Minima moralia. Refleksje z poharatanego życia [1 ed.] 8308029981

[Z Wikipedii:] Minima Moralia. Refleksje z poharatanego życia (niem. Minima Moralia: Reflexionen aus dem beschädigten Le

233 13 14MB

Polish Pages 342 [335] Year 1999

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Table of contents :
Dedykacja 7

Część pierwsza

Marcelowi Proustowi 15
Kopczyk okryty darnią 16
Ryba w wodzie 18
Ostateczna jasność 19
To ładnie, że pan doktór dzisiaj nie wzgardził nami 20
Antyteza 22
They, the people 23
Jeśli chcą cię zwabić grzesznicy 24
Pamiętaj, moje dziecko 26
Zjednoczeni osobno 27
Stół i łoże 28
Inter pares 29
Obroną, pomocą i radą 30
Le bourgeois rewenant 32
Le nouvel avare 32
W sprawie dialektyki taktu 33
Zastrzeżenie własności 36
Przytułek dla bezdomnych 37
Bez pukania 39
Złota różdżka 40
Towar nie podlega wymianie 42
Dziecko z kąpielą 44
Plurale tantum 46
Tough baby 46
Niech będą zapomniani 48
English spoken 49
On parle Français 49
Paysage 50
Owoce karłowate 50
Pro domo nostra 52
Kot z worka 53
Dzicy nie są lepsi 55
Poza zasięgiem kul 56
Jędruś, co się gapił wciąż do góry 61
Powrót do kultury 61
Zdrowie na śmierć 62
W obrębie zasady przyjemności 65
Zaproszenie do tańca 67
Ja równa się To 68
Zawsze o tym mówić, nigdy o tym nie myśleć 70
W środku i na zewnątrz 72
Wolność myśli 74
Nie dajmy się zastraszyć 76
Po-sokratykom 77
Jakże chore wydaje się wszystko, co się staje 78
O moralności myślenia 81
De gustibus est disputandum 83
Anatole’owi France 84
Moralność i chronologia 87
Luki 89

Część druga

Z drugiej strony zwierciadła 95
Skąd bocian przynosi dzieci 98
Szwabskie żarty 99
Zbójcy 100
Czy wolno 102
Genealogia 103
Wykopaliska 104
Prawda o Heddzie Gabler 105
Odkąd go ujrzałam 108
Słówko na rzecz moralności 109
Apelacja 110
Krótsze wywody 112
Śmierć nieśmiertelności 114
Moralność i styl 115
Ssanie w brzuchu 116
Melanż 117
Bezmiar za bezmiar 118
Ludzie na ciebie patrzą 120
Mali ludzie 121
Opinia dyletanta 122
Pseudomenos 124
Drugi zbiór 126
Odstępstwo 131
Mamut 133
Zimna gospoda 135
Obiad galowy 136
Aukcja 138
Za górami 141
Intellectus sacriflcium intellectus 141
Diagnoza 143
Małe i duże 145
Na trzy kroki 147
Wiceprezydent 149
Plan godzin 151
Pobór 153
Mały Jaś 154
Kółko zapaśnicze 155
Głupi August 157
Czarne wieści 159
Zakład dla głuchoniemych 160
Wandale 161 4-
Ilustrowana książka bez obrazów 164
Intencja i odzwierciedlenie 166
Akcja polityczna 167
Tłumik i werbel 170
Pałac Janusa 172
Monada 174
Testament 177
Próba złota 179
Sur l'eau 184

Część trzecia

Rośliny cieplarniane 189
Naprzód, tylko powoli 190
Dziki chłopiec 191
Golden Gate 193
Tylko kwadransik 194
Wszystkie kwiatki 195
Ne cherchez plus mon coeur 197
Księżniczka Jaszczurka 199
L'inutile beauté 201
Konstancja 203
Filenion i Baucis 204
Et dona ferentes 205
Zepsuta zabawa 206
Heliotrop 210
Kawa na ławę 211
Józio był to zły ladaco 212
Il servo padrone 216
W dół 217
Zwierciadło cnót 219
Kawaler z różą 222
Requiem dla Odetty 224
Monogramy 226
Zły kolega 229
Łamigłówka 230
Olet 232
I.Q. 234
Wishful thinking 235
Regresje 237
Obsługa klienta 239
Szaro na szarym 241
Wilk jako babcia 243
Wydanie Pipera 247
Przyczynek do historii duchowości 248
Błąd Juwenala 251
Orłosępy 254
Ekshibicjonista 254
Małe bóle, wielkie pieśni 257
Who is who 258
Adresat odmawia przyjęcia 259
Consecutio temporum 261
La nuance encor' 263
Temu służy pieśń niemiecka 265
In nuce 266
Czarodziejski flet 268
Sztuczna figura 270
Sklepik 272
Nouissimum Organum 274
Obdarcie ze skóry 278
W pół drogi 280
Dodatek nadzwyczajny 283
Tezy przeciw okultyzmowi 287
Ostrzega się przed nadużyciem 294
Na koniec 298

Aneks
Key people 301
Paragraf 303
W ich mniemaniu 303
Les Adieux 304
Sprawa honoru 305
Postfestum 307
Proszę bliżej 308
Wyrównanie 310
Prokrust 311
Zdrożność 314

Nota wydawcy niemieckiego 318
Przypisy 319
Wczesny romantyk późnej nowoczesności - Marek J. Siemek 330
Recommend Papers

Minima moralia. Refleksje z poharatanego życia [1 ed.]
 8308029981

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

Theodor W.

Adorno

MI NI MA MORALIA R efleksje z poharatanego życia przekTad i przypisy

Małgorzata Łukasiewicz postowi e

Marek J.Siemek

Wydawnictwo Literackie

Rada programowa serii: Małgorzata Łukasiewicz Jan Balbierz Piotr Bukowski Krzysztof Jachimczak Ryszard Krynicki Tytuł oryginału: Theodor W. Adom o, Minima Moralia. Reflexionen

aus dem beschddigten Leben Podstawa przekładu: Theodor W. Adom o, Gesammelłe Schriften in zwanzig Bdnden, Frankfurt am Main, Suhrkamp, Band 4 © Copyright Suhrkam p Verlag, Frankfurt am Main 1951 © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Literackie, Kraków 1999 © Copyright for the Polish translation by Małgorzata Łukasiewicz © Copyright for the Afterword by M arek J. Siemek

Publikacja dotowana przez Fundację im. R w Stuttgarcie Veróffentlicht mit finanzieller Unterstdtzur Stiftung in Stuttgart

Wszystkie książki Wydawnictwa literackiej oraz bezpłatny katalog można zamówić ul. D ługa 1 31-147 Kraków tel./fax: (+48-12) 422-46-44 e-mail: [email protected] Bezpłatna linia informacyjna 0-800 42 10 40

ISBN 83-08-02998-1

M axow i na znak podzięki i obietnicy

D edykacja

fimutna wiedza, której fragmenty przedkładam memu Przyjacielowi, odnosi się do tego, co przez wieki ucho­ dziło za właściwą dziedzinę filozofii, odkąd zaś ta zmie­ niła się w metodę, straciło intelektualną szacowność, zostało oddane w pacht arbitralnym sentencjom i wreszcie poszło w zapomnienie: do nauki o (Jjrawdzj)wym życiu. To, co kiedyś dla filozofów było życiemTsfało się sferą prywatności, a potem już tylko konsumpcji, wlokącym się w ogonie dodatkiem do procesu produk­ cji materialnej, pozbawionym autonomii i własnej sub­ stancji. Kto chce poznać prawdę o bezpośrednim życiu, musi zbadać jegofwyobcowaną' postąp; obiektywne moce, które aż po naiTalllleisze, zakamarki OKresiąią lńdy^ widualna egzystencje. Kto mówi' bepośrednio o bezpośredniości, zachowuje się jak owi powieściopisarze, któ­ rzy obwieszają swoje marionetki imitacjami dawnych namiętności niczym tandetną biżuterią, a osobom, któ­ re są już tylko elementami maszynerii, każą działać tak, jak gdyby mogły one w ogóle jeszczejiz ia łać. pjpdmiotowo i jak gdyby od ich uczynków cokolwiek zależało. Per­ spektywa życia przeszła w ideologię, spoza której nie wi­ dać, że żadnego życia już nie ma. Ale stosunek życia i produkcji, który realnie spro­ wadza to pierwsze do efemerycznego zjawiska tej dru7

giej, jest kompletnym absurdem. Środek i cel zamieniły się miejscami. Poczpcie tego niedorzecznego g uid pro gug nie zo s t a ł o z życia wytępione. Zredukowana i za^r^anw ^aistoterferoi?t -się-przed za­ klęciem w fasadę. Zmiana stosunków produkcji zależy w znacznej mierze od tego, co dzieje się w „sferze kon­ sumpcji”, która jest tylko odbitą formą produkcji i ka­ rykaturą prawdziwego życia: od tego, co dzieje się w -świadomości i nieświadomości ję d rir>gtpk Tylko w opozycji do produkcji, tylko jako istoty mimo wszys­ tko nie całkiem zagarnięte przez porządek ludzie mogą zaprowadzić stosunki produkcji bardziej godne ludzi. Jeżeli kiedyś pozór życia, którego sama sfera konsumpęjibroni tak niedobrymi argumentami, całkiem zanikrie, zatriumfuje apsurd produkcji abj A przecież o ile życie sta ło sięp o zó rem jo tyle fał;zvwe musza bvć rozważania, któiycfTT^TTnKterrr ścia jest podmiot. Skoro w obecnej iazie łiislofyćżFfbj ewolucji jej przemożna obiektywność dopiero wynika z rozkładu podmiotu, a sama nowego podmiotu jeszcze nie wyłoniła, to indywidualne doświadczenie z koniecz­ ności opiera się na dawnym podmiocie, historycznie skazanjon, który istnieje jeszcze dla siebie, ale już nie w sobie|_Wydaje się jeszcze pewny swej autonomii, lecz nicość, jaką podmiotom zademonstrował obóz koncen­ tracyjny^ dogania ju ż samą formę podmiotowości. Su­ biektywne rozważania, nawet jeśli są krytyczne wzglę­ dem siebie, mają w sobie coś sentymentalnego i ana­ chronicznego: coś ze skargi na bieg świata, która zasłu­ guje na odrzucenie nie dlatego, iżby bieg świata był dobry, ale dlatego, że skarżący się podmiot łatwo może zastygnąć w swoim takim, a nie innym bycie i tym sa­ mym spełnić prawo biegu świata. Wierność wobec włas­ nego stanu świadomości i doświadczenia zawsze wystawiona jest na pokusę zwyrodnienia w niewierność, gdy zapiera się wiedzy wykraczającej ponad indywiduum i nazywającej samą jego substancję po imieniu. 8

Hegel, na którego metodzie szkoliła się metoda tych Minima Moralia, tak właśnie argumentował prze­ ciwko czystemu byciu dla siebie podmiotowości na wszystkich jej poziomach. (Teoria dialektyczna, nieprzy­ chylna wszystkiemu, co odosobnione, nie może też uznawać aforyzmów jako takich. W najlepszym wypad­ ku mogą być tolerowane jako „konwersacja”, zgodnie ze znaczeniem, w jakim to słowo użyte jest w Przedmowie do Fenomenologii ducha. Ale czas konwersacji się skoń­ czył. Earazem książka nie tyle^apominB o totalnym roszczeniu systemu, który nie dopuszCZS; by cokolwiek mu się wymknęło, ile raczej przeciwkó temu roszczeniu się Buntuj^ W stosunku dó podmiotu Hegel nie prze­ strzega postulatu, który skądinąd z pasją głosi: że nąleży być w rzeczy, „wnikać w immanentnąjtreść-rzeczy” ^ a nie wznosić się ponad nią?Pziś podmiot zanika, a afó-ryzmy z powagą traktują pogląd, że „to, co zanika, należy [...1 uważać za coś istotnego”. W opozycji do meto-'* dy Hegla i zarazem wyciągając konsekwencje z jego myśli, kładą nacisk na negatywność: „Duch odnajduje swą prawdę tylko wtedy, jeżeli w absolutnym rozdarciu odnajduje siebie samego. Duch jest ową potęgą nie ja ­ ko to, co pozytywne, nie wtedy, gdy pomija negatyw­ ność — ja k to się np. dzieje, kiedy mówimy o czymś, że jest niczym, albo że jest czymś fałszywym, i w ten spo­ sób załatwiwszy się z tym przechodzimy do czegoś inne­ go; potęgą jest duch tylko wtedy, kiedy negatywności patrzy prosto w oczy i przy niej się zatrzymuje".) Gest, z jakim Hegel wbrew własnemu poglądowi załatwia się z tym, co indywidualne, wywodzi się — co paradoksalne z jego nieuchronnego uwikłania myśl liberaln a) Wyobrażenie jtntalnnśH harmnrmrjfj mimo trawiących iąantagom ztnów każe mu w konro^K PjftlSósci {3Tzyzmćm3ywidualizacji niższą rangęA jakkolwiek określa ją jakoj^zynnik napędowy procesu^ W czasach prehistorycznych obiektywna tendencja zwycięża ponad głowami ludzi, wręcz dzięki zniszczeniu 9

tego, co indywidualne, a pojęciowo skonstruowane po­ jednanie ogólności i szczegółowości po dziś dzień nie dokonało się w historii — tu ujawnia się skrzywienie Hegla, który z chłodną wyższością raz jeszcze głosuje za likwidacją tego, co szczegółowe. Nigdy nie podaje w wąt­ pliwość prymatu całości. Im bardziej problematyczne Jest przejście od refleksyjnego odosobnienia do ubóstwionej totalności — czy to w dziejach, czy w Heg­ lowskiej logice — tym skwapliwiej filozofia, jako uspra­ wiedliwienie istniejącego stanu rzeczy, czepia się trium­ falnego wozu tendencji obiektywnej. Ewolucja społecz­ nej zasady indywiduacji ku zwycięstwu fatalności daje

tycznym jednak nie tylko ogólność realizuje się przez zestrój jednostek, ale także społeczeństwo jest zasadni-

doświadczenia zaczerpnąć nieporówanie więcej, niż przyznawał Hegel, a zarazem wielkie kategorie histo­ ryczne po tym wszystkim, do czego tymczasem ich uży­ to, nie obronią się ju ż przed podejrzeniem o oszustwo. W ciągu stu pięćdziesięciu lat, jakie upłynęły od kon­ cepcji Hegla, coś niecoś z mocy protestu powróciło na stronę indywiduum. W porównaniu z patńarchalną. la­ konicznością, z jaką traktował je Hegel, indywiduum zyskało pełn ię,j»zm aitość i siłę, choć z drugiej strony wskutekuspołeczniema sj5bieftećfistwa zostało osłabioriej_wydrążone wewnętrznie^Jty epoce swego rozkładu Indywiduum doświadczeniem samego siebie i tego, co 10

mu się przydarza, rąz^eszcze przyczynia się do pozna­ nia, które samcrźasrahiaja, gdy iako kategoria panujaca tłumaczyło silp-wyfa^znie nozvtvwnie. W obliczu tota­ litarnego ujednolicenia, które likwidatorzy różnicy mie­ nią bezpośrednio sensem, czasowo w sferę indywidual­ ności mogło wycofać się nawet coś z wyzwolicielskiej si­ ły społecznej. W tej sferze teoria krytyczna przebywa nie tylko z nieczystym sumieniem. Wszystko to nie ma na celu zacierania słabych stron niniejszej próby. Większą część książki pisałem jeszcze podczas wojny, ~vT warunkach kontemplacyj­ nych. Potęga, która mnie wypędziła, wzbroniła mi też możliwości pełnego jej poznania. Nie przypisywałem so­ bie jeszcze współwiny, w której zaklęty krąg dostaje się ktoś, kto w obliczu tego niewyrażalnego, co zdarzyło się kolektywnie, gotów jest mówić o tym, co indywidualne. W trzech częściach punktem wyjścia jest zawsze dziedzina najściślej prywatna, dziedzina intelektualisty na emigracji. Do niej nawiązują rozważania o szerszym społecznym i antropologicznym zasięgu; dotyczą psy­ chologii, estetyki, nauki w ich odniesieniu do podmio­ tu. Końcowe aforyzmy każdej części prowadzą również tematycznie ku filozofii, bez pretensji do zamknięcia i definitywności: wszystkie chcą tylko zarysowywać kie­ runki albo podawać modele dla przyszłego wysiłku po­ jęcia. Bezpośrednim bodźcem do zapisu były pięćdzie­ siąte urodziny Maxa Horkheimera 14 lutego 1945 roku. Wykonanie przypadło na okres, kiedy wobec okolicz­ ności zewnętrznych musieliśmy przerwać wspólną pra­ cę. Ta książka, nie uznając przerwy, chce być znakiem podzięki i wierności. Jest świadectwem toczącego się nadal dialogue interieur. nie ma tu motywu, który nie należałby do Horkheimera tak samo jak do tego, któiy znalazł czas na sformułowanie. Swoisty zamysł tych Minima Moralia, właśnie pró­ ba, by przedstawić momenty wspólnej filozofii od stro11

ny subiektywnego doświadczenia, sprawia, że poszcze­ gólne kawałki nie mogą ostać się przed trybunałem filo­ zofii, której kawałek same stanowią. To właśnie między innymi wyrażać ma luźna i niewiążąca forma, rezygna­ cja z wyrazistego kontekstu teoretycznego. Zarazem niechaj ta asceza naprawi poniekąd niesprawiedliwość, że ktoś jeden pracował dalej nad tym, czego przecież do­ konać mogą tylko dwaj i od czego nie odstępujemy.

część PIERWSZA

1944 Życie nie żyje Ferdinand Kurnberger

1 Marcelowi Proustowi. — Synowi zamożnych rodziców, któremu talent czy też słabość każe obrać tak zwany za­ wód intelektualny, artysty lub uczonego, jest szczegól­ nie ciężko wśród tych, którzy noszą odstręczające mia­ no kolegów. Nie tylko dlatego, że zazdroszczą mu nieza­ leżności, powątpiewają o powadze jego intencji i domniemują w jego osobie tajnego wysłannika zinstytu­ cjonalizowanych potęg. Takie podejrzenia świadczą wprawdzie o resentymencie, ale na ogół spotkałyby się z jego aprobatą. Prawdziwe przeszkody leżą jednak w innej płaszczyźnie. Zajmowanie się sprawami ducha stało się dziś czymś „praktycznym”, panuje tu ścisły po­ dział pracy, branże i numerus clausus. Człowiek mate­ rialnie niezależny, który wybiera sprawy duchowe z od­ razy do hańbiącego zarabiania pieniędzy, nie będzie skłonny tego uznawać. I za to spotyka go kara. Nie jest „profesjonalistą”, w hierarchii konkurentów lokuje się jako dyletant, niezależnie od tego, czy zna się na rzeczy, i jeśli chce zrobić karierę, musi w zdeterminowanym uporze prześcignąć nawet najtępszego fachowca. Zawie­ szenie podziału pracy, do czego człowiek taki siłą rzeczy zmierza i czego może w pewnym stopniu dokonać dzię­ ki swej sytuacji materialnej, uchodzi za szczególnie nie­ godziwe: zdradza niechęć do sankcjonowania zaleca15

nych przez społeczeństwo procedur, a takich idiosynkrazji triumfująca kompetencja nie toleruje. Departamentalizacja ducha to sposób, żeby utracić go tam, gdzie nie uprawia się go ex o/jfetnnazleceniej Sposób ten działa tym bardziej niezawodnie, im bardziej ten, kto wypowiada warunki podziału pracy — choćby dla­ tego, że praca sprawia mu przyjemność — wedle zasad tegoż podziału stale ujawnia słabe punkty, nieodłączne od momentów wyższości. Tak więc porządek jest zapew­ niony: jedni muszą współpracować, bo bez tego nie mogliby żyć, a tych, którzy mogliby żyć bez tego, wyrzu­ ca się za drzwi, bo nie chcą współpracować. To jak gdy­ by zemsta klasy, z której niezależni intelektualiści zde­ zerterowali — jej nakazy przebijają się tam, gdzie dezer­ ter szuka schronienia.

2 Kopczyk okryty darnią. — Stosunek do rodziców za­ czyna się smutno, niewyraźnie zmieniać. Są ekonomicz­ nie bezsilni, więc przestają być groźni. Kiedyś buntowa­ liśmy się przeciwko ich zasadzie realizmu, praktycznej trzeźwości, zawsze gotowej przerodzić się w furię wobec tego, który nie rezygnuje. Dziś tymczasem stoimy wobec rzekomo młodej generacji, która we wszystkich swych odruchach jest nieznośnie doroślejsza, niż kiedykolwiek byli rodzice; która zrezygnowała, zanim jeszcze w ogóle doszło do konfliktu, i stąd czerpie swoją moc, zawzięcie autorytarną i niewzruszoną. Może pokolenie rodziców zawsze odbierano jako nieszkodliwe i pozbawione wła­ dzy, gdy słabła jego siła fizyczna, a własne pokolenie wydawało się ju ż zagrożone przez młodzież: w społeczeństwie antagonistycznym nawet stosunek pokoleń jest stosunkiem Konkurencii, za Kioiyth Stoi naga pi.eeiflóC. Dziś jednakwiedzie to regresywnie do stanu? któ­ ry wprawdzie nie zna kompleksu Edypa, zna za to ojco16

bójstwo. Do symbolicznych zbrodni nazistów należy za­ bijanie starców. W takim klimacie wytwarza się późne i świadome porozumienie z rodzicami, porozumienie stron skazanych, zakłócone jedynie lękiem, że, sami bezsilni, nie będziemy kiedyś w stanie zatroszczyć się o nich tak, jak oni troszczyli się o nas, gdy coś posiada­ li. Zadawany im gwałt każe zapomnieć o gwałcie, jakie­ go oni sami się dopuszczali. Nawet racjonalizacje, nie­ gdyś znienawidzone kłamstwa, którymi starali się usprawiedliwić swój partykularny interes jako interes powszechny, ukazują rąbek prawdy, pęd do uśmierze­ nia konfliktu, który pozytywna potomność radośnie ne­ guje. Nawet wyblakły, niekonsekwentny i podejrzliwy wobec samego siebie duch starszych będzie ciekawszy niż dowcipna głupota juniorów. Nawet neurotyczne dzi­ wactwa i bziki dawnych dorosłych reprezentują charak­ ter, ludzką udatność w porównaniu z patologicznym zdrowiem, infantylizmem, który wyniesiony został do rangi normy/ Ze zgrozą przychodzi zauważyć, że często ju ż dawniej, kiedy sprzeciwialiśmy się rodzicom, ponie­ waż oni reprezentowali świat, byliśmy potajemnie tubą świata gorszego przeciwko kiepskiemu. Apolityczne próby wyłamania się z mieszczańskiej rodziny prowa­ dzą najczęściej do jeszcze głębszego uwikłania, i czasem wydaje się, jak gdyby nieszczęsny zalążek społeczeń­ stwa, rodzina, hodował w sohie zarazem zalążek bez­ kompromisowej woli innego społeczeństwa. Wraz z ro­ dziną zanikła — choć system utrzymuje się nadal — nie tylko najskuteczniejsza agentura mieszczaństwa, lecz także opór, który wprawdzie tłamsił indywiduum, ale również je wzmacniał, a może wręcz tworzył. Koniec ro­ dziny paraliżuje przeciwsiły. Nadciągający ustrój kolek­ tywistyczny je s twiadczenie śmierci zmienia się w doświadczenie wyrriTany kadr, „to zaś, co z naturalnego stosunku do śmierci nie mieści się w stosunku społecznym, pozosta­ wia się higienie. Gdy śmierć postrzegana jest już tylko jako wystąpienie naturalnej istoty żywej ze związku społeczeństwa, to znaczy, że społeczeństwo wreszcie udomowiło śmierć: umieranie potwierdza raz jeszcze absolutną znikomość naturalnej istoty żywej wobec społecznego absolutu. Jeżeli przemysł kulturalny w ogóle jakoś świadczy o zmianach w organicznym składzie społeczeństwa, to właśnie wówczas, gdy nie­ mal jawnie wyznaje ten stan rzeczy. W soczewce prze­ mysłuJuilturalriegp śmierć zaczyna być komiczna. Ow­ szem, śmiech, który wita śmierć w- Określonym rodzaju produkcji, jest dwuznaczny. Brzmi w nim jeszcze strach przed tym czymś ąmorficznyńj w obrębie siatki, którą społeczeństwo spętało całą' riaturę. Ale osłona jest już tak potężna i szczelna, że pamięć o elemencie nie pokrytym zdaje się niedorzeczna, sentymentalna. Od­ kąd powieść detektywistyczna zdegenerowała się w książkach Edgara Wallace’a, które zdawały się drwić 279

z czytelników niezbyt racjonalną konstrukcją, nie roz­ wiązaną zagadką i grubą przesadą, a jednak antycypo­ wały kolektywny wizerunek totalitarnej grozy, wy­ kształcił się typ kom edii morderstwa. Komedia ta, na­ dal udając, że wyśmiewa się z fałszywych strachów, de­ moluje wizgrGhkr śmierci-P rz e dstawia zwłoki jako re­ kwizyt — któryny fakty cznjjTsię st5ły'^Jeszcze przypomi­ nają człowieka, af~SS[Tuź tylko rzeczą, jak w filmie A slight case o f murder, gdzie zwłoki bez ustanku prze­ nosi się z miejsca na miejsce, alegorie tego, czym były ju ż przedtem. Komizm okupiony jest fałszywą likwida­ cją śmierci, co Kafka dawno temu z paniką opisał w his­ torii myśliwego Grakchusa: z tego powodu nawet muzy­ ka zaczyna być komiczna. To, co narodowi socjaliści praktykowali na milionach ludzi, przegląd żywych jako martwych, masowa produkcja i dewaluacja śmierci, rzuciło cień wstecz, na tych, których trup pobudzał do śmiechu. Decydującą sprawą jest włączenie biologicz­ nego zniszczenia do sfery świadomej społecznej woli. Tylko ludzkość, której śmierć stała się tak obojętna jak jej członkowie, ludzkość, która sama dla siebie umarła, może administracyjnie ferować wyrok śmierci na milio­ ny. Modlitwa Rilkego o własną śmierć jest żałosnym oszustwem wobec tego, że ludzie ju ż tylko zdychają.

149 W pół drogi. — Na krytykę tendencji współczesnego społeczeństwa automatycznie, zanim ta zdąży się do końca wypowiedzieć, odpowiada się, że przecież tak było zawsze. Oburzenie, natychmiast zbywane obron­ nym gestem, świadczyć ma tylko o braku rozeznania co do niezmiennego biegu dziejów; o nierozumności, którą wszyscy z dumą diagnozują jako histerię. Ponadto os­ karżycielowi napomyka się, że swoimi napaściami chce tylko dodać sobie znaczenia, skorzystać z przywileju 280

wyjątkowości, podczas gdy to, na co się oburza, jest po­ wszechnie znane i trywialne, nikogo więc nie może za­ interesować. Oczywistość nieszczęścia służy jego apolo­ gii: ponieważ wszystkim jest wiadome, nikomu nie wolno o nim mówić, a pokryte milczeniem może spokoj­ nie trwać. Potulnie słucha się tego, co wbiła ludziom do głów filozofia wszelkich odcieni: że to, co ma po swej stronie uporczywa siłę ciężkości bytu, tym samym do­ wiodło swych praw. Wystarczy okazać niezadowolenie, a ju ż się uchodzi za podejrzanego naprawiacza świata. Konformizm posługuje się trickiem polegającym na tym, że oponentowi imputuje się reakcyjną tezę o upad­ ku , tezę nie do ohrony — h o czyż gróza rzeczywiście nie trwa wiecznie? — następnie z uwagi na rzekomy błąd w jego myśleniu dyskredytuje się konkretny pogląd kiytyczny i tego, kto atakuje mroki, oczernia się jako obskuranta. Ale powiedzmy, że tak było zawsze, choć ani Timur i Dżyngis-chan, ani kolonialna administracja w Indiach nie dusili planowo milionów ludzi gazem — w takim razie wieczność koszmaru ujawnia się w tym, że każda z jego nowych form przelicytowuje dawniejszą. Co trwa, ternie niezmienne ąuantum cierpienia, ale jego posfępy w kierunku piekła: taki jest sens formuły o na­ rastaniu, sprzeczności. Każdy inny proces byłby nie­ szkodliwy i przechodziłby kolejne pośrednie fazy, rezyg­ nując z jakościowego skoku. Kto rejestruje obóz śmier­ ci jako wypadek na drodze zwycięskiego marszu cywili­ zacji, a męczeństwo Żydów jako rzecz obojętną z pun­ ktu widzenia dziejów powszechnych, nie tylko cofa się poza stanowisko dialektyczne, ale wypacza sens włas­ nej polityki, polegającej na hamowaniu tendencji skraj­ nych. Nie tylko w rozwoju sił wytwórczych, także we wzroście presji panowania ilość przechodzi w jakość. Gdy Żydzi likwidowani są jako grupa, a społeczeństwo nadal reprodukuje życie robotników, to uwaga, że Żydzi są burżuazją i ich los nie ma znaczenia dla wielkiej dy­ namiki, staje się ekonomistyczną fanaberią, nawet gdy281

by masowe mordy faktycznie dało się wyjaśnić spad­ kiem stopy zysku. Groza polega na tym, że wszystko po­ zostaje tym, czym było — nadal trwa „prehistoria” —. ale i!n^^zyw^tnia się wcląż^akb coś innego, niespodziewa­ nego, przekraczając^o^wgżgtWe~ocżekr^ania, wierny cięrl 'rozwij aj ą c y c h s ię g fl wytwórczych. „Istnieją określendawśpólne wszyśtkim^zczeblom produkcji, które to określenia myśl ustala jako ogólne; jednakże tak zwane ogólne warunki wszelkiej produkcji to nic innego jak abstrakcyjne momenty, które nie prowadzą do zrozu­ mienia żadnego rzeczywistego, historycznego szczebla produkcji”. Imrnni słowy, wyabstrahowanie tego, co historycznie niezmienne, nie jest z mocy naukowej obiektywności neutralne wobec rzeczy, ale nawet wów­ czas, gdy jest trafne, służy jako mgła, w której zaciera się to, co uchwytne, i to, co można zaczepić. Tegó właśnie apologecfnie chcą uznać. Z jednej strony opętani są na punkcie derniere nou.vea.ute, z drugiej strony negują piekielną machinę, jaką jest historia. Nie można trakto­ wać Oświęcimia w analogii do zniszczenia greckich miast-państw, jako czysto stopniowego przyrostu grozy, nie mącącego spokoju duszy. Natomiast nigdy przed­ tem nie zaznana udręka i poniżenie transportu w byd­ lęcych wagonach rzuca zabójczo jaskrawe światło na najbardziej odległą przeszłość, na tamtą tępą i bezplanową p rzem oczy której przemoc koncypowana nauko­ wo była j uż(_teleologicznie współustanowiona/j'Iden­ tyczność polega na nieicleńtycznośći, to, czegoRfotąd nie bywało, denuncjuje to, co było. Twierdzenie, że wciąż jest to samo, jest nieprawdziwe w swej bezpośredniości, prawdziwe zaś dopięrp najd e jly n a m ij^ o t a l izmu. Kto nie~chcerozpoźnacnaras tania grozy, n ietylk o popada w zimną kontemplację, ale — negując specyficzną róż­ nicę między nowością a tym, co ją poprzedzało — nie dostrzega prawdziwej tożsamości całych dziejów, .grozy bez końca.

282

150 Dodatek nadzwyczajny. — Centralne miejsce u Poego i Baudelaire’a zajmuje pojęcie nowości. U tego pierwsze­ go w opisie Maelstrómu, o którego grozie, równej grozie the novel żadna z dotychczasowych relacji jakoby nie daje wyobrażenia; u tego drugiego w ostatniej linijce cyklu La mort, która wybiera otchłań — piekła czy nie­ ba, to wszystko jedno, „byle tam, w Niewiadomej, zna­ leźć coś nowego”. Za każdym razem podmiot zdaje się na nieznane zagrożenie, które w zawrotnej przemianie obiecuje rozkosz. Nowość, puste miejsce świadomości, wyczekiwane niejako z zamkniętymi oczami, wydaje się formułą pozwalającą z grozy i rozpaczy wykrzesać pod­ nietę. Przemienia zło w kwiat. Ale jej goły zarys jest kryptogramem najbardziej jednoznacznej reakcji. Opi­ suje precyzyjną odpowiedź, jakiej podmiot udziela świa­ tu, który stał się abstrakcją, epoce przemysłowej. Kult nowości j m n r i p m i T m u c ą h u n t p m pryprjwkp temu, że nie ma już nic nowego. Wciąż takie same medaaniczfiie produkowane dobraT sieć uspołecznieniarktóra chwyta i asymiluje zarówno przedmioty, jak spojrzenie na nie, zmienia wszystko, co może się zdarzyć, w to, co już było, w przypadkowy egzemplarz gatunku, w sobo­ wtóra modelu. Pokłady nie ruszone jeszcze myślą, nie przerośnięte intencjami, jeszcze płodne — wydają się wyczerpane. O nich marzy idea nowości. Nowość jest nieosiągalna i zajmuje miejsce obalonego Boga wobec pierwszej świadomości upadku doświadczenia. Ale po­ jęcie nowości dotknięte jest chorobą doświadczenia i o tym świadczy jego abstrakcyjność, bezsilnie zwróco­ na ku wymykającemu się konkretowi. O „prehistorii nowoczesności” powiedzieć coś może analiza zmiany znaczenia słowa „sensacja”, egzoterycznego synonimu Baudelaire’owskiej nowości. Słowo to w kulturze euro­ pejskiej upowszechniło się za sprawą teorii poznania. U Locke’a oznacza zwykłe, bezpośrednie postrzeżenie, 283

przeciwieństwo refleksji. Z tego narodziła się potem Wielka Niewiadoma i wreszcie masowa podnieta, de­ strukcyjne upojenie, szok jako dobro konsumpcyjne. Zdolność postrzeżenia w ogóle czegokolwiek, bez wzglę­ du na jakość, zastępuje szczęście, ponieważ wszech­ mocna kwantyfikacja zmiotła samą możliwość postrze­ gania. Miejsce spełnionego w doświadczeniu stosunku do rzeczy zajął moment czysto subiektywny i zarazem fizycznie wyizolowany — doznanie wyczerpujące się w wychyleniu manometru. Historyczna emancypacja od bytu w sobie przeobraża się w formę oglądu, proces, z którego zdaje sprawę dziewiętnastowieczna psycholo­ gia zmysłów, redukująca substrat doświadczenia do „bodźca podstawowego” i traktująca specyficzne energie zmysłowe jako niezależne od właściwości tego bodźca. Poezja Baudelaire’a jest jednak wypełniona owym błys­ kiem światła, jaki widzi zamknięte oko, gdy poraża je cios. To światło jest fantasmagorią, fantasmagoryczna jest też sama idea nowości. Gdy spokojna percepcja się­ ga już tylko społecznie preformowanego odlewu rzeczy, wówczas to, co błyska, samo jest powtórzeniem. No­ wość, poszukiwana dla samej siebie, niejako laborato­ ryjnie spreparowana, skostniała w pojęciowy schemat, w nagłym zjawieniu się jest kompulsywnym nawrotem dawności, podobnie jak w traumatycznych nerwicach. Przed oślepionym rozdziera się woal czasowego następ­ stwa i odsłania archetypy wiecznie tego samego: dlate­ go odkrycie nowości jest dziełem szatańskim^ a wieczny powrot potępieńiemTAIegorią the nouel u Poego jest oklężny, a pi zecie?-jakby ''zastygły ruch bezsilnej łodzi w- wirze Maelstrómu. Sensacje, wśród których maso­ chista oddaje się nowości, to regresje. Psychoanaliza jest o tyle prawdziwa, że ontologia Baudelaire’owskiej nowo­ czesności i wszystkich, jakie przyszły po niej, odpowia­ da infantylnym popędom cząstkowym. Ich pluralizm tworzy barwną fatamorganę, w której monizmowi miesz­ czańskiego rozumu własna autodestrukcja ukazuje się 284

jako złujŁąajjbietnica nadziei. Na tej obietnicy zasadza się i3ea nowoczesności, a ponieważ jej rdzeniem jest za­ wsze to samo, wszelka nowoczesność, nim jeszcze się zestarzeje, wydaje się archaiczna. Tristan, który w po­ łowie dziewiętnastego wieku wznosi się jako obelisk nowoczesności, jest zarazem monumentalnym pomni­ kiem przymusu powtarzania. Nowość jest dwuznaczna od chwili intronizacji. Łączy w sobie wszystko, co wyła­ muje się z jedności sztywnego trwania, toteż pod nacis­ kiem owej jedności ssąca siła tego, co nowe, przyśpiesz^ rozpad podmiotu na konwulsyjne momenty, kiedy t^ w y^ afę rniTsię, że żVfeTi\oruie drogę totalnemu spo­ łeczeństwu, które nowomodnie wypędza nowość. Wiersz Baudelaire’a o męczennicy seksu, ofierze morderstwa, alegorycznie składa hołd świętości rozkoszy w straszli­ wie wyzwalającej martwej naturze zbrodni, ale upojenie w obliczu nagiego ciała bez głowy podobne jest już do rauszu, który przyszłym ofiarom reżimu Hitlera kazał bezwładnie i chciwie sięgać po gazety, informujące o po­ sunięciach, które im samym wieściły zgubę. Faszyzm był sensacją absolutną: w oświadczeniu z czasów pier­ wszych pogromów Goebbels chwalił się, że narodowi so­ cjaliści przynajmniej nie są nudni. W Trzeciej Rzeszy delektowano się abstrakcyjną grozą wiadomości i plotki jako jedyną podnietą, wystarczającą, by w jednej chwi­ li rozpalić osłabione sensorium mas. Bez tej nieodpar­ tej niemal żądzy nagłówków, która dławi serce odde­ chem praczasów, niewymowna zgroza byłaby dla obser­ watorów, a także dla sprawców nie do zniesienia. Pod koniec wojny Niemcom hojnie szafowano nawet przera­ żającymi wieściami i nie ukrywano powolnie dokonują­ cej się katastrofy militarnej. Pojęcia takie jak sadyzm i masochizm tu ju ż nie wystarczają. W masowym społe­ czeństwie technicznego rozpowszechniania zapośredni­ czone są przez sensację, mknącą z dala jak kometa skrajną nowość. Porażona publiczność wije się w szoku i zapomina, komu przydarza się potworna rzecz, jej sa285

mej czy innym. Treść szoku jest w stosunku do siły podniety realnie nieistotna, tak jak idealnie była nieis­ totna w zaklęciach poetów; może nawet groza, którą smakowali Poe i Baudelaire, urzeczywistniona przez dyktatorów, traci swoją sensacyjną jakość, wypala się. Gwałtowne ratowanie jakości przez nowość było bezjakościowe. Jako nowe, wyzbyte samo siebie, wszystko może stać się źródłem użycia, tak jak otępiali morfiniści sięgają bez wyboru po wszelkie narkotyki, również po atropinę. Wraz z rozróżnianiem jakości w sensacji ginie wszelki osąd: JlaŁego właśnie sensacja^jest czynnikiem k^aSfroIam efregresji. W grozie regresywnych dyktatur nowoczesność, dialektyczny wizerunek postępu, speł­ nia się w eksplozji. Nowość w swej postaci kolektywnej, która po części zapowiada się już w dziennikarskiej żył­ ce Baudelaire’a i w werblach Wagnera, jest w istocie ży­ ciem zewnętrznym, z którego wygotowano pobudzający i paraliżujący narkotyk: nie darmo Poe, Baudelaire i Wagner byli typami nałogowców. Czystym złem staje się nowość dopiero w wersji totalitarnej, gdzie owo na­ pięcie indywiduum, które kiedyś zrodziło kategorię no­ wości, ulega zniesieniu w społeczeństwie. Dziś apetyt na nowość, wszystko jedno jakiego rodzaju, byle dość archaiczną, stał się powszechny, jest wszechobecnym medium fałszywej mimesis. Rozkład podmiotu odbywa "śię w ten sposób, że podmiot zdaję sign ą wciąż inne za­ wsze to samo. Wszystko, co stałg j y ęharakterach. zostaje wyssane. To, nad czym Baudelaire panował mocą obrazu” przypada bezwolnej fascynacji. Niewierność i nietożsamość, patologiczna reakcja na sytuację wywo­ ływane są przez podnietę nowości, która jako podnieta już nie^a^t podniecająca. Może ludzkość ogłasza w ten sposób rezygnację zjJ ję c i posiadania dzieci, ponieważ każdemu "przepowiedzieć można to, co najgorsze: no­ wość jest tajemną figurą wszystkich nie narodzonych. Malthus należy do praojców dziewiętnastego wieku, a Baudelaire słusznie złożył hołd bezpłodnej. Ludzkość, 286

która zwątpiła o swej reprodukcji, nieświadomie rzutu­ je pragnienie przeżycia na chimerę znanej dotąd rzeczy, ale ta (podobna jest do śmiexrfl ^Wskazuje na schyłek całościowego ustroju, który wirtualni^ nie po­ trzebuje JUŻ CżłonkowT

151 Tezy przeciw okultyzmowi. — 1. Skłonność do okul­ tyzmu jest objawem regresji świadomości. Świadomość utraciła siłę potrzebną do przemyślenia tego, co nieuwarunkowane, i znoszenia tego, co uwarunkowane. Zamiast pracą pojęcia określać je ze względu na jedność i różnicę, miesza je dowolnie. Nieuwarunkowane staje się faktem, uwarunkowane staje się bezpośrednio istot­ ne. Rozkład monoteizmu rodzi drugą mitologię. „Wierzę w astrologię, ponieważ nie wierzę w Boga” — odpowie­ dział jeden z ankietowanych w ramach amerykańskich badań socjopsychologicznych. Prawodawczy rozum, który wzniósł się do pojęcia jedynego Boga, wydaje się staczać wraz z jego upadkiem. Duch rozpada się na du­ chy i traci przy tym zdolność rozpoznania, że du­ chów nie ma. Zawoalowana zgubna tendencja społe­ czeństwa wykpiwa swoje ofiary fałszywym objawieniem, halucynacyjnym zjawiskiem. W obliczu jego fragmenta­ rycznej sugestywności łudzą się, że oto patrzą w oczy totalnemu przeznaczeniu i stawiają mu czoło. Po tysiąc­ leciach oświecenia ludzkość znów ogarnia panika: tę ludzkość, której panowanie nad naturą jako panowanie nad ludźmi przewyższa grozą wszystko, czego ludzie mogli kiedykolwiek lękać się ze strony natury. 2. Druga mitologia jest nieprawdziwsza od pierwszej. W pierwszej wyrażał się stan wiedzy kolejnych epok, z których każda odznacza się świadomością odrobinę bardziej wyzwoloną od ślepego kontekstu natury niż po­ przednia. Druga mitologia, zmącona i pełna uprzedzeń. 287

odrzuca raz już uzyskaną wiedzę w obrębie społeczeń­ stwa, gdzie wszechogarniający stosunek wymiany zacie­ ra to, co elementarne — nad czym właśnie, według włas­ nych deklaracji, panują okultyści. Spojrzenie żeglarza ku Dioskurom, dusza ożywiająca drzewo i źródło, mimo odurzenia w obliczu niewiadomej, historycznie odpowia­ dały doświadczeniom podmiotu z przedmiotami jego działania. Tymczasem, jako racjonalnie wykorzystana reakcja na zracjonalizowane społeczeństwo, odrodzony arffinizm w jarmarcznych budach i gabinetach wieszcz­ ków wszelkiej rangi neguje wyobcowanie, o którym sam śwriadczy i którym się karmi, oraz tworzy surogat nie­ obecnego doświadczenia. Okultysta wyciąga skrajne konsekwencje z fetyszyzmu towarowego: niebezpiecznie uprzedmiotowiona praca wyzierą ku niemu z.przedrrtlp-tdw setkami aemonicznych ma s e k rT a o czym w świe cle^rtrostma^nT^y^^odukt zapomniano — że jest o* wyprodukowany przez ludzi — zostaje ocfraffaSnqj opSbafrfe'\rwewnętr2ńionejako coś samoistnego doda ne do samoistnych przedmiotów i zrównane z nim: irłHlnakTf-w promieniach roi^ttfmT przedmioty ostygłyT straciły pozór uduchowienia, toteż to, co ożywia je du­ szą, ich społeczna jakość, usamodzielnia się jako coś naturalnie nadnaturalnego, rzecz pośród rzeczy. 3.'-1?e^eŚja~do rrysIernaTnagicznego w późnym kapita­ lizmie upodobnia to myślenie do późnokapitalistycznych form. Dwuznacznie aspołeczne zjawiska marginal­ ne systemu, żałosne próby zezowania przez szpary w je ­ go murach nie ujawniają wprawdzie nic z tego, co mia­ łoby się znajdować na zewnątrz, tym więcej za to z we­ wnętrznych sił rozkładu. Mędrkowie, którzy terroryzują klientów kryształową kulą, to modeliki mędrców, którzy dzierżą w dłoniach los ludzkości. Samo społeczeństwo jest tak przeżarte ■wrogością i spiskiem jak ciemnota z kręgu Psychic Research. Hipnoza, praktykowana w okultyzmie, podobna jest do totalitarnej grozy: we współczesnych procesach jedno przechodzi w drugie. 288

Uśmiech augurów zwyrodniał w szyderczy śmiech spo­ łeczeństwa z samego siebie; raduje go bezpośredni ma­ terialny wyzysk dusz. Horoskop odpowiada dyrekty­ wom wydawanym narodom przez biura, a mistyka liczb przygotowuje do administracyjnych statystyk i cen kar­ telowych. Sama integracja okazuje się wreszcie ideolo­ gią dezintegracji w grupach władzy, które wzajemnie się likwidują. Kto w to wpadnie, jest zgubiony. 4. Okultyzm jest reakcją na subiektywizację sensu, do­ pełnieniem urzeczowienia. Skoro obiektywna rzeczywis­ tość okazuje się wobec żywych głucha jak nigdy przed­ tem, starają się wszelkimi hokus-pokus wydobyć z niej sens. Sens jest bez wyboru przypisywany pierwszej by­ le jakiej instancji, która się nawinie: szwankująca ra­ cjonalność rzeczywistości zostaje zastąpiona przez pod­ skakujące stoły i promieniowanie ziemi. Odpadki świa­ ta zjawisk stają się dla chorej świadomości mundus intelligibUis. Byłaby to niemal spekulatywna prawda, tak jak Odradek u Kafki byłby niemal aniołem, a przecież w swojej Pozytywności, poza zasięgiem medium myśli, jest tylko barbarzyńskim obłędem, zewnętrzną wobec samej siebie i dlatego zapoznającą się w przedmiotach subiektywnością. Im doskonalsza nikczemność~tegO, co podawane jest za „ducha” — a we wszystkim, co byłoby bardziej uduchowione, oświecony podmiot natychmiast by się odnalazł — tym bardziej wytropiony tam sens, skądinąd całkiem nieobecny, staje się nieświadomą, kompulsywną projekcją jeśli nie klinicznie, to histo­ rycznie rozkładającego się podmiotu. Podmiot chciałby zrównać świat z własnym upadkiem: dlatego wdaje się w rekwizyty i złe życzenia. „Trzecia czyta mi z ręki/ W y­ czytać chce me nieszczęście!” W okultyzmie duch jęczy pod ciężarem własnej klątwy jak ktoś, komu śni się koszmar, i jego udręka wzmaga się wraz z poczuciem, że śni, a przecież nie może się zbudzić. 5. Władza okultyzmu, jak władza faszyzmu, z którym łączą go schematy myślowe takie jak antysemityzm, nie 289

jest czysto patologiczna. Polega raczej na tym, że w po­ mniejszych panaceach, niejako w kryjących obrazach, złakniona prawdy świadomość chciałaby dosięgnąć poznania, które niejasno jej majaczy, a którego oficjal­ ny postęp w każdej postaci starannie jej odmawia. Cho­ dzi o poznanie, że społeczeństwo, wirtualnie wyklucza­ jąc możliwość spontanicznej przemiany, zdąża do total­ nej katastrofy. Realny obłęd wzoruje się na astrologicz­ nym, który podaje nieprzejrzysty związek wyobcowa­ nych elementów — nic bardziej obcego od gwiazd — ja ­ ko wiedzę o podmiocie. Niebezpieczeństwo, wyczytane z konstelacji, przypomina zagrożenie historyczne, które rośnie i grasuje właśnie w nieświadomości, tam, gdzie brak podmiotu. Wszystkie przyszłe ofiary są ofiarami całości, którą same tworzą — ale mogą to znieść tylko dlatego, że ową całość przenoszą gdzieś daleko, na coś do siebie podobnego i zewnętrznego. W żałosnej bredni, jaką uprawiają, w tej jałowej grozie mogą dać upust nie­ opanowanej żałości, krzyczącemu strachowi przed śmiercią, a zarazem nadal je wypierać, co jest koniecz­ ne, jeśli chcą dalej żyć. Załamanie linii życia, wskazują­ ce na czyhającego raka, jest szwindlem tylko w tym punkcie, gdzie się je stwierdza, na ręce człowieka; na swoim miejscu diagnoza byłaby tam, gdzie się jej nie stawia, w kolektywie. Okultyści mają rację mówiąc, że pociągają ich dziecinnie monstrualne fantazje przyro­ doznawstwa. Doprowadzają do konfuzji między swoimi emanacjami a izotopami uranu, ale kontuzja ta jest przeraźliwie wyrazista. Mistyczne promienie to skromna antycypacja promieni technicznych. Przesąd jest poz­ naniem, ponieważ widzi razem szyfry destrukcji, które na powierzchni społeczeństwa są rozproszone; jest głu­ pi, bo mimo swego popędu śmierci trzyma się jeszcze złudzeń: po przemienionej, niebiańskiej postaci społe­ czeństwa spodziewa się odpowiedzi, której udzielić mo­ żna tylko przeciwko społeczeństwu realnemu: 6. Okultyzm jest metafizyką głupków. Podrzędność me290

diów nie jest przypadkowa, tak samo jak apokiyficzność, naiwność objawienia. Od zarania spirytyzmu za­ światy nie przekazały niczego istotniejszego nad po­ zdrowienia od zmarłej babci i przepowiednię rychłej podróży. Wykręt, że świat duchów może zakomuniko­ wać biednemu ludzkiemu rozumowi tylko tyle, ile ro.zum ten potrafi przyjąć — pomocnicza hipoteza para­ noicznego systemu — jest równie głupi: lumen naturale zdołało przecież ogarnąć coś więcej niż podróż do bab­ ci, a jeśli duchy nie chcą tego przyjąć do wiadomości, to są nieokrzesanymi koboldami, z którymi lepiej zerwać stosunki. Tępo naturalna treść nadnaturalnego posła­ nia zdradza jego nieprawdę. Uganiając się za tym, co zgubili po tamtej stronie, natykają się tylko na własną nicość. Żeby nie wypaść z szarej codzienności, w której, jako niepoprawni realiści, czują się u siebie w domu, sens, którym się napawają, zrównany zostaje z nonsen­ sem, przed którym uciekają. Zgniły czar nie różni się od zgniłej egzystencji, którą opromienia. O tyle ułatwia sy­ tuację ludziom trzeźwym. Fakty, które od czegoś inne­ go, co zachodzi, różnią się tylko tym, że nie zachodzą, fatygowane są jako czwarty wymiar. Dostarczają głup­ kowi światopoglądu. Astrolodzy i spirytyści śpiesznie, na gwałt, udzielają na każde pytanie odpowiedzi, która go nie rozstrzyga, a przeciwnie, surowym dekretem od­ cina wszelkie możliwe rozstrzygnięcia. Ich wzniosła do­ mena, wyobrażona analogicznie do przestrzeni, nie po­ trzebuje przemyśleń, podobnie jak stoły i wazony z kwiatami. Tym samym umacnia konformizm. Trwają­ cemu stanowi rzeczy podoba się nade wszystko, że trwanie jako takie ma być sensem. 7. Wielkie religie albo — ja k żydowska — zgodnie z za­ kazem wizerunków upamiętniały ocalenie zmarłych milczeniem, albo głosiły zmartwychwstanie ciała. Trak­ towały poważnie nierozdzielność ciała i ducha. Nie ma intencji, nie ma niczego „duchowego”, co nie było zako­ rzenione w cielesnym postrzeżeniu i nie domagało się 291

znów cielesnego spełnienia. Dla okultystów, którzy są wyżsi nad ideę zmartwychwstania i właściwie wcale nie chcą ocalenia, to zbyt prostackie. Ich metafizyka, której nawet Huxley nie może od metafizyki odróżnić, opiera się na aksjomacie: „Dusza może się pod niebo wzbić/ Ciało niechaj na kanapie tkwi”. Spirytualizm im bar­ dziej rześki, tym bardziej jest mechanistyczny: nawet Kartezjusz tak czysto nie przeprowadził cięcia. Podział pracy i urzeczowienie sięgają szczytu: ciało i dusza w toku nieustającej wiwisekcji zostają rozłączone. Du­ sza ma brać nogi za pas i w bardziej świetlistych regio­ nach kontynuować gorliwą działalność dokładnie od te­ go miejsca, w którym została przerwana. Przy takiej de­ klaracji niezawisłości dusza staje się jednak tandetną imitacją tego, od czego się fałszywie wyemancypowała. Zamiast wzajemnego oddziaływania, jakie uznawała nawet najbardziej skostniała filozofia, powstaje ciało astralne, haniebna koncesja hipostazowanego ducha na rzecz jego przeciwnika. Tylko w podobieństwie ciała można w ogóle uchwycić pojęcie czystego ducha, i po­ dobieństwo to zarazem znosi pojęcie. Urzeczowienie du­ chów to ju ż ich negacja. 8. Materializm zdaje się bez ratunku pognębiony. Ale ciało astralne ma dać się zważyć. Obiekty ich zaintere­ sowania powinny zarazem wykraczać poza możliwość doświadczenia i być doświadczane. Wszystko ma się od­ bywać ściśle naukowo; im większy humbug, tym sta­ ranniej przygotowany eksperyment. Ważniactwo nau­ kowej kontroli doprowadzone zostaje do absurdu, gdy nie ma czego kontrolować. Ta sama racjonalistyczna i empirystyczna aparatura, która przegnała duchy, zo­ staje puszczona w ruch, aby wmawiać duchy tym, któ­ rzy nie dowierzają ju ż własnej ratio. Jak gdyby każdy duch elementarny nie musiał zmykać przed pułapkami panowania nad naturą, jakie zastawia się na jego ulot­ ną istotę. Jednakże okultyści i to umieją wykorzystać. Ponieważ duchy nie lubią kontroli, trzeba im pośród 292

wszystkich zabezpieczeń zostawić jakąś otwartą furtkę, przez którą bez przeszkód wykonają entree. Okultyści są bowiem ludźmi praktycznymi. Nie powoduje nimi próżna ciekawość, szukają sposobów. Od gwiazd sta­ nowczym krokiem przechodzi się do konkretnych ter­ minów. Komunikat brzmi przeważnie w tym sensie, że jacyś biedni znajomi, którzy się czegoś spodziewają, przyniosą nieszczęście. 9. Kardynalnym grzechem okultyzmu jest kontaminacja ducha i istnienia, które samo staje się trybutem du­ cha. Duch wyłonił się w istnieniu, jako organ utrzyma­ nia się przy życiu. Gdy jednak istnienie poddane zosta­ je refleksji ducha, staje się czymś innym. To, co istnie­ jące, neguje się jako wspomnienie samego siebie. Taka negacja jest żywiołem ducha. Przypisywanie mu znów pozytywnej egzystencji, choćby wyższego rzędu, ozna­ czało wydanie go w ręce tego, czemu duch się sprzeci­ wia. Późniejsza ideologia mieszczańska zrobiła z ducha raz jeszcze to, czym duch był dla preanimizmu, coś ist­ niejącego samo w sobie, zgodnie ze społecznym podzia­ łem pracy, rozdarciem między pracą fizyczną i ducho­ wą, planowym panowaniem nad tą ostatnią. W pojęciu istniejącego w sobie ducha świadomość ontologicznie usprawiedliwiła i uwieczniła przywilej, mianowicie usa­ modzielniając go w stosunku do społecznej zasady, któ­ ra go konstytuuje. Taka ideologia eksploduje w okultyz­ mie: jest to niejako spełniona postać idealizmu. Właś­ nie mocą sztywnej antytezy bytu i ducha duch staje się sprężyną bytu. Jeśli idealizm jedynie ze względu na ca­ łość, na ideę głosił, że byt jest duchem, a duch istnieje, to okultyzm wyprowadza stąd absurdalny wniosek, że istnienie jest określonym bytem: „Istnienie, z punktu widzenia samego stawania się, jest w ogóle bytem wraz z jakim ś niebytem, tak że niebyt zostaje włączony do prostej jedni z bytem. Niebyt, o ile został włączony do bytu w ten sposób, że konkretna całość ma formę bytu, formę bezpośredniości, stanowi określoność jako taką” 293

(Hegel, Nauka logiki). Okultyści traktują niebyt dosłow­ nie, w .prostej jedni z bytem”, a właściwy im rodzaj konkretności to zawrotnie skrócona droga od całości do określoności, wsparta argumentem, że jako coś określonego całość nie jest ju ż całością. Wołają do metafizyki: hic Rhodus hic salta; jeśli filozoficzna in­ westycja ducha ma się określić przez istnienie, to w końcu — domyślają się okultyści — dowolne, rozpro­ szone istnienie powinno dać się usprawiedliwić jako szczególny duch. Nauka o istnieniu ducha, skrajny wzlot mieszczańskiej świadomości, zawierałaby zatem w sobie teleologicznie wiarę w duchy, skrajne poni­ żenie. Przejście do istnienia, zawsze .pozytywne” i usprawiedliwiające świat, implikuje zarazem tezę o Pozytywności ducha, położenie ręki na duchu, trans­ pozycję absolutu w zjawisko. Czy cały rzeczowy świat, jako .produkt”, ma być duchem, czy też jakaś rzecz ma być jakimś duchem, to obojętne, a duch świata — Weltgeist — staje się duchem naczelnym, aniołem stróżem tego, co istniejące i pozbawione ducha. Z tego żyją okultyści: ich mistyka jest enfant terrible mistycznego momentu u Hegla. Posuwają spekulację do oszukań­ czego bankructwa. Podsuwając określony byt w cha­ rakterze ducha, poddają uprzedmiotowionego ducha próbie istnienia, a ta musi wypaść ujemnie. Ducha tu nie uświadczysz.

152 Ostrzega się przed nadużyciem. — Dialektyka naro­ dziła się z sofistyki, jako metoda dyskusji, użyteczna, gdy trzeba podważyć dogmatyczne twierdzenia i, jak mawiali prokuratorzy i komicy, słabszy argument uczy­ nić silniejszym. Następnie wykształciła się wobec philosoptua perennis w stałą metodę krytyki, azyl dla wszel­ kiej myśli uciśnionych, nawet takiej, która im samym 294

nie przyszła do głowy. Ale jako środek dochodzenia swoich racji była od początku także środkiem panowa­ nia, formalną techniką apologii bez względu na treść, w służbie tych, którzy mogli płacić: zasadzała się na tym, by zawsze i skutecznie zwalczać przeciwnika jego własną bronią. Toteż _prawda lub nieprawda dialektyki nie wiąże się z metodą jako taką, ale z jefTfllleneja w procesie historycznym. Podział szkoły heglowskiej-ira lew icę i prawicę wynika tyleż z dwoistego sensu teorii, co z politycznej sytuacji przed rewolucją 1848 roku. Dialektyczna jest nie tylko Marksowska doktryna, że proletariat jako ahsolutjpy przedmiot historii ma stać się jej pierwszym społecznym podmiotem i świadomie urzeczywistnić samookreślenie ludzkości — dialektycz­ ny jest także dowcip, który Gustave Dore wkłada w us­ ta jednego z parlamentarnych reprezentantów ancien regime’u: że bez Ludwika XVI nigdy by nie doszło do re­ wolucji, a przeto jemu zawdzięczamy prawa człowieka. n p f f g ł V , T m n i r n n T i i i ^ « H i ^ i i i i i u i ^ i