Historia w okresie przejściowym. Doświadczenie, tożsamość, teoria krytyczna 9788324212019


114 47 13MB

Polish Pages 347 [361] Year 2009

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Recommend Papers

Historia w okresie przejściowym. Doświadczenie, tożsamość, teoria krytyczna
 9788324212019

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

HISTORIA W OKRESIE PRZEJŚCIOWYM

81 HORYZONTY

SKI

NOWOCZESNOŚCI

Komitet redakcyjny:

Michał Paweł Markowski, Ryszard Nycz (przewodniczący), Małgorzata Sugiera

Seria TAi WPN Universitas Horyzonty nowoczesności: teoria - literatura kultura poświęcona jest prezentacji studiów nad tymi nurtami w literatu­ rze, teorii, filozofii i historii kultury, których specyfikę określają horyzonty nowoczesności. W monografiach oraz zbiorach prac polskich i tłuma­ czonych, składających się na kolejne tomy tej serii, problematyka nowoczesności stanowi punkt dojścia, obszar centralny bądź przedmiot krytycznych odniesień i przewartościowań - pozostając niezmiennie w kręgu zasadniczych badawczych zainteresowań.

W przygotowaniu:

Tom 72: Bruno Latour, Splatając na nowo to, co społeczne. Wprowadzenie do teorii aktora-sieci Tom 75: Bożena Shallcross, Rzeczy i zagłada Tom 77: Jakub Momro, Literatura świadomości. Samuel Beckett - podmiot - negatywność Tom 79: Andrzej Zawadzki, Literatura i myśl słaba

DOMINICK LACAPRA

HISTORIA W OKRESIE PRZEJŚCIOWYM DOŚWIADCZENIE, TOŻSAMOŚĆ, TEORIA KRYTYCZNA

przekład KATARZYNA BOJARSKA

KRAKÓW

Podręcznik akademicki dotowany przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego

Tytuł oryginału: History in Transit. Experience, Identity, Critical Theory © by Dominick LaCapra

© Copyright for the Polish translation by Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2009 © Copyright for the Polish edition by Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2009

ISBN 97883-242-1201-9 TAiWPN UNIVERSITAS

Redaktor naukowy Małgorzata Sugiera

Opracowanie redakcyjne Izabella Sariusz-Skąpska

Projekt okładki i stron tytułowych Katarzyna Nalepa

www.universitas.com.pl

Moim studentom

W pewnym istotnym sensie książka ta kwestionuje poglądy wyrażone w następujących cytatach: Wiele rzeczywistości podlega zasadzie wszystko albo nic. (1937) Najmniej rozwikłana ze wszystkich „tajemnic”, TRAGEDIA, niczym uroczy­ stość wydana na cześć rozprzestrzeniającego grozę czasu, ukazywała zgroma­ dzonym znaki delirium i śmierci, dzięki którym mogli rozpoznać swoją praw­ dziwą naturę. (1938)

Proponuję uznać za prawo, że istoty ludzkie jednoczą tylko rozdarcia lub rany... Ludzie, zgromadzeni z powodu ofiary lub święta, spełniają swoją potrzebę wy­ datkowania żywotnego nadmiaru. Zranienie ofiary, które inicjuje święto, to zra­ nienie wyzwalające. Jednostka, która uczestniczy w utracie, posiada niejasną świadomość tego, że ta utrata tworzy wspólnotę, która ją wspiera. (1939) Wrażliwość, która sięga najdalszych granic, nie ma wiele wspólnego z polityką jak w wypadku cierpiącego zwierzęcia, dla którego w pewnym momencie świat nie jest niczym więcej niż ogromnym absurdem, zamkniętym w sobie samym. Ale wrażliwość, która szuka drogi wyjścia i wkracza na ścieżkę polityki, za­ wsze jest miernej jakości... Dziesiątki tysięcy ofiar bomby atomowej znajdują się na tej samej płaszczyźnie, co dziesiątki milionów, które natura co roku prze­ kazuje śmierci. Nie można podważyć różnicy wieku czy cierpienia, ale źródło i intensywność nie zmieniają niczego: groza jest wszędzie taka sama. Stwier­ dzenie, że z zasady jednej grozie można zapobiec, podczas gdy innej już nie, to w ostatecznym rozrachunku jedynie kwestia obojętności. (1947)

Georges Bataille

Podziękowania

Chciałbym podziękować Jane Pedersen, Scottowi Spectorowi i bezimiennym czytelnikom za ich uważną lekturę i uwagi. Chciałbym podziękować także koleżankom i kolegom z Socie­ ty for the Humanities i uczestnikom School of Criticism and Theory z ostatnich kilku lat za lekturę niektórych rozdziałów tej książki i dyskusje nad nimi. Ponadto dziękuję moim obec­ nym i byłym studentom oraz doktorantom na Cornell Universi­ ty, z którymi omawiałem kwestie związane z tą książką, szcze­ gólnie Benowi Browerowi, Federico Finchelsteinowi, Tracy Matysik, Ryanowi Plumleyowi, Camille Robcis, Richardowi Shaeferowi, Davidowi „Brookowi” Stantonowi, Judith Surkis i Jeremiemu Varonowi. Dziękuję Ryanowi Plumleyowi za po­ moc przy sporządzeniu indeksu. Jedna z wersji rozdziału 4 została opublikowana w Witness­ ing the Disaster: Essays in Representation and the Holocaust, pod red. Michaela Bemarda-Donalsa i Richarda Glejzera (Uni­ versity of Wisconsin Press, Madison 2003). Jedna z wersji rozdziału 5 ukazała się drukiem w „Critical Inquiry” 25 (jesień 1998).

Wprowadzenie

Historia jest zawsze w ruchu, nawet jeśli niektóre okresy, miej­ sca czy deklaracje niekiedy osiągają względną stabilność. Takie jest właściwie znaczenie historyczności. A dyscypliny badają­ ce historię - zarówno profesjonalna historiografia, jak inne hu­ manistyczne i interpretacyjne dziedziny nauk społecznych, które się nią zajmują - również pozostają w różnym stopniu niestabil­ ne, gdyż ich własne definicje i granice nigdy nie osiągają stało­ ści ani niepodważalnej tożsamości. Z perspektywy historycznej sama idea końca historii może wydawać się niehistorycznym ab­ surdem. Może jednak odnosić się do upragnionej i przepełnia­ jącej lękiem, utopijnej i dystopijnej transcendencji historii w ja­ kieś bezczasowe lub (post)apokaliptyczne ponad, które znajduje się poza czasem czy też go w jakiś sposób zawiesza, a nawet kła­ dzie mu kres. Tak zwany koniec historii może prowadzić także do ideologicznej próby fiksacji na istniejącej kondycji historycz­ nej, takiej jak na przykład gospodarka rynkowa czy ograniczona demokracja polityczna.1 W tym sensie informuje nas o fantazma­ tycznej strukturze pożądania i jego możliwych efektach, ale staje się wówczas symptomem kulturowym udającym ogólną teorię symptomem świadczącym o powszechnym występowaniu wraż­ liwości postapokaliptycznej i takimże samorozumieniu - kiedy ma pretensje do stworzenia koncepcji historyczności lub procesu historycznego jako takiego.1

1 Dokładnie tak jest w wypadku Końca historii Francisa Fukuyamy, przeł. Tomasz Bieroń, Marek Wichrowski (Poznań: Zysk i S-ka, 1996).

10

Wprowadzenie

Historia rozumiana jako historiografia nie może uciec od przejściowości, dopóki nie zaneguje samej siebie, zaprzecza­ jąc swojej historyczności, i nie utożsami się z transcendencją lub fiksacją. Ta przejściowa kondycja wpływa na samo znacze­ nie rozumienia historycznego; wymaga ciągłego przemyśliwania tego, co zalicza się do historii w podwójnym sensie: pro­ cesów historycznych i ich historiograficznych ujęć. Koncepcje przejścia i zmiany nie implikują ani relatywistycznego scepty­ cyzmu, ani całościowej teleologii dla historii czy historiografii, lecz raczej chęć przemyślenia celów i założeń, w tym samego znaczenia czasowości jako strukturalnej cechy kondycji histo­ rycznej. Wszelka „obrona” historii, która neguje lub wyklucza historyczność, w tym historyczność samej dyscypliny, staje się próbą unieruchomienia tej dyscypliny w sposób, który znosi lub marginalizuje siły poprzez kompensowanie kwestionowanej od wewnątrz struktury i wyłaniających się możliwości czy celów; defensywnie zmienia naturę dialogicznych spotkań z głosami i siłami, które stawiają wyzwania jej teraźniejszej konstytucji. Dialogiczne spotkanie z wyzwaniem może nie tylko zmienić istniejące praktyki historyczne; może prowadzić do ponowne­ go ich przemyślenia, legitymizującego te z nich, które zdol­ ne są oprzeć się krytycznej analizie, umieszczając je niekiedy w ogólniejszej koncepcji rozumienia historycznego. Profesjo­ nalizacja jako taka zakłada próbę ustabilizowania zmienności rozumienia historycznego poprzez ograniczenia normatywne, i tym samym stawia, na swój własny sposób, (etyczno-polityczną) kwestię normatywnych ograniczeń i tego, co je przekracza, zapowiadając być może nowsze artykulacje historycznego ro­ zumienia, a nawet nowe dziedziny historii w jej rozmaitych re­ lacjach do innych dyscyplin i przedsięwzięć intelektualnych, takich jak te reprezentowane w naukach humanistycznych i społecznych. Przemieszczenie i przekształcenie rozumienia historycznego wymaga ponawianej refleksji nad problemami rzutującymi na jednostkową koncepcję relacji między teraźniejszością a prze­ szłością i na jej znaczenie dla możliwych przyszłości. Formą pisarstwa, która może najskuteczniej umożliwić bliskie, zachę­

Wprowadzenie

11

cające i dopasowane spotkania z tą serią problemów, jest esej. Dlatego też ta książka składa się z wchodzących ze sobą w in­ terakcje esejów, które podnoszą pewne problemy, szczególnie w odniesieniu do doświadczenia, tożsamości, normatywności, ekstremalnych lub granicznych wydarzeń oraz interakcji mię­ dzy historią a teorią krytyczną, szczególnie zaś psychoanalizą, rozumianą nie jako eskapistyczna psychoterapia ani jako ideo­ logicznie nacechowany substytut filozofii, ale jako forma teo­ rii krytycznej o otwarcie oceniającym i społeczno-politycznym wymiarze. Jednym z moich celów jest osiągnięcie większej jasnoś­ ci w kwestii koncepcji doświadczenia, a szczególnie jej konse­ kwencji dla rozumienia historycznego. W ciągu ostatniej dekady historycy zwracali się ku pojęciu doświadczenia lub powracali do niego, ze szczególnym uwzględnieniem grup mniejszościowych i takich problemów, jak pamięć w odniesieniu do historii. Zwrot ku doświadczeniu doprowadził do wzmożonego zainteresowania historią mówioną i jej rolą w odzyskiwaniu głosów i doświad­ czeń grup podporządkowanych, które mogły nie zostawić dosta­ tecznie widocznych śladów w oficjalnych dokumentach i wer­ sjach historii. Przynajmniej w niektórych przypadkach zwrot ku doświadczeniu doprowadził także do uznania znaczenia historii „traumatycznej” i przeżyć uczestników wydarzeń granicznych czy ekstremalnych. Sprowokowało to próby innego odczytania archiwów poprzez stawianie pytań o to, jak były one konstru­ owane i zachowywane, a także o przemilczenia w ich ramach, o ślady doświadczenia i charakter pozornie niemych lub niezarejestrowanych grup, na przykład, poprzez analizowanie rejestrów inkwizycji i zwrócenie uwagi na zasady odtwarzania życiorysów i poglądów członków różnych grup: od wieśniaków czy młyna­ rzy po księży i zakonnice. Dlatego też wiele uwagi poświęcono tu mikrohistorii, która koncentruje się na małych grupach, jak w życzliwie przyjętym Montaillou (1975) Emmanuela Le Roy Laduriego czy w silnie oddziałującej, choć nie dość docenionej, książce Michela de Certeau Possesion at Loudun (1970), a nawet doświadczeniu indywidualnemu, jak w dziś już słynnym przy­ padku niegdyś pozbawionego głosu i niesławnego Menocchio

12

Wprowadzenie

w Serze i robakach (1976) Carlo Ginzburga.2 Ostatnio zwrot ku doświadczeniu skierował uwagę badaczy na problem statusu i natury świadectwa, które nie tyle po prostu przekazuje informa­ cje o wydarzeniach, ile zaświadcza o doświadczeniu, szczegól­ nie w trudnym przypadku zdarzeń ekstremalnych i doświadczeń traumatycznych.3 Oprócz historii profesjonalnej doświadczenie jest oczywiście kluczową kwestią w psychoanalizie oraz w fenomenologicznych i egzystencjalnych podejściach do filozofii. Bodźcem dla Edmun­ da Husserla i Martina Heideggera (bez względu na dzielące ich różnice) było przywrócenie żywego doświadczenia jako przed­ miotu refleksji filozoficznej. Stało się to ambicją tak różnych myślicieli, jak Henri Lefebvre, Maurice Merleau-Ponty, Jean-Paul Sartre czy Emmanuel Lévinas. Doświadczeniem zaintere­ sowały się również inne dyscypliny, takie jak literaturoznawstwo czy kulturoznawstwo, niekiedy preferując orientację etnograficz­ ną w badaniach (co stanowi również trwały nurt w myśleniu o hi­ storii). Doświadczenie to kwestia zasadnicza w różnych studiach nad „mniejszościami”, które usiłują opisać życie i możliwe tryby podmiotowości uciśnionych. Jest ono kluczowe dla kwestii toż­ samości, bez względu na to, czy widzi się ją jako spójną, a przy­ najmniej posiadającą rdzeń, czy też jako wewnętrznie pękniętą, 2 O tej ostatniej książce piszę w: History and Criticism (Ithaca: Cornell Uni­ versity Press, 1985), rozdz. 2. Possesion at Loudun de Certeau (przel. Michael B. Smith [Chicago: Chicago University Press, 1996]). Jest ona szczególnie inte­ resująca ze względu na sposób, w jaki autor łączy archiwalne badania i zaangażo­ wanie w przeszłość uwzględniające silnie „katektyczne” relacje przeniesieniowe historyka wobec bohaterów i problemów; mam tu na myśli szczególnie stosunek de Certeau do egzorcysty Surina, gdzie niekiedy można nawet odkryć elementy niekontrolowanej identyfikacji projekcyjnej. W tej książce de Certeau podejmuje być może najbardziej fascynującą próbę połączenia historii i psychoanalizy w mikrologicznym studium przeszłości. 3 Zob. na przykład Saul Friedlander, Nazi Germany and the Jews, tom 1: The Years of Presecution 1933-1939 (New York: HarperCollins, 1997); i Lawrence Langer, Holocaust Testimonies: The Ruins of Memory (New Haven: Yale Uni­ versity Press, 1991), jak również moje własne omówienie w: Representing the Holocaust: History, Theory, Trauma (Ithaca: Cornell University Press, 1994), rozdz. 6 oraz, Writing History, Writing Trauma (Baltimore: Johns Hopkins Uni­ versity Press), rozdz. 3.

Wprowadzenie

13

fragmentaryczną, zdecentralizowaną i rozproszoną. Czasami ist­ nieje zagrożenie, że „doświadczenie” stanie się pustym hasłem, szczególnie gdy to, co zaczęło się jako populizm, zmienia się w metodologiczny chaos i prowadzi do koniecznego odzyskiwa­ nia utraconych głosów w przypadkach, kiedy brak wystarczają­ cych dowodów i pojawia się tendencja do kompensowania tego braku poprzez nieograniczone spekulacje, projekcyjne identyfi­ kacje i podkładanie głosu. W każdym razie „doświadczenie” to pojęcie często przywoływane, lecz nie dość opracowane teore­ tycznie zarówno w naukach historycznych, jak w spokrewnio­ nych z nimi dyscyplinach czy dyskursach. Wiele więc pozostaje do zrobienia w ramach jego krytycznej analizy i metod wykorzy­ stania, a także jeśli chodzi o wyjaśnianie jego związków zarówno ze strukturalnymi, jak instytucjonalnymi analizami społeczeń­ stwa, kultury i zawiłymi losami traumy. Problemy te można po­ strzegać jako stawiające pytania o zasięg i rozumienie doświad­ czenia z „góry” i „spod spodu”. Doświadczenia nie należy jednak oddzielać od innych istot­ nych pytań w badaniach naukowych, na gruncie analizy i ro­ zumienia. W rzeczy samej współdziałanie doświadczeniowych i innych niż doświadczeniowe wymiarów historii i życia społecz­ nego to znacznie szersza kwestia, którą stawia zwrot ku doświad­ czeniu. Co takiego umyka doświadczeniu, a jednak wciąż ma empiryczne skutki? Jak doświadczenie współdziała z językiem i praktykami oznaczania w ogóle? Czy pojęcia zawsze pozosta­ wiają nieuchwytne empiryczne resztki i czy są one szczególnie uporczywe i niepokojące w wypadku ekscesywnych, trauma­ tycznych doświadczeń granicznych? W jaki sposób pamięć trau­ matyczna czy też syndrom posttraumatyczny łączą się z pamię­ cią jako krytycznie kontrolowane wspomnienie oraz czy pamięć jest w którymś z tych znaczeń wiarygodnym przewodnikiem w reprezentowaniu wydarzeń? Jakie rodzaje doświadczenia po­ magają przeciwstawić się traumie lub przepracować jej skutki? Czy afekt jest kluczowym wymiarem doświadczenia i czy odno­ si się on do rozumienia historycznego, które nie jest po prostu obiektywizujące? W jaki sposób może normatywnie nieograni­ czony afekt, szczególnie w formach kompulsywnych powtórzeń,

14

Wprowadzenie

dezorientować i być może reorientować doświadczenie i życie społeczne? Jak, uwzględniając afektywność, kształtuje się i re­ guluje doświadczenie, szczególnie poprzez formy normatywności, w tym rytuał? W jaki sposób wiąże się to z postawami i tożsamościami podmiotu? Czy różne grupy, w tym naukowcy i inne grupy zawodowe w dyscyplinach, a nawet pod-dyscyplinach, mają odmienne doświadczenia normatywności i tożsamości doświadczenia, które ich członkowie musieli zdobyć, aby stać się honorowanymi i akceptowanymi członkami grupy? W jakim sensie doświadczenie jest składnikiem polityki lub etyki uzna­ nia? Czy to intensywne zainteresowanie doświadczeniem i tożsamościąjest do pewnego stopnia symptomatyczne dla poczucia, że nowoczesne lub „unowocześnione” doświadczenie zosta­ ło zdegradowane lub zmienione w towar, zaś tożsamość, w tym jej realnie normatywne artykulacje, staje się coraz bardziej nie­ uchwytna lub możliwa do podważenia? Tożsamość prawdopodobnie najlepiej będzie rozumieć jako problematyczną konstelację albo w mniejszym lub większym stopniu zmienną konfigurację pozycji podmiotu. A pozycje pod­ miotu jako takie nie są w sposób konieczny stałe czy obojętne (nawet kiedy stają się fiksacjami). Na przykład, dziecko nazi­ sty otrzymało cokolwiek obciążające „dziedzictwo”, a niekiedy też imię (powiedzmy, Martin Bormann) z konotacjami, a nawet niesie ze sobą opowieść, z którą trudno żyć. Jeśli ktoś zajmu­ jący taką pozycję podmiotową nie spróbował jej zaakceptować albo twierdził, że pozycje podmiotowe są w sposób konieczny lub uniwersalny niezależne od decyzji lub nieokreślone, to moż­ na potraktować to jako próbę obejścia problemu. Nie chcę przez to powiedzieć, że ktoś taki w sposób konieczny dziedziczy winę rodzica, ani nawet, że każdy ma określoną normatywną ideę tego, jak powinno wyglądać zaakceptowanie trudnego „dziedzic­ twa”. Nie chcę też negować znaczenia niejednoznacznych rela­ cji, łączących w półmroku czy szarej strefie ofiarę z oprawcą ani mniej lub bardziej zaangażowanych świadków. Chcę jednak po­ wiedzieć, że pod pewnymi względami ludzie uwikłani są w prze­ szłość (stąd też nie są po prostu zwykłymi przypadkowymi jed­ nostkami [samojstworzonymi ex nihilo) i na pewnym poziomie

Wprowadzenie

15

podlegają doświadczeniom, które wymagają próby historyczne­ go usytuowania się, pracy nad tym usytuowaniem i przepraco­ wania go. Chcę również oprzeć się nierozważnemu redukowa­ niu szarej strefy do mroku, w którym wszystko ulega niwelacji do poziomu niejednoznaczności lub wygląda jak szare na sza­ rym tle. Rzeczywiście, pewne stosunkowo dokładnie określone pozycje podmiotowe mogą wcale nie być wygodne czy obojęt­ ne, a uniwersalizowanie pojęcia ,ja” jako całkowicie niezdeter­ minowanego, tożsamości jako całkowicie płynnej lub rozpro­ szonej, zaś historii jako czystej przypadkowości i oderwanego wydarzenia (pojedynczej epifanii) wydaje się samo w sobie wąt­ pliwą absolutyzacją, odwróconym odbiciem w lustrze chimery całkowicie stabilnego ,ja”, w pełni określonej tożsamości i cią­ głej, zwróconej ku przyszłości lub progresywnej historii.4 Waż­ ne jest także, aby potomkowie oprawców i ofiar mieli wspólną płaszczyznę empatycznego spotkania, gdzie mogliby podejmo­ wać kwestie związane z wydarzeniami, które podzieliły ich ro­ dziców czy przodków, ponieważ doświadczają psychicznego ciężaru, przyglądając się wydarzeniom, za które nie są odpowie­ dzialni, ale w obliczu których mogą czuć się jednak w pewnym sensie wezwani do odpowiedzi. 4 Niezwykle wnikliwe ujęcie ważnych kwestii, które wykraczają poza funkcję samej fotografii, zob. Ulrich Baer, Spectral Evidence. The Photogra­ phy of Trauma (Cambridge: MIT Press, 2002). Niestety, Baer sprowadza swoją ważną krytykę przesadnie konwencjonalizującej kontekstualizacji niepokoją­ cych lub traumatycznych wydarzeń do mylącej opozycji binarnej między ro­ zumieniem historycznym w ogóle (niekiedy kojarzonym przez niego po prostu z nieproblematyczną tożsamością i naiwną pewnością) a bezkompromisowo dekonstrukcyjnym, walecznie ahistorycznym, guosz-transcendentalnym, roz­ łącznym i w istocie postapokaliptycznym (oraz przypuszczalnie prawdziwie politycznym i skierowanym na przyszłość) rozumieniem. W analizie Baera bezładne przywoływanie kategorii świadectwa, zaświadczania i wprowadzenia w życie (jak, na przykład, w odniesieniu do „fascynacji... fotografiami traumy” Georges’a Bataille’a [s. 178]), pozbawione koniecznego rozróżnienia, zdaje się uniemożliwiać lub wykluczać wszelką krytyczną analizę (choćby wstępną czy podważającą samą siebie) złożonych związków między symptomatycznym, partycypacyjnym, a nawet celebracyjnym rozgrywaniem w działaniu a różny­ mi próbami przepracowania problemów, a także uniemożliwiać analizę tego, jak pewne kwestie ujmowane są w ramy i do kogo adresowane.

16

Wprowadzenie

Jednostkowa, a szczególnie zbiorowa tożsamość okazała się szczególnie palącym problemem dla grup mniejszościowych i to także ożywiło badania, które nadają szczególny status świade­ ctwom, pamiętnikom, autobiografiom i innym źródłom empi­ rycznym. Wiązało się to także z tak zwaną polityką tożsamości, w której pozycja podmiotowa danej grupy lub konstelacja po­ zycji podmiotowych staje się zasadniczym, jeśli nie najważniej­ szym, zagadnieniem w działaniach politycznych, a bardziej ogól­ nie - społecznych. Grupa dominująca, przynajmniej w chwili, kiedy jej pozycja nie podlega zakwestionowaniu, mniej troszczy się o swoją często nieokreśloną tożsamość i w sposób typowy za­ kłada, że jej doświadczenie jest normatywne (a nawet „normal­ ne”), ustanawiając standard autentyczności dla innych. Rzeczy­ wiście pozycje podmiotowe i tożsamości zawsze były kluczowe dla działań społecznych i politycznych w sposób, który zmie­ nia się w czasie, przestrzeni i w zależności od sytuacji społecz­ nej, a obecne zainteresowanie polityką tożsamości może - czy to z pozycji za, przeciw czy obu - okazać się tylko najnowszym i samoświadomym przejawem szerszego zjawiska. Pewien ro­ dzaj polityki tożsamości, który nazwałbym dyscyplinarną poli­ tyką tożsamości, nie spotkał się z większym zainteresowaniem i, o ile wiem, nie ma nawet swojej oficjalnej nazwy. To szczególna forma zawodowej i intelektualnej tożsamości, która często w spo­ sób niejawny zapoznaje, analizuje lub krytykuje inne zjawiska, szczególnie zaś łatwiej uznawane formy polityki tożsamości, op­ arte na takich czynnikach, jak rasa, etniczność, płeć kulturowa, orientacja seksualna czy przynależność religijna. Staram się do­ starczyć krytycznej mapy tożsamości i jej relacji z doświadcze­ niem w pierwszym rozdziale tej książki, gdzie omawiam rów­ nież możliwość zrewidowanego rozumienia obiektywności.5 5 W dyskusji o konsekwencjach najnowszych badań nad filmem (szczegól­ nie Erica Rentschlera i Lindy Schulte-Sasse) dla pracy historyków Scott Spector twierdzi, że doświadczenie i tożsamość stanowią zasadniczy i prowokujący wymiar nowszego, interdyscyplinarnego podejścia do ideologii o większym zasięgu niż to, jakie reprezentują historycy, którzy ograniczają się do badań oficjalnej doktryny i praktyki instytucjonalnej. Zob. tegoż, Was the Third Reich Movie-Made? Interdisciplinarity and the Reframing of ‘Ideology „American

Wprowadzenie

17

Równie dobrze może pojawić się opór wobec krytycznej re­ fleksji nad „doświadczeniem” i jego związkiem z tożsamoś­ cią, o ile te pojęcia przywołuje się polemicznie, by ogłosić ban­ kructwo lub bezużyteczność wszelkiej teorii i „pragmatyczną” potrzebę wyjścia poza teoretyzowanie. Zamiast lekceważąco mieszać i stereotypowo przedstawiać wszystkie podejścia teore­ tyczne jako kręcenie logiczną (lub paralogiczną) korbą na próż­ no, można zapytać bardziej ogólnie, w jakim sensie teoria jest ro­ zumiana czy stosowana i jaki może być jej krytyczny potencjał, zwłaszcza wówczas gdy konsekwentnie odnosi się ona do prob­ lemów historycznych, etycznych i społeczno-politycznych, nie zaś stoi wobec nich w binarnych lub dysocjacyjnych opozycjach. Podczas jednak gdy eliminowanie teorii lub jej przekraczanie to gest bałamutny, a nawet podejrzany z etycznego i społeczno-po­ litycznego punktu widzenia (pewien pragmatyzm opiera się tu na przystosowaniu do status quo na dużą skalę), ci, którzy oma­ wiają i roztrząsają kwestie podejmowane w niniejszej książce, działają w kontekście wielkiego napływu inicjatyw teoretycz­ nych, często nazywanych poststrukturalnymi czy postmoderni­ stycznymi. Istnieje nawet pokusa, by we własnym myśleniu po­ głębić owo „post” (czy istnieje post-poststrukturalizm?) i stać się jeszcze bardziej „meta” w podejściu do owych spraw. (Jak mówi znane powiedzenie, każdego dnia w każdym sensie stajemy się coraz bardziej „meta”) Praktycy rozmaitych dyscyplin także pra­ cują po pewnym zwrocie lingwistycznym, który sam w sobie łą­ czył się ze zwrotem ku teorii, a ostatnio został z nim związany Historical Review” 106 (2001), s. 460-484. Przywołując poglądy Slavoja Żiźka i Louisa Althussera, twierdzi on, że „dyskusja nad liberalizmem jest niepełna, jeśli nie bierze pod uwagę sposobów, w jakie ideologia zostaje uwewnętrzniona lub jak działa ona w swoich podmiotach - musi poruszyć kwestię tego, w jaki sposób podmioty’ doświadczają siebie jako «wolnych jednostek» (...). W tym sensie ideologia nie jest zestawem (fałszywych) idei, w które mniej lub bardziej chętnie wierzą podmioty historyczne. To raczej pole, na którym owym podmio­ tom przyznaje się tożsamość; ideologia łączy się nierozdzielnie z ich poczu­ ciem tego, gdzie znajdują się w relacji z innymi w społeczeństwie, jak również w relacji wobec państwa i rodziny” (481). W pierwszym rozdziale staram się postawić kilka ważkich krytycznych i teoretycznych pytań w odniesieniu do takiego rozumienia ideologii.

18

Wprowadzenie

czy pomylony przez tych, którzy odrzucają oba. Kiedy ktoś przygląda się różnym postawom teoretycznym i próbuje obronić pewne ich warianty czy aspekty, uznaje znaczenie języka, choć sam nie jest wcale „pantekstualistą” ani nie dyskredytuje innych praktyk nadawania znaczeń. Istotnie, takiemu rozpoznaniu po­ winna towarzyszyć - i aktywnie je kontestować - wrażliwość na to, co przekracza lub podkopuje język czy znaczenie, wraz z jed­ noczesnym żądaniem ich odnowienia i ponownego wyrażenia. Jedną z form tej mentalności „post”, z którą tu dyskutuję, jest to, co postapokaliptyczne, a co ostatnimi czasy zaznaczyło swo­ ją obecność w kręgach teoretyków. Stając się dominującym lub akcentowanym sposobem myślenia, orientacja postapokaliptyczna zdaje się tworzyć coś, co nazywam poczuciem oświeconej bezsilności (niemożliwości) - rodzaj wyszukanego teoretycz­ nego fatalizmu lub, w najlepszym wypadku, tragiczne poczucie często kojarzone z nowym i nieskończonym pragnieniem nie­ znanej dotąd zmiany lub całkowitego „poza”, które jako takie może nie wyjść poza bezcelowy niepokój, czystą utopię lub ślepą nadzieję. W drugim rozdziale zwracam się w sposób bardziej konse­ kwentny ku psychoanalizie. Moje zainteresowanie tą dziedziną ma charakter rewizyjny i krytycznie autorefleksyjny (nie należy tego stanowiska mylić z podejściem autoreferencyjnym czy totalizującym). Staram się przejąć z psychoanalizy pewne koncep­ cje i punkty widzenia, które mogą mieć znaczenie dla ponowne­ go przemyślenia zarówno rozumienia historycznego, jak też teorii krytycznej. To projekt mający swoje ograniczenia, ale, jak sądzę, ważny, i nie ma dla mnie większego znaczenia, czy jestem freudystą, lacanistą, kleinistą czy kimś innym. Nie poświęcam też ener­ gii na spekulatywne próby określenia zawiłych ścieżek afektu czy libido w wewnętrznym systemie psychicznym. W odniesieniu do perspektywy, jaką staram się tu przedstawić, wartość psychoana­ lizy zasadza się na jej próbie dostarczenia lepszego, teoretyczne­ go (ale nie monomaniakalnie napędzanego teorią czy teoretycystycznego) podejścia do rozumienia historycznego w jego relacji z problemami społecznymi i politycznymi, z jednej strony, oraz związanymi z takimi dyscyplinami czy polami, jak nauki społecz-

Wprowadzenie

19

ne, filozofia, literaturoznawstwo czy kulturoznawstwo - z drugiej. Pod tym kątem staram się formułować krytyczne pytania kierowa­ ne do innych propozycji, a zwłaszcza do koncepcji takiej teorii czy filozofii, która jest ahistoryczna lub której historia służy wyłącznie jako repozytorium ilustracji, przypadków, przykładów czy „zna­ ków”. Ci zaś, którzy pracują z krytykowanymi przeze mnie uję­ ciami, mogą równie dobrze postawić w zamian skłaniające do re­ fleksji pytania, które wskażąna ograniczenia mojej argumentacji. Jedną z kwestii, której w ostatnim czasie poświęcono wiele uwagi i którą podejmowałem w moich wcześniejszych pracach, jest rola traumy w doświadczeniu, szczególnie jej relacja do ekstremalnych wydarzeń w historii. Kontynuuję tę próbę również tutaj - obejmu­ je ona dwa kolejne rozdziały. Chciałbym szczególnie mocno podkreślić, że istotną funkcją psychoanalizy jest tutaj dostarczenie doświadczeniu teorii kry­ tycznej. Moje stanowisko różni się jednak od wielu najnowszych tendencji reprezentowanych przez ważną i liczącą się twórczość Slavoja Żiźka. W przeciwieństwie do nich nie proponuję czy­ stego - ani nawet w przeważającym stopniu symptomatyczne­ go - odczytania wszystkich tekstów i artefaktów kultury, któ­ re niekiedy w stosunkowo przypadkowy sposób pomija kwestię specyficzności - niezależnie od tego, czy miałaby to być spe­ cyficzność samej sztuki, czy takich zjawisk historycznych, jak obozy koncentracyjne, a nawet Holocaust. Uznając symptoma­ tyczny wymiar, jak również rolę fantazmatów we wszystkich zjawiskach kulturowych, podważam wszelkie homogenizujące pojęcia pożądania i widzę różnicę między zjawiskami (w tym tekstami i innymi artefaktami) wynikającą ze szczególnej kom­ binacji pojawiających się w nich procesów i efektów symptoma­ tycznych, krytycznych, a być może nawet transformacyjnych.6 Teksty czy zjawiska kultury są formacjami kompromisowymi na różne sposoby i w szczególnym sensie, który nie ogranicza 6 Kontynuuję linię takiej argumentacji i rozwijam poglądy sformułowa­ ne w takich moich wcześniejszych pracach, jak ..Madame Bovary” on Trial (Ithaca: Cornell University Press, 1982), Rethinking Intellectual History: Texts, Contexts, Language (Ithaca: Cornell University Press, 1983), History and Cri­ ticism, and Representing the Holocaust, szczególnie rozdz. 1.

20

Wprowadzenie

pojęcia formacji kompromisowej do symptomatycznego po­ ziomu operacji. W istocie ten sens wskazuje na konstelację sił uwzględniających procesy świadome i nieświadome, w których stłumienie czy rozpad nie pozostaje jedyną działającą siłą, zaś procesy przepracowania również mogą być aktywne i, w pew­ nych granicach, efektywne. Chciałbym odnieść symptomatyczny wymiar zjawisk do ten­ dencji, by w działaniu lub przymusie powtarzania rozgrywać symptomy i relacje przeniesieniowe. Bardziej krytyczne i trans­ formacyjne procesy mogą zrównoważyć kompulsywne powta­ rzanie (jak również nieograniczoną przyjemność lub ekstatyczne odgrywanie roli) symptomów poprzez istotne wariacje lub zmia­ ny, które służą przepracowaniu problemów, w tym problemów społecznych i politycznych, oraz mogą wskazać możliwą rolę dla podmiotu interweniującego w bieg wydarzeń. Tego rozróż­ nienia między rozegraniem w działaniu a przepracowaniem nie można przenieść wprost na podział między kulturą masową czy popularną a elitarną czy wysoką. Zastosowanie go w odniesieniu do jakiegokolwiek tekstu, artefaktu czy innego zjawiska będzie kwestią interpretacji i argumentacji. Można twierdzić, że żadne zjawisko kulturowe nie wykracza poza symptomatyczność czy też przeniesieniowe powtarzanie ani ich w pełni nie kontroluje. Wówczas najbardziej symptoma­ tycznymi artefaktami okażą się te, które są najbardziej ideolo­ gicznie przesycone, propagandowe, dogmatyczne czy też zgod­ ne z dominującą ideologią, na przykład rasistowskie traktaty lub zjazdy, w których znajdzie się niewiele autokrytycznych (lub samodekonstrukcyjnych) tendencji, a (nieprojekcyjna lub nieapologetyczna) krytyka będzie musiała otwarcie korzystać z ich zasobów lub przywołać rozważania nieistotne z punktu widze­ nia tych artefaktów czy zjawisk. Natomiast bardziej krytycz­ ne względem siebie i świata artefakty lub zjawiska sygnalizują, a nawet wysuwają na plan pierwszy (jednak subtelnie) swo­ je własne symptomatyczne aspekty i wywołują procesy, które dostarczają perspektywy niezbędnej do krytyki tych aspektów i środków, niekiedy wskazując na możliwości transformacyj­ ne. Te ostatecznie można by nazwać sytuacyjnie transcenden­

Wprowadzenie

21

tnymi, gdyż wchodzą one w dialog z problemami (również tymi przeniesionymi z przeszłości), zamiast je negować w akcie ja­ kiegoś niezapośredniczego zerwania ciągłości. Każde pęknięcie czy większa rysa pojawia się co najwyżej jako cecha skompliko­ wanej dynamiki, często w retrospekcji {nachträglich lub apres coup), kiedy żmudny proces został w znacznym stopniu ukoń­ czony i dostrzega się pokonany dystans albo nawet przekroczo­ ną cezurę. W tym sensie artefakty czy zjawiska angażujące kry­ tyczne lub transformacyjne procesy nie mogą być rozumiane jedynie jako funkcje, symptomy ani jako zasadne wzmocnienie kontekstów właśnie dlatego, że odpowiadają na nie lub je prze­ rabiają w historycznie ważki sposób, a nie jedynie wyznaczają czy przedstawiają tę historyczną wagę. Ponadto istotne artefakty kulturowe w szczególnie wyrazi­ sty sposób oferują rozmaite artykulacje lub kombinacje krytycz­ nej i transformacyjnej pracy (lub gry) nad istotnymi konteksta­ mi, nie znosząc dziwności, odmienności czy nieprzezroczystości i enigmatyczności, która przynależy zarówno do tych konteks­ tów, jak do ograniczonych działań społeczno-politycznych w ich ramach. Ten maksymalnie odpodabniający i niesamowity aspekt przywodzi na myśl kwestię wzniosłości, rozumianej jako prze­ mieszczenie tego, co święte, lub transfiguracja tego, co trauma­ tyczne (co także stanowiło fundamentalny element sakralizacji). Wskazuje to na pewną „transcendencję”, być może najdobit­ niej ostatnio wyrażaną w sztuce, która jest więcej niż tylko sy­ tuacyjna, nie będąc przy tym z konieczności przedmiotem hipostazy jako coś wiecznego czy uniwersalnego. Pozostaje jednak kwestia tego, czy należy się do tego stopnia fiksować na nie­ samowitym aspekcie jakiegoś zjawiska, by negować zasadność lub umniejszać znaczenie innych rozważań (w tym krytyki spo­ łeczno-politycznej). Inną związaną z tym kwestią jest problem tego, czy „wzniosłych” efektów i ekstatycznego uniesienia na­ leży szukać w polityce, działaniach zbiorowych czy nawet ko­ mentarzu do doświadczeń ekstremalnych lub traumatycznych in­ nych - czy też powinno się je lokować, nie udomowiając ich przy tym (i nie „terytorializując”), jeśli to możliwe, w sztuce, religii oraz pewnych działaniach afirmowanych i akceptowanych przez

22

Wprowadzenie

tych, którzy sami się w nie angażują, lecz nie narzucają ich in­ nym. W każdym razie jeden z „psychoanalitycznych” poglądów na sztukę w czasach nowoczesnych mógłby traktować ją nieredukcyjnie jako stosunkowo „bezpieczne”, ale często niepokojące schronienie lub specjalne miejsce do analizy symptomatycznego rozegrania w działaniu i próbę przepracowania (lub prze-bawienia) wydarzeń i problemów ekstremalnych, w tym również ich roli w enigmatycznych czy niejasnych przestrzeniach doświad­ czenia, których nie można zredukować do prostych układanek ani „wyleczyć”, działając w interesie kompletnej tożsamości ego czy nieograniczonej komunikacji intersubiektywnej. Trzeci rozdział o traumie i zmiennych kolejach jej losu sta­ nowi misę au point mojego myślenia o podejściach do traumy i tego, co posttraumatyczne. Niekiedy powracam do tez posta­ wionych w moich wcześniejszych publikacjach, które zostały opacznie zrozumiane. Staram się je teraz rozjaśnić i rozwinąć, czasami poprowadzić w innych kierunkach. Jeden z zasadniczych argumentów w tym rozdziale to propozycja społeczno-kulturo­ wego lamarckianizmu, uwzględniającego „dziedziczenie” naby­ tych cech poprzez interaktywne procesy rozegrania w działaniu (lub kompulsywnego powtarzania) symptomów posttraumatycznych i ich przepracowywanie, włączając w to procesy edukacyj­ ne i krytyczne. Staram się także objaśnić nieredukcjonistyczne, społeczno-polityczne i krytycznie nacechowane pojęcie przepra­ cowania, którego nie należy lekceważąco mylić z totalizującym zamknięciem, nieproblematyczną tożsamością, terapeutycznym wyleczeniem czy powrotem do „normalności”. Problem relacji między traumą a wydarzeniem granicznym omawiany jest również w kolejnym rozdziale, który koncentruje się na ujęciu Auschwitz zaproponowanym przez Giorgio Agambena. W najnowszej teorii krytycznej Agamben pojawił się jako jeden z głównych głosów. Nie proponuję tu pełnej analizy jego imponującego dzieła. Skupiam natomiast uwagę na książce Co zostaje z Auschwitz i proponuję krytyczną analizę jej interpretacyj­ nych i dyskursywnych strategii skierowanych na następstwa trau­ matycznego wydarzenia granicznego. W kilku istotnych aspektach myślenie Agambena o Auschwitz stanowi kulminację pewnych

Wprowadzenie

23

znaczących tendencji w najnowszej teorii krytycznej, obecnych na przykład u Theodora Adomo i Jean-François Lyotarda. Co cie­ kawe, Agamben mówi niewiele o swojej pozycji podmiotowej i doświadczeniu w odniesieniu do podejmowanych problemów. Jedna z kwestii dotyczy tego, czy Agamben jest Żydem, czy też posiada żydowskich przodków i jego krewni byli ofiarami Ho­ locaustu. Inna zaś tego, czy odpowiedź na owe pytania mogła­ by lub powinna mieć jakikolwiek wpływ na krytyczną ocenę prac Agambena - to pytanie, na które nie ma prostej czy jednoznacznej odpowiedzi, ale które pojawia się w efekcie zainteresowania do­ świadczeniem, pozycją podmiotową i tożsamością w relacji z my­ śleniem. W każdym razie pozycja podmiotowa Agambena w kate­ goriach żydowskiego „dziedzictwa” nie odgrywa, jak sądzę, dużej ani nawet znaczącej roli w jego Co zostaje z Auschwitz ani w in­ nych wspominanych przeze mnie pracach, które są ważne dla od­ czytania i interpretacji tej książki. Jeśli mam rację, moja teza sama w sobie jest interesująca w lekturze i recepcji jego dzieła, ponie­ waż ukazuje ona, jak pytania tego rodzaju umieszczają w nawia­ sie lub zawieszają rozpowszechnione koncepcje filozoficzne czy teorie. (W istocie jednym z kuszących „pocieszeń” zarówno eks­ tremalnie abstrakcyjnej, gwasz-transcendentalnej teorii czy filozo­ fii, jak wysoce sformalizowanych obszarów, takich jak matematy­ ka, a nawet niektóre typy poezji, jest ich bezpieczne oddalenie od doświadczenia i jego empirycznych uwikłań.) Warto też zauważyć, że Heidegger jest być może najważniej­ szym intelektualnym punktem odniesienia dla Agambena, ale autor Co zostaje z Auschwitz nie próbuje przesądzać o istnieniu związ­ ku lub jego braku między filozoficzną a polityczną orientacją Hei­ deggera, zwłaszcza o implikacjach jego niesławnego milczenia po wojnie, lub - co najbardziej dwuznaczne - w odniesieniu do Auschwitz.7 Ogólnie rzecz biorąc, twierdzę, że filozofia i teoria u Agambena mają przede wszystkim z/z/ow-transcendentalny i postapokaliptyczny charakter. Auschwitz jest dlań apokaliptyczne, a w swojej najdobitniejszej postaci (w postaci Muselmanna) ujaw­ 7 Próbą takiej analizy jest rozdział 5 „Heidegger’s Nazi Tum” w mojej książce Representing the Holocaust.

24

Wprowadzenie

nia ono całkowicie dezorientujący wymiar ludzkiego bycia i jed­ nocześnie rodzi potrzebę wypracowania radykalnie nowej etyki i polityki. Jednak w Agambenowskiej koncepcji tego, co nowe, hi­ storia, w tym doświadczenie, pozbawiona jest specyficzności i li­ czy się co najwyżej jako ilustracja pozahistorycznych problemów teoretycznych i lęków postapokaliptycznych. Muselmann, najbar­ dziej upodlony byt w obozie, postrzegany przez inne ofiary jako żywy trup, wyznacza epokową cezurę czy zerwanie ciągłości hi­ storii i jednocześnie staje się figurą everymana „po Auschwitz”. Jak sądzę, w procesie tym Agamben odchodzi od historycznej i społeczno-politycznej specyficzności ku nie dość uzasadnionej postapokaliptycznej wizji postmodernizmu. Czy też, ujmując to nieco inaczej, to, co rzeczywiście niepokoi i prowokuje w dziele Samuela Becketta, staje się u Agambena wątpliwą podstawą teo­ retycznej filozofii historii. Ostatni rozdział, który skupia się na kwestiach poruszonych lub sprowokowanych przez krytyczne odczytanie Uniwersytetu w ruinie Billa Readingsa, zwraca się wprost ku kwestiom insty­ tucjonalnym i normatywnym. Readings, podobnie jak Agamben, nie robi wielkiego użytku ze swego doświadczenia pracy na uni­ wersytecie, choć wykorzystuje nieliczne odwołania. W pewnym sensie Uniwersytet Syracuse, gdzie wykładał on, zanim prze­ niósł się do Montrealu, można traktować jako paradygmatyczny uniwersytet jego opowieści. Ale brakuje tu jakiejkolwiek anali­ zy życia codziennego Readingsa tam czy w Kanadzie. Niekiedy daję do zrozumienia, że taka analiza mogłaby rzucić inne świat­ ło na jego wywód, a nawet wzmocnić przeprowadzaną krytykę. Sądzę ponadto, że doświadczenie pracy na północnoamerykań­ skim uniwersytecie było istotne dla stworzenia przez Readingsa teorii nowoczesnego uniwersytetu i wypracowania jego zasad­ niczych cech. Równie dobrze mógł on potraktować uniwersy­ tet północnoamerykański w sposób zbyt uogólniający - w koń­ cu w samych Stanach Zjednoczonych jest niemal cztery tysiące uniwersytetów i bardzo się one od siebie różnią. Być może zatem wyciągał on z tego zbyt pochopne i daleko idące wnioski. Ponad­ to jego teoretyczna pozycja i postapokaliptyczna wrażliwość są w istotny sposób bliskie Agambenowskim, podobnie jak intelek­

Wprowadzenie

25

tualne punkty odniesienia i sposób ich konstruowania. Lyotard i Gilles Deleuze są dla Readingsa prawdopodobnie ważniejsi niż Heidegger, ale w jego podejściu - podobnie jak u Agambena zaznacza się tendencja do ekstatycznego, anarchistycznego utopizmu jako uzupełnienia czy dopełnienia dojmująco radykalnej krytyki, która nie tylko nie pozostawia wiele ze swojego przed­ miotu, ale sugeruje alternatywy co najwyżej w mglistej lub wid­ mowej postaci. Przedmiotem zainteresowania Readingsa nie jest całość społe­ czeństwa po Auschwitz, j ak ma to miej sce u Agambena, ale nowo­ czesny uniwersytet, analizowany i ujmowany w ramach tego, co określam tujako szerszy, kapitalistyczny i globalny kontekst. W za­ sadzie owa wrażliwość „po Auschwitz”, która do tego stopnia domi­ nuje u Agambena, że prowadzi do ekstremalnej hiperboli „Auschwitz-tu-i-teraz”, nie odgrywa tak znaczącej roli u Readingsa. Odwrotnie, co być może bardziej zadziwiające, kapitalizm nie stanowi przedmiotu analizy Agambena, a nacisk położony nań przez Readingsa, mimo nader ogólnego ujęcia, stanowi użytecz­ ne dopełnienie ujęcia Agambena. Można by spytać, dlaczego Agamben i Readings stali się ostat­ nio tak ważni, a nawet pojawiają się jako standardowy punkt od­ niesienia w pracach podejmujących kwestie, które oni omawiają. Uważam, że ich teksty nazbyt upraszczają problematyczne ten­ dencje, które zostały znacznie bardziej wycieniowane, pokaza­ ne w całej złożoności i częściowo podważone w pracach takich autorów, do których oni sami się odwołują, jak Jacques Derrida, Michel Foucault, Heidegger czy Lyotard. W istocie Agamben i Readings zajmują tak poczesne miejsce w najnowszej myśli być może z powodu zupełnego braku lub deficytu przekonującej refleksji teoretycznej, przynajmniej w porównaniu ze „złotym wiekiem” teorii krytycznej, uosabianym przez poststrukturalizm i jego spotkanie zarówno z psychoanalizą, jak z teorią krytyczną w tradycji szkoły frankfurckiej. Dziś teoretycy ci wydają się na­ wet bardziej godni uwagi niż dziesięć czy dwadzieścia lat temu, w okresie zaciętych walk o wielką teorię. Jednak takie postawie­ nie sprawy może nazbyt przypominać nieuzasadnioną nostalgię i poczucie epigoństwa czy wręcz „bluesa” tego, kto przychodzi

26

Wprowadzenie

zbyt późno. Agamben i Readings są z pewnością ważni jako tacy, a te aspekty ich dzieła, na których się skupiam, stanowią hiperboliczne warianty znaczących tendencji, reprezentowanych przez gigantów, na barkach których stoją oni wraz z wieloma inny­ mi (mnie nie wyłączając). I dostarczają przy tym dobrej okazji do ponownej oceny owych wcześniejszych tendencji teoretycz­ nych, które wciąż odgrywają ważną rolę we współczesnej my­ śli, nawet u tych, którzy im się przeciwstawiają, lekceważąje lub potępiają. U obu autorów, Agambena i Readingsa, szczególnie niepo­ koi kwestia tego, co postrzegamy jako dominującą orientację „wszystko albo nic”, która nie zostaje dostatecznie zrównowa­ żona przez bardziej złożoną, mniej ogólnikową i prowizoryczną odpowiedź. Czy też - by ująć to nieco inaczej - niezaprzeczalny powab podejścia „wszystko albo nic” w sytuacji, kiedy rzeczy­ wiście wiele można poddać krytyce, należałoby raczej poddać większemu dialogicznemu napięciu poprzez zestawienie go z po­ dejściem, które więcej uwagi poświęca niezrealizowanym moż­ liwościom i produktywnym przeciw-tendencjom w dzisiejszym społeczeństwie i kulturze. W ogólniejszym sensie, moje ostatnie spojrzenie kieruje się na krytyczną kwestię zasadniczego pojęcia aktualnej i pożądanej interakcji słusznych normatywnych (w tym instytucjonalnych) ograniczeń i rzucanych im wyzwań, w tym mniej lub bardziej transgresywnych trybów nadmiaru. U Agam­ bena i Readingsa odnajduję niechęć wobec instytucji, pojmowa­ nej jako zbiorowa praktyka wyrażona przez normy, które ogra­ niczają, ale także umożliwiają zmianę i sąjej podporządkowane. Przepracowanie jako praktyka samo w sobie odnosi się do arty­ kulacji i równoważy kompulsywne efekty symptomów posttraumatycznych bez udawania, że chce się osiągnąć pełną kontrolę lub zupełnie świadome rozwiązanie przeszłych urazów; jest ono zatem ściśle związane z działaniem społecznym i politycznym w teraźniejszości, w tym z próbą stworzenia instytucjonalnych warunków i norm, które wspierają pożądane formy więzów spo­ łecznych, realne opanowanie lęku oraz włączenie afektu i wie­ dzy, w tym empatycznych czy opartych na współczuciu relacji z innymi. Bez wątpienia nacisk położony na rozumienie tego, jak

Wprowadzenie

27

przepracowywać problemy, jest mniej „ekscytujący” i najwyraź­ niej mniej wzniosły niż krytyka spod znaku „wszystko-albo-nic” o postapokaliptycznym, utopijnym zabarwieniu. Można jednak go bronić jako pożądanej siły krytycznej przeciwstawiającej się bardziej nieograniczonym, rozentuzjazmowanym inicjatywom. Może mieć on także wpływ na etyczny i polityczny wymiar co­ dzienności, która nie ogranicza się po prostu do wzniosłych, ek­ statycznych czy nadrzędnych doświadczeń. W znacznym stopniu podzielam intelektualne punkty odnie­ sienia i troski teoretyczne Agambena i Readingsa. Interesują mnie również problemy, które oni usiłują krytycznie analizować. Ale, co oczywiste, idę w całkowicie odmiennym kierunku. Zajmują mnie bowiem kwestie, które nie odgrywają w ich dziełach waż­ nej roli. Jedną z nich jest relacja między krytyką instytucji a bu­ dowaniem i funkcjonowaniem instytucji bardziej pożądanych, w tym uniwersytetu, które są kluczowe w zbiorowej artykula­ cji życia codziennego. Stawia to pod znakiem zapytania przesad­ nie nihilizujące lub pozbawione zastrzeżeń utopijne pojęcie ety­ ki i polityki, które zmienia się w szeroko zakrojoną krytykę tego, co istnieje, i ślepą nadzieję na apokaliptyczną zmianę w kierun­ ku nieobliczalnym i ryzykownym, oznaczającym także całko­ witą otwartość na radykalnie innego. Widzę wpływ anarchizmu w tej krytyce suwerenności i w dekonstrukcji zasadniczych fun­ damentów lub arche. Ale nie posuwałbym tej krytyki aż do dele­ gitymizacji wszystkich instytucji czy norm ograniczających czy też bezkrytycznego lokowania nadziei w czystym utopizmie, czy zawierzania postapokaliptycznemu przypływowi pozbawio­ nej zastrzeżeń, obciążonej ryzykiem, ekstatycznej otwartości na radykalnie innego. Uważam nadal, że potrzebna jest podstawowa zmiana strukturalna, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę wy­ bujałą, inwazyjną gospodarkę kapitalistyczną, która mnoży istot­ ne nierówności zarówno wewnątrz państw, jak między nimi. Hiperboliczne propozycje mogą również okazać się konieczne, by zasygnalizować wagę problemu, który nie dość się podkreśla lub wręcz ignoruje w dominujących podejściach. Jednak sama hi­ perbola szybko się banalizuje, kiedy zostaje pośpiesznie uogól­ niona, zaś jej wszystko-zagamiająca siła bezkrytycznie zaciera

28

Wprowadzenie

wszelkie rozróżnienia. Ponadto warto wyrazić krytyczno-teoretyczne i historyczne kwestie w sposób, który, pozostając „uto­ pijny” w geście domagania się znacząco odmiennych i bardziej pożądanych instytucji i praktyk, jest uzasadniony i konkretny w krytykach i tak substancjalny, jak to tylko możliwe, w propo­ nowanych przez siebie alternatywach. Niewątpliwie istnieje ważna dialogiczna lub otwarcie dialek­ tyczna relacja między moimi poglądami teoretycznymi, moim doświadczeniem a pozycją na uniwersytecie. Byłem członkiem instytutów i programów studiów magisterskich i doktoranckich w dziedzinie historii i komparatystyki literackiej, jak również romanistyki i germanistyki. Pracowałem z wieloma magistrantami i doktorantami, byłem też promotorem prac wielu z nich. Dlate­ go też przepracowałem (mam nadzieję, w sposób empatyczny) trudne, niekiedy frustrujące, a czasem przynoszące satysfakcję próby podejmowane przez młodych naukowców, by znaleźć od­ powiednią posadę na ograniczonym rynku pracy, kształtowanym w znacznej części przez wątpliwe priorytety systemu kapitali­ stycznego, gdzie do ostatnich trendów należą: redukcja etatów, absurdalnie wypaczona dystrybucja zasobów i scentralizowana władza korporacyjna. Wpływ na moje poglądy ma również fakt, że przez ponad 10 lat kierowałem centrum humanistyki, a tak­ że byłem zaangażowany w działanie School of Criticism and Theory, początkowo jako jej wicedyrektor, a następnie jako dy­ rektor. W ramach tej aktywności współpracowałem z wieloma naukowcami - szczególnie młodszymi - z rozmaitych dziedzin nauk społecznych i humanistycznych, radziłem sam i szukałem porady w kwestii prowadzenia badań, a także organizowałem konferencje, kolokwia, wykłady i seminaria. Taka działalność, łącząca to, co intelektualne i administracyjne, sprawiła, że sta­ łem się w nieco mniejszym stopniu akademickim wolnym strzel­ cem i uświadomiłem sobie z całą mocą wagę tego, co nazywam krytycznym, intelektualnym obywatelstwem w publicznej sferze uniwersytetu. Działania te pozwoliły mi także poznać znaczenie zaangażowanej pracy w ramach danego środowiska, które pozostaje otwarte tyleż na żywą krytykę i spór, co na żarty i śmiech. Uwrażliwiły mnie one także na skutek, jaki na życie innych wy­

Wprowadzenie

29

wierają inicjatywy, udoskonalenia i postawy, które wprawdzie stwarzają możliwości nieprowokujące apokaliptycznej zmiany, lecz zarazem takiej natury, która jest zarówno empirycznie, jak instytucjonalnie warta zachodu. Znaczący wpływ na pozycję podmiotową wyraża relacja między profesjonalną historią a różnymi odmianami teorii kry­ tycznej. Zarówno Agamben, jak Readings prowadzą badania w dziedzinach - filozofia kontynentalna i literaturoznawstwo czy studia kulturoznawcze - których w mniejszym stopniu do­ tyczą problemy tożsamości dyscypliny, niż ma to miejsce w wy­ padku historii. Tak Agamben, jak Readings przyłączają się do in­ nych przedstawicieli swoich dyscyplin, którzy próbują forsować kwestię między- lub transdyscyplinamości aż do afirmacji całko­ wicie podzielonej, rozproszonej tożsamości lub nietożsamości. U Readingsa przybiera to formę opowiedzenia się za zdecentra­ lizowaniem uniwersytetu i przekształceniem go w efemerycz­ ne grupy badawcze, przeznaczone do realizacji określonych za­ dań. W pewnym sensie frakcje te przekształcają się w 1968 roku, by stać się grupami studyjnymi czy roboczymi w ramach uni­ wersytetu w ruinie. Jak jasno wynika szczególnie z pierwszego rozdziału tej książki, interesują mnie wprawdzie kwestie tożsa­ mości, ale staram się proponować, mam nadzieję, bardziej zniuansowane odpowiedzi niż te, jakie można znaleźć u Agambena czy Readingsa. Moje doświadczenie i orientacja jako intelektualisty i histo­ ryka kultury, który wierzy, że należy angażować się w różne od­ miany teorii krytycznej (a zatem także czytać dzieła Agambena i Readingsa i oddawać się krytycznej refleksji nad nimi), znaczą­ co różni się od doświadczeń i orientacji wielu historyków. Jednym z moich naczelnych zadań jest skupienie uwagi na związku teks­ tów i kontekstów w sposób, który stawia problem czytania poru­ szających i prowokujących tekstów, a także analizowania ich wza­ jemnych relacji z licznymi kontekstami - nie tylko takich, które symptomatycznie owe konteksty powtarzają czy wzmacniają, ale także rzucają im wyzwania. Tym samym bardzo interesuje mnie wpływ nadal aktualnej przeszłości na teraźniejszość i przyszłość. Kontekstualizacja jest konieczna dla rozumienia historycznego.

30

Wprowadzenie

Ale staje się ona wątpliwa, jeśli służy jako wyłączny sposób wy­ jaśniania lub osiąga granice nad-kontekstualizacji, wykluczającej wrażliwe rozumienie. W istocie właściwa jej maniera obiektywi­ zowania, a nawet fiksowania przeszłości jest na wiele istotnych sposobów podważana przez tekst i inne zjawiska. I to do tego stopnia, że pośrednio i bezpośrednio stawiają one pod znakiem za­ pytania konteksty swojej produkcji i recepcji, wskazując możli­ wości przekształcenia, i mogą doprowadzić do prób lub przeszko­ dzić próbom poradzenia sobie z naszymi własnymi kontekstami. Teksty mogą przemyśleć konteksty, jak również je dezorientować w sposób, który domaga się wrażliwego rozumienia i może na­ wet mieć polityczne czy społeczne implikacje. Teksty mogą mieć także wymiar ponadhistoryczny - w tym stwarzanie możliwość formułowania takich problemów, które domagają się ponowne­ go przemyślenia w różnych kontekstach, w różnym czasie. Trud­ no ten wymiar wyjaśnić w wąskich kategoriach okoliczności lub bezpośrednich kontekstów, lecz nie należy go mylić z bezczasowością czy z philosophia perennis. Ponadhistoryczny wymiar tekstów odnosi się do sposobu, w jaki mogą one wciąż rzucać wy­ zwania współczesnym czytelnikom i określać problemy, które za­ równo „przeniesieniowo” na nas wskazują, jak też wołają o odpo­ wiedź nieograniczoną do kontekstualizującego obiektywizowania. Myślę zatem, że kontekstualizowanie jest jednocześnie koniecz­ nym, jak też problematycznym warunkiem rozumienia historycz­ nego, szczególnie takiego rozumienia, które odnosi się do refleksji i praktyki krytyczno-teoretycznej; wydaj e się ono bowiem wystar­ czające jedynie w zredukowanej ramie odniesienia.8 Reakcja na 8 Można sądzić, że wczesne pisma Derridy odznaczają się tym, iż czyta się je jako posttraumatyczną reakcję na nienazwaną traumę. W tym aspekcie przy­ pominają one dyskurs ocalonego, który niedostatecznie przepracował pewne problemy. Nie oznacza to jednak, że Derridiańskie pojęcia przemieszczenia, diff¿rance i śladu można zredukować do symptomatycznych reakcji na Holo­ caust jako nienazwane wydarzenie, do którego filozof odnosi się bardziej wprost, choć wciąż w sposób dyskusyjny, w swoich późniejszych tekstach. Jak mi się zatem wydaje, James Berger w swojej znakomitej książce After the End: Re­ presentations ofPost-apocalypse (Minneapolis: University of Minnesota Press, 1999) mógł pójść nieco za daleko w kontekstualnie redukcjonistycznym kierun­ ku, kiedy pisał: „możemy zrekontekstualizować strukturalną post-apokalipsę

Wprowadzenie

31

tekst z przeszłości lub problem może ponadto wiązać się z bez­ pośrednią próbą przemyślenia lub ponownego przemyślenia kwe­ stii, jakie on porusza, zwłaszcza gdy chodzi o aspekt wypracowy­ wania założeń i wyciągania wniosków istotnych dla współczesnej myśli i praktyki - ten właśnie wymiar reakcji eliminowany jest przez restrykcyjny historycyzm. Krytyka kontekstualnego reduk­ cjonizmu stanowi jednak odpowiednik krytyki gwasz-transcendentalnego teoretyzmu lub jej pochodną, jest podporządkowaniem, a nawet całkowitą marginalizacją tego, co historyczne, w odnie­ sieniu do tego, co ponadhistoryczne, w sposób wykluczający lub lekceważący specyficzność różnych wydarzeń i kontekstów histo­ rycznych. Taki teoretyzm obecny jest, moim zdaniem, u Agambena i odgrywa ważną rolę u Readingsa. Opozycja między immanencją a transcendencją, którą sta­ ram się tu krytycznie przeanalizować (a nawet zdekonstruować), wciąż odgrywa znaczącą rolę w nowoczesnej myśli i kulturze i napotyka na wiele z kwestii, które sam podnoszę. To, co immanentne, znajduje się wewnątrz świata, a zatem poddaje się zarówno doświadczeniu, jak reprezentacji. Ale to, co całkowi­ cie czy absolutnie immanentne („myślenie” z nerwami, a nawet oczami „przyklejonymi” do ekranu), może podkopać krytycz­ ny dystans i zapośredniczenie konieczne dla doświadczenia czy reprezentacji i może zacząć, paradoksalnie, przypominać to, co radykalnie transcendentne lub całkowicie odmienne. Immanen­ cja i transcendencja wydają się funkcjonować przynajmniej cza­ sami jako zeświecczone przemieszczenia koncepcji religijnych, a kwestia immanencji lub transcendencji tego, co święte lub wczesnej dekonstrukcji jako reakcję na Shoah, postrzegane jako apokalipsa w ramach historii. Ta bezimienna apokalipsa, która we wczesnych pismach Derridy pozornie nigdy się nie pojawiała i zawsze już tam była, może teraz zo­ stać rozpoznana jako Holocaust” (119). Jednak Bergerowskie analizy są konse­ kwentnie wnikliwe i skłaniają do myślenia. Bada on także w sposób krytyczny rolę postapokaliptycznych przejawów w najnowszej myśli i kulturze. O próbie wyrażenia problemu relacji między traumą strukturalną lub ponadhistoryczną i historyczną, zob. moje Wriling History, Writing Trauma. rozdz. 2. Zgodził­ bym się z argumentem Bergera, że sam Derrida, nawet w swoich późniejszych tekstach, które dotyczą Holocaustu, czasami zdaje się iść w stronę teorii, nie oddając sprawiedliwości poszczególności wydarzeń historycznych.

32

Wprowadzenie

boskie, dręczyła od dawna historię religii i teologii. Jedną z klu­ czowych kwestii jest to, czy tworzą one formację kompromisową, pozwalającą przynajmniej na ograniczone zapośredniczenie i in­ terakcję, nawet jeśli kwestionuje się proces totalizacji lub dialek­ tycznego Aufhebung, prowadzący do syntezy na jeszcze wyższym szczeblu. Zajmuje mnie opozycja między immanencją a trans­ cendencją z uwzględnieniem wzniosłości, którą - jak twierdzę można postrzegać jako rodzaj przemieszczonego zeświecczonego sacrum (podobnie jak sacrum może być widziane jako religijne przemieszczenie wzniosłości). Sugeruję także, że sacrum może samo w sobie być immanentne, może w jakiś sposób pojawiać się w świecie, nawet kiedy ekstatycznie lub w sposób niepojęty mu umyka (szczególnie w procesach składania ofiar); może ono być także wyobrażane jako radykalnie transcendentne lub całkowicie odmienne w sposób zakazujący zarówno ofiary, jak reprezentacji lub doświadczenia (innego niż aporetyczna próba stale nieudanej reprezentacji i udręczone doświadczenie nieobecności - lub pust­ ki - często postrzegane jako strata). Chciałbym zaznaczyć, że opozycja immanentne/transcendentne odegrała istotną rolę w ukształtowaniu działań, zdolności (takich jak wyobraźnia) i dyscyplin. Historia, w tym badania empiryczne i kontekstualizacja były zazwyczaj rozumiane w kategoriach im­ manencji lub jako jej pokrewne. W swoim skrajnym przejawie sta­ ła się ona redukcjonistyczna i zaprzecza wszelkiej transcendencji, w tym niepełnym formom transcendencji sytuacyjnej. (Jak wspo­ mniałem wcześniej, transcendencja sytuacyjna odnosi się do spo­ sobu, w jaki działanie czy artefakt, umieszczone w ramach kon­ tekstu, podporządkowane mu lub ograniczonemu rozumieniu, mogą także wyjść poza lub przepracować swoją sytuację wyj­ ściową krytycznie lub transformacyjnie, dając przez to początek nowszym, mniej lub bardziej nieprzewidywalnym, a czasami nie­ samowitym sytuacjom.) Archiwum jako takie, często uprzywile­ jowywane w historiografii, można widzieć w sposób idealny jako repozytorium nieznanych faktów, które dostarczają ostatecznego sposobu na sprowadzenie rzeczy na ziemię poprzez ujawnianie ich ukrytych lub tajemnych związków ze światem, niekiedy ich mrocznych lub ciemnych stron. Ta koncepcja archiwum przypo­

Wprowadzenie

33

mina pewne ograniczone interpretacje nieświadomego. W istocie słynne Sitzfleisch historyków przyrasta w miarę badań, szczegól­ nie badań archiwalnych, które ujawniają wiele pożywnych, jednak czasami też wiele niestrawnych faktów. Wskazywałem już na to, że niektóre koncepcje psychologii lub psychoanalizy także mogą być redukcjonistycznie „immanentystyczne” w tym sensie, że do­ starczają czysto symptomatycznych odczytań działań i artefak­ tów. Natomiast teoria, filozofia i sztuka (w tym literatura) okazują się skonstruowane jako radykalnie transcendentne, kiedy postrze­ ga się ideę czy wyobraźnię jako wyprowadzającą swoje procesy i produkty ze świata (lub kontekstów), który rozczłonkowują, roz­ siewają, a nawet unicestwiają, dając jednocześnie początek mak­ symalnemu ryzyku, nieobliczalności i przypadkowości (w tym niebezpieczeństwu szaleństwa). Radykalna transcendencja i im­ manencja, wraz z absolutną opozycją między nimi, są szczególnie pociągające dla orientacji apokaliptycznej czy postapokaliptycznej, która sama w sobie ma skłonność do „rygoru” lub bezkompromisowości spod znaku wszystko-albo-nic. Jednak nawet bez tego ekstremum opozycja między immanencją a transcendencją wy­ stępuje często jako niekwestionowane założenie, jak ma to miej­ sce w poniższym cytacie z recenzji biografii Hermana Melville’a, gdzie historyczna kontekstualizacja staje się paradygmatem im­ manencji (w istocie inkamacji), który literacka wyobraźnia w ra­ mach swojej radykalnej wolności odrzuca i przekracza: Znaczenie pochodzenia autora, jego otoczenie, to punkt wyjścia: sztuka jest ucieczką, lotem mowy na zadrukowaną stronę, gdzie wyobraźnia czytelnika może swobodnie spotkać się z wyobraźnią pisarza; biografia porusza się w prze­ ciwnym kierunku, cofając tekst z powrotem do rozmowy, przywracając pisa­ rza do jego „domu”, przywracając do życia jego rodzinę, sprowadzając go znów na ziemię. Im lepsza biografia, tym gorzej: wielki nienaganny, luksusowy Rolls [Royce] przekształca energię pisarskiego wzlotu w siłę jedynie horyzontalną.9 9 Danny Karlin, recenzja z książki Hershel Parker, Herman Melville: A Bio­ graphy, tom 2, 1851-91 (Baltimore: Johns Hopkins University Press, 2002), „London Review of Books” 25 (8 maja 2003), s. 11. Recenzja Karlina zawiera wiele świetnych intuicji, które można także zastosować do krytyki przesadnego kontekstualizowania, która nie zasadza się na binarnej opozycji immanencja/

34

Wprowadzenie

Tutaj historiografia, w postaci biografii, zostaje porównana do luksusowego, pracującego bez zarzutu, ale całkowicie terreà-terre automobilu, w stosunku do którego wyobraźnia literacka jest widmowym statkiem powietrznym, mogącym zabrać czytel­ nika poza granice tego świata. Oczywiste pytanie, jakie się tutaj pojawia, dotyczy tego, czy te analogie, łącznie z binarną opozy­ cją między immanencją a transcendencją, na której się pośrednio zasadzają, są odpowiednie do podjęcia próby zbadania bardziej enigmatycznych, zapętlonych i niepokojących aspektów sztuki, jak również złożonych interakcji między tekstami a kontekstami lub szczególnych rozróżnień między rozmaitymi polami działal­ ności, w tym między różnymi dyscyplinami. Nawet jeśli historycy idei i kultury podważają pozycjonowa­ nie teorii, filozofii czy sztuki z punktu widzenia dychotomii mię­ dzy immanencją a transcendencją, to ich doświadczenie zawo­ dowe jest często, jeśli nie zazwyczaj, w pewnych znaczących aspektach bliższe doświadczeniu filozofów, krytyków literackich i teoretyków krytycznych niż historyków archiwistów. Historycy idei i kultury z całą pewnością mogą i w istocie powinni badać archiwa, podejmując pewne tematy, ale spędzają oni także dużo czasu, czytając i myśląc krytycznie o opublikowanych tekstach i dokumentach, a także o ich zawiłych związkach z kontekstami. Ponadto są doskonale zaznajomieni ze złożonymi relacjami mię­ dzy historią a teorią krytyczną. Jednak historycy idei i kultury mogą nie doceniać tych działań, jeśli akceptują zarówno nacisk kładziony na badania archiwalne, jak też na zrównanie rozumie­ nia historycznego z obiektywizującą kontekstualizacją, formu­ transcendencja. Być może najmocniejszym wyartykułowaniem tej opozycji, gdzie wyobraźnia neguje lub unicestwia i przekracza rzeczywistość, jest wczes­ ny tekst Jean-Paula Sartre’a L’Imaginaire (1940), przetłumaczony na angielski jako The Psychology of the Imagination [Psychologia wyobraźni] przez Ber­ narda Frechtmana (New York: Washington Squae Press, 1966). Jedną z najlep­ szych prób podważenia tego punktu widzenia pod względem otwartej relacji dialogicznej lub dialektycznej między immanencją a transcendencją, włącza­ jąc w to konteksty historyczne i teksty artystyczne lub filozoficzne, jest dzieło M.M. Bachtina. Zob. zwłaszcza M. Bachtin, Słowo w powieści (1934-1935), w: tegoż, Problemy literatury i estetyki, przeł. W. Grajewski (Warszawa: Czy­ telnik, 1982).

Wprowadzenie

35

łowane niekiedy w pracach innych historyków. Rozumienie hi­ storyczne wymaga badań w szerszym znaczeniu (w tym pracy w archiwum), ale się do tego nie ogranicza. Takie rozumienie jest w sposób konieczny autorefleksyjne w tym sensie, że krytycznie podnosi kwestię interakcji między historią, zajmującą się rekon­ strukcją obiektów (wydarzeń, doświadczenia, struktur) z prze­ szłości, a bardziej teoretycznie zorientowaną metahistorią, która analizuje procesy dociekania historycznego. Pośród tych proce­ sów najważniejsza jest konceptualizacja problemów mających wpływ na teraźniejszość i przyszłość, w tym stosunku history­ ków do przedmiotu ich badań (stąd problem konstrukcji i wyko­ rzystania archiwów). W każdym razie historycy idei i kultury, na­ wet kiedy pracują w archiwach, mogą nie uznać zdobytego tam doświadczenia za inicjacyjne ani determinujące, jak dzieje się to w przypadku, powiedzmy, historyków społecznych. Jednak nie należy rozumieć tego jako dychotomii, i zapewne spostrzeżenie to odnosi się raczej do historyków starszej generacji. Z pewnoś­ cią musieli oni liczyć się z poważną stratą czasu i energii, po­ trzebnych zarówno do szeroko zakrojonej pracy archiwalnej, jak też do często autodydaktycznego wysiłku, by zmierzyć się kry­ tycznie ze skutkami, jakie dla historii mają różne skomplikowa­ ne teorie krytyczne, zakwestionowane we wcześniejszych pra­ cach. (Stąd nie sposób kompetentnie zajmować się Derridą, nie przeczytawszy prac Freuda, Heideggera, Hegla, Husserla, Pla­ tona, Arystotelesa i jeszcze paru innych filozofów.) Biorąc pod uwagę wykonaną już pracę przygotowawczą w odniesieniu do historii i teorii, młodzi naukowcy na polu historii i pokrewnych jej dziedzin mogą krytycznie i rozsądnie połączyć wyrafinowa­ ną refleksję teoretyczną, kluczową dla tworzenia bardziej ogól­ nych koncepcji koncepcji, z czasochłonną pracą w archiwach. Na przykład nie sposób prowadzić studiów nad faszyzmem bez jakiejś roboczej koncepcji faszyzmu, uwzględniającej znacze­ nie ideologii w odniesieniu do ruchów społecznych i reżimów, naturę i samo rozumienie (lub „doświadczenie”) przemocy, po­ szukiwanie czegoś odmiennego od „materialistycznego ” kapita­ lizmu i komunizmu, rolę antysemityzmu i pojęcie kozła ofiarne­ go w ogóle, jak również charyzmatycznych przywódców, media,

36

Wprowadzenie

zaawansowaną technologię i tak dalej. Taka koncepcja może z ła­ twością ulec zmianie w toku badań, ale jest także konieczna do tego, aby nie okazały się one bezcelowym, neopozytywistycznym gromadzeniem informacji. Rozróżnienie między historykami idei i kultury a bardziej kon­ sekwentnie poświęcającym się pracy w archiwach historykami nadal jest aktualne. Profesjonalni historycy nie osiągnęli jeszcze w wystarczającym stopniu pożądanego poziomu łączenia i arty­ kulacji badań archiwalnych i teorii krytycznej, obejmującego czy­ tanie często trudnych tekstów, których znaczenie dla historiografii nie jest od początku oczywiste. Jak sugerowałem, czasami po­ śród historyków pojawia się tendencja, by nauczyć się wystarcza­ jąco dużo o podejściu teoretycznym (dekonstrukcji, psychoanali­ zie, fenomenologii itd.) i być w stanie je odeprzeć w mniej lub bardziej dosłowny sposób (ale często w stylu, który pozwala na bezkrytyczne wejście tylnymi drzwiami koncepcji i pojęć, które ostentacyjnie wyrzuca się frontowymi). Jak się okaże w końco­ wych rozdziałach tej książki, moim zdaniem niektóre teoretycz­ ne lub akademickie tendencje faktycznie powinny zostać podda­ ne krytyce, ale krytyka, nawet surowa i pełna pasji, powinna być oświecona, otwarta na kontrargumentację i jako taka ukształtowa­ na przez znaczące dociekania teoretyczne, szczególnie takie, które mają wpływ na kwestię rozumienia historycznego i interakcji mię­ dzy przeszłością, teraźniejszością a przyszłością. Jeśli rozpozna­ nie trudności oznacza ich pokonanie, to trzeba uświadomić sobie, że różnica - niekiedy obustronne zakłopotanie, jeśli nie napięcie między historykami zorientowanymi na archiwum a tymi zorien­ towanymi na tekst nie została całkowicie zniwelowana. Proble­ matyczną praktyką niektórych bazujących na tekście i teorii hi­ storyków jest skłonność do uznawania pewnych aspektów badań naukowych za formę polowania i zbierania, a nawet mechaniczne­ go kopiowania. Natomiast równie wątpliwa skłonność historyków, dla których doświadczenie archiwalne jest normatywne, a nawet fundujące, może polegać na wykluczaniu lub w najlepszym wy­ padku marginalizowaniu tego typu historii idei lub kultury, dla której refleksja teoretyczna czy metahistoryczna oraz praca nad opublikowanym tekstami jest kluczowa.

Wprowadzenie

37

W istocie podtytuł Archiwum mogłaby nosić jedna z części pierwszego rozdziału, w której stawiam pytanie: co nie jest do­ świadczeniem albo przynajmniej nie zostało ujęte przez określo­ ną koncepcję doświadczenia? Stosunek archiwum do doświad­ czenia jest dwojaki. Z jednej strony, archiwum jest paradygmatem niedoświadczenia - repozytorium tego, co nie jest albo przynaj­ mniej już nie jest doświadczeniem ani nawet pamięcią doświad­ czenia. Archiwum w tym sensie stanowi dodatek do lub protezę dla doświadczenia i pamięci. Jednym z powodów archiwizowa­ nia czegoś jest chęć ochrony przed zapomnieniem lub wypacze­ niami oraz stworzenie możliwości sprawdzenia tego, co pamięć przywołuje - zachowanie czegoś w formie, która jest tak bliska, jak to tylko możliwe, wobec „oryginalnej” formy.1011 Archiwum staje się źródłem udokumentowanego doświadczenia w formie potencjalnie wiarygodnych informacji, zaś odwołania do nich w przypisach stanowią infrastrukturę lub przynajmniej balast re­ lacji historycznej. Ale archiwum, będąc repozytorium tego, cze­ go nie ma lub czego już nie ma, z drugiej strony jest także często uprzywilejowywanym przedmiotem doświadczenia pracującego w nim historyka, jak również źródłem fantazmatycznych obsa­ dzeń. Niektóre z nich, analizowane przez Bonnie G. Smith i in­ nych, zostały przywołane (zrelacjonowane, a czasami powtór­ nie odegrane) w intrygującym artykule Carolyn Steedman, do którego jeszcze powrócę.11 Według Jules’a Micheleta historyk miał tchnąć życie w martwe zwoje i zakurzony pergamin, czyli 10 Oczywiście, forma i stosunek lub brak stosunku do czegoś może pozo­ stawać pod silnym wpływem motywów politycznych i innych względów, które komplikują pytanie o to, dlaczego się coś archiwizuje. Jedna ze szczególnie dyskusyjnych form dokumentu archiwalnego utrwala pamięć jednej strony łącznie z twierdzeniami o tym, co inne strony powiedziały lub zrobiły. 11 Bonnie G. Smith, The Gender of History: Men, Women, and Histori­ cal Practice (Cambridge: Harvard University Press, 1998); Carolyn Steedman, Something She Called a Fever: Michelet, Derrida, and Dust, „American Histori­ cal Review” 106 (2001), s. 1159-80. Jedna z wersji tego artykułu została włączo­ na do jej książki Dust: The Archive and Cultural History (New Brunswick: Rut­ gers University Press, 2001). [Polski przekład fragmentu książki Dust, rozdział „Przestrzeń pamięci: w archiwum”, przeł. Paweł Mościcki, w: Tytuł roboczy: ar­ chiwum, t. 2 (Łódź: Muzeum Sztuki, 2009), s. 16-23, przyp. tłum.]

38

Wprowadzenie

w widmowych, zmumifikowanych mieszkańców archiwów, pod­ czas gdy zdaniem Steedman historykowi grozi ryzyko wdycha­ nia pozostałości po zmarłych, co może wywołać dosłowną, jak również metaforyczną chorobę - rodzaj „gorączki archiwalnej”, która dostaje się pod skórę historyka, ale której - jak twierdzi badaczka - Jacques Derrida nigdy nie doświadczył, o której nie wiedział, a nawet jej sobie nie wyobrażał. Obraz archiwum jako suplementu doświadczenia i pamięci można oczywiście odwrócić. Wówczas stanie się ono najbardziej bezpośrednią formą kontaktu z rzeczywistością lub przynajmniej z jej śladami i materialnymi pozostałościami. Kusząco przedsta­ wia się zatem wyobrażenie archiwum - czasami w formie onirycznej - jako pępka historiografii; punktu, w którym sięga ona w głąb, w nieznane (by sparafrazować Freudowskie oznaczenie najbardziej niesamowitego momentu w śnie). Pokusa ta, obok poszukiwania korzeni, była dekonstruowana i w pewnych aspek­ tach krytykowana (nie zaś zwyczajnie odrzucana) przez Derridę, natomiast Foucault nadał jej większe społeczno-historyczne znaczenie.12 Archiwum spełniało oczywiście kluczową funkcję w nowoczesnej historiografii. Wielu badaczy ze szkoły Annales, podczas „seryjnego” okresu jej własnej historii, opierało histo­ riografię na współzależności między mnóstwem informacji za­ wartych w archiwum a ich przetwarzaniem przez komputer. Ta orientacja pośrednio wiązała się z relacją między archiwum jako miejscem do przechowywania i gromadzenia informacji a sa­ mym komputerem jako maszyną archiwizującą i przetwarzającą. Archiwum zaczęło niemal wydawać się hylé czy treścią, oczeku­ jącą na morphè lub formę, dostarczaną przez skomputeryzowane przetwarzanie. I kiedy archiwa zostały „zdigitalizowane”, moż­ na było oczywiście być świadkiem konwergencji między archi­ 12 Zob. Jacques Derrida, O gramatologii, przeł. Bogdan Banasiak (1967; Warszawa: KR, 1999), jak również tegoż, Mal d’archive: une impression Freu­ dienne (Paris: Editions Galilee, 1995). Analiza Foucaulta w: tegoż, appendix do Folie et déraison: Histoire de la folie à l’âge classique (1961; Paris: Gal­ limard, 1972). Polskie wydanie Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu, przeł. Helena Kęszycka, wstęp Marcin Czerwiński (Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy, 1987).

Wprowadzenie

39

walnym źródłem a komputerowym bankiem pamięci. W istocie archiwum jako technika przechowywania informacji w swoich przekształceniach w czasie może służyć jako metafora dla Heideggerowskiego pojęcia nowoczesnego Gestell, czyli ramy, jako technologiczna zasada i redukcja świata do surowego materia­ łu, do bitów informacji czy danych, które można przechowywać w składach lub magazynach i ponownie przetwarzać w celach antropocentrycznych. Archiwum może nawet stać się przedmio­ tem „roztopienia” czy to za sprawą wirusa niszczącego kompu­ ter, czy też wówczas, gdy zawartość starszych archiwów, szcze­ gólnie materiały drukowane na kruchym papierze, rozpadnie się, wydzielając kurz i roztocza, które zostaną wchłonięte przez tam­ tejszych pracowników. Jako skład czy śmietnik informacji historycznej archiwum pozostaje otwarte także na dochodzenie na temat motywacji i przy­ czyn, dla których powstało, było używane i nadużywane przez cały ten czas; jest także podporządkowane działaniom nadające­ go mu kształt historyka, który postawił różne pytania lub wyko­ rzystał rozmaite środki narracyjne w toku „rozwikływania” czy też, bardziej ogólnie, przetwarzania jego zawartości (na przy­ kład poprzez sformułowanie hipotez i ich testowanie). Taki sce­ nariusz rozsławił Hayden White, choć czasem używał go w spo­ sób dalece nierozważny, odtwarzający lub kopiujący wiodące, jeśli nie dominujące, tendencje w nowoczesności. Nie brał przy tym dostatecznie pod uwagę krytyki ani sił sprzeciwu i oporu wobec radykalnego konstruktywizmu i redukowania przedmio­ tu do nieczułego, surowego materiału lub serii nieprzetworzo­ nych faktów. Jedną z takich sił jest nadrzędna „konstrukcja” ar­ chiwum jako takiego, która przedstawia je jakoś coś innego niż inwentarz surowego materiału czy serię zwykłych faktów, jako że materiał, który ono zawiera, został uprzednio wyselekcjono­ wany i uporządkowany w pewien sposób, na przykład z punk­ tu widzenia interesów państwa lub interesów innych instytucji (takich jak instytucje religijne), które tworzą i zarządzają archi­ wami, często zatajając lub niszcząc kompromitujący materiał. Inną siłą jest owa, często podrzędna, rola prądów lub głosów, w tym prądów i głosów grup uciskanych lub represjonowanych,

40

Wprowadzenie

które mogą zostać ujawnione za sprawą nieobiektywizujących badań (porównywać je można do Freudowskiej freischwebende Aufmerksamkeit lub uwagi poza kontrolą), i pewna otwar­ tość na to, czego można pośrednio szukać lub starać się dowieść, uwzględniając zarówno materiał archiwalny, relacje mówione, jak również zapisy medialne lub cyfrowe, które stanowią część archiwum w szerszym sensie. Można także odnotować rolę roz­ maitych wyobrażeń archiwum, w tym fantazmatów, które same w sobie mogą mieć wpływ na sposób, w jaki jest ono konstytuo­ wane, i na to, jak prowadzi się w nim badania lub pracuje. Artykuł Steedman wzbogaca powyższe rozważania o kilka ciekawych niuansów. Dlatego zakończę ten wstęp komentarzem do jej tekstu dotyczącego archiwum, tekstualności, psychoanali­ zy i rozumienia historycznego. Steedman rozpoczyna i kończy swoją refleksję omówieniem Mal d’archive Derridy. W znacznej części składa się ono z przypadkowych dyskursywnych wycie­ czek, z okazjonalnymi, niekiedy niesamowitymi, bardziej anga­ żującymi spotkaniami. Steedman pisze: Dla tych historyków, którzy czytali lub słyszeli o „gorączce archiwum” [Archi­ ve Fever], stawiała ona zagadkową kwestię tego, co u licha, po pierwsze, ar­ chiwum tam robiło, na początku długiego opisu innego tekstu (nie tekstu Der­ ridy) na temat Zygmunta Freuda i psychoanalizy, który sam Derrida następnie obszernie omawia. W znacznej części ten artykuł jest konsekwentną refleksją nad książką Yosefa Yerushalmiego Freud ’s Moses: Judaism Terminable and In­ terminable (1991). (...) Derrida od dawna widział we Freudowskiej psychoanalizie pragnienie od­ tworzenia momentu początków, korzeni, przeciwko czemu sam pisał przez nie­ mal pół wieku. W „gorączce archiwum” pragnienie archiwum obecne jest jako część pragnienia, by znaleźć lub umiejscowić czy też posiąść ten moment, jako sposób na posiadanie początku rzeczy (1161).

Można się pokusić o wydobycie głównej tezy tego eseju, któ­ ry dowcip i subtelny humor (celowy lub nie) zawdzięcza stylo­ wi Derridy w większym stopniu, niż może się początkowo wyda­ wać lub autorka chciałaby ujawnić. Steedman mówi, że Derrida po prostu nie zrozumiał zainteresowania historyków archiwum

Wprowadzenie

41

i ich zaangażowania w pracę archiwalną. Historyk nie angażuje się w metafizyczne poszukiwanie początków, i dlatego należy oddzie­ lić to nadnaturalne poszukiwanie od bardziej codziennej, pokor­ nej, a często brudnej działalności historyka. Steedman nie zajmuje się tym, w jakim stopniu wielkość tego metafizycznego poszuki­ wania od Rankego do Braudela i dalej motywowała lub upiększała figuratywnymi ozdobami brud bardziej codziennej pracy w archi­ wach. Nie interesuje jej także, ile możliwość i skłonność do roz­ różnienia między nimi zawdzięcza pracy Derridy i próbom ukaza­ nia jej możliwego sensu dla rozumienia historycznego. Nie zwraca także szczególnej uwagi na problem archiwum w szerszym sen­ sie, czyli na to, jak odnosi się on do problemu inskrypcji w ogóle, w tym zarówno do intertekstualności (bezpośrednio analizowanej przez Derridę w odniesieniu między innymi do Yerushalmiego), jak i do psyche jako sposobu inskrypcji, obejmującego nieświado­ me „archiwum” oraz świadome doświadczenia i wspomnienia ten Freudowski wymiar archiwum najbardziej interesuje Derridę i nie można go zwyczajnie zredukować do metafizycznego poszu­ kiwania początków. Zamiast tego Steedman wybiera dość łatwe cele, jak książka Metahistory Haydena White’a, która - jak sama przypomina - ma „dziś już niemal trzydzieści lat” (1178). Nie za­ uważa przy tym, że książka ta zawdzięczała niewiele - jeśli w ogó­ le cokolwiek - Derridzie i dekonstrukcji (czy też w tym wypadku psychoanalizie) i można ją nawet częściowo krytykować z pozy­ cji Derridiańskich czy dekonstrukcjonistycznych.13 Zamiast tego przeprowadza podział między dekonstrukcją a historią, odwołując się do Christophera Norrisa:

13 Zob. omówienie w mojej Rethinking Intellectual History: Texts, Con­ texts, Language, rozdz. 2. W tej książce i gdzie indziej staram się wskazać te miejsca, w których dekonstrukcją może być rzeczywiście istotna dla histo­ riografii, szczególnie zaś, choć nie wyłącznie, dla historii idei. Jednocześ­ nie staram się przedstawić zniuansowaną, ale niekiedy zdecydowaną krytykę pewnych tendencji w dziele Derridy i innych myślicieli kojarzonych z dekon­ strukcją. Rzecz jasna, dekonstrukcją jako prąd krytyczny sięga dziś daleko i wchodzi z innymi prądami w skomplikowane relacje, dlatego należałoby formułować taką jej krytykę, która jest przenikliwa, lecz nie upraszczająca czy ogólnikowa.

42

Wprowadzenie

Przy kilku okazjach w latach 80. i 90. wieku XX Christopher Norris przytom­ nie wskazywał na to, że najlepiej byłoby dla historyków, gdyby nie parali się dekonstrukcją, bowiem jej siła jako metody czytania, stworzonej z myślą o ana­ lizowaniu tekstów filozoficznych, działa wyłącznie w konkretnym polu filozo­ fii (i być może także literatury). Można by z niejakim zyskiem traktować pra­ cę historycznąjato tekst literacki i stosować te dekonstrukcyjne podejście jako formę pisania, ale takie podejście nie może zrobić nic materiałom do czytania (ani dla nich), jakie znajdują się w archiwum, gdzie powstają (częściowo) pra­ ce historyczne, (tamże)

Ta „przytomna” konkluzja prowokuje szereg pytań. Fetyszyzuje ona archiwum i zamienia je w sanktuarium w jakiś spo­ sób odporne na dekonstrukcyjne, a być może także wszelkie krytyczno-teoretyczne wysiłki. Tym samym uprzywilejowu­ je trudną do obrony i bardzo problematyczną opozycję między historią jako tekstem pisanym a „materiałem do czytania, jaki znajduje się w archiwum”. I robi to przy tym w taki sposób, jakby materiał archiwalny sam w sobie zestawiony przez tych, którzy tworzą dane archiwum, a także jego aktywna lektura i przekształcanie go we własne prace przez historyka nie były same w sobie problematycznymi kwestiami dla refleksji kry­ tycznej. (Nie wydaje się, by Steedman brała pod uwagę proces lektury i interpretacji, za sprawą których materiał do czytania „znaleziony” w archiwum przekształcony zostaje w „konstruo­ waną” pracę historyczną.14) Wbija tym samym klin między ba­ dania historyczne a metahistoryczną czy krytyczno-teoretyczną analizę. I zdaje się ignorować historię idei, która w znacznej mierze zajmuje się tekstami filozoficznymi i literackimi oraz ich kontekstami, pośrednio marginalizując historię idei, a na­ wet w ogóle wykluczając ją z „właściwej” historii (tutaj utoż­ samianej przede wszystkim z pewnym rodzajem historii spo­ łecznej lub społeczno-kulturalnej). Zapytać także należy, czy archiwum dekonstrukcyjne jako takie mieści w sobie wyłącz­ 14 Na ten temat zob. mój artykuł History, Language, and Reading: Wait­ ing for Grillon, „American Historical Review” 100 (1995), s. 799-828 (został on ponownie opublikowany jako rozdział 1 książki History’ and Reading: Toc­ queville, Foucault, French Studies, Toronto: University of Toronto Press, 2000).

Wprowadzenie

43

nie materiał intelektualnie radioaktywny, do którego trzeba cał­ kowicie wzbronić dostępu historykom, a udostępnić co najwy­ żej filozofom, krytykom literackim i innym outsiderom, którzy już się zarazili i żarzą się w ciemnościach. Czy naprawdę nicze­ go nie może się nauczyć historyk, w tym historyk archiwista, z różnych odmian dekonstrukcji dotyczących procesów histo­ rycznych, problemu czasowości i sposobów ich wyjaśniania? Czyż większość najnowszej myśli krytycznej (w tym Derrida) nie stawiała pod znakiem zapytania założenia, że należy rozu­ mieć filozofię czy literaturę jako wydzielony teren, starannie odgrodzony od innych terenów? Czy po takiej krytyce nie okaże się konieczna próba bardziej subtelnej, zróżnicowanej i po­ partej argumentami refleksji nad podziałem dyscyplin i dzie­ dzin badań? Gdyby Steedman poświęciła więcej uwagi „dekonstrukcjonistycznemu” problemowi wewnętrznych różnic i kwestiono­ wania własnych założeń, mogłaby znaleźć lepszy punkt wyjścia dla analiz i rozważań nad napięciami w swoim własnym tekście i być może także uchronić go przed ułomnościami. Już na następ­ nej bowiem stronie po przytoczonych powyżej uwagach dokonu­ je ona niespodziewanego zwrotu w stronę radykalnego konstruk­ tywizmu i subiektywizmu spod znaku „wszystko ujdzie”, przed którymi - jak się zdaje - broniła dotąd historii. Historyk staje się neo-idealistycznym „twórcą” posiadającym quasi-boskie siły tworzenia ex nihilo (co, rzecz jasna, zakłada niezweryfikowany wcześniejszy proces redukowania niestawiającego oporu innego lub przedmiotu do zobiektywizowanego surowego materiału „rzeczy” - albo nawet unicestwiania go): W istocie to historyk zmienia materię przeszłości w strukturę lub wydarzenie, zdarzenie lub rzecz, poprzez swojej działania, myśli i teksty: (...) po pierwsze, nigdy ich tam tak naprawdę nie było albo przynajmniej nie były one w ten sam sposób, co tarka do gałki muszkatołowej, i z pewnością nie tak, jak wiele spo­ sobów, na jakie „się o nich mówiło”. W pisaniu historii i jej analizach istnie­ je podwójna nicość: chodzi tu o coś, co się nigdy nie zdarzyło w taki sposób, w jaki się to przedstawia (zdarzenie istnieje w opowieści albo w tekście), i zo­ stało zrobione z materiałów, których tam nie ma, ani w archiwum, ani nigdzie indziej (1179).

44

Wprowadzenie

Takie ujęcie tej kwestii nie wyraża w sposób przekonujący re­ lacji między referencyjnym wymiarem historiografii, odwołującej się do twierdzeń prawdziwościowych zarówno o wydarzeniach, jak o strukturach, na co sama Steedman przekonująco nalega, a rolą „konstrukcji” w tworzeniu tekstu historycznego. Bardziej szczegółowe omówienie zawarte jest w rozdziale 2, tutaj chciałbym po prostu odnotować, że historyk po prostu nie „zmienia materiału przeszłości w strukturę lub wydarzenie”. Taka teza przypomina najbardziej nierozważne konstruktywistyczne po­ glądy Haydena White’a. „Zdarzenie” z przeszłości nie istnieje wy­ łącznie w opowieści czy tekście (historyka). Gdyby tak było, hi­ storiografia nie miałaby żadnego wymiaru referencyjnego. Byłaby auto-referencyjną, formalistyczną fikcją. Ponadto przeszłość nie jest nigdy po prostu (czy podwójnie) nieobecnością czy nicością, przede wszystkim dlatego, że nigdy w pełni nie istniała ani „nie była”. Naznaczona była swoimi przeszłościami czy też mniej lub bardziej mylnymi wyobrażeniami o swoich przyszłościach, tak jak my jesteśmy naznaczeni przez nasze. Nawet tarka do gałki muszkatołowej istniała w ten sam sposób, jak inne „rzeczy” ist­ niały w przeszłości - jako przedmioty mające mniej lub bardziej skomplikowaną historię i niejednolitą, po części nieprzewidywal­ ną przyszłość, która sprowadza je do (podzielonej, osadzonej) te­ raźniejszości i jej możliwych przyszłości.15 To (ponowne) ozna­ czanie teraźniejszości stanowi kluczową cechę pojęcia struktury 15 Nie będąc tak obznajomiony z tarką do gałki muszkatołowej jak Steed­ man, sięgam do Oxford English Dictionary i znajduję następujące wpisy pod ha­ słem „gałka muszkatołowa” - wpisy, które umieszczają tarkę do gałki muszkato­ łowej w skomplikowanej historii kolonializmu, diaspory, imperialnej ekspansji, różnic regionalnych, a nawet oszustwa: „1. twarde aromatyczne ziarno o sferoidalnej formie, mające około cala długości, pochodzi z owocu wiecznie zielone­ go drzewa (Myristica fragrans lub officinalis) typowego dla Molucci i innych wschodnich wysp indyjskich, powszechnie używana jako przyprawa lub lekar­ stwo. Gorsze rodzaje uzyskuje się także z innych gatunków Myristicaceae w róż­ nych częściach świata; z wyróżniającymi określnikami, takimi jak amerykańska, brazylijska, peruwiańska, nazwę tę nadaje się czasami produktom drzew należą­ cych do innych gatunków. Wooden nutmeg (drewniana gałka muszkatołowa), coś fałszywego lub podrobionego; oszustwo, tanie kłamstwo. U.S.” OED uwzględnia także te czarujące cytaty: „O tej małej tarce do gałki muszkatołowej, którą zosta­ wiła w garnku z grzanym winem” (Congreve) oraz „Jakbyś połykał tarkę do gałki

Wprowadzenie

45

śladu u Derridy (jak również związanego z nim pojęcia intertekstualności), które rewiduje ideę Husserla, że czasowość obejmu­ je wyczerpanie i zatrzymanie. Te „dekonstrukcyjne” myśli nie są czysto „filozoficzne”. Mają one wpływ na rozumienie historyczności lub czasowości z punktu widzenia roli przemieszcze­ nia jako złożonego, różnorodnego, wewnętrznie podzielonego procesu powtórzenia implikującego mniej lub bardziej drastycz­ ną i traumatyczną zmianę.16 Chciałbym położyć nacisk na stwierdzenie, że esej Steedman jest sam w sobie ćwiczeniem z zakresu polityki tożsamości dyscypliny, co wyraźnie sygnalizuje odwołanie do jasno wy­ znaczonych „terytoriów” o pozornie nieproblematycznych gra­ nicach, które nie domagają się tym samym ostrożnego i wni­ kliwego traktowania. To także ćwiczenie w niebezpośrednim marginalizowaniu, a nawet zamykaniu ust historykom, którzy nie pasują do takiego rozumienia historii i jej zasad, szczegól­ nie historykom, których reakcja na związek między historią a różnymi teoriami krytycznymi, w tym dekonstrukcją, znaczą­ co się różni. W tym sensie jest to analiza i odtwarzanie do­ świadczenia, szczególnie zaś doświadczenia archiwalnego w tym widmowych fantazmatów lub tego, co można by określić jako wyobraźnię zawodową - gwarantujące tożsamość i wspól­ ną podmiotowość dla pewnych historyków, co sama Steedman wprost formułuje: Ogromny autorytet historyka jako autora wynika z dwóch czynników: sposo­ bu istnienia archiwów i konwencjonalnej retoryki pisarstwa historycznego, któ­ re zawsze zapewnia (poprzez przypisy, zwyczajowe odwołania do PT S2/1/1), że wiesz, ponieważ tam byłeś. Fikcja polega na tym, że autorytet wywodzi się z dokumentów, jak również z posłuszeństwa historyka wobec ograniczeń, ja­ kie one nakładają na wszelką odwołującą się do nich wypowiedź. Ale napraw­ dę pochodzi z faktu bycia tam (pociąg do odległego miasta, numer telefonu, ot­ warta teczka, kurz), a więc wówczas i tylko wówczas możesz przedstawić się muszkatołowej o długości trzy i pół jarda” (Beresford). Można się zastanawiać, w jaki sposób „tarka do gałki muszkatołowej kiedyś rzeczywiście istniała”. 16 Poświęcam więcej miejsca tym kwestiom w: Writing History, Writing Trauma, rozdz. 1.

46

Wprowadzenie

jako osoba działająca pod dyktando tych źródeł, opowiadająca historię w taki sposób, w jaki musi być ona opowiedziana (1176).

Można by oczywiście sprzeciwić się twierdzeniu, że histo­ ryk może na podstawie praktyki zawodowej uważać się za au­ torytet w odniesieniu do archiwów. Nawet jeśli jest wyszkolony w praktycznej znajomości badań archiwalnych, a w szczególno­ ści pewnej grupy archiwów, i posiada zdolność czerpania z nich tego, czego nie udałoby się tam znaleźć komuś bez odpowiednie­ go wyszkolenia. (Prawdopodobnie pierwszym doświadczeniem człowieka nieprzygotowanego do pracy w archiwum jest cał­ kowita dezorientacja.) Jednak twierdzenie Steedman jest istot­ ne i uwikłane zarówno w dyskusyjne założenie dotyczące auten­ tyczności historiografii (musi się ona oprzeć na doświadczeniu pracy w archiwum w takim sensie, jak rozumie ją Steedman), jak też w pewne codzienne „metafizyczne” założenia dotyczące na­ tury doświadczenia. Istnieją doskonałe powody prowadzenia ba­ dań archiwalnych dla tych, którzy ich potrzebują. I wiele, choć nie wszystkie, problemów historycznych i problemów związa­ nych z rozumieniem historycznym w istocie domaga się takich badań. Jak zamierzam wskazać w pierwszym rozdziale, chciałoby się nawet nadać niejaką wiarygodność codziennym „metafi­ zycznym” założeniom na poziomie prima facie. Innymi słowy, posiadanie pewnego doświadczenia jako - powiedzmy - Afroamerykanin czy niemiecki Żyd może nadawać autorytet epistemologiczny założeniom dotyczącym tego doświadczenia. Ale ta­ kie domniemane doświadczenie nie jest absolutne, nie wykracza także poza zasięg doświadczenia danej osoby na tyle, by upra­ womocniać wypowiedzi dotyczące faktów, sądów i argumenta­ cji. I musiałoby ono być legitymizowane w odniesieniu do rze­ czywiście stawianych żądań - żądań, które podlegają dyskusji i debacie. Zdaniem Steedman, historyk nie formułuje twierdzeń doty­ czących tylko doświadczenia pracy w archiwum (na przykład wpływu kurzu na ciało i psychikę), ale także przeszłości, opiera­ jąc się na badaniu uwzględniającym materiał archiwalny. W tym drugim wypadku rzeczywiste bycie w archiwum jest problema­

Wprowadzenie

47

tyczną, jeśli nie wątpliwą, podstawą dla wszelkich roszczeń le­ gitymacyjnych. Innymi słowy, twierdzenie, że historyk wie, co się stało w przeszłości, ponieważ doświadczył/a archiwów, jest tak samo „fikcyjne”, jak idea, iż twierdzenia po prostu pocho­ dzą z dokumentów jako takich (albo „ze sposobu, w jaki ist­ nieją archiwa”). Jeśli nie ogranicza się to do tautologicznego twierdzenia, że tylko ten, kto ma dostęp do pewnych materia­ łów archiwalnych przed ich publikacją, może w sposób uza­ sadniony formułować twierdzenia o nich, przywodzi na myśl pomysł, że w kwestii wody tylko ten znajduje się w pozycji „autorytetu”, kto pił ze studni. Ale fakt, iż takie twierdzenie samo w sobie może zostać przedstawione i potraktowane poważ­ nie, jest niezwykle interesujący. Ponadto doświadczenie pracy w archiwum w ujęciu Steedman porównać można do doświad­ czenia robotników z takich dziedzin, jak przemysł skórzany, co zmienia historyka w figurę klasy robotniczej czy wręcz w pe­ wien rodzaj pracownika fizycznego. W dodatku doświadczenie pracy w archiwum przedstawione zostało jako potencjalnie nie­ bezpieczne dla życia lub przynajmniej dla zdrowia, gdyż w re­ lacji do archiwum historiografia okazuje się na swój sposób ry­ zykownym przedsięwzięciem. Niektóre z akapitów, w których Steedman opisuje takie doświadczenie i sposób, w jaki naraża ono historyka na niebezpieczeństwo, przypominają dziewiętna­ stowieczny realizm, a nawet naturalizm, który czasami zmierza w stronę poetyki sensacji lub campu. W istocie taki obraz ar­ chiwum wydaje się nawiązywać do modelu prostytutki, a nie­ pokój historyka sprawia, że zanieczyszczająca, nekrofilska siła gorączki archiwum przywodzi na myśl jakąś chorobę wene­ ryczną: Właściwie gorączka archiwum pojawia się w nocy, długo po tym, jak je za­ mknięto. Zazwyczaj gorączka - a dokładniej, poprzednik gorączki, stan podgo­ rączkowy - zaczyna się nad ranem, w łóżku taniego hotelu, gdzie nie możesz zasnąć. Nie możesz zasnąć, ponieważ leżysz bez ruchu, starając się uniknąć kontaktu ze wszystkim, co nie jest obleczone pościelą. Pierwszą oznaką jest więc nadmierna uwaga skierowana na łóżko, nieodparty niepokój związany z setkami tych, którzy spali tu przed tobą, pozostawiając swój kurz i resztki we

48

Wprowadzenie

włóknach prześcieradła, zatłuszczając powierzchnię ciężkiego, śliskiego koca. Kurz innych ludzi i innych czasów wypełnia pokój, osiada na dywanie, zazna­ cza lepkie przejście między łóżkiem a łazienką (1164).

Patos tej sceny, wart Ciężkich czasów czy Germinalu, ulega intensyfikacji, kiedy Steedman rzeczywiście wchodzi do archi­ wum, by odkryć tam nawet bardziej podstępne, zagrażające zdro­ wiu zjawiska i zjawy, pośród których poczesne miejsce zajmu­ je wszechobecny kurz.17 Kurz osiadły na skórzanych oprawach, jeszcze bardziej szkodliwy za sprawą „śmierdzącego kleju” (1169), stanowi ryzyko szczególnego rodzaju: „Ten śmierdzą­ cy klej należał być może do tych rzeczywistych ofiar Gorączki Archiwum, o której tu mowa. Bakteria wąglika była pierwszym specyficznym mikroorganizmem, jaki odkryto”. Wąglik zaś jest jednym spośród zagrożeń wywoływanych przez tę gorączkę ar­ chiwum, którą Steedman proponuje jako możliwą kategorię diag­ nostyczną.18 W świetle jej rozważań rodzaj gorączki opisywanej przez Derridę musiał wydawać się szczególnie eteryczny i eli­ tarny, jako zwyczajny wytwór ahistorycznej wyobraźni filozo­ fa lub literata. I żaden „przytomny” historyk, gotowy poświęcić ciało, ale nie ducha, nie byłby skłonny „materialnej” gorączce ar­ chiwum przydać intelektualnego zagrożenia dekonstrukcji, rozu­ mianej jako nazbyt gorący sposób czytania czy analizy. Doświadczenia pracy w archiwum omawiane przez Bonnie G. Smith są zarówno bardziej zróżnicowane, jak również niekie­ dy bardziej szkodliwe niż te opisane przez Steedman. Uwzględ­ 17 Można by postawić pytanie, jak zmieni się zarówno doświadczenie histo­ ryków, którzy zgodzą się ze Steedman, jak również ich fenomenologia praktyki w ramach tej dyscypliny pod wpływem rozwoju antyseptycznych, szczególnie zaś komputerowych archiwów, gdzie wirusy przyjmująpostać elektroniczną. W przy­ szłości artykuł Steedman może wydawać się nostalgiczny w niesamowity sposób. 18 Wydawałoby się, że Steedman, pisząc swój artykuł, dokonała nieza­ mierzonego nawiązania do przenoszenia zarodników wąglika w listach, zanim jeszcze zjawisko to stało się problemem w następstwie samobójczych zama­ chów bombowych na World Trade Center i Pentagon. Patrząc wstecz, w per­ spektywie jej analizy archiwum jako repozytorium martwych listów zaczyna mieć niesamowity związek ze współczesnym listem, który może okazać się śmiercionośny, bez względu na to, czy trafi do zamierzonego celu.

Wprowadzenie

49

niają one nawet „narkohistorię” pisaną pod wpływem narkoty­ ków, wywołujących delirium, a równocześnie inspirujących do stworzenia dzikiej prozy lirycznej. Jednak już zainteresowa­ nie takimi doświadczeniem samo w sobie stanowi świadectwo zwrotu ku doświadczeniu i roli uwikłania podmiotu badającego w przedmiot badań, a związek tego ostatniego z formacją przeniesieniową i dyscyplinarną na poziomie afektywnym i ocenia­ jącym może wzbogacić dyskusję o coś więcej niż wymiar wąsko autobiograficzny. Co ciekawe, fizycy doświadczalni, przynaj­ mniej według mojej wiedzy, nie odwołują się do doświadczenia pracy w laboratorium, by w ten sposób podważać pracę teorety­ ków. Raczej te dwie formy działalności uzupełniają się i wzajem­ nie testują. Historyków kusi takie wykorzystywanie doświadcze­ nia pracy w archiwum, które przywodzi na myśl sposób, w jaki antropologowie wykorzystywali doświadczenie terenowe jako normatywne w uwierzytelnianiu ich własnej pracy i pozbawia­ jące wierzytelności pracę innych (na przykład w kontekście an­ tropologii niesławnego teoretyka „w fotelu”, który między inny­ mi jest kimś, kto spędza dużo czasu, czytając teksty i uważnie się nad nimi zastanawiając - Durkheim piszący Elementarne formy życia religijnego). Jednak w każdej intelektualnie zróżnicowa­ nej dziedzinie, z rozmaitymi typami ludzi, o odmiennym w nią wkładzie, rozmaite doświadczenia mogą być doskonale uzasad­ nione. Weźmy, na przykład, doświadczenie czytania jednego z tych filozoficznych lub literackich tekstów, do których Steedman się odwołuje, Bycie i czas Heideggera, Doktor Faustus Tho­ masa Manna czy Maus Arta Spiegelmana - albo tekst Derridy, który łączy filozofię z eksperymentalnym pisarstwem „litera­ ckim”, powiedzmy Glas, i rozważmy „doświadczenie” czytania go i próbę podjęcia decyzji, co jest, a co nie jest istotne dla rozu­ mienia historycznego lub dozwolone w historycznym podejściu do problemów, krytycznie otwartym na prądy interdyscyplinar­ ne. Odpowiedź nie jest ani łatwa, ani oczywista i nie dopusz­ cza wyraźnie oddzielonych „terenów” (lub typów „choroby” za­ wodowej) jako decydującego kryterium osądu. Doświadczenia czytania i pisania są tak samo „autentyczne” czy obowiązują­ ce, jak wszelkie inne, choćby doświadczenie czy doświadczenia

50

Wprowadzenie

pracy w archiwum. Dlatego łatwo sobie wyobrazić, że historia jest bardziej angażującym i oświecającym polem do tego stop­ nia, że oba doświadczenia nie tylko zostają przyjęte, ale też do­ puszczone do wzajemnego stawiania sobie pytań i odpowiadania na nie w sposób, który nie może być wcześniej wyznaczony przez profesjonalne granice, klarownie wydzielone tereny czy politykę tożsamości dziedzin. Rezultaty same w sobie okazać się mogą „ekstatyczne” w tym sensie, że zakwestionują pozycję (podmiotową) lub stanowisko dyskursywne osoby, które ta za­ zwyczaj zajmowała. W rezultacie może pojawić się perspekty­ wa, która nadal będzie angażowała w krytyczną i autokrytyczną interakcję z różnymi historycznymi i teoretycznymi inicjatywa­ mi, ale taką interakcję, która w sposób możliwy do wyobrażenia powoła do życia bardziej przekonywające, choć dyskusyjne, po­ działy między stanowiskami lub polami i bardziej realistyczne artykulacje ich samych, jak również rzeczywistych i pożądanych relacji między nimi.

Rozdział pierwszy

Doświadczenie i tożsamość

Autorzy tekstów wchodzących w skład ważnego tomu, Re­ claiming Identity: Realist Theory and the Predicament of Post­ modernism, stali się częścią postpozytywistycznego, realistycz­ nego projektu i twierdzą, że nie należy esencjalizować kluczo­ wych koncepcji tożsamości i doświadczenia oraz że krytyka czy dekonstrukcja tych pojęć poszła za daleko i ma wyłącznie kontrproduktywne skutki zarówno intelektualne, jak polityczne.1*i 1 Reclaiming Identity: Realist Theory and the Predicament ofPostmodern­ ism, red. Paula M. L. Moya i Michael R. Hames-Garcia (Berkeley: Univer­ sity of California Press, 2000). Szczególnie interesują mnie artykuły Johna H. Zammito, Reading ‘Experience’: The Debate in Intellectual History among Scott, Toews, andLaCapra; i Lindy Martin Alcoff, Who’s Affraid ofIdentity Po­ litico? Jak wskazuje tytuł jej artykułu, Alcoff proponuje rozbudowaną obronę polityki tożsamości, na którą składają się pojęcia doświadczenia, obiektywności i realizmu. Zammito uważa, że znaczna część mojej pracy naukowej przypomina postpozytywistyczny realizm, ale jego zdaniem zbaczam w kierunku hiperboli. Joan Scott jest dlań jeszcze bardziej hiperboliczna. John Toews natomiast osiąga właściwą dialektyczną równowagę w swoim neoheglowskim projekcie triangulacji doświadczenia, znaczenia i języka. Artykuły, do których odwołuje się Zammito, to: Joan Scott, The Evidence of Experience, „Critical Inquiry” 17 (lato 1991), s. 773-797; oraz i krótsza, i lepiej znana wersja, do której ijabędę się odwoływał, Experience, w: Feminists Theorie the Political, red. Judith But­ ler i Joan Scott (New York: Routledge, 1992), s. 22-40; John Toews, Intellectual History after the Linguistic Turn: The Autonomy ofMeaning and the Irreducibil­ ity of Experience, „American Historical Review” 92 (1987), s. 879-907. Moje prace, do których odsyła Zammito, to: History and Criticism (Ithaca: Cornell University Press, 1985); History, Language and Reading: Waiting for Crillon, „American Historical Review” 100 (czerwiec 1995), s. 799-828; Representing

52

Rozdział pierwszy

Przyszedł zatem czas na rozsądne odzyskanie tych i pokrewnych koncepcji (jak obiektywność i realizm) za pomocą połączonych sił epistemologicznej i społeczno-politycznej rekonstrukcji. Au­ torzy ci sprzeciwiali się także skrajnym formom radykalnego konstruktywizmu jako wątpliwemu przeciwieństwu esencjalizmu, szczególnie w pewnych odmianach tak zwanego zwrotu lingwistycznego, gdzie doświadczenie i tożsamość stają się kon­ strukcjami dyskursywnymi, a obiektywność zostaje zastąpiona przez wyolbrzymione pojęcie performatywności, fikcjonalności, relatywizmu i niewspółmiemości.* i2 the Holocaust: History, Theory, Trauma (Ithaca: Cornell University Press, 1994); Rethinking Intellectual History: Texts, Cotexts, Language (Ithaca: Cor­ nell University Press, 1983); oraz Soundings in Critical Theory (Ithaca: Cornell University Press, 1987). Chciałbym nadmienić, że trzy moje ostatnie książki również mają niebagatelne znaczenie dla tematów omawianych przez Zammito i dla tego eseju: History and Memory after Auschwitz (Ithaca: Cornell Univer­ sity Press, 1998); History and Reading: Tocqueville, Foucault, French Stud­ ies (Toroto: University of Toronto Press, 2000); oraz Writing History, Writ­ ing Trauma (Baltimore: Johns Hopkins University Press, 2001). Zob. także dyskusję między Laurą Lee Downs a Joan Scott w: „Comparative Studies in Society and History” 35 (kwiecień 1993), która obejmuje esej Downs, If 'Wo­ man ’ is Just and Empty Category, Then Why Am I Affraid to Walk Alone at Night? Identity Politics Meets the Postmodern Subject, s. 414-437; Scott, The Trip of the Volcano, s. 438-443; i Downs, Reply to Joan Scott, s. 444-451. Kon­ cepcja Downs jest optymistyczna, ale Scott, podjąwszy dyskusję z tym, co uważa ona za kombinację „ignorancji i błędnej interpretacji” (438) w odczy­ taniu swojej własnej pracy, konkluduje: „Dla mnie pisanie tej odpowiedzi było ćwiczeniem z frustracji, nie zaś znaczącą dyskusją” (443). O kwestii doświad­ czenia zob. także eseje zebrane w Rediscovering History: Culture, Politics and the Psyche, red. Michael S. Roth (Stanford: Stanfod University Press, 1994), szczególnie zaś tekst Martina Jaya, Experience without a Subject: Walter Ben­ jamin and the Novel, s. 121-133. 2 Pragnę zauważyć, że nigdy nie broniłem zwrotu lingwistycznego w kate­ goriach radykalnie konstruktywistycznych ani w kategoriach wysnutych z dzie­ ła Ferdinanda de Saussure’a. Kładłem natomiast nacisk na znaczenie koncepcji praktyk oznaczania, pośród których głównym, a nawet paradygmatycznym choć nie uprzywilejowanym - przejawem jest język, i forsowałem pewną kon­ cepcję języka w ujęciu historycznym, która zawdzięcza więcej Michaiłowi Bachtinowi niż de Saussure’owi. Bachtinowskie rozumienie języka nie podpo­ rządkowuje się binarnej opozycji między langue (formalnym lingwistycznym systemem czy kodem) a parole (jednostkowym użyciem, które przypuszczalnie wytwarza kody narażone na błąd lub wariacje wynikające ze zmiany). Bachtin

Doświadczenie i tożsamość

53

W kilku znaczących miejscach generalnie zgadzam się z bar­ dziej kompetentnymi podejściami do performatywności i niewspółmiemości, a także z zastrzeżeniami, a nawet sprzeciwem wobec radykalnego konstruktywizmu i dekonstrukcji. Chciałbym jednak przeanalizować koncepcję doświadczenia i, do pewne­ go stopnia, koncepcję tożsamości, aby unaocznić te aspekty kon­ struktywizmu i dekonstrukcji, które mogą być pouczające, jeśli nie zostaną w sposób niekontrolowany wyolbrzymione, nie staną się przedmiotem kompulsywnej fiksacji czy też częścią reakcji spod znaku wszystko-albo-nic.3 Kładę szczególny nacisk na znaczenie mniej lub bardziej performatywnych procesów, w tym omówie­ nia, konstrukcji, pracy i zabawy, w odniesieniu do doświadcze­ nie traktuje użycia jako wyłącznie jednostkowego ani też zmiany jako powsta­ łej zawsze wskutek dewiacji czy odchylenia od kodu. Jego koncepcja języka (lub słowa w użyciu) koncentruje się na roli języka i innych praktyk oznacza­ nia w historii i społeczeństwie, włączając w to problemy ideologii i konfliktu społecznego. Ta koncepcja pośredniczy między abstrakcyjnymi, analitycznymi kategoriami langue oraz parole i nie jest zadłużona u gwosi-transcendentalnej idei arbitralności znaczącego. 3 Szczególne wątpliwości budzi gest zatrzymania dekonstrukcji w stadium lub momencie zwrotu, przez co odrzucenie esencjalizmu lub fundacjonalizmu wydaje się stanowić wyłącznie swoje przeciwieństwo: ideę, że doświadczenie lub tożsamość są zwyczajnym konstruktem, a nawet niezmienne niewiarygod­ nym produktem ideologii. Najbardziej przekonujący aspekt krytyki fundacjo­ nalizmu zwrócony jest ku absolutnym fundamentom lub niekwestionowanej zasadzie czy kryterium suwerenności, z którego najprawdopodobniej wywodzą się - a nawet sądedukowane - poszczególne pozycje, decyzje, a także sądy. Al­ ternatywą nie jest całkowity brak, ale potrzeba wypracowania dobrych i rozsąd­ nych podstaw dla nieabsolutnych pozycji, decyzji czy sądów, na przykład dyskursywnie argumentacyjnych, a nawet konstruowanych poprzez odwołanie do narracyjności. Ogólnie rzecz ujmując, absolutyzm i relatywizm zawsze się wza­ jemnie wzmacniały i uzupełniały, nie były zaś realnymi alternatywami. Prowo­ kująca do myślenia dyskusja nad związanymi z tym kwestiami, zob. Diana Fuss, Esentailly Speaking: Feminism, Nature and Difference (New York: Routledge, 1989) oraz Identity Papers (New York: Routledge, 1995), jak również omówie­ nie wcześniejszej książki w: Reclaiming Identity, w rozdziałach autorstwa Satya Mohanty’ego (The Epistemic Status ofCultural Identity: On „Beloved" and the Postcolonial Condition), Pauli Moyi (Postmodernism, ‘Realism’and the Poli­ tics of Cultural Identity: Cherrie Moraga and Chicana Feminism) oraz Wil­ liama S. Wilkersona (Is There Something You Need to Tell Me?: Coming Out and the Ambiguity of Experience”) szczególnie 57-58n., 80n. oraz 270-275. (Wilkerson tworzy kombinację argumentów Fuss i Joan Scott.)

54

Rozdział pierwszy

nia i tożsamości. Zamierzam zatem zaakcentować doświadczenie i procesy tworzenia się tożsamości (nieredukowalne do jej zafiksowanych postulatów). Tożsamości nie należy idealizować ani demonizować i postrzegać jako jednego (jeśli nie jedynego) ze źródeł politycznych bolączek świata nowoczesnego. Nie powinno się jej także łączyć z utożsamieniem, rozumianym jako całkowita fuzja z innymi, w której wszelka różnica zostaje zatarta, a kryty­ ka staje się zdradą. W koncepcji tożsamości chodzi jednak rów­ nież o sposoby bycia z innymi, które sięgają od rzeczywistych do wyobrażonych, wirtualnych, poszukiwanych, normatywnie afirmowanych czy utopijnych. Istotne jest ponadto przeanalizowanie relacji między różnymi kwalifikatorami tożsamości, szczególnie tożsamości grupowej, która może zostać przypisana przez innych, przyjęta przez podmiot lub z którą może się skonfrontować , ja” lub członkowie grupy. Tożsamość taką można zdekonstruować, przekształcić, afirmować albo uświadamiać sobie w mniej lub bardziej krytyczny sposób. Może być ona wypracowana przez działania zbiorowe, uznana, potwierdzona, a także podważona przez innych. Jedną z istotnych kwestii jest tutaj to, w jakim stopniu dana zbiorowość stanowi grupę egzystencjalną wymaga­ jącą poświęcenia i dopominającą się o nie, co stanowiłoby prze­ ciwieństwo kategorii statystycznej, która „łączy w grupy” ludzi mających pewne obiektywne cechy wspólne, takie jak wzrost czy waga. (Aby te ostatnie cechy były istotne dla grupy egzystencjal­ nej, musiałaby ona przynajmniej częściowo na nich bazować.) Ponadto procesy doświadczeniowe, w tym procesy kształtowa­ nia tożsamości, mogą i - w idealnej wersji - powinny uwzględ­ niać test rzeczywistości i jego relację do tego, co w kategoriach psychoanalitycznych można by nazwać przepracowywaniem problemów (jest ono często skomplikowanym procesem, który niekoniecznie musi się zakończyć ostatecznym poradzeniem so­ bie z wydarzeniami traumatycznymi ani też nie eliminuje z reak­ cji na nie roli zabawy i śmiechu, w tym czarnego humoru). Złożone, zorientowane na proces pojęcie kształtowania tożsa­ mości nie wyklucza zatem znaczenia różnicy i różnicowania w od­ niesieniu do doświadczenia zarówno, ja”, jak innego, czy anality­ ka (historyka, krytyka, teoretyka) i przedmiotu badań - kwestia ta

Doświadczenie i tożsamość

55

wydaj e się szczególnie ważna w badaniu przeszłości czy też w ba­ daniu innych kultur, choć może ulec zaciemnieniu, gdy podmiot i przedmiot badań są z założenia identyczne (założenie obowiązu­ jące w większości badań związanych z polityką tożsamości).4 Joan Scott mogła kłaść zbyt duży nacisk na konstrukcję, szczególnie dyskursywną konstrukcję doświadczenia, i na fundamentalną rolę doświadczenia u tych, których krytykuje (szczególnie Johna Toewsa). Można jednak uznać wagę podkreślanych przez nią proce­ sów konstrukcji przynajmniej o tyle, o ile konstruktywizm nie sta­ nie się wszechogarniającym świeckim kreacjonizmem, w ramach którego istota ludzka będzie stanowiła lub stanowi źródło wszel­ kiego znaczenia i wartości w świecie, a często to, co nieludzkie w tym inne zwierzęta - będzie ignorowane, wykluczane czy też traktowane jako kozioł ofiarny (tendencja ta może pojawić się tak­ że w humanistycznych formach realizmu).

Doświadczenie. W potocznym użyciu, a nawet w niektórych naukowych zastosowaniach, pojęcie doświadczenia często oka­ zuje się czarną skrzynką lub maksymalnie pojemnym i wszystko ogarniającym pojęciem, które pozostaje nieokreślone, ponieważ ten, kto czegoś doświadczył, zakłada, że wie, co to pojęcie ozna­ cza. Używa się go do omawiania lub analizowania innych prob­ lemów, podczas gdy ono samo pozostaje nieprzeniknione, uchy­ la się definicji lub być może celowo utrzymywane jest w stanie nieostrym. W ważnym eseju Johna Toewsa, Intellectual History after the Linguistic Tum, pomimo godnej podziwu ostrożności i złożoności argumentacji, nigdy nie zostaje podjęta próba zdefi­ niowania kluczowej koncepcji doświadczenia ani nawet rozróż­ nienia między typami a podmiotami doświadczenia (na przykład między historykami a przedmiotem ich badań).5 Doświadczenie 4 Wnikliwa analiza istotnych aspektów różnicy, uwzględniająca wielokul­ turowe kontestacje monokultur w: Doris Sommer, Proceed with Caution, When Engaged by Minority Writing in the Americas (Cambridge: Harvard University Press, 1999). 5 Można dokonać rozróżnienia między historią (historiografią) a metahistorią na podstawie spostrzeżenia, że pierwsza skupia się na wydarzeniach i rozwoju (w tym doświadczeniu) w przeszłości, a druga skupia się na śledzeniu

56

Rozdział pierwszy

zdaje się nawet funkcjonować jako pojęcie szczątkowe - co zostaje lub jest zostawione, kiedy znaczenie i język nie wyczerpały swoich przedmiotów. Można twierdzić, że pojęcie doświadcze­ nia jako niezdefiniowanego rezyduum zajmuje pozycję podobną do boskości lub tego, co święte, w teologii negatywnej, do dow­ cipu, „czegoś”, co można zdefiniować tylko poprzez to, czym ono nie jest. Pozorny paradoks polega oczywiście na tym, że do­ świadczenie jest w fenomenologii i neoheglowskiej dialektyce ostoją świeckiego sposobu myślenia, który często bywa wyraź­ nie oddzielony od religii, ale może w istotnych aspektach stano­ wić jej przemieszczenie. W każdym razie analizując „doświad­ czenie”, warto odwołać się do tego niemal klasycznego gestu: wyliczenia znaczeń tego słowa za Oxford English Dictionary.6 OED, tradycyjne, a nawet szacowne, źródło jest w tym kon­ tekście szczególnie interesujące, dlatego że często nie niwelu­ je złożoności danego pojęcia ani nie rozpuszcza różnych zna­ czeń w ujednoliconej narracji. Zamiast tego zestawia bliskie sobie, a nawet sprzeczne znaczenia, które niekiedy wydają się niemal dekonstruować lub podważać siebie nawzajem. Jest ono więc szczególnie interesujące dla otwartego, wewnętrznie dialogicznego, eseistycznego podejścia do problemów takich jak ten, który staram się podjąć. Spójrzmy więc na definicje słowa „do­ świadczenie”, pochodzące z OED: OED: „1. poddawanie czegoś próbie, testowi”. 2. „dowieść czegoś w rzeczywistej próbie; praktyczne oka­ zanie”. W tych dwóch pierwszych definicjach doświadczenia wskazałbym po prostu na rolę procesu, szczególnie procesu te­ stowania - lub poddawania próbie - siebie lub innych, a także na prawny aspekt tego pojęcia, prawdopodobnie związany z osą­ dem, a nawet z bliskością poddania ciężkiej próbie. W pojęciu procesów i problemów (w tym przeniesienia) podejmowanych przez history­ ków i innych analityków teraźniejszości (lub takich, którym oni ulegają). Obie aktywności są ważne, a zasadniczy problem pojawia się za sprawą różnych sposobów, w jakie wchodzą one ze sobą w interakcje, i ze względu na różne skutki, jakie mają dla przyszłości. 6 The Compact Edition ofthe Oxford English Disctionary, tom 1 (New York: Oxford University Press, 1971). Wszystkie cytaty pochodzą ze strony 430.

Doświadczenie i tożsamość

57

„praktycznego okazania” dokonuje się tu ruch, a nawet ześlizg­ nięcie się w stronę znaczenia przestarzałego w angielszczyźnie, ale nie w języku francuskim: doświadczenie jako eksperyment, co sugeruje aktywne i w istocie performatywne uwikłanie, a na­ wet interwencje obserwatora w przedmiot obserwacji - uwikła­ nie, którego nie można zredukować wyłącznie do obserwacji, jako że wpływa ono także na przedmiot badania. 3. „Rzeczywista obserwacja faktów lub zdarzeń uważana za źródło wiedzy”. Przypomina mi się w tym momencie często cy­ towana definicja doświadczenia, sformułowana przez Satya Mohanty’ego: „«Doświadczenie» odnosi się po prostu do róż­ nych sposobów, na jakie człowiek przetwarza informacje”.7 Prag­ nę zauważyć, że jest to definicja, najwyraźniej ograniczona do lu­ dzi, która może odnosić się do pewnych form doświadczenia, ale nie wydaj e się zwracać ani ku dodatkowym znaczeniom z OED, ani żadnym innym. Dlatego też może zaistnieć konieczność uzu­ pełnienia jej o dalsze rozważania, zanim zostanie ona uznana za jedyną definicję doświadczenia. Czy sposób, w jaki komputer przetwarza informacje, zalicza się do doświadczenia? Jeśli padnie odpowiedź negatywna, to dlatego, że aby coś liczyło się jako doświadczenie (powiedzmy, jak w wypadku cyborga), musiałoby być związane z afektem, a także przynajmniej z możliwoś­ cią zrozumienia, w tym wzajemnego zrozumienia. (Przywołaj­ my znaczenie zdolności do płaczu replikanta z Łowcy androidów i jego relację do związku - w pewnych aspektach nierozstrzygal­ nego związku - między człowiekiem a istotą inną niż człowiek.) Czy przetwarzanie informacji, nawet rozumiane jako wiedza lub 7 Literary Theory and the Claim of History (Ithaca: Cornell University Press, 1997), s. 204-205. Cytowany przez Zammino, s. 305, Mohanty anali­ zuje rolę afektu lub emocji w ramach szerszej koncepcji episteme. Zob. tegoż The Epistemic Status of Cultural Identity: On Beloved and the Postcolonial Condition, w: Reclaiming Identity, szczególnie s. 33-38. Istnieją, rzecz jasna, wypadki bardziej niejednoznaczne niż te, na których koncentruje się Mohanty - przypadek kobiety, która poprzez budzenie świadomości dochodzi do tego, że swoją depresję przekłada na gniew (lub postrzega jąjako „rzeczywiście” bę­ dącą gniewem), co daje lepszy wgląd w obiektywną sytuację. Niewykluczone również, że obszerniejsza relacja tego przypadku, który omawia, ujawniłaby złożoności (w tym afektywne i epistemiczne).

58

Rozdział pierwszy

uzupełniane przez nią, jest zbyt wąskie i zbyt epistemo-centryczne jako kryterium doświadczenia?8 Czy można powiedzieć, że nie­ ludzkie zwierzęta pozbawione są doświadczenia, czy też taka antropocentryczna idea doświadczenia byłaby zbyt ograniczająca, oparta na zbyt zawężającej koncepcji afektu i wzajemnego zrozu­ mienia, a nawet nazbyt związana z pierwszeństwem nauki w jak­ kolwiek postpozytywistycznej formie?9 4. „Fakt bycia świadomie podmiotem stanu lub kondycji, lub bycia świadomie pod wpływem jakiegoś wydarzenia. Także przy­ padek tegoż; stan lub kondycja postrzegana podmiotowo; wyda­ rzenie, które wywiera wpływ”. Tutaj OED bezpośrednio łączy doświadczenie ze świadomością i podmiotowością. Ten związek z podmiotowością stoi w sprzeczności z „rzeczywistą obserwacją faktów lub zdarzeń”, która wydaje się łączyć z obiektywnością. Co więcej, można zauważyć typowe powiązanie doświadczenia z podmiotem i podmiotowością, jak również jego skrajnie prob­ lematyczną naturę, wskazaną przez pojawienie się obiektywno­ ści w towarzystwie nierozwiązywalnej aporii podmiot - przed­ miot. Ale można także dowodzić, że nie należy przeciwstawiać sobie subiektywności i obiektywności, szczególnie kiedy wpro­ wadza się kwestię pozycji podmiotowych, kluczowych dla pro­ cesów kształtowania się podmiotowości i zapośredniczających relacje między ,ja” a społeczeństwem, co postaram się później opisać. Może się wydawać, że nacisk, jaki OED kładzie na świa­ domość, wyklucza z doświadczenia wszelkie procesy nieświado­ me. Wykluczenie to - tak charakterystyczne dla fenomenologii często określa pewną koncepcję doświadczenia. Jest to jednak koncepcja ograniczona, która ignoruje problem nieświadomego 8 Niemniej zauważyłbym, że nacisk na wiedzę może być usprawiedliwio­ ny w przypadkach, gdy kontestuje się delegitymizację jako źródło wiedzy grup lub jednostek, uważanych, co najwyżej, za świadków lub „lokalnych informa­ torów”, dostarczających czegoś podobnego do surowego materiału, który eks­ perci czy naukowcy muszą przetworzyć w „prawdziwą” wiedzę. 9 Czy John Zammito bliski jest tak ograniczonej definicji z OED, kiedy zdaje się dokonywać połączenia doświadczenia i świadectwa? Chcę zauwa­ żyć, że takie połączenie jest wątpliwe z tego względu, że świadectwo może przeczyć doświadczeniu, na przykład pamiętane doświadczenie świadka na­ ocznego lub ocalonych z jakiegoś wydarzenia.

Doświadczenie i tożsamość

59

i tego, co nań rzutuje, a właściwie wewnętrznie różnicuje, a na­ wet rozdziela, ale nie znajduje się w ramach świadomej kontro­ li rzekomo jednolitego podmiotu - podejmę ten problem, kiedy będę stawiał pytanie: co nie jest doświadczeniem - albo przynaj­ mniej - co nie całkiem pochodzi z doświadczenia lub się doń re­ dukuje (przynajmniej do pewnej koncepcji doświadczenia)? 5. „W znaczeniach 3, 4 często personifikowane; szczególnie w różnych powiedzeniach”. Cudowny przykład personifikacji czy prozopopei, jaki podają autorzy OED, pozwala podejrzewać, że czytali oni Paula de Mana1011 : „Jeśli doświadczenie miałoby być ko­ chanką głupców, jestem pewien, że jest matką mądrości”. Czy na­ leży wnosić z tej zagadkowej, a nawet mistyfikującej wypowiedzi, że matka mądrości, skłonna do wygłupów z głupcami, jest iden­ tyczna z kochanką głupców? Oznaczałoby to pewną rozwiązłą tożsamość, która może spowodować kryzys tożsamości u orędow­ ników rozumu, pojmowanego jako trzeźwo myślący ojciec mądro­ ści. Czy też jest tu jakaś sugestia związku między rozumem, czy poważnym rozumieniem, w istocie mądrością, a karnawałową rolą głupca i błazna - a w szerszej perspektywie: między pracą a zaba­ wą? Czy ta sugestia może wydać się interesująca, warta uwagi w polityce tożsamości, gdzie koncepcja tożsamości pozostała prob­ lematyczna, a utożsamienie między , ja” a innym zostało zderzo­ ne z uznaniem odmienności, związanej zarówno z wewnętrznym kwestionowaniem , ja”, jak z empatią lub współczuciem wyczulo­ nym na różnicę i wymogi szacunku dla innego jako innego?11 6. „Co zostało doświadczone; wydarzenia, jakie zaistniały w obrębie wiedzy jednostki, wspólnoty, ludzkości, czy to w kon­ kretnym okresie, czy w ogóle”. To bardzo szeroka definicja

10 Interesujące byłoby prześledzenie związków między analizami prozopo­ pei u de Mana a identyfikacjąprojekcyjną w psychoanalizie. 11 Autorzy artykułów pomieszczonych w Reclaiming Identity, szczególnie Linda Alcoff, w sposób uzasadniony zastanawiają się nad odruchowymi ape­ lami o wewnętrzną różnicę lub odmienność, kiedy tylko mowa o tożsamości. Można by więc sformułować taką niejasną odpowiedź: kiedy tylko słyszę „toż­ samość”, sięgam po moją wewnętrzną odmienność. Problem polega raczej na tym, by wyrazić tę odmienność za pomocą niedogmatycznego pojęcia tożsamo­ ści w sposób, który nie zaciemnia napięć między nimi.

60

Rozdział pierwszy

doświadczenia, ale przynajmniej służy ona podniesieniu kwestii relacji między tymi, którzy bezpośrednio doświadczyli serii wy­ darzeń (na przykład niewolnictwa, apartheidu czy Holocaustu), a tymi, którzy związani są z nimi poprzez pamięć, wspólne dzie­ dzictwo czy pozycję podmiotową (powiedzmy, jako Afroamerykanin, czarnoskóry mieszkaniec południowej Afryki, Żyd, lub jako nie-Afroamerykanin, biały mieszkaniec południowej Afiyki czy „Aryjczyk”).12 Wątpię, czy wiedza w jakimś wyznaczonym sensie będzie wystarczającą podstawą do dowodzenia, że stosu­ nek późniejszego pokolenia do przeszłości jest w jakimś szcze­ gólnym sensie oparty na doświadczeniu lub związany ze skom­ plikowanym procesem tworzenia tożsamości. Przynajmniej tam musiałaby znaleźć się pamięć nieredukowalna do (ale też niewykluczająca) twierdzeń wiedzy obiektywnej, i być może można by także domagać się afektywnej reakcji - uczucia dla historii pew­ nej grupy i własnego w nią zaangażowania czy to odziedziczone­ go, uzyskanego czy wypracowanego. Innym doświadczeniowym i egzystencjalnym aspektem, nieredukowalnym do wiedzy, jest zaświadczanie drugiego stopnia, nietożsamościowe, o przeszłości i jej świadkach pierwszego stopnia, gdy jednocześnie uznajemy i szanujemy ich odmienność od nas samych. Opisując relację wo­ bec przeszłości w ramach określonych form wiedzy i reprezenta­ cji, komentatorzy tacy jak Peter Novick i Walter Benn Michaels dowodzili (jak sądzę błędnie), że nie ma nic doświadczeniowego w „pamięci” o przeszłości, której się bezpośrednio i osobiście nie przeżyło. Tym, o co ich zdaniem faktycznie chodzi w ruchach ponad wyznaczonymi żądaniami wiedzy, jest wyłącznie fałszy­ wa polityka tożsamości lub pamięci. Ta ostatnia błędnie rozumie

12 Można wspomnieć w tym miejscu o skomplikowanym przypadku osób, które otrzymały swoją tożsamość lub częściową tożsamość w wyniku zaanga­ żowania w działania (od wspólnego życia społecznego przez akcje polityczne po badania naukowe), które inni członkowie grupy uznają za tworzące podsta­ wy tożsamości. Stąd nie-Afroamerykanin, nie-Żyd i tak dalej mogą, bardziej na „uzyskanych” niż „przypisanych” podstawach, domagać się problematycznej tożsamości akceptowanej przez członków odpowiedniej grupy, którzy mogą oczywiście być podzieleni, zarówno faktycznie, jak wewnętrznie, w kwestii zaakceptowania innego jako jednego ze „swoich”.

Doświadczenie i tożsamość

61

przeszłe doświadczenie jako kapitał symboliczny na usługach ak­ tualnych politycznych i społecznych interesów własnych.13 Benn Michaels dostrzega taką politykę tożsamości nawet - właściwie paradygmatycznie - w Umiłowanej autorstwa Toni Morrison; po­ wieści, którą można odczytywać jako ważne, krytyczne ukazanie relacji społeczności do jej przeszłości w odniesieniu do wspólnej pamięci traumatycznej i nieuniknionego rozgrywania w działaniu zbiorowej i indywidualnej traumy. Pojawia się tu możliwość, że sztuka, w swoich szczególnych postaciach (często w znacznym stopniu zapośredniczona, pośrednia, mrocznie figlarna, mocna, ale w innym niż wąsko dokumentamy czy informacyjny sensie) da­ wania świadectwa czy zaświadczania o przeszłości, może pomóc w częściowym jej przepracowaniu, otwierając przez to teraźniej­ szość i przyszłość na inne możliwości.14 Powieść Toni Morrison ukazuje także to, co Novick i Benn Michaels ignorują lub czemu zaprzeczają: międzypokoleniowe przekazywanie traumy, w któ­ rym poprzez często nieświadome procesy utożsamienia - szcze­ gólnie z bliskimi - może dojść do opętania przeszłością i ponow­ nego przeżywania widmowych posttraumatycznych symptomów wydarzeń i doświadczeń, których się bezpośrednio nie przeżyło. 7. „Wiedza wynikająca z rzeczywistej obserwacji lub z tego, co się przeżyło”. OED łączy tu dwie dość odmienne definicje. Rzeczywista obserwacja może dotyczyć świadka naocznego, któ­ ry pozostaje na uboczu obserwowanych wydarzeń. Przeżywanie czegoś charakteryzuje osobę mającą doświadczenie, jak również tych (być może nieświadomie), którzy się z nią utożsamiają (na­ wet jeśli są nawiedzeni lub opętani), lub tych w różny sposób z nią empatyzujących, przy jednoczesnym uznaniu i poszanowaniu

13 Peter Novick, The Holocaust in American Life (Boston: Houghton Miff­ lin, 1999); Walter Benn Michaels, ‘You Who Never Was There Slavery and the New Historicism - Deconstruction and the Holocaust, w: The Americanization of the Holocaust, red. Hilene Flanzbaum (Baltimore: Johns Hopkins University Press, 1999), s. 181-197. 14 Takie odczytanie omawia Satya Mohanty, Literary Theory and the Claims of History. Zob. takze podobne odczytanie Umilowanej u Jamesa Bergera w: After he End: Representations ofPost-apocalypse (Minneapolis: University of Minnesota Press, 1999), rozdzial 6.

62

Rozdział pierwszy

różnicy, a nawet opieraniu się utożsamieniu. Kluczowe wydaj e mi się uwzględnienie procesu przeżywania lub „przechodzenia przez coś” we wszelkiej akceptowalnej definicji doświadczenia. Proces ten uwzględniałby afektywną nie tylko wąsko kognityw­ ną, reakcję; przy czym afektywność znacząco łączy się z próbą (jakkolwiek ostrożną, istotnie ograniczoną, nieniwelującą, nie­ doskonałą, a czasami nieudaną) zrozumienia innego (który może być czasami, w najważniejszych kwestiach, nieprzezroczysty lub zdystansowany). Ten proces jest także kluczowy w zdawaniu re­ lacji ze związku między osobą bezpośrednio doświadczającą, spóźnionymi skutkami pewnych doświadczeń w dalszym życiu (szczególnie doświadczeń traumatycznych) a reakcją na to do­ świadczenie rozmaitych osób trzecich, w tym tych urodzonych później - problem ten dotyczy także kwestii pozycji podmioto­ wych vis à vis tożsamości. 8. „Stan bycia zatrudnionym na jakimś wydziale jako pra­ cownik naukowy lub administracyjny zajmujący się kwestiami ogólnymi czy bardziej szczegółowymi i bliższymi życia; czas, w jakim zajmowało się tymi sprawami; zdolności, umiejętności, osąd etc. w ten sposób osiągnięte”. Tutaj w sposób być może nie­ unikniony po raz kolejny zmieniamy kurs na skrajnie ogólną for­ mułę, wchłaniającą wszystko niczym gąbka. Można jednak po­ dać wiele zwyczajnych przykładów tego, co ta definicja zdaje się sugerować: doświadczenie lekarza lub biznesmena, doświadcze­ nie porodu, doświadczenie doktoranta i tak dalej. Często również mówi się o tym, że ktoś ma duże lub małe doświadczenie w danej dziedzinie. Na szczęście OED kończy swe wyliczenie definicją która nie wydaje się szczególnie interesująca w kontekście tego, co zostało powiedziane na temat poprzednich. We wspomnianym artykule John Zammito dodaje do tej za­ czerpniętej z OED definicji doświadczenia elementy, które pro­ wokują ważne rozróżnienia, ale także zdają się idealizować tę koncepcję i zaciemniać inne możliwości: „Zarówno odwoła­ nie do sprawczości, jak materialności kontekstu stoją moim zda­ niem w sposób niezbywalny w centrum zainteresowania history­ ka, a «doświadczenie» jest terminem teoretycznym, który Toews przywołuje, by je określić (...). Kluczowe jest, by traktować uczę-

Doświadczenie i tożsamość

63

nie się, uświadomienie sobie błędu, zmianę zdania jako elemen­ ty doświadczenia” (291, 295). Sprawczość, kontekst, uczenie się, uświadomienie sobie błędu, zmiana zdania i omylność są w rze­ czy samej warte rozważenia - nie tylko przez historyków. Co ig­ norują oni lub zaciemniają, a co muszą uwzględnić, by stać się efektywnymi? Przychodzą na myśl: pozbawienie autorytetu, dekontekstualizacja lub dezorientacja, pozbawienie znaczenia i nie­ umiejętność uczenia się wynikająca z dogmatycznych wierzeń, fiksacji, a nawet fanatyzmu. To także są znaczące doświadczenia. Pozbawienie autorytetu, które może cofnąć daną osobę na pozy­ cję bezbronnego dziecka, jest szczególnie ważne w odniesieniu do osób straumatyzowanych przez pewne doświadczenia, ale może także (na przykład w kategoriach ekonomicznych czy politycz­ nych) charakteryzować osoby uciskane. Aktualność i sprawczość to kluczowe kwestie w zrozumieniu zachowania i umożliwieniu działania. Nie powinno się ani hipostazować ofiary, ani odgórnie przypisywać sprawczości (zazwyczaj wraz z odpowiedzialnością i winą), kiedy nie jest ona dostępna, albo przynajmniej wydaje się poważnie ograniczona. Pozbawiając autorytetu, trauma może wywołać także rady­ kalną dezorientację, zamieszanie, fiksację na przeszłości i ode­ rwane doświadczenia (takie jak wspomnienia, zaskakujące reak­ cje lub inne formy niepożądanego zachowania). Dezorientująca czy też separująca cecha traumy i symptomów posttraumatycznych polega na tym, że stanowią one wyabstrahowane doświad­ czenia.15 Przepracowywanie traumy związane jest z nabywaniem krytycznego dystansu wobec tych doświadczeń i zmianą ich kon­ tekstu w sposób, który pozwala na ponowne zajęcie się aktualny­

15 To, czego doświadcza się jako traumy, jest być może po prostu niespo­ dziewane, w tym sensie, że nie pasuje do realnego czy wyobrażonego konteks­ tu, na przykład do tego, czego można się spodziewać po osobie obdarzonej au­ torytetem. Freud odwoływał się do nieobecności Angstbereitschaft - gotowości odczuwania strachu. Pewne ideologie czy formy kształcenia mogą starać się nie dopuścić do straumatyzowania ,ja” poprzez przygotowywanie osoby na prze­ życie czegoś niespodziewanego lub skrajnego. Symptom ów, „nieodpowied­ ni” wobec obecnego kontekstu lub niewspółmierny z nim, rozrywa go poprzez wprowadzenie tego, co powraca z przeszłości.

64

Rozdział pierwszy

mi sprawami i przyszłymi możliwościami. O samej traumie będę miał jednak więcej do powiedzenia za chwilę. Chciałbym po pro­ stu wspomnieć w tym miejscu o tym, jak sprawczość - a wraz z nią rozum - bywa kwestionowana, szczególnie przez wzgląd na procesy nieświadome, a także niekontrolowane, nawet deliryczne aspekty myślenia i działania. Te ostatnie w sposób dosłowny wy­ dobywają człowieka z koleiny codziennych i wyidealizowanych doświadczeń, jednak z pewnych względów mogą one w ogóle nie być osiągalne, a nawet okazać się niepożądane jako doświadcze­ nia. W istocie nadmiernie ograniczona koncepcja rozumu wydaje się sprawiać problemy. Zbyt łatwo dochodzi do pomylenia rozu­ mu z rozumnością, w tym stylistyczną rozumnością lub ze spoko­ jem ducha, który nie angażuje afektu w bardziej skrajne, dezorien­ tujące czy ekstatyczne możliwości. Chciałbym także zauważyć, iż pozbawione znaczenia do­ świadczenie wydaje się bardzo znaczące. Może pomóc zdelegitymizować status quo i przyspieszyć poszukiwanie alternatywy, gdzie rozum i rozumowanie odgrywają ważną rolę. Może ono także zostać włączone do pracy i gry w formach sztuki i kon­ testacji politycznej, które podkreślają i wprowadzają strach lub wątpliwości w sferach związanych z tym, co swojskie, pozwala­ jąc człowiekowi nabrać krytycznego dystansu wobec standardo­ wych praktyk lub zobaczyć je w innym świetle. Chciałbym tutaj przeanalizować kwestię, którą podniosłem wcześniej: co nie jest, lub jest nie całkiem, formą wywiedzioną z (pewnej koncepcji) doświadczenia lub nie da się doń zredukować? Doświadczenie utowarowione. Czy doświadczenie utowarowione, tak ważne w nowoczesnym i ponowoczesnym społeczeń­ stwie, liczy się jako doświadczenie? Jeśli udzieli się na to pyta­ nie odpowiedzi przeczącej, czy jest się nieuchronnie skazanym na esencjalistyczną, wykluczającą koncepcję „autentycznego” do­ świadczenia? Myślę, że można przyjąć krytyczną postawę wobec zamiany doświadczenia w towar bez trzymania się, czy przynaj­ mniej zakładania, jakiejś idei prawdziwie autentycznego doświad­ czenia. (Wolę pojęcie doświadczenia pożądanego, które domaga się tworzenia norm i wartości, szczególnie jeśli mają one wpływ

Doświadczenie i tożsamość

65

na życie publiczne, tak bezpośredni, jak to tylko możliwe; do­ świadczenia, które jednak nie łączy się z całkowitą przejrzystością intymnych związków ani nie zasadza się na żadnej ontologii: sła­ bej czy pospolitej.) Krytyka doświadczenia zamienionego w towar musiałaby jednak stać się raczej częścią ogólnej krytyki zamiany w towar niż generalnej krytyki doświadczenia czyjego koncepcji. Innymi słowy, należałoby traktować utowarowienie doświadcze­ nia jako stadium lub aspekt utowarowienia, razem z utowarowieniem dóbr czy usług. Krytyka zaś musiałaby dotyczyć ekonomii, społeczeństwa i polityki - nie tylko doświadczenia. Początkowo chciałem zatytułować ten rozdział: „Doświadcze­ nie: Przeczytałeś książkę - teraz zobacz film!” Ten tytuł zdawał się dotykać problemu utowarowienia doświadczenia. Odwołuję się tu do takich doświadczeń, jak tygodniowy pobyt w Club Med na wy­ spie Morza Południowego, otrzymanie karty identyfikacyjnej do (i prawdopodobnie utożsamiającej z ocalonym) Muzeum Holo­ caustu w Waszyngtonie, a nawet oglądanie Listy Schindlera przez osobę, która nie jest ocalonym i którą porusza to doświadczenie. (Prawdopodobnie także na wielu ocalonych doświadczenie to wy­ warło duże wrażenie i podobał im się film, ale tu pojawia się prob­ lem statusu ocalonego w odniesieniu do doświadczenia różnych wydarzeń - wydarzeń takich, jak Shoah, lub wydarzeń takich, jak jego reprezentacje, które na przykład mogą w sposób terapeutycz­ ny podnosić na duchu - w odróżnieniu od statusu widza czy kry­ tykującego pewne sposoby ich przedstawiania. Można szanować, a nawet czcić ocalonych, kiedy mowa o przeszłych doświadcze­ niach, ale równocześnie nie zgadzać się z nimi jako odbiorcami czy krytykami reprezentacji tych doświadczeń lub związanych z nimi wydarzeń.) Utowarowione doświadczenie rodzi wiele problemów, o których trudno pisać w sposób krytyczny, ale kwestie te powinny być podnoszone i roztrząsane w każdej dyskusji o doświadczeniu, szczególnie tak zwanym doświadczeniu znaczącym.16 16 W książce Benjamina Wiłkomirskiego Fragments: Memories ofa Wartime Childhood, przeł. Carol Brown Janeway, 1995 (New York: Schocken Books, 1996), czytamy, że jest ona „autentycznym” pamiętnikiem. Notatka na ostatniej stronie okładki głosi: „Wyjątkowy pamiętnik małego chłopca, który spędził swoje dzieciństwo w nazistowskich obozach śmierci. Pięknie napisane, wywiera

66

Rozdział pierwszy

Doświadczenie wirtualne. Obecnie często stosuje się prakty­ kę utożsamiania doświadczenia utowarowionego z doświadcze­ niem wirtualnym. Możliwe jest jednak analityczne rozróżnie­ nie między tymi dwoma doświadczeniami. Istnieje wiele odmian doświadczenia wirtualnego, z których wymienię jedynie kilka. Jedno z nich to doświadczenie utopijne, które zawsze wykracza poza rzeczywiste doświadczenie czy realizm w reprezentacji do­ świadczenia. W istocie, im bardziej utopijne doświadczenie, tym bardziej wydaj e się ono odległe od tego, co rzeczywiste czy ak­ tualne. Wreszcie to, co utopijne, może być puste, bezcelowe lub całkowicie nieograniczone, a nawet chronione jako takie, dopó­ ki pożąda się całkowitego zerwania z istniejącymi warunkami i radykalnie odmiennej formy życia lub cywilizacji. Tutaj to, co utopijne, może być bliskie temu, co transcendentalne lub quasz-transcendentalne, a co zamierzam omówić za chwilę. I można twierdzić, że bez testu rzeczywistości, który wymaga pewnego realizmu, to, co utopijne, nabiera rangi myślenia życzeniowe­ go lub przynajmniej staje się świecką analogią creatio ex nihilo, a nawet tym, co mistyczne. Ostatnie teksty Derridy często odwołują się do à-venir, tego, co jest poza i co zawsze ma nadejść, do pozornie czystej wirtualności lub mesjańskiego attente sans attente (oczekiwania bez oczekiwań, w tym rzeczywistego oczekiwania na Mesjasza). (Derrida inaczej zapisuje rzeczownik avenir - przyszłość - prze­ kształca go w formę czasownika, i odpodabnia jego znaczenie.) Filozof odrzuca postrzeganie tego mesjanizmu bez Mesjasza jako utopii, ponieważ wierzy, że taka jest uniwersalna struktu­ ra... doświadczenia. Inny wariant tego, co utopijne, mógłby od­

niezapomniane wrażenie, który czyni z niej książkę, której się nie czyta, ale którą się doświadcza”. Tutaj skomercjalizowane odwołanie do doświadczenia przeciwstawia się czytaniu i przez to wydaje się zawieszać nawet samą moż­ liwość krytycznej analizy i oceny. To odwołanie wydaje się szczególnie wąt­ pliwe w świetle tego, co następnie odkryto, a mianowicie, że książka najpraw­ dopodobniej jest zmyślona. Możliwe, że to zmyślone „doświadczenie” (czy odkryte wspomnienie) było oparte na błędnych, fantazmatycznych procesach utożsamienia z ofiarami Holocaustu. Zob. omówienie w mojej książce Writing History, Writing Trauma.

Doświadczenie i tożsamość

67

nosić się do immanentnej lub sytuacyjnej - w przeciwieństwie do radykalnej lub na zawsze odroczonej (jeśli nie mistycznej) transcendencji, tj. tego, co wykracza poza istniejące okoliczno­ ści czy status quo, ale może zostać zrealizowane w przyszłości, w pewnym sensie możliwej jako tu i teraz (nieutożsamianej jed­ nocześnie z Paruzją, pełną obecnością czy błogosławieństwem). Georg Lukács miał na myśli jakąś wersję tej formy immanentnej transcendencji, kiedy zestawiał rewolucyjny romantyzm z kry­ tycznym realizmem, postulującym możliwe do zrealizowania cele, które odnoszą się w sposób przekonujący do obiektywnych możliwości historycznych. Kładąc większy niż Lukács nacisk na pożądaną rolę realizmu groteskowego, Bachtin proponował kar­ nawał jako rodzaj historycznej utopii. Byłby on możliwy jako zinstytucjonalizowany wymiar życia społecznego, który zbliża się do utopii, ale może zostać zastąpiony przez bardziej codzien­ ne wymiary życia, takie jak działalność gospodarcza. (Dürkheim uważał, że święta pełnią podobną funkcję jak historyczne utopie, które czciły wartości społeczne, dające się zrealizować co najwy­ żej w formacjach kompromisowych życia codziennego.) W każ­ dym razie mamy tu do czynienia z tym, co utopijne, i z jego rela­ cją do doświadczenia, jak również do różnych realizmów. Zobiektywizowane procesy strukturalne. Wyliczę po prostu te procesy, które obejmują takie zjawiska, jak fluktuacje cen, ruchy demograficzne, zmiany klimatyczne i długotrwałe procesy utowarowienia. Te dość istotne w historii zjawiska mają wpływ na doświadczenie, ale nie są w sposób bezpośredni jego przedmio­ tem. Można zatem doświadczać skutków utowarowienia w ob­ cowaniu z towarem jako fetyszem, ale w pewnym istotnym sen­ sie nie doświadcza się długotrwałych strukturalnych procesów utowarowienia w transformacji i funkcjonowaniu gospodarki i społeczeństwa (na przykład tak, jak Marks analizuje to w Ka­ pitale). Do procesów obiektywizujących można zaliczyć także pewne ruchy lingwistyczne, takie jak przekształcenia na pozio­ mie fonemicznym, nawet w gramatyce, składni, a być może rów­ nież w semantyce. W pewnym sensie można doświadczyć starze­ nia się słowa, ale czy doświadcza się jego starzenia inaczej niż

68

Rozdział pierwszy

w retrospekcji? To, w jaki sposób przekonująco sformułować ana­ lizę procesów strukturalnych oraz analizę doświadczenia, stanowi kluczowy problem, który polega na tym, że jedna bez drugiej staje się w sposób konieczny jednostronna, a często myląca. Transcendencja. To, co transcendentne, nie jest możliwym przedmiotem doświadczenia, choć można je potraktować jako wa­ runek zaistnienia doświadczenia, jak zrobił to Immanuel Kant.17 Radykalna transcendencja jest całkowicie odmienna. To bowiem status lub nie-pozycyjna „pozycja” Ukrytego Boga. Emocjonal­ 17 gwosZ-transcendentałne podstawy moralności u Kanta uchroniły go przed wywodzeniem jej z doświadczenia, a rola doświadczenia w moralnym rozumo­ waniu była co najwyżej problematyczna: „Wszystko więc, co jest empiryczne, nie tylko nie nadaje się wcale na domieszkę do zasady moralności, ale nawet jest w najwyższym stopniu szkodliwe dla czystości samych obyczajów, w których właściwa i ponad wszelką cenę wyższa wartość bezwzględnie dobrej woli właś­ nie na tym polega, że zasada czynu wolna jest od wszelkiego wpływu motywów przypadkowych - a tylko takich może dostarczyć doświadczenie. Nie można też dość wiele i dość często ostrzegać przed tą opieszałością albo nawet przed niskim sposobem myślenia w szukaniu zasady pomiędzy empirycznymi pobud­ kami i prawami. Rozum ludzki bowiem w swym znużeniu chętnie spoczywa na tym posłaniu i, śniąc słodkie rojenia (które każą mu zamiast Junony obejmować chmurę), podrzuca moralności bękarta zszytego z części najróżniejszego pocho­ dzenia, który jest podobny do wszystkiego, co w nim widzieć chcemy, tylko nie do cnoty, [zwłaszcza] dla tego, kto raz ją ujrzał w jej prawdziwej postaci”. Im­ manuel Kant, Uzasadnienie metafizyki moralności, przel. Mścisław Wartenberg; przejrzał Roman Ingarden (Warszawa: PWN, 1984), s. 68-69. Sposób, w jaki w tym fragmencie Kant ucieka się ku zróżnicowanemu, hiperbolicznie figura­ tywnemu językowi, można odczytywać jako znak jego emocjonalnego stosunku do problemów, o których pisze. Skłaniają go one nawet do językowych powtó­ rzeń, związków „z nieprawego łoża”, którym się sprzeciwia. W swojej znaczą­ cej modyfikacji Kantowskiej moralności Emile Durkheim także widział nieadekwatność utylitaryzmu i pragmatyzmu jako podstaw dla etyki, ale argumentował na rzecz znaczenia społecznego i historycznego doświadczenia w rozumowaniu moralnym. Szukał także formacji kompromisowej, która bezpośrednio ukazywa­ ła moralność jako „nieczystą” hybrydę tego, co ęwosi-transcendentalne, i tego, co światowe czy doświadczeniowe, w tym ról społecznie strukturyzowanych uczuć, gdzie potrzeba uzupełniała oraz zastępowała obowiązek i konieczność. O Durkheimie, zob. moją książkę Emile Durkheim: Sociologist and Philosopher (Ithaca: Cornell University Press, 1972, wydane ponownie Chicago: University of Chicago Press, 1985, a także w wersji poprawionej, Aurora, Colorado: The Davies Group, 2001).

Doświadczenie i tożsamość

69

nym stanem wierzącego w obliczu takiej boskości lub bytu świę­ tego jest lęk - głęboki lęk, który może nie podlegać złagodzeniu, na przykład, poprzez sakramenty czy rytuały jako procesy media­ cji, dające dostęp do świętości i boskości. Pragnienie lub afirmacja radykalnej transcendencji w tej czy innej formie, na przykład manifestacyjnie religijnej (jak u świę­ tego Augustyna, Blaise’a Pascala czy Sorena Kierkegaarda) lub w formie przemieszczonej w to, co świeckie, w istocie nie­ kiedy w paradoksalnie religijnym ateizmie (jak ma to miejsce w pewnym sensie u Kanta, Derridy czy Lyotarda), stanowi bar­ dzo potężną siłę tradycji zachodniej. Może jej towarzyszyć (jak u de Mana) teoretyczne podkreślanie rygoru, w którym forma­ cje kompromisowe wydają się nie do zaakceptowania, a wszel­ ką dialektyczną czy hermeneutyczną mediację - w tym taką, którą zapewnia doświadczenie i tożsamość - postrzega się jako wątpliwy, choć nieunikniony upadek. Ciała jako takiego moż­ na doświadczać lub wyobrażać je sobie jako źródło podejrzane­ go „fenomenalistycznego” doświadczenia, przedmiot upadły lub dosłowny powód upadków. W pewnym sensie radykalna trans­ cendencja uzyskuje całkowite oczyszczenie - wydostając się po­ nad lub poza ciało, być może poprzez jego skrajne (orgiastyczne lub ascetyczne) wyczerpanie - w stosunku seksualnym, ćwicze­ niach lub poprzez halucynacyjną, lekceważącą ciało, ocierającą się o bezsenność aktywność umysłową. Pojawia się tu również możliwa relacja wobec śmierci, być może popęd śmierci, w tym kompulsywne powtarzanie traumatycznych, wzniosłych scen lub - mówiąc słowami Heideggera - bycie ku śmierci. Każdy inny lub przynajmniej (wielki) Inny może zostać wykluczony, zaka­ zany lub umieszczony poza wszelkim możliwym doświadcze­ niem, a ekstatyczne czy wzniosłe doświadczenie jako takie może okazać się paradoksalnym, rozszczepionym doświadczeniem tej niemożności. Być może szczególnie w zeświecczonym kontek­ ście radykalne przekroczenie norm może okazać się przemiesz­ czeniem transcendencji, gdzie przynajmniej chwilowe uwolnie­ nie od rozumu i rzeczywistości codziennej, w tym instytucji, jest osiągalne (spodziewane) (jakkolwiek iluzoryczne może się to pozornie wydawać). Kiedy każdy inny umieszczany jest jako

70

Rozdział pierwszy

radykalnie inny (jak miało to miejsce w pewnym wymiarze w myśli Derridy), wówczas każdy inny znajduje się w (nie)pozycji radykalnie transcendentnej, niesamowitej, całkowicie nieprze­ zroczystej, dziwnie niepokojącej, teraz być może nieobecnej boskości, do której nie ma dostępu pośrednictwo, zwyczajne relacje społeczne, dialog czy wzajemne oczekiwania. W tej (nie)pozycji każdy inny jest w istocie Innym. Wskazałem na siłę radykalnej transcendencji w tradycji za­ chodniej i na problem, jaki stawia ona przed koncepcją doświad­ czenia, jak również tożsamości, realizmu, rozumu i znaczenia tego, co społeczne, a nawet polityczne. (W pewnym nurcie myśli i prak­ tyki chrześcijańskiej tożsamość jest nieodwracalnie oddzielona, lęk - wszechogarniający, rozum jest „dziwką” lub „szmatą”, co­ dzienna rzeczywistość - iluzoryczna lub względnie bezładna, spo­ łeczeństwo jest sceną divertissement, a podstawowym problemem staje się skok wiary w stronę tego, co niemożliwe lub skandaliczne z racjonalnego punktu widzenia.) Jednak siła (pragnienie) radykal­ nej transcendencji, choć nie podporządkowuje się zapośredniczeniu, może zderzyć się z podkreślaniem znaczenia testu rzeczywi­ stości, instytucji, interakcji społecznych, sprawiedliwości, a także pozornie niemożliwych formacji kompromisowych. Uważam, że relacja między tym, co transcendentne, a tym, co immanentne, jest kluczowym, jeśli nie najbardziej kluczo­ wym, przykładem niewspółmiemości na Zachodzie. Sądzę tak­ że, że przenosi się ją na kwestie tak pozornie różne, jak relacja między jednostką (lub ,ja”) a społeczeństwem, znak (lub zna­ czące) i znaczenie czy wzniosłość i piękno.18 Można zignorować 18 Choć relacja między transcendencją a immanencją jest kluczowa, szcze­ gólnie w zachodniej religii i filozofii, problem niewspółmiemości wzrasta w po­ litycznie silnych formach, kiedy tylko pojawiają się żądania suwerenności lub absolutu. Takie żądania zazwyczaj dzielą grupy, które mogą nie mieć żadnych wspólnych podstaw, by osiągnąć kompromis. Można się zastanawiać w odnie­ sieniu do niewspółmiemości, przynajmniej na płaszczyźnie tekstowej i kon­ ceptualnej, czy można, jak w wypadku języków naturalnych, zakładać istnienie zasady wzajemnego przekładu ze złożoną ekonomią wygranych i przegranych, nawet jeśli nie ma żadnego metajęzyka (lub Ursprache) jako tworu rozstrzy­ gającego te żądania. Taka kwestia może zostać postawiona w odniesieniu do relacji między tekstami świętymi lub mistrzowskimi w taki sposób, który może

Doświadczenie i tożsamość

71

nawias lub zaprzeczyć sile radykalnej transcendencji poprzez po­ zornie spójny realizm, materializm czy pragmatyzm. Ale taki gest nigdy nie przekona afirmujących tę siłę lub pochłoniętych przez nią ani nawet tych, dla których teoria uniwersalizująca jest sama w sobie „wzniosłą” lub skrajnie majestatyczną siłą, która wydaje się (niemal rytualnie) oczyszczać , ja”, ustanawiać ascetyczną lub ekstatyczną praktykę i obiecywać oderwanie od przypadkowych (w tym cielesnych) ograniczeń lub uwikłań. Może zatem poja­ wić się społeczna niewspółmiemość między przeciwnymi grupa­ mi o fundamentalnie niezgodnych przekonaniach i niemożliwych do negocjacji potrzebach. Uznanie siły (lub pragnienia) radykalnej transcendencji i towarzyszących jej paradoksów oraz równoczes­ ny nacisk na przekładalność lub przynajmniej zgodność pozor­ nych niewspółmiemości może stanowić alternatywę - zgodność byłaby tutaj rozumiana jako uznanie konieczności cierpienia, a na­ wet radość lub niegroźna zdolność żartowania z czyjejś „obecno­ ści” lub upartego obstawania przy swoim. Pociągałoby to za sobą zdolność do uznania znaczenia instytucji w organizacjach życia społecznego oraz wagi przekształcania instytucji poprzez praktykę polityczną i społeczną w interesie większej sprawiedliwości spo­ łecznej, solidarności, niedyskryminacyjnego współdziałania mię­ dzy różnymi grupami. Pozwalałoby to także na uzasadniony re­ alizm, który raczej powinien - sugerowałbym - silnie łączyć się z testem rzeczywistości w sensie psychoanalitycznym, niż pozo­ stawać jedynie pozycją epistemologiczną, bronioną z abstrakcyj­ nych filozoficznych stanowisk. Takie ruchy to zaledwie początek, ale sądzę, że można je uznać za początek niezbędny. Jednym z aspektów potrzeby transcendencji, co chciałbym podkreślić, jest rola lęku. Może okazać się, że wszystko zagarnia i odnosi się zarówno do kryzysu społecznego, jak i niemożliwej do ukojenia melancholii, szczególnie w chwili, kiedy pożądany przedmiot (który może być „martwą” boskością lub zakazanym wielkim „Innym”) postrzega się nie jako nieobecny, ale utraco­ ny, dezorientujący przedmiot utożsamienia. Może on również mieć skutki polityczne i społeczne. Może ona również zostać postawiona w od­ niesieniu do różnych pozycji podmiotowych i tożsamości.

72

Rozdział pierwszy

wywoływać panikę, psychozę albo, prowokować zwrot ku cha­ ryzmatycznym, nawet skrajnie autorytarnym lub faszystowskim alternatywom.19 Jednak afirmując konieczność przeciwdziałania lękowi poprzez procesy społeczne, w tym instytucje, a nawet ry­ tuały (takie jak opłakiwanie), można podkreślać znaczenie lęku w tłumiącym emocje zamknięciu, samozadowoleniu lub pewno­ ści siebie, włączając w to pewność siebie danej dyscypliny. Chciałbym również podkreślić kontrowersyjny charakter pew­ nej polityki tożsamości w ramach różnych dyscyplin, która mar­ ginalizuje lub wyklucza pewne pytania, nalega na zachowanie wyraźnych granic i, traktując ich jako przeciwników, eliminu­ je przedstawicieli innych dyscyplin, odmian tej samej dyscypliny czy społeczeństwa. Afirmacja omylności, jakkolwiek pożądana, nie jest tutaj wystarczająca, dlatego można ją kojarzyć z dyscypli­ narnymi wykluczeniami lub wzgardzeniem. Często też pozostaje ona na emocjonalnie neutralnym poziomie epistemologicznym, który może nie mieć wpływu na motywacje. Natomiast wówczas, gdy pojawia się przestrzeń kompromisu w ramach danej dyscypli­ ny czy podejścia, należy uwzględniać także lęk umożliwiający po­ dążanie za kwestią lub problemem, dokądkolwiek one prowadzą, również w kierunku, który zagraża podstawom całego systemu lub może nie zostać uznany w ramach istniejących parametrów dyscy­ plinarnych. Taki uprawomocniony lęk wydaje się szczególnie po­ trzebny, gdyż podmioty instytucjonalne, takie jak wydziały akade­ mickie, stawiają żądania dyscyplinom czy problemom i same de facto regulują to, co się uprzywilejowuje, dopuszcza, marginalizu­ je czy wyklucza w ramach danej dyscypliny. Trauma. Lęk łączy się z traumą i ideą, że przynajmniej hu­ manistyczne i interpretacyjne społeczno-naukowe dyscypliny powinny w pewien istotny sposób zawsze być w stanie kryzy­ 19 W pewnym sensie to opowieść o kryzysie inwestytury (powołania), jak przedstawia ją Eric Santner w: My Own Private Germany: Daniel Paul Schreber s Secret History ofModernity (Princeton: Princeton University Press, 1996). Ujmując rzecz najprościej, Schreber wziął problemy na siebie, podczas gdy ruch nazistowski przeniósł je na innych i szukał iluzorycznego zbiorowego zbawienia od nich.

Doświadczenie i tożsamość

73

su, włączając w to rodzaj kryzysu tożsamości posttraumatycznej, w którym to, co podlega debacie, dotyczy na tożsamości lub kon­ stytucji dyscypliny jako takiej. Pogląd ów odnosi się szczególnie do takiej sytuacji, kiedy najważniejsze problemy nie są po pro­ stu interdyscyplinarne (wymagają one współpracy lub połącze­ nia różnych dyscyplin w celu ich „rozwiązania”), ale sytuują się w poprzek dyscyplin, co polega na tym, że przekraczają one gra­ nice istniejących dyscyplin i nie należą do żadnej z nich ani żad­ na z nich nie rozwiązuje ich należycie. Jednym z takich proble­ mów jest trauma. Chciałbym zauważyć, że John Toews nie podejmuje problemu traumy, a Joan Scott dotyka go zaledwie, ale nie rozwija. Poja­ wia się on w odniesieniu do drugiej interpretacji czy też odczyta­ nia doświadczenia Sama Delany „falującej masy nagich męskich ciał”, widzianej w przytłumionym niebieskim świetle w łaźni.20 W przeciwieństwie do pierwszej interpretacji, która opiera się na dość prostym doświadczeniu tożsamości, Scott odnotowuje, że Sam Delany podsuwa inne odczytanie: „Inny rodzaj odczytania, bliższy zainteresowaniu Delany’a kwestiami pamięci i podmio­ towości w jego autobiografii, traktuje to wydarzenie [w łaźni] odmiennie” (34-35). Nie jest powiedziane w tekście Scott, w jaki sposób doświadczenie konwersji, odwołujące się do powtórzenia z transformacyjną zmianą (tutaj drugie odczytanie lub zastąpie­ nie interpretacji) i przynoszące możliwie traumatyczną różnicę czy zerwanie w (samo)rozumieniu, odciska się na teorii radykal­ nego konstruktywizmu dyskursywnego. Rola tego przesunięcia w jej ujęciu jest jednak warta odnotowania. Warto pamiętać, że niekiedy traumatyczna rola doświadczenia apostazji w życiu nowoczesnym odgrywa najbardziej oczywistą rolę w utracie religii, kiedy język i rytuał religijny przestają przy­ stawać do siebiej ako znaczące i się rozpadaj ą. Można doświadczyć tego również w świeckich orientacjach, teoriach czy ideologiach, oczywiście w wypadku marksizmu oraz, co mniej oczywiste, w odniesieniu do derridiańskiej czy demanowskiej dekonstrukcji, lacanizmu, freudyzmu czy innych formacji teoretycznych 20 Cyt. za: Scott, Experience, s. 34.

74

Rozdział pierwszy

i perspektyw metodologicznych. Zaakceptowanie jednej z nich stanowi złożony proces, w ramach którego występują pewne ele­ menty konwersji, które można odnieść zarówno do przywiąza­ nia, a niekiedy dogmatyzmu inicjujących, jak do braku zaintere­ sowania, lekceważenia czy być może nawet nietolerancji wobec wszelkiego podejścia krytycznego do tej teorii czy gwasż-świętych tekstów mistrza. Apostazja może być po części związana z racjonalnym argumentem i uznaniem słabości danej orientacji w odniesieniu do pewnych problemów, ale uwzględnia ona tak­ że emocjonalne rozłączenie i poczucie, że formacja dyskursywna nie daje się już utrzymać w sposób, który zapewnia tak egzysten­ cjalny, jak intelektualny udział. W tym sensie apostazja zosta­ ła słusznie porównana z odkochiwaniem się, które podobnie jak zakochiwanie się jest zarówno performatywnie odgrywane, jak również przyswajane jako doświadczenie. John Zammito w swojej błyskotliwej krytyce nie uwzględnia przesunięcia, jakiego dokonuje Scott, odczytując Delany’a. Prze­ chodzi on nad traumą, nie poświęcając jej należytej uwagi. Pisze: „Psychologiczne »nieprzejrzystości« są istotnym problemem, ale samo istnienie takich kategorii [podkr. autora] jak »trauma« su­ geruje, że nie jesteśmy całkowicie bez zasobów i że aby je wyko­ rzystać, musimy użyć innych »doświadczeń«, które pozwolą nam pochwycić opresjonowanych” (292-293). Tutaj sam Zammito, jak się zdaje, wykonuje zwrot lingwistyczny czy też staje się pantekstualistąw dość niekonwencjonalnym sensie. Można by oczywiście sparodiować jego wypowiedź w następujący sposób: „Powszechne występowanie niedożywienia jest ważnym problemem, ale samo istnienie takich kategorii jak »dostawy żywności« sugeruje, że nie jesteśmy całkowicie pozbawieni zasobów”. Zasadniczy problem polega na tym, że relacja doświadczenia do traumy rodzi kwestie wymagające znacznie poważniejszego potraktowania niż afirmacja, poprzez którą możemy uciekać się do pewnych kategorii, a na­ wet do innych doświadczeń, aby wyjść poza milczenie i zbliżyć się do doświadczenia traumy. W istocie to, jak podchodzić do swo­ ich i cudzych traum i jak je badać, jest istotną kwestią, która sta­ wia wiele pytań, w tym o rolę utożsamienia, kompulsywne rozgry­ wanie w działaniu, empatię, przepracowywanie i przepracowanie.

Doświadczenie i tożsamość

75

Wątpię, czy rzeczywiście ponowne przeżywanie, a nawet zbliża­ nie się do doświadczenia określonych traum (powiedzmy, traum ofiar Holocaustu czy molestowania dzieci) jest pożądane (choć może równie dobrze wzbudzać respekt), ale staję po stronie emo­ cjonalnego szoku i emapatii z ich ofiarami. Walter Benjamin podejmuje niektóre z tych problemów, do­ konując rozróżnienia naErlebnis i Erfahrung. Erlebnis to niezintegrowane doświadczenie, takie jak wstrząs czy trauma (uraz), na przykład niesławne Fronterlebnis - traumatyczne doświadczenie (często przecenianie jako ekstatyczne czy wzniosłe) żołnierzy na froncie I wojny światowej.21 Erfahrung to stosunkowo sprawnie zintegrowane doświadczenie odnoszące się do takich procedur, jak opowiadanie czy narracja (choć, moim zdaniem, narracja nie musi być zamknięta, aby odnosić się do Erfahrung'). Według słownika 21 Dowodzę, że w nazistowskiej ideologii i praktyce istniała próba prze­ cenienia tego, co traumatyczne, jako tego, co wzniosłe. Zob. moją książkę Re­ presenting the Holocauts: History, Theory, Trauma oraz History and Memory after Auschwitz. Ponadto zob. omówienie kwestii Fronterlebnis i związanych z nią „wzniosłych” lub ekstatycznych doświadczeń w: Klaus Theweleit, Male Fantasies, tom 2, przeł. Erica Carter i Chris Turner we współpracy ze Stephenem Conwayem (1978; Minneapolis: University of Minnesota Press, 1989). Zob. także apologetyczną książkę Georges'a Sorela Reflections on Violecne, przeł. T.E. Hulme (1915; New York: Peter Smith, 1941), w której często podejmo­ wanym wątkiem jest „wzniosłość” w odniesieniu do zbawczej przemocy pro­ letariackiej. Warto także wspomnieć interesujące omówienie i obronę pewnych form wzniosłości w: Thomas Weiskel, The Romantic Sublime: Studies in the Structure and Psychology of Transcendence (1976; Baltimore: Johns Hopkins University Press, 1986). Odwołując się do wątpliwej roli doświadczenia w Lebensphilosophie, Victor Klemperer we wpisie do swego dziennika z 25 kwiet­ nia 1937 roku poczynił następującą obserwację: „Często powracające słowo: ‘Doświadczenie’. Kiedy tylko jakiś Gauleiter czy dowódca SS, jeden z mniej­ szych, a większość mniejszych podporządkowanych bogów mówi, kiedy się nie słyszy ich mowy, ale jej ‘doświadcza’. Eva [nieżydowska żona Klemperera] celnie zauważa, że było to tutaj już przed narodowym socjalizmem. Z pewnoś­ cią można to znaleźć w prądach, które go stworzyły.” I Will Bear Witness: A Di­ ary of the Nazi Years 1933-1941, przeł. Martin Chalmers (1995; New York: Random House, 1998), s. 216. Klemperer był niemieckim Żydem, który prze­ szedł na protestantyzm i udało mu się przeżyć w Dreźnie, gdzie spotykały go rozmaite formy opresji przez cały okres trwania Trzeciej Rzeszy. Był wiernym wyznawcą wartości Oświecenia, a także niemieckim patriotą, który wierzył, że naziści byli „nie-niemieccy”.

76

Rozdział pierwszy

psychoanalitycznego, którym posługuję się ostatnio, Erlebnis można odnieść do rozegrania w działaniu, a Erfahrung do pro­ cesów przepracowania, w tym nie tylko narracji, ale także opła­ kiwania oraz krytycznej myśli i praktyki. Myślę również, że w odniesieniu do poważnych traum osoby straumatyzowane, jak również na odpowiednio innym poziomie ci, którzy empatycznie na nie reagują, mogą nigdy nie przekroczyć rozegrania w działaniu czy też kompulsywnego opętania przez przeszłość i powtarzania jej w niekontrolowany sposób. Jednak wydaje mi się również, że rozgrywaniu w działaniu można przeciwdziałać za pomocą procesów przepracowania. Problem traumy oraz jej związków z historiografią i w ogóle reprezentacją jest kluczową kwestią, którą powinien konsekwentnie podejmować każdy, kto posługuje się koncepcją doświadczenia. W odniesieniu do traumy znajduje również zastosowanie roz­ różnienie między wydarzeniem (lub wydarzeniami) traumatycz­ nym (lub traumatyzującym) a doświadczeniem traumatycznym. Wydarzenie historycznej traumy jest punktowe i pozwala się da­ tować. Należy do przeszłości. Doświadczenie nie jest punkto­ we i ma nieuchwytny wymiar, jak długo odnosi się do przeszło­ ści, która nie przeminęła - przeszłości, która nachalnie nawiedza teraźniejszość i może blokować lub udaremniać przyszłe moż­ liwości. Tak zwana pamięć traumatyczna przenosi ze sobą do teraźniejszości i przyszłości doświadczenie, w ramach którego wydarzenia są ponownie kompulsywnie doświadczane tak, jak­ by między przeszłością a teraźniejszością nie istniała żadna od­ ległość ani różnica. W pamięci traumatycznej przeszłość nie jest po prostu zamkniętą i skończoną historią. Wciąż żyje w doświad­ czeniu i nawiedza czy mami jednostkę lub zbiorowość (w wy­ padku wspólnych wydarzeń traumatycznych) i, aby została za­ pamiętana, musi zostać przepracowana z pewną dozą świadomej kontroli i krytyczną perspektywą umożliwiającą przetrwanie i, w najlepszym wypadku, etyczną i polityczną sprawczość w te­ raźniejszości. Jedną z największych trudności jest to, jak prze­ pracować doświadczenie tych wydarzeń w wykonalny, etycznie i politycznie pożądany sposób, by poradzić sobie z osobistymi i zbiorowymi traumami, nawiedzającymi ocalonych, ich bliskich

Doświadczenie i tożsamość

77

a w niektórych wypadkach także żyjących w tym obciążającym dziedzictwie lub reagujących empatycznie na żywą przeszłość i tych, którzy do niej należą.22 W odniesieniu do tworzenia się podmiotowości szczególne miejsce należy przyznać traumie fundującej w życiu jednostek i zbiorowości. Trauma fundująca to rzeczywiste lub wyobrażo­ ne wydarzenie (lub seria wydarzeń granicznych lub skrajnych), które problematyzuje kwestię tożsamości jako takiej, choć para­ doksalnie może ono samo stać się podstawą tożsamości indywi­ dualnej lub zbiorowej. Można je przeżywać jako doświadczenie konwersji i apostazji, a nawet ich sekwencji lub nakładania się na siebie; trauma dezorientuje i może zmienić kierunek biegu życia. Trauma fundująca może odnosić się do „mistycznego” doświad­ czenia pozornie niezapośredniczonego - albo mniej lub bardziej problematycznie w nie przekształcać - zaświadczania lub obja­ wienia, a także stać się podstawą nowej tożsamości. Przywołaj­ my przykład świętego Pawła w drodze do Damaszku, który zostaje wezwany przez Boga i doświadcza przemiany z oprawcy chrześcijan w ucznia Chrystusa i budowniczego instytucji Kościo­ ła, jak również performatywnie odgrywa tę przemianę. Pomyśl­ my także o świeckich analogiach doświadczenia apostazji/nawrócenia, takich jak pierwotny wybór bycia przez Sartre’a i częste 22 Zob. obszerną refleksję nad doświadczeniem w: Angelika Rauch, The Hieroglyph of Tradition: Freud, Benjamin, Gadamer, Novalis, Kant (Mad­ son, N.J.: Associated University Press, 2000), choć studium to nie kładzie naci­ sku na rolę empatii w rozumieniu i rozpoczyna się od przedstawienia deskryptywnej opozycji między historią a tradycją, gdzie doświadczenie i pamięć stoją po stronie tradycji. W swojej analizie Rauch dochodzi do rozwinięcia bardziej złożonych relacji między kluczowymi koncepcjami i przywołuje psychoanalizę, starając się włączyć relację afektu i wyobraźni do języka figuratywnego czy ale­ gorii. Uprzywilejowuje ona melancholię, nieujarzmiony afekt i „wstrząsowe do­ świadczenie traumy”, a także porównuje „każde doświadczenie” w taki sposób, w jaki wpływa na umysł podmiotu”, do „spóźnionych skutków traumy” (80), tym samym narażając się na zrównanie ponadhistorycznej czy strukturalnej traumy z traumą historyczną. Ale pewne aspekty jej analizy odpowiadają niestereotypowemu, krytycznemu rozumieniu przepracowania przeszłości, szczególnie zaś jej wrażliwość na dynamikę przeniesieniową, obrona Erfahrung, nacisk, jaki kładzie zarówno na uznanie straty jako straty, jak i odmienności innego, a także jej kryty­ ka negowania traumy w łagodzących narracjach i interpretacjach.

78

Rozdział pierwszy

błędne łączenie go z le vécu (przeżytym doświadczeniem), a tak­ że jego skutki dla ponownego wyrażenia biegu życia. Niektóre z najbardziej skrajnych i zgubnych doświadczeń, w tym te zwią­ zane z fundamentalną utratą, mogą zostać przekształcone w traumy fundujące jako (na rozmaitych zasadach uznane za zasłużone lub niezasłużone) fundamenty życia jednostkowego i zbiorowe­ go. Dlatego też niewolnictwo i Holocaust stały się wyznacznikami tożsamości zbiorowej i w dyskusyjny sposób traumami fundujący­ mi dla grup żyjących z tym brzemiennym dziedzictwem. Można zapytać, czy każda grupa, która w jakimś sensie jest grupą egzy­ stencjalną, lub locus zaangażowania, którego członkowie afirrnują (i mogą odczuwać presję, by afirmować) tożsamość zbiorową, mają w swojej przeszłości lub mitologii (często w swojej zmitologizowanej przeszłości) jakąś traumę, która stała się fundująca i sta­ nowi źródło tożsamości zarówno dla tych, którzy rzeczywiście ją przeżyli, jak i, na inny sposób, dla urodzonych w czasie, gdy mo­ gli doświadczyć tylko jej następstw. W swoim być może najbar­ dziej politycznie ważkim aspekcie trauma założycielska może być dla grupy uciskanej lub osoby znieważanej sposobem na odzyska­ nie historii i przekształcenie jej w mniej lub bardziej sankcjonu­ jące podstawy życia w teraźniejszości. Jednak tak długo, jak zafiksowuje ona jednostkę obsesyjnie na dawnych krzywdach czy wątpliwej dynamice, a nawet narzuca ich kompulsywne odgrywa­ nie, może także podważyć potrzebę pogodzenia się z przeszłością w sposób, który konstruktywnie łączy egzystencjalne, społeczne i polityczne wymogi z możliwościami aktualnej sytuacji. Nieświadome. Inną ważną grupą problemów, które nie cał­ kiem obejmuje wspomniana koncepcja doświadczenia, jest to, co nieświadome, a dokładniej, nieświadome procesy, takie jak prze­ mieszczenie, kondensacja, stłumienie, zaprzeczenie, wyparcie i kompulsywne powtarzanie (związane z rozgrywaniem w dzia­ łaniu traumy). Procesy, o których mogę tu jedynie napomknąć, wpływają na doświadczenie, ale na tyle, na ile pozostają nieświa­ dome, sąw pewnym sensie niebezpośrednio doświadczane. Szcze­ gólnie interesująca w tym kontekście jest rola opóźnienia czy też - jak mawiał Freud - Nachträglichkeit. Według Freuda istnieje

Doświadczenie i tożsamość

79

okres latencji między pierwotnym, potencjalnie traumatyzującym wydarzeniem a późniejszym zdarzeniem, które w pewnym sen­ sie przywołało je i spowodowało reakcję traumatyczną. Trauma zależy od interwału czy też okresu latencji między wydarzenia­ mi - interwału, który nie jest jako taki doświadczany, ale odno­ si się do bardzo intensywnej formy doświadczenia w rozgrywaniu w działaniu lub kompulsywnym powtarzaniu przeszłości, formy doświadczanej tak, jakby była w pełni obecna. Można się tu także odwoływać do roli spóźnionych rozpoznań w następstwie upływu czasu i do serii następujących po sobie zdarzeń, które umożliwia­ ją zobaczenie w przeszłości tego, czego podmioty (w tym ,ja”) nie mogły w ten sam sposób zobaczyć. Na przykład Heideggera czyta się inaczej po ujawnieniu aspektów jego przeszłości, które albo nie były znane, albo zostały uznane za nieistotne w poprzed­ nich odczytaniach. Nawet jeśli powróci się do wcześniejszych od­ czytań, jest się zmuszonym do przedstawienia innych ich uzasad­ nień, które uwzględniają późniejsze odkrycia, nawet jeśli czyni się to tylko po to, by podważyć ich zasadność. Inaczej można także postrzegać pewne ruchy czy idee okresu międzywojennego w świetle późniejszych zdarzeń, takich jak reżim nazistowski. Te spóźnione rozpoznania nie pociągają za sobą teleologicznej wi­ zji historii i nieporozumieniem byłoby postrzeganie ich jako zwy­ kłych anachronizmów. Pozwalają one jednak stawiać pytania do­ tyczące przeszłości, których nie zadawali sobie jej uczestnicy. Ani oni, ani my jednak w sposób konieczny nie doświadczyliśmy tych pośrednich wydarzeń ani czynników, które umożliwiająspóźnione rozpoznania. Wydarzenia te, co ciekawe, pozostająw quasi-transcendentalnej roli kantowskich warunków możliwości. Śmiech. Dla Freuda wybuch śmiechu nie podlega całkowicie świadomej kontroli ani nie jest woluntarystycznie strategiczny, gdyż wiąże się z uwolnieniem stłumionych sił. (W istocie istnie­ je subtelna paleta doświadczeń śmiechu, rozmaite relacje wobec możliwych użyć kontrolowanych czy strategicznych, od nieśmia­ łego uśmiechu czy ironicznego chichotu po „zaraźliwą” weso­ łość i śmiech tubalny.) W pewnym sensie doświadczamy więc śmiechu, który może mieć krytyczne lub terapeutyczne skutki.

80

Rozdział pierwszy

Śmiech dotyczy także tożsamości i pozycji podmiotowych. Czę­ sto, być może najczęściej, zajmuje się on krzywdzącymi rozróż­ nieniami, a może nawet się im sprzeciwia, niekiedy ocierając się o pożądaną możliwość dowcipu bez pointy lub przynajmniej z pointą niestabilną, która kontestuje i podważa samą siebie. Dla­ tego też relacja dowcipu do przesądu i dyskryminacji jest złożo­ na i wewnętrznie podzielona. Podobnie jak jego stosunek do rea­ lizmu i rozumu, idący pod prąd trwałej trzeźwości przynajmniej niektórych z ich naczelnych form. W każdym razie śmiechu nie da się zredukować do realizmu czy rozumu, a będąc doświad­ czeniem, które nie podporządkowuje się dominującym, a nawet wyidealizowanym koncepcjom (doświadczenia jako świadome­ go, związanego ze sprawczością, epistemocentrycznego), przy­ pomina on traumę. Śmiech może jednak łączyć się z doświadcze­ niem uczenia się i nie musi odpowiadać rozumowi oraz pewnym formom realizmu (na przykład realizmu groteskowego czy kry­ tycznego). Może być niewspółmierny z rozumem i z, przynaj­ mniej ograniczonym, trwale rozsądnym realizmem. Może on także odgrywać społeczno-polityczną rolę zarówno w krytyko­ waniu pewnych polityk i praktyk lub ich zwolenników, jak pew­ nych relacji w łonie grupy. Kilka dowcipów może pomóc w zobrazowaniu tezy, którą przed chwilą sformułowałem dość abstrakcyjnie i w sposób na­ zbyt umiarkowany. Po pierwsze, stary dowcip, który krążył ja­ kiś czas temu, w istocie tak dawno, że młodsze pokolenie mogło go nie słyszeć. Pytanie: „Co otrzyma się w wyniku skrzyżowa­ nia mafioso z dekonstrukcjonistą?” Odpowiedź: „Kogoś, kto składa ci propozycję, której nie rozumiesz”. Gdybym opowia­ dał ten dowcip, postarałbym się zniszczyć pointę, dodając: „Ten dowcip dotyczy mnie osobiście przynajmniej na dwa sposoby”. Opóźniony efekt dodatkowej wypowiedzi zależałby oczywiście od tego, że nie określiłbym tych dwóch sposobów, które - po krótkim czasie - staną się oczywiste. Postaram się sparafrazować z pamięci jeszcze dwa dowcipy z repertuaru komika, Rity Rudner. Pierwszy dotyczy wspólnych doświadczeń osób zajmują­ cych różne pozycje podmiotowe. Rudner opowiada, jak rodziła, z mężem u swego boku, zachęcającym: „Przyj, przyj”. I zadała

Doświadczenie i tożsamość

81

sobie pytanie: „Czy to naprawdę jest wspólne doświadczenie? Chciałabym przynajmniej, żeby leżał obok mnie na stole i depilowano mu woskiem nogi”. Drugi, nieco zmodyfikowany dow­ cip Rudner zderza ze sobą rozbieżne doświadczenia partnera, mając na względzie tworzenie empatycznej relacji z podmiotem. „Mężczyźni z przekłutymi uszami są lepszymi partnerami, po­ nieważ mieli dwa zasadnicze doświadczenia: kupowali biżute­ rię i odczuwali ból”. Pozycje podmiotowe. Można zajmować pozycję podmioto­ wą, wcale jej nie doświadczając. Często jej doświadczenie za­ leży od naznaczenia, niekiedy uwłaczającego naznaczenia po­ chodzącego od innych. Ale pozycje podmiotowe są kluczowe zarówno dla doświadczenia, jak tożsamości. Tworzenie się tożsamości można nawet zdefiniować w kategoriach nieesencjalistycznych jako problematyczną próbę skonfigurowania i, w pewien sposób, skoordynowania pozycji podmiotowych-wprocesie. Taka próba wiązałaby się z ograniczoną, ale ważną rolą odpowiedzialnych podmiotów i grup, mogących tworzyć nowe pozycje podmiotowe (niepoddanych, na przykład, wiktymizacji). W odniesieniu do pozycji podmiotowych i ich roli w życiu społecznym można zapytać, czy kiedykolwiek istnia­ ła polityka, która w pewnym istotnym sensie nie byłaby polity­ ką tożsamości, i czy krytykę pewnych form polityki tożsamości, często pośrednio, formułuje się na korzyść innych (często idea­ lizowanych przeszłych lub utopijnych) form polityki tożsamo­ ści (na przykład nostalgia za latami 60., wyidealizowanymi lub pamiętanymi wybiórczo jako okres rozkwitu wartości uniwersa­ listycznych i polityki przymierza). Pośród standardowych pozycji podmiotowych, które należy uwzględnić w każdej dyskusji o tożsamości, znajdują się nastę­ pujące (mogą one być wielorakie lub wewnętrznie podzielone): seksualność, płeć kulturowa, rodzina, język, narodowość, etniczność, klasa, „rasa”, religia lub świecka ideologia, zawód, a czasa­ mi przynależność do dyscypliny. Debaty o tożsamości i jej two­ rzeniu często dotyczą rzeczywistego i pożądanego szeregowania czy też - ujmując rzecz bardziej ogólnie - relacji i możliwego

82

Rozdział pierwszy

skoordynowania lub integrowania pozycji podmiotowych. Doty­ czą one także możliwości komunikacji i współpracy lub konfliktu między pozycjami podmiotowymi w ramach podmiotu oraz dys­ trybuowanymi pośród różnych jednostek lub grup. Jedne pozycje podmiotowe trudniej zmienić niż inne. Dla większości osób, na przykład, operacja zmiany płci, ze wszystkimi towarzyszącymi jej modyfikacjami, sięga bardzo głęboko w tożsamość, co więk­ szość z nas dziś rozumie. Zmiana zawodu byłaby mniej znaczą­ ca, choć drastyczna (powiedzmy, z bogatego bankiera we włó­ częgę), pociągałaby za sobą zasadnicze zmiany w tożsamości. Chciałbym zauważyć, że we wspomnianym artykule John Toews nie odnosi w sposób spójny koncepcji doświadczenia do pozycji podmiotowej ani nie opisuje rozróżnienia między pozycja­ mi podmiotowymi historyków a pozycjami podmiotowymi przed­ miotów ich badań. Chciałbym tu sformułować kilka ważkich py­ tań: czy historyk powinien ujawniać swoje pozycje podmiotowe w takim stopniu, że stają się one ważne dla jej/jego badań lub ar­ gumentów? Czy ważne jest na przykład, że historyk Holocaustu to ocalony, dziecko ocalone, dziecko oprawcy, Izraelczyk, Palestyń­ czyk, nie-Żyd (Aryjczyk) i tak dalej? Czy można argumentować bardziej zasadnie na rzecz auto-etnografii niż indywidualnej, nie­ kiedy narcystycznej, autobiografii? Czy historyk powinien trakto­ wać w ten sam sposób oprawców, ofiary, świadków, kolaboran­ tów, ratujących ofiary itd., szczególnie w odniesieniu do wydarzeń granicznych i ekstremalnych, które pociągają za sobą traumę? W jakim stopniu można określić, co dokładnie w pracy historyka ma odnosić się do jego własnego doświadczenia? W jaki sposób łą­ czy się jego własne doświadczenie z doświadczeniem osób, będą­ cych przedmiotem analizy? Czy w życiu społecznym i badaniach naukowych konieczne jest wypracowanie pozycji podmiotowych, które nie byłyby identyczne z pozycjami badanych (te ostatnie czę­ sto mają raczej tendencję do zasadzania się na procesach wiktymizacji)? Kwestie te nie pojawiają się tu w ramach abstrakcyjnie te­ oretycznego podejścia do problemów. Nie wyłaniają się one także w ramach postawy neopozytywistycznej ani w historiografii, która opiera się na konwencjonalnym, samowystarczalnym modelu ba­ dań. Nawet jeśli się pojawiają, można traktować je problematycz­

Doświadczenie i tożsamość

83

nie, szczególnie kiedy relacja z innym zasadza się nie na uznającej odmienność empatii, ale na włączającej i projekcyjnej identyfika­ cji oraz fikcjonalizacji, jak w wypadku Gorliwych katów Hitlera Daniela Jonaha Goldhagena.23 Zauważyłem na początku, że problem tego, jak odnosić swoje doświadczenie do doświadczenia innych, nie wydaj e się znaczący ani ważny dla tego, kto analizuje swoją własną grupę lub naród.24 Powinien on jednak budzić zainteresowanie z pewnego istotnego względu. Zawsze występują mniej lub bardziej ważne i subtelne rozróżnienia między , ja” a tymi, którzy stanowią przedmiot mo­ ich badań, jak również różnice we mnie samym (i w innych), które zarówno sprawiają, że wszelka tożsamość staje się problematycz­ na, jak również mogą umożliwić odnoszenie się do tożsamości z bardziej subtelnego i przekonującego punktu widzenia. Cho­ dzi tu o to, by zmierzyć się z różnymi pozycjami podmiotowymi i tożsamościami i pracować na ich rzecz. Zasugerowałem, że two­ rzenie się tożsamości jest kwestią uznania własnych pozycji pod­ miotowych i pogodzenia się z nimi, skoordynowania, przeanalizo­ wania ich przystawalności lub nieprzystawalności, przetestowania ich i albo uprawomocnienia w procesie reprodukcji czy odnawia­ nia, albo przekształcenia poprzez kwestionowanie i pracę nad, ja” i społeczeństwem. Wszelka wynikająca stąd tożsamość byłaby co najwyżej wewnętrznie dialogiczna i w sposób samokrytyczny spójna. Ponadto o tyle, o ile doświadczenie stanowi jedną z pod­

23 Daniel Jonah Goldhagen, Gorliwi kaci Hitlera: zwyczajni Niemcy i Ho­ locaust, przel. Wiesław Horabik (Warszawa: Prószyński i S-ka, 1999). Zob. moje omówienie w: Writing History, Writing Trauma, rozdz. 4. 24 Należy oczywiście zauważyć, że badanie własnej grupy uzasadnione jest w takim stopniu, w jakim została ona zaniedbana, zlekceważona lub tendencyj­ nie przedstawiona, a jej badanie jest częścią większego procesu przedkładania uzasadnionych żądań, szczególnie w odniesieniu do grup uciskanych i pod­ porządkowanych. Ponadto wątpliwa forma skierowanego na siebie, a nawet narcystycznego badania była typowa dla grup dominujących, które traktowały swojej własne działania albo jako nadrzędny, a nawet wyjątkowy przedmiot zainteresowania, albo jako centrum, do którego wszystko inne się odnosi. Ka­ nony, jak również rozmaite pola badań, nawet kiedy domyślnie zostały skie­ rowane na analizowanie innych, często zwrócone były na siebie, co stanowiło jedną z ich najbardziej spornych cech.

84

Rozdział pierwszy

staw (jeśli nie najważniejszą podstawę) tożsamości, problematyka doświadczenia przenosi się na tożsamość. Wspomniałem już, iż praktyka oznaczania jest koncepcją użyteczną, zaś język kluczową, choć nie jedyną, praktyką ozna­ czania (lub nagromadzeniem praktyk oznaczania). Język czę­ sto bywa w naszej kulturze uprzywilejowywany w sposób, który chciałoby się zakwestionować. Stanowi on (podobnie jak rozum, a nawet afekt) jedno z kryteriów służących do odróżniania istot ludzkich od nieludzi, zazwyczaj w sposób krzywdzący dla tych drugich. Ludzi niepokoi zazwyczaj, kiedy ta dystynkcja zostaje zachwiana (co powinno mieć miejsce). Uznajemy również ję­ zyk za najistotniejszy, używając go do analizowania wszystkich innych praktyk oznaczania oraz do ograniczania, podporząd­ kowywania czy wykluczania z użycia innych praktyk oznacza­ nia. (Każdy - a ja najbardziej ze wszystkich - byłby co najmniej zdziwiony, gdybym próbując opisać problem doświadczenia i tożsamości, zaczął tańczyć lub grać na instrumencie, natomiast mniej - gdybym od czasu do czasu pomrukiwał.) Warto zauważyć, że u Toewsa doświadczenie i znaczenie pozostają koncepcjami podstawowymi, jeśli nie założycielskimi. W tej triangulacji język - być może praktyka oznaczania w ogó­ le - znajduje się na poziomie, który wydaje się znacząco od­ mienny: to pośredniczenie. (Chodzi o wyobrażenie sobie trójką­ ta, który u podstawy miałby doświadczenie i znaczenie, a język u swego wierzchołka, przy czym język przekształcałby doświad­ czenie w znaczenie.) Gest ten służy nieuprzywilejowywaniu ję­ zyka, aczkolwiek odbywa się to kosztem niedookreślenia zarów­ no doświadczenia, jak znaczenia. Jak jednak wówczas określić często złożone doświadczenie używania języka - powiedzmy, doświadczenie mówienia, słuchania, czytania czy pisania? Weźmy za przykład doświadczenie dziecka z niższej klasy społecznej, mówiącego w otoczeniu klasy wyższej, kobiety zabierającej głos na zebraniu kierownictwa albo dwu- lub wielojęzycznej osoby zwracającej się do jednojęzycznego urzędnika (lub czytelnika) kompetentnego tylko w języku dominującym. Dla wielu akade­ mików pisanie czy mówienie na forum może być trudnym do­ świadczeniem, doświadczeniem tak wymagającym, jak wiele in­

Doświadczenie i tożsamość

85

nych. Ponadto ograniczające procesy uczenia się mówienia oraz, być może nawet bardziej, czytania i pisania wiążąsię z trudnymi, aczkolwiek częściowo umacniającymi, przedsięwzięciami dla każdego, szczególnie dla uciskanych czy niepełnosprawnych.25 (Uzasadniona dekonstrukcja binarnej opozycji między mową a pismem nie powinna zaciemniać „doświadczeniowych” żądań i wymagań nabywania zdolności pisania i czytania w każdej kul­ turze.) Dlaczego te doświadczenia nie są tak doświadczeniowe, jak wszelkie inne doświadczenia, takie jak choćby słuchanie mu­ zyki? Wspominałem, że problem używania języka do omawiania muzyki (podniesiony przez Zammito) implikuje trudne kwestie związane z przekładem, intersubiektywnością i obiektywnością, które nie pojawiająsię w powszechnym przekonaniu, że słuchanie Mozarta nie jest - lub przynajmniej nie tylko czy przede wszyst­ kim - wydarzeniem językowym. W jaki sposób obiektywność stosuje się do analitycznego czy krytycznego analizowania mu­ zyki? W jakim sensie muzyka jest praktyką nadawania znaczeń? W jakim stopniu można postrzegać ją jako wyraz podmiotowo­ ści? Albo czy powiązanie doświadczenia, emocji i subiektyw­ ności, jak również bezpośrednie lub pośrednie uprzywilejowy­ wanie subiektywności i podmiotu jest zasadniczo fałszywe?26 25 Zob. na przykład, Peter Carruthers i Jill Boucher, red. Language and Thought: Interdisciplinary Themes (Cambridge: Cambridge University Press, 1998); Mary Kleges, Woeful Afflictions: Disability and Sentimentality in Vic­ torian America (Philadelfia: University of Pennsylvania Press, 1999); Joseph P. Lash, Helen and Teacher: The Story of Helen Keller and Anne Sullivan (New York: Delta/Seymour Lawrence, 1980); oraz Jeffrey Moussaieff Masson, Lost Prince: The Unsolved Mystery of Kaspar Hauser (New York: Free Press, 1996). Zob. także znakomity artykuł Jamesa Bergera, Helen Keller and Imple­ mentation Helen, „Arizona Quarterly” 58 (2002): 109-37, w którym Berger przedstawia wrażliwą i mającą szeroki zasięg analizę życia Helen Keller jako prototypu lub intertekstu dla istoty obdarzonej sztuczną inteligencją w powieści Richarda Powersa zatytułowanej Galatea 2.2. 26 Zob. ten argument w: Rei Terada, Feeling in Theory: Emotion after the „Death of the Subject” (Cambridge: Harvard University Press, 2001). Choć nie zgadzam się ze wszystkimi złożonymi i subtelnymi argumentami badaczki, w istotnym sensie przychylam się do pewnych ich aspektów, w tym do przeko­ nania, że „doświadczenie [emocja czy afekt] jest doświadczeniem samo-odróżnienia” (156). Nieco wymuszone, choć - trzeba przyznać - pomysłowe, wydaje

86

Rozdział pierwszy

Empatia. Wspominałem już o reakcji empatycznej i uważam, że wszelkie historiograficzne, socjologiczne czy teoretyczne od­ woływanie się do doświadczenia jest nieadekwatne, jeśli nie zda­ my sobie sprawy z problemu empatii, w kontekście relacji badają­ cego wobec doświadczenia badanych. Znaczące wydaje się, że ani Toews, ani Zammito nigdy nie nawiązują do tego problemu, stano­ wiącego rodzaj brakującego ogniwa w ich wywodach. Generalnie empatia wypadała z historycznej agendy częściowo ze względu za­ równo na jej wcześniejsze „romantyczne”, a nawet nieco „mistycz­ ne” zastosowania, jak na profesjonalizację historii pod sztandarem obiektywności, często wąsko definiowanej jako obiektywizm. (Przez „obiektywizm” rozumiem użycie technik ograniczonych do empirycznych i analitycznych w reprezentacji innego jako obiektu wyraźnie oddzielonego od ,ja” podmiotu, badacza czy obserwa­ tora.) Pojęcia przeniesienia i partycypacji obserwatora podważają obiektywizm i powinny także prowadzić w historiografii do kry­ tycznego ponownego przeanalizowania empatii i roli afektu w ro­ zumieniu historycznym. Ujmując rzecz bardziej ogólnie, można je także postrzegać jako podnoszące kwestię zaufania i jego roli jako doświadczenia, którego obecność lub nieobecność otwiera albo zamyka inne możliwości. Zaufanie jest istotną kwestią we wszystkich relacjach społecznych i dotyczy wstępnej chęci po­ znania lub afirmowania wiarygodności interlokutora. Traumatyzacja zaś zazwyczaj wiąże się z zawiedzionym zaufaniem. Proble­ my te oczywiście łączą się następnie z pozycjami podmiotowymi, w tym pozycjami podmiotowymi historyków i badanych. Począt­ kowo możemy skłaniać się do ufania osobom zajmującym podob­ ne do naszych pozycje podmiotowe, a nawet bardziej tym, którzy

mi się odczytanie przez nią na zakończenie łez replikanta z Łowcy androi­ dów jako okazji, która „dramatyzuje fakt, że zniszczenie iluzji podmiotowości nie niszczy emocji, że wręcz przeciwnie, emocja jest znakiem nieobecności tej iluzji” (157). Jak wspomniałem wcześniej, odczytuję tę scenę w znacznie szerszej perspektywie, jako delegitymizującą odwołanie do emocji, rozumiane jako kryterium odróżniające ludzi od innych istot. W ogólniejszej perspektywie twierdzę, że nie istnieje takie zdecydowanie odróżniające kryterium i każde postulowane kryterium nieodmiennie służy celom krzywdzącym i wyklucza zajmowanie się problemem wiktymizacji.

Doświadczenie i tożsamość

87

podobnie wyrażają swoje pozycje podmiotowe w szerszym planie tożsamości. Inni mogą być zmuszeni do przejścia specjalnego te­ stu, który określi, czy są godni zaufania i czy można na nich po­ legać. I trudno wyobrazić sobie, w jaki sposób osoba akceptowa­ na jako empatyczna miałaby nie zostać zaakceptowana jako godna zaufania. W odniesieniu do historiografii zaufanie jest oczywistym składnikiem reakcji danej osoby na badania i argumenty jej kole­ gów - skłonność do zaakceptowania ich rzetelności prima facie i w bardziej wirtualnym sensie może się to również odnosić do relacji tej osoby łączących ją z przeszłością i zmarłymi. Przynaj­ mniej początkowo można ufać lub nie ufać interpretacji zależącej od „udokumentowanej kariery” historyka na danym polu i swoje­ mu przekonaniu, że on lub ona dobrze rozumieją problem, o który chodzi, lub przynajmniej podważają istniejące rozumienia i orien­ tacje w sposób, który wydaje się ambitny lub wart uwagi. Empatia wydaje się szczególnie problematyczna w kontek­ ście wydarzeń traumatycznych oraz relacji wobec nich ofiar i oprawców. Empatię zbyt często myli się z utożsamieniem, szczególnie z utożsamieniem z ofiarą. To pomieszanie prowa­ dzi do idealizacji, a nawet sakralizacji ofiary, jak również często do wytworzenia teatralnego obrazu siebie jako zastępczej ofiary posiadającej doświadczenie zastępcze. (Niektóre aspekty takiego pomieszania można dostrzec w tym, co Shoshana Felman pisała w książce Testimony o roli Claude’a Lanzmanna jako rozmów­ cy w Shoah.2'1) Empatia jest, jak sądzę, doświadczeniem wirtu­ alnym, ale nie zastępczym w tym sensie, że historyk sytuuje się w pozycji innego, nie zajmując jednak jego miejsca ani nie sta­ jąc się substytutem innego, który miałby prawo mówić jego gło­ sem.27 28 Empatia uwzględnia afektywną reakcję wobec innego, 27 Zob. Shoshana Felman, Dori Laub, M.D., Testimony: Crises of Witnes­ sing in Literature, Psychoanalysis, and History (New York: Routledge, 1992), jak również moją dyskusję z Felman w: History and Memory after Auschwitz, szczególnie w kontekście sposobu, w jaki potraktowała Shoah Lanzmanna. 28 Pytanie, czy wobec oprawców powinna pojawić się reakcja empatycz­ na, jest trudne. Całkowite odrzucenie takiej reakcji, czy jej potrzeby, nie za­ bezpiecza przed nieświadomymi procesami utożsamienia czy voyeurystycznego zaangażowania, a może nawet je ułatwić. Skłonny jestem twierdzić, że

88

Rozdział pierwszy

która współdziała w historiografii z różnicą, jak również kry­ tycznym dystansem i analizą. Łączy się to z tym, co nazywam empatycznym niepokojem u świadków drugiego stopnia, w tym historyka, zajmującego jedną ze swoich pozycji podmiotowych. Ów niepokój powinien, jak sądzę, mieć niepodlegające żadnej formule stylistyczne skutki w reprezentacji, na przykład, kie­ dy wystawia na ryzyko harmonizujące czy fetyszyzujące narra­ cje, które przynoszą niezasłużone duchowe pocieszenie lub zna­ czenie. Coś takiego pojawia się niekiedy w hermeneutycznych podejściach (w pewnym sensie na przykład u Charlesa Taylora, w jego Źródłach podmiotowości lub w sposób bardziej dosłowny w rozmaitych przedstawieniach historii Anny Frank).291 wresz­ cie empatyczny niepokój u świadka drugiego stopnia w odnie­ sieniu do traumy wydobywa wątpliwy charakter dążenia do za­ mknięcia lub pełnej dialektycznej syntezy. Pamięć. Koncepcja doświadczenia podnosi także problem pamięci i związku między historią a pamięcią. To, do czego od­ nosimy się jako do doświadczenia, jest zazwyczaj pamięcią do­ świadczenia. Pamięć stała się ostatnimi czasy „gorącym” tema­ tem pośród historyków, wytwarzającym często więcej ciepła niż światła. Debaty o niej są niczym pozostałość wojen kulturowych i kiedy wspomina się pamięć, tożsamość i polityka tożsamości nie ograniczona reakcja empatyczna daje się obronić jako próba zrozumienia w sposób niepewny, nieadekwatny, a nawet świadomie ograniczony - moty­ wacji i zachowania nawet wyjątkowo okrutnych oprawców. Wydaje mi się również, że „wirtualną” podstawę takiej próby stanowi uświadomienie sobie, że w pewnych okolicznościach samemu można zostać doprowadzonym do po­ dobnie skrajnych działań - lub przynajmniej, że nie można być pewnym włas­ nego zachowania, szczególnie jeśli nie zostało się sprawdzonym w podobnych okolicznościach. Taka świadomość czy zdanie sobie sprawy może oczywiście stanowić dobry powód dla uniemożliwiania zaistnienia takich okoliczności czy sytuacji, które ułatwiają wiktymizację. Nie oczekuje się doświadczania wszyst­ kiego ani poddawania się wszystkim „testom”, szczególnie tym, które wiążą się z wiktymizacją. 29 Źródła podmiotowości: narodziny tożsamości nowoczesnej, przeł. Mar­ cin Gruszczyński [i in.], nauk, oprać. Tadeusz Gadacz, wstępem poprzedziła Agata Bielik-Robson (Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN, 2001). Zob. moją dyskusję z Taylorem w Representing the Holocaust, s. 183-187.

Doświadczenie i tożsamość

89

pozostają daleko z tyłu. Jednak historycy, jak sądzę, często lekce­ ważą rolę tego, co można nazwać dyscyplinarną polityką tożsa­ mości, którą odtwarzają nie problematyzując jej ani nie traktując krytycznie. W istocie krytyka polityki tożsamości w społeczeń­ stwie często jest sama w sobie przykładem dyscyplinarnej polityki tożsamości, która stara się podpierać profesjonalną tożsamość hi­ storyków, zderzając ich oświecone, racjonalne i obiektywne me­ tody z motywacjami politycznymi i poszukiwaniem kapitału sym­ bolicznego przedmiotu swoich krytycznych analiz. Ta dynamika ujawnia się w sposób dość oczywisty w książce Petera Novicka The Holocaust in American Life, u Joyce Appleby, Lynn Hunt i Margaret Jacob w Telling the Truth about History, u Richarda Evansa w In Defence of History czy u Gerarda Noiriela w Sur la „crise” de l’histoire.Vi Rzeczywiście w książce Telling the Truth about History wielokulturowość i poststrukturalizm przedstawio­ ne są jako siły niszczycielskie dla domniemanego wcześniejsze­ go konsensusu dotyczącego tego, jak opowiadać o przeszłości Sta­ nów Zjednoczonych. U Noiriela to Amerykanie (tj. obcy) niszczą autentyczną jedność historiograficznej szkoły Annales we Fran­ cji - choć często to właśnie osoby związane z tą szkołą formułu­ ją najbardziej wyraziste problemy. W skrócie można powiedzieć, iż najnowsze tendencje uzasadniają pewien sceptycyzm dotyczą­ cy odporności na sztormy przynajmniej niektórych statków, które żeglują pod banderą profesjonalnej historiografii, a nawet zawsty­ dzonej, ascetycznie wypierającej się siebie obiektywności. Ponieważ pamięć stanowi istotną część (w istocie niekiedy metonimię) doświadczenia, problem relacji między historią a pa­ mięcią jest jedną z wersji - na nieco mniejszą skalę - proble­ mu relacji między historią a doświadczeniem. Powtórzę po pro­ stu argument, który rozwijam w pierwszym rozdziale History andMemory after Auschwitz. Historia i pamięć nie powinny być ani przeciwstawiane sobie jako binarne opozycje, ani mylone ze*

30 Joyce Appleby, Lynn Hunt i Margaret Jacob, Telling the Truth about His­ tory (New York: W.W. Norton, 1994); Richard Evans, In Defense of History (New York: W.W. Norton, 1997); Gérard Noiriel, Sur la „crise" de l’histoire (Paris: Belin, 1996).

90

Rozdział pierwszy

sobą. Ich relacje są złożone. Jeden z głównych argumentów, któ­ re przedstawiam, dotyczy tego, że historiografia w sposób najbar­ dziej bezpośredni wpływa na sferę publiczną, a jej charakter nie jest czysto profesjonalny ani techniczny, szczególnie wówczas gdy dotyka problemów pamięci, w tym oczywiście problemów zapominania, tłumienia i unikania.31 W najlepszym wypadku wkładem historiografii w sferę publiczną jest krytycznie przete­ stowana, dokładna pamięć, którą pewne grupy w społeczeństwie mogą uwewnętrznić jako pamiętaną przeszłość. W każdym razie pamięć jako część doświadczenia danej grupy wiąże się ze spo­ sobem, w jaki grupa ta odnosi się do własnej przeszłości w kon­ tekście jej wpływu na teraźniejszość i przyszłość. Statusowi wspólnej pamięci jako modusu doświadczenia w odniesieniu do przeszłości można zaprzeczyć, gdy przyjmie się neo-akademicko-indywidualistyczną, jeśli nie anarchistyczną czy też wąsko prezentystyczną, tak zwaną pragmatyczną, perspektywę. Takie zaprzeczenie i związana z nim argumentacja wydają się bardziej wątpliwe niż to, co krytykują. Chciałbym także zauważyć, że do­ świadczenie pewnego rodzaju, w tym (na różne sposoby) wspól­ na lub zbiorowa pamięć, na początku umożliwia człowiekowi mówienie pewnym głosem i może na pierwszy rzut oka przy­ znać prawo do wiedzy lub rozumienia, w tym jego/jej rolę w ba­ daniu naukowym - może byc zatem czymś, co uwzględnia, ale i przekracza wąskie rozumowanie oparte na faktach, datach i ich analizie. Jednak prawo to musi zostać wyrażone i poparte argu­ mentami w szerszym kontekście dyskursywnym.32 31 Praca Vichy France: Old Guard and New Order, 1940-1944 Roberta Paxtona (opublikowana po angielsku w 1972 roku i w tłumaczeniu francuskim w 1973 jako La France de Vichy, 1940-1944) może zostać potraktowana jako paradygmatyczny przykład książki - co ciekawe, napisanej przez osobę niebędącą obywatelem - która doprowadza do spotkania między profesjonalnym badaniem historycznym a wrażliwym problemem pamięci narodowej, amne­ zji i samorozumienia. Omówienie znaczenia tej pozycji we Francji zob. Henry Rousso, The Vichy Syndrome: History and Memory in France since 1944, przeł. Arthur Goldhammer (Cambridge: Harvard University Press, 1991), szczegól­ nie s. 252-256. 32 Myślę, że to główna teza, którą - dzieląc perspektywę z SatyąMohantym Linda Martin Alcoff rozwija obszernie w: Who s Afraid ofIdentity Politics?

Doświadczenie i tożsamość

91

Hiperbola. Zammito nie jest jedynym spośród profesjonal­ nych historyków, którzy mają głęboko podejrzliwy stosunek do hiperboli. Jednak on sam staje się w sposób przeniesieniowy hiperboliczny, kiedy atakuje hiperbolę - jego ataki na hiperbolę są niekiedy hiperbolicznie nieuzasadnione. Zgadzam się z nim, że nieposkromiona hiperbola ma wątpliwą wartość, szczególnie kie­ dy wiąże się z logiką wszystko-albo-nic, wykluczającą lub trak­ tującą powierzchownie wszystkie przejściowe czy pośrednie pro­ cesy, nawet gdy nie pretendują one do zamknięcia czy wyższej „dialektycznej” jedności. Mimo to hiperbola (a nawet nieprzezroczystość czy przynajmniej trudny styl, który nie jest po pro­ stu zaciemniający) wydaje się w pewnych kontekstach konieczna, niezbędne jest wówczas prześledzenie, czy jest ona wymagana, w jaki sposób działa i do jakiego stopnia dyskursywnie wiąże się w danej relacji z siłami lub głosami równoważącymi. Hiperbola może pełnić prowokującą, agonistyczną i owocną funkcję w pod­ kreślaniu tego, co uważa się za niedostatecznie dociążone w da­ nym momencie nieustającej próby wyrażenia możliwości w ra­ mach dyscypliny, akademii czy szerzej - kultury. W tym sensie, jak sądzę, w pewnym momencie historii historiografii uzasadnio­ ne może okazać się podkreślenie roli retoryki i performatywności o tyle, o ile są one rzeczywiście ignorowane lub ich ranga zostaje umniejszona oraz o ile nie przedstawia się ich jako eliminu­ jących czy umniejszających wagę roszczeń do prawdy i badań lub jako konstytuujących ekskluzywne produktywne, konstruktywistyczne lub autoreferencyjne podstawy języka i pewnej kon­ cepcji przeszłości. Ponadto podczas gdy hiperbola (jak również pewien rodzaj nieprzezroczystości czy stylistycznej zawiłości) może z pewnym prawdopodobieństwem odgrywać zbyt dużą rolę w najnowszej teorii krytycznej, rzadko pojawia się ona w histo­ riografii. (Proszę zwrócić uwagę na antyhiperboliczny, czysty styl Telling the Truth about History czy dziennikarskie tempo i synop­ tyczne zagarnianie tematu w In Defence of History.} Zagarniają­ ce czy uogólniające sądy o stanie danej dyscypliny czy dziedziny zawsze podlegają podważeniu, ale sądzę, iż można by pod presją twierdzić, że rola retoryki czy performatywności w historiografii została szeroko uświadomiona, a nawet omówiona - w znacznie

92

Rozdział pierwszy

mniejszym stopniu przesądzona - przez nowoczesnych history­ ków, szczególnie do połowy lat 80. wieku XX.33 Nie uważam, aby argumenty lub formy hiperboli, które wyda­ wały się uzasadnione piętnaście, a nawet dziesięć lat temu, nadal pozostawały niezbędne do tego, by postawić pewne tezy. Mogą one teraz zyskać dalsze kwalifikacje i kontrargumenty, jeśli weź­ mie się pod uwagę osiągnięcia historiografii i pokrewnych dzie­ dzin. W tym eseju, na przykład, starałem się podkreślać rolę afek­ tu i empatii - w innym miejscu kładłem nacisk na rolę twierdzeń prawdziwościowych - w historiografii, nie zaś rolę retoryki czy nawet performatywności, choć są one w istocie ważne i wcho­ dzą w skomplikowane relacje z afektem, empatią i twierdzenia­ mi prawdziwościowymi. W każdym razie trzeba uhistorycznić własne podejście do hiperboli i być czujnym wobec rozmaitych jej użyć oraz stawiania jej oporu przez jednostki, grupy czy pro­ fesje. Ujmując rzecz ogólnie, sądzę, że jedną z ważniejszych funkcji hiperboli jest zaświadczanie - zarówno jako symptom, jak również częściowo konstruktywna reakcja - o traumie (lub bardziej ogólnie rzecz ujmując - nadmiarze) albo przynajmniej o konieczności uznania jej znaczenia i empatycznej na nią reakcji.

33 Tutaj duże znacznie ma doświadczenie osobiste. W 1983 roku zgłosi­ łem do Program Committee of American Historical Association [Rady Progra­ mowej Amerykańskiego Stowarzyszenia Historyków] projekt panelu na temat „Retoryka a pisanie historii”, który miałby się odbyć w czasie dorocznej kon­ wencji. Projekt został odrzucony. Jeden z członków rady, przychylny temu pro­ jektowi, napisał do mnie w liście: „Jestem szczególnie zainteresowany rozmo­ wą z Panem po przeczytaniu Pańskiego listu do «AHR» i projektu złożonego Radzie Programowej. Dzielnie walczyłem w sprawie Pańskiej propozycji, ale reszta Rady nie rozumiała, dlaczego chciał Pan zrobić to, co chciał Pan zrobić, ponieważ nie mogli zrozumieć (być może odmawiali rozumienia) Pańskiego projektu. W każdym razie uważam go za bardzo ważny i powiedziałem o tym na forum (powiedziałem nawet, że poprowadzę, skomentuję lub wygłoszę od­ czyt, jeśli miałoby to pomóc, to tyle na temat mojego wpływu).” Można było się spodziewać, że ów historyk mógł w rzeczy samej mieć niejaki wpływ, jako że był on dobrze usytuowaną postacią w jednej z wiodących instytucji badaw­ czych, której prace często publikowano ze wszelkimi signes extérieurs profe­ sjonalnej legitymizacji. Fakt, że Rada Programowa nie uznała jego poparcia ani mojego projektu za wart akceptacji, sam w sobie wiele mówi o stanie tej dyscypliny w owym czasie.

Doświadczenie i tożsamość

93

Chciałbym także zauważyć, że ogromna i umieszczona w ramach hiperbola nie jest po prostu hiperboliczna. Można bronić hiperboli, sprzeciwiając się jednak nadmiarowi poprzez specyficzne, zwią­ zane z kontekstem odwołania do normatywnych granic. W każ­ dym wypadku hiperboliczne, nadmiernie uogólnione czy katego­ ryczne odczytanie hiperboli może nie uwzględniać jej możliwej wartości, nie rozróżniać między jej użyciami ani nie odznaczać się wrażliwością, która pozwala na dostrzeżenie, że dana hiperbola może nie być nieposkromiona czy nieuzasadniona. Wspomniałem wcześniej, że utopijna afirmacja zawsze wykra­ cza wyobrażeniowo poza istniejące doświadczenie, stąd też zdaje się hiperboliczna. Spójny realizm, rozumność czy styl dyskursywny, który odrzuca wszelkie hiperbole, może być zwodniczo krze­ piący. Test rzeczywistości wydaje się konieczny, jeśli utopizm nie ma przekształcić się w myślenie życzeniowe. Jednak pewien kon­ sekwentny realizm i rozumność mogą same w sobie stanowić po­ zbawioną wyobraźni formę utopizmu, która ogranicza inne moż­ liwości, w tym wszelki niepokojący namysł prowokujący myśl i otwierający możliwości przekraczania istniejącego doświad­ czenia i tego, co na jego podstawie uważa się za rozumne. Jak wspominałem wcześniej, przesunięcie obrony realizmu w stro­ nę procesów testowania rzeczywistości w jej napiętych relacjach z wyobraźnią i hiperbolą może okazać się użyteczne. Podobnie jak związana z tym kwestia często niepokojącej roli traumatycznego realizmu, który stara się pogodzić skrajne wydarzenia wołające za­ równo o reakcję, która uwzględnia hiperbolę, jak o wyrażenie empatycznego niepokoju połączonego z bardziej wszechstronnymi wysiłkami zmierzającymi ku przepracowaniu problemu.34

Obiektywność. Ważnąkwestią są w tym kontekście możliwości i ograniczenia obiektywizacji oraz związek obiektywizacji z in­ nymi sposobami nadawania znaczeń, szczególnie stylistycznymi wariacjami wydobytymi przez próbę podjęcia tematu wydarzeń traumatycznych, granicznych. Obiektywizacja jest procesem, 34 Zob. Michael Rothberg, Traumatic Realism: The Demands ofHolocaust Representation (Minneapolis: University of Minnesota Press, 2000).

94

Rozdział pierwszy

w toku którego inny zostaje obsadzony jako przedmiot opisu, analizy, komentarza, krytyki i doświadczenia. Oddala ona od do­ świadczenia innego, szczególnie w odniesieniu do empatycznego i współczującego rozumienia, i ogranicza własne doświadcze­ nie w ramach produkowania wiedzy do procesu obiektywizacji jako takiego, a zatem też do powściągliwości, a niekiedy ironicz­ nego czy krytycznego oderwania. To, co wcześniej nazwałem obiektywizmem, doprowadza ten proces do skrajności i czyni zeń ekskluzywną podstawę obowiązującej wiedzy, szczególnie w ramach kontekstów pewnych dyscyplin. Wyklucza także inne równoważące sposoby nadawania znaczeń. Postpozytywistyczna orientacja pozostaje neopozytywistyczna, jeśli ogranicza się do obiektywizacji i nie angażuje innych sposobów nadawania znaczeń, które mogą uzupełniać obiektywizację, być z nią bli­ sko związane, a także sprawdzać ją i stawiać pod znakiem zapy­ tania binarną opozycję między obiektywnością i subiektywnoś­ cią (albo tym, co zewnętrzne i wewnętrzne). Obiektywizacja wiąże się z pewnymi formami twierdzenia, po­ wszechnie uważanego za przekonującą wiedzę o innym. Przetwa­ rzanie informacji rozumiane jest często jako procedura obiektywi­ zująca. W odniesieniu do wydarzeń i doświadczeń ekstremalnych lub traumatyzujących obiektywizacja nie tylko służy do produko­ wania wiedzy, ale działa także jako tarcza chroniąca badającego, która może okazać się konieczna do odparcia potencjalnie dez­ orientujących rodzajów utożsamienia. Jednak w swojej prawdzi­ wej formie może także utrudniać empatię i emocjonalną reakcję w ogóle, stawiając tym samym badacza w niemożliwej do utrzy­ mania lub przynajmniej wątpliwej pozycji świadka (bystander), jeśli nawet nie w pełni wiedzącego podmiotu („podmiotu, który ma wiedzieć”, analizowanego i krytykowanego przez Lacana). Pełna obiektywizacja czy też obiektywizm może sprawić, że czło­ wiek stanie się niewrażliwy na problem przeniesieniowego uwi­ kłania badającego w przedmiot badania, w tym w tendencję (za­ zwyczaj odgrywaną w obiektywizmie) do powtarzania procesów zachodzących w tym przedmiocie lub nań projektowanych. Zawsze istnieje jakaś tendencja, by projektować lub utożsa­ miać (czy to pozytywnie, negatywnie czy ambiwalentnie) i można

Doświadczenie i tożsamość

95

także odczuwać pokusę, by tłumić wszelkie uwikłanie w innego. Pożądaną obiektywność należy postrzegać jako serię prób zrów­ noważenia identyfikacyjnych i innych fantazmatycznych tenden­ cji bez negowania ich czy wiary w to, że można je całkowicie przekroczyć. Ograniczona, choć istotna, obiektywizacja powinna w sposób przekonujący wiązać się z innymi możliwościami dyskursywnymi i możliwościami nadawania znaczeń, które zależą od charakteru przedmiotu badania i tego, do jakiego stopnia jesteśmy w stanie negocjować swoje pozycje podmiotowe. Obiektywizacja związana jest z testowaniem rzeczywistości, które nie wyklucza afektu czy zaangażowania w aktywną próbę zrozumienia innego, ale może powstrzymać niezapośredniczone utożsamienie i związa­ ne z nim rodzaje fantazmatycznego obsadzenia, w tym nawiedze­ nie lub opętanie przez innego (jak wskazywałem, może okazać się to nieuniknione w przypadku ofiar traumy i być może jednostek empatycznie poruszonych przez własne doświadczenie). Ponadto dystans wymagany dla krytycznej analizy okazuje się zwodniczy, jeśli sam nie jest testowany i kontestowany przez empatyczną pró­ bę zrozumienia innych i kontekstów ich zachowań. Związek mię­ dzy krytyczną analizą a reakcją empatyczną czy współczującą, jak również ich wyrażenie w bardziej zrozumiałych formach społecz­ no-politycznego i historycznego wyjaśniania stawia złożone py­ tania o użycie języka, głosu i pozycji podmiotowych, które róż­ nią się w zależności od perspektywy danej dyscypliny, ale nie są po prostu przez nią zdeterminowane. W każdym razie kwestie gło­ su, pozycji podmiotowej, afektu i empatycznej reakcji komplikują afirmację realizmu i obiektywności, nie negując ich przy tym, i wy­ magają trwałego zaangażowania w zestaw problemów często nie­ obecnych w ograniczonym, epistemologicznym podejściu do tych tematów.35 Lokują one także rolę doświadczenia w poznaniu , ja” i innego, i przez to biorą udział w określaniu jego znaczenia i gra­ nic. Uwaga skierowana na te kwestie może być kolejnym krokiem ku rozwinięciu perspektywy postpozytywistycznej, która w sposób krytyczny i owocny podejmie inicjatywy poststrukturalistryczne. 35 Wstępna próba podjęcia kwestii tu poruszonych znajduje się w rozdzia­ łach 1 i 6 Writing History, Writing Trauma.

Rozdział drugi

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

Normatywnym doświadczeniem profesjonalnego psychoana­ lityka jest uczenie analizy, które ma pewne cechy rytuału przej­ ścia. Dla większości historyków normatywnym doświadczeniem związanym z rytuałem przejścia jest praca w archiwach, w tym niebezpieczeństwo zarażenia się „gorączką archiwum”. Dla li­ teraturoznawcy i filozofa to prawdopodobnie jakaś kombinacja lektury blisko tekstu i refleksji teoretycznej. Dla antropologa to doświadczenie pracy w terenie, choć zanik i zniszczenie „tere­ nu”, będące skutkiem rozwoju zaawansowanego globalnego ka­ pitalizmu, sprawiły, że wielu współczesnych antropologów zwró­ ciło się w stronę tekstu i teorii. Tę ostatnią orientację podzielają historycy kultury i idei, których zainfekowani historycy archiwi­ ści mogą z tego powodu uważać za margines w ramach profe­ sji, chyba że historycy kultury i idei proponują przede wszystkim kontekstowe opisy pochodzenia, funkcjonowania czy recepcji myśli oraz znaczeń.1 Pytanie, czy badacze z innych dziedzin, za­ interesowani psychoanalizą, powinni podjąć szkolenie analitycz­ ne lub mieć doświadczenie kliniczne, wprowadza tylko nieład.1 1 Mój pogląd jest następujący: kontekstualizacja to konieczny, lecz nie wy­ starczający warunek rozumienia tego, co historyczne, szczególnie w historii kultury i idei, gdzie kwestie dialogiczne i krytyczne czytania i reakcji są także istotne. Zob. moją książkę History and Reading: Tocqueville, Foucault, French Studies (Toronto: Universtiy of Toronto Press, 2000), rozdz. 1, oraz Writing His­ tory, Writing Trauma (Baltimore: Johns Hopkins University Press), rozdz. 1.

98

Rozdział drugi

Moje zainteresowanie psychoanalizą jest szczególne i ogra­ niczone, i inaczej niż w wypadku pewnych członków postmo­ dernistycznej mafii, których Alltagsgeschichte (życie codzienne) rejestruje słynny serial telewizyjny, nie miałem doświadczenia ani szkolenia psychoanalitycznego, ani tym podobnych. Ponad­ to chciałbym odróżnić moje własne podejście od standardowych postaci psychohistorii, które przykładają teorie czy koncepcje psychoanalityczne do jednostek i grup z przeszłości, na przykład analizując kompleks Edypa u Maxa Webera, agresywne fantazje Freikorps czy kohort młodzieży nazistowskiej.2 Nie proponuję też psychoanalitycznych odczytań wydarzeń historycznych czy artefaktów kulturowych w stylu, który żywi się teorią i przesy­ cony jest procedurami, problemami i rzeczowym badaniem pro­ fesjonalnych historyków. Moje „metahistoryczne” zainteresowa­ nia skupiają się raczej na tworzeniu wzajemnie wzbogacającej się i stymulującej wymiany między psychoanalizą a historiogra­ fią jako na procesie dociekania. Chodzi tu szczególnie o to, co czyni historię bardziej autorefleksyjną i autokrytyczną w podej­ ściu do tych problemów.3 Chciałbym również podkreślić, jak błędne jest wyobrażenie, że koncepcje psychoanalityczne stosują się przede wszystkim i wyłącznie do jednostek, a zupełnie nie znajdują zastosowania wobec zbiorowości, chyba że przez analogię. Takie przekona­ nie wzmacnia tylko siłę indywidualistycznych ideologii, którym w rzeczywistości często egzystencjalnie towarzyszy skrajna za­ 2 Szczególnie intrygujące podejście do psychohistorii w: Klaus Theweleit, Male Fantasies, przeł. Erica Carter i Chris Turner we współpracy z Stephenem Conwayem, 2 tomy (1978; Minneapolis: University of Minnesota Press, 1987, 1989). W politycznych i teoretycznych założeniach Theweleita jest wiele wąt­ pliwych elementów, szczególnie przekonanie, że można skutecznie odeprzeć faszystowską surowość i paranoiczne fantazje poprzez bezkrytyczne poleganie na utopijnej, deleuzjańskiej koncepcji anarchistycznego, falującego, nieograni­ czonego pożądania. 3 Pojęcie metahistorii, które przywołuję, różni się w swoim nacisku na dialogiczny, wzajemnie podważający się związek między teorią a praktyką historycz­ ną od bardziej formalistycznego i konstruktywistycznego poglądu wyrażonego przez Haydena White’a w Metahistory: The Historical Imagination in Nine­ teenth-Century Europe (Baltimore: Johns Hopkins University Press, 1973).

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

99

leżność od innych, szczególnie w czasach kryzysu. Podstawo­ we koncepcje psychoanalizy są trafne - i zarazem problema­ tyczne - tyleż w odniesieniu do jednostek, co zbiorowości. (To przekonanie stosuje się do koncepcji, na których koncentruję się w dalszej części wywodu, takich jak: przeniesienie, trauma, rozegranie w działaniu i przepracowanie.) Innymi słowy, pod­ kopują one standardową opozycję między jednostką a zbioro­ wością, co może nam pomóc ponownie przemyśleć tę opozy­ cję, i w różnym stopniu znajdują zastosowanie wobec jednostek i zbiorowości w zależności od kontekstu i sytuacji.4 Taka kon­ cepcja podstawowych pojęć psychoanalitycznych ma charakter epistemologiczny. Nie zasadza się ona na wierze w biologicz­ nie przekazywane „archaiczne dziedzictwo” ani na idei, że ontogeneza podsumowuje filogenezę. Nie jest ona także oparta na prostej, zazwyczaj chwiejnej, analogii między jednostką a spo­ łeczeństwem. W stylu wykazującym pewne podobieństwa z Freudowskim „talking cure” (leczeniem mową), szczególnie w odniesieniu do prób przepracowania problemów, historiografia jako taka może być w znacznej mierze rozumiana jako wymiana lub zło­ żony dialog zarówno z przeszłością, jak z innymi badaczami tej przeszłości.5 Przeniesienie stanowi jedną z głównych kon­ cepcji, służących do opisania sposobu, w jaki taka wymiana funkcjonuje. Moje użycie tej koncepcji jest rewizjonistyczne 4 Ograniczoną próbę przeanalizowania w kategoriach psychoanalitycz­ nych wzajemnie się wzmacniających, mniej lub bardziej zbiorowych reakcji pewnych naukowców na odkrycie dziennikarskich tekstów Paula de Mana z okresu wojennego można znaleźć w moim eseju Paul de Man as Object of Transference, w: Representing the Holocaust: History, Theory, Trauma (Ithaca: Cornell University Press, 1994), rozdz. 4. 5 Inaczej niż Freud, nie posługuję się pojęciami normalności i patologii, ale sprzeciwiam się sposobowi, w jaki one kodują niekwestionowane nor­ matywne założenia, które zazwyczaj mieszają normatywność z normalizacją (lub biorą za normatywne to, co statystycznie przeważające lub dominujące, na przykład heteroseksualność lub rodzinę). Zamiast tego kładę nacisk na potrzebę obnażania normatywnych koncepcji i orientacji oraz poddawania ich otwartej krytyce. Wszelka terapia podzielałaby tę potrzebę i byłaby kie­ rowana przede wszystkim na przeważające w zbiorowości formy przepraco­ wywania problemów.

100

Rozdział drugi

i łatwo może zostać błędnie zrozumiane, jeśli pojmować je w mniej lub bardziej ortodoksyjnych kategoriach freudowskich. Nie wykluczając znaczenia relacji interpersonalnych czy wewnątrzgrupowych (na przykład relacji między wykładowcami a studentami), przez „przeniesienie” rozumiem przede wszyst­ kim uwikłanie ,ja” w innego lub w przedmiot badania, zwią­ zane z tendencją do powtarzania w swoim własnym dyskursie lub praktyce tendencji obecnych u innego lub przedmiotu czy też nań projektowanych. Na przykład można w sposób rytualistyczny, lękowy reagować na rytuał; analizując mechanizmy kozła ofiarnego, można je powielać, podobnie jak terminologię nazistowską w analizach nazizmu; zdarzają się także fanatycz­ ne przedstawienia krytyki religii. Ten aspekt przeniesienia jest, jak sądzę, mniej rozwinięty w literaturze niż interpersonalny związek, który często postrzega się w kategoriach edypalnych i nazbyt często odnosi się do relacji między psychoanalitykiem a analizowanym. Procesy przeniesieniowe są najwyraźniejsze i najtrudniejsze do uchwycenia w odniesieniu do skrajnie traumatycznych, afek­ tywnie obciążonych czy „katektycznych” kwestii, na przykład Holocaustu, niewolnictwa czy (do niedawna we Francji) Rewo­ lucji Francuskiej (ostatnio rządów Vichy czy wojen algierskich). Uważam, że kliniczne, skoncentrowane edypalnie przeniesienie można najlepiej pojąć jako składową ogólniejszej skłonności do powtarzania. Choć relacje edypalne mają oczywiste znaczenie dla społeczeństwa, w którym rodzina nuklearna odgrywa znaczą­ cą rolę, to przeniesienie wychodzi poza relację edypalną. W isto­ cie jego ograniczenie w ramach tego scenariusza (lub w kon­ tekście analitycznym, który koncentruje się na psychoanalityku i analizowanym) staje się udomowieniem czy też terytorializacją, które mogą z łatwością odwrócić uwagę od uwikłania pod­ miotu w inne problemy, instytucje i relacje społeczne, wykracza­ jące poza rodzinę, choć oczywiście jej nie wykluczają, a nawet pomagają ją kształtować. Można jednak twierdzić, że zasięg stosowalności koncep­ cji przeniesienia jest ograniczony o tyle, o ile nie stosuje się on do psychozy. Jeśli zgodzić się z tym Freudowskim poglądem,

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

101

z pewną dozą ironii można stwierdzić, że przeniesienie nie sto­ suje się ani do psychotycznych przedmiotów badań, ani do psy­ chotycznych historyków prowadzących te badania. Nie jest moim celem wykorzystywanie koncepcji patologizujących, któ­ re zazwyczaj kodują sądy normatywne. Pragnę natomiast pod­ kreślić rolę norm (w rozumieniu historycznym i gdzie indziej) i próbę unaocznienia tych norm, a przez to otwarcia ich na kry­ tyczną analizę, dyskusję i debatę. Można jednak przeformułować to, co ogranicza przeniesienia, w języku niepatologizującym poprzez postawienie pytania, czy istnieją - lub mogą istnieć takie aspekty innego, które jako nieprzezroczyste przy pierw­ szym zetknięciu pozostają niedostępne przeniesieniu czy empatii (na przykład w odniesieniu do skrajnych, ekstremalnych przy­ padków Muselmanna czy abiektalnych ofiar zredukowanych do żywych trupów i oprawcy, który projektuje warunki w obozach koncentracyjnych i obozach zagłady, prowadzące do pojawienia się Muselmanna). Ta możliwość zablokowanego przeniesienia w odniesieniu do granicznych przypadków i doświadczeń może narzucać wątpliwą projekcyjną identyfikację, jak ma to miejsce w podejściu Giorgio Agambena wobec Muselmanna lub u Da­ niela Jonaha Goldhagena w odniesieniu do oprawców (fantazma­ tycznie widzianych oczami ofiar).6 Ta możliwość również może ulec zatarciu lub uogólnieniu przez tendencje neopozytywistyczne, a niekiedy strukturalistyczne i formalistyczne, które dążą do zanegowania lub odrzucenia lekką ręką samego pojęcia przenie­ sienia i - zamiast tego - polegają na jednostronnej obiektywi­ zującej metodologii, często w sposób uproszczony utożsamianej z krytyczną, świecką racjonalnością. Takie odrzucenie zaciem­ nia pewne problemy, zarówno natury osobistej, jak profesjonal­ nej, w tym autorefleksyjną kwestię tego, jak procedury badania naukowego wiążą się z praktykami kształtowania tożsamości,

6 Zob. Giorgio Agamben, Co zostaje z Auschwitz: archiwum i świadek (Homo sacer III), przeł. Sławomir Królak (Warszawa: „Sic!”, 2008), i Daniel Jonah Goldhagen, Gorliwi kaci Hitlera: zwyczajni Niemcy i Holocaust, przeł. Wiesław Horabik (Warszawa: Prószyński i S-ka, 1999). Omawiam książkę Goldhagena w: Writing History, Writing Trauma, rozdz. 4.

102

Rozdział drugi

na przykład tożsamości profesjonalnego historyka lub obiekty­ wizującego analityka strukturalnego. Formy obiektywizacji mogą równie dobrze okazać się nie­ zbędne dla analizy ważnych prób zrekonstruowania przeszłości. Ponadto dialogiczna wymiana domagająca się krytycznej auto­ refleksji i rekonstrukcji przeszłości lub przedmiotu, który wyma­ ga analizy i związanych z tym konwencjonalnych procedur profe­ sjonalnej historiografii, uzupełniają się, choć niekiedy ich relacje z pewnymi aspektami rozumienia historycznego pozostają na­ pięte. Szczególnie w odniesieniu do obciążonych, naładowanych wartościami, skrajnie trudnych tematów czy niepokojących wyda­ rzeń granicznych obiektywizacja może nawet okazać się koniecz­ na dla ochrony badacza. Ma to miejsce przede wszystkim w kon­ tekście odpierania tendencji, w których przeniesienie prowadzi do utożsamienia z przedmiotem badania, a przez to do kompulsywnego przeżywania tego, czego doświadczyli inni. Podobnie możemy mieć do czynienia z tendencją do utożsamiania się z ofiarą i do­ świadczania traumatyzacji drugiego stopnia oraz substytutu bycia ofiarą, a nawet (być może nieświadomej) identyfikacji z oprawcą i pogłębienia własnych skłonności do wiktymizowania innych. Ist­ nieje oczywiście możliwość utożsamienia się z bardziej złożony­ mi, niejednoznacznymi postaciami z szarej strefy opisanej przez Primo Leviego. Można też posunąć się do tego, by projektować ich trudne położenie na uogólnioną w pośpiechu paradoksalność, strefę nierozróżnialności czy trudną do racjonalizacji wrażliwość (jak robi to Giorgio Agamben). Nie powinienem jednak ulegać tym tendencjom w moim osądzie ani też skłaniać się do przeciw­ nej skrajności, czyli konieczności stawiania im oporu czy wytwa­ rzania dla nich przeciwwagi: obiektywizacji pozbawionej wszel­ kiego afektu, zaangażowania czy reakcji empatycznej. Reakcję empatyczną czy współczującą można postrzegać jako możliwe odróżnienia od włączającej czy projekcyjnej iden­ tyfikacji i jako uwzględniającą heteropatyczny modus utożsa­ mienia, w którym różnica między , ja” a innym zostaje utrzyma­ na. Empatia w moim rozumieniu wydobywa, ja” z niego samego i kieruje je ku innemu, bez ograniczania czy oswajania odmien­ ności czy różnicy. W tym sensie nie jest ona projektowaniem na

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

103

innego tego, czego się doświadczyło, ale pozostaje bardziej „ek­ statyczna”. Empatii ani nie należy mylić z włączeniem innego w ,ja” (narcystycznym), ani rozumieć jej instrumentalnie jako środka służącego odkryciu „autentycznej” tożsamości podmiotu. Przeciwnie, skłania ona do uznania swojej własnej wewnętrznej odmienności czy odmienności od samego siebie - swoich włas­ nych niespójności i niejasności, które uniemożliwiają pełne utoż­ samienie czy samowiedzę, a także prowokują gotowość do ła­ godzenia, uzasadniania, a nawet w niektórych przypadkach do zawieszania sądu o innym. Tak rozumianą empatię umożliwia wewnętrzna odmienność (czy też nieświadomość) i funduje ot­ warcie ,ja” na innego, którego rola jest kluczowa w formowaniu się podmiotowości. Nie jest to powierzchowne passe-partout, ale afekt zasadniczy dla możliwej etycznej relacji z innym, a przez to także dla odpowiedzialności ,ja”. Pojęcie świadomości jako wezwanie innego w ,ja” (zrekapitulowane w pojęciu superego i jego relacji z naładowanym afektem, „katektycznym” głosem i nakazami rodziców) sankcjonuje konstytutywną relację wobec innego. Podobnie ma się sprawa z potrzebą świadka, aby świa­ dectwo czy akt zaświadczania stały się skuteczne, a także możli­ we. To ta potrzeba pomaga nadać moc pojęciu świadka drugiego stopnia, świadka świadka, świadka, który nie mówi za świadka czy po prostu nie utożsamia się z ofiarą w procesie stawania się substytutem ofiary. W szerszym kontekście empatia jest jednym z ważniejszych aspektów moralnego afektu czy uczucia, który często ignoruje się w nadmiernie abstrakcyjnych, obiektywizu­ jących, legalistycznych czy ograniczonych przez zasady koncep­ cjach etyki (szczególnie w tradycji kaniowskiej). Powinna tak­ że odnosić się do rozumienia afektywnej i etycznej reakcji, która nie zastępuje działania społeczno-politycznego, ale jest rzeczy­ wiście artykułowana wraz z nim. Obiektywizację skrajnego rodzaju można znaleźć zarówno w neopozytywizmie, jak w formalizmie, które na różnych po­ ziomach mogą być sobie przeciwstawione. Ma to, na przykład, miejsce w konflikcie między historykami neopozytywistycznymi a kimś takim, jak Hayden White. Staje on po stronie relaty­ wistycznego, radykalnego, ale obiektywizującego konstrukty­

104

Rozdział drugi

wizmu, gdzie wszystkie struktury czy sposoby narracji traktuje się jako fikcyjne projekcje umysłu historycznego, a przedmiot badań czy przeszłość zostają zredukowane do surowej mate­ rii, która nie stawia żadnego oporu konstruktywistycznej czy nadającej formy - ale pozornie pozbawionej afektów, prze­ twarzającej informacje - wyobraźni historyka. Tym, co może również łączyć neopozytywizm i formalizm, jest zarówno pe­ wien rodzaj ironicznego dystansu, który maskuje lub odrzuca uwikłanie podmiotu w przedmiot badania, jak i źle ukierun­ kowany sceptycyzm, szczególnie w odniesieniu do użycia ta­ kich koncepcji, jak przeniesienie i trauma, przynajmniej o tyle, o ile dotyczą one nieświadomego i afektywnego wymiaru do­ świadczenia - sceptycyzm, który może sprawić, że wartościo­ we stawianie krytycznych pytań ześlizgnie się w lekkomyślne i ustawiczne narzekanie. Jednocześnie należy uznać, że przeniesienie związane jest z pewnym nadmiarem w relacjach między ,ja” a innym, który domaga się ode mnie zrozumienia i reprezentacji, ale nie daje się całkiem okiełznać czy poznać. W tym sensie nie można do­ kładnie powiedzieć, czym jest przeniesienie, jeśli przez „dokład­ nie” rozumie się definicję czy zestaw kryteriów, które dostar­ czają pewnych metodologicznych procedur, adekwatnej wiedzy i całkowitego opanowania związanych z nią problemów. Taka definicja przeniesienia wyeliminowałaby sam problem przenie­ sienia. Można być tylko na tyle precyzyjnym i zrozumiałym, na ile pozwalają na to same problemy. Można również wzywać do głębszej refleksji i autorefleksji tych, którzy są w nie uwikła­ ni - refleksji, która może zrewidować, uzupełnić czy podważyć nasze własne przekonania, a nawet prowadzić do zmiany zda­ nia. Ten przeniesieniowy nadmiar z konieczności wywołuje nie­ pokój, a w swojej skrajnej postaci stawia problem traumatyzacji i mniej lub bardziej wątpliwych prób przekształcenia jej we wzniosłe czy apokaliptyczne objawienie. Jednak niepokój moż­ na również wartościować pozytywnie jako stymulujący do pod­ ważania własnej pozycji i chroniący tożsamość danej dyscypli­ ny przed zgubnym zamknięciem. Może on również skłaniać do stawiania pytań o to, jak pewne problemy przekraczają lub prze­

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

105

cinają istniejące dyscypliny i czy domagają się one przeformułowania czy przekształcenia dyscyplin i, wreszcie, między-, a na­ wet ponad-dyscyplinamego sposobu myślenia. Relacja między nadmiarem a normatywnymi granicami jest, jak sądzę, istotnym (jeśli nie najważniejszym) problemem etyki (w tym etyki profesjonalnej), zaś sposób, w jaki staramy się ujarz­ mić czy kontrolować przeniesienie poprzez ustanowienie nor­ matywnych granic, ma wielką wagę. Dlatego też psychoanaliza w swoim klinicznym wydaniu uwzględnia wymóg normatywny, według którego nie może dojść do seksualnego zaangażowania między analizującym a analizowanym podczas kontaktu profesjo­ nalnego, zaś jednym z najpoważniejszych etycznych zarzutów wo­ bec psychoanalityka jest nadużycie władzy, jaką ma on nad osobą podporządkowaną. Coś takiego jak przeniesienie działa w relacji między nauczycielem a uczniem i służy podnoszeniu kwestii etyki relacji seksualnej między wykładowcą a jego studentami. W pew­ nym sensie etyka przeniesienia pojawia się w zawłaszczających, radykalnie konstruktywistycznych przetworzeniach lub użyciach przeszłości, które można postrzegać jako nadużywanie władzy in­ terpretacyjnej czy też całkowite pozbawienie władzy przedmiotu badań, jako niechęć do słuchania i uczenia się od innego (niezależ­ nie od tego, jak rozumienie tekstów czy zjawisk przeszłości było­ by przekształcane przez spóźnione rozpoznania). Oczywiście wia­ ra, że można - a nawet powinno się - próbować wyeliminować wszelką dynamikę przeniesieniową w relacjach z innymi, jest ilu­ zoryczna, zaś interpretacje czy odczytania, które otwierają nowe perspektywy, z konieczności mają aktywny, partycypacyjny i performatywny wymiar. Można jednak domagać się większej uwa­ gi i poczucia odpowiedzialności w odniesieniu do przeniesienia i podkreślać rolę procesów normatywnych uwzględniających gra­ nice, które do pewnego stopnia kontrolują ich działanie i skutki choć nigdy ich w pełni nie opanowują. Analogiczna wobec odpowiedzialnego radzenia sobie z prze­ niesieniem w relacji do przedmiotu badań naukowych byłaby heu­ rystyczna gotowość i obowiązek bycia uważnym wobec sposobu, w jaki przedmiot może w pewnym sensie odpowiedzieć i sta­ wić opór interpretacjom lub kształtom, jakie chciałoby się mu

106

Rozdział drugi

nadać. Mniej metaforyczną analogią tego procesu jest chęć zajęcia odmiennego, niekiedy wyraźnie rozbieżnego stanowiska w sto­ sunku do tego, które inni zajmują wobec danego zestawu proble­ mów, czy to będąc badaczami z tej samej dziedziny, czy z innych. (Przeszłe podejścia nie powinny zostać zredukowane do przedmio­ tów zainteresowania antykwariuszy, a istotne punkty odniesienia nie mogą ograniczać się do żyjących lub najbardziej współczes­ nych myślicieli w danej dziedzinie, jak często się dzieje w wypad­ ku profesjonalnej historiografii i seminariów metodologicznych.) Taka uważność i chęć są składnikami dialogicznej relacji z przed­ miotem lub innym, która stara się odeprzeć nadużywające odczy­ tania i interpretacje. Znakiem nadmiernej profesjonalizacji dyscy­ pliny jest niechęć wobec poważnego potraktowania i poradzenia sobie z poglądami komentatorów czy krytyków, którzy nie nale­ żą do tego samego cechu. Tendencja ta może charakteryzować zarówno epistemologicznie konserwatywnych badaczy, jak rów­ nież tych, którzy uważają się za radykalnych czy awangardowych. Można nawet dowodzić, że powinny istnieć uwewnętrznione gra­ nice i etyczne blokady nakładane na możliwości jakiejkolwiek sil­ nej metodologii lub techniki czytania, dążącej do przetworzenia przedmiotu badań w swoich własnych kategoriach w taki sposób, by stał się on wielozadaniowym narzędziem lub intelektualną sztu­ ką kulinarną. Szczególnie w odniesieniu do palących problemów o zasięgu zbiorowym te granice i blokady mają oczywistą poli­ tyczną lub etyczno-polityczną wartość. Neopozytywizm wyraź­ nie testuje, czy radykalny formalizm lub konstruktywizm zdają się „wrażliwe” aż do tego stopnia, że przepisują słowa innego lub nie słuchają uważnie innego - nie uznają granic i oporów, nawet racjo­ nalizując ich lekceważenie poprzez legitymizację performatywnej dynamiki woli mocy, zawłaszczenia i niepohamowania. Dynamika performatywna kładzie nacisk wyłącznie na strategie rozmieszcza­ nia oraz prezentystycznych użyć i funkcji, na przykład związanych ze współczesnymi interesami politycznymi czy estetycznymi.7* 9 7 Można odnaleźć tę tendencję u Haydena White’a w: The Politics od Historical Interpretation: Discipline and De-Sublimation, „Critical Inquiry” 9 (1982), przedrukowane jako rozdział 3 w: The Content ofthe Form: Narrative

Historia, psychoanaliza, teoría krytyczna

107

Zgodnie z tym ograniczeniem przeszłość zostaje zredukowana do surowej materii lub sprowadzona do poziomu układu pierwiast­ ków lub kurzych udek Chicken McNuggets, podporządkowanych naszej władzy i współczesnym pragnieniom lub ideologiom. Uważam, że odczytania i interpretacje, jeśli chcą być istotne dla rozumienia historycznego, muszą uznać opór stawiany przez przedmiot badania naukowego - w istocie jest to sposób, w jaki można odpowiedzieć heurystycznie - i nie sprowadzać performatywności do „luźnych” wariacji, które traktują tekst czy zjawisko z przeszłości jako niewiele więcej niż pretekst dla swoich włas­ nych przekształceń i rozwiązań. Jednak normatywny sens uzasad­ nionych granic jako taki nie determinuje statusu ujętych w ramy stylizacji przekształceń, przepisań, a nawet niemal riffowych im­ prowizacji, gdzie tekst jest wyraźnie traktowany jako inny w in­ terakcji lub interwencji. Takie podejście, często obecne u Derridy czy Barthes’a, może dostarczyć nowej refleksji nad przedmiotem lub dodać coś interesującego na poziomie przepisywania czy prze­ kształcania jako takiego. Mimo to reakcja na aktywne przepisy­ wania czy przekształcenia wprowadza etyczne, estetyczne i po­ lityczne kwestie, które mogą się różnić w zależności od sytuacji lub dyscypliny. Istnieje, na przykład, różnica między przepisywa­ niem Hegla, mającym na celu wyakcentowanie pomijanych aspek­ tów jego myśli, a przepisywaniem przesiąkniętych ideologicznie, wczesnych antysemickich artykułów prasowych Paula de Mana z zamiarem pokazania, że są one rzeczywiście autodekonstrukcyjne, a nawet bliskie postawy oporu. Jeszcze inna kwestia pojawia się w sytuacji, kiedy zmiana kierunku lub przepisanie nie jest wy­ raźnie ujęte w ramy, ale jako odczytanie stanowi po prostu akt od­ grywania. Pytanie, na które nie ma tutaj prostej odpowiedzi, do­ tyczy tego, czego wymaga się od próby przepracowania relacji przeniesieniowej w sposób krytyczny i autokrytyczny, by nie stała się po prostu odgrywaniem czy rozegraniem w działaniu. Takie py­ tanie powinno co najmniej wywołać autokrytycyzm przy wyborze Discourse and Historical Representation (Baltimore: Johns Hopkins Univer­ sity Press, 1987). Można ją również odnaleźć u Billa Readingsa w: The Univer­ sity in Ruins (Cambridge: Harvard University, 1996).

108

Rozdział drugi

sposobu, w jaki czyta się teksty czy analizuje problemy, jak rów­ nież uwrażliwić na problematyczną naturę mieszania performatywności z rozgrywaniem w działaniu niezapośredniczonej „pisar­ skiej” lub „twórczej” swobodnie niebezpośredniej reakcji, w tym reakcji, która płynie nurtem pożądania. Relacja przeniesieniowa pomaga zrozumieć tak zwaną za­ raźliwość traumy - fakt, że może się ona przenieść na rozmów­ cę, a nawet komentatora. Jednak „zaraźliwość” jest koncepcją medyczną i jako taka pozostaje dyskusyjna. Myślę, że jej me­ chanizmem jest proces projekcyjnej i/lub inkorporacyjnej iden­ tyfikacji (być może obu naraz). Dlatego identyfikacja jest klu­ czowa w relacjach przeniesieniowych w ogóle, a szczególnie w akcentowanym przypadku traumy, zarówno dla jej ofiar, jak i na różne sposoby dla tych, którzy pozostają z nimi w rozmai­ tych relacjach. Może nawet dojść do ponownego przeżycia lub doświadczenia posttraumatycznych symptomów wydarzenia (ta­ kiego jak Holocaust czy niewolnictwo), których dana osoba ni­ gdy nie przeżyła. Owo ponowne przeżywanie (czy traumatyzacja drugiego stopnia) zdarza się niekiedy dzieciom ofiar lub opraw­ ców, a przekazywanie traumy może dokonywać się w znacznej mierze w sposób nieświadomy, szczególnie wówczas, gdy pew­ ne wydarzenia stają się sekretami (niekiedy w mniejszym lub większym stopniu wyjawianymi sekretami) i nie dyskutuje się o nich otwarcie.89Może się ona nawet ujawnić u tych, którzy na pewnym poziomie pragną być ofiarami lub z nimi się utożsa­ miać, na przykład inaczej u Claude’a Lanzmanna jako rozmów­ cy i filmowca w Shoah, a inaczej u Benjamina Wiłkomirskiego, aspirującego do roli ocalonego z Holocaustu autora fałszywych wspomnień zatytułowanych Fragments: Memories of a Wartime Childhood? Możliwe jest to również w wypadku kogoś, kto pozostaje w bliskim kontakcie ze straumatyzowanymi ofiarami, a nawet tych, którzy pracują blisko z tekstami czy filmami prze­ kazującymi takie doświadczenie. 8 Zob. Nicholas Abraham i Maria Torok, The Shell and the Kernel, tom 1, red. i przel. Nicholas Rand (1987; Chicago: University of Chicago Press, 1994). 9 Przel. Carol Brown Janeway (1995; New York: Schocken Books, 1996).

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

109

Przepracowanie traumy drugiego stopnia jest często bar­ dzo trudne dla osoby bliskiej ofierze, ale empatyczna relacja historyka, analityka czy komentatora z innym, która wprowa­ dza pewien konieczny niepokój (to, co nazywam niepokojem empatycznym), nie musi prowadzić do utożsamienia, traumatyzacji drugiego stopnia czy substytucji ofiary. Takie utożsa­ mienie i cierpienie są poruszające i mogą nawet zostać uzna­ ne za wymykające się w sposób wzniosły osądowi etycznemu czy politycznemu. Z pewnością ten, kto ocalał, nie znajduje się w pozycji, by móc krytycznie komentować reakcję ocalone­ go, którego łączą pewne złożone relacje z utraconymi bliski­ mi lub przyjaciółmi i który może nawet doświadczać posttraumatycznego „symptomu”, takiego jak powracające koszmary. Znaczenie może mieć dla niego też pomnik czy dar, które wiążą go z utraconymi innymi. Jednak ocaleni mogą się do pew­ nego stopnia wyzwolić z roli ofiary, a nawet statusu świadka cierpienia lub upodlenia poprzez zaangażowanie w działalność społeczną i polityczną. Pojawia się jednak pytanie, czy identy­ fikacja ze straumatyzowaną ofiarą i zajęcie pozycji świadka są wystarczające dla nie-ocalonego (lub kogoś urodzonego póź­ niej). Taka identyfikacja, a nawet rola świadka, jeśli zaczyna go przytłaczać, może wykluczyć formy społecznej odpowiedzial­ ności i politycznej działalności będące obowiązkiem tego, kto miał dość szczęścia, by nie musieć przeżyć pewnych ekstremal­ nych, traumatycznych wydarzeń. Oczywiście, każdy nieuza­ sadniony sąd jest nie na miejscu w tak newralgicznej przestrze­ ni uczucia, myśli i zachowania. Wewnątrz „ja” może również zachodzić zmienna w czasie interakcja sił przeciwnych. Nie powinno się jednak lekceważyć odmiennych reakcji, a rozmaitych form przepracowania przeszłości nie należy trak­ tować pogardliwie jako oznak niewrażliwości czy podejrzanego ideału całkowitego zdrowia czy tożsamości ego. U osób straumatyzowanych przez ich doświadczenie ekstremalnych wyda­ rzeń, a nawet u osób reagujących na nie w sposób empatyczny, niekiedy aż do utożsamienia, przepracowanie może nigdy nie wyjść poza rozgrywanie w działaniu lub ponowne przeży­ wanie przeszłości. Wszelki nielineamy schemat dochodzenia

110

Rozdział drugi

do „zdrowia” czy „leczenia” byłby zatem zwodniczy. Przepra­ cowanie może jednak dostarczyć form aktywności, które wiążą zaświadczanie lub składanie świadectwa z ogólniejszymi pro­ cesami społeczno-politycznymi, zorientowanymi na osiągnięcie pożądanej zmiany, w tym na eliminację kontekstów umożliwia­ jących opresję i traumatyzację osobnych grup ofiar, zazwyczaj traktowanych jak kozły ofiarne. Ponadto performatywność moż­ na postrzegać zarówno w odniesieniu do złożonego, krytycznego pojęcia przepracowania, jak w koniecznej relacji do niezmien­ nego, kontekstualizującego, reprezentacyjnego aspektu rozumie­ nia uwzględniającego badania, myśl i praktykę krytyczną. Rze­ czywiście, idea czystej performatywności, którą można znaleźć w skrajnym, radykalnym konstruktywizmie, urasta do roli świe­ ckiego kreacjonizmu. W nim właśnie siły transcendentnej boskości zostają przeniesione na ludzi obdarzonych złudnymi możli­ wościami tworzenia ex nihilo, przekształcania bezsilności czy upodlenia we wzniosłość, przekraczania lub unicestwiania prze­ szłości, czasami na sposób apokaliptyczny, który raz za razem wzywa do przyjścia całkowicie nowego lub radykalnie innego. Chciałbym zasugerować, że podczas gdy przepracowanie może nigdy nie przekroczyć rozgrywania w działaniu i przymusu po­ wtarzania, wprowadza ono inną modalność performatywności, bliżej związaną z szacunkiem dla odmienności innego (która sama w sobie nie może być postrzegana jako całkowita odmien­ ność), a także z krytyczną myślą i praktyką, w tym krytyczną re­ lacją do samego siebie (lub do swojej grupy), a także własnych pragnień i ambicji. Uznanie tendencji przeniesieniowych powinno umożliwić od­ parcie bezkrytycznej identyfikacji z innym i wywodzenia włas­ nej tożsamości z innych w sposób, który neguje ich odmienność. Taka identyfikacja pojawia się w chwili, kiedy dana osoba staje się mimetycznym uczniem projekcyjnie przetwarzającym zjawi­ ska lub teksty z punktu widzenia metodologii lub techniki czy­ tania. Uznanie potęgi przeniesienia i próba pogodzenia się z nim umożliwiają także docenienie zarówno uporczywości tendencji zwróconych ku identyfikacji, jak też ograniczeń obiektywizacji, która ignoruje te tendencje, wyklucza problem podmiotowych

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

111

pozycji badającego, a także odrzuca głos innego i pytania, jakie zadaje on ,ja” i postawie ,ja”. Zasadniczą kwestiąjest tu stopień, do jakiego podmiot godzi się z przeniesieniem poprzez rozgry­ wanie go w działaniu i przepracowanie. Chciałbym zwrócić się teraz ku ważnej, niedawno wyda­ nej książce, która pozwala ukazać w bardziej konkretnej formie i oświetlić te kwestie, które poruszyłem w odniesieniu do rela­ cji historii z psychoanalizą i teorią krytyczną: ku książce Trauma. A Genealogy Ruth Leys.10 Choć będę starał się wskazać na jej sporne tezy, to uważam, że mamy do czynienia z istotnym głosem, który należy uwzględnić w badaniach nad koncepcją traumy i jej użyciami. W przeciwieństwie do mnie Leys nie po­ sługuje się otwarcie koncepcjami psychoanalitycznymi. Wyko­ rzystuje je jedynie do swoich celów i traktuje jako przedmiot analizy, nie śledząc relacji między historią a teorią krytyczną. Odwołując się do Foucaultowskiej genealogii jako przewod­ niczki, stwierdza: „Mój projekt, jako projekt historyczki czy genealożki traumy, polega na ujawnieniu i przeanalizowaniu napięć nieodłącznych od struktury mimetyczne-antymimetyczne. Nie próbuję znieść tych napięć ani na chwilę, ani - z wyjąt­ kiem najbardziej ogólnego sensu - opowiadać się po którejś ze stron (...). Tym samym moja argumentacja nie proponuje metapozycji, z której można by osądzić nierozwikłane i bolesne za­ gadki tej dziedziny” (306-307). Zatem podobnie jak Foucault, Leys trzyma psychoanalizę na dystans i nie omawia relacji mię­ dzy psychoanalizą a swoim stanowiskiem wobec podejmowa­ nych problemów. Inaczej jednak niż Foucault (i podobnie jak wielu historyków), uważa, że nie jest jej powinnością rozwi­ jać perspektywę teoretyczną i analizować problemy, które po­ dejmuje, by wypracować lepszą artykulację ich założeń i moż­ liwości. (Bez względu na to, czy nazywa się tę perspektywę metapozycją, czy nie, nie należy jej traktować jako podejrzanej formy „zajmowania stanowiska”.) Brak wyraźnego namysłu nad znaczeniem psychoanalizy dla własnego projektu pociąga za sobą ryzyko stosunkowo nie-samo10 Chicago: Chicago University Press, 2000.

112

Rozdział drugi

świadomego odtwarzania relacji przeniesieniowych. W przypad­ ku Leys jedną z form, jaką owo przeniesienie przyjmuje, jest wy­ korzystanie symptomatycznych aspektów traumy i niektórych teorii traumy jako niezapośredniczonych składników jej własnej ramy analitycznej, a mianowicie kategorii mimetycznego i antymimetycznego. Być może, kiedy weźmie się pod uwagę cele tej książki, zrozumiałe stanie się, dlaczego jej autorka wyklu­ cza także bardziej zawiłe i podważające same siebie teoretyczne i filozoficzne aspekty rozważań Foucaulta, aby zaadaptować je na potrzeby historii koncepcji i dyscyplinarnych lub pod-dyscyplinamych konstelacji." Ogólnie rzecz biorąc, opiera ona swoje imponujące odczytanie i badania naukowe na założeniach anali­ tycznych i teoretycznych, które - jak się zdaje - nie zostały pod­ dane należytej analizie krytycznej. I przynajmniej z pewnej per­ spektywy rzuca się w oczy brak konsekwentnego namysłu nad koncepcją przepracowania i jego wpływem na historiografię, która pozostaje w bezpośredniej, dialogicznej relacji z psycho­ analizą i teorią krytyczną. Leys wyraźnie widzi, w jaki sposób teorie traumy same się przemieszczają lub powtarzają - z mniej lub bardziej istotny­ mi i charakterystycznymi wariacjami - cechy ich przedmiotu, traumy jako takiej. Nie analizuje ona jednak problemu swojego własnego nieuniknionego uwikłania w ten proces czy też tego, jak na nie reagować. Nie zajmując się w sposób otwarty i kry­ tyczny problemem wpływu przeniesienia na przedmiot bada­ nia ani potrzebą przepracowania tychże skutków, Leys zmierza do wyciągnięcia fatalistycznych wniosków z własnych analiz: „Dzisiejsze debaty nad traumą skazane są na impas z tego pro­ stego powodu, że stanowią one wynik oscylacji między tym, co mimetyczne, a tym, co antymimetyczne, która zdeterminiowała dziedzinę badań nad traumą w tym stuleciu” (305). Uczestni­ cząc w tej mniej lub bardziej uświadamianej tendencji, nadającej jej własnej postawie formę oświeconej bezsilności, Leys z po11 Próbę pełniejszej analizy tego problemu ze szczególnym uwzględnie­ niem Historii szaleństwa Foucaulta podjąłem w: History and Reading: Tocque­ ville, Foucault, French Studies, rozdz. 3.

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

113

zomie bezpiecznego i dogodnego stanowiska w ramach w ba­ daniach naukowych ogranicza studia nad traumą (jak również samą traumę) do symptomatycznego rozgrywania w działaniu i wyklucza wszelką próbę przepracowania problemów w spo­ sób, który nie byłby po prostu równoznaczny z przymusem po­ wtarzania czy „skazany” na oscylację. Taki gest w zasadzie uniemożliwia ujawnianie aspektów opowiadanej historii i re­ fleksję nad badanymi figurami, które mogłyby przyczynić się do takiego ujawnienia, włączając w to samą koncepcję przepra­ cowania. Ponadto, choć wydaj e się ona dekonstruować, a nawet demaskować koncepcję traumy w stopniu, jaki może zagrozić wszelkim istotnym jej użyciom, to jednak podkreśla jej znacze­ nie jako doświadczenia pewnych osób i sprzeciwia się posze­ rzaniu tej koncepcji w sposób, który uważa za niefortunny czy wręcz oszukańczy. Leys rozpoczyna nawet swoją książkę od foucaultowskiego efektu wstrząsowego: ukazania ostrego kontra­ stu między porywanymi i molestowanymi dziećmi w Ugandzie, o których można powiedzieć, że zostały naprawdę straumatyzowane, a Paulą Jones i jej wątpliwym, jeśli nie całkiem bałamut­ nym powoływaniem się na PTSD (zespół stresu pourazowego) oraz żądaniem zadośćuczynienia za domniemane molestowanie seksualne przez Billa Clintona. Czym jest owa biegunowość mimetyczne/antymimetyczne, która zarówno strukturyzuje opowiadaną przez Leys historię, jak też dostarcza analitycznej ramy dla jej własnej narracji? Mime­ sis to identyfikacja momentu utożsamienia z innym i całkowite­ go stopienia z nim w doświadczeniu traumatycznym. Identyfika­ cja jest tu samym mechanizmem traumy, a ofiara może mylić się w kwestii samych wydarzeń, ale - zgodnie z teorią mimetyczną - nie może być świadomym kłamcą. Kiedy zaś mamy do czynie­ nia z kłamstwem czy „fabrykowaniem” prawdy, jest ono konsty­ tutywne dla doświadczenia traumatycznego. Teorie antymimetyczne przedstawiają traumę jako przytrafiającą się biernemu, ale suwerennemu i świadomemu podmiotowi, który padł ofiarą jakiegoś całkowicie zewnętrznego zdarzenia, takiego jak wypa­ dek kolejowy. Kto jednak może w sposób teatralny symulować, a nawet podrabiać traumę?

Rozdział drugi

114

Oto fragment, w którym Leys podsumowuje teorię mimetyczną: Pierwsza czy też mimetyczna teoria utrzymuje, że trauma, albo doświadczenie straumatyzowanego podmiotu, może zawierać w sobie jakiś rodzaj hipnotycz­ nej imitacji czy identyfikacji, gdzie ofiara nie może przypomnieć sobie pier­ wotnego wydarzenia traumatogennego i właśnie dlatego zmuszona jest rozgry­ wać je w działaniu czy też naśladować je w inny sposób. Teoria ta zasadza się na przekonaniu, że doświadczenie traumatyczne w całej swojej skrajno­ ści, przekraczaniu powszechnych norm i oczekiwań niszczy czy też unieważ­ nia zdolności poznawcze i percepcyjne ofiary w taki sposób, że doświadczenie to nigdy nie staje się częścią systemu powszedniej pamięci.

Pisze dalej: Element teorii mimetycznej, który wart jest podkreślenia, mówi o tym, że bu­ dzi ona wątpliwości co do wiarygodności świadectwa ofiary: do tego stopnia, że uważa się, iż zjawisko traumatyczne nigdy nie stało się częścią powszedniej pamięci ofiary; nie jest zatem jasne, w jaki sposób może ona w sposób wiary­ godny zaświadczać o tym, co ją spotkało. W pewnym sensie można nawet po­ wiedzieć, że nie doświadczyła ona traumy (ujmując to inaczej: ma się wrażenie, że ofiary nie było, gdy owo traumatyczne wydarzenie miało miejsce). Ponadto, ponieważ ofiarę traktuje się jako straumatyzowaną do tego stopnia, że znajduje się ona w stanie imitacyjno-hipnotycznym i łatwo ulega sugestiom, nie sposób uniknąć podejrzeń o wpływ hipnotycznej sugestii i o „fabrykowanie” mniej lub bardziej fałszywych wspomnień. Wreszcie, ponieważ teoria mimetyczna loku­ je moment utożsamienia w agresorze, ma się wrażenie, że ofiara uwewnętrznia, a zatem podziela uczucia wrogości skierowane wobec niej samej (298-299).

Oto co Leys pisze o koncepcji przeciwnej - teorii antymimetycznej: Druga, czy też antymimetyczna, teoria także zdaje się traktować imitację jako podstawę doświadczenia traumatycznego, ale rozumie ją inaczej. Koncepcja mimetyczna, zgodnie z którą ofiara hipnotycznie zanurza się w scenę traumy, zostaje odrzucona na rzecz idei antymimetycznej, która głosi, że w hipnotycz­ nej imitacji podmiot jest zasadniczo oddalony od doświadczenia traumatycz­

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna____________________________ 115

nego. Pozostaje zatem obserwatorem sceny traumatycznej, którą może ujrzeć i przedstawić sobie i innym. Teoria antymimetyczna odpowiada - a często ustę­ puje miejsca - idei, zgodnie z którą trauma to czysto zewnętrzne wydarzenie przydarzające się w pełni ukonstytuowanemu podmiotowi: jaka by nie była szkoda wyrządzona jego psychicznej autonomii i integralności, z zasady nie ist­ nieje problem ostatecznego pamiętania czy, innymi słowy, odzyskiwania dane­ go wydarzenia, choć w praktyce proces przywoływania go byłby długi i mor­ derczy. I w przeciwieństwie do przynależnego teorii mimetycznej przekonania o utożsamieniu z agresorem teoria antymimetyczna przedstawia przemoc wy­ łącznie jako atak z zewnątrz (299).

Czy naprawdę są to dwie teorie albo w najlepszym wypadku dwa częściowe opisy mniej lub bardziej rozdzielnych aspektów doświadczenia osoby straumatyzowanej? W każdym razie wyda­ wałoby się, że aż do momentu, kiedy zacznąsię wzajemnie wyklu­ czać i osiągną swoje skrajne założenia, te dwie domniemane teorie replikują jeden z dwóch wydzielonych aspektów doświadczenia traumatycznego jako takiego: bezsilne niczym dziecko , ja”, któ­ re doświadcza lub czuje, nie mogąc przedstawić tego, co czuje, jest niczym w transie, „hipnotycznie” podatne na sugestie prze­ jawia tendencję do utożsamiania się z agresorem; oraz - z dru­ giej strony - obserwujące, obiektywizujące (być może agresyw­ ne lub sadomasochistyczne), ja”, które bezwolnie lub w pewnym sensie w sposób obiektywizujący przedstawia wydarzenie, nie bę­ dąc w stanie go odczuć. Choć nie mam ambicji zajmowania metapozycji boskiego oka, nie wydaje mi się, aby niemożliwa była „teoria” traumy o szerszym zasięgu, tłumacząca i umieszczająca jako symptomatyczne perspektywy mimetycznąi antymimentyczną, szczególnie w odniesieniu do nieuchwytnego doświadczenia traumy wraz z jego niepożądanymi i niekontrolowalnymi następ­ stwami oraz możliwościami obiektywizującej, zdystansowanej re­ prezentacji wydarzenia traumatycznego. Ponadto samemu biegu­ nowemu charakterowi tych opozycji zagraża fakt, że każdy biegun może charakteryzować jedną (niestabilną) stronę trudnego poło­ żenia osoby straumatyzowanej, oraz że teatralność czy performatywność (jak również sadomasochistyczna agresywność) przypa­ da obu stronom tej biegunowości, czy to jako gwasz-hipnotyczna,

116

Rozdział drugi

absorpcyjna performatywność (lub całkowite wejście w czyjąś rolę) w jednym przypadku i niezaangażowana, retorycznie odda­ lona, czysto teatralna performatywność w drugim.12 Mimetyczność i antymimetyczność - biegunowe opozycje teo­ retycznej ramy zaproponowanej przez Leys - zostają użyte w spo­ sób zaciemniający rolę koncepcji i procesów, które łączą bardziej krytyczne i mniej symptomatyczne relacje z trudnymi problema­ mi podejmowanymi przez badaczkę. Wspomniałem już o przepra­ cowaniu, które (inaczej niż rozegranie w działaniu) nie pojawia się w indeksie książki Leys, choć w tekście znajduje się do nie­ go kilka odwołań. Leys może dotrzeć do problemu rzeczywistego czy fantazmatycznego statusu wydarzenia traumatycznego (któ­ ry dręczył Freuda w tak zwanej teorii uwiedzenia) tylko poprzez opozycję między teorią mimetyczną a antymimetyczną, odsyła­ jąc rzeczywiste wydarzenie na antymimetyczną stronę tej biegu­ nowości. Ale problem statusu i efektów wydarzeń traumatycznych (czy „traumatogennych”) pojawia się także w odniesieniu do kwe­ stii zgrupowanych na biegunie mimetycznym. Na przykład, czy trauma jest generalnie większa, gdy mamy do czynienia z wyda­ rzeniem rzeczywistym, a nie tylko fantazmatycznym, nawet jeśli zakłada się, że musi istnieć jakiś fantazmatyczny wkład, aby wy­ darzenie stało się traumatyczne? Czy rozgrywanie w działaniu lub też kompulsywne powtarzanie symptomów posttraumatycznych jest równie prawdopodobne w reakcjach mimetycznych, co antymimetycznych? Czy kiedy pojawia się podczas sesji analitycznej czy - w innym rejestrze - w sztuce i literaturze straumatyzowa12 Mamy tu oczywiście do czynienia z powieleniem klasycznego „para­ doksu” aktora czy komika, którego można postrzegać albo jako osobę, która całkowicie weszła w swoją rolę, zidentyfikowała się z nią, albo jako osobę od­ grywającą ją w sposób zdystansowany, z oddalenia (lub jedno i drugie w jakiś niejasny czy oscylujący sposób). Można także zauważyć, że stanowisko, jakie Leys zajmuje w dwóch ostatnich rozdziałach książki, różni się znacznie od jej ocen wyrażanych w pozostałych partiach rozprawy, gdzie zdaje się ona bardziej obiektywna i zdystanowana. Jednak reakcja Leys wobec Bassela van der Kolka i Cathy Caruth jest skrajnie oceniająca i nacechowana emocjonalnie. Choć nie­ które aspekty prac van der Kolka i Caruth podlegająkrytyce, Leys nie uwzględ­ nia faktu, że oni także mogą borykać się z trudnymi problemami w sposób, któremu warto się uważnie przyjrzeć i wyciągnąć zeń wnioski.

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

117

nych jednostek, a niekiedy ich bliskich, podlega mniejszej krytyce (niekiedy nawet ją zawieszając) niż wówczas, gdy manifestuje się u świadków drugiego stopnia albo w działaniach osób trze­ cich (powiedzmy, filmowca czy komentatora), jak również w pew­ nych sferach życia publicznego (na przykład w polityce i akcjach społecznych)? Czy reakcje ofiar lub ocalonych w większym stop­ niu podlegają krytycznej analizie, jeśli dotyczą wydarzeń medial­ nych czy życia publicznego, niż kiedy zwracają się one ku własne­ mu doświadczeniu i sposobom radzenia sobie z nim? Rozważając te pytania, warto zauważyć, że Leys mogła nie poświęcić nale­ żytej uwagi identyfikacji i jej alternatywom w kontekście postpamięci (nabytej pamięci doświadczeń, których się samemu/samej nie przeżyło) i związanych z tym kwestii symptomów posttraumatycznych, występujących u tych, którzy nie doświadczyli bez­ pośrednio wydarzeń traumatycznych, w tym bliskich ofiar traumy, terapeutów podmiotów aspirujących do statusu ocalonych etc. W uzasadniony, krytyczny sposób odnosi się ona jedynie do wąt­ pliwej generalizacji traumy w świecie po Zagładzie. Chciałbym wspomnieć również problem ponadhistorycznych (czy strukturalnych) oraz historycznych wymiarów traumy.13 Leys dotyka go, kiedy pisze: Tym, co uderza w teoriach traumy, jest ich zaskakujący charakter; kiedy te same lub podobne kwestie powracają, robią to, niejako po raz pierwszy i niemal z tą samą siłą wstrząsu czy wybuchu, jaką przypisywano samej traumie, choć oczy­ wiście prawdą jest także to, że każdy epizod wyróżnia jego moment historycz­ ny. W toku tego studium staram się oddać sprawiedliwość historycznej specy­ ficzności spraw, które omawiam. Moje stanowisko, unikając założeń ukrytych w ciągłej narracji, umożliwia zobaczenie tego, co powraca, i w istotnym sensie ma charakter strukturalny, w trudnościach i sprzecznościach nękających konceptualizacje traumy w toku całego stulecia (10).

Z obranej przeze mnie perspektywy teorie traumy charaktery­ zuje przeniesieniowa relacja z dynamiką traumy, którą one często 13 Staram się podjąć ten problem w: Writing History, Writing Trauma, rozdz. 2.

118

Rozdział drugi

raczej kompulsywnie powtarzają czy rozgrywają w działaniu, niż przepracowują. Kluczowe wydaje się tu analitycznie rozróżnie­ nie i prześledzenie związków między ponadhistorycznymi (czy strukturalnymi) a historycznymi aspektami traumy. Proponowa­ ną przez Leys analizę można rozszerzyć na próbę prześledzenia tych połączeń i wskazanie wagi przepracowania, jak również na wskazanie roli przepracowania w pewnych teoriach, które do­ starczają klucza do zrównoważenia rozgrywania w działaniu i siły przymusu powtarzania. W pewnym sensie Freud starał się opisać takie połączenia, szczególnie w samej koncepcji przepra­ cowania, choć nie poświęcił jej należytej uwagi teoretycznej. Należy wspomnieć także niezwykle cenne omówienie przez Leys myśli Sandora Ferencziego: jego pojęcia traumy pierwot­ nej i postpierwotnej (które do pewnego stopnia mogą zostać prze­ niesione na ponadhistoryczny i historyczny wymiar traumy). Jej zdaniem, Ferenczi utknął między tymi dwiema koncepcjami, nie określając ich wzajemnych relacji. Można podkreślić, że w każ­ dym konkretnym wypadku czy sprawie te dwa wymiary się prze­ platają, a ich rozróżnienie, choć analityczne, pozostaje ważne dla krytycznego zrozumienia, a nawet dla działań o charakterze spo­ łecznym czy politycznym. Pomieszanie tych dwóch aspektów pro­ wadzi, na przykład, do poszukiwania niemożliwego powrotu do domniemanej pierwotnej, przedtraumatycznej kondycji jedności, tożsamości i komunikacji, choćby poprzez apokaliptyczną polity­ kę lub działanie społeczne - działanie, które może okazać się traumatyzujące i bazujące na przemocy, szczególnie jeśli sprowadza się do próby wyeliminowania grup, którym mylnie lub projekcyj­ nie przypisuje się obstrukcję czy też działania uniemożliwiające osiągnięcie takiej pierwotnej tożsamości. Dla Ferencziego trauma pierwotna oznacza nagłe wyjście z zakładanego przedtraumatycznego stanu tożsamości, czystego utożsamienia z matką, ku rozdzieleniu i relacji podmiot/przedmiot. (Oczywiście pierwot­ na kondycja identyfikacji z matką może sama w sobie być po­ strzegana jako fantazmatyczna projekcja dokonywana z pozycji postpierwotnej, gdzie nieobecność pełnej tożsamości funkcjonuje jako utrata lub brak w odniesieniu do jakiejś wyobrażonej, przy­ puszczalnie pierwotnej, przedtraumatycznej kondycji.)

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

119

Postpierwotna (czy historyczna) trauma byłaby u Ferencziego paradoksalnie gwałtownym powrotem do domniemanej pierwot­ nej kondycji tożsamości, która rozbija artykulacje świata postpierwotnego, w tym relację podmiot/przedmiot i zdolność orze­ kania, formułowania sądów i bycia podmiotem w jakimkolwiek stopniu wiarygodnym. A zatem postpierwotna trauma może wy­ woływać u ofiary zarówno „regresywne” utożsamienie się z bez­ bronnym dzieckiem (czego Leys nie analizuje), jak również identyfikację z oprawcą czy agresorem zadającym ranę prześla­ dowanemu ,ja”. Podwójna identyfikacja odnosi się następnie do rozpadu ,ja” lub jego rozdarcia między ofiarę, która (niczym dziecko) mogłaby odczuć lub doświadczyć traumatycznego cier­ pienia, nie znając go ani go nie przedstawiając, a „odrętwiałe” ja, które mogłoby obiektywnie (być może agresywnie) przedsta­ wić traumatyczne wydarzenie, nie odczuwając go na poziomie doświadczeniowym. Ponadto osoba straumatyzowana niepew­ na jest swoich sądów i swojej wiarygodności, co tylko wzmac­ nia podejrzenie, że ofiara sama się zwodzi, a nawet kłamie, a jej doświadczenie jest falsyfikatem. Hipnotyczna i uległa kondy­ cja straumatyzowanej ofiary ułatwia identyfikację, a wykorzy­ stanie terapii hipnotycznej może co najwyżej skłonić ofiarę do rozegrania w działaniu (prawdziwej lub fantazmatycznej) traumy. Dodałbym przy tym, że poleganie jedynie na hipnotycznej, katartycznej czy związanej z odreagowaniem terapii prowadzi do mylenia rozegrania w działaniu i przepracowania. Odrzuce­ nie przez Freuda hipnozy wiązało się z tym, iż zdał on sobie spra­ wę z tego, że rozegranie w działaniu nie było wystarczające dla przepracowania problemów. Można jednak twierdzić, podobnie jak Ferenczi, że odreagowanie („katartyczny” element rozgry­ wania w działaniu) umożliwia uwolnienie zafiksowanej emocjonalności i w ten sposób jest konieczne (choć nie wystarczające) dla procesu przepracowania traumy lub - bardziej precyzyjnie symptomów posttraumatycznych. Przeformułowałem nieco relację Leys dotyczącą Ferencziego w taki sposób, aby zaakcentować pewne jej aspekty. To przeformułowanie umożliwia wskazanie innej perspektywy na to, co ba­ daczka skłonna jest widzieć w kategoriach czystej aporii, a nawet

120

Rozdział drugi

sprzeczności, kiedy pyta: „Dlaczego projekt Ferencziego osiąg­ nął poziom takiego impasu? Wnikliwa lektura jego Clinical Diary wymaga od nas zmierzenia się z przynajmniej dwiema moż­ liwościami: (1) Natura traumy jest taka, że nigdy nie można jej świadomie doświadczyć, a więc i zapamiętać. (2) Histerycy mają skłonność do kłamstw, dlatego też nigdy nie poznamy prawdy o ich przeszłości” (124). Druga możliwość prowadzi do teorii traumy jako symulacji, która jest odgrywana w czysto świadomy i performatywny spo­ sób w samej diagnostycznej i terapeutycznej relacji między tera­ peutą a pacjentem (rodzaj symulowanej folie à deux}. To oczy­ wiście prowadzi w kierunku syndromu pamięci odzyskanej. Prowadzi także do późnej, antypsychoanalitycznej myśli Mikkela Borch—Jacobsena, który zajmuje szczególne miejsce w narra­ cji Leys. Samej Leys bliżej jednak do wczesnego Borch-Jacobsena i jego koncepcji nieświadomej identyfikacji czy mimesis, którą on później odrzucił i unieważnił. Leys niekiedy sugeruje, że podejrzenie osoby straumatyzowanej o oszustwo może wiązać się z jej wątpliwościami wobec niej samej i brakiem wiary w rze­ czy, które ją spotkały - rzeczy, w które czasami trudno uwierzyć. Pozostaje oczywiście problem, czy wydarzenia, o których mowa, naprawdę się wydarzyły w rzeczywistości historycznej, czy też były fantazmatem. Jak wspomniałem, Leys może nie dostrzegać tego problemu, choć blisko się on wiąże z kwestiami, które ona omawia, w znacznej mierze dlatego, że jej uwaga zwraca się ku biegunom tego, co mimetyczne i antymimetyczne. Leys poświęca dużo miejsca pierwszej możliwości propono­ wanej przez Ferencziego. W jej myśl trauma jako taka „nigdy nie może zostać świadomie doświadczona, a zatem i zapamięta­ na” - co wydaje się stwarzać nierozwiązywalny dylemat. Ujmu­ je ona to następująco w odniesieniu do Ferencziego: „Jak zauwa­ żył w toku analizy, pacjentka, która starała się wyleczyć poprzez werbalną narrację lub reprezentację wydarzenia dla samej sie­ bie i dla innych, mogła osiągnąć świadomą, intelektualną wiedzę o tym wydarzeniu, ale taka wiedza z konieczności pozbawiona była emocjonalnego doświadczenia niezbędnego do jej uprawo­ mocnienia. Tym samym, kiedy starała się ponownie doświadczyć

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

121

emocji związanych z tątraumą, zanurzając się w trans, odczuwa­ ła związane z nią cierpienie, ale «budząc się», nie pokładała za­ ufania w rzeczywistości tej ponownie doświadczanej czy rekon­ struowanej traumy” (133-134). Można tu zaobserwować kilka kwestii. Ciekawe, że gdy Leys odnosi się do ofiar traumy, szczególnie w przypadkach, kiedy traktuje traumę jako odpowiedni termin dla doświadcze­ nia, płeć ofiary oznacza jako żeńską. (Intelektualne i ideologicz­ ne implikacje takiego gestu są niejasne: czy idzie ona tropem powszechnych form zmiany w stosowaniu zaimków, wzmacnia niefortunne stereotypy upodlenia w odniesieniu do kobiet, pod­ kreśla tendencje wiktymizujące u mężczyzn, czy ma coś innego na celu?) Co więcej, koncepcja „prawomocności” wydaje się cie­ kawa, jeśli zastosować ją do ponownego przeżywania afektywnego doświadczenia w przypadkach, kiedy staje się ono potwornym cierpieniem i kiedy „zaufanie” osoby ponownie doświadczającej traumy kieruje się na „realność” tego wydarzenia, nie zaś na do­ świadczenie. Sama Leys, odwołując się do traumy, często skłania się do stosowania słów „wydarzenie” i „doświadczenie” naprze­ miennie w sposób, który może wydać się mylący. W tym wzglę­ dzie użyteczny jest powyższy fragment. Ofiara traumy może pa­ miętać wydarzenia na sposób świadomy, charakterystyczny dla rozszczepionego podmiotu, który jak odrętwiały postrzegał za­ chodzące wydarzenia. W działaniu można jednak jedynie rozegrać lub kompulsywnie powtarzać doświadczony afekt niczym bezsilna ofiara, która powraca do stanu bezbronnego dziecka. Pamiętajmy, że przepracowanie traumy wymaga zdolności odczuwania empatii lub współczucia dla siebie samego jako niegdysiejszej ofiary. Nie powinno się jednak sprowadzać tego do pełnej identyfikacji z zafiksowanym, udręczonym ,ja” i nieskończenie ponownie przeży­ wać jego afektu i doświadczenia. Przepracowanie w swoich złożonych, nielineamych relacjach z rozegraniem w działaniu czy przymusem powtarzania jest trud­ ną, nie dość teoretycznie opracowaną koncepcją, szczególnie w akademickich podejściach do psychoanalizy. Chciałbym tu­ taj wspomnieć o tym, że w odniesieniu do traumy nie należy my­ lić przepracowania z niemożliwą próbą świadomego pamiętania

122

Rozdział drugi

i pełnego opanowania afektywnego doświadczenia, które nie zostało w pełni uświadomione wówczas, gdy zachodziły traumatyzujące wydarzenia - próba przekształcenia takiego afek­ tu w poznanie czy pamięć narracyjną przypominałaby w istocie obliczanie kwadratury koła. Przepracowanie nie gwarantuje po­ zornego włączenia reprezentacji i afektu związanego z doświad­ czeniem traumatycznym. Dotyczy raczej pracy z symptomami posttraumatycznymi. Stanowi próbę zrównoważenia ich kompulsywnego powtarzania poprzez wytwarzanie wobec nich przeciw-sił (w tym możliwości rozróżnienia - lecz nie wprowadzania dychotomii - między przeszłością a teraźniejszością wraz z niefatalistycznym otwarciem ku przyszłości). Innymi słowy, wy­ maga to nabytej zdolności poczynienia pewnych rozróżnień, jak również prześledzenia ich problematycznej natury. Uwzględnia to także próbę połączenia lub zintegrowania reprezentacji i afek­ tu w teraźniejszości i przyszłości - próbę, która u silnie straumatyzowanych może domagać się ponawianego wysiłku ze względu na niezdolność do pełnego przekroczenia rozpadu oraz związa­ ną z traumą tendencję do rozgrywania w działaniu. W tym sen­ sie pojęcie przepracowania traumy jest nieco mylącym skrótem myślowym, jeśli prowadzi do wiary, że można w pełni pokonać lub przekroczyć traumę poprzez zgromadzenie czy zintegrowa­ nie tego, co zostało rozdzielone w przeszłości, a także przepisać historię lub sprawić, iż będzie się wydawało, jakby to, co trauma­ tyczne, nigdy się nie wydarzyło. Zwodnicza jest także wiara, że można jakoś zamienić oderwany afekt w poznanie w sposób, któ­ ry „opanowuje” go i umożliwia pełne wyzwolenie od przeszłości (lub od „ciężaru historii”). (W tym względzie Vergangenheits­ bewältigung - zapanowanie nad przeszłością - jest niefortun­ nym, mylącym terminem.) Rozdarcie między afektem a pozna­ niem związanym z traumą, jak również ponowne przeżywanie czy rozgrywanie w działaniu scen traumatycznych może nigdy nie zostać całkowicie czy ostatecznie pokonane, a nawet może stać się matrycą dla kolejnych doświadczeń, szczególnie intym­ nego i wysoce katektycznego rodzaju. Można również w spo­ sób mniej lub bardziej bezpośredni starać się odsunąć wspo­ mnienia o przemocy i zyskać jakąś perspektywę na przeszłość

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

123

poprzez „teatralizowanie”, rytualizowanie lub transfigurację ta­ kich traumatyzujących scen w sposób, który z czasem może po­ móc w próbie zrównoważenia niekontrolowanych i natrętnych form rozgrywania w działaniu, a nawet pokonania pewnych symptomów posttraumatycznych. Leys proponuje wielce niepsychoanalityczną historię pojęcia tak ważnego dla psychoanalizy. Nie zajmuje się ona postpamięcią i opóźnionymi skutkami traumy u tych, którzy niebezpośrednio związani są z wydarzeniami traumatyzującymi - u tych, któ­ rych tam nie było: dzieci i innych bliskich ofiar, którzy dzielą z nimi pewne istotne pozycje podmiotowe (na przykład pozycję Żyda, Palestyńczyka, Roma), jak również tak zwanych świad­ ków drugiego stopnia (w tym historyków i innych komentato­ rów występujących w jednej ze swoich ról). Peter Novick napisał coś, co można potraktować jako pendant do Traumy autorstwa Leys. W swojej ważnej książce The Holocaust in American Life proponuje on antypsychoanalityczne odczytanie traumatyzują­ cych wydarzeń granicznych i - ogólnie rzecz biorąc - zaprze­ cza istotności koncepcji traumy dla „amerykańskiego” doświad­ czenia Holocaustu.14 Zdaniem Novicka, jedyną grupą, do jakiej może się ona stosować, jest grupa ocalonych. Przekonujące wydawać się może wskazanie przez niego na wątpliwy charakter zbyt łatwej identyfikacji poprzez sakralizację lub upamiętnienie Holocaustu. Większość dostarczanych prze­ zeń informacji, szczególnie na temat tendencyjnej roli politycz­ nej pewnych organizacji, wydaje się niezwykle cenna. Novick skłonny jest jednak wierzyć w istnienie łatwego wyboru między uświadomieniem sobie presji, jaką wywiera przeszłość, a uzna­ niem sposobów, w jakie teraźniejsze interesy kształtują postawy wobec tej przeszłości. Ujmując tę kwestię w kategoriach nomi­ nalnych, można powiedzieć, że postuluje on łatwy wybór między Freudem a Halbwachsem (jak czyta go Novick) w odniesieniu do problemów pamięci oraz interakcji między przeszłością a te­ raźniejszością. Skupiając się wyłącznie na tym, jak aktualne po­ lityczne i ideologiczne interesy determinują użycia i nadużycia 14 Boston: Houghton Mifflin, 1999.

124

Rozdział drugi

Holocaustu wśród amerykańskich Żydów, uważa on, że musi optować za Halbwachsem przeciw Freudowi w sposób, który w efekcie odrzuca presję przeszłości na teraźniejszość, w tym pewne skutki niepokojącego, niekiedy widmowego dziedzictwa dla żyjących. Novick wyraźnie odrzuca znaczenie traumy dru­ giego stopnia, postpamięci i przenoszenia symptomów posttraumatycznych na tych, których tam nie było. W kilku istotnych aspektach blisko mu do późnego, antypsychoanalitycznego Borcha-Jacobsena, kiedy skupia się na scenach synchronicznych i współczesnych interesach. Lektura książki Novicka przedstawia się interesująco w ze­ stawieniu z lekturą pracy o Francji Vichy Syndrome Henry’ego Rousso i o Izraelu Seventh Million Toma Segeva. Wszystkie trzy opowiadają w znacznej mierze tę samą historię, ale ich ramy in­ terpretacyjne znacznie różnią się do siebie.15 Segev przyjmuje po­ stawę, którą można uznać za dziennikarską. Jego krytyce oficjal­ nego użycia Holocaustu w polityce państwa Izrael w kontekście konfliktu izraelsko-palestyńskiego przyświecają aktualne, poli­ tyczne i polemiczne cele. Rousso dostarcza ważnych informa­ cji i dogłębnych analiz reakcji na rządy Vichy, ale jego nie dość konceptualnie opracowane, często patologizujące zastosowanie kategorii psychoanalitycznych do wyodrębnionych okresów nie przyczynia się dostatecznie do lepszego zrozumienia tych prob­ lemów. W istocie, jak czasami wspomina, samo rozumienie czasowości w psychoanalizie prowokuje pytania dotyczące oderwa­ nych okresów (jedynie jako pragmatycznych, nierównych, choć niekiedy użytecznych przybliżeń) i sugeruje bardziej złożone, nieodpowiadające sobie wydarzenia, uwzględniające mniej lub bardziej zróżnicowane powtórzenia i próby ich przepracowania. Również Novick odrzuca psychoanalizę i traumę jako „całkowi­ cie” nieistotne dla „amerykańskiej” recepcji Holocaustu, kieru­ jąc swoje spojrzenie raczej na sposób, w jaki teraźniejsze prob­

15 Henry Rousso, The Vichy Syndrome: History and Memory in France since 1944, przel. Arthur Goldhammer (Cambridge: Harvard University Press, 1992); Tom Segev, The Seventh Million: The Israelis and the Holocaust (1991; New York: Hill and Wang, 1993).

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

125

lemy, szczególnie rozumiane w kategoriach polityki tożsamości, determinują pamięć i manipulowanie nią. Problem bardziej wy­ magający, który nie został wystarczająco objaśniony w tych pra­ cach, dotyczy tego, jak rozumieć grę między traumą, efektami posttraumatycznymi a presją wywieraną przez przeszłość z jed­ nej strony a takimi kwestiami, jak polityka tożsamości (w tym pamięci) czy użycia i nadużycia przeszłości, w tym jej strategicz­ ną rolą jako symbolicznego kapitału na usługach współczesnych interesów, z drugiej.16 Ważną kwestię stanowi tutaj doświadczenie jednostek i grup w odniesieniu do Holocaustu. Novick, podobnie jak Segev i Rousso, nie poświęca wiele miejsca doświadczeniu ani nie ana­ lizuje go krytycznie. Kategorie takie jak pamięć czy trauma są jedynie abstrakcyjnymi koncepcjami lub politycznymi pion­ kami, których rzeczywisty wpływ na ludzi pozostaje poza za­ sięgiem dociekania. Nie ma tu, na przykład, miejsca na wyko­ rzystanie świadectw, historii mówionej czy dzieł sztuki w celu podjęcia kwestii tego, jak ludzie doświadczają wydarzeń i czy istnieją dowody symptomatycznego zachowania dzieci i innych bliskich ocalonych, jak również tych, którzy odnoszą się do

16 Choć liczby nie stanowią argumentu, są one istotne dla Novicka. Na­ leży podkreślić, że on sam wspomina, iż do Stanów Zjednoczonych przybyło około 150 000 ocalonych. Jeśli policzy się ich partnerów (powiedzmy, kolej­ ne 50 000 osób, dopuszczając tendencję ocalonych do zawierania mieszanych małżeństw), ich dzieci (powiedzmy 300 000 osób) i innych bliskich, w tym przyjaciół i członków rodziny (orientacyjna liczba 500 000 osób), uzyska się grupę około miliona osób, z których nie wszyscy muszą być uznani za straumatyzowanych, ale którzy mają pewną bezpośrednią doświadczeniową relację z Holocaustem, lub tymi, którzy z niego ocaleli. Biorąc pod uwagę symbolicz­ ne znaczenie i kulturową rolę tej grupy w niedawnej przeszłości, można wysu­ nąć argument za znaczeniem traumy dla roli, jaką odegrał Holocaust w Stanach Zjednoczonych, i rozważyć problem międzypokoleniowej transmisji pamięci traumatycznej. Problem ten nie znika tak po prostu, jeśli przenieść się w poko­ lenie wnuków, gdzie postpamięć (czy też kulturowo pozyskana pamięć) wcho­ dzi w grę. W każdym razie ten zestaw problemów przedstawia bardziej prze­ konujący punkt wyjścia w analizowaniu możliwego traumatycznego wpływu Holocaustu w Stanach Zjednoczonych niż założenie o carte blanche Novicka, dowodzącego, że w kontekście Holocaustu trauma nie ma „całkowicie” żadne­ go zastosowania do „amerykańskiego życia”.

126

Rozdział drugi

ocalonych i ich doświadczenia w intensywnie katektyczny spo­ sób. Jednym z przykładów krytycznego i dogłębnego prześle­ dzenia tych problemów jest oczywiście książka Maus Arta Spiegelmana - tekst, o którym - co ciekawe - Novick nawet nie wspomina. Można utrzymywać, że Maus kontestuje podejście Novicka do problemów albo przynajmniej jego tendencję do po­ chopnego uogólniania możliwości zastosowania jego tez.17 Są­ dzę, że istnieje wiele innych istotnych prób poradzenia sobie z traumą i doświadczeniem posttraumatycznym, jak również problemami, jakie stawiają one przed tożsamością i pamięcią, których nie można wytłumaczyć poprzez zredukowaną, a czasa­ mi mylącą ideę polityki tożsamości, dla której relacja teraźniej­ szości wobec przeszłości jest ulicą jednokierunkową, wyłożoną ograniczonym zainteresowaniem samym/samą sobą i kapitałem symbolicznym. Nie powinno się jednak ujmować wagi społeczno-politycz­ nym zastosowaniom i konstrukcjom traumy. Nie należy też łączyć wszystkich form doświadczenia związanego z traumatycznymi wydarzeniami granicznymi ani waloryzować, a nawet sakralizować, form traumatyzacji drugiego stopnia, które zasadzają się na niezapośredniczonym, niekiedy bezkrytycznym, modelu identy­ fikacji. Wydarzenia z 11 września (2001) i ich skutki ujawniły z całą mocą złożoność tych problemów. Samobójcze zamachy bombowe na World Trade Centre i Pentagon były traumatycz­ ne - w sposób oczywisty dla bliskich osób, które zostały zamor­ dowane, i najwyraźniej dla wielu innych. Pojawiło się wiele róż­ nych prób upamiętnienia i opłakania ofiar tych wydarzeń, wśród nich zarówno popularne prywatne inicjatywy, takie jak pojawie­ nie się w Nowym Jorku kapliczek dla ofiar, jak te medialne, na przykład relacja w „US News and World Report” z 12 listopa­ da. Numer ten zamieszcza fotografię dwóch kobiet pogrążonych w rozpaczy i opatruje ją tytułami: „Odmienione Stany Amery­ ki” i „Radzenie sobie z życiem po 11 września”. Jedna z kobiet ma oczy zaczerwienione od łez; druga wygląda jak pogrążona 17 Analiza Maus w mojej książce: History and Memory after Auschwitz (Ithaca: Cornell University Press, 1998), rozdz. 5.

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

127

w samotnej zadumie. Ich związek z wydarzeniami 11 września pozostanie nieokreślony. Wydaj e się, że są one po prostu Ame­ rykankami, aczkolwiek jasnoskórymi, młodymi i atrakcyjnymi Amerykankami odpowiednio dobranymi pod względem płci do konwencji żałoby i opłakiwania - tradycyjnych zadań kobiet. W tle fotografii znajduje się także nieco rozmyta, ale pełna zde­ cydowania twarz mężczyzny. Nawet jeśli płakał, teraz podjął de­ cyzję, że musi coś zrobić w sprawie tych wydarzeń. To konwencjonalne przedstawienie, typowe dla większo­ ści relacji medialnych, podkreśla bardziej wątpliwą stronę użyć traumy i żałoby w środkach masowego przekazu. Użycia te wzmacniają wysiłek konstrukcji i doświadczenia 11 września jako konsensualnej narodowej traumy; jako czegoś, co wszyscy Amerykanie (być może wszyscy dobrzy ludzie) muszą odczu­ wać - w istocie traumy, która pomaga zdefiniować, co znaczy być Amerykaninem/Amerykanką (albo być może nawet dobrą osobą wezwaną do walki przeciw siłom zła.) W następstwie zro­ zumiałego wzmożonego niepokoju związanego z terroryzmem, który dotknął amerykańską „ojczyznę”, a nawet doprowadził do utworzenia Departamentu Bezpieczeństwa Ojczyzny, akcje tego typu połączone były z finansowanym przez administrację, upoli­ tycznionym promowaniem mentalności stanu wyjątkowego, któ­ re doprowadziło nawet do idei, że „wojna” z terroryzmem jest nieustannie wzmagającym się, nieskończonym przedsięwzię­ ciem. Niestety, taka mentalność prowadzi sama w sobie zarówno do zatarcia różnic (szczególnie między muzułmanami, Arabami a terrorystami), jak i do zwodniczej jasności i precyzji w definio­ waniu nowego wroga i obiektu nowej wojny prowadzonej przez Stany Zjednoczone - terrorystów (im bardziej homogeniczna jest ta kategoria, tym lepiej). W istocie terroryzm i terroryści wraz z „Osią zła” i Irakiem jako jej główną postacią (przynajmniej do niedawna) wślizgnęły się zbyt łatwo w puste miejsce po Zimnej Wojnie, wypełnione dotąd w sposób nie dość oczywisty przez narkotyki i kartele narkotykowe oraz przez wielokulturowość i politykę tożsamości - choć tę ostatnią można równie dobrze po­ traktować obok istnienia sieci terrorystów, jeśli nie w niej, jako działania antyamerykańskie. Administracja Busha zadała sobie

128

Rozdział drugi

wiele trudu, by zdezawuować i odrzucić ideę, że wojna z ter­ roryzmem jest wojną z islamem. A Norman Mineta, sekretarz transportu, wprost potępił rasowe profilowanie, opierając się na własnym doświadczeniu, kiedy jako dziecko był internowany podczas II wojny światowej wraz z innymi Amerykanami japoń­ skiego pochodzenia. Te wysiłki komplikują obraz i sabotują pró­ bę zrównoważenia skrajnych skutków mentalności stanu wyjąt­ kowego, którą ta administracja wprowadzała na wiele sposobów, na przykład poprzez dopuszczenie do tego, by trybunały woj­ skowe sądziły nieamerykańskich obywateli oskarżonych o dzia­ łalność terrorystyczną, i poprzez nieświadome odwoływanie się samego prezydenta do idei krucjaty. Rasowe profilowanie doko­ nywało się w rzeczywistości w przestrzeniach takich, jak lotni­ ska, gdzie nastąpił zwrot od niemal całkowitej niedbałości sprzed 11 września do narastającej paranoi. W istocie sama siła wypar­ cia świadczy o skłonności do stosowania profilowania rasowego i mylenia terrorystów z muzułmanami i Arabami, w rzeczywisto­ ści wieloma osobami o innym kolorze skóry - skłonności, która istniała przed 11 września i została przez tragiczne doświadcze­ nia tamtego dnia zaostrzona.18 Wojna z terroryzmem wynika zaś 18 Tendencja do tego, by postrzegać muzułmanów jako wrogów, zaś po 11 września wroga utożsamiać z terrorystą - podmiotem cywilizacji obcej Zacho­ dowi - znajduje swoje rozwinięcie w takim typie myślenia, którego ilustrację stanowi Zderzenie cywilizacji i nowy kształt układu światowego Samuela Hun­ tingtona (przeł. Hanna Jankowska, Warszawa: Muza, 2000). Dla Huntingtona nowoczesna polityka, w tym polityka globalna, to przede wszystkim polityka kulturowa. Najbardziej podstawową formą kultury jest cywilizacja. Cywiliza­ cje mówią nam o tym, kim jesteśmy i po jakiej stronie stoimy. Cywilizacje się zderzają. Kształtują się ze względu na wrogów i potrzebują ich z zasadniczych względów. Zdaniem Huntingtona, jesteśmy Zachodem. A Zachód upada pod naporem wewnętrznego zagrożenia - wielokulturowością i powodującej po­ działy polityki tożsamości dotyczącej grup, które odrzucają asymilację. Dla­ tego też polityka tożsamości jest niefortunną formą polityki kulturowej, bli­ ską działalności nieamerykańskiej. Zachód mierzy się również z zagrożeniem z zewnątrz, szczególnie ze strony islamskich i azjatyckich cywilizacji, które przeżywają eksplozję demograficzną i/lub „rosną w siłę ekonomiczną, mili­ tarną i polityczną”. W rzeczy samej „przetrwanie Zachodu zależy od tego, czy Amerykanie potwierdzą na nowo swoją zachodnią tożsamość, ludzie Zachodu pogodzą się z tym, że ich cywilizacja jest jedyna w swoim rodzaju, ale nie uniwersalna, i zjednoczą się, by tchnąć w nią nowego ducha i uchronić przed

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

129

z przesunięcia kondensacji czy partykularyzacji jej nieuchwytne­ go przedmiotu na konkretne cele. Cała ta mentalność stanu wy­ jątkowego, podział świata na „dobrych” zwolenników i „złych” wrogów niekończącej się wojny z terroryzmem i wskrzeszenie McCarthy’owskiej atmosfery świadczy o sile przyciągania, jak również o niebezpieczeństwach politycznej konstrukcji traumy na usługach konkretnych zastosowań. Taka konstrukcja staje się tym bardziej wątpliwa w kontekście oficjalnej polityki działań prewencyjnych skierowanych na dostrzegane zagrożenia, które często z pomocą mediów - prowadzą do promowania nastrojów wojowniczości i zwyczaju szybkiego pociągania za spust, opar­ tych na uprzedzeniach i stereotypowej krytyce oraz nierówności głoszonej w imię bezpieczeństwa. Jak dowodzi to z konieczności skrótowe omówienie wyda­ rzeń 11 września i ich skutków, zainteresowanie użyciami i nad­ użyciami pamięci i traumy, zarówno na akademii, jak i poza nią, nie ogranicza się do Holocaustu. Podobne wątki można zna­ leźć w studiach nad historią Japonii (na przykład praca Roberta J. Liftona), Francji (cała debata wokół Rewolucji Francuskiej, rządu Vichy czy wojen algierskich) i Stanów Zjednoczonych (nie tylko Holocaust, ale także wojna w Wietnamie, dziedzi­ ctwo niewolnictwa, traktowanie Indian amerykańskich). Bada­ nia nad Holocaustem z wielu niezależnych od siebie powodów doprowadziły do wykształcenia się bardzo zaawansowanych, choć niekiedy wątpliwych, teorii na temat traumy i wydarzeń granicznych. Badania te mogą mieć jednak - i mają - istotne związki z badaniami na innych polach, w tym ze studiami nad testimonio w Ameryce Łacińskiej i gdzie indziej. Ogólnie rzecz wyzwaniami ze strony niezachodnich społeczeństw” (14-15). Styl Huntingtona można scharakteryzować jako swobodny, niebezpośredni i diagnostyczny, mieszający odważne hipotezy, z góry przesądzone konkluzje, wyraźne, jeśli nie niemal apokaliptyczne, poczucie stanu wyjątkowego i stanowczość w jego własnym performatywnym, a nawet profetycznym głosie. Treść jego argumen­ tu nie jest odległa od myśli Oswalda Spenglera czy innych „cywilizacyjnych” myślicieli z początku XX wieku, szczególnie z Niemiec. Odsuwając na bok kwestię wyjątkowości jego myśli, można stwierdzić, iż na pewnym poziomie nie jest on także odległy od Osamy bin Ladena czy Mullaha Omara i ich wa­ riantu zderzenia cywilizacji.

130

Rozdział drugi

biorąc, mylące jest postrzeganie tych problemów i stanowisk w kategoriach gry o sumie zerowej lub ponurej rywalizacji o palmę pierwszeństwa w uzyskaniu statusu ofiary. Warto wspomnieć, że zainteresowanie etyką czy normatywnością w ogóle (co ważne, uwzględniającą relacje między etyką, sztuką a polityką) zaczęło ostatnimi czasy dominować. Wymaga ono jednak dalszego rozwinięcia w sposób, który niewielu z nas potrafi przekonująco profesjonalnie zastosować. Wspomniałem o tym, że przepracowanie jako takie, wraz z jego etyczno-politycznymi skutkami, pozostaje stosunkowo niedostatecznie roz­ winiętą koncepcją w akademickich użyciach psychoanalizy. Uważam, że należy wydobyć etykę z czysto indywidualistycz­ nej, subiektywnej i osobistej ramy odniesienia oraz w sposób spójny odnieść ją do problemów międzyludzkich, społecznych i politycznych. W ten sposób moduluje się koncepcję przepra­ cowania bardziej poprzez połączenie tego, co etyczne, z tym, co społeczno-polityczne, niż poprzez pomieszanie tych kate­ gorii lub ich konstruowanie jako zasadniczo odmiennych, a na­ wet przeciwnych. Uparcie indywidualistyczne podejście, w tym pewne kierunki psychologizujące związane z terapeutycznym spojrzeniem na życie czy postawą propagującą „powszechny op­ tymizm”, często oddziela etykę od problemów społecznych czy politycznych. Oczywiście, istnieje zasadniczy jednostkowy, czy raczej pojedynczy, aspekt etyki, który uwzględnia odpowiedzial­ ność wobec innych. Istnieją także takie aspekty decyzji - szcze­ gólnie bardzo trudnych decyzji - które nie są zaprogramowane w kategoriach norm. Ale nie należy postulować antynomii czy niewspółmiemości między decyzją w jej wyjątkowości a spo­ łeczną czy polityczną normą czy wartością. Taki postulat o dość radykalnych czy anarchistycznych intencjach może wzmacniać standardową opozycję między jednostką a zbiorowością. Normy nie programują wydarzeń czy decyzji tak po prostu w sposób, który niejako usuwa element decyzyjności z decyzji, ale ustana­ wiają granice i stawiają opór nadmiarowi i czystemu decyzjonizmowi. Granice te nie są absolutne, ale różnią się co do stop­ nia trwałości i siły. Ponadto instytucje stanowią punkty węzłowe zbiorowej, normatywnie regulowanej czy sterowanej aktywno­

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

131

ści. Nie należy ich postrzegać w czysto biurokratycznych kate­ goriach ani nawet jako niefortunnie skonstruowanych konden­ satorów złego demona. Ponowne przemyślenie etyki i polityki wymaga wielkiego i budzącego wątpliwości wysiłku zmierzają­ cego do tego, by ponownie przemyśleć instytucje, w tym uniwer­ sytety, a także rolę dyscyplin oraz jednostek administracyjnych, takich jak wydziały w ich dotychczasowych ramach. Istotna ze społecznego i politycznego punktu widzenia debata etyczna powinna oczywiście podejmować kwestie tego rodzaju. Na przykład powinno się pytać, w jaki sposób aporie stają się pa­ raliżującymi lub kompulsywnie powtarzanymi obiektami fiksacji i w jaki sposób wskazują one na problemy (w tym traumy), które nie zostały przepracowane, pomagając nawet we wskazaniu drogi nowszym formułom i możliwościom działania. Do jakiego stopnia i w jaki sposób rozmaite obowiązujące ograniczenia, w tym te stwarzane przez normy w ramach instytucji, są elastyczne i gwa­ rantują działanie prawa? By wspomnieć choćby jeden przykład: nawet obrońcy pornografii ustanawiają zazwyczaj różne ogra­ niczenia dla dzieci i dla dorosłych, zarówno dotyczące ogląda­ nia pornografii, jak uczestniczenia w jej powstawaniu (porno­ grafia dziecięca jest zazwyczaj postrzegana jako niemożliwa do zaakceptowania, a nawet jako tabu). I podczas gdy można skła­ niać się ku obronie zasadności prowadzenia na studiach semina­ rium na temat pornografii, uwzględniającego oglądanie materia­ łów pornograficznych, można sprzeciwiać się takim zajęciom dla uczniów szkół średnich czy gimnazjów. Innymi słowy, w pew­ nych przypadkach można słusznie bronić istnienia dość restryk­ cyjnych granic, a nawet wierzyć, że powinny one być intemalizowane przez każdego jako tabu. Nie należy jednak uogólniać tej perspektywy na wszystkie etyczne granice czy ograniczenia. W istocie można twierdzić, że pewne aspekty życia, takie jak seksualność, są powszechnie nazbyt uregulowane, podczas gdy inne, szczególnie działalność ekonomiczna, nie dość ostro regu­ lowane. Można również przekonująco podnosić kwestię tego, czy pewne ograniczenia są bezprawne i oparte na stereotypach, szczególnie w odniesieniu do form społecznej i politycznej do­ minacji.

132

Rozdział drugi

W odniesieniu do sztuki problematyczne stało się, szczególnie obecnie, postrzeganie jej jako osobnej, autonomicznej i czysto estetycznej sfery, która po prostu znajduje się poza twierdzenia­ mi prawdziwościowymi i rozważaniami etycznymi. Istnieje ra­ czej złożona interakcja między sztuką, prawdą a etyką (również tym, co etyczno-polityczne). Ideałem nie jest cenzura państwa, ale rozprzestrzenianie się krytycznych dyskursów i wzrost licz­ nych form krytycznej wymiany. Sztuka może stawiać pytania hi­ storii czy etyce i vice versa. Może także służyć jako stosunkowo bezpieczny azyl dla przedsięwzięć eksperymentatorskich, w tym analizowania złożonych relacji między rozegraniem w działaniu a przepracowaniem problemów. Na przykład powieść Thane’a Rosenbauma Second Hand Smo­ ke (podobnie jak Umiłowaną Toni Morrison) można odczytać jako kierowane do historyków i innych badaczy wskazanie na koniecz­ ność bliższej, krytycznej analizy międzypokoleniowej transmisji traumy i kompulsywnie nawiedzających potomków ofiar bytów lub widm, związanych z formami opresji i wiktymizacji.19 W jej parodystycznym i auto-parodystycznym wymiarze Second Hand Smoke można także traktować jako tekst, który formułuje pyta­ nia natury etyczno-politycznej o wykorzystanie humoru w proce­ sie godzenia się z niepokojącą przeszłością. Może być on ponadto traktowany jako tekst, który pyta o to, czy i w jaki sposób dzie­ dzictwo zawierające kulturowo uzyskaną pamięć powinno stać się podstawą tożsamości dla dzisiejszych jednostek i grup. W grę wchodzą tu takie kwestie polityczne, jak zadośćuczynienie za zło wyrządzone w przeszłości, co w pewien sposób oddziałuje na na­ stępne pokolenia. Odwracając perspektywę, pytania historyczne można stawiać dziełom sztuki w sposób, który krytycznie analizu­ je zasady, na jakich one wyobrażeniowo od-twarzają, uzupełniają czy przekształcają - niekiedy unikają lub tłumią - kwestie histo­ ryczne istotne dla swoich zabiegów. Film Roberto Benigniego z 1998 roku Życie jest piękne moż­ na kwestionować na podstawie historycznych badań dotyczących 19 Second Hand Smoke (New York: St. Martin’s Griffin, 1999); Umiłowana (przel. Renata Gorczyńska, Kraków: Znak, 2007).

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

133

życia w obozie. W świetle tej wiedzy okazuje się, że przedstawie­ nie życia obozowego w drugiej części filmu jest albo zbyt niereali­ styczne, albo nie dość nierealistyczne. Innymi słowy, to, co dzieje się podczas próby, jaką podejmuje ojciec, by chronić swoje dzie­ cko, jest tak dalekie od historycznego prawdopodobieństwa, że wydaje się niedorzeczne, a nawet obraźliwe. Ale film, pomimo swo­ jego nazbyt oczywistego związku z fantazjąi tym, co fantastyczne, łączy równocześnie zbyt wiele związków ze standardowymi mo­ delami reprezentacji realistycznej (w tym znane dziś dobrze tech­ niki realizmu „magicznego”), by umożliwić swój przeciw-obraz (przeciwstawiając ojcowską opiekę nad wrażliwym dzieckiem na­ zistowskiemu pogwałceniu wrażliwości) albo by efektywnie włą­ czyć skrajne formy historycznej rzeczywistości (w tym przytłacza­ jąco obsceniczną naturę zbrodni nazistowskiej), lub też podważyć jej rozumienie w sposób prawdziwie niepokojący, a nawet surre­ alistyczny czy fantastyczny. Faktycznie przedstawiony w filmie wpływ życia obozowego na relację ojciec-syn zdaje się tworzyć świat wyobrażony, który niejako unosi się swobodnie ponad rze­ czywistymi warunkami obozowymi i zdaje się wyrażać nie tyle świat dziecka, co oderwane, projekcyjne fantazje dobroduszne­ go, ujmującego, niepozbieranego i w istocie eskapistycznego ojca. Można stwierdzić zatem, że brak temu filmowi mocniejszej kom­ binacji realizmu traumatycznego i surrealizmu z domieszką czar­ nego humoru. Co się tyczy ostatniej kategorii, należy zauważyć, że to nie tyle sama obecność humoru w filmie wydaj e się wątpli­ wa, ile rodzaj humoru, jaki on wykorzystuje: jest on, ogólnie rzecz biorąc, zbyt łagodny (zbyt podobny do humoru obecnego w in­ nych filmach tego twórcy) jak na ekstremalny charakter i wyzwa­ nie, jakie stawiają problemy, które ten film podejmuje. Jednak sam sukces filmu jest ważny w tym sensie, że obraz Benigniego sta­ nowi propozycję opowieści o gwasz-realistycznej, romantycznej, dobrodusznie zabawnej pamięci (lub zapomnienie) o przeszłości, czego wielu widzów najwyraźniej pragnie. Z tego, co powiedziałem, jasno wynika, że w sztuce (czy Języku literackim”) z pewnością istnieje znaczący element niepewności, niesamowitości czy nierozstrzygalności, ale ten element bywa róż­ ny i nie należy po prostu zrównywać sztuki czy tego, co literackie,

134

Rozdział drugi

z. niepewnością, niesamowitością i nierozstrzygalnością- lub aporią, auto-referencyjnością, autonomią itd. To zrównanie, jak sądzę, wciąż pozostaje w obrębie postromantycznej ramy odniesienia, która nadmiernie uprzywilejowuje estetykę wzniosłości i bezkry­ tycznie przemieszcza radykalnie transcendentną problematykę re­ ligijną (tj. sztuka jest ponad - ponad historią, ponad etyką, ponad polityką, ponad ponad - świeckie ponad lub postapokaliptyczne meta-ponad, które przemieszcza relację wobec pochodzącej nie z tego świata, ale już martwej, niedostępnej, nieobecnej, unieważ­ niającej samą siebie, aporetycznej boskości). Warto zauważyć, że wiele zyskuje się dzięki przejęciu od Freuda i psychoanalizy koncepcji „rozgrywania w działaniu” i „przepracowania ”, a następnie rozwinięciu ich w sposób, który sprawi, że staną się szczególnie ważne dla studiów nad historią związanych z teorią krytyczną. Traktuję rozegranie w działaniu i przepracowanie jako dwa powiązane ze sobą sposoby radzenia sobie z przeniesieniem lub z własnym przeniesieniowym uwikła­ niem w przedmiot badań. Oczywiście mogą one zostać połączo­ ne na różne subtelnie krzyżujące się sposoby i zapośredniczone przez złożone procesy przerabiania i ogrywania relacji. Gra/zabawa odgrywa tu kluczową rolę. Pewna zdolność do angażowa­ nia się w grę/zabawę - żartowania czy zdobywania dystansu (do pewnego stopnia bezpiecznego schronienia) poprzez bezpośred­ nią dramatyzację lub symulację, która sama dla siebie stanowi ramę - może w pewnych przypadkach wskazywać na krytycz­ ną relację wobec nawiedzających daną jednostkę niczym upio­ ry wydarzeń i może zostać odniesiona do próby zrównoważenia przepracowaniem rozgrywania w działaniu. (Jak wspomniałem, moje wątpliwości związane z filmem Benigniego nie obejmują gry/zabawy jako takiej, ale dotyczą natury humoru i rodzaju gry z historią, jaką podejmuje ten film.) Pojęcie „pracy” w przepra­ cowaniu (w tym pracy pamięci) wydaj e się zasadnicze, ponieważ w pewnym sensie wykonuje się pracę na sobie i na własnym ma­ teriale. Praca ta nie powinna być jednak rozumiana w wąskim, dosłownym, wyłącznym czy instrumentalnym sensie i zamknię­ ta w binarnej opozycji z czystym wydatkowaniem lub swobod­ ną grą/zabawą. Jest tu także miejsce na grę/zabawę, która współ­

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

135

działa z pracą w jej powadze i ograniczeniach - grą/zabawą, która nie może zostać zaadaptowana do hierarchii lub do scenariu­ sza „od... do”, obejmującego domniemany ruch od ograniczo­ nej ekonomii (instrumentalnej) pracy do ogólnej ekonomii gry/ zabawy lub depense (marnotrawnego lub bezużytecznego wy­ datkowania). Można przywołać Thomasa Manna, który niczym Goethe definiuje sztukę jako żartowanie bez żartów - jest to de­ finicja, którą można odnieść do pojęcia „głębokiej gry” Clifforda Geertza - gry dotyczącej kwestii życia i śmierci. Przepracowanie może się powieść, kiedy jest wyłącznie - lub przede wszystkim - procesem jednostkowym, a nawet ma po­ stać jeden-do-jeden. Największe szanse przynajmniej względne­ go sukcesu pojawiają się jednak, kiedy jest to proces społeczny. (W tym sensie relacje kliniczne jeden-do-jeden, a nawet terapia grupowa w ograniczonej orbicie mająjedynie ograniczone szanse długotrwałego powodzenia, nawet dla jednostki, a jeszcze mniej­ sze w odniesieniu do społecznych czy politycznych wymiarów pewnych problemów.) Żałoba jako taka może być formą głębo­ kiej gry, jak ma to miejsce w wypadku rytuałów pogrzebowych i stypy. Staje się niemożliwa albo też zapętla się w nieskończo­ ność z powrotem ku melancholii, kiedy jest procesem odosobnio­ nego opłakiwania (czy też metafizycznej medytacji). Ważne jest, by widzieć możliwą rolę żałoby jako procesu społecznego, a na­ wet rytualnego, który nie ogranicza się do psychiki jednostkowej lub wewnętrznej (kontekst, który nawet Freud przedstawia w swo­ im eseju Żałoba i melancholia).2" W pewnych istotnych konteks­ tach to, kogo uważa się za wartego żałoby, jest sprawą politycz­ ną. Oczywiście, w społeczeństwie nowoczesnym grupy świeckie mogą nie posiadać zbiorowych form żałoby i ograniczać się do jej wariantów dyskursywnych lub konstruowanych przez media. Rzecz nie w tym, by po prostu symptomatycznie powielić tę kulturowąi społeczną kondycję w swojej własnej analizie, ale by kry­ tycznie przyjrzeć się jej możliwościom i ograniczeniom. 20 Zygmunt Freud, Żałoba i melancholia, przeł. Barbara Kocowska, w: Krzysztof Pospiszyl, Zygmunt Freud. Człowiek i dzieło, Wrocław: Ossoli­ neum, 1991, s. 295-308.

136

Rozdział drugi

Przepracowanie można uznać za proces artykulacji, który gene­ ruje równoważące siły wobec rozgrywania w działaniu i przymu­ su powtarzania. Dlatego powinno się postawić pytania o praktykę społeczno-polityczną i rzeczywistą oraz pożądaną rolę instytucji jako normatywnie sterowanych form życia zbiorowego. Dla aka­ demika będzie to pytanie o uniwersytet jako instytucję, jej „we­ wnętrzne” artykulacje i procedury, a także relacje ze społeczeń­ stwem i systemem politycznym. Wśród tych zagadnień dominuje pytanie o rolę etyki przeniesienia, na przykład w relacji ze stu­ dentami, jak również kolegami. Zdanie sobie sprawy z tego, że emocjonalne reakcje osób pozostających w pozycji podporządko­ wanej w kategoriach władzy i wiedzy, szczególnie kiedy łatwo ro­ bić na nich wrażenie, mogą znacznie przekraczać to, czego moż­ na się spodziewać, biorąc pod uwagę własne cechy osobiste lub atrybuty, może stanowić konieczny i zbawienny cios zadany włas­ nemu narcyzmowi. Z punktu widzenia analizy tekstu przepraco­ wanie implikuje potrzebę bezpośredniego postawienia i zbadania kwestii własnych przeniesieniowych uwikłań i tendencji do po­ wtarzania lub rozgrywania w działaniu procesów zachodzących w przedmiocie badań lub nań projektowanych. Wymaga to tak­ że próby sformułowania problemów w bardziej krytyczny sposób, który może zrównoważyć symptomatyczne, niesamoświadome rozegranie w działaniu. Krytykując zakodowaną normatywność, związaną z koncepcjami normy i patologii, nie należy ponadto od­ rzucać wszelkiej normatywności ani też mylić jej z wątpliwą nor­ malizacją (która utożsamia to, co dominujące lub statystycznie powszechne, z normatywnym). Powinno się raczej skierować psy­ choanalizę w wyraźnie normatywną, etyczną i polityczną stronę, gdzie dane żądanie może być otwarte na dyskusję i krytykę. Nie oznacza to oczywiście obwiniania ofiary, ale postrzeganie przepra­ cowania jako pożądanego procesu o sile etyczno-politycznej. W procesie przepracowania dana osoba stara się uzyskać dy­ stans do problemu oraz odróżnić przeszłość i teraźniejszość od przyszłości - jak również prześledzić współzależności między nimi. Przepracowanie jest również blisko związane z możliwoś­ cią bycia podmiotem etycznym i politycznym, co u ofiar wyda­ rzeń granicznych wiąże się z trudnym procesem przechodzenia od

Historia, psychoanaliza, teoria krytyczna

137

pozycji ofiary do ocalonego i podmiotu, podczas gdy być może nigdy całkowicie nie przezwyciężą one efektów wiktymizacji. Ponadto, szczególnie w sensie etycznym, przepracowanie nie po­ ciąga za sobą uniknięcia przeszłości, pogodzenia się z nią czy po prostu zapomnienia o niej, powrotu do status quo sprzed traumy ani zatopienia się w teraźniejszości. (W pewnym odczytaniu film Benigniego staje się estetycznym odpowiednikiem posthipnotycznej sugestii, by zapomnieć rzeczywistość przeszłości i wyobrazić ją sobie w jakiś bardziej optymistyczny sposób.21) W przepraco­ waniu chodzi o poradzenie sobie z wydarzeniami granicznymi, w tym także z traumą, która zazwyczaj je utwierdza. Krytycznie włączając - choć nie po prostu wzmacniając - tendencję do roz­ grywania w działaniu przeszłości, należy jednocześnie uznać, dla­ czego może być ono konieczne, a nawet nieodparte. Niektóre rany z przeszłości - zarówno osobiste, jak histo­ ryczne - nie mogą po prostu zostać uleczone bez pozostawie­ nia blizn czy resztek - w pewnym sensie archiwów - w teraź­ niejszości. Należy pogodzić się z istnieniem otwartych ran, ale odpierać siłę, z jaką skłonne są one pochłonąć całą egzystencję i pozbawić daną osobę sprawczości. Jednym z najtrudniejszych aspektów przepracowania jest podjęcie go w sposób, który odpo­ wiada zawiedzionemu zaufaniu i miłości, jakie łączą daną oso­ bę z utraconymi - co nie oznacza po prostu zapomnienia o umar­ łych, wypaczenia tego, przez co przeszli, czy obojętnego zajęcia się obecnymi obowiązkami. Uczucie zawiedzionego zaufania czy niedotrzymanych przysięg wierności (jakkolwiek nieuzasad­ nione) stanowi jedno z największych utrudnień dla przepracowa­ nia problemów. Jak wskazałem wcześniej, symptomu posttraumatycznego można doświadczać jako więzi z umarłymi, a jego rozluźnienie, nawet jeśli w pewnym sensie uwalniające, można natomiast odczuwać - i odrzucać - jako utratę czy zdradę.

21 W pewnym ujęciu Benigni i Giorgio Agamben stanowią swoje lustrzane odbicia: Agamben uogólnia nieubłaganie abiektalny i beznadziejny obraz obo­ zu koncentracyjnego jako prototypu życia nowoczesnego, Benigni zaś wyobra­ ża sobie obóz jako świat Disneya, świat fantazji projekcyjnej, nietknięty przez traumatyczny aspekt rzeczywistości historycznej.

138

Rozdział drugi

Jasne wydaje się, że rozróżnienie rozegranie w działaniu/ przepracowanie nie jest opozycją biegunową, binarną dychoto­ mią ani podziałem na dwie całkowicie odmienne kategorie. To analityczne rozróżnienie między procesami, które na siebie od­ działują. I oczywiście stosują się one w zasadniczo odmienny sposób do ludzi w różnych sytuacjach lub zajmujących różne po­ zycje podmiotowe. Nie należy stosować ich bezkrytycznie, by dowieść, że każdy jest w równym stopniu ocalonym lub ofia­ rą traumy. To jednak jeden ze sposobów powrotu do problemu relacji między teorią a praktyką i stawienia czoła dominującej formacji oświeconej bezsilności, połączonej niekiedy ze ślepą i utopijną nadzieją na kontakt z radykalnie innym. Refleksja i pra­ ca nad pewnymi rozróżnieniami, a bardziej ogólnie - nad psy­ choanalizą pojmowaną nie jako jednostkowe samo-rozumienie czy terapia, ale jako rodzaj teorii krytycznej, jest sposobem na uchwycenie takiego aspektu historii, który nie może zostać zre­ dukowany do koniecznych komponentów modelu badawczego, nakazującego rekonstrukcję przeszłości w formie tak istotowej i substancjalnej, jak to tylko możliwe. Żywotne aspekty rozumie­ nia historycznego nieujęte przez ograniczony model badawczy uwzględniają uwikłanie badającego w przedmiot badań, emocjo­ nalną lub afektywną reakcję (szczególnie uwzględniającą rolę empatii) i opanowanie tej reakcji w procesie dialogicznej wy­ miany z przeszłością i z innymi jej badaczami w sposób, który znacząco oddziałuje na teraźniejszość i przyszłość.

Rozdział trzeci

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

W pewnych dziedzinach humanistyki i nauk społecznych trau­ ma obok szczególnej formy pamięci, zwanej pamięcią trauma­ tyczną, stała się w ostatnich latach przedmiotem dużego zainte­ resowania, co doprowadziło nawet do wyłonienia się dyscypliny czy też pod-dyscypliny, zwanej studiami nad traumą.1 Szczególnie1 1 W tym kontekście zob. np. Paul Antze i Michael Lambek, red. Tense Past: Cultural Essays in Trauma and Memory (New York: Routledge, 1996); Elizabeth J. Bellamy, Affective Genealogies: Psychoanalysis, Postmodernism and the „Jewish Question” after Auschwitz (Lincoln: University of Nebraska Press, 1997); Cathy Caruth (red.), Trauma: Explorations in Memory (Balti­ more: Johns Hopkins University Press, 1995); Cathy Caruth, Unclaimed Expe­ rience: Trauma, Narrative, and History (Baltimore: Johns Hopkins University Press, 1996); Hal Foster, The Return of the Real: The Avant-Garde at the End of the Century (Cambridge: MIT Press, 1996); Geoffrey Hartman, The Longest Shadow: In the Aftermath of the Holocaust (Bloomington: Indiana University Press, 1996) oraz Scars of the Spirit: The Struggle against Inauthenticity (New York: Palgrave Macmillan, 2002); Michael Rothberg, Traumatic Realism: The Demands of Holocaust Representation (Minneapolis: University of Minnesota Press, 2000); Eric Santner, Stranded Objects: Mourning, Memory and Film in Postwar Germany (Ithaca: Cornell University Press, 1990); Ernst van Alphen, Caught by History: Holocaust Effects in Contemporary Art, Literature, and Theory (Stanford: Stanford University Press); Nancy Wood, Vectors ofMemory: Legacies of Trauma in Postwar Europe (Oxford: Berg, 1999); Barbie Zelizer, Remembering to Forget: Holocaust Memory through the Camera s Eye (Chica­ go: University of Chciago Press, 1998) i Barbie Zelizer (red.), Visual Culture and the Holocaust (New Brunswick: Rutgers University Press, 2000). Zbiór esejów autorstwa grupy historyków z Anglii, prezentowanych na konferencji,

140

Rozdział trzeci

w świetle związku traumy z granicznymi czy ekstremalnymi wy­ darzeniami, takimi jak Holocaust, inne ludobójstwa, terroryzm, niewolnictwo, niektóre aspekty kolonializmu i tak dalej, moż­ na by pomyśleć, że trauma i jej następstwa będą szczególnie in­ teresować historyków. Jednak zainteresowanie traumą, a nawet aspektami posttraumatyczności, nie znalazło dotąd odzwiercied­ lenia w pracach historyków - z pewnymi wyjątkami (na przykład Saul Friedländer i ja) - a próby konceptualizowania traumy i jej skutków wydawały się podejrzane.*i2 Zasadnicze pytanie dotyczy tutaj tego, czy w kulturze jest miej­ sce na „dziedzictwo” cech nabytych, jak chciał tego Jean-Baptiste Lamarck. To dziedzictwo, a dokładniej powtórzenie czy repro­ dukcja, ujawnia się poprzez pewną kombinację mniej lub bardziej świadomych procesów, takich jak edukacja, ale również prakty­ ki krytyczne, w tym różne praktyki oznaczania, które mogą doko­ nywać zmian na tym, co się dziedziczy, oraz świadome lub mniej kontrolowane procesy, takie jak identyfikacja czy mimetyzm, która miała miejsce w 1996 roku w Manchesterze, został opublikowany pod ty­ tułem Traumatic Pasts: History, Psychiatry and Trauma in Modern Age 18701930, red. Mark S. Micale i Paul Lerner (Cambridge: Cambridge University Press, 2001). Jak wskazuje sam tytuł, dyskusja, pomimo swojej wartości dla wczesnej historii traumy, nie wychodzi poza lata 30. wieku XX i przez to nie obejmuje ani późniejszych zjawisk, ani roli pojęcia traumy zarówno w życiu społecznym po II wojnie światowej, jak w dyskursie akademickim. Zob. także pouczające omówienie napiętych relacji między oddawaniem sprawiedliwości, przedstawianiem traumatycznej historii, służeniem pamięci a otaczaniem opie­ ką zaświadczających głosów ofiar procesów związanych z Holocaustem, takich jak Norymberga (Adolf Eichmann, Klaus Barbie, John [Ivan] Demjanjuk i Ernst Ziindel), w książce Lawrence’a Douglasa The Memory ofJudgment: Making Law and History in the Trials of the Holocaust (New Haven: Yale University Press, 2001). Zob. również teksty w: History, Memory and the Law, red. Austin Sarat i Thomas R. Kearns (Ann Arbor: University of Michigan Press, 1999). 2 Zob. Peter Novick, The Holocaust in American Life (Boston: Houghton Mifflin, 1999); Ruth Leys, Trauma: A Genealogy (Chicago: University of Chi­ cago Press, 2000), szczególnie s. 305, jak również argumentację w poprzednich rozdziałach. Podejrzliwość jest niekiedy wskazana, na przykład w odniesie­ niu do używania Holocaustu jako „kapitału symbolicznego”. W tym względzie zob. także teksty z: Witness and Memory: The Discourse of Trauma, red. Ana Douglass i Thomas A. Vogel (New York: Routledge, 2003), szczególnie istotny wstęp redaktorów.

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

141

w tym inkorporacja i symptomatyczne rozgrywanie w działaniu lub kompulsywne powtarzanie efektów posttraumatycznych. Wspominałem już o skrajnej ostrożności Petera Novicka wo­ bec pojęcia traumy i jej następstw, szczególnie wobec przenosze­ nia na innych symptomów posttraumatycznych poprzez powtó­ rzenie, utożsamienie czy mimesis. Novick dowodzi nawet, że z wyjątkiem samych ocalonych z Holocaustu „dostępne dowody nie świadczą o tym, że - ogólnie rzecz biorąc - amerykańscy Ży­ dzi (nie mówiąc już o amerykańskich gojach) byli straumatyzowani przez Holocaust w jakimkolwiek istotnym sensie tego poję­ cia” (3). Novick pośrednio odrzuca znaczenie tego, co nazwano postpamięcią i międzypokoleniowym przekazywaniem traumy. W dość bezpośredni i zdecydowany sposób dokonuje tego zaś historyzujący krytyk literacki, Walter Benn Michaels, w odnie­ sieniu do następstw niewolnictwa.3 Benn Michaels interpretuje nawet Umiłowaną Toni Morrison jako bezkrytyczne uprawianie służącej sobie samej polityki tożsamości i pamięci, nie zaś jako eksplorację postpamięci i międzypokoleniowego przekazywa­ nia traumy czy symptomów posttraumatycznych jako nawiedza­ jących zjaw. Postpamięć to nabyta pamięć tych, którzy nie do­ świadczyli bezpośrednio takiego wydarzenia, jak Holocaust czy niewolnictwo. Międzypokoleniowe przekazywanie traumy odno­ si się zaś do sposobu, w jaki ci, którzy nie przeżyli bezpośrednio jakiegoś wydarzenia, mogą mimo to doświadczać jego posttrau­ matycznych symptomów i je okazywać. To zjawisko występuje szczególnie u dzieci i bliskich ocalonych czy też niekiedy opraw­ ców, którzy są opętani przeszłością, a nawet opętani przez nią, i skłaniają się do ponownego przeżywania tego, co przeżyli inni.4 3 Zob. 'YouWhoNever Was There’: Slavery andthe New Historicism-Decon­ struction and the Holocaust, w: The Americanization ofthe Holocaust, red. Hilene Flanzbaum (Baltimore: Johns Hopkins University Press, 1999), s. 181-197. 4 Na ten temat zob. Nicolas Abraham i Maria Torok, The Shell and the Ker­ nel, red. i przel. Nicolas T. Rand (Chicago: University of Chicago Press, 1994); Marianne Hirsh, Family Frames: Photography, Narrative, and Postmemory (Cambridge: Harvard University Press, 1997); Thane Rosenbaum, Second Hand Smoke (New York: St. Martin’s Griffin, 1999). Równie ważne są: James Berger, After the End: Representations of Post-Apocalypse (Minneapolis: University of Minnesota Press, 1999); oraz Satya Mohanty, Literary Theory and the Claims of

142

Rozdział trzeci

Nawet ci, którzy nie są bliskimi ocalonych czy oprawców, mogą poprzez utożsamienie dojść do okazywania symptomów posttraumatycznych, co niekiedy może mieć kontrowersyjne skut­ ki w sferze publicznej, jeśli pozują na rzeczywistych ocalonych, jak w oczywistym przypadku Benjamina Wiłkomirskiego, auto­ ra Fragments: Memories of a Wartime Childhoodd Niektórzy historycy - tacy jak Lucy Dawidowicz, Charles Maier, Arno Mayer, Henry Rousso czy Yosef Hayim Yerushalmi po części reagują na to zjawisko czy też odreagowują zjawisko, którego ilustrację stanowi Wiłkomirski; wyznaczają oni ostrą granicę, a nawet opozycję między historią a pamięcią, często po­ strzegając pamięć, w tym świadectwo, nie tylko jako przedmiot analizy i krytyki, ale - w najlepszym wypadku - jako niewia­ rygodne źródło faktów. Pogląd taki grozi uznaniem świadectwa za zbędne, ponieważ wszystko, cokolwiek świadectwo ujawnia, musi zostać zweryfikowane przez dokumenty, które uważa się za znacznie bardziej wiarygodne.56 To bardzo ograniczona kon­ History: Postmodernism, Objectivity, Multicultural Politics (Ithaca: Cornell Uni­ versity Press, 1997). Obie te książki zawierają także odczytanie Ukochanej Toni Morrison, które można zderzyć z odczytaniem Benna Michaelsa. 5 Przeł. Carol Brown Janeway (1995; New York: Schocken Books, 1996). 6 Zob. Lucy Dawidowicz, The Holocaust and the Historians (Cambridge: Harvard University Press, 1981); Charles Maier, A Surfeit of Memory? Reflec­ tions on History, Melancholy and Denial, „History and Memory” 5 (1993), s. 136-151; Amo Mayer, Why Did teh Heavens Not Darken?: The „Final Solu­ tion” in History (New York: Pantheon, 1988); Henry Rousso, The Vichy Syn­ drome: History and Memory in France since 1944, przeł. Arthur Goldhammer (1987; Cambridge: Harvard University Press, 1991); oraz Yosef Hayim Yeru­ shalmi, Zakhor: Jewish History and Jewish Memory (Seattle: University of Washington Press, 1982). Na ten temat zobacz moją książkę: History and Mem­ ory after Auschwitz (Ithaca: Cornell University Press, 1998) oraz Representing the Holocaust: History, Theory, Trauma (Ithaca: Cornell University Press, 1994), szczególnie rozdz. 3 o Mayerze. Gabrielle Spiegel powraca do tych kwestii z per­ spektywy, która zgadza się z podejściem Maiera i Yerushalmiego. Zob. jej Mem­ ory and History: Liturgical Time and Historical Time, „History and Theory” 41 (2002), s. 149-162. W tym samym numerze „History and Theory” Wulf Kansteiner przedstawia omówienie historii i pamięci zbiorowej, skupiając się na mediach i recepcji w: Finding Meaning in Memory: A Methodological Critique of Collec­ tive Memory Studies (s. 179-197); natomiast Carolyn Dean w swoim tekście Hi­ story and Holocaust Representation (s. 239-249) zawarła intrygującą krytyczną

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

143

cepcja świadectwa, która nie obejmuje jego szczególnej relacji z doświadczeniem jako osobnego wobec wydarzeń. Ponadto nie­ którzy badacze dostrzegli całkowite rozejście się dróg analizy społeczno-politycznej i krytyki, z jednej strony, oraz zaintereso­ wania traumą (czy też tym, co John Mowitt lekceważąco nazywa „zazdrością o traumę”) z drugiej.7 W istocie pojawił się ostatnio ale pochlebną recenzję książki Michaela Rothberga Traumatic Realism, która w wyjątkowo wnikliwy sposób podnosi kwestię relacji między historią a teorią jak również między historiografią a innymi dziedzinami, takimi jak badania li­ terackie. Kansteiner przedstawia wiele interesujących spostrzeżeń dotyczących recepcji Holocaustu w niemieckiej telewizji. Z jednej strony, całkowicie akcep­ tuje pogląd Halbwachsa, że pamięć jednostkowa ukształtowana jest przez siły zbiorowe, który w istocie oznacza, że autonomiczna pamięć jednostkowa jest wątpliwą abstrakcją. Ponadto sądzi, że procesy badane w psychoanalizie, takie jak stłumienie, stosują się do zbiorowości. Z drugiej strony, zaprzecza on, jakoby psychoanaliza jako taka stosowała się do zbiorowości, nie zauważając przy tym, że procesy takie jak wyparcie miałyby wówczas większą szansę działania bez krytycznej kontroli. Twierdzi także, że zbiorowości nie cierpią szkody psychicz­ nej z powodu wyparcia. Można się zgodzić z Kansteinerem, że psychoanalizy nie należy stosować w sposób zaciemniający lub odciągający uwagę od istotnych problemów społecznych, politycznych czy etycznych. Można również twierdzić, że w odniesieniu do większych społeczności, takich jak narody, znaczącą kwestią nie jest uraz psychiczny, ale polityczne, społeczne i etyczne konsekwencje nie­ możności krytycznego i autokrytycznego opanowania przeszłości, w którą jest się uwikłanym. Można równie dobrze utrzymywać, że zastosowanie psychoana­ lizy do zbiorowości ma aspekt spekulatywny, który należy poddać odpowiedzial­ nej kontroli poznawczej w takim stopniu, jak to tylko możliwe, szczególnie po­ przez określenie, jak i do czego te psychoanalityczne procesy i pojęcia się stosują. Można na przykład dowodzić, że w Izraelu po II wojnie światowej występowało dominujące zjawisko wyparcia losu ofiar i ocalonych z Holocaustu równolegle ze zbawczą narracją syjonistyczną i pragnieniem stworzenia nowej, opartej na idei narodowej, tożsamości Żyda wojownika. W tym względzie proces Eichmanna można postrzegać jako brzemienny w skutki powrót wypartego, a pytanie o to, jak przepracować przeszłość i dotrzeć do innej, bardziej auto-krytycznej „postsyjonistycznej” narracji narodowej w złożonym kontekście politycznym i mię­ dzynarodowym, powraca w Izraelu nieustannie. 7 John Mowitt, Trauma Envy, w specjalnym numerze „Cultural Critique” 46 (2000) pod redakcją Karyn Bali, zatytułowanym „Trauma and Its Cultural Aftereffects”, s. 272-297. Zob. także znacząco odmienne podejście do traumy prezentowane przez Bali w eseju Disciplining Traumatinc History: Goldhagen s Impropriety (124-152), jak również we wstępie zatytułowanym „Trauma and Its Institutional Destinies” (1-44), gdzie analizuje powody obecnego zaintere­ sowania traumą. Skłania się ona jednak ku historyzowaniu traumy z całkowicie

144

Rozdział trzeci

ostry sprzeciw wobec traumy, jak również studiów nad Holo­ caustem; sprzeciw oparty na symptomatycznej tendencji do nad­ miernego upraszczania różnych, niekiedy przeciwstawnych, sta­ nowisk zarówno wobec traumy, jak Holocaustu. W artykule tym sam Mowitt błędnie uważa „studia nad traumą” raczej za jedno­ rodną niż wewnętrznie zróżnicowaną dziedzinę i traktuje traumę przede wszystkim w kategoriach „zerwanych więzi”, pojęcia zaproponowanego przez Wendy Brown. Urastają one w jego in­ terpretacji do zawistnej, resentymentalnej formy polityki tożsa­ mości, która następnie ukazywana jest jako przejaw liberalizmu i globalnego kapitalizmu. W dość przewidywalnym stylu daw­ nej lewicy, któremu niekiedy niebezpiecznie blisko do radykal­ nej prawicy (szczególnie kiedy badacz powołuje się na zawiść i resentyment), Mowitt postrzega każdy zwrot etyczny - niekie­ dy wiązany z zainteresowaniem traumą-jako odwrót od polity­ ki i krytyki społeczno-ekonomicznej. Pogląd ten dominuje na le­ wicy, czego dowodem jest nawet książka Alaina Badiou Ethics: An Essay in the Understanding ofEvil* W książce Aftermath: Violence and the Remaking of a Self Susan Brison wskazuje na podejrzliwość wobec traumy u angloamerykańskich filozofów.9 Podczas gdy historycy skłonni są pole­ gać na obiektywizacji i kontekstualizacji w ramach ograniczonego paradygmatu badawczego, filozofowie (przynajmniej filozofowie analityczni) - zdaniem Brison - manifestują zdecydowane upodo­ banie dla niekontekstualnego czy zdekontekstualizowanego wa­ riantu bezosobowego podejścia do problemów. Stanowisko takie oddziela to, co empirycznie przypadkowe - szczególnie to, co oso­ ograniczonej perspektywy, traktując ją jako przedmiot zainteresowania lat 90., który pojawił się, wzbił na szczyt i zniknął. Defensywnie dołącza ona być może tym samym do wątpliwej tendencji, by traktować studia nad traumą, a nawet studiowanie traumy jako takiej, jako jeszcze jedną szybko przemijającą modę akademicką. Pogląd ten pomija fakt, że prowadzona w odpowiedni sposób ana­ liza traumy może dostarczyć nowego spojrzenia na ekstremalne wydarzenia i doświadczenia, szczególnie te przedstawiane jako katastrofa, kryzys czy rady­ kalne zerwanie z przeszłością. Te kwestie omawiam w: Writing History, Writ­ ing Trauma (Baltimore: Johns Hopkins University Press, 2001). 8 Przeł. Peter Hallward (1998; London: Verso, 2001). 9 Princeton: Princeton University Press, 2002.

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

145

biste (co historycy także mają w zwyczaju traktować podejrzli­ wie jako „ego-historię”), od tego, co filozoficzne. Według Brison, filozofowie umniejszają także znaczenie narracji jako medium myśli filozoficznej, zderzają (niekiedy w kategoriach odnoszą­ cych się do płci kulturowej) to, co rozumowe, i to, co emocjonalne lub afektywne w rozumieniu (to, co emocjonalne, przypisane jest oczywiście temu, co kobiece), preferują niekiedy jawnie fikcyj­ ne przykłady dla rzeczywistych doświadczeń traumy i przemocy (gdzie fakty mogą wyjść poza wyobraźnię) i ignorują pewne prob­ lemy, takie jak gwałt, czy odsyłają je do sfery tego, co nie filozo­ ficzne. (Sama Brison usiłuje połączyć swoją narrację o tym, jak została zgwałcona i nieomal zamordowana przez uduszenie, z fi­ lozoficzną medytacją nad kwestią traumy.) Zaproponowane przez Brison ujęcie filozofii analitycznej jest do pewnego stopnia celne (ujęcie to modyfikuje ją w odniesie­ niu do przeciwprądów, szczególnie dominujących w myśli femi­ nistycznej). Neoarystotelesowski podział pracy między filozo­ fią a historią można uznać za oparty na wspólnych przesłankach: podział między tym, co konceptualne, a tym, co empiryczne czy przygodne, tym, co jest dalekosiężną wyobrażeniowością, a tym, co przytomnie rozumowe, tym, co analityczne, a tym, co narracyj­ ne - ale oparte na wspólnej tendencji, by wykluczać afekt (a szcze­ gólnie empatię) z rozumienia i by chronić ograniczoną ideę rozu­ mu i racjonalności przed kontaktem z tym, co mogłoby naruszyć ją i obraz siebie samego u osób opierających na niej swoją tożsa­ mość; szczególnie przed kontaktem z traumą, jej skutkami i moż­ liwymi efektami, niepokojącymi tych, którzy ją analizują. Nawet teoretycy bliżsi filozofii kontynentalnej, tacy jak Jean-François Lyotard czy Giorgio Agamben, mogą analizować tę problematykę, niekiedy podważając związek między historią a teorią i postrzega­ jąc to, co historycznie specyficzne - jak na przykład Auschwitz po prostu jako przykład, ilustrację, znak czy pojedynczą epifanię ponadhistorycznego, teoretycznego pojęcia lub problemu, takiego, jak wzniosłość, différend czy też pęknięty, abiektalny podmiot.10 10 Jean-François Lyotard, Heidegger and „ the jews ", przel. Andreas Mi­ chel i Mark S. Roberts (1988; Minneapolis: University of Minnesota Press,

146

Rozdział trzeci

(Tutaj pod płaszczykiem teorii powtarza się tradycyjną filozoficz­ ną redukcję historii, a nawet uprzedzenie wobec niej.) Krytyka „studiów nad traumą” okazuje się uzasadniona, kie­ dy jest szczegółowa, spójna i samokrytyczna. Wsparta dostatecz­ nym uzasadnieniem krytyka może rzucać wyzwanie, aby stworzyć zróżnicowane, ostrożne stanowisko wobec studiów nad traumą i tym, co posttraumatyczne, szczególnie w odniesieniu do wyda­ rzeń i doświadczeń granicznych i ekstremalnych. Stanowisko ta­ kie nie jest jedynie psychologizowaniem, pochłaniającym teore­ tycznie, unikającym bardziej ogólnych problemów politycznych i społecznych, podporządkowanym poszukiwaniu dziedzictwa lub doraźnym celom polityki tożsamości z jednej strony, czy obiekto­ wi fiksacji z drugiej, gdzie historię po prostu utożsamia się z trau­ mą, a traumę w sposób bezrefleksyjny widzi się wszędzie. Moja główna teza, rozwijana w dalszej części wywodu, doty­ czy tego, że wszystkie ważne „katektyczne” czy emocjonalnie ob­ ciążone rozróżnienia wydają się problematyczne; niektóre z nich jednak bardziej niż inne. Krytyka zastosowania czy zasięgu pew­ nego rozróżnienia, na przykład, nakładania aspektów płciowych na opozycję prywatne/publiczne czy etnocentryczne użycie roz­ różnienia uniwersalne/partykulame, nie delegitymizuje ipsofacto czy nie znosi wszelkich użyć i aspektów rozróżniania jako ta­ kiego. Ponadto zbawienna dekonstrukcja opozycji binarnych czy dychotomii, która wydaje się politycznie i etycznie istotna o tyle, o ile destabilizuje lub znosi podstawy mechanizmu ko­ zła ofiarnego, nie powinna prowadzić do zacierania wszelkich rozróżnień czy koncepcji myślowych jako generalnego astygmatyzmu albo konceptualnego stopu. Podnosi ona raczej znacze­

1990); Giorgio Agamben, Co zostaje z Auschwitz: archiwum i świadek (Homo sacer III), przeł. Sławomir Królak, (Warszawa: Sic, 2008). Zob. także Georges Bataille, Concerning the Accounts Given by the Residents of Hiroshima, w: Trauma: Explorations in Memory, red. Cathy Caruth (Baltimore: Johns Hop­ kins University Press, 1995), s. 221-235. Bataille proponuje ekstatyczne omó­ wienie zbombardowania Hiroszimy w kategoriach wewnętrznego jądra ciem­ ności, wzniosłej idei marnotrawnego wydatkowania poza rozumem i zyskiem, a upadek - lub przynajmniej odsunięcie na poziom powierzchowny i nieistotny -jako - rozróżnienie między katastrofą naturalną a ludzką sprawczością.

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

147

nie tego, jak sproblematyzować rozróżnienia i wagę ich rzeczy­ wistych czy pożądanych zalet i słabości, stawiając tym samym kwestię tego, które rozróżnienia powinny zostać zatarte, któ­ re zachowane, a które przekształcone lub przemodelowane.1111 11 Na przykład, można twierdzić w kategoriach normatywnych, że płcio­ we aspekty rozróżnień powinny w istocie zostać radykalnie zatarte lub znie­ sione, uznając jednocześnie ich empiryczną i historyczną rolę. (Ten argument wprowadziłby większy problem samego rozumienia tego, co Lacan nazywa symbolicznym, wraz z próbą zakorzenienia tego w określonych płciowo roz­ różnieniach, a nawet opozycjach, które funkcjonują między innymi po to, by zdelegitymizować nietradycyjne rodziny, jak miało to miejsce w przypadku niektórych przeciwników PaCS [Pacte de Solidarité Sociale] we Francji.) Ale taki argument nie stosuje się jednakowo do wszystkich innych aspektów czy użyć rozróżnień, przynajmniej jeśli nie zajmuje się bezkrytycznie antynomicznego stanowiska wobec problemów (niekiedy związanych ze skrajnych anar­ chistycznym utopizmem). Sądzę, że istnieje szkodliwa tendencja, widoczna na przykład w dziele Agambena, by wierzyć, że dwiema podstawowymi opcjami w myśleniu są wątpliwe opozycje binarne, z jednej strony, i zacieranie wszel­ kich rozróżnień czy radykalna nierozróżnialność, z drugiej. Dlatego też wszyst­ kie rozróżnienia, jakkolwiek ostrożne analityczne czy autokrytyczne, zostają pomieszane z opozycjami binarnymi, które dzielą rzeczywistość na odrębne przestrzenie czy sfery, a dekonstrukcja tych opozycji binarnych rozumiana jest jako prowadząca w sposób nieunikniony do zacierania, znoszenia i mylenia wszelkich rozróżnień. Co ciekawe, taka orientacja może prowadzić do para­ doksalnego metabinaryzmu w owym ograniczeniu opcji do binarnej opozycji, z jednej strony, a nierozróżnialnością czy uogólnionym zacieraniem, z drugiej. Unika się tu kwestii zarówno dokładnej analizy rzeczywistej historycznej roli opozycji binarnych (w tym kompulsywnie powtarzanej tendencji do konstruo­ wania wszelkich rozróżnień w kategoriach opozycji binarnych), jak też próby ponownego sformułowania rozróżnień - w tym aktualniejszych rozróżnień wówczas, gdy opozycje binarne zostały zdekonstruowane i przemieszczone. To kwestie etyczne i polityczne. Chciałbym zauważyć, że przekonanie, iż dekon­ strukcja opozycji binarnych prowadzi w sposób nieunikniony do radykalnego zatarcia czy zniesienia rozróżnień, prowadzi do uogólnienia, które Primo Levi nazywał szarą strefą - do tego stopnia, że każdy biorący udział w wydarze­ niach ekstremalnych zostaje w nie uwikłany jako oprawca-ofiara. Zniesienie rozróżnienia na ofiarę i oprawcę prowadzi do niezdolności rozróżnienia między odmiennymi sytuacjami w kategoriach różnego stopnia uwikłania, winy i nie­ winności. Zdaniem Leviego, podczas Holocaustu istniała duża grupa ofiar, któ­ re były niewinne i nie zasłużyły na traktowanie, jakie spotkało je ze strony ich oprawców, którzy sami nie byli ofiarami w żadnym sensie. Pomiędzy tymi gru­ pami istniała szara strefa oprawco-ofiar, do której należeli członkowie rad ży­ dowskich i Sonderkommando (można jeszcze dodać inne grupy, takie jak kapo w obozach opisanych przez Tadeusza Borowskiego). Oczywiście pożądane

148

Rozdział trzeci

W zgodzie z tymi poglądami nie chciałbym tworzyć dychoto­ mii, ale wprowadzić rozróżnienie - jakkolwiek w sposób podle­ gający krytyce - między wydarzeniem czy wydarzeniami trau­ matycznymi, doświadczeniem traumy, pamięcią a reprezentacją. Takie rozróżnienie między aspektami traumy, od których czę­ sto się abstrahuje, jest istotne z wielu powodów. (Zazwyczaj pojęcia „wydarzenie” i „doświadczenie” stosuje się zamiennie, tak dzieje się zarówno u Caruth, jak Leys, choć autorka pracy Trauma. A Genealogy ostro krytykuje Caruth.) Jednym z powo­ dów jest to, że osoba może brać udział w wydarzeniu, nie do­ świadczając traumy. Na przykład, podczas gdy możemy mówić o straumatyzowaniu oprawcy, należy uwzględnić fakt, że ideolo­ gia i praktyka nazistowska skierowane były na tworzenie opraw­ ców zdolnych do połączenia działań ekstremalnych, traumatyzujących, radykalnie transgresywnych z twardością charakteru, która niczym broń psychiczna miała nie dopuścić do ich straumatyzowania. Podobne idee można znaleźć u Ernsta Jüngera i in­ nych. Przemoc i możliwa trauma zostają przekształcone w oka­ zję do ekstatycznego doświadczenia wzniosłości, szczególnie w koncepcji Fronterlebnis, doświadczeniu walki na froncie I wojny światowej.12 (Doświadczenie kolonialne może funkcjono­ wać w podobny sposób.I3) Inaczej rzecz ma się z doświadczeniem niektórych aspektów traumy lub doznaniem traumatyzacji dru­ giego stopnia, przynajmniej poprzez okazywanie symptomatycz­ byłoby przekroczenie rozróżnienia oprawca/ofiara poprzez pokonanie całego schematu wiktymizacji obejmującego oprawcę, ofiarę, świadka, ocalającego, szarą strefę itd. Ale to wiązałoby się z całkowicie normatywną etyczno-polityczną inicjatywą zmierzającą do gruntownego przekształcenia społeczeństwa i kultury, nie zaś do zacierania istniejących historycznych rozróżnień, któremu towarzyszy co najwyżej pusta (post)apokaliptyczna nadzieja. 12 O Jüngerze zob. na przykład Jeffrey Herf, Reactionary Modernism: Technology, Culture, and Politics in Weimar and the Third Reich (New York: Cambridge University Press, 1984), rozdz. 4; Karl Heinz Bohrer, Die Ästhe­ tik des Schreckens: Die Pessimistische Romantik und Ernst Jüngers Frühwerk (München: Carl Hanser, 1978); oraz Klaus Theweleit, Male Fantasies, torn 2, przel. Erica Carter i Chris Turner we współpracy z Stephenem Conwayem (1978; Minneapolis: University of Minnesota Press, 1989). 13 Zob. Sven Lindqvist, „Exterminate All the Brutes", przel. Joan Täte (1992; New York: New Press, 1996).

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

149

nych reakcji, takich jak skrajny lęk, ataki paniki, uczucie przera­ żenia czy powracające koszmary, jeśli nie przeżyło się osobiście traumatyzującego wydarzenia, jakiemu takie skutki się przypisu­ je. Jak wspomniałem wcześniej, jest to przypadek międzypoko­ leniowego przekazywania traumy, szczególnie poprzez procesy identyfikacji z (rzeczywistym lub wyobrażonym) doświadcze­ niem bliskich. Traumatyzacja drugiego stopnia może się nawet pojawić u tych, którzy mają do czynienia tylko z przedstawienia­ mi traumy, czego przykładem wydaje się przypadek Wiłkomir­ skiego, który oglądał w dzieciństwie dokumentalny film o Zagła­ dzie. W powieści z 1985 roku, Writing the Book ofEsther™, Henri Raczymow opisuje młodą kobietę, noszącą imię po zamordowa­ nej w Auschwitz ciotce, która próbuje doświadczyć tego, czego nigdy sama nie przeżyła: intensywnego cierpienia i traumatyzu­ jącego życia w obozach. Imitując ofiarę, staje się ofiarą zastęp­ czą, ubiera się w stroje obozowe, goli głowę, głodzi się, a wresz­ cie zagazowuje. Niepewna pozycja podmiotowa i głos wpływają nie tylko na młodszego brata Esther, Mathieu, ale nawet na nar­ ratora w odniesieniu zarówno do Mathieu, jak do samej Esther.14 15 Takie procesy dostarczają krytycznej perspektywy i pomagają zrozumieć los wyobrażonych ocalonych, którzy rzeczywiście 14 Przeł. Dori Katz (1985; New York: Holmes & Meier, 1995). Oryginalny francuski tytuł książki brzmi: Un cri sans voix. 15 W finale powieści Mathieu decyduje, że nie przekaże dziedzictwa Esther, i zaklina swoje dziecko: „Moje dziecko musi żyć, a nie po prostu prze­ żyć. Moim obowiązkiem jako ojca jest pozwolić mu żyć jego własnym życiem, do którego ma prawo. Żadnej bezpośredniej linii od Esther do tego dziecka. Za wyjątkiem być może tej książki. Ale tylko książki, niczego więcej” (Writing the Book of Esther, 204). Warto zauważyć, że przed śmiercią Esther szaleńczo się zakochuje w filmowcu - „nowy bóg, bóg na lata osiemdziesiąte, doskonały na lata osiemdziesiąte” (189) - który robi film o obozach. Narrator, tym razem w tej roli występuje mąż Esther, Simon, jest dość ironiczny wobec filmowca i jego projektu. Jednak, podobnie jak Claude Lanzmann (który wydaje się oczy­ wistym modelem dla powieściowego filmowca), narrator Writing the Book of Esther czasami mówi o Shoah w tonie negatywnej sakralizacji i wzniosłości. Na przykład Mathieu (któremu najbliżej do narratora w ogóle, jeśli nie do sa­ mego autora) myśli: „Absolut przed. Po nim absolut po... Ta chwila w czasie, ta nicość, nazywa się Auschwitz. Auschwitz to imię tej nicości. Ta ‘nicość’jest prawie jak Bóg. Być może to jego ostateczne imię” (156).

150

Rozdział trzeci

mogą odczuwać symptomy posttraumatyczne, porównywalne z tymi, jakie odczuwali ocaleni z wydarzeń takich jak Holocaust. W historii religii istnieje zjawisko analogiczne - skrajna forma naśladowania Chrystusa, stygmaty, które można postrzegać jako posttraumatyczne, symptomatyczne skutki somatyczne ukrzyżo­ wania u osoby, która nie została ukrzyżowana. Ta odległa analo­ gia wydaje się trafna o tyle, o ile podnosi kwestię przekształcenia traumy w doświadczenie (lub wydarzenie) fundujące, samą pod­ stawę egzystencji, pod warunkiem, że trauma zostanie uświęco­ na lub nacechowana wzniosłością.16 Warto w tym miejscu dodać dalsze rozważania: najgłębsze doświadczenie cierpienia, poruszenia, utraty, a nawet ekstazy nie musi pochodzić z wydarzeń traumatyzujących, którym się je niekiedy mylnie przypisuje, wydarzeń takich jak domniemana 16 Rozróżnienie między wydarzeniem a doświadczeniem pozwala wyjść z impasu (albo przynajmniej lepiej się wobec niego usytuować), który powstrzy­ mywał lub odstraszał wielu historyków od wykorzystywania świadectw w kom­ ponowaniu własnych narracji historycznych. Szczególnie kiedy ma się do czy­ nienia ze świadectwami dotyczącymi niepokojących, ekstremalnych wydarzeń i doświadczeń traumatycznych, istotnąkwestiąjest to, jak wykorzystuje się świa­ dectwo w relacji historycznej. W tym względzie powinno się w sposób oczy­ wisty uznać, że pamięć doświadczenia, podczas gdy zawsze interesuje historię, pozostaje w problematycznej relacji wobec doświadczenia tych wydarzeń, a na­ wet bardziej wobec samych wydarzeń, choć nie istnieje prosta, binarna opozy­ cja między wydarzeniem a doświadczeniem. Świadectwa mogą równie dobrze zawierać dokładne zapisy faktycznych wypowiedzi dotyczących wydarzeń, ale ich dokładność nie pochodzi wyłącznie z faktu, że osoba opowiadająca rzeczy­ wiście przeżyła wydarzenia, o których mowa. Można uważać, że doświadczenie nadaje świadectwu pewną „autentyczność”, w tym zapis wydarzeń, który nie po­ winien być mylony z ich faktyczną ścisłością (czy „wartością prawdziwościową” w ograniczonym, empirycznym sensie). Bez względu na to, czy doświadczenie można nazwać autentycznym (czy „prawdziwym” w innym niż ograniczonym, empirycznym sensie), kiedy dotyczy nieścisłości w związku z faktami (na przy­ kład, kiedy odnosi się do wymyślonego wydarzenia, które nie miało empirycznie miejsca, lub do takiego, które miało miejsce w innej formie), jest kwestią za­ równo semantyczną jak ewaluacyjną. W każdym razie świadectwa zawsze do­ pełniają fakty komponentem doświadczenia i performatywności, które czasami pobudzają zainteresowanie nimi zarówno historyka, jak innych. Oczywiście, kie­ dy świadectwa są jedynym źródłem pewnych faktów, mogą mieć faute de mieux pretensje do wiarygodności, a sprawdzanie ich wieloma metodami, kiedy to tylko możliwe, pozwala częściowo ocenić ich dokładność.

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

151

nowoczesna utrata rzeczywistej pamięci, prawdziwej wspólnoty czy jedności z Bytem. Byłbym skłonny twierdzić, że owe „utra­ ty” są lepiej skonceptualizowane jako nieobecności, związane z tym, co można określić jako strukturalną czy ponadhistoryczną traumę, jako niepokojącą kondycję możliwości, która wytwarza lęki czy słabości. Te ostatnie, odnosząc się do każdego, mogą zo­ stać w kontrowersyjny sposób zafiksowane czy hipostazowane, kiedy projekcyjnie mają się wywodzić z domniemanych wyda­ rzeń (wygnanie z Raju, mord pierwotny) lub gdy przypisuje się je działaniom pewnych osób (imigrantów, Żydów itd.). Ponad­ to próba ujęcia w ramy narracyjne strukturalnego czy ponadhistorycznego wymiaru traumy zawsze pozostaje mitologiczna czy fikcyjna. Może ona także karmić strukturę przesądu. Nie istnie­ ją osobne i zróżnicowane ofiary w ramach traumy ponadhistorycznej czy strukturalnej, ale mogą one występować w wypadku traumy historycznej albo - co mylące - w historyzacji i narratywizacji tego, co ponadhistoryczne. Na przykład kiedy kobie­ ta występuje jako kozioł ofiarny w opowieści o wygnaniu z raju albo Żydzi w wykluczeniu z Volksgemeinschaft. Można się zastanawiać, czy błędne rozpoznanie stanowi pod­ stawę tendencji do rozumienia doświadczania jako utraty typu nie­ obecności związanego z traumą strukturalną czy ponadhistorycz­ ną (tj. nazbyt powszechne uczucie, że utraciło się to, czego nigdy się nie miało - jak w wypadku prawdziwej wspólnoty, raju, auten­ tycznej pamięci, Bytu). To błędne rozpoznanie zaburza albo ma­ skuje naturę traumy ponadhistorycznej związanej z nieobecnością (szczególnie z nieobecnością ostatecznych podstaw), a także z dy­ namiką międzypokoleniowego przekazywania traumy i nieokre­ ślonego poczucia winy (na przykład kiedy taki przekaz odczytuje się błędnie jako grzech pierworodny lub jego świeckie przemiesz­ czenie, powiedzmy, w pewnych rozumieniach mordu pierwotnego, pierwotnej melancholii, wstydu, winy czy przemocy).17 Tendencja,

17 Dodam, że z tej perspektywy można z opóźnieniem uznać „śmierć Boga” za być może historycznie konieczne doświadczenie nieobecności jako utraty. Można również postrzegać wiarę jako figurację nieobecności w katego­ riach obecności, na którą ma się nadzieję.

152

Rozdział trzeci

by doświadczać nieobecności jako utraty (jak również tendencja, by przemieszczać rzeczywistą utratę - jak w wypadku utraty mat­ ki przez Wiłkomirskiego - na fantazmatyczną), może wiązać się z rzeczywistymi wydarzeniami, takimi jak Holocaust, szczegól­ nie w przypadku kogoś, kto ich nie przeżył, i może (wraz z iden­ tyfikacją) stać się kolejnym dowodem na istnienie zjawiska wy­ obrażonych lub „aspirujących” ocalonych, którzy skłonni są nawet wierzyć, że naprawdę tam byli. Może to także prowadzić do pomieszania rzekomo ponadhistorycznej kondycji upodlenia ze szczególnym problemem wiktymizacji, w ten sposób wzmacnia­ jąc powab bycia ofiarą i zaciemniając status odrębnych ofiar histo­ rycznych i roli oprawcy w dynamice oprawca - ofiara.18 W traumie historycznej (czy w historycznym, w odróżnie­ niu od formy ponadhistorycznej, wymiarze traumy) wydarze­ nia traumatyzujące, przynajmniej teoretycznie, może determi­ nować wysoki stopień określoności i obiektywności. Obejmują one zdarzenia takie jak Holocaust, niewolnictwo, apartheid, mo­ lestowanie dzieci czy gwałt. W praktyce określenie takich wyda­ rzeń w przeszłości stwarza problemy o różnym stopniu trudności z tego oczywistego powodu, że nasz zapośredniczony dostęp do 18 Problem przemyślenia złożonych relacji tego, co ponadhistoryczne i hi­ storyczne, w tym tego, co międzypokoleniowe, jest bardzo trudny i istotny zarazem. Próbę pełniejszego ujęcia tych kwestii podjąłem w: Writing History, Writing Trauma, rozdz. 2. Chciałbym zauważyć, że rozróżnienie między tym, co ponadhistoryczne, a tym, co historyczne, jest samo w sobie analityczne i że kategorie te przecinają się na wiele sposobów w rzeczywistych, historycznych przypadkach traumatyzacji. To rozróżnienie jest jednak ważne w równoważe­ niu tendencji do prostego wysnuwania jednego aspektu traumy z drugiego - do postrzegania tego, co historyczne (jak w wypadku Holocaustu), jako po pro­ stu przypadku czy ilustracji traumy ponadhistorycznej (np. grzechu pierwo­ rodnego czy Lacanowskiego realnego) lub odwrotnie, przypisywania wszyst­ kich aspektów traumy lub jej analogów (np. Heideggerowskiego wrzucenia w byt, niepokoju, bycia-ku-śmierci) wyłącznie konkretnym wydarzeniom lub kontekstom. Podczas gdy biorę pod uwagę coś takiego, jak ponadhistoryczny wymiar traumy, mogę zrozumieć wahania, by stosować doń ten sam termin, podobnie jak dla traumy historycznej, choć takie użycie byłoby poparte, na przykład, siłami fantazmatycznych i związanymi z nimi procesami identyfika­ cji, które mogą przyczynić się do historycznej lub „empirycznej” traumatyza­ cji tych, którzy w rzeczywistości nie przeżyli pewnych wydarzeń granicznych czy ekstremalnych.

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

153

tych wydarzeń umożliwiają różne ślady i resztki - pamięć, świa­ dectwa, dokumentacja oraz reprezentacja czy artefakty. Doświadczenie traumy rodzi nawet większe trudności; być może trudności innej natury. Trauma jako taka jest doświadcze­ niem druzgoczącym, które rozrywa doświadczenie rozumiane jako zintegrowane albo przynajmniej realnie wyartykułowane ży­ cie, a nawet grozi jego zniszczeniem. W pewnym sensie trauma stanowi doświadczenie spoza kontekstu, zawodzące oczekiwania i zaburzające samo rozumienie istniejących kontekstów. Radykal­ nie dezorientujące doświadczenie traumy często wiąże się ponadto z rozbiciem rozumienia i afektu. W skrócie możemy powiedzieć, że w doświadczeniu traumatycznym można zazwyczaj przedstawić w sposób niedokładny lub z oddalenia to, czego nie można poczuć, i czuje się w sposób przytłaczający to, czego nie można przedsta­ wić, przynajmniej z pewną dozą dystansu krytycznego czy kontro­ li poznawczej. Mamy tu do czynienia z aporetycznąrelacją między reprezentacją a afektem, z możliwością niekontrolowanej oscylacji między biegunami nierozwiązywalnego dylematu. W istocie moż­ na twierdzić, że aporia oznacza traumę, która nie została realnie przepracowana, stąd powoduje kompulsywne powtarzanie tej aporetycznej relacji. Można również utrzymywać, że w kategoriach użytych przez Waltera Benjamina (przynajmniej w moim rozumie­ niu) trauma jako doświadczenie to raczej Erlebnis niż Erfahrungf* Jako Erlebnis trauma jest wstrząsem systemu i może być rozegra­ na w działaniu lub kompulsywnie powtarzana w tak zwanej pamię­ ci traumatycznej. Erfahrung dotyczy bardziej realnych artykulacji doświadczenia, pozwalających na otwarcie możliwych przyszłości. Problem przepracowania traumy lub, dokładniej, jej powra­ cających symptomów to kwestia przejścia od Erlebnis do Er­ fahrung w takim stopniu, żeby to przejście było możliwe. (Nar­ racja, w tym narracja eksperymentalna, odgrywa tu ważną rolę, szczególnie w angażowaniu symptomów posttraumatycznych wy­ darzeń i doświadczeń granicznych, ale także wielu innych form,* 19 O tym rozróżnieniu u Benjamina pisze John McCole w: Walter Benja­ min and the Antinomies of Tradition (Ithaca: Cornell University Press, 1993), szczególnie rozdz. 2.

154

Rozdział trzeci

takich jak liryka czy esej, jak również form performatywnych, w tym rytuału, pieśni czy tańca.20) Doświadczenie traumy, inaczej zatem niż traumatyzujące wydarzenie, charakteryzuje się tym, że nie jest punktowe ani możliwe do precyzyjnego umieszczenia w czasie. Jest ściśle związane z opóźnionymi skutkami czy symp­ tomami, które czyniąje nieuchwytnym.21 Ta nieuchwytność - czy też to, co Cathy Caruth nazywa bezpańskością- sprawia, że histo­ ryczne doświadczenie traumy daje się jedynie z trudnością odróż­ niać od traumy strukturalnej czy ponadhistorycznej. Dlatego też w niektórych wypadkach tak zwana pamięć odzyskana stwarza ry­ zyko pomieszania wyobrażeniowej, czy też zastępczej doświadczeniowej, identyfikacji z pewnymi wydarzeniami i rodzi wiarę w to, że się je rzeczywiście przeżyło).22 Ponadto, jak już wspomnia­ 20 Zob. na przykład omówienie „czarnej muzyki” przez Paula Gilroya w: The Black Atlantic: Modernity and Double Consciousness (Cambridge: Har­ vard University Press, 1993), rozdz. 3. 21 Ci, którzy przeżyli doświadczenia graniczne, mają zazwyczaj graniczne doświadczenia. Ale można mieć graniczne doświadczenie, nie przeżywszy zna­ czącego doświadczenia granicznego w historii. Można nawet intencjonalnie sy­ tuować się w sytuacji podwyższonego ryzyka albo bliskiej śmierci, aby doznać doświadczenia granicznego wraz z towarzyszącą mu możliwością „wzniosłe­ go” uniesienia. Taka praktyka broni się o tyle, o ile nie wiąże się ona z wiktymizowaniem innych (w tym nieludzkich zwierząt) i stosuje się ją za zgodą wszystkich uczestników. Można nawet postrzegać taką działalność jako próbę zmierzenia się z traumą strukturalną czy ponadhistoryczną i stworzenia warun­ ków, w których może być ona angażowana lub odgrywana. Poprzez kontrast traumy historyczne związane z wiktymizacją (takie jak ludobójstwa) mogą być rozumiane po części jako sposób, w jaki oprawcy unikają takiego angażowania się w jej związek z ich własnym niepokojem czy słabością, lub go odrzucają. 22 W pewnym sensie pamięć odzyskana może być postrzegana jako lokali­ zacja i kondensacja tego, co ponadhistoryczne, w tym, co historyczne, oraz tego, co ogólne, w tym, co szczególne. Zatem z wiary, że kondycja ludzka jest nazna­ czona pierwotnym grzechem, wnoszę, że grzeszono wobec mnie, a rodzic czy pewna grupa uczyniła ze mnie abiekt. Podobnie z przekonania, że w społeczeń­ stwie dominuje molestowanie dzieci, wnoszę, że byłem ofiarą molestowania. Oczywiście, pośrednie procesy wyobrażeniowej identyfikacji czy transpozycji, niekiedy uwzględniające interakcję z terapeutą, mogą być konieczne w odkry­ waniu tego praktycznego sylogizmu. Na przykład w złożonym, kontrowersyj­ nym przypadku Benjamina Wiłkomirskiego, który identyfikował się z ofiarami Holocaustu, reagował na film widziany we wczesnej młodości, przeniósł utratę matki i uczestniczył w sesjach terapeutycznych.

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

155

łem, przepracowanie traumy nie pociąga za sobą całkowitego zintegrowania ,ja” ani retrospektywnego zszycia (na przykład poprzez harmonizowanie lub narrację fetyszy styczną) rozszcze­ pionego doświadczenia przeszłej traumy. Wszelkie tego rodzaju retrospektywne „zszywanie” byłoby samo w sobie fantazmatycz­ ne bądź iluzoryczne. Przepracowanie oznacza pracę na sympto­ mach posttraumatycznych w celu złagodzenia skutków traumy wskutek wytwarzania przeciw-sił wobec kompulsywnego po­ wtarzania (lub rozgrywania w działaniu), co umożliwia bardziej realną artykulację afektu i rozumienia lub reprezentacji, jak rów­ nież etyczną i społeczno-polityczną sprawczość w teraźniejszo­ ści i przyszłości. Dlatego też - przynajmniej zgodnie z moim użyciem tego pojęcia - przepracowanie nie oznacza całkowite­ go zbawienia przeszłości ani uleczenia jej traumatycznych ran. W pewnym sensie, podczas gdy możemy pracować nad sympto­ mami traumy, kiedy już się pojawią, sama trauma jest przyczyną, której nie możemy bezpośrednio zmienić ani uleczyć. I wszel­ kie pojęcia całkowitego zbawienia czy uzdrowienia w odniesie­ niu do niej, jakkolwiek chwilowe czy odroczone, pozostają dys­ kusyjne. Ale przynajmniej w historycznym wymiarze traumy możemy pracować na rzecz zmiany przyczyn, jeśli są one spo­ łeczne, ekonomiczne czy polityczne, i tym samym próbować za­ pobiec ich powracaniu, jak również umożliwić formy odnowy. Jeśli mamy do czynienia z traumą ponadhistoryczną, możemy je­ dynie uczyć się, jak żyć lepiej z towarzyszącym jej niepokojem i nie przypisywać jako jej domniemanej mistycznej przyczyny konkretnego wydarzenia ani nie projektować odpowiedzialności za nią na wyodrębnioną grupę czy kozła ofiarnego. Pamięć traumatyczna (przynajmniej w relacji Freuda) może wiązać się z opóźnioną czasowością i okresem latencji mię­ dzy rzeczywistym lub fantazmatycznym uprzednim wydarze­ niem a wydarzeniem późniejszym, które w jakiś sposób je przy­ pomina i inicjuje odnowione wyparcie, oddzielenie, zamknięcie oraz niepożądane zachowanie. Kiedy jednak przeszłość przeży­ wa się ponownie w sposób niekontrolowany, wydaje się, jak­ by między nią a teraźniejszością nie było żadnej różnicy. Bez względu na to, czy przeszłość jest odgrywana, czy powtarzana

156

Rozdział trzeci

z całą dosłownością (o czym piszą Cathy Caruth i Bassel van der Kolk, ale w co ja sam wątpię), doświadcza się jej tak, jakby się tam znowu było, ponownie przeżywając to wydarzenie, a odle­ głość między tu i tam, wtedy i teraz - znika. Można, jak czasami ma to miejsce u Caruth, zbliżyć ze sobą, a nawet połączyć wyda­ rzenie i doświadczenie traumy, wierząc, że traumatyczne przy­ wołanie czy też symptom posttraumatyczny, taki jak koszmar senny czy wspomnienie, jest dosłowny, ponieważ dokładnie po­ wiela czy też powtarza to wydarzenie i konstytuuje coś niezrozu­ miałego, nieczytelnego i niepoddającego się symbolizacji. (Van der Kolk opiera to przekonanie na wątpliwej idei, że wydarzenie traumatyczne pozostawia neutralną ścieżkę lub obrazowy odcisk w móżdżku i że problem symbolizacji czy werbalizacji opiera się na dosłownym „przekładzie” obrazu oderwanego od móżdżku na werbalne ośrodki mózgu.)23 W szczególnie intrygującej wypo­ wiedzi Caruth zmierza do wskazania, w jaki sposób rozumienie i przepracowanie pociągają za sobą to, co uważa za straty: Trauma wymaga zatem włączenia zarówno ze względu na świadectwo, jak i ze względu na wyleczenie. Z drugiej jednak strony, przekształcenie traumy w pa­ mięć narracyjną, która pozwala zwerbalizować i zakomunikować opowieść, pozwala włączyć ją w swoją i innych wiedzę o przeszłości, może odebrać za­ równo dokładność, jak siłę, która charakteryzuje traumatyczne przywołanie (...). Jednak oprócz utraty dokładności dokonuje się jeszcze inne, głębsze znik­ nięcie: utrata zasadniczej niezrozumiałości wydarzenia, siły jego zniewagi wo­ bec rozumienia. To ten dylemat leży u podstaw niechęci wielu ocalonych, by przełożyć swoje doświadczenie na mowę (...). Możliwość włączenia historii w obręb pamięci i świadomości stawia zatem pytanie, które zauważają van der Kolk i van der Hart, „czy igranie z przeszłą rzeczywistością nie jest zbezczesz­ czeniem doświadczenia traumatycznego”.24

23 To udosłownione pojęcie lateralnej dysocjacji stanowi podstawę budzą­ cego wątpliwości odrzucenia przez van der Kolka wyparcia i Freudowskiej podświadomości, przynajmniej w odniesieniu do traumy. 24 Cathy Caruth, Recapturing the Past: Introduction, w: Trauma: Explo­ rations in Memory, s. 154. Skłaniając się ku myleniu traumy historycznej z ponadhistorycznym pojęciem traumy lub po prostu jej podporządkowaniu

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

157

Caruth wydaje się tutaj niebezpiecznie blisko pomylenia nieobecności (absolutnych podstaw i całkowitego znaczenia lub wiedzy) z utratą, a nawet sakralizacją czy uwzniośleniem kompulsywnego powtarzania lub rozegrania w działaniu trau­ matycznej przeszłości. Wspominałem już, że przepracowania (jak ma to miejsce w wypadku Lacanowskiego realnego), Slavoj Žižek w The Plaque of Fantasies (London: Verso, 1997) wydaje się bliski Caruth (a nawet Felman i Agambena), kiedy pisze o Shoah Lanzmanna: „Ten przykład uświa­ damia także etyczny aspekt wierności Realnemu qua niemożliwe: nie chodzi po prostu o to, żeby «powiedzieć całą prawdę o tym», ale przede wszystkim, by zmierzyć się z tym, jak sami za sprawą naszych podmiotowych pozycji wypo­ wiedzi jesteśmy już zawsze uwikłani, zaangażowani w to” (215). Rozważając swój „przykład”, Žižek stwierdza: „Objaśnijmy zasadniczą kwestię dotyczącą traumy i Realnego. Film Shoah Claude’a Lanzmanna odwołuje się do traumy Holocaustu jako czegoś poza reprezentacją (może być ona rozpoznana tylko po śladach, poprzez ocalonych świadków, pozostałe pomniki). Powodem nie­ możliwości przedstawienia Holocaustu nie jest jednak po prostu fakt, że jest on «zbyt traumatyczny», ale raczej to, że my, podmioty obserwujące, wciąż jeste­ śmy weń uwikłani, wciąż pozostajemy częścią procesu, który go wygenerował (przywołajmy choćby scenę z Shoah, w której mieszkaniec jednej z polskich wsi znajdującej się w sąsiedztwie obozu koncentracyjnego, pytany dziś, wciąż uważa Żydów za «dziwnych» - tj. powtarza dokładnie tę logikę, która spowo­ dowała Holocaust...).” Jestem gotów zgodzić się, że istnieje silna, być może nieunikniona, skłonność do powtarzania aspektów przeszłości traumatycznej, a trauma historyczna nie znajduje się bezpośrednio w przeszłości, ale wikła „nas” w różnym stopniu w zależności od naszej relacji wobec tej przeszłości. Ta „przeniesieniowa” implikacja stanowi w istocie jedną z najważniejszych kwe­ stii, z jaką musimy się pogodzić, studiując przeszłość. Chciałbym także wska­ zać na skłonność osób straumatyzowanych do doświadczania symptomów posttraumatycznych nie tylko jako patologicznych objawów, które mają zostać wy­ leczone, ale jako śladów oddania, jeśli nie wręcz pomników upamiętniających martwych bliskich. Dokonawszy tego rozpoznania, opowiadam się za potrzebą empatyzowania z ocalonymi, takimi jak Charlotte Delbo, która w rzeczy samej doświadczyła „wierności” traumatycznemu doświadczeniu, czy też z tymi, któ­ rzy zostali pochłonięci przez wydarzenia z nim związane. Wahałbym się jednak przed popieraniem nierozróżniającego utożsamienia, jakiego dokonuje Žižek między nami a polskimi wieśniakami, czy związanego z tym przekonania, że trauma historyczna jest po prostu przejawem ponadhistorycznie traumatyczne­ go realnego. (Žižek nie zauważa, że Lanzmann często dystansuje się stanowczo od polskich wieśniaków, których niekiedy traktuje z wręcz pogardliwą ironią, i odgrywa swoje utożsamienie z ofiarami. Dokonuje w ten sposób czegoś, co jak twierdzę - umożliwia mu stawianie ocalonym natrętnych pytań. Kieruje się bowiem pragnieniem sprawienia, aby ponownie przeżyli - tak, aby on również mógł przeżyć - traumatyczną przeszłość, której bezpośrednio nie doświadczył.

158

Rozdział trzeci

nie należy rozumieć jako związanego z integracją czy przekształ­ ceniem przeszłej traumy w pamięć narracyjną bez szwów i cał­ kowite znaczenie lub wiedzę.25 Narracja pomaga nie zmieniać przeszłość poprzez wątpliwe przepisywanie historii, ale najwyżj przepracować symptomy posttraumatyczne w teraźniejszo­ ści w sposób, który daje szansę przyszłości. Umożliwia ona tak­ że opowiedzenie wydarzeń, a także przywołanie doświadczenia, zazwyczaj poprzez nielineame ruchy, które pozwalają traumie na zapisanie się w języku: w jego wahaniach, niebezpośredniośZob. rozdz. 4 mojej książki History andMemory after Auschwitz). Żiżek zauwa­ ża ponadto, że rozumienie etyki psychoanalizy w kategoriach „wierności” trau­ matycznemu realnemu ma wartość nakazu uznania ponadhistorycznego aspek­ tu traumy, którego nie powinno się przekształcać w traumę historyczną, szcze­ gólnie poprzez mechanizm kozła ofiarnego. Kiedy jednak to pojęcie w sposób hiperboliczny staje się podstawą etyki, grozi ono powołaniem do życia „wznio­ słej” estetyzacji etyki, której implikacje dla życia społecznego i politycznego są problematyczne z tego względu, że ignoruje ona i lekceważy znaczenie prze­ pracowania problemów i podporządkowuje etykę tragicznej lub posttragicznej wizji, nie poświęcając dość miejsca na opisanie napiętych, powikłanych relacji między nimi. Można również pomyśleć, że kluczowy aspekt etyki psychoanali­ zy skupia się na problemie przeniesienia, jego użyć i nadużyć. 25 Nie należy też mylić spóźnionych rozpoznań, często kojarzonych z prze­ pracowaniem przeszłości, z teleologią. Spóźnione rozpoznania, pozwalające zrozumieć lub inaczej odczytać zdarzenie z przeszłości, dzięki pojawieniu się w międzyczasie innych wydarzeń, może odnosić się zarówno do uzasadnione­ go poczucia historycznej konieczności, jak i do sposobu, w jaki uprzednia przy­ szłość jest aktywna w przeszłości. Nie podważając wszystkich prób skontekstualizowania, takie rozpoznania odsłaniają także iluzoryczność prób zrozumienia czegoś wyłącznie w jego własnych kategoriach i w jego własnym czasie (jak gdyby przeszłość nie była tak rozdarta i problematyczna, jak teraźniejszość czy przyszłość). Połączenie opóźnienia z teleologią jest jednak budzącą zastrzeże­ nia próbą dostarczenia pełnego sensu czy wyjaśnienia przeszłości w odniesie­ niu do teraźniejszości i przyszłości. Stwarza też miejsce na z góry przesądzone wyniki czy koncepcję historycznej nieuniknioności. Można, na przykład, ina­ czej czytać Nietzschego, skupiając się na pewnych aspektach jego myśli (elityzmie, wezwaniu Ubermenscha, nachyleniu ku eugenice, niekiedy proroczym, ekstatycznym stylu) z powodu jej nazistowskich użyć i nadużyć. Nie wynika stąd jednak, że istnieje jakiś konieczny związek między Nietzschem a nazista­ mi. Należy również uwzględnić te aspekty myśli Nietzschego, które idą pod prąd ich nazistowskim zastosowaniom, na przykład zabawowy charakter tej filozofii zwrócony na nią samą, ironia i humor czy też pogarda dla mechanizmu kozła ofiarnego w ogóle i antysemityzmu w szczególności.

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

159

ciach, pauzach i milczeniach. Narracja może również, szcze­ gólnie poprzez zaświadczanie i składanie świadectwa, pomóc w sposób performatywny otworzyć zamkniętą dotąd przeszłość. Bardziej podstawowa teza jest jednak taka, że argument Caruth reprezentuje przemieszczenie pewnych od dawna obecnych po­ glądów religijnych, odnoszących się do radykalnie transcenden­ tnej, nieodgadnionej boskości i jej tajemniczych, niepoddających się symbolizacji, nieczytelnych i nieprzedstawialnych zwycza­ jów. W kategoriach świeckich zaś jesteśmy w zasięgu estety­ ki wzniosłości. Poglądy Caruth współbrzmią w pewien sposób z poglądami innych, między innymi Theodora Adomo, któ­ ry sądził niekiedy, że wszelkie złagodzenie, mediacja czy mo­ dyfikacja tego, co całkowicie nieakceptowalne i katastroficzne, wskazuje na niezasłużone pocieszenie, a włączenie się w domi­ nujący system w istocie oznaczało dołączenie do dyktowanej przez SS muzyki, granej w Auschwitz jako akompaniament dla cierpiących ofiar. Choć u Caruth (podobnie jak u Adomo) moż­ na znaleźć istotne tendencje przeciwne i wskazać na pożądanie przepracowania26, poglądy takie jak te w cytowanym powyżej fragmencie czasami rzucają cień na dominującą waloryzację, na­ wet negatywną sakralizację czy nadawanie wzniosłego charakte­ ru traumie - a więc uwznioślanie w szczególnym sensie. Może to również być opór wobec przepracowania, które często rozumie się (jak sądzę, mylnie) w skrajnych kategoriach, zarówno jako całkowite przekroczenie traumy, jak i jej zdradę.27 26 Zob. szczególnie Adomo, What Does Coming to Terms with the Past Mean?, w: Bitburg in Moral and Political Perspective, red. Geoffrey Hartman (Bloomington: Indiana University Pres, 1986), s. 114-129. (Esej Adomo został po raz pierwszy opublikowany w 1959 roku.) 27 Zob. na przykład, Colin Davis, Levinas on Forgiveness; or the Intran­ sigence of Rav Hanina, „PMLA” 117 (2002), s. 299-302. Davis sprzeciwia się podjętej przez Julię Kristevą próbie rozwinięcia koncepcji przepracowania w od­ niesieniu do przebaczenia i przeciwstawia jej podejście Levinasa, które uważa za lepsze „w jego najciemniejszych i najbardziej bezkompromisowych momentach” (302). Przywołując drobiazgową egzegezę, by zbudować argumentację o bardzo ogólnej, jeśli nie uniwersalnej naturze, Davis w rezultacie nalega na wzniośle nie­ przejednaną naturę rozgrywania w działaniu i w toku wywodu być może nawet niesamokrytycznie rozgrywa w działaniu lub powtarza w swojej własnej analizie

160

Rozdział trzeci

Teorię traumy zarówno Caruth, jak Shoshany Felman (wyło­ żoną w książce Testimony) można przynajmniej na jednym waż­ nym poziomie odczytywać jako fascynująco subtelne, często za­ maskowane przemieszczenie wariantu dekonstrukcji de Mana, w którym zmienia się terminologia (nieczytelność staje się niepojmowalnością traumy), ale aporetyczne i paradoksalne strate­ gie dyskursywne pozostająpraktycznie niezmienione.28 W dalszej części wywodu chcę wskazać interesujący sposób, w jaki podej­ ście Caruth może także przywodzić na myśl praktykę pisarską ta­ kich ważnych postaci, jak Beckett czy Kafka. (Felman analizuje między innymi Paula Celana.) Nie odrzucając siły rozważań teoretyczek takich jak Caruth czy Felman, można utrzymywać, że niekarykaturalna, nietotalizująca forma przepracowania jest po­ żądana, szczególnie w życiu społecznym i politycznym, z tego względu że nie przekracza ona przymusu powtarzania, który pozostaje wewnątrz traumy lub manifestuje wobec niej niesamowitą wierność, ale ustanawia wobec niego przeciwwagę.29 Przepraco­ agresywny wzorzec, który -jak pokazuje - młody rabin odgrywał na Rav Haninim. W opowieści Rav Hanina odmawia przebaczenia młodszemu rabinowi, który prosi o nie, gdyż zachował się on w sposób, który Hanina interpretuje na klasycz­ nie Edypalną modłę jako agresywny. Davis konkluduje: „Nieugiętość Rava Haniny wskazuje, że być człowiekiem to pozostać bez przebaczenia” (tamże). Jest oczywiście wiele sposobów, by być człowiekiem, zaś Davis wybiera i afirmuje tylko jeden z nich. Można również zauważyć, że Hanina nie zmierzyłby się na­ wet z problemem przebaczenia, gdyby zinterpretował domniemaną próbę prze­ wyższenia go, jaką podjął młodszy rabin, jako komplement wobec efektywności nauczania jego szkoły i jego samego. 28 Połączenie teorii traumy i dekonstrukcji zostaje jasno wyrażone i zwa­ loryzowane w: Petar Ramadanovic, Forgetting Futures: On Memory, Trauma, and Identity (Lanham, Maryland: Lexington Books, 2001). Książka ta odrzu­ ca lub znosi rozróżnienie między traumą historyczną a ponadhistoryczną czy strukturalną. 29 Żiźek proponuje tragiczną (lub posttragiczną) wierność wobec trau­ matycznego „realnego” jako „etykę” Lacanowskiej psychoanalizy. (Zob. na przykład. The Ticklish Subject: The Absent Centre ofPolitical Ontology [Lon­ don: Verso, 1999], szczególnie rozdz. 6.) Ta konstrukcja reprezentuje jeden ze sposobów odczytania „etycznego” zalecenia samego Lacana: „Nie rezygnuj z własnego pragnienia” (Ne cédez pas sur son désir}. Zob. Jacques Lacan, Le Séminaire VII: L’éthique de la psychoanalyse 1959-1960 (Paris: Editions du Seuil, 1986).

Studia nad trauma: jej krytycy i powikłane losy

161

wanie równoważy także tendencję do sakralizowania traumy czy do jej przekształcania w wydarzenie fundujące czy wzniosłe traumatyczną wzniosłość lub przekształcony moment ślepego wglądu i objawiającego upodlenia, które pomaga stworzyć prze­ konujący, nawet okaleczający sens zdrady, jeśli odejdzie się od „wierności” wobec niego albo przynajmniej wobec osób znisz­ czonych przez wydarzenia, do których się ono odnosi. Ponadto koncepcja przepracowania, jaką zaproponowałem, może stano­ wić jedną ze składowych niedecyzjonistycznego rozumienia ety­ ki i polityki.30 Susan Brison twierdzi, że dość dokładnie pamięta wydarze­ nie, a nawet jest w stanie zadać sobie pytania dotyczące tego, jak rozumieć to, co działo się, kiedy miał miejsce atak. Prowadzi 30 Decyzjonizm to pogląd głoszący, że wszystkie wartości i sądy etyczne ostatecznie prowadzą do czysto podmiotowych decyzji i na nich się opiera­ ją. Pogląd ten można spotkać w pismach Maxa Webera czy Carla Schmitta, jak również w różnych odmianach egzystencjalizmu. Niekiedy Hayden White wydaje się iść w tę stronę, pisząc o prymacie decyzji i woli. Koncepcja prze­ pracowania może dostarczyć myśli etycznej szerszej ramy, w tym wskazać na kluczową rolę rozumowania. Nie przeczy to sytuacji, gdy konkretne decyzje - zwłaszcza w przypadkach kontrowersyjnych - nie mogą po prostu zostać zredukowane do norm czy wartości. Jednak nasze rozumienie sądu etycznego stałoby się bardziej złożone, gdyby elementy subiektywne wchodziły w często nierozerwalne interakcje z zasadami czy normami. Decyzjonizm nadal poszu­ kuje pewnych ostatecznych fundamentów dla wartości, nawet jeśli ów „totalizujący” fundament jest podmiotowy, radykalnie relatywistyczny czy idiosynkratyczny. Pojęcie przepracowania nie dostarcza ostatecznej podstawy ani nie rozwiązuje wszystkich etycznych czy politycznych problemów, ale może łą­ czyć się z koncepcją rozumu praktycznego i form działania społecznego czy politycznego, które dotyczą kwestii wartości. To podejście wiąże się zatem z ideą, że przepracowania nie należy postrzegać wyłącznie w kategoriach tera­ pii jednostkowej. Dotyczy ono raczej szerszych etycznych, społecznych i po­ litycznych kwestii. Taki pogląd nie oznacza, że można w pełni połączyć to, co etyczne i polityczne, ale opowiada się za złożonymi relacjami między nimi. Na przykład zagwarantowanie przestrzeni i odbiorców dla świadectw ofiar, jak i oprawców, w istocie hybrydy ofiara-oprawca, samo w sobie byłoby ważnym wydarzeniem politycznym, jak również zjawiskiem związanym z kwestiami politycznymi ogólniejszej natury, takimi jak rola uświadomienia sobie i pogo­ dzenia się z przeszłością, stanowiącego warunek realnej demokracji. Myślę, że takie podejście można znaleźć w: Truth and Réconciliation Commission, jak­ kolwiek ograniczone w praktyce wydaje się jego zastosowanie.

162

Rozdział trzeci

ją to do krytyki koncepcji traumy autorstwa Caruth jako bezpań­ skiego lub nieuchwytnego doświadczenia. Wskazuje, że jej do­ świadczenie może okazać się powszechne w przypadku poje­ dynczych, w przeciwieństwie do powtarzających się, wydarzeń traumatyzujących, i twierdzi, że w odniesieniu do tego pierw­ szego (na przykład gwałtu) wrażenie oddzielenia umysłu i cia­ ła wynikające z doświadczenia poza-cielesnego nie jest zjawi­ skiem typowym. Brison pisze o oddzieleniu afektu i poznania z towarzyszącym mu otępieniem czy rezerwą i o potrzebie pra­ cy na rzecz ich połączenia lub realnej artykulacji uczucia i wie­ dzy. W jej relacji wyczuwa się także, że doświadczenie, w prze­ ciwieństwie do wydarzenia, pozostaje nieuchwytne, bowiem nie może ono zostać precyzyjnie zlokalizowane czy datowane i od­ nosi się do przeszłości, która nie przeminie - przeszłości, która z opóźnieniem nawiedza teraźniejszość i grozi zablokowaniem przyszłości. Wydarzenie może stać się „historią” tylko w jed­ nym potocznym i nadmiernie ograniczonym sensie tego słowa, jako coś skończonego i zamkniętego w przeszłości. Doświadcze­ nie nie jest jednak „historią” w tym sensie, ale w odniesieniu do pamięci traumatycznej i, ogólnie rzecz biorąc, w przypadku do­ świadczenia związanego z wydarzeniami silnie nacechowanymi emocjonalnie i wartościująco, takimi jak Holocaust, inne przy­ kłady ludobójstwa, niewolnictwo czy apartheid. Wspomniałem, że doświadczenie traumy może być zastępcze lub wirtualne, tj. doświadczane z drugiej ręki przez osobę, która nie była tam lub sama nie przeżyła traumatyzujących wydarzeń jako takich. W zastępczym doświadczeniu traumy być może pod­ świadomie identyfikujemy się z ofiarą, stajemy się zastępczą ofia­ rą i przeżywamy wydarzenie w sposób wyobrażony, który w skraj­ nych przypadkach może prowadzić do nieporozumień związanych z uczestnictwem w rzeczywistych wydarzeniach (co, jak wspo­ mniałem wcześniej, może zachodzić w przypadku Benjamina Wiłkomirskiego w odniesieniu do Holocaustu).31 (Ta zastępcza rela­ 31 Zob. mojąanalizę Fragwe/7/.s: Memories ofa Wartime Childhood WiWcomirskiego w: Writing History, Writing Trauma, s. 207-209. Dowodzę, że należy od­ czuwać empatię z Wiłkomirskim i pozwolić sobie na wzruszenie jego Fragments,

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

163

cja wobec oprawcy lub innej pozycj i podmiotowej może oczywiście występować w schemacie wiktymizacji.) W wirtualnym doświad­ czeniu traumy (w przeciwieństwie do doświadczenia zastępczego) ale jednocześnie krytykować ów tekst z powodów społecznych i politycznych, szczególnie ze względu na sposób, w jaki myli pozycje podmiotowe i może prowokować wątpliwości wobec innych świadectw. W tym sensie nie należy po prostu mylić poruszającego losu Wiłkomirskiego, który oddaje jego tekst, uwzględniając wyzwanie stawiane przed czytelnikiem, z rolą, jaką ten tekst odgrywa jako zjawisko w sferze publicznej. Zob. także Stefan Maechler, The Wiłkomirski Affair: A Study in Biographical Truth, przeł. John E. Woods (New York: Schocken Books, 2001). Zupełnie inne podejście do Wiłkomirskiego i jego tekstu można znaleźć w: Ross Chambers, Orphaned Memories, Foster-Writing, Phantom Pain: The Fragments Affair, w: Extremities: Trauma, Testimony, and Community, red. Nancy K. Miller i Jason Tougaw (Urbana: University of Il­ linois Press, 2002). Chambers odczytuje Fragments poprzez kategorie asyndetonu (oddzielenia) i hipotypozy (żywotności). Traktuje on Wiłkomirskiego jako kulturowy symptom zbiorowego wyparcia Holocaustu i nawiedzenia, a nawet opętania, przez niepogrzebane duchy. W pewnym sensie Wiłkomirski staje się niemal świętym, jeśli nie wzniosłym nosicielem fantomowego bólu, nawiedzanym przez posttraumatyczne symptomy, które inni wyparli. To opęta­ ny pisarz, u którego pomieszanie gatunków (pamiętnik i fikcja) oddaje „prawdę symptomu kulturowego” (99) - „rozpoznawalną prawdę, która wyrasta z czy­ telności tego, co figuralne” (109). Trudność z retorycznie intrygującą i psycho­ logicznie wrażliwą analizą Chambersa polega na tym, że daleko jej do szczegó­ łowości i może raczej zaciemnić, niż rozjaśnić kwestie historyczne, społecznopolityczne czy etyczne. Być może jako rezultat jego identyfikacyjnego stylu mowy niezależnej zbiorowość, do której się zwraca, pozostaje nieokreślona i niekontrolowana, a użycie przezeń psychoanalizy grozi pomieszaniem pojęć i krytycznie niekontrolowaną spekulatywnością. Można kwestionować argu­ mentację Chambersa, broniąc poglądu przeciwnego: Wiłkomirski był szwajcar­ skim sierotą. Przynajmniej w kategoriach społeczno-kulturowych stereotypów, na które był on najwyraźniej bardzo uwrażliwiony, ta pozycja podmiotowa nie dostarczała mu dostatecznie jasnej i substancjalnej tożsamości. Zanim Wiłko­ mirski doświadczył odzyskania pamięci i napisał „wspomnienia”, Holocaust był nie tylko zbiorowym duchem, który nie został pogrzebany. (W jaki sposób Holocaust miał nawiedzać Szwajcarię, nie zostało wyjaśnione przez Chamber­ sa. Nie uwzględnia on niedawnych odkryć dotyczących banków szwajcarskich i nie problematyzuje kwestii tego, że „nawiedzanie” nie stosuje się w ten sam sposób do wszystkich nacji czy grup.) Zanim Wiłkomirski napisał swoją książ­ kę i mógł rzeczywiście doświadczyć traumatyzacji drugiego stopnia i uwierzyć, że był (a nawet „urodził się ponownie” jako) ofiarą Holocaustu i ocalonym, Holocaust stał się na wiele rozmaitych sposobów podstawą dla afirmatywnej tożsamości jako trauma fundująca, pociągająca za sobą dość duży „kapitał kul­ turowy”. Gdyby Wiłkomirski był symptomem kulturowym, to równie dobrze

164

Rozdział trzeci

można czysto wyobrażeniowo postawić się w sytuacji ofiary, zachowując przy tym różnicę między ,ja” a innym i uznając, że nie można zająć miejsca ofiary ani mówić jej głosem. Takie wir­ tualne doświadczenie może łączyć się z tym, co nazwałem empatycznym niepokojem, który - jak twierdzę - jest pożądany, a nawet konieczny dla pewnych form zrozumienia, które jest zasadniczo ograniczone, ale ważne. Wydaj e się, że afekt i poznanie, a nawet rozumienie, są całko­ wicie niezbieżne i że wszelka łącząca je artykulacja (czy formacja kompromisowa) jest niemożliwa. W takim ujęciu afekt jest z defi­ nicji nieograniczony i nadmiarowy. Można także sądzić, że świa­ dek drugiego stopnia jest w stanie (w istocie powinien) jedynie reagować na doświadczenie (a nawet tekst) ocalonego lub ofiary w sposób niekontrolowany i afektywny. Na podstawie tych prze­ konań (lub założeń), które niekiedy funkcjonują w pewnych od­ mianach psychoanalizy, należy uznać, iż przepracowanie - w jak­ kolwiek ograniczonej czy zmodyfikowanej formie - jest jako takie niemożliwe i chodzi o „przepracowanie” przepracowania aż do uznania, że zawsze jest się gotowym - w istocie może jedynie rozgrywać w działaniu lub kompulsywnie uczestniczyć w „za­ raźliwości” traumy. Przeniesienie nie tylko niezmiennie się poja­ wia; jest ono wszechograniające i niemożliwe do przekształcenia. W pewnych wariantach tego stanowiska zachodzi pomieszanie ponadhistorycznych i historycznych aspektów traumy i nieustępli­ wość tej pierwszej przeniesiona zostaje bez zapośredniczenia na tę drugą. Nie występują żadne istotne różnice między ofiarą, oca­ lonym a świadkiem drugiego stopnia, gdyż wszyscy oni (przynaj­ mniej w świecie po Auschwitz) zostają poddani (post)tragicznie i (post)apokaliptycznie popędowi śmierci lub kompulsywnego po­ wtarzania, rozgrywając w działaniu symptomy posttraumatyczmógł być symptomatyczny dla Holocaustu jako ponadnarodowej metafory i ikony ofiary, przekształconej w tożsamość, którą można afirmować i (niekiedy żywiołowo) odtwarzać. Służyłby tym samym zarówno umocowaniu niepokoju i kompensowaniu braku, którego sam Wiłkomirski doświadczył jako sierota. Ta analiza wydaje się dość spekulatywna, służy jednak wydobyciu ograniczeń i odparciu pewnych mniej oczywistych i nieujętych w ramę spekulacji aspek­ tów tego odczytania.

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

165

ne i niekontrolowane afekty. Benjamin Wiłkomirski może zostać przedstawiony jako everyman (lub jego wyidealizowany awatar) i przyjęte rozróżnienia - między ofiarą a ocalonym, między ofiarą-ocalonym a świadkiem drugiego stopnia, między rozgrywa­ niem w działaniu a przepracowaniem - mogą zostać zburzone lub radykalnie zatarte.32 Każdy typ reprezentacji czy oznaczania musi 32 Dlatego też, częściowo w oparciu o błędne odczytanie, Ann Cvetkovich pisze: „Odrzucam ostre rozróżnienie między żałobą a melancholią, które pro­ wadzi na przykład Dominicka LaCaprę do rozróżniania między «przepracowa­ niem», udanym rozwiązaniem traumy, a «rozegraniem w działaniu», powtó­ rzeniem traumy, które nie prowadzi do transformacji. Nie tylko to rozróżnie­ nie często wydąje się tautologiczne - dobre reakcje na traumę są przypadkami przepracowania, złe są przypadkami rozgrywania w działaniu - ale werbal­ ny związek między «rozegraniem w działaniu» [acting out] a ACT UP [gru­ pa aktywistów walki z AIDS, przyp. tłum.] sugeruje, że sposoby rozgrywa­ nia w działaniu stosowane przez aktywistów, szczególnie jego performatywne i ekspresywne funkcje, są kluczowym źródłem reakcji na traumę”. Legacies of Trauma, Legacies of Activism. ACT UP Lesbians, w: Loss, red. David L. Eng i David Kazanjian (Berkeley: University of California Press, 2003), s. 434. Dzi­ wić może przywołanie skojarzeń werbalnych w ostatnim zdaniu. Pewne taktyki polityczne, jak się wydąje, nie są po prostu typami rozgrywania w działaniu, ale mogą uwzględniać próby przepracowania problemów na płaszczyźnie zbioro­ wej - bardziej ogólnie rzecz ujmując, relacje między rozegraniem w działaniu a przepracowaniem nie są proste czy linearne. Jak jasno to przedstawiam w tek­ ście, do którego nawiązuje Cvetkovich: „Chciałbym podkreślić, że relacji mię­ dzy rozegraniem w działaniu a przepracowaniem nie należy postrzegać w ka­ tegoriach związku od/z, w którym to drugie przedstawia się jako dialektyczne przekroczenie pierwszego. Wspomniałem, że szczególnie w kontekście traumy rozegranie w działaniu wydąje się konieczne i prawdopodobnie niemożliwe do całkowitego przekroczenia. Wiąże się ono bowiem ściśle z przepracowy­ waniem problemów. Nie należy jednak tej koncepcji izolować, fiksować się na niej teoretycznie ani jednoznacznie waloryzować jako horyzontu myśli czy życia” (Representing the Holocaust, s. 205). Cvetkovich wydąje się zmierzać w kierunku, jaki wskazuje ostatnie przywołane zdanie, kiedy w sposób nieugię­ ty odrzuca wszelkie pojęcie przepracowania i myli performatywność z rozegra­ niem w działaniu. Nie jestem skłonny kojarzyć z rozgrywaniem w działaniu drobiazgowo wyreżyserowanych, strategicznych działań ACT UP. Skłaniałbym się raczej ku widzeniu homofobicznych reakcji na ACT UT jako typowych przykładów rozgrywania w działaniu. Są to w każdym razie kwestie, o któ­ re warto się spierać. Niezgoda wydąje się nieunikniona, powinno się zwracać uwagę na prawidłowe zrozumienie poglądów, z którymi się polemizuje. Błędne byłoby porównywanie relacji między rozegraniem w działaniu a przepracowa­ niem do modelu uproszczonego podziału na „dobre” i „złe” obiekty. Problem,

166

Rozdział trzeci

jako taki stać się niemożliwy, a nawet świętokradczy. I może on występować jedynie w agonicznej formie powracającego, nawet kompulsywno-repetytywnego nalegania na samą tę niemożliwość lub aporetyczną, otchłanną naturę.33 Dotykamy tutaj skrajnie trudnych kwestii, dla których nie ma łatwych rozwiązań. Domagałem się pewnych problematycznych, ale ważnych rozróżnień, które dotykają bardzo podstawowych założeń dotyczących myśli, etyki, polityki i relacji między myślą a praktyką. Różnice w orientacji mogą sięgać ku głęboko zako­ rzenionym założeniom, związanym zarówno z mniej lub bardziej przemieszczonymi poglądami religijnymi, jak ze stosunkiem wo­ bec najnowszych prądów teoretycznych, które wchodzą w skom­ plikowane relacje z religiąi jej przemieszczeniami. (Wskazałem jeden możliwy przykład takiego stosunku do religii lub jej prze­ mieszczenia w kontekście książki Cathy Caruth.) Pewne przy­ padki wydają się skrajnie skomplikowane. Mówi się na przykład, że Primo Levi, na kilka miesięcy przed śmiercią (która zdaniem niektórych była samobójstwem), powiedział przyjacielowi, iż przestał mu się śnić powracający koszmar senny związany z do­ świadczeniami z Auschwitz.34 Jeśli rzeczywiście jego śmierć była jaki te pojęcia stwarzają, pociąga za sobą rzeczywiście trudne normatywnie kwestie, angażując niekiedy osąd - kwestie, które omyłkowo zostały wpisane w dominujące koncepcje normy i patologii. 33 Może się wydawać, że z paradygmatycznym przypadkiem tego rodzaju mamy do czynienia w zakończeniu Nienazywalnego Samuela Becketta: „Mu­ sisz iść dalej, nie mogę iść dalej, musisz iść dalej, pójdę dalej, musisz mówić słowa, tak długo, jak istnieją, aż mnie znajdą, aż mnie wypowiedzą dziwny ból, dziwny grzech, musisz iść dalej, być może już się dokonało, być może już mnie wypowiedzieli, być może doprowadzili mnie do progu mojej historii, przed drzwiami, które otwierają się na moją historię, która ma mnie zdziwić, jeśli się otworzą to będę to ja, to będzie to cisza, gdzie jestem, nie wiem, nigdy nie będę wiedział. W ciszy nie wiesz, musisz iść dalej, nie mogę iść dalej, pójdę dalej” (Three Novels by Samuel Beckett: Molloy, Malone Dies, The Unnamable). Co istotne, struktura tego fragmentu, którą można odczytać w odniesieniu do tego, co nazwałem wcześniej nieobecnością a nie tylko stratą przypomina zaburzoną, inkantowaną modlitwę-wezwanie - dialog modlitewny lub litanię. 34 Zob. Elspeth Probyn, Dis/connect: Space, Affect, Writing, odczyt wygłoszony na „Spatial Cultures Conference”, Universtiy of Newcastle, Austra­ lia, 2 czerwca 2001. Online http://home.iprimus.com.au/painless/space/elspeth. html. Probyn twierdzi, że samobójstwo Leviego (któremu inni zaprzeczają

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

167

samobójstwem, można spekulować, czy doświadczał tego kosz­ maru jako czegoś więcej (lub czegoś innego) niż symptomu pa­ tologicznego - czy ów „symptom” stał się czynnością rytualną lub pomnikiem wiążącym go z tymi, których „pogrążyły” obo­ zy, i czy mógł doświadczyć jego utraty jako utraty rzeczywistej, a nawet zdrady. (Charlotte Delbo widzi niekiedy wyraźnie swoje własne „symptomy” w tym świetle.35) „Symptom” posttraumatyczny pozostaje więc w skompliko­ wanej relacji z rozegraniem w działaniu czy kompulsywnym po­ wtarzaniem przeszłości i próbami jej przepracowania. Pisanie lub bardziej ogólnie rzecz biorąc, praktyki nadawania znaczeń, w tym zaświadczanie - na różne, choć związane ze sobą sposoby zapośredniczają tę złożoną relację i pomagają uniemożliwić jej zwrot w kierunku czy to niekontrolowanego powtórzenia, czy też mylącego zamknięcia. W istocie utrzymywanie tak napiętej, a na­ wet zawiłej relacji może okazać się kluczowe w ruchu od ofiary do ocalonego - ruchu, który nie jest linearny, ale podporządko­ wany niespodziewanym powrotom i zwrotom. Pozostaje jednak pytanie, czy świadek drugiego stopnia może, a nawet powinien, mieć mimetyczną lub niezapośredniczonąrelację identyfikacyjną z „symptomami” ofiar i ocalonych. Wspomniałem już, że uwa­ żam traumatyzację drugiego stopnia za możliwą. Ocena, czy jest ona pożądana, wiązałaby się z koniecznością rozważenia, jak należy odnosić do tego kwestie etyczne, społeczne i polityczne jej zdaniem, kierowani pragnieniem pocieszenia) spowodował fakt, iż nie mógł on już dłużej znieść traumy „odtwarzanej” w swoich tekstach. Traktuje ona zatem pisarstwo w kategoriach niezapośredniczonego rozegrania w działaniu afektu i ignoruje możliwość, że symptom posttraumatyczny (pourazowy) moż­ na zrytualizować jako więź z umarłymi, których utrata sama w sobie wydaje się destabilizująca. Probyn jest wielce krytyczna wobec tego, co rozumie (jak sądzę, w sposób redukcjonistyczny, a nawet niewłaściwy) jako mój pogląd na przepracowanie, które - jej zdaniem - po prostu zaprzecza skutkom traumy w traumatyzacji drugiego stopnia. Jest zwolenniczką pisarstwa „afektywnego” świadków drugiego stopnia, których - jak się wydaje - utożsamia z głosem Leviego i innych ofiar/ocalonych. W jej rozumieniu związki między traumą, afektem a reprezentacją czy oznaczaniem, jak również między ofiarami, ocalo­ nymi a świadkami drugiego stopnia są dość niejasne. 35 Zob. znakomity artykuł Thomasa Trezise, The Question of Community in Charlotte Delbo s „Auschwitz and After”, „MLN” 117 (2002), s. 858-884.

168

Rozdział trzeci

oraz czy udaremniły je rozważania wyższego rzędu, religijne lub „etyczne”, w pewnym sensie związane z tym, co ęwasz-religijne. Nieco podobna kwestia pojawia się w odniesieniu do analo­ gii, jaką poczyniłem wcześniej, dotyczącej naśladowania Chry­ stusa. Osoba wierząca, która utożsamia się z Chrystusem do tego stopnia, że prowadzi życie pełne zaabsorbowania oraz melancho­ lijnego oddania i niezdolna jest wypełniać zwykłych codziennych społecznych i politycznych obowiązków, jest głęboko problema­ tyczną, a niekiedy poruszającą i urzekającą postacią. Tak inten­ sywnie „afektywna” i żywa reakcja może w pewien istotny spo­ sób wymykać się spod kontroli. Można także pomóc wywołać ją „performatywnie” poprzez powstrzymanie działania mechani­ zmów obronnych, otwierając się na pewne doświadczenia, zanu­ rzając się w pewnych praktykach i uwewnętrzniając pewne ideo­ logiczne i „teoretyczne” perspektywy. Reakcje, jakie wzbudzał Claude Lanzmann, ukazane w filmie Shoah, przepaja niekiedy ten rodzaj trwogi, jaki wywołuje prorok czy święty stygmatyk.36 Nie­ które inicjatywy reżysera mogą budzić wątpliwości, szczególnie wtedy, gdy zaciemniają problemy. Mam tu na myśli, na przykład, sposób, w jaki pozorna identyfikacja Lanzmanna z ofiarą (szcze­ gólnie z fryzjerem z Treblinki, Abrahamem Bombą) skłania go do stawiania dociekliwych, pozbawionych wrażliwości i delikatności pytań, które nie szanują tego, czy dana osoba może mieć powody, by nie odpowiadać na pytania, szczególnie jeśli jej rozmówcą jest reżyser filmu.37 Z drugiej strony, Lanzmann rzeczywiście budzi niepokój, i można powstrzymać się od krytyki, jeśli uważa się, że pewne formy identyfikacji z ofiarą mogą zbliżyć się do quasi-religijnego doświadczenia, opierającego się wszelkiemu osądo­ 36 Zob. na przykład Elisabeth Huppert, Voir (Shoah), s. 150-156; i Sami Naïr, Shoah, une leçon d’humanité, s. 164-174, w: Au sujet de Shoah: le Film de Claude Lanzmann, red. Michel Deguy (Paris: Belin, 1990). Huppert pisze: „Nazywanie Claude’a Lanzmanna prorokiem jest zawstydzające, ale nierobienie tego jest kłamstwem” (151). Analizując relację między Lanzmannem a Abrahamem Bombą, którąNair postrzega jako „wartą największych dzieł tra­ gicznych”, nadaje on znaczenie identyfikacji z (lub imitatio) ofiarą, twierdząc: „Nie ma innego sposobu niż przeżyć na własnej skórze tragedię torturowanych ofiar” (172, kurs, oryginalna). 37 Rozwijam ten argument w: History and Memory after Auschwitz, rozdz. 4.

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

169

wi etycznemu czy politycznemu. Taka identyfikacja może mieć miejsce w życiu codziennym do tego stopnia, że prowadzi do za­ przestania jedzenia, mycia czy wypełniania obowiązków (dbania o dzieci czy spełniania innych uzasadnionych oczekiwań). Osoba w takim stanie, jak wspomniana Esther Raczymowa, wchodząc w stan głębokiej melancholii, a nawet przechodząc traumatyzację drugiego stopnia, wydaje się ujmująca, a przynajmniej niepoko­ jąca (w istocie „dziwnie żenująca” czy niesamowita). Nie będąc odpornym na przekonującą siłę tego, co tragiczne, można wciąż pytać o zasadność barier lub środków zapobiegawczych, gdy, na przykład, podejmuje się trudne kwestie (nawet oglądając wideo czy filmy dokumentalne) i próbuje się je przepracować. Ważne jest jednak, by nie urzeczawiać koncepcji rozgrywa­ nia w działaniu i przepracowania ani nie traktować ich jako zwy­ kłych opozycji binarnych, składników linearnego procesu czy ka­ tegorii wyczerpujących wszelkie możliwe reakcje na wydarzenia i doświadczenia traumatyczne. Nie należy także patologizować koncepcji rozegrania w działaniu ani waloryzować jednoznacz­ nie procesu przepracowania. Istnieje wiele subtelnych modu­ lacji reakcji i złożonych interakcji między mniej lub bardziej kompulsywnym powtarzaniem a pracą nad symptomami, wydo­ bywającymi ważne odmiany tego, co powtarzane, lub grą z tymi symptomami. Ponadto sam sens i znaczenie procesów różni się w zależności od kontekstu i pozycji podmiotowej. Nie należy my­ lić teoretyka czy komentatora, który (jak sądzę, w sposób nieuza­ sadniony) mówi w imieniu ofiary lub przekształca traumę innych w pretekst do snucia dyskursu wzniosłości, z ofiarą doświadcza­ jącą symptomu jako spajającego wspomnienia o bliskich zmar­ łych, a nawet z osobą opętaną przez umarłych i „mimetycznie” mówiącą ich głosami. W ostatnich dwóch przypadkach można się ograniczyć do próby współczującego rozumienia i zawieszenia sądu lub zdać sobie sprawę z tego, że nie jest się w pozycji, która daje prawo do wygłaszania komentarza. W przypadku teoretyka czy komentatora krytyka wydaje się w istocie usprawiedliwio­ na. Przekształcenie traumy w inne modalności przyjmuje rozma­ ite formy. Myślę tu chociażby o przekształceniu kompulsywnego powtarzania symptomu w zrytualizowane powtórzenie, które

170

Rozdział trzeci

pojawia się w socjokulturowych procesach żałoby, upamiętnia­ nia, pielgrzymki czy modlitwy. To, jak takie konwersje funk­ cjonują w szerszym kontekście społeczno-politycznym, nie jest jednoznaczne ani jednorodne, a w każdym razie nie podporząd­ kowuje się żadnej ogólnej analizie czy sądowi. Osuwanie się w szczelinę między ponadhistorycznym a historycznym wymia­ rem traumy wydaje się niekiedy przekonujące, być może nawet trudne do odparcia, szczególnie dla osób poważnie straumatyzowanych lub tych, które się z nimi utożsamiają. Świadectwo, fikcja, a także historia, podejmując próbę przed­ stawienia wydarzeń traumatyzujących czy doświadczenia posttraumatycznego, mogą mieć pewne cechy wspólne, na przykład na poziomie narracji. Różnią się jednak między sobą, szczegól­ nie w odniesieniu do twierdzeń prawdziwościowych i sposobu, w jaki ujmują one w ramy daną relację. Świadectwo formułu­ je twierdzenia prawdziwościowe dotyczące doświadczenia albo przynajmniej pamięci tego doświadczenia i - nieco subtelniej wydarzeń (choć, rzecz jasna, od osoby podającej się za ocalonego oczekuje się, że przeżyła ona te wydarzenia w rzeczywistości). Najtrudniejsze i najbardziej poruszające momenty świadectwa zawierają jednak nie tyle twierdzenia prawdziwościowe, ile „do­ wody” z doświadczenia - widoczne ponowne przeżywanie prze­ szłości przez świadka, powracanie do niemożliwej do zniesienia sceny, pochłonięcie przez emocję i chwilowa niemota.38 38 Kriss Ravetto mija się z sednem mojego rozumowania i myli rozróżnia­ nia, które staram się wprowadzić, kiedy stwierdza, że krytykuję Shoah Lanzmanna „za wyrażanie raczej obecności niż przeszłości traumy Holocaustu” (The Unmaking of Fascist Aesthetics [Minneapolis: University of Minnesota Press, 2001], s. 35). Mój argument w żadnym miejscu nie odrzuca wagi świa­ domości Lanzmanna wobec „teraźniejszości” przeszłej traumy lub jej posttraumatycznych symptomów. Stawiam jednak pytania o zastosowane środki i motywacje, za pomocą których obcuje on z ocalonymi (takimi jak Abraham Bomba) i sprawia, że ponownie stają się ofiarami, raz jeszcze doświadczając swoich traum po to, aby on także mógł „przeżyć” je i, w domyśle, przenieść na oglądających jego film. Wspomniałem, że należy rozróżnić między tenden­ cją niektórych ofiar i ocalonych do manifestowania „wierności” doświadczeniu traumatycznemu i utraconym bliskim, które może wiązać się z sakralizacją czy upamiętnianiem traumy, a transfiguracją traumy w to, co święte czy wzniosłe, dokonywaną przez komentatorów. Ponadto sprawą oprawców można zająć się,

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

171

Historia formułuje twierdzenia prawdziwościowe dotyczące wydarzeń, ich interpretacji czy wyjaśnienia i - nieco subtelniej doświadczenia. Dominuje ona nad świadectwem i krytycznie te­ stuje pamięć, nie utożsamiając się z nimi. Rzeczywiście, usiłując wytłumaczyć łub przywołać doświadczenie, historia musi zwró­ cić się ku świadectwu, raportom ustnym, wtrąceniom pochodzą­ cym z dokumentów, takich jak dzienniki czy pamiętniki, i drobiaz­ gowo ujętemu i uzasadnionemu odczytaniu fikcji i sztuki. Fikcja, jeśli w ogóle formułuje jakieś historyczne twierdzenia prawdzi­ wościowe, robi to w sposób nieco mniej bezpośredni, ale nadal potencjalnie niosący informację, skłaniający do refleksji, niekiedy niepokojący w odniesieniu do rozumienia lub „odczytania” wyda­ rzeń, doświadczeń i pamięci. (Odczytanie skutków niewolnictwa w powieści Umiłowana Toni Morrison może podsunąć history­ kom i przedstawicielom nauk społecznych hipotezę dotyczącą, na przykład, procesów międzypokoleniowego przekazywania traumy w ramach danej grupy.) Fikcja jest w stanie analizować to, co traumatyczne, szczególnie w niedawnej przeszłości, w tym fragmentację, pustkę czy zanik doświadczenia, i może stawiać pyta­ nie o inne możliwe formy doświadczenia. Może również analizo­ wać w szczególnie przekonujący i niepokojący sposób afektywny czy emocjonalny aspekt doświadczenia i rozumienia. Doświad­ czenie zastępcze, związane z procesem identyfikacji, prowadzi do skrajnego zatarcia lub wymazania tych rozróżnień o tyle, o ile ten, kto tam nie był, uwierzy, że w istocie tam był, i przedstawi fikcję w taki sposób, jakby była ona świadectwem lub dziennikiem histo­ waloryzując skrajną transgresję lub niewyobrażalne okrucieństwo w stylu, któ­ ry miesza wzniosłość i „radykalne zło” (które, co zrozumiałe, mogłoby być postrzegane jako skrajna, negatywna wersja czy odwrócenie wzniosłości). To pomieszanie staje się częścią „fascynacji”, jaką budzi faszyzm i wydarzenia graniczne w ogóle. Mamy tu do czynienia z wyjątkowo trudnymi problemami, jakie stoją przed komentatorami, usiłującymi analizować te złożone kwestie, w tym z problemami dotyczącymi terminologii, głosu i perspektywy. Relacja całkowitego uczestnictwa lub uogólnionego stylu mowy niezależnej pociąga za sobą niebezpieczeństwo nieintencjonalnych ruchów w głosie i perspektywie, za pośrednictwem których poszukiwanie „intelektualnej wysokości” wywołuje niewspółmierne „uwznioślenia” traumy, one zaś z kolei prowokują identyfika­ cję nie tylko z ofiarami, ale także z oprawcami.

172

Rozdział trzeci

rycznym. Ujmując to nieco inaczej, można powiedzieć, że specy­ ficzny charakter fikcji zostaje zniesiony w fantazji, a wydarzenie i doświadczenie nakładają się na siebie. Doświadczenie - realne, „realnie” fantazmatyczne, symulowane etc. - wystarcza do postu­ lowania danego wydarzenia. Inaczej rzecz się ma z doświadcze­ niem wirtualnym (w odróżnieniu od zastępczego), bardziej szcze­ gółowo, z empatią - tak jak ja ją rozumiem (w sensie, który nie łączy jej z projekcyjną lub włączającą identyfikacją, uwzględnia­ jącą zastępczą ofiarę) - kategorie te odnoszą się do uznania i ode­ grania pewnych różniących aspektów (w tym rozróżnienia - nie binarnej czy całkowitej opozycji - między, ja” a innym). Dotknąłem tu kłopotliwej kwestii, jak przedstawiać i odnosić się do wydarzeń skrajnie transgresywnych lub granicznych, ko­ jarzonych zazwyczaj z doświadczeniami traumatycznymi, takimi jak Holocaust. (Dopiero niedawno jasno sformułowano problem relacji między wydarzeniem granicznym a traumą.) Pozwolę sobie dodać, że wydarzenie graniczne można wstępnie określić jako wy­ darzenie, które wykracza poza możliwość wyobrażania sobie czy przewidywania. Zanim się ono wydarzyło, nie było - być może nie mogło być - wyobrażone ani przewidziane, i nie wiadomo w za­ sadzie, co jest prawdopodobne czy wiarygodne w tym kontekście. Istniał silny opór, by przedstawić je sobie jako możliwość. Dla­ tego też takie wydarzenie (czy seria wydarzeń) musi być w pew­ nym sensie traumatyczne lub traumatyzujące, a tym, co domagało­ by się specjalnego wyjaśnienia, jest niestraumatyzowanie tego, kto je przeżył. Doświadczenie takie może wciąż wystawiać na próbę lub przekraczać wyobraźnię, także tych, którzy nie doświadczyli go bezpośrednio (tych, których tam nie było). Tutaj fakty zdają się wykraczać poza władzę wyobraźni i mogą nawet wydawać się niemożliwe - to woda na młyn negacjonistów czy tych, którzy za­ przeczają istnieniu owych wydarzeń.39 Pozornie niewyobrażalna 39 Chciałbym zauważyć, że mierzenie się z traumatycznym niepokojem przy jednoznacznym pozostawaniu opętanym przez siebie samego konstytuuje autentyzm (Eigentlichkeit) u Heideggera. Ponadto to, co w innym miejscu na­ zwałem nazistowską wzniosłością, łączyło dokonywanie ekstremalnych, traumatyzujących i radykalnie transgresywnych czynów z wytrzymałością, która uniemożliwia traumatyzację oprawcy.

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

Y13

natura wydarzeń granicznych jest także powodem, dla którego fikcyjna czy artystyczna obróbka tych wydarzeń może wyda­ wać się niesatysfakcjonująca czy wybrakowana. Nadwyżka wy­ darzenia czy faktu nad siłami wyobraźni - to doprowadzanie do nędzy wyobraźni (która w niedawnej przeszłości w sposób nie­ pokojący dominowała) - stawia wielkie wyzwanie reprezentacji i postawom artystycznym. To wyzwanie nie znika - może nawet wzrastać - kiedy to, co ekstremalne czy wyjątkowe, pojawia się w życiu codziennym jako zachwiana „normalność”, która zabu­ rza normatywność. Dużą rolę w kontekście rozumienia - w tym rozumienia hi­ storycznego i jego złożonych związków z obiektywnością i prze­ niesieniem - odgrywa empatia czy współczucie. Obiektywność jest w rzeczy samej celem profesjonalnej historiografii, związa­ nym z próbą przedstawienia przeszłości tak dokładnie, jak to tyl­ ko możliwe. Można jednak przeformułować ten cel i bronić go ze stanowiska postpozytywistycznego zarówno poprzez kwestiono­ wanie idei w pełni przezroczystej, nieproblematycznej, neutral­ nej reprezentacji tego, jak rzeczy w przeszłości „naprawdę się miały”, jak i poprzez uznanie potrzeby pogodzenia się z przeniesieniowym i afektywnym uwikłaniem w przedmiot badania. Do­ konuje się tego poprzez krytyczne zapośredniczanie być może nieuniknionych projekcyjnych czy włączających identyfikacji, podejmowanie drobiazgowej analizy i otwarcie się na to, w jaki sposób nasze odkrycia mogą podważyć, a nawet odrzucić wstęp­ nie przyjęte hipotezy. Studia i badania mogą zmienić osądy, a na­ wet wpłynąć na tożsamość, szczególnie w wypadku emocjonal­ nie obciążonych kwestii związanych z wartościami. Podczas gdy kwestia obiektywności wciąż zajmuje komenta­ torów, w niedawnej przeszłości zarówno historycy, jak filozofo­ wie historii w znacznym stopniu wyeliminowali empatię z dys­ kusji o historiografii. Tak się sprawy mają do dziś pomimo dość rozpowszechnionego wśród historyków zwrotu ku kwestiom doświadczenia, w tym pamięci. Ogólnie rzecz biorąc, zwrot ku doświadczeniu nie doprowadził jeszcze do odnowienia za­ interesowania rolą empatii czy afektu w rozumieniu historycz­ nym. Jednym z problemów pozostaje tendencja do nieuznawania

174

Rozdział trzeci

empatii (jak robi to Inga Clendinnen w Reading the Holocaust) i mylenia jej z intuicją czy identyfikacją projekcyjną.40 (Podob­ na sytuacja ma miejsce w dyskusji o AIDS u Douglasa Crimpa i innych w książce Trauma pod redakcją Cathy Caruth.) Empa­ tię traktuje się także jako samowystarczalną psychologiczną re­ akcję, która znosi lub zaciemnia potrzebę rozumienia społecznopolitycznego, krytyki i działania. W myśli najnowszej dominuje w istocie, z jednej strony, łączenie empatii z identyfikacją, z dru­ giej zaś - przeciwstawianie ich „znużeniu współczuciem” czy odrętwieniu, które jest prawdopodobnie spowodowane nadmia­ rem obrazów medialnych lub reprezentacji przemocy i traumy.41 Odkładając na bok impresjonistyczną naturę takiego ruchu, nie można jednak nie zauważyć, że jest on pośrednio uwikłany w traumatyczny proces dysocjacji, ponieważ oddziela i hipostazuje jeden oderwany symptom traumatyzacji drugiego stopnia odrętwienie - i w sposób nieadekwatny szuka jego dopełnie­ nia w niekontrolowanym, nadmiernym obciążeniu afektywnym. Przekłada także krytykę kulturową i polityczną na niezapośredniczone kategorie psychologiczne i w ten sposób koduje, za­ ciemnia lub ukrywa sąd normatywny. Takiej analizie towarzy­ szy zazwyczaj przekonanie, że media odwołują się do voyeuryzmu, a nawet pornografii, eksploatując cierpienie innych. Idei 40 Inga Clendinnen, Reading the Holocaust (New York: Cambridge Uni­ versity Press, 1999), s. 90. 41 Dyskusje o empatii, zazwyczaj kojarzonej z identyfikacją, pojawiały się w niektórych kwartalnikach, szczególnie w popularnych, psychologicznie zo­ rientowanych tekstach, gdzie niedawną przeszłość postrzega się w kategoriach voyeurystycznej fascynacji spektaklem i okrucieństwem, związanej z rosnącym zobojętnieniem publiczności wobec obrazów medialnych i towarzyszącej mu erozji empatii lub kondycji „zmęczenia współczuciem”. Takie analizy niekiedy miały zalety i ograniczenia impresjonistycznego, teoretycznie niedorozwinię­ tego komentarza. Zob. na przykład różniące się, ale z punktu widzenia rozu­ mienia niedawnej przeszłości zbieżne, podejścia u Susan Moeller, Compassion Fatigue (New York: Routledge, 1999); Stanleya Cohena, States ofDenial: Kno­ wing about Atrocities and Suffering (Oxford: Polity Press, wraz z Blackwell Publishers, 2001); oraz Karla P. Morrisona, ,J Am You": The Hermeneutics of Empathy in Western Literature, Theology, and Art (Princeton: Princeton Uni­ versity Press, 1988). Carolyn Dean aktualnie zajmuje się historyczną analizą procesu postrzegania empatii i godności w niedawnej przeszłości.

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

175

tej, która przynajmniej częściowo wydaje się słuszna, nie towa­ rzyszy bezpośredni sąd normatywny i krytyka podporządkowana argumentacji. Psychologia, szczególnie psychologia popularna, zajmuje miejsce argumentacji i ukrywa niepodlegający dyskusji krypto-normatywizm. Natomiast empatia, zmieszana z identyfi­ kacją i postrzegana jako wyczerpana czy zdegradowana, nie zostaje ponownie przemyślana. W moim ujęciu empatia nie jest samowystarczalna i nie ozna­ cza niezapośredniczonej identyfikacji, choć ta ostatnia zdaje się pojawiać. Wiąże się ona z relacją przeniesieniową wobec prze­ szłości i stanowi być może afektywny aspekt rozumienia, które zarówno ogranicza obiektywizację, jak wystawia ją na zaanga­ żowanie czy uwikłanie w przeszłość, jej aktorów i ofiary. Empatyczna reakcja wiąże się z uznaniem innych za innych, nie zaś za przedmioty badań niezdolne do zakwestionowania ,ja” lub postawienia go pod znakiem zapytania. I nie jest ona substytu­ tem sądu normatywnego ani reakcji społeczno-politycznej, lecz przeciwnie, musi być wraz z nimi artykułowana. Jestem skłonny twierdzić, że pożądana empatia łączy się nie z samowystarczal­ ną, projekcyjną czy inkorporującą identyfikacją, ale z tym, co na­ zywa się empatycznym niepokojem w obliczu traumatycznych wydarzeń granicznych, oprawców i ofiar. Można sobie wyob­ razić, że rozumie się to w kategoriach oksymoronicznego poję­ cia identyfikacji heteropatycznej. I dotyczy ono wirtualnego, nie zastępczego doświadczenia - to znaczy doświadczenia, w któ­ rym stawiamy się w położeniu innego, nie zajmując jednocześ­ nie jego miejsca, nie mówiąc za niego ani nie stając się substy­ tutem ofiary, zawłaszczającym jej głos i cierpienie. Afektywny związek z innym przychodzi wraz z szacunkiem dla jego od­ mienności, która zanika w identyfikacji. Mogą jej towarzyszyć zawłaszczające lub skrajnie niepożądane zachowania (na przy­ kład, pytania i praca kamery tych, którzy kręcą wideo oparte na świadectwach, gdzie celem może być nawet ujęcie trauma­ tycznego załamania w sposób budzący wątpliwości pomiesza­ ne, przynajmniej dla widza, z jouissance). Moim zdaniem, afektywne uwikłanie przyjmuje (lub powinno przyjmować) formę niepokoju empatycznego - lub raczej różnych form niepokoju

176

Rozdział trzeci

empatycznego, które różnią się w zależności od ofiar, oprawców, i licznych niejednoznacznych postaci, zaludniających szarą stre­ fę Primo Leviego.42 Niepokój empatyczny może, a nawet powinien, wpływać na charakter reprezentacji czy nadawania znaczeń w inny, nieusankcjonowany sposób - sposób, który różni się w zależności od dy­ scypliny czy dziedziny, ale który kładzie duży nacisk na tekst podejmujący temat lub przedstawijający reprezentację doświad­ czenia traumatycznego i wydarzeń granicznych. Taki niepokój różni się w zależności od przedmiotu badania i rozumienia, szcze­ gólnie w odniesieniu do oprawców, ofiar, hybrydy oprawca-ofiara, świadków, tak zwanych ratujących i innych w ramach złożo­ nej sieci relacji, które szczególnie trudno odszyfrować i opanować w przypadku tego, co traumatyczne i ekstremalne. Można jednak utrzymywać, że we wszystkich przypadkach niepokój ten zapobie­ ga nieregulowanej, neopozytywistycznej obiektywizacji, niezapośredniczonej identyfikacji i łagodzącym narracjom - lub przy­ najmniej je hamuje. Odnosi się on ponadto do performatywnego aspektu relacji. Problem performatywnego zaangażowania w nie­ pokojące zjawiska wydaje się szczególnie uporczywy w wymia­ nie z przeszłością (oczywiście na wiele dyskusyjnych sposobów w różnych gatunkach). Niespokojna reakcja na niepokój innego zaburza dyscyplinarne protokoły reprezentacji i stwarza problemy związane zarówno z uwikłaniem w obciążone, odnoszące się do 42 Szczególne wątpliwości budzi skrajna generalizacja szarej strefy, prze­ konanie, że domniemana pasywność ofiar („idących jak barany na rzeź”) jako taka ustanawia modus współudziału, a przez to wejścia w szarą strefę. Pogląd ten może równie dobrze zasadzać się na niezrozumieniu bezbronności, skrajnej opresji i skutków traumatyzacji w wypadku niektórych ofiar i łączyć się nawet z niefortunną tendencją do obwiniania ofiar. Poglądy takie znalazły się nawet w tak ważnej książce, jak Destruction of the European Jews Raula Hilberga (New York: Harper & Row, 1961). Jej znaczenie w Izraelu w pewnym momen­ cie jego politycznej historii poświadcza przewijanie się jej tytułu w pytaniach typu „dlaczego nie stawiliście oporu”, zadawanych ocalonym podczas procesu Eichmanna w 1961 roku (pomimo ewidentnej sympatii głównego prokuratora Gideona Hausnera dla ofiar i jego nalegań, aby podczas procesu zrobić miejsce na ich świadectwa). Jednym z korzystnych efektów tego procesu było spra­ wienie, że ten pogląd zaczął się wydawać zupełnie nie na miejscu i świadczyć o braku wrażliwości.

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

177

wartości wydarzenia i tych, którzy ich doświadczają, jak z przeniesieniową relacją z nimi. Można zatem twierdzić, że istnieje coś niewłaściwego w praktykach nadawania sensu - na przykład hi­ storiach, filmach czy opowiadaniach - w tym, że w samym stylu czy manierze stawiania problemu skłaniają się one ku całkowitej obiektywizacji, ku wygładzaniu czy zaciemnianiu natury i wpły­ wu wydarzeń traumatycznych, o których traktują - co czasami pomyłkowo uważa się za przepracowanie przeszłości (lub, w hi­ storiografii, jako reprezentację w kategoriach wątpliwie homoge­ nizującego pojęcia beau style). Postawmy tu pytania dotyczące drugiej części filmu Benigniego Życie jest piękne (częściowo to­ czącej się w obozie i czasami zbliżającej się do upragnionej reali­ zacji sugestii posthipnotycznej), przedostatniej sceny rytuału skła­ dania kamieni w Liście Schindlera (pamięta się ją zazwyczaj jako zakończenie filmu) czy rozmaitym wykorzystaniom historii Anny Frank, służącym duchowemu pocieszeniu lub demonstracji ludz­ kiej godności.43 Nie należy jednak po prostu oddzielać afektu czy empatii od intelektualnych, poznawczych i stylistycznych czy re­ torycznych kwestii. Można pytać, czy empatia na pewnym pozio­ mie jest konieczna nawet do ograniczonego rozumienia, a wręcz utrzymywać, że żadna trwała zmiana polityczna czy etyczna nie nastąpi bez odzyskania afektu i jego relacji do sądu normatyw­ nego (co można traktować jako wezwanie do zmiany rozumienia uczuć moralnych). Taka reedukacja musiałaby zajść na wielu po­ ziomach i na wiele sposobów oraz dopuszczać pytania o relację między sądem etycznym a krytyką społeczno-polityczną. W literaturze i sztuce obserwuje się od niedawna wzrost zna­ czenia praktyki, którą można znaleźć zwłaszcza we wcześniej­ szej sztuce świadectwa; chodzi mianowicie o eksperymental­ ne, fascynujące i ryzykowne symboliczne imitowanie traumy. W efekcie powstąje coś, co można nazwać straumatyzowanym lub posttraumatycznym pisarstwem czy nadawaniem znaczeń. To wyraźnie performatywne pisarstwo wydaje się medium zaświad­ czania, odgrywania i do pewnego stopnia przepracowywania 43 Zob. omówienie filmu Spielberga w mojej książce History and Memory after A uschwitz, s. 61 oraz Franka w: Writing History, Writing Trauma, s. 42 i nast.

178

Rozdział trzeci

traumy, czy to doświadczonej osobiście, przekazanej przez bli­ skich, czy odczuwanej w szerszym społecznym i kulturowym otoczeniu. W istocie takie pisarstwo, ze znaczącymi wariacjami, dominowało w różnych postaciach od końca dziewiętnastego wie­ ku. Jedną z kluczowych form, jakie przyjmowało - szczególnie u takich wymagających pisarzy jak Blanchot, Kafka, Celan czy Beckett - jest literatura sterroryzowanej bezsilności, tak bliska, jak to tylko możliwe, doświadczeniu upokorzonych czy straumatyzowanych ofiar, która nie zakłada przy tym, że jest z nim iden­ tyczna. Niekiedy taka literatura staje się próbą dokładnego, precy­ zyjnego, drobiazgowo dosłownego i szczegółowego oddania lub powtórzenia wypaczonych, niezrozumiałych wydarzeń lub do­ świadczeń. Mając do czynienia z paradoksalnie dokładnym czy dosłownym oddaniem tego, co skrzywione, pozostaje się niekie­ dy w ramach nieodpartego symptomu, ukazanego za pomocą re­ prezentacji przedstawiającej nieukojony niepokój. I ta procedura w pewien sposób przypomina, jak zauważyłem wcześniej, kon­ strukcję traumy, proponowaną przez Cathy Caruth, zarówno w ka­ tegoriach literalności, jak wynikającej z przeładowania szczegó­ łami niezrozumiałości. Procedurę tę można traktować jako formę kompulsywnego, dyskursywnego powtarzania zdarzeń, która po­ zostaje w nieokreślonej relacji do rytualizacji czy magicznej wy­ powiedzi. Paradoksalnie jest jej bardzo blisko do metody „lite­ ralnej” minimalistycznej reprezentacji, którą filozof Bereł Lang uznaje za jedyną włąściwą odpowiedź na Holocaust, ponieważ redukuje (lub zdaje się redukować) niemal do zera wszelką inter­ pretację lub interwencję wyobraźni historyka. Hans Kellner na­ zwał podejście Langa „rodzajem postmodernistycznego literalizmu, autokrytycznym (lub autodekonstrukcyjnym, jak kto woli) literalizmem, który wskazuje z niezadowoleniem na swoją włas­ ną niemożność”.44 Ta dokonana przez Kełlnera charakterystyka wydobywa zarówno problematyczną naturę poglądów Langa, jak ich interesujący aspekt. 44 Zob. Kellner, „Never Again” Is Now, w: History and Theory: Contem­ porary Readings, red. Brian Fay, Philip Pomper i Richard T. Vann (Malden, Mass.: Blackwell Publishers, 1998), s. 235.

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

179

W pewnych formach literatury eksperymentalnej czy performansu można nawet mniej lub bardziej ostrożnie przejąć lub zo­ stać przejętym przez „głosy” innych, w tym wzywanych umar­ łych. Ten rodzaj bezpośredniej symulacji należy odróżnić od niezapośredniczonych form „mówienia za” innych, które skła­ niały się ku zastąpieniu ich głosów i przywróceniu relacji opresyjnych czy kolonialnych. Wartość i retoryczne powodzenie sy­ mulacji zależałoby od szczególnego sposobu, w jaki jest ona odgrywana, a jej rola w różnych dziedzinach i gatunkach pod­ legałaby dyskusji. Ci „opętani” przez głosy innych mogą pisać lub odgrywać jakiś wariant narracji niewolniczej naznaczonej licznymi odmianami kompulsywnego powtarzania i opracowy­ wania lub przepracowywania przeszłości. Złożone ruchy narra­ cji niewolniczej można dostrzec niekiedy w pisarstwie Charlotte Delbo lub, w innym rejestrze, w filmie Alaina Resnais (na pod­ stawie scenariusza Marguerite Duras) Hiroszima, moja miłość, który czasami przyjmuje formę niekomunikacyjnej wzajemnej gry narracji niewolniczych.45 W wypadku Celana to, co z pewnej perspektywy można od­ czytać jako formę literatury posttraumatycznej, zostało zaostrzo­ ne przez wywłaszczenie z języka. Niemiecki, język „ojczysty” Celana, został przywłaszczony i okaleczony w sposób ekstre­ malny przez nazistów, a sam Celan zmuszony był pisać poezję, czy jakąś jej szczątkową formę, w tym, co było dlań w efekcie martwym językiem. Ci, którzy pisali w innych językach, nie do­ świadczyli, jak sądzę, tej samej skrajnej alienacji czy wywłasz­ czenia w odniesieniu do języka. Primo Levi zachował miłość do włoskiego i jego kultury jako źródła wsparcia w obozach i po­ tem. Włoski faszyzm nie okazał się aż tak wielką siłą języko­ wą, jaką był nazizm. Levi wyznaczył nawet swój dystans wobec Celana w sposób być może nader dosłowny: Ten gęstniejący z każdą kolejną stroną mrok, aż po ostatnie niewyraźne mam­ rotanie, sprawia ból, jak rzężenie konającego człowieka, i nie jest w istocie 45 Na temat filmu Hiroszima, moja miłość zob. pouczającą analizę Nancy Wood w Vectors of Memory, rozdz. 8.

180

Rozdział trzeci

niczym innym. Fascynuje nas tak samo, jak otchłań, zarazem jednak odbie­ ra nam coś, co powinno być powiedziane, a jednak nie zostało, dlatego zawo­ dzi nasze oczekiwania i dystansuje. Sądzę, że poezja Celana winna być raczej przedmiotem medytacji, rozpamiętywana i opłakiwana, a nie imitowana. Na­ wet jeśli kryje się w niej przesłanie, gubi się ono w pomruku dobywającym się z głębi. Nie jest ona formą komunikacji, nie jest językiem, co najwyżej ję­ zykiem mrocznym i okaleczonym, takim właśnie, jaki pozostaje tym, których życie dobiega kresu i którzy są tak samotni, jak samotny będzie każdy z nas w chwili śmierci.46

Podobnie jak Włosi, tak i Francuzi nie doświadczyli skrajnej językowej alienacji jako konsekwencji propagandy Vichy czy polityki językowej. Niesamowite pisarstwo Blanchota nie wyni­ ka przede wszystkim z odpodobnienia lub skrajnego rozbicia ję­ zyka francuskiego jako takiego poprzez jego użycia i nadużycia polityczne (do pewnego stopnia dotyczy to natomiast tekstów dziennikarskich samego Blanchota, pisanych przed wojną). Na­ wet wygnanie z języka i nomadyczny ruch między angielskim a francuskim w przypadku Becketta w znacznym stopniu narzu­ cił on sam i dążył do zaadaptowania francuskiego jako nieła­ twej ucieczki z angielszczyzny, która w pewnym sensie stała się językiem niemożliwym do zamieszkania przez Irlandczyków pod władaniem angielskim, ale nie tak zepsutym jak niemiecki - szczególnie dla Żydów - pod rządami Trzeciej Rzeszy. (Istot­ nym kontekstem tutaj są pamiętniki i książka o języku autor­ stwa Victora Klemperera.47) Szczątkowa miłość Celana do języ­ 46 Cyt. za: Giorgio Agamben, Co zostaje z Auschwitz. Archiwum i świadek (Homo sacer) III, s. 36-37. 47 Victor Klemperer, LTI Lingua Tertii Imperii: notatnikfilologa, przeł. Ju­ liusz Zychowicz (1947; Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1983); Chcę dawać świadectwo aż do końca: dzienniki, przeł. Anna i Antoni Klubowie (1995; Kra­ ków: Universitas, 2000), t. 1 1933-1938, t. 2 1939-1942, t. 3 1943-1945. Warto zauważyć, że Heinrich Himmler odwołuje się w sposób podejrzany do doświad­ czenia w swoim sławnym lub niesławnym przemówieniu w Poznaniu w 1943 roku, adresowanym do oficerów SS wyższego szczebla. „Naród żydowski pod­ lega wytępieniu - powtarza każdy towarzysz partyjny. Ale po tym zjawiają się wszyscy, po kolei każdy z 80 milionów zacnych Niemców, i każdy z nich zna jakiegoś przyzwoitego Żyda. Tak, jasna sprawa, inni Żydzi to świnie, ale nie ten.

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

181

ka niemieckiego, jedynego języka, w jakim czuł, że może pisać, była w znacznej mierze nieodwzajemniona i desperacka. Jed­ nak jego zadanie poetyckie (Aufgabe lub ograniczona „mesjań­ ska” nadzieja wbrew nadziei) miało w sposób performatywny dawać ponowne świadectwo - stanowić próbę ponownego ot­ warcia tego całkowicie martwego języka nie tylko na inne języ­ ki, ale na innego (szczególnie zamordowanego, widmowego ży­ dowskiego innego) w samym poecie. W historiografii dawanie świadectwa, symulowanie, a nawet „naśladowanie” traumy w skrajnie wyeksponowanym i ekspery­ mentalnym stylu byłoby gestem budzącym sprzeciw, gdyż zamiast wchodzić w pełne napięcia relacje z żądaniami dokładnej rekon­ strukcji i krytycznej analizy, musiałoby je przesłonić. Uważam, że w historii w ogóle istnieje miejsce dla niepokoju empatycznego jako aspektu rozumienia, który stylistycznie rozstraja głos nar­ racyjny i równoważy harmonizującą narrację lub nieuzasadnioną obiektywizację, ale pozwala na pełną napięcia wzajemną grę mię­ dzy krytyczną, koniecznie obiektywizującą (nawet „odrętwiającą” w geście samoobrony) rekonstrukcją a afektywną reakcją na pew­ ne problemy, ludzi i teksty. Rozważyłbym nawet możliwość ostroż­ nie wyznaczonych ruchów, z pomocą których historyk próbuje bar­ dziej ryzykownych, eksperymentalnych zabiegów, by pogodzić się z wydarzeniami granicznymi. Historia szaleństwa Foucault stawia problemy, o których wspomniałem w formie silnie zaakcentowa­ Nikt z tych, którzy tak mówią, nie widział nic, niczego nie przeszedł (keiner hat es durchgestanden]. Ale większość z was wie, jak to jest, kiedy leży obok siebie sto trupów, kiedy leży ich pięćset i kiedy jest ich tysiąc. To, że przeszliśmy to wszystko i - pomijając ludzkie słabostki, które są tylko wyjątkami od reguły zachowaliśmy przyzwoitość [anständiggeblieben zu sein], uczyniło nas twardy­ mi. W naszej historii jest to niezapisana i nigdy nie mająca być zapisaną strona chwały” (Guido Knopp, SS przestroga historii, przeł. Mieczysław Dutkiewicz, Warszawa: Świat Książki, 2004, s. 117). W tym fragmencie Himmler, używa­ jąc w niepokojącym stylu mowy niezależnej, daje świadectwo „autentyczne­ mu” doświadczeniu oprawców, wiedzących o lub doświadczających tego, co przedstawia jako chwałę czy „wzniosłość” masowego morderstwa, zestawiając ją z postawą zwykłych członków partii, a następnie zwykłych Niemców, którzy po prostu wypowiadają słowa lub nawet dają fałszywe świadectwo i w sposób mylny szukają wyjątku, który jest wykluczony przez fanatyczne oddanie i po­ święcenie suwerennej woli „świętym” rozkazom Fiihrera.

182

Rozdział trzeci

nej. Foucault jako pisarz w sposób najbardziej niepokojący nie ana­ lizuje obiektywnie ani nawet nie cytuje głosów innego czy nierozumu, ale pozwala im przenikać, burzyć, rozrywać jego własny głos w wariancie swobodnego stylu mowy niezależnej lub głosu pośred­ niego.48 W Possession atLoudun Michela de Certeau historyk-narrator subtelnie odchodzi od narracji obiektywnej, buduje różne re­ lacje bliskości i dystansu wobec opisywanych przez siebie głosów i perspektyw. Najbliżej mu do ojca Jeana-Josepha Surina, zarów­ no kiedy cytuje egzorcystę, jak gdy wchodzi w rodzaj swobodne­ go pośredniego dyskursu mowy niezależnej w odniesieniu do nie­ go (będąc być może przezeń opętanym).49 Chciałbym zauważyć, że stosowanie uogólnionego dyskursu lub stylu mowy niezależnej dominuje raczej w najnowszej kry­ tyce literackiej i filozoficznej, która tworzy relację imitującą lub performatywną wobec swojego przedmiotu. Choć uważam, że w historycznym rozumieniu skutki niepokoju empatycznego od­ grywają rolę stylistyczną, mogą istnieć dobre powody, by od­ rzucać skrajne, generalizujące formy mistingen czy też tego, co można by nazwać albo pisarstwem improwizowanym, albo bardziej dokładnie, a mniej pejoratywnie - partycypacyjną i per­ formatywną imitacją obiektu, w której performatywność myli się czasami z identyfikacyjnym odgrywaniem, a nawet rozgry­ waniem w działaniu. Te złożone kwestie wywołują, rzecz jas­ na, różnice osądu. To, jaką pozycję zajmuje się w odniesieniu 48 Zob. moją analizę w: History and Reading: Tocqueville, Foucault, French Studies (Toronto: University of Toronto Press, 2000), rozdz. 3. 49 The Possession at Loudun, przeł. Michael B. Smith (1970: Chicago: University of Chicago Press, 1990). Tutaj, na przykład, znajduje się fragment opisujący „dialog” między Surinem a opętaną zakonnicą Jeanne des Anges: „Dziwny dialog zaczyna się i trwa godzinami, dniami i tygodniami. Duchowny zaczyna się przed nią modlić. W obecności świadka, który nie jest interloku­ torem, on daje głos duchowym porywom, na jakie nigdy dotąd sobie nie po­ zwolił albo których nigdy nie potrafił wyrazić. Krok po kroku ona pozwala się posiąść opętaniu, którego istnienia jako sprytna mała dziewczynka nigdy nie podejrzewała. Lecz także, w spotkaniu twarzą w twarz, które takimi nie jest, on się pogrąża; jest podniecony, wyczerpuje się; w jednym ruchu, podąża aż do rozwiązania za logiką zbawienia, która wiąże się z tym, że doktor, aby wyle­ czyć tę chorobę, musi ją wziąć na siebie; współczuje nieszczęściu histeryczki i odmawia sobie możliwości jego odrzucenia” (206).

Studia nad traumą: jej krytycy i powikłane losy

183

do nich - lub jak próbuje się je zrównoważyć, nie bez napięcia czy wątpliwości - wiąże się z tym, co sądzi się o znaczeniu hi­ storycznych twierdzeń prawdziwościowych i ich relacji wobec partycypacyjnych, performatywnych kierunków, czasami zawie­ rających projekcyjną czy inkorporującą identyfikację i opierają­ cych się na uogólnionym stylu mowy niezależnej. Większym problemem jest to, czy istnieje potrzeba podkreśla­ nia wagi złożonego, samo-podważającego się rozumienia prze­ pracowania przeszłości, w którym alternatywy nie sprowadza­ ją się do zasadnie krytykowanej idei całkowitego przekroczenia problemów, kompletnej tożsamości ego, totalizującego znacze­ nia, opanowania lub zadowolonego z siebie wyleczenia z jednej strony, zaś z drugiej - do niedostatecznie uzasadnionego walo­ ryzowania traumy, traumatycznej wzniosłości, symptomatyczne­ go rozgrywania w działaniu, melancholii, przymusu powtarzania i niekończących się aporii. Jednak wątpliwy charakter identyfi­ kacji i identyfikacyjnego rozgrywania w działaniu nie powinien wykluczać uznania dla znaczenia implikacji przeniesieniowych, reakcji empatycznej i problemu, jak się z nimi pogodzić w sposób odpowiedzialny poznawczo i etyczno-politycznie. Należy po­ nadto podkreślić, że doświadczenia ofiar i ocalonych z wydarzeń ekstremalnych wskazują na wiele mówiące różnice między nimi a urodzonymi później, w tym tak zwanymi świadkami drugiego stopnia - tymi, którzy nie byli tam, ale w sposób problematycz­ ny starają się dać świadectwo świadkom (nie za nich). Te różni­ ce zostają zatarte, jeśli nie zniesione, w aktach identyfikacji, po­ przez które podmiot staje się substytutem ofiary oraz zawłaszcza jej cierpienie i głos. Taka identyfikacja może równie dobrze pro­ wadzić do ograniczenia etyki i polityki do horyzontu bezsilnego świadka upodlenia, jakkolwiek obarczonego patosem i przekształ­ conego w wehikuł objawieniowej wzniosłości - horyzontu, któ­ ry w kontekstach innych niż kontekst ocalonego pociąga za sobą drastyczną redukcję możliwego działania politycznego i etycz­ nego. Ponadto identyfikacja może stać się projekcyjna i ukryć to, że ocaleni nie są po prostu ofiarami, ale mogą stać się efektyw­ nymi podmiotami politycznymi i etycznymi. W istocie ta działal­ ność może stać się dla nich częścią procesu przepracowywania

184

Rozdział trzeci

przeszłości. Akt transfiguracji doświadczenia ofiary, taki, które­ mu towarzyszy (lub nie) identyfikacja, jest szczególnie proble­ matyczny, kiedy dokonuje go nie-ocalony czy też świadek dru­ giego stopnia, który cierpienie innego wykorzystuje do wejścia w dyskurs wzniosłości. Zastosowana do urodzonych później pró­ ba uznania i przepracowania następstw traumy historycznej nie jest wyznacznikiem identyfikacyjnego czy substytucyjnego by­ cia ofiarą, czysto psychologicznym i terapeutycznym ćwicze­ niem lub pretekstem dla ekstatycznej retoryki wzniosłości. To raczej proces samokrytyczny, związany z myślą i praktyką kry­ tyczną, mający znaczenie społeczne i polityczne.50 Przepracowa­ nie w tym sensie jest procesem, który nie może ograniczać się do kategorii klinicznych czy relacji jeden-do-jeden, niezależnie od tego, jak wiele im zawdzięcza i ile z nich czerpie. Podnosi on kwestie zarówno profesjonalne, jak i sytuujące się w poprzek dy­ scyplin, które są same w sobie otwarte na kontestację i wymaga­ ją ciągłej refleksji i renegocjacji, szczególnie w odniesieniu do kwestii związków między myślą a praktyką.

50 Takie kwestie wydają się kluczowe dla Theodora Adomo w: What Does Coming to Terms with the Past Mean? (włączone do tomu Bitburg in Moral and Political Perspective, red. Geoffrey Hartman). Omawiając relację Niemiec wobec Holocaustu i jego współczesnego społecznego i politycznego znaczenia, odrzuca on pojęcie „pogodzenia się [Ausarbeitung] z przeszłością” jako hasło, które „nie pociąga za sobą poważnego przepracowania przeszłości, przełama­ nia jej klątwy poprzez akt czystej świadomości” - hasło, które „sugeruje raczej życzenie zamiany ról i, jeśli to możliwe, wymazania tego z pamięci” (115). Adomo jednakże wskazuje następnie złożoną relację między rozgrywaniem w działaniu a przepracowaniem, a nawet podkreśla wpływ, jaki mają one na kontrowersyjne i złożone kwestie publiczne.

Rozdział czwarty

Wobec wydarzeń granicznych: sytuowanie Agambena

W wielu stanowiskach wobec Holocaustu, a także wobec in­ nych skrajnych lub granicznych wydarzeń i doświadczeń, do­ chodzą do głosu dwie perspektywy, których wzajemne rela­ cje wydają się problematyczne. Jedna z nich afirmuje pojęcie odkupienia jako całkowitego uzdrowienia bez żadnej zasadni­ czej utraty, nawet w odniesieniu do tak traumatycznej przeszło­ ści, jak Shoah. Druga wiąże się z odrzuceniem takiego odkupienia lub całkowitym mu zaprzeczeniem i z traktowaniem odkupienia jako czegoś niedostępnego, nieobecnego, w sposób powtarzalny i aporetyczny kwestionowanego. Początkowo perspektywy te po­ strzegano jako ujęcia przepracowania i rozegrania w działaniu ujęcie przepracowania rozumianego jako odkupienie znaczenia w życiu i przekroczenie problemów ku zdrowiu psychicznemu i tożsamości ego; ujęcie rozegrania w działaniu, postrzeganego jako często melancholijne, kompulsywne powtarzanie, w którym wszelkie pojęcie odkupienia lub całkowitego wyzdrowienia nie wchodzi w grę, a problemy pojawiają się ponownie w zmienio­ nych lub zaburzonych formach. Jeśli w świetle tej drugiej perspek­ tywy istnieje jakaś nadzieja na wyzdrowienie, to tylko poprzez ra­ dykalną negację nadziei na odkupienie przeszłości lub znalezienie jej sensu w teraźniejszości. Afirmuje się raczej decydujące oddzie­ lenie od przeszłości, czysto utopijną możliwość stworzenia ex nihilo i (post)apokaliptyczny skok w nieznaną przyszłość lub stan bycia. Można nawet zrozumieć przebłysk całkowicie odmiennej

186

Rozdział czwarty

formy życia - odkupieńcze Augenblick lub promienny akt dawa­ nia świadectwa - w cieniu rzucanym przez radykalnie negatywną krytykę jako taką. Tym, co zdaje się wykluczone z obu tych per­ spektyw (z żadną z nich się nie zgadzam), jest pojęcie przepraco­ wania rozumianego niejako całkowite odkupienie, wyzdrowienie czy niezłagodzona cezura, ale jako ciągły proces, który w odnie­ sieniu do ekstremalnej traumy lub wydarzeń granicznych może ni­ gdy całkowicie nie przekroczyć rozgrywania w działaniu czy kompulsywnego powtarzania, ale który umożliwia pewien krytyczny dystans wobec problemów i możliwości istotnych przekształceń, w tym pożądaną zmianę w życiu obywatelskim z jego odpowiedzialnościami i obowiązkami. Zmieniając rejestr w sposób, który nie zrywa całkowicie cią­ głości z poprzednimi rozważaniami, chciałbym zauważyć, że inną metodą postrzegania tych dwóch perspektyw jest traktowanie ich jako stanowisk wobec tego, co święte lub wzniosłe. Chciałbym po­ krótce prześledzić ten sposób (chociażby dlatego, że w moich po­ przednich tekstach skupiałem się głównie na ujęciu w perspekty­ wie rozgrywania w działaniu i przepracowania).1 Sugeruję tutaj, że wzniosłość i świętość można traktować jako przemieszczenia sa­ mych siebie - jednej w kluczu świeckim, drugiej w religijnym - lub przynajmniej że w analizach świętości i wzniosłości porównywal­ ną rolę może odgrywać rozróżnienie między tym, co immanentne, a tym, co transcendentne. W dyskusjach o wydarzeniach lub sy­ tuacjach granicznych, które niezmiennie wydają się podejmować kwestie (nawet jeśli czynią to tylko po to, by im zaprzeczyć) za­ zwyczaj kojarzone z wzniosłością, można w istocie często poru­ szać się w trudnej i nieco niewygodnej przestrzeni świeckiej i prze­ mieszczonej teologii, nawet jeśli odrzuca się takie przemieszczenie lub próbuje się nadać mu miano - być może mylące - etyki, litera­ tury jako etyki pisania czy wreszcie (jak w niektórych dyskusjach nad filmem Shoah Claude’a Lanzmanna) sztuki autonomicznej.

1 Zob. Representing the Holocaust: History, Theory, Trauma (Ithaca: Cornell University Press, 1994), History and Memory after Auschwitz (Ithaca: Cornell University Press, 1998) oraz Writing History, Writing Trauma (Balti­ more: Johns Hopkins University Press, 2001).

Wobec wydarzeń granicznych: sytuowanie Agambena

187

W pierwszej (stereotypowo „heglowskiej”) perspektywie (wiążącej się z całkowitym odkupieniem czy wyzdrowieniem) mamy do czynienia z modalnością immanentnej lub doczesnej wzniosłości, w drugiej zaś (w perspektywie zaprzeczającej sa­ mej możliwości takiego odkupienia czy wyzdrowienia - a wręcz traktującej je jako tabu, świętokradztwo czy „barbarzyństwo”) z modalnością radykalnie transcendentnej wzniosłości, która u swego kresu (wraz ze „śmiercią Boga”) może zostać zatarta lub ponownie zawieszona (na przykład, w formie mesjanizmu bez Mesjasza lub mesjanizmu jako struktury oczekiwania, które wymaga ciągłego odraczania). Obie te perspektywy jednak ści­ śle wiążąze sobątraumę i wzniosłość. Wzniosłość dotyczy prze­ wartościowania lub transfiguracji traumy o skutkach mniej lub bardziej destabilizujących dla wszelkiego konwencjonalnego lub harmonizującego pojęcia wzniosłości (na przykład, pewne nacjo­ nalistyczne warianty) i być może dla wszelkiej normatywnej kon­ cepcji etyki czy polityki. Wzniosłość wiąże się z nadmiarem lub, przeciwnie, luką czy brakiem - z tym, co niepokojąco, być może ekstatycznie inne i będące aporetycznie ponad (lub pod) wszelką zdolnością nazywania lub posiadania wiedzy. Może także łączyć się z radykalną transgresją, a nawet zbliżać do katastrofy i znaj­ dować swoje przedstawienie tylko w samo-unieważniającym się pisaniu katastrofy, wyznaczonym przez powtarzane uciekanie się do paradoksu, sytuacji bez wyjścia i mise en abîme. Chciałabym zauważyć, że jedną z najbardziej niepokojących manifestacji wzniosłości immanentnej jest ta, którą można na­ zwać wzniosłościąnazistowską (tego Agamben nie zauważa - lub nie chce zauważyć). Ten wariant można prześledzić w słowach i działaniach przynajmniej niektórych oprawców w czasie Shoah. Myślę, że pierwotnym reprezentantem wzniosłości podczas nazi­ stowskiego ludobójstwa była w istocie ta grupa oprawców. Szero­ ko dyskutowanym dokumentem, gdzie się ona przejawia, jest po­ znańskie przemówienie Himmlera z 1943 roku. Można również znaleźć jej ślady w powtarzanych w nieskończoność, czasami pełnych podniecenia, a nawet kamawałowości, aspektach zabi­ jania i tortur dokonywanych przez Einsatzgruppen i ich oddzia­ ły. Można ją również spotkać w pewnych formach działalności

188

Rozdział czwarty

w obozach lub marszach śmierci pod koniec wojny. Taka „wznio­ słość” wiązała się z fascynacją nadmiarem i niewyobrażal­ ną dotąd transgresją, powtarzanymi w nieskończoność scenami traumatycznymi, kodem milczenia (lub niewyrażalności) i quasz-ofiarniczym poszukiwaniem, wiążącym się z regeneracją lub odkupieniem poprzez przemoc oraz oczyszczeniem ,ja” i spo­ łeczności dzięki wyeliminowaniu „zanieczyszczających ”, nie­ pokojących, a nawet rytualnie repulsywnych obecności. W tym miejscu pozwolę sobie zacytować odnośny fragment z poznań­ skiego przemówienia Himmlera, adresowanego do oficerów SS wyższego szczebla (było ono przeznaczone dla wtajemniczo­ nych, a nie dla szerokiej publiczności - jest to jeden z powodów, dla których ten dokument jest tak istotny): Chcę otwarcie poruszyć pewną bardzo trudną sprawę. W naszym gronie trze­ ba to wreszcie powiedzieć jasno; przed ludźmi nie będziemy o tym jednak mó­ wić nigdy. Tak, jak nie zawahaliśmy się 30 czerwca 1934 roku [wyeliminowa­ nie Ernsta Róhma i jego dowództwa SA], spełnić naszego obowiązku zgodnie z rozkazem, postawić pod ścianą towarzyszy, którzy złamali zasady, i zastrze­ lić ich, o tym także nigdy nie mówiliśmy i nie będziemy mówić. Ten takt - co z dumą chcę powiedzieć - jest oczywiście dla nas sprawą nadrzędną, która sprawiła, że nigdy nie omawialiśmy tych kwestii między sobą, nigdy o tym nie mówiliśmy. Każdy z nas zadrżał, a jednak wiedział, że zrobiłby to ponownie, gdyby taki był rozkaz i gdyby to było konieczne. Mam na myśli ewakuację Żydów, wytępienie narodu żydowskiego... Więk­ szość z was wie, jak to jest, kiedy leży obok siebie sto trupów, kiedy leży ich pięćset i kiedy jest ich tysiąc. To, że przeszliśmy to wszystko i - pomijając ludz­ kie słabości, które są tylko wyjątkami od reguły - zachowaliśmy przyzwoitość [anstandig geblieben zu se/n], uczyniło nas twardymi. W naszej historii jest to niezapisana i ta, która nigdy nie zostanie zapisana, strona chwały.2

Paradoksalnie inny wariant wzniosłości immanentnej można znaleźć również w spóźnionych reakcjach niektórych ocalonych lub komentatorów, którzy próbują dostarczyć zbawczą, wzbudza­ 2 Cyt. za: Lucy Dawidowicz, red., A Holocaust Reader (West Orange, N.J.: Benhram House, 1976), s. 132-133.

Wobec wydarzeń granicznych: sytuowanie Agambena

189

jącą respekt, czasami nawet sakralizującą relację z samego Shoah i przeistoczyć ją w traumę fundującą, która zapewnia afirmatyw­ ną tożsamość , ja” i wspólnoty. Gest ten nie może być włączony do wzniosłości nazistowskiej. Powinien być postrzegany jako za­ ledwie przez nią „skontaminowany”; to skomplikowane. W pew­ nym sensie jest to próba odebrania Shoah oprawcom i sprawienia, by służyło ofiarom (być może ukazanym jako męczennicy) lub ich potomkom. W istotny sposób jednak gest ten - czy to w odniesie­ niu do Holocaustu, czy do innych wydarzeń ekstremalnych, takich jak zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę i Nagasaki - często pozostaje w ramach pewnej logiki odkupienia i ma wiele aspektów budzących wątpliwości, szczególnie w przypadku nie-ocalonych, którzy odkrywają wzniosłość poprzez transfigurację cierpienia in­ nych.3 To przekształcenie traumy w doświadczenie fundujące lub okazję do odkupieńczej wzniosłości może odgrywać rolę politycz­ ną i etyczną w praktykach oceniających lub w polityce, które pozostają otwarte na kwestionowanie - od upamiętniania Holocaustu w Stanach Zjednoczonych i niektórych izraelskich przedstawień zbawczego narodu po martyrologiczne koncepcje autodestrukcyjnych aktów, które zabijają, ranią i traumatyzująniewalczących (na przykład zamachowcy samobójcy). Zacierająca się w pamięci wzniosłość transcendentna wydaje się atrakcyjna, ponieważ równoważy powab wzniosło­ ści immanentnej, która może łączyć się z odrodzeniem poprzez przemoc i