Funkcja i pole mówienia i mowy w psychoanalizie : referat wygłoszony na kongresie rzymskim 26-27 września 1953 w Instituto di psicologia della universitá di Roma 8386989106

Jak wielkie jest przerażenie, które ogarnia człowieka odkrywającego postać własnej mocy, że odwraca się od niej w swoim

206 6 5MB

Polish Pages 175 Year 1996

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Table of contents :
Przedmowa 5
Wprowadzenie 13

I. Mówienie puste i mówienie pełne w psychoanalitycznym urzeczywistnianiu się podmiotu 23

II. Symbol i mowa jako struktura i granica pola psychoanalitycznego 55

III. Rezonanse interpretacji i czas podmiotu w technice psychoanalitycznej 95

Bibliografia 155
Nota o autorze 159
Podziękowania 163
Indeks osób 165
Recommend Papers

Funkcja i pole mówienia i mowy w psychoanalizie : referat wygłoszony na kongresie rzymskim 26-27 września 1953 w Instituto di psicologia della universitá di Roma
 8386989106

  • Commentary
  • Bibuła
  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

JACQUES LACAN Funkcja i pole mówienia i mowy w psychoanalizie

LACAN Funkcja i pole mówienia i mowy w psychoanalizie

JACQUES LACAN Funkcja i pole mówienia i mowy w psychoanalizie Referat wygłoszony na kongresie rzymskim 26-27 września 1953 w Istituto di psicologia della università di Roma

Przełożyli Barbara Gorczyca Wincenty Grajewski

Wydawnictwo KR Warszawa 1996

Podstawa przekładu: Jacques Lacan, Fonction et champ de la parole et du langage en psychanalyse, w: tegoż, Écrits 1, Éditions du Seuil, Paris 1966, s. 111-208.

© Éditions du Seuil, 1966. © Copyright for the Polish translation by Barbara Gorczyca, Warszawa 1966. © Copyright for the Polish édition by Wydawnictwo KR, Warszawa 1996.

ISBN 83-86989-10-6

Druk i oprawa: Tel (0-22) 769 36 54

Przedmowa

W szczególności nie należy zapominać, że podział na embriologię, anatomię, fizjologię, psychologię, socjologię, medycynę kliniczną nie istnieje w naturze i że jest tylko jedna dyscyplina: neurobiologia, do której trzeba dodawać przymiotnik ludzka, ilekroć bada­ nie nas dotyczy. (Cytat wybrany jako motto pewnego Instytutu Psychoanalizy w 1952)

Tekst zamieszczonego dalej wystąpienia zasługuje, by go wprowadzić wspominając okoli­ czności. Nosi bowiem ich znamię. Autorowi zaproponowano temat zwycza­ jowego referatu teoretycznego na doroczne zgro­ madzenie, które Towarzystwo reprezentujące wówczas psychoanalizę we Francji miało odbyć już po raz osiemnasty zgodnie z szacowną trady­ cją „Kongresów psychoanalityków języka fran­ cuskiego” od dwóch lat rozszerzonego na psy­

6

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

choanalityków innych języków romańskich (z włączeniem Holandii mimo odmiennego języka). Kongres ten miał odbyć się w Rzymie we wrześ­ niu 1953 roku. W międzyczasie poważne rozdźwięki do­ prowadziły do rozłamu w grupie francuskiej. Ujawniły się one przy okazji zakładania „In­ stytutu psychoanalizy”. Ekipa, której udało się narzucić instytutowi swój statut i swój program, ogłosiła, że nie pozwoli mówić w Rzymie temu, który wraz z innymi usiłował wprowadzić inną koncepcję, i posłużyła się też w tym celu wszyst­ kimi środkami pozostającymi w jej mocy. Tym jednak, którzy stworzyli wtedy no­ wą Société Française de Psychanalyse nie wyda­ wało się słuszne pozbawić zapowiedzianej im­ prezy większość studentów, którzy związali się z ich nauczaniem, ani też rezygnować ze znako­ mitego miejsca, gdzie miała się odbyć. Przyszła im z pomocą szlachetna życz­ liwość grupy włoskiej. Dzięki niej nie czuli się w wiecznym mieście niepożądanymi gośćmi. Natomiast autor tej rozprawy czuł, że jakkolwiek mógłby nie okazać się na wysokości zadania, kiedy będzie mówił o mówieniu, sprzyja mu pewne porozumienie wpisane w samo miej­ sce. Przypominał sobie bowiem, że zanim ob­ jawiła się tutaj chwała najwyższego tronu świata, Aulus Gellius w swoich Nocach attyckich przypi­ sał miejscu zwanemu Mons Vaticanus etymologię

Przedmowa

7

od vagire, które oznacza pierwsze niepewne kro­ ki w mówieniu. Gdyby więc ta rozprawa miała być tylko dziecinnym kwileniem, działoby się to pod znakiem dobrej wróżby dla wysiłku odnowienia w naszej dyscyplinie podstaw, które tkwią w mowie. Sens tej odnowy zbyt silnie wiązał się z historią, toteż autor zerwał z tradycyjnym stylem, sytuującym „referat” gdzieś pomiędzy kompilacją a syntezą, nadając mu styl ironiczny zakwestionowania podstaw tej dyscypliny. Skoro słuchaczami byli czekający na nasze słowo studenci, to przez wzgląd na nich autor wyostrzał swoją wypowiedź, wyrzekając się zasad przestrzeganych wśród augurów: udawania ścisło­ ści przez drobiazgowość, mylenia reguł i pewności. W konflikcie, który doprowadził tych ostatnich do obecnego stanu rzeczy, wykazali oni, biorąc pod uwagę ich autonomię podmio­ tów, tak bezgraniczne niezrozumienie, że pierw­ szym narzucającym się zadaniem jest wystąpienie przeciwko utrwalonemu stylowi zachowań, któ­ ry pozwolił na takie nadużycie. Otóż poza lokalnymi okolicznościami tłu­ maczącymi ten konflikt ujawnił on błąd o wiele poważniejszy. To, że można było usiłować w sposób tak autorytarny rozstrzygać sprawę kształcenia psychoanalityka, kazało zapytać, czy ustalone sposoby tego kształcenia nie prowadzą do wpędzenia adeptów w trwałą niedojrzałość.

8

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

Zapewne, formy inicjacyjne i silnie zor­ ganizowane, w których Freud widział gwarancję skutecznego przekazywania swojej doktryny, są uzasadnione w sytuacji dyscypliny, której prze­ trwanie nie jest możliwe bez utrzymania się na poziomie integralnego doświadczenia. Ale czy nie doprowadziły one do roz­ czarowującego formalizmu, który zniechęca do inicjatywy, karząc za podejmowanie ryzyka, i który czyni z panowania opinii mędrców zasadę uległej ostrożności, kiedy autentyzm poszukiwań słabnie i w końcu ginie? Skrajna złożoność pojęć wchodzących w grę w naszej dyscyplinie sprawia, że umysł, jak nigdzie indziej, wypowiadając swój sąd, naraża się na odkrycie swoich granic. Z tego jednak powinno wynikać, że na­ szym pierwszym, jeśli nie jedynym zadaniem jest wyzwolenie tez przez wyjaśnienie zasad. Konieczna surowa selekcja nie może pole­ gać na nie kończącym się i zajmującym się dro­ biazgami odraczaniu kooptacji, lecz wiązać się z bogactwem konkretnego dzieła i dialektyczną konfrontacją sprzecznych stanowisk. Nie oznacza to wcale, że przypisujemy rozbieżności jakąś specjalną wartość. Wręcz przeciwnie, nie bez zdziwienia usłyszeliśmy pod­ czas kongresu międzynarodowego w Londynie, na który z powodu uchybienia formom przybyli­ śmy jako petenci, jak osobistość życzliwie do nas nastawiona ubolewa, że swojej secesji nie może­

Przedmowa

9

my uzasadnić jakąś rozbieżnością doktrynalną. Czyżby stowarzyszenie, które uważa się za mię­ dzynarodowe, miało inny cel niż obronę zasady wspólnoty naszego doświadczenia? Ze tak nie jest, i to od dawna, stało się tajemnicą poliszynela, toteż nie wywołało żad­ nego skandalu, kiedy nieprzeniknionemu panu Zilboorgowi, który, nie biorąc pod uwagę nasze­ go przypadku, nalegał, by dopuszczać secesję tylko z powodu sporu naukowego, przenikliwy pan Walder odpowiadał, że gdyby skonfronto­ wać zasady, na których każdy z nas myśli budo­ wać swoje doświadczenie, mury naszego gmachy rozpadłyby się rychło w pomieszaniu równym wieży Babel. Co do nas, myślimy, że wprowadzamy nowości nie dlatego, byśmy lubili czynić sobie z nich zasługę. W dyscyplinie zawdzięczającej swoją war­ tość naukową jedynie konceptom teoretycznym wypracowanym przez Freuda w miarę postępów jego doświadczenia, konceptom wciąż nie pod­ danym należytej krytyce i zachowującym tym samym wieloznaczność języka potocznego, tyleż korzystającym z jego sugestii znaczeniowych, co narażonym na nieporozumienia, wydaje się nam rzeczą przedwczesną zrywanie z tradycją wiążącej się z nimi terminologii. Wydaje się nam, że terminy te mogą zyskać większą jasność, kiedy uda się ustalić ich odpowiedniki we współczesnym języku antropo­

10

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

logii, a także w najnowszych problemach filozo­ fii, gdzie psychoanaliza odnajdzie częstokroć własny wkład. Pilne w każdym razie wydaje się nam zadanie wydobycia z pojęć, stępionych w rutyno­ wym użyciu, sensu, który odzyskują one tak dzięki powrotowi do ich historii, jak i poprzez refleksję nad ich podstawami subiektywnymi. Na tym polega funkcja nauczyciela, od której zależą wszystkie inne, w niej też najlepiej zaznacza się wartość doświadczenia. Skoro tylko się ją zaniedba, zaciera się sens działania, które sensowi jedynie zawdzięcza swoje skutki, a reguły techniczne, sprowadzone do recept, odbierają doświadczeniu wszelką war­ tość poznawczą i wręcz jakiekolwiek kryterium rzeczywistości. Nikt nie jest mniej wymagający niż psy­ choanalityk co do rzeczy mogących nadać status jego działaniu; psychoanalityk bliski jest trak­ towania swego jako magii, nie wie bowiem, jak ująć je w koncepcji swojej dziedziny, której wcale nie myśli uzgadniać ze swoją praktyką. Motto, którym ozdobiliśmy niniejszą przedmowę, jest tego dość ładnym przykładem. Harmonizuje ono z koncepcją kształcenia psychoanalitycznego w rodzaju szkoły nauki jaz­ dy, która zamiast zadowolić się szczególnym przywilejem wydawania praw jazdy wyobrażała­ by sobie, że jest w stanie kontrolować konstruk­ cję samochodów.

Przedmowa

II

Cokolwiek warte jest to porównanie, śmiało może się równać z porównaniami stoso­ wanymi podczas naszych najbardziej solennych zgromadzeń, a że narodziły się w naszym prze­ mawianiu do głupców, nie mają nawet smaku żartu pomiędzy wtajemniczonymi, tym niemniej zdają się nabierać wartości użytkowej za sprawą swojej uroczystej niedorzeczności. Zaczyna się to od dobrze znanego porów­ nania kandydata przedwcześnie podejmującego praktykę z chirurgiem operującym bez steryliza­ cji narzędzi, kończy zaś porównaniem, które każę płakać nad uczniami zranionymi równie boleśnie przez konflikt pomiędzy swymi mist­ rzami jak dzieci rani rozwód rodziców. Nie ulega wątpliwości, że to najnowsze porównanie zdaje się czerpać natchnienie z sza­ cunku należnego tym, których rzeczywiście pod­ dano, nazwijmy to miarkując naszą myśl, przy­ musowi nauczania będącemu dla nich ciężką próbą; można też zastanawiać się, kiedy z ust mistrzów płynie wzruszone tremolando, czy gra­ nic dziecinady nie przesunięto bez ostrzeżenia aż do granic bzdury. Tymczasem prawdy ukryte w tych komu­ nałach zasługują na poważniejsze zbadanie. Czy byłoby nadmierną ambicją dla psy­ choanalizy, metody prawdy i demistyfikacji ka­ muflaży subiektywnych, by zastosować swe zasa­ dy do własnej korporacji: a mianowicie do kon­ cepcji, którą psychoanalitycy wypracowują sobie

12

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

na temat swojej roli przy chorym, swojego miejs­ ca w społeczności umysłów, stosunków z kolega­ mi, swojej misji nauczania? Może otwierając ponownie kilka okien na pełne światło myśli Freuda, ten wykład uwolni niektórych od trwogi wywołanej przez działanie symboliczne, gdy gubi się ono we własnej nieprzejrzystości. Tak czy inaczej, wspominając okolicznoś­ ci naszej rzymskiej wypowiedzi, nie chcemy zwią­ zanym z nimi pośpiechem tłumaczyć jej aż nazbyt oczywistych niedoskonałości, z tego bowiem po­ śpiechu bierze ona swój sens i swoją formę. Przecież wykazaliśmy w pouczającym sofizmacie czasu intersubiektywnego 1 istnienie funkcji pośpiechu w przyspieszaniu wniosku lo­ gicznego, w której prawda znajduje swój nieprze­ kraczalny warunek. Nic nie tworzy się bez nagłości, a nagłość zawsze tworzy swoje przekroczenie w mówieniu. Nic też, co nie stawałoby się przypad­ kowe, kiedy przychodzi dla człowieka chwila, w której może odnaleźć w jednej racji stronę, którą wybiera, i nieład, który oskarża, aby zro­ zumieć ich powiązanie w realności i antycypo­ wać, przez swoją pewność, działanie mogące je zważyć. 1 Le temps logique et l’assertion de certitude anticipée [Czas logiczny i asercja antycypowanej pewności], Écrits, s. 197-213.

Wprowadzenie

„Mamy zamiar to określić, gdy jesteśmy jesz­ cze w aphelium naszej dziedziny, bo kiedy dotrzemy do peryhelium, żar sprawi, iż o tym zapomnimy!” (LICHTENBERG)

„«Flesh composed of suns. How can such be?» exclaim the simple ones.” (R. BROWNING, Parleying with certain people)

Tak wielkie jest przerażenie, które ogarnia człowieka odkrywającego postać własnej mocy, że odwraca się od niej w swoim działaniu, gdy to działanie ukazuje mu ją nagą. Tak jest w przypadku psychoanalizy. Odkrycie — prometejskie — Freu­ da było takim działaniem; jego dzieło to poświad­ cza; ale takie działanie jest równie obecne w każ­ dym doświadczeniu z pokorą prowadzonym przez pracowników wykształconych w jego szkole.

14

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

Można prześledzić, jak w miarę upływają­ cych lat rośnie niechęć do zajmowania się funk­ cjami mówienia i polem mowy. Tłumaczy ona zmiany „celu i techniki”, do których przyznaje się ruch psychoanalityczny, a których związek ze zmniejszaniem się skuteczności terapeutycznej jest jednak niejednoznaczny. Kariera oporu obie­ ktu w teorii i technice sama powinna zostać podporządkowana dialektyce analizy, która musi w nim rozpoznać alibi podmiotu. Spróbujmy naszkicować topikę tej ten­ dencji. Kiedy przyglądamy się literaturze, którą nazywamy naszą działalnością naukową, aktu­ alne problemy psychoanalizy ukazują się w trzech punktach: A) Funkcja wyobrażeniowa, możemy po­ wiedzieć, albo bardziej wprost — funkcja fantaz­ matów w technice doświadczenia i konstytuowa­ niu obiektu na różnych stadiach rozwoju psychi­ cznego. Impuls nadszedł ze strony psychoanalizy dzieci i dogodnego terenu, jaki próbom i poku­ som badaczy przygotowało zajęcie się ustrukturowaniami prewerbalnymi. Zarazem kulmina­ cja tego nurtu skłania do pewnego odwrotu, stawiając problem sankcji symbolicznej dla fan­ tazmatów w ich interpretacji. B) Pojęcie relacji libidalnych obiektu, któ­ re powraca do idei postępu w leczeniu i zmienia skrycie sposób jego prowadzenia. Nowa perspe­ ktywa wzięła swój początek z rozciągnięcia me­ tody na psychozy i chwilowego otwarcia tech­

Wprowadzenie

15

niki na dane o innych podstawach. Psychoanali­ za styka się tutaj z fenomenologią egzystencjalną, czy nawet z aktywizmem ożywianym przez miło­ sierdzie. Również tutaj dokonuje się wyraźna reakcja na korzyść powrotu do technicznej osi symbolizacji. C) Ważność przeciwprzeniesienia i, od­ powiednio, kształcenia psychoanalityka. Nacisk na te sprawy wziął się z kłopotów związanych z zakończeniem kuracji zbieżnych z kłopotami tej chwili, kiedy psychoanaliza dydaktyczna koń­ czy się wprowadzeniem kandydata w praktykę. Daje się tutaj zauważyć ta sama oscylacja: z je­ dnej strony, i nie bez odwagi, wskazuje się na osobę analityka jako czynnik nie do zle­ kceważenia dla wyników analizy, a nawet wy­ suwający się na czoło w doprowadzeniu jej do końca; z drugiej strony nie mniej energicznie głosi się, że żadne rozstrzygnięcie nie może się pojawić bez coraz głębszego poznania dzie­ dziny nieświadomej. Niezależnie od działalności pionierów, przejawiającej się na trzech różnych pograni­ czach bogactwem sprzyjającego im doświadcze­ nia, te trzy problemy mają jeszcze jedną cechę wspólną. Jest nią grożąca analitykowi pokusa, by porzucić podstawę mówienia, i to właśnie w dziedzinach, w których mówienie, jako że styka się z niewyrażalnym, tym bardziej wymaga­ łoby zbadania: chodzi o wychowanie dziecka przez matkę, pomoc samarytańską i umiejętność

16

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

dialektyczną. Niebezpieczeństwo wzrasta, jeśli analityk porzuci w dodatku język analizy na rzecz języków zastanych, o których nie wie do­ kładnie, czym mogą kompensować ignorancję. Doprawdy chciałoby się wiedzieć więcej o efektach symbolizacji u dziecka, zaś matki służące w psychoanalizie, czy też te narzucające naszym najwyższym radom coś z matriarchatu, nie są chronione przed owym pomieszaniem języków, określonym przez Ferencziego jako prawo rządzące relacją dziecko-dorosły.2 Wyobrażenia, jakie nasi mędrcy tworzą sobie na temat w pełni ukształtowanej relacji z obiektem, opierają się na raczej wątpliwej koncepcji, toteż wyłożone ujawniają swój po­ ziom nie przynoszący zaszczytu naszej profesji. Nie ulega wątpliwości, że te przejawy słabości — kiedy psychoanalityk upodabnia się do typu nowoczesnego bohatera, który wsławia się śmiesznymi wyczynami w sytuacji zagubienia — mogłyby zostać usunięte dzięki autentycz­ nemu powrotowi do badań nad funkcją mówie­ nia, w których psychoanalityk powinien stać się mistrzem. Tymczasem wydaje się, że po Freudzie to centralne pole naszej dziedziny leży odłogiem. Zauważmy, jak on sam wystrzegał się zbyt dłu­ 2 S. Ferenczi, Confusion of tongues between the adult and the child, „International Journal of Psychoanalysis”, 1949, XXX, IV, s. 225-230.

Wprowadzenie

17

gich wycieczek na jego peryferia: odkrywszy stadia libidalne dziecka w toku analizy dorosłych i uczestnicząc w analizie małego Hansa jedynie za pośrednictwem jego rodziców, — rozszyf­ rowując cały blok mowy nieświadomego zawarty w urojeniu paranoicznym, ale używając do tego tylko tekstu-klucza, który Schreber wydobył z la­ wy swej katastrofy duchowej. Zajął natomiast pozycję mistrza, i to na najwyższym poziomie, jeśli chodzi o dialektykę dzieła i tradycję jego sensu. Czy nie znaczy to, że jeśli miejsce mistrza pozostaje puste, dzieje się tak nie tyle przez fakt jego śmierci, co z powodu coraz większego zacie­ rania się sensu jego dzieła? Czy stwierdzenie, co się dzieje na tym miejscu, nie wystarczy, by się o tym przekonać? Przekazywana jest tutaj technika, ponura w stylu i niepewna przez swoją nieprzejrzystość, która gmatwa się przy jakiejkolwiek próbie jej krytycznego przewietrzenia. Prawdę mówiąc, te­ chnika staje się formalizmem posuniętym do ceremoniału, aż nasuwa się pytanie, czy nie zasługuje na takie samo zestawienie z nerwicą natręctw, poprzez które Freud ujął w sposób tak przekonywający jeśli nie genezę to praktykę rytu­ ałów religijnych. Analogia uwydatnia się, gdy uwzględnimy literaturę, którą działalność ta wytwarza, by zna­ leźć dla siebie pokarm: ma się wtedy wrażenie dziwnego błędnego koła, w którym nieznajo­

18

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

mość pochodzenia terminów prowadzi do prob­ lemów z ich uzgodnieniem, zaś wysiłek rozwiąza­ nia tych problemów powiększa niezrozumienie. Aby dotrzeć do przyczyn tej degradacji dyskursu psychoanalitycznego, zasadne jest za­ stosowanie metody psychoanalitycznej do zbio­ rowości podtrzymującej ten dyskurs. Tak naprawdę, mówienie o utracie sensu działania analitycznego jest równie prawdziwe i równie jałowe, co wyjaśnienie symptomu jego sensem, kiedy sensu tego nie rozpoznano. Wia­ domo zarazem, że bez tego rozpoznania sensu działanie musi, na poziomie, którego dotyka, być odczute jako agresja, i że przy braku „oporów” społecznych, służących niegdyś grupie analitycz­ nej jako motyw samouspokojenia, granica jej tolerancji wobec własnej aktywności, teraz „przyjętej”, a nawet uznanej, zależy wyłącznie od wskaźnika ilościowego, jakim mierzy się jej obec­ ność w skali społecznej. Założenia te wystarczają do rozgranicze­ nia symbolicznych, wyobrażeniowych i realnych warunków determinujących mechanizmy obrony — izolowanie, anulowanie, negację i, ogólnie, nieuznawanie — dających się zauważyć w dokt­ rynie. Jeśli tedy zmierzymy jej masą ważność grupy amerykańskiej dla ruchu analitycznego, docenimy wagę warunków, jakie w niej panują. W porządku symbolicznym, na początek, nie można nie dostrzegać wagi owego czynnika

Wprowadzenie

19

c, o którym mówiliśmy na Kongresie Psychiatrii w 1950 roku jako stałej charakterystycznej dla danego środowiska kulturowego: w tym przy­ padku czynnika ahistoryzmu, w którym wszyscy zgodnie upatrują ważną cechę „komunikowania się” w USA, a który, moim zdaniem, leży na antypodach doświadczenia analitycznego. Do­ chodzi do tego bardzo autochtoniczna forma umysłowa, która pod nazwą behawioryzmu do tego stopnia zdominowała traktowanie psycho­ logii w Ameryce, że jasne jest, iż odtąd to ona kontroluje w psychoanalizie inspirację freu­ dowską. Co do dwóch innych porządków, pozo­ stawiamy zainteresowanym sprawę oceny me­ chanizmów przejawiających się w życiu stowa­ rzyszeń psychoanalitycznych, tego, co wiąże się z określeniem prestiżu wewnątrz grupy i od­ czuwalnych skutków ich swobodnej przedsiębio­ rczości dla całości społeczeństwa; powinni też ocenić wartość wysuniętej przez jednego z ich najprzenikliwszych przedstawicieli idei konwer­ gencji pomiędzy cudzoziemskością grupy, w któ­ rej przeważają imigranci, a dystansowaniem się, jakie pociąga za sobą funkcja wymuszona przez wskazane wyżej warunki kulturowe. To w każdym razie wydaje się bezsporne, że koncepcja psychoanalizy uległa tutaj dewiacji w kierunku adaptacji jednostki do otoczenia społecznego, poszukiwania pattern zachowania, i w stronę zupełnej obiektywizacji implikowanej

20

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

przez pojęcie human relations-, taką pozycję uprzywilejowanego wyłączenia w stosunku do człowieka-obiektu określa tubylczy termin hu­ man engineering. To właśnie dystansowi koniecznemu dla utrzymania podobnej pozycji trzeba przypisać zanik w psychoanalizie najżywotniejszych ter­ minów jej doświadczenia: nieświadomego, sek­ sualności. Wydaje się, że niedługo sama wzmian­ ka o nich zatrze się. Aby ich oskarżyć, nie musimy zajmować stanowiska wobec formalizmu i sklepikarskiej mentalności, z których krytycznie zdają sprawę oficjalne dokumenty samej grupy. Faryzeusz i sklepikarz interesują nas o tyle, o ile mają wspólną naturę, będącą źródłem trudności jed­ nego i drugiego z mówieniem, zwłaszcza zaś, gdy chodzi o talking shop, mówienie o zawodzie. Niekomunikowalność motywów, chociaż może sprzyjać autorytetowi, nie idzie w parze z umiejętnością, tą przynajmniej, której wymaga nauczanie. Zauważono to zresztą, kiedy niedaw­ no trzeba było dla utrzymania rangi wygłosić, pro forma, co najmniej jeden wykład. Dlatego też nieustannie potwierdzane przywiązanie ludzi tego kręgu do tradycyjnej techniki okazuje się, po bilansie prób przeprowa­ dzonych na wymienionych wyżej polach-pograniczach, dwuznaczne; miarą tej dwuznaczności jest zastąpienie w opisie tej techniki terminu ortodoksyjna terminem klasyczna. Zachowuje się

Wprowadzenie

21

konwenanse, bo o doktrynie nie umie się nic powiedzieć. Twierdzimy, że nie sposób zrozumieć, ani poprawnie stosować techniki, jeśli nie zostaną rozpoznane pojęcia, na których się ona opiera. Naszym zadaniem będzie udowodnić, że pojęcia te zyskują pełny sens jedynie kiedy odnajdziemy kierunek w polu mowy i podporządkujemy się funkcji mówienia. Stwierdźmy też, że dla posługiwania się jakimkolwiek pojęciem freudowskim lektury Freuda nie można uważać za zbyteczną, nawet gdy chodzi o pojęcia homonimiczne w stosunku do potocznych. Wyraźnie pokazuje to przykra przygoda, właśnie się nam przypomniała, pew­ nego autora, który usiłował poddać rewizji teo­ rię instynktów Freuda i okazał się zgoła niewraż­ liwy na jej stronę, jak Freud wprost mówi, mityczną. A nie mógł być wrażliwy, skoro po­ sługuje się utworem Marie Bonaparte, cytując ją nieustannie jako ekwiwalent tekstu freudowskie­ go, i to bez uprzedzenia czytelnika, jakby nie bez racji ufał, że dobry smak tego ostatniego nie pozwoli na pomylenie tekstów; tym niemniej daje dowód, że niczego nie rozumie na auten­ tycznym poziomie tekstu z drugiej ręki. W rezul­ tacie idąc od uproszczeń do dedukcji, od induk­ cji do hipotez, autor dochodzi do wniosku będą­ cego ścisłą tautologią fałszywych przesłanek, że mianowicie instynkty, o których mowa, dają się sprowadzić do łuku odruchowego. Niczym góra

22

Funkcja i pole moury i mówienia w psychoanalizie

talerzy, która w klasycznym numerze cyrkowym wali się, by zostawić w ręku artysty tylko dwa nie pasujące do siebie kawałki, złożona konstrukcja, prowadząca od odkrycia wędrówek libido w sfe­ rach erogennych do metapsychologicznego przejścia od uogólnionej zasady przyjemności do instynktu śmierci, staje się dualizmem biernego instynktu erotycznego, wzorowanego na drogich poecie czynnościach tych „które iskają”, i instyn­ ktu destrukcji utożsamionego po prostu z moto­ ry cznością: jest to wynik zasługujący na specjal­ ną nagrodę za kunszt, zamierzony lub mimowol­ ny, doprowadzenia wniosków z nieporozumie­ nia do granic ścisłości.

I. Mówienie Puste i Mówienie Pełne w Psychoanalitycznym Urzeczywistnianiu Się Podmiotu

Włóż w moje usta mowę prawdziwą i prostą, i zrób ze mnie język ostrożny. (L’Intemele consolation, Rozdział XLV: że nie można wierzyć każdemu i o lekkiej ułomności mówienia) Mów dalej. (Dewiza myślenia „kauzalistycznego”)

Czy chce być narzędziem wyleczenia, kształcenia albo badania, psychoanaliza ma tyl­ ko jedno medium: mówienie pacjenta. Oczywi­ stość faktu nie usprawiedliwia zapominania o nim. Otóż wszelkie mówienie przywołuje odpowiedź. Pokażemy, że nie ma mówienia bez od­ powiedzi, nawet kiedy napotyka tylko milczenie;

24

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

niechby tylko miało słuchacza. I że w tym tkwi sedno funkcji mówienia w analizie. Jeśli jednak psychoanalityk nie wie, że właśnie tak dzieje się z funkcją mówienia, to tym bardziej podda się jego wezwaniu; i jeśli najpierw usłyszy w mówieniu pustkę, to odczuje ją w sobie i poza mówieniem będzie szukał rzeczywistości, która tę pustkę wypełnia. Toteż zaczyna analizować zachowanie podmiotu, próbując w nim znaleźć to czego podmiot nie mówi. Lecz by uzyskać przyznanie się podmiotu do tego, co analityk znalazł, musi o tym mówić. Odnajduje wówczas mówienie, ale już podejrzane, bo odpowiedziało tylko na klęs­ kę swego milczenia wobec dostrzeżonego echa własnej nicości. Czym jednak było to wołanie podmiotu ponad pustką swojej wypowiedzi? Zasadniczo wołaniem o prawdę, poprzez które przebijają się wołania skromniejszych potrzeb. Ale najpierw i od razu — wołaniem pustki w dwuznacznym rozzie­ wie wypróbowanego na innym uwodzenia, kiedy podmiot używa sposobów sugerujących uległość i rzuca na szalę monument swego narcyzmu. „No i mamy introspekcję!” — wykrzykuje poczciwiec, który zna się dobrze na jej niebez­ pieczeństwach. Nie jest zresztą, przyznaje, ostat­ nim z ceniących jej czary, skoro czerpał z niej korzyści. Szkoda, że nie ma on czasu do strace­ nia. Bo gdyby położył się na waszej kanapie, usłyszelibyście introspekcje piękne i głębokie.

L Mówienie puste i mówienie pełne...

15

To zadziwiające, że analityk, który taką postać musiał spotkać już na początku swego doświadczenia, wciąż odwołuje się do introspekcji w psychoanalizie. Bo jeśli zakład jest do­ trzymany, to wszystkie te piękne rzeczy, o któ­ rych się sądziło, że są w zanadrzu, znikają. Gdyby podjąć się ich policzenia, rachunek będzie krótki, lecz pojawiają się inne rzeczy, dość nie­ oczekiwane dla naszego osobnika, które wydają mu się zrazu głupie i każą mu zamilknąć na dobrą chwilę. Zwykła kolej rzeczy. Wtedy chwyta różnicę pomiędzy mira­ żem monologu, w którym przystosowawcze fan­ tazje żywiły potok jego słów, i pracą przymu­ sową tego dyskursu bez wykrętów, który psy­ cholog nie bez humoru, a terapeuta nie bez chytrości, nazwali ozdobnie „swobodnymi sko­ jarzeniami”. Bo jest to praca, i praca tak trudna, że można było powiedzieć, że wymaga przyuczenia się; dostrzeżono nawet w tym uczeniu się kształ­ tującą wartość tej pracy. Tak traktowana, kogóż innego mogłaby ona ukształtować poza wykwali­ fikowanym robotnikiem? Jaka wobec tego jest ta praca? Zbadajmy jej warunki, jej owoce, mając nadzieję dokładniej rozeznać się w jej celu i korzyściach. Stwierdziliśmy po drodze trafność termi­ nu durcharbeiten, któremu odpowiada angielski workitig through, i który doprowadza do roz­ paczy francuskich translatorów, chociaż dana

26

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

jest im okazja ćwiczenia w cierpliwości, zgodnie z formułą na zawsze odciśniętą w naszym języku przez mistrza stylu: „Cent fois sur le metier, remettez...”ale w jaki sposób ta praca postę­ puje?3 Teoria przypomina nam o triadzie: frust­ racja, agresywność, regresja. Jest to wyjaśnienie z pozoru tak zrozumiałe, że mogłoby nas zwolnić ze zrozumienia. Intuicja jest błyskawiczna, ale oczywistość powinna być dla nas tym bardziej podejrzana, że stała się powszechnie przyjętą ideą. Jeśli analiza dochodzi do odkrycia jej słabo­ ści, to nie należy poprzestawać na odwołaniu się do uczuciowości. To słówko-tabu, dyktowane przez dialektyczną niezdolność, wraz z czaso­ wnikiem intelektualizować i jego pejoratywnym znaczeniem, które robi z tej niezdolności za­ sługę, pozostaną w historii języka stygmatami naszego zamknięcia na podmiot.4 Zapytajmy raczej, skąd się bierze ta frust­ racja? Czy z milczenia analityka? Odpowiedź, nawet i zwłaszcza aprobująca, na puste mówienie pokazuje często przez swe skutki, że jest bardziej frustrująca niż milczenie. Czy nie chodzi o frust­ rację immanentnie związaną z samym dyskursem podmiotu? Czy podmiot nie wikła się tutaj w co­ raz większe wywłaszczenie z tego bycia sobą samym, co w końcu, poprzez mnogość szczerych ’ N. Boileau, L'Art poétique, I. 4 Napisaliśmy najpierw: w dziedzinie psychologii (1966).

/. Mówienie puste i mówienie pełne...

27

portretów, w których wyobrażenie o nim wciąż pozostaje niespójne, poprzez sprostowania, któ­ rym nie udaje się dotrzeć do jego istoty, poprzez podpory i zapory, nie chroniące jednak jego posągu przed groźbą runięcia, poprzez narcys­ tyczne uściski stające się dlań ożywczym tchnie­ niem, — prowadzi do przyznania się, że to bycie zawsze było tylko jego tworem w wyobraźni, i że twór ten podważa w nim każdą pewność. Al­ bowiem w pracy, którą poświęcił rekonstrukcji tego tworu dla innego, odnajduje zasadniczą alienację, która kazała mu budować go jako innego, i zawsze skazywała na wykradzenie przez innego? To ego, którego siłę nasi teoretycy defi­ niują poprzez zdolność do wytrzymywania frust­ racji, samo w sobie jest frustracją.56 Jest frustracją 5 Akapit napisany na nowo. 6 To jest właśnie punkt węzłowy dewiacji tyleż praktycz­ nej, co teoretycznej. Utożsamiać ego ze zdyscyplinowaniem podmiotu to pomylić wyobrażeniową odrębność z panowa­ niem nad instynktami. Wiedzie to do błędnych sądów w prowadzeniu leczenia: chociażby stawianie sobie za cel wzmocnienia ego w wielu nerwicach, których wyjaśnieniem jest jego zbyt mocna struktura, co prowadzi do ślepego zaułka. Czy nie czytaliśmy u naszego przyjaciela Michaela Balinta, że wzmocnienie ego powinno być korzystne dla podmiotu cierpiącego na ejaculatio praecox, ponieważ po­ zwalałoby mu na przedłużone wstrzymywanie swego prag­ nienia? Ale czy jest to do pomyślenia, skoro właśnie fak­ towi, że jego pragnienie jest uzależnione od funkcji wyob­ rażeniowej ego, podmiot zawdzięcza krótkie spięcie aktu, które, jak jasno pokazuje klinika psychoanalityczna, związa­ ne jest z narcystyczną identyfikacją z partnerem.

28

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

nie pragnienia podmiotu, ale obiektu, w którym jego pragnienie alienuje się; im bardziej obiekt jest wypracowany, tym głębsza jest dla podmiotu alienacja jego rozkoszy. Frustracją zatem drugie­ go stopnia, taką, że podmiot, nawet sprowadziw­ szy jej formę w swoim dyskursie do unierucha­ miającego wizerunku, kiedy ów podmiot, w pa­ radzie przed zwierciadłem, staje się obiektem, nie będzie w stanie tym się zadowolić, ponieważ, nawet osiągając w tym wizerunku najdoskonal­ sze podobieństwo, wciąż musi uznać w nim rozkosz innego. Dlatego nie ma adekwatnej od­ powiedzi na ten dyskurs, bo podmiot będzie traktować z pogardą wszelkie mówienie zwie­ dzione jego błędem. Nie ma nic wspólnego pomiędzy agresyw­ nością odczuwaną tutaj przez podmiot, a zwie­ rzęcą agresywnością sfrustrowanego pragnienia. Poprzestaje się na tym odniesieniu, które zado­ wala wielu ludzi, podczas gdy ono maskuje inne, mniej przyjemne dla wszystkich i dla każdego: agresywność niewolnika, który odpowiada na frustrację swojej pracy pragnieniem śmierci. Zaczynamy pojmować, w jaki sposób ta agresywność może być odpowiedzią na każdą interwencję, która, demaskując wyobrażeniowe intencje dyskursu, demontuje obiekt skonstruo­ wany przez podmiot by je zadowolić. Jest to właśnie tak zwana analiza oporów, rychło uka­ zująca swoją niebezpieczną stronę. Tę ostatnią sygnalizuje chociażby istnienie prostaczka, który

/. Mówienie puste i mówienie pełne...

29

nie dostrzegł nigdy innych przejawów poza agre­ sywnym znaczeniem fantazmatów swoich pod­ miotów.7 Jest to ten sam, który, bez wahania bro­ niąc analizy „kauzalistycznej” zmierzającej do przekształcenia podmiotu w jego teraźniejszości poprzez uczone wyjaśnienia jego przeszłości, zdradza już samym swoim tonem lęk, którego chciałby sobie zaoszczędzić, przed myślą, że wol­ ność pacjenta wisi na włosku jego interwencji. To, że wybieg, do którego się ucieka, może być niekiedy korzystny dla podmiotu, nie ma więk­ szej wagi niż bycie pobudzającym żartem, nie warto więc dłużej się na tym zatrzymywać. Skupmy się raczej na owym hic et nunc, w którym, jak sądzą niektórzy, trzeba zamknąć manewr analityczny. To „tu i teraz” może być naprawdę pożyteczne pod warunkiem, że od­ kryta w nim przez analityka intencja wyobraże­ niowa nie będzie przezeń odrywana od relacji symbolicznej, w której się wyraża. Nic nie po­ winno być tutaj odczytywane jako dotyczące ego podmiotu, co nie mogłoby być przyjęte przez podmiot w formie „ja”, czyli w pierwszej osobie. 7 To w tej samej pracy, którą wyróżniliśmy pod koniec naszego wprowadzenia (1966). W dalszej części naszych uwag zaznaczono, że agresywność jest tylko ubocznym skutkiem frustracji analitycznej, że chociaż skutek ten może ulec wzmocnieniu za sprawą pewnego typu interwencji: jako taki nie stanowi uzasadnienia dla pary frustracja-regresja.

30

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

„Byłem tym jedynie po to, by stać się tym, kim mogę być”: jeśli nie taki byłby punkt, do którego podmiot wznosiłby własne miraże, to jak moglibyśmy tutaj uchwycić jakiś postęp? Analityk nie mógłby zatem bezpiecznie osaczyć podmiotu w intymności jego gestów, czy nawet jego statyki, ale tylko włączyć je jako nieme części do jego narcystycznego dyskursu, co odnotowywali w sposób nader wyraźny nawet młodzi praktycy. Niebezpieczeństwem nie jest tutaj negaty­ wna reakcja podmiotu, lecz raczej jego uwięzie­ nie w tak samo wyobrażeniowej, jak przedtem, obiektywizacji jego statyki, wręcz statuy, w od­ nowionym statusie jego alienacji. Kunszt analityka natomiast powinien pole­ gać na zakwestionowaniu pewników podmiotu, aż rozwieją się ich ostatnie miraże. I właśnie w dysku­ rsie powinno się punktować ich rozwiązanie. Jakkolwiek pusty wydawałby się ten dys­ kurs, jest on taki, jeśli go weźmiemy w jego wartości nominalnej: tej uzasadniającej zdanie Mallarme’go, kiedy porównuje on zwykłe użycie języka do wymiany monety, której awers i rewers ukazują już tylko zatarte kształty, i którą podaje się z ręki do ręki „w milczeniu”. Ta metafora wystarczy by nam przypomnieć, że mówienie, nawet kompletnie zużyte, zachowuje swoją war­ tość tessery. Nawet jeśli niczego nie komunikuje, dys­ kurs reprezentuje istnienie komunikacji; nawet

I. Mówienie puste i mówienie pełne...

31

jeśli neguje oczywistość, potwierdza, że mówie­ nie ustanawia prawdę; nawet jeśli ma oszukać, liczy na wiarę w świadectwo. Toteż psychoanalityk wie lepiej od kogo­ kolwiek, że problem polega na usłyszeniu, której „części” tego dyskursu powierzono znaczące sło­ wo, i tak właśnie w najlepszym przypadku od­ bywa się operacja analityczna: traktując opowia­ danie o codziennej historii jako apolog skierowa­ ny do tych, co mają uszy do słyszenia, długą prozopopeję jako prosty wykrzyknik, albo, prze­ ciwnie, zwykły lapsus jako bardzo złożone oświadczenie, czy też milczące westchnienie jako zastępnik rozwiniętego lirycznego wyznania. Tak więc to trafna interpunkcja nadaje sens dyskursowi podmiotu. Dlatego zakończenie seansu, które obecna technika traktuje jako prze­ rwę czysto chronometryczną i obojętną jako taka dla wątku dyskursu, naprawdę odgrywa w nim rolę pewnego rytmicznego podkreślenia, mające­ go pełną wartość interwencji analityka przyspie­ szającej pojawienie się momentów konkluzji. Jest to wskazówka, aby uwolnić ów akt kończenia od rutyniarskich ram i podporządkować go pożyte­ cznym celom techniki. W ten sposób może się dokonywać regre­ sja, będąca jedynie aktualizacją w dyskursie rela­ cji fantazmatycznych odtwarzanych przez ego na każdym z etapów dekompozycji jego struktury. W końcu bowiem nie jest to regresja realna; nawet w mowie przejawia się tylko poprzez

32

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

modulacje głosu, sposoby wyrażania się, „po­ tknięcia tak male” [trebuchements si /egiers]*, że nie wykraczają poza sztuczne mówienie „baby­ ish” u dorosłego. Przypisywanie tej regresji rze­ czywistości aktualnej relacji do obiektu równa się projekcji podmiotu w alienującą iluzję, będą­ cą tylko odbiciem alibi psychoanalityka. Dlatego też nic nie może bardziej psycho­ analityka zmylić niż dążenie, by kierować się rzekomym odczutym kontaktem z rzeczywistoś­ cią podmiotu. Ta pusta formułka psychologii intuicjonistycznej, czy też fenomenologicznej, zrobiła we współczesnym uzusie karierę nader symptomatyczną dla rozrzedzenia efektów mó­ wienia we współczesnym kontekście społecz­ nym. Obsesyjna wartość tej formułki staje się całkiem jawna, kiedy stosuje się ją do relacji, która wyklucza, zgodnie z własnymi regułami, jakikolwiek kontakt realny. Młodzi analitycy, którzy daliby sobie wmówić, że odwoływanie się do takiego kontak­ tu zakłada jakieś tajemnicze zdolności, nie znajdą nic lepszego by pozbyć się złudzeń, jak prze­ myśleć sukces kontroli, którym są poddawani. Z punktu widzenia kontaktu z realnością sama możliwość tych kontroli byłaby problematyczna. Tymczasem kontroler przejawia, trzeba to poH Czytelnik polskiej wersji pomyśli tutaj o „jestem taka mała” z piosenki Hanki Ordonównej. Oczywiście od tłuma­ cza. [W.G.]

I. Mówienie puste i mówienie pełne...

33

wiedzieć, dar jasnowidzenia, który czyni do­ świadczenie kontroli co najmniej równie poucza­ jącym dla niego, jak dla kontrolowanego. I to tym bardziej, im mniej ten ostatni przejawia owych zdolności, traktowanych przez niektó­ rych jako tym bardziej nieprzekazywalne, tym więcej pysznią się własnymi sekretami techni­ cznymi. Powodem tej zagadki jest fakt, że kon­ trolowany gra tutaj rolę filtru, czy też pryzmatu w stosunku do dyskursu podmiotu, i w ten sposób kontroler ma do dyspozycji gotową stereografię, ukazującą na początek trzy czy cztery rejestry, w których może on czytać partyturę ustanowioną przez ten dyskurs. Gdyby kontrolowany mógł być postawio­ ny przez kontrolera w odmiennej pozycji subiek­ tywnej niż ta, którą sugeruje złowieszcze słowo kontrola (korzystnie zastąpione, ale tylko w języ­ ku angielskim, przez superuision), największą korzyścią, jaką miałby z tego ćwiczenia, byłoby nauczenie się zajmowania pozycji drugiej subiek­ tywności, w której sytuacja stawia od razu kont­ rolera. Znalazłby w tym autentyczną drogę do osiągnięcia tego, co klasyczna formuła uwagi rozproszonej, czy też roztargnionej, wyraża jedy­ nie w bardzo przybliżony sposób. Najważniejsze bowiem to wiedzieć, na co skierowana jest ta uwaga: z pewnością, cała nasza praca ma to pokazać, nie na jakiś obiekt poza mówieniem

34

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

podmiotu, chociaż niektórzy zmuszają się, by nigdy takiego obiektu nie tracić z pola widzenia. Gdyby tędy miała prowadzić droga analizy, to analiza z pewnością posłużyłaby się innymi śro­ dkami, inaczej stałaby się jedyną metodą za­ braniającą używania środków, które prowadzą do jej celu. Jedynym obiektem w zasięgu analityka jest relacja wyobrażeniowa wiążąca go z pod­ miotem występującym tu jako ego-, nie umiejąc jej wyeliminować, może się nią posłużyć do regulacji wrażliwości swoich uszu, aby czynić z nich użytek, który fizjologia w zgodzie z Ewan­ gelią uważa za normalny: mieć uszy, żeby nie słyszeć, inaczej mówiąc, wykrywać to, co po­ winno być usłyszane. Psychoanalityk nie ma bowiem innych uszu, ani trzeciego ucha, ani czwartego do ńad-słyszenia, które miałoby być bezpośrednie, nieświadomego przez nieświado­ me. Powiemy, co należy myśleć o tej rzekomej komunikacji. Zbliżyliśmy się do funkcji mówienia w analizie od najbardziej niewdzięcznej strony: mówienia pustego, kiedy podmiot zdaje się dare­ mnie mówić o kimś, kto chociaż byłby do złu­ dzenia do niego podobny, nigdy nie złączy się z przyjęciem przez podmiot własnego pragnie­ nia. Ukazaliśmy w tym źródło postępującej de­ precjacji, której przedmiotem w teorii i technice stało się mówienie, musieliśmy stopniowo pod­ nosić, niczym przygniatające je ciężkie koło

I. Mówienie puste i mówienie pełne...

35

młyńskie, to, co powinno służyć tylko za koło sterowe w ruchu analizy: indywidualne czynniki psychofizjologiczne, które w rzeczywistości są wykluczone z jej dialektyki. Postawić jako cel analizy zmianę właściwej tym czynnikom inercji to tyle, co skazać się na fikcję ruchu, czym pewna tendencja w technice zdaje się zadowalać.

Jeżeli skierujemy teraz nasze spojrzenie na drugi biegun doświadczenia psychoanalitycz­ nego — jego historię, kazuistykę, proces leczenia —, odkryjemy, że analizie hic et nunc należy przeciwstawić wartość anamnezy jako wskaźnika i motoru postępów w terapii, obsesyjnej intrasubiektywności intersubiektywność histeryczną, analizie oporów interpretację symboliczną. Wte­ dy zaczyna się realizować mówienie pełne. Zbadajmy relację przez nie ukonstytu­ owaną. Pamiętajmy, że metodę wprowadzoną przez Breuera i Freuda jedna z pacjentek Breuera, Anna O., ochrzciła, tuż po jej narodzinach, mianem „talking cure”. Przypomnijmy, że właś­ nie doświadczenie rozpoczęte przypadkiem tej histeryczki doprowadziło ich do odkrycia zda­ rzenia chorobotwórczego zwanego traumaty­ cznym. Jeśli zdarzenie to zostało uznane za przy­ czynę symptomu, to tylko dlatego, że ujęcie w słowach tego pierwszego (w „stories” chorej) pociągało za sobą ustąpienie drugiego. Termin

36

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

„uświadomienie”, zaczerpnięty z teorii psycho­ logicznej i natychmiast przypisany temu faktowi, ma nadal prestiż zasługujący jednak na nieuf­ ność, którą w odniesieniu do wyjaśnień pełnią­ cych rolę oczywistości uważamy za dobrą regułę. Przesądy psychologiczne tamtej epoki sprzeci­ wiały się rozpoznaniu w werbalizacji jako takiej rzeczywistości innej niż jej flatus vocis. Pozostaje fakt, że w stanie hipnotycznym werbalizacja jest oddzielona od uświadomienia, i to wystarcza, by poddać rewizji takie rozumienie jej efektów. Czemu jednak rycerze behawiorystycznego Aufhebung nie świecą tutaj przykładem i nie mówią, że, co do nich, to nie muszą wiedzieć, czy podmiot przypomniał sobie cokolwiek? On tylko opowiedział zdarzenie. Jeśli chodzi o nas, powiemy, że je zwerbalizował lub, by rozwinąć termin, którego rezonanse w języku francuskim przywołują inną postać Pandory9 niż ta z puszką, gdzie należałoby zapewne ten termin zamknąć, — przeniósł je w słowa, czy, ściślej, w epos, do którego odnosi teraz początki swojej osoby. Czy­ ni to w języku, który pozwala współczesnym rozumieć jego dyskurs, który, co więcej, zakłada obecność ich dyskursu. Zdarza się, że recytacja eposu zawiera niegdysiejszy dyskurs w jego ar­ chaicznym, czy też obcym języku, albo jest kon­ 9 Po francusku w mowie potocznej „pandor” znaczy „żandarm”. Tę grę słów przygotowało zaktualizowanie na początku zdania innego znaczenia słowa „verbaliser”: „wy­ pisać karny mandat”. [Przyp. tłum. B.G.]

I. Mówienie puste i mówienie peine...

37

tynuowana w czasie teraźniejszym z żywą ener­ gią aktora, zawsze jednak na sposób dyskursu pośredniego, opatrzonego w toku opowieści cu­ dzysłowem i, jeśli dyskurs ten jest odgrywany, to na scenie zakładającej obecność nie tylko chóru, ale i widzów. Przypomnienie hipnotyczne jest bez wąt­ pienia odtworzeniem przeszłości, ale przede wszystkim reprezentacją mówioną i, jako takie, implikującą wszelkiego rodzaju obecności. Jest ono w stosunku do występującego w stanie czu­ wania przypomnienia tego, co w analizie nazy­ wamy dziwacznie „materiałem”, tym, czym jest dramat, tworzący przed zgromadzeniem obywa­ teli pierwotne mity państwa-miasta, w stosunku do historii, na którą bez wątpienia składają się materiały, ale w której dzisiejsze narody uczą się odczytywać symbole działającego losu. Można powiedzieć w języku Heideggera, że jedno i dru­ gie ustanawiają podmiot jako gewesend, to zna­ czy jako będący kimś, kto tym sposobem był. Ale w wewnętrznej jedności tej temporalizacji będą­ cy określa zbieżność byłych. Czyli przy założe­ niu, po którymś z tych byłych momentów, in­ nych spotkań, wyłoni się byt, który określi, że ów moment był zupełnie inaczej. Dwuznaczność histerycznego wyjawienia przeszłości nie polega na niezdecydowaniu, czy wyjawiona treść należy do wyobraźni czy do realności, mieści się bowiem w jednym i drugim. Nie jest też tak, żeby było ono kłamliwe. Chodzi

38

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

o to, że ukazuje nam ono narodziny prawdy w mówieniu, i że w ten sposób zderzamy się z rzeczywistością tego, co nie jest ani prawdziwe, ani fałszywe. W każdym razie to tutaj mamy do czynienia z najbardziej niepokojącą stroną problemu. O prawdzie tego wyjawienia zaświadcza w aktualnej rzeczywistości teraźniejsze mówie­ nie, ono też ją ugruntowuje w imię tej rzeczywis­ tości. A w rzeczywistości tej tylko mówienie daje świadectwo o tych spośród mocy przeszłości, które usuwano na każdym rozdrożu, gdzie zda­ rzenie polegało na wyborze. Dlatego wymóg ciągłości w anamnezie, którym Freud mierzy całkowitość wyleczenia, nie ma nic wspólnego z bergsonowskim mitem przy­ wrócenia trwania, w którym autentyczność każdej chwili byłaby unicestwiona, gdyby ta chwila nie była streszczeniem modulacji wszystkich chwil poprzednich. Freudowi nie chodzi bowiem o pa­ mięć biologiczną, ani o jej intuicjonistyczną misty­ fikację, ani o paramnezję symptomu, ale o przypo­ minanie, to znaczy o historię, a ta sprawia, że waga, na której przypuszczenia wobec przeszłości pobudzają oscylacje obietnic przyszłości, opiera się jedynie na ostrzu noża pewności dat. Bądźmy kategoryczni: w anamnezie psychoanalitycznej nie chodzi o rzeczywistość, ale o prawdę, ponieważ skutkiem mówienia pełnego jest uporządkowanie przypadków przeszłości przez nadanie im sensu przyszłych konieczności, tak jak je konstytuuje ten

/. Mówienie puste i mówienie pełne...

39

niski poziom wolności, dzięki któremu podmiot ustanawia ich obecność. Meandry poszukiwań, przez które Freud przechodzi w opisie przypadku „człowieka z wil­ kami”, potwierdzają powyższe uwagi, zyskując dzięki nim swój pełny sens. Freud wymaga całkowitej obiektywizacji dowodu, dopóki chodzi o datowanie sceny pier­ wotnej, ale zakłada tylko wszystkie te resubiektywizacje zdarzenia, które wydają się mu konie­ czne by wytłumaczyć jej skutki w każdym punk­ cie zwrotnym, w którym podmiot strukturalizuje się na nowo; to znaczy — zakłada tyleż nowych strukturalizacji zdarzenia, dokonujących się, jak to Freud nazywa, nachträglich, po fakcie.10 Co więcej, ze śmiałością graniczącą z dezynwolturą, twierdzi, że w analizie procesów psychicznych prawomocne jest opuszczanie tych odstępów czasu, w których zdarzenie pozostaje utajone w podmiocie.11 To znaczy, że unieważnia czas na zrozumienie na korzyść momentów konkludowa­ nia, które przyspieszają medytację podmiotu w decyzji o sensie zdarzenia pierwotnego. 10 [Zob. Freud, Über Psychoanalyse, 1910.] Gesammelte Werke, t. XII, s. 71. Cinq psychanalyses, P.U.F., s. 356, słabe tłumaczenie terminu. [Zob. Freud, O psychoanalizie pięć odczytów wygłoszonych na uroczystość jubileuszu zało­ żenia Clark Unii>eristy, przełożył Ludwik Jekels, Wydawnic­ two H. Altenberga, Lwów 1911 — przyp. wyd. poi.] 11 [Tamże.l Gesammelte Werke, t. XII, s. 72, przypis 1, ostatnie linie. Pojęcie „Nachträglichkeit” jest podkreślone. Cinq psychanalyses, s. 356, przypis 1.

40

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

Odnotujmy, że czas na zrozumienie i mo­ ment konkludowania są funkcjami, które okreś­ liliśmy w teoremacie czysto logicznym,12 i że są one dobrze znane naszym uczniom, ponieważ okazały się nader dogodne w analizie dialektycz­ nej, poprzez którą wprowadzamy ich w proces analizy. To właśnie owo przyjęcie przez podmiot swojej historii jako ukonstytuowanej przez mó­ wienie skierowane do innego stanowi podstawę nowej metody, której Freud dał nazwę psycho­ analizy, wcale nie w 1904 r., jak uczył niedawno pewien autorytet, który podniósłszy zasłonę ostrożnego milczenia pokazał, że z Freuda zna tylko tytuły jego dzieł, lecz już w roku 1895.13 W tej analizie sensu metody Freuda nie negujemy, podobnie jak i on nie negował, niecią­ głości psychofizjologicznej przejawiającej się w stanach, w których powstaje symptom his­ teryczny, ani też tego, że można by leczyć ten symptom metodami w rodzaju hipnozy, czy na­ wet narkozy, które odtwarzają nieciągłość owych stanów. Po prostu i równie zdecydowanie jak Freud, kiedy zabronił sobie uciekania się do 12 Por. Lacan, Écrits, s. 204-210. 13 W artykule dostępnym najmniej wymagającemu czyte­ lnikowi francuskiemu, bo zamieszczonym w „Revue neuro­ logique”, której komplet zjajduje się zwykle w bibliotekach internatów szpitalnych. Wytknięty tu błąd pokazuje, jak wymieniony autorytet, któremu gratulowaliśmy już na s. 22, dorasta do swego leadership.

I. Mówienie puste i mówienie peine...

41

nich, odrzucamy jakiekolwiek opieranie się na tych stanach, zarówno w wyjaśnieniu symptomu, jak i jego leczeniu. Jeżeli bowiem o oryginalności metody stanowią środki, bez których się obywa, to śro­ dki, które zachowuje dla siebie, wystarczają do stworzenia dziedziny o granicach definiujących względność właściwych jej operacji. Jej środkami są środki mówienia jako nadającego funkcjom jednostki sens; jej dziedzi­ ną jest dziedzina konkretnego dyskursu jako pola trans-indywidualnej rzeczywistości podmiotu; jej operacjami są operacje historii jako stanowiącej o odsłanianiu się prawdy w realności. Po pierwsze więc, kiedy podmiot zaczyna analizę, przyjmuje pozycję, która sama w sobie jest bardziej konstytuująca niż wszelkie zalece­ nia, którym mniej lub bardziej daje się zwodzić: pozycję interlokucji; nie mamy obiekcji, jeśli słuchacz czuje się zbity z tropu [interloqué] tą uwagą. Będzie to bowiem dla nas okazja, by podkreślić, że alokucja podmiotu wymaga alokutora,14 że, inaczej mówiąc, lokutor15 konstytu­ uje się w niej jako intersubiektywność. 14 Nawet jeśli mówi „na stronie”, zwraca się do (wiel­ kiego) Innego, instancji, której teorię od tego czasu umoc­ niliśmy. Kategoria ta wymaga pewnej épochè w przejęciu terminu, do którego ograniczaliśmy się jeszcze w tym czasie, czyli terminu „intersubiektywność” (1966). 15 Zapożyczamy te terminy od nieodżałowanego Edouarda Pichon, który zarówno we wskazówkach, jakie dawał, kiedy rodziła się nasza dyscyplina, jak i tych, którymi się

42

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

Po wtóre, właśnie na podstawie tej interlokucji jako zawierającej odpowiedź interlokuto­ ra możemy zrozumieć sens postulatu Freuda, który dotyczy przywrócenia ciągłości w motywa­ cjach podmiotu. Operacyjne zbadanie tego celu pokazuje w istocie, że daje się on spełnić jedynie w intersubiektywnej ciągłości dyskursu, w któ­ rym tworzy się historia podmiotu. Podmiot może więc majaczyć na temat swojej historii pod wpływem któregoś z tych narkotyków usypiających świadomość, nazywa­ nych w naszych czasach „szczepionkami pra­ wdy” (niezawodny bezsens tej nazwy zdradza właściwą językowi ironię). Jednakże samo od­ tworzenie jego zarejestrowanego dyskursu, na­ wet ustami własnego lekarza, nie może, docie­ rając do podmiotu w tej wyalienowanej formie, mieć tych samych efektów, co interlokucja psy­ choanalityczna. Toteż trzeci termin wyjaśni prawdziwą podstawę freudowskiego odkrycia nieświadome­ go i może być sformułowany w sposób prosty następująco: Nieświadome jest tą częścią konkretnego dyskursu o charakterze ponadjednostkowym, której podmiot nie ma do dyspozycji przy przy­ wracaniu ciągłości swego dyskursu świadomego. kierował w ciemnościach osób, ujawnił przenikliwość, któ­ rą możemy wytłumaczyć jedynie jego treningiem w dziedzi­ nie semantyki.

I. Mówienie puste i mówienie pełne...

43

W ten sposób znika paradoks występują­ cy w pojęciu nieświadomego, kiedy się je odnosi do rzeczywistości indywidualnej. Sprowadzać nieświadome do nieświadomej tendencji to roz­ strzygać paradoks przez pomijanie doświadcze­ nia, które wyraźnie pokazuje, że nieświadome bierze udział w funkcjach idei, czy nawet myś­ lenia. Freud niedwuznacznie przy tym obstaje, kiedy nie mogąc uniknąć w nazwie myśl nie­ świadoma połączenia sprzecznych terminów, opatruje ją wiatykiem tej inwokacji: sit venia verbo. Toteż jesteśmy mu posłuszni, obarczając w. istocie winą słowo, chodzi jednak o słowo zrealizowane w dyskursie, który jak pierścień po sznurku biegnie z ust do ust, aby aktowi pod­ miotu otrzymującego przesłanie nadać sens, któ­ ry czyni z tego aktu akt jego historii i wydobywa jego prawdę. Tym samym zarzut sprzeczności in terminis, jaki wysuwa wobec myśli nieświadomej źle ugruntowana w swojej logice psychologia, upada wraz z wyróżnieniem dziedziny psycho­ analitycznej jako ukazującej rzeczywistość dys­ kursu w jego autonomii, i to eppur si muove! psychoanalityka odpowiada, jeśli chodzi o kon­ sekwencje, eppur si muove! Galileusza: są to bowiem konsekwencje nie doświadczenia fak­ tycznego, ale experimentům mentis. Nieświadome jest rozdziałem mojej histo­ rii zaznaczonym przez puste miejsce, albo zaję­ tym przez kłamstwa: to rozdział ocenzurowany.

44

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

Lecz prawda może być odnaleziona; najczęściej jest już zapisana gdzie indziej. Mianowicie: — w pomnikach: i to jest ciało moje, czyli historyczne jądro nerwicy, gdzie symptom histeryczny ujawnia swoją strukturę mowy i podlega deszyfracji jak inskrypcja, która, raz przyjęta, może być bez wielkiej straty znisz­ czona; — także w dokumentach archiwalnych: i to są wspomnienia mojego dzieciństwa, równie niedostępne jak tamte, kiedy nie znam ich pochodzenia; — w ewolucji semantycznej: i to odpowiada zasobowi i przyjętym znaczeniom słownict­ wa, które jest mi właściwe, jak też stylowi mojego życia i memu charakterowi; — także w tradycjach, czy wręcz legendach, które w wersji heroicznej przekazują moją historię; — na koniec, w śladach, które w sposób nieuni­ kniony zachowują prawdę w zniekształce­ niach, których wymagało dopasowanie sfał­ szowanego rozdziału do rozdziałów sąsied­ nich, i których sens przywróci moja egzegeza.

Student, któremu przyjdzie do głowy po­ mysł (zdarza się to, co prawda, dość rzadko, dlatego nasze nauczanie stara się ten pomysł upowszechnić), że dla zrozumienia Freuda lek­ tura Freuda jest lepsza niż lektura p. Fenichela,

I. Mówienie puste i mówienie pełne.,.

45

będzie mógł, gdy ją podejmie, zdać sobie sprawę, że to, co przed chwilą powiedzieliśmy, jest tak mało oryginalne, nawet w swojej werwie, że nie znajdzie tutaj żadnej metafory, której dzieło Freuda nie powtarzałoby z częstotliwością moty­ wu, w którym ujawnia się prawdziwy wątek tegoż dzieła. Będzie mógł wtedy lepiej uchwycić, w ka­ żdym momencie praktyki, to, że, wzorem nega­ cji, którą anuluje jej podwojenie, metafory te tracą swój wymiar metaforyczny, zrozumie też, że wynika to z faktu, że sam operuje we właś­ ciwej dziedzinie metafory, która jest tylko syno­ nimem przemieszczenia symbolicznego wykorzy­ stywanego przez symptom. W konsekwencji lepiej osądzi, jakie prze­ mieszczenie wyobrażeniowe umotywowało po­ wstanie dzieła p. Fenichela, mierząc różnicę w spoistości i skuteczności technicznej pomiędzy odwoływaniem się do rzekomo organicznych stadiów rozwoju jednostki a badaniem poszcze­ gólnych zdarzeń w historii podmiotu. Jest to dokładnie ta różnica, która oddziela autentyczne badania historyczne od rzekomych praw historii, o których można powiedzieć, że każda epoka znajduje swego filozofa, by je głosił zgodnie z panującymi wtedy wartościami. Nie znaczy to, by nie było czegoś do wykorzystania z różnych sensów odkrytych w to­ ku dziejów powszechnych na tej drodze wiodącej od Bossueta (Jacques-Benigne) do Toynbee’go

46

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

(Arnolda), którą znaczą konstrukcje Augusta Comte’a i Karola Marksa. Wszyscy wiedzą, że rzeczone prawa są równie mało warte dla ukie­ runkowania badań nad niedawną przeszłością, co dla próby rozsądnego przewidywania tego, co wydarzy się jutro. Są one zresztą na tyle skrom­ ne, by odsuwać na pojutrze swoje wypełnienie, zarazem nie na tyle pruderyjne, by akceptować retusze umożliwiające przewidywanie tego, co zdarzyło się wczoraj. Ich rola w postępie naukowym jest nie­ znaczna, są natomiast interesujące pod innym względem: w swojej bardzo ważnej roli ideałów. Prowadzi nas ona do rozróżnienia tego, co moż­ na nazwać funkcją prymarną i funkcją sekundarną historyzacji. Twierdzić bowiem, że psychoanaliza i his­ toria są naukami o tym, co szczególne, nie oznacza, że fakty, z którymi mają do czynienia, są czysto przypadkowe, jeśli nie sztuczne, i że ich wartość sprowadza się w końcu do brutalnego spektaklu traumy. Zdarzenia rodzą się w historyzacji prymarnej. Inaczej mówiąc, historia już się tworzy na scenie, na której, po napisaniu jej, zostanie ode­ grana, w sądzie sumienia i w sądzie ludzkim. W takiej a takiej epoce pewne zamieszki na przedmieściu Saint-Antoine są przeżywane przez swoich uczestników jako zwycięstwo albo klęska Parlamentu lub Dworu; w innej — jako zwycięstwo lub klęska proletariatu albo burżua-

I. Mówienie puste i mówienie pełne...

47

zji. I chociaż to lud („les peuples”, jeśli mówić jak Retz) zawsze za nie płaci, nie jest to bynajmniej to samo wydarzenie historyczne, — chcemy rzec, że w pamięci ludzi nie zostawiają one takiego samego wspomnienia. To znaczy, że wraz ze zniknięciem z rze­ czywistości Parlamentu i Dworu, pierwsze zda­ rzenie powróci do swojej wartości traumatycz­ nej, podatnej na stopniowe i autentyczne zaciera­ nie, jeśli nie ożywi się umyślnie jego sensu. Natomiast wspomnienie drugiego, nawet pod­ dane cenzurze, pozostanie bardzo żywe — podo­ bnie amnezja w procesie wyparcia jest jedną z najżywszych form pamięci — dopóki będą ludzie gotowi podporządkować swój bunt hasłu walki o zwycięstwo polityczne proletariatu, czyli ludzie, dla których słowa-klucze materializmu dialektycznego będą miały sens. Toteż zbyteczne byłoby mówienie, że przenosimy te uwagi do psychoanalizy, są już bowiem w jej polu, jest też oczywiste, że po­ zwalają one rozplątać i oddzielić od siebie tech­ nikę odszyfrowywania nieświadomego i teorię instynktów czy popędów. Uczymy podmiot rozpoznawać jako jego nieświadome własną tego podmiotu historię, — to znaczy, że pomagamy mu w dokończeniu aktualnej historyzacji faktów, które determino­ wały już w jego egzystencji szereg historycznych „zwrotów”. Skoro jednak spełniły tę rolę, to już będąc faktami historii, czyli będąc w pewnym

48

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

sensie uznane, albo ocenzurowane w pewnym porządku. Tak więc wszelka fiksacja na tak zwanym stadium instynktowym jest przede wszystkim stygmatem historycznym: wstydliwą kartą, którą zapomina się lub niszczy, albo kartą chwalebną, która zobowiązuje. Lecz zapomniane przypomi­ na o sobie w aktach podmiotu, zniszczenie prze­ ciwstawia się temu, o czym się mówi gdzie indziej, zobowiązanie zaś uwiecznia w symbolu ów miraż, w którego pułapkę podmiot wpadł. Krótko mówiąc, stadia instynktowe, wte­ dy, gdy się je przeżywa, są już zorganizowane jako subiektywność. I żeby było jasne: subiek­ tywność dziecka, które zapisuje w rejestrze zwy­ cięstw i klęsk dzieje ćwiczenia swoich zwieraczy, rozkoszując się wyobrażeniową seksualizacją swoich otworów kloakalnych, dokonując agresji swymi odchodami, próbując uwodzenia po­ wstrzymywaniem się i tworząc symbole z ulżeń, otóż ta subiektywność nie jest zasadniczo różna od subiektywności psychoanalityka, kiedy ten usiłuje odtworzyć i zrozumieć formy miłości, które nazywa pregenitalnymi. Inaczej mówiąc, stadium analne jest w ró­ wnym stopniu czysto historyczne, kiedy jest przeżywane i kiedy odtwarza się je w myśli, i całkowicie ugruntowane w intersubiektywności. Natomiast jego usankcjonowanie jako etapu tak zwanego dojrzewania instynktów prowadzi najlepsze umysły wprost na manowce, tak, że

I. Mówienie puste i mówienie pełne...

49

widzą w tym stadium odtworzenie w ontogenezie stadium zwierzęcej filogenezy, którego od­ powiedników trzeba szukać u glist czy meduz; spekulacja taka może być pomysłowa pod pió­ rem kogoś takiego jak Balint, lecz innych wpędza w najbardziej niedorzeczne marzenia, czy wręcz szaleństwo, które każę szukać u jednokomór­ kowców wyobrażeniowego schematu wtargnię­ cia w ciało, tłumaczącego lęk rządzący kobiecą seksualnością. Czemuż więc nie poszukać obrazu ego w krewetce pod pretekstem, że jedno i drugie odnajduje swoją skorupę po każdym linieniu? Ktoś nazwiskiem Jaworski w latach 1910-1920 zbudował przepiękny system, w któ­ rym „plan biologiczny” dawało się odnaleźć aż do najdalszych krańców kultury. Więc groma­ dzie skorupiaków znalazł historycznego współ­ małżonka w, jeśli sobie dobrze przypominam, jakimś późnym średniowieczu, a głównym moty­ wem był wspólny dla obydwu rozkwit zbroi; zresztą żadnej formy zwierzęcej, nie wyłączając mięczaków i pluskiew, nie pozostawił we wdo­ wieństwie bez ludzkiego odpowiednika. Analogia nie jest metaforą i użytek, jaki z niej robili filozofowie przyrody wymaga geniu­ szu w rodzaju Goethego, chociaż nawet jego przykład nie zachęca. Nic nie jest bardziej obce duchowi naszej dyscypliny, toteż właśnie od­ rzucając analogię Freud utorował właściwą dro­ gę interpretacji snów, i jednocześnie do sym­ bolizmu analitycznego. Pojęcie to, podkreślmy,

50

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

przeciwstawia się zdecydowanie myśleniu analo­ gicznemu, chociaż podejrzana tradycja tego osta­ tniego sprawia, że niektórzy, nawet spośród nas, wciąż łączą te rzeczy. Dlatego ten nadmiar śmieszności trzeba wykorzystać ze względu na jego wartość wy­ prowadzenia z błędu: otwierając oczy na absur­ dalność pewnej teorii, zwrócą uwagę na niebez­ pieczeństwa, które wcale nie są teoretyczne. Ta mitologia dojrzewania instynktów, zbudowana z wybranych fragmentów dzieła Freuda, rodzi w rzeczy samej problemy ducho­ we, których wyziewy zgęszczone w mgliste idea­ ły wracają ulewą by nawodnić pierwotny mit. Najlepsze pióra sączą swój atrament, układając równania mające spełnić postulaty tajemniczej genital love (są pojęcia, których dziwaczność pasuje lepiej do.nawiasu zapożyczonego terminu, swoje wysiłki parafują one przyznaniem non liquet). Nikt tymczasem nie wydaje się poruszo­ ny wynikającymi stąd kłopotami, widzi się w tym raczej temat zachęcający wszystkich Miinchhausenów normalizacji psychoanalitycznej do pod­ noszenia samego siebie za włosy w nadziei dotar­ cia do nieba pełnej realizacji obiektu genitalnego, czy też — obiektu po prostu. Jakkolwiek my, psychoanalitycy, mamy podstawy aby doceniać siłę słów, nie powinno to być powodem jej okazywania w nierozwiązywal­ nych zagadkach, ani żeby „wiązać ciężkie brze­ miona i kłaść na barki ludzi”, jak to wyraża

I. Mówienie puste i mówienie pełne...

51

klątwa, którą Chrystus rzuca na faryzeuszy w te­ kście świętego Mateusza. Toteż zasób terminów, którymi próbuje­ my ogarnąć problem subiektywny, w opinii wy­ magających umysłów pozostawia wiele do życze­ nia, kiedy porównają je chociażby z terminami, które nadawały strukturę dawnym sporom wo­ kół Natury i Łaski,16 nawet gdy te spory były bardzo zawikłane. Wymagające umysły mogą się więc obawiać, że ubóstwo terminów odbije się negatywnie na jakości oczekiwanych skutków psychologicznych i socjologicznych ich użycia. I trzeba mieć nadzieję, że lepsza ocena funkcji spełnianych przez logos rozwieje tajemnice na­ szych fantastycznych charyzmatów. Zostańmy przy jaśniejszej tradycji, a być może usłyszymy słynną maksymę, w której La Rochefoucauld powiada, że „są ludzie, którzy nigdy by nie byli zakochani, gdyby nie słyszeli o miłości”, nie w romantycznym sensie czysto wyobrażeniowego „spełnienia” miłości, bo wte­ dy wyglądałaby na gorzki zarzut, lecz jako auten­ tyczne uznanie tego, co miłość zawdzięcza sym­ bolowi i mówienie czerpie z miłości. 16 To odwołania się do aporii chrześcijaństwa zapowia­ dało odwołanie bardziej precyzyjne do jego jansenistycznej kulminacji: czyli do Pascala, którego nietknięty jeszcze zakład zmusił nas do przemyślenia całej swojej zawartości, byśmy mogli dotrzeć do tego, co kryje się w nim bezcen­ nego dla analityka — dzisiaj jeszcze (czerwiec 1966) w reze­ rwie.

52

Funkcja i pule mowy i mówienia w psychoanalizie

W każdym razie wystarczy odwołać się do dzieła Freuda, aby zdać sobie sprawę, jak pod­ rzędną i hipotetyczną rangę przyznaje on teorii instynktów. Z jego punktu widzenia teoria ta nie może się ostać ani chwili, jeśli przeczy jej naj­ mniejszy poszczególny fakt historii, zaś narcyzm genitalny, który przywołuje, podsumowując przypadek człowieka z wilkami, jest dla nas dostatecznym dowodem jego lekceważenia usta­ lonego porządku stadiów libidalnych. Co więcej, wspomina o konflikcie instynktów tylko po to, by zaraz się od niego zdystansować, i by rozpo­ znać w symbolicznym wyodrębnieniu owego „nie jestem wykastrowany”, będącego formułą samopotwierdzenia podmiotu, kompulsywną fo­ rmę, z którą wiąże się wybór heteroseksualny podmiotu, i przeciwstawić skutkom homoseksualizującego schwytania, jakiemu uległo ego sprowadzone do wyobraźniowej matrycy sceny pierwotnej. Taki jest w istocie konflikt subiek­ tywny, w którym chodzi wyłącznie o perypetie subiektywności, tak, że „ja” wygrywa i prze­ grywa przeciw ego, zależnie od religijnej katechi­ zacji lub indoktrynacji Aufklärung, konflikt, któ­ rego skutki Freud, pełniąc swą powinność, dał poznać podmiotowi, a potem nam je wyjaśnił w dialektyce kompleksu Edypa. Właśnie w analizie takiego przypadku do­ brze widać, że urzeczywistnienie miłości dosko­ nałej nie jest dziełem natury, tylko łaski, czyli intersubiektywnej zgody narzucającej swoją ha­

I. Mówienie puste i mówienie pełne...

53

rmonię rozdartej naturze, podtrzymującej tę miłość. Ale co to jest w końcu ten podmiot, o którym mówicie nam do znudzenia? — wy­ krzykuje niecierpliwy słuchacz. Czyż nie otrzy­ maliśmy od p. de la Palice pouczenia, że wszy­ stko, czego doświadcza jednostka jest subiek­ tywne? Usta naiwne, chwalić was będę do końca mych dni, otwórzcie się znowu, by mnie słuchać. Nie trzeba zamykać oczu. Podmiot rozciąga się poza to, co jednostka odczuwa „subiektywnie”, dokładnie tak daleko, jak prawda, którą może osiągnąć, i która, być może, wyjdzie z ust, które już zamknęliście. Tak, ta prawda jego historii nie cała jest zawarta w jego rolce; a w niej jednak jej miejsce jest zaznaczone przez bolesne wstrząsy, które odczuwa znając tylko własne repliki, czy też na kartach, których nieład nie przynosi mu wielkiej ulgi. To, że nieświadome podmiotu jest dys­ kursem innego, ukazuje się najwyraźniej w stu­ diach, które Freud poświęcił temu, co nazywa telepatią, przejawiającą się w kontekście do­ świadczenia analitycznego. Występuje tutaj koin­ cydencja tego, o czym mówił podmiot, z fak­ tami, o których nie mógł być poinformowany, które jednak zawsze wchodzą w związki z innym doświadczeniem, w którym psychoanalityk jest interlokutorem, — koincydencja powstająca naj­ częściej ze zbieżności czysto słownej albo homo­

54

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

nimicznej; jeśli koincydencja obejmuje akt, w grę wchodzi acting out innego pacjenta tego samego analityka lub odbywającego analizę dziecka oso­ by analizowanej. Są to przypadki rezonansu w łą­ czących się sieciach dyskursu, ich dokładne zba­ danie rzuciłoby światło na analogiczne fakty z życia codziennego. Wszechobecność ludzkiego dyskursu da się, być może, kiedyś ogarnąć w pełnym świetle wszechkomunikacji swego tekstu. Nie znaczy to, że dyskurs stanie się bardziej harmonijny. Ale to jest pole, które nasze doświadczenie polaryzuje w relację tylko pozornie będącą relacją we dwo­ je, ponieważ wszelkie ujęcie struktury tego do­ świadczenia w terminach wyłącznie dualnych jest równie nieadekwatne w teorii, co zgubne dla jego techniki.

i

II. Symbol i Mowa Jako Struktura Granica Pola Psychoanalitycznego

Tf¡v ápx,t]v d ti xái AćUzb tyiív (Ewangelia wg. św. Jana, VIII, 25.)

Rozwiązuj krzyżówki. (Rady dla młodego psychoanalityka)

Wracając do zasadniczego wątku naszych uwag powtórzmy, że wprawdzie poprzez reduk­ cję historii poszczególnego podmiotu analiza do­ ciera do pewnych relacyjnych Gestalten, z któ­ rych ekstrapolacyjnie tworzy obraz prawidłowe­ go rozwoju, to jednak ani psychologia genetycz­ na, ani psychologia różnic indywidualnych, cho­ ciaż mogą skorzystać z tego dorobku, same nie należą do jej kompetencji, wymagają bowiem innych, będących tylko w relacji homonimii do jej własnych, warunków obserwacji i ekspery­ mentowania.

56

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

Pójdźmy jeszcze dalej: to, co z powszech­ nego doświadczenia (które mylnie utożsamiają z doświadczeniem zmysłowym tylko fachowcy od idei) wyodrębnia się jako psychologia w stanie surowym, — na przykład, w chwili zapomnienia o codziennych troskach zadziwienie tym, jak niedobrane są ludzkie pary, brakiem harmonii przewyższające groteski Leonarda i Goyi, — albo zaskoczenie grubością skóry pod pieszczącą ją dłonią, którą pobudza poszukiwanie i jeszcze nie powstrzymuje pragnienie —, otóż to wszystko zostaje pominięte w doświadczeniu szorstko tra­ ktującym te kaprysy, nieczułym na te tajemnice. Psychoanaliza zazwyczaj kończy się niewiele powiedziawszy o tym, co u naszego pacjenta wynika z jego wrażliwości na ciosy i na kolory, z szybkości reakcji chwytnych, z istnienia w jego ciele słabych punktów, ze zdolności zapamiętywania i pomysło­ wości, czy też z intensywności jego gustów. Jest to tylko pozornie paradoks i nie wiąże się on z żadną osobistą ułomnością, a jeśli daje się uzasadnić negatywnymi warunkami na­ szego doświadczenia, to tym bardziej skłania do zbadania tego, co jest w nim pozytywne. Nie likwidują tego paradoksu usiłowania niektórych analityków, którzy — podobni do owych filozofów wykpionych przez Platona za to, że apetyt rzeczywistości przywiódł ich do całowania drzew — zaczynają traktować każdy epizod, w którym daje o sobie znać ta nieuchwy­ tna rzeczywistość, jako przeżytą reakcję, na którą

II. Symbol i mowa jako struktura...

57

tak są łasi. Są to bowiem ci sami ludzie, którzy stawiając sobie za cel dotarcie do tego, co leży poza mową, reagują na „nie dotykać” wpisane w naszą regułę swego rodzaju obsesją. Nie ma wątpliwości, że gdyby trzymać się tej drogi, zwieńczeniem reakcji przeniesieniowej może stać się wzajemne obwąchiwanie. Wcale nie przesa­ dzamy: młody psychoanalityk może dzisiaj, w swojej pracy dyplomowej, powitać w takim wyczuwaniu przez podmiot zapachu analityka, osiągniętym po dwu-trzech latach jałowej anali­ zy, oczekiwane nadejście relacji z obiektem, i uzyskać dignus est intrare naszych głosów gwa­ rantujących jego kompetencje. Jeżeli psychoanaliza może stać się nauką (a jeszcze nią nie jest) i jeśli technika ma nie ulec zwyrodnieniu (a to, być może, już się stało), musimy odnaleźć sens jej doświadczenia. Nie możemy w tym celu zrobić nic lepsze­ go, jak wrócić do dzieła Freuda. Nie wystarczy nazwać siebie technikiem, by pozwalać sobie na odrzucanie Freuda III, którego się nie rozumie, w imię rzekomo zrozumianego Freuda II, zaś sama nieznajomość Freuda I nie rozgrzesza z te­ go, że pięć wielkich psychoanaliz Freuda uważa się za ciąg przypadków równie źle dobranych, co źle przedstawionych, że aż trzeba się dziwić, że ziarno prawdy, które skrywają, jakoś ocalało.17 17 Uwagę tę poczynił jeden z psychoanalityków najbar­ dziej zainteresowanych tą debatą (1966).

58

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

Wróćmy więc do dzieła Freuda, zaczyna­ jąc od Objaśniania marzeń sennych, by przypo­ mnieć sobie, że sen ma strukturę zdania, lub raczej, zachowując wierność literze tekstu, struk­ turę rebusu, czyli pisma, którego pierwotną ideografię reprezentowałoby marzenie senne dziecka, zaś u dorosłych pismo to odtwarza fonetyczne i symboliczne zarazem użycie ele­ mentów znaczących, które znajdujemy tak w hie­ roglifach starożytnego Egiptu, jak i w znakach pisma dotąd stosowanego w Chinach. Dotąd jest to tylko deszyfracja narzędzia. Do sedna docieramy przy przekładzie tekstu, sedno tkwi, mówi nam Freud, w kształtowaniu się snu, czyli w jego retoryce. Elipsa i pleonazm, hyperbaton i syllepsis, anastrofa, powtórzenie, apozycja — takie są przesunięcia syntaktyczne; metafora, katachreza, antonomazja, alegoria, metonimia i synekdocha — kondensacje semantyczne; Freud uczy nas w nich czytać intencje ostentacji lub argumentowania, maskowania się lub zachęty, odwetu lub kuszenia, którymi podmiot moduluje swój dyskurs oniryczny. Bez wątpienia Freud ustalił jako zasadę, że zawsze należy tu szukać wyrazu pragnienia. Ale starajmy się dobrze go rozumieć. Jeśli Freud dopuszcza jako motyw snu zdającego się prze­ czyć jego tezie pragnienie podmiotu, którego chciał do niej przekonać, żeby mu się sprzeci­ wić,18 to jak mógłby nie przyjąć tego samego 1,1 Zob. Freud, Gegenwunschträume, w: tegoż, Die Trau-

II. Symbol i mom jako struktura...

59

motywu u siebie, gdyby, przekonawszy innego, od niego miał otrzymywać swoje własne prawo? Nigdzie, krótko mówiąc, nie okazuje się jaśniej, że pragnienie człowieka znajduje swój sens w pragnieniu innego, nie tyle dlatego, że inny posiada klucz do obiektu pragnienia, co dlatego, że pierwszym obiektem pragnienia jest być przez innego uznanym. Kto spośród nas nie wie zresztą z doświad­ czenia, że kiedy analiza wchodzi na drogę prze­ niesienia, — i stanowi to dla nas znak, że jest tak naprawdę, — każdy sen pacjenta daje się interpre­ tować jako prowokacja, zamaskowane przyzna­ nie albo dywersja, i że w miarę postępów analizy sny są coraz bardziej ograniczone do funkcji elementów toczącego się w analizie dialogu? Jeśli chodzi o psychopatologię życia co­ dziennego, inne pole badań usankcjonowane przez inne dzieło Freuda, jasne jest, że wszelka czynność pomyłkowa jest udanym, by nie rzec ładnie zredagowanym, dyskursem, że w przeję­ zyczeniu knebel nałożony na słowo przesuwa się w sam raz na tyle, aby dobry słuchacz znalazł w tym wybawienie. Przejdźmy do miejsca, w którym książka dochodzi do kwestii przypadku i związanych mdeutung [Franz Deuticke, Wien 1900 (1899)]; Gesammel­ te Werke, t. II, s. 156-157 i 163-164 [Objaśnianie marzeń sennych (Dzieła, 1.1), przełożył Robert Reszke, Wydawnict­ wo KR, Warszawa 1996, s. 147-148, 150-151; mowa o snach o życzeniu przeciwnym — przyp. wyd. poi.]

60

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

z nim wierzeń, specjalnie zaś do faktów, w któ­ rych stara się wykazać subiektywną skuteczność skojarzeń dotyczących liczb wybranych na chybił trafił albo wylosowanych przypadkowo. W tym sukcesie lepiej niż gdzie indziej ujawniają się dominujące struktury pola psychoanalitycznego. Natomiast powoływanie się mimochodem na nieznane mechanizmy intelektualne jest jedynie rozpaczliwym usprawiedliwieniem całkowitego zaufania do symboli, które słabnie, gdy nazbyt się potwierdza. Skoro aby zaliczyć symptom, neurotyczny lub inny, do psychopatologii psychoanalitycznej Freud wymaga jego nadokreślenia w postaci co najmniej podwójnego sensu: symbolu dawno mi­ nionego konfliktu poza funkcją w niemniej sym­ bolicznym konflikcie teraźniejszym, i skoro nau­ czył nas śledzić w tekście swobodnych skojarzeń rozgałęzienie się tej linii symbolicznej, aby w punktach, gdzie krzyżują się formy słowne, odnaleźć węzły jej struktury, — to jest już zupeł­ nie jasne, że symptom daje się całkowicie rozwi­ kłać i zlikwidować w analizie mowy, sam bo­ wiem jest ustrukturowany jako mowa, jest mo­ wą, z której należy uwolnić mówienie podmiotu. Temu, kto nie zgłębił natury mowy, do­ świadczenie skojarzeń liczbowych od razu pokaże to, co trzeba tu koniecznie uchwycić: siłę kombinatoryczną, która porządkuje ich dwuzna­ czności, i że w tym tkwi zasadniczy mechanizm nieświadomego.

II. Symbol i mowa jako struktura...

61

Istotnie, z liczb uzyskanych czy to przez cięcie w ciągu cyfr liczby wybranej, czy przez ich łączenie wykorzystujące wszystkie działania aryt­ metyczne, czy wreszcie przez powtarzane dziele­ nie liczby pierwotnej przez jedną z liczb uzys­ kanych przy cięciu, te, które przyjęto za wynik,19 okazują się mieć wartość symboliczną w historii podmiotu; dzieje się tak dlatego, że były one utajone w początkowym wyborze, — toteż jak­ kolwiek odrzucamy jako przesąd ideę, że to same cyfry określiły los podmiotu, to nie sposób nie przyjąć, że właśnie w porządku istnienia tych kombinacji, a więc w konkretnej mowie, którą reprezentują, zawiera się wszystko to, co analiza ujawnia podmiotowi jako jego nieświadome. Jak zobaczymy, filologowie i etnografo­ wie mają nam wiele do powiedzenia o kombinatorycznej niezawodności wykazywanej przez zupełnie nieświadome systemy, z jakimi się sty­ kają, toteż w rozwijanej tu tezie nie znajdują niczego zdumiewającego. Gdyby jednak ktoś nadal miał zastrzeże­ nia do naszego wywodu, odwołalibyśmy się, jeszcze raz, do świadectwa tego, który, jako że odkrył nieświadome, ma prawo, byśmy mu wie­ 19 Aby docenić owoc tych procedur, trzeba wniknąć w propagowane przez nas od tego czasu notatki Emila Borela, zawarte w jego książce Le Hasard (1948), a mówią­ ce o trywialności tego, co uzyskuje się „godnego uwagi” przy zastosowaniu tych procedur do jakiejkolwiek liczby (1966).

62

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

rzyli, kiedy wskazuje miejsce nieświadomego: nie sprawi nam zawodu. Jakkolwiek nie wywołuje już zainteresowa­ nia, — i słusznie, Dowcip i jego stosunek do nieświadomości pozostaje najbardziej niepodważa­ lnym, bo najbardziej przejrzystym, dziełem, w któ­ rym efekt nieświadomego ukazuje się nam aż do granic jego finezji; ujawniające się tutaj jego oblicze jest obliczem umysłu/dowcipu [1’esprit] w dwuzna­ czności, jaką przydaje mu mowa, gdzie drugą stroną jego królewskiej władzy jest „puenta”, za sprawą której w jednej chwili wali się cały ustano­ wiony przez umysł porządek, — puenta, w której jego twórcza aktywność odsłania swoją absolutną dowolność, jego panowanie nad realnością wyraża się w prowokacyjnym nonsensie, zaś humor, ze złośliwym wdziękiem swobodnego umysłu, sym­ bolizuje prawdę, która nie mówi ostatniego słowa. Trzeba na zachwycająco krętych ścież­ kach tej książki towarzyszyć Freudowi w prze­ chadzce, na którą nas zabiera do ogrodu wy­ branego najbardziej gorzkiej miłości. Wszystko jest tutaj substancją, wszystko perlą. Umysł żyjący jako wygnaniec we wszechświecie, ale będący jego niewidzialną podporą, wie, że jest władny w każdej chwili go unicest­ wić. Formy tej ukrytej królewskiej władzy bywa­ ją wyniosłe i perfidne, wyszukane aż do dandyzmu lub prostodusznie dobrotliwe; z każdej, na­ wet najbardziej wzgardzonej, Freud umie wydo­ być tajemny blask. Na przykład historyjki o swacie,

II. Symbol i mowa jako struktura...

63

krążącym na Morawach od getta do getta, tym zdegradowanym wcieleniu Erosa i jak Eros synu braku i troski, zwłaszcza ta, w której swat z dyskret­ ną usłużnością podsyca chciwość prostaka i nagle kpi z niego repliką olśniewającą w swym nonsensie. Komentarz Freuda: „Każdy, kto wchwili nieuwagi pozwala, by wymknęła mu się prawda, — właści­ wie jest zadowolony, że zrzucił z siebie maskę”20. Bo w istocie prawda ustami swata zrzuca maskę, ale tylko po to, by umysł założył inną, bardziej zwodniczą: sofistyki będącej tylko pod­ stępem, logiki będącej tylko przynętą, komizmu wreszcie, który zmierza tylko do oślepienia. Dow­ cip jest zawsze gdzie indziej. „Dowcip rzeczywiś­ cie zawiera takie uwarunkowanie subiektywne...: jest dowcipem jedynie to, co przyjmę jako dow­ cip” — ciągnie Freud, który wie, o czym mówi. Nigdzie intencja jednostki nie ustępuje tak bardzo odkryciu, jakiego dokonuje podmiot, — nigdzie przeprowadzane przez nas rozróż­ nienie pomiędzy jednostką a podmiotem nie jest bardziej wyczuwalne, — ponieważ trzeba nie tylko, by coś było mi obce w moim odkryciu, inaczej nie znajdowałbym w nim przyjemności, trzeba również, by tak pozostało, jeśli ma ono osiągnąć cel. Wiąże się to z wyraźnie podkreś­ laną przez Freuda niezbędnością trzeciego słu­ 20 Freud, Dowcip i jego stosunek do nieświadomości, przełożył Robert Reszke, Wydawnictwo KR, Warszawa 1993, s. 134. [Przyp. wyd. poi.]

64

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

chacza, którego obecność dowcip stale zakłada, oraz z faktem, że dowcip nie traci swojej siły, gdy przekazuje się go w mowie zależnej. Powiedzmy, że rozbłysk sztucznych ogni słowa tryskającego w naj­ większym rozochoceniu oświetla w miejscu Innego jakiś duchowy amboceptor (dwuchwytnik). Jedyny powód klęski dowcipu: płaskość zawartej w nim prawdy. To zaś bezpośrednio wiąże się z naszym problemem. Obecna pogarda dla badań nad języ­ kiem symboli, widoczna już przy przeglądaniu spisów treści naszych publikacji po latach dwu­ dziestych i wcześniej, jest w naszej dyscyplinie wyraźnym sygnałem zmiany jej przedmiotu, przy czym dążność do zrównania się z poziomem najbardziej banalnej komunikacji w celu przy­ stosowania się do nowych zadań stawianych technice jest zapewne odpowiedzialna za dość ponury bilans jej wyników, jaki kreślą najbar­ dziej przenikliwi.21 Jak mówienie miałoby wyczerpać sens mówienia, albo, ujmując w terminach pozytywis­ tycznego logicyzmu z Oksfordu, znaczenie zna­ czenia, — jeśli nie aktem, który je rodzi? Toteż Goetheańskie odwrócenie jego obecności u źró­ deł wszystkiego: „Na początku było działanie”, odwraca się raz jeszcze: to słowo było na począt­ 21 Zob. zwłaszcza C.I. Oberndorf, Unsatisfactory results of psychoanalytic therapy, „Psychoanalytical Quarterly”, 19, s. 393^407.

II. Symbol i mowa jako struktura...

65

ku, i my żyjemy w tym, co stworzyło, chociaż działanie naszego umysłu kontynuuje dzieło stworzenia wciąż je odnawiając. I możemy po­ wrócić do tego działania jedynie pozwalając, by nas pchało wciąż naprzód. Gdy sami spróbujemy tego powrotu, bę­ dziemy wiedzieć, że to jest jego droga.

Nikt nie może ignorować prawa: ta prze­ pisana z Kodeksu formuła jest humorystyczna, wyraża jednak prawdę, na której opiera się i któ­ rą potwierdza nasze doświadczenie. Prawa nie ignoruje żaden człowiek, ponieważ prawo czło­ wieka to prawo mowy, odkąd pierwsze rozpo­ znawcze słowa kierowały pierwszymi darami, aż trzeba było wstrętnych Danaów przybywających i uciekających morzem, aby ludzie nauczyli się bać oszukańczych słów i zdradzieckich darów. Przedtem, dla spokojnych Argonautów, łączą­ cych węzłami symbolicznego handlu wysepki wspólnoty, te dary, ich dokonanie i ich przed­ mioty, ich potraktowanie jako znaków, a nawet ich wyrób, są tak włączone w mówienie, że na ich oznaczenie używa się jego nazwy.22 Czy od tych darów, czy od rozpoznaw­ czych słów, które dają im ich zbawczą nonsensowność, zaczyna się mowa oraz prawo? Te dary bowiem są już symbolami, przez to, że symbol 22 Zob. zwłaszcza M. Leenhardt, Do Kamo, rozdz. IX i X.

66

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

znaczy pakt, i że one (dary) są najpierw znaczą­ cymi paktu, który ustanawiają jako znaczone: widać to dobrze w tym, że przedmioty wymia­ ny symbolicznej — wazy nigdy nie napełniane, tarcze zbyt ciężkie by je nosić, bukiety, które uschną, piki wbijane w ziemię, są celowo bez­ użyteczne albo też zbyteczne przez swoją ob­ fitość. Czy ta neutralizacja znaczącego to wszyst­ ko w naturze mowy? Gdyby tak było, znaleziono by jej zaczątki na przykład u rybitw w czasie godów, zmaterializowane w rybie, którą podają sobie z dzioba do dzioba, zaś etolodzy, jeśli wraz z nimi dostrzegać w tym narzędzie aktywizacji grupy, które byłoby ekwiwalentem święta, mieli­ by pełną podstawę, aby rozpoznać tu symbol. Jak widać, nie cofamy się przed poszuki­ waniem początków zachowania symbolicznego poza sferą ludzką. Ale nie pójdziemy z pewnością drogą opracowania kwestii znaku, na którą, po tylu innych, wkracza p. Jules H. Massermann,23 chociaż zatrzymamy się przy niej przez chwilę, nie tylko ze względu na rezolutny ton użyty przez niego w określeniu swoich kroków, ale dzięki przyjęciu przez redaktorów naszego ofic­ jalnego periodyku, który zgodnie z tradycją za­ pożyczoną z biur pośrednictwa pracy nigdy nie 21 Jules H. Massermann, language, behavior and dyna­ mie psychiatry, „International Journal of Psychoanalysis”, 1944, 1-2, s. 1-8.

II. Symbol i mowa jako struktura...

67

pomija niczego, co mogłoby dostarczyć naszej dyscyplinie „dobrych referencji”. Pomyślcie tylko, człowiek, który eks-pe-ry-men-tal-nie wywołał nerwicę u psa przywią­ zanego do stołu, i jak pomysłowo: dzwonek, talerz mięsa przez ten dzwonek oznajmiany, i — talerz kartofli zjawiający się nie w porę, darujmy sobie resztę. On nie da się nabrać, przynajmniej sam nas o tym zapewnia, na, jak się wyraża, przydługie rozstrząsania, jakie filozofo­ wie poświęcili problemowi mowy. On schwyci go dla was za gardło. Wyobraźcie sobie, że mądrym warunko­ waniem odruchów uzyskuje się u szopa-pracza to, że kieruje się do spiżarni, kiedy pokaże mu się kartę, z której można przeczytać jego jadłospis. Nie mówi się nam, czy podano ceny, ale dodaje ten przekonujący szczegół, że rozczarowany ob­ sługą szop wraca i drze za wiele obiecującą kartę, jak z listami niewiernego postąpiłaby rozzłosz­ czona kochanka (sic). Takie jest jedno z przęseł mostu, który autor buduje między sygnałem a symbolem. Dro­ ga to dwukierunkowa, i kiedy się wraca, można obejrzeć nie mniejsze dzieła sztuki. Jeśli bowiem u człowieka skojarzycie z błyskiem ostrego światła w oczy dźwięk dzwonka, a potem dzwonienie z wydaniem roz­ kazu: „zwęź” (po angielsku contract), sprawicie, że podmiot, sam wypowiadając rozkaz, wyszeptując go, i wreszcie przywołując tylko w myśli,

68

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

uzyskuje zwężenie swojej źrenicy, czyli reakcję systemu zwanego autonomicznym, gdyż zazwy­ czaj niedostępnego dla efektów intencjonalnych. Tak właśnie p. Hudgins, jeśli wierzyć naszemu autorowi, „wytworzył u grupy podmiotów wyso­ ce zindywidualizowaną konfigurację afinicznych i trzewiowych reakcji na idea-symbol «contract»-, reakcja dałaby się odnieść poprzez szczególne doświadczenia badanych do źródła pozornie od­ ległego, a w rzeczywistości zasadniczo fizjologi­ cznego: w danym przykładzie po prostu do ochrony siatkówki przed nadmiernym świat­ łem”. I konkluzja autora: „Znaczenie podobnych doświadczeń dla badań psychosomatycznych i lingwistycznych jest dostatecznie duże nawet bez dalszych opracowań”. My jednak bylibyśmy ciekawi wiadomo­ ści, czy tak wyuczone podmioty reagują również na wypowiedzenie tego samego słowa w wyraże­ niach: marriage contract, bridge-contract, breach of contract, albo stopniowo redukowanego aż do wypowiedzenia tylko pierwszej sylaby: contract, contrac, contra, contr... Próba kontrolna wyma­ gana w ścisłej metodzie naukowej narzuca się tutaj sama, gdy czytelnik francuski mruczy sobie pod nosem tę sylabę eon, chociaż nie był pod­ dany innemu warunkowaniu poza ostrym świat­ łem rzuconym na problem przez p. Jules H. Massermanna. Zapytalibyśmy wówczas tego ostatniego, czy sprawa skutków obserwowanych u podmiotów uwarunkowanych wciąż wydaje

II. Symbol i mowa jako struktura...

69

mu się dostatecznie dopracowana. Bo albo te skutki już nie powstaną, pokazując tym samym, że nie zależą, nawet warunkowo, od semantemu, albo powstawałyby w dalszym ciągu, zmuszając do pytania o jego granice. Inaczej mówiąc, doszłoby do ujawnienia w samym narzędziu słowa różnicy pomiędzy znaczącym i znaczonym, tak beztrosko zatartej przez autora w terminie idea-symbol. I nie po­ trzebując badań reakcji podmiotów uwarunko­ wanych na ręzkaz don't contract, czy na całą koniugację czasownika to contract, moglibyśmy zwrócić uwagę autora na fakt, że tym, co określa jako przynależny mowie każdy element języka, jest to, że dla wszystkich użytkowników tego języka odróżnia się jako taki w możliwym zbio­ rze utworzonym z elementów homologicznych. Wynika stąd, że swoiste efekty tego ele­ mentu mowy związane są z istnieniem owego zbioru, przed możliwym związkiem z jakimkol­ wiek osobistym doświadczeniem podmiotu. I że rozpatrywać ten drugi związek bez żadnego odnie­ sienia do pierwszego oznacza po prostu zanego­ wanie w tym elemencie funkcji właściwej mowie. Przypomnienie tych pierwszych zasad oszczędziłoby, być może, naszemu autorowi nie­ słychanie naiwnego odkrywania dosłownych od­ powiedników kategorii gramatyki z czasów jego dzieciństwa w relacjach rzeczywistości. Ten pomnik naiwności, zresztą z rodzaju nader rozpowszechnionych w tych dziedzinach,

7Q

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

nie byłby wart tylu starań, gdyby nie był dziełem psychoanalityka, czy raczej kogoś, kto jakby przypadkiem łączy z psychoanalizą wszystko, co z rzeczy powstałych za sprawą pewnej w niej tendencji, a mianowicie teorii ego i techniki analizy obron, jest najbardziej sprzeczne z do­ świadczeniem freudowskim, ukazując nam tym samym a contrario spójność zdrowej koncepcji mowy z podtrzymaniem tego doświadczenia. Odkrycie Freuda jest bowiem odkryciem w natu­ rze człowieka pola skutków relacji pomiędzy człowiekiem a porządkiem symbolicznym i od­ niesienia sensu tych relacji do najbardziej rady­ kalnych instancji symbolizacji w bycie. Pomijanie porządku symbolicznego jest skazaniem odkrycia na zapomnienie, doświadczenia na ruinę. Twierdzimy, i nie da się tego naszego stwierdzenia oddzielić od powagi naszej wypo­ wiedzi, że pojawienie się szopa-pracza w fotelu, na który nieśmiałość Freuda, jeśli wierzyć nasze­ mu autorowi, skazała analityka, umieszczając go w dodatku za kanapą, jest lepsze, niż posadzenie tam uczonego, który o mowie i mówieniu mówi takie rzeczy. Bo szop-pracz przynajmniej, dzięki Jacques’owi Prevertowi („Jeden kamień, dwa domy, trzy ruiny, czterej grabarze, jeden ogród, kwiaty i jeden szop-pracz”), wszedł na zawsze do po­ etyckiego bestiariusza i uczestniczy jako taki, swoją istotą, w wysokiej funkcji symbolu, zaś istota nam podobna, która naucza w ten sposób

U. Symbol i mowa jako struktura...

71

systematycznego nieuznawania tej funkcji, odłącza się od wszystkiego, co może ona powołać do istnienia. Toteż sprawa miejsca, które należy się temu naszemu bliźniemu w klasyfikacji przyrodni­ czej, wydawałaby się nam tylko nie związanym z tematem humanizmem, gdyby jego dyskurs, napotykając technikę mówienia, o którą się trosz­ czymy, nie okazywał się zbyt płodny chociażby w rodzeniu bezpłodnych potworów. Niech będzie zatem wiadome, skoro jest on również dumny z lekceważenia zarzutu antropomorfizmu, że to jest ostatni termin, jakiego użylibyśmy by powiedzieć, że ze swojej osoby czyni on miarę wszystkich rzeczy. Wróćmy do naszego przedmiotu symboli­ cznego, nader gęstego w swojej materii, chociaż stracił ciężar użytkowy, zarazem jego nieważki sens spowoduje przesunięcia o pewnej wadze. Więc czy to wraz z nim mamy prawo i mowę? Zapewne, jeszcze nie. Bo nawet gdyby pojawił się wśród rybitw jakiś przywódca kolonii który połykając sym­ boliczną rybę z rozdziawionego dzioba innych rybitw, rozpoczyna ów wyzysk rybitwy przez rybitwę, o czym chcielibyśmy pewnego dnia po­ fantazjować; nie wystarczy to wcale do odtwo­ rzenia wśród nich tej bajkowej historii, obrazu naszej, w której uskrzydlona epopeja więzi nas na Wyspie Pingwinów, i trzeba by jeszcze czegoś, aby powstał świat „urybitwiony”. To coś dopełnia symbol, by zrodziła się z niego mowa. Aby przedmiot symboliczny,

72

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

uwolniony od używania go, stał się słowem uwolnionym od hic et nunc, trzeba nie różnicy jakości tworzywa lub dźwięku, ale różnicy w sposobie bycia, teraz polegającej na znikaniu, dzięki czemu symbol osiąga stałość pojęcia. Za sprawą słowa, które jest już obecnoś­ cią uczynioną z nieobecności, sama nieobecność mogła zostać nazwana w tej chwili początku, której nieustanne odtwarzanie geniusz Freuda uchwycił w zabawie dziecka. I z tej modulowanej pary obecności i nieobecności — takiej, że wy­ starczy aby ją stworzyć śladu na piasku prostej kreski lub przerwanej kreski mantycznego Kwa w Chinach — rodzi się świat sensu języka, a w nim układa się świat rzeczy. Z tego, co ucieleśnia się jedynie jako ślad nicości i w związku z tym posiada niezniszczalną podporę, z pojęcia, ocalającego trwanie tego, co przemija, rodzi się rzecz. Nie wystarczy bowiem powiedzieć, że pojęcie to rzecz sama; tego, wbrew szkole, potrafi dowieść i dziecko. To świat słów stwarza świat rzeczy, zrazu pomieszanych w hic et nunc stającej się całości, świat słów oddaje swój konkretny byt ich istocie, tak jak daje wszędzie: swoje miejsce, temu, co jest od zawsze: eę aei Człowiek więc mówi, ale mówi dlatego, że symbol uczynił go człowiekiem. Chociaż prze­ obfite dary witają cudzoziemca, który dał się poznać, życie naturalnych grup tworzących

II. Symbol i mowa jako struktura...

73

wspólnotę podporządkowane jest regułom za­ wierania małżeństw, określającym kierunek, w jakim dokonuje się wymiana kobiet oraz wza­ jemne świadczenia przewidziane powinowact­ wem: jak mówi przysłowie Sironga, „powinowa­ ty jest udem słonia”. Zawieraniem małżeństwa kieruje porządek preferencyjny, którego prawo, implikujące nazwy pokrewieństwa, jest dla gru­ py, podobnie jak mowa, imperatywne w swoich formach, lecz nieświadome w swojej strukturze. W tej strukturze, której harmonijność lub konfliktowość określa wymianę ograniczoną lub uogólnioną, rozróżniane w niej przez etnologa, zdumiony teoretyk odnajduje całą logikę kombinatoryczną: tak więc, prawa liczby, czyli naj­ czystszego symbolu, okazują się być immanentne pierwotnemu symbolizmowi. W każdym razie bogactwo form, w jakich przejawiają się struk­ tury nazywane elementarnymi, pozwala te prawa w nich odczytać. To zaś każę nam myśleć, że, być może, tylko nasza nieświadomość ich stałości pozwala nam wierzyć w swobodę wyboru w stru­ kturach małżeństwa zwanych złożonymi, któ­ rych prawu podlegamy w naszym życiu. Jeżeli już dane statystyczne pozwalają dostrzec, że ko­ rzystanie ze swobody wyboru nie oznacza przy­ padkowości, to dlatego, że pewna logika subiek­ tywna ukierunkowuje skutki tej swobody. Z tego też względu kompleks Edypa, któ­ rego znaczenie rozciąga się zawsze na cale pole naszego doświadczenia, będzie, w naszym wywo­

74

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

dzie, określał granice ujmowania subiektywności przez naszą dyscyplinę: to mianowicie, co pod­ miot może poznać ze swego nieświadomego uczestnictwa w dynamice złożonych struktur małżeństwa, potwierdzając we własnej egzysten­ cji skutki symboliczne dążenia do kazirodztwa ujawniającego się od chwili zaistnienia wspólno­ ty uniwersalnej. Prawem pierwotnym jest zatem prawo, które, regulując małżeństwo, nakłada królestwo kultury na królestwo natury poddane prawu spółkowania. Zakaz kazirodztwa stanowi tu je­ dynie oś subiektywną, obnażoną przez nowo­ żytną dążność aby zredukować do matki i siostry zestaw obiektów zakazanych dla podmiotu, co jeszcze nie znaczy, by poza tym panowała pełna swoboda. Prawo to można z uzasadnieniem trak­ tować jako identyczne z porządkiem mowy. Żad­ na władza bowiem nie jest w stanie bez nazw określających pokrewieństwo wprowadzić po­ rządku pierwszeństw i tabu, wiążących i splatają­ cych poprzez pokolenia nić rodowodów. A po­ mieszanie pokoleń w Biblii i we wszystkich tra­ dycyjnych prawach jest przeklęte jako abomina­ cja słowa i rozpacz grzesznika. Wiemy w istocie, jakie spustoszenia do­ chodzące do rozpadu osobowości podmiotu mo­ że wywołać sfałszowana filiacja, kiedy otoczenie zmusza do podtrzymywania kłamstwa. Mogą być nie mniejsze, kiedy mężczyzna żeni się z mat­

II. Symbol i mowa jako struktura...

75

ką kobiety, z którą ma już syna; ten ostatni będzie bratem urodzonego w tym związku dziec­ ka, będącego też jego wujem, bo bratem matki. A jeśli w dodatku — a przypadek nie został zmyślony — zostanie adoptowanym synem współczującej córki swego ojca z jego poprzed­ niego małżeństwa, to wtedy okaże się jeszcze przyrodnim bratem swojej nowej matki; możemy sobie wyobrazić, w jakim zamęcie uczuć będzie witał narodziny nowego dziecka, które w tej powtórzonej sytuacji będzie zarazem bratem i siostrzeńcem. Również zwykłe przesunięcie w pokole­ niach, powstające kiedy w drugim małżeństwie ojca rodzi się późne dziecko, zaś młoda matka jest rówieśnicą jego starszego brata, może wywo­ ływać podobne destrukcyjne skutki; wiemy, że taki był przypadek samego Freuda. Owa funkcja identyfikacji symbolicznej, która sprawia, że człowiek pierwotny uważa się za reinkarnację przodka o tym samym imieniu, i nawet u człowieka współczesnego określa cyk­ liczną powtarzalność charakterów, wywołuje u podmiotów podlegającym tym sprzecznościom relacji ojcowskiej rozpad struktury edypowej, w którym trzeba upatrywać stałe źródło pato­ gennych skutków związanych z identyfikacją. Nawet faktycznie reprezentowana przez jedną osobę, funkcja ojcowska skupia w sobie relacje wyobrażeniowe i realne, zawsze mniej lub bar­ dziej nieadekwatne w stosunku do relacji sym­

76

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

bolicznej, która w istocie funkcję tę z natury rzeczy ustanawia. To imię ojca powinniśmy uznać za podsta­ wę funkcji symbolicznej, która od zarania historii identyfikuje jego osobę z figurą prawa. Koncepcja ta pozwala nam jasno odróżnić w analizie przypad­ ku skutki nieświadome tej funkcji od relacji narcystycznych, albo relacji realnych, jakie wiążą podmiot z obrazem i działaniem osoby, która ucieleśnia ją, i wynika z tego pewien sposób rozumienia, który ma wpływ na samo prowadzenie naszych interwencji. Praktyka potwierdziła nam, jak również uczniom, których wprowadziliśmy w tę metodę, płodność koncepcji. Mieliśmy często okazję podczas superwizji, lub w przypadkach, o których byliśmy informowani, podkreślić szkod­ liwe niejasności, jakie powoduje jej nieuznawanie. Zatem to moc słowa utrzymuje ruch „Wielkiego Długu”, którego ekonomię Rabelais, za pomocą słynnej metafory, rozszerza aż do gwiazd. I nie będziemy zaskoczeni, że rozdział, w którym dokonując makaronicznej inwersji nazw pokrewieństwa,24 autor prezentuje nam antycypację odkryć antropologicznych, ujawnia w nim dar jasnowidzenia ludzkiej tajemnicy, którą próbujemy tutaj rozświetlić. Utożsamiany z sakralnym hau albo z wszechobecnym mana, ten nienaruszalny Dług 24 F. Rabelais, Gargantua i Pantagruel, Księga III, rozdz. III i IV, Księga IV, rozdz. IX.

//. Symbol i mowa jako struktura...

77

jest gwarancją, że podróż, w którą wysyłane są kobiety i dobra, przywiedzie poprzez niezawod­ ny cykl do punktu wyjścia inne kobiety i inne dobra; jedne i drugie są nośnikami tego samego elementu: symbolu zero, mówi Lévi-Strauss, sprowadzając do formy znaku algebraicznego moc mówienia. Zycie człowieka otaczane jest siecią sym­ boli tak wszechogarniającą, że to one łączą, zanim przyjdzie na świat, tych, co mają go zrodzić „kością i ciałem”, one przynoszą przy narodzinach, z darami gwiazd albo wróżek, zarys jego losu, dają słowa, które zrobią zeń wiernego albo wiarołomcę, stanowią prawo aktów, które pójdą za nim nawet tam, gdzie go jeszcze nie ma, nawet poza jego śmierć, to za ich sprawą jego koniec znajduje sens na sądzie ostatecznym, gdzie słowo rozgrzesza jego bycie lub potępia, — chyba że zdobędzie się na subiektywne urze­ czywistnienie bycia-ku-śmierci. Oto niewola i wielkość, w których żyjący by przepadł, gdyby pragnienie nie chroniło jego udziału w interferencjach i pulsowaniach, sku­ piających się w nim za sprawą cyklów mowy, kiedy dołącza się zmieszanie języków, a rozkazy w konfliktach drążących uniwersalne dzieło są wzajemnie sprzeczne. Lecz samo to pragnienie, jeśli ma być w człowieku zaspokojone, wymaga uznania: dzię­ ki zgodzie osiągniętej w mówieniu, albo w walce o prestiż, w symbolu albo w wyobrażeniu.

78

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

Stawką psychoanalizy jest pojawienie się w podmiocie tej małej cząstki rzeczywistości, którą pragnienie w nim podtrzymuje w obliczu konfliktów symbolicznych i fiksacji wyobraże­ niowych jako środek do ich pogodzenia, a naszą drogą jest doświadczenie intersubiektywne, w którym to pragnienie daje się rozpoznać. Widzimy zatem, że chodzi o problem stosunków pomiędzy mówieniem i mową w pod­ miocie. W charakterystyce tych stosunków nasza dziedzina natrafia na trzy paradoksy. W przypadku obłędu, niezależnie od jego natury, musimy rozpoznać, z jednej strony, nega­ tywną wolność charakteryzującą mówienie, któ­ re wyrzekło się szukania uznania, a więc to, co nazywamy przeszkodą w przeniesieniu, zaś z drugiej strony, swoiste ukształtowanie uroje­ niowego majaczenia, które, — fabulacyjne, fan­ tastyczne lub kosmologiczne, — interpretacyjne, roszczeniowe lub idealistyczne, — obiektywizuje podmiot w mowie pozbawionej dialektyki.25 Nieobecność mówienia przejawia się w stereotypiach dyskursu, kiedy podmiot, rzec można, nie mówi, lecz jest mówiony: rozpoznajemy w nich skamieniałe formy symboli nie­ świadomego, które obok zabalsamowanych form 25 Aforyzm Lichtenberga: „Szaleniec, który wyobraża sobie, że jest księciem, różni się od księcia tym tylko, że ten pierwszy jest księciem negatywnym, drugi zaś szaleńcem negatywnym. Jeśli nie uwzględnić ich znaku, są podobni”.

//. Symbol i mowa jako struktura,..

79

mitów w naszych wypisach mają miejsce w histo­ rii naturalnej tych symboli. Lecz błędem byłoby stwierdzenie, że podmiot je przyjmuje: opór w ićh uznaniu jest nie mniejszy niż w nerwicach, gdy podmiot jest skłaniany do takiego uznania przez próbę kuracji. Zauważmy przy okazji, że należałoby od­ naleźć w przestrzeni społecznej miejsca, które kultura wyznaczyła takim podmiotem, zwłaszcza przy powoływaniu do służb społecznych związa­ nych z mową, nie jest bowiem nieprawdopodob­ ne, że chodzi tu o jeden z czynników narażają­ cych zwłaszcza te podmioty na skutki zerwania spowodowanego sprzecznościami w symbolice charakterystycznymi dla złożonych struktur cy­ wilizacyjnych. Drugi przypadek stanowi uprzywilejowa­ ne pole w odkryciach psychoanalizy: myślimy o symptomach, zahamowaniu i lęku w ich eko­ nomii konstytutywnej dla różnych nerwic. Mówienie jest tutaj wygnane z konkret­ nego dyskursu porządkującego świadomość, znajduje jednak dla siebie nośnik albo w natural­ nych funkcjach podmiotu, o ile jakaś trudność organiczna wprowadzi w nie ów rozziew pomię­ dzy jednostkowym byciem podmiotu a jego esen­ cją, który czyni z choroby wprowadzenie do egzystencji podmiotu tego, co żyje,26 — albo 26 Aby uzyskać natychmiast subiektywne potwierdzenie tej uwagi Hegla, trzeba było zobaczyć podczas niedawnej

80

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

w obrazach, które na granicy Umwelt i Innen­ welt określają ich wzajemne ustrukturowanie. Symptom jest tutaj znaczącym pewnego znaczonego, wypartego ze świadomości podmio­ tu. Symbol pisany na piasku ciała i na zasłonie Maji, ma on wspólną z mową cechę semantycz­ nej dwuznaczności, którą podkreślaliśmy, mó­ wiąc o jego powstawaniu. Zarazem jest to w pełni funkcjonujące mówienie, dopuszcza bowiem dyskurs innego do tajemnicy swego szyfru. Właśnie odszyfrowując to mówienie, Freud odkrył pierwotny język symboli,27*wciąż żywy w cierpieniu człowieka cywilizowanego (Das Unbehagen in der Kultur).2H Hieroglify histerii, tarcze herbowe fobii, labirynty Zwangsneurose, — zaklęcia impotencji, zagadki zahamowania, wyrocznie lęku, — mó­ wiący oręż charakteru,29 piętna samokarania, przebrania perwersji, — takie są hermetyzmy, które otwiera nasza egzegeza, dwuznaczności, epidemii ślepego królika pośrodku szosy, podnoszącego ku zachodowi słońca pustkę swego widzenia zmienioną w spo­ jrzenie: byl ludzki aż do tragizmu. 27 Linijki supra i infra pokazują znaczenie, jakie wiążemy z tym terminem. 2H 1930; Gesammelte Werke, t. XIV; Kultura jako źródło cierpień, przełożył Jerzy Prokopiuk, opracował Robert Re­ szke, Wydawnictwo KR, Warszawa 1995. [Przyp. wyd. poi] 29 Błąd Reicha, do którego jeszcze powrócimy, sprawił, że wziął on emblematy za pancerz.

II. Symbol i mowa jako struktura...

81

które rozdziela nasze wezwanie, chytrości, które rozgrzesza nasza dialektyka; tak dokonuje się wyzwolenie uwięzionego sensu, od ujawnienia palimpsestu do słowa rozwiązującego zagadkę i do słów przebaczenia. Trzecim paradoksem stosunku pomiędzy mową a mówieniem jest paradoks podmiotu gubiącego swój sens w obiektywizacjach dyskur­ su. Jakkolwiek metafizyczne wydawałoby się to określenie, nie możemy nie zauważyć pierwszo­ planowej obecności tego paradoksu w naszym doświadczeniu. Chodzi bowiem o najgłębszą alienację podmiotu w cywilizacji naukowej, i z nią mamy do czynienia, kiedy podmiot za­ czyna mówić nam o sobie: aby całkowicie ją przezwyciężyć, analiza powinna być prowadzona do końca, do osiągnięcia mądrości. Szukając wzorcowej formuły wspomnia­ nej alienacji, nie znajdziemy właściwszego terenu niż uzus potocznego dyskursu, zwracając uwagę na to, że „ce suis-je” [to jestem jaj z czasów Villona zostało odwrócone w „c’est moi” [to jest ego] człowieka nowożytnego. Ego człowieka nowożytnego uzyskało swoją formę, wskazaliśmy na to przy innej oka­ zji, w dialektycznym impasie pięknej duszy, któ­ ra nie rozpoznaje racji własnego bycia w demas­ kowanym przez siebie nieładzie świata. Podmiot otrzymuje jednak szansę wyjścia z tego impasu, zmieniającego dyskurs podmiotu w majaczenie. Może w sposób przekonujący

82

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

włączyć się w komunikację we wspólnym dzie­ le nauki i w pracach, które nauka każę podjąć w cywilizacji powszechnej; komunikacja ta bę­ dzie skuteczna w ramach niesłychanej obiek­ tywizacji narzucanej przez naukę, i pozwoli mu zapomnieć o subiektywności. Będzie więc się efektywnie przyczyniał do wspólnego dzieła w swojej codziennej pracy, a czas wolny wype­ łni wszystkimi rozrywkami szczodrej pod tym względem kultury, które, od powieści krymina­ lnej po wspomnienia historyczne, od wykła­ dów upowszechniających wiedzę po ortopedię relacji grupowych, dostarcza mu potrzebnych środków, aby zapomniał o swojej egzystencji i swojej śmierci, i włączony w fałszywą komu­ nikację przestał uznawać odrębny sens włas­ nego życia. Gdyby podmiot nie odnajdował w regre­ sji, często doprowadzanej aż do stadium lustra, przestrzeni stadionu, czy sceny, gdzie jego ego zamyka swoje wyobrażeniowe wyczyny, nie by­ łoby zgoła żadnych dających się określić granic dla łatwowierności, w jaką musi popaść w tej sytuacji. To właśnie czyni czymś tak przerażają­ cym naszą odpowiedzialność, kiedy dajemy mu, poprzez mityczne manipulacje naszej doktryny, dodatkową okazję do wyobcowania się, chociaż­ by w trójcę rozpadającą się na ego, superego i id. To tutaj mur mowy przeciwstawia się mówieniu, zaś przestrogi przed werbalizmem, będące stałym tematem dyskursu człowieka „no­

II. Symbol i mowa jako struktura...

83

rmalnego” w naszej kulturze, tylko zwiększają jego grubość. Nie byłoby czymś jałowym zmierzenie tej grubości statystycznie określoną ilością kilogra­ mów zadrukowanego papieru, kilometrów row­ ków w płytach, godzin audycji radiowych, które wspomniana kultura wytwarza na głowę mieszkań­ ca w strefach A, B i C swego zasięgu. Byłby to ładny przedmiot badań dla naszych organizacji kultural­ nych, zobaczono by dzięki nim, że problem mowy nie zawiera się całkowicie w zwojach mózgowych, które w jednostce są odbiciem używania mowy.

We are the hollow men We are the stuffed men Leaning together Headpiece filled with straw, Alas!w i ciąg dalszy. Podobieństwo tej sytuacji do alienacji w obłędzie, jeśli tylko nasza formuła, że podmiot wtedy nie mówi, lecz jest mówiony, jest słuszna, wynika ściśle z wymogu mówienia prawdy, który psychoanaliza zakłada. Gdyby to wynikanie, do10 T.S. Eliot, Wydrtfżetti ludzie. W przekładzie Czesława Miłosza: „My, wydrążeni ludzie My, chochołowi ludzie Razem się kolyszemy Głowy napełnia nam słoma.” [Przyp. tłum. W.G.]

84

Funkcja i pole tnoury i mówienia w psychoanalizie

prowadzające do skrajności paradoksy, z których budujemy niniejsze rozważania, miało być skie­ rowane przeciwko zdrowemu rozumowi perspe­ ktywy psychoanalitycznej uznalibyśmy obiekcję za trafną, ale potwierdzającą zarazem nasze sta­ nowisko: a to przez dialektyczny powrót, dla którego nie zabrakłoby nam poważnych patro­ nów, poczynając od heglowskiej demaskacji „fi­ lozofii czaszki”, i zatrzymując się na przestrodze Pascala, która rozbrzmiewa od początków histo­ rycznej ery „ego” tymi słowami: „Ludzie są tak nieodzownie szaleni, iż nie być szalonym znaczy­ łoby być szalonym inną sztuczką szaleństwa”. Nie oznacza to, iżby nasza kultura prze­ bywała w ciemnościach, zewnętrznych wobec twórczej subiektywności. Przeciwnie, ta ostatnia nie przestawała walczyć o odnowienie nigdy nie zgasłej mocy symboli w rodzącej je międzyludz­ kiej wymianie. Zdawać sprawę z tego, jak mała liczba podmiotów podtrzymuje tę twórczość, znaczyło­ by ulegać romantycznej perspektywie porówny­ wania rzeczy nieporównywalnych. Jest faktem, że ta subiektywność, w jakiej by się nie pojawiła dziedzinie, matematycznej, politycznej, religij­ nej, nawet w reklamie, nadal ożywia całość ludz­ kiej aktywności. Inne spojrzenie, bez wątpienia równie iluzoryczne, kazałoby nam podkreślić cechę przeciwstawną: że charakter symboliczny tej twórczej subiektywności nigdy nie był bar­ dziej widoczny. Jest ironią rewolucji, że rodzi się

U. Symbol i mowa jako struktura...

85

z nich władza tym bardziej absolutna w sposobie jej sprawowania, nie dlatego, że jak się mówi, ma być bardziej anonimowa, lecz dlatego, że w wię­ kszym stopniu sprowadza się do oznaczających ją słów. I z drugiej strony, siła kościołów, bardziej niż kiedykolwiek, mieści się w mowie, którą umiały podtrzymać: instancja, trzeba to powie­ dzieć, którą Freud w artykule zawierającym za­ rys tego, co nazwiemy subiektywnościami zbio­ rowymi Kościoła i Armii, pozostawił w cieniu. Psychoanaliza odegrała pewną rolę w kie­ rowaniu współczesną subiektywnością, ale nie może utrzymać tej roli, jeśli nie powiąże jej ze zmianami w nauce, które rzucają na nią nowe światło. Mamy tutaj problem podstaw, które po­ winny zapewnić naszej dyscyplinie należne jej miejsce wśród nauk: problem formalizacji, który zaczęto stawiać w sposób nader nieszczęśliwy. Wydaje się bowiem, że powtórnie opano­ wani uległością wobec ducha medycyny, w nie­ zbędnej opozycji do którego psychoanaliza prze­ cież powstała, usiłujemy, chociaż z półwieko­ wym opóźnieniem, włączyć się w przemiany nauk, korzystając z jej przykładu. Wynika stąd abstrakcyjna obiektywizacja naszego doświadczenia według fikcyjnych, wręcz symulowanych zasad metody eksperymentalnej: jest to konsekwencja przesądów, z których musimy oczyścić nasze pole, skoro chcemy je upra­ wiać w zgodzie z jego samoistną strukturą.

86

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

Jest rzeczą zadziwiającą, że będąc prak­ tykami funkcji symbolicznej wzdragaliśmy się przed jej zgłębieniem, aż przestaliśmy uznawać, że właśnie ona umieszcza nas w sercu przemian, które tworzą nowy porządek nauk, stawiając na nowo problem antropologii. Ten nowy porządek nie oznacza nic inne­ go, jak tylko powrót do pojęcia nauki prawdziwej, które ma istotne uzasadnienia, wpisane w tradycję wywodzącą się z Teajteta. Pojęcie to uległo, jak wiadomo, degradacji w przewrocie pozytywistycz­ nym, który czyniąc nauki humanistyczne zwień­ czeniem gmachu nauk eksperymentalnych, w rze­ czywistości podporządkował je im. W takiej zde­ gradowanej postaci pojęcie nauki „prawdziwej”, bo eksperymentalnej, wiąże się z błędnym poglą­ dem na historię nauki, opartym na prestiżu rozwo­ ju doświadczenia w stronę większej specjalizacji. Dzisiaj jednak nauki koniekturalne, po­ wracając do tradycyjnego pojęcia nauki, każą nam zrewidować klasyfikację nauk rodem z XIX wieku w kierunku, który jasno wskazują najbar­ dziej przenikliwe umysły. Trzeba tylko śledzić konkretną ewolucję dyscyplin, żeby się o tym przekonać. Lingwistyka może tutaj służyć nam za przewodniczkę, taka bowiem jest jej rola w awangardzie współczesnej antropologii, i to nie może nas pozostawić obojętnymi. Forma matematyzacji, którą uzyskuje od­ krycie fonemu jako funkcji opozycyjnych par

II. Symbol i mowa jako struktura...

87

zbudowanych z najmniejszych uchwytnych ele­ mentów różnicujących semantyki, prowadzi nas do samych podstaw tego, co ostatnia doktryna Freuda, zwracając uwagę na samogłoskowe konotowanie obecności i nieobecności, określa ja­ ko subiektywne źródła funkcji symbolicznej. A redukcja każdego języka do niewiel­ kiego zestawu owych opozycji fonematycznych, rozpoczynająca równie rygorystyczną formali­ zację jego najbardziej rozbudowanych morfemów, pozwala nam myśleć o precyzyjnym ujęciu naszego pola. Biorąc od lingwistyki wyposażenie po­ winniśmy znaleźć w niej nasze incydencje, jak czyni to już znajdująca się na linii równoległej do nas etnografia, kiedy odszyfrowuje mity w synchronii ich mitemów. Czyż nie jest dość wyraźne, że Lévi-Strauss, sugerując implikacje struktur języ­ kowych i tej części praw społecznych, która rządzi zawieraniem małżeństw i pokrewieńst­ wem, zdobywa już ten sam teren, na którym Freud sytuuje nieświadome?’1 Jest zatem niemożliwe, aby nie uczynić ogólnej teorii symbolu osią nowej klasyfikacji nauk, przywracającej naukom o człowieku ich centralne miejsce nauk o subiektywności. Wska31 Claude Lévi-Strauss, Language and the analysis of social laws, „American anthropologist”, t. 53, nr 2, april-june 1951, s. 155-163.

88

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

żerny zasadę tych nauk, pamiętając, że wciąż domaga się ona dalszego opracowania. Funkcja symboliczna ukazuje się jako po­ dwójny ruch w podmiocie: człowiek czyni przed­ miot ze swojego działania, ale w odpowiednim czasie przywraca działaniu jego fundacyjne miej­ sce. Na tej dwuznaczności, która działa w każdej chwili, opiera się cały postęp funkcji polegającej na alternacji działania i poznania.’2 Oto przykłady wzięte, pierwszy, ze szkol­ nej ławy, drugi, z rejestru najbardziej palących problemów naszych czasów: — pierwszy, matematyczny: w fazie pierwszej, człowiek obiektywizuje w postaci dwu liczb głównych dwa zbiory przedmiotów, które policzył, — w fazie drugiej dokonuje na tych liczbach aktu ich dodania (por. przykład przytoczony przez Kanta we wprowadzeniu do estetyki transcendentalnej, § IV w drugim wydaniu Krytyki czystego rozumu); — drugi, historyczny: pierwsza faza, w naszym społeczeństwie człowiek zatrudniony przy produkcji zalicza siebie do proletariatu, — faza druga: w imię tej przynależności uczestniczy w strajku powszechnym. Jeśli narzucają się nam te dwa przykłady pochodzące z obszarów najbardziej skontrastowanych w wymiarze konkretu: coraz bardziej 32 Cztery ostatnie akapity napisane na nowo (1966).

//. Symbol i mowa jako struktura...

89

dostępnej gry prawa matematycznego i miedzia­ nego czoła kapitalistycznego wyzysku, to chociaż wydają się pochodzić z daleka, ich skutki skła­ dają się na nasze przetrwanie, gdy krzyżują się w podwójnym odwróceniu: najbardziej subie­ ktywna nauka wykuwa nową rzeczywistość, mrok społecznego podziału zbroi się w dzia­ łający symbol. Nie do przyjęcia okazuje się tutaj prze­ ciwstawienie nauk ścisłych i nauk, którym nie trzeba odmawiać nazwy koniekturalne: nie ma bowiem podstaw dla takiego przeciwstawienia.’3 Ścisłość odróżnia się od prawdy, koniektura zaś nie wyklucza rygoru. A chociaż nauka eksperymentalna czerpie swoją ścisłość z mate­ matyki, stosunek tej nauki do natury pozostaje czymś problematycznym. Jakkolwiek nasza więź z naturą skłania nas do poetyckiego zapytywania, czy to nie jej własne poruszenia odnajdujemy w naszej nauce, kiedy

...Glos dostojny płynie w dal, Brzmieniem swym zrywa więź, zuchwały, Z ustami, które go wydały — Staje się głosem drzew i fal!™

” Dwa akapity napisane na nowo (1966). M Te dwa końcowe wersy Pytii Paula Valery’ego w prze­ kładzie Romana Klonieckiego. [Przyp. tłum. W.G.]

90

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

to nie da się ukryć, że nasza fizyka stanowi tylko produkcję umysłu, której narzędziem jest symbol matematyczny. Nauka eksperymentalna bowiem jest określona nie tyle przez ilość, do której w końcu się odnosi, co przez miarę, którą nauka wprowa­ dza do realności. Widać to na przykładzie miary czasu, bez której nauka byłaby niemożliwa. Zegar Huyghensa, jedyny, który zapewnia precyzję pomiaru, jest jedynie narzędziem realizującym hipotezę Galileusza o równej sile ciężkości, czyli jednostajnym przyspieszeniu, którego pra­ wo, zawsze takie samo, rządzi wszelkim spa­ daniem. Ale to zabawne stwierdzić, że instrument został wykonany, zanim hipotezę można było potwierdzić obserwacyjnie, i że tym samym czy­ nił hipotezę zbędną w tej samej chwili, kiedy uzyskiwała w nim narzędzie ścisłości.’5 Matematyka może też symbolizować inny czas, w szczególności czas intersubiektywny, któ­ ry strukturalizuje działanie ludzkie; formuł tego działania zaczyna się dopracowywać teoria gier, zwana również strategią, chociaż najlepszą na­ zwą byłaby stochastyka. 15 O hipotezie Galileusza i zegarze Huyghensa, zob. Alexandre Koyre, An experiment in measurement, „Proce­ edings of American Philosophical Society”, t. 97, kwiecień 1953. Nasze dwa ostatnie akapity napisane na nowo (1966).

II. Symbol i mowa jako struktura...

91

Autor tych linijek spróbował pokazać w logice pewnego sofizmatu mechanizmy czasu, w którym działanie ludzkie, dostosowujące się do działania innego człowieka, znajduje w rytmie jego wahań sposób dojścia do pewności, zaś w decyzji, która tę pewność stwierdza, daje działaniu innego, odtąd weń włączonemu, wraz z sankcją co do przeszłości, przyszły sens. Wykazaliśmy, że to pewność antycypo­ wana przez podmiot w czasie na zrozumienie, poprzez pośpiech wprowadzający moment kon­ kludowania, określa u innego decyzję, która czy­ ni z własnego posunięcia podmiotu błąd albo prawdę. Na tym przykładzie widać, jak formaliza­ cja matematyczna inspirowana algebrą Boole’a czy też teorią zbiorów, może wypracować dla nauki o działaniu ludzkim tę strukturę czasu intersubiektywnego, której potrzebuje koniektura psychoanalityczna aby upewnić się co do swej ścisłości. Jeżeli, z drugiej strony, historia techniki stosowanej przez historyków pokazuje, iż postęp tej techniki wiąże się z ideałem identyfikacji subiektywności historyka z subiektywnością wy­ znaczającą prymarną historyzację, w której zda­ rzenie staje się ludzkie, to zaczyna być jasne, że psychoanaliza odnajduje tutaj swój ścisły za­ sięg: w poznaniu jako realizacja tego ideału, i w skuteczności znajdującej w nim swoją rację. Przykład historii rozwiewa, niczym miraż, po­

92

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

woływanie się na reakcję przeżyciową, będącą obsesją naszej techniki i teorii, albowiem fun­ damentalna historyczność zdarzenia zachowane­ go w naszej pamięci wystarcza, aby pojąć moż­ liwość subiektywnego odtworzenia przeszłości w teraźniejszości. Co więcej, przykład ten pozwala nam na uchwycenie tego, jak regresja psychoanalityczna implikuje ów progresywny wymiar w historii podmiotu, którego brak Freud podkreśla w jungowskiej koncepcji regresji neurotycznej, my zaś rozumiemy, w jaki sposób w samym doświad­ czeniu ta progresja się przetwarza, zapewniając następstwo. Wreszcie odwołanie się do lingwistyki wprowadzi nas w metodę, która rozróżniając w mowie ustrukturowania synchroniczne od diachronicznych, może nam pozwolić na lepsze rozumienie różnicy w wartości naszej mowy interpretującej opory i interpretującej przeniesie­ nie, albo odróżnić skutki procesu wypierania od struktury jednostkowego mitu w nerwicy natręctw. Znana jest lista dyscyplin, na które Freud wskazał jako na nauki pomocnicze należące do programu idealnego Wydziału Psychoanalizy. Znajdują się tutaj, w pobliżu psychiatrii i sek­ suologii, „historia cywilizacji, mitologia, psycho­ logia religii, historia i krytyka literacka”. Zespół tych tematów, określający cursus kształcenia w technice psychoanalitycznej, wpi­ suje się bez zakłóceń w omówiony przez nas

U. Symbol i mowa jako struktura...

93

trójkąt epistemologiczny, który mógłby nam dać własną metodę zaawansowanego uczenia teorii i praktyki psychoanalizy. Co do nas, dorzucimy chętnie do tego zestawu: retorykę, dialektykę w technicznym sensie, jaki ma ten termin w Topikach Ary­ stotelesa, gramatykę i zwieńczenie estetyki mo­ wy: poetykę obejmującą także zaniedbywaną technikę dowcipu. A choćby te rubryki niektórym kojarzyły się z czymś niemodnym i staroświeckim, my nie będziemy się wzdragać przed obarczaniem się nimi, bo oznacza ono powrót do naszych źródeł. Psychoanaliza bowiem w swoim począt­ kowym rozwoju, związanym z odkryciem i bada­ niem symboli, miała wspólną strukturę z tym, co w średniowieczu nazywano „sztukami wyzwolo­ nymi”. Pozbawiona jak one prawdziwej formali­ zacji, jak one budowała siebie w postaci korpusu wyróżnionych problemów, przy czym każdy z nich wypływał w jakiejś szczęśliwej relacji pomiędzy człowiekiem a jego własną miarą, z tej właściwości brał się czar i człowieczeństwo, mo­ gące zrównoważyć w naszych oczach nieco roz­ rywkowy charakter ich prezentacji. Nie gardźmy tą stroną początków psychoanalizy, jest ona bo­ wiem wyrazem wytchnienia ludzkiego sensu po jałowym czasie scjentyzmu. Gardźmy tym mniej, że psychoanaliza nie podniosła swego poziomu wchodząc na fałszywe drogi teoretyzacji sprzecz­ ne z właściwą jej strukturą dialektyczną.

94

Funkcja i pole moury i mówienia w psychoanalizie

Psychoanaliza da naukowe podstawy swojej teorii i swojej technice, jedynie formalizując w sposób adekwatny zasadnicze wymiary swego doświadczenia. Są nimi, obok historycznej teorii symbolu, logika intersubiektywna i czasowość podmiotu.

III. Rezonanse Interpretacji i Czas Podmiotu w Technice Psychoanalitycznej

Pomiędzy mężczyzną a miłością Jest kobieta. Pomiędzy mężczyzną a kobietą Jest świat. Pomiędzy mężczyzną a światem Jest mur. (Antoine Tudal, w: Paris en l’an 2000) Nam Sibyllam quidem Cumis ego ipse oculis meis vidi in ampulla pendere, et cum illi pueri dicerent: SiftvAÁa ti OćAeię respondebat illa: ánoOavEÍv OéXa) (Satyricon, XLVI II) ’6

Powrót do mówienia i mowy jako pod­ staw doświadczenia psychoanalitycznego ma du36 „A Sybillę to na własne oczy widziałem w Kumach jak wisiaia w butelce. Dzieci pytały ją: «Czego chcesz, Sybillo?», a ona odpowiadała: «Chcę umrzeć»”. Przełożył M. Brożek. [Przyp. tłum. W.G.]

96

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

żą wagę dla jego techniki. Nawet jeśli technika nie zanurza się w mrok tego, co niewymawialne, dostrzegamy dokonujące się w niej przesunięcie, wciąż w jednym kierunku, mające oddalić inter­ pretację od jej głównej zasady. Nasuwa się więc podejrzenie, że ta dewiacja praktyki uzasadnia nowe cele, ku którym zwraca się teoria. Gdy przyjrzeć się temu bliżej, można stwierdzić, że problemy interpretacji symbolicz­ nej najpierw onieśmielały nasz światek, a potem stały się niewygodne. Sukcesy osiągane przez Freuda budzą teraz zdumienie bezwstydem indo­ ktrynacji, z której zdają się wynikać, a popisywa­ nie się nimi, widoczne w przypadku Dory, Czło­ wieka ze Szczurami i Człowieka z Wilkami grani­ czy dla nas ze skandalem. I to prawda, że nasi specjaliści nie cofają się przed podawaniem w wątpliwość tego, że była to dobra technika. Ta niechęć do interpretacji wiąże się tak naprawdę z pomieszaniem języków w ruchu psy­ choanalitycznym, z czego, w niedawnej swobod­ nej rozmowie, nie czyniła przed nami tajemnicy osobistość najbardziej reprezentatywna dla jego aktualnej hierarchii. Godne zauważenia jest to, że wspomnia­ ne pomieszanie rośnie wraz z wiarą autorów, jakoby mieli misję odkrycia warunków całkowi­ tej obiektywizacji naszego doświadczenia, a też wraz z entuzjazmem, z jakim zdają się być przyj­ mowane te prace teoretyczne, rosnącym tym bardziej, im bardziej okazują się odrealnione.

III. Rezonanse interpretacji i czas podmiotu...

97

Jest rzeczą pewną, że zasady analizy opo­ rów, chociażby były nie wiadomo jak słuszne, stały się w praktyce okazją do coraz większego nieuznawania podmiotu, nie umiano ich bowiem ująć w relacji do intersubiektywności mówienia. Jeśli w przypadku Człowieka ze Szczurami prześledzi się przebieg pierwszych siedmiu sesji, których pełnym zapisem dysponujemy, to nie sposób przypuścić, że Freud nie rozpoznał oporów tam, gdzie się zjawiły, czyli tam, gdzie, według pouczeń naszych nowoczesnych techników, je przegapił, chociaż to właśnie tekst Freuda pozwala tym ostatnim na wypunktowanie owych oporów; ukazuje to raz jeszcze umiejętność wyczerpującej charakterystyki podmiotu, która zachwyca nas w tekstach freudowskich, mimo że żadna interpre­ tacja nie wydobyła jeszcze bogactwa ich zasobów. Chcemy powiedzieć, że Freud nie tylko pozwolił sobie na zachęcanie podmiotu, by prze­ szedł do porządku dziennego nad swoimi począt­ kowymi zastrzeżeniami, ale też doskonale zro­ zumiał uwodzicielskie znaczenie tej gry w wyob­ rażeniu. By się o tym przekonać, wystarczy od­ wołać się do opisu wyrazu twarzy jego pacjenta podczas męczącej opowieści o torturze będącej tematem jego obsesji, torturze polegającej na wpychaniu szczura do odbytu: „Na jego twarzy — pisze — malowała się groza wywołana włas­ ną, nieznaną jednak rozkoszą”.37 Aktualny sku­ 17 Freud, Bemerkungen über einen Fall von Zwangsneu-

98

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

tek powtórzenia opowieści nie umyka uwadze Freuda, ani też identyfikacja psychoanalityka z „okrutnym kapitanem”, który tę opowieść siłą wtłoczył do pamięci podmiotu, ani tym bardziej znaczenie wyjaśnień teoretycznych, których gwarancji domaga się podmiot, aby móc dalej ciągnąć swój dyskurs. Daleki od interpretowania w tym miejscu oporu, Freud zadziwia nas swoją zgodą na speł­ nienie żądania podmiotu, a posuwa się w tym tak daleko, że wydaje się wciągnięty w jego grę. Jednakże niezmiernie przybliżony, że aż wydaje się prostacki, charakter wyjaśnień, który­ mi go nagradza, jest dla nas dostatecznie poucza­ jący: nie chodzi tutaj zgoła o doktrynę, ani nawet indoktrynację, ale o zapowiadający tajne przy­ mierze symboliczny dar słowa; dar ten włączony w kontekst wyobrażeniowego współuczestnict­ wa objawi później swoją doniosłość w symboli­ cznej ekwiwalencji, którą podmiot ustala w swo­ im myśleniu, pomiędzy szczurami a florenami, którymi opłaca analityka. Widzimy więc, że Freud nie tylko rozpoznaje opór, lecz również posługuje się nim jako nastawieniem, które sprzyja uruchomieniu rezo­ nansów mówienia, i że trzyma się, w miarę rose, 1909; Gesammelte Werke, t. VII; Uwagi na temat pewnego przypadku nerwicy natręctw, przełożył Dariusz Rogalski, opracował Robert Reszke, w: Freud, Charakter a erotyka (Dzieła, t. II), Wydawnictwo KR, Warszawa 1996, s. 32. [Przyp. wyd. pol.J

III. Rezonanse interpretacji i czas podmiotu...

99

możliwości, swojej pierwszej definicji oporu, wy­ korzystując go w taki sposób, że podmiot jest implikowany w swoim własnym przekazie. Zre­ sztą naciśnie na hamulec, gdy stwierdzi, że opór, dlatego, że traktowano go z wyrozumiałością, zmierza do utrzymania dialogu na poziomie kon­ wersacji, w której podmiot będzie ciągnął bez końca swoją uwodzicielską grę i swoje wymigi­ wanie się. My zaś uczymy się, że analiza polega na wykonaniu wielu partii partytury, którą mówie­ nie buduje w rejestrach mowy: stąd bierze się ta naddeterminacja uzyskująca sens tylko w tym (mówienia i mowy) porządku. Jednocześnie poznajemy mechanizm suk­ cesu Freuda. Jeśli przesłanie analityka ma od­ powiadać na głębokie pytania podmiotu, ten ostatni musi w nim usłyszeć szczególną, tylko dla niego przeznaczoną odpowiedź. Przywilej pac­ jentów Freuda, którzy dobrą nowinę otrzymy­ wali z ust pierwszego jej głosiciela, wystarczał, by spełnić to ich wymaganie. Zauważmy mimochodem, że podmiot miał przedsmak takiego przesłania, kiedy zaglą­ dał do Psychopatologii życia codziennego, książki pachnącej wtedy jeszcze świeżą farbą drukarską. Nie znaczy to bynajmniej, że dzisiaj książ­ ka ta jest bardziej znana, nawet wśród anality­ ków, tyle że upowszechnienie pojęć freudows­ kich, ich włączenie w to, co nazywamy murem mowy, osłabiłoby skuteczność naszego mówię-

100

Funkcja i pole mouy i mówienia w psychoanalizie

nia, gdybyśmy mu nadali styl wypowiedzi Freuda adresowanych do Człowieka ze Szczurami. Nie chodzi jednak o to, by Freuda na­ śladować. Aby odnaleźć freudowską skuteczność mówienia, odwołamy się nie do terminów, któ­ rych używał, ale do zasad, które mówieniem tym rządzą. Zasady te to nic innego niż dialektyka samoświadomości, tak jak urzeczywistnia się ona od Sokratesa do Hegla, wychodząc od ironicz­ nego przypuszczenia, że wszystko co racjonalne jest realne i zmierzając energicznie do nauko­ wego przekonania, że wszystko co realne jest racjonalne. Ale odkryciem Freuda było wykaza­ nie, że ten proces weryfikujący dotyka w sposób autentyczny podmiotu tylko wtedy, kiedy oddala go od samoświadomości, która stanowiła oś heg­ lowskiej rekonstrukcji fenomenologii ducha: od­ krycie Freuda czyni więc jeszcze bardziej prze­ starzałym wszelkie usiłowanie „uświadomienia sobie”, które nie wpisywałoby się, poza tym, że jest psychologicznym przejawem, w splot okoli­ czności szczególnego momentu, niezbędnego, by nadać kształt temu, co uniwersalne, inaczej bo­ wiem zniknie ono w tym, co ogólne. Uwagi te zakreślają granice, w których nasza technika nie może pomijać strukturujących elementów heglowskiej fenomenologii: przede wszystkim dialektyki Pana i Niewolnika, jak też dialektyki pięknej duszy i prawa serca, w ogólno­ ści zaś tego wszystkiego, co pozwala nam rozu­

Ul. Rezonanse interpretacji i czas podmiotu...

101

mieć, jak kształtowanie się przedmiotu jest pod­ porządkowane urzeczywistnianiu się podmiotu. Jeśli pozostaje coś proroczego, na miarę genialności Hegla, w wymogu głębokiej iden­ tyczności szczególnego i uniwersalnego, to właś­ nie psychoanaliza spełnia ten wymóg w swoim paradygmacie, ujawniając strukturę, w której owa identyczność realizuje się jako podział pod­ miotu, i to bez odwoływania się do przyszłości. Powiedzmy tylko, że wyraźnie się to sprzeciwia powoływaniu się na całościowość w jednostce, skoro podmiot wprowadza w niej podział, podobnie w zbiorowości, która jest jej ekwiwalentem. Psychoanaliza jest właśnie tym, co jednostce i zbiorowości przypomina o ich pozycji: pozycji mirażu. Wydawałoby się, że tego nie sposób zapo­ mnieć, gdyby nie było lekcją psychoanalizy, że owszem można, a bierze to taki, bardziej uzasad­ niony, niż się sądzi, obrót, że potwierdzenie otrzymujemy od samych psychoanalityków, gdyż ich „nowe tendencje” są wyrazem tego zapom­ nienia. Jakkolwiek Hegel przychodzi jeszcze z potrzebną pomocą, by określić sens, inny niż „znajdowanie się w odrętwieniu”, naszej tak zwanej neutralności, nie znaczy to byśmy nie mieli skorzystać z giętkości majeutyki Sokratesa, albo z zastosowanej przez Platona w prezentacji tej majeutyki fascynującej metody technicznej, — chociażby po to, by w Sokratesie i jego

102

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

pragnieniu doświadczyć nienaruszonej zagadki psychoanalityka, i by ująć w relacji do platońs­ kiego oglądu nasz stosunek do prawdy: w tym przypadku z uwzględnieniem dystansu dzielące­ go reminiscencję, którą Platon traktuje jako nie­ zbędną w każdym zjawieniu się idei, i wyczer­ pywanie bytu dokonujące się w powtórzeniu Kierkegaarda.38 Jest także różnica historyczna, którą war­ to zmierzyć, pomiędzy rozmówcą Sokratesa a naszym. Kiedy Sokrates opiera się na rozumie rzemieślnika, a może go wydobyć także z dyskur­ su niewolnika, robi to po to, by doprowadzić autentycznych panów do zrozumienia koniecz­ ności porządku, który odrzuci ich potęgę i wpro­ wadzi prawdę w najważniejsze słowa wspólnoty. My zaś mamy do czynienia z niewolnikami, którzy uważają się za panów i znajdują w języku uniwersalnej misji oparcie dla swej niewoli wraz z więzami jej dwuznaczności. Toteż można by stwierdzić, że naszym celem jest przywrócenie im suwerennej wolności, którą przejawia Humpty Dumpty, kiedy zwraca uwagę Alicji, że ostate­ cznie jest on panem znaczącego, choćby nie panował nad znaczonym, w którym jego bycie uzyskało swoją formę. Odnajdujemy więc nieustannie nasze po­ dwójne odwoływanie się do mówienia i mowy. ’* Wskazówki te spełniłem w latach następnych (1966). Cztery akapity napisane na nowo.

III. Rezonanse interpretacji i czas podmiotu...

103

Aby oswobodzić mówienie podmiotu, wprowa­ dzamy podmiot w mowę jego pragnienia, to znaczy w mowę pierwszą, w której poza tym, co podmiot mówi nam o sobie, mówi już do nas, nie wiedząc o tym, i najpierw w symbolach sym­ ptomu. W symbolizmie odkrywanym w analizie chodzi niewątpliwie o mowę. Ta mowa, speł­ niająca ludyczne życzenie, które znalazło wyraz w jednym z aforyzmów Lichtenberga, ma uni­ wersalny charakter języka, który dawałby się rozumieć we wszystkich innych językach, ale równocześnie, będąc mową, która potrafi uchwycić pragnienie w punkcie, w którym staje się ludzkie, bo dąży do tego, by je rozpoznano, jest absolutnie swoista dla danego podmiotu. Mowa pierwsza, mówimy, bo nie mamy na myśli pierwotnego języka; Freud bowiem, którego można porównać do Champolliona ze względu na zasługę dokonania całkowitego od­ krycia tej mowy, w całości ją rozszyfrował w snach naszych współczesnych. Zarazem głów­ ne jej pole zostało określone w sposób budzący niejakie zaufanie przez jednego z asystentów najwcześniej wciągniętych do tej pracy, będącego jednocześnie jednym z nielicznych, którym udało się wnieść do niej coś nowego, a mianowicie przez Ernesta Jonesa, ostatniego pozostałego przy życiu z tych, którym wręczono siedem pierścieni mistrza, i który zaświadcza swoją obe­ cnością na honorowych stanowiskach stowarzy­

104

Funkcja i pole mou/y i mówienia w psychoanalizie

szenia międzynarodowego, że nie są one zarezer­ wowane wyłącznie dla nosicieli relikwii. W podstawowym artykule dotyczącym symbolizmu39 dr Jones zauważa na stronie pięt­ nastej, że jakkolwiek istnieją tysiące symboli, w sensie przyjętym w analizie, wszystkie odnoszą się do własnego ciała człowieka, stosunków po­ krewieństwa, narodzin, życia i śmierci. Prawda ta, potwierdzona faktami, pozwa­ la nam zrozumieć, że chociaż symbol, psycho­ analitycznie rzecz ujmując, jest wyparty w nie­ świadome, nie ma w nim żadnego wskaźnika regresji czy też niedojrzałości. Wystarczy więc dla spowodowania skutków w podmiocie, aby dał się usłyszeć, skutki bowiem pojawiają się bez wiedzy podmiotu, jak to przyjmujemy w naszym codziennym doświadczeniu, wyjaśniając wiele reakcji, tak normalnych jak i neurotycznych pod­ miotów, tym, że odpowiadają na symboliczny sens jakiegoś aktu, związku, czy przedmiotu. Nie ulega zatem wątpliwości, że psycho­ analityk może korzystać z władzy symbolu, przy­ wołując ją w sposób wykalkulowany w seman­ tycznych rezonansach swoich wypowiedzi. Byłoby to drogą powrotu do stosowania efektów symbolicznych w odnowionej technice interpretacji. 39 The Theory of Symbolism, „British Journal of Psycho­ logy”, t. IX, 2. Przedruk w: E. Jones, Papers on Psy­ cho-Analysis, wydanie V, London 1948.

III. Rezonanse interpretacji i czas podmiotu...

105

Moglibyśmy się tu odwołać do tego, co tradycja hinduska mówi o dhvani,w kiedy wyróż­ nia w obrębie tej kategorii właściwość mówienia polegającą na pozwoleniu usłyszenia tego, co nie zostało wypowiedziane wprost. Tradycja ilust­ ruje tę właściwość historyjką, której naiwność, będąca, jak się zdaje, regułą w takich przykła­ dach, ujawnia dosyć humoru, by skłonić nas do zgłębienia prawdy w niej ukrytej. Młoda dziewczyna, powiadają, oczekuje swego kochanka na brzegu rzeki, kiedy spo­ strzega wchodzącego do wody bramina. Pod­ chodzi do niego i woła tonem najuprzejmiej­ szego powitania: „Co za szczęśliwy dzień! Pies, który straszył cię, panie, szczekaniem nad tą rzeką, już się nie zjawi, gdyż chwilę temu pożarty został przez Iwa krążącego w okolicy...” Nieobecność lwa może więc mieć tyle samo skutków, co ten skok, który lew obecny potrafi „wykonać tylko raz”, jak mówi łubiane przez Freuda przysłowie. Właściwość bycia pierwszym symboli rze­ czywiście zbliża je do tych liczb, z których złożone są wszystkie inne; jeśli więc te symbole są ukryte pod wszystkimi semantemami języka, to ostrożnie badając ich przenikanie się w prze­ biegu jakiejś metafory, w której przesunięcie 40 Chodzi tu o doktrynę Abhinavagupty z X w. Zob. Kanti Chandra Pandey, Indian estethics, Chowkamba Sans­ krit series, Studies, t. II, Benares 1950.

106

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

symboliczne zneutralizuje poboczne sensy ter­ minów przez nią skojarzonych, będziemy mogli przywrócić mówieniu jego pełną wartość ewokacji. Technika ta wymagałaby, aby jej nauczać, czy nauczyć się, dogłębnego przyswojenia sobie zasobów danego języka, zwłaszcza zaś tych, któ­ re w sposób konkretny urzeczywistniają się w te­ kstach poetyckich tego języka. Wiemy, że tak było z Freudem, jeśli chodzi o literaturę niemiec­ ką, włączając do niej i teatr Szekspira za sprawą niezrównanego przekładu. Całe jego dzieło o tym świadczy, jak również o nieustannym odwoływaniu się do literatury nie tylko w od­ kryciach, ale i w technice psychoanalizy. Nic nie ujmując oparciu w dobrej znajomości autorów starożytnych, nowożytnemu wtajemniczeniu w folklor, czynnemu uczestnictwu w podbojach współczesnego humanizmu w dziedzinie etno­ grafii. Można by wymagać od technika analizy, aby nie uważał za jałową każdej próby pójścia za Freudem tą drogą. Ale trzeba iść pod prąd. Jego siłę możemy ocenić, przyglądając się pobłażliwemu traktowa­ niu, jako nowinki, wording'\i\ morfologia języka angielskiego daje tu dosyć subtelny nośnik dla pojęcia jeszcze zbyt trudnego do zdefiniowania, by się nim zajmować. To, co kryje się z tym pojęciem, nie jest zgoła zachęcające; na przykład, kiedy pewien

¡11. Rezonanse interpretacji i czas podmiotu...

107

autor41 zachwyca się osiągnięciem całkiem od­ miennego sukcesu w interpretacji tego samego oporu dzięki użyciu „bez świadomego zamysłu”, jak to podkreśla, terminu need for love zamiast terminu demand for love, którym posłużył się najpierw, bez szczególnego zastanowienia (jak uściśla). Jeżeli anegdota ma potwierdzić to od­ niesienie interpretacji do ego psychology, która figuruje w tytule artykułu, to, jak się zdaje, raczej do ego psychology analityka, interpretacja do­ stosowuje się bowiem do tak skromnego po­ sługiwania się językiem angielskim, że nasz anali­ tyk może swoją praktykę doprowadzić do grani­ cy bełkotu.42 Need i demand mają bowiem dla pod­ miotu wprost przeciwne znaczenia, uważać zaś, że ich użycie mogłoby choć przez chwilę być pomylone, to nie uznawać intymacji zawartej w mówieniu. Albowiem w swojej funkcji symbolizują­ cej intymacja mówienia zmierza, poprzez więź ustanowioną z nadawcą, do przekształcenia pod­ miotu, do którego się zwraca, inaczej mówiąc: wprowadza efekt znaczącego. Dlatego też musimy raz jeszcze wrócić do struktury komunikacji w mowie i ostatecznie usunąć nieporozumienie tkwiące w koncepcji 41 Ernst Kris, Ego psychology and interpretation, „Psy­ choanalytic Quarterly” XX, nr 1, January 1951, s. 15-29, cytowany fragment na s. 27-28. 42 Akapit napisany na nowo (1966).

108

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

mowy jako znaku, będące źródłem zaburzeń dyskursu, jak również zniekształceń w mó­ wieniu. Jeśli komunikacja w mowie jest rzeczywi­ ście pojmowana jako sygnał, poprzez który nada­ wca informuje odbiorcę o czymś używając pew­ nego kodu, to nie ma najmniejszego powodu, abyśmy nie przyznali takiej samej lub nawet większej wiarygodności każdemu innemu znako­ wi, kiedy to „o czymś”, o które chodzi, przynale­ ży jednostce: jest nawet całkiem uzasadnione, byśmy dawali pierwszeństwo każdemu rodzajowi ekspresji, który zbliża się do znaku naturalnego. Stąd wziął się u nas brak zaufania do techniki opartej na mówieniu, i widać, jak szuka­ my gestu, grymasu, postawy, mimiki, ruchu, drgnienia, bodaj przerwania zwyczajnego ruchu, jesteśmy bowiem subtelni i nic już nie zatrzyma naszego pościgu za zwierzyną. Pokażemy niewystarczalność pojęcia mo­ wy jako znaku w tym przejawie, który najlepiej je ilustruje, jeśli chodzi o królestwo zwierząt. Gdy­ by nie był on ostatnio przedmiotem autentycz­ nego odkrycia, trzeba by go było w tym celu wymyślić. Każdy dziś przyzna, że pszczoła powraca­ jąca po zebraniu nektaru do ula przekazuje swo­ im towarzyszkom poprzez dwa rodzaje tańca wskazówkę co do istnienia bliższego lub dalszego źródła pokarmu. Drugi taniec jest najbardziej godny uwagi, bowiem płaszczyzna, na której

III. Rezonanse interpretacji i czas podmiotu...

109

pszczoła kreśli krzywą w formie ósemki, co sprawiło, że nazwano go wagging dance, i częs­ totliwość, z jaką to robi, oznaczają dokładnie kierunek, określony ze względu na kąt padania promieni słonecznych (pszczoły wyczuwają go niezależnie od pogody, bo są wrażliwe na światło spolaryzowane), oraz odległość, sięgającą niekie­ dy wielu kilometrów, w jakiej znajdują się pożytki. A inne pszczoły w odpowiedzi na ten przekaz kierują się natychmiast w tak oznaczone miejsce. Dziesięć lat cierpliwej obserwacji potrze­ bował Karl von Frisch, aby odkodować ten sposób przekazu, chodzi tu bowiem istotnie o kod, czy też system sygnalizacji, którego tylko ze względu na jego gatunkowy charakter nie możemy zaliczyć do konwencjonalnych. Ale czy jest to mowa? Należy powiedzieć, że różni się od niej właśnie ścisłą korelacją swoich znaków i rzeczywistości, którą one ozna­ czają. Bo w mowie znaki uzyskują wartość w ich wzajemnej relacji, w leksykalnym podziale semantemów, jak również w pozycyjnym lub fleksyjnym użyciu morfemów, co różni się zdecydo­ wanie od niezmiennego kodowania charaktery­ zującego pszczoły. A rozmaitość ludzkich języ­ ków uzyskuje w tym świetle pełną wartość. Ponadto, chociaż przekaz w rodzaju tu opisanego warunkuje działanie sociae, to nigdy nie jest przezeń retransmitowany. A to znaczy, że pozostaje przypisany swojej funkcji przekaźnika

10

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

działania, z której żaden podmiot nie uwolni go jako symbolu samej komunikacji.43 Forma, w której wyraża się mowa, samo­ istnie określa subiektywność. Mówi: „Pójdziesz tędy, a kiedy zobaczysz tamto, pójdziesz tam­ tędy”. Inaczej mówiąc, mowa odnosi się do dyskursu innego. Podmiot jako taki jest uwikłany w najistotniejszą funkcję mówienia: wciąga ona swego autora, wyposażając jego odbiorcę w no­ wą rzeczywistość, na przykład, kiedy w: „Jesteś moją żoną”, podmiot przypieczętowuje swoje bycie żonkosiem. Taka jest w rzeczy samej zasadnicza for­ ma, i wszelkie ludzkie mówienie raczej wywodzi się z niej, niż do niej dochodzi. Stąd bierze się paradoks, który jeden z najbystrzejszych słuchaczy uważał za możliwe przeciwstawić nam, kiedy zaczęliśmy przedsta­ wiać nasze poglądy na analizę jako dialektykę, sformułowany przezeń następująco: mowa ludz­ ka stanowiłaby zatem komunikację w której na­ dawca otrzymuje od odbiorcy swój własny prze­ kaz w postaci odwróconej; tę formułę wystarczy nam wyjąć z ust naszemu oponentowi, aby roz­ To na użytek kogoś, kto może jeszcze to zrozumieć, chociaż szukał w słowniku Littré’go uzasadnienia teorii czyniącej z mówienia „działanie obok”, na podstawie tłu­ maczenia z greki wyrazu „parabole” (ale dlaczego nie „działanie ku”?), nie zauważając przy tym, że jeśli to słowo znaczy czasem to, co znaczy, to ze względu na uzus homile­ tyczny, zastrzegający od X wieku wyraz „Verbum”, „sło­ wo”, na oznaczenie wcielonego Logosu.

III. Rezonanse interpretacji i czas podmiotu...

111

poznać w niej odbicie naszej własnej myśli, że, mianowicie, mówienie zawsze subiektywnie za­ wiera odpowiedź, że „Nie szukałbyś mnie, gdy­ byś mnie nie znalazł” jedynie potwierdza tę prawdę, i że stanowi to powód, dla którego w paranoicznej odmowie rozpoznania wstydliwe uczucia wyłaniają się w formie negatywnej wer­ balizacji dzięki „interpretacji” prześladowczej. Podobnie gdy cieszycie się ze spotkania kogoś, kto mówi tą samą mową co wy sami, to nie chcecie powiedzieć, że spotykacie się z nim w dyskursie wspólnym dla wszystkich, ale że łączy was z nim odrębne mówienie. Znajdujemy w tym antynomię immanentną dla relacji występujących pomiędzy mówie­ niem a mową. W miarę jak mowa staje się bardziej funkcjonalna, przestaje nadawać się do mówienia; kiedy staje się zbyt osobista, traci swoją funkcję mowy. Znany jest zwyczaj posługiwania się w trady­ cjach ludów pierwotnych tajnymi imionami, z któ­ rymi podmiot do tego stopnia identyfikuje własną osobę lub swoich bogów, że ujawnienie tych imion oznacza bądź własną zgubę, bądź zdradę wobec bogów, a poza tym zwierzenia naszych podmiotów, a może i własne nasze wspomnienia uczą nas, iż przypadki, kiedy dziecko odnajduje spontanicznie wartość tego zwyczaju, nie są rzadkie. Ostateczną miarą w mowie jej wartości mówienia jest intersubiektywność związana z „my”, którą mowa przyjmuje.

112

Funkcja i pole mowy i mówienia w psychoanalizie

Odwrotna antynomia wskazuje, że im bar­ dziej funkcja mowy staje się neutralna, zbliżając się do informowania, tym bardziej obwinia się mowę o redundancje. To pojęcie redundancji wywodzi się z badań tym bardziej dokładnych, że chodziło o skutki finansowe, gdyż impulsem do ich podjęcia był problem oszczędności w komuni­ kacji na długich dystansach, a mianowicie możli­ wości przekazywania wielu rozmów jedną linią telefoniczną; można tu stwierdzić, że znaczna część medium fonetycznego jest zbyteczna dla osiągnięcia wymaganej skuteczności komunikacji. Jest to dla nas wysoce pouczające,44 po­ nieważ temu, czym jest redundancja dla infor­ macji, w mówieniu odpowiada ściśle to, co gra rolę rezonansu. Albowiem funkcją mowy jest w mówieniu nie informowanie, lecz ewokacja. Tym,