Kryzys i schizma. Antyscjentystyczne tendencje w socjologii współczesnej [2] 8306010086

Od kiedy socjologia istnieje spory na temat jej właściwego powołania i teoretycznych podstaw nie ucichły ani na chwilę,

241 109 8MB

Polish Pages 245 Year 1984

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Table of contents :
Theodor W. Adorno, Socjologia i dialektyka . . 5
przełożył Dariusz Niklas

Jürgen Habermas, Analityczna teoria nauki i dialektyka
(na marginesie kontrowersji między Popperem
i Adorno) ........................................ 47
przełożył Andrzej Załuska

Pierre Bourdieu, Specyfika dziedziny naukowej
i społeczne warunki rozwoju wiedzy .... 87
przełożyła Elżbieta Neyman

John Rex, Trzydzieści tez o epistemologii socjologii
i o metodzie w socjologii.............................................. 137
przełożył Bohdan Chwedehczuk

Peter Winch, Idea nauki społecznej i jej stosunek
do filozofii................................. .... 155
przełożył Bohdan Chwedeńczuk

Alain Touraine, Socjologia akcjonalistyczna . . 179
przełożył Krzysztof Wakar

Jean-Daniel Reynaud, Pierre Bourdieu, Czy socjologia
działania jest możliwa?....................................... 210
przełożył Krzysztof Wakar

Alain Touraine, Racje i cele socjologii działania 227
przełożył Krzysztof Wakar

Wykaz źródeł.........................................................................245
Recommend Papers

Kryzys i schizma. Antyscjentystyczne tendencje w socjologii współczesnej [2]
 8306010086

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

kryzys i schizma 2 Antyscjentystyczne tendencje w socjologii współczesnej Wyboru dokonał i wstępem opatrzył Edmund Mokrzycki

Państwowy Instytut Wydawniczy 1984

Theodor W. Adorno SOCJOLOGIA I DIALEKTYKA

Doniosłość interpretacji w socjologii wynika stąd, że bez odniesienia do totalności, do realnego, choć bez­ pośrednio nieuchwytnego systemu globalnego, nie można pomyśleć systemu społecznego, który wszakże poznawalny jest jedynie poprzez fakty i szczegóły. Interpretacja jest społeczną fizjognomiką zjawisk. In­ terpretować znaczy przede wszystkim: ujmować total­ ność w cechach danych społecznych. Bardzo radykal­ ny pozytywista gotów byłby dopuścić ideę antycy­ pacji totalności, jest to jednak za mało. W idei tej, nawiązującej do Kanta, totalność — co prawda odro­ czona i oddalona w nieskończoność — ukazuje się ja­ ko zasadniczo spełniona przez da-ne, z pominięciem jakościowego skoku między istotą i zjawiskiem w spo­ łeczeństwie. Totalność nie stanowi syntezy operacji logicznych, lecz jest. Fizjognomiką lepiej zdaje z tego sprawę, rozszyfrowując dwojaki stosunek total­ ności do faktów i tym samym przywracając jej zna­ czenie. Nie jest ona identyczna z faktami, lecz nie jest też poza nimi. Nieznośnie zubożone jest poznanie społeczne, które nie zaczyna od fizjognomiki. Jej za­ sadą jest podejrzliwość wobec zjawiska jako pozoru. Poznanie nie może się na tym kończyć. Odsłaniając w zapośredniczeniach zjawisk to, co się w nich wy­ raża, interpretacja różnicuje się i uzasadnia, czasa­ mi w duchu radykalnym. W odróżnieniu od przednaukowego tępego rejestrowania prawdy, poznanie zaczyna się od wyostrzonej wrażliwości na to, co roz­ 5

jaśnia każde zjawisko społeczne, i tylko wtedy tę wrażliwość definiować można jako instrument do­ świadczenia naukowego. Sterylność ustabilizowanej socjologii to skutek wykluczenia wrażliwości. Wra­ żliwość można poddać dyscyplinie, jednak wtedy dopiero, kiedy się rozwinęła. Wymaga to wzmożonej dokładności obserwacji empirycznych jak też siły teorii, która inspiruje interpretację i z niej czerpie. Niektórzy scjentyści gotowi byliby wspaniałomyślnie na to przystać, co jednak nie usuwa rozbieżności. Jest to rozbieżność koncepcji. Dla pozytywistów socjo­ logia jest jedną spośród nauk, a sprawdzone metody nauk dawniejszych, głównie przyrodniczych, są odpo­ wiednie i w socjologii. Tu kryje się autentyczne złudze­ nie. Socjologia ma bowiem charakter dwojaki: społe­ czeństwo, które jest podmiotem wszelkiego poznania i nośnikiem ogólności logicznej, jest dla niej jednocze­ śnie przedmiotem. Społeczeństwo jest subiektywne, bo odwołuje się do ludzi, którzy je tworzą, tak jak jego zasady organizacji odwołują się do subiektywnej świa­ domości i jej najogólniejszej abstrakcyjnej formy — logiki w istocie intersubiektywnej. Jest ono obiektywńe, gdyż sama jego struktura przesłania mu wła­ sną subiektywność, gdyż brak mu całościowego pod­ miotu, którego utworzyć nie może ze względu na swą organizację. Ów dwojaki charakter zmienia, cze­ go nie zauważają pozytywiści, stosunek poznania socjologicznego do jego przedmiotu. Społeczeństwo, potencjalnie samookreślający się podmiot, jest przez pozytywistów w sposób bezwarunkowy traktowane jako przedmiot wymagający określenia zewnętrzne­ go. Uprzedmiotowione zostaje to, co ze swej strony uprzedmiotowienie powoduje i wyjaśnia. Zastąpienie społeczeństwa jako podmiotu społeczeństwem jako przedmiotem ustanawia uprzedmiotowioną świado­ mość socjologii. Uchodzi uwadze, że w ujęciu pod­ miotu jako obcego dla siebie samego oraz jako usy­ tuowanego przedmiotowo — podmiot intencjonalny, czyli, jeśli kto chce, przedmiot socjologii, staje się 6

czymś innym. Oczywiście zmiana perspektywy po­ znawczej ma swe fundamentum in re. Tendencja roz­ wojowa społeczeństwa prowadzi ku uprzedmiotowie­ niu, stąd uprzedmiotowiona świadomość społeczna jest bliska adaequatio. Jednak prawda wymaga, by uchwycić również i to quid pro quo. Społeczeństwo jako podmiot i społeczeństwo jako przedmiot są tym samym, tym samym jednak nie będąc. Obiektywiza­ cje nauki eliminują ze społeczeństwa to, dzięki czemu nie jest ono jedynie przedmiotem, co rzuca cień na scjentystyczną obiektywność w ogóle. Najtrudniej to dostrzec doktrynie, której normę najwyższą stanowi niesprzeczność. W tym względzie krytyczna teoria społeczeństwa różni się najgłębiej od tego, co potocz­ nie nazywa się socjologią. Teoria krytyczna, mimo doświadczeń uprzedmiotowienia, właśnie dając im wyraz, zwraca się ku idei społeczeństwa jako pod­ miotu, podczas gdy socjologia uprzedmiotowienie akceptuje, w swych metodach odtwarza i zatraca przez to perspektywę, w której społeczeństwo i jego prawa mogłyby się dopiero odsłonić. Jest tak od chwili, gdy Comte zgłosił roszczenie socjologii do władzy, które i dziś mniej lub bardziej otwarcie od­ żywa jako pomysł, że socjologia mogłaby rozciągnąć swą kontrolę na całość społeczeństwa, ponieważ mo­ że skutecznie kontrolować poszczególne sytuacje i dziedziny społeczne. Gdyby istniała jakaś możliwość takiego rozciągnięcia kontroli i gdyby socjologia nie pomijała otwarcie stosunków władzy, dzięki którym sama trwa, to i tak społeczeństwo kontrolowane to­ talnie przez naukę pozostałoby przedmiotem — przedmiotem nauki niedojrzałym jak dotąd. Stosun­ ki panowania przetrwałyby nawet w formie racjo­ nalności naukowego sterowania społeczeństwem globalnym, które pozornie uwolniło się od swych ograniczeń. Władza badacza splotłaby się — nawet wbrew jego woli — z interesami potężnych klik. Technokracja socjologów nabrałaby elitarnego cha-

musi, ponad wszystko inne, pozostać wspólny dla fi­ lozofii i socjologii, jeśli nie mają się one zdegrado­ wać: jedna do beztreściowości, druga do bezpojęciowości. W jednej i drugiej nic nie jest rozumiane w pełni dosłownie, ani statement of fact, ani czysta wartość. Owa niedosłowność — według Nietzschego element gry — określa pojęcie interpretacji, która istnienie oddaje jako nieistnienie. Owa niezupełna dosłowność świadczy o napiętej nieidentyczności istoty i zjawiska. Poznanie empatyczne nie staje się irracjonalne, jeśli nie odżegnuje się całkowicie od sztuki. Scjentystyczna wyniosła drwina z „poetyckie­ go myślenia” zagłusza skrzypienie szaf z ankieta­ mi — hałas produkcji czystej dosłowności. Kojarzy się to z wypróbowanym zarzutem solipsyzmu wobec narcystycznej myśli o społeczeństwie, która ani nie respektuje faktów, ani nie spełnia pożytecznych fun­ kcji. Niemniej wiele przemawia za tym, że wy­ kształceni teoretycznie studenci, którzy mają pewien zmysł rzeczywistości i jej mechanizmów, potrafią nawet w tej rzeczywistości bardziej rozumnie wyko­ nać swe zadania niż zaprzysiężeni specjaliści, dla których metoda jest ponad wszystkim. Natomiast ha­ sło solipsyzmu stawia rzecz całą na głowie. Dialektyka tyleż nie zadowala się subiektywnym pojęciem rozumu, co nie uważa jednostki za substrat, a na tym przecież polega solipsyzm. Nawet Max Weber sądził, że w definicji działania społecznego trzeba odwołać się do kategorii indywiduum. W filozoficznych publikacjach szkoły frankfurckiej wszystko to zo­ stało szczegółowo wyjaśnione. Pozór solipsyzmu jest, owocem sytuacji obecnej, w której subiektywne iluz­ je rozbija tylko to, czego nie ogarnia powszechna eu­ foria komunikacyjna subiektywnej socjologii. W pew­ nej mierze świadczy o tym od niedawna, jak się zdaje, zbuntowana opinia publiczna, dla której wiary­ godne jest tylko to, co nie ma formy przekazu, nie jest „komunikacją” obliczoną na konsumenta kultury, któremu pragnie się coś wmówić. 8

Dla pozytywistów trąci poezją wszystko, co nie jest w pełni zawarte w faktach, a wymaga formy językowej. Im ściślej forma języka dopasowuje się do faktów, tym bardziej wyrasta poza prostą signifikację i nabiera cech ekspresji. Bezowocność dotych­ czasowego sporu o pozytywizm bierze się chyba rów­ nież stąd, że przeciwnicy poznania dialektycznegotraktują je zbyt dosłownie. Dosłowność i precyzja nie są tym samym, raczej się rozchodzą. Bez znie­ kształcenia i nieautentyczności nie ma poznania wy­ kraczającego poza uporządkowane powtórzenie. Z te­ go, iż nie poświęca się przy tym idei prawdy, już prędzej czynią to zagorzali reprezentanci pozytywi­ zmu, wynika pewna istotna sprzeczność: poznanie jest przesadą i to w żadnym wypadku nie per accidens. Tak bowiem jak to, co jednostkowe, nie jest „prawdziwe”, lecz mocą swych zapośredniczeń jest, zawsze własną innością, tak też nie jest prawdziwa, całość. To, że nie może ona pojednać się z jednostkowością, jest wyrazem jej własnej negatywności. Pra­ wda to wysłowienie tego stosunku. W starożytności wielka filozofia była tego jeszcze świadoma: filozo­ fia Platona, przedkrytycznie zgłaszająca radykalne pretensje do prawdziwości, występując w formie dia­ logu „aporetycznego”, ustawicznie nie dopuszcza dozadośćuczynienia tym pretensjom. Ściągające sokratejską ironię spekulacje nie były niedorzeczne. Kar­ dynalnym grzechem idealizmu niemieckiego, mszczą­ cym się obecnie w formie pozytywistycznej krytyki, było łudzenie siebie i zwolenników co do owego rozdźwięku w subiektywistycznym patosie dostąpienia pełnej identyczności z przedmiotem w wiedzy abso­ lutnej. To właśnie stawiało go na widowni w terre a terre statements of facts i wartości, narażając nieuniknienie na ataki ze strony dowolnej nauki, która udowodnić mogła, że nie spełnia on jej dezyderatów. Procedury interpretacyjne okazują swą słabość w momencie, gdy sterroryzowane przez postęp nauk szczegółowych zaczynają się zaklinać, że są nauką 9

tak samo dobrą jak wszystkie inne. Wobec Hegla żaden zarzut nie jest bardziej dotkliwy niż ten, któ­ ry podniósł już Kierkegaard, że bierze on swą filo­ zofię dosłownie. Interpretacja nie jest jednak tym samym dowolna. Między zjawiskiem a jego domaga­ jącą się interpretacji treścią pośredniczy historia. Jako istotne w zjawisku jawi się to, dzięki czemu ono stało się, jakim jest, co było w nim utajone i w cierpieniu skostnienia uwalnia je ku temu, co utajo­ ne, ku zjawiskowości drugiego stopnia. Przez termin Lebenswelt — „naturalna hermeneutyka społecznego świata życia” \ stosowany przez Habermasa, a kryty­ kowany przez Alberta, nie można rozumieć natury pierwszej. Jest to raczej wyraz, jakiego procesy spo­ łecznego stawania się nabierają w tym, co się stało. Nie należy również w trybie fenomenologicznej inwariancji absolutyzować interpretacji. Jest ona powiązana z całościowym procesem poznawania. Według Haber­ masa „ta zależność idei i interpretacji od układu in­ teresów w obiektywnej strukturze reprodukcji spo­ łecznej” nie pozwala, „by zadowalać się hermeneuty­ ką rozumiejącą sens subiektywnie; teoria rozumie­ jąca sens obiektywnie musi zdawać sprawę również z owego momentu uprzedmiotowienia, który proce­ dury obiektywizujące biorą wyłącznie pod uwagę”.1 2 Socjologia tylko marginesowo zajmuje się relacjami celów wobec środków, na które subiektywnie jest nastawione działanie, a bardziej prawami, które re­ alizują się dzięki takim nastawieniom i wbrew nim. Socjologia jest przeciwieństwem subiektywnego na­ dawania sensu przez osobę poznającą lub działającą społecznie. Pojęcie subiektywnego nadawania sensu zwodzi ku błędnemu stwierdzeniu, jakoby proces i ład społeczny były zrozumiałe od strony podmiotu, miały podmiotowy charakter i były z podmiotem po­ 1 J. Habermas, Analytische Wlssensc/iaftstheorie und Dialekt tik, w: Th. W. Adorno i inni, Der Positivismusstreit in der deutschen Soziologie, Frankfurt/Main 1969, s. 158. 1 Ibidem.

10

jednane i zgodne. Dialektyczne pojęcie sensu byłoby nie korelatem Weberowskiego sensownego rozumie­ nia, lecz społeczną istotą kształtującą zjawiska, w nich się przejawiającą i ukrywającą. Istota warunku­ je zjawiska, a nie prawa ogólne w przyjętym scjentystycznym sensie. Jej modelem mogłoby być na przykład Marksowskie prawo kryzysu, wywiedzio­ ne z tendencji spadającej stopy zysku, nawet jeśli obecnie jest ono ukryte i niemal nie rozpoznawalne. Z prawa tego można wywnioskować, jakie czynniki łagodzą kryzys. Są to zdeterminowane wewnątrzsystemowo wysiłki, by zahamować lub odwrócić we­ wnętrzną tendencję systemu. Nie jest wcale pewne, czy jest to możliwe na dłuższą metę; czy wysiłki te w końcu na przekór sobie nie doprowadzą do speł­ nienia się prawa kryzysu. Czytelnie rysuje się prze­ strogą powolnego zubożenia na tle inflacyjnym. Stosowanie kategorii totalności i istoty utwierdza przesąd, że dialektycy zajmują się sprawami nie­ uchwytnie globalnymi, pozytywiści zaś konkretny­ mi szczegółami, faktami oczyszczonymi ze wszy­ stkich niepewnych pojęciowych dodatków. Scjentystycznemu zwyczajowi, by dialektykę piętnować jako teologię przemyconą tylnymi drzwiami, prze­ ciwstawić należy różnicę między systemowym cha­ rakterem społeczeństwa a tak zwanym całościowym myśleniem. Społeczeństwo jest systemem jako syn­ teza zatomizowanej różnorodności, jako realny, choć abstrakcyjny splot, który w żadnym wypadku nie jest związkiem bezpośrednim lub „organicznym”. Stosunek wymiany nadaje systemowi w dużej mie­ rze charakter mechaniczny. Jest on obiektywnie narzucony elementom systemu, zupełnie inaczej niż w koncepcji organizmu, opartej na modelu boskiej teleologii, w którym każdy organ spełnia swą funk­ cję w całości i dzięki temu nabiera sensu. Struktura, która sprawia, że życie trwa, zarazem je niszczy, i dlatego zawiera w sobie ów pierwiastek zagłady, od którego zależy dynamika życia. Ostrość dialek­ 11

tycznej krytyki ideologii całościowej i organicystycznej nie pozostaje w tyle za pozytywistyczną. Pewnym wariantem tej krytyki jest przestroga, by nie ontologizować totalności społecznej, nie czynić jej początkiem samym w sobie. Pozytywiści, któ­ rzy (jak ostatnio Scheuch) przypisują ten po­ gląd teorii dialektycznej, po prostu się mylą. Poję­ cie początku samego w sobie jest dla dialektyki rów­ nie nie do zaakceptowania jak dla pozytywizmu. Telos dialektycznych rozważań nad społeczeństwem jest sprzeczny z podejściem globalnym. Mimo refleksji nad totalnością dialektyka nie porusza się z góry na dół, lecz próbuje swym postępowaniem teoretycznie przezwyciężyć antynomiczny stosunek ogólności i szczegółowości. Scjentyści podejrzewają dialektyków o manię wielkości: zamiast po męsku, za przy­ kładem Goethego, przemierzać wielorakie szlaki skończoności, spełniać codzienny obowiązek w dąże­ niu do osiągalnego, dialektycy zadomawiają się w nieuchwytnej nieskończoności. Wszelako totalność, jako zapośredniczenie wszystkich faktów społecznych, nie jest nieskończona, lecz właśnie dzięki swojemu systemowemu charakterowi jest zamknięta, skończo­ na, choć nie pozwala się urzeczowić. Jeśli wielkie metafizyczne kategorie były projekcjami doświadcze­ nia społecznego na ducha, który także wyłonił się ze społeczeństwa, to z chwilą gdy wracały do społe­ czeństwa, traciły pozór absolutności, jaki projekcje owe wywoływały. Żadne poznanie społeczne nie mo­ że zmierzać do opanowania tego, co bezwarunkowe. Zarazem dialektyczna krytyka filozofii nie oznacza, że filozofia ma się w niej zapaść bez śladu. Cofając się do sfery społecznej świadomość dzięki swej samorefleksji wyzwala w filozofii to, co nie całkiem sprowadza się do czynników społecznych. Gdyby je­ dnak zarzucić systemowemu pojęciu społeczeństwa jako obiektywności, że laicyzuje metafizyczne poję­ cie systemu, to byłaby to prawda, lecz taka,, która odnosi się do wszystkiego, a więc do niczego. Nie­ 12

mniej. słusznie można by zarzucić pozytywizmowi, że jego pojęcie absolutnej pewności jest sekularyzacją prawdy bożej. Zarzut kryptoteologii utyka w pół dro­ gi. Systemy metafizyczne apologetycznie projektowa­ ły na byt przymus społeczny. Kto poprzez myśl chce się wyzwolić z systemu, musi jego pojęcie w ideali­ stycznej filozofii przełożyć na rzeczywistość społeczną, której jest ono abstrakcją. W ten sposób pojęcie total­ ności, pielęgnowane w idei systemu dedukcyjnego wła­ śnie przez scjentystów, takich jak Popper, stanie do konfrontacji z oświeceniem. Okaże się rozstrzygalne, co w nim nieprawdziwe, a także, co prawdziwe. Niemniej niesłuszny rzeczowo jest zarzut megalo­ manii. W Logice Hegla totalność pojmowana była zgodnie ze swą społeczną postacią: nie jako z góry określona wobec szczegółu (w języku Hegla wobec momentu), lecz raczej jako od niego i jego ruchu nieodłączna. W koncepcji dialektycznej poszczególny konkret znaczy więćej niż w scjentystycznej, której teoria poznania go fetyszyzuje, a praktyka poznania traktuje jak surowiec lub przykład. Dialektyczna wi­ zja społeczeństwa ma więcej wspólnego z mikrologią niż pozytywistyczna, która wprawdzie abstrakcyjnie przypisuje poszczególnemu jestestwu prymat wobec pojęcia, jednak w swym postępowaniu prześlizguje się ponad nim w tym bezczasowym pośpiechu, które­ go ukoronowaniem jest komputer. Ponieważ pojedyn­ cze zjawisko kryje w sobie całe społeczeństwo, więc w totalności kontrapunkt stanowią mikrologią i zapośredniczenie. Starałem się to wyjaśnić w uwagach o obecnym konflikcie społecznym.’ W dawnej dysku­ sji z Benjaminem*4 o dialektycznej interpretacji zja­ wisk społecznych chodziło o to samo: fizjognomika społeczna Benjamina krytykowana była za zbytnią bezpośredniość, brak refleksji nad ogólnospołecznym • Th. W. Adorno i U. Jaerisch, Anmerkungen zum sozialen Konflikt heute, w; Gesellschaft, Recht und Pollttk, Neuwled i Berlin 1968, s. 1 1 nast. 4 W. Benjamin, Briefe, Frankfurt/Main 1966, s. 782 1 nast.

13

zapośredniczeniem. Benjaminowi wydawało się to podejrzane jako zbyt idealistyczne, bez tego jednak materialistyczna konstrukcja zjawisk społecznych cierpi na niedostatek teorii. Zaprzysiężony nominalizm, który releguje pojęcie jako pozór lub skrót i przedstawia fakty jako bezpojęciowe, nieokreślone w empatycznym rozumieniu, jest nieuniknienie ab­ strakcyjny. Abstrakcja staje się bezsensowną luką między ogólnym i szczegółowym, a nie spojrzeniem jak na ogólne określenie szczegółowego. O ile na tle — na przykład — socjograficznego opisu jakie­ goś konkretnego przypadku metodę dialektyczną pomówić można o abstrakcyjność, to jest ona dyk­ towana przez sam przedmiot: jednakowość społe­ czeństwa, które nie toleruje żadnych autentycznych różnic jakościowych i monotonnie powtarza się w szczegółach. Mimo to zjawiska pojedyncze, wyra­ żające ogólność, są znacznie bardziej substanc­ jalne, niż gdyby były jedynie jej logicznym reprezentantem. Nacisk na jednostkowość, która dzięki swej immanentnej ogólności nie pada ofia­ rą ogólności porównawczej, zgodny jest z dialek­ tyczną formułą praw społecznych jako praw historyczno-konkretnych. Dialektyczne określenie jednostkowości jako zarazem szczegółowej i ogólnej mody­ fikuje pojęcie prawa społecznego. Nie ma ono już formy: „zawsze gdy — wówczas”, lecz „ponieważ — musi”. Obowiązuje jedynie w warunkach braku wol­ ności, gdyż podleganie prawom nie jest efektem syn­ tezy naukowej, lecz zawiera się w określonych mo­ mentach jednostkowych jako konsekwencja określo­ nej struktury społecznej. W ten sposób rozumieć na­ leży rozważania Habermasa o historycznych prawach ruchu w kontekście obiektywno-immanentnej określoności momentu jednostkowego.5 Teoria dialektycz­ na waha się przed prostym przeciwstawianiem 6 J. Habermas, Analytlsche Wissenschaftstheorłe..., s. 163 oraz Th. W. Adorno, Soziologie und empirische Forschung, w tym sa­ mym tomie, s. 90.

14

poznania historycznego i społecznego jako poznaniai jednostkowego poznawaniu praw, gdyż to, co rzeko­ mo czysto indywidualne — indywiduacja jest kate­ gorią społeczną — zamyka w sobie moment szczegó­ łowy i ogólny. Nawet niezbędne odróżnianie tych momentów ma już charakter fałszywej abstrakcji. Modele procesu ogólności i szczegółowości stanowią tendencje rozwojowe społeczeństwa w kierunku kon­ centracji, nadakumulacji i kryzysu. Empiryczna so­ cjologia od dawna już dostrzega treści konkretne, któ­ re umykają w generalizacjach statystycznych. Często w szczególe odsłania się jakiś decydujący moment wymykający się prostemu uogólnieniu. Stąd istotność uzupełniania wyników statystycznych badaniami kon­ kretnych przypadków. Również ilościowe metody nauk społecznych stawiają sobie za cel wiedzę jako­ ściową. Kwantyfikacja nie jest celem samym w so­ bie, lecz środkiem do poznania jakościowego. Staty­ stycy przyznają to chętniej niż obiegowa logika nauk społecznych. Stosunek myślenia dialektycznego do jednostkowości najlepiej chyba ukazać można na tle pewnego sformułowania Wittgensteina, cytuje go Wellmer: „Najprostsze zdanie — zdanie elementar­ ne — stwierdza istnienie pewnego stanu rzeczy.”' Pozorna oczywistość, że analiza logiczna zdań prowa­ dzi do zdań elementarnych, nie jest wcale tak oczy­ wista. Nawet Wittgenstein powtórzył dogmat Kartezjańskiej Rozprawy o metodzie, iż to, co najpro­ stsze — cokolwiek by się przez to rozumiało — jest „prawdziwsze” niż to, co złożone, i dlatego sprowa­ dzenie złożonego do elementów prostych jest a priori korzystne. Dla scjentystów prostota jest kryterium wartości poznania w naukach społecz­ nych — stwierdza to piąta teza tybińskiego refe­ ratu Poppera.6 7 Przez skojarzenie z uczciwością pro­ stota staje się cnotą naukowca; trudno nie dosły­ 6 L. Wittgenstein, Tractatus Logico-Philosophtcus, przeł. B. Wolniewicz, Warszawa 1970, teza 4.21. ’ K. R. Popper, Die Logik der Sozialwlssenschaften, s. 105.

15

szeć głosów, że złożoność bierze się z braku rozez­ nania lub zarozumialstwa badacza. Jednak o tym, czy twierdzenia społeczne mają być proste, czy skomplikowane, przesądzają okoliczności obiektywne. Twierdzenie Poppera: „W rzeczywistości istnieją problemy, ich rozwiązania i tradycje naukowe”8, opiera się na tuż przedtem wyrażonym spostrzeżeniu, iż tak zwana dyscyplina naukowa stanowi zlepek problemów oraz prób ich rozwiązania. Wybór kręgu problemów, milcząco wyodrębnianego jako „jedynie rzeczywiste” problemy naukowe, czyni z uproszcze­ nia normę. Nauka winna zajmować się wyłącznie pro­ blemami rozstrzygalnymi. Jednakże materiał rzadko pozwala je tak zwięźle ująć. W tym samym duchu Popper definiuje metodę nauk społecznych „jako ta­ ką samą jak nauk przyrodniczych”. Polega ona na „próbach rozwiązywania pewnych problemów — problemów, od których badanie wychodzi, i tych, które pojawiają się w jego trakcie. Rozwiązania się wysuwa i krytykuje. Kiedy próba rozwiązania nie poddaje się rzeczowej krytyce, wówczas z tego właś­ nie powodu zostają wykluczone jako nienaukowe, choć może jedynie przejściowo.” 9 Pojawiające się tu pojęcie problemu jest nie mniej atomistyczne niż kryterium prawdy Wittgensteina. Postuluje się, że wszystko, czym socjologia winna się prawomocnie zajmować, rozłożyć można na problemy szczegółowe. Jeśli tezę Poppera traktować ściśle, to — wbrew pierwszemu wrażeniu zdroworozsądkowości — staje się paraliżującą cenzurą myślenia na­ ukowego. Marks nie proponował „rozwiązania pro­ blemu”; samo pojęcie propozycji kryje fikcję consen­ susu jako gwarancji prawdy. Czy z tego powodu Ka­ pitał nie wzbogacił nauk społecznych? W kontekście społecznym tak zwane rozwiązanie problemu ów kon­ tekst zakłada. Metodę prób i błędów uznaje się za panaceum, kosztem momentów społecznych, po któ8 Ibidem, s. 108. 9 Ibidem, s. 105 i nast.

16

rych usunięciu problemy zostają ad usum scientiae uprawomocnione i przypuszczalnie stają się proble­ mami pozornymi. Teoria musi powiązać szczegółowe problemy w całość, która zniknęła w wyniku Kartezjańskiej analizy, i odnieść ją do faktów. Nawet gdy próba rozwiązania nie podlega bezpośrednio „rzeczo­ wej krytyce”, jak mówi Popper, czyli odrzuceniu, me­ rytorycznie problem może mieć znaczenie centralne. Czy społeczeństwo kapitalistyczne w swej dynamice zmierza ku załamaniu, jak twierdził Marks, czy nie, dopóki nie zacznie się tym problemem manipulować, stanowi nie tylko pytanie rozsądne, lecz i najważniej­ sze, którym nauka społeczna winna się zająć. Nato­ miast zawężone i przez to przekonujące tezy scjentyzmu socjologicznego, gdy dotyczą pojęcia problemu, uciekają przed problemami naprawdę najważniejszy­ mi. Pojęcia hipotezy i związanego z nim pojęcia sprawdzalności nie można po prostu przenosić z nauk przyrodniczych do nauki o społeczeństwie. Nie ozna­ cza to aprobaty humanistycznej ideologii, mówiącej, iż godność człowieka nie toleruje kwantyfikacji. Spo­ łeczeństwo oparte na panowaniu nie odarło po prostu istot ludzkich, swych przymusowych członków, z godności, a raczej nigdy nie pozwoliło im stać się dojrzałymi istotami, którym według doktryny Kanta przysługiwałaby godność. Obecnie historia ludzka, jako przedłużenie historii naturalnej, z pewnością nie wyrasta ponad prawo wielkich liczb, które kompromitująco ujawnia się w analizach wyborczych..Z pew­ nością jednak kontekst społeczny sam w sobie ma in­ ny, przynajmniej bardziej rozpoznawalny kształt, niż­ by to wynikało z modeli scjentystycznej socjologii, zapożyczonych ze starszych od niej nauk przyrodni­ czych. Jako stosunek między ludźmi kontekst ten ugruntowany jest w świecie ludzkim, a zarazem go obejmuje i konstytuuje. Prawa społeczne są niewspół­ mierne z pojęciem hipotezy. Babiloński bałagan w sporze między pozytywistami a krytycznymi teorety­ kami zaczyna się z chwilą, gdy pozytywiści, choć wy­ 2 — Kryzys i schizma vol. II

znają tolerancję, jednak przekształcają teorię w hipo­ tezy, pozbawiając ją momentu samoistności, dzięki czemu hipotezy zyskują obiektywną siłę praw spo­ łecznych. Ponadto, na co pierwszy wskazał Horkhei­ mer, fakty społeczne nie są równie przewidywalne jak fakty przyrodnicze, które stanowią względnie jednorodne continua. Do obiektywnych prawidłowo­ ści społeczeństwa zaliczają się jego konflikty, a w końcu i jego irracjonalizmy. Zadaniem teorii spo­ łeczeństwa jest ich refleksyjne odzwierciedlenie, a w miarę możliwości odkrycie ich źródeł, nie zaś usunięcie z dyskusji przez gorliwe dopasowanie się do ideału prognoz, które można obalać lub potwier­ dzać. Również zapożyczone z nauk przyrodniczych poję­ cie ogólnej, quasi-demokratycznej rekonstrukcji ope­ racji poznawczych i poglądów w żadnym wypadku nie jest w naukach społecznych aksjomatem, za jaki się je uważa. Pojęcie to ignoruje siłę narzucanej członkom społeczeństwa nieuniknienie fałszywej świadomości, którą trzeba dopiero krytycznie prze­ niknąć. Typ ambitnego urzędnika-badacza w nau­ kach społecznych ucieleśnia tę fałszywą świadomość jako zgodny z epoką kształt ducha świata. Ten, kto wzrastał całkowicie pod wpływem przemysłu kultu­ rowego, tak iż stał się on jego drugą naturą, nie bę­ dzie początkowo ani zdolny, ani chętny do akceptacji opinii o jego strukturze społecznej i funkcji. Będzie się nawykowo bronił przed takimi opiniami, z upo­ dobaniem powołując się na scjentystyczne reguły powszechnej sprawdzalności. Trzeba było trzydziestu lat, zanim teoria krytyczna przeniknęła przemysł kulturowy. Liczne instancje i agendy ciągle jeszcze usiłują ją stłumić, ponieważ szkodzi ona ich intere­ som. Poznania obiektywnych prawidłowości społecz­ nych, a zwłaszcza bezkompromisowo czystego, nie rozwodnionego opisu, w żadnym wypadku nie ocenia się na podstawie consensus omnium. Opór wobec re­ presyjnych tendencji ogólnych może być zarezerwo­ 18

wany dla małych mniejszości, które do tego muszą znosić napomnienia, iż zachowują się elitarnie. Sprawdzalność jest potencjałem ludzkości nie istniejącym tu i teraz, w zaistniałych okolicznościach. Zapewne możliwe jest, by to, co zrozumiał ktoś jeden, stało się zrozumiałe dla każdego, rozumienie bowiem operuje całością, która ustanawia również ogólność. Jednak aby możliwość tę zaktualizować, nie wystarczy ani apel do rozumu innych ludzi, jakimi oni są, ani na­ wet wychowanie. Prawdopodobnie niezbędna okaza­ łaby się zmiana owej całości, która obecnie, zgodnie ze swym własnym prawem, bardziej deformuje świa­ domość, niż ją rozwija. Postulat prostoty harmonizu­ je z owym represyjnym stylem myślenia. Świado­ mość niezdolna do innych operacji myślowych niż perfekcjonistycznie mechaniczne staje się ponadto dumna ze swej intelektualnej uczciwości. Mimowol­ nie neguje ona złożoność tych stosunków społecznych, na które wskazują nadużywane obecnie pojęcia wy­ obcowania, uprzedmiotowienia, funkcjonalności, stru­ ktury. Logiczna metoda redukcji życia społecznego do elementów składowych w gruncie rzeczy eliminu­ je obiektywne sprzeczności. Pomiędzy pochwałą pro­ stego życia a antyintelektualną preferencją prostoty jako celu myślenia panuje tajemne porozumienie. Tendencja owa narzuca myśleniu prostotę. Natomiast poznanie socjologiczne, dające wyraz kompleksowym właściwościom procesu produkcji i dystrybucji, jest oczywiście bardziej owocne niż analiza poszczegól­ nych elementów produkcji poprzez zbieranie danych o fabrykach, pojedynczych korporacjach, robotni­ kach itd. Jest również bardziej owocne niż redukcja tych elementów do ogólnego pojęcia, dopiero bowiem w złożonych kompleksach nabierają one właściwego znaczenia. Aby wiedzieć, czym jest robotnik, trzeba wiedzieć, czym jest 'kapitalistyczne społeczeństwo; i na odwrót, ono też z pewnością nie jest „bardziej elementarne” niż robotnik. Gdy Wittgenstein uzasad­ nia swą metodę twierdzeniem: „Przedmioty stanowią 19

substancję świata. Dlatego nie mogą być złożone” 10, idzie śladem dogmatycznego racjonalizmu siedemna­ stowiecznego, z całą naiwnością pozytywisty. Wpraw­ dzie scjentyzm rozpatruje res, poszczególny przed­ miot, jako jedyne i prawdziwe jestestwo, jednak do tego stopnia pozbawiając go przy tym wszelkich określeń, jako zaledwie pojęciowej nadbudowy, że to, co jedynie rzeczywiste, staje się zupełnie niczym i faktycznie nie nadaje się do niczego więcej, jak tylko do dowodzenia nominalistycznej wiary w ogólność, która również jest niczym. Pozytywiści krytykujący dialektykę słusznie doma­ gają się przynajmniej takich modeli postępowania socjologicznego, które, choć nie przykrojone na modłę empirystycznych reguł mogą okazać swój sens — z pewnością jednak tak zwane przez empirystów kry­ terium sensu musi ulec zmianie. Index verborum prohibitorum, jakiego swego czasu żądał Otto Neurath w imieniu koła wiedeńskiego, musiałby zostać zlikwidowany. Modelem mogłaby wówczas stać się krytyka języka, z pewnością nie ta, która występuje ja­ ko nauka, lecz ta, którą Karl Kraus uprawiał przez dziesięciolecia w „Fackel”, a która taki wpływ wywarła na Wittgensteina. Krytyka ta jest nastawiona immanentnie, często kieruje się przeciw wykroczeniom dziennikarzy przeciw gramatyce. Estetyczna krytyka miała jednak od początku wymiar społeczny: spusto­ szenia językowe były dla Krausa zwiastunem spusto­ szeń rzeczywistych. Już w czasie I wojny światowej był on świadkiem pojawienia się mistyfikacji i fraze­ sów, których stłumione odgłosy docierały do niego znacznie wcześniej. Postępowanie to jest prototypem niedosłowności — doświadczony życiowo Kraus wie­ dział, że język, choć stanowi czynnik konstytutywny doświadczenia, nié tworzy jednak po prostu rzeczywi­ stości. Poprzez absolutyzację języka analiza języko« L. Wittgenstein, Tractatus..., teza 2.021.

20

wa stała się dla niego krzywym zwierciadłem real­ nych tendencji, a także środkiem, dzięki któremu je­ go krytyka kapitalizmu skonkretyzowała się w dru­ gą bezpośredniość. Tworzone przez niego językowe okropności, których dysproporcję w stosunku do rzeczywistości najchętniej wykazywali ci, którzy chcieliby zatuszować okropności realne, są odpa­ dem procesu społecznego, ukazanym pierwotnie w słowach, przed gwałtownym unicestwieniem rzeko­ mo normalnego życia społeczeństwa burżuazyjnego, w którym dojrzewały z niezauważanym upo­ rem, za plecami obiegowych obserwacji naukowych. Fizjognomika języka rozwinięta przez Krausa jest zatem potężniejszym kluczem do społeczeństwa niż większość empiryczno-socjologicznych odkryć, ponie­ waż jak sejsmograf ukazuje nieszczęście, którym nau­ ka z próżnej obiektywności uparcie nie chce się zaj­ mować. Cytowane i piętnowane przez Krausa figury językowe parodiują i przelicytowują to, co „badanie” dopuszcza jedynie pod nonszalanckim szyldem juicy quotes — nienaukowość i antynaukowość Krausa zawstydza naukę. Socjologia stanowiła próbę media­ cji, którą Kraus oczywiście wyśmiewał jako łagodze­ nie jego diagnoz, i tak zawsze pozostających w tyle za rzeczywistością. Jeszcze za jego życia wiedeńska socjalistyczna gazeta robotnicza dostrzegała warunki społeczne, które wiedeńskie dziennikarstwo uczyniło takim, jak Kraus przewidywał. Lukács w pewnej uwadze z Geschichte und Klassenbewusstsein uznał typ społeczny. dziennikarza za dialektyczne ekstre­ mum uprzedmiotowienia. W typie tym pierwotna, spontaniczna reaktywność podmiotu, która sprzeda­ wana jest na rynku, ukrywa w towarowym charak­ terze swe oczywiste przeciwieństwo do istoty towa­ ru i żeruje na tym. Fizjognomika językowa Krausa nie mogłaby tak głęboko oddziałać na naukę i histo­ rię filozofii, gdyby nie prawda doniosłych doświad­ czeń, którą zmowa podrzędnej pychy lekceważy jako 21

jedynie sztukę Mikrologiczne analizy przeprowa­ dzone przez Krausa nie są w żadnym razie tak „nie­ zobowiązujące” dla nauki, jakby ona sobie tego ży­ czyła. Mianowicie, oparte na analizach językowych tezy dotyczące mentalności subiekta — późniejszego urzędnika — jako neobarbarzyńska norma mogą spe­ cyficznie wiązać się z pewnymi aspektami Weberowskiej teorii o wyłonieniu się panowania biurokratycz­ nego i upadku oświaty, który tym się wyjaśnia. Ścisłe powiązanie językowych analiz Krausa z realiami pro­ wadzi poza doraźnie i automatycznie rejestrowaną przypadkowość czysto subiektywnych form reakcji. Z analizy szczegółowych zjawisk Kraus ekstrapoluje całość, której nie można uchwycić w ogólności po­ równawczej, a która w założeniach jego analiz współu Stosowanie przez pozytywistów pojęcia sztuki wymaga ana­ lizy krytycznej. Służy im ono jako kosz na śmieci, wymiecione poza wąskie pojęcie nauki. Ponieważ jednak pozytywizm nader chętnie uznaje życie duchowe za fakt, więc zmuszony jest przy­ znać, że doświadczenie duchowe nie mieści się w granicach po­ zytywistycznej tolerancji. W pozytywistycznym pojęciu sztuki nacisk jest położony na rzekomo swobodne odkrywanie fikcyj­ nej rzeczywistości. W dziełach sztuki, był to zawsze czynnik dru­ gorzędny, a w obecnym malarstwie 1 literaturze zanikł całkowi­ cie. Zapomina się przy tym o roli sztuki w poznaniu. Hipostatyczne kryteria scjentystyczne z góry wykluczają, by sztuka mo­ gła wyrazić istotę, która wymyka się nauce — ta ostatnia płacj za to swą cenę. Gdybyśmy trzymali się faktów tak ściśle, jak to zaleca pozytywizm, to musielibyśmy się również wywiązać ze zobowiązań wobec sztuki. Nie można by jej sytuować jak w przypadku abstrakcyjnej negacji nauki. Pozytywiści, mimo że traktują sztukę en canatlle 1 zdradzają niewielką wiedzę na jej temat, nie posuwają rygoryzmu tak daleko, by na serio objąć swymi zakazami sztukę, choćby było to konsekwencją ich stanowiska. Wynika to z ich bezkrytyczno-neutralnej postawy, któ­ ra korzystna jest przede wszystkim dla przemysłu kulturalnego. Jak Schiller, bez żadnych podejrzeń uważają oni sztukę za domenę wolności. Oczywiście nie w pełni — często objawiają bowiem wro­ gość wobec radykalnych modernistów, którzy odwracają się od obrazowego realizmu. Nawet to, co nie jest nauką, przymierzają skrycie do naukowych modeli faktu czy odbicia, które tak za­ skakująco wyłania się w teorii nauki Wittgenstelna. Również w tej sferze widać ich automatyczną reakcję: „Nie rozumiem tego.”’ W Istocie wrogość wobec sztuki 1 wobec teorii jest tym samym.

22

doświadczana jest jako moment preegzystujący. Jego dzieło może nie jest nauką, lecz nauka godna tego miana musi mu dorównać. Kraus odciął się od teorii Freuda w fazie jej upowszechniania się. Mimo to, oraz mimo pozytywistycznych skłonności samego Fre­ uda, jego teoria przeczy nauce tak samo jak dzieło Krausa. Stworzona na podstawie względnie małej liczby konkretnych przypadków w świetle reguł scjentystycznych od początku do końca zasługuje na zarzut fałszywej generalizacji. Jednak bez jej wpły­ wu na rozumienie społecznych zachowań, głównie te­ go, co „cementuje” społeczeństwo, nie można sobie wyobrazić, co w ogóle z ostatnich dziesięcioleci moż­ na by uznać za merytoryczny postęp w socjologii. Teoria Freuda, która ze skomplikowanych powo­ dów wywoływała wzruszenie ramion ustabilizowanej nauki (psychiatria jeszcze się od tego nie odzwyczai­ ła), dostarczyła praktycznych hipotez naukowych dla wyjaśnienia kwestii inaczej niewyjaśnialnej, miano­ wicie iż większość ludzi poddaje się stosunkom pano­ wania, identyfikuje się z nimi i jest przez nie skła­ niana do irracjonalnych postaw, które pozostają w oczywistej sprzeczności z najprostszymi interesami samozachowawczymi. Wątpić należy, czy przekształ­ cenie psychoanalizy w hipotezy oddaje sprawiedli­ wość jej typowi poznawczemu. Przystosowanie psy­ chologii do analiz sondażowych odbywa się kosztem zagłębiania się w szczegóły, a temu właśnie zawdzię­ cza ona bogactwo nowej wiedzy społecznej, chociaż Freud sam miał oczywiście nadzieję dotrzeć do ogól­ nych praw według schematu teorii tradycjonalnej. Wobec takich modeli Albert wydaje się. pojednaw­ czy.12 Tyle że w jego pojęciu zasadniczej sprawdzalności kryje się istotna kwestia sporna. Kiedy myśląca socjologicznie osoba zaobserwowała, że na plakatach w nowojorskim metro jeden z olśniewająco białych zębów reklamowej piękności stale zamalowywany jest na czarno, mogła na przykład wyciągnąć z tego u H. Albert, Der Mythos der totalen Vernunft.

23

wniosek, iż splendor przemysłu kulturowego jako za­ spokojenia czysto zastępczego, które odbiorca przedświadomie odczuwa jako oszustwo, budzi zarazem je­ go agresję. W kategoriach epistemologicznych Freud tak właśnie konstruował swoje twierdzenia. Tego ro­ dzaju ekstrapolacje są trudno sprawdzalne empirycz­ nie, chyba że ktoś wymyśli szczególnie pomysłowy eksperyment. Obserwacje takie mogą się jednak z po­ wodzeniem krystalizować w społeczno-psychologiczne struktury myślowe, które następnie, w innym kon­ tekście i stłoczone w „itemy”, stają się dostępne me­ todom klinicznym i ankietowym. Natomiast kiedy po­ zytywiści obstają przy tym, że dialektycy — w przeci­ wieństwie do nich samych — nie mogą podać żadnych wiąż^cych reguł postępowania socjologicznego i dlate­ go bronią aperçu, to postulat ten sugeruje owo ścisłe rozdzielenie przedmiotu i metody, które dialektyka kwestionuje. Kto chciałby przylgnąć do przedmiotu i ująć go jak ruch sam w sobie, ten nie dysponuje nie­ zależnym od przedmiotu sposobem postępowania. Jako przeciwieństwo generalnej tezy pozytywi­ stycznej o sprawdzalności sensu przytoczmy pewien znany model z dziedziny socjologii muzyki, oparty na pracach żyjącego autora — nie dlatego, by autor przeceniał jego wartość, lecz dlatego, że socjolog z natury rzeczy najpełniej orientuje się w powiąza­ niach treści i metody na podstawie własnych prac. W „Zeitschrift für Sozialforschung” opublikowano w roku 1936 pracę O jazzie, przedrukowaną w „Mo­ ments musicaux”, w której zastosowano pojęcie „pod­ miotu jazzowego” — ogólnego wyobrażenia „ego” występującego w tego typu muzyce. Jazz jest realiza­ cją całkowicie symboliczną, w której podmiot jazzo­ wy odmawia zgody na zespołowe wymagania, repre­ zentowane przez rytm podstawowy, i załamuje się, utyka, „odpada”; jednak „odpadając” w swoistym ry­ tuale odsłania swą tożsamość z bezsilnością innych pod­ miotów i za cenę samolikwidacji integruje się z ze­ społem. Nie można uchwycić podmiotu jazzowego w 24

zdaniach protokolarnych ani też symbolika wykona­ nia nie redukuje się ściśle do danych zmysłowych. Mimo to konstrukcję, która oznacza zużyty zwrot: jazz, a której stereotypy czekają na rozszyfrowanie jak tajemne pismo, niełatwo uznać za bezsensowną. Konstrukcja taka winna służyć bardziej badaniu is­ toty zjawiska jazzu, tego, czym jazz społecznie jest, niż sondowaniu poglądów różnych grup ludności we­ dług wieku na jazz, na podstawie solidnych zdań pro­ tokolarnych respondentów z próby losowej. Dopiero wtedy można by zdecydować, czy przeciwstawne sta­ nowiska i kryteria są po prostu nie do pogodzenia, gdy przedtem usilnie próbować się będzie przetłuma­ czenia na empiryczne projekty badawcze twierdzeń przedstawionego wyżej typu. Jak dotąd w badaniach społecznych rzadko o to zabiegano, choć trudno kwe­ stionować prawdopodobne korzyści trafnej intuicji. Nawet nie przyjmując fałszywych kompromisów moż­ na dostrzec możliwe kryteria sensu takich objaśnień. Przykładem są tu ekstrapolacje technologicznych ana­ liz zjawiska kultury masowej — o to chodzi w teo­ rii podmiotu jazzowego — lub możność wiązania tych twierdzeń ze zjawiskami bliższymi zwykłym kryte­ riom, takimi jak klown ekscentryk oraz pewne star­ sze typy filmu. W każdym razie to, co rozumie się przez tezę w rodzaju tezy o podmiocie jazzowym ja­ ko ukrytym nośniku pewnego rodzaju muzyki roz­ rywkowej, jest zrozumiałe, nawet jeśli nie może być zweryfikowane lub sfalsyfikowane przez reakcje ba­ danych osób słuchających jazzu. Reakcje subiektyw­ ne w żadnym wypadku nie muszą się pokrywać z treściami zjawisk duchowych, które je wywołały. Momenty skłaniające do idealnej konstrukcji podmio­ tu jazzowego są na to dowodem. Starano się to wy­ kazać w omawianej pracy o jazzie, choć może nieza­ dowalająco. Oczywistym kryterium sensu twierdzenia jest to, czy w ogóle i na ile wydobywa ono na światło problemy, które bez tego pozostawałyby w mroku, oraz to, czy uchwycone w nim rozbieżne aspekty 25

tego samego zjawiska rzucają na siebie wzajem pe­ wne światło. Konstrukcja taka może następnie od­ wołać się do długofalowych doświadczeń społecz­ nych, jak doświadczenie integracji społeczeństwa fa­ zy monopolistycznej kosztem faktycznie bezsilnych jednostek. Hertha Herzog w swym późniejszym stu­ dium ulubionych w amerykańskim radio „mydlanych oper” — seryjnych audycji dla gospodyń ■— zasto­ sowała zbliżoną do teorii jazzu formułę getting into trouble and out of it i na podstawie zwykłych kry­ teriów analizy treści uzyskała analogiczne rezulta­ ty. Pozytywiści sami musieliby się wypowie­ dzieć, czy wewnątrzpozytywistyczne rozszerzenie tak zwanego kryterium weryfikowalności tak, by nie ograniczało się ono do dających się weryfikować obserwacji, lecz obejmowało również zdahia, dla któ­ rych istotnie można w ogóle ustalić warunki weryfi­ kacji ls, stworzyłoby miejsce dla takich modeli, czy też pośrednia i obarczona dodatkowymi „zmienny­ mi” możliwość weryfikacji owych zdań jest dla nich nadal nie do przyjęcia. Socjologia winna badać, ja­ kie odpowiednio problemy można podjąć empirycz­ nie, a jakich nie naruszając sensu — nie można prze­ sądzać a priori. Należy przypuszczać, że zachodzi roz­ bieżność między faktycznie przeprowadzonymi bada­ niami empirycznymi a pozytywistyczną metodologią. Fakt, iż metodologia ta, nawet w postaci „filozofii analitycznej”, niewiele jak dotąd wniosła do badań socjologicznych, wynika zapewne stąd, że w bada­ niu, poniekąd z trywialnych względów pragmatycz­ nych, zainteresowanie przedmiotem niweluje meto­ dologiczną obsesję. Należy ratować żywą naukę przed zaczerpniętą z niej i wodzącą ją na pasku filozofią. Trzeba zadać sobie pytanie, czy skala F, oparta na metodach empirycznych „osobowości autorytar­ nej”, przy wszelkich swych brakach, mogłaby w ogó­ le być wprowadzona i ulepszona, gdyby od początku projektowana była według pozytywistycznych kry15 Uwagę tę zawdzięczam A. Wellmerowi.

26

teriów skali Guttmana. Sentencja akademickiego na­ uczyciela: „Jesteście tu po to, by robić badania, a nie myśleć”, pośredniczy między podrzędnością niezli­ czonych badań socjologicznych a ich miejscem w spo­ łeczeństwie. Umysł, który zaniedbuje opis na rzecz metody, a cel poznania lekceważy na rzecz środków poznania, sam spycha się na gorsze pozycje. Jak he~ teronomiczny trybik, zatracą w maszynerii całą swą wolność. Racjonalizacja całkowicie niszczy jego du­ chowość.14 Myślenie wtłoczone w funkcje urzędnicze samo staje się myśleniem urzędniczym. Duch w isto­ cie sam sprowadza się do absurdu, gdyż nie wywią­ zuje się ze swych pragmatycznych zadań. Zniesławie­ nie fantazji, niemożność wyobrażenia sobie tego, cze­ go jeszcze nie ma, działa jak piach w trybach me­ chanizmu, skoro tylko zaistnieją zjawiska nie przewi­ dziane w schemacie. Do bezsilności Amerykanów w wietnamskiej wojnie partyzanckiej bez wątpienia przyczynia się to, co nazywają tam brass. Biurokra­ tyczni generałowie uprawiają swoją kalkulacyjną strategię, niezdolną do przewidzenia irracjonalnej we­ dług ich norm taktyki Wietnamczyków. Naukowe za­ rządzanie przedsiębiorstwem, przekształcone w pro­ wadzenie wojny, staje się militarnym handicapem. Co więcej, w wymiarze społecznym zakaz fantazjowania aż nazbyt dobrze uzupełnia się z bezruchem społecz­ nym, z rysującymi się, wbrew zaprzeczeniom, tenden­ 14 Pascal z naciskiem odróżniał na wyżynach filozoficznego racjonalizmu dwa typy duchowości: esprit de geometrie i esprit de finesse. Według bardzo proroczej intuicji wielkiego matema­ tyka rzadko jednoczą się one w jednej osobie, zarazem jednak nie kłócą się ze sobą. U początków rozwijającego się później bez przeszkód procesu kwantyfikacji Pascal dostrzegł, jakie pociąga on za sobą ofiary, i pojmował zdrowy, „przednaukowy” rozsądek ludzki jako dobro pożyteczne, zarówno dla ducha matematyki, jak i przeciwnie. Urzeczowienie nauki w następnych trzech stuleciach przecięło wzajemne oddziaływania — esprit de finesse został zdy­ skwalifikowany. Przetłumaczenie tego terminu przez Wasmutha w 1946 roku jako Geist des Feinsinns (duch subtelności) oddaje za­ równo haniebny wzrost znaczenia duchowości matematycznej, jak i upadek finesse jako jakościowego momentu racjonalności.

27

cjami upadku kapitalistycznej ekspansji. Leżące w naturze kapitalizmu dążenie do rozszerzania sfery działania staje się jakby zbyteczne, co z kolei szkodzi interesom kapitału, które trzeba rozszerzać, aby ich nie unicestwić. Ci, którzy postępują wedle maksymy safety first, narażeni są na utratę wszystkiego. Są oni mikrokosmosem dominującego systemu, którego stagnacja jest owocem zagrożeń z zewnątrz, jak rów­ nież deformacji immanentnych postępowań. Napisanie historii fantazji, która faktycznie stano­ wi cel pozytywistycznych zakazów, byłoby cennym przedsięwzięciem. W wieku osiemnastym Saint-Si­ mon i d’Alembert w Discours préliminaire zaliczali fantazję wraz ze sztuką do pracy produkcyjnej, da­ wali jej udział w idei wyzwolenia sił produkcyjnych. Dopiero Comte, którego socjologia określa się apologetycznie i statycznie, jest wrogiem zarówno metafi­ zyki, jak i fantazji. Zniesławienie fantazji, wtłocze­ nie jej w specjalistyczną dziedzinę w ramach podzia­ łu pracy, jest pierwotnym fenomenem regresji du­ cha burżuazyjnego, przy czym nie jest to jego nie­ unikniona wada, lecz rys pewnej fatalności, wiążącej rozum instrumentalny, potrzebny społeczeństwu, z owym tabu. Fantazja jest tolerowana jedynie w uprzedmiotowieniu, zostaje abstrakcyjnie przeciw­ stawiona rzeczywistości, co ciąży zarówno na nauce, jak i sztuce. Prawomocne nauki i sztuki rozpaczli­ wie usiłują spłacić hipotekę. Fantazja nie tyle ozna­ cza swobodne poszukiwanie, ile duchowe operacje, pozbawione szybko spełnionego w rzeczywistości ekwiwalentu. Tego właśnie zabrania pozytywistyczna teoria tak zwanego kryterium znaczenia. Znajduje to formalny wyraz w słynnym postulacie jasności: „Wszystko, co można w ogóle pomyśleć, można po­ myśleć jasno. Wszystko, co można powiedzieć, można powiedzieć jasno”.15 Jednak wszystko, co niesprowadzalne do zmysłów, posiada pewną aurę nieokreślo­ ności; żadna abstrakcja nie jest całkowicie jasna, 15 L. Wittgenstein, Tractatus..., teza 4.116.

28

każda jest niewyraźna wskutek wielości możliwych ukonkretnień. Zaskakuje ponadto filozoficzno-językowy aprioryzm tezy Wittgensteina. Poznanie, nawet tak dalece wolne od uprzedzeń, jak życzą sobie tego pozytywiści, musiałoby jednak brać pod uwagę sy­ tuacje, które same w sobie w żadnym wypadku nie są jasne, lecz zawikłane. Nic nie gwarantuje, że mo­ żna je jasno określić. Dążenie do tego, żądanie, by wypowiedź była ściśle związana z rzeczą, jest upraw­ nione. Jednak można je realizować jedynie stopnio­ wo, bez owej bezpośredniości, której oczekują od ję­ zyka tylko ci, którzy nie rozumieją jego natury, chy­ ba że przyjmie się dogmatycznie za Kartezjańską te­ orią clara et distincta perceptio, że pierwszeństwo instrumentów poznania, nawet w stosunku podmiot-przedmiot, jest pre-ustanowione. Równie pewne jest, iż przedmiot socjologii — społeczeństwo współczes­ ne — jest ustrukturalizowany, jak to, że ma on ce­ chy sprzeczne ze swym immanentnym roszczeniem do racjonalności. Cechy te mogą ewentualnie skła­ niać do wysiłku, by niejasne pomyśleć jasno, jednak nie można z jasności czynić kryterium obiektywno­ ści. Uwadze Wittgensteina na pewno nie umknąłby głęboki problem: czy pomyślenie czegoś niejasnego w ogóle może być samo w'sobie jasne. Nowe, dopie­ ro się kształtujące doświadczenia nauk społecznych drwią otwarcie z kryterium jasności, ocena według tego kryterium zupełnie ich nie obchodzi. Jasność jest pewnym momentem w procesie poznania, a nie jego alfą i omegą. Sformułowanie Wittgensteina za­ myka perspektywę na to, co zapośredniczone, złożo­ ne, wzajemnie powiązane, czego nie da się wypo­ wiedzieć jasno i bezpośrednio. W kwestiach tych po­ stępowanie Wittgensteina było znacznie bardziej ela­ styczne niż głoszone przez niego hasło. Do Ludwika von Fickera, który przesłał mu jeden z największych utworów Georga Trakla, pisał Wittgenstein, że wpra­ wdzie nie rozumie poezji Trakla, jest jednak przeko­ nany o jej wielkości. Ponieważ środkiem poezji jest 29

język, a Wittgenstein rozprawiał o języku w ogóle, a nie o języku nauki, potwierdził więc bezwiednie, że można wypowiedzieć to, czego się wypowiedzieć nie da — paradoks taki zgoła nie był obcy jego stylowi myślenia. W tej sytuacji odwołanie się do tezy o nieu­ niknionej dychotomii poznania i poezji byłoby zwyk­ łą ucieczką. Sztuka jest poznaniem sui generis. Język,, na który Wittgenstein kładł tak wielki nacisk w swej teorii nauki, uwydatnia się właśnie w poezji. Hipostaza jasności, będącej momentem poznania ja­ ko jego kanon, koliduje z innymi głównymi twierdze­ niami Wittgensteina. Sformułowanie: „Świat jest wszystkim, co jest”, odtąd artykuł wiary pozyty­ wizmu, jest samo w sobie tak wieloznaczne, że nie wystarcza jako „kryterium znaczenia” według postu­ latu jasności samego Wittgensteina. Pozorna niepod­ ważalność oraz wieloznaczność tego sformułowania zrosły się w jedno: forma językowa opancerza zda­ nie, przeszkadzając w ustaleniu jego treści. „To, cojest”, może znaczyć tyle, co faktycznie być w filozo­ ficznym sensie „jestestwa”, ponadto jednak może również znaczyć: mieć ważność logiczną — dwa razy dwa jest cztery, jest „tym, co jest”. Główna zasada pozytywistów kryje konflikt empiryzmu i logistyki, którego oni także nie rozwiązali. Konflikt ten domi­ nuje nad całą tradycją filozoficzną i w pozytywizmie wyłania się jako nowość jedynie dlatego, iż pozyty­ wizm nie chce nic wiedzieć o tradycji. Teza Wittgen­ steina zasadza się na logicznym atomizmie, słu­ sznie krytykowanym w obrębie pozytywizmu. „Tym, co jest” mogą być tylko fakty pojedyncze, same rów­ nież wyabstrahowane. Ostatnio Wellmer zarzucił Wittgensteinowi, że w Traktacie... daremnie szuka sięzdań elementarnych.18 Biorąc bowiem rzecz tak ści­ śle, jakby tego chciał Wittgenstein, ich tam „nie ma”. Rezygnując z przykładów Wittgenstein bezwiednie ujawnia krytykę kategorii tego, co pierwsze. Ulatnia się ono z chwilą, gdy usiłujemy je uchwycić. W prze18 A. Wellmer, nie publikowany referat.

30

ciwieństwie do pozytywistów właściwego koła wie­ deńskiego Wittgenstein w ostatniej instancji prze­ ciwstawił pozytywistycznej wrogości wobec filozofii sensualistycznej wątpliwą filozofię opartą na pryma­ cie postrzeżenia. Z drugiej strony tak zwane zdania protokolarne faktycznie transcendują język, w któ­ rego immanencji Wittgenstein chciał się obwaro­ wać—antynomia jest nieunikniona. Magiczne koło re­ fleksji językowej nie zostanie przerwane przez od­ wołanie się do powierzchownych i wątpliwych pojęć, w rodzaju „danych bezpośrednich”. Kategorie filo­ zoficzne, takie jak idea, zmysłowość, a także dialektyka, pojawiające się od czasu Platońskiego Teajteta, występują w obrębie wrogiej wobec filozofii teorii na­ uki i tym samym wrogość tę likwidują. Pytań filozofi­ cznych nie rozwiązuje się w ten sposób, że najpierw się o nich świadomie zapomina, a potem w efekto­ wnym dernière nouveauté odkrywa na nowo. Mody­ fikacja Wittgensteinowskiego kryterium sensu przez. Carnapa była krokiem wstecz. Pytanie o kryteria ważności wypiera pytanie o prawdę, które Carnap naj­ chętniej usunąłby w sferę metafizyki. Według Carna­ pa „zdania metafizyczne nie są zdaniami doświadczal­ nymi” 17, lecz prostą tautologią. Motywem metafizyki nie są doświadczenia zmysłowe, do których Carnap w końcu redukuje poznanie, lecz doświadczenia zapośredniczone. Przypominał o tym niestrudzenie Kant. Fakt, że pozytywiści w gigantycznym błędnym ko­ le ekstrapolują z nauki reguły, które mają ją samą, uzasadniać, ma poważne konsekwencje również dla nauki, która w swym faktycznym postępie obejmujeprzecież typy doświadczenia przez nią samą nie apro­ bowane. Późniejszy rozwój pozytywizmu potwierdził, jak dalece nie do utrzymania jest twierdzenie Carna­ pa, że „zdania protokolarne [...] same nie potrzebują, potwierdzenia, lecz służą jako podstawa wszystkich, innych zdań nauki”18. Zapewne ani logika, ani na­ 17 Ibidem. 18 Ibidem.

31

uka nie mogą obyć się bez bezpośredniości, w innym wypadku kategoria zapośredniczenia nie miałaby żadnego rozumnego sensu. Nawet kategorie bardzo dalekie od bezpośredniości, jak kategoria społeczeń­ stwa, nie mogłyby być bez niej pomyślane. Kto nie dostrzega w zjawiskach społecznych społeczeństwa, które się w nich wyraża, nie może osiągnąć auten­ tycznego pojęcia społeczeństwa. Jednak w postępie poznania moment bezpośredniości należy przezwycię­ żyć. To, że zdania protokolarne podlegają rewizji, co wbrew Carnapowi wykazywali Neurath i Popper ja­ ko badacze społeczni, jest symptomem ich zapośredni­ czenia. Przede wszystkim są one zapośredniczone przez podmiot postrzeżenia ujmowany według mode­ lu fizyki. Od czasów Hume’a głębszą nad tym reflek­ sję pozytywizm uważał za zbędną i dlatego założe­ nie to wślizgiwało się do koncepcji pozytywistycz­ nych niezauważenie. Dotyczy to prawdziwości zdań protokolarnych: są one prawdziwe i nie są. Można by to wyjaśnić na wielu kwestionariuszach badań socjologii politycznej. Odpowiedzi, jako materiał wyj­ ściowy, są z pewnością „prawdziwe” i mimo swych powiązań z opiniami subiektywnymi stanowią fra­ gment obiektywności społecznej, do której należą również opinie. Respondenci powiedzieli lub zakre­ ślili to właśnie, a nie co innego. Z drugiej strony je­ dnak odpowiedzi w obrębie kwestionariusza są nie­ jednokrotnie niezgodne i sprzeczne — na poziomie abstrakcyjnym mogą być prodemokratyczne, a w konkretnych punktach antydemokratyczne. Socjolo­ gia nie może się więc zadowalać danymi, lecż musi dążyć do uchwycenia tych sprzeczności. Badanie em­ piryczne w socjologii tak właśnie' przebiega. Punktem zaczepienia dialektycznej krytyki jest fakt, że teo­ ria nauki ab ovo degraduje takie właśnie obiegowe w nauce rozważania. Pozytywiści nigdy nie wyzwo­ lili, się z ukrytego antyintelektualizmu, który ukształ­ towała już Hume’owska dogmatyczna degradacja idei do prostych odwzorowań impresji. Myślenie jest tam 32

tylko rekonstrukcją, wszystko poza tym jest złem. Ten właśnie zakamuflowany antyintelektualizm, ze swy­ mi niezamierzonymi tonami politycznymi, bez wąt­ pienia sprzyja oddziaływaniu doktryny pozytywisty­ cznej. Pewien typ jej zwolenników odznacza się bra­ kiem refleksji i nienawiścią do intelektualnych czyn­ ności, które w istocie polegają na refleksji. Pozytywizm internalizuje kompulsywnie taką po­ stawę duchową, którą totalnie uspołecznione społe­ czeństwo narzuca myśli po to, by ona funkcjonowała w jego obrębie. Jest on purytanizmem poznania.19 Skutki purytanizmu w sferze moralnej w pozytywi­ 19 Na frankfurckim kongresie w roku 1968 przede wszystkim Erwin Scheuch bronił socjologii, „która chce być tylko socjolo­ gią”. Czasami zachowania naukowców przypominają neurotycz­ ny strach przed kontaktem fizycznym. Czystość staje się warto­ ścią naczelną. Gdyby odebrać socjologii wszystko, co, dla przy­ kładu, nie mieści się w Weberowskiej definicji z pierwszych stron Wlrtschaft und, Gesellschaftf to nie pozostałoby z niej nic. Bez wszystkich momentów ekonomicznych, psychologicznych, historycznych, antropologicznych miotałaby się ona bezcelowo wokół każdego zjawiska społecznego. Jej raison d^etre to nie fakt, że stanowi dyscyplinę naukową, „przedmiot” akademicki, lecz że ujmuje konstytutywny i dlatego pomijany splot wszy­ stkich tych dziedzin w. starym stylu. Jest ona intelektualną re­ kompensatą podziału pracy i nie powinna być bezwarunkowo wtłaczana w podział pracy. Nie jest też tak, że doprowadza ona jedynie do mniej lub bardziej owocnego kontaktu tych dyscy­ plin. To, co określa się jako interdyscyplinarną współpracę, nie wyczerpuje socjologii. Jej zadaniem jest ujawnianie zapośredniczeń kategorii przedmiotowych, które wskazują jedne na drugie. Dąży ona do uchwycenia immanentnych współoddziaływań względnie niezależnych elementów opracowanych przez ekono­ mię, historię, psychologię, antropologię. Próbuje ona naukowo odrestaurować jedność, którą jako elementy społeczne stanowią one same w sobie, a którą tracą za sprawą nauki, choć oczywi­ ście nie nauka jest tego źródłem. Najłatwiej zrozumieć to na przykładzie psychologii. Nawet w szkole Freudowskiej, z jej monadologicznym podejściem, społeczeństwo „kryje się” w niezli­ czonych momentach. Jednostka, jego substrat, odrywa się od społeczeństwa z powodów społecznych. Formalizm, do którego dąży zinstrumentalizowany rozum socjologiczny, jego pełna po­ tencjalna matematyzacja, zlikwidowały jakościową różnicę mię­ dzy socjologią a innymi naukami i stąd autarkia socjologii ob­ wieszczona przez scjentystów. 3 — Kryzys i schizma vol..II

33

zmie wysublimowane zostały do normy poznania. Wieloznaczne w swej formie słownej ostrzeżenie Kanta, by nie umykać w światy intelligibilne, czemu Hegel przeciwstawił ironicznie określenie „złych do­ mów”, było preludium tych zmian, choć oczywiście jedynie jako głos w polifonicznej tkance partytury filozoficznej. Natomiast pozytywiści przekształcili po­ lifonię w trywialnie dominujące solo. Poznanie samo z góry zakazuje sobie realizacji własnych pragnień i tęsknot, zabrania mu bowiem tego dezyderat poży­ tecznej społecznie pracy. Następnie narzucone sobie przez siebie tabu projektuje na własny cel, stawia na cenzurowanym to, co stało się dla niego nieosiągalne. Nieznośny skądinąd dla podmiotu proces integracji myśli z jej przeciwieństwem, które myśl winna sobie najpierw przyswoić, zostaje przez pozytywizm narzu­ cony podmiotowi jako jego własna sprawa. Nie będzie radości poznania. Gdybyśmy chcieli poddać pozyty­ wizm owej reductio ad kominem, którą on tak chętnie stosuje wobec metafizyki, to można by sugerować, że logicyzuje on tabu seksualne, które nie od dziś prze­ kształcają się w zakazy myślowe. Maksyma o niespożywaniu z drzewa poznania staje się w pozyty­ wizmie maksymą samego poznania. Ciekawość zosta­ je ukarana w zarodku myśli, a utopia zostaje z niej wykorzeniona w każdej postaci, nawet jako negacja. Poznanie ogranicza się do poziomu repetytywnej re­ konstrukcji. Zubaża się ono tak samo jak życie w duchu moralności pracy. W pojęciu faktu, którego trzeba się trzymać, od którego nie można się oddalić nawet poprzez interpolację, poznanie stłumione zo­ staje do prostej reprodukcji tego, co skądinąd i tak istnieje. Znajduje to logicznie rozcieńczony wyraz w ideale spójnego dedukcyjnego systemu, który nicze­ go nie pozostawia poza swymi ramami. Nieświadoma iluminacja stanowi krok wstecz. Podrzędność i błahość doktryny pozytywistycznej nie jest winą jej re­ prezentantów. Często po odarciu z szat nie mają z nią nic wspólnego. Obiektywny duch burżuazyjny 34

puszy się jako substytut filozofii. Niepostrzeżenie staje się on parti pris zasady wymiany, wyabstra­ howanej jako norma bycia-dla-innego, która idzie w parze z przymierzaniem wszelkiej duchowości do kryterium rekonstrukcji i pojęcia porozumienia, utworzonego przez przemysł kulturalny. Nie będzie nie­ lojalnością, gdy to, co pozytywiści uważają za „empirię”, określimy jako to, co jest dla czegoś innego, co nigdy nie jest uchwycone jako rzecz sama. Pozy­ tywiści reagują na prostą wadę poznania — polega­ jącą na tym, że nigdy nie przenika ono do obiektu, lecz ujmuje go w relacjach zewnętrznych — w ten sposób, że traktują to jak bezpośredniość, czystość, zysk, cnotę. Represja, której poddaje się duch pozy­ tywistyczny, tłumi wszystko, co nie jest z nim iden­ tyczne. Staje się to powodem, że mimo wyznania neutralności, jeśli nie wskutek tego wyznania, po­ zytywizm nabiera charakteru politycznego. Jego kate­ gorie są ukrycie kategoriami praktyki klasy burżuazji, którym od początku oświecenia towarzyszył za­ kaz myśli, poddającej w wątpliwość racjonalność pa­ nującej ratio. Fizjognomika pozytywizmu jest zarazem fizjognomiką jego centralnego pojęcia: empirii, doświadcze­ nia. Ogólnie biorąc, w pozytywizmie kategorie roz­ waża się dopiero wtedy, gdy — według terminolo­ gii Hegla — nie są już substancjalne, gdy nie są już niekwestionowalnie żywotne. W pozytywizmie dokumentuje się historyczna sytuacja ducha, który nie zna doświadczenia i dlatego wykorzenia jego rudymenty, a siebie przedstawia jako jego substytut, jako jedyną prawomocną formę doświadczenia. Imma­ nencja izolowanego systemu nie toleruje jakościowej odmienności, którą można ująć w doświadczeniu, a także uniemożliwia przystosowanym do niego jedno­ stkom przeżycie oryginalnego doświadczenia. Stan uniwersalnego zapośredniczenia, uprzedmiotowienia wszelkich stosunków między ludźmi, podważa obie­ ktywną możliwość swoistego doświadczenia przed­ 35

miotu — czy świat może jeszcze w ogóle być żywo doświadczany? — wraz z antropologiczną do tego zdolnością. Schelsky słusznie określa pojęcie niereglamentowanego doświadczenia jako centralny punkt sporny między dialektykami i pozytywistami. Doś­ wiadczenie reglamentowane, które zaleca pozyty­ wizm, unicestwia samo doświadczenie, celowo wyklu­ cza doświadczający podmiot. Korelatem obojętności wobec przedmiotu jest likwidacja podmiotu, bez któ­ rego spontanicznej receptywności nie ma przecież ni­ czego obiektywnego. Jako zjawisko społeczne pozy­ tywizm jest nastawiony na typ człowieka pozbawio­ nego doświadczenia i tożsamości, którego utwierdza w przekonaniu, typowym dla Babbitta, że jest ko.roną stworzenia. Atrakcyjności pozytywizmu należało­ by szukać w apriorycznej adaptacji do tego typu. Ten pozorny radykalizm, który redukuje do tabula rasa, niczego w istocie nie atakując, każdą rady­ kalną w swych treściach myśl denunćjuje jako mit, ideologię, przeżytek- Świadomość uprzedmiotowiona wobec każdej myśli nie mającej odpowiednika w facts and figures automatycznie podnosi zarzut: Where is the evidence? Wulgarno-empiryczna praktyka bezpojęciowej nauki społecznej przeważnie nie dostrzega filozofii analitycznej, a jednak ją demaskuje. Pozy­ tywizm jest duchem czasu, tak jak mentalność entu­ zjasty jazzu. Jest też podobnie atrakcyjny dla mło­ dych ludzi. Gra tu rolę absolutna pewność, którą obiecuje pozytywizm po obaleniu metafizyki. Pew­ ność ta jest jednak pozorna: czysta niesprzeczność, do której się ona kurczy, nie jest niczym innym jak tautologią, pojęciem utworzonym z beztreściowego kompulsywnego powtarzania. Pewność staje się czymś abstrakcyjnym i znosi sama siebie — tęsknota, by żyć w świecie bez niepewności, zostaje zaspokojona czystą tożsamością myśli. Paradoksalna wydaje się fascynacja pozytywizmu bezpieczeństwem: rzekome poczucie pewności zapożyczone jest przez funkcjona­ riuszy autentyczności od teologii, której — mimo nie­ 36

wiary — ze względu na bezpieczeństwo bronią. W his­ torycznej dialektyce oświecenia ontologia kurczy się do bezwymiarowego punktu, który, naprawdę będąc nicością, staje się bastionem, fortecą scjentystów. Har­ monizuje to ze świadomością mas, które odczuwają swą nicość i społeczną zbędność, a chwytają się nadziei, że system, o ile ma trwać, nie może pozwolić, by one głodowały. Nicość jest odczuwana powszechnie jako destrukcja, natomiast pusty formalizm nie angażuje uczuć i dlatego jest pojednawczy wobec wszystkiego, co istnieje — rzeczywista bezsiła przekształca się w autorytatywną postawę duchową. Być może pustka obiektywna jest swoiście atrakcyjna dla wyłaniają­ cego się antropologicznego typu egzystencji wyzbytej doświadczenia. Afektywna rola myśli instrumental­ nej, oderwanej od swego przedmiotu, jest zapośredniczona przez technizację, w której obrębie myśl ta przedstawia się jako awangardowa. Popper broni społeczeństwa „otwartego”. Idei Poppera przeczy je­ dnak nie otwarta, lecz reglamentowana myśl, którą postuluje jego logika nauki jako „systemu dedukcyj­ nego”. Najnowszy pozytywizm dobrze pasuje do administrowanego świata. O ile rodzący się nominalizm, w czasach średniowiecza, i empiryzm Bacona, w okresie rozkwitu burżuazji, oznaczały wyzwole­ nie z ordo ustanowionych pojęć, oznaczały otwartość jako wyłamanie się z hierarchicznych struktur spo­ łeczeństwa feudalnego, o tyle obecnie, gdy niepohamo­ wana dynamika burżuazji wpędza społeczeństwo po­ nownie w bezruch, scjentystyczne syndromy myśle­ nia ograniczają otwartość, restaurując zamknięte sy­ stemy kontroli duchowej. Odnosząc do pozytywizmu jego własną najwyższą zasadę powiedzieć można, że — spokrewniony z burżuazją — jest on sprzeczny sam w sobie, gdyż ogłasza fundamentalność doświadcze­ nia, a zarazem go zakazuje. Ekskluzywność przypi­ sywana ideałowi doświadczenia systematyzuje je i tym samym potencjalnie znosi. Teoria Poppera jest bardziej elastyczna niż zwykły 37

pozytywizm. Nie upiera się on przy uwolnieniu od wartości tak bezrefleksyjnie jak najbardziej wpły­ wowa tradycja niemieckiej socjologii, wywodząca się od Webera. Albert — na przykład — oświadcza: „Sąd Adorno, że cały problem wartości jest posta­ wiony fałszywie, pozostaje bez związku z konkretny­ mi sformułowaniami tego problemu i dlatego trudno go ocenić: twierdzenie jego brzmi ogólnie, ale jest pozbawione ryzyka”?0 Odpowiedzieć na to można, że zganiona abstrakcyjność sformułowania odpowia­ da uświęconej w Niemczech od czasu Webera dycho­ tomii i obciążać może jedynie swych twórców, a nie krytyków. Wszelako antynomie, w które wskutek przyjęcia normy uwolnienia od wartości wikła się po­ zytywizm, można w pełni skonkretyzować. Tak jak postawa ściśle apolityczna w grze sił politycznych staje się momentem politycznym, kapitulacją wobec władzy, tak neutralność wobec wartości na ogół jest podporządkowaniem się temu, co pozytywizm uznaje za obowiązujący system wartości. Sam Popper żą­ dając, „by jednym z zadań krytyki naukowej było wskazywanie nieporozumień wokół wartości i oddzie­ lenie czysto naukowych wartościujących pytań o prawdę, istotność, prostotę itd. od pytań pozanauko­ wych”21, cofa poniekąd to, co pierwotnie zapowiedział. Problematykę owej dychotomii można w gruncie rzeczy konkretnie prześledzić w naukach społecznych. Jeśli uwolnienie od wartości traktować tak rygory­ stycznie, jak czynił to Max Weber w wystąpieniach publicznych — nie zawsze w tekstach — to okaże się, że badania socjologiczne nader łatwo grzeszą prze­ ciwko wprowadzonemu przez Poppera kryterium istotności. Gdyby na przykład socjologia sztuki chciała odrzucić pytanie o rangę utworu, którego oddzia­ ływaniami się zajmuje, wtedy odpadłyby tak istotne zjawiska jak manipulacje przemysłu kształtowania » H. Albert, Der Mythos der totalen Vernunft, s. 218. » K. R. Popper, Die Logik der Sozialwissenschaften, s, 115.

38

świadomości, prawda lub nieprawda „bodźców”, na które wystawia się respondentów, a w końcu również każdy określony pogląd na ideologię jako fałszywą społecznie świadomość. Socjologia sztuki, która nie może lub nie chce odróżniać rangi zintegrowanego i znaczącego dzieła od kiczu obliczonego na wywiera­ nie wpływu, rezygnuje nie tylko z krytycznej funk­ cji, do której przecież dąży, ale nawet z poznania ta­ kich faits sociaux jak autonomia lub heteronomia tworów duchowych, która zależy od ich miejsca spo­ łecznego i determinuje ich społeczne oddziaływania. Jeśli to pominąć, pozostaje jałowa resztka skądinąd doprowadzonego do perfekcji nose counting według likes and dislikes, ujawnionych bez konsekwencji dla społecznego znaczenia upodobań i niechęci. Nie można odwoływać krytyki wartościującego postępo­ wania nauk społecznych po to, by na przykład re­ staurować ontologiczną teorię wartości późniejszego Schelera jako normę dla nauk społecznych. Nie do utrzymania jest dychotomia wartości i uwolnienia od wartości, a nie jedno lub drugie. Jeśli Popper przyznaje, że scjentystyczne ideały obiektywności i uwolnie­ nia od wartości same są wartościami, to dotyczy to rów­ nież prawdziwości sądów. Ich sens implikuje „wartoś­ ciujące” wyobrażenia, że prawdziwe sądy są lepsze niż fałszywe. Analiza dowolnego merytorycznego twier­ dzenia nauk społecznych musi się natknąć na elementy aksjologiczne, nawet gdy twierdzenie to nie zdaje z nich sprawy. Ten moment aksjologiczny nie stano­ wi jednak abstrakcyjnego przeciwieństwa powzię­ cia sądu, lecz jest wobec niego immanentny. War­ tość i uwolnienie od wartości nie są rozdzielone, lecz splecione; samoistnie każde z nich jest fałszywe, za­ równo sąd, którego wartość jest zewnętrzna wobec niego, jak i sąd okaleczony przez pozbawienie go immanentnego i niezbywalnego momentu wartościu­ jącego. Jedynie przy całkowitym zaślepieniu można odrywać główny temat i sposób dowodzenia w We-; berowskim traktacie o etyce protestanckiej od jego, 39

bynajmniej nie wolnego od wartościowań, zamiaru krytyki Marksowskiej teorii bazy i nadbudowy. Za­ miar ten przenika poszczególne argumenty, a przede wszystkim uzasadnia odcięcie się od wszelkich ba­ dań nad społeczno-ekonomicznym pochodzeniem theologumentów, które wedle tej teorii konstytuować mia­ ły kapitalizm. Antymaterialistyczna postawa Webera motywuje nie tylko — co on sam przyznaje — spo­ sób postawienia problemu w jego socjologii religii, lecz również jej kierunek, dobór materiału, konstru­ kcje myślowe. Jego sposób dowodzenia stronniczo stawia na głowie ekonomiczne determinacje. Upor­ czywość pojmowania wartości jako zewnętrznych wobec myśli i obiektu była źródłem obustronnego nie­ zadowolenia w debatach nad uwolnieniem od war­ tości. Ponadto pozytywista — taki jak Durkheim, nie mówiąc o Weberze — jednoznacznie stwierdzał, że rozum poznający i wartościujący jest tym samym, więc absolutny rozdział wartości i poznania jest nie­ słuszny. Co do tego pozytywiści są zgodni z ontologami. Stwierdzony przez Alberta u dialektyków brak rozwiązania rzekomego problemu wartości można by — używając przy tej okazji pozytywistycznego pojęcia — tłumaczyć tym, że alternatywa pojmowa­ na jest przez nich jako problem pozorny, jako abstra­ kcja rozmywająca się przy każdym konkretnym spoj­ rzeniu na społeczeństwo i każdej refleksji nad jego świadomością. Do tego sprowadzała się teza o uprze­ dmiotowieniu problemu wartości, głosząca, że tak zwane wartości — rozpatrywane czy to jako czyn­ nik do wyeliminowania z nauk społecznych, czy też jako ich błogosławieństwo — wyniesione zostają do poziomu niezależnego, samoistnego bytu w sobie, któ­ rym ani nie są w rzeczywistości historycznej, ani jako kategorie poznania. Relatywizm wobec warto­ ści jest korelatem ich absolutystycznej apoteozy. Skoro tylko wartości uwolni się od dowolności, jaką natrętnie narzuca pozostająca świadomość, od jej re­ fleksji i historycznej struktury, stają się one łupem 40

relatywizmu, któremu odwoływanie się do wartości miało przeszkodzić. Ekonomiczne pojęcie wartości, służące jako model Lotzemu, szkole południowoniemieckiej, a następnie w sporze o obiektywność, jest pierwotnym zjawiskiem uprzedmiotowienia, czyli wartością wymienną towaru. Był to punkt wyjścia Marksowskiej analizy fetyszyzmu, w której pojęcie wartości rozszyfrowane zostało jako odzwierciedle­ nie stosunku między ludźmi pod pozorami cechy przedmiotu. Problemy normatywne wyrastają z ukła­ dów historycznych, które poniekąd z samej swej isto­ ty i „obiektywnie” domagają się zmiany. To, co w pa­ mięci historycznej składa się później na wartości, naprawdę stanowi kształty problemowe rzeczywi­ stości — formalnie nie tak bardzo odmienne od Popperowskiego pojęcia problemu. Nie można abstrak­ cyjnie określić jako wartość tego, że wszyscy lu­ dzie muszą mieć co jeść, dopóki siły produkcyjne nie wystarczają do zaspokojenia prymitywnych .po­ trzeb każdej istoty ludzkiej. Jeśli wszakże w jakimś społeczeństwie, w którym można uniknąć głodu ze względu na istniejącą wielość dóbr, jednak się gło­ duje, wyeliminowanie głodu wymaga interwencji w stosunki produkcji. Wymóg ten wyrasta z sytuacji, z jej wielowymiarowej analizy, całkiem niezależnie od ogólności i konieczności pojęcia wartości. Warto­ ści, na które projektowane jest żądanie wyrastające z powyższej sytuacji, są mglistą, najczęściej fałszywą jego podobizną. Kategorią pośredniczącą jest tu immanentna krytyka. Zawiera ona moment uwolnie­ nia od wartości w postaci rozumu niedogmatycznego, który ostro zarysowuje się w konfrontacji tego, czym społeczeństwo wydaje się być, z tym, jakie ono jest. Moment wartościujący żyje wszakże w praktycznym żądaniu, które wyczytać można z sytuacji: jego od­ czytanie jest zadaniem teorii społecznej. Fałszywa chorismos wartości i uwolnienia od wartości okazu­ je się taka sama jak w wypadku teorii i praktyki. Społeczeństwo, o ile rozumie się je jako splot funk­ 41

cjonalny służący samozachowaniu człowieka, „ozna­ cza” celową, obiektywnie odpowiadającą jego mocom reprodukcję życia. W innym wypadku każdy układ społeczny, samo uspołecznienie jest sprzeczne w naj­ prostszym sensie poznawczym. Z chwilą gdy subiek­ tywna rozumność relacji cel-środki nie będzie ha­ mowana przez autorytety społeczne lub scjentystyczne, przekształci się w rozumność obiektywną, w której moment aksjologiczny zawiera się jako mo­ ment poznawczy. Wartość i uwolnienie od wartości dialektycznie wzajemnie się zapośredniczają. Żadne poznanie nastawione na niedostępną bezpośrednio istotę społeczeństwa nie może być prawdziwe, o ile nie pragnie go zmienić, a więc o ile nie jest „war­ tościujące”. Nie można od społeczeństwa wymagać niczego, co nie wyrastałoby ze stosunku pojęcia do empirii, a więc w istocie z poznania. Tak jak dialektyczna teoria społeczeństwa nie od­ rzuca po prostu dezyderatu uwolnienia od wartości, lecz wraz z jego przeciwieństwem znosi go w sobie, tak samo winna się ona ustosunkować do pozytywi­ zmu. Rozróżnienie treści i źródeł poznania, które wprowadził Marks broniąc się przed zarzutem pro­ jektowania systemu dedukcyjnego, traktuje dialektykę — ze wstrętu do filozofii — nazbyt lekko. W ka­ żdym razie prawdziwy w tym jest nacisk na to, co w ,przeciwstawieniu do nieokiełznanych pojęć istnie­ je, wycelowanie teorii krytycznej przeciw idealizmo­ wi. Myśl, która rozwija się immanentnie, ma wro­ dzoną pokusę, by lekceważyć fakty. Pojęcie dialek­ tyczne jest jednak zapośredniczeniem, a nie czymś w sobie, stąd ciążący na nim obowiązek, by nie dą­ żyć do żadnej prawdy ponad zapośredniczeniem, po­ nad faktami. Najostrzejszym punktem dialektycznej krytyki pozytywizmu jest uprzedmiotowienie nauki i nie ujętej refleksyjnie faktyczności. Tym bardziej nie wolno jej uprzedmiotawiać własnych pojęć. Al­ bert słusznie dostrzega, że centralnych, ale nieuch­ wytnych zmysłowo pojęć, takich jak społeczeństwo 42

czy zespołowość, nie można hipostazować, nie można ich w naiwno-realistycznej postawie ujmować i utrwalać jako samych w sobie. Niemniej teoria zagro­ żona uprzedmiotowieniem nabiera zaiste przedmioto­ wej spoistości, a przedmiot, który ona jedynie „od­ zwierciedla”, odtwarza się w niej jako dogmat. Jeśli społeczeństwo, jako pojęcie funkcjonalne, a nie sub­ stancjalne, z pozorną obiektywnością stoi ponad po­ szczególnymi zjawiskami, to również socjologia dia­ lektyczna nie może pomijać aspektu jego rzeczowo­ ści. W innym wypadku fałszowałaby ona to, co naj­ ważniejsze: stosunki panowania. Nawet Durkheimowskie pojęcie świadomości zbiorowej, dobitnie uprzedmiotawiające zjawiska duchowe, wyraża pewną prawdę, mianowicie przymus wywierany przez zwy­ czaje społeczne. Tyle że należałoby ów przymus wy­ wieść ze stosunków panowania w realnym procesie życia, a nie akceptować jako ostateczne odkrycie, ja­ ko „rzecz”. Być może w społeczeństwach prymityw­ nych brak środków życiowych wymaga organizacyj­ nego przymusu, który następnie powraca w rzekomo rozwiniętych społeczeństwach, wywołany stosunka­ mi produkcji, a więc już nie koniecznością. Pytanie, co było pierwotne, czy konieczny społecznie podział pracy na fizyczną i duchową, czy uzurpowane przy­ wileje medyka, przypomina problem pierwszeństwa kury czy jaja. W każdym razie szaman potrzebował ideologii, a bez niego nie mogła ona powstać. W imię uświęconej teorii w żadnym wypadku nie można po­ mijać możliwości, że przymus społeczny jest dzie­ dzictwem zwierzęco-biologicznym. Pozbawiona per­ spektyw ewolucja zwierzęca reprodukuje się w bru­ talnym panowaniu społeczeństw ciągle jeszcze pod­ legających historii naturalnej. Nie wynika stąd je­ dnak apologetyczna teza o niezbywalności przymu­ su. W końcu najistotniejszym momentem prawdy po­ zytywizmu, przeciw któremu broni się on zresztą tak jak i przed słowami, które ten moment wyrażają, jest — że fakty, to, co jest takim, jakim jest, i ni­ 43

czym innym, nabrać mogą niepodważalnej mocy je­ dynie w społeczeństwie niewolnym, nad którym je­ go własne podmioty nie panują. Moc faktów potę­ guje następnie scjentystyczny kult faktów w myśli naukowej. Filozoficzny ratunek pozytywizmu wyma­ gałby odniesienia zakazanej przezeń procedury inter­ pretacyjnej do tego, co w realnym świecie uniemoż­ liwia interpretację. Pozytywizm w naukach o spo­ łeczeństwie jest bezpojęciowym „pojawem” społe­ czeństwa negatywnego. W tej debacie dialektyka po­ budza pozytywizm do uświadomienia sobie negatywności społecznej, która jest również jego negatywnością. U Wittgensteina nie brak śladów tej świado­ mości. Im szerzej uprawia się pozytywizm, tym ener­ giczniej jest ona wypierana. Podkreślane przez Wellmera zdanie Wittgensteina, że „w języku wiele trzeba zdziałać, by proste nazywanie nabrało sensu”22, nie stwierdza wiele więcej ponad to, że tradycja jest konstytuowana dla języka, a tym samym, zgodnie z samym Wittgensteinem, dla poznania w ogóle. Wellmer dotyka newralgicznego punktu, gdy wywodzi stąd obiektywną niemożliwość realizacji redukcjoni­ zmu szkoły wiedeńskiej, niemożliwość weryfikowa­ nia zdań protokolarnych. Tym bardziej nie może re­ dukcjonizm stanowić modelu dla nauk społecznych. Według Wellmera nawet Carnap rezygnuje z zasa­ dy redukcji wszystkich terminów do predykatów obserwacyjnych i obok języka obserwacyjnego wpro­ wadza częściowo tylko interpretowalny język teore­ tyczny.23 Można się w tym dopatrywać pewnej okre­ ślonej tendencji rozwojowej całego pozytywizmu. Rozpada się on wraz z postępującą dyferencjacją i samorefleksją. Jego apologeci ciągną z tego korzyści, według znanego wątku: główne zarzuty wobec szkoły są odpierane jako przezwyciężone przez nią samą. Niedawno Dahrendorf powiedział (oddaję sens jego 22 A. Wellmer, nie publikowany referat. 83 Ibidem.

44

słów), że pozytywizmu krytykowanego przez szkołę frankfurcką już nie ma. Jednakże w im mniejszym stopniu pozytywistom udaje się podtrzymywać swe sugestywnie surowe normy, tym bardziej słabnie po­ zór uzasadnienia pozytywistycznej pogardy dla filo­ zofii i przenikniętych filozofią metod. Wydaje się, że również Albert, podobnie jak Popper, poniechał za­ kazów.2425W końcowej części jego artykułu Mit ro­ zumu totalnego trudno byłoby przeprowadzić ostrą granicę między Popperowsko-Albertowskim pojęciem nauki a dialektyczną myślą o społeczeństwie. Pozostaje taka oto różnica: „Dialektyczny kult rozumu totalnego jest zbyt wymagający, by zadowalać się «partykularnymi» rozwiązaniami. Ponieważ nie ma rozwiązań, które by go zadowalały, musi się on zadowalać sugestiami, napomknieniami i metafora­ mi.” 26 Teoria dialektyczną nie uprawia jednak żad­ nego kultu totalnego rozumu, ona go krytykuje. Obca jej jest pogarda dla rozwiązań partykularnych, tyle że nie daje sobie nimi zamknąć ust. Wszelako nie można tracić z oczu treści, które po­ zytywizm podtrzymuje w niezłagodzonej formie. Symptomatyczna jest ironiczna uwaga Dahrendorfa o szkole frankfurckiej jako ostatniej szkole w socjo­ logii. Mniema się prawdopodobnie, że przeminęła epoka tworzenia szkół w socjologii — jedność nauki triumfalnie zmiata szkoły jako archaizm. Wyrocznia ta, tak demokratyczna i egalitarna w swych inten­ cjach, spełnić się może jedynie jako intelektualny to­ talitaryzm, tłumiący wszelki spór, który właśnie Dahrendorf uważa za czynnik uruchamiający wszel­ ki postęp. Ideał postępującej racjonalizacji technicz­ nej, nawet w nauce, dezawuuje pluralizm, któremu przeciwnicy dialektyki skądinąd hołdują [...]. Mimo deklarowanej przez obie strony chęci, by kon­ trowersję prowadzić w duchu racjonalnym, nie tra­ 24 H. Albert, Im Rucken des Positivismus, s. 268. 25 H. Albert, Der Mythos der totalen Vernunft, s. 233.

45

ci ona kłującego żądła To, czy socjologia jako nauka utrzymuje społeczeństwo w jego partykular­ nym dotychczas funkcjonującym kształcie, jak w tra­ dycji od Comte’a do Parsonsa, czy też na podstawie społecznego doświadczenia dąży do zmiany jego na­ czelnych struktur — determinowane jest przez te­ orię nauki i dlatego nie daje się w teorii nauki roz­ strzygnąć. Bezpośredni stosunek do praktyki też, nie jest tu miarodajny. Zależy raczej od tego, jakie miej­ sce przypisuje się nauce w życiu duchowym, a w końcu w rzeczywistości. Rozbieżności nie mają cha­ rakteru światopoglądowego. Ich właściwym polem są kwestie logiczne i teoriopoznawcze, ujęcie sprzecz­ ności i niesprzeczności, istoty i zjawiska, obserwacji i interpretacji. W sporze tym dialektyka pozostaje nieprzejednana, ponieważ wierzy, że sięga myślą tam, gdzie nie docierają jej przeciwnicy, zatrzymujący się przed niekwestionowanym autorytetem instytu­ cji nauki. Przełożył Dariusz Niklas

Jürgen Habermas ANALITYCZNA TEORIA NAUKI I DIALEKTYKA (NA MARGINESIE KONTROWERSJI MIĘDZY POPPEREM I ADORNO)

„Społeczna totalność nie wiedzie samodzielnego ży­ cia poza życiem tego, co jest w niej zawarte; tego, z czego sama się składa. Wytwarza się ona i reprodu­ kuje poprzez poszczególne momenty [...] Tak jak nie można oddzielić tej całości od życia poszczególnych jej elementów, zgodności i antagonizmów między ni­ mi występujących, tak również nie można zrozumieć żadnego elementu, choćby jedynie jego funkcji, bez zrozumienia całości, której istota polega na ruchu jej części. System i element są wzajemnie zależne i moż­ na je poznać tylko w tej wzajemnej zależności.”1 Adorno ujmuje społeczeństwo w kategoriach, których źródłem jest niewątpliwie Logika Hegla. Społeczeń­ stwo pojmuje jako totalność w ścisłym dialektycz­ nym sensie, co wyklucza organiczne ujęcie całości, to jest takie, które wyznacza zasada: całość jest czymś więcej niż sumą poszczególnych części. Tak rozumia­ na całość nie jest również klasą, którą można by określić logicznie przez zsumowanie wszystkich nale­ żących do niej elementów. Dlatego też dialektyczne pojęcie całości nie podlega słusznej krytyce, jakiej poddano logiczne podstawy tych teorii postaci*, które w swym zakresie całkowicie odrzucają możliwość ba­ dania zgodnie z formalnymi regułami sztuki anali­ 1 Th. W. Adorno, Zur Loglk der Sozialwissenschaften, s. 127. * For. E. Nagel, The Structure of Science, London 1961, s. 380.

47

tycznej; pojęcie to wykracza jednak poza granice lo­ giki formalnej, tam bowiem, gdzie ona panuje, dialektyka sama nie może być niczym innym jak tylko urojeniem. Na tym mogą poprzestać i zwykle to czynią logicy, natomiast socjologowie mają dla tego rodzaju urojeń, którym przysługuje przecież pewien sposób istnienia, wyborne słowo: wszelkie wyrażenia, które odnoszą się do całości społecznych uwikłań życia, uchodzą dzi­ siaj za ideologię. W czasach, gdy samorozumienie nauk społecznych określone jest przez analityczną teorię nauki, rzekomo radykalne oświecenie — Auf­ klärung — podejrzewa, że w każdym dialektycz­ nym posunięciu tkwi cząstka mitologii. Być może nie jest to podejrzenie bezpodstawne, gdyż oświece­ nie dialektyczne3, z którego rygorów powierzchow­ ne oświecenie usiłuje się uwolnić, rzeczywiście pod­ trzymuje mityczny pogląd, zarzucony przez pozyty­ wizm, mianowicie, że podejjnowany przez podmioty proces badawczy poprzez swe akty poznania prowa­ dzi do tego obiektywnego kontekstu, który ma być poznany. Pogląd ten zakłada naturalnie ujęcie spo­ łeczeństwa jako całości, a także istnienie socjologów, którzy w powiązaniu z nią wyrażają swe samorefleksje. Oczywiście również te nauki społeczne, które kierują się regułami analityczno-empirycznymi,. ope­ rują pewnym pojęciem całości. Ich teorie są teoriami systemów. Teoria ogólna miałaby odnosić się do syste­ mu społecznego jako całości. Życie społeczne ujęte jest z tej perspektywy jako funkcjonalny związek empi­ rycznych regularności. W modelach badawczych nauk społecznych wszystkie wyprowadzone relacje wy­ stępujące między kowariantnymi wielkościami trakto­ wane są jako elementy wzajemnego związku. Jednakże ten stosunek między systemem a jego elementami, przedstawiony hipotetycznie w dedukcyjnym splocie 3 Por. M. Horkhelmer, Th. W. Adorno, Dialektik, der Aufklärung, Amsterdam 1947, s. 13 i nast.

48

funkcji matematycznych, należy ściśle odróżnić od stosunku występującego między totalnością a jej ele­ mentami; ten bowiem można zbadać tylko dialektycz­ nie. Różnicy między systemem a totalnością, rozumia­ ną w sensie określonym powyżej, nie można scharak­ teryzować bezpośrednio, gdyż w języku logiki formal­ nej znikłaby ona, a w języku dialektyki musiałaby zostać zniesiona. Zamiast tego pragnę więc nie­ jako od zewnątrz rozważyć dwie typowe formy nauk społecznych, z których jedna ogranicza się do zasto­ sowania funkcjonalistycznego pojęcia systemu, a dru­ ga odwołuje się do dialektycznego pojęcia totalności. Najpierw scharakteryzuję obydwa te typy, pokazu­ jąc cztery występujące między nimi różnice. 1. W teorii, spełniającej rygory ścisłej nauki do­ świadczalnej, pojęcie systemu może tylko formalnie oznaczać wzajemny związek funkcji, które z kolei są interpretowane jako relacje między zmiennymi za­ chowania społecznego. Samo pojęcie systemu jest ze­ wnętrzne wobec analizowanej dziedziny doświadczal­ nej, podobnie jak teoretyczne twierdzenia, które go wyjaśniają. Procedury analityczno-empiryczne za­ wierają obok formalno-logicznych reguł budowy de­ dukcyjnego związku zdań hipotetycznych, a więc ra­ chunku, który daje się stosować w naukach doświad­ czalnych, tylko taki wymóg, by podstawowe uprosz­ czone założenia dobierać tak, ażeby na ich podstawie można było wyprowadzać hipotezy praw, m‘ające sens empiryczny. Czasami mówi się, że teoria musi być izomorficzna w stosunku do dziedziny, której dotyczy, ale już samo to sformułowanie jest mylące. Nie wie­ my bowiem w zasadzie nic o ontologicznej odpowiedniości między naukowymi kategoriami a strukturą rzeczywistości. Teorie są schematami porządkującymi, które konstruujemy dowolnie w zakresie określającym syntaksę tej konstrukcji. Schematy te są użyteczne w jakiejś konkretnej dziedzinie przedmiotowej wtedy, gdy dzięki nim można uchwycić realne różnorodno­ ści. Dlatego też analityczna filozofia nauki może gło4 — Kryzys i schizma vol. II

49

sić program jedności nauki; faktyczna zgodność mię­ dzy wyprowadzonymi hipotezami praw a empirycz­ nymi regularnościami jest natomiast z zasady przy­ padkowa i jako taka pozostaje zewnętrzna wobec teorii. Niedopuszczalna jest wszelka refleksja, która nie chce się tym zadowolić. Grzech ten popełnia teoria dialektyczna. Powątpie­ wa ona w to, że nauka, badająca świat wytworzony przez ludzi, może być równie obojętna jak ścisłe przy­ rodoznawstwo. Nauki społeczne muszą uprzednio do­ pasować swe kategorie do przedmiotu, gdyż schema­ ty porządkujące, którym tylko przypadkowo odpo­ wiadają kowariantne wielkości, nie są zdolne zaspo­ koić naszego zainteresowania społeczeństwem. Oczy­ wiście, instytucjonalnie urzeczowione stosunki dają się ująć w siatkę modeli nauk społecznych jako empi­ ryczne regularności, a analityczna wiedza doświad­ czalna tego typu pozwala nam, dzięki znajomości wyi­ zolowanych zależności, na techniczne dysponowanie wielkościami społecznymi, tak jak dzieje się to w od­ niesieniu do przyrody. Skoro jednak interes poznaw­ czy zmierza do czegoś więcej niż do opanowania przy­ rody, to jest w tym wypadku do manipulacji sponta­ nicznie formującymi się dziedzinami życia społecz­ nego, to neutralność systemu wobec dziedziny, której dotyczy, staje się zafałszowaniem poznawanego przed­ miotu. Lekceważenie struktury przedmiotu na rzecz ogólnej metodologii sprawia, że teoria, nie mogąca wniknąć w tę strukturę, przestaje być dla nas istot­ na. W odniesieniu do przyrody nie jest ważne, czy prawdziwe poznanie jest uproszczone, czy nie, nato­ miast w naukach społecznych mamy do czynienia z pewnego rodzaju zemstą przedmiotu, gdyż poznający podmiot nadal podlega przymusom tej właśnie sfery, którą chce analizować. Wyzwolić może się on w tej mierze, w jakiej związki życia społecznego ujmuje jako całość określającą samo badanie. W ten sposób nauki społeczne tracą swoją rzekomą wolność wybo­ ru kategorii i modeli; wiadomo już bowiem, że „dane, 50

którymi dysponują, nie są danymi nie zinterpretowa­ nymi uprzednio, lecz takimi danymi, które są strukturalizowane przez powiązania społecznej totalno­ ści” 4. Wymóg, by teoria była dopasowana w swej budo­ wie i strukturze pojęć do rzeczy, by rzecz została we właściwy sposób uwzględniona w metodzie, może spełnić jedynie dialektyka, nigdy zaś teoria odbicia. Chociaż dopiero pojęciowa aparatura nauki odsłania przedmiot, to jednak już uprzednio jego struktura musi być jakoś rozumiana, jeśli wybrane kategorie mają być z nim immanentnie związane. Tego koła nie da się przełamać ani przez apriorystyczną, ani przez empirystyczną bezpośredniość dostępu do przedmiotu. Można je rozważyć tylko dialektycznie w nawiązaniu do naturalnej hermeneutyki społecznego świata życia. Miejsce hipotetyczno-dedukcyjnego związku zdań zajmuje tu hermeneutyczna eksplikacja sensu, zamiast wzajemnie jednoznacznego przyporządkowa­ nia symboli i znaczeń niewyraźnie zrazu rozumiane kategorie uzyskują sukcesywnie swoje określenie przez osadzenie ich w szerszym kontekście. Pojęcia mające formę relacyjną ustępują miejsca pojęciom zdolnym wyrazić zarazem substancję i funkcję. Teo­ rie tego bardziej elastycznego typu włączają reflek­ syjnie w podmiotową organizację naukowej aparatury pojęciowej fakt, że również one same są momentem należącym do obiektywnego procesu, który właśnie analizują. 2. Wraz ze zmianą stosunku teorii do jej przedmio­ tu zmienia się także stosunek teorii do doświadcze­ nia. Analityczno-empiryczne procedury badawcze do­ puszczają tylko jeden typ doświadczenia, ten, który same definiują. Tylko kontrolowana obserwacja za­ chowania fizycznego, przeprowadzana w wyizolowa­ nym polu w warunkach, które można reprodukować, z pomocą dowolnych wymienialnych podmiotów, zda4 Th. W. Adorno, Zur Logik..., s. 126.

51

je się pozwalać na formułowanie intersubiektywnie ważnych sądów poznawczych. Sądy te stanowią bazę empiryczną, na której muszą opierać się teorie, jeśli dedukowane hipotezy mają być nie tylko poprawne logicznie, lecz także empirycznie trafne. Nauki do­ świadczalne, w ścisłym rozumieniu słowa, kładą na­ cisk na to, by wszystkie dyskutowane twierdzenia poddawane były kontroli co najmniej pośrednio, za pomocą tak wąsko rozumianego doświadczenia. Właśnie przeciwko temu oponuje dialektyczna teo­ ria społeczeństwa. Nie można konfrontować gotowej już teorii z doświadczeniem (które wówczas musi być naturalnie ograniczone), skoro formalna konstrukcja teorii, struktura pojęć, wybór kategorii i modeli nie mogą się dokonywać ślepo wedle abstrakcyjnych re­ guł ogólnej metodologii, lecz — jak widzieliśmy — muszą być najpierw dopasowane do uprzednio ukształtowanego przedmiotu. Wymagana zgodność teo­ retycznego zamysłu, z ogólnym procesem społecznym, którego częścią jest samo socjologiczne badanie, wy­ nika również z doświadczenia. Jednakże poznanie te­ go rodzaju pochodzi — ostatecznie rzec biorąc — z zasobu nagromadzonego doświadczenia przednaukowego, w którym funkcjonujący jako rezonator spo­ łeczny świat podmiotu, zorganizowany wokół jego bio­ grafii, a więc nabyta przez podmiot kultura, nie jest wyeliminowany jako rzekomo czysto subiektywny ele­ ment.5 To uprzednie doświadczenie społeczeństwa ja­ ko totalności kształtuje projekt teorii. Artykułuje się ono w tej teorii i za pośrednictwem jej konstrukcji jest ponownie kontrolowane doświadczalnie. Ostatecznie bowiem empiria i teoria muszą być zgodne i na tym etapie, kiedy empiria jako zorganizowana obserwacja oddziela się całkowicie od myśli, ograniczającej się wy­ łącznie do hipotetycznie koniecznych twierdzeń, i • Nawiązując do pojęcia Lebenswelt występującego u Diltheya i Husserla Alfred Schutz próbuje ratować dla metodologii nauk społecznych nie okrojone przez pozytywizm pojęcie doświadcze­ nia w: Collected Papers, t. I, Den Haag 1962, s. 4 1 nast.

52

przeciwstawia się jej jako zewnętrzna obca instancja. Teoria dialektyczna także nie może być sprzeczna z ta­ kim ograniczonym doświadczeniem. Z drugiej jednak strony nie musi rezygnować ze wszystkich myśli, któ­ re wymykają się takiej kontroli. Nie wszystkie jej teorematy dadzą się przełożyć na formalny język hipotetyczno-dedukcyjnego związku twierdzeń, nie wszystkie dadzą się bez trudności potwierdzić empi­ rycznie, zwłaszcza zaś te zasadnicze: „Żaden ekspery­ ment nie mógłby przekonująco dowieść zależności poszczególnego fenomenu społecznego od totalności, gdyż całość, która preformuje uchwytne fenomeny, sa­ ma nigdy nie pojawia się w poszczególnych projek­ tach badawczych. Ale zależność faktu społecznego od struktury całości jest bardziej rzeczywista niż jakie­ kolwiek odkrycia dające się niezbicie zweryfikować przez jakiś szczegół tej totalności i w żadnym razie nie jest jedynie fikcją myślową.” 6 Funkcjonalistycznego pojęcia systemu, zakładane­ go przez analityczne nauki społeczne, nie można, zgodnie z sensem, w jakim jest ono używane, empi­ rycznie potwierdzić ani też obalić. Hipotezy praw, niezależnie, jak wiele ich jest i jak dobrze są uzasad­ nione, nie mogą dowieść, że struktura społeczeństwa stanowi związek funkcjonalny, który jako rama moż­ liwych kowariancji musi być założeniem analizy. Na­ tomiast z dialektycznym pojęciem społeczeństwa jako totalności związany jest wymóg, by narzędzia anali­ tyczne i społeczne struktury zespalały się ze sobą. Hermeneutyczna antycypacja totalności musi zostać potwierdzona mocniej niż tylko instrumentalnie, mu­ si w toku wyjaśniania objawić swą słuszność jako pojęcie dopasowane do rzeczy samej. Dopiero na tle tego roszczenia przesuwa się punkt ciężkości wzajem­ nego stosunku teorii i empirii: w ramach teorii dia­ lektycznej środki kategorialne muszą być — z jednej strony — poświadczone w doświadczeniu, gdyż ina­ • Th. W. Adorno, Zur Logik..., s. 133 i nast.

53

czej miałyby jedynie ważność analityczną; z drugiej jednak strony, doświadczenie to nie jest identyfiko­ wane z obserwacją kontrolowaną, tak że myśl, której nie można w ścisłym sensie tego słowa sfalsyfikować, pozpstaje naukowo prawomocna. 3. Stosunek teorii do doświadczenia określa rów­ nież wzajemny stosunek teorii i historii. W analityczno-empirycznych procedurach badawczych chodzi o sprawdzenie hipotez praw; odbywa się to zawsze w ten sam sposób, niezależnie, czy chodzi o materiał hi­ storyczny, czy też o zjawiska przyrody. W obu tych przypadkach nauka, która rości sobie pretensje do bycia nauką sensu stricto, musi generalizować, a pra­ widłowości, które ustala, mają jednakową formę lo­ giczną. Procedura, która pomaga kontrolować zgod­ ność hipotez praw z doświadczeniem, prowadzi do spe­ cyficznego dla teorii nauk doświadczalnych osią­ gnięcia, które pozwala na warunkowe przewidy­ wanie przedmiotowych lub uprzedmiotowionych pro­ cesów. Teorię sprawdzamy porównując wydarzenia przewidywane z wydarzeniami rzeczywiście zaobser­ wowanymi, zatem teoria wystarczająco dobrze spraw­ dzona empirycznie pozwala na podstawie swoich ogólnych twierdzeń (praw) oraz warunków ograniczających, które dany przypadek okre­ ślają, potraktować ten przypadek jako prawo i sfor­ mułować prognozę dla danej sytuacji. Sytuację wy­ tworzoną przez warunki ograniczające zwykło się na­ zywać przyczyną, a przewidywane wydarzenie skut­ kiem. Kiedy możemy posłużyć się teorią pozwalającą przewidzieć jakieś zdarzenie, mówimy, że możemy dane zdarzenie „wyjaśnić”. Warunkowa prognoza i przyczynowe wyjaśnianie są to różne sposoby wyra­ żania tego samego osiągnięcia nauk teoretycznych. W myśl analitycznej teorii nauki również nauki hi­ storyczne oceniane są wedle tych samych kryteriów, lecz używają one środków logicznych w innym inte­ resie poznawczym. Celem ich nie jest wyprowadzanie i potwierdzanie uniwersalnych praw, lecz wyjaśnia­ 54

nie pojedynczych zdarzeń. Historycy przyjmują sze­ reg uproszczonych praw, najczęściej są to psycholo­ giczne lub socjologiczne reguły empiryczne, po to by określić hipotetyczną przyczynę danego zdarzenia. Lo­ giczna forma wyjaśniania przyczynowego jest tutaj taka sama, tyle że w naukach generalizujących hipo­ tezy, które sprawdza się doświadczalnie, dotyczą de­ dukcyjnie wyprowadzanych praw przy dowolnych warunkach ograniczających, natomiast w naukach historycznych dotyczą one samych tych warunków, które przy założonych pragmatycznie regułach potocz­ nego doświadczenia interesują nas jako przyczyna rozpatrywanego pojedynczego zdarzenia.7 Prawa, na których milcząco się opieramy, mogą w trakcie anali­ zy określonych przyczyn poszczególnych zdarzeń oka­ zać się wątpliwe. Jednakże w momencie, gdy zainte­ resowanie kierujące badaniem oddala się od poje­ dynczych twierdzeń hipotetycznych, które powinny wyjaśniać określone zdarzenia, i zwraca się ku hipo­ tetycznym twierdzeniom ogólnym, na przykład ku prawom społecznego zachowania, które dotychczas były po prostu zakładane jako oczywiste, to wówczas historyk staje się socjologiem, a analiza należy do dziedziny nauki teoretycznej.8 Popper wnosi z tego, że sprawdzanie hipotez praw nie należy do dziedziny zainteresowania nauk historycznych. Empiryczne pra­ widłowości, które wyrażane są w formie ogólnych twierdzeń o funkcjonalnej zależności kowariantnych wielkości, należą do innego wymiaru niż konkretne warunki ograniczające, które można ujmować jako przyczyny określonych wydarzeń historycznych. Tak więc zgodnie z tym poglądem nie ma i nie może być żadnych praw historii. Prawa stosowane w naukach historycznych mają ten sam status, co wszystkie po­ zostałe prawa natury. ’ Por. K. S. Popper, Die offene Gesellschaft und Ihre Feinde, t. II, 1958, s. 232 i nast. 8 Th. W. Adorno, Soziologie und empirische Forschung, s. 91.

55

Dialektyczna teoria społeczeństwa twierdząc, że ist­ nieje zależność poszczególnych zjawisk od całościo­ wych, musi odrzucić to ograniczone użycie pojęcia prawa. Poza uchwyceniem partykularnych zależno­ ści między historycznie neutralnymi wielkościami, analiza przeprowadzana w ramach tej teorii ma na celu uchwycenie obiektywnych odniesień, które rów­ nież określają kierunek rozwoju historycznego. Nie chodzi tutaj oczywiście o tak zwane prawidłowości dynamiczne, które ścisłe nauki doświadczalne rozwi­ jają w modelach przepływowych. Pra­ wa ruchu historii muszą obowiązywać zarówno w szerszym, jak i węższym zakresie. Nie posia­ dają one ogólnej ważności, ponieważ nie abstrahują od specyficznego kontekstu epoki czy sytuacji. Nie dotyczą trwałych struktur antropologicznych, tego, co historycznie niezmienne, lecz raczej zawsze kon­ kretnej dziedziny zastosowania, definiowanej w ka­ tegoriach procesu rozwoju, który jako całość jest jed­ norazowy i nieodwracalny w swych stadiach. Ozna­ cza to, że dziedzina ta nie jest definiowana wyłącz­ nie analitycznie, lecz dzięki wiedzy o rzeczy samej. Z drugiej strony zakres ważności praw dialektycznych jest szerszy, gdyż nie ujmują one prostych związków poszczególnych funkcji, lecz te fundamentalne zależ­ ności, które określają społeczny świat życia, całą epo­ kę jako totalność i dotyczą wszystkich momentów’ tej totalności; ogólność praw nauk społecznych w ogóle nie jest ogólnością ich pojęciowego zakresu, który mógłby łączyć w sobie bez uszczerbku pojedyncze elementy, raczej odnosi się zawsze do stosunku mię­ dzy tym, co ogólne, a tym, co szczególne, w jego histo­ rycznej konkretności. Historyczne prawidłowości tego typu określają ruch historii, który za pośrednictwem świadomości działa­ jących podmiotów urzeczywistnia się jako określona tendencja historyczna. Zarazem mają one artykuło­ wać obiektywny sens historycznego ujęcia życia w całości. O tyle też dialektyczna teoria społe­ 56

czeństwa używa procedur hermeneutycznych. Rozu­ mienie sensu, któremu teorie analityczno-empiryczne przypisują jedynie czysto heurystyczną wartość,9 jest dla niej konstytutywne. Swoje kategorie uzysku­ je ona przede wszystkim ze świadomości sytuacyjnej samych działających jednostek. W obiektywnym du­ chu społecznego świata życia artykułuje się sens, do którego nawiązuje socjologiczna interpretacja, iden­ tyfikując go i krytykując jednocześnie. Dialektycz­ ne myślenie nie wyklucza formalizowania dogmatyki przeżywanej sytuacji, lecz mimo to wykracza poza subiektywny sens intencjonalny i anali­ zując obowiązującą tradycję pokonuje go. Zależność bowiem tych idei i interpretacji od układu intere­ sów w obiektywnym procesie społecznej reprodukcji nie pozwala poprzestać na hermeneutyce subiektyw­ nego sensu. Teoria, która zmierza do rozumienia obiektywnego sensu, musi uwzględniać również mo­ ment urzeczowienia, który stanowi jedyny przedmiot procedur obiektywizujących. Dialektyka nie tylko unika obiektywizmu, zgodnie z którym stosunki społecznie działających w historii ludzi analizowane są jako rządzone określonymi pra­ wami stosunki między rzeczami, ale także broni się przed niebezpieczeństwem ideologizacji, które istnie­ je tak długo, jak długo hermeneutyka naiwnie poprzestaje na uznawaniu badanych stosunków za ta­ kie, jakimi jawią się subiektywnie. Teoria dialektycz­ na będzie także ten ich sens ustalać, lecz tylko po to, by niejako poza plecami podmiotów i instytucji kon­ frontować go z tym, czym owe stosunki społeczne są w rzeczywistości. W ten sposób ujmuje ona historyczną całość procesu społecznego. Ujęcie to odsłania subiek­ tywnie jedynie bezsensowny przymus stosunków spo­ łecznych, narzuconych jednostkom w sposób natural­ ny niezależnie od ich woli i świadomości jako frag9 Por. W. Stegmüller, Hauptstromungen der Gegenwartsphilosophie, Stuttgart 1960, s. 450; Th. Gomperz, Über Sinn und Sin­ ngebilde: Erklären und Verstehen, Tübingen 1929.

57

ment obiektywnego sensu; tym samym dokonuje kry­ tyki tego przymusu. „Pojęcia, które czerpie niejako z zewnątrz, musi przekształcić w pojęcia, które rzecz zawiera sama z siebie; w to, czym rzecz sama z siebie chciałaby być, i skonfrontować to z tym, czym ona jest. Teoria ta musi przekształcić skostniałość przed­ miotu utrwalonego tu i teraz w pole napięcia możli­ wości i rzeczywistości [...]. Dlatego też hipotezy, które się na jej gruncie stawia, prognozy określające to, czego można oczekiwać zgodnie z obowiązującymi prawidłowościami, nie w pełni jej odpowiadają.”1011 Dialektyczne ujęcie, łącząc w sobie metodę rozumie­ jącą z obiektywizującymi procedurami nauki przyczynowo-analitycznej, dopuszczając je do głosu we wza­ jemnej krytyce, przezwycięża rozdźwięk między teo­ rią a historią. Według jednej ze stron w tym sporze historia miałaby poprzestać na ostatecznym wyjaśnie­ niu konkretnych wydarzeń; według drugiej, tej, któ­ ra broni wartości hermeneutyki, na kontemplacji sensu w jego dawnych granicach. Jednakże, by prze­ niknąć dzieje teoretycznie i zrozumieć ich obiektyw­ ny sens, unikając przy tym hipostazy historiozoficz­ nej takiego sensu, musi się ona otworzyć na przy­ szłość. Społeczeństwo ujawnia tendencje swego histo­ rycznego rozwoju, prawa ruchu własnej historii, do­ piero z punktu widzenia tego, czym nie jest: „Każde pojęcie struktury współczesnego porządku społeczne­ go zakłada ustanowienie lub uznanie określonej woli przyszłego przekształcenia tej struktury społecznej, nadania jej takiego lub innego kierunku rozwojowe­ go, za historycznie obowiązującą, to jest działającą. Oczywiście innym problemem jest to, czy ta przy­ szłość jest w praktyce rzeczywiście chciana, czy pracu­ je się na jej rzecz, na przykład w polityce, czy też używa się jej jako konstytutywnego elementu teorii, to znaczy jako hipotezy.” 11 Tylko w ten sposób wa­ 11 Ibidem, s. 206. 11 H. Freyer, Sozlologle die Wirklichkeltswissenschaft, Leipzig—Berlin 1930, s. 304.

58

runki społeczne powodowane praktycznym celem mo­ gą być zarazem i historyczne, i systemowe; przy czym oczywiście cel ten musi zostać wyprowadzony z tego samego obiektywnego procesu, którego analizę on sam dopiero umożliwia. Dzięki temu uprawomocnieniu różni się on od subiektywnie dowolnych odnie­ sień wartościujących Maxa Webera. 4. Wraz ze zmianą stosunku teorii do historii zmie­ nia się także stosunek nauki do praktyki. Nauka hi­ storii, która zgodnie z zasadami ścisłych nauk do­ świadczalnych ogranicza się tylko do bezpośredniego wyjaśniania przyczynowego pojedynczych zdarzeń, ma wartość jedynie retrospektywną. Tego typu po­ znania nie da się zastosować w życiowej praktyce. Ce­ lowi temu służy laczej znajomość empirycznie po­ twierdzonych hipotez praw. Umożliwiają one formu­ łowanie warunkowych prognoz i dlatego wtedy, gdy cele praktyczne są z góry określone, można przeksz­ tałcić je w zalecenia techniczne. Dzięki temu związ­ kowi logicznemu możliwe jest techniczne zastosowa­ nie prognoz nauk przyrodniczych. Podobnie na pod­ stawie praw odkrywanych przez nauki społeczne moż­ na rozwinąć techniki stosowane w praktyce społecz­ nej: socjotechniki, z pomocą których możemy mani­ pulować procesami społecznymi, tak samo jak proce­ sami przyrodniczymi. Dzięki temu socjologia postępu­ jąca wedle procedur analityczno-empirycznych może w racjonalnym zarządzaniu pełnić rolę nauki pomoc­ niczej. Oczywiście prognozy warunkowe — a zatem użyteczne technicznie — można wyprowadzać tylko z takich teorii, które odnoszą się do izolowanych pól doświadczeń i niezmiennych związków z powtarzają­ cymi się lub dającymi się powtórzyć procesami. Sy­ stemy społeczne tkwią jednak w historycznym proce­ sie życia. Nie są systemami powtarzalnymi, do któ­ rych odnoszą się twierdzenia nauk doświadczalnych. Dlatego też zasięg socjotechnik ogranicza się do czą­ stkowych zależności między dającymi się wyizolować wielkościami. Wszelkie bardziej złożone związki o wy­ 59

sokim stopniu współzależności wymykają się opera­ cjom kontrolowanym naukowo, przede wszystkim zaś systemy społeczne jako całości. Jeżeli pomimo to oczekujemy od rozproszonych po­ jedynczych technik pomocy w planowej praktyce po­ litycznej; czy tak, jak na przykład Mannheim, który chciał użyć ich do reorganizacji społeczeństwa, czy też tak, jak Popper, który widział w nich środek reali­ zacji sensu w historii, to nawet gdy kierujemy się kryteriami pozytywistycznymi, zgodzić się musimy, że całościowa analiza jest niezbędna.12 Analiza taka musiałaby wyprowadzić z historycznych procesów perspektywę działania, które można by przypisać ca­ łemu społeczeństwu jako jego podmiotowi. Tylko w takiej perspektywie możliwe jest uświadomienie so­ bie tych relacji cel—środek i możliwych socjotechnik, które mają znaczenie praktyczne. W tym heurystycz­ nym celu dopuszczalne jest według Poppera również dokonywanie ogólnych interpretacji rozwoju histo­ rycznego. Nie 'prowadzą one jednak do teorii, które byłyby sprawdzalne empirycznie w ścisłym sensie te­ go słowa, ponieważ ten sam punkt widzenia, który kieruje interpretacjami ze względu na istotne proble­ my teraźniejszości, określa także wybór faktów, któ­ rych używa się do potwierdzenia interpretacji. Omia­ tamy jednak naszą przeszłość tymi interpretacjami jak reflektorami, oczekując, że dzięki ich blaskowi rozjaśnią się również istotne dla nas wycinki teraź­ niejszości na tyle, że można będzie poznać praktycz­ ne znaczenie cząstkowych zależności. Socjotechniki opierają się na generalnych, neutralnych wobec histo­ rycznego rozwoju, prawidłowościach, te jednak for­ mują się w ramach heurystycznie korzystnej ogól­ nej perspektywy widzenia historii, lecz ostatecznie perspektywa ta jest wybrana zupełnie dowolnie. Układy społeczne, w które ingerujemy socjotechnicz­ nie, pozostają w tym ujęciu bytem oddzielonym od 11 Por. K. R. Popper, Die offene Gesellschaft..., t. II, s. 228 i nast.

60

powinności, natomiast punkt widzenia, leżący u pod­ stawy naszej interpretacji, oraz projekt praktyki — powinnością oderwaną od bytu. Zarówno stosunek nauki do praktyki, jak i stosunek teorii do historii polegać ma więc na ścisłym rozróżnieniu faktów i de­ cyzji: dzieje, podobnie jak przyroda, nie mają sensu, lecz mocą naszej decyzji możemy ów sens ustanowić i dążyć usilnie do jego realizacji za pomocą nauko­ wych socjotechnik. Natomiast dialektyczna teoria społeczeństwa wska­ zać może na rozbieżność, która występuje między praktycznymi pytaniami a rozwiązywaniem technicz­ nych problemów, nie mówiąc już o domaganiu się wyemancypowania i realizacji sensu, który dotyczy nie tylko opanowania natury, dzięki manipulacji uprzedmiotowionymi zależnościami, lecz struktury całości życia społecznego. Całościowe ujęcia życia spo­ łecznego połączone z jego historycznym ruchem two­ rzą realne sprzeczności i — jako reakcje na nie — urzeczywistniają interpretacje, które kierują wyko­ rzystaniem socjotechnik do celów pozornie tylko wy­ bieranych całkiem dowolnie. Naukowego kierowania działaniami praktycznymi możemy oczekiwać dopie­ ro wówczas, gdy praktyczne zamiary, leżące u podsta­ wy naszej ogólnej analizy historycznej, lub podsta­ wowe przekonania zawarte w tej „ogólnej interpreta­ cji”, którą Popper wspaniałomyślnie uznaje, będzie można uwolnić od arbitralności i uprawomocnić dia­ lektycznie na podstawie obiektywnego procesu. Mo­ żemy tworzyć historię tylko w tym stopniu, w jakim ona sama poddaje się naszemu działaniu. Do zalet, ale także i do obowiązków krytycznych nauk społecznych należy to, że problemy stawia im sam ich przedmiot: „Nauka stałaby się fetyszem, gdyby jej immanentne problemy całkowicie oddzielono od realnych proble­ mów, które jej formalizm jedynie słabo odbija.” 18 To zdanie Adorna jest dialektyczną odpowiedzią na po-13 13 Th. W. Adorno, Zur Logik... s. 129.

61

stulat analitycznej teorii nauki, żądającej, by nieu­ stannie zważać na to, czy interesy kierujące pozna­ niem wynikają immanentnie z samej nauki, czy też tylko z życiowej praktyki.1415 W ten sposób dyskusja nad stosunkiem nauki do praktyki prowadzi z konieczności do piątej i ostatniej kwestii, która dzieli samorozumienie tych dwóch ty­ pów nauk społecznych; mianowicie do problemu tak zwanego postulatu niewartościowania w hi­ storycznym i teoretycznym badaniu. Kwestię tę chcę jednak potraktować odmiennie niż poprzednie. Systematyczne badanie nie może poprze­ stać na topologicznym określeniu metodologicznych stanowisk. Ponieważ obydwie konkurujące ze sobą strony podnoszą w zasadzie to samo racjonalistyczne roszczenie do krytycznego i samokrytycznego sposobu poznania, należy rozstrzygnąć, czy dialektyka, jak głosi pozytywizm, przekracza granicę sprawdzalnej refleksji, czy jest jedynie obskurantyzmem, który uzurpuje sobie miano rozumu stając się tym bardziej niebezpiecznym16 — czy też, wręcz przeciwnie, ko­ deks ścisłych nauk doświadczalnych zatrzymuje pro­ ces racjonalizacji w sposób całkowicie dowolny, i w imię dokładnych rozgraniczeń oraz ścisłego empiryzmu przemienia siłę refleksji w sankcję przeciwko my­ śli samej. Na dialektyce spoczywa ciężar przeprowa­ dzenia dowodu, ponieważ nie ogranicza się ona tak jak pozytywizm do prostej negacji, lecz nawiązuje afirmatywnie do zinstytucjonalizowanego w nauce racjonalnego myślenia. Musi ona krytykować anali­ tyczno-empiryczne procedury konfrontując je z ich własnym roszczeniem. Oczywiście ograniczenie do rozważań metodologicznych, to znaczy metodyczna eliminacja problemów merytorycznych, dzięki której 11 Por. K. R. Popper Die Lopifc der Sozialwlssenschaften, s. 113 1 nast. 15 Por. K. R. Popper, What is Dialectic?, „Mind 49” (1940),. s. 403 i nast.

62

logiczny absolutyzm uzasadnia swoją ważność, nastręcza pewną trudność. Dialektyka nie może uza­ sadnić własnej ważności w wymiarze, poza który wy­ kracza a limine, nie może przedstawić jej w postaci zasad; jej dowodem byłaby jedynie sama wywiedzio­ na teoria. Jednakże myśl dialektyczna, jeśli traktuje siebie poważnie, zobowiązana jest do podjęcia kon­ frontacji w wymiarze określonym przez stronę prze­ ciwną. Podejmując ją wedle tak uznanych miar czę­ ściowego rozumu winna ona zmusić racjonalizm nauk doświadczalnych do zrozumienia, że refleksja doty­ cząca nauk doświadczalnych musi wykroczyć poza ich ramy, gdyż nie stanowią one pełnej realizacji. Po­ stulat, by w nauce nie formułować sądów wartościu­ jących, opiera się na tezie, którą śladem Poppera moż­ na by określić jako tezę o dualizmie faktów i decyzji. Można ją wyjaśnić, jeśli dokona się rozróżnienia mię­ dzy poszczególnymi typami praw. Z jednej strony, w sferze przyrodniczych i historycznych zjawisk mamy do czynienia z empirycznymi prawidłowościami, a więc prawami natury, z drugiej strony — z regułami zachowań ludzkich, a więc normami społecznymi. Sta­ łe cechy zjawisk ujęte w prawach natury występują w zasadzie bez wyjątków i niezależnie od wpływu działających podmiotów, natomiast normy społeczne ustanawiane są i wprowadzane pod groźbą sankcji: obowiązują jedynie zapośredniczone przez świado­ mość i akceptację podmiotów, które kierują się nimi w swym działaniu. Pozytywiści utrzymują, że dziedzi­ ny każdego z tych dwu typów praw są autonomiczne i zgodnie z tym także sądy, w których poznajemy lub akceptujemy prawa jednego lub drugiego typu, wy­ magają niezależnych od siebie baz doświadczalnych. Hipotezy odnoszące się do praw natury są trafne em­ pirycznie lub nie. Natomiast wypowiedzi, w których akceptujemy normy społeczne lub je odrzucamy, apro­ bujemy lub nie, nie mogą być ani prawdziwe, ani fał­ szywe empirycznie. Sądy pierwszego typu opierają się na poznaniu, drugiego zaś — na decyzji. Skoro 63.

więc, jak się zakłada, sens norm społecznych nie za­ leży od faktycznych praw natury i vice versa, to nie można również wyprowadzić normatywnej treści są­ dów wartościujących z deskryptywnej treści usta­ leń faktualnych ani też odwrotnie. Sfery by­ tu i powinności są w tym modelu ściśle rozdzielone, twierdzenia języka deskryptywnego nie dają się prze­ łożyć na język preskryptywny.16 W logice nauki dualiżmowi faktów i decyzji odpowiada rozdzielenie po­ znania i wartości, a w metodologii nakaz ograniczają­ cy zakres analiz nauk doświadczalnych do empirycz­ nych prawidłowości występujących w procesach przy­ rodniczych i społecznych. Praktyczne problemy, które odnoszą się do sensu norm, nie dadzą się szacunkowo rozstrzygnąć. Sądy wartościujące nigdy nie mogą w sposób uprawniony przyjąć formy wypowiedzi teore­ tycznej ani też tworzyć spójnego z nią związku lo­ gicznego. Prognozy nauk doświadczalnych, odnoszące się do oczekiwanych regularności w kowariancjach określonych wielkości empirycznych, pozwalają na dokonanie racjonalizacji wyboru środków przy da­ nych celach. Natomiast samo ustanowienie celu pole­ ga na przyjęciu normy i nie może być kontrolowane naukowo. Nie należy zatem mylić takich praktycz­ nych pytań z pytaniami teoretyczno-technicznymi, a więc naukowymi, które odnoszą się do faktów, to jest do trafności hipotez praw i do relacji cel-środek. Wittgenstein wyciągnął z tego postulatu niewartościowania następujący wniosek, zawarty w klasycznym już zdaniu: „Czujemy; że gdyby nawet rozwiązano wszelkie możliwe zagadnienia naukowe, to nasze problemy życiowe nie zostałyby jeszcze tknięte.”17 Dualizm faktów i decyzji nakazuje redukcję do­ zwolonego typu poznania do poznania nauk doświad­ czalnych, a zatem również całkowitą eliminację py­ tań życiowej praktyki określonych przez zakres nau­ 11 Por. R. M. Hare, The Language of Morals, Oxford 1952. 17 L. Wittgenstein, Tractatus Logtco-Philosophicus, teza 6.52.

64

ki. Wytyczona przez pozytywistów ostra granica mię­ dzy poznaniem a wartościami stanowi jednak bardziej problem niż rezultat, filozoficzna interpretacja bo­ wiem na nowo czyni swym przedmiotem dziedzinę wartości, norm i decyzji, wyodrębnioną w wyniku podziału ze zredukowaną nauką. Obiektywna etyka wartości czyni z tej dziedziny państwo idealnego bytu, transcendentne w stosunku do doświadczenia zmysłowego (Scheier, Hartmann). Wartości, które uczyniono rzeczami o specyficznym ontologicznym znaczeniu, mają być uchwytne w pew­ nego rodzaju poznaniu intuitywnym. Natomiast su­ biektywna filozofia wartości nie jest już tak pewna istnienia zhipostazowanych relacji sensu oderwanych od realnych procesów życia. Ona także głosi istnienie porządków wartości (Max Weber) i mocy rządzących wiarą (Jaspers) w sferze wyjętej spod panowania hi­ storii. Lecz poznania kontrolowanego naukowo nie można po prostu dopełnić poznaniem intuitywnym. Wiara filozoficzna, zawieszona pomiędzy czystą de­ cyzją a racjonalnym poznaniem, musi opowiedzieć się za jednym z konkurencyjnych porządków, nie zdo­ ła znieść ich pluralizmu i całkowicie pozbyć się dog­ matycznego rdzenia, na którym się opiera. Odpowie­ dzialna, chociaż zasadniczo nie rozstrzygnięta polemi­ ka między filozofami, uczciwymi intelektualnie i egzy­ stencjalnie zaangażowanymi reprezentantami sił du­ chowych, jest bez wątpienia najbardziej racjonalną formą dyskursu w zakresie praktycznych pytań. Na­ tomiast decyzjonizm nie waha się przed całkowitym sprowadzaniem norm do decyzji. W analityczno-języ­ kowej formie akogniwistycznej etyki decyzyjne do­ pełnienie pozytywistycznie ograniczonej nauki pozostaje jeszcze projektem pozytywistycznym (R. M. Ha­ re). Jeśli określone podstawowe sądy wartościujące uzna się za aksjomaty, to dedukcyjny związek wy­ powiedzi można analizować w sposób ścisły. Lecz, oczywiście, zasady te są w tym ujęciu równie niedo­ stępne wszelkiemu racjonalnemu poznaniu jak prze­ 5 — Kryzys 1 schizma vol. II

65

ciwstawione prawom natury normy. Przyjęcie ich po­ lega jedynie na decyzji. Niezależnie od tego, czy de­ cyzje takie interpretowane są w sensie egzystencjalno-personalistycznym (Sartre), czy też w jawnym sensie politycznym (Carl Schmitt), czy wreszcie insty­ tucjonalnie, z punktu widzenia założeń antropolo­ gicznych (Gehlen) teza pozostaje ta sama: decyzje is­ totne dla praktycznego życia nie dają się zastąpić naukową kalkulacją ani zracjonalizować, niezależnie od tego, czy polegają na przyjęciu pewnych zasad, czy na wyborze takiego lub innego historyczno-życiowego projektu. Skoro jednak pytania praktyki, wy­ eliminowane ze zredukowanego do nauk doświadczal­ nych poznania, zostają w ten sposób całkowicie usu­ nięte poza zakres racjonalnych rozważań, skoro de­ cyzje w kwestiach życiowej praktyki mają być po­ dejmowane poza jakąkolwiek racjonalną instancją, to nie dziwi ostatnia rozpaczliwa próba, by przez po­ wrót do zamkniętego świata mitycznych obrazów i mitycznych mocy instytucjonalnie zapewnić obowią­ zujące społecznie decyzje, które z góry dają odpo­ wiedzi na pytania praktyki (Walter Bröckner). To do­ pełnienie pozytywizmu mitologią jest, jak wykazali Horkheimer, i Adorno18 jego logiczną konsekwencją, której ironię jedynie dialektyka przemienia w śmiesz­ ność. Rzetelni pozytywiści, którym taka perspektywa od­ biera ochotę do śmiechu, uciekają się do programu „otwartego społeczeństwa”. Lecz również oni muszą obstawać za ściśle określonymi przez logikę nauki granicami między poznaniem a wartościami. Rów­ nież oni utożsamiają poznanie nauk doświadczalnych, przebiegające według reguł metodologii mającej obo­ wiązywać wszystkie nauki, z nauką po prostu, dla­ tego też przyjmują szczątkowe określenie tego my­ 11 M. Horkheimer, Th. W. Adorno, Dialektik der Aufklärung, s. 22; do Bröcknera, por. moją recenzję: Der befrem­ dliche Mythos-Reduktion oder Evokation, w: „Philiosophische Rundschau”, 6 (1958), s. 215 i nast.

66

ślenia, które wykracza poza nią. Nie pytają, czy przypadkiem nie jest tak, że to właśnie zmonopoli­ zowanie wszelkiego możliwego poznania przez pewną jego specyficzną formę stwarza ograniczenie i wszy­ stko, co nie mieści się w jego ramach, przyjmuje sfetyszyzowaną postać wartości, decyzji czy wiary. Jeśli jednak cofają się oni zarówno przed niewysławialną metafizyką obiektywnej etyki wartości lub subiek­ tywnej filozofii wartości, jak i deklarowaną irracjonalnością decyzjonizmu, czy wręcz remitologizacją, wówczas jedynym wyjściem jest to, co wybrał Pop­ per, a mianowicie ratowanie racjonalizmu przynaj­ mniej jako wyznania wiary. Skoro pozytywizm uznaje rozum jedynie w jego spartykularyzowanym kształcie (jako możliwość po­ prawnego władania formalno-logicznymi i metodo­ logicznymi regułami), to istotność poznania dla ro­ zumnej praktyki proklamować może on jedynie przez odwołanie się do „wiary w rozum”. Wówczas prob­ lem polega „nie na wyborze między wiedzą a wia­ rą, lecz na wyborze między dwoma rodzajami wia­ ry”.10 Jeżeli sens naukowego poznania nie jest w ża­ den sposób związany z praktyką i jeśli — vice ver­ sa — każda normatywna treść jest niezależna od zrozumienia całości realnego życia, jak się to niedialektycznie zakłada, to stoimy przed następującym dy­ lematem: nie mogę nikogo zmusić, by opierał zawsze swe mniemania na argumentach i doświadczeniu, a także za pomocą tychże argumentów i doświadczeń nie mogę nikomu udowodnić, że ja sam muszę tak właśnie postępować. Oznacza to, że najpierw przyjąć trzeba racjonalną postawę (na mocy decyzji), by ar­ gumenty lub doświadczenia brane były pod uwagę; z czego wynika, że postawa taka nie może być uzasa­ dniona jedynie przez argumenty i doświadczenia.1" Ta racjonalistyczna postawa oddziałuje na praktykę 19 K. R. Popper. Die offene Gesellschaft, t. II, s. 304. “ Ibidem, s. 284.

67

w tej mierze, w jakiej określa moralne i polityczne działanie jednostek, a w rezultacie — całego społe­ czeństwa. Przede wszystkim zobowiązuje nas ona do zachowań socjotechnicznie prawidłowych. W życiu społecznym, tak jak i w przyrodzie, odkrywamy empi­ ryczne prawidłowości, które mogą być zawarte w prawach nauki. Działamy racjonalnie o tyle, o ile normy społeczne i instytucje organizujemy zgodnie z tymi prawami, i nasze przedsięwzięcia podejmujemy zgodnie z technicznymi zaleceniami, które z nich wy­ nikają. Okazuje się więc, że problematyczne rozdzie­ lenie praw natury od norm: dualizm faktów i decy­ zji połączony z przekonaniem, że historia, tak jak przyroda, nie ma żadnego sensu, jest warunkiem praktycznej skuteczności racjonalizmu przyjętego na mocy decyzji. Jest mianowicie warunkiem tego, że w wymiarze faktów historycznych mocą naszej decy­ zji i naszej teoretycznej znajomości faktycznych praw natury realizujemy sens historii, którego ona nie ma sama z siebie. Próba Poppera uchronienia racjonalizmu naukowo-logicznego przed irracjonalnymi następstwami ugruntowania decyzyjnego oraz jego racjonalistyczne wyznanie wiary w kierowaną przez naukę praktykę polityczną wynikają jednak z problematycznego za­ łożenia — które z całym pragmatyzmem tego zało­ żenia dzieli on z Quest for Certainty Deweya — że ludzie mogą racjonalnie kierować własnym losem w tej mierze, w jakiej posługują się socjotechnikami. Czy założenie to jest słuszne? Czy istnieje racjonal­ na ciągłość między możliwością technicznego dyspo­ nowania procesami uprzedmiotowionymi — z je­ dnej strony, i praktycznym opanowaniem historycz­ nych procesów z drugiej, to jest opanowaniem histo­ rii, którą „tworzymy”, nie potrafiąc jak dotychczas „tworzyć” jej świadomie? Jest to pytanie o to, czy racjonalne zarządzanie światem oznacza rozwiązanie stawianych przez historię pytań praktycznych. Przed­ tem jednakże należy zbadać inne fundamentalne za­ 68

łożenie, na którym opiera się cała ta problematyka, dotyczące mianowicie owego ścisłego rozdzielenia praw natury od norm, na które powołują się zwolen­ nicy dualizmu faktów i decyzji. Krytyka prawa na­ turalnego wykazała, rzecz jasna, że normy społeczne nie są i nie mogą być ugruntowane bezpośrednio w naturze, w tym, co jest.21 Lecz czy oznacza to, że normatywnego sensu nie można poddać racjonalnym rozważaniom nad całością konkretnego życia; jest to źródło, do którego powraca jako ideologia lub też nań krytycznie oddziałuje. Dopiero gdy odwrócimy to pytanie, widać jego doniosłość: czy poznanie, i to nie tylko to, które w dosłownym sensie pragnie uchwycić pojęcie rzeczy, a nie samo jej istnienie, lecz także poznanie zredukowane pozytywistycznie do nauk doświadczalnych, rzeczywiście wyzwala się z wszelkich normatywnych więzi? Badam ten problem w odniesieniu do propozycji Poppera zmierzających do rozwiązania tak zwanego problemu bazy empirycznej.22 Powstaje on przy metodologicznej analizie możliwej empirycznej we­ ryfikacji teorii. Dopiero w konfrontacji z doświadcze­ niem można stwierdzić empiryczną trafność popraw­ nych logicznie hipotez. Jednakże dokładnie rzecz biorąc — teoretyczne twierdzenia nie mogą być sprawdzone bezpośrednio przez zobiektywizowane doświadczenie, lecz jedynie przez inne twierdzenia. Wprawdzie przeżycia i spostrzeżenia nie są twierdze­ niami, mogą jednak być wyrażone w formie zdań obserwacyjnych. Dlatego też takie zdania protokolar­ ne uważano za podstawę, dzięki której można roz­ strzygać trafność hipotez. Popper zarzucił temu sta­ nowisku, reprezentowanemu przez Carnapa i Neuratha, że w ten sposób niejasność stosunku między teorią a doświadczeniem zostaje tylko przesunięta na n Por. R. E. Topitsch, Vom Ursprung und Ende der Meta­ physik, Wien 1958. « Por. K. R. Popper, The Logic of Scientific Discovery, London 1959, s. 93 i nast.

69

inne miejsca i że pojawia się ona w postaci tak sa­ mo wątpliwego stosunku protokołowanych przeżyć do zdań protokolarnych. Mianowicie, jeżeli nie od­ wołujemy się do historycznie przestarzałego założenia dawnego sensualizmu, że elementarne dane zmysło­ we są nam dane z bezpośrednią intuicyjną oczywisto­ ścią, wówczas protokołowana pewność zmysłowa nie będzie stanowić w żadnym razie logicznie zadowala­ jącej podstawy do rozstrzygania trafności teorii nauk doświadczalnych. Rozwiązanie alternatywne proponuje Popper w kontekście swojej ogólnej teorii falsyfikacji.28. Jak wia­ domo, dowodzi on, że hipotezy praw w ogóle nie mogą być weryfikowane. Hipotezy te mają postać ogólnych i nieograniczonych twierdzeń z zasadniczo nieogra­ niczoną ilością możliwych przypadków, do których mo­ gą się stosować, podczas gdy seria obserwacji, z któ­ rych pomocą sprawdzamy hipotezę, jest w konkret­ nym przypadku z zasadniczych względów skończo­ na. Dlatego też dowód indukcyjny jest niemożliwy. Jedyną możliwością pośredniego potwierdzenia hi­ potez praw jest poddanie ich możliwie jak najwięk­ szej ilości prób, w których oparłyby się one klasyfi­ kacji. Teoria natomiast może zostać obalona przez pojedyncze twierdzenia egzystencjalne, sprzeczne z hipotezami praw przekształconymi w negatywną prognozę. Lecz takie zdania bazowe, wyrażające re­ zultat obserwacji, nie mogą same przez się być intersubiektywnie uznane. Również one bowiem, podo­ bnie jak hipotezy praw, do których empirycznego sprawdzenia mają służyć, nie dadzą się zweryfiko­ wać, i to z analogicznych względów. W każdym twier­ dzeniu bazowym nieuniknione jest użycie wyrażeń uniwersalnych, które z punktu widzenia weryfikacji mają ten sam status co hipotezy. Proste stwierdze­ nie, że tu stoi szklanka wody, nie daje się dowieść przez żaden skończony ciąg obserwacji, ponieważ “ Ibidem, s. 78 i nast.

70

sens tak ogólnych wyrażeń jak „szklanka” czy „wo­ da” wynika z założeń odnoszących się do prawidło­ wości zachowań tych ciał. Twierdzenia bazowe rów­ nież wykraczają poza każde możliwe doświadczenie, ponieważ ich wyrażenia implikują hipotezy praw, a te z powodu zasadniczo nieograniczonej ilości przy­ padków, do których się stosują, nie mogą być zwe­ ryfikowane. Popper wyjaśnia tę tezę, wskazując, że wszystkie wyrażenia uniwersalne są pojęciami dyspo­ zycyjnymi albo też dadzą się do nich sprowadzić. Implikowane przez nie założenia, dotyczące regular­ ności zachowań obserwowanych przedmiotów, odkry­ wamy nawet w elementarnych wyrażeniach najpro­ stszych zdań protokolarnych, wtedy kiedy rozważamy możliwe procedury sprawdzania, a więc sytuacje te­ stowe, które w wątpliwych przypadkach mogłyby wystarczyć do wyjaśnienia24 znaczenia użytych wy­ rażeń uniwersalnych. Nie przypadkiem swe logiczne zastrzeżenia przeciw naiwnemu stanowisku, jakoby twierdzenia bazowe wynikały bezpośrednio z intuicyjnej pewności zmy­ słowej, prowadzi Popper do momentu, w którym roz­ poczynają się pragmatyczne rozważania Peirce’a.25 Peirce na swój sposób powtarza Heglowską krytykę zmysłowej pewności. Oczywiście nie znosi on dialek­ tycznie iluzji nagich faktów i czystych wrażeń zmy­ słowych w doświadczeniowym procesie fenomenolo­ gii ducha, lecz poprzestaje, jak po nim uczyniła to inna fenomenologia, na cofnięciu się do przedpredykatywnych doświadczeń.20 Tę sprowadzoną do form apercepcji przedsystematyczną wiedzę doświadczal­ ną, w którą wtopione jest każde aktualne spostrzeże­ nie, tę sieć tego, co hipotetycznie już jest uprzednio ’• Ibidem, s. 420 1 nast. » Por. Ch. S. Peirce, Collected Papers, (ed.) Hartshore 1 Wess, Cambridge 1960, t. V, tam przede wszystkim rozprawy: Question Concerning Certain Faculties Claimed for Man; Fi­ xation of Belief; tenże How to Make our Ideas Clear. « Por. E. Husserl, Erfahrung und Vrteil, Hamburg 1948.

71

rozumiane i antycypująco współdomniemane, która obejmuje nawet najprostsze wrażenia — wiąże Peirce ze stabilizacją zachowania sprawdzanego przez swe skutki. Hipotetyczny naddatek ponad konkretną treść aktualnego spostrzeżenia zawarty jest logicznie w ogólnych wyrażeniach doświadczalnych protoko­ łów i związany implicite z oczekiwanym regularnym zachowaniem. Jeśli to, co spostrzeżone, ma w ogóle jakiś jasny sens, to można go ująć jedynie jako ogół zachowaniowych przyzwyczajeń, które potwierdzone są przez to, co dane jest w spostrzeżeniu: for what a thing means is simply what habits it involues. Sto­ pień ogólności deskryptywnej treści sądów spostrze­ żeniowych wybiega hipotetycznie daleko poza kon­ kretność i szczególność każdorazowego spostrzeżenia, ponieważ dokonujemy doświadczeń i artykułujemy znaczenia pod selektywną presją dążenia do stabili­ zacji efektów działania. Wbrew pozytywistycznemu rozwiązaniu problemu bazy, Popper utrzymuje, że twierdzenia obserwacyj­ ne, które nadają się do falsyfikacji przyjętych praw, nie mogą być sprawdzone empirycznie, lecz trzeba każdorazowo podjąć decyzję, czy przyjęcie twierdze­ nia bazowego jest dostatecznie umotywowane do­ świadczalnie, czy nie. W trakcie procesu badawczego wszyscy obserwatorzy, którzy biorą udział w próbach falsyfikacji określonych teorii, osiągają tymczasową i w każdej chwili możliwą do odwołania zgodę na istotne dla tego typu badania zdania obserwacyjne. To uprzednie rozumienie polega w ostatecznej mierze na decyzji, która nie wynika ani z logicznych, ani z empirycznych nakazów. Również przypadek grani­ czny jest tu wzięty pod uwagę: gdyby pewnego dnia porozumienie między uczestnikami tego dyskursu okazało się niemożliwe, znaczyłoby to, że język jako środek powszechnego porozumiewania się zawiódł. „Rozwiązanie” Poppera prowadzi z pewnością dc niezamierzonych konsekwencji, mianowicie potwier­ dza on wbrew swej woli tezę o tym, że empiryczna 72

ważność twierdzeń bazowych, a tym samym trafność teorii nie jest w żadnym wypadku rozstrzygana w kontekście naukowo wyjaśnianym, na przykład w kontekście działania, który byłby teoretycznie wy­ jaśniony lub choćby tylko teoretycznie wyjaśnialny. Naukowcy dyskutują nad tym, czy przyjąć twierdze­ nie bazowe; a więc czy stosować prawidłowo wypro­ wadzaną hipotezę prawa do określonego, stwierdzone­ go eksperymentalnie stanu rzeczy, czy też nie. Pop­ per porównuje ten zabieg do procesu wydawania wy­ roku sądowego, przy czym anglosaski porządek praw­ ny wybrany jest tu jako szczególnie poglądowy. Przez pewien rodzaj decyzji sędziowie ustalają między so­ bą, które przedstawienie faktycznego zajścia można uznać za obowiązujące. Odpowiada to przyjęciu twierdzenia bazowego. Decyzja ta, wraz z systemem norm prawa karnego (względnie z hipotezami naukowo-doświadczalnymi) pozwala na pewnego rodzaju, ścisłe wnioskowanie i na wydanie wyroku. Paralela, ta interesuje mnie jednak tylko z uwagi na pewne koło, którego nie da się uniknąć, zarówno podczas stosowania naukowych hipotez praw do obserwowa­ nych stanów rzeczy, jak i podczas stosowania sądo­ wych norm prawnych do wykrytych zajść. W obu przypadkach nie byłoby możliwe stosowanie systemu praw, gdyby wcześniej nie osiągnięto porozumienia co do faktów. Ustalenie zaś tego jest możliwe tylko w postępowaniu zgodnym z systemem praw, czynią­ cym z niego użytek.27 Nie można stosować general­ nych reguł, jeżeli się przedtem nie ustaliło faktów, które dadzą się zgodnie z nimi ująć; z drugiej stro­ ny, fakty te jako przypadki istotne nie mogą być ustalone przed żastosowaniem odpowiednich reguł To występujące w procesie aplikacji reguł koło29 którego uniknąć nie sposób, dowodzi, że proces ba­ dawczy tkwi w kontekście, którego nie można wyja­ śnić analityczno-empirycznie, lecz tylko hermeneu87 Por. K. R. Popper, The Logic of Scientific Discovery s. 110. 88 Por. H. G. Gadamer, Wahrheit und Methode, Tübingen 1960. s. 292 i nast.

73

tycznie. Postulaty ścisłego poznania przemilczają oczywiście to nie eksplikowane rozumienie, chociaż przecież je zakładają. Jest to wynik oderwania meto­ dologii od realnego procesu badawczego i jego funkcji społecznych. Proces badawczy jest instytucją współdziałających i rozmawiających ze sobą ludzi. Badacze komuniku­ jąc się ze sobą ustalają, co w nim może ewentualnie mieć teoretyczną ważność. Wymóg przeprowadzania kontrolowanych obserwacji jako bazy do rozstrzyga­ nia o empirycznej trafności hipotez praw zakłada uprzednie rozumienie określonych norm społecznych. Do przyjęcia bowiem określonych założeń nie wy­ starcza znajomość samego celu badania. Aby móc wiedzieć, czego w ogóle dotyczy empiryczna ważność twierdzeń bazowych, trzeba raczej zrozumieć sens procesu badawczego w całości, tak jak sędzia musiał już wcześniej zrozumieć sens orzecznictwa sądowego jako takiego. Quaestio facti musi być rozpatrywane ze względu na dane, to znaczy zrozumiałe w swym immanentnym roszczeniu, ąuaestio iuris. W procesie sądowym znane jest ono każdemu. Chodzi tutaj bowiem o spra­ wę uchybień pozytywnie określonym i państwowo usankcjonowanym ogólnym normom zakazu. Analo­ gicznie, empiryczna ważność twierdzeń bazowych mierzona jest społecznie unormowanym oczekiwa­ niem odpowiednich sposobów zachowań. Jak brzmi jednak quaestio iuris w procesie badawczym i co jest kryterium empirycznej ważności twierdzeń bazo­ wych? Pewną wskazówkę daje tu pragmatyczne wy­ jaśnienie procesu badawczego. Jak można wyjaśnić pominięty przez Poppera fakt, że normalnie nie wątpimy w ważność twierdzenia bazowego, że nie wątpimy w to, iż założenia impli­ kowane w jego uniwersalnych wyrażeniach będą po­ twierdzane przez prawidłowe zachowanie się ciał we wszystkich przyszłych sytuacjach testowych? Prze­ cież logicznie możliwy jest regres nieskończonego w 74

zasadzie szeregu twierdzeń bazowych, z których każ­ de następne musiałoby potwierdzać implikowane w twierdzeniu poprzednim. Jednakże możliwość ta sta­ łaby się faktem w procesie badawczym dopiero wów­ czas, gdyby rzeczywiście założenia te były po kolei problematyzowane. Aż do tego momentu nie są w żadnej mierze niepewnymi hipotezami, lecz są pewne jako nieproblematyczne przekonania, pragmatycznie sprawdzone wyobrażenia. Teoretyczna podstawa nie dyskutowanej pewności zachowań zbudowana jest z takich właśnie ukrytych przekonań (beliefs, od któ­ rych wychodzą pragmatyści). Na gruncie takiego uniwersalnego podłoża przekonań poszczególne przednaukowo ustalone poglądy stają się problematyczne i zostają rozpoznane w swojej jedynie hipotetycznej ważności dopiero wówczas, gdy związane z nimi w danym przypadku przyzwyczajenia nie gwarantują już oczekiwanego rezultatu. Zakłócona stabilność pragmatycznie ukierunkowa­ nego zachowania zmusza do modyfikacji leżącego u jej podstaw „przekonania”, które może być sformu­ łowane jako hipoteza i poddane testowi. Warunki te­ go testu są w zasadzie analogiczne do warunków wiarygodności nie problematyzowanych przekonań, czyli warunków skuteczności działania ludzi, którzy w procesie społecznej pracy utrzymują się przy ży­ ciu i czynią je lżejszym. Dlatego też w ostatecznej mierze empiryczna ważność twierdzeń bazowych, a tym samym trafność hipotez praw i teorii nauk do­ świadczalnych związana jest z kryteriami skuteczno­ ści działania pewnego typu, która została społecznie osiągnięta w zawsze intersubiektywnym kontekście pracujących grup. Tutaj właśnie kształtuje się hermeneutyczne uprzednie rozumienie przemilczane przez analityczną teorię nauki. Ono dopiero umożli­ wia użycie reguł do przyjmowania twierdzeń bazo­ wych. Tak zwany problem bazy nie pojawia się w ogóle, gdy proces badawczy ujmujemy jako część kompleksowego procesu społecznie zinstytucjonalizo­ 75

wanych działań, dzięki któremu grupy społeczne za­ biegają o swe z natury niepewne i uciążliwe życie. Dzieje się tak dlatego, że twierdzenie bazowe czerpie swą empiryczną ważność nie z samych motywów po­ jedynczej obserwacji, lecz ze splotu nieproblematycznych i potwierdzonych przez ugruntowane prze­ konania zintegrowanych uprzednio spostrzeżeń. Wy­ stępuje to w warunkach eksperymentalnych, które jako takie imitują kontrolę skuteczności działania, z natury wbudowaną w system społecznej pracy. Jeśli jednak empiryczna ważność hipotez praw spraw­ dzonych eksperymentalnie wywodzi się z procesu pracy, to trzeba się zgodzić z tym, że ścisłe poznanie nauk doświadczalnych jest interpretowane na pod­ stawie tego samego życiowego związku z tym samym typem działania, jakim jest praca, inaczej mówiąc — konkretne dysponowanie przyrodą. Techniczne zalecenia dla zracjonalizowanego wybo­ ru środków przy danych z góry celach wyprowadza się z teorii naukowych, bynajmniej nie dodatkowo i nieprzypadkowo. Teorie te bowiem już z góry do­ starczają informacji służących regułom techniczne­ go dysponowania, zgodnie z typem wykształconego w procesie pracy technicznego rozporządzania mate­ rią. „Decyzja” Poppera o przyjęciu lub odrzuceniu twierdzeń bazowych podejmowana jest na podstawie tego samego hermeneutycznego uprzedniego rozumie­ nia, które kieruje samoregulacją systemu społecznej pracy; także uczestnicy procesu pracy muszą być zgodni w kwestii kryteriów sukcesu i niepowodzenia danej technicznej reguły. W przypadku zadań spec­ jalnych reguła taka może się sprawdzić lub nie; je­ dnakże te zadania, które decydują empirycznie o jej ważności, są zadaniami obowiązującymi w danym społeczeństwie. Miernikiem skuteczności reguł tech­ nicznych są zadania postawione przez system społecz­ nej pracy, to znaczy zadania, które stały się społecz­ nie wiążące, i normy, o których sensie decyduje zgo­ da — consensus, jeżeli sądy o sukcesie lub niepowo­ 76

dzeniach mają mieć intersubiektywną ważność. Pro­ ces badawczy, odbywający się wedle analityczno -empirycznych przepisów, poza ten związek z życiem wykroczyć nie może, jest on zawsze hermeneutycznie założony. Uprzednim kryterium empirycznej ważności twier­ dzeń bazowych w procesie sądowym jest sens spo­ łecznie zdefiniowanych oczekiwań określonego typu zachowań, w procesie badawczym zaś — sens społecz­ nie zdefiniowanych rezultatów działania. W obydwu przypadkach chodzi o systemy społecznie ustalonych norm; różnica jest jednak istotna, gdyż sens pracy w obrębie dużego historycznego przedziału zmien­ ności wydaje się stosunkowo stały, podczas gdy epoki i struktury społeczne zmieniają nie tylko sy­ stemy prawne, tak jak w przypadku sposobów pro­ dukcji, lecz również sens prawa jako taki — tak sa­ mo dzieje się z innymi normami społecznymi. Prak­ tyczny interes dysponowania przedmiotowymi proce­ sami odróżnia się wyraźnie od wszystkich innych interesów życiowej praktyki. Interes utrzymania się przy życiu poprzez społeczną pracę, pod stałą presją naturalnych warunków, wydaje się w dotychczaso­ wych etapach rozwoju ludzkiego niemalże stały. Dla­ tego porozumienie co do sensu technicznego dyspo­ nowania mimo wszelkich historycznych i kulturo­ wych przemian można osiągnąć bez zasadniczych trudności. Dlatego również zagwarantowana jest intersubiektywna ważność wypowiedzi nauk doświad­ czalnych, kierująca się kryteriami takiego uprzednie­ go rozumienia. Wysoki stopień intersubiektywności wypowiedzi tego typu powoduje z kolei, że leżący u ich podłoża interes, któremu zawdzięczają one swoją historyczną i kulturową stałość, sam niejako popada w zapomnienie. Oczywisty, lecz nie sformułowany in­ teres przesuwa się na dalszy plan w ten sposób, że raz metodycznie zainwestowany w poznanie, wymyka się subiektywnej świadomości uczestników procesu badawczego. Również dlatego w samorozumieniu 77

współczesnych nauk doświadczalnych może utrzymy­ wać się pozór czystej teorii. W filozofii klasycznej od Platona do Hegla posta­ wa teoretyczna rozumiana była jako kontemplacja płynąca z potrzeby braku potrzeb. Analityczna teoria nauki kontynuująca tę tradycję obstaje za tą posta­ wą. Obojętnie z jakich związków życiowych wyłania się historycznie proces badawczy, ze względu na waż­ ność wypowiedzi nauk doświadczalnych musi być on — tak jak według Greków wszelka prawdziwa teoria — wyzwolony z wszystkich zależności życio­ wych, oderwany od całej sfery praxis. Na greckich klasycznych założeniach opiera się postulat, który wszakże byłby im obcy, a mianowicie postulat niewartościowania w nauce. Byłby on istotnie zagrożo­ ny. gdyby na drodze immanentnej krytyki udowod­ nić, że współczesna nauka związana jest z systemem społecznej pracy, że związek ten istnieje w najgłęb­ szych strukturach samej teorii i określa, co może mieć ważność empiryczną. Ogólna struktura nauk doświadczalnych bynajm­ niej nie jest bez związku z historyczną sytuacją, w której wraz z nową fizyką zrodziła się w XVII wie­ ku nauka doświadczalna w ścisłym sensie. Przecież zawarte jest w niej żądanie, by teoretyczny projekt i sens empirycznej ważności czerpane były z nasta­ wienia technicznego, żeby więc badanie i poznawa­ nie odbywało się z perspektywy i w sferze intere­ sów pracujących. Do tego czasu rola teorii i rola re­ produkcji materialnego życia były ściśle społecznie rozdzielone, monopolizowanie poznania przez klasy próżniacze nie było kwestionowane. Dopiero w ra­ mach nowoczesnego społeczeństwa mieszczańskiego, w którym uzyskanie własności uprawomocnione jest przez pracę, nauka może odbierać impulsy od rze­ miosła, a badanie stopniowo może zespolić się z pro­ cesem społecznej pracy. Mechanika Galileusza i jego współczesnych doko­ nuje rozbioru natury ze względu na tę formę tech­ 78

nicznego nią dysponowania, która rozwinęła się w tym czasie w ramach nowo powstałych manufaktur. Forma ta była z kolei zależna od racjonalnego rozło­ żenia rzemieślniczego procesu pracy na elementarne czynności. Ująć zjawiska przyrodnicze w sposób mechanistyczny przez analogię do manufakturowo zor­ ganizowanego procesu pracy oznaczało ukierunkować poznanie tak, by służyło potrzebom reguł technicz­ nych.20 To, że wynikająca z życiowej praktyki zależ­ ność między poznaniem a procesem pracy ustanowio­ na została w ramach mechanistycznego obrazu świa­ ta właśnie wówczas, w tak zwanej epoce manu­ faktury, jak i to, że doszło do uznania pewnej specy­ ficznej formy poznania za uniwersalną i — w pozy­ tywistycznym samorozumieniu nauki — za jedyną, związane jest historycznie z inną tendencją roz­ wojową nowoczesnego społeczeństwa mieszczańskie­ go. W miarę jak stosunki wymiany opanowują proces pracy i sposób produkcji uzależniają od rynku, to konstytutywne dla świata danej grupy społecznej związki życiowe oraz konkretne stosunki między lu­ dźmi nawzajem ulegają rozerwaniu. W procesie urzeczowienia to, czym rzeczy są w konkretnym przypadku dla nas i co w określonej sytuacji ozna­ czają dla nas ludzie, zostaje zhipostazowane jako „wartość”, jako byt sam w sobie, który później moż­ na przypisać pozornie zneutralizowanym przedmio­ tom jako — by rzec — dodatkową jakość. Produk­ tem urzeczowienia jest zarówno neutralność wobec wartości tego wszystkiego, co w naukach doświad­ czalnych jest zobiektywizowane, jak i same te war­ tości oderwane od życiowych odniesień. Tak jak z jednej strony znika w wartości wymiennej rzeczywi­ ście zainwestowana siła robocza i możliwe zadowo­ lenie nabywcy, tak z drugiej strony, w przedmiotach, 11 Por. F. Borkenau, Der Übergang feudalen Weltbild, Paris 1934, s. 1—15.

von b Ur geliehen zum

79

które pozostają po zdjęciu z nich powłoki zsubiektywizowanych wartości, wygasa różnorodność społecz­ nych życiowych odniesień i interesów kierujących poznaniem. Tym też łatwiej dochodzi do nieświado­ mego panowania jednego interesu, tego, który kom­ plementarnie do procesu opanowywania świata włą­ cza przyrodę i społeczeństwo w proces pracy i prze­ mienia w siły wytwórcze. Ten praktyczny interes poznania — dążenie do dy­ sponowania procesami przedmiotowymi — daje się sformalizować tak dalece, że znika zupełnie z pozna­ nia nauk empirycznych. Z całości działań wyodręb­ niony został, i jako taki stał się istotny, stosunek między abstrakcyjnymi operacjami a dającymi się z pewną regularnością oczekiwać zachowaniami wyi­ zolowanych wielkości. Tyle że istotność potrzeby te­ chnicznych reguł zostaje ostatecznie zapoznana w ka­ nonie przepisów, który w technicznym sensie pozba­ wia ten instrumentalny stosunek między operacją a reakcją wszelkiej praktycznej użyteczności. W re­ zultacie w procesie badawczym chce się mieć do czy­ nienia wyłącznie z funkcjonalnymi związkami kowariantnych wielkości. Z prawami natury, wobec któ­ rych nasza spontaniczna działalność musi się ograni­ czyć do ich niezaangażowanego „poznania”, całko­ wicie oderwanego od życiowej praktyki, a więc wła­ śnie „poznania” o nastawieniu teoretycznym. Wy­ móg wyłączności, wysuwany przez czyste poznanie, mediatyzuje wszystkie pozostałe kierujące poznaniem interesy na rzecz jednego, którego ono samo nie jest świadome. Postulat niewartościowania dowodzi, że procedu­ ry analityczno-empiryczne nie potrafią uchwycić te­ go związku z życiem, w którym same — obiektywnie rzecz biorąc — tkwią. W ramach utrwalonego w ję­ zyku potocznym i wyrażonego w normach społecz­ nych życiowego odniesienia poznajemy i oceniamy rzeczy i ludzi; na podstawie takiego specyficznego sensu, w którym przemieszane deskryptywne i nor­ 80

matywne treści mówią tyleż o podmiotach, które żyją w takim odniesieniu do świata, co o samych doświadczanych przedmiotach, powiadamy, że „war­ tości” konstytuują się dialektycznie w swym wzaje­ mnym stosunku. Jeśli jednak zostaną uniezależnione jakoś i oddzielone od pozornie zneutralizowanych rzeczy, i albo to zobiektywizowane jako przedmioty idealne, albo też zsubiektywizowane jako formy re­ akcji, to nie pokona się w ten sposób społecznych norm życia, lecz tylko je obejdzie. To zaś sprawia, że zyskują one władzę nad teorią, która teraz całkowicie podlega praktyce, ponieważ przeczy poznanej auto­ nomii tego w rzeczywistości nierozerwalnego związ­ ku. Żadna teoria, która to rozpozna, nie będzie mo­ gła zrozumieć swojego przedmiotu nie poddając jed­ noczesnej refleksji perspektywy, z której przedmiot ów mocą własnego immanentnego roszczenia nabiera jakiegoś określonego sensu. „To, co później sankcjo­ nuje się jako wartość, nie pozostaje w zewnętrznym związku z rzeczą, lecz jest dla niej immanentne.” 80 Neutralność wobec wartości nie ma nic wspólnego z teoretycznym nastawieniem w klasycznym sensie; wręcz przeciwnie, związana jest ona z takim rodza­ jem obiektywności wypowiedzi obowiązującej, któ­ ra jest _możliwa dzięki i za cenę ograniczenia do technicznego interesu poznawczego. Ograniczenie to nie zrywa normatywnej więzi między procesem badawczym a motywami życiowej praktyki, lecz po­ za wszelką dyskusją stawia jeden określony motyw jako motyw dominujący. Jednak choćby nie wiem jak silnie motyw ten wyparty był z metodologicznego samorozumienia nauki, to płynące stąd trudności pojawią się najpóźniej w momencie stosowania wy­ ników nauk społecznych w praktyce. Wskazywał na to Gunnar Myrdal.81 To, co w odniesieniu do nauk ” Th. W. Adorno, Zut Logik..., s. 138. 31 Por. G. Myrdal, Ends and Means in Political Economy, w: Value in Theory, London 1958; por. takie M. Horkheimer,

6 — Kryzys i schizma vol. II

81

przyrodniczych i techniki stwierdzono już dawno, od czasu Maxa Webera wydaje się pewne także w dzie­ dzinie nauk społecznych, a mianowicie: naukowe prognozy dają się przekształcać w zalecenia technicz­ ne. W zaleceniach tych rozróżnia się daną sytuację wyjściową, alternatywne środki i hipotetyczne cele; wszystkie tak zwane sądy wartościujące odnoszą się jedynie do trzeciego ogniwa tego łańcucha, natomiast relacje „jeżeli—to” [Wenn-Dann-Beziehungen] mo­ gą być badane bez uciekania się do sądów wartościu­ jących. Przeniesienie tego typu prognozowania na obszar nauk społecznych zakłada z góry, że w prak­ tyce społecznej, tak samo jak w technicznym dyspo­ nowaniu przyrodą, można wyodrębnić relacje typu cel-środek, w których zagwarantowana jest neutral­ ność środków względem wartości oraz indyferentność skutków ubocznych; innymi słowy, są to relacje, w których „wartość” związana jest jedynie z celami, tak że celów tych nie można z kolei traktować jako neutralnych środków wiodących do innych celów. W obszarze życiowej praktyki, który zamierza się poddać naukowej analizie, zwykle nie jest spełniony żaden z tych warunków. Jeżeli w konkretnej sytuacji ma się uzasadnić praktyczne decyzje, to najpierw, ze względu na kompleksowe związki życiowe, trze­ ba dokonać interpretacji technicznych zaleceń. In­ terpretacja taka winna uwzględnić to, co ignorują te zalecenia, mianowicie że wyizolowane cele i skut­ ki uboczne mogą, w stosunku do innych celów, być również rozpatrywane jako środki, a neutralizowane środki w innym ujęciu mogą stać się relatywnymi celami samymi w sobie. Z pewnością jest tak, że każda socjotechniczna ingerencja, każde techniczne zalecenie, na którym się ona opiera, każda ściśle naukowa prognoza, któ­ ra leży u jej podstawy, stosując środki do wyizoloEclipse o/ Reason, New York 1947, przede wszystkim rozdz. I (wyd. niemieckie: Zur Kritik der instrumentallen Vernunft, Fischer, Frankfurt 1967, s. 15 1 nast.).

82

wanych celów, musi uwzględniać możliwe skutki ubo­ czne. Izolowanie i neutralizowanie jest dla celów ana­ litycznych niezbędne. Jednakże struktura przedmio­ tu, sam społeczny świat życia zmusza do uczynienia pewnego zastrzeżenia: praktycznych problemów nie da się rozwiązać w sposób zadowalający jedynie przez podanie stosownej reguły technicznej; wymagają one interpretacji, która uwzględniając skutki w życiu praktycznym czyni daremną tamtą abstrakcję. W tra­ kcie takich interpretacji okazuje się mianowicie, że relacje typu cel-środek, które w przypadku technicz­ nego dysponowania przyrodą nie stwarzają żadnego problemu, w odniesieniu do społeczeństwa stają się wątpliwe. Warunki definiujące sytuację działania funkcjonują jako momenty całościowe, których bez ich zniekształcenia nie da się rozdzielić dychotomicznie na to, co martwe, i na to, co żywe, na fakty i wartości, na neutralne środki i cele warte reali­ zacji. Tu dochodzi raczej do głosu Heglowska dialek­ tyka celu i środka: ponieważ kontekst społeczny sta­ nowi w dosłownym sensie całość życia, gdzie każda najbardziej niepozorna cząstka jest tak żywa, a więc również tak podatna na okaleczenie jak całość, za­ tem zarówno w każdym środku zawarta jest stosowność do określonych celów, jak i w samych celach zawiera się odpowiedniość do określonych środków. Dlatego też problemów praktycznych nie da się roz­ wiązać jedynie przez celowo-racjonalny wybór ne­ utralnych wobec wartości środków. Praktyczne prob­ lemy wymagają teoretycznych wskazówek, jak moż­ na jedną sytuację przekształcić w inną; a więc (jak wyraził to Paul Streeten) nie tylko prognoz, lecz także programów. Programy zalecają strategie słu­ żące do wytworzenia niewątpliwej sytuacji, czyli związek określonej konstelacji środków, celów i skut­ ków ubocznych, który, choć da się go rozłożyć na cele analizy, praktycznie jest nierozerwalny. Dokonana przez Myrdala krytyka Weberowskiego schematu cel-środek pokazała, że ze ścisłymi proce­ 83

durami nie wartościujących nauk społecznych zwią­ zany jest techniczny interes poznawczy nie pasujący do życiowej praktyki i wymagający dodatkowo pro­ gramowego wyjaśnienia poszczególnych prognoz. Po­ nadto okazuje się również, że w warunkach wyłącz­ nej ważności tego typu wiedzy, konkurencyjne, po­ zornie zmediatyzowane interesy poznawcze dochodzą do głosu obok jednego dopuszczalnego interesu (in­ teresu dysponowania uprzedmiotowionymi procesa­ mi). Otóż w rzeczywistości praktyczne zastosowanie technicznych zaleceń nie wymaga żadnego kontrolo­ wanego kroku dodatkowej interpretacji, ale nie dla­ tego, że nie istnieje rozbieżność między techniczny­ mi zaleceniami i praktycznymi rozwiązaniami, lecz jedynie dlatego, że teorie nauk społecznych, z któ­ rych wyprowadzane są prognozy wbrew swemu samorozumieniu, nie potrafią uczynić zadość ścisłemu wymogowi neutralności wobec wartości. Od początku bowiem kierują się one uprzednim rozumieniem istot­ nym dla określonego kręgu pytań. To kierujące ana­ lizą rozumienie sensu rozstrzyga o wyborze teore­ tycznych zasad i założeń leżących u podstawy modeli. Na wyższym stopniu abstrakcji większość możliwych funkcjonalnych zależności i odpowiadających im róż­ norodnych programów zostaje metodycznie wyklu­ czona. Powodem tego — ze względu na programowe punkty widzenia — jest ich nieistotność, która kie­ ruje danym badaniem poza wszelką refleksją. Sama analiza rozwija się formalnie jako mająca ogólną ważność i prowadzi do neutralnych wobec wartości prognoz, tyle tylko że prognozy te wywodzą się z analiz prowadzonych w takich ramach, które wynika­ ją z programowego rozumienia uprzedniego i dlate­ go z góry związane są z poszukiwanymi strategiami. Takie uprzednie rozumienie może się wprawdzie okazać niepełne lub nieużyteczne, a ścisła znajomość funkcjonalnych zależności doprowadzić może zarów­ no do zmiany techniki, jak i do korektury celu, do dopasowania strategii jako całości, a nawet wyka­ 84

zać, że dokonywana implicite antycypacja stanu, w jaki należy przekształcić problematyczną sytuację, jest nieodpowiednia. Z drugiej strony jednak, anali­ za kierowana jest przez przyjęte milcząco programo­ we punkty widzenia i tylko dlatego uzyskane w ana­ lizie relacje cel-środek dają się bez trudności prze­ kształcić w rozwiązania praktyczne. Ponieważ nie tylko cele, lecz wszystkie składniki określonej konstelacji środków, celów i skutków ubocznych są elementami życiowego procesu, które trzeba by przy wyborze praktycznych przedsięwzięć zestawić i porównać jako całość z innymi konstela­ cjami, więc zanim rozpocznie się neutralne wobec wartości badanie w formalnej zgodności ze schema­ tem cel-środek, konieczna jest eliminacja dużej licz­ by możliwych do pomyślenia konstelacji. Tak też np. dla szeregu typów idealnych skonstruowanych przez Maxa Webera miarodajne było określone historyczno-filozoficzne uprzednie rozumienie ogólnego europejskiego rozwoju, a więc pewien programowy punkt widzenia, mianowicie racjonalizacja wszy­ stkich dziedzin kultury.“ Z bardziej sformalizowa­ nymi teoriami jest z zasady to samo. Panowanie je­ dnego skrywającego się technicznego interesu po“ Por. H. Freyer, Soziologie als Wirklichkeitswissenschaft, s. 155 i nast. Przecież niezwykle charakterystyczne jest to, że kiedy przeprowadza się typologię form panowania, świadomie wychodzi się od specyficznej współczesnej formy zarządzania, żeby następnie móc skontrastować z nią Inne. (Wirtschaft und Gesellschaft, s. 124). Równie charakterystyczne jest to, że w rozdziale o socjologii miasta [...] chodzi o zrozumienie swoistej formy miasta Zachodu, ponieważ w nim tkwią korzenie współczesnego kapitalistycznego systemu społecznego, i że tu także używa się Innych typów miast jako kontrastu. W przy­ kładach tych ujawnia się zasadnicza intencja Weberowsklej so­ cjologii, która wyraża się w następującym pytaniu: do jakiego specyficznego rodzaju należy współczesna europejska forma społeczeństwa, jakie szczególne okoliczności umożliwiły jej po­ wstanie, wymusiły ją? Socjologia jako nauka systematyczna, badająca również rzeczywistości społeczne Innego rodzaju, sta­ je się drogą, na której rzeczywistość współczesna uczy się rozpoznawać siebie samą w swojej historycznej realności.

85

znawczego zasłania wpływ całościowego i poniekąd dogmatycznego rozumienia sytuacji, z którą impli­ cite identyfikuje się również socjolog uprawiający ścisłą naukę doświadczalną. Uchodzi to jego uwadze i niknie w sformalizowanej teorii dążącej do hipote­ tycznej ogólności. Jeśli jednak na poziomie zmate­ matyzowanych nauk społecznych wypływają nieu­ chronnie doświadczenia związane z daną sytuacją hi­ storyczną, jeżeli interesy kierujące poznaniem dają się jedynie sformalizować, a nie wyeliminować, to należy poddać je kontroli i jako interesy obiektywne skrytykować lub uprawomocnić z punktu widzenia całego społecznego procesu — chyba że chciałoby się zatrzymać proces racjonalizacji na procedurach analityczno-empirycznych. Refleksja nad takimi interesami wymaga jednak­ że myślenia dialektycznego, gdyż dialektyka nie oznacza tu nic innego jak próbę ujęcia przeprowa­ dzonej analizy w każdym jej momencie jako części analizowanego procesu społecznego i jako jego moż­ liwej krytycznej samoświadomości. To z kolei ozna­ cza jednak rezygnację z tego zewnętrznego i przy­ padkowego jedynie związku między narzędziami analizy a analizowanymi danymi, który wolno usta­ nowić w technicznym rozporządzaniu przedmiotowy­ mi procesami. Tylko w ten sposób nauki społeczne mogą uwolnić się od brzemiennej w skutki iluzji, że naukowa kontrola procesów zachodzących w dzie­ dzinie życia społecznego, której wynikiem miałaby być emancypacja od istniejącego naturalnie przymu­ su, da się w historii zrealizować w ten sam sposób i tymi samymi środkami produkowanej przez nau­ kę władzy technicznego rozporządzania, jak stało się to w stosunku do przyrody. Przełożył Andrzej Załuska

Pierre Bourdieu SPECYFIKA DZIEDZINY NAUKOWEJ I SPOŁECZNE WARUNKI ROZWOJÛ WIEDZY

Ukształtowanie rozumu naukowego jest nie tylko przeobrażeniem wiedzy potocznej, ale również przemianą zainteresowań Gaston Bachelard — Le rationalisme appliqué

Socjologia nauki opiera się na założeniu, że praw­ dziwość wytworu — chodziłoby tu o wytwór bardzo osobliwy, jakim jest wiedza naukowa — jest zwią­ zana ze szczególnym rodzajem społecznych uwarun­ kowań produkcji, to znaczy — mówiąc ściśle — z pewnym, określonym stanem struktury i funkcjo­ nowania dziedziny naukowej. „Czysty” świat nawet najbardziej „czystej” nauki jest dziedziną społeczną jak każda inna — chociaż wszystkie niezmienniki przybierają tam formę specyficzną — a więc ma swe układy sił i monopole, walki i strategie, intere­ sy i zyski. 1. Jako system stosunków obiektywnych między uzyskanymi pozycjami (dzięki uprzednim walkom) dziedzina naukowa jest polem (to znaczy przestrze­ nią gry) walki konkurencyjnej, która nastawiona jest na szczególną stawkę — monopol autorytetu nauko­ wego, definiowanego równocześnie i jako umiejętność techniczna, i jako władza społeczna lub — jeśli kto woli — monopol kompetencji naukowej rozumianej jako zdolność mówienia i działania w sposób uprawo­ mocniony (to znaczy w sposób autorytatywny i z au­ torytetem) w nauce, która jest społecznie przypisana określonemu aktorowi. Dwie małe uwagi, aby wykluczyć możliwe niepo­ rozumienie. Po pierwsze — trzeba wystrzegać się re­ dukcji stosunków obiektywnych, konstytuujących 87

dziedzinę nauki, do zbioru interakcji (w sensie nada­ nym temu słowu przez interakcjonizm), to znaczy do zbioru strategii, które w rzeczywistości ona sama de­ terminuje, jak to zobaczymy dalej (zob. artykuł P. Bourdieu, w: „Archives Européennes de Sociolo­ gie”, 1971, XII, 1, s. 3—21). Z drugiej strony, trzeba będzie uściślać, co to znaczy „społecznie uznany”. Zo­ baczymy dalej, że grupa, która dysponuje owym uznaniem, ma zawsze tendencję do stopniowego ograniczania zbioru uczonych stanowiących grupę jej konkurentów i że fakt ten zależy od tego, jak bardzo zasoby naukowe dają się gromadzić powiększając tym samym autonomię dziedziny. Gdy mówimy, że dziedzina jest polem walk, odrzu­ camy obraz „wspólnoty naukowej” przedstawiany przez hagiografię naukową, a także socjologię nauki podążającą jej śladem. Innymi słowy, niszczymy ideę „królestwa celów”, które nie znałoby innych praw ponad prawo czystej i doskonałej konkurencji idei, bez omyłki rozstrzyganej przez moc nieodłączną idei prawdziwej. Przypominamy również, że samo funkcjonowanie dziedziny naukowej wytwarza i za­ kłada pewną specyficzną formę interesu (działalność naukowa jawi się nam jako „bezinteresowna” jedy­ nie w odniesieniu do innych interesów, stwarzanych i wymaganych w innych dziedzinach). Gdy zajmujemy się problemem interesu naukowe­ go i autorytetu (bądź kompetencji) naukowego, usiłu­ jemy uchylić od razu pewne rozróżnienia, które wcho­ dzą — w formie założeń — do dyskusji nad nauką. Tak więc próba rozróżnienia tego, co w kompetencji naukowej (bądź autorytecie) może być czystym przed­ stawieniem społecznym, władzą symboliczną oznaczo­ ną przez cały „aparat” (w sensie Pascalowskim) em­ blematów i znaków — oraz tego, co mogąc być czy­ stą umiejętnością techniczną, oznaczałaby wpadnięcie w podstawową dla każdej kompetencji pułapkę, a mianowicie w pułapkę racji społecznej, przedstawia­ nej jako racja czysto techniczna (co można prześle­ 88

dzić na przykładzie używania pojęcia kompetencji przez technokratów).1 W rzeczy samej, „aparat maje­ statu”, który otacza tych, którym przyzna je się „umie­ jętności” ubiegłowieczne, te purpurowe szaty i grono­ staje, togi i kwadratowe birety magistrów i doktorów, tytuły i dystynkcje naukowe innej epoki nadawane współczesnym naukowcom, ten cały rytuał zgodny z ruchem pascalowskiego zegara, z całą fikcją, społecznie prawdziwą — zmienia społeczną percepcję czysto tech­ nicznej umiejętności. Kończy się tym, że sądy o zdol­ nościach naukowych studenta czy naukowca objawia­ nych na wszystkich etapach ich biografii zawodowej są zawsze skażone przez znajomość pozycji, jaką zajmują oni w hierarchiach instytucji naukowych (na przykład w amerykańskiej hierarchii uniwersyteckiej1 2). 1 Konflikt, tak jak go widział Sapolsky, między zwolennikami, fluoryzacji, czyli pracownikami publicznej służby zdrowia (health officiais), którzy traktują siebie jako jedynie „kompeten­ tnych” w dziedzinie zdrowia publicznego, i przeciwnikami tej innowacji, wśród których jest wielu naukowców, ale którzy — w oczach opinii oficjalnej — przekraczają „granice dziedziny swoich kompetencji”, pozwala bez zakłóceń prześledzić społecz­ ną prawdę kompetencji jako autoryzowanej wypowiedzi, która« jest stawką w walce między grupami. (Zob. H. M. Sapolsky, Science, Voters and the Fluorisation Controversy, „Science”, t. 162, 25, s. 427—433). Problem kompetencji pojawia się ze szcze­ gólną wyrazistością wtedy, gdy mówi się o „profanach” (zob. S. B. Barnes, On the Réception of Scientific Beliefs, w pracy: S. B. Barnes (ed.), Sociology of Science, * London, Penguin, 1972, s. 269—291; L. Boltański i P. Maldidier, Carrière scientifi­ que, morale scientifique et vulgarisation, „Information sur les Sciences Sociales”, 1970, IX, 3, s. 99—118). 2 To właśnie wyraził pewien fizyk we wręcz znakomitym artykule, którego jasność i precyzja stanowi żywy kontrast z większością literatury socjologicznej poświęconej nauce: „Jut w szkole licealnej przyszły uczony staje się świadomy tego, że konkurencja i prestiż będą wpływać na jego przyszły sukces. Musi walczyć o dobre oceny, aby dostać się do college’u, a potem do graduate school. Odkrywa znaczenie ukończenia colle­ ge’u cieszącego się dobrą opinią nie tylko dlatego, że zapewni mu to lepsze wykształcenie, ale także dlatego, że ułatwi mu później wstąpienie do dobrej graduate school” (F. Reif, The Compétitive World of the Pure Sclentist, „Science” 1961, t. 134,. nr 3494, s. 1957—1962).

83

Z faktu, że wszystkie działania są nastawione na zdobycie autorytetu naukowego (tj. prestiżu, uznania, sławy itd.), na grę z natury swej nieprostą — wynika, iż to, co nazywa się powszechnie „zainteresowaniem naukowym” (dyscypliną, gałęzią dyscypliny czy me­ todą itd.), ma zawsze podwójne oblicze: jest także równocześnie strategią mającą na celu zaspokojenie tegoż zainteresowania. Analiza, w której próbowano by wyodrębnić w kon­ fliktach o panowanie w dziedzinie naukowej wymiar czysto „polityczny”, może okazać się równie błędna jak stanowisko przeciwne, bardziej zresztą rozpo­ wszechnione, biorące pod uwagę tylko „czyste” i typo­ wo intelektualne uwarunkowania konfliktów nauko­ wych. Obecnie walka o uzyskanie kredytów i o tech­ niczne wyposażenie badań, skłócająca między sobą spe­ cjalistów, nie sprowadza się do zwykłej walki o wła­ dzę jedynie „polityczną”. Osoby, które w naukach społecznych kierują wielkimi zbiurokratyzowanymi organizacjami naukowymi, dopóty nie mogą poszczy­ cić się swym zwycięstwem jako zwycięstwem nau­ kowym, dopóki nie uda im się narzucić innym odpo­ wiedniej definicji nauki, wedle której właściwy sposób uprawiania nauki wymaga korzystania z usług po­ tężnej biurokracji naukowej, z jej kredytów, z jej do­ brego wyposażenia technicznego oraz licznego perso­ nelu pomocniczego. Świadczone przez te organizacje usługi skłaniają ich do uznania za metodologię wiecz­ ną i uniwersalną procedury ankietowej obejmującej wielkie liczebnie próby, operacje statystyczne na da­ nych czy formalizacje rezultatów końcowych. Czyniąc z tych procedur i operacji miarę wszelkiej działalno­ ści naukowej, kierujący organizacją biurokratyczną nauki tworzą tym samym wzorzec najbardziej sprzy­ jający ich własnym możliwościom osobistym i insty­ tucjonalnym. Powracając do naszych wcześniejszych rozważań o charakterze konfliktów w nauce musimy powiedzieć, 90

że konflikty epistemologiczne są zawsze nieuchronnie konfliktami politycznymi, dlatego też sądzić można, iż badanie władzy w sferze nauki można znakomicie ograniczyć jedynie do kwestii o zabarwieniu epistemologicznym. Z rygorystycznej definicji dziedziny naukowej jako obiektywnej przestrzeni gry, której stawkami stały się stawki naukowe, wynika, że rozróżnianie uwarun­ kowań czysto naukowych od uwarunkowań czysto społecznych zasadniczo zdeterminowanych działań naukowych jest czymś daremnym. Trzeba w tym miejscu w pełnym brzmieniu przytoczyć fragment opisu Freda Reifa. Wedle samego Reifa — niemal wbrew jemu samemu — można zdać sobie sprawę, jak sztucznym, niemal niemożliwym zabiegiem jest rozróżnienie zainteresowania wewnętrznego i zainte­ resowania zewnętrznego; rozróżnienie tego, co jest ważne dla jednego, określonego badacza i tego, co ważne dla innych badaczy. Zdaniem Reifa: „Nauko­ wiec usiłuje prowadzić badania, które uznaje za waż­ ne. Ale wewnętrzna satysfakcja i zainteresowanie nie są jego jedyną motywacją. Staje się to wi­ doczne, gdy obserwujemy, co się dzieje, gdy nauko­ wiec odkrywa, że ktoś inny właśnie opublikował wy­ niki, do których on sam doszedł w rezultacie włas­ nych badań. Niemal zawsze czuje się zawiedziony tą zbieżnością, choć nie dotyka ona bezpośrednio jego wewnętrznego zainteresowania własną pracą. Nauko­ wiec pragnie, aby jego praca była nie tylko interesu­ jąca dla niego samego, ale także istotna dla innych.” 3 Postrzegane jako ważne i interesujące jest to, co ma szanse być uznane przez innych za ważne i interesu­ jące, a zatem co rokuje nadzieję ukazania innym te­ go, co samemu się stworzyło, i co inni uznali za waż­ ne i interesujące (trzeba zatem będzie na nowo prze­ • Ibidem.

91

śledzić tę właśnie dialektykę oraz warunki, w któ­ rych uznanie dla pracy ujawnia się nie tylko w for­ mie obiegowego respektu, ale także te, w których daje o sobie znać działaniem na korzyść ciągłości nau­ ki). Jeśli się nie chce powrotu do filozofii idealistycznej, przypisującej nauce możliwość rozwoju wedle zasad jej własnej logiki (czyni tak jeszcze Kuhn, sugerując, że „rewolucje naukowe” pojawiają się dopiero pod sam koniec fazy „wyczerpywania się paradygmatu”), trzeba założyć, że inwestuje się w nauce dokonując wcześniej — świadomej lub nieświadomej — oceny przeciętnych szans zysku, szacowanych zwykle na podstawie kapitału stałego. Zatem tendencja badaczy do koncentrowania się na problemach uznanych za najważniejsze (na przykład dlatego, że zostały one ustalone jako najważniejsze przez twórców cieszących się wysokim stopniem uznania) daje się tłumaczyć tym, że wkład do nauki bądź odkrycie naukowe z na­ tury rzeczy przynosi znaczniejszy zysk symboliczny. Zaciekła konkurencja, wobec której stoją uczeni, ma wszelkie szanse prowadzić do spadku wskaźników średniej zysku symbolicznego i tym samym część ba­ daczy zachęcić do odejścia do innych badań, w któ­ rych konkurencja jest słabsza, a spodziewane zyski przynajmniej równie wysokie.4 Mertonowski podział konfliktów na konflikty „spo­ łeczne” (wiążące się z „rozdziałem zasobów intelektu­ alnych między różne rodzaje pracy socjologicznej” bądź z „właściwą rolą socjologa”) i konflikty „inte­ lektualne” — opisujące „opozycję między ideami so­ cjologicznymi precyzyjnie sformułowanymi” — sam stanowi pewną strategię zarazem i społeczną, i inte­ 4 Tak właśnie, zgodnie z tą samą logiką, należy rozumieć transfer kapitału z jednej dziedziny do drugiej, niżej w hie­ rarchii dziedzin stojącej od tej, z której ten transfer wycho­ dzi. W tej drugiej też konkurencja mniej intensywna obiecu­ je posiadaczowi określonego kapitału naukowego lepsze szan­ se na osiągnięcie zysku.

92

lektualną, która dąży do narzucania ograniczeń zakre­ sowi uprawianych nauk. Istotnie, w powyższym rozróżnieniu można rozpo­ znać jedną z tych strategii, które pozwalają oficjalnej socjologii amerykańskiej próbować zapewnić sobie szacunek akademicki oraz narzucić rozgraniczenie te­ go, co naukowe, od tego, co nienaukowe; rozgranicze­ nie to prowadzi do eliminowania — jako czegoś nie­ stosownego dla nauki — każdego problemu, który wieść może do podważenia podstaw okazywanego jej szacunku.5 Autentyczna nauka o nauce powstać może tylko wtedy, gdy nastąpi radykalne przezwyciężenie ab­ strakcyjnego przeciwstawienia (można je odnaleźć np. w historii sztuki) analizy zewnętrznej i wewnętrznej. Analiza immanentna, czyli wewnętrzna, stanowi do­ menę epistemologii i odtwarza schemat, wedle które­ go nauka formułuje własne specyficzne problemy, na­ tomiast analiza zewnętrzna wiąże te właśnie proble­ my z sytuacjami społecznymi, w których się one po­ jawiły. Dziedzina naukowa jako miejsce walki poli­ tycznej o naukowe panowanie narzuca każdemu pra­ cującemu w niej badaczowi — zgodnie z jego tam pozycją — problemy polityczne i naukowe zarazem « Przytoczmy tu jedno spośród wielu wyznań. Oto credo neutralności. (Wybraliśmy je ze względu na szczególną typowość). Podstawowa koncepcja socjologów profesjonalistów, aka­ demików lub praktyków, jest związana z przekonaniem, że potrafią oni oddzielić — w kontaktach z klientami, publiczno­ ścią i kolegami, 1 to w sposób społecznie odpowiedzialny — swoje prywatne zapatrywania Ideologiczne od pełnionych ról zawodowych. Oczywiście wymiar neutralności nabiera szczegól­ nej wagi, gdy stosuje się pojęcie profesjonalizacji do socjolo­ gii, zwłaszcza do tej uniwersyteckiej po 1965 roku (Ben-David, 1972). Wielu socjologów po ukonstytuowaniu się socjologii w dy­ scyplinę naukową miało silne przekonanie osobiste skłaniające do wysiłku przeobrażania własnej wiedzy w istotny element zmian społecznych; nadto jako pracownicy uniwersytetu musieli umieć łączyć role wychowawcy i badacza (H. Janovltz, „The American Journal of Sociology”, lipiec 1972, t. 78 s. 105— —135).

93

oraz metody pojmowane jako strategie naukowe. Te ostatnie — otwarcie ze strony badacza bądź obiektyw­ nie, jeśli mamy na uwadze strukturę dziedziny, odno­ szą się do systemu pozycji politycznych i czysto nau­ kowych zajmowanych przez badacza, konstytuujących dziedzinę naukową — stanowią równocześnie, strate­ gie polityczne. Nie ma „wyboru” naukowego — wybo­ ru dziedziny badań, wyboru stosowanych metod, wy­ boru miejsca publikacji, wyboru, który opisał Hagstrom °, między pospieszną publikacją rezultatów czę­ ściowo sprawdzonych a publikacją opóźnioną, obej­ mującą rezultaty w pełni potwierdzone, który by nie był jednym z aspektów — najmniej jak dotąd uzna­ nych i niezbyt jeszcze godnych uznania — politycznej strategii inwestycji, przynajmniej obiektywnie nasta­ wionej na maksymalizację czysto naukowego zysku (chodzi tu o uznanie, jakie badacz mógłby zdobyć ze strony swoich konkurentów). 2. Walka o autorytet naukowy to walka o szczegól­ ny rodzaj kapitału społecznego. Ten rodzaj kapitału zapewnia panowanie nad mechanizmami tworzącymi dziedzinę oraz może być też zamieniony na inne ro­ dzaje kapitału. Swe podstawowe cechy zawdzięcza faktowi, iż producenci dążą do tego, by nie mieć in­ nych klientów niż ich konkurenci (dzieje się tak, im bardziej ich dziedzina jest autonomiczna). Ozna­ cza to, że na polu nauki w dużym stopniu auto­ nomicznym poszczególny producent może oczekiwać uznania wartości swych wytworów („renomy”, „pre­ stiżu”, „autorytetu”, „kompetencji” itp.) tylko ze stro­ ny innych producentów, którzy — będąc równocześ­ nie jego konkurentami — są jak najmniej skłonni bezkrytycznie mu je przyznać. A więc przede wszy­ stkim jedynie uczeni wciągnięci w tę samą grę są w posiadaniu środków symbolicznego przywłaszczenia dzieła naukowego i oceny jego korzyści. Dotyczy to • W. O. Hagstróm, The Scientific Community, New York, Basic Books, 1965, s. 100.

94

także uprawnień: ten, kto w grze odwołuje się do au­ torytetu zewnętrznego, do autorytetu nie z dziedzi­ ny, dyskredytuje się w oczach konkurentów.7 Pod tym względem aktywność w nauce jest bardzo po­ dobna do działalności na polu sztuki.8 Wyróżnia jed­ nak dziedzinę nauki od dziedziny sztuki to, że kon­ kurenci nie mogą zadowolić się samą tylko odrębno­ ścią od swych poprzedników uznanych już wcześniej, ale — pod groźbą pozostania w tyle i „deklasacji” — zmuszeni są włączyć ich dorobek do własnych koncep­ cji; znaczy to, iż w nauce nie wystarczy być innym od poprzedników, trzeba być również od nich lep­ szym. W walce, którą każdy uczony powinien podjąć, aby przekonać innych o wartości własnych wytworów i udowodnić swój autorytet uprawnionego producenta, w istocie chodzi zawsze o stawkę, którą jest możność narzucenia własnej definicji nauki. Ta definicja po­ lega na określeniu zakresu problemów, metod i teorii, które mogą być uznane za naukowe, a także za naj­ bardziej zbieżne ze swoistymi interesami każdego 7 Fred Relf przypomina, że cl, którzy korzystają z prasy codziennej (ważne odkrycia z dziedziny fizyki mogły być np, ogłaszane w „New York Times”), by zapewnić sobie jak naj­ szybszą publikację własnych prac, ściągają na siebie dezapro­ batę współkonkurentów — rzeczników rozróżnienia publikacji naukowej i reklamy — niechętnych tym formom popularyzacji, które odbierać można jako dążenie do rozgłosu. Wystarczy tu przytoczyć komentarz wydawcy sztandarowego organu fizyków amerykańskich: „Jako objaw kurtuazji wobec swych kolegów fizyków należy traktować — co przyjęte jest wśród autorów publikacji — dbałość o to, aby nowe fakty nie docierały do szerszej publiczności, zanim ukażą się w czasopiśmie nauko­ wym. Odkrycia naukowe nie są odpowiednim tworzywem dla, sensacji dziennikarskich. Wszystkie środki masowej komunika­ cji powinny mieć — naszym zdaniem — równe szanse na do­ stęp do informacji. W przyszłości będziemy odrzucać publikacje, których istotne treści były uprzednio przedstawione w prasie codziennej.” (F. Reif, The Competitve World...). 8 Zob. P. Bourdieu, Le marché des biens symboliques, „L’an­ née Sociologique”, 1971, t. 22, s. 49—126 (zamieszczam tu liczne krótkie odnośniki do własnych prac).

95

uczestnika. A zatem chodzi tu o taką definicję, która by najbardziej sprzyjała walczącemu w uprawnionym zajmowaniu pozycji panującego, a to poprzez przypi­ sanie najwyższej rangi w hierarchii wartości nauko­ wych zdolnościom i umiejętnościom naukowym przez niego posiadanym. Dodać w tym miejscu należy, że możliwości te zawarte są tak w jego osobie, jak i w instytucjach, których był członkiem, np. ma je dzięki posiadaniu wysokiej kultury matematycznej, studiom w określonej uczelni, uczestnictwu w specjalnej in­ stytucji naukowej itd.s Nierzadko w dyskusji na temat pierwszeństwa wy­ nalazku ścierają się ci, którzy odkryli nieznane zja­ wiska jako anomalię, po prostu jako odstępstwo od istniejących teorii, oraz ci, którzy z odkrycia uczynili nowy fakt naukowy przez włączenie go do konstruk­ cji teoretycznej niesprowadzalnej do obserwowalnych danych. Te dyskusje polityczne nad prawem pierw­ szeństwa stanowią równocześnie i debatę naukową nad sensem tego, co zostało odkryte, oraz dyskusję epistemologiczną nad naturą odkrycia naukowego. W rzeczywistości przeciwstawiają się w niej poprzez poszczególnych protagonistów dwie zasady hierarchizowania praktyk naukowych — jedna, która przyznaje pierwszeństwo obserwacji i eksperymentowaniu oraz odpowiadającym im dyspozycjom i zdolnościom, i druga, która wywyższa teorię i związane z nią „za­ interesowania” naukowe. Jest to dyskusja, która nie przestaje zajmować naczelnego miejsca w refleksji epistemologicznej. A więc samo określenie stawki w walce na polu* • Zawsze mamy do czynienia ze społeczną hierarchią dziedzin naukowych — dyscyplin. Ona to właśnie w dużym stopniu ukie­ runkowuje działania naukowe, a zwłaszcza „wybory” i „powo­ łania”. Także w obrębie każdej z dyscyplin z osobna istnieje hierarchia społeczna tematów i metod badawczych. (W tej kwe­ stii zob. P. Bourdieu, Méthode scientifique et hiérarchie sociale des objets. „Actes de la Recherche en Sciences Sociales’’, 1975 1, s. 4—6).

96

naukowym jest już jakąś stawką w walce, a panują ci jej uczestnicy, którym udało się narzucić innym własną definicję nauki, tzn. taką, wedle której dosko­ nałość w uprawianiu nauki polega na posiadaniu, by­ ciu i czynieniu tego, co oni sami posiadają, czym są i co sami czynią. To oznacza, dodajmy, że communis doctorum opinio — jak to określała scholastyka — jest jedynie oficjalną fikcją. Tak naprawdę nie ma ona w sobie niczego fikcyjnego, ponieważ skutecz­ ność jej symbolicznego oddziaływania daje jej prawo­ mocność i pozwala tej fikcji pełnić funkcję podobną do tej, którą ideologia liberalna przeznacza opinii pu­ blicznej. Nauka oficjalna nie jest tym, za co ją naj­ częściej uważa socjologia nauki, to znaczy systemem norm i wartości, które by „wspólnota naukowa”, jako niezróżnicowana grupa, w taki sposób narzucała i wdrażała wszystkim swoim członkom, że rewolucyjna anomia mogłaby się tylko rozpowszechniać dzięki uchybieniom w ich socjalizacji naukowej.10 Ta „durkheimowska” wizja dziedziny naukowej zdaje się być niczym więcej niż przeobrażeniem naiwnie „funkcjonalistycznego” wizerunku świata naukowego, którego narzuceniem innym, a przede wszystkim swoim kon­ kurentom, są zainteresowani ci, którzy utrzymują ład w nauce. Lista przykładów tego typu „funkcjonalizmu” jest nieskończona. Nawet u takiego autora jak Kuhn, któ­ ry uwzględnia konflikt w swojej teorii ewolucji nau­ 10 Gdy społeczna filozofia Inspirowana przez Durkhelma opi­ suje konflikt społeczny w języku marginesowości, dewiacji lub anomii, to filozofia nauki dąży do sprowadzenia związków kon­ kurencji między panującymi 1 podporządkowanymi do powią­ zań między „centrum” i „peryferiami”, odnajdując przy tym drogą Halbwachsowj. metaforę dystansu od „siedliska” warto­ ści centralnych. (Zob. na przykład J. Ben-David, The Scientist’s Role in Society, Englewood Cliffs (N.Y.), Prentice Hall Inc., 1971; oraz E. Shils, Center and Periphery, w pracy: The Logic of Personal Knowledge, Essays Presented to Michel Polanyi on His Seventieth Birthday, London, Routledge and Kcgan Paul Ltd, 1961, s. 117—130.) 7 — Kryzys i schizma vol. II

97

kowej, znajdujemy zdanie: „...zawodowa wspólnota uczonych czynić będzie wszystko co możliwe, aby za­ pewnić ciągły wzrost gromadzonych danych jako pod­ miotu swej szczegółowej i ścisłej analizy” (T. S. Kuhn, Struktura rewolucji naukowych, Warszawa 1968, s. 184). Ponieważ „funkcja” w pojmowaniu funkcjonalizmu szkoły amerykańskiej nie jest niczym innym jak interesem panujących, czyli zainteresowaniem, jakie przejawiają oni trwaniem systemu zgodnego z ich interesami (bądź funkcją, jaką system spełnia wo­ bec tej szczególnej kategorii swoich członków), wy­ starczy przemilczeć interesy (czyli funkcje zróżnico­ wane), by wpaść w „funkcjonalizm”. I to właśnie dlatego, że definicja przedmiotu gry sama jest przedmiotem gry — nawet w naukach ma­ tematycznych, gdzie zgoda co do tego, o co gra się toczy, jest bardzo daleko posunięta — naukowcy stale trafiają na antynomie zasadności. (Pełne pasji zainte­ resowanie badaczy nauk społecznych naukami przy­ rodniczymi nie tłumaczy się też inaczej: to definicja zasad oceny ich własnej praktyki kryje się za próbą narzucenia, w imię epistemologii bądź socjologii nau­ ki, prawomocnej definicji nauki najbardziej uprawo­ mocnionej, czyli nauki przyrodniczej.) W nauce, jak w dziedzinie stosunków klasowych, nie istnieje in­ stancja rozstrzygająca prawomocność instancji uprawomacniających; rewindykacje prawomocności uzy­ skują swoją prawomocność dzięki względnej mocy grup, których interesy uzewnętrzniają: w stopniu, w jakim sama definicja kryteriów oceny i zasad hie­ rarchizacji jest stawką określonej gry, nikt nie jest dobrym sędzią, ponieważ nie ma sędziego, który by sam nie był równocześnie stroną. Znajdujemy w tym pewną naiwność techńiki „sę­ dziów”, do której bardzo często odwoływała się tra­ dycja socjologiczna, aby zdefiniować hierarchie typo­ we dla określonej dziedziny (np. hierarchię zatrud­ nionych lub instytucji — uniwersytetów w USA — hierarchię problemów, specjalności lub metod, hie­ 98

rarchię samych dziedzin itd.). Ta sama naiwna filo­ zofia obiektywizmu inspiruje odwoływanie się do „ekspertów międzynarodowych” (np. mamy raporty wykonywane na zlecenie OCDE, z których najśwież­ szej daty jest raport Hoffmana, Leontieva i Tajfela o naukach społecznych we Francji). Jakby bycie zagranicznym obserwatorem mogło uchronić tych uczonych przed uprzedzeniami i stronniczością wte­ dy, gdy udział w stowarzyszeniach międzynarodo­ wych bywa najczęściej formą poglądów ideologicz­ nych, a czynione przez nich „naukowe” analizy sta­ nu nauki mogły być czymś innym aniżeli nau­ kowo zamaskowanym usprawiedliwieniem stanu ja­ kiejś konkretnej nauki lub instytucji naukowej, z któ­ rymi ci zagraniczni obserwatorzy są powiązani (w przytoczonym już przykładzie chodzi o związek z uni­ wersytetem amerykańskim i jego socjologią). Zoba­ czymy też dalej, że socjologia nauki bardzo rzadko wymyka się tej właśnie strategii zaangażowanej eks­ pertyzy, funkcjonującej poprzez narzucenie własnej zasadności i w ten sposób przygotowującej podbój rynku.11 Autorytet naukowy jest zatem szczególnym rodza­ jem kapitału, który może być akumulowany, przeka­ zywany, a nawet — w odpowiednich warunkach — przeobrażony w inną postać. U Freda Reifa można przeczytać opis akumulacji 11 Za kwestią ekspertyz dotyczących względnej wartości sy­ stemów uniwersyteckich kryje się nieuchronnie problem wa­ runków optymalnych dla rozwoju nauki i tym samym lepszego ustroju politycznego. Socjologowie amerykańscy mają tendencję do pojmowania „demokracji liberalnej” na wzór amerykański, to znaczy do traktowania jej Jako warunku „demokracji na­ ukowej”. Zob. na przykład R. K. Merton, Science and Tech­ nology in a Democratic Order, „Journal of Legał and Polltlcal Sociology”, t. I, 1942, przedrukowane przez R. K. Mertona w: Social Theory and Social Structure, wyd. przejrzane, Free Press, 1967, s. 550—551, pod tytułem Science and Democratic Social Structure; B. Barber, Science and the Social Order, Glencoe, The Free Press, 1952, s. 73 1 83.

99

kapitału naukowego oraz form, jakie przybiera prze­ twarzanie tego kapitału. Dotyczy on specyficznego przypadku dziedziny fizyki współczesnej, gdzie posia­ danie kapitału naukowego ułatwia nabycie kapitału dodatkowego i gdzie „udana” kariera naukowa przed­ stawia się zatem jako ciągły proces akumulacji, w którym kapitał wyjściowy, reprezentowany przez ty­ tuł akademicki, odgrywa rolę determinującą: „Już w szkole licealnej przyszły uczony staje się świadomy tego, że konkurencja i prestiż będą wpływać na jego przyszły sukces. Musi walczyć o dobre oceny, aby do­ stać się do college’u, a potem do graduate school. Od­ krywa znaczenie ukończenia college’u cieszącego się dobrą opinią [...]. Wreszcie musi zasłużyć na dobrą opinię u swoich nauczycieli, by zapewnić sobie listy rekomendacyjne, które pomogą mu wstąpić do colle­ ge^ i wygrać stypendia naukowe i nagrody [...]. Po­ szukujący pracy naukowiec jest oczywiście w lepszej sytuacji, jeśli przychodzi z dobrze znanej instytucji i był związany ze sławnym uczonym. Równie ważne jest dla niego istnienie na świecie wybitnych naukow­ ców skłonnych do dodatniej oceny jakości jego pra­ cy [...]. Awans na wyższe szczeble akademickie zależy od podobnych kryteriów. Uniwersytet domaga się od naukowców z zewnątrz listów rekomendacyjnych i w niektórych przypadkach może powołać komisje recen­ zentów, zanim podejmie decyzję awansowania kogoś na stanowisko etatowe.” Uzyskanie dostępu do stanowisk w administracji i w komisjach rządowych wieńczy dzieło powyżej opi­ sanego procesu. Także badacz zależny jest od repu­ tacji swej dziedziny w oczach kolegów. Jest mu po­ trzebna, aby otrzymać fundusze na badania, aby przy­ ciągać do siebie wartościowych studentów, czy wresz­ cie, aby zapewnić sobie dotacje i stypendia, zaprosze­ nia i konsultacje, nagrody (np. nagrodę Nobla czy członkostwo akademii nauk). Uznanie, dane i zagwarantowane społecznie (mocą 100

całego ciągu szczególnych oznak uświęceniaw), a przyznawane przez grupę walczących każdemu ze swoich uczestników, zależy od wartości wyróżnika je­ go wytworów spośród innych oraz od zbiorowo po­ znanej oryginalności (w sensie teorii informacji) wkła­ du, jaki wnosi uczestnik do uprzednio zakumulowa­ nych zasobów naukowych. Fakt, że kapitał autoiytetu zgromadzonego dzięki odkryciu jest zmonopolizo­ wany przez pierwszego, który tego odkrycia dokonał, lub przynajmniej je ujawnił i spopularyzował, tłuma­ czy wagę i częstość sporów o pierwszeństwo. Jeśli zda­ rza się, że z pierwszym odkryciem wiąże się większa liczba nazwisk, to wówczas prestiż przypisany każde­ mu z osobna uczestnikowi jest odpowiednio mniejszy. Ten, kto dokonuje tego samego odkrycia w kilka ty­ godni bądź kilka miesięcy po innym, poświęca cały swój wysiłek na darmo, albowiem jego prace są uznane za bezwartościowy duplikat pracy już uznanej. (To wszystko tłumaczy pośpiech, z jakim niektórzy publikują — aby uniknąć wyprzedzenia.11 18) Pojęcie *13 11 Przytoczmy za Glaserem: „Nagrody, fundacje, członkostwa, stypendia, honorowe członkostwa i udział w komitetach orga­ nizacji naukowych, praca redakcyjna, stopnie honorowe, profe­ sury, katedry, zlecone wykłady bądź konsultacje, wzmianki przez historyków nauki, publikacje cytowane w Innych pracach, ocena przez kolegów.” (B. G. Glaser, Organizational Scientists: Their Professional Careers, Indlanopolls, Bops Merill, 1964, s. 2.) Według tegoż autora „uznanie umiarkowane” przejawia się: w pozytywnej ocenie jakości bieżących badań naukowca przez jego przełożonego, w zapewnieniu właściwego kredytu temu uczone­ mu dzięki publikacjom oraz przez powoływanie się innych au­ torów na jego wkład do zasobów wiedzy danej dziedziny. Na­ tomiast honory o wysokim prestiżu: „nagrody, nagrody specjal­ ne, stypendia, wykłady profesury ltd.” są oznakami uznania zarezerwowanymi tylko dla „wielkich ludzi” (B. G. Glaser, Comparative Failure in Science „Science”, 6 marca, 1964, t. 14s, nr 3610, s. 1012—1014). 13 Tak tłumaczą się bardzo różne strategie, do których ucie­ kają się badacze w rozpowszechnianiu swoich raportów wstęp­ nych i przedruków (reprints 1 preprints). Łatwo byłoby wyka­ zać, że wszystkie zaobserwowane różnice idące w parze z róż­ nicami w uprawianej dyscyplinie... bądź w instytucji, do któ­ rej te strategie należą, mogą być zrozumiane przez odniesienie

101

widoczności (visibility), używane tak często przez au­ torów amerykańskich i powszechnie przyjęte w krę­ gach uniwersyteckich, ujawnia wartość, jaką ma ten specjalny rodzaj kapitału, jakim jest kapitał społecz­ ny, w roli odrębnego wyróżnika. Akumulować kapi­ tał to „robić sobie nazwisko” (są nawet tacy, którym wystarcza tylko imię), tzn. mieć imię własne budzące respekt, znak jednoznacznie wyróżniający nosicie­ la, wyodrębniający go jako widoczną formę spo­ śród tła nierozróźnialnego, niedostrzegalnego, zwy­ czajnego, w którym gubi się to, co powszednie i zwyk­ łe (stąd, z pewnością, bierze się cenność metafor, w których opozycja między błyskotliwym i niejasnym stanowi paradygmat większości taksonomii akademic­ kich).14 Logika wyróżnienia działa w pełni w przypad­ ku współautorstwa, które obniża wartość odróżnia­ jącą, posiadaną przez każdego z autorów. W tym kon­ tekście zrozumiały staje się zespół obserwacji Harriet do dwóch funkcji — zupełnie zresztą od siebie odmiennych — pełnionych przez te dwie formy komunikacji naukowej. Pierw­ sza polegałaby na unikaniu zwłok w publikowaniu prac nauko­ wych w dziedzinach nauki o dużej konkurencyjności, co daje duże korzyści dzięki bardzo szybkiemu rozpowszechnianiu w ograniczonym kręgu czytelników (są oni częstokroć równocześ­ nie konkurentami o najwyższych kompetencjach) wytworów, które nie są jeszcze chronione przed wstępnym przywłaszcze­ niem. Druga z kolei miałaby na celu szersze uprzystępnienie kolegom bądź zleceniodawcom wytworów przypisanych społecz­ nie jakiemuś konkretnemu wytwórcy. (Zob. W. O. HagstrBm, Factors Related to the Use of Different Modes of Publishing Research tn Four Scientific Fields, w pracy: C. E. Nelson i D. K. Pollock (ed.), Communication Among Scientists and Engi­ neers, Lexington (Mass). Health Lexington Books, D. C. Health and Co., 1970. « Stąd trudności napotykane w badaniach intelektualistów, uczonych lub artystów — zarówno w czasie samego ankieto­ wania, jak i później podczas publikowania rezultatów. Nakła­ danie rygoru anonimowości na ludzi, którzy robią wszystko, aby wyrobić sobie nazwisko, oznacza eliminację głównej moty­ wacji — tj. dążenia do zdobycia nazwiska 1 sławy — przyświe­ cającej poddaniu się badaniom (tak zwykle bywa w modelowej ankiecie literackiej czy wywiadzie). Brak wymagania anoni­ mowości oznacza niemożliwość stawiania pytań „niedyskre­ tnych”, to znaczy pytań obiektywizujących 1 redukcyjnych.

102

A. Zuckerman 15 dotyczący „modeli nadawania kolej­ ności nazwiskom autorów publikacji naukowych”. Modele te traktuje H. A. Zuckerman jako rezultat strategii nastawionych na minimalizację straty takiej wartości, która narzucona jest przez wymogi nowego podziału pracy naukowej. Tak więc, aby wytłuma­ czyć fakt, iż laureaci nagrody Nobla nie bywają wy­ mieniani częściej od innych autorów (czego spodzie­ wać by się można, ponieważ są wymieniani jako pier­ wsi spośród autorów cytowanej pracy; kolejność na­ zwisk oznacza zazwyczaj względną wartość ich wkła­ du do nauki), nie trzeba aż odwoływać się do arysto­ kratycznej zasady noblesse oblige. Wystarczy tylko założyć, że widoczność określonego nazwiska w ja­ kiejś serii cytowań jest po pierwsze — przede wszy­ stkim funkcją jego widoczności względnej, określonej przez miejsce, jakie ma to nazwisko w owej serii, po drugie zaś — jest także funkcją jego widoczności we­ wnętrznej, płynącej stąd, że raz już poznany nosiciel nazwiska jest łatwiej i szybciej później zapamiętany (jest to jeden spośród tych mechanizmów, które po­ wodują, że i tu kapitał „ciągnie” do kapitału), aby zrozumieć, że tendencja do scedowywania na rzecz innych autorów pierwszej pozycji w serii nazwisk wzrasta w miarę tego, jak wzrasta posiadany przez cedującego kapitał. Jest tak, ponieważ zysk symbo­ liczny zapewniony jest automatycznie jego właścicie­ lowi niezależnie od kolejności wymienienia jego na­ zwiska.10 Rynek dóbr naukowych rządzi się swoimi*74 Analogiczne problemy nasuwa publikowanie rezultatów. Jest tak chyba dlatego, iż anonimowość powoduje, że wykład toku myślenia jest bądź niezrozumiały zupełnie, bądź przejrzysty je­ dynie dla dobrze poinformowanych czytelników (w takim przy­ padku niektóre publikowane rezultaty mogą zawierać jeden ła­ twy do rozszyfrowania element). ls H. A. Zuckerman, Patterns of Name Ordering among Authors of Scientlflc Papers. A Study of Soclal Symbolism and Its Ambiguity, „American Journal of Soclology”, listopad 1968, t. 74, nr 3, S. 276—291. >• Proponowany tu model uwzględnia Idealnie — bez odwoły­ wania się do jakiegokolwiek warunku moralnego — fakt, że

103

własnymi prawami, niezależnymi od moralności. Pod postulatem nauki o nauce, pod różnymi „szacownymi” nazwiskami oraz pod różnymi określeniami „warto­ ści”, „tradycji” lub „wspólnoty naukowej” trzeba umieć odnaleźć strategie, które jako że dotyczą świa­ ta, gdzie się zwykło pozostawać zainteresowanym bezinteresownością — same mają tendencję do mas­ kowania swego strategicznego aspektu. Te strategie „drugiego rzędu” — dzięki którym „jest się w porząd­ ku”, gdy swą uległość wobec praw (co jest warun­ kiem realizacji interesów) zamienia się w selektywne posłuszeństwo normom — pozwalają kumulować efek­ ty realizacji właściwie pojętego interesu oraz zysków, niemal powszechnie obiecywanych za działalność wi­ doczną i uwarunkowaną jedynie czystym szacunkiem i bezinteresownością. 3. Struktura pola naukowego jest w danym mo­ mencie określona przez stan układu sił między wal­ czącymi stronami, indywidualnymi graczami bądź in­ stytucjami, tj. przez strukturę dystrybucji tego szcze­ gólnego kapitału. Wyznacza ją też efekt uprzednich walk w postaci zobiektywizowanej przez instytucje i dyspozycje psychiczne. Kieruje on strategiami i określa obiektywne szanse w toczonych walkach róż­ nych indywidualnych graczy oraz instytucji. Wystar­ czy tu, albo gdzie indziej, dostrzec dialektyczny zwią­ zek, jaki ustala się — za pośrednictwem dyspozycji przejawianych przez strony walczące — między tymi strukturami i strategiami, aby spowodować zanik an­ tynomii między synchronią i diachronią, strukturą i historią, oraz jednoczesne istnienie obiektywizmu strukturalnego i subiektywizmu spontanicznego. Struktura dystrybucji kapitału naukowego jest źród­ łem przeobrażeń dziedziny naukowej za pośredni­ ctwem strategii konserwujących bądź obalających laureaci dają innym przynależne sobie pierwsze miejsca czę­ ściej po otrzymaniu przez siebie nagrody i wtedy gdy ich wkład do uwieńczonego sukcesem badania jest bardziej widocz­ ny aniżeli ich udział w innych pracach zbiorowych.

104

strukturę — strategii przez nią samą tworzonych. Z jednej strony pozycja, jaką każdy grający zajmuje w danym momencie w strukturze dziedziny naukowej, jest rezultatem „skrystalizowanym” w instytucjach i dyspozycjach; jest sumą poprzednich strategii tego działającego oraz jego konkurentów, strategii zależ­ nych od struktury pola naukowego w sposób zapośredniczony, tj. dzięki pośrednictwu własności struk­ turalnych pozycji, która je zrodziła. Z drugiej strony zmiany struktury dziedziny nauki są wytworem stra­ tegii konserwujących bądź obalających, a będących uformowanymi oraz skutecznymi dzięki, temu, że ci, którzy te strategie tworzą, zajmują pozycje wewnątrz struktury dziedziny naukowej. Znaczy to, że w danym stanie dziedziny inwestycje czynione przez naukowców zależą zarówno od nada­ wanego im znaczenia (mierzonego na przykład ilością czasu poświęconego badaniom), jak i od samej ich natury (ą zwłaszcza od stopnia zakładanego ryzyka); zależą od wagi ich obecnego kapitału, od potencjału uznania, a także od ich obecnej i przyszłej pozycji w danej nauce (osiąganych zgodnie z zasadami, jakie daje się zaobserwować w procesach zachodzących we wszystkich dziedzinach działalności naukowej). We­ dług pewnego, wielokrotnie obserwowanego schema­ tu, aspiracje (czyli to, co się powszechnie nazywa „ambicjami naukowymi”) są tym wyższe, im wyższy jest kapitał uznania. Władanie kapitałem, który sy­ stem szkolny daje naukowcom już w zaraniu kariery naukowej jako cenny i rzadki tytuł, implikuje i na­ rzuca — poprzez złożone pośrednictwa — dążenie do wygórowanych celów społecznie oczekiwanych oraz możliwych do spełnienia już przez sam fakt posiada­ nia tego tytułu. Tym samym próba ustalenia związku statystycznego, jaki zachodzi między prestiżem bada­ cza a prestiżem jego tytułów związanych z uzyska­ nym wykształceniem (z jego grande école we Francji czy jego amerykańskim uniwersytetem, gdzie uzy­ skał doktorat), poprzedzona sprawdzeniem efektów 105

jego wytwórczości17, implicite zakłada, iż wytwór­ czość i prestiż aktualny są od siebie niezależne, a tak­ że i wolne od związku z typem wykształcenia. W rzeczywistości, o ile tytuł, czyli szkolny kapitał zamienialny na kapitał uniwersytecki i naukowy zawie­ ra projekt przyszłej trajektorii, o tyle kieruje on — za pośrednictwem „rozsądnych aspiracji” uzasadnio­ nych tym tytułem — całością związków gracza z je­ go własną karierą naukową (tj. określa wybór przed­ miotów bardziej lub mniej „ambitnych” czy mniejszy lub większy dorobek itp.). W rezultacie — prestiż in­ stytucji powoduje nie tylko skutek bezpośredni, tj. „skaża” sąd o umiejętnościach naukowych wyrażają­ cych się ilością i jakością prac. Ma również efekt po­ średni, który by się dało sprowadzić do pomocy w kontaktach z najbardziej prestiżowymi mistizami, zapewniającymi dobry rodowód szkolny, ale także, co więcej jeszcze, stwarza on „przyczynę tego, co możli­ we”, czyli siłę napędową aspiracji uzasadnionych i uprzywilejowanych przez same warunki obiektywne i tym samym wpływa na przebieg kariery naukowej (podobne do tych obserwacje poczynić można na te­ mat efektów pochodzenia społecznego przy podob­ nych tytułach szkolnych w początkach kariery). I tak na przykład mamy sprzeczność między „bezpieczny­ mi” nakładami na intensywnie prowadzone i wyspe­ cjalizowane badania oraz ryzykownymi nakładami na badania ekstensywne, prowadzące do rozległych syn­ tez teoretycznych — rewolucyjnych lub eklektycz­ nych. Występuje niezgodność między naukowcami, którzy jak w analizowanym przez Freda Reifa przy­ padku fizyki, dążą do wiedzy o rozwoju naukowym wykraczającej poza ścisłe granice specjalności, zamiast pozostać na drogaeh ustalonych przez badania już sprawdzone, i tymi, którzy nadal pracując na tych po­ lach badawczych tracą w ten sposób rozległość za« Zob. np. L. L. Hargens 1 W. O. HagstrSm, Sponsored and Contest Moblllty of American Academlc Sclentists, „Sociology of Education”, 1978, t. 40, nr 1, s. 24—38.

106

interesowań tylko po to, aby dostarczać dalszych płod­ nych analogii. Ta przedstawiona wyżej opozycja wy­ kazuje tendencję do reprodukowania w dziedzinie nauczania i w dziedzinie nauki sprzeczności między trajektorią lotu wysokiego a trajektorią lotu niskie­ go.18 Podobnie, aby zrozumieć często w nauce opisy­ waną zmianę w karierze naukowej zwykle towarzy­ szącą awansom, należy odnieść różne strategie nau­ kowe — na przykład masowe i ekstensywne inwe­ stowanie w jedno badanie bądź umiarkowane pod względem ilości inwestowanie w badania o charak­ terze intensywnym połączone z inwestowaniem w sfe­ rze administrowania nauką — niekoniecznie do klas wieku, każda bowiem dziedzina określa swe własne prawa starzenia się społecznego 10 — lecz do wagi po­ siadanego kapitału naukowego, on bowiem wyznacza­ jąc w każdym momencie obiektywne szanse zysku, określa zarazem „rozsądne” strategie inwestowania i odinwestowywania. Nic bardziej sztucznego — jak widać — nad opis właściwości typowych dla róż­ nych faz „kariery naukowej” 20 czy „przeciętnej ka­ riery” w określonej dziedzinie,21 ponieważ cała ka­ riera daje się opisać głównie przez miejsce, jakie zaj­ muje w strukturze systemu karier możliwych.22 Ist-*3 18 Zob. P. Bourdieu, L. Boltańskl 1 P. Maldldler, La défense du corps, „Information sur les Sciences Sociales”, 10, nr 4, s. 45—86. " Np. analiza statystyczna pokazuje, że dla zbioru pokoleń przeszłych wiek maksymalnej twórczości naukowej chemików obejmował lata między 26 a 30 rokiem życia, fizyków i mate­ matyków między 30 a 34 rokiem, z kolei bakteriologów, geolo­ gów 1 fizjologów między 35 a 39 rokiem życia (H. C. Lehman, Age and Achievement, Princeton, Princeton Unlversity Press, 1953). 80 Zob. F. Reif 1 A. Strauss, The Impact of Rapld Dlscovery upon the Scientist’s Careers, „Social Problems”, 1965, t. 12, nr 3, S. 297—311. 81 Zob. B. G. Glaser, Variations in the Importance oj Récog­ nition in Scientist’s Careers, „Social Problems”, 1963, t. 10, nr 3, s. 268—276. 28 Aby uniknąć nazbyt długiej dokumentacji tego poglądu zadowolę się odwołaniem do pracy: P. Bourdieu, Les catégories de l’entendement professionnel, „Actes de la Recherche en Sciences Sociales”, 1975, nr 3, s. 68—93.

107

nieje tyle rodzajów wejścia na pole badań, utrzyma­ nia się na nim oraz opuszczenia go, ile jest rodzajów trajektorii karier. Każde zatem przedstawienie świa­ ta naukowego, w którym przypisuje się znaczenie ce­ chom typowym „byle jakiej” kariery, tuszuje to, co w karierze najistotniejsze — różnice. Spadek ilości i ja­ kości wytworów naukowych, wraz z procesem starze­ nia się robiących „karierę”, daje się zauważyć w przy­ padku „karier przeciętnych”. Pozornie można to wy­ tłumaczyć, jeśli się założy, że wzrost tego godnego szacunku kapitału wykazuje tendencję spadkową wtedy, gdy się zmniejsza ilość wykonywanych wspól­ nie przez uczonych prac, jakże niezbędnych przy zdo­ bywaniu kapitału. Zrozumie się ten spadek w pełni tylko wtedy, gdy porówna się kariery przeciętne z największymi karierami, tj. takimi, które jako jedyne są zdolne aż do końca zapewnić zyski symboliczne niezbędne do stałego pobudzania skłonności do no­ wych nakładów, a tym samym stale opóźniać rezyg­ nację z potrzebnych na danym polu nauki inwestycji. 4. Forma, jaką przyjmuje walka — zarazem poli­ tyczna i naukowa — o prawomocność naukową, za­ leży od struktury dziedziny. Oznacza to zależność od struktury dystrybucji szczególnego kapitału, jakim jest kapitał prestiżu naukowego podzielony między uczestników walki. Teoretycznie, struktura dystry­ bucji może przyjmować różne postacie (co jest nie tylko jej udziałem) spośród wielu znajdujących się między dwoma biegunami, które w rzeczywistości nigdy nie bywają osiągane. I tak jedna z jej skraj­ nych postaci może być bliższa monopolowi szczegól­ nego kapitału, jakim jest autorytet naukowy, druga zaś może się znajdować po stronie doskonałej konku­ rencji, zakładając równą dystrybucję tegoż kapita­ łu między konkurentów. Dziedzina naukowa jest zawsze polem pewnej walki, bardziej lub mniej nie­ równej, walki między zawodnikami nierówno wypo­ sażonymi w ów szczególny kapitał, ale zdolnymi w tej nierównej walce do przywłaszczenia sobie wytwo­ 108

rów pracy naukowej (a także, w pewnych przypad­ kach, zewnętrznych zysków, takich jak nagrody charakterze rzeczowym lub czysto politycznym). Trze­ ba tu powiedzieć, że wytwory te powstały dzięki obiektywnie dającej się stwierdzić współpracy w zbio­ rze konkurentów, w której korzystano z udziału wszy­ stkich dostępnych tam środków produkcji naukowej. W każdej dziedzinie nauki ścierają się między sobą uczestnicy walki. Dysponują siłami bardziej lub mniej nierównymi, zależnie zresztą od struktury dystrybucji kapitału w całej dziedzinie (innymi słowy zależą od stopnia homogeniczności). Z racji nierównych sił jed­ ni są panującymi, a drudzy podporządkowanymi. Pa­ nujący zajmują najwyższe pozycje w strukturze dy­ strybucji kapitału naukowego. Podporządkowanymi są nowicjusze w danej dziedzinie, których kapitał naukowy wzrasta (w wartościach absolutnych) wraz z rozmiarem zasobów naukowych gromadzonych w danej dziedzinie. Wszystko zdaje się wskazywać na to, że w miarę gromadzenia się zasobów naukowych — co tym sa­ mym prowadzi do podwyższania ceny wstępu na pole gry i walki — wzrasta stopień homogeniczności kon­ kurentów oraz ich liczebność, na skutek działania także innych czynników. W ramach tego procesu kon­ kurencja naukowa przyjmuje postać odmienną pod względem charakteru oraz intensywności od wcześ­ niejszych swych stanów w tych samych dziedzinach lub w innych dziedzinach, gdzie zakumulowane za­ soby są mniej istotne, a stopień heterogeniczności wyższy. Właśnie cechy strukturalne i morfologiczne różnych dziedzin są najczęściej zapoznawane przez socjologów nauki, zwykle nastawionych na łatwe uogólnianie jakiegoś szczególnego przypadku. Tym samym przeciwstawienie strategiom konserwującym strategii burzycielskich (te będą analizowane poni­ żej) zaczyna słabnąć, w miarę jak homogeniczność określonej dziedziny naukowej wzrasta oraz w miarę jak proporcjonalnie maleje prawdopodobieństwo wy­ 109

stąpienia wielkich, nagłych rewolucji, a zwiększa się prawdopodobieństwo niezliczonych małych rewo­ lucji permanentnych. W walce, którą panujący w danej dziedzinie toczą z tymi, co chcą panować, a więc z nowicjuszami na polu walki, mamy do czynienia z odmiennymi pod wieloma względami strategiami. Strategie różnią się: poprawnością logiczną, zasadą, która im przyświeca (decydują o niej zainteresowania uczestników walki) oraz środkami używanymi przez tych uczestników do zaspokajania swoich zainteresowań. To wszystko za­ leży bardzo od pozycji przeciwników na polu walki, tj. w dziedzinie nauki; zależy od ich kapitału nauko­ wego i władzy — płynącej z posiadania kapitału — w sferze naukowej produkcji i komunikacji oraz w sferze spodziewanych zysków. Panujący na danym polu nauki są zwolennikami strategii konserwują­ cych, mają oni bowiem na celu zapewnienie trwało­ ści istniejącemu już porządkowi naukowemu, którego sami są częścią składową. Tego porządku nie można redukować — jak sądzi się powszechnie — do nauki oficjalnej, tj. do odziedziczonych zasobów naukowych, istniejących obiektywnie jako narzędzia, dzieła, in­ stytucje, itd. oraz w formach jeszcze bardziej świad­ czących o ich wchłonięciu, tzn. w nawykach nauko­ wych, schematach kształtujących percepcję, w upo­ dobaniach i czynnościach, które są wytworem specjal­ nej działalności pedagogicznej i umożliwiają wybór przedmiotów badania, rozwiązywanie problemów i ocenę tychże rozwiązań. W porządku nauki znajdu­ je się także zespół instytucji powołanych do zapew­ nienia produkcji i obiegu dóbr naukowych równo­ cześnie z reprodukcją i obiegiem ich wytwórców (bądź odbiorców) oraz konsumentów tychże dóbr. A więc obejmuje on przede wszystkim system nau­ czania — system, który jako jedyny zdolny jest do zapewnienia nauce oficjalnej trwałości i świę­ tości i czyni to poprzez systematyczne jej prze­ kazywanie zespołowi uprawnionych do tego celu od­ 110

biorców w formie komunikatów pedagogicznych. Przekazywanie to dotyczy głównie nowicjuszy, i od­ bywa się za pośrednictwem twórczości naukowej. Prócz instancji specjalnie zajmujących się wystawia­ niem nauce ołtarzyków (akademie, nagrody itp.) po­ rządek ten obejmuje także środki dyfuzji. Są tymi środkami głównie czasopisma naukowe; dokonuje się w nich selekcji artykułów wedle kryteriów ustalo­ nych przez panujących, którzy z racji zajmowanych przez siebie pozycji i zgodnie z zasadami nauki ofi­ cjalnej zwykli uświęcać produkcję naukową. Innymi słowy w czasopismach tych daje się stale przykłady tego, co zasługuje na miano nauki, a co nauką nie jest, a także cenzuruje się twórczość heretycką. Czyni się to bądź otwarcie odrzucając nadesłane wytwory, bądź po prostu odwodząc autorów od zamiaru publi­ kowania swoich prac, wiedząc już z góry, co nadaje się do publikacji.23 Warto pamiętać, iż dziedzina narzuca każdemu gra­ czowi strategie. Pod tym względem strategia przy­ wracania ustalonego porządku naukowego nie jest wy­ jątkiem. Zgodnie z pozycją, jaką zajmują w struktu­ rze dziedziny (i z pewnością odpowiednio do czynni­ ków drugorzędnych, takich jak trajektorie praw­ dopodobnych losów społecznych jednostek), nowicju­ sze mogą kierować się bądź strategią sukcesji, zapew13 O działaniu „filtrującym” komitetów redakcyjnych czaso­ pism naukowych — zob. D. Crane, The Gate-Keepers of Scien­ ce. Some Factors Affectlng the Selection of Artlcles for Scientific Journals, „American Sociologist”, 1967, II, s. 195—201. Wszy­ stko upoważnia do głoszenia przekonania, że w sferze twórczo­ ści naukowej, Jak i w domenie twórczości literackiej, autorzy wybierają, świadomie lub nieświadomie, miejsce publikacji za­ leżnie od swoich wyobrażeń na temat kryteriów i zasad sto­ sowanych, ich zdaniem, w wybranych przez siebie czasopismach naukowych. Wszystko to skłania do myślenia, że decyzja wła­ sna autora o rezygnacji z publikacji (oczywiście Jest ona mniej widoczna aniżeli sam fakt odrzucenia tekstu) Jest co najmniej równie istotna, Jak odrzucenie przez redakcję pracy (nie mó­ wimy tutaj o efekcie narzucenia normy tego, co publlkowalne).

111

niającą im w sposób przewidywalny karierę, stano­ wiska, pewne zyski obiecywane tym, którzy osiągną oficjalny ideał doskonałości naukowej za cenę wpi­ sania innowacji w dozwolone ramy, bądź strategię przewrotu. W tej ostatniej strategii pozycje są nie­ skończenie kosztowniejsze i bardziej ryzykowne niż w poprzedniej. Mogą zapewnić zyski (stanowią one obietnicę) obecnym właścicielom monopolu na pra­ womocność naukową jedynie za cenę całkowitego przedefiniowania przez nich zasad prawomocności ich dominacji. Nowicjusze, którzy odmawiają pójścia utartymi drogami kariery, mogą pokonać panujących jedynie za pomocą ich własnej broni, tzn. nadmier­ nie inwestując w czystą naukę, nie licząc przy tym na szybkie osiągnięcie istotnych zysków, jako że jest to wbrew logice całego systemu. W nauce mamy z jednej strony odkrycia czynione zgodnie z odkrytą już dawno temu sztuką odkrywa­ nia, która rozwiązuje wszystkie pytania możliwe do postawienia w ramach ustalonej już problematyki, stosując przy tym znienawidzone metody bądź dzia­ łając na rzecz ratowania zasad, a przeciw uwagom krytycznym (w tym miejscu przychodzić musi na myśl choćby Tycho de Brahe). Nowicjusz stosujący strate­ gię sukcesji nie chce pamiętać, że rozwiązuje jedynie te problemy, które może postawić, albo że stawia tylko te problemy, które sam może rozwiązać. Z dru­ giej strony mamy też w nauce odkrycia heretyckie, które podważając zasady dawnego porządku nauko­ wego tak daleko poza ten porządek wychodzą, iż nie ma możliwości kompromisu między tymi dwoma wza­ jemnie wykluczającymi się systemami nauki. Założy­ ciele heretyckiego porządku nauki zrywają kontrakt wymiany, który przynajmniej milcząco akceptowany jest przez kandydatów do sukcesji: nie uznając innej zasady prawomocności niż ta, do której narzucenia zmierzają, nie akceptują wejścia w krąg wymiany prestiżu, który zapewnia uporządkowany przekaz au­ torytetu naukowego między jego posiadaczami i pre­ 112

tendentami do jego posiadania; jest to bardzo często wymiana między członkami różnych generacji, co pro­ wadzi wielu obserwatorów tej wymiany do sprowa­ dzania sporów o zasadę prawomocności do dyskusji o międzypokoleniowych konfliktach. Odrzucając wszystkie sankcje i wszystkie gwarancje, jakie oferu­ je stary porządek, oraz rezygnując z dostępu (coraz większego zresztą) do przeznaczonego dla danej zbio­ rowości kapitału i czyniąc to wedle procedur ustalo­ nych w kontrakcie o przekazie, nowicjusze dochodzą do akumulacji pierwotnej siłą, zrywając z tym, co było, i używając z korzyścią dla siebie kredytu, z któ­ rego skorzystali już panujący. Nie scedowują też na od dawna panujących choć części uznania, które przy znają im ci, co akceptują włączenie się do kontynua­ cji ustalonej już linii.24 I wszystko wskazuje na to, że skłonność do strate­ gii konserwatywnej lub do strategii burzycielskiej jest tym mniej niezależna od stosunku wobec ustalo­ nego porządku, im mniej sam porządek nauki jest niezależny od porządku społecznego, w który jest włączony. Tłumaczy to, dlaczego mamy podstawy do przypuszczania, że ustalony przez Lewisa Feuera związek skłonności wywrotowych objawianych w śro­ dowisku uniwersyteckim oraz w praktyce przez mło­ dego Einsteina z jego wielkim rewolucyjnym przed­ sięwzięciem naukowym odnosi się a fortiori do nauk takich, jak biologia czy socjologia, które są jeszcze dalekie od osiągnięcia takiego stopnia autonomii, jaki charakteryzował fizykę z czasów Einsteina.25 Sprzeczność — stwierdzona przez tego autora — między predyspozycjami Einsteina do rewolucyjności «Dalej powiemy o oryginalnej formie, jaką przybiera ów przekaz kapitału naukowego do dziedzin, w których — jak w fizyce współczesnej — konserwacja i przełom są prawie nie do rozróżnienia. 15 „Wielce oryginalną myśl Einsteina kultywowano w wąskim i osobliwym kręgu młodych intelektualistów zaangażowanych w przesyconą emocjami społeczną i naukową rebelię pokole­ niową; w kontrwspólnocle naukowców znajdujących się poza

8 — Kryzys i schizma vol. II

113

(Einstein za młodu był członkiem grupy żydowskich studentów burzących się przeciw porządkowi uniwer­ syteckiemu i społecznemu) a skłonnościami do reformizmu uosabianymi przez Poincarégo, doskonałego przedstawiciela „republiki profesorskiej”, człowieka oddanego porządkowi i duchowi systematycznej re­ formy zarówno w sferze polityki, jak i w nauce, nie obrębem oficjalnej nauki, w grupie kosmopolityczno-cyganeryjnej, skłonnej do nowego ujmowania otaczającego ją świata, w czasach uznanych przez nią za rewolucyjne” (L. S. Feuer, The Social Roots of Einstein’s Theory of Relativity, „Annales of Science”, wrzesień 1971, t. 27, nr 3, s. 278—298, 1 nr 4, grudzień 1971, s. 313—344). Lewis Feuer sugeruje tę hipotezę do wyjaśnie­ nia związku między czynnikami społeczno-biograflcznymi a czysto naukowymi. Wszystkie ostatnie prace dotyczące systemu nauczania zaczynają tę hipotezę wspierać. Warto jednak w ewentualnych badaniach unikać tegoż autora naiwnej opozycji między indywidualnymi przyzwyczajeniami a warunkami spo­ łecznymi, w których się te nawyki objawiają (zob. M. de Saint Martin, Les fonctims sociales de l’enseignement scientifique, Paris, Lattaye-Mouton, seria „Cahiers du Centre de Sociologie Européenne”, 1971, nr 8, oraz P. Bourdieu 1 M. de Saint Martin, Le système des grandes écoles et la reproduction de la classe dominante). Wedle wyrażonych tam opinii łatwy 1 szybki do­ stęp do odpowiednich stanowisk administracyjnych, zapewniany we Francji uczniom grandes écoles naukowych, wpływał na stu­ dzenie skłonności rewolucyjnych, które — przeciwnie — sprzy­ jające podłoże zyskiwały wśród marginesowych grup intelektua­ listów, znajdujących się „w połowie drogi” — między oficjal­ nym systemem nauczania a bohemą rewolucyjną: „Można było rzeczywiście zastosować tu tę hipotezę, z racji tego, że Francja była republiką profesorską, dlatego właśnie, że najwspanialsze talenty Szkoły Politechnicznej były od razu wchłaniane przez kadry wojskowe i inżynierskie, a zatem to najważniejsze zer­ wanie z nabytymi wcześniej zasadami naukowymi nie nastę­ powało tu w tak widoczny jak gdzie indziej sposób. Rewolucja naukowa z całą pewnością znajduje najlepsze warunki rozwoju w kontrwspólnocie. Tam, gdzie młody naukowiec wcześnie uzyskiwał stanowisko naukowe połączone z dużą odpowiedzial­ nością admnistracyjną, jego energia mniej zdolna była sublimować się w formę śmiałej i nieograniczonej ciekawości ba­ dawczej. Jeśli chodzi o twórczość w nauce o charakterze re­ wolucyjnym, wielka otwartość administracji francuskiej dla talentów naukowych była może bardziej istotna dla wytłuma­ czenia konserwatyzmu wchodzących w życie młodych uczo­ nych aniżeli inne czynniki zazwyczaj brane pod uwagę.”

114

może nie przywodzić na myśl bliźniaczego przeci­ wieństwa Marksa i Durkheima. 5. Jakie warunki społeczne winny być spełnione, aby między uczonymi ustaliła się gra społeczna, którą władałaby jedna wielka i mocna idea prawdy, a uczestnicy tej gry zainteresowani byliby jedynie dą­ żeniem do prawdy, a nie, jak w innych grach, własny­ mi interesami? Jest samo przez się zrozumiałe, że nie idzie tu o uczynienie z tego niezwyczajnego świata społecznego wyjątku od praw podstawowych dla wszystkich dziedzin — a szczególnie od prawa in­ teresu, które może być źródłem bezlitosnego gwałtu nawet w najbardziej „bezinteresownych” walkach naukowych. „Bezinteresowność” nie jest niczym in­ nym — co już spostrzeżono — jak systemem szcze­ gółowych interesów: artystycznych, religijnych i rów­ nie dobrze naukowych, który implikuje względną obojętność wobec zwykłych przedmiotów zaintereso­ wania, takich jak pieniądze, honory itd. Każda dzie­ dzina nauki zawiera zawsze pewną dozę arbitralno­ ści społecznej — i to w takim stopniu, w jakim sprzy­ ja interesom tych, którzy będąc wewnątrz lub na ze­ wnątrz dziedziny potrafią ciągnąć z tego zyski dla siebie. Fakt ten nie wyklucza jednak tego, że — pod pewnymi warunkami — wewnętrzna logika dziedziny, a przede wszystkim walka między tymi, co panują, a nowicjuszami — wraz z wzajemną krytyką stworzo­ ną w jej obrębie — wywołuje systematyczną reorien­ tację celów, która na miejsce pogoni za prywatno-naukowymi zainteresowaniami wprowadza działanie jedynie na rzecz rozwoju nauki jako całości.25 Cząstkowe teorie nauki i jej zmian przeznaczane są do pełnienia funkcji ideologicznych w walkach we­ wnętrznych w dziedzinie naukowej (bądź w dziedzi­ 28 Jest to taki mechanizm, który dąży do zapewnienia kontroli w stosunkach ze światem zewnętrznym (np. z laikami) i gwa­ rantuje tym samym „popularność naukową” stanowiącą swoi­ stą autoreklamę uczonego (zob. L. Boltański i P. Maldidier, La déjense du corps).

115

nie pretendującej do naukowości, tj. w naukach spo­ łecznych), ponieważ uogólniają właściwości specyiicznych stanów danej dziedziny. Funkcje te pełni teoria pozytywistyczna przypisująca nauce siłę rozwiązywa­ nia wszystkich kwestii stawianych przez nią, byleby tylko stawiane były w sposób naukowy, oraz moc na­ rzucenia, z pomocą odwołania się do kryteriów obiek­ tywnych, zgody dotyczącej jej rozwiązań. W ten spo­ sób teoria ta wpisuje postęp w rutynę „nauki normal­ nej” i zakłada jakby przejście od jednego systemu do następnego — od Newtona do Einsteina na przykład — poprzez zwykłą akumulację wiedzy, przez doskonale­ nie metod pomiaru i szlifowanie zasad. Podobnie jest także z teorią Kuhna, w której mimo trafnego ujęcia rewolucji stojącej u początków nauki (chodzi tu o re­ wolucję kopernikańską, która dostarczyła paradyg­ matu w pełnym sensie tego słowa) występuje tenden­ cja do uproszczeń, choć jest to całkowicie przeciw­ stawne stanowisku pozytywistycznemu.27 Istotnie, dziedzina astronomii, w której nastąpiła rewolucja kopernikańska, jest przeciwieństwem dziedziny fizy­ ki współczesnej, podobnie jak rynek „wtopiony w stosunki społeczne” (embeded in social relationships) społeczeństw archaicznych stanowi według Polany’ego przeciwieństwo „samoregulującego się rynku” spo­ łeczeństw kapitalistycznych. Nie jest przypadkiem, że rewolucja kopernikańska implikuje otwartą rewin­ dykację autonomii dla dziedziny naukowej jeszcze 17 Nie ulega wątpliwości, że filozofia historii nauki propono­ wana przez Kuhna, wraz z zawartą w niej alternatywą kon­ centracji monopolistycznej (tzn. z paradygmatem) i rewolucji, wiele zawdzięcza jego analizie szczegółowego przypadku, jakim była rewolucja kopernikańska, tzn. ujmowanie jej i analizowa­ nie jako typowej dla każdego poważnego przełomu w nauce (T. S. Kuhn, Przewrót kopernikaHski, przeł. S. Amsterdamski, Warszawa 1966). W czasach odkryć Kopernika względna auto­ nomia nauki wobec władzy, a szczególnie wobec władzy Ko­ ścioła, była jeszcze bardzo słaba, więc rewolucja naukowa w astronomii matematycznej dokonywała się poprzez rewolucję polityczną i zakładała rewolucję we wszystkich dyscyplinach naukowych mogących mieć skutki o charakterze politycznym.

116

„wtopionej” w dziedzinę religii i dziedzinę filozofii, oraz — za ich pośrednictwem — w dziedzinę poli­ tyczną. Rewindykacja, o której mówimy, skłania do głoszenia prawa uczonych do niezależnego budowa­ nia problemów naukowych (w myśl hasła „nauki matematyczne dla samych matematyków”) w imię specyficznej prawomocności przysługującej im z racji posiadanych przezeń kompetencji. Tak długo jak metoda i cenzura naukowa oraz/lub pomoc, jaką ona proponuje bądź narzuca, nie są zobiek­ tywizowane w postaci mechanizmów i nakazów, prze­ łomy naukowe muszą przybierać formę rewolucji prze­ ciw instytucjom. I odwrotnie: w sytuacji, kiedy odwo­ ływanie się do walki bądź do wpływów — nawet jedy­ nie symbolicznych — różniących się od praktykowa­ nych w dziedzinie, zostaje z niej wyłączone — dzięki uprzednim rewolucjom — właśnie samo funkcjono­ wanie dziedziny określa w sposób coraz bardziej wy­ czerpujący nie tylko powszedni porządek „nauki nor­ malnej”, ale także nadzwyczajne jej przewroty — owe „uporządkowane rewolucje”, jak mawia Bache­ lard, wpojone logice historii nauki, czyli polemice naukowej.28 Gdy metoda wtopiona zostaje w mecha­ nizmy danej dziedziny, a rewolucja przeciwko dawno ustanowionej nauce wspiera się na instytucji, spełnia­ jącej wszelkie instytucjonalne warunki zajścia prze­ wrotu, to dziedzina staje się wtedy polem takiej re­ wolucji permanentnej, która coraz bardziej uwalnia się od skutków natury politycznej. To jest właśnie przyczyna, dla której ten świat wiecznej rewolucji może być równocześnie, i to bez sprzeczności, świa­ tem „także uprawnionego dogmatyzmu”,211 albowiem s8 Poza Bachelardem i Reifem (już cytowanymi), D. Bloor też zauważył, że przeobrażenia w społecznej organizacji nauki uwarunkowały przeobrażenia samego charakteru rewolucji nau­ kowych (zob. D. Bloor, Essay Review, Two Paradigms for Scientific Knowledge?, „Science Studies”, 1971, 1, s. 101—125). 2a G. Bachelard, Le Matérialisme rationnel, Paris. PUF, 1953, s. 41.

117

wyposażenia naukowego — niezbędnego każdej re­ wolucji naukowej — nie można uzyskać inaczej jak w społeczności naukowej i od tej właśnie społeczności. W miarę jak narastają gromadzone zasoby naukowe, zainwestowany kapitał, niezbędny do ich przywła­ szczenia i równoczesnego dostępu do problemów i na­ rzędzi naukowych — zatem do walki naukowej — staje się coraz ważniejszy (tj. daje do niej prawo wstę­ pu).80 Wynika z tego, że rewolucja naukowa nie jest sprawą tych, którzy są najbardziej pozbawieni środ­ ków, ale przeciwnie — tych najbogatszych pod wzglę­ dem naukowym spośród wchodzących do walki nowi­ cjuszów.81 Antynomia przewrotu i ciągłości musi słab­ nąć w dziedzinie, która lekceważąc podział na fazy re­ wolucyjne i fazy „nauki normalnej”, w nieustannych przełomach odnajduje prawdziwą zasadę swojej ciąg­ łości. Rzecz ma się podobnie z opozycją strategii suk­ cesji i strategii przewrotu. To ostatnie przeciwsta­ wienie coraz bardziej traci na znaczeniu, ponieważ akumulacja kapitału niezbędnego dla dokonania re­ w Podstawowy warunek stanowi owo prawo wstępu, to zna­ czy to, co wyznacza dostęp do dziedziny naukowej i do sy­ stemu nauczania, który go umożliwia. Należałoby postawić py­ tanie o specyfikę nauk przyrodniczych (pomijając nauki o czło­ wieku, gdzie z powodu słabości metod cała jej „wolność” jest sprawą przyzwyczajenia) związaną z rekrutacją społeczną, to znaczy, z grubsza, z warunkami dostępu do szkolnictwa wyż­ szego (zob. M. de Saint Martin, Les fonctlons sociales). » Wiadomo, że same rewolucje początkowe, powołujące do życia dziedzinę — tworząc, poprzez przełom, nową sferę obiek­ tywności — zdarzają się, w rezultacie działania czynników •wtórnych (takich jak przynależność posiadaczy kapitału do kla­ sy społecznej czy rzadkiej grupy etnicznej), prawie zawsze po­ siadaczom wielkiego specyficznego kapitału, zajmującym nie­ stabilną 1 sprzyjającą skłonnościom rewolucyjnym pozycję. Jest tak na przykład w przypadku nowo wchodzących, którzy wno­ szą nagromadzony kapitał do dziedziny naukowej stojącej wy­ żej pod względem społecznym (zob. J. Ben-David, Roles and Innovation in Medicine, „American Journal of Sociology”, 1960, 65, s. 557—568; J. S. Ben-David, R. Collins, Social Factors in the Origins oj a New Science; the Case of Psychology, „Ame­ rican Sociological Review”, 1966, 31, s. 451—465).

118

wolucji oraz kapitału przez te rewolucje dostarcza­ nego wykazuje tendencję wzrostową zgodnie z usta­ lonymi procedurami kariery.82 Przeobrażenie anarchicznego antagonizmu między indywidualnymi interesami w naukową dialektykę staje się coraz bardziej całkowite w miarę tego, jak zainteresowanie każdego wytwórcy dóbr symbolicz­ nych tworzeniem wytworów „nie tylko — jak chciałby Fred Reif — interesujących samego wytwórcę, ale także istotnych dla innych”, a zatem umożliwiają­ cych zdobycie uznania dla wytworów oraz ich wy­ twórcy, zderza się z działaniami konkurentów bar­ dziej zdolnych do korzystania z tych samych środków w tych samych intencjach — co coraz częściej pro­ wadzi, ze względu na równoczesność odkryć, do poświęcenia interesu jednego lub obu wytwórców.88 Innymi słowy, pełnia tej przemiany zależy od stopnia, w jakim osobiste zainteresowanie każdego poszczegól­ nego’ gracza zwycięstwem i panowaniem nad swoimi konkurentami w walce o zdobycie ich uznania zostaje wyposażone w cały zestaw metod, który gotowość do polemik, tkwiącą przecież w takim zainteresowa­ niu, zamienia w całkowicie skuteczne działania, a póź­ niej jeszcze zwiększa ich zasięg. Istotnie, w miarę jak rosną zakumulowane zasoby i kapitał niezbędny do przywłaszczenia tych właśnie zasobów, rynek, na którym wytwór naukowy może zostać umieszczony, w coraz większej mierze reduku­ je liczbę konkurentów do tych lepiej przygotowanych33 32 32 Powyżej widzieliśmy podany przez F. Reifa opis formy, jaką najczęściej przybiera akumulacja kapitału w takim stanie danej dziedziny. 33 Panuje na ogół zgoda co do tego, że konflikty o pierw­ szeństwo stają się częstsze, w miarę jak nauka się rozwija, to znaczy mówiąc ściśle — w miarę jak nagromadzone zasoby na­ ukowe wzrastają i w miarę jak kapitał niezbędny dla dokona­ nia wynalazku staje się coraz szerzej i coraz bardziej równo­ miernie rozpowszechniony między konkurentami wskutek pod­ wyższenia się kosztów wstępu do dziedziny.

119

do walki mającej na celu dyskredytację i racjonalną krytykę autora tego wytworu naukowego. Antago­ nizm, który jest podstawą i struktury, i zmienności całej dziedziny, staje się coraz większy i zarazem owocny, ponieważ wymusza zgodę, która rodzi rację naukową oraz zmniejsza obszar na nieprzemyślane założenia doxa [w grece termin ten oznacza wstępne, ukryte założenie]. Ład zbiorowy nauki stwarza się w konkurencyjnej anarchii działań ukierunkowanych interesem. Każdy gracz jest nią dotknięty — wraz z nim i cała grupa — a to z powodu chaotycznego za­ chodzenia na siebie różnych strategii indywidual­ nych. Znaczy to, że przeciwstawianie — w pojmowa­ niu określonej dziedziny naukowej o wspólnej auto­ nomii — aspektów „funkcjonalnych” i „dysfunkcjo­ nalnych” nie ma już sensu: albowiem najbardziej „dysfunkcjonalne” (np. skłonności do utrzymywania badań w tajemnicy oraz odmawianie współpracy) są włączone w mechanizmy, które wywołują u graczy najbardziej „funkcjonalne” dyspozycje. Metoda nau­ kowa zależnie od stopnia włączenia jej w społeczne mechanizmy rządzące funkcjonowaniem dziedziny — co wpływa na jej wyposażenie w wyższą obiektyw­ ność immanentnego prawa społecznego — może rze­ czywiście obiektywizować się w postaci narzędzi przy­ datnych do kontrolowania — a nieraz nawet i do opanowywania ich użytkowników — w postaci trwa­ łych dyspozycji psychicznych wytwarzanych przez in­ stytucje nauczania. Dyspozycje te są ustawicznie wzmacniane przez mechanizmy społeczne, które sa­ me znajdując podporę w racjonalnym materiali­ zmie nauki obiektywnej i nauczanej rodzą zarówno kontrolę i krytykę, jak innowację i przełom 3‘.34 34 Procesy, które towarzyszą autonomizacji dziedziny nauki, pozostają z sobą w związkach dialektycznych. Tym samym wła­ śnie nieustanne podwyższanie się kosztów wstępu implikuje aku­ mulację specyficznych zasobów, co z kolei przyczynia się do społecznej autonomizacji dziedziny naukowej przez zerwanie z zakazanym światem laików, tym bardziej radykalne, iż wcale nie oczekiwane.

120

6. Podstawą nauki była zawsze zbiorowa wiara we własne fundamenty, wiara zakładana i stwarzana przez sam fakt istnienia dziedziny naukowej. Rzeczy­ wiste zespalanie się schematów praktycznych wpaja­ nych otwarcie przez system nauczania oraz dzięki po­ pularyzacji, budującej fundamenty zgody praktycznej na stawki proponowane graczom przez dziedzinę, to znaczy zgody na problemy, metody i rozwiązania, któ­ re natychmiast mogą być uznane za naukowe, ma u swych podstaw zespół mechanizmów instytucjonal­ nych, które na podstawie ustalonej już hierarchii dy­ scyplin zapewniają właściwą selekcję społeczną i szkolną badaczy oraz gwarantują odpowiednie wy­ kształcenie w ten sposób wyselekcjonowanym gra­ czom, a także i kontrolę dostępu do narzędzi badaw­ czych i publikacji itd.ss Pole dyskusji zakreślone przez walkę ortodoksji i heterodoksji wyodrębnia się z tła dziedziny doxa, to znaczy z zespołu założeń, które antagoniści traktują jako oczywiste i pozosta­ jące poza wszelką dyskusją, jako że stanowią one właśnie milczący warunek rozpoczęcia dyskusji.85 Cenzura uprawiana przez ortodoksję, a denuncjowana przez heterodoksję — ukrywa cenzurę bardziej ra­ dykalną i równocześnie bardziej niewidoczną. Ta ostatnia bowiem ustala zasady funkcjonowania dzie­ dziny i wpływa na całość tego, co jest dozwolone na mocy samego tylko faktu przynależności do dziedzi­ ny. Oznacza to wpływ na całość tego wszystkiego, co*38 35 35 Nawyk wytworzony przez pierwotne wychowanie w obrę­ bie klasy społecznej oraz nawyk wtórny, wywołany przez oświa­ tę szkolną, przyczyniają się — w równej mierze — do uformo­ wania przedrefleksyjnej akceptacji ukrytych założeń dziedziny (o roli socjalizacji zob. W. O. Hagström, The sctenti/ic community, s. 9; T. S. Kuhn, The Function of Dogma in Scientific Research, w: A. C. Crombie (ed.), Scientific Change, London, Heineman, 1963, s. 347—369). 38 Oto, czym mogłaby stać się etnometodologia (ale czy by­ łaby ona jeszcze wtedy etnometodologią?), gdyby zdała sobie sprawę z faktu, że to, co obrała sobie śladem Schutza ze. przedmiot dociekań (taken for granted), jest związane z przedrefleksyjną akceptacją ustalonego porządku.

121

pozostaje poza dyskusją z samej tylko racji uznania stawki dyskusji. Innymi słowy, chodzi tu o zgodę co do przedmiotu niezgody, o wspólne interesy, które tkwią u źródła konfliktów interesów, o wszystko to, co jest nie dyskutowane i nie domyślane, a milcząco utrzymywane poza obszarem walki.’7 Zależnie od stopnia autonomii dziedziny wiedzy w stosunku do jej uwarunkowań zewnętrznych część ar­ bitralności społecznej, mieszcząca się w systemie za­ łożeń kształtujących wiarę specyficzną dla analizo­ wanej dziedziny, jest mniejsza bądź większa. Ozna­ cza to, że w sferze abstrakcyjnej teorii każda dziedzi­ na naukowa, np. obecne nauki społeczne czy mate­ matyka współczesna, czy też astronomia matematycz­ na czasów Kopernika, mogą być ulokowane między dwiema granicami. Jedną z granic zamyka dziedzina religijna (albo też dziedzina twórczości literackiej), w której prawda oficjalna jest tylko uprawomocnionym nakazem arbitralnym i tak też rozpoznawanym (da­ nym przez jednego arbitra kulturowego wyrażają­ cego interes właściwy panującym wewnątrz samej dziedziny i poza nią) — drugą zaś granicę stanowi dziedzina nauki, z której każdy wprowadzony do niej w sposób dowolny (lub nie przemyślany) element był­ by wyeliminowany i której mechanizmy społeczne prowadziłyby do konieczności narzucenia uniwersal­ nych norm myślenia. W świetle tego istotny staje się stopień arbitralno­ ści wiary społecznej, który stwarza dziedzina nauko­ wa i który jest warunkiem jej funkcjonowania. Pro­ blem ten można sprowadzić do zagadnienia stopnia autonomii dziedziny (przede wszystkim chodzi tu o stosunek do społecznych roszczeń klasy panującej) 37 W przypadku dziedziny twórczości ideologicznej (w której tkwi nadal dziedzina nauk społecznych) podstawa zgody „w nie­ zgodzie”, określana przez doxa, mieści się — jak to zobaczy­ my — w ocenzurowanym związku całości dziedziny produkcji z dziedziną władzy (tzn. wyraża się w ukrytej funkcji dziedziny walki klasowej).

122

oraz do sprawy uwarunkowań społecznych wewnętrz­ nych i zewnętrznych tejże autonomii. Zasada wsze­ lakich różnic między dziedzinami naukowymi, zdol­ nymi do wytwarzania i zaspokajania zainteresowań czysto naukowych i do podtrzymywania tym samym nie kończącego się procesu dialektycznego, a dzie­ dzinami wielce szanowanymi, gdzie praca zbiorowa nie ma innego skutku i innej roli poza utrwalaniem dziedziny do niej samej podobnej, a wytwarzającej — tak wewnątrz, jak i na zewnątrz — wiarę autono­ miczną w wartość celów i przedmiotów, które wy­ twarza, owa zasada tkwi w związku zależności, na pozór tylko w związku niezależności, w jakim pozostaje z wymogami zewnętrznymi. Doksozofowie, ucze­ ni pozorni i uczeni sztuki pozoru, potrafią uprawo­ mocnić wywłaszczenie — którego dokonują formułu­ jąc arbitralnie wiedzę ezoteryczną, niedostępną dla profanów i żądając od społeczeństwa zapewnienia im monopolu na pewne praktyki bądź na refleksję nad nimi — tylko przez narzucanie wiary, iż ich fałszywa nauka jest doskonale niezależna od wymogów spo­ łecznych, nie zaspokajanych przez nią tylko dlatego, że nazbyt głośno zwykła manifestować swoją odmowę służenia im. Od Heideggera, mówiącego o masach i elitach w wielce eufemistycznym języku tego, co „autentyczne” i co „nieautentyczne”, do politologów amerykańskich, odtwarzających oficjalną wizję świata społecznego w półabstrakcjach wywodu opisowo-normatywnego, na­ potykamy zawsze tę samą strategię fałszywej separa­ cji, odróżniającą uczony żargon od języka naukowego. Tam, gdzie język naukowy posługuje się cudzysło­ wem — zaobserwował to Bachelard — aby zaznaczyć, że słowa języka codziennego bądź wcześniejszego ję­ zyka naukowego, nadal obecnego w tym języku, są całkowicie przetworzone i mają sens tylko w kon­ tekście nowego systemu teoretycznego,’8 język uczo­ 88 G. Bachelard, Le Matérialisme rationnel, s. 216—217.

123

ny używa cudzysłowu bądź neologizmów jedynie w celu symbolicznego unaocznienia fikcyjnego dystan­ su i fikcyjnej separacji od zdrowego rozsądku: nie dysponując jakąkolwiek realną autonomią język ten jest w mocy doprowadzić do pełnej efektywności ide­ ologicznej tylko pod warunkiem pozostania w miarę przezroczystym, tak aby móc stale odwoływać się do doświadczenia i wyrażeń zwyczajnych, którym skąd­ inąd zaprzecza.” Strategie fałszywej separacji wyrażają obiektywną prawdę dziedzin, które dysponują jedynie fałszywą autonomią. Prowadzi to do tego, że klasa panująca, która przypisuje nie tylko naukom przyrodniczym, obecnie całkowicie już zresztą zautonomizowanym, lecz i nawet świadomości religijnej pewną niezale­ żność od praw świata społecznego, tj. autonomię, któ­ ra odpowiada interesowi, jaki ma ta klasa w stoso­ waniu technik naukowych w gospodarce — nie ocze­ kuje niczego od nauk społecznych, a jeśli już czegoś się od nich spodziewa, to co najwyżej jakiegoś szcze­ gólnie cennego wkładu do uzasadnienia istniejącego ładu i wzmocnienia arsenału symbolicznych środków panowania. Opóźniony i wiecznie zagrożony rozwój nauk społecznych służy tu jako świadectwo prawdy, że postęp w kierunku prawdziwej autonomii, stano­ wiący warunek ustalenia mechanizmów konstytuują­ cych dziedzinę naukową — samoregulującą się i sa­ mowystarczalną — natrafia nieodmiennie na prze­ szkody nie znane gdzie indziej. Nie może być inaczej, ponieważ stawka w wewnętrznej walce o autorytet naukowy w dziedzinie nauk społecznych, to znaczy w walce o możność wytwarzania, narzucania i wdra­ żania uprawomocnionej wizji świata społecznego, jest równocześnie jedną ze stawek w walce klas w dzie­ dzinie polityki.40 Z tego wynika, że pozycje zajmowa­ 3> Ta retoryka fałszywego zerwania będzie przedmiotem dwóch analiz obecnie przygotowywanych, jednej dotyczącej filozofii Heideggera, drugiej dotyczącej politologii. 10 To w ten właśnie sposób systemy klasyfikacji (taksono­

124

ne w walce wewnętrznej nigdy nie mogą osiągnąć takiego stopnia niezależności od pozycji w walce ze­ wnętrznej, jaki daje się zauważyć w dziedzinie nauk przyrodniczych. Idea nauki neutralnej jest iluzją. Jest to fikcja zgodna z interesami klasy panującej, bo po­ zwala uznać za naukę wizję świata społecznego pa­ nujących, przedstawioną w formie pełnej patosu i jakby bezstronnej, zatem w postaci szczególnie skutecznej ze względu na zakres oddziaływania sym­ bolicznego, ponieważ wyjątkowo dobrze kamuflują­ cej ukryte w niej interesy klasowe.41 Nauki społecz­ ne — wyciągające na światło dzienne mechanizmy społeczne zapewniające utrzymanie istniejącego po­ rządku i zawdzięczające swoją czysto symboliczną efektywność nieznajomości logiki tych mechaniz­ mów — i ich efektów — stwarzając podstawę do subtelnie wymuszonych na społeczeństwie wdzięczno­ ści, nieuchronnie same kierują się w stronę walki poli­ tycznej. Starcie (wcześniej jednak spełnione być muszą pewne warunki związane z wyznaczaniem stanu ukła­ du sił między klasami) między fałszywą nauką doksozofów (którzy mogą reklamować się najbardziej re­ wolucyjnymi tradycjami teoretycznymi) a autentycz­ ną nauką, nieuchronnie wzmaga walkę między kla­ sami, które — przynajmniej w tym przypadku — nie mii) społecznych, które są jedną z podstawowych stawek walki ideologicznej między klasami (zob. P. Bourdieu i L. Boltański, Le titre et le poste: raports entre le système de production et le système de reproduction, „Actes de la Recherche en Scien­ ces Sociales”, 1975, nr 2, s. 95—107) tworzą także — dzięki przy­ pisanemu im stanowisku w kwestii istnienia bądź, nieistnienia klas społecznych, jedną z ważnych zasad podziału dziedziny socjologicznej (zob. P. Bourdieu, Classes et classements. „Mi­ nuit”, 1973, 5, s. 22—24, i A. P. A. Coxon i C. L. Jones, Occu­ pational Categorization and Images of Society, „Working Paper” nr 4, Project on Occupational Cognition, Edinburgh, Edin­ burgh University Press, 1974. 41 Wynika z tego, że socjologia nauki (zwłaszcza ta traktująca o związku nauk społecznych z klasą panującą) nie jest tylko jedną spośród wielu specjalności, lecz jest także częścią skła­ dową warunków istnienia socjologii jako nauki.

125

są w równym stopniu zainteresowane prawdą nauko­ wą. 42 Podstawowy problem socjologii nauki w odniesie­ niu do nauk społecznych przyjmuje formę szczegól­ nie paradoksalną; staje się pytaniem o to, jakie mo­ gą być warunki społeczne rozwoju nauki wolnej od przymusów i żądań społecznych, choć skądinąd wia­ domo już, że postępy różnych nauk społecznych na drodze ku racjonalności naukowej nie są postępami w dziedzinie zdobywania neutralności politycznej. Można ten problem w ogóle uchylić. Czynią to na przykład ci, którzy wywodzą cechy specyficzne dla wszystkich nauk społecznych ze stanu nowo powsta­ jących nauk społecznych w imię filozofii naiwnego ewolucjonizmu, zgodnie z którym i obecną naukę ofi­ cjalną winno się postawić na samym szczycie ewolu­ cji. Teoria zapóźnienia jest istotnie prawdziwa, ale — co brzmi paradoksalnie — tylko w przypadku socjo­ logii oficjalnej. Mówiąc precyzyjnie, jest ona praw­ dziwa w odniesieniu do oficjalnej socjologii socjolo­ gii. W rzeczy samej wystarczy wspomnieć słynne ana­ lizy Aleksandra Gerschenkrona dotyczące „zapóźnie­ nia gospodarczego”, by zrozumieć najbardziej chara­ kterystyczne cechy tych szczególnych form uczonej dyskusji, które stwarzają fałszywe nauki, tj. wie­ dzę, która może stać się nauką, i wiedzę, która się nią dopiero staje — would-be science i science to-be. Gerschenkron zauważa, że kiedy proces industriali­ zacji zaczyna się z opóźnieniem, to wtedy pod wielo­ ma względami różni się od analogicznego procesu zachodzącego w krajach bardziej rozwiniętych; nie tylko tempo jego rozwoju jest inne, ale także odmien­ ne są jego „struktury produkcyjne i organizacyjne”. Jest tak, ponieważ w procesie tym operuje się ory­ ginalnymi „instrumentami instytucjonalnymi”, a sam proces ma miejsce i rozwija się w odmiennym kli“ Zob. P. Bourdieu, La théorie (wywiad), „VH 101”, 1970, nr 2, s. 13—21.

126

macie ideologicznym.43 Socjologia oficjalna, dzięki istnieniu nauk bardziej od niej zaawansowanych, tzn. będących nie tylko dostawcami metod i technik — używanych, nazbyt zresztą często, poza granicami ich technicznej i społecznej stosowalności — ale także przykładów, pozwala sobie nadać wszystkie pozory naukowości. Autonomia może tu przybrać dotąd nie spotykaną formę; ezoteryzm tak uczenie kultywowa­ ny w dawnych tradycjach literackich jest jedynie nieśmiałą i mizerną zapowiedzią tego, co przydarzy­ ło się rozważanej tutaj autonomii. Socjologia ofi­ cjalna dąży nie tyle do urzeczywistniania się w po­ staci nauki, ale do realizacji oficjalnego obrazu nau­ ki dostarczanego jej — zresztą w istotnej części — przez socjologię nauki. Oficjalna socjologia nauki, rodzaj instancji sądowej, który wspólnota (słowo do­ skonale tu pasujące) socjologów oficjalnych sobie na­ wzajem ofiarowuje, ma za zadanie nie tylko dostar­ czanie tym socjologom ideologii usprawiedliwiającej, ale także — jeśli nie przede wszystkim — narzucenie im, za cenę reinterpretacji nauk w kategoriach po­ zytywistycznych szacunku dla norm i modeli zapoży­ czonych z nauk przyrodniczych. Pierwsze z zadań nie było nigdy tak dobrze widocz­ ne jak w społecznej historii nauk społecznych, upra­ wianej przez establishment amerykański.44 Aby cał­ kowicie przekonać się o ideologicznej funkcji uspra­ wiedliwiającej, jaką ta historia społeczna nauk spo­ łecznych spełnia, wystarczyłoby wyliczyć wszystkie 43 A. Gerschenkron, Economic Backwardness in Historical Perspective, Cambridge, Harvard University Press, 1967, s. 7. 44 Filozofia historii, która przystoi tej historii społecznej, znajduje swój wzorcowy wyraz w pracy Terry Clarka, charakte­ ryzowanej zwięźle przez Paul Vogta jako praca długo ocze­ kiwana i głównie rozprzestrzeniana w manuskrypcie — „Pro­ phets and Patrons” (zob. T. Clark, Prophets and Patrons, The French University and the Emergence of the Social Science, Cambridge (Mass.), Harvard University Press, 1973; J. C. Chamboredon,. Sociologie de la sociologie et Intérêts sociaux des sociologues, „Actes de la Recherche en Sciences Sociales”, 1975, nr 2, s. 2—17.

127

prace bezpośrednio lub pośrednio poświęcone współ­ zawodnictwu, kluczowemu pojęciu dla całej amery­ kańskiej socjologii nauki. Pojęcie to, w swojej nieja­ sności typowej dla pojęcia obiegowego, które awan­ sowało do rangi autorytetu naukowego, ogniskuje w sobie wszystkie niedopowiedzenia (doxa) tej socjo­ logii. Teza, wedle której wytwarzanie i współzawod­ nictwo są bezpośrednio z sobą powiązane46, jest in­ spirowana przez funkcjonalną teorię współzawodni­ ctwa, stanowiącą socjologiczny wariant przeświadcze­ nia o cnotach „wolnego rynku” (słowo angielskie competition oznacza zresztą to, co my sami nazywa­ my konkurencją). Amerykańska socjologia nauki spro­ wadzając całą konkurencję do rywalizacji między uni­ wersytetami bądź czyniąc z konkurencji międzyuniwersyteckiej warunek konkurencji między bada­ czami, pomija zawsze zagadnienie przeszkód w kon­ kurencji naukowej. Przeszkody te wywodzą się z konkurencji równocześnie ekonomicznej i naukowej występującej na rynku akademickim. Zgódźmy się z uwagą amerykańskiego obserwatora uniwersytetu angielskiego, w której głosi się, że gdyby nie było tam zażartej rywalizacji między uczonymi oraz na­ gród do wygrania, to większość uczonych zajmowa­ łaby się po prostu własnymi badaniami, a nie traci­ łaby czasu, i to tego najcenniejszego, na obmyślanie następnego kroku, który winno się w tej walce uczy­ nić, aby wygrać.46 Konkurencja, tak jak ją dostrzega 15 J. Ben-David ma zasługę w nadaniu tej tezie formy najpro­ stszej: wysoki poziom konkurencji charakterystyczny dla uni­ wersytetu amerykańskiego tłumaczy jego większą zdolność do naukowej wytwórczości oraz jego podatność na zmiany: J. Ben-David, Scientific Productivity and Academic Organization in nineteenth Century Medicine, „American Sociological Review”, 1950, nr 25, s. 828—843; Fundamental Research and the Univer­ sities, Paris, OCDE, 1968; J. Ben-David i Abraham zloczower, Universities and Academic System in Modern Societies, „Euro­ pean Journal of Sociology”, 1962, nr 3, s. 45—84. 48 J. Gaston, The Reward System in British Science, „Ameri­ can Sociological Review”, sierpień 1970, t. 35, nr 4.

128

owa nauka establishmentu, jest konkurencją przyj­ mującą formę i działającą zgodnie z normami samo­ dzielnego przedsięwzięcia intelektualnego, rzec by można, z zasadami nawet jakiegoś niezależnego przed­ siębiorstwa. Jest ona, jeśli tylko występuje w grani­ cach przyzwoitości społecznej, o tyle silniejszą prze­ szkodą dla prawdziwej konkurencji naukowej — podważającej ortodoksję oraz atakującej — o ile sfe­ ra, która obejmuje doxa, jest bardziej arbitralna pod względem społecznym.47 Rozumiemy zatem, że egzal­ tacja ideą jednomyślności „paradygmatu” może współwystępować z egzaltacją konkurencji bądź je­ szcze — co można według amerykańskich autorów zarzucać socjologii europejskiej — z grzechem prze­ sadnej lub niedostatecznej konkurencji. Drugie zadanie, które polega na dostarczaniu środ­ ków, a zwłaszcza symboli naukowej szacowności — masek i pastiszów, takich jak cacka technologiczne i kicz retoryczny, nie jest wcale mniej widoczne. Po­ za narzędziami i technikami — np. komputerami czy programami mechanicznego przetwarzania danych — socjologia oficjalna zapożycza model praktyki nauko­ wej odpowiadający wyobraźni pozytywistycznej oraz daje model organizacji — oczywiście takiej, na jaki zezwala jej skromna nauka organizacji48 — zbioro­ wości określanej jako „wpólnota naukowa”. Jednakże socjologia oficjalna nie ma monopolu na zgodny z jej interesami wykład historii nauki; szczególna trud­ ność, na jaką natrafia socjologia w naukowym po­ dejściu do nauki, nie pozostaje bez związku z zaj­ mowaniem przez nią miejsca na najniższym szczeblu « Właśnie w związku z tym ta wygodna teoria konkuren­ cji, wspólna wszystkim amerykańskim autorom, stanowi naj­ bardziej subtelną przeszkodę w konstrukcji dziedziny naukowej jako takiej, czyli jako pola walki. " O zniekształceniu, jakiemu podlega eplstemologiczna praw­ da praktyki naukowej w naukach przyrodniczych pozostających pod wpływem metodologii socjologicznej, traktuje praca: P. Bourdieu, J. C. Chamboredon i J. C. Passeron, Le métier de sociologie, Paris, Mouton-Bordas, 1968,. s. 430.

9 — Kryzys 1 schizma vol. II

129

społecznej hierarchii nauk. Niezależnie od tego, czy wznosi się ona w hierarchii traktując o naukach bar­ dziej naukowych od siebie samej, czy też przeciw­ nie — obniża się tam, by objawić zwycięski swój obraz (stworzony i rozpowszechniany przez hagio­ grafię naukową), natyka się zawsze na ten sam kło­ pot związany z określaniem się przez socjologię mia­ nem nauki, a więc z ujmowaniem przez nią swego miejsca w społecznej hierarchii nauk. Z całą jasno­ ścią ujawniło się to w reakcjach wywołanych książ­ ką Thomasa Kuhna Struktura rewolucji nauko­ wych — w reakcjach, które dostarczyć mogą wyso­ kiej klasy materiału eksperymentalnego do empiry­ cznej analizy ideologii nauki oraz ich związku z po­ zycją ich autorów w dziedzinie naukowej. Książka ta bowiem, o której do końca nie wiadomo, czy dostar­ cza opisu, czy też przepisu na logikę zmiany nauko­ wej (przykład przepisu w zarodku: istnienie para­ dygmatu jest oznaką dojrzałości naukowej), zachę­ ciła czytelników do poszukiwań odpowiedzi na py­ tanie o dobrą i złą naukę.49 Stronnictwo tych, któ­ rych język danej dziedziny zwie „radykałami”, w książce Kuhna odnajdywało zaproszenie do „rewolu­ cji” przeciw „paradygmatowi”oraz usprawiedli­ wienie liberalnego pluralizmu światopoglądów,'1 a « Jeszcze bardzie] niż w tej książce — której podstawowe tezy nie zawierają niczego, co by było radykalnie nowe, przy­ najmniej dla czytelników Bachelarda, który sam był „obiek­ tem” podobnej recepcji naukowej wypływającej jednak z Innej tradycji — normatywna Intencja T. S. Kuhna ujawnia się w dwóch artykułach, gdzie autor opisuje pozytywne funkcje myśli „zgodnej” i podtrzymuje tezę, że dogmatyczne przywiązanie do określonej tradycji sprzyja badaniom (T. S. Kuhn, The Function of Dogma in Scientific Research, w pracy: A. C. Crombie (ed.), op. cit., s. 347—369; The Essential Tension: Tradition and Inno­ vation in Scientific Research, w pracy: L. Hudson (ed.), The Ecology of Human Intelligence, London, Penguin, 1970, s. 342— —359. n Zob. np. R. W. Friedrichs, A Sociology of Sociology, New York, Free Press, 1970. “ E. Geilner, Myth, Ideology and Revolution, w: B. Crick

130

więc dwa stanowiska z całą pewnością odpowiada­ jące różnym pozycjom w dziedzinie naukowej.” Z kolei stronnicy strażników porządku naukowego wyczytywali tam zaproszenie do wyrwania socjolo­ gii — przez narzucenie jej ujednoliconego zbioru wie­ rzeń, wartości i technik, najlepiej wyrażonych w „kapitolińskiej triadzie”, w której „Parsons i Lazarsfeld łączą się w Mertonie” — z fazy „przedparadygmatycznej”. Zachwyt nad kwantyfikacją, formalizacją i neutralnością etyczną, pogarda dla „filozofii” i od­ rzucenie dążeń systematyzacyjnych na rzecz szcze­ gółowej weryfikacji empirycznej oraz zręcznej konceptualizacji (zwanej operacyjną „teorią średniego za­ sięgu”) — to wszystko wypływa z tragicznie jawnego przeobrażenia tego, co jest, w to, co ma być, i prócz tego to wszystko znajduje swe usprawiedliwienie w przekonaniu o konieczności wzmocnienia „wartości wspólnoty”, bez których socjologia nie mogłaby „się wznieść” w hierarchii nauki. Socjologia oficjalna, ta fałszywa nauka przezna­ czona do wytwarzania i rozwijania fałszywej świado­ mości (najpiękniejszym jej kwiatkiem jest współcze­ sna politologia), powinna odegrać parodię obiektyw­ ności i „neutralności etycznej”, tzn. neutralności w walce między klasami, o których istnieniu sama skąd­ inąd wątpi. Powinna też nadać — poprzez zwieloi W. A. Robson (ed.), Protest and Discontent, London, Penguin, 1970, s. 204—220. “ Pismo takie jak „Theory and Society” zawdzięcza swoje społeczne znaczenie — które pozwala mu istnieć 1 trwać, mi­ mo że jego jedyną zasługę stanowi mętny antypozywistyczny humanizm, w którym odnajdują się „socjologowie krytyczni” — jeszcze inne pojęcie lokalne tej socjologii — faktowi, że za­ pewnia ono negatywną tylko jedność wszystkich kierunków znajdujących się (bądź za takowe się uważających) poza nau­ kowym establishmentem amerykańskim, tj. takim prądom jak etnometodologia — spadkobierczyni fenomenologii, psychohistoria czy wreszcie neomarksizm. (Można znaleźć synoptyczny obraz, całkiem zresztą wierny, tej konstelacji ideologicznej w pracy: P. Baudyapadhyav, One Sociology or Many: Some Issues in Radical Sociology, „Sociological Review”, luty 1971, t. 19, s. 5—30.)

131

krotnienie zewnętrznych oznak naukowości — wszel­ kie możliwe pozory zerwaniu z klasą panującą i jej roszczeniami ideologicznymi. W „empirycznej” sfe­ rze nauki mamy więc do czynienia z paradą techno­ logiczną, natomiast w teorii z retoryką w typie „neo”. Retoryka typu „neo”, choć sama stwarza wszelkie pozory rewolucji, nadaje nauce i wierze — za pośre­ dnictwem nazbyt „uczonej” procedury „odczytywa­ nia”: operacji, która jest albo dziecinnie prostą, albo też złożoną reprodukcją treści zastanych dzieł (lub jednego tylko dzieła przeszłości, np. The Structure of Social Action) — stygmat dawności i ciągłości. Nale­ żałoby systematycznie prześledzić tę retorykę naukowości, dzięki której dominująca „wspól­ nota” wytwarza wiarę w wartość naukową własnych wytworów i w autorytet naukowy jej członków. Czy­ ni to wspólnota naukowa odwołując się do zespołu strategii przeznaczonych do pozorowania kumulatywności, do takich np. jak odwoływanie się do świę­ tych źródeł, w ich najprostszej postaci — tzn. do for­ my suchych protokołów symulujących chłodną ścisłość wywodu naukowego i połączonych w tym samym cza­ sie z odwołaniami do nowości naukowych (np. do idei podziału na nauki i na paranauki w obrębie tego same­ go przedmiotu). Wśród tych strategii mają swoje miejsce strategie zamknięcia, nastawione na oddzie­ lenie — najczęściej za cenę prostych lingwistycznych przykładów — kwestii naukowych od zakazanych dyskusji publicznych (zawsze obecnych, ale na zasa­ dzie deus ex machina). Strategie zaprzeczania są tam również. Kwitną one u politologów, skłonnych do re­ alizacji dominującego ideału „obiektywności”. W te­ go rodzaju wywodzie, w wywodzie apolitycznym do­ tyczącym polityki, stłumiona polityka może ujawnić się tylko pod nierozpoznawalnymi pozorami (zatem nienagannymi) politologicznego zaprzeczania.5’ Stra” Zob. P. Bourdleu, Les doiosophes, Minuit, 1973, 1, s. 26—42 (zwłaszcza analiza efektu Llpseta).

132

tegie te jednak, z powodu nadmiaru, spełniają pew­ ną funkcję podstawową: tworzą świat wierzeń — wła­ ściwy tak religii, jak literaturze czy modzie — za­ mykając w granicach jednej wspólnoty obieg przed­ miotów, idei, metod, a zwłaszcza oznak prestiżu. (Na­ leżałoby raczej powiedzieć: w kręgu uprawomocnio­ nym, w obrębie klubu otwartego, ale tak naprawdę tylko dla swoich i dla tych z gości, którzy mogą wy­ legitymować się studiami na najlepszych amerykań­ skich uniwersytetach.61*) Powstaje świat wierzeń, któ­ ry odnaleźć można równie dobrze w dziedzinie reli­ gii, jak i w literaturze czy haute couture.65 Również i tym razem należy wystrzegać się, co czyni właśnie radykalna krytyka, przypisywania zna­ czenia fałszywej nauce oficjalnej. Konserwatyści i radykałowie, mimo różnicy zdań co do wartości pa­ radygmatu, przypisują mu jednak znaczenie. Wedle pierwszych, jest on zasadą ujednolicenia, niezbędną dla rozwoju nauki, dla drugich zaś świadectwem ar­ bitralnej represji. Ci „konserwatyści” i „radykałowie” (w terminologii Kuhna), mimo że przeciwnicy, zga­ dzają się w gruncie rzeczy w kwestii zasadniczej: z powodu jednostronnego przez nich ujęcia dziedziny naukowej, jakie nieuchronnie formułują wybierając, co najmniej nieświadomie, uczestnictwo w jednym spośród antagonistycznych obozów, nie potrafią dostrzec, że kontrola bądź krytyka nie dokonują się « Oficjalna socjologia nauki dostarcza usprawiedliwienia dla każdej z tych cech. Na przykład unikanie podstawowych pro­ blemów teoretycznych znajduje usprawiedliwienie w idei gło­ szącej, że w naukach przyrodniczych badacze nie martwią się filozofią (zob. W. O. Hagstrom, The Scientific Community, s. 277—279). Bez trudu dostrzec można, co taka socjologia nauki może zawdzięczać — wykluczając inne możliwości — chęciom uzasad­ nienia tego, co zostało, oraz tego, co decyduje o przeobraże­ niach zakresu dyscypliny. “ O tworzeniu się wiary i fetyszyzmie w dziedzinie haute couture pisze P. Bourdieu i Y. Delsant, Le couturier et sa griffe: contribution à une théorie de la magie, „Actes de la Recherche en Sciences Sociales”, styczeń 1975, nr 1, s. 7—35.

133

za sprawą tego czy innego czynnika, ale za sprawą obiektywnej współzależności adwersarzy, którzy z racji swych własnych uwikłań w antagonizm ograni­ czają pole uprawnionej dyskusji. Adwersarze wyklu­ czają — jako dziwaczną bądź eklektyczną czy po prostu jako nie do pomyślenia — jakąkolwiek próbę zajęcia pozycji nieprzewidzianej. (Przykładem takiej właśnie próby jest użycie technik badawczych two­ rzonych przez naukę oficjalną w służbie innych aksjomatyk naukowych.S8) Określenie „ideologia radykalna”, w pełni wyraża­ jące interesy w dziedzinie naukowej, czyni z każdej rewolucji przeciw zastanemu porządkowi naukowe­ mu rewolucję naukową. Sprawia to wrażenie, jakby fakt odrzucenia przez naukę oficjalną czegoś okre­ ślonego mianem innowacji wystarczył, aby innowa­ cja mogła być uznana za rewolucję naukową (pomi­ ja się tutaj kontekst społeczny tej kwestii). Rewolucja przeciwko ustalonemu porządkowi na­ ukowemu jest zwykle rewolucją naukową, a nie zwy­ czajną sobie herezją niezdolną do dokonania prze­ wrotu w zastanym układzie sił i w zasadach podsta­ wowych dla funkcjonowania całości danej dziedzi­ ny." Panujący, skłonni do przypuszczeń, że porządek •• Takie pary epistemologiczne, które są równocześnie socjo­ logicznymi, funkcjonują w całej dziedzinie (zob. np. Positivismusstrelt przeciwstawiający w kręgu niemieckiej kultury nau­ kowej Habermasa 1 Poppera; mechanizm sprzeniewierzenia, który sprawdziwszy się w Europie zaczyna — wraz z Importem szkoły frankfurckiej — kiełkować i w USA. 17 Należałoby zanalizować wszystkie użytki strategiczne, jakie panujący w określonej dziedzinie mogą uczynić z ideologiczne­ go przeobrażenia ich obiektywnej pozycji. Przykładem jest pa­ rada wykluczenia, która pozwala już wykluczonym nadal ko­ rzystać i odwoływać się do instytucji (którą uznają w dosta­ tecznej mierze, by jej zarzucać, że ich nie uznała) czerpiąc przy tym z takiego właśnie wykluczenia gwarancję naukowości swych poczynań. Przykładem takich właśnie użytków jest rów­ nież kontestacja „kompetencji” panujących; forma protestu zawsze znajdująca się w centrum uwagi każdego ruchu here­ tyckiego (jest nią niezgoda na monopol sakramentu).

134

naukowy, w którym umieścili wszystkie swe inwe­ stycje (ekonomiczne i psychoanalityczne) i skąd spo­ dziewają się zysków tylko dla siebie, jest czymś re­ alnie koniecznym, są logicznie predysponowani do wiązania się ze spontaniczną filozofią nauki, od­ najdującą swój wyraz w tradycji pozytywistycznej, w pewnej formie liberalnego optymizmu postulują­ cego, aby nauka wzrastała dzięki wewnętrznej sile idei prawdziwej i aby wpływowi uczeni — na mocy samej definicji — byli też równocześnie najbardziej „kompetentni”.*58 Wystarczy tu wspomnieć wcześniej­ sze fazy nauk przyrodniczych lub aktualny stan na­ uk społecznych, aby dostrzec, jaką ideologiczną funk­ cję ta właśnie filozofia nauki pełni; a mianowicie biorąc ideę za rzeczywistość, wyklucza kwestię spo­ łecznych warunków realizacji ideału. Zakładając, że sama socjologia nauki działa według zasad funkcjonowania każdej dziedziny naukowej, które ustala naukowa socjologia nauki, bynajmniej nie skazujemy jej na relatywizm. W rzeczywistości naukowa socjologia nauki (i socjologia naukowa, któ­ rej istnienie czyni możliwą) jest w stanie uformować się tylko pod warunkiem wyraźnego dostrzeżenia faktu, że z różnymi pozycjami w dziedzinie nauko­ wej są związane różne wizje nauki, które są równo­ cześnie strategiami ideologicznymi i stanowiskami epistemologicznymi, poprzez które zajmujący okre­ śloną pozycję dążą do uzasadnienia jej, oraz strate­ giami, do których się odwołują, aby tę pozycję utrzy­ mać bądź poprawić, równocześnie dyskredytując tych, którzy zajmują pozycje niekorzystne dla ich wła­ snych strategii. Każdy socjolog jest dobrym socjolo­ W tej roli występując kontestacja może być uzbrojona w argumenty naukowe w stopniu o tyle mniejszym, o ile słabiej zakumulowany jest kapitał naukowy. 58 Twierdzenie prawdziwe socjologicznie, ale sprowadzające się do zwykłej tautologii: „kompetencja” nie oznaczałaby tu niczego innego jak autorytet społecznie uznany — odnosiłaby się zarówno do teologa ze średniowiecznej Sorbony, jak i do współczesnego noblisty w dziedzinie fizyki.

135

giem swoich konkurentów. Socjologia wiedzy czy na­ uki nie jest niczym więcej jak najbardziej nienagan­ ną strategią dyskwalifikacji adwersarza, gdy wal­ czy się z indywidualnymi przeciwnikami i ich stra­ tegiami, a nie z całym systemem strategii, tzn, z ca­ łą sferą pozycji, w której obrębie rodzą się te stra­ tegie. Socjologia nauki jest tak trudna tylko dlate­ go, że socjolog sam jest graczem i stawia w grze, którą sam zamierza opisać (jak widać, chodzi tu prze­ de wszystkim o naukowość socjologii). Jest tak, albo­ wiem „naukowość” uprawianej przez nas socjologii może obiektywizować stawki oraz związane z nimi strategie tylko wtedy, gdy nie tylko uzna je się je za przedmiot analizy strategii naszych przeciwników na polu naukowym, ale gdy również traktuje się własną socjologię jako grę, w której stosuje się różne strategie i której duch może także zapanować nad na­ szą własną socjologią.59

Przełożyła Elżbieta Neyman » O potrzebie konstruowania dziedziny umysłowej jako tej, która by umożliwiała socjologię intelektualistów 1 która byłaby czymś innym aniżeli zwykłą wymianą obelg 1 klątw między „intelektualistami prawicy” 1 „Intelektualistami lewicy”, pisze P. Bourdieu, Les fractions de la classe dominante et les modes d’appropriation de l’oeuvre d’art, „Information sur les sciences sociales”, 1974, 13 (3), s. 7—32.

John Rex TRZYDZIEŚCI TEZ O EPISTEMOLOGII SOCJOLOGII I O METODZIE W SOCJOLOGII

1. Działalność ludzi w naukach przyrodniczych pole­ ga na tworzeniu pojęć, mających na celu rozumienie zachowań klas przedmiotów lub rzeczy, badania hu­ manistyczne natomiast dotyczą konkretnych klas przedmiotów, które mają tę osobliwą własność, iż mo­ żna sądzić, że posiadają pojęcia odnoszące się do każdego z pozostałych tego rodzaju przedmiotów oraz do innych przedmiotów. 2. W. I. Thomas sugerował, że socjologia nie zajmu­ je się zwykłymi obiektywnymi faktami, lecz posiada­ ną przez przedmiot działający „definicją sytuacji”. Alfred Schutz1 sugerował, że badania humanistyczne powinny skupiać się na „fenomenologii życia codzien­ nego”, to znaczy na formach i kategoriach, w któ­ rych ludzie zwyczajowo organizują swe postrzeże­ nia i doświadczenia, sprawiając, że możliwy jest wspólny i intersubiektywny świat. 3. Ta perspektywa fenomenologiczna została powią­ zana z perspektywą interakcjonizmu symbolicznego, wypływającego z idei George’a Meada, wedle której osobowość jest wytworem społeczeństwa. Powiązanie owo prowadzi do wytworzenia doktryny obowiązują­ cej w pewnych dziedzinach socjologii, w szczególności* * Zob. A. Schutz, Collected Paper!, 3 tomy, M. Natanson, A. Brodersen, I. Schutz, (ed.), The Hauge 1964—1967; oraz The Phenomenology of the Soctal • World, przeł. z niemieckiego G. Walsh, F. Lehnert, Chicago 1967.

137

w badaniach nad patologią społeczną, doktryny, w myśl której same „fakty” statystyczne są mylące, li­ czy się zaś najbardziej decyzja, by zaszeregować kon­ kretne czyny do określonej kategorii. W skrajnej po­ staci może to prowadzić do poglądu, że naprawdę nie ma czegoś takiego jak przestępstwo, a istnieją jedy­ nie decyzje zapadające na poziomach społecznym, kulturowym i językowym, by uznać pewne czyny za przestępcze. 4. Ta skrajna postać subiektywizmu wywołała re­ akcję pewnych socjologów, którzy wskazują niebez­ pieczeństwa grożące, na przykład, socjologii polityki czy konfliktów klasowych, gdy utrzymuje się, że znaczące jest nie to, co rzeczywiście i obiektywnie istnieje, lecz to, co ludzie myślą, że istnieje. Prowa­ dzi to często do nawrotu do prymitywnych doktryn epistemologicznych dra Johnsona i Lenina, które do­ wodzą, że świat materialny istnieje obiektywnie, od­ wołując się do kopania kamieni lub do innych czyn­ ności wykonywanych w owym świecie. 5. Osobliwym faktem historycznym w chwili obec­ nej jest to, że ci sami socjologowie, którzy podtrzy­ mują teorię etykietalną w kryminologii, obstają za­ razem przy perspektywach materialistycznej i obiektywistycznej w socjologii polityki. Wiąże się to z fak­ tem, że w dziedzinie polityki właśnie „władze” zmie­ rzają do usunięcia cierpień mas przez zmianę nazw owych cierpień, natomiast w dziedzinie kryminolo­ gii ci, którzy są przeciw władzy, pragną zaprzeczyć rzeczywistości przedmiotu wywołującego jej zainte­ resowanie. 6. Zagadnienie rzeczywistości społecznej i jej na­ tury zostało nieco zaciemnione w tej dyskusji przez nadmierne uproszczenia konsekwencji płynących dla socjologii z doktryn Meada i Schutza (oraz Webera, którego dzieła Schutz pierwotnie usiłował opatrzyć notami). Aby oddać sprawiedliwość Meadowi i Schutzowi, trżeba powiedzieć, że ich własne stanowiska by­ ły wystarczająco złożone, ale obaj .byli przede wszy­ 138

stkim filozofami, a więc nie opracowali w pełni wnio­ sków płynących z tego, co mówili, dla analiz ściśle socjologicznych. 7. Zagadnienie epistemologiczne, przed jakim sta­ je socjolog, zrozumiemy tylko wtedy, gdy uświado­ mimy sobie, że usiłuje on badać, uznając za najbar­ dziej elementarną jednostkę swego badania, stosun­ ki społeczne lub, jeśli chcemy uniknąć rzekomo sta­ tycznych treści tego terminu, usiłuje badać formy interakcji społecznej. 8. Nie mówimy, że stosunki społeczne tworzą osta­ teczne dane socjologii, nie są one bowiem „dane” w postrzeżeniu. Konstruują je obserwowane podmioty działania, które są stronami owych stosunków, kon­ struują je inne obserwowane podmioty działania, obserwujące z zewnątrz zachowanie stron uwikła­ nych w owe stosunki, oraz konstruują je socjologo­ wie, którzy obserwują zachowanie zarówno uwikła­ nych w stosunki podmiotów działania, jak i tych, dla których ów konstrukt, jaki tworzą, by wyjaśnić zachowanie -innych, staje się uznaną częścią ich oto­ czenia społecznego. 9. Takie pojęcia, jak pojęcie „roli”, są bardziej zło­ żone niż pojęcie stosunku społecznego. Zakładają one nie tylko, że wymagane jest pewne zachowanie, lecz że istnieje jakaś zgoda co do tego, czego wymaga pewna mnogość stron (choćby nawet mogła być rów­ nież niezgoda co do tego). Zgoda taka zakłada nie tylko stosunek społeczny, lecz całą sieć czy system stosunków społecznych. 10. Wyjaśnienie punktu 8 (wyżej) ma zasadnicze znaczenie dla zrozumienia, o czym mówi socjologia, i dla sformułowania sensownego planu badań, a na­ de wszystko dla rozstrzygnięcia zagadnienia „fał­ szywej świadomości” przedstawionego w punktach 3 i 4. 11. (a) Musimy zacząć od założeń przyjętych za­ równo przez inne podmioty działające, jak i przez obserwujących socjologów, od założeń, które doty­ 139

czą zachowań, idei i motywacji podmiotów działają­ cych, które są stronami stosunku społecznego. (b) Pierwsze nasze założenie, odnoszące się do owych podmiotów działających, głosi, iż są przeświadczone, że rozumieją się nawzajem. Rozumienie takie obej­ muje: (a) przeświadczenie, że uczestniczą w tym sa­ mym świecie przedmiotów albo że w każdym ra­ zie — gdyby pojawiła się niezgodność, istnieją techni­ ki jej rozstrzygania i dochodzenia do uzgodnionych zdań o świecie; oraz (0) przeświadczenie, że każda strona jest zdolna do rozumienia własnego zachowa­ nia jako sensownego oraz że, tworząc analogię mię­ dzy własnym zachowaniem a zachowaniem innych, jest zdolna do uchwycenia znaczenia zachowania in­ nych. (ci) Znaczna część dzieła Alfreda Schutza, szczegól­ nie jego komentarze do metodologii Maxa Webera, do­ tyczy zagadnień, o których mowa w punkcie 11 (b). Wywodzi on, że proces rozumienia własnego zacho­ wania przez podmiot działający zaczyna się od zwy­ kłego bieżącego doświadczenia (pojęcie trwania, duree, u Bergsona); proces ten obejmuje skupienie na owym doświadczeniu, gdy — na mocy definicji — trzeba już rozumieć je jako minione, obejmuje także ujmowanie konkretnych zdarzeń w zachowaniu jako części projektów, w których indywiduum najpierw wyobraża sobie pewne stany rzeczy, a następnie wy­ biera pewną linię postępowania, którą rozumie się jako zespół środków służących osiągnięciu owych stanów rzeczy. (ca) Następnie Schutz przedstawia zarys procesu, w którym indywiduum dochodzi do przekonania, że rozumie zachowanie drugiego jako sensowne. Wywo­ dzi, że pod pewnym względem rozporządzamy bar­ dziej bezpośrednim rozumieniem tego niż własnego zachowania. Chodzi o to, że obserwujemy je tak, jak aktualnie przebiega, to znaczy w teraźniejszości. Ale gdy wykraczamy poza zapis zachowania ku moty­ wom, które przypisujemy drugiemu, nie ma pewno­ 140

ści, że nasze ujęcie zachowania innego indywiduum i znaczenia owego zachowania jest trafne. (d) Przypisując motywy istoty ludzkie ustawicznie tworzą hipotezy dotyczące motywacji. Te zaś nigdy nie mówią całej prawdy (podkreślmy raz jeszcze, że ci, którzy tworzą te hipotezy, nigdy nie mogliby wiedzieć, czy mówią prawdę, czy też nie), lecz przy­ bierają postać nadmiernych uproszczeń, które wypo­ wiada się z milczącym zastrzeżeniem, jakie wyraża zwrot ceteris paribus. Schutz jednakże rozróżnia sto­ pnie, w jakich podmiot działający może zbliżyć się do prawdy w przypadku interakcji z członkami swej społeczności, z którymi ma bezpośrednie stosunki, ze swymi współczesnymi oraz poprzednikami i na­ stępcami. Im bardziej oddalamy się od stosunków bezpośrednich, tym mniejszą mamy szansę sprawdze­ nia naszych interpretacji przez odwołanie się do min i gestów towarzyszących zachowaniu i mowie. (e) Schutz nadaje temu rozróżnieniu zbyt wielkie znaczenie i wydaje się sugerować, że istnieje różnica zasadnicza, a nie tylko różnica stopnia, między inter­ akcją indywiduum z członkami jego społeczności a interakcją z jego współczesnymi i następcami. Pogląd, który tu przyjmujemy, głosi, że interpretacja doko­ nuje się zawsze poprzez tworzenie typów idealnych, czy chodzi o interakcję wśród członków tej samej społeczności, czy wśród współczesnych lub poprzed­ ników i następców. A choć badania humanistyczne mogą być poważnie zainteresowane studiowaniem min i gestów towarzyszących interakcji społecznej, ich szczególna doniosłość polega na uwrażliwieniu badań antropologicznych i etnometodologicznych na problematykę tych dziedzin. (f) Taką interpretację zachowania drugiego, która ustanawia uproszczony wzór motywacji, Weber na­ zywa typem idealnym, a Schutz i jego uczniowie typifikacją. Schutz sugeruje jednak, że świat spo­ łeczny w oczach podmiotu działającego składa się z takich typifikacji, a pojęcie typifikacji można rozsze­ 141

rzyć na pojęcia przedmiotów, którymi posługują się ludzie w trakcie interakcji społecznej. Tylko dzięki swej zdolności do typifikacji doświadczeń, które lu­ dzie nazywają psami, drzewami i stołami, a także „działaniami” innych indywiduów, mogą w ogóle wy­ krywać znaczenie w świecie, nie mówiąc o poczuciu posiadania wspólnego i intersubiektywnego świata. 12. Dzieło Schutza sugeruje rozwijanie analizy ję­ zykowej, całe bowiem rozumienie siebie samego, a także wzajemne rozumienie się indywiduów w inter­ akcji zależy od wspólnego systemu znaczeń. Dopro­ wadziło to do tego, że niektórzy socjologowie odwró­ cili się od badania stosunków społecznych ku bada­ niu języka, kultury, mitu i „wszystkiego, co ucho­ dzi za wiedzę w życiu codziennym”. 13. W przeciwieństwie do poglądu, ze socjologia powinna rozwijać się w kierunkach zarysowanych w poprzednim punkcie, przyjmujemy pogląd, że ba­ dania takie stanowią tylko wprowadzenie do praw­ dziwie socjologicznych badań oraz że można prowa­ dzić socjologiczne badania stosunków społecznych, * jeśli założy się istnienie języka rozumianego lub zro­ zumiałego, ze znacznym stopniem dokładności, dla wielu podmiotów działania, a także dla obserwują­ cego socjologa. Jedna z trudności socjologii o orien­ tacji fenomenologicznej polega na tym, iż skłonna jest mówić o procesach rozumienia, jakie zakłada interakcja społeczna, nie mówiąc o samej interakcji społecznej. Opisuje się biegaczy w chwili, gdy star­ ter oddaje strzał, ale nie opisuje się samego bie­ gu. 14. (a) „Stosunek społeczny”, który jest czymś, co większość podmiotów działających uznaje za jeden z rodzajów rzeczy tworzących część ich świata, jest bardziej złożony niż typifikacja czy typ idealny prze1 Zdają się to rozumieć Berger i Luckmann w swej Social Construction of Reality. Wyd. polskie: Społeczne tworzenie rzeczywistości, przeł. z angielskiego J. Niżnik, Warszawa 1983.

142

biegu działania. Zakłada on podmiot działający, A, który ma oczekiwania co do zachowania drugiego, zakłada rozumienie owych oczekiwań przez drugi podmiot działający, B, i reakcję B w terminach jego zachowania na własne rozumienie oczekiwań A. (b) Oczekiwania A dotyczące B obejmują co naj­ mniej dwa przypadki, (a) Przypadek, w którym od­ gaduje on rozumienie świata przez B, włącznie z za­ chowaniem i motywacją B, a następnie usiłuje wpro­ wadzić w nastawienie do działania B nowy element, mianowicie typifikację swych oczekiwań (to znaczy oczekiwań A). Może starać się o większą lub mniej­ szą „uczciwość” w typifikacjach, które usiłuje wytwo­ rzyć, próbując w pewnych przypadkach, na przykład, nie dopuścić, by B postrzegał, jakie są jego prawdziwe motywy w jego własnym rozumieniu, (p) Przypadek, w którym A nie rozumie zachowania B, lecz uświa­ damia sobie, co ten przypuszczalnie zrobi, w termi­ nach prawdopodobieństwa statystycznego, które sza­ cuje się na podstawie dotychczasowego zachowania. Jest to pospolity i ważny aspekt zachowania rynko­ wego i nie należy go pomijać tylko dlatego, że na pewnym poziomie działania nie poszukuje się rozumie­ nia. Jest to jednak ten przypadek, gdy A traktuje swe zachowanie jako sensowne, i chcielibyśmy włą­ czyć go do ogólnej kategorii „sensownej interakcji społecznej”. (c) Rozumienie A, jakim rozporządza B, może być mniej lub bardziej prawidłowe. Nie tylko jest to przypadek, gdy A może zmierzać do ukrycia przed B swego rzeczywistego celu, ale B może rozporządzać jedynie typifikacją oczekiwań A. Może występować jakiś proces wyjaśniania, w którym B pyta wyraź­ nie lub w uwikłaniu: „Czy to jest to, co chcesz mi zrobić?”, a A odpowiada: „Nie, zupełnie nie rozu­ miesz, o co chodzi”. Lecz nawet gdy już dokonał się ten proces, możemy powątpiewać, czy komunikowa­ nie oczekiwań jest w ogóle pełne. Mimo to trzeba podkreślić, że nawet, gdy B błędnie rozumie A, za­ 143

chodzi interakcja społeczna. Interakcja społeczna zostaje powstrzymana tylko wtedy, kiedy B po prostu nie uświadamia sobie oczekiwań A lub tego, że A ma oczekiwania. (d) Przyjąwszy, że B rozporządza pewnym rozu­ mieniem tego, czego oczekuje A, może on zrobić je­ dną z trzech rzeczy. Może tak zarysować swój pro­ gram działania, by postępować zgodnie z oczekiwa­ niami A i ku jego zadowoleniu. Może uznać, że ocze­ kiwania A są uprawnione i że „powinien” dostoso­ wać się do nich, a jednak nie zrobić tak. Może odrzu­ cić roszczenia A i przyjąć pewien tok działania lub powstrzymać się od działania w sposób niezgodny z roszczeniami A. 15. Z punktu widzenia innego podmiotu działają­ cego stosunek społeczny, jaki rozważaliśmy, jawi się nie jako subiektywny fakt obejmujący nastawienie jego działania wobec działania drugiego, lecz jako obiektywny fakt zewnętrzny, jako część jego środo­ wiska, którą może poddać typifikacji i traktować ja­ ko rzecz, przyjąwszy, że może uzgodnić z innymi, jakie stosunki społeczne rzeczywiście istnieją. Trud­ niej, oczywiście, o zgodę co do użycia terminów do­ tyczących stosunków społecznych, niż gdy chodzi o terminy odnoszące się do faktów fizycznych, lecz mi­ mo to można stosunki społeczne poddać typifikacji, skoro jest to świat rzeczy i nastawień związanych z działaniem innych podmiotów działających. 16. Pojęcie stosunków społecznych, które rozważa­ liśmy, zajmuje główne miejsce w dziełach czterech największych socjologów, mianowicie Simmla, Durkheima, Webera i Marksa, choć każdy z nich podcho­ dzi do tego zagadnienia inaczej i w terminach innych języków. (a) Simmel zapytuje, jak to się dzieje, że istoty ludzkie, w obliczu mnogości bieżących zachowań i zdarzeń, interpretują owe zdarzenia lub niektóre z nich jako społeczne. I wnioskuje, że są one zdolne do posługiwania się kategoriami społecznymi, a głów144

nym zadaniem socjologa jest po prostu rozjaśnienie tego, czym są owe kategorie. (b) Durkheim podkreśla zewnętrzność faktów spo­ łecznych. Naprawdę chce je traktować jako rzeczy, a przeczy temu, iż są bytami związanymi z indywi­ duum, bytami świadomościowymi czy psychicznymi. Mimo to, gdy analizuje owe fakty „zewnętrzne”, wi­ dać wyraźnie, że są formami solidarności społecznej lub typami stosunków społecznych. (c) Weber wydaje się podkreślać ich stronę subie­ ktywną, a marksiści krytykują go niekiedy za to, że kieruje naszą uwagę ku świadomości czysto subie­ ktywnej lub fałszywej. Jest jednak jasne, że akcentu­ jąc fakt, iż stosunki społeczne zawsze można poddać analizie w terminach subiektywnych oczekiwali hi­ potetycznych podmiotów działających, które kierują swe postępowanie nawzajem ku sobie, Weber rozpa­ truje również tę możliwość, że podmioty działające kierują swe postępowanie ku światu stosunków spo­ łecznych, które są dla nich obiektywne i zewnętrzne. Oczywiście jego kategorie historyczne, takie jak biu­ rokracja, kapitalizm awanturników, plantacja, mia­ sto, nie są po prostu tworami wyobraźni podmiotu działającego. Są obiektywnymi faktami, pojawiający­ mi się z zewnątrz przed podmiotem działającym. (d) Mimo że etykieta „marksista” kojarzy się z do­ ktrynami podkreślającymi obiektywność świata ma­ terialnego i społecznego, jest jasne, że sam Marks nie rozumiał tego tak, że świat społeczny jest ponadludzki. W swych rozważaniach nad wyobcowaniem pracy, dokonawszy analizy wszystkich stron alienacji, po­ szukuje jej źródła w roszczeniach innych wyzysku­ jących ludzi i w wyzyskującym systemie społecznym oraz ujmuje świat zewnętrzny jako złożony z owych roszczeń. Tak więc wśród głównych twórców socjologii wy­ daje się panować zgoda co do tego, że fakty społecz­ ne są zarówno obiektywne, jak'i subiektywne. Są obiektywne w tym, że stosunki społeczne mogą ja10 — Kryzys i schizma vol. II

145

wić się i podlegać typifikacji jako rzeczy, lecz są też podwójnie subiektywne: w tym, że same stosunki trzeba analizować w terminach typifikacji subiekty­ wnych oczekiwań oraz ich spełnienia i niespełnienia, oraz w tym, że podmioty działające, które obserwu­ ją i poddają typifikacji stosunki społeczne, nie mogą wykroczyć poza ową typifikację ku niepodważalne­ mu obrazowi stosunków społecznych, takich, jakimi są rzeczywiście. 17. Dotąd więc zajmowaliśmy się (a) nastawieniem zachowania podmiotu działającego na drugi podmiot działający w ramach stosunku społecznego oraz (b) postrzeganiem przez podmiot działający świata sto­ sunków społecznych zewnętrznych wobec niego. Musimy jednak zastanowić się, jaka jest szansa, że so­ cjolog będzie mógł przypisać jakiś rodzaj zasadności swemu ujęciu nastawienia działania podmiotu dzia­ łającego w świecie obiektywnych stosunków społecz­ nych. 18. Obserwatorzy socjologowie nie są bardziej zdol­ ni do uzyskania dostępu od wewnątrz do stosunków społecznych czy motywacji innych podmiotów dzia­ łających niż inne podmioty działające. Jeśli socjolog utrzymuje, że rozumie te rzeczy bezpośrednio w pro­ cesie wczuwającej się introspekcji, umieszcza się po prostu na równi z samymi uczestniczącymi w działa­ niu podmiotami i nie jest uprawniony do przypisywa­ nia swym wnioskom jakiegoś uprzywilejowanego charakteru. Socjolog konstruuje własne typy ideal­ ne (a) postrzegania przez podmiot działający świata stosunków społecznych, które go otaczają, a przez to (b) wzoru wzajemnych oczekiwań uwikłanych w owe stosunki społeczne. W pewnym sensie zatem twier­ dzenie socjologa jest raczej konstruktem konstruktu z konstruktu niż bezpośrednim opisem obserwowanej rzeczy. 19. Tradycja Thomasa i Schutza prowadziła niekie­ dy do nadmiernego upraszczania tego zagadnienia. Miast uznać, że twierdzenia socjologii są konstrukta146

mi używanymi do wyjaśniania konstruktów używa­ nych do wyjaśnienia konstruktów, utrzymuje eię, że socjologia może po prostu opisywać rozumienie sytua­ cji, jakie ma podmiot działający. Jest to mylące z dwóch względów. Z jednej strony ujęcie to pomija fakt, że socjologia dotyczy świata stosunków społecz­ nych istniejącego, jak się zakłada, niezależnie od tych, którzy doświadczają go jako środowiska. Z dru­ giej strony zakłada, że możemy opisać bezpośrednio rozumienie sytuacji, jakie posiada podmiot działają­ cy. 20. (a) Rzeczywistą zaletą socjologicznego ujęcia stosunków społecznych oraz podmiotów działających, w świecie owych stosunków jest to, że socjologowie mają racjonalnie i jasno sformułowane procedury rozstrzygania toczących się wśród nich sporów co do tego, co jest faktem. Znaczy to, że — by posłużyć się terminologią Webera — jeśli socjolog ma odpowied­ nie wyjaśnienia na poziomie znaczeń, jego obowiąz­ kiem jest odróżnienie zaledwie wiarygodnych opo­ wiadań od owych typów idealnych, którymi posłu­ żono się do przewidywania rzeczywistości i które okazały się zdolne do przewidywań o pewnym stop­ niu statystycznej trafności. (b) Wiele nieporozumień wywołało Weberowskie użycie terminu „odpowiedniość przyczynowa” do opi­ su własności wyjaśnienia, które zostało sprawdzone. Podobnie mylenie przez niego pojęcia typu idealne­ go, używanego w tym kontekście, z użyciem tego sa­ mego terminu do opisu środków metodologicznych stosowanych w historii, a zupełnie różnych od hipo­ tez i praw. Trzeba tedy podkreślić następującą oko­ liczność. W późniejszych dziełach Weber zmierzał do odróż­ nienia socjologicznego użycia typów idealnych nasta­ wienia działania i stosunków społecznych oraz nasta­ wienia działania w kontekście stosunków społecznych od wszelkich pseudotechnik posługujących się wczuwającą się introspekcją czy intuicją. Sugerował, że147

trzeba to robić sprawdzając hipotezy dotyczące su­ biektywnego nastawienia działania, cechującego teo­ retyczny podmiot lub podmioty działające, docieka­ jąc zarazem, czy rzeczywiście zachodzą te zdarzenia, których można by oczekiwać, jeśli hipotezy takie byłyby trafne. Potwierdzenie mogłoby przyjąć postać statystycznego powracania tego samego zdarzenia, występowania rozmaitości przewidywanych zdarzeń, statystycznego powracania rozmaitości przewidywa­ nych zdarzeń lub występowania przynajmniej nie­ których spośród rozmaitych oczekiwanych zdarzeń. 21. Weber żywi również poczucie, że usuwa prze­ paść między socjologią pozytywistyczną a tradycją, która utrzymuje, że metodą nauk społecznych ma być Verstehen. Tak więc, twierdzenia statystyczne doty­ czące prawdopodobieństwa występowania zachowania z powodzeniem mogą być ważne dla socjologa, ale tylko wtedy, jeśli można je będzie wyjaśnić w termi­ nach subiektywnie rozumianych przebiegów nasta­ wień działania. Z drugiej strony, twierdzenia wypro­ wadzane na podstawie operacji Verstehen zasługiwa­ łyby na przyjęcie tylko wtedy, gdyby dostarczały prawdziwych przewidywań zdarzeń. 22. Jak socjolog może odróżnić spośród swych „sensownie odpowiednich wyjaśnień” te, które zasłu­ gują na przyjęcie, od tych, które nie zasługują, tak też może odróżnić te spośród obserwowanych „defini­ cji sytuacji”, jakie mają podmioty działające, które posiadają obiektywną ważność, od tych, które jej nie posiadają. Dokonuje tego poddając owe interpretacje tym samym sprawdzianom, jakim poddałby interpre­ tacje innego socjologa. Być może nie sposób przypi­ sać żadnej ostatecznej ważności czy prawdy interpre­ tacjom, które przeszły z powodzeniem owe sprawdzia­ ny, ale sprawdziany istnieją i istnieje różnica między interpretacjami, które się im ostały, a tymi, które upadły. Jeśli tedy istnieje jakaś podstawa, by przy­ jąć, że można dokonać rozróżnienia między prawdzi­ wymi a fałszywymi zdaniami, jakie tworzą socjolo­ 148

gowie, można też dokonać rozróżnienia między zupeł­ nie arbitralnymi definicjami sytuacji, jakie mają pod­ mioty działające, a definicjami, które posiadają obiek­ tywną ważność. Znaczy to, że perspektywa fenomeno­ logiczna nie pociąga niemożności odróżnienia świado­ mości prawdziwej od fałszywej. 23. To, co widzieliśmy tu, otwiera perspektywę na spostrzeżenia marksistowskiego socjologa literatury Lucien Goldmanna, który pisze: „Wydaje nam się, iż słabość fenomenologii polega dokładnie na tym, iż ogranicza się ona do rozumieją­ cego opisu faktów świadomości [...]. Rzeczywista stru­ ktura faktów historycznych zezwala jednak, poza uświadomionym znaczeniem owych faktów w my­ ślach i intencjach podmiotów działających, na wpro­ wadzenie postulatu obiektywnego znaczenia, które różni się często w istotny sposób od znaczenia uświa­ domionego.” 8 24. Odnotujmy, że podkreślaliśmy nieustannie, iż zadaniem socjologa jest badanie stosunków społecz­ nych i wzorów stosunków społecznych. Same fakty statystyczne jako takie nie interesują go. Są one in­ teresujące o tyle tylko, o ile wskazują zakres, w ja­ kim zdarzenia uzasadniają wyjaśnienia zachowań w terminach wzorów nastawień działania lub stosun­ ków społecznych, lub wzorów nastawień działania w środowisku stosunków społecznych. Pozytywistyczna interpretacja Webera, przedstawiona przez Lazarsfelda i Oberschalla3 4, którzy uznają, że Weber wygła­ sza po prostu serię twierdzeń prawdopodobieństwowych, jest bardzo myląca. 25. (a) W przeciwieństwie do tradycji Weberowskiej tradycję Durkheimowską Wykorzystuje się do uzasad­ nienia czysto statystycznych badań korelacji między różnymi typami zachowania jako badań socjologicz­ 3 L. Goldmann, The Human Sciences and Philosophy, przeł. z francuskiego H. V. White, R. Anchor, London 1969. ‘ P. Lazarsfeld, A. Oberschall, Max Weber and Empirical So­ cial Research, „American Sociological Review”, t. 30 s. 185—198.

149

nych. Jest to jednak równie mylące, co możemy do­ strzec rozważając Durkheimowskie uzasadnienie, przedstawione w Zasadach metody socjologicznej, so­ cjologicznego zastosowania proporcji statystycznych, oraz jego pracę Le suicide ilustrującą to, co miał na myśli. (b) Kiedy Durkheim zaczyna definiować przedmiot socjologii, wskazuje najpierw na normy i reguły, to znaczy na idealne formy stosunków społecznych, do których przestrzegania ludzie czują się zobowiązani. Ale dokonawszy tego, uświadamia sobie, że rzeczywi­ ste zachowanie nie zgadza się z owymi regułami. Pro­ blem jego jest tedy następujący. Albo owa niezgod­ ność wypływa z faktu, że ludzie po prostu przypad­ kowo nie przestrzegają reguł, albo wypływa z faktu, że jakiś nie znany jeszcze wzorzec stosunków społecz­ nych określa ich postępowanie. Odpowiedź Durkheima nie budzi wątpliwości. Sądzi on, że w tle są „wy­ obrażenia zbiorowe”, nie „ustalone” na tyle, by były uchwytne jako normy, a jednak wpływające na za­ chowanie ludzkie w sposób „zewnętrzny” i „społecz­ ny”. Stopień pwego wpływu ukazują proporcje sta­ tystyczne takich schorzeń jak samobójstwa i rozwo­ dy, ale dopiero wykrycie owych proporcji statystycz­ nych stawia przed socjologiem zagadnienie. Zbrod­ nie, mówi nam Durkheim, trzeba rozumieć jako zja­ wiska normalne, to znaczy wytworzone przez wystę­ pujące w tle wzorce stosunków społecznych. Zada­ niem socjologa jest wykrycie tych wzorców stosun­ ków społecznych. Tak więc, choć chwali się często Durkheima za je­ go biegłość statystyczną w badaniach nad samobój­ stwem, sam uznałby ją tylko za sprawność o charak­ terze technicznym. Ważne było dla niego, że jeśli mię­ dzy ludźmi dwóch kategorii społecznych, jak prote­ stanci i katolicy, istnieje dowiedziona statyczna róż­ nica stopnia ich skłonności do samobójstwa, wska­ zuje to na występujący w tle i nie wykryty wzór solidarności społecznej członków obu grup. 150

26. Na tym polega wielkość dzieła Webera i Durkheima. Obaj dostrzegali wartość statystycznych me­ tod organizowania i analizowania danych świadczą­ cych o powiązaniu zdarzeń. Nie znaczy to jednak, że interesowała ich statystyka jako taka. Interesowało ich budowanie teorii społecznych dotyczących pod­ miotów działających w świecie stosunków społecz­ nych, a to znaczy ostatecznie tworzenie konstruktów dotyczących konstruktów, które dotyczą konstruktów. Obaj zmierzali do łącznego uznawania ogólnie stoso­ walnych form rozumowania indukcyjnego nauk po­ zytywnych oraz usensowniającego rozumienia stosun­ ków społecznych. Ich wielkość ukazuje się, gdy uświa­ damiamy sobie zakres, w jakim owo łączne uznawa­ nie załamało się u współczesnych autorów z tradycji fenomenologicznej i pozytywistycznej: ani fenomeno­ logia życia codziennego, ani same badania z zakresu statystyki społecznej nie są socjologią. 27. Dwie dalsze kwestie, podniesione przez Talcotta Parsonsa, a dotyczące adekwatności metod, które za­ rysowaliśmy, zasługują na rozważenie tu. Jedną jest stosunek między tym, co powiedzieliśmy, a socjologią sformułowaną w terminach pojęcia systemu społecz­ nego. Druga dotyczy stosunku tego rodzaju przedmiotowo-podmiotowych pojęć socjologicznych, jakie roz­ ważaliśmy, do pojęć psychologii. Parsons w The Theory oj Social and Economic Organization, swym zna­ komitym wprowadzeniu do Webera, usiłuje ulepszyć poglądy Webera w tych dwóch kwestiach. My zaś chcemy zachować Weberowską perspektywę, a od­ rzucić krytykę. 28. Pojęcia systemu oraz podmiotu działającego, któ­ ry kieruje swym działaniem w świecie społecznym, nie są oczywiście wcale nieuzgadnialne. Wprawdzie dla wielu celów przydatne jest ustalenie zakresu, w jakim z chwilą, gdy istnieje bieżący wzór zachowania, staje się on systemem utrzymującym granice, który, jeśli go zakłócić, powraca do stanu równowagi. Nie wynika stąd jednak, by uzasadnione było utrzymy­ 151

wanie, że wszelkie nastawienie działania społecznego jest w tym sensie systemowe i obywa się bez we­ wnętrznych konfliktów. Nie jest też właściwe z so­ cjologicznego punktu widzenia zaniechanie wypowie­ dzi o sensownym nastawieniu działania i ogranicza­ nie się tylko do uogólnionych cech systemów. Parsons, tak jak Weber, zaczyna od pisania we­ wnątrz czegoś, co sam nazywa układem odniesienia działania, to zaś, wydawałoby się, pociąga pewne, za­ rysowane wyżej, postawy epistemologiczne i metodo­ logiczne. Ale gdy mówi o stosunkach społecznych, na­ tychmiast przechodzi do tego, co nazywa przypad­ kiem całkowicie zinstytucjonalizowanym, kiedy to istnieje system, w którym spełnienie przez B oczeki­ wań A jest podwójnie ograniczone — przez pewien porządek normatywny z jednej strony oraz przez za­ leżność uczuciową B z drugiej. Wszystko, co następu­ je w The Social System,5, koncentruje się na utrzy­ maniu tego stanu rzeczy. Na koniec, w swym dojrza­ łym dziele, Parsons w ogóle przestaje mówić o dzia­ łaniu i stosunkach, a rozważa po prostu abstrakcyjnie procesy w systemie. W tym podporządkowaniu pojęciu systemu spo­ łecznego układu odniesienia działania traci się inter­ pretację stosunków społecznych i działania w świecie stosunków społecznych jako czegoś sensownego. Teo­ ria systemów społecznych dotyczy rzeczy ponadjednostkowych i ponadludzkich. To, co mówi się o syste­ mach społecznych, równie dobrze może stosować się do innych typów systemów, nigdy bowiem nie wiado­ mo zbyt dokładnie, jakie konsekwencje w postaci rzeczywistego zachowania nastąpiłyby, gdyby była prawdziwa konkretna hipoteza. Wiadomo to nato­ miast w przypadku hipotez adekwatnych na poziomie znaczeń. Gdy chodzi o przykłady, wydaje się, że ist­ nieje prowizoryczna tylko zgodność między zdania­ » Zob. T. Parsons, The Social System, London 1952, rozdz. 2.

152

mi teorii systemów a zdarzeniami w rzeczywistym świecie. 29. Nie sądzimy, że sama analiza zachowania ludz­ kiego w terminach modeli sensownego nastawienia działania powodowała jakieś odniesienie do psycholo­ gii. Wzorce nastawienia działania są elementami, z których konstruuje się pojęcia stosunków społecz­ nych, ale z socjologicznego punktu widzenia są to je­ dynie wyjaśniające konstrukty. Nie trzeba sądzić, że mają tę postać, jaką mają, z powodu pewnego przy­ musu psychologicznego. Z drugiej strony prawdą jest, że ponieważ system osobowości ludzkiej nie jest nie­ skończenie plastyczny, konkretne wzorce nastawienia, konieczne do utrzymania wzorców stosunków społecz­ nych, wymagają i zakładają możliwości psychiczne w procesie socjalizacji i są przez nie ograniczane. Jeśli jest to wszystko, co Parsons usiłuje powiedzieć, wzbo­ gaca on zasadniczo teorię działania społecznego, szcze­ gólnie w przypadku bardziej trwałych struktur działania społecznego. Ale Parsons mówi coś więcej. Powiada on, że jeśli system społeczny ma być systemem społecznym, sto­ sunki społeczne muszą być zinstytucjonalizowane nie tylko w tym sensie, że wszystkie elementy konfliktu muszą być usunięte, lecz w tym też sensie, że ucze­ stnicy muszą rozwinąć, na poziomie psychicznym, „dyspozycję-potrzebę” robienia tego, czego system wymaga. Tak więc działający system społeczny za­ wiera nie tylko mechanizmy socjalizacji, lecz rów­ nież kontroli zboczeń i resocjalizacji osobników zbo­ czonych. Okazuje się, że porządek społeczny zależy od dwóch częściowo nakładających się systemów, od jed­ nego — na poziomie społecznym, i od drugiego — na poziomie osobowości. Kłopot z tym podejściem polega na tym, że wszel­ kie konflikty traktuje się jako wypływające z zakłó­ ceń na poziomie osobowości. Do takiego ujęcia zbo­ czeń dochodzi Parsons. W przeciwieństwie do tego Durkheim traktuje zbrodnię jako zjawisko normalne 153

(to znaczy raczej jako coś, czym rządzą własne nor­ my o charakterze społecznym, niż jako wytwór za­ kłóceń osobowości), a Weber uwzględnia zawsze, jak widzieliśmy, że raczej konflikt niż system może być wynikiem gry różnych wzorców nastawienia działa­ nia w świecie stosunków społecznych. 30. Usiłowaliśmy zarysować tu konsekwencje pły­ nące dla socjologii z ujmowania bytu podmiotu jako bytu wśród stosunków społecznych oraz z konieczno­ ści uwzględniania wśród naszych pojęć tych pojęć, jakich używają podmioty działające w ramach stosun­ ków społecznych lub podmioty działające w świecie, w którym stosunki społeczne jawią się jako przed­ mioty. Wskazywaliśmy, że znaczy to, iż ten rodzaj socjologii trzeba odróżnić zarówno od fenomenologii życia codziennego, jak i od czysto statystycznego pozytywizmu i empiryzmu. Na koniec pokazywaliśmy, że jest to rodzaj socjologii znacznie bogatszy i znacz­ nie ściślej związany z realnym światem, w sposób poddający się dowodowi, niż współczesna teoria sy­ stemów. Dlatego trudno uznać, by było prawdopo­ dobne, że socjologia współczesna wyda wiele znaczą­ cych prac, które miałyby głębię i prawdziwie socjo­ logiczny charakter, tak łatwo uchwytne w dziele We­ bera i Durkheima. Przełożył Bohdan Chwedeńczuk

Peter Winch IDEA NAUKI SPOŁECZNEJ I JEJ STOSUNEK DO FILOZOFII

ROZUMIENIE INSTYTUCJI SPOŁECZNYCH

Według poglądu Milla rozumienie instytucji społecz­ nej polega na obserwowaniu prawidłowości w zacho­ waniu jej członków i wyrażaniu tych prawidłowości w postaci uogólnień. Otóż jeśli położenie badacza społeczeństwa (w szerokim sensie) można uznać za po­ równywalne co do jego głównych momentów logicz­ nych z położeniem przyrodnika, prawdziwe musi być poniższe zdanie. Pojęcia i kryteria, wedle których so­ cjolog sądzi, że w dwóch sytuacjach powstała ta sa­ ma rzecz lub to samo działanie, trzeba ujmować w odniesieniu do reguł rządzących badaniem socjolo­ gicznym. Ale tu stajemy w obliczu trudności. W przy­ padku przyrodnika bowiem mamy do czynienia z jednym tylko zbiorem reguł, mianowicie z regułami rządzącymi samym badaniem naukowym, tu nato­ miast to, co socjolog bada, a także badanie tego cze­ goś jest działalnością ludzką, a zatem przebiega we­ dle pewnych reguł. I raczej te reguły niż te, które rządzą badaniem socjologicznym, określają, co ucho­ dzi za „robienie tej samej rzeczy” w przypadku dzia­ łalności tego rodzaju. Przykład może to rozjaśnić. Zastanówmy się nad przypowieścią o faryzeuszu i celniku z Ewangelii św. Łukasza (18, 11). Czy faryzeusz mówiący: „Boże, dzię­ kuję ci, że nie jestem jak inni ludzie”, zrobił to sa­ mo, co celnik, który modlił się: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika”? Aby odpowiedzieć na to py­ 155

tanie, trzeba by rozważyć, co się mieści w pojęciu modlitwy; to zaś jest pytanie religijne. Innymi sło­ wy, kryteria odpowiednie do rozstrzygnięcia, czy czyny tych dwóch ludzi są takie same, czy nie, na­ leżą do samej religii. Tak więc, socjolog religii bę­ dzie musiał odpowiedzieć na pytanie, czy te dwa czyny należą do działalności tego samego rodzaju, lecz odpowiedzi na to pytanie udziela się nie wedle kryteriów socjologii, lecz z samej religii. Jeśli jednak sądy o identyczności, a więc uogólnie­ nia wypowiadane przez socjologa religii, wspierają się na kryteriach religii, jego stosunek do tych, któ­ rzy dokonują działań religijnych, nie może być do­ kładnie taki jak stosunek obserwatora do tego, co obserwuje. Musi przypominać raczej uczestnictwo przyrodnika i jego kolegów w działaniach składają­ cych się na badanie naukowe. Mówiąc ogólnie, jeśli nawet uprawnione jest powiedzenie, że nasze rozu­ mienie jakiejś odmiany działania społecznego polega na poznaniu jego prawidłowości, charakter owego poznania musi się bardzo różnić od charakteru, jaki ma poznanie prawidłowości fizycznych. Popełniamy więc zasadniczy błąd, gdy porównujemy działanie badacza form zachowania społecznego z działaniem, na przykład, inżyniera badającego pracę maszyny; mówiąc za Millem, że maszyna, o którą chodzi socjo­ logowi, jest znacznie bardziej złożona niż jakakolwiek maszyna w sensie fizycznym, wcale nie zbliżamy się do rozstrzygnięcia. Jeśli mamy porównywać badacza społeczeństwa z inżynierem, zrobimy lepiej porównu­ jąc go z początkującym inżynierem, który bada, czym w ogóle jest inżynieria, to znaczy działalność inży­ nierska. Socjologiczne rozumienie zjawisk społecz­ nych bardziej przypomina rozumienie przez inżyniera działań jego kolegów niż rozumienie przez niego sy­ stemów 'mechanicznych, jakie bada. Sytuację tę odzwierciedlają następujące przeświad­ czenia potoczne. Historyk czy socjolog religii sam mu­ si mieć jakieś uczucia religijne, jeśli ma uchwycić 156

sens ruchu religijnego, który bada, i zrozumieć oko­ liczności rządzące życiem jego uczestników. Historyk sztuki musi mieć jakiś zmysł estetyczny, by zrozu­ mieć zagadnienie, przed jakim stawali artyści jego czasów, bez tego pominie to właśnie, co czyni zeń historyka sztuki. Nie chcę twierdzić, że musimy poprzestać na rozu­ mieniu o charakterze nierefleksyjnym, którego przy­ kładem jest rozumienie przez inżyniera działań jego kolegów. Chcę jednak powiedzieć, że każde bardziej refleksyjne rozumienie, jeśli w ogóle ma uchodzić za autentyczne, musi nieuchronnie zakładać nierefleksyjne rozumienie ze strony uczestnika. A samo to spra­ wia, że mylące jest porównywanie owego rozumienia z rozumieniem przez przyrodnika jego danych nau­ kowych. Podobnie, choć refleksyjny badacz społe­ czeństwa czy konkretnej odmiany życia społecznego może uznać za konieczne użycie pojęć, których nie czerpie z form działalności, jaką bada, lecz raczej z kontekstu własnego badania, te jego pojęcia technicz­ ne będą jednak zakładały uprzednie rozumienie tam­ tych innych pojęć, należących do badanych przez nie­ go działań. Na przykład pojęcie „wybór aktywów” jest tech­ nicznym pojęciem ekonomii; nie stosuje go na ogół biznesmen prowadzący swe interesy, lecz ekonomista pragnący wyjaśnić naturę i konsekwencje pewnych rodzajów zachowań biznesmena. Wiąże się ono jed­ nak logitznie z pojęciami wkraczającymi w działal­ ność biznesmena, jego bowiem użycie przez ekonomi­ stę zakłada, że rozumie on, co to znaczy prowadzić interesy, co z kolei zawiera rozumienie takich pojęć dotyczących biznesu, jak pieniądze, zysk, koszt, ry­ zyko itd. Tylko stosunek między jego ujęciem a owy­ mi pojęciami sprawia, że jest to ujęcie działalności ekonomicznej, a nie, na przykład, rozważanie teolo­ giczne. A znów psychoanalityk może wyjaśniać zachowanie nerwicowe pacjenta w terminach czynników, których 157

pacjent nie zna, oraz pojęć, których nie rozumie. Za­ łóżmy, że wyjaśnienie psychoanalityka odwołuje się do zdarzeń z wczesnego dzieciństwa pacjenta. Otóż opis owych zdarzeń będzie zakładał rozumienie po­ jęć ujmujących, na przykład, przebieg życia rodzin­ nego w naszym społeczeństwie, pojęcia te bowiem bę­ dą musiały wkraczać, choćby w szczątkowej postaci, w stosunki między dzieckiem a jego rodziną. Psycho­ analityk, pragnący przedstawić przyczyny nerwic wśród — na przykład — tubylców z Wysp Trobrianda, nie mógłby1 bez szerszych wyjaśnień posługiwać się pojęciami, które Freud utworzył dla sytuacji po­ wstających w naszym społeczeństwie. Musiałby zba­ dać najpierw takie rzeczy, jak pojęcie ojcostwa wśród owych wyspiarzy, i uwzględnić wszystkie istotne aspekty, pod którymi ich pojęcie różni się od pojęcia obiegowego w naszym społeczeństwie. A ba­ danie takie prawie nieuchronnie doprowadziłoby do pewnych zmian w teorii psychologicznej, potrzebnej do wyjaśnienia zachowania nerwicowego w tej no­ wej sytuacji. W pewnej mierze okoliczności te uzasadniają ten rodzaj sceptycyzmu historycznego, jaki niedoceniany filozof, Robin George Collingwood, wyraża w The Idea oj History.1 Choć nie musimy wydobywać ich na jaw, kiedy zajmujemy się sytuacjami występującymi w naszym społeczeństwie czy w społeczeństwach, któ­ rych życie jest nam dostatecznie bliskie, ich konsek­ wencje praktyczne nabierają wagi, gdy przedmiotem badania jest społeczeństwo kulturowo obce badaczo­ wi. Wyjaśnia to rangę, jaką idealiści nadają takim pojęciom, jak „empatia” i „wyobraźnia historyczna” (co nie znaczy, że pojęcia te nie nastręczają własnych trudności). Wiąże się to również z innym swoiście idealistycznym poglądem, mianowicie że rozumienie społeczeństwa ludzkiego jest ściśle związane z dzia­ łalnością filozofa. 1 R. G. Collingwood, The Idea of History, Oxford 1946, pas­ sim.

158

MAX WEBER: VERSTEHEN — ROZUMIENIE A WYJAŚNIANIE PRZYCZYNOWE

O osobliwym znaczeniu, jakie posiada słowo „rozu­ mieć”, gdy stosujemy je do odmian życia społeczne­ go, najwięcej powiedział Max Weber. Pierwszą spra­ wą, nad którą zamierzam się zastanowić, jest Weberowskie ujęcie stosunku między osiąganiem „inter­ pretującego rozumienia” [deutend verstehen] sensu [Sinn] zachowania a przedstawianiem wyjaśnienia przyczynowego [kausal erklären], które ustala, co wywołuje dane zachowanie i jakie są jego następ­ stwa. Otóż Weber nigdy nie określił wyraźnie charakte­ ru logicznego rozumienia interpretującego. Mówi o nim na ogół, jakby to była po prostu pewna technika psychologiczna, jakby chodziło o postawienie się w położeniu bliźniego. Doprowadziło to wielu autorów do twierdzenia, że Weber myli to, co jest zwyczajnie .techniką formułowania hipotez, z logicznym charak­ terem dowodów uzasadniających owe hipotezy. Tak więc Popper wywodzi, że choć możemy posłużyć się naszą wiedzą o naszych procesach świadomościowych, by formułować hipotezy dotyczące podobnych proce­ sów u innych ludzi, „hipotezy te musimy sprawdzać, musimy podporządkować je metodzie selekcji za po­ mocą eliminacji. (Intuicja nie pozwala pewnym lu­ dziom nawet wyobrazić sobie, że ktoś mógłby nie lu­ bić czekolady.)”2 Lecz choćby dało się stosować takie krytyki do wulgaryzatorów Webera, nie sposób posłużyć się ni­ mi zasadnie przeciw jego poglądom, Weber bardzo bowiem podkreśla, że sama „intuicja” nie wystarcza i że trzeba ją sprawdzać za pomocą starannej obser­ wacji. Sądzę jednak, że można mu zarzucić, iż podaje błędne ujęcie procesu sprawdzania ważności zgła­ 1 K. R. Popper, The Poverty of Historicism, London 1957, « 29.

159

szanych interpretacji socjologicznych. Lecz korygo­ wanie Webera oddala nas raczej, niż zbliża do stano­ wiska, jakim Popper, Ginsberg i wielu tych, którzy myślą podobnie, chcieliby zastąpić stanowisko Webe­ ra. Weber mówi: „Każda interpretacja zmierza do te­ go, by być oczywista lub bezpośrednio w i a r- y g o dn a. Lecz interpretacja sprawiająca, że znaczenie da­ nego zachowania jest, tak jak tego chcemy, całkowi­ cie oczywiste samo przez się, nie może z tej właśnie racji pretendować do tego, iż jest także słuszną in­ terpretacją przyczynową. Sama w sobie jest jedynie szczególnie godną zaufania hipotezą.” 3 Dalej zaś po­ wiada, że właściwą metodą weryfikacji takiej hipo­ tezy jest ustalanie praw statystycznych opartych na obserwacji zdarzeń. W ten sposób dochodzi do poję­ cia prawa socjologicznego jako „prawidłowości staty­ stycznej, która odpowiada sensownie pomyślanemu znaczeniu”. Weber ma bezsprzecznie rację wskazując, że inter­ pretacja oczywista nie musi być słuszna. Przykładem tego jest interpretacja R. S. Lynda magii voodoo z Hai­ ti jako „systemu ciągów przyczynowych uchodzących za prawdziwe i pewne” 4; mnóstwo podobnych przy­ kładów zawiera też Złota gałąź Frazera. Chcę jednak podać w wątpliwość płynącą z wypowiedzi Webera sugestię, że rozumienie jest czymś logicznie niezupełnym i wymaga dopełnienia przez całkowicie inną metodę, mianowicie przez dane statystyki. Chcę przeciwstawić temu zdecydowane oświadczenie, że je­ śli interpretacja, jaką się nam proponuje, jest błędna, statystycy nie są, choć mogą to sugerować, rozstrzy­ gającą i ostateczną instancją odwoławczą, jak wska­ zuje Weber, gdy chodzi o zasadność interpretacji so­ cjologicznych. Potrzebna jest wówczas lepsza inter­ 3 M. Weber, Wirtschaft und Gesellschaft, Tübingen 1956, rozdz. I. 1 R. S. Lynd, Knowledge for What?, Princeton 1945, s. 121.

160

pretacja, nie zaś coś innego rodzaju. Zgodność inter­ pretacji ze statystyką nie dowodzi, że interpretacja jest zasadna. Interpretacji obrzędów magicznych da­ nego plemienia jako formy chybionej działalności naukowej nie ulepszają dane statystyczne, dotyczące tego, co członkowie owego plemienia skłonni są robić w rozmaitych sytuacjach (choć może to stanowić część argumentacji). Ostatecznie potrzebne jest tu ro­ zumowanie filozoficzne, na przykład takie jak rozu­ mowanie Collingwooda w The Principles of Art.‘ Błędna bowiem interpretacja jakiejś formy społecz­ nego działania jest bardzo podobna do błędów tego typu, jakimi zajmuje się filozofia. Wittgenstein mówi gdzieś, że kiedy popadamy w trudności filozoficzne dotyczące użycia pewnych po­ jęć naszego języka, jesteśmy niczym dzicy, którzy stykają się z czymś pochodzącym z obcej kultury. Wskazuję tu po prostu na następującą konsekwencję: socjologowie interpretujący błędnie obcą kulturę są ni­ czym filozofowie, którzy popadają w trudności zwią­ zane z zastosowaniem.własnych pojęć. Są tu oczywi­ ście różnice. Trudności filozofa dotyczą zazwyczaj czegoś, co doskonale zna, lecz na co nie potrafi w da­ nej chwili spojrzeć z właściwej perspektywy. Trud­ ności socjologa często dotyczą czegoś, czego w ogóle nie zna, toteż może nie mieć stosownej perspektywy, którą by wykorzystał. Może to niekiedy czynić jego zadanie trudniejszym od zadania filozofa, ale niekie­ dy może też czynić je łatwiejszym. Lecz analogia między ich problemami powinna być wyraźnie wi­ doczna. Niektóre procedury, jakie stosuje Wittgenstein w swych filozoficznych dociekaniach wyjaśniających, wzmacniają to stanowisko. Usiłuje on zwrócić uwagę na pewne cechy naszych pojęć, porównując je z po­ jęciami jakiegoś wyobrażonego społeczeństwa, w któ6 R. G. Collingwood, The Principles of Art, Oxford 1938, ks. 1. rozdz. IV.

11 — Kryzys i schizma vol. II

161

rym znane nam sposoby myślenia są nieznacznie zniekształcone. Skłania nas na przykład, byśmy za­ łożyli, że takie społeczeństwo handluje drewnem w następujący sposób: „Składają drewno w sterty o do­ wolnej i zmiennej wysokości, a następnie sprzedają je za cenę proporcjonalną do powierzchni, jaką owe stosy zajmują. Cóż z tego, jeśliby nawet uzasadniali to w następujących słowach: «Oczywiście, jeśli kupujesz więcej drewna, musisz więcej płacić»?”6 Oto jest ważne pytanie: W jakich okolicznościach możemy po­ wiedzieć, że rozumiemy zachowanie tego rodzaju? Jak wskazywałem, Weber mówi często tak, jakby ostatecznym sprawdzianem była nasza zdolność do formułowania praw statystycznych, które pozwalały­ by nam przewidywać z dużą dokładnością, co ludzie będą przypuszczalnie robić w danych okolicznościach. Odpowiada temu jego próba definiowania „roli spo­ łecznej” w terminach prawdopodobieństwa wykonywania działań pewnego rodzaju w danych okolicznościach. W ten sposób możemy być zdolni z po­ wodzeniem i z dużą dokładnośoią przewidywać zacho­ wania z przykładu Wittgensteina, lecz nie możemy utrzymywać, że posiedliśmy rozumienie tego, co rze­ czywiście robią owi ludzie. Różnica ta stanowi dokład­ ny odpowiednik różnicy między zdolnością do formu­ łowania praw statystycznych mówiących o prawdo­ podobieństwie występowania słów w danym języku a zdolnością rozumienia tego, co powiedział ktoś, kto mówi tym językiem. Tego ostatniego nigdy nie sposób sprowadzić do tego pierwszego; człowiek ro­ zumiejący język chiński nie jest człowiekiem, który ujmuje z całą stanowczością statystyczne prawdopo­ dobieństwa występowania rozmaitych słów w tym ję­ zyku. Naprawdę może je ujmować nie wiedząc, że w ogóle ma do czynienia z językiem, a w każdym razie samo to przekonanie, że ma do czynienia z językiem, ’ L. Wittgenstein, Remarks on the Foundations of Mathema­ tics, Oxford 1956, s. 142—151.

162

nie jest czymś, co można by sformułować statystycz­ nie. W takich sytuacjach jak ta „rozumienie” to uchwycenie sedna czy znaczenia tego, co się robi lub mówi. Jest to pojęcie bardzo odległe od świata staty­ styki i praw przyczynowych; bliższe jest dziedzinie mowy i wewnętrznych relacji wiążących części owej dziedziny. Pojęcie znaczenia trzeba starannie odróż­ nić od pojęcia funkcji, w sensie quasi-przyczynowym, którego użycia w antropologii społecznej i w socjolo­ gii nie będę tu dalej badał.

MAX WEBER: DZIAŁANIE SENSOWNE A DZIAŁANIE SPOŁECZNE

Konsekwencje tego mogę przedstawić najlepiej roz­ ważając stanowisko Webera od innej strony, od stro­ ny rozróżnienia, jakiego dokonał między zachowa­ niem, które jest jedynie sensowne, a takim, które jest zarazem sensowne i społeczne. Otóż jest rzeczą oczywistą, że żadnego takiego rozróżnienia nie spo­ sób przeprowadzić. Każde zachowanie sensowne musi być społeczne, ponieważ sensowne może być tylko wtedy, gdy rządzą nim reguły, a reguły zakładają otoczenie społeczne. Weber rozpoznaje wyraźnie do­ niosłość tej kwestii dla socjologii, nawet gdy dociera do tego, co muszę uznać za jej odwrotną stronę. In­ teresujące, że czyniąc tak zaczyna zarazem pisać o instytucjach społecznych w sposób zupełnie niezgod­ ny z tym, co powiedział o rozumieniu — Verstehen; tego właśnie chciałoby się oczekiwać, skoro Verste­ hen pociąga Sinn, Sinn zaś pociąga istnienie społecz­ nie ustanowionych reguł. Mam tu na myśli ważną roz­ prawę R. Stammlers „Ueberwindung” der materiali­ stischen Geschichtsauffassung7 („R. Stammlera «przezwyciężenie» materialistycznej koncepcji histo­ 7 M. Weber, Gesammelte Aufsätze zur Wissenschaftslehre, Tübingen 1922.

163

rii”), gdzie wiąże z sobą następującą parę twierdzeń: po pierwsze, że założenie, iż człowiek jest zdolny do przestrzegania reguł zachowania całkowicie niezależ­ nie od jakiegokolwiek kontekstu społecznego, nie na­ stręcza żadnych trudności logicznych; po drugie, że nie istnieje żadna różnica logiczna między techniką manipulowania przedmiotami przyrody (na przykład za pomocą maszyn), by osiągnąć własne cele, a tech­ niką „manipulowania” istotami ludzkimi, jak to czy­ ni, wedle sugestii Webera, właściciel fabryki ze swy­ mi pracownikami. Powiada on: „To, że w jednym przypadku zdarzenia świadomości wchodzą w skład łańcucha przyczynowego, w drugim zaś nie, nie wpro­ wadza najmniejszej różnicy logicznej” — popełniając błąd, polegający na przyjmowaniu, iż „zdarzenia świadomości” po prostu różnią się empirycznie od in­ nych rodzajów zdarzeń. Weber nie uświadamia sobie, że pojęcie „zdarzenia” zawiera tu inny sens, wskazu­ jąc na kontekst przestrzeganych przez ludzi reguł, którego nie można wiązać z kontekstem praw przy­ czynowych, nie popadając w trudności logiczne. Nie udaje mu się więc próba wyprowadzenia wniosku, że „prawa”, jakie może formułować socjolog, by wyjaś­ nić zachowanie istot ludzkich, nie różnią się logicznie od „praw” nauk przyrodniczych. Usiłując opisać sytuację, którą posługuje się jako przykładem w taki sposób, by potwierdzała jego sta­ nowisko, Weber zapomina o użyciu pojęć, które by­ łyby przydatne do interpretującego rozumienia owej sytuacji. Zamiast mówić, że robotnicy w jego fabryce są opłacani i wydają pieniądze, mówi, że wręcza się im kawałki metalu, oni zaś wręczają te kawałki me­ talu innym ludziom i otrzymują od nich inne przed­ mioty; nie mówi o policji chroniącej własność robot­ ników, lecz o „ludziach w hełmach”, którzy przycho­ dzą i oddają robotnikom kawałki metalu, jakie inni im odebrali, itd. Krótko mówiąc, zajmuje zewnętrzny punkt widzenia i zapomina o uwzględnieniu „subiek­ tywnie rozumianego sensu” zachowania, o którym 164

mówi. Chciałbym podkreślić, że jest to naturalny re­ zultat jego prób oddzielenia stosunków społecznych, więżących owych robotników, od idei, jakie ucieleś­ niają ich działania, takich jak idee „pieniądza”, „wła­ sności”, „policji”, „kupowania i sprzedawania” itd. Ich wzajemne stosunki istnieją tylko poprzez te idee, a — podobnie — idee te istnieją tylko w ich wza­ jemnych stosunkach. Nie przeczę, że przyjęcie takich narzędzi jak Weberowskie „uzewnętrznienie” jego opisu tej sytuacji może być niekiedy użyteczne. Może służyć zwróceniu uwagi czytelnika na tak oczywiste i znane aspekty sytuacji, że bez tego pominąłby je. W tym przypadku można porównać owo narzędzie z używaniem przez Wittgensteina wyobrażonych, dziwacznych przykła­ dów, o których wspominałem. Można też porównać je z Verfremdungseffekt (efekt obcości) Bertolda Brech­ ta, którym posługiwał się w swych realizacjach tea­ tralnych lub z wprowadzaniem przez Caradoga Evansa do jego złowrogo-satyrycznych opowiadań o za­ chodniej Walii dosłownych przekładów z walijskiego. Skutkiem działania wszystkich tych narzędzi jest wy­ trącenie czytelnika czy widza z dufnej krótkowzrocz­ ności, którą może rodzić nadmierna z czymś zażyłość. Niebezpieczeństwo natomiast polega na tym, że użyt­ kownik owych narzędzi dojdzie do poglądu, iż jego sposób patrzenia na rzeczy jest jakoś bardziej real­ ny niż zwykły sposób. Podejrzewamy, że Brecht mo­ że niekiedy przyjmować tę imitującą Boga postawę (co byłoby zgodne z jego marksizmem); z pewnością jest ona uwikłana w Paretowskie ujęcie „residuów”, a choć jest postawą w całości bardzo daleką Webero­ wi, wypływa jednak całkiem naturalnie z jego me­ todologicznego ujęcia sposobu wzajemnego odnosze­ nia się do siebie stosunków społecznych i idei ludz­ kich oraz z każdej próby porównania teorii socjolo­ gicznych z teoriami nauk przyrodniczych. Jedyne uprawnione użycie takiego Verfremdungseffekt po­ lega na zwracaniu uwagi na to, co znane i oczywiste, 165

nie zaś na wykazywaniu, że jest ono zbędne w na­ szym rozumieniu.8 Ponadto, jeśli naprawimy ów błąd Weberowskiego ujęcia, znacznie łatwiej będzie bronić jego koncepcji Verstehen przed uporczywie powtarzaną krytyką. Morris Ginsberg na przykład pisze: „Wydaje się, że podstawowe założenie verstehende Soziologie (socjologia rozumiejąca) i verstehende Psy­ chologie (psychologia rozumiejąca) głosi, że to, co poznajemy wewnątrz naszych umysłów, jest jakoś bar­ dziej zrozumiałe niż to, co obserwujemy na zewnątrz. Nie ma żadnego wewnętrznego zmysłu, który za po­ mocą bezpośredniej intuicji ustala powiązania między faktami wewnętrznymi. Powiązania takie są w isto­ cie uogólnieniami empirycznymi, nie bardziej uzasad­ nionymi niż podobne uogólnienia dotyczące faktów zewnętrznych.”9 Trzeba tu stwierdzić zdecydowanie, że podstawą po­ wiedzenia, iż rozumienie społeczeństwa różni się lo­ gicznie od rozumienia przyrody, nie jest hipoteza „zmysłu wewnętrznego” (pojęcie to krytykuje ener­ gicznie Peter Geach 10). W istocie wypływa ono z mo­ jego przeprowadzonego wcześniej rozumowania, wy­ kazującego, że pojęć, w których terminach rozumie­ my własne procesy świadomościowe i zachowania, trzeba się uczyć, a zatem muszą być społecznie usta­ lone, tak samo jak pojęcia, w których terminach osią­ gamy rozumienie zachowań innych ludzi. Tak więc uwaga Ginsberga, że niesmak, jaki budzą pewne po­ karmy w kimś przestrzegającym tabu, „nie jest bez­ pośrednio zrozumiały dla kogoś wychowanego w in­ nej tradycji” — uwaga ta, nie będąc bynajmniej uprawnioną krytyką tego rodzaju poglądu na Ver­ stehen, jaki starałem się przedstawić, wypływa bez­ • Ten ostatni przykład podsunęły ml rozmowy z moim kolegą D. L. Simsem. • M. Ginsberg, On the Diversity of Morals, Heinemann 1956, s. 155. 11 P. Geach, Mental Acts, London 1957, § 24.

166

pośrednio z tego poglądu. Zajmowałem się już ideą, wedle której powiązania utrwalone w naszych po­ jęciach dotyczących zachowania ludzkiego są po pro­ stu rezultatami uogólnień empirycznych. WEWNĘTHZNOSC STOSUNKÓW SPOŁECZNYCH

Jeśli stosunki społeczne między ludźmi istnieją tylko w ich ideach i przez nie, to ponieważ stosunki mię­ dzy ideami są stosunkami wewnętrznymi, stosunki społeczne również muszą być odmianą stosunków we­ wnętrznych. Prowadzi mnie to do konfliktu z uznawa­ ną szeroko zasadą Hume’a: „Żaden przedmiot nie po­ ciąga istnienia jakiegokolwiek innego przedmiotu, je­ śli rozważamy owe przedmioty same w sobie, a nie spoglądamy nigdy poza idee, jakie sobie tworzymy o nich.” W zamierzeniu Hume’a niewątpliwie ma się to stosować do działań ludzkich i do życia społecznego, a także do zjawisk przyrody. Otóż zacznijmy od tego, że zasada Hume’a nie jest bezwarunkowo prawdzi­ wa nawet w odniesieniu do naszego poznania zjawisk przyrodniczych. Gdy słyszę dźwięk i rozpoznają, że jest to huk grzmotu, skłaniam się od razu do prze­ świadczenia, że występują różne inne zdarzenia, na przykład wyładowania elektryczne w atmosferze, nawet gdy określam to, co słyszałem, słowem „grzmot”. A więc z „idei, którą sobie utworzyłem”, tego, co słyszałem, mogę prawomocnie wnosić o „istnieniu innych przedmiotów”. Jeśli ustalę nastę­ pnie, że wtedy, kiedy słyszałem dźwięk, nie było w pobliżu burzy elektrycznej, będę musiał odwołać mo­ je twierdzenie, że słyszałem grzmot. Słowo „grzmot” jest, by posłużyć się zwrotem Gilberta Ryle’a, nasy­ cone teorią; zdania stwierdzające występowanie grzmotu mają powiązania logiczne ze zdaniami stwier­ dzającymi występowanie innych zdarzeń. Mówiąc to nie wprowadzamy oczywiście żadnego tajemniczego związku przyczynowego in rebus, takiego, co do któ­ 167

rego Hume mógłby mieć uzasadnione zastrzeżenia. Wskazujemy po prostu, że Hume przeoczył, że „idea, jaką sobie tworzymy o przedmiocie”, nie składa się tylko z elementów zaczerpniętych z naszej obserwa­ cji izolowanego przedmiotu, lecz zawiera ideę zwią­ zków między nim a innymi przedmiotami. (A trudno byłoby utworzyć pojęcie języka, w którym byłoby inaczej.) Rozważmy teraz bardzo prosty przypadek wzor­ cowy stosunku między działaniami w społeczeństwie ludzkim, mianowicie stosunek między aktem rozka­ zywania a aktem posłuszeństwa wobec rozkazu. Sierżant woła: „Na prawo patrz!”, a wszyscy jego podkomendni spoglądają w prawo. Otóż opisując działania ludzi w terminach pojęcia posłuszeństwa wobec zakazu przystajemy — oczywiście — na po­ wiedzenie, że rozkaz został wydany. Dotąd sytuacja wydaje się odpowiadać dokładnie stosunkowi mię­ dzy grzmotem a burzą elektryczną. Lecz teraz trze­ ba dokonać pewnego rozróżnienia. To, że zdarzenie ma charakter aktu posłuszeństwa, jest czymś we­ wnętrznym wobec niego, czego nie można powie­ dzieć o zdarzeniu grzmotu; a w przeciwieństwie do zdarzeń w przyrodzie dotyczy to w ogólności działań ludzkich. W przypadku tych pierwszych, choć istoty ludzkie mogą o nich myśleć tylko w terminach po­ jęć, jakie rzeczywiście mają o nich, owe zdarzenia istnieją niezależnie ód nich. Burze elektryczne i sztormy istniały na długo przedtem, zanim pojawiły się istoty ludzkie, tworząc dotyczące ich pojęcia czy ustalając, że istnieją między nimi jakieś związki. Lecz nie ma sensu przypuszczać, że istoty ludzkie mogłyby wydawać rozkazy i słuchać ich, zanim do­ szły do utworzenia pojęcia rozkazu i posłuszeństwa. Samo wykonywanie bowiem takich czynności jest głównym przejawem tego, że posiadają te pojęcia. Sam akt posłuszeństwa jako istotny składnik zawie­ ra rozpoznanie tego, co występowało przedtem. Część oporu, jaki odczuwamy wobec poglądu, iż 168

ludzie mogą się odnosić do siebie poprzez swe dzia­ łania całkiem w ten sam sposób, w jaki mogą się odnosić do siebie zdania, wypływa prawdopodobnie z niewłaściwego rozumienia, czym są stosunki logi­ czne między samymi zdaniami. Skłonni jesteśmy my­ śleć o prawach logiki jako o czymś, co tworzy daną, sztywną strukturę, z którą ludzie usiłują — z więk­ szym lub mniejszym (ale nigdy całkowitym) powo­ dzeniem — uzgodnić to, co mówią w swej rzeczywi­ stej wymianie językowej i społecznej. Myślimy o zda­ niach jako o czymś eterycznym, co właśnie dla swej eterycznej, niefizycznej natury może dopaso­ wywać się do siebie ściślej, niż można ppmyśleć w przypadku czegoś tak jaskrawo materialnego jak lu­ dzie z krwi i kości oraz ich działania. W pewnym sensie mamy w tym słuszność, ujmowanie bowiem stosunków logicznych w formalny i systematyczny sposób jest myśleniem na bardzo wysokim poziomie abstrakcji, z którego usunięte zostały wszystkie ano­ malie, niedoskonałości i szorstkości, swoiste dla rze­ czywistej wymiany między ludźmi w społeczeństwie. Ale jak każda abstrakcja, której nie uświadamiamy sobie, może to być mylące. Może sprawiać, iż zapo­ minamy, że tylko ze swego zakorzenienia w rzeczywi­ stej, w pełnokrwistej wymianie międzyludzkiej owe systemy formalne czerpią takie życie, jakie mają. Cała bowiem idea stosunków logicznych możliwa jest jedy­ nie na mocy swego rodzaju zgody między ludźmi i ich działaniami, którą Wittgenstein rozważa w Do­ ciekaniach filozoficznych. Trafna jest uwaga Collingwooda o gramatyce formalnej: „Porównałem grama­ tyka do rzeźnika, ale, jeśli tak jest, jest to osobliwy rzeźnik. Podróżnicy opowiadają, że pewne ludy afry­ kańskie wycinają befsztyk z żywego zwierzęcia i przy­ rządzają na obiad, zwierzę zaś nie cierpi zbytnio na tym. Może to służyć za poprawkę do pierwotnego po­ równania.” 11 To, że stosunki społeczne miałyby być 11 R. G. Collingwood, The Principles of Art, s. 259.

169

podobne do stosunków logicznych między zdaniami, będzie się zdawało mniej dziwne, gdy tylko zrozu­ miemy, że stosunki logiczne między zdaniami zależą od stosunków społecznych między ludźmi. To, co powiedziałem, kłóci się oczywiście z Poppera „postulatem indywidualizmu metodologiczne­ go”, a wydaje się popadać w grzech, który nazywa on „esencjalizmem metodologicznym”. Popper utrzy­ muje, że teorie nauk społecznych dotyczą konstruk­ cji lub modeli teoretycznych, które badacz tworzy, by wyjaśniać pewne doświadczenia. Metodę tę porów­ nuje on wprost do budowania modeli teoretycznych w naukach przyrodniczych. „To użycie modeli wyjaśnia, a zarazem znosi twier­ dzenia eśencjalizmu metodologicznego [...]. Wyjaśnia, model bowiem ma charakter abstrakcyjny czy te­ oretyczny, my zaś skłonni jesteśmy wierzyć, że wi­ dzimy go albo w zmiennych, obserwowalnych zda­ rzeniach, albo poza nimi, jako swego rodzaju widzial­ nego ducha czy istotę. A znosi owe twierdzenia, po­ nieważ naszym zadaniem jest staranne analizowanie naszych modeli socjologicznych w terminach opiso­ wych lub nominalistycznych, to znaczy w terminach indywiduów, ich postaw, oczekiwań, stosunków itd. Postulat ten można nazwać indywidualizmem meto­ dologicznym.” “ Twierdzenie Poppera, że instytucje społeczne są tyl­ ko modelami wyjaśniającymi, wprowadzanymi przez badaczy społeczeństwa dla ich własnych celów, jest jawnie nieprawdziwe. Sposoby myślenia ucieleśnio­ ne w instytucjach rządzą sposobami zachowań człon­ ków społeczeństw, które badają socjologowie. Idea wojny, będąca jednym z przykładów Poppera, nie zo­ stała wymyślona po prostu przez ludzi, którzy chcieli wyjaśnić, co następuje między społeczeństwami, któ­ re wstąpiły w zbrojny konflikt. Jest to idea dostar­ czająca kryteriów stosowności zachowania członków 11 K. R. Popper, The Poverty of Historicism, § 29.

170

skłóconych społeczeństw. Ponieważ mój kraj jest w stanie wojny, są pewne rzeczy, które muszę zrobić, i pewne, których nie wolno mi zrobić. Zachowaniem moim rządzi, można rzec, moje pojęcie siebie same­ go jako mieszkańca wojującego kraju. Pojęcie wojny należy w sposób istotny do mojego zachowania. Ale pojęcie ciążenia tak samo w sposób istotny nie nale­ ży do spadającego jabłka; należy raczej do przedsta­ wianego przez fizyka wyjaśnienia zachowania jabłka. Uznanie tego nie ma nic wspólnego, uczciwszy Poppera, z wiarą w duchy bytujące poza zjawiskami. Po­ nadto nie sposób pójść dalej w opisie postaw, ocze­ kiwań i stosunków indywiduów, bez odwołania się do wkraczających w owe postawy itd. pojęć, któ­ rych znaczenia z pewnością nie można wyjaśnić w terminach działań żadnych poszczególnych osób.18

„IDEE” DYSKURSYWNE I NIEDYSKURSYWNE

W trakcie tych wywodów wiązałem twierdzenie, że stosunki społeczne są wewnętrzne, z twierdzeniem, że wzajemne oddziaływania ludzi „ucieleśniają idee”, sugerując, iż korzystniej jest porównywać interakcję społeczną z wymianą idei w rozmowie niż z interakcją sił w systemie fizycznym. Może się wydawać, iż stawia mnie to wobec niebezpieczeństwa nadmiernego intelektualizowania życia społecznego, szczególnie że wszystkie przykłady, jakie dotychczas rozważałem, były przykładami zachowania wyrażającego idee dy­ skursywne, to znaczy idee, które znajdują również jawny wyraz językowy. Dlatego właśnie, że użycie języka jest tak głęboko i nieodłącznie związane z in­ nymi, niejęzykowymi czynnościami, jakie wykonują ludzie, można mówić o ich niejęzykowym zachowa­ niu, że wyraża również idee dyskursywne. Poza przy­ « Por. M. Mandelbaum, Societal Facts, „Brltish Journal of Sociology”, 1955, VI 4.

171

kładami, które podawałem już w innych kontekstach, trzeba tylko przypomnieć sobie, w jak ogromnym stopniu uczenie się jakiejkolwiek swoiście ludzkiej czynności zawiera normalnie również mówienie: w związku, na przykład, z rozważaniem możliwości wy­ boru sposobów robienia rzeczy, wpajaniem wzorów dobrej roboty, podawaniem racji itd. Nie ma jednak wyraźnej granicy między zachowaniem wyrażającym idee dyskursywne a takim, które tego nie czyni; to ostatnie jest na tyle podobne do tego pierwszego, że trzeba traktować je jako zachowania analogiczne. Tak więc, choćby nawet nienaturalne było powie­ dzenie, że dany rodzaj stosunków społecznych wyraża jakieś idee o charakterze dyskursywnym, są one je­ dnak bliższe tej ogólnej kategorii niż interakcji sił fizycznych. Collingwood przedstawia uderzający przykład tej sytuacji, rozważając analogię między językiem a ubio­ rem.14 My natomiast zastanówmy się nad następują­ cą sceną z firnu Shane. Samotny jeździec przybywa do odosobnionego domostwa drobnego farmera w amerykańskiej prerii, narażonego na grabieże ze strony przedstawiciel rodzącej się klasy wielkich właścicieli bydła. Między obcym a gospodarzem, choć prawie nie mówią do siebie, nawiązuje się nić sym­ patii. Obcy w milczeniu, z pełnym powodzeniem po­ maga tamtemu karczować drzewa na pastwisku. Gdy odpoczywają, ich spojrzenia spotykają się; uśmiecha­ ją się do siebie. Otóż każde wyraźne ujęcie tego ro­ dzaju zrozumienia, jakie powstało między tymi dwo­ ma ludźmi i znalazło wyraz w owym spojrzeniu, gdybyśmy usiłowali je przedstawić, byłoby niewątpliwie bardzo złożone i nieadekwatne. Rozumiemy je jed­ nak, tak jak możemy rozumieć znaczenie brzemien­ nej pauzy (pomyślmy, czym jest to, co czyni pauzę brzemienną) lub jak możemy rozumieć znaczenie ge­ stu dopełniającego zdanie. „Opowiadają, że pewnego 14 R. G. Collingwood, The Principles of Art, s. 244.

172

razu Budda, w szczytowej chwili dysputy filozofi­ cznej... wziął do ręki kwiat i spojrzał na niego. Je­ den z jego uczniów uśmiechnął się, a mistrz rzekł do niego: «Zrozumiałeś mnie».” ls Chcę podkreślić, że tak jak w rozmowie sedno uwagi (czy pauzy) zależy od jej wewnętrznego stosunku do tego, co występowało wcześniej, tak też w owej scenie z filmu wymiana spojrzeń czerpie pełnię znaczenia ze swego wewnę­ trznego stosunku do sytuacji, w jakiej występuje: samotność, zagrożenie, uczestnictwo we wspólnym życiu w trudnych warunkach, zadowolenie, jakie daje wysiłek fizyczny itd. Można sądzić, że istnieją pewne rodzaje stosunków społecznych, szczególnie doniosłe dla socjologii i hi­ storii, wobec których rozważania powyższe są fałszy­ we; na przykład wojny, w których spór między wal­ czącymi stronami wcale nie ma charakteru intelek­ tualnego (tak jak wyprawy krzyżowe), lecz jest wy­ łącznie walką o fizyczne przetrwanie, jak w przy­ padku wojny między głodnymi wędrowcami a wła­ ścicielami ziemi, na którą wdarli się ci pierwsi.18 Ale nawet tu, choć spór jest w pewnym sensie wy­ łącznie materialny, postać, jaką przybiera walka, obej­ muje jednak stosunki wewnętrzne, w znaczeniu, ja­ kiego nie można odnieść do walki między dwoma dzi­ kimi zwierzętami o kawał mięsa. Wojownikami są bowiem społeczeństwa, w których dzieje się wiele rzeczy poza jedzeniem, poszukiwaniem schronienia i rozmnażaniem, w których życie przebiega w termi­ nach symbolicznych wyrażających pewne postawy ja­ ko postawy człowieka wobec człowieka. Owe stosun­ ki symboliczne wpływają skądinąd na charakter na­ wet tych podstawowych „czynności” biologicznych. Nie rozjaśniamy zbytnio konkretnej postaci, jaką te ostatnie mogą przybierać w danym społeczeństwie, t! R. G. Collingwood, The Principles of Art, s. 243. u przykład ten wyłonił się w dyskusji z moim kolegą pro­ fesorem J. C. Reesem. Zawdzięczam tej dyskusji również uświa­ domienie sobie niezbędności całego tego paragrafu.

173

mówiąc w neomarksistowskiej terminologii Malino­ wskiego, że spełniają one „funkcję” zaspokajania podstawowych potrzeb biologicznych. Oczywiście, „postawy odgrupowe” między członkami moich hi­ potetycznych wojujących społeczeństw będą inne niż „postawy dogrupowe” (jeśli wybaczycie żargon psy­ chologii społecznej, któremu poddaję się na chwilę). Mimo to fakt, że wrogowie są ludźmi, z własnymi ideami i instytucjami, z którymi można się porozu­ miewać, wpływa na postawy członków innego społe­ czeństwa wobec nich, nawet wówczas, gdy tylko potęguje okrucieństwa. Jak wszystkimi działaniami ludzkimi, wojną między ludźmi rządzą konwen­ cje, a gdy mamy do czynienia z konwencjami, mamy tym samym do czynienia ze stosunkami wewnętrz­ nymi. NAUKI SPOŁECZNE A HISTORIA

Pogląd ten umożliwi bodaj nową ocenę Collingwooda koncepcji całej historii ludzkiej jako historii myśli. Niewątpliwie jest to przesada, a idea, że zadanie hi­ storyka polega na ponownym przemyśleniu myśli uczestników historii, jest w pewnej mierze charakte­ rystycznym skrzywieniem intelektualisty. Collingwood ma jednak rację, gdy przyjąć, iż chodzi mu o to, że sposób, w jaki rozumiemy zdarzenia historii ludz­ kiej — te nawet, których nie można przedstawić na­ turalnie jako konfliktów czy procesów rozwojowych dyskursywnych idei — bardziej przypomina sposób, w jaki rozumiemy wyrażone idee, niż sposób, w ja­ ki rozumiemy procesy fizyczne. Pod pewnym względem wprawdzie Collingwood zwraca niedostateczną uwagę na to, jak sposób my­ ślenia i sytuacja historyczna, do której należy ów sposób, tworzą nierozdzielną całość. Powiada on, że celem historyka jest przeżywać dokładnie te same myśli, które przeżywano ongiś, tak jak je przeżywano 174

w danym momencie historii.17 Lecz choć historyk mo­ że w pewnym sensie odtworzyć wygasłe sposoby my­ ślenia, sposób, w jaki je przeżywa, będzie zabarwio­ ny przez fakt, że do ich odtworzenia musiał posłu­ żyć się metodami historiografii. Średniowieczny ry­ cerz nie musiał posługiwać się owymi metodami, by patrzeć na swą damę w kategoriach pojęć dwornej miłości. Myślał po prostu o niej owymi kategoriami. Badanie historyczne może pozwolić mi na osiągnięeiepewnego rozumienia tego, co składało się na ten spo­ sób myślenia, ale nie otworzy przede mną możliwo­ ści myślenia o mojej damie owymi kategoriami. Za­ wsze będę uświadamiać sobie, że jest to anachronizm, co znaczy oczywiście, że nie wolno mi myśleć o niejdokładnie tymi kategoriami, którymi rycerz myślał o swojej damie. A naturalnie jeszcze bardziej nie­ możliwe jest to, bym myślał o jego damie tak jak. on. A jednak pogląd Collingwooda jest bliższy praw­ dzie niż ów pogląd cieszący się największym uzna­ niem empirycznych metodologii nauk społecznych. Wygląda on mniej więcej następująco: z jednej stro­ ny mamy historię ludzką, która jest swego rodzaju składnicą danych, historyk zaś ujawnia te danei przedstawia je swym bardziej teoretycznie myślą­ cym kolegom, którzy następnie tworzą uogólnienia naukowe i teorie ustalające związki między różny­ mi rodzajami sytuacji społecznych. Teorie te można z kolei zastosować do samej historii, by zwiększyć nasze rozumienie sposobów, na jakie powiązane są wzajemnie jej epizody. Usiłowałem pokazać, szcze­ gólnie w związku z Pareto, jak podejście to prowa­ dzi do umniejszenia doniosłości idei w historii ludz­ kiej — ponieważ idee i teorie nieustannie rozwi­ jają się i zmieniają i ponieważ każdy system idei (sko­ ro jego elementy składowe są wewnętrznie powiąza­ ne z sobą) trzeba rozumieć w nim samym i dla nie­ » R. G. Collingwood, The Idea of Bisiory, Oxford 1948. cz. V_

175

go samego. Postępowanie to prowadzi łącznie do tego, że systemy idei zupełnie nie poddają się szerokim uogólnieniom. Usiłowałem również pokazać, że sto­ sunki społeczne istnieją naprawdę tylko w ideach i poprzez idee występujące w społeczeństwie lub — inaczej mówiąc — że stosunki społeczne podporząd­ kowane są tej samej kategorii logicznej co stosunki między ideami. Wynika stąd, że stosunki społeczne muszą być także niewłaściwym przedmiotem uogól­ nień i teorii o charakterze naukowym, jakie się o nich tworzy. Wyjaśnienie historyczne nie jest stoso­ waniem uogólnień i teorii do konkretnych przypad­ ków; jest wytyczaniem wewnętrznych stosunków. Przypomina raczej stosowanie naszej znajomości ję­ zyka do rozumienia rozmowy niż naszej znajomości praw mechaniki do rozumienia działania zegarka, Zachowanie niejęzykowe — na przykład — posługu­ je się idiomami w ten sam sposób co język. W ten też sam sposób, w jaki może być trudne odtworzenie idiomów greckiego myślenia w przekładzie Dialogów Platona na współczesny angielski, może być mylące interpretowanie zachowania ludzi z odległych społe­ czeństw w kategoriach zachowania, do którego przy­ wykliśmy w naszym społeczeństwie. Przypomnijmy sobie uczucie niepokoju, jakie budzi w nas ożywia­ nie „obrazów historycznych” w niektórych powie­ ściach, takich jak na przykład Roberta Gravesa. Nie ma to nic wspólnego z powątpiewaniem w dokład­ ność pisarza w sprawach zewnętrznych szczegółów. Stosunek między teoriami socjologicznymi a narra­ cją historyczną przypomina nie tyle stosunek między prawami nauki a sprawozdaniami z eksperymentów czy obserwacji, ile stosunek między teoriami logiki a rozumowaniami przeprowadzanymi w konkretnych językach. Rozważmy dla przykładu wyjaśnienie reak­ cji chemicznej w terminach teorii dotyczącej struk­ tury molekularnej i wartościowości. Teoria ustala tu związek między tym, co następuje w chwili, gdy łą­ 176

czymy dwie substancje chemiczne, a tym, co nastę­ puje w następnej chwili. Tylko w terminach teorii możemy mówić, że zdarzenia są w ten sposób „po­ wiązane” (w przeciwieństwie do zwykłego powiąza­ nia czasoprzestrzennego); jedyny sposób, by uchwy­ cić ów związek, to nauczyć się teorii. Lecz zastoso­ wanie teorii logicznej do konkretnego rozumowania różni się od tego. Nie musimy znać teorii, by dostrze­ gać związek między krokami rozumowania. Na od­ wrót, dopiero wtedy, kiedy możemy już uchwycić powiązania logiczne między konkretnymi zdaniami w konkretnych językach, potrafimy rozumieć, czego w ogóle dotyczy teoria logiczna. (Wypływa to z rozu­ mowania Lewisa Carolla, które omawiałem wyżej.) W naukach przyrodniczych właśnie wiedza teorety­ czna pozwala nam zrozumieć zdarzenia, z którymi nie stykaliśmy się uprzednio, natomiast znajomość teorii logicznej nie pozwoli nam pojąć konkretnego rozumowania w nieznanym języku. Często nauczenie się tego języka wystarcza do uchwycenia powiązań między różnymi częściami rozumowań w tym języ­ ku. Rozważmy teraz przykład z socjologii. Georg Simmel pisze: „Wyradzanie się różnicy przekonań w nienawiść i walkę następuje tylko wtedy, gdy między stronami istniały zasadnicze, pierwotne podobieństwa. «Uzna­ nie dla przeciwnika» (bardzo znaczące socjologicznie) nie występuje zazwyczaj, gdy wrogość' wyrasta na gruncie uprzedniej solidarności. Kiedy podobieństwa utrzymują się na tyle, że umożliwiają nieporozumie­ nia i zacierają kontury, różnice wymagają uwypukle­ nia, którego nie uzasadnia sam przedmiot sporu, lecz tylko niebezpieczeństwo nieporozumienia. Występo­ wało to, na przykład, w przypadku katolicyzmu w Bernie [...] Katolicyzm rzymski nie musiał obawiać się żadnego zagrożenia swej tożsamości ze strony zewnętrznych kontaktów z Kościołem tak różnym 12 — Kryzys i schizma vol. II

177

jak Kościół Reformowany, lecz ze strony czegoś tak ściśle pokrewnego jak starokatolicyzm.”18 Chcę tu powiedzieć, że nie poprzez uogólnienia Simmla rozumiemy stosunki, na jakie wskazuje, mię­ dzy rzymskim katolicyzmem a starokatolicyzmem. Stosunki te rozumiemy tylko w tej mierze, w jakiej potrafimy zrozumieć te dwa systemy religijne i ich historyczne odniesienia. „Prawo socjologiczne” może być pomocne w kierowaniu naszej uwagi na te ce­ chy sytuacji historycznych, które w przeciwnym ra­ zie moglibyśmy pominąć, oraz w podsuwaniu nam przydatnych analogii. Mogłoby na przykład podsu­ nąć nam porównanie przykładu Simmla ze stosun­ kami między KPZR a laburzystami z jednej i kon­ serwatystami ‘— z drugiej strony. Lecz żadnej sytua­ cji historycznej nie zrozumiemy posługując się po prostu takimi prawami, jakie mają zastosowanie w przypadku konkretnych zdarzeń w naukach przy­ rodniczych. W istocie, tylko w tej mierze, w jakiej stać nas na niezależne ujęcie historyczne takich sy­ tuacji jak powyższa, potrafimy rozumieć, o czym w ogóle mówi prawo. Nie znaczy to, że aby rozumieć teorię, musimy znać eksperymenty, na jakich opiera się teoria naukowa, w nauce bowiem nie ma sensu mówić o rozumieniu powiązań między częściami eksperymentu inaczej niż tylko w terminach teorii naukowej. Z powodzeniem jednak możemy rozumieć charakter stosunków między katolicyzmem rzyms­ kim a starokatolicyzmem w ogóle nie wiedząc o teo­ rii Simmla ani o niczym, co ją przypomina.

Przełożył Bohdan Chwedeńczuk *• G. Slmmel, Con/Uct, Glencoe 1955, rozdz. L

Alain Touraine SOCJOLOGIA AKCJONALISTYCZNA

1.

społeczeństwo przemysłowe a socjologia

Od czasów rewolucji przemysłowych społeczeństwo przywykło uważać się za produkt własnych wytwo­ rów. Ale zarówno gwałtowność i nowość przemian technicznych i ekonomicznych, jak i właściwości in­ dustrializacji w Europie — liberalnej, poddanej bar­ dzo małej kontroli politycznej i charakteryzującej się występowaniem ogromnego przedziału między produkcją masową z jednej strony a konsumpcją i demokracją powszechną z drugiej strony — nada­ ły temu stanowi świadomości szczególny charakter. Powstające społeczeństwo przemysłowe określiło się początkowo nie jako społeczeństwo, ale jako hi­ storia. Mówiąc ściśle, w okresie pierwszych prze­ mian filozofia historii połączyła na siłę dwa sposo­ by widzenia rzeczywistości. Nie zajmowano się już metaspołecznymi gwarantami porządku społecznego, naturalnym porządkiem rzeczy i prawami Opatrzno­ ści; przestano także powoływać się na charakter i na­ miętności człowieka, na przypadkowość zdarzeń i oso­ bowości. Działanie społeczne zaczęto pojmować jako pewien określony system, ale ponieważ nawet wów­ czas, gdy ludzie tworzyli swoją historię, było rzeczą oczywistą, że nie byli twórcami społeczeństwa, w którym żyli — tak wielki bowiem panował nieład i wyobcowanie — pojęcie działania społecznego było przesłonięte pojęciem ewolucji historycznej. Bez względu na to, czy rozpatrując rzeczywistość zwra­ cano uwagę przede wszystkim na rozwój wiedzy lub narodu, czy też kładziono raczej nacisk na sprzeczno­ 179

ści społeczne związane z akumulacją i rozwojem, okazywało się, że zachowania społeczne były zawsze tylko spóźnionymi odpowiedziami na pytania stawia­ ne im przez rozwój sił i społecznych stosunków pro­ dukcji. W sytuacji przemian w gospodarce liberalnej jedynie przymus, czyli bodziec nie należący do tra­ dycyjnego systemu społecznego, może skierować spo­ łeczeństwo ku przyszłości, której sens jest niejasny lub uważany za fatum. Rozległość i całkowitość przemian społecznych sprawiła, że trzeba było ujmo­ wać je jako wyraz pewnej określonej tendencji, ale ponieważ tendencji tej nie można było nadać okre­ ślonego znaczenia, wydawała się ona wyłącznie pew­ ną siłą zewnętrzną. Gdy cywilizacja przemysłowa jest już bardziej ufor­ mowana lub gdy, co zdarzyło się poza Europą, za­ czyna powstawać na obszarach prawie dziewiczych, myśl społeczna, uwolniona od problemów towarzy­ szących powstawaniu kapitalistycznych społeczeństw przemysłowych, stawia oczywiście pytania dotyczą­ ce warunków istnienia i funkcjonowania społeczeń­ stwa przemysłowego. Właśnie w tym okresie, który G. Friedmann nazwał trafnie drugą rewolucją prze­ mysłową, najlepiej sformułowano następujące pyta­ nia: z czego wynika spójność społeczeństwa pozba­ wionego oparcia w absolucie i opierającego się na zmianach i na własnej dynamice? Na czym opierają się normy społeczne? W jaki sposób normy te mogą być „społeczne” bez narzucania ludziom z nieubła­ ganą siłą wymagań techniki, mechanizacji i racjona­ lizacji? I na czym w tych zawiedzionych społeczeń­ stwach polega udział i solidarność ludzi? Pytań tych, stanowiących podstawę myśli Durkheimowskiej, z wielką uwagą słuchało społeczeństwo amerykańskie, które świadome własnej niejednolitości i ciągłych przemian, będących wynikiem rozprzestrzenienia te­ rytorialnego, rozwoju ekonomicznego i wielkości ru­ chów imigracyjnych, z niepokojem dążyło do okreś­ lenia siebie i swojej jednolitości. 180

Społeczeństwo nie uważa się jeszcze wówczas za własny wytwór, ale już widzi, że stoją przed nim problemy społeczne, a nie tylko historyczne. Proble­ my społeczne — przestępczość, rozprzężenie w mia­ stach, konflikty między grupami etnicznymi — a obok tego nauczanie, prawo oraz, mówiąc ogólnie, insty­ tucje są naturalnym przedmiotem refleksji socjolo­ gicznej, której prawie wyłącznym problemem jest problem integracji w warunkach zmienności. Refleksja ta jest owocna mimo warunków, w ja­ kich przebiega. Podobnie jest zresztą w refleksji hi­ storycznej i filozoficznej. Należy natomiast przeciw­ stawić się zbyt często spotykanej obecnie tendencji, zgodnie z którą socjologię funkcjonalistyczną bierze się za wszelką analizę socjologiczną, uważa za socjo­ logię właściwą, co przedstawili, każdy na swój spo­ sób, E. Shils i K. Davis. Zanim wyjaśnimy, na czym polega ta krytyka, i zaczniemy bronić analizy socjologicznej innego ty­ pu, musimy lepiej poznać jej stanowisko wobec prze­ mian społeczeństw przemysłowych. Narzucają się tu dwa spostrzeżenia. Po pierwsze, celem, do którego dążą uprzemysłowione kraje Zachodu, staje się w co­ raz większym stopniu rozwój ekonomiczny. Po zasto­ sowaniu środków zabezpieczających przed najgorszy­ mi skutkami gospodarki rynkowej i pogodzeniu, dzię­ ki zasadzie pełnego zatrudnienia, instytucji ekono­ micznych z potrzebami społecznymi, większość z tych społeczeństw zaczęła uważać się za społeczeństwa, w których rozwój ekonomiczny jest nie tylko podstawo­ wym celem, ale i zasadą prawną. Szybszy lub wol­ niejszy rozwój demokracji i konsumpcji masowej po­ mógł w zasadniczy sposób w oderwaniu industriali­ zacji od jej liberalnych początków i w utworzeniu społeczeństw, w których większość ludności uczestni­ czącej w pewien sposób w uprzemysłowieniu uznaje uprzemysłowienie za swój cel. Po drugie, w społe­ czeństwach, w których później osiągnięto cywilizację przemysłową, nie doszło do rozdźwięku między pro­ 181

dukcją a udziałem w podejmowaniu decyzji lub ucze­ stnictwem w jej rezultatach, co było charakterysty­ czne dla uprzemysłowienia w Wielkiej Brytanii. Z tego względu rozwoju ekonomicznego w tych przy­ padkach nie można uważać za punkt wyjściowy, ale raczej za wynik pewnej polityki lub raczej za rezul­ tat ruchów społecznych. Nie można zatem zastanawiać się jedynie nad funk­ cjonowaniem lub zmianami w społeczeństwie; zasad­ niczym przedmiotem badań powinien być jego roz­ wój, wola istnienia, sposób określania i tworzenia po­ la działania. Podobnie myśl ekonomiczna, której ce­ lem przez długi czas było przede wszystkim określa­ nie warunków i środków służących do utrzymania równowagi, jest coraz bardziej zainteresowana wzro­ stem zorganizowanych sił społecznych i ich udziałem w podejmowaniu decyzji ekonomicznych. W czasie tej ewolucji socjologia odrywa się stop­ niowo od historii. Nie dlatego, że pierwsza z nich nie interesuje się pracami drugiej, ale dlatego że sen­ su działania społecznego szuka się coraz rzadziej w prawach ewolucji historycznej. W pierwszej z roz­ patrywanych przez nas sytuacji nauki społeczne znaj­ dowałyby rację bytu jedynie w analizowaniu równo­ wagi systemu ekonomicznego; w drugiej pole ich za­ stosowania powiększałoby się ogromnie, a pojęcie systemu społecznego zyskiwałoby największe zna­ czenie. Ale ten funkcjonalistyczny sposób postępowa­ nia, skierowany całkowicie do wewnątrz, należy uzu­ pełnić ujęciem ewolucyjnym, inaczej bowiem zmia­ na byłaby tylko nieuporządkowanym ciągiem odchy­ leń. Przejście od Gemeinschaft do Gesellschaft albo od solidarności mechanicznej do solidarności orga­ nicznej, tendencja do wzrastającego zróżnicowania ról lub zwiększania statusów uzyskanych z uszczerb­ kiem dla statusów odziedziczonych są ogólnymi ce­ chami rozwoju społecznego, dzięki którym można do­ konać socjologicznej oceny obserwowanych zmian, ale które w rezultacie stanowią dane dla konkretnego 182

działania społecznego. Społeczeństwo i jego środowi­ sko są zawsze w opozycji, jeżeli nawet nie zawsze chce się stosować wyrażenia z morfologii i fizjologii społecznej. W ostatniej z wspomnianych sytuacji socjologia zajmuje się raczej tym, co przekształcając znany tytuł moglibyśmy nazwać historią woluntarystyczną, bada ona jednocześnie w sposób bardziej bezpośredni czyn­ niki niespołeczne podejmowania decyzji, czyli wyda­ rzenia historyczne. Taki jest sens rozważań Raymon­ da Arona, uczulonego zwłaszcza na groźbę wojny nu­ klearnej, której znaczenie powoduje, że nie można już nie uwzględniać jej w historii wydarzeń. Im bar­ dziej społeczeństwa określają się jako systemy dzia­ łania, tym bardziej widoczne jest znaczenie stosun­ ków wewnątrz społeczeństwa i, w konsekwencji, znaczenie analizy różnych strategii. Na czym polega więc zasada analizy socjologicznej w społeczeństwach, które uważają się za społeczeń­ stwa przemysłowe, a raczej, jaka jest zasada anali­ zy, najbardziej przydatnej do zastosowania w tych społeczeństwach? 2. ANALIZA PODMIOTOWA

Już pierwsze rezultaty analizy funkcjonalistycznej przekonały nas, że socjologia nie jest badaniem fak­ tów lub zjawisk społecznych, lecz badaniem zacho­ wań społecznych. Ale wiara, że badanie idei, intencji i zamierzeń może stanowić zasadę myśli społecznej, byłaby równoznaczna z powrotem do najstarszych form tej myśli. Trzeba podkreślić z całą mocą, że z samego faktu istnienia socjologii wynika odrzucenie wyboru między materializmem i idealizmem; są to stanowiska filozoficzne obce naszej dyscyplinie, któ­ rej przedmiotem badań jest znaczące działanie spo­ łeczne. Właśnie dlatego, że znaczenie działania nie jest widoczne dla samego aktora i że w pewnym sto­ 183

pniu socjologia jest badaniem podświadomości spo­ łecznej, największe osiągnięcia uzyskano w badaniu systemów najbardziej „naturalnych”, a jednocześnie najmniej świadomych, tych, które bada etnologia. Podobnie analiza funkcjonalistyczna nigdy nie by­ ła bardziej użyteczna niż wtedy, gdy krytykowała, zwłaszcza piórem R. K. Mertona, naiwne i często tautologiczne poglądy Malinowskiego. Pojęcie funkcji utajonej, nieoczekiwanych wyników, kieruje analizę w stronę badań systemu społecznego, a nie intencji aktora. Bez względu na to, czy rozpatruje się równo­ wagę ról i oczekiwań, czy też relacje między podsy­ stemami społecznymi lub formami zachowań odchylo­ nych od normy, dokonuje się tego zawsze przez od­ wołanie do pewnego określonego systemu relacji spo­ łecznych, który sam w sobie nie ma sensu, ale w sto­ sunku do którego zachowania nabierają sensu. Sądzimy, że oprócz systemów znaków i systemów zachowań istnieje trzeci sposób systematyzacji i trze­ ci typ analizy. Obok ujęcia strukturalistycznego i uję­ cia funkcjonalistycznego — analiza, którą proponuje­ my nazwać akcjonalistyczną. Nie oznacza ona powrotu do socjologii idei i inten­ cji uznającej, że działanie społeczne ma sens okre­ ślony przez stosunek do siebie, a nie przez stosunek do innych aktorów lub innych czynników znaczących. Działanie jest z założenia relacją podmiotu działa­ jącego i przedmiotu, który podmiot stawia wobec siebie. Rozpatrzmy pracę: nie można stwierdzić jej istnienia, jeżeli jej produkty są niedostrzegalne, jest to niemożliwe również wtedy, gdy produkty te uwa­ ża się za rzeczy; a nie za wytwory. To proste, a nawet banalne stwierdzenie może prowadzić do wielu refle­ ksji filozoficznych, ale nie ma ono charakteru bar­ dziej filozoficznego niż pojęcie systemu społecznego, którego użyteczności zazwyczaj nie próbuje się za­ przeczać. Albowiem dialektyczny charakter pracy interesuje socjologa tylko o tyle, o ile zawiera w so­ bie określoną zasadę oceny społecznej działania. 184

Stwierdzenie, że każdy człowiek pragnie tworzyć i być uznanym za twórcę, jest oczywiście fałszem ja­ ko stwierdzenie faktu. Uważamy natomiast, że tę sa­ mą rolę konceptualną, co pojęcia normy, postawy zbiorowej lub zobowiązania w myśli funkcjonalistycznej odgrywa podwójna orientacja normatywna, skierowana na tworzenie wytworów i ich „kontrolę” przez twórców. Aby uniknąć wszelkiego nieporozumienia, czyli że­ by w tych zasadach postępowania nie widzieć twier­ dzeń dotyczących potrzeb i pragnień ludzi, ich „psy­ chologii”, należałoby mówić raczej o rozwoju niż o wytwarzaniu, ponieważ, jeżeli prawdą jest, że dzia­ łanie można rozpatrywać na wszystkich poziomach od jednostkowego do społecznego, to podmiot dzia­ łania nie jest rzeczywistością empiryczną, ale zasa­ dą analizy; nie jest on nigdy równoznaczny z akto­ rem rzeczywistym — indywidualnym lub zbiorowym. Termin „kontrola” można by w taki sam sposób za­ stąpić bardziej abstrakcyjnym terminem „wolność”. Wymaga on jednak dodatkowych wyjaśnień. Termin ten jest tu rozumiany raczej w jego sensie angiels­ kim niż w tradycyjnym sensie francuskim, ale okre­ ślenie „wolność” w pierwszym sensie jest tak często stosowane w naszych społeczeństwach, w których zjawiskiem społecznym o zasadniczym znaczeniu jest dojście do władzy bez jej kontroli, że zasługuje na przyjęcie. Kontroli nie określa się tu za pomocą środ­ ków instytucjonalnych, ale jako przybliżenie do pod­ miotu. Przybliżenie to przybiera różne formy. Za­ łóżmy, że wystarczy tu powiedzieć, że w wyniku ba­ dań osobowości aktora i jego różnych ról społecznych jest ono mniej lub bardziej bezpośrednio związane z podmiotem. Wolność w dziedzinie pracy to przede wszystkim pewne określone porozumienie między wy­ maganiami stawianymi przez zadanie a wymaganiami, jakie stawia „czynnik ludzki”, ponadto jest to uczu­ cie uczestnictwa w określonej organizacji; jest to wreszcie świadomość należenia do społeczeństwa, któ­ 185

re pracuje dla swoich członków, społeczeństwa, któ­ rego orientacje i funkcjonowanie są demokratyczne. Należy jeszcze dodać, że świadomość kontroli nie jest zwykłą zgodnością między sytuacją społeczną a prywatną zasadą rewindykacji, ale odbiciem sytuacji w podmiocie, świadomością twórczej realizacji sie­ bie za pośrednictwem swoich wytworów. Podobnie jak istnieją jednostki żyjące na margine­ sie społecznym i odchylone od normy, istnieją takie jednostki, które nie działają zgodnie z podwójnym wymaganiem normatywnym opisanym powyżej. Istnieją zwłaszcza działania, które można nazwać bądź ideologicznymi, bądź utopijnymi. Te drugie uprzywilejowują pozycję podmiotu twórczego kosz­ tem wytworów, które zmuszają go do wyjścia z siebie, do narażenia się na zgubienie się i na zabrudzenie sobie rąk; pierwsze, przeciwnie, utoż­ samiają podmiot z jego wytworami, Boga z Ko­ ściołem, a proletariat z Partią. Istnieje również wiele poziomów orientacji zwróconych w stronę "twórczości lub w stronę kontroli. Lecz nie o to cho­ dzi. Analizy te są analizami socjologicznymi, po­ nieważ stosunek podmiotu do przedmiotu jest okre­ ślony społecznie bez względu na to, czy chodzi o dzia­ łanie jednostkowe, czy o działanie zbiorowe. Praca jest określona jedynie społecznie, to znaczy, że sto­ sunek pracownika do jego wytworów jest albo uzna­ ny, albo zaprzeczony społecznie. Jeżeli nie ma ona tej właściwości społecznej, to przestaje być pracą, i każdy wie, że staje się wówczas zabawą lub za­ chowaniem zależnym jedynie od znajomości osobo­ wości jednostkowej. Między pracownikiem a jego wytworem stoją prze­ szkody — społeczne czynniki pośredniczące. Warszta­ ty, przedsiębiorstwa i społeczeństwa można zawsze uważać za systemy relacji społecznych, ale z tego względu musimy je również uważać za narzędzia, za to, co staje między pracownikiem a jego wytworami. Na tej właśnie' zasadzie opiera się analiza organizacji, 186

którą przedstawiliśmy w 1962 r.1 Nie będziemy tu do niej wracać. Gdybyśmy mieli jednak podsumować tamte poglądy mówiąc, iż działanie jest zawsze zwró­ cone w stronę jakiegoś ideału i zależy zawsze od ograniczonych środków, którymi dysponuje lub w które jest uwikłane, świadczyłoby to o bardzo złym zrozumieniu bronionego tu punktu widzenia, każdy bowiem Kościół odstępuje zawsze od wzorów sekty, z której powstał. W tym punkcie naszych rozważań nie może już być mowy o powoływaniu się na słynny paradygmat Mertonowski, dotyczący sposobów przystosowania jedno­ stki, będący istotnym i efektownym składnikiem uję­ cia funkcjonalistycznego. Z naszego punktu widzenia możemy rozpatrywać tylko stosunek podmiotu do niego samego. Innymi słowy, rozpatrujemy tu tylko produkcję wartości, a jeszcze nie ich konsumpcję; abstrahujemy od ich instytucjonalizacji. Analiza akcjonalisfyczna nie oddaje nigdy właściwości syste­ mu społecznego, ale określa położenie podmiotu. Mó­ wiąc ściśle, roli, którą w analizie funkcjonalistycznej odgrywa pojęcie ’systemu społecznego, w anali­ zie akcjonalistycznej odpowiada rola ruchów spo­ łecznych. Przez ruch społeczny należy rozumieć wszelkie działanie, w którym bierze udział podmiot historyczny, będący aktorem tylko wtedy, kiedy jego działanie jest związane zarazem z kontrolą i wytwa­ rzaniem. Uzasadnione jest rozpatrywanie działania związków zawodowych jako elementu określonego systemu relacji w społeczeństwie uprzemysłowionym; niemniej słuszne jest, gdy działanie to uważa się za skierowane jednocześnie w stronę rozwoju ekono­ micznego i demokracji społecznej. Ani w jednym, ani w drugim przypadku nie trzeba stawiać żadnej hipotezy dotyczącej tego, czego „naprawdę” chcą ro­ botnicy, lub też na temat ogólnego znaczenia histo­ 1 A. Touraine, îravatl et organisation, „Archives Européen­ nes de Sociologie”, 1962, t. III, s. 1—20.

187

rycznego działania związków zawodowych. W jed­ nym i w drugim przypadku mamy zamiar wykro­ czyć poza opis konkretnych faktów i badać zjawiska społeczne stosując odpowiedni sposób postępowania. Stosunki społeczne, które posłużyły powyżej jako przykład do powiedzenia, czym są organizacje, nie są szczególnym typem relacji społecznych. To ostat­ nie pojęcie jest o tyle bardziej użyteczne i bardziej precyzyjne, o ile wiąże się ściślej z pojęciem roli, któ­ re ma zasadnicze znaczenie w analizie funkcjonalistycznej, ponieważ odsyła — za pośrednictwem uzu­ pełniającego pojęcia oczekiwania na rolę — do poję­ cia systemu społecznego. Spełnienie własnej roli to wykonanie tego, czego oczekują od ciebie inni w da­ nej sytuacji. Stosunki społeczne natomiast ustalają się między aktorami, gdy są oni obrazem podmiotu „załamane­ go”, zniszczonego podczas przejścia przez systemy organizacji. Nie są to już konfliktowe stosunki wła­ dzy, ale funkcjonalne relacje uzupełniania się lub różnicy. W tym punkcie nasza analiza różni się istot­ nie od analizy Dahrendorfa. Rozwinął on w sposób zdecydowany socjologię stosunków społecznych zry­ wając z podstawowym pojęciem klas społecznych i grup o sprzecznych interesach, oddzielając w rozważa­ niach Marksa aspekty konstruktywne od aspektów do­ ktrynalnych, podkreślając, że grupa będąca w konflik­ cie z inną grupą nie musi być koniecznie grupą zwartą, która ma swoje własne normy i walczy na śmierć i życie z przeciwnikiem. Ale to, że określa grupę je­ dynie za pomocą jej stosunku do władzy, a więc zamyka ją w kręgu organizacji i systemów społecz­ nych — a nie pokazuje ujęcia będącego w opozycji do perspektywy funkcjonalistycznej — sprawia, że daje jedynie jej mało znaczącą modyfikację, ponieważ opisywane przez niego konflikty władzy mogą wy­ stąpić tylko wewnątrz pewnego określonego syste­ mu norm; występują one bowiem jako żądanie doty­ czące środków, a nie celów lub wartości społecznych. 188

Przyjęcie takiego punktu widzenia uwalnia łatwo od upraszczającej koncepcji, według której każda kla­ sa nosi w sobie model społeczny i kulturowy, koncep­ cji sprawiającej, że nie można wytłumaczyć faktu istnienia społeczeństwa, chyba że odwołamy się do wyjaśnień tak mało przekonywających jak fałszywa świadomość, a każdą instytucję i każdą organizację społeczną będziemy traktować jako rodzaj sprzysiężenia, którego życia niepodobna ujawnić. Nie uwzglę­ dnia się jednak w nim podstawowej właściwości sto­ sunków społecznych, czyli odniesienia do ogółu, ja­ kie występuje w działaniu każdej grupy o sprzecz­ nych interesach. Właściciele-kapitaliści nie tylko akumulują władzę i zyski; rozwijają oni również prze­ mysł; robotnicy, którzy z nimi walczą, nie tylko od­ rzucają ich władzę i zależność, której podlegają, pra­ gną również społeczeństwa sprawiedliwości i dobro­ bytu. Analizy społeczeństwa nie można budować na kon­ flikcie. Taki punkt wyjścia może doprowadzić tylko do machiawelistycznej analizy stosunków czysto po­ litycznych, czyli interspołecznych, które ustalają się między niezależnymi jednostkami społecznymi. Jest to ważne w badaniu zarówno konfliktów społecz­ nych, jak i konfliktów międzynarodowych; ale ana­ liza konfliktów jest tylko uzupełnieniem ujęcia so­ cjologicznego metodami nauk politycznych, rozpatru­ jąc bowiem konflikty możemy odtworzyć strategie, negocjacje, zawieszenia broni, a nie relacje lub sto­ sunki społeczne, systemy społeczne lub systemy dzia­ łania. Z analizą socjologiczną mamy natomiast do czynienia jedynie wówczas, gdy chodzi o ustalenie zasad jedności i struktury rozpatrywanej dziedziny. Funkcjonalizm, dzięki Durkheimowi, odnalazł taką owocną zasadę w postaci systemu społecznego. Jeżeli chcemy odejść od tej „klasycznej” socjologii, należy zaproponować inną zasadę jedności, którą nazwiemy podmiotem działania, czyli system orientacji norma­ tywnych — częściej ukrytych niż widocznych — 189

obecny w samym działaniu, to znaczy w podwójnym ruchu, który łączy aktora z przedmiotem jego dzia­ łania. Nieprzypadkowo w celu przedstawienia metod po­ stępowania w ujęciu akcjonalistycznym, czyli bada­ nia podmiotowego obciążenia działania społecznego, jego związku z dialektyką podmiotu i przedmiotu działania, posługujemy się pojęciem pracy. Można by nawet pokusić się o powiedzenie, że taki sposób po­ stępowania jest po prostu podstawową refleksją na temat socjologii pracy. Nie można jednak przyjąć ta­ kiego punktu widzenia. To, że w dziedzinie pracy uwydatnia się jasno dialektyka podmiotu i jego wy­ tworów, jest rzeczą niewątpliwą, dlaczego jednak bar­ dziej ogólną zasadę analizy ograniczać do dziedziny pracy? Należy zastosować ją do dwóch innych pod­ stawowych tematów analizy socjologicznej. Po pierwsze, stosunek do drugiej osoby nie jest po prostu włączeniem do sieci relacji społecznych. Tak bardzo przyzwyczailiśmy się uważać pojęcia statusu i roli za zasadnicze, że często — jak mi się wydaje — zapominamy o niektórych rodzajach relacji społecznych, które zawsze potrafiły dostrzec litera­ tura i filozofia, i właściwie trudno zrozumieć, dla­ czego socjologia nie miałaby się nimi zajmować. Na szczęście w tej dziedzinie psychologia jest mniej nieśmiała niż socjologia. Interesuje ją przede wszy­ stkim socjalizacja, czyli akt tworzenia stosunku spo­ łecznego. Tak jak w przypadku pracy ów ruch jest obustronny: stawiam innego na zewnątrz siebie, po­ znają go i ponownie przywłaszczam go sobie, określa­ jąc jednocześnie mój stosunek do niego. To właśnie wyraża się w życiu codziennym, gdy ktoś określa się jako członek danej grupy. Nie miałoby to sensu, gdy­ by nie uważało się, że grupa jest czymś rzeczywistym, istniejącym niezależnie od naszego pragnienia nale­ żenia lub nienależenia do niej, z drugiej zaś strony, gdybyśmy nie uważali, że jest ona naszą grupą. Każ­ dy stawia siebie wobec grupy, a z drugiej strony 190

wprowadza ją do własnego ja. Tu z kolei można spo­ tkać się z postawami utopijnymi lub ideologicznymi. Grupa może być zwierciadłem, które odbija mi mój * własny obraz; mogę też utożsamić się z nią i żądać, aby dała mi rację bycia, czyli, prawdę mówiąc, zre­ zygnować z własnego istnienia. Nikt nie ma tu zamiaru kwestionowania znaczenia bardzo już rozbudowanej socjologii grup, ale bada­ nie socjalizacji ma inny charakter. Podobnie jak ruch robotniczy wymaga innego typu analizy niż re­ lacje przemysłowe, analiza gospodarstwa domowe­ go nie może zastąpić analizy miłości. Po drugie, nie można zapominać, że sens działania ujawnia się nie tylko w pracy i w socjalizacji, alerównież w stosunku człowieka do siebie samego, czyli w stosunku świadomości do ciała, do natury ludzkiej,, do tej części człowieka, która przynależy naturze. Podwójne dążenie do tworzenia i kontroli, wspomnia­ ne już w rozważaniach dotyczących pracy, można by nazwać tutaj dialektyką uczucia i świadomości al­ bo, na konkretnym przykładzie, dialektyką przyjem­ ności i tragedii. Podwójne dążenie, dzięki któremu zakładam, że istnieje określony byt biologiczny i określam się jako jego właściciel. W tym przypad­ ku zachowanie zgodne z ideologią nazwiemy namięt­ nością, a zachowanie utopijne angelizmem. Te trzy główne tematy są od siebie niezależne. Nieodpowiadają one bynajmniej różnym poziomom rze­ czywistości społecznej. Powiedzenie, że temat pra­ cy jest najbardziej makrosocjologiczny, temat egzy­ stencji ludzkiej wiąże się najsilniej z zagadnieniami osobowości, a problematyka relacji społecznych znaj­ duje się na poziomie mikrosocjologicznym, jest ku­ szące. Taki pogląd nie jest zadowalający, ponieważ niepotrzebnie zubaża socjologię. Stosunek do innego człowieka można uchwycić nie tylko na poziomieinterindywidualnym, na poziomie grupy lub na pozio­ mie zespołów społecznych; przede wszystkim jednak, absurdem byłoby uznanie, że człowiek przekształca 191

zbiorowe właściwości znajdujące się na zewnątrz nie­ go, podczas gdy jako jednostka ludzka może albo cie­ szyć się ze swoich właściwości, albo dystansować się od nich. Jak można w wieku psychoanalizy nie zgodzić się z tym, że osobowość kształtuje się przez pracę i w historii osobistej? O tym, że natura ludzka nie jest czysto indywidualna i że społeczeństwa są zdolne do ustalania społecznych form przyjemności i tragedii, uczyli nas zawsze etnolodzy. Każdy z tych trzech tematów trzeba rozwijać na trzech poziomach — indywidualnym, zbiorowym i społecznym. Jest to bardzo prosta klasyfikacja, która nie przeszkadza, a nawet ułatwia jak największe róż­ nicowanie analiz. Najważniejsze zjawiska społeczne wymagają tego, by rozpatrywać je wielotematycznie. Przykładem tego jest praca. Można wprawdzie przy­ porządkować ją jednemu z tych trzech tematów, ale nie można zaprzeczyć, że konkretne badania zacho­ wań związanych z pracą wymagają z jednej strony zarazem dokonywania analizy grup pracy lub solidar­ ności, z drugiej zaś wiążą się z tematem stosunku czło­ wieka do pracy, na który szczególną uwagę zwracał G. Friedmann, czyli stosunku między ergonomiczny­ mi właściwościami pracy a osobowością pracownika. Takim przykładem jest również miłość, która się ro­ dzi, staje się udziałem ludzi i jest przez nich kształ­ towana. 3. AKCJONALIZM I FUNKCJONALIZM

Celem tych podstawowych spostrzeżeń jest przede wszystkim skierowanie naszej uwagi na podmiot dzia­ łania, nie zaś to, byśmy pojmowali działanie — zgod­ nie z leniwym i nudnym empiryzmem — jako prostą odpowiedź na pewną określoną sytuację społeczną. Odwoływanie się do determinantów zachowań spo­ łecznych w XIX w. miało z powodu swej siły kry­ tycznej i przeciwstawienia się wyjaśnieniom ideali192

stycznym wartości nowatorskie. W naszych czasach socjologia zbyt często jest jedynie pozbawionym per­ spektyw badaniem mieszczańskiej banalności, bezna­ miętnym usprawiedliwieniem świata drobnomieszczańskiego, świata bez ruchu i namiętności, bez tra­ gedii i bez rewolucji. Ale gdybyśmy uważali, że socjologię klasyczną o inspiracji funkcjonalistycznej należy zastąpić innym ujęciem, byłaby to sytuacja, w której lekarstwo wy­ wiera gorsze skutki niż choroba. Nie chodzi o tego rodzaju absurdalny wybór. Socjologia akcjonalistyczna stawia sobie za cel zrozumienie udziału podmiotu w działaniu; nie jest to socjologia wartości, ale dzia­ łania, w miarę jak działanie tworzy obszar stosun­ ków społecznych. A zatem należałoby uzupełnić ją badaniem systemów społecznych i zachowań społecz­ nych. Podmiotowy sens działania powinien ulec prze­ kształceniu w wartości społeczne i w zinstytucjonali­ zowane normy, służące do socjalizacji jednostek i grup. Owej zmiany ujęcia akcjonalistycznego na ujęcie funkcjonalistyczne nie można określić w spo­ sób ogólny, zachodzi bowiem ona inaczej w zależno­ ści od rozpatrywanego tematu i poziomu. Opiszemy tutaj wyłącznie jedną z najczęściej stosowanych me­ tod zmiany tego ujęcia, dokonując tego na przykła­ dzie pojęcia klasy społecznej. Nie mamy tutaj zamiaru analizować tego pojęcia, ale żeby zrozumieć znaczenie, jakie mu nadaliśmy, należy jeśli nie wytłumaczyć, to przynajmniej przed­ stawić niektóre elementy analizy. Przede wszystkim, w jaki sposób na podstawie żądań pracowników do­ chodzi się do pojęcia klasy. Można by powiedzieć, jak to zrobiliśmy mówiąc o instytucjach społecznych, że istnieją ci, którzy rządzą, i ci, którzy są rządzeni. Ci ostatni w instytucji (organizacji) widzą podmiot; z jednej strony starają się oni uczestniczyć w organiza­ cji, ponieważ jest to element pośredniczący, z drugiej zaś występują przeciw niej, ponieważ jako określony organizm społeczny stanowi ona przeszkodę, a więc 13 — Kryzys 1 schizma vol. II

193

broni poszczególnych, a nie wszystkich interesów podmiotu. Rządzący, ze swej strony, wprowadzają in­ nowacje, a więc są przedstawicielami pracy twórczej, jednocześnie jednak są elementem scalającym, który zmierza do „ideologicznej” obrony określonego orga­ nizmu społecznego. Owo podwójne dążenie, podwój­ na dialektyka organizacji może służyć za model pod­ wójnej dialektyki klas społecznych. Należy jesżcze dodać, co istotne, że chodzi tu o dialektykę negatyw­ ną. W społeczeństwie przedindustrialnym, które nie może uważać się za wytwór swoich wytworów, pro­ dukt swojego działania, pracownicy nie mogą się uwa­ żać bezpośrednio za twórców i dokonują projekcji za­ sady kształtującej porządek społeczny na zewnątrz siebie, czyli na zewnątrz społeczeństwa. Jednocześnie starają się zachować tożsamość, co stanowi odwrotną stronę chęci kontrolowania. Dochodzą zatem do wnio­ sku, że między nimi a porządkiem społecznym ist­ nieje ogromny przedział, zajęty przez klasy panujące, które z jednej strony utożsamiają się z tym porząd­ kiem i posługują’się nim, żeby uprawomocnić swoją władzę, z drugiej zaś akumulują dobra, przez co spełnia się dzieło tworzenia. Stosunki klasowe nie są rzeczywistymi stosunkami, ale wyrazem alienacji pracowników: niewolnik może potwierdzić się jako pracownik tylko wtedy, gdy uzna pana. W tej sytua­ cji w społeczeństwie klasowym dwa wymagania pod­ miotu są — w ostateczności — całkowicie urzeczowione i w stratyfikacji społecznej, czyli niesprawie­ dliwym podziale dóbr społecznych, wyraża się po prostu w sposób bezpośrednio zinstytucjonalizowany alienacja podmiotu. Im bliżej natomiast do społe­ czeństwa przemysłowego, tym mniejsze są metaspołeczne rękojmie porządku społecznego. Dochodzi do coraz wyraźniejszego oddzielenia się tego, co zmie­ rza do stania się podwójną dialektyką organizacji, od nierównego podziału dóbr społecznych. Tę banal­ ną uwagę wypowiada się chętnie, kiedy zauważa się, że zależność pracownika od władzy ludzj kierują­ 194

cych przedsiębiorstwem, w którym pracuje, jest co­ raz bardziej niezgodna z jego udziałem w konsump­ cji masowej. W społeczeństwie klasowym, czyli przedlub poprzemysłowym, analiza funkcjonalistyczna rozwarstwienia społecznego wiąże się ściśle z akcjonalistyczną analizą stosunków klasowych. W społe­ czeństwie przemysłowym natomiast odrywa się co­ raz bardziej od akcjonalistycznej analizy władzy, co powoduje, że coraz większą autonomię zyskuje so­ cjologia instytucji, socjologia mechanizmów arbitra­ żowych polegająca na roztrząsaniu sprzeczności mię­ dzy systemem nierówności, będącym wynikiem ist­ nienia władzy, a podstawowymi zróżnicowaniami w hierarchii instytucji, koniecznymi do realizacji pro­ dukcji przemysłowej. Widać to jasno w jednej z najbardziej klasycznych dyskusji w socjologii współczesnej. Żadne społeczeń­ stwo nie może funkcjonować, jeżeli nierówności po­ łożeń społecznych nie towarzyszy pewne przystoso­ wanie do tej nierówności, np. zawodowe lub ekono­ miczne aspiracje jednostek znajdujących się na dole drabiny społecznej muszą być mniejsze niż aspiracje członków warstw wyższych, co często bywa przyjmo­ wane jako oczywisty stan rzeczy. Jednocześnie jed­ nak ludzie rządzeni zwracają się stale do rządzących, protestując — w imię równości, czyli w imię pod­ miotu — przeciw swej zależności. Żądanie to może być słabsze lub silniejsze albo mniej lub bardziej ogólne, jest jednak tak powszechne jak przystosowa­ nie do nierówności. Każdy mówi jednocześnie: „jest, jak jest...” i „aktualne położenie jest niesprawiedli­ we...”, ale stosunkowo rzadko zdarza się, żeby między tymi dwoma przeciwstawnymi stanowiskami nie do­ szło do kompromisu i w konsekwencji „aktualny stan rzeczy”, to znaczy system rozwarstwienia, uznaje się prawie zawsze w mniejszym lub większym stopniu za porządek społeczny, nierówność jest akceptowana o tyle, o ile władzę rządzących uznaje się za prawo­ mocną. To właśnie zapewnia pewną ciągłość między 195

analizą akcjonalistyczną a analizą funkcjonalistyczną, jest to jednak ciągłość zawsze częściowa i ograniczona. Owa ciągłość jest widoczna w istnieniu szczebli prestiżu zawodów. W społeczeństwie przemysłowym niepodobna nie uznać wyższości dyrektora nad ro­ botnikiem lub lekarza nad listonoszem. Nierówność ich pozycji społecznych jest koniecznym warunkiem działania społeczeństwa, ale jest ona tylko częściowo akceptowana, o czym świadczą duże różnice dzielące systemy stratyfikacji w różnych społeczeństwach przemysłowych. W tych różnych systemach przeja­ wiają się różne społeczne stosunki produkcji. A zatem na analizę funkcjonalistyczną można zgo­ dzić się tylko wtedy, kiedy jest ona otwarta na typ analizy, która poprzedza ją logicznie i którą nazwaliś­ my analizą akcjonalistyczną. Owo otwarcie jest wi­ doczne w pracach najbardziej znanych socjologów funkcjonalistycznych, ale często można ulec pokusie stosowania starych metod analizy i rozpatrywania zamiast dynamiki stosunków klasowych lub stosun­ ków władzy zbioru instytucjonalnych arbitraży, słu­ żących powiązaniu tych stosunków ze stratyfikacją społeczną. Ową żywą dynamikę zastępuje się wów­ czas arbitralną jednością pewnego „ducha”, systemu, cywilizacji lub charakteru społecznego, co w konsek­ wencji powoduje, że ewolucja ulega przekształceniu w zmianę, a przede wszystkim, że myli, jak to daw­ niej czyniły socjalizmy utopijne, wymagania cywili­ zacji przemysłowej z wymaganiami organizacji spo­ łeczeństw przemysłowych. Zdarza się często, że gdy walki społeczne przebiegają zgodnie z modelami przekształcenia społeczeństwa bez użycia siły, uważa się je za anachronizmy, za przejaw systemu stosun­ ków społecznych przenikniętego do głębi wartościa­ mi przedindustrialnymi; jest to najczęściej spotyka­ na utopia neoliberalna, której związek z analizą ak­ cjonalistyczną należy żywo zwalczać. Zaniechaniu zajmowania się „dzianiem się” histo­ rycznym i zajęciu się analizą systemu społecznego to­ 196

warzyszy analogiczna zmiana dotycząca rozpatrywa­ nia zachowań społecznych. Z punktu widzenia akcjo nalistycznego różne zachowania określa się zależnie od tego, czy cel, któremu służą wartości, wchodzi w mniejszym lub większym stopniu do systemu stosun­ ków społecznych. Wystarczy tu przypomnieć pojęcia stosowane w badaniach nad organizacjami: pracow­ nik może odejść i próbować ocalić podmiot przed nie­ ludzkim i wrogim światem organizacji, dążyć w orga­ nizacji do osiągnięcia własnych celów; pracownik bardziej zaangażowany może solidaryzować się z sy­ tuacją zbiorową, z grupą lub z kategorią; wreszcie, na najwyższym poziomie, może wystąpić przeciw or­ ganizacji w imię jej celów, wystąpić przeciw dyrekcji w imię racjonalności techniki i postępu. Ten rodzaj badań różni się wyraźnie od badań nad postawami i sposobami prezentowania siebie w określonej sytuacji społecznej, a różnicę między dwie­ ma metodami badań można by wykazać w wielu oko­ licznościach. Próbą ilustracji takich badań są bada­ nia nad ruchliwością społeczną. Wielu badaczy ana­ lizowało z powodzeniem powiązania wyjściowej emi­ gracji ludzi z ich integracją po jej zakończeniu, po­ sługując się tą analizą dla podania przyczyn i skut­ ków dezorganizacji społecznej i osobistej, rozkładu norm systemu społecznego lub niewielkiej liczby nie­ których zachowań. Istnieje jednak inny sposób bada­ nia, uzupełniający powyższy, a nie przeciwstawny mu. Ruchliwość, zwłaszcza powszechna-, jak w przypad­ ku migracji wewnętrznych lub zewnętrznych, zwią­ zanych z rozwojem gospodarczym, zmienia stan spo­ łeczeństwa, do którego migranci muszą się przystoso­ wać. Integracja musi być zatem zarazem tworzeniem, budowaniem nowego pola działania. Czy robotnicy pochodzenia wiejskiego, którzy w krajach stojących jeszcze na progu rozwoju przemysłowego zalewają dawne ośrodki robotnicze, są jedynie wykorzenioną i zdezorganizowaną masą, podatną na słowa demago­ gów i agitatorów? A może w ich prostej egzystencji 197

zawarty jest pewien sens odnowy społeczeństwa, sto­ sunków i dążeń społecznych? Metoda akcjonalistyczna daje odpowiedź na to drugie pytanie. I raz jeszcze, zanim powiemy o różnicy dzielącej te dwie metody, należy powiedzieć o ich głębokich związkach. W jednej z prac poświęconych świadomo­ ści klasowej staraliśmy się ją określić jako zderzenie żądań jednostkowych w stosunku do zawodu, skiero­ wanych przeciwko zyskowi kosztem pracowników, z pewną zasadą ogólną, która kształtuje się, gdy powstaje zracjonalizowana organizacja wielkoprzemy­ słowa. Świadomość robotnika jest zatem rozpatrywa­ na jako sens nadany sytuacji pracy. Ale pojęcie to jest węższe od tego, co dla wygody nazywa się postawa­ mi robotniczymi. Ankietowani robotnicy odnoszą swo­ ją sytuację do społeczeństwa, w którym oceniają swo­ je szanse, starają się zrobić karierę i czują się mniej lub bardziej związani z innymi ludźmi. Stosunki mię­ dzy działalnością tworzącą społeczne pole działania a zachowaniami w określonym polu są złożone, ale jest rzeczą wykluczoną, by można zadowolić się roz­ dzieleniem i nałożeniem tych dwóch punktów wi­ dzenia, a nie starać się o powiązanie ich w jakiś sposób. Mówiąc ogólniej, obie części analizy akcjonalistycznej, badanie ruchów społecznych i badanie początko­ wych zamierzeń, odpowiadają dwom częściom analizy funkcjonalistycznej — badaniu systemów społecz­ nych i badaniu decyzji. Zamiana jednego typu analizy na drugi nie wyczer­ puje możliwości analizy socjologicznej. Nie możemy tu zająć się bardziej szczegółowo tym tematem, nale­ ży jednak przynajmniej przypomnieć, że postępowa­ nie takie zastosowane do systemu relacji społecznych musi być wyrażone za pomocą systemów znaków, których budowę stara się odnaleźć analiza strukturalistyćzna. Przedział między analizą akcjonalistyczną a analizą strukturalistyczną wydaje się czasem nie­ możliwy do pokonania i z wielu względów analizy te są dwoma biegunami analizy socjologicznej. Struktu198

ralista rozpatruje przecież nauki społeczne jako nau­ ki o naturze człowieka, akcjonalista zaś zawsze przy­ wiązuje wagę do pojęć Kulturwissenschaft i Wertbe­ ziehung; jeden rozpatruje znak, a drugi sens. Ale te różnice w powyższych ujęciach nie powinny dopro­ wadzić do ich oderwania od siebie, ponieważ skaza­ łoby to jednych na formalizm, drugich zaś na naiwną semantykę. Ujęcie strukturalistyczne to takie ujęcie, w którym nauki społeczne i matematyka społeczna są ze sobą najmocniej związane, ale pozostają odrębne. Im bliżej natomiast jesteśmy obszaru stosowania analizy akcjonalistycznej, to znaczy im bardziej bezpośrednio od­ wołujemy się do podmiotu, tym rzadsze staje się jed­ noczesne powoływanie się na podmiotowy sens dzia­ łania i formalizacja sposobów działania. Obrazem te­ go koniecznego rozdziału jest w całym tego słowa znaczeniu analiza ekonomiczna, przechodzi się w niej bowiem od formalizacji ekonometrycznej do analizy socjologicznej i odwrotnie, podczas gdy pojęcie pod­ miotu ekonomicznego, homo oeconomicus, to jedynie niepotrzebne, a nawet niebezpieczne powiązanie tych dwóch części analizy. Im mniej „gęsty” jest świat wytworów, tym bar­ dziej podmiot przejawia się raczej przez swoje istnie­ nie niż przez swoje działanie, im mniejsźy staje się przedział między modelem socjologicznym a systemem formalizacji, tym ważniejsze w rezultacie staje się pojęcie struktury, badanie praw funkcjonowania umysłu. Człowiek występuje jednocześnie jako „opowiadacz” natury, dając nazwy temu, czego nie może zmienić, zasypując za pomocą mitów przedział mię­ dzy tym, co znaczące, a tym, co znaczone. Przedmiot i metody tej antropologii strukturalnej określa dzieło Claude Levi-Straussa. W dziedzinie analizy funkcjonalistycznej oddziele­ nie sensu i formy jest pośrednie, a matematyczne ba­ dania sieci komunikowania się lub pól decyzji wiążą się ściślej z analizą socjologiczną systemu społeczne­ 199

go niż analiza ekonometryczna z analizą podmiotu historycznego. Można sądzić, że w warunkach cywilizacji przemy­ słowej udział analizy akcjonalistycznej w badaniach będzie stale wzrastał, ponieważ przedziął między czło­ wiekiem a jego wytworami, między „problemami spo­ łecznymi” a sposobami działania systemów technicz­ nych wzrasta coraz bardziej. Należy jednak zarazem powiedzieć, że sukcesy, ja­ kie już odniosła analiza pracy, uwydatniają coraz bardziej dwa inne podstawowe tematy analizy akcjo­ nalistycznej — stosunek do innego człowieka i pro­ blem egzystencji ludzkiej. Cywilizacja przemysłowa to nie tylko cywilizacja triumfu, ale także cywiliza­ cja obaw i nic nie jest nam dzisiaj bardziej obce niż romantyczny symbolizm z ubiegłego wieku. W uję­ ciu historycznym nie odrzuca się już antropologii, ale ze świadomości dziania się historycznego i egzysten­ cji ludzkiej wynika odrzucenie mitologii, a także pytanie o sens egzystencji. Współzależność trzech podstawowych metod postę­ powania w analizie socjologicznej — akcjonalistycz­ nej, funkcjonalistycznej i strukturalistycznej — trzech sposobów scalania — dialektyki podmiotu, spójności systemu relacji społecznych i logiki zbio­ rów znaków — jest ostateczną zasadą jedności socjo­ logii. Daje ona rezultaty tylko wtedy, gdy każdej metodzie postępowania przyznaje się jak największą autonomię i gdy w miarę możliwości unika się wszel­ kiej teorii ogólnej, pretendującej do ich scalania w tych samych ramach pojęciowych. 4. FILOZOFIA HISTORII CZY SOCJOLOGIA?

Po dokonaniu próby usytuowania analizy akcjonali­ stycznej wobec innych sposobów analizy, należy po­ wrócić na jej własny teren i odpowiedzieć na pewne zarzuty, które oczywiście przychodzą na myśl. Pierw­ szy dotyczy sposobu stosowania pojęcia pracy i oskar­ 200

ża socjologię akcjonalistyczną o to, że jest nową filo­ zofią historii. Nie wystarczy tu, że odeprzemy ten zarzut, odsyła­ jąc czytelnika do wstępu niniejszego artykułu, w któ­ rym przedstawiliśmy ewolucję analizy socjologicznej jako stopniowe odchodzenie od filozofii historii. Łat­ wo można by nam odpowiedzieć, że chwalimy to, cze­ go się Wyrzekliśmy. Lepiej przyznać, że akcjonalistyczna socjologia pra­ cy ma inspirację historyczną, ponieważ za pomocą pracy człowiek zmienia swoje otoczenie i siebie sa­ mego; nie ma ona jednak charakteru czysto historycz­ nego, gdyż stosuje pewne zasady analizy, nie ustalone w badaniu faktów bezpośrednio dających się zaob­ serwować i w rozwoju społeczeństwa. Nie pretenduje ona zwłaszcza w żadnej mierze do tłumaczenia kon­ kretnych faktów historycznych; zamierza tylko wy­ odrębnić z rzeczywistości pewną liczbę relacji. Już z tego powodu nie, można nazwać jej filozofią historii. Przeciwstawia się ona zdecydowanie wszel­ kiemu wysiłkowi jedynej i ogólnej systematyzacji za­ chowań społecznych, uznaje, że istnieje nie tylko wie­ le metod analizy socjologicznej, ale również wiele jednostek i wielu aktorów społecznych, co powoduje, iż duże znaczenie przyznaje się w niej wydarzeniu. Mimo że przez połączenie analizy akcjonalistycznej, funkcjonalistycznej i strukturalistycznej powstaje ujęcie złożone, nie wystarcza ono do ożywienia kon­ kretnego aktora, do pełnego zdania sprawy z jego działań, czyli z jego postępowania. Wielcy historycy mieli słuszność przeciwstawiając historię struktur gospodarczych i społecznych historii wydarzeń, ale nie należy wyciągać z tego błędnych wniosków. Ukryty nurt historii nie jest niczym innym niż zasto­ sowaniem nauk społecznych do badania przeszłości i dobrze się składa, że rozwija się socjologia minio­ nych społeczeństw, socjologia, która ogromnie rozsze­ rza pole analizy społecznej. Ale jej postępy powinny przyczynić się raczej do uznania niż do zaprzeczenia 201

znaczenia stosunków między jednostkami działania — ludźmi, grupami lub narodami — które nie należą do jednego systemu działania. Zachowanie tego margine­ su dla wydarzenia lub polityki jest najlepszą gwaran­ cją wobec wszelkiej filozofii historii, sprawia bowiem, że analiza społeczna musi sprawdzać swoje założenia, bez względu na ich charakter, w sposób naukowy, metodą szukania relacji, a następnie systemów rela­ cji, czyli struktur istniejących między pewnymi fak­ tami lub pewnymi kategoriami faktów, tak aby two­ rzyć modele wyjaśniające, zamiast starać się znaleźć dowody jej prawomocności w ścisłej zgodności jej konstrukcji i konkretnych zespołów historycznych. Analiza akcjonalistyczna proponuje przyjęcie pew­ nego typu rozumienia, opartego nie na abstrakcyj­ nych zasadach lub relacjach, ale wypływającego z określonej koncepcji działania, ta zaś występuje wy­ raźnie tylko w społeczeństwach przemysłowych, co jest powrotem do jednej z najbardziej podstawowych właściwości filozofii historii — reinterpretacji przesz­ łości w zależności od problemów teraźniejszości. Za­ rzut powrotu do filozofii histprii może przybrać bar­ dziej określony kształt: jakim prawem uważa się spo­ łeczeństwa przemysłowe za kres historii? Niektórzy badacze mówiąc już o społeczeństwach postprzemysłowych stawiają zarzut, że ponieważ socjologia akcjo­ nalistyczna proponuje prometejski obraz człowieka, niezgodny z ideałami naszych społeczeństw, zaintere­ sowanych przede wszystkim konsumpcją i spędza­ niem wolnego czasu, nie nadaje się ona do analizo­ wania rzeczywistości. Zarzuty te są częściowo słuszne. Socjologia akcjo­ nalistyczna znajduje' zastosowanie w społeczeństwach przemysłowych, a nawet stara się opisać ten typ spo­ łeczeństw w przeciwstawieniu do dawnych koncepcji, bardziej wyczulonych, w których większą uwagę zwracano na wyjątkowe warunki, w których doszło do uprzemysłowienia na Zachodzie. Dlatego też nale­ ży uważać, że jest ona przedmiotem analizy histo­ 202

rycznej. Jaki jednak zasięg ma taka analiza? Histo­ rycy obserwują zmianę systemów wartości, sposo­ bów ukierunkowywania działań. Czy zwalnia to od bezpośredniej analizy, abstrahując od określonych treści, faktu o zasadniczym znaczeniu — normatyw­ nego ukierunkowania działania? Filozofię historii stosuje się tylko dlatego, że odmawia się bezpośred­ niego rozpatrywania tego podstawowego faktu. Staje się ona tym bardziej powszechna, że w samej sytuacji pragniemy znaleźć sens działania, co w rezultacie po­ woduje, że jesteśmy zmuszeni do przeciwstawienia tym prawom historii ogólnej koncepcji człowieka. Każda socjologia stara się wyzwolić od tego ciągłego przechodzenia od dialektyki przyrody do koncepcji fi­ lozoficznej człowieka, a najbardziej zdecydowanie mo­ że to osiągnąć odrzucając ten dualizm i poszukując ra­ cji bytu sensu działania nie w esencji człowieka, ale w samym jego działaniu, czyli w relacji podmiotu do przedmiotu. Nie wiemy, dlaczego człowiek pracuje, po­ dobnie jak nie wiemy, dlaczego mówi. Ale czy dlate­ go, że pracuje, nie należy stwierdzać, iż stawia na zewnątrz siebie wytwory, które uważa za swoje? Takie ujęcie umożliwia dokonanie bardzo wielu analiz szczegółowych; pozwala również na opisanie systemów działania w dziejach; nie można natomiast na jego podstawie wydać żadnego sądu na temat sen­ su historii i jego spełnienia. Prawie oczywiste jest, że po społeczeństwach przemysłowych powinny powstać inne społeczeństwa, że termin „społeczeństwo przemy­ słowe” nie wystarcza już zupełnie, aby opisać współ­ czesne społeczeństwa, w których poziom produkcji jest najwyższy, i nic nie stoi na przeszkodzie, gdy przechodzimy od opisu do przewidywań, aby przysz­ łe społeczne formy organizacji i życia wyobrazić so­ bie w sposób nieutopijny, to znaczy nie stwarzając z nich ani raju, ani piekła. Zwłaszcza socjologia akcjonalistyczna nie wydaje a priori żadnego sądu co do względnej ważności różnych tematów działania i moż­ na zgodnie z jej zasadami wyobrazić sobie przyszłe 203

społeczeństwo, w którym praca nie będzie już zasa­ dą historyczności. Pojęcie podmiotu historycznego, czyli systemu wy­ magań normatywnych dotyczących pracy, nie jest określoną koncepcją człowieka, w jeszcze mniejszym zaś stopniu jest to pojęcie historyczne, ponieważ wprowadzenie takich zdań, jak: człowiek pragnie te­ go, oto jego najważniejszy cel, byłoby, prawdę mó­ wiąc, równoznaczne ze wskrzeszeniem myśli nie tyl­ ko pre- ale i antysącjologicznej. Podmiot historyczny nie jest bohaterem, nawet w takim sensie, w jakim Francja jest głównym bohaterem historycznego dzie­ ła Micheleta. Jest to zasada analizy, podobnie jak po­ jęcie społeczeństwa lub normy społecznej. Mówiąc ści­ śle, podmiot historyczny jest strukturą stosunków społecznych pracy, zasadą jedności tego, co nazwaliś­ my podwójną dialektyką klas lub organizacji. Wszelkiemu teoretycznemu rozpatrywaniu analizy socjologicznej grozi podstawowe niebezpieczeństwo polegające na tym, by osiągnąć jak największą szcze­ gółowość, czego wynikiem są klasyfikacje i typolo­ gie, które interpretują zjawiska, jakie można zaobser­ wować, ale nie tłumaczą ich w tym sensie, że nie przybierają formy zdań sprawdzalnych. Typologia mo­ że mieć wartość tylko na początku określonej obserwa­ cji, gdy służy do wprowadzenia pewnych narzędzi analizy, ale należy jak najprędzej zaniechać jej sto­ sowania. Nie dlatego że obserwowane fakty są różno­ rodne, ale przeciwnie, aby zastosować analizę syste­ mową, czyli po to, aby pewien określony system dzia­ łania, system relacji społecznych lub system znaków rozpatrywać jako przedstawienie pewnego problemu, określonego za pomocą odniesienia do zasady, na pod­ stawie której dokonuje się analizy. Jest nią podmiot historyczny w ujęciu akcjonalistycznym, system spo­ łeczny w ujęciu funkcjonalistycznym, język w ujęciu strukturalistycznym. Dlatego właśnie socjologia akcjonalistyczna, podob­ nie jak socjologia funkcjonalistyczna, nie stanowi 204

zbioru koncepcji, które można opracować za pomocą samej refleksji. Jest ona cenna wyłącznie dlatego, że daje wyniki, istnieją bowiem zdania, które można analizować przy jej użyciu. Trudności, na jakie na­ trafia, chcąc potwierdzić własną użyteczność, nie róż­ nią się w zasadzie od trudności które napotyka wszelka myśl teoretyczna. W praktyce jednak natrafia ona na dodatkową przeszkodę: im więcej starań poświęca się badaniu ukierunkowania działania, a więc ru­ chom społecznym, tym częściej okazuje się, że rozpa­ truje się obraz aktorów kształtowany przez nich sa­ mych, który pragną oni dać sobie samym. Gdyby sens działania był jasny dla samego aktora, socjolo­ ga można by zastąpić magnetofonem. Im bardziej aktor jest zaangażowany w dobrowolne działanie, tym bardziej walczy z potężnymi przeciwnikami, im bardziej zaś pragnie zachować swoje zagrożone pra­ wa, tym bardziej nie dowierza pewnej określonej in­ terpretacji swoich aktów i myśli. Powoduje to sprzeciw wobec wszelkich badań so­ cjologicznych, tym większy jeszcze, gdy patrzymy na to z punktu widzenia socjologii akcjonalistycznej. Po­ żyteczne zatem wydaje się zarówno ze względów po­ litycznych, jak względów metodologicznych stosowa­ nie ujęcia opisowego, najczęściej wyrażone za pomo­ cą statystyki. Ale gdy wejdzie się na tę zbyt łatwą drogę, na której wytłumaczenie socjologiczne traci wszelkie szanse, aby dać interesujące wyniki, wielkie ryzyko grozi nie tylko analizie akcjonalistycznej. Nie dokonuje się tu wyboru między socjologią akcjonalistyczną a konkretnymi badaniami, ale między socjolo­ gią a bezmyślną ankietą socjograficzną. Przypominanie o tym, że celem socjologii akcjona­ listycznej, podobnie jak wszelkich analiz socjologicz­ nych, jest konstruowanie zdań sprawdzalnych, nie oznacza oczywiście, że socjologia ta nie jest zainte­ resowana wynikającymi z niej następstwami filozo­ ficznymi lub zastosowaniami historycznymi oraz swy­ mi związkami z odczuwaniem wartości moralnych lub 205

estetycznych. Mówiąc prościej, jest ona równie bliska wszelkim środkom służącym do zrozumienia człowie­ ka jak odległa od pseudoopisów, źle maskujących ideologie. Jej pragnieniem jest określenie się jako so­ cjologia antropologiczna — w ten sposób ujawnia swoje podstawowe niedostatki, jeśli chodzi o samo pojmowanie społeczeństwa i wobec pewnej tradycji Durkheimowskiej, którą przecież uznaje za podstawę analizy funkcjonalistycznej. Pośród prekursorów so­ cjologii najbardziej lubi powoływać się na myślicieli społecznych okresu uprzemysłowienia, na Saint-Simona, Comte’a lub Marksa, pragnąc przejąć od nich najbardziej twórcze poglądy, które rozpatruje z per­ spektywy czysto socjologicznej. Jej istnienie jest jednak najbardziej usprawiedli­ wione przez obecny rozwój społeczeństw przemysło­ wych. Wywołuje to nowe zastrzeżenie: czy nazwanie społeczeństwem przemysłowym społeczeństwa, w któ­ rym dialektyka wytwarzania i kontroli, rozwoju' eko­ nomicznego i demokracji społecznej występuje w spo­ sób najbardziej bezpośredni, nie oznacza, że zakłada się istnienie określonego społeczeństwa przemysłowe­ go, a mówiąc ściśle, określonego ukierunkowania po­ lityki ogólnej, podczas gdy na pierwszy rzut oka wi­ dać, że społeczeństwa przemysłowe są różnorodne? Za zarzutem tym kryje się znowu ogólna obawa po­ legająca na narzucaniu ram pojęciowych wszelkiej rzeczywistości historycznej, a zatem na wprowadzeniu na nowo filozofii historii. Można by odpowiedzieć na to, że nie ma społeczeństwa czysto przemysłowego i że wszystkie społeczeństwa będące przedmiotem ba­ dań noszą w sobie jeszcze ślady cywilizacji przedprzemysłowych, tradycjonalnych albo ślady kapitaliz­ mu liberalnego, który towarzyszył narodzinom uprze­ mysłowienia w świecie zachodnim. Ale odpowiedź ta jest, rzecz jasna, zbyt lakoniczna, ponieważ me mó­ wiłoby się o społeczeństwach przemysłowych, gdyby nie można było wyodrębnić pewnych cech wspólnych im wszystkim. Należy stwierdzić, że wielość typów 206

społeczeństw przemysłowych jest nie tylko zgodna z naszym punktem widzenia, ale z niego wynika. Uważamy, że społeczeństwo przemysłowe to społe­ czeństwo, w którym pragnienie wytwarzania i kon­ troli stanowi zasadniczy system ukierunkowania ru­ chów społecznych i przejawia się przede wszystkim na poziomie systemu produkcji. Ale, z jednej strony, chęć kontroli nie odnosi się do całego społeczeństwa^ można realizować ją na poziomie stanowiska robocze­ go — job control, na poziomie przedsiębiorstwa — demokracja przemysłowa, na poziomie społeczeńst­ wa — demokracja społeczna; z drugiej zaś strony, pragnienie rozwoju może być w mniejszym lub więk­ szym stopniu dążeniem do zmiany. Może przyczyniać się do dobrowolnej reorganizacji społeczeństwa lub też nie przeciwstawiać się naturalnemu rozwojowi rozpatrywanego społeczeństwa. Ukierunkowanie społeczeństwa zależy od charak­ teru przeszkód, na jakie natrafiają te dwa pragnie­ nia. Zgodnie z najprostszą typologią rozróżnia się społeczeństwa, w których żadne z tych dwóch prag­ nień nie napotyka przeszkody niemożliwej do prze­ zwyciężenia, społeczeństwa, w których przeszkody utrudniające realizację tych dwóch pragnień są du­ że, i wreszcie społeczeństwa, w których pracownik staje przed podwójną barierą, gospodarczą i społecz­ ną. Mówiąc ściśle, pragnienie wytwarzania i pragnie­ nie kontrolowania są zawsze przeciwstawne: woluntarystyczny model rozwoju zmierza w kierunku in­ tegracji i autorytaryzmu; rewindykującemu modelo­ wi kontroli odpowiada mały udział pracowników w polityce rozwoju. Jedyny lub uprzywilejowany tyr społeczeństwa nie może istnieć, chociażby ze wzglę­ du na to, jak zostało ono określone, albo, mówiąc ści­ śle, z powodu stałej sprzeczności między udziałem w społeczeństwie a występowaniem przeciw niemu. Proponowane pojęcia nie określają idealnego typu społeczeństwa, ale jedynie tworzą pewną określoną problematykę działania społecznego. 207

W ujęciu akcjonalistycznym nie wolno twierdzić, że istnieją pewne typy społeczeństw i sytuacji spo­ łecznych, wewnątrz których i w zależności od których są ustalone zachowania społeczne. Wprost przeciwnie, na podstawie ogólnych ukierunkowań działania bada się tu, w jaki sposób powstają systemy stosunków społecznych, które za pomocą kanałów instytucjonal­ nych kierują indywidualnymi właściwościami okre­ ślonego społeczeństwa historycznego. Jego zasadni­ czy cel to budowanie modeli działania społecznego na podstawie sposobów udziału podmiotu historycz­ nego w społeczeństwie. To właśnie powoduje, że ujęcie to różni się bardzo zdecydowanie od presocjologicznego badania ruchów społecznych, w któryin stwierdza się, że nierówności pozycji społecznych są przekazywane, i w którym nie mówi się bezpośrednio o rozwoju. Pragnie ono być świadomością społeczeństwa otwartego, w którym za­ nikają indywidualne systemy wartości, co sprawia, że problemy społeczne mają bezpośredni sens politycz­ ny. Najbardziej oczywiste ograniczenia metody akcjonalistycznej wynikają dzisiaj z podziału planety, ale i tu jeszcze może ona odegrać twórczą rolę, starając się zbadać obok problemów, wynikających z istnienia różnych społeczeństw, problemy tworzące się w pla­ netarnej cywilizacji przemysłowej. W odróżnieniu od socjologii zmiany o inspiracji funkcjonalistycznej ujęcie akcjonalistyczne można by nazwać socjologią rozwoju. Zamiast określania warun­ ków zmian w określonym społeczeństwie lub tego, w jakich warunkach różne kategorie ludzi wprawio­ nych w ruch przez przekształcenia ekonomiczne •wcho­ dzą do określonego typu organizacji społecznej, w ujęciu tym pragnie się w gruncie rzeczy badać, w ja­ ki sposób ruchy społeczne określają formy instytucjo­ nalne i sposoby działania społeczeństw biorących udział w uprzemysłowieniu. W ujęciu tym chodzi zwłaszcza o to, aby społeczeństwa najbardziej uprze­ mysłowione uważać za społeczeństwa rozwijające się, 208

a zatem wybierać niektóre formy zawłaszczenia na­ rzędzi i wyników sprawnej organizacji działań i wzro­ stu. Etnolog musi patrzeć z dystansu na własne spo­ łeczeństwo; socjolog działania powinien natomiast dotrzeć do jego wnętrza, przeniknąć przez zasłonę przeróżnych poglądów, i to bez względu na to, czy chodzi tu o doktryny dotyczące integracji politycznej i moralnej, czy też o krzykliwą reklamę konsumpcji masowej. Być może jeszcze trudniej jest uniknąć te­ go fałszywego poszukiwania nowoczesności niż etnocentryzmu. Dzisiaj, gdy stajemy u progu społeczeń­ stwa obfitości, w którym zarówno świadomość histo­ ryczna, jak coraz większa wydajność pracy świadczą o zaspokojeniu potrzeb materialnych, wszystko skła­ nia do przymykania oczu. Korzyści i stale rosnące przywileje, które są obecnie udziałem najbardziej roz­ winiętej gospodarczo części planety, powodują, że przestaje się wierzyć w rUchy społeczne, i sprawiają, że wielu ludzi sądzi, że chodzi już tylko o wygodne urządzenie społeczeństwa, z którego znika niedobór towarów. Ruch robotniczy, wielki ruch, wielki pro­ jekt zbiorowy, który utworzył społeczeństwa przemy­ słowe przy końcu XIX i na początku XX wieku — nie niesie już w sobie głębokich przemian społecz­ nych. Negocjuje się więcej, niż ma się nadzieję uzy­ skać. Nie chodzi tu o nostalgiczne wskrzeszenie wiel­ kich nadziei XIX wieku, ale o postawienie sobie teo­ retycznego i praktycznego pytania o charakter spo­ rów i walk, władzy i konfliktów, które określają cywilizację przemysłową. W tym sensie socjologia akcjonalistyczna pragnie być wezwaniem do okre­ ślenia i badania nowych problemów społecznych, do zrozumienia i do ukierunkowania nowych dążeń, wy­ zwaniem skierowanym przeciw pokusom affłuent society. Przełożył Krzysztof Wakar 14 — Kryzys 1 schi.ma vol. II

Jean-Daniel Reynaud, Pierre Bourdieu CZY SOCJOLOGIA DZIAŁANIA JEST MOŻLIWA?

Socjologia działania Alaina Touraine’a1 to książka trudna i zbijająca z tropu. Autor trawiony gorączką krytyczną porywa się na większość ustalonych kon­ cepcji teorii socjologicznej, ale jednocześnie utrzymu­ je, że nie zastępuje, ale „uzupełnia” [11] ich doro­ bek. Powołując się na „socjologię naukową” [18] w celu zdobycia dla niej nowej dziedziny badań, nie dokonuje uogólnień na podstawie wyników pracy empirycznej ani też nie prowadzi rozważań anali­ tycznych, dotyczących warunków tej pracy, ale „nie­ co jak w dziele doktrynalnym” [15] rozwija i opra­ cowuje niektóre podstawowe intuicje, a następnie pokazuje, w jaki sposób mogą one stworzyć określo­ ną metodę analizy. Wiedziony ambicją zbudowania nowej śmiałej teorii, poświęca mało uwagi zdefinio­ waniu podstawowych używanych pojęć i słownictwu, wprowadza je w czasie rozważań w celu przezwy­ ciężenia i rozwiązania trudności. Czytelnik nie jest wprowadzany do intelektualnej budowli, którą kon­ struuje się przy nim more geométrico, ale rzucony gwałtownie w sam środek trudnej myśli, pełnej od­ wołań, poprawek i aluzji, myśli, która nie ma „inte­ lektualnej ścisłości i czystej konstrukcji umysłu” [16]. 1 Alain Touraine, Sociología de Vacilón, Paris, Editions du Seuil, 1965. Cyfry w nawiasach kwadratowych to powołania na strony w książce.

210

Istnieją więc dwa sposoby czytania tej książki. Moż­ na zacząć od rozdziałów poświęconych cywilizacji przemysłowej (systemowi politycznemu, ruchowi ro­ botniczemu, kulturze masowej), aby na tych przy­ kładach ocenić to, co daje metoda autora, albo też na początku próbować określić postulaty i założenia wyj­ ściowe, zrozumieć ich logikę, określić ich ambicje w terminach bardziej ogólnych, aby następnie uka­ zać konsekwencje. Wybraliśmy drugi sposób, naraża­ jąc się na zarzut, że być może niesłusznie pomijamy bogaty materiał historyczny i socjologiczny, na któ­ rym opiera się autor, ma to jednak, żywimy nadzie­ ję, tę zaletę, że pozwala na bardziej systematyczne wyjaśnienia. „Działanie społeczne istnieje tylko wtedy, gdy [...] zwraca się w stronę pewnych celów” ... [9], czyli wartości. To założenie wyjściowe nie ma w sobie po­ zornie nic rewolucyjnego. Czyż nie jest ono również założeniem Talcotta Parsonsa, dla którego działanie jest zachowaniem „adaptacyjnym”, „umotywowa­ nym”, „kierowanym przez procesy symboliczne”, skie­ rowanym w stronę jakiegoś celu? Teoria socjologicz­ na w rozumieniu Parsonsa zaczyna się po odrzuceniu ograniczeń behawiorystycznych i założeniu, że to, co czyni aktor społeczny, ma pewien sens, że znaczenie (meaning) to kategoria niezbędna w socjologii.23War­ tości zinstytucjonalizowane w pewnym systemie spo­ łecznym „kontrolują” ten system, ponieważ uspra­ wiedliwiają normy, w których ulegają ograniczeniu, ostatecznie bowiem wskazują na ukierunkowania działania społecznego.8 Alain Touraine nie zaprzeczyłby temu. To przecież jego punkt wyjścia. W każdym systemie społecznym wartości są dane i stanowią podporę systemu. Ale skąd pochodzą te wartości? Czy wystarczy przyjąć 2 Na przykład Talcott Parsons, General Introductlon w tomie: T. Parsons, E. Shlls, K. D. Nagele, J. R. Pitts, Theorles of Socięty, Glencoe, Free Press, 1961, t. 1, s. 32. 3 Ibidem, s. 44.

211

je za elementy określonej kultury, która instytucjonalizuje się w systemie? Czy nie należy zapytać o ich genezę? Indywidualny aktor społeczny kieruje się ku wartościom i można opisać, jak uczy się — przez socjalizację — zarówno w dzieciństwie, jak i odgrywając rolę dorosłego. Czy nie należy jednak wiązać tych wartości z „działaniem, które je two­ rzy” [9]? Pojawia się zatem drugi sens słowa „działanie”. Dla ścisłości będziemy odróżniali sens Parsonsowski, który Touraine proponuje tłumaczyć jako „zachowa­ nie społeczne”, i sens Tourainowski, który zachowu­ je to słowo dla tego, co jest już nie tylko „odpowie­ dzią na określoną systuację społeczną”, ale „tworze­ niem, innowacją, nadawaniem sensu” [10]. Socjolo­ gia działania nie stanowi więc, jak u Parsonsa, bada­ nia zachowań społecznych, które mają pewien sens; jest to raczej badanie tworzenia wartości społecznych. Pierwsze z tych badań będzie należało do kierunku, który w sposób nieco niedbały Touraine nazywa „funkcjonalizmem”. Termin ten oznacza ujęcie, w którym bada się aktorów społecznych, przyjmując wartości społeczne za dane. Z wątpliwym upodobaniem do sy­ metrii Touraine dodaje do tego badanie systemów symbolicznych, które są dla niego przedmiotem strukturalizmu.4 Pozostaje miejsce dla trzeciego wielkie­ go kierunku, stawiającego problemy, którymi nie zaj­ mują się dwa pozostałe: akcjonalizm jest nauką o tworzeniu wartości poprzez działanie społeczne. Ów trzeci wielki kierunek zapewnia, że będzie szanował terytorium dwóch pozostałych i umieszcza się skrom­ nie u ich boku. Ale jego zakres zakłada w rzeczywi­ stości całkowite panowanie, słabo maskowane uspo­ kajającymi zapewnieniami. Funkcjonalizm i strukturalizm analizują „funkcjonowanie systemów społecz­ * Termin ten wyda Je się nam niesłuszny. Ponadto jest to przypisanie Lćvl-Straussowi dziedziny zarazem bardziej szero­ kiej 1 bardziej ograniczonej niż jego dziedzina (której nie okre­ śla się raczej za pomocą określonej metody).

212

nych i kulturowych”. Akcjonalizm pragnie zrozu­ mieć „ich rację bytu” [10]. Gdzie ją znaleźć? Przy wejściu na tę drogę znaj­ dują się dwa zakazy: nie można znaleźć racji bytu wartości społecznych w warunkach działania (tzw. błąd naturalistyczny); nie można również oddzielić ich od społeczeństwa, jak gdyby występowały nieza­ leżnie od niego i jak gdyby wystarczało je odkryć (błąd idealistyczny). Interpretacja naturalistyczna to wszelka interpre­ tacja, dla której wartości powstają w odpowiedzi na pewną określoną sytuację. Nie chodzi o to, że sytu­ acje lub bodźce nie wywołują odpowiedzi: jak na ciosy, które go spotykają, człowiek reaguje stra­ chem lub miłością, uwielbieniem lub pogardą, po­ dobnie można założyć, że społeczeństwo odpowiada na wyzwania zewnętrzne lub wewnętrzne, że odpo­ wiada na nie dokonując wyborów i ukierunkowań. Ale przyczyny takiego tworzenia wartości nie nale­ ży uznawać za ich „rację bytu”: byłaby to zmiana opisu historycznego, który jako taki jest absolutnie prawidłowy, na fałszywe wytłumaczenie. „Naturali­ zmem XIX wieku”, co jest terminem niezbyt ści­ słym, Touraine nazywa wszelkie wysiłki zmierzają­ ce do znalezienia podstawy wartości społecznych w gospodarce lub technice, w demografii lub w woj­ nach; do zastąpienia własnej wewnętrznej logiki spo­ łeczeństw logiką gospodarki lub technologii, a także do podporządkowania faktów społecznych determinizmowi niespołecznemu. Naturalizm polega na tłu­ maczeniu działania znaczącego za pomocą sytuacji naturalnej, a więc takiej, która nie ma w sobie zna­ czenia. „Nigdy nie można zrozumieć, w jaki sposób sens rodzi się z nonsensu, chyba że założy się, że istnieje pewna określona dialektyka przyrody [...]” [124]. Jedynie działanie tworzy sens; działania nie można ograniczyć do okoliczności, w których zacho­ dzi, ani wytłumaczyć za ich pośrednictwem. Interpretacja idealistyczna natomiast to każda in­ 213

terpretacja, która umieszcza wartości w bezczasowym niebie lub, mówiąc ogólniej, stara się o ich określenie abstrahując od działania społecznego, w którym powstają te wartości. Interpretacjami ideali­ stycznymi są interpretacje doktrynalne, w których dokonuje się a priori wyboru zła i dobra, sprawied­ liwości i niesprawiedliwości i opisuje ruchy społecz­ ne jako stopniowe odkrywanie lub zdobywanie już określonej prawdy, podobnie jak filozofie historii na­ kładają na zawiłości życia społecznego znaczenie transcendentalne w stosunku do bezpośredniej rze­ czywistości, niezależnie od tego, czy znaczenie to bę­ dzie pochodziło od Heglowskiego Ducha czy też in­ nego bytu ponadhistorycznego. We wszystkich tych przypadkach interpretator zastępuje własnymi war­ tościami rzeczywiste wartości działania społecznego, przenosi na innego to, co pochodzi od niego, to, co należy do teraźniejszości, na przeszłość, to zaś, co charakteryzuje jego własne społeczeństwo, na inne społeczeństwa. Udaje, że jest aktorem społecznym, i myśli za niego. Zamiast zwracać uwagę na działa­ nie, które tworzy wartości, umieszcza w jakimś miej­ scu boga, który je już posiada i rozdziela zależnie od swoich kaprysów. Poszukiwanie znaczenia w rzeczach lub przyjmo­ wanie go a priori,1 to w każdym razie zdrada socjo­ logii. To rezygnacja ze zrozumienia społecznej gene­ zy sensów społecznych, podczas gdy właśnie należy „sprowadzać wartości do ruchu samego działa­ nia” [12]. Po ominięciu tych dwóch ślepych uliczek, trzeba • Pouczające byłoby dokonanie porównania z krytyką empiryzmu i intelektualizmu, na której swoją analizę percepcji opie­ ra Merleau-Ponty (Phénoménologie de la perception, Paris, Gal­ limard, 1945). Być może podkreślaliśmy to w naszym przedsta­ wieniu problemu. Ale wnioski, jakie wyciąga z tego autor pracy Sens et nonsens (Paris, Nagel, 1948, zwłaszcza w rozdziale ,.Me­ tafizyka w człowieku”) są zasadniczo różne. Touraine nie cy­ tuje Merleau-Ponty’ego, mimo że często powołuje się na Sarta. * re

214

pójść właściwą drogą. Jeżeli istnieje społeczne wy­ twarzanie wartości społecznych, to kto jest podmio­ tem tego wytwarzania? Jak przedstawia się doświad­ czenie, sytuacja wyjściowa, w jakiej zachodzi to wy­ twarzanie? Dla Touraine’a podmiotem tym nie może być ak­ tor indywidualny. Nie tylko dlatego, że istnieje oczy­ wista dysproporcja między zdolnością twórczą czło­ wieka jako jednostki a zbiorem wartości społeczeń­ stwa, w którym żyje ten człowiek. Ale, ponadto, war­ tości, jakie pragniemy wytłumaczyć, nie muszą być uświadomione ani też występować w zachowaniu jednego aktora. Są to wartości zbiorowe nie tylko dlatego, że są widoczne u wielu jednostek, ale dla­ tego, że wyrażają sens zbiorowy. Touraine postuluje, że „ludzie tworzą swoją historię” [125]; rozumiemy przez to, że biorą udział w działaniu, które ma zna­ czenie ogólne, jeżeli nawet jest ono wyrażone w spo­ sób sprzeczny lub dialektyczny. Staranie się o zro­ zumienie, jak powstają wartości, polega na odkry­ ciu, poza logiką instytucji i reguł, „dynamiki pew­ nego określonego systemu działania historycznego” [125]. Chociaż owa dynamika nie wciela się nigdy w „jednostkę historyczną, okres historyczny, ustrój spo­ łeczny lub społeczeństwo narodowe” [121], ma własną jednostkę. Jest nią „struktura tworząca się z dzia­ łalności uogólniającej, jednostka ruchów dialektycz­ nych działania historycznego” [121]. Podmiotem tego tworzenia, aktorem tego działania, autorem tego znaczenia może być zatem tylko nadpodmiot, który Touraine nazywa „podmiotem histo­ rycznym”. Czyżbyśmy mieli w ten sposób realizować świadomość zbiorową, wyobrazić sobie pewien Wielki Byt lub pewnego Ducha, w których zawarty jest sens? Byłby to powrót do filozofii historii. Podmiotem hi­ storycznym nie jest podmiot empiryczny, „nie jest to przedmiot badań empirycznych, kategoria fak­ tów społecznych, ale narzędzie analizy” [121]. Należy je „zbudować [...] na podstawie wiedzy o przedstawie­ 215

niach i działaniach zbiorowych” [122]. Podobnie jak założeniem wyjściowym funkcjonalizmu jest system społeczny, a więc hipoteza pewnej ustalonej współ­ zależności między zachowaniami aktorów, akcjonalizm zakłada istnienie podmiotu historycznego, czyli uogólniającą jednostkę ruchu społecznego. Podmiot uczestniczy w działaniu, w którym jedno­ cześnie staje wobec świata i nadaje mu swój sens; działaniem tym jest praca „ujmowana jako oddzia­ ływanie na świat niespołeczny i, zgodnie z myślą Marksa, zasada przekształcania człowieka wraz z przekształceniem przyrody” [10]. Rozumiemy przez to nie tylko sposoby i stosunki produkcji. Praca, w ujęciu Touraine’a, jest rozumiana w sensie równie szerokim jak marksistowska praxis, a być może w sensie jeszcze szerszym, ponieważ w dodatkowym tekście, do którego dodaje wyjaśnienie systemów symbolicznych, Touraine stwierdza, że należy rozpa­ trywać przede wszystkim nie działalność materialną lub namacalne wyniki pracy, ale właśnie myśl, umysł organizujący, który zawsze stawia człowieka zara­ zem wobec natury i w niej” [132]. W każdym bądź razie praca — przekształcanie materialne lub umysł organizujący — tworzy wartości, jednocześnie zaś jest ich wcieleniem. „Korzystając z natury i walcząc z nią, człowiek tworzy dzięki pracy świat społeczny, świat wytworów ludzkich, i uświadamia sobie sie­ bie samego za pośrednictwem stosunku do własnych wytworów” [120]. A zatem praca jest zasadą wytwo­ rów i relacji społecznych. Daje ona „racje bytu” sy­ stemom symbolicznym i systemom społecznym.6 Praca to w gruncie rzeczy nie tylko miejsce spot­ kania lub walki człowieka z naturą. W pracy pod­ • Analiza akcjonalistyczna może jednak odnosić się do innych tematów. „Wszystkich normatywnych ukierunkowań działania nie można pojąć na podstawie stosunku człowieka do jego wy­ tworów” [11]. Mają one dwie inne przyczyny: kierunkowanie ku Innemu (uspołecznienie) oraz „sprzeczność między naturą a kulturą, jaką człowiek przeżywa w sobie samym” [11].

216

miot wytwarza produkty, a gdy mają one własną egzy­ stencję i istnieje obawa, że mu się wymkną, stara się opanować je znowu i mieć je pod kontrolą. „Pra­ ca nie istnieje bez chęci wytworzenia produktów, praca nie istnieje bez pragnienia producenta, żeby decydować o użyciu swojego produktu [...]; w samej definicji pracy widoczne jest podwójne wymaganie wytwarzania i kontroli” [10]. Chodzi nie tylko o pra­ wo producenta do jego wytworów, ale mówiąc ogól­ niej o ruch, dzięki któremu działanie uzewnętrznia się, tworząc pewien określony wytwór, oraz zmierza do odzyskania własnej zewnętrzności. Ów „zawsze podwójny stosunek wytwarzania i uległości” [120] to ogólny stosunek między człowiekiem a jego wytwora­ mi. W samej definicji widoczne jest źródło dialektyki. Dialektyka ta jest ponadhistoryczna; stanowi ona zasadniczą właściwość podmiotu historycznego, źród­ ło jego scalającego wysiłku. Natomiast sytuacje pra­ cy są historyczne: formy wytwarzania i możliwości kontroli zmieniają się zależnie od stopnia zależności człowieka od natury i złożoności gamy produktów wytwarzanych przez człowieka. Społeczeństwa prze­ mysłowe to takie społeczeństwa, w których działa­ nie społeczne nie jest już działaniem dokonywanym pod wielką presją potrzeb materialnych i wymuszo­ nym przez nie ani nawet pod presją praw ekonomi­ cznych. Naturalna alienacja podporządkowanej świa­ domości zostaje zastąpiona alienacją społeczną. Ze względu na to, że społeczeństwa są bardziej zdolne do kierowania sobą, ich problemy polegają na „do­ browolnej organizacji życia społecznego” [13]. W osta­ teczności „działanie społeczne odsyła tylko do niego samego” [13]. Innymi słowy, chociaż analiza akcjonalistyczna jest prawomocna dla wszystkich społeczeństw, to nie­ które z nich bardziej nadają się do tego, by badać je za pomocą jej metod, a nawet ich wymagają. „W im większym stopniu uprzemysłowienie jest sa­ morzutne, tym bardziej konieczna jest refleksja nad 217

historycznymi systemami działania” [14]. „W im wię­ kszym stopniu rozpatrywane społeczeństwa są spo­ łeczeństwami historycznymi, czyli w im większym stopniu można śledzić postępy w ich pracy, tym bar­ dziej bezpośrednie jest powołanie się na analizę akcjonalistyczną...” [131]. Analizy tej nie powinien w żadnym razie doko­ nywać podmiot historyczny. Zadaniem jego jest zro­ zumienie — na podstawie owej hipotezy o jedności sensu — znaczenia zachowań pojedynczych aktorów. Żaden pojedynczy aktor, a mówiąc ściśle, żaden określony aktor nie jest podmiotem historycznym. Utrzymuje on jednak z nim stosunki polegające na współudziale: gdy jego działanie zmierza do osią­ gnięcia owej ogólności, ma pewne „obciążenie pod­ miotowe”; „wszelkie postępowanie uregulowane spo­ łecznie można uważać [...] za przejaw podmiotu hi­ storycznego” [137]. „Każdy aktor, przynajmniej w zasadzie, uczestniczy w podmiocie historycznym w tym sensie, że jego działanie ma pewne obciążenie podmiotowe” [148]. Jego działanie można wytłuma­ czyć spodziewanymi korzyściami, określoną sytuacją. Ale w działaniu jest zawarty jednocześnie pewien sens i w tej mierze jest to „projekt”, czyli „poziom wprowadzenia aktorów do systemu ukierunkowań, który określa podmiot historyczny” [149]. Projekt nie jest zatem zamiarem poszczególnego aktora. Nie jest faktem psychologicznym ani stanowi dane empirycz­ ne. Jest tym, po czym badając zamiary i zachowania można rozpoznać analizę akcjonalistyczną, tym, co analiza ta tworzy na ich podstawie, ową „projekcją” podmiotu historycznego, którą owa analiza potrafi dostrzec. Wraz z przyjęciem tych założeń akcjonalizm ujaw­ nia pełnię swoich możliwości, próbuje zrozumieć, w jaki sposób w danej organizacji ujawnia się na róż­ nych poziomach działania pewna określona dialektyka między kierującymi a kierowanymi, w jaki spo­ sób rozwija się ruch robotniczy, będący jednocześnie 218

niezadowoleniem, negocjacją i dążeniem politycznym. Rozdziały te z wielkim żalem pozostawiamy na ubo­ czu. Czy jednak uznając postawione pytanie za pod­ stawowe i prawomocne (w jaki sposób powstają war­ tości społeczne?), nie skazujemy się na przyjęcie za­ łożeń, na których opiera się odpowiedź? Czy nie na­ leży kolejno ich, zbadać w celu sprawdzenia prawo­ mocności tej odpowiedzi? Przede wszystkim należy wyjaśnić samo pojęcie pracy. Podkreśliliśmy już, że w zasadzie nie jest ona jedynym źródłem ukierunkowań normatywnych. Jeżeli stosunek człowieka do jego wytworów umo­ żliwia określenie „świadomości historycznej”, to jest rzeczą teoretycznie możliwą poszukiwanie genezy in­ nych wartości w stosunku człowieka do innego czło­ wieka, w „uspołecznieniu”, a także w „świadomości egzystencjalnej lub antropologicznej”: „natura obec­ na jest również w człowieku — bycie biologicznym — który rodzi się, rozmnaża i umiera, a w swojej egzy­ stencji przeżywa nierozwiązywalną sprzeczność mię­ dzy naturą a kulturą...” [57]. Innymi słowy, analiza akcjonalistyczna prowadzi również do przynajmniej dwóch innych sytuacji, do dwóch innych tematów. Ale czy terminy „uspołecznienie” i „świadomość antropologiczna” nie są mylące? Antropologia nie bada „niepokoju”, który rodzi się ze zderzenia na­ tury i kultury w człowieku lub raczej ze sprzecz­ ności między określonym bytem a jego dążeniem do przekroczenia własnych granic [57]. Opis ten, cho­ ciażby naciągało się go nawet bardzo mocno ku pew­ nym refleksjom Levi-Straussa, to po prostu opis egzystencji takiej, jak ją rozumieli filozofowie, po­ cząwszy od Kierkegaarda, a kończąc na J. P. Sartrze. Egzystencja jest przedmiotem refleksji filozoficznej, a nie antropologicznej i mówienie o „świadomości egzystencjalnej lub antropologicznej” wprowadza pewną niejasność. Antropologia służy tu jedynie te­ mu, aby naukowym płaszczem przykryć refleksję egzystencjalną. Ponadto Touraine nie rozpatruje za­ 219

gadnienia uspołecznienia, ale po prostu zagadnienie wzajemnych stosunków, i nie przypadkiem podane przez niego przykłady dotyczą miłości i przyjaźni, „komunikacji poprzez podmiot” [65]. Dwa pozostałe tematy analizy akcjonalistycznej są w istocie kla­ sycznymi już tematami myśli filozoficznej dotyczą­ cej egzystencji. Symetria między owymi trzema tematami jest sztuczna z tego punktu widzenia. Jedynie praca ro­ dzi „świadomość historyczną”. Co więcej, „kulturę” określa „relacja między człowiekiem a jego wytwo­ rami” [66]. Czy definicja ta nie ogranicza w sposób szczególny dziedziny pozostawionej innym orienta­ cjom normatywnym? To, że w książce omawia się tyl­ ko pracę, nie jest przypadkiem i nie wynika ze spe­ cjalnych kompetencji autora. Przywiązuje się do niej wielką wagę, ponieważ tylko ona umożliwia skon­ struowanie podmiotu zbiorowego, jakim jest podmiot historyczny, i spełnienie jego zamierzeń. Ale jaka jest praca? Oparcie wszystkiego na pracy jest możliwe dzięki ogólności definicji lub raczej dzię­ ki ciągłemu przechodzeniu od definicji bardzo ogól­ nej do węższej interpretacji. Definicję pracy, będą­ cą nie tylko przekształcaniem natury, ale również „umysłem organizującym”, ogranicza się niekiedy do podania ogólnych właściwości wysiłku, który napoty­ ka opór, do zamierzenia, które zmienia kształt przed­ miotu. W tym przypadku nie należy mówić, że dzia­ łanie społeczne jest pracą, ale raczej, że praca to dzia­ łanie. Praca to wytwarzanie i kontrola, ponieważ wszelkie działanie daje obiektywny rezultat i zmie­ rza do odzyskania i opanowania tego rezultatu, któ­ ry wymyka mu się w pewnym stopniu. Jednocześnie jednak pracę rozumie się niekiedy jako działalność wytwórczą; wskazuje na to dostatecznie znaczenie przyznane „wytwórcom” i ich świadomości w analizie klas lub ruchu robotniczego. Owo przechodzenie od pracy-działania do pracy-wytwarzania stanowi je­ dną z największych niejasności książki. 220

Niejasności nie bez następstw, pozwala ona bo­ wiem na bezpośrednie przejście od pojęcia filozofi­ cznego do konkretnej sytuacji. Określenie pracy ja­ ko wytwarzania i kontroli jest określeniem ogólnych cech działania w sposób ponadhistoryczny (na tym poziomie można by powiedzieć z tą samą dokładno­ ścią: eksterioryzacja lub uchwycenie w sobie, albo nawet dialektyka dotycząca dla-siebie i w-sobie). Ale rozpatrywanie sytuacji pracy, w których wytwórca zależy od sił naturalnych, to opis pewnej sytuacji hi­ storycznej, określonej przez środki techniczne i orga­ nizację. „Świadomość podporządkowana”, która za­ brania określania społeczeństwa „jako wytworu pra­ cy ludzkiej” wiąże się z faktem, że „burza zatapia statki handlowe”, „grad niszczy plony”, „niewiedza przeszkadza w zmierzeniu przestrzeni, przewidzeniu pogody i obliczeniu produkcji” [128]; tym jednak, co uwalnia od skutków burzy, gradu i niewiedzy, są mapy, zegary, meteorologia i ubezpieczenie towarów. A zatem pracę określa wówczas pewien historyczny stan wiedzy i środków działania. Co świadczy zatem, że w tak rozumianej pracy zawarta jest podstawa orientacji normatywnych, że nie jest to jedna z wie­ lu sytuacji? Rozwijając tę myśl można powiedzieć, że miesza­ nie definicji ponadhistorycznej, słusznej, gdy chodzi o zarysowanie metody, i definicji historycznej, która odnosi się do jakiegoś przedmiotu, powoduje miesza­ nie metody i przedmiotu. Istnieje analiza akcjonalistyczna, ale istnieją również, jak to zauważyliśmy, społeczeństwa przemysłowe, które bardziej nadają się do analizowania tą metodą, a nawet jej wymaga­ ją. Praca to, mówiąc abstrakcyjnie, wytwarzanie i kontrola, i prawda ta jest powszechna; niemniej, po­ nieważ w społeczeństwach przemysłowych praca jest mniej zależna od ograniczeń naturalnych, jest ona w sposób bardziej bezpośredni wytwarzaniem i kon­ trolą. Innymi słowy, hierarchię społeczeństw można ustalić na podstawie definicji abstrakcyjnej. Ponadto 221

definicja abstrakcyjna umożliwia określenie wartości służących nie tylko do określenia społeczeństwa, ale również zachowania. Tak na przykład wytwarzanie i kontrola w organizacji, zamiast być ogólnymi ukierunkowaniami, są rozumiane jako „rozwój” i „demo­ kracja”. Wynika z tego, że wszelka organizacja „jest z perspektywy akcjonalistycznej pewnym pośredni­ czeniem [...] między aktorami historycznymi [...] i wa­ rtościami rozwojowymi i demokratycznymi” [183]. Można więc opisać zamierzenia „przyziemne” i „wzniosłe”, „poziomy” działania. W imię tych wy­ magań wolno klasyfikować i osądzać zachowania według skali normatywnej. Działanie jest źródłem niektórych wartości, a zgod­ nie z jego definicją ogólną, jest to źródło wszystkich wartości. Praca w danej sytuacji historycznej jest źródłem pewnych wartości. Mieszanie tych dwóch de­ finicji wiedzie do nieuprawnionego przyznania dru­ gim z tych wartości uniwersalności pierwszych. Jeżeli przez wytwarzanie i kontrolę można rozumieć roz­ wój i demokrację, to mają one wówczas zbyt szcze­ gólne znaczenie, aby można było uznać to za ogólną definicję działania, zatem definicję tę należy odrzu­ cić. Ale jeśli przyjmuje się ją w pełni, to nie wolno przechodzić od jednej definicji do drugiej, jest to bowiem mieszanie metody analizy z oceną norma­ tywną. Wolno poszukiwać „racji bytu” wartości spo­ łecznych, pod warunkiem jednak, żeby nie wygrywać dwuznaczności tego terminu i nie zmieniać zasady racji dostatecznej w narzędzie dowodu, żeby nie przechodzić od wytłumaczenia do uprawomocnienia. Ponadto, jeżeli wytwarzanie i kontrola mają kon­ kretną treść, którą można odnaleźć w różnych sytu­ acjach, jakże nie zauważyć, że w taki sposób wpro­ wadza się wartości ponadhistoryczne i że w tej no­ wej postaci odnajduje się zwalczany idealizm? Owa założona z góry odpowiedniość analizy akcjonali­ stycznej i społeczeństw przemysłowych zmienia pe­ wną metodę w pewną teorię ewolucji naszych spo222

łeczeństw i powoduje, że akcjonalizm wchodzi zno­ wu do filozofii historii, której chciał uniknąć. Trudność leży być może głębiej. Wynika ona bez wątpienia z tego, w jaki sposób Alain Touraine po­ jął swój zamiar opisania wartości społecznych. Wartości społeczne to znaczenia. Mają one pewien sens dla aktora społecznego, ponieważ ukierunko­ wują jego zachowanie, motywują je zarówno za po­ mocą sankcji zewnętrznych, jak i w wyniku do­ konywanych przez niego interioryzacji. Mają jednak również pewien sens, który ucieka autorowi: nie jest on jego autorem, jeśli nawet je spełnia i zmienia. Znaczenia te mieszczą się już w rolach, .które odgry­ wa ten autor, odkrywa je on przed wzięciem ich na swój rachunek. To nie wszystko, jego zamierzenia nabierają sensu tylko wtedy, gdy są sklasyfikowane według pewnej gotowej już skali: pragnę sprawiedli­ wości, ale sprawiedliwość, jaką sobie wyobrażam, ma swoje miejsce w systemie politycznym i bronione przeze mnie stanowiska to stanowiska jakiegoś zwią­ zku, jakiejś partii lub jakiegoś ruchu. I w końcu o sensie działania indywidualnego zadecyduje osta­ tecznie to, jak inni odpowiedzą na to działanie. Sens obiektywny jest wynikiem wielu intencji indywidu­ alnych. Stosunek aktora indywidualnego do sensu obiektywnego nie jest zatem stosunkiem jednoznacz­ nym, ponieważ przywłaszcza go sobie przed jego wy­ tworzeniem i ponieważ jego wytworzenie od razu mu się wymyka. Sens obiektywny istnieje zawsze, za­ nim nastąpi wysiłek nadania znaczenia przez auto­ ra, i ulega zmianie wskutek kolejnych interwencji różnych autorów. Alain Touraine zakłada, że ów sens obiektywny można wytłumaczyć przez odniesienie do aktora zbiorowego, który miałby być z nim w stosunkach wytwarzania bezpośredniego. A zatem podmiot historyczny zakłada istnienie jakiegoś auto­ ra sensu obiektywnego. Tu właśnie odnajdujemy drugi postulat, ściśle zwią­ zany z pierwszym: mimo że rozumiemy sensy, które 223

są częściowo przeciwstawne, a częściowo sprzeczne, Touraine zakłada, że za złożoną grą aktorów kryje się ostatecznie jakiś sens. „Ludzie tworzą własną hi­ storię.” Nie rozumiemy przez to, że w zetknięciu ich dziedzictwa i zamierzeń powstają, bez względu na to, czy ludzie wiedzą o tym, czy też nie, nowe znaczenia, ale że za tymi zamierzeniami kryje się pewna określona dynamika historyczna, że nadają one wytworowi pewien określony sens. „Analiza so­ cjologiczna ma sens tylko wtedy, gdy opisuje cało­ kształt ruchów społecznych, gdy w sposób dialekty­ czny wiąże każdy z nich z określoną sytuacją, w któ­ rej znajduje się podmiot historyczny” [127]. Opisanie tego całokształtu to znalezienie dla nie­ go wspólnego sensu. Niewątpliwie nie sensu nieru­ chomego lub danego na początku, ale logiki wielora­ kiego stawania się, procesu scalania poszczególnych sensów. Jednostką w tym procesie jest podmiot hi­ storyczny, podmiot uniwersalny, można go bowiem uchwycić w różnych sytuacjach i w różnych okre­ sach, a jednocześnie jest to podmiot będący samym ruchem scalania, czyli tym, co nadaje poszczególnym sensom wspólny sens. Jest on „odwołaniem się do ogólności, jest to bowiem podstawa sytuacji społecz­ nej i kulturowej, rozważanej jako całość, wraz z jej konfliktami i sprzecznościami” [127]. Podmiot historyczny jest zatem czymś zupełnie in­ nym niż zasadą służącą do wytłumaczenia przemian w społeczeństwie. Lub raczej tę dwuznaczną formu­ łę należy rozumieć nie jako formułę stawiającą okre­ ślone wymagania metodologiczne, ale jako metodę, która postuluje pierwszą zasadę. Podobieństwo poję­ cia systemu społecznego w funkcjonalizmie i pojęcia podmiotu historycznego w akcjonalizmie jest mylące: pierwszy jest postulatem heurystycznym, który skła­ nia do analizowania współzależności między aktora­ mi, drugi to postulat rzeczowy, który stwierdza nie­ zależnie od danych, że istnieje jedyne znaczenie. Dowodem tego jest fakt, że mówiąc o podmiocie 224

historycznym nie podaj e się bynajmniej opisu meto­ dy, służącej do jego wyodrębnienia. Poszczególni ak­ torzy mają „obciążenie podmiotowe” lub „zamierze­ nia”; według jakich kryteriów możdmy je rozpoznać? Według jakiej metody, według jakich reguł ana­ lizy można je rozróżnić i jak za ich pomocą opisać dynamiczny rozwój historyczny? Do „budowy” pod­ miotu historycznego służą instytucje społeczne i sto­ sunki społeczne. W jakim jednak miejscu wskazuje się metodę budowania? Załóżmy, że analiza akcjonalistyczna „jest raczej postępowaniem niż metodą” [92]; gdzie opisuje się bezpośrednio, w jaki sposób przebiega to postępowanie? W gruncie rzeczy książ­ ka nie jest dla nas przewodnikiem w tym trudnym i niebezpiecznym zadaniu. Nie pokazuje nigdzie dro­ gi przejścia od konkretnych aktorów do ogólnej po­ szukiwanej jednostki. Czy to przypadek, czy też zaniedbanie autora? Wręcz przeciwnie, sądzimy, że nie może być inaczej. Zakładanie pewnej określonej jednostki dynamiki historycznej, pewnej określonej jednostki sensu dzia­ łania społecznego, to w gruncie rzeczy odwrócenie się od wszelkiego postępowania empirycznego. Ów jedyny sens nie może być widoczny dla aktorów i również nie może być dany obiektywnie w ich dzia­ łaniu. Zakłada on w sposób nieunikniony arbitral­ ność interpretacji. Zakładanie istnienia podmiotu historycznego, autora sensów obiektywnych i stwier­ dzenie, że istnieje — nawet w formie uogólnienia — jednostka tego sensu, to budowanie filozofii historii, a nie opis postępowania naukowego. Podmiot histo­ ryczny laicyzuje Heglowskiego ducha lub zabarwia deterministycznie rozum dialektyczny7 J. P. Sartre’a, ale zasadniczy cel jest taki sam. Dlatego też podmiot ten może być jedynie przed­ ’ Touraine prawie że zapożycza termin J. P. Sartre’a. Czyż nie znajduje się on bardzo blisko tego „ruchomego i dialekty­ cznego scalenia, nie będącego niczym innym niż historią?” (Cri­ tique de la raison dialectique, París, Gallimard, 1960, s. 29).

15 — Kryzys i schizma vol. II

225

miotem intuicji, intelektualnego przebłysku. Autor książki jest bardzo daleki od przejścia od poszcze­ gólnych aktorów do podmiotu historycznego, postę­ puje wręcz przeciwnie. Zakłada w natchnieniu ist­ nienie podmiotu historycznego i wyprowadza z nie­ go obciążenie podmiotowe poszczególnych podmio­ tów. Przechodzi od poziomu ogólnego do poziomu szczegółowego założywszy, że istnieje zbiorowy au­ tor sensów, bada, w jakim stopniu biorą w nim udział konkretni aktorzy. Uczestniczą oni bowiem trochę tak, jak przedmioty świata księżycowego uczestniczą w ideach platońskich, a sposób, w jaki się do nich dochodzi, jest nawet bezpośrednio potwierdzony. „Zasada analizy podmiotu indywidualnego jest bar­ dzo prosta: wszystkie jego postaci stanowią poziomy degradacji podmiotu historycznego” [149]. Nikt nie zaprzeczy temu, co dzięki wyczuleniu na problematykę zmienności i wytwórczości, dzięki uwa­ dze zwróconej na powstawanie i na genezę warto­ ści daje ta książka. I w końcu nic nie jest bardziej niesprawiedliwe niż dokonana przez nas metodyczna krytyka tego dzieła pełnego inspiracji. Czy jednak pozostaje ono wierne swojemu początkowemu zamie­ rzeniu, polegającemu na rozszerzeniu dziedziny so­ cjologii naukowej? Pragnąc na nowo podjąć trady­ cję filozofii społecznej i refleksji historycznej, Alain Touraine postawił ostatecznie jako cel swojej anali­ zy odkrycie podmiotu, który całkowicie wytwarza i niesie w sobie sens. „Badanie podmiotu historycz­ nego jest, przede wszystkim, socjologią wolności” [123]. Wolności w historii lub raczej wolności, któ­ ra tworzy historię. Istnieje socjologia determinizmów społecznych, która słusznie kładzie nacisk na wielość i różnorodność tych determinizmów. Ale czy starając się osiągnąć tę całkowitą wolność można uprawiać coś innego niż metafizykę?

Przełożył Krzysztof Wakar

Alain Touraine RACJE I CELE SOCJOLOGII DZIAŁANIA

I. Podstawowy zamysł towarzyszący socjologii dzia­ łania można, być może, zrozumieć najlepiej w zesta­ wieniu jej z zasadniczym celem socjologii „klasycz­ nej”. Ta ostatnia bowiem interesuje się przede wszy­ stkim porządkiem społecznym. Funkcjonowanie społeczeństwa zasadza się na do­ browolnym stosowaniu obowiązujących reguł. Nie­ które z nich to konwencje, inne są wyrazem wiedzy technicznej i naukowej, natomiast normami społecz­ nymi nazywa się takie normy, które określają, w jaki sposób zachowania dostosowują się do pewne­ go określonego porządku społecznego, czyli do pew­ nego systemu mniej lub bardziej zinstytucjonalizo­ wanych dyspozycji lub pozycji społecznych. Ludzie znajdują się w nie zawsze jasnym i spójnym syste­ mie norm, ale musi być on dostatecznie widoczny i przyswojony, aby można było przewidzieć zachowa­ nia innych w stosunku do nas i aby większość na­ szych poczynań nie zmuszała nas za każdym razem do dokonywania wyczerpującego wysiłku analizy i wyboru. W niektórych grupach społecznych występuje dość daleko posunięte unormowanie obyczajów, co nie oby­ wa się bez pewnych rygorów i wiąże ściśle jednostkę ze zbiorowością. Łatwo zrozumieć, że socjologowie, którzy prawie zawsze badali społeczeństwa ulegają­ ce zmianom, w których dokonywało się uprzemysło­ 227

wienie, urbanizacja, zmiany form pracy i rodzajów życia, byli zawsze zainteresowani warunkami istnie­ nia i utrzymania porządku społecznego, integracją osób migrujących, mniejszości narodowych, etnicz­ nych i religijnych, wszystkich tych, którzy nie będąc uznani za członków społeczeństwa starali się znaleźć w nim miejsce, spowodować, że uznane w nim będą ich prawa, a zarazem obowiązki, stać się obywatela­ mi. Jeden z przywódców amerykańskiego stowarzy­ szenia obrony czarnych obywateli (NAACP), po­ wiedział mi przed dziesięciu laty: „Nie jesteśmy zwo­ lennikami reform, ale konformistami. Ja, wnuk nie­ wolnika, pragnę narzucić potomkom tych, którzy wy­ myślili prawo anglosaskie, uznawanie jego zasad.” Chciał on równości, przestrzegania praw, praw obywa­ telskich. Wierzył w sprawiedliwość i w nauczanie, w sąd i w szkołę, w instytucje. Ale postępowanie, które umożliwia badanie funk­ cjonowania instytucji i organizacji, sposobu przekazy­ wania norm kulturowych i przystosowania do zmian, nie wystarcza, aby analizować powstawanie jakiejś polityki, zmiany ruchu społecznego, stosunków kla­ sowych lub przemiany obyczajów. Zgadzam się chętnie z tym, że w kraju, w którym żyję, i w krajach podobnych do niego ze względu na niedawne dzieje uwagę przykuwa obecnie przede wszystkim zażegnanie konfliktów w pracy, będą­ cych wynikiem akumulacji kapitalistycznej. Prawa społeczeństwa są coraz większe, negocjacja zastępuje zarządzanie autorytarne, przymus, przynajmniej w stosunkach w pracy, ustępuje. Czy to jednak wystarcza, by nie zajmować się już żądaniami i ruchem przemian społecznych, widzieć tylko przywrócenie porządku i poszanowanie pra­ wa, badać natomiast jedynie kwestię przystosowania do zaszłych zmian, tak jak gdyby o formach życia społecznego decydował jedynie poziom rozwoju gos­ podarczego związany z formami spożycia, stosunków międzyludzkich i organizacji? 228

Ci, którzy interesują się jedynie funkcjonowaniem społeczeństwa, powinni usunąć ze swojego pola ba­ dań określanie orientacji normatywnych działania. Uważają oni bowiem, że cywilizacja przemysłowa jest bardzo zróżnicowanym sposobem, organizacji społecznej, w której każdy znajduje się w stosunku do innych w bardzo wielu sytuacjach i pełni wiele ról, które są wynikiem racjonalnych wymagań podziału pracy i organizacji działalności ekonomicznej. Stra­ tegie indywidualne lub społeczne szczepi się na sy­ stemie uwarstwienia społecznego, który jako taki wy­ raża w sposób najbardziej istotny wymogi produk­ cyjne. Organizacja społeczeństwa jest organizacją rynku, na którym grupy nacisku występują przeciw­ ko sobie i negocjują ze sobą w ramach instytucji, które zmierzają do zapewnienia kompromisów i rów­ nowagi społecznej. Walki o władzę i o poglądy są zastępowane obroną poziomu życia, sukcesów życio­ wych i zdolności do negocjacji. Nasze społeczeństwo ma więc dwie twarze: z je­ dnej strony jest ono rynkiem społecznym, z drugiej zaś zbiorem organizacji, które funkcjonują nie bez trudności, bez względu jednak na to, pod jakim ką­ tem się je analizuje, jest to pewien określony sy­ stem, wewnątrz którego aktorzy bronią swoich wła­ snych interesów przestrzegając reguł gry lub je sto­ sując, chociaż nigdy nie dyskutuje się o celach spo­ łeczeństwa. Totalitaryzm lub scentralizowana biurokracja są w innych typach społeczeństw przemysłowych prze­ szkodami społecznymi; w naszym są one dziedzictwem przeszłości, sztywności społeczeństw napiętych w wy­ siłku mającym na celu wyrwanie się z niedorozwoju gospodarczego. Im bardziej rozwija się produkcja, tym bardziej bogaci się społeczeństwo, tym bardziej zróżnicowany powinien być jego system podejmo­ wania decyzji, tym większa liczba arbitraży, a racjo­ nalny empiryzm powinien zastępować autorytarne określenie celów. 229

Czy owa nieomylna wiara w dobre, wielkie, nowe społeczeństwo nie jest naiwna? Czyż zwyrodnienia działania społecznego, korupcji lub braku odpowiedzialności grup nacisku, ograni­ czoności uwarstwienia społecznego i ogólnej tenden­ cji do segregacji, uczucia absurdalności życia społe­ cznego, które opanowuje ludzi, nie można krytyko­ wać równie ostro jak brutalności postępowania apa­ ratu państwowego i przymusów konformizmu ideo­ logicznego? Wydaje się, że w społeczeństwie amerykańskim mi­ nął już okres samozadowolenia, określający wejście w erę obfitości, krytyka społeczna, konflikty społe­ czne, bunty indywidualne występują w nim na nowo z dużą siłą i skłaniają do podjęcia badań nad świa­ domością. Bogacące się społeczeństwa zachodnioeu­ ropejskie rezygnują pomału z ideałów i haseł z po­ czątku wieku, zaniedbują swoje internacjonalistyczne poczucie odpowiedzialności i kostnieją w małomieszczańskiej drętwocie.

II. Nie napisałem Sociologie de l’action po to, aby wrócić do poglądów i sporów z dawnych czasów, ale po to, aby przypomnieć o istnieniu ruchów społecz­ nych i o konieczności poznania tego, w jaki sposób aktor zbiorowy lub indywidualny tworzy swoją egzystencję społeczną, uczestnicząc w sporach i kon­ fliktach oraz stawiając żądania. Podstawowe niebezpieczeństwo polega tutaj na przeciwstawieniu czystości absolutu ideologicznego lub moralnego grze społecznej, na wychwalaniu spontaniczności jako leku na biurokrację lub rewo­ lucji permanentnej, społecznej i kulturalnej jako przeciwieństwa porządku. Jest rzeczą oczywistą, że dążenia te są wyrażane w praktyce społecznej, że tysiące studentów w Ber­ keley śpiewają wraz z Joan Baez We shall overcome i wszczynają kampanie protestu obywatelskiego. Te nowe utopie są nie mniej ważne niż utopia z po­ 230

czątku XIX wieku, nie można jednak mylić analizy i uczucia, trzeba natomiast zbudować takie narzędzie wyjaśniające, które zda sprawę z tych faktów spo­ łecznych, a nie zadowoli się tylko zrozumieniem ich sensu widocznego bezpośrednio. Socjologia działania nie jest filozofią społeczną i jej zalety ujawniają się tylko wtedy, kiedy umie ona wyodrębnić swój własny przedmiot badań, czyli zbiór sił i form powodujących nagłą zmianę w ukła­ dzie lub, jak mówi się częściej, w systemie społecz­ nym. Powinna ona zatem przede wszystkim poszukiwać tego, co zniekształca wymianę lub powoduje jej ze­ rwanie i co jest nie tylko odnową lub faktem mar­ ginalnym, ale obnażeniem stosunków społecznych. Ruch robotniczy to nie tylko element w systemie relacji przemysłowych, to także żądanie kontroli ze strony pracowników; dyskusja w grupie to nie tylko integracja społeczna i dialog, to w niej dokonuje się także charyzmatycznego potwierdzenia celów; fabry­ ka lub biuro to nie tylko organizacja, to także przed­ siębiorstwa i ośrodki władzy; związki uczuciowe to nie tylko koleżeństwo, ale i erotyzm, i zetknięcie się osób; społeczeństwo jest nie tylko systemem nacisku i arbitrażu, jest ono również narzędziem wyboru określonego typu organizacji społecznej.

III. Problemy te nie są udziałem wyłącznie społe­ czeństwa przemysłowego, ale właśnie jego powsta­ nie zmusza do określenia nowych zasad socjologii działania. Najbardziej ogólna właściwość takiego typu spo­ łeczeństwa polega na tym, że prawomocność działa­ nia społecznego opiera się w nim już nie na posza­ nowaniu tradycyjnego lub metahistorycznego porząd­ ku, ale na utworzeniu zracjonalizowanych modeli. Działanie gospodarczo-społeczne jest w mniejszym stopniu powiązane z zasadami moralnymi i politycz­ nymi. 231

Kościół oddziela się od państwa, państwo nie na­ rzuca już swojego prawa społeczeństwu obywateli. Wzrost gospodarczy i jego skutki społeczne tłumaczą się same przez się. Zarazem działanie społeczne nie opiera się już na uznanych i zinstytucjonalizowanych wartościach. Człowiek w społeczeństwach przemysłowych żyje w świecie przedmiotów i znaków, a nie zasad i sym­ boli. W jaki zatem sposób poszukiwać przyczyn istnienia różnych kierunków działania poza samym działaniem, poza napięciem między aktorem a jego wytworami? Przyjmując ten punkt wyjścia nie mówimy nic o treści działania, nie odwołujemy się do żadnego spec­ jalnego obrazu Człowieka i Dobra. Nie zakładamy także jedności sensu wszystkich zjawisk, jakie moż­ na zaobserwować. Pragniemy po prostu uwydatnić nowy szczególny zbiór faktów, których nie uwzględ­ niają inni, uważając, że wchodzą one w zakres ewo­ lucji naturalnej, prowadzącej do organicznego po­ wiązania, do zachowań uniwersalistycznych lub do rozszerzenia rynku społecznego. Rzeczywistą podstawą socjologii działania nie jest wybór najbardziej ogólnej zasady analizy. Chodzi o to, aby uznać, że w społeczeństwach naszego typu no­ watorzy, owładnięci ideą wzrostu ogólnego, i konsu­ menci, walczący o polepszenie sytuacji indywidual­ nych, nie występują przeciw sobie. Gdyby taki podział był wyczerpujący, nie mogłyby istnieć ruchy społeczne, ponieważ żądania nie doty­ czyłyby już dążeń społeczeństwa, ale jedynie podziału zysków. Ale taka sytuacja jest krańcowa i grupy rzą­ dzące to nie tylko nowatorzy, ale również elita wła­ dzy, dążąca w równym stopniu do władzy i zysku jak do rozwoju, co powoduje, że ludzie rządzeni ze swej strony działają zarazem w imieniu racjonalno­ ści rozwoju i obrony swoich interesów. Spostrzeżenia te określają dokładnie to, co nazwa­ 232

łem podmiotem historycznym. Nie jest to zasada, któ­ ra kieruje aktorem, system wartości, który panuje nad kulturą danego społeczeństwa: w społeczeństwie przemysłowym jest to sens stosunków ustalonych między działaniem rozwojowym a żądaniem kontro­ lowania narzędzi i wyników rozwoju. Nie można więc utożsamiać go z kimkolwiek. Dzia­ łanie każdego aktora indywidualnego czy społecznego jest związane nie tylko z problematyką podmiotu historycznego. Nie są to ramy opisu, ale narzędzie analizy. Ci, którzy rządzą, i ci, którzy są rządzeni, podobnie jak kapitaliści i proletariusze, nie są ani aniołami, ani diabłami. Gdy rządzący zapewniają wzrost, rzą­ dzeni mogą bronić tylko swoich własnych interesów, gdy rządzeni walczą przeciw wadom systemu gos­ podarczego, rządzący mogą bronić określonych inte­ resów państwa planującego, narzędzia określonej po­ lityki siły, w którym wielkie przedsiębiorstwa budu­ ją własne imperium nie troszcząc się o ogólne cele ekonomiczne. Pojęcie podmiotu historycznego można usunąć dwojako. Po pierwsze, można stwierdzić, że istnieje pewien scalony system społeczny i kulturowy, w któ­ rym występuje podział pracy i status, co nie prze­ biega bez trudności, ale co nie podaje w wątpliwość zinstytucjonalizowanych wartości; po drugie — prze­ ciwstawić ludzi mających interesy jednostkowe obroń­ com interesu ogólnego; występują oni przeciwko so­ bie w walce społecznej, która przebiega nie bez rozejmów i kompromisów, ale uniemożliwia istnienie wszelkiej jedności systemu społecznego, rozdartego od gór.y do dołu w wyniku walki dobra ze złem. Wszyscy aktorzy w różnym stopniu uczestniczą w podmiocie historycznym, czyli w dyskusji społecznej. W tym punkcie analizy nie jest niezbędne „psycho­ logiczne” określenie podmiotu historycznego, ponie­ waż możną go zrozumieć bezpośrednio, odpowiada­ jąc na pytania, tak jak gdyby stanowił on świado­ 233

mą i świadomie wyodrębnioną zasadę orientacji za­ chowań. Rola socjologa polega na zbudowaniu pewnej okre­ ślonej struktury działania, czyli na wyodrębnieniu ze zbioru relacji społecznych pewnego systemu sto­ sunków społecznych, określonych za pomocą podwój­ nego odniesienia do wytwarzania zbiorowego i do kontrolowania warunków pracy przez określonego aktora.

IV. Problematyka podmiotu historycznego nie jest, rzecz jasna, tym samym co problematyka zagad­ nień pracy. Pracę wykonuje się najczęściej w orga­ nizacji i tę przede wszystkim należy rozpatrywać jako pewien system społeczny, mający swoje insty­ tucje, reguły, metody, uwarstwienie społeczne i swo­ ją ruchliwość społeczną, grupy nacisku i swoje meto­ dy negocjacji, a niekiedy arbitrażu. Pracownik to również człowiek, który zarządza budżetem, kieruje swoją karierą lub szuka lepszego zatrudnienia, należy do grup pierwotnych w zakła­ dzie pracy itp. Powiedzenie, że socjologia działa­ nia jest socjologią pracy, byłoby równie niebezpiecz­ ne i niesłuszne jak ograniczenie jej pola zastoso­ wania do badania określonej klasy właściwości pra­ cyMówiąc ściśle, obecnie bardziej niż w przeszłości stosunków społecznych dotyczących pracy (wyraże­ nie, którego używam odróżniając je od funkcjonalistycznego wyrażenia relacji społecznych) nie należy analizować jedynie w przedsiębiorstwie. Ogranicze­ nie to byłoby częściowo usprawiedliwione w gospo­ darce czysto kapitalistycznej, w której przedsiębior­ stwo prywatne stanowi jednostkę produkcyjną i ma władzę podejmowania decyzji — jedno i drugie w dużym stopniu niezależnie od udziału innych sił spo­ łecznych niż władza i sama organizacja kapitalisty­ czna. Obecnie, w miarę jak przedsiębiorstwo nabiera no­ 234

wego znaczenia jako organizacja, system statusów i ról, coraz więcej uwagi należy poświęcić gospodar­ ce, a nie przedsiębiorstwu. Planowanie i programowanie, polityka dochodów, inwestycje publiczne, kontrola konsumpcji przez urząd podatkowy lub ubezpieczenia społeczne są waż­ niejszymi i bardziej dokładnymi pojęciami analizy niż własność i zysk. Jednocześnie ze stosunków spo­ łecznych w pracy wynikają problemy w innych dzie­ dzinach, takich jak produkcja masowa, badania i na­ uczanie, komunikacja masowa itp. Problematyka ta zmienia się zasadniczo w zależności od danej dzie­ dziny, ale stosunek między wytwarzaniem i jego kon­ trolą odnajdujemy wszędzie. Przyznaję, że w mojej książce pojęcie pracy ma niekiedy konotacje archaiczne, będące dziedzictwem okresu, w którym bardziej niż dzisiaj widoczny był wysiłek polegający na wytwarzaniu i na przekształ­ caniu natury, a zdolność do wytwarzania w więk­ szym stopniu określona przez sprawność organiza­ cji. Ale od tego osobliwego obrazu pracy można się łatwo uwolnić. Na tym właśnie polega prawdziwy problem i J. D. Reynaud i P. Bourdieu sprecyzowali go jasno. Otóż w Sociologie de l’action miesza się stale — twierdzą — ujęcie filozoficzne z działaniem-pracą, obiektywizację wytworów i wysiłek mający na celu odzyskanie lub zachowanie kontroli nad ty­ mi wytworami z historycznym pojęciem pracy-produkcji, zmieniającej stosunki między człowiekiem a naturą i formy podziału pracy. Odpowiem najpierw, że drugie określenie jest mi obce. Mówi ono o pewnej określonej sytuacji histo­ rycznej, pewnym poziomie wytwórczości, być może technicznym poziomie pracy, a także pewnym ogól­ nym p’oziomie życiowym; nie tłumaczy jednak spo­ łecznego podziału pracy, stosunków klasowych i cha­ rakteru ruchów społecznych z tej prostej przyczyny, 235

że nie wprowadza podstawowego pojęcia normaty­ wnych orientacji działania. Pierwsze określenie jest niewątpliwie bardziej zgodne z moimi intencjami. Co można mu zarzucić? Że jest filozoficzne? Zgadzam się z tym chętnie. Pod­ miot ujmuje się filozoficznie w podwójnym ruchu, abstrahuje od tego, że jest on rozdzielony między określonych aktorów społecznych. Zadanie socjolo­ gii zaczyna się dopiero wtedy, gdy owo bezpośrednie ujęcie zastępuje ujęcie pośrednie. Głównym bohate­ rem Satynowego trzewiczka nie jest jezuita, który rozmawia bezpośrednio z Bogiem, ale Rodrigue, idą­ cy długą, krętą i ciemną drogą. Dlatego właśnie pojęcie podmiotu historycznego jest częścią analizy socjologicznej jako podstawa po­ jęcia systemu działania, którego najprostszą posta­ cią jest sprzeczność między rządzącymi i rządzony­ mi. Praca staje się pojęciem socjologicznym dopiero wtedy, kiedy działanie organizujące i przekształca­ jące, które od początku jest poszukiwaniem władzy lub zysku, środków do życia lub doświadczenia, jest rozumiane jako produkcja, czyli wytwarza produkt społeczny, przedmiot mniej lub bardziej złożonego systemu przywłaszczenia. Sprzeczności klasowe to nie tylko temat analizy socjologicznej, to podstawowy przedmiot socjologii podmiotu historycznego, niezbę­ dny warunek jej istnienia.

V. Niewskazane byłoby zaprzestanie w tym miej­ scu wysiłków zmierzających do odkrycia zasad ana­ lizy. Podmiot historyczny określony przez pracę, czy­ li przez wytwarzanie przedmiotów materialnych, podlegających pewnym formom zawłaszczenia, to tylko jeden sposób istnienia podmiotu. Brak konkretnych analiz dotyczących uspołecznie­ nia w Sociologie de l’action wynika jedynie z braków w moim doświadczeniu zawodowym, ale łatwo można wyobrazić sobie analizę wspólnot, która opiera się 236

na tych samych zasadach co moja analiza organiza­ cji. Jest nawet rzeczą bardzo prawdopodobną, że w przyszłości analiza akcjonalistyczna form uspołecz­ nienia okaże się ważniejsza dla refleksji socjologicz­ nej niż ponowna analiza problemów pracy, której poświęciłem się przede wszystkim, ponieważ dotyczy ona bardziej bezpośrednio dziedziny relacji społecz­ nych. Grupa to nie tylko sieć relacji interpersonalnych; istnieje ona tylko dlatego, że działa, a stosunek jed­ nostki do grupy nie różni się zasadniczo od jej sto­ sunku do pracy. Konflikty między rządzącymi a rządzonymi, rola charyzmatu w kierowaniu grupą świadczą o tym, że chodzi tu o pewien system działa­ nia, czyli o podzielenie wspólnej stawki między róż­ nych aktorów. To samo stanowisko jest zgodne z tym, co nazwałem świadomością antropologiczną, która jest przedmiotem socjologii o tyle, o ile zbioro­ wości — zwłaszcza rodzina — organizują się wokół takich wielkich doświadczeń biologicznych i społecz­ nych, jak narodziny, reprodukcja i śmierć. VI. Socjologia działania jest zawsze socjologią, któ­ ra stawia aktora raczej wobec sytuacji niż w niej. Nie dlatego, że wnosi on swoje osobiste wyznaczniki do sytuacji zbiorowej, ale ponieważ owa sytuacja jest zaangażowaniem, które nabiera sensu dopiero wtedy, gdy sytuację rozpatruje się jako rozgrywany dramat, a nie jako otaczające ramy; Widać to najwyraźniej, gdy aktor nie bierze udzia­ łu w grze i gdy elastyczności systemów relacji spo­ łecznych, stale poszukujących ruchomej równowagi, przeciwstawia sztywność zasadniczych żądań, gdy wiara człowieka wierzącego wykracza poza działal­ ność Kościoła, gdy przekonania bojownika są nie­ zgodne ze strategią polityczną, gdy przekonania na­ uczyciela wykraczają poza ramy komunikacji peda­ 237

gogicznej. Nie oznacza to, że przypadki te są pro­ stsze, ale tylko to, że konieczność analizowania pod­ miotowej dziedziny zachowań jest bardziej widocz­ na, gdy zamierzenie aktora sięga wyżej. Taka psychospołeczna analiza zamierzeń jest za­ razem nadrzędna wobec analizy podmiotu historycz­ nego i zależna od niej. Owe dwa sposoby analizy pozostają w takim samym stosunku, jak badania in­ stytucji i badania socjalizacji, badania społeczeństwa i badania jednostki. Wróćmy jednak do naszego punktu wyjścia i przyjmijmy założenie, że analiza akcjonalistyczna jest naj­ bardziej użyteczna wtedy, gdy dochodzi do zniszcze­ nia systemu relacji społecznych i gdy w tak powsta­ łej pustce tworzy się nowy system stosunków spo­ łecznych, który z kolei organizuje się i instytucjonalizuje, nadając sobie znowu życie wewnętrzne, wcześniej lub później zniszczone przez nowy kry­ zys. Być może to właśnie, czyli doświadczenie gwałto­ wnej przemiany, charyzmatyczne wezwanie, żądanie absolutu powinno być punktem wyjścia. Ale cały wy­ siłek socjologii powinien zmierzać do tego, aby na niepowodzeniu zbudować na nowo jedność systemu działania. Jedność ta nie jest jednością jakiejś okre­ ślonej sytuacji, np. relacji zawodowych w przedsiębior­ stwie lub w przemyśle. Podobnie jedność systemu spo­ łecznego nie jest zbiorem zachowań określonej licz­ by aktorów, ale strukturą określonego systemu ról. Niekiedy dyskusja społeczna jest zorganizowana i analiza staje się prostsza, ponieważ łatwiej moż­ na nakreślić konkretne granice obserwacji, ale so­ cjologia nauczyła się rozpatrywania opinii politycz­ nych, a nie tylko życia partii i głosów w wyborach; podobnie można zbudować system działania nawet wtedy, gdy nie obejmuje on społecznej i ideologicz­ nej struktury konfliktów w pracy w naszych społe­ czeństwach. 238

VII. Nie wydaje się, aby takie postępowanie było nadmiernie ambitne. Wiadomo, że istnieją sy­ stemy znaków i systemy relacji społecznych. Dlacze­ go zatem nie przyjąć, że mogą istnieć systemy dzia­ łania, że oprócz wymiany, dzięki której możliwa jest dyskusja, można analizować treść sporu, że poza zło­ żoną grą negocjacji ujawnia się konflikt społeczny, który początkowo jest nieporozumieniem w tym sen­ sie, że aktorzy komunikują się z sobą bez wzajem­ nych odpowiedzi. Jednostka systemu działania nie jest jednostką ru­ chu społecznego, który jest sprawą aktora lub czę­ ści aktorów, ale nie jest również jednostką zinsty­ tucjonalizowanego systemu relacji społecznych. Wra­ cając do przykładu, którego najczęściej używam, nie jest ona ani jednostką ruchu robotniczego, ani jed­ nostką systemu relacji zawodowych, ale jednostką stosunków klasowych. Jednostki te są o wiele mniej konkretne i jednym z nieustających zadań analizy akcjonalistycznej jest rozbijanie tych zbiorów istniejących w praktyce i wy­ chodzących poza fakty społeczne, których sens jest bardzo różny. Kolonizator i skolonizowany, kapitalista i proleta­ riusz, technokrata i urzędnik występują przeciw so­ bie mając na uwadze własne interesy i własną stra­ tegię, ale tworzą razem pewien system działania, gdy istnieje to, co nazwałem podwójną dialektyką klas społecznych i organizacji, czyli gdy ich stosu­ nek jest stosunkiem dwóch rozwojowych sił, które są zarazem dwoma systemami zawłaszczania. Roz­ bicie podmiotu między aktorów, sprawiające, że pod­ miot nie istnieje, nie jest uchwytne poza ich stosun­ kami, co powoduje, że zachowania każdego aktora nie są nigdy czystymi zachowaniami wartościujący­ mi i jednocześnie że orientacje normatywne i inte­ resy aktorów historycznych, przeciwstawne sobie w pewnym określonym systemie działania, są częścio­ wo zbieżne. 239

Ow obszar zbieżności stanowi dziedzinę możliwą do zinstytucjonalizowania, w której powstają normy spo­ łeczne i integracyjne mechanizmy systemu społeczne­ go. Analiza akcjonalistyczna jest jak najdalsza od tego, aby uważać, że społeczeństwo jest podzielone w wyniku zasadniczego przymusu; nie zadowala się również obrazem, na którym społeczeństwo pokazu­ je się jako grę zachowań wewnątrz zinstytucjonali­ zowanego i zinterioryzowanego systemu norm. VIII. Praktyczny cel tej analizy polega na pono­ wnym wprowadzeniu do badań socjologicznych zbio­ rów faktów, które, wydaje się, zbyt często usuwano z pola jej zainteresowań. Wydaje mi się, w gruncie rzeczy, że socjologii uda­ ło się zbudować system analizy jedynie za cenę po­ zostawienia dużej części spostrzeżeń opisowej hi­ storii społecznej współczesnych społeczeństw prze­ mysłowych. Chce mówić o organizacji, a ekonomistom zostawia badanie przedsiębiorstwa; określa formy przystosowania lub nieprzystosowania do zmiany, a naukom politycznym zostawia wiedzę o ruchach spo­ łecznych, które kierują rozwojem; interesuje się uwarstwieniem miejskim, ale pozostawia geografom i urbanistom badanie polityki miejskiej; zna dobrze kontakty kulturowe, ale gorzej ruchy wyzwolenia narodowego i etnicznego; zostawia historykom bada­ nie ruchu robotniczego, jednak interesują ją relacje zawodowe. W żadnym przypadku nie zamierzam lekceważyć już dokonanych wysiłków, zwłaszcza gdy nie towa­ rzyszy im usprawiedliwiająca ideologia, ale uwa­ żam, że możliwe jest i niewątpliwie pożądane objęcie badaniami socjologicznymi zbioru danych lub okre­ sów życia społecznego, kiedy to poprzez konflikty powstają instytucje, w których tworzy się społeczeń­ stwo. Taka orientacja jest uzasadniona nie tylko w bada­ niu społeczeństw przemysłowych, ale nabiera tu wy­ 240

jątkowego znaczenia, ponieważ społeczeństwa te, nie­ wątpliwie obciążone dziedzictwem przeszłości, są bar­ dziej określone przez dążenia na przyszłość niż przez przeszłe doświadczenia. Czy społeczeństwa przemy­ słowe uznamy dlatego za lepsze od innych, będących jedynie niejasnym zarysem charakteru społecznego, który wyjdzie na jaw tylko dzięki potędze pewnego typu społeczeństw, w coraz większym stopniu panu­ jących nad własnym wzrostem lub zniszczeniem? Oczywiście nie, i wiele razy występowałem przeciw ewolucjonizmowi, do którego jako do swojego ko­ niecznego uzupełnienia musi odwoływać się analiza funkcjonalistyczna. Nic jednak nie stoi na przeszko­ dzie, by przyjąć, że nowy typ społeczeństwa umożli­ wia pojawienie się nowego typu poznania i że socjo­ logia działania powstaje w naturalny sposób w spo­ łeczeństwach najbardziej aktywnych. IX. Badacz mówiący o podmiocie historycznym, o systemach działania i o projektach, nie buduje filo­ zofii historii, ale socjologię historyczności i ponadto wiedzę o powstawaniu systemów społecznych, któ­ rych funkcjonowanie badają inni. Podmiot historyczny nie jest konkretnym bytem, jak społeczeństwo feudalne lub przemysłowe; nie jest to więc interpretacja zbioru, który można obser­ wować, ale elementarna zasada pewnego określonego typu analizy, brama wejściowa, służąca do poznania normatywnych orientacji zachowań. Zawsze, oczywiście, z występowaniem normy wiąże się świadomość obowiązku, • ale również zawsze normę uznaje się za wartość lub odrzuca jako skan­ dal, osądza ją i właśnie owo odwołanie się norm do wartości, owo kwestionowanie reguły i gry należy badać przede wszystkim. Niektórzy mogą starać się uchwycić ją bezpośrednio, w takiej postaci, w jakiej przeżywa ją jednostka lub grupa; inni, socjologowie, poszukują jej jednocześnie w konfliktach, gwał15 — Kryzys 1 schizma vol. II

241

townych zmianach i wynalazkach, w których po­ za interakcją przejawia się rozgrywający się dra­ mat. Historycznego stawania się nie można objaśnić za pośrednictwem przemian podmiotu historycznego; zadanie polega na tym, żeby w każdym przypadku pokazać występowanie pewnej określonej struktury stosunków społecznych, pojęcie zaś podmiotu histo­ rycznego jest tylko formalnym wyrażeniem tej stru­ ktury. W gruncie rzeczy buntuję się przeciw ogranicze­ niu socjologii do badania przyczyn społecznych, roz­ patrywanych jako nacisk sytuacji na zachowania. Determinizm, będący cechą wszelkiej wiedzy pozy­ tywistycznej, nie polega na powtarzaniu, że to, co żyje, umiera, ale na przeniknięciu do wnętrza syste­ mów zachowań społecznych jako takich i na zrozu­ mieniu ich organizacji i ich racji bytu zamiast opi­ sywania przymusów środowiska. Nie należy mówić: rzeczy są takie, jakie są, ani nawet: ludzie robią to, co robią, ale jak w teatrze patrzeć na rozwój drama­ tu i jego widoczny i zawsze obcy sens. Nie można więc wielu konkretnych aktorów sprowadzać do te­ go samego, należy w sposób bezpośredni starać się zrozumieć ich uczucia, to, co ich łączy nie godząc ich wzajemnie, powoduje, że jednocześnie są niero­ zerwalnie związani i obcy sobie. Wydaje mi się rzeczą prawie pewną, że zadanie to można zrealizować tylko na drodze stopniowego odda­ lania się od metod opisowych i ekstensywnych, które odegrały przecież tak wielką rolę w postępie wiedzy socjologicznej. Wzywam do budowy socjologii doś­ wiadczalnej, polegającej na badaniu ruchu stosunków społecznych lub działania kulturowego w warunkach ściśle kontrolowanych, sterowanych, dalekich od praktyki społecznej, od nadmiernej złożoności i fał­ szywej jedności problemów społecznych. Socjologia powinna iść drogą otwartą przez psy­ 242

chologię społeczną i uwalniać się coraz bardziej od powabów konkretu. Oczekuję dzisiaj więcej od wyobraźni doświadczal­ nej niż od opisowych uogólnień, nie chodzi bowiem o odkrycie sensu historii, ale o analizę procesu prze­ miany sfery działania przez samo działanie. Przełożył Krzysztof Wakar

WYKAZ ŹRÓDEŁ

Th. W. Adorno, Socjologia i dialektyka (druga część wstę­ pu). W: Th. W. Adorno, Der Positivismusstreit in der deutschen Soziologie, Luchterhand 1970, s. 42—79. J. Habermas, Analityczna teoria nauki i dialektyka (Ana­

lytische Wissenschaftstheorie und Dialektik). W: Th. W. Adorno u.a., Der Positivismusstreit in der deutschen Soziologie, wyd. 3, Sammlung Luchterhand Darmstadt und Neuwied 1974. P. Bourdieu, Specyfika dziedziny naukowej i społeczne

warunki rozwoju wiedzy (La spécificité du champ scientifique et les Conditions sociales du progrès de la raison). Artykuł w: „Sociologie et Sociétés”, 1975, nr 7 (1), s. 91—118. P. Winch, Idea nauki społecznej i jej stosunek do filozofii. Fragmenty książki: P. Winch, The Idea of a Social

Science and its Relation to Philosophy, Routledge and Kegan Paul, London 1976, s. 86—91, s. 111—120, s. 123—136. J. Rex, Trzydzieści tez o epistemologii socjologii i o me­

todzie w socjologii. Fragment książki: J. Rex, Studies in Sociological Theory and Method, Routledge and • Kegan Paul, London 1973, s. 212—224. A. Touraine, Socjologia akcjonalistyczna (Pour une so­

ciologie actionnaliste). 245

Artykuł w: „Archives Européennes de Sociologie” 1964, t. V, nr 1, s. 1—24. J.-D. Reynaud, P. Bourdieu, Czy socjologia działania jest

możliwa? (Une sociologie de l’action, est-elle possib­ le?) Artykuł w: „Revue Française de Sociologie”, 1966, t. VII, s. 508—517. A. Touraine, Racje i cele socjologii działania (La rai­

son d’être d’une sociologie de l’action). Artykuł w: „Revue Française de Sociologie”, 1966, t. VII.

SPIS TREŚCI

Theodor W. Adorno, Socjologia i dialektyka . . 5 przełożył Dariusz Niklas Jürgen. Habermas, Analityczna teoria nauki i dia­ lektyka (na marginesie kontrowersji między Popperem i Adorno) ........................................ 47 przełożył Andrzej Załuska Pierre Bourdieu, Specyfika dziedziny naukowej i społeczne warunki rozwoju wiedzy .... 87 przełożyła Elżbieta Neyman John Rex, Trzydzieści tez o epistemologii socjologii i o metodzie w socjologii.............................................. 137 przełożył Bohdan Chwedehczuk Peter Winch, Idea nauki społecznej i jej stosunek do filozofii................................. .... 155 przełożył Bohdan Chwedeńczuk Alain Touraine, Socjologia akcjonalistyczna . . 179 przełożył Krzysztof Wakar Jean-Daniel Reynaud, Pierre Bourdieu, Czy socjo­ logia działania jest możliwa?....................................... 210 przełożył Krzysztof Wakar Alain Touraine, Racje i cele socjologii działania 227 przełożył Krzysztof Wakar Wykaz źródeł......................................................................... 245

PRINTED IN POLAND Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984 r. Wydanie pierwsze Nakład 10 000 +250 egz. Ark. wyd. 11,9. Ark. druk. 15,5. Papier druk. sat. kl. III, 71 g, 82X104 cm. Oddano do składania w kwietniu 1983 r. Podpisano do druku w kwietniu 1984 r. Druk ukończono w llpcu 1984 r. Zakłady Graficzne w Toruniu Nr zam. 964 M-23 Cena vol. I/II zł 320—