File loading please wait...
Citation preview

Marek Nowak Przemysław Pluciński O miejskiej sferze publicznej Obywatelskość i konflikty o przestrzeń

Teoria i Praktyka

Wiedza ma na celu dochodzenie do prawdy (thedria), doskonale­ nie się moralne człowieka w działaniu (praxis) oraz wytwarzanie (poiesis). Otaczająca nas późnokapitalistyczna rzeczywistość pod płaszczykiem czystego, rzekomo obiektywnego i nieuwikłanego poznania, sprowadza namysł teoretyczny do roli sługi poiesis, sta­ wiając użyteczność ponad dążeniem do prawdy. Paraliżuje to zdol­ ność do działania. W tych warunkach potrzebujemy, paradoksalnie, więcej myślenia. Myślenia, które poszukuje swojego odwzorowa­ nia w porządku praxis. Przesłanką działania jest bo-wiem adekwat­ ne rozpoznanie jego warunków możliwości. W serii „Teoria i Praktyka” prezentować będziemy prace podejmujące współczesne problemy społeczne i próbujące uzgadniać re­ lacje pomiędzy namysłem a praktyką społeczną. Podzielamy przy tym założenie, bliskie zwolennikom teorii krytycznej, że świado­ me usytuowanie wiedzy nie jest tożsame z jej ideologizacją. Co więcej, krytyczne poznanie jest punktem wyjścia dla emancypa­ cyjnych praktyk.

s

TEORIA I PRAKTVKA

TEORIA I PRAKTVKA

O miejskiej sferze publicznej Obywalelskość i konflikty o przestrzeń

Redakcja naukowa

Marek Nowak i Przemysław Pluciński

Kraków 2011

Spis treści

9 Wstęp

11

Marek Nowak, Przemysław Pluciński Problemy ze sferą publiczną.

O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

O SFERZE PUBLICZNEJ

47 Przemysław Pluciński

Sfera publiczna a społeczeństwo cywilne. Próba zwięzłej interpretacji Habermasowskiej teorii 55

Marcin Moskalewicz

Przestrzenie pojawiania się. Miejsce lokalności w myśli Hannah Arendt 69

Marek Krajewski Poza przestrzenią publiczną

85

Piotr Makowski „Sfera publiczna” i detranscendentalizacja intersubiektywności. Uwagi na temat normatywności teorii społecznych.

101 Tadeusz Buksiński

Przestrzenie publiczne w ujęciu funkcjonalnym

KONFLIKTY O MIASTO

117 Rafał Drozdowski

Lepsza sfera publiczna -

bezdyskusyjny postulat pod dyskusję 129

Kacper Pobłocki

Prawo do miasta i ruralizacja świadomości w powojennej Polsce 147 Konrad Miciukiewicz

Ulica miejska jako przestrzeń politycznego protestu.

Marsz Równości 2005 na ulicy Półwiejskiej w Poznaniu 163 Lech Mergler

Konflikty o przestrzeń a stan demokracji

miejskiej na wybranych przykładach w Poznaniu 183 Marek Nowak

Rozgrywki o przestrzeń publiczną.

Na przykładzie projektu „Karta przestrzeni publicznej” 207 Piotr Żuk

Zróżnicowanie mieszkańców centrum i peryferii

a aktywność obywatelska na poziomie lokalnym

223 Jacek Pluta

Jakość życia a kwestia społecznej partycypacji mieszkańców w sferze publicznej miasta

239 Jarosław Urbański Fabryka versus agora.

Szkic z ekonomii politycznej miasta 259 Karol Franczak Demokratyczny potencjał sztuki publicznej

w przestrzeni miejskiej 283 Piotr Luczys Miasto jako tekst - odzyskiwanie przestrzeni dyskursu

295 Marek Nowak

Posłowie w formie zaproszenia do dyskusji

307 Noty o autorach 311

Indeks osób

317 Indeks pojęć

Wstęp

Niniejsza książka stanowi efekt przemyśleń i dyskusji zapoczątkowanej

przez obrady grupy tematycznej „Sfera publiczna w mieście” w ramach XIII Zjazdu Socjologicznego w Zielonej Górze, który odbył się jesienią 2007 roku.

Jakkolwiek publikacja nie zawiera właściwie tekstów inspirowanych wystą­

pieniami zjazdowymi, to sam pomysł krystalizował się w nawiązaniu do dy­ lematów, które właśnie wtedy się ujawniły.

Interesujący nas problem dotyczy sensownego połączenia dyskursu przy­ pisywanego sferze polityki i władzy z uwarunkowaniami, które wymusza fizyczność relacji społecznych wszędzie tam, gdzie strukturalne usytuowa­

nia ulegają personalizacji w procesie komunikacji lub tylko współbycia z in­ nymi. Czytelnik znajdzie tu wypowiedzi różnych autorów i jedną z możli­

wych interpretacji kwestii, które nabierają w praktycznym ujęciu kształtu

dyskusji i sporów zajmujących obywateli współczesnych miast. Szczegól­ nie potraktowano trzy miasta: Poznań, Łódź i Wrocław, ale zawarte tu prze­

myślenia mają bardziej uniwersalny charakter. Naszym zdaniem autorzy dokonują czegoś, co jest szczególnie trudne, a co w drugiej części książki „teorię” pozwala obudować „praktyką”, zaś dyskursywne stanowiska ubrać

w pstrokate pióra realnych sporów.

Zaproponowane ujęcia nie są wykładnią jakiejś dominującej perspek­ tywy sfery publicznej (nie jest to eksponowany cel publikacji), są raczej za­ proszeniem do zabrania głosu w sprawie, która naszym zdaniem jest ważna.

Składamy w tym miejscu podziękowania za to, że poruszane przez nas pro­ blemy mogły uzyskać kształt publicznego głosu. Szczególne podziękowania za współfinansowanie pracy należą się dyrekcjom Instytutu Socjologii, In­ stytutu Filozofii, władzom dziekańskim Wydziału Nauk Społecznych oraz Rektorowi Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

Marek Nowak Instytut Socjologii UAM

Przemysław Pluciński Instytut Historii UAM

Pojęcie sfery publicznej - jedna z podstawowych i zarazem popularnych ka­ tegorii współczesnych nauk społecznych - jest pojęciem o podwójnej toż­ samości: ma status kategorii teoretycznej, jednakże silnie odwzorowanej w domenie społecznej praxis. Dodatkowo, w warstwie teoretyczno-anali-

tycznej pojęcie jest silnie polisemiczne, zaś owa wieloznaczność przekłada

się na jakość praktyk społecznych jej użytkowników1. Przyjmujemy więc, że od perspektywy poznawczej, a więc pewnej (często normatywnej) wizji rze­

czywistości, zależy rodzaj samowiedzy działających podmiotów. Podejmując interesujący nas temat, jesteśmy skazani na konieczność redukcji nadmiaru opcji w wymiarze kategorialnym. Oznacza to, innymi

słowy, rozpatrzenie katalogu dostępnych nam wizji sfery publicznej i próbę

argumentacji na rzecz jednej - naszym zdaniem najbardziej efektywnej w wymiarach poznawczym i praktycznym. Staramy się przedstawić różne,

konkurujące ze sobą wizje sfery publicznej, próbując przekształcić jedną z tych wizji - argumentacyjnic uznaną przez nas za optymalną - w narzę­ dzie interpretacji rzeczywistości. Dokonując przełożenia kategorii sfery publicznej na język społecznej praktyki, interesuje nas przede wszystkim

kontekst miasta jako przestrzeni, w ramach której możemy zbliżać się do przyjętego, normatywnego wzoru. Zajmuje nas sprzężenie między prze­

strzenią publiczną a sferą publiczną, którą definiujemy, idąc za Haberma1 Zob. M. Nowak, Rozgrywki o przestrzeń publiczną. Na przykładzie projektu „Karta przestrzeni publicznej" w niniejszym tomie.

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

11

sowskim rozumieniem tego, co publiczne (przede wszystkim jako tego, co jest dostępne dla wszystkich). Aby móc sprostać tak postawionemu zada­ niu, musimy uprzednio dokonać pierwotnych rozróżnień między tym, co

„prywatne”, a tym, co „publiczne”, oraz między kategoriami „sfery publicz­ nej” i „przestrzeni publicznej”.

Dokonując porządkujących rozstrzygnięć, chcemy zerwać z tradycyj­ nym, w zasadzie konserwatywnym podziałem pomiędzy sferami prywatną

1 publiczną. Pogląd konserwatywny sprowadza - prócz życia zamkniętego w ramach grup pierwotnych, głównie rodziny - do domeny prywatnej dzie­

dzinę zachowań gospodarczych człowieka. Jako świat publiczny uznaje

wyłącznie domenę „oficjalnej”, zinstytucjonalizowanej (parlamentarnej) polityki. Jak łatwo dostrzec, tak nakreślone rozróżnienie nie pozostawia

miejsca dla mniej czy bardziej spontanicznej, podmiotowo definiowanej sa­ moorganizacji i partycypacji, czyli „serca” tego, co publiczne, w rozumie­

niu np. lewicowym i liberalnym. Można wskazać na przynajmniej kilka nur­ tów interpretacyjnych stawiających w nowym świetle dystynkcję: prywatne

versus publiczne2. Po pierwsze, przekroczenie zaznaczonego sztywnego podziału na pry­

watne i publiczne należy traktować niejako rozstrzygnięcie postulatywne, ale jako fakt społeczny. Domknęło się ono już w latach 60. ubiegłego stule­

cia za sprawą nowych ruchów społecznych, redefiniujących poprzez dzia­ łanie starą wizję (parlamentarnej) polityki i wkraczających na scenę histo­

rii jako aktor niezinstytucjonalizowany3. Po wtóre, w warstwie analitycznej, tendencjom tym towarzyszyły szeroko zakrojone projekty rewizji tego, co prywatne i publiczne, odznaczające się powoli w ramach tradycji liberalnej - jednym z ważniejszych jest tu chyba wystąpienie Roberta A. Dahla i Charlesa E. Lindbloma i ich koncepcja „od-

prywatyzowania” sfery gospodarowania dzięki procedurom demokratyza­ cji stosunków produkcyjnych4 oraz socjalliberalny projekt Johna Rawlsa. 2 Musimy pamiętać już na samym wstępie, że to, co niebawem zdefiniujemy jako sferę i przestrzeń publiczną, jest w zasadzie pochodną dziedziny prywatnej. Innymi słowy jest to relacja dialektyczna - fenomen sfery pu­ blicznej powstaje na styku fetyszyzowanej prywatności i zabsolutyzowanej publicznej władzy nad podmio­ tem. Sfera publiczna nie może więc, jako produkt dialektyczny, istnieć bez dziedziny prywatnej i hipertrofii aparatu administracyjnego, ma bowiem wobec nich charakter antytetyczny. Rozważania te wprowadzimy sze­ rzej, omawiając w bardziej szczegółowy sposób propozycję Jurgena Habermasa. Stanowisko nowych ruchów społecznych pierwotnie odrzucało zaangażowanie formalne w reprezentacyjny model polityki. Z czasem jednak w ową politykę coraz wyraźniej się angażowało - przykładem są tu silnie i szybko instytucjonalizujący się niemieccy „Zieloni” (zob. W. Miziniak, Zieloni w Republice Federalnej Nie­ miec, Poznań 1990). Założenia i genezę nowych ruchów społecznych można prześledzić choćby w oparciu o klasyczny tekst Clausa Offego (C Offe, Nowe ruchy społeczne. Przekraczanie granic polityki instytucjonalnej, w: Socjologia. Lektury, red. P. Sztompka, M. Kucia, Kraków 2005). 4 To tam właśnie, już w 1953 roku, we wspólnej pracy Dahla i Lindbloma pojawia się pojęcie poliarchii, które stanie się po latach znaczącym wkładem Dahla w nauki społeczne. Autorzy starają się rozwijać idee rozpro­ szenia ośrodków władzy, również w przestrzeni aktywności gospodarczej (zob. RA Dahl, Ch.E. Lindblom, Po­ litics, Economics and Welfare, New Jersey 2000).

12

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

Po trzecie, erozję tego, co prywatne w tradycyjnym, konserwatywnym

tego słowa znaczeniu, i wypieranie tak pojmowanej prywatności przez „in­

tymność”. Fiksację podmiotu (i w konsekwencji szerszych kręgów społecz­ nych) na punkcie własnego ego, przeżyć psychicznych i egologicznie poj­

mowanej samorealizacji obnażył w przekonujący sposób Richard Sennett5.

Co prawda, każdy z wymienionych nurtów podważa inny aspekt wyżej wspomnianych dystynkcji, wszystkie jednak potwierdzają faktyczną problematyczność tradycyjnie (i w znacznej mierze potocznie) pojmowanej

prywatności. Trzeba też zaznaczyć, że przywołane tu tendencje oddziałują w różnych kierunkach. Pierwsze dwa procesy związane są z antyburżuazyjną

woltą kwestionującą „prywatyzację” rzeczywistości i obnażającą ideologiczność takiego sposobu myślenia o świecie społecznym. Proces trzeci, uchwy­

cony przez Sennetta, przebiega w przeciwnym kierunku - nie od prywatno­

ści do upublicznienia, ale raczej w kierunku postępującej subiektywizacji czy

też „intymizacji” doświadczenia jednostek. „Pokazywanie się” jest tu tylko pretekstem i ma charakter raczej częściowy, oczywistym następstwem jest wyabstrahowanie jednostki jako podmiotu z kontekstu procesów politycz­ nych i gospodarczych. Jakkolwiek konsekwencje są antyobywatelskie, lo­

gika tego procesu jest podobna, przynajmniej jeśli chodzi o deabsolutyzację tego, czym jest doświadczenie prywatne lub doświadczanie prywatności.

Mimo że brak ostatecznej zgody co do relacji między interesującymi nas kategoriami, wydaje się nam, że prawomocna będzie propozycja traktowa­

nia sfery prywatnej jako tej, która przez działające jednostki nie jest ujmo­ wana jako dziedzina publiczna. Tylko takie ujęcie, jakkolwiek częściowo

normatywne6, pozwoli nam się ustrzec przed jeszcze silniejszym normaty-

wizmem - oddając głos (prawo decydowania o miejscu w ramach dychotomii publiczne/prywatne) samym zainteresowanym podmiotom7. Uzupełniając proponowany sposób interpretacji, można przyjąć, że publiczne - w opo­

zycji do prywatnego - byłoby sferą możliwie niewyłączającego dostępu w ramach porządku dyskursywnego, wytwarzanego przy tym przez

same zainteresowane podmioty. Wydaje się nam również, że przyjęcie tas R. Sennett, Upadek człowieka publicznego, Warszawa 2009. Sennett w przywołanej pracy skupił się przede wszystkim na problemie umiejętnego „uobecniania”, pokazywania się w przestrzeni publicznej przez pry­ watne jednostki i powiązanie tego z autokonstytucją podmiotu. 6 Krytyczne rozważania nad normatywizmem nauk społecznych proponuje m.in. Piotr Makowski (zob. tenże, „Sfera publiczna” i detranscendentalizacja intersubiektywności. Uwagi na temat normatywności teorii społecz­ nych w niniejszym tomie). 7 Istnieje tu oczywiście niebezpieczeństwo, że same podmioty - choćby z perspektywy swoich partykular­ nych. skrajnie indywidualistycznie pojmowanych interesów - chcą, sprzyjając przy okazji konserwatywnym wizjom urządzenia społecznego świata, zawężać pojęcie tego, co publiczne, i opowiadać się za daleko posu­ niętą „prywatyzacją" rzeczywistości. Zakładamy jednak, że są to - jakkolwiek nie odosobnione - tendencje napotykające w warunkach późnej nowoczesności na silną kontrakcję społeczno-historycznych procesów, o których uprzednio wspomnieliśmy, a których wspólnym mianownikiem jest próba wzmacniania postaw obywatelskich opartych na „indywidualistycznej wspólnotowości”.

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

13

kiego właśnie rozstrzygnięcia dobrze wpisuje się w pluralistyczny Zeitgeist

nowoczesności - idee, które opisują i tworzą rzeczywistość są równocześnie

produktem swoich czasów. Warto też w tym miejscu poczynić dodatkową uwagę porządkującą. Po­

tocznie, choć również w dyskursie nauk społecznych, mamy do czynienia z błędnym traktowaniem pojęć „sfery publicznej” i „przestrzeni publicz­

nej” jako tożsamych. Zakresy obu pojęć, jakkolwiek powierzchownie zbli­

żone, wymagają niuansowania. „Sfera publiczna” - na razie określana relacyjnie - oznacza dziedzinę działań dyskursywnych, zakotwiczonych w języku jako narzędziu koor­ dynacji komunikacyjnej. Jest to więc dziedzina, w której rozprawiamy na

tematy zdefiniowane przez nas samych (jak wcześniej przyjęliśmy) jako publiczne. „Przestrzeń publiczna” zaś ma charakter przede wszystkim fizykalny - oznacza miejsca powszechnie dostępne, do których dostęp jest względnie niewyłączający. Swoistym archetypem przestrzeni publicznej

w nowoczesnym sensie jest miasto - szczególnym również dlatego, że to w warunkach miejskości realizowały się procesy definiujące nowoczesność, w tym instytucjonalizacja sfery publicznej. W tym również sensie związki

między miastem jako przestrzenią a miejską sferą publiczną mają dwojaki

charakter: • miasto jest conditio sine qua non istnienia nowoczesnej sfery publicz­ nej - rodzi się ona dzięki narastającej „gęstości” miejskich interakcji"

(miasto jest wehikułem, choć niejednym, komunikacji społecznej), • same stosunki miejskie stają się często przedmiotem debaty; innymi słowy, przestrzeń, a precyzyjniej jej funkcjonalne, estetyczne czy kulturowe cechy współtworzą sferę dyskursu. Jest tak choćby dlatego, że dyskurs

publiczny może być rozprawianiem o przestrzeni (miasta) - czyli prze­ strzeń go również współwytwarza.

Nasze rozważania na temat wzajemnych relacji między sferą a przestrze­ nią publiczną chcemy oprzeć na zbadaniu teoretycznych kontekstów „sfery

publicznej”, czyli na wprowadzeniu rozważań na temat dominujących mo­ deli sfery publicznej*9. Modele te to: wizja agonistyczna, zawężona do sta­ " W zasadzie samozrozumiałą konstatację (miasto istnieje dzięki wielości, a ludzie podobni do siebie nie mogą stworzyć miasta) wywieść można już z Polityki Arystotelesa, zaś w formie nowoczesnej jej klasycznym wy­ razicielem jest Georg Simmel (zob. G. Simmel, Mentalność mieszkańców wielkich miast, w: tenże, Socjologia, Warszawa 1975). Sfera publiczna z kolei, szczególnie w jej Habermasowskim ujęciu, jest fenomenem miesz­ czańskim - pochodną burżuazyjnych, w szczególności drobnoburżuazyjnych, interesów. 9 Mówiąc o „modelach sfery publicznej”, nie sposób nie odwołać się do systematyzującego problem ujęcia Seyli Benhabib. Jakkolwiek autorka ta mówi raczej o „przestrzeni publicznej" [public space], potraktować to musimy jako nic więcej niż ekstrawagancję językową. Pierwotna, anglojęzyczna wersja artykułu ukazała się bowiem w tomie poświęconym w sposób otwarty rozważaniom na temat Habermasowskiej sfery publicznej [public sphere] (zob. S. Benhabib, Trzy modele przestrzeni publicznej, „Krytyka Polityczna", nr 3; S. Benhabib, Models ofPublic Space: Hannah Arendt, the Liberał Tradition and Jurgen Habermas, in: Habermas and the Pu­ blic Sphere, red. C. Calhoun, Cambridge-London 1996). Również my odwołamy się do propozycji Benhabib,

14

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

nowiska Hannah Arendt (z pominięciem post-Schmittiańskich propozycji Chantal Mouffe, które konstytuują odrębne pole badawcze); dwie wizje li­ beralne, reprezentowane przez konserwatywną na poziomie ideologicznym

propozycję Bruce’a Ackermana oraz projekt socjalliberalny Johna Rawlsa,

oraz tradycję dyskursywną - model Habermasa i próby jego rozwinięcia dzięki sporom w „komunikacyjnej rodzinie”, poprzez które mamy na my­ śli „dyskurs uznania” (Axel Honneth, Nancy Fraser).

Rekonstrukcja wyżej naszkicowanych stanowisk teoretycznych dopro­

wadzić ma do krytycznych rozważań na temat polskiej sfery publicznej: ge­ nezy i konsekwencji jej historycznej specyfiki dla współczesności. Zakła­ damy przy tym, że papierkiem lakmusowym jakości polskiej sfery publicznej może stać się jej naturalne milieu, czyli miasto środkowoeuropejskie: jego

przestrzeń i konflikty wokół niej.

KONKURENCYJNE MORFOLOGIE SFERY PUBLICZNEJ Perspektywa agonistyczna Hannah Arendt

Model agonistyczny sfery publicznej wywodzi się w teoretycznie skrysta­

lizowanej postaci od Hannah Arendt, szczególnie jej interpretacji greckiej

polis zawartej w Kondycji ludzkiej. Arendt proponuje nam bardzo szczegó­ łową, w znacznej części pojęciową analizę tego, czym jest sfera publiczna jako zaplecze do realizacji społecznej potrzeby uczestnictwa. Greckie źró-

dłosłowy odsyłają nas bezpośrednio do istoty agonizmu: agon oznacza ze­ branie, stadion, zawody sportowe, agonia walkę o zwycięstwo w zawodach,

zaś termin agonistikós znaczy tyle, co ‘nadający się do walki’. Agonistyczna sfera publiczna jest więc przede wszystkim dziedziną obywatelskiej rywa­

lizacji, jej celem jest zaś dobro wspólnoty. Ważna jest również przestrzeń

owej rywalizacji - w obrębie polis była to agora, otwarta przestrzeń, plac

pozwalający na fizykalną współobecność. Szczególny charakter przestrzeni agory pozwala na utrzymywanie fizycznego kontaktu (bliskości fizycznej)

z innymi ludźmi, jest więc, jak sądzimy, głównym, choć oczywiście nie je­

dynym argumentem na rzecz odmienności urządzenia pre-nowoczesnej

i stricte nowoczesnej sfery publicznej w sposób krytyczny. Przede wszystkim rozszerzymy pole analizy (niuansując rozważania nad tradycją libe­ ralną oraz przenosząc akcenty w momencie interpretowania spuścizny Habermasowskiej). 10 Arendt bardzo sobie ceniła bliski wzrokowy kontakt między działającymi ludźmi. Być może i ten trop jest argumentem na rzecz konserwatywnych odczytań niemieckiej filozof, bowiem to właśnie raczej konserwaty­ ści kładą silniejszy nacisk na bliskość kontaktów, odwołując się tu do fenomenu grup pierwotnych jako „na­ turalnego” środowiska działania człowieka.

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

15

Dla obywatela starogreckiej polis rywalizacja nie wiązała się z mierzal­ nymi, doczesnymi korzyściami (pojmowanymi np. materialnie), do których miałby dążyć poprzez uczestnictwo w porządku polityki". Współzawod­ nictwo wśród starożytnych Greków miało ich chronić przed przygodno­

ścią ludzkiego życia (wyznaczać cel i organizować praktyki życia). Jak wy­

rażał to Arystoteles w kategoriach powinnościowych: „Należy natomiast ile możności dbać o nieśmiertelność”11 12. Życie miało przejawiać się jako perma­ nentne dowodzenie sobie i innym moralnej oraz politycznej siły, heroizmu

czy wyższości w chwale. Przywołując ujęcie agonistyczne, musimy zazna­

czyć dwa problemy, oba silnie powiązane z warstwą wartościującą perspek­ tywy Arendt: pierwszy z nich dotyczy przyjętego założenia o historii sfery

publicznej jako o dziejach upadku, drugi zaś ekskluzywności sfery publicznej. Problem pierwszy skupia się na historycznym procesie kształtowania się sfery publicznej, który Hannah Arendt postrzega w kategoriach „dzie­

jów upadku” (Verfallsgeschichte). Upadek ten to stopniowy proces prze­ obrażania się sfery publicznej w sferę społeczną. Co Hannah Arendt ma

na myśli? W tradycyjnie pojmowanym porządku greckiej wspólnoty poli­ tycznej ludzkie życie podzielone było między rodzinę i życie domowe w ra­

mach oikos oraz biospolitikos, a stanowiącą niejako drugą, polityczną egzy­ stencję. Dzięki temu wykształcić się mogły dwie „przestrzenie” aktywności: prywatna (idiori) i publiczna/wspólnotowa (koinon)13. To, co konieczne i bez­ pośrednio użyteczne pozostawało w obrębie gospodarstwa domowego - to tam starano się zaspokajać ludzkie potrzeby. Istotąpo/zs jako dziedziny pu­

blicznej była zaś rozmowa, dialogowa refleksja nad tym, co wykracza poza

konieczność i pozwala ludziom wznieść się ponad egzystencjalne ogranicze­ nia. Arystoteles twierdził, że biospolitikos określają dwa wymiary: aspekt

działania (praxis') oraz mowy (lexis). Sfera publiczna, w odróżnieniu od pry­ watnej, była dziedziną wolności obywatelskiej - składała się z równych so­ bie jednostek, zaś człowiek wiodący wyłącznie życie prywatne był równy „niewolnemu” (niewolnikowi).

Nie bez znaczenia jest u Arendt też przestrzenny wymiar tego, co pu­ bliczne. Wprowadza ona swoiste, korespondujące ze sferą publiczną, po­ jęcie „przestrzeni pojawiania się”, w której człowiek działa. Jego działanie,

przestrzennie skontekstualizowane, nakierowane jest na innego, w domy­ śle działającego człowieka, współobywatela. W koncepcji działania Arendt kluczowy jest bezpośredni, nierzadko wzrokowy kontakt zainteresowanych 11 Przypomnijmy, że wobrębie starogreckich stosunków, które tu przywołujemy, nie funkcjonowało rozgra­ niczenie na to, co społeczne i polityczne - dla obywatela polis obie sfery były, jak to możemy ująć z dzisiej­ szej perspektywy, tożsame. 12 Arystoteles, Etyka nikomachejska, Warszawa 2007, s. 292. 13 H. Arendt, Kondycja ludzka, Warszawa 2000, s. 29.

16

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

podmiotów14. Przestrzeń dla publicznego działania ma więc charakter bez­

pośredni czy lokalny, ogniskujący się w konkretnych miejscach i wyznacza­

jący ramy działania wobec konkretnych ludzi.

Przejście ku nowoczesności to zanik pierwotnego rozróżnienia między tym, co prywatne i publiczne oraz radykalne zerwanie z arystotelesowskim pojmowaniem polityki15. Wyłonienie się sfery społecznej Arendt kojarzy

z powstaniem społeczeństwa obywatelskiego w rozumieniu Hegla - cho­ dzi o autonomizację sfery gospodarki kapitalistycznej oraz stopniowe „upu­ blicznianie” sfery zarządzania procesami gospodarczymi. W aspekcie po­

litycznym przejście to wyraża się poprzez zanik potrzeby działania. Od jednostek wymaga się jedynie tego, by odpowiednio się zachowywały, wcho­

dząc aspektowo w różnorakie role, które dla Arendt stanowią co najwyżej filisterskie maski. Stara się onapodkreślać ów społeczny nacisk na konfor­ mizm właśnie jako imperatyw nowoczesności. Jednostki tracą zaintere­ sowanie uniwersalnym wglądem w polityczność, zachowują się wyłącznie

jak „wykonawcy” określonej roli społecznej: konsumenta, wytwórcy, miesz­ kańca miasta itd. Zanika w konsekwencji duch współzawodnictwa - jako

takie, choć w wyrodzonej i zredukowanej formie, przenosi się ono na po­ ziom ekonomiczny ludzkiej egzystencji. Różnice i odrębności, chęć udo­ wodnienia, że jest się wyjątkowym, stają się już tylko prywatną sprawą jed­ nostki. Traci na tym sama dziedzina publiczna sprowadzona w warunkach

nowoczesności tylko i wyłącznie do technicznego rozporządzania zekonomizowanym społeczeństwem. Wnioski, które wyprowadza Arendt, są pesymistyczne, a tęsknota za utraconym modelem ekskluzywnej politycz­

ności jest ewidentna. Autorce przypisuje się elityzm, czemu zresztą ona sama nie zaprzeczała. Odnosząc się do problemu eksluzywności sfery publicznej, podmiotami

aktywnymi w sferze publicznej i w jej obrębie walczącymi o pamięć przy­

szłych pokoleń byli dorośli mężczyźni - panowie gospodarstwa domowego; poza dziedziną spraw publicznych pozostawały zaś kobiety, dzieci i niewol­ nicy. W kontekście podmiotowym napotykamy tu silne mechanizmy struktu­

ralnej ekskluzji. Warto dodać, że to własność prywatna, jako warunek brze­

gowy, definiowała jednostkę jako obywatela i czyniła go zdolnym do działania w sferze publicznejl6. Pełnia obywatelstwa była więc przywilejem tych, któ­

rzy mogli sobie na to pozwolić - materialne zabezpieczenie zapewniała bo­ 14 Wątki te szczegółowo rozwija Marcin Moskalewicz (zob. tenże. Przestrzenie pojawiania się. Miejsce lojal­ ności w myśli Hannah Arendt w niniejszym tomie). 15 W swej tezie o zerwaniu Arendt styka się w znacznej części z myślą (młodego) Habermasa z okresu Teorii i praktyki. Są oni zgodni co do jeszcze jednej kwestii - głównej roli zapośredniczonej językowo debaty w po­ rządku polityki. Poza tym ich poglądy się rozchodzą, bo i pojmowanie debaty jest tu odmienne. 16 H. Arendt, Kondycja ludzka, dz. cyt., s. 35.

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

17

wiem praca niewolników oraz dziedziczony majątek. Własność pozwalała, by obywatel - wyzbyty trosk „królestwa konieczności” związanych z repro­

dukcją materialną - mógł w „królestwie wolności” podejmować działania polityczne nie dla realizacji partykularnych zamierzeń, ale w imieniu i in­

teresie całej wspólnoty obywateli. Trzeba tu jednak poczynić zastrzeżenie - manifestując „socjologiczne zdziwienie” wobec jaskrawych nierówności i elityzmu agonistycznej polis,

łatwo wpaść w pułapkę prezentyzmu, przymierzając naszą nowoczesną spo­ łeczną wyobraźnię do przednowoczesnych relacji społecznych. Mimo powyż­

szych zastrzeżeń bez wątpienia problematyczna jest podjęta przez Arendt próba restytucji owych stosunków i wpisanie ich w mit „utraconego raju”.

Spory w liberalnej rodzinie - Ackerman versus Rawls Liberalizm konserwatywny Ackermana Jednym z czołowych przedstawicieli tradycji liberalnej jest, zdaniem

Seyli Benhabib, amerykański prawnik konstytucjonalista Bruce Ackerman17. Być może z uwagi na upodobania do analizy formalnoprawnej liberalizm

jest dla Ackermana przede wszystkim formą kultury politycznej, w obrę­ bie której kluczowa jest kwestia legitymizacji ładu społecznego. Liberalizm

Ackermanowski zakłada, że gdy ktoś publicznie kwestionuje prawomocność porządku, należy przedstawić mu kontrargument świadczący o jego więk­

szym uprawnieniu do władzy. Jednak w ten sposób pojmowany liberalizm,

co najważniejsze, tak definiuje debatę, że oparta jest ona na określonych ograniczeniach rozmowy. Takim najważniejszym ograniczeniem dla de­

baty publicznej jest neutralność. Według Ackermana jest to jedyny możliwy sposób, w jaki różne grupy, które „nie podzielają tej samej koncepcji dobra, mogą «rozsądnie uporać się z problemem wzajemnego współistnienia»”18.

Ograniczenie rozmowy Ackerman określa mianem konwersacyjnej powściągliwości. W myśl tej zasady, gdy strony nie zgadzają się co do okre­

ślonej „prawdy moralnej”, nie powinny czynić tego, co niemożliwe, czyli po­

dejmować próby poszukiwania wspólnej wartości lub przełożenia nieuzgodnionego problemu na (rzekomo) neutralny język. Taki bowiem - w myśl lo­ giki Ackermana - nie istnieje. Jedynym rozwiązaniem pozostaje wykluczenie 17 Sam wybór jest dyskusyjny. Rozważania na temat sfery publicznej nie stanowią głównego przedmiotu zainteresowań Ackermana. Za wyborem Benhabib tkwić może pragmatyczna przesłanka wyboru „wyrazi­ stego” - choć niereprezentatywnego - przeciwnika po to, by łatwiej zdyskredytować stanowisko, z którym polemizuje. Być może bardziej adekwatnymi reprezentantami nurtu liberalnego byliby John Rawls lub Ri­ chard Dworkin. Dlatego też postanowiliśmy przywołać wątek Rawlsowski jako przeciwwagę dla „liberalizmu konserwatywnego” Ackermana. S. Benhabib, Trzy modele przestrzeni publicznej, dz. cyt., s. 79.

18

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

z porządku sfery publicznej tematów, co do których istnieje pewność braku

porozumienia'1'. Co zatem z nimi począć? Ackerman proponuje ukrycie tych

problemów w kontekstach prywatnych - debata na ich temat jest możliwa, ale w obrębie grup pierwotnych, w zaciszu domowego ogniska. Publiczne

ich roztrząsanie nie jest według Ackermana celowe, może bowiem prowa­ dzić jedynie do nieproduktywnego antagonizmu. Dyskutować możemy je­ dynie o kwestiach, które nie są bezpośrednio uwikłane w nierozstrzygalne

„problemy fundamentalne” (są nimi choćby problemy życia i śmierci, takie jak aborcja czy eutanazja) i wobec których zastosować można jasne, w pew­ nym sensie „techniczne”, kryteria decyzyjne (np. modele polityki społecz­ nej, rozstrzygnięcia dotyczące sprawiedliwości dystrybucyjnej itp.).

Mimo roszczeń do bezstronności model liberalny Ackermana nie jest

neutralny. Zarzucić można mu sztuczne, w zasadzie arbitralne, rozgrani­ czenie na sferę prywatną i publiczną. Nosi w tym względzie znamiona li­ beralizmu konserwatywnego, co w interesującym nas kontekście ładu plu­

ralistycznego jest balastem. Wiele potencjalnych kwestii społecznych spy­

chanych przez Ackermana do „przestrzeni prywatnej” ma bowiem jak naj­

bardziej publiczny charakter, zaś samo ich ukrycie za fasadą prywatności bynajmniej nie rozwiązuje konfliktu, a co więcej może być katalizatorem dodatkowych napięć. Model ten w żaden sposób nie wyjaśnia zagadnienia

budowania zgody, której ma bronić. Fetyszyzuje przy tym formalnoprawny

charakter stosunków społecznych, być może zbytni nacisk kładąc na efek­ tywność regulatywnego oddziaływania prawa stanowionego. Być może na­

wet Ackerman zdaje się w tym zakresie zdradzać pewne „kryptopozytywistyczne” fascynacje.

Socjalliberalizm Johna Rawlsa

Alternatywą wobec konserwatywnych odczytań tradycji liberalnej jest pro­ pozycja Johna Rawlsa. Jakkolwiek dojrzałe sformułowanie idei, które nas

tu interesują, jest dziełem „późnego” Rawlsa (autora Liberalizmu politycz­ nego), o tyle jednakjuż na kartach Teorii sprawiedliwości można znaleźć ich zaczyn. Chodzi tu przede wszystkim o nawiązujące do klasycznego liberali­ zmu J.S. Milla rozważania na temat funkcji państwa i obywatelstwa. Teoria

Rawlsa jest w tym względzie wyraźnie „dualistyczna”, co pozwala jej prze­

zwyciężyć ograniczenia legalizmu Ackermana. Rawls z jednej strony po­ kłada zaufanie w silnych instytucjach publicznych, kładąc nacisk na uniwersalistyczne reguły „konstytucyjnego państwa prawa”, z drugiej jednak Sprowadzają się one do problemów religii, moralności, estetyki. Możemyje określić roboczo jako „problemy fundamentalne”, takie jak - przykładowo - kwestie życia i śmierci (aborcja), istnienie Boga itd.

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

19

strony zdaje sobie sprawę z ułomności prawodawstwa (jako wytworu czło­ wieka) i wspomaga się „poprawką” obywatelskiej aktywności, dość szeroko przez Rawlsa pojmowanej: przyjmującej postać od narzędzi czysto dyskursywnych do gier z systemem w ramach „obywatelskiego nieposłuszeństwa”.

Właśnie owa przeciwwaga wobec państwocentryzmu daje nam sposobność,

by czytać Rawlsa jako dojrzałego liberała. Już na kartach Teorii sprawiedliwości Rawls dyskutuje powagę zasady

równej wolności politycznej. Wytacza w tym miejscu argumenty przeciwko elitystycznym wariantom liberalizmu, wykorzystując pomysły J.S. Milla. Jego [Milla - M.N., P.P.] ujęcie - pisze Rawls - pozwala zrozumieć, dla­ czego równość polityczną uważa się czasem za mniej istotną niż równa wolność sumienia czy wolność osoby. Przyjmuje się, że celem, jakim kie­ ruje się władza państwowa, jest dobro wspólne, to znaczy utrzymanie

warunków i osiąganie celów, które przyniosą korzyści każdemu. W tej mierze, w jakiej założenie to pozostaje w mocy, a o niektórych ludziach

można orzec, że są mądrzejsi i mają lepszy sąd o rzeczy, inni pragną im

zaufać i przypisać większą wagę ich opinii. Pasażerowie statku chcą, żeby o kursie decydował kapitan, bo wierzą, że ma większą wiedzę i tak samo jak oni chce dotrzeć do portu. Istnieje tu zarówno tożsamość celu, jak i wyraźnie większe umiejętności i zdolność rozeznania, czego potrzeba

do jego realizacji. Otóż nawa państwowa jest pod pewnymi względami

podobna do statku na morzu; i w tej mierze, w jakiej tak się rzecz ma, wol­ ności polityczne istotnie podporządkowane są innym wolnościom, któ­

re - by tak rzec - określają zasadnicze dobro pasażerów20.

Rawls, jakkolwiek (częściowo) uznaje zasadność powyższej argumentacji, zdaje też sobie sprawę z zagrożeń elityzmu, które w społecznej praktyce na­

zbyt łatwo prowadzą do ekskluzji, nie tylko jednostek, ale całych segmen­ tów populacji. Stąd też z myśli samego Milla wydobywa argumenty na rzecz

tezy o konieczności uzupełnienia państwocentrycznego elityzmu perspek­ tywą obywatelską. Dalej pisze:

Równa wolność polityczna, gdy jej autentyczna wartość jest zapewnio­ na, z pewnością ma głęboki wpływ na moralną jakość życia obywatel­ skiego. Oto stosunki między obywatelami zyskują bezpieczną podsta­ wę w jasno sformułowanej konstytucji społeczeństwa. Średniowieczna

maksyma głosząca, że to, co dotyczy wszystkich, brana jest, jak się oka­ 20 J. Rawls, Teoria sprawiedliwości. Warszawa 1994, s. 319.

20

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

zuje, poważnie i ogłasza się ją jako wolę publiczną. Wolność polityczną tak rozumianą wprowadza się nie po to, by zaspokoić pragnienie indywi­

duum, by rządzić się samemu, a tym mniej jego rządzę władzy. Uczest­ nictwo w życiu politycznym nie czyni z indywiduum pana samego siebie, lecz raczej daje jemu i innym równy głos w rozstrzyganiu, jak mają zo­

stać ułożone podstawowe warunki społeczne. Nie wychodzi ona też na­

przeciw aspiracji do rozkazywania innym, od każdego bowiem wymaga się teraz, by powściągnął swoje roszczenia przez wzgląd na to, co każdy jest w stanie uznać za sprawiedliwe. Publiczna wola konsultacji i brania

pod uwagę przekonań każdego kładzie podwaliny pod przyjazne stosun­ ki między obywatelami i kształtuje etos kultury politycznej21. Rawls spostrzega też, że:

obywatelska świadomość własnej wartości, rozwijana i kształtowana w mniejszych związkach wspólnoty, do której należy, zostaje potwier­

dzona w konstytucji całego społeczeństwa. Skoro oczekuje się od nie­ go, że będzie głosował, oczekuje się też, że będzie miał jakieś opinie po­

lityczne. Czasu i myśli, które poświęca on sobie na wyrabianie poglądów, nie reguluje dokładnie prawdopodobny materialny zysk, jaki odniesie ze swego politycznego wpływu. Jest to raczej aktywność, w której moż­ na znaleźć upodobanie dla niej samej, prowadząca do wyrobienia sobie szerszego pojęcia o społeczeństwie i do rozwinięcia własnych dyspozy­

cji intelektualnych i moralnych22*.

Obywatel - dodaje Rawls - „ponieważ musi wyjaśniać i uzasadniać swoje poglądy wobec innych, musi odwoływać się do zasad, które inni mogą zaak­

ceptować”22. Kluczowe dla Rawlsa są więc procesy obywatelskiej socjaliza­ cji. Pierwotne upodmiotowienie obywatela jest bowiem ostatecznie funk­

cjonalne dla systemu jako całości: wytwarza aktywny i krytyczny podmiot, który - dzięki zrozumieniu partykularyzmu swoich zapatrywań - uczy się

sprawnie działać w warunkach pluralizmu. Takie wychowanie w duchu zaangażowania w sprawy publiczne [...J jest czymś koniecznym, jeśli obywatele mają nabrać jakiegoś afirmatywne­ go poczucia politycznego obowiązku i zobowiązania, to jest takiego po­

czucia, które wykracza poza zwykłą gotowość do podporządkowania się 21 Tamże, s. 319-320. 22 Tamże, s. 320. 2:1 Tamże,s.32O-321.

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

21

prawu i władzy państwowej. Bez takich uczuć obejmujących szerszy krąg spraw ludzie wycofują się i izolują w mniejszych związkach, tak że wię­ zi emocjonalne łączące ich z innymi mogą nie wykraczać poza rodzinę czy wąski krąg przyjaciół24.

Funkcjonalność zaufania pokładanego w społecznej partycypacji sprowa­ dza się więc do przeciwdziałania zagrożeniom płynącym z „obywatelskiego

prywatyzmu” i strategii eskapistycznych, wycofania na poziom grup pier­ wotnych. W tym więc sensie Rawlsowi zależy na uniwersalizacji pojęcia wspólnoty i przeniesieniu jej na poziom obywatelski. Ta strategia dualizmu

pozwala ostatecznie Rawlsowi na definiowanie sprawiedliwości jako bez­ stronności - realizować ją można tylko i wyłącznie poprzez umiejętne po­

łączenie liberalnych rządów prawa, obywatelskiej partycypacji i uprawnień do wystąpienia przeciwko złemu prawu czy złej władzy. Jako że argumentacja na rzecz porządku konstytucyjnego czy „rządów prawa” jest u Rawlsa dość rozbudowana, nie jest przy tym głównym przed­

miotem naszego zainteresowania, musimy przyjąć milcząco Rawlsowskie założenia dotyczące sprawiedliwego państwa i prawa25, przenoszące akcenty

na perspektywę obywatelską. Kluczowe są tu dwa wątki: problem „obywa­ telskiego nieposłuszeństwa” (silniej akcentowany w Teorii sprawiedliwo­

ści) oraz kwestia dyskursywnego kształtowania i krytyki porządku (silniej obecna w Liberalizmie politycznym). W takiej właśnie kolejności odwołamy

się do obu wątków. Rawlsa nurtuje problem uzasadnienia dla „obywatelskiego nieposłuszeń­ stwa”. Wnioski, przyjmujące postać trzech warunków brzegowych, sformu­

łowane są przez Rawlsa następująco:

• po pierwsze ważne jest, co jest „przedmiotem” nieposłuszeństwa, czyli definicja tego, co jest zdefiniowane jako złe lub niesprawiedliwe. Najłatwiej, zdaniem Rawlsa, ograniczyć się tu do oczywistych niespra­

wiedliwości: jawnego gwałcenia praw podstawowych, zasady równej oby­ watelskiej wolności czy pogwałcenia zasady równości szans;

• po drugie istotne jest założenie o konieczności obywatelskiego niepo­ słuszeństwa, które zawsze ma charakter wtórny wobec wcześniej podję­ tych, jednakże nieskutecznych działań, np. nacisk na legalnie funkcjonu­

24 Tamże, s. 321. 25 Legalistyczny wątek projektu Rawlsa jest równie silny w Teorii..., jak i w Liberalizmie... Jest on jednak - co już podkreślaliśmy - zrównoważony perspektywą „społeczną", która u Ackermana jest deficytowa. Przywo­ łajmy narrację Rawlsa: „[...] sprawowanie władzy przez nas jest właściwe, a więc da się uzasadnić tylko [...], gdy sprawujemy ją zgodnie z konstytucją, co do której najważniejszych postanowień można rozsądnie ocze­ kiwać, że wszyscy obywatele je poprą, kierując się zasadami i ideałami, które są dla nich jako osób rozumnych i racjonalnych, do przyjęcia" (J. Rawls, Liberalizm polityczny, Warszawa 1998, s. 299).

22

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

jące i reprezentujące określone interesy partie polityczne, obywatelskie wnioski o uchwalenie czy uchylenie ustaw, legalne demonstracje; • trzecie założenie dotyczy powściągliwości działania i zawiera się w swo­ istej zasadzie samoograniczenia w wypowiadaniu posłuszeństwa. Jeżeli bo­ wiem mamy do czynienia z wielością grup spotykających się z deprywa-

cją, których prawa są naruszone w sposób zdefiniowany przez pierwsze

dwie zasady, co oznacza, że mają one pełne prawo do sprzeciwu, nie może dojść do sytuacji, w której nastąpi paraliż konstytucyjnego porządku, na­ wet jeżeli jest on definiowanyjako niewydolny. Dojść tu musi do pewnej

umowy w kwestii kolejności i siły sprzeciwu. Wobec powyższego nieposłuszeństwo obywatelskie jawi się, całkowicie słusznie, jako zinstytucjonalizowany bufor w obrębie każdego demokra­ tycznego państwa prawa, bez którego system nie jest w stanie odpowied­

nio sprawnie się reformować i reprodukować. To, co legalne (i znajduje swój kodeksowy wymiar w ustawie), nie zawsze spotyka się z akceptacją spo­ łeczną; a o ile nie znajduje w konkretnym społeczeństwie zakorzeniania,

o tyle obowiązywanie takich reguł jest problematyczne. Zjawisko obywa­ telskiego nieposłuszeństwa jest wyrazem napięcia pomiędzy tym, co stano­

wione, a tym, co dzieje się w bezpośrednim doświadczeniu jednostek lub

całych grup. Tak wyrażony sprzeciw jest więc niezbędnym narzędziem niwe­

lowania luki między tym, co stanowione „z góry”, a tym, co jest definiowane

jako niezbędne „z dołu”. Tylko takie normy, które mają szansę być wyrazem uogólnionego interesu i mogą zyskać akceptację wszystkich, których doty­

czą, są usprawiedliwione. W ten właśnie sposób logika Rawlsowska zakre­ śla koło - znajdując konieczny łącznik pomiędzy poziomem „stanowienia

prawa” a poziomem jego „kwestionowania” i „redefiniowania”. Owo „kwe­

stionowanie” i „redefiniowanie” to działania z definicji kojarzone ze sferą

publiczną. Dokonują się one w pierwszym rzędzie za pomocą narzędzi dyskursywnych, czyli - zapośredniczone językowo - przede wszystkim pod po­

stacią społecznie doniosłych debat. Możemy więc w miarę płynnie przejść do refleksji „późnego” Rawlsa.

Rawlsowską dziedzinę „rozumu publicznego” da się utożsamić z ideą

sfery publicznej w jej typowo idealnym wariancie26. Jest to możliwe dzięki uwypukleniu Rawlsowskiego założenia, że sfera publiczna jest zbiorowo kształtowana dzięki „rozumnej dyskusji” i dzięki temu racjonalna oraz że

powstaje jako następstwo racjonalizacji stosunków społecznych pierwot­

nie opartych na dominacji.

Rawls wprawdzie nie używa pojęcia „sfery publicznej”, mówi jednak o „woli publicznej”.

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

23

Jeszcze jedna sfera różni Rawlsa od Ackermana. O ile ten ostatni goni za miazmatem „prawdziwej” neutralności, o tyle Rawls traktuje pożądaną przez siebie neutralność jako tylko przybliżenie, przytomnie podkreślając, że

sprawiedliwość jako bezstronność nie jest proceduralnie neutralna. [...] Jako pewna koncepcja polityczna chce ona być ośrodkiem częściowego

konsensu. [...] Poszukuje wspólnej podstawy - czy, jeśli kto woli, neutral­ nej podstawy - gdy zachodzi fakt rozumnego pluralizmu27.

Strategia „późnego” Rawlsa ma więc charakter silnie dyskursywny. Podkreśla on, nawiązując zresztą do propozycji Habermasa, że:

szczegółowy opis neutralnej procedury może też doprowadzić do war­ tości, które leżą u podstaw zasad wolnej, racjonalnej dyskusji między rozumnymi osobami w pełni zdolnymi do myślenia i sądzenia i zainte­ resowanymi w znalezieniu prawdy bądź w osiągnięciu rozumnej zgody

opartej na najlepszej dostępnej informacji28. Przywołajmy tu słowa samego Rawlsa:

Społeczeństwo polityczne, a właściwie każdy rozumny i racjonalny dzia­ łający, czy to będzie jednostka, czy rodzina, stowarzyszenie, czy nawet

konfederacja społeczeństw politycznych, ma określony sposób formuło­ wania swoich planów, układania celów według pierwszeństwa i podejmo­

wania decyzji odpowiedni do tego. Sposób, w jaki robi to społeczeństwo

polityczne, to jego rozum29.

Czym jest jednak ów rozum i co jest jego przedmiotem? Rozum publiczny jest publiczny: .jako rozum ogółu”, którego „przedmiotem jest dobro ogółu i kwestie sprawiedliwości podstawowej”, zaś „jego natura i treść jest pu­

bliczna”, przez co rozumie się „zawiadywanie nią w sposób otwarty i do wglą­ du”30. Innymi słowy, sfera publiczna jest dla Rawlsa niepartykularna (choć jest przestrzenią, w której ścierać się mogą, i najczęściej się ścierają, party­

kularne interesy), debaty w jej obrębie dotyczą „problemów publicznych”, nie zaś prywatnych trosk, wreszcie - jest transparentna i ogólnodostępna.

Szanse na zaistnienie tak pojmowanego rozumu publicznego w dzia­

łaniach zbiorowych tkwią w funkcjonalno-ewolucyjnych warunkach roz­ 27 ™ 29 30

J. Rawls, Liberalizm polityczny, dz. cyt., s. 267 - 268. Tamże, s. 267. Tamże, s. 293. Tamże, s. 294.

24

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

woju społecznego (utożsamianego z postępem, nieredukowanym jednak do

racjonalności technologicznej, ale rozpatrywanego też w kategoriach ewo­ lucji moralnej i konstytucji samoświadomego podmiotu-obywatela). Ów ro­ zum opisuje jednocześnie to, „co jest możliwe - co może być, a może nigdy nie zaistnieć, nie tracąc jednak z tego powodu swego podstawowego cha­

rakteru”31. Widać więc, że Rawls jest w istocie normatywistą - proponując warunki funkcjonowania „dobrze urządzonego” społeczeństwa, zdaje so­

bie jednocześnie sprawę z faktu potencjalności jego projektu. Tak rozumiana sfera publiczna odwołująca się do koncepcji rozumu pu­

blicznego jest liberalna ze względu na co najmniej kilka założeń, które warto

przywołać. Po pierwsze, co już zostało powiedziane, „obywatele mają udział we władzy politycznej jako wolni i równi”; po dru­

gie zakłada, że sednem ideału publicznego rozumu jest to, że „obywatele mają prowadzić swoje zasadnicze dyskusje w ramach tego, co każdy uwa­

ża za polityczną koncepcję sprawiedliwości opartą na wartościach, co do

których można rozumnie się spodziewać, że inni je poprą, i każdy gotów jest, w dobrej wierze, bronić tej tak rozumianej koncepcji32. Istota tego rozumienia sfery publicznej przyjmuje oparcie społecznej re­

produkcji z jednej strony na formule samoregulacji (wielość stanowisk nie

tylko nie podważa publicznego rozumu, ale staje się źródłem jego legitymi­ zacji), z drugiej na samoograniczeniu obywateli. Istotne jest to, że zakłada

ona odrzucenie lub zawieszenie wartości niepolitycznych, które mogą, ale nie muszą (rzecz jasna) pokrywać się z tym, co przynależy do wskazanej

sfery rozumu publicznego. Spory w komunikacyjnej rodzinie - komunikacja versus uznanie

Dyskursywna sfera publiczna Dochodzimy w tym momencie do punktu, w którym, nieco paradoksalnie,

musimy uzasadnić relatywnie późne wprowadzenie propozycji Habermasowskiej w jej względnie pełnym brzmieniu - wszak to właśnie w genetycz­

nych studiach Habermasa rozpoczęto systematyczne badania nad fenome­

nem sfery publicznej, my zaś - wyraźnie Habermasem inspirowani - już na

wstępie zaproponowaliśmy pewne rozstrzygnięcia o propedeutycznym cha­ rakterze. Propozycja Habermasowska wydaje się nam jednak najpełniejsza: “ Tamże, s. 294. 12 Tamże, s. 311.

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

25

ma najbardziej inkluzywny charakter i tym samym daje najbardziej realne podstawy dla społeczno-politycznego pluralizmu. Mimo że pojęcie sfery publicznej jest terminem już względnie ugruntowa­

nym, co więcej - w dotychczasowej części niniejszego artykułu posługiwaliśmy się nim w sposób „dorozumiany”, sprawia jednak pewne kłopoty interpreta­ cyjne i translatorskie. Polski odpowiednik niemieckiego Öffentlichkeit sta­

nowi w zasadzie translację wspieraną na anglojęzycznym, również interpretatywnym określeniu public sphere. W języku niemieckim Öffentlichkeit

oznacza z jednej strony publiczność (w sensie podmiotowym), z drugiej zaś

jawną i transparentną dziedzinę spraw publicznych. Sfera publiczna jako Öffentlichkeit to, jak definiuje Habermas, „obszar życia społecznego, w ob­ rębie którego może wykształcić się coś takiego jak opinia publiczna. Zasad­ niczo wszyscy obywatele mają do tego obszaru dostęp”:,:l. Do konstytuowa­

nia się tak pojmowanej sfery publicznej dochodzi w każdej rozmowie osób

prywatnych, tworzących już w tym samym momencie publiczność. Obywa­ tele „pertraktują w sprawach będących przedmiotem publicznego zaintere­ sowania w sposób niewymuszony, to znaczy mając gwarancję, iż [...] mogą swobodnie wyrażać swe opinie [...]”:l4.

Sfera publiczna to dla Habermasa niezbędny pośrednik i linia demar-

kacyjna (die Trennungslinie) między porządkiem społeczeństwa i państwa. Podział ów w kontekście historycznym towarzyszy procesom emancypacji

burżuazji jako klasy dominującej, kształtowaniu się struktur społeczeństwa

obywatelskiego (jako społeczeństwa „ekonomicznego”) oraz kształtowaniu się nowoczesnego państwa narodowego (jako państwa prawa). Rodząca się sfera publiczna jest więc przede wszystkim, co Habermas wielokrotnie podkreśla, burżuazyjną czy też mieszczańską sferą publiczną. I to właśnie tego etapu roz­

woju historycznego dotyczą pewne idealizujące warunki jej narodzin i rozwoju. W kontekście proceduralnym sfera publiczna opiera się na trzech głów­ nych zasadach: pierwsza - dostęp do niej mają w zasadzie wszyscy; druga pertraktujące o kwestiach publicznych jednostki wychodzą ze swoich wcześniejszych ról i działają w ramach roli podstawowej, obywatela zain­

teresowanego kwestiami publicznymi. Wymóg ten ma zapobiegać asyme­

trii w trakcie dialogowego procesu „kształtowania woli”. Pozycja społeczna

związana z rolą nie powinna się przekładać na apriorycznie zakładaną wyż­ szość racji osób o wysokiej pozycji. Trzecia zasada brzmi: obywatele mogą w sposób niewymuszony się gromadzić, zrzeszać, wypowiadać opinie i je upubliczniać. Jak widać, powyższe ramy proceduralne zbieżne są z ogól­

nymi warunkami liberalno-demokratycznymi kultury burżuazyjnej. 33 J. Habermas, The Public Sphere:An Encyclopedia Article (1964), „New German Critique” Autumn 2003, nr 3. M A.M. Kaniowski, Polska sfera nie-publiczna, „Krytyka Polityczna” 2003, nr 3.

26

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

Rodząca się kultura burżuazyjna, jako pewna historyczna postać rozwoju

kultury, stworzyła podwaliny pod narodziny sfery publicznej w kontekście historycznym. Geneza stricte nowoczesnej, przede wszystkim politycznej sfery publicznej tkwi bowiem w działaniach publiczności aktywnej w prze­ strzeni artystyczno-literackiej: arystokratycznych, a zaraz potem naśladu­ jących te ostatnie burżuazyjnych salonów, „stolikowych” towarzystw dys­

kusyjnych (Tischgesellschaflen), publicznych teatrów czy nawet rodzących się kawiarń, zachęcających publiczność do nieskrępowanej dyskusji. Akce­

leratorem aktywnych zachowań rozprawiającej o przeczytanych dziełach publiczności były oczywiście przemiany gospodarcze: w głównej mierze

taniejący dzięki upowszechnieniu druk - pozwalający na relatywnie tani (czyli mniej ekskluzywny) dostęp książek oraz powstanie rynku prasy35. Ten

ostatni okazuje się zresztą, jako przyśpieszacz wymiany informacji oraz fo­ rum wymiany myśli i kształtowania opinii publicznej przez kształtujący się stan dziennikarski, nie do przecenienia, szczególnie w momentach krytycz­

nych, takich jak wydarzenia rewolucyjne stanowiące konstytutywny skład­ nik narodzin nowoczesności36. Prasa zresztą, szczególnie ta nieadministro-

wana, a więc i krytyczna, przez reakcyjne rządy postrzegana była jako jedno

z największych zagrożeń. To właśnie prasa stała się głównym, „instytucjonalnym” ogniwem przekształcającym literacką sferę publiczną w jej polityczny odpowied­

nik. Za symboliczny punkt wykształcenia się politycznej sfery publicznej, choć to - co trzeba podkreślić - kwestia umowna, możemy z kolei uznać

nieznajdujące precedensu w dotychczasowych dziejach upublicznie­ nie w 1781 roku przez Jacques’a Neckera bilansu skarbu państwa [słynne

Compte rendu].

Poczęta w łonie pozostającego na [finansowym] utrzymaniu, ekonomicz­ nie i politycznie niefunkcjonalnego, ale społecznie reprezentacyjnego

szlachectwa, wyhodowana z pomocą społecznie awansujących intelek­ tualistów domena rozprawiającej w końcu również o polityce publiczno­ ści staje się teraz definitywnie sferą, w której mieszczańskie społeczeń­

stwo obywatelskie rozważa i przedstawia swoje interesy. Po Compte rendu Neckera polityczną funkcję tej sfery można było już tylko przytłumić, nie

można zaś było powstrzymać skutków jej działania37. 15 J. Habermas, Strukturalne przeobrażenia sfery publicznej, Warszawa 2006, s. 100-122. * Habermas przytacza przykład rewolucyjnej Francji w latach 1789 i 1948, kiedy to nawet najmniej znaczący działacze polityczni wykorzystywali prasę jako narzędzie politycznej krytyki. Habermas wylicza, że między lutym a majem 1848 roku w Paryżu zliczyć można było 450 klubów dyskusyjnych i 200 tytułów prasowych. J. Habermas, The Public Sphere: An Encyclopedia Article (1964), dz. cyt., s. 53. :p Tamże, s. 162.

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

27

Tabela 1. Sfera prywatna - sfera publiczna - sfera państwowa Sfera władzy publicznej

Obszar prywatny

Społeczeństwo obywatelskie

(obszar obrotu towarowego

Polityczna sfera publiczna Literacka sfera publiczna

i społecznie zorganizowanej

(kluby, prasa)

Państwo (obszar „policji”)

pracy)

Przestrzeń wewnętrzna ma­

(rynek dóbr kultury) „Miasto**

łej rodziny (inteligencja miesz­

Dwór (społeczeństwo arystokratyczno -dworskie)

czańska)

Źródło: J. Habermas, Strukturalne przeobrażenia sfery publicznej, dz. cyt., s. 100.

Jakkolwiek sfery publicznej nie możemy zredukować do jej politycznego aspektu, to dla Habermasa - i również dla nas - jest on najistotniejszy i głów­ nie on zostanie poddany analizie. Zarysowane powyżej relacje przedstawić

można w postaci analitycznego schematu (tab. 1). Polityczna sfera publiczna pierwotnie wyrasta więc ze sprywatyzowanych interesów mieszczańskich i pośredniczy między sprywatyzowanym porząd­

kiem społeczeństwa burżuazyjnego a porządkiem państwowym. Sfera pu­

bliczna wyłoniła się w zasadzie ze sfery prywatnej - struktur społeczeństwa obywatelskiego w sensie Heglowskim. Ekonomiczna działalność podmiotów

miała charakter prywatny, zaś główne interesy towarzyszące procesom sta­ nowienia „burżuazyjnego prawa prywatnego” ogniskowały się wokół tego,

by sprostać fizjokratycznej zasadzie laissezfaire, laissezpasser (dajcie nam

swobodę działania i ruchu). Katalog praw podstawowych pierwszych kon­ stytucji demokratycznych wyrażał, jak twierdzi Habermas, taki właśnie ideał liberalnej wolności: gwarancje prywatnej autonomii i ograniczenie

dziedziny państwa. Pomiędzy prywatnym gospodarowaniem a państwem wyłaniała się stopniowo sfera opinii publicznej wyrażającej potrzeby burżuazji, która zdefiniowała samą siebie w kategoriach strukturalnej opozy­

cji wobec państwa. Istotne jest jeszcze jedno rozróżnienie - dotyczy ono postaci władzy cha­ rakterystycznych dla analizowanych tu podstruktur. W przypadku prze­ strzeni prywatnej, w której głównym aktorem jest burżuazja, sprawa jest ja­ sna - dzierży ona w ręku władzę ekonomiczną, opartą przede wszystkim na

uprawnieniach właścicielskich. Casus państwa jest równie klarowny - w jego

przypadku władza przyjmuje postać administracyjną i jest dodatkowo za­ bezpieczona potencją bezpośredniego zastosowania przymusu. Jaka postać władzy charakteryzuje sferę publiczną? O ile Habermas na kartach Prze­

obrażeń strukturalnych nie rozstrzyga klarownie tej kwestii, sprowadzając odpowiedź do intuicji, o tyle jednak w swych późniejszych pracach, powra­

28

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

cając do problematyki sfery publicznej, proponuje konkretne rozwiązania. Postać władzy właściwą sferze publicznej określa jako władzę komunika­ cyjną18, czyli „władzę lepszego argumentu”, co odróżniają od zakorzenionej w stosunkach przemocy władzy administracyjnej '”. Władza komunikacyjna

„składa się z wielości nakładających się na siebie (mniej lub bardziej zinsty­ tucjonalizowanych) pragmatycznych, etyczno-politycznych i moralnych dyskursów”40. Późne rozważania Habermasa nad wcześniej przyjętymi rozstrzygnię­

ciami są autorską rewizją, przede wszystkim z perspektywy dynamiki funk­ cji sfery publicznej. Pierwotna, zawarta w Strukturalnych przeobrażeniach wizja rozwoju sfery publicznej to historia jej rozkładu rozpoczętego w mo­ mencie uruchomienia procesu jej instytucjonalizacji.

Przed ostateczną legalizacją funkcjonującej na poziomie politycznym sfe­

ry publicznej ukazywanie się politycznie zorientowanej prasy oznaczało

zarazem przyłączenie się do walki o wolność i swobodę publicznego wy­ rażania opinii, a więc o samą sferę publiczną jako zasadę41.

Instytucjonalizacja krytycznych narzędzi sfery publicznej wyznacza zara­ zem cezurę jej degeneracji. Jak podkreśla Habermas, już około 1830 roku zaczęły dochodzić do głosu tendencje umasowienia prasy i partykularyzacji

reprezentowanych interesów - „dziennikarstwo przekonań” (journalism

ofconviction) zostaje zastąpione „dziennikarstwem handlowym” (Journa­ lism of commerce). Strukturalne przemiany sfery publicznej mają dla Ha­

bermasa charakter regresywny: publiczność z rezonującej, rozprawiającej o polityce i kulturze (das kulturrasonierende Publikum) zmienia się w pu­

bliczność biernie konsumującą (das kulturkonsumierendePublikum)42. Naj­

ważniejsze staje się kryterium zysku - wypierające zracjonalizowaną dys­ kusję i wręcz wymuszające odpolitycznienie. Przekaz dominujący zaczyna

się ogniskować wokół „niskich” treści. Paradoksalnie, wraz z demokratyza­ cją życia i w konsekwencji wykształceniem się „demokracji masowych” do­

chodzi do erozji sfery publicznej i rozkładu jej politycznych funkcji.

Obraz ten, silnie defetystyczny, osadzony zresztą w negatywizmie Szkoły Frankfurckiej, sam Habermas po dwóch dekadach wyraźnie zrewidował. “ J. Habermas, Faktyczność i obowiązywanie. Teoria dyskursu wobec zagadnień prawa i demokratycznego pań­ stwa prawnego. Warszawa 2005, s. 177. w K. Baynes, The Normative Grounds ofSocial Criticism. Kant, Rawls and Habermas, Albany 1995, s. 213. 40 M. Dean, Normalizing Democracy: Foucault and Habermas on Democracy, Liberalism and Law, w: Foucault contra Habermas: Recasting the Dialogue between Genealogy and Critical Theory, red. S. Ashenden, D. Owen, London-Thousand Oaks-New Delhi 1999, s. 179. 4' J. Habermas, The Public Sphere: An Encyclopedia Article (1964), dz. cyt., s. 53. 42 J. Habermas, Strukturalne przeobrażenia sfery publicznej, dz. cyt., s. 306-330.

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

29

Asumptem do tego stały się procesy społeczne uruchomione przez „po­ kolenie ’68”43*, przede wszystkim dokonana przez kontrkulturę redefini­ cja doświadczenia prywatnego, wskazanie ideologicznych ususów czerpa­

nych z fetyszyzacji tego, co prywatne, oraz - w konsekwencji - częściowa instytucjonalizacja tak zwanych „nowych ruchów społecznych” jako zupełnie nowego aktora na arenie politycznej. Procesy te doprowadziły socjologów do ponowienia dyskusji nad fenomenem społeczeństwa obywatelskiego, ale

w zupełnie innym kontekście społeczno-historycznym, co skutkowało wska­

zaniem na zupełnie nowy desygnat przywołanego pojęcia. Doprowadziło to do wyraźnego zróżnicowania na porządek biirgerliche Gesełlschaft oraz ZivilgesellschajT*. To pierwsze, społeczeństwo obywatelskie jako struktura zekonomizowana w rozumieniu Hegla i ekonomistów klasycznych, gdzie

głównym bohaterem była burżuazja, a więc przedmiot zainteresowania Habermasa w Strukturalnych przeobrażeniach, wyrosło na krytyce poczynań

absolutystycznej władzy w imię ekonomicznego interesu - konstytuując

dzięki temu, jako pewien „produkt uboczny”, instytucję sfery publicznej. Społeczeństwo cywilne zaś, rozumiane jako „obywatelskie” w nowoczesnym sensie, powiązane jest raczej z nowymi ruchami społecznymi, które za przed­ miot krytyki obrały obie formy zreifikowanej rzeczywistości - tak urzeczo-

wiającą logikę kapitału, jak i uprzedmiotowienie poprzez biurokratyzację rzeczywistości. Ruchy społeczne są szczególnie doniosłe w kontekście bu­ forowej roli, jaką odgrywają jako aktor w sferze publicznej, są jej swoistym papierkiem lakmusowym: z jednej strony mówią o skłonności do partycy­ pacji prywatnych aktorów celem realizacji wspólnotowo definiowanych in­

teresów, z drugiej stanowią probierz dla pluralizmu, na który pozwala po­ rządek prawny - są więc miernikiem Jakości” demokracji.

Habermas również spostrzegł nieubłaganą logikę wskazanego przejścia

historycznego i prawomocność pojęciowej dyferencjacji45. Siłą rzeczy mu­ síalo go to doprowadzić do „odczarowania” swego pierwotnego pesymizmu.

„Dojrzały” Habermas (autor Teorii działania komunikacyjnego') skupił się na powiązaniach między strukturami świata życia a nowoczesnymi emanacjami

sfery publicznej, której głównymi aktorami są różnorakie, oddolne siły spo43 Relacje Habermasa z ruchem studenckim były dość skomplikowane. Mimo to zdaje się on ostatecznie do­ ceniać pozytywne funkcje, związane przede wszystkim z restytucją obywatelskości i oddolnej kontroli nad poczynaniami władzy, jakie niesie z sobą kontrkulturowa spuścizna. Zob. R. Wiggershaus, Die Frankfurter Schule. Geschichte - Theoretische Entwicklung - Politische Bedeutung, München 2001; P. Pluciński, O proble­ mach powiązania radykalnej teorii z radykalną praktyką. Przypadek Szkoły Frankfurckiej, „Res Política et Hi­ stórica” [online] 2009, nr 9, s. 52-65, http://www.kulturapolityczna.amu.edu.pl/public/uploads/FileManager/DgqVg7.pdf (dostęp: 28.09.2010). ** Zob. R. Koselleck, Trzy światy obywatelskie? Wprowadzenie do porównawczej semantyki społeczeństwa oby­ watelskiego w Niemczech, Anglii i Francji - zarys dziejów teorii, w: Europa i społeczeństwo obywatelskie. Roz­ mowy w Castel Gandolfo, oprać. K. Michalski, Kraków-Warszawa 1994, s. 112-122; P. Pluciński, Sfera publiczna a społeczeństwo cywilne. Próba zwięzłej interpretacji Habermasowskiej teorii w niniejszym tomie. 45 J. Habermas, Strukturalne przeobrażenia sfery publicznej, dz. cyt., s. 43-53.

30

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

łeczne przeciwdziałające procesom kolonizacji Lebensweltu, „późny” Ha-

bermas posunął się o krok dalej i zgodził się na „instytucjonalizację” sfery

publicznej - włączył ją w ramy teoretyczne swojej koncepcji państwa prawa.

Dyskursywna koncepcja państwa prawa kładzie nacisk na zdecentrowany charakter społeczeństwa. Narzędziem owej decentracji ładu spo­ łecznego, a więc uruchamiania procesów dekolonizacyjnych, staje się na

powrót sfera publiczna, wytwarzająca dyskursy i opinię publiczną, która

poddaje krytyce i dyskusji wszelkie monologowe roszczenia ważnościowe posługujące się logiką przemocy ekonomicznej lub administracyjnej. To ona finalnie stanowi rezonator wszelkich problemów, które muszą zostać ostatecznie rozwiązane przez system polityczny (i w jego obrębie usank­

cjonowane za pomocą Języka prawa”), jako jedyny, który jest wstanie im

podołać46. „Opinia publiczna doprowadzona, zgodnie z procedurą demo­ kratyczną, do postaci komunikacyjnej władzy nie może sama «panować»,

może tylko określać kierunki władzy administracyjnej”47*.Jednak to w ob­ rębie sfery publicznej, za pomocą „opinii publicznej”, realizują się dyskur-

sywne procesy kontroli - poprzez inicjowanie krytycznie zorientowanych debat - nad stanowieniem dobrego prawa i ewentualnymi korektami prawa już obowiązującego. „Subwersywność” „późnego” Habermasa ma więc cha­

rakter nieco ambiwalentny - mówi o „odzyskiwaniu” państwa i prawa „dla

społeczeństwa”. Dyskursywne kształtowanie woli i opinii przez prawodawcę

powinno się ostatecznie zazębiać z instytucjonalizacją władzy komunika­ cyjnej, jako konkurencyjnej i emancypującej formy władzy w porównaniu z jej administracyjnym odpowiednikiem. Podmiotem sprawczym jest tu „społeczeństwo cywilne”, które „wyła­

nia się z owych mniej lub bardziej spontanicznie powstających związków, organizacji i ruchów, które przejmują, kondensują i wzmacniają w sferze publicznej rezonans, jaki problemy społeczne znajdują na obszarach życia

prywatnego”4". Między obywatelami państwa a obywatelami społeczeń­ stwa, jak pisze Habermas, istnieje unia personalna. Są to te same osoby po­

dejmujące działania publiczne celem skutecznej tematyzacji problemów oraz kontroli ośrodków władzy. Intencje praktyczne teorii „późnego” Haber­ masa skierowane są w stronę uczynienia procesów stanowienia i egzekwo­

wania prawa, zabezpieczającego państwowy monopol na użycie przemocy,

jak najbardziej oddolnymi. Procesy legislacyjne nie mają spływać z góry, a powinny być raczej zarówno oddolnie indukowane, jak i kontrolowane,

a następnie - jak można modelowo założyć - jedynie weryfikowane i kody­ +/l J. Habermas. Faktyczność i obowiązywanie..., dz. cyt., s. 380. 47 Tamże, s. 319. *" Tamże, s. 386.

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

31

fikowane przez państwowe instytucje. Ostatecznie chodzi o takie modelo­

wanie stosunków społecznych, w których szeroko pojmowana samoorga­ nizacja wypiera monologowe i płynące wyłącznie z góry stanowienie spo­ łeczeństwa. Potencjalny przymus jest więc formalnie możliwą, lecz realnie najczęściej zbędną instancją odwoławczą. Reasumując - interakcja między sferą publiczną sprzężoną ze społeczeństwem cywilnym a

praworządnie zinstytucjonalizowanym kształtowaniem opinii i woli w kom­ pleksie parlamentarnym (i z sądową praktyką orzecznictwa) stanowi dobry punkt wyjścia dla socjologicznego przełożenia polityki deliberatywnej49. To ostatnie spostrzeżenie jest o tyle ważne, że dostrzegamy u Habermasa

bardzo wyraźne przejście - od sceptycyzmu wobec państwa (tak absolutystycznego, jak i państwa dobrobytu) do umiarkowanego „państwocentryzmu”. Drogę tę Habermas przeszedł między innymi mocno inspiro­ wany lekturą Rawlsa, zbliżając się do - choć nie powielając - rozstrzygnięć

proponowanych przez teorię (socjal)liberalną. Na myśli mamy przede wszystkim rosnące zaufanie Habermasa do państwa, przy jednoczesnym zachowaniu „rynkowego sceptycyzmu” oraz inkorporacji idei obywatel­

skiego nieposłuszeństwa do projektu sfery publicznej50. Habermas stwierdza otwarcie:

Każda wpisana w ramy państwa prawa demokracja, która jest pewna sa­ mej siebie, ujmuje obywatelskie nieposłuszeństwo jako unormowaną, bo

niezbędną część składową swojej kultury politycznej51. Jakie są konsekwencje tego przejścia? Wyraźna funkcjonalizacja sfery pu­

blicznej. Funkcje sfery publicznej w państwie prawa mają - nawet jeśli mocą społecznych, jakkolwiek dyskursywnych, konfliktów - prowadzić do lep­

szego zdefiniowania głównych problemów wspólnoty i dysfunkcji w obrę­ bie ładu, a w konsekwencji do funkcjonalizacji ładu społecznego. Wobec

powyższego, sfera publiczna jawi się nam jako zinstytucjonalizowany bu­ 49 Tamże, s. 391. Ciekawą uwagę poczynił, jeszcze na etapie krytycznej recepcji Teorii działania komunika­ cyjnego, Thomas McCarthy, pisząc, że spełnienie mocnych wymagań stawianych przed instytucjami sfery publicznej i społeczeństwa cywilnego, a więc ukonstytuowanie się „radykalnej”, pozaparlamentarnej demo­ kracji jako podstawowej zasady organizującej życie polityczne oznaczać by musiało dla Habermasa zerwanie z analizą dziedziny polityczności z perspektywy „systemu politycznego”. Innymi słowy, mocno ograniczone zostałyby tendencje kolonizacyjne, które sprowadzić byśmy musieli od tego momentu tylko do problemu „monetaryzacji doświadczenia”. Zob. T. McCarthy, Komplexität und Demokratie - die Versuchungen der System­ theorie, w: Kommunikatives Handeln. Beiträge zu Jürgen Habermas „Theorie des kommunikativen Handelns", red. A. Honneth, H. Joas, Frankfurt am Main 2002. 80 J. Habermas, Ziviler Ungehorsam. Testfallfiirden demokratischen Rechtstaat, w: Die neue Unübersichtlich­ keit (Kleinepolitische Schriften V), Frankfurt am Main 1985. 51 Tamże, s. 81.

32

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

for w obrębie każdego demokratycznie zorganizowanego państwa prawa, bez którego system nie jest w stanie odpowiednio sprawnie się reformo­ wać i reprodukować.

Perspektywa walk o uznanie Tak jak trudno traktować tradycję liberalnąjako monolityczną, tak też dys-

kursywna perspektywa Habermasowska podlega procesom wewnętrznego

rozwoju. Jedną z ciekawszych rewizji ujęcia Habermasowskiego zapropo­ nował najwybitniejszy uczeń Habermasa, Axel Honneth. Wystąpienie Honnetha to próba ambitna - projekt przestawienia torów teorii krytycznej z perspektywy komunikacyjnej na paradygmat uznania52. To właśnie tę kla­ syczną kategorię Heglowską ożywia Honneth, aby na nowo próbować de­

finiować procesy urzeczowienia. Rozumowanie Honnetha zasadza się na przesłance, że dyskurs sprawiedliwości społecznej został nazbyt zdomi­

nowany przez koncepcje skupiające się na redystrybucji uprawnień mate­

rialnych (Rawls, Habermasowska krytyka państwa socjalnego). Koncepcje owe zapoznają jednak istotną sferę życia, którą możemy roboczo określić jako procesy społecznej dystrybucji szacunku i antyszacunku53, oparte na

przynależnych różnym kręgom społecznym różnorodnych „stylach życia”. Problemy sprawiedliwości społecznej powinny jednak, zdaniem Honne­ tha, być interpretowane przede wszystkim przez pryzmat kategorii uzna­

nia. Tylko taka „polityka uznania” umożliwia właściwą socjalizację oraz wykształcenie się solidarności społecznej. Według Honnetha owo uznanie

manifestuje się zarówno w sferze materialnej (redystrybucja jako uznanie

negatywnie uprzywilejowanych), jak i w sferze, nazwijmy to umownie, kul­ tury (jako szacunek dla różnicy czy też autonomicznych norm regulujących życie mniejszych wspólnot). Na ile podjęty przez Honnetha projekt „inte­

lektualnego ojcobójstwa” jest udany? Na pewno jest kontrowersyjny, zaini­

cjował szeroko zakrojoną dyskusję, w której głos zabierali między innymi Charles Taylor, sam Habermas, Seyla Renhabib czy - najbardziej interesu­

jąca nas polemistka - Nancy Fraser. To właśnie jej stanowisko, jako najbar­ dziej uniwersalistyczne, postaramy się zrekonstruować.

Stanowisko Fraser określić możemy jako „dualizm perspektyw”. Fra­

ser dokonuje bowiem czytelnego rozgraniczenia na kategorie redystrybu­ cji i uznania, interesując się też trzecią kategorią - reprezentacji. Pojęcie sa A. Honneth, The Social Dynamics ofDisrespect: Situating Critical Theory Today, w: Habermas. A Critical Reader, red. P. Dews, Oxford 1999, s. 320 - 321. s:' Sam Honneth posługuje się pojęciami Anerkennung oraz Mißachtung. Pozwalając sobie na licentia poetica, wprowadzam tu pojęcia „szacunku” i „antyszacunku”, korzystając przede wszystkim z inspiracji pomysłami Stanisława Kozyra-Kowalskiego i jego koncepcji „ładu tymicznego”.

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

33

redystrybucji w kontekście genetycznym ma przynajmniej dwa znacze­

nia: wywodzi się z tradycji socjalistycznej i powiązane jest, jako idea pro­ jektu reformistycznego, z socjalistycznym egalitaryzmem oraz z tradycją

liberalną, przede wszystkim nurtem zainteresowanym pojęciem sprawie­ dliwości dystrybucyjnej (Rawls, Dworkin). Jest próbą nakreślenia ram pro­

ceduralnych, które pozwolą na konstrukcję tak pomyślanego porządku spo­ łecznego, w którym jednostki chciałyby żyć. Postawą konstrukcji jest słynna Rawlsowska „zasłona niewiedzy”, która jako zasada projekcyjna ograniczać

ma egoistyczne skłonności podmiotów i skłaniać je do akceptacji strate­ gii wspólnotowych. Można stwierdzić, że dobrze ułożony porządek spo­ łeczny w myśl tego odłamu myśli liberalnej to system, którego sprawie­ dliwość mierzy się miarą dobrobytu (czy też braku deprywacji) jednostek

najmniej uprzywilejowanych. Pojęcie uznania pochodzi zaś - dokonujemy tu już tylko powtórze­

nia - przede wszystkim z jenajskiej „filozofii świadomości” Hegla. Istotą uznania jest relacja oparta na wzajemności między podmiotami, w której

to każdy działający traktuje drugiego jako równego, ale jednocześnie odręb­

nego. W ujęciu Heglowskim stajemy się podmiotami tylko uznając i będąc uznawanymi. Uznanie opiera się na Heglowskiej tezie, że stosunki społeczne są pierwotne wobec jednostki, czyli że intersubiektywność jest pierwotna

wobec subiektywności54.

Według Fraser dyskurs sprawiedliwości społecznej, koncentrujący się

przez lata na problematyce dystrybucji, dzieli się obecnie na kwestie redy­ strybucji oraz uznania (różnicy). Upadek systemów socjalizmu realnego i przegrana socjalistycznych ru­

chów społecznych (czasowo przejmujących kontrolę nad aparatem pano­ wania) pogrzebały kwestię redystrybucji, wysuwając na czoło kwestie uzna­ nia różnicy i emancypacji mniejszości kulturowych55. W odpowiedzi na ów stan rzeczy doszło do polaryzacji stanowisk: zwolennicy egalitarnej dystry­

bucji odrzucili politykę uznania różnicy jako objaw „fałszywej świadomo­

ści”, zwolennicy polityki uznania z kolei lekceważą politykę redystrybucji jako „anachroniczną”56. M N. Fraser, A. Honneth, Redystrybucja czy uznanie. Debata filozoficzna, Wrocław 2005, s. 29-30. w Dyskusyjne jest jednak w tym kontekście, na ile kwestie redystrybucyjne stały się „obiektywnie” mało istotne, przede wszystkim jako kwestie już rozwiązane w obrębie społeczeństw dobrobytu, na ile zaś stanowią one wskaźnik porażki „starej lewicy” w obliczu kontrofensywy kapitalizmu. Państwo kontraktu socjalnego było tak długo społecznie i ekonomicznie efektywne, jak długo mieliśmy do czynienia z zagrożeniem zimnowojennym. Kiedy straciło ono rację bytu, doszło do szybkiego demontażu instytucji kontraktowych, a kapita­ lizm powrócił na ścieżkę deregulacji. Rzec więc można - a jest to częsty argument środowisk intelektualnych związanych ze „starą lewicą” - że skręt teoretyczny i ideologiczny w kierunku „polityki tożsamości” i lewicy kulturowej to porażka lewicy czy też może bezpieczna i politycznie poprawna kanalizacja zagadnień społecz­ nej niesprawiedliwości na poziomie nadbudowy. 86 N. Fraser, A. Honneth, Redystrybucja czy uznanie..., dz. cyt., s. 28.

34

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

Dokonując teoretycznej syntezy, oba podejścia można skontrastować z uwagi na kilka istotnych różnic treściowych57*: 1. odmienna koncepcja niesprawiedliwości:

• (R) niesprawiedliwość pojmowana jako wyzysk, ekonomiczna margi­ nalizacja, ubóstwo,

• (U) niesprawiedliwość osadzona w społecznie ugruntowanych wzo­ rach reprezentacji, interpretacji i komunikacji, czyli dominacji kultu­ rowej skazującej na nicwidoczność, „przejrzystość”, brak udziału, lekce­

ważenie; 2. strategia - odmienne środki walki:

• (R) restrukturyzacja ekonomiczna zasadzająca się na żądaniach reali­ zacji zasady sprawiedliwości pionowej, reorganizacji podziału pracy, zmiany struktury własności, demokratyzacji procedur decyzyjnych w sferze ekonomii,

• (U) zmiana kulturowa polegająca na uznaniu i pozytywnej waloryzacji odmienności kulturowej, całościowa zmiana społecznych norm i wzo­

rów reprezentacji, interpretacji i komunikacji; 3. odmienna koncepcja „zbiorowości-ofiary”: • (R) klasy społeczne - zbiorowości definiowane przede wszystkim w ka­ tegoriach ekonomicznych ich stosunku do kapitalistycznego rynku,

• (U) grupy statusowe - zbiorowości definiowane przede wszystkim po­ przez kategorie stylu życia oraz społecznego szacunku i antyszacunku. Ostatecznie można dokonać przejścia do istoty projektu Fraser, którą stanowi podbudowana na dokonanej rekonstrukcji fałszywej alternatywy

synteza obu podejść zintegrowana w postaci teoretycznego projektu okre­

ślanego jako „dualizm perspektyw”. Obiegowe skojarzenia wiążą zjawiska walk redystrybucyjnych i walk o uznanie z konkretną bazą w postaci ruchów

społecznych. Z jednej strony są to więc tradycyjne ruchy klasowe (związki zawodowe, samorządy pracownicze itp.), z drugiej zaś ruchy emancypacyjne,

tożsamościowe, kojarzone na ogół z tak zwanymi „Nowymi Ruchami Spo­ łecznymi” (NRS). Wskazane różnice nie świadczą jednak, zdaniem Fraser,

o niczym więcej, jak o pozornej alternatywie5". Podejście redystrybucyjne kładące nacisk na klasę społeczną zawiera w sobie również pierwiastek walki

o uznanie, o ile walczy równocześnie choćby o szacunek społeczny, jest więc

walką o sprawiedliwość społeczną w sferze kulturowej, walką z ideologią niższości klasowej (fiidden class injurieśy'9. 57 Jako pierwsze prezentowane jest stanowisko przedstawicieli projektu redystrybucyjnego (R), jako drugie podejście zwolenników polityki uznania (U). “ Tamże, s. 30-34. 89 Sformułowanie to przejęła Fraser z tytułu głośnej książki Richarda Sennetta i Jonathana Cobba zatytuło­ wanej właśnie The Hidden Iryuries of Class.

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

35

Grupy statusowe zaś, walcząc z kulturową - zinstytucjonalizowaną w postaci wzorów i norm społecznych - podstawą wykluczenia, próbują

jednocześnie definiować i redukować jej pochodne, czyli różnice ekono­

miczne generowanych przez rasę, płeć czy orientację seksualną. Adekwatne względem rzeczywistości empirycznej jest więc założenie hybrydowego cha­

rakteru nierówności społecznych. Dochodzimy w tym momencie do kluczo­

wego już problemu, silniej powiązanego z praktyką społeczną niż z akade­ mickimi rozważaniami. Pierwszy problem dotyczy uniwersalności roszczeń wysuwanych przez

działające podmioty, nawiązuje więc do rozróżnienia między zagadnieniami

sprawiedliwości a kryteriami „dobrego życia”. Kwestie sprawiedliwości toż­

same są z porządkiem sfery publicznej, są problemami mogącymi stano­ wić przedmiot publicznych roztrząsań. „Dobre życie” zaś sprowadza się

do porządku prywatnego, do tego, co nie jest przedmiotem publicznej de­ baty60. Zdaniem Fraser kategoria „dobrego życia” jest konstruktem sztucz­ nym, przede wszystkim dlatego, że ogląd empiryczny wymaga każdorazowej

analizy wpływu, jaki wywierają zinstytucjonalizowane wzorce ukryte w sze­ roko pojmowanej kulturze na konkretnych aktorów, a więc i na reprezen­

tantów grup mniejszościowych. W tym kontekście następuje „polityzacja”

(ale nie „totalizacja”) rzeczywistości. „Prywatne jest polityczne” - można przypomnieć jeden ze sloganów rewolty 1968 roku. Podstawowym kryte­ rium oceny staje się nie naturalna „prywatność” (dla przykładu stosunki rodzinne) lub też „publiczność” (ergo polityczność), ale raczej konsekwen­ cje, jakie stwarza konkretny ład normatywny, polityczny, ekonomiczny dla równości uczestnictwa podmiotów w życiu społecznym. Naczelną kwestią dyskursu sprawiedliwości społecznej jest więc wskazanie na potrzebę upu­

blicznienia, czyli uczynienia kwestią „ogólnospołecznej” sprawiedliwości jak najszerszego spektrum problemów. Dla Fraser „dwuwymiarowe uznanie” to jednoznacznie kwestia sprawiedliwości. Oznacza analizę zinstytucjona­ lizowanych wzorców kulturowych i ich wpływu na wzajemne usytuowanie

aktorów społecznych. Jeśli te wzorce konstytuują aktorów jako partne­ rów zdolnych na równi uczestniczyć w życiu społecznym, to możemy mó­

wić o wzajemnym uznaniu i równości statusu. Tak pojmowany „statusowy model” uznania pozwala na uznanie żądań jako moralnie zobowiązujących w warunkach nowoczesnego pluralizmu wartości, lokalizuje przyczynę zła

w porządku społecznym, a nie w jednostce. Odrzuca jednocześnie pogląd, że każdy ma prawo do równego poważania; sankcjonuje jedynie taki układ

60 Mimo odmiennego upojęciowienia rozróżnienie to dobrze oddaje logikę Ackermana i jego podział na sferę prywatną i publiczną.

36

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

stosunków społecznych, w których każdy ma równe prawo dążyć do rów­

nego poważania.

Drugi problem dotyczy uzasadniania roszczeń, stara się więc odpowie­ dzieć na pytanie: jak odróżnić roszczenia uzasadnione od nieuzasadnionych?

Dla Fraser jedynym kryterium rozstrzygnięcia jest już wprowadzone kryte­ rium równości uczestnictwa. Naczelny wymóg to konieczność dowiedzenia się przez grupę deprecjonowaną, że deprecjacja takowa uniemożliwia pełno­

prawne uczestnictwo w życiu społecznym. Podejście to abstrahuje więc od

argumentów etycznych i wartościujących. Skupia się jedynie na konsekwen­

cjach, jakie niosą ze sobą zastane normy oraz wzory kulturowe reprezenta­

cji i interpretacji rzeczywistości dla konkretnych podmiotów, równopraw­ nych w obrębie jednej wspólnoty politycznej obywateli. Model ten wymaga więc dialogiczności; by był efektywny, nie może być stosowany monologowo. W tym sensie jest modelem doskonale lokującym się w obrębie późnej teorii krytycznej - teorii dyskursywnej i jej odnowionego projektu sfery publicz­

nej6'. Teoria uznania jako rewizja klasycznego habermasizmu jest o tyle uży­

teczna, że pozwala na wkomponowanie istotnego kontekstu kulturowego, który w pierwotnym modelu Habermasa był raczej drugoplanowy. Przypo­

mnimy, że spiritus movens genezy i rozwoju sfery publicznej była burżuazja, działająca przede wszystkim w celu zabezpieczenia swoich interesów mate­ rialnych. Kontrakcją na państwo burżuazyjne, po sukcesie mieszczańskich rewolucji, stały się z kolei pracownicze ruchy społeczne, których główne po­

stulaty ogniskowały się również wokół kwestii materialnych, doprowadzając

do ukonstytuowania się w krajach kapitalistycznego rdzenia struktur państwa kontraktu socjalnego, którego sukcesy wyznaczyły jednocześnie moment koń­

cowej erozji burżuazyjnej sfery publicznej. Odnowienie idei sfery publicznej nastąpiło już dzięki aktywności ruchów społecznych pokolenia ’68 - a więc w nowych warunkach strukturalnych i w kontekście innej funkcjonalności. Dzięki ich aktywności uruchomiono „dyskurs kulturowy” jako dopełnienie

walk redystrybucyjnych, które coraz częściej prowadziły do ślepych zauł­

ków, indukując - jak to wyraził Habermas - „wyczerpywanie się energii utopijnych”61 62.

61 Taką perspektywę prezentuje wyraźniej niż Fraser - bo explicite - choćby jej polemista. Axel Honneth. Twier­ dzi on, że aby rozwinąć na gruncie teorii społecznej paradygmat komunikacyjny, należy porzucić Habermasowskie dążenia do ugruntowania go teorią języka, ale raczej właśnie posługując się stosunkami uznania, w tym też oczywiście ich zaprzeczenia. Zob. A. Honneth, The Social Dynamics ofDisrespect. ...dz. cyt.,s. 320-321). 62 J. Habermas, Kryzys państwa dobrobytu i wyczerpywanie się energii utopijnych, „Colloquia Communia" 1996, nr4-5(27-28).

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

37

PRÓBA OCENY Powyżej przedstawiliśmy trzy modele: agonistyczny, liberalny (w wersji kon­ serwatywnej i socjalliberalnej) oraz dyskursywny (w klasycznym, Haberma-

sowskim rozumieniu oraz próbę jego redefinicji w ramach teorii uznania).

Warto dokonać krótkiej oceny stanowisk, która pozwoli nam ostatecznie do­ konać waloryzacji przydatności i przekładalności teorii najęzyk społecznej

praxis. Kryterium wydaje się proste: weryfikując omówione stanowiska, warto zadać dwa podstawowe pytania. Pierwsze z nich dotyczy podmiotu i podmiotowego dostępu do struktur sfery publicznej, drugie zaś skupia się

na substantywnych (dotyczących treści) ograniczeniach debaty w porządku

sfery publicznej. Dodaliśmy też kryterium dotyczące legitymizacji porządku, jest ono jednak słabiej różnicujące niż pierwsze dwie kwestie. Jak się okazuje, największą przydatność do analizy interesujących nas pluralistycznych stosunków społecznych pozwalających jednocześnie na

instytucjonalizację krytyki wykazuje paradygmat dyskursywny - przede

wszystkim w jego postklasycznej, odrodzonej dzięki spuściźnie kontrkultury postaci.

Traktować go więc będziemy jako model kanoniczny, jakkolwiek w dal­

szej części krytycznie. Posłużymy się nim jako pewnym przybliżeniem, swo­ istą soczewką procesów modernizacyjnych, jakim podlegały społeczeństwa

nowoczesne: tak kapitalistycznego rdzenia, jak i pozostających poza jego obrębem - tu interesować nas będzie oczywiście casus Polski.

TEORIA SFERY PUBLICZNEJ JAKO WARIANT TEORII MODERNIZACJI Ten aspekt zmiany społecznej, który poddaje interpretacji Habermas, z jed­ nej strony podważa uproszczony obraz modernizacji jako skrajnie determi­

nistycznego procesu (przypadek Anglii jest modelowy, rozwój sfery publicz­ nej w Niemczech i Francji stanowi jego imitację), z drugiej jednak strony wyraźnie odsłania pewne prawidłowości, które charakteryzowały dominu­

jące cywilizacyjnie społeczeństwa północno-zachodniej Europy. Można je

ująć jako dostrzeżenie „historyczności sfery publicznej”, przez co należy zapewne rozumieć możliwość jej „zaistnienia” w określonym czasie (zbiór

warunków, które dały podstawy do jej powstania).

Habermasowskie rozumienie genezy sfery publicznej zmierza więc śla­

dami „młodego” Marksa, doszukując się genezy nowoczesności w radykalnej zmianie stosunków gospodarczych. W konsekwencji warunki ekonomiczne

38

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

Tabela 2. Modele sfery publicznej - zestawienie tabelaryczne 1. Model agonistyczny

2. Model liberalny Liberalizm

Socjallibera-

H. Arendt

konserwa­ tywny

lizm J. Rawisa

Model klasyczny J. Habermasa

-/ * Formalny dostęp dla

+

+

Formalny i re­

Formalny i re­

alny dostęp dla wszystkich zainteresowa­

alny dostęp dla wszystkich zainteresowa­

nych. Daleko posunięty wo­ luntaryzm

nych. Daleko posunięty wo­ luntaryzm

3. Model dyskursywny Perspektywa

uznania N. Fraser

B. Ackermana

+

Podmiot ak­ tywny w sfe­

Kryterium

Formalny

rze publicz­

włączenia

nej: inkluzja versus ekskluzja

oparte jest na funkcjonalnym

dostęp dla wszystkich,

zróżnicowaniu wspólnoty. Ak­

brak podmio­ towych kryte­ riów ekskluzji

tywnie uczest­ niczy uprzywi­

wszystkich, brak podmio­ towych kryte­ riów ekskluzji. Realnie uprzy­ wilejowana pozycja eks­

lejowana po­

pertów (Rawl-

chodzeniem mniejszość

sowska meta­ fora „kapitana

(status przypi­ sany), wyposa­ żona w dodat­

okrętu")

kowe upraw­

nienia eko­

nomiczne (własność),

pozwalające na „skok do królestwa wol­ ności". Wyłą­ czona z par­ tycypacji jest „źle urodzona" większość

Ograniczenia substantywne (treściowe)

+

+

+

+

Brak ograni­ czeń treścio­ wych. De­

Silne ograni­ czenia sub­

Brak ograni­ czeń substan-

Brak ograni­

Brak ograni­

stantywne:

tywnych: de­

czeń substantywnych: de­

czeń substantywnych: de­

bata dotyczy wszystkich problemów te-

wykluczenie tematów, co

bata i kry­ tyka dotyczy

bata i kry­ tyka dotyczy

bata i kry­ tyka dotyczy

do których

matyzowanych przez

istnieje pew­ ność braku porozumienia,

wszystkiego, co tematyzuje publiczność

wszystkiego, co tematy­ zuje publicz­

wszystkiego, co tematyzuje publiczność.

ność. Plura­ lizm debaty

Wyraźne roz­ różnienie na „stare” pro­ blemy zaspo­

wspólnotę

z debaty pu­

blicznej

kojenia ma­

terialnego i „nowe” kwe­

stie wyklucze­ nia kulturo­ wego. Plura­

lizm debaty

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

39

Typ legitymi­ zacji

+

+

+

Legitymizacja oparta o kry­ teria formal­

Legitymizacja

Legitymizacja oparta o kry­

Legitymizacja oparta o kry­

teria formalne,

noprawne; brak perspek­ tywy oddol­ nej, domina­

noprawne; uzupełniona perspektywą

jednak silnie ograniczona przez poten­

teria formalne, jednak silnie

oddolną kry­

cjalną krytykę głównych ak­

-/ + Legitymiza­ cja oparta na wizji dobra ekskluzyw­

nej wspólnoty; dobra definio­ wanego przez aspekt etyczny „bycia lep­

cja „systemu prawa”; zrów­

szym” i działa­ nia dla dobra

nanie legalno­ ści i legitymi­

wspólnego.

zacji

Reguły wej­ ścia, jakkol­ wiek eks­

oparta o kry­ teria formal­

tyki „złego ładu” (obywa­

torów sfery

ograniczona przez poten­

cjalną krytykę głównych ak­ torów sfery

telskie niepo­ słuszeństwo); rozróżnienie

publicznej;

legalności i le­ gitymizacji

gitymizacji

gitymizacji

Częściowy eli-

rozróżnienie legalności i le­

publicznej; rozróżnienie

legalności i le­

kluzywne (własność)» pozwalają na „nieinte-

resowną" ak­ tywność Argumenty krytyczne

Częściowy eli-

Momentami

cja dyskursu”. Eksponowana

tyzm; skontra-

tyzm; nega-

stowany jed­

tywizm kla­

zbyt duży na­ cisk położony

pozycja sil­ nych i repro­

nak prawem do inicjatywy

sycznej wi­ zji (historia

na wątek „kulturalis tyczny”

upadku); prze­ zwyciężony jednak przez

(zarzut o sła­

Sztywna sepa­ „Jurydyzaracja doświad­ czenia: „go­ spodarstwo

domowe” ver­ sus sfera pu­ bliczna. Elityzm, „lokalizm” zakłada­ jący homogeniczność pod­ miotów, wy­

dukcja „stanu posiadania” stron

„obywatel­

skiego niepo­ słuszeństwa”

bej mocy)

„późnego Habermasa

kluczający więc realny pluralizm

Opracowanie własne.

nie pozostawały bez wpływu na kształt pozaekonomicznych struktur spo­

łeczeństwa i form świadomości społecznej. Tu z kolei kluczowa wydaje się ewolucja państwa i narodziny, jak to określa Thomas H. Marshall, „obywa­ telstwa politycznego”. Kluczowe są tu dwa zbieżne procesy - proces upo­

wszechniania podmiotowości indywidualnej (fundowanej na indywidualnej

własności) i narodziny dojrzałego kapitalizmu szybko upowszechniającego procesy globalnego podziału pracy oraz specyficzne funkcje państwa, które

powoli rezygnuje z absolutystycznych prerogatyw i dzięki ewolucji „bur-

żuazyjnego prawa prywatnego” sukcesywnie wyposaża obywateli w prawo

kontroli nad poczynaniami władzy.

40

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

Takie wyodrębnienie kryteriów już na wstępie rodzi pytanie: na ile za­

sadne jest przenoszenie dyskursu na temat sfery publicznej w mniej lub bardziej odmienne uwarunkowania ekonomiczne, polityczne i spo­

łeczne? Pytanie to jest zasadne, gdy mamy do czynienia z przykładami cy­

wilizacji genetycznie odmiennych bądź też peryferyjnych wobec cywiliza­ cji północno-zachodniej Europy63. Pierwszy problem, odnoszący się do kwestii gospodarczych, ma charak­

ter kompleksowy. Coraz częściej zakłada się historyczną odmienność Eu­ ropy Środkowo-Wschodniej, w tym Polski, ufundowaną przede wszystkim na różnicach w trajektorii rozwoju gospodarczego. Perspektywa ta zako­ twiczona jest przede wszystkim w postmarksowskim paradygmacie zależ-

nościowym lub też teorii systemu-świata64. Polska jako element środkowoeuropejskiej konstelacji zepchnięta została

do pozycji peryferyjnych niejako świadomą decyzją polskiej szlachty fol­

warcznej, tak przynajmniej zakładał Marian Małowist - jako jeden z pierw­

szych postawił on i uprawdopodobnił hipotezę zależnościową, której korzenie w Polsce sięgają XVI wieku. Według Małowista to zapotrzebowanie na zboże w XVI -XVII wieku zdecydowało o wąskiej, zbożowej specjalizacji polskiej produkcji rolnej, stanowiąc przy tym kluczowy impuls antymodernizacyjny. Nacisk na import zboża w krajach pretendujących do centrum (Niderlandy, Anglia i Francja) zbiegał się z globalną stagnacją i był jej konsekwencją;

kraje te starały się wprowadzać innowacje technologiczne intensyfikujące produkcję przemysłową i rolniczą oraz wypełnić niedobory żywnościowe z zewnątrz, po części dzięki nadwyżkom uzyskanym dzięki innowacjom65.

Polska, stając się spichlerzem Europy, odpadła jednocześnie z wyścigu o do­

minację w układzie globalnym i przeszła na pozycje peryferyjne66. Hipoteza Małowista, chętnie przejęta przez Immanuela Wallersteina, jest obecnie

nieco zapomnianym, a jak się zdaje, przekonującym wyjaśnieniem zapóźnienia cywilizacyjnego Polski i naszego regionu Europy. Co ciekawe, Wal-

lerstein, traktując o fenomenie XVI wieku jako momencie narodzin glo­ balnego kapitalizmu, mówi wyraźnie o „niewielkiej różnicy”, która szybko

,,:l T. Zarycki, Peryferie. Nowe ujęcia zależności centro-peryferyjnych, Warszawa 2009. M Perspektywa rozwoju zależnego jest perspektywą tyleż popularną, co owocną. Wyjaśnieniom odwołują­ cym się do pojęć dependyzmu i teorii systemu-świata sprzyjają też niektórzy autorzy tej książki. Zob. arty­ kuły Jarosława Urbańskiego (wykorzystujący metaforycznie dwuznaczność pojęcia „rynek” i analizujący nie­ standardowe formy klasowo strukturyzowanej kontroli i władzy w ramach organizmu miejskiego) oraz Pio­ tra Żuka (odwołujący się do schematu Wallersteina, a analizujący problem obywatelskiego zaangażowania) w niniejszym tomie. h5 J. Goody, Kapitalizm i nowoczesność. Islam, Chiny, Indie a narodziny zachodu. Warszawa 2006, s. 103. ,A I. Wallerstein, The Modern World System. Capitalist Agriculture and the Origins ofthe European World Economy in the Sixteenth Century, New York-London 1974, s. 94-96; M. Małowist, Wschód a Zachód Europy w XIII-XVI wieku, Warszawa 2006; J. Kochanowicz, Teoria systemu światowego, w: Encyklopedia Socjologii, L. 4, Warszawa 2002, s. 209.

Problemy ze sferą publiczną. O pożytkach z partykularnych rozstrzygnięć

41

i niepostrzeżenie stała się podstawą do „ogromnego zróżnicowania”. Pod­

stawy owej niewielkiej różnicy tkwiły w67:

• stosunkowej słabości wschodnioeuropejskich miast, • gęstości zaludnienia na zachodzie, sprzyjającej intensyfikacji produk­ cji i małym zaludnieniu na wschodzie Europy, ułatwiającej produkcję

ekstensywną,

• najazdach tureckich i mongolskich, które osłabiały aparaty państwowe, • monopolizacji handlu przez zagranicznych kupców, co hamowało rozwój

„wolnego rynku”, kupcy płacili bowiem producentom na poczet przy­ szłych zysków, tak więc to kupcy, nie zaś producenci, mogli optymali­ zować swe decyzje gospodarcze, odsprzedając towar w najbardziej do­ godnym momencie68.

Podsumowując, Wallerstein jako przedstawiciel szeroko pojmowanej per­

spektywy zależnościowej traktuje Polskę jako casus dość szczególny - rzec można, że dostąpiliśmy niechlubnego zaszczytu zostania jednym z pierw­ szych laboratoriów peryferyjności.

Procesy gospodarcze związane były oczywiście z dwiema dalszymi kwe­ stiami, stanowiącymi czynniki dywergentnego rozwoju - trwaniem systemu feudalnego w Polsce do połowy XIX wieku69 oraz reprodukcją feudalnej struk­ tury społecznej. Polski feudalizm okazał się nad wyraz trwały, dominująca rola gospodarującej w ramach folwarku szlachty jako przeważająca siła po­

lityczna stała się przeszkodą w rozwoju społeczeństwa burżuazyjnego na wzór angielski czy francuski. Jednocześnie przedłużenie trwania w czasie

stosunków feudalnych doprowadziło do negatywnych procesów „klientelizmu” i „prywatyzacji państwa”70. Feudalno-rolniczy charakter gospodarki

był oczywiście strukturalną przeszkodą w rozwoju naturalnej przestrzeni

życiowej mieszczaństwa i wyłaniającej się z jego szeregów burżuazji - sil­ nych i znaczących w skali europejskiej ośrodków miejskich. Inercja w tym zakresie wzmocniona została jeszcze po utracie niepodległości. Miasta pol­

skie stały się siłą rzeczy, mimo pewnych oczywistych procesów rozwojo­

wych - związanych choćby z podtrzymaniem funkcji administracyjnych, re­ latywnie mało znaczącymi ośrodkami na rubieżach politycznych imperiów.

67 Co do pierwszego i trzeciego wyjaśnienia Wallerstein jest nie do końca zgodny z intencjami Małowista za­ wartymi w pracy Wschód a Zachód Europy. “ Szerzej omawia te problemy A Sosnowska, Zrozumieć zacofanie. Spory historyków o Europę Wschodnią (1947-1994), Warszawa 2004, s. 45-51; zob. I. Wallerstein, The Modern WorldSystem..., dz. cyt., s. 122. M R. Kołodziejczyk, Burżuazjapolska na tle europejskim, w: Miasta, mieszczaństwo, burżuazja w Polsce w XIX w. Szkice i rozprawy historyczne. Warszawa 1979, s. 148 -149. 70 Nawiązuję tu do tezy o „państwie jako przedsiębiorstwie*’ Antoniego Mączaka. Wspomniana „prywatyza­ cja państwa” trwała znacznie dłużej w przypadku Polski niż innych krajów europejskich. Zob. A. Mączak, Rzą­ dzący i rządzeni. Władza i społeczeństwo w Europie wczesnonowożytnej, Warszawa 1986; Tenże, Klientela. Nie­ formalne systemy władzy w Polsce i Europie XVI-XVIII w., Warszawa 2000.

42

Marek Nowak, Przemysław Pluciński

Przedłużeniu uległa, podkreślana już przez Małowista, ich słabość - w po­

równaniu z ośrodkami centralnymi71. Utrata państwowości jest drugim istotnym czynnikiem dywergentnego

rozwoju sfery publicznej. Podczas gdy model Habermasa opiera się na ana­ lizie państw walczących o pozycje dominacji w ramach globalnego kapita­

lizmu, charakteryzujących się - mimo antypaństwowej fasady ideologii li­ beralnej - relatywnie silnym aparatem państwowym, Polska państwowość swoją utraciła. Polskie debaty skierowane musiały być siłą rzeczy na inne

tory. Wrogość do Lewiatana miała inny charakter - nie była dyskursywną kontestacją prowadzącą do „obywatelskiego odzyskiwania” państwa, ale

przyjmowała formy otwartej wrogości wobec obcego państwa. Brakowało więc projektów pozytywnych, wizji urządzenia swojej własnej sfery publicz­

nej, skoro i państwo nie było własne. Jego krytyka funkcjonowała w zupeł­

nie innej politycznej przestrzeni72. Stąd też pewnie, znów nawiązując do perspektywy Wallersteinowskiej, ruchy antysystemowe w przypadku Polski miały charakter raczej narodowy niż klasowy (a to właśnie - co już wielokrot­ nie podkreślaliśmy - ruchy klasowe tworzyły nowoczesną sferę publiczną).

Tylko na podstawie przywołanych przesłanek (tam gdzie procesy uryn­

kowienia i nadawania praw publicznych przebiegały wolniej lub były silnie uwikłane w bardziej złożony kontekst geopolityczny) da się kwestionować utrwalone historycznie znaczenie burżuazyjnej i liberalnej jednocześnie sfery publicznej. W nieco podobny sposób nieobecność na tych terenach re­ wolucji typu obywatelskiego (jeżeli zgodzić się na takie postawienie sprawy) może wydać się symptomatyczna, a jej konsekwencje warto dalej analizować.

71 Kłopoty z reprodukowaną peryferyjnością polskiego miasta po II wojnie światowej definiuje Kacper Pobłocki, podejmując problem ruralizacji miasta na przykładzie Lodzi (por. artykuł w niniejszym tomie). 72 A.M. Kaniowski, Polska sfera nie-publiczna, dz. cyt., s. 92-95.

O SFERZE PUBLICZNEJ

Sfera publiczna a społeczeństwo cywilne. Próba zwięzłej interpretacji Habermasowskiej teorii

Przemysław Pluciński Instytut Historii UAM

Wolność wypowiedzi ma nie tylko piękne oblicze, które pozwala mówić prawdę i informować o tym, co się dzieje, krytykować władzę, wskazywać nadużycia

i pokazywać poprzez dyskusje i debaty różne punkty widzenia, jakie występują w społeczeństwie na temat polityki,

kultury, moralności i tysiąca innych rzeczy. Ma też twarz brudną, pełną wrzodów i dziobów: zmienia ludzi w przedmiot widowiska, żeby w ten sposób zabawićpublikę [...J.

Mario Vargas Llosa

Pojęcia „sfery publicznej” i „społeczeństwa cywilnego” stanowią obecnie kategorie popularne i pożyteczne, zarówno w wymiarze teoretycznym, jak i w kontekście praktyki społecznej. Poniżej poddaję analizie relacje między

nimi, gdyż wydają się - przynajmniej częściowo - pokrywać. Korzystam przy

tym z zaplecza socjologii Habermasowskiej. Wprowadzam konsekwent­ nie mniej popularne na gruncie naszych nauk społecznych pojęcie „społe­

czeństwa cywilnego” (nie zaś obywatelskiego, które jest w powszechnym użyciu), przede wszystkim z uwagi na dystynkcję obecną w analizowanej

tradycji niemieckiej. Kłopotliwą dla użytkowników polszczyzny „dwuznacz­ ność” przywołanych pojęć próbuje się obecnie w obrębie tradycji niemiec­

kiej rozwikłać za pomocą rozróżnienia na Zivilgesellschaft oraz bürgerliche

Sfera publiczna a społeczeństwo cywilne Próba zwięzłej interpretacji Habermasowskiej teorii

47

Gesellschaft, na co zwracają uwagę choćby Ralf Dahrendorf, Reinhart Ko-

selleckczy sam Jürgen Habermas’. Rozróżnienie to ma przy tym charakter nie tylko czysto teoretyczno-pojęciowy, ale i jest zakorzenione historycznie. „Społeczeństwo obywatelskie” jako pojęcie nowoczesne zarezerwowane

jest dla tego, co wiąże się ze spuścizną heglomarksizmu. Dotyczy więc upo­ wszechnionego przez Hegla i Marksa przekładu societas civilis jako bürger­

liche Gesellschaft, którego sens oddają pojęcia bliskoznaczne, takie jak: spo­ łeczeństwo burżuazyjne, mieszczańskie czy też społeczeństwo podmiotów

prawa prywatnego. Tak pojmowane „społeczeństwo obywatelskie” to, innymi

słowy „społeczeństwo ekonomiczne” czy też „rynkowe”, społeczeństwo jed­ nostek zainteresowanych realizowaniem własnych, egoistycznych, przede

wszystkim ekonomicznych, interesów. Przez „społeczeństwo cywilne” zaś

pojmujemy sferę oddolnej samoorganizacji, skierowaną najczęściej prze­ ciwko reifikującym zakusom państwa i kapitalistycznej gospodarce12. Po­ jęcie społeczeństwa cywilnego uwikłane jest historycznie w dwa zupełnie

różne typy praxis. Pierwszy typ powiązany jest z doświadczeniem antytotalitarnej opozycji w krajach bloku radzieckiego, gdzie idea społeczeństwa

samoorganizującego się przeciwko zakusom władzy stanowiła być może

mało precyzyjnie skonceptualizowaną3, lecz nader skuteczną alternatywę instytucjonalną dla stotalizowanej i fasadowej w dużej mierze sfery pu­ blicznej. Drugi typ społecznej praktyki powiązany był z doświadczeniami

społeczeństw zachodnich, szczególnie ze spuścizną po 1968 roku i całością społecznych energii, które wówczas wybuchły, a w następnych latach się instytucjonalizowały4. Pojęcie bürgerliche Gesellschaft jest w interesującym nas kontekście pier­ wotne; związane jest też z innym - jeśli można się tak wyrazić - aktorem

społecznym niż społeczeństwo cywilne. Jest nim burżuazja jako siła re­ wolucyjna, jako forpoczta nowoczesności. Zdefiniowała ona nowoczesność

jako spełnienie emancypacyjnych ideałów rewolucji francuskiej, ideałów 1 R. Dahrendorf, Nowoczesny konflikt społeczny. Esej o polityce wolności. Warszawa 1993, s. 23; R. Koselleck, Trzy światy obywatelskie? Wprowadzenie do porównawczej semantyki społeczeństwa obywatelskiego w Niem­ czech, Anglii i Francji - zarys dziejów teorii, w: Europa i społeczeństwo obywatelskie. Rozmowy w Castel Gandoffo, oprać. K. Michalski, Kraków-Warszawa 1994, s. 112-122; J. Habermas,Strukturalne przeobrażenia sfery publicznej, Warszawa 2006, s. 43 - 53. 2 Można więc orzec, że pewnym spoiwem łączącym oba pojęcia - „społeczeństwa obywatelskiego” i „społe­ czeństwa cywilnego” - jest odrębność wobec instytucji państwa. To jednak swoiste uproszczenie - trzeba tu po­ czynić skupiającą się na niuansie uwagę: „antypaństwowość” zakorzeniona w obu pojęciach ma różny charak­ ter. Jeśli pamiętamy o Heglowskiej triadzie etyczności/obyczajności (System der Sittlichkeit), okazuje się, że pierwotne pojęcie „społeczeństwa obywatelskiego” jest zantagonizowane z państwem, ale to właśnie państwo ma być zwieńczeniem etycznego porządku, ma być instytucjonalnym zorganizowaniem egoizmów „społeczeń­ stwa obywatelskiego”. Pojęcie „społeczeństwa cywilnego” wymierzone jest zaś w biurokratyzujące i reifikujące rzeczywistość zakusy państwa - jest więc odpowiedzią na współczesny kryzys wywołany jego hipertrofią. ;i J. Szacki, Liberalizm po komunizmie, Kraków-Warszawa 1994, s. 95-101. 1 C. Offe, Rok 1968. Cztery hipotezy o historycznych następstwach ruchu studenckiego, „Krytyka Polityczna” 2004, nr 6; D. Cohn-Bendit, R. Dammann, Mąj ’68. Rewolta, Warszawa 2008.

48

Przemysław Pluciński

szczytnych, szybko jednak zastąpionych fizjokratyczną zasadą laissezfaire,

laissezpasser. Rzec więc można, sine ira et studio (bez krytycznego prze­ kąsu, którym obciążona jest myśl postmarksowska), że rewolucja francuska to rewolucja przede wszystkim burżuazyjna5. Po zwycięstwie swojej rewo­

lucji burżuazja przekształciła się w klasę dominującą - kontrrewolucyjną,

co oznacza, że za dynamikę procesu zmiany społecznej odpowiadać musi

nowy podmiot zbiorowy. Stają się nim ruchy społeczne - początkowo tzw. „stare ruchy społeczne” (których najczystszym przedstawicielem jest ruch robotniczy), zaś już w XX wieku tak powszechnie określane „nowe ruchy

społeczne”, związane przede wszystkim z erupcją kontrkultury końca lat 60. ubiegłego stulecia. To im właśnie przypisuje się transgresyjność kojarzoną z ideą społeczeństwa cywilnego (Zivilgesellschaff) - społeczeństwa zindy­

widualizowanych podmiotów, które jednak działają wspólnie dla publicz­ nego, zuniwersalizowanego, nie zaś wyłącznie partykularnego dobra6. Trzeba

przy tym pamiętać, że pojęcie społeczeństwa cywilnego w przywołanym tu znaczeniu na gruncie niemieckiej tradycji pojęciowej oraz pojęcie „społe­

czeństwa obywatelskiego” rozpowszechnione w polskich naukach społecz­ nych, zresztą za wzorem anglosaskim, mają ten sam desygnat. Jednocześnie, co najistotniejsze, polem i ramą działania ruchów społecznych są właśnie sfera i przestrzeń publiczna. Powyżej scharakteryzowałem krótko semantyczną różnorodność poję­ ciową, skupiając się na rozróżnieniu „społeczeństwo obywatelskie” - „spo­

łeczeństwo cywilne”. Społeczeństwo cywilne to jednakże pojęcie również

z innych względów kłopotliwe. Jego problematyczność wynika w znacznej

mierze z równoprawnej przynależności zarówno do słownika nauk spo­

łecznych, z których się wywodzi, jak i do „praktycznego” warsztatu spo­ łecznych podmiotów zmiany społecznej i ostatecznie, co się wprawdzie nie pokrywa z perspektywą użytkowników, ale się w niej częstokroć wy­

raża - do języka publicystyki, która nim dość odważnie szermuje. Owa przynajmniej podwójna „tożsamość” pojęcia dobrze wyraża specyficzny dualizm kategorii społeczeństwa cywilnego, które ostatecznie przynależy

zarówno do czysto teoretycznego aparatu socjologii i nauk jej pokrewnych, 5 Warto pamiętać, że stosunek Marksa do burżuazji nie był wcale jednoznacznie negatywny (jak zwykło się to mu przypisywać) i miał charakter ambiwalentny. Na kartach Manifestu Partii Komunistycznej Marks obiekty­ wizował doniosłość oraz rolę dziejową burżuazji i jej rewolucji, oddając jej sprawiedliwość i przypisując liczne zasługi związane z przekroczeniem formacji feudalnej i jej stosunków społecznych. Zob. K. Marks, Manifest Partii Komunistycznej, w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. IV, Warszawa 1962, s. 514-527. Na gruncie polskim perspektywę obiektywizującą doniosłość rewolucji burżuazyjnej przyjmują choćby analizy Jana Baszkiewi­ cza: J. Baszkiewicz, S. Meller, Rewolucja francuska 1789-1794. Społeczeństwo obywatelskie, Warszawa 1983; J. Baszkiewicz, Francuzi 1789-1794. Studium świadomości rewolucyjnej, Warszawa 1989; Tenże, Nowy człowiek, nowy naród, nowy świat. Mitologia i rzeczywistość rewolucjifrancuskiej, Warszawa 1993. 6 C. Offe, Nowe ruchy społeczne: przekraczanie granic polityki instytucjonalnej, w: Władza i społeczeństwo, 1.1, red. J. Szczupaczyński, Warszawa 1995; tenże, Rok 1968. Cztery hipotezy..., dz. cyt.

Sfera publiczna a społeczeństwo cywilne Próba zwięzłej interpretacji Habermasowskiej teorii

49

jak i jest bezpośrednim narzędziem podmiotów społecznej praxis. Z tego też względu, badając społeczeństwo cywilne, możemy chwytać przedmiot

z perspektywy chłodnego, obiektywizującego badacza - Mertonowskiego outsidera oraz z hermeneutycznej niejako perspektywy samych uczestni­ ków - insiderów. Między tymi dwiema perspektywami zachodzi sprzęże­

nie zwrotne, takie mianowicie, że obiektywizujące podejście nauki pró­

buje objąć systematycznym namysłem ten fragment społecznej praktyki,

który określa następnie mianem społeczeństwa cywilnego w jego różnych wariantach i odcieniach; same podmioty zaś, dokonując wartościującej se­ lekcji, wykorzystują zobiektywizowane pojęcia i teorie jako ideowe, czy na­ wet ideologiczne, zaplecze dla swych działań. Chciałbym się dalej przyj­ rzeć krótko pewnym konsekwencjom, które niesie z sobą wspomniane

sprzężenie. W tym fragmencie dokonam analizy relacji między społeczeństwem cy­

wilnym a sferą publiczną. Zapleczem teoretycznym jest koncepcja Habermasowska oparta na paradygmacie komunikacyjnym7 - relacje pomiędzy sferą publiczną a społeczeństwem cywilnym uwikłane są więc w kontekst

językowo koordynowanych struktur świata życia. Sam Habermas w Teorii

działania komunikacyjnego potraktował sferę publiczną jako instytucjonalny wymiar Lebensweltu. Z kolei w przedmowie do nowego wydania Struktural­

nych przeobrażeń sfery publicznej, kreśląc nowe relacje pomiędzy sferą pu­ bliczną a społeczeństwem cywilnym, zauważa, że intencje, które sam wy­ rażał w postaci teoretycznej za pomocą pojęć Lebenswelt i Öffentlichkeit,

równie dobrze oddać może pojęcie Zivilgesellschaft. Autor przychyla się tu

do propozycji interpretacyjnej zaproponowanej (w sposób mniej konkretny)

przez Clausa Offe pod postacią teoretycznej kategorii „stosunków asocja­ cyjnych”, czyli społecznych relacji zrzeszeniowych tworzących kontekst

sprzyjający komunikacji8, którą to interpretację w sposób bardziej syste­ matyczny przedstawili Jean L. Cohen i Andrew Arato9. Najbardziej interesujące jest przede wszystkim zerwanie z licznymi lirycznymi interpretacjami Habermasa, które przypisują paradygma­

towi komunikacyjnemu wizję stosunków społecznych jako powszechnej zgody wszystkich ze wszystkimi, rugującej współzawodnictwo i antagonistyczne interesy. Moim zdaniem ten wymiar dynamiki życia społecznego

nigdy nie został przez Habermasa zanegowany. Istota paradygmatu ko7 Ogólne ramy paradygmatu komunikacyjnego zakładamy tu milcząco, wierząc, że czytelnik jest już z nimi dobrze, a przynajmniej na poziomie elementarnym, zaznajomiony. * C. Offe, Bindung, Fessel, Bremse. Die Unübersichtlichkeit von Selbstbeschänkungsformeln, w: Zwischenbe­ truchtungen. Im Prozess der Aufklärung. Jürgen Habermas zum 60. Geburtstag, red. A. Honneth, T. McCarthy, C. Offe, A. Wellmer, Frankfurt 1989, s. 755 - 758. g J.L. Cohen, A. Arato, Społeczeństwo obywatelskie a teoria społeczna, w. Ani książę, ani kupiec. Obywatel, red. J. Szacki, Kraków 1997.

50

Przemysław Pluciński

Rys. 1. Relacje między sferą publiczną a społeczeństwem cywilnym

Opracowanie własne.

munikacyjnego, czyli osiągnięcie porozumienia, nie zasadza się na zgni­ łym kompromisie, ale raczej na wspólnym zdefiniowaniu sytuacji, w któ­

rej działają podmioty, za pomocą języka, a następnie językowym koordyno­

waniu działania za pomocą siły lepszego argumentu. Działające podmioty nie muszą mieć identycznego interesu, zdefiniowane do osiągnięcia cele mogą mieć charakter partykularny - chodzi jedynie o to, by abstrahować

w działaniu od strukturalnej przemocy systemowych mediów sterowania, władzy i pieniądza.

Interpretacje „heroiczne” działań podejmowanych w sferze publicznej

przez ruchy społeczne traktują je jako wyrazicieli interesu ogółu, często też

„rycerzy nie swojej walki”, co najważniejsze jednak, szermujących na rzecz tych interesów w myśl zasad Habermasowskiej etyki komunikacyjnej. Moje (dość ostrożne zresztą i przychylne emancypacyjnej logice działania ru­ chów społecznych) zastrzeżenia wobec tej heroizacji polegają na potrzebie uwzględnienia szerszego kontekstu działania. Po pierwsze przyjąć trzeba,

że w sferze publicznej nie działają wyłącznie ruchy społeczne, aktorami są

częstokroć również jednostki - upraszczając, są to zaangażowani w życie publiczne intelektualiści. Po drugie zaś warto zerwać z przywoływaną liryzacją - część reprezentantów ruchów społecznych świadomie posługuje

się niehabermasowskimi strategiami działania, nie czyniąc porozumienia czy też próby ustalenia wspólnej definicji sytuacji nawet cząstkowym ce­

lem w działaniu. Aktorzy tacy posługują się raczej (często milczącymi) za­ łożeniami o nieprzezwyciężalnym charakterze antagonizmów w życiu spo­

łecznym, podkreślając wagę sprzeczności interesów i otwartego konfliktu jako sposobu realizacji założonych celów. Biorąc pod uwagę powyższe zastrzeżenia, możemy próbować nakreślić

wzajemne relacje między sferą publiczną a społeczeństwem cywilnym (cią­

gle w sposób heurystyczny), przedstawić je za pomocą schematu (rys. 1).

Sfera publiczna a społeczeństwo cywilne Próba zwięzłej interpretacji Habermasowskiej teorii

51

Okazuje się więc, że pojęcia „sfery publicznej” i społeczeństwa cywil­ nego, jakkolwiek bliskoznaczne - nie są całkowicie tożsame co do zakresu obowiązywania. Można wyróżnić tu trzy możliwości: sferę publiczną dla wy­

stąpień prywatnych, moment dialogowego społeczeństwa cywilnego oraz monologowe społeczeństwo cywilne.

Odnosząc się do pierwszej możliwości, mamy do czynienia z działaniami

w obrębie sfery publicznej, które nie przynależą w prostym sensie do „spo­

łeczeństwa cywilnego”. Chodzi o działania socjologicznie „mniej doniosłe”

(niekonstytuujące działań zbiorowych), jak publiczne „manifestacje” kon­ kretnych osób w sferze publicznej, przede wszystkim intelektualne głosy w toczonych debatach, niepróbujące być przy tym wyrazem żadnego kon­

kretnego społecznego interesu zbiorowego, poza poglądem własnym, po­ dzielanym ewentualnie przez pewne środowiska, nie będące jednakże ich manifestem. Określiłbym ten fragment jako „sferę publiczną dla wystąpień

prywatnych”. Mimo zindywidualizowanego charakteru wystąpienia ma ono charakter dialogowy1011 , w przeciwnym razie nie wchodziłoby w zakres poj­

mowanej po Habermasowsku sfery publicznej.

Opiszmy wariant drugi, czyli obszar wzajemnego nachodzenia na sie­ bie porządków sfery publicznej i społeczeństwa cywilnego. Sfera publiczna

stanowi tu instytucjonalną ramę dla siatki działań komunikacyjnych, które dają podstawę do działań kolektywnych (językiem Offego - o charakterze

zrzeszeniowym), co jest konstytutywne dla społeczeństwa cywilnego za­

interesowanego jednocześnie budowaniem silnej sfery publicznej. Jest to obszar, który zwyczajowo pojmuje się jako społeczeństwo cywilne sensu stricto - w tym też sensie, w jaki Habermasa rekonstruują Cohen i Arato". Po trzecie wskazać można na działania obywateli w ramach społeczeń­ stwa cywilnego, które jednak (intencjonalnie) nie spełniają wymogu dialogo-

wości stawianego przed aktorami w obrębie sfery publicznej. Są to więc za­ chowania zbiorowe i oddolne, realizujące przy tym świadomie partykularne

interesy nienakierowane na osiągnięcie porozumienia w oparciu o wspólną

definicję sytuacji. Określam to jako „monologowe społeczeństwo cywilne”. Tak pojmowane działania oddolne zbliżają się do logiki tego, co historycz­

nie określaliśmy jako bürgerliche Gesellschaft. Przywołując wcześniej scha­ rakteryzowane historyczne przejście od „społeczeństwa obywatelskiego” do „społeczeństwa cywilnego”, pamiętać należy o jego nieabsolutnym charak­ terze. Co ważne, nie wydaje się, by owe rudymenty stanowiły Morganow-

skie przeżytki kulturowe. Jest raczej tak, że obie rzeczywistości i strategie 10 Głosy takie bowiem najczęściej zakładają liberalny pluralizm życia publicznego. 11 Tego wątku dalej nie rozwijam - interpretacji koncepcji „właściwej" sfery publicznej i społeczeństwa cywilnego/obywatelskiego poświęcona jest idea tomu, a szczególnie kilka zawartych w nim artykułów oraz inne coraz liczniejsze dostępne opracowania.

52

Przemysław Pluciński

koegzystują ze sobą, choć rzeczywistość „społeczeństwa cywilnego”, jego strategie i cele, zdawać się mogą bardziej naoczne, licujące z logiką dziejo­

wego postępu, demokratyzacją itp. Kończąc rozważania, chciałbym krótko rozwinąć ostatni podjęty wą­ tek, mianowicie kwestię monologowych strategii działania w obrębie sfery publicznej1213 . Po części znajdują one źródło, co jest pewnym paradoksem, w licznych koncepcjach - najpierw dysydenckich, później zaś „postdysy-

denckich”, mających swe przedłużenie w (opacznej) liberalizacji życia spo­ łecznego byłych krajów socjalistycznych. Koncepcje owe często bowiem pro­ wadziły do utrwalenia się wizji „dobrego społeczeństwa” i „złego państwa”. Scheda „złego państwa” dziedziczona była niejako „z dobrodziejstwem in­ wentarza” i częściowo reprodukuje się w nowych warunkach12. Taka antypaństwowa obywatelskość, szczególnie w zekonomizowanej wer­

sji, popularyzowana jest też przez model skrajnie liberalny. Zdefiniowana jest

tu ona jako uogólniony zasób ludzkiej spontaniczności, swobody działania i możności samodzielnego radzenia sobie z labilnością społecznego świata.

Obywatelskość definiowana jest tu jako „przedsiębiorczość” i stanowi zaczyn,

na którym może, a raczej powinna wzrastać „cnota handlu”. Powrót do He­

glowskiej diagnozy sprzed dwóch wieków jest nawet bardziej niż oczywisty. Warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze jedno niebezpieczeństwo - liryzacji idei i rzeczywistości społeczeństwa cywilnego, wytrącającej przy oka­

zji z rąk wszelki oręż pomagający dokonywać precyzyjnych ocen moralnych,

rozgraniczać wizje dobrej i złej społecznej koegzystencji. Warto może wsłu­ chać się tu w ostrzeżenia Slavoja Żiźka, który dokonuje diagnozy opacznej obywatelskości w jego ojczyźnie, Słowenii: „Społeczeństwo obywatelskie to

nie sympatyczny ruch społeczny, ale układ moralnej większości, konserwa­

tywnych i nacjonalistycznych grup nacisku [...]. Prawdziwa oddolna presja”14.

Wskazuje on na istotny fakt, który spychany jest na margines przez teorię społeczną: samoorganizacja obywateli to również samoorganizacja nieprzy­

jaciół wolności, otwartości i pluralizmu. O tej przestrodze warto chyba pa­ miętać - zdrowy rozsądek nie buntuje się bowiem przeciwko konstatacji, że człowiek potrafi służyć w sposób niezwykle oddany również ideom-upiorom. 12 Problemy te w tym miejscu jedynie sygnalizuję. Szerzej: P. Pluciński, Społeczeństwa oby watelskiego koncep­ cja liryczna. Przyczynek, w: Czy społeczny bezruch ? O społeczeństwie obywatelskim i aktywności we współczesnej Polsce, red. M. Nowak, M. Nowosielski, Poznań 2006. 13 Scheda „złego państwa” dziedziczona była niejako „z dobrodziejstwem inwentarza” i częściowo reprodu­ kuje się w nowych warunkach. Klasyczny przykład takiej wizji „złego państwa” w kontekście Polski prezen­ tuje głośna hipoteza Stefana Nowaka o „próżni socjologicznej”. Przedmiotem osobnego namysłu należałoby uczynić kwestię, ile owej próżni reprodukuje się obecnie, w rzeczywistości posttransformacyjnej, jako „spo­ łeczny bezruch”. Zob. S. Nowak, System wartości społeczeństwa polskiego (1979), w: O Polsce i Polakach. Prace rozproszone 1958-1989, Warszawa 2009. 14 S. Žižek, G. Lovink, Społeczeństwo obywatelskie, fanatyzm i rzeczywistość digitalna. Ze Slavojem Žižkiem rozmawia Geert Lovink, „Magazyn Sztuki” 1998/1999, nr 20-21, s. 46.

Przestrzenie pojawiania się. Miejsce lokalności w myśli Hannah Arendt

Marcin Moskalewicz Uniwersytet Medyczny im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu

W genetycznie różnorodnej, tematycznie eklektycznej, a praktycznie często

niekonsekwentnej myśli Hannah Arendt problematyka sfery publicznej zaj­ muje miejsce szczególne. Jej wagę można dostrzec już w rozprawie doktor­ skiej poświęconej pojęciu miłości u św. Augustyna, w którym autorka próbuje

przezwyciężyć m.in. problem miłości wyalienowanej ze świata ludzkiego1.

Z kolei w pisanej w latach 30. niedokończonej habilitacji o życiu niemiec­ kiej żydówki Raheli Varnhagen problematyka romantycznej Innerlichkeit i jej trudnego związku z tym, co publiczne i polityczne, jest jednym z wąt­ ków przewodnich12. W późniejszych publikacjach poświęconych funkcjo­

nowaniu reżimów totalitarnych, ukoronowanych w 1951 roku Korzeniami totalitaryzmu, analiza zniewolenia jednostki pod panowaniem nazizmu i so­

wieckiego komunizmu - a więc doświadczeń ludzkiej zbędności, osamotnie­ nia i niemożliwości komunikacji - jawi się już wprost jako swoisty negatyw właściwej, historycznie zagubionej przestrzeni publicznej. Konceptualnie

natomiast Arendt najpełniej analizuje przestrzeń publiczną w opubliko­

wanej w 1958 roku Kondycji ludzkiej, która to stanowić będzie punkt ogni­ skowy poniższych refleksji.

Zacznę od zwrócenia uwagi na znaczenie pojęcie „działania”, zastrze­ gając, że w poniższych rozważaniach przyjmuję zarówno szerokie poję­ 1 Zob. H. Arendt, Love and Saini Augustine, red. J. Vecchiarelli Scott, J. Chelius Stark, Chicago-London 1996; R. Beiner, Love and Worldliness: Hannah Arendt’s Reading ofSaint Augustine, w: Hannah Arendt, Twenty Years Later, red. L. May, J. Kohn, Cambridge 1996, s. 269 - 284. 2 Zob. H. Arendt, Rahel Varnhagen, The Life ofa Jewish Woman, San Diego-New York-London 1957.

Przestrzenie pojawiania się. Miejsce lokalności w myśli Hannah Arendt

55

cie „działania” u Hannah Arendt, jak i - w konsekwencji - szerokie pojęcie przestrzeni publicznej3. Definiując człowieka jako zoon politikon, autorka w istocie określa go jako zwierzę publiczne, ograniczone wprawdzie przez

naturę i wrodzone predyspozycje, ale zdolne do przekraczania samego sie­ bie poprzez interakcję z innymi jednostkami. Źródłem tego przekraczania i interakcji jest właśnie działanie, różne w koncepcji Arendt - określanej

często mianem neoarystotelesowskiej - od pozostałych form ludzkiej prak­

tyki, tj. pracy i wytwarzania4. Działanie to stanowi „odpowiedź” na specy­ ficznie ludzki warunek egzystencji w postaci ludzkiej wielości czy też plu-

ralności. „Ludzie, nie Człowiek, żyją na ziemi i zamieszkują świat”5 - to

najczęściej chyba cytowana myśl Arendt. Wskazuje ona na relacyjny status

ludzkiej podmiotowości, a więc na niemożliwość jej ostatecznego określenia. Co więcej, warunek w postaci ludzkiej wielości jest także najogólniejszym warunkiem wszystkich aktywności człowieka6. Przechodząc do omówie­

nia kategorii działania, zauważmy jeszcze, że jest to kategoria raczej ontologiczna niż historyczna oraz że Arendt uprawia w istocie „ontologię poli­

tyczną”7*,której sensem niekoniecznie jest nostalgia za utraconym greckim ideałem sfery publicznej. Jest nim raczej swego rodzaju ontologiczny opty­ mizm bijący z ahistorycznych, a więc zawsze aktualnych warunków możli­

wości rozpoczynania czegoś nowego w świecie.

Dla zrozumienia koncepcji Arendt niezwykle istotny jest związek wystę­ pujący między działaniem a mową. Praxis i lexis są zdaniem autorki Kon­ dycji ludzkiej nierozerwalnie związane, są sobie „równe” i „równoczesne”". „Działanie” pozbawione mowy byłoby w nomenklaturze Arendt wytwarza­

niem. Praktyka rozumiana jako przekształcanie zewnętrznego świata mate­ rialnego - czy to wymiana materii z przyrodą, jak u Marksa, czy codzienne używanie przedmiotów, jak u Heideggera - nie stanowi jeszcze działania.

Związek praxis i lexis oznacza, że każda wypowiedź językowa - przy pew­

nych zastrzeżeniach, którym przyjrzymy się niżej - stanowi rodzaj działa­

nia. Przynajmniej raz autorka stwierdza, że nawet język opisu odnoszący się do świata przedmiotowego stanowi działanie, a więc odsłanianie pod­ miotu działającego9. To właśnie odsłanianie tożsamości działającego, jego „kto” - disclosure ofwho - niewidocznej dla niego samego, niemożliwej do celowego zapro­ Jak zobaczymy dalej, pojęcie „działania” jest w znacznym stopniu synonimiczne z pojęciami „władzy”, „wol­ ności” i „przestrzeni publicznej”. 4 Eksplikacją i zasadnością tego kluczowego dla myśli Arendt rozróżnienia w niniejszym tekście nie zajmuję się, odsyłając czytelnika do lektury Kondycji ludzkiej. 5 H. Arendt, The Human Condition, Chicago 1958, s. 7. 6 Tamże, s. 22. 7 P. Hansen, Hannah Arendt, Politics, History and Citizenship, Stanford 1993, s. 5 - 6. B H. Arendt, The Human Condition, dz. cyt., s. 25 - 26. 9 Tamże, s. 182-183.

56

Marcin Moskalewicz

jektowania, a widocznej jedynie dla uczestnika komunikacyjnego dialogu, jest sensem właściwego działania. Pojęcie disclosure oznacza dosłownie

„nie-zamknięcie”, co przywołuje już na myśl Heideggerowską nieskrytość: Un-verborgenheit, a-letheia, zazwyczaj przekładane jako unconcealment. Nie­ mniej jednak rozważania Arendt nad tym, czym jest ludzkie „kto”, można

i należy pojmować jako ripostę na refleksje Heideggera przedstawione w By­ ciu i czasie'0. Choć zdaniem niemieckiego filozofa ludzkie jestestwo okre­ śla egzystencjalnie, w sposób pierwotny, „współbycie” [Mitsein] z innymi,

to oznacza ono, że będące w świecie jestestwo nie jest pierwotnie właści­

wym sobą [5e/bst]". Pierwotna zależność od innych oznacza roztopienie się jednostki w czymś bezosobowym i stanowi w związku z tym negatywne

podłoże, z którego należy się wyzwolić poprzez zmianę sposobu myślenia i milczącą „indywidualizację” samego siebie10 *12. Z punktu widzenia Arendt kłopot polegałby tutaj na tym, że człowiek staje się właściwym sobą w ode­

rwaniu od innych ludzi i że w ostatecznym rozrachunku jestestwo jest dla

Heideggera czystym podmiotem transcendentalnym13. Dla Arendt tymczasem ludzkie „kto” to „unikalna odrębność” czy ina­

czej „unikalna tożsamość osobowa”, różna od tożsamości fizycznejl4. Ujaw­ nia się ona poprzez język w interpersonalnej komunikacji15. W koncepcji autorki taka odsłaniająca „kto” komunikacja wiąże się już na elementar­

nym poziomie werbalnej interakcji z przestrzenią publiczną. Z kolei cechy

biologiczne, psychologiczne i społeczne należałoby wiązać ze sferami pry­ watną i społeczną. Różnica między „kto” a pozostałymi cechami polega na

tym, że „kto”, a więc ujawniana w działaniu, zawsze publiczna, tożsamość, nie istnieje przed swoim ujawnianiem. Po pierwsze, oznacza to, że tożsa­ mość nie jest czymś wewnętrznym, a więc, że nie da się nadać samemu so­

bie tożsamości poprzez myślenie, które jest zawsze rozbite na dwóch we­

wnętrznych interlokutorów16. Po drugie zaś, że tożsamość ujawniana przed zewnętrznym widzem jest ukryta przed osobą ujawniającą17. Tożsamość jest

zatem zależna od innych i dla nich jedynie widoczna. Aktorzy działający ra­

zem w sferze publicznej są dla siebie nawzajem widzami. Każdy jest więc 10 J.Taminiaux, The Thracian Maid and the Professional Thinker, Arendt and Heidegger, New York 1997, s. 56,87. " M. Heidegger, Bycie i czas, Warszawa 1994, s. 167-179. 12 Tamże, s. 453. 13 Szczegółowo na ten temat, w kontekście wyników badań Husseria, argumentuje J. Taminiaux, The Thra­ cian Maid..., dz. cyt., s. 56-79. 14 H. Arendt, The Human Condition, dz. cyt., s. 176,179. 15 Największa trudność w językowym uchwyceniu „kto” polega na tym, że ujawnia się ono poprzez język, ale samo jest nieuchwytne w języku. W momencie, w którym wtórnie używamy uogólniającego języka pojęcio­ wego dla określenia owego „kto”, ujmujemy je jako rzecz - jako „co”. Wówczas „wikłamy się w opis cech, które ktoś dzieli z innymi mu podobnymi”, tamże, s. 181. 16 Mamy w nim do czynienia z „różnicą w tożsamości”; H. Arendt, The Life of the Mind, vol. I. Thinking, San Diego-New York-London 1978, s. 187. 17 H. Arendt, The Human Condition, dz. cyt., s. 179-180.

Przestrzenie pojawiania się. Miejsce lojalności w myśli Hannah Arendt

57

zarówno widzem, jak i aktorem18*.Inaczej zatem niż wytwarzanie, działanie potrzebuje drugiego człowieka i „nigdy nie jest możliwe w odosobnieniu” '*
s W ten sposób można np. odczytywać filozoficzne „przesianie” części prac Marka Siemka. 16 Do niemal już klasycznych krytyków zaliczyć można np. José Ortegę y Gasseta czy Alfreda Schütza. Zob. J. Or­ tega y Gasset, Człowiek i ludzie, w: tegoż. Bunt mas i inne pisma socjologiczne, Warszawa 1982; A. Schütz, The Problem of Transcendental Intersubjectivity in Husserl, w: tegoż, Collected Papers, Vol. Ill, Nijhoff 1966.

92

Piotr Makowski

różnica tego, w jaki sposób doświadczamy świadomości i podmiotowości własnej oraz cudzej, nie może być wyłącznie różnicą perspektywy. Asyme­ tria tego, wjaki sposób dane są nam pragnienia i dążenia własne i cudze, jest

przy takim podejściu podstawowa, a to odsłania aporetyczność „dedukcji”

transcendentalnej. „Idealny” charakter intersubiektywności (transcenden­ talne „my”), jako rezultat tej dedukcji, nosi znamiona fikcyjności i trudno ją

pogodzić z radykalnie rozumianą, faktycznie daną perspektywą pierwszo­

osobową. W takim świetle broniona przez fichteanistów i fenomenologów intersubiektywność transcendentalna, rzekomo owocująca zasadą wzajem­ ności, symetrią i równością konstytuujących ją podmiotów, musi się oka­

zać całkowicie jałowa pod względem normatywnym. Nie może służyć za normatywny probierz dla konkretnych postaci empirycznych społeczności, jeśli nie przyjmiemy, że to właśnie same faktyczne społeczności stanowią

już odpowiedni „filtr” dla urzeczywistnienia danych norm (realizujących

ideał intersubiektywności) jako norm właśnie. Sama „dedukcja transcen­ dentalna” traci przeto status adekwatnego wyjaśnienia. Dzieje się tak tym

bardziej, że istnieje wyjaśnienie alternatywne, dużo bardziej przekonujące.

„My” - dane już nie dzięki samowiedzy i od niej logicznie zależne, i niewy-

magające specjalnej refleksji - jest elementarnym sposobem bycia w świę­ cie, uobecnionym w samej zdolności rozumienia i językowego odnoszenia się do rzeczywistości. Jeżeli więc odrzucamy uzasadnienie transcenden­ talne, to intersubiektywność ograniczać się musi każdorazowo do faktycz­

nych wspólnot ludzkich17*.Normatywność treści omawianego Habermasowskiego pojęcia intersubiektywności staje się więc problematyczna"*. Czy zatem można w ogóle utrzymać Habermasowskie pojęcie intersubiek­ tywności jako aktualne i heurystycznie płodne? Filozof próbuje oczywiście

uniknąć zarysowanego tu obciążenia bagażem „filozofii podmiotu” poprzez

przesunięcie punktu ciężkości swoich rozważań, z jednej strony, na gene­

alogiczne wskazanie empirycznego i historycznego punktu zaczepienia dla wyidealizowanej wizji przestrzeni publicznej (Strukturwandel...), z dru­

giej zaś na płaszczyznę samej komunikacji i jej warunków (np. Theorie des Kommunikativen Handelns, Zwei Bemerkungen zum praktischen Diskurs). W obu wypadkach pojawiają się jednak problemy i - podobnie jak w przy­

padku intersubiektywności transcendentalnej - w zasadzie sprowadzają się 17 Argumenty na rzecz takiego rozumienia intersubiektywności można zrekonstruować np. w oparciu o kon* cepcję „ontologii fundamentalnej” Heideggera. Zob. np. F.R, Dallmayr, Heidegger on Intersubjectiviiy, „Hu­ man Studies” 1980. nr 3, s. 221 - 246. "* Dla autora Teorii działania komunikacyjnego przedstawione argumenty byłyby zapewne przekonujące; wpi­ sują się one bowiem ogólnie w „zwrot komunikacyjny'’ w filozofii i teorii społecznej. To, że transcendentalnie pojmowana intersubiektywność raczej nie może służyć za uzasadnienie Habermasowskiego pojęcia sfery pu­ blicznej. nie powinno jednak przesłaniać wskazanej zależności treści pojęcia intersubiektywności. jakim po­ sługuje się ten autor, właśnie od treści pojęcia intersubiektywności transcendentalnej.

„Sfera publiczna” i detranscendentalizacja intersubiektywności Uwagi na temat normatywności teorii społecznych

93

one do problemów związanych z „normatywnością”. Po pierwsze, Haber-

masowskie wskazanie źródeł nowoczesnej sfery publicznej nie wystarcza,

by uznać je za przesądzające - tzn. wykluczające zasadność i heurystyczną

moc zupełnie innych genealogicznie sposobów „wywiedzenia” treści pojęcia

„sfery publicznej”19. Autor Teorii działania komunikacyjnego był oczywiście

tego świadom. Jego transcendentalne uzasadnienie normatywnych ram komunikacji w późniejszym okresie twórczości można potraktować jako ko­ lejną próbę pokazania słuszności normatywnego pojmowania omawianej tu domeny. Przypomnijmy: według Habermasa (który zgadza się tu z Apelem),

samo uczestnictwo w komunikacji „zakłada” akceptację jego normatywnych

ram, bez których komunikowanie nie byłoby możliwe. Ramy te Habermas pojmuje właśnie jako wytyczone przez zasadę równości, wzajemności i sy­ metrii uczestników komunikacji. Argumentacja ta opiera się jednak na błę­ dzie logicznym20. Transcendentalne warunki komunikacji - podobnie, jak transcendentalny wymiar podmiotowości w przypadku transcendentalnej

„dedukcji” intersubiektywności u Fichtego czy Husserla - nie stanowią same w sobie źródła jakiejkolwiek normatywności, która byłaby w stanie przesą­ dzać z góry o poszczególnych treściach komunikacji.

Naszkicowałem schemat krytyki pojęcia „sfery publicznej” u Habermasa w oparciu o pojęcie intersubiektywności transcendentalnej. W obu wypad­

kach, jak się okazuje, krytyka ta odsłania problem dużo bardziej zasadni­

czy niż aktualność Habermasowskiego pojęcia „sfery publicznej”. Chodzi mianowicie o normatywność - nie tylko koncepcji tego autora, ale w ogóle normatywność teorii z zakresu nauk społecznych.

NORMATYWNOŚĆ TEORII

Normatywność - pojęcie, którym szafuje się dziś w dyskursie społecznym jako słowem-wytrychem - rzadko kiedy poddawana jest analizie. Na do­

brą sprawę nie wiadomo dokładnie, co to znaczy, gdy pewni badacze lub

ich zwolennicy twierdzą: „nasza teoria jest normatywna”, „my jesteśmy na­ stawieni normatywnie” itp. Zapewne chodzi o to, że dana teoria ma zdol­ ność kierowania działaniem, tzn. powinniśmy zmienić zgodnie z nią nasze

postępowanie, instytucje i ogólnie system społeczny. Jak jednak należy to 19 Motyw ten jest eksplorowany przez „postmodernistów” w rodzaju Foucaulta (zob. jego alternatywne kon­ cepcje dyskursu historycznego). 20 Circulus in demonstrando (Habermas zakłada to, czego próbuje dowieść: komunikacja rozumiana jest przez niego a priori równościowo). Błędy autora Filozoficznego dyskursu nowoczesności zostały wypunktowane nie­ zależnie przez kilku autorów, dlatego nie będę wnikał w tę kwestię. W tej sprawie - zob. przede wszystkim: E.Tugendhat, Wykład ósmy: Etyka dyskursu, w: tegoż, Wykłady o etyce, Warszawa 2004, s. 168-184; H. Krämer, Etyka integralna. Nowa Wieś 2004, s. 32-37; R. Bittner, What fíeason Demands, Cambridge 1989, s. 40-41.

94

Piotr Makowski

rozumieć? Czy chodzi o to, że teoria powinna je zmienić w tym sensie, że

właśnie dzięki niej wszyscy powinniśmy czuć do tego odpowiednią moty­

wację, by zmieniać instytucje? Ale skąd wówczas wiadomo, że owa powin­ ność zmiany świata społecznego w ten, a nie inny sposób jest czymś wła­ ściwym? A może powinniśmy zmieniać nasze działanie i instytucje zgodnie

z samą treścią teorii - powiedzmy tylko dlatego, że jest ona „racjonalna”21?

Pojęcie normatywności jest dziś szeroko dyskutowanym zagadnieniem w filozofii i nie ma tu miejsca na choćby szkicową prezentację całej proble­ matyki, która się z nim wiąże. Dość jednak powiedzieć, że jeśli nie chcemy,

by powinność określonej zmiany systemów społecznych, wynikająca z tego,

że dana teoria jest „normatywna”, była albo tajemniczym, metafizycznym artefaktem czy zrządzeniem boskim, albo wyłącznie arbitralnym „widzimi­

się” wieszcza-teoretyka zza biurka, który swoją „słuszną i prawdziwą” teo­

rię wyczytał wprost z księgi natury i za jej pomocą próbuje poruszyć rze­ sze do działania, to nie zostało nam zbyt wiele możliwości wyjaśnień prze­ konujących i adekwatnych. Rzućmy jednak najpierw okiem na te z wyjaśnień normatywności, które mogą początkowo wydawać się odpowiednie.

Możemy na przykład twierdzić, że teoria jest normatywna, ponieważ po prostu jest „słuszna” i dlatego powinna stanowić pewien kompas dla na­

szych działań - powinna nas, sama z siebie, na mocy swojej słuszności, mo­

tywować do określonych postaw i zachowań. Oczywiście rzekoma „słusz­ ność” teorii nie wyjaśnia jej normatywności: teoria, która jest „niesłuszna”, równie dobrze może być normatywna. Nie trzeba chyba też dodawać, że

określenie „po prostu słuszna” jest wysoce problematyczne (czy zawsze? dla kogo? pod jakim względem? skąd wiadomo, że słuszna?). Teorie z za­ kresu nauk społecznych - jak każde teorie - nie są Słowem Bożym. I nawet

gdyby nim były: dopóki nie ma zgody co do tego, czym jest słuszność teo­ rii, nie będzie ona wyjaśniać jej normatywności. Rozważmy drugą możliwość. Przypuśćmy, że normatywność teorii sta­ nowi po prostu jej elementarną własność, którą rozpoznajemy (niezależ­

nie od jej „słuszności”), odróżniającą ją od teorii „deskryptywnej”, i która sprawia, że w sposób przesądzający wpływa ona na nasze działanie. Zgod­ nie z tym podejściem, jeśli teoria mówi coś o kierunku, w jakim powinny 21 Interesuje mnie tutaj wyłącznie wyjaśnienie „mocnego” sensu pojęcia normatywności teorii, czyli jej powinnościowego potencjału modyfikowania pewnych wymiarów życia społeczno-kulturowego. Słabsze spo­ soby rozumienia normatywności (np. mniej więcej tożsame z „wartościującym charakterem” nauk społecz­ nych - por. prace Maksa Webera), nie muszą prowadzić do rozwiązań, które tu proponuję - nie muszą stać też w sprzeczności względem nich. Nadmieniam, że w niniejszym paragrafie wykorzystuję niektóre z rezul­ tatów, jakie opublikował niedawno David Copp w odniesieniu do problemu normatywności moralności. Zob. D. Copp, Moral Naturalism and Three Grades ofNormativity, w: Normativity and Naturalism, red. P. Schaber, Frankfurt am Main-Lancaster 2004, s. 7-45.

„Sfera publiczna” i detranscendentalizacja intersubiektywności Uwagi na lemat normatywności teorii społecznych

95

zmierzać nasze działania, mające na celu zmianę (lub zachowanie) systemu społecznego, wówczas jest normatywna w tym sensie, że powinniśmy czuć

motywację do działania zgodnie z jej treścią. Jednak w tym wypadku rów­

nież - podobnie, jak w poprzednim - nie mamy żadnej możliwości przeko­

nania kogoś, kto będzie twierdził, że teoria ta nie jest dla niego w żadnym istotnym sensie tego słowa „normatywna” i że nie czuje motywacji do dzia­

łania po zapoznaniu się z nią. Możemy spróbować przyjąć stanowisko intuicjonistyczne, zgodnie z którym własność normatywności teorii byłaby

czymś, co podlega specjalnemu rozpoznaniu (,,my widzimy tę normatyw-

ność, a ty nie”). Oczywiście, jest to tylko przesunięcie problemu, a nie jego rozwiązanie: zdanie się na intuicję oznacza przecież, że ktoś, kto intuicji tej nie posiada i kto kwestionuje to, co ona „rozpoznaje”, będzie musiał przy­

jąć cudze twierdzenia „na wiarę”. Ponadto nawet gdybyśmy posiadali spe­ cjalną wrażliwość poznawczą na normatywność teorii, nie oznaczałoby to jeszcze, że wynika z niej dla wszystkich odpowiednia motywacja do działa­

nia. A więc dopóki nie ma zgody co do istnienia nieomylnej władzy rozpo­ znawania własności bycia normatywnym i ściśle z nią związanej, rzekomej motywacji do działania, dopóty taki intuicjonistyczny realizm normatyw­

ności teorii trzeba uznać jedynie za postulat.

Weźmy pod rozwagę trzecią, najbardziej przekonującą możliwość w po­ staci odwołania się do racjonalności. Można by sądzić, że jeśli sformułowana

przez nas teoria jest racjonalna i jeśli my jesteśmy racjonalni, to nasze po­ stępowanie zgodnie z tym, co mówi teoria, będzie racjonalne: powinniśmy

więc przekształcać instytucje w zgodzie z tym, co mówi teoria. Uzasadnienie takie wygląda na oczywiste. Problem jednak w tym, że nie jesteśmy w sta­ nie jednoznacznie i definitywnie wykazać temu, kto rozumie naszą teorię,

ale się z nami się nie zgadza (i nie zamierza postępować w zgodzie z tym, co mówi teoria), że jest irracjonalny22. Jeśli nadal uznajemy, że nasze pojęcie racjonalności jest odpowiednie, znaczy to, że przyjęliśmy jedną z norma­

tywnych koncepcji racjonalności, w ramach których inaczej pojmuje się irracjonalność. Nie możemy jednak podejmować się wytłumaczenia nor­ matywności, już ją zakładając. Dopóki nie ma zgody co do tego, jak wyka­

zać irracjonalność komuś, kto rozumie, co do niego mówimy, ale nie chce

przystać na naszą propozycję, dopóty wyjaśnienie normatywności nauk spo­ łecznych w oparciu o racjonalność trzeba uznać za błędne.

Mimo tych wątpliwości etykietowanie teorii jako normatywnych nie jest jednak tylko deklaracją bez pokrycia. Odrzucając wymienione przykładowe 22 Co więcej, sama niezgoda na czyjąś propozycję teoretyczną - zwłaszcza wówczas, gdy jest poparta rozwa­ żeniem argumentów za i przeciw - już jest swoistym dowodem na racjonalność. (Mamy tu pojęcie racjonal­ ności minimalnej, którą można traktować jako pewien niezmiennik antropologiczny. Inaczej mówiąc - tego typu racjonalność wiąże się z byciem świadomą istotą żywą, z którą możliwa jest komunikacja).

96

Piotr Makowski

możliwości wyjaśnienia normatywności, trzykrotnie odwołałem się do braku

pewnej zgody (np. co do jednej definicji racjonalności, sposobu rozumie­ nia słuszności czegoś czy istnienia swoistej władzy poznawczej i sprzężo­ nej z nią odpowiedniej motywacji do działania). Sądzę, że właśnie w tym

miejscu należy szukać rozwiązania problemu „normatywności teorii”. To właśnie oznaczający możliwość zgody, faktyczny, intersubiektywny kon­

sensus, a więc to, co wiąże się z przygodną, historycznie zmienną specy­ fiką ludzkich interakcji, do których odnoszą się nauki społeczne, pozwala

sensownie wyjaśniać normatywność. Jedyna „normatywność”, jaka pozo­

stała nam, zwolennikom „normatywnych” teorii społecznych, byłaby więc taka, że to my chcemy, by teoria była normatywna, tzn. chcemy, by wytyczała kierunek przemian systemu społecznego. Owo chcenie nie jest czymś czy­

sto arbitralnym dopóty, dopóki istnieje co do tego porozumienie, a więc pe­ wien odpowiednio wykwalifikowany konsensus, wspólnota zgody23. W nor­ matywności teorii nie ma zatem niczego tajemniczego.

ZAKOŃCZENIE: HABERMAS I INTERSUBIEKTYWNOŚĆ ZDETRASCENDENTALIZOWANA

Ponownie powróciliśmy do obszaru problemowego, w którym porusza się teoria Habermasa: do przestrzeni komunikacyjnie pojmowanych relacji in-

tersubiektywnych. Refleksja nad „zdetranscendentalizowanym” pojęciem intersubiektywności, która umożliwia pewne podstawowe wyjaśnienie tego,

na czym polega normatywność teorii społecznych, pozwala również oszaco­ wać „normatywny” charakter wizji sfery publicznej frankfurckiego teoretyka.

Zgodnie z powyższym, projekt autora Strukturalnych przeobrażeń sfery pu­

blicznej uchodzi za normatywny. Jest jednak taki tylko w tym sensie, że treść

jego teorii „utrafia” (czyli dobrze wyraża) w pewien przygodny konsensus faktycznych podmiotów tworzących przestrzeń intersubiektywności. Mó­

wiąc inaczej, myśl Habermasa reprezentuje i egzemplifikuje - przynajmniej w części swoich konkluzji - pewne historyczne porozumienie co do sposobu normowania relacji międzyludzkich. Możemy oczywiście etykietować je jako „uniwersalny dialog wolnych i równych” możliwy dzięki „idealnej sytuacji

rozmowy”. Jeśli jednak zarysowane wyżej wyjaśnienie normatywności jest 2:1 To, o jakiego rodzaju konsensus tu chodzi, stanowi odrębną kwestię i wymagałoby osobnego omówienia. Zaznaczam jedynie, że jego charakter może być odmienny i mieć różny zakres dla różnych typów teorii z za­ kresu nauk społecznych. W pewnych wypadkach może chodzić wyłącznie o konsensus ekspertów (porozu­ mienie w ramach wspólnoty uczonych), w innych wypadkach, zwłaszcza tych, które odnoszą się do wartości moralnych (jak w przypadku teorii Habermasa), chodzi o szerokie porozumienie społeczne, wykraczające poza poszczególne wspólnoty empiryczne.

„Sferapubliczna" i detranscendentalizacja intersubiektywności Uwagi na temat normatywności teorii społecznych

97

zasadne, to trzeba pamiętać, że oznacza ono pewien kontyngentny konsen­

sus. Takie wytłumaczenie demaskuje jednakże określenia w stylu „idealna

sytuacja rozmowy” jako wyłącznie emfatyczny, użytecznyflatus vocis. Z po­ rozumieniem co do ważności określonych norm - a z tym właśnie mamy do czynienia w przypadku teorii Habermasa, którą można rozumieć jako eg-

zemplifikację takiego porozumienia - wiąże się powinność. Teoria jest nor­

matywna, dlatego że wynika z niej określony przymus działań. W przypadku

frankfurtczyka chodzi o trojaką powinność - o powszechną powinność uzna­ wania zasady równości (bo musi ona obowiązywać również tych, którzy jej nie uznają), o powinność uczestniczenia w dyskursie równościowym (bo

dotyczy również tych, którzy nie chcą w takim dyskursie uczestniczyć) oraz powinność akceptowania decyzji, jakie w nim zapadają (bo musi obowiązy­ wać wszystkich, niezależnie od tego, czy jest się po stronie mniejszości czy nie)24. To, czy ów będący potencjalnym źródłem norm konsensus będziemy

tłumaczyć - patrząc przez „idealne soczewki” - jako korzystne przekształ­

cenie publicznej sfery działań i komunikacji w autonomiczną przestrzeń wolnych i równych partnerów niezakłóconego dialogu, wydaje się przesła­ niać faktyczny kształt i „układ sił” w przestrzeni relacji intersubiektywnych.

Zdetranscendentalizowana intersubiektywność stanowi domenę real­ nych relacji międzypodmiotowych wspólnot ludzkich - relacji, w których deliberacja, konsensus i racjonalność są czymś przygodnym i nie zawsze moż­

liwym do urzeczywistnienia. Jeśli takie pojęcie intersubiektywności powią-

żemy z pojęciem sfery publicznej, to w efekcie będziemy musieli przyznać, iż to, co publiczne, w równej mierze podatne jest na „kolonizowanie” przez konsensus, jak i przez radykalny pluralizm i antagonizm interesów25, przez

kooperację i dialog, jak i asymetrię roszczeń i brak porozumienia. (Sfera pu­ bliczna w dużych zbiorowościach miejskich ilustruje ów fakt aż nadto dobrze).

Jeśli intersubiektywność jest możliwa tylko dzięki temu, że konstytuują ją faktyczne podmioty, wraz ze swoimi prywatnymi interesami, różnymi pra­ gnieniami i odmiennymi strategiami życiowymi26, to przestrzeń publiczna również jest możliwa tylko dzięki nim. Interesy prywatne - nieunikniony

element zdetranscendentalizowanej intersubiektywności - w wymiarze 2< Zob. H. Krämer, Etyka integralna..., dz. cyt., s. 33. 29 W dedykowanej Habermasowi pracy Nicholas Rescher w paradygmatyczny wręcz sposób pokazał, na czym polegają społeczne i kulturowe zalety radykalnego pluralizmu. Zob. N. Rescher, Pluralism. Against the De­ mandfor Consensus, Oxford 2005. 26 Warto zaznaczyć, że cale sedno problemu konceptualizacji pojęć intersubiektywności czy przestrzeni publicz­ nej, które należą właściwie do pojęć podstawowych w teoriach społecznych, tkwi w podejściu do problematyki podmiotowości. Jak się wydaje, to właśnie od modelu podmiotu (jaźni, Ja” itp.) uzależnione są na bardzo abs­ trakcyjnym poziomie formułowania teorii jej finalne wyniki „normatywne”. O ważkości tej kwestii informuje na przykład niedawna praca Elliotta Concepts of the Self. Zob. polskie tłumaczenie: A. Elliott, Koncepcje „ja", Warszawa 2007. Zależność wizji intersubiektywności i praktycznych rezultatów teorii od przyjmowanego modelu podmiotu omawiam (na przykładzie teorii etycznych) w tekście Spektrum praktyczne etyki a intersu­ biektywność. Dwa modele podmiotu, w: Intersubiektywność, red. P. Makowski, Kraków 2011 (w przygotowaniu).

98

Piotr Makowski

sensotwórczego potencjału społeczno-kulturowego równie dobrze kon­

stytuują sferę publiczną, co interesy „publiczne”27. Normatywne koncep­ cje sfery publicznej, takie jak Habermasowska, muszą być więc z założenia ukierunkowane selektywnie w odniesieniu do wieloaspektowości i bogac­

twa tego, co publiczne. Selektywność oznacza tu pewne uzgodnione prefe­

rencje w odniesieniu do wizji sfery publicznej. Teorie posiadają potencjał normatywny tylko tak długo, jak długo owa selektywność - reprezentowana

przez powinnościowy wymiar teorii, jej potencjał modyfikowania systemów społecznych - egzemplifikuje określony konsensus. Przykład Habermasow-

skiego pojęcia intersubiektywności uczy, że konsensus ów można - a z me­ rytorycznych i praktycznych względów wręcz należy - poddawać próbom wytrzymałości i rewizji.

27 Argument tego rodzaju przedstawił już Alejandro. Zob. R. Alejandro, Hermeneutics, Citizenship..., dz. cyt., S. 183-184.

Przestrzenie publiczne w ujęciu funkcjonalnym

Tadeusz Buksiński Instytut Filozofii UAM

ISTOTA PRZESTRZENI PUBLICZNEJ

W literaturze dotyczącej życia publicznego zwykle nie dokonuje się rozróż­

nienia na przestrzeń publiczną i sferę publiczną. Są one utożsamiane. Wydaje się, że wyróżnienie tych dwóch wymiarów pozwala na ujawnienie pew­ nych cech charakterystycznych dla życia publicznego, które dotychczas nie były zauważane. W artykule jedynie sygnalizujemy tytułowy problem. Nie omawiamy go w sposób wyczerpujący, bowiem jest on zbyt złożony i prze­ kracza ramy artykułu.

Przestrzeń publiczna może być ujmowana za pomocą różnego typu kate­ gorii: prawnych, topograficznych, politycznych, kulturowych. Czasem cha­

rakterystyka przestrzeni w kategoriach tylko jednego typu jest trudna do przeprowadzenia z uwagi na to, że charakterystyki różnych typów zazębiają

się i przeplatają. W sensie prawnym przestrzeń publiczna to obszar fizyczny (geograficzny), będący własnością państwa, miasta lub wielkiej zbiorowości,

który jest w zasadzie równo dostępny, równo otwarty dla wszystkich oby­ wateli lub dla wszystkich mieszkańców danego regionu, lub dla wszystkich ludzi. Każdy może w niej przebywać bez potrzeby posiadania zezwolenia od

jakichkolwiek władz. Przestrzeń jest więc dobrem publicznym, do którego dostępu nie można nikomu zabronić. Ludzie mogą w niej przebywać i do­

konywać działań dozwolonych prawem i moralnością publiczną. Taki cha­ rakter mają drogi, ulice, place miejskie i wiejskie, urzędy publiczne. Prze­

Przestrzenie publiczne w ujęciu funkcjonalnym

101

strzeń publiczna może być zewnętrzna (występująca poza budynkami) lub wewnętrzna (zlokalizowana w budynkach). Może być dostępna bezpłatnie

i bez ograniczeń (jak ulice lub place) lub podlegać opłacie (jak muzea, nie­ które publiczne parki lub drogi).

Przestrzeń publiczna może mieć charakter topograficzny, a więc być wydzieloną częścią powierzchni ziemi, lub charakter wirtualny, czyli być obszarem niefizycznym, w którym umieszczane są i przekazywane obrazy, dźwięki, komunikaty. Przestrzenie publiczne i niepubliczne mogą ulegać

polityzacji, kulturalizacji, komercjalizacji oraz prywatyzacji. Zjawiska te mogą przybierać charakter mniej lub bardziej intensywny. Najbardziej ude­

rzające są przypadki zawłaszczania przestrzeni publicznej w mieście przez podmioty prywatne w celu użytkowania jej dla własnej korzyści. Przykła­ dem takich zjawisk jest chociażby ustawianie na rynku lub chodniku ogród­

ków kawiarnianych. Następuje w ten sposób komercjalizacja przestrzeni,

która wcześniej należała nieodpłatnie do wszystkich. Zawężone zostają jej dostępność oraz funkcje. Również niektóre sieci internetowe stają się dostępne tylko za odpłatnością. Bardziej dalekosiężne konsekwencje ma uszczuplanie przestrzeni prawnie publicznej w wyniku jej prywatyzacji, to znaczy sprzedaży prywatnym właścicielom i do ich prywatnego użytku (np. sprzedaż placów w centrum miasta lub atrakcyjnych miejsc nad rzeką

deweleperom). Osobnym zjawiskiem jest ograniczone upublicznianie przestrzeni pry­

watnej. Miejsca, które są prywatną własnością w sensie prawnym, stają się dostępne dla wszystkich lub dla tych, którzy są gotowi zapłacić za korzysta­ nie z nich. Taki charakter mają prywatne parki, muzea, prywatne zakłady

usługowe i sklepy. Dostęp do nich jest regulowany z jednej strony przez

prawo publiczne, z drugiej przez właściciela terenu. Taką przestrzeń należy odróżnić od przestrzeni prywatnej nieupublicznianej, będącej własnością

konkretnych osób. Dostęp do niej ustala właściciel.

Przestrzeń publiczna przeciwstawiana jest z jednej strony przestrzeni prywatnej (w kategoriach własności), z drugiej przestrzeni wspólnotowej i korporacyjnej (ewentualnie zrzeszeniowej). Te ostatnie są własnością

określonej grupy lub są dostępne tylko dla pewnych grupy. Do wspólnoto­

wych przestrzeni należą przestrzenie rodzinne (np. wspólny dom), wiej­ skie (wspólna studnia, wspólne jeziora, łąki) oraz religijne (wspólnotowe

kościoły, klasztory). Wspólnoty oparte są na więzach krwi, pokrewieństwa, pochodzenia, przekonań czy wiary. Podobny charakter ma przestrzeń kor­ poracyjna. Ona też należy do grupy osób lub instytucji. Jest dostępna tylko dla niektórych (członków towarzystw, firm, pracowników uczelni itp.). Różni

się od przestrzeni wspólnotowej tym, że członków korporacji i zrzeszeń łą­

102

Tadeusz Buksiński

czą przede wszystkim interesy materialne i podzielane potrzeby, a nie więzy krwi, przekonań czy wartości. Przestrzenie w sensie prawnym prywatne lub wspólnotowe czy korpora­

cyjne, a dostępne dla publiczności, można nazwać półpublicznymi. Podobnie

półpubliczny charakter ma przestrzeń skomercjalizowana, czyli podlega­ jąca opłacie i dostępna na warunkach ustalonych przez podmioty niepu­

bliczne lub półpubliczne (korporacyjne, wspólnotowe), na przykład pry­ watne kawiarnie, restauracje, sklepy. Wymienione rodzaje przestrzeni stanowią warunki dla pełnienia róż­ nych funkcji publicznych i prywatnych: kulturowych, politycznych, obywa­ telskich, rytualnych, komercyjnych. Do pełnienia jednych funkcji nadają się

lepiej, do innych gorzej. Zależy to od wielu czynników: ich cech fizycznych, walorów historycznych, usytuowania, dostępności, mody itp. Niektóre są

bardziej cenne kulturowo lub politycznie od innych, np. z uwagi na trady­ cję dokonywanych na niej zdarzeń w przeszłości, zachowane w nich cenne dobra (np. rzeźby), ukształtowanie, względnie położenie1. Mówiąc o prze­

strzeni publicznej, mamy zwykle na myśli przestrzenie fizyczne (topogra­

ficzne), czyli miejsca na ziemi dostępne dla działań i zachowań fizycznych. W ostatnich dziesięcioleciach coraz częściej mówi się również o przestrze­ niach wirtualnych. Środki elektronicznego przekazu, a zwłaszcza sieci in­

ternetowe, stworzyły nowe możliwości wzajemnych oddziaływań. Powstała bowiem przestrzeń informacyjno-komunikacyjna o charakterze pozafizycznym, do której dostęp jest w zasadzie otwarty dla każdego, kto dysponuje od­ powiednim sprzętem komputerowym oraz pewnymi umiejętnościami jego obsługiwania. W ramach tej wirtualnej przestrzeni można dokonywać ana­

logicznych jak w przestrzeni fizycznej podziałów na typy. Wszak niektóre sieci są dostępne tylko za opłatą lub wymagają klucza dostępu. Odmianami

tej przestrzeni są przestrzeń słuchowa radia czy obrazkowa telewizji.

PODZIAŁ PRZESTRZENI Z UWAGI NA FUNKCJE Ogólnie scharakteryzowane przestrzenie publiczne można poddawać dal­ szym dyferencjacjom i podziałom przy zastosowaniu różnorodnych kryte­

riów. Jak wzmiankowaliśmy, różne typy przestrzeni nadają się w różnym stopniu do wypełniania odmiennymi treściami, odmiennymi co do formy i sensu intencjonalnego typami zachowań i działań. Ze względu na swoje

cechy fizyczne, położenie, kształt, posiadane dobra służą niejako w sposób 1 Zob. B. Jałowiecki, Socjologia. Problemy podstawowe. Warszawa 1991.

Przestrzenie publiczne w ujęciu funkcjonalnym

103

naturalny do pełnienia odmiennych funkcji i osiągania niewspółmiernych celów. Wszystkie przestrzenie z uwagi na rodzaj dominujących funkcji spo­

łecznych, które spełniają lub spełniać mogą, i odpowiedniość do ich speł­

niania, można podzielić na:

1. przestrzenie pokazywania się innym;

2. przestrzenie ekspresji; 3. przestrzenie kultu i miejsca święte;

4. przestrzenie do oglądania; 5. przestrzenie władzy (załatwiania spraw administracyjnych); 6. przestrzenie komercyjne (załatwiania bieżących potrzeb konsumpcyjnych); 7. przestrzenie służebne; 8. przestrzenie relaksu i rozrywki.

Przestrzenie pokazywania się innym Idziemy lub jedziemy do określonych miejsc, by pokazać innym nasz spo­

sób życia, zademonstrować nasze zachowanie, nasz ubiór lub po prostu za­ znaczyć naszą obecność. Prezentujemy siebie jako ja wobec innych. Poka­

zujemy naszą swoistość, oryginalność, ale w ramach uznanej generalnej

linii, czyli w ramach tego, co uznawane jest za trendy w środowiskach wpły­ wowych w życiu publicznym, z którymi się utożsamiamy. Szczególnie od­ powiednimi miejscami do pokazywania siebie są w miastach ulice-deptaki

otoczone marketami i sklepami markowymi. W nich to, co publiczne, mie­ sza się z tym, co prywatne, lecz upubliczniane. Również modne kawiarnie,

piwiarnie, restauracje służą pokazywaniu się. W przestrzeniach pokazywa­

nia się nie trzeba rozmawiać. Główną rolę odgrywa komunikacja niewer­ balna: miny, ubiory, uczesania, sposób poruszania się, siedzenia. Na depta­

kach miejskich tworzy się wspólnota mody, snobizmu i zarozumiałości. To, co zaściankowe, zostaje na nich dowartościowane.

Każde szanujące się miasto ma wydzielone przestrzenie pokazywania się i dba o nie. Takim miejscem w Poznaniu jest ulica Półwiejska wraz ze Sta­ rym Browarem, w Zakopanem - Krupówki, w Sopocie - Bohaterów Monte

Cassino, w Międzyzdrojach - Aleja Gwiazd, w Paryżu - okolice wieży Eiffla, w Londynie - Soho Square, w Wiedniu - Kartnerstrasse. Przechadzając się

po tych przestrzeniach lub przesiadując w kawiarniach usytuowanych w ich pobliżu, obywatel zdaje się mówić: ja też tu jestem, ja też należę do tego, co trendy, co na czasie. Nie odstaję od innych, należę do awangardy. Stać mnie

na to, by tu być, napić się kawy lub piwa, a czasem nawet kupić coś z markową etykietką. Zdarza się też jednak, że niektóre miasta nie posiadają tego typu przestrzeni (np. Szczecin).

104

Tadeusz Buksiński

W tych miejscach ujawniany jest pseudoindywidualizm instrumen­ talny jednostek i całych grup. A towarzyszy mu również pseudoindywi­ dualizm moralny i duchowy. Panuje w nich młodzieżowa kultura niby-in-

dywidualistyczna, ale masowa, kultura na pokaz, behawioralna. To kul­

tura pseudoautentyczności. Kultura udawania połączona zostaje z kul­ turą pożądania oraz kulturą bycia modnym, nowym, odcinającym się od

przeszłych generacji, od zastanych autorytetów, zwłaszcza duchowych, od religii. Tworzy się swoista współczesna bohemia zachowań, ale bez

głębi artystycznej. Jest to obszar autoprezentacji, który można potrakto­ wać też jako namiastkę autoprezentacji typu feudalnego - kiedy król lub książę pokazywał siebie innym po to, by ujawnić swoją pozycję, stanowi­

sko, władzę, godność. Obecnie jednak cechy bycia trendy nie są zakładane jako istniejące uprzednio wobec prezentacji, lecz dopiero autoprezen­ tacja w przestrzeni pokazywania się maje właśnie tworzyć. Poza tym co

mają na pokaz, nic sobą więcej nie reprezentują. Tylko udają, że jeszcze coś

mają w zanadrzu, jakąś wartościową cechę charakteru czy zdolność, czy osiąg­ nięcie. To, co naprawdę oryginalne, nie nadaje się do pokazywania w tej przestrzeni.

Przestrzenie ekspresji Przestrzeń ekspresji wyróżniliśmy na osobnym miejscu, ponieważ cechuje się innymi parametrami niż przestrzeń pokazywania siebie. W niej też ja pokazuje siebie, jednak nie jest to pokazywanie skalkulowane, wyracho­

wane, na sprzedaż. Nie chodzi też tylko o zewnętrzność. Autentyczna eks­ presja ma charakter spontaniczny i ujawnia wnętrze ja. Ujawnia emocje, postawy, przekonania, poglądy, czasem również te głębokie, konstytuujące tożsamość ja. Nie liczy się tu intencjonalne oddziaływanie na innych ani

osiąganie dobrego samopoczucia poprzez przynależność do tłumu trendy, ale o rozładowanie wewnętrznych napięć lub zaspokojenie wewnętrznych potrzeb o charakterze pozamaterialnym. Ekspresje ujawniają się w takich przestrzeniach jak: stadiony sportowe, sale gimnastyczne, place muzyki młodzieżowej, ściany przygotowane specjalnie dla pokrywania ich grafi­

tami. W przestrzeniach tych tworzone są w sposób spontaniczny wspól­ noty uczuć, przekonań, poglądów. Ekspresje mogą być nieukierunkowane

(np. wyładowanie złości kibica, rozładowanie napięć) lub ukierunkowane.

Ta ostatnia przybiera często postać politycznych demonstracji i protestów, które mają miejsce na zamkniętych zebraniach lub na wielkich placach. De­

monstracje polityczne organizowane są przed budynkami parlamentów, rządów, organizacji międzynarodowych i administracji. Mogą przybierać

Przestrzenie publiczne w ujęciu funkcjonalnym

105

formę destrukcyjną lub konstrukcyjną (np. publiczne pokazy artystów na

rynkach lub przedstawienia teatralne)2.

Przestrzenie kultu i miejsca święte Niektóre przestrzenie otoczone są szczególną czcią z uwagi na zdarzenia

dziejowe, które na nich zachodziły, lub na pełnione przez nie funkcje kul­ towe. Świecki kult otacza miejsca wielkich bitew (np. pole Monte Cassino, Stalingrad), miejsca ludobójstwa (Oświęcim), męczarni (łagry), miejsca po­

chówku sławnych ludzi (mauzoleum Lenina na Placu Czerwonym w Moskwie, grób Piłsudskiego na cmentarzu w Wilnie, cmentarz na Powązkach w War­ szawie) lub miejsca wystąpień sławnych osobistości (np. okno w Krako­

wie, z którego przemawiał papież Jan Paweł II). Niektóre miejsca ważne dla władz politycznych lub dla całych społeczeństw uznawane są za uświę­ cone lub wręcz święte na wzór religijny. Taki charakter miał na przykład

wczasach komunistycznych Plac Czerwony w Moskwie, gdzie odbywały się defilady. Nie wolno było na nim palić papierosów, nie było w jego pobliżu

nawet toalety.

Z kolei miejsca kultu religijnego z jednej strony stanowią miejsca umożli­ wiające wyrażanie przekonań religijnych i wiary, a z drugiej wyrażania postawy

czci i szacunku dla wartości i norm absolutnych lub dla bytów o charakte­ rze istotnym (kościoły, place, sanktuaria, miejsca narodzin założycieli no­ wych religii). Kult religijny odbywa się tradycyjnie w wybranych miejscach.

Przestrzenie kultu religijnego mają zwykle w sensie prawnym i funkcjonal­ nym charakter wspólnotowy, jednak często są dostępne dla całej publiczno­

ści oraz są też do oglądania. Do szczególnie ważnych z nich i uznawanych za święte organizowane są pielgrzymki. Miejsca w sensie religijnym święte to miejsca cudów, objawień, przechowywanych relikwii.

Przestrzenie do oglądania Przestrzenie do oglądania mają specyficzne cechy. Są miejscami atrakcyj­ nymi kulturowo i turystycznie, z uwagi na znajdujące się w nich dzieła kul­ tury lub pamiątki przeszłości. Do nich organizowane są wycieczki świeckie.

Do takich miejsc należą bogate architektonicznie katedry, stare zamki, słynne z zasobów muzea, wybitne dzieła architektury, sztuki, a także inne pozosta­ łości dawnych dziejów (np. ruiny wielkich budowli - jakForum Romanum w Rzymie). Dzieła te są wartościowe artystycznie lub piękne estetycznie, 1 K. Wejchert, Przestrzeń wokół nas, Katowice 1993.

106

Tadeusz Buksiński

lub wzbudzają szacunek z uwagi na swój wiek i świadectwo historii. W spo­ sób szczególnie obfity takie przestrzenie zachowały się w miastach krajów śródziemnomorskich Europy (Ateny, Rzym) oraz w krajach Azji Mniejszej

i w Egipcie. Na ogół obcy cenią je bardziej niż swoi, którzy traktują je jako źródło dochodów turystycznych. Przestrzeń do oglądania jest wartością

samą w sobie, zaś mądre społeczeństwa starają się upiększyć jak najwięcej przestrzeni publicznych, by ciągnąć z nich zyski oraz by ludziom dobrze się mieszkało w pobliżu pięknych i wartościowych miejsc. Oglądać można też

sam krajobraz naturalny lub rzadką florę i faunę obecne w określonym re­ gionie (np. słynne safari w Afryce Południowej), czasem też sztucznie two­

rzone ogrody (np. ogrody zwisające, palmiarnie). W Polsce i krajach sąsied­ nich przestrzenie do oglądania obejmują zwykle starówki miejskie, kościoły, resztki starych murów i zamków. W Poznaniu miejsca do oglądania są ko­

mercjalizowane lub zamieniane w przestrzenie pokazywania się innym. Nie ma ich zbyt wiele i nie są w sposób szczególny eksponowane. Najwięcej ta­ kich miejsc w naszym kraju posiada Kraków. Ostatnimi laty wyekspono­

wane zostały miejsca do oglądania także we Wrocławiu.

Przestrzenie władzy (załatwiania spraw administracyjnych) W skład przestrzeni władzy i załatwiania spraw publicznych wchodzą budynki

urzędów, gmachy administracji i polityki. Urzędy należą do wewnętrznych

miejsc publicznych. Obok nich występować mogą zewnętrzne miejsca pu­ bliczne do załatwiania spraw urzędowych lub politycznych. W starożytności najważniejsze sprawy publiczne załatwiano w miejscach otwartych: na ago­

rze w Atenach lub na forum w Rzymie. Dzisiaj w Europie otwarte pozostały

jedynie rynki do dokonania zakupu lub wymiany towarów w skali lokalnej, chociaż większość towarów nabywanych jest w zamkniętych pomieszczeniach. Natomiast sprawy o publicznym znaczeniu załatwiane są w wyznaczonych budynkach odpowiednich urzędów: w ratuszach, gmachach parlamentów,

rządów. W nich zapadają decyzje i postanowienia, a działania urzędników są regulowane prawami. Mają oni jako administracja pełnić funkcje usłu­ gowe wobec mieszkańców. W systemach totalitarnych i zbiurokratyzowa­

nych przekształcają się w organy władzy nadrzędnej nad obywatelami. Wstęp

do najważniejszych z nich jest ograniczony dla publiczności. Są to strzeżone

siedziby władz, w nich podejmowane są najważniejsze decyzje. W szczegól­ ności dotyczy to gmachów rządowych usytuowanych w stolicach państw,

które mogą też być w szczególnych okolicznościach obiektem agresji. Przed

nimi organizowane są często pikiety i demonstracje niezadowolonych z po­ dejmowanych w nich decyzji.

Przestrzenie publiczne w ujęciufunkcjonalnym

107

Przestrzenie komercyjne (załatwiania bieżących potrzeb konsumpcyjnych) Jeśli chodzi o zaspakajanie potrzeb konsumpcyjnych mieszkańców, to w wielu

krajach występuje tendencja do tworzenia wielkich centrów handlowych w pobliżu miast. Wielkie markety wypierają małe jednobranżowe sklepy.

Tworzone są nawet całe miasta lub przedmieścia w postaci tak zwanych moli (mallś). Należą do prywatnych właścicieli i nastawione są na funkcje komercyjne - sprzedaż towarów konsumpcyjnych. Jednak wydzielone są

w nich symulowane i kontrolowane przestrzenie rozrywki (np. łowienie sztucznych ryb), rekreacji (kawiarnie, kina), ekspresji (kąciki kreatywno­ ści lub sportu dla dzieci i młodzieży). One przyciągają klientów i zarazem stają się formą spędzenia wolnego czasu3.

Przestrzenie służebne Przestrzenie służebne różnią się od przestrzeni załatwiania spraw tym, że

pełnią typowe, czysto służebne funkcje dla mieszkańców miast i wsi. Są to funkcje powtarzające się, zwykle monotonne, jednostajne i proste. Brak w nich w zasadzie specyfiki, które cechują na przykład poszczególne przy­

padki załatwiania spraw. Takie typowe funkcje służebne pełnią drogi, ulice,

parkingi miejskie, ciasne przestrzenie tramwajów, autobusów i pociągów, publiczne ubikacje, krany z wodą, miejsca użyteczności publicznej, prze­ strzenie wypełnione infrastrukturą (np. ciągi kanalizacyjne lub ciepłow­

nicze). Mogą je oczywiście pełnić lepiej lub gorzej, co wpływa na jakość ży­ cia mieszkańców. Wszak tramwaje mogą być przepełnione lub luźne, mogą

kursować regularnie lub nieregularnie, ulice mogą być zatłoczone lub prze­ jezdne. Zwykle wielkie ulice przeznaczone dla samochodów dzielą miasta na części, zaś wąskie raczej łączą, ułatwiają komunikację międzyludzką. Prze­ strzenie dla ruchu samochodowego z reguły pozostają w konflikcie z prze­

strzeniami dla pieszych. Ruch samochodowy wypiera ruch pieszy oraz pu­ bliczny transport, dlatego powinien być przesunięty na obrzeża miasta4. W Poznaniu i wielu innych miastach Polski ten konflikt jest dobrze widoczny. Przestrzenie relaksu i rozrywki Przestrzenie relaksu i zabawy, jak sama nazwa wskazuje, wyróżniają się walorami wypoczynkowymi. Są wielorakie fizycznie (wody, lasy, góry, piaG. Markowski, Świątynie konsumpcji, geneza i społeczne znaczenie centrum handlowego. Warszawa 2003. 4 A.B. Jacobs, Great Streets, Cambridge- London 1996.

108

Tadeusz Buksiński

ski, śniegi). Ich dostępność też jest zróżnicowana fizycznie (często trzeba się natrudzić, by do nich dotrzeć), finansowo oraz prawnie. Służą roz­ rywce, wypoczynkowi, grze, zabawie. Mogą mieć charakter otwarty w sen­

sie fizycznym (plaże nieogrodzone) lub zamknięty (np. kluby karciane). Nie­ które posiadają swoje walory dzięki darowi natury (np. piękne góry), inne są

tworzone przez człowieka (np. Disneyland). Stają się coraz bardziej atrak­ cyjne i coraz częściej odwiedzane. Coraz więcej osób wyjeżdża na wypoczy­

nek, szuka atrakcyjnej zabawy, chce oglądać ciekawe miejsca. W Poznaniu niewiele jest tego rodzaju miejsc. Te, które potencjalnie nadawały się do pełnienia tej funkcji, mianowicie przestrzenie nad Wartą, zostały sprze­

dane deweloperom pod zabudowę mieszkalną, a więc stały się prywatną własnością. W śródmieściu oraz w wielu dzielnicach Poznania brak par­

ków i otwartych miejsc do zabawy. A przecież dzielnicowe place zabaw dla

dzieci, przestrzenie minisportu, parki w dzielnicach mieszkalnych spełniają podstawową rolę kulturową i rekreacyjną. W nich odbywają się spotkania,

imprezy, zawody. Odgrywają więc podstawowe role dla integracji miesz­

kańców. Niektóre pełnią nawet funkcje polityczne, jak słynny Hyde Park Corner w Londynie5.

W celu uniknięcia nieporozumień zaznaczymy, że podział przestrzeni

z uwagi na ich funkcje społeczne jest typologiczny, a więc względny. Kry­

terium podziału stanowią funkcje dominujące w danego typu przestrzeni lub takie, którym dany typ przestrzeni najlepiej służy. Jednak każda prze­

strzeń publiczna spełnia jednocześnie kilka funkcj i - jedne w większym, inne w mniejszym stopniu. Przykładowo przestrzenie pokazywania siebie są zarazem przestrzeniami oglądania. W nich nie tylko uczestniczą miesz­

kańcy i goście, pokazując się sobie nawzajem, ale również miasta chcą się

pokazać i czynią je w coraz większym stopniu przestrzeniami oglądania, przestrzeniami załatwiania spraw, rekreacji i rozrywki (np. Stary Browar w Poznaniu czy Stary Rynek w Krakowie lub Stary Rynek w Gdańsku). Po­

dobnie wiele przestrzeni ekspresji i przestrzeni kultu pełni również funk­ cje przestrzeni do oglądania.

Każde miasto buduje swój wizerunek i prestiż w oparciu o pewne miejsca dlań charakterystyczne, cenne, rozpoznawalne. One tworzą jego tożsamość

i jego piękno, są powodem do dumy. Zwykle są to miejsca historyczne, kul­ turowo bogate lub miejsca unikalne, niepodobne do innych w kraju i za gra­

nicą. Troskliwe władze miast upiększają istniejące oraz tworzą nowe miej­

sca o ciekawych rozwiązaniach architektonicznych. Dbają też o to, by one żyły, tętniły imprezami kulturowymi, przyciągały mieszkańców i turystów6. 5 P. Kotler, Marketing Places, New York 2002. 6 S. Anholt, Brand New Justice: How Branding Places and Products Can Help the Developing World, London 2005.

Przestrzenie publiczne w ujęciu funkcjonalnym

109

W każdym mieście jest też wiele miejsc o statusie półpublicznym i to róż­ nego rodzaju. Wystarczy wymienić zamknięte dla obcych osiedla mieszka­ niowe, boczne uliczki, podwórka i pasaże, które są okupowane przez pozba­

wione opieki dzieci lub bezrobotnych i nietrzeźwych mieszkańców. W różnych społeczeństwach odmienne typy przestrzeni uważane są za ważne, istotne dla zbiorowości. Im bardziej demokratyczne społeczeństwo, tym większą

rolę pełnią w nim przestrzenie otwarte publiczne. Ważną rolę pełni też liczba

przestrzeni publicznych oraz ich rozmieszczenie w mieście. Im bardziej roz­ łożone po całym mieście oraz im bliżej miejsc zamieszkania ludzi, tym le­ piej służą integracji społecznej oraz tym bardziej upiększają miasto, na przy­ kład wielość placów w Paryżu, Rzymie, Szczecinie czyni miasta pięknymi. W systemach totalitarnych przestrzenie publiczne są poddawane kon­

troli władz politycznych. Nie mogą być wykorzystywane do ekspresji auten­

tycznych postaw obywatelskich, są więc zamknięte dla autentycznej sfery publicznej, ale wykorzystywane do działań pozorowanych, mających na celu popieranie aktualnej władzy politycznej. Taki charakter miały w okresie ko­

munizmu wiece i pochody pierwszomajowe7.

CZYM JEST SFERA PUBLICZNA?

Podstawowym celem artykułu nie jest analizowanie sfery publicznej. Scharakteryzujemyją tylko pokrótce, żeby wskazać na to, jakją rozumiemy i czym ona różni się od przestrzeni publicznej. Sfera publiczna to pojęcie jeszcze bardziej wieloznaczne niż przestrzeń publiczna. Możemy wyróżnić dwa

podstawowe znaczenia tego pojęcia: szerokie i wąskie. W szerokim sensie obejmuje wszelkie postawy, działania i zachowania dokonane w wymienio­ nych przestrzeniach publicznych. W tym ujęciu rodzaje sfer publicznych są

analogiczne do funkcjonalnych typów przestrzeni publicznej. I często z po­

wodu tych podobieństw znaczeń w literaturze przestrzeń publiczna i sfera publiczna są utożsamiane z sobą. Można więc mówić o sferze samoprezentacji, ekspresji (z jej konkretyzacjami: literacką, artystyczną, kontestacji politycznej), kultu (wszczególności religijnego), załatwiania spraw itd. Ich

liczba i rodzaj zależą od stosowanych kryteriów ich wyróżnienia. Z uwagi na zasięg przestrzenny wyróżniane są sfery: lokalna (minipubliczna), re­

gionalna, krajowa, międzynarodowa. Występują sfery publiczne miejskie,

wiejskie, narodowe. Wedle kryterium składu społecznego podmiotów wy­ stępujących jako główni aktorzy scen publicznych wyróżnić można sfery: 7 Zob. M. Koehler, Architektura publiczna i projekt architektonicznyjako katalizator domeny publicznej, w: Prze­ strzeń publiczna współczesnego miasta, „Czasopismo Techniczne. Seria Architektura” 2005, nr 9 -A.

110

Tadeusz Buksiński

feudalną (dworską), mieszczańską, ludową, robotniczą, inteligencką. Każda

sfera publiczna może być mniej lub bardziej rozwinięta. Z uwagi na domi­

nujące dyskursy i rozważane problemy można wyróżnić sfery: naukową, literacką, religijną, feministyczną, polityczną i inne. Poszczególne grupy

zawodowe tworzą też własne sfery publiczne. Mogą one być różnorodne (jednostkowe, zbiorowe, korporacje, organizacje, instytucje) oraz przeja­

wiać aktywność z różnym stopniem intensywności. Dlatego z uwagi na liczbę

podmiotów można wyróżnić sferę publiczną elitarną oraz masową (to znaczy może w niej brać udział więcej lub mniej podmiotów), zaś według kryterium

intensywności działań sferę partycypacyjną oraz bierną. Biorąc po uwagę

strukturę wewnętrzną sfery i rolę (wpływ) poszczególnych typów podmio­ tów jednostkowych i instytucjonalnych, można wyróżnić sferę wertykalną (czyli odgórnie zarządzaną) oraz horyzontalną (wszyscy członkowie mają mniej więcej równy wpływ)8. Tak szerokie znaczenie sfery publicznej wy­

stępuje najczęściej w mowie potocznej. Mówi się, że jest to sfera doświad­

czeń publicznych doznawanych w wyniku kontaktu z innymi, z nieznajo­ mymi w obszarze wspólnie dostępnym dla wszystkich lub dostępnym dla

wyspecjalizowanych grup. Na doświadczenia te składają się rozmowy, ar­ gumenty, konkluzje, przemyślenia pod ich wpływem, sądy, podejmowane w ich wyniku decyzje i działania. W niej kształtowane są stanowiska w spra­

wach publicznych i niepublicznych. Od tak rozumianej sfery publicznej różni się sfera działań społecznych obejmująca stosunki ściśle gospodarcze, stosunki pracy, zaopatrzenia mate­ rialnego. Zaliczana ona była tradycyjnie do sfery prywatnej. Obecnie coraz

częściej kwestionowany jest jej status prywatny ze względu na zaangażo­

wanie państwa w kierowanie gospodarką. Poza nią jako niezależna wystę­ puje sfera intymna, czyli obszar stosunków osobistych, uczuciowych, mał­

żeńskich. Jako specyficzną należy wyróżnić sferę wspólnotową oraz sferę korporacji. Pozostają one na styku między sferą publiczną a prywatną i in­ tymną. Sfery działań niepublicznych nie muszą mieć znaczenia publicz­

nego ani występować w przestrzeniach publicznych, chociaż często takie znaczenie przejawiają9.

W węższym znaczeniu sfera publiczna utożsamiana jest z działaniami

i zachowaniami o znaczeniu ważnym dla całej zbiorowości i mającymi odnie­ sienie do wartości i norm konstytutywnych dla zbiorowości, czasem nazywa­ nych politycznymi. Tak zwykle rozumiana jest sfera publiczna w literaturze filozoficznej i na niej skupimy uwagę w dalszej części artykułu. W tym uję­

ciu sfera publiczna to wymiar działań wspólnych wielu ludzi, którzy wcho­ * Zob. J. Habermas, Strukturalne przeobrażenia sfery publicznej, Warszawa 2007. 9 A. Aymonino, V.P. Mosco, Contemporarypub!icspace:un-volumetricarchitecture, Milano2006.

Przestrzenie publiczne w ujęciu funkcjonalnym

111

dzą z sobą w kontakty w celu przedyskutowania oraz rozwiązania proble­ mów i spraw o podstawowym znaczeniu dla danej zbiorowości (wspólnoty, korporacji, miasta, narodu, państwa). Zwykle są to działania celowe, inten­ cjonalne, planowe. Kryterium „publiczności” spraw to ich odniesienie do ważnych wartości i norm zbiorowych, a więc do sprawiedliwości, wolności,

równości, solidarności, tożsamości, bezpieczeństwa indywidualnego i zbio­ rowego, przeżycia i dobrego życia. Również sprawy związane z ważnymi interesami materialnymi i politycznymi obywateli należą do publicznych.

W związku z tym, że obecnie rozwiązywanie ważnych problemów zbioro­ wości spoczywa na władzy politycznej i samorządowej, to do publicznych

należą także stosunki władzy, zarządzania, samorządności oraz wszelkie zasady, prawa i regulacje obowiązujące w społeczeństwie na mocy decyzji władz. Sfera publiczna w wąskim sensie jest konstytuowana przez działa­

nia obywateli, a nie jest zastana jako dana. Działając w perspektywie warto­ ści ważnych dla zbiorowości, obywatele tworzą obszar wolności, wymiany,

interakcji, organizacji, w który mogą wkroczyć inni i brać w nim udział. Na treści politycznej sfery publicznej składają się problemy obywateli,

ich interesy, opinie, potrzeby interpretowane w świetle wartości i zasad po­ litycznych, konstytutywnych dla całych zbiorowości. Służy ona ich kształ­

towaniu, werbalizowaniu, precyzowaniu. Tak rozumiana sfera publiczna

z definicji nie jest autoprezentacją osób biorących w niej udział ani repre­ zentacją władzy politycznej. W jej skład nie wchodzą działania zabawowe czy o charakterze kultowym. Między wąsko rozumianą sferą publiczną (konstytutywną, polityczną)

a wyżej wymienionymi przestrzeniami publicznymi zachodzą luźne związki.

W zasadzie tak pojmowana sfera publiczna powinna rozwijać się w prze­ strzeniach publicznych. Niektóre miejsca są bowiem szczególnie odpowied­

nie do jej aktywizacji: gmachy rządowe, samorządowe, urzędy, place przed nimi. Ale tak dzieje się tylko w niektórych w pełni demokratycznych ustro­

jach, w innych zaś rozwija się ona w przestrzeniach wspólnotowych (kościel­ nych), zrzeszeniowych lub prywatnych. Z tą ostatnią sytuacją mieliśmy do czynienia w okresie komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej. Spotka­

nia opozycjonistów odbywały się w miejscach trudno dostępnych dla służb specjalnych. Dzisiaj również w krajach demokratycznych, z powodu komer­ cjalizacji przestrzeni publicznych, postępuje jej uszczuplenie, a aktywność

w sferze publicznej często może się rozwijać jedynie w wynajętych dla niej pomieszczeniach prywatnych lub korporacyjnych.

W ustroju komunistycznym powstała szeptana sfera publiczna. Wystę­

powała ona przez wiele lat poza przestrzeniami publicznymi i poza dominu­ jącymi na nich podmiotami politycznymi. Potem „wylała się” na przestrze­

112

Tadeusz Buksiński

nie korporacyjne i publiczne w postaci strajków i manifestacji politycznych. Stąd można ją określić też jako swoistą sferę kontrpubliczną, ponieważ pro­ dukowała kontrdyskursy opozycyjne wobec panującego reżymu. Tam, gdzie tworzenie takich sfer było niemożliwe, istniała milcząca sfera publiczna11’. Dzisiaj, jak już wzmiankowaliśmy, coraz częściej mówi się o wzroście zna­

czenia sfery publicznej medialnie zapośredniczonej (a więc nie bezpośred­

niej) oraz o powstaniu elektronicznej sfery publicznej jako sfery nowego typu. Waga tej ostatniej ujawniła się w czasie ostatnich wyborów prezy­ denckich w USA oraz w czasie rozruchów studenckich w Iranie w 2009 roku.

Wąsko rozumiana sfera publiczna była traktowana przez Habermasa jako obszar dyskursów, w których biorą udział obywatele rozumni (XVIII

i XIX w.), lub wszyscy obywatele i organizacje należące do społeczeństwa cy­ wilnego (XX w.). Uznał ją za twórcę opinii publicznych i pośredniczkę mię­

dzy sferą prywatną a sferą stricte polityczną". Taki pogląd zbyt ogranicza funkcje i status sfery publicznej. Wydaje się, że sferę publiczną polityczną

należy potraktować jako podstawę życia demokratycznego w społeczeń­ stwach. Jako podstawa życia musi być na nowo opracowana. Przedstawie­ nie takiej całościowej wizji sfery publicznej dla współczesnych społeczeństw

przekracza jednak ramy niniejszego artykułu10 12. 11

10 Zob. T. Buksiński, Wspólnota wobec systemów, w: Wspólnotowość wobec wyzwań liberalizmu, Poznań 1995, s. 2-12. 11 J. Habermas, Faktyczność i obowiązywanie, Warszawa 2005. 12 N. Fraser, Rethinking the Public Sphere: A Contribution to the Critique ofActually Existing Democracy, w: Habermas and the Public Sphere, red. C. Calhoun, Cambridge Mass. 1992, s. 123 i n.

KONFLIKTY O MIASTO

Lepsza sfera publiczna bezdyskusyjny postulat pod dyskusję

Rafał Drozdowski Instytut Socjologii UAM

WSTĘP Zainteresowanie socjologów sferą publiczną (w tym zwłaszcza miejską sferą

publiczną) osadzone jest - od dziesięcioleci - w charakterystycznym dlań kontekście. Po pierwsze składa się na niego założenie, że miejska sfera pu­ bliczna znalazła się w głębokim kryzysie (że nie pełni już w wystarczającym

stopniu funkcji wehikułu i jednocześnie narzędzia deliberatywnej demo­ kracji1, iż jest sukcesywnie zawłaszczana przez rozmaite „prywatyzmy”2,

iż jest „przymykana” przed najróżniejszymi „kłopotliwymi” kategoriami

mieszkańców - użytkowników miasta2 itd.). Po drugie, na ów ogólniejszy

kontekst zainteresowania miejską sferą publiczną składa się również prze­

konanie, że odzyskanie jej dla społeczeństwa4 lub chociaż jakaś zasadnicza zmiana sposobu myślenia o jej zadaniach i funkcjach5 przełoży się w bez­ pośredni sposób na podniesienie jakości demokracji (przynajmniej tej spo­ łecznej), na rozwój społeczeństwa obywatelskiego i ogólnie - na uratowa­ nie wśród członków społeczeństwa poczucia, że w dalszym ciągu tworzą oni

wspólnotę myślącą i działającą w kategoriach dobra wspólnego. 1 Zob. J. Habermas, Strukturalne przeobrażenia sfery publicznej. Warszawa 2007. 2 Zob. np. R. Drozdowski. W. Godzić, H. Grzeszczuk-Brendel, A. Jakubowska, M. Krajewski, W. Kuligowski, L. Olszewski, J. Sawicka, E. Rewers, Prywatnie o publicznym/publicznie o prywatnym, Poznań 2007. Zob. np. J. Ranciere, Dzielenie postrzegalnego. Estetyka i polityka, Kraków 2007. 4 Zob. N. Klein, No logo, Izabelin 2004, s. 21 -143; J. Urbański, Odzyskać miasto. Samowolne osadnictwo, skłoting, anarchitektura, Poznań 2005. 5 Zob. Ch. Mouffe, Paradoks demokracji. Warszawa 2005, s. 115-123.

Lepsza sfera publiczna - bezdyskusyjny postulat pod dyskusję

117

Tymczasem zaś, nie negując obu wspomnianych założeń (przynaj­

mniej nie w całości6), warto postawić pytanie, czy skądinąd ważna, poży­ teczna i ciekawa dyskusja na temat miejskiej sfery publicznej nie staje

się - niekiedy - pretekstem do wysuwania postulatów i roszczeń, które raczej wzmacniają „system” niż „stronę społeczną”, które dopominają

się o rozwiązania obniżające w końcowym rozrachunku poziom spójno­ ści i integracji społecznej i które można by było nawet nazwać „antyspo­

łecznymi”? Innymi słowy, warto dopytywać się, czy w powszechnie dekla­ rowaną troskę o przestrzeń publiczną, ojej kondycję i status nie są wszyte jakieś funkcje ukryte, czy troska ta nie toruje drogi jakiemuś pobocznemu

dyskursowi, który służy społecznemu i politycznemu zalegitymizowaniu działań obliczonych na limitowanie bądź wręcz na ograniczenie indywi­ dualnej i zbiorowej autonomii? W niniejszym artykule chciałbym spojrzeć na miejską sferę publiczną

(właściwie na socjologiczną dyskusję na jej temat) nieco podejrzliwie. Spró­

buję tu wskazać pięć różnych (choć w sumie, jak się okaże, dość ściśle powią­ zanych ze sobą) sposobów instrumentalizowania dyskusji o miejskiej prze­

strzeni publicznej. Wszystkie one sprowadzają się w praktyce do wikłania

postulatu walki o lepszą przestrzeń publiczną w rolę koronnego argumentu mającego bądź to uzasadniać i uprawomocniać projekty radykalnej (więc i zarazem ryzykownej, o trudnych do przewidzenia skutkach ubocznych)

ingerencji w zastaną tkankę społeczną oraz architektoniczną miasta, bądź też uzasadniać i uprawomocniać stopniowe - kawałek po kawałku - odda­ wanie miasta rozmaitym grupom interesu uważającym się/uznanym przez władze samorządowe za potencjalnie lepszych zarządców określonych za­

sobów miejskich.

6 Trudno polemizować ze stwierdzeniem, że proces destrukcji miejskiej sfery publicznej rzeczywiście po­ stępuje (choć jednocześnie wielu autorów - zob. np. M. Castells, Społeczeństwo sieci. Warszawa 2007 - wska­ zuje, że tak naprawdę wiele starych funkcji rozumianej w sposób Habermasowski sfery publicznej prze­ jął dziś internet lub że tradycyjnie pojmowana sfera publiczna uległa „parcelacji” na niezliczoną ilość subsfer mających półotwarty charakter - zob. np. R. Putnam, Samotna gra w kręgle. Upadek i odrodzenie wspólnot lokalnych w Stanach Zjednoczonych, Warszawa 2008). Więcej wątpliwości budzić może założe­ nie o prostym, liniowym związku między jakością sfery publicznej a jakością demokracji i siłą społeczeń­ stwa obywatelskiego. Nie tylko dlatego, że mamy prawo się spierać, co w tym związku jest zmienną zależną, a co zmienną niezależną. Także dlatego, że z coraz większą trudnością przychodzi nam - jako socjologom określić silę tego związku, nie wspominając już o ustaleniu lis ty jego dodatkowych, często bardzo sytuacyjnych uwarunkowań.

118

Rafał Drozdowski

RATOWANIE SFERY PUBLICZNEJ SPRAWĄ (URZĘDNICZEGO) HONORU! Powszechne przekonanie, że miejska sfera publiczna od lat znajduje się w głę­

bokim kryzysie upoważnia i niejako uprawnia władze miejskie do podejmo­ wania rozmaitych działań administracyjnych, które mają ją chronić przed

dalszą degradacją lub które mają służyć nadaniu jej zupełnie nowego obli­

cza, bardziej jakoby odpowiadającego wyobrażeniom o jej „modelowej po­ staci” w coraz szybciej zmieniającym się społeczeństwie. Trudno kwestionować potrzebę takich działań. Niewątpliwie znaczna

ich część wychodzi naprzeciw oczekiwaniom społecznym i o wielu z nich da się powiedzieć, że zaprojektowano je z dużą konsekwencją i „znawstwem

socjotechnicznym” oraz ze szczerą nadzieją, że prędzej lub później zaowo­ cują widoczną poprawą jakości życia w mieście.

Trudno też wyzbyć się wrażenia, że działania te otwierają furtkę roz­ maitym niepokojącym rozwiązaniom, których wspólną cechą jest dążenie do nadregulacji. Dobrym przykładem mogą tu być podejmowane przez sa­ morządy wielu (większości) miast inicjatywy na rzecz zwiększenia bezpie­ czeństwa publicznego7. Częstokroć prowadzą one nie tylko do większego, względnie innego, niż było w planach ograniczenia praw i uprawnień miesz­

kańców, lecz także - paradoksalnie - zniechęcają do „bycia na mieście”, czy­ nią z potencjalnych użytkowników bądź współgospodarzy miejskiej sfery

publicznej, bądź „domatorów z konieczności”, którzy zaszywają się w sferze

prywatnej i mniej chętnie ją opuszczają, jednak nie z uwagi na jej atrakcyj­ ność, lecz dlatego, że „na mieście” daje się we znaki zbyt dużo dyscyplinu­

jących i opresyjnych reguł określających dopuszczalne sposoby funkcjo­

nowania w przestrzeni miejskiej i dopuszczalne tryby jej „użytkowania”. Inny przykład zwyciężania polityki nadregulacyjnej to stale wzrasta­

jąca liczba (i opresyjność) przepisów i regulacji określających warunki, na jakich sztuka publiczna ma prawo uobecniać się w przestrzeni miejskiej.

W efekcie, rozmaite opakowane w konwencję sztuki publicznej akty (nomi­ nalnego) sprzeciwu wobec takich czy innych polityk miejskich postrzeganych jako narzędzia władzy nie są już w stanie przedostać się na światło dzienne

bez cichego lub jawnego wsparcia ze strony tejże władzy, bez uprzedniego 7 Do inicjatyw takich zaliczyć można przede wszystkim starania legislacyjne władz miejskich mające dopro­ wadzić do zwiększenia uprawnień rozmaitych służb porządkowych. Zaliczyć można do nich jednak również np. poszerzanie obszarów objętych monitoringiem elektronicznym (temu sposobowi u-efektywniania nad­ zoru nad miastem i jednocześnie u-opresyjniania „stosunków miejskich” socjologowie poświęcili jak dotąd chyba najwięcej uwagi - zob. np. M. Krajewski, Kultury kultury popularnej, Poznań 2003, s. 166-204, K. Miciukiewicz. Evidence Locker. Oswąjanie miejskiego nadzoru, w: Wizualność miasta. Wytwarzanie miejskiej ikonosfery, red. M. Krajewski. Poznań 2007, s. 319-326), zachęcanie mieszkańców do tworzenia „straży sąsiedz­ kich”, komplikowanie/ograniczanie reguł dostępu do tradycyjnie otwartych terenów miejskich, takich jak parki czy miejskie kąpieliska itd.

Lepsza sfera publiczna - bezdyskusyjny postulat pod dyskusję

119

ułożenia się z nią. Oznacza to jednak stopniowe stępianie krytycznego ostrza sztuki publicznej i stopniowe pozbawianie jej autonomii, będącej

fundamentem jej społecznej wiarygodności i podstawą większości wiąza­ nych z nią - jeszcze do niedawna - nadziei".

Dążenie władz miejskich do uprawiania „polityki nadregulacji”, do pro­ stego zarządzania określonymi zjawiskami i procesami miejskimi za pomocą

instrumentów administracyjnych (których w końcu okazuje się zbyt dużo i które objawiają się jako kolejne narzędzia nadzoru) może być interpreto­

wane jako przejaw - dość naiwnej - wiary w to, że da się wywołać albo przy­ najmniej przyspieszyć określone społecznie (i zarazem ekonomicznie oraz

politycznie) pożądane skutki za pomocą „ręcznego sterowania”.

Można jednak w tych wątpliwościach pójść o krok dalej i stwierdzić, że dążenie to jest także odzwierciedleniem głębokiego, strukturalnego kry­

zysu władzy miejskiej (zaś poniekąd władzy w ogóle). U jego podstaw tkwi (trafne) przekonanie poszczególnych podmiotów władzy, że w warunkach postępującej globalizacji radykalnie kurczy się zakres ich realnego spraw­ stwa’. Ta dość nowa sytuacja rodzi pokusę poszukiwania jakichś zastępczych

i w gruncie rzeczy substytutowych obszarów władztwa, mających ratować

nadszarpnięty autorytet władzy i mających ją w nowy sposób uzasadniać w oczach społeczeństwa. Nietrudno się domyślić, że znakomicie do tego celu nadaje się hasło

porządkowania sfery publicznej. Powszechne przeświadczenie społeczne, że jest ona nieefektywnie nadzorowana"’jawi się jako jednoznaczna za­ chęta do „giulianizacji” stylu zarządzania miastem (stąd właśnie najwię­

cej przykładów „polityki nadregulacji” dotyczy obszaru bezpieczeństwa

publicznego). Jednak coraz bardziej bezradne wobec rozmaitych trendów o ponadlokalnym zasięgu i coraz mniej sprawcze władze miejskie, chcąc prezentować się mieszkańcom jako (mimo wszystko) przydatne, społecz­

nie uzasadnione aparaty planowania, wykonawstwa i nadzoru, nie mogą

oczywiście poprzestawać na programach typu „zero tolerancji”. Dlatego coraz chętniej wskazują one - jako na swoje „sztandarowe zadania” - nie tyle już nawet na kwestie, które nadal żywo interesują mieszkańców (jak

ma to niewątpliwie miejsce w przypadku bezpieczeństwa publicznego), ile H Więcej na temat obecnej sytuacji sztuki publicznej oraz jej starych i nowych dylematów - zob. np. R. Droz­ dowski, Sztuka publiczna, bo uprywatniona, sztuka polityczna, bo odpolityczniona, w: Kłopotliwe obrazy, red. M. Krajewski, Poznań 2009, s. 24-31. 9 Zob. J. Staniszkis, Władza globalizacji. Warszawa 2003, s. 37 - 68. Na temat słabnięcia tradycyjnych struk­ tur władzy w dobie globalizacji - zob. również np. U. Beck, Władza iprzeciwwładza w epoce globalizacji. Nowa ekonomia polityki światowej. Warszawa 2005 oraz E. Wnuk-Lipiński, Świat międzyepoki. Globalizacja - demo­ kracja - państwo narodowe, Kraków 2004. 10 Więcej na temat samego zjawiska nieefektywnego nadzoru przestrzeni publicznej oraz o jego społecznych, politycznych i ekonomicznych konsekwencjach - zob. R. Drozdowski, Obraza na obrazy. Strategie społecznego oporu wobec obrazów dominujących, Poznań 2006, s. 248 - 253.

120

Rafał Drozdowski

na kwestie, w przypadku których kryteria realizacyjnego sukcesu są mięk­

kie i rozmyte, zaś efekty powziętych działań praktycznie nieewaluowalne. Jedną z takich nowych, trudno ewaluowalnych, wymykających się twardym kryteriom oceniającym dziedzin aktywności władz miejskich stał się w ostat­

nich latach tzw. marketing miejsca11, inną np. „planowanie strategiczne”11 12.

„WALEC GENTRYFIKACYJNY”

Rozmowy o miejskiej sferze publicznej i o tym, jak podnosić jej jakość, prę­ dzej czy później prowadzą do tematu gentryfikacji. Znów chciałbym tu być ostrożny. Są oczywiście i dobre, i złe projekty

gentryfikacyjne. Różny jest w tych projektach stopień „aspiracji gentryfikacyjnych” (od gentryfikacji symbolicznej mającej poprawić lub zmienić

wizerunek miejsca, poprzez gentryfikację ekonomiczną mającą podnieść

jego wartość rynkową, aż po gentryfikację społeczną mającą doprowadzić do zmiany struktury społeczno-demograficznej zamieszkującej je/„używającej go” ludności). Różne są wreszcie „technologie” i style gentryfika­

cji - poczynając od takich, które oparte są na założeniu, iż ostateczne cele gentryfikacji, jej tempo i jej narzędzia muszą być mozolnie negocjowane i rzetelnie uzgadniane z mieszkańcami rewitalizowanych obszarów13, przez

takie, które traktują gentryfikację jako czysto biurokratyczne zadanie, aż po takie, które sprawiają wrażenie, że hasło gentryfikacji jest jedynie przy­ krywką dla akcji metodycznego wypłaszania starych mieszkańców.

Mając zatem świadomość, że nie wszystkie zrealizowane projekty gen­

tryfikacji zasługują na krytykę i że wiele z nich spełniło pokładane w nich nadzieje (zarówno władz miejskich, jak i mieszkańców), chciałbym tu mimo wszystko zachęcać do życzliwej, lecz (jednak) nieufności wobec „ideolo­ gii gentryfikacyjnej”. 11 Wszystkie polskie miasta metropolitarne i większość miast, które aspirują do tego miana, ma już własne strategie promocji, w których określone są również ich docelowe wizerunki. I tak Wrocław ma być miastem spotkań, Rzeszów - stolicą innowacji, Warszawa - miastem, w którym można się zakochać, Poznań - miał być miastem wartym poznania, ale ostatecznie został miastem know-how itd. Oczywiście, w samym fakcie dąże­ nia do tego, by doposażać miasta w jakieś nowe znaczenia lub by starać się zdyskontować ich obiektywne atuty, zaczynając mówić o nich za pomocą bardziej marketingowego języka, nie kryje się nic złego. Wątpliwości po­ jawiają się dopiero wówczas, gdy ów marketingowy język za bardzo odkleja się od rzeczywistości i gdy w całej tej swoistej grze pojawia się wrażenie, że chodzi raczej o to, by maskować indolencję, błędy i grzechy władz miejskich, niż o to, by rzeczywiście kreować jakieś autentycznie nowe oblicza miasta. 12 Prawie wszystkie większe miasta w Polsce mają już swoje strategie rozwoju. Podobne dokumenty są po­ trzebne miastom i bardzo dobrze, że powstają. Nie zmienia to jednak faktu, że częstokroć służą one nie tylko nakreślaniu jakiejś wizji rozwojowej, ale również odwracaniu uwagi od „tu i teraz”, swoistemu unieważnia­ niu teraźniejszości. 1:1 Zob. np. A. Billert, Współczesne problemy rozwoju i rewitalizacji. Lokalny Program Rewitalizacji - Nowy in­ strument dla zintegrowanego planowania i wdrażania rozwoju i rewitalizacji miast, w: Renowacja budynków i modernizacja obszarów zabudowanych, t. 2, red. T. Biliński, Zielona Góra 2006.

Lepsza sfera publiczna - bezdyskusyjny postulat pod dyskusję

121

Po pierwsze dlatego, że owa „ideologia gentryfikacyjna” wydaje mi się

obecnie niebezpiecznie blisko spowinowacona z pewnym mitem planistów miejskich, który określę tu mianem mitu łatwej przekształcalności. Istot­ nie, przekształcanie scenografii miejskiej - do czego sprowadza się bądź

jest sprowadzana większość projektów gentryfikacji - jest stosunkowo pro­ ste (pod warunkiem, że ma się na to dość środków finansowych). Zgoła ina­

czej przedstawia się jednak sprawa wówczas, gdy w polu naszej uwagi znaj­ dzie się już nie tyle architektoniczno-przestrzenny, ile społeczno-kulturowy

aspekt przekształcania miasta. Zacząć by trzeba od tego, że często nie bardzo wiadomo, na czym w ogóle miałyby owe przekształcenia społeczno-kultu­

rowe polegać i w którą miałyby zmierzać stronę. Przede wszystkim jednak, jeśli zgodzimy się, że miasto to również suma zinternalizowanych praktyk miejskich14 (można je rozumieć jako nawykowe „sposoby bycia w mieście”, można je pojmować jako „programy używania miasta” - jako określone „in­

strukcje obsługi” dotyczące „właściwego” posługiwania się miastem, można

wreszcie przyjąć, że są one synonimem zróżnicowanych stylów życia miej­ skiego), wówczas przyjąć też należy do wiadomości, że owe głęboko uwew-

nętrznione praktyki miejskie nie poddają się już tak łatwej „obróbce” jak miejska materia. To dlatego - ku zdziwieniu i często nieskrywanej irytacji autorów i wykonawców projektów gentryfikacyjnych - zmiany dokonane

w scenografii/scenerii miasta zazwyczaj nie pociągają za sobą automatycz­

nych zmian w sposobach funkcjonowania w tejże („mechanicznie” i naskór­ kowo odmienionej) scenografii/scenerii. Bywa, że stare nawyki i skrypty działania zrośnięte z przestrzenią w jej „przedgentryfikacyjnym” kształ­ cie okazują się na tyle silne, na tyle mocno wkorzenione, że koniec końców „likwidują” gentryfikację, przywracając - w sobie wiadomy sposób - spo­

łeczny, kulturowy, symboliczny i nawet wizualny status quo ante. Wówczas

jednak po stronie „gentryfikatorów” dochodzi do głosu raczej retoryka wyżalania się na niewdzięczność mieszkańców zgentryfikowanych obszarów

lub retoryka, która zarzuca im brak wystarczającej kompetencji miejskiej, niż retoryka (samokrytycznej) refleksji. Inaczej mówiąc, winą za nieudaną gentryfikację obarczani są raczej ci, którzy ostatecznie nie wpisali się w jej

postulaty, niż ci, którzy je wymyślili. Taka diagnoza skłania oczywiście do konkluzji, że nie warto podejmować żadnych inicjatyw gentryfikacyjnych,

gdyż nie ma na nie wystarczającego popytu społecznego, a nawet jeśli jest - po­

tencjalni beneficjanci gentryfikacji (tzn. „tubylcy” na poddanych gentryfi­

kacji terenach) nie będą potrafili właściwie ocenić (ani docenić) wysiłków nakierowanych na poprawę ich sytuacji. W ostatecznym rozrachunku nie­ 14 Zob. M. de Certeau, Wynaleźć codzienność. Sztuki działania, Kraków 2008, s. 93 -110.

122

Rafał Drozdowski

udane (oddolnie storpedowane) projekty gentryfikacyjne nie tyle przyczy­

niają się do rewidowania założeń „polityki gentryfikacyjnej”, ile do utrwa­ lenia się w zbiorowej wyobraźni obrazu miasta, które jest w nieusuwalny

sposób podzielone na „lepsze” i „gorsze” miejsca. Taki obraz miasta upraw­ nia z kolei do tego, aby nie przejmować się już zanadto żadnymi wewnątrzmiejskimi nierównościami.

Po drugie, wypada powtórzyć za wieloma sceptykami i krytykami gen-

tryfikacji, że niezależnie od deklarowanych celów poszczególnych projek­ tów gentryfikacyjnych często okazywało się w przeszłości, że ich końco­ wym efektem było po prostu wyrugowanie większości dotychczasowych

mieszkańców z ich siedzib i z oswojonego przez nich otoczenia społeczno-przestrzennego15. Po trzecie, „ideologia gentryfikacyjna” dość często skutkuje ujawnie­

niem się mechanizmu nazwanego przez Jacques’a Rancière’a dzieleniem postrzegalnego1'1. Można przyjąć, że Rancièrowskie dzielenie postrzegalnego

jest - każdorazowo - swoistą społeczną definicją określającą to, co może, co

ma prawo się w mieście zdarzać (i zarazem co jest w mieście nie-do-pomyślenia i nie-do-wyobrażenia). W poddanych gentryfikacji częściach mia­

sta mogą przebywać - w poczuciu zadomowienia i w przeświadczeniu, że „są u siebie” - już tylko miejscy normalsi, tzn. tylko ci mieszkańcy, którzy pasują do ich odmienionego (zgentryfikowanego) oblicza. W taki oto spo­ sób gentryfikacja okazuje się sprzyjać raczej reprodukowaniu się (i nawet

zwiększaniu) społecznych podziałów i nierówności, niż być narzędziem ich

przezwyciężania. Uzasadniając się - na poziomie swoich deklaracji - jako na­ rzędzie mające dopomóc oswojeniu dotychczasowych użytkowników zmie­

nionej przestrzeni miejskiej z jej nowym kształtem, kompromituje się jako podwójny agent, który ich w końcu zdradza.

LIFTING ESTETYCZNY

Niesatysfakcjonująca (zarówno dla mieszkańców, jak i dla władz miejskich), zdegradowana przestrzeń publiczna jest zazwyczaj nie tylko nieefektywna społecznie i nieopłacalna ekonomicznie, lecz także - w potocznym zna­ czeniu tego słowa - brzydka. Siłą rzeczy więc rodzi się pokusa, by poddać ją estetyzacji, by ją jakoś

uładnić. Oczywiście - pryncypialny program takiego uładniania to mniej

lub bardziej głęboka i stanowcza gentryfikacja. Są jednak i inne możliwości. 15 Zob. np. M. Castells, Kwestia miejska, Warszawa 1982, s. 308-310. •* Zob. J. Rancière, Dzieleniepostrzegalnego..., dz. cyt.

Lepsza sfera publiczna - bezdyskusyjny postulat pod dyskusję

123

Jedną z nich jest zorientowanie się władz miejskich na swoistą grę pozorów,

na rodzaj kamuflażu, który ma stworzyć wrażenie, że kosmetyka może za­ stąpić chirurgię, słowem - że możliwe jest zamaskowanie złego wyglądu i rozmaitych obiektywnych mankamentów miejskiej sfery publicznej pro­

wadzących w ostatecznym rozrachunku do jej społecznej, ekonomicznej, symbolicznej i politycznej dysfunkcjonalności za pomocą rozmaitych ma­

nipulacji dokonywanych na wierzchniej warstwie miasta nazwanych przez

Wolfganga Welscha powierzchowną estetyzacją17.

Owa powierzchowna estetyzacja ani nie „wyposaża” mieszkańców mia­

sta w jakieś nowe, istotne dla nich szanse i możliwości, ani nie jest miastotwórcza. Zmienia ona miasto optycznie, lecz nie wpływa w istotny sposób

na wzrost jego potencjału i obietnic. Koniec końców, powierzchowna estetyzacja miasta urzeczywistniana

pod hasłem podnoszenia jakości miejskiej sfery publicznej (i traktowana jako ważny element, często wręcz jako filar tego programu) przyczynia się

zatem nie tylko do zamaskowania wspomnianego złego wyglądu miasta, lecz również do zamaskowania głębokich, strukturalnych przyczyn okre­

ślonych dysfunkcji organizmu miejskiego. Raczej petryfikuje zastane „sto­

sunki miejskie”, niż programuje i wymusza ich stopniową ewolucję w pożąda­ nym kierunku. I raczej objawia się jako swego rodzaju środek znieczulający, który powstrzymuje społeczność miejską (i władze miasta) przed radykali­ zmem postulatów, za którym pójść mogłyby - prędzej lub później - jakieś bardziej konkretne i stanowcze działania nakierowane na jakościowe prze­ obrażenia miasta.

Fasadowa estetyzacja miasta buduje w mieszkańcach przeświadczenie, że

można cieszyć się miastem już wówczas, gdy jest ono w stanie zmobilizować się do tworzenia namiastek lub minienklaw urbanistycznej nowoczesności, hiperporządku przestrzennego, czystości, ładu wizualnego itd. W rezulta­

cie władze miejskie wygrywają tu potrójnie. Raz - zyskując lub prolongu­ jąc dla siebie jakiś tytuł legitymizacyjny (dobrego gospodarza, sprawnego organizatora, odważnego inwestora bądź współinwestora). Dwa - zabez­

pieczając się przed ewentualnością pojawienia się roszczeń mieszkańców, aby próbować zmieniać miasto w bardziej zasadniczy sposób, aby w dysku­

sjach o mieście nie prześlizgiwać się po jego powierzchni. Trzy - utrwa­ lając wygodny dla siebie mechanizm percepcji miasta, oparty na myśleniu 17 Zob. W. Welsch, Procesy estetyzacji. Zjawiska, rozróżnienia, perspektywy, w: Sztuka iestetyzacja. Studia teo­ retyczne, red. K. Zamiara, M. Gołka, Poznań 1999, s. 12 -13. Mam oczywiście świadomość, że przywołuję tu za­ proponowaną przez Welscha kategorię trochę na wyrost i nie całkiem w zgodzie z jej pierwotnym znaczeniem. Chciałbym ją tu jednak traktować jako typowe „pojęcie uwrażliwiające”, które nie tyle identyfikuje i „więzi” w takiej bądź innej typologii jakieś konkretne zjawisko, ile otwiera na określoną problematykę i jednocześnie skłania do tego, aby starać się ją zobaczyć w nowym świetle.

124

Rafał Drozdowski

na zasadzie pars pro toto, na ekstrapolowaniu epizodów estetycznej kon­ troli na całość organizmu miejskiego18*.

MIASTO DLA QUANGO’S? Skrót quango (quasi-nongovernmental organisation) pojawił się i wszedł do

języka socjologii stosunkowo niedawno. Tym mianem określa się pozorne

organizacje pozarządowe, które pod przykrywką realizacji określonych za­ dań i celów prospołecznych działają w sposób partykularny.

Można by powiedzieć, że quango’s to po prostu „wyłudzacze” publicznych pieniędzy - przynajmniej w polskich warunkach - beneficjenci „miękkiego finansowania”, lecz już nie w jego starej, PRL-owskiej postaci, o której pi­

sał przed laty E. Mokrzycki ”, mając na myśli uprzywilejowanie w dostępie

do budżetowych pieniędzy niektórych grup zawodowych (np. artystów, na­ ukowców, górników), lecz w postaci „unijnej”, oznaczającej dostęp do pie­ niędzy, których wydawanie niekoniecznie musi być podporządkowane ra­

cjonalności społecznej i ekonomicznej, musi być jednak zgodne z zasadami „brukselskiej racjonalności administracyjno-biurokratycznej”.

Dlaczego łączę tu quango’s z problematyką miejskiej sfery publicznej?

Najkrócej mówiąc, dlatego że odkąd zadanie poprawiania jakości sfery pu­ blicznej w mieście (i sfery publicznej w ogóle) zostało wciągnięte na listę ce­

lów finansowanych bądź współfinansowanych ze środków unijnych20, odtąd środki przeznaczone na ten cel znalazły się w polu zainteresowania quango’s.

Oczywiście - pytanie, ile obecnie quango’s korzysta z możliwości reali­ zacji swoich partykularnych interesów dzięki pieniądzom przeznaczanym przez brukselską administrację na wspieranie (coraz bardziej) otwartej i oby­

watelskiej sfery publicznej, jest ważne. Ale jest to pytanie, na które odpo­ wiedzieć mogą raczej stosowne organa kontroli zajmujące się oceną sposo­

bów wydatkowania pieniędzy unijnych niż socjologowie. Z punktu widzenia ’* Dobrze oddaje ten mechanizm sformułowanie „wizytówka miasta” (równie mocno zakorzenione w propagandowo-PR-owskim języku przedstawicieli władzy miejskiej, jak w potocznym języku mieszkańców). Raz może być nią pieczołowicie odrestaurowana starówka, kiedy indziej - jakaś spektakularna, odważna w swoich estetyczno-funkcjonalnych założeniach realizacja architektoniczna (jak np. poznański Stary Browar), jeszcze kiedy indziej - zrewitalizowana, przemieniona na śródmiejski deptak ulica lub odzyskane dla nowych funkcji (zazwyczaj handlowo-usługowych) obiekty poprzemyslowe (np. łódzka Manufaktura). Zob. E. Mokrzycki, Dziedzictwo realnego socjalizmu, interesy grupowe i poszukiwanie nowej utopii, „Kul­ tura i Społeczeństwo” 1991, nr 1. 2,1 Środki na podnoszenie jakości sfery publicznej przekazywane są władzom samorządowym przez Europej­ ski Fundusz Rozwoju Regionalnego. W praktyce, większa część tych środków przeznaczana jest na prace rewitalizacyjne zaplanowane w tzw. Lokalnych Programach Rewitalizacji (pula pieniędzy przyznanych Polsce na ten cel w latach 2004- 2006 w skali kraju sięgnęła prawie 100 min euro). Można przyjąć jednak, że w pojęciu „podnoszenie jakości sfery publicznej” mieszczą się również rozmaite działania mające na celu wspieranie dialogu obywatelskiego i trzeciego sektora. W przypadku Polski większość takich działań finansowanych jest obecnie z Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki.

Lepsza sfera publiczna - bezdyskusyjny postulat pod dyskusję

125

tych ostatnich istotniejsze wydaje się pytanie o to, czy (a jeśli tak, to w jakim stopniu) quango’s zakłamują rzeczywisty obraz „stosunków miejskich” i po­

trzeb miasta/mieszkańców, np. opracowując swoje projekty tak, aby odpo­ wiadały one raczej pewnym biurokratycznym wyobrażeniom o potrzebach społecznych, niż rzeczywistemu zapotrzebowaniu na określone działania lub podporządkowując ich symboliczno-propagandową wymowę w więk­ szym stopniu bieżącym interesom politycznym władz samorządowych, niż mieszkańców21.

ROZMOWA O MIEJSKIEJ SFERZE PUBLICZNEJ

WYMAGA KOMPETENCJI, WIĘC GŁOS MA NIEWIELU Kolejne, coraz bardziej wyrafinowane teoretycznie warstwy socjologicznej

„debaty na temat sfery publicznej” wydają się działać na opinię publiczną

raczej onieśmielająco niż inspirująco. Dominujący w dzisiejszej socjolo­ gii sposób mówienia o sferze publicznej skłania „zwykłych ludzi” do tego,

aby traktować kwestię sfery publicznej jako typowy problem ekspercki. W rezultacie zaczynamy mieć do czynienia ze stopniowym wypycha­

niem i w końcu z wykluczaniem z dyskusji o miejskiej sferze publicznej tych, którzy powinni być w tej dyskusji najuważniej słuchani - mianowi­ cie samych mieszkańców. Z jednej strony, teoretyczne „napompowywanie”

tej dyskusji (np. osadzanie jej w kontekście rozmaitych tradycyjnych aporii nauk społecznych) jest oczywiście dobrym prawem wszystkich, którzy to robią. Jednak z drugiej strony, trudno oprzeć się wrażeniu, że sytuacja ta

prowadzi także do swego rodzaju uziemienia „strony społecznej”, do wpę­ dzenia jej w milczenie.

Paradoksalnie okazuje się więc, że intensyfikacja debaty o sferze pu­ blicznej połączona z nadawaniem jej rozmaitych symbolicznych znamion

„debaty ekspertów”22 skutkuje tym, iż nie słychać w niej jej nominalnych

beneficjentów. Niewykluczone jednak, że jest jeszcze gorzej. Być może ów ekspercki charakter nadawany obecnie (usilnie i na różne sposoby) deba­ cie na temat sfery publicznej sprawia, że jest (już) ona postrzegana przez zwyczajnych mieszkańców - użytkowników miasta jako zmowa „władzy 21 Dotychczas nie dysponujemy reprezentatywnymi badaniami, które pozwoliłyby zorientować się w skali zjawi­ ska, o którym tu piszę. Wygląda jednak na to, że sytuacja ta się wkrótce zmieni. W połowie 2009 roku Minister­ stwo Pracy i Polityki Społecznej ogłosiło przetarg na duże badanie mające ocenić efektywność mechanizmów konsultacji społecznych prowadzonych przy współpracy z organizacjami pozarządowymi (szczegóły wspo­ mnianego projektu - zob. www.mpips.gov.pl). 22 Przykładem takiej „debaty ekspertów” była - skądinąd interesująca - debata „Poznań na zakręcie” zainicjo­ wana w 2006 roku przez poznański oddział „Gazety Wyborczej” (artykuł redakcyjny otwierający wspomnianą debatę - zob. http://miasta.gazeta.p1/poznan/l,36022,3215773.html, dostęp: 21.08.2009).

126

Rafał Drozdowski

miejskiej” i „specjalistów”, która w ostatecznym rozrachunku delegitymizuje jednych i drugich. Jeśli rzeczywiście by tak było, winniśmy uznać, że mamy obecnie do czy­

nienia nie tylko z głębokim kryzysem samej sfery publicznej, ale również z kryzysem sposobów jej tematyzowania. Bardziej „ekspercki” i „specjali­

styczny” sposób mówienia o sferze publicznej nie tylko przysłania wszelkie „potoczne” i „zdroworozsądkowe” wątki rozmowy na jej temat, lecz także deprecjonuje ich wartość i podważa ich przydatność. W ten oto sposób Cer-

teausowskie pytanie „czyje jest miasto?” okazuje się pytaniem zupełnie już retorycznym.

Prawo do miasta i ruralizacja świadomości w powojennej Polsce

Kacper Pobłocki Instytut Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM

Obecna dyskusja na temat możliwych strategii „odzyskania miasta” prze­ oczą kwestię tylko pozornie banalną: aby coś odzyskać, należy najpierw zro­ zumieć, w jakich okolicznościach to coś zostało stracone. Centrum świato­ wej urbanizacji przenosi się z Europy i Ameryki Północnej do Afryki i Azji.

W efekcie, pojęcie „miejskości”, wykształcone na doświadczeniu Zachodu,

jest w tej chwili fundamentalnie redefiniowane. Jednym z najważniejszych wyzwań badawczych staje się zrozumienie różnic geograficznych i histo­

rycznych w sposobach miejskiego życia. Aby odegrać taką rolę w kształ­

towaniu globalnego społeczeństwa obywatelskiego jak idea „praw czło­ wieka”, „prawo do miasta”, jak nawołuje David Harvey, musi mieć wymiar uniwersalny. Z drugiej strony koniecznie jest, jak postuluje Neil Smith,

odwrócenie znanego hasła i oparcie „globalnego działania” na „lokalnym myśleniu” - refleksji o okolicznościach, w których utracono prawo do mia­

sta w poszczególnych częściach globu1. W naszym przypadku oznacza to zrozumienie momentu, w którym Polska z kraju rolniczego przeistoczyła

się w kraj zurbanizowany.

1 N. Smith, Geography, difference and the politics ofscale, w: Postmodernism and the Social Sciences, red. J. Do­ herty, London 1992, s. 57-79.

Prawo do miasta i ruralizacja świadomości w powojennej Polsce

129

WYOBCOWANIE I SWOJSKOŚĆ Mimo że hasło „prawo do miasta” pojawiło się w Polsce stosunkowo nie­

dawno, problem, którego dotyka, ma bardzo długą historię. Tradycyjnie był on artykułowany jako kwestia znikomej „swojskości” polskich miast2. Ma­

ria Dąbrowska na przykład pisała: środowisko miejskie pozbawione [jest] jakiejkolwiek kultury i tradycji, pod wszystkimi względa­ mi zmaterializowane, bez cienia jakiejkolwiek metafizyki czy idei, obycza­ jowo wstrętne i tkwiące w zupełnej pustce duchowej i życiowej, ordynarne

w najgorszym znaczeniu tego słowa... Kultura w Polsce była tylko na wsi,

zarówno po dworach jak i chałupach wiejskich. Miasta nasze (częściowo, dlatego, że nie były nasze) wychowały poza garścią wartościowych robot­

ników - tylko śmierdzące męty3. Najbardziej wyobcowana z polskiej kultury zdaje się być Łódź. Jej miejsce na mapie kraju ilustruje zdanie z filmu Aleja Gówniarzy: „Polska jest jak

dupa, w środku tej dupy jest dziura i ta dziura to jest właśnie Łódź”. Wyjąt­ kowość Łodzi, oczywiście, tylko potwierdza regułę.

W międzywojniu, kiedy tak pisała Dąbrowska, „śmierdzące męty” ina­ czej oceniały miejskość. Janusz Dunin, jeden z najlepszych znawców pol­

skiej kultury brukowej, mówił dziennikarce: może to zdziwi panią, ale model ówczesnego łodzianina był zupełnym

przeciwieństwem tego, co dziś [tj. w 1973] myślimy o sobie. Dziś uważa­ my, że znacznie ustępujemy warszawiakom, których uważa się za bardzo

obrotnych, przedsiębiorczych. Otóż wtedy myślano zupełnie odwrot­ nie... Mieszkańcy innych miast - jak wynika z tekstów ulicznych piose­

nek - znacznie ustępowali łodzianom4.

Potwierdza to historyk Padraic Kenney. Jeszcze podczas pierwszych lat po­ wojennych Łodzianie określali swoją tożsamość nie w przeciwieństwie do

mieszkańców innych dużych miast, ale do mieszkańców wsi5. Gdzieś po­ między końcem wojny a latami 70. zmieniła się „świadomość terytorialna”

mieszkańców Łodzi6. Idee, takie jak „złe miasto”, stworzone w 1907 roku, 2 K. Pawłowska, Idea swojskości miasta, Kraków 2001. Za: B. Kopczyńska-Jaworska, Łódź i inne miasta, Łódź 1999, s. 31. 4 B. Madej, Śladami ludzi, śladami książek, „Odgłosy” 1973, nr 29, s. 3-5. 5 P. Kenney, Rebuilding Poland, New York 1997, s. 342. 6 Z. Rykiel, Przemiany struktury społeczno-przestrzennej miasta polskiego a świadomość terytorialnajego miesz­ kańców, Wrocław 1999, s. 56,139-140.

130

Kacper Pobłocki

krążyły wcześniej wśród elit, które, jak Dąbrowska, odziedziczyły antyurbanizm szlachty. Dopiero w okresie powojennym zaczęły stopniowo „docierać

pod strzechy”. To właśnie wtedy mieszkańcy „odkryli”, że miasta, w któ­ rych mieszkają, są im obce. Stąd centralny paradoks powojennej urbani­ zacji: w chwili, gdy po raz pierwszy otwarto miasta dla migrantów ze wsi,

gremialnie pozbawiono nowych mieszkańców ich prawa do miasta. Zro­ zumienie tego zjawiska jest celem niniejszego tekstu.

„Lokalne myślenie” pozwala zrozumieć to, co David Harvey nazwał „prze­

strzenną spójnością miasta” (structured urban coherence) - jego znacze­ nie jako zespół form przestrzennych - oraz to, jak (fizyczna) tkanka miej­ ska ma się do (niematerialnych) relacji społecznych7. Zrozumieć spójność przestrzenną to przede wszystkim zrozumieć „miejsce” jako element więk­

szej całości. Historia Łodzi dzieli się na dwa odrębne okresy, a cezurą są lata 60., a nie rok 1989. Pierwszy to rozwój przemysłu tekstylnego, skupionego wokół „manufaktury zcentralizowanej”, gdzie zarówno industrializacja, jak i urbanizacja skupione były na największej aglomeracji regionu. W czasie gdy

Łódź rosła, okoliczne miasteczka podupadały, a nawet traciły prawa miej­ skie. Szczytowy moment przypada na 1959 rok, kiedy to 65,6% mieszkań­

ców polskich miast zamieszkiwało największe ośrodki. Od tego momentu proces „aglomeracji” zaczął ustępować procesowi „deglomeracji”, czyli roz­ proszenia przestrzennego industrializacji i urbanizacji". Już na początku

lat 50. „zamknięto” największe miasta przed nowymi przybyszami, wpro­ wadzając mechanizm błędnego koła meldunkowego. W województwie łódz­

kim przyrost ludności miejskiej po 1960 roku miał miejsce głównie w mia­ stach średnich i małych - liczących między 50 000 a 100 000 mieszkańców. Te miasta (np. Bełchatów) też się industrializowały. Łódź musiała odnaleźć

się w nowej rzeczywistości - i dlatego już wtedy rozpoczęto deindustrializację, która zakończyła się z hukiem po 1989 roku9. O ile przed 1956 rokiem to ludzie przychodzili do miasta, o tyle teraz to

miasto miało przyjść do ludzi. Miejskość eksportowano w formie pracy na­ jemnej, mechanizacji rolnictwa, rozwoju usług w lokalnych centrach oraz upowszechnienia kultury. Na wsi pojawiło się nowe zjawisko „czasu wol­

nego” - chłopi wcześniej nie oddzielali wyraźnie pracy od odpoczynkul0.

Wprowadzenie gmin i 49 województw w latach 70. „spłaszczyło” wcześniej­ szą piętrową strukturę władzy opartą na dużych regionach i największych

miastach. Mass media pogłębiły zjawisko homogenizacji kultury, rozpo­

częte przez wojenne migracje. Zacierały się różnice regionalne, gwary, po7 D. Harvey, The Urban Experience, Oxford 1989. H A. Ginsbert, Łódź: studium monogrqfìczne, Łódź 1962, s. 188. 9 S. Liszewski, Zarys Monografii Województwa Łódzkiego, Łódź 2001, s. 180,214,219,222,247. Zob. E. Szpak, Między Osiedlem a Zagrodg. Życie codzienne mieszkańców PGR-ów, Warszawa 2005, s. 107.

Prawo do miasta i ruralizacja świadomości w powojennej Polsce

131

jawił się neutralny, „telewizyjny” język polski. Już w 1966 roku, jak relacjo­ nował dziennikarz, mieszkańcy wsi, wcześniej nazywani chłopami, zwra­

cali uwagę, że „są jak inni ludźmi pracy, z tą tylko różnicą, że zajmują się rol­ nictwem. Dlatego proszą, by nazywać ich rolnikami”". To właśnie dostęp do kulturowej miejskości odróżnia chłopa od rolnika. Stąd mimo że obecnie „tylko” 61% Polaków mieszka w miastach, możemy stwierdzić, że spełniło

się proroctwo Henriego Lefebvre’a: „rewolucja miejska” doprowadziła do stuprocentowej urbanizacji - choć w niektórych przypadkach jest to tylko

„urbanizacja świadomości”11 12*.

SPÓJNOŚĆ PRZESTRZENNA MIASTA

Jak zatem owa transformacja zmieniła spójność przestrzenną Łodzi? W1860 roku Łódź stanowiła miasto „bardziej z nazwy i charakteru prawnego niż z cech urbanistycznych. Stosunkowo duża jej przestrzeń”, pisał Henryk

Dinter, „przedstawiała poplątaną mozaikę budynków, pól uprawnych, łąk,

kęp leśnych, moczarów i bagien”. Pierwsi osadnicy dostali spore nadziały ziemi, gdyż planowano łączyć produkcję tekstylną z rolniczą. Stąd bardzo rzadka zabudowa, rozciągająca się wzdłuż pięciokilometrowej Piotrkow­ skiej. „Nader mizerne urządzenia komunalne”, pisał Dinter, „ograniczały

się do rzeźni miejskiej, jatek, szpitala na 30 łóżek, 4 szkół elementarnych i jednej szkoły półśredniej... Tylko centralne ulice były zabrukowane. Wodę do picia, obok studzien podwórkowych, dostarczało kilkanaście źle działa­ jących studzien publicznych, a nadzór sanitarny nad miastem sprawował

jeden lekarz”. Miasto nie było zwarte przestrzennie, organizacyjnie ani kul­ turowo. „Środowisk ludzkich o odrębnym charakterze było tak wiele w tym

mieście, że każdy nowy przybysz mógł znaleźć sobie właściwe miejsce i żyć po dawnemu swoim starym stylem”1'1. Dopiero na przełomie XIX i XX wieku „Łódź uzyskała wreszcie zwar­ tość wielkomiejską oraz charakterystyczne fragmenty piękna i całe połacie brzydoty. Wtedy to te puste przestrzenie [...] całkowicie niemal zapełniły się

miastem”14. Głównym motorem dośrodkowej urbanizacji był silnik parowy.

Pozwolił on na lokowanie zakładów niezależnie od źródeł wody, a zatem kon­ centrację na małej przestrzeni. Duże, zmechanizowane manufaktury dość szybko zproletarianizowały niemieckich tkaczy, zastępowanych przez ma­ szynę i niewykwalifikowanych robotników polskich. Życie fabryczne było 11 12 1:1 M

T. Gicgier, ...żonępoznałem w komisariacie, „Odgłosy” 1966, nr 35, s. 6. H. Lefebvre, The Urban Revolution, Minneapolis 2003; D. Harvey, The Urban Experience, dz. cyt. H. Dinter, Spod Czarnych Dymów, Lodź 1978, s. 12-13. Tamże, s. 246.

132

Kacper Pobłocki

wciąż bardzo zlokalizowane i skupiało się wokół domu, zakładu pracy, oko­

licznego sklepu i kościoła. Przybysze ze wsi osiedlali się w Łodzi obok swo­ ich byłych sąsiadów. Stąd robotnicy różnych dzielnic Łodzi mówili innymi dialektami, często odzwierciedlającymi ich ścieżki migracyjne. Jeszcze pod koniec lat 50. pisano, że Łódź nie stanowi spójnego miasta, ale „archipelag

uliczek, zespołów uliczek i całych dzielnic”15. Łódź była integralną częścią na wskroś agrarnego kraju. Wyróżniał ją je­ dynie rozmiar - w 1915 roku liczyła ponad 600 000 mieszkańców. „Odmien­ ność” Łodzi od innych miast - nie tylko polskich, często tłumaczy się szyb­

kim wzrostem. Adam Ginsbert, na przykład, pisał, że w latach 1850-1900 Londyn rozrósł się „tylko” dwukrotnie, Łódź zaś - dwudziestokrotniel6.

Jeśli rozpatrzyć ów skok w liczbach absolutnych, to tak „skromna” eks­ pansja Londynu oznacza pojawienie się nowych 4 milionów mieszkańców.

Zatem, kiedy w Polsce przybyła jedna Łódź, do Londynu „dokleiło się” sie­ dem miast takiej wielkości. Łódź faktycznie odbiegała od europejskich tren­ dów, ale w innym sensie. Andrew i Lynn Lees dzielą dziewiętnastowieczną urbanizację na dwa okresy: „erę wstrząsu” (1750-1850) i „erę rekonstruk­

cji” (1850-1914)l7.0 ile podczas tej pierwszej industrializacja dominowała nad urbanizacją, o tyle podczas tej drugiej inwestowano w infrastrukturę i mieszkalnictwo. Pojawiła się sieć elektryczna, gazowa, wodociągi. To one za­ częły łączyć odrębne części miasta w jeden organizm. Pionierem tego trendu

był Baron Haussmann, który między 1852 a 1870 rokiem przebudował Pa­ ryż i jako pierwszy zaczął świadomie „wytwarzać” przestrzeń miejską'". Ro­ botników zaczęto traktować również jak konsumentów, dając im dostęp do

mieszkań, usług czy domów handlowych. Zaczęto organizować „zbiorową konsumpcję”, także przez masowe środki transportu, co pozwoliło na po­

głębienie oddzielenia miejsca pracy od miejsca zamieszkania oraz zwięk­

szony ruch ludności w mieście18 19. Biedota europejskich metropolii okresu

międzywojnia, jak opisał to George Orwell, pracowała nie tylko w produk­ cji, ale też w usługach; żywiła się w barach bistro, a do pracy dojeżdżała za­ tłoczonym metrem; gdy brakowało na bilet, wracano nawet i kilkanaście kilometrów pieszo20.

W Łodzi - archipelagu odosobnionych środowisk - praca była wciąż bli­ sko domu. Inwestycje w infrastrukturę ograniczały się do okolic ścisłego centrum. W czasie, gdy klasy średnie i wyższe w zachodnich miastach żyły 18 16 17 IM 19 2,1

K. Frejdlich, Archipelag nie nazwany, „Odgłosy” 1959, nr 49, s. 1,6. A. Ginsbert, Łódź..., dz. cyt., s. 26. A. Lees, L.H. Lees, Cities and the Making ofModern Europe, Cambridge 2008. D. Harvey, Paris, Capital ofModernity, New York 2003. M. Castells, Kwestia miejska, Warszawa 1982. G. Orwell, Na dnie w Paryżu i w Londynie, Gdansk 1992.

Prawo do miasta i ruralizacja świadomości w powojennej Polsce

133

w suburbiach, łódzcy fabrykanci budowali rezydencje w śródmieściu, za­

raz obok swych zakładów. Funkcjonowanie Lodzi wymagało więcej „bezpo­ średniej” koercji - w europejskich miastach „dyscyplinowanie” mas odby­

wało się właśnie poprzez regulację organizmu miejskiego, a nie nadzór nad miejscem produkcji. Nieliczne domy dla pracowników wybudowane w Ło­ dzi (np. Księży Młyn) przeznaczone były dla wąskiej grupy wykwalifikowa­ nych robotników. Ich praca była dla fabrykantów cenna, stąd chciano ich

związać z zakładem. Ogromna większość Łodzian zamieszkiwała dzielnice slumsowe, na północ (Bałuty) oraz południe (Chojny) od handlowo-prze-

mysłowego centrum. Ich niewykwalifikowana siła robocza nie wymagała dodatkowych inwestycji, gdyż, w przeciwieństwie do majstrów, była łatwo wymienialna. W Łodzi wciąż było tyle samo ludności stałej co robotników

sezonowych, wracających regularnie na wieś21. Praca w mieście uznawana była za świetnie źródło dodatkowych dochodów, ale marzeniem chłopów

wciąż pozostawał własny „gront” na wsi. W odróżnieniu od ówczesnej War­

szawy przejściowość i zakotwiczenie w stosunkach agrarnych była podstawą spójności przestrzennej Łodzi2223 .

Znikoma haussmanizacja Łodzi wynikała również z profilu produkcji.

Aby pozostać konkurencyjną, Łódź wyspecjalizowała się w produkcji tzw. „sztucznej wełny” oraz przędzy bawełnianej zwanej „wigoniem” - wytwa­ rzanych dzięki recyklingowi szmat i odpadków. W1900 roku połowa łódz­

kiej produkcji bawełnianej pochodziła z odpadków importowanych z Wiel­ kiej Brytanii i Niemiec, połączonych z drobną ilością prawdziwego surowca.

Już wtedy „tekstylia łódzkie kojarzone były ze zgrzebną tkaniną wełnianą i rzadko przędzonym, grubym i bezbarwnym bawełnianym muślinem, no­

szonymi przez chłopów w najdalszych zakątkach Imperium Rosyjskiego”22. O ile największe zakłady próbowały konkurować na rynku „prawdziwych” tekstyliów, o tyle produkcją kiepskich materiałów zajmowali się w dużej mie­ rze żydowscy „fabrykanci bez fabryk”24. Wsie regionu przemierzali żydow­ scy „szmaciarze”, a proces produkcyjny sztucznej wełny rozpoczynał się już

na obrzeżach Łodzi, gdzie szmaciarze dostarczali materiał. Singer opisuje jeden z takich przybytków na Bałutach: „W podwórku wykopano dziurę; na jej skraju siedziały dziewczęta, które przebierały i sortowały szmaty, używa­

jąc do tego żelaznych grzebieni. Szmaty były następnie myte i czyszczone, po czym właściciel [zakładu] odsprzedawał je do małym fabryczkom, w któ­ 21 B. Baranowski, J. Fijałek, Łódź: dzieje miasta. Warszawa - Łódź 1980, s. 196. 22 A. Żarnowska, Wychodźcy ze wsi w mieście przemysłowym, „ActaUniversitatisLodziensis. Folia Histórica" 1992, nr 46, s. 133-139. 23 L.A. Crago, The Polishness ofProduction: Factory Politics and the Reinvention of Working-Class National and Political Identities in Russian Poland’s Textile Industry, 1880-J910, „Slavic Review” 2000, nr 59, s. 33. 2A B. Baranowski, J. Fijalek, Łódź..., dz. cyt., s. 280.

134

Kacper Pobłocki

rych przetwarzano je na podłej jakości przędzę”25. Zatem „spójność prze­ strzenna” Łodzi, podział na przemysłowo-handlowe centrum i slumsowe

peryferia, wynikała z usytuowania Łodzi w szerszym kontekście - zarówno

ziemiańsko-agrarnego Królestwa Polskiego, jak i światowego przemysłu tekstylnego.

KULTURA I POLITYKA BRUKOWA

O sztucznej wełnie ani słowem nie wspomina Reymont w Ziemi Obieca­ nej - można mniemać jedynie, że to ma na myśli, pisząc o „żydowszczyźnie”

i o tym, że łódzką produkcję należy „uszlachetnić”. Pamięć o szmacianym in­ teresie przetrwała w lokalnej świadomości w przymiotniku „siajowy” (szajowy lub szajski) oznaczającym coś o niskiej jakości, a podobno pochodzą­ cym od fabrykanta Szaji Rosenblatta. W dodatku po 1863 roku, ziemiaństwo postrzegało fabryki jako konkurencję dla folwarków i starało się, głównie poprzez antymiejską propagandę, zniechęcić chłopów do migracji. W1895

roku piotrkowski „Tydzień” przestrzegał: „Kobiety i mężczyźni, przebrani w suknie miejskie, zatracają etnograficzny charakter okolic całych, prze­

robieni z polskiego włościanina w kosmopolitycznego kolonistę”26. Przej­ mowanie kultury miejskiej było nawet karane - niektórzy księża nie udzie­ lali ślubów chłopom ubranym „z miejska”. Jeszcze w latach 30. opisywano

przyjazdy „polowników z Warszawy” - ludzi innej, lepszej rasy. „Mieli duże, pstrokate psy, niespotykane na wsi. Dla mnie to byli jacyś inni ludzie niż

nasi chłopi. «Panowie» jak się mówiło. «A gdyby tak przebrać chłopów za panów, czy też by tak wyglądali?» - zastanawiałam się. W końcu stwierdzi­ łam w myśli: «w Warszawie są inni ludzie, to i inne psy być muszą»”27. Je­ dynie elity miały prawo do korzystania z miasta - ekonomicznie, poprzez

dorobek, czy też kulturowo. Dlatego najbardziej antypatyczną postacią u Reymonta jest Wilczek - typ

idealny brukowego „męta”, chłopski syn, robiący (szemraną) karierę. Bo­

rowiecki, moralnie i estetycznie nienaganny gentleman, syn dziedzica ro­

dzinnej wsi Wilczka, „dość lekceważąco oglądał go ze wszystkich stron

i uśmiechał się ironicznie, bo [ ten] był wyelegantowany przesadnie, a na­ wet śmiesznie; [pstrokate ubrania] nie harmonizowały z jego pucułowatą twarzą pokrytą pryszczami i małymi oczkami chytrze świecącymi ani z tym niskim, pofałdowanym czołem... długi ostry nos i wywinięte tłuste wargi rov' J.I.Singer, The brothers Ashkenazi, Putnam 1936, s. 69. 26 B. Baranowski, Życie codzienne wsi między Wartą a Pilicą w XIX wieku. Warszawa 1969, s. 59. 27 J. Bogusz-Dzierżkowa, Smak ziemi, smak życia. Lodź 2001, s. 10.

Prawo do miasta i ruralizacja świadomości w powojennej Polsce

135

biły jego twarz podobną do pyska mopsa, którego ucharakteryzowano na bo­

ciana”2". Wilczek jest postacią wielce fikcyjną - Łódź oferowała możliwość awansu głównie dla biedoty etnicznie „obcej”. Jednak również Żydzi war­

szawscy patrzyli z pogardą na łódzkich Żydów-dorobkiewiczów, podobnie jak Niemcy z Rzeszy z politowaniem patrzyli na łódzkich fabrykantów mó­

wiących uznawanym za grubiański Wai/duu/sc/i. Miejscowi asymilujący się Żydzi lekceważąco odnosili się do swych chasydzkich krewnych czy sąsia­ dów. Żydzi przybyli z polskich sztetli nie lubili „Litwaków”*29. Bez względu

na pochodzenie etniczne nuworysze z Łodzi byli postrzegani przez swo­

ich lepiej usytuowanych rodaków jako „łódzkie chamstwo” (termin z Rey­ monta) - biedni krewni wspólnoty narodowej.

Łódź nie była miastem w sercu „czterech kultur”, ale raczej miejscem na ich marginesie. Wyobcowanie Łodzi opisał w 1904 roku dziennikarz:

mimo iż Łódź nie jest osobnym państwem, występuje tam osobna naro­ dowość: Lodzermensch. Są to ludzie generalnie pozbawieni ideałów po­ litycznych - Łódź jest ich jedyną ojczyzną, bo tam się dorobili... Gdyby zapytać się ich, jaka jest ich właściwa narodowość, to nie ulega wątpli­

wości, iż wielu z nich nie byłoby w stanie odpowiedzieć30. Używanie niemieckiego określenia na osobliwy charakter „łódzkiego cham­ stwa” świadczy o tym, że niemiecki pozostawał językiem biznesu i przemy­

słu. Często „germanizowano” się dla awansu w hierarchii fabrycznej - maj­ ster musiał znać niemiecki. Była to germanizacja powierzchowna. Ludność rdzennie niemiecka stopniowo ustępowała w Łodzi Polakom i Żydom - w efek­ cie, jak to ujął pruski arystokrata w Braciach Aszkenazy, Łódź przeistoczyła

się w „polsko-żydowski chlew”. Jej kultura brukowa była w dużej mierze „kulturą biedy”, łączącą elementy saksońskie, chasydzkie i pańszczyźniane.

Paradoksalnie, szmaciana produkcja wytworzyła specyficzny lokalny patriotyzm. O ile sam towar był pośledniej jakości, proces produkcji wełny

odpadkowej był pracochłonny i wymagał umiejętności. Tylko między 1892 a 1900 rokiem, kiedy Łódź przestawiła się na produkcję „szajowych” tek­ styliów, zatrudnienie wykwalifikowanych robotników wzrosło trzykrotnie.

Tekstylia z odpadków produkowano m.in. na maszynach przeznaczonych do produkcji perkalów, które często się zacinały i produkcja stawała. Do za­ dań majstrów należało też nadzorowanie pracy kobiet, które „układały” wą­

skie strzępy szmat na osnowy; często przestawiano produkcję z wełny na “ W. Reymont, Ziemia Obiecana, t. 2, Warszawa 1977, s. 35. 29 J.I. Singer, The brothersAshkenazi, dz. cyt., s. 145,170,60,123,282,110,410. 30 Za: H. Dinter, Spod Czarnych Dymów, dz. cyt., s. 265 - 266.

136

Kacper Pobłocki

bawełnę i odwrotnie. Wszystko to wymagało sprawnej koordynacji - niż­

sza kadra nadzorująca musiała robić więcej niż tylko utrzymywać dyscy­

plinę pracy. Wszystko to doprowadziło do wzrostu poczucia własnej war­

tości i postulatu „polonizacji produkcji” - obecnego, jak pokazała Laura Crago, już podczas tzw. „buntu łódzkiego” z 1892 roku. W następnych la­ tach „istna mania nauki ogarnęła młodych robotników tekstylnych”, któ­

rzy poprzez kółka samokształceniowe pragnęli zdobyć wyższe kwalifikacje i wspiąć się w hierarchii. W1899 roku powstało Towarzystwo Oświaty Na­

rodowej, związane z partią Dmowskiego i łączące „pracę organiczną” wśród

robotników tekstylnych z postulatem „polskości pracy”. Towarzystwo Oświaty Narodowej szybko zyskało ponad 3000 członków i organizowało życie polskich robotników wokół odczytów, majówek i in­

nych form masowej rekreacji. Wiosną 1905 roku powstał Narodowy Związek Robotniczy oraz „Jedność” - organizacja znana z nocnych akcji zrywania rosyjskich napisów z urzędów i sklepów. Jej celem było „pozbycie się ży­ dowskiej i niemieckiej elity Królestwa Polskiego poprzez stworzenie rów­ noległego przemysłu opartego na polskich spółdzielniach produkcyjnych”.

Polski robotnik, twierdzili działacze, był zmuszany przez „obcych” fabry­ kantów do produkcji szajowej odzieży dla rosyjskich chłopów. Wytworzenie

autonomicznych, etnicznie polskich przestrzeni produkcji i konsumpcji miało na celu podwyższenie jakości produkcji i jednoczesne udostępnie­ nie ich polskim robotnikom, którzy mieli „prawo” być konsumentami, a nie tylko tanią siłą roboczą. „Jedność” prowadziła kilkaset spółdzielni spożyw­

czych, w których sprzedawano wyłącznie żywność wytworzoną przez pol­ skich chłopów i towary wyprodukowane w zakładach zatrudniających wy­ łącznie Polaków. Innymi słowy, postulat oddolnej haussmanizacji i wejścia Lodzi w „erę rekonstrukcji” został wyartykułowany w języku polonizacji pracy i miasta.

Wszystko to doprowadziło do „rewolucji łódzkiej” w czerwcu 1905 roku.

Przez trzy dni grupki robotników prowadziły regularną uliczną wojnę z woj­ skami carskimi. Pierwszego dnia pojawiła się ponad setka barykad, zrobio­

nych z beczek, skrzyń, furmanek, desek, drabin, przewróconych tramwa­ jów, bram, wyrwanych latarni. Większość walczących - mężczyzn, kobiet, dzieci, młodych i starych, Polaków i Żydów - uzbrojona była w kamienie,

czasem piki i włócznie. Niektórzy stali na dachach i na znak trąbki zrzu­ cali na szturmujących kozaków brukowce, beczki, lali kwas. Wybuch re­

wolucji zaskoczył partie polityczne - a w szczególności socjalistów, którzy

w Łodzi mieli raptem 500 członków. Rewolucja 1905, jak twierdził historyk Robert Rlobaum, na zawsze odmieniła polskie życie polityczne. Przed 1905 rokiem socjaliści Piłsudskiego uważali „ekonomiczne” postulaty łódzkich

Prawo do miasta i ruralizacja świadomości w powojennej Polsce

137

robotników za niepotrzebne odwodzenie od najważniejszej sprawy przy­ wrócenia państwowości polskiej. Po 1905 roku, nie można było się nie liczyć z miejskim tłumem. „Najbardziej uderzającym zjawiskiem okresu rewo­

lucji”, pisze Blobaum, „było powszechne upolitycznienie mas, przejawia­

jące się w błyskawicznym pojawieniu się organizacji, postrzegających siebie

jako reprezentantów interesów wielkich grup społecznych. Demokratyza­ cja życia politycznego w Polsce, która nastąpiła w latach 1905 -1907, była tak doniosła, iż można śmiało nazwać ją rewolucyjną”. Powszechne „rozpo­

litykowanie” w okresie rewolucji było nowością odróżniającą 1905 rok od „wcześniejszych powstań i insurekcji kierowanych przez szlachtę... W efekcie, ludność zamieszkująca największy i najistotniejszy zabór wkroczyła w erę

nowoczesnej, czyli masowej, polityki”31. To wtedy w Polsce zaczęło kiełko­ wać „społeczeństwo obywatelskie”, niestety brutalnie stłamszone przez ca­ rat oraz międzyfrakcyjne akty przemocy32.

ODZYSKIWANIE MIASTA

Kolejna okazja do „odzyskania miasta” nadeszła w 1945 roku. Uciekający hitlerowcy próbowali wywieźć cenniejsze części maszyn do Rzeszy. Łódzcy robotnicy przechytrzyli ich i pochowali maszyny w domach. Wiosną z po­

wrotem je składali, uruchamiali produkcję i czuli się pełnoprawnymi wła­

ścicielami miasta. Aż do odbudowy Warszawy (mniej więcej w 1950 roku) Łódź stanowiła faktyczną stolicę Polski i to właśnie stąd „umacniano władzę ludową”. Władza ta była jednak początkowo bardzo słaba. Ignacy Loga-So-

wiński ogłosił Łódź „stolicą polskiego proletariatu”, a Władysław Broniewski pisał o Łodzi wzniosłe peany; jednakże relacje między nową władzą a ro­

botnikami były napięte. Proletariat łódzki odbiegał od ideału „świadomego klasowo” wielkoprzemysłowego robotnika. Charakteryzował się, zdaniem

władz, „pańszczyźnianą mentalnością”, był „przekobiecony”, miał ewidentne braki w kulturze. Pozostawał dziwacznym kulturowo łódzkim chamstwem. Mimo iż w Łodzi wydawano postępową „Kuźnicę”, to nie można było tego

wyczytać z jej treści. Robotniczy folklor importowano do tekstów nie z łódz­ kich ulic, lecz ze Śląska.

Pomiędzy 1945 a 1947 rokiem przez Łódź przeszła fala strajków, które sta­ nowiły pierwszy bunt robotniczy przeciwko „władzy ludowej” w Polsce - zu­

pełnie wyparte zarówno ze „zbiorowej pamięci”, jak i historiografii. Główną osią konfliktu między władzą a robotnikami była kontrola nad produkcją. :łl R. Blobaum, Rewolucja: Russian Poland, 1904-1907, New York 1995, s. 189. 32 Zob. K. Pobłocki, L. Mergler, Nadchodząca rewolucja miejska, „Le Monde Diplomatique" 2010, nr 55, s. 14-15.

138

Kacper Pobłocki

Trzon łódzkiego proletariatu stanowili wykwalifikowani majstrowie, zako­ rzenieni w międzywojennej kulturze, skonsolidowani przez okupację i nie­ wiele zawdzięczający komunistom, a wręcz wrogo nastawieni wobec lewicy.

Socjalizm do Łodzi przywędrował wraz z niemieckimi wykwalifikowanymi robotnikami, którzy uciekli przed represjami Bismarcka, i był jednoznacz­ nie kojarzony z „niemczyzną”. Represje wobec ludności polskiej w czasie

wojny to przede wszystkim wysiedlenia i zajmowanie najlepszych mieszkań

przez hitlerowską elitę. To właśnie tam wprowadzała się nowa elita kultu­ rowa i polityczna kraju i żyła w izolacji w kilku zamkniętych kamienicach,

bywała w kawiarni Fraszka na Piotrkowskiej. Nie tylko Leszek Kołakowski, który wtedy mieszkał w Łodzi, nie wychodził z domu bez pistoletu, a łódzcy

robotnicy, do których należała wtedy ulica, dość szybko postawili znak rów­ ności między komunistami a hitlerowcami, często podnosząc okrzyk „ge­

stapo” podczas strajków. „Odzyskiwanie miasta” odbywało się w całym kraju. W Warszawie odbu­

dowywano własnym nakładem prywatne kamienice. We Wrocławiu przej­ mowano zarówno własność, jak i miasto „poniemieckie”. Podobnie można

interpretować pogrom kielecki, w którym udział wzięła niemal jedna trze­ cia mieszkańców. Charakteryzował się on, jak pisze Gross, „piknikową at­

mosferą” - mordowanie było częścią przejmowania „pożydowskiego” mie­ nia, sposobem upewnienia się, iż własność nie wróci w ręce Żydów, którzy przeżyli wojnę. Charakterystyczny jest sposób, w jaki zamordowano wtedy Reginę Flesz - na ulicy spotkało się dwóch znajomych „z widzenia”, otwar­ cie zaczęli dyskutować, jak „to zrobić”, po czym zatrzymali ciężarówkę i za­

pytali kierowcę, czy nie chciałby w tym uczestniczyć. Wszystko odbyło się w atmosferze jawności i uprzejmości między nieznajomymi. Jeszcze kilka

miesięcy wcześniej, swobodna rozmowa Polaka z Polakiem w przestrzeni publicznej okupowanego miasta byłaby nie do pomyślenia. Stąd trudna dziś

do zrozumienia „radość” towarzysząca spontanicznej acz brutalnej „polonizacji” miasta. W Łodzi nie doszło do pogromów, gdyż walka o „prawo do

miasta” początkowo była niemal tożsama z konfliktem o produkcję33. Komuniści umacniali władzę poprzez promowanie młodej ludności napły­

wowej, która, w przeciwieństwie do starych Łodzian, praktycznie wszystko,

a zwłaszcza awans, zawdzięczała nowym władzom. Wiązało się to z wdraża­ niem współzawodnictwa pracy, które obniżało jakość produkcji, ale podno­ siło znaczenie pracy niekwalifikowanej. Odgórnie sterowany konflikt pokoleń

właściwie już wiatach 1948-1949 został rozstrzygnięty. Istotnym momen­ tem była tutaj, zdaniem Kenneya, Bitwa o Handel, która przeniosła konflikt ” J. Gross, Strach, Kraków 2008.

Prawo do miasta i ruralizacja świadomości w powojennej Polsce

139

z pola produkcji na pole konsumpcji (m.in. aprowizacji). Jednakże jest to również oznaka wychodzenia walki o „prawo do miasta” z hal produkcyj­

nych i wzrost znaczenia kluczowej w zhaussmanizowanych miastach or­ ganizacji zbiorowej konsumpcji. Starsza kadra narzekała, iż młodzi robot­ nicy są „olewający” - nie dość, że nie przykładają się do pracy, to jeszcze

sprawiają kłopoty po godzinach. Sojusz między komunistami a młodzieżą szybko się skończył - o ile w miejscu pracy młodych można było w miarę skutecznie dyscyplinować, tak poza zakładami komuniści byli praktycznie

bezsilni. Stąd pod koniec lat 40. pojawił się nowy problem w Polsce Ludo­ wej - chuligaństwo. Tak pisano w 1959 roku:

siedem lat temu był jeszcze przy [ul. Rybnej na Bałutach] stary zapusz­ czony cmentarz żydowski. Potłuczone nagrobki, usypisko kamieni jak to po wojnie. Było gdzie chodzić, pić, grać w karty... Dziewczyny i chłopcy chodzili tutaj, przesiadywali do wieczora, pukali do drzwi domów, pro­

sili o szklanki i pili „sikacza”. A starzy siedzieli przed domami na stoł­

kach, krzesłach, ławkach. To, co można było postrzegać jako swobodną, oddolną, próbę oswojenia nowych miejsc, z reguły piętnowano jako przenoszenie wiejskich zwycza­

jów do miasta: „Mówili o wszystkim, zaglądali sąsiadom do łóżek. Najzwy­ klejsza prowincja”. Życie towarzyskie proletariackiej Łodzi miało niewiele wspólnego z tym, co nazywa się prywatnością. Podstawową osią życia spo­ łecznego były ulica i podwórko. Widać to najlepiej podczas wesel czy po­ grzebów - sąsiedzi „pożyczali” sobie wtedy własne mieszkania. O bycie ro­

dzicami chrzestnymi proszono często sąsiadów, a nie rodzinę34. W mieście, w którym ogromna część rodzin żyła w mieszkaniach jednoizbowych, ro­

dzina nie była tak ważną instytucją jak dzisiaj. W1959 roku na miejscu pól były bloki: „i to wszystko się przemieszało,

pokolenie świadome i ci, co przed 10 laty wyganiali krowy”. Powstało „inne miasto i inna ulica Rybna, z elektrycznością, z nowoczesnymi sklepami”.

Zniknął łódzki archipelag, a „młodzi na pola nie chodzą - szkoła, śródmieście, uniwersytet, praca. Jeżdżą do różnych dzielnic, mają swoje odrębne sprawy. I przepaść [między miejskimi wyspami] staje się płytsza”. Budowanie mostów

osiągnięto, oddzielając jeszcze bardziej miejsce pracy od miejsca zamiesz­ kania. W ten sposób mieszkańcy zostali „wykorzenieni” ze swojej lokalnej miejskiej społeczności i zaczęli „zamieszkiwać” całe miasto. Ze starych lo­ 34 G.E. Karpińska, B. Kopczyńska-Jaworska, A. Woźniak, Pracować żeby żyć, żyć żeby pracować, Warszawa 1992, s. 55-58.

140

Kacper Pobłocki

kali przenoszono ludzi do bloków w innej dzielnicy, co wzbudzało silny opór przeciwko „rozparcelowaniu nas po mieście”, mimo że materialne warunki życia w nowych mieszkaniach były lepsze. To nie przypadek, że przebu­

dowę Łodzi zaczęto od Bałut - stanowiły one przestrzenną i społeczną wy­ rwę w tkance starej Łodzi. Była to dzielnica z najgorszym zasobem mieszka­ niowym, stąd z reguły osoby przybywające ze wsi do miasta często osiedlały

się na początku tam, by potem przenieść się do „lepszej” dzielnicy. W1966 roku tylko 7% bałuciarzy urodziło się w tej dzielnicy. Opór był tam najsłab­

szy i prawdopodobnie największa chęć życia w „nowoczesnym mieście”.

RURALIZACJA ŚWIADOMOŚCI Padraic Kenney przekonywał, że powojenna Łódź stanowiła „Polskę prze­

szłości”, a Wrocław, zdominowany przez ludność napływową i przemie­ szaną, był „Polską przyszłości”. Identyczne rozróżnienie można zastosować w mniejszej skali: Łodzią przyszłości były Bałuty, a Łodzią przeszłości - Wi­

dzew. Wynikało to z odmiennych historii tych dzielnic: o ile na Bałutach to ludzie przychodzili do miasta, o tyle na Widzewie, który był wcześniej osobną wioską, to miasto przyszło do ludzi. Co znamienne, w przypadku obu dzielnic używano argumentu ruralizacji. Większość bałuciarzy, pisał

Andrzej Brycht, to „hapływowi”, którzy:

nie potrafią jakoś dostosować się do warunków życia miejskiego, nie łatwo przychodzi im wyzbyć się indywidualistycznego... sposobu myślenia. O ile w innych dzielnicach ludność jest bardziej skonsolidowana, chętnie po­

dejmuje samorzutne akcje społeczne - o tyle na Bałutach brak dostatecz­

nej więzi radnych ze społeczeństwem jest jedną z pierwszych bolączek1'. Taka konsolidacja na Widzewie też była pozostałością wiejskości: mimo że Widzew stanowił już część Łodzi, pisał ten sam autor, to „dwudziestoletnie pobyt w mieście nie potrafił wykorzenić resztek wsiowej... szowinistycz­ nej mentalności”. Chodziło tutaj o „nienawiść do odmieńca” - działacza

PZPR, który zabraniał żonie kontaktów z sąsiadkami - zarówno towarzy­ skich, jak i handlowych36. Pojęcie chuligaństwa używane było bardzo szeroko - szczególnie wo­ bec młodzieży z najbardziej nieuprzywilejowanych środowisk. Mieszkanki

hotelu robotniczego potępiano za to, że są „mało kulturalne”, „nie szanują x,i A. Brycht. Zniszczyli mi Bałuty, „Odgłosy” 1961, nr 6, s. 1,5. Tenże, O rąbaniu domów i plotkarskiej klice, „Odgłosy” 1959, nr 40, s. 10.

Prawo do miasta i ruralizacja świadomości w powojennej Polsce

141

mienia społecznego” i zamiast się uczyć i doskonalić w zawodzie, „poddają

się łatwo tanim urokom wielkomiejskiego życia”37. Szybko zrozumiano, że problem niesubordynowanej młodzieży najlepiej rozwiązać przez mieszkal­

nictwo: można ich „ustatkować”, umożliwiając założenie własnych rodzin. Do tego potrzebna była „baza materialna” i systematyczna przebudowa mia­

sta. Owa przebudowa, zasypywanie przepaści między wyspami, „żeby było jedno zwarte, nowoczesne miasto”, osiągana była poprzez promieniowanie

zdobyczy cywilizacyjnych ze śródmieścia na przedmieścia - tak „żeby stało się jedno wielkie Śródmieście w całej Łodzi”. Taki proces zakładał, że miejskość jest tożsama ze śródmieściem; przedmieścia były uważane za wiejskie. Dlatego reportaże „Odgłosów” wydano w tomie zatytułowanym Ucieczka Przedmieścia - sugerując, że awans cywilizacyjny peryferii miasta zakoń­

czył się tylko połowicznym sukcesem. Idea ciągłej „ucieczki” mieszkańców miast przed kulturową urbaniza­ cją w zasadzie przetrwała do dziś. W 2000 roku prezydent Łodzi mówił:

„Łódź boryka się z problemem wykorzenienia. Tutaj nigdy nie było wspól­ noty. Łodzianie po prostu nie potrafią współpracować. Turyści z Izraela, którzy oglądają łódzkie kamienice, patrzą na nie z większą sympatią niż

ludzie w nich mieszkający”. Ten stan rzeczy tłumaczył zjawiskiem, które

w polskiej nauce nazwano „ruralizacją miasta”. Kobiety, które przyjechały w 1945 roku do Łodzi ze wschodu, jak mówił, „wciąż nosiły się z wiejska. Uprawiały mikroskopijne poletka na secesyjnych balkonach, aby tylko nie utracić więzi ze wsią”38. Teza, że Polacy ze wsi przynosili nawet inwentarz, była niezmiernie rozpowszechniona. O ile oczywiście mogły zdarzać się ta­ kie przypadki, zdaje się, że była to jedna z wielu „miejskich legend” - do dziś w Europie Południowo-Wschodniej można usłyszeć, że Cyganie trzymają

konie w wieżowcach (ciekawe, jak one chodzą po schodach), a w latach 30. częstym argumentem w Anglii przeciwko budowaniu łazienek dla górni­

ków było przeświadczenie, że górnicy nie lubią się myć, więc w łazienkach trzymaliby węgiel. Dlatego warto zacytować praktycznie jedyny głos kry­

tyczny wobec tezy o „ruralizacji miasta”, jaki udało mi się napotkać pod­ czas lektur prasy łódzkiej: w związku z przeprowadzoną obecnie reformą czynszu mieszkaniowe­

go powstało sporo zamętu, padają głosy usiłujące w zgoła opaczny spo­ sób uzasadnić notabene konieczną i słuszną decyzję. Przede wszystkim kolportowany jest złośliwy pogląd, że większość lokatorów dewastuje

mieszkania w nowych blokach, trzyma w łazienkach węgiel, drób, a na­ :f7 Cz. Garda, W. Rymkiewicz, Tak zwany Pekin, „Odgłosy” 1958, nr 37, s. 8. M. Czekalski, Oni nie są Kmicicami, „Gazeta Wyborcza" 2000, nr 136, s. 19.

142

Kacper Pobłocki

wet trzodę chlewną. Takie wypadki są oczywiście możliwe, lecz jednak

dla Łodzi nietypowe. Typowym zjawiskiem są raczej czysto wyfroterowane posadzki”39.

Nowi mieszkańcy miast nie byli chuliganami - nie dewastowali „mienia spo­

łecznego”. To władze przekonywały, że jeśli mieszkańcy nie dostaną bodź­

ców finansowych, to nie będą dbać o swoje lokale. Zaangażowanie mieszkań­

ców w powojenną urbanizację widać w oddolnej haussmanizacji - budowie w tzw. „czynie społecznym” (który na początku nie był pustym rytuałem) m.in. dróg, które łączyły przedmieścia ze śródmieściem. O ile w Brazylii działal­

ność taka nazywa się dumnie autoconstruęao, o tyle w Polsce pamięć o tym,

jak Polacy budowali swoje miasta, w zasadzie się zatarła. Zamiast o ruralizacji miasta należy zatem mówić o ruralizacji świadomości: w chwili, gdy Polacy fizycznie przenieśli się ze wsi do miasta i, jak wiele na to wskazuje,

dość chętnie zaczynali „żyć po miejsku”, ugruntował się pogląd, że polskość i miejskość wzajemnie się wykluczają. Na pewno nowi mieszkańcy miast nie

do końca wiedzieli, jak z przestrzeni miejskiej korzystać. Stąd żyli w mie­

ście tak, jak najlepiej potrafili. Jednakże nie ma jednego, „właściwego” spo­

sobu życia po miejsku. Gdy pojawia się idea, że jedni korzystają z miasta

„dobrze”, a inni robią to „źle”, to właśnie wtedy mieszkańcy zostają pozba­ wieni ich „prawa do miasta”. Polska była demokracją ludową, a nie robotniczą, a folklor wiejski, a nie

miejski, odgrywał ogromną rolę propagandową. To ludowe zespoły pie­ śni i tańca, zakładane po wojnie w Łodzi, były okrzykiwane „kwiatem pro­

letariatu”. Teza Dąbrowskiej była przemycana do ówczesnej produkcji kulturowej. W czasach historycznej urbanizacji Polski do kina chodzono na ekranizacje powieści Sienkiewicza - a presja współudziału w masowej „kulturze narodowej” była tak silna, że robotnica, pytana przez Antoninę

Kłoskowską, tłumaczyła decyzję o obejrzeniu Wesela Wajdy tym, że należy usłyszeć „te ważne zdania, które są sławne”40. Do dziś wiejski realizm ma­ giczny Jana Jakuba Kolskiego święci triumfy, a jedynym polskim bohate­

rem na wskroś miejskim pozostaje Nikodem Dyzma - właśnie dlatego, że jako cham i nuworysz chodzi w cudzych butach. Seriale osadzone w mia­

stach niewiele różnią się od Złotopolskich - miejskość stanowią jedynie sce­ nografie dla scenariuszy zakorzenionych w tradycyjnej, sielsko-wiejskiej polskości.

Ruralizacją świadomości tłumaczę przekonanie wielu Łodzian, że miesz­ kają w „dziurze”, oraz ewolucję „przestrzennej spójności” tego miasta. O ile :w J. Adamowski, Bezpańskie domy czyli gospodarz pilnie poszukiwany, „Odgłosy” 1958, nr 18, s. 2. 40 A. Kłoskowską, Socjologia kultury, Warszawa 1983, s. 468.

Prawo do miasta i ruralizacja świadomości w powojennej Polsce

143

wcześniej Łódź faktycznie stanowiła miejsko-przemysłową wyspę w agrar­ nym oceanie, o tyle teraz jest jednym z dużych ośrodków całkowicie zurbani­

zowanego społeczeństwa, którego kultura jest osadzona w wyidealizowanej

wspólnocie narodowo-wiejskiej. To zmiana szerszego kontekstu wymusiła

wewnętrzną transformację miasta - wybudowanie, dzięki przebudowie daw­ nej ulicy Głównej (dziś Al. Mickiewicza i Piłsudskiego), nowej osi wschód-za­

chód, która stanowiła równowagę do dawnej dominacji osi północ-połu­

dnia i ulicy Piotrkowskiej. Właśnie na ich przecięciu próbowano stworzyć dzielnicę handlowo-usługową, dzięki której chciano zasypać dotychczasową przepaść między inteligencką „Łodzią A” z centrum a robotniczą „Łodzią B” na peryferiach. Ta pierwsza, pisały „Odgłosy”, „posiada wszystko - kina, te­

atry, dobre zaopatrzenie, mieszkańcy drugiej mitrężą czas, poświęcają nie­ liczne godziny wolne od pracy na bieganinę po dalekich sklepach. To jest czas odebrany kulturze”. Dlatego suburbanizacja Łodzi, widoczna w zamie­

nieniu byłych slumsów w dzielnice „nowoczesnych bloków” i „szerokiego

oddechu”, szła w parze z przebudową centrum. Nowoczesne śródmieście to takie, które zapewnia równy dostęp mieszkańców do środków zbiorowej

konsumpcji, takich jak towary, usługi oraz kultura. Jeden z urzędników tak

opisywał wizję nowego centrum Łodzi:

Miasto odpowiadające naszym stosunkom ustrojowym powinno mieć

taką strukturę i treść, aby każdy jego mieszkaniec miał podobne warun­ ki socjalno-bytowe, [...] aby życie każdego mieszkańca miasta przedsta­ wiało się jednakowo wygodnie. Co to oznacza? Po pierwsze - mniejsze

zróżnicowanie centrum i dzielnic peryferyjnych, z kolei jednakowe nasy­ cenie ich usługami, jak najlepsze powiązanie organizmu miasta poprzez

wygodne środki komunikacji masowej. [...] Wszystkie dzielnice powin­

ny być wyposażone równomiernie we wszystkie usługi masowego użyt­

kowania. W śródmieściu powinny natomiast się znaleźć ponadto usługi

unikalne. [...] Nie do pomyślenia jest wmieście socjalistycznym tworze­ nie dzielnic lepszych i gorszych w zakresie warunków bytu41. Deindustralizacja śródmieścia Łodzi i przejście na usługi i produkcję kultu­

rową związane były z coraz większą rywalizacją między dużymi miastami42. Mimo że Łódź miała np. Rynek Staromiejski, nigdy nie udało się tam stwo­

rzyć centrum konsumpcji porównywalnego np. do Krakowa. To właśnie po­ rażka w świadczeniu „usług unikalnych” w ścisłym centrum, które dziś de­ cyduje o tożsamości całego miasta, stoi za przeświadczeniem, że Łódź jest *' M. Benko. Miasto przyszłości, „Odgłosy" 1966, nr 4, s. 1,3. 42 K. Pobłocki, Złe miasta w trzech odsłonach, „Le Monde Diplomatique" 2009, nr 44, s. 12 -13.

144

Kacper Pobłocki

„wielką dziurą”. Budowa kompleksu wieżowców znanego jako Łódzki Man­ hattan, dokładnie na przecięciu nowych osi miasta, była podyktowana już wtedy odczuwalnym „drenażem mózgów” z Łodzi na rzecz innych miast. Ruralizacja świadomości, pochodna upowszechnienia kultury narodowej opartej na tradycji sielsko-romantycznej, spowodowała, że miejskość Ło­

dzi odeszła w zapomnienie i została zastąpiona zruralizowaną kulturą wy­ twarzaną w innych ośrodkach. Problem „wykorzenienia” Łodzi przeniósł

się z wyobcowania w kulturze narodowej do wyobcowania w przestrze­

niach miasta. Stąd przekonanie, że Łódź tak naprawdę nie istnieje, a je­ dyne, co ma do zaoferowania zarówno mieszkańcom, jak i przyjezdnym, to śliska posadzka na Dworcu Kaliskim, na której niemalże wywraca się

Adaś Miauczyński w filmie Nic śmiesznego, kwitując to emblematycznym: „Łódź, kurwa”. Stąd paradoks - gdy Polska była krajem rolniczym, nieosiągalnym ide­ ałem wielu chłopów było miasto, to tam można było żyć „po pańsku”. Gdy

Polska się zurbanizowała, nagle mieszkańcy miast zaczęli tęsknić za dwor­ kiem (który do dziś pozostaje najpopularniejszym wzorem architektury mieszkalnej) i sielanką pod lipą. Taka ewolucja szerszego kontekstu wy­

musiła zmianę znaczenia „spójności przestrzennej” Łodzi. Gdy Łódź była

miastem stricte przemysłowym, walka o „prawo do miasta” była często toż­ sama z konfliktem o kontrolę nad produkcją - jak podczas Buntu Łódzkiego,

Rewolucji 1905 czy powojennych strajków. To, w jaki sposób walczono o „od­ zyskanie miasta”, było efektem splotu wielu czynników: „szmacianej” pro­ dukcji, znikomej „haussmanizacji” miasta, marginalizacji „łódzkiego cham­ stwa” w stosunku do elit polskich, niemieckich i żydowskich. Idea „prawa

do miasta” była często artykułowana w języku niezwykle lokalnym - za­ równo kulturowo, jak i politycznie.

Jednym ze skutków powojennej transformacji Łodzi jest wykroczenie

konfliktów społecznych z dziedziny produkcji na domenę konsumpcji oraz z fabryki na teren całego miasta43. Zmiana kulturowa towarzysząca urbani­ zacji Polski nie szła w kierunku tego, co David Harvey nazywał „urbaniza­

cją świadomości”. Przeciwnie, w ośrodkach takich jak Łódź tradycje kultury miejskiej zostały zniszczone i zastąpiła je kultura ogólnonarodowa osadzona w znacznej mierze w wyobrażonej kulturze ludowej. W ten sposób kolejne pokolenie łodzian - tym razem uznanych za „chuliganów”, wandali mienia

publicznego czy zwykłych „wieśniaków”, którzy nie potrafili „prawidłowo” żyć w mieście - zostały pozbawione „prawa do miasta”. Mimo że idea ta