Dzieje papiestwa w XVI-XIX wieku, tom 1
 8306022998

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

Leopold von Rankę

Dzieje papiestwa

Rankę

Dzieje papiestwa XVI-XIX iv i ek u tom 1

Leopold von lanke

Dzieje x

-x

x

wieku tom 1 Przełożyli Jan Zarański i Zbigniew Żabicki

Wstępem opatrzył Marian H. Serejski

Państwowy Instytut Wydawniczy

Tytuł oryginału Die rómischen Pdpste in den letzten vier Jahrhunderten Przekładu dokonano z wydania: Phaidon Verlag, Wien [1934] Przedmowę przełożono z wydania niemieckiego z 1834 r.

Redaktor naukowy Janusz Tazbir Słowniczek terminologiczny opracował Janusz Tazbir Książkę uzupełniono wykazem papieży od edyktu mediolańskiego

Indeks zestawiła Krystyna Konopnicka Wybór ilustracji Marta Topińska Okładkę i strony tytułowe projektował Michał Jędrczak

Opracowanie typograficzne Krzysztof Racinowski Niniejsze wydanie dzieła Leopolda von Rankego jest oparte na tekście wydania drugiego, które ukazało się w 1981 r. w ramach serii Klasyków Historiografii pod redakcją prof. Andrzeja F. Grabskiego.

© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1974

ISBN 83-06-02299-8

WSTĘP DO WYDANIA POLSKIEGO

1. Uznany za największy autorytet w historiografii europejskiej XIX stulecia Leopold Rankę urodził się w roku 1795, tj. w okresie napole­ ońskim i hegemonii francuskiej, zmarł w roku 1886, gdy z kolei Niem­ cy znalazły się u szczytu swej potęgi po zjednoczeniu i po ich zwy­ cięstwie w roku 1870. Daty te wyznaczają głębokie przeobrażenia, jakie dokonały się w Niemczech stanowiących rozbitą politycznie wspólnotę kulturalną, w kierunku silnego organizmu państwowego, zbudowanego, według słów Bismarcka, „krwią i żelazem”. Odzwier­ ciedleniem czy też korelatywem tego procesu była ewolucja ideologicz­ na Niemiec od hołdowania ideałom uniwersalistycznym ku nacjona­ listycznym, od „kosmopolityzmu” ku „państwu narodowemu”, jak to określił Friedrich Meinecke.1 Można by za Rankem śledzić ów rozwój, chociaż historyk ten nigdy nie wyrzekł się całkowicie swoistego uniwersalizmu z czasu Sturm und Drang, z którym usiłował wiązać i godzić afirmowanie, a nawet kult państwowości prusko-niemieckiej. Swą sławę mistrza historiografii zawdzięczał Rankę zarówno meto­ dzie badawczej, jak i talentowi pisarskiemu, niezwykle rozległej wie­ dzy i tytanicznej pracowitości. Owocem tego były dzieła zamknięte w 54 tomach zbiorowego wydawnictwa, oprócz 9 tomów, wydanych częściowo już pośmiertnie. Zwracały się one zainteresowaniami ba­ dawczymi głównie ku dziejom nowożytnym, zarówno niemieckim, jak i ogólnoeuropejskim. W poznaniu czasów nowszych Rankę odgrywał nieraz rolę prekursorską. Intensywne kwerendy archiwalne po całej Europie dostarczały mu bogatego materiału źródłowego, częstokroć po raz pierwszy wykorzystywanego przez historyków. Dokładność w usta­ laniu faktów dziejowych, skrupulatna krytyka źródeł, umiejętność łączenia szczegółów z szeroką problematyką, sumienna działalność dy’ F. Meinecke, Vom Weltbilrgertum zum Nationalstaat. Studłen zur Genesis des dcutschen Nattonalstaates, MUnchen 1968.

5

Wstęp do wydania polskiego daklyczna — wszystko to sprawiło, iż Rankę podniósł historię do wy­ sokiej rangi nauki akademickiej, uznanej jednocześnie za podstawo­ wy przedmiot w ogólnym wykształceniu humanistycznym i obywa­ telskim. Jakkolwiek wiele nieporozumień powstało dookoła założeń metodo­ logicznych Rankego, jego stosunku do filozofii, jego postawy ideowej, zasługi jego w nauce historycznej wydają się bezsporne i w pełni uzasadniają uznanie go za jednego z najwybitniejszych mistrzów histo­ riografii europejskiej w XIX stuleciu. Jako klasykowi historiografii europejskiej należy mu się trwałe w niej miejsce, a dzieła jego, choć nie zadowalają już dzisiaj, pomimo dystansu dzielącego nas od ich powstania nie utraciły swej wartości z powodu bogactwa zawartego w nich materiału faktograficznego. Leopold Rankę (uon przy nazwisku uzyskał w roku 1865, po nobili­ tacji) urodził się w małym miasteczku Wiehe (nad Unstrutą) w Tu­ ryngii. Pochodził ze środowiska mieszczańskiego, ojciec jego był praw­ nikiem. Wśród przodków historyka wielu było pastorów i w jego domu rodzinnym panowała atmosfera religijno-protestancka, oddziału­ jąca od dzieciństwa na jego mentalność. Jako młody chłopiec Rankę był świadkiem w swojej rodzinnej miej­ scowości, jak konnica francuska ścigała umykające oddziały niemiec­ kie. W szkołach średnich przyszły historyk interesował się przede wszystkim filologią klasyczną. Podczas studiów uniwersyteckich w Lip­ sku (1814—1818) oprócz filologii interesowała go teologia, czego wy­ razem było między innymi studium o Lutrze; fragment tej pracy był opublikowany w roku 1817. Jako student nie brał udziału w patrio­ tycznych związkach młodzieży niemieckiej i nie był zafascynowany ruchem wyzwoleńczym skierowanym przeciwko hegemonii Francji. Na razie nie skrystalizowały się jeszcze jego przyszłe zainteresowania hi­ storyczne. Zbliżał się jednak do nich poprzez studia klasyczne, poprzez teologię i filozofię idealistyczną bujnie rozwijającą się w Niemczech. Na rozbudzenie jego zainteresowań historycznych wpłynąć miał we­ dług jego własnego świadectwa słynny historyk Rzymu B. G. Niebuhr, który stał się jego mistrzem w zakresie metody krytycznej; w mediewistyce przewodnikiem był mu G. Stenzel; za niedościgły wzór histo­ ryka uważał Tukidydesa. Historią, i to nie tylko starożytną, zajął się bliżej Rankę w czasie pobytu we Frankfurcie nad Odrą, gdzie został nauczycielem gimna­ zjalnym (1818—1825). W szczególności skierował swe badania na czasy u schyłku średniowiecza i początki doby nowożytnej, przeprowadzając między innymi krytyczną analizę prac włoskich historyków renesan­ sowych, jako mało wiarygodnych. W przedstawianiu badanych dzie­ jów zwracał szczególną uwagę na czyny jednostek, na działalność

6

Wstęp do wydania polskiego polityczną, w której, w jego przekonaniu, manifestował się Bóg, co nadawało historii szczególną sankcję jako dziełu świętemu. Swe badania rozpoczynał Rankę na glebie dobrze już zoranej w Niemczech, gdzie zwłaszcza pod wpływem ruchu patriotycznego i ro­ mantyzmu w początkach XIX wieku wzmogły się potężnie zaintere­ sowania przeszłością narodową i ogólnoeuropejską. Zabłysło wówczas wiele znakomitych nazwisk badaczy świata starożytnego i wieków średnich. Sprzyjał badaniom tym rozwijający się nurt erudycyjny, badania nad prawem, językiem, folklorem, a także inspirujące histo­ riografię wielkie systemy historiozoficzne, a w szczególności Georga Hegla. Wielkie znaczenie dla rozwoju nauki historycznej miało pod­ jęcie krytycznego wydania źródeł do historii Niemiec, Monumenta Germaniae Historica pod hasłem „Amor Patriae dat animum”. Nie był więc Leopold Rankę meteorem, który spadł nagle na ziemię niemiecką, by dokonać tutaj jakiegoś przełomu na polu nauki histo­ rycznej. Jego rola na pewno była skromniejsza, niż to przez długi czas sądzono, ale pod pewnymi względami prekursorska. Dotyczy to przede wszystkim posługiwania się przez niego metodą krytyczną, do­ tąd stosowaną głównie w historii starożytnej i średniowiecznej, w ba­ daniach nad dziejami nowożytnymi i ich oparciu na solidnej bazie archiwalnej, na łączeniu dziejów narodowych z dziejami ogólnoeuro­ pejskimi. Taki charakter miało właśnie pierwsze jego dzieło, które utorowało mu drogę do katedry na uniwersytecie berlińskim w roku 1825, Geschichte der germanischen und romanischen Vólker vom 1494 bis 1535 (Historia narodów romańskich i germańskich od 1494 do 1535), wyda­ ne w roku 1824. Doniosłe znaczenie dla poznania dziejów europejskich miały odkryte przez Rankego w Berlińskiej Bibliotece Królewskiej relacje posłów weneckich, niemal nie znane dotąd historykom. Rankę umiejętnie wykorzystał zawarty w nich bogaty materiał do charakterystyki po­ lityki, gospodarki i kultury państw europejskich, romańskich i ger­ mańskich, w których dostrzegał, pomimo różnic narodowościowych, opartą na tradycji i na jedności religijnej wspólnotę kulturalną. Uniwersytet berliński założony w roku 1810 przeżywał właśnie okres świetnego rozkwitu. Wśród jego wykładowców zabłysły nazwiska wy­ bitnych uczonych na polu historii (B. G. Niebuhr), historii prawa (F. K. Savigny), filologii klasycznej i historii starożytnej (A. Bockh, K. O. Muller), germanistyki (J. i W. Grimm), filozofii (J. Fichte, F. Schleiermacher, W. Humboldt, G. Hegel), geografii (K. Ritter), językoznawstwa (F. Bopp) i inni. Rankę wiele zawdzięczał tym mi­ strzom, ale z filozofem Heglem nie zgadzał się ani w jego koncepcji dziejów powszechnych, ani w metodzie ich przedstawiania. Zarzucał

7

W stęp do wydania polskiego

mu operowanie w historii pojęciami abstrakcyjnymi, schematyzowanie, uniemożliwiające poznanie całego bogactwa życia ludzkiego, dziejów ludzkich, na które składają się niezliczone indywidualności osób, lu­ dów, instytucji, epok, nie dające się ująć w sztywne, jednolite sche­ maty. Zwolennicy Hegla z kolei wytykali Rankemu drobiazgową pedante­ rię w malowaniu szczegółów, bez ogólniejszego punktu widzenia, bez właściwych kryteriów w ich ocenie, ciasnotę horyzontu myślenia. Prawdą jest, że dzieło Rankego nie tworzyło jednolitej całości kon­ strukcyjnej, że ograniczało się wyłącznie do dziejów politycznych, cho­ ciaż z drugiej strony nie było pozbawione pewnych uogólnień, w szcze­ gólności gdy chodziło o wyjaśnienie genezy nowożytnego systemu równowagi politycznej Europy. Być może, iż trwalsze i większe znaczenie miał „dodatek” do dzieła Rankego, zawierający krytyczne rozważania na temat renesansowych historyków, pt. Zur Kritik der neueren Geschichtsschreiber. Zawierał on wykład analizy krytycznej oraz program metodologiczny historii. Idąc za swoimi poprzednikami Rankę sformułował tu znane już po­ stulaty, dotyczące skrupulatnego zróżnicowania źródeł w zależności od tego, czy są one pierwiastkowe i informują o faktach dziejowych na podstawie świadectw współczesnych, czy też pochodne, czerpiące wnio­ ski pośrednio z późniejszych informacji. Wynikało z tych założeń, że historyk powinien uznawać prymat źródeł takich, jak akta urzędowe, relacje, korespondencje urzędowe itp., w stosunku do źródeł narracyj­ nych, kronik czy innych dzieł historycznych. Trzeba zauważyć, że późniejsza krytyka historiograficzna nie omieszkała wytknąć Rankemu, iż zafascynowany aktami urzędowymi, opierał się na nich jednostron­ nie, ulegał oficjalnym punktom widzenia. Wiązało się to z całą kon­ cepcją historyczną Rankego, który przedstawiał dzieje głównie poli­ tyczne, dzieje rządzących, w oderwaniu od szerszego kontekstu dzie­ jowego, który nie zawsze znajdował odbicie w owych aktach urzę­ dowych. W omawianym „dodatku” Rankę bronił autonomii nauki historycznej, jej niezależności od filozofii, polityki, moralności. Przeciwstawiając się pragmatycznej tradycji historiograficznej z okresu Oświecenia, a także tym współczesnym kierunkom, które posługiwały się historio­ grafią jako narzędziem ideologicznym w walce o realizację programu liberalnego, Rankę głosił programowy obiektywizm. Sformułował tu dyrektywę, która przez dłuższy czas była kanonem obowiązującym historyków nie tylko w Niemczech, ale w całej Europie. Dyrektywa ta brzmiała jak następuje: „Wyznaczano historii funkcję sądzenia przeszłości, pouczania współczesnych dla pożytku późniejszych poko­ leń; do tak wzniosłych zadań nie pretenduje niniejszy zarys, pragnie

8

Wstęp do wydania polskiego on jedynie opowiedzieć, jak to właściwie było.” (Er will bloss sagen, wie es eigentlich gewesen1.) Historia ma być zatem nauką empiryczną, ma konstatować fakty na podstawie krytycznej analizy źródeł. Historyk ma obserwować fakty dziejowe, starać się je zrozumieć zajmując wobec nich stanowisko neutralne, beznamiętne. Obce powinny mu być wszelkie inne cele, utylitarne, wychowawcze, moralne, musi mu przyświecać jedynie cel poznawczy. Formuła programowego obiektywizmu okazała się niezwykle przy­ datna dla historyków broniących autonomii swej nauki i reaktualizowała się w różnych okolicznościach i różnych krajach, służąc im za tarczę ochronną przed ingerencją władz. rządzących, Kościołów, opinii publicznej itd. Szczególnie przydatną była ta dyrektywa w okresie pozytywizmu, gdy rozwijano koncepcję takiej nauki historycznej, któ­ ra upodobnić ją miała pod względem metodologicznym do nauk ści­ słych. Rankemu głoszona przez niego dyrektywa służyła do zwalczania nie­ miłych mu kierunków, które przeciwstawiały się porządkowi politycz­ nemu ustalonemu w wyniku zwycięstwa nad Napoleonem. Nie znaczy to, by Rankę nie zdawał sobie sprawy z granic owego postulowanego przez siebie obiektywizmu, by nie był świadom po­ trzeby znajomości aktualnego życia politycznego dla rozumienia prze­ szłości, by uważał za możliwe całkowite odseparowanie się od poli­ tyki. Bronił jednak autonomii historii, sądził, że tylko wówczas spełnić ona może swe istotne zadanie: poznanie prawdy o dziejach ludzkich. 2. Jako profesor uniwersytetu Rankę prowadził wykłady z historii krajów europejskich, którymi zajął się również w swoich pracach ba­ dawczych. W związku z tym odbył długie podróże naukowe po Europie w poszukiwaniu materiałów archiwalnych. Zajęło mu to prawie cztery lata (1827—1831), a owocem tych poszukiwań były bogate zbiory źró­ deł, które wykorzystał w swoich kolejnych dziełach. Jedno z nich poświęcił południowej Europie, a ściślej Hiszpanii i Turcji w XVI i XVII wieku (wydane 1827). Omówił tu politykę, gospodarkę i admi­ nistrację Hiszpanii i Turcji, przyczyny wzrostu i upadku tych państw. Scharakteryzował znakomitych władców: Solimana Wspaniałego, Ka­ rola V, Filipa II i innych. Następne dzieło poświęcił sprzysięźeniu przeciwko Wenecji oraz re­ wolucji serbskiej — jedyne studium, w którym zainteresował się bli­ żej światem słowiańskim, nie bez wpływu emigrantów serbskich, z któ­ rymi zetknął się w czasie pobytu w Wiedniu. Tam też zawarł znajo­ mość z filarem Świętego Przymierza, Metternichem, który wywarł na 1 L. Rankę, Siimtllchc Werkc, Leipzig 1874, t. 33, s. VII.

9

Wstęp do wydania polskiego

nim silne wrażenie i ułatwił mu dostęp do urzędowych archiwaliów w Wiedniu i Wenecji. Podróże naukowe umożliwiły Rankemu podjęcie opracowań z historii krajów europejskich. Po powrocie do kraju — a był to okres silnych wstrząsów politycznych w Niemczech i rozwi­ jających się ruchów liberalnych pod wpływem rewolucji francuskiej 1830 roku — Rankę zaktywizował się politycznie. Został wówczas wy­ dawcą popieranego przez rząd czasopisma „Historisch-Politische Zeitschrift”. Czasopismo miało przeciwstawić się wszelkim kierunkom skrajnym, zarówno prawicowym, jak i lewicowym, w praktyce jednak głównie zwracało się przeciwko radykałom i liberałom. Rankę zde­ cydowanie zwalczał te kierunki jako obce tradycji rodzimej, importo­ wane z Francji, niezgodne z niemiecką tradycją i niemieckim dziedzic­ twem ideowym. W czasopiśmie Rankę rozwijał swe koncepcje, w któ­ rych dowodził, że Niemcy, jak każde państwo, mają swą własną zasadę etyczną, własną ideę, swoiste formy ustrojowe i nie powinni się im sprzeniewierzać. W toczącej się walce o zjednoczenie Niemiec Rankę zajmował stanowisko umiarkowane, nie był zwolennikiem znie­ sienia całkowitej odrębności poszczególnych krajów niemieckich, nie sądził też, by Austria miała się znaleźć poza zjednoczonymi Niemca­ mi. Broniąc polityki europejskiej i porządku powstałego po traktacie wiedeńskim, Rankę na łamach wspomnianego czasopisma wyrażał przekonanie, że restauracja ponapoleońska oznacza odnowę opartą na religii i prawie oraz poszanowaniu suwerenności narodów europej­ skich, związanych ze sobą wspólną kulturą i wspólnym dążeniem do równowagi sił politycznych. Do wspólnoty tej zaliczał pięć mocarstw głównych, rywalizujących ze sobą i decydujących o losach Europy. Czasopismo Rankego istniało do roku 1836 i nie odniosło większego sukcesu. Przyczyniło się do zerwania więzi łączących go z kołami libe­ ralnymi w Niemczech, umocniło natomiast jego pozycję w sferach rządowych. 3. Tymczasem zaowocowały podróże naukowe Rankego, który in­ tensywnie zajął się badaniami naukowymi. W latach, gdy był wy­ dawcą wspomnianego czasopisma historyczno-politycznego, ukazało się jego pierwsze wielkie dzieło, które miało mu przysporzyć największej i najtrwalszej sławy: Die romischen Pdpste, ihre Kirche und ihr Staat im sechszehnten und siebzehnten Jahrhundert (Papieże rzymscy, ich Kościół i państwo w XVI i XVII wieku), tom I 1834, tom II 1836; rozszerzone z czasem na XVIII i XIX wiek (do soboru watykańskiego włącznie) ukazało się w zbiorowym wydaniu dzieł Rankego pod zmie­ nionym tytułem Die romischen Pdpste in den letzten vier Jahrhunderten (3 tomy, tom 37—39 Dziel), prezentowane obecnie Czytelnikowi polskiemu pt. Dzieje papiestwa w XVI—XIX wieku. Rankę zebrał tu bogaty materiał z bibliotek i archiwów niemieckich, wiedeńskich,

10

Wstęp do wydania polskiego

włoskich itd., nie miał jednak dostępu do archiwum watykań­ skiego. Dzieło wzbudziło szerokie zainteresowanie zarówno w Niemczech, jak i w całej Europie. Przyczyniły się do tego rozgłosu nie tylko ob­ fity materiał faktograficzny, barwna narracja, interesujące sylwetki psychologiczne papieży i dygnitarzy kościelnych, ale przede wszyst­ kim sposób ujęcia tematu, pełen umiaru i możliwego obiektywizmu, sprawiający, iż trudno nieraz zdać sobie sprawę, że autorem był wie­ rzący protestant. Wprawdzie Rankę nie był pierwszym spośród auto­ rów protestanckich, który z uznaniem, a nawet z sympatią pisał o pa­ pieżach; podobnie uczynił już dawniej znany historyk szwajcarski Johannes Muller, a nie brak było entuzjastów papiestwa w *śród wy­ znających protestantyzm pisarzy okresu romantycznego, nikt jednak nie pokusił się o przedstawienie dziejów papiestwa w dobie nowożyt­ nej, i to z taką dokładnością, a zarazem bezstronnością, oraz w kon­ tekście dziejów politycznych całej Europy. Wprawdzie Rankę upatrywał w reformacji nawrót do czystego pier­ wotnego chrześcijaństwa oraz wyraz ducha germańskiego, potrafił jednak z dużą przedmiotowością przedstawić kryzys wewnętrzny w Kościele rzymskim w drugiej połowie XV i w początku XVI wieku jako przełom, który z czasem doprowadził do religijnej regeneracji papiestwa. Z uznaniem kreślił Rankę sylwetki papieży z czasów re­ formacji i kontrreformacji, ich troskę o sprawy religijno-kościelne, ich energiczną działalność polityczną, dyplomatyczną, militarną w obro­ nie Kościoła i racji stanu Państwa Kościelnego. Nawet zakon jezui­ tów, nie wyłączając Loyoli, wychodzi z opisu Rankego obronną ręką. Z nieukrywaną sympatią Rankę odnosi się do umiarkowanych kato­ lików, szukających pojednania z protestantyzmem. Wśród papieży do­ strzega wielkie indywidualności. Zwraca przy tym uwagę na sposób wyboru najwyższych dygnitarzy kościelnych spośród mas ludowych, szukanie tam kandydatów utalentowanych i oddanych sprawie Koś­ cioła. Dzieje papiestwa Rankego zdobyły sobie szeroki rozgłos nie’ tylko w Niemczech. Przetłumaczono je na język francuski (1838 i poprawio­ ny przekład 1843), angielski (1845), polski (1873—1876) oraz na inne języki. W Niemczech do roku 1923 ukazało się 13 wydań tej książki. Dość powszechna opinia podkieślała przedmiotowość ujęcia tematu, talent pisarski autora, jego umiejętność łączenia szczegółów z ogólną refleksją. Daleki od adrnirowania Rankego Szymon Askenazy pisał pod koniec ubiegłego stulecia o wspomnianym dziele Rankego, że „z wyjątkową bezstronnością traktuje przedmiot wyjątkowo drażliwy”.1 1 S. Askenazy, Rankę, w: Studia historyczno-kry tyczne, Warszawa 1899, s. 238.

11

Wstęp do wydania polskiego Znany historyk angielski G. P. Gooch w studium o historiografii XIX wieku określił dzieło Rankego jako znakomite osiągnięcie, jako książkę zapewniającą mu nieśmiertelność.1 Amerykański autor J. Thom­ pson w swej pracy o historii historiografii charakteryzuje dzieło Ran­ kego jako „znane najlepiej i być może najlepsze jego dzieło”.2 H. von Srbik zanotował: „Sława Rankego w świecie była ugrunto­ wana.”3 Sam Rankę, u schyłku życia wspominając swe dzieło o pa­ pieżach, zauważył, że nikt nie zdoła osądzić, czy pisał je za, czy też przeciwko papiestwu. Dowodem dużej bezstronności dzieła jest fakt, że znany katolicki historyk, badacz dziejów Kościoła, J. Dóllinger, był pełen podziwu dla autora, podczas gdy niemiecki protestant i nacjonalista G. Freytag zarzucał mu brak patriotyzmu i neutralne stanowisko wobec katolic­ kich nieprzyjaciół Niemiec. Mocną stroną Dziejów papiestwa Rankego był zrównoważony sąd autora o dziejach papiestwa oraz ukazanie papiestwa jako czynnika polityki europejskiej, jego znaczenia w dziejach państw i kultury ca­ łej Europy, zarówno zachodniej, jak i wschodniej, m.in. Polski. Nie bez znaczenia jest fakt, że w tym dziele pokusił się Rankę o przed­ stawienie życia gospodarczego i kulturalnego, a także administracji w Państwie Kościelnym. Od tego obrazu odbiega nieco tekst dzieła poświęconego nowszym dziejom papiestwa, pisanego po soborze wa­ tykańskim, który, jak wiadomo, wywołał niemały ferment wśród sa­ mych katolików. Rankę, który dawniej był raczej za pojednaniem obu wyznań i z takim umiarem oceniał papieży, sądził teraz, że z ich strony grozi Niemcom podważenie suwerenności państwa i że klęska Francji w roku 1870 ocaliła Niemców przed supremacją Kościoła rzymskiego nad Niemcami. • Rozumie się, że istnieje dystans dzielący nas od powstania dzieła Rankego, że dziś, po znakomitych dziełach poświęconych dziejom pa­ piestwa, pisanych w drugiej połowie XIX i w XX wieku, praca Ran­ kego nie może już zadowalać; nie może być ona jednak nie doceniana jako klasyczne dziewiętnastowieczne studium, stanowiące poważną próbę naukowego przedstawienia trudnego tematu i dobrą ilustrację metody i pisarstwa autora uznanego za największego mistrza histo­ riografii europejskiej ubiegłego wieku. 4. Najbliżej tematycznie związane z historią papieży było kolejne dzieło Rankego o Niemczech w okresie reformacji: Deutsche Geschich1 G.P. Gooch, Htstory and Histortans tn the Ninetcenth Century, Boston 1959. ’ J.W. Thompson, A Htstory of Hlstortcal Writtng, N. York 1942, t. II. s. 79. • H. von Srbik, Geist und Geschlchte. Vom deutschen Humanlsmus bis zur Gegenwart, Salzburg 1950, i. I, s. 269.

12

"Wstęp do wydania polskiego te im Zeitalter der Reformation (6 tomów, 1839—1847). I ten problem ujął Rankę w kontekście dziejów politycznych całej Europy, opierając się w swych badaniach szczególnie na aktach sejmu Rzeszy. Z wyraź­ ną sympatią kreśli tu genezę i rozwój reformacji oraz rolę, jaką ode­ grał wówczas Luter, który wyrasta na prawdziwego bohatera odda­ nego sprawie odrodzenia chrześcijaństwa, ale konserwatywnego ideolo­ ga, dalekiego od dążeń przewrotowych. Nie miał Rankę zrozumienia dla społecznych korzeni ruchu reformacyjnego, z niechęcią odnosił się do powstania chłopskiego. W porównaniu z dziełem o papieżach, zajmuje tu Rankę postawę bardziej zaangażowaną, a — jako patriota niemiecki i protestant — w zwycięstwie reformacji upatruje triumf ducha niemieckiego i na­ rodowej indywidualności Niemców. Zebrany materiał źródłowy posłużył Rankemu do opracowania hi­ storii nowożytnej XVI i XVII wieku. Oprócz już wzmiankowanych krajów, jak Hiszpania, Włochy czy Serbia, zajął się teraz historią Francji (Franzósische Geschichte, vornehmlich im 16. und 17. Jahrhundert, 5 tomów, 1852—1861), a także historią Anglii (Englische Ge­ schichte vornehmlich im 17. Jahrhundert, 7 tomów, 1859—1868). Oba opracowania zawierają duże bogactwo materiału faktograficznego z dziejów politycznych, skupiają uwagę na władcach i mężach stanu, na kręgach rządzących. Autor stara się ukazać zasadnicze cechy cha­ rakteru obu narodów, przy czym Francja, ze swą dumą, wojowniczo­ ścią, ambicją, wypada w oczach Rankego o wiele mniej korzystnie niż Anglia, miłująca ład i przywiązana do swej tradycji, konserwa­ tywna. Potrafi jednak Rankę docenić wielkie osiągnięcia francuskich mężów stanu XVII wieku, zasługi na polu kultury Ludwika XIV, po­ mimo jego zaborczości w stosunku do Niemiec. Nie miał też żalu do króla Henryka IV z powodu porzucenia przez niego protestantyzmu, rozumiejąc motywy polityczne, które go do tego skłoniły. Zgodnie ze swą koncepcją historyczną Rankę nie izolował dziejów poszczególnych narodów od tła powszechnodziejowego, od ich roli dla całej Europy, a wewnętrzne przemiany tłumaczył zewnętrzną ich sy­ tuacją, współzawodnictwem między mocarstwami. Tak na przykład unifikację monarchii francuskiej i zaprowadzenie absolutyzmu wyjaś­ niał nie tylko koniecznością przeciwstawienia się szlachcie, ale również rywalizacją z hiszpańskimi Habsburgami. Rewolucję angielską wiązał z kolei z niechęcią Anglii do Francji itd. Przedstawiając dzieje poszczególnych narodów, Rankę starał się uka­ zać ich rolę własną, a także powszechnodziejową, ściślej europejską, konflikty między nimi, ścieranie się reprezentowanych przez nie idei, jak również związek tych idei z ideą europejską, dążenie do utrzy-

13

Wstęp do wydania polskiego

mania bądź przywrócenia zachwianej równowagi sił politycznych w Europie. Jeszcze w swym pierwszym dziele historycznym Rankę, konfrontu­ jąc Waltera Scotta ze źródłami historycznymi, doszedł do wniosku, iż prawda historyczna jest bardziej pociągająca niż fikcja literacka. Rze­ czywistość dziejowa z całym bogactwem różnorodnych wydarzeń, czy­ nów jednostek, ludów i epok wydala mu się nie mniej ciekawa. Bu­ dziła w nim zainteresowanie swą dramatycznością niczym widowisko teatralne. Rankę starał się fakty dziejowe zrekonstruować możliwie dokładnie, ale i plastycznie. Siedząc je zajmował wobec nich postawę neutralnego widza i obserwatora. Opisywał grę namiętności, odsłaniał różnorodne motywy, cele, intencje zachowań się ludzkich. Z takim samym zainteresowaniem malował dwory monarchów i magnatów, dramatyczne wydarzenia, takie jak noc św. Bartłomieja czy ścięcie króla Karola I, tak samo starał się przeniknąć osobowość Machiavellego jak Savonaroli. Konserwatysta i monarchista, potrafił uznać motywy patriotyczne jakobinów broniących suwerenności swego pań­ stwa przeciwko obcej interwencji, i tak samo motywy kierujące rewo­ lucją Cromwella. Powstrzymując się od sądzenia przeszłości, od moralnych ocen, sta­ rał się Rankę zrozumieć, o co chodziło w opisywanych wydarzeniach, io co i dlaczego ludzie postępowali tak, a nie inaczej. Pławił się w ym bogactwie życia jednostek, pokoleń ludów z różnych epok, z en­ tuzjazmem odsłaniał różne przejawy działalności ludzkiej. Nie zado­ walając się opisem poszczególnych, oderwanych faktów, wiązał je ze sobą, ukazywał ukryte za nimi idee, które nimi kierowały w danym okresie dziejowym. Wgląd w dzieje różnych ludów w różnych epokach sprawiał, iż Ran­ kę miał otwarte spojrzenie na dzieje powszechne, że losy poszczegól­ nych narodów łączył umiejętnie z kontekstem powszechnodziejowym. Zainteresowany historią mocarstw europejskich Rankę, który od ro­ ku 1841 był urzędowym historiografem państwa pruskiego, nie zanie­ dbywał bynajmniej badań nad dziejami narodowymi. Skłaniał go rów­ nież do tego fakt, iż z biegiem czasu, w późniejszym okresie swego życia, nie mógł już odbywać uciążliwych podróży zagranicznych w poszukiwaniu materiałów archiwalnych. Pośród prac poświęconych dziejom narodowym szczególnie ważne miejsce zajmują dzieła, w których oświetla historię Prus: o wybuchu wojny siedmioletniej (1844), dziewięć ksiąg historii Prus (1847—1848) rozszerzone i pogłębione kilkadziesiąt lat później w dwunastu księ­ gach (1878—1879), geneza państwa pruskiego (1871), historia Austrii i Prus od traktatu w Akwizgranie do traktatu w Hubertsburgu (1875)v Fryderyk Wielki (1875), Hardenberg i dzieje Prus (1879—1881).

14

Wstęp do wydania polskiego

Ponadto wydał Rankę historię Niemiec od pokoju religijnego do wojny trzydziestoletniej (1868), monografię o Wallensteinie (1869), pra­ cę o mocarstwach niemieckich i Lidze książąt (1871) i inne. Wszystkie te prace dotyczą dziejów politycznych, dyplomatycznych, militarnych, akcentują rolę państwa, i chociaż Rankę nie był skraj­ nym nacjonalistą, aprobował mocarstwowe dążenia Niemiec, a ich eks­ pansję na wschodzie tłumaczył jako misję cywilizacyjną, szerzył kult potęgi pruskiej i autorytetu władzy monarszej. Sądził, że monarchia pruska, oparta na biurokracji i armii, chroni Niemcy przed rewolu­ cją, przed recypowaniem obcych wzorów ustrojowych, umożliwia za­ chowanie dziedzictwa narodowego. Nie dziwi nas tedy, że w zwycięskiej kampanii przeciwko Francji Napoleona III upatrywał sukces ideałów konserwatywnych nad rewo­ lucyjnymi. Jako historiograf pruski, Rankę, który uzyskał dostęp do tajnych materiałów archiwum państwowego, zgromadził wprawdzie dużo ma­ teriału, ale zarówno w charakterystyce królów, jak i w ocenie ich polityki daleki był od beznamiętnego obiektywizmu. Nie dostrzegał szaleństw Fryderyka Wilhelma I ani wiarołomstwa i przewrotności Fryderyka II. Tłumaczył ich działania dążeniem do dobra państwa, sytuacją gospodarczą Prus, koniecznościami dziejowymi. Zamiast oce­ nić ich z punktu widzenia norm moralnych twierdził, że historia nie pochwala i nie potępia... W ostatnim okresie swego życia Rankę podjął monumentalną pracę nad historią powszechną, którą częściowo wydano już po jego śmierci (Weltgeschichte, 9 tomów, 1880—1898). Obejmowała ona dzieje po­ wszechne do końca X wieku, które w partii późniejszej, obejmującej czasy do końca XV wieku, zrekonstruowano na podstawie notat Rankego. Weltgeschichte Rankego była ukoronowaniem jego działalności dziejopisarskiej. Budzi ona tym większy podziw, iż Rankę pod koniec życia był już ociemniały, nie przestając być aktywnym badaczem, któ­ ry przy pomocy sekretarzy i lektorów studiował i pisał nadal, aż do ostatnich dni swego życia. Dzieło to, choć zyskało w Niemczech wielkie powodzenie, zwłaszcza w partii dotyczącej dziejów starożytnych, z trudem nadążało za no­ wymi osiągnięciami specjalistów i szło raczej za tradycyjnymi poglą­ dami. I tutaj jednak potrafił Rankę nie tylko nagromadzić obfity ma­ teriał faktograficzny, ale wydobyć też ważne procesy powszechnodziejowe i ukazać ich rolę w dziejach ludzkości. Zmarł w Berlinie 23 maja 1886 roku, pozostawiając licznych, wy­ szkolonych przez siebie uczniów, znanych w całej Europie jako szkoła historyczna Rankego. Należeli do niej na przykład Georg Waitz, Hein­ rich Sybel, Jacob Burckhardt, Wilhelm Giesebrecht, Rudolf Delbriick,

15

Wstęp do wydania polskiego

Philippe Jaffe, Wilhelm Wattenbach, Karl Nitsch, Richard Roeppel i wielu innych (wśród uczniów polskich późniejszy profesor Szkoły Głównej Warszawskiej Józef Plebański). Wszyscy oni przejęli od Rankego metodę krytyczną badań, chociaż nie zawsze solidaryzowali się z jego filozoficznymi i ideowymi poglądami. To właśnie ci uczniowie Rankego upowszechniali w Niemczech, jak i w innych krajach, metody i wysoki poziom nauki historycznej w różnych jej dziedzinach: w mediewistyce i historii nowożytnej, nau­ kach pomocniczych, historii kultury, prawa itd. Szczególne znaczenie miało prowadzone przez Rankego seminarium historyczne, grupujące nieliczny zastęp uzdolnionych uczniów, wśród których nie brakło rów­ nież przybyszów z obcych krajów: Francji, Anglii, Rosji, Polski czy USA. Rankę umiejętnie dobierał sobie uczniów i dyskretnie kontrolu­ jąc ich pracę czuwał nad wyszkoleniem fachowym, nad wysokim po­ ziomem badaczy historii. Jakkolwiek badania własne Rankego skupiały się wokół dziejów nowożytnych, w ćwiczeniach seminaryjnych jako profesor poruszał nieraz tematykę średniowieczną i uczył metody krytycznej na jej ma­ teriale źródłowym. Porównywano to seminarium do laboratorium i sta­ rano się w nim, podobnie jak w naukach przyrodniczych, opierać na zasadach empirycznych, zbierać i systematyzować fakty oraz bezna­ miętnie je przedstawiać. Wszystko to miało wytworzyć przekonanie, iż historia jest prawdziwą nauką, podobną do nauk ścisłych. Nie ulega wątpliwości, że ten system szkolenia zawodowego historyków i metody tam stosowane zdały egzamin, że ci, którzy wyszli z, seminarium Ran­ kego, wybijali się w Niemczech i poza nimi jako badacze wysokiej rangi. Uczniowie Rankego niemało przyczynili się do rozwoju źródłoznaw­ stwa, do kontynuacji edycji podstawowego wydania źródeł do historii Niemiec, Monument a Germaniae Historica, a prawdziwym sukcesem było ukazanie się w opracowaniu G. Waitza I tomu Jahrbucher des Deutschen Reiches unter dem Sdchsischen Hause (1837); niedługo póź­ niej ukazał się tom I historii ustroju Niemiec (1844) tegoż autora, która na długo stała się podstawowym opracowaniem w tej dziedzinie. Inny uczeń Rankego, który zresztą nie podzielał poglądów mistrza, J. Burckhardt, wsławił się jako pionier historii kultury, znakomity przede wszystkim jako autor opracowania kultury renesansowej we Włoszech (ostatni polski przekład: 1965). Jeszcze inny, H. Sybel, jeden z czołowych twórców tzw. szkoły pruskiej, który zdobył sobie uzna­ nie za dzieła poświęcone rewolucji francuskiej oraz historii Prus, został redaktorem czołowego organu historycznego w Niemczech, „Historische Zeitschrift” (t. I, 1859). Nie miejsce tu na omawianie osiąg­ nięć pozostałych uczniów Rankego, którzy nie zawsze wprawdzie po­

16

Wstęp do wydania polskiego

dzielali jego koncepcje, ale wszyscy uznawali jego autorytet i przy­ czyniali się do jego upowszechniania. Jeśli, spośród tych uczniów, Burckhardt nie podzielał optymizmu Rankego po zjednoczeniu Niemiec i wyrażał obawę przed brutalnym imperializmem, to Sybel zarzucał Rankemu brak dostatecznego zaan­ gażowania po stronie programu Bismarckowskiego, nie zgadzał się z jego dualistycznym poglądem, głoszącym potrzebę takiej formy zjed­ noczenia Niemiec, by objęły one zarówno Prusy, jak i Austrię. Tym niemniej jednak więcej łączyło, niż dzieliło Rankego ze szkołą prus­ ką — podobnie oceniał on rolę dziejową Prus, a parcie Niemiec na wschód uważał za ich misję cywilizacyjną. Wprawdzie przez pewien czas miał żal do Bismarcka za jego sojusz z partią narodowo-liberalną i za wprowadzenie powszechnego głosowania, ale po roku 1870, gdy Bismarck zerwał z tym stronnictwem i rozpoczął ostrą walkę z ru­ chem robotniczym oraz z Kościołem w obronie interesów państwa, solidaryzował się z jego polityką. Chociaż w swych wypowiedziach i pismach starał się zawsze zacho­ wać umiar i pozornie zawsze odwoływał się jedynie do argumentów naukowych, historycznych i, jak pamiętamy, sformułował w swoim czasie jako obowiązującą dyrektywę: neutralność, obiektywizm, ogra­ niczenie się jedynie do konstatowania faktów — z biegiem czasu co­ raz bardziej wyraźnie ujawniało się jego oblicze ideowo-polityczne, afirmujące politykę wewnętrzną i zewnętrzną rządu niemieckiego. Uznając rację stanu za najwyższy imperatyw polityki państwowej Rankę, podobnie jak Bismarck, uważał, że musi ona liczyć się z inte­ resami innych państw, z systemem równowagi politycznej w Europie. „Europeizm” Rankego, tak mocno podkreślany przez niektórych history­ ków niemieckich, sprowadzał się w gruncie rzeczy do aprobowania pentarchii, koncernu wielkich potęg mocarstwowych, ustalonego w swoim czasie w traktacie wiedeńskim. Z drugiej jednak strony nie można Ran­ kego utożsamiać z kierunkiem skrajnie nacjonalistycznym, z jakimś zoologicznym szowinizmem, prowadzącym prostą drogą do hitleryzmu. Rozumie się jednak, że Rankę, urzędowy historiograf pruski, utrzy­ mujący osobiste kontakty z panującymi monarchami niemieckimi, ich doradca i inspirator, nie mógł być w żadnym wypadku krytycznie ustosunkowany do panującego w Niemczech ustroju. Wręcz przeciwnie, nie tylko w swej działalności publicystycznej, ale i w dziejopisarskiej wspierał politykę zarówno zewnętrzną, jak i wewnętrzną swego pań­ stwa, gloryfikował panującą w nim władzę, dynastię Hohenzollernów. Dla Polski dawnej, szlacheckiej, jak również dla Polski znajdującej się pod obcymi zaborami nie miał Rankę zrozumienia ani zaintereso­ wania. Dla jej dążeń wyzwoleńczych nie ujawniał w żadnym wypadku współczucia, a przeciwnie, odnosił się do nich raczej z niechęcią.

17

Wstęp do wydania polskiego Jego wiedza o Polsce była nikła. Przypisywał Polakom pochodzenie tatarskie, oskarżał o nietolerancję, o prześladowania innowierców, Niemców. Dowodził, iż inicjatorami rozbiorów Polski były nie Prusy, że słuszne były żądania oddania im Gdańska i Torunia, że ekspansja na wschód była życiową koniecznością dla Niemców. 5. Zasługi Rankego na polu badawczym, jego rozległa wiedza oparta na solidnym warsztacie naukowym sprawiły, iż przez dłuższy czas historycy zafascynowani byli tym tytanem pracowitości i upatrywali w nim wzór uczonego, oddanego wyłącznie poznaniu prawdy histo­ rycznej i przedstawiającego dzieje zgodnie z tym, „jak to właściwie było”. Taki sąd o Rankem upowszechnił się w całej Europie, a także za Oceanem w drugiej połowie XIX i w początkach XX wieku. Jed­ nakże jeszcze za życia Rankego, zwłaszcza we wczesnym okresie jego działalności, nie brakło krytyków. Należał do nich na przykład histo­ ryk okresu romantyzmu Heinrich Leo, który nie miał do jego metody zaufania, wytykał mu brak głębszego filozoficznego spojrzenia na dzie­ je, brak stosowania w historii właściwych kryteriów oceny, przeciw­ stawiał się jego sposobowi ujęcia dziejów historii kultury. O „miniaturowość”, jednostronność, drobiazgowość posądzał go H. Heine, a Marks deprecjonował go jako badacza. W pierwszej połowie XIX wieku w Niemczech większą popularno­ ścią niż Rankę cieszyli się historycy liberalni, tacy jak K. Rotteck lub F. Schlosser, którzy posługiwali się historią jako narzędziem w walce o liberalne ideały polityczne i moralne. Z drugiej znów strony atako­ wany był Rankę za brak zaangażowania na polu historii po stronie sprawy zjednoczenia Niemiec, za obojętność wobec ideałów i bohate­ rów niemieckich (G. Freytag, H. Treitschke). Jednakże z biegiem czasu coraz silniej ugruntowywała się pozycja Rankego w opinii historyków niemieckich, aż dopiero po jego śmierci generalną z nim rozprawę podjął Karl Lamprecht. Poddał on grun­ townej krytyce koncepcje historyczne, subiektywizm, indywidualizm Rankego, jego wyłącznie polityczne ujęcie historii. Przeciwstawił im metodę historyczno-kulturalną, akcentującą w dziejach rolę mas, uwzględniającą prawidłowości, typologię dziejów. Trzeba jednak stwier­ dzić, że w toczącej się dookoła tych zagadnień na przełomie XIX— XX wieku polemice większość historyków stanęła po stronie Rankego i odrzucała nowatorskie tendencje Lamprechta. Dopiero po pierwszej, a zwłaszcza po drugiej wojnie światowej, wśród części historyków niemieckich nastąpiła reorientacja historyczna, czego wyrazem była rewizja poglądów na dzieje narodowe, które ugruntowały się m.in. dzięki Rankemu. W szczególności zachwiała się optymistyczna wiara w duchowe wartości potęgi mocarstwowej Niemiec i autorytatywnej

18

z

Wstęp do wydania polskiego

władzy państwowej. Admirujący dawniej Rankego czołowy historyk niemiecki Friedrich Meinecke po katastrofie III Rzeszy wysunął pro­ blem, czy w danej sytuacji Niemiec nie jest bardziej aktualne ujęcie historii przez Burckhardta niż przez Rankego.1 Wcześniej niż w Niemczech przestano fascynować się wzorem historiograficznym Rankego w innych krajach na Zachodzie, gdzie nigdy nie zanikły całkowicie tradycje racjonalistyczne, naturalistyczne, wy­ wodzące się od czasów Oświecenia. Sprzyjały one prądom liberalnym w myśli politycznej i historiografii, chroniły przed jednostronnym kultem władzy państwowej. W ten sposób jednak następował rozbrat między historiografią zachodnią i kierunkami panującymi w Niem­ czech. Historycy zachodni, w przeciwieństwie do Rankego, akcentowali w dziejach czynniki społeczne, rolę gospodarki i kultury, związek hi­ storii z socjologią i psychologią społeczną, szukali w procesie dziejo­ wym prawidłowości. Kierowali oni uwagę na wewnętrzne dzieje, na głębokie przemiany w życiu społecznym i w mentalności nowoczes­ nych narodów, i dalecy byli od aprobowania autorytatywnej władzy państwowej nie liczącej się ze swobodami i prawami obywateli. W historii nie wyrzekali się idei ewolucji czy postępu i uniwersal­ nych kryteriów wartościowania. Takie stanowisko zajmowali we Francji uczeni reprezentujący kie­ runek tzw. syntezy historycznej, skupiający się z czasem dookoła cza­ sopisma „Annales”, w USA kierunek New History itd. Ich koncepcje historii globalnej, dynamicznej, strukturalistycznej odbiegały od mo­ delu dziewiętnastowiecznej historiografii, którą tak świetnie reprezen­ tował Rankę. Jego teoria głosząca, iż państwo stanowi swoistą indy­ widualność o własnych samoistnych celach, że jest „myślą Boga”,. realizującą zasadę etyczną, sublimowało i sankcjonowało panujący w Niemczech system rządzenia, potęgę mocarstwową urzeczywistnia­ jącą wzniosłe cele kulturalne. Wynikało z tego, iż państwo to oceniać należało wedle jego partykularnych, swoistych wartości, nie zaś zgod­ nie z powszechnymi uniwersalistycznymi kryteriami. Jeśli jednak tak długo utrzymywał się autorytet Rankego w Niem­ czech, to dlatego, że oprócz rozległej jego wiedzy działały tam inne jeszcze motywy. Wiązały się one z jego postawą ideowo-polityczną, z propagowaniem przez niego przywiązania do tradycji narodowej, afirmowaniem wewnętrznej i zewnętrznej polityki Niemiec, propago­ waniem ideałów konserwatywnych, z którymi sympatyzowały akade­ mickie koła profesoi skie. Chociaż Rankę tylko w krótkich okresach 1 F. Meinecke, Rankę und Burckhardt, 1948; por. G. Ritter, Dle Dainonie der Macht, MUnchen 1948; także W. Mommsen, Stein, Rankę, Bismarck, MUncheiK 1954. 2°

19

Wstęp do wydania polskiego

swego życia angażował się w czynną politykę, nie było to bynajmniej jednoznaczne z jego apolitycznością, neutralnością wobec bieżącego życia, jak to wielu sądziło. W gruncie rzeczy jednak Rankę miał na myśli jedynie państwa od­ grywające czołową rolę w dziejach politycznych, wielkie mocarstwa, a szczególnie państwo prusko-niemieckie. Przedstawiając ich dzieje w oderwaniu od kontekstu społecznego, Rankę nie dostrzegał donio­ słych przemian w ich strukturze i zadaniach, wskutek czego ujmował je statycznie i schematycznie. W stosunku do państwa niemieckiego podkreślał potrzebę zachowania dziedzictwa przeszłości, przeciwsta­ wiał się wszelkim poważniejszym reformom, które miałyby je upodob­ nić do krajów zachodnich. Przeciwstawiał się swobodom i prawom obywatelskim ustroju parlamentarno-konstytucyjnego. Wszystko to prowadziło do wyobcowania historiografii niemieckiej oddalając ją od nurtów zachodnich. Dobrze natomiast harmonizowało to z koncepcjami historycznymi Rankego, z jego indywidualizującą postawą, z jego sto­ sunkiem do idei postępu. W tej sprawie sformułował Rankę swoje stanowisko w wykładach przeznaczonych dla króla bawarskiego, Ma­ ksymiliana II, w roku 1854. Twierdził tam, że nie można oceniać żad­ nej epoki z punktu widzenia postępu, jako stopnia rozwojowego pro­ wadzącego do określonego celu, do realizacji jakiegoś ideału uniwer­ salnego. Każda bowiem epoka — twierdził — jest w bezpośrednim stosunku do Boga (ist unmittelbar zu Gott), ma swój własny system wartości, swoją zasadę, ideę rządzącą, którą historyk powinien uchwy­ cić i opisać jako samoistne czynniki, nie przykładać zaś do nich mia­ ry w zależności od tego, jakie z nich wypłynęły następstwa.1 Wynikało z powyższych założeń, że należy strzec dziedzictwa histo­ rycznego własnego państwa i przeciwstawiać się dążeniom zmierzają­ cym do recypowania obcych wzorów. Państwo według Rankego stano­ wiło wartość nadrzędną, realizowało wzniosłe, duchowe, kulturalne wartości. Dlatego też jednostki i grupy społeczne muszą się mu pod­ porządkować. Optymizm ten, wspierający się na przekonaniu o etycz­ nej wartości państwa, prowadził Rankego do twierdzenia, że w rywa­ lizacji i wojnach między państwami działa nie tylko brutalna siła, że sukcesy wojenne są zazwyczaj skutkiem przewagi duchowej. Zgodnie z tą całą koncepcją nie dostrzegał Rankę niebezpieczeństwa „demonii władzy”, przed którą przestrzegali nieraz historycy na Zachodzie. Wspominaliśmy już na początku, że w ocenie teoretycznych podstaw historiografii Rankego powstało sporo nieporozumień. Przez dłuższy czas Rankę uważany był za wzór historyka empirycznego, uprawiają­ cego swą dyscyplinę bez posługiwania się jakimiś założeniami teore­ 1 L. Rankę, Uber dte Epochen der neueren Weltgeschlchte, 1888, t. IX, rozdz. 2.

20

Wstęp do wydania polskiego tycznymi, określoną filozofią czy doktryną polityczną, uznającego je­ dynie fakty za najwyższe i obowiązujące dla niego prawo. Taki po­ gląd upowszechnił się zwłaszcza w drugiej połowie XIX wieku, w dobie pozytywizmu.1 Opierał się on na wciąż cytowanej formule meto­ dologicznej Rankego z roku 1824, a także na całej jego praktyce historiograficznej, w której niemal zawsze zachowywał przynajmniej pozory stanowiska neutralnego, wyłącznie empirycznego, dalekiego od wszelkich aktualnych tendencji prezentystycznych oraz spekulacji teo­ retycznych. Tymczasem jednak rozwój nowych kierunków historiografii europej­ skiej oraz pogłębione studia historiograficzne postawiły pod znakiem zapytania dotychczasową opinię o Rankem. Badacze analizujący Ran­ kego dotarli do dość licznych jego wypowiedzi teoretycznych, w któ­ rych rozważał stosunek historii do filozofii, religii, do polityki, sto­ sunek do tego, co szczególne i ogólne, rolę myślenia pojęciowego w historii, metodę rozumienia w poznaniu historycznym itd. Zawierały one dość określoną postawę filozoficzną, odpowiadały na wiele pod­ stawowych zagadnień teoretycznych, nie wykazując bynajmniej wy­ łącznie empirycznego stosunku do swego przedmiotu badawczego. Równocześnie konfrontacja praktyki historiograficznej Rankego z jego teorią wykazywała między nimi sporo sprzeczności, a także sporo refleksji ogólnych, które dalekie były od istotnej przedmiotowości, jaka cechowała zwłaszcza jego dzieło o papieżach. Podobnie jak analiza czasopisma „Historisch-Politische Zeitschrift” oraz programowych wypowiedzi Rankego z lat 1848—1850 czy 1870— 1871 odsłoniły jego postawę polityczną, tak opublikowane już po śmier­ ci Rankego rękopisy, zawierające jego teoretyczne rozważania, po­ zwoliły na gruntowniejsze poznanie, zrekonstruowanie jego stanowiska filozoficznego. Należą tu teksty opublikowane przez biografa i ucznia Rankego, Alfreda Dovego, w tomie IX Weltgeschichte, zawierające rozważania na temat stosunku historii do filozofii, idei postępu itd., jak również teksty wydrukowane na łamach „Historische Zeitschrift” w roku 1954 (tom 178) na temat wiedzy historycznej oraz filozofii historii.2 W świetle powyższych dokumentów Rankę odbiega od tego modelu historyka, jaki wytworzyła o nim opinia historyków w drugiej poło­ wie XIX wieku. Okazało się, że jakkolwiek Rankę nie reprezentował żadnego oryginalnego spójnego systemu metodologicznego, to przecież * Por. Wstęp G. Iggersa 1 K. Moltkego do tłumaczenia angielskiego, Indiana­ polis 1973; a także G. Iggers, The German Conceptlon of Htstory, 1968 (prze­ kład niemiecki 1972). * Przekład angielski wymienionych tekstów patrz G. Iggers i K. Moltke, The Theory and Practlcc by Lęopold von Rankę, Indianapolis 1973, s. 29—59.

21

V7stęp do wydania polskiego

przywiązywał dużą wagę do podstawowych zagadnień teoretycznych i zajmował określone wobec nich stanowisko. Jego opozycja wobec systemu Hegla nie była równoznaczna z obo­ jętnością wobec wszelkiej filozofii. Bronił jednak Rankę autonomii historii przed narzucaniem jej koncepcji przez filozofię spekulatywną. Twierdził, że z pomocą abstrakcyjnych pojęć wtłacza ona całe dzieje ludzkie w jednolite schematy, nie licząc się z całym ich bogactwem, różnorodnością i swoistością czasów, lekceważąc dane źródłowe. Nie jest to według Rankego droga właściwa, prowadząca do poznania spraw ludzkich, życia ludzi działających w różnych okolicznościach, zgodnie z różnymi indywidualnymi dążeniami i celami. Ażeby uchwycić i zre­ konstruować dzieje ludzkie, trzeba myśl kierować ku temu, co in­ dywidualne, partykularne, tak jak się to objawia badaczowi, nie zaś przetwarzać całe bogactwo życia w abstrakcyjne schematy. Historia pojęta w sposób właściwy nie ogranicza się jednak do ustalania po­ szczególnych faktów, do kopiowania rzeczywistości dziejowej, musi ona wykrywać związki zależności między tymi faktami oraz w tym, co indywidualne, wykrywać to, co ogólne. Samo zbieractwo faktów szczegółowych uważał Rankę za bezpłodne w badaniach historycznych. Muszą one według niego wychodzić poza zewnętrzne przejawy dzie­ jów ludzkich, starać się dotrzeć do ich wnętrza. Wiązało się to wszy­ stko z całą postawą filozoficzną Rankego, który idąc za swymi po­ przednikami sądził, iż porządek świata opiera się na wpływie pier­ wiastka idealnego, duchowego na to, co realne i empirycznie uchwyt­ ne. Stąd postulat, by historyk przez kontemplację starał się zbliżyć do tego, co kryje się poza zewnętrzną manifestacją duchowej rzeczy­ wistości, do świata idei, motoru dziejów, energii moralnej. Nie rości sobie jednak pretensji historia, by zrozumieć w pełni sens procesu dziejowego, jak to czynią różne systemy historiozoficzne. Może ona jedynie zbliżyć się do jego poznania, śledzić i odsłaniać różne aspekty działalności ludzkiej w różnych epokach dziejowych, a tym samym poznać lepiej człowieka. Wiemy już, że Rankę odrzucał ideę postępu, ideę perfekcjonizmu, nadające sens dziejom powszechnym. Zamiast tego widział on raczej różne procesy rozwojowe w różnych krajach, a wartości każdej epoki uważał za samoistne, bezpośrednio związane z Bogiem, nie zaś za eta­ py prowadzące do określonego celu, do doskonałości, do teraźniejszej cywilizacji. Głosząc taką koncepcję historyczną nawiązywał Rankę do tradycji filozofii idealistycznej Niemiec, w szczególności do nauki o ideach W. Humboldta, do szkoły historyczno-prawnej akcentującej swoiste korzenie kultury narodowej Niemców, ich instytucji, prawa, obycza­ jów. Odcinał się jednocześnie od nurtów racjonalistyczno-naturali-

22

Wstęp do wydania polskiego

stycznych, wyrzekał się uniwersalistycznych kryteriów wartościowania. Wspierał w ten sposób ideologię konserwatywną, chroniącą Niemcy przed obcymi wpływami, przed przeobrażeniem państwa niemieckiego w duchu liberalno-demokratycznym. Na podstawie takich założeń realizował Rankę swą koncepcję histo­ ryczną, koncentrując uwagę głównie na dziejach politycznych, na ry­ walizacji mocarstw, dyplomacji, wojnach, bez szerszego kontekstu spo­ łecznego, podporządkowując dzieje wewnętrzne problemom zewnętrz­ nym, uznając ich prymat i nadrzędność. Z tego punktu widzenia uza­ sadniał Rankę potrzebę ograniczenia praw i swobód obywatelskich, podporządkowania ich państwowej racji stanu. To państwo, jak już wiemy, w rozumieniu Rankego gwarantować miało obywatelowi wol­ ność i realizować wzniosłe cele duchowe narodu. Pomimo różnych zastrzeżeń, jakie może budzić dzieło o papiestwie, nie sposób odmówić Rankemu poważnych zasług w dążeniu do unaukowienia historii, do udoskonalenia jej warsztatu, metod, do wzbo­ gacenia naszej znajomości dziejów całej Europy nowożytnej. Przy całej rozległej wiedzy i intencji przedstawiania wyłącznie prawdy historycznej, nieobca mu była świadomość granic obiektywizmu i gra­ nic poznania historycznego. Chociaż dalecy jesteśmy od jego teore­ tycznych założeń, stwierdzić trzeba, że nie utraciły one całkiem aktualności wśród części współczesnych historyków. Wydaje się, że wznowienie w języku polskim dzieła Rankego, będą­ cego podstawowym opracowaniem z zakresu dziejów Kościoła kato­ lickiego, uzasadnione jest dużym zainteresowaniem zagadnieniami re­ ligioznawczymi i kościelnymi. Ukazuje ono bowiem mechanizm dzia­ łania instytucji papieskiej i polityki papieży, ich poczynania dotyczące nie tylko stosunków między państwem a Kościołem, ale również pro­ blemów polityki międzynarodowej; już przecież w czasach opisywa­ nych przez Rankego papieże w pewnych okolicznościach rozumieli konieczność dojścia do porozumienia z władzą świecką i unikania konfliktów. Książka naświetla też procesy odnowy, jakie od czasu do czasu przeżywa Kościół katolicki. W tym sensie praca Rankego ułatwia nam zrozumienie współczes­ ności. Niezależnie od wszelkich wątpliwości, dzieło o papieżach, które oddajemy czytelnikowi polskiemu w nowym przekładzie, z pewnością nie przestaje być nadal podziwiane jako rzadki wyraz prawdziwie przedmiotowego stosunku do tematu tak drażliwego w historiografii europejskiej. Tadeusz Korzon, który nie omieszkał wytknąć Rankemu jego nikłej znajomości dziejów Polski i niesprawiedliwych o nich sądów, napisał o nim nie bez przesady; „Dzieje żadnej nauki, od czasów starożyt-

23

Wstęp do wydania polskiego

nych aż do chwili bieżącej, nie zapisały jeszcze podobnego zjawiska. Można zaiste zazdrościć narodowi, który takich mężów wydaje, a któ­ ry umie otaczać ich cichą pracę troskliwością, dogodnością, czcią i wdzięcznym posłuchem... Żaden historyk na świecie nie przeorał je­ szcze niwy dziejowej na tylu łanach, nie przeprowadził badań w tylu krajach i tylu stuleciach.”1

* * ♦ Bibliografia dzieł Rankego i jego biografie są niezwykle obfite, toteż zmuszeni jesteśmy ograniczyć się tylko do drobnej ich części. Ob­ szerne dane znaleźć można w kolejnym wydaniu Dahlmanna-Waitza: Quellenkunde der deutschen Geschichte (Stuttgart 1970). W ogólnych opracowaniach historii historiografii, w których sporo miejsca po­ święcono Rankemu, zob. F. Meinecke, Entstehung des Historismus, Miinchen 1959 (wyd. I, 1936); H. von Srbik, Geist und Geschichte vom deutschen Humanismus bis zur Gegenwart, t. 1—2, Salzburg 1950— 1951; J. W. Thompson, A History oj Historical Writing, N. York 1942, t. II; G. P. Gooch, History and Historians in the Nineteenth Century, Boston 1959 (wyd. I, 1913). Najpełniejsze dane bibliograficzne spośród dawniejszych opracowań zawiera H. Helmolt, Rankę. Bibliographie, Leipzig 1910, uzupełnione przez G. J. Henza, L. Rankę. Leben, Denken und Wort 1795—1814, Koln 1968; E. Guglia, L. Rankę. Leben und Werk, Leipzig 1893. Sporo materiałów (listy, wspomnienia, notaty autobiograficzne) opublikował uczeń Rankego, Alfred Dove, w 53 i 54 tomie zebranych dzieł Ran­ kego (Sdmtliche Werke); skreślił on również życiorys mistrza w nie­ mieckim słowniku biograficznym — Allgemeine Deutsche Biographie (Leipzig 1888 i późniejsze wydania). W serii pt. Die grosse Deutschen biografię Rankego opublikował H. Oncken (1936), w nowym wydaniu C. Heinrichs (1957). Wspomnienie wraz z charakterystyką twórczości Rankego skreślili po śmierci Rankego jego uczniowie — H. von Sybel na łamach „Historische Zeitschrift”, t. 56, 1886, oraz W. Giesebrecht, Geddchtnissrede auj L. von Rankę, Miinchen 1887. Spoza niemieckiej literatury analizę koncepcji Rankego znajdujemy u cytowanych już G. Iggersa i K. Moltkego (patrz s. 21), a także u T. von Laue, L. Rankę. The Formation Years, Princeton 1950; A. Guilland, L'Allemagne nouvelle et ses historiens, Paris 1896; N. I. Smoleński, Rankę, Meinecke, „Metodołogiczes1 T. Korzon, Leopold. von Rankę (charakterystyka naukowa), „Kraj”, Peters­ burg 1886, „Dodatek Literacki” nr 23 1 24, 8 1 15 VI 1886.

24

Wstęp do wydania polskiego kije i istoriograficzeskije woprosy istoriczeskoj nauki”, Tomsk 1967; T. Korzon, L. von Rankę, „Kraj”, Petersburg 1886, „Dodatek Literacki” nr 23, 24, 25. Jeżeli chodzi o edycję dzieł Rankego (nie licząc wielu wydań po­ szczególnych jego prac), to poza zbiorowym wydaniem lipskim w 54 tomach (Samtliche Werke) i 9 tomami Weltgeschichte, po I wojnie światowej Niemiecka Akademia Nauk podjęła ich wznowienie, jed­ nakże po wydaniu kilku tomów przerwała pracę w związku z wybu­ chem II wojny światowej. Po jej zakończeniu zaplanowano wydanie w 5 tomach pozostałych po nim notat, skryptów itd.; ukazał się z tego w roku 1964 tom pt. Aus Werk und Nachlass. Ponadto wydano ko­ respondencję Rankego (1949).

Marian H. Serejski

Od czasu powstania niniejszego wstępu, opracowanego przez znako­ mitego historyka historiografii prof. dra Mariana H. Serejskiego (1897— 1975), zainteresowanie dziełem Leopolda von Rankę we współczesnej nam nauce historycznej bynajmniej nie wygasło, w związku z czym i literatura poświęcona sławnemu niemieckiemu historykowi z zeszłe­ go stulecia pomnożyła się w znaczny sposób. Z ogłoszonej pod redak­ cją W. P. Fuchsa i Th. Schiedera serii Aus Werk und Nachlass, obejmującej nie wydaną spuściznę Rankego, ukazał się w 1971 r. tom II: L. von Rankę, Aus Werk und Nachlass, t. II: Uber die Epochen der neueren Geschichte, wyd. Th. Schieder i H. Berding, Miinchen 1971. W różnych krajach ukazały się kolejne monografie i studia szczegółowe. Bibliografię nowszych prac, poświęconych L. von Rankemu, podaje H. Berding w swym szkicu Leopold von Rankę, zamiesz­ czonym w pracy zbiorowej pod red. H. U. Wehlera, Deutsche Historiker, t. I, Góttingen 1971, s. 24; bibliografię tę można by jednak znacz­ nie uzupełnić. W piśmiennictwie marksistowskim, prócz dawnej już pracy G. Schilferta Leopold von Rankę w: Studien uber die deutsche Geschichtswissenschaft, wyd. J. Streisand, wyd. 2, t. I, Berlin 1969, s. 241—270, i wspomnianej wyżej pracy N. I. Smoleńskiego, należy odnotować tegoż ostatniego studium: K ocenkie sodierżanija ponjatija „istoriczeskoje razwitije” w istoriografii L. Rankę, „Metodołogiczeskije i istoriczeskije woprosy istoriczeskoj nauki”, t. XI, Tomsk 1976, s. 118— 126. Dla zrozumienia politycznej wymowy twórczości Rankego istotne znaczenie ma praca fińskiego badacza A. Kemilainen, Die historische Sendung der Deutschen in Leopold von Rankes Geschichtsdenken, Hel-

25

Wstęp do wydania polskiego

sinki 1968, zamieszczonej w „Annales Academiae Scientiarum Fennicae”, Ser. B, t. 147. Nie sposób wymienić tu liczne rozdziały czy ustę­ py o Rankem, jakie znalazły się w ogólnych opracowaniach z zakresu historii historiografii, jak np. w: H. White, The Historical Imagination in Nineteenth-Century Europę, Baltimore—London 1973, s. 163 n.; Istoriografija nowoj i nowiejszej istorii stran Jewropy i Ameriki, red. I. S. Gałkin i in., Moskwa 1977, s. 79 n. A.F.G,

DZIEJE PAPIESTWA W XVI—XIX WIEKU

PRZEDMOWA

Każdy wie, jak wielka była potęga Rzymu w starożytności i średniowieczu. Także w czasach nowożytnych przeżył on wspaniałą epokę nie tak wielkiej już, co prawda, władzy nad światem. Po stratach poniesionych w pierwszej połowie XVI wieku potrafiło papiestwo raz jeszcze stać się centrum wiary i myśli narodów południowoeuropejskich i romańskich, czy­ niąc zarazem śmiałe, częstokroć uwieńczone sukcesem próby podporządkowania sobie znów pozostałych narodów. Zamiarem moim jest ukazanie, chociażby w zarysie, tego okresu odnowionej kościelno-świeckiej potęgi, jej odmłodze­ nia i wewnętrznego ukształtowania, rozwoju i upadku. Przedsięwzięcia tego, które zapewne nie jest doskonałe, nie mógłbym się nawet podjąć, gdybym nie znalazł dostępu do pewnych, nie znanych dotychczas materiałów pomocniczych. Uważam za swój obowiązek omówić ogólnie te materiały i ich pochodzenie. Swego czasu informowałem już, co zawierają berlińskie rękopisy. Ale o ileż bogatszy od Berlina jest, jeśli chodzi o tego rodzaju bezcenne źródła, Wiedeń. Ich podstawą są dokumenty niemieckie, natrafiamy jednak w nich jeszcze i na elementy ogólnoeuropejskie, na różnora­ kie obyczaje i języki warstw zarówno najwyższych, jak * i naj­ niższych; zwłaszcza często występują w tych źródłach Wło­ chy. Toteż zbiory wiedeńskie są duże, co wynika z polityki i światowej pozycji Austrii, jej dawnych powiązań z Hisz­ panią, Belgią i Lombardią, ze ścisłych bezpośrednich sąsiedz­ kich i kościelnych stosunków z Rzymem. Z dawien dawna lubiano tam gromadzić, mieć, posiadać. Z tego powodu nawet 29

Przedmowa

pierwotne, własne zbiory cesarsko-królewskiej biblioteki dworskiej mają tak dużą wartość; wzbogacono je później o obce nabytki. W Modenie kupiono od rodziny Rangone pew­ ną liczbę manuskryptów, stanowiących odpowiednik berliń­ skich Injormationi, zaś w Wenecji bezcenne rękopisy doży Marca Foscariniego. Wśród tych ostatnich znajdują się szkice ich posiadacza przygotowywane z myślą o kontynuacji jego dzieła literackiego, ponadto włoskie kroniki, które nigdzie indziej nie są dostępne; ze spuścizny Eugeniusza Sabaudz­ kiego pochodzi bogaty zbiór historyczno-politycznych rękopi­ sów, który zgromadził ten wybitny książę, znany również jako mąż stanu, kierując się swymi szerokimi zainteresowa­ niami. Katalogi tych zbiorów przegląda się z satysfakcją i na­ dzieją: wobec niedostatków wydanych drukiem dzieł poświę­ conych historii nowożytnej, ileż wiedzy jest jeszcze nie prze­ badanej! Jakaż przyszłość otwiera się dla naukowych studiów! A przecież w znajdującym się tuż nie opodal archiwum ce­ sarskim natrafiłem na jeszcze cenniejsze materiały. Archi­ wum to, jak można się o tym przekonać samemu, zawiera najważniejsze i najbardziej wiarygodne dokumenty dotyczą­ ce historii niemieckiej i powszechnej, zwłaszcza włoskiej. Wprawdzie zdecydowanie największa część weneckiego ar­ chiwum wróciła znów po różnych peregrynacjach do swego rodzinnego miasta, ale niemałą liczbę tych dokumentów zna­ leźć można ciągle jeszcze w Wiedniu. Są to oryginały lub odpisy depesz oraz robione z nich na użytek państwowy wy­ ciągi, zwane rubrykariami, wielkiej wartości relacje, nierzad­ ko w jednym tylko egzemplarzu, urzędowe sprawozdania władz państwowych, kroniki i codzienne zapiski. Wiadomości o Grzegorzu XIII i Sykstusie V, które pomieszczono w tej książce, zostały w znacznej mierze zaczerpnięte ze zbiorów archiwum wiedeńskiego. Nie mogę się dość nachwalić wiel­ koduszności, z jaką udostępniono mi jego zasoby. Zapewne powinienem w tym miejscu wspomnieć szczegó­ łowo o różnorakiej pomocy, jakiej zarówno w kraju, jak i za granicą udzielono mi w związku z mymi zamierzeniami. Mu­ 30

Przedmowa

szę jednak, nie wiem czy słusznie, zrezygnować z tego, nale­ żałoby bowiem wymienić zbyt dużo nazwisk, w tym także wielce znakomitych. Moja wdzięczność nabrałaby wówczas cech niemal chełpliwości, nadając pracy, która powinna mnie skłaniać raczej do zachowania skromności, rysy zupełnie do niej nie pasujące. Poza Wiedniem zwróciłem uwagę przede wszystkim na Wenecję i Rzym. W Wenecji wielkie rody zwykły kiedyś niemal powszech­ nie zakładać oprócz bibliotek własne gabinety, w których przechowywano rękopisy. Zrozumiałe, że gromadzone tam były głównie dokumenty dotyczące spraw republiki, ukazu­ jąc udział, jaki rody te miały w sprawach publicznych. Pis­ ma te przechowywano jako pamiątki rodzinne, przeznaczone do kształcenia młodej generacji. Jeszcze dziś istnieje kilka takich prywatnych zbiorów i do niektórych z nich miałem dostęp. Znaczna ich większość uległa jednak zniszczeniu w roku 1797 i później. Jeśli mimo to ocalało ich więcej, niż można się było spodziewać, jest to przede wszystkim zasługą bibliotekarzy z biblioteki katedry Świętego Marka, którzy wśród dziejowych katastrof starali się zawsze w miarę moż­ liwości finansowych swej instytucji uratować, ile się tylko dało. Biblioteka ta posiada niemało cennych rękopisów, nie­ odzownych dla badacza historii wewnętrznej miasta i pań­ stwa, a mających także znaczenie, jeśli chodzi o stosunki europejskie. Zbyt wiele nie można jednak po niej oczekiwać, jest to bowiem nabytek stosunkowo nowy, który powstał przypadkowo ze zbiorów prywatnych, nie może więc sobie rościć pretensji do kompletności, ponadto zaś znajdujące się tam rękopisy nie były gromadzone systematycznie czy pla­ nowo. Z bogactwami archiwum państwowego, zwłaszcza w je­ go obecnym stanie, porównywać jej nie można. Zajmując się spiskiem z roku 1618 przedstawiałem już archiwum weneckie i nie chcę się teraz powtarzać. Ze względu na moje rzymskie zainteresowania musiało za­ leżeć mi przede wszystkim na relacjach posłów powracają-

31

Przedmowa

cych z Rzymu. Pragnąłem jednak bardzo skorzystać też z kil­ ku innych zbiorów. Luki są jednak wszędzie, a to archiwum, tylekroć przenoszone, musiało doznać strat szczególnych. Na różnych stronach mojej książki umieściłem 48 relacji o Rzy­ mie. Najstarsza pochodzi z roku 1500, dziewiętnaście z XVI wieku, dwadzieścia jeden z XVII. Są one niemal kompletne, z nieznacznymi tylko lukami. Do XVIII wieku odnosi się wprawdzie tylko osiem relacji, ale są one pouczające i nader przydatne. Znaczną ich większość stanowią oryginały, które sam oglądałem. Zawierają one wielką liczbę notatek godnych poznania, opartych na bezpośrednich obserwacjach i odno­ szących się wyłącznie do okresu, w którym żyli ich autorzy. Umożliwiły mi one ciągłość opisu i zachęciły do niego. Jest zrozumiałe, że tylko będąc w Rzymie można było ten opis uwiarygodnić i rozszerzyć. Czy można jednak było ocze­ kiwać, że cudzoziemiec innego wyznania będzie miał całko­ witą swobodę korzystania z publicznych zbiorów dla odsła­ niania tajemnic papiestwa? Nie byłoby to może, wbrew po­ zorom, tak bardzo niefortunne, gdyż żadne badania nie mogą wykazać niczego gorszego ponad to, co powstaje w wyniku nieuzasadnionych domysłów i co świat uważa w końcu za prawdę. Nie mogę jednak poszczycić się tym, abym miał swo­ bodny dostęp do tych zbiorów. Dane mi było wprawdzie po­ znać bezcenne zbiory watykańskie i korzystać z pewnej liczby tomów dla własnych celów, nie udzielono mi jednak takiej swobody, jakiej pragnąłem. Na szczęście stanęły przede mną otworem inne zbiory, z których mogłem czerpać wiedzę, jeśli nie całkowitą, to jednak wystarczającą i autentyczną. W cza­ sach rozkwitu arystokracji — to znaczy głównie w XVII wie­ ku — wybitne rody w całej Europie prowadząc swe sprawy zachowały w swych rękach również część dokumentów pu­ blicznych. Zapewne w Rzymie spotykamy się z taką sytuacją najczęściej. Panujący nepoci, mający niekiedy pełnię władzy, z reguły pozostawiali zakładanym przez siebie książęcym ro­ dom jako trwałą własność sporo pism państwowych, które zgromadzone zostały w okresie ich rządów. Należało to do

32

Przedmowa

wyposażenia rodu. W górnych pomieszczeniach pałacu, który ród wznosił dla siebie, kilka sal przeznaczonych było zazwy­ czaj na książki i rękopisy, które miały je godnie wypełniać, jak to dawniej bywało. W ten sposób zbiory prywatne stały się pod pewnymi względami publicznymi, co spowodowało rozproszenie archiwów państwowych przejętych częściowo przez różne rodziny zarządzające swymi interesami, ale to nikogo nie oburzało, podobnie jak przechodzenie nadwyżki dochodu państwowego w ręce rodzin papieskich. Watykańska galeria, chociaż wspaniała dzięki trafności wyboru mistrzow­ skich dzieł, które się na nią składają, nie może się mimo wszystko równać, jeśli chodzi ,o jej wielkość i znaczenie hi­ storyczne, z niektórymi innymi zbiorami, jak na przykład z galerią rodu Borghese lub Doria. Dlatego też rękopisy prze­ chowywane w pałacach rodów Barberinich, Chigich, Altierich, Albanich, Corsinich mają dla historii rzymskich papieży, ich państwa i Kościoła, wartość bezcenną. Arcłiiwum państwowe, które urządzone zostało dopiero niedawno, ma szczególnie duże znaczenie ze względu na swój zbiór średniowiecznych regestów. Część historii tego okresu czeka jeszcze na swego dziejopisarza. Sądzę natomiast w oparciu o wiedzę, jaką po­ siadam, że archiwum to nie ma większej wartości dla bada­ cza historii nowożytnej, ustępując — jeśli świadomie nie zostałem wprowadzony w błąd — świetności i bogactwu zbio­ rów prywatnych. Każdy z nich obejmuje, rzecz jasna, przede wszystkim epokę, w której na tronie papieskim zasiadał pa­ pież reprezentujący dany ród. Ponieważ nepoci również po śmierci danego papieża zachowywali wpływy, a każdy z nich pragnął gorliwie rozszerzyć i uzupełnić swe zbiory, Rzym, w którym ludzie pióra handlowali rękopisami, dawał po temu wystarczająco duże możliwości. Dzięki temu nie ma zbioru, który nie dawałby interesujących informacji także o innych, bliższych i dalszych czasach. Ze wszystkich kolekcji najbo­ gatszy, dzięki licznym i korzystnym nabytkom uzyskanym w drodze zapisów, jest zbiór rodu Barberinich, natomiast zbiór Corsimch zakładany był już od samego początku z najwięk2 — Dzieje papiestwa

33

Przedmowa

szą rozwagą i przy zachowaniu starannej selekcji. Miałem szczęście korzystać ze wszystkich tych zbiorów, a także je­ szcze z innych o mniejszej już wartości, niekiedy bez żadnych ograniczeń, co pozwoliło mi zebrać nieoczekiwany plon w po­ staci materiałów wiarygodnych i odpowiadających zamierzo­ nym przeze mnie celom. Składają się na nie: korespondencje nuncjatur łącznie z udzielanymi nuncjuszom instrukcjami, relacje z podróży, obszerne opisy życia wielu papieży, tym bardziej bezstronne, że nie przeznaczone na użytek zewnętrz­ ny, biografie wybitnych kardynałów, oficjalne i prywatne zapiski dzienne, omówienia poszczególnych wydarzeń oraz panujących stosunków, orzeczenia, rady, sprawozdania z rzą­ dów w prowincjach, opisy ich handlu i przemysłu, tabele statystyczne, rachunki wydatków i wpływów. Wszystko to przeważnie całkowicie nieznane i zazwyczaj wychodzące spod piór ludzi, którzy mieli zaczerpniętą z życia znajomość te­ matu. Materiały te nie wykluczają wprawdzie potrzeby sprawdzania i poddawania ich krytycznemu odsiewowi, gdyż tego wymagają również informacje dobrze poinformowanych współczesnych nam osób, ale są wiarygodne. Ze wszystkich tych pism najstarsze, z którego skorzystałem w mej pracy, dotyczy spisku rodu Porcarich przeciw Mikołajowi V, ponad­ to natknąłem się jeszcze na kilka dokumentów XV-wiecznych. Poczynając od wieku XVI dokumenty stają się coraz obszer­ niejsze i liczniejsze. Do wieku XVII, z którego o Rzymie za­ chowało się tak mało wiarygodnych danych, zawierają one wielce pouczające informacje, właśnie z tego powodu po­ dwójnie cenne. Natomiast od początku XVIII stulecia ich liczba i wartość wewnętrzna maleją. W owych czasach rów­ nież państwo i dwór straciły już niemało na skuteczności działania i na znaczeniu. Pod koniec mej pracy, przedstawia­ jąc tok wydarzeń, scharakteryzuję jeszcze dokładnie te rzym­ skie i weneckie pisma, uzupełniając wszystko, co wydawało mi się godne pamięci i czego nie mogłem był poruszyć. Książka ta bowiem narzucała, już choćby z powodu nie­ zwykłej ilości materiału, który miałem do swej dyspozycji,

34

Przedmowa

zarówno w postaci druków, jak i rękopisów, nieodzowne ogra­ niczenia. Włoch lub Rzymianin, jako katolik, zabrałby się do dzieła całkiem inaczej. Nadałby swej pracy, będącej wyrazem jego osobistej czci dla papiestwa lub też może, w sytuacji dzisiej­ szej, osobistej do niego nienawiści, szczególną i — nie wątpię o tym — bardziej jaskrawą barwę. Obaj byliby też w wielu pisanych przez siebie rozdziałach dokładniejsi, bardziej koś­ cielni, lepiej zorientowani w rzymskich stosunkach. Prote­ stant z północnych Niemiec nie może z nimi konkurować. Odnosi się on do władzy papieskiej znacznie bardziej obojęt­ nie. Musi z góry zrezygnować z pełnego ciepła opisu wyni­ kającego z sympatii czy niechęci i mogącego zapewne wy­ wrzeć w Europie pewne wrażenie. Nie uczestniczymy przecież w końcu tak żywo w historii papiestwa, by wnikać w kościel­ ne i kanoniczne szczegóły. Natomiast nasza pozycja otwiera przed nami inne i, jeśli się nie mylę, bardziej historyczne perspektywy. Cóz bowiem sprawia obecnie, że dzieje władzy papieskiej mogą mieć dla nas znaczenie? Nie jest to już nasz szczególny do niej stosunek, który przestał wszak odgrywać istotną rolę. Czynnikiem tym nie jest też żadne nasze zanie­ pokojenie, minęły bowiem już czasy, kiedy trzeba się było czegoś obawiać z tej strony. Czujemy się aż nazbyt bezpiecz­ ni. Waga tego tematu wynikać może tylko z rozwoju w świę­ cie władzy papieskiej i ze skutecznego jej oddziaływania. Nie była ona jednak, wbrew temu, co się twierdzi, tak bardzo nie­ zmienna. Abstrahując od zasad warunkujących jej istnienie, od których papiestwo odstąpić nie może, gdyż podpisałoby na siebie wyrok śmierci — stwierdzić trzeba, że narażone ono było, podobnie jak każda inna społeczność europejska, aż do głębi swego jestestwa na różne koleje losu. W miarę jak zmieniały się losy świata i jeden bądź drugi naród zdobywał dominację, a życie społeczne toczyło się dalej, tak samo na­ stępowały istotne przemiany papieskiej władzy, dążeń i żą­ dań, jednak przede wszystkim największej zmianie uległ wpływ Stolicy Apostolskiej. Wprawdzie gdy się przegląda ów 3*

35

Przedmowa

spis jednakowo brzmiących imion występujących w ciągu stu­ leci, zaczynając od Piusa I i kończąc na współczesnych nam w XIX wieku Piusie VII i Piusie VIII, ma się zapewne wra­ żenie nieustannej ciągłości, ale nie powinno nas to zaślepiać. W rzeczywistości papieże rozmaitych epok różnią się od siebie w przybliżeniu tak, jak królewskie dynastie w jednym pań­ stwie. Dla nas, stojących na uboczu, obserwowanie tych prze­ mian ma znaczenie wyjątkowe, ukazują nam one bowiem pewną część historii powszechnej i całego rozwoju świata. Tak było nie tylko w okresie bezspornej władzy papiestwa, tak zapewne było w większym jeszcze stopniu w XVI i XVII wie­ ku, a więc w okresie, którym zajmować się ma ta książka, to znaczy wówczas, gdy ścierały się ze sobą przeciwstawne siły. Były to czasy, gdy papiestwo, zagrożone w swych posa­ dach, umiało się jednak utrzymać i umocnić, a nawet rozsze­ rzyć zakres swych wpływów, przechodząc na czas jakiś do ofensywy, by w końcu jednak znów się zatrzymać i znaleźć ponownie w obliczu upadku. Były to też czasy, w których narody zachodnie zajmowały się przeważnie sprawami koś­ cielnymi, a owa władza papieska, przez jednych opuszczona i atakowana, przez innych natomiast podtrzymywana i bro­ niona z nowym zapałem, musiała z konieczności zyskać znów na znaczeniu. Pozycja, jaką z natury zajmujemy, skłania nas do spojrzenia na papiestwo z takiego punktu widzenia i to jest teraz właśnie mym zamierzeniem. Rozpoczynam po prostu od przypomnienia stanu, w jakim znajdowała się władza papieska na początku XVI wieku, oraz przebiegu wydarzeń, które do tego doprowadziły. [1834]

Księga pierwsza WPROWADZENIE

Rozdział pierwszy EPOKI PAPIESTWA CHRZEŚCIJAŃSTWO W IMPERIUM RZYMSKIM

Jeżeli ogarniemy spojrzeniem obszary składające się w daw­ nych stuleciach na świat starożytny, zauważymy, iż świat ten zamieszkiwała wielka liczba niezawisłych ludów. Żyły one wokół Morza Śródziemnego, na wszystkich tam znanych nam terenach, od wybrzeży w głąb lądu; były zaś w wieloraki spo­ sób między sobą zróżnicowane, z początku ściśle od siebie odgraniczone, a przy tym wszystkie egzystowały w wolnych i swoiście zorganizowanych państwach. Niezależność, którą się cieszyły, miała charakter nie tylko polityczny, wszędzie bowiem doszło też do wytworzenia się miejscowych kultów religijnych; również pojęcia Boga i spraw bożych nabrały jak gdyby charakteru lokalnego; cały świat wzięły w swe posiadanie bóstwa plemienne o najrozmaitszych atrybutach; a zasady, jakim hołdowali ich wyznawcy, były nierozerwalnie zespolone z prawami państwowymi. Można powiedzieć, iż owo ścisłe zespolenie państwa i religii, owa dwojakiej natury wolność, którą ograniczały może tylko nieznaczne powinności wynikające z pokrewieństw rodowych, miało najpoważniej­ szy udział w rozwoju społeczeństwa starożytnego. Ludzie żyli zamknięci w ciasnych granicach; ale w obrębie owych granic mogła rozwinąć się swobodnie i w całej pełni ich egzystencja młodzieńcza i pozostawiona samej sobie. Jakże to wszystko całkowicie się odmieniło, kiedy wyrosła potęga Rzymu! W tym właśnie czasie obserwujemy uginanie się, a potem zanik wszelkiego rodzaju swobód, które niegdyś dominowały w całym świecie; i oto nagle zabrakło już na ziemi wolnych ludów!

37

I. Wprowadzenie. — Epoki papiestwa

W innych epokach państwa przeżywały wstrząsy z tej przy­ czyny, iż przestawano wierzyć w religię; ale w czasach, o których mowa, ujarzmienie państw musiało pociągnąć za sobą równocześnie rozkład związanych z nimi kultów religijnych. Zniewolone przemocą polityczną, religie te gromadnie i w sposób nieuchronny napływały do Rzymu; ale jakież jeszcze mogły mieć one znaczenie, skoro oderwane zostały od swej macierzystej gleby? Kult Izydy miał może jakiś sens w Egip­ cie, tam bowiem oznaczał ubóstwienie sił natury w tej posta­ ci, w jakiej przejawiały się one w owym kraju; w Rzymie natomiast przerodził się w zupełnie bezmyślne bałwochwal­ stwo. Kiedy później najróżnorodniejsze mitologie weszły ze sobą w kontakt, nie mogło wyniknąć stąd nic innego poza wzajemnym zaprzeczaniem sobie i wreszcie wzajemnym roz­ sadzaniem. Nie udało się wymyślić żadnego systemu filozo­ ficznego, który byłby w stanie usunąć te sprzeczności. Ale gdyby nawet okazało się to możliwe, to i tak rozwią­ zanie takie nie odpowiadałoby już potrzebom świata. Przy całym bowiem współczuciu, jakie budzi w nas upadek tylu niezależnych państw, nie da się przecież zaprzeczyć, że właśnie bezpośrednio z ich ruin wyrosło nowe życie. Wraz z upadkiem wolności rozpadły się również ciasne szranki et­ niczne. Poszczególne plemiona uległy przemocy i wszystkie padły ofiarą podboju, ale właśnie dzięki temu zostały zjed­ noczone, stopione w pewną całość. Podobnie jak obszar Im­ perium zakreślał granice ówczesnego świata, tak też i miesz­ kańcy owego Imperium mieli świadomość, że tworzą jeden jedyny i stanowiący określoną jedność rodzaj. Tak oto rodzaj ludzki zaczął uświadamiać sobie własną wspólnotę. W tym momencie rozwoju świata narodził się Jezus Chrys­ tus. Jakże niepozorne i ciche było jego życie, zajęcia, którym się oddawał: leczenie chorych, aluzyjne i poparte przypowieś­ ciami pouczanie o Bogu paru rybaków, którzy nie zawsze go rozumieli; nie miał schronienia, gdzie mógłby zaznać spóczynku..., ale nawet i z naszego, świeckiego punktu widzenia mu38

Chrześcijaństwo w Imperium Rzymskim

simy powiedzieć, iż nigdy na ziemi nie było nic bardziej niewinnego, a zarazem nic bardziej potężnego, wzniosłego i świętego, aniżeli jego wcielenie, jego żywot i śmierć. W każ­ dym tchnieniu jego mowy odczuć można niczym nie zmącony oddech Boga; zaiste — jak wyraził się Piotr — są to słowa wiecznego żywota; i w dziejach całego rodzaju ludzkiego nie znalazłoby się ani jedno wspomnienie, które z tamtym wspo­ mnieniem choć w przybliżeniu dałoby się porównać. Jeżeli nawet poszczególne kulty etniczne zawierały w sobie kiedykolwiek jakiś element rzeczywistej religii, to w owym czasie uległ on już całkowitemu zamąceniu; kulty te, jak po­ wiedziano wyżej, nie miały już najmniejszego sensu; teraz zaś, w osobie Syna Człowieczego i Bożego zarazem, objawiła się — na przekór im — istota wiecznego i uniwersalnego sto­ sunku Boga do świata i ludzkości do Boga. Chrystus narodził się w łonie narodu, który od wszystkich innych odgrodził się najbardziej zdecydowanie swym jedno­ stronnym i surowym kanonem rytualnym; ale był to zarazem naród, który zapisał wśród swych zdobyczy trudną do wy­ mierzenia zasługę dziejową, a mianowicie zdołał on uchronić przed wszelkimi przekształceniami monoteizm, wyznawany przezeń od samego początku, i nigdy nie pozwolił go sobie wydrzeć. Co prawda, również i monoteizm traktowali Żydzi właśnie jako swą służbę narodowi; teraz jednak nabrał on zupełnie innego znaczenia. Wypełniając Zakon, Chrystus za­ razem go znosił; Syn Człowieczy — wedle jego własnych słów — okazał się również panem sabatu; wyzwolił on pewną wieczną treść zawartą w formach, których nie potrafił pojąć ciasny rozum. I tak oto pośród ludu, który dotychczas żył odgrodzony od wszystkich innych ludów nieprzekraczalnymi szrankami przekonań i obyczajów, wyrosła wiara, która ludy te wezwała ku sobie i przyjęła na swoje łono. Teraz więc na cały świat rozeszła się nowina o Bogu powszechnym, któ­ ry — jak mówił święty Paweł do Ateńczyków — „uczynił, że od jednego [człowieka pochodzący] cały rodzaj ludzki za­ mieszkuje na całej ziemi”, przez co wszyscy „z rodu Jego je-

39

I. 'Wprowadzenie. — Epoki papiestwa

steśmy”1. Jak widzieliśmy wyżej, nastał właśnie odpowiedni moment historyczny dla pojawienia się owej podniosłej nau­ ki: wytworzyła się już bowiem wspólnota rodzaju ludzkiego, dzięki czemu rodzaj ów był w stanie naukę tę ogarnąć. Owa nauka zaś — powiada Euzebiusz — niczym blask słońca roz­ jaśniła całą ziemię. I oto po krótkim czasie widzimy, jak nau­ ka ta rozprzestrzenia się od Eufratu po Ocean Atlantycki, jak szerzy się wzdłuż biegu Renu i Dunaju, jak dociera do wszy­ stkich granic Imperium. Choć jednak doktryna ta była tak nieszkodliwa i niewinna, to przecież z natury rzeczy musiała spotkać się z zaciętym oporem ze strony istniejących kultów, które trwały w służ­ bie utrwalonych nawyków i potrzeb życiowych, nawiązując przy tym do wszelkich dawnych tradycji — i w których to kultach teraz dokonał się nowy zwrot, a przez ten zwrot na­ stąpiło ich ponowne przystosowanie do ustroju Imperium. Duch polityczny ożywiający religie antyku raz jeszcze — w nowym kształcie — poddał się dziejowej próbie. Oto suma wszystkich tych swobód, jakie niegdyś ożywiały świat, cała ich wspólna treść — przypadła obecnie w udziale jednemu jedy­ nemu człowiekowi; teraz istniała już tylko jedna jedyna potę­ ga, która uchodziła za uzależnioną wyłącznie od siebie samej: to właśnie uznała religia, otaczając kultem boskim osobę im­ peratora. Budowano mu świątynie, składano ofiary na poświę­ conych cesarzowi ołtarzach, przysięgano na jego imię i obcho­ dzono na jego cześć specjalne święta, a posągi cesarza stały się gwarancją azylu. Kult oddawany geniuszowi imperatora był prawdopodobnie jedynym powszechnym kultem w całym pań­ stwie. Podporządkowały mu się wszystkie obrządki bałwo­ chwalcze, on zaś z kolei stał się dla nich podporą. Ów kult cezara i nauka Chrystusa, rozpatrywane w stosun­ ku do religii lokalnych, wykazywały niejakie podobieństwa; 1 Dzieje Apostolskie, XVII, 26, 28, w: Pismo Święte Nowego Testamentu, War­ szawa 1951, przekl. E. Dąbrowskiego (przyp. tłum.).

40

Chrześcijaństwo w Imperium Rzymskim

ale równocześnie znajdowały się ze sobą w sprzeczności tak znacznej, że głębszą trudno byłoby sobie wyobrazić. Imperator pojmował religię w sposób skrajnie świecki — jako coś związanego z ziemią i jej dobrami: jemu niechaj one będą oddane — powiada Celsus — a wszystko, co posiadamy, niechaj pochodzi od niego. Tymczasem chrześcijaństwo poj­ mowało religię jako osiągnięcie duchowej pełni i zdobycie ponadziemskiej prawdy. Imperator zespalał państwo i religię w jedność; chrześcijań­ stwo przede wszystkim oddzieliło to, co boskie, od tego, co ce­ sarskie. Składając ofiary imperatorowi, zobowiązywano się wobec niego do najgłębszego, niewolniczego poddaństwa. Zespolenie religii i państwa, które w dawnych ustrojach było gwarancją całkowitej niezawisłości, teraz właśnie przypieczętowywało stan ujarzmienia. Toteż gdy chrześcijaństwo zabroniło wier­ nym składania ofiar cesarzowi, był to rzeczywisty akt wy­ zwolenia. Na koniec wreszcie kult imperatora zamykał się w grani­ cach Cesarstwa, traktowanych jako granice globu ziemskiego; tymczasem przeznaczeniem chrześcijaństwa było ogarnąć rze­ czywiście całą ziemię, a zatem cały rodzaj ludzki. Nowa wiara usiłowała rozbudzić pośród ludów pewną pierwotną i pra­ dawną świadomość religijną — jeśli oczywiście jest prawdą, iż świadomość taka istniała w czasach poprzedzających epokę bałwochwalstwa; w każdym zaś razie usiłowała ona rozbudzić świadomość religijną w postaci najzupełniej czystej, nie zmą­ conej przez jakiekolwiek nieuniknione powiązania z władzą państwową. Taką właśnie świadomość przeciwstawiło chrześ­ cijaństwo owej potędze władającej światem, która, nie zado­ woliwszy się panowaniem nad sprawami ziemskimi, chciała jeszcze podporządkować sobie sferę boską. Tym samym w wierze chrześcijańskiej człowiek zdobył sobie taki pierwiastek duchowy, który od nowa pozwalał mu być osobowością wolną, samodzielną i nieujarzmioną; gleba świata została odświeżo41

I. Wprowadzenie. — Epoki papiestwa

na, ożywiły ją młode siły życiowe; i tak stała się ona brze­ mienna w nowe odkrycia. Obserwujemy tu zatem ukształto­ wanie się zasadniczej opozycji między sferą ziemską i sferą duchową, między niewolniczym poddaństwem i wolnością, między postępującym stopniowo procesem obumierania i oży­ wczą regeneracją. Nie tutaj miejsce na opisywanie długich bojów, jakie to­ czyły się pomiędzy owymi doktrynami. Duch chrześcijaństwa pobudził i wprawił w ruch wszystkie żywotne elementy Impe­ rium Rzymskiego, a potem stopniowo ogarnął i przeniknął je do głębi, porywając je w swój potężny nurt. Błąd bałwo­ chwalstwa wygasł sam przez się — powiada Chryzostom. I już Chryzostomowi pogaństwo wydawało się czymś na kształt zdobytego miasta, którego mury zostały zburzone, pa­ łace, teatry i budynki publiczne spalone, a obrońcy wygi­ nęli; pośród ruin zaś dostrzec można jeszcze jedynie kilku starców i kilkoro dzieci. Wkrótce zaś nawet i ich zabrakło i dokonała się przemia­ na tak zasadnicza, iż nic nie dałoby się z nią porównać. Oto z katakumb wyrósł teraz i zaczął się rozprzestrzeniać kult męczenników; na tych samjrch miejscach, gdzie nie­ gdyś modlono się do bogów Olimpu, pod tymi samymi ko­ lumnami, na których niegdyś wspierały się poświęcone owym bogom świątynie, wzniesiono sanktuaria ku upamiętnieniu ludzi, którzy pogardzili tamtymi obrządkami i z tej właśnie przyczyny musieli ponieść' śmierć. Świat został podbity przez kult, który narodził się w więzieniach i pustelniach. Słyszy się niekiedy wyrazy zdziwienia, że właśnie budynek tak po­ gański i świecki, jakim jest bazylika, przekształcił się w miej­ sce związane z kultem chrześcijańskim. A przecież jest w tym coś bardzo znamiennego. Otóż w absydzie bazyliki znaj­ dowało się augusteum, gdzie przechowywane były podobizny tych właśnie cezarów, którym oddawano boską cześć. Teraz jednak — jak to i dziś jeszcze możemy zaobserwować w wie­ lu bazylikach — miejsce tamtych podobizn zajęły obrazy przedstawiające Chrystusa i jego apostołów; i tak oto władcy 42

Chrześcijaństwo w Imperium Rzymskim

świata, którzy niegdyś sami uważani byli za bogów, ustąpili przed Synem Człowieczym i — w jednej osobie — Bożym. Bóstwa lokalne znalazły się w odwrocie, a potem w ogóle poszły w zapomnienie. Na wszystkich drogach, na stromych wyniosłościach gór i w przesmykach wiodących wąwozami dolin, na dachach domostw i na mozaikach posadzek — wszę­ dzie widniał teraz krzyż. Było to zwycięstwo całkowite i osta­ teczne. Ponad całym pogaństwem wzniósł się kult i imię Chrystusa, podobnie jak labarum * z monogramem Chrystu­ sowym, które widnieje nad pokonanym smokiem na mone­ tach bitych przez Konstantyna. Także i z tego punktu widzenia jakże ogromne było zna­ czenie Imperium Rzymskiego! W latach swoich narodzin i ekspansji podbiło ono wiele ludów, odebrało im niezawi­ słość, zniszczyło owo poczucie niezależności, które zrodziło w nich życie w odosobnieniu; potem jednak obserwujemy, jak oto w łonie Imperium wyrasta religia prawdziwa, a mia­ nowicie najczystszy wyraz pewnej świadomości zbiorowej, która zasięgiem swym wykracza daleko poza granice Ce­ sarstwa: jest to świadomość wspólnoty odnajdywanej w Bo­ gu jedynym i prawdziwym. Czyż nie można by powiedzieć, że na skutek tej ewolucji Imperium utraciło konieczność wła­ snej egzystencji? Od tej pory bowiem rodzaj ludzki dorósł do uświadomienia sobie swej własnej istoty, odnalazł swą jedność w religii. Ale religii tej Imperium Rzymskie nadało ponadto jeszcze i kształt zewnętrzny. Pośród pogan godności kapłańskie rozdzielane były tak jak urzędy państwowe; z kolei u Żydów zarządzanie sprawami ducha powierzone zostało jednemu z rodów; tymczasem ce­ chą wyróżniającą chrześcijaństwo było to, że „sprawom du­ chowym i boskim” miał tutaj poświęcić się cały osobny stan, złożony z ludzi, którzy powołanie to obrali z własnej woli, • Wyrazy oznaczone w książce gwiazdką wyjaśnione są w słowniczku umiesz­ czonym na końcu drugiego tomu książki.

43

I. Wprowadzenie. — Epoki papiestwa

którzy przy tym powinni byli stronić od wszelkich spraw ziemskich i których uświęcał gest złożenia na nich rąk. Z po­ czątku Kościół rozwijał się w formach republikańskich; ale formy te ulegały zanikowi w miarę umacniania się władzy nowego kultu. Tak oto kler dochodził stopniowo do całkowi­ tego wyodrębnienia i umocnienia swych pozycji w stosunku do ludzi świeckich. Wydaje mi się, że stało się tak nie bez wpływu pewnej we­ wnętrznej konieczności. Wzrost, ekspansja chrześcijaństwa i zdobycie przez nie władzy wiązały się z wyzwoleniem religii od czynników politycznych. Z tym łączył się fakt, iż z aparatu państwowego musiał wyodrębnić się osobny stan duchowny, wyróżniający się odrębnym ustrojem wewnętrz­ nym. ów rozdział między Kościołem i państwem stanowi, być może, najistotniejszą cechę całej epoki chrześcijańskiej, a jed­ nocześnie w swych konsekwencjach jest jej cechą najbardziej dobitną. Oto władza duchowna i świecka mogły wprawdzie wchodzić ze sobą w bliski kontakt, mogły nawet występować w najściślejszym związku; ale ich całkowite zespolenie mo­ gło zdarzać się co najwyżej prawem wyjątku i jedynie na krótki okres czasu. Wydaje się, że ukształtowanie się takiego typu stosunków pomiędzy obu władzami stanowi od tej pory jeden z najistotniejszych momentów całej historii. Zarazem jednak ów stan musiał wykształcić swój ustrój wewnętrzny wedle wzorów dostarczonych przez Imperium. Tak zatem, odpowiednio do gradacji godności państwowych, ukształtowała się hierarchia biskupów, metropolitów, patriar­ chów. Już po niedługim czasie najwyższą rangę w tej hie­ rarchii zdobyli sobie biskupi rzymscy. Byłoby wprawdzie da­ remnym trudem dowodzić, że biskupom tym w pierwszych stuleciach naszej ery i w ogóle kiedykolwiek przysługiwał jakiś prymat powszechny, uznawany na Zachodzie i Wscho­ dzie; w każdym razie jednak bardzo rychło zdobyli oni sobie prestiż, który wyniósł ich ponad wszystkie inne władze koś­ cielne. Na utrwalenie się owego prestiżu złożyło się wiele czynników. Jeżeli już sam fakt, iż jakaś stolica prowincjo­

44

Papiestwo w zespoleniu z państwem Franków

nalna miała większe znaczenie od innej, z reguły pozwalał zdobyć rezydującemu w niej biskupowi szczególną przewagę, to o ileż silniej okoliczności takie musiały oddziaływać w przy­ padku prastarej stolicy całego Imperium, które zresztą właś­ nie od niej wzdęło swoją nazwę! Rzym był jedną z najznako­ mitszych siedzib apostolstwa chrześcijańskiego; tutaj oddało swą krew najwięcej męczenników, a w okresie prześladowań biskupi rzymscy zachowywali się z przykładowym wręcz męstwem: często nie tyle obejmowali po sobie urząd, ile ra­ czej jeden po drugim wkraczali w męczeństwo i w śmierć. Później zaś cesarze uznali za rzecz pożądaną przyczynić się do umocnienia narastającego autorytetu patriarchy. W pra­ wie, które miało decydujące znaczenie dla utrwalenia wła­ dzy chrześcijaństwa, Teodozjusz Wielki przykazywał wszyst­ kim ludom rządzonym z jego łaski, aby wyznawały tę samą wiarę, którą Rzymianom objawił święty Piotr. Walentynian III zakazał biskupom — zarówno w Galii, jak i w in­ nych prowincjach — odstępowania od dotychczasowych oby­ czajów, jeśli nie zezwoli im na to ów wielebny i czcigodny mąż, jakim jest papież świętego miasta. Tak zatem potęga bi­ skupa rzymskiego wzrastała pod ochroną samego cesarza. Ale właśnie te stosunki polityczne zawierały w sobie także pewne ograniczenie owej potęgi. Ów prymat powszechny mógłby bo­ wiem utrwalić się wówczas, gdyby istniał tylko jeden jedy­ ny cesarz: lecz na zawadzie stanął tu właśnie podział Impe­ rium. Cesarze wschodni, którzy tak zazdrośnie strzegli swych prerogatyw kościelnych, w żaden sposób nie mogli sprzy­ jać rozprzestrzenianiu się na podległych im terenach władzy zachodniego patriarchy. Również i pod tym względem ustrój Kościoła odpowiadał zatem ustrojowi Imperium. PAPIESTWO W ZESPOLENIU Z PAŃSTWEM FRANKÓW

Zaledwie dokonała się owa wielka przemiana, zaledwie za­ szczepiono religię chrześcijańską i założono podwaliny Koś­ cioła, gdy oto nastąpiły nowe powikłania w losach świata:

45

I. Wprowadzenie. — Epoki papiestwa

Imperium Rzymskie, które przez tak długi czas zwyciężało i dokonywało podbojów, samo teraz zostaje zaatakowane, za­ lane pożogą wojenną i pokonane przez swoich sąsiadów. W czasie tego powszechnego przewrotu również i chrześ­ cijaństwo raz jeszcze doznaje wstrząsu. W obliczu wielkiego niebezpieczeństwa Rzymianie ponownie odwołują się do sta­ rych, etruskich nauk tajemnych, Ateńczycy zaczynają żyć nadzieją, że ocali ich Achilles i Minerwa, mieszkańcy Kar­ taginy modlą się do geniusza niebios. Poczynania te miały jednak charakter przejściowy; i podczas gdy w swych za­ chodnich prowincjach Imperium uległo zniszczeniu, budowla Kościoła i tam zdołała ostać się bez szwanku. Popadła jednak — co było rzeczą nieuniknioną — w róż­ norakie opresje i znalazła się w najzupełniej odmienionej sy­ tuacji. Brytanię podbił lud pogański; większość pozostałych ziem zachodnich zdobyli królowie hołdujący arianizmowi; w samej Italii, tuż przed bramami Rzymu, umocnili swą władzę Longobardowie, którzy przez długi czas wyznawali arianizm, a zawsze byli sąsiadami niebezpiecznymi i pełnymi wrogości. Kiedy zaś biskupi rzymscy, coraz bardziej osaczeni ze wszystkich stron, usiłowali — z całą mądrością i uporem, które od tego czasu stały się ich cechą wyróżniającą — umoc­ nić od nowa swe panowanie, przynajmniej w ich dawnej, patriarchalnej diecezji, spotkało ich kolejne i jeszcze większe niepowodzenie. Oto zarówno cały Zachód, jak i Wschód sta­ ły się teraz terenem inwazji Arabów, którzy nie tylko, jak Germanowie, dążyli do podboju, ale byli też aż do fanatyz­ mu przeniknięci wiarą pozytywną, lecz z gruntu przeciw­ stawną chrześcijaństwu. W kilku kolejnych atakach zdoby­ li oni panowanie nad Afryką, a w jednym jedynym — nad Hiszpanią; dumny muzułmanin pysznił się, że przez bramę Pirenejów, a potem Alp dotrze aż do Italii, by wreszcie w samym Watykanie zwiastować światu imię Mahometa. Położenie, w którym na skutek tej inwazji znalazło się chrześcijaństwo zachodniorzymskie, było tym bardziej nie­ bezpieczne, że właśnie w tym samym czasie ruch obrazobur-

46

Papiestwo w zespoleniu z państwem Franków

ców doprowadził do niezmiernie zaciętego konfliktu. W spo­ rze tym cesarz z Konstantynopola opowiedział się przeciwko papieżowi rzymskiemu, a nawet nastawa! niejednokrotnie na jego życie. Wkrótce też i Longobardowie mogli się przekonać, jak wielkie korzyści przynosi im ta waśń; ich król Aistulf opanował te prowincje, które dotychczas uznawały jeszcze cesarza, przybliżył się do bram Rzymu i miotając wściekłe groźby zażądał i od tego miasta, aby płaciło mu trybut i zda­ ło się na jego łaskę. W świecie rzymskim nie można było już znaleźć pomocy, i to nie tylko do walki z Longobardami, lecz i tym bardziej z Arabami, którzy zaczęli umacniać się w obszarach wokół Morza Śródziemnego i zagrozili chrześcijaństwu walką na śmierć i życie. Na szczęście jednak zasięg nauki Chrystusa nie ograniczał się już tylko do świata rzymskiego. Bo oto chrześcijaństwo — zgodnie z danym mu od począt­ ku przeznaczeniem — dawno już wykroczyło poza granice owego świata, opanowując na Zachodzie przede wszystkim ludy germańskie; co więcej, w samym centrum owych ludów wyrosła już pewna potęga chrześcijańska, do której papie­ żowi dość było tylko wyciągnąć rękę, aby znaleźć tam wy­ datną pomoc i chętnych sprzymierzeńców w walce przeciw­ ko wszelkim wrogom. Spośród wszystkich ludów germańskich jedynie Frankowie stali się, od pierwszej chwili umocnienia się władzy Impe­ rium Rzymskiego w prowincjach, ludem katolickim. Przyję­ cie tej wiary pomogło Frankom w dalszej i szybkiej ekspan­ sji, oto bowiem znaleźli oni naturalnych sprzymierzeńców pośród katolickich poddanych w państwach swoich wrogów — Burgundów i Wizygotów, którzy wyznawali arianizm. Zna­ my wiele przekazów na temat cudów, które przydarzały się Chlodwigowi: jak to św. Marcin za pośrednictwem łani wska­ zał mu bród na rzece Vienne; jak to św. Hilary poprzedzał jego pochód ukrywając się pod postacią ognistego słupa...; lecz błędem byłoby przypuszczać, iż w legendach tych

47

I. Wprowadzenie. — Epoki papiestwa

usymbolizowana została pomoc, z jaką tubylcy śpieszyli jed­ nemu ze swych współwyznawców, któremu — jak powiada Grzegorz z Tours — „z gorliwą przychylnością” życzyli zwy­ cięstwa. Zarazem jednak nastroje prokatolickie, utwierdzone na sa­ mym początku przez owe wielkie sukcesy, uzyskały świeży dopływ sił i zostały umocnione na skutek pewnego bardzo swoistego oddziaływania z zupełnie innej strony. Oto papież Grzegorz Wielki dostrzegł kiedyś na targu nie­ wolników w Rzymie Anglosasów, którzy wzbudzili jego za­ interesowanie; wówczas postanowił sobie, by i temu ludowi zwiastować Dobrą Nowinę. Nigdy jeszcze żaden papież nie zdecydował się na przedsięwzięcie bardziej brzemienne w skutki. W rządzonej przez Germanów Brytanii zaszczepiony bowiem został wraz z doktryną chrześcijańską kult Rzymu i Stolicy Apostolskiej, który osiągnął takie rozmiary, jakich dotychczas nie znały jeszcze dzieje. I oto Anglosasi zaczęli podejmować pielgrzymki do świętego miasta; wysyłali tam swoją młodzież, aby wychować spośród niej stan duchowny; dla ułatwienia tych pielgrzymek król Offa wydał rozporzą­ dzenie o świętopietrzu; najdostojniejsi w kraju wy wędrowali do Rzymu, aby tam umrzeć i przez to zapewnić sobie większą zażyłość ze świętymi, którzy mieli dzięki temu przychylniej przyjmować ich do nieba. Było to tak, jak gdyby stary prze­ sąd niemiecki, iż bóstwa związane są z niektórymi miejsco­ wościami bardziej aniżeli z innymi, lud ów przeniósł na Rzym i na świętych chrześcijańskich. Do tego jednak dołączyła się jeszcze okoliczność o wiele bardziej istotna, a mianowicie ta, że Anglosasi przeszczepili ów sposób myślenia dalej, na kontynent, a w tym i na zie­ mie zarządzane przez Franków. Apostołem Niemców był prze­ cież Anglosas. Bonifacy, z właściwym dla jego ludu kultem św. Piotra i jego następców, od samego początku złożył przy­ rzeczenie, iż będzie wiernie trzymał się wszelkich postano­ wień i zwyczajów Stolicy Apostolskiej, i przyrzeczenie to rygorystycznie wypełniał. Założonemu przez siebie Kościoło­

48

Papiestwo w zespoleniu z państwem Franków

wi niemieckiemu narzucił niebywałe wręcz posłuszeństwo. Biskupi musieli składać tu wyraźną przysięgę, iż do końca życia będą trwali w poddaństwie wobec Kościoła rzymskie­ go, wobec św. Piotra i namiestników Piętrowych. Zresztą Bo­ nifacy skłonił do tego nie tylko Niemców. Tak, na przykład, biskupi galijscy zachowywali do tej pory pewną niezależność wobec Rzymu; ale Bonifacy, któremu parę razy zdarzyło się przewodniczyć ich synodom, wykorzystał ową okazję, aby również i tę zachodnią część Kościoła frankońskiego zorga­ nizować wedle tych samych idei; i od tego czasu biskupi ga­ lijscy otrzymywali swój paliusz * z Rzymu. W ten sposób anglosaski typ poddaństwa wobec Kościoła rozprzestrzenił się w całym państwie Franków. A państwo to stało się teraz punktem centralnym całego świata germańskiego Zachodu. I nie przyniósł mu żadnego uszczerbku fakt, że stara dynastia królewska, a mianowicie dom Merowingów, w nieprzerwanym ciągu straszliwych mor­ derstw sama doprowadziła się do zguby; bo oto na jej miej­ sce po najwyższą władzę sięgnął natychmiast inny ród, skła­ dający się z samych mężów obdarzonych ogromną energią, a także potężną siłą i wolą. I kiedy inne państwa rozpadały się, a nad światem zawisła groźba, iż stanie się ofiarą mu­ zułmańskiego miecza, ten właśnie dom, dom Pepina z Heristalu, później nazwany dynastią Karolingów, był pierwszym, który stawił zdecydowany opór zagrożeniu. Równocześnie ta sama dynastia wspierała dokonujący się w tym samym czasie rozwój życia religijnego. Karolingowie bardzo wcześnie nawiązali dobre stosunki z Rzymem, a Bo­ nifacy prowadził swą działalność pod specjalnym patronatem i ochroną Karola Młota i Pepina Małego. Wyobraźmy sobie teraz sytuację władzy papieskiej w ów­ czesnym świecie: z jednej strony miała ona Cesarstwo Wschodniorzymskie, słabe, rozkładające się, niezdolne do obrony chrześcijaństwa przed islamem, a nawet do obrony własnych terytoriów we Włoszech przed Longobardami, przy tym zaś żywiące pretensje do zwierzchnictwa również i w 49

I. Wprowadzenie. — Epoki papiestwa

sprawach duchowych; z drugiej strony — ludy germańskie, żywotne, potężne, odnoszące zwycięstwa nad muzułmanami; a przy tym wszystkim jeszcze spragnione autorytetu i odda­ ne owemu autorytetowi z całą świeżością młodzieńczego za­ pału, ożywione pobożnością spontaniczną i nie oglądającą się na żadne względy. Już Grzegorz II rozumiał, co zyskiwał na tych ludach. „Wszyscy ludzie Zachodu — pisze on pełen dumy do owego słynnego cesarza-obrazoburcy, Leona Izauryjczyka — obrócili oczy ku naszej pokorze i w nas widzą Boga na ziemi.” Zara­ zem zaś następcy Grzegorza II coraz to wyraźniej dostrzegali konieczność odseparowanią^się od władzy, która nakładała na nich jedynie obowiązki, a nie gwarantowała jakiejkolwiek ochrony: coraz to wyraźniej rozumieli, że nie może ich już wiązać sukcesja po Imperium Rzymskim, dziedzictwo łączą­ ce się z samą nazwą miasta; toteż skierowali uwagę ku tym, od których jedynie mogli spodziewać się pomocy. I tak oto biskupi Rzymu zawarli przymierze z wielkimi władcami Zaihodu, jakimi byli książęta frankońscy; a przymierze to z ` a ­ b c na rok stawało się coraz to bardziej ścisłe, przynosząc obu stronom ogromne korzyści, aż wreszcie nabrało znacze­ nia bardziej ogólnego, stało się czynnikiem decydującym o dziejach świata. x Kiedy Pepin Mały, niezadowolony, iż przypada mu w udziale tylko faktyczna władza królewska, zapragnął również uzyskać związany z nią tytuł, potrzebował (o czym zresztą dobrze wiedział) w tym celu jakiejś wyższej sankcji. I otóż papież zagwarantował mu tę sankcję, za co nowo kreowany król w podzięce zobowiązał się do obrony papieża, „Kościoła świętego i republiki Bożej” przed Longobardami. Sama obro­ na nie zaspokajała jednak jego zapałów, toteż bardzo rychło zmusił on Longobardów, aby nadto jeszcze wydali w jego ręce egzarchat, tj. tereny wydarte z posiadłości Cesarstwa Wschodniorzymskiego we Włoszech. Co prawda, sprawiedli­ wość wymagałaby, aby ziemie te oddać cesarzowi, do którego należały, i Pepinowi doręczono nawet tego rodzaju prośbę.

50

Papiestwo w zespoleniu z państwem Franków

Odpowiedział na nią wszakże, iż „nie gwoli jakiemuś czło­ wiekowi wyruszył w bój, ale jedynie przez cześć dla św. Pio­ tra i pragnąc zaskarbić sobie grzechów odpuszczenie”. Toteż klucze od zdobytych miast rozkazał Pepin złożyć na ołtarzu św. Piotra, co stało się fundamentem całej świeckiej władzy papieży. Przy tego rodzaju przejawach wzajemnego poparcia zwią­ zek między papiestwem i monarchią frankońską coraz to bar­ dziej rozbudowywał się i utrwalał. Od sąsiedztwa Longobar­ dów, od dawna przecież tak uciążliwego i trudnego do znie­ sienia, ostatecznie uwolnił papieża Karol Wielki. On sam ma­ nifestował wobec Stolicy Apostolskiej najgłębsze oddanie: przybył do Rzymu, całując schody św. Piotra wkroczył po nich na dziedziniec, gdzie oczekiwał go papież; potwierdził także papieżowi darowiznę Pepina. Również papież był jego niezachwianym przyjacielem; wyraziło się to także i w tym, że stosunek papieża jako zwierzchnika duchownego do bisku­ pów włoskich w dużej mierze ułatwił Karolowi stanie się pa­ nem Longobardów i wcielenie do swoich posiadłości ich kró­ lestwa. I oto natychmiast ów bieg wydarzeń pociągnął za sobą sukcesy jeszcze poważniejsze. W swym własnym mieście, gdzie przeciwstawiające się so­ bie frakcje zwalczały się z zaciętą zajadłością, władza pa­ pieska nie mogła już utrzymywać się bez pomocy z zewnątrz. Toteż Karol raz jeszcze wyprawił się do Rzymu, aby zapew­ nić papieżowi pomoc. Stary władca był już teraz syt zwy­ cięstw i sławy. W długich bojach zwyciężył on kolejno wszystkich swoich sąsiadów i zjednoczył pod swą władzą niemal wszystkie wyznające wiarę chrześcijańską ludy ger­ mańskie i romańskie; poprowadził je także do zwycięskiej walki przeciwko wspólnym wrogom; uprzytomniajmy sobie tylko, że Karol miał w swym władaniu wszystkie siedziby imperatorów świata zachodniego we Włoszech, Galii i Ger­ manii, i miał taką samą jak oni władzę. Co prawda, kraje te od czasu upadku Imperium przekształciły się w zupełnie inn\ 4

51

I. Wprowadzenie. — Epoki papiestwa

świat; dlaczegóż jednak miałoby to wykluczać posiadanie god­ ności związanej ze sprawowaniem nad nimi władzy zwierzch­ niej? Na tej zasadzie już przecież Pepin otrzymał diadem królewski: albowiem temu, kto ma władzę, w nie mniejszym stopniu przysługują i zaszczyty. Zatem również i tym razem papież podjął decyzję. Przepełniony wdzięcznością, a jedno­ cześnie potrzebując nadal — o czym dobrze wiedział — stałej ochrony, ukoronował Karola w ów dzień Bożego Narodzenia 800 roku koroną Zachodniego Imperium. Fakt ten stanowił uwieńczenie procesów dziejowych, których rozwój zapoczątkowało pierwsze wtargnięcie Germanów na obszary Cesarstwa Rzymskiego. Tak więc miejsce cesarza zachodniorzymskiego zajął teraz książę frankoński i zaczął egzekwować wszelkie prawa związa­ ne z tamtą godnością. Również i na obszarach powierzonych św. Piotrowi Karol Wielki podkreślał niedwuznacznie, drogą wydawania różnych aktów, iż właśnie on jest tutaj najwyż;zym autorytetem. Podobnie postępuje i jego wnuk, Lotariusz: jsadza na tych terenach swych własnych sędziów i anuluje konfiskaty dokonywane przez papieża. Ze swej strony papież, jako głowa hierarchii kościelnej na całym rzymskim Zacho­ dzie, staje się członkiem imperium frankońskiego. Odgradza się on od Wschodu, gdzie stopniowo przestaje się go uznawać. Z jego diecezji patriarchalnej na Wschodzie obrabowali go już dawno cesarze greccy. Za to jednak Kościoły zachodnie — nie wykluczając Kościoła lombardzkiego, do którego przeniesiono już instytucje właściwe Kościołowi frankońskiemu — odnosi­ ły się do niego z takim posłuszeństwem, jakiego nigdy jeszcze nie znano w dziejach papiestwa. Z kolei przyjęcie do Rzymu szkół, w których kształcili się Fryzyjczycy, Sasi i Frankowie, co dało początek pewnej germanizacji samego miasta, ozna­ czało, iż papież zaczął współdziałać w kształtowaniu związków pomiędzy elementami germańskimi i romańskimi — związków, które od tego czasu zaczęły kształtować cały charakter świata zachodniego. Tak oto, w najbardziej krytycznym momencie udało się władzy papieskiej zapuścić korzenie w świeżą glebę;

52

Stosunek do cesarzy niemieckich. Ukształtowanie się hierarchii

i kiedy można było sądzić, że chyli się ona ku upadkowi, właś­ nie wtedy utrwaliła się na długie stulecia. Hierarchia, stwo­ rzona w łonie Imperium Rzymskiego, rozprzestrzeniła się na lud germański; tutaj znalazła ona niewyczerpane pole do co­ raz dalej postępującego rozwoju, a dopiero w procesie tej ewolucji rozwinęły się również w pełni zarodki właściwej jej istoty. STOSUNEK DO CESARZY NIEMIECKICH. SAMODZIELNE UKSZTAŁTOWANIE SIĘ HIERARCHII

Przeskoczmy teraz kilka następnych stuleci, aby tym wyraźniej uświadomić sobie, jak przedstawiał się etap rozwoju, do którego stulecia te doprowadziły. Imperium Franków rozpadło się; jego miejsce zajęło rozwi­ jające się gwałtownie imperium niemieckie. Nigdy imię Niemców nie cieszyło się w Europie większym uznaniem aniżeli w stuleciu X i XI, za czasów cesarzy z dyna­ stii saskiej i pierwszych władców z dynastii salickiej. Oto cho­ ciażby Konrad II: zaznaczywszy swą obecność u granic wschod­ nich, gdzie król polski musiał uznać swoją osobistą zależność od cesarza i wyrazić zgodę na podział kraju i gdzie książę Czech wtrącony został do więzienia — Konrad rusza z kolei na zachód, by tam utwierdzić swą władzę w Burgundii, na przekór pretensjom francuskich magnatów. Zwycięża ich na równinach Szampanii; przez Przełęcz św. Bernarda przyby­ wają mu na pomoc jego włoscy wasale; następnie Konrad ko­ ronuje się w Genewie i odbywa swe sejmy krajowe (landtagi) w Solurze. Natychmiast potem widzimy go w południowych Włoszech. „Na granicach swego cesarstwa — powiada jego dziejopis Wippo — w Capui i Benewencie, władczym swym słowem rozsądził tamtejsze zatargi.” Nie mniej dynamicznie przebiega panowanie Henryka III. Raz znajdujemy go nad Skaldą i rzeką Lys, gdzie zwycięża hrabiego Flandrii; to znów widzimy go na drugim brzegu Raby, na Węgrzech, które przy­ najmniej na pewien czas zmusił do lenna, i jedynie żywioły

53

1. Wprowadzenie. — Epoki papiestwa

przyrody zagradzają mu dalszą drogę. W Merseburgu odwie­ dza go król Danii; hrabia Tours, jeden z najpotężniejszych książąt Francji, staje się jego wasalem; z dziejów Hiszpanii do­ wiadujemy się, że Henryk zażądał nawet od Ferdynanda I Kastylijskiego, władcy bardzo przecież potężnego i sławnego ze zwycięstw, aby uznał w jego osobie najwyższego pana lennego wszystkich królów chrześcijańskich. . Jeżeli postawimy teraz pytanie, na czym owa potęga, tak szeroko rozprzestrzeniająca swoje wpływy i zgłaszająca preten­ sje do supremacji w całej Europie, opierała się w swej struk­ turze wewnętrznej — to dojdziemy do wniosku, że zawarła ona w sobie również bardzo istotny element kościelny. Także i Niemcy dokonywali podbojów nawracając innowierców. Wraz z władzą kościelną posuwały się naprzód ich marchie, a przekroczywszy Łabę sięgały po Odrę i torowały sobie dro­ gę w dół biegu Dunaju; księża i mnisi poprzedzali wpływy niemieckie w Czechach i na Węgrzech. Wszędzie też z tego właśnie powodu instytucje duchowne obdarzone zostały po­ tężną władzą. W Niemczech biskupi i opaci cesarscy * , i to nie tylko w swych posiadłościach, ale i poza ich granicami, otrzymali hrabiowskie, a niekiedy nawet książęce prawa; nie określano też, iż poszczególne dobra duchowne znajdują się na terenie jakichś hrabstw, lecz przeciwnie, że hrabstwa znaj­ dują się na terenie biskupstw. W niemal wszystkich miastach północnych Włoch biskupi stali się ich burgrabiami. Bylibyśmy jednakże w błędzie sądząc, iż w ten sposób władzom duchownym przyznano już rzeczywistą niezależność. Ponieważ obsadzanie stanowisk kościelnych przysługiwało kró­ lom — a trzeba wiedzieć, że fundatorzy zwykli odsyłać pier­ ścień i pastorał swych zmarłych zwierzchników kościelnych na dwór, gdzie były one rozdawane na nowo — toteż z reguły było dla księcia korzystne, iż w uprawnienia natury świeckiej może wyposażyć człowieka, którego sam wybierze i na które­ go oddanie wolno mu liczyć. Tak, na przykład, na przekór krnąbrnej szlachcie Henryk III osadził oddanego mu plebejusza na stolcu św. Ambrożego w Mediolanie i w dużej mierze

54

Stosunek, do cesarzy niemieckich. Ukształtowanie się hierarchii

temu właśnie posunięciu zawdzięczał później posłuszeństwo, jakie mu okazywano w całych północnych Włoszech. Wyjaśnia­ ją to dwie okoliczności dotyczące panowania Henryka II, a mianowicie fakt, że spośród wszystkich cesarzy okazał się on najbardziej hojny dla Kościoła i jednocześnie z największą nie­ ustępliwością rościł sobie pretensje do mianowania biskupów. Troszczono się również o to, aby nic nie wymykało się z za­ sięgu władzy państwowej. Dobra kościelne nie były zwalniane ani od ciężarów podatkowych, ani nawet od powinności len­ nych; i często widzi się biskupów, którzy na czele swoich ludzi wyruszają w pole. A jednocześnie jakimż wielkim przywilejem była możność mianowania takich biskupów, którzy — jak na przykład arcybiskup Bremy — sprawowali najwyższą władzę duchowną w państwach skandynawskich nad wieloma plemio­ nami północno-zachodnich Słowian! Skoro w instytucjach Rzeszy Niemieckiej element duchow­ ny miał znaczenie tak decydujące, to samo przez się wynika stąd, jak wielką wagę przykładano do stosunków łączących ce­ sarzy z papieżem rzymskim, a zatem z najwyższym zwierzch­ nikiem całego stanu duchownego. Papiestwo znajdowało się w najściślejszym związku z cesa­ rzami niemieckimi, podobnie jak niegdyś z imperatorami rzymskimi i z następcami Karola Wielkiego. Jego polityczne podporządkowanie było niewątpliwe. Chociaż w okresie wcześ­ niejszym, zanim godność cesarska przypadła w udziale Niem­ com i kiedy znajdowała się ona jeszcze w słabych i nie­ pewnych rękach, papieżom zdarzało się za pomocą różnych aktów podkreślać wyższość swego autorytetu nad autoryte­ tem cesarza. Gdy tylko jednak godność cesarska stała się zdobyczą po­ tężnych książąt niemieckich, książęta ci, podobnie jak nie­ gdyś Karolingowie, stali się rzeczywistymi zwierzchnikami papiestwa, nie bacząc nawet na pewien opór, jaki przy tym napotykali. Otton Wielki mocarną swą dłonią osłaniał papie­ ża, którego sam osadził na Stolicy Piotrowej, za tym przykła­ dem postępowali i jego synowie; a ponieważ w tym właśnie

55

I. Wprowadzenie. — Epoki papiestwa

czasie różne stronnictwa rzymskie od nowa podniosły głowę i zaczęły przyjmować, oddawać, kupować i sprzedawać god­ ność papieską, zależnie od tego, jak dyktowały im interesy familijne, przeto niezbędna stała się jakaś wyższa ingerencja w owe sprawy. Wiadomo, z jaką gwałtownością do ingerencji takiej przystępował Henryk III. Synod zwołany przezeń w Sutri złożył z urzędu obu zwaśnionych papieży;1 i dopiero gdy Henryk włożył na palec pierścień patrycjusza rzymskie­ go i przyjął cesarską koronę, dopiero wtedy wedle własnego uznania wskazał na tego dygnitarza, który miał objąć tron papieski. Teraz nastąpiło po sobie czterech papieży Niemców, a wszyscy mianowani przez Henrykd; przy takim załatwie­ niu się z najwyższą godnością kościelną nie dziwi fakt, że posłowie z Rzymu przybywali na Mwór cesarski na tej samej zasadzie, co i wysłannicy innych biskupstw^ ażeby odebrać tam polecenia w sprawie następstwa na Stolicy Apostolskiej. W tym stanie rzeczy nawet samemu cesarzowi zależało na tym, aby papiestwo cieszyło się znacznym poważaniem. To­ też Henryk III popierał reformy, które podejmowali miano­ wani przez niego papieże; wzrost ich władzy nie budził w nim najmniejszej zazdrości. Fakt, iż Leon IX na przekór woli króla Francji zwołał synod w Reims, że mianował i odwoły­ wał biskupów francuskich, i że odebrał uroczystą deklarację, wedle której papież jest jedyną głową całego Kościoła po­ wszechnego — fakt ten mógł najzupełniej odpowiadać cesa­ rzowi, dopóki oczywiście on sam dysponował godnością pa­ pieską. Zresztą właśnie dysponowanie urzędem papieskim współtworzyło ów najwyższy w Europie prestiż, do jakiego cesarz rościł sobie prawo. W ten sposób, za pośrednictwem pa­ pieża, władza cesarska torowała sobie drogę do innych potęg chrześcijańskich, podobnie jak za pośrednictwem arcybiskupa Bremy docierała ona do krajów Północy. W tym jednak kryło się również i wielkie niebezpieczeństwo. Bo oto w krajach germańskich i zgermanizowanych stan 1 Sylwestra III 1 Grzegorza VI (przyp^ tłum.).

56

Stosunek do cesarzy niemieckich. Ukształtowanie się hierarchii

duchowny stał się instytucją zupełnie innego rodzaju, aniżeli był niegdyś w Imperium Rzymskim. Przekazano mu sporą część potęgi politycznej: miał władzę książęcą. Obserwujemy go w chwili, gdy jest jeszcze zależny od cesarza jako od naj­ wyższego autorytetu świeckiego; cóż jednak stanie się, gdy ów autorytet znów znajdzie się w słabych rękach? Gdy na­ czelny zwierzchnik całego świata duchownego, potrójnie moż­ ny — bo mocą własnej godności otaczanej powszechnym szacunkiem, mocą posłuszeństwa swych poddanych i mocą wpływu, jaki wywiera na inne państwa — wykorzysta sprzy­ jający moment i przeciwstawi się królewskiej władzy? W samym układzie spraw kryła się zresztą po temu nie­ jedna przesłanka. O istocie duchowieństwa stanowiła prze­ cież pewna swoista zasada, z natury rzeczy przeciwstawna tak potężnemu oddziaływaniu spraw świeckich — zasada, którą duchowieństwo musiało uzewnętrznić, wydobyć na jaw, skoro tylko zdobyło do tego dostateczne siły. Zarazem, jak mi się zdaje, istniała wewnętrzna sprzeczność także i w tym, że papież na wszystkich terenach miał sprawować naj­ wyższą władzę duchowną, lecz równocześnie miał być pod­ dany władzy cesarza. Sprawa wyglądałaby nieco inaczej, gdy­ by Henryk III zdołał rzeczywiście stać się głową całego chrześcijaństwa. Ponieważ mu się to jednak nie powiodło, przeto przy jakimkolwiek powikłaniu sytuacji politycznej pa­ pież mógł dojść do wniosku, iż jego podporządkowanie cesa­ rzowi ponad wszelką wątpliwość utrudnia mu wypełnianie obowiązków ojca wszystkich wiernych, obowiązków wiążących się ze sprawowanym przezeń urzędem. W takich właśnie okolicznościach tron papieski objął Grze­ gorz VII. Był on człowiekiem śmiałego ducha, zdolnym do wysokich wzlotów, choć zarazem jednostronnym; jego spo­ sób myślenia nacechowany był konsekwencją, którą można by przyrównać do konsekwencji jakiegoś systemu scholastycznego; z owej logicznej konsekwencji Grzegorz niczym nie dawał się wytrącić i właśnie dlatego okazał się zdolny do wydobycia na jaw i ukazania w pełnym świetle owej rze-

57

I. Wprowadzenie. — Epoki papiestwa

czywistej i uzasadnionej sprzeczności, o której już wyżej by­ ła mowa. Grzegorz widział, w jakim kierunku zmierza cały układ rzeczy; pośród chaosu drobnych spraw codziennych po­ trafił dostrzec wielkie możliwości historyczne; i postanowił wyzwolić władzę papieską spod zależności wobec władzy ce­ sarskiej. Kiedy zaś miał już ów cel przed oczyma, wówczas, nie wahając się ani przez chwilę i nie oglądając się na nic, sięgnął, aby go zrealizować, po środki najbardziej stanow­ cze. Doprowadził zatem do tego, iż jedno ze zorganizowanych przezeń zgromadzeń kościelnych podjęło uchwałę, wedle któ­ rej w przyszłości osoba świecka nigdy już nie mogła nadawać żadnego stanowiska duchownego. Uchwała ta musiała wstrząs­ nąć samą istotą ustroju Rzeszy, który, jak już wspomniano, opierał się na ścisłym powiązaniu instytucji duchownych i świeckich; łącznikiem pomiędzy nimi była inwestytura. To­ też wydarcie cesarzowi owego starego przywileju równało się rewolucji. Jest rzeczą oczywistą, że Grzegorz nie mógłby nawet po­ wziąć takiej myśli, nie mówiąc już o jej urzeczywistnieniu, gdyby sytuacji nie ułatwiło mu rozprzężenie Rzeszy Niemiec­ kiej za czasów małoletności Henryka IV oraz rebelia różnych rodów i książąt niemieckich przeciwko temu władcy. Dzięki temu Grzegorz znalazł sobie naturalnych sprzymierzeńców w osobach wielkich wasali. Również bowiem i oni czuli się uciśnieni dominacją władzy cesarskiej, również i oni pragnęli się od niej wyzwolić. W pewnym sensie zresztą sam papież był przecież także jednym z magnatów Rzeszy. Z tym najzupeł­ niej zgadza się fakt, iż papież postanowił, by Rzesza była kra­ jem, w którym władza pochodzi z wyboru. Na skutek takie­ go postanowienia musiał nastąpić nieograniczony wzrost wła­ dzy książęcej, zarazem zaś książęta mieli niewiele przeciwko temu, by papież wyemancypował się spod dominacji cesarskiej. Nawet spór o inwestyturę przynosił korzyści zarówno ksią­ żętom, jak i papieżowi: albowiem papież ciągle jeszcze znaj­ dował się zbyt daleko, aby naprawdę sam mógł mianować biskupów; w rzeczywistości pozostawiał on ich wybór kapi-

58

Stosunek, do cesarzy niemieckich. Ukształtowanie się hierarchii

tułom, które znajdowały się pod przemożnym wpływem wyż­ szych kręgów niemieckiej szlachty. Mówiąc krótko: papież miał po swej stronie interesy arystokracji. Ale chociaż mieli takich sprzymierzeńców — ileż to dłu-' gich i krwawych walk kosztowało papieży przeforsowanie swych postanowień! Od Danii po Apulię — głosi hymn po­ chwalny na cześć św. Annona — i od dziedzictwa Karolin­ gów aż po Węgry, Rzesza obróciła swą broń przeciwko włas­ nym trzewiom. Spór między duchownymi i świeckimi regu­ łami, które przedtem współdziałały ze sobą ręka w rękę, wpro­ wadził zgubny podział do świata chrześcijańskiego. Często dochodziło do tego, że papieże musieli ustępować z własnej stolicy i przyglądać się, jak ich miejsce na tronie apostol­ skim zajmuje antypapież! Na koniec jednak wysiłki papiestwa uwieńczone zostały powodzeniem. Po długich stuleciach podporządkowania i po dalszych stuleciach walk, których wynik był nieraz nader wątpliwy, niezależność Stolicy Apostolskiej i reprezentowa­ nych przez nią zasad stała się wreszcie faktem. I rzeczywiś­ cie, sytuacja papieży była w tym okresie wręcz nadzwyczaj­ na. Całe duchowieństwo bez reszty znalazło się w ich rękach. Warto zauważyć, że najbardziej zdecydowani w swych dzia­ łaniach papieże tej epoki byli benedyktynami, jak na przy­ kład sam Grzegorz VII. Wprowadzając celibat, przekształcili oni całe duchowieństwo świeckie w coś w rodzaju zakonu. Owo biskupstwo powszechne, do którego rościli sobie prawo, wykazywało niejakie podobieństwo z władzą opata z Cluny, który w swoim zakonie był jedynym opatem: tak właśnie i papieże pragnęli być jedynymi biskupami całego Kościoła. Nie mieli oni żadnych skrupułów bezpośrednio ingerując w administrację wszystkich podwładnych im diecezji; sami prze­ cież porównywali swoich legatów do prokonsulów starożytne­ go Rzymu. Gdy zaś ów zakon powszechny, silnie zespolony i rozprzestrzeniający swą władzę we wszystkich krajach, po­ tężny przez swe posiadłości i dominujący nad każdą sytuacją życiową, coraz to bardziej wykształcał zasadę posłuszeństwa 59

I. Wprowadzenie. — Epoki papiestwa

wobec jednego jedynego zwierzchnika — w tym samym cza­ sie potęgi państwowe znajdowały się w coraz to głębszym rozkładzie. Już na początku wieku XII proboszcz Gerohus mógł wypowiedzieć następujące słowa: „Dojdzie jeszcze do tego, iż złoty posąg królestwa rozpadnie się w proch, a każ­ de wielkie państwo rozłoży się na tetrarchie; i wówczas do­ piero Kościół będzie mógł istnieć wolny i nie uciśniony pod opieką swego wielkiego i koronowanego kapłana.” Niewiele brakowało, aby tak właśnie stało się w rzeczywistości. Istot­ nie bowiem, któż był silniejszy w trzynastowiecznej Anglii: Henryk III czy owych dwudziestu czterech mężów, którzy przez pewien czas sprawowali tam rządy? A któż był sil­ niejszy w Kastylii: król czy też altashomes *'? Odkąd Fryde­ ryk zagwarantował książętom Rzeszy najistotniejsze atrybu­ ty zwierzchnictwa nad ich krajami, nawet i władza cesarska wydawała się niemal zbędna. Podobnie jak w Niemczech, rów­ nież i we Włoszech roiło się od różnych niezależnych władz. Jedyna siła zespalająca i wszechogarniająca pozostawała wy­ łącznie w rękach papieża. I w ten sposób doszło do tego, iż niezależność religijnej reguły Kościoła bardzo rychło prze­ kształciła się w jakiś nowy rodzaj zwierzchnictwa. Ponieważ całe życie przybrało charakter duchowo-świecki, przeto i sam przebieg wydarzeń musiał przyczyniać się do uwydatniania owych pierwiastków duchownych. Skoro w tym właśnie cza­ sie kraje od tak dawna stracone dla chrześcijaństwa, jak Hisz­ pania, nareszcie zostały odzyskane z rąk islamu, skoro pro­ wincje, w których chrześcijaństwo nigdy jeszcze nie zdołało zapuścić korzeni, jak Prusy, wydarte zostały pogaństwu i za­ siedlone ludami chrześcijańskimi, i skoro nawet stolice, w których wyznawano obrządek grecki, podporządkowały się rytuałowi łacińskiemu, a setki tysięcy ludzi ciągle jeszcze wyruszały na wyprawy, aby nad Grobem Świętym utwier­ dzić chorągiew krzyża — czyż na skutek tego wszystkiego kapłan najwyższy, który wszelkie owe przedsięwzięcia trzy­ mał w swoim ręku, a u swych poddanych wszędzie znajdo­ wał posłuch, mógł nie cieszyć się bezgranicznym wprost auto­ 60

Stosunek do cesarzy niemieckich. Ukształtowanie się hierarchii

rytetem? To pod jego kierownictwem i w jego imieniu ludy zachodnie — jak gdyby były jednym ludem — dokonywały ekspansji tworząc ogromne kolonie i usiłowały wziąć w swe władanie cały świat. Nie można się dziwić, że w tej sytuacji papież również i w stosunkach wewnętrznych sprawował wszechmocną władzę, że to od niego król Anglii brał swoje państwo w lenno, a król Aragonii poruczał swe ziemie Apo­ stołowi Piotrowi, i że wreszcie Neapol w rzeczywistości przez papieża został oddany jakiejś obcej dynastii. Jakże cudowne jest oblicze tamtych czasów, którego jeszcze nikt nie zdołał odtworzyć w całej jego pełni i prawdzie! Składa się na nią najzwyklejsze połączenie wewnętrznego rozdarcia i wspania­ łej ekspansji na zewnątrz, autonomii i ślepej uległości, pier­ wiastka świeckiego i pierwiastka religijnego. A jakiż pełen sprzeczności charakter ma wówczas sama pobożność! Nie­ kiedy usuwa się ona w dzikie góry czy w odludne doliny leś­ ne, aby tam wszystkie dni swoje poświęcić kontemplowaniu Boga w pełnej niewinności modlitwie — i tak, w oczekiwaniu na śmierć, już na ziemi rezygnuje z każdej przyjemności, ja­ kiej może dostarczyć życie; niekiedy znów, jeżeli pozostaje w świecie ludzi, z młodzieńczym zapałem usiłuje w formach pełnych pogody, ale zarazem okazałych i nasyconych głębią myśli, wyrazić ową tajemnicę, którą przeczuwa, i ową ideę, która w niej żyje. Obok tego spotykamy jednak i inną poboż­ ność — tę, która wymyśliła inkwizycję, i tę, która wykonywa­ ła wyroki owej straszliwej, bo opartej na mieczu sprawiedli­ wości wobec ludzi innej wiary: „Nie oszczędziliśmy — powiada dowódca wyprawy przeciwko albigensom — płci, wieku ani rangi, dosięgnęliśmy każdego ostrzami naszych mieczy.” Zdarza się też, że oba typy pobożności występują pospołu w jednym i tym samym momencie. Na widok Jerozolimy krzyżowcy zsia­ dają z koni i obnażają stopy, aby do świętych murów dotrzeć jak prawdziwi pielgrzymi; w najgorętszym boju wyda je im się, iż w sposób widomy doświadczają pomocy świętych i anio­ łów. Zaledwie jednak przekroczyli owe mury, gdy oto natych­ miast rzucają się do rabunku i przelewają potoki krwi: na

61

I. Wprowadzenie. — Epoki papiestwa

miejscu, gdzie wznosiła się świątynia Salomona, krzyżowcy udusili wiele tysięcy Saracenów; Żydów spalili w ich wła­ snej synagodze; a święte progi, ku którym przybywali, aby się na nich modlić, najpierw splamili krwią. Oto sprzeczność, która przenikała owo państwo religijne aż do głębi i kształ­ towała jego istotę. KONTRASTY XIV I XV STULECIA

Niekiedy odczuwa się szczególniejszą pokusę, aby — jeśli wolno nam to wypowiedzieć — zbadać plany boskich rządów nad światem, aby prześledzić zasadnicze momenty kształto­ wania rodzaju ludzkiego. Jakkolwiek ułomna mogłaby być ewolucja, którą tu opisy­ waliśmy, to przecież była ona nieodzowna, aby chrześcijań­ stwo zdołało całkowicie zakorzenić się w glebie Zachodu. Dla przeniknięcia ideami chrześcijańskimi hardych umysłów nor­ dyckich, dla rozprzestrzenienia owych idei pośród wszystkich ludów opanowanych przez pradawny zabobon, potrzebne były odpowiednie warunki. Pierwiastek religijny musiał więc przez pewien czas odgrywać rolę dominującą, aby mógł bez reszty przeniknąć germańską duszę. Tym samym dokonało się też zespolenie elementów germańskich i romańskich, na którym zasadza się cały charakter późniejszej Europy. Istnieje bo­ wiem pewna wspólnota nowoczesnego świata, która zawsze była traktowana jako podstawa całego jego rozwoju, wyra­ żająca się w formach takich, jak państwo i Kościół, obyczaje, życie codzienne i literatura. Aby wydobyć na jaw istnienie owej wspólnoty, narody Zachodu musiały choć raz utworzyć pospołu jedno jedyne państwo natury zarówno świeckiej, jak i duchownej. Ale w wielkim procesie dziejów i to było tylko przemija­ jącą chwilą. Zaledwie dokonała się przemiana, gdy oto za­ częły oddziaływać nowe konieczności. Zapowiedzią nastania nowej epoki było już chociażby to, iż niemal wszędzie i w tym samym czasie rozpoczęła się

62

Kontrasty XIV i XV stulecia

emancypacja i ekspansja języków narodowych. Powoli, lecz niepowstrzymanie wdzierały się one do różnorodnych dzie­ dzin działalności duchowej; i krok za krokiem ustępował im z drogi język Kościoła. Pierwiastek uniwersalny znalazł się w odwrocie, a na jego glebie wyrosły nowe podziały, mające o wiele większe znaczenie. Do tej pory Kościół przytłaczał narodowości — teraz jednak narodowości te, odmienione, przekształcone, ale znów wyraźnie od siebie wyodrębnione, wkroczyły na nowe tory. Wygląda na to, że wszystkie działania ludzkie podporząd­ kowane są jakiemuś potężnemu i niepowstrzymanemu biego­ wi rzeczy, choć dokonuje się on z cicha i często umyka uwa­ dze. Wcześniejsze stadia dziejów świata sprzyjały utrwaleniu się władzy papieskiej, nowsze stanęły do niej w opozycji. Ponieważ poszczególne nacje nie potrzebowały już w tej mie­ rze co dawniej impulsów ze strony potęgi kościelnej, przeto i bardzo rychło zaczęły się jej przeciwstawiać. Zdobyły one poczucie własnej samodzielności. Warto przypomnieć ważniejsze wydarzenia, w których wy­ raziły się owe fakty. Francuzi pierwsi, jak wiadomo, stawili zdecydowany opór roszczeniom papieża. Z jednomyślnością obejmującą cały na­ ród przeciwstawili się oni rzucającym klątwę bullom Boni­ facego VIII; w setkach deklaracji wierności wszystkie siły na­ rodu wyraziły swoje poparcie dla aktów prawnych Filipa Pięknego. Za Francuzami poszli Niemcy. Kiedy papieże raz jeszcze z dawnym zapamiętaniem podjęli atak przeciwko Cesarstwu — mimo iż władzy cesarskiej daleko już było do dawnego zna­ czenia — i gdy przy tej okazji otworzyli pole dla oddziały­ wania obcych wpływów, wówczas elektorzy zjechali się na brzeg Renu do swych kamienistych siedzib na owym polu Rense, aby tam pospołu rozważyć środki umocnienia „hono­ ru i godności Rzeszy”. Zamiarem ich było podjąć uroczystą uchwałę o niezależności Rzeszy wobec wszystkich prób in­ terwencji papieskiej. I wkrótce uchwała taka została przyję-

63

I. W prowadzenie. — Epoki papiestwa

ta, przy zachowaniu wszelkich form i przy współudziale wszystkich władców państwa: cesarza, książąt oraz elekto­ rów; w ten sposób wspólnie przeciwstawiono się podstawo­ wym zasadom papieskiego prawa państwowego. Również i Anglia niedługo pozostawała w tyle. A przecież nigdzie papieże nie cieszyli się większym wpływem, nigdzie też tak swobodnie nie gospodarowali beneficjami; ale gdy Edward III odmówił wreszcie płacenia trybutu, do którego zobowiązali się jego poprzednicy, wówczas parlament udzielił mu całkowitego poparcia i zaprzysiągł w tej sprawie swą po­ moc. Król podjął również środki, aby zapobiec i innym in­ gerencjom ze strony potęgi papieskiej. Tak więc widzimy, jak jeden naród po drugim staje się świadom własnej jedności i niezależności; ich władze publicz­ ne nie chcą już przyjmować do wiadomości istnienia jakiego­ kolwiek autorytetu wyższego od nich samych. Przy tym pa­ pieże nie znajdują już poparcia również i w kręgach pośred­ nich: wpływom ich zdecydowanie przeciwstawiają się zarów­ no książęta, jak i poszczególne stany. Równocześnie samo papiestwo popada w taki chaos i ulega takiemu osłabieniu, iż władze świeckie, które dotychczas usi­ łowały się jedynie przed nim zabezpieczyć, teraz mogą nawet same wywierać wpływ na Stolicę Apostolską. Oto bowiem pojawiła się schizma. Zauważmy, jakie były jej konsekwencje. Przez długi czas książęta — zależnie od tego, jak im było wygodniej z punktu widzenia ich interesów politycznych — mogli opowiadać się za jednym lub drugim papieżem. W sobie samej władza duchowna nie odnajdywała jakichkolwiek sił i środków, za pomocą których dałoby się zlikwidować ów podział, mogła tego dokonać jedynie władza świecka; kiedy jednak w tym celu zgromadzono się w Kon­ stancji, głosowanie nie odbywało się już, jak dotychczas, we­ dle liczby uczestników, lecz wedle czterech uczestniczących w zgromadzeniu nacji; przy czym każdej z tych nacji pozo­ stawiono prawo do uprzedniego odbycia własnych narad, na których miano powziąć decyzję w sprawie głosowania. Na64

2. Giotto di Bondone (?): Pa­ pież Bonifacy VIII błogosła­ wi tłum z loggii bazyliki La­ terańskiej z okazji Roku Ju­ bileuszowego 1300

.M/RTINK (WTWROMNS !P BENI6I

ifc biCTCnn 3. Bartholomeo di Fruosino: Papież Marcin V konsekruje kościół San Egidio w 1420 roku

6. Rafael: Ceremonia wniesienia na sedia gestatoria nowo obranego pa­ pieża Juliusza II do bazyliki Sw. Piotra w Rzymie

7. Antonio Salamanca: Grobowiec papieża Juliusza II w kościele San Piętro in Yincoli w Rzymie

I. "Wprowadzenie. — Epoki papiestwa

posażył w broń całą flotę; inny, Pius II, właśnie ów Eneasz Sylwiusz, mimo choroby i podeszłego wieku, sam pospieszył do portu, gdzie, jeśli już nie kto inny, to przynajmniej po­ winni byli zebrać się oi, nad którymi najbardziej bezpośred­ nio zawisło niebezpieczeństwo; Pius II chciał znaleźć się na owym miejscu, aby, jak sam powiada, dokonać tego, co jedy­ nie jest w jego mocy, a mianowicie, jak Mojżesz, wznieść podczas boju ręce do Boga; cóż z tego, skoro ani groźbą, ani prośbą, ani nawet własnym przykładem nie można było wy­ wrzeć żadnego wpływu na współczesnych! Młodzieńczy duch rycerskiego chrześcijaństwa bezpowrotnie odszedł już w prze­ szłość i żaden papież nie potrafił go wskrzesić. Inne sprawy rządziły już bowiem ówczesnym światem. Był to okres, w którym poszczególne państwa europejskie przeżywały wreszcie — po długich walkach wewnętrznych — stadium konsolidacji. Władzom centralnym udało się zwycię­ żyć stronnictwa, które dotychczas zagrażały tronom, i zebrać wokół siebie wszystkich poddanych, narzucając im od nowa posłuszeństwo. Toteż bardzo rychło zaczęto spoglądać na pa­ piestwo, które wszystkim chciało rządzić i do wszystkiego się mieszało, z punktu widzenia interesów władzy państwowej. Równocześnie książęta zaczęli zgłaszać o wiele większe pre­ tensje niż dotychczas. Często wyobrażamy sobie papiestwo przed okresem refor­ macji jako potęgę nieledwie nieograniczoną; w rzeczywistości jednak już w wieku XV i na początku XVI poszczególne pań­ stwa zdobyły sobie niemały udział w prawach i kompeten­ cjach związanych z życiem religijnym. We Francji ingerencje Stolicy Apostolskiej zostały w większości zlikwidowane drogą sankcji pragmatycznej, którą przez pół wieku traktowano jako państwową świętość. Co praw­ da, Ludwik XI — na skutek swej fałszywej religijności, któ­ rej oddawał się z tym większym zapałem, im mniej go było stać na religijność prawdziwą — dał się nakłonić w tej spra­ wie do pewnej ustępliwości; jednakże jego następcy tym gor­ liwiej powrócili do egzekwowania owego fundamentalnego 66

Kontrasty XIV i XV stulecia

prawa. Gdy później Franciszek I zawarł konkordat z Leo­ nem X, utrzymywano, iż w ten sposób dwór rzymski powró­ cił do dawnej dominacji; i rzeczywiście, jest prawdą, że pa­ pież odzyskał swoje annaty . * Zarazem jednak musiał on za to postradać wiele innych dochodów, a przede wszystkim — co było sprawą najistotniejszą — przekazał królowi prawo mianowania biskupów i obsadzania wszystkich bardziej do­ chodowych prebend. Nie ulega wątpliwości, iż Kościół gallikański utracił swe przywileje, ale w o wiele mniejszym stopniu na rzecz papieża aniżeli na rzecz króla. I tak oto Leon X odstąpił bez większego oporu od owego aksjomatu, w imię którego Grzegorz VII poruszył cały świat. W Niemczech rozwój wydarzeń nie mógł posunąć się aż tak daleko.. Postanowienia soboru bazylejskiego, które we Francji przekształcono w sankcję pragmatyczną, w Niem­ czech — gdzie z początku również je przyjęto — zostały bar­ dzo znacznie złagodzone w konkordatach wiedeńskich. Ale i to złagodzenie dokonało się nie bez ofiar ze strony Stolicy Apo­ stolskiej. W Niemczech nie wystarczało bowiem porozumieć się z głową państwa, trzeba było jeszcze pozyskać sobie po­ szczególne stany. Toteż arcybiskupi Moguncji i Trewiru otrzymali prawo rozdawania wakujących prebend również •i podczas tzw. miesięcy papieskich ; * elektor brandenburski zdo­ był sobie przywilej obsadzania trzech biskupstw w swoim kraju; również stany o nie mniejszym znaczeniu oraz Stras­ burg, Salzburg i Metz otrzymały rozmaite przywileje i ulgi. Ale i to nie przytłumiło powszechnej opozycji. W roku 1487 cała Rzesza przeciwstawiła się dziesięcinie, którą chciał na nią nałożyć papież, i udaremniła mu te zamysły. W roku 1500 rada książąt (consilium imperii) Rzeszy przyznała legatowi papieskiemu jedynie trzecią część dochodów, jakie przynosi­ ły kazania odpustowe; pozostałe dwie trzecie chciała przejąć sama i zużytkować na wojnę z Turkami. W Anglii nawet bez nowego konkordatu i sankcji pragma­ tycznej udało się wykroczyć daleko poza granice koncesji ustalonych w Konstancji. Prawem mianowania kandydatów 5*

67

1. Wprowadzenie. — Epoki papiestwa

na siedziby biskupie Henryk VII dysponował bez żadnego sprzeciwu ze strony papiestwa. Nie zadowalało go też prawo nominacji na stanowiska duchownych, przejął jeszcze dodat­ kowo połowę annatów. Gdy później, w ostatnich latach pa­ nowania Henryka, Wolsey, prócz wszystkich posiadanych przezeń urzędów, otrzymał jeszcze godność legata, zjednocze­ nie władzy świeckiej z władzą duchowną stało się w pewnej mierze faktem; i zanim jeszcze w Anglii zaczęto myśleć o pro­ testantyzmie, już posunięto się tam do bardzo gwałtownych konfiskat sporej liczby klasztorów. Tymczasem południowe kraje i ich rządy również nie po­ zostawały w tyle. Król Hiszpanii miał także w swych rękach prawo obsadzania biskupstw. Korona, z którą związane były tytuły wielkich mistrzów rozmaitych zakonów, utworzonych i opanowanych przez inkwizycję, cieszyła się z tej racji mnó­ stwem uprawnień i przywilejów. Ferdynand Katolicki nie­ rzadko przeciwstawiał się urzędnikom papieskim. W nie mniejszym stopniu aniżeli w Hiszpanii również i w Portugalii różne zakony rycerskie — chociażby zakon św. Ja­ kuba, zakon Avis, zakon joannitów, któremu przypadły w udziale dobra templariuszy — znajdowały się pod patronatem korony. Król Emanuel zdołał wymóc na Leonie X nie tylko trzecią część cruciaty *, ale również i dziesięcinę z dóbr ko­ ścielnych, i to z wyraźnym uprawnieniem do rozdzielania jej nie tylko wedle zasług, lecz i wedle swej woli. Krótko mówiąc — wszędzie, w całym świecie chrześcijań­ skim, na południu i na północy, usiłowano ograniczyć prawa przysługujące papieżowi. Władze państwowe rościły sobie przy tym pretensje szczególnie do współudziału w korzystaniu z różnych dochodów kościelnych, a także do rozdawania ko­ ścielnych stanowisk i beneficjów. Tym tendencjom papieże nie stawiali żadnego poważniejszego oporu. Usiłowali w swych rękach utrzymać, co się da, a w pozostałych sprawach szli na ustępstwa. O Ferdynandzie, królu Neapolu, powiada Lorenzo Medici z okazji pewnego powikłania w stosunkach tego wład­ cy ze Stolicą Apostolską, iż bez trudu może on złożyć jakąś 68

Powiększenie Państwa Kościelnego

obietnicę, ponieważ później, przy wypełnianiu swych zobo­ wiązań, i tak zostanie z niej zwolniony, jak to z reguły czynią papieże wobec królów. Albowiem ów duch opozycji wdarł się również i do Włoch. O samym Lorenzu Medici dowiadu­ jemy się, że postępował w tej mierze za przykładem co zna­ mienitszych książąt, a z rozkazów papieskich przyjmował do wiadomości tylko to, na co sam miał ochotę. Byłoby błędem dopatrywać się w tych dążeniach jedynie aktów samowoli. Po prostu kierunek kościelny przestał być w życiu narodów europejskich czynnikiem dominującym tak bezwzględnie, jak dawniej, a na pierwszy plan z całą siłą wy­ sunęły się zjawiska takie, jak rozwój poszczególnych narodo­ wości i kształtowanie się organizmów państwowych. Stąd też stosunki pomiędzy władzą duchowną i świecką musiały w spo­ sób nieuchronny ulec głębokiemu przekształceniu; ba, nawet w samych postaciach papieży można było zaobserwować wiel­ kie zmiany!

Rozdział drugi KOŚCIÓŁ I PAŃSTWO KOŚCIELNE W POCZĄTKACH XVI WIEKU POWIĘKSZENIE PAŃSTWA KOŚCIELNEGO

Cokolwiek można by sądzić o papieżach z czasów wcześniej­ szych, jedno trzeba im przyznać, a mianowicie, iż zawsze mieli na uwadze wielkie sprawy: pieczę nad uciśnioną religią, walkę z pogaństwem, szerzenie chrześcijaństwa pośród pół­ nocnych narodów, kładzenie fundamentów pod niezależną hie­ rarchiczną władzę. O godności ludzkiego życia stanowi fakt, że się czegoś wielkiego pragnie, coś wielkiego realizuje; i ta­ kie właśnie tendencje pozwalały papieżom zachowywać pe­ wien dynamizm wyższej natury. Teraz jednak tendencje te odeszły w przeszłość wraz z epoką, która je wydała; schizma 69

I. Wprowadzenie. — Kościół i Państwo Kościelne w pocz. XVI w.

skończyła się; trzeba też było zdobyć się na rezygnację z mo­ żliwości zorganizowania jakiejś powszechnej wojny z Turka­ mi. I tak oto doszło do sytuacji, w której naczelny zwierzch­ nik życia religijnego zaczął przede wszystkim i bardziej zde­ cydowanie niż kiedykolwiek przedtem troszczyć się o interesy swego świeckiego księstwa, im właśnie poświęcając całą swą działalność. Już od dłuższego czasu przemiana ta zaznaczała się w dą­ żeniach epoki. „Niegdyś — powiada jeden z mówców już na soborze bazylejskim — byłem zdania, iż byłoby rzeczą dobrą oddzielić całkowicie władzę duchowną od świeckiej. Teraz jed­ nak nauczyłem się, że cnota bez władzy jest rzeczą śmieszną, a papież rzymski, jeśli pozbawić go dziedzicznych dóbr Ko­ ścioła, staje się pachołkiem królów i książąt.” Mówca ten, który na soborze miał przecież dość wpływów, by rozstrzyg­ nąć o powierzeniu godności papieskiej Feliksowi, oświadcza również, iż nie byłoby nawet rzeczą tak naganną, gdyby pa­ pież miał synów, mogliby oni bowiem wspierać go w walce przeciw tyranom. Ten sam problem podjęto nieco później we Włoszech w in­ ny sposób. Uważano mianowicie, iż wszystko jest w porządku, gdy papież popiera interesy swej rodziny i stara się o jej wy­ niesienie; ba, miano by mu nawet za złe, gdyby tego nie czynił. „Inni — pisze Lorenzo Medici do Innocentego VIII — nie zwlekali tak długo ze swą ochotą na tron papieski i nie­ wiele troszczyli się o powściągliwość i skromność, których Wasza Świątobliwość dochowuje już od tak dawna. Teraz Wasza Świątobliwość jest już nie tylko usprawiedliwiony przed Bogiem i ludźmi, ale, co więcej, można by nawet zganić owo zacne zachowanie i przypisać je jakiejś innej przyczynie. Żarliwość i obowiązek zmuszają moje sumienie, aby przy­ pomnieć Waszej Świątobliwości, iż żaden człowiek nie jest nieśmiertelny, a papież znaczy tylko tyle, ile znaczyć zechce; ponieważ godności swej nie może przekazać w dziedzictwie, więc też własnością swą może nazwać jedynie swój honor i dobrodziejstwa, które wyświadcza swym najbliższym.” Ta­

70

Powiększenie Państwa Kościelnego

kie oto rady dawał ten, którego uważano za najmądrzejszego męża w całych Włoszech. Zresztą Lorenzo był sam zaintere­ sowany w tej sprawie, ponieważ jego córka zaślubiła syna papieża; Medici nigdy jednak nie mógłby wypowiedzieć się tak otwarcie i bez ogródek, gdyby tego rodzaju pogląd nie był już wówczas rozpowszechniony pośród wyższych sfer spo­ łecznych i gdyby nie miał tam nie budzącej wątpliwości mo­ cy obowiązującej. Jest jakiś głębszy związek wewnętrzny między faktem, iż państwa europejskie obrabowały papieża z części jego upraw­ nień, a tym, że w tym samym czasie papież zaczął obracać się wyłącznie w kręgu spraw świeckich. Przede wszystkim poczuł się on jednym z książąt włoskich. Nie upłynęło jeszcze zbyt wiele czasu od chwili, gdy Florentyńczycy zwyciężyli swoich sąsiadów i gdy dom Medyceuszów dał początek swym rządom nad jednymi i nad dru­ gimi; zdobycie i utrwalenie władzy przez Sforzów w Medio­ lanie, przez dynastię aragońską w Neapolu, przez Wenecjan w Lombardii — wszystko to wydarzyło się także za świeżej pamięci ludzkiej; czemuż by więc i papież nie miał żywić nadziei, że na obszarach traktowanych jako dziedziczne dobra Kościoła, ale znajdujących się pod rządami różnych niezależ­ nych władz miejskich, zdoła położyć podwaliny jakiegoś włas­ nego większego państwą? Jako pierwszy obrał sobie taki kierunek — ze świadomym zamysłem i z dającymi się później zauważyć efektami — papież Sykstus IV; z największą gorliwością i z niebywałym szczęściem naśladował go następnie Aleksander VI; Juliusz II nadał owej tendencji obrót nieprzewidziany, lecz trwały w skutkach. Sykstus IV (1471—1484) powziął plan utworzenia dla swe­ go nepota, Girolamo Riario, księstwa na pięknych i bogatych równinach Romanii. O dominację nad tymi obszarami lub wręcz o ich posiadanie toczyły się już w tym czasie spory między innymi potęgami włoskimi; i jeśli w ogóle mogła tu być mowa o jakimkolwiek prawie, to papież miał do tych

71

I. Wprowadzenie. — Kościół i Państwo Kościelne w pocz. XVI w.

obszarów oczywiście więcej praw aniżeli ktokolwiek inny. Równocześnie jednak daleko było mu do sprostania swym konkurentom pod względem sił państwowych i środków mili­ tarnych. W tej sytuacji Sykstus nie odczuwał żadnych skru­ pułów przed oddaniem na usługi owym świeckim zamysłom swej władzy duchownej, która i z przeznaczenia, i z natury miała być wyższa ponad wszystko, co ziemskie; nie wahał się też poniżyć owej władzy, angażując ją we wszelkie chwi­ lowe powikłania, w jakie uplątywały go owe zamysły. Po­ nieważ na drodze stanęli mu Medyceusze, przeto wdał się w różne matactwa florenckie i, jak wiadomo, ściągnął na sie­ bie podejrzenie, iż znane mu było sprzysiężenie rodu Pazzi, że wiedział o morderstwie, którego tamci dokonali na stop­ niach katedry, a zatem wtajemniczony był w takie sprawy — on, ojciec wszystkich wiernych!... Kiedy Wenecjanie prze­ stali udzielać poparcia poczynaniom nepota papieskiego, któ­ remu przedtem przez pewien czas sprzyjali, Sykstusowi nie wystarczyło, że opuścił ich i pozostawił własnemu losowi w wojnie, do której sam ich podjudził; posunął się aż tak dale­ ko, iż obłożył Wenecjan ekskomuniką za to, że wojnę tę na­ dal prowadzili... Nie mniej ostro poczynał sobie papież w Rzymie. Tu z dziką zajadłością prześladował ród Colonnów, którzy byli przeciwnikami Riaria; wyrwał z ich rąk Marino; ponadto nakazał oblegać protonotariusza Colonnę w jego własnym domu, a następnie uwięził go i polecił wykonać na nim wyrok śmierci. Matka straconego przybyła do kościoła Sw. Celsjusza w Banchi, gdzie znajdowały się jego zwłoki, a chwyciwszy za włosy obciętą głowę i unosząc ją do góry, zawołała: „Oto głowa mojego syna, oto wierność papieża. Obiecał, że puści wolno mego syna, jeśli pozostawimy mu Marino; więc ma teraz Marino, a w naszych rękach znalazł się mój syn, ale umarły! Patrzcie, jak papież dotrzymuje słowa!” Wiele było trzeba, aby Sykstus IV mógł odnieść zwycię­ stwo nad swymi wrogami wewnątrz i poza granicami pań­ stwa. W rzeczywistości udało mu się zrobić swego bratanka

72

Powiększenie Państwa Kościelnego

panem Imoli i Forli; nie ulega przy tym wątpliwości, iż jeśli nawet zyskał na tym jego prestiż świedki to nieporównanie więcej stracił prestiż religijny. Podjęto nawet próbę zwołania przeciwko Sykstusowi specjalnego soboru. Rychło jednak znalazł się ktoś, kto znacznie przewyższył Sykstusa. Oto wkrótce po nim, w roku 1492, tron papieski objął Aleksander VI. Aleksander przez wszystkie dni swego życia dążył jedynie do tego, by używać życia, szukać przyjemności i zaspokajać swe ambicje i zachcianki. Wydawało mu się, że osiągnął szczyt szczęścia, gdy na koniec posiadł najwyższą władzę kościelną. Dzięki temu poczuciu zdawał się młodnieć z dnia na dzień, choć był już przecież całkiem stary. Żadna nie­ miła myśl nie zaprzątała go nawet przez jedną noc. Zajmo­ wało go jedynie to, co mogło mu przynieść pożytek, co mo­ gło pomóc jego synom w osiągnięciu różnych godności i dóbr; i nigdy niczym innym nie potrafił zająć się w sposób po­ ważny. U podstaw wszystkich kontaktów politycznych tego papie­ ża, które wywierały tak ogromny wpływ na rozmaite wyda­ rzenia, leżał tylko jeden wzgląd: jego plany dotyczące tego, jak ma pożenić, wyposażyć i urządzić swoich synów; stały się one istotnym elementem sytuacji politycznej w całej Europie. Cesare Borgia, syn Aleksandra, wstąpił w ślady Riaria. Zaczął od tego samego punktu: jego pierwszym posunięciem było przepędzenie wdowy po Riarii z Imoli i Forli. Następ­ nie rozwijał swą działalność z okrutną bezwzględnością; a przy tym urzeczywistnił wszystko to, co Riario ledwie zaczął, czego ledwie próbował. Przyjrzyjmy się drodze, jaką sobie obrał: można ją scharakteryzować w paru zaledwie słowach. Państwo Kościelne było dotychczas utrzymywane w stanie rozdarcia przez dwa stronnictwa: gwelfów i gibelinów, Orsinich i Colannów. Podobnie jak i inni władcy papiestwa, po­ dobnie jak jeszcze Sykstus IV, również Aleksander i jego syn związali się najpierw z jednym z owych stronnictw,

73

I. Wprowadzenie. — Kościół i Państwo Kościelne w pocz. XVI w.

a mianowicie z partią gwelfów-Orsinich. Dzięki temu związ­ kowi rychło udało im się zapanować nad wszystkimi wroga­ mi. Wygnali Sforzów z Pesaro, Malatestów z Rimini, Manfreddich z Faenzy; wzięli w swe posiadanie wszystkie te po­ tężne i dobrze umocnione miasta i już w ten sposób położyli podwaliny pod nową, i to nie byle jaką, władzę państwową. Zaledwie jednak ród Borgiów osiągnął ten cel, zaledwie unie­ szkodliwił swoich wrogów, gdy oto natychmiast obrócił się przeciwko własnym przyjaciołom. Tym właśnie władza Bor­ giów różniła się od władzy ich poprzedników, których zawsze na koniec potrafiło skrępować stronnictwo, z jakim się zwią­ zali. Tymczasem Cezar bez jakichkolwiek wahań czy skrupu­ łów zaatakował również swoich sprzymierzeńców. Księcia Urbino, który dotychczas śpieszył mu z pomocą, oplątał jak gdyby w sieci, zanim tamten zdołał się spostrzec, tak że ksią­ żę ledwie zdołał umknąć Cezarowi — uciekinier, ścigany w swym własnym kraju... Z kolei Vitelli, Baglioni, przywódcy Orsinich chcieli przynajmniej udowodnić Borgii, że potrafią stawić mu opór. Na co Borgia rzekł: dobrze jest oszukiwać tych, którzy sami są mistrzami we wszelkiej zdradzie; toteż z dokładnie przemyślanym i z dawna wyrachowanym okru­ cieństwem zwabił ich w pułapkę, a następnie bez litości się ich pozbył. Zdusiwszy w ten sposób oba stronnictwa miejsce ich zajął sam: przyciągnął do siebie i wziął na swój żołd zwo­ lenników obu partii, ludzi z drobniejszej szlachty; a obszary, które opanował, utrzymywał w ryzach surowością i grozą. I tak oto Aleksander doczekał się urzeczywistnienia swych najgorętszych pragnień: baronowie zostali unicestwieni, a ród papieski znalazł się na najlepszej drodze do założenia we Włoszech potężnego państwa o dziedzicznym systemie rzą­ dów. Zarazem jednak już i sam Aleksander musiał odczuć, co mogą sprawić rozbudzone namiętności. Cezar nie chciał dzielić swej władzy z żadnym faworytem czy krewnym. Bra­ ta, który stanął mu na drodze, rozkazał zamordować, a jego zwłoki wrzucić do Tybru; na stopniach pałacu zorganizował napad na własnego szwagra. Rannym opiekowały się siostra

74

Powiększenie Państwa Kościelnego

i żona; siostra własnoręcznie przygotowywała mu posiłki, aby zabezpieczyć go przed trucizną; papież polecił ustawić straże wokół jego domu, by zięcia uchronić przed synem. Cezar szydził soibie z tych wszystkich środków ostrożności. Powie­ dział: „Co nie stało się w południe, da się zrobić wieczo­ rem” — i kiedy stan księcia uległ poprawie, wdarł się do jego komnaty, przepędził stamtąd siostrę i żonę, przywołał kata i nakazał udusić nieszczęśliwca. Albowiem Cezar nie zwykł zachowywać najmniejszych względów również i dla osoby własnego ojca, w którego istnieniu i stanowisku widział wyłącznie środek umożliwiający mu zdobycie potęgi i wła­ dzy. Perota, faworyta Aleksandra, zabił w chwili, gdy ten, szukając ochrony, przycisnął się do piersi papieża i ukrył pod jego płaszczem pontyfikalnym; krew zamordowanego trysnęła papieżowi w twarz. Przez chwilę Cezar miał w swej władzy Rzym i całe Pań­ stwo Kościelne. Cóż to był za wspaniały mężczyzna! Tak sil­ ny, że w walce z bykiem jednym ciosem ścinał bykowi gło­ wę; hojny, nie bez rysu pewnej wspaniałomyślności; rozpust­ ny, a przy tym ciągle zbrukany krwią. Jakże drżał cały Rzym na sam dźwięk jego imienia! Cezar potrzebował pie­ niędzy i miał wrogów; co noc znajdowano więc zamordowa­ nych. Wszyscy znosili to w milczeniu; każdy lękał się, że przyjdzie kolej i na niego. Kogo nie zdołała dosięgnąć prze­ moc, ten padał ofiarą trucizny. Było na świecie tylko jedno stanowisko, które umożliwia­ ło tego rodzaju postępowanie: mianowicie stanowisko zapew­ niające pełnię władzy świeckiej, a jednocześnie dominację nad najwyższym sądem duchownym. Takie stanowisko objął właśnie Cezar. Również i wynaturzenie może przybrać for­ mę doskonałą. Tylu nepotów papieskich próbowało dokonać podobnych rzeczy, ale żaden z nich nie doszedł aż tak daleko. Cezar jest wirtuozem zbrodni. Czyż do najistotniejszych tendencji chrześcijaństwa nie na­ leżało od samych jego początków uniemożliwić posiadanie takiej władzy? A przecież teraz samo chrześcijaństwo — za

75

1. "Wprowadzenie. — Kościół i Państwo Kościelne w pocz. XVI w.

pośrednictwem godności naczelnego zwierzchnika całego Ko­ ścioła — m usiało przyczyniać się do jej wyniesienia. Doprawdy, nie trzeba było dopiero Lutra, aby wykryć we wszystkich tych poczynaniach dokładne przeciwieństwo chrześcijaństwa. Już wówczas uskarżano się, że papież toruje drogę antychrystowi, że zamiast troszczyć się o urzeczywist­ nienie państwa niebieskiego, zabiega o urzeczywistnienie kró­ lestwa szatana. Nie chcemy śledzić tutaj w szczegółach historii Aleksan­ dra. Pewnego razu — co aż nazbyt dobrze potwierdzają róż­ ne świadectwa — powziął on zamiar usunięcia z drogi za pomocą trucizny jednego z najbogatszych kardynałów; ten jednak podarkami, obietnicami i prośbą potrafił zmiękczyć papieskiego kuchmistrza; i tak oto słodycze, które przygoto­ wano dla kardynała, podano samemu papieżowi; Aleksander umarł od trucizny, którą chciał zgładzić kogoś innego. Po­ dejmowane przezeń przedsięwzięcia wydały jednak po jego śmierci zupełnie inne owoce aniżeli te, które on sam miał na względzie. Każdy ród papieski zazwyczaj żył nadzieją, że zdobędzie sobie władzę na zawsze; z reguły jednak wraz z życiem pa­ pieża kończyła się potęga nepotów, którzy znikali równie szybko, jak przedtem się wznieśli. Jeśli Wenecjanie ze spo­ kojem przyglądali się poczynaniom Cezara Borgii, to były po temu oczywiście inne powody; ale jedna z najistotniejszych przyczyn spoczywała po prostu w tym, iż przyzwyczajono się do takiego biegu rzeczy. Toteż Wenecjanie sądzili, „że wszy­ stko to tylko słomiany ogień; po śmierci Aleksandra sprawy same przez się potoczą się dawną drogą”. Tym razem jednak pomylili się w swych oczekiwaniach. Tron objął teraz papież, któremu wprawdzie podobało się występować w opozycji wobec Borgiów, ale który zarazem kontynuował ich przedsięwzięcia; tyle że robił to w zupełnie odmienny sposób i w zupełnie innym sensie. Papież Juliusz II (1503—1513) miał nieprawdopodobne wprost szczęście natra­ fić na taką okazję, która pozwoliła mu zadośćuczynić ambi­ 76

Powiększenie Państwa Kościelnego

cjom swego rodu na drodze pokojowej: zdobył dla niego dzie­ dziczne władanie nad Urbino. Teraz więc, bez przeszkód ze strony swych krewnych, mógł oddawać się namiętności, do której zarówno okoliczności dziejowe, jak i poczucie własnej godności rozpłomieniały jego wrodzoną skłonność. Namięt­ nością tą było prowadzenie wojen i podboje — ale dokony­ wane na korzyść Kościoła, na korzyść samej Stolicy Apostol­ skiej. Inni papieże usiłowali zdobyć księstwa dla swoich sy­ nów, dla swych nepotów; tymczasem Juliusz II zaangażował całą ambicję w poszerzenie Państwa Kościelnego. Z tych przyczyn należy go traktować jako założyciela owego pań­ stwa. Wszystkie tereny Państwa Kościelnego zastał Juliusz w stanie krańcowego zamętu. Powrócili tu wszyscy, którym jeszcze udało się uciec przed Cezarem: rody Orsini i Colonna, Vitelli i Baglioni, Varani, Malatesta i Montefeltri; we wszy­ stkich zakątkach kraju różne stronnictwa podniosły głowę, a walki ich ogarnęły nawet przedmieścia Rzymu. Porówny­ wano Juliusza z Wergiliuszowym Neptunem, który z nie­ wzruszonym obliczem wynurza się z fal i uspokaja ich szale­ jące wiry. Miał on dość zręczności, aby pozbyć się samego Cezara Borgii i przejąć w swe posiadanie jego księstwo i zam­ ki. Mniej potężnych baronów umiał utrzymać w ryzach, do czego zresztą utorował mu drogę Cezar. Wystrzegał się więc obdarowywania ich władzą, na przykład w postaci godności kardynalskich, albowiem ambicje związane z tym tytułem mogłyby rozbudzić dawną krnąbrność; potężniejszych magna­ tów, którzy odmawiali mu posłuszeństwa, atakował bez naj­ mniejszego wahania. Nie wystarczył zatem tylko sam jego przyjazd, aby Baglioniemu, który ponownie opanował Perugię, narzucić rygor prawnego podporządkowania; z kolei Giovanni Bentivoglio, nie zdobywszy się na stawienie oporu Ju­ liuszowi, musiał — będąc już w wieku podeszłym — ustąpić ze wspaniałego pałacu, jaki wystawił sobie w Bolonii, pozo­ stawiając tam ową inskrypcję, w której przedwcześnie wysła-

77

I. Wprowadzenie. — Kościół i Państwo Kościelne w pocz. XVI w.

wiał swoje szczęście; i tak owe dwa potężne miasta uznały bezpośrednie zwierzchnictwo Stolicy Apostolskiej. Ale Juliuszowi było jeszcze wtedy daleko do osiągnięcia celu. Oto największą część wybrzeży Państwa Kościelnego trzymali w swym ręku Wenecjanie i nie mieli najmniejszego zamiaru dobrowolnie pozwalać papieżowi na swobodną żeglu­ gę, a ich siły zbrojne znacznie przewyższały wojska papies­ kie. Juliusz nie mógł nie dostrzegać, że atakując Wenecjan wzbudzi tym nieobliczalne w skutkach poruszenie w całej Europie. Czyż miał więc się na to odważyć? Choć Juliusz był już wówczas człowiekiem starym, choć siły jego zostały poważnie nadszarpnięte zmiennymi koleja­ mi losu, jakich doświadczył w ciągu swego długiego żywota, i nadwątlone wysiłkami, do jakich zmuszał go udział w woj­ nach i konieczność^ ucieczki, a do tego dołączały się jeszcze skutki nieumiarkowania i hulanek — to przecież nie znał on zwątpienia ani trwogi; również i w bardzo podeszłym wieku zachowywał ową wielką męską zaletę, jaką jest odwaga nie io przezwyciężenia. Niewiele robił sobie z książąt swojej epoki, sądził, że wszystkich ich przejrzał na wskroś; żywił nadzieję, iż właśnie w tumulcie ogólnej walki odniesie zwy­ cięstwo; troszczył się tylko o jedno, a mianowicie, aby zawsze mieć pieniądze, co pozwalało mu z całą energią podchwyty­ wać stosowny moment; jak trafnie powiedział pewien Wenecjanin: pragnął być panem i mistrzem owej gry, którą zowią światem; z niecierpliwością oczekiwał ziszczenia swoich pragnień, ale dobrze je w sobie skrywał. Gdy zastanawiam się, co właściwie stanowiło czynnik determinujący jego po­ stawę, dochodzę do wniosku, iż był nim przede wszystkim fakt, że Juliusz potrafił dokładnie określić i nazwać po imie­ niu swoje dążenia, że do tych dążeń umiał swobodnie się przyznawać, że — co więcej — mógł nawet nimi się szczy­ cić. Zamiar utworzenia Państwa Kościelnego traktowany był w ówczesnym świecie jako przedsięwzięcie nader chlubne, ba, nawet nabożne; a wszelkie kroki podejmowane przez pa­ pieża zmierzały do tego jednego celu; wszystkie jego myśli 78

Zeświecczenie Kościoła

ożywione były tą właśnie ideą, były — chciałoby się powie­ dzieć — zahartowane w ogniu tej idei. Ponieważ zaś Juliusz chwytał się najśmielszych kombinacji, ponieważ wszystko stawiał na jedną kartę — przypomnijmy, że sam wyruszał w pole, a do Mirandoli, którą zdobył, wdarł się przez wyłom w zamarzniętej fosie — i ponieważ nawet zdecydowane nie­ powodzenie nie było w stanie skłonić go do odstąpienia od jego zamiarów, lecz przeciwnie, budziło w nim, jak się zdaje, rezerwy nowych sił żywotnych, przeto i plany Juliusza uwieńczone zostały powodzeniem: w zażartej walce, jaka się później rozpętała, nie tylko wydarł on Wenecjanom miej­ scowości, które do niego należały, ale również przywłaszczył sobie Parmę, Piacenzę, nawet Reggio; i tak położył funda­ menty potęgi, jaką nie rozporządzał jeszcze żaden papież. Pod jego rządami znalazły się najpiękniejsze ziemie od Piacenzy aż po Terracinę. Wszędzie pragnął pojawiać się jako wyzwoliciel; swoich nowych poddanych traktował dobrze i mądrze, toteż zaskarbił sobie ich sympatię i oddanie. Nie bez trwogi cała reszta ówczesnego świata stwierdzała, iż zna­ ni ze swego wojowniczego usposobienia mieszkańcy różnych ziem dochowują posłuszeństwa papieżowi. ,.Niegdyś — po­ wiada Machiavelli — najbardziej nawet choćby niepozorni baronowie pogardzali władzą papieską; teraz jednak ma dla niej respekt nawet król Francji.” ZEŚWIECCZENIE KOŚCIOŁA

Nie sposób sobie wyobrazić, aby w kierunku działania, który wyznaczyła głowa Kościoła, mogła nie uczestniczyć cała in­ stytucja kościelna, aby nie musiała ona współdziałać w utrwa­ leniu się owych dążeń i nie dała się sama porwać temu prą­ dowi. Nie tylko najwyższe stanowisko, ale również i wszystkie inne godności kościelne traktowane były jako dobra świeckie. Kardynałów mianował papież, kierując się osobistymi wzglę­ dami, albo też dlatego, iż pragnął oddać przysługę jakiemuś 79

I. "Wprowadzenie. — Kościół i Państwo Kościelne w pocz. XVI w.

księciu, albo wreszcie — co zdarzało się wcale nierzadko — po prostu za pieniądze. Czy w tej sytuacji ktokolwiek roz­ sądny mógł oczekiwać, iż kardynałowie ci będą stali na wy­ sokości zadań swych obowiązków religijnych? Sykstus IV ofiarował jednemu ze swych nepotów tzw. penitencjaria , * czy­ li jeden z najważniejszych urzędów kościelnych, zapewniają­ cy spory udział w szafowaniu dyspensami. Przy tym Sykstus jeszcze poszerzył uprawnienia owego urzędu, obwarowując je surowymi nakazami w specjalnie w tym celu wydanej bulli: wszystkich, którzy ośmieliliby się wątpić w prawo­ mocność funkcjonowania tej instytucji, gromił tam nie tylko jako ludzi o twardym karku, ale i jako dzieci wszelkiego zła. Skutek był taki, że ów nepot traktował swój urząd jedynie jako intratną posadę, z której dochody usiłował w miarę możności pomnożyć. W tych czasach, jak była już o tym mowa, biskupstwa w większości miejscowości nadawano przy znacznym współ­ udziale władzy świeckiej; rozdzielano je jako synekury, zgod­ nie z interesami poszczególnych rodów albo też wedle upo­ dobań dworu. Przy obsadzaniu wakansów kuria rzymska je­ dynie do tego dążyła, by osiągnąć z tej okazji możliwie jak największe korzyści. Aleksander pobierał na przykład po­ dwójne annaty, załatwiał sobie podwójne albo też i potrójne dziesięciny; niewiele brakowało, aby wszystkie owe godno­ ści stały się po prostu przedmiotem sprzedaży. Taryfy w kan­ celarii papieskiej rosły z dnia na dzień; kierujący ową kan­ celarią regens miał niby to załatwiać związane z tym skargi, zazwyczaj jednak powierzał ich rozpatrywanie właśnie tym, którzy ustanawiali ową taksę. Za każdy dowód życzliwości ze strony urzędu zwanego data/ria * trzeba było wpłacać na jego rzecz pewną, z góry określoną sumę. Spory między książętami a kurią z reguły odnosiły się właśnie do tych świadczeń: kuria pragnęła powiększać je, jak tylko się dało, natomiast w każdym kraju starano się z kolei o ich maksy­ malne uszczuplenie. Zasada ta działała niezawodnie w ukształtowanych wedle

80

Zeświecczenie Kościoła

niej instytucjach aż do ich najniższych szczebli. Niekiedy na przykład rezygnowano z biskupstwa, ale zachowywano dla siebie przynajmniej większą część związanych z nim docho­ dów, czasem dodając do nich wpływy, jakie czerpano z na­ dawania probostw podporządkowanych owemu biskupstwu. Obchodzono nawet i to prawo, wedle którego syn duchow­ nego nigdy nie mógł otrzymać godności sprawowanej przez swego ojca ani też odziedziczyć jej w testamencie; skoro bo­ wiem każdy, kto tylko nie pożałował pieniędzy, mógł zapew­ nić sobie mianowanie koadiutora [sufragana] wedle własnej woli, to i w praktyce doszło tu do wytworzenia się swego rodzaju dziedziczności. Prostą konsekwencją owego stanu rzeczy był fakt, iż naj­ częściej osoby obdarzone odpowiednimi godnościami nie wy­ pełniały swych obowiązków kościelnych. W przeprowadzonej tu krótkiej charakterystyce ówczesnych stosunków opieram się na spostrzeżeniach, jakie poczynili niegdyś prałaci same­ go rzymskiego dworu, dobrze przecież usposobieni wobec kle­ ru. ,,Cóż to za ponury widok — wołali oni — dla chrześcija­ nina, który wędruje po chrześcijańskim świecie; cóż za spu­ stoszenie w Kościele: wszyscy pasterze odstąpili od swoich trzód, wszyscy oddali się w służbę żołdakom!” Wszędzie też prawo zarządzania sprawami kościelnymi zdo­ bywali sobie ludzie nie nadający się do tego, niepowołani> ludzie, których nie poddawano jakiejkolwiek próbie i których mianowano bez żadnego wyboru. Ponieważ zaś posiadacze beneficjów dbali jedynie o to, by znajdować sobie możliwie jak najtańszych administratorów, więc też najdogodniejsi do tych funkcji wydawali im się przede wszystkim mnisi z za­ konów żebraczych. W konsekwencji, we władaniu tych mni­ chów znalazły sdę biskupstwa, gdzie dysponowali. oni tytuła­ mi sufraganów, co w ich stanie było rzeczą niebywałą, oraz probostwa, gdzie występowali jako wikariusze. Zakony żebracze już same przez się cieszyły się niezwyk­ łymi przywilejami. Sykstus IV, który sam był franciszkani­ nem, przywileje te jeszcze pomnożył. Przyznał on owym za-

81

I. Wprowadzenie. — Kościół i Państwo Kościelne w pocz. XVI w.

konom mnóstwo praw, przysparzających im korzyści i pod­ noszących ich prestiż — a więc takich, jak prawo do spowia­ dania, do udzielania komunii świętej i ostatniego namaszcze­ nia, do grzebania zmarłych na własnych gruntach zakonu, a nawet w zakonnym habicie; równocześnie zaś zagroził ode­ braniem urzędów wszystkim proboszczom, którzy niepokoiliby zakony właśnie w wykonywaniu tych obowiązków. Ponieważ zaś w ręce zakonów dostało się zarazem zarzą­ dzanie samymi biskupstwami i probostwami — widać, jak niezmierzone były ich wpływy. Wszystkie wyższe stanowiska i co znamienitsze godności, a także korzystanie ze związa­ nych z nimi dochodów przypadało w udziale wielkim rodom i ich poplecznikom, faworytom kurii i dworów; ale rzeczy­ wiste sprawowanie tych urzędów było domeną mnichów z za­ konów żebraczych, którzy cieszyli się w tym względzie pa­ pieską ochroną. To przecież oni (między innymi) trudnili się sprzedażą odpustów, która w tym czasie przybrała tak ogrom­ ne rozmiary — i dopiero Aleksander VI oficjalnie ogłosił, iż to on wyzwala dusze z ogni czyśćcowych. Ale zakony pogrą­ żyły się również całkowicie w wirze spraw świeckich. Jakżeż to zabiegano w nich o wyższe stanowiska! Z jakimż zapałem pozbywano się tu podczas wyborów przeciwników i ludzi niewygodnych! Jednych usiłowano skazywać na zsyłkę jako kaznodziejów lub zarządców parafii; wobec innych nie wzdra­ gano się przed użyciem sztyletu czy miecza; często pozby­ wano się ich za pomocą trucizny! Różne łaski religijne także i tutaj stały się przedmiotem sprzedaży; wynajmowani do pracy za niskim wynagrodzeniem mnisi z zakonów żebra­ czych czyhali bowiem pożądliwie na wszelkie nadarzające się zyski. „Biada — woła jeden ze wspomnianych wyżej prałatów — tym, którzy wyciskają z mych oczu zdroje łez! Nie można liczyć już nawet i na tych, co żyją za klauzurą, a winnice Pańskie uległy spustoszeniu. Gdybyż upadli jedynie oni sami, byłoby to rzeczą złą, ale jeszcze dawałoby się ścierpieć; sko­

82

Kierunek duchowy

ro jednak na podobieństwo naczyń krwionośnych w ciele przenikali oni całe chrześcijaństwo, upadek ich nieuchronnie pociąga za sobą ruinę świata.” KIERUNEK DUCHOWY

Gdybyśmy mogli otworzyć księgę prawdziwych dziejów, wów­ czas, być może, przeszłość przemówiłaby do nas jak natura; jakże często w dziejach, podobnie jak w przyrodzie, dostrzegli­ byśmy w procesie rozkładu, nad którym tak ubolewamy, za­ rodki nowego; zobaczylibyśmy, jak ze śmierci wyrasta życie! Jakkolwiek bowiem uskarżalibyśmy się na owo zeświec­ czenie sfery duchownej, na ów rozkład, w jaki popadły in­ stytucje religijne — to przecież wydaje się, iż bez tych pro­ cesów duch ludzki nie mógłby chyba podjąć jednego ze swych dążeń najosobliwszych, a zarazem najbogatszych w konsek­ wencje. Nie da się przecież zaprzeczyć, iż przy całym bogactwie myślowym, różnorodności i głębi osiągnięć średniowiecza — u podstaw tych osiągnięć znajdował się jednak pewien świa­ topogląd fantastyczny i nie odpowiadający rzeczywistemu stanowi rzeczy. Gdyby Kościół zdołał zachować całą swą nie­ zachwianą i świadomą siebie potęgę, zapewne trzymałby się owego światopoglądu w sposób rygorystyczny; jednakże w sytuacji, w jakiej się znalazł, musiał pozostawić duchowi ludzkiemu swobodne możliwości rozwoju w kierunku zupeł­ nie nowym, zmierzającego w całkiem inną stronę. Można powiedzieć, iż w średniowieczu istniał pewien ściśle ograniczony horyzont, tworzący zamknięty krąg, w jakim musiały obracać się umysły ludzkie; jednakże w wyniku po­ nownego zapoznania się z dorobkiem starożytności horyzont ten został przezwyciężony, a przed ludźmi otworzyły się wyż­ sze, pojemniejsze i szersze perspektywy. Nie znaczy to, by wieki średnie nie znały czasów staro­ żytnych. Pożądliwość, z jaką Arabowie — z których dociekań naukowych tak wiele przeniknęło do krajów Zachodu — gro83

I. W-prowadzenie. — Kościół i Państwo Kościelne w pocz. XVI w.

madzili i przyswajali sobie dzieła antyku, nie pozostaje da­ leko w tyle za zapałem, z jakim to samo czynili Włosi XV stulecia; a kalif Mamun z pewnością może być porównywany w tej mierze z Cosimem Medici. Zauważmy tu jednak pewną różnicę, która, choć na pozór nieznaczna, przecież wydaje mi się zasadnicza. Arabowie przede wszystkim tłumaczyli obce dzieła, niekiedy nawet wręcz niszcząc oryginały; a ponieważ owe przekłady nasycali własnymi ideami, to w konsekwencji uteozoficznili — by się tak wyrazić — Arystotelesa; podob­ nie też astronomię przystosowali do potrzeb astrologii, tę zaś z kolei podporządkowali medycynie; ostatecznie właśnie Ara­ bowie w znacznej mierze przyczynili się do ukształtowania owego fantastycznego światopoglądu, o jakim była mowa wy­ żej. Tymczasem, w przeciwieństwie do Arabów, Włosi po pro­ stu czytali i uczyli się. Od Rzymu przeszli z kolei do Grecji; a wynalazek sztuki drukarskiej rozprzestrzeniał po świecie oryginały dzieł starożytnych w ogromnej liczbie egzemplarzy. I tak oto autentyczny Arystoteles wyparł Arystotelesa arab­ skiego; wiedzę czerpano teraz z uchronionych przed jakimikol­ wiek zmianami pism starożytnych; geografii uczono się wprost z Ptolemeusza, botaniki z Dioskuridesa, medycyny z Hipokratesa i Galena. Jakże szybko pozbyto się wówczas urojeń, które dotychczas zapełniały świat, przesądów, które pusto­ szyły ducha! Posunęlibyśmy się jednak za daleko, gdybyśmy już od ra­ zu w odniesieniu do tego okresu chcieli mówić o rozwoju jakiegoś ducha samodzielnych poszukiwań naukowych, o od­ kryciu jakichś nowych prawd i o narodzinach jakichś no­ wych myśli; usiłowano wówczas jedynie zrozumieć staro­ żytnych, poza nich nie wychodzono; oddziaływanie ich w mniejszym stopniu przejawiało się w inspirowaniu pewnej twórczej aktywności naukowej, bardziej zaś w naśladownic­ twie, do którego pobudzał ich przykład. Właśnie owo naśladownictwo jest też jednym z najisto­ tniejszych elementów rozwoju dokonującego się w omawia­ nym okresie.

84

Kierunek duchowy

Współzawodniczono ze starożytnymi w ich własnym języku. Szczególnie zapalonym protektorem owych dążeń był papież Leon X. Na przykład osobiście odczytał on swemu otoczeniu świetnie napisany wstęp do Dziejów Liwiusza; utrzymywał też, iż od czasów Liwiusza nie napisano nic równie znako­ mitego. Skoro Leon faworyzował nawet posługujących się łaciną improwizatorów, nietrudno sobie wyobrazić, jak bar­ dzo wprawiał go w zachwyt talent chociażby takiego Vidy, który takie tematy, jak gra w szachy, umiał opiewać w brzmiących pełnym tonem i obdarzonych wdzięczną kaden­ cją łacińskich heksametrach. Pewnego matematyka, o któ­ rym głosiła fama, że potrafi wykładać swą wiedzę w elegan­ ckiej łacinie, sprowadził Leon do siebie aż z Portugalii; pa­ pież życzył też sobie, by w tej samej mowie nauczać teologii i prawa, a także, by układać w tym języku historię Kościoła. Zarazem jednak nie sposób było na tym się zatrzymać. Nie­ zależnie od tego, jak bardzo rozwijałoby się bezpośrednie na­ śladownictwo starożytnych w ich własnym języku, nie można było przecież objąć nim wszystkich dziedzin ducha. Naśla­ downictwo owo już samo przez się kryło w sobie jakąś niedo­ skonałość, dostrzeganą przez nazbyt wielu ludzi, iżby mogła nie rzucać się w oczy. Stąd zrodziła się pewna nowa myśl, •a mianowicie zamiar naśladowania starożytnych w języku oj­ czystym; ludzie tamtej epoki odczuwali swą własną sytuację w stosunku do mistrzów starożytności w sposób podobny, jak Rzymianie odczuwali swą sytuację wobec Greków; chciano rywalizować ze starożytnymi nie tylko w szczegółach, ale i w całej twórczości literackiej; i tak oto umysły ludzkie wkro­ czyły na nową niwę z młodzieńczą odwagą. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności właśnie wówczas język wykształcił swe formy powszechnie obowiązujące. Zasługa Bemba polega nie tyle na tym, iż posługiwał się dobrze wystyli­ zowaną łaciną i podejmował próby tworzenia poezji w języku włoskim, ale raczej na jego trafnie zamierzonych i pomyślnie urzeczywistnionych staraniach o poprawność i godność mowy ojczystej, o ukształtowanie jej wedle ściśle ustalonych reguł.

85

I. Wprowadzenie. — Kościół i Państwo Kościelne w jpocz. XVI w.

Za to właśnie sławił go Ariosto: Bembo trafił akurat na od­ powiedni moment historyczny, a podejmowane przezeń próby literackie służyły jedynie za przykład wspierający jego naukę. Jeżeli teraz przyjrzymy się kręgowi prac, do których — wedle wzorów pozostawionych przez starożytnych — użytko­ wano z giętką zręcznością i z uwieńczoną powodzeniem troską o harmonię brzmieniową niezliczone i przygotowywane nader starannie materiały, to narzuci nam się następujące spostrze­ żenie. Otóż naprawdę pomyślne wyniki osiągano nie tam, gdzie w sposób nazbyt ścisły nawiązywano do dzieł antyku. Trage­ die w rodzaju Rosmundy Rucellaiego, które, jak zapewniali wydawcy, opracowane zostały wedle wzorców starożytnych, poematy dydaktyczne w rodzaju Api (Pszczoły) tegoż autora, gdzie z miejsca wskazywano na Wergiliusza i na tysiączne sposoby wykorzystywano jego motywy, nie robiły żadnej ka­ riery i nie wywierały też żadnego rzeczywistego wpływu. Swobodniej już rozwijała się twórczość komediowa, która z samej swojej natury musiała zachowywać współczesny ko­ loryt i sprawiać wrażenie pisarstwa współczesnego; ale i tu niemal zawsze znajdowała się u podstaw utworu jakaś fa­ buła zaczerpnięta ze starożytności, na przykład ze sztuk Plauta, i nawet pisarze tak bystrzy i pomysłowi, jak Bibbiena czy Machiavelli, nie zdołali swym komediom zapewnić pełne­ go uznania w czasach późniejszych. W dziełach innego ga­ tunku spotykamy niekiedy pewną sprzeczność pomiędzy ich poszczególnymi częściami. Jakże osobliwie prezentują się w Arcadii Sannazzara rozwlekłe i kształtowane wedle wzorów łacińskich okresy prozy — obok prostoty, żarliwości i melodyjności zamieszczonych tam również wierszy! Jeżeli jednak, przy wszystkich osiągnięciach, nie zdołano uzyskać w tej dziedzinie pełnego sukcesu, to trudno się te­ mu dziwić. Bądź co bądź stworzono wszakże wspaniały przy­ kład, podjęto próbę, która miała wydać niezwykle obfite owo­ ce; jednakże pierwiastki nowoczesne nie mogły w formach klasycznych wyrazić się z całkowitą swobodą. Duch epoki

86

Kierunek duchowy

zdominowany był przez pewne reguły, które znajdowały się niejako poza nim i nie stały się zasadą organizującą jego własną naturę. Jakże zresztą samo tylko naśladownictwo mogłoby wystar­ czać? Istnieje oczywiście pewne oddziaływanie wzorców, od­ działywanie wybitnych dzieł; ale chodzi w tych przypadkach o wpływ wywierany przez jeden umysł na drugi, przez jedne­ go ducha na drugiego. Dzisiaj wszyscy zgodnie wyznajemy pogląd, iż piękna forma może mieć znaczenie wychowawcze, kształcące, inspirujące; nie może ona natomiast nikogo pod­ porządkowywać sobie niewolniczo. Najbardziej godne uwagi osiągnięcia mogły powstać dopie­ ro w tym przypadku, gdy jakiś geniusz, zaangażowany w dą­ żeniu swojego czasu, popróbował swych sił w utworze, które­ go treść i forma odbiegały od wzorców starożytnych i na któ­ ry wzorce te wywierały wpływ jedynie przez oddziaływanie o charakterze wewnętrznym. Tak właśnie stało się w przypadku romantycznego eposu i na tym też polegała jego oryginalność. Jako tworzywo mia­ no tu do dyspozycji pewną fabułę chrześcijańską o treści reli­ gijnej i zarazem heroicznej; w niej były dane również naj­ bardziej znamienite postacie, wyróżniające się paroma ce­ chami wielkiego formatu silnie zaznaczonymi i obdarzonymi pewnym walorem ogólnym; bez trudu można tu znaleźć także najważniejsze sytuacje, choć w nie całkiem jeszcze rozwinię­ tym kształcie; wreszcie i po samą formę poetycką wystar­ czało jedynie sięgnąć ręką, ponieważ wyrastała ona bezpo­ średnio z rozrywkowej twórczości ludowej. I właśnie do te­ go wszystkiego dołączyło się oddziaływanie tendencji tam­ tej epoki, podnoszących postulat nawiązywania do antyku — przy czym tendencje te wywierały wpływ wychowawczy, po­ magały w odnalezieniu właściwego kształtu, oddziaływały też humanizujące. Jak bardzo różni się Rinaldo z opowieści Boiarda — szlachetny, skromny, pełen radosnej żądzy czynu — od straszliwego syna Hajmona ze starej sagi! Jak znakomi­ cie przekształcone zostały zawarte w owym dawnym utwo-

87

I. Wprowadzenie. — Kościół i Państwo Kościelne w pocz. XVI w.

rze motywy baśniowe, fascynujące gigantyczną potęgą i ogromem, w motywy poddające się zracjonalizowanemu poj­ mowaniu, a przy tym ujmujące wdziękiem i elegancją! Wprawdzie i owe dawne, nie upiększone opowieści miały w swojej prostocie coś miłego i pociągającego; mimo to jest jednak przyjemnością zupełnie innego rodzaju poddać się urokowi harmonii nasycającej stance Ariosta — i w towa­ rzystwie pogodnego i wykształconego intelektu tego twórcy wędrować od obrazu do obrazu! To, co było bezkształtne i szpetne, nabrało ostrości konturów, melodyjności i formy. Niewiele okresów dziejowych wykazuje wrażliwość na czyste piękno formy, a już zgołavnieliczne — jedynie te naj­ bardziej pomyślne i uprzywilejowane przez los — potrafią owo piękno uzewnętrznić. Takim właśnie okresem był schy­ łek XV i początek XVI stulecia. Jakżeż zdołałbym chociaż­ by tylko w zarysach wskazać na wszystkie przykłady dążeń i realizacji artystycznych, przypadających na owe czasy? Można powiedzieć śmiało, że wszystkie najpiękniejsze osią­ gnięcia architektury, rzeźby i malarstwa czasów nowożyt­ nych zrodziły się właśnie w tym krótkim okresie. Taka była tendencja owego czasu, i to przejawiająca się nie w rezonowaniu, lecz w sferze praktyki i realizacji. W tej atmosferze ludzie żyli i zarazem byli jej współtwórcami. Chciałoby się powiedzieć, iż jest coś, co łączyło podówczas twierdzę, którą jakiś książę wystawiał dla obrony przed wrogami, z adno­ tacją, jaką filolog zapisywał na marginesie dzieła studiowa­ nego przezeń autora. Wszystkie osiągnięcia tamtego czasu wykazują ów rygorystyczny rys podstawowy stanowiący o ich pięknie. Przy tym jednak nie da się zaprzeczyć, że sztuka i poezja, włączając w swój obręb pierwiastki kościelne, bynajmniej nie pozostawiały ich treści w stanie nienaruszonym. Epos ro­ mantyczny, który nadawał kształt plastyczny religijnej sa­ dze, z reguły stawiał się wobec owego tworzywa w opozycji. Ariosto uważał za rzecz konieczną pozbawić swoją fabułę tła, w którym zawierało się jej pierwotne znaczenie.

88

Kierunek duchowy

W czasach dawniejszych religia miała we wszystkich dzie­ łach malarskich i rzeźbiarskich tyleż udziału, co i sztuka. Odkąd jednak twórczość artystyczna ożywiona została tchnie­ niem antyku, wyzwoliła się ona z więzów wyobrażeń reli­ gijnych. Możemy zaobserwować, jak proces ten z roku na rok zaznacza się coraz to wyraźniej nawet w twórczości Ra­ faela. Kto chce, może zjawisko to zganić; wydaje się jednak, że udział elementu świeckiego był niezbędny dla uwieńcze­ nia tego rozwoju. I czyż nie było rzeczą nader znamienną, że to właśnie je­ den z papieży osobiście podjął decyzję, by zburzyć starą ba­ zylikę Sw. Piotra — ową metropolię chrześcijaństwa, gdzie otaczano czcią każdy kamień i gdzie zgromadzonych zostało tyle pomników kultu z wielu stuleci — i by na jej miejscu wznieść nową świątynię, zbudowaną wedle wzorów starożyt­ nych? Było to przedsięwzięcie o charakterze czysto arty­ stycznym. Oba stronnictwa, które w owym czasie dzieliły świat artystyczny, tak przecież skłonny do zawiści i zwady, zjednoczyły się, aby skłonić ku temu Juliusza II. Michał Anioł życzył sobie mieć godne miejsce na budowę papieskiego gro­ bowca, który wedle sporządzonego przezeń obszernego pro­ jektu, zamierzał wykonać z tym samym przepychem i oka­ załością, jakie wyróżniały ukończony przez niego posąg Moj­ żesza. Jeszcze bardziej usilne zabiegi podejmował w tej spra­ wie Bramante. Pragnął on urzeczywistnić śmiały pomysł wznie­ sienia na kolosalnych kolumnach budowli wzorowanej na Pan­ teonie w jego rzeczywistych wymiarach. Wielu kardynałów sprzeciwiało się owym projektom, a wydaje się, że spotyka­ ły się one nawet i z bardziej powszechną dezaprobatą; daw­ ny kościół budził przecież wiele osobistych sympatii, i to tym więcej, że traktowany był jako najwyższe sanktuarium chrześcijaństwa. Jednakże Juliusz II nie zwykł zważać na jakiekolwiek sprzeciwy; bez dłuższych wahań polecił roze­ brać połowę dawnej świątyni i osobiście położył kamień węgielny pod budowę nowej. Tak oto w samym centrum kultu chrześcijańskiego znów

89

I. Wprowadzenie. — Kościół, i Państwo Kościelne w pocz. XVI w.

wzniosły się ku górze te same formy, w jakich niegdyś wy­ raził się w sposób tak swoisty duch ożywiający rytuały sta­ rożytnych. W rzymskim kościele San Piętro in Montorio Bramante ponad relikwiami męczenników zbudował kaplicę w lekkiej i pełnej pogody formie perypteru. Jeżeli była w tym wszystkim jakaś sprzeczność, to prze­ jawiała się ona również w całym życiu owej epoki i w jej istocie. Udawano się do Watykanu nie tyle po to, by modlić się na progu apostolskim, ile raczej po to, aby w domostwie papie­ ża podziwiać wielkie dzieła sztuki antycznej, chociażby Apol­ la belwederskiego albo Laokoona. Co prawda i w tym okresie — podobnie jak i dawniej — nalegano na papieża, by organizował wojnę przeciwko nie­ wiernym; apele takie znajduję na przykład w jednej z przed­ mów Navagera;x jednakże w tym przypadku wnioskodawca bynajmniej nie miał na uwadze interesów chrześcijaństwa, i mianowicie zdobycia Świętego Grobu; żywił on natomiast .ladzieję, iż papież odnajdzie zaginione dzieła Greków, a mo­ że nawet i Rzymian. W samym centrum wszystkich tych dążeń i osiągnięć, w samym centrum owych problemów absorbujących intelekt i sztukę, zażywając przy tym wszelkich rozkoszy, jakie przy­ nosiła ewolucja najwyższej władzy duchownej w kierunku świeckim — żył właśnie Leon X. Niejednokrotnie zastanawia­ no się, z jakiego to tytułu cała owa epoka wzięła od Leona swoje imię, usiłowano też zakwestionować zasadność takiej nazwy; i rzeczywiście, osiągnięcia tamtych czasów mogły nie być aż w tym stopniu jego zasługą. Leon miał po prostu szczę­ ście żyć i działać w owej epoce. Wyrósł on w kręgu oddzia­ ływania sił, które nadawały kształt owemu światu, a jego umysł był dostatecznie niezależny i chłonny, aby potrafił sprzyjać rozwojowi owych sił i znajdować upodobanie w ich » Andrea Nayagero (1483—1529) — włoski polityk, humanista i literat (przyp. red.).

90

Kierunek duchowy

rozkwicie. Skoro Leon radował się już nawet łacińskimi pra­ cami zwykłych naśladowców, nie mógł pozostać obojętny wobec utworów samodzielnych, jakie tworzyli jego współ­ cześni. W jego obecności wystawiono pierwszą tragedię w ję­ zyku włoskim, a także i pierwsze włoskie komedie — nie­ zależnie od tego, ile inspiracji znajdowały one w ryzykow­ nych wątkach Plautowskich. Nie znalazłoby się niemal ani jednego utworu, którego Leon nie byłby pierwszym widzem. Ariosto należał do jego znajomych z lat młodości; Machiavelli napisał niejedną rzecz specjalnie właśnie dla niego; dla niego też Rafael zapełniał komnaty, galerię i kaplicę ideal­ nymi obrazami ludzkiego piękna, stanowiącymi czystą eks­ presję bytu. Leon namiętnie też uwielbiał muzykę, która właśnie wówczas — uprawiana w sposób o wiele bardziej kunsztowny aniżeli dawniej — zdobywała sobie we Włoszech coraz większą popularność; dzień w dzień pałac papieski roz­ brzmiewał jej dźwiękami, a Leon z cicha podśpiewywał so­ bie grane tam melodie. Niewykluczone, że przejawiała się w tym swego rodzaju duchowa żądza użycia, rozmiłowanie w roz­ koszy; ale w każdym razie jest to jedyna żądza użycia, jaka przystoi człowiekowi. Zresztą Leon X był człowiekiem peł­ nym dobroci i skłonnym do osobistego angażowania się; ni­ gdy niczego nie odmawiał albo też czynił to jedynie w możliwie najoględniejszych słowach, choć oczywiście było rzeczą nie­ możliwą spełnić wszystkie zanoszone do niego prośby. „To dobry człowiek — powiada o nim jeden ze zdolnych do uważ­ nej obserwacji posłów — jest bardzo hojny, z natury swej łagodny; unikałby wszelkich waśni, gdyby nie doprowadzali go do nich jego krewni.” „Jest on uczony — mówi inny z po­ słów — i jest przyjacielem uczonych; co prawda pobożny, ale chce też po prostu żyć.” No cóż, na pewno nie zawsze dbał Leon o zachowanie wszystkich pozorów wiążących się z jego papieską godnością. Niekiedy, ku ubolewaniu mistrza ceremonii, opuszczał on Rzym nie tylko bez komży, ale „co najbardziej rażące — jak zapisuje w swym dzienniku ówże mistrz — w butach”. Jesień poświęcał Leon przyjemnościom

91

I. "Wprowadzenie. — Kościół i Państwo Kościelne w pocz. XVI w.

życia wiejskiego, na przykład polowaniu z sokołem pod Viterbo, łowom na jelenie pod Corneto; z kolei jezioro Bolsena zapewniało mu rozkosze rybołówstwa; potem przez pewiern czas zatrzymywał się w Mallianie, swym ulubionym miej­ scu pobytu. Również i tutaj towarzyszyli mu improwizatorzy i w ogóle wszelcy zręczni posiadacze talentów lekkiego auto­ ramentu, którzy potrafili rozweselić go o każdej porze. Pod zimę cała świta powracała do miasta, które wówczas szybko się rozrastało i chłonnie przyjmowało żywioł ludzki. W cią­ gu niewielu lat liczba mieszkańców Rzymu powiększyła się o jedną trzecią. Rzemieślnicy znajdowali tutaj zarobek, ar­ tyści — zaszczyty, a każdy — bezpieczeństwo. Nigdy dwór nie był bardziej ożywiony, nigdy bardziej nie promieniował wdziękiem i inteligencją; wszelkie wydatki na uroczystości kościelne i świeckie, na zabawy i teatr, na podarunki i na inne sposoby okazywania względów nigdy nie wydawały się zbyt wygórowane, na te cele nie oszczędzano niczego. Z ra­ dością przyjęto tu również wieść, iż Giuliano Medici zamie­ rza wraz ze swą młodą małżonką osiąść na stałe w Rzymie. „Bogu niech będzie chwała — pisał do niego kardynał Bibbiena — albowiem nie brakuje tu nam niczego poza damskim dworem.” Żądze, jakie miotały Aleksandrem VI, zasługują na wie­ czną odrazę, ale dworszczyzny Leona nie można potępiać jako takiej; choć co prawda nikt nie mógłby zaprzeczyć, że nie licowała ona z powołaniem najwyższego zwierzchnika Kościoła. Samo życie bez trudu osłaniało te przeciwieństwa; gdy jednak tylko zdołano pójść po rozum do głowy i zdobyć się na refleksję, musiały one wystąpić na jaw z całą wyrazistoś­ cią. W tych warunkach nie mogło być mowy o krystalizowaniu się istotnie chrześcijańskich nastrojów i przekonań. Raczej w stosunku do owych przekonań zaczynała narastać opozycja. Różne szkoły filozoficzne wszczęły pomiędzy sobą spór o to, czy dusza rozumna, wprawdzie nieśmiertelna i niematerial92

Kierunek duchowy

na, istnieje tylko jako jedna jedyna, mieszkająca w każdym człowieku, czy też jest ona po prostu śmiertelna. Na pod­ trzymywanie tej ostatniej tezy zdecydował się najzna­ mienitszy z ówczesnych filozofów, Piętro Pomponazzi. Po­ równywał się on do Prometeusza, któremu sęp wyżera serce. ponieważ chciał wykraść ogień Jowiszowi. Ale przy wszyst­ kich tych bolesnych wysiłkach, przy całej właściwej mu przenikliwości umysłu, nie doszedł on do żadnego innego wniosku poza tym, „iż jeśli prawodawca ustalił, że dusza jest nieśmiertelna, to zrobił to nie oglądając się bynajmniej na prawdę”. Nie należy sądzić, iż tego rodzaju przekonania właściwe byty jedynie nielicznym, albo też że zachowywano je w ukryciu. Na przykład Erazm zdumiewał się owymi bluźnnerstwami, których przychodziło mu wysłuchiwać: próbowano mu — cudzoziemcowi! — udowadniać na podstawie Pliniu­ sza, iż między duszą ludzką i zwierzęcą nie istnieją żadne różnice. Podczas gdy prosty lud popadał w zabobon nieledwie pogań­ ski, którego cały sens polegał na zautomatyzowanym kultywo­ waniu rytuału — warstwy wyższe obrały sobie orientację antyreligijną. Jakież zdumienie ogarnęło młodego Lutra, gdy przybył do Włoch! Oto kapłani w momencie odprawiania ofiary mszy świętej wypowiadali blużniereze słowa, zadające kłam owemu sakramentowi. W rzymskim śrwiecie towarzyskim należało do dobrego tonu zaprzeczać podstawowym zasadom chrześcijaństwa. Wedle słów ojca Bandino, ktoś, kto nie wyrażał błędnych mniemań na temat chrystianizmu, nie mógł uchodzić tam za człowieka oświeconego. Na samym dworze o zasadach Kościoła katolic­ kiego, o fragmentach Pisma Świętego mówiono jedynie w spo­ sób żartobliwy; tajemnice wiary znalazły się w pogardzie. Widzimy, jak wszystkie te sprawy były przez siebie na­ wzajem uwarunkowane, jak jedno z owych zjawisk pociągało za sobą drugie: kościelne pretensje książąt rozbudzały w pa93

I. Wprowadzenie. — Kościół i Państwo Kościelne w pocz. XVI w.

pieżach pretensje świeckie, rozkład instytucji kościelnych po­ wodował rozwój pewnej nowej orientacji duchowej, aż wresz­ cie naruszone zostały w opinii publicznej same podstawy wia­ * ry OPOZYCJA W NIEMCZECH

Niezwykle osobliwe wydaje mi się stanowisko, jakie wobec całego tego prądu umysłowego zajęły Niemcy. Uczestniczyły one w owym prądzie, ale w sposób naznaczony wyraźnym od­ chyleniem. We Włoszech ludźmi, którzy posuwali naprzód rozwój ba­ dań nad spuścizną antyczną i wzbogacili cały ów ruch o pew­ ne impulsy narodowe, byli poeci, tak jak choćby w swojej epoce Boccaccio czy Petrarca; w Niemczech natomiast ten­ dencje te zrodziły się w łonie pewnego bractwa o charakte­ rze religijnym, a mianowicie pośród hieronimitów1 wspólnego żywota, w kręgu zatem, który zespalały pracowitość i zamiło­ wanie do życia w zacisznym odosobnieniu. Właśnie w szkole Tomasza a Kempis — jednego z członków tego bractwa, a przy tym mistyka skłonnego do głębokiej refleksji i człowieka wielkiej niewinności — wyrośli owi wybitni ludzie, którzy, urzeczeni wschodzącym we Włoszech blaskiem literatury starożytnej, zrazu udali się do tego kraju, a później powróci­ li, aby dziedzictwo tej literatury rozpowszechniać również i w Niemczech. Podobnie jak w następnej fazie owego procesu, także i w jego stadiach dalszych można zaobserwować znamienne róż­ nice. We Włoszech studiowano dzieła starożytnych po to, aby poznawać z nich różne nauki; w Niemczech zrobiono z nich przedmiot nauczania. We Włoszech próbowano — jeśli nie samodzielnie, to jednak właśnie w oparciu o spuściznę anty­ ku — rozwiązywać najgłębsze problemy ludzkiego ducha; w * Chodzi tu o augustiańskie bractwo pustelni św. Hieronima (przyp. tłum.).

94

Opozycja w Niemczech

Niemczech najwybitniejsze dzieła służyły nauczaniu mło­ dzieży. We Włoszech porywało umysły piękno formy i z tych też przyczyn zaczęto tam naśladować starożytnych, co — jak już wspomnieliśmy — doprowadziło ostatecznie do narodzin literatury w języku narodowym. W Niemczech studia tego rodzaju miały przede wszystkim kierunek intelektualny. Wia­ domo powszechnie, jak wielka sława otaczała wówczas Reuchlina i Erazma. Gdy jednak zadamy sobie pytanie, na czym polegała najdonioślejsza zasługa Reuchlina, dojdziemy do wniosku, iż było nią napisanie pierwszej gramatyki języka hebrajskiego: oto ów pomnik, co do którego Reuchlin — po­ dobnie jak we Włoszech poeci — żywił nadzieję, „że będzie trwalszy od spiżu”. Gdy zaś Reuchlin w ten właśnie sposób po raz pierwszy otworzył rzeczywiste możliwości studiów nad Starym Testamentem — Erazm obrócił swe wysiłki ku No­ wemu Testamentowi, ogłosił drukiem jego pierwsze wyda­ nie w języku greckim, a sporządzona przezeń parafraza oraz przypisy do tego wydania zyskały sobie ogromny wpływ, któ­ ry znacznie przekroczył intencje samego Erazma. Równocześnie jednak także i w Niemczech dokonały się procesy przywodzące na myśl sytuację we Włoszech, gdzie omawiany kierunek duchowy nie tylko odgrodził się od Ko­ ścioła, ale i Kościołowi się przeciwstawił. Do tworzonej we Włoszech literatury wdarło się wolnomyślicielstwo, którego nigdy zresztą nie dało się całkowicie ujarzmić, a potem tu i ówdzie przerodziło się ono w zdecydowaną niewiarę. Podo­ bnie działo się i z pewnymi głębszymi, a 'wyrastającymi z no­ wych, nieznanych źródeł, tendencjami w teologii: Kościół mógł wprawdzie usuwać je z drogi, ale nigdy nie był w sta­ nie całkowicie ich stłumić. I właśnie tego typu tendencje teo­ logiczne dołączyły się w Niemczech do wysiłków podejmo­ wanych na polu literackim. Z tego punktu widzenia jest, jak sądzę, rzeczą charakterystyczną, że już w roku 1513 bracia czescy zbliżyli się do Erazma, który skądinąd reprezentował przecież zupełnie odmienną orientację. 95

I. Wprowadzenie. — Kościół i Państwo Kościelne w pocz. XVI w.

I tak oto w owym stuleciu ewolucja myślowa dokonująca się po obu stronach Alp prowadziła do narastania opozycji przeciwko Kościołowi. Na południe od Alp opozycja ta wią­ zała się z zainteresowaniami naukowymi i literackimi; na pół­ nocy wyrastała ze studiów religijnych i z dążeń do pogłę­ bienia teologii. Tam miała charakter negatywny i wyrażała się w niewierze; tutaj zachowywała nastawienie pozytywne i nie zrywała z wiarą. We Włoszech opozycja ta całkowicie podważała fundamenty Kościoła; w Niemczech fundamenty te kładła od nowa. Tam miała charakter szyderczy, satyrycz­ ny, lecz przecież podporządkowywała się władzy; tutaj była pełna powagi, a zarazem i zawziętości, i właśnie na tym tere­ nie podjęła najśmielszy atak przeciwko Kościołowi rzymskie­ mu, jaki kiedykolwiek miał miejsce. Uważano niekiedy za rzecz przypadku, iż atak ten skiero­ wał się zrazu w stronę nadużyć popełnianych przy udzielaniu odpustów. Ponieważ jednak przeobrażenie w przedmiot han­ dlu spraw najbardziej intymnych, dotyczących wewnętrzne­ go życia człowieka, jakie są przecież treścią odpustu, stano­ wiło ów punkt, w którym najbardziej przejmująco ujawniało się zepsucie całego systemu, spowodowane przez ogólne ze­ świecczenie pierwiastków życia religijnego, więc też zjawis­ ko to znalazło się w najostrzejszej sprzeczności wobec pojęć wypracowanych przez głębiej myślących teologów niemiec­ kich. Człowiek taki jak Luter, przeżywający religię całą du­ szą. żyjący pojęciami grzechu i usprawiedliwienia — tak jak już przed jego wystąpieniem były one wykładane w teologii nie­ mieckiej — a umacniany w tym wszystkim przez Pismo Świę­ te, które przyjmował spragnionym sercem, człowiek więc ta­ ki musiał żywić wobec owych praktyk odpustowych odrazę większą aniżeli wobec czegokolwiek w świecie. Odpuszczenie grzechów za pieniądze musiało stanowić najstraszliwszą obel­ gę dla kogoś, kto — jak Luter — wychodząc od tych właś­ nie spraw, uświadomił sobie istotę odwiecznego stosunku między człowiekiem i Bogiem, a przy tym nauczył się samo­ dzielnie rozumieć Pismo. 96

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

Wprawdzie Luter przeciwstawił się najpierw tylko jedne­ mu, konkretnemu nadużyciu; jednakże już sam źle motywo­ wany i jednostronny sprzeciw, z jakim się spotkał, krok za krokiem prowadził go dalej; i bardzo rychło oczom Lutra objawił się związek, który łączył ów niecny proceder z ogól­ nym upadkiem Kościoła; a był przy tym Luter naturą, która nie cofała się przed jakimikolwiek skrajnościami. Z nieustra­ szoną odwagą zaatakował samą głowę Kościoła. I tak oto pośród najbardziej oddanych zwolenników i obrońców pa­ piestwa, a mianowicie pośród mnichów z zakonów żebra­ czych wyrósł najśmielszy i najpotężniejszy przeciwnik, z ja­ kim kiedykolwiek zdarzyło się papiestwu spotkać. Ponieważ zaś Luter z całą ostrością i wyrazistością przeciwstawił pe­ wnemu systemowi władzy, który tak bardzo oddalił się od swej własnej zasady, właśnie ową zasadę; ponieważ wypo­ wiedział on pełnym głosem to, o czym przed jego wystąpie­ niem wszyscy i tak już byli przekonani; i ponieważ podnie­ siona przezeń opozycja, która nie zdołała jeszcze rozwinąć wszystkich zawartych w niej momentów pozytywnych, z tej właśnie przyczyny odpowiadała niewierzącym, a z kolei, jako że jednak owe momenty pozytywne były w niej zawarte, po­ trafiła sprostać powadze, z którą do swych przekonań odno­ sili się wierzący — przeto oddziaływanie pism Lutra zaczęło przybierać nieobliczalne wprost rozmiary; w oka mgnieniu znalazły rozgłos nie tylko w Niemczech, ale i na całym świę­ cie.

Rozdział trzeci POWIKŁANIA POLITYCZNE ORAZ ICH ZWIĄZKI Z REFORMACJĄ

Wraz ze świeckimi dążeniami papiestwa i w konsekwencji owych dążeń doszło w tym czasie do ukształtowania się dwóch zasadniczych prądów. Jeden z nich przejawiał się na 4 — Dzieje papiestwa

97

I. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

terenie właściwego życia kościelnego, gdzie zaczynał budzić się ruch odstępców, mający przed sobą ogromną przyszłość. Drugi prąd był natury politycznej — oto bowiem siły poru­ szone do walki przez papiestwo znajdowały się jeszcze w sta­ nie fermentu, co pozwalało oczekiwać, iż wynikną stąd prze­ kształcenia również i o ogólniejszym zasięgu. I właśnie te dwa prądy, ich obustronne oddziaływanie, a także ożywiane przez nie sprzeczności zaważyły później na całe stulecia na historii papiestwa. Gdzież znalazłby się kiedykolwiek jakiś książę czy władza państwowa, którzy byliby zdolni wyobrazić sobie, że wyjdzie im na dobre coś, czego nie zawdzięczają samym sobie, cze­ go nie zdobyli swymi własnymi siłami! Kiedy różne potęgi włoskie — odwołując się do pomocy ze strony obcych narodów — usiłowały pokonać jedna drugą, skutek był taki, iż same zaprzepaściły swą niepodległość, ja­ ką cieszyły się w wieku XV, a ich własne ziemie stały się łu­ pem wojennym dla innych. W tym wszystkim również i pa­ pieżom przypada spory udział. Co prawda, zdobyli oni teraz władzę, jakiej nigdy jeszcze nie miała Stolica Apostolska; ale przecież nie osiągnęli owej władzy bynajmniej dzięki swym wysiłkom; zawdzięczali ją Francuzom, Hiszpanom, Niemcom czy Szwajcarom. Bez przymierza zawartego z Ludwikiem XII Cezar Borgia zapewne wiele by nie wskórał. Przy całym roz­ machu i okazałości zamysłów Juliusza II, przy całym boha­ terstwie, jakie przejawiał w swych usiłowaniach, musiałby on przecież ponieść klęskę, gdyby nie pomoc ze strony Hisz­ panów czy Szwajcarów. Czyż mogło przynieść to inny skutek aniżeli ten, że ci, którzy wywalczyli zwycięstwo, usiłowali również zażywać przypadającej im z tego tytułu przewagi? Już Juliusz II widział, co się święci; dlatego też powziął on zamiar posługiwania się wyłącznie Szwajcarami, jako spo­ łecznością stosunkowo najsłabszą, i zarazem utrzymywania wszystkich pozostałych sił postronnych w stanie względnej równowagi; jednakże sprawy potoczyły się zupełnie inaczej, aniżeli papież to sobie zaplanował.

98

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

Oto bowiem ukształtowały się dwie potęgi, które podjęły walkę — jeśli nie o panowanie nad światem, to przynaj­ mniej o prawo do najwyższego autorytetu w Europie. Były to zaś potęgi, którym już żaden papież nie mógł sprostać; a jako teren współzawodnictwa obrały one sobie właśnie ziemię włoską. Najpierw podnieśli głowę Francuzi. Wkrótce po objęciu tronu papieskiego przez Leona X pojawili się we Włoszech, by zdobyć Mediolan; wydawali się potężniejsi aniżeli kiedy­ kolwiek dotychczas, gdy przekraczali Alpy, a na ich czele z rycerską odwagą młodości kroczył Franciszek I. Teraz wszy­ stko zależało od tego, czy Szwajcarzy będą w stanie stawić im czoła. Bitwa pod Marignano ma tak doniosłe znaczenie właśnie dlatego, iż Szwajcarzy zostali w niej pobici na głowę i że od czasu owej klęski nigdy już nie udawało im się wy­ wierać samodzielnie jakiegokolwiek wpływu na sprawy wło­ skie. Pierwszego dnia bitwa była jeszcze nie rozstrzygnięta, ale na wiadomość o rzekomym zwycięstwie Szwajcarów już roz­ palono w Rzymie ognie, dając tym wyraz radości. Najwcze­ śniejszy meldunek o rezultacie bitwy w drugim dniu i o rze­ czywistym jej wyniku otrzymał ambasador Wenecjan, któ­ rzy zresztą pozostawali w przymierzu z królem i sami nie­ mało przyczynili się do takiego właśnie rozstrzygnięcia wal­ ki. Ambasador z samego rana pospieszył do Watykanu, by wiadomość tę przekazać papieżowi. Ten, nie całkiem jeszcze ubrany, wyszedł ze swych komnat i udzielił gościowi posłu­ chania. „Wasza Świątobliwość — rzekł wówczas ambasador — podał mi wczoraj wiadomość niedobrą i zarazem fałszywą; za to dziś przynoszę Waszej Świątobliwości wiadomość praw­ dziwą i dobrą: Szwajcarzy zostali .pobici.” Następnie odczy­ tał papieżowi listy, jakie otrzymał w tej sprawie; napisali je ludzie, których papież znał, a zatem nie można już było żywić żadnych wątpliwości. Papież nie ukrywał swego głę­ bokiego przerażenia. „Co teraz stanie się z nami, a nawet i z wami?!” — „Spodziewajmy się dla nas obu wszystkiego dobre7®

99

I. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

go.” — „Panie ambasadorze — odpowiedział papież — trzeba nam teraz rzucić się w objęcia króla i wołać: misericordial” Istotnie, zwycięstwo to zapewniało Francuzom zdecydowaną przewagę na ziemiach włoskich. Gdyby spożytkowali wszy­ stkie jego konsekwencje, wówczas z pewnością ani Toskania, ani Państwo Kościelne, które tak łatwo było pobudzić do re­ belii, nie stawiłyby im większego oporu, a i Hiszpanom by­ łoby trudno utrzymać się w Neapolu. „Król — powiada wprost Francesco Vettori — mógłby stać się panem Włoch.” Ileż w tym momencie zależało od Leona! Lorenzo Medici mawiał o trzech swoich synach — no­ szących imiona: Giuliano, Piętro i Giovanni — że pierwszy z nich jest dobry, drugi głupi, a trzeci, Giovanni, mądry. Owym trzecim synem był właśnie papież Leon X; okazało się też, że dorósł on do trudnej sytuacji, w jakiej wypadło mu się znaleźć. Na przekór radom swoich kardynałów udał się do Bolonii, aby przeprowadzić rozmowy z królem. Tutaj zawarli kon­ kordat, w którym rozdzielili między siebie uprawnienia przypadające im w Kościele gallikańskim. Leon musiał rów­ nież zrezygnować z Parmy i z Piacenzy; poza tym jednak udało mu się zażegnać burzę, skłonić króla do odwrotu i za­ chować bez uszczerbku ziemie dotychczas posiadane. Jak bardzo rozwiązanie to było dla niego pomyślne, widać po konsekwencjach, które bezpośrednio pociągało za sobą sa­ mo tylko zbliżanie się wojsk francuskich. Jest rzeczą godną uznania, iż Leon — po klęsce swych sprzymierzeńców i po przymusowym odstąpieniu części terenów — zdołał przecież utwierdzić swą władzę w dwóch prowincjach, które, dopie­ ro co zdobyte, przyzwyczajone były do niezależności, a przy tym podminowane wieloma żywiołami rebelianckimi. Zawsze czyniono Leonowi zarzut z powodu jego ataku na Urbino, a zatem na posiadłość tego domu książęcego, u któ­ rego w okresie banicji jego własny ród znajdował przychyl­ ność i azyl. Przyczyną owego ataku było jednakże to, iż ksią­ żę Urbino w decydującym momencie zdradził Stolicę Apostol­

100

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

ską, choć przecież pobierał żołd od papieża. Leon orzekł, iż „jeśli go za to nie ukarze, wówczas każdy baron w Państwie Kościelnym poczuje się dostatecznie silny, by podnieść głowę przeciwko Stolicy Apostolskiej. On [Leon] objął pontyfikat cieszący się poważaniem i w tym autorytecie pragnie ów pon­ tyfikat utwierdzić.” Ponieważ jednak książę Urbino, wpraw­ dzie potajemnie, znajdował poparcie u Francuzów i ponieważ miał sprzymierzeńców nawet w samym kolegium kardynal­ skim, przeto walka z nim ciągle jeszcze kryła w sobie niebez­ pieczeństwo. Nie tak łatwo było przepędzić owego księcia, ma­ jącego duże doświadczenie w sztuce wojennej; toteż widy­ wano niekiedy, jak papież, otrzymawszy niedobre wiado­ mości, wpadał w trwogę i tracił nad sobą panowanie; ponad­ to zaś jakoby uknuty został spisek, którego celem miało być otrucie Leona przy okazji kurowania go z jakiejś choroby. Papieżowi udało się obronić przed tymi wrogami, ale nie­ trudno dostrzec, jak wiele kosztowało go to wysiłku. Fakt, iż jego stronnictwo zostało pobite przez Francuzów, miał da­ leko idące konsekwencje, których oddziaływanie sięgało aż do jego własnej stolicy, ba! aż do jego pałacu. Tymczasem jednak skonsolidowała się druga wielka potę­ ga. Jakkolwiek mogłoby to wydawać się osobliwe, iż jeden i ten sam władca miał panować w Wiedniu, Brukseli, Valladolid, Saragossie i Neapolu, a ponadto jeszcze i na innym kontynencie, to przecież do wytworzenia się takiej sytuacji istotnie doszło, i to na skutek drobnego, ledwie zauważalne­ go splotu interesów familijnych. Owa ekspansja domu pa­ nującego w Austrii, dzięki której zespolone zostały tak róż­ ne nacje, była jedną z największych i najbogatszych w kon­ sekwencje przemian, jakie kiedykolwiek dokonały się w Eu­ ropie. W chwili gdy poszczególne narody odseparowały się od ośrodka kierującego nimi dotychczas, interesy politycz­ ne włączyły je w nowe związki, czyniąc je ogniwami pew­ nego nowego systemu. Natychmiast też potęga austriacka przeciwstawiła się przewadze Francji. Dzięki uzyskaniu god­ ności cesarskiej Karol V mógł żywić teraz uzasadnione praw-

101

I. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

nie pretensje do najwyższego zwierzchnictwa, przynajmniej na terenie Lombardii. Właśnie też w związku z owymi spra­ wami włoskimi niemal bezzwłocznie rozpoczęto działania wo­ jenne. Jak powiedziano już wyżej, papieże, poszerzając granice swego państwa, żywili nadzieję, że osiągną w ten sposób cał­ kowitą niezawisłość. Teraz jednak dostrzegli, że zostali wzię­ ci w dwa ognie przez potęgi, których siły znacznie przekra­ czały ich własne. Przy tym zaś papież był osobistością o zbyt wielkim znaczeniu, aby mógł pozostawać neutralny wobec zmagania się owych potęg; zarazem jednak nie był on dosta­ tecznie silny, by udział jego w tej walce mógł w sposób de­ cydujący przeważyć szalę wydarzeń; musiał zatem szukać ratunku w zręcznym wykorzystywaniu sytuacji. Leon miał jakoby wyrazić pogląd, iż ułożywszy się z jedną partią nie można bynajmniej z tego powodu rezygnować z pertrakto­ wania z drugą. Tego rodzaju dwulicowa polityka wynikała oezpośrednio z położenia, w jakim się znalazł. Prawdę mówiąc, sam Leon nie mógł jednak żywić zbyt wielu wątpliwości, po której stronie wypada mu się opowie­ dzieć. Nawet gdyby aż tak bardzo nie zależało mu na odzy­ skaniu Parmy i Piacenzy, i gdyby do ostatecznej decyzji nie skłaniała go obietnica Karola V, iż osadzi on w Mediolanie Włocha, co było oczywiście najzupełniej po myśli papieża, to i tak istniał tu jeszcze inny powód, a był to, jak mi się zdaje, powód decydujący. Chodzi tu o problem stosunku do religii. W całym omawianym tutaj okresie rzeczą najbardziej po­ żądaną dla władców świeckich w ich konfliktach ze Stolicą Apostolską było wzniecenie przeciwko papieżowi opozycji w samym Kościele. Król Francji, Karol VIII, nie mógł zna­ leźć lepszej pomocy w walce z Aleksandrem VI aniżeli ta, jakiej dostarczał mu działający we Florencji dominikanin Girolamo Savonarola. Gdy Ludwik XII utracił wszelką na­ dzieję na pojednanie z Juliuszem II, zwołał synod w Pizie; i chociaż synod ten niewiele przyniósł sukcesów, to przecież

102

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

wydawał się on dla Rzymu wydarzeniem nader niebezpiecz­ nym. A czy kiedykolwiek wystąpił przeciw papieżowi jakiś wróg bardziej odważny i cieszący się w swych poczynaniach większym powodzeniem aniżeli Luter? Samo jego pojawie­ nie się, samo jego istnienie nadawało mu doniosłe znaczenie polityczne. Od tej strony ujmował całą tę sprawę cesarz Ma­ ksymilian II; nie ścierpiałby on, aby owemu mnichowi stała się jakakolwiek krzywda; przykazał więc, by szczególnie go­ rąco polecić Lutra elektorowi saskiemu; ten człowiek mógł jeszcze okazać się potrzebny... Od tego czasu wpływy Lutra rosły z dnia na dzień. Papież nie był w stanie ani przekonać Lutra, ani też go zastraszyć, ani wreszcie dostać go w swoje ręce. Nie należy sądzić, iż Leon nie zdawał sobie sprawy z rozmiarów owego niebezpieczeństwa! Ileż to razy usiłował on sprowokować różnych wybitnych ludzi, którzy tworzyli jego otoczenie w Rzymie, aby zaangażowali się na polu wal­ ki! Ale do dyspozycji pozostawały jeszcze inne środki. Gdy­ by papież zdeklarował się przeciwko cesarzowi, mógłby oba­ wiać się, iż cesarz zacznie osłaniać ową niebezpieczną opo­ zycję i wspierać jej rozwój; natomiast wiążąc się z cesarzem, Leon mógł żywić nadzieję, iż pomoc monarchy umożliwi rów­ nież zdławienie ruchu zmierzającego do odnowy Kościoła. Podczas obrad sejmu Rzeszy w Wormacji w roku 1521 pro­ wadzono pertraktacje na temat aktualnych zagadnień poli­ tycznych i religijnych. W tym czasie Leon zawarł z Karo­ lem V przymierze, którego celem miało być odzyskanie Me­ diolanu. Z tegoż samego dnia, kiedy podpisano owo przymie­ rze, datuje się również skazanie Lutra na banicję. O posta­ nowieniu tym mogły jednakże zadecydować także i inne motywy; nikt przecież nie da sobie wmówić, iż nie znajdo­ wało się ono w najściślejszym związku z uzgodnionym rów­ nocześnie traktatem politycznym. Niedługo też trzeba było czekać na wielostronne konse­ kwencje owego porozumienia. Luter został uwięziony na zamku w Wartburgu i był tam trzymany w ukryciu. Włosi od razu nie chcieli uwierzyć, że

103

I. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

Karol pozwolił mu odjechać li tylko przez swą sumienność, aby nie łamać danego mu glejtu; powiadali oni, iż „ponie­ waż cesarz spostrzegł się, że papież lęka się nauki Lutra, więc też za pomocą tej właśnie nauki chciał trzymać go w szachu”. Jakkolwiek rzecz się miała, w każdym razie Luter zniknął na pewien czas z widowni świata; w pewnej mierze znajdował się on poza prawem — i można powiedzieć, że pa­ pież bądź co bądź zdołał dokonać w walce z nim jakiegoś roz­ strzygającego posunięcia. Tymczasem cesarskie i papieskie siły zbrojne odnosiły suk­ cesy na ziemiach włoskich. Jeden z najbliższych krewnych papieża, a mianowicie syn brata jego ojca, kardynał Giulio Medici, osobiście wyruszył w pole i wraz z wojskami wkro­ czył do zdobytego Mediolanu. W Rzymie panowało prze­ świadczenie, że papież właśnie dla niego zamierza przezna­ czyć owo księstwo. Nie znajduję jednak żadnego przekony­ wającego dowodu, który by to potwierdzał, a zapewne i ce­ sarz nie tak łatwo dałby się skłonić do wyrażenia zgody na tego rodzaju decyzję. Ale i bez tego korzyści byłyby nie do pogardzenia. Parma i Piacenza zostały odzyskane, Francuzi znaleźli się w odwrocie; w tej sytuacji papież niechybnie musiał uzyskać ogromny wpływ na nowego władcę Mediolanu. Był to jeden z momentów najdonioślejszych. Rozpoczęła się nowa faza rozwoju politycznego, jednocześnie zaś za­ inaugurowany został nowy ruch religijny. W tej właśnie chwili papież mógł pochlebiać sobie, iż przejął kontrolę nad owymi wydarzeniami, a zarazem położył tamę ruchawce w Kościele. Przy tym zaś Leon był człowiekiem dostatecznie jeszcze młodym, by mógł żywić nadzieję, że uda mu się ów moment wyzyskać aż do końca. Lecz oto, jak osobliwie i zwodniczo układają się losy ludz­ kie! Leon znajdował się w swej Villa Malliana, kiedy donie­ siono mu o wkroczeniu jego oddziałów do Mediolanu. Papież pogrążył się w nastroju, jaki budzi pomyślne doprowadzenie do końca jakiegoś przedsięwzięcia. Z rozkoszą przyglądał się uroczystościom, które z tej okazji zorganizowali jego ludzie.

104

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

Długo w noc — a był to listopad — przechadzał się pomię­ dzy oknem i rozpalonym kominkiem. Nieco znużony, ale nad wyraz szczęśliwy, udał się do Rzymu. Tam jednak nie zdo­ łano nawet zakończyć triumfalnych obchodów na cześć zwy­ cięstwa, gdy padł rażony atakiem śmiertelnej choroby. „Módlcie się za mnie — rzekł wtedy do swych służebnych — a jeszcze wszystkich was uszczęśliwię.” Widać, że kochał życie, ale nadeszła jego godzina. Nie zdążył przyjąć komunii świętej ani nawet ostatniego namaszczenia. I tak ztnarł na­ gle i przedwcześnie, pośród najbardziej dalekosiężnych na­ dziei — zmarł, „jako więdnie kwiat maku”. Lud rzymski nie mógł mu darować, że umarł bez sakra­ mentów, że powydawał tak wiele pieniędzy i jeszcze pozo­ stawił po sobie mnóstwo długów. W orszaku żałobnym obrzucano obelgami jego zwłoki. „Zakradłeś się tu — mó­ wiono — jak lis; rządziłeś jak lew; sczezłeś jak pies.” Na­ tomiast potomni nadali jego imię całemu stuleciu, w któ­ rym dokonał się tak wspaniały rozwój ludzkości. Powiedzieliśmy, że towarzyszyło mu powodzenie. Po pierwszym nieszczęściu, które zresztą dotknęło nie tyle jego samego, ile raczej innych członków jego rodu, losy wiodły Leona od jednych rozkoszy do drugich, od sukcesu do suk­ cesu. I nawet przeciwności w ostatecznym rachunku musiały służyć jego triumfom. Życie Leona upływało w swego ro­ dzaju duchowym upojeniu, przy czym wszystkie jego prag­ nienia nieustannie się realizowały. Wiązało się to z faktem, iż Leon był człowiekiem niezwykle dobrodusznym i szczo­ drym, a przy tym zdolnym i budzącym uznanie. Właśnie te przymioty są najpiękniejszymi darami natury: oto bogac­ twa, które rzadko tylko udaje się osiągnąć, a przecież to od nich zależy cała radość życia. Interesy i sprawy polityki je­ dynie w niewielkiej mierze były w tym Leonowi zawadą. Ponieważ nie troszczył się o drobiazgi, ponieważ problemy polityczne rozważał tylko w ich wielkich i najogólniejszych wymiarach, przeto nie stanowiły one dla niego ciężaru i po­ budzały w nim jedynie najszlachetniejsze uzdolnienia du105

I. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

chowe. Zapewne właśnie dlatego, iż nie poświęcał polityce wszystkich dni i godzin, mógł Leon ogarniać jej problemy z całą swobodą i jednym rzutem oka; mógł też we wszyst­ kich powikłaniach danego momentu historycznego mieć na uwadze pewną ideę kierującą, która pozwalała mu wytyczać dalszą drogę. Przecież najistotniejszy kierunek biegowi rze­ czy nadawał Leon zawsze sam. W ostatniej chwili żywota wszystkie jego dążenia ukoronowane zostały pospołu w ra­ dosnym sukcesie. Ba, moglibyśmy nawet powiedzieć, iż śmierć Leona w tym momencie była pomyślnym zbiegiem okoliczności. Nastąpiły później zupełnie inne czasy i trudno uwierzyć, aby Leon potrafił jeszcze pomyślnie stawiać opór ich niełaskawości. Cały ciężar tej nowej epoki odczuli na swych barkach jego następcy.

Konklawe przeciągało się w nieskończoność. „Panowie!” — rzekł wówczas kardynał Medici, którego powrót nieprzy­ jaciół jego rodu do Urbino i Perugii wprawił w taką trwo­ gę, że zaczynał lękać się nawet o Florencję. „Panowie — powiedział — widzę, iż spośród nas, tu zgromadzonych, nikt nie może zostać papieżem. Zaproponowałem wam trzech albo czterech, aleście ich odrzucili; na tych zaś, których wy pro­ ponujecie, z kolei ja nie mogą wyrazić zgody. Musimy więc rozejrzeć się za kimś, kto w ogóle nie jest tu obecny.” Przy­ takując, zapytano go, kogo właściwie ma na myśli. „Weźcie — zawołał wtedy — kardynała Tortosy, człowieka sę­ dziwego i godnego szacunku, który powszechnie uchodzi za świętego.” Był to Hadrian z Utrechtu, niegdyś profesor w Louvain, nauczyciel Karola V, którego osobista przychylność zapewniła Hadrianowi godność kardynalską i urząd guber­ natora Hiszpanii. Kardynał Caietano, który skądinąd nie za­ liczał się do stronnictwa Medyceuszów, powstał z miej­ sca, aby wygłosić pochwałę kandydata. Któż mógłby się spo­ dziewać, że kardynałowie, z dawien dawna przywykli do te­ go, by przy wyborze papieża brać pod uwagę swe osobiste 106

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

interesy — oddadzą głosy na człowieka z zewnątrz, na Ho­ lendra, którego nikt prawie nie znał i po którym nikt też nie mógł oczekiwać jakichkolwiek korzyści?! Dali się porwać ku temu jakimś nieoczekiwanym impulsem, a kiedy rzecz już się dokonała, sami nie mogli dokładnie zdać sobie sprawy, jak właściwie do tego doszli. Jeden ze świadków informują­ cych o tym wydarzeniu powiada, że byli ledwie żywi z trwogi. Podobno jeszcze przez chwilę usiłowali sobie wma­ wiać, że Hadrdan nie przyjmie ofiarowanej mu godności. Pasąuino naigrawa się z nich: przedstawia on elekta jako pre­ ceptora, a o kardynałach mówi jak o chłopcach w szkole, któ­ rzy obawiają się, że Hadrian ich wychłoszcze. Dawno już wybór nie padł na człowieka, który bardziej byłby tego godny. Hadrian cieszył się nad wyraz nieposzlako­ waną opinią, był uczciwy, pobożny, chętny do działania i na­ der poważny; kiedy był w dobrym humorze, widywano co naj­ wyżej, jak lekki uśmiech błąka się po jego wargach; przy tym wszystkim był to człowiek pełen życzliwości, dobrej woli i czystych intencji; prawdziwy duchowny. Cóż za kontrast uwidocznił się wówczas, gdy Hadrian wprowadził się tam, gdzie Leon z taką rozrzutnością i przepychem kultywował życie dworskie. Zachował się list Hadriana, w którym czyta­ my, że wołałby służyć Bogu na swym probostwie w Louvain, aniżeli być papieżem. W Watykanie istotnie wiódł swój ży­ wot profesora. Pozwólmy sobie przytoczyć tu pewien fakt bardzo dlań charakterystyczny, a mianowicie to, iż sprowadził ze sobą do Rzymu swą starą gospodynię, aby nadal prowadzi­ ła mu dom. Również i pod innymi względami nie zmienił ni­ czego w swym trybie życia. Wstawał o świcie, odprawiał mszę, a potem — w porządku, do którego nawykł — udawał się do swoich spraw i studiów, przerywając owe zajęcia je­ dynie dla spożycia najskromniejszego obiadu. Nie można po­ wiedzieć, aby kultura jego stulecia była mu obca: żywił on upodobanie do sztuki holenderskiej, a w uczoności cenił sobie pewien odcień elegancji. Erazm wyznaje, że przede wszyst­ kim Hadrianowi ma do zawdzięczenia obronę przed atakami 107

I. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

ze strony gorliwych scholastyków. Papież nie pochwalał tylko owego — niemal pogańskiego — stylu, któremu wówczas hoł­ dowano w Rzymie; nie chciał też mieć nic wspólnego z ple­ mieniem poetów. Nikt bardziej aniżeli Hadrian VI — papież bowiem zacho­ wał swoje imię — nie mógł pragnąć uleczenia chrześcijań­ stwa z owego zła, w którym je zastał. Dalsza ekspansja Turków, upadek Belgradu i Rodos, dały Hadrianowi szczególny impuls, by zabrać się do ustanowienia pokoju pomiędzy chrześcijańskimi mocarstwami. Mimo iż był on wychowawcą cesarza, od razu przecież zajął w toczącym się sporze pozycję neutralną. Poseł cesarski, który po pono­ wnym wszczęciu wojny usiłował skłonić Hadriana do zdecy­ dowanego opowiedzenia się po stronie papieskiego wycho­ wanka, musiał opuścić Rzym z pustymi rękami. Kiedy od­ czytano papieżowi wieść o zdobyciu przez Turków wyspy Ro­ dos, obrócił wzrok ku ziemi; nie powiedział ani słowa, jedynie głęboko westchnął. Było rzeczą oczywistą, iż w sfe­ rze bezpośredniego zagrożenia znalazły się Węgry, a papież lękał się nawet o Włochy i Rzym. Toteż wszystkie jego wy­ siłki zmierzały ku temu, by uzyskać, jeśli nawet nie od razu zawarcie pokoju, to na początek przynajmniej zawieszenie broni na trzy lata, co umożliwiłoby przygotowanie w tym czasie powszechnej wyprawy przeciwko Turkom. W nie mniejszym stopniu papież zdecydowany był prze­ ciwstawić się żądaniom niemieckim. O nadużyciach, jakie roz­ panoszyły się w Kościele, trudno było wypowiedzieć się bar­ dziej kategorycznie, aniżeli on to zrobił. „Wiadomo nam — powiada Hadrian w instrukcji dla nuncjusza Chieregato, któ­ rego wysłał do sejmu Rzeszy — że od dłuższego czasu dzia­ ło się w Stolicy Apostolskiej wiele rzeczy odrażających: nad­ użycia w sprawach religijnych, przekraczanie uprawnień; wszystko obróciło się tu ku złemu. Od głowy zepsucie roz­ przestrzeniało się na wszystkie członki, od papieża poprzez prałatów, wszyscyśmy zboczyli z prawej drogi; i nie znala­ złoby się nikogo, kto dokonałby czegoś dobrego.” W związku

108

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

z tym Hadrian obiecywał, że będzie robił wszystko, co przy­ stoi dobremu papieżowi: będzie sprzyjał krzewieniu cnót i nauk, będzie usuwał nadużycia, jeśli nie od razu, za jed­ nym zamachem, to w każdym razie stopniowo; pozwolił za­ tem żywić nadzieję, iż Kościół zreformowany zostanie w swej głowie i w członkach — tak, jak się tego często domagano. Ale niełatwo jest poddać świat takiej reformie. Dobra wola jednostki, choćby nawet najwyżej postawionej, z pewnością do tego nie wystarcza. Korzenie nadużyć spoczywają bardzo głęboko, a zło zrośnięte jest z samym życiem. Francuzi byli bardzo dalecy od tego, by zawrzeć pokój z po­ wodu upadku Rodos; doszli oni raczej do wniosku, iż strata ta przysporzy nowych kłopotów cesarzowi, wobec czego za­ częli układać tym bardziej dalekosiężne plany walki z Karo­ lem. Nie bez współ wiedzy pewnego kardynała, któremu Ha­ drian stosunkowo jeszcze najbardziej użyczał swego zaufa­ nia, nawiązali kontakty w Sycylii i podjęli zamach na tę wy­ spę. Skłoniło to w końcu papieża do zawarcia przymierza z cesarzem — przymierza, które w swej istocie skierowane było przeciwko Francji. Również i z Niemcami nie można już było sobie poradzić za pomocą tego, co określono wyżej jako zreformowanie gło­ wy i członków. A zresztą reforma taka jakże była trudna, niemal nawet niemożliwa do przeprowadzenia! Kiedy papież chciał poddać kasacji dotychczasowy system dochodów kurii, w którym zauważył jakiś odcień symonii, to nie mógł dokonać tego bez uszczuplenia prawnie nabytych przywilejów, jakimi cieszyli się ci, których urzędy wiązały się z tymi dochodami — przy czym ludzie ci z reguły doszli do owych urzędów drogą kupna. Kiedy natomiast zamierzał podjąć pewne zmiany W trybie udzielania dyspens małżeńskich, na przykład znieść niektóre z obowiązujących dotychczas w tej mierze zakazów, wysu­ wano przeciwko niemu zarzut, iż posunięciami tymi jedynie podważy i osłabi kościelną dyscyplinę. Aby podporządkować swej kontroli proceder odpustowy,

109

I. Oprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

miał zamiar przywrócić dawne obyczaje pokutne; jednakże ze strony penitencjariów zwrócono mu uwagę, iż usiłując utrzymać swe wpływy w Niemczech, wystawi się na niebez­ pieczeństwo utraty Włoch. Krótko mówiąc, na każdym kroku osaczały go tysiące trud­ ności. Do tego dołączał się fakt, iż w Rzymie Hadrian znalazł się pośród elementów obcych, nad którymi nie mógł zapanować chociażby z tej przyczyny, że ich nie znał, że nie rozumiał wewnętrznych impulsów dynamizujących ich życie. Przyjęto papieża z radością; opowiadano sobie, że ma on do rozdania około 5000 wakujących beneficjów i w związku z tym robio­ no sobie różne nadzieje. Ale nigdy jeszcze żaden papież nie okazał się w tej mierze bardziej powściągliwy. Hadrian chciał wiedzieć, do czyjego wzbogacenia ma się przyczynić, komu ma powierzać stanowiska; zabrał się do tej sprawy ze skru­ pulatną sumiennością — i zawiódł nieprzeliczone nadzieje. Pierwsza decyzja, jaką podjął za swego pontyfikatu, dotyczy­ ła anulowania rozdzielanych dotychczas obietnic i przyrze­ czeń dotyczących obsadzania poszczególnych godności kościel­ nych; cofnął on nawet te, które zdążono już porozdawać. Nie­ uniknioną konsekwencją opublikowania tej decyzji w Rzy­ mie było przysporzenie papieżowi wielu zaciętych wrogów. Dotychczas na dworze rzymskim panowała pewna swoboda zarówno w wypowiadaniu się, jak i w pisaniu; ale Hadrian nie chciał jej dłużej tolerować. Kiedy na skutek wyczerpania się kas papieskich i jednocześnie wzrostu zapotrzebowań pa­ pież nałożył nowe podatki, przyjęto to jako rzecz nie do znie­ sienia, a przecież Hadrian wydawał tak niewiele. Wszystko, co czynił, budziło niezadowolenie, co papież wyraźnie odczu­ wał, gdyż odbijały się na nim konsekwencje owych nastrojów. Włochom zaczął ufać jeszcze mniej niż dotychczas; ale obaj Holendrzy, którym zapewnił wpływy — Enkefort, jego data*, riusz i Hezius, jego sekretarz — nie znali się na interesach i nie orientowali się w życiu dworskim, a sam Hadrian nie był w stanie uzyskać wglądu we wszystkie te sprawy; do te­ 110

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

go pragnął on ciągle jeszcze zajmować się studiami, nie tyl­ ko lekturą, lecz i pracą pisarską; przy tym zaś nie był czło­ wiekiem zbyt przystępnym, toteż przedstawiane mu sprawy ciągle odraczano, ich załatwianie przeciągało się w nieskoń­ czoność, a przeprowadzane było w sposób niezręczny. I tak doszło do tego, że w najistotniejszych kwestiach na­ tury ogólnej nie nastąpiła jakakolwiek poprawa. W północ­ nych Włoszech ponownie rozgorzała wojna. W Niemczech od nowa wystąpił Luter. W Rzymie, który do tego wszystkiego jeszcze nawiedziła dżuma, zapanowały powszechnie nastroje niezadowolenia. Hadrian powiedział kiedyś: Ileż zależy od czasów, w jakich przychodzi żyć najlepszemu nawet człowiekowi! — W tym bolesnym okrzyku zawarte jest pełne odczucie jego własnej sytuacji. Słusznie też wyryto owe słowa na grobowcu Hadriana, który znajduje się w niemieckim kościele w Rzymie.

* * *

W każdym razie odpowiedzialnością za fakt, iż okres ten nie był owocny w sukcesy, nie można obciążać tylko osobiście Hadriana. Papiestwo znajdowało się pod naciskiem nieunik­ nionych sił, tak potężnych i tak dominujących nad światem, że przysporzyłoby to wielu kłopotów również i człowiekowi znacznie lepiej orientującemu się w sprawach świeckich, obdarzonemu znacznie bieglejszą znajomością ludzi i środków działania. Spośród wszystkich kardynałów Giulio Medici wydawał się najbardziej zdolny do zarządzania papiestwem i do udźwig­ nięcia wszystkich łączących się z tym ciężarów. Już za pon­ tyfikatu Leona miał on w swych rękach większość spraw, troszczył się też o wszelkie problemy szczegółowe. Ba, na­ wet pod rządami Hadriana zdołał zachować pewne wpływy. Tym razem jednak Giulio nie dozwolił już, aby znowu umknęła mu najwyższa godność kościelna. Przybrał on imię Klemensa VII. Wiele trudu zadał sobie nowy papież, aby uniknąć błędów, 111

1. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

które miały miejsce pod rządami jego poprzedników. Ustrzegł się on zarówno lekkomyślności, marnotrawstwa i gorszących nawyków Leona, jak też konfliktu z tendencjami panujący­ mi na rzymskim dworze, co znamionowało pontyfikat Hadriana. Za czasów Klemensa wszystkie sprawy układały się w sposób rozsądny; w każdym razie on sam cieszył się niepo­ szlakowaną opinią i słynął z umiaru; troskliwie odprawiał wszelkie ceremonie pontyfikalne, umiał wytrwać niezmordo­ wanie przy udzielaniu audiencji od rana do wieczora; sprzy­ jał rozwojowi nauki i sztuki w kierunku, który został już za­ początkowany. Klemens VII był człowiekiem bardzo wy­ kształconym. Z tą samą znajomością rzeczy potrafił rozpra­ wiać zarówno o kwestiach filozoficznych czy teologicznych, jak też i o zagadnieniach mechaniki albo o budownictwie wodnym. Przy wszystkich tematach okazywał niezwykłą by­ strość umysłu; umiał przenikać aż do głębi najtrudniejsze zagadnienia; nikt nie potrafił zręczniej od niego prowadzić dyskursu. Już za rządów Leona okazał się niedościgniony — i jako mądry doradca, i jako ostrożny wykonawca owych rad. Lecz wartość sternika sprawdza się dopiero w czasie bu­ rzy. Klemens przejął papiestwo — nawet gdybyśmy trakto­ wali je tylko jako jedno z księstw włoskich — w sytuacji nad wyraz niepewnej i kłopotliwej. Do poszerzenia granic i utwierdzenia się Państwa Kościel­ nego najbardziej przyczynili się Hiszpanie; oni też przywró­ cili rządy Medyceuszów we Florencji. Ale w tym właśnie przymierzu z papieżami i rodem Medyceuszów sami rozprze­ strzenili i utwierdzili także swe wpływy na ziemiach wło­ skich. Aleksander VI otworzył przed nimi południe Włoch; Juliusz II wprowadził ich do Włoch środkowych; na skutek podjętego wspólnie z Leonem X ataku na Mediolan stali się wreszcie panami i we Włoszech północnych. Również i sam Klemens na różne sposoby udzielał im poparcia w tych po­ czynaniach. Znamy instrukcję, wydaną przezeń dla jednego z jego posłów przy dworze hiszpańskim, w której wylicza przysługi, jakie oddał Karolowi V i jego rodowi. Tak więc

112

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

przede wszystkim to właśnie on sprawił, że Franciszek I pod­ czas pierwszej swej wyprawy dotarł do Neapolu; to dzięki niemu Leon nie czynił żadnych przeszkód w wyborze Karo­ la V na tron cesarski i anulował dawną ustawę, wedle któ­ rej król Neapolu nigdy nie mógł zarazem być cesarzem; po­ mimo wszelkich obietnic ze strony Francuzów, to właśnie on posuwał naprzód sprawę przymierza Leona z Karolem w celu ponownego odzyskania Mediolanu, a dla zrealizowania tego przedsięwzięcia nie oszczędzał majętności ani swej ojczyzny, ani swych przyjaciół, ani też swoich własnych; i to wreszcie on wystarał się o godność papieską dla Hadriana VI — a sta­ ło się to w czasie, gdy było niemal wszystko jedno, czy pa­ pieżem zostanie Hadrian, czy też wręcz sam cesarz. Nie chcę tutaj rozważać kwestii, jaką część polityki Leo­ na X należałoby zapisać na rachunek jego doradcy, a jaką na rachunek samego monarchy; jest w każdym razie rzeczą pew­ ną, iż kardynał Medici zawsze stał po stronie cesarza. Rów­ nież i wtedy, gdy otrzymał godność papieską, spieszył z po­ mocą wojskom cesarskim, dostarczając im funduszów oraz żywności i zapewniając im udział w dochodach kościelnych; i tak oto raz jeszcze poparciu kardynała Medici zawdzięczali Hiszpanie po części swe zwycięstwo. Był zatem Klemens niezwykle ściśle związany z Hiszpanią; lecz, jak się to często zdarza, w dalszych konsekwencjach owego sojuszu zaznaczyły się poważne niedomagania. Papieże przyczynili się do rozwoju potęgi hiszpańskiej, ale nie leżało to przecież w ich intencjach. Wyrwawszy Medio­ lan z rąk Francuzów, bynajmniej nie chcieli oddać go Hisz­ panom. Co więcej, właśnie z tego powodu, aby nie dopuścić Hiszpanów do władania Mediolanem i Neapolem, toczyła się niejedna wojna; a fakt, iż Hiszpanie — już od tak dawna władający w północnych Włoszech — z dnia na dzień coraz silniej utwierdzali swe panowanie w Lombardii, że zwlekali przy tym z nadaniem lenna Sforzom, budził w Rzymie nie­ chęć i zniecierpliwienie. Klemens miał również i osobiste powody do niezadowole-

113

I. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

nia; ze wspomnianej wyżej instrukcji widać, iż jeszcze będąc kardynałem uważał on, że zasługi jego niedostatecznie doce­ niano; ciągle nie dość liczono się z jego zdaniem, a już zgoła na przekór jego radom podjęto atak na Marsylię w roku 1524. Jego ministrowie — jak sami o tym mówili — oczekiwali, iż lekceważenie Stolicy Apostolskiej będzie się pogłębiać; w zachowaniu Hiszpanów dostrzegali jedynie ich obelżywość i żądzę władzy. W konsekwencji dotychczasowego biegu rzeczy i na sku­ tek osobistej sytuacji papieża jakże silnie zespoliły Klemensa z Hiszpanami więzy będące wynikiem konieczności i jego wła­ snej woli! Teraz jednak papież uświadomił sobie tysiące przy­ czyn, aby przeklinać potęgę, do której umocnienia sam przy­ łożył ręki, aby przeciwstawić się właśnie tym, których do­ tychczas faworyzował i wspierał. Ze wszystkich aktów politycznych najtrudniejsze jest chy­ ba porzucenie dotychczasowej linii, unicestwianie sukcesów, które się samemu spowodowało. A ileż tym razem zależało od tego rodzaju zmiany dotych­ czasowej linii politycznej! Włosi mieli najgłębszą świadomość, że idzie tu o decyzję obowiązującą na całe stulecia. W naro­ dzie tym wytworzyło się ogromne poczucie wspólnoty. Myślę, iż najwydatniej przyczyniły się do tego osiągnięcia w dziedzi­ nie artystycznej i literackiej, tak bardzo przewyższające wszystko, czego dokonały inne narody. Również pycha i chci­ wość Hiszpanów — zarówno dowódców, jak i prostych żoł­ nierzy — wydawały się zaiste nie do zniesienia. Poczynaniom owych obcych i na pół barbarzyńskich władców przyglądano się we Włoszech z pogardą, z którą mieszała się wściekłość. W ówczesnym układzie sytuacji wydawało się, iż wyzwolenie się spod władzy hiszpańskiej jest jeszcze możliwe. Aby jed­ nak osiągnąć ów cel, nie wolno było oszczędzać się i działać ukradkiem, nie angażując w tę sprawę wszystkich sił narodu; gdyby zaś wypadło ponieść klęskę, byłaby to klęska nieod­ wracalna. Chciałbym móc kiedyś w sposób wyczerpujący i w całej

114

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

pełni przedstawić procesy rozwojowe tamtej epoki, a także walkę, jaka rozegrała się pomiędzy wzburzonymi żywiołami owych czasów. Tutaj jednak mogę pozwolić sobie jedynie na prześledzenie kilku zasadniczych momentów całego tego prze­ biegu wydarzeń. Włosi — co wydaje się nadzwyczaj zręcznie wykombino­ wane — rozpoczęli w roku 1525 od próby przeciągnięcia na swoją stronę najlepszego z cesarskich generałów, który wy­ kazywał liczne oznaki niezadowolenia z istniejącego stanu rze­ czy. Zapewne, czegóż trzeba było więcej, gdyby — jak się spodziewano — udało się, wraz z generałem, pozbawić cesa­ rza armii, za której pośrednictwem sprawował on władzę nad Włochami?! Nie skąpiono generałowi żadnych obietnic; przy­ rzeczone mu nawet koronę. Jakże mylne okazały się jednak owe rachuby! Leżąca u ich podstaw, a przy tym świadoma własnej subtelności mądrość polityczna bez reszty roztrza­ skała się o twardy grunt, z którym przyszło jej się zderzyć. Generał ów, nazwiskiem Pescara, urodził się wprawdzie we Włoszech, ale wywodził z rodziny hiszpańskiej; mówił wy­ łącznie po hiszpańsku; nie chciał być nikim innym, jak tyl­ ko Hiszpanem; kultura włoska była mu najzupełniej obca,. a wychował się na powieściach hiszpańskich, które przepojo­ ne były bez reszty kultem lojalności i wierności. Tak zatem generał Pescara z samej swej natury przeciwny był wszel­ kim narodowym przedsięwzięciom we Włoszech. Toteż, gdy tylko zwrócono się do niego ze wspomnianą wyżej propozy­ cją, natychmiast ujawnił ją swym kolegom i doniósł o niej cesarzowi; starania podejmowane przez Włochów wykorzy­ stał jedynie do tego, by ich wybadać i pokrzyżować im wszy­ stkie plany. Właśnie w wyniku takiego biegu wydarzeń — jakżeż bo­ wiem po tego rodzaju fakcie mogłoby nie rozwiać się do­ szczętnie obustronne zaufanie? — rzeczą nieuniknioną stała się decydująca walka z cesarzem. I oto latem 1526 roku Włosi nareszcie o własnych siłach przystępują do dzieła. Właśnie trwa już powstanie Mediolań8*

115

I. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

czyków przeciwko cesarzowi. Na pomoc powstańcom śpieszą wojska weneckie i papieskie. Papież ma już obietnicę popar­ cia ze strony Szwajcarów, zawarł również przymierze z An­ glią i Francją. „Tym razem — powiada Giberto, najbardziej zaufany minister Klemensa VII — nie idzie już o jakąś drob­ ną zemstę, o sprawę prestiżu ani też o władzę nad jakimś miastem; jest to wojna, która rozstrzygnie o tym, czy Wło­ chy zostaną wyzwolone, czy też na wieki pozostaną w nie­ woli.” Giberto nie wątpił w szczęśliwe rozstrzygnięcie walki. „Potomni będą nam zazdrościć, że nie przyszło im żyć w na­ szej epoce, że nie mogli przeżyć tak ogromnego szczęścia i mieć w nim własnego udziału.” Tenże dyplomata wyraża również nadzieję, iż obejdzie się bez pomocy z zewnątrz. „Sława ta przypadnie jedynie nam samym, a przez to tym słodsze będą jej owoce.” Opierając się na takich właśnie myślach i nadziejach, Kle­ mens VII rozpoczął wojnę z Hiszpanią. Był to najśmielszy i najwspanialszy ze wszystkich jego pomysłów, ale zarazem okazał się on najbardziej niefortunny i zgubny w skutkach. Sprawy kościelne zawsze były najściślej związane ze spra­ wami natury państwowej. Tymczasem papież najzupełniej — jak można by sądzić — pominął w swoich planach problem ruchów religijnych na terenie Niemiec. A przecież właśnie za pośrednictwem owych ruchów najwcześniej przejawiła się re­ akcja na nową sytuację polityczną. W chwili gdy wojska Klemensa VII posuwały się w pół­ nocnych Włoszech, w lipcu 1526 roku zgromadził się w Spirze sejm Rzeszy, aby podjąć jakąś ostateczną decyzję w spra­ wie herezji w Kościele. Byłoby oczywiście czymś najzupeł­ niej sprzecznym z naturalnym porządkiem rzeczy, gdyby stronnictwo cesarskie i austriacki Ferdynand, który na sej­ mie reprezentował cesarza, nazbyt gorliwie starali się o utrzy­ manie władzy papieskiej na północ od Alp — i to właśnie w tym samym momencie, gdy na południe od Alp zostali oni energicznie zaatakowani przez papieża; przy czym należy pa­ miętać także i o tym, że sam Ferdynand żywił pewne zamia­ 116

Powikłania -polityczne i ich związki z reformacją

ry w stosunku do Mediolanu. Cokolwiek przedtem planowano by czy zapowiadano, otwarta wojna pomiędzy papiestwem i cesarstwem skłaniała do poniechania wszelkich względów dla Stolicy Apostolskiej. Nigdy jeszcze miasta Rzeszy nie wypowiadały się z większą swobodą i nigdy też książęta nie­ mieccy nie domagali się w sposób bardziej zdecydowany za­ łatwienia wnoszonych przez nich zażaleń; zgłoszono nawet na sejmie wniosek, aby po prostu spalić wszystkie księgi nowych dekretów i ustaw, a za jedyną wytyczną działania przyjąć Pismo Święte. Mimo iż pojawiły się tu pewne opory, nigdy też jeszcze sejm Rzeszy nie podjął uchwały nacechowanej większym stopniem niezależności. Dokument ów, obowiązu­ jący na całym terenie Rzeszy i podpisany przez Ferdynanda, uprawniał poszczególne stany do zachowania się w sprawach wiary tak, jak nakazywało im to poczucie odpowiedzialności przed Bogiem i cesarzem — to jest wedle ich własnego uzna­ nia. Uchwała ta, w której o papieżu nie ma nawet ani jed­ nej wzmianki, może być uważana za początek właściwej re­ formacji, ponieważ tworzyła ona podstawy do zorganizowania nowego Kościoła w Niemczech. Bezzwłocznie zaczęto Kościół ten tworzyć w Saksonii, Hesji i w krajach sąsiednich. Tak zatem legalne istnienie Kościoła protestanckiego w Rzeszy opiera się przede wszystkim na uchwale podjętej w Spirze w roku 1526. Można powiedzieć, iż nastroje panujące w Niemczech ode­ grały decydującą rolę również i w ukształtowaniu się sytua­ cji na terenie Włoch. Dotychczas wiele jeszcze brakowało do tego, by wszyscy Włosi dali się porwać do wielkiej akcji; a nawet i ci, którzy w niej uczestniczyli, dalecy byli od osiągnięcia jedności. Papież, mimo iż wyróżniał się inteligen­ cją i bogactwem ducha i mimo że głęboko zakorzeniona była w nim włoska świadomość narodowa, nie był przecież czło­ wiekiem, jakiego wymagała sytuacja historyczna, nie był również człowiekiem, który nad ową sytuacją potrafiłby za­ panować. Jego przenikliwość — jak można sądzić — niekie­ dy nawet przynosiła mu szkodę. Klemens nazbyt dobrze zda-

117

I. Wpr oiu adze nie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

wał sobie sprawę, że w całym konflikcie on stanowi stronę słabszą; jego myśl przenikała wszelkie możliwości, uzmysła­ wiał sobie wszystkie otaczające go zewsząd niebezpieczeń­ stwa, a to z kolei zbijało go z tropu. Istnieje pewien rodzaj inteligencji praktycznej, która w całym zawikłanym splocie spraw aktualnych potrafi pewną dłonią uchwycić to, co naj­ prostsze, a przy tym właśnie to, co w danej chwili należy zrobić i co możliwe jest do zrealizowania. Otóż Klemens by­ najmniej nie miał takiego daru. W najistotniejszych momen­ tach ociągał się, wahał, zastanawiał, jak by tu zaoszczędzić pieniędzy. A ponieważ na dodatek sprzymierzeńcy nie do­ trzymywali mu słowa, przeto Klemens daleki był od osiągnię­ cia sukcesów, jakich po nim oczekiwano. Ciągle jeszcze woj­ ska cesarskie utrzymywały się w Lombardii — gdy oto w listopadzie 1526 roku Georg von Frundsberg na czele potęż­ nej armii lancknechtów przekroczył Alpy, by walkę tę po­ prowadzić do końca. Zarówno on sam, jak i wszyscy jego lu­ dzie byli zwolennikami Lutra, przybywali zaś po to, by na papieżu wziąć pomstę za cesarza. Złamanie przymierza przez Stolicę Apostolską przedstawiano im jako źródło wszelkiego zła, jako powód nieustających wojen w świecie chrześcijań­ skim i jako przyczynę triumfów Otomanów, którzy w tym właśnie czasie odnieśli zwycięstwo nad Węgrami. „Kiedy przybędę do Rzymu — powiedział Frundsberg — powieszę papieża.” Z zatroskaniem przyglądano się w Rzymie narastającej bu­ rzy, której chmury przesłaniały już cały horyzont i zbliżały się coraz to bardziej. Nad miastem, które, przy wszystkich swych występkach, ożywione było szlachetnymi dążeniami, które wyróżniało się twórczością, rozwojem oświaty i kultu­ ry; nad miastem zdobnym w nieporównane dzieła sztuki, któ­ rych świat nie zdołał już prześcignąć; nad miastem bogatym, uszlachetnionym przez tchnienie ducha i wywierającym nie­ ustannie żywe oddziaływanie na zewnątrz — zawisła groźba zagłady. W chwili gdy nadciągnęły zastępy wojsk cesarskich, pierzchły przed nimi włoskie hufce; jedyna zaś armia, która

118

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

jeszcze przetrwała, kroczyła w ślad za wojskami nieprzyja­ ciela, utrzymując jednakże bezpieczny dystans. Cesarz, który od dawna już nie był w stanie płacić żołdu swym wojskom, nawet gdyby zechciał, nie zdołałby narzucić im innego kie­ runku marszu. Armie te kroczyły wprawdzie pod chorągwią cesarską, ale kierowały się własnym burzliwym impulsem. Papież żywił jeszcze rozmaite nadzieje, pertraktował, starał się być uległy, zawierał umowy; zarazem jednak nie chciał — czy też nie był w stanie — sięgnąć po jedyny środek, który mógłby go jeszcze uratować, a mianowicie zadowolić żołnie­ rzy pieniędzmi, których się domagali w przekonaniu, iż mogą sobie na to pozwolić. Czy przynajmniej pozostające w dys­ pozycji papieża siły zbrojne zdołają stawić skuteczny opór nieprzyjacielowi? Wystarczyłoby czterech tysięcy ludzi, aby zamknąć przełęcze toskańskie; lecz nie podjęto nawet w tym kierunku jakiejkolwiek próby. W Rzymie znalazłoby się za­ pewne ze 30 tysięcy mężczyzn zdolnych do noszenia broni, a wielu z nich znało przy tym rzemiosło wojenne; kroczyli z mieczami u boku, ale cóż z tego, skoro, pełni zadufania, bili się pomiędzy sobą? Gdy jednak trzeba było stawić czoło nie­ przyjacielowi zagrażającemu nieuchronną zagładą, wówczas nigdy nie udawało się zgromadzić z całego miasta więcej ani­ żeli 500 ludzi. Nic dziwnego, że już pierwszy atak wojsk ce­ sarskich powalił papieża i jego potęgę. 6 maja 1527 roku, na dwie godziny przed zachodem słońca, armia nieprzyjacielska wkroczyła do Rzymu. Ale nie było już na jej czele starego Frundsberga; padł on rażony apopleksją, gdy podczas jakiegoś zbiegowiska nie spotkał się z posłuszeństwem, do którego przywykł; od tego czasu chorował i musiał pozostać na ty­ łach. Z kolei Charles Bourbon, który doprowadził wojsko aż tak daleko, zginął przy pierwszym ustawianiu drabin sztur­ mowych; nie trzymane już w ryzach i nie zmuszane do umia­ ru przez jakiegokolwiek dowódcę żołdactwo rozlało się teraz Po całym mieście — żądne krwi, zatwardziałe na skutek dłu­ giego okresu wyrzeczeń i zdziczałe przez samo swe rzemio­ sło. Nigdy jeszcze bogatsza zdobycz nie dostała się w ręce 119

I. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

oddziałów równie drapieżnych i nigdy też nie dokonywano rabunku dłużej, bardziej uparcie i z bardziej zgubnymi kon­ sekwencjami. Blask bijący z Rzymu rozświetlał cały początek XVI stulecia; był to naprawdę godny podziwu okres rozkwitu ludzkiego ducha; ale właśnie w owym fatalnym dniu okres ten dobiegł kresu. I tak oto papież, który pragnął wyzwolić Włochy, znalazł się oblężony, a zarazem jak gdyby uwięziony na zamku Sw. Anioła. Możemy powiedzieć, iż właśnie ten potężny cios prze­ sądził nieodwołalnie o utrwaleniu się dominacji Hiszpanów we Włoszech. Nowy atak Francuzów, po którym z początku można było wiele się spodziewać, ostatecznie jednak zakończył się całko­ witą klęską; musieli oni wyrzec się wszystkich swoich pre­ tensji we Włoszech. Nie mniej doniosłe okazało się inne wydarzenie. Jeszcze przed zdobyciem Rzymu, na samą tylko wieść, że Bourbon właśnie tak skierował pochód swej armii, wrogowie Medyceuszów we Florencji wykorzystali ową chwilę zamętu i po­ nownie wypędzili stamtąd rodzinę papieża. Utratę miasta ro­ dzinnego przeżył Klemens nieledwie jeszcze bardziej boleśnie aniżeli upadek Rzymu. Ze zdumieniem stwierdzono później, że pomimo tak głębokiej urazy nawiązał on od nowa kontak­ ty ze stronnictwem cesarskim. Wynikało to właśnie stąd, iż w pomocy Hiszpanów upatrywał jedyny środek umożliwia­ jący mu ponowne osadzenie we Florencji swoich krewnych i umocnienie tam wpływów własnego stronnictwa. Sądził więc Klemens, że lepiej już będzie znosić przemoc cesarza aniżeli opór ze strony rodzimych buntowników. Im gorzej powodzi­ ło się Francuzom, tym bardziej papież zbliżał się do Hiszpa­ nów. Kiedy zaś wreszcie Francuzi ostatecznie zostali pobici, Klemens zawarł z Hiszpanami ugodę w Barcelonie; zmienił zatem swą politykę aż tak dalece, iż aby ponownie podpo­ rządkować sobie swe miasto rodzinne, posłużył się tą samą armią — tyle że nieco odnowioną i odmłodzoną — która w

120

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

jego oczach zdobyła Rzym, a i jego samego przez tak długi czas trzymała w oblężeniu! Od tej pory Karol zdobył sobie we Włoszech władzę więk­ szą aniżeli jakikolwiek inny cesarz od wielu już stuleci. Ko­ rona, którą otrzymał w Bolonii, odzyskała swe pełne zna­ czenie. Zarówno Neapol, jak i wkrótce Mediolan dochowy­ wały mu posłuszeństwa. Na skutek przywrócenia przez Ka­ rola władzy Medyceuszom we Florencji, uzyskał on również bezpośredni wpływ na Toskanię, który zachował aż do końca swoich dni; inne miasta i ziemie, włoskie bądź to przyłączyły się do owego przymierza, bądź też musiały mu się podpo­ rządkować. I tak, zjednoczywszy swe siły hiszpańskie i nie­ mieckie, kontrolując Półwysep Apeniński zarówno od strony Morza Śródziemnego, jak i od strony Alp, Karol utrzymywał w poddaństwie całe Włochy, podległe armii i prawom Cesarstwa. ♦

*

*

Takim oto finałem zamknęła się historia wojen włoskich. Od tego czasu władzę we Włoszech sprawowały nieprzerwa­ nie różne nacje ościenne. Zajmijmy się teraz jeszcze rozwo­ jem ruchów heretyckich w łonie Kościoła, które zresztą zwią­ zane były ściśle z ruchami politycznymi. Kiedy papież przestał opierać się osaczającej go zewsząd potędze Hiszpanów, pocieszał się tą przynajmniej nadzieją, iż możny cesarz, o którym powiadano mu, że jest katolikiem i dewotem, umożliwi mu odbudowanie autorytetu Stolicy Apostolskiej. Obietnicę tę zawierał od razu jeden z artyku­ łów traktatu pokojowego z Barcelony. Cesarz przyrzekał tu, iż ze wszystkich sił będzie zabiegał o ograniczenie wpływów protestantyzmu. Wydawało się zresztą, iż naprawdę był na to zdecydowany. Posłom protestanckim, którzy złożyli mu wizy­ tę we Włoszech, udzielił odpowiedzi nader nieprzychylnej. Z podróżą cesarza do Niemiec w roku 1530 niektórzy człon­ kowie kurii — a zwłaszcza legat papieski, kardynał Campeggi, który udał się tam wraz z monarchą — wiązali plany nie­ zwykle śmiałe i nad wyraz niebezpieczne dla Niemiec. 121

I. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

Znana jest nam pewna petycja do cesarza, którą kardynał Campeggi wygłosił publicznie podczas obrad sejmu Rzeszy w Augsburgu. Niechętnie i z oporem, ale kierując się umiło­ waniem prawdy, muszę przecież choć parę słów poświęcić owemu dokumentowi. Kardynał Campeggi nie ograniczył się jedynie do skarg na zamęt w życiu kościelnym. Szczególnie silnie podkreślił jego konsekwencje polityczne: wskazał więc, iż na skutek refor­ macji podupadł w miastach Rzeszy stan szlachecki; stwier­ dził, że nie tylko książęta duchowni, ale i świeccy nigdzie już nie znajdują rzetelnego posłuchu; ba, przestano zważać nawet na majestat samego cesarza... W dalszej części swo­ jego wystąpienia kardynał podał różne sposoby zwalczania owego zła. Niezbyt głęboko ukryty był sekret owych sposobów. Wy­ starczy, sądził Campeggi, aby cesarz zawarł przymierze '• książętami przychylnymi wobec Kościoła; następnie naley — obietnicami albo groźbą — próbować przekabacenia ^ych, którzy dotychczas sprzyjali odszczepieńcom; cóż jednak uczynić, jeśli nadal będą stawiać opór? Wówczas należy od­ wołać się do prawa, które nakazuje „ogniem i mieczem wy­ plenić trujące zielsko” Rzeczą zasadniczą jest konieczność odebrania im dóbr duchownych oraz świeckich, i to zarówno w Niemczech, jak i na Węgrzech czy w Czechach. W stosun­ ku do heretyków jest to postępowanie najzupełniej sprawie­ dliwe. Kiedy zaś zyska się już nad nimi władzę, wówczas na­ leży wprowadzić do akcji rzeczników świętej inkwizycji, któ­ rzy będą tropić pozostałości herezji i zwalczać je tak, jak w Hiszpanii walczy się z marranami. Ponadto trzeba obłożyć klątwą uniwersytet w Wittenberdze i ogłosić, że wszyscy, któ­ rzy tam studiują, niegodni są łaski papieskiej i cesarskiej; książki heretyckie należy spalić, a mnichów, którzy wystą­ pili z klasztorów, zapędzić tam z powrotem; wreszcie na żad­ nym dworze nie można tolerować obecności kacerzy. Do te­ go jednak konieczna jest przede wszystkim odważna egzeku­ cja owych postanowień. „Nawet jeśli Wasza Cesarska Mość —

122

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

powiada legat — ograniczy się jedynie do przywódców, może im wydrzeć ogromną sumę pieniędzy, które i tak są niezbęd­ ne do walki z Turkami.” Tak brzmi ów plan; oto jego założenia podstawowe. Jakże każde słowo dyszy tu groźbą ucisku, krwi i rabunku! Nie na­ leży się dziwić, iż od cesarza, który przybywał z taką świtą, spodziewano się w Niemczech najgorszego i że protestanci za­ częli szukać środków zaradczych, aby wyzyskać te możliwoś­ ci samoobrony, które przysługiwały im na mocy prawa. Na szczęście sytuacja nie przedstawiała się aż tak źle, by trzeba było obawiać się zrealizowania kroków proponowa­ nych przez legata. Potęga cesarza była zbyt skromna dla urzeczywistnienia owych zapowiedzi. Już wówczas przekonująco uzasadnił to Erazm. Ale gdyby nawet Karol był dostatecznie potężny, to należy przypuszczać, iż nie miałby na to ochoty. Z natury swej był to człowiek raczej dobrotliwy, a przy tym przezorny, pełen wątpliwości i powolny w działaniu. Im dokładniej przyglądał się owym heretyckim błędom, tym bardziej poruszały one struny jego własnej duszy. Już prze­ cież w dokumencie, w którym zwołał sejm Rzeszy, Karol za­ powiadał, że chce po prostu wysłuchać różnych poglądów, rozważyć je i popróbować sprowadzenia ich do jednej jedy­ nej chrześcijańskiej prawdy; wszelkie gwałtowniejsze postę­ powanie nie leżało zgoła w sferze jego zamysłów. Ale i ten, kto na ogół zwykł wątpić w czystość ludzkich intencji, nie może zaprzeczyć, iż posługiwanie się przemocą nie przyniosłoby Karolowi najmniejszej korzyści. Jakżeż to: on, cesarz, miałby stać się egzekutorem dekre­ tów papieskich? Miałbyż podporządkować papieżowi — i to nie tylko aktualnemu, ale i wszystkim papieżom przyszłym — wszelkich wrogów, którzy sprawiali najwięcej kłopotów Sto­ licy Apostolskiej? Aby tak uczynić, Karol musiałby wierzyć w przyjaźń papieża; ale przecież bynajmniej nie żywił on ta­ kiego zaufania! Cała ta sytuacja otwierała przed cesarzem możliwość uzy­ 123

I. "Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

skania pewnych korzyści, których nawet nie trzeba było dłu­ go szukać; wystarczyło, by Karol wyciągnął po nie dłoń, a od razu zdobywał sobie przewagę jeszcze bardziej bez/warunkową aniżeli dotychczas. Zakładano wówczas powszechnie — słusznie czy niesłusz­ nie, nie będę się w to wdawał — iż tylko zgromadzenia koś­ cielne są w stanie uporać się z tak ogromnym zamętem, jaki zapanował podówczas w życiu religijnym. Sobory cieszyły się popularnością również i z innej przyczyny, a mianowicie dlatego, że z reguły budziły naturalny sprzeciw ze strony pa­ pieży; nieprzypadkowo zatem od niepamiętnych czasów wszystkie ruchy opozycyjne występowały zawsze z hasłem zwołania soboru. W roku 1530 Karol zaczął poważnie przy­ chylać się do tego postulatu. Obiecał też, że zwoła sobór w wyraźnie określonym i krótkim terminie. Ponieważ książęta niemieccy od dawna już w swych kon­ fliktach ze Stolicą Apostolską pragnęli nade wszystko uzyskać akieś poparcie ze strony instytucji kościelnych, przeto właśiie w soborze zwołanym pod tego rodzaju auspicjami Karol mógłby uzyskać najpotężniejszego sprzymierzeńca. Sobór ten zgromadziłby się przecież z jego inspiracji i odbywałby swe obrady pod jego wpływem; następnie zaś właśnie cesarz stał­ by się egzekutorem decyzji soborowych. Owe decyzje mogły­ by mieć przy tym ostrze obustronne, mogłyby uderzać za­ równo w papieża, jak i w jego przeciwników; w ten sposób można by było zrealizować dawną ideę zreformowania życia kościelnego od głowy po członki. Jakąż przewagę musiąłoby to przynieść władzy świeckiej, a przede wszystkim samemu cesarzowi! Zwołanie soboru było zatem dla Karola posunięciem nie tylko rozsądnym, ale w pewnym sensie i nieuniknionym; za­ razem zaś leżało ono w najistotniejszym interesie władzy ce­ sarskiej. Natomiast dla papieża i jego dworu było to posunięcie w najwyższym stopniu ryzykowne. Stwierdziłem, iż pierwsza poważna wiadomość o zwołaniu soboru spowodowała znaczny

124

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

spadek cen na wszelkie godności, które na dworze rzymskim były przedmiotem handlu. Widać stąd, jak wielkim niebezpie­ czeństwem był dlań sobór w ówczesnej sytuacji Kościoła. Ponadto jednak Klemens VII musiał brać pod uwagę i róż­ ne względy osobiste. Władza jego nie była przecież owocem prawowitego dziedzictwa, do najwyższej godności kościelnej doszedł on w sposób niezupełnie czysty, wreszcie zaś, kieru­ jąc się celami prywatnymi, prowadził kosztowną wojnę prze­ ciwko własnej ojczyźnie, posługując się przy tym wszelkimi siłami Kościoła; wszystkie te sprawy, za które można było wystawić wysoki rachunek człowiekowi sprawującemu na­ czelny urząd duchowny, budziły w Klemensie uzasadnioną trwogę; toteż, jak powiada Soriano, odsuwał on od siebie jak najdalej chociażby samą tylko myśl o zwołaniu soboru. Mimo iż Klemens nie odrzucił wprost owego projektu — nie mógł przecież tego uczynić choćby przez wzgląd na honor Stolicy Apostolskiej — to jednak nie można żywić wątpliwo­ ści co do uczuć, z jakimi przyjmował on ten plan. Owszem, w końcu Klemens zaczął dostosowywać się do sytuacji i iść na ustępstwa, ale równocześnie z całym naci­ skiem wysuwał najrozmaitsze kontrargumenty: nader wyra­ ziście przedstawiał wszelkie trudności i niebezpieczeństwa wiążące się z soborem; również i co do ewentualnych wyni­ ków soboru wyrażał głębokie wątpliwości. Następnie jako warunek wysunął konieczność współdziałania ze strony wszystkich innych władców oraz tymczasowe podporządko­ wanie się protestantów; ale postulaty takie mogły pojawiać się co najwyżej w teorii papieskiej doktryny, natomiast w żaden sposób nie dawały się zrealizować w ówczesnym ukła­ dzie sytuacji politycznej. Jakżeż można było oczekiwać od Klemensa, że w terminie wyznaczonym przez cesarza zabierze się do dzieła na serio i zdecydowanie, nie zaś tylko dla zachowania pozorów i urządzając przy tym różne demonstra­ cje? Często też Karol stawiał Klemensowi zarzut, iż przez swe wahania i grę na zwłokę stał się odpowiedzialny za wszelkie zło, jakie przydarzyło się później. Niewątpliwie papież żywił

125

I. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

nadzieję, że uda mu się jeszcze umknąć wiszącej nad nim ko­ nieczności. Ale konieczność ta z całą mocą trzymała go w swej dłoni. Gdy w roku 1533 Karol ponownie przybył do Włoch, wów­ czas — będąc pod silnym wrażeniem obserwacji poczynionych w Niemczech i uknutych tam projektów — zaczął, tym razem już ustnie (odbył bowiem z papieżem rozmowy w Bolonii) i z jeszcze większą energią, domagać się zwołania soboru, o co przedtem niejednokrotnie apelował już na piśmie. I tak oto zderzyły się ze sobą najzupełniej odmienne opinie: papież upierał się przy swoich warunkach, cesarz wykazywał mu, że zrealizowanie ich jest niemożliwością. Obaj żadną miarą nie mogli dojść do porozumienia. W kolejnych breve, jakie Kle­ mens wydawał w tej sprawie, można nawet zauważyć pewne zróżnicowanie poglądów: w niektórych spośród tych dokumen­ tów papież bardziej aniżeli w innych przychyla się do stano­ wiska cesarza. Jakkolwiek jednak rzecz się miała, Klemens musiał przecież nieuchronnie przybliżać się do momentu zwo­ łania soboru. Jeżeli nie chciał trwać w całkowitym zaślepie­ niu, nie mógł wątpić, iż po powrocie cesarza, który tymczasem udał się do Hiszpanii, sprawa nie skończy się na słowach; że zatem dosięgnie go niebezpieczeństwo, którego się obawiał i którym w tych warunkach istotnie groziło Stolicy Apostol­ skiej zwołanie soboru. Była to sytuacja, w której człowiek sprawujący jakąkolwiek władzę może chyba być usprawiedliwiony nawet w tym wy­ padku, gdy, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo, podejmuje decyzje zuchwałe i ryzykowne. Wpływy cesarza były prze­ cież już wtedy przemożne i chociaż papież odnosił się do nich z rezygnacją, to jednak nieraz musiał jasno zdawać sobie spra­ wę z położenia, w jakim się znalazł. Fakt, iż dawne spory Kościoła z Ferrarą Karol V rozstrzygnął na korzyść tej ostat­ niej, był dla Klemensa źródłem głębokiej urazy; papież pogo­ dził się z rzeczywistością, ale nie przestał użalać się przed swymi przyjaciółmi. O ileż bardziej przykre i uciążliwe było jednak to, że cesarz, po którym spodziewano się niezwłoczne­

126

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

go ujarzmienia protestantów, wykorzystywał istniejący zamęt, aby osiągnąć w Kościele wpływy bardziej przemożne, aniżeli zdarzyło się to kiedykolwiek w ostatnich stuleciach, przez co wystawił na szwank również i religijny prestiż Stolicy Apo­ stolskiej! Czyżby Klemens miał już nieodwołalnie znaleźć się w ręku cesarza i pozostać skazany na jego łaskę i niełaskę? Już w Bolonii podjął papież doniosłą decyzję. Oto Franci­ szek I niejeden już raz proponował mu braterskie przymie­ rze, ale Klemens dotychczas zawsze odrzucał te oferty. Przy­ stał na nie dopiero teraz, na skutek kłopotów, w jakich się znalazł. Źródła upewniają nas zdecydowanie, iż właściwym powodem, dla którego Klemens obecnie przychylił się do pro­ pozycji króla Francji, był właśnie postulat zwołania soboru. I tak oto Klemens, mając na uwadze niebezpieczeństwa zagrażające Kościołowi, zdecydował się na ów kurs, którego zapewne nigdy nie obrałby z przyczyn czysto politycznych: podjął wysiłki w kierunku ustalenia równowagi pomiędzy obu wielkimi mocarstwami, które na równi obdarzał swoją łaską. Wkrótce potem papież odbył również spokanie z Fran­ ciszkiem I. Miało ono miejsce w Marsylii, gdzie obaj negocja­ torzy zawarli najściślejsze przymierze. Podobnie jak wcześ­ niej, w okresie niepokojów florenckich, gdy papież utwierdził swoje przymierze z cesarzem poprzez małżeństwo jednego ze swych bratanków z nieślubną córką Karola — również i te­ raz, powodowany ku temu zamętem panującym w życiu ko­ ścielnym, przypieczętował związek z Franciszkiem I wydając swą bratanicę, Katarzynę Medici, za drugiego z synów kró­ lewskich. Do pierwszego z owych posunięć skłonił Klemensa lęk przed Francuzami i ich pośrednim wpływem na Florencję; teraz z kolei papież obawiał się cesarza i jego zamysłów, które mogłyby ujawnić się podczas obrad powszechnego zgromadze­ nia kościelnego. Zresztą nie zadawał już sobie dłużej trudu, aby ukryć swo­ je cele. Znamy pewien jego list do Ferdynanda I; w liście tym papież oświadcza, iż nie udało mu się — pomimo wszelkich starań — zapewnić uczestnictwa w soborze ze strony wszyst-

127

I. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

kich prawowiernych książąt chrześcijańskich; dalej wyjaśnia, iż król Franciszek I, z którym rozmawiał o tej sprawie, uwa­ ża aktualny moment za nieodpowiedni na zwołanie tego ro­ dzaju zgromadzenia; on sam jednak — papież — ciągle jeszcze żywi nadzieję, że w jakimś innym momencie skrystalizują się pośród książąt chrześcijańskich nastroje bardzie] sprzyjające planowanemu przedsięwzięciu. Nie rozumiem, jak można żywić jakiekolwiek wątpliwości w sprawie rzeczywistych zamiarów Klemensa VII. Jeszcze w ostatnim piśmie, które skierował do katolickich książąt Niemiec, powtórzył on swój znany warunek uzależniający zwołanie so­ boru od zapewnienia w nim powszechnego uczestnictwa; a ponieważ równocześnie oświadczył, że uczestnictwa takiego nie jest w stanie zagwarantować, nietrudno zatem dopatrzyć się w tym stanowisku po prostu niedwuznacznej odmowy zwo­ łania soboru. Przymierze z Francją w równej mierze ośmieli­ ło Klemensa do takiego postępowania, jak i dostarczyło mu do niego pretekstu. Nie dałbym skłonić się do przekonania, iż pod rządami Klemensa sobór kiedykolwiek mógłby dojść do skutku. Ale nie była to jedyna konsekwencja owego przymierza. Natychmiast bowiem ujawniła się i inna, zgoła nieprzewidzia­ na, która miała szczególnie doniosłe znaczenie dla Niemców. Nader osobliwy był już chociażby ów szczególny układ sy­ tuacji, jaki wyrastał z omawianego przymierza na skutek po­ wikłania interesów religijnych oraz świeckich. Oto bowiem Franciszek I znajdował się wówczas w doskonałych stosun­ kach z protestantami; toteż, gdy równocześnie tak ściśle sprzy­ mierzył się z papieżem, zespolił niejako protestantów i Stoli­ cę Apostolską w ramach jednego systemu. I tutaj widać, ile była w stanie dokonać siła polityczna opar­ ta na stanowisku, jakie zajęli protestanci. Cesarz daleki był od zamiaru podporządkowania protestantów po prostu od no­ wa papieżowi; raczej posługiwał się on ich ruchem, aby trzy­ mać papieża w szachu. Stopniowo też okazywało się, że rów­ nież i papież wcale nie pragnął być skazany na łaskę i nie­ łaskę cesarza; z tych przyczyn związki Klemensa VII z pro­

128

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

testantami nie miały bynajmniej charakteru żywiołowego i nieświadomego: paipież żywił nadzieję, że uda mu się wyko­ rzystać opozycję protestancką przeciwko cesarzowi, by w ten sposób przysporzyć mu nowych trudności. Warto od razu zwrócić uwagę, że król Francji wmawiał papieżowi, iż właśnie od niego, Franciszka, uzależnieni są najwybitniejsi książęta protestanccy; pozwalał też Klemenso­ wi łudzić się nadzieją, że nakłoni ich do rezygnacji z soboru. Jednakże — jeśli nie jestem w zbyt wielkim błędzie — po­ wiązania te sięgały jeszcze dalej. Oto wkrótce po swych na­ radach z papieżem odbył Franciszek I jeszcze i inne spotka­ nia, mianowicie z Filipem, landgrafem Hesji. Zawarli oni po­ rozumienie w sprawie przywrócenia władzy księciu Wirtem­ bergii, który został wygnany stamtąd przez dynastię austriac­ ką; Franciszek I zgodził się subwencjonować całą tę imprezę. Landgraf Filip zrealizował ją niezwykle szybko, w toku jed­ nej, i to krótkiej, ekspedycji wojennej. Jest rzeczą pewną, że mógłby przy tej okazji wkroczyć w krainy dziedziczne korony austriackiej; powszechnie przypuszczano też, że król zechce tym razem zaatakować Mediolan od strony Niemiec. Jeszcze rozleglejszy wgląd w te wszystkie sprawy otwiera nam Ma­ rino Giustinian, ówczesny ambasador weneoki we Francji. Za­ ręcza on wprost, iż całe to poruszenie na ziemiach niemiec­ kich było realizacją postanowień przyjętych przez Klemensa i Franciszka w Marsylii; doda je również, że zapewne i spro­ wadzenie owych wojsk na teren Włoch nie leżało bynajmniej poza zasięgiem wspomnianych planów; paipież miał potajem­ nie przyczynić się do takiego obrotu rzeczy. Byłoby może decyzją zbyt pochopną traktować owo świadectwo — mimo pewności, z jaką zostało wypowiedziane — jako całkowicie wiarygodne stwierdzenie faktu; trzeba by na to jeszcze i in­ nych dowodów; ale jeśli nawet hipotezy takiej nie przyjmiemy, to i tak w sposób niewątpliwy rzuci się nam w oczy pew­ ne nader osobliwe zjawisko. Któż by bowiem spodziewał się, że w tym samym czasie, gdy papież i protestanci z nieubła­ ganą nienawiścią zwalczali się nawzajem prowadząc wojnę 5 — Dzieje papiestwa

129

I. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

religijną, która rozdzierała na dwoje cały świat, byli oni rów­ nocześnie, z drugiej strony, związani ze sobą tymi samymi interesami politycznymi? Jeżeli jednak dawniej — w odniesieniu do powikłanych spraw włoskich — nic nie mogłoby okazać się dla papieża rów­ nie zgutme, jak jego polityka dwuznaczna i nazbyt subtelna, to teraz, w odniesieniu do spraw kościelnych, te same meto­ dy postępowania przyniosły mu jeszcze bardziej gorzkie owoce. Król Ferdynand, czując się zagrożony w swych prowin­ cjach dziedzicznych, pokwapił się z zawarciem pokoju w Kadaniu, gdzie nie tylko rezygnował z Wirtembergii, ale nawet wchodził w ściślejsze porozumienie z landgrafem. Były to naj­ pomyślniejsze dni w życiu Filipa heskiego. Fakt, iż jednemu z wygnanych książąt niemieckich dopomógł on zbrojnie w przywróceniu należnych mu praw, wprowadził Filipa do grona najbardziej wpływowych przywódców Rzeszy. Dzięki temu samemu posunięciu landgraf Hesji uzyskał zresztą jeszcze i inny doniosły sukces. Oto bowiem tenże traktat pokojowy zawierał również daleko idące postanowienia w sprawie spo­ rów religijnych: znalazło się tam mianowicie polecenie dla sądów apelacyjnych, by od tej chwili nie przyjmowały już żadnych zażaleń w kwestii dóbr skonfiskowanych Kościołowi. Nie wiem, czy jakikolwiek inny fakt miał dla umocnienia dominacji protestantyzmu w Niemczech znaczenie równie de­ cydujące, co owa akcja ze strony władcy heskiego. Wspomnia­ ne polecenie dla sądów apelacyjnych zabezpieczało przecież prawnie sytuację zwolenników nowej orientacji, był to zatem akt o niepospolitej doniosłości. Również i jego konsekwencje nie dały na siebie zbyt długo czekać. Traktat z Kadania możemy — jak sądzę — uważać za początek drugiej wielkiej epoki w procesie utrwalania się potęgi protestanckiej w Niem­ czech. Po okresie, gdy ruch reformacyjny czynił nieco mniej­ sze postępy, teraz od nowa rozpoczęła się jego ekspansja i roz­ kwit. Wirtembergia została bezzwłocznie poddana Kościołowi protestanckiemu, a w ślad za nią poszły wkrótce niemieckie

130

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

prowincje w Danii, Pomorze, Marchia Brandenburska, druga linia dynastyczna w Saksonii,1 jedna z linii dynastycznych Brunświku i wreszcie Palatynat. W ciągu paru lat wpływy reformacji rozprzestrzeniły się na całe Niemcy południowe i utwierdziły się na zawsze w Niemczech północnych. A przecież o akcji, która do tego prowadziła i która tak ogromnie przyczyniła się do utrwalenia narastającego odstęp­ stwa, papież Klemens nie tylko wiedział, ale i, być może, udzielał jej swej aprobaty. Papiestwo znajdowało się zatem w sytuacji nad wyraz fał­ szywej i niemożliwej do utrzymania. Jego tendencje świeckie stały się przyczyną rozkładu w samym organizmie Stolicy Apostolskiej, a rozkład ten pociągnął za sobą pojawienie się niezliczonej masy przeciwników oraz odstępców; dalsze zaś kontynuowanie tej samej polityki, dalsze zacieśnianie splotu interesów świeckich i religijnych prowadzało do całkowitego upadku władzy papieskiej. Z tym również w sposób istotny związane było oderwanie się Kościoła angielskiego Jest rzeczą niezmiernie godną uwagi, że — przy całej wro­ gości, zadeklarowanej wobec Lutra, przy wszystkich ścisłych związkach ze Stolicą Apostolską — Henryk VIII już przy pierwszej różnicy zdań w sprawach czysto politycznych, mia­ nowicie na początku roku 1525, zaczął grozić Rzymowi refor­ mami w sprawach kościelnych. Wówczas jeszcze, co prawda, wszystko to dało się załagodzić: król angielski sprzymierzył się z papieżem przeciwko cesarzowi, kiedy zaś Klemens znaj­ dował się — opuszczony przez wszystkich — w oblężonej wa­ rowni, Henryk VIII znalazł przecież sposób, aby pośpieszyć mu z pomocą; z tego też powodu Klemens żywił dla niego więcej osobistej przychylności aniżeli dla jakiegokolwiek innego władcy. Potem jednak rozpoczęła się królewska sprawa roz­ wodowa. Nie da się zaprzeczyć, iż jeszcze w roku 1528 papież 1 Saksonia była pod władzą Wettynów, którzy od 1485 roku dzielili się na dwie linie dynastyczne: albertyńską i ernestyńską. Przedstawiciele drugiej z nich poparli (począwszy od cesarza Fryderyka Saskiego) luteranlzm (przyp. red.). ••

131

I. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

nie tyle może obiecywał Henrykowi załatwienie tej sprawy, ile raczej wskazywał mu na pewne możliwości w tej mierze, „gdy tylko Niemcy oraz Hiszpanie zostaną wygnani z Włoch”. Stało się jednak, jak wiemy, wręcz odwrotnie. Siły cesarskie dopiero wówczas umocniły się we Włoszech; widzieliśmy już wyżej, jak ścisłe przymierze zawarł z nimi Klemens; w tych zaś odmienionych okolicznościach papież nie mógł spełnić na­ dziei pokładanych w nim przez Henryka; zresztą na temat realizacji owych nadziei wypowiedział się przedtem jedynie za pomocą niejasnej aluzji. Natychmiast też po podpisaniu z cesarzem pokoju w Barcelonie papież ogłosił rozpoczęcie pro­ cesu rozwodowego w Rzymie. Żona, z którą Henryk pragnął się rozejść, była ciotką cesarza; poprzednik Klemensa na Sto­ licy Piotrowej wyraźnie zatwierdził owo małżeństwo; jakżeż więc można było, jeśliby cała sprawa znalazła się w normal­ nym toku proceduralnym przed trybunałem kurii, żywić ja­ kiekolwiek wątpliwości co do jej wyniku — tym bardziej, że wpływy cesarskie w Rzymie bynajmniej nie słabły? W tej sytuacji Henryk bez żadnych wahań wkroczył na drogę, któ­ rą brał pod uwagę już i dawniej. W sprawie zasadniczej, mia­ nowicie w kwestii dogmatów, Henryk ponad wszelką wątpli­ wość miał — i nadal zachowywał — poglądy katolickie; ale okoliczność ta, którą w Stolicy Apostolskiej otwarcie łączono ze względami natury politycznej, budziła w nim tym gwał­ towniejszą opozycję przeciwko świeckiej władzy papiestwa. Na każdy krok, którego dokonywano na jego niekorzyść w Rzymie, król Anglii odpowiadał zarządzeniami wymierzonymi przeciwko kurii i w sposób coraz to bardziej formalny wyzwa­ lał się spod jej wpływu. Gdy wreszcie kuria w roku 1534 ogłosiła ostateczną sentencję wyroku, Henryk, nie namyślając się dłużej, obwieścił całkowite oderwanie swojego państwa od papiestwa. Aż tak słabe były już wówczas więzi łączące Sto­ licę Apostolską z Kościołami różnych krajów, że wystarczało jednej decyzji monarchy, aby rządzony przezeń kraj wypo­ wiedział posłuszeństwo papieżowi! Wydarzenia te naznaczyły swym piętnem ostatni rok żywota

132

Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

Klemensa VII. Były one dla niego tym bardziej gorzkie, że i sam papież nie pozostawał tu bez winy, a odnoszone przezeń niepowodzenia wynikały również w sposób dość kłopotliwy po prostu z pewnych cech jego charakteru. Przy tym zaś rozwój wydarzeń okazywał się z dnia na dzień coraz to bardziej nie­ bezpieczny. Oto Franciszek I zaczął już grozić, że od nowa uderzy na Włochy; twierdził, iż otrzymał na to zezwolenie od papieża — co prawda nie na piśmie, lecz jedynie ustnie. Ce­ sarz nie dawał już dłużej zbywać się -różnymi wykrętami i z coraz to większym naciskiem nastawa! na zwołanie soboru. Do tego dołączyły się niesnaski domowe; zadawszy sobie tyle trudu, aby podbić Florencję, papież musiał teraz doświadczyć, jak w mieście tym dwaj jego bratankowie wdali się ze sobą w spór o władzę, który wy rodził się w dziką nienawiść. Wszy­ stko tl razem — strapienia, obawa o przyszłość, ból i tajone udręki, jak powiada Soriano — doprowadziło Klemensa do grobu. Nazwaliśmy Leona człowiekiem szczęśliwym, człowiekiem, któremu się powiodło. Klemens był od niego, być może, lepszy, na pewno zaś miał mniej ułomności, wykazywał większą aktywność i nawet w drobiazgach był bardziej przenikliwy, ale zarazem we wszystkich przedsięwzięciach prześladowało go niepowodzenie. Był to chyba -papież najbardziej nieszczę­ śliwy spośród wszystkich, jacy kiedykolwiek rządzili Stolicą Apostolską. Z przeważającymi siłami nieprzyjaciela, które osa­ czały go ze wszystkich stron, starał się walczyć za pomocą polityki chwiejnej i uzależnionej od doraźnych spekulacji, od tego, co w danym momencie wydawało mu się możliwe do osiągnięcia, -polityka ta zaś prowadziła go do całkowitego upadku. Próby stworzenia samodzielnej potęgi świeckiej, któ­ re podejmowali jego poprzednicy, za czasów Klemensa przy­ niosły zupełnie odwrotne skutki: papież musiał pogodzić się z tym, iż ci, spod których władzy pragnął wydobyć ziemie włoskie, na zawsze umocnili tam swe panowanie. W jego oczach nieprzerwanie rozwijała się wielka apostazja protestan­ tyzmu; a wszelkie środki, jakie przeciwko niej podejmował,

133

I. Wprowadzenie. — Powikłania polityczne i ich związki z reformacją

jeszcze bardziej przyczyniały się do jej rozprzestrzenienia. Tron papieski osierocił Klemens w chwili, gdy reputacja Sto­ licy Piotrowej doznała ogromnego uszczerbku, kiedy papiestwo pozbawione zostało autorytetu zarówno świeckeigo, jak i reli­ gijnego. Północne ziemie niemieckie, na których papiestwu od tak dawna niezmiernie zależało, których nawrócenie w po­ ważnym stopniu przyczyniło się niegdyś do utwierdzenia po­ tęgi papieży w świecie zachodnim i których bunt przeciwko cesarzowi Henrykowi IV tak bardzo dopomógł niegdyś w umoc­ nieniu władzy hierarchii, teraz obróciły się właśnie przeciw Stolicy Apostolskiej. Niemcy mają tę nieśmiertelną zasługę, że na nowo odkryły prawdziwą religię, że ponownie odbudo­ wały chrześcijaństwo w kształcie czystszym, aniżeli znajdo­ wało się ono w okresie, jaki upłynął od pierwszych stuleci jego istnienia. Była to broń nie do pokonania. Przekonania, które zrodziły się w Niemczech, utorowały sobie drogę rów­ nież i we wszystkich krajach sąsiednich. Już oto przyjęli je Skandynawowie; rozprzestrzeniały się one także w Anglii, co prawda na przekór zamysłom króla, ale za to pod ochroną wydanych przez niego zarządzeń; również i w Szwajcarii pro­ testantyzm, przeszedłszy jedynie kilka modyfikacji, wywal­ czył sobie nienaruszalne prawo egzystencji; ekspansja ruchów reformacyjnych sięgnęła również na teren Francji, a ślady ich znajdujemy za czasów Klemensa nawet we Włoszech, ba! nawet w Hiszpanii. Burzliwe fale reformacji piętrzyły się co­ raz to bliżej Rzymu. W poglądach reformatorów zawarta była moc, która przyciągała i porywała wszystkich. Konflikt mię­ dzy interesami świeckimi i religijnymi, w jaki uwikłało się papiestwo, poważnie również — jak się zdaje — przyczynił się do całkowitego zdominowania ówczesnego świata przez ru­ chy reformacyjne.

Księga druga POCZĄTKI ODRADZANIA SIĘ KATOLICYZMU

Wpływ, jaki na życie świata wywiera opinia publiczna, datuje się nie od dziś: wszakże we wszystkich wiekach rozwoju no­ wożytnej Europy stanowiła ona istotny element egzystencji społecznej. Któż jednak mógłby określić, skąd się ona bierze i w jaki sposób się kształtuje? Wydaje się, iż możemy uważać ją za najbardziej swoisty wytwór naszej społeczności, za naj­ bardziej bezpośrednią ekspresję wewnętrznych poruszeń i prze­ kształceń dokonujących się w życiu ogółu. Wyrasta ona z ja­ kichś tajemnych źródeł i z równie tajemnych źródeł czerpie swe siły żywotne; nie potrzeba jej wielu argumentów, ponie­ waż opanowuje umysły narzucając im pewne przekonania w sposób żywiołowy. Ale wewnętrzna zgodność z samą sobą istnieje w opinii jedynie w najogólniejszych zarysach; bowiem w niezliczonych, mniejszych i większych kręgach społecznych, opinia publiczna w najosobliwszy sposób rodzi się od nowa i zostaje poddawana najróżnorodniejszym modyfikacjom. A po­ nieważ w łożysko jej wpływają coraz to nowe obserwacje i doświadczenia i ponieważ zawsze istnieją umysły niezależne, na które opinia wywiera wprawdzie wpływ, ale które nie dają się porwać jej prądowi, a przeciwnie, ze swej strony energicznie na nią oddziaływają, przeto opinia publiczna za­ wsze musi być rozpatrywana w procesie jej nieustającej me­ tamorfozy. Jest zatem zawsze płynna, wielokształtna; jej zgod­ ność z prawdą i poczuciem sprawiedliwości zaznacza się nie­ kiedy silniej, niekiedy słabiej; można więc określić opinię ra­ czej jako tendencję związaną z danym momentem historycz­ nym aniżeli jako pewną utrwaloną doktrynę. Często jej rola ogranicza się jedynie do towarzyszenia jakimś wydarzeniom,

135

II. Początki odradzania się katolicyzmu

w których narodzinach opinia uczestniczy, na których podsta­ wie się krystalizuje i w których znajduje podnietę do dal­ szego rozwoju; niekiedy jednak, gdy napotyka na swej drodze zdecydowany opór, nad którym nie może zapanować, przera­ dza się w gwałtowne wyzwanie. Trzeba przyznać, iż opinia publiczna miewa trafne rozeznanie w aktualnych potrzebach i niedostatkach życia społecznego; równocześnie jednak — z samej siwej natury — nie jest w stanie zrodzić jasnej świa­ domości na temat sposobów jego naprawy. Stąd też wynika fakt, iż z biegiem czasu niejeden zespół poglądów wyrażonych w opinii publicznej często wyradza się we własne przeciwień­ stwo. Opinia publiczna śpieszyła z pomocą w utworzeniu pa­ piestwa, ale to również ona domagała się jego likwidacji. W czasach, o których tu mowa, opinia publiczna miała naj­ pierw odcień najzupełniej świecki, później jednak nabrała charakteru zdecydowanie religijnego. Odnotowaliśmy tutaj zwrot, jaki na terenie całej Europy dokonał się w opinii pu­ blicznej na korzyść protestantyzmu; teraz jednak z kolei do­ strzeżemy, iż w sporej części krajów europejskich opinia ta przybierała barwę zgoła odmienną. Punktem wyjścia niechaj będzie tu zrazu opis ekspansji pro­ testantyzmu, dokonującej się również i we Włoszech. ANALOGIE DO PROTESTANTYZMU NA ZIEMIACH WŁOSKICH

Także i we Włoszech ogromny wpływ na rozwój nauki i sztu­ ki wywierały rozmaite stowarzyszenia literackie. Niekiedy gru­ powały się one wokół osoby jakiegoś władcy albo też wybitne­ go uczonego; niekiedy znów wokół osób prywatnych, nie za­ angażowanych w politykę czy w twórczość naukową bądź ar­ tystyczną, ale obdarzonych zainteresowaniami literackimi i odpowiednim zasobem środków -materialnych; niekiedy wreszcie powstawały na zasadzie towarzyskiej, poprzez swo­ bodne zrzeszanie się kolegów po fachu. Dorobek ich był za­

136

Analogie do protestantyzmu na ziemiach włoskich

zwyczaj najbardziej wartościowy wówczas, gdy rodziły się one w związku z jakimiś aktualnymi potrzebami i nie mia­ ły jeszcze nazbyt rygorystycznej formy; ślady działalności tego rodzaju stowarzyszeń tropimy dziś z prawdziwą satys­ fakcją. W tym samym czasie, gdy w Niemczech wystąpił na wi­ downię ruch protestancki, we Włoszech pojawiły się rozmaite zgromadzenia literackie o pewnym odcieniu religijnym. Oto bowiem właśnie za czasów Leona X, kiedy to do dobre­ go tonu należało zwątpienie w dogmaty chrześcijańskie lub wręcz ich negacja, równocześnie pośród niektórych ludzi o głębokiej wiedzy i inteligencji, takich, którzy wprawdzie współuczestniczyli w kulturze swej epokd, ale nigdy nie pod­ dali się jej bez reszty, zrodziła się reakcja przeciwko wspo­ mnianemu stanowi rzeczy. Jest rzeczą najzupełniej naturalną, że ludzie ci nawzajem znajdowali do siebie drogę. Umysł ludz­ ki potrzebuje przecież jakiejś aprobaty ze strony innych, a w każdym razie zawsze znajduje w niej upodobanie; zgoła niezbędna staje się ona jednak w sferze przekonań religij­ nych, których fundamentem jest najgłębsze poczucie wspól­ noty. Jeszcze z czasów Leona datuje się wzmianka na temat Ora­ torium Miłości Bożej, jakie ku wzajemnemu zbudowaniu zor­ ganizowali niektórzy wybitni obywatele Rzymu. W Trastavere, w znajdującym się tam kościele pod wezwaniem Św. Sylwestra i Sw. Doroty, niedaleko od miejsca, gdzie — jak wierzono — mieszkał niegdyś Piotr Apostoł i gdzie prze­ wodniczył pierwszym zgromadzeniom chrześcijańskim, zbie­ rali się członkowie owego stowarzyszenia, aby uczestniczyć w mszach, słuchać kazań i oddawać się różnym ćwiczeniom duchowym. Było ich pięćdziesięciu, a może nawet sześćdzie­ sięciu. Znajdujemy pośród nich takie nazwiska, jak Contarini, Sadolet, Giberto, Carafa; wszyscy oni później zostali kardynałami; dalej Gaetano da Thiene, którego później kano­ nizowano; Lippomano, autor dzieł o treści religijnej, który oieszyl się sporym rozgłosem i wpływem; wreszcie zaś paru 137

II. Początki odradzania się katolicyzmu

innych wybitnych mężów. Postacią centralną owego zgroma­ dzenia był Julian o Bathi, proboszcz wspomnianego wyżej ko­ ścioła. Wiele brakowało do tego, by tendencje ożywiające oma­ wiane tu stowarzyszenie miały charakter opozycji wobec pro­ testantyzmu, czego nazbyt pochopnie można by się spodzie­ wać, sądząc po miejscu, gdzie odbywały się zgromadzenia. Raczej należałoby powiedzieć, iż stowarzyszenie to było w pewnym sensie pokrewne protestantyzmowi — a mianowicie w intencji przeciwstawienia się powszechnemu rozkładowi Kościoła poprzez odnowę jego nauki i samej wiary chrześci­ jańskiej, co stanowiło również punkt wyjścia dla Lutra i Melanchtona. W skład stowarzyszenia wchodzili ludzie, którzy w późniejszym okresie formułowali poglądy nader różne; w czasie, o którym mowa, łączyła ich wszakże pewna ogólna atmosfera i orientacja. Niebawem jednak zaznaczyły się również dążenia bardziej określone, a zarazem i bardziej zróżnicowane. Z częścią uczestników wspomnianego stowarzyszenia rzym­ skiego spotykamy się ponownie po paru latach na gruncie weneckim. Oto bowiem Rzym uległ splądrowaniu, Florencja została podbita, Mediolan na stałe przekształcił się w arenę walki różnych armii; pośród tej powszechnej ruiny Wenecja osta­ ła się nietknięta przez obcych, wolna od armii najeźdźczych; stąd też powszechnie traktowana była jako azyl. Tutaj od­ najdywali się rozproszeni po świecie literaci rzymscy, a tak­ że florenccy patrioci, przed którymi na zawsze została za­ mknięta ich ojczyzna. Właśnie pośród tych ostatnich — nie bez wpływu nauk Savonaroli — bardzo silnie zaznaczyły się nastroje religijne, jak to widzimy na przykładzie dziejopisa Nardiego czy też Brucciolego, tłumacza Biblii. Nastrojom tym hołdowali i inni uciekinierzy, chociażby Reginaldo Pole, który opuścił Anglię, by uchylić się przed podporządkowa­ niem się reformom Henryka VIII. Wszyscy oni spotykali się z przychylnym przyjęciem ze strony weneckich gospoda­ 138

Analogie do protestantyzmu na ziemiach włoskich

rzy. Co prawda, u Pietra Bembo, który w Padwie prowadził dom otwarty, pasjonowano się głównie zagadnieniami natu­ ry naukowej, chociażby tajnikami łaciny Cycerona. Głębiej sferę duchową penetrowano w otoczeniu uczonego i rozsąd­ nego Gregoria Cortese, opata w weneckim klasztorze San Giorgio Maggiore. Tam właśnie, pośród zarośli i zieleni ota­ czającej San Giorgio, odbywał niektóre ze swych dyskur­ sów Bruccioli. Luigi Priuli miał z kolei willę w pobliżu Treviso, którą nazywano Treville. Priuli był jednym z repre­ zentantów owego charakteru weneckiego w •jego postaci czy­ stej — charakteru, z którego przejawami i dziś jeszcze tu i ówdzie możemy się spotkać; cechowała go nasycona we­ wnętrznym spokojem zdolność do uczuć prawdziwych i wiel­ kich, a także do bezinteresownej przyjaźni. Tutaj zajmowa­ no się już głównie studiami i rozmowami natury religijnej. Pośród innych wybitnych przedstawicieli ówczesnego ruchu umysłowego należy wymienić również benedyktyna Marka z Padwy, człowieka wielkiej pobożności; był to prawdopo­ dobnie ten sam człowiek, o którym powiada Pole, iż właś­ nie z niego czerpał swój pokarm duchowy. Za przywódcę całego tego kierunku wypadałoby uznać przede wszystkim Gaspara Contariniego; Pole mówi o nim, iż nie było mu obce nic, co duch ludzki odkrywa dzięki swej własnej pasji badaw­ czej, ani też to, co owemu duchowi powierzone zostaje z łas­ ki Bożej; do tego zaś dołączały się w osobie Contariniego wszelkie powaby cnoty. Jeżeli postawimy teraz pytanie, w jakim punkcie podsta­ wowym spotykały się poglądy owych ludzi — dojdziemy do wniosku, iż była nim ta sama nauka o usprawiedliwieniu, któ­ ra w doktrynie Lutra dała początek całemu ruchowi prote­ stanckiemu. Contarini napisał na ten temat osobny traktat, dla którego Pole nie znajdywał wprost słów pochwały. „Tyś to — powiada Pole do Contariniego — wydobył na światłość dzienną ów klejnot bezcenny, który Kościół przechowywał jak gdyby w ukryciu.” Sam Pole przyznaje, iż traktat Conta­ riniego w swoim najgłębszym sensie nie głosi niczego inne-

139

II. Początki odradzania się katolicyzmu

go aniżeli tę właśnie naukę. Pole sławi więc swego przyja­ ciela za to, iż z powodzeniem zaczął ukazywać w pełnym świetle ową „prawdę świętą, owocną i niczym nie zastąpio­ ną”. Do kręgu przyjaciół, którzy skupiali się wokół Pole’a i Contariniego, zaliczał się również M. A. Flaminio. Przez pe­ wien czas mieszkał on u Pole’a, z kolei zaś Contarini pragnął zabrać go ze sobą do Niemiec. Warto posłuchać, z jakim zdecydowaniem głosi on wspomnianą naukę. „Ewangelia — powiada Flaminio w jednym ze swoich listów — nie jest ni­ czym innym, jak' tylko dobrą nowiną, iż jednorodzony Syn Boży przyjąwszy ciało ludzkie zadośćuczynił za nas spra­ wiedliwości ustanowionej przez Ojca Przedwiecznego. Kto w to wierzy, ten wnijdzie do Królestwa Bożego i zazna powszechnego odpuszczenia; z istoty cielesnej przekształci się w duchową, z dziecięcia gniewu — w dziecię łaski; i będzie żył w słodkim spokoju sumienia.” Trudno na ten temat wypoviedzieć się w sposób bardziej zgodny z ortodoksją luterańjką. Tego rodzaju przekonania rozprzestrzeniły się na większej części ziem włoskich — zgoła tak, jakby chodziło tu o jakiś literacki kierunek czy tendencję. Jest jednak rzeczą godną uwagi, jak nagle i z jaką gwał­ townością spór na temat pewnego poglądu, o którym nie­ gdyś jedynie od czasu do czasu słyszało się w szkołach, owład­ nął całym stuleciem i po brzegi nasycił jego życie duchowe, angażując przy tym aktywność wszystkich umysłów owej epo­ ki. W XVI wieku nauka o usprawiedliwieniu stała się źró­ dłem niezwykle potężnych ruchów społecznych i umysłowych, konfliktów, a nawet i przewrotów. Chciałoby się powiedzieć, iż zagadnienie to, tak przecież z natury swej transcendental­ ne, dotyczące najgłębszej tajemnicy stosunków pomiędzy człowiekiem a Bogiem, spowodowało powszechne poruszenie umysłów niejako na skutek sprzeciwu wobec zeświecczenia instytucji kościelnych, które niemal całkowicie straciły z po­ la swej uwagi problem bezpośredniego stosunku człowieka do Boga.

140

Analogie do protestantyzmu na ziemiach włoskich

Omawiana tutaj nauka krzewiła się nawet w tryskającym życiem Neapolu, gdzie głosicielem jej był Juan Valdćs — Hiszpan, pełniący funkcje sekretarza wicekróla. Niestety, pi­ sma Valdesa zaginęły bez śladu; wiemy jednak, jakie były poglądy autora, ponieważ zachowały się dokumenty wskazu­ jące jednoznacznie na te poglądy, które w nauce Valdćsa piętnowali jego wrogowie. Oto bowiem około roku 1540 zna­ lazła się w obiegu niewielka książeczka zatytułowana Del beneficio di Christo (O dobrodziejstwie Chrystusa), która — jak to określa jeden z raportów inkwizycji — w przewrotny sposób rozważa naukę o usprawiedliwieniu, obniżając war­ tość uczynków oraz zasług i przyznając możliwość zbawie­ nia człowieka dzięki samej tylko wierze, a ponieważ był to właśnie ten punkt, na którym potykało się wówczas wielu prałatów i braci klasztornych, zdobyła sobie niezwykłą po­ pularność. Często usiłowano wywiedzieć się, kto był autorem owej książeczki; cytowany raport wyjaśnia tę sprawę w spo­ sób jednoznaczny: „Był to mnich z San Severino, uczeń Valdćsa; sprawdził to Flaminio.” Tak zatem, wedle raportu, od­ powiedzialność za wspomnianą książkę spada na jednego z uczniów i przyjaciół Valdćsa, przy czym rzeczywiście dziełko to cieszyło się we Włoszech niewiarygodnym wprost powo­ dzeniem i na pewien okres spopularyzowało na tym terenie naukę o usprawiedliwieniu. Przy tym jednak tendencje re­ prezentowane przez Valdćsa nie sprowadzały się wyłącznie do problemów teologicznych, jako że przecież on sam piastował dość ważny urząd świecki; Valdćs nie założył też żadnej sekty, a wspomniana książka wyrosła po prostu z ożywionych nastro­ jami liberalnymi zainteresowań doktryną chrześcijańską. Z rozkoszą wspominali przyjaciele Valdćsa owe piękne dni, któ­ re spędzili wraz z nim w Chiaia i Posillipo pod Neapolem, „gdzie sama natura uśmiechała się do nich znajdując upodoba­ nie w swojej krasie”. Valdćs był człowiekiem pełnym łagodno­ ści, budzącym sympatię, nie pozbawionym polotu. „Starczyłaby ledwie cząstka jego duszy — mówili o nim przyjaciele — aby ożywić jego ciało słabe i szczupłe; większą zaś jej częścią,

141

II. Początki odradzania się katolicyzmu

to jest niezmąconym i jasnym rozsądkiem, sięgał zawsze wzwyż, kierując się ku prawdzie.” Valdćs wywierał niezwykły wpływ na neapolitańską szlach­ tę i uczonych; żywy zaś udział w całym tym ruchu kultu­ ralnym i religijnym brały również kobiety. Pośród nich znajdowała się Vittoria Colonna. Po śmierci Pescary, swego małżonka, całkowicie poświęciła się ona stu­ diom. Zarówno w jej utworach literackich, jak i w listach, nietrudno odczuć wysoką świadomość moralną nacechowaną poczuciem własnej godności, a także i prawdziwą religijność, wolną od jakiegokolwiek zakłamania. Jak pięknie pociesza ona jedną ze swych przyjaciółek strapioną po śmierci brata, „którego miłujący pokój duch osiągnął spokój wieczny i praw­ dziwy; ona zaś [przyjaciółka] nie powinna się skarżyć, skoro może z nim teraz rozmawiać, nie doznając przy tym we wza­ jemnym zrozumieniu przeszkód, jakie niegdyś tak często stwa­ rzała jego nieobecność”. Do najbardziej zaufanych przyjaciół Vittorii Colonny należeli Contarini i Pole. Nie sądzę, aby oddawała się ona ćwiczeniom duchowym na modłę klasztor­ ną. W każdym razie nie bez sporej dozy naiwności pisze do niej Aretino, iż „wedle jej przekonania chodzi jedynie o to, aby mieć czystą duszę, nie zaś o to, by zmuszać język do mil­ czenia, by zamykać sobie oczy i wkładać na siebie surową odzież”. Z omawianym tu ruchem sympatyzowali i inni członkowie domu Colonna, a mianowicie Vespasiano, książę Palliano oraz jego małżonka, Julia Gonzaga — ta sama, która uchodziła za najpiękniejszą kobietę Włoch. Jedną ze swych wizyt Valdćs złożył specjalnie Julii. Ponadto nauka, o której mowa, krzewiła się bujnie i w stanach średnich. Wydaje się, iż raport inkwizycji grzeszy pewną przesadą, kiedy aż na 3 tysiące szacuje liczbę zwo­ lenników Valdćsa pośród nauczycieli. Ale gdyby nawet licz­ ba ta była niższa, jakżeż głębokie musiało być oddziaływanie owej nauki na młodzież i lud! Niewiele mniejsze były też zapewne jej wpływy w Mode-

142

Analogie do protestantyzmu na ziemiach włoskich

nie. Naukę tę faworyzował nawet sam biskup Modeny, Morone, oddany przyjaciel Pole’a i Contariniego: przecież to na jego wyraźne polecenie wydrukowano i rozpowszechniono w wielu egzemplarzach książkę o dobrodziejstwie Chrystusa; z kolei zaś kapelan biskupa, nazwiskiem Don Girolamo da Modena, był przełożonym Akademii, w której hołdowano tym samym przekonaniom. Od czasu do czasu zdarzało się słyszeć we Włoszech o pro­ testantach — i wymieniliśmy tu już wiele nazwisk, które fi­ gurują na listach reformatorów. Z pewnością też w świado­ mości owych ludzi zakorzeniły się, niektóre spośród dominu­ jących w Niemczech przekonań. Próbowali oni przecież opie­ rać doktrynę chrześcijańską na świadectwach Pisma Święte­ go, zarazem zaś w swoich poglądach na kwestię usprawiedli­ wienia zbliżali się do luterańskiego pojmowania tejże sprawy. Nie można jednak powiedzieć, by i w odniesieniu do wszy­ stkich innych problemów ludzie ci pozostawali w zgodzie z doktryną luterańską; nazbyt głęboko było przecież wpojone w ich umysły poczucie jedności Kościoła i kult dla papieża. Równocześnie rozmaite obrzędy katolickie zbyt ściśle wiąza­ ły się z ich tradycją narodową i sposobem myślenia, by po­ trafili z łatwością odwrócić się od tego dziedzictwa. Na przykład Flaminio był autorem komentarzy do Psalmów. Dogmatyczna zawartość tego tekstu spotkała się z aprobatą ze strony protestantów; zarazem jednak autor opatrzył owe komentarze w dedykację, gdzie zwraca się do papieża jako do ,,strażnika i władcy wszelakiej świętości, namiestnika Bo­ ga na ziemi”. Giovanni Battista Folengo przypisywał usprawiedliwienie wyłącznie działaniu łaski; rozprawiał on nawet o pożytkach płynących z grzechu, od czego niedaleko już było do uznania dobrych uczynków wręcz za szkodliwe; tenże autor z całą energią występował również przeciwko pokładaniu zaufania w postach, w częstej modliwie, spowiedzi oraz mszy, ba! zwalczał nawet wiarę w uświęcające działanie stanu kapłańskiego, tonsurę i mitrę. Ale równocześnie Folengo spędził niemal wszy-

143

II. Początki odradzania się katolicyzmu

stkie swe dni w jednym i tym samym klasztorze benedyk­ tynów; tam właśnie w szesnastym roku życia przyoblekł sza­ ty duchowne i tam też, mając lat mniej więcej sześćdziesiąt, spokojnie dokonał żywota. Podobnie działo się też przez długi czas z Bemardinem Ochino. Jeśli zaufać jego własnym słowom, do zakonu fran­ ciszkanów od pierwszej chwili prowadziło go — jak sam to określa — głębokie pragnienie „raju niebiańskiego, który osiągnąć można dzięki łasce Bożej”. Jego żarliwość była tak pryncypialna, że rychło przeszedł do kapucynów uprawia­ jących znacznie bardziej surowe ćwiczenia pokutne. Został też wybrany generałem przez trzecią, a potem i czwartą ka­ pitułę tegoż zakonu, urząd zaś ów sprawował w sposób bu­ dzący niezwykłe uznanie. Przy całej surowości wyróżniającej jego tryb życia — Ochino zawsze chadzał pieszo, sypiał wyłącz­ nie na własnym płaszczu, nigdy nie pijał wina i nie tylko so­ bie, ale i innym z całym naciskiem wpajał nakaz ubóstwa ja­ ko najlepszego środka osiągnięcia doskonałości ewangelicznej — równocześnie coraz to bardziej skłaniał się on do przekonania, iż jedynie łaska ma siłę usprawiedliwiającą, i w końcu naj­ głębiej w ową naukę uwierzył. Wykładał ją również z całą dobitnością zarówno w konfesjonale, jak i na ambonie. „Otworzyłem przed nim serce — powiada Bembo — tak, jak­ bym uczynił to przed samym Chrystusem; i zdało ml się, że nigdy nie widziałem świętszego odeń męża.” Na kazaniach Ochina gromadziły się całe miasta; kościoły okazywały się za ciasne; uczeni i lud, mężczyźni i kobiety, starzy i młodzi — wszyscy znajdowali w nich pociechę. Surowy ubiór, broda sięgająca aż do pasa, włos siwy, twarz chuda i blada, słabość, której nabawił się na skutek surowych postów — nadawały mu wygląd świętego. Tak zatem okazuje się, iż w obrębie katolicyzmu istniała jednak pewna linia, której nie przekraczały już prądy ana­ logiczne do ruchów protestanckich. Na przykład nikt we Włoszech nie kwestionował bezpośrednio roli zakonów oraz stanu kapłańskeigo; wszyscy też dalecy byli tu od atakowa­ 144

Analogie do protestantyzmu na ziemiach włoskich

nia prymatu papieża. Bo i jakżeż zasad tych nie miałby trzy­ mać się chociażby taki Pole, który z Anglii zbiegł jedynie z tej przyczyny, iż nie chciał uznać w monarsze głowy Ko­ ścioła anglikańskiego? Sposób myślenia owych ludzi charak­ teryzują słowa, które do Vergeria skierował jego uczeń Ottonello Vida: ,,W Kościele chrześcijańskim niechaj każdy piastuje należny sobie urząd: biskup powinien sprawować opiekę duchową nad mieszkańcami swej diecezji, których ochrania przed złem i przed niebezpieczeństwami świata; metropolita niechaj baczy, czy biskupi dobrze spełniają po­ winności w swoich siedzibach; z kolei metropolici podporząd­ kowani niech będą papieżowi; jemu zaś niechaj będzie poruczony ogólny zarząd Kościołem, którym niechaj kieruje z natchnienia Ducha świętego. I tak każdy powinien doglą­ dać powierzonych mu obowiązków.” Największym złem było według owych myślicieli oderwanie się od Kościoła. Isidoro Clario, który posiłkując się pracami protestantów poprawił Wulgatę i opatrzył jej wydanie wstępem poddanym cenzuralnym przeróbkom, w jednym ze swoich pism oryginalnych ostrzega protestantów przed takimi właśnie zamysłami. „Ni­ gdy rozkład w Kościele — powiada on — nie może okazać się dostatecznie wielki, aby usprawiedliwiał odszczepieństwo od uświęconego związku. Czyż nie byłoby lepiej odbudować to, co się posiada, aniżeli zaufać niepewnym próbom stwo­ rzenia czegoś nowego? Trzeba więc myśleć jedynie o tym, jak naprawić i uwolnić od błędów dawne instytucje.” Jednakże — przy wszystkich tych modyfikacjach — za­ stęp zwolenników nowej nauki był we Włoszech bardzo licz­ ny. Przylgnęli do niej Antonio dei Pagliarici ze Sieny, któ­ rego uważano nawet za autora książki O dobrodziejstwie Chrystusa; Carnesecchi z Florencji, o którym sądzono, iż był nie tylko miłośnikiem owego utworu, ale i przyczyniał się do jego rozpowszechnienia; Giovanni Battista Rotto z Bolonii, któ­ ry zdobył sobie obrońców w osobach Moronego, Pole’a, Vittorii Colonny i który umiał znajdować środki dla pośpieszenia z pomocą pieniężną najuboższym ze swoich zwolenników; tu­

145

II. Początki odradzania się katolicyzmu

taj można wymienić również fra Antonia z Volterra i w ogó­ le wszystkich wybitniejszych ludzi w nieledwie każdym mie­ ście Włoch. Tak zatem całą krainę włoską po wszystkie jej krańce i we wszystkich zamieszkujących ją środowiskach po­ ruszał ten sam prąd myślowy o charakterze wyraźnie religij­ nym, ale zarazem całkiem umiarkowany, gdy chodziło o spra­ wy Kościoła. PRÓBY REFORMY WEWNĘTRZNEJ I POJEDNANIA Z PROTESTANTAMI

Reginaldowi Pole zwykło się przypisywać zdanie, iż człowiek powinien poprzestawać na tym, co dyktuje mu jego sumienie, niewiele troszcząc się o to, czy w Kościele pojawiają się ja­ kieś nadużycia i błędy. Ale właśnie od strony orientacji re­ prezentowanej przez Pole’a wyszły pierwsze próby ulepszenia instytucji kościelnych. Najbardziej chwalebnym czynem Pawła III — i to dokona­ nym przezeń natychmiast po objęciu tronu papieskiego — by­ ło bodajże to, iż powołał w skład kolegium kardynalskiego pa­ ru ludzi wybitnych, kierując się przy tym wyłącznie wzglę­ dem na ich zasługi. Zaczął od wspomnianego wyżej Wenecjanina Contariniego, ten zaś z kolei miał zaproponować następ­ ne kandydatury. Byli to mężowie o nieposzlakowanych oby­ czajach, cieszący się rozgłosem z powodu swej uczoności i po­ bożności, a na dodatek doskonale zorientowani w potrzebach różnych krajów; a więc Carafa, który przez dłuższy okres przebywał w Hiszpanii i w Niderlandach; Sadolet, biskup Carpentras we Francji; Pole, uciekinier z Anglii; Giberto, który najpierw przez długi czas brał udział w zarządzaniu ogól­ nymi sprawami Kościoła, a następnie wzorowo kierował swo­ im biskupstwem w Weronie; Federico Fregoso, arcybiskup Salerno; niemal wszyscy zatem — jak widzimy — zaliczają­ cy się do grona uczestników wspomnianego Oratorium Mi­ łości Bożej, przy czym wielu z nich hołdowało tendencjom religijnym bliskim protestantyzmowi. 146

Próby reformy wewnętrznej i pojednania z protestantami

I właśnie ci kardynałowie opracowali na rozkaz papieża projekt reform kościelnych. Był on znany protestantom, któ­ rzy odrzucali go nie bez szyderstwa. Co prawda, posunęli się oni w tym czasie znacznie dalej. Zarazem jednak — czemu trudno zaprzeczyć — dla Kościoła katolickiego było rzeczą niezmiernie istotną, iż zaatakowano zło krzewiące się w sa­ mym Rzymie; że w dokumencie, zaadresowanym przecież do papieża, zarzucano właśnie papieżom, iż — jak to czytamy we wstępie do owego traktatu — „często wybierali sobie słu­ gi nie po to, aby się od nich uczyć, czego wymagają ich obo­ wiązki, ale po to, by znajdować u nich usprawiedliwienie dla swoich zachcianek i żądz”. Było zatem sprawą ogromnie ważną, iż jako najistotniejszą przyczynę zepsucia wskazano tu właśnie tego rodzaju nadużycie w sprawowaniu najwyż­ szej władzy kościelnej. Ale i na tym nie poprzestano. Po Gasparze Contarinim po­ zostało kilka drobnych pism, gdzie z całą energią wypowiada on wojnę przede wszystkim tym nadużyciom, które przyspa­ rzały zysków kurii papieskiej. Tak więc oświadcza, iż jest symonią, w której można dopatrywać się nawet swego ro­ dzaju herezji, obyczaj ściągania opłat za nadawanie godno­ ści duchownych. Miano mu za złe, iż ganił niektórych daw­ nych papieży. „Jakżeż to? — wołał Contarini w odpowiedzi na te zarzuty — mieliżbyśmy więc aż tak bardzo troszczyć się o dobre imię trzech czy czterech papieży, nie zaś starać się o naprawę tego, co uległo zwyrodnieniu, i przez to sobie samym przysporzyć dobrego imienia?! Zaiste, zbyt wiele do­ magano by się od nas żądając, abyśmy przeprowadzali obro­ nę wszystkich poczynań papieskich!” Z głęboką powagą i ogromnym naciskiem zaatakował również Contarini naduży­ cia przy udzielaniu dyspens. Uważał za bałwochwalstwo po­ gląd — który istotnie był wypowiadany — iż papież może ustalać prawo pozytywne albo też je znosić, kierując się przy tym — jako jedyną normą — swą własną wolą. Warto zadać sobie trud, aby wysłuchać opinii Contariniego w tej sprawie. „Prawo Chrystusowe — powiada on — jest prawem wolności 10*

147

II. Początki odradzania się katolicyzmu

i zakazuje tak surowego niewolnictwa, o którym całkiem słusz­ nie mówią luteranie, iż dałoby się porównać je z niewolą babi­ lońską. Ale i pomijając to — czyż można nazywać rządem zwierzchnictwo, gdzie regułą jest wola jednego człowieka: czło­ wieka, który z natury swej skłania się ku złu i powodują nim niezliczone namiętności? Nie! Wszelka władza musi być wła­ dzą rozsądku. Jej zadaniem jest prowadzić — przy użyciu prawnych środków — wszystkich swoich poddanych ku wła­ ściwemu ich celowi, ku szczęściu. Również i autorytet papie­ ża powinien być władzą rozsądku; Bóg udzielił jej świętemu Piotrowi i jego następcom, aby powierzoną im trzodę prowa­ dzili ku zbawieniu wiecznemu. Papież musi wiedzieć, iż wła­ dzę swą sprawuje nad ludźmi wolnymi. Nie może zatem we­ dle swojego upodobania wydawać rozkazów, zakazywać cze­ gokolwiek albo też udzielać dyspens — ale musi to czynić kierując się prawami rozumu, przykazaniami Bożymi i miło­ ścią bliźniego; prawami zatem, które wszelkie sprawy ujmują w odniesieniu do Boga i do powszechnego dobra. Albowiem prawa pozytywne nie mogą być dziełem samowoli. Można ustalać je jedynie w ten sposób, iż prawo naturalne i przy­ kazania Boże wiąże się z odpowiednimi okolicznościami; zmie­ niać zaś można je wyłącznie wedle tych samych zasad i na skutek nieuniknionej konieczności, która wynika z samej rze­ czy.” — „Wasza Świątobliwość — woła Contarini do Pawła III — niechaj troszczy się, by nie odstępować od owej reguły. Nie zdawaj się więc na bezsilną wolę, która wybiera zło; nie przychylaj się ku niewolnictwu, które służy grzechowi. Do­ piero gdy tego unikniesz, zyskasz potęgę i wolność; i dopiero wtedy zawarty będzie w Tobie żywot całej republiki chrze­ ścijańskiej.” Jest to więc — jak widzimy — próba położenia podstaw pod racjonalne papiestwo, próba tym osobliwsza, że jej punkt wyjścia stanowi ta sama nauka o usprawiedliwieniu, która posłużyła jako fundament dla apostazji protestanckiej. Nie jest to tylko naszym przypuszczeniem, które wynikałoby stąd, że Contarini głosił tego rodzaju poglądy; on sam powiada 148

Próby reformy wewnętrznej i pojednania z protestantami

to przecież całkiem wyraźnie. Wywodzi wszakże, iż człowiek skłania się ku złu, co wynika z niemocy woli, która — skoro tylko pociągnie ją zło — stanowi raczej źródło cierpień aniżeli impuls działania; i jedynie łaska Chrystusowa jest w stanie go od tego wyzwolić. Jak wynika z przytoczonego dokumentu, Contarini ponad wszelką wątpliwość uznawał władzę papie­ ża; domagał się jednak od niego, aby kierował się względem na Boga i na powszechne dobro. Contarini przedłożył swój traktat papieżowi. Pewnego po­ godnego dnia, w listopadzie 1538 roku, jechał wraz z nim do Ostii. ,,Podczas podróży — pisze o tym do Pole a nasz poczciwy staruszek wziął mnie na stronę i rozmawiał ze mną o reformie kompozycji . * Powiedział, że ma przy sobie niewielką rozprawkę, którą napisałem na ten temat, i że prze­ czytał ją w godzinach rannych. Straciłem już wszelką na­ dzieję, gdy oto zaczął mówić ze mną w duchu tak chrześcijań­ skim, iż jąłem żywić ją od nowa, oczekując, że Bóg dokona czegoś wielkiego i nie zezwoli, aby nad jego duchem zatrium­ fowały bramy piekieł.” Nietrudno zauważyć, iż zdecydowana naprawa owych nad­ użyć, z którymi wiązało się tyle osobistych uprawnień i pre­ tensji, a także tyle nawyków życiowych — należała do przed­ sięwzięć szczególnie trudnych. A przecież wydaje się, że pa­ pież Paweł wprawdzie stopniowo, ale jednak całkiem na se­ rio zamierzał się do tego zabrać. Tak więc mianował on komisje, które miały przeprowadzić reformy — w sądzie, w rocie , * w kancelarii i w penitencja; * riach powołał do siebie również ponownie Giberta. Pojawi­ ły się bulle o tendencji reformatorskiej; zaczęto też robić przygotowania do soboru powszechnego, którego tak bardzo obawiał się i unikał papież Klemens i którego mógłby uni­ kać również Paweł III, ponieważ jego sprawy prywatne stwa­ rzały mu po temu niejedną przyczynę. Rozważmy teraz, czy — w przypadku, gdyby ulepszenia istotnie zostały wprowadzone, gdyby dwór rzymski został poddany reformie, gdyby położono kres nadużyciom, do ja­

149

II. Początki odradzania się katolicyzmu

kich dawała pretekst sama struktura kurii, i gdyby wreszcie ten sam dogmat, który stanowił punkt wyjścia dla Lutra, stał się również fundamentem odnowy w życiu i nauce Kościoła — czy zatem w tej sytuacji nie byłoby możliwe pojednanie z pro­ testantami? I to tym bardziej, że także protestanci bardzo po­ woli i nie bez oporów decydowali się na oderwanie od jedno­ ści Kościoła. Wielu sądziło, iż możliwość ta jest całkiem realna; niema­ ła też była liczba tych, którzy z pertraktacjami w sprawach religijnych wiązali poważne nadzieje. Biorąc rzecz teoretycznie, papież nie powinien udzielać aprobaty tego rodzaju przedsięwzięciom, ponieważ próbowa­ no tu — i to przy współudziale władzy świeckiej — rozstrzy­ gać spory religijne w kwestiach, do których najgłębszego roz­ poznania on sam rościł sobie prawo. Z tych przyczyn Paweł zachowywał w tej mierze pewną wstrzemięźliwość, lecz rów­ nocześnie pozostawiał swobodę działania reformatorom i wy­ syłał nawet do nich swoich przedstawicieli. Poczynał sobie przy tym nader ostrożnie: wybierał do tego celu zawsze ludzi reprezentujących stanowisko umiarkowa­ ne, niekiedy takich, którzy później w wielu przypadkach sa­ mi popadli w podejrzenie o protestantyzm. Tego rodzaju przedstawicielom dawał nadto roztropne wskazówki, doty­ czące ich trybu życia i zachowania się w sprawach politycz­ nych. Gdy, na przykład, młodego jeszcze Moronego wysyłał w roku 1536 do Niemiec, nie zaniedbał polecić mu, aby „nie robił długów, aby opłacał swój pobyt w gospodach, do któ­ rych zajeżdża, aby nie ubierał się w sposób nędzny, ale rów­ nież i bez luksusu, i aby wprawdzie odwiedzał kościoły, lecz wystrzegał się przy tym choćby pozoru obłudy.” Morone miał ucieleśniać w swojej osobie ową reformę rzymską, o której tyle wówczas mówiono; stąd też zalecano mu, aby zachowy­ wał godność, miarkowaną jednakże niejaką pogodą. W roku 1540 biskup Wiednia zamierzał uciec się do kroków ostatecz­ nych. Sądził on, iż należy ludziom, którzy przeszli na nową 150

Próby reformy wewnętrznej i -pojednania z protestantami

wiarę, przedstawić uznane za heretyckie artykuły doktryny Lutra i Melanchtona, i zapytać ich krótko i węzłowato, czy gotowi są od nich odstąpić. Jednakże papież bynajmniej nie zalecał swojemu nuncjuszowi tego rodzaju środków. „Obawia­ my się — powiada on — że [innowiercy] będą woleli umrzeć, •aniżeli zgodzić się na takie odwołanie własnych przekonań.” Paweł życzył sobie jedynie, aby można było zachować jaką­ kolwiek nadzieję na przyszłe pojednanie. Kiedy zaś pojawił się pierwszy promień takiej nadziei, papież nie chciał po­ służyć się w swym piśmie obelżywą formułą, którą zawcza­ su przygotowali mu w tym celu różni ludzie uczeni i godni. „Wszystko przecież poszłoby na marne! Trudno byłoby wte­ dy czegokolwiek się spodziewać!” Nigdy jednak nie doszło do bardziej ścisłego zbliżenia obu stanowisk aniżeli podczas rozmów, jakie w roku 1541 odby­ wały się w Ratyzbonie. Cesarz, który zamierzał posłużyć się siłami Rzeszy w wojnie z Turkami albo też z Francją, prag­ nął jak najszybszego pojednania. Wybrał on zatem jako swych przedstawicieli na owe rozmowy najbardziej rozumnych i umiarkowanych teologów katolickich, a mianowicie Groppera i Juliusza Pfluga. Z drugiej znów strony landgraf Filip nawiązał ponownie dobre stosunki z Austrią; liczył on, że powierzone zostanie mu najwyższe dowództwo w wojnie, do której właśnie się zbrojono; z podziwem i satysfakcją cesarz przyglądał się Filipowi, jak wjeżdża do Ratyzbony na swym wspaniałym rumaku, równie silnym, jak i sam jeździec. Ze strony protestanckiej pojawili się na rozmowach usposobio­ ny pojednawczo Bucer i skłonny do ustępstw Melanchton. Jak bardzo papież pragnął pomyślnego zakończenia roz­ mów, świadczy choćby wybór legata, którego tam posłał; był nim właśnie ów Gaspare Contarini, o którym wiemy już, iż głęboko angażował się w nowe dążenia religijne na terenie Włoch i okazywał tyle aktywności uczestnicząc w opracowa­ niu projektu generalnej reformy Kościoła. Teraz Contarini zaczął odgrywać rolę jeszcze bardziej eksponowaną, zajmu­ jąc miejsce pomiędzy dwiema doktrynami i dwoma stron­

151

11. Początki odradzania się katolicyzmu

nictwami, które dzieliły świat; a na dodatek stało się to w sprzyjającym momencie, gdyż Contarini otrzymał właśnie po­ lecenie, by doprowadzić do ich pojednania, i mógł żywić na­ dzieję, że uda się to zrealizować. Stąd też, jeżeli nawet nie mamy obowiązku zajmować się bliżej tą postacią, to w każ­ dym razie możemy sobie na to pozwolić. Gaspare Contarini, najstarszy syn jednego ze szlacheckich rodów Wenecji prowadzącego handel z Lewantem, ze szcze­ gólnym zamiłowaniem poświęcił się studiom filozoficznym. Jest rzeczą godną uwagi, jak to realizował. Każdego dnia przeznaczał na właściwe studia trzy godziny; nigdy mniej, ale też i nigdy więcej; za każd^n razem rozpoczynał od po­ wtórzenia materiału; w każdej dyscyplinie doprowadzał naukę aż do końca i nigdy żadnej z nich nie zdarzyło mu się prze­ skoczyć. Subtelności komentatorów Arystotelesa nie zachęciły go do uprawiania analogicznych wyszukanych sztuk solistycz­ nych; powiadał przecież, iż nie ma nic bardziej pomysłowego i pełnego dowcipu od nieprawdy. Wykazywał zdecydowany talent, ale jeszcze większa była wyróżniająca go stałość przekonań. Nie dbał o ozdobność swojej wypowiedzi; wyrażał się prosto, zawsze stosownie do przedmiotu. Rozwój jego osobowości dokonywał się z regularnością właściwą naturze, na kształt słojów drzewnych nakładają­ cych się na siebie rok po roku. Kiedy w stosunkowo młodych latach przyjęty został do Ra­ dy Pregadi, czyli do senatu swego ojczystego miasta, przez pewien czas nie odważał się przemówić; co prawda pragnął tego, miał także coś do powiedzenia, ale nie mógł zdobyć się na śmiałość; kiedy zaś wreszcie przemógł się — wygłosił mo­ wę pozbawioną szczególniejszego wdzięku czy dowcipu, nie­ zbyt gwałtowną ani też żywą w tonie, ale za to wypowie­ dzianą w sposób tak prosty i przekonywający, że natych­ miast zjednał sobie najgłębszy szacunek. Przypadło mu żyć w nader niespokojnych czasach. Przeżył

152

Próby reformy wewnętrznej i pojednania z protestantami

utratę ziem pozostających we władaniu jego ojczyzny, a póź­ niej sam przyczynił się do ich odzyskania. Podczas pierwszej wizyty Karola V w Niemczech wydelegowany został do nie­ go jako poseł i tutaj miał możność obserwować początki po­ działu Kościoła. Wraz z Karolem udał się do Hiszpanii aku­ rat w tym samym czasie, gdy statek „Vittoria” powrócił z pierwszej podróży naokoło świata. On też jako pierwszy, je­ żeli się nie mylę, potrafił rozwiązać zagadkę, wynikającą stąd, iż statek przybył do portu o dzień później, aniżeli wynikało to z dziennika okrętowego. Contarini pomógł również w po­ jednaniu się z cesarzem papieżowi, do którego został wysła­ ny po zdobyciu Rzymu. Wyrazistymi świadectwami jego traf­ nego i przenikliwego poglądu na świat, a także jego dobrze pojmowanej miłości ojczyzny, jest książeczka na temat ustro­ ju Wenecji — dziełko nader bogate w informacje i trafnie ujęte — jak również relacje z jego misji poselskich, znajdu­ jące się tu i ówdzie w rękopisach. Pewnej niedzieli roku 1535, akurat wtedy, gdy odbywało się zebranie Wielkiej Rady, a Contarini, który tymczasem doszedł do najznamienitszych godności, zasiadał przy urnach wyborczych — nadeszła wieść, że papież Paweł, którego nie znał i z którym nie miał żadnego kontaktu, mianował go kar­ dynałem. Wszyscy zebrani pokwapili się złożyć gratulacje zaskoczonemu dygnitarzowi, który nie chciał dać wiary owej wiadomości. Alvise Mocenigo, dotychczasowy przeciwnik Contariniego w sprawach natury państwowej, wykrzyknął, iż re­ publika traci swego najlepszego obywatela. Dla Contariniego jednak owo zaszczytne wyróżnienie miało i stronę mniej radosną. Miałżeby bowiem porzucić swą nie­ podległą ojczyznę, która ofiarowała mu najwyższe godności i zapewniła wpływy równe wpływom przywódców państwo­ wych, po to tylko, by stanąć w służbie papieża, często powo­ dującego się różnymi namiętnościami i nie ograniczonego w swoich działaniach przez jakiekolwiek wiążące ustawy? Miał­ żeby opuścić republikę swych praojców, której obyczaje od­ powiadały jego własnym, aby zacząć mierzyć się z innymi

153

II. Początki odradzania się katolicyzmu

w pełnym przepychu i luksusu świecie rzymskiego dworu? Jak informują nas źródła, jedynie przeświadczenie, iż jeśli w tak ciężkich czasach wzgardzi ofiarowaną mu wysoką god­ nością, pociągnie to za sobą szkodliwe skutki — skłoniło go do przyjęcia kapelusza kardynalskiego. Teraz jednak całą swą energię i zapał, które dotychczas od­ dawał rodzinnemu miastu, obrócił Contarini ku rozwiązaniu generalnych problemów życia kościelnego. Często spotykał się ze sprzeciwem kardynałów, którzy uważali za rzecz oso­ bliwą, że Wenecjanin, przybysz, który zaledwie przekroczył progi Świętego Miasta, zamierza reformować cały dwór rzym­ ski; niekiedy nawet przeciwstawiał się mu i sam papież. Tak na przykład Contarini opierał się kiedyś nominacji jednego z kardynałów. „Wiemy — powiedział na to papież — co się tu święci: kardynałowie nie lubią, by ktokolwiek inny uzy­ skiwał godność równą ich własnej.” Na co zakłopotany Conłarini: „Nie wydaje mi się, aby kapelusz kardynalski był moą najwyższą godnością.” Również i na tym urzędzie Contarini zachował nadal właś­ ciwą mu surowość i prostotę; był także nadal bardzo akty­ wny, miał poczucie godności i subtelność w sposobie myśle­ nia i bycia. Tak prosto ukształtowanej rośliny natura nie pozbawia ozdoby kwiatu, w którym objawia się całe jej jestestwo. W człowieku takim kwiatem jest określone usposobienie i spo­ sób myślenia, u ich źródeł odnajdujemy zaś wszystkie naj­ wznioślejsze siły ożywiające egzystencję owej jednostki; z nich także rodzi się charakterystyczna dla niej postawa mo­ ralna i formy ekspresji osobowości. W przypadku Contąriniego owymi siłami, które rozświetlają postać człowieka i sta­ nowią o pomyślności jego losów, były przede wszystkim ła­ godność usposobienia, rzetelne umiłowanie prawdy, niczym nie skalana obyczajność, a zwłaszcza głębokie przekonania religijne. Takim właśnie zaprezentował się Contarini w Niemczech: konsekwentny w charakteryzowanym już sposobie myślenia

154

Próby reformy wewnętrznej i pojednania z protestantami

i bycia, umiarkowany w poglądach, a wreszcie bliski prote­ stantom w najistotniejszym artykule ich nauki. Spodziewał się wówczas, iż uda się zlikwidować podział Kościoła, regene­ rując naukę we wspomnianym powyżej punkcie, a także usu­ wając nadużycia w życiu religijnym. Czyż jednak podział ów nie posunął się już zbyt daleko, czy odszczepieńcze poglądy nie zapuściły nazbyt głęboko ko­ rzeni? Z rozstrzygnięciem tego pytania chciałbym jednak na razie się wstrzymać. Inny Wenecjanin, Marino Giustinian, który opuścił Niem­ cy na krótko przed wzmiankowanym sejmem Rzeszy i, jak się zdaje, bardzo starannie obserwował całą sytuację, twier­ dzi, że likwidacja schizmy była w każdym razie rzeczą cał­ kiem możliwą. Sądzi on jedynie, że dla osiągnięcia tego celu niezbędne były pewne doniosłe ustępstwa. Wymienia pośród nich następujące: „Papież nie powinien już być traktowany jako namiestnik Chrystusowy w sprawach zarówno ducho­ wych, jak i świeckich; nieuozonym i występnym biskupom należy narzucić substytutów, tj. zastępców, wyróżniających się nieposzlakowanym trybem życia i umiejących rzeczywiś­ cie nauczać lud; nie można już również dłużej tolerować sprzedawania mszy, gromadzenia beneficjów i nadużyć w po­ bieraniu opłat za nadawanie godności duchownych; łamanie przepisów dotyczących postów może pociągnąć za sobą co najwyżej jedynie bardzo łagodne kary; a gdyby na koniec dopuścić również komunię pod dwiema postaciami i zezwolić kapłanom na wstępowanie w związki małżeńskie — wówczas Niemcy bezzwłocznie odstąpią od wszelkiej apostazji, we wszystkich sprawach religijnych znajdą się w obediencji pa­ pieża i będą dochowywać mu posłuszeństwa, zezwolą na zgod­ ne z obyczajami odprawianie mszy, dopuszczą spowiedź uszną, a nawet uznają potrzebę dobrych uczynków jako owocu wia­ ry — mianowicie o tyle, o ile wiara istotnie jest źródłem owych uczynków. Podział Kościoła był skutkiem nadużyć, to­ też położenie im kresu spowoduje likwidację owego podziału.” Przy tej okazji przypominają nam się słowa, które już o rok

155

II. Początki odradzania się katolicyzmu

wcześniej wypowiedział landgraf heski, Filip: mianowicie, iż można by tolerować władzę świecką biskupów, gdyby tyl­ ko znalazło się środki zapewniające odpowiednie sprawowanie przez nich władzy duchownej. Tak na przykład można by dojść do porozumienia w sprawie mszy, jeśliby zezwolono na udzielanie komunii pod dwiema postaciami. Z kolei Jan bran­ denburski zadeklarował gotowość uznania prymatu papieża, oczywiście pod pewnymi warunkami. W tym samym czasie dochodziło do zbliżenia stanowisk i z innej strony. Ambasa­ dor cesarski nieustannie powtarzał, iż obie frakcje muszą iść na ustępstwa — na tyle, na ile pozwala im bo jaźń Boża. Tak­ że i ludzie nie związani z protestantyzmem chętnie przyjęliby na terenie całych Niemiec ograniczenie religijnej władzy bi­ skupów, którzy tymczasem stali się rzeczywistymi władcami świeckimi, i przeniesienie jej na superintendentów; równie chętnie byłaby widziana jakaś powszechnie obowiązująca re­ forma sposobów użytkowania dóbr kościelnych. Ba’, zaczęto rozprawiać już o zagadnieniach całkiem neutralnych, które przy tej okazji dałoby się załatwić; i nawet w elektoratach pozostających w gestii hierarchii kościelnej wznoszono modły za pomyślny przebieg dzieła pojednania. Nie chcemy podejmować tutaj sporu na temat stopnia moż­ liwości i prawdopodobieństwa takiego pomyślnego obrotu spraw; był on w każdym razie nader trudny do osiągnięcia; ale jeżeli nawet .pojawiała się choćby jakaś niewielka per­ spektywa sukcesu w tej mierze, to warto było jej próbować; bądź co bądź zauważamy przecież, że narastały nastroje przychylne dla takich tendencji i że wiązano z nimi ogromne nadzieje. Wypada teraz postawić pytanie, czy również papież, bez którego udziału nic tutaj nie mogło się dokonać, okazywał się skłonny do odstąpięnia od swych rygorystycznych żądań. Pod tym względem bardzo charakterystyczny jest zwłaszcza jeden z fragmentów instrukcji, w którą Paweł zaopatrzył Contariniego, wyprawiając go z jego misją. Nie dał mu nieograniczonych pełnomocnictw, czego doma­ 156

Próby reformy wewnętrznej i pojednania z protestantami

gał się cesarz. Papież spodziewał się, iż w Niemczech przyj­ dzie spotkać się z żądaniami, na które nie tylko jakikolwiek legat, ale i on sam nie mógłby przystać bez zasięgnięcia opinii innych narodów. Musimy — twierdził — najpierw przeko­ nać się, czy protestanci zgadzają się z nami w kwestiach za­ sadniczych, a więc na przykład w sprawie prymatu Stolicy Apostolskiej, w kwestii sakramentów i w paru innych. Pa­ pież nie precyzował jednak wyraźnie, jakie to były owe „in­ ne” sprawy. Określał je jako praktyki dopuszczalne zarówno na podstawie Pisma Świętego, jak i na gruncie trwałego oby­ czaju Kościoła; legatowi — dodawał — rzeczy te powinny być znane. Osiągnąwszy takie podstawy — twierdził dalej — można by następnie dążyć do porozumienia we wszystkich kwestiach spornych. Nie ulega wątpliwości, że ta niejasna formuła wypowiedzi została obrana celowo. Paweł III pragnął przekonać się, co uda się uzyskać Contariniemu, i nie miał ochoty z góry wią­ zać sobie rąk jakimkolwiek przyrzeczeniem ratyfikowania osiągniętych porozumień. Pozostawiał więc zrazu legatowi pewną swobodę działania. Niewątpliwie Contarini musiałby podjąć wiele nowych wysiłków, gdyby pragnął umożliwić za­ ciętej w uporze kurii rzymskiej przyjęcie tego, co osiągnąłby w Ratyzbonie, a co oczywiście kurii nie mogłoby w pełni za­ dowolić. W każdym razie wszystko po raz pierwszy zależało teraz od pojednania się zgromadzonych teologów, od ich wo­ li osiągnięcia jedności. Jednakże tendencja mediacyjna była jeszcze zbyt chwiejna, nie można by nawet określić jej z na­ zwy; rzecznicy tej tendencji mogli żywić nadzieję, iż osiągnie ona w jakimś szerszym zakresie moc obowiązującą dopiero w tym przypadku, gdyby udało się uzyskać pewien trwały punkt oparcia. Pertraktacje rozpoczęły się 5 kwietnia 1541 roku; u pod­ staw ich znalazł się projekt przekazany przez cesarza i za­ aprobowany przez Contariniego po wprowadzeniu do niego paru drobnych modyfikacji. Od razu w tym momencie le­ gat uznał, iż będzie rzeczą stosowną odstąpić na krok od 157

II. Początki odradzania się katolicyzmu

udzielonej mu instrukcji. Papież domagał się przede wszyst­ kim uznania swojego prymatu; Contarini widział jasno, że wszystkie próby rozmów mogą rozbić się na samym początku właśnie o tę kwestię, która tak łatwo rozbudzała wszelkie na­ miętności. Zezwolił więc, by spośród wszystkich artykułów przedłożonych do dyskusji artykuł dotyczący prymatu pa­ pieża znalazł się na miejscu ostatnim. Uważał, iż będzie le­ piej zacząć od takich spraw, wobec których i on sam, i jego przyjaciele zbliżali się do stanowiska protestantów — a by­ ły to skądinąd sprawy najwyższej doniosłości, dotyczące sa­ mych fundamentów wiary. Contarini miał też największy udział w obradach odnoszących się do tych kwestii. Jego se­ kretarz twierdzi, że bez uprzedniego zasięgnięcia opinii Contariniego teologowie katoliccy nie podejmowali jakiegokol­ wiek postanowienia, nie przyjmowali nawet najdrobniejszej poprawki. Z pomocą Contariniemu spieszyli w tych trudach Morone, biskup Modeny, a także Tommaso da Modena, maestro di sacro palazzo [mistrz świętego pałacu] — obaj zajmujący to samo stanowisko w sprawie artykułu o usprawiedliwieniu. Największe trudności stwarzał tu jeden z teologów niemiec­ kich, doktor Johannes Eck, dawny polemista Lutra. Gdy jed­ nak zmuszono go do przedyskutowania sprawy punkt po punkcie, okazało się, że i jego udało się doprowadzić do zło­ żenia deklaracji, jakie mogłyby wszystkich zadowolić. Istotnie też — i któż by się tego spodziewał? — bardzo rychło osiąg­ nięto porozumienie co do czterech ważnych artykułów doty­ czących natury ludzkiej, grzechu pierworodnego, Odkupie­ nia i nawet usprawiedliwienia. Contarini przystał na zasadni­ czy punkt doktryny luterańskiej, wedle którego usprawiedli­ wienie człowieka dokonuje się bez jego zasługi, a wyłącznie dzięki wierze i za pośrednictwem wiary; dodał do tego tyl­ ko, iż wiara ta musi być żywa i aktywna. Melanchton przy­ znał, iż właśnie to twierdzenie stanowi samą istotę nauki protestanckiej. Bucer utrzymywał dość odważnie, iż w arty­ kułach, co do których osiągnięto zgodę, zawiera się wszystko, „czego potrzeba, ażeby przed obliczem Boga i we własnym 158

Próby reformy wewnętrznej i pojednania z protestantami

zborze żyć sprawiedliwie, świątobliwie i bogobojnie”. Podob­ ne zadowolenie panowało i w przeciwstawnym obozie. Biskup z Aąuili1 nazwał owo kolokwium świętym; nie wątpił, że do­ prowadzi ono do pojednania w całym świecie chrześcijań­ skim. Przyjaciele Contariniego, bliscy mu w sposobie myś­ lenia, z radością przyjmowali osiągnięte przezeń postępy. „Kiedy dostrzegłem, jak daleko posunęła sdę zgodność opi­ nii — pisał do niego Pole — odczułem taką satysfakcję, ja­ kiej nie sprawiłaby mi żadna harmonia tonów; i to nie tylko dlatego, że widziałem, jak nastaje pokój i krzewi się jedność, ale również z tej przyczyny, iż artykuły te stanowią funda­ ment wszelkiej wiary chrześcijańskiej. Co prawda, wyda je się, że traktują one o różnych sprawach — o wierze, uczyn­ kach i usprawiedliwieniu; jednakże na artykule o usprawie­ dliwieniu opierają się wszystkie pozostałe. Przeto życzę Ci pomyślności i dziękuję Bogu, iż teologowie obu stronnictw osiągnęli porozumienie w tej sprawie. Żywimy nadzieję, że ten, który tak miłosiernie rozpoczął swe dzieło, doprowadzi je do szczęśliwego końca.” Był to, jeżeli się nie mylę, moment doniosły dla Niemiec,. a nawet i dla całego świata. Dla Niemiec, albowiem punkty, o których tu wspominaliśmy, zawierały w sobie zamysł prze­ kształcenia całej struktury życia religijnego narodu i nadania mu pozycji samodzielnej, odznaczającej się większym stop­ niem niezależności od papieża i wyższej ponad jego świec­ kie interwencje. W ten sposób dałoby się umocnić jedność Kościoła, a przez to i narodu. Nieskończenie bardziej rozległe byłyby jednak dalsze konsekwencje owego przedsięwzięcia: gdyby bowiem stronnictwo umiarkowane, które podjęło i przeprowadziło wszystkie te próby, potrafiło zdobyć sobie przewagę w Rzymie oraz we Włoszech, wówczas i cały świat katolicki musiałby przybrać zupełnie odmienną postać. Jednakże tak ogromnych rezultatów nie można było osiąg­ nąć bez zaciętej walki. 1 W Abruzzach (przyp. Iłuin.).

159

II. Początki odradzania 3ię katolicyzmu

To, co postanowiono w Ratyzbonie, musiało zostać potwier­ dzone z jednej strony aprobatą papieża, z drugiej zaś — zgodą Lutra, do którego wydelegowano nawet osobne posel­ stwo. Ale już w tym momencie pojawiły się rozliczne trudności. Luter, który w pierwszej chwili nie odrzucał bez reszty przy­ jętych porozumień, bardzo rychło zaczął jednak podejrzewać, iż wszystko to zmierza do jakiegoś szalbierstwa i jest jedy­ nie złośliwą farsą, ukartowaną przez jego wrogów. Nie da­ wał się przekonać, że nauka o usprawiedliwieniu naprawdę zapuściła korzenie również i w przeciwnym obozie. W arty­ kułach, co do których osiągnięto zgodę, dopatrywał się wy­ łącznie składanki zestawionej z obu doktryn; on, któremu za­ wsze zdawało się, że uwikłany jest w walkę pomiędzy niebem i piekłem, sądził, że i tutaj odkrywa ślady machinacji sza­ tana. Elektorowi, swojemu władcy, z całym naciskiem odra­ dzał osobiste udawanie się na obrady sejmu Rzeszy: „Właśnie on będzie tym, którego poszukuje diabeł.” Istotnie, od poja­ wienia się elektora na forum obrad i od jego zgody zależało w tym czasie niezmiernie wiele. Tymczasem wiadomość o przyjęciu omawianych artykułów dotarła i do Rzymu. Wywołały tam one niezwykłą sensację. Artykuł o usprawiedliwieniu budził szczególne zgorszenie w kardynałach Carafie oraz Marcellu; jedynie z wielkim trudem udało się Piiulemu uzmysłowić im właściwe znaczenie owych postanowień. Jednakże sam papież nie zajął z miejsca stano­ wiska tak zdecydowanego jak Luter. Rozkazał on kardyna­ łowi Famese napisać do legata, iż Jego Świątobliwość ani nie aprobuje, ani też nie potępia uzgodnionego rozwiązania. Ale inni świadkowie, którym dane było oglądać papieża, wiedzieli, co o tym mniemać; gdyby można było założyć, iż sens owych porozumień jest zgodny z wiarą katolicką, słowa papieża były­ by bardziej wyraźne. Przy całej sile, jaką przejawiała opozycja teologiczna, nie była ona jednak wcale opozycją jedyną ani też — być może

160

9. Tycjan: Papież Paweł III 7 nepotami kardynałem Alessandrem Farness oraz Ottavianem Farnese (1545—1546 rok)

innnn!tnrfnmnm>nnCTnini’i''nnnłrTnniHnrnTtrnnTTTnTnn*nTniiirnniinrniTnnii

[irauniinniuiDUiumm

10. Pieter de Jode II: Karol V Habsburg, cesarz niemiecki, król hiszpański

11. Thomas de Leu: Franciszek I de Yalois, król Francji

14. Robert Boissard: Philipp Melanchton

15. Sebastiano del Piombo: Kardynał Reginaldo Pole

16. Pedro Berruguete: Palenie zakazanych ksiąg

Próby reformy wewnętrznej i pojednania z protestantami

— najbardziej skuteczną. Dołączył się bowiem do niej inny sprzeciw, tym razem -natury politycznej. Pojednanie — tak, jak je projektowano — dałoby Niem­ com niezwykłą jedność, cesarzowi zaś, który mógłby się nim posłużyć — ogromną potęgę. Jako przywódca stronnictwa umiarkowanego zyskałby on szczególny prestiż w całej Euro­ pie, zwłaszcza w tym przypadku, gdyby istotnie doszło do zwołania soboru. Naturalnie, w związku z tym od nowa do­ szły do głosu dawne opory i waśnie. Franciszek I uważał, że wszystko to stawia go w bezpo­ średnim zagrożeniu, i nie zaniechał niczego, by nie dopuścić do zjednoczenia Kościoła. Gwałtownie uskarżał się na ustęp­ stwa, które w Ratyzbonie poczynił legat papieski. „Jego za­ chowanie się odbiera odwagę tym, którzy pragną dobra, i umacnia zło; jego ustępliwość wobec cesarza zaprowadzi go jeszcze aż tak daleko, iż nie da się już pomóc całej tej spra­ wie. A trzeba przecież było zasięgnąć rady i u innych wład­ ców.” Franciszek robił takie miny, jak gdyby papież i cały Kościół znaleźli się w niebezpieczeństwie. Demonstracyjnie obiecywał, że będzie bronił ich nie szczędząc własnego życia i wszystkich sił swego państwa. Ale już i w Rzymie zaczęły zapuszczać korzenie różne wąt­ pliwości — nie tylko te natury religijnej, o których była mo­ wa wyżej. Ponadto zauważono, iż podczas otwarcia obrad sej­ mu Rzeszy cesarz, czyniąc wzmiankę o możliwości zwołania soboru powszechnego, nie zaznaczył od razu, iż •tylko papież mógłby tego dokonać. Dopatrywano się w tym aluzji, że sam cesarz uzurpuje sobie prawo do tego rodzaju decyzji, odnale­ ziono też w dawnym traktacie z Barcelony, zawartym przy współudziale Klemensa VII, fragment, który pozwalałby na taką interpretację. A czyż to protestanci nie powtarzali usta­ wicznie, że prawo zwołania soboru przysługuje cesarzowi? Z jakąż łatwością mógłby im zatem ustąpić w sprawie, gdzie jego własne korzyści w sposób tak oczywisty zbiegały się z ich doktryną! Stąd właśnie mogłoby wyniknąć największe niebezpieczeństwo podziału! S — Dzieje papiestwa

161

II. Początki odradzania się katolicyzmu

W tym samym czasie zaczęło też budzić się poruszenie w Niemczech. Już Giustinian głosił, iż potęga, jaką zapewnił so­ bie elektor stając na czele partii protestanckiej, budzi i w in­ nych myśl, by zapewnić sobie taką samą władzę poprzez przejęcie zwierzchnictwa nad stronnictwem katolickim. Jeden z uczestników wspomnianego sejmu Rzeszy zaświadcza nam, że książęta Bawarii są nieprzychylni jakiemukolwiek porozu­ mieniu. Zdecydowanym przeciwnikiem pojednania był rów­ nież elektor moguncki. Ostrzegł on papieża w odręcznym liś­ cie przed jakimkolwiek soborem narodowym, ba! przed wszel­ kim soborem, który miałby odbywać się na terenie Niemiec: „Zbyt wiele ustępstw musiano by poczynić na takim sobo­ rze.” Znamy również i inne pisma, w których katolicy nie­ mieccy wnoszą bezpośrednio przed oblicze papieża skargi na postępy uzyskiwane przez protestantyzm na sejmie Rzeszy, na uległość Groppera i Pfluga, a także na nieobecność książąt katolickich podczas rozmów. Krótko mówiąc, w Rzymie, Francji i w Niemczech, pośród nieprzyjaciół Karola V, a także pośród najbardziej zagorza­ łych — naprawdę czy z pozoru — katolików, podniosła się opozycja przeciwko zamysłom mediacji ze strony cesarza. W Rzymie zaobserwowano niezwykłą zażyłość między papie­ żem i ambasadorem Francji; powiadano, że wnuczkę swą, Vittorię Famese, pragnie on wydać za jednego z G wizj uszy. Wszystkie te reakcje polityczne musiały też w sposób nie­ uchronny wywierać wpływ na kręgi teologów. Eck i tak zresztą przesiadywał w Bawarii. „Nieprzyjaciele cesarza — powiada sekretarz Contariniego — w Niemczech i poza ich granicami, ci, którzy obawiają się, iż jeśli zjednoczy całe Niemcy, wzrośnie jego potęga, zaczęli rozsiewać jadowite zielsko pośród owych teologów. Zazdrość doczesna spowodo­ wała zerwanie obrad całego kolokwium.” Jeśli dodamy do te­ go wszystkie trudności natury merytorycznej, trudno będzie się dziwić, że od tego czasu nie zdołano już dojść do porozu­ mienia na temat żadnego artykułu. Jeśli odpowiedzialnością za to obarczamy wyłącznie, a choć­

162

Próby reformy wewnętrznej i pojednania z protestantami

by tylko przede wszystkim, stronę protestancką, nie będzie to zgodne z poczuciem sprawiedliwości. Bardzo rychło papież oznajmił legatowi swoją zdecydowaną wolę, by ten ani pu­ blicznie, ani też prywatnie nie aprobował żadnego postano­ wienia, w którym poglądy katolickie byłyby wyrażone w sło­ wach pozostawiających miejsce na jakąkolwiek dwuznaczność. Bezwarunkowo odrzucono też w Rzymie formuły, w których Contarini zamierzał połączyć różne poglądy na temat pryma­ tu papieża i władzy przysługującej soborom. Legat musiał więc uciekać się do oświadczeń, które sprawiały wrażenie, iż znajdują się w sprzeczności nawet z jego własnymi wcześniej­ szymi wypowiedziami. Pragnąc, aby cokolwiek jednak zostało dokonane, cesarz do­ magał się przynajmniej pozostania przy ustalonych formu­ łach w artykułach już uzgodnionych, dając jednocześnie do zrozumienia, iż wobec innych spraw będzie tolerował odstęp­ stwa z obu stron. Do tego wszakże nie można było nakłonić ani Lutra, ani też papieża. Zawiadomiono kardynała, iż całe kolegium postanowiło nie godzić się pod żadnymi warunkami na tolerancję w odniesieniu do tak zasadniczych artykułów doktryny. Rozpocząwszy swe dzieło tak pomyślnie i rozbudziwszy tak wielkie nadzieje — Contarini powracał z Niemiec z pustymi rękami. Pragnął towarzyszyć cesarzowi do Niderlandów, ale mu tego odmówiono. We Włoszech musiał wysłuchiwać roz­ przestrzenianych z Rzymu na cały kraj oszczerstw na temat swego zachowania się i koncesji, które jakoby poczynił wo­ bec protestantów. Był zaś dostatecznie wielkoduszny, by tym boleśniej odczuwać niepowodzenie tak rozlegle pomyślanych planów. Jak wspaniałą pozycję zdobyła sobie w wystąpieniach Contariniego umiarkowana orientacja katolicka! Ponieważ jednak orientacji tej nie udało się przeforsować swych dalekosięż­ nych intencji, mogących wywrzeć wpływ na losy całego świa­ ta, przeto głównym problemem stała się dla niej teraz po pro­ stu możliwość utrzymania się. Każde wielkie dążenie zawiera



163

II. Początki odradzania się katolicyzmu

w sobie nieuchronną konieczność realizacji pewnego zadania: musi ono mianowicie zapewnić sobie autorytet i postawić na swoim. Gdy jednak nie udaje mu się osiągnąć takiej siły, wówczas fakt ten staje się zapowiedzią jego rychłego upadku. NOWE ZAKONY

W tym samym czasie rozwinęła się i inna tendencja; z począt­ ku była ona bardzo bliska dążeniom, które charakteryzowa­ liśmy wyżej, później jednak odbiegała od nich coraz to wy­ raźniej; i chociaż celem tej drugiej tendencji było również przeprowadzenie reformy, to przecież znalazła się ona w zde­ cydowanej sprzeczności z protestantyzmem. Podczas gdy Luter w zasadzie i w istocie negował cały do­ tychczasowy stan kapłański, na ziemiach włoskich rozwinął się ruch opozycyjny, który — przeciwnie — dążył właśnie do restytucji owej zasady, a tym samym — dzięki bardziej su­ rowemu jej przestrzeganiu — do przywrócenia kapłaństwu autorytetu w życiu religijnym. Owszem, na obu tych skrzy­ dłach doskonale zdawano sobie sprawę z rozkładu instytucji religijnych. Gdy jednak w Niemczech zadowalano się wyłącz­ nie i po prostu rozpędzeniem zakonów, we Włoszech usiło­ wano je odnowić; gdy zaś na terenie Niemiec kler wyzwalał się z tylu krępujących go dotychczas więzów — na ziemiach włoskich zamierzano podporządkować go jeszcze bardziej su­ rowym rygorom. Na zdecydowanie nową drogę wkroczyły właśnie Niemcy na obszarze na północ od Alp; natomiast na południe od Alp ponawiano ciągle te same próby, które od czasu do czasu podejmowane były i we wcześniejszych stu­ leciach. Albowiem od pradawnych czasów instytucje kościelne ce­ chowała tendencja do zeświecczenia, równocześnie jednak nie­ rzadko przypominano owym instytucjom o ich rzeczywistych początkach i założeniach, nierzadko też zmuszano je do reor­ ganizacji w tym właśnie duchu. Już Karolingowie uważali za rzecz konieczną nakłaniać kler do życia we wspólnocie i do

164

Nowe zakony

podporządkowania się — drogą wolnego wyboru — regule Chrodeganga1. Zresztą i samym klasztorom nie wystarczała już prosta reguła Benedykta z Nursji; widzimy, jak w wieku X i XI coraz to bardziej niezbędne okazuje się na wszystkich terenach tworzenie kongregacji o charakterze bardzo ścisłym, funkcjonujących w ramach specjalnej reguły wedle wzoru opactwa kluniackiego. Natychmiast też zjawiska te zaczęły oddziaływać z kolei na duchowieństwo świeckie, które — jak wspomniano — na skutek wprowadzenia celibatu podporząd­ kowane zostało regule nieledwie zakonnej. Mimo to — i na przekór potężnemu impulsowi religijnemu, jaki poszczegól­ nym narodom dały wyprawy krzyżowe (a był to impuls tak silny, że nawet rycerze i możnowładcy podporządkowali swo­ je rzemiosło wojenne formom wzorowanym na rygorach klasztornych) — wszystkie te instytucje znalazły się w stanie głębokiego upadku; ale właśnie wtedy rozpoczęły żywot za­ kony żebracze. W początkach swego istnienia niewątpliwie przyczyniły się one do przywrócenia pierwotnej prostoty i su­ rowości; widzieliśmy jednak, że i one ulegały stopniowo ze­ świecczeniu i degeneracji, tak iż na koniec właśnie w nich do­ patrzono się jednego z głównych elementów upadku Kościoła. Już od roku 1520, a później — w miarę postępów osiąga­ nych przez protestantyzm w Niemczech — coraz to żywiej zaznaczała się w krajach nie objętych ruchem reformacyjnym świadomość, iż niezbędne staje się ponowne ulepszenie hierarchicznych instytucji kościelnych. Świadomość ta raz po raz dochodziła do głosu także i w obrębie samych zakonów. Mimo iż zakon z Camaldoli podporządkowany był surowej regule odosobnienia, Paolo Giustiniani stwierdził, że i ten zakon znalazł się w całkowitym upadku. W roku 1522 zało­ żył więc nową kongregację owego bractwa; otrzymała ona nazwę Monte Corona — od góry, na której od tego czasu znajdowała się główna siedziba. Giustiniani sądził, że dla ’ Mowa o św. Chrodegangu (715—766), biskupie Metzu, który założył zgroma­ dzenie zakonne kanoników i był autorem obowiązującej je surowej reguły (przyp. tłum.).

165

II. Początki odradzania się katolicyzmu

osiągnięcia doskonałości duchowej konieczne jest spełnienie trzech warunków; były nimi: życie w samotności, śluby za­ konne i rozdzielenie mnichów w osobnych celach. W jednym ze swoich listów Giustiniani wspomina z zadowoleniem, iż tu i ówdzie można jeszcze na najwyższych szczytach górskich, pośród pełnej uroku, dzikiej przyrody odnaleźć owe małe kaplice i cele, które zdają się napełniać duszę wzniosłymi porywami, a zarazem nasycają ją głębokim spokojem. Ruch reformatorski, zainicjowany przez owych eremitów, zdobył sobie szerokie wpływy. Również i w szeregach franciszkanów, gdzie najgłębsze, być może, wyrwy poczyniło zepsucie, podjęto jeszcze jedną pró­ bę reformy, po tylu poprzednich. Kapucyni zamierzali resty­ tuować reguły ustanowione przez założyciela owego zakonu, mianowicie mszę o północy, modlitwę w ściśle określonych porach dnia, dyscyplinę i nakaz milczenia, a zatem cały ry­ gorystyczny tryb życia wyróżniający pierwotnie tę instytu­ cję. Budzi dziś uśmiech powaga, z jaką ludzie ci roztrząsali najbardziej nieistotne drobiazgi; zarazem jednak nie można zapominać, iż od czasu owej reformy kapucyni znów zaczęli zachowywać się bardzo przykładnie, dając także dowody od­ wagi — chociażby podczas zarazy morowej w roku 1528. Jednakże sama tylko reforma zakonów nie była w stanie przynieść bardzo doniosłych skutków, ponieważ równocześnie duchowieństwo świeckie pozostawało nadal bardzo dalekie od właściwej istoty swego powołania. Toteż dzieło naprawy miałoby rzeczywiste znaczenie tylko wówczas, gdyby objęło również i kler świecki. I w tym miejscu raz jeszcze spotykamy się z członkami wspomnianego [rzymskiego Oratorium. W szczególności dwaj z nich — zresztą ludzie o zupełnie przeciwstawnych sobie charakterach — podjęli przygotowania do reformy świeckich kręgów duchowieństwa. Jeden to Gaetano da Thiene — czło­ wiek rozmiłowany w pokoju, pełen łagodności, cichy, mało­ mówny, oddany bez reszty porywom religijnego zapału; po­ wiadano o nim, że pragnąłby zreformować cały świat, ale tak,

166

Nowe zakony

by nie wiedziano, iż on sam w ogóle istnieje na tym świecie. Drugi to Gian Piętro Carafa, o którym będziemy tu jeszcze wyczerpująco mówić: gwałtowny, porywczy, wybuchowy; sło­ wem, zelota. Ale przecież i Carafa — jak sam powiadał — miał świadomość, że im bardziej daje się powodować swym pragnieniom, w tym większe popada strapienie; że zatem może odnaleźć spokój jedynie wtedy, kiedy powierza się woli Bożej i zajmuje się wyłącznie sprawami niebios. I' tak oto obu tych ludzi zetknęła ze sobą odczuwana przez nich po­ trzeba życia w odosobnieniu, przy czym dla pierwszego z nich taki wzorzec egzystencji był cechą przyrodzoną, dla drugie­ go — pragnieniem i ideałem życiowym; połączyła ich także skłonność do aktywnej działalności na polu religijnym. Przeświadczeni o niezbędności reformy, zespolili swe wysiłki w ramach jednej instytucji — nazwano ją zakonem teatynów — której głównym celem była kontemplacja, ale zara­ zem i uzdrawianie stanu duchownego. Gaetano należał do protonotari partecipanti * , lecz zrezy­ gnował z owych beneficjów; Carafa zarządzał biskupstwem Chiete1 i arcybiskupstwem Brindisi, ale zrzekł się jednego i drugiego. Wraz z dwoma biskupami przyjaciółmi, którzy również byli członkami wspomnianego Oratorium, 14 wrześ­ nia 1524 roku złożyli oni uroczyście trojakie śluby, a miano­ wicie śluby ubóstwa, połączone jednak ze specjalną klauzulą, wedle której nie tylko nie będą niczego posiadać, ale również postanawiają unikać żebraniny, zamkną się w swoim domo­ stwie i tam będą oczekiwali na jałmużnę. Po krótkim pobycie w mieście członkowie nowego zgromadzenia przejęli w użyt­ kowanie niewielki dom na Monte Pincio (koło Vigna Capisucchi, z której później wyrosła Villa Medici), gdzie wówczas — choć miejsce to znajdowało się w obrębie murów Rzymu — było jeszcze bardzo odludnie; tutaj żyli w ubóstwie, które sami sobie nakazali, oddając się różnym ćwiczeniom ducho­ wym, a także studiowaniu Ewangelii; te ostatnie studia po­ * Chiete, po łacinie Theate — stąd nazwa zakonu (przyp. red.).

167

II. Początki odradzania się katolicyzmu

wtarzali każdego miesiąca w sposób ściśle ©'kreślony; po od­ byciu takiego studium schodzili w dolinę, ku miastu, aby tam wygłaszać kazania. Nie nazywali siebie mnichami, lecz uważali się za klery­ ków obserwujących ustaloną regułę; byli więc kapłanami, którzy złożyli śluby zakonne. Ich zamiarem było stworzenie czegoś w rodzaju seminarium dla stanu kapłańskiego. Breve, na którym opierała się ich fundacja, wy raźnie zezwalało im na przyjmowanie do swego grona duchownych świeckich. Z początku nie ustalali określonego kroju i koloru swoich szat; o tym miały decydować obyczaje panujące pośród oko­ licznego duchowieństwa. Również i msza miała być — zgod­ nie z ich życzeniem — odprawiana wszędzie w taki sposób, jaki przyjęty był w danej okolicy. Dzięki temu uwolnili się od wielu ograniczeń, które krępowały mnichów; teatyni stwierdzali przecież wyraźnie, iż ani w trybie życia, ani w służbie Bożej jakikolwiek obyczaj nie może krępować ich su­ mienia; chcieli po prostu .poświęcić się zwykłym obowiązkom kleru, wygłaszać kazania, udzielać sakramentów, otaczać opie­ ką chorych. I tak oto — co we Włoszech całkiem już wyszło ze zwy­ czaju — kapłani zaczęli znowu pojawiać się na ambonach, w biretach, jakie wówczas nosił kler, z krzyżem i w ducho­ wnej komży; w tym stroju i przy tych zajęciach widywano ich najpierw pośród uczestników wspomnianego Oratorium, a później i podczas misji pełnionych na ulicach. Carafa oso­ biście wygłaszał kazania, rozlewając przy tym całe potoki wy­ mowy, co aż do śmierci pozostało jego cechą charakterystycz­ ną. Zarówno on sam, jak i jego towarzysze — najczęściej lu­ dzie należący do szlachty, a więc ci, którzy mogliby zażywać wszelkich rozkoszy życia — zaczęli nawiedzać chorych w szpitalach i w domach prywatnych, a także śpieszyć z pomo­ cą umierającym. To ponowne podjęcie obowiązków duchownych było faktem o wielkiej doniosłości. Co prawda, zakon teatynów nie stał się rzeczywistym seminarium kapłańskim — na to był zawsze

168

Nowe zakony

zbyt słaby liczebnie; przekształcił się natomiast w semina­ rium dla biskupów. Z biegiem czasu przeobraził się w szla­ checki zakon kapłański; i gdy z początku troskliwie pilno­ wano, by nowi członkowie zakonu byli pochodzenia szlachec­ kiego, to później sama możność wykazania się dokumentami szlacheckimi niejednokrotnie wystarczała, aby zostać przyję­ tym w poczet zakonu. Nietrudno zrozumieć, iż pierwotny plan, zakładający utrzymywanie się z jałmużny, o którą równocześnie zakazywano prosić, jedynie w tych warunkach możliwy był do urzeczywistnienia. Sprawą najistotniejszą było tu jednak to, iż owa szczęśliwa myśl, by połączyć obowiązki i święcenia kapłańskie ze ślu­ bami zakonnymi, zdobyła sobie poklask i w innych środowi­ skach, a także znalazła naśladowców. Od roku 1521 Włochy północne dręczone były nieustającą wojną i postępującymi w ślad za nią spustoszeniem, głodem i chorobami. Ileż dzieoi zostało tam osieroconych, a iluż spo­ śród nich groziła ruina fizyczna i duchowa! Na szczęście, w świecie ludzkim krzewi się nie tylko nieszczęście, ale i mi­ łosierdzie. Jeden z senatorów weneckich, Girolamo Miani, zgromadził dzieci, które szukając schronienia znalazły się w Wenecji, i przyjął je pod swój dach; objeżdżał nawet wyspy położone wokół miasta, aby wyszukiwać tam owych małych uciekinierów; nie zważając na zrzędzenia szwagierki, sprze­ dał najpiękniejsze dywany i srebra domowe, aby zapewnić dzieciom mieszkanie, odzież, żywność d opiekę nauczycieli. Stopniowo Miani całkowicie poświęcił się temu powołaniu, osiągając wielkie sukcesy — szczególnie w Bergamo. Przytu­ łek, który tam założył, otoczono tak wydatną pomocą, iż Mia­ ni nabrał odwagi, by popróbować podobnej akcji i w innych miastach. Jeden po drugim przytułki takie zaczęły wówczas powstawać w Weronie, Brescii, Ferrarze, Como, Mediolanie, Pawii i Genui. Na koniec Miani pospołu z podobnie myślą­ cymi przyjaciółmi wstąpił do zakonu somasków, składającego się — na wzór teatynów — «z kanoników regularnych. Głów­ nym celem działalności somasków była praca wychowawcza;

169

II. Początki odradzania się katolicyzmu

prowadzone przez nich przytułki otrzymały wspólne i jedna­ kowe przepisy regulaminowe. Mediolan bardziej aniżeli jakiekolwiek inne miasto doznał na sobie — jako ofiara częstych oblężeń i podbojów — róż­ norodnych nieszczęść wojennych. Złagodzić konsekwencje owych nieszczęść za pośrednictwem dobroczynności, usunąć związane z nimi zdziczenie poprzez kazania, dobry przykład i krzewienie oświaty — taki był cel działalności trzech zało­ życieli zakonu barnabitów: Zaccarii, Ferraniusa i Morigii. W jednej z kronik mediolańskich znajdujemy świadectwa zdumienia, jakie budził widok tych nowych kapłanów, cho­ dzących z opuszczoną głową .po ulicach, jednakowo ubranych, w niepozornych szatach i okrągłych biretach; a przy tym wszystko to byli jeszcze ludzie całkiem młodzi. Siedzibę ich stanowił klasztor Sw. Ambrożego, gdzie żyli we wspólnocie. Szczególnie wydatnie wspierała ich hrabina Lodovica Torella, która sprzedała odziedziczoną po ojcu posiadłość Guastalla, a uzyskaną stąd sumę obróciła na cele dobroczynne. Również i barnabici żyli wedle reguły obowiązującej kleryków. Przy wszystkich osiągnięciach, jakich owe zakony dopraco­ wały się w pewnym ściśle określonym kręgu, nie mogły one jednak oddziaływać w sposób bardziej powszechny i ra­ dykalny; na zawadzie stawała im albo ograniczoność celów, jak w przypadku barnabitów, albo znów wynikające z samej natury ich działalności ograniczenie środków, jak w przypad­ ku teatynów. Kongregacje te stanowią zjawisko godne uwagi, ponieważ ich żywiołowe ukształtowanie się było symptomem charakterystycznym dla pewnej dalekosiężnej tendencji, któ­ ra wniosła poważny wkład w dzieło odnowy katolicyzmu; aby jednak istotnie stawić skuteczny opór gwałtownym postępom protestantyzmu, niezbędne były inne siły. Skrystalizowały się one na podobnej drodze, ale zarazem w sposób nader nieoczekiwany i w najwyższej mierze oso­ bliwy.

170

Ignacy Loyola

IGNACY LOYOLA

Pośród całego rycerstwa światowego jedynie hiszpańskie za­ chowało jeszcze odrobinę pierwiastków religijnych. Ducha te­ go podtrzymywały w nim wojny z Maurami, dopiero co za­ kończone na Półwyspie Pirenejskim, lecz ciągle jeszcze kon­ tynuowane w Afryce; spory wpływ wywierało tu również sąsiedztwo zacofanych i ujarzmionych Morysków, z którymi dzieliła Hiszpanów nieustająca waśń religijna; wreszcie zaś trwałości pierwiastków religijnych w rycerstwie hiszpańskim sprzyjały awanturnicze wyprawy przeciwko niewiernym po drugiej stronie oceanu. Religijny charakter rycerstwa ideali­ zowany był również w utworach literackich — takich jak Amadis, z jpgo naiwnie marzycielskimi wzorcami lojalności i odwagi. Taki właśnie duch ożywiał Don Ińigo Lopeza de Recalde, najmłodszego syna rodziny Loyola. Urodził się on na zamku tejże nazwy, położonym w Guipuscoa, pomiędzy Azpeitia i Azcoitia; wywodził się z jednego spośród najlepszych rodów w kraju — de parientes mayores — rodu, którego przywódca musiał być za każdym razem zapraszany osobnym pismem do złożenia hołdu, wyrósł zaś na dworze Ferdynanda Katolickie­ go i w świcie księcia Nawarry. Ignacy dążył do osiągnięcia rycerskiej sławy; piękne zbroje i konie, blask bohaterstwa, przygody, jakich zaznaje się w pojedynkach i w miłości — wszystko to miało dlań tyle uroku, co i dla innych rycerzy; ale również i zainteresowania religijne przejawiały się w nim z całą energią; w tych właśnie latach opiewał on w romancy rycerskiej postać pierwszego apostoła. Prawdopodobnie jednak spotykalibyśmy się z jego nazwi­ skiem pośród innych dzielnych dowódców armii hiszpańskiej, którym Karol V dawał tyle okazji do zabłyśnięcia, gdyby nie pech, który sprawił, iż w roku 1521, podczas obrony Pampeluny przed Francuzami, Ignacy został ranny w obie nogi; a chociaż był on aż tak wytrzymały, że w domu, dokąd go za­ niesiono, dwukrotnie rozkazał otwierać sobie rany, zaciskając

171

II. Początki odradzania się katolicyzmu

jedynie z bólu pięści, to przecież nieodpowiednie leczenie do­ pełniło miary. Loyola znał i lubił romanse rycerskie, szczególnie zaś Amadisa. Teraz jednak, podczas kuracji, otrzymał do czytania rów­ nież Zycie Chrystusa oraz żywoty niektórych świętych. Obdarzony przez naturę bogatą fantazją, a jednocześnie wy­ trącony z drogi, na której — zdawało się — mógł spodziewać się najświetniejszych sukcesów, zmuszony do bezczynności i rozdrażniony cierpieniami, popadł w stan wielce osobliwy. Również czyny św. Franciszka oraz św. Dominika, które ob­ jawiły mu się w całym blasku otaczającej je chwały religij­ nej, wydały mu się teraz godne naśladowania; i gdy tak czy­ tał żywoty owych świętych, poczuł w sobie przypływ energii i śmiałości, aby ich naśladować, aby współzawodniczyć z owy­ mi świętymi w dążeniu do wyrzeczeń i w surowości obycza­ jów. Co prawda, idee te często jeszcze niezbyt daleko odbie­ gały od jego marzeń świeckich. Równocześnie zatem wyobra­ żał sobie, jak to odwiedzi w mieście pewną damę, której służbie poświęci się w cichości ducha; dama ta — powiadał sobie — nie będzie hrabiną ani księżną, lecz czymś więcej je­ szcze; jak to przemówi do niej mową ozdobną, a zarazem pełną dowcipu, jak okaże jej swe oddanie, jakie będzie na jej cześć odbywał próby rycerskie. I tak dawał się porywać to jednym, to znowu drugim fantazjom, które na przemian opa­ nowywały jego serce. Im dłużej jednak wszystko to trwało, im gorsze wyniki przy­ nosiło leczenie Ignacego, tym większą przewagę zdobywały w nim marzenia natury religijnej. Czy wyrządzimy krzywdę Loyoli wyrażając przypuszczenie, iż ów zwrot ku religijności wynikał również stąd, że Ignacy stopniowo coraz bardziej zdawał sobie sprawę, iż nigdy już nie zostanie w pełni uleczo­ ny, nigdy nie będzie naprawdę zdolny do służby wojskowej i do zdobywania rycerskiej chwały? Zmiana w usposobieniu Ignacego nie dokonała się rów­ nież — jak można by domniemywać — poprzez gwałtowne przerzucenie się w zupełnie odmienną sferę zainteresowań.

172

Ignacy Loyola

W swych ćwiczeniach duchowych, których genezę zwykło się sprowadzać zawsze do pierwszego obudzenia się nastrojów religijnych w jego świadomości, Loyola posługuje się wyobra­ żeniem dwóch obozów wojskowych: jeden z nich mieści się w okolicach Jeruzalem, drugi w okolicach Babilonu; są to armie Chrystusa i armie szatana; w pierwszych gromadzą się wyłącznie ludzie dobrzy, w drugich — źli; i w takim układzie toczą pomiędzy sobą zbrojną walkę. Dalej: Chrystus jest kró­ lem, który objawił swe postanowienie, iż wszystkie kraje za­ mieszkałe przez niewiernych muszą zostać podbite. Kto pra­ gnie podążyć w orszaku bojowym za Chrystusem, musi odży­ wiać się i przyodziewać tak samo, jak On, i te same, co On, znosić trudy, tak samo odbywać noone czuwanie; i dopiero wedle tej miary uczestniczyć będzie w nagrodzie i w chwale zwycięstwa. Każdy zatem uczestnik owych bojów musi przed obliczem Chrystusa, Najświętszej Manii Panny i iprzed całym dworem niebiańskim złożyć uroczyste oświadczenie, iż będzie kroczył za swym Panem z całą wiernością, na jaką go stać, że będzie dzielił z nim wszelkie przeciwności i że pragnie Mu służyć w całym ubóstwie cielesnym i duchowym. Tego rodzaju fantastyczne wyobrażenia umożliwiły zapew­ ne Ignacemu przejście od wzorców rycerstwa świeckiego ku wzorcom rycerstwa duchownego. Albowiem Loyola zamierzał powołać do życia właśnie rycerstwo duchowne, którego idea­ łem byłyby czyny i wyrzeczenia godne ludzi świętych. Igna­ cy oderwał się od swego domu rodzinnego, porzucił swoich krewnych i wspiął się na górę Montserrat; a wszystko to by­ najmniej nie na skutek skruchy z powodu własnych grzechów ani też na skutek jakiegoś rzeczywistego impulsu religijnego, lecz, jak sam powiada, z pragnienia dokonywania czynów tak wielkich, jak te, które obdarzyły świętością jego poprzedni­ ków; w tym właśnie celu zapragnął ćwiczeń pokutnych rów­ nie ciężkich albo też jeszcze cięższych aniżeli te, na które zdobywali się święci, by stanąć w służbie Bożej w Jerozolimie. Swój oręż i zbroję złożył przed obrazem Marii Panny; była to nieco inna straż nocna aniżeli rycerska, ale mieściła się

173

II. Początki odradzania się katolicyzmu

w niej wyraźna aluzja do służb Amadisa; na jego to ćwicze­ niach, dobitnie opisanych, wzorował się Loyola, gdy modlił się na klęczkach lub stojąc, ale zawsze z kijem pielgrzymim w dłoni. Ignacy odrzucił strój rycerski, w którym tu przybył, zaopatrzył się zaś w surowy ubiór eremitów, których samotne siedziby mieściły się właśnie pomiędzy owymi nagimi skałami. Odbywszy spowiedź generalną — nie udał się od razu do Bar­ celony, jak by tego wymagały jego plany oddania się w służbę Chrystusowej Jerozolimie, obawiał się bowiem, iż na wielkim i uczęszczanym szlaku może zostać rozpoznany; pierwsze swe kroki obrócił zatem w stronę Manresy, aby dopiero stamtąd, po nowych ćwiczeniach pokutnych, udać się do portu. Tutaj jednak oczekiwały go z kolei inne próby. Kierunek, który z początku obrał sobie raczej jak gdyby dla zabawy, stał się teraz dominującym czynnikiem jego osobowości i wy­ zwolił w niej wszelkie złoża powagi. W celi klasztoru domi­ nikanów Ignacy oddawał się najcięższym ćwiczeniom pokut­ nym: o północy zrywał się do modlitwy, siedem godzin dzien­ nie spędzał na klęczkach i trzy razy na dzień regularnie się biczował. Wszystko to wszakże wydawało mu się nie tylko nader uciążliwe, ale często też skłaniało go do wątpliwości, czy potrafi w ten właśnie sposób spędzić cały swój żywot; co zaś jeszcze bardziej znamienne, to fakt, iż — jak spostrzegł — ćwiczenia te bynajmniej nie przynosiły mu ukojenia. Na górze Montserrat poświęcił aż trzy dni, by złożyć spowiedź z całego życia; teraz sądził, iż spowiedź ta była jeszcze niewystarcza­ jąca. Ponowił zatem ową spowiedź w Manresie; uzupełnił ją o wszystkie grzechy zapomniane, wytropił najbłahsze nawet drobnostki; ale im bardziej roztrząsał w pamięci swoją prze­ szłość, tym bardziej przykre stawało się ogarniające go zwąt­ pienie. Sądził, że Bóg nie przyjął go na swe łono, że Bóg go nie usprawiedliwił. W żywotach Ojców Kościoła wyczytał, że można przebłagać Boga i pozyskać jego łaskę dzięki powstrzy­ mywaniu się od wszelkich posiłków. Również zatem Ignacy spędził kiedyś cały tydzień nie przyjmując jakiegokolwiek pożywienia. Zabronił mu tego jednak jego spowiednik, a Lo-

174

Ignacy Loyola

yola, który ponad wszystko w świecie cenił sobie posłuszeń­ stwo, odstąpił od ścisłych postów. Od czasu do czasu zdawało mu się, że opuszcza go melancholia, że odsuwa ją od siebie, jak gdyby zrzucał z ramion jakowąś ciężką szatę; rychło jed­ nak opadały go dawne męczarnie. Wydawało mu się, iż przez całe jego życie jedne grzechy rodziły się z drugich. Niekiedy nawiedzała go pokusa, by po prostu rzucić się z okna. Mimo woli przychodzi tutaj na myśl ów ponury stan, w ja­ ki o dwa dziesięciolecia wcześniej na skutek analogicznych wątpliwości popadł Marcin Luter. Narzucany przez religię po­ stulat osiągnięcia całkowitego, przenikającego aż do dna świa­ domości pojednania z Bogiem nie mógł być — na zwykłej, proponowanej przez Kościół drodze — spełniony przez dusze głębokie, a przy tym pozostające w stanie wewnętrznego skłó­ cenia. Obaj myśliciele odnaleźli jednakże wyjście z owego labiryntu w sposób bardzo różny. Luter doszedł do sformu­ łowania doktryny głoszącej pojednanie z Bogiem poprzez Chrystusa, bez jakiegokolwiek udziału uczynków własnych; i dopiero wychodząc z takiego założenia zrozumiał Pismo Święte, na którym odtąd twardo się opierał. Na temat Loyoli brak nam jakichkolwiek świadectw, które by wskazywały, iż rzeczywiście pogrążał się on w studiach biblijnych, lub po­ twierdzały, że sprawy dogmatyki wywierały na nim istotnie jakieś wrażenie. Ponieważ Ignacy kierował się jedynie swoimi wewnętrznymi impulsami i ponieważ żył wyłącznie w świe­ cie myśli rodzących się w nim samym, sądził przeto, iż ulega podszeptom raz złego, a raz znów dobrego ducha. Na koniec jednak stał się świadom dzielącej je różnicy. Różnicę ową znalazł w tym, iż podszepty dobrego ducha napełniają duszę radością i pociechą, złego — znużeniem i lękiem. Pewnego dnia poczuł się tak, jak gdyby obudził się ze snu. Zdało mu się, iż namacalnie poznał, że wszystkie jego katusze były po prostu wynikiem pokus szatańskich. Z miejsca też postanowił skończyć z całym dotychczasowym życiem, nie rozgrzebywać już dawnych ran, nigdy ich nawet nie dotykać. Nie oznaczało to osiągnięcia spokoju wewnętrznego, raczej była to pewna 175

II. Początki odradzania się katolicyzmu

decyzja; można powiedzieć, że mamy tu do czynienia z ja­ kimś arbitralnie i z własnej woli przyjętym założeniem, a nie z przekonaniem, któremu należałoby się poddać. Tego rodzaju decyzja nie wymagała uzasadnienia w tekście Pisma, opierała się ona bowiem na poczuciu bezpośredniej łączności z Króle­ stwem Ducha. Luter nigdy by się tym nie zadowolił; nie pra­ gnął on doznawać jakiegokolwiek natchnienia, nie chciał żad­ nych wizji, ponieważ wszystkie — bez jakiejkolwiek różni­ cy — uważał za jednako godne potępienia; potrzeba było mu tylko słowa Bożego — słowa, które byłoby proste, zaipisane i nie podlegające najmniejszym nawet wątpliwościom. Tym­ czasem Loyola żył całkowicie w sferze fantazji i olśnień we­ wnętrznych. Jego zdaniem, najgłębiej do istoty chrześcijań­ stwa dotarła pewna staruszka, która pośród największych jego cierpień powiedziała mu, iż dozna jeszcze bezpośredniego ob­ jawienia się Chrystusa. Z początku wprawdzie nic jakoś nie chciało mu się objawić; teraz jednak utrzymywał, iż na włas­ ne oczy widuje czasem Chrystusa, a czasem Przenajświętszą Dziewicę. Na schodach kościoła Św. Dominika w Manresie Ignacy zatrzymuje się z nagła i głośno płacze, albowiem są­ dzi, że w tym właśnie momencie dostąpił bezpośredniego oglą­ dania tajemnicy Trójcy Świętej; przez cały dzień nie rozma­ wiał już o niczym innym; był zresztą niewyczerpany w sztuce mówienia alegoriami. Kiedy indziej znów dotarło doń poprzez mistyczne symbole objawienie samej tajemnicy Stworzenia; z kolei w hostii ujrzał na własne oczy tego, który jest czło­ wiekiem i zarazem Bogiem. Pewnego dnia Loyola podążał wzdłuż rzeki Llobregat ku jakiemuś odległemu kościołowi. Wówczas to, gdy na chwilę przysiadł i skierował wzrok ku płynącym u jego stóp głębokim nurtom, poczuł nagle, iż popadł vyprawie przeciwko Anglii. Grzegorz XIII, który myśli o ta­ kiej wyprawie nigdy się nie wyrzekł, umyślił sobie, że posłu­ ży się w tym celu odwagą bojową i znakomitą pozycją Don Juana d’Austria; wyraźnie też w tym właśnie celu wysłał swego nuncjusza Segę, który w Niderlandach przebywał u boku Don Juana, do Hiszpanii, by dla tej sprawy pozyskać króla Filipa. Jednakże owe dalekosiężne plany spaliły na panewce — bądź to z powodu niechęci króla do ambitnych zamysłów je­ go brata i do nowych powikłań politycznych, bądź też i z in­ nych przyczyn. Trzeba było zadowolić się próbami już nie tak śmiało pomyślanymi. Papież Grzegorz skoncentrował uwagę najpierw na Irlan­ dii. Powiedziano mu, że nie ma drugiego takiego narodu, któ­ ry równie surowo i niewzruszenie trwałby przy wierze kato­ lickiej, jak właśnie Irlandczycy; zarazem jednak naród ów jest przez rząd angielski uciśniony w swych przekonaniach religijnych, najokrutniej prześladowany, obrabowywany, utrzy­ mywany w stanie ciągłego skłócenia, a także — świadomie — w barbarzyństwie; wystarczyłoby przyjść mu na pomoc z nie­ 486

Sprzeczności i kontrasty 10 pozostałych krajach Europy

wielkim tylko oddziałem; mając 5 tysięcy ludzi, można by zdobyć Irlandię; nie ma tam ani jednej warowni, która zdo­ łałaby się utrzymać dłużej aniżeli przez 4 dni. Grzegorz dał się o tym przekonać bez trudu. W tym właśnie czasie prze­ bywał w Rzymie pewien uciekinier z Anglii, Thomas Stukley, urodzony awanturnik, który jednak w dużym stopniu posiadł sztukę otwierania sobie wszędzie dostępu i potrafił zdobywać zaufanie; papież mianował go swoim podkomorzym oraz markizem Leinsteru i przeznaczył 40 tysięcy skudów, aby wyposażyć go w okręt z załogą; na wybrzeżach Francji miał on się połączyć z niewielkim oddziałem, który — ró­ wnież z papieską pomocą — zgromadził tam pewien irlandz­ ki uciekinier nazwiskiem Geraldin. Król Filip, który nie miał ochoty wdawać się w wojnę, ale chętnie widziałby, gdy­ by królowa Elżbieta popadła w tarapaty na własnych tere­ nach, także zainwestował w to przedsięwzięcie trochę gro­ sza. Nieoczekiwanie jednak Stukley dał się przekonać, by wraz z oddziałami, które przeznaczone były do akcji w Irlan­ dii, wziąć udział w ekspedycji króla [portugalskiego] Seba­ stiana do Afryki, podczas której postradał życie. Geraldin musiał próbować szczęścia na własną rękę; wylądował w Irlandii w czerwcu 1579 roku i rzeczywiście osiągnął nawet niejakie postępy. Owładnął fortami, broniącymi portu Smervic; już też i hrabia Desmond podniósł broń przeciw królo­ wej — całą wyspę ogarnęło powszechne poruszenie. Wkrót­ ce wszakże jedno nieszczęście zaczęło następować po dru­ gim; najważniejszym z nich było to, że sam Geraldin został zabity w potyczce. Teraz również i hrabia Desmond nie mógł się już utrzymać. Pomoc papieska nie była dostatecznie silna; fundusze, na które liczono, nie nadeszły. I tak oto Anglicy odnieśli zwycięstwo i ukarali bunt ze straszliwą su­ rowością; mężczyzn i kobiety spędzono do stodół i tam ich spalono, dzieci uduszono, całe hrabstwo Monmouth zostało obrócone w pustynię; a na spustoszonym terenie zakładano coraz to dalej kolonie angielskie. Jeśli katolicyzm miał w tym królestwie cokolwiek wskó­ 487

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

rać, próba taka musiałaby zostać podjęta w samej Anglii, co oczywiście byłoby możliwe tylko przy innym układzie sto­ sunków politycznych. By wszakże w takim przypadku za­ stać jeszcze ludność katolicką nie poddaną całkowicie refor­ mie, wierną katolicyzmowi, trzeba było pośpieszyć jej z po­ mocą duchowną. Zrazu Wilhelm Allen powziął myśl, by zgromadzić mło­ dych Anglików wyznania katolickiego, którzy dla odbywania studiów przebywali na kontynencie; i głównie dzięki pomo­ cy papieża Grzegorza zorganizował dla nich kolegium w Douai. Papieżowi wydawało się to jednak niewystarczające. Pragnął on dać owym zbiegom schronienie, które znajdowa­ łoby się bezpośrednio pod jego okiem i było przy tym bar­ dziej zaciszne i mniej zagrożone aniżeli położone w niespo­ kojnych Niderlandach Douai; założył zatem angielskie kole­ gium w Rzymie, obdarował je bogatym opactwem i przeka­ zał je w roku 1579 jezuitom. Do owego kolegium przyjmowano jedynie tych, którzy zo­ bowiązali się, iż po ukończeniu studiów powrócą do Anglii i będą tam głosić wiarę Kościoła rzymskiego. Do tego też tylko celu przygotowywano wychowanków. W atmosferze religijnego zapału, który rozpłomieniały praktyki religijne Ignacego, stawiano im jako wzorzec owych misjonarzy, któ­ rych papież Grzegorz Wielki wysyłał do Anglosasów. I już paru starszych elewów odważyło się na to przedsię­ wzięcie. W roku 1580 dwóch angielskich jezuitów, Person i Campian, przedostało się do swej ojczyzny. Nieustannie prześladowani, pod stale zmienianymi nazwiskami i w coraz to innym przebraniu, dotarli oni do stolicy i stamtąd wyru­ szyli do poszczególnych prowincji — jeden do północnych, drugi do południowych. Trzymali się przede wszystkim do­ mów lordów katolickich. Ich przybycie anonsowane było z góry; zachowywano jednak odpowiednie środki ostrożności, witając ich u furt jako cudzoziemców. W najgłębiej położo­ nych komnatach domostw urządzano dla nich kaplice i tam właśnie ich prowadzono; tam również zbierali się członkowie 488

Sprzeczności i kontrasty w pozostałych krajach Europy

danego rodu, by przyjąć ich błogosławieństwo. Zazwyczaj misjonarz pozostawał w tym samym miejscu zaledwie przez jedną noc. Wieczorami przygotowywano się do spowiedzi i spo­ wiadano; następnego ranka jezuita odprawiał mszę i udzie­ lał komunii; wreszcie następowało kazanie. Przybywali na to wszyscy, którzy jeszcze trzymali się wiary katolickiej, często w pokaźnej liczbie. W blaskach uroku tajemnicy i no­ wości ponownie głoszono religię, która od 900 lat panowała na wyspie. W ukryciu odbywano synody; najpierw w pewnej wsi pod Londynem, a potem w pewnym samotnym domu położonym w pobliskim lasku zmontowano drukarnię; i oto nagle znowu pojawiły się pisma katolickie, napisane ze zręcznością, jaką mogło zapewnić stałe wprawianie się w dy­ sputach na temat spornych zagadnień religijnych, często nie bez elegancji; pisma te zaś sprawiały wrażenie tym większe, im bardziej nieodgadnione było ich pochodzenie. Pierwszym sukcesem owych poczynań było to, iż katolicy przestali uczęszczać na nabożeństwa protestanckie -i odmawiali posłu­ szeństwa religijnym nakazom królowej. Równocześnie jednak protestanci coraz dobitniej podkreślali sprzeczności obu dok­ tryn, a prześladowania stały się jeszcze silniejsze i jeszcze cięższe. Taki był ogólnie system, jaki obrał sobie dwór rzymski i jezuici. Kiedy Possevino, nic nie wskórawszy, musiał opuś­ cić Szwecję, uknuł on plan — który zresztą przeforsował — aby obok istniejącego już kolegium w Braniewie założyć jeszcze seminarium dla przybyszów z północy, głównie Szwedów, których sporą liczbę ze sobą sprowadził, by ci z kolei oddziaływali w przyszłości na swoich rodaków. W ten sam sposób zorganizowano również seminarium w Wilnie dla młodych Inflantczyków i Rosjan oraz w Koloszwarze [Cluj] — dla Węgrów. Dwór rzymski gwarantował tego ro­ dzaju akcjom określoną pomoc, przynajmniej na pierwszych 15 lat — Grzegorz XIII oświadczył zaś, iż trudno byłoby zużytkować pieniądze lepiej aniżeli na takie cele. Seminaria angielskie znajdujemy wkrótce również we Francji i w Hisz­ 489

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1-589

panii. Metropolią dla tych wszystkich uczelni było Collegium Romanum. Bezpośredni skutek owych poczynań stanowiło to, iż wszę­ dzie tam, gdzie zasada odnowy w Kościele katolickim nie była dostatecznie silna, aby wywalczyć sobie władzę — to przynajmniej ostrzej i w sposób bardziej nieprzejednany pod­ kreślała kontrasty występujące między obu wyznaniami. Można to dostrzec również i w Szwajcarii, aczkolwiek tu­ taj każdy kanton już od dawna posiadał autonomię religijną, spory zaś, które od czasu do czasu wybuchały tu w związ­ ku ze stosunkami panującymi w obrębie federacji oraz w związku z interpretacją postanowień religijnych zawartych w obowiązujących zasadach pokoju publicznego, zostały już niemal bez reszty zlikwidowane. Teraz jednak również i tutaj wdarli się jezuici. Z polece­ nia pułkownika gwardii Szwajcarów w Rzymie przybyli oni w' roku 1574 do Lucerny i zwłaszcza ze strony rodu Pfyfferów spotkali się z pomocą i zainteresowaniem. Sam Ludwik Pfyffer wyłożył chyba aż 30 tysięcy guldenów na rzecz ufun­ dowania kolegium jezuickiego; w pewnym stopniu mieli się do tego przyczynić także Filip II oraz Gwizjusze. Również i przy tej akcji nie zabrakło Grzegorza XIII; dał on środki na zorganizowanie biblioteki. Mieszkańcy Lucerny byli bar­ dzo zadowoleni; w liście do generała zakonu prosili wyraź­ nie, aby nie zabierał im tych ojców jezuitów, którzy tu już przybyli — „albowiem ponad wszystko zależy im na tym, by widzieć, iż młodzież ich wychowywana jest w duchu rze­ telnej wiedzy, a zwłaszcza w duchu pobożności i prawdzi­ wie chrześcijańskiego życia”; z kolei sami obiecywali za to generałowi, że nie będą szczędzić trudu ani pracy, majęt­ ności ani własnej krwi, byle tylko służyć Towarzystwu we wszystkim, czego by sobie życzyło. Od razu też nadarzyła im się sposobność, by swą odrodzo­ ną gorliwość wobec katolicyzmu wykazać w sprawie niema­ łej wagi. Oto Genewa znalazła się pod szczególnym patronatem 490

Sprzeczności i kontrasty w pozostałych krajach Europy

Berna i usiłowała wciągnąć do tego związku również Solurę i Fryburg, które od dawna zwykły trzymać się razem z Ber­ nem, jeśli nie w sprawach kościelnych, to w każdym razie w politycznych. Istotnie, udało się to w odniesieniu do Solury; i tak oto miasto katolickie wzięło pod swą ochronę sa­ mo ognisko zachodnioeuropejskiego protestantyzmu. Grze­ gorz XIII przeraził się i zrobił wszystko, aby zatrzymać przynajmniej Fryburg. W tym właśnie pośpieszyli mu z po­ mocą mieszkańcy Lucerny. Wysłane przez nich poselstwo zespoliło swoje wysiłki z zabiegami nuncjusza papieskiego. Fryburg nie tylko zrezygnował ze wspomnianego przymie­ rza, ale, co więcej, sprowadził jezuitów; z pomocą papieża także i tu zorganizowano kolegium jezuickie. Tymczasem zaczęły również zaznaczać się wpływy Karola Boromeusza. Miał on powiązania zwłaszcza z ludźmi w kan­ tonach leśnych; za jego przyjaciela uchodził szczególnie Melchior Lussi, naczelnik kantonu Unterwalden; Boromeusz wysłał tam najpierw kapucynów, którzy swym surowym i prostym trybem życia wywierali wrażenie szczególnie na mieszkańcach rejonów górskich; w ślad za nimi poszli wy­ chowankowie kolegium helweckiego, które Boromeusz zało­ żył w tych właśnie celach. Wkrótce wpływ ten można było odczuć we wszelkiego ro­ dzaju sprawach publicznych. Jesienią 1579 roku kantony ka­ tolickie zawarły przymierze z biskupem Bazylei, w przy­ mierzu tym zaś zobowiązały się nie tylko do wzięcia pod ochronę biskupa i reprezentowanej przez niego religii, ale i do sprowadzenia „ku prawdziwej wierze katolickiej” także tych poddanych biskupa, którzy stali się protestantami; by­ ły to postanowienia, które z natury rzeczy musiały wywołać poruszenie w obozie ewangelickim. Podział ujawnił się tu teraz silniej, aniżeli zdarzało się to od dłuższego czasu. Przy­ był tutaj nuncjusz papieski; w kantonach katolickich ze wszystkich sił starano się okazywać mu najgłębszy szacunek, w kantonach protestanckich wyszydzano go i obrzucano obel­ gami.

491

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

ROZSTRZYGNIĘCIA W NIDERLANDACH

I tak oto układała się wówczas sytuacja. Katolicyzm, odre­ staurowany w formach, które przybrał we Włoszech i w Hi­ szpanii, podjął potężną ofensywę na całą resztę Europy. W Niemczech udało mu się osiągnąć zdobycze o niebłahym znaczeniu; również i w wielu innych krajach uczynił wy­ raźne postępy; jednakże wszędzie napotykał potężny opór. We Francji sytuacja protestantów została zabezpieczona dzię­ ki otrzymanym przez nich rozległym koncesjom oraz dzięki ich silnej pozycji polityczno-wojskowej; w Niderlandach mie­ li oni przewagę; panowali nad Anglią, Szkocją i nad krajami Północy; w Polsce wywalczyli na swoją korzyść radykalne ustawy i zdobyli poważny wpływ w zasadniczych sprawach państwowych; na wszystkich ziemiach austriackich przeciwsta­ wiali się rządowi, wyposażeni w dawne, prowincjonalne przywileje stanowe; w północnych Niemczech na teryto­ riach kościelnych zanosiło się na decydującą przemianę ich charakteru. W tym położeniu było rzeczą niezmiernej wagi, jakie roz­ strzygnięcie zapadnie w Niderlandach, a więc tam, gdzie wciąż od nowa porywano się do broni. Król Filip II nie mógł jednakże nosić się z zamiarem po­ wtórzenia środków, które raz już przyniosły mu niepowo­ dzenie; nie byłby nawet w stanie tego zrobić. I tak miał szczęście, że nieoczekiwanie znajdował przyjaciół i że pro­ testantyzm w swej nowej ekspansji natrafiał tutaj na nie­ oczekiwany i nie dający się przezwyciężyć opór. Na pewno warto zatrzymać uwagę nieco dłużej na tym istotnym zja­ wisku. Po pierwsze, bynajmniej nie wszyscy mieszkańcy prowin­ cji niderlandzkich z zadowoleniem przyglądali się wzrostowi potęgi księcia Orańskiego — a już najmniej szlachta wa­ lońska. Pod rządami króla szlachta ta, zwłaszcza w wojnach fran­ cuskich, zawsze pierwsza wsiadała na koń; wybitniejsi przy­ 492

Rozstrzygnięcia w Niderlandach

wódcy, za którymi lud zwykł postępować, zdobyli sobie dzię­ ki temu pewną samodzielność i władzę. Pod rządami stanów szlachta walońska czuła się upośledzona; nie wypłacano jej regularnie żołdu; armia stanowa składała się głównie z Ho­ lendrów, Anglików i Niemców, którzy jako zdecydowani pro­ testanci cieszyli się największym zaufaniem. Gdy Walonowie przystępowali do pacyfikacji gandawskiej, pochlebiali sobie, że będą wywierać kierowniczy wpływ na zasadnicze sprawy kraju. Stało się jednak raczej na odwrót. Władza dostała się niemal całkowicie w ręce księcia Orańskiego i jego przyjaciół z Holandii oraz Zelandii. Z niezadowoleniem osobistym, które na tym tle wyrasta­ ło, współgrały jednak szczególnie motywy religijne. Jakiekolwiek zresztą były tego przyczyny, jest wszakże rzeczą pewną, iż w prowincjach walońskich ruch protestan­ cki znalazł jedynie bardzo niewielki oddźwięk. Spokojnie instalowali się tu nowi biskupi, a niemal wszy­ scy z nich byli ludźmi o wielkich wpływach: w Arras — Francesco di Richardot, który podczas soboru trydenckiego głęboko wziął sobie do serca ideę restauracji katolicyzmu; współcześni nie znajdowali słów, by wysławić jego kazania, w których niewzruszoność przekonań i akcentacja, z jakimi były one wygłaszane, łączyły się z subtelnością i erudycją, a także jego żywot, w którym gorliwość religijna łączyła się z mądrością światową; w Namur był to dominikanin Antoine Havet, być może w mniejszym stopniu obdarzony znajomoś­ cią świata, ale także niegdyś uczestnik soboru, przy tym równie niezmordowany w realizowaniu jego uchwał; w St. Omer — Gerhard von Hamericourt, jeden z najbogatszych prałatów w całych Niderlandach (piastował on również god­ ność opata w St.-Bertin), który miał tylko jedną ambicję: za­ kładać szkoły, otwierać przed młodymi ludźmi możliwości studiowania, i który jako pierwszy w owym kraju założył zakonowi jezuitów kolegium oparte na trwałych dochodach. Podczas gdy wszystkie inne prowincje niderlandzkie znaj­ dowały się w płomieniach wojny — Artois, Hennegau, Na493

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

mur uchroniły się pod wodzą tych i innych dostojników Kościoła przed dziką furią obrazoburstwa, tak iż później nie doznały równie okrutnych represji ze strony Alby. Posta­ nowienia soboru trydenckiego były tu bezzwłocznie omawia­ ne i wprowadzane w życie na prowincjonalnych zgromadze­ niach i na synodach diecezjalnych duchowieństwa; z St. Omer, a jeszcze bardziej z Douai, gwałtownie rozprzestrze­ niały się wpływy jezuitów. W Douai Filip II założył uniwer­ sytet, aby swym poddanym mówiącym językiem francuskim umożliwić odbywanie studiów w kraju; łączyło się to z owym zwartym ustrojem kościelnym, którego wprowadzenie do wszystkich dziedzin życia było zamierzeniem owego monar­ chy. Nie opodal Douai znajdowało się opactwo benedyktyń­ skie Anchin. W dniach, kiedy w przeważającej części pozo­ stałych ziem niderlandzkich szalało obrazoburstwo, opat z Anchin, Jean Lentailleur, oddawał się wraz ze swymi mni­ chami praktykom religijnym w duchu zaleceń Loyoli. Będąc całkowicie pod wrażeniem owych praktyk, Lentailleur po­ stanowił ufundować z dochodów opactwa kolegium jezuickie przy nowym uniwersytecie; otwarto je w roku 1568, zaraz też uzyskało ono pewną niezależność od władz uniwersytec­ kich i rychło zaczęło przeżywać niezwykły rozwój. W osiem lat później rozkwit uniwersytetu, i to nawet w dziedzinie studiów literackich, przypisywano przede wszystkim jezui­ tom; nie tylko wspomniane kolegium zapełniło się młodzieżą pobożną i pełną gorliwości; również i inne kolegia rozwinęły się we współzawodnictwie z tamtym; przy pomocy wycho­ wanków kolegium udało się zaopatrzyć szkołę wyższą w zna­ komitych teologów, a całe Artois i Hennegau w duszpaste­ rzy. Stopniowo kolegium stało się głównym ośrodkiem nowo­ czesnego katolicyzmu dla okolicznych ziem. W roku 1578 przynajmniej walońskie prowincje Niderlandów uchodziły w oczach współczesnych — jak wyraża się jeden z nich — za kraje w najwyższym stopniu katolickie. Jednakże zarówno polityczne ambicje obozu katolickiego, 494

Rozstrzygnięcia w Niderlandach

jak i opisane stosunki religijne były zagrożone na skutek przewagi protestantyzmu. W Gandawie protestantyzm przybrał postać, którą dziś określilibyśmy jako rewolucyjną. Nie zapomniano tu jeszcze o dawnych swobodach, które w roku 1539 pogwałcił Karol V; okrucieństwa Alby wywoływały w tych okolicach szczególne oburzenie; tutejsze pospólstwo wyróżniało się. popędliwą natu­ rą, było nastrojone obrazoburczo i znajdowało się w stanie silnego wrzenia przeciwko księżom. Wszystkimi tymi impul­ sami posłużyło się dwóch śmiałych agitatorów, Imbize i Ryhove. Imbize zamyślał o utworzeniu republiki i marzył, że Gandawa stanie się nowym Rzymem. Akcję swą rozpoczęli oni od uwięzienia miejscowego gubernatora, Arschota, wraz z paroma biskupami i z katolickimi zwierzchnikami miast sąsiednich, którzy właśnie odbywali z Arschotem spotkanie. Następnie Imbize i Ryhove przywrócili dawny ustrój, oczy­ wiście z pewnymi zmianami, które zapewniały im możność sprawowania władzy; wreszcie zabrali się do dóbr kościel­ nych, rozwiązali biskupstwo, skonfiskowali opactwa; przy­ tułki, szpitale i zabudowania klasztorne przekształcili w ko­ szary; te zaś swoje reformy usiłowali z bronią w ręku urze­ czywistnić i u swych sąsiadów. Trzeba tu dodać, iż pośród owych uwięzionych zwierzchni­ ków miast, o których była mowa wyżej, kilku wywodziło się z prowincji walońskich; oddziały gandawskie wkroczyły już na ziemie Walonii; wywołało to poruszenie wśród wszystkich żywiołów, które na owych ziemiach hołdowały jeszcze pro­ testantyzmowi; przykład dany przez Gandawę połączył w sposób bezpośredni namiętności ludu z nastrojami religijny­ mi; w Arras wybuchł bunt przeciwko radzie miejskiej; i na­ wet w samym Douai rozruchy ludowe doprowadziły na przekór woli rady do wypędzenia jezuitów, co prawda tylko na 14 dni, ale i to już było poważnym sukcesem; w St. Omer jezuici utrzymali się jedynie dzięki specjalnej ochronie ze strony rady miejskiej. Rady miejskie poszczególnych miast, szlachta krajowa, du-

495

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

chowieństwo — wszyscy znaleźli się nagle w opresji i w nie­ bezpieczeństwie; obawiali się rozwoju wydarzeń o charak­ terze jawnie niszczycielskim, jakie dokonały się w Ganda­ wie. Nic dziwnego, że przy takim niebezpieczeństwie próbo­ wali bronić się na wszelkie sposoby: najpierw wysłali w po­ le swoje wojska, które później okrutnie spustoszyły ziemię gandawską; potem zaś zaczęli rozglądać się za jakimiś przy­ mierzami z innymi państwami, które mogłyby w większym stopniu zapewnić im bezpieczeństwo, aniżeli gwarantował im to ich stosunek do niderlandzkich stanów generalnych. I oto już Don Juan d’Austria zaczął wykorzystywać te na­ stroje. Gdy rozpatruje się ogólnie czyny i działalność Don Juana w Niderlandach, wydaje się, jak gdyby nie wywarły one żadnego wpływu — jak gdyby całe jego istnienie minęło bez śladu, tak jak i nie przyniosło mu ono nigdy osobistego zadowolenia. Jeżeli jednak przyjrzeć się bliżej zajmowanej przez niego pozycji, jego czynom i konsekwencjom, które z nich wynikały, wówczas to przede wszystkim właśnie jemu wypadnie przypisać stworzenie podstaw dla władzy hiszpań­ skiej w Niderlandach. Don Juan usiłował przez pewien czas postępować zgodnie z postanowieniami pacyfikacji gandawskiej; jednakże w niezależnej pozycji, jaką zdobyły sobie stany, w sytuacji księcia Orańskiego, który był znacznie sil­ niejszy aniżeli on, namiestnik generalny, wreszcie zaś we wzajemnej nieufności, z jaką odnosiły się do siebie oba te obozy, kryła się nieunikniona perspektywa otwartego roz­ łamu. Don Juan zdecydował się na rozpoczęcie działań wo­ jennych. Niewątpliwie postąpił tak na przekór woli króla, ale było to rzeczą nie do uniknięcia. Tylko w ten sposób mo­ gło mu się udać — i udało się rzeczywiście — pozyskać ja­ kiś teren, który ponownie uznałby zwierzchnictwo hiszpań­ skie. Don Juan d’Austria miał jeszcze w swych rękach wła­ dzę nad Luksemburgiem; zajął również Namur; w wyniku bitwy pod Gemblours opanował Leuven oraz Limburg. Jeżeli król chciał ponownie stać się władcą Niderlandów, to nie 496

32. Pielgrzymka pątników do siedmiu kościołów Rzymu z okazji Roku Jubileus' wego 1575

33. Jacąues Granthomme: Zaślubiny Henryka IV Bourbona i Marii Medycejskiej w 1600 roku

34. Uroczyste przyjcie katolicyzmu przez Henryka IV, króla Francji, 25 Itpc

35. Jacgues Granthommc: Papież Sykstus V

36. Widok bazyliki $w. Piotra w czasie koronacji papieża Sykstusa V dnia 24 kwietnia 1585 roku

37.

Alessandro Specchi: Zespół pałacowo-ogrodowy W atykanu w okresie pontyfi ­ katu Sykstusa V

38.

Israel Silvestre: Widok bazyliki

i

placu Sw. Piotra w Rzymie około

1600

roku

39. Natale Bonifazio: Scena przesuwania antycznego obelisku Kaliguli na plac Sw. Piotra w Rzymie w 1586 roku

Rozstrzygnięcia w Niderlandach

mogło dokonać się to na skutek porozumienia ze stanami ge­ neralnymi, które okazało się nie do zrealizowania, ale tylko na drodze stopniowego podporządkowywania sobie poszcze­ gólnych ziem — bądź to poprzez układy, bądź też poprzez użycie siły zbrojnej. Na tę właśnie drogę wkroczył Don Juan i od razu otworzył sobie niezwykle rozległe perspekty­ wy. Rozbudził on dawne sympatie prowincji walońskich do dynastii burgundzkiej, przede wszystkim zaś przeciągnął na swoją stronę dwie wpływowe osobistości: gubernatora Gravelingen, Pardieu de Lamotte, oraz biskupa Arras, Matthieu Moularta. Byli to ci właśnie ludzie, którzy po przedwczesnej śmierci Don Juana z wielkim zapałem i przy sprzyjającym szczęściu kierowali nadal pertraktacjami. De Lamotte wykorzystał rosnącą nienawiść, jaką budzili protestanci. Sprawił on, źe z licznych warowni usunięto za­ łogi osadzone tam przez stany generalne — właśnie dlate­ go, iż mogłyby one okazać się protestanckie; dokonał rów­ nież i tego, że szlachta okręgu Artois już w listopadzie podjęła decyzję o usunięciu z tego regionu wszystkich zwo­ lenników wyznania reformowanego i postanowienie to za­ częła wprowadzać w życie. Z kolei Matthieu Moulart usiło­ wał doprowadzić do całkowitego pojednania z królem. Roz­ począł od przywołania pomocy Bożej, zarządzając odbycie uroczystej procesji w mieście. Zaiste, przedsięwzięcie jego nie było łatwe; niekiedy musiał starać się o doprowadzenie do przymierza między ludźmi, których ambicje były wobec siebie wprost przeciwstawne. Moulart okazał się człowiekiem niezmordowanym, układnym i giętkim; poczynania jego uwieńczone zostały powodzeniem. Następca Don Juana, Alessandro Farnese, miał wielki ta­ lent do przekonywania i pozyskiwania sobie ludzi, umiał też budzić trwałe zaufanie. U jego boku stali: Francesco di Richardot, siostrzeniec wspomnianego wyżej biskupa, „czło­ wiek — jak powiada Cabrera — obdarzony dobrym rozezna­ niem w różnorodnych materiach, we wszystkim wyćwiczony, 17 — Dzieje papiestwa

497

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

umiejący poprowadzić każdą sprawę, obojętne, jakiego ro­ dzaju”; oraz Sarrazin, opat z St. Vaast, wedle relacji tegoż samego Cabrery — „wybitny polityk pod pozorami spokoj­ nego żywota, nader ambitny pod pozorami pokory, człowiek, który u wszystkich potrafił wyrobić sobie prestiż”. Czyż mamy teraz opisywać przebieg owych pertraktacji aż do chwili, gdy stopniowo osiągnęły one swoje cele? Wystarczy tylko odnotować, iż, jeśli idzie o prowincje [walońskie], to zarówno instynkt samozachowawczy, jak i przekonania religijne skłaniały je do opowiedzenia się po stronie króla; równocześnie zaś król nie zaniedbał niczego, co mogłyby osiągnąć wpływy duchowieństwa i zręcznie pro­ wadzone pertraktacje w połączeniu z przejawami przywróco­ nych łask monarchy. W kwietniu 1579 roku Emanuel de Montigny, którego armia walońska uznała za swego dowód­ cę, przeszedł na żołd królewski. Następnie poddał się królo­ wi również i hrabia de Lalaing; bez jego pomocy nigdy nie udałoby się pozyskać Hennegau. Na koniec, 17 maja 1579 roku, w obozie w Maastricht podpisany został układ. Na ja­ kież to warunki musiał jednak przystać monarcha! Była to restauracja jego władzy — ale władzę tę mógł sprawować jedynie z bardzo surowymi ograniczeniami. Król nie tylko obiecał, że usunie ze swoich wojsk wszystkich cudzoziem­ ców i będzie posługiwał się jedynie oddziałami niderlandz­ kimi; potwierdził on również te wszystkie nadania urzędów, które dokonane zostały w okresie zamieszek. Mieszkańcy zo­ bowiązali się wręcz do nieprzyjmowania żadnych załóg, o których przedtem nie poinformowano by stanów krajo­ wych; rada państwa w dwóch trzecich miała się składać z ludzi, którzy zamieszani byli w poprzednie rozruchy. W tym duchu utrzymane były także i pozostałe artykuły. Poszczególne prowincje uzyskały samodzielność w stopniu nie osiąganym dotychczas. Na tym właśnie polegał zwrot w sytuacji, który miał znaczenie ogólne. Do tej pory w całej Europie zachodniej usiłowano zachować lub restytuować katolicyzm jedynie za 498

Rozstrzygnięcia w Niderlandach

pośrednictwem aktów otwartej przemocy; pod tym pretek­ stem potęga władców świeckich dążyła do całkowitego znie­ sienia praw prowincjonalnych. Teraz władza ta zmuszona była do obrania innej drogi. Jeśli pragnęła restytuować ka­ tolicyzm i sama się utwierdzić, mogła dokonać tego jedynie w oparciu o poszczególne stany i o przywileje lokalne. Przy wszystkich ograniczeniach władzy królewskiej, uzy­ skała ona jednakże bardzo wiele; oto znowu posłuszne były jej krainy stanowiące podstawę wielkości dynastii burgundzkiej. Alessandro Farnese prowadził wojnę przy pomocy oddziałów walońskich. Mimo iż działania wojenne posuwały się nader powoli, to przecież osiągał on pewne postępy. W roku 1580 opanował Courtrai, w roku 1581 Tournai, w roku 1582 Oudenarde. Ale nie oznaczało to jeszcze rozstrzygnięcia całej sprawy. Właśnie zespolenie się prowincji katolickich z władzą kró­ lewską mogło być tym czynnikiem, który skłaniałby pro­ wincje północne, całkowicie protestanckie, nie tylko do za­ warcia pomiędzy sobą ściślejszego przymierza, ale również do ostatecznego oderwania się od króla. W tym miejscu rzućmy okiem na całą historię Niderlan­ dów. Wszystkie prowincje niderlandzkie rozdzierała zada­ wniona sprzeczność pomiędzy przywilejami prowincjonalnymi i władzą książęcą. Za czasów Alby władza książęca zdobyła przewagę tak wielką, jakiej dotychczas nigdy jeszcze nie miała; ale przewagi tej nie była w stanie utrzymać przez czas dłuższy. Pacyfikacja gandawska oznaczała moment, w którym z kolei stany wywalczyły sobie całkowitą przewagę nad rządem. Prowincje północne nie znalazły się w tym przypadku w sytuacji bardziej korzystnej aniżeli południo­ we; gdyby obie te części kraju wyznawały jedną i tę samą religię, wówczas mogłyby utworzyć powszechną republikę niderlandzką. Jednakże, jak już widzieliśmy, różnice religij­ ne doprowadziły tu do rozłamu. Najpierw doszło do tego, że prowincje katolickie powróciły pod patronat króla, z którym związały się przede wszystkim właśnie w celu utwierdzenia 32*

499

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

religii katolickiej; z kolei zaś dalszym następstwem tego faktu było, iż prowincje protestanckie, które przez tak dłu­ gi czas potrafiły się bronić w otwartej walce, w końcu od­ mówiły uznawania zwierzchności królewskiej nawet z na­ zwy i całkowicie oderwały się od monarchy. Jeśli jednak pierwsze z owych prowincji nazywa się prowincjami podpo­ rządkowanymi, a drugie określa się mianem republiki — to nie należy jednak sądzić, iż w sprawach wewnętrznych róż­ nica między obu częściami kraju była znów aż tak wielka. Również i prowincje podporządkowane królowi z najwyższą żarliwością broniły, i to skutecznie, wszystkich swych przy­ wilejów stanowych. Z kolei także i prowincje republikańskie nie mogły obyć się bez instytucji analogicznej do władzy kró­ lewskiej, a mianowicie bez urzędu namiestnika. Zasadnicza różnica pomiędzy obu częściami kraju sprowadzała się zatem do spraw religijnych. I dopiero na skutek takiego układu rzeczy wykrystalizo­ wały się w toku walki opozycje w postaci czystej, a wyda­ rzenia zaczęły dojrzewać ku ich ostatecznemu rozwiązaniu. W tym właśnie czasie Filip II zdobył Portugalię; kiedy zaś powodzenie przejawiające się w tak świetnej zdobyczy za­ chęciło go do nowych przedsięwzięć, również i stany waloń­ skie dały się w końcu skłonić do wyrażenia zgody na po­ wrót wojsk hiszpańskich. Dla sprawy tej pozyskany został Lalaing i jego małżonka, która zawsze była wielką przeciwniczką Hiszpanów, tak iż nawet szczególnie jej wysiłkom przypisywano uprzednie usu­ nięcie owych wojsk; teraz jednak za przykładem małżonków Lalaing poszła cała szlachta walońska. Uważano, iż nie należy już obawiać się powrotu do tego rodzaju wyroków sądowych i okrutnych represji, jakie pamiętano z okresu rządów Alby. Wojska hiszpańsko-włoskie, które raz już niegdyś usunięto, które potem od nowa powróciły i raz jeszcze zostały odesła­ ne — znów zaczęły napływać do kraju. Gdyby wojna prowa­ dzona była wyłącznie przy użyciu oddziałów niderlandzkich, przeciągałaby się w nieskończoność; natomiast pojawienie się 500

Rozstrzygnięcia w Niderlandach

owych wojsk zaprawionych w boju, świetnie zdyscyplinowa­ nych i górujących nad przeciwnikiem, doprowadziło do osta­ tecznego rozstrzygnięcia. Tak jak w Niemczech kolonie jezuickie, składające się z Hiszpanów, Włochów i nielicznych Niderlandczyków, restytuowały katolicyzm poprzez jego dogmaty i za pośred­ nictwem nauczania, tak w Niderlandach pojawiło się woj­ sko hiszpańsko-włoskie, aby, zjednoczone z siłami waloński­ mi, zapewnić dominację przekonaniom katolickim przy uży­ ciu przemocy. W tym miejscu musimy koniecznie napomknąć o owej wojnie; oznaczała ona przecież zarazem kolejne postępy osiągnięte przez religię katolicką. W lipcu 1583 roku w ciągu sześciu dni zdobyta została Dunkierka — miasto oraz port; następnie Newport i całe wybrzeże aż po okolice Ostendy, Dixmuyden i Furnes. I od razu tutaj ujawnił się rzeczywisty charakter owej wojny. We wszystkich sprawach politycznych Hiszpanie oka­ zywali się nader oględni, natomiast nieubłagani byli w kwe­ stiach religijnych. Nie można było nawet marzyć, aby pozo­ stawili protestantom kościół czy choćby możność prywatne­ go odprawiania nabożeństw; wieszano wszystkich schwyta­ nych kaznodziejów protestanckich. Prowadzono tu z całą świadomością wojnę religijną. W pewnym sensie było to na­ wet najmądrzejsze postępowanie w sytuacji, w jakiej zna­ lazła się władza hiszpańska. Ze strony protestantów nie mo­ żna już było nigdy spodziewać się całkowitego podporząd­ kowania; natomiast dzięki zastosowaniu tak zdecydowanych kroków Hiszpanie przeciągali na swoją stronę te wszystkie elementy katolickie, które jeszcze ostały się w kraju. Ży­ wioły te same zresztą ożywiły się. Bajlif * Servaes von Steeland przekazał królowi prowincję Waes; poddały się również Hulst i Axel; wkrótce Alessandro Farnese stał się 1 Urzędnik królewski, który miał kompetencje administracyjne, wojskowe 1 są­ dowe (przyp. red.).

501

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

dostatecznie potężny, by mógł zamyślać o podjęciu ataku na wielkie miasta, władał przecież zarówno na wybrzeżu, jak i w głębi kraju; i tak jedno miasto po drugim musiało odda­ wać się pod władzę królewską — najpierw, w kwietniu, Ypres, potem Brugia, wreszcie zaś również i Gandawa, gdzie ów wspomniany przez nas Imbize sam teraz opowiadał się za pojednaniem. Poszczególnym gminom jako określo­ nym organizmom społecznym postawiono całkiem znośne warunki, po większej części nie naruszając posiadanych przez nie przywilejów, jedynie protestantów wypędzano bez litoś­ ci; głównym warunkiem było z reguły zapewnienie możli­ wości powrotu duchownym katolickim i przywrócenie świą­ tyń katolickiemu obrządkowi. Z tym wszystkim jednak wydawało się, iż nie da się osiągnąć niczego trwałego, nie da się zapewnić bezpieczeń­ stwa, dopóki ciągle jeszcze pozostaje przy życiu książę Orański, w którym opór protestantów znajduje oparcie i nowe siły, i który nawet pokonanym umożliwia zachowanie na­ dziei. Hiszpanie wyznaczyli za jego głowę nagrodę w wysokości 25 tysięcy skudów; przy owym dzikim wzburzeniu, w ja­ kim znajdowały się umysły ludzkie, nie mogło zabraknąć osobników, którzy pragnęli zasłużyć na tę nagrodę. Popycha­ ły ich do tego zarówno fanatyzm, jak i żądza zysku. Nie wiem, czy może być większe blużnierstwo aniżeli to, które zawarte jest w papierach Biskajczyka Jauregny’ego, pochwy­ conego podczas próby zamachu na życie księcia. Jako swego rodzaju amulet nosił on przy sobie teksty modlitw, w któ­ rych przywołuje na pomoc łaskawego Boga, objawione­ go człowiekowi w Chrystusie, aby sprzyjał jego mordercze­ mu przedsięwzięciu, i w których zarazem obiecuje, iż po do­ konanym czynie podzieli się częścią zysku: Matce Bożej z Bajonny przyrzeka Jauregny sprawić szaty, lampę i koronę, Matce Bożej z Aranzose koronę, a samemu Chrystusowi Pa­ nu — kosztowne draperie. Na szczęście zdołano pochwycić owego fanatyka; ale oto już inny znajdował się w drodze. 502

Rozstrzygnięcia w Niderlandach

W chwili gdy w Maastricht ogłoszono akt o wyjęciu księcia Orańskiego spod prawa, pewien przebywający tam Burgundczyk, Baltazar Gerard, powziął myśl, by zabójstwa tego doko­ nać. Nadzieje, które sobie na tym budował — bądź to ziemskie­ go szczęścia i uznania, oczekującego go, gdy zamach się uda, bądź też sławy męczennika, jeśli przy zamachu zginie (w myślach tych zaś utwierdzał go pewien jezuita z Trewiru), dniem i nocą nie dawały mu spokoju, aż wreszcie wyruszył w drogę, by dokonać swego czynu. Przedstawił się księciu jako uciekinier, a dzięki temu znalazł do niego dostęp i na­ trafił na sprzyjający moment; w lipcu 1584 roku strzałem zabił Orańczyka. Pochwycono go, lecz wszelkie tortury, ja­ kie mu zadano, nie zdołały wydrzeć z jego piersi nawet jed­ nego westchnienia; ciągle powtarzał, że gdyby tym razem nie udał mu się zamach, spróbowałby raz jeszcze. W chwili gdy Gerard oddawał w Delft ducha pośród złorzeczeń lu­ du, w s’-Hertogenbosch kanonicy na cześć jego czynu od­ prawiali uroczyste Te Deum. Wszystkie namiętności znajdowały się w stanie pełnego nienawiści wrzenia; silniejszy okazał się jednak ten impuls, który nadawały one katolikom; dzięki temu doprowadzili oni do końca swoje dzieło i odnieśli zwycięstwo. Gdyby książę Orański jeszcze żył, umiałby — jak sądzono — znaleźć sposób, by przyjść na odsiecz obleganej właśnie Antwerpii, jak to obiecywał. Teraz jednak nie było już ni­ kogo, by go zastąpić. Akcja przeciwko Antwerpii była jednakże tak dalekosięż­ na, że dotknęła ona również inne ważne miasta brabanckie. Wszystkim tym miastom naraz książę Parmy odciął dowóz żywności. Najpierw poddała się Bruksela; gdy owo miasto, nawykłe do bogactwa, poczuło się zagrożone niedostatkiem, wybuchły w nim spory pomiędzy partiami, które doprowa­ dziły do powierzenia się nieprzyjaciołom; następnie poddało się Mechelen; wreszcie zaś, gdy zawiodła ostatnia próba prze­ bicia się tam i zapewnienia dowozu drogą lądową, musiała również poddać się Antwerpia. 503

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

Zresztą także i tym miastom brabanckim, podobnie jak i flandryjskim, postawiono nader oględne warunki; Bruksela została zwolniona od płacenia kontrybucji; w Antwerpii zgo­ dzono się, iż załoga hiszpańska nie zajmie miasta, ale Cyta­ dela nie zostanie odbudowana. Wszelkie inne zobowiązania zastępowało jedno zasadnicze: a mianowicie, że kościoły i kaplice zostaną ponownie otwarte, wszyscy przegnani księża oraz zakonnicy ponownie sprowadzeni. Pod tym jednym względem król był absolutnie niewzruszony. Oświadczył on, iż przy każdym porozumieniu to właśnie musi być warun­ kiem pierwszym i ostatnim. Jedyna łaska, na jaką przysta­ wał, polegała na tym, iż mieszkańcom każdej miejscowości pozostawiono dwa lata, podczas których musieli bądź to na­ wrócić się na katolicyzm, bądź też, sprzedawszy swoje mie­ nie, opuścić tereny hiszpańskie. Jakże zmieniły się czasy! Niegdyś sam Filip II wahał się przed zapewnieniem jezuitom trwałych siedzib w Niderlan­ dach, a od tej pory niejednokrotnie znajdowali się oni w za­ grożeniu, bywali atakowani, skazywani na wygnanie. Teraz w konsekwencji wydarzeń wojennych znów powracali, i to zdecydowanie faworyzowani przez władze państwowe. Ród Farnese i tak zresztą należał do szczególnie gorliwych pro­ tektorów Towarzystwa Jezusowego; spowiednikiem Alessandra był jezuita; Alessandro widział też w zakonie jezuitów najznakomitsze narzędzie, które mogłoby posłużyć mu w zre­ alizowaniu głównego celu wojny, a mianowicie w całkowi­ tym przywróceniu na łono katolicyzmu owego na pół pro­ testanckiego kraju, stanowiącego plon jego podboju. Pierw­ sza miejscowość, w której pojawili się jezuici — Courtrai — była zarazem pierwszą spośród zdobytych w toku działań wojennych. Proboszcz owego miasta, Johann David, po­ znał się z jezuitami przebywając na wygnaniu w Douai; te­ raz powrócił do swej parafii, lecz tylko po to, aby natych­ miast wstąpić w szeregi zakonu; w kazaniu pożegnalnym napominał mieszkańców, iżby nie pozwalali się już dłużej pozbawiać pomocy religijnej ze strony jezuitów; parafianie 504

Rozstrzygnięcia w Niderlandach

dali się o tym przekonać bez trudu. Teraz również powró­ cił do Tournai, aby na zawsze już ugruntować tam wpływy jezuitów, stary Johann Montagna, który w tym właśnie mieście jako pierwszym zainstalował niegdyś członków za­ konu, a później sam parokrotnie musiał stamtąd uciekać. Ledwie tylko Brugia i Ypres przeszły pod władzę królew­ ską, gdy natychmiast podążyli tam jezuici; król ochoczo przyznał im parę klasztorów spustoszonych w czasie zamie­ szek. W Gandawie urządzono na użytek Towarzystwa dom należący niegdyś do Imbize, owego wielkiego demagoga, którego działalność dała początek zagładzie katolicyzmu. Zdając się na łaskę królewską, mieszkańcy Antwerpii usi­ łowali zastrzec sobie, iż przyjmą do swego miasta jedynie te zakony, które działały tam za czasów Karola V; nie zgo­ dzono się jednak na to ustępstwo; Antwerpia musiała po­ nownie zezwolić na przybycie jezuitów i oddać im wszystkie budynki, które niegdyś mieli w swym posiadaniu; z satys­ fakcją opowiada o tym dziejopis zakonu; odnotowuje on tak­ że jako przejaw szczególniejszej łaski niebios, iż jezuici do­ stali z powrotem całe swe mienie wolne od długów, chociaż pozostawili je zadłużone; chociaż dobytek ten przeszedł już w drugie i trzecie ręce, został jednak zwrócony jezuitom bez żadnych kłopotów. Teraz także i Bruksela nie mogła uniknąć ogólnego losu; rada miejska zgłosiła już swą gotowość; ksią­ żę Parmy zagwarantował jezuitom wsparcie z kas królew­ skich; wkrótce też usadowili się tu na dobre. Już też książę uroczyście nadał im prawo do posiadania nieruchomości znaj­ dujących się pod jurysdykcją kościelną, a także do swobod­ nego korzystania w tych prowincjach z przywilejów Stolicy Apostolskiej. Nie tylko zresztą jezuici cieszyli się opieką ze strony księ­ cia. W roku 1585 przybyło do niego paru kapucynów; na mo­ cy specjalnego pisma do papieża uzyskał on dla nich prawo pozostania w Niderlandach; następnie zakupił im dom w An­ twerpii. Wywarli oni wrażenie nawet na członkach pokrew­ nego im zakonu; i trzeba było dopiero wyraźnego rozkazu, by

505

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

powstrzymać innych franciszkanów od podporządkowywania się reformie kapucyńskiej. Wszystkie te kroki pozwoliły zdobyć stopniowo ogromny wpływ. Przeobraziły one Belgię, która była już na wpół pro­ testancka, w jeden z najbardziej katolickich krajów świata. Nie da się też zaprzeczyć, iż przynajmniej z początku przy­ czyniły się one na swój sposób do ponownego umocnienia władzy monarszej. Na skutek owych sukcesów coraz to silniej utrwalało się przekonanie, że w jednym państwie można tolerować tylko jedną religię. Była to jedna z podstawowych zasad polityki Justusa Lipsiusa. W sprawach religijnych — powiadał Lipsius — niedopuszczalne są jakiekolwiek przejawy łaski ani też pobłażliwości; prawdziwa łaskawość polega na tym, by nie wyświadczać żadnych łask; chcąc uratować wielu, nie można wzdragać się przed usuwaniem z drogi jednostek. Zasada ta nigdzie nie znalazła szerszego zastosowania ani­ żeli w Niemczech. DALSZY ROZWÓJ KONTRREFORMACJI W NIEMCZECH

Boć przecież Niderlandy ciągle jeszcze były krainą Rzeszy Niemieckiej! Zachodzące tam wydarzenia z natury rzeczy musiały zatem wywierać poważny wpływ także na sprawy Niemiec. I tak na przykład w bezpośrednim następstwie wypadków w Niderlandach doszło do rozstrzygnięcia kon­ fliktu w Kolonii. Jeszcze nie powrócili Hiszpanie — nie mówiąc już o tym, że katolicyzm nie wywalczył sobie jeszcze jakiejś większej przewagi — gdy oto Truchsess, elektor koloński, zdecydo­ wał się w listopadzie 1582 roku przejść na wyznanie refor­ mowane i wstąpić w związki małżeńskie — przy czym by­ najmniej nie zamierzał z tego powodu zrezygnować ze swej kapituły. Po jego stronie opowiadała się większość szlachty: hrabiowie Nuenar, Solms, Wittgenstein, Wied i Nassau, całe księstwo Westfalii, wszyscy ewangelicy; z Pismem Świętym

506

Dalszy rozwój kontrreformacji w Niemczech

w jednym ręku, a z mieczem w drugim, elektor odbył wjazd do Bonn; Kazimierz, elektor Palatynatu, wyruszył w pole ze sporym oddziałem wojsk, by złamać opór sił przeciwsta­ wiających się Truchsessowi: miasta Kolonii, kapituły i arcykapituły. We wszystkich walkach tamtego czasu spotykamy się nie­ odmiennie z owym Kazimierzem z Palatynatu; zawsze był on gotów siadać na koń i rwać się do miecza; zawsze też miał pod ręką wojownicze watahy, hołdujące przekonaniom protestanckim. Nie prowadził on działań wojennych ani z owym oddaniem, którego domagały się sprawy religii — zawsze bowiem miał na oku jakieś własne korzyści — ani też z powagą czy też znajomością spraw, w jakich mu się przeciwstawiano. Również i tym razem spustoszył pola swoich przeciwników; w rzeczywistości zdziałał jednakże ty­ le, co nic; nie dokonał żadnych podbojów, nie umiał też za­ pewnić sobie dalszej pomocy ze strony protestanckich Nie­ miec. Natomiast mocarstwa katolickie zespoliły wszystkie swo­ je siły. Papież Grzegorz, nie chcąc, by sprawa się przecią­ gała, nie oddał jej pod rozwagę w kurii; wobec naglących okoliczności uznał, iż do rozstrzygnięcia tak ważnego przy­ padku, jakim miało być pozbawienie jednego z niemieckich elektorów godności arcybiskupiej, wystarczy zwykły konsystorz kardynałów. Już i nuncjusz papieski, Malaspina, po­ spieszył do Kolonii; tutaj udało mu się — szczególnie dzięki sprzymierzeniu się z uczonymi członkami kapituły — nie tyl­ ko wykluczyć z jej grona wszystkich ludzi niezdecydowanych, ale również wynieść na stolec arcybiskupi księcia z jednej dynastii, która pozostała jeszcze całkowicie wierna katoli­ cyzmowi, a mianowicie Ernesta Bawarskiego, biskupa mia­ sta Freising. Następnie wyruszyło do walki katolickie woj­ sko niemieckie, zgromadzone przez księcia bawarskiego dzię­ ki papieskim subsydiom. Cesarz nie omieszkał zagrozić palatynowi Kazimierzowi nieodwołalnym wygnaniem oraz wy­ 507

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

stosował ostrzegawczą odezwę do jego oddziałów, która w is­ tocie spowodowała w końcu rozwiązanie się armii Palatynatu. Gdy sprawy zaszły już tak daleko, pojawili się również Hisz­ panie. Jeszcze latem 1583 roku zdobyli oni Zutphen; teraz. zaś 2 tysiące wypróbowanych w Belgii weteranów wdarło się na ziemie arcybiskupstwa. Tak wielu nieprzyjaciołom naraz uległ Gebhard Truchsess; jego wojska nie chciały słu­ żyć mu na przekór rozkazowi cesarskiemu; jego główna wa­ rownia poddała się oddziałom bawarskim i hiszpańskim; on sam zmuszony został do ucieczki i szukania azylu u księcia Orańskiego, u którego boku pragnął niegdyś stanąć jako szer­ mierz sprawy protestanckiej. Rozumie się samo przez się, iż wydarzenia te miały og­ romny wpływ na całkowite umocnienie się katolicyzmu w kraju. Od razu na samym początku zamieszek duchowień­ stwo gromadzące się wokół kapituły poniechało wszystkich dotychczasowych sporów; wszyscy podejrzani członkowie kapituły usunięci zostali przez nuncjusza; w samym ogniu działań wojennych urządzono kościół jezuicki; po wywalczo­ nym zwycięstwie wystarczało jedynie iść dalej w tym sa­ mym kierunku. Truchsess przepędził duchownych katolickich’ również i z terenu Westfalii; teraz powrócili oni, podobnie jak i wszyscy inni uciekinierzy, zażywając ogromnego sza­ cunku. Kanonicy ewangeliccy zostali wykluczeni z kapituły, a zarazem — co było rzeczą wręcz niesłychaną — pozbawieni swych dochodów. Co prawda, nuncjusze papiescy musieli tak­ że poczynać sobie oględnie z duchownymi katolickimi, z czego dobrze zdawał sobie sprawę papież Sykstus; pośród rozkazów, jakich udzielił on swemu nuncjuszowi, znalazł się i ten, by nie wszczynać jakichkolwiek reform, które uważa za ko­ nieczne, dopóki nie będzie wiadomo, iż wszyscy skłonni są je przyjąć; jednakże właśnie dzięki tej ostrożności niepo­ strzeżenie dochodziło się do celu; oto kanonicy — nawet naj­ znakomitszego rodu — zaczęli wreszcie spełniać w katedrze swe obowiązki kościelne. Orientacja katolicka znalazła rów­ nież mocną podporę w kolońskiej radzie miejskiej, która na 508

Dalszy rozwój kontrreformacji w Niemczech

terenie miasta miała przeciwko sobie partię opozycyjną o nastawieniu protestanckim. To świetne zwycięstwo osiągnięte przez stronnictwo ka­ tolickie musiało samo przez się oddziaływać i na wszystkie inne tereny kościelne; w sąsiedztwie Kolonii przyczynił się do tego jeszcze pewien szczególny przypadek. Oto wspomnia­ ny wyżej Henryk, książę Saksonii-Lauenburga, biskup Pa­ derborn i Osnabruck oraz arcybiskup Bremy, który chęt­ nie poszedłby za przykładem Gebharda, gdyby tylko mu się udało — pewnej niedzieli w kwietniu 1585 roku jechał kon­ no do kościoła ze swego domostwa w Vóhrde; w drodze po­ wrotnej przewrócił się jednak wraz z koniem; a chociaż był człowiekiem młodym i silnym, i choć nie odniósł poważniej­ szych obrażeń, to przecież na skutek owego wypadku zmarł jeszcze w tym samym miesiącu. Wybory, które potem nastą­ piły, wypadły zdecydowanie na korzyść katolików. Nowy biskup Osnabruck podpisał przynajmniej professio fidei; ale nowy biskup Paderborn, Theodor von Furstenberg, był katolikiem wręcz zagorzałym. Już dawniej, jeszcze jako ka­ nonik, przeciwstawiał się on swemu poprzednikowi na sto­ licy biskupiej i w roku 1580 spowodował przyjęcie statutu, wedle którego w przyszłości jedynie katolicy mogli być przyjmowani w skład kapituły; zdążył on także sprowadzić paru jezuitów i powierzyć im zarówno wygłaszanie kazań w katedrze, jak i prowadzenie nauczania w wyższych kla­ sach gimnazjum — to ostatnie pod warunkiem, że nie będą występować w swych strojach zakonnych. O ileż łatwiej jednak było mu forsować ten kierunek teraz, odkąd sam zo­ stał biskupem! Obecnie jezuici nie musieli już się ukrywać; gimnazjum przekazano im jawnie i bez obsłonek; do obo­ wiązków ich obok wygłaszania kazań dołączyło się naucza­ nie katechizmu. Członkowie Towarzystwa mieli pełne ręce roboty. Rada miejska była tu zdecydowanie protestancka; pośród mieszczaństwa trudno było znaleźć katolików. Nie inaczej działo się też i na wsi. Jezuici porównywali Pader­ born do jałowej gleby, której uprawa kosztuje mnóstwo wy­

509

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

siłków i nie przynosi żadnych plonów. Na koniec jednak, w początku XVII stulecia, dopięli swego i na tym terenie — o czym będzie tu jeszcze mowa. Również dla Munsteru śmierć Henryka miała duże zna­ czenie. Ponieważ młodsi kanonicy opowiadali się za nim, podczas gdy starsi byli przeciw niemu, przeto wybory bis­ kupa nie mogły dotychczas przynieść tu żadnego rezultatu. Teraz jednak kandydatura księcia Ernesta Bawarskiego, ele­ ktora Kolonii oraz biskupa Liege, wysunięta została i na bis­ kupstwo w Munster. Zdołał ją jeszcze przeforsować najbar­ dziej zdecydowany stronnik katolicyzmu w całej kapitule, a mianowicie jej dziekan katedralny, Raesfeld; przeznaczył on również z własnych majętności 12 tysięcy talarów na rzecz kolegium jezuickiego, które miano utworzyć w Mun­ ster; po dokonaniu tego zapisu Raesfeld zmarł. W roku 1587 przybyli do Munsteru pierwsi jezuici. Spotkali się tu oni z oporem ze strony kanoników, kaznodziejów i mieszczań­ stwa; wspierał ich jednak książę i rada miejska; szkoły ich doszły do sporych osiągnięć; już w trzecim roku po osiedle­ niu się w Munster członków zakonu miały podobno tysiąc ucz­ niów; w tymże roku 1590 jezuici uzyskali tam niezależną pozy­ cję dzięki temu, iż książę wyposażył ich w dobra kościelne. W posiadaniu elektora Ernesta znajdowało się również biskupstwo Hildesheim. Mimo iż na tym terenie władza je­ go była o wiele bardziej ograniczona, to przecież również i tu elektor przyczynił się do sprowadzenia jezuitów. Pierw­ szym jezuitą, który przybył do Hildesheimu, był Johann Hammer, urodzony w tejże miejscowości i wychowany w wierze luterańskiej — jego ojciec żył jeszcze — teraz jed­ nak pełen gorliwości neofity. Jego kazania wyróżniały się tym, iż były dla wszystkich zrozumiałe; Hammerowi udało się też dokonać paru głośnych nawróceń; stopniowo umac­ niał się tu coraz bardziej; wreszcie w roku 1590 jezuici także i w Hildesheimie otrzymali pomieszczenie i utrzymanie. Zauważamy więc, iż katolicyzm dynastii bawarskiej sta­ nowił czynnik istotny również i dla północnych Niemiec.

510

Dalszy rozwój kontrreformacji w Niemczech

W wielu parafiach północnoniemieckich książę bawarski od­ grywał rolę zasadniczej podpory wyznania katolickiego. Z tego jednak bynajmniej nie wynika, aby ów książę był sam człowiekiem szczególnie gorliwym, szczególnie skłonnym do dewocji. Miał on dzieci z nieprawego łoża i wyrażano nawet pogląd, że w końcu postąpiłby tak, jak Gebhard Truchsess. Jest jednak rzeczą charakterystyczną, jak pobłażliwie traktował go papież Sykstus. Pilnie wystrzegał się on da­ wać księciu do zrozumienia, iż znane mu są jego grzeszki, chociaż z pewnością musiał o nich wiedzieć. Wówczas bo­ wiem musiałby słać napomnienia, urządzać różne demonstra­ cje — a wszystko to mogłoby łatwo skłonić upartego księ­ cia do niepożądanych decyzji. Albowiem w sprawach nie­ mieckich daleko było do tego, by można było traktować je w taki sposób, jak załatwiano sprawy niderlandzkie. Tutaj interesy Kościoła domagały się zachowywania szczególnej baczności na względy osobiste. Mimo iż Wilhelm książę Kliwii oficjalnie pozostawał przy wierze katolickiej, cała jego polityka miała przecież nasta­ wienie protestanckie; z satysfakcją przyjmował on u siebie protestantów i udzielał im schronienia; swego syna, Jana Wilhelma, który był gorliwym katolikiem, trzymał z dala od wszelkiego udziału w sprawach publicznych. Rzym łatwo mógłby z tego powodu dać do zrozumienia księciu, że po­ stępowanie jego spotyka się z oburzeniem i dezaprobatą, a także zacząć faworyzować opozycję przeciwko władcy. Jednakże Sykstus V był na to o wiele za mądry. Nuncjusz papieski odważył się na spotkanie z synem książęcym w Dus­ seldorfie dopiero wtedy, gdy ów zaczął się tego energicznie domagać, tak iż bez narażenia się na obrazę nie można było już dłużej unikać spotkania; ale i wówczas napominał go, aby przede wszystkim zachował cierpliwość. Papież nie chciał również, by Jan Wilhelm otrzymał order Złotego Ru­ na, mogłoby to bowiem obudzić podejrzenia; nie zwracał się również bezpośrednio do ojca z wstawiennictwami na ko­ rzyść syna; każdy kontakt Jana Wilhelma z Rzymem mu511

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

siałby spotkać się z dezaprobatą ze strony starego księcia; toteż Sykstus starał się zapewnić Janowi Wilhelmowi jakąś pozycję bardziej stosowną do jego urodzenia jedynie za pośrednictwem cesarza, którego pomoc w tej sprawie wy­ jednał; nuncjuszowi polecił zachowywać się w stosunku do pewnych rzeczy tak, jakby ich w ogóle nie zauważał. I właś­ nie ta rozważna delikatność ze strony bądź co bądź ciągle jeszcze uznawanego autorytetu również i tutaj wydała owo­ ce. Nuncjusz stopniowo dochodził do pewnych wpływów, a kiedy na sejmie krajowym protestanci zaczęli domagać się niektórych przywilejów, wówczas to głównie za sprawą nun­ cjusza wnioski te załatwiono odmownie. I tak oto w większej części północnych Niemiec, jeżeli na­ wet nie od razu przywrócono katolicyzm, to jednak pośród największych niebezpieczeństw zdołał się on utrzymać, utwierdzić i wzmocnić; uzyskał on tam przewagę, która z bie­ giem czasu mogła przeobrazić się w pełną władzę. Zaraz też i w południowych Niemczech dokonała się ana­ logiczna ewolucja. Wspomnieliśmy już o sytuacji biskupstw frankońskich. Gdyby znalazł się tam jakiś biskup umiejący podjąć taką decyzję, mógłby on z pewnością zamyślać o wykorzystaniu sytuacji w celu zdobycia sobie władzy dziedzicznej. Jest być może trochę prawdy w tym, iż Juliusz Echter von Mespelbronn, który w roku 1573, jeszcze jako człowiek bardzo młody, a przy tym przedsiębiorczy z natury, został biskupem Wiirzburga, przez chwilę wahał się co do kierun­ ku politycznego, jaki powinien obrać. • Brał on aktywny udział w wypędzeniu Opata z Fuldy, a czynnikiem, który wiązał go z kapitułą oraz stanami tego miasta, w żadnej mierze nie mogło być jakieś nastawienie zdecydowanie katolickie. Wszakże głównym zażaleniem, któ­ re Fulda wnosiła przeciwko swemu opatówi, było to, iż re­ stytuował on tam katolicyzm! Z tego powodu Echter popadł w nieporozumienie z Rzymem: Grzegorz XIII zobowiązał go bowiem do zwrotu Fuldy. Uczynił to w tym właśnie czasie,

512

Dalszy rozwój kontrreformacji w Niemczech

gdy Truchsess zadeklarował swe odstępstwo. W samej rze­ czy biskup Juliusz zaczął czynić przygotowania, by zwrócić się do Saksonii i wezwać na pomoc w walce z papieżem przywódcę luteranów; Echter znajdował się w bliskich sto­ sunkach z Truchsessem, a ten ostatni miał nadzieję, że bis­ kup Wurzburga pójdzie w jego ślady; z satysfakcją donosił o tym swemu panu poseł arcybiskupa Bremy, wspomniane­ go wyżej księcia Saksonii-Lauenburga. W tych okolicznościach trudno orzec, co uczyniłby biskup Juliusz, gdyby Truchsess utrzymał się w Kolonii. Gdy jednak Truchsess został pobity na głowę, Echter nie mógł nawet myśleć o tym, by go naśladować; powziął zatem decyzję wręcz przeciwstawną. Być może, szczytem jego pragnień było tylko zostać pa­ nem w swoim kraju? A może też w głębi duszy naprawdę hołdował surowym przekonaniom katolickim? Był przecież w końcu wychowankiem jezuitów, kształcił się w Collegium Romanum. Krótko mówiąc, w roku 1584 rozpoczął on wizy­ tację kościelną w duchu tak katolickim, że w Niemczech nie widziano jeszcze czegoś podobnego; zabrał się do niej oso­ biście i z całą mocą zdecydowanej woli. W towarzystwie paru jezuitów przewędrował cały kraj. Najpierw udał się do Gmiinden, stamtąd do Amsteinu, Werneck i Hassfurtu, i tak dalej, z okręgu do okręgu. W każ­ dym mieście wzywał przed swe oblicze burmistrza oraz ra­ dę miejską i ogłaszał im, iż postanowił wykorzenić błędy protestanckie. Usuwano kaznodziejów ewangelickich i za­ stępowano ich wychowankami jezuitów. Gdy jakiś urzędnik wzbraniał się przed uczęszczaniem na nabożeństwa katolic­ kie, zostawał bezlitośnie zdymisjonowany; na zwolnione miej­ sca oczekiwali już inni, o prokatolickim nastawieniu. Zresz­ tą w ogóle każdy mieszkaniec, także nie pełniący żadnych obowiązków publicznych, był naganiany do uczestnictwa w obrządkach katolickich; pozostawiano mu wybór jedynie po­ między uczęszczaniem na mszę i emigracją; kto czuł niechęć do religii władcy, dla tego nie było miejsca w jego kraju. 18 — Dzieje papiestwa

513

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

Daremne były wstawiennictwa sąsiadów. Biskup Juliusz zwykł mawiać, iż wątpliwości budzi w nim nie to, co robi, lecz to, że się tak późno do tego zabrał. Jezuici z najwię­ kszym zapałem stawali u jego boku. Szczególnie rzuca się tu w oczy działalność ojca Gerharda Wellera, który samot­ nie i bez bagażu wędrował pieszo z jednej miejscowości do drugiej i wszędzie wygłaszał kazania. W jednym tylko roku 1586 przywrócono na łono katolicyzmu 14 miast i osad tar­ gowych, ponad 200 wsi, około 62 tysiące dusz. Pozostawało jeszcze tylko główne miasto kapituły; ale w marcu 1587 roku biskup dobrał się i do niego. Wezwał do siebie radę miejską; następnie wyznaczył komisję dla każdej dzielnicy i każdej parafii, którym to komisjom polecił prowadzić in­ dywidualne przesłuchiwania mieszczan. Wtedy właśnie okazało się, że połowa mieszczaństwa żywi przekonania protestan­ ckie. Wielu jednak było dość chwiejnych w swojej wierze; ci wkrótce podporządkowali się, a uroczysta komunia, któ­ rą podczas Świąt Wielkanocnych urządził biskup w miejsco­ wej katedrze i podczas której sam odprawiał mszę, cieszy­ ła się juz bardzo liczną frekwencją. Inni opierali się dłużej; jeszcze inni woleli sprzedać swoje mienie i wyemigrować. Po­ śród tych ostatnich znalazło się czterech rajców. Przykład ten skłonił do naśladownictwa przede wszystkim duchownego z najbliższego sąsiedztwa Wurzburga, a miano­ wicie biskupa Bambergu. Znana jest miejscowość Góssweinstein położona ponad doliną Muggendorf, dokąd dziś1 jeszcze odludnymi, stromymi ścieżkami, wijącymi się poprzez wspa­ niałe lasy i jary, ciągnie ze wszystkich dolin pielgrzymujący lud. Było to dawne miejsce kultu Trójcy Świętej; ale w owych czasach zupełnie opustoszało, nikt go nie odwiedzał. Kiedy pewnego razu, w roku 1587, przybył tam biskup Bam­ bergu, Ernst von Mengersdorf, sprawa ta ciężko legła mu na sercu. Rozpłomieniony przykładem danym przez jego są­ siada, również i on oznajmił, że zamierza ponownie nakło­ 1 Pisane w XIX wieku (przyp. red.).

514

Dalszy rozwój kontrreformacji w Niemczech

nić swoich poddanych „do prawdziwej religii katolickiej i żadne niebezpieczeństwo nie zdoła powstrzymać go przed spełnieniem owego obowiązku”. Będziemy jeszcze widzieli, z jaką powagą zabrał się do tego jego następca. Gdy jednak w diecezji bamberskiej podejmowano dopiero odpowiednie przygotowania — w diecezji wiirzburskiej bis­ kup Juliusz kontynuował swoje wysiłki nad jej całkowitym przeobrażeniem. Odżyły tu znowu nabożeństwa maryjne, pielgrzymki, bractwa Wniebowzięcia Najświętszej Marii Pan­ ny, Narodzin Najświętszej Marii Panny, i jak tam się jesz­ cze one zwały, wprowadzono również nowe uroczystości. Ulicami ciągnęły procesje; o oznaczonej godzinie bicie dzwo­ nów nawoływało lud do Ave Maria. Od nowa gromadzono relikwie i z wielką pompą składano je na miejsca kultu. Klasztory znów się zapełniły, wszędzie też budowano koś­ cioły; szacowano, iż sam biskup Juliusz ufundował ich 300; podróżnik może rozpoznać je po ich wysokich, spiczastych wieżach. Po paru latach współcześni stwierdzali ze zdumie­ niem, jak wielkie zaszły tu zmiany. „To, co całkiem niedaw­ no — woła jeden z panegirystów biskupa — uchodziło tutaj za zabobon, a nawet za rzecz sromotną, teraz uchodzi za świętość; w czym zaś niedawno dopatrywano się ewangelii, teraz uznaje się za oszustwo.” Nawet w Rzymie nie spodziewano się tak ogromnych suk­ cesów. Akcja przedsięwzięta przez biskupa Juliusza była już od pewnego czasu w pełnym toku, zanim do papieża Sykstu­ sa dotarła o niej jakaś wiadomość. Po feriach jesiennych ro­ ku 1586 pojawił się przed jego obliczem Aquaviva, generał jezuitów, aby poinformować go o nowych zdobyczach swoje­ go zakonu. Sykstus był zachwycony. Pokwapił się też, by okazać biskupowi swoje uznanie: udzielił mu prawa do ob­ sadzania zwolnionych beneficjów również i w miesiącach * zastrzeżonych; albowiem, jak powiadał, biskup będzie już sam najlepiej wiedział, kogo należy wynagrodzić. Radość papieża była jednak tym większa, iż meldunek Aquavivy zbiegł sie w czasie z podobnymi wiadomościami, 33*

515

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

jakie napływały z prowincji austriackich, a zwłaszcza ze Styrii. ♦ * * Jeszcze bowiem w tym samym roku, w którym stany ewangelickie w Styrii uzyskały dzięki postanowieniom sej­ mu krajowego w Bruck tak wielką niezależność, że mogły równać się w niej ze stanami austriackimi, posiadającymi również swą radę religijną, swych superintendentów i swo­ je synody, a przy tym ustrój nieledwie republikański — je­ szcze zatem w tym samym roku także i tutaj rozpoczęły się przemiany. Od razu, w chwili gdy Rudolf II odbierał hołd przy obję­ ciu tronu cesarskiego, zauważono, jak zasadniczo różnił się on od swego ojca; z całą surowością demonstrował on poboż­ ność; z podziwem przyglądano się, jak sam uczestniczy w procesjach, i to nawet podczas najostrzejszej zimy, z odkry­ tą głową oraz ze świecą w dłoni. Ów nastrój władcy, życzliwość, z jaką pozwalał jezuitom na krzewienie ich działalności, wzbudzały już wtedy zatros­ kanie, a także — zgodnie z charakterem owej epoki — wy­ woływały silną opozycję. W pewnej willi wiedeńskiej — al­ bowiem w stolicy protestanci nie mieli prawa do normalnej świątyni — jeden ze zwolenników nauki Flaciusa Illyricusa, Josua Opitz, wygłaszał kazania z całym zapałem, właściwym jego sekcie. Grzmiąc bez przerwy przeciwko jezuitom, kle­ chom i „wszelkim szkaradzieństwom papiestwa”, wzbudzał w słuchaczach nie tyle przekonanie do swoich tez, co raczej nienawiść, tak iż — jak powiada pewien współczesny — wy­ chodząc z jego kościoła „gotowi byli własnymi rękoma roz­ szarpać papistów na kawałki”. Skutek tego był taki, że cesarz postanowił zakazać zgromadzeń odbywających się we wspo­ mnianej willi. Kiedy zaś dotarło to do wiadomości publicznej, kiedy wokół decyzji tej rozgorzały namiętne spory i kiedy rycerze, do których należała owa willa, zaczęli występować z pogróżkami — nadszedł dzień Bożego Ciała 1578 roku. Ce­

516

Dalszy rozwój kontrreformacji w Niemczech

sarz był zdecydowany na zorganizowanie jak najuroczyst­ szych obchodów tego święta. Po wysłuchaniu przezeń mszy w katedrze Św. Stefana, rozpoczęła się procesja — pierwsza od bardzo dawna: księża, bracia zakonni, członkowie bractw cechowych, a pośród nich cesarz i młodzi książęta; w takim oto orszaku obnoszono monstrancję po ulicach miasta. Nagle jednakże okazało się, jak niebywałe poruszenie panuje w sto­ licy. Kiedy procesja przybyła na targ chłopski, wypadło usu­ nąć z drogi parę bud, aby zrobić jej miejsce. Niczego więcej nie było trzeba, by wywołać powszechny zamęt. Słyszano krzyki: „Jesteśmy zdradzeni; do broni!” Kapłani i ministranci porzucili monstrancję; rozpierzchli się łucznicy i halabard­ nicy; cesarz znalazł się nagle pośród wzburzonego tłumu; lękał się, że zostanie zaatakowany, i położył dłoń na ręko­ jeści szpady; młodzi książęta, dobywszy mieczy, skupili się wokół niego. Można przypuszczać, że wypadek ten wywarł ogromne wrażenie na pełnym powagi władcy, który uwiel­ biał hiszpańską godność i majestatyczność. Nuncjusz papieski skorzystał z tej okazji, by przedstawić Rudolfowi niebezpie­ czeństwo, w jakim znajduje się przy owym stanie rzeczy; w ten oto sposób sam Bóg wskazuje mu, jak dalece jest rze­ czą konieczną urzeczywistnić obietnice, które i tak złożył papieżowi! Przyklasnął temu również poseł hiszpański. Maggio, prowincjał jezuitów, niejeden już raz wzywał cesarza do pod­ jęcia zdecydowanych kroków; teraz wreszcie znalazł u niego posłuch. 21 czerwca 1578 roku cesarz wydał rozkaz Opitzowi, by ów wraz z ludźmi, którzy pomagali mu w zajęciach kościelnych i szkolnych, jeszcze tego samego dnia „przed zachodem słońca” opuścił miasto, zaś w ciągu czternastu dni — wszelkie ziemie dziedziczne cesarstwa. Rudolf niemal już obawiał się powstania; na przypadek pilnej potrzeby trzymał pod bronią pewną liczbę godnych zaufania ludzi. Jakże jednak można było ponownie wystąpić przeciwko wład­ cy, który miał za sobą literę prawa? Zadowolono się więc okazaniem pełnego bólu współczucia wypędzonym, a także zaopatrzeniem ich w eskortę. 13 — Dzieje papiestwa

517

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

Od tego dnia rozpoczęła się w Austrii reakcja katolicka, która z roku na rok przybierała na sile. Powzięto plan wyrugowania protestantyzmu najpierw z miast cesarskich. Miasta położone w dolnym biegu Anizy, które przed 20 laty pozwoliły się odseparować od stanu ry­ cerskiego i możnowładztwa, w istocie rzeczy nie mogły stawić żadnego oporu. Z wielu miejscowości usunięto ewangelickich duchownych, a miejsce ich zajęli duchowni katoliccy, także i ludzi nie zaangażowanych w życiu publicznym poddano ostremu śledztwu. Znamy formułę, którą posługiwano się przy badaniu podejrzanych. „Czy wierzysz — głosi jeden z jej artykułów — iż prawdą jest wszystko, co w sprawach nauki i życia ustala Kościół rzymski?” „Czy wierzysz — dodaje inny paragraf — że papież jest głową jedynego Kościoła apo­ stolskiego?” Nie chciano dopuszczać do jakichkolwiek niejas­ ności. Protestanci zostali usunięci ze wszystkich urzędów miej­ skich; nie przyjmowano już na nie żadnego mieszkańca mia­ sta, o którym sądzono, że nie jest katolikiem. Teraz także i na uniwersytecie wiedeńskim każdy ubiegający się o dokto­ rat musiał najpierw podpisać professio fidei. Nowy regulamin szkolny wprowadzał katolickie formularze, nakazywał zacho­ wywanie postów, uczęszczanie na mszę i domagał się, by po­ sługiwano się wyłącznie katechizmem Kanizego. W Wiedniu usunięto z księgarń książki protestanckie; całymi stosami zno­ szono je na dwór biskupi, na rzecznych komorach celnych rewidowano nadpływające skrzynie i konfiskowano książki oraz malowidła, które wydawały się sprzeczne z duchem ka­ tolickim. Z tym wszystkim ciągle jeszcze nie dokonano zasadniczej przemiany. Co prawda, w krótkim czasie na ziemiach połud­ niowej Austrii poddano reformie 13 miast i osad targowych; w rękach rządu znalazły się dobra skarbu państwa i posiad­ łości oddane w zastaw; jednakże szlachta w dalszym ciągu podtrzymywała swą zaciętą opozycję; miasta w górnym biegu Anizy były ściślej związane ze szlachtą i nie dawały się zbić z tropu żadnymi pogróżkami. 518

Dalszy rozwój kontrreformacji w Niemczech

Mimo to wiele ze wspomnianych wyżej posunięć miało — jak stwierdzamy to bez trudu — moc ogólnie obowiązującą, i nikt nie był w stanie przed nimi się uchylić; bezpośredni wpływ wywarły one na stosunki w Styrii. W chwili gdy już w tak wielu miejscowościach reakcja ka­ tolicka znajdowała się w pełnym toku — arcyksiążę Karol musiał przystać na różne koncesje [na rzecz protestantów]. Jego kuzyni nie mogli mu tego darować. Szwagier Karola, Albrecht książę bawarski, perswadował mu, iż postanowienia pokoju religijnego uprawniają go, by zmuszał poddanych do tej religii, którą sam wyznaje. Udzielił on arcyksięciu trzech rad: po pierwsze, aby wszystkie urzędy, a już zwłaszcza sta­ nowiska dworskie i miejsca w tajnej radzie, obsadzał katoli­ kami; następnie, by na sejmach krajowych separował od sie­ bie poszczególne stany, dzięki czemu z każdym z nich z osob­ na znacznie łatwiej dojdzie do porozumienia; i wreszcie, aby nawiązał dobre stosunki z papieżem i uprosił go o nadesłanie nuncjusza. Ze swej strony także i Grzegorz XIII skłonny był wyciągnąć dłoń. Ponieważ doskonale wiedział on, że główną przyczyną, jaka skłoniła arcyksięcia do ustępstw na rzecz protestantów, był brak pieniędzy, wobec czego uchwycił się najlepszego środka, który mógł zwiększyć niezależność Ka­ rola od jego poddanych: jeszcze w roku 1580 osobiście wysłał mu pieniądze, a mianowicie całkiem pokaźną, jak na owe cza­ sy, sumę 40 tysięcy skudów; w Wenecji zaś zdeponował ka­ pitał jeszcze poważniejszy, którym arcyksiążę mógł posłużyć się w przypadku, gdyby jego dążenia prokatolickie wywołały niepokój w kraju. I tak oto, ośmielony przykładem, monitami i wreszcie wy­ datną pomocą, arcyksiążę Karol zajął — poczynając od roku 1580 — stanowisko zupełnie odmienne. W roku tym swoje dawniejsze koncesje opatrzył on w ko­ mentarz, który można było rozumieć jako ich odwołanie. Reprezentanci stanów padli mu do stóp i przez chwilę tak błagalne prośby mogły nawet wywrzeć na nim niejakie wra­ żenie. Ale arcyksiążę obstawał nadal przy zapowiedzianych 519

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

przez siebie posunięciach; już też i na tym terenie zaczęto wypędzać kaznodziejów protestanckich. Momentem rozstrzygającym był rok 1584. W roku tym na sejmie krajowym pojawił się nuncjusz papieski Malaspina. Udało mu się już odseparować prałatów od stanów świeckich, z którymi zawsze trzymali się razem; nuncjusz doprowadził również do ustanowienia ścisłych związków pomiędzy prała­ tami, urzędnikami książęcymi oraz wszystkimi katolikami w kraju, a punktem centralnym owego przymierza był on sam. Dotychczas wydawało się, iż cały kraj jest protestancki; ale nuncjusz potrafił stworzyć mocną partię również i wokół osoby władcy. Na skutek tych posunięć arcyksiążę zdobył sobie zupełnie niewzruszoną pozycję. Twardo obstawał przy zamiarze wykorzenienia protestantyzmu w swoich miastach; twierdził też, iż postanowienia pokoju religijnego dają mu jeszcze znacznie rozleglejsze prawa, także w odniesieniu do szlachty; a jeśli ta będzie nadal stawiać mu opór, doprowadzi go do tego, iż narzuci jej konieczność szanowania owych praw; albowiem chciałby w końcu przekonać się, kto okaże się buntownikiem. Choć deklaracje te miały charakter zde­ cydowanie antyprotestancki, to przecież ówczesny układ sto­ sunków był tego rodzaju, że za ich pomocą arcyksiążę uzy­ skał to samo, co dawniej za pośrednictwem swych koncesji. Stany nie mogły odmówić mu swej zgody, ponieważ zmuszo­ ne były do tego przez inne względy. Od tego czasu ruch kontrreformacyjny rozpoczął się na wszystkich ziemiach podległych zwierzchnictwu arcyksięcia. Obsadzano katolikami parafie i rady miejskie; żaden miesz­ kaniec miasta nie mógł uczęszczać do innego kościoła niżli katolicki, nie wolno mu było także posyłać dzieci do szkół, których nie prowadzili katolicy. Nie zawsze odbywało się to w sposób całkiem pokojowy. Niekiedy proboszcze katoliccy i komisarze książęcy spotykali się z obelgami, a nawet ich przepędzano. Pewnego razu zda­ rzyło się, iż sam arcyksiążę podczas polowania znalazł się w niebezpieczeństwie; oto w okolicy rozeszła się pogłoska 520

Dalszy rozwój kontrreformacji w Niemczech

o uwięzieniu pewnego kaznodziei; na wieść tę zbiegł się uzbrojony lud i nieszczęsny, udręczony kaznodzieja musiał osobiście stanąć pośród tłumu, by tak niełaskawego dlań władcę obronić przed wieśniakami. Mimo wszystko cała spra­ wa posuwała się jednak dalej. Zastosowano najostrzejsze środki, które papieski dziejopis podsumowuje w paru sło­ wach: konfiskaty, banicje, sroga chłosta wobec wszystkich opornych. Z pomocą władzom świeckim śpieszyli ci książęta Kościoła, którzy w owych okolicach mieli jakieś posiadłości. Arcybiskup Kolonii i biskup Freisingu zmienił skład rady w należącym do niego mieście Lack i skazał mieszczan pro­ testantów na więzienie lub karę pieniężną; biskup Brixen chciał nawet w swoich dobrach Valdes zabrać się wręcz do nowego rozdziału gruntów uprawnych. Tego rodzaju tenden­ cje rozprzestrzeniały się po wszystkich ziemiach austriackich. Mimo iż Tyrol pozostał katolicki, arcyksiążę Ferdynand nie zaniedbał w Innsbrucku niczego, aby duchowieństwo tego re­ gionu poddać ścisłemu rygorowi i dawać baczenie, czy każdy przyjmuje komunię; dla pospólstwa zorganizowano tu szkółki niedzielne; syn Ferdynanda, kardynał Andrzej, rozkazał dru­ kować katechizmy i rozdzielał je między młodzież szkolną oraz ludzi niewykształconych. Jednakże w tych okolicach, gdzie protestantyzm zdołał osiągnąć niejakie postępy, władze nie poprzestawały na zastosowaniu środków tak łagodnych. W margrabstwie Burgau, mimo iż dopiero niedawno zostało ono pozyskane na terenie prowincji Szwabii, choć było tam rzeczą sporną, czyjej podlega ono jurysdykcji, postępowano najzupełniej tak, jak w Styrii arcyksiążę Karol. Papież Sykstus bez końca zachwycał się tymi akcjami. Głosił on chwałę książąt austriackich jako najsilniejszych podpór chrześcijaństwa. Zwłaszcza do arcyksięcia Karola wy­ syłał niezwykle uprzejme i zobowiązujące breve. Pozyskanie przezeń drogą spadkową pewnego hrabstwa traktowano wów­ czas na dworze w Grazu jako nagrodę zesłaną przez Boga za tyle przysług oddanych sprawie chrześcijańskiej. 521

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

O ile w Niderlandach orientacja katolicka umocniła się po­ nownie przede wszystkim dzięki temu, że katolicy liczyli się z obowiązującymi przywilejami, to inaczej działo się w Niem­ czech. Tutaj władcy poszczególnych krajów powiększyli swój prestiż i władzę w tej mierze, w jakiej udawało im się tego dokonać, sprzyjając restauracji Kościoła. O tym, jak ścisłe było owo powiązanie potęgi politycznej oraz kościelnej, jak daleko się ono posuwało — świadczy najwymowniej przykład arcybiskupa Salzburga, Wolfa Dietricha von Raittenau. Dawni arcybiskupi, którzy przeżyli doświadczenia walki okresu reformacji, zadowalali się wydawaniem od czasu do czasu edyktów wymierzonych przeciwko nowym naukom, na­ kładaniem kar, podejmowaniem jakichś akcji misyjnych — ale wszystko to — jak powiada arcybiskup Jakub — jedynie ,,na drodze łagodnej, ojcowskiej i legalnej”. Zgoła inaczej jednak usposobiony był młody arcybiskup Wolf Dietrich von Raittenau, który w roku 1587 objął stolec w Salzburgu. Był on wychowankiem rzymskiego Collegium Germanicum, a idee restauracji kościelnej z całą świeżością ożywiały jego duszę; właśnie w Rzymie obserwował on wspa­ niałe początki rządów Sykstusa V i nabrał dla tego papieża głębokiego podziwu; ponadto oddziaływały na niego jeszcze i pewne szczególne pobudki, wynikające stąd, iż jego wuj był kardynałem i że Raittenau przez pewien czas przebywał w domu tegoż wuja, kardynała Altempsa. W roku 1588, po powrocie z podróży, w której raz jeszcze skierował swe kro­ ki ku Rzymowi, Raittenau zabrał się do realizacji projektów powziętych przezeń pod wrażeniem owych przeżyć. Zażądał zatem od wszystkich obywateli swej stolicy, by złożyli kato­ lickie wyznanie wiary. Wielu ociągało się z tym; arcybiskup pozostawił im parę tygodni do namysłu, a następnie, 3 wrześ­ nia 1588 roku, wydał im rozkaz opuszczenia miasta i kapitu­ ły w ciągu jednego miesiąca. Pozostawiono im również ten miesiąc — a na naglące prośby jeszcze i następny — aby

522

Dalszy rozwój kontrreformacji w Niemczech

sprzedali swoje dobra. Musieli zresztą składać arcybiskupowi taksakcje swego majątku, a nabywcami owych dóbr mogli być tylko tacy ludzie, którzy mu odpowiadali. Jedynie nie­ wielu zdecydowało się na porzucenie swojej wiary; ci mu­ sieli odprawić publiczną pokutę, z płonącymi świecami w dło­ niach; większość obywateli miasta, a w tym właśnie najbo­ gatsi, emigrowała. Władca nie martwił się tą stratą; sądził on, że znalazł inne sposoby podtrzymania świetności arcykapituły. Oto właśnie radykalnie zwiększył daniny, podwyższył my­ ta i cła, nałożył nowe podatki na sól z Hallein i Schellenbergu, daninę pobieraną na walkę z Turkami przekształcił w regularny podatek ściągany w całym kraju, wprowadził też podatki od wina, od majętności i od otrzymywanych spad­ ków. Raittenau nie zważał na jakiekolwiek tradycyjne swo­ body. Dziekan katedry popełnił samobójstwo — jak sądzono, w przypływie rozpaczy z powodu pozbawienia kapituły na­ leżnych jej praw. Rozporządzenia arcybiskupa w sprawie wy­ dobywania soli i w ogóle w sprawie całego górnictwa miały na celu osłabienie samodzielności kopalń i podporządkowanie wszystkiego swojemu skarbowi. W Niemczech owego stulecia nie znalazłoby się drugiego przykładu tak zdecydowanie pro­ wadzonej polityki gromadzenia finansów przez państwo. Mło­ dy arcybiskup przyniósł zza Alp idee, na których opierały się księstwa włoskie. Posiadanie pieniędzy wydawało się mu podstawowym zadaniem gospodarki państwowej. Raittenau obrał sobie jako wzorzec postępowanie Sykstusa V; również i on pragnął mieć w ręku państwo bez reszty katolickie, cał­ kowicie posłuszne i płacące mu trybut. Emigrację obywateli salzburskich, w których dopatrywał się buntowników, przy­ jął wręcz z zadowoleniem. Następnie rozkazał zburzyć ich opustoszałe domy i wybudować na ich miejscu pałace w stylu rzymskim. Albowiem ponad wszystko uwielbiał on przepych. Żadne­ mu cudzoziemcowi nie odmawiał godnej rycerza biesiady; pewnego razu przybył na sejm Rzeszy na czele orszaku liczą­ 523

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

cego 400 ludzi. W roku 1588 miał zaledwie lat 29; był pełen odwagi życiowej i ambicji; i już zaczynał mieć na oku osią­ gnięcie najwyższych dostojeństw kościelnych. * ♦



Podobnie jak w księstwach kościelnych i świeckich, działo się również i w miastach — wszędzie tam, gdzie politykę taką udawało się realizować. Z jakąż goryczą uskarżali się luterańscy obywatele Gmiinden, iż skreślono ich z rejestru wyborców do rady miejskiej! W Biberach ciągle jeszcze utrzymywała się rada miejska, któ­ rą powołał tam komisarz Karola V na okres interim * całe miasto było protestanckie, katolicka była jedynie rada, i na dodatek troskliwie pilnowała, aby w składzie jej nie znalazł się ani jeden protestant. Jakiegoż uciemiężenia doświadczali ewangelicy w Kolonii i Akwizgranie! Rada miejska Kolonii oświadczyła, iż zgodnie z przyrzeczeniem złożonym przez nią cesarzowi i elektorowi nie będzie tolerować w mieście żadnej innej religii poza katolicką; za słuchanie kazań protestanckich od czasu do czasu skazywano tu na uwięzienie w wieży lub wymierzano karę pieniężną. Katolicy wzięli górę także i w Augsburgu; do konfliktu doszło tu z okazji wprowadzenia nowego kalendarza; w roku 1586 wypędzono z miasta naj­ pierw ewangelickiego superintendenta, potem, za jednym za­ machem 11 duchownych i wreszcie pewną liczbę najbardziej opornych mieszczan. Z podobnych powodów analogiczny fakt nastąpił w roku 1587 w Ratyzbonie. Już też i miasta zaczęły pretendować do prawa restytucji katolicyzmu; nawet poszcze­ gólni hrabiowie i możnowładcy oraz rycerze Rzeszy, dopiero co nawróceni przez jakichś jezuitów, dochodzili do wniosku, iż mogą posługiwać się owymi prawami, i podejmowali na swoich niewielkich terenach restytucję katolicyzmu. Była to reakcja o niezmierzonym wprost zasięgu. Protes­ tantyzm zostawał zmuszany do odwrotu z równą siłą, z jaką przedtem dokonywał ekspansji. W akcji tej współdziałali rów­ nież kaznodzieje i nauczyciele religii, ale w o wiele więk­

524

Dalszy rozwój kontrreformacji w Niemczech

szym stopniu zasadzała się ona na rozporządzeniach, rozka­ zach i na użyciu otwartej przemocy. Podobnie jak niegdyś włoscy protestanci uciekali przez Alpy do Szwajcarii i Niemiec — teraz uciekinierzy niemiec­ cy, wypędzeni z Niemiec zachodnich i południowych, wędro­ wali, i to jeszcze liczniej, do północnych i wschodnich Nie­ miec. Podobnie protestanci belgijscy emigrowali do Holandii. Był to wielki triumf katolicyzmu, który ogarniał jeden kraj po drugim. Wokół faworyzowania i rozszerzania jego postępów krzą­ tali się przede wszystkim nuncjusze, którzy w tym właśnie czasie zaczęli regularnie rezydować na ziemiach niemieckich. Znamy pochodzący z roku 1588 memoriał nuncjusza Minuccia Minucciego, memoriał, z którego można zorientować się w zasadach, jakimi się przy tym kierowano. Szczególnymi względami otaczano zwłaszcza nauczanie. Ży­ czono sobie tylko, aby uniwersytety katolickie były lepiej wyposażone, co pozwoliłoby im na sprowadzanie znakomi­ tych nauczycieli; jedynie uniwersytet w Ingolstadcie dyspo­ nował dostatecznymi środkami. Jednakże przy istniejącym stanie rzeczy wszystko zależało nadal od seminariów jezuic­ kich. Minuccio Minucci wyraża pogląd, iż seminaria te mu­ szą być nastawione na kształcenie nie tyle wielkich uczonych i głębokich teologów, co raczej dobrych i sprawnych kazno­ dziejów. Ludzie o przeciętnych wiadomościach, którzy na tym poprzestaną nie dążąc do osiągnięcia szczytów erudycji i któ­ rzy nie będą zamyślali o zdobywaniu sobie sławy, mogą oka­ zać się tu najbardziej użyteczni. Minucci zaleca zajęcie takie­ go stanowiska również i przez przeznaczone dla katolików niemieckich uczelnie na terenie Włoch. Z początku w Colle­ gium Germanicum traktowano w sposób zróżnicowany mło­ dzież szlachecką i mieszczańską; Minucci uważa za rzecz na­ ganną fakt, iż od praktyki tej odstąpiono; skutek jest nie tylko ten, że szlachta wzdraga się przed wstępowaniem do owego kolegium, ale i ten, że w wychowankach pochodzenia mieszczańskiego wzbudzone zostają ambicje, których później 20 — Dzieje papiestwa

525

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

nie można zaspokoić, że zaczynają oni ubiegać się o wysokie stanowiska, co odbija się ze szkodą na sprawowaniu funkcji niższych. Ponadto usiłowano też w owym czasie przyciągnąć do uczelni katolickich trzecią klasę, średnią, a mianowicie synów wyższych urzędników; wszakże zgodnie z biegiem spraw tego świata synowie ci musieli w przyszłości uzyski­ wać spory udział w zarządzaniu krajami ojcowskimi. Grze­ gorz XIII zadbał już nawet o stworzenie dla nich odpowied­ nich szkół w Perugii i Bolonii. Widać tu doskonale, iż różnice stanowe, które przez wiele lat jeszcze dominować będą nad społeczeństwem niemieckim, zaznaczały się wyraźniej już w tamtej epoce. Najbardziej starano się zawsze o pozyskanie szlachty. Jej też przede wszystkim przypisuje nuncjusz zasługę zachowa­ nia katolicyzmu w Niemczech; ponieważ szlachta niemiecka miała wyłączne prawo do obejmowania kapituł, przeto bro­ niła Kościoła tak, jak gdyby należał do jej dóbr rodowych; teraz też z tych samych przyczyn przeciwstawiała się ona swobodom religijnym w kapitułach; obawiała się rozlicznych książąt protestanckich, którzy w takim przypadku zaczęliby pobierać na swój użytek wszystkie dochody z beneficjów. Właśnie dlatego należy ową szlachtę oszczędzać, właśnie dla­ tego należy jej bronić. Nie powinno się dręczyć jej egzekwo­ waniem prawa, wedle którego w jednych rękach może znaj­ dować się tylko jedno beneficjum; zresztą zmienianie rezy­ dencji pociąga za sobą także pewne korzyści, wówczas bowiem ku ochronie Kościoła jednoczy się szlachta z różnych prowincji. Nie należy również podejmować usiłowań w kierunku powie­ rzania poszczególnych stanowisk mieszczanom: każdej kapitule przyda się wprawdzie paru uczonych, jak można to było zaobser­ wować w Kolonii; gdyby jednak posuwano się na tej drodze dalej, pociągnęłoby to za sobą zgubę Kościoła w Niemczech. Wówczas też powstało pytanie, jak dalece jest rzeczą moż­ liwą odzyskanie tych ziem, które całkowicie przeszły już na stronę protestancką. Nuncjusz był bardzo daleki od tego, by doradzać zastosowa­ 526

Dalszy rozwój kontrreformacji w Niemczech

nie otwartej przemocy. Na to książęta protestanccy wydawali mu się zbyt potężni. Zauważył jednak, iż istnieje parę sposo­ bów, które stopniowo mogą przecież także doprowadzić do celu. Przede wszystkim Minucci uważał za niezbędne utrzymy­ wanie dobrych stosunków pomiędzy władcami katolickimi, zwłaszcza pomiędzy Bawarią i Austrią; ponadto istniało je­ szcze ciągle przymierze zawarte w Landsbergu, które należa­ ło odnowić i rozszerzyć; można by włączyć do niego również i Filipa, króla Hiszpanii. A czy nie byłoby rzeczą możliwą pozyskać sobie ponownie nawet i paru władców protestanckich? Przez długi czas są­ dzono, iż u elektora saskiego, Augusta, można dostrzec nie­ jaką skłonność do katolicyzmu; od czasu do czasu podejmo­ wano w związku z jego osobą jakieś próby, zwłaszcza za po­ średnictwem Bawarii; wszystko to jednak można było uczy­ nić tylko przy zachowaniu maksymalnej ostrożności; a ponie­ waż małżonka elektora, Anna, księżniczka duńska, z całą surowością obstawała przy przekonaniach luterańskich, próby te zawsze okazywały się daremne. Jednakże Anna zmarła w roku 1585. Był to dzień wyzwolenia nie tylko dla uciśnio­ nych kalwinów; również katolicy usiłowali ponownie zbliżyć się do księcia. Wydaje się nawet, iż w Bawarii, gdzie dotych­ czas zawsze się przed tym wzdragano, postanowiono teraz uczynić jakiś krok; papież Sykstus był już gotów wysłać elektorowi do Niemiec pismo z absolucją. Tymczasem jednak elektor August wyzionął ducha, zanim zdołano cokolwiek uczynić. Ale już też zaczęto brać pod uwagę i innych wład­ ców: a więc Ludwika, palatyna z Neuburga, w którego poli­ tyce chciano dopatrywać się odejścia od wszelkich działań wrogich wobec katolicyzmu, a także szczególnej tolerancji wobec księży katolickich, gdy przypadkowo znaleźli się oni na jego terenie; następnie Wilhelma IV heskiego, który był człowiekiem uczonym, miłującym pokój i niekiedy przyjmo­ wał dedykowane mu pisma katolickie. Nie spuszczano również z oka wyższych kręgów szlachty północnoniemieckiej; pokła­ dano nadzieje na przykład w Henryku Ranzau.

527

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

Jeżeli jednak ewentualnego sukcesu owych prób nie moż­ na było ocenić nawet w przybliżeniu, to przecież pojawiały się i inne projekty, których urzeczywistnienie było bardziej uzależnione od własnych decyzji i woli. Ciągle jeszcze, przynajmniej wedle zapewnień nuncjusza, większość asesorów najwyższego sądu Rzeszy była orientacji protestanckiej. Byli to jeszcze ludzie z dawniejszej epoki, kiedy to w większości krajów, także katolickich, w radach książęcych zasiadali protestanci ukryci lub jawni. Nuncjusz uważał, iż taki stan rzeczy może przyprawiać katolików o roz­ pacz i domagał się zastosowania środków zaradczych. Wyda­ wało mu się, iż łatwo będzie skłonić asesorów z krajów ka­ tolickich, aby złożyli wyznanie wiary; można będzie także zażądać od tych asesorów, którzy mają dopiero objąć owe funkcje, aby złożyli przysięgę, iż nie zmienią swego wyzna­ nia, chyba że zdecydują się na rezygnację z urzędu. Katoli­ kom bowiem prawnie należy się większość w łonie wspomnia­ nego sądu. Co więcej, Minucci nie rozstawał się nawet i z tą nadzieją, że uda się wejść ponownie w posiadanie utraconych bi­ skupstw — i to bez użycia siły, jedynie za pośrednictwem zdecydowanego egzekwowania istniejących uprawnień. Bi­ skupstwa te nie zerwały jeszcze przecież wszystkich swoich powiązań z Rzymem; nie odrzuciły też wprost dawnego pra­ wa kurii do obsadzania beneficjów zwolnionych podczas za­ strzeżonych dla niej miesięcy ; * nawet biskupi protestanccy w gruncie rzeczy sądzili, iż ciągle potrzeba im papieskiej akceptacji, a wspomniany wyżej Henryk, książę Saksonii-Lauenburga, wciąż utrzymywał swego agenta w Rzymie, by wyjednać sobie taką akceptację. Jeżeli Stolica Apostolska do tej pory nie mogła wykorzystać takiego stanu rzeczy, to wy­ nikało to stąd, że cesarze za pośrednictwem indultów dawali sobie radę z brakiem papieskich akceptacji; z kolei zaś de­ cyzje co do obsady wzmiankowanych beneficjów nadchodziły z Rzymu zbyt późno albo też zawierały jakieś błędy formal­ ne, tak iż kapituły mogły w sposób legalny działać na własną 528

Dalszy rozwój kontrreformacji w Niemczech

rękę. Minucci nastawa! zatem, aby cesarz nigdy już nie udzielał indultu, co przy nastrojach panujących ówcześnie na dworze było rzeczą do osiągnięcia. Jeżeli idzie o obsadzanie beneficjów, to Wilhelm, książę bawarski, zaproponował już, aby powierzyć je nuncjuszowi bądź też któremuś z niemiec­ kich biskupów, godnemu zaufania. Minucci uważa także, iż w Rzymie należy ufundować dataria * przeznaczone na użytek Niemiec; trzeba również sporządzić spis szlachty katolickiej wyróżniającej się odpowiednimi kwalifikacjami, aby według niego bezzwłocznie dokonywać nominacji — przy czym spis taki dałoby się uzyskać bez trudu za pośrednictwem nuncju­ sza lub ojców jezuitów. Wówczas żadna kapituła nie zdoby­ łaby się na odwagę odrzucenia kandydatów posiadających legalną nominację z Rzymu. A jakiż prestiż i jakie wpływy zdobyłaby dzięki temu kuria! Widzimy zatem, jak ciągle jeszcze żywotne były zamysły całkowitego odzyskania sprawowanej niegdyś władzy. Zdobyć szlachtę, wychować wyższe kręgi mieszczaństwa w duchu zgodnym z interesami Rzymu, w tym samym duchu nauczać młodzież, odzyskać ponownie dawny wpływ na posiadłości kościelne, mimo iż przeszły one w ręce protestantów, osiąg­ nąć znowu przewagę w najwyższym sądzie państwowym, na­ wrócić potężnych książąt Rzeszy, wpleść w układ niemiec­ kich stosunków związkowych motyw dominacji władzy kato­ lickiej — aż tyle projektów podejmowano tu naraz! Nie powinniśmy również sądzić, że rady te pozostawały bez echa. W chwili gdy przedkładano je w Rzymie — w Niemczech zabiegano już o ich urzeczywistnienie. Aktywność sądu najwyższego i panujący w nim porządek były przede wszystkim owocem dorocznych wizytacji, podej­ mowanych przez siedem stanów w tej kolejności, w jakiej reprezentacje ich zasiadały w sejmie Rzeszy. Przy owych wizytacjach większość miała częściej charakter katolicki; ale w roku 1588 zdarzyło się, że większością dysponowali protes­ tanci; między innymi udział w wizytacji miał wziąć również protestancki arcybiskup Magdeburga. Otóż w obozie katolic­ 529

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

kim powzięto decyzję, aby do tego nie dopuścić. W chwili gdy elektor moguncki miał właśnie zwołać stany, cesarz na własną rękę wydał mu rozkaz odłożenia wizytacji, tak by nie odbyła się ona w owym roku. Przesunięcie sprawy o rok niczego jednak nie załatwiało. Kolejność stanów pozostawała przecież bez zmian, i przez długi jeszcze czas trzeba było nadal obawiać się arcybiskupa Magdeburga; i tak doszło do tego, że owe przesunięcia terminu powtarzano z roku na rok; co więcej, wynikło stąd również, iż nigdy nie dokonano już regularnej wizytacji, co owej wspaniałej instytucji, jaką był najwyższy sąd Rzeszy, wyrządziło niepowetowane szkody. Wkrótce spotykamy się ze skargą, iż w sądzie tym daje się pierwszeństwo nieuczonym katolikom przed uczonymi pro­ testantami. Także cesarz zaprzestał udzielania indultów. W roku 1588 Minucci doradzał, by myśleć o nawróceniu ksią­ żąt protestanckich; i oto w roku 1590 pierwszy z nich prze­ chodzi już na wiarę katolicką. Był to Jakub, książę Badenii; dał on początek długiemu szeregowi następców. LIGA

Podczas gdy ów wielki ruch ogarniał Niemcy i Niderlandy, oddziaływanie jego z nieodpartą siłą zaznaczyło się również i we Francji. Sprawy niderlandzkie od dawien dawna zwią­ zane były jak najściślej ze sprawami francuskimi; jakże czę­ sto francuscy protestanci przybywali na pomoc niderlandz­ kim, a niderlandzcy katolicy — francuskim! Ruina protestan­ tyzmu w prowincjach belgijskich oznaczała bezpośrednio stra­ ty w stanie posiadania hugonotów we Francji. Poza tym jednak i odnowicielskie tendencje katolicyzmu uzyskiwały coraz to mocniejszy grunt we Francji — podob­ nie jak działo się to i w innych krajach. Obserwowaliśmy już początki działalności jezuitów na tych ziemiach; zataczała ona coraz szersze kręgi. Przede wszyst­ kim, jak nietrudno zgadnąć, zaopiekowała się nimi dynastia lotaryńska. W roku 1574 kardynał de Guise ufundował je­

530

Liga

zuitom Akademię w Pont a Mausson, do której uczęszczali książęta z tejże dynastii. Z kolei książę [lotaryński] urządził jezuitom kolegium w Eu na ziemi normandzkiej, które prze­ znaczono zarazem i dla Anglików wypędzonych z ich oj­ czyzny. Jezuici znajdowali jednakże i wielu innych mecenasów. Koszty nowych fundacji brał na siebie czasem jakiś kardy­ nał, czasem jakiś biskup albo też opat, to znów książę czy wysoko postawiony urzędnik. Wkrótce członkowie Towarzy­ stwa osiedlili się w Rouen, Verdun, Dijon, Nevers i Bourges. Po całym królestwie wędrowały w najrozmaitszych kierun­ kach misje jezuickie. Jezuici znaleźli wszakże we Francji pomocników, bez któ­ rych musieli obchodzić się, przynajmniej na terenie Niemiec. Już wracając z soboru trydenckiego kardynał Lotaryngii sprowadził ze sobą paru kapucynów; pozwolił im zamieszkać w swoim pałacu w Meudon; po jego śmierci jednak opuścili tę miejscowość. Ciągle jeszcze zakon kapucynów był przez swoje statuty ograniczony do działalności na terenie Włoch. W roku 1573 generalna kapituła zakonu wysłała paru jego członków za Alpy w celu wstępnego zbadania gruntu. Gdy wysłannicy owi spotkali się z dobrym przyjęciem, tak iż po­ wróciwszy obiecywali „bardzo bogate żniwo”, papież nie wa­ hał się już anulować wspomnianego ograniczenia. W roku 1574 wybrała się w podróż przez Alpy pierwsza kolonia ka­ pucynów pod kierownictwem brata Pacifico di S. Gervaso, który sam dobrał sobie towarzyszy. Wszyscy oni byli Włochami. Z natury rzeczy, musieli za­ tem początkowo szukać oparcia u swoich rodaków. Z radością przyjęła ich królowa Katarzyna [Medycejska] i natychmiast ufundowała im klasztor w Paryżu. Już w ro­ ku 1575 spotykamy ich również w Lyonie. Na polecenie kró­ lowej otrzymali tu pomoc ze strony paru włoskich bankie­ rów. Z tych punktów wyjściowych działalność ich promieniowa­ ła coraz to dalej — z Paryża do Caen i Rouen, z Lyonu do 34*

531

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

śmierć, i na ich ostatnie słowa wypowiedziane przed śmier­ cią; a byli to właśnie ulubieńcy monarchy. W konsekwencji doszło do tego, iż surowa orientacja kato­ licka, mimo iż na różne sposoby faworyzowana przez dwór, znalazła się wobec niego w wewnętrznej opozycji. Ponądto zaś król nie odstępował od dawnej polityki, która sprowadzała się głównie do podejmowania aktów wrogich wobec Hiszpanii. W jakimś innym okresie miałoby to nie­ wielkie znaczenie. W owym czasie jednak również i we Fran­ cji żywioł religijny był silniejszy aniżeli świadomość intere­ sów narodowych. Katolicy uważali, iż w sposób naturalny wiąże ich przymierze z Filipem II i rodem Farnese, podobnie jak hugonoci czuli się związani z niderlandzkimi protestan­ tami. Jezuici, którzy Filipowi i rodowi Farnese oddawali w Niderlandach tak wielkie usługi, nie mogli obserwować bez niepokoju, jak ci sami wrogowie, których na tamtym terenie zwalczają, spotykają się z pomocą i z przejawami łaskawo­ ści na ziemiach Francji. Do tego dołączył się jeszcze fakt, iż w roku 1584 umarł książę Alenęon, a ponieważ król nie miał dziedzica ani też nie mógł się go już spodziewać, najbliższe widoki na osiąg­ nięcie korony otworzyły się przed Henrykiem, królem Na­ warry. Być może, troska o przyszłość ma dla ludzi jeszcze większe znaczenie niż sytuacja już istniejąca. Wspomniana perspek­ tywa wprawiła w wielkie zaniepokojenie wszystkich Fran­ cuzów katolików, głównie zaś, rzecz prosta, dawnych prze­ ciwników Nawarry, a mianowicie Gwizjuszy, którzy obawiali się już nawet wpływu, jaki Henryk mógłby zdobyć jako na­ stępca tronu, a cóż dopiero jego późniejszej potęgi! Nic dziw­ nego, że w tym położeniu szukali oni oparcia w osobie króla Filipa. Nic chyba bardziej nie mogło być na rękę owemu władcy, zważywszy na jego stanowisko polityczne; nie miał on żad­ nych wahań przed zawarciem formalnego przymierza z pod­ danymi obcego kraju. 534

Liga

Otwarta pozostawała jedynie kwestia, czy także w Rzymie, gdzie tak często rozprawiano o konieczności powiązania wład­ ców świeckich z Kościołem, zaaprobuje się bunt potężnych wasalów przeciwko ich własnemu królowi. Nie da się zaprzeczyć, iż tak właśnie się stało. Pośród Gwizjuszów było jeszcze paru takich, którzy mieli skrupuły z racji kroków, które podjęto. I otóż jezuita Matthieu udał się do Rzymu, aby wydostać stamtąd deklarację papieża, któ­ ra by uśmierzyła ich skrupuły. Wysłuchawszy argumentów Matthieu, Grzegorz XIII oświadczył, iż całkowicie aprobuje zamiary książąt francuskich, którzy pragną chwycić za broń w walce przeciwko kacerstwu; że zwalnia ich z wszelkich skrupułów, jakie w związku z tym mogliby żywić; z pewno­ ścią również i sam król zaakceptuje ich projekty; gdyby jed­ nakże stało się inaczej, wówczas i tak powinni urzeczywist­ nić swój plan, aby osiągnąć najdonioślejszy cel, jakim jest wytępienie herezji. Proces przeciwko Henrykowi, królów Nawarry, był już rozpoczęty. Gdy dobiegł on końca, na troi papieski wstąpił Sykstus V; ogłosił on ekskomunikę króla Nawarry oraz Henryka Kondeusza.1 Posunięciem tym poparł zamiary Ligi silniej, aniżeli byłby w stanie tego dokonać ja­ kimkolwiek innym przejawem swej aprobaty. W tym czasie Gwizjusze porwali się już do broni. Usiło­ wali oni bezpośrednio opanować tyle prowincji i miejscowo­ ści, ile tylko się dało. Już przy pierwszym swym wystąpieniu zdołali bez prze­ lewu krwi zdobyć miasta tak ważne, jak Verdun i Toul, Lyon, Bourges, Orlean i Mćzieres. Król, aby nie być zmuszo­ nym do natychmiastowego uznania się za pokonanego, uciekł się do raz już wypróbowanego sposobu, a mianowicie uznał sprawę Gwizjuszów za własną. Aby jednak zostać przez nich przyjętym w skład przymierza, musiał drogą formalnego układu zatwierdzić ich zdobycze, a nawet poszerzyć ich za­ 1 Condć Hcnrl de Eourbon (1552—1588) walczył w szeregach kalwinistów. Był kuzynem Henryka (późniejszego Henryka IV), króla Nawarry (przyp. red.).

535

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

sięg; oddał zatem Gwizjuszom Burgundię, Szampanię, sporą część Pikardii oraz wiele miejscowości na innych ziemiach monarchii. Teraz król i Gwizjusze podjęli wspólną wojnę przeciwko protestantom. Ale jakież rozbieżności istniały między nimi! Na temat króla sądzono, iż wręcz patrzyłby on przychylnym okiem na korzyści uzyskiwane przez nieprzyjaciół, aby — pozornie zmuszony do tego przewagą na polu walki — za­ wrzeć pokój, który odpowiadałby jego dwulicowej polityce. Król miał w tej wojnie niemałe zasługi; ale nikt nie był skłonny tego przyznać. Natomiast książę de Guise przysięgał, iż jeśli Bóg ześle mu zwycięstwo, nie zsiądzie z konia, dopóki na zawsze nie umocni we Francji religii katolickiej. Pod Auneau na czele swych własnych — nie królewskich — wojsk zaskoczył on Niemców, którzy przybywali na pomoc hugonotom, i zniszczył ich bez reszty. Papież porównywał go z Judą Machabeuszem. Istotnie, de Guise był wspaniałą naturą — człowiekiem, który zdobywał sobie wśród ludu żywiołowe uwielbienie; stał się on bożysz­ czem wszystkich katolików. Natomiast król, który nie bez powodu lękał się jego ambi­ cji, znalazł się w nad wyraz kłopotliwej sytuacji; sam już nie wiedział, co czynić, a nawet czego pragnąć. Ówczesny poseł papieski, Morosini, uważa, iż król składa się jak gdyby z dwóch osób naraz; chciałby on klęski hugonotów, ale w równej mierze jej się obawia; obawia się klęski katolików, ale zarazem życzy jej sobie; na skutek owego wewnętrznego rozdarcia Henryk doszedł do tego, że nie powoduje się już własnymi sympatiami, nie wierzy już nawet własnym swym myślom. Tego rodzaju usposobienie sprawiało, że król stracił jakie­ kolwiek zaufanie i prostą drogą zmierzał ku samozagładzie. Katolicy uważali zaś, iż właśnie ten, który znajduje się na ich czele, w skrytości ducha nastawiony jest przeciwko nim; odnotowywali każdy, najbardziej nawet przelotny kontakt Henryka III z ludźmi Nawarry, a także każdy, najdrobniejszy 536

Liga

nawet przejaw sympatii okazywanej przezeń jakiemuś pro­ testantowi; mniemali, że ów arcychrześcijański monarcha oso­ biście mnoży przeszkody na drodze do restytucji katolicyz­ mu; szczególne upodobanie, jakie Henryk okazywał swoim faworytom, a zwłaszcza Epernonowi, na których — na prze­ kór Gwizjuszom — zamierzał się oprzeć, pogłębiało jeszcze ów konflikt i rozpłomieniało nienawiść do osoby króla. W tych okolicznościach doszło do ukonstytuowania się u bo­ ku sprzymierzonych książąt unii katolików. Po wszystkich miastach lud urabiany był przez kaznodziejów, którzy łączyli gwałtowną opozycję przeciwko rządowi z namiętną gorliwo­ ścią religijną. W samym Paryżu zaś sprawy zaszły jeszcze dalej. Tutaj zrodziła się myśl, by zawiązać powszechną ligę w obronie katolicyzmu; ideę tę powzięło najpierw trzech kaznodziejów i pewien szanowany obywatel miejski. Rozpo­ częli oni od złożenia przysięgi, iż sprawie tej’ poświęcą ostat­ nią kroplę krwi; każdy z nich zgłosił następnie paru zaufa­ nych prżyjaciół; pierwsze spotkanie z nimi odbyło się w celi pewnego duchownego na terenie Sorbony. Wkrótce sprzysiężeni spostrzegli, iż mogą ogarnąć swą siecią cały Paryż. Dla pokierowania owym przedsięwzięciem powołano ściślejszą ko­ misję, która uzyskała prawo, aby w razie potrzeby domagać się pieniędzy; w każdej z szesnastu dzielnic miasta osadzono osobę, której poruczona została kontrola terenu. W sposób jak najbardziej tajny, ale też i bardzo szybki postępował werbu­ nek członków stowarzyszenia. Komisja obradowała nad każ­ dym zgłoszonym kandydatem. Jeśli uznano kogoś za nieod­ powiedniego do przyjęcia do swego grona, nie informowano go o niczym więcej. Związek miał swoich ludzi w różnych urzędach; jeden z nich zajmował się skarbowością miejską, inny prokuratorami dworskimi, jeszcze inny — duchownymi, następny pisarzami sądowymi, i tak dalej. Wkrótce miasto, które i tak już objęto katolicką organizacją wojskową, ogar­ nięte zostało przez ową Ligę, bardziej tajną i bardziej sku­ teczną w działaniu. Rozszerzyła się ona na Orlean, Lyon, Tu­ luzę, Rouen i Bordeaux, a wysłannicy spiskowców przybyli 537

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

do Paryża. Wszyscy zobowiązali się, iż nie będą tolerować we Francji ani jednego hugonota oraz że zlikwidują wszelkie nadużycia ze strony rządu. Przymierze to nazywano Związkiem Szesnastu. Gdy tylko jego członkowie poczuli się mocniejsi, dali znać o swej dzia­ łalności Gwizjuszom. W najgłębszej tajemnicy przybył do Paryża Mayenne, brat księcia de Guise. I tak doszło do unii książąt z mieszczanami. Henryk III czuł, iż ziemia usuwa mu się spod nóg. Dzień po dniu donoszono mu o posunięciach jego wrogów. Rozzu­ chwalenie doszło do tego stopnia, iż w Sorbonie postawiono takie oto pytanie: czy jest rzeczą słuszną odmówić posłu­ szeństwa władcy, który nie spełnia swoich obowiązków? Na pytanie to rada składająca się z 30 czy nawet 40 doktorów odpowiedziała twierdząco. Król popadł w najgłębsze obu­ rzenie; groził, że postąpi jak papież Sykstus, i opornych kaznodziejów przykuje do galer. Nie miał on jednak tej energii w działaniu, jaką wyróżniał się papież; ograniczył się jedynie do tego, że rozkazał posunąć się w pobliże stolicy pozostającym na jego służbie Szwajcarom. Przerażeni zawartą w tym groźbą paryżanie wysłali po­ selstwo do księcia de Guise z prośbą, by przybył do miasta i wziął ich w obronę. Król powiadomił księcia, że jego przy­ jazd byłby niemile widziany. Mimo to de Guise pojawił się w Paryżu. Wszystko zatem dojrzało już do wielkiej eksplozji. Nastąpiła ona w momencie, gdy król polecił Szwajcarom wkroczyć do Paryża. W jednej chwili miasto zabarykadowa­ ło się. Szwajcarów odparto, Luwr znalazł się w zagrożeniu; król musiał ratować się ucieczką. De Guise i tak już władał sporą częścią Francji; teraz stał się panem Paryża. Bastylia, Arsenał, Hotel de Ville, a także wszystkie okoliczne miejscowości znalazły się w jego ręku. Król był całkowicie pokonany. Wkrótce też musiał zgodzić się aż na zakazanie religii protestanckiej oraz przyznać Gwi­ zjuszom jeszcze większą ilość terenów i stanowisk aniżeli

538

Sabaudia i Szwajcaria

ta, którą dotychczas posiadali. Książę de Guise mógł uważać się za władcę połowy Francji; ale dzięki nadanej mu przez Henryka III godności głównego namiestnika królestwa zdo­ był również legalne zwierzchnictwo i nad drugą połową kra­ ju. Zwołano stany generalne; nie ulegało wątpliwości, że ka­ tolicy będą stanowili w nich większość. Ze strony owej więk­ szości można było teraz oczekiwać podjęcia jak najbardziej radykalnych kroków w kierunku zagłady hugonotów i uprzy­ wilejowania katolickiej partii Gwizjuszy. SABAUDIA I SZWAJCARIA

Jest rzeczą oczywistą, iż przewaga katolicyzmu w owym po­ tężnym państwie musiała w sposób analogiczny oddziaływać i na tereny sąsiednie. Przede wszystkim katolickie kantony Szwajcarii skupiały się coraz to ściślej wokół katolicyzmu i zacieśniały swe związki z Hiszpanią. Znamienne są przy tym owe dalekosiężne skutki, jakie pociągnęło za sobą ustanowienie stałej nuncjatury papieskiej zarówno w Niemczech, jak i w Szwajcarii. Natychmiast po jej wprowadzeniu — w roku 1586 — przed­ stawiciele kantonów katolickich zjednoczyli się tutaj w związku zwanym „złotym” albo też „Boromejskim”, w któ­ rym na wieki wieków zobowiązali siebie i swych potomnych, iż będą „żyć i umierać w prawdziwej, nie podlegającej wąt­ pieniu, starodawnej i apostolskiej wierze rzymskokatolic­ kiej”. Następnie przyjęli komunię z rąk nuncjusza. Gdyby stronnictwo, które w roku 1587 zagarnęło władzę w Miluzie, istotnie przeszło na wiarę katolicką, jak zamie­ rzało to uczynić, i gdyby dokonało tego we właściwym cza­ sie, wtedy niewątpliwie spotkałoby się z poparciem ze stro­ ny katolików; nad sprawą tą obradowano już w domu nun­ cjusza w Lucernie. Jednakże mieszkańcy Miluzy zastana­ wiali się zbyt długo; natomiast protestanci działali w jak największym pośpiechu, dzięki czemu przywrócili w mieście dawną, przychylnie wobec nich usposobioną władzę.

539

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

W tym jednak momencie trzy kantony leśne dokonały wraz z kantonami Zug, Lucerna i Fryburg nowego ważnego kro­ ku. Po dłuższych pertraktacjach zawarły one 12 maja 1587 roku przymierze z Hiszpanią, w którym przyrzekły królo­ wi wieczną przyjaźń, zezwoliły mu na dokonywanie werbun­ ku na ich ziemiach oraz na przemarsz wojsk poprzez należące do nich tereny górskie, za co z kolei Filip II przyznał im od­ powiednie koncesje. Przede wszystkim jednak układające się strony nawzajem przysięgły sobie ze wszelkich swych sił śpieszyć z pomocą, gdyby któraś z nich została uwikłana w wojnę o sprawę świętej religii apostolskiej. Zawierając owo przymierze, sześć kantonów szwajcarskich nie wyłączało spo­ śród swych potencjalnych przeciwników nikogo, nawet in­ nych kantonów — członków Związku Szwajcarskiego; co więcej, przymierze to niewątpliwie skierowane było właś­ nie przeciwko owym innym kantonom; nie było bowiem in­ nej siły, co do której sprzymierzone kantony musiałyby ży­ wić obawę, iż popadną z nią w konflikt wojenny na tle spraw religijnych. O ile silniejsze także i na tym terenie były uczucia reli­ gijne niźli narodowe! Wspólnota w wierze połączyła teraz dawnych bojowników o niezawisłość Szwajcarii z dynastią austriacką! Natomiast wspólnota Związku Szwajcarskiego na pewien czas została odsunięta na dalszy plan. Książę Sabaudii, Karol Emanuel, władca trawiony przez całe życie niezaspokojoną ambicją, niejeden już raz mani­ festował skłonność do ponownego zawładnięcia przy sprzy­ jających okolicznościach Genewą — miastem, nad którym, w jego mniemaniu, powinien sprawować władzę z mocy prawa; zawsze jednak dążenia te z góry rozbijały się o opór Szwajcarów i Francuzów, o ochronę, jakiej te potężne pań­ stwa udzielały mieszkańcom Genewy. Teraz wszakże sytuacja uległa zmianie. Latem roku 1588 Henryk III pod wpływem księcia de Guise przyrzekł, iż nie będzie stawiał przeszkód akcji wymierzonej przeciwko Ge­ newie. W każdym razie katolickie kantony Szwajcarii nie 540

Atak na Anglię

miały teraz wobec takiej akcji żadnych zastrzeżeń. O ile mogłem ustalić, domagały się one jedynie tego, aby po zdo­ byciu Genewy nie czyniono z tego miasta Warowni. Następnie książę sabaudzki zaczął zbroić się do ataku. Mieszkańcy Genewy nie stracili ducha; niekiedy wdzierali się nawet na tereny książęce. Tym razem Berno dostarczy­ ło im tylko nader wątpliwej pomocy. Stronnictwo katolic­ kie zdołało ponawiązywać kontakty nawet w tym mieście, które tak ściśle związane było przecież z interesami prote­ stanckimi; istniała tam frakcja katolicka, która bez większej niechęci przyjęłaby dostanie się Genewy w ręce książęce. To było przyczyną, iż Karol Emanuel bardzo rychło zdobył sobie przewagę. Jego władza nad hrabstwami graniczącymi ze Szwajcarią była dotychczas nader uszczuplona przez wa­ runki, jakie narzucały mu dawniejsze traktaty pokojowe z Bernem; obecnie jednak książę podchwycił sposobność, by najpierw na tym terenie stać się nieograniczonym wład­ cą. Przepędził protestantów, których do tej pory zmuszony był tolerować, i całą krainę uczynił wyłącznie katolicką. Dotychczas nie było mu wolno budować twierdz w tej części jego terytorium; obecnie pozakładał je wszędzie, gdzie mogły mu one służyć nie tylko w celach obronnych, ale również do wywierania nacisku na Genewę. Zanim jednak sytuacja ta rozwinęła się dalej, w toku zna­ lazły się i inne akcje, po których można było spodziewać się wyników mających jeszcze większe znaczenie, a mianowicie całkowitego przeobrażenia stosunków europejskich. ATAK NA ANGLIĘ

Większa część Niderlandów była już ujarzmiona i pertrakto­ wano na temat dobrowolnego podporządkowania się pozosta­ łych prowincji; w Niemczech ruch katolicki ogarnął już bar­ dzo wiele terytoriów i podjęto tam zabiegi celem opanowa­ nia tych ziem, które nie znalazły się jeszcze w jego orbicie; we Francji szermierz katolicyzmu — na skutek odniesionych 541

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

zwycięstw, obsadzenia warowni, zdobycia sobie przywiązania ze strony ludu oraz osiągnięcia legalnego autorytetu — zna­ lazł się na drodze, która, jak się zdawało, musiała prowadzić go ku najwyższej władzy; również i Genewa, dawna metro­ polia doktryny protestanckiej, nie znajdowała już osłony w swych dotychczasowych sojuszach! W tym właśnie momen­ cie podjęto plan, by uderzyć toporem w same korzenie drze­ wa — a mianowicie zaatakować Anglię! Ponad wszelką wątpliwość główny ośrodek całej polityki i potęgi protestanckiej znajdował się właśnie w Anglii. Za­ równo dla francuskich hugonotów, jak i dla nie ujarzmio­ nych jeszcze prowincji niderlandzkich najważniejszą podporą była osoba królowej Elżbiety. Jednakże również i w Anglii, jak widzieliśmy to wyżej, rozgorzała wewnętrzna walka. Przybywało tu coraz to więcej jezuitów, a także coraz to więcej świeżych wychowanków seminariów, ożywionych zarówno miłością ojczyzny, jak i specjalnie w tym celu podsycanym zapałem religijnym. Kró­ lowa Elżbieta odpowiadała na ich inwazję wydawaniem suro­ wych ustaw. W roku 1582 posunęła się aż do oświadczenia, iż każda próba odwrócenia któregokolwiek z jej poddanych od religii ustanowionej w królestwie ku wyznaniu rzymskiemu jest równoznaczna ze zdradą stanu. W roku 1585 nakazała wszystkim jezuitom i księżom, wychowankom zagranicznych semmariów, aby opuścili Anglię w ciągu 40 dni pod groźbą potraktowania ich jako zdrajców państwa. Postąpiła zatem mniej więcej tak samo, jak różni władcy katoliccy, którzy z tak wielu terenów wypędzali protestanckich kaznodziejów. W tym właśnie celu na rozkaz królowej miała rozpocząć działalność najwyższa komisja sądowa, stanowiąca trybunał przeznaczony specjalnie do śledzenia wykroczeń przeciwko aktowi o supremacji,1 i to śledzenia nie tylko za pomocą le­ galnych form zwyczajowych, lecz i przy użyciu wszelkich 1 Króla jako głowy Kościoła — aluzja do aktu supremacji z 1534 roku, na mocy którego to nastąpiło (przyp. red.).

542

Atak na Anglię

środków, jakie owe organa uznałyby za stosowne, a więc tak­ że poprzez przymuszanie do składania przysiąg osobistych; była to swego rodzaju inkwizycja protestancka. Przy wszystkich tych posunięciach Elżbieta ciągle jesz­ cze pragnęła uniknąć wrażenia, iż narusza swobodę przeko­ nań. Oświadczyła, iż wspomnianym jezuitom bynajmniej nie leży na sercu odbudowa religii; zamiarem ich jest doprowa­ dzić kraj do odstępstwa od jego własnego rządu i utorować drogę nieprzyjaciołom z zewnątrz. Misjonarze protestowali „przed obliczem Boga i świętych”, przywoływali na świad­ ków „niebiosa i ziemię”, iż cele ich są wyłącznie natury re­ ligijnej i w niczym nie uchybiają majestatowi królowej. Czyjże jednak umysł byłby zdolny do rozróżniania wszystkich tych motywów?! Inkwizytorzy królowej nie dawali się zbyć żad­ nym zaklinaniem się na wszelkie świętości. Domagali się jasnej deklaracji, czy ekskomunika rzucona na królową przez Piusa V zgodna jest z prawem i czy ma ona moc obowiązu­ jącą dla Anglików; uwięzieni musieli również odpowiedzieć, co uczynią, po której staną stronie w przypadku, gdyby pa­ pież uwolnił ich z przysięgi na wierność i zaatakował An­ glię. Nieszczęśni, wystraszeni ludzie nie wiedzieli już, jak z tego się wykręcić. Mogli oni sobie mówić, że cesarzowi od­ dadzą, co cesarskie, a Bogu, co boskie; ale nawet i taki wy­ bieg sędziowie uważali za przyznanie się do winy. I tak oto zapełniały się więzienia, a egzekucje następowały jedne po drugich; również i katolicyzm pozyskał swoich męczenni­ ków; liczbę ich za rządów królowej Elżbiety oceniano na około 200. Oczywiście jednak represje te nie złamały gor­ liwości misjonarzy; wraz z surowością ustaw rosła liczba opornych — rekuzantów, jak ich nazywano, rosło również ich rozgoryczenie i zaciekłość. Nawet na sam dwór przedo­ stawały się pisma ulotne, w których czyn popełniony przez Judytę na Holofernesie przedstawiano jako godny naślado­ wania przykład bohaterstwa i bojaźni Bożej; ciągle jeszcze spojrzenia wielu kierowały się w stronę uwięzionej królo­ wej Szkocji, która wszak, wedle orzeczeń papieskich, była 543

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

legalną władczynią Anglii; i ciągle jeszcze ludzie ci ocze­ kiwali na jakąś generalną zmianę sytuacji, która miałaby dokonać się na skutek ataku ze strony mocarstw katolic­ kich. W Hiszpanii i we Włoszech rozpowszechniano najjas­ krawsze opisy okrucieństw, na jakie w Anglii wystawieni zostali prawowierni, a opisy te musiały budzić oburzenie w sercu każdego katolika. W całej tej akcji uczestniczył przede wszystkim papież Sykstus. Jest najzupełniejszą prawdą, że osobowość Elżbiety, kobiety tak wspaniałego formatu i tak pełnej odwagi, spo­ tykała się ze strony papieża z niejakim szacunkiem — i pew­ nego razu istotnie skierował on pod adresem królowej propo­ zycję powrotu na łono Kościoła katolickiego. Osobliwa to była propozycja! Zgoła tak, jak gdyby Elżbieta miała możliwość wyboru, jak gdyby całe jej dotychczasowe życie, cały jego sens, jej pozycja w świecie, ba, w końcu nawet i jej prze­ konania nie były czynnikiem wystarczającym, aby związać ją z obozem protestanckim! Elżbieta nie odpowiedziała ani słowem; śmiała się. Gdy papież o tym posłyszał, oświadczył, że musi pomyśleć o odebraniu jej królestwa siłą. Przedtem robił do tego jedynie aluzje, natomiast wiosną 1586 roku wystąpił z tym już w sposób jawny. Chwalił się, iż zamierza zupełnie inaczej wspomóc króla hiszpańskiego w przedsięwzięciu wymierzonym przeciwko Anglii, aniżeli robili to dawniejsi papieże w odniesienu do Karola V. W styczniu 1587 roku skarżył się głośno na opieszałość Hiszpanów. Wyliczał korzyści, jakie zwycięstwo nad Anglią mogłoby przynieść im w związku ze sprawą ponownego zdo­ bycia reszty Niderlandów. Zaczynał też już z owej przyczyny odczuwać rozgorycze­ nie. Gdy Filip II ogłosił sankcje pragmatyczne, w których ograniczał wszelkie tytulatury, a więc również i te, do jakich rościła sobie prawo kuria rzymska, papież uniósł się namięt­ nym gniewem. „Jakże to! — zawołał. — Don Filip chce po­ dejmować gwałtowne kroki przeciwko nam, a da je poniewie­ rać sobą kobiecie?!” 544

Atak na Anglię

Zaiste, nie oszczędzano tego króla. Elżbieta otwarcie przyj­ mowała u siebie Niderlandczyków, Drakę siał niepokój na wy­ brzeżach europejskich i amerykańskich. To, co wypowie­ dział głośno papież Sykstus, było w istocie rzeczy przekona­ niem wszystkich katolików. Tracili oni zaufanie do swego potężnego króla, który znosił cierpliwie aż tyle zniewag. Kortezy Kastylii wzywały go do wzięcia pomsty. Filip został nawet urażony osobiście. Wyszydzano go w komediach i na ulicznych maskaradach, o czym mu wresz­ cie pewnego razu doniesiono. Leciwy już władca, nawykły wyłącznie do okazywania mu czci, zerwał się z tronu; ni­ gdy nie widziano go w aż tak wielkim wzburzeniu. W takim oto nastroju znajdowali się papież i król, kiedy nadeszła wiadomość, iż Elżbieta rozkazała stracić uwięzioną królową Szkocji. Nie tu miejsce, by badać, jakie mogła mieć po temu podstawy prawne; był to zresztą przede wszystkim akt politycznego wymiaru sprawiedliwości. Pierwsza myśl o podjęciu takiego kroku zrodziła się — o ile mogłem to usta­ lić — już w okresie nocy św. Bartłomieja. W jednym ze swoich listów do lorda Burghleya ówczesny biskup Londy­ nu wyrażał mianowicie troskę, iż tego rodzaju zdradziec­ kie postępowanie, któremu początek dano w Paryżu, mo­ głoby znaleźć naśladowców również i w Anglii; sądził on też, że głównym źródłem owego niebezpieczeństwa jest przede wszystkim osoba królowej Szkocji. „Bezpieczeństwo państwa — nawołuje ów biskup — wymaga, aby uciąć jej głowę.” O ileż potężniejsze stało się jednak teraz w Europie stron­ nictwo katolickie; i w o ileż większym stanie fermentu znaj­ dowało się ono w samej Anglii, o ileż większą wykazywało tam ruchliwość! Maria Stuart utrzymywała nieustannie potajemne kontakty z Gwizjuszami, którzy byli z nią spokrewnieni, a także z ludźmi niezadowolonymi w kraju, z królem Hiszpa­ nii i z papieżem. W jej osobie ucieleśnione były zasady ka­ tolickie w tej mierze, w jakiej — z natury rzeczy — przeciw­ stawiały się one istniejącym rządom; przy pierwszym suk­ cesie odniesionym przez partię katolicką Maria Stuart zo­ 545

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

stałaby niezawodnie obwołana królową. Tę właśnie swoją pozycję, wynikającą z układu sytuacji, przed którego kon­ sekwencjami co prawda się nie uchylała, Maria Stuart przy­ płaciła własnym życiem. Jednakże egzekucja ta sprawiła, iż plany papieskie i hisz­ pańskie dojrzały do realizacji. Aż na tyle nie chciano juz jednak pozwolić. Sykstus napełnił cały konsystorz wykrzykiwaniami o angielskiej Jezabel, która targnęła się na po­ święconą głowę władczyni nie podlegającej nikomu poza Je­ zusem Chrystusem oraz — jak sama Maria to wyznawała — jego namiestnikiem. Aby dać dowód, jak dalece aprobuje działalność opozycji katolickiej w Anglii, Sykstus mianował kardynałem pierwszego założyciela seminariów, Wilhelma Allena — była to zaś nominacja, w której, przynajmniej w Rzymie, dopatrzono się zarazem wypowiedzenia wojny Anglii. Teraz też doszło do zawarcia formalnego przymierza pomię­ dzy Filipem II i papieżem. Papież obiecał królowi na jego przedsięwzięcie subwencje w wysokości miliona skudów; po­ nieważ jednak, jak zawsze, był ostrożny, kiedy chodziło o sprawy pieniężne, wobec tego zobowiązał się, że sumę tę wypłaci dopiero wtedy, gdy Filip zdobędzie choć jeden port angielski. „Niechże Wasza Królewska Mość nie ociąga się dłużej — pisał do Filipa — albowiem każda zwłoka obróci dobry zamysł w niedobre skutki.” Król zmobilizował wszys­ tkie siły swojej monarchii i doprowadził do porządku arma­ dę, którą nazywano niezwyciężoną. I tak oto siły hiszpańskie i włoskie, które już nieraz od­ działały poważnie na sytuację światową, podniosły się do ata­ ku na Anglię. Już też i król polecił zestawić na podstawie archiwów z Simancas uzasadnienia swoich roszczeń do ko­ rony angielskiej, które sam zaczął zgłaszać po wygaśnięciu Stuartów; z całą tą akcją wiązał wspaniałe perspektywy, w szczególności zaś obiecywał sobie po niej zdobycie władzy nad wszystkimi morzami. Wydawało się zatem, iż nastąpił zbieg kilku wydarzeń: zwycięstwo katolicyzmu w Niemczech-, ponowny atak na hu546

Atak na Anglię

gonotów we Francji, próby opanowania Genewy, wyprawa przeciwko Anglii. W tym samym czasie — do czego wróci­ my jeszcze później — na tron polski wstąpił Zygmunt III, władca zdecydowanie katolicki, legitymujący się przy tym dawnymi prawami do sukcesji w Szwecji. Jednakże w chwilach, gdy jakikolwiek żywioł zaczyna dą­ żyć do osiągnięcia nieograniczonej władzy nad Europą — z re­ guły napotyka on silny opór, wypływający z najgłębszych źródeł życia ludzkiego. Przeciwko Filipowi II stanęły w Anglii siły dysponujące energią młodości i ożywione świadomością swych przyszłych przeznaczeń. Odważni korsarze, siejący niepokój po wszystkich morzach, skupili się u wybrzeży swej ojczyzny. Wszyscy pro­ testanci, a nawet i purytanie — chociaż doświadczali oni ucis­ ku nie mniejszego aniżeli katolicy — zjednoczyli się wokół osoby królowej, która teraz w sposób godny podziwu za­ demonstrowała swą męską odwagę i talent władczyni umie­ jącej wygrywać, kierować państwem i utrzymywać się u steru; obronę Anglii wspierały czynniki naturalne, a tak­ że wyspiarskie położenie tego kraju. Niezwyciężona armada została zniszczona, zanim zdążyła wyruszyć do ataku; wy­ prawa przeciwko Anglii zakończyła się całkowitym niepo­ wodzeniem. Jest jednak rzeczą oczywistą, że sam ów plan, a nawet znajdujące się u jego podstaw dalekosiężne intencje nie mo­ gły tak od razu zostać porzucone. Katolikom przypominali pisarze ich stronnictwa, że rów­ nież Juliusz Cezar oraz Henryk VII, dziadek Elżbiety, nie mieli powodzenia przy swych pierwszych atakach na An­ glię, a przecież w końcu i tak stali się władcami owego kra­ ju. Nieraz zdarza się, iż Bóg odwleka zwycięstwo swoich wyznawców. Synowie Izraela dwukrotnie zostali pobici, i to ponosząc wielkie straty, w wojnie z pokoleniem Beniaminitów, którą podjęli na wyraźny rozkaz Boży; i dopiero trzeci atak przyniósł im zwycięstwo. „A synowie Izraela od ludzi aż do bydląt mieczem pobili, i wszystkie miasta i wsi 55 *

547

V. Konlri ejorniacja. Okics pierwszy, 1563—1589

Benjaminowe żrący płomień pożarł.”1 „O tym - wołali pisarze katoliccy - - niech pamiętają Anglicy i niechaj nic nabiorą zuchwalstwa z tej tylko przyczyny, iż kara została odroczona.” Toteż i Filip 11 bynajmniej nic stracił bojowej odwagi. Planem jego było uzbroić mniejsze i bardziej ruchliwe statki, a następnie próbować w kanale La Manche już nie połączenia owej floty z silami niderlandzkimi, ale od razu lądowania na wybrzeżu angielskim. W arsenale lizbońskim trwała wytężona praca. Król był zdecydowany uczynić w tej sprawie wszystko, nawet gdyby musiał — jak powiedział raz przy stole — sprzedać stojące przed nim srebrne świecz­ niki. Gdy jednak nosił się z takimi zamysłami, otworzyły się przed nim inne jeszcze perspektywy, a tym samym i nowa widownia dla działań włoskich i hiszpańskich sił zbrojnych, stojących w służbie Kościoła rzymskokatolickiego. ZAMORDOWANIE HENRYKA HI

Wkrótce po klęsce floty hiszpańskiej nastąpiła we Francji re­ akcja — nieoczekiwana, jak się to często zdarza, gwałtowna i krwawa. W chwili gdy książę de Guise, który zgromadzeniem stanów w Blois kierował wedle swej woli, uzyskał godność konetabla i musiał objąć prowadzenie spraw państwowych, został zamor­ dowany z rozkazu Henryka III. Król ów, którego osaczyli lu­ dzie o orientacji katolickiej i prohiszpańskiej, co odczuwał jako wyraźne zagrożenie swej niezależności — nagle ode­ rwał się od tego obozu i zaczął stawiać mu opór. Jednakże zabicie księcia nie było równoznaczne ze znisz czeniem Ligi. Dopiero teraz zajęła ona stanowisko otwarcie wrogie i jeszcze ściślej aniżeli dotychczas związała się z Hiszpanią. ‘ Kni^tja Sędziów, XX.

48 (piz.jp

ied )

548

Zamordoiaanie Henryka III

Papież Sykstus był całkowicie po jej stronie. Już zamordowanie księcia, którego lubił i podziwiał, w którym dopatrywał się podpory Kościoła, napełniło go bó­ lem i niezadowoleniem; zgoła jednak nie do zniesienia był dla niego fakt, iż w osobie księcia zamordowany został rów­ nież kardynał de Guise, „kardynał i kapłan — jak wołał w konsystorzu — szlachetny członek Stolicy Apostolskiej, i to bez procesu i wyroku, za sprawą władzy świeckiej, zgoła tak, jak gdyby na świecie nie było już papieża, ba, jak gdyby nawet nie było już Boga!” Sykstus czynił wyrzuty swoje­ mu legatowi Morosiniemu, iż natychmiast nie obłożył króla ekskomuniką; powinien był to zrobić, nawet gdyby po sto­ kroć miał przypłacić to własnym życiem. Król niezbyt przejmował się gniewem papieża. Nie można go było skłonić do uwolnienia uwięzionych przezeń kardyna­ ła de Bourbon oraz arcybiskupa Lyonu. Rzym zawsze wysu­ wał pod jego adresem żądania, by wydał oświadczenie, iż Henryk, król Nawarry, nie nadaje się do objęcia tronu fran­ cuskiego; tymczasem Henryk III związał się właśnie z owym władcą. Następnie papież uciekł się do ostatecznego środka. We­ zwał do Rzymu samego króla, by ów usprawiedliwił się z za­ mordowania kardynała. Dodał też, iż Henryk obłożony zosta­ nie klątwą, jeśli w określonym terminie nie wyda swoich więźniów. Papież oświadczył, że musi postępować w ten właśnie sposób; gdyby postąpił inaczej, Bóg pociągnąłby go do od­ powiedzialności jako najbardziej bezużytecznego ze wszyst­ kich papieży; a ponieważ podejmując tego rodzaju kroki, wypełnia tylko swój obowiązek, przeto niczego nie musi się obawiać; nie wątpi, iż Henryk III zginie jak król Saul. Grupujący się wokół Ligi gorliwi katolicy i tak już ży­ wili niechęć do króla, którego uważali za niegodziwca i nik­ czemnika; oświadczenia papieskie umocniły ich tylko w za­ jadłej opozycji. Proroctwa papieża spełniły się szybciej, ani­ żeli ktokolwiek mógł się tego spodziewać 23 czerwca ogło­ 549

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

szono we Francji monitorium; 1 sierpnia król został zamor­ dowany przez Clćmenta. Sam papież był tym zdumiony. ,,Pośrodku swoich wojsk — zawołał — w swoim własnym gabinecie, i to w chwili, gdy gotował się do podboju Paryża, zginął od jednego cio­ su, jaki zadał mu jakiś ubogi mnich!” Papież przypisywał to wydarzenie bezpośredniej interwencji Boga, który daje w ten sposób świadectwo, iż nie chce opuścić Francji. Do jakiegoż jednak stopnia urojenia są w stanie owład­ nąć umysły ludzkie! Przekonanie, które wypowiedział pa­ pież, było powszechne pośród niezliczonych katolików. „Je­ dynie dłoni samego Wszechmocnego — pisze Mendoza do Filipa — można zawdzięczać owo pomyślne wydarzenie.” W odległym Ingolstadcie mieszkał młody Maksymilian ba­ warski, zajmujący się studiami; w jednym z pierwszych lis­ tów, jakie po nim pozostały, wyraża on swojej matce ra­ dość, którą napełniła go wieść, „iż król Francji został zabity”. Wszelako każde wydarzenie ma również i swą odwrotną stronę. Oto Henryk, król Nawarry, ekskomunikowany przez papieża, gwałtownie prześladowany przez Gwizjuszy, wszedł teraz legalnie w posiadanie prawa do tronu. Protestant przy­ brał tytuł króla Francji! Liga, Filip II i papież byli zdecydowani nie dopuścić pod żadnym warunkiem, by Henryk zaczął korzystać z owych praw. Na miejsce Morosiniego, który wydawał się o wiele za tolerancyjny, Sykstus V wysłał do Francji nowego legata, Gaetana, który bez reszty opowiadał się za ideami religij­ nymi i politycznymi partii hiszpańskiej, a przede wszystkim wszedł w najściślejszy kontakt z posłem króla Filipa; papież — czego nigdy dotychczas nie robił — wyposażył Gaetana w pewną sumę pieniędzy, którą ów mógł spożytkować na ko­ rzyść Ligi. Gaetano miał zadbać zwłaszcza o to, by królem Francji został jedynie katolik. Co prawda, korona powinna była przypaść książęciu krwi królewskiej; niechaj jednak — doradzał papież — nie będzie to jedyna sprawa, o którą należy zabiegać; również i w in­ 550

Zamordowanie Henryka III

nych przypadkach zdarzało się odstępować od rygorystycz­ nego porządku następstwa tronu; nigdy jednak nie powierzo­ no tronu heretykowi; sprawą zasadniczą jest, by nowy król był dobrym katolikiem. Przy takim nastawieniu papież uważał wręcz za rzecz god­ ną pochwały, iż książę Sabaudii wykorzystał zamęt we Fran­ cji, by wejść w posiadanie Saluzzo, które wówczas należało do Francuzów. Lepiej będzie, powiadał Sykstus, jeśli miej­ scowość tę weźmie sobie książę sabaudzki, niż gdyby mia­ ła ona wpaść w ręce hugonotów. Teraz zatem chodziło przede wszystkim o to, by pomóc w wywalczeniu zwycięstwa nad Henrykiem IV. W tej właśnie sprawie zaprojektowany został nowy układ między Hiszpanią i papieżem. Opracowanie planu takiego traktatu powierzono pod pieczęcią tajemnicy spowiedzi kar­ dynałowi Sanseverinie, jednemu z najgorliwszych inkwizy­ torów. Rzeczywiście, papież obiecał tu, iż wyśle do Francji armię liczącą 15 tysięcy pieszych i 800 konnych; ponadto zgłosił gotowość do wypłacenia subsydiów, gdy tylko król hiszpański wtargnie do Francji ze swoją potężną armią. Na czele wojsk papieskich miał stanąć książę Urbino, poddany Jego Świątobliwości, a jednocześnie zwolennik króla Hisz­ panii. Tak oto zbroiły się owe siły hiszpańskie i włoskie, aby w przymierzu ze swymi stronnikami we Francji raz na zawsze zapewnić dla siebie koronę tego kraju. Trudno było o pomyślniejsze perspektywy, zarówno dla Hiszpanii, jak i dla papieża. Hiszpania na zawsze już uwolni­ łaby się od obecności rywalki, przez którą od tak dawna czu­ ła się skrępowana. Dalszy przebieg wydarzeń wykazał, jak bardzo sprawa ta leżała na sercu Filipowi II. Możliwość wy­ wierania aktywnego wpływu na obsadzanie tronu francus­ kiego byłaby ogromnym krokiem naprzód również i dla władzy papieskiej. Już Gaetano otrzymał zlecenie, aby do­ magać się ustanowienia we Francji inkwizycji oraz zlikwi­ dowania dawnych swobód gallikańskich. Jeszcze większe 551

V. Kontrreformacja. Okres pierwszy, 1563—1589

znaczenie miałby jednak sam fakt wykluczenia od sukce­ sji tronu — i to ze względów religijnych — władcy, który do tego tronu miał legalne prawa. Gdyby udało się to osiąg­ nąć, wówczas pobudki natury kościelnej, którymi i tak już przeniknięty był cały ówczesny świat, uzyskałyby dzięki te­ mu absolutną władzę.

SPIS TREŚCI

Wstęp do wydania polskiego..................................................................

6

DZIEJE PAPIESTWA W XVI-X1X WIEKU Przedmowa.................................................................................................... 29 Księga pierwsza (tłum. Z. Zabicki) WPROWADZENIE....................................................................................... 37 ROZDZIAŁ

PIERWSZY.

EPOKI

PAPIESTWA

37

Chrześcijaństwo w Imperium Rzymskim (37) — Papiestwo w ze­ spoleniu z państwem Franków (45) — Stosunek do cesarzy nie­ mieckich. Samodzielne ukształtowanie się hierarchii (53) — Kon­ trasty XIV i XV stulecia (02) ROZDZIAŁ DRUGI. KOŚCIÓŁ I PAŃSTWO KOŚCIELNE W POCZĄTKACH

XVI

WIEKU.............................................................................................................................................................. 6'J

Powiększenie Państwa Kościelnego (69) — Zeświecczenie Kościo­ ła (79) — Kierunek duchowy (83) — Opozycja w Niemczech (94) ROZDZIAŁ TRZECI.

POWIKŁANIA

POLITYCZNE ORAZ ICH ZWIĄZKI

Z REFORMACJĄ.................................................................................................................................................... 91

Księga druga (tłum. Z. Zabicki) POCZĄTKI ODRADZANIA SIĘ KATOLICYZMU.......................... 135 Analogie do protestantyzmu na ziemiach włoskich (136) — Próby reformy wewnętrznej i pojednania z protestantami (146) — Nowe zakony (164) — Ignacy Loyola (171) — Pierwsze posiedzenia so­ boru trydenckiego (185) — Inkwizycja (193) — Wykształcenie się instytucji jezuityzmu (200) — Zakończenie (214) Księga trzecia (tłum. Z. Zabicki) PAPIESTWO W POŁOWIE XVI STULECIA . ... Paweł III (217) — Juliusz III. Marceli II (240) — Paweł IV (246) — Uwagi o postępach protestantyzmu podczas rządów Pawła IV

553

216

(266) — Pius IV (271) — Późniejsze posiedzenia soboru trydenc­ kiego (279) — Pius V (298)

Księga czwarta (tłum. Z. Zabicki) PAŃSTWO I DWÓR. CZASY GRZEGORZA XIII 1 SYKSTU­ SA V ......................................................................................................... 316 Administracja Państwa Kościelnego (317) — Finanse (333) — Cza­ sy Grzegorza XIII i Sykstusa V (347) — Wytępienie bandytyz­ mu (367) — Problemy administracji (371) — Finanse (378) — Bu­ downictwo Sykstusa V (385) — Zmiana ogólnej orientacji ducho­ wej (394) — Kuria (409) Księga piąta (tłum. Z. Zabicki) KONTRREFORMACJA. OKRES PIERWSZY 1563—1589 ... Sytuacja protestantyzmu około roku 1563 (425) — Rezerwy sił papieskich (436) — Pierwsze szkoły jezuickie w Niemczech (440) — Początek kontrreformacji w Niemczech (449) — Akty gwałtu w Niderlandach i we Francji (462) — Opór protestantów w Ni­ derlandach, Francji i Niemczech (473) — Sprzeczności i kontrasty w pozostałych krajach Europy (481) — Rozstrzygnięcia w Nider­ landach (492) — Dalszy rozwój kontrreformacji w Niemczech (506) — Liga (530) — Sabaudia i Szwajcaria (539) — Atak na Anglię (541) — Zamordowanie Henryka III (548)

424

Printcd in Poland Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1993 r. Wydanie trzecie Ark. wyd. 31,7. Ark. druk. 34,75 Papier offset, kl. III 70 g, 61 x 86 cm Druk z diapozytywów wydania drugiego Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca w Krakowie Nr zam. 6980/93

Książka omawia dzieje papiestwa od XVI do połowy XIX wieku, tj. do I Soboru Watykańskiego włącznie. W formie skrótowej zarysowana też została historia papiestwa w I—XV wieku. Dzieło Rankego zawiera ogromny materiał faktograficzny. Autor interesująco i plastycznie przedstawia sylwetki psychologiczne papieży oraz wielu dygnitarzy kościelnych i świeckich owych czasów, ukazuje z dużym obiektywizmem działalność papiestwa, walki polityczne, okrucieństwa^ i skutki rozłamów wyznaniowych ’ whc, państwach Europy tych wieków. V^hĘil^fjĘ^^)jako czynnik polityki europęjski^jyjlhsiy^^e w dziejach państw i kultury, ;• < Isiawia także życie i metody rządzenia w 'hihścielnym i na dworach poszczególnych p&pieży. Barwna narracja sprawia, że dzieło w jest lekturą o walorach również literackich. Autor, Leopold von Rankę (1795—-1886), był jednym z najwybitniejszych historyków niemieckich i europejskich.