczucie niekompetencji, nieradzenia sobie z problemami i kolejnymi zadaniami). Konsekwencją wszystkich tych czynników może być bierność i apatia połączone z okazjonalną agresją wobec innych. Jaki to ma związek z pracoholizmem? Każda czynność zużywa nasze wewnętrzne zasoby (stąd zmęczenie). Praca – im bardziej angażująca i skomplikowana, tym silniej to czyni. Jeśli wynikiem pracy jest brak satysfakcji życiowej, nasze zasoby wewnętrzne w niewielkim stopniu się regenerują. Pracoholicy inwestują w swoją pracę nadmierną ilość czasu i energii, ale często czują lęk związany z poczuciem, że za mało się w nią angażują, poświęcają jej za mało czasu i uwagi. Ich emocje w związku z pracą są przeważnie negatywne, a mimo to nie potrafią o niej przestać myśleć ani przestać się nią zajmować. W konsekwencji wchodzą w wyniszczającą spiralę, która prowadzi do całkowitego wyczerpania zasobów.

Relacje pomiędzy wypaleniem zawodowym a pracoholizmem są dla badaczy wciąż dość niejasne, wiadomo jednak, że rezultat końcowy jest bardzo podobny w obu przypadkach. W przypadku badanych przez prof. Maslach pracowników opieki społecznej i  służb medycznych wypalenie zawodowe było konsekwencją okoliczności – zadania i  wyzwania emocjonalne związane z  pracą przekraczały zdolność regeneracji danej osoby, doprowadzając ją do stanu wypalenia. W przypadku pracoholików do takiego stanu doprowadza ich poczucie przymusu zajmowania się pracą, a nie obiektywna konieczność.

Kapitał przyszłości Coraz więcej organizacji dostrzega zależność pomiędzy zasobami psychicznymi pracowników a jakością pracy, działaniem zespołów i innowacyjnością. W 2004 r. Carolyn M. Youssef z Bellevue University oraz Fred Luthans z Uniwersytetu Nebraska zaproponowali koncepcję kapitału psychologicznego, zwanego w  skrócie PsyCap, który można rozwijać w  pracownikach i  który składa się z czterech zdolności: • p oczucia skuteczności w działaniu, • nadziei, • optymizmu, • odporności psychicznej. Duże znaczenie w tej koncepcji ma fakt, że te cztery zdolności można nie tylko rozwijać, ale również nimi zarządzać i wykorzystywać na poziomie organizacji. Mimo że koncepcja kapitału psychologicznego jest względnie młoda, są dane wskazujące, że PsyCap pozytywnie koreluje ze wsparciem społecznym, wydajnością pracy i  zaangażowaniem w pracę oraz że osoby z wysokim poziomem PsyCap mają pozytywne oczekiwania, zaufanie do swoich umiejętności, wyższy poziom zaangażowania i  wyższy poziom satysfakcji z  pracy. W  ten sposób budowanie kapitału psychologicznego firmy ma pozytywne skutki zarówno dla pracowników, jak i organizacji. Chociaż nie ma jeszcze badań wskazujących jednoznacznie, że wysoki poziom kapitału psychologicznego chroni pracowników przed ryzykiem popadnięcia w pracoholizm, są pewne dane wskazujące na to, że pozwala zwiększyć odporność pracowników na wypalenie zawodowe, a więc powinno częściowo również uodpornić ich na konsekwencje pracoholizmu. Jednak by realnie zapobiegać powstawaniu tego rodzaju syndromu, warto zadbać o stosunki w pracy. I choć obecny postęp technologiczny ku temu nie skłania, od czasu do czasu pozwolić sobie na odcięcie się od pracy.

RELACJE POMIĘDZY WYPALENIEM ZAWODOWYM A PRACOHOLIZMEM SĄ DOŚĆ NIEJASNE. JEDNAK REZULTAT KOŃCOWY W OBU PRZYPADKACH JEST BARDZO PODOBNY.

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

PIOTR KACZMAREK–KURCZAK

75

Marzena Sekuła

Co dolega człowiekowi, który – choć nie musi, nie powinien i nie chce – je i je. Za dużo, za tłusto, za słodko.

ŻYCIE-TYCIE rozmawia Juliusz

Ć wieluch

Rozmówczyni jest psycholożką, doktorantką Interdyscyplinarnych Studiów Doktoranckich i stypendystką rektora Uniwersytetu SWPS. Pracuje w Wojskowym Instytucie Medyczny w Warszawie oraz w Bodyclinic, od ośmiu lat zajmuje się pacjentami bariatrycznymi. Autorka wielu publikacji naukowych i popularnonaukowych dotyczących psychologii żywie-

©

get t y im ages

nia i otyłości olbrzymiej.

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

76

C O

u z a l e ż n i a

Juliusz Ć w ieluch : – Czy można być uzależnionym

od jedzenia?

M a r zena S ek uł a : – Zdania naukowców są po-

dzielone.

Czytelnik pewnie wolałby po prostu: tak albo nie. Dziś odpowiedź brzmi: raczej tak. Tradycyjnie pojęcie uzależnienia używane było w  odniesieniu do zażywania substancji psychoaktywnych, np. alkoholu, narkotyków. W  świetle współczesnych badań oprócz uzależnień od środków psychoaktywnych coraz częściej mamy do czynienia z behawioralnymi, inaczej – niesubstancjonalnymi, czynnościowymi. Są one traktowane jako rodzaj uzależnienia psychicznego, od popędów. Dotyczą zachowań związanych z  nadmiernym zaangażowaniem się w  aktywność, która skutkuje negatywnymi konsekwencjami, nie tylko w celu uzyskania przyjemności, ale też w celu redukcji wewnętrznego napięcia i  regulowania nieprzyjemnych stanów emocjonalnych. Moim zdaniem, kiedy przeanalizuje się cechy zachowania osób uzależnionych od substancji i od czynności, nie ma między nimi zasadniczych różnic, poza tym, że jedni pożądają kontaktu z substancją, a drudzy z czynnością. Na przykład ­jedzenia. Czyli pani jest ze szkoły, że otyli są uzależnieni? Ja cierpliwie czekam, kiedy na podstawie nowych i gruntownych badań otyłość przestanie być klasyfikowana jaka choroba układu metabolicznego, a  zacznie być diagnozowana jako schorzenie o  podłożu psychicznym. Co z perspektywy mojego gabinetu jest właściwie o ­ czywiste. Jest to uzależnienie wieloaspektowe, tzn.  poza czynnością jedzenia dotyczy jego ilości, sposobu konsumpcji, częstotliwości i jakości. Ludzie nie uzależniają się od sałaty czy pomidorów, tylko od produktów, które nazywane są comfort food, czyli wysoko przetworzonej żywności i napojów obfitujących w węglowodany proste i tłuszcze. Światowa Organizacja Zdrowia nie zdecydowała się na wpisanie cukru na listę substancji uzależniających. Nie, ale od lat apeluje o ograniczenie jego spożycia. Zalecane normy są kilkukrotnie przekraczane, zresztą nie zawsze świadomie, ponieważ ogromne ilości cukru znajdują się nie tylko w słodyczach, ale również w  produktach, które wydawałoby się, są zdrowe i  niesłodzone. Choćby wziąwszy pod uwagę cukier, nie można udawać, że problem otyłości jest tylko natury metabolicznej. Niektórzy moi pacjenci o próbie ograniczenia słodyczy czy słodkich napojów opowiadają POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

77

tak, jakby walczyli z  ciężkim nałogiem alkoholowym. Mechanizmy są takie same. Mają typowe objawy odstawienia, mówią o cierpieniu, obsesyjnych myślach, zaczynają być rozdrażnieni, bywają agresywni.

Kiedy przyjemność, kiedy problem Sam poległem na odstawianiu słodyczy. A dlaczego pan po nie sięga, co panu dają? Przyjemność. Same słodycze jedzone w  kontrolowany sposób nie są problemem. Problem pojawia się, gdy zaczynają „coś nam robić”. Moi pacjenci mówią to samo co pan – jedzenie to przyjemność, pociecha, bezpieczeństwo, a nawet miłość. Tyle że u większości jedzenie to główna albo jedyna forma zaspokajania tych potrzeb. Innych nie mają albo ich nie dostrzegają. I tu zaczyna się problem, bo takie zawężenie jedzenia jako nagrody bardzo przypomina uzależnienie. Na dodatek frajda, jaką czerpie organizm ze smaku spożytych produktów, dodatkowo ten mechanizm wzmacnia. Pod wpływem czynności jedzenia pobudzany jest układ nagrody i wydzielane są serotonina i dopamina, nazywane hormonami szczęścia. Czyli trudniej się kontrolować. Moi pacjenci najbardziej cierpią właśnie z  tego powodu, że tracą kontrolę. Jedząc, nie myślą o  konsekwencjach. Dopiero kiedy widzą, że pudełko po lodach jest już puste, nadchodzi moment refleksji. I wtedy pojawia się poczucie winy, samooskarżanie: jak mogłem zjeść litr lodów. Jestem beznadziejny, nic niewart, nigdy więcej. Alkoholik ma pewnie podobne myśli? On w fazie, w której mogłaby przyjść refleksja, jest już najczęściej zamroczony. U  osób z  otyłością jest inaczej. Tracą kontrolę, ale nie tracą świadomości. Szybko uświadamiają sobie, że ponownie przegrali z  jedzeniem. W  efekcie często zaczynają zajadać wyrzuty sumienia. Czyli sięgają po kolejne pudełko lodów. Oszukują się podwójnie. Niestety tak. Jedzenie samo w sobie nie stanowi problemu. Problem stanowią sytuacje, w których nadmierne spożywanie występuje wraz z  emocjami i uczuciami oraz brakiem umiejętności poradzenia sobie z nimi. Bardzo często moi pacjenci nie jedzą wtedy, kiedy czują głód fizjologiczny, tylko wtedy, gdy doświadczają pewnych stanów emocjonalnych, np. stresu. I nie mają nawet tego świadomości. Tłumaczę im, że przede wszystkim muszą sobie uświadomić, dlaczego jedzą w sposób niekontrolowany. Staram się uświadomić im, jak ważna jest samoobserwacja i trening rozpoznawania emocji. Kiedy mamy to już za sobą, wtedy możemy jakoś te emocje regulować.



70 proc. mniej, czyli na czym polega operacja bariatryczna operacji bariatrycznych w Polsce był P ionierem prof. Marian Pardela z Zabrza, który wykonywał je od 1977 r. Wówczas na świecie najbardziej rozpowszechniony był zabieg zaproponowany przez Edwarda Massona polegający na wyłączeniu żołądka, dwunastnicy i części jelita czczego z wchłaniania produktów pokarmowych poprzez odpowiednie zespolenia górnego odcinka przewodu pokarmowego. Dzisiaj w wyniku kilku modyfikacji można by go porównać do operacji gastric-by-pas: z górnej części żołądka wytwarza się niewielki zbiornik, który zostaje bezpośrednio połączony z dalszym odcinkiem jelita cienkiego. By-pass żołądkowy wymusza spożywanie małych ilości pokarmu. Dodatkowo enzymy trawiące



To wszystko tak ładnie brzmi, ale przecież to musi być dla nich mordęga. Na początku pracy z pacjentem, aby odzyskiwać kontrolę nad ilością jedzenia, polecam na przykład wyregulowanie godzin posiłków i podawanie ich na małym talerzyku. Jest to najprostszy sposób kontroli behawioralnej – polega na iluzji optycznej: ta sama porcja jedzenia na małym talerzu wydaje się większa, niż gdy ją nałożymy na duży talerz. Eksperymentom dotyczącym wielkości porcji wiele badań poświęcił amerykański psycholog Brian Wansink. Dzięki niemu wiemy, że to najprostszy wstęp do pracy nad odzyskaniem kontroli porcji i  pobudzeniem mechanizmów fizjologicznych: głodu i sytości. Przez pierwsze tygodnie pacjenci skarżą się na obsesyjne myśli na temat jedzenia i strach, że się nie najedzą. A chodzą głodni? To tylko obawa, nie głód fizjologiczny. W metodzie z małym talerzykiem reguły są takie, że jemy jednorazowo mniej, ale z większą świadomością i uważnością, oraz częściej – konkretnie pięć posiłków dziennie. Jemy też lepiej, czyli zwracamy uwagę na zbilansowanie produktów i ich jakość. Kłopoty wielu z moich pacjentów wiążą się ze złą dietą i niską jakością produktów. Najczęściej wybierają jedzenie wysoko przetworzone: słodkie i tłuste. Takie, które natychmiast działa na ludzki układ nagrody. No i  przede wszystkim jedzą nie wtedy, kiedy powinni, i jedzą za dużo. Pewnie to zabrzmi paradoksalnie, ale pacjent otyły to bardzo często pacjent niedożywiony. Jaki??? Nieprawidłowo odżywiony, niezgodnie z  potrzebami organizmu. Z zaburzeniami metabolicznymi, ale też często z  trudnościami psychicznymi. Kiedy pacjent trafia do mnie i pytam go, z czym przychodzi, to najczęściej mówi: jestem otyły i  mam problem z  jedzeniem. Wtedy mówię mu: a  jeśli zabrałabym problemy z jedzeniem, to co byłoby dla ciebie trudne? I tu najczęściej pojawiają się prawdziwe problemy, stres. Dopiero za nimi idzie jedzenie kompulsywne, czyli podyktowane emocjami. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

z żołądka i dwunastnicy mieszają się z pokarmem dopiero w końcowym odcinku jelita cienkiego, co powoduje wyraźne zmniejszenie ilości wchłanianych kalorii. Dziś najpopularniejsza operacja bariatryczna to rękawowa resekcja żołądka (tzw. sleeve) o ok. 70 proc. Pozostała część może pomieścić od 100 do 150 ml pokarmu. W trakcie zabiegu wycina się również gruczoł odpowiedzialny za wydzielanie greliny, czyli hormonu pobudzającego łaknienie. Po wykonaniu zabiegu w ciągu roku pacjenci tracą około 60 proc. nadmiernej masy ciała. Obecnie w Polsce istnieje ok. 25 ośrodków, które w różnym zakresie wykonują operacje bariatryczne. Standardem jest laparoskopia.

A czym innym może być podyktowane? Może to być impuls albo nawyk. Impuls związany jest z bezrefleksyjnym działaniem pod wpływem bodźca zewnętrznego, np. widzę jedzenie, to jem. Nawyk – z  zaburzonym monitorowaniem, czyli jedzeniem niejako automatycznym, wyuczonym, można powiedzieć na autopilocie: jeśli siadam przed telewizorem, to z  miską chipsów. Nieważne, czy w danym momencie jestem głodny czy nie. To nie ma nic wspólnego z  prawidłowym odżywianiem, ponieważ funkcją jedzenia jest dostarczenie energii dla organizmu i zaspokojenie głodu fizjologicznego, a  nie zajadanie się bezrefleksyjne czy przyjemnościowe. Lubię czerpać przyjemność z jedzenia, a nie jestem otyły. A  traci pan kontrolę nad ilością? Towarzyszą panu silne pragnienie i obsesyjne myślenie z tym związane? Wiąże się z cierpieniem i towarzyszącymi temu negatywnymi konsekwencjami? Osoby chore na otyłość olbrzymią często mówią – jem, bo przed i na początku jedzenia czuję się dobrze i przyjemnie, ale później, mimo że jest mi już źle, nie mogę przerwać. Zbiera im się na wymioty, coraz gorzej o sobie myślą, ale jedzą dalej. Bardziej cierpią fizycznie czy psychicznie? Mnie chętniej mówią o cierpieniu psychicznym, które wywołuje w nich poczucie klęski, że po raz kolejny nie zapanowali nad sobą. Znowu zjedli za dużo, choć dzień wcześniej obiecali sobie, że ten wieczór będzie inny. To też pokazuje, że mamy do czynienia z mechanizmem uzależnienia. Pacjent podejmuje kilka prób, ale najczęściej są nieskuteczne. Temat jedzenia i wagi staje się najpierw wstydliwy, z czasem drażliwy.

Dla kogo skalpel, dla kogo dieta Ile pani waży? (śmiech) 52 kg. Przy wzroście? 163 cm. BMI w normie.

78

©

l eszek z ych

C O

u z a l e ż n i a

MARZENA SEKUŁA: W METODZIE Z MAŁYM TALERZYKIEM REGUŁY SĄ TAKIE, ŻE JEMY JEDNORAZOWO MNIEJ, ALE Z WIĘKSZĄ ŚWIADOMOŚCIĄ I UWAŻNOŚCIĄ, ORAZ CZĘŚCIEJ I LEPIEJ, CZYLI ZWRACAMY UWAGĘ NA ZBILANSOWANIE PRODUKTÓW I ICH JAKOŚĆ.

A gdzie kończy się norma? Ja mam BMI, czyli wskaźnik masy ciała na poziomie ok. 19,5. Powyżej 25 zaczyna się nadwaga. Przy BMI na poziomie 30 mówimy już o otyłości I stopnia. Powyżej 40 jest już otyłość olbrzymia. I jak reagują na pani widok ci z BMI 30 i wyżej? Różnie. Czasami zdarza się, że na początku mówią: a co ty możesz wiedzieć, jak sama jesteś szczupła i nigdy nie byłaś otyła. Wiem, że atak jest formą obrony, i wiem, jak bardzo trudno jest zmienić swoje zachowania, nie wchodzę więc w spór z pacjentami. Moim zadaniem jest wspieranie ich w drodze do zmiany. Z czasem te same osoby, które początkowo mnie atakowały, mówią, że mając prawidłową wagę ciała, byłam dla nich bardziej wiarygodna niż ktoś z  nadwagą pouczający ich, że mają się hamować i mniej jeść. Przychodzą do pani, bo chcą czy muszą? Muszą. Pacjenci decydujący się na chirurgiczne leczenie otyłości powinni odbyć kwalifikację psychologa pracującego w zespole bariatrycznym, czyli takiego, który posiada odpowiednią wiedzę z zakresu psychologii, otyłości i chirurgii bariatrycznej. Standard kwalifikacji do operacji bariatrycznej ich do tego obliguje, nie po to, by ich zdyskwalifikować, tylko po to, by jak najskuteczniej leczyć i osiągać długoterminowe efekty redukcji masy ciała, czego nie gwarantuje sama operacja. Dla wielu z moich pacjentów jest to pierwsza wizyta u psychologa w życiu. Często mocno to przeżywają, bo boją się, że będę im „grzebała w głowie” albo że mogą stracić szansę na leczenie. Czasami zdarza się, że rekomenduję konsultację u lekarza psychiatry bądź podjęcie psychoterapii. Depresja częściej dopada otyłych niż szczupłych? Zaobserwowano, że u osób z BMI 40 zwiększa się częstotliwość występowania depresji. Z zawodowego doświadczenia wiem, że otyłość i  depresja idą w parze, choć trudno stwierdzić, co jest przyczyną, a co skutkiem. Wielu moich pacjentów mówi, że są pogodzeni ze swoją tuszą, ale to najczęściej maska. Tak naprawdę często czują się bezradni, wstydzą się POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

i ciężko im zaakceptować swój wygląd. Mają trudności z kupieniem ubrań i nie mogą się pogodzić z ograniczeniami fizycznymi. A przy ich wadze nawet krótki spacer to wyzwanie.

Dlatego decydują się na wycięcie części żołądka? Motywacji do operacji jest mniej więcej tyle samo, ile osób, które się jej poddają. U jednych decydujące są względy estetyczne, u innych zdrowotne. Niektórzy doprowadzają się do takiego stanu, że chirurgiczne zmniejszenie żołądka jest właściwie zabiegiem ratującym życie. Nadwaga niezwykle destrukcyjnie działa na cały organizm. Nie jesteśmy stworzeni do nadmiernej wagi. Nasz kręgosłup, stawy, nasze serce po prostu tego nie ­w ytrzymują. Może zamiast skalpela trzeba zacząć od diety? Każdy z  pacjentów przechodzi kwalifikację do operacji bariatrycznej. Nie każdy jest operowany. Zwłaszcza ci, którzy nie rozumieją potrzeby zmiany swoich nawyków żywieniowych. Operacja jest tylko metodą wspomagającą leczenie otyłości. Wie pani, o czym mówię. Wiem, ale znam perspektywę moich pacjentów i zdaję sobie sprawę, jakie to wszystko skomplikowane. Większość nie jest wstanie wyliczyć wszystkich diet, których próbowali. Światowe statystyki mówią, że zaledwie 5 proc. osób dotkniętych otyłością jest w  stanie zachowawczo zredukować masę ciała i  ją utrzymać. Pozostałe 95 proc. po roku wraca do dawnej wagi, a nawet ją przekracza. Każdy, kto mierzył się z otyłością, wie, że bariatria to najskuteczniejsze rozwiązanie leczenia otyłości. Niepozbawione cieni. Owszem. Pacjent wychodzi do domu kilka godzin po zabiegu, ale nie można się dać zwieść możliwościom współczesnej medycyny. Chirurg dokonuje bardzo poważnej ingerencji w układ pokarmowy człowieka. Tak głębokiej, że moim zadaniem jest przygotowanie pacjentów do zupełnie nowego rozdziału w  ich życiu. Rozdziału, w  którym niewiele będzie takie samo jak przed zabiegiem, bo trzeba

79



nie tylko swoje nawyki żywieniowe. Otyłość  zmienić olbrzymia to nie jest choroba, którą można leczyć,

jedynie wycinając żołądek. Ja to czasem nazywam chorobą „nieuporządkowanej głowy”.

Jednak operujecie żołądek, a nie głowę. Chirurg wycina prawie 90 proc. żołądka, ale żaden lekarz nie zgodzi się stanąć przy operacyjnym stole, jeśli nie ma sygnału ode mnie i od pacjenta, że zaczął porządkować nie tylko swoją relację z jedzeniem, ale też inne aspekty swojego życia. Operacja bariatryczna może zostać uznana za udaną nie tylko wtedy, kiedy wszystko pójdzie dobrze z medycznego punktu widzenia i nie będzie powikłań. Wiemy, że w przeciągu pierwszego roku pacjent zredukuje masę ciała siłą rozpędu operacji, ale tu ważniejsze jest długoterminowe utrzymanie redukcji masy ciała. Jeśli to się uda, możemy mówić o skutecznym leczeniu. Pewien chirurg powiedział mi, że operacja jest podobna do przeróbki silnika palącego dziesięć litrów na taki, który pali pół litra. Trzymając się faktów, a  nie metafor: po operacji pacjent nie jest w stanie wypić nawet szklanki wody na raz, bo ma w żołądku za mało miejsca. Gdyby się jednak uparł, to naraża się na bardzo poważne powikłania – od nieprzyjemnych wymiotów bądź silnego bólu brzucha po zgon.

Co to jest BMI ody Mass Index to wyznacznik problemów z wagą. ObB licza się go, dzieląc masę ciała (w kilogramach) przez wzrost podniesiony do kwadratu (w metrach). Np. waga 74 kg i wzrost 1,68 cm 74 : 2,82 = BMI 26,24 poniżej 15,99 – wygłodzenie 16,00–17,00 – wychudzenie 17,00–18,49 – niedowaga 18,50–24,99 – norma 25,00–29,99 – nadwaga 30,00–34,99 – I stopień otyłości 35,00–39,99 – II stopień otyłości (otyłość kliniczna) powyżej 40,00 – III stopień otyłości (otyłość skrajna, zagrażająca życiu) Uwaga: osoby uprawiające regularnie sport także mogą mieć wysoki wskaźnik BMI ze względu na masę mięśniową. Dlatego przy diagnostyce otyłości mierzy się także ilość tkanki tłuszczowej.

Są tacy, którzy próbują wypić albo zjeść więcej? Są, ale najczęściej jest to etap nauki. Metodą warunkowania – zjadłem za dużo – zwymiotowałem – pojmują, że muszą inaczej planować i  spożywać swoje posiłki. Mają świadomość konsekwencji nieprzestrzegania zaleceń pooperacyjnych. Uczulamy ich, żeby nie eksperymentowali. Jest np. ryzyko, że w mechanizmie przekraczania możliwości nowego żołądka znajdą metodę na zaburzoną kontrolę masy ciała. Na zasadzie – zjem za dużo, zwymiotuję, mogę znów coś zjeść. Podkreślamy, że jest to zachowanie patologiczne. Ważne jest zidentyfikowanie błędnego koła jedzenia i jego przerwanie.

Kto bez wzorców, kto z traumą

©

get t y im ages

Kiedy się pani zorientowała, że to nie są ludzie ze słabą wolą, tylko ciężkimi traumami? Muszę się przyznać, że na początku naiwnie myślałam, że większość pacjentów ma tylko złe nawyki żywieniowe. Tymczasem przyczyn rozwoju otyłości jest cała konstelacja: od środowiskowych, genetycznych po psychologiczne. I dlatego leczenie otyłości jest bardzo skomplikowane. Na studiach nie uczyli was o takich rzeczach? Otyłość nie jest uznawana za zaburzenie psychiczne. Na studiach psychologicznych nie rozmawia się więc o otyłości jako takiej. Poza tym samo zjawisko masowego tycia ludzi jest z punktu widzenia nauki stosunkowo młode. Dlatego wcześniej badań było mało. Teraz ruszyły lawinowo, bo otyłość zaczyna być społeczną epidemią. I bardzo mocno dotyka najmłodszych. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

80

C O

u z a l e ż n i a

Dietetycy mówią, że problemy dzieci zaczynają się na tale­rzach rodziców. Nie da się zmotywować dziecka do dbania o zdro‑ wie, nie dając dobrego przykładu, bez zaangażowania siebie i całej rodziny. Dzieci uczą się poprzez modelo‑ wanie, czyli obserwację zachowań rodziców, opieku‑ nów, rówieśników. Jeśli dziecko widzi, że rodzice nie jedzą śniadań, to i ono nie będzie chciało ich jeść. Je‑ śli obserwuje, że w chwili zdenerwowania sięgają po coś słodkiego, to i ono będzie częściej jadło emocjo‑ nalnie. Może być też tak, że zaburzając wagę ciała, bę‑ dzie ściągało na siebie uwagę, której mu brakuje. Albo brak kontroli nad jedzeniem będzie odpowiedzią na próbę nadmiernej kontroli ze strony matki, jak u mojej 16‑letniej pacjentki ważącej 130 kg. Jedzeniem ludzie próbują załatwiać takie sprawy? Nawet dużo poważniejsze problemy i  traumy. Amerykanie – mający chyba największe osiągnię‑ cia w pracy nad otyłością – publikują wyniki badań, z których wynika, że od 20 do 50 proc. kandydatów do operacji bariatrycznej doświadczyło jakiejś formy nadużyć seksualnych. Zajadają poniżenie? Wielu wypiera to, że coś takiego się wydarzyło, a jedzenie jest wygodną i społecznie akceptowalną formą ucieczki od złych emocji w dobre. Większość z tych osób nie ma szans na redukcję wagi, dopóki nie uświadomi sobie, dlaczego je bez kontroli. Miała pani takich pacjentów? Trafiają do mnie ludzie, którzy chcą zrzucić z sie‑ bie ciężar nie tylko fizyczny. Przecież nie chcieli wa‑ żyć 200 kilo. Jedzenie pojawiło się nieświadomie, bo np. muszą być silni, żeby nikt ich już nie skrzywdził. Z  czasem przerodziło się to w  przekonanie: jestem bezpieczna/bezpieczny w  swoim dużym ciele; jest nieatrakcyjne, więc nikt na mnie nie zwraca uwagi. 50 lat temu osób seksualnie skrzywdzonych było pewnie więcej, bo świadomość na temat tego nadużycia była mniejsza. A jednak osób otyłych było mniej. W ich wypadku jedzenie jest narzędziem. Kiedyś tego narzędzia nie było, bo dostęp do żywności był mniejszy. Stosowali pewnie inne formy radzenia so‑ bie. Alkohol, narkotyki, ucieczka w religijność. Dziś alkohol kojarzony jest znacznie bardziej negatyw‑ nie niż 50 lat temu. Za to jedzenie to niezauważalna społecznie forma autodestrukcji. Kupując co wieczór butelkę wódki, szybko można zyskać łatkę pijaczki albo pijaka. Żywności można kupować tyle, ile się chce. Takie mamy teraz kulturowe uwarunkowania. Św. Mikołaj jest gruby, bo też jest kulturowo uwarunkowany? Z punktu widzenia mojej praktyki św. Mikołaj jak najbardziej wpisuje się w  schemat pacjenta baria‑ trycznego. Miły, ciepły pan, skupiony na potrzebach innych. Dla mnie to postać z innej epoki, w której tusza była oznaką zaradności, dobrobytu i bezpieczeństwa. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Tak by pewnie spojrzał na to antropolog. Ja wi‑ dzę kogoś, kto pracuje pod gigantyczną presją cza‑ su. Przecież te wszystkie dzieci muszą dostać swoje prezenty w święta, a nie po świętach. Stres to wiel‑ ki sprzymierzeniec otyłości. Zajadanie stresu to już zwrot, który funkcjonuje w języku potocznym.

Czy otyłość jest chorobą? Tak. Przewlekłą, która nieleczona zabija. Należy do kategorii chorób układu metabolicznego, endo‑ krynologicznego i żywieniowego. Cywilizacyjną? Charakterystyczną dla dzisiejszych czasów. Gdy‑ by zapytał pan moich pacjentów, dlaczego jedzą, to najpewniej usłyszałby pan: bo lubię. Ten zwrot do‑ brze pokazuje tok myślenia, w  którym uwaga sku‑ piona jest na tym, co przyjemne. Każda zmiana wy‑ maga wysiłku. A we współczesnym świecie to nie jest modne. Nie mają świadomości konsekwencji? Mają. Ale mają też wiele sposobów, żeby nie kon‑ frontować się ze swoją chorobą i nie brać odpowie‑ dzialności za swoje postępowanie. Zadyszka na schodach? Przestają używać schodów. Przechodząc koło lustra, odwracają głowę w  drugą stronę. No i można się przecież nie ważyć – wtedy problem nie istnieje. Niemieszczenia się w ubranie nie da się nie zauważyć. Ale można zbagatelizować. Pocieszać się, oszuki‑ wać, że od jutra zacznie się odchudzanie. I tak za‑ czyna się równia pochyła, bo im więcej kilogramów, tym mniejsza szansa na ich zrzucenie bez radykalnej zmiany stylu życia. A to jest dla nich trudne. Poddają się więc i jedzą d ­ alej. Wraz ze współpracownikami przeprowadziłam badania, które wskazują na osobowościowe uwa‑ runkowania otyłości. Badani z  otyłością olbrzymią wyróżniali się nasileniem neurotyzmu oraz niską sumiennością. Wysoki neurotyzm związany jest z dużą wrażliwością na doświadczanie negatywnych emocji. Niska sumienność – ze spontanicznym dzia‑ łaniem bez planowania, słabym zorganizowaniem, niską wytrwałością i motywacją działania. Jeśli się zmieniać, to jak? Emocje można regulować tabliczką czekolady al‑ bo trzykilometrową przebieżką. Do stresującej pra‑ cy można pojechać samochodem i w korku dołożyć sobie jeszcze więcej stresu albo wsiąść na rower i wy‑ zwolić trochę endorfin. Jak często pacjenci panią oszukują? Nie wiem, nie czytam w  ludzkich myślach. Moją rolą nie jest przyłapywać człowieka na kłamstwie, tylko mu pomagać, więc jeśli pojawia się u mnie pa‑ cjent, to wierzę, że przychodzi, żeby się leczyć, a nie oszukiwać. Ale mam oczywiście w gabinecie wagę. Jej się nie da oszukać. ROZMAWIAŁ JULIUSZ ĆWIELUCH

81

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

82

C O

u z a l e ż n i a

Dr n. med. Sławomir Jakima

Jak to się stało, że seksoholizm jest bodaj najpowszechniejszym współczesnym uzależnieniem.

ROZPĘDZONY POPĘD rozmawia

A gnieszk a K r zemińsk a : – Z seksoholizmem jest problem już

D r S ł awomir J a kim a : – Tak, bo w zasadzie to popularne określenie nie istnieje ani w psychologii, ani w medycynie, choć pojawiło się pierwszy raz w  1981  r. w  książce amerykańskiego psychologa i psychoterapeuty Patricka Carnesa „Od nałogu do miłości”. Seksuolog Eli Coleman stosuje nazwę hiperseksualizm, czyli nadmierny popęd, a psychiatra Martin Paul Kafka używa zwrotu zaburzenia parafilne (z greki para – obok, i philia – miłość). W literaturze przedmiotu obowiązuje określenie nałogowe zachowania seksualne. Trudności z nazwą i definicją biorą się nie tylko z tego, że kompulsywne zaburzenia seksualne są stosunkowo niedawno rozpoznane przez naukę, ale też z tego, że są różnie pojmowane. Dla nas, terapeutów, niuanse mają znacznie, bo decydują o  sposobach ­leczenia. Jednak abstrahując od sporów naukowych, mamy tu do czynienia z behawioralnym uzależnieniem od czynności seksualnych, które przynosi podobne skutki jak nadużywanie alkoholu czy narkotyków.

Eskalacja

get t y im ages

bami dotkniętymi parafiliami. Jest redaktorem naczelnym „Seksuologii Polskiej”, oficjalnego czasopisma Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego, oraz autorem książek „Dysfunkcje seksualne. Poradnik dla lekarzy” i „Dysfunkcje seksualne w depresji”.

A gnieszk a K rzemińsk a

na poziomie nazwy.

©

Rozmówca jest psychiatrą, seksuologiem i psychoterapeutą zajmującym się leczeniem seksoholików. Pracuje też z oso-

W tym roku seksoholizm będzie uwzględniony w klasyfikacji zaburzeń Światowej Organizacji Zdrowia WHO. Chyba czas najwyższy? Istnieją dwie systematyki mające znaczenie w ocenie zarówno chorób, jak i  zachowań psychicznych. Pierwsza to właśnie międzynarodowa klasyfikacja chorób WHO ICD-10, która obowiązuje w  krajach będących jej członkami. Druga – Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego o skrócie DSM-5 – dotyczy zaburzeń psychicznych. Dotychczas w żadnej z nich nie wyszczególniano seksoholizmu, mógł być jedynie rozumiany jako dysfunkcja lub choroba psychiczna (tymczasem w DSM POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

już jakiś czas temu opisano np. gambling, czyli nałogowy hazard). Teraz pojawi się nowa wersja ICD, o numerze 11, z oddzielnym rozdziałem poświęconym tylko problemom seksualnym. Czas jak najbardziej najwyższy, bo uzależnienie od pornografii jest najczęstszym nałogiem na świecie. Pornografii nie trzeba już szukać, ona sama ludzi znajduje.

Może przy okazji wzrośnie prestiż seksuologii, która dotychczas traktowana była jako dziedzina mało ważka i wstydliwa, bo związana ze sferą tabu? Tyle że seksoholizm nie ma wiele wspólnego z normalnym seksem! To forma rozładowywania różnego rodzaju napięć, emocji i uczuć. Tak jak alkoholik radzi sobie z nimi, sięgając po kieliszek, tak osoba uzależniona od seksu odpala pornosa. Jedną z cech uzależnień jest nieumiejętność odsunięcia w czasie gratyfikacji, czyli przymus: pojawia się emocja, więc muszę ją natychmiast rozładować. To różni człowieka z dużym temperamentem od uzależnionego? Nie tylko. Po pierwsze, w  grę wchodzi utrata kontroli nad zachowaniami seksualnymi. Jeśli uzależniony wejdzie na strony pornograficzne, to się nie wyloguje, zanim nie osiągnie satysfakcji. Po drugie, jego życie codzienne jest zdominowane przez natrętne myśli i fantazje seksualne, np. na temat koleżanek z pracy lub kobiet spotykanych na ulicy. Trzecim sygnałem – jak w każdym innym uzależnieniu – jest kompulsywność, czyli intensywność oddawania się czynnościom seksualnym, wśród których najpowszechniejszą jest masturbacja podczas oglądania pornografii. I jak w każdym uzależnieniu pacjent wytwarza coś, czego nie ma w innych chorobach – system iluzji i zaprzeczeń, który bardzo logicznie tłumaczy problem, np. „moja masturbacja nie ma nic wspólnego z życiem”; „przecież nic złego nie robię”; „wszyscy się onanizują” itd.

83





Czy jest możliwe, że po pewnym czasie samo oglądanie przestanie wystarczać i zacznie się molestować koleżankę z pracy, o której się dotąd fantazjowało? Tolerancja na bodźce wzrasta i zaczyna się poszukiwanie czegoś nowego, więc istnieje niebezpieczeństwo, że po latach oglądania klasycznych filmików o ściśle określonym schemacie z  aktorkami porno, które odgrywają akt seksualny, treści te przestają podniecać i wielu mężczyzn zaczyna wchodzić na strony hard porno. Tam trafiają na sceny BDSM (od słów Bondage, Domination, Sadism i Masochism), seks ze zwierzętami, a nawet z dziećmi. Dlatego część seksoholików jest demaskowanych przez to, że zdarzyło im się wejść też na strony z pornografią dziecięcą, pomimo że nie są pedofilami. Nie ma niebezpieczeństwa, że eskalacja skończy się pedofilią? Nie. Pedofilia to dewiacja, która polega na tym, że rzadki, nieakceptowany społecznie bodziec jest najbardziej preferowanym lub czasem jedynym potrzebnym do uzyskania satysfakcji. A  do ustalenia niezmiennych przez całe życie preferencji seksualnych dochodzi przed 18.  rokiem życia. Wbrew stereotypowemu przekonaniu nie wszyscy pedofile to seksoholicy. Są wśród nich ludzie, którzy nigdy nie wykonali żadnej czynności seksualnej wobec dzieci; formą zastępczą kontaktu z nimi nie jest nawet pornografia dziecięca, ale zdjęcia dziecięcych ubranek czy nagusków w otwartych serwisach.

Porno Ze statystyk wynika, że około 75 proc. mężczyzn między 18. a 30. rokiem życia ogląda porno w internecie co najmniej raz w tygodniu. Nie brzmi to jakoś specjalnie groźnie, więc kiedy należy zacząć się martwić np. o seksualną sferę w związku? Najgroźniejszym skutkiem ubocznym nadmiernego oglądania pornografii jest spłycenie relacji i zmniejszenie chęci na seks z żywą osobą. Czyli utrata pożądania i podniecenia w stosunku do własnej partnerki. W celu uzyskania fizjologicznej reakcji – u mężczyzn wzwodu, a u kobiet nawilżenia pochwy – niejedna para sięga po film porno lub wprowadza do współżycia zaczerpnięte z nich fantazje. Jest źle, gdy na 10 stosunków w 5–6 potrzeba takiej zewnętrznej stymulacji, bo na niej zazwyczaj się nie kończy. Gdy filmy i fantazje przestaną wystarczać, kolejnym etapem jest odsunięcie się od seksu. Trzeba pamiętać, że pożądanie i  podniecenie rodzą się w mózgu. Tam w jądrze półleżącym wydzielana jest dopamina i endorfiny, które generują uczucie przyjemności, zadowolenia i sytości. Jednocześnie ośrodek nagrody powiązany jest z  ciałem migdałowatym, odpowiadającym za emocje i lęki. Współpracę między nimi koordynuje część przedczołowa mózgu i jeśli zabraknie między tymi strukturami równowagi, pojawiają się zachowania kompulsywne, jak nałogowe używanie seksu. Jednocześnie działająca podprogowo na mężczyzn pornografia sprawia, że wdrukowują się im schematy takich zachowań seksualnych, które ich będą podniecać, a którym ich partner lub partnerka nie jest w stanie raczej sprostać. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Z badań neuropsychologów wynika, że właśnie płaty przedczołowe i kora oczodołowa odpowiadają za „wgrywanie” nowych, uwarunkowanych kulturowo zachowań, czyli też upodobań seksualnych. Czy to oznacza, że pornografia zmienia strukturę neuronalną mózgu człowieka? Naturalnie. To widać podczas neuroobrazowania. Dlatego szczególnie niebezpieczne jest oglądanie pornografii przez dzieci, których mózg dopiero się kształtuje. Tymczasem już kilkulatkom rodzice dają smartfony, a wraz z nimi nieograniczony dostęp do pornografii, bo nawet jeśli nałoży się blokadę, to koledzy już jej mieć nie muszą. Psychoterapia może zmienić wadliwie ukształtowaną sieć neuronalną, ale lepiej zapobiegać jej zaburzeniu, niż ją naprawiać.

Dzieci Dwa lata temu badacz kompulsywnych zachowań seksualnych dr Mateusz Gola mówił nam, że na Zachodzie już 25 proc. 7–9-latków oglądało porno. W konsekwencji rosną problemy z erekcją i orgazmem u nastolatków w relacjach partnerskich, bo w porno to głównie bodźce wizualne, a w normalnym seksie grają rolę inne zmysły, jak węch czy dotyk. To zjawisko, którego konsekwencji jeszcze nie znamy, ponieważ dostęp do internetu jest powszechny w ostatnich kilkunastu latach. W swoim gabinecie przyjmuję coraz więcej pacjentów uzależnionych od pornografii, którzy pierwszy kontakt z nią mieli w dzieciństwie. Badania dr. Goli są niezwykle ciekawe i rzetelne metodycznie, powinny być użyte zarówno w dyskusji o tych problemach, jak i w ich leczeniu. Co zrobić, kiedy dziecko zaczyna interesować się seksem? Przede wszystkim należy odróżnić naturalną czynność fizjologiczną od patologicznej. Masturbacja jest rzeczą normalną i nie można jej zwalczać czy za nią karać, szczególnie w wieku dojrzewania. Problemem są natomiast zachowania nieadekwatne do wieku, jak nadmierna masturbacja, bardzo wulgarne słownictwo, namawianie kogoś do aktywności seksualnej albo czynności seksualne wobec rówieśników, które wychodzą poza – jak to się mówi – końskie zaloty. Dlatego trzeba chronić dzieci przed zbytnią seksualizacją, zakładając blokady na smartfony i sprawdzając raz na jakiś czas, co w nich oglądają. W przypadku przyłapania na oglądaniu pornografii nie należy karać, tylko wytłumaczyć, dlaczego nie są to dla nich dobre treści. Niezbędne są też zajęcia z  wychowania seksualnego w  szkołach. Trzeba pamiętać, że seksualność – co nie występuje u innych zwierząt – jest formą rozwoju człowieka i  wyeliminowanie jej jest po prostu niemożliwe. Zagrożeniem nie jest mądra rozmowa o seksie z kimś, kto się na tym zna, tylko telefon w kieszeni dziecka lub jego kolegi. W 2017 r. w Australii przeprowadzono badania, z których wynikało, że dla 11-latków wychowanych na porno całowanie się i seks analny są równorzędnymi zachowaniami. To właśnie dowód, że doszło do zaburzenia ich rozwoju seksualnego. Oglądający porno nastolatek nie rozumie

84

C O

u z a l e ż n i a

©

l eszek z ych

SŁAWOMIR JAKIMA: PROBLEMEM W PRZYPADKU DZIECI SĄ ZACHOWANIA NIEADEKWATNE DO WIEKU, JAK NADMIERNA MASTURBACJA, BARDZO WULGARNE SŁOWNICTWO ALBO CZYNNOŚCI SEKSUALNE, KTÓRE WYCHODZĄ POZA TZW. KOŃSKIE ZALOTY. seksu i powtarza zaobserwowane tam schematy. Nie dajmy się jednak zwariować – obejrzenie raz czy drugi takiego filmiku i związana z tym masturbacja to nie tragedia. Problemem jest utrata kontroli.

Abonament Cały czas mówimy o mężczyznach, których seksualność jest bardziej impulsywna i napędzana hormonami. A co z kobietami? Czy wśród nich są seksoholiczki? Panie to ok. 33 proc. uzależnionych, ale u nich występują inne formy seksoholizmu. Na przykład pozbawione bezpośrednich kontaktów wielogodzinne opowieści przez internet lub telefon o tym, co się sobie nawzajem robi, połączone z masturbacją. Jeszcze częstszym uzależnieniem kobiet jest używanie seksu, by poczuć się kochanymi albo zatrzymać przy sobie partnera. Kobiety zgadzają się na wszystko, czego partner chce, albo inicjują lubiane przez niego zachowania seksualne, pomimo że nie mają na nie ochoty. Osoby współuzależnione często używają czynności seksualnych do manipulacji. Skupiliśmy się na porno i masturbacji, a co z bardziej tradycyjną formą uzależnienia od seksu, czyli nałogowymi kontaktami seksualnymi z różnymi przygodnymi osobami? Nadal występuje. Leczę pacjentów mających dziesiątki, a  nawet setki kontaktów, którym podporządkowane jest ich życie. Charakterystyczne dla nich jest gromadzenie możliwości, co my w terapii zwiemy „abonamentem”. Seksoholik w  podróży służbowej pociągiem z  Warszawy do Krakowa zdobędzie telefon od ładnej współtowarzyszki podróży. To będzie jego seksualny „abonament” na przyszłość, po który kiedyś może sięgnąć. Kolejną rzeczą jest umawianie się na seks przez portale i aplikacje randkowe. W tej grupie jest dużo kobiet. Seks kojarzy się z młodością, a czy seniorzy potrafią się uzależnić od pornografii? Tak, istnieje nawet stosowny termin – późne uzależnienie. W seksoholizm można wpaść na każdym etapie życia, jednak z wiekiem zdarza się to znacznie rzadziej z racji tego, że spadają seksualne potrzeby i możliwości. Znaczenie mają pewne predyspozycje do uzależnień, których źródła – w przypadku alkoholizmu czy narkomanii – szuka się w genach. Dlatego też nie każdej osobie, która czaPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

sami ogląda pornografię czy ma nadmierny popęd seksualny, od razu grozi nałóg.

Ludzie mają różne temperamenty, podczas gdy jedni uprawiają seks trzy razy dziennie, innym wystarcza raz w tygodniu. Z ankiet wynika, że większy temperament mają mieszkańcy południa Europy, tłumaczy się to klimatem i otwartością. To prawda? Nie wydaje mi się, że przystojny Norweg, który lubi kobiety i seks, jest jakoś bardziej oziębły niż Grek z Peloponezu. Wydaje mi się, że badania dotyczące seksualności wychodzą raczej na korzyść południowców, ponieważ mają skłonność do zawyżania swoich osiągnięć seksualnych, a Niemcy czy Skandynawowie są przyzwyczajeni do tego, żeby mówić prawdę. My wpisujemy się w średnią europejską.

Miłość Dziś leczy się seksoholików lekami (osłabiają one mechanizmy w mózgu odpowiadające za uzależnienia) w połączeniu z psychoterapią, podczas której uczy się ich identyfikować napięcia i stresy wyzwalające natrętne zachowania. Jakie pan ma metody? Aby osiągnąć pożądane efekty, potrzebna jest długotrwała psychoterapia, czasami wspomagana farmakoterapią. Psychoterapia jest podobna do tej stosowanej w przypadku uzależnień od środków chemicznych, wymaga jednak od terapeuty wiedzy związanej z dysfunkcjami seksualnymi i psychopatologią oraz umiejętności komunikowania się z pacjentem uzależnionym od zachowań seksualnych. Praca z seksoholikami jest trudna i pomimo zaangażowania terapeuty w  leczenie często pacjenci ją przerywają. Od kiedy seks traktowany jest jak sport, oddzielił się od miłości. Co się dzieje z miłością? To bardzo ważne pytanie. W tym zaburzeniu seks służy do leczenia chorych emocji i – jak już mówiłem – nie ma nic wspólnego z  miłością. Zdecydowana większość seksoholików cierpi wręcz na lęk przed bliskością, przez którą rozumiemy potrzebę bycia z kimś, co tak naprawdę stanowi przecież istotę dobrego i zdrowego pożycia. Seksoholizm rujnuje człowiekowi nie tylko życie seksualne, ale i uczuciowe. ROZMAWIAŁA AGNIESZKA KRZEMIŃSKA

85

get t y im ages

©

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

86

C O

u z a l e ż n i a

Kto jest bardziej EKO Czy można uzależnić się od zbyt intensywnie wyznawanej idei.

Magdalena Nowicka

W

spółcześni ludzie coraz wyraźniej zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo poprzez własne działania zatruwają planetę i  siebie samych. Więc coraz więcej osób podejmuje zachowania zmierzające do ochrony środowiska i zdrowego stylu życia. Czy z ekologią w życiu można przesadzić?

Astykowie i inni W  2008  r., za pośrednictwem artykułu autorstwa Joanne Kaufman opublikowanego na łamach „New York Timesa”, Stany Zjednoczone obiegła historia o  rodzinie państwa Astyk. Autorka opisywała w nim sześcioletniego syna państwa Astyk, którego marzeniem było grać w drużynie piłkarskiej. Jego matka – głęboko zaangażowana ekolożka, starająca się każdym swoim działaniem ograniczać emisję gazów cieplarnianych, nie była jednak w stanie spełnić marzenia syna. Ani jej samej, ani jej mężowi nie udało się bowiem znaleźć szkółki piłkarskiej znajdującej się odpowiednio blisko ich domu. „To zgubne dla naszej planety, jeśli kilka razy w tygodniu musielibyśmy pokonywać tak daleki dystans, nawet środkami transportu miejskiego, spełniając zachcianki wyłącznie jednego człowieka”. Pani Astyk przekonała więc syna, że granie na pobliskim boisku da mu tyle samo umiejętności i  satysfakcji, co zajęcia w  szkółce. W  momencie publikacji artykułu rodzina Astyk nie miała samochodu, nie używała lodówki. Pani Astyk skrupulatnie dbała o to, by całkowite zużycie energii elektrycznej przez jej rodzinę wynosiło jedynie 10 proc. średniego zużycia przypadającego na rodzinę w  jej mieście. Rodzina nie prała ubrań w  środkach chemicznych. Wszystkie kupowane przez nich dobra (meble, naczynia) pochodziły z rynku wtórnego. Hodowali własny drób i prowadzili ogród, który zapewniał im wystarczającą ilość owoców i warzyw. W zimie praktycznie nie ogrzewali mieszkania. W  swoim artykule Joanne Kaufman wskazała także na inne przykłady zagorzałych ekologów. I  tak Anita Lavine i  Joe Turcotte, para z  Seattle, przez rok używali jednej i  tej samej plastikowej torebki z żyłką. Kalifornijczyk Jay Matsueda zasilał swojego mercedesa wyłącznie zużytym olejem z  okolicznych restauracji. Dawał także ludziom POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

w prezencie bambusowe sztućce, by nie musieli korzystać z plastikowych na wynos. David Chameides, kamerzysta z Los Angeles, przez okrągły rok gromadził wytwarzane przez siebie śmieci w piwnicy i skrupulatnie opisywał każdą wyrzuconą torebkę czy puszkę na swoim blogu. Publikacja artykułu Joanne Kaufman niemal zbiegła się z udostępnieniem w mediach publicznych dwóch fascynujących filmów dokumentalnych. Amerykański dokument  „No Impact Man” (2009), podobnie jak fiński „Przepis na klęskę”  („Recipes for disaster”, 2008) dotyczą ekologicznych zmian w  codziennym życiu rodziny, pokazują nie tylko, jak daleko można posunąć się w  działaniach na rzecz ochrony środowiska, ale także jak takie radykalne zachowania mogą wpływać na inne obszary funkcjonowania człowieka jako jednostki oraz całej jego rodziny. W  obu przypadkach głównych bohaterów –  mężczyzn – dopada  obsesyjne myślenie o  ochronie środowiska. Postanawiają zmienić swoje życie i  wciągają do ekologicznych projektów swoje rodziny z dziećmi. Przez rok na różne sposoby zmniejszają swój ślad ekologiczny. Rezygnują z  energii elektrycznej i  kupowania plastiku, samochód zamieniają na rower, komunikację miejską na własne nogi. Jak pokazują jednak oba filmy, radykalne zmiany w  sposobie życia („od dziś nie kupujemy plastiku”, „żegnamy się z  samochodem”) prowadzą do znacznego obniżenia komfortu życia i  licznych konfliktów pomiędzy członkami rodziny. Dojazdy do szkoły i pracy komunikacją miejską zajmują im po kilka godzin dziennie, a  wiosłowanie łódką na wyspę, gdzie rodzina spędza weekendy, trwa 3 godziny w jedną stronę. Bohater „Przepisu na klęskę” obsesyjnie zwalcza produkty pochodzące z rafinerii – nie tylko nie pozwala kupować rzeczy w  plastikowych opakowaniach, lecz także zmusza rodzinę do wyrzucenia posiadanych już niepotrzebnych plastikowych przedmiotów. Dochodzi też do absurdów – kiedy John decyduje się kupić samochód na paliwo roślinne, to żeby go zatankować, musi przebyć trasę 300 km. W filmie wyraźnie widać, że kolejnym wyrzeczeniom towarzyszy smutek lub złość albo też jedno i drugie. Oglądając oba dokumenty, odnosi się wrażenie, że domownicy odliczają dni do chwili, kiedy projekt się zakończy i życie rodzinne wróci do nor-

87



NADMIERNE PRZYWIĄZANIE DO JAKIEJŚ IDEI ZAWĘŻA KRYTYCYZM I ZABURZA HARMONIJNE FUNKCJONOWANIE OSOBOWOŚCI.



malności. Z czasem niektórzy z nich zaczynają łamać sztywne reguły, oszukują się wzajemnie. Niektóre relacje wydają się wręcz rozsypywać. Czy te przypadki należy traktować po prostu jako przykłady niegroźnych ekologicznych ekscentryków? Czy ich działania sięgają już może granic absurdu? Czy negowanie niemal wszystkiego, co człowiek do tej pory osiągnął (w  dziedzinie technologii, rolnictwa, przetwórstwa, kultury itd.), to jedynie skrajna forma ekologii, czy już niebezpieczne uzależnienie, mocno ciemnozielona, prawie czarna strona miłości do środowiska naturalnego? W  artykule Joanne Kaufman po raz pierwszy pojawia się termin pozwalający na kategoryzację tego typu zachowań – karboreksja – łączący ze sobą słowo carbon oznaczające węgiel i reksja oznaczające wstręt psychiczny. Karborektycy chcą żyć w  sposób maksymalnie ekologiczny, nawet jeśli oznaczałoby to korzystanie z  jednej torby foliowej przez całą rodzinę w ciągu całego roku. Karboreksja wiązałaby się z obsesyjnym działaniem polegającym na usuwaniu z otoczenia wszystkiego, co nie jest ekologiczne, i maksymalnym ograniczaniu emisji CO2. Aż do granic absurdu. Ale czy tu w ogóle są jakieś granice? Czy w przestrzeganiu zasad ekologicznego trybu życia może być coś złego, skoro mierzymy się z tak dużym zanieczyszczeniem środowiska naturalnego? I czy do oceny ekologicznych zachowań człowieka można wykorzystywać takie same kategorie, jak w przypadku takich zagrożeń, jak alkoholizm, narkomania czy uzależnienie od sieci?

©

get t y im ages

Nadideowcy Opisane przykłady dość dosadnie pokazują, co się dzieje, gdy przestrzeganie zasad zdrowego, ekologicznego stylu życiu staje się tak zwaną ideą nadwartościową. O  tym, że pewne idee mogą mieć szczególne miejsce w naszym życiu, mogą w  nim dominować, psychologowie pisali już, tworząc pierwsze teorie osobowości. Specyfikę tak zwanych idei nadwartościowych, stanowiących element osobowości niedojrzałej, opisał jako pierwszy Ernst Kretschmer na początku XX w. Rozumiał je jako przekonania, które człowiek uważa za szczególnie ważne, słuszne i z którymi jest silnie związany emocjonalnie. Idee te, nazywane też myślami nadwartościowymi, przejawiają się przywiąPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

zywaniem szczególnej wagi do związanych z nimi dążeń, planów życiowych, wytkniętych celów i ich realizacji. Nieraz też charakteryzuje je pewna dziwaczność treści. W większości przypadków okazują się błędne i szkodliwe. Bywa, iż ludzie przeniknięci ideą nadwartościową pracują długie lata, aby osiągnąć cel, którego realizacja nie jest możliwa. Fanatyczne działanie w  imię nadwartościowej idei i  wiara w jej prawdziwość, a co za tym idzie – nikła podatność na korygujące wpływy otoczenia – upodabnia idee nadwartościowe do urojeń. W odróżnieniu jednak od tych ostatnich idee nadwartościowe nie zawsze zawierają sądy fałszywe i nie są całkiem niedostępne krytycznej analizie. Idee nadwartościowe, choć świadczą w pewnej części przypadków o  zaburzeniach osobowości, mogą jednak również charakteryzować ludzi o osobowości ukształtowanej prawidłowo. Są wśród nich zapamiętali działacze społeczni, niestrudzeni podróżnicy, naukowcy, zapaleni kolekcjonerzy, szachiści, archeolodzy amatorzy i coraz częściej w dzisiejszym świecie – ekolodzy i fani zdrowego stylu życia. Dlaczego człowiek tak łatwo wpada w sidła idei nadwartościowych? Bo każda ważna idea w  naszym życiu odgrywa rolę silnego czynnika motywacyjnego i  scalającego działanie, tj. skupiającego je na jednym celu, któremu inne zostają podporządkowane. Kiedy ważna dla nas idea nie przekracza pewnej miary, to okazuje się zwykle korzystną właściwością osobowości. Porządkuje nasze działanie, pomaga radzić sobie z lękiem przed niepewnością i przyszłością. To ważny element tak zwanej motywacji wewnętrznej. Kiedy lęk spowodowany życiowymi trudnościami jest zbyt duży, a radzenie sobie z nim coraz trudniejsze, idea mająca wymiar nadwartościowej może stać się skutecznym mechanizmem obronnym. Jej nadmierne nasilenie, a zatem przytłaczająca dominacja jednego dążenia, zawęża krytycyzm i  uniemożliwia harmonijne funkcjonowanie osobowości, jak w przypadku fanatyków, którzy ze ślepym uporem dążą do krańcowo wyolbrzymionego celu. Idea ta pozwala jednak odsunąć lęk związany z koniecznością podejmowania innych ważnych decyzji życiowych, rozwiązywania innych problemów. Zmniejsza do minimalnych obszarów to, co może być krytyczne dla naszego zdrowego funkcjonowania, tak jak

88

C O

u z a l e ż n i a

PRZECENIAMY ROLĘ WŁASNEGO JA, A W SFERZE EKOLOGII POWINNIŚMY ROBIĆ WIĘCEJ ZESPOŁOWO.

zagrożone relacje, nierozwiązane traumy i  inne ważne problemy z przeszłości. Pod wpływem idei nadwartościowej świadomość człowieka ulega znacznemu zawężeniu. Każdy nowy bodziec, wszystko to, co człowiek spotyka i odnosi do siebie zgodnie ze swoją ideą nadwartościową. Eliminowanie własnego śladu węglowego może wydawać się więc ważniejsze niż praca nad trudnymi relacjami czy poradzenie sobie z traumą przeszłości. Idea ta obudowana jest silnymi emocjami i  cała osobowość nastawiona jest na jej realizowanie. Idea ta – pisze Kretschmer – sprawia, że człowiek spostrzega to, co jest z nią zgodne, a nie dostrzega tego, co jest z  nią niezgodne. Działa więc ona na percepcję, pamięć niczym biegun magnesu na opiłki żelazne; zwęża psychiczne pole widzenia i ześrodkowuje „w najmniejszym punkcie największą siłę”. Pozwala zatem uciec od tego, co najtrudniejsze.

W poszukiwaniu bezpieczeństwa Każdy zdąża w  swoim życiu do zadowolenia, poczucia szczęścia, satysfakcji, spełnień. W obecnym świecie mamy do czynienia z  pogłębioną świadomością wielu zagrożeń. Jesteśmy poddani presji informacyjnej o silnie pesymistycznym wydźwięku, na co mają wpływ media skupiające się na doniesieniach o drastycznych wydarzeniach, kataklizmach, patologiach postaw, obrazie świata poddanego destrukcji. To nie jest bez znaczenia dla jakości myślenia każdego z nas − odbiorców tych obrazów i informacji. Z pewnością jedną z  odpowiedzi na ten stały dopływ ponurych wieści jest wzmożone  pragnienie bezpieczeństwa, lepszego samopoczucia. Niestety, niektórzy znajdują to w czymś, co  okazuje się  groźnym uzależnieniem. Karborektycy pragną dobrze dla siebie samych, dla swoich rodzin i dla świata, chcą tak zwanego bezpieczeństwa ekologicznego. Czemu więc interpretować ich zachowania jako złe? Wydaje się, że karboreksja czy – szerzej rozumiana – tak zwana czarna ekologia w  jakimś sensie utożsamia bezpieczeństwo rozumiane negatywnie, wyłącznie jako unikanie czy eliminowanie zagrożeń. Owszem,  można żyć bez samochodu, prądu i uprawiać własny ogródek, nawet w mieście. Zmieniając nawyki, zmniejszamy negatywny wpływ na środowisko i emisję gazów cieplarniaPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

nych. Lepiej uświadamiamy sobie rzeczywiste potrzeby, a nie te wykreowane przez speców od reklamy. Uczymy się, jak powstają rzeczy i  jaką drogę przebywają, zanim je kupimy. Dodatkowa korzyść to zwolnienie tempa życia i więcej czasu spędzanego razem z rodziną i przyjaciółmi. Stajemy się zdrowsi, wrażliwsi – ale czy na pewno szczęśliwsi? Wydaje się, że radykalizm w  tym wypadku niesie ze sobą wiele zagrożeń zarówno dla jednostki, jak i rodziny. Czarna strona ekologii neguje wszystko, co człowiek do tej pory osiągnął (w  dziedzinie technologii,  rolnictwa, przetwórstwa, kultury itd.). Jak pokazują jednak niezliczone teorie dobrostanu psychicznego człowieka, aby samemu czuć się bezpiecznie, trzeba żyć w otoczeniu tych, którzy też mają takie samo poczucie. Troska o  własne bezpieczeństwo ekologiczne nie powinna zatem polegać wyłącznie na tworzeniu coraz bardziej wymyślnych metod eliminacji własnego śladu węglowego. Nawet kompletne wyeliminowanie plastiku z naszego życia nie zapewni nam poczucia bezpieczeństwa. Co więcej, ta skrajna miłość do ekologii może się źle skończyć: alienacją, depresją i nihilizmem. Autentyczna dbałość o świat oznacza odwrócenie uwagi z samych siebie w stronę reszty świata. To nie jest jednak proste, zwłaszcza dla ludzi Zachodu. Zachodnioeuropejska kultura określana jest często w  psychologii jako indywidualistyczna. Oznacza to, że kładzie ona szczególny nacisk na JA definiowane jako autonomiczne, niezależne, samowystarczalne czy wewnątrzsterowne. Kultura ta zmusza raczej do rywalizacji (także: kto jest w  swym życiu bardziej ekologiczny) niż współpracy. Do dbania bardziej o  swój jednostkowy interes niż o dobro wspólne. Często, niestety, nawet jeśli usilnie staramy się deklarować publicznie dbałość o bezpieczeństwo świata, przeceniamy rolę własnego JA, nie dostrzegając tego, co powinniśmy robić razem, zespołowo. Kryzys ekologiczny, w  którym znajduje się współczesna cywilizacja, jest kolejnym wyraźnym sygnałem, że nasz sposób budowania relacji ze środowiskiem naturalnym jest nieadekwatny i niekorzystny dla pozaludzkich form życia, ale też w ostateczności i dla samego człowieka. Jest też jeszcze jednym z licznych sygnałów alarmowych dla współczesnej JA-kultury. MAGDALENA NOWICKA

89

Dr Piotr Wierzbiński

O aktywności ponad siły i zamiast, czyli uzależnieniu, którego nie ma.

PRZEĆWICZENI P iotr Wier zbiński : – Wie pani, że nie ma wielu badań nad

uzależnieniem od sportu, w Polsce również? I nie ma wielu osób zajmujących się psychiatrią sportową? K atar z y na K a zimierowsk a : – Tak. Ale nie wiem dlaczego.

Bo niewielu ludzi się tym interesuje. Bo temat psychiatrii sportowej jest dyskusyjny. I bo oficjalnie nie ma czegoś takiego.

Jak to? Nie ma ani takiej specjalizacji, ani jednostki chorobowej w klasyfikacji chorób psychicznych ICD-10 jak uzależnienie od sportu.

rozmawia

K atarzy na K a zimierowsk a

Nie wiem. Pierwszy tego terminu użył J. Crawford Little, który na początku lat 70. w  artykule opisał przypadek mężczyzny, który bardzo dużo ćwiczył, mimo kolejnych kontuzji i komplikacji zdrowotnych. I choć mówiono mu, żeby przestał, to on ćwiczył nadal.

©

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

dowego Towarzystwa Psychiatrii Sportowej.

Na podstawie kryteriów, które wykorzystują do rozpoznania innych uzależnień. W 2002 r. pojawiły się w końcu pierwsze kryteria nałogowego uprawiania sportu. Wśród nich są właśnie zwiększona tolerancja na ćwiczenia, coraz dłuższe i częstsze sesje ćwiczeń, objawy odstawienne. Pacjent nie kontroluje, ile czasu spędza na ćwiczeniach, porzuca lub zaniedbuje życie rodzinne i społeczne, mimo powracających problemów fizycznych i  psychicznych. A wie pani, kiedy właściwie ustalono, że jest coś takiego jak uzależnienie od sportu?

get t y im ages

Dużo tego „nie ma”. To jak psychiatrzy czy psychoterapeuci rozpoznają problem?

Rozmówca jest psychiatrą, członkiem Międzynaro-

90

C O

u z a l e ż n i a

W  tym samym czasie Frederick Baekeland opublikował w kwietniu 1970 r. pracę o objawach deprywacji ćwiczeń u pacjentów, których badał. Szukał on intensywnie ćwiczących amatorów do badania naukowego. Polegało ono na tym, że przez miesiąc nie mogli uprawiać sportu. Uczestnicy szybko zaczęli być rozdrażnieni, mieli zaburzenia lękowe, stali się impulsywni. Zupełnie jak po odstawieniu jakiejś uzależniającej substancji, np. alkoholu. Znam wiele przypadków, kiedy uzależnienie od alkoholu zamieniane jest na uzależnienie od biegania. Bieganie daje wtedy podobną stymulację mózgu jak alkohol.

I dlatego, że sport wciąż uchodzi za zdrowe hobby? Uchodzi. Tyle że oni podchodzą do niego zupełnie inaczej. Bieganie ma coś zastąpić i ma dać podobny stan. A co leży u podstaw samego uzależnienia? Jest wiele koncepcji tłumaczących mechanizm uzależnienia. Opierając się na neurobiologii mózgu, uważa się, że taką podstawą jest niedobór dopaminy w korze przedczołowej, czyli tam, gdzie mieszczą się ośrodki nagrody. Dlaczego kokaina tak silnie uzależnia? Bo po jej wzięciu generuje sobie pani szybki i masywny wzrost dopaminy w mózgu, ma pani poczucie przyjemności. Mózg mówi: wow, to jest dobre, chcę więcej. Sport u niektórych działa tak jak alkohol czy narkotyki, z tym że biochemicznie na mniejszą skalę. Po wysiłku fizycznym czujemy się dobrze, mamy więcej dopaminy, zmienia nam się poziom kortyzolu, wzrastają nam endorfiny, pojawia się tzw. euforia biegaczy, więc zaczynamy to powtarzać. Mechanizm się nakręca i nie można go zatrzymać. Nie wszyscy to potrafią. Zdarza się kontuzja, ale potrzeba psychiczna jest tak silna, że uprawiamy sport mimo kontuzji. Nie słuchamy nawet lekarza? Nie, mówimy sobie, że to przejdzie.

Wina lansu Zna pan euforię sportowca? Znam. Dlatego zająłem się uzależnieniem od sportu, bo kocham sport, jestem też obsesyjnym fanem koszykówki. Łyknąłem bakcyla już w podstawówce i mimo wielu kon-

tuzji ciągle chcę grać. Moi koledzy z drużyny, lekarze, też tak mają. Gdy wchodzę na salę i rzucam piłkę, to czuję się rewelacyjnie, od razu zapominam o problemach.

Zupełnie jak pańscy pacjenci. Miał pan taki moment, że jednak trochę za dużo było tej koszykówki? Tak. W liceum byłem bardzo zafiksowany na grze. Mówi się, że to dobrze, gdy młody chłopak uprawia koszykówkę, a nie pije z kolegami piwo. To kiedy zaczyna być źle? Kiedy znikają inne sfery życia, kiedy sport nie pomaga, a zaczyna przeszkadzać. Wszystko jest fajnie, kiedy to kontrolujemy, ale gdy staje się to naszą jedyną obsesją i zaczynamy ponosić straty, to zaczyna być niedobrze. To tak jak z alkoholikiem, który powie nam, że nie ma problemu z alkoholem, bo prowadzi firmę, jeździ samochodem, ma rodzinę. Ale gdy straci prawo jazdy czy zacznie spóźniać się do pracy, to okazuje się, że jednak problem jest. Ta granica jest bardzo płynna i trudna do ustalenia, dlatego każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie. Co ciekawe, uzależnienie od ćwiczeń częściej dotyczy osób, które uprawiają sport tlenowy, jak bieganie, jazda na rowerze czy pływanie. Ale tak zwani funkcjonalni alkoholicy sobie radzą. Czy podobnie jest ze sportowcami? Pytanie, czy mówimy o  uzależnieniu, czy nawyku, dzięki któremu ktoś lepiej się czuje. Albo o sytuacji, w której nadmierna aktywność jest próbą kompensacji czegoś. Proszę wytłumaczyć. Na przykład mam depresję i odkryłem, że bieganie poprawia mi nastrój. Powstały całe prace naukowe, które udowadniają, że chorzy na depresję, którzy dostali trenera, szybciej zaczęli dochodzić do siebie. Ale niektórzy ćwiczyli później więcej i jeszcze więcej. Można uzależnić się od sportu, próbując leczyć depresję? Uzależnienie od sportu może być po prostu uzależnieniem od ćwiczeń – wówczas nazwiemy je pierwotnym. Charakteryzuje się zaabsorbowaniem ćwiczeniami oraz objawami odstawienia fizycznego. A jak to uzależnienie pierwotne się zaczyna? Jeśli mówimy o uzależnieniu pierwotnym, to inny jest motyw podejmowania nadmiernej aktywności fizycznej. Ćwiczenie staje się celem samym w  sobie. Początkowo w łagodnym nasileniu nawet przynosi korzyści. Na przykład mam wymagającą pracę albo kłopoty w domu, dużo stresu. Sport okazuje się świetną furtką, bo po nim stres znika. Gdy więc staję się nerwowy, to idę na trening na siłownię albo pobiegać i wracam spokojny. I ten poziom po treningu utrzymuje się dzień, dwa, ale trzeciego dnia już spada, robię się nerwowy, więc wracam na trening. Zaczynam jednak ćwiczyć więcej i więcej, zaczynam potem zaniedbywać inne obszary mojego życia, bo skupiam się tylko na ćwiczeniach. Negatywnie odnoszę się do uwag innych, że to za dużo, potem mam jakąś kontuzję, ale to nic, nie robię przerwy, bo muszę ćwiczyć. A uzależnienie wtórne? To uzależnienie od sportu wraz z chorobami czy zaburzeniami, które pacjentowi już dolegały. Alkoholik mówi,

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

91



często pije, bo inaczej nie może zasnąć. Tymczasem  żebezsenność trwająca powyżej 4 tygodni najczęściej jest maską depresji i lęku. Okazuje się, że człowiek nie może spać, bo ma depresję, czyli uzależnieniem zalecza jedno zaburzenie, z  którego wynika drugie. Między zaburzeniami odżywiania a uzależnieniem od ćwiczeń też występuje silna korelacja, bo ćwiczenie to powszechny sposób zmniejszania masy ciała albo jego kontroli. Czyli osoba chora na anoreksję postanawia ćwiczyć, by schudnąć, a ponieważ zjadła śniadanie, to dziś poćwiczy do upadłego. Widzimy też korelację między uzależnieniem od ćwiczeń a ortoreksją, czyli obsesją zdrowego odżywiania się.

A bigoreksja? To niektórzy panowie na siłowni. Bigoreksja jest odmianą dysmorfofobii i oznacza niezadowolenie z wyglądu własnego ciała. Idzie za tym niekontrolowana potrzeba wykonywania treningów, które prowadzą do zaniedbania relacji i unikania sytuacji, kiedy można to ciało eksponować. A samo przekonanie o tym, jak człowiek jest niedoskonały, sprawia, że nawet negatywne konsekwencje wynikające z ćwiczeń nie prowadzą do ich ograniczenia. To jest dopiero nieprawdopodobna psychiatria. Ma pan takich pacjentów? Mam. Część przychodzi, bo z powodu środków psychoaktywnych lub „różnych wspomagaczy” mają zaburzenia psychiatryczne. Niestety, niektórzy, oprócz odżywek, biorą też steroidy anaboliczne, na które organizm różnie reaguje. Mogą pod ich wpływem pojawić się psychozy, niektórzy pacjenci stają się depresyjni i  impulsywni. To olbrzymi temat, o którym się nie mówi wystarczająco. Generalnie jednak intensywnie ćwiczący na siłowni raczej omijają gabinety psychiatryczne, bo większość osób z ich otoczenia uważa, że po prostu ćwiczą i fajnie wyglądają. A  gdy mają dysmorfofobię, czyli ciągłe obawy związane z przekonaniem o nieestetycznym wyglądzie lub budowie ciała, to prędzej pójdą do dermatologa albo chirurga plastycznego. Ale jest jeszcze inna grupa uzależnionych od ćwiczeń – ta, która traktuje sport jak karę. Jedni się samookaleczają, żeby zeszło z nich napięcie, a inni idą na bardzo intensywny czy inwazyjny trening, żeby dać sobie wycisk, zmusić się do takiego wysiłku, aż poczuje się wszechogarniające zmęczenie, a co za tym idzie – ulgę. I nic to, że kończą z naderwanym mięśniem czy ścięgnem. Przychodzą do mnie także depresyjni pacjenci, którzy biegają z nadzieją, że złapią kontuzję. Te osoby mają w sobie tak silny niepokój egzystencjalny, tak pesymistyczną wizję świata i brak odczuwania przyjemności, że marzą o  chorobie albo wypadku, żeby wreszcie odpocząć, by nikt i nic ich nie obciążało. To jest silne zaburzenie, w którym sport jest środkiem do jakiegoś celu.

Wina samotności A co z amatorskimi sportami ekstremalnymi? Dziś biegam dziesięć kilometrów, to jutro triathlon. Od tej adrenaliny ludzie też się uzależniają? Tak, to jedno. Ale prawdziwym fenomenem jest doping w  sporcie amatorskim. Bo to jednocześnie sprawa poPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

wszechna, ale też nie do wychwycenia, zresztą nikt tego nie kontroluje. Ale zacznijmy od tego, jacy ludzie garną się do sportów ekstremalnych.

Jacy? Tacy, którzy chcą być zawsze najlepsi. Tacy, którzy muszą „iść po bandzie”. Zwykle są to osobowości perfekcyjne, trochę narcystyczne, czyli takie, które muszą być na piedestale. Wymagają dużo od siebie, lubią, gdy się na nich patrzy i ich podziwia. Ale co w tym dziwnego? Proszę spojrzeć na media społecznościowe, przecież tam ludzie głównie się chwalą. Taki perfekcjonista może nie ma supersytuacji rodzinnej, może zbyt wolno pnie się po szczeblach kariery, ale odkrywa, że w sporcie idzie mu rewelacyjnie: jeździ na rowerze, ma świetne wyniki, może wziąć udział w zawodach, nawet wygrać! I wtedy ktoś mu powie, że jest super. Cechy narcyzmu w sporcie wyczynowym nie są złe, popatrzmy na Cristiano Ronaldo. Jest profesjonalistą, a przy okazji ma dużo narcyzmu. Takie sporty pociągają też czasem osoby lękowe. Robią to, żeby tego lęku nie czuć. I tych, co lubią rywalizację. Rywalizacja to polski sport narodowy, uczymy się go od podstawówki. Ale dlaczego doping? Niektórzy mają przekonanie, że środki stymulujące bądź dopingujące nie szkodzą. Są na przykład substancje takie, jak selektywne modulatory receptora androgenowego, które mają zwykle budowę niesteroidową i działają na receptory androgenowe. Mają one rozdzielać działanie anaboliczne od androgennego. Podaje się je w wielu chorobach – to fakt, ale zdrowi ludzie to biorą bez zastanowienia, czy ma to skutki uboczne i  jakie może mieć w przyszłości. Poza tym nie rozpatrują tego w kategorii oszustwa, chcą po prostu wygrać, chcą być najlepsi. Może nie idą za tym wielkie pieniądze w sporcie amatorskim, ale można udowodnić sąsiadowi, że on jest słabszy. Dlaczego sobie w tym nie pomóc, przecież nikt się nie dowie. I to wystarczy? To cechy charakteru decydują o tym, dlaczego ten sport taki jest. Lękowy, hipochondrycznie nastawiony człowiek nie weźmie dopingu, bo miałby potem natrętne, dotyczące go myśli, ale niektórzy mówią sobie: wezmę tylko parę razy, jest okazja, to muszę ją złapać. Co sobie człowiek tym załatwia? Albo przed czym ucieka? Psychoterapeuci tłumaczą, że jesteśmy otoczeni różnymi domenami życia, jak praca, rodzina, hobby, dom. Jeśli między tymi domenami nie ma balansu, to ten brak zaczynamy sobie kompensować. Często moi pacjenci mówią, że całe życie wypełnia im praca, w domu bywają na noc. I gdy zostają zwolnieni, to zawala im się świat. A dla takiego sportowca amatora nie ma to takiego znaczenia. Dopóki układa mu się w sporcie, to wszystko inne może być takie sobie. Co im to kompensuje? Może niewydolność w kontaktach społecznych, może nieporadność zawodową? Mam takich pacjentów, często ich konfrontuję z ich sytuacją. Bo takie poczucie bycia super w sporcie działa do pierwszej kontuzji. Później okazuje się, że król jest nagi. Gorzej, kiedy człowiek nie ma przygotowanego buforu, kiedy nic na niego nie czeka, a do sportu nie ma

92

C O

u z a l e ż n i a

©

l eszek z ych

PIOTR WIERZBIŃSKI: PRZYCHODZĄ DO MNIE SMUTNI, SAMOTNI LUDZIE. BOLI ICH CIAŁO I BOLI ICH ŻYCIE. powrotu. Często takie osoby mimo kontuzji próbują wrócić i wtedy sięgają po doping, by utrzymać wyniki.

No tak, trzeba się dalej lansować na Facebooku. Proszę sobie wyobrazić, że ktoś codziennie pisze, ile zrobił kilometrów albo wycisnął, a ludzie go lajkują, komentują i podtrzymują na duchu. Co się dzieje, gdy tego zabraknie? Prof. Bartosz Łoza w swojej książce kiedyś napisał, że nowym elementem w psychiatrii i nowym nieklasyfikowanym zaburzeniem jest FOMO – fear of missing out, czyli strach przed tym, że coś człowieka ominie. W  pokoleniu ludzi, którzy na bieżąco relacjonują swoje życie w mediach społecznościowych, ta potrzeba kontroli nad własnym wizerunkiem i nad tym, jak inni na nich reagują, jest ogromna. I jak tu wypaść z tego obiegu? Przecież to też jest uzależniające! Nic dziwnego, że jako społeczeństwo mamy coraz słabsze interakcje międzyludzkie. Ale w sporcie też się tworzą grupy wsparcia. Co w mojej siłowni obserwuję na bieżąco. To próba budowania relacji w  innej grupie. Znam to z własnego doświadczenia, nikt bardziej mnie nie rozumie niż kolega z drużyny. Łączy nas pasja do sportu. Moje nowe plemię? Dopóki mnie wspiera. Ale jeśli zaczyna mi mówić, że przesadzam, że powinienem odpocząć, to już ich nie słucham. Uzależniony sobie wmówi, że grupa nie chce dla niego dobrze, bo zazdrości. I tu się kończy relacyjność.

Wina mody Dlaczego moda na fitness stała się niebezpieczna? Bo staliśmy się samotni jako społeczeństwo. Widzę to po moich pacjentach: niby wszystko w  porządku, niby mają dobre domy, pracę, wszystko na swoim miejscu, i na pokaz wszystko wygląda fajnie, ale tak nie jest. Często są sami, częściej, nawet w rodzinie – bardzo samotni. Przychodzą do mnie smutni, depresyjni ludzie, z anhedonią (utrata zdolności odczuwania przyjemności), nie widzą w życiu sensu ani wartości, nic ich nie cieszy, boli ich ciało i boli ich życie. W ogóle lekarze chyba za rzadko zadają pacjentom pytanie, czy boli ich życie. Słyszała je pani kiedyś? Moja internistka pyta mnie zawsze, jak moje samopoczucie. A  ja czasem zaczynam: powiedz mi, drogi pacjencie, czy cię boli życie. Jak ty funkcjonujesz w świecie. I szukam w  odpowiedzi kotwicy, zasobów, które można by wykorzystać. Często jest to sport. Niektórzy zaczęli go uprawiać, żeby się lepiej czuć, przestało ich boleć ciało, zaczęli poznawać podobnych sobie ludzi. Poczuli się częścią grupy, doszedł aspekt rywalizacyjny, to trafiło na poPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

datny grunt ich narcyzmu, wypełnili pustkę, jaką w sobie nosili, może nawet sięgnęli po doping, żeby wygrywać. A potem zdarzyła się kontuzja, zderzenie ze ścianą i przyszli do mnie, żeby ich naprawić, bo ortopeda i rehabilitant już nie mogą. Mają poczucie, że nie mają się czego chwycić, nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Sport okazał się dla nich wtórną kompensacją, wtórnym uzależnieniem, które jest silniejsze niż pierwotne. Trudniejsze do zerwania i łatwiejsze do usprawiedliwienia.

I co pan wtedy robi? Jeśli jest to uzależnienie wtórne, to leczę pierwotną przyczynę, czyli na przykład depresję, bezsenność, i wtedy to się normalizuje. Pacjenci zaczynają widzieć pewne rzeczy, łapią perspektywę i sami odpuszczają. Pierwotne uzależnienie jest trudniejsze do leczenia, bo dotknięty nim człowiek rzadko przyjdzie do psychiatry, chyba że coś się stanie. Na przykład ortopeda zauważy, że po kontuzji i operacji pacjent zbyt wcześnie zaczyna ćwiczyć albo w ogóle nie stosuje się do zaleceń. Czasem też taki pacjent przyjdzie, gdy ktoś dla niego ważny nakłoni go do wizyty. Zawsze gdy taki człowiek do mnie przychodzi i mówi, że ma problem, to już jest sukces. To największy zasób, jaki można od niego dostać, bo oznacza, że jest w nim przestrzeń do zmiany. Ja szukam kolejnych – tego, czego chory może się uchwycić, do czego może wrócić. Czy skala uzależnień rośnie? W  paryskich klubach fitnessu przeprowadzono serię badań. Pierwsze, z 2008 r., pokazało, że 45 proc. ćwiczących w tych klubach było uzależnionych od sportu. Szok, prawda? W 2012 r. okazało się, że 30 proc. Duży spadek. Wiele zależy od presji kulturowej, od mody. Badania Kantar Polska z czerwca 2019 r. pokazują, że aż 36 proc. społeczeństwa nie podejmuje żadnej aktywności fizycznej. Ale niemal 20 proc. ćwiczy pięć razy w tygodniu. I nie dziwię się, sport jest super. Ale ilu z nich jest już uzależnionych od sportu? Wysiłek fizyczny wydłuża nam życie. Pamiętajmy o  tym. Na konferencjach psychiatrycznych mówimy dużo o tym, jak dobrze działa na nas umiarkowany wysiłek fizyczny. Przestrzegamy jednak przed pomysłami typu: nie ćwiczyłem przez miesiąc, ale w  sobotę wezmę udział w  meczu koszykówki. Moi koledzy ortopedzi nazywają takie osoby weekendowymi wojownikami. Kłopot w  tym, że w  sporcie wiele osób zachowuje się jak w sklepie: wciąż jesteśmy społeczeństwem na dorobku, to próbujemy wszystkiego, kiedy się da i ile się da. Nie potrafimy zachować umiaru. A od tego do uzależnienia bardzo blisko. ROZMAWIAŁA KATARZYNA KAZIMIEROWSKA

93

BLISKI CORAZ DALEJ JAK MĄDRZE POMÓC NADUŻYWAJĄCEMU I WYJŚĆ Z JEGO NAŁOGU CAŁO. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

94

K O G O

s i ę

k r z y w d z i

Katarzyna Czarnecka, rysunek Mirosław Gryń

K

iedy to się zaczyna? Właściwie nie wiesz. Oboje nie unikacie, ale nie nadużywacie. Na imprezach, w  weekendy, wieczorem po stresującym dniu. Z radości i na smutki. Normalnie. Jak wszyscy. Dobrze wam się przy lampce rozmawia. Nie wstydzicie się bawić. Śmiejecie się często. Bez kłopotu zasypiacie. Jeszcze jakiś czas razem. „Idź się położyć, ja jeszcze posiedzę” – słyszysz którejś nocy. Później to zdanie pada coraz częściej. I coraz częściej rano znajdujesz w koszu pustą butelkę. Myślisz o tym, że bliski ci człowiek był jakiś nieswój i to dlatego. Czasami znasz przyczynę, ale zwykle musisz się domyślać, bo już wam trochę gorzej się rozmawia. Niepokoisz się tym, że śpi z  głową opartą o  blat stołu i  następnego dnia nie jest mu łatwo. Nie tym, że jeśli coś akurat trzeba załatwić/zrobić/kupić, robisz to ty. Wyręczasz nawet chętnie. Tyle że z czasem przejmujesz coraz więcej obowiązków, żeby do smutku bliskiego ci człowieka nie doszła złość. Ale tej i tak jest coraz więcej. Bo w pracy coś nie wyszło. Bo w domu coś się zepsuło. Bo deszczu miało nie być, a jest, lub odwrotnie. Wszystko to trzeba wykrzyczeć. A żeby się uspokoić – zapić. Wtedy jeszcze czasami z tych niefortunnych codziennych zdarzeń się śmiejecie. Ale twój śmiech staje się coraz bardziej wymuszony. Choćby dlatego, że opróżnioną do połowy butelkę widzisz na stole już wtedy, kiedy wracasz z  pracy. A  kiedy zrobisz – żartobliwą nawet – uwagę na ten temat, słyszysz zgryźliwe: „Ale o co ci chodzi?”. „Faktycznie – myślisz. – Może przesadzam. W końcu nic takiego strasznego się nie dzieje, niektórzy mają gorzej. Źle się czuł, był spięty, jutro będzie lepiej”. I bywa, że jest. Wtedy wraca twój spokój i widzisz bliskiego ci człowieka takiego, jaki jest normalnie. Nie widzisz, że dawnej, prawdziwej normalności właściwie już nie ma. Wyparła ją inna. W  tej nowej dzwonisz do szefa bliskiego ci człowieka i mówisz, że dziś nie dojedzie, bo miał stłuczkę. Odwołujesz spotkanie z przyjaciółmi, wymawiając was nagłą grypą. Powoli przestajesz cokolwiek planować, bo nie wiesz, jaka sytuacja będzie następnego dnia czy wieczorem tego, który nawet zaczął się dobrze. Już nie prosisz, żeby zajął się jakąkolwiek sprawą, bo jeśli coś pójdzie nie tak, spadnie na ciebie grad narzekań, a kwestia do załatwienia i tak do ciebie wróci. A jeśli czymś incydentalnie zaczyna się zajmować, drżysz z niepokoju. Bo podejrzewasz, że zanim skończy, jego nerwowość sięgnie zenitu, a w lepszym scenariuszu szybko stwierdzi, że jednak nie będzie się wysilał, bo to i tak nie ma sensu. Starasz się bliskiemu ci człowiekowi wypełnić czas. Dostarczyć mu bodźców, wyciągnąć ze skorupy, pod którą skoncentrowany jest tylko na wynajdowaniu problemów. Proponujesz rodzinną wycieczkę, wyjście do kina, niedzielny spacer, wartą przeczytania książkę. Udaje się czasami, ale czujesz, że to do niczego nie prowadzi. Nie wiesz więc, co robić. I  jednocześnie robisz tyle, że nie masz już czasu ani na widzenie, ani na myślenie. Gnasz jak chomik w kołowrotku. Bez pretensji, żeby mieć – iluzoryczne – poczucie spokoju i bezpieczeństwa. I tylko zastanawiasz się, co z tobą jest nie tak, że nie potrafisz rozwiązać waszego problemu. Słowo „współuzależnienie” nie przychodzi ci jeszcze do gowy. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Dr Agnieszka Bratkiewicz, psycholog kliniczny z Uniwersytetu SWPS: „Współuzależnienie” nie jest obecnie terminem powszechnie stosowanym, nie znajdziemy takiej kategorii diagnostycznej w uznanych klasyfikacjach. To pojęcie sprawia wrażenie, że osoba żyjąca w trudnym związku z partnerem cierpiącym z powodu zaburzeń używania alkoholu czy innych substancji po części odpowiada za jego uzależnienie, czy też sama jest jakoś zaburzona. Dla mnie jest to sytuacja analogiczna do tej, gdy jakaś osoba pozostaje w związku przemocowym. Nie można jej oceniać w kategoriach: „coś z nią jest nie tak”. Ona jest w bardzo trudnej relacji z kimś bardzo specyficznym, niestabilnym. Zwykle podlega ciągłej krytyce, co powoduje obniżenie poczucia własnej wartości. Z powodu zachowań partnera bywa wyizolowana społecznie, więc narasta u niej depresyjność. Często jest krzywdzona, pozbawiona wsparcia, musi inwestować w związek bardzo dużo emocji, siły, także środków finansowych i mierzyć się z wieloma stratami. Można więc powiedzieć, że nie z tą osobą jest „coś nie tak”, tylko z sytuacją, w której aktualnie się znajduje. Poza tym stereotypowo uważa się, że w taką rolę wpadają przede wszystkim kobiety, bo one są bardziej „empatyczne” (czy „zależne”) niż mężczyźni. Tymczasem, wnioskując z badań dotyczących pozostawania w związkach, w których pojawia się przemoc, mężczyźni też bywają w takiej sytuacji. Są różnice ilościowe – kobieta częściej jest partnerką uzależnionego lub stosującego przemoc mężczyzny niż odwrotnie – ale mogą wynikać z faktu, że mężczyźni częściej cierpią z powodu zaburzeń używania substancji, a także częściej przejawiają zachowania agresywne. Co sprawia, że ludzie pozostają w takich dysfunkcjonalnych związkach? Prawie zawsze mają nadzieję, że jednak partner się zmieni, i starają się skupiać na pozytywnych stronach relacji. Prawdopodobieństwo wzrasta także, gdy dana osoba ma słabszą pozycję społeczną i mniej wsparcia (gorsze wykształcenie, niższy status społeczny, brak niezależności finansowej). Bardzo istotne są także doświadczenia z dzieciństwa. Ktoś, kto dorastał w rodzinie, gdzie np. jedno z rodziców stale nadużywało alkoholu, nie ma zdrowego wzorca, więc nie odbiera sygnałów ostrzegawczych, nie rozpoznaje swoich strat – dla niego taki stan to normalność, mówi: „tak to w życiu jest”. I nie rozumie swojej roli w takim związku. A ona polega głównie na tym, żeby dbać o siebie. Nie zastanawiać się, co zrobić, żeby partner/partnerka się naprawił. Nikt nie może odpowiadać za życie drugiego dorosłego człowieka. I jeśli on sam nie będzie chciał, to niczego w sobie nie zmieni. Są oczywiście osoby, które trwają w związku z osobą nadużywającą substancji, bo czerpią z niego inne profity (mają np. wysoką pozycję społeczną, pieniądze, duży dom, w którym mogą odurzonego partnera nawet nie spotykać) i świadomie decydują, że nie będą z nich rezygnować. One nie zawsze cierpią z powodu problemów partnera, zwykle w pewien sposób dystansują się od niego i skupiają przede wszystkim na sobie. W innym przypadku, niestety, często jest to równia pochyła,

95



nieleczony problem używania substancji może mieć  bo tendencje do narastania i negatywnie oddziałuje na związek.

Twoje skupienie na stanie bliskiego ci człowieka zaczyna zbierać żniwo. W pracy brakuje ci energii, robisz tylko minimum konieczne, żeby nikt nie mógł ci zarzucić, że twoja efektywność spadła. Umyka ci coraz więcej spraw. Niektóre odsuwasz od siebie, bo nie masz już siły mierzyć się z czymś, co sprawia trudność, a przynajmniej tak ci się wydaje. Nie będę o tym myśleć, to może rozwiąże się samo – decydujesz nieracjonalnie. Bo racjonalność to dla ciebie coraz bardziej puste słowo. Zauważasz u siebie permanentne zmęczenie. Bo albo nie śpisz, tylko zbierasz z podłogi bliskiego ci człowieka i przedmioty, którymi rzucał w gniewie. Albo śpisz za dużo, kiedy w końcu udaje ci się położyć go do łóżka i ciszę w domu przerywa tylko jego pijackie chrapanie. Męczy cię też ciągłe zastanawianie się: wypije, nie wypije, pójdzie „w Polskę” czy zalegnie przed telewizorem, w  dobrym czy  złym będzie nastroju, jak wrócisz. Masz nastawiony radar i wyłapujesz każdą zmianę w tonie jego głosu, w spojrzeniu, w ruchach. Dopasowujesz się do nich. Kiedy wyczuwasz rosnące w  nim napięcie, cichniesz i  schodzisz mu z  drogi. Albo opowiadasz radosne historyjki, gotujesz coś, co mu bardzo smakuje, oglądasz z  nim jego ulubiony serial. Robisz wszystko, żeby tylko nie wybuchł. Wszystko, czyli też z nim – niewiele, ale jednak – pijesz. Żeby on wypił mniej. Żeby miał poczucie, że uczestniczysz w jego życiu, rozumiesz go – że jesteś bliskim mu człowiekiem. Żeby nie zauważył, że po głowie niekiedy kołacze ci się myśl, że być może on dla ciebie jest już człowiekiem dalekim.

Przeganiasz tę konstatację ze swojej świadomości stanowczo, długo. Aż orientujesz się, że tkwicie w nowej rzeczywistości już całe miesiące, a  nawet lata. Dociera do ciebie, że dopadła cię samotność. Nie masz właściwie życia – ani z bliskim/dalekim ci człowiekiem, ani swojego. Nie wychodzisz przecież nigdzie bez niego, żeby nie było mu przykro, żeby nie siedział sam. A przyjaciele i znajomi, którym w końcu zdradzasz waszą wstydliwą tajemnicę, już nie dzwonią z pytaniem, co u ciebie, nie chcąc słyszeć twojego „nie wiem, co robić”. Są zniecierpliwieni tym, że nie potrafisz podjąć żadnego kroku, który ci podpowiadają. Czują też twoją  złość, kiedy mówią: odejdź, odsuń się chociaż na jakiś czas. Nie dlatego, żeby skrzywdzić bliskiego/dalekiego ci człowieka, tylko żeby dać wam szansę. Jemu na – nomen omen – otrzeźwienie i zobaczenie, do czego się doprowadził. Tobie – na oddech, spojrzenie z dystansu, uporządkowanie swojego życia. Ty jednak myślisz o  jego krzywdzie. Będzie sam i  to go załamie jeszcze bardziej. Przewróci się i rozbije sobie głowę. Zapomni nakarmić psa albo zgubi go na spacerze. Wyjdzie i nie zamknie domu. Nie weźmie lekarstw. Nie będzie jadł. Upuści palącego się papierosa i spłonie w  pożarze. Popełni samobójstwo. Zapije się na śmierć. A co z pieniędzmi – wytaczasz przeciw sobie praktyczne działa? Nie macie ich tyle, żeby stać cię było na wynajmowanie mieszkania. Trwasz więc. Przekonujesz się, że przy dodatkowej odrobinie cierpliwości przekonasz go do zmiany. Próbujesz więc poważnie rozmawiać. I  to dobija cię jeszcze bardziej. Bo najpierw musisz poczekać na dobry, twoim zdaniem, moment. Czyli taki, kiedy bliski/daleki ci człowiek nie jest pijany lub skacowany, rozgniewany lub zdenerwowany, mocno niewyspany lub trochę zmęczony, zajęty pracą albo wpatrzony w telewizor. Później musisz się postarać pozbierać myśli i wyrazić swoje zdanie spokojnie, krótko, rzeczowo. A kiedy ci się to uda, nie dać się złapać na od niechcenia rzuconą obietnicę poprawy (wersja optymistyczna), nie zgodzić się na zmianę tematu (neutralna), nie wycofać się chyłkiem z rozmowy po burknięciu „ale o co ci chodzi?”.

Kroki w otchłań, czyli kryteria zaburzeń używania substancji 1. Częste spożywanie alkoholu w większych ilościach lub przez dłuższy czas, niż zamierzano. 2. Uporczywe pragnienie picia alkoholu lub towarzyszące temu nieudane próby ograniczenia lub kontrolowania picia. 3. Poświęcanie wiele czasu na aktywności związane ze zdobywaniem alkoholu, piciem i niwelowaniem skutków picia. 4. Głód alkoholu lub silne pragnienie, lub potrzeba picia. 5. Nawracające spożywanie alkoholu powodujące zaniedbanie głównych obowiązków w pracy, w szkole lub w domu. 6. Spożywanie alkoholu pomimo ciągłych lub nawracających problemów społecznych i interpersonalnych spowodowanych lub pogłębionych przez działanie alkoholu. 7. Ograniczanie lub porzucanie z powodu alkoholu ważnych aktywności społecznych, zawodowych lub rekreacyjnych. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

8. Powracanie do spożywania alkoholu w sytuacjach zagrożenia i fizycznego niebezpieczeństwa.

9 . Spożywanie alkoholu pomimo ciągłych lub nawracających problemów fizycznych lub psychicznych, prawdopodobnie spowodowanych lub pogłębionych przez działanie ­alkoholu. 10. Ujawnienie się tolerancji na alkohol związane z potrzebą znacznie zwiększonej ilości alkoholu (aż do zatrucia) dla osiągnięcia pożądanego efektu lub z widocznym znacznym zmniejszeniem efektu używania tej samej ilości alkoholu. 11. Występowanie zespołu abstynencyjnego, które wiąże się: • z ujawnieniem się charakterystycznych dla tego zespołu objawów

96

K O G O

s i ę

To ostanie zupełnie ci nie wychodzi, a  że najczęściej tak właśnie twoje próby rozmowy się kończą, kapitulu­ jesz. Przestajesz się boksować z  waszą nową rzeczywi­ stością. Uznajesz, że odpowiedzialność za wypowiedzia­ ne kiedyś „na dobre i na złe” oznacza bycie razem nawet w dyskomforcie. Widzisz, że jesteś z dalekim ci człowie­ kiem, ale tłumaczysz sobie, że to się musi kiedyś zmienić. Bo przecież on w końcu zauważy, jak źle się dzieje, zrozu­ mie, przestanie, będzie taki jak kiedyś. Bo przecież go ko­ chasz i on cię kocha. Czekasz więc, żyjąc na autopilocie. Nadzieja, że partner się zmieni „sam z siebie”, jest mało realistyczna. Jeśli pewne zachowania występują regularnie, powtarzają się, są w jakiś sposób utrwalone, ich zmiana wymagać będzie intencjonalnej decyzji partnera, a także pewnych nakładów pracy i energii z jego strony. Część osób tłumaczy pozostawanie w takim związku uczuciem. Ale jak realnie ta miłość wygląda? Czy partnerzy nawzajem sobie ufają? Czy mogą na sobie polegać? Czy dbają o siebie nawzajem? Czy się szanują, podziwiają, doceniają? Czy dobrze się rozumieją, dogadują się, czy lubią ze sobą rozmawiać? Czy mają wspólne cele i plany na przyszłość? Często okazuje się, że żaden z tych warunków nie jest spełniony. Trwanie w związku często wynika z przekonania, że jeśli zostawi się osobę uzależnioną, to się ją skrzywdzi. Tymczasem zajmowanie się alkoholikiem daje mu głównie komfort picia. Zdejmuje z niego odpowiedzialność za własne decyzje. Warto włączyć racjonalizm i zastanowić się. Czy ja rzeczywiście tę osobę ratuję? Jak konkretnie jej pomagam? Jaki moje działanie ma efekt? Czy rzeczywiście pozytywny i długoterminowy, czy chwilowy: jak zrobię awanturę, to jest przez jeden dzień dobrze, a później przez kolejne siedem znowu źle? Jaka jest realna szansa, że jak kolejny raz zastosuję tę metodę, która dotąd nie była skuteczna, że ona nagle taka się stanie? Powiedzmy sobie uczciwie, jeśli alkoholik jest zaopiekowany, jeśli druga osoba robi wszystko, aby chronić go przed negatywnymi konsekwencjami jego nałogu

• z używaniem alkoholu (czy innej zbliżonej substancji, np. benzodiazepiny) w celu zmniejszenia lub uniknięcia tych objawów. O problemowym wzorze picia alkoholu, powodującym klinicznie istotne zaburzenia, można mówić, jeśli zachowanie danej osoby odpowiada co najmniej dwóm kryteriom i utrzymuje się przez 12 miesięcy. Obecność od 2 do 3 kryteriów prowadzi do rozpoznania ­łagodnego AUD (z ang. Alcoholism and Drug Addiction), od 4 do 5 – umiarkowanego, a powyżej 6 – ciężkiego. Źródło: „Zaburzenia używania alkoholu: Czy nowe kryteria diagnostyczne implikują zmianę strategii terapeutycznych?” (Agnieszka Samochowiec i in., 2015) POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

k r z y w d z i

i ułatwia mu życie, to dlaczego on ma przestać pić? Paradoksalnie zostawienie go samego może być tym, co mu pomoże, co pokaże, że jego używanie to rzeczywiście poważna sprawa. Tak poważna, że partner nie mógł tego znieść. To może być element wspierający i ratujący. I jeszcze kilka ważnych pytań dla tych, którzy decydują się pozostać w dysfunkcjonalnym związku, żeby partnera ratować: czy to „ratowanie” nie za dużo mnie kosztuje? Czy nie odbija się niekorzystnie na mnie, na mojej pracy zawodowej, moich kontaktach z innymi, moim zdrowiu? Pomaganie jest trudne, czasami wręcz wyczerpujące czy osobiście ryzykowne i jak najbardziej realne jest zagrożenie, że w rezultacie pomagający sam będzie wymagał pomocy – a przecież nie o to chodzi. Strażak nie powinien bohatersko rzucać się w ogień i płonąć razem z uwięzionymi w budynku, tylko opracować taką strategię działania, aby ratując innych, minimalizować własne ryzyko i nie zwiększyć listy ofiar o swoją osobę.

Kiedy w końcu dociera do ciebie, że jeśli czegoś nie zro­ bisz, raczej się nie doczekasz? Też właściwie nie wiesz. Kiedy daleki ci już człowiek cię uderzy? Kiedy tylko zde­ moluje mieszkanie bardziej niż zwykle? Kiedy po trzy­ dniówce prześpi 12 godzin i  zacznie następną? Może. A może wtedy, kiedy któregoś dnia zrozumiesz, że twoja praca wisi na włosku. Że nie pamiętasz, kiedy udało ci się zrobić coś dla siebie. Że to, co się z tobą dzieje, nie ma już znaczenia ani w jego, ani we własnych oczach. Oczywiście jeszcze się wahasz – nie wyobrażasz sobie, boisz się drastycznego ruchu. Ale na tym etapie wystarczy drobny impuls – słowo, spojrzenie, gest. Pakujesz się szyb­ ko, chaotycznie, nie myśląc, co robisz. Wychodzisz z do­ mu. Jedziesz do hotelu, rodziny albo przyjaciół. Ze sobą lub bliskimi ci ludźmi zastanawiasz się, co teraz. I okazuje się, że oni nie tylko potrafią udzielać rad, lecz także real­ nie pomóc. Ktoś ma wolny pokój, ktoś puste mieszkanie po babci, ktoś wyjeżdża na pół roku za granicę i chętnie odda ci dom w zamian za opiekę nad kotami. Jeśli nie jest aż tak dobrze albo brakuje ci pieniędzy, są schroniska dla osób doświadczonych tak jak ty, w których można – także z dziećmi – pomieszkać kilka tygodni lub miesięcy, zanim znajdzie się inne rozwiązanie. Jakkolwiek by było, targają tobą sprzeczne emocje. Wy­ rzucasz sobie egoizm, słabość, porzucenie kogoś, kto po­ trzebuje przecież twojej pomocy. To sprawia, że po kilku dniach dzwonisz do niego, jeśli nie odbiera – jedziesz do domu, niemal z pewnością, że coś mu się stało. I choć two­ je obawy są nieuzasadnione, powtarzasz ten rytuał co kil­ ka dni, z czasem nie tyle z troski o niego, ile po to, żeby się uspokoić i ostatecznie wyrzucić z głowy myśli o tym, że z twojej winy jest w niebezpieczeństwie. Bo on oczywiście pije, ale ma się dobrze i do ostatecznych kroków zdecydo­ wanie mu daleko. Jest ci źle. Śpisz w nie swoim łóżku, brakuje ci twoje­ go wygodnego fotela, musisz oswajać cudzą przestrzeń. Emocjonalnie jednak się uspokajasz. Wyjście z kołowrotka

97



Jak się wyzwolić, czyli podstawowe rady dla bliskich 1. Przestań zaprzeczać! Uzależniony ma z pewnością tak

3. Nie osłaniaj i nie chroń! Nie sprzątaj po pijackich

wiele przekonywających dowodów i argumentów, że trudno mu się oprzeć, ale ty dobrze wiesz, że to nieprawda. Wstyd i obarczanie siebie winą oraz przekonanie, że jeszcze nie jest tak źle, sprawiają, że wolisz nie przyznawać się przed sobą, iż twój bliski jest uzależniony. Jeśli jednak chcesz zmienić swoją sytuację, musisz przyznać, że problem istnieje i że szkodzi on całej rodzinie. 2. Zdaj sobie sprawę, iż nie masz wpływu na picie lub branie tej drugiej osoby – swoim zachowaniem nie spowodujesz, aby przestała pić lub brać, więc spróbuj nie zajmować się nią, spójrz na siebie i swoje życie. Przestań prosić, żeby już więcej nie pił, grozić, namawiać, zmuszać do obietnic, kontrolować czy wyprowadzać z knajpy.

wyczynach, nie kładź do łóżka, kiedy przychodzi pijany, nie dzwoń do szefa z usprawiedliwieniem, nie płać jego długów – to wszystko zachowania, które pomagają w utrzymywaniu się choroby i oddalają podjęcie decyzji o leczeniu. 4. Zdobądź jak najwięcej wiedzy o uzależnieniu i sposobach leczenia tej choroby, to pomoże ci nie ulegać wymówkom i obietnicom uzależnionego. 5. Naucz się bronić, szukać oparcia i korzystać z pomocy, bo to pomoże przede wszystkim tobie powrócić do zdrowia. Poszukaj grup wsparcia, zgłoś się do poradni, porozmawiaj z kimś, o kim wiesz, że miał podobny problem.

twoje napięcie i daje ci to, o czym próbowali  zmniejsza cię przekonać przyjaciele: dystans. Im dłużej miesz-

kasz poza domem, tym bardziej analiza waszej sytuacji jest realistyczna. Przede wszystkim łatwiej ci zrozumieć, że masz do czynienia z alkoholikiem. Już potrafisz wyartykułować to, że człowiek, z którym łączy cię więź, właśnie się nim stał. Łatwiej ci także – kiedy nie odczuwasz tak wielkiej, a niemożliwej do okazania złości na niego – przyjąć, że jego picie ma swoje powody. Lęk przed starością i światem, w którym trzeba być pięknym, zdrowym, nadążającym z duchem czasu, mobilnym. Niskie poczucie własnej wartości. Wyrobiony przez lata nawyk picia dla poprawy samopoczucia. Kto wie, co jeszcze. Dostrzegasz w końcu to, do czego on się przyznać nie umie: że jest wobec alkoholu bezradny. Że może w nielicznych przypływach szczerości ze łzami w oczach krzyczy nie na ciebie, ale do ciebie wykrzykuje swoją niezgodę na los, z którym nie potrafi sobie poradzić. I wtedy nie kłamie. Podobnie jak wówczas, kiedy mówi, że przestanie pić. Ale alkohol tak łatwo nie odpuszcza. Kiedy się nad tym zastanawiasz, znów widzisz bliskiego ci człowieka – chorego i zagubionego. Największa zmiana w tobie – dochodzisz do tego samodzielnie lub dzięki terapii, którą można uzyskać bezpłatnie – polega jednak na tym, że rozumiesz dwie rzeczy. To, że czułe trzymanie mu głowy nad umywalką, kiedy wymiotuje, i zdejmowanie z niego odpowiedzialności za każdy aspekt życia jego ubezwłasnowolnia, a ciebie zniewala i niszczy. Oraz to, że jeśli ty nie będziesz mieć siły, nie pomożesz ani sobie, ani jemu. Przestajesz więc traktować go jak dziecko. Odmawiasz pełnienia roli opiekuna. Nie donosisz obiadów, nie bierzesz rzeczy do prania. Nie dzwonisz co chwila. Pozwalasz mu podejmować decyzje dotyczące jego samego. Partnerka/partner osoby z zaburzeniami używania substancji może sobie pozwolić na wspieranie jej, podtrzymywanie w decyzji o zmianie, uświadamianie, że zmiana jest ważna. I na to, żeby POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Źródło: Polskie Towarzystwo Zapobiegania Narkomanii.

dać jej narzędzia. Pomóc znaleźć terapeutę, który doradzi, czy wskazany jest ośrodek zamknięty, grupa czy sesje indywidualne, a może wszystko po kolei. Lekarza, który poradzi coś na bezsenność i fizjologiczne konsekwencje używania substancji. Podpowiedzieć aktywności, które mogą pomóc wygrzebać się z marazmu i dadzą nowy cel w życiu – sport, hobby, wolontariat. Ale nie może niczego robić za nią. Musi za to dbać o własne potrzeby, myśleć o sobie, a nie tylko o tym, jak pomóc osobie używającej. Nie godzić się na to, co przeszkadza (np. „nicnierobienie”, agresywne zachowania, telefony po pijanemu), wymagać, nie rezygnować z oczekiwań. Po prostu nie zapominać o tym, że jeśli jesteśmy odpowiedzialni za czyjeś życie, to przede wszystkim za własne.

Wasza historia może skończyć się źle. Bliski ci człowiek może nie dać rady uporać się ze swoimi demonami, nie podjąć leczenia, nie wytrwać w abstynencji. Wasza historia może się też skończyć dobrze. Możliwości leczenia alkoholizmu są ogromne i jeśli uzależniony zdecyduje się na pracę nad sobą, przyzna się do bezradności, wykaże się silną wolą i  z pomocą życzliwych mu ludzi, będzie potrafił zbudować siebie na nowo, jego życie w końcu się ułoży. Najważniejsze jest jednak to, żeby dobrze skończyła się twoja historia. Współuzależniony nie musi iść na dno razem z  uzależnionym. Może za to wydostać się na ląd i – sam albo z bliskim sobie człowiekiem po przejściach – iść dalej. Świadomie i dbając przede wszystkim o swoje życie. To nie egoizm. To podstawowy warunek, jeśli nie szczęścia, to przynajmniej normalności. KATARZYNA CZARNECKA

98

K O G O

s i ę

k r z y w d z i

Gra w rozmawianie Czego człowiek powinien się dowiedzieć o najbliższej mu osobie.

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

szem, gadają bez przerwy: na fejsach i  twitterach, esemesami i e-mailami. Są tam elokwentni, wygadani, zabawni, „do bólu szczerzy”. Ale ma to niewiele wspólnego z sytuacją, gdy siadasz z drugą osobą, patrzysz jej w oczy i słuchasz. Bo prawdziwa rozmowa nie polega na paplaniu. Polega na zadawaniu pytań i  uważnym słuchaniu odpowiedzi. A jeśli na opowiadaniu o sobie, to bez udawania, kreowania się na Bóg wie kogo i wygłaszania swoich niewzruszonych przekonań. Pytania przytoczone na początku pochodzą z kart do gry towarzyskiej, nazwanej przez autorów „Grą wstępną”. Nieco zwodniczo, bo termin ten dość jednoznacznie kojarzy się z erotyką. Tymczasem gra w niewielkim stopniu do tej tematyki się odnosi, jest raczej treningiem rozmowy o wszystkim, co ważne. Ozdobione ponętnymi sercami pudło zawiera plik kart wielkości tych tradycyjnych, a na każdej z nich umieszczono pytania o przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Grać w to ma sobie od czasu do czasu sama para, ale też może zaprosić do wspólnej zabawy np. bliskich przyjaciół. Przypomina to wszystko niegdysiejszą salonową rozrywkę we „Flirt”, tyle że pytania sformułowane są nowocześnie i dotyczą problemów ludzi współczesnych. Adresowana jest owa „gra w  rozmawianie” przede wszystkim do par na życiowym starcie. Ale nie od rzeczy będzie jej popróbować i na późniejszych etapach wspólnego życia. Choćby po to, by przekonać się, ile o najbliższej osobie człowiek nie wiedział, tylko się domyślał, i słabo przewidywał.

m ater i a ły pr asow e

EW

©

W

czym jestem dobra/dobry? W  czym przeszkadzają mi moje wady? Złość, szczęście, smutek, entuzjazm – czy szybko przechodzę z jednego nastroju w inny? W domu rodzinnym słyszałam/słyszałem częściej „na pewno sobie poradzisz” czy też „mamusia pomoże”? Co z mojej historii życia może mieć negatywny wpływ na naszą relację? Moje życie, moje sprawy – panuję nad tym czy raczej nie ogarniam? Internet, praca, sport, alkohol, gry… Czy aby na pewno wszystko jest pod kontrolą? Gdyby ludzie, którzy łączą się w pary, wiedzieli o sobie wiele w istocie prostych rzeczy, być może byłoby im łatwiej. Być może na świecie mniej byłoby związków pustych, wypalających się, nim na dobre się rozniecą. Mniej rodzin nieszczęśliwych, żyjących w ustawicznym spięciu albo nieznośnym chłodzie. Mniej dramatycznych rozstań, w  końcu – mniej tych życiowych koszmarów, gdy jeden partner stacza się w uzależnienie, a drugi – współuzależniony – szamocze się między miłością a nienawiścią, trwaniem a rezygnacją, poczuciem misji a świadomością krzywdy. Gdy na takie związki patrzy się z dystansu, nasuwa się nieuchronne pytanie: Nie wiedział? Nie widziała? Nie domyślał się? Nie przewidywała? Cóż, to nie jest takie proste. Zwykle partnerzy wiedzieli, widzieli, domyślali się, nawet się trochę obawiali. Wydawało im się, że znają fakty z dzieciństwa partnera, rozszyfrowują bagaż, który oni wynieśli z  domu rodzinnego czy późniejszych życiowych doświadczeń. Trwali jednak w  przekonaniu, że teraz będzie inaczej. Nie ustalali zawczasu, jak ma być, jak mają wspólną przyszłość budować, bo po co? Przecież się kochają, a miłość to nie deal, nie umowa dwojga kontrahentów. Co w partnerze niewygodne, niespójne, niepokojące – wierzyli – ustąpi. Jakoś we wspólnej codzienności związek się w końcu utrze i dotrze. I tak zwykle, na szczęście, bywa. A gdy jest zgoła inaczej? To zwykle życzliwi parze bliscy radzą: mówcie do siebie. Idźcie do terapeuty par, by wreszcie porozmawiać. Idą więc. Czytają poradniki, jak choćby nasz, które uporczywie napominają: najważniejsza jest rozmowa. Tyle że gdy związek się wali, skomunikować się jest już niezwykle trudno. Również dlatego, że współcześni ludzie coraz bardziej od prawdziwej, zwykłej rozmowy się odzwyczajają, tracą tę – wydawałoby się – najnaturalniejszą ludzką umiejętność. Ow-

99

Naznaczone Jakie piętno na dzieciach odciskają uzależnienia rodziców. Ryszarda Socha

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

100

©

„Pijana urodziła”. Wyszukiwarka internetowa znajduje ponad 2 mln informacji z taką frazą. Z miast, miasteczek i wsi. Wiadomo, jak bardzo pijana była matka. Wiadomo, ile promili miał noworodek. Ale jak wyglądało jego życie później? Tu jest próżnia. Z danych Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (PARPA) wynika, że po alkohol sięga 15–40 proc. kobiet w ciąży, choć nie zawsze świadomych swego stanu. Nikola. Matka zaczęła ją rodzić na ulicy, przed popularnym w Gdyni barem mlecznym. Miała ze sobą siatkę z piwem. Było lato 2010 r. – Piłam, piłam – piweczko jedno – mówiła ratownikom z karetki pogotowia. – Coś jest z dzieckiem nie tak. Jakieś malutkie. Pani pewna, że ósmy miesiąc? – dociekał lekarz. Matka miała we krwi 4,1 promila, córeczka – 4,27 promila. To niemal cud, że przeżyła. Nakręcono o niej dwa filmy. A właściwie o próżni, w której mieści się FASD – Fetal Alcohol Spectrum Disorders, czyli Spektrum Alkoholowych Uszkodzeń Płodu. Szacunki oparte na badaniach przeprowadzonych przez PARPA w 2014 r. wskazują, że w Polsce nie mniej niż 20 dzieci na 1000 (2 proc.) jest dotkniętych FASD w jego lżejszych i cięższych wariantach, w tym czworo na 1000 ma FAS – Fetal Alcohol Syndrome, czyli Alkoholowy Zespół Płodowy. Jest ich zatem więcej niż tych z autyzmem czy zespołem Downa. Nikolę dotknął FAS, najcięższa forma zaburzeń wynikających z  kontaktu płodu z  alkoholem. Oprócz uszkodzeń ośrodkowego układu nerwowego występują tu także wyraźne oznaki zewnętrzne: zaburzenia masy i długości ciała, oraz tzw. dysmorfie – małogłowie, spłaszczona środkowa część twarzy, krótki, zadarty nos, brak rynienki podnosowej, cienka górna warga, mała żuchwa. I wąskie szpary oczne, co sprawia wrażenie za krótkiej powieki. – Dysmorfie wiążą się z tym, że dziecko nie metabolizuje alkoholu. Dlatego może mieć we krwi więcej promili niż mama, której wątroba ma tę zdolność – tłumaczy dr Agata Cichoń-Chojnacka, psychiatra dzieci i młodzieży, szefowa gdyńskiej placówki zajmującej się FASD. Oczy pozostają zniekształcone na zawsze, reszta dysmorfii w wieku 5–6 lat zanika, niejako rozpływa się. Wtedy stawiającym diagnozę pozostają testy psychologiczne i wywiad. Alkohol uszkadza ośrodkowy układ nerwowy płodu. Niszczy komórki nerwowe w specyficzny sposób, wybiórczo. Liczba i jakość uszkodzeń u poszczególnych dzieci mogą być różne, zależnie od tego, ile kobieta piła w okresie ciąży, w jakiej fazie rozwoju płodu, a także od innych czynników (geny, styl życia – odżywanie się, inne używki itp.). Nawet bliźniaki mogą być uszkodzone w  różny

get t y im ages

Rozdział 1. Nikola

K O G O

s i ę

sposób. Nie ma więc bezpiecznej ilości alkoholu ani bezpiecznego okresu ciąży, bo w każdym u dziecka wykształcają się inne funkcje. Jednak najgorsze skutki, według lekarzy, powoduje picie w pierwszym trymestrze. Deficyty związane z FASD mają długofalowy wpływ na rozwój intelektualny oraz społeczny.

Rozdział 2. Alkohol W  gdyńskim MOPS znają osobę, która urodziła siedmioro dzieci uszkodzonych przez alkohol. Na szczęście żadne mocno. Jedno jest w rodzinie zastępczej, sześcioro zostało adoptowanych, z pełną świadomością bagażu, jaki ze sobą niosą. Dzieci pijących w ciąży matek często odstają od rówieśników nie tyle pod względem dydaktycznym, ile przystosowania społecznego – chętnie sięgają po zabawki dla młodszych roczników, są bardziej infantylne, nie uczą się na błędach, dają sobą manipulować. To dlatego, że nie umieją łączyć przyczyny ze skutkiem. Jednocześnie bardzo chcą być akceptowane, stąd łatwo wykorzystać ich naiwność. Ponieważ mają trudności z pojmowaniem wartości pieniądza, należy to z  nimi ćwiczyć (np.  rozmieniając nominały, pokazując, co można za nie kupić, ile powinno zostać reszty). Specjaliści zalecają zabawę w  sklep, potem ćwiczenie samodzielnych zakupów. A także uwrażliwianie dziecka na ewentualne próby wyłudzenia. (Sprytny kolega może chcieć za jeden banknot o sporym nominale dać pełną garść monet). „Powinno się przygotować dziecko, jak ma zareagować, gdy ktoś pyta je o przechowywane w domu pieniądze czy cenne rzeczy” – czytamy w opracowanym w Gdyni poradniku. Zaleca on odgrywanie z  dzieckiem różnych scenek, by wyćwiczyć właściwe reakcje na różne pytania czy propozycje. Można też uczulić otoczenie (sąsiadów, nauczycieli, znajomych rodziców, inne dzieci), by zwróciło uwagę, gdy przebywa ono w nieodpowiednim towarzystwie. Trzeba także pracować nad problemem nieumiejętności podejmowania samodzielnych decyzji. Dziecko z  FASD często wymaga niestandardowych metod uczenia. Lepiej zapamiętuje nowy materiał, używając jednocześnie kilku zmysłów: dotyku, wzroku, smaku i słuchu. Jeśli ma duży problem z zapamiętywaniem, można pozwolić mu na korzystanie z pomocy (tabliczka mnożenia na kartce, tabelka ze wzorami). Warto też, przekazując wiedzę, szukać przykładów z codziennego życia. FASD towarzyszą problemy z  abstrakcyjnym myśleniem – metafory i  przenośnie dziecko rozumie dosłownie, nie uwzględnia kontekstu wypowiedzi, tonu głosu, melodii, ukrytych znaczeń pozawerbalnych. – Bez metafor da się żyć, ale kiedy poziom rozumienia świata jest zubożony, taki zero-jedynkowy, jest trudno – mówi Beata Podlasek, która wychowuje dzieci z FASD. Trzeba komunikować się z nimi w sposób krótki, prosty i konkretny (bez aluzji i niedomówień). Jeśli dziecko ma wykonać jakieś zadanie, należy jasno powiedzieć, co jest do tego potrzebne i jaki ma być efekt. Chodzi o coś w rodzaju precyzyjnej instrukcji. Jeżeli zadanie jest bardziej złożone, lepiej przekazywać wskazówki etapami, monitorować ich wykonanie. Dzieci te potrzebują stałości, przewidywalności, funkcjonowania w określonym rytmie. Gubią się, gdy w szkole POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

k r z y w d z i

wypada z planu lekcja albo trzeba się przenieść do innej sali. Jeśli więc o jakiejś zmianie wiadomo wcześniej, dobrze jest je na nią przygotować (np. przećwiczyć wspólnie nową trasę). Ważne jest wzmacnianie mocnych stron dziecka. Poradnik podpowiada: jeśli jest zwinne i ruchliwe – zachęćmy je do sportu, uzdolnione plastycznie – do tworzenia gazetki klasowej albo startu w konkursie rysunkowym. Kłopotem są oczekiwania otoczenia, odczuwalne zwłaszcza wtedy, gdy twarz dziecka nie niesie komunikatu o deficytach. – Niby wiadomo, że dziecko z FAS może mieć trudności z matematyką, ale w szkole można usłyszeć: niech bardziej ćwiczy – opowiada Beata Podlasek. – Czasem sama zapominam i  moje oczekiwanie jest nieadekwatne. W 2009 r. gdyński Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej przeprowadził kampanię profilaktyczno-edukacyjną, a rok później ruszył punkt konsultacyjno-diagnostyczny, z czasem przekształcony w Gdyńskie Centrum Diagnostyki i Terapii FASD. Stało się to z inicjatywy Mirosławy Jezior, szefowej MOPS, którą zainspirowała konferencja z udziałem nieżyjącego już dr. Krzysztofa Liszcza, jednego z pionierów problematyki FAS w Polsce. Wyświetlano wtedy film „Wieczne dziecko”. Mirosława Jezior zorientowała się, że dzieci z filmu są podobne do tych, z którymi miała do czynienia, gdy jako pedagog specjalny zaczynała pracę zawodową w domu pomocy społecznej. O FAS wtedy jeszcze nikt nie mówił. Do centrum trafiają dzieci w  wieku od 18 miesięcy do prawie 20 lat. Zajmuje się nimi zespół złożony z  dwóch psychologów, psychiatry dzieci i młodzieży, pedagoga i fizjoterapeuty. Stale współpracuje z nimi neurolog. Pacjenci mogą więc liczyć na pełną diagnozę określającą dysfunkcje i precyzyjne wskazania co do kierunku leczenia. Takich miejsc zajmujących się dziećmi ze szkodami poalkoholowymi jest w Polsce bardzo mało. Ich istnienie jest zasługą samorządów i  organizacji pozarządowych. W  Gdyni nazywają FASD sierotą wśród chorób związanych z alkoholem. Bo istnieje systemowa oferta pomocy dla osób uzależnionych, dla ich dorosłych dzieci i innych członków rodzin, a dla dzieci z FASD nie ma. – Był czas, lata 2014–15, że PARPA bardzo się starała, żeby pomoc dla nich znalazła się w koszyku NFZ – relacjonuje dr CichońChojnacka. – Przeszkolono kadrę – ja też jestem z tej grupy. A później się to wszystko zatrzymało. Jedynie w 2018 r. PARPA zwołała nas w celu opracowania wspólnych metod diagnostycznych. Żeby były zgodne z trendami światowymi. Obecnie jest o tyle lepiej, że lekarze w klinikach neonatologicznych wiedzą, iż trzeba to diagnozować, a nie udawać, że matka nie była pijana, choć była. Ale dla NFZ FASD wciąż nie istnieje. W wyniku tego nieistnienia rodzice i opiekunowie takich dzieci przeważnie są zdani na własną zapobiegliwość i własny portfel. W Gdyni dzieciom z FAS wydaje się obecnie orzeczenia o niepełnosprawności, ale z innych powodów, najczęściej niepełnosprawności intelektualnej. Można przypuszczać, że takie rozwiązanie jest praktykowane szerzej, skoro społeczna świadomość istnienia FAS rośnie. Generalnie łatwiej znaleźć pomoc dla tych mocno uszkodzonych, które problem mają wypisany na twarzy. Trudniej przy uszkodzeniach lżejszych, nierzucających się w oczy (bez dysmorfii, z ilorazem inteligencji w normie).

101



dzieci z FASD, mimo wybiórczych uszkodzeń  Aż 70 proc. mózgu, ma prawidłowe IQ. Ale niewiele z tego IQ wynika, gdy dziecko ma charakterystyczne dla FASD deficyty – jest tak naiwne życiowo, że każdy może je oszukać, jest niezdolne do samodzielnego podejmowania decyzji. FASD przybiera różne maski, co sprawia, że bywa mylnie diagnozowany. Pewne jego cechy przypominają zespół Aspergera. Inne, jak nadpobudliwość ruchowa czy kłopoty z pamięcią, mogą wskazywać na ADHD. Ale dzieci z ADHD mają bardzo dobrą pamięć, a ich trudności z uczeniem się wynikają z braku koncentracji. U dzieci z FASD błędnie diagnozuje się też dysleksję czy zaburzenia zachowania. W rezultacie nie otrzymują właściwej pomocy. – Najlepiej, by dziecko zostało zdiagnozowane w jak najmłodszym wieku, by można rozpocząć z nim pracę, kiedy mózg jest najbardziej plastyczny – podkreśla dr Agata Cichoń-Chojnacka. – Szczególnie czujni powinni być rodzice adopcyjni, którzy nie mają wiedzy o stylu życia mamy biologicznej. Na co powinni zwrócić uwagę? U małych dzieci, do 1. roku życia, na problemy ze snem, na kłopoty z jedzeniem, na to, czy źle znosi dotyk albo potrzebuje silnego nacisku, żeby się wyciszyło. Później, w okresie przedszkolnym widać dużo więcej. Zwykle opóźniony jest rozwój mowy, dziecko wykazuje chwiejne nastroje, podwyższony poziom lęku, źle reaguje na wszelkie zmiany. Jeśli rodzic nie wie, co za tymi problemami stoi, może walczyć z dzieckiem, z jego zachowaniami. Jeśli dziecko wychowuje się w  rodzinie biologicznej, blokadą może być wstyd. W przypadku dzieci adoptowanych centrum czasem szuka informacji, czy matki biologiczne piły (to ważne zwłaszcza przy diagnozowaniu lżejszych, mniej czytelnych postaci FASD). Nawiązuje z nimi kontakt. Zwykle najpierw zaprzeczają. Ale często zmieniają zdanie i przyznają, że piły, gdy słyszą, iż ta wiedza może pomóc dziecku.

Rozdział 3: Papierosy, narkotyki „Dziecko palacza, dziecko narkomana”. Po wpisaniu takiego hasła wyszukiwarka proponuje wstrząsające artykuły o przeżyciach, zachowaniu i wyglądzie dzieci, których matki stosowały te substancje podczas ciąży i które wychowywały się z palącymi lub biorącymi rodzicami. Ale też wyrzuca linki do informacji na temat walki z tymi nałogami. Chociaż tyle. Z  ubiegłorocznych danych zaprezentowanych przez CBOS wynika, że liczba palących Polaków spada, wciąż jednak jest to 8 mln osób – 24 proc. mężczyzn i 18 proc. kobiet. Narkotyki zażywa zaś – wg informacji Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii z  2018  r.  – 5,4 proc. populacji w wieku 15–64 lat. Ale w przedziale do 34. roku życia to 10,4 proc. Badania epidemiologiczne prowadzone od końca lat 50. XX w. potwierdziły, że palenie papierosów przez ciężarną zwiększa ryzyko powikłań ciąży, może prowadzić do poronień samoistnych, ograniczenia wzrostu i wagi płodu, a także zespołu nagłego zgonu niemowlęcia zwanego też śmiercią łóżeczkową (ryzyko jest nawet 3-krotnie wyższe niż u  dzieci kobiet niepalących). I  wcześniactwa, które pociąga za sobą różne obciążenia rozwojowe. Badania nad wpływem papierosów utrudnia fakt, że wiele palaczek, które ograniczały się w  okresie ciąży, po urodzeniu wraca do nałogu, narażając potomka na POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

DZIECI MATEK, KTÓRE W CIĄŻY PIŁY, MAJĄ PROBLEMY ZDROWOTNE, KTÓRYCH NIE DA SIĘ ROZWIĄZAĆ. tzw. bierne palenie. I trudno rozgraniczyć skutki jednego i  drugiego. Wiadomo, że kontakt z  nikotyną w  życiu prenatalnym zwiększa ryzyko zachorowania na choroby alergiczne, astmę, przewlekłe zapalenia oskrzeli. Ale nie tylko. Zespół naukowców pod kierunkiem Ruth Rose-Jacobs z Boston Medical Center i Boston University School of Medicine analizował losy grupy dzieci od urodzenia aż do 16.–18. roku życia. Te, których matki paliły w czasie ciąży, w szkole słabiej radziły sobie z procesami poznawczymi (pamięć, uwaga, mowa, myślenie abstrakcyjne, podejmowanie decyzji, tworzenie pojęć, formułowanie sądów i in.). Miały większe problemy z kontrolowaniem swojego zachowania i  gorzej funkcjonowały w  grupie. Okazało się, że już 10 papierosów wypalanych dziennie w trakcie ciąży może mieć negatywny wpływ na dziecko. Nawet 90 proc. noworodków, których matki długotrwale używały narkotyków, rodzi się z objawami uzależnienia. Jednak wpływ narkotyków na rozwój płodu jest opisany znacznie słabiej niż alkoholu i papierosów. Nie zdefiniowano zespołów, jak w przypadku alkoholu i FAS. Może się nie da. Poszczególne narkotyki różnie oddziałują na organizm. Do tego rzadko są przyjmowane w  czystej postaci. Mogą zawierać toksyczne zanieczyszczenia. Ich użytkownicy na dobrą sprawę nie mają gwarancji, co biorą. W przypadku środków najnowszej generacji, zwanych potocznie dopalaczami, skład jest zmienny, często trudny do ustalenia. Narkotyki obniżają płodność, czyli zmniejszają szansę zajścia w ciążę. Przyjmowane w czasie ciąży, podobnie jak papierosy i alkohol, zwiększają ryzyko poronień, wcześniactwa oraz zaburzeń rozwoju płodu. Dziecko może być mniejsze i  mniej ważyć, urodzić się z  różnymi wadami. Tu także większe jest ryzyko śmierci łóżeczkowej (przy przewlekłym stosowaniu heroiny nawet 3,7-krotnie). Kontakt z kokainą naraża dziecko na zmiany w układzie oddechowym, udary mózgu. Konopie indyjskie mogą być przyczyną wad wrodzonych ośrodkowego układu nerwowego (przepuklina mózgowa, wodogłowie, małogłowie, wrodzony brak oczu lub małoocze), wad serca, przewodu pokarmowego i  kończyn (zrośnięcie palców, nadliczbowe palce). Amfetamina może powodować rozszczepy kręgosłupa, nieprawidłowy rozwój układu sercowo-naczyniowego, a nawet obumarcie płodu. „Dzieci narkomanek – czytamy na łamach „Farmacji Współczesnej” (2013  r.) – są zwykle niespokojne, mają trudności z zasypianiem, częściej płaczą, z czasem stają się impulsywne, trudniej przyswajają wiedzę i się koncentrują. Noworodki narażone na heroinę w życiu płodowym częściej cierpią na zaburzenia wzroku, mają problemy ze snem oraz mogą u nich wystąpić drgawki i upośledzenie rozwoju psychomotorycznego”.

102

K O G O

s i ę

Rozdział 4: Rodzina Dotychczas zdrowie dzieci wiązano ze zdrowiem i stylem życia kobiet w ciąży. Od niedawno zaczęto zwracać uwagę także na ojców. Na to, że papierosy, alkohol, narkotyki wpływają na ilość i jakość nasienia. Że plemniki z uszkodzonym DNA mogą być odpowiedzialne za defekty, z jakimi rodzi się dziecko. Nałóg ojca czy matki (czasem obojga) kształtuje także potomstwo, które urodziło się zdrowe, sprawne, bez deficytów. Dr Agata Cichoń-Chojnacka opisuje sytuację dziecka w  rodzinie alkoholowej: – Ma rodzica fizycznie, ale nie emocjonalnie. To powoduje, że zaburzone jest poczucie bezpieczeństwa. Często następuje odwrócenie ról – rodzic nie opiekuje się dzieckiem, ale dziecko rodzicem. Towarzyszy mu wstyd, ma zaniżone poczucie własnej wartości. Może mieć kłopoty z rozładowywaniem własnego napięcia. Skutkiem tego może być autodestrukcja – cięcie się, próby samobójcze, u dziewcząt wiązanie się ze starszymi mężczyznami, którzy mają zastąpić ojca. Drugi rodzic też często nie dba o dziecko, bo cała jego energia jest skoncentrowana na nałogowcu. Dzieci te doświadczają różnych sytuacji traumatycznych, najczęściej związanych z  przemocą (połowa była jej poddawana, dwoje na troje było jej świadkami). Towarzyszą im takie uczucia, jak złość lub nienawiść do rodzica (80 proc.), osamotnienie (57 proc.), strach (41 proc.), wstyd (40 proc.), poczucie winy (23 proc.). Mają obniżoną samoocenę i częściej chorują (mniejsza odporność wskutek długotrwałego stresu). Ich sytuacja psychologiczna jest zbadana i opisana. Metodą prób i błędów dzieci z rodzin dotkniętych nałogiem wypracowują różne strategie. Jak wskazuje prof. Jerzy Mellibruda (wykład „Pomaganie dzieciom alkoholików” w serwisie YouTube) jedne koncentrują się na dążeniu do osiągnięć, inne próbują opiekować się problemowym rodzicem i kontrolować jego kontakty. Część się buntuje, sama zaczyna stwarzać problemy. Część stara się być niewidoczna, jakoś ukryć się we wrogim świecie To się przekłada na cztery przyjmowane nieświadomie role: Bohater, przeważnie najstarsze dziecko, pracuje nad tym, by poprawić obraz rodziny. Jest odpowiedzialne, troszczy się o młodsze rodzeństwo, przyjmuje na siebie obowiązki dorosłych, stara się być perfekcyjne. Ale żyje w ciągłym napięciu, panikuje, gdy dzieje się coś nieprzewidzianego. Kozioł ofiarny odwraca uwagę od problemów rodziny swoimi ekscesami. Jest krnąbrny, zbuntowany, źle się uczy, trudno mu funkcjonować w układach społecznych. Maskotka też odciąga uwagę od źródła rodzinnych trudności, ale zgrywając się, błaznując, rozweselając. Ta rola opóźnia dojrzewanie. U  jej podłoża tkwi lęk,

DZIECI WYCHOWYWANE W RODZINACH ALKOHOLOWYCH NIENAWIDZĄ RODZICÓW I MAJĄ OBNIŻONĄ SAMOOCENĘ.

k r z y w d z i

który dziecko próbuje zagłuszyć. Maskotki w życiu społecznym są duszami towarzystwa, ale nie traktuje się ich p ­ oważnie. Dziecko niewidzialne nie stwarza kłopotów, żyje we własnym świecie, w poczuciu samotności i krzywdy. Na zewnątrz jest nieśmiałe, wycofane, pełne rezerwy, smutne. Może mieć trudności z funkcjonowaniem w zespole, ze stawianiem czoła problemom. Zdarza się, że gdy jedno z dzieci odejdzie z domu, następuje zamiana tych ról (np. kozioł ofiarny staje się rodzinnym bohaterem). Stąd przekonanie psychologów, że są to strategie nieświadome, choć oczekiwane i  wzmacniane przez rodzinę jako całość. Ale sposób, w jaki dzieci się przystosowują do sytuacji, jest dla nich mniej lub bardziej szkodliwy. Dlatego potrzebują pomocy. Przede wszystkim spokojnego, bezpiecznego miejsca poza domem rodzinnym (np. świetlica socjoterapeutyczna). Osób, które pomogą im zrozumieć własne emocje, wytłumaczą naturę uzależnienia i to, dlaczego rodzicowi trudno się od niego uwolnić. A  także uświadomią, że dzieci nie są tu niczemu winne. „Inaczej należy pracować z bohaterem, inaczej z dzieckiem niewidzialnym. Dla każdej z ról są inne korekcyjne strategie” – twierdzą terapeuci z PARPA. Ten sam mechanizm działa w  przypadku rodzin dotkniętych każdym nałogiem.

Rozdział 5: Nikola, 9 lat później Początkowo nikt nie dawał Nikoli szans na przeżycie. Zdiagnozowano u niej trwałe uszkodzenie mózgu (brak ciała modzelowatego), bardzo słabe napięcie mięśni. Stwierdzono, że prawdopodobnie nie widzi i nie słyszy, na pewno wymaga żywienia dojelitowego. Ale Nikola przeżyła. Cały czas jest na lekach z powodu epilepsji, cały czas karmiona przez PEG – rurkę przeprowadzoną przez brzuch do żołądka. Miała 5 lat, gdy w  domu dziecka zauważyła ją Beata Podlasek. Odwiedzała inną, mniej poszkodowaną dziewczynkę. Nikola wydawała wtedy piski i  krzyki trudne do wytrzymania. Przemieszczała się na pupie. Podobno prawie nic nie widziała. Na pewno nie nawiązywała kontaktu wzrokowego. Według psychiatry dziecięcego można jej było przypisać cechy autystyczne. Beatę Podlasek poruszyła kruchość dziewczynki, jej zatopienie we własnym świecie i absolutna samotność. Wzięła do siebie obie kilkulatki. – Nikola nie lubiła dotyku, nie była mną zainteresowana – mówi. Teraz Nikola wypowiada kilka słów, ale jest bardzo czytelna w  gestach, w  komunikacji pozawerbalnej. Próbuje jakby śpiewać. Ze względu na dużą wadę wzroku, nie powinna widzieć, jednak widzi – porusza się bez okularów, rozróżnia kolory. Może mózg coś sobie skompensował – rozważa zastępcza mama. Informacja o wadzie słuchu była błędna. Mała kocha muzykę, zwłaszcza poważną. Nie potrafi się ubrać czy przykryć kołdrą. Jest całkowicie zależna. Wymaga ciągłej rehabilitacji. Ale jest dzieckiem bardzo radosnym. Beata Podlasek dostrzega w  niej olbrzymią moc, siłę przetrwania. Wie, że dla kogoś, kto nie zna Nikoli od początku, zmiany są niewielkie. Inaczej postrzegają je ci, którzy widzieli ją wcześniej. A pani Beacie zdarza się myśleć: jaką wspaniałą osobą mogłaby być w przyszłości, gdyby biologiczna matka nie piła. RYSZARDA SOCHA

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

103

RO ZPLĄTYWA Ryszarda Socha

I

nstytucje rządowe, władze samorządowe, organizacje pozarządowe mają cały arsenał narzędzi używanych dla poskromienia nałogów. Ale trudno tu o chirurgiczną precyzję. To skomplikowana operacja, bo utrudniają ją interesy firm, które żyją z tego, że ludzie piją czy palą. I interes stojącego tu w  rozkroku państwa, bo z  jednej strony czerpie ono potężne zyski budżetowe z akcyzy (więc gdy ją podnosi, podejrzewane jest zwykle o cyniczne łatanie dziury w  finansach, a  nie troskę o zdrowie publiczne). A z drugiej – ponosi potężne straty z powodu niedyspozycji czy wręcz niezdolności do pracy milionów obywateli. Zresztą, jeśli są dorośli, mają prawo do używek. Dostęp do nich jest elementem ich jednostkowej wolności. Co zatem działa na psychikę ludzi w masowej skali najskuteczniej: zakazy i nakazy, wysokie ceny, straszenie skutkami nałogu, prozdrowotna propaganda?

JAKĄ SKUTECZNOŚĆ MAJĄ INSTYTUCJONALNE SPOSOBY WALKI Z NAŁOGAMI, NP. WIDOWISKOWE STRASZENIE ICH SKUTKAMI, WYSOKA AKCYZA, PROHIBICJA.

POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

104

©

Różnych rzeczy można zakazać prawnie. Ale to niczego nie załatwia. Raczej rozwija przestępczość, napędza czarny rynek. Wystarczy przykład prohibicji w  USA czy trwanie narkomanii w  Polsce. Radykalny zakaz ma jedną zaletę – przemawia do wyobraźni. Nielegalne substancje postrzegane są jako bardziej niebezpieczne. Ale to nie wszystkich odstrasza, a pozbawia niektórych form społecznej kontroli, dostępnych w przypadku używek dozwolonych. Dozwolone, choć z  rozmaitymi obwarowaniami, są tytoń i alkohol. W 2008 r. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) opublikowała raport na temat epidemii używania tytoniu na świecie oraz o skutecznych działaniach antytytoniowych. Zostały one ujęte w  pakiecie MPOWER: M  (Monitor) oznacza monitorowanie konsumpcji tytoniu i skuteczności działań prewencyjnych. Za P (Protect) kryje się zapewnienie ochrony przed dymem tytoniowym. O (Offer help) to oferowanie pomocy w rzucaniu palenia. W (Warn) oznacza ostrzeganie o  niebezpieczeństwach związanych z  używaniem tytoniu. E (Enforce Smoking ban) – wprowadze-

get t y im ages

Zdrowie i pieniądze

J A K

s o b i e

p o m ó c

NIE UWIKŁANIA nie zakazu reklamowania i promowania wyrobów tytoniowych oraz sponsorowania przez przemysł tytoniowy. R (Raise taxes) – podniesienie podatków i cen na wyroby tytoniowe. Według WHO to ostatnie działanie jest najbardziej efektywnym sposobem ograniczania palenia. Podatek i cena uchodzą również za najlepsze narzędzie ograniczania konsumpcji alkoholu. Do takiego wniosku w 2011 r. doszło Światowe Forum Ekonomiczne i WHO. Na drugim miejscu w tej hierarchii znalazło się ograniczenie dostępności (np. mniej punktów sprzedaży, skrócony czas otwarcia). Numer trzy to zakaz reklamy. Rok później o  wyższe ceny procentowych trunków, w tym wina i piwa w całej UE, oraz zastosowanie pozostałych dostępnych instrumentów zaapelowała w Sztokholmie grupa 71 uczonych z  14 krajów europejskich. Ogłosili oni „Manifest AMFORA w  sprawie alkoholu”. „W  ogromnej większości przypadków – czytamy w  nim – w każdym miejscu i czasie, gdzie problem był badany, spadek ceny alkoholu pociągał za sobą wzrost jego konsumpcji i rozpowszechnienie wynikających z tego szkód. Podwyżki prowadziły zaś nieodmiennie do spadku spożycia i do ograniczenia szkód związanych z piciem. (...) Spadek spożycia – w odpowiedzi na wzrost cen – obserwuje się również wśród nadużywających alkoholu i uzależnionych. Opodatkowanie alkoholu ma też tę dobrą stronę, że zmniejsza potrzebę wzrostu innych podatków i przynosi dochody budżetowe, tak potrzebne do stawienia czoła innym problemom, z którymi boryka się UE”. Specjalny podatek kształtujący ceny to akcyza. Nie zawsze jednak jej podwyżka daje pozytywny efekt, o jakim piszą sygnatariusze manifestu. Zbyt wysoka może oznaczać mniejsze wpływy do budżetu. W  Polsce stało się tak po podwyżce akcyzy w 2014 r. – o 15 proc. na alkohol i 5 proc. na papierosy. Ze sprzedaży alkoholu do budżetu trafiła wówczas kwota o 7,6 proc. mniejsza niż w roku poprzednim. Zmalały też wpływy z papierosów. Według ekspertów powiększyła się szara strefa, a  część palaczy przerzuciła się na produkty zastępcze (np. e-papierosy). Znane są też sytuacje odwrotne – w 2002 r. obniżka akcyzy na alkohol dała budżetowi większe pieniądze. Czy pchnęła ona Polaków w szpony nałogu? Specjaliści uważają, że nie. Stwierdzają, że zwiększyła się wówczas konsumpcja alkoholu opodatkowanego. Bo mniej opłacalny stał się przemyt i nielegalna produkcja. Politycy są rozdarci między zdrowiem i kasą. Za ograniczanie nałogów odpowiada minister zdrowia. W  jego gestii jest np. Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (PARPA), do której należy inicjowanie i doskonalenie działań związanych z profilaktyką, z polityką antyalkoholową. Natomiast o akcyzie decyduje POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

minister finansów, zainteresowany zwiększeniem wpływów do budżetu. Po doświadczeniu z 2014 r. rząd akcyzy na alkohol i papierosy nie ruszał do 2020 r. Teraz podniósł ją o 10 proc. W argumentacji dominowały względy zdrowotne. Ale wiadomo też, że z  alkoholu do budżetu ma wpłynąć dodatkowo ok. 1,7 mld zł plus 0,5 mld zł z opłat za „małpki” (alkohol w  butelkach o  małych pojemnościach), oskarżone o rozpijanie narodu, zwłaszcza kobiet.

Równi i równiejsi W ostatnich latach rosły płace i możliwości nabywcze ludzi, więc szansa na sukces budżetu jest duża. Co do sukcesu zdrowotnego nie ma pewności. Niepokoić powinien raport „Opinie Polaków o alkoholu” (IBRiS, 2019). Większości naszego społeczeństwa takie trunki, jak cydr (69 proc.), piwo smakowe (65 proc.), wino musujące (57 proc.) i „zwykłe” piwo (54 proc.), nie kojarzą się jednoznacznie z alkoholem, choć zawierają ten sam etanol co wódka, która się kojarzy. Aż 60 proc. jest przekonanych, że w 50 ml wódki jest więcej czystego alkoholu niż w półlitrowej butelce piwa, choć de facto ilość ta jest podobna. Skąd bierze się dezorientacja w kwestiach niby oczywistych? Czy nie z tego, że piwo, inaczej niż wódkę, można reklamować w przestrzeni publicznej (parasole nad stolikami w ogródkach restauracji) i w telewizji (w godz. 20–6). ­Skoro tak, to picie piwa musi być mniej ryzykowne. Reklama zgodnie z przepisami nie powinna łączyć piwa ze sprawnością fizyczną, atrakcyjnością seksualną, z relaksem i wypoczynkiem. Ale kto tego pilnuje? Leszek (w półlitrowych puszkach) przełamuje lody, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszyscy się lepiej bawią. Od ładnych paru lat trwają przymiarki, by przesunąć czas dla piwnych reklam na godz. 23. I  ciągle nic. Podobno branża piwna straszy, że wrócą reklamy piwa bezalkoholowego. Brak konsekwencji i spójności działań widać też w akcyzie. Za pół litra wódki (odpowiednik 10 piw) wzrosła ona o 1,40 zł, za pół litra piwa o 6 gr. Branża spirytusowa przywołuje dane PARPA, według której piwo odpowiada w Polsce już niemal za dwie trzecie spożycia czystego etanolu rocznie. I mówi o „dyskryminacji podatkowej”. „Z  punktu widzenia prawa – argumentują jej przedstawiciele – nie powinno być różnicy, czy konsument wypije 2 piwa, 2 małe lampki wina czy 2 drinki, gdyż jest to ta sama ilość alkoholu”. Piwowarzy twierdzą, że wiele osób poprzestaje na butelce piwa, a kieliszkiem wódki zadowalają się nieliczni. Dla cydru też są preferencje, bo trzeba – a jakże – zagospodarować plony polskich s­ adowników. PARPA kilka lat temu zaproponowała wprowadzenie cen minimalnych. Padały propozycje: butelka piwa minimum

105



zł, wina – nie mniej niż 14,40 zł, pół litra wódki – 32  –zł.3,60 Podkreślano, że na cenę alkoholu wrażliwe są zwłaszcza

dwie grupy – młodzież i pijący chronicznie. Po podwyżkach piją mniej. Ale projekt ugrzązł w gąszczu różnych interesów. I tylko co jakiś czas ktoś o nim przypomina. Ceny minimalne za jednostkę alkoholu w trunku wprowadziła w 2018 r. (po długich bojach) Szkocja, której obywatele wypijają na głowę więcej niż Anglicy i Walijczycy. Głównym celem była walka z tanim piwem, cydrem i napojami spirytusowymi sprzedawanymi w  supermarketach. Teraz nieważne, co się kupuje – piwo, wino czy whisky – płaci się za dawkę etanolu. A konsumpcja alkoholu w Szkocji spadła o 3 proc., po raz pierwszy od 25 lat. Ale specjaliści są ostrożni – potrzeba dłuższej obserwacji.

©

get t y im ages

Troska i czas O  ile ceny alkoholu i  papierosów stanowią domenę państwa, na dostępność procentowych trunków duży wpływ mają samorządy. To one przyznają koncesje sklepom i  punktom gastronomicznym. One też, podobnie jak rząd, trwają nierzadko w szpagacie – pomiędzy troską o zdrowie a pokusą zasilenia kasy. Ale tu jako swoisty regulator pojawiają się mieszkańcy – ich oczekiwania, żądania, presje. Według Światowej Organizacji Zdrowia na jeden punkt sprzedaży alkoholu powinno przypadać co najmniej 1000–1600 osób. W Polsce wychodzi średnio 273 osoby. Słowem: hulaj dusza. Bo radni długo dopasowywali liczbę koncesji do potrzeb handlowców. Ale ostatnio następuje odwrót – ograniczanie liczby sklepów z trunkami. Do tego w wielu miastach i gminach został wprowadzony zakaz sprzedaży nocnej – najczęściej między godz. 22 a 6. Taką możliwość w 2018 r. dała samorządom nowelizacja ustawy o wychowaniu w trzeźwości. Wedle doniesień medialnych tam, gdzie wprowadza się nocną prohibicję, maleje liczba ekscesów powodowanych przez nietrzeźwych. W Katowicach o 54 proc. spadła liczba pouczeń za zakłócanie ciszy nocnej i o prawie jedną trzecią liczba osób odstawianych do izb wytrzeźwień. We Wrocławiu liczba wykroczeń związanych z  alkoholem zmalała o 60 proc. W dużych ośrodkach zakaz spotyka się na ogół ze społeczną akceptacją. W małych – gorzej. Tam lokalne władze nierzadko się z niego wycofują, twierdząc, iż spowodował rozwój sprzedaży pokątnej albo że klienci zaopatrują się w najbliższych sklepach poza granicami miasta czy gminy. Formą ograniczenia dostępu do używki jest także zakaz palenia papierosów w miejscach publicznych wprowadzony w  Polsce w  2010  r. Inicjatorem i  autorem tej regulacji był prof. Jacek Jassem, onkolog z  Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Korzystał z rozwiązań przyjętych w innych krajach; takie regulacje były już wtedy w Irlandii czy we Włoszech. Koronnym argumentem na rzecz wprowadzenia tego zakazu była ochrona osób niepalących, które w miejscach publicznych były skazane na wdychanie dymu papierosowego (Protect z  wspomnianego na wstępie pakietu MPOWER). Według danych Komisji Europejskiej z powodu biernego palenia umierało wówczas w krajach UE ok. 70 tys. osób rocznie, z czego w Polsce ok. 9 tys. W  latach 2010–11 zakaz palenia w  miejscach publicznych uchwalono także w kilku innych krajach. W irlandzPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

„Lex Moczydłowska”. Kobiety kontra alkohol

B

yła najmłodsza z ośmiu posłanek, które w 1919 r. weszły do Sejmu Ustawodawczego. Maria Moczydłowska, rocznik 1886 – nauczycielka, feministka, działaczka chrześcijańskiego Narodowego Zjednoczenia Ludowego, aktywistka społeczna. W Sejmie opowiadała się za pełną prohibicją, ale do jej wprowadzenia zabrakło jednego głosu. Uchwalono jednak (kwiecień 1920 r.) ustawę o ograniczeniach w spożyciu i sprzedaży napojów alkoholowych zwaną Lex Moczydłowska. Bardzo restrykcyjną. Całkowicie wyłączono z handlu trunki powyżej 45 proc. alkoholu. Ograniczenia objęły wszystkie napoje zawierające więcej niż 2,5 proc. A minister zdrowia publicznego mógł zakazywać także sprzedaży napojów słabszych. Jeden punkt sprzedaży miał przypadać na 2500 mieszkańców. Wyszynk musiał być oddalony o minimum 300 m od świątyń, szkół, więzień, sądów, dworców, większych zakładów, co powodowało, że niełatwo było znaleźć dla niego miejsce. Do tego dochodziły ograniczenia czasowe (zakaz sprzedaży od 15 w sobotę do 10 w poniedziałek, także w święta państwowe, podczas wyborów, jarmarków, targów, odpustów). A lokalne władze poprzez referendum mogły wprowadzić całkowity zakaz handlu alkoholem. Do 1930 r. skorzystało z tego ok. 10 proc. gmin. W 1931 r. ustawę antyalkoholową zliberalizowano. Tak bardzo, że praktycznie straciła znaczenie. Za to w budżecie państwa na 1938 r. zaplanowano przychód z monopolu spirytusowego w wysokości 10,9 proc. wszystkich wpływów budżetowych.

kich i szkockich barach stężenie pyłu zawieszonego zmniejszyło się odpowiednio o 83 i 86 proc. Znacznie mniej ludzi doznaje zawału serca. Bo niezależnie od tego, że chodziło o ochronę niepalących, skutkiem było także ograniczenie czynnego palenia. We Włoszech po roku od wprowadzenia ustawy liczba palaczy spadła o 8 proc., w Irlandii o 10 proc., w Norwegii o 14 proc. W Polsce w 2009 r. paliło nałogowo 29 proc., w 2019 r. – 21 proc. Zdecydowanie ubyło młodych. Ci, którzy palą, wypalają mniej papierosów, bo przebywanie na zewnątrz pomieszczeń nie zawsze bywa przyjemne. Mniejsze jest także społeczne przyzwolenie na palenie w przestrzeni publicznej. Mniej ludzi robi to w domu, w obecności dzieci czy kobiet w ciąży.

Paczki i obrazki Choć 80 proc. Polaków za najskuteczniejszy oręż w walce z papierosami uważa cenę, a następnie zakaz palenia w miejscach publicznych, jakiś udział w tym ograniczeniu palenia mogły mieć wprowadzone w 2017 r. ostrzeżenia obrazkowe. Za ważne uznaje je 42 proc. badanych. Ostrzeżenia (zasługa dyrektywy Parlamentu Europejskiego), często drastyczne, zajmują dwie trzecie powierzchni paczki. Prócz tego jest numer Telefonicznej

106

J A K

s o b i e

Poradni Pomocy Palącym i adres strony www.jakrzucicpalenie.pl. Poradnia odnotowała wzrost liczby dzwoniących niemal o 100 proc. Ale w kioskach zdarzają się czasem prośby o paczkę z mniej „strasznym” obrazkiem. Na rynek trafiły też specjalne etui na papierosy, żeby obrazki nie były widoczne. Wybór jest spory – od tanich z  tworzyw po eleganckie, skórzane. Specjaliści od zdrowia publicznego uważają to mimo wszystko za objawy pozytywne – jest dyskomfort. Wiadomo też, że z  czasem ludzie się z  różnymi rzeczami oswajają, więc naukowcy wciąż szukają nowych rozwiązań. W Australii na uniwersytecie w Queensland testują znakowanie każdego pojedynczego papierosa. Uznali, że jest to dwa razy bardziej efektywne niż nadruki na paczkach. Na bibułkach pojawiają się komunikaty, np. o ile palacz skraca swoje życie, jakie zmiany zachodzą w ciele pod wpływem palenia, ile kosztuje palenie jednej paczki dziennie w  skali roku. Podobno ten ostatni robi największe wrażenie. W Australii już prawie dekadę temu producenci dobrowolnie zaczęli umieszczać na butelkach z alkoholem napisy o szkodliwości picia („Dzieci i alkoholu się nie miesza”, „Najbezpieczniej nie pić podczas ciąży” i „Czy twoje picie rani ciebie lub innych?”). Oblig zamieszczania informacji ostrzegawczych na etykietach butelek funkcjonuje w wielu krajach, w tym w USA. W Polsce, co jakiś czas ten pomysł powraca, zwłaszcza w kontekście picia i ciąży. Ale biznes alkoholowy do tego się nie kwapi, a projekty ustawowe grzęzną w parlamentarnych szufladach.

Przymus i wola W przypadku osób uzależnionych od alkoholu jest jeszcze takie narzędzie, jak „zobowiązanie do leczenia”. Dysponują nim gminne komisje ds. rozwiązywania problemów alkoholowych wespół z sądami. Do komisji wpływają wnioski o leczenie (np. od prokuratury, policji, pomocy społecznej, sąsiadów, rodziny, kolegów z  pracy). Póki ktoś pijąc, szkodzi tylko sobie, komisji nic do tego. Ale jeśli narusza

Mleko zamiast wódki. Kobiety kontra alkohol cd. Za czasów PRL jedną z organizacji walczących o trzeźwość była Liga Kobiet Polskich, której korzenie sięgają 1913 r. Ślady tej walki historycy odnajdują w sprawozdaniach. Na przykład zarząd województwa białostockiego LK od października do grudnia 1951 r. zorganizował 750 spotkań uświadamiających zagrożenie wynikające z nadużywania trunków. Miało w nich uczestniczyć 14 tys. osób. W niektórych ośrodkach problem picia musiał bardzo ciążyć lokalnej społeczności. Jak w Wolsztynie, gdzie w 1960 r. powołano specjalną społeczną komisję antyalkoholową, której członkiniami były działaczki LK. Pomagały dzieciom z rodzin dotkniętych nałogiem i domagały się od władz przekształcenia miejscowych sklepów z alkoholem w bary mleczne. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

p o m ó c

cudze prawa (awantury, przemoc) – może być zastosowana wobec niego procedura, której finałem w najbardziej radykalnej wersji (czyli przy niechęci do terapii) jest sąd. Może on zobowiązać delikwenta do leczenia ambulatoryjnego w poradni albo stacjonarnego w ośrodku zamkniętym. Jeżeli zobowiązany się tam nie zgłasza, może być doprowadzony przez policję. Ale po doprowadzeniu w każdej chwili może ośrodek opuścić. Nie grozi mu żadna kara za niepodjęcie lub nieukończenie terapii. NIK w 2016 r. przyjrzał się skuteczności owych zobowiązań i  uznał, że totalnie nie działają. Ponad 60 proc. osób skierowanych do leczenia nie zgłasza się w placówce. Połowę przyjętych doprowadza policja. 30 proc. nie kończy obowiązkowej terapii. Połowa jest kierowana przez sądy wielokrotnie. Długo by można jeszcze wyliczać słabości tego rozwiązania, opartego na półśrodkach, byle tylko uniknąć słowa „przymus”. Może dlatego, że terapeuci uzależnień generalnie uważają, że leczenie pod przymusem nie działa. – Super, jeżeli decyzja jest maksymalnie świadoma i dobrowolna, ale czasem i ta przymusowa ma sens – mówi jednak Mirosława Jezior, szefowa MOPS w Gdyni, zasiadająca w gminnej komisji rozwiązywania problemów alkoholowych. – Nawet jeśli tylko wątroba tego człowieka ma odpocząć od alkoholu, a rodzina od niego, to też warto. Mamy szansę popracować z  rodziną. Co przy uzależnionym jest niemożliwe, bo zabiera jej całe powietrze. Mirosława Jezior nie kryje, że z  drugiej strony, mimo ograniczonych możliwości, nie odpuszczają tak całkiem tym, którzy nie kwalifikują się przed komisję. – Staramy się dotrzeć do takiej osoby i za jej przyzwoleniem porozmawiać, żeby podjęła terapię – opowiada. Klaudia Głodowska z  gdyńskiego MOPS, pielęgniarka z wykształcenia, też w gminnej komisji, opowiada o wizytach u  ludzi bogatych i  biednych, o  różnych niekonwencjonalnych działaniach, sukcesach i porażkach. Ale też o tym, że nie zawsze terapia jest potrzebna. Ot, siostra złożyła wniosek o przymusowe leczenie brata. Pan nikomu nie wadził, tylko pił. Zgodził się na spotkanie. Mieszka sam z kotem w pięknej kamienicy, piętro niżej niż siostra. Przystojny, w miarę zadbany. W rozmowie wyszło, że mentalnie nie pochował ukochanej żony, zmarłej 20 lat wcześniej. Ma jej warkocz w szafie. Jest w depresji. Córki się odsunęły, bo on pije. Siostra na obiad nie zawoła, bo on pije. Chcą, by go wyleczyć. Pomógł psycholog od osób starszych – kilka spotkań tak pana rozruszało, że poszedł do centrum aktywności seniora. Alkoholu nie tyka od roku, od pierwszej rozmowy. – Powiedziałam siostrze i córkom prosto, jak widzę tę sytuację – relacjonuje Głodowska. – Bo oni tak się przyzwyczaili do tej swojej zimnicy w domu, że nie wiedzieli, co zrobić. Dr Justyna Klingemann uczestniczyła w  badaniach (2013 r.), które dotyczyły tego, czy polskie społeczeństwo sprzyja procesowi wychodzenia z uzależnień. Różnych. I jakim sposobom wychodzenia sprzyja. Okazało się, że wierzy w specjalistyczne leczenie, nawet jeśli nie jest ono skuteczne. Nie wierzy w wyjście z nałogu własnymi siłami. „Być może wiąże się to też z niewielką chęcią odegrania czynnej roli w tym procesie” – konstatuje badaczka. Bo wtedy, zamiast tylko nakłaniać do leczenia, trzeba by się zaangażować, udzielić aktywnego wsparcia. A  w  tej akurat kwestii nie mamy w  naszym kraju do czynienia z utrwalonymi nawykami. RYSZARDA SOCHA

107

Korekta oprogr amowania Jak wyciągnąć siebie z sieci.

Aleksandra Żelazińska

©

get t y im ages

N

a początek oddajmy głos polskiej noblistce. W kilku ostatnich publicznych wystąpieniach Olga Tokarczuk podkreślała, że internet to jedno z  największych marzeń ludzkości, które udało się spełnić. Tyle że – tak to z marzeniami bywa – efekt jest w jakiejś mierze rozczarowujący. Sprawy wymknęły się spod kontroli. Żyjemy w surrealistycznym świecie – uznała pisarka. Niby szybciej zdobywamy wiedzę i mamy bliżej do siebie, a jednak się nie spotykamy, co najwyżej mijamy. Za to sama technologia nigdy bliżej nas nie była. Jest na wyciągnięcie ręki, w dzień nieustannie w kieszeni, nocą przy poduszce. On – smartfon. 80 razy. Szacuje się, że przeciętny człowiek tak często odblokowuje swój telefon w ciągu dnia. Ponad 2 tys. Tyle razy na dobę dotyka palcem ekranu. Zwykle odruchowo i bez konkretnego celu. Niby nic, ale właśnie tak się tworzy nawyk. Tyle mimowolnych muśnięć ekranu to przecież bardzo dużo. W 2012 r. ukuto nawet termin phubbing – to lekceważenie otoczenia i zerkanie w ekran smartfona w różnych sytuacjach towarzyskich. Na jednym z popularnych fanpage’y na Facebooku pojawiła się niedawno uspokajająca myśl mniej więcej takiej treści: lepiej zaglądać do internetu niż do kieliszka. Post miał setki polubień – wiele osób zgadza się więc, że przesiadywanie w internecie może i uzależnia, ale nie rujnuje POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

tak zdrowia i życia jak alkoholizm czy podobne tradycyjnie rozumiane nałogi. Uzależnienie od technologii nadal łatwo się bagatelizuje, zresztą podobnie jak zakupoholizm. A to usypia czujność. „Rzuciła się na rodziców, bo zabrali jej tablet” – krzyczał nie tak dawno jeden z nagłówków w kolorowej prasie. I nic w tym zabawnego, znak czasu. Zwłaszcza że na uzależnienie od nowych technologii pracuje się od wczesnych lat życia – z badań GfK Polonia wynika, że 53 proc. dzieci w wieku 6–11 lat ma już własny telefon. W internetowych rankingach „najlepszych prezentów na pierwszą komunię”, urodziny czy święta elektronika niepodzielnie króluje. Smartfony, laptopy, tablety, inteligentne zegarki, czytniki, drony, elektryczne hulajnogi etc. to dziś szczyt dziecięcych marzeń. Paradoksalnie jednym z głównych powodów, dla których dziecko zdaniem rodzica powinno uczyć się smartfona od małego, jest rodzicielska potrzeba opieki, kontroli, wiedzy, gdzie i co dziecko w danym czasie robi. A skutki uboczne? Utrata części prywatności (każda darmowa aplikacja czy gra żądają dostępu do jakichś danych) i pieniędzy (proste w obsłudze mikropłatności prócz danych z karty rodzica nie wymagają na ogół jego dodatkowych zgód). Wczesny kontakt z pornografią (mimo rozmaitych „rodzicielskich zapór” łatwo natknąć się na treści o takim charakterze, wciąż też brakuje dobrych rozwiązań systemowych). Narażenie na różne negatywne bodźce (cyberbullying, fałszywe informacje czy hejt). Wreszcie samo uzależnienie. O tym wszystkim się nie myśli, wręczając

108

J A K

s o b i e

„najlepszy prezent”. Na początek warto więc uczciwie zapytać i odpowiedzieć: czy poprowadziło się z dzieckiem wychowawczą rozmowę, zanim obdarowało się je smartfonem najnowszej generacji? Inna rzecz, że sam dorosły nie zawsze jest odporny na sieciowe zagrożenia, choć niekiedy innego kalibru. On także nabiera się na fake newsy, bywa podatny na dezinformację albo spam matrymonialny (popularny sposób działania wirtualnych naciągaczy, któremu poddawane są głównie kobiety 40+). Rezygnuje też z prywatności w zamian za dostęp do rozmaitych funkcji. Któż z nas nie zalogował się do ogólnie dostępnej sieci, na przykład na lotnisku?

Dzieci biegłe w sieci Tylko czy uzależnienia od elektroniki i nowych technologii w ogóle da się uniknąć, skoro może kiełkować już od dzieciństwa, a rówieśnicy i otoczenie jeszcze je podsycają? Bo odmówić dziecku smartfona, to niemal jak skazać na społeczne wyobcowanie. Dorosły, dla którego smartfon bywa praktycznym gadżetem, czasem zapomina, że dla młodszych pokoleń media społecznościowe i  cały wirtualny świat to naturalny ekosystem codziennego funkcjonowania. – Pierwszy raz mamy do czynienia z sytuacją, gdy najmłodsze pokolenie – urodzone ze smartfonami w rękach – wie więcej o technologii niż ich rodzice – mówi Grzegorz Kadsepke, autor książek dla najmłodszych. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

p o m ó c

Dzieci, a  zwłaszcza nastolatki lepiej znają specyfikę mediów i  aplikacji społecznościowych, orientują się w nowinkach i modach, są graczami, ale i twórcami wirtualnych treści. Z  różnych badań, zwłaszcza anglosaskich, wynika, że więcej chce zostać w dorosłości youtuberami niż astronautami (tylko – to wyniki niedawnych badań firmy Lego – u najmłodszych w Chinach jest na odwrót, wciąż marzą o życiu w kosmosie). Dr Kimberly Young, która już w 1995 r. założyła Center for Internet Addiction i jest bodaj najbardziej zasłużoną autorką tekstów i prac na temat różnych odmian uzależnienia od sieci, uważa, że użytkownicy wpadają w ten nałóg jednakowo niezależnie od wieku: bo nałóg jest wtedy, kiedy nie można normalnie funkcjonować bez obiektu pożądania. Gdy zarówno sam obiekt, jak i  rozstanie z  nim mają zdolność dezorganizowania codzienności, wprawiania w nerwowość i frustrację. Gdy boli utrata tej szybkiej gratyfikacji, jaką zapewniają lajki na Facebooku i błyskawiczne odpowiedzi na najrozmaitsze pytania. Rzecz w tym – to podstawowa różnica między pokoleniami – że kilkulatek ma jeszcze znacznie mniej zasobów poznawczych niż dorosły. Istnieje ryzyko, że wpatrzony w  ekran nie zechce inicjować kontaktu ze światem zewnętrznym, rówieśnikami itd. Rozwój podstawowych zdolności – właśnie poznawczych, takich jak uwaga, myślenie i  przetwarzanie informacji – zostanie na wczesnym etapie przyhamowany. Młody człowiek będzie miał w  przyszłości kłopot, żeby na przykład przyswoić treść artykułu w prasie, o obszernej papierowej książce nie wspominając. Rodzic, który zechce go wypchnąć do zabawy na podwórko, nie powinien się też dziwić, jeśli spotka się z brakiem entuzjazmu. Dzieciństwa nie spędza się już na trzepaku, ale trudno zrzucać wyłączną odpowiedzialność za taki stan rzeczy na najmłodszych. Nie ma między naukowcami pełnej zgody co do tego, czy siecioholizm to problem osobny i zasługujący na oficjalne miano, czy też raczej współwystępuje z  innymi. Część badaczy podnosi, że konsekwentne leczenie różnego rodzaju zaburzeń psychicznych, depresji czy uzależnienia od innych substancji, jak alkohol, pomaga odstawić także internet, którego nadużywa się na ogół przy okazji innych problemów, bo bywa jedynym albo ważnym wentylem bezpieczeństwa. W kontekście sieci mówi się często w rozumieniu potocznym – jak o nawyku, który może się okazać szkodliwy dla zdrowia (od zwyrodnienia kciuków począwszy, na zwyrodnieniach kręgosłupa kończąc) i dobrostanu psychicznego. Podobnie jak o „selfiozie”, czyli uzależnieniu od wykonywania zdjęć samemu sobie. Tymczasem, tak jak w przypadku innych nałogów, rozwiązania da się szukać dopiero wtedy, gdy problem się dostrzeże i  nazwie. W  przypadku sieci możliwości pomocy jest cała gama. I odcięcie dziecka od niej raptownie, w  sposób nieprzemyślany, bez wyjaśnienia, zarządzenie szlabanu na elektronikę, „bo tak” i „bo ileż można przesiadywać przed ekranem” – na nic się nie zda, a może zaszkodzić. Bo to odetnie je od rzeczywistości w ogóle. Rzecz w wyznaczaniu granic, edukacji i w tym, żeby nowe technologie służyły człowiekowi, a nie on im. Internet to w końcu także źródło wiedzy. Zwraca na ten aspekt uwagę Mikołaj Marcela, autor książki o dosadnym tytule „Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku”, który odradza piętnowanie internetu dla zasady i w całości.

109



OSOBY, KTÓRE Z WŁASNEJ WOLI WYJDĄ NA JAKIŚ CZAS Z SIECI, CZĘSTO CZUJĄ, ŻE ODZYSKAŁY WOLNOŚĆ.

Cytowana już dr  Young stwierdza, że można się uza leżnić m.in. od:

• mediów społecznościowych, • gier, • pornografii i sextingu (konwersacji o charakterze erotycznym),

• wirtualnego hazardu, • wirtualnych romansów, • zakupów przez internet, • ogólnie od kontaktu z ekranem.

Problem pomoże zidentyfikować dobry pedagog albo terapeuta (za najskuteczniejszą metodę uchodzi stosowana także w przypadku innych uzależnień terapia poznawczo-behawioralna). W sieci są też dostępne darmowe testy dające ogólny zarys sytuacji. Czasem już sama konfrontacja z faktami i liczbami (czas spędzany przed ekranem – nowe smartfony podają takie dane regularnie i precyzyjnie) działa otrzeźwiająco i skłania do – nomen omen – resetu.

©

get t y im ages

Detoks od detoksu To jedna z  popularniejszych (i  modniejszych) metod wychodzenia z  sieci, tzw. wirtualny detoks. Często przybiera formę zorganizowanego surwiwalu dla ludzi w różnym wieku. W zasadzie to grupa wsparcia, tyle że taka, która udaje się w spokojne, zielone miejsce, oddaje „staroświeckim” rozrywkom, jak tenis stołowy czy medytacja, od nowa uczy uważności i wycisza. Urządzenia elektroniczne trafiają w tym czasie do sejfu albo schowka pod klucz, dostępne tylko w sytuacjach alarmowych. Znów Olga Tokarczuk i słowa, które mogłyby promować podobne inicjatywy: „Zamiast usłyszeć harmonię świata, usłyszeliśmy kakofonię dźwięków, szum nie do zniesienia, w którym rozpaczliwie próbujemy dosłuchać się jakiejś najcichszej melodii, najsłabszego chociaż rytmu. Parafraza szekspirowskiego cytatu jak nigdy pasuje dzisiaj do tej kakofonicznej rzeczywistości: internet to coraz częściej „opowieść idioty pełna wściekłości i wrzasku”. Rynek odpowiada na potrzebę wyłączenia się i na współczesne uogólnione poczucie nadmiaru stymulacji. Z  danych Google wynika, że w ostatnich pięciu–sześciu latach fraza „wirtualny detoks” (ang. digital detox) istotnie zyskiwała na popularności. Można z tego – ostrożnie – wyciągnąć taki wniosek: ludzie poddają się takiemu cyfrowemu „oczyszczaniu” dobrowolnie, ale w pewnym sensie potrzebują, żeby ktoś ich do niego przymusił, schował im gdzieś tego smartfona, usunął z zasięgu rąk i oczu. Trenerzy, mentorzy, opiekunowie tego rodzaju inicjatyw zauważają, że ich klienci odczuwają z początku pewien rodzaj bólu fantomowego. Odruchowo sięgają do pustej kieszeni. Czy taki detoks pomaga? Owszem. Czy każdemu? Niekoniecznie. Aspekt dobrowolności jest tu kluczowy. Jeśli konkretna grupa – zorganizowana czy nie, pod okiem mentora czy bez niego – zawiera rodzaj umowy i spędza weekend na kempingu z dala od miasta, bez gniazdek, prądu i smartfonów podłączonych nieustannie do powerbanków, to taki wspólny czas może zaowocować, wzmocnić wzajemne relacje i własną produktywność, otworzyć oczy na umykające elementy świata i przyrody. To też przydatna forma odpoczynku od przeładowania informacjami, które dr Kimberly Young uznaje za kolejny duży problem osób stale podłączonych do sieci. Osoby odrywające się na życzenie od internetu często mają poczucie, że odzyskały wolność. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

Reżim odgórnie narzucony takiego efektu nie przyniesie. O  syndromie FOMO (ang. fear of missing out), czyli lęku, że coś istotnego nas ominie, kiedy znikniemy z internetu choćby na chwilę, napisano już sporo, także na łamach naszego poradnika. Stosunkowo nowym zjawiskiem (a w istocie nie nowym, lecz niedawno nazwanym) jest zaś nomofobia. Termin wywodzi się od wszystko wyjaśniających słów no mobile fobia – to niepokój towarzyszący człowiekowi, gdy nie ma przy sobie smartfona. Nagła nerwowość, kiedy się gdzieś zapodzieje, gdy bateria jest już na wyczerpaniu albo gdy ktoś pozbawia go urządzenia np. w ramach szlabanu. Lęk objawia się potliwością, dusznością, przyspieszonym biciem serca. Co przywodzi na myśl syndrom odstawienia w przypadku osób uzależnionych od narkotyków. Nomofobia nie figuruje w klasyfikacjach zaburzeń psychicznych, ale nazywa zjawisk typowych zwłaszcza dla młodszych pokoleń, żyjących w sieci z równym (a niekiedy większym) zaangażowaniem, co poza nią. Detoks to rodzaj autoterapii, ale nie sprawi, że po powrocie w dawne tryby człowiek porzuci nowe technologie. Nowoczesna cywilizacja jest „zbyt cyfrowa”, twierdzą eksperci, żeby tak zupełnie się od niej uwolnić. Zdarzają się, rzecz jasna, współcześni nomadzi, odmawiający udziału w pędzie i chaosie wirtualnego świata, ale to wciąż margines.

Pomóż sobie sam „Nowe technologie mają wielką siłę perswazji” – pisze w  magazynie „Wired” Nitasha Tiku. Dziennikarka pochodzi z San Francisco i pisze głównie o specyfice Doliny Krzemowej, w której rodzą się pomysły na to, co zrobić, żeby technologia przyciągała jeszcze bardziej. Uwagę poświęca też uzdolnionym informatykom i programistom, którzy mieli dość takiej pracy, opartej wszakże m.in. na manipulacji. „Z wyznań uciekinierów z Doliny Krzemowej płynie konstatacja, że aplikacje mobilne mają działać jak wyrzut dopaminy. Są zaprojektowane tak, by użytkownicy wciąż wracali po więcej” – mówi Tiku. Smartfon zna nas, stety niestety, bardzo dobrze, bo dzięki algorytmom potrafi człowieka skutecznie przenicować. W  przypadku uzależnienia od internetu, mediów społecznościowych czy nagminnego spoglądania w ekran bez wyraźnej przyczyny samo ćwiczenie silnej woli może nie wystarczyć. Już architektura smartfonu, poszczególnych aplikacji i witryn internetowych bardzo takie wysiłki komplikuje, bo tak została pomyślana, żeby kusić i szturchać człowieka mniej i bardziej subtelnie, za to konsekwentnie: alertami, powiadomieniami, czerwonymi komunikatami, reklamami, materiałami, które wyświetlają się automatycznie jeden po drugim i bez końca. Trudno tym wszystkim bodźcom nie ulec.

110

J A K

s o b i e

Sprawdza się zatem zasada: lepiej zapobiegać, niż leczyć. Jeśli już jednak na pierwsze za późno, to można spróbować zmienić nawyki. Najprościej na początek wyłączyć wirtualne bodźce, a przynajmniej zneutralizować je i osłabić. Czyli na powrót przejąć kontrolę nad urządzeniem. Ustawienia smartfona (urządzenia, aplikacji albo konta w portalu społecznościowym) można tak dostosować, żeby był po prostu mniej kuszący. Wymaga to rzecz jasna ręcznego, mozolnego dłubania w bebechach telefonu. Co więc można ­zrobić?

1Najpierw remanent.

 Przejrzyj aplikacje w  smartfonie – czy wszystkie są ci na pewno potrzebne? Wszystkie numery telefonów, notatki i przypomnienia?

2Wyłącz powiadomienia.

 Albo zmień ustawienia tak, aby wszelkie alerty i  tzw. push-upy (powiadomienia pojawiające się na ekranie smartfona) dotyczyły naprawdę istotnych spraw, a nie każdej aktywności znajomych czy nowych ofert. Niżej podpisana korzysta z kamery obserwującej koty pod jej nieobecność. Aplikacja, za pomocą której kamerę się obsługuje, wysyła użytkownikowi powiadomienie, ilekroć zarejestruje najdrobniejszy ruch. Trzy koty generowały tych zmian bardzo dużo, powiadomienia wyświetlały się więc stale – szczęśliwie można je wyłączyć. Zmodyfikowanie ustawień we wszystkich aplikacjach i platformach społecznościowych jest, rzecz jasna, czasochłonne, ale wysiłek się opłaci.

3Wyłącz niepotrzebne dźwięki.

 Skrzynka pocztowa, komunikatory tekstowe, aktualności na Facebooku – wszystko to może, ale nie musi ich generować. Zwłaszcza że razem tworzy rozpraszającą kakofonię.

4Wyłącz funkcję „autoodtwarzania”

 – np. na YouTube. Materiały wideo mogą się wyświetlać jeden po drugim bez przerwy. Można to „zapętlenie” zatrzymać. To samo odnosi się do filmików na Facebooku czy seriali i  innych produkcji Netflixa (fabryczne „ustawienia odtwarzania” są tak skonfigurowane, żeby oglądać odcinek za odcinkiem – to także da się wyłączyć).

5L epiej się schowaj

 . Jak powiadają niektórzy eksperci: załóż w sieci czapkę niewidkę. Sprawdź, jakie dane na swój temat udostępniasz poszczególnym mediom społecznościowym i aplikacjom. Przewaga internetu nad człowiekiem polega właśnie na tym, że stara się być spersonalizowany, maksymalnie do niego dopasowany. Opierając się na różnych wrażliwych danych, wie, jak skutecznie skusić. Znów: taki własny audyt ustawień zabierze sporo czasu, ale odbierze nowym technologiom nieco danych na nasz temat.

ARCHITEKTURA SMARTFONA ZOSTAŁA TAK POMYŚLANA, BY STALE CZOWIEKA KUSIĆ, POSZTURCHIWAĆ JEGO UWAGĘ. POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

p o m ó c

6P olub się z szarością.

 Projektanci nowych technologii wiedzą, że czerwień jest alarmująca i pociągająca. Z pomocą aplikacji i wtyczek poszczególnych przeglądarek można „zaszarzyć” ekran smartfona i wybrane strony internetowe. Sztuczka sprawia, że nęcą mniej. Jedna z aplikacji zachęca: „To jak zamienić deser w najmniej lubiane warzywo”.

7Rozważ, czy potrzebujesz smartfona

 ze wszystkimi udoskonaleniami. Telefony na przyciski, bez dostępu do wirtualnych sklepów i aplikacji, z wyłączną funkcją dzwonienia i prowadzenia konwersacji przez SMS – wciąż są dostępne. Wręcz wracają do łask. Próbę zaprojektowania telefonu, który nie okradałby z czasu, podjął niedawno Michał Kiciński, jeden z  założycieli słynnego CD Projektu w  branży gier (tu powstał „Wiedźmin”). Powstaje urządzenie – uwaga – bez dostępu do internetu, proste, z ekranem o tzw. niskiej wartości współczynnika absorpcji promieniowania elektromagnetycznego (przypomina ekran czytnika e-booków).

8Sam decyduj, ile chcesz spędzać czasu

 w mediach społecznościowych. A  potem zaprzęgnij do pomocy… technologię. Rozszerzenia w  systemie komputera pozwalają zablokować konkretne strony na określony przez nas czas. Jeśli pora skupić się na pracy, zadaniu domowym czy służbowym albo po prostu na samym sobie – warto choć na kilka godzin pozbyć się dystraktorów. W  przypadku systemu Windows rozszerzenie nosi nazwę Cold Turkey, w przypadku laptopów od Apple – Self Control. Anglistom nie trzeba tłumaczyć, że cold turkey to w slangu „głód narkotyczny”.

Lista pomocnych aplikacji jest dużo dłuższa. Jedne mierzą czas spędzany w sieci (powtórzmy: konfrontacja z liczbami może oszołomić), inne stosują sztuczki. Jest aplikacja, która wyświetla na ekranie drzewo i grozi, że je zniszczy, jeśli ją opuścimy. Zdaniem użytkowników – zaskakująco skuteczna. Żaden internauta nie chce zniszczyć drzewa. Inne praktyczne rozwiązania to wyznaczanie we własnym domu stref wolnych od Wi-Fi i/albo rodzinna umowa, że nocą urządzenia elektroniczne składujemy w  jednym miejscu i dajemy oczom odpocząć. Choć to paradoks, to są gadżety i aplikacje, które pomagają wejść w tryb offline lub przynajmniej „mniej online niż zwykle”. Na przykład działający na Bluetooth sygnalizator, że oto znajdujemy się w zonie bez dostępu do sieci, celowo zwalniający jej działanie. Strefy poza wszystkim są skuteczniejsze niż bezdyskusyjne reglamentowanie czasu użytkowania smartfona, tabletu itp. Nawet jeśli eksperci nie są jednomyślni, czy uzależnienie od internetu można sklasyfikować obok takich problemów, jak alkoholizm czy narkomania, to są zgodni, że detoks jako forma kary po prostu nie działa. W swoim noblowskim wykładzie Olga Tokarczuk mówiła też: „Świat jest tkaniną, którą przędziemy codziennie na wielkich krosnach informacji, dyskusji, filmów, książek, plotek, anegdot. Dziś zasięg pracy tych krosien jest ogromny – za sprawą internetu prawie każdy może brać udział w  tym procesie, odpowiedzialnie i  nieodpowiedzialnie, z miłością i nienawiścią, ku dobru i ku złu, dla życia i dla śmierci. Kiedy zmienia się ta opowieść – zmienia się świat”. Jaka będzie ta opowieść, to już zależy od nas samych. ALEKSANDRA ŻELAZIŃSKA

111

Rozmówca jest psychologiem, specjalistą terapii uzależnień. Członek Polskiego Stowarzyszenia Terapeutów Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach (PST–TSR) i Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczo-Behawioralnej.

Jacek Sędkiewicz

Jak zauważyć swoje uzależnienie i sobie z nim poradzić.

DROGA NA NOWO rozmawia A gnieszk a M a zurczyk zdjęcie L eszek Zych , 123 rf

A gnieszk a M a zurcz y k : – Wieczorem odprężam się po pracy lampką wina, w weekendy dla poprawienia nastroju idę na zakupy i oglądam seriale. Jestem od czegoś uzależniona? J acek S ędkiew icz : – Odpowiem przykładem. Kilka lat temu na terapię zgłosiła się pewna pani. Pracowała jako główna księgowa w dużej firmie: funkcjonuje, jest spełniona zawodowo, życiowo, ma dorosłe już dzieci, niedługo będzie miała wnuki. Tylko wieczorem dla rozluźnienia codziennie piła wino, dobre, markowe i w hurtowych iloPOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

112

J A K

s o b i e

ściach. Ale nikt jej nigdy nie mówił, że za dużo pije, a ona sama dobrze się czuła. Generalnie więc nie było problemu. W końcu ta kobieta zauważyła, że zlecane przez nią przelewy bank od jakiegoś czasu odrzuca, ponieważ jej podpis na przelewach nie pokrywa się z tym ze wzornika. Po prostu jednym ze skutków jej picia było to, że zbyt mocno trzęsły jej się ręce. Słowem: wyznacznikiem uzależnienia jest to, czy i jak dana czynność wpływa na nasze życie.

Wszystko, co robimy, na nie wpływa. Zgoda. I w dzisiejszym świecie można uzależnić się od wszystkiego; od alkoholu, zakupów, hazardu, a nawet idei i  chodzenia na demonstracje. Ale jeśli po demonstracji człowiek wraca do domu i zastanawia się nad tym, co to mu dało, jakoś wartościuje sobie to, w czym uczestniczył, to wszystko jest w porządku. Jeśli jednak zaczyna działać bezrefleksyjne, to wtedy można mówić o uzależnieniu. Można też kierować się sześcioma kryteriami, które wskazują, czy ktoś jest uzależniony, czy nie. Pierwsze to poczucie głodu, czyli silny przymus zażywania bądź robienia czegoś. Drugie to zmiana tolerancji, czyli – zwiększanie ilości wypijanego alkoholu czy czasu spędzonego przed telewizorem albo komputerem. Trzecie kryterium to objawy odstawienia i związane z tym złe samopoczucie. Czwarte – to utrata kontroli. Chciałem pograć godzinę, a  spędziłem przed komputerem całą noc. Piąte kryterium: koncentracja życia wokół czynności, która wcześniej nie stanowiła osi życia, i  zaniedbywanie dotychczasowych zainteresowań. Do tego dochodzi szóste kryterium: moje zachowania związane z nałogiem powodują szkody i straty w różnych obszarach życia. O uzależnieniu mówimy, gdy spełnione są co najmniej trzy z sześciu kryteriów. Z czego uzależnienie się bierze? Często z pustki. Z braku sensu życia. Pijąc, grając, robiąc jakieś inne ryzykowne rzeczy, ludzie tworzą sobie świat, wypełniają go treścią. Często zaczynają przynależeć do jakiejś grupy, która zapewnia im pewną strukturę, porządek czy układ odniesienia. Dzięki niej czują się kimś ważnym, mają poczucie sprawczości. Podczas terapii to działa również w drugą stronę: jednym ze sposobów wychodzenia z uzależnienia jest wypełnienie czyjegoś życia, zasypanie właśnie tej pustki i odnalezienie odpowiedzi na pytanie, czego się naprawdę od życia chce. Ludzie od wieków używają substancji, które odrywają ich od rzeczywistości. Owszem, ale przez większość tego czasu w inny niż dziś sposób. Stosowanie wszelkiego rodzaju ziół czy używek było osadzone w kulturze, więc zupełnie inaczej działało. Służyło jako rytuał, np. święta plemienne, przewidywanie przyszłości, modlitwa o dobre zbiory czy o dobrą pogodę. Poza tym w przeszłości zażywanie tych substancji odbywało się pod kontrolą. Nie było tak, że każdy mógł stosować substancje psychoaktywne, kiedy chce i  jak chce. Zawsze był jakiś mistrz, szaman, guru czy kapłan, który wykorzystywał te substancje do różnego rodzaju rytuałów, ale też przeprowadzał ludzi przez ten proces. Dziś brakuje tego zanurzenia w kontekście. I wszystko wymknęło się spod kontroli. Nie ma już do tego zażywania żadnej ideologii czy jakiegoś systemu wierzeń, przePOLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

p o m ó c

konań. Wystarczy jeden telefon, żeby spotkać się z dilerem, i można ćpać. Wystarczy wyjść z domu i na każdej stacji benzynowej 24h kupić alkohol i się upić.

Droga samodzielna Czy człowiek może sam zauważyć, że jest uzależniony, czy ktoś musi mu o tym powiedzieć? W  zdecydowanej większości przypadków sam się orientuje, że coś jest nie tak. Chociaż zazwyczaj ludzie mają zbyt dobre zdanie na swój temat i minimalizują coś, co nie pasuje im do ich idealnego obrazu. Niektórzy terapeuci nazywają to systemem iluzji i zaprzeczeń i według nich takie zachowanie świadczy właśnie o uzależnieniu. Człowiek gra nawet przed samym sobą. Tymczasem najistotniejsza w takiej sytuacji jest szczerość wobec siebie. Ona nie przychodzi łatwo. To prawda. Także dlatego, że w  rozpoznaniu uzależnienia ważny jest czas, żeby zadać sobie różne pytania i poszukać na nie odpowiedzi. Jeśli jednak ktoś robi coś ciągle, jak siecioholik, który bez przerwy przetwarza setki albo tysiące informacji, a do tego jeszcze ma potrzebę nieustannego bycia na bieżąco albo sprawdzania na Facebooku, co słychać u  znajomych, to jest jak chomik w kołowrotku. A jeśli cały czas się kręci, to dokładnie nie widzi, co jest dookoła, i nie zastanawia się, co się z nim dzieje. Musi się zatrzymać, żeby zobaczyć rzeczywistość wyraźniej. Tego nie da się zrobić w biegu. I może to jest trudność dzisiejszego świata, że wiele osób weszło w rytm, który nazywamy syndromem drzwi obrotowych: kręcą się w tych drzwiach i ani nie wychodzą, ani nie wchodzą. Są zagonieni, bo tu mają spotkanie, tu zebranie, coś do załatwienia, zakupy itd. Nie mają możliwości spojrzeć na siebie z dystansu. A jeśli im ktoś zwróci uwagę i tak się wyprą? Najczęściej pewnie tak. Ktoś, kto wyczuwa jakieś guzki w ciele, idzie do lekarza, żeby sprawdzić, co mu dolega, i dać sobie szanse na ewentualne leczenie, prawda? A tok myślenia osoby uwikłanej w nałóg długo jest taki: wcale nie jestem chory, te guzki to nic poważnego, wszyscy mi coś wmawiają, a jeśli nawet mają rację, to bez pójścia do lekarza przynajmniej żyję w spokoju i bez lęku, więc lepiej to zostawić i nie drążyć. Droga do przyznania się do problemu zwykle jest kręta. I co najczęściej ją prostuje? Pacjenci, z którymi do tej pory pracowałem, gdy poczuli się w relacji terapeutycznej bezpiecznie, mówili o tym, że zazwyczaj mieli wyrzuty sumienia związane ze skutkami tego, co robili. Jeśli np. przegrywali pieniądze na automatach, wszystkim dookoła opowiadali, że zgubili, mieli niespodziewane wydatki albo ich okradziono. W końcu jednak – niestety zazwyczaj wtedy, kiedy sytuacja finansowa ich oraz ich rodzin, o ile jeszcze je mieli, stawała się katastrofalna – przyznawali, że mają problem. Działają też czasami najoczywistsze dolegliwości. Jeśli człowiek za dużo wypije, to następnego dnia ma kaca. Jeśli ktoś pali marihuanę, to często ma gastrofazę, czyli dużo je, w konsekwencji – przybiera na wadze. Poza tym zmienia się jego percepcja, zupełnie inaczej postrzega

113



go świat. Zażywanie amfetaminy czy kokainy  otaczający powoduje tzw. zejścia. Po odstawieniu opiatów częstym objawem są skurcze. W końcu można mieć tego dość.

Załóżmy, że człowiek już zrozumiał, że jest uzależniony. Może próbować samodzielnie zacząć z tego wychodzić? Może. Jest pewna liczba samowyleczeń. W przypadku osób, które mają problem z alkoholem, stanowią one od 5 do 15 proc. Podobnie z tytoniem. Przecież nie każdy idzie do terapeuty, żeby rzucić palenie. Mówi się o skandynawskim stylu życia lagom, czyli życiu z umiarem, w harmonii. I w tej koncepcji jest głęboki sens. Nawet jeśli bardzo lubię kawę, to wiem, że jeśli wypiję jej za dużo, to będę miał kłopoty ze snem. I jeśli mam tego świadomość, to następnego dnia nie wypijam już trzech kaw, mimo że lubię. Powstrzymam się, żeby nie ponieść konsekwencji, ponieważ one są dla mnie nieprzyjemne. Jeśli funkcjonuję harmonijnie, to będę też pilnował tego, żeby iść po chodniku, przechodzić na zielonym świetle, rozglądać się dookoła na ulicy czy zamykać drzwi po wyjściu z domu. Będę pilnował prostych rzeczy. Ludzie mają tego typu umiejętności, tylko nie zawsze stosują je w innych obszarach poza tymi, do których są przyzwyczajeni. Nie pijemy przecież wrzątku, bo nie chcemy się oparzyć. Czyli mamy w  sobie mechanizmy obronne, tylko nie zawsze potrafimy je zastosować w stosunku do różnego rodzaju używek.

Droga asekurowana Kiedy pomoc specjalisty jest niezbędna? W  momencie, kiedy człowiek przeszedł etapy: wiem, skąd to się wzięło, wiem, co mi to robi, obiecałem sobie, że przestanę, ale nie umiem z tego wyjść. Zapętla się i wraca do utartego schematu. Pojawiające się wówczas wyrzuty sumienia są kopalnią wiedzy. Jest w nich mnóstwo pytań: dlaczego znów to zrobiłem, po co mi to było, jak się z tym poczułem, czy musiałem ponieść jakieś konsekwencje? Niestety większość osób na te pytania odpowiada: bo jestem głupi, łatwowierny, bo nie umiem sobie z  tym poradzić, jestem słaby, znowu coś spartoliłem. Ludzie obrzucają się epitetami, ubliżają sobie i sami się dołują. Tymczasem to niczego konstruktywnego nie wnosi. I w tym miejscu bardzo przydaje się pomoc specjalisty. Tylko jakiego? W  Polsce przez lata istniał taki paradygmat, że najpierw wysyła się człowieka na odwyk, a dopiero później na psychoterapię. Ale czy człowiekowi powiedzieć: teraz zajmiemy się tym, żebyś nie pił, a potem podejdziemy do innego problemu, np. do relacji w rodzinie? Czy można w  ogóle dokonać takiego podziału? Z  mojego doświadczenia wynika, że nie zawsze to jest dobre. Jeśli on czy ona pije i  idzie na terapię związaną z  alkoholem, to na tym polu może się poprawia, ale ich związek kuleje nadal i po roku czy po półtora może się okazać, że relacji już po prostu nie ma. Dlatego znacznie lepiej sprawdza się terapia par. Jeśli mężczyzna jest uzależniony i decyduje się na terapię, to zapraszam go z żoną. I odwrotnie. Bo to jest system naczyń połączonych. Bliska jest mi też koncepcja, że on i  ona pracują oddzielnie nad czymś, co dla nich jest najważniejsze, a raz POLITYKA

P oradnik P sychol ogiczny

na jakiś czas przychodzą na terapię razem i  pracujemy np. nad jego wychodzeniem z  alkoholizmu i  jej współuzależnieniem oraz nad ich związkiem.

Czy zdarza się, że na terapię przychodzi cała rodzina? W jakimś momencie tak. Bo jest uwikłana w to uzależnienie. Jeśli jest tak, że tata nie wraca z pracy, to mama chodzi podenerwowana, a to udziela się dzieciom. Bo nie ma możliwości, żeby tego nie widziały. Jestem zwolennikiem holistycznego podejścia. Nie tak jak przy przepisywaniu leków, gdy każdy lekarz przepisuje swoje, nie patrząc, że ten, który ktoś bierze na inne schorzenie, ma ten sam skład. Każdy też musi dopasować sposób leczenia do siebie, swych potrzeb i… możliwości. Różnica jest już na poziomie pierwszej informacji, kiedy człowiek dowiaduje się, że te sesje terapeutyczne będą trwały półtora roku. I jeden zacznie o sobie myśleć: o Boże, jestem chory, jakże wielki ten mój problem, nie wiem, czy dam radę. Inny powie OK, wchodzę w to, widocznie tyle musi to trwać. Są osoby, które preferują terapię grupową, dobrze się w tym czują. A inni nie chcą od razu spotykać się w grupie, bo np. się wstydzą. Na początku trzeba więc zbadać, co dla pacjenta jest najlepsze. Ile terapia zajmuje czasu? Kilka godzin w tygodniu. Zazwyczaj w systemie świadczeń NFZ to wygląda tak, że jest jedna godzina tygodniowo terapii indywidualnej i  dwa razy po dwie godziny spotkań grupowych, do tego trzeba doliczyć czas dojazdu i powrotu. Człowiek sam musi sobie odpowiedzieć na pytanie, jak to poukładać.

Meta i start Od czego zależy, czy ktoś wyjdzie na prostą? Od siły charakteru. Determinacji, mobilizacji i  świadomości tego, co nałóg mu robi. Jeśli w pełni zrozumie, że czegoś nie chce, nie sięgnie do tego ponownie. Ważne są także doświadczenia życiowe. Nie bez kozery mówi się, że znacznie łatwiej jest pracować z osobami, które przeżyły coś pozytywnego w swoim życiu. Terapeuta ma się wtedy do czego odwoływać, zachęcać pacjenta, żeby przypomniał sobie, jak się wtedy czuł. I przekonywać, że tak może być znowu. Ważne, żeby człowiek określił się na nowo, miał własne idee, pragnienia, plany. Przypomina mi to historię chłopaka, który przyszedł do mnie w czasie zwolnienia warunkowego z poprawczaka. Miał za sobą kilka lat ćpania, palenia i picia. Podczas terapii, na którą sam się zdecydował, spisał, jakie są skutki i konsekwencje jego decyzji, i  wszystko sobie w  głowie poukładał. Wrócił do sportu, który uprawiał, zanim wpadł w złe towarzystwo, i przestał stosować używki, bo uznał, że one nie idą w  parze ze sportem. Trener, którego wcześniej wiele razy zawiódł, nie odwrócił się od niego. Po przeprowadzeniu badań i testów wskazał, co narkotyki zrobiły z jego organizmem, i opracował mu plan powrotu do poprzedniej sprawności. Dał mu szansę. Ale to ten chłopak sam dokonał wyboru. Jestem przekonany, że większość ludzi to potrafi. Musi tylko zechcieć sobie pomóc. ROZMAWIAŁA AGNIESZKA MAZURCZYK

114

ja my oni w sieci

W SERII „PORADNIKÓW PSYCHOLOGICZNYCH” POLITYKI UKAZAŁO SIĘ 36 TOMÓW, W TYM:

ZAPRASZAMY DO ZAKUPÓW NA WWW.SKLEP.POLITYKA.PL (NUMERY 5, 8 ORAZ OD 10 DO 36). 25 POPRZEDNICH I OBECNY PORADNIK SĄ TEŻ DOSTĘPNE NA IPADZIE ORAZ DLA ABONENTÓW POLITYKI CYFROWEJ NA WWW.POLITYKA.PL/CYFROWA. NASTĘPNY NUMER: LUTY 2020.

WYDAWCA POLITYKA Spółka z o.o. SKA adres: 02-309 Warszawa 22 ul. Słupecka 6, skr. poczt. 13

Recepcja główna tel.: 22 451-61-33, 22 451-61-34 tel./faks: 22 451-61-35 www.polityka.com.pl [email protected]

PREZES I REDAKTOR NACZELNY

REDAKTOR NACZELNA

PROJEKT GRAFICZNY

DYREKTOR BIURA REKLAMY

POLITYKI

PORADNIKA

Joanna Mucho

Jerzy Baczyński

PSYCHOLOGICZNEGO

SKŁAD

Izabela Kowalczyk-Dudek tel.: 22 451-61-45 e-mail: [email protected]

Ewa Wilk

Iwona Michniewska

ZASTĘPCY REDAKTORA NACZELNEGO

REDAKTOR WYDANIA

FOTOEDYCJA

Mariusz Janicki (pierwszy zastępca), Witold Pawłowski, Łukasz Lipiński (wyd. cyfrowe)

Katarzyna Czarnecka

Anna Amarowicz

RYSUNKI

Andrzej Kozak

OPRACOWANIE FOTOGRAFII

Mirosław Gryń

KOREKTA

DYREKTOR WYDAWNICZY

PORTRETY

Piotr Zmelonek

Leszek Zych

Krystyna Jaworska, Zofia Kozik, Emilia Grochala

Sprzedaż bezumowna numerów aktualnych i archiwalnych po cenie niższej od ustalonej przez wydawcę jest zabroniona, nielegalna i grozi odpowiedzialnością karną.