180 78 3MB
polish Pages [362] Year 2016
Dekada przełomu
biblioteka Le Monde diplomatique www.monde‑diplomatique.pl
Michał Siermiński
Dekada przełomu
Polska lewica opozycyjna 1968–1980 Od demokracji robotniczej do narodowego paternalizmu Posłowie Zbigniew Marcin Kowalewski
Instytut Wydawniczy Książka i Prasa Warszawa 2016
Książkę dedykuję moim Rodzicom, Elżbiecie i Markowi Siermińskim
Redaktor serii: Przemysław Wielgosz Redakcja: Zbigniew Marcin Kowalewski Recenzenci: dr hab. prof. UW Tadeusz Klementewicz dr hab. Michał Kozłowski Korekta: Wojciech Górnaś / redaktornia.com Projekt i skład: Krzysztof Ignasiak / bekarty.pl Projekt okładki inspirowany motywem grafiki Czesława Bieleckiego pt. „Kardiogram” z 1980 r.
Publikacja dofinansowana przez Instytut Filozofii Wydziału Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego
© Michał Siermiński & Instytut Wydawniczy Książka i Prasa 2016 ISBN 978-83-65304-17-9 Instytut Wydawniczy Książka i Prasa ul. Twarda 60, 00‑818 Warszawa tel. 22‑624‑17‑27 [email protected] www.monde‑diplomatique.pl
Spis treści/
Wstęp / 9 Marcowy „szok” / 13 Zmierzch rewizjonizmu / 19 Długa genealogia / 32 Nowy etos / 46 „Totalitaryzm” z twarzą Gierka / 59 „Rodowody niepokornych” / 63 Jeden tylko, jeden cud? / 77
Rozdział 1/ Leszek Kołakowski – mędrzec na emigracji / 81 Cztery kroki / 86 „Marksistowskie korzenie stalinizmu” / 91 Histeryczna ślepota na rzeczywistość / 105 Martwy system wyjaśnień / 118 Konserwatywno-liberalny socjalista / 124 Podsumowanie / 134
Rozdział 2/ Jacek Kuroń – zawodowy opozycjonista / 139 „Myśli o programie działania” / 143 Przyjaciele ludu / 152 Ludzie marginesu / 162
Wszystko, tylko nie rewolucja / 173 W stronę demokracji parlamentarnej / 185 Podsumowanie / 196
Dygresja/ Karol Modzelewski – historyk na uboczu / 211 Rozdział 3/ Adam Michnik – wychowawca narodu / 219 Cień Piłsudskiego / 224 Ku niepodległości, przeciw nacjonalizmowi / 235 Prawda was wyzwoli / 246 Ideowa jedność / 253 Rachunek sumienia / 261 Rozkład sił / 272 Podsumowanie / 279
Zakończenie / 285 Podziękowania / 297 Posłowie/ Polska między rewolucjami a czystkami etnicznymi / Zbigniew Marcin Kowalewski / 303 U zarania walki o demokrację robotniczą w Polsce / 307 Kontrowersja wokół natury reżimu biurokratycznego / 322 Droga do Marca ’68: Państwo na fundamencie czystki etnicznej / 334
Bibliografia / 353
Wstęp/
Środowisko skupione w latach sześćdziesiątych wokół Jac‑ ka Kuronia i Karola Modzelewskiego – tworzone przez kilkudziesięciu młodych ludzi, przede wszystkim studen‑ tów Uniwersytetu Warszawskiego, od pewnego momentu określanych jako „komandosi” – to w historii peerelow‑ skiej inteligencji ostatnia znacząca formacja lewicowo‑ -radykalna1. Najważniejszym i najobszerniejszym mani‑ festem politycznym powstałym w tym kręgu był słynny List otwarty do partii, napisany w połowie lat sześćdzie‑ siątych przez ideowych liderów buntującej się młodzieży, Kuronia i Modzelewskiego. Wkrótce po napisaniu Listu i próbie jego kolportażu obydwaj autorzy zostali areszto‑ wani. Wbrew intencjom władzy nie doprowadziło to jed‑ nak do dezintegracji skupionego wokół nich środowiska; wręcz przeciwnie – represje karne jeszcze bardziej skon‑ solidowały i zradykalizowały grupę: teraz solidaryzowała się ona z zatrzymanymi, organizowała zbiórki pieniędzy dla ich rodzin i przy różnych okazjach demonstrowała 1
Na temat „komandosów” zob.: A. Friszke, Anatomia buntu. Kuroń, Modzelewski i komandosi, Znak, Kraków 2010, s. 355–467; J. Eisler, Polski rok 1968, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2006, s. 56–87; D. Gawin, Wielki Zwrot. Ewolucja lewicy i odrodzenie idei społeczeństwa obywatelskiego 1956–1976, Znak, Kraków 2013, s. 142–175; P. Osę‑ ka, My, ludzie z Marca. Autoportret pokolenia ’68, Czarne, Wołowiec 2015, s. 140–201; M. Shore, In search of meaning after Marxism: The Komandosi, March 1968, and the Ideas that Followed, w: G. Dynner, F. Guesnet (red.), Warsaw. The Jewish Metropolis. Essays in Honor of the 75th Birthday of Professor Antony Polonsky, Brill, Leiden, Boston 2015, s. 590–595.
9
w ich obronie, na przykład śpiewając Międzynarodówkę przed salą rozpraw, w której zapadał wyrok skazujący Ku‑ ronia i Modzelewskiego na kilka lat pozbawienia wolno‑ ści. W późniejszym okresie, gdy autorzy Listu przebywali już w więzieniach, na nieformalnego lidera „komandosów” coraz wyraźniej wyrastał Adam Michnik – już wcześniej bardzo zaangażowany politycznie student historii, daw‑ niej aktywny członek prowadzonego przez Kuronia „czer‑ wonego” Hufca Walterowskiego, a na początku lat sześć‑ dziesiątych, jako licealista, jeden z głównych inicjatorów klubu „raczkujących rewizjonistów”2. Wbrew pozorom, dokładne określenie tożsamości ide‑ owej, która nadawała grupie „komandosów” specyficzną spójność, nie jest łatwym zadaniem. Nie dokonując nad‑ miernych uproszczeń, nie można bowiem powiedzieć, że owa tożsamość była ufundowana na rewolucyjnym i na‑ pisanym marksistowskim językiem manifeście Kuronia i Modzelewskiego. List bez wątpienia był jednym z naj‑ ważniejszych punktów odniesienia przy ideowych deba‑ tach radykalnych studentów, jego autorów zaś wydawała się otaczać szczególna aura, charakterystyczna dla wszyst‑ kich żywych legend – „komandosi” podziwiali Kuronia i Modzelewskiego za odwagę, niezłomność oraz śmia‑ łość, które pozwoliły im przedstawić radykalną krytykę sprzeczności systemu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej w postaci zwartej analizy, a tym samym przenieść krytycz‑ ną dyskusję lewicy na znacznie wyższy, nieznany dotąd poziom3. Z drugiej strony, grupa na pewno nie składała się z bezkrytycznych wyznawców Listu, mało kto akceptował 2 Zob.: A. Paczkowski, Adam Michnik, czyli cudowne dziecko Kuronia i Kołakowskiego. Szkic do portretu z czasów komunizmu, „Zeszyty Lite‑ rackie” 2006, nr 155, s. 110–122. 3 Zob.: A. Friszke, Anatomia…, s. 461.
10
w s z y s t k i e zawarte w nim rozpoznania, niektórzy „ko‑ mandosi” zaś, jak na przykład Michnik, wprost krytyko‑ wali Kuronia i Modzelewskiego za pewne „uproszczenia”, na przykład jednoznacznie negatywną ocenę demokra‑ cji parlamentarnej4. W dodatku sami autorzy po wyjściu z więzienia w 1967 roku dostrzegli konieczność uzupeł‑ nienia i poszerzenia swoich dawnych analiz. Nie chodzi jednak wyłącznie o różny stopień akceptacji poszczegól‑ nych tez zawartych w Liście: kilkudziesięcioosobowa gru‑ pa „komandosów” nie stanowiła także środowiska całkiem jednolitego pod względem pochodzenia społecznego czy wyznawanego światopoglądu (na przykład religijnego). Mimo to Jerzy Eisler w klasycznej pracy Polski rok 1968 wskazuje pewne cechy dystynktywne, pozwalające odróż‑ nić „komandosów” od innych grup zaangażowanych poli‑ tycznie studentów. Jak pisze, w ich przypadku: Od różnic światopoglądowych ważniejsze wydawały się […] poglądy jednoznacznie lewicowe. „Komandosi”, uważani przez komunistyczną władzę za elementy an‑ tysocjalistyczne, w rzeczywistości byli […] przeważnie zbuntowanymi młodymi komunistami, posługującymi się lewicową frazeologią i chętnie odwołującymi się do tradycyjnych wartości socjalistycznych, takich jak wol‑ ność, równość czy sprawiedliwość społeczna5. 4 Zob.: A. Paczkowski, Adam Michnik…, s. 113. 5 J. Eisler, Polski rok…, s. 86. W podobną stronę wydają się zmierzać in‑ terpretacje Dariusza Gawina, który – choć zauważa, że w środowisku „komandosów” pojawiały się wątki ideowe niezwiązane z tradycyjnie rozumianą lewicowością – pisze: „Zasadniczy rys [ich] przekonań pozo‑ stawał jasno określony: grupa uważała się za awangardę autentycznych rewolucjonistów, ludzi lewicy walczących o demokratyczny socjalizm”, D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 161. W tekście Sakrament byka, opubliko‑ wanym w 1988 roku, Michnik w następujący sposób kreślił obraz „ko‑ mandosów”: „Szukaliśmy sposobu na prawdziwy socjalizm, studiowa‑ liśmy Marksa, nie lubiliśmy konserwatyzmu i Kościoła. Na studenckich
11
Tym, co nadawało grupie specyficzną jedność, była goto‑ wość do manifestowania radykalnych poglądów politycz‑ nych: „komandosi” otwarcie oskarżali ustrój, że nie spełnia własnych obietnic, kontestowali więc system z wyraźnie lewicowych pozycji ideologicznych. Bunt ten był buntem w imię niezrealizowanych ideałów Października ’56, był walką o „prawdziwy” czy też „autentyczny” socjalizm – nawet jeśli poszczególni przedstawiciele interesującego nas środowiska rozumieli te hasła nieco inaczej6. W tym sensie można powiedzieć, że młodzież skupiona wokół Kuronia i Modzelewskiego wpisuje się w najbardziej ra‑ dykalne tradycje polskiego rewizjonizmu. Definitywny koniec tej lewicowo-radykalnej formacji ideowej nastąpił na początku 1968 roku, w następstwie fali represji, z którą spotkały się zainicjowane przez „koman‑ dosów” i szybko ogarniające cały kraj protesty studenckie. Wobec tego Marzec ’68 wyznacza w historii polskiej lewi‑ cy łatwą do wskazania cezurę, oddzielającą przeszłość od przyszłości. Tak postawioną tezę można nieco złagodzić, wskazując, że już na początku drugiej połowy lat sześć‑
6
12
wiecach śpiewaliśmy Międzynarodówkę… Nie uogólniam. Większość tej generacji była inna. Jednak my, komandosi, byliśmy właśnie tacy – dosyć czerwoni”, cyt. za: D. Gawin, Potęga mitu – pokolenie Marca ’68, dostępne na stronie: www.jagiellonski24.pl/2014/03/08/gawin-potega‑ -mitu-pokolenie-marca-68 (dostęp 11.06.2016). Andrzej Friszke, który w przeciwieństwie do Eislera nie uważa autorów Listu za „komandosów”, a jedynie za kluczowe dla młodych kontestato‑ rów autorytety, pisze: „»Komandosi« buntowali się przeciw istniejącej rzeczywistości w imię ideału Października, tak jak go widzieli, czyta‑ jąc »Po prostu« czy słuchając opowiadań, na przykład Modzelewskiego i Kuronia. Buntowali się przeciw zawłaszczaniu i wypaczaniu ideału, który był dość mglisty i zapewne nie dla wszystkich jednakowy, ale dawał się opisać ogólnie: prawdziwy socjalizm”, A. Friszke, Anatomia…, s. 404. W ujęciu Friszkego „komandosi” – choć, jak widzimy, jednoznacznie lewicowi – pozostawali wyraźnie mniej radykalni niż Kuroń i Modze‑ lewski, ibidem, s. 12.
dziesiątych u niektórych lewicowych radykałów można obserwować najpierwsze oznaki ideowych przewarto‑ ściowań, czekających interesujące nas środowisko w ko‑ lejnym dziesięcioleciu – wymieńmy choćby początkowe symptomy wyczerpywania się programu rewolucyjnego czy pojawienie się u niektórych „komandosów” zaintere‑ sowania „sprawą narodową”7. Jednak nawet jeśli zgodzi‑ my się, że proces przemian „komandosów” rozpoczął się już w latach sześćdziesiątych, to starając się zinterpreto‑ wać jego ówczesny kierunek przez pryzmat znanych nam późniejszych losów środowisk postrewizjonistycznych – wstępujemy na niepewny grunt. W rzeczywistości wydaje się, że przeobrażenia młodych radykałów – nawet jeśli zostały już zainicjowane – nie przybrały jeszcze w latach sześćdziesiątych żadnego ściśle określonego kierunku. Nie przybrały, ponieważ nie zdążyły przybrać. Wszystko bowiem przerwał „szok”, który nastąpił w Marcu ’68.
Marcowy „szok” Słowo „szok” nie padło tu przypadkowo. Uczestnicy i ani‑ matorzy studenckich protestów bardzo często używają go w swoich wspomnieniach spisywanych w kolejnych latach po Marcu ’68. Każdy, kto próbuje zrozumieć specyfikę wstrząsu, jakim dla „komandosów” okazały się wydarze‑ nia z początku 1968 roku, skazany jest na pracę z ma‑ teriałami, które w zdecydowanej większości powstawały już w latach siedemdziesiątych (i późniejszych). Dariusz 7
O przemianach dokonujących się w środowisku „komandosów” jeszcze przed 1968 rokiem zob.: B. Toruńczyk, Opowieść o pokoleniu Marca: przesłanie dla nowej lewicy (część pierwsza), „Krytyka Polityczna” 2008, nr 15, s. 219–230.
13
Gawin twierdzi, że dopiero po jakimś czasie, gdy emo‑ cje związane z traumatycznymi zajściami opadły, mogła się rozpocząć zasadnicza „praca pamięci”, nadająca gwał‑ townemu doświadczeniu pewne znaczenie, osadzająca je w określonej strukturze interpretacji8. W dalszej części będzie nas interesował n i e r z e c z y w i s t y przebieg czy sens wydarzeń z 1968 roku, ale raczej sposób, w jaki utrwa‑ liły się one w zbiorowej pamięci byłych rewizjonistów. Jaka „prawda” o Marcu ’68 wyłania się z ich dyskursów? Marcowy „szok” wydaje się zawierać dwa wzajemnie powiązane, choć możliwe do oddzielenia komponenty. We wspomnieniach spisywanych w kolejnych latach czę‑ sto powracają opisy bezwzględnego postępowania „komu‑ nistycznej” władzy – a więc brutalnych ataków bojówek posyłanych przeciwko studentom czy zakrojonej na sze‑ roką skalę kampanii antyinteligenckiej, nacjonalistycz‑ nej, antysemickiej, prowadzonej w prasie, telewizji i in‑ nych środkach przekazu9. Dyskursywny obraz agresyw‑ nych kampanii i okrutnej pacyfikacji wieców uzupełniają wspomnienia podszytych antysemityzmem przesłuchań i śledztw, a także surowych wyroków, które wkrótce spa‑ dły na inicjatorów i uczestników studenckich wystąpień, nieodwracalnie zmieniając trajektorie życia niejednej 8 D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 142. 9 Zob.: P. Osęka, My, ludzie z Marca…, s. 202–272. Piotr Osęka pisze o brutalnej akcji pacyfikacyjnej z 8 marca 1968 roku i reakcjach mło‑ dej inteligencji (nie tylko „komandosów”): „To jeden z przełomowych momentów w historii prl-u i zarazem esencja Marca ’68: wkraczający w dorosłość obywatele Polski Ludowej, w przeważającej mierze należący do warstwy inteligenckiej i stanowiący zaczyn elit lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, odkrywają, że system zbudowany jest na kłamstwie i przemocy. Wcześniej nie było to oczywiste […]. Nieprzypadkowo jed‑ nym z kluczowych słów, powtarzającym się w relacjach z wiecu jest »szok«”, ibidem, s. 214–216.
14
i niejednego z nich. Co charakterystyczne, we wspomnie‑ niach całe to instrumentarium, którym posłużyły się wła‑ dze, by zdusić ferment w środowiskach młodych inteligen‑ tów, jest często kojarzone z metodami typowymi dla reżi‑ mów faszystowskich. Postawa „komunistycznych” władz nie stanowi jednak jedynego elementu marcowego „szoku”. W retrospekcjach osób zaangażowanych w interesujące nas wydarzenia pojawia się bowiem również poczucie izo‑ lacji, osamotnienia, a niekiedy wręcz wrogości ze strony reszty społeczeństwa. Na ten ważny aspekt późniejszych dyskursów inteligencji zwraca uwagę Piotr Osęka w swo‑ im studium My, ludzie z Marca. Autoportret pokolenia ’68, w którym – na podstawie kilkudziesięciu relacji autobio‑ graficznych – analizuje zbiorową pamięć uczestników (nie tylko tych radykalnie lewicowych) marcowych wydarzeń. Osęka zauważa, że z perspektywy czysto subiektywnej młodzi kontestatorzy w dużym stopniu rozczarowali się, szukając kontaktów z robotnikami – wyraźnie zawiedli się ich obojętnością czy biernością. Było to w ocenie autora jedno z najważniejszych doświadczeń marcowego pokole‑ nia – doświadczenie w dużym stopniu formacyjne, które w kolejnych latach zaciążyło na jego dalszych losach: Większość wspomnień Marca to opowieści o wielkiej nadziei i wielkim rozczarowaniu, w którym pobrzmie‑ wają insurekcyjne mity. Marzenie o sojuszu studentów z robotnikami jest inspirowane bez wątpienia pamięcią Października, ale w dalszym planie widzimy topos po‑ wstania styczniowego: sen o wspólnym zrywie szlachty i chłopów przeciwko zaborcom. „Ludzie z Marca” mie‑ li świadomość, że bunt uniwersytetów nie ma szans, je‑ śli nie dołączą do niego fabryki. I jednocześnie czuli, że przegrywają z partią walkę o robotnicze poparcie10. 10 Ibidem, s. 250.
15
W pamięci sporej części młodej inteligencji zapisał się obraz marcowych mas, które „nie chcą rewolucji” i pozo‑ stają bierne, skazując studentów na beznadziejną walkę z „totalitarną” władzą. Również we wspomnieniach Jacka Kuronia – nieco starszego od ludzi z pokolenia interesu‑ jącego Osękę – zachowały się interesujące fragmenty, któ‑ re świadczą o rezygnacji i rozczarowaniu postawą reszty społeczeństwa. Kuroń – który choć 8 marca 1968 roku nie brał udziału w wiecu na Uniwersytecie Warszawskim, szybko trafił do aresztu – w swojej autobiografii przedsta‑ wił obraz ponurych chwil oczekiwania na proces. W la‑ tach osiemdziesiątych tak rekonstruował swoje więzienne wątpliwości i rozterki: Cała prasa jest poświęcona tylko jednemu: „wybrykom chuliganów”. A widać, że to jest obejmujący cały kraj bunt studentów, który budzi niesłychaną nienawiść władz i ludzi sterujących środkami masowego przeka‑ zu. Czuje się wyraźnie, że stało się coś bardzo wielkie‑ go. Ale nie jest to bunt społeczeństwa. Przeciwnie, spo‑ łeczeństwo, a przynajmniej jego znaczna część, stanęło po stronie władz11.
W innym fragmencie Kuroń przyznawał również, że właśnie w więzieniu po Marcu ’68 uświadomił sobie, że wywoływanie niepokojów społecznych w Polsce zawsze grozi uruchomieniem fali antysemityzmu12. Z pewnością nie był w tym poczuciu osamotniony; jak przekonują nas inne wspomnienia, dla kontestatorów z lat sześćdziesią‑ tych marcowy wstrząs wiązał się bowiem z odkryciem nie tylko obojętności społeczeństwa, ale także jego podatno‑ 11 J. Kuroń, Wiara i wina, w: idem, Autobiografia, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011, s. 317. 12 Ibidem, s. 240.
16
ści na antysemicką czy antyinteligencką demagogię wła‑ dzy. Przekonanie, że obskurancka propaganda nie spotyka się z żadnym społecznym protestem, a co więcej, niena‑ wistne hasła trafiają w resentymenty wielu „zwykłych lu‑ dzi”, wywoływało wrażenie wrogości i antyinteligenckiego nastawienia mas. Właściwie niektóre ustępy poświęcone wydarzeniom Marca ’68, pisane w latach siedemdziesią‑ tych, ewokują obraz ogólnospołecznego pogromu, doko‑ nującego się w szczególności na inteligencji pochodzenia żydowskiego. Wydaje się, że tak właśnie jest w przypadku wspomnień Adama Michnika, spisanych w 1973 roku: Prawdziwym wstrząsem był dla mnie 1968 rok. […] Mo‑ menty kryzysu systemu ujawniają fragmentarycznie rzeczywisty obraz świadomości społecznej. […] Kryzys 1968 roku ujawnił fragmentaryczny zarys tego, co w polskiej myśli wsteczne, tępe, szowinistyczne, nasycone ksenofobią. Była to – wedle celnego określenia Władysława Bieńkowskiego – „rewolucja obskuranty‑ zmu”. Można, naturalnie, powtarzać nadal, że to nie na‑ ród, że to tylko straszni komuniści, te rządzące potwory, podzielili się na głosy i – jak w epoce stalinowskich pro‑ cesów – donośnym rykiem żądali: „krwi!”. Taki pogląd jest – moim zdaniem – braniem złudzeń i życzeń za rze‑ czywistość. […] [W] 1968 roku antyinteligencki i antyse‑ micki pogrom dokonywał się przy – mniej lub bardziej c z y n n e j – akceptacji niemałej części społeczeństwa13.
„Mniej lub bardziej c z y n n a akceptacja”, o której wspo‑ mina autor, oznaczała w jego oczach coś więcej niż brak sprzeciwu czy bierne przyzwolenie mas na postępowanie „totalitarnej” władzy. W latach siedemdziesiątych Michnik 13 A. Michnik, Cienie zapomnianych przodków, „Kultura” 1975, nr 5/332, s. 5. Podkreślenie moje.
17
dochodził do wniosku, że panujący w Polsce system zdo‑ łał wejść w symbiotyczną relację z wciąż obecną i żywą w polskim społeczeństwie tradycyjną ideologią endecką i – wykorzystując ten osobliwy splot nacjonalizmu i „ko‑ munizmu” – uzyskać pewną społeczną legitymację swo‑ ich faszystowskich działań. Taki właśnie wydaje się sens następującego rozumowania: „Komunizm wytworzył w Polsce swoją specyficzną podkulturę, której rdzeniem był tradycyjny nacjonalizm”14. Władzy w 1968 roku nie udało się wyzyskać jej do końca (co, jak można się domy‑ ślić, oznaczałoby ustanowienie reżimu faszystowskiego) ze względu na zależność polityczną od Związku Radziec‑ kiego, a więc brak pełnej swobody wyboru dokładnego charakteru ustroju panującego w Polsce. Jednak to właśnie owa „podkultura”, zdaniem Michnika, tłumaczy, dlaczego wystarczyły „liczne aluzje w prasie i stugębna plota, by w ubeckim opryszku niemała część opinii ujrzała bohatera narodowego, patriotę niepodległościowca”15. Być może w latach siedemdziesiątych przekonanie Michnika o istnieniu zagrożenia ze strony polskiego na‑ cjonalizmu, rozbudzanego przez „totalitarną” władzę, szło dalej niż w przypadku większości dawnych rewizjonistów. Nie ulega jednak wątpliwości, że – w związku ze specy‑ ficzną pamięcią o Marcu ’68 – kwestia podatności społe‑ czeństwa polskiego na nacjonalistyczną czy antysemicką propagandę, którą reżim może posłużyć się jako skutecz‑ nym narzędziem sprawowania władzy, stała się ważnym parametrem określającym poglądy i postawy całej polskiej lewicy opozycyjnej.
14 Ibidem. 15 Ibidem.
18
Zmierzch rewizjonizmu Wielki wstrząs, który po 1968 roku utrwalił się w zbio‑ rowej pamięci lewicowo-radykalnej inteligencji, pozwa‑ la dziś o wiele lepiej rozumieć jej dalsze losy. Pozostając chwilowo na dużym poziomie ogólności, możemy po‑ wiedzieć, że w okolicach przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych mit Października ’56 – na którym ufundowana była formacja polityczna polskiego rewi‑ zjonizmu – ustąpił miejsca nowemu mitowi, osnutemu wokół specyficznie zapamiętanych wydarzeń Marca ’68. To w dużym stopniu na nim w późniejszym okresie zo‑ stała zbudowana zupełnie odmieniona tożsamość ideowa polskiej lewicy16. W autobiografii Jacka Kuronia – a więc współautora naj‑ bardziej radykalnego manifestu polskiego rewizjonizmu oraz najważniejszego „wychowawcy” środowiska „koman‑ dosów” – zachował się fragment opisujący zbiorowy na‑ strój lewicy tuż po marcu 1968 roku: W […] 1968 roku nasze nadzieje trafił szlag. […] Mieli‑ śmy poczucie, że nasza słabość w marcu wynikała właśnie z naszego ideowego samookreślenia, które odpy‑ chało od nas wielu potencjalnych sojuszników. Zrozu‑ mieliśmy, że front walki przeciw totalitaryzmowi w imię wolności i demokracji przebiega w poprzek podzia‑ łu na lewicę i prawicę. Inaczej mówiąc, nasze poczucie ideowej przynależności, a tym samym tożsamości, nie może mieć związku z tym podziałem […]. Trzeba więc było niemal od nowa dokonać samookreślenia ideowo‑ -politycznego […]17. 16 Zob.: A. Friszke, Anatomia…, s. 16, 579, 888. 17 J. Kuroń, Wiara…, s. 362–363.
19
Rzeczywiście, nigdy później radykalnie lewicowy rewi‑ zjonizm – postulujący skierowanie „realnego socjalizmu” na tory realizacji idei „prawdziwego komunizmu” – nie miał istotnego znaczenia jako program polityczny zmie‑ rzający do przekształcenia polskiego systemu. Zmiana „ideowo-politycznego samookreślenia”, o której wspomina Kuroń w powyższym cytacie, miała jednak jeszcze szer‑ szy charakter: do przeszłości gwałtownie i kategorycznie odszedł bowiem marksizm jako taki – nie tylko w postaci konkretnej ideologii, na której po Październiku ’56 wspie‑ rał się polski rewizjonizm, ale również jako holistyczna teoria społeczna czy nawet zasób narzędzi teoretycznych pozwalający myśleć o dalszych praktykach opozycyjnych. W dyskursach polskiej lewicy z lat siedemdziesiątych bę‑ dziemy wręcz coraz częściej obserwować jednoznacznie krytyczne obrachunki z tradycją polityczną i teoretyczną wywodzącą się z pism Marksa – przedmiotem skrupulat‑ nych dociekań nakierowanych na jej dyskredytację staną się związki marksizmu z rosyjskim bolszewizmem, re‑ presjami czasów stalinizmu, ale również – paradoksalnie – z rzeczywistością Polski czasów Gierka, przedstawianą konsekwentnie jako „totalitarna”. W skrajnych przypad‑ kach pojawią się wyraźne sugestie, że teoria Marksa sama w sobie – a nie tylko w swoich xx-wiecznych realizacjach – może być potencjalnie „totalitarna”. Definitywne porzucenie marksizmu, połączone z cał‑ kowitym postponowaniem związanego z nim dziedzictwa teoretycznego, sprawiło, że odejście od dawnych sposo‑ bów myślenia musiało okazać się kategoryczne. Najoczy‑ wistszym symptomem rozstania z przeszłością będzie zmiana samego języka: dla przykładu w latach siedem‑ dziesiątych zniknie dawniej kluczowe przeciwstawienie „postępu” i „reakcji”, w jego miejscu zaś pojawi się nowa 20
opozycja organizująca lewicowy dyskurs – opozycja „de‑ mokracji” i „totalitaryzmu”18. Z całą pewnością nie cho‑ dzi jednak wyłącznie o przemiany w warstwie lewicowe‑ go wokabularza. Na głębszym poziomie, pod taflą języko‑ wych transfiguracji, będziemy obserwować postępujący rozkład całej struktury teoretycznej, na której opierała się dotychczasowa krytyka systemu. Jeszcze w Liście otwartym do partii Kuroń i Modzelew‑ ski – przytaczając mnóstwo szczegółowych analiz socjo‑ logicznych i ekonomicznych – dowodzili, że podstawową sprzecznością trawiącą polskie społeczeństwo jest wyzysk klasy robotniczej przez rządzącą biurokrację. Z diagnozo‑ wanego konfliktu interesów tych dwóch klas wynikał pod‑ stawowy postulat autorów: rewolucyjne przekształcenie dotychczasowych stosunków produkcji, prowadzące do ustanowienia ustroju opartego na autentycznej demokra‑ cji robotniczej. Jak zobaczymy, w latach siedemdziesiątych realia Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej będą analizowane i krytykowane w zupełnie inny sposób. Byli rewizjoniści nie tylko odrzucą typowe dla marksizmu kategorie anali‑ tyczne i postulaty – w ich dyskursach przestaną pojawiać się określenia takie jak: „stosunki produkcji”, „wyzysk”, „antagonistyczne interesy klasowe”, zniknie także myśle‑ nie o rewolucji jako metodzie systemowej zmiany – ale w ogóle zrezygnują z jakiejkolwiek, także niemarksowskiej, analizy stosunków społecznych czy materialnych sprzecz‑ ności systemu. W opozycyjnych tekstach przestaną poja‑ wiać się konkretne dane dotyczące sytuacji ekonomicznej Polski, wszystko zaś, co tyczyć się będzie ogólnej kondycji ustroju, zostanie sprowadzone do krytyki, niemal zupeł‑ nie wyzutej z elementów konstruktywnych: będzie mowa 18 Zob.: D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 192.
21
o wszechobejmującym kryzysie społecznym, o zapaści gospodarczej, o niedoborach żywności i tym podobnych sprawach, jednak lewica przestanie się zajmować pozy‑ tywnymi projektami gospodarczymi, które mogłyby sta‑ nowić rozwiązanie diagnozowanych problemów. W ósmej dekadzie xx wieku – a więc po kategorycznym odrzu‑ ceniu form ustrojowych opartych na a u t e n t y c z n y m samorządzie robotniczym, ale jeszcze przed otwartym zwróceniem się w stronę gospodarczego liberalizmu – in‑ teresujące nas środowiska nie wyartykułują żadnej spój‑ nej i kompletnej alternatywy systemowej. W debatach nad ustrojem przyszłej, wolnej od „komunizmu” Polski – cza‑ sami wyraźnie wykraczających poza szeroko rozumianą „lewicowość” – mowa będzie, co prawda, o konieczności szukania kompromisów między różnymi formami orga‑ nizacji społeczeństwa, ale nie będą przedstawiane żadne konkretne rozwiązania. Co więcej, w debatach tych, coraz częściej będą się pojawiać – wciąż jeszcze dosyć mgliste, ale z reguły afirmatywne – odwołania do porządku liberal‑ nej demokracji na wzór kapitalistycznego Zachodu. W środowiskach polskiej lewicy o rewizjonistycznych korzeniach to swoiste „wycofanie rozumu” nie było – jak się zdaje – całkiem przypadkowe. W latach siedemdzie‑ siątych w pustym miejscu po definitywnie i gwałtownie odrzuconym marksizmie – spójnej i całościowej teorii bę‑ dącej dotychczas jednym z podstawowych narzędzi opisu świata społecznego – nie pojawił się żaden koherentny zbiór idei, który pozwalałby, choćby w sposób zgoła nie‑ marksowski, konkretnie i systemowo myśleć o przezwy‑ ciężaniu problemów „realnego socjalizmu”. Przez całą inte‑ resującą nas dekadę lewica sprawiała wrażenie środowiska „rozbrojonego” teoretycznie: byli rewizjoniści, krytykując polską rzeczywistość i myśląc o przyszłej Polsce, posługi‑ 22
wali się właściwie jedynie skleconą naprędce eklektyczną mieszaniną różnego rodzaju tradycji i idei politycznych. Co więcej, ich dyskurs teoretyczno-polityczny niekiedy wyraźnie osuwał się w sferę etyczną: rozważaniom o du‑ szącym Polaków „totalitaryzmie”, „sowietyzacji” polskiego społeczeństwa czy narodowym upodleniu towarzyszyły płomienne wezwania do moralnego oporu przeciwko kłamstwu, szerzenia prawdy czy do „życia w godności”. Znamienne, że nawet wydarzenia z Grudnia ’70 i pierw‑ szych miesięcy 1971 roku – a więc bezprecedensowa ka‑ pitulacja władzy w obliczu wielkich walk robotniczych – w najmniejszym stopniu nie wpłynęły na proces zbio‑ rowego i definitywnego odchodzenia od marksizmu. Jak pisze Zbigniew Marcin Kowalewski: „To niezwykły para‑ doks – przecież wielkie walki klasowe z reguły wywierają ożywczy wpływ programowy i polityczny na środowiska lewicowe”19. W ocenie cytowanego autora Grudzień ’70 był tak ogromnym wstrząsem, że mimo – w istocie bar‑ dzo względnego – rozładowania napięcia przez Edwarda Gierka, nowego przywódcę pzpr, powinien był zaowo‑ cować przynajmniej rozwojem środowisk rewolucyjnych i powstaniem opozycji lewicowo-radykalnej, jeśli nie od razu pojawieniem się chociażby zalążka partii rewolucyj‑ nej. Tymczasem – zauważa Kowalewski – nic takiego się nie stało. Nie chodzi tylko o to, że trzy lata po „marcowym szoku” opozycyjne kręgi inteligencji o radykalnie rewizjo‑ nistycznych korzeniach – wciąż rozbite – pozostały bierne wobec walk robotniczych z przełomu 1970 i 1971 roku20. Jak zobaczymy, również w kolejnych latach w dyskursach 19 Z.M. Kowalewski, Sierpień – zdradzona rewolucja¸ „Nowy Robotnik” 2005, nr 7 (22, lipiec–sierpień), s. 9. 20 Zob.: J. Skórzyński, Siła bezsilnych. Historia Komitetu Obrony Robotników, Świat Książki, Warszawa 2012, s. 31.
23
polskiej lewicy wydarzenia z Wybrzeża będą traktowane po prostu jako kolejne wystąpienie społeczeństwa przeciwko „totalitarnej” władzy i nikt nie będzie myślał o nich w spo‑ sób, który jeszcze kilka lat temu wydawałby się oczywisty: jako o momencie, gdy klasa robotnicza wystąpiła w postaci świadomego politycznego podmiotu, wypracowała nową formę walki (strajk okupacyjny) i nowe formy organizacji (szczeciński komitet strajkowy przekształcony w nieza‑ leżną komisję robotniczą), a także – to najbardziej istot‑ ne – zmusiła biurokratyczną władzę do dialogu, w któ‑ rym przemawiała w ł a s n y m głosem. Z interesującego nas punktu widzenia ciekawy okazuje się pewien fragment wspomnień Kuronia z drugiej połowy lat osiemdziesiątych. Dawny lider środowisk zbuntowanej młodzieży pisał, że teo‑ retyczne rozważania, które snuł w więzieniu po Marcu ’68 – wychodzące od psychologii konkretnych indywiduów i w ten sposób tłumaczące całokształt stosunków społecz‑ nych – wyprowadziły go daleko poza marksizm i sprawiły, że definitywnie porzucił ten sposób myślenia. W tym kon‑ tekście wspominał: „Akurat wtedy zaczął się Grudzień ’70. Wielki bunt robotniczy. Pomyślałem sobie: wszystko na opak, jak przestałem być marksistą, to właśnie ta filozofia zaczyna się sprawdzać”21. Mimo tej refleksji, a także ko‑ lejnych wielkich wystąpień polskich robotników w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, Kuroń – podobnie jak reszta dawnych radykałów – przez dziesięciolecia, które upłynęły od „marcowego szoku”, nie wrócił już do marksi‑ zmu. Ewolucja interesującego nas środowiska, jak zobaczy‑ my, potoczyła się w zupełnie innym kierunku… Radykalne odcięcie się od tradycji marksistowskiej, po‑ ciągające za sobą wszystkie opisane powyżej konsekwen‑ 21 J. Kuroń, Wiara…, s. 336.
24
cje, stanowi właściwie punkt wyjścia ewolucji środowisk postrewizjonistycznych. Jeśli uwzględnimy fakt, że w sa‑ mej partii w „dekadzie Gierka” dało się obserwować da‑ leko posunięte odstępowanie od dotychczas panującej ideologii „komunistycznej”22, to możemy powiedzieć, że w latach siedemdziesiątych w Polsce właściwie nie było już marksistów – i nie będzie to duże uproszczenie. W środowiskach polskiej inteligencji lewicowej to Le‑ szek Kołakowski – którego po 1968 roku w Polsce już nie było – wykonał zdecydowanie największą pracę teoretycz‑ ną na rzecz całkowitego zdezawuowania teorii wywodzą‑ cej się z pisma Marksa i Engelsa. Co więcej, Kołakowski nie tylko definitywnie pogrzebał marksizm i wszystko, co z marksizmem związane, ale również – włączając do swojego światopoglądu wiele liberalno-konserwatywnych elementów – wykonywał pierwsze kroki wyraźnie pro‑ wadzące poza „lewicowość” jako taką. Odwoływanie się 22 Andrzej Walicki pisał: w latach siedemdziesiątych „[w]śród członków nomenklatury dominował etos embourgeoisement […], często połączo‑ ny z […] orientacją prozachodnią i naśladowaniem zachodnich form konsumeryzmu. Sama partia […] przekształciła się w odideologizowa‑ ną organizację masową, mocno powiązaną interesami i koneksjami ze środowiskiem bezpartyjnym […]. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że większość członków pzpr okresu Gierkowskiego jawnie gardziła mark‑ sizmem, nie lubiła, gdy nazywano ich »komunistami«, i uzasadniała swe opcje polityczne na gruncie pragmatycznego pojmowania patriotyzmu”, A. Walicki, Marksizm i skok do królestwa wolności. Dzieje komunistycznej utopii, Wydawnictwo Naukowe pwn, Warszawa 1996, s. 501–502. Andrzej Leon Sowa, opisując „dekadę Gierka”, zwraca uwagę na podob‑ ne zjawiska: „W działalności kierownictwa partii charakterystyczny był swoisty pragmatyzm. Sprawy ideologii – tak istotne w czasach Gomułki – teraz coraz wyraźniej traktowane były jako konieczna otoczka podej‑ mowanych działań. W rzeczywistości już nikt nie pasjonował się rewi‑ zjonizmem, a tym bardziej dogmatyzmem. Raczej eksponowano tezę o »jedności moralno-politycznej narodu« skupionego wokół partii”, A.L. Sowa, Historia polityczna Polski 1944–1991, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, s. 388.
25
do poglądów autora Obecności mitu przy analizowaniu przemian środowisk radykalnej lewicy po Marcu ’68 może budzić pewne wątpliwości. Kołakowski już w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych coraz wyraźniej odcinał się bowiem od tradycji marksistowskiej, był jak najdalszy od postaw rewolucyjnych, a pożądaną ewolucję systemu „realnego socjalizmu” widział w jego liberalizacji23. Znał poglądy Kuronia i Modzelewskiego – i choć na procesie w 1965 roku wystąpił w roli męża zaufania drugiego z nich – oceniał je krytycznie jako nadmiernie radykalne24. W la‑ tach sześćdziesiątych z pewnością nie można uważać go już za rewizjonistę-radykała na wzór autorów Listu, czy nawet młodszych od nich „komandosów”, mniej jedno‑ znacznie określonych ideowo. A jednak jego postać wydaje się w ewolucji interesują‑ cego nas środowiska niezwykle istotna. Przed Marcem ’68 Kołakowski jako znany publicysta i ideolog „lewicy paź‑ dziernikowej” wydawał się bowiem intelektualnym sym‑ bolem rewolucji z 1956 roku, jak widzieliśmy, jednego z fundamentalnych punktów odniesienia dla rewizjoni‑ zmu lat sześćdziesiątych25. Jego książki i artykuły cieszyły 23 A. Friszke, Anatomia…, s. 150. 24 Ibidem, s. 273. 25 O Kołakowskim i jego publicznej tożsamości z połowy lat sześćdzie‑ siątych Eisler pisał: „Niespełna czterdziestoletni wówczas Kołakowski był bodaj najwybitniejszym w Polsce filozofem marksistą. On, który na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych rozwijał filozofię marksi‑ stowską i zwalczał w środowisku uniwersyteckim wpływy innych poglą‑ dów, w połowie lat pięćdziesiątych stał się jednym z najwybitniejszych przedstawicieli »rewizjonizmu« i bez reszty zaangażował się w paździer‑ nikowe przemiany. Wraz z upływem czasu z coraz większym jednak niepokojem obserwował proces odchodzenia od liberalniejszej polityki, czemu wielokrotnie dawał wyraz publicznie. Dla antyinteligencko na‑ stawionej części aparatu Kołakowski był modelowym wręcz przykładem partyjnego »rewizjonisty«. Natomiast dla części studentów i pracowni‑
26
się w środowisku „komandosów” dużą popularnością – nawet jeśli poglądy ich autora wydawały się dalekie od lewicowego radykalizmu26. Gdy w październiku 1966 roku na Wydziale Historii Uniwersytetu Warszawskiego orga‑ nizowano spotkanie z okazji dziesiątej rocznicy polskiego Października, wytypowanie Kołakowskiego na głównego prelegenta było w środowisku „komandosów” bezspor‑ ne. Adam Michnik, pomysłodawca spotkania, wspominał: „Zaproszenie Kołakowskiego było oczywiste i naturalne jako najwybitniejszego intelektualisty symbolizującego demokratyczną myśl Października i bardzo krytycznego wobec polityki władz, a przy tym odważnego i mądrego”27. W następnej dekadzie, gdy postrewizjoniści wyraźnie odcięli się od dawnego radykalizmu, autorytet polskiego filozofa, który na emigracji stopniowo stawał się coraz bar‑ dziej liberalny gospodarczo i konserwatywny światopo‑ glądowo, jeszcze wzrósł. Nie jest przypadkiem, że w 1977 roku to właśnie Kołakowski został oficjalnym przedstawi‑ cielem środowisk kor-owskich za granicą (w późniejszym ków naukowych był intelektualnym i politycznym mistrzem”, J. Eisler, Polski rok…, s. 78. O autorytecie Kołakowskiego w środowisku młodych kontestatorów wspomina też Kuroń w swojej autobiografii, zob.: J. Ku‑ roń, Wiara…, s. 210, 214. 26 A. Friszke, Anatomia…, s. 273. 27 Ibidem, s. 427. Michnik chwilę później dodawał również, że poznał Kołakowskiego na początku 1965 roku w Zakopanem. Jak twierdził: „Był ujęty [jego] bezpośredniością […], gdyż widział w nim a b s o l u t n ą w i e l k o ś ć , o n i e ś m i e l a j ą c ą l e g e n d ę . W rozmowie Kołakowski nie ulegał żadnym koncesjom wobec obowiązujących w państwie prawd i schematów, biła od niego w y r a z i s t o ś ć m o r a l n a”, ibidem. Podkreślenie moje. Cyril Bouyeure stwierdza, że już przed Marcem ’68 Koła‑ kowski był – obok Czesława Miłosza i Zbigniewa Herberta – ważnym autorytetem dla młodego Michnika, zob.: C. Bouyeure, Adam Michnik. Biografia. Wymyślić to, co polityczne, tłum. J. Giszczak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009, s. 83–84.
27
okresie wyznaczono go również na osobę odpowiedzial‑ ną za kontakty Komitetu z Międzynarodówką Socjali‑ styczną)28. Jego poglądy zawarte w książkach i tekstach zamieszczanych w londyńskim „Aneksie” czy paryskiej „Kulturze” wywierały bardzo istotny wpływ na lewicę, która po Marcu ’68 formułowała w Polsce programy dal‑ szych praktyk opozycyjnych. Pozostaje to faktem, nawet jeśli zgodzimy się, że byli rewizjoniści, którzy pozostali w kraju, przed powstaniem „Solidarności” nie wykraczali poza szeroko rozumianą tożsamość lewicową tak daleko jak autor Głównych nurtów marksizmu. Najbardziej zna‑ czące i formacyjne wątki emigracyjnej twórczości Koła‑ kowskiego zostaną przedstawione w rozdziale pierwszym. Dotychczas w gruncie rzeczy nie wykroczyliśmy poza banalną konstatację, którą można streścić następująco: dla interesujących nas środowisk Marzec ’68 oznaczał ostateczne załamanie się programu radykalnego rewi‑ zjonizmu i – szerzej – definitywny kres marksizmu jako przedmiotu odniesień politycznych czy teoretycznych. Dlaczego jednak odcięcie się od dawnego programu było tak powszechne i kategoryczne? Dlaczego marksizm musiał bezpowrotnie odejść do przeszłości również jako zasób narzędzi teoretycznych, pozwalających planować przyszłe praktyki opozycyjne? Dlaczego – wreszcie – jego całkowite porzucenie było, jak okazało się z perspektywy czasu, pierwszym krokiem prowadzącym poza „lewico‑ wość” jako taką? Wydaje się, że każda próba odpowiedzi na te pytania – przynajmniej w pierwszym podejściu – prowadzi nas z powrotem do podwójnej natury marco‑ wego „szoku”. 28 A. Friszke, Czas kor-u. Jacek Kuroń a geneza Solidarności, Znak, Kra‑ ków 2011, s. 257–259, 426.
28
Wydarzenia Marca ’68 – oglądane z perspektywy lewi‑ cowych radykałów – zdawały się ostatecznym potwier‑ dzeniem „prawdziwej”, to jest faszystowskiej istoty „ko‑ munistycznego” reżimu. Rewizjonizm, nawet w swojej najbardziej rewolucyjnej i antysystemowej wersji wyra‑ żonej w Liście, przynajmniej do pewnego stopnia zakładał „dialektyczne” rozumienie historii „realnego socjalizmu”. Oznaczało to, że panujący w Polsce ustrój, mimo że wy‑ dawał się w swojej postaci z lat sześćdziesiątych zdege‑ nerowany i domagał się rewolucyjnego sprowadzenia go na „właściwą” ścieżkę, jako formacja historyczna sytuował się jednak pomiędzy kapitalizmem a „prawdziwym komu‑ nizmem”, tym samym zaś reprezentował kolejne ogniwo w dziejowym łańcuchu postępu. Kategoryczność zerwa‑ nia z radykalnym rewizjonizmem polegała w pierwszym rzędzie na zakwestionowaniu tego „dialektycznego” sche‑ matu. Władza nazywająca samą siebie „komunistyczną” – rozpętując antysemicką nagonkę i posyłając przeciwko demonstrującym studentom nawet nie czołgi, lecz bo‑ jówki – sama pokazała, że nie jest reakcyjnym blokiem „apostatów wspólnej wiary”, uzurpującym sobie władzę polityczną i blokującym postępowe przemiany, ale dyk‑ taturą mrocznych sił „ciemnogrodu”, złowieszczych fa‑ szystów. Również system jako taki nie mógł być dłużej postrzegany jako kolejny krok na wiecznej drodze postę‑ pu, lecz, jako całość, zaczął ucieleśniać zawsze tożsame ze sobą „radykalne zło historii”29. Wszystko to znalazło odzwierciedlenie w pojęciu „totalitaryzmu”, które po‑ cząwszy od lat siedemdziesiątych zaczęło wręcz organi‑ zować opozycyjny dyskurs lewicy. Systemu „totalitarnego” nie można poprawiać czy też sprowadzać na „właściwą” 29 Zob.: D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 184.
29
ścieżkę – radykalne zło, które ów system reprezentuje, można zwalczyć jedynie poprzez jego całkowitą anihila‑ cję. Był to kategoryczny kres rewizjonistycznych marzeń o postępie i „prawdziwym komunizmie”. W oczach byłych rewizjonistów wydarzenia Marca ’68 wydawały się odsłaniać jeszcze inną „prawdę” – tę o po‑ stawach polskiego społeczeństwa, obojętnego, a nawet wrogiego w stosunku do lewicowej inteligencji i jej buntu. Trudno nie odnieść wrażenia, że wspomnienie mas, które „nie chciały rewolucji” i skazały radykalną inteligencję na samotną walkę, a w konsekwencji pewną klęskę, zaciążyło na kategoryczności rozstania z marksizmem, rozumianym również jako teoria pozwalająca planować dalsze prak‑ tyki społecznego oporu. Takie rozumienie postaw społe‑ czeństwa z 1968 roku mogło się rozwijać przynajmniej w dwóch kierunkach. Po pierwsze, mogło skutkować prze‑ świadczeniem, że marksizm, rozumiany jako rewolucyjna teoria zmiany społecznej – niezależnie od tego, jak bardzo chcieliby tego „oświeceni” inteligenci-radykałowie – nie może znaleźć w polskim kontekście zastosowania. Prze‑ cież reminiscencje Marca ’68 ewokowały obraz mas, któ‑ rych nacjonalistyczne emocje i resentymenty z łatwością zagospodarowuje „totalitarna” władza i które wyraźnie widzą siebie jako „narodowy blok”. Skoro ideologia wy‑ wodząca się od Marksa okazała się w Polsce „ciałem ob‑ cym”, jedyna alternatywna droga była następująca: nale‑ ży nabrać krytycznego dystansu wobec adaptowalności marksistowskiej „wiary” i – z konieczności – uwzględnić „sprawę narodową” w dalszych strategiach opozycyjnych. Po drugie, poczucie izolacji i osamotnienia, które zapisa‑ ło się w pomarcowej pamięci byłych radykałów, mogło wydawać się nie tyle źródłem wątpliwości co do użytecz‑ ności marksizmu w realiach prl, ile świadectwem jego 30
ostatecznej klęski. W tym przypadku postawy mas jawiły się po prostu jako empiryczny dowód tego, że w istocie to naród, a nie klasa robotnicza w marksistowskim sensie, jest najważniejszym i najbardziej r z e c z y w i s t y m pod‑ miotem społecznym. Takie widzenie sprawy – jak można podejrzewać, zwłaszcza u ludzi, którzy już przed Mar‑ cem ’68 zdradzali pewne zainteresowanie kwestią naro‑ dowej identyfikacji – pociągało za sobą bardzo głębokie przemiany ideowe, które wyrażały się w a u t e n t y c z n y m przewartościowaniu stosunku do problematyki związanej z „kwestią narodową”, a w przypadkach skrajnych, choć nie szczególnie rzadkich, w postawieniu jej w dyskursyw‑ nym centrum. Lata siedemdziesiąte, jak wielokrotnie przekonamy się na kolejnych stronach, przyniosły jednak jeszcze głębsze przemiany ideowe, których żadną miarą nie da się sprowa‑ dzić do tego, o czym mówiliśmy dotychczas. Po Marcu ’68 w środowiskach polskiej lewicy wyraźnie uobecniły się bowiem pewne, dobrze ugruntowane w historii polskiej inteligencji „postępowej” czy „radykalnej”, formy działa‑ nia, myślenia, a nade wszystko osobliwej zbiorowej „sa‑ mowiedzy”. To właśnie moment, w którym wskazane do tej pory przewartościowania – a zatem definitywne od‑ rzucenie marksizmu i zauważenie znaczenia problematyki narodowej – sprzęgły się z owymi formami, był decydu‑ jący dla wywrócenia całej dotychczasowej logiki myślenia o inteligencji, jej pozycji oraz roli społecznej (na przykład w ramach dalszych praktyk opozycyjnych). W rezultacie byli rewizjoniści wkroczyli na krętą ścieżkę, która określiła kierunek i dynamikę ich dalszej ewolucji i w dłuższej perspektywie wyprowadziła ich daleko poza horyzont za‑ kreślający granicę ich dawnej tożsamości, a nawet szero‑ ko rozumianej „lewicowości”. Skoro tak, nim wrócimy do 31
głównego toku wywodu, musimy uważnie przyjrzeć się niektórym tendencjom obserwowanym w historii polskiej inteligencji, a następnie osadzić interesujące nas przemia‑ ny w ich kontekście.
Długa genealogia Nie chodzi tu, rzecz jasna, o rozpatrywanie problemu „długiej genealogii” polskiej inteligencji w jego całej zło‑ żoności. Odłóżmy na bok spory i kontrowersje związa‑ ne ze względną homogenicznością czy transhistoryczną ciągłością tej warstwy społecznej30. Dla naszych potrzeb wystarczy skupić uwagę na pewnych postawach wzorco‑ wych, obserwowanych w drugiej połowie xix i na począt‑ ku xx wieku w środowiskach tych polskich inteligentów, którzy angażowali się w kontestowanie systemu społecz‑ no-politycznego i podnosili hasła narodowe (inteligencji 30 Szerzej o historii polskiej inteligencji zob.: M. Janowski, Narodziny inteligencji 1750–1831, Neriton, Warszawa 2008; J. Jedlicki, Błędne koło 1832–1864, Neriton, Warszawa 2008; M. Micińska, Inteligencja na rozdrożach 1964–1918, Neriton, Warszawa 2008; J. Kurczewska, Inteligencja, w: Encyklopedia Socjologii, Oficyna Naukowa, Warszawa 1998, s. 337–343; D. Sdvižkov, Epoka inteligencji. Historia porównawcza warstwy wykształconej w Europie, Neriton, Warszawa 2011, s. 124– –164; A. Walicki, Polish conceptions of the intelligentsia and its calling, w: F. Bjorling, A. Pereswetoff-Morath (red.), Words, Deeds and Values. The Intelligentsias in Russia and Poland during the Nineteenth and Twentieth Centuries, „Slavica Ludensia”, t. 22, Lund University, Lund 2005, osobna odbitka s. 1–22, 2006; O inteligencji lewicowej przełomu xix i xx wieku zob.: A. Mencwel, Etos lewicy, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2009; O inteligencji polskiej przed i po rewolucji 1905 roku zob.: W. Marzec, K. Śmiechowski, Pathogenesis of the Polish Public Sphere. The Intelligentsia and Popular Unrest during and after the 1905 Revolution, w: „Polish Sociological Review” (tekst w druku); W. Marzec, R����������������������������������������������������������� ebelia i reakcja. Rewolucja 1905 roku i plebejskie doświadczenie polityczne, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego universitas, Łódź-Kraków 2016.
32
„postępowej” doby pozytywizmu czy inteligencji „radykal‑ nej”, to jest socjalistyczno-niepodległościowej, przełomu wieków). Takie zawężenie pola historycznych poszukiwań nie jest całkiem arbitralne. Po pierwsze, okres rozciągający się między upadkiem powstania styczniowego i Wielką Wojną można uznać za „złoty wiek” polskiej „arystokracji umysłowej” – zwłaszcza w zaborze rosyjskim „był to czas, kiedy świadomość własna inteligencji jako warstwy od‑ rębnej, homogenicznej i realizującej własne odrębne cele ugruntowała się na skalę wcześniej niespotykaną […]”31. Po drugie – a jest to dla nas wzgląd niepomiernie waż‑ niejszy – to właśnie przede wszystkim ten okres działania polskich „społeczników” czy „radykałów” stał się w latach siedemdziesiątych przedmiotem licznych i wprost artyku‑ łowanych odniesień opozycyjnej lewicy inteligenckiej. Do tego drugiego aspektu przyjdzie nam jeszcze wielokrotnie powracać. Postszlachecka genealogia istotnej części polskiej in‑ teligencji drugiej połowy xix wieku sprzyjała rozwojo‑ wi postaw elitarystycznych32. Reprezentanci tej warstwy społecznej postrzegali samych siebie jako grupę wyraź‑ nie odrębną od reszty społeczeństwa, jako jego autono‑ miczną część. Takie widzenie swojej pozycji możliwe było przede wszystkim dzięki uznaniu inteligentów za ludzi, którzy mają monopol na specyficzny typ orientacji aksjo‑ logicznej i są jedynymi depozytariuszami „narodowych wartości”. Rzecz jasna, przekonanie o własnej wyjątko‑ wości napełniało poczuciem dumy z przynależności do 31 M. Micińska, Inteligencja…, s. 48, 117. 32 O społecznej genealogii polskiej inteligencji zob.: J. Kurczewska, Inteligencja, s. 340–341; M. Micińska, Inteligencja…, s. 25–26; J. Chałasiń‑ ski, Społeczna genealogia inteligencji polskiej, Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 1946.
33
„warstwy myślącej”, a także wiarą w moc wpływania na rze‑ czywistość społeczną33. Inteligencja, zajęta snuciem opo‑ wieści o „narodowej wspólnocie”, zawsze umieszczała się w jej centrum, w roli przywódców całego społeczeństwa. W tym sensie reprodukowany przez nią kanon „narodo‑ wej kultury” sprzyjał – niekiedy wyraźnie wbrew deklara‑ cjom twórców – nieskończonemu odtwarzaniu binarnego podziału na „oświecone” elity i „ciemny” lud34. Widać to bardzo wyraźnie, gdy przyjrzymy się inteligenckiej au‑ topercpecji, to jest zbiorowym wyobrażeniom i przeko‑ naniom, które „arystokracja umysłowa” żywiła na swój własny temat. Magdalena Micińska w swojej klasycznej pracy Inteligencja na rozdrożach 1864–1918 przedstawia rodzaj „autostereotypu polskich elit umysłowych drugiej połowy xix wieku”. W autoportretach malowanych przez warstwę inteligencką nie brakuje patetycznych słów i buj‑ nych metafor: W odniesieniu do całej warstwy i jej zasłużonych repre‑ zentantów mnożą się określenia typu „mózg i serce” kra‑ ju, „kwiat społeczeństwa”, „wielki zbiornik sił żywotnych narodu”, tytani, którzy „myślą dla narodu”, „naturalni przywódcy społeczeństwa”, ludzie „idący w pierwszych szeregach społeczeństwa polskiego”, „strażnicy czysto‑ ści ideałów narodowych”, „gwiazdy”, „pochodnie przy‑ świecające nieustannie poczciwym pracom ludzkim”, „pochodnie naszej wiedzy, naszego umysłowego dorob‑ ku”, „kapłani nauki”, „kapłani świątyni duchowej narodu”, „siewcy”…35.
33 M. Micińska, Inteligencja…, s. 113. 34 W. Marzec, K. Śmiechowski, Pathogenesis… 35 M. Micińska, Inteligencja…, s. 112.
34
W przytoczonych przez Micińską określeniach widać nie tylko przeświadczenie o własnej wyjątkowości. Inteli‑ gencja – przekonana o cywilizacyjnym i materialnym za‑ późnieniu reszty społeczeństwa – czuła się odpowiedzial‑ na za losy państwa i narodu, za teraźniejszość i przyszłość ludzi żyjących w nędzy, niewykształconych, pełnych irra‑ cjonalnych uprzedzeń i lęków36. Mając pewien „szlachetny” pomysł na „wspólnotę”, chciała wychować zgodnie z nim pozostałą, „nieoświeconą” część społeczeństwa. Innymi słowy, „postępowi” przedstawiciele warstw „oświeconych” nie zamykali się w „inteligenckich gettach”37, ale aspirowali do tego, by z pochodnią wartości zstępować do ludowej „otchłani”. Jak zauważa Andrzej Walicki, w Polsce przyna‑ leżność do inteligencji zakłada pewien komponent etyczny, wymagający świadomego poświęcania się dla dobra pu‑ blicznego. Polskie elity umysłowe są przekonane, że mają do spełnienia misję wobec społeczeństwa, której heroicz‑ ną realizację postrzegają jako swój patriotyczny obowią‑ zek38. Na przełomie wieków owa misja mogła być wcielana w życie poprzez pomnażanie sił duchowych narodu, pra‑ cę wychowawczo-oświatową, moralną edukację czy wskazywanie wzorców codziennych zachowań – a wszystko to miało chronić społeczeństwo przed narodową deprywacją czy dezintegracją39. Taka postawa poczytywana była przez inteligencję jako manifest jej samopoświęcenia: gotowości do rezygnacji z dóbr doczesnych i osobistego szczęścia – a z tego rodziło się nierzadko oczekiwanie wdzięczności od „ludu”, który niekoniecznie wydawał się zasługiwać na 36 Ibidem. 37 Zob. J. Chałasiński, Społeczna…, s. 27–57. 38 A. Walicki, Polish conceptions… 39 M. Micińska, Inteligencja…, s. 89–90.
35
darowaną mu ofiarność. Jak zauważają Wiktor Marzec i Kamil Śmiechowski, przekonanie inteligencji o jej mi‑ sjonarskich powinnościach wobec „ludu” sprawiało, że relacja między tymi dwoma grupami nie była wolna od protekcjonalizmu czy wręcz paternalizmu. „Lud” mógł być akceptowany jako część „narodu”, ale jego podporząd‑ kowana pozycja była niczym aksjomat40. Wiele elementów składających się na zarysowane powyżej postawy wzorco‑ we i tendencje można łatwo skojarzyć z oświatowo-wy‑ chowawczą działalnością społecznikowską drugiej połowy xix wieku, a szczególnie z programem warszawskiego po‑ zytywizmu41. „Lud” w oczach pozytywistów wydawał się uśpiony, pasywny, uległy czy pozbawiony politycznej siły i podmiotowości, ale również – przynajmniej w pewnym stopniu – receptywny, to jest podatny na zaszczepiane wartości i starania mające na celu wznoszenie go na wyż‑ szy poziom cywilizacyjny. Walka o przywrócenie polskiej państwowości i narodową niepodległość polegała w tym ujęciu na odbudowie sił materialnych i duchowych „naro‑ du” – poprzez uświadomienie mu jego zacofania, niewoli i nędzy – a nie na zbrojnej insurekcji, jak w dobie roman‑ tyzmu. W tym sensie nadzieje na niepodległość odsuwane były przez pozytywistów w nieokreśloną i daleką przy‑ szłość42. Nie zmienia to jednak faktu, że w rzeczywisto‑ ści myśleli oni o sobie w sposób na wskroś romantyczny, uznając swoją cierpliwą pracę wychowawczą z „ludem” za dopełnienie „piorunowych czynów”, nawet jeśli wykorzy‑ stywane środki były teraz inne43. 40 W. Marzec, K. Śmiechowski, Pathogenesis… 41 Zob.: M. Micińska, Inteligencja…, s. 86–101, 111–113; A. Walicki, Polish conceptions… 42 M. Micińska, Inteligencja…, s. 89. 43 Ibidem, s. 112.
36
W końcu xix wieku działalność społeczno-polityczną podjęły nowe środowiska polskiej inteligencji, przynaj‑ mniej częściowo dystansujące się od programu organicz‑ ników. W ich przypadku istotna nowość polegała na od‑ kryciu znaczenia polityki opartej na upodmiotowionych masach. W ten sposób pierwsi ideolodzy socjalizmu i nacjonalizmu stanęli do wyścigu o polityczną wyobraź‑ nię „ludu”44. Mimo że z czysto teoretycznego punktu wi‑ dzenia podmiotem dziejów dla socjalistów jest właśnie „lud” (klasa robotnicza), któremu jakkolwiek definiowane elity powinny ustąpić miejsca, pierwsi polscy wyznawcy socjalistycznej doktryny, a także pionierzy działalności lewicowych partii politycznych, należeli do inteligencji, 44 A. Leder, Przyczyna pragnienia w polskiej polityce, „Res Publica Nowa”, nr 1/2016 223/rok xxviii, dostępne na stronie: www.publica.pl/teksty/leder-przyczyna-pragnienia-w-polskiej-polityce-57020.html (dostęp 09.11.2016); A. Mencwel, Stanisław Brzozowski. Postawa krytyczna. Wiek xx, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2014, s. 79–90. Wymienieni autorzy zgodnie wskazują, że u zarania socjalizmu i na‑ cjonalizmu między obydwoma ruchami nie było jeszcze hermetycznej granicy. Idee mieszały się jak w tyglu; pomiędzy dwoma skrajnymi bie‑ gunami – krystalizującym się socjalizmem internacjonalnym oraz na‑ cjonalizmem radykalnym – rozpościerała się „[…] szeroka, wielobarwna i wielokształtna przestrzeń różnych mieszanin, na przykład: narodowy socjalizm Bolesława Limanowskiego, polski socjalizm Ignacego Da‑ szyńskiego, socjaldemokratyzm Ludwika Krzywickiego, kooperatyzm Edwarda Abramowskiego, ludowy nacjonalizm księdza Stojałowskie‑ go, socjalizujący nacjonalizm Mariana Bohusza”, ibidem, s. 87. O tym, że w początkowym okresie rozwoju socjalizmu i nacjonalizmu trudno mówić o jakiejś zasadniczej polaryzacji stanowisk, pisze również Mi‑ cińska. Jak zauważa, różnice ideologiczne, choć występowały, nie były z początku nie do przezwyciężenia i schodziły na dalszy plan względem naczelnego dla wszystkich celu: odzyskania niepodległości. „Pewien ra‑ dykalizm postaw, gorączkowy sprzeciw wobec niesprawiedliwości sto‑ sunków społecznych i narodowych, odczucie potrzeby zmiany i otwar‑ cie na nowe idee były wówczas ważniejsze niż konsekwentny program polityczny”, M. Micińska, Inteligencja…, s. 119.
37
nierzadko o ziemiańsko-szlacheckiej genealogii45. Ten fakt sam w sobie niczego oczywiście nie przesądza, ale stanowi zachętę do pewnej podejrzliwości, szczególnie w stosunku do tych inteligenckich „radykałów”, którzy otwarcie dekla‑ rowali chęć połączenia kwestii wyzwolenia świata pracy z kluczową dla elit „sprawą narodową”. Czy przynajmniej niektóre nurty polskiego socjalizmu niepodległościowe‑ go – wbrew głoszonym deklaracjom – nie reprodukowały paternalistycznych tendencji obserwowanych w środowi‑ skach pozytywistów? Inteligencja jest silna, gdy „lud” jest słaby, lecz gdy „lud” jest słaby, inteligencja jest bezsilna. Tak można opisać pod‑ stawową sprzeczność rozdzierającą umysły wszystkich tych socjalistów niepodległościowych, którzy pragnęli in‑ strumentalnie wyzyskać gniew i „siłę uderzeniową” mas na rzecz „narodowej sprawy”. Stosunek do „ludu” był w ich przypadku ambiwalentny. Z jednej strony inteligenci bali się mas jako groźnego i destrukcyjnego żywiołu, mogące‑ go wymknąć się spod kontroli, z drugiej zaś zdawali sobie sprawę, że realizacja interesów ich warstwy jest możliwa tylko poprzez wejście z owym żywiołem w pewien sojusz. Rozwiązaniem tej kwadratury koła w przypadku niepod‑ ległościowego socjalizmu mogła być rewolucja społeczna; pod jednym wszakże warunkiem: rewolucja ta musiała od‑ być się pod inteligenckim kierownictwem, a ograniczona do niezbędnego minimum emancypacja „ludu” nie mogła przerodzić się w „ludowładztwo”. W tym przypadku myślenie o społecznym „wybuchu” łączyło uznanie dla siły powstających mas z wyraźnym akcentowaniem znaczenia „grupy inicjującej”, która wszczyna rewolucję i później trzy‑ ma ją w ryzach. Rzecz jasna, to instrumentalne myślenie 45 Ibidem, s. 116; A. Leder, Przyczyna…
38
o „przewrocie społecznym” bywało przykrywane wznio‑ słymi deklaracjami – na przykład dyskursem o „wyzwole‑ niu klasy robotniczej” – były to jednak wyłącznie ideolo‑ giczne zasłony skrywające prawdziwe stawki oczekiwania na społeczny „wybuch”. Na wskazane powyżej tendencje, które dochodziły do głosu w obozie niepodległościowych „radykałów”, zwracał uwagę Jan Wacław Machajski, w młodości sam przez krótki czas związany z „socjalizmem narodowym” pod ideowym przywództwem Bolesława Limanowskiego46. Późniejsza myśl Machajskiego – wyrosła w dużym stopniu z krytyki polskiego socjalizmu – zakładała, że masom niepotrzebni są „Prometeusze”, którzy w rzeczywistości „przechwytują autonomiczny i twórczy opór podporządkowanych, pa‑ cyfikują go i kanalizują, by posłużył ustanowieniu inte‑ ligenckiego panowania”47. Już na wczesnym etapie życia Machajski w mariażu socjalizmu ze sprawą niepodległości dostrzegł jedynie mechanizm panowania – zobaczył, że artykulacja jedności narodowej, zasłaniającej dramatyczne nierówności, służy jedynie przywódczym aspiracjom elit48. 46 Machajski wspominał okres, w którym dostrzegł, że inteligencja potrafi wykorzystać wzniosłe idee do własnych celów. Wtedy jego drogi z „so‑ cjalizmem narodowym” bezpowrotnie się rozeszły. Jak pisał: „Patrioci stawali się socjalistami. Ale poczułem, że się stawali socjalistami tylko po to, aby wciągnąć masy ludowe do walki za »ojczyznę«; że ci arystokraci wcale nie myślą o oswobodzeniu mas ludowych, lecz o niepodległym państwie polskim”, W. Machajska, Życie i poglądy Wacława Machajskiego, „Wiadomości” (Londyn), nr 9 (831), 4 marca 1962. Tekst, za którym cytuję, dostępny na stronie: www.lewicowo.pl/zycie-i-poglady-waclawa -machajskiego (dostęp 03.09.2016). 47 P. Laskowski, Jan Wacław Machajski: jasnowidz i prorok, w: J. W. Machaj‑ ski, Pracownik umysłowy i inne pisma, wuw, Warszawa 2016, s. 10–11. 48 Ibidem, s. 21. Machajski w 1908 roku napisze z przekąsem: „Robotnicy powinni kochać ten uświęcony związek swych panów, który wyrósł dla grabieży i wyzysku milionów, i który w świecie kłamstwa i gwałtu zwie
39
W tym duchu w ostatnim dziesięcioleciu xix i na początku xx wieku krytykował program Polskiej Partii Socjalistycz‑ nej, który postulat niepodległej Polski przedstawiał jako żądanie proletariatu49. Jak przekonywał, polityka pps służy tylko pobudzeniu mas i wciągnięciu ich do walki, z której zwycięsko wyjdą jedynie inteligenckie elity: To oni, usunąwszy złowrogi reżim, obejmą władzę i ko‑ rzystać będą z politycznej wolności. Dlatego z takim lę‑ kiem odnoszą się do spontanicznych, niekontrolowa‑ nych erupcji strajków ekonomicznych. Miejsce roszczeń płacowych ma zająć ideał polityczny – obalenie caratu, wolność obywatelska, […] niepodległe państwo. Tylko dla takiego ideału […] robotnicy mogą, a nawet powin‑ ni przelać krew50.
Z ostrą krytyką niepodległościowego programu pps w podobnym czasie wystąpiła również Róża Luksem‑ burg51. Polska rewolucjonistka zwracała uwagę, że „so‑ cjalpatrioci” – tak w pismach z przełomu xix i xx wieku określała socjalistów zgrupowanych w pps – rekrutowali się głównie z drobnomieszczańskiej, patriotycznie uspo‑ sobionej inteligencji52. Ten fakt – przekonywała Luksem‑
49 50
51 52
40
się »krajem rodzinnym«, »ojczyzną«, »narodem«. Robotnicy powinni bronić tego grabieżczego związku od jego »wrogów«, i kochać go więcej niż sami grabieżcy”, cyt. za: ibidem. W. Machajska, Życie i poglądy… P. Laskowski, Jan Wacław Machajski…, s. 21. Krytykę polskiego socjali‑ zmu, momentami pełną szyderczego tonu, Machajski przedstawia rów‑ nież w Pracowniku umysłowym, zob.: J. W. Machajski, Pracownik umysłowy…, s. 156–166. Zob.: M. Siermiński, Dziedzictwo luksemburgizmu a kwestia niepodległości Polski, „Nowa Krytyka” 2015, nr 34, s. 83–102. R. Luksemburg, Kwestia polska a ruch socjalistyczny, Wydawnictwo Socjal‑ demokracji Królestwa Polskiego i Litwy, Kraków 1905, s. X [przedmowa].
burg – pozwalał zrozumieć, czyje naprawdę interesy, pod przykrywką marksistowskiej frazeologii, reprezentował program narodowo zorientowanego socjalizmu: Dążności socjalpatriotów są […] pod względem swego charakteru społecznego niczym innym, jak nieświado‑ mym wyrazem drobnomieszczańskiego utopizmu. For‑ malnie kierunek ten […] przysięga na Marksa i Engelsa, mówi o interesach klasowych, o walce klasowej […]. Ale spod tej rewolucyjnej powłoki wygląda reakcyjne szydło drobnomieszczaństwa, […] interes warstwy, która sama jest zbyt bezsilna, aby pod własnym sztandarem walczyć o swoje interesy53.
Nie chodzi o to, by bardzo radykalną krytykę Machajskie‑ go czy Luksemburg – zaangażowanych przecież w bieżące polityczne spory i zdecydowanie odrzucających program niepodległościowy – brać za dobrą monetę i traktować jako wierny historyczny opis pps-owskich sposobów my‑ ślenia i praktyk. Polski socjalizm niepodległościowy był najprawdopodobniej bardziej złożoną formacją ideową, niż chcieli to widzieć przywoływani powyżej autorzy. Nie zmienia to faktu, że również w szeregach pps – niezależ‑ nie od socjalistycznych deklaracji przywódców tej partii – pojawiały się tendencje do instrumentalnego myślenia 53 R. Luksemburg, Socjalizm w Polsce, w: eadem, Kwestia…, s. 108. W tek‑ ście Socjaldemokratyczne łamańce programowe z 1902 roku Luksem‑ burg przypisywała „socjalpatriotom” świadome kontynuowanie polityki dawnych polskich elit szlacheckich. Pisała, że właściwym rodowodem politycznym pps jest nie marksizm, ale Towarzystwo Demokratyczne Polskie: „[…] socjalpatriotyzm występuje »wyraźnie i świadomie« jako dalszy ciąg ruchu, zrodzonego przed pół wiekiem przez szlacheckie po‑ wstania, na gruncie pańszczyźnianej polski, podnoszącego kwestię spo‑ łeczną w jej ówczesnej mglisto-utopijnej formie i pchniętego do podnie‑ sienia tej kwestii – przez niepowodzenia walk szlachecko-narodowych”, R. Luksemburg, Socjaldemokratyczne łamańce programowe, w: eadem, Kwestia…, s. 150.
41
o masach i wyraźnego uprzywilejowywania inteligenckich elit. Ogromna wartość pism Machajskiego i Luksemburg polega na tym, że dzięki ich krytyce stajemy się na owe tendencje bardziej wyczuleni. Warto przypomnieć, że pewne obiekcje do kierunku obieranego przez ówcześnie najważniejszą polską partię lewicową dobiegały również z wnętrza obozu niepodległościowego socjalizmu. W 1905 roku Kazimierz Kelles-Krauz, broniąc w pps poglądu, że „niepodległość Polski jest dla proletariatu”, przestrzegał przecież przed tymi, którzy uważali, że to „proletariat jest dla niepodległości”. Jak wiemy, w tę właśnie stronę, wraz ze swoim otoczeniem, poszedł w następnych latach Józef Piłsudski, przyszły marszałek Polski. Stąd ogromna łatwość, z jaką piłsudczycy wysiedli później z czerwonego tramwaju54. Tomasz Zarycki twierdzi, że w historii polskiej inteli‑ gencji kluczowy był 1918 rok: to właśnie w tym czasie „myślące elity” miały uzyskać dominującą pozycję w pol‑ skim społeczeństwie. Na ten uprzywilejowany status – przekonuje Zarycki – inteligencja ciężko pracowała przez poprzedzające odzyskanie niepodległości dziesięciolecia55. Przedstawione powyżej postawy wzorcowe czy tendencje obserwowane w środowiskach pozytywistycznych „po‑ stępowców” czy niepodległościowo-socjalistycznych „ra‑ dykałów” interesowały nas właśnie jako ważne elementy składowe żmudnego i powolnego procesu budowania in‑ teligenckiej hegemonii. Przywoływana już Micińska rela‑ cjonuje treść apelu Do inteligencji polskiej (z 1918 roku) Wacława Sieroszewskiego, polskiego literata, działacza niepodległościowego związanego z ruchem socjalistycz‑ 54 Zob.: Z.M. Kowalewski, Sierpień…, s. 8. 55 T. Zarycki, Modernizacja kulturowa i psychologiczna jako ideologia inteligenckiej hegemonii, „Przegląd Socjologiczny”, lxiv (2), s. 55.
42
nym, od początku osoby z ideowego kręgu Piłsudskiego, w trakcie I wojny światowej bojownika Legionów Polskich. W apelu mowa jest o odradzaniu się niepodległej Polski: Dla inteligencji polskiej był to moment triumfu: oto zre‑ alizował się wielki ideał, głoszony przez nią od przeszło stulecia, i to zrealizował się w znacznej mierze dzięki jej wysiłkom, dzięki ofierze jej myśli, pracy i krwi. W no‑ wej Polsce to jej więc powinna przypaść rola najważniej‑ sza, rola przewodnika całego narodu, siły zwierzchniej, która będzie służyć, ale i władać, będzie podsycać zapał i koić spory, będzie bezustannie pracować dla dobra od‑ zyskanej ojczyzny, ale doczeka się wreszcie zasłużonego uznania56.
Można przypuszczać, że u zarania niepodległej Polski – komentuje treść apelu Micińska – podobne przeświadcze‑ nia podzielało wielu przedstawicieli polskiej inteligencji57. Po Marcu ’68 najważniejsi przedstawiciele opozycyj‑ nej lewicy, również ci o rewizjonistycznych korzeniach – szukając historycznych inspiracji, a także określając swoje nowe rodowody ideowe – odwoływali się do inteli‑ genckiego dziedzictwa końca xix i początków xx wieku. Szczególnie sytuacja w zaborze rosyjskim – brak państwo‑ wej suwerenności, represyjna polityka caratu, nasilająca się rusyfikacja czy cenzura prewencyjna – wydawała się stanowić podatny grunt do szukania historycznych ana‑ logii. Lata siedemdziesiąte to w środowiskach polskiej in‑ teligencji powszechny wręcz zwrot ku tradycji i wzorcom elit z zaboru rosyjskiego. Znamienny jest na przykład fakt, że organizowane od 1977 roku przez opozycję wykłady w prywatnych mieszkaniach przybrały historyczną nazwę 56 M. Micińska, Inteligencja…, s. 188. 57 Ibidem.
43
„Uniwersytetu Latającego”, nawiązującą do słynnej niefor‑ malnej instytucji oświatowej z Kongresówki przełomu wieków. Również Towarzystwo Kursów Naukowych – nie‑ zależne stowarzyszenie edukacyjne powstałe w 1978 roku – w oczywisty sposób sięgało tradycji elit z początku xx wieku. W latach siedemdziesiątych w działalność oświa‑ tową angażowali się także ludzie, którzy w poprzedniej dekadzie związani byli ze środowiskami radykalnej lewicy – Kuroń i Michnik prowadzili nieformalne wykłady w pry‑ watnych mieszkaniach, obydwaj też znaleźli się w grupie członków kss „kor”, która sygnowała deklarację powsta‑ nia tkn. W interesujących nas środowiskach najczęściej artykułowanym punktem odniesienia stał się jednak do‑ robek polskiego socjalizmu niepodległościowego. Dla Ku‑ ronia, wychowanego w domu, w którym bardzo silne były tradycje Polskiej Partii Socjalistycznej, to właśnie przede wszystkim ideały pps – jak sam je streszczał: niepodległość, demokracja, socjalizm – wydawały się po Marcu ’68 najważniejszym ideowym drogowskazem58. W jeszcze większym stopniu niż Kuroń do tradycji niepodległościo‑ wego socjalizmu i pps nawiązywał Michnik. Jak zobaczy‑ my w rozdziale trzecim, w jego przypadku najważniejszą 58 J. Kuroń, S. Starczewski, Od redakcji „Krytyki”, w: J. Kuroń, Opozycja. Pisma polityczne 1969–1989, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, War‑ szawa 2010, s. 198–203; Kuroń w swojej autobiografii pisał o tradycji, w której został wychowany: „Życie mojego dziadka, dzieciństwo i doj‑ rzewanie, a później wiek męski ojca przypadły na czas zaborów, okupacji walk narodowowyzwoleńczych. Nic więc dziwnego, że symbole więzi narodowej stanowiły dla nich integralną część sacrum. Nie dotyczy to oczywiście tylko ich, ale podstawowego nurtu lewicy polskiej, bo to ona przecież była przez ponad wiek nosicielką sztandaru niepodległości”, J. Kuroń, Wiara…, s. 36. W innym fragmencie wspominał również, że ojciec wychował go w kulcie polskich powstań niepodległościowych, ibidem, s. 105. O rodzinie Kuronia i jej związkach z pps zob. również: A. Friszke, Anatomia…, s. 19–20.
44
historyczną inspiracją stał się Józef Piłsudski z wczesnego, niepodległościowo-socjalistycznego okresu swojej dzia‑ łalności. Zjawisko sięgania do tradycji pps miało jednak dużo szerszy zasięg. Również powstały w 1976 roku Komi‑ tet Obrony Robotników – którego wielu członków i człon‑ kiń wywodziło się z niepodległościowego nurtu polskiego socjalizmu i w przeszłości działało w pps – wydawał się jako całość grawitować w stronę tych samych tradycji co Michnik i Kuroń. Wspomnijmy, że założony w 1977 roku przez grupę młodych współpracowników kor-u dwuty‑ godnik „Robotnik” świadomie nawiązywał nazwą do pi‑ sma historycznie związanego z Polską Partią Socjalistycz‑ ną, którego drugim redaktorem naczelnym był Piłsudski59. Chodzi jednak o coś więcej niż umyślne nawiązania, de‑ klaracje ideowego powinowactwa czy podejmowanie ana‑ logicznych działań. Jak zobaczymy, temu w pełni uświa‑ domionemu poczuciu kontynuacji dzieła elit z przełomu xix i xx wieku towarzyszyły również pewne niezamie‑ rzone i niekiedy wymykające się świadomości homologie. Wiele wskazuje na to, że inteligenckie dziedzictwo moż‑ na było restytuować jedynie z całym dobrodziejstwem in‑ wentarza: a więc także z osobliwymi wzorcami myślenia o pozycji i roli „warstw oświeconych”, pełnymi łatwych do wyczucia komponentów elitarystycznych i paternali‑ stycznych, jak również ze specyficznymi aspiracjami do instrumentalizowania siły mas społecznych. A jeśli tak, to dyskursy lewicowej opozycji z lat siedemdziesiątych, podobnie jak tradycję elit z czasów zaborów, można i na‑ leży analizować również w kontekście procesu budowania inteligenckiej dominacji. 59 Zob.: C. Bouyeure, Adam Michnik…, s. 190.
45
Nowy etos Nawet jeśli odejście od marksizmu mogło być zrazu wy‑ nikiem rozczarowania czy wręcz rezygnacji związanych z krytyczną oceną postawy polskiego społeczeństwa w Marcu ’68, wydaje się, że bardzo szybko stało się rów‑ nież fragmentem – a zarazem warunkiem koniecznym – generalnej zmiany sposobu widzenia roli i znaczenia poszczególnych aktorów społecznych (przede wszystkim w dalszych praktykach oporu). Jeszcze w Liście otwartym do partii jako jedyną odpowiedź na wszystkie sprzeczno‑ ści trawiące Polskę wskazywano a u t e n t y c z n ą rewo‑ lucję proletariacką, wszczynaną przez klasę robotniczą i mającą prowadzić do ustanowienia jej „h e g e m o n i i ”60. Kuroń i Modzelewski pisali: Aby klasa robotnicza zdolna była do odegrania p r z e ‑ w o d n i e j roli, musi ona mieć świadomość swego od‑ rębnego interesu, ująć go w formę programu polityczne‑ go i zorganizować s i ę , jako klasa walcząca o władzę, we własną partię, lub własne partie polityczne61.
Zadanie sformułowania rewolucyjnego programu, pro‑ pagowania go w społeczeństwie i tworzenia proletariac‑ kich partii przypadało, zdaniem autorów, „awangardzie ruchu mas robotniczych”62. Co prawda w Liście nigdzie nie ma mowy, by środowiska inteligenckie nie mogły stać się 60 J. Kuroń, K. Modzelewski, List otwarty do członków Podstawowej Organizacji Partyjnej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i członków uczelnianej organizacji Związku Młodzieży Socjalistycznej przy Uniwersytecie Warszawskim, w: J. Kuroń, Dojrzewanie. Pisma polityczne 1964–1968, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2009, s. 56. 61 Ibidem. Podkreślenia moje. 62 Ibidem.
46
częścią tej „awangardy” i włączyć się w walkę o realizację interesów proletariatu, jest jednak jasne, że działalność programotwórcza i zorganizowanie s i ę do przejęcia wła‑ dzy to – w oczach autorów – zadania stojące w głównej mierze przed klasą robotniczą63. Wobec tego rola inteli‑ gencji wydaje się jedynie służebna, a wręcz drugoplano‑ wa. Już w przygotowanej wcześniej broszurze stanowiącej pierwowzór Listu (skonfiskowanej przez sb w listopadzie 1964 roku) autorzy wyraźnie zastrzegali, że program re‑ wolucyjny musi powstać „przy udziale jak największej czę‑ ści klasy robotniczej”64, i dlatego postulowali „tworzenie kółek robotniczych, które by dyskutowały […] i stanowi‑ ły zalążek ruchu”65. Znamienne, że Kuroń i Modzelewski krytykowali również „lewicę październikową” – „namiast‑ kę politycznej awangardy” z 1956 roku, złożoną z natural‑ nych przywódców opinii środowisk robotniczych, mło‑ dzieżowych i inteligenckich – za to, że nie wyodrębniła się ona z „ogólnospołecznego frontu antystalinowskiego jako ruch specyficznie proletariacki”66, skutkiem czego prze‑ kształciła się w „lewicowy dodatek do rządzącej liberalnej biurokracji”67. 63 64 65 66 67
Ibidem, s. 73–74. Cyt. za.: A. Friszke, Anatomia…, s. 215. Ibidem, s. 216. J. Kuroń, K. Modzelewski, List otwarty…, s. 56. Ibidem. Na pierwszy rzut oka mamy tu do czynienia z pewnym paradok‑ sem. Kuroń i Modzelewski sugerowali wyraźnie, że rewolucyjny program ma powstawać w sposób zasadniczo „oddolny” w środowiskach robot‑ niczych, przy ewentualnym służebnym udziale inteligencji. Jak wobec tego widzieli oni sens i cel podejmowanej aktywności – noszącej prze‑ cież wiele znamion typowej działalności inteligenckiej – w tym przede wszystkim napisania Listu? Częściową odpowiedź na to pytanie uzysku‑ jemy, zwracając uwagę na deterministyczne tony pobrzmiewające w ich dyskursie. Marginalizowanie znaczenia rewolucyjnej inteligencji wyda‑ je się mniej problematyczne w tych nurtach tradycji marksistowskiej,
47
Jak widzimy, dla Kuronia i Modzelewskiego jeszcze w połowie lat sześćdziesiątych było oczywiste, że zarów‑ no w trakcie rewolucji, jak i po jej zakończeniu to klasa robotnicza, a nie opozycyjna inteligencja, odgrywać ma przewodnią rolę w społeczeństwie. To przekonanie łą‑ czyło się w ich przypadku z wiarą w siłę i n a t u r a l n i e postępowy charakter rewolucyjnego żywiołu robotnicze‑ go68. To prawda, w jednym z fragmentów Listu autorzy które większy nacisk kładą na obiektywne „prawa rządzące historią” niż na zasadniczo otwartą na różne możliwości przyszłość, którą kształtować można jedynie poprzez pracę w środowiskach robotniczych i organiza‑ cję „walki klas”. Kuroniowi i Modzelewskiemu nie chodziło o „odgórne” wpływanie na rozwój sytuacji, a jedynie o zdiagnozowanie powszechnego kryzysu, który w sposób n i e u n i k n i o n y – mocą historycznej koniecz‑ ności – miał prowadzić do rewolucji klasy robotniczej (na której ciele skupiają się wszystkie sprzeczności systemu). W tym sensie ich analizy służyły rozpoznaniu sprzeczności i sił działających w społecznym polu i wyprowadzeniu z tego rozpoznania wniosków, nie zaś postulatów. Na poparcie tej interpretacji można przytoczyć wyjaśnienia Kuronia i Mo‑ dzelewskiego z ich procesu z 1965 roku. Modzelewski, odpowiadając na zarzut, że pisząc List, razem z Kuroniem wzywali klasę robotniczą do rewolucji, wyjaśniał: „rewolucja nie może być wynikiem niczyjego nawoływania, jest bowiem skutkiem obiektywnych napięć w istnieją‑ cej formacji ekonomiczno-społecznej”, A. Friszke, Anatomia…, s. 277. Podobne wyjaśnienia składał również Kuroń: „Rewolucja […] jest pew‑ nym obiektywnym procesem i nie wyobrażam sobie, żeby nawoływać dziś kogokolwiek, żeby zrobił rewolucję. Stwierdzam natomiast […], że ta rewolucja jest w pewien sposób nieuchronna. Czynić nam zarzut, że wzywaliśmy rewolucję, to tak jak zarzucać meteorologom, którzy przewidują niepogodę […], że wzywali do niepogody”, ibidem, s. 283. Autorzy rozumieli swoją funkcję społeczną nader skromnie: Modzelew‑ ski podkreślał, że są oni pracownikami naukowymi, a więc treścią ich działalności życiowej jest „dokonywanie analizy rzeczywistości, dysku‑ towanie tej analizy i komunikowanie wyników analizy społeczeństwu”, ibidem, s. 277. Wskazywał również na jeszcze jeden motyw ich postę‑ powania, mówiąc, że wyrośli oni „z tej części inteligencji humanistycz‑ nej, która sprawę klasy robotniczej uważa za sprawę własną”, ibidem. 68 W ostatnim rozdziale Listu autorzy odpowiadają na szereg zarzutów, które dotychczas wysuwano pod adresem ich dokumentu. Niektórzy
48
zwracali uwagę, że pewne „grupy czy prądy prawicowe”, nawiązujące do „dawnej, reakcyjnej symboliki ideologicz‑ nej”69 – przede wszystkim zaś hierarchia Kościoła kato‑ lickiego i propagowana przez nią ideologia – mają w pol‑ skim kontekście duże znaczenie, a znienawidzony przez społeczeństwo system stwarza dogodne warunki do ich dalszego rozprzestrzeniania. Natychmiast zaznaczali jed‑ nak, że owe prądy i grupy nie mają szans w konfrontacji z rewolucyjnym programem, wyrażającym r z e c z y w i s t e interesy mas społecznych: Program klasy robotniczej nie posługuje się mglistymi symbolami, lecz realiami społecznymi: w swej krytyce i radykalizmie swych postulatów program ten dystansu‑ je wszelkie frazesy nacjonalistyczne i klerykalne, zwraca się przeciw samej istocie dyktatury biurokratycznej i od‑ powiada interesom mas. Ma więc wszelkie szanse zwy‑ cięstwa w walce o poparcie mas70.
krytycy twierdzili, że opisywana przez nich rewolucja doprowadzić może jedynie do triumfu „sił antysocjalistycznych”, gdyż „klasa robot‑ nicza jest w swej masie reakcyjna”. Kuroń i Modzelewski przekonywali, że klasowa demokracja robotnicza, za którą się opowiadają, daje proleta‑ riatowi decydujący głos w państwie, co w naturalny sposób zabezpiecza przed tradycyjną prawicą. Autorzy uzupełniali to twierdzenie, dodając: „z tezą, że klasa robotnicza jest u nas siłą reakcyjną, nie zamierzamy dyskutować, gdyż nie wyraża ona nic prócz antyrobotniczej świadomo‑ ści klasowej”, J. Kuroń, K. Modzelewski, List otwarty…, s. 86. W swoich wspomnieniach z lat osiemdziesiątych Kuroń pisał o poglądach swoich i Modzelewskiego z okresu, w którym powstawał List: „Byliśmy […] przekonani, że robotnicy w Polsce, w tym systemie biurokratycznego socjalizmu, są ������������������������������������������������� ż y w i o ł o w o ���������������������������������������� zwolennikami socjalizmu opartego na ro‑ botniczej demokracji”, J. Kuroń, Wiara…, s. 222. Podkreślenie moje. 69 J. Kuroń, K. Modzelewski, List otwarty…, s. 86. 70 Ibidem.
49
Kuroń i Modzelewski w latach sześćdziesiątych wydają się w ogóle nie brać pod uwagę tego, że rządząca biurokra‑ cja mogłaby – wykorzystując hasła nacjonalistyczne czy klerykalne – zagwarantować sobie społeczną legitymację do dalszego sprawowania władzy71. Jak przekonują, dla władzy istnieje tylko jeden sposób, żeby zapewnić sobie poparcie i „rząd dusz”: musiałaby zagwarantować społe‑ czeństwu możliwość realizacji tego, co poszczególne śro‑ dowiska uważają za „minimum pomyślności” – poprawę materialnych i duchowych warunków życia, szansę awan‑ su, perspektywy dalszego rozwoju72. To jednak, w warun‑ kach ogólnospołecznego kryzysu systemu, nie jest możliwe, dlatego nieunikniona jest rewolucja robotnicza wywracają‑ ca dotychczasowy porządek i w sposób n a t u r a l n y pro‑ wadząca do „prawdziwego socjalizmu”. Jak widać, autorzy Listu byli jak najdalsi od aspiracji „dobrodusznych” inteligentów-socjalistów, sytuujących się niejako „na zewnątrz” robotniczych mas i tworzących program „odgórnej” emancypacji społeczeństwa, który proletariat może przyjąć bądź odrzucić. W ich ujęciu re‑ wolucyjna teoria, z definicji zawsze postępowa, wyrastała wprost z r z e c z y w i s t e g o rozwoju ruchu robotniczego i jego walk, a zatem pytanie o jej zgodność z aspiracjami 71 Autorzy Listu pisali, że biurokracja – nie mając ideologii umożliwiającej narzucenie społeczeństwu swej własnej hegemonii – swoje posunięcia polityczne i gospodarcze motywuje najczęściej „interesem narodowym”. Zastrzegali jednak: „Interes narodowy, jeśli nie jest interesem poszcze‑ gólnych klas i warstw, z których składa się społeczeństwo, może być tyl‑ ko interesem państwa, czyli tej klasy, w ręku której znajduje się władza państwa. Biurokracja w nacjonalistyczny sposób mistyfikuje swój inte‑ res klasowy, przedstawiając go jako ogólnonarodowy; ale w warunkach kryzysu społecznego nacjonalizm głoszony z pozycji władzy niewiele ma szans na zdobycie poparcia społecznego”, ibidem, s. 65. 72 Ibidem, s. 59.
50
mas było pozbawione sensu73. Kuroń i Modzelewski wy‑ dawali się sądzić, że ich działalność sprzyja (nawet jeśli skromnie) artykulacji r z e c z y w i s t y c h dążeń proletaria‑ tu a tym samym czyni ich w s p ó ł u c z e s t n i k a m i robot‑ niczego ze swej natury procesu rewolucyjnego74. Na marginesie warto zwrócić uwagę, że to, co dotych‑ czas powiedzieliśmy o Liście, łatwo można skojarzyć z nie‑ którymi wątkami przewijającymi się przez pisma Róży Luksemburg. Antyelitarystyczną w swym duchu kon‑ cepcję mas polskiej marksistki najlepiej streszcza cytat z tekstu Sprawa robotnicza: „Wszędzie i zawsze siłą bu‑ rzącą stare rządy i budującą nowe są tylko masy ludowe”75. Rzeczywiście, charakterystyka mas w pismach Luksem‑ burg jest jednoznacznie pozytywna, autorka mówi wręcz o właściwej im „mądrości” oraz „żywiołowości”, co łączy się z krytyką roszczeń „talmudycznie medytujących inte‑ ligentów”. Masy w jej teorii zdolne są uchwycić dziejowe konieczności i skutecznie działać bez „świadomości” wno‑ szonej do ruchu robotniczego „z zewnątrz”76. Co ciekawe, 73 Odkładając na bok wszelkie spory związane z inspiracjami trockistow‑ skimi, które różne środowiska przypisywały Kuroniowi i Modzelewskie‑ mu, możemy zauważyć, że List w istotnym sensie rzeczywiście podobny jest do teorii autora Permanentnej rewolucji. W jego ujęciu nie można było w żaden sposób „wymyślać” i „propagować” teorii socjalistycznej, ta bowiem wyrastała z samego ruchu robotniczego i jego rozwoju oraz była świadomym wyrazem instynktu klasowego. Trocki pisał: „Socja‑ lizm naukowy jest świadomym wyrazem nieświadomego procesu hi‑ storycznego, a konkretnie instynktownego, żywiołowego dążenia pro‑ letariatu do przebudowy społeczeństwa na zasadach komunistycznych”, L.D. Trockij, W zaszczitu marksizma, Iskra Research, Cambridge 1994, s. 127. Tłum. cytowanego fragmentu: Z.M. Kowalewski. 74 Zob.: przypis 67. w niniejszym rozdziale. 75 Cyt. za: E. Kochan, Róża Luksemburg i bunt mas, „Nowa Krytyka” 2015, nr 34, s. 71. 76 Ibidem, s. 72.
51
niektórzy autorzy zwracają również uwagę na powinowac‑ two, które miałoby łączyć List Kuronia i Modzelewskiego z pismami Jana Wacława Machajskiego – wspomnianego już radykalnego krytyka roszczeń socjalistycznej inteli‑ gencji do przewodzenia masom robotniczym77. W jednej ze swoich książek Andrzej Friszke pisał, że w latach siedemdziesiątych polska lewica nie odwoływała się już do Listu Kuronia i Modzelewskiego, a wręcz starała się wymazać całą związaną z nim tradycję myślenia: List otwarty, który w latach sześćdziesiątych był doku‑ mentem kluczowym – punktem dojścia w krytyce sys‑ temu […] – w następnym dziesięcioleciu nie budził już ciekawości. Należał do zamkniętego etapu; wobec uży‑ tego w nim języka i sposobu wartościowania zjawisk zdystansowali się także jego autorzy. List otwarty nie zo‑ stał wydany w okresie kor czy „Solidarności”, choć nie byłoby to trudne. Nikt nie odwoływał się do jego tez, ani w sposób pozytywny, ani negatywny78.
Wydaje się, że odesłanie Listu do zamkniętej przeszło‑ ści, a nawet pewne zakłopotanie związane z faktem jego powstania, wiązało się nie tylko z definitywnym odrzuce‑ niem rewizjonizmu, ale również z ustanowieniem całko‑ wicie nowej logiki myślenia o znaczeniu i roli inteligencji w dalszych praktykach opozycyjnych. W tekstach, które byli rewizjoniści pisali po Marcu ’68, bez trudu odnajdu‑ 77 Zob.: P. Laskowski, Jan Wacław Machajski…, s. 83–85. Laskowski, oma‑ wiając zbieżności obserwowane w Liście oraz Pracowniku umysłowym, niemal całą uwagę skupia na analogicznym sposobie krytyki biurokra‑ tycznej władzy. Tę słuszną i inspirującą obserwację warto – jak się zda‑ je – uzupełnić, wskazując na antyelitaryzm i przekonania o n a t u r a l ‑ n i e postępowym charakterze powstających mas; obydwa te elementy są bowiem ważnymi komponentami zarówno Listu, jak i wielu tekstów Machajskiego. 78 A. Friszke, Anatomia…, s. 886.
52
jemy wiele elementów przywodzących na myśl tradycję myślenia, działania i „samowiedzy” właściwą polskiej in‑ teligencji „postępowej” czy „radykalnej” z przełomu xix i xx wieku. Jak się przekonamy, możliwe jest wręcz od‑ czytanie dyskursów lewicy z lat siedemdziesiątych jako kolejnych prób narracji o „wspólnocie” i pewnym szcze‑ gólnym miejscu w jej centrum, z góry zarezerwowanym dla opozycyjnej inteligencji. Warunkiem możliwości roz‑ wijania tego rodzaju narracji jest dyskursywna detroni‑ zacja klasy robotniczej – dotychczas najważniejszego ro‑ dzaju kolektywnej podmiotowości, który jeszcze w latach sześćdziesiątych niejako z definicji miał w akcie rewolucji ustanawiać p r o l e t a r i a c k ą communitas. Wydaje się, że jest to ważne uzupełnienie kontekstu, w którym w latach siedemdziesiątych dokonywało się rozstanie z marksi‑ zmem, a więc systemem teoretycznym opierającym się na wyróżnionej pozycji klasy robotniczej. W dalszej części przyjrzymy się dwóm ważnym kom‑ ponentom dyskursów pomarcowej lewicy, w których – w sposobie opisu „wspólnoty”, a szczególnie miejsca opo‑ zycyjnej inteligencji w jej obrębie – najwyraźniej ujawnia się jej całkowicie odmieniony sposób myślenia. Z jednej strony chodzi o nową teorię organizacji praktyk „antyto‑ talitarnego” oporu, gdzie interesującą nas „wspólnotą” bę‑ dzie społeczeństwo rozumiane jako wielki podmiot sprze‑ ciwiający się władzy, z drugiej zaś o nową wizję „wspólnoty narodowej”. Jaki program społecznego oporu wyłania się z lewico‑ wych dyskursów z lat siedemdziesiątych? Wciąż to wystą‑ pienia społeczne – a zwłaszcza wystąpienia robotników – uważane będą za jedyny skuteczny sposób nacisku na władzę. Jednak w latach siedemdziesiątych stosunek inte‑ ligencji do mas będzie już cechowała pewna ambiwalencja. 53
Z jednej strony wielkie i żywiołowe wystąpienia robotni‑ cze budzić będą coraz wyraźniejsze obawy. Stąd w latach siedemdziesiątych nad rewolucją społeczną, wcześniej organizującą dyskurs inteligencji radykalnie lewicowej, będzie roztaczana wyjątkowo negatywna aura skojarze‑ niowa: zniknie język zdradzający wyczekiwanie, ufność i nadzieję, pojawią się zaś fragmenty o groźbie niekon‑ trolowanych „wybuchów” czy zagrożeniu „eksplozją” społecznego gniewu. Z drugiej strony tym antyrewolu‑ cyjnym passusom w sposób paradoksalny towarzyszyć będzie utyskiwanie na bierność polskiego społeczeń‑ stwa, na powszechny konformizm czy uległość wobec gierkowskiej wersji „totalitaryzmu”. Wydaje się, że jest to ważna sprzeczność rozdzierająca nowe programy opozycyjne: z jednej strony chodzi o to, by społecznego oporu nigdy nie było za dużo (widmo rewolucji), z dru‑ giej zaś o to by nie było go również za mało (widmo konformizmu). W związku z tymi dwoma biegunowymi warunkami opór mas stanie się przedmiotem gorliwej troski inteligenckiej lewicy, która obsadzi się w roli „ad‑ ministratorów” społecznego niezadowolenia. Co ważne, relacja pomiędzy opozycyjną inteligencją i owymi ma‑ sami – pod przykrywką pojęć takich jak „samoorgani‑ zujące się ruchy społeczne” – będzie często nosić silne znamiona paternalizmu. W rzeczywistości bowiem to w dużym stopniu inteligencji – przynajmniej w jej własnych oczach – przypadnie rola inicjatorów i koordynato‑ rów społecznych ruchów oporu. Nawet jeśli utrzyma się przeświadczenie o zasadniczym znaczeniu pracowników wielkich zakładów przemysłowych dla prawidłowego funkcjonowania społeczeństwa, masy robotnicze prze‑ staną być postrzegane jako wyróżniona kolektywna pod‑ miotowość, na wzór marksowskiej klasy robotniczej. Nie 54
będzie to oczywiście wykluczało szczerej dbałości, by wypełniano postulaty pracowników najemnych (ograni‑ czone wszakże do rewindykacji o charakterze płacowym czy socjalnym), czy też ogólnej troski o robotników rozu‑ mianych jako odrębna grupa społeczna. Troska ta będzie wręcz oczywista, gdy żądło „totalitarnej” władzy zostanie skierowane wprost w środowiska robotnicze, jak stało się po czerwcu 1976 roku. Jednak dbałość o los robotników będzie tożsama z dbałością o los każdego współobywatela, każdego pojedynczego bliźniego. Byli rewizjoniści będą dalej określać się jako lewica, a wręcz twierdzić (w każdym razie duża ich część), że „demokratyczny socjalizm” jest jedyną alternatywą dla porządku socjalizmu „totalitarne‑ go”. Niekiedy będzie to wynikało ze szczerego moralne‑ go odruchu wobec robotników, innym razem okaże się kwestią „zdrowego rozsądku”, który będzie wydawał się wskazywać, że restauracja kapitalizmu w Polsce nie jest już możliwa. Co jednak najistotniejsze, program oparty na haśle „demokratycznego socjalizmu” nie będzie miał nic wspólnego ze społeczną rewolucją, ustanawiającą rzeczywiste „ludowładztwo”, a zatem ustrój, w którym to zorganizowane masy, wolne od kurateli jakichkolwiek elit, rządzą się same. W efekcie postulat a u t e n t y c z n e j de‑ mokracji robotniczej w państwie raz na zawsze zniknie z dyskursów interesujących nas środowisk. Nic dziwne‑ go, teraz ich podstawową stawką będzie zagwarantowanie, by z „totalitaryzmu” zrodziło się – stopniowo, ewolucyj‑ nie – niepodległe państwo z ustrojem demokracji parla‑ mentarnej, a nie anarchiczny chaos wynikły z rewolucji mas podejrzewanych o niezdolność do ukonstytuowania nowego porządku. W przededniu powstania „Solidarno‑ ści” – na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdzie‑ siątych – w obliczu narastającego kryzysu społecznego 55
postulowany reformizm zacznie wręcz w niektórych przy‑ padkach ciążyć w stronę współpracy z „totalitarną” wła‑ dzą, co zostanie uznane za jedyny sposób zapobiegnięcia niekontrolowanemu „wybuchowi” coraz bardziej radyka‑ lizującego się społeczeństwa. Wszystkie te komponenty obecne w dyskursach lewico‑ wej inteligencji już w latach siedemdziesiątych, a więc na długo przed transformacją ustrojową, nosiły silne znamio‑ na typowo inteligenckiego paternalizmu i instrumentalne‑ go podejścia do społeczeństwa, a zwłaszcza do mas robot‑ niczych. Wiele spośród owych komponentów stało się czę‑ ścią składową etosu środowisk skupionych najpierw w Ko‑ mitecie Obrony Robotników, a następnie, od 1977 roku, w Komitecie Samoobrony Społecznej „kor”. Szczególnie cennym materiałem obserwacyjnym okazują się tu teksty i wypowiedzi Jacka Kuronia – największego bodaj rady‑ kała lat sześćdziesiątych, który w kolejnej dekadzie stał się jednym z głównych animatorów kor-u i twórcą najbar‑ dziej znaczącej strategii dalszych praktyk opozycyjnych. W rozdziale drugim z pomarcowych programów Kuronia wyłuskamy te elementy, w których najwyraźniej objawia się nowy paradygmat myślenia o inteligencji lewicowej i jej roli. W jaki sposób począwszy od lat siedemdziesiątych w dyskursach byłych rewizjonistów zaczyna się pojawiać problematyka narodowa? Termin „naród” występuje w nich jako określenie najogólniejszego społecznego pod‑ miotu, żyjącego w warunkach „totalitarnego”, narzuconego z zewnątrz systemu. W lewicowych tekstach tak rozumia‑ ny naród wydaje się stać w obliczu dwóch śmiertelnych zagrożeń. Z jednej strony wśród części Polaków wciąż obecne i żywe są nacjonalistyczne wzorce myślenia, któ‑ rych korzenie sięgają jeszcze tradycji przedwojennej en‑ 56
decji. Jak wydawały się dowodzić wydarzenia Marca ’68, „totalitarna” władza, szukając społecznej legitymacji do dalszego sprawowania rządów, potrafi skutecznie zago‑ spodarowywać, a nawet podsycać nacjonalistyczne na‑ stroje społeczeństwa i tym samym spychać naród w od‑ męty szowinizmu czy antysemityzmu. Z drugiej strony ta sama władza jest zainteresowana doszczętnym zniszcze‑ niem wszystkiego, co w polskiej tradycji narodowej naj‑ cenniejsze i warte szczególnie pieczołowitej pielęgnacji. Nie jest przypadkiem, że właśnie w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych w lewicowym dyskursie pojawia się termin „sowietyzacja”, który ma opisywać świadomie realizowany proces „psucia narodu”, to jest wyzuwania go z właściwych mu wartości, przyuczania go do życia w „niewoli” czy pozbawiania niepodległościowych aspi‑ racji. Co ciekawe – mimo wszelkich różnic – widzimy tu pewną analogię do dyskursywnego schematu napotka‑ nego już powyżej przy okazji omawiania nowego pro‑ gramu społecznych praktyk opozycyjnych, który loko‑ wał „właściwy” opór mas w okolicach środka interwału oddzielającego społeczną rewolucję od powszechnego konformizmu. Z jednej strony bowiem, w stanie nacjo‑ nalistycznego „wzburzenia”, społeczeństwo postrzegane będzie jako groźny i niemożliwy do okiełznania żywioł, z drugiej zaś, w stanie „spoczynku” – jako bierna i zepsu‑ ta masa „szczęśliwych niewolników”. Z obydwu wskaza‑ nych powyżej zagrożeń wynika szczególne posłannictwo inteligencji – ważnego depozytariusza narodowych war‑ tości, prawdziwego kustosza tożsamości wspólnotowej. Zadanie inteligencji ma zasadniczo charakter oświato‑ wo-wychowawczy: jej podstawową misją jest ochrona „prawdziwej” narodowej tradycji, a także promowanie „dobrego” patriotyzmu, pomyślego jako odtrutka na oży‑ 57
wiany i instrumentalizowany przez reżim „zły” nacjona‑ lizm. Bardzo symptomatycznymi hasłami polskiej lewicy z lat siedemdziesiątych staną się wezwania do „rzetel‑ nego patriotyzmu” oraz do życia „w prawdzie” i „w au‑ tentyczności”. Zasadniczą stawką tego rodzaju dyskursu jest zagwarantowanie, że narodu nigdy nie będzie „za dużo” (widmo eksplozji nacjonalizmu), ale również, nie będzie go „za mało” (widmo społeczeństwa „zsowiety‑ zowanego”), z „totalitarnego” porządku nie zrodzi się zaś kolejna dyktatura – tym razem nie czerwona, lecz bru‑ natna – tylko „wspólnota” ufundowana na „właściwych” wartościach. Właśnie w tak nakreślonym kontekście pojawia się wą‑ tek osobliwego sojuszu lewicy i środowisk katolickich, któ‑ ry począwszy od lat siedemdziesiątych wydawał się coraz bardziej pożądany. Kościół jako instytucja mająca w pol‑ skim społeczeństwie wielkie wpływy – czego dobitnym dowodem mogła wydawać się erupcja „ludowego” katoli‑ cyzmu z 1966 roku – jawił się jako nieodzowne medium umożliwiające komunikację „lewicy laickiej” i wierzącego w swej masie społeczeństwa. Dawniej oczywisty na lewi‑ cy antyklerykalizm, pozwalający widzieć w Kościele ją‑ dro polskiej reakcji i obskurantyzmu, począwszy od lat siedemdziesiątych ustępował odważnym i coraz bardziej tęsknym spojrzeniom w stronę katolicyzmu – teraz uzna‑ wanego za sprzymierzeńca w oświatowo-wychowawczej misji. Lewicowe teksty i wypowiedzi z tego okresu utwier‑ dzają w przekonaniu, że prymas Wyszyński, polski epi‑ skopat, a nade wszystko inteligencja katolicka (tak zwa‑ ni katolicy „otwarci”) zdawali się dążyć do tych samych wartości i z nie mniejszą determinacją przeciwstawiać się „totalitaryzmowi”. W tej sytuacji postulowanie oświatowo‑ -wychowawczej hegemonii lewicowej inteligencji w nie‑ 58
których przypadkach płynnie przechodziło w myślenie o „współhegemonii”, w którą włączone byłyby również środowiska katolickie. W latach siedemdziesiątych ożywienie refleksji nad „właściwym” charakterem „wspólnoty narodowej”, a tak‑ że znaczeniem polskiego Kościoła jest w środowiskach inteligenckiej lewicy zjawiskiem absolutnie powszech‑ nym. Wiele spośród przedstawionych powyżej wątków najwyrazistszą artykulację znalazło w tekstach i wypo‑ wiedziach Adama Michnika. W krótkim czasie ogromne znaczenie, jakie autor Kościoła, lewicy, dialogu przypisał narodowej tożsamości i polskiemu katolicyzmowi, okaże się dogłębnie penetrować wyobraźnię innych opozycjoni‑ stów o rewizjonistycznych korzeniach, w istotny sposób wpływając na ich dalsze myślenie i działanie. W rozdzia‑ le trzecim przyjrzymy się wielu pomarcowym tekstom Michnika, w których podejmował on interesującą nas tu problematykę.
„Totalitaryzm” z twarzą Gierka Na poprzednich stronach wielokrotnie pojawiało się sło‑ wo „totalitaryzm”. Nic dziwnego – w latach siedemdzie‑ siątych jest to bodaj najczęściej występująca w lewico‑ wych tekstach kategoria opisowa. Jak zrozumieć fakt, że właśnie na początku „dekady Gierka” ten niestosowany wcześniej termin zaczyna wręcz ogniskować wokół sie‑ bie cały dyskurs?79 Dlaczego właśnie wtedy – w okresie względnego dobrobytu, braku symptomów społecznego niezadowolenia (na dużą skalę) i stopniowej liberalizacji 79 Zob.: D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 334.
59
systemu, przynajmniej względem ostatnich lat rządów Władysława Gomułki – sięgnięto po zachodni termin, powstały, by opisać reżim faszystowski, a później stoso‑ wany w odniesieniu do okresu stalinizmu w zsrr? Prze‑ cież lewicowa inteligencja musiała zdawać sobie sprawę, że już samo pojawienie się opozycji – która, co więcej, szczyciła się, że działa w sposób jawny – możliwe było tyl‑ ko dzięki odejściu od dotychczasowego autorytaryzmu i demobilizacji ideologicznej władzy80. Wspomnieliśmy już, że częściowym rozwiązaniem tego paradoksu jest wskazanie na „szok” wywołany wydarzeniami Marca ’68, które zapamiętano przede wszystkim jako zbrodniczy, a wręcz faszystowski eksces „komunistycznej” władzy. Wydaje się, że w tę właśnie stronę zmierza interpretacja Dariusza Gawina, który pisze: Paradoks polskiej sytuacji polegał na tym, że właśnie wtedy gdy uruchamiano produkcję fiata 126p (1973), otwierano Trasę Łazienkowską (1974), Dworzec Cen‑ tralny (1975), opozycja demokratyczna do opisu polskiej rzeczywistości sięgała po pojęcie ukute w odniesieniu do reżimów Stalina i Hitlera. Początek lat siedemdzie‑ siątych to okres nie tylko wzrostu optymizmu, lecz także względnego zaniechania – na tle innych okresów dzie‑ jów prl – brutalnych represji. […] Klucz do zrozumienia tego paradoksu leży w gwałtowności zwrotu, jaki dokonał się w latach 1968–1970. Etyczny radykalizm […] odegrał tu decydującą rolę. Pojęcie totalitaryzmu znakomicie
80 Andrzej Walicki zauważa, że w latach siedemdziesiątych w Polsce ob‑ serwowaliśmy najdalej posunięte w całym bloku wschodnim stadium „detotalitaryzacji”, co objawiało się między innymi w osłabieniu kontroli państwa nad życiem naukowym i kulturalnym. Zob.: A. Walicki, Marksizm…, s. 501–506; a także: A.L. Sowa, Historia…, s. 388–396.
60
korespondowało z emocjami pokolenia młodych nie‑ pokornych – było równie radykalne jak ich pragnienie buntu81.
Gawin wskazuje również na fakt, że opozycja lewico‑ wa była zainteresowana przesuwaniem akcentu z „anty‑ komunizmu” na „antytotalitaryzm”, gdyż w polskich wa‑ runkach „antykomunizm” wydawał się łączyć z nastrojami antyrosyjskimi82. Wskazanie jedynie na etyczny „radykalizm” i „bunt”, do których skłaniał marcowy „szok” – choć z pewnością zbliża nas do zrozumienia wielu językowych transfiguracji przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych – nie uwzględnia tego, że również pojęcie „totalitaryzmu” zo‑ stało zaprzęgnięte w służbę niezwykle złożonego dyskursu, mającego na celu wyodrębnienie środowisk inteligenckich z reszty społeczeństwa, a następnie postawienie ich w wy‑ różnionym miejscu „wspólnoty”. Spróbujmy choć częścio‑ wo rozwikłać tę sprawę. Przede wszystkim a b s o l u t n a demonizacja władzy sprzyja podkreślaniu równie a b s o ‑ l u t n e j bezradności społeczeństwa – od dziesięcioleci wyniszczanego przez proces „totalitarnej sowietyzacji”. Z tej perspektywy masy wydają się częściowo zepsute, du‑ chowo ogołocone, pozbawione rozumu, a w konsekwen‑ cji niezdolne do samorzutnego ukonstytuowania nowego porządku. Jedyną grupą społeczną nietkniętą przez „to‑ talitaryzm”, a więc wciąż mającą „właściwe” rozeznanie rzeczywistości, okazuje się inteligencja, na której barkach spoczywa odpowiedzialność za resztę społeczeństwa. Po‑ wstaje wrażenie, że to przede wszystkim inteligencja toczy walkę przeciwko systemowi, a co więcej – walka ta ma 81 D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 335–336. 82 Ibidem, s. 336.
61
iście manichejski charakter, co znakomicie podbudowuje społeczny prestiż elit. Pojęcie „totalitaryzmu” odgrywa w opozycyjnym dys‑ kursie jeszcze inną niezwykle ważną rolę: służy, szczegól‑ nie w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych, dyskredy‑ tacji gierkowskiej polityki socjalnej. We wspomnieniach Kuronia zachował się fragment zdradzający pewną istot‑ ną obawę, która nie dawała spokoju autorowi po wyjściu z więzienia w 1971 roku: jeśli społeczeństwo „da się ku‑ pić Gierkowi”, niezłomność „antytotalitarnej” inteligencji, choćby sięgnęła gwiazd, na nic się nie zda. Kuroń pisał: Kraj wchodził w gierkowski – oparty na przepuszczaniu zachodnich kredytów – dobrobyt. Ludzie rozmawiali ze sobą głównie o telewizorach, zlewozmywakach, meblo‑ ściankach, kompletach sypialnych, daczach, samocho‑ dach – doganiali Zachód. Choć zdawaliśmy sobie spra‑ wę, jak kruche są podstawy tego dobrobytu, obawiali‑ śmy się, że zostaniemy „głosem wołającym na puszczy”, garstką maniakalnych wyznawców starych, wielkich słów, wśród powszechnej obojętności. […] To nie przy‑ padek, że Adam [Michnik] przy Liście 59 zapytał mnie, czy nie boję się śmieszności83.
Jeśli państwo gwarantujące względny dobrobyt obywa‑ telom jest „totalitarne”, to zadowolenie Polaków z sytuacji materialnej można określać jako „konformizm”, „uległość”, czy „poddaństwo”. W warunkach „totalitarnego” ustroju społeczny opór i bunt (oczywiście w granicach zakreślo‑ nych przez inteligencję) nie mogą być funkcją zaspoko‑ jenia potrzeb życia codziennego, muszą stać się moralną powinnością każdego Polaka. 83 J. Kuroń, Wiara…, s. 392.
62
„Rodowody niepokornych” Wróćmy jeszcze do kwestii nawiązań do inteligenckiego dziedzictwa. W latach siedemdziesiątych obserwowaliśmy prawdziwy wysyp literatury poświęconej tradycji elit xix wieku: właśnie na ósmą dekadę ubiegłego stulecia datują się książki Koniec świata szwoleżerów Mariana Brandysa, Sylwetki polityczne xix wieku Marcina Króla i Wojciecha Karpińskiego czy wiele szczególnie sugestywnych tekstów Adama Michnika, w których odnosi się on do inteligencji z czasów zaborów84. Spośród wszystkich poświęconych tej tematyce prac największe znaczenie miały jednak opu‑ blikowane w 1971 roku Rodowody niepokornych Bohdana 84 Zob.: artykuły i eseje Ugoda, praca organiczna, myśl zaprzeczna; Spór o pracę organiczną; 1863: Polska w oczach Rosjan; Gnidy i anioły. Wszystkie teksty dostępne w zbiorze: A. Michnik, Szanse polskiej demokracji, „Aneks”, Londyn 1984. Również praca magisterska Michnika, obroniona w 1975 roku, poświęcona była xix-wiecznej inteligencji – no‑ siła tytuł: Polska myśl polityczna w drugiej połowie xix wieku po powstaniu styczniowym 1863 roku, zob.: C. Bouyeure, Adam Michnik…, s. 143. W biografii Michnika pióra Cyrila Bouyeure znajdujemy wyjaśnienie tego obsesyjnego wręcz zainteresowania historią xix wieku: W latach siedemdziesiątych autor Kościoła, lewicy, dialogu miał uświadomić so‑ bie, że po ii wojnie światowej Polska znalazła się w obozie pokonanych i stała się cieniem dawnego kraju. „Młody historyk doszedł do wniosku, że walka o wyzwolenie, walka Mickiewicza, to także jego walka. Epizod, który rozpoczął się w chwili wprowadzenia reżimu komunistycznego, należało postrzegać jedynie jako przedłużenie długiej sekwencji zdarzeń zapoczątkowanych rozbiorami Polski pod koniec xviii wieku; sekwencji na krótko tylko przerwanej w latach 1918–1939. Odtąd Adam [Michnik] poświęci się lekturze i przekazywaniu z pasją prawdy o historii Polski. Podejmie konsekwentnie pewien polityczny plan na rozległym oceanie prawdy oficjalnej”, ibidem, s. 102–103. Bouyeure wspomina również, że gdy Michnik wyszedł z więzienia po Marcu ’68, „zwierzył się [Janowi Józefowi] Lipskiemu (ku jego wielkiej uldze), że wyzbył się nihilizmu, że zrodziła się w nim świadomość patriotyczna. Zrozumiał, że jego walka wpisuje się w nurt polskiej tradycji walki o narodową niepodległość”, ibidem, s. 100.
63
Cywińskiego – książka będąca przesłaniem adresowanym do polskiej lewicy, masowo czytana i dyskutowania rów‑ nież w środowiskach byłych rewizjonistów. Napisana z czysto inteligenckiej perspektywy praca Cy‑ wińskiego jest wielką panoramą historyczną, przedsta‑ wiającą doświadczenia polskiej inteligencji „niepokornej” z zaboru rosyjskiego na przełomie xix i xx wieku. Auto‑ ra interesują przede wszystkim losy pokolenia „urodzo‑ nego w pobliżu Powstania Styczniowego i wychowanego w okresie najciemniejszej nocy politycznej, jaka kiedykol‑ wiek zapadła nad Polską”, pokolenia, które: […] potrafiło odrodzić polskie życie polityczne, stworzyć potężne stronnictwa o wyraźnych programach, wnieść swój istotny wkład w odzyskanie niepodległości w 1918 roku, wreszcie – w wieku już zdecydowanie bliskim eme‑ rytalnego – podjąć trud budowy odrodzonego państwa85.
To właśnie z tradycji odziedziczonej po tym pokoleniu autor chce wyłuskać elementy etyki społecznej i politycz‑ nej, które pogłębiając postawy moralne i skłaniając do ideowego zaangażowania, mogłyby znaleźć zastosowanie także w czasach mu współczesnych86. Rodowody niepokornych powstały właśnie po to, by upowszechnić pewien fragment inteligenckiego dziedzictwa, które, jak przeko‑ nywał autor, wciąż stanowi białą plamę w świadomości opozycyjnych elit. W przedmowie Cywiński pisał: Formacja historyczna naszego młodego, a nawet śred‑ niego pokolenia jest nikła i nie daje mu poczucia zako‑ rzenienia świadomości społecznej w historyczną ciągłość następujących po sobie generacji. Przeszłość nie 85 B. Cywiński, Rodowody niepokornych, pwn, Warszawa 2010, s. 17. 86 Ibidem, s. 17–18.
64
jest nauczycielką teraźniejszości, bo jest nieznana lub znana pobieżnie, wyrywkowo i abstrakcyjne. Brak nam świadomości historycznej i jako wiedzy, i jako poczu‑ cia tradycji, poczucia łączności z przeszłością, z któ‑ rej wyrastamy. Nie troszcząc się o ten brak, pozbawia‑ my się jako społeczeństwo istotnej inspiracji ideowej, a także bogatej inspiracji w dziedzinie etyki działania społecznego87.
Cywiński przekonuje, że największą zasługą interesu‑ jącego go pokolenia było wskrzeszenie niemal zupełnie zamarłego życia społecznego i politycznego. Jak pisał: „W życiu społecznym Kongresówki z przełomu lat siedem‑ dziesiątych i osiemdziesiątych można było obserwować wszystkie charakterystyczne cechy powszechnej apatii”88. W postawach szerokiego ogółu widać było zatratę wrażli‑ wości na wszystko, co przekracza granicę życia prywatne‑ go, rodziny czy kółka codziennych znajomych. Obserwo‑ waliśmy zanikanie niemal wszelkich więzów społecznych: Społeczeństwo zatomizowało się, zainteresowania i ener‑ gia skoncentrowały się na wysiłku osobistego przetrwania, i to przetrwania w możliwie najdogodniejszych warun‑ kach indywidualnych. Odbywało się to pod znakiem kon‑ formizmu, uważnego i starannie przemyślanego przysto‑ sowania się do wymogów sytuacji89.
Jednostki, chcąc zachować resztki quasi-normalnego życia, zapominały o aspiracjach społecznych i narodo‑ wych. Szczęśliwie w tej „zastygłej masie społecznej”, pisze Cywiński, znaleźli się nieliczni nonkonformiści, którzy 87 Ibidem, s. 18. 88 Ibidem, s. 116. 89 Ibidem.
65
na przekór powszechnemu „otępieniu” zbuntowali się i odrzucili „pasywną wegetację”. Były to środowiska ludzi „niepokornych” – przede wszystkim radykalnych inteligen‑ tów, wcielających w życie społeczne nakazy pozytywizmu, angażujących się w inicjatywy charytatywne, oświatowe czy samokształceniowe i stających się prawdziwymi orga‑ nizatorami nieoficjalnej opinii publicznej. W tych kręgach aranżujących samokształceniowe kółka uczniowskie i stu‑ denckie czy włączających się w działalność Uniwersytetu Latającego – prawdziwej kuźni „niepokorności” – ukształ‑ towały się pewne zasadnicze poglądy: […] światopogląd pozytywistyczny, związany z nim kult wiedzy, pogląd o niezbędności podniesienia najpierw oświaty i cywilizacji ogółu społeczeństwa, a następ‑ nie o konieczności rozwiązania konfliktów socjalnych, wreszcie o potrzebie uświadomionego dążenia do odzy‑ skania niepodległości90.
Radykalni inteligenci byli zwolennikami rewolucji, którą rozumieli jednak nie jako gwałtowną przemianę społeczno‑ -polityczną, ale jako przewrót zachodzący „przede wszyst‑ kim w mentalności […], w zasadach etycznych, jakie rządzić mają życiem społeczeństwa”91. Dążeniom do tak rozumia‑ nej rewolucji służyły apostolskie czy wręcz prometejskie wysiłki inteligenckich elit oraz ich gotowość do rezygna‑ cji ze spokojnego życia, do podporządkowania własnego szczęścia dobru wspólnoty i do wzięcia odpowiedzialności za losy całego społeczeństwa. Heroiczną etykę społeczną „niepokornych” – twierdzi Cywiński – można sprowadzić do dwóch fundamentalnych nakazów: poszanowania godności 90 Ibidem, s. 52–53, 69. 91 Ibidem, s. 82.
66
każdego człowieka i solidarności z każdym, komu dzieje się krzywda92. To dzięki ich wysiłkom pod koniec xix wieku powstało w Kongresówce wielkie podziemie polskiej oświa‑ ty, które przyczyniło się do przebudzenia Polaków z konfor‑ mistycznego letargu. Działalność „niepokornych” sytuowa‑ ła się na pograniczu legalności – choć teoretycznie prawnie dozwolona, skupiała na sobie nieprzychylną uwagę władz, narażając zaangażowaną inteligencję na represje i postra‑ danie szans na zawodową karierę. Pewnym odłamom polskiej inteligencji – jeszcze bar‑ dziej radykalnym – nie wystarczały hasła „postępu wiedzy” czy „oświaty dla ludu”. Tym największym ze wszystkich nonkonformistom, którzy gotowi byli posunąć się o krok dalej niż działacze oświatowi, pozostawał już tylko „to‑ talny bunt” i działalność całkowicie nielegalna. Takie są, zdaniem Cywińskiego, źródła polskiej inteligencji socjali‑ styczno-rewolucyjnej, wedle jego określenia: „ludzi pod‑ ziemnych”93. Przystąpienie do działalności stricte rewolu‑ cyjnej było aktem szalenie ryzykownym, nieodwracalnym i angażującym cały byt jednostki; dlatego taka decyzja do‑ wodziła niezwykłego „bogactwa etycznego”, niezłomności i heroizmu pierwszego pokolenia polskich socjalistów. Jak przekonywał Cywiński, inteligentami socjalistami powo‑ dowała nie tylko krzywda proletariatu – klasy społecznej, z którą się solidaryzowali – ale również poczucie gwałtu politycznego zadawanego codziennie całemu społeczeń‑ stwu żyjącemu pod zaborem rosyjskim94. Niezwykle wy‑ sokie morale „świata rewolucyjnego” brało się z jego in‑ spiracji ideowych: 92 Ibidem, s. 94. 93 Ibidem, s. 118. 94 Ibidem, s. 119.
67
Największą i najbardziej znaczącą moc inspirującą miał niewątpliwie przyszłościowy mit rewolucji socjalistycz‑ nej i wizja przyszłego świata wolnego od nierówności społecznych, wyzysku i wynikających z niego nędz ludz‑ kich. W większości wypadków, lecz nie zawsze, nie we wszystkich okresach walki, mit ten zyskiwał zabarwie‑ nie patriotyczne i stawał się w ten sposób zaspokoje‑ niem tęsknot i pragnień tamtego pokolenia [polskiej in‑ teligencji] – jego siła inspirująca musiała osiągnąć wtedy pełnię tego, czym może być ideologia przyszłego szczę‑ ścia powszechnego dla dokonań ludzi jej oddanych95.
Cywiński wskazuje na podwójną tradycję, z której wy‑ rasta polski ruch socjalistyczny. Pierwszy nurt tej trady‑ cji – rzecz znamienna – tkwi „w bogatych dziejach walk powstańczych i martyrologii narodowej […]”96, drugi – w dziedzictwie ruchu rewolucyjnego w Rosji (przede wszystkim w działalności rosyjskiej partii Narodna Wola, a zwłaszcza jej treściach etycznych, zawartych w histo‑ rii dokonań „terrorystów-ofiarników” i bohaterów „wę‑ drówki w lud”97). Jak czytamy w Rodowodach niepokornych, ten pierw‑ szy, romantyczno-narodowy nurt został przez mentalność polskiego socjalisty przyswojony dopiero na późniejszym etapie rozwoju. Nie zmienia to jednak faktu, że zespolenie idei socjalistycznej i narodowej zdaje się w narracji Cywiń‑ skiego n a t u r a l n y m p u n k t e m d o j ś c i a polskiego ru‑ chu socjalistycznego, osiągniętym ostatecznie w 1892 roku, w momencie przyjęcia pierwszego programu pps. Zna‑ mienne, że przywódcy pewnych odłamów polskiego so‑ cjalizmu, którzy konsekwentnie wyrzekali się włączenia 95 Ibidem, s. 143. 96 Ibidem, s. 144 97 Ibidem.
68
postulatów niepodległościowych do swoich programów oraz wybrali wierność hasłu autentycznej rewolucji spo‑ łecznej – a więc przede wszystkim inteligencja związana z socjaldemokracją, na czele z Różą Luksemburg – wyda‑ ją się wyłączeni z opisywanego przez Cywińskiego kręgu inteligentów „niepokornych”98. Właśnie w latach siedem‑ dziesiątych rozpoczyna się proces wymazywania tej naj‑ bardziej radykalnej tradycji polskiej lewicy z kart narodo‑ wej historii. Wiele lat później w przedmowie do kolejnego wydania Rodowodów… autor napisze już zupełnie wprost, że cała formacja przedwojennych polskich komunistów – której korzenie sięgają przecież Socjaldemokracji Króle‑ stwa Polskiego i Litwy – była jedynie „antypolską agenturą bolszewicką”, której z tradycją „prawdziwej polskiej lewicy” nie łączyło dosłownie nic99. Najbardziej interesujące fragmenty Rodowodów… znaj‑ dują się na ostatnich stronach książki, w podsumowują‑ cym obszerne dzieło Posłowiu. Cywiński ma świadomość, że omawiane przez niego środowiska inteligenckich ra‑ dykałów – działające w rozmaitych uwarunkowaniach – składały się z postaci reprezentujących różne typy osobowości i różne hierarchie wartości (inne przecież u ludzi angażujących się w działalność oświatową, inne u rewolucyjnych socjalistów). Mimo że te czynniki wpły‑ wały na sposób, w jaki etyka działania społecznego reali‑ zowała się w poszczególnych przypadkach, możliwe jest wskazanie pewnego „znamienia” wspólnego wszystkim omawianym przez autora postaciom. Innymi słowy moż‑ liwe jest określenie specyficznego etosu „zaangażowa‑ nego ideowo społecznika o radykalnych poglądach spo‑ 98 Ibidem, s. 158–162. 99 Ibidem, s. 12.
69
łecznych i nonkonformistycznym stylu ich realizacji”100. W ten sposób – za cenę odejścia w abstrakcję – moż‑ na uchwycić istotę postawy „niepokorności”, wspólny wszystkim inteligenckim radykałom „model, wzór czy ideał, który w swym działaniu ideowym starali się [oni] – z różnym zapewne powodzeniem i konsekwencją – realizować” 101. Jak przedstawia się skonstruowany przez Cywińskiego etos? Przede wszystkim „sedno niepokorności, jej zasadnicza wartość leży nie w płaszczyźnie ideologicznej, ale w płasz‑ czyźnie moralnej”102. Wszystkim „niepokornym” – niezależ‑ nie od ich różnorodnych działań i programów – wspólne były „podstawowe zasady postępowania moralnego, analo‑ giczne postawy w działaniu”103. Zdaniem Cywińskiego za‑ sady polskich inteligentów-radykałów dają się sprowadzić do dwóch naczelnych wartości: Wartością nadrzędną – w porządku nie tyle logicznym, ile w uświadamianej sobie przez niepokornych hierar‑ chii wartości – była wolność. Postulat jej był bardzo sze‑ roki i stąd wieloznaczny: obejmował zakres wolności politycznych, wolności od ograniczeń ekonomicznych, wolności socjalnej, wolności przekonań ideologicznych i religijnych i prawa do ich swobodnego manifestowa‑ nia. Uzupełnieniem wolności był postulat sprawiedliwo‑ ści – formułowany także w sposób bardzo szeroki i obej‑ mujący właściwie całą sferę życia społecznego, zarówno w jego aspektach prawnych, jak i moralnych.
100 Ibidem, s. 419. 101 Ibidem. 102 Ibidem. 103 Ibidem, s. 420.
70
Cywiński precyzuje: Oba te postulaty: wolności i sprawiedliwości, opierały się na głębokim przeżyciu wartości godności człowieka. Poczucie godności człowieka, przeżycie potrzeby auto‑ nomii ludzkiej, były w tej mentalności czymś zasadni‑ czym, stanowiącym niejako zwornik całości przekonań moralnych. Świadczyło nie tylko o moralności osobi‑ stej niepokornych, z zasady bardzo wrażliwych na kwe‑ stionowanie ich godności osobistej, ale i o najgłębszym, najbardziej bezpośrednio humanistycznym motywie ich przejęcia się wyzyskiem społecznym i nędzą ludz‑ ką, które niszczyły poczucie godności wśród upośledzo‑ nych warstw społecznych104.
„Niepokorni”, twierdzi dalej autor Rodowodów…, swo‑ je „przeżycie godności ludzkiej” łączyli z przekonaniem o „powszechności podstawowych praw człowieka”105. Wyznawane przez nich wartości stanowiły podstawę ich społecznego zaangażowania. Etos „niepokornych” naka‑ zywał bowiem działanie i branie odpowiedzialności za otaczającą rzeczywistość, co wyraźnie odróżniało ich od reszty społeczeństwa. Jak pisał Cywiński: potrzeba dzia‑ łania „jawiła się opisywanym przez nas ludziom w postaci szczególnego powołania, odróżniającego ich od tłumu ży‑ jących wokół nich obojętnych i konformistycznych obser‑ watorów biegu wydarzeń”106. Pomimo braku zaangażowa‑ nia reszty społeczeństwa „niepokorni” solidaryzowali się z krzywdzonymi i dążyli do zmobilizowania sił społecz‑ nych przeciwko przemocy – zarówno politycznej, eko‑ nomicznej, jak i socjalnej. Jednym z ich najważniejszych 104 Ibidem. 105 Ibidem. 106 Ibidem, s. 421.
71
przymiotów był niezachwiany nonkonformizm. Oznaczał on konsekwentnie manifestowaną gotowość do kwestio‑ nowania własnej kariery, własnego bezpieczeństwa, a na‑ wet życia. Cywiński dodawał: Styl życia i działania społecznego nonkonformistów od‑ bijał się na ich etyce osobistej, kształtował specyficzne poczucie godności […]. Wreszcie wymogi nonkonfor‑ mizmu wpłynęły na rozwinięcie się w kręgach niepokor‑ nych całego kanonu etyki prześladowanych politycznie. Uformowały się tam wyraźne wzorce zachowań w wię‑ zieniach, zwłaszcza w śledztwie, zakorzeniło się poczu‑ cie wspólnoty i solidarności ze wszystkimi prześladowa‑ nymi politycznie, opieka nad więźniami i pomoc rodzi‑ nom uznana została za naturalny obowiązek moralny pozostających na wolności […]107.
Ci prawdziwi „trybuni człowieka krzywdzonego” nie domagali się za swoją działalność zapłaty, nie dążyli także – wyraźnie zaznacza autor – do zdobycia władzy politycznej. Byli wiecznie otwarci na weryfikację swoje‑ go dotychczasowego programu, każdorazowo potrafili wczuć się w potrzeby społeczne i zawsze umieli uniknąć „niebezpiecznej moralnie postawy posiadaczy absolutnej prawdy”108. Wiele światła na poglądy Cywińskiego rzuca również prezentowana w Posłowiu geneza ideowo-etycznej for‑ macji polskich „niepokornych”. Prócz źródeł zachodnich – haseł rewolucji francuskiej, myśli etycznej xix-wiecznych liberałów, filozofii Hegla, Comte’a, Spencera, Nietzsche‑ go czy Marksa – autor wspomina również o jej głębokim wrośnięciu w polską tradycję romantyzmu niepodległo‑ 107 Ibidem, s. 421–422. 108 Ibidem, s. 422.
72
ściowego oraz w dziedzictwo głoszącego kult zaangażo‑ wania i postępu pozytywizmu109. Cywiński na ostatnich stronach Rodowodów… porusza też zagadnienie aktualności portretowanego przez siebie etosu „niepokornych”. Zauważa, że przez dziesięciolecia sytuacja społeczno-polityczna Polski i Polaków zmieniła się w bardzo istotnym stopniu i dlatego ideologia oraz hasła programów realizowanych niegdyś przez polskiego inteligenta-radykała niosą już w latach siedemdziesiątych przeważnie wartość wyłącznie historyczną, mogą więc stać się przedmiotem jedynie bardzo odległych analogii. Jednak to nie hasła czy programy są z punktu widzenia autora najważniejsze: Od haseł i poglądów są trwalsze i istotniejsze […] właśnie postawy etyczne […]. Wyrażają one bowiem prze‑ kraczające epoki i różnie motywowane, lecz w istocie stale to samo dążenie człowieka do realizacji wartości tkwiących u podstaw jego godności ludzkiej i odwiecz‑ nego pragnienia sprawiedliwości i braterstwa. Jako takie są one chyba najcenniejszym i chyba niezniszczalnym elementem naszej ideowej tradycji narodowej110.
To właśnie uniwersalnie ważne „postawy etyczne” – a nie narażone na dezaktualizację społeczne i polityczne programy – mogą i powinny stać się w latach siedemdzie‑ siątych przedmiotem inteligenckich odniesień. Na zakończenie warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden wątek pojawiający się w wywodzie Cywińskiego. Autor zaznacza, że choć źródeł „niepokorności” szukać należy przede wszystkim u przedstawicieli polskiej lewicy przeło‑ mu wieków, postawa ta mogła realizować się także w przy‑ 109 Ibidem, s. 423. 110 Ibidem, s. 424.
73
padku ludzi o innym profilu ideowym – pod warunkiem, że wyznawali oni określone wartości (obowiązek zaanga‑ żowania społecznego, szacunek dla człowieka i wolności jego poglądów, szlachetny nonkonformizm i tym podob‑ ne). Niektóre fragmenty Rodowodów… stanowią apel au‑ tora o zasypanie rowów granicznych oddzielających ide‑ owych spadkobierców „niepokornej” lewicy i inteligencję związaną z Kościołem. Proponowaną płaszczyzną spotka‑ nia i dialogu okazują się wspólnie wyznawane wartości: […] kontynuator laickiej tradycji etycznej musi porzu‑ cić stary mit o antyhumanistycznym chrześcijaństwie i dokonać bezstronnego wysiłku spojrzenia na ewan‑ gelię, w której odnajdzie wszystkie wartości drogie jego poczuci godności ludzkiej. Chrześcijanin zaś, który chce iść w świat współczesny z intencją współbudowa‑ nia wspólnego dobra, musi uświadomić sobie, że żyjący poza Kościołem towarzysz jego trudu nie tkwi w próż‑ ni etycznej, ale tak samo jak i on – nieporadnie – usiłu‑ je wcielać w życie swój kodeks moralny, w którym także odbijają się poszukiwane przez nas wszystkich […] od‑ wieczne Dobro i Prawda111.
Powyższy cytat pochodzi ze Wstępu. Ostatnie zdanie Rodowodów…, które czytamy kilkaset stron dalej, świad‑ czy o większym optymizmie autora – znika język charak‑ terystyczny dla myślenia życzeniowego, pojawia się zaś niezachwiana pewność co do dalszego rozwoju sytuacji; trwały sojusz inteligencji lewicowej i katolickiej wydaje się już na wyciągnięcie ręki: Dostrzeżenie w naszych różnych tradycjach i rodowo‑ dach ideowych wspólnych wartości moralnych stanie się czynnikiem łączącym nas w ich urzeczywistnia‑ 111 Ibidem.
74
niu, a w walce o ich coraz pełniejszą, powszechniejszą i prawdziwszą realizację osłabnie poczucie wzajemnej obcości i dystansu, rosnąć będzie ideowa wspólnota lu‑ dzi dobrej woli, ludzi niepokornych wobec zła112.
Nieprzypadkowo tak wiele miejsca poświęciliśmy Rodowodom niepokornych. Cywiński, publikując swoją książkę w 1971 roku, jako pierwszy – i od razu z wielkim rozma‑ chem – wprost wysunął propozycję, żeby poszukać ana‑ logii między doświadczeniami inteligencji zaangażowanej w życie społeczno-polityczne na przełomie xix i xx wie‑ ku a rozterkami pomarcowych środowisk opozycyjnych. Skonstruował etos godzący czy wręcz spajający pozyty‑ wistyczne marzenia o oświecaniu i wychowywaniu „ludu” z wartościami tradycyjnie kojarzonymi z socjalizmem i niepodległością. Etos ów stał się podstawowym pry‑ zmatem, przez który inteligencja z lat siedemdziesiątych, w tym inteligencja lewicowa, patrzyła na doświadczenia odległych postaci historycznych. Teraz zaczynały one – w dużym stopniu za sprawą Rodowodów… – wydawać się ideowymi antenatami. Ten osnuty wokół etycznych zobo‑ wiązań etos pozostawał jednak czymś więcej niż propo‑ zycją sposobu myślenia o odległej przeszłości – był rów‑ nież rodzajem wezwania rzuconego lewicowej opozycji, by podjęła dzieło kontynuacji tradycji „niepokornych”. A ponieważ wezwanie to zostało w dużym stopniu podję‑ te, zaprezentowany w Rodowodach… sposób rozumienia miejsca i społecznej roli elit nie pozostawał bez wpływu na „antytotalitarną” inteligencję z lat siedemdziesiątych. W tym sensie książka Cywińskiego – wbrew oczywistym intencjom autora – równie wiele, co o przeszłości, mówi nam o niezrealizowanej jeszcze w momencie jej publikacji 112 Ibidem, s. 425.
75
przyszłości. Co więcej, autor Rodowodów… – deklarujący ideowe przywiązanie zarówno do dziedzictwa „niepokor‑ nych”, jak i do chrześcijaństwa – jest również pierwszym, który tak wyraźnie wezwał polską inteligencję lewicową i katolicką do współdziałania, pomimo dzielących obydwa środowiska różnic. Również to wezwanie zostało wkrótce podjęte, a ideowe rowy graniczne, o których zasypanie apelował Cywiński, wkrótce wypełniła żyzna gleba – na niej właśnie wyrosło przekonanie o istnieniu wspólnych obydwu środowiskom aspiracji i celów, które można reali‑ zować jedynie razem. Rodowody… to najważniejsza polska książka napisana w latach siedemdziesiątych. Praca Cywińskiego szybko odniosła ogromny sukces, stając się pozycją masowo czytaną i komentowaną. „Dys‑ kusja na temat Rodowodów… toczyła się na łamach m.in. »Tygodnika Powszechnego«, »Kultury«, »Twórczości«, »Odry«, »Polityki«, »Znaku«, »Tekstów«, paryskiej »Kul‑ tury«, »Kierunków«”113. Książka Cywińskiego wywiera‑ ła ogromny wpływ również na środowiska pomarcowej lewicy114. Jacek Kuroń przeczytał Rodowody… zaraz po wyjściu z więzienia w 1971 roku. Praca ta okazała się dla niego przełomowa i umożliwiła mu zmianę sposobu myślenia o chrześcijaństwie115. Również Adam Michnik – który w jednym ze swoich tekstów historycznych pisał, że „refleksja nad historią bywa po prostu fragmentem re‑ 113 D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 236. 114 O znaczeniu Rodowodów niepokornych dla ewolucji ideowej środowisk pomarcowej młodzieży zob.: P. Osęka, My, ludzie z Marca…, s. 249–256. O dużym wpływie książki Cywińskiego na środowiska byłych lewicowych radykałów, a szczególnie na przezwyciężanie ich tradycyjnej niechęci do środowisk katolickich zob.: C. Bouyeure, Adam Michnik…, s. 204. 115 J. Kuroń, Wiara…, s. 365; M. Krawczyk, W co wierzył Jacek Kuroń?, „Więź”, nr 2 (664), dostępne na stronie: www.wiez.pl/czasopismo/ ;s,czasopismo_szczegoly,id,587,art,16328.
76
fleksji nad teraźniejszością i przyszłością”116 – niezwykle przejął się zawartym w niej przesłaniem. Jak wspominał po latach: „Uważałem książkę Cywińskiego za absolut‑ nie pionierską próbę niesłychanie potrzebnej syntezy polskiego doświadczenia ostatniego wieku i ceniłem ją niesłychanie wysoko”117. Michnik przyznawał również, że to właśnie Rodowody… stały się dla niego inspiracją do napisania jego najważniejszej książki z ósmej dekady xx wieku – Kościoła, lewicy, dialogu118. W pracy tej po‑ woływał się na Cywińskiego tak jednoznacznie afirma‑ tywnie, że Stefan Kisielewski, autor przedmowy do jej pierwszego wydania, krytykował Michnika za „irytującą apoteozę” Rodowodów niepokornych119.
Jeden tylko, jeden cud? Czy lata siedemdziesiąte – a szczególnie rok 1976, czy‑ li moment narodzin Komitetu Obrony Robotników – to rzeczywiście czas powstania, a następnie stabilizacji so‑ juszu polskiej inteligencji i środowisk robotniczych? Czy o początku kolejnej dekady, a zatem o okresie pierwszej, dziesięciomilionowej „Solidarności”, można myśleć, od‑ wołując się do słów słynnego piewcy narodowego solida‑ ryzmu, Zygmunta Krasińskiego, który w xix wieku pisał: „jeden tylko, jeden cud: z Szlachtą polską polski Lud, jak dwa chóry – jedno pienie!”? Czy faktycznie w kilka lat po wprowadzeniu stanu wojennego doszło do cudownego 116 A. Michnik, Spór o pracę organiczną, w: idem, Szanse…, s. 170. 117 Cyt. za: D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 236. 118 Zob.: ibidem. 119 Zob.: S. Kisielewski, Przedmowa do wydania I, w: A. Michnik, Kościół, lewica, dialog, Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2009, s. 6.
77
odrodzenia inteligencko-robotniczego sojuszu, co osta‑ tecznie otworzyło polską drogę do „wolności”? Odczytanie ewolucji środowisk polskiej lewicy w pro‑ ponowany tu sposób otwiera możliwość krytycznego spoj‑ rzenia na dominującą w dostępnej historiografii narrację, zgodnie z którą na wszystkie powyższe pytania należałoby odpowiedzieć jednoznacznie twierdząco. Jak zobaczymy w rozdziale drugim i trzecim, uczciwa analiza dyskursów tworzonych przez najbardziej prominentnych przedstawi‑ cieli opozycji jest bezlitosna dla wszystkich wyznawców mitologii narodowego solidaryzmu: w latach siedemdzie‑ siątych polska inteligencja lewicowa, mniej lub bardziej świadomie, różnymi ścieżkami zmierzała do ustanowienia własnej dominacji w społeczeństwie i wypracowywała ta‑ kie programy społecznego oporu, które miały gwaranto‑ wać trwanie jej uprzywilejowanej pozycji po obaleniu po‑ rządku „realnego socjalizmu”. Ten realizowany z pewnym powodzeniem proces przerwała w sierpniu 1980 roku „ludowa” rewolucja, której nadejście Kuroń i Modzelew‑ ski wieszczyli piętnaście lat wcześniej w swoim słynnym Liście. Powstania „Solidarności” – ogromnego „oddolne‑ go” ruchu społecznego, którego siła opierała się przede wszystkim na robotniczych masach – z pewnością nie można uznać za spełnienie inteligenckich snów o ewolu‑ cyjnym przezwyciężaniu „totalitaryzmu”, nawet jeśli Zwią‑ zek zdołał wyraźnie zachwiać porządkiem politycznym w Polsce. Masowy ruch robotniczy z lat 1980–1981 wy‑ artykułował własną wizję „wspólnoty” (odłóżmy na bok spory, czy opierała się ona o wartości „socjalistyczne” czy „narodowe” lub „katolickie”), w której to „lud” – a nie inte‑ ligenckie elity – zająć miał pozycję hegemona. Mimo po‑ wstania i szesnastu miesięcy istnienia „Solidarności” linia biegnąca od wypracowanych w latach siedemdziesiątych 78
postaw nie została całkowicie przerwana. W następnej dekadzie, po wprowadzeniu stanu wojennego i pacyfikacji polskiej rewolucji, przygotowane w poprzednim dziesię‑ cioleciu elitarystyczne wzorce pojawiły się ponownie, by okrzepnąć, a następnie spotkać się i zespolić z ekonomicz‑ nym liberalizmem, który w przededniu transformacji cał‑ kowicie zawładnął umysłami polskiej inteligencji, również tej o rewizjonistycznych korzeniach. W pewnym sensie wszystko to ustabilizowało się po 1989 roku i trwa aż do dzisiaj. W podsumowaniach poszczególnych rozdziałów, a także w Zakończeniu będziemy powracać do pytań o dal‑ szą, wykraczającą poza dekadę lat siedemdziesiątych ewo‑ lucję interesujących nas środowisk.
Rozdział 1/ Leszek Kołakowski – mędrzec na emigracji
Henryk Jabłoński, minister oświaty i szkolnictwa wyższe‑ go, podpisał decyzję o zwolnieniu Leszka Kołakowskie‑ go ze stanowiska profesora nadzwyczajnego Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Warszawskiego 25 marca 1968 roku. Niedługo później polski filozof zdecydował się kontynuować pracę naukowo-dydaktyczną na emigracji1. Od lat siedemdziesiątych to z zagranicy, poprzez swoje książki i teksty publicystyczne, będzie wywierał wpływ na rozwój opozycji lewicowej w Polsce. Pojawienie się na emigracji Kołakowskiego, od lat pięć‑ dziesiątych jednego z najbardziej znanych rewizjonistów z Europy Wschodniej, wzbudziło duże nadzieje zachod‑ nich marksistów, krytycznie patrzących na Związek Ra‑ dziecki2. Jak zauważa Dariusz Gawin, spotkało ich jednak wielkie rozczarowanie: 1 2
Zob.: W. Chudoba, Leszek Kołakowski. Kronika życia i dzieła, Wydaw‑ nictwo ifis pan, Warszawa 2014, s. 225–240. Zob.: D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 280–281. O rozpoznawalności Koła‑ kowskiego na Zachodzie świadczy fakt, że jeszcze w 1968 roku w jednym z wywiadów Daniel Cohn-Bendit, zapytany o swoje największe autory‑ tety, wymieniał jednym tchem Marksa, Bakunina, Marcusego i Koła‑ kowskiego. Zob.: ibidem, s. 182.
81
Dosyć szybko okazało się bowiem, jak płonne nadzie‑ je wiązano z przyjazdem polskiego rewizjonisty. Koła‑ kowski nie tylko nie wsparł zachodniej lewicy w jej wal‑ ce z kapitalizmem i liberalną demokracją, lecz w istocie swoimi pracami […] obwieścił koniec ideologii Mark‑ sa i Engelsa3.
Najważniejszą spośród wspomnianych przez Gawina prac są Główne nurty marksizmu (podtytuł brzmi: Narodziny – rozwój – rozkład). Pierwszy tom tej obszernej książki ukazał się w 1976 roku (Kołakowski pracował nad nim już od 1968 roku), kolejne – w latach 1977 i 1978. Równolegle do pisania Głównych nurtów… filozof publi‑ kował krótsze i dłuższe teksty publicystyczne, prowadził polemiki z zachodnimi marksistami, a także udzielał licz‑ nych wywiadów. Wszystkie wspomniane teksty i wypowie‑ dzi miały pewne wspólne znamiona – nie tylko zdawały sprawę z kategorycznego odcięcia się ich autora od mark‑ sizmu i zachodniej lewicy marksistowskiej, ale również pokazywały, że Kołakowski nie wiąże już żadnych nadziei z tradycyjnie rozumianym socjalizmem jako alternatywą dla zachodniego kapitalizmu. Symboliczny wydaje się tu słynny i pełen złośliwej ironii list otwarty (zatytułowany Moje słuszne poglądy na wszystko), który Kołakowski na‑ pisał w 1974 roku do Edwarda Palmera Thompsona, zna‑ nego marksistowskiego historyka. Była to odpowiedź na List otwarty do Leszka Kołakowskiego, który Thompson – zaskoczony skalą przemian w światopoglądzie polskiego filozofa, niegdyś związanego z rewizjonizmem – opubli‑ kował na łamach brytyjskiego rocznika „Socialist Register” w 1973 roku. Znamienny jest sposób, w jaki Kołakowski kończy swój polemiczny esej: 3
82
Ibidem, s. 281.
Mam nadzieję, że wyjaśniłem Ci, dlaczego od lat nie oczekuję niczego po wysiłkach zmierzających do załata‑ nia, odnowienia, oczyszczenia lub poprawienia idei ko‑ munistycznej. Ach, nieszczęsna idea. Ta czaszka, Edwar‑ dzie, nigdy już się nie uśmiechnie4.
Proces odchodzenia Kołakowskiego od marksizmu rozpoczął się na długo przed Marcem ’685. Praca Świadomość religijna i więź kościelna. Studia nad chrześcijaństwem bezwyznaniowym z 1965 roku świadczyła już wyraźnie o zmianie zainteresowań autora, od pewnego czasu dystansującego się wobec rewizjonizmu. Jeszcze bardziej wymowna była książka Obecność mitu, powstała na przełomie 1966 i 1967 roku, w której pojawiają się już eksplicytne sugestie antycypujące niektóre tezy zawarte później w Głównych nurtach…, przede wszystkim zaś ideę, że teoria Marksa jest w istocie przesyconą metafizyczny‑ mi tęsknotami odmianą mitu6. Jednak dopiero w latach siedemdziesiątych – a zatem w okresie, w którym filozof wydawał się wywierać większy niż wcześniej wpływ na in‑ teresujące nas środowiska, teraz gwałtownie odchodzące od rewizjonizmu – Kołakowski poświęcił się już nie tyle 4
L. Kołakowski, Moje słuszne poglądy na wszystko, „Aneks” 1978, nr 18, s. 32. 5 Ewa Kochan twierdzi wręcz, że pierwsze kroki prowadzące wyraźnie poza marksizm Kołakowski poczynił już w połowie lat pięćdziesiątych, zob.: E. Kochan, W stronę filozofii światopoglądowej. Leszek Kołakowski i zwrot w filozofii polskiej, w: S. Janeczek, R. Charzyński, M. Macio‑ łek (red.), Światopoglądowe odniesienia filozofii polskiej, Lublin 2011, s. 409–416. 6 D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 284–287. Również w tekście O duchu rewolucyjnym z 1970 roku marksizm ukazany zostaje jako potencjalnie niebezpieczna wariacja na temat religijnego dążenia człowieka do sa‑ mozbawienia. Zob.: L. Kołakowski, O duchu rewolucyjnym, w: idem, Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań, Znak, Kraków 2012, s. 309–319.
83
ostrożnej krytyce marksizmu, ile ostatecznemu i bezwa‑ runkowemu pozbawieniu wszelkiej wartości wszystkiego, co z nim związane7. Nawet jeśli jego teksty z tego okresu coraz wyraźniej epatowały bezprzykładną skrajnością – wciąż wyróżniającą je na tle dyskursów inteligencji po‑ zostającej w kraju – to właśnie one ufundowały narrację na temat tradycji politycznej i teoretycznej wywodzącej się od Marksa (a także jej związku z xx-wiecznymi reżi‑ mami „komunistycznymi”), która wkrótce miała okazać się narracją dominującą. W pierwszej części niniejszego rozdziału spuściznę autora Głównych nurtów… będziemy rozpatrywać właśnie pod tym kątem. 7
84
Naprawdę przełomowy wydaje się tekst Tezy o nadziei i beznadziejności, opublikowany w paryskiej „Kulturze” w pierwszej połowie 1971 roku. W eseju tym Kołakowski wyraźnie polemizuje z tradycją marksistowską, ale jego krytyka wciąż jest jeszcze rodzajem wolnego od ideologicznych uprzedzeń dialogu, a nie – co stanie się charakterystyczne dla jego póź‑ niejszych tekstów – totalnym potępieniem, nastawionym na karykatu‑ ralną ekspozycję analizowanej teorii, po to, by następnie przedstawić ją jako zbiór pozbawionych wszelkiej wartości poznawczej idei, które w dodatku mogą być potencjalnie „totalitarne” (w Tezach… określenie „totalitaryzm” nie pojawia się ani razu). Filozof, analizując sprzeczności społeczne „realnego socjalizmu” początków epoki Gierka, wciąż po‑ sługuje się kategoriami typowymi dla wokabularza marksistowskiego (na przykład „klasa robotnicza”, „klasa wyzyskująca”, „środki produkcji” itp.), a nawet, na marginesie swoich rozważań, zauważa, że Marksow‑ ska krytyka xix-wiecznego kapitalizmu – choć nie całkiem wolna od przeświadczeń będących jedynie wyrazem określonej perspektywy ide‑ ologicznej – była zasadniczo „dobrze uzasadniona”. Kołakowski wydaje się również odróżniać marksizm rozumiany jako tradycję wywodzą‑ cą się z pism autora Kapitału od „martwej i już groteskowej ideologii marksizmu-leninizmu”, w którą, jak przekonuje, już nikt nie wierzy. Co więcej, wciąż deklaruje się jako socjalista i wzywa do społecznego opo‑ ru, prowadzącego do ustanowienia takiej „formy socjalistycznej orga‑ nizacji”, która byłaby zdolna do trwania i umożliwiała godne życie swo‑ im uczestnikom. Zob.: L. Kołakowski, Tezy o nadziei i beznadziejności, w: idem, Czy diabeł…, s. 407–428.
Twórczość Kołakowskiego z lat siedemdziesiątych jest ważna także z innego punktu widzenia. Z jednej stro‑ ny filozof nie zdołał jeszcze w interesującym nas okre‑ sie całkowicie przeciąć pępowiny łączącej go z szeroko rozumianą „lewicowością”, z drugiej zaś wydawał się już postrzegać model zachodniej demokracji liberalnej jako jedyną alternatywę dla „realnego socjalizmu”. Utrudniało to artykulację spójnego programu politycznego dla wolnej od „komunizmu” Polski. Rzeczywiście, w latach siedem‑ dziesiątych Kołakowski nie wygenerował nic ponad syn‑ kretyczną mieszankę idei politycznych, swobodnie skoja‑ rzonych z tradycyjnym liberalizmem, konserwatyzmem i socjalizmem. Jego pism i wypowiedzi nie należy jednak traktować po prostu jako wyrazu pewnej – mniej lub bar‑ dziej spójnej – propozycji politycznej. Szczególny sposób prezentacji dostępnych tradycji ideologicznych i z pew‑ nością niewolne od sprzeczności próby – zarówno pozy‑ tywnych, jak i negatywnych – narracji światopoglądowych, sprawiały, że teksty Kołakowskiego miały również pew‑ ne znaczenie „metapolityczne”. Pozostający na emigracji i cieszący się ogromnym autorytetem filozof starannie od‑ dzielał bowiem nierealizowalne w praktyce ideały, które uzgodnić można, jedynie wybierając „mądry” kompromis, od groźnych ekstremów, które należy bezwzględnie wy‑ rugować z obszaru dopuszczalnych opcji. W ten sposób strukturyzował i zakreślał granicę przestrzeni, w której to‑ czyć się miała w Polsce lewicowa debata polityczna. Wła‑ śnie temu aspektowi pisarstwa Kołakowskiego przyjrzymy się w drugiej części niniejszego rozdziału.
cztery kroki
Argumentacja na rzecz całkowitego odrzucenia tradycji marksistowskiej przebiega u Kołakowskiego w czterech krokach8. Każdy z nich mógłby właściwie funkcjonować samodzielnie jako racja przeciwko ideom wywodzącym się z pism Marksa: pierwszy z tych kroków ma charakter ściśle filozoficzny; drugi wskazuje na historyczne konse‑ kwencje zastosowania marksizmu (rozumianego jako ide‑ ologia polityczna), przede wszystkim w zsrr, ale również w innych krajach bloku wschodniego; trzeci sprowadza się do krytyki tych odłamów lewicy lat siedemdziesiątych, które wciąż czerpią z tradycji marksistowskiej; czwarty pozbawia marksizm (rozumiany jako teoria społeczna) niemal wszelkiej wartości eksplikatywnej. Po pierwsze, Kołakowski przedstawia filozofię Marksa jako ucieleśnienie znanych od starożytności (i szczególnie obecnych w tradycji neoplatońskiej) dążeń ducha ludzkie‑ go do zaspokojenia fundamentalnych potrzeb metafizycz‑ nych9. Zestawianie marksizmu z kolejnymi ciągnącymi się od starożytności systemami filozoficznymi, a wręcz po‑ traktowanie go jako rodzaju świeckiej religii, było ciosem wymierzonym w tych myślicieli, którzy podkreślali „no‑ 8 9
86
Por.: D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 306–308. Wątek ten stanowi jedną z myśli przewodnich Głównych nurtów marksizmu, które rozpoczynają się od omówienia soteriologicznego wymiaru filozofii Plotyna, zob.: L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu. Powstanie – rozwój – rozkład, Wydawnictwo „krąg”; Wydawnictwo „Pokole‑ nie”, Londyn 1989, s. 18–22.
woczesny” charakter teorii stworzonej przez Marksa, czy‑ li właściwie we wszystkich teoretyków marksistowskich. Większość z nich w ogóle nie uważa dorobku autora Kapitału za filozofię, a już na pewno nie jest skora wiązać go z żadną myślą o charakterze religijnym. Kołakowskiemu wydaje się jasne, że marksizm jak każdy projekt metafi‑ zyczny – niezależnie od tego, czy zabarwiony religijnie, czy jedynie świecko – musi upaść, gdyż leżące u podstaw metafizyki pragnienie zbawienia, choć ponadczasowe, ni‑ gdy nie może zostać ostatecznie zaspokojone. Jak bowiem przekonuje polski filozof, ludzie tym różnią się od Boga, że nigdy nie zdołają – niezależnie od tego, jak bardzo tego pragną – wykroczyć poza przygodność własnej egzysten‑ cji. Z tego punktu widzenia bardzo wymowne okazuje się ostatnie zdanie Głównych nurtów marksizmu: Samoubóstwienie człowieka, któremu marksizm dał fi‑ lozoficzny wyraz, kończy się tak samo, jak wszystkie, in‑ dywidualne i zbiorowe, próby samoubóstwienia: ukazu‑ je się jako farsowa strona ludzkiej niedoli. Koniec10.
Wspomnijmy na marginesie, że u Kołakowskiego ten filozoficzny argument stosuje się również do komunizmu rozumianego jako ideologia i ruch polityczny. Komunizm – wbrew obietnicom własnych „wyznawców” – okazuje się z perspektywy autora Obecności mitu nie tyle racjonalną ideą, której realizacja miałaby położyć kres wyzyskowi człowieka przez człowieka i gwarantować przywrócenie ludzkości panowania nad światem, ile pewną świecką od‑ mianą masowego ruchu chiliastycznego, w którym „spo‑ łeczeństwo komunistyczne” zastąpiło „królestwo boże”, 10 Ibidem, s. 1212.
87
„rewolucja” zaś postawiona została w miejsce „rozstrzy‑ gającej walki dobra ze złem”11. Po drugie, Kołakowski wywodzi wszystkie xx-wieczne zbrodnie popełnione pod sztandarami komunizmu bez‑ pośrednio z doktryny Marksowskiej. Nie chodzi zatem o wskazanie na oczywisty fakt, że Stalin i jego poplecz‑ nicy powoływali się na Marksa, ale o pokazanie ciągłości linii biegnącej od teorii autora Kapitału aż do procesów moskiewskich i Gułagu. Stalinizm, zdaniem polskiego filozofa, nie jest żadnym wypaczeniem czy nadużyciem doktryny Marksa, gdyż sama doktryna – takie jest sedno argumentu – jest w pewnym sensie „totalitarna”. Warto zwrócić uwagę, że w pismach Kołakowskiego – szczegól‑ nie w tych fragmentach, które wskazują na bliskie związ‑ ki teorii Marksowskiej i zbrodni stalinizmu – całokształt dzieła Marksa naznaczony jest silną ciągłością i zapre‑ zentowany zostaje w taki sposób, jakby nie występowały w nim w żadne przesunięcia czy zerwania12. Kołakowski skupia się przede wszystkim na myśli młodomarksowskiej, a następnie rozciąga ją „dyskretnie” na całe życie i twór‑ czość autora Ideologii niemieckiej. W jednym ze swoich esejów polski filozof pisał: [M]yśl Marksa od 1843 roku napędzana była tą samą ideą, dla której poszukiwał on coraz lepszych form wy‑ razu. Dzielę przeto sąd tych, którzy dopatrują się silnej ciągłości w intelektualnym rozwoju Marksa i nie wi‑ 11 Zob.: D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 306–307. 12 Bardziej zniuansowane stanowisko w kwestii ewolucji myśli Marksa Ko‑ łakowski zajmuje we Wstępie do Głównych nurtów marksizmu, które zaczął pisać jeszcze w 1968 roku. Warto odnotować, że w tych samych fragmentach również związki marksizmu z późniejszymi reżimami „ko‑ munistycznymi” są wyrażone w sposób ostrożniejszy. Zob.: L. Kołakow‑ ski, Główne…, s. 9–13.
88
dzą żadnych, mniej czy bardziej gwałtownych, przerw w dojrzewaniu jego przewodnich idei13.
Niewykluczone, że taki uproszczony obraz marksizmu nie wynika tylko z teoretycznych przekonań autora i nie jest całkiem bezinteresowny. Wydaje się, że to poddane karykaturalnemu spłyceniu wątki młodomarksowskie, lepiej niż na przykład skomplikowana teoria wyłożona w Kapitale, nadają się do krytycznego wywodu Kołakow‑ skiego – adresowanego przecież do jak najszerszej grupy odbiorców, a nie tylko teoretyków akademickich. Ponadto wszelkie niuansowanie dzieła Marksa – na przykład po‑ przez zauważenie w nim mnogości nie zawsze jednoznacz‑ nych elementów czy różnych etapów rozwoju – mogłoby obniżyć perswazyjną moc krytycznych argumentów. Jeśli krytyka ma być naprawdę przekonująca, to cała doktryna Marksa – a nie jedynie jej poszczególne części składowe czy etapy ewolucji – musi być potencjalnie „totalitarna”. Po trzecie, Kołakowski atakuje i pozbawia wszelkiej wartości wszystkie te ruchy lewicowe, które w latach siedemdziesiątych w jakikolwiek sposób wciąż afirmują dziedzictwo Marksa i wierzą w „prawdziwy” socjalizm. Uproszczony obraz eurokomunistów i radykalnych nur‑ tów katolickiego „progresizmu”, a szczególnie karykatu‑ ralne przedstawienie Nowej Lewicy służą tu jako dowód poświadczający nędzę współczesnych, również nieso‑ wieckich wersji marksizmu. Na ich przykładach pokaza‑ ne zostaje, że marksizm nie tylko był i wciąż jest oficjalną ideologią „totalitarnych” ustrojów „komunistycznych”, ale 13 L. Kołakowski, Marksistowskie korzenie stalinizmu, w: idem, Czy diabeł…, s. 358. Kołakowski odmawia uzasadnienia tego twierdzenia i chwi‑ lę później pisze: „Nie mogę tutaj wyliczać argumentów na rzecz tego spornego, chociaż bynajmniej nie oryginalnego stanowiska”, ibidem.
89
w swoich (na razie) „nietotalitarnych” wcieleniach okazuje się politycznie jałowy, a wręcz niebezpieczny. Po czwarte, filozof odbiera marksizmowi – już nie jako ideologii poszczególnych ruchów politycznych, ale jako teorii aspirującej do opisu świata lub choćby jego wy‑ cinków – wszelkie znaczenie dla współczesnych nauk społecznych. Myśl Marksa, przekonuje Kołakowski, nie tylko zmienia świat wyłącznie na gorsze, ale także nie‑ mal w ogóle świata nie wyjaśnia, a co więcej, upraszcza i dezinterpretuje rzeczywistość, napełniając ludzi fałszywą wiarą w moc naprawy stosunków społecznych poprzez ich całkowitą przebudowę. Nawet jeśli kiedyś, w momencie powstania, marksizm mógł w pewnym sensie wydawać się odkrywczy i płodny, dziś również jako teoria społeczna jest zupełnie bezwartościowy, a nawet szkodliwy. Jak widać, w latach siedemdziesiątych Kołakowskiemu bynajmniej nie chodzi jedynie o próbę uchwycenia feno‑ menu obumierania marksizmu-leninizmu jako oficjalnej ideologii tworów politycznych, będących bezpośrednim lub pośrednim wynikiem rewolucji październikowej. Jego teksty dotyczą nie tylko pewnych nurtów czy określonej trajektorii rozwojowej marksizmu, ale wszystkiego, co z dzieła Marksa dotychczas powstało i jeszcze kiedykol‑ wiek powstanie. Pomyślane są przeto jako krytyka t o ‑ t a l n a – sięgająca tak w przeszłość, jak i w przyszłość. W dalszej części najbardziej będą nas interesowały drugi, trzeci i czwarty krok argumentacji polskiego filozofa, to one bowiem w największym stopniu wpływały na inteli‑ gencką – ale niekoniecznie filozoficzną – lewicę pozosta‑ jącą po Marcu ’68 w Polsce.
„marksistowskie korzenie stalinizmu”
Tezę o związku teorii Marksa ze zbrodniami dokonany‑ mi w xx wieku przez reżimy polityczne odwołujące się do ideologii komunizmu Kołakowski najdobitniej wyło‑ żył w eseju o wymownym tytule Marksistowskie korzenie stalinizmu z 1975 roku. Zdaniem autora relację między marksizmem i stalinizmem można przedstawić na dwa sposoby – w wariancie słabszym i silniejszym. Całkowicie słuszne jest nie tylko twierdzenie, że: […] swoiście stalinowska ideologia, której zadaniem było lub jest usprawiedliwiać stalinowski system organizacji społecznej, była prawomocną (choćby nie jedyną możli‑ wą) interpretacją marksistowskiej filozofii dziejów […]14.
Absolutnie zasadnie można również powiedzieć więcej: […] każda próba wprowadzenia w życie podstawowych wartości marksowskiego socjalizmu doprowadziłaby ze znacznym prawdopodobieństwem do organizacji poli‑ tycznej o cechach jednoznacznie przypominających sta‑ linizm […]15.
Zanim jednak przyjrzymy się uważniej uzasadnieniom tych twierdzeń, spojrzymy na Kołakowskiego jak na teore‑ 14 Ibidem, s. 349. 15 Ibidem.
91
tyka społeczeństwa „totalitarnego”. Jak zobaczymy, „totali‑ taryzm” jest pojęciem, które nieustannie powraca w jego dyskursie i stanowi punkt wyjścia i/lub dojścia wielu ar‑ gumentów. Co więcej, sposób, w jaki Kołakowski adapto‑ wał to pojęcie do rzeczywistości Związku Radzieckiego i innych krajów bloku wschodniego (przede wszystkim prl) – pozwalający dostrzegać raczej ciągłość wzorców pochodzących z okresu najcięższych stalinowskich repre‑ sji, a nie stopniową, choć zmienną w czasie, liberalizację – okazywał się wywierać szczególnie duży wpływ i odbijał się szerokim echem także w środowiskach polskiej lewicy. Czemu właściwie w pismach polskiego filozofa odpowia‑ dał termin „totalitaryzm”? Przede wszystkim, zauważmy, że Kołakowski uznaje po‑ jęcie „totalitaryzmu” za s t o p n i o w a l n e ; co więcej, twier‑ dzi, że „absolutnie doskonałe społeczeństwo totalitarne” nigdy w rzeczywistości nie istniało16. Jak pisze, społeczeń‑ stwo takie musiałoby być wszechogarniającym systemem, w którym: […] wszystkie więzi społeczne zostały całkowicie zastą‑ pione organizacją państwową i gdzie wobec tego wszyst‑ kie zbiorowości i wszystkie jednostki ludzkie mają funk‑ cjonować wyłącznie dla celów, które zarówno są celami państwa, jak też są tak właśnie przez państwo określane17.
16 Kołakowski zauważa, że niektóre formy życia opierają się presji syste‑ mów politycznych i nie dają się w pełni podporządkować państwu. Fi‑ lozof wymienia związki rodzinne, emocjonalne i seksualne. Inną sferą ludzkiego życia, która opiera się dążeniom „totalitarnym”, jest pamięć o przeszłości historycznej. Zob. ibidem, s. 350–351. 17 Ibidem, s. 349.
92
W kolejnym fragmencie Kołakowski precyzuje: Innymi słowy, idealny system totalitarny polegałby na cał‑ kowitym zniszczeniu społeczeństwa cywilnego, tak że państwo i jego narzędzia organizacyjne byłyby jedynymi formami życia społecznego; wszelkie rodzaje aktywno‑ ści ludzkiej – ekonomicznej, kulturalnej, politycznej, in‑ telektualnej – […] [byłyby] dozwolone i nakazane (a róż‑ nica między tym, co dozwolone, a tym, co nakazane, […] [zmierzałaby] do zaniku) tylko w takim zakresie, w ja‑ kim służą celom państwa (raz jeszcze: celom, które pań‑ stwo samo definiuje). Każda jednostka, włączając samych władców, […] [uchodziłaby] za własność państwa18.
Warte wzmianki są trzy zastrzeżenia polskiego filo‑ zofa. Po pierwsze, ponieważ ekonomiczna niezawisłość od państwa wyklucza pełną kontrolę – system „totalitar‑ ny” wymaga państwowego nadzoru nad „środkami wy‑ twarzania” i ma największe szanse zbliżyć się do ideału w ramach gospodarki socjalistycznej19. Po drugie, „tota‑ litaryzm” i despotyzm to, zdaniem Kołakowskiego, nie to samo. Filozof przekonuje, że nawet najbardziej despo‑ tyczne formy panowania kolonialnego w swoich najgor‑ szych okresach nie były „totalitarne”, gdyż nie pochłaniały wszystkich form ludzkiego działania. Po trzecie, system „totalitarny”, choć często żywi się masowym terrorem, nie 18 Ibidem, s. 349–350. 19 Sprawę tę Kołakowski komentował także w jednym z artykułów opu‑ blikowanych w londyńskim „Aneksie” w 1977 roku: „Zasada totalitarna może osiągnąć doskonałość tylko przy założeniu, że środki wytwarza‑ nia są własnością państwową, w przeciwnym razie pewne formy dzia‑ łań ekonomicznych pozostawione są w rękach jednostek i pewne czę‑ ści społeczeństwa są od państwa ekonomicznie nie całkiem zależne”, L. Kołakowski, Euro- i azjato-komunizm. Jedno czy dwoje, „Aneks” 1977, nr 16–17, s. 48.
93
musi korzystać bez przerwy z tego środka panowania nad społeczeństwem. Zdaniem Kołakowskiego, stalinizm można scharaktery‑ zować jako bliskie doskonałości społeczeństwo „totalitar‑ ne”. Jego rozwój daje się przedstawić w czterech krokach. W pierwszym stadium, przypadającym na okres bezpo‑ średnio po rewolucji październikowej, „zniesione zostały wszystkie podstawowe formy demokracji przedstawiciel‑ skiej: parlament, wybory, partie polityczne, prasa niezależ‑ na”20. Drugie stadium częściowo pokrywa się z pierwszym i przypada na okres wojny domowej w Rosji. Zdaniem autora błędnie określa się je jako „komunizm wojenny”. Kołakowski pisze: Nazwa sugeruje, że polityka tego okresu uchodziła za zbiór środków przejściowych i miała na celu uporać się z monstrualnymi trudnościami narzuconymi przez wojnę domową i interwencję [zewnętrzną]. W rzeczy‑ wistości łatwo stwierdzić na podstawie odpowiednich pism przywódców – w szczególności Lenina, Trockie‑ go, Bucharina – że wszyscy oni uważali tę politykę eko‑ nomiczną (zniesienie wolnego handlu, przymusowa re‑ kwizycja „nadwyżek”, czyli wszystkiego, co lokalna wła‑ dza za nadwyżki uważała, od chłopów, racjonowanie 20 L. Kołakowski, Marksistowskie…, s. 352. Kołakowski rozwija ten wątek w tekście Rewolucja jako piękna choroba, w którym rekonstruuje histo‑ ryczny kontekst rewolucji październikowej. Jak przypomina, przewrót bolszewicki nie dokonał się przeciwko caratowi, „lecz przeciwko jedyne‑ mu w dziejach Rosji rządowi, który, chociaż nie wyłoniony z wyborów, miał prawo uchodzić za reprezentację większości społeczeństwa i który, choć słaby i nie panujący nad sytuacją, zainicjował proces budowy in‑ stytucji demokratycznych”, L. Kołakowski, Rewolucja jako piękna choroba, „Aneks” 1979, nr 22, s. 9. W Rosji – podobnie jak wszędzie, gdzie „rewolucyjna choroba” dotyka mechanizmy demokratyczne – porewo‑ lucyjny porządek musiał więc szybko przerodzić się w formę skrajnego despotyzmu. Ibidem, s. 9–10.
94
wszystkich dóbr, praca przymusowa) za trwałe osiągnięcie nowego społeczeństwa i że polityka ta zosta‑ ła w końcu zaniechana w wyniku ekonomicznej kata‑ strofy, jaką spowodowała, nie zaś dlatego, że przesta‑ ły działać warunki wojenne, które do niej zmusiły. Za‑ równo Trocki, jak Bucharin zapewniali z naciskiem, że praca przymusowa jest trwałą, organiczną częścią no‑ wego, wyzwolonego społeczeństwa21.
W trakcie drugiego stadium wytworzyły się pewne ele‑ menty, które przetrwały i stały się ważnym składnikiem sowieckiej rzeczywistości w późniejszych latach. Koła‑ kowski podkreśla dwa spośród nich: unicestwienie klasy robotniczej jako siły politycznej oraz zniesienie demokra‑ cji w bolszewickiej partii22. Trzecie stadium sprowadzało 21 L. Kołakowski, Marksistowskie…, s. 352. 22 Bardzo surowa ocena porewolucyjnej Rosji i pierwszych lat rządów bolszewików pojawia się również w wielu innych tekstach Kołakowskie‑ go z tego okresu. Autor twierdził w nich, że bolszewizm nawet przez chwilę nie pokazał ludzkiego oblicza, a komuniści „w ciągu niewielu lat zbudowali instytucje, które w despotycznych swoich cechach znacz‑ nie prześcignęły panowanie carskie w jego ostatnich dziesięcioleciach”, L. Kołakowski, Rewolucja…, s. 10. Przekonywał też, że w bolszewickiej Rosji od początku próbowano zarządzać całą gospodarką przy pomocy policji i wojska, co doprowadziło do masowego głodu i niezliczonych ofiar oraz setek buntów chłopskich, które utopiono we krwi. Mieńsze‑ wików i eserów, za to, że przepowiadali przyszłą klęskę, Lenin uwięził i zamordował. Zob.: L. Kołakowski, Moje słuszne…, s. 8. Kołakowski w publicznym liście do Thompsona, który twierdził, iż przynajmniej w latach 1917–1921 bolszewizm w Rosji miał postępowy charakter, pytał retorycznie i zarazem ironicznie: „Czy masz na myśli zbrojny na‑ jazd na siedem nierosyjskich niezależnych krajów posiadających własne rządy, w tym niektóre socjalistyczne (Gruzja, Armenia, Azerbejdżan, Ukraina, Litwa, Łotwa, Estonia – Bóg jeden raczy wiedzieć, gdzie żyją te dziwne plemiona)? Czy też masz na myśli rozpędzenie przez sołda‑ tów jedynego w historii Rosji demokratycznie wybranego parlamentu, zanim zdążył on pisnąć choć słowo? Likwidację przy użyciu gwałtu wszystkich partii politycznych, włączając w to socjalistyczne, zamknię‑
95
się do przymusowej kolektywizacji i zniszczenia ostatniej nieupaństwowionej grupy społecznej, czyli chłopów. Do‑ prowadziło to do przejęcia pełni władzy gospodarczej przez państwo. W trakcie czwartego stadium doszło do zniszczenia samej partii poprzez masowe czystki. W czyst‑ kach tych – przekonuje Kołakowski – chodziło o naucze‑ nie członków partii, że ideologią jest to, co zadekretuje wódz w danym momencie. Punktem dojścia rozwoju sytuacji w Rosji po rewolucji październikowej był dojrzały stalinizm. Było to społeczeń‑ stwo „posiadane przez państwo”, bliskie ideału doskonałej jedności, scementowane przez wszechwładną partię i po‑ licję. Wszystkie formy życia zbiorowego były narzucane przez jeden ośrodek władzy, społeczeństwo cywilne zaś uległo niemal destrukcji – obywatele stali wobec władzy osamotnieni, jako bezsilne zatomizowane jednostki. Ko‑ łakowski wymienia cztery generalne cechy stalinowskiego systemu. Po pierwsze, zniesienie prawa, w sensie reguł, które mogłyby jakkolwiek ograniczać wszechwładzę pań‑ stwa w stosunku do jednostek (autor zauważa, że w krajach socjalistycznych, także w okresie postalinowskim, ludzie są więzieni za opowiadanie anegdot politycznych, dzie‑ ci zaś odbierane są rodzicom, którzy nie wychowują ich zgodnie z komunistyczną ideologią). Po drugie, niczym nieograniczona autokracja (Kołakowski dodaje, że przej‑ ście od tyranii jednostkowej do oligarchii, które nastąpiło po śmierci Stalina, zmieniło tylko formę stalinizmu). Po trzecie, system powszechnego szpiegostwa, wykorzysty‑ wany jako zasada rządzenia i prowadzący do wzajemnej cie prasy nie-bolszewickiej, i nade wszystko zastąpienie prawa przez prawo partii i jej policji do mordowania, torturowania i więzienia wedle własnej woli? Masowe prześladowanie Kościoła? Powstanie kronsz‑ tadzkie?”, ibidem, s. 8–9.
96
izolacji jednostek. Po czwarte, pozorna wszechmoc ideologii marksistowskiej: z jednej strony ideologia ta od po‑ czątku była wbudowana w podstawy państwa sowieckiego jako jedyna zasada legitymacji, która wtedy i obecnie gwa‑ rantuje przetrwanie państwowej struktury; z drugiej zaś w ideologię tę nikt nie wierzył, nigdy nie była niezależną siłą stojącą ponad głowami przywódców i wciąż okazuje się dostatecznie mglista, by uświęcać każdorazową po‑ litykę wielkiego imperium (nep i kolektywizację, sojusz z Hitlerem i wojnę z Hitlerem, zimną wojnę i odprężenie). Jak widać, Kołakowski stara się wszelkimi sposobami podkreślać trwanie wielu elementów systemu stalinow‑ skiego. Wydaje się, że w tym ujęciu polityczny szkielet sta‑ linizmu – mimo śmierci wodza i pewnych zmian – pozo‑ stał zasadniczo nietknięty. Jak filozof pisał w londyńskim „Aneksie” w 1977 roku: „W krajach komunistycznych w tej chwili nie mamy do czynienia ze »zliberalizowanymi« albo »zdemokratyzowanymi« wersjami komunizmu, ale raczej ze stalinizmem zniedołężniałym przez choroby”23. Wciąż – przekonywał kilka stron później – obserwujemy w zsrr koncentrację władzy politycznej, wojskowej i po‑ licyjnej, która nie ma precedensu w historii nowożytnej. Państwo radzieckie nie przestało być wysoce represyjne we wszystkich dziedzinach życia społecznego, niezmien‑ nie jest też despotyczne, „totalitarne” i imperialistyczne. Społeczeństwo sowieckie – wbrew marksistowskiej ide‑ ologii – nadal ma charakter klasowy, w którym panuje nadzwyczaj sztywna hierarchia przywilejów24. Ten odwo‑ łujący się do „stalinizmu zniedołężniałego przez choroby” schemat interpretacyjny niezwykle często przykładany 23 L. Kołakowski, Euro- i azjato-komunizm...., s. 48. 24 Ibidem, s. 52.
97
jest również do rzeczywistości Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej z ósmej dekady xx wieku25. Zdaniem Kołakowskiego, zastanawiając się nad związ‑ kiem stalinizmu z doktryną Marksowską, nie należy przy‑ mykać oczu na poprzedzające komunistyczny eksperyment „historyczne zaplecze rosyjskie” z jego silnie zaznaczoną „totalitarną” tradycją. W żadnej mierze jednak – przekonu‑ je polski filozof – owo zaplecze nie wystarcza, by wyjaśnić „szczególną funkcję ideologii marksistowskiej w sowieckim ustroju”26. Można bowiem pokazać, że marksistowska filo‑ zofia historii z jej nadziejami, wartościami i specyficznymi celami – wcale nie radykalnie zniekształcona, ale jedynie odpowiednio zinterpretowana – znakomicie nadawała się, by „dostarczyć ideologicznego oręża totalitarnemu, imperialistycznemu i szowinistycznemu państwu”27. Jakie szczególne cechy marksizmu sprawiły, że było to możliwe? Przede wszystkim Kołakowski wskazuje tu na antycy‑ powaną przez autora Kapitału „doskonałą jedność społe‑ czeństwa”, która osiągnięta zostanie po przejściu od kapi‑ talizmu do komunizmu. W ujęciu Marksa – przekonuje polski filozof – pogodzona ze sobą w wyniku rewolucji ludzkość nie będzie już potrzebowała „machin ustanowio‑ 25 Dla przykładu, w jednym z artykułów napisanych do londyńskiego „Aneksu” z 1976 roku Kołakowski opisuje panujący w Polsce system jako posiadający „naturalną i żarłoczną dążność do upaństwowienia wszystkiego – nie tylko środków wytwarzania, ale także ludzi, myśli, słów i wszystkich form komunikacji społecznej”, L. Kołakowski, Słowo wstępne, „Aneks” 1976, nr 12, s. 61. Jak dodaje: „Ten system cały jest w dziurach i łatach, na które poradzić nie umie i już nie poradzi, prze‑ świeca nędzą ideową, działa tylko zakazem, zastraszaniem innych i stra‑ chem własnym; niemniej nieprzerwanie usiłuje zniszczyć wszystko, co w życiu narodu i w życiu jednostek nie jest jeszcze pod jego komendą”, ibidem. 26 L. Kołakowski, Marksistowskie…, s. 353–358. 27 Ibidem, s. 358.
98
nych przez społeczeństwo burżuazyjne”28. Zniknie tedy potrzeba prawa, państwa, demokracji przedstawicielskiej i wolności negatywnej. Z chwilą, gdy system własności zbiorowej zastąpi porządek burżuazyjny, a interesy indy‑ widualne zbiegną się z powszechnymi, narzędzia te – słu‑ żące dotąd utrzymywaniu społeczeństwa kapitalistyczne‑ go – nie będą już bowiem miały uzasadnienia. Zdaniem Kołakowskiego Marks twierdził, że uwieńczeniem proce‑ su rewolucyjnego: […] będzie wspólnota, w której nic nie zostaje prócz jed‑ nostek i gatunku ludzkiego jako całości, jednostki zaś będą wprost identyfikować swoje życie, swoje uzdol‑ nienia i swoją działalność jako siły społeczne. Żeby do‑ świadczać tej identyczności, nie będą potrzebowały mediacji instytucji politycznych lub tradycyjnych więzi narodowych29.
To między innymi ta romantyczna obietnica „doskona‑ le zjednoczonej ludzkości” została jak najbardziej prawo‑ mocnie zaadaptowana wpierw przez Lenina, a następnie przez Stalina. Nawet jeśli leninizm i stalinizm powstały na gruncie uproszczonej wizji marksizmu, to z pewnością żaden z tych nurtów politycznych nie dokonał jakiegoś zasadniczego gwałtu na oryginalnej doktrynie Marksa. Kołakowski w 1977 roku pisał: Nie jest bynajmniej prawdą, że można całą „odpowie‑ dzialność” za rozwój komunizmu od doktrynalnego embrionu do leninowsko-stalinowskiej inkarnacji zwa‑ lić na historyczne przypadki, że doktryna jest niewinna lub że doznała zasadniczego „zniekształcenia” wskutek 28 Ibidem, s. 360. 29 Ibidem, s. 361.
99
tego, że Historia zechciała wybrać sobie nieodpowied‑ ni teren dla eksperymentu. Że komunizm marksowski w zastosowaniu oznaczałby uczynienie jednostek ludz‑ kich własnością państwa i wybitnie despotyczne for‑ my rządzenia – widzieli to dość jasno liczni anarchiści xix-go wieku, na długo przedtem, nim Historia poczy‑ niła ów niefortunny jakoby wybór materiału geogra‑ ficznego do wypróbowania nowej idei30.
Kołakowski wskazuje na cztery nieodrodne elementy ideologii i rzeczywistego funkcjonowania leninizmu i sta‑ linizmu, które można wywieść wprost z pism twórców marksizmu: po pierwsze, szczególną koncepcję partii jako jedynego nośnika dziejowej prawdy; po drugie, doktry‑ nę dyktatury proletariatu jako ideologiczne uzasadnienie bolszewickiej władzy; po trzecie, typowy dla tej władzy despotyzm; po czwarte, programową walkę z nauką i kul‑ turą. Jak przekonuje, wszystkie te elementy były – w za‑ lążku lub w wersji gotowej – obecne już w teorii Marksa i Engelsa i tylko czekały, by zagospodarowali je ideolodzy „totalitarnych” xx-wiecznych reżimów. Zdaniem Kołakowskiego w leninowskiej teorii, któ‑ ra uzasadniała roszczenia partii bolszewickiej do tytułu monopolistycznego posiadacza prawdy, nie było nic an‑ tymarksowskiego. Marks wskazywał na potrzebę „grupy awangardowej”, która miała doprowadzić do wyrazu utaj‑ nioną „prawdziwą” świadomość proletariatu i swoją własną teorię uznawał za wyraz tej świadomości. To w tym kontekście należy – przekonuje Kołakowski – rozpatry‑ wać twierdzenie Lenina, że „poprawna” świadomość re‑ wolucyjna klasy robotniczej ma być wniesiona z zewnątrz oraz że „ideologia proletariacka” jest tożsama z ideologią 30 L. Kołakowski, Euro- i azjato-komunizm…, s. 49.
100
„awangardy”. Twierdzenie to, jak przekonuje dalej autor Głównych nurtów marksizmu, doprowadziło Lenina do przyjęcia, że robotnicy produkują „ideologię nieproleta‑ riacką”, a więc burżuazyjną. W tej sytuacji to partia została uznana za jedyny nośnik prawdy; co więcej, był to nośnik całkowicie niezależny od empirycznej świadomości ro‑ botników. Stąd wynikła katastrofa po tym, gdy bolszewicy przejęli władzę. Kołakowski pisze: Będąc jedynym właścicielem prawdy, partia nie tyl‑ ko może całkiem na bok odsunąć (pomijając względy taktyczne) nieuchronnie niedojrzałą świadomość mas, ale nawet nie może czynić inaczej, nie zdradzając swo‑ jej dziejowej misji. […] Kiedy już duch partii wciela się w jednego wodza, osiągając przez to najwyższy wyraz jedności, mamy ostatecznie równanie: prawda = świa‑ domość proletariacka = marksizm = ideologia partii = idee przywódców partyjnych = postanowienie wo‑ dza. Teoria [Marksa] nadająca proletariatowi przywile‑ je poznawcze kulminuje w twierdzeniu, że t o w a r z y s z S t a l i n n i g d y s i ę n i e m y l i . I nie ma w tym równa‑ niu n i c n i e m a r k s i s t o w s k i e g o 3 1 .
Lenin, projektując i wcielając w Rosji system bolszewic‑ kiego „totalitaryzmu”, zrobił również użytek z wyrażenia „dyktatura proletariatu”, którego Marks użył kilkukrotnie bez wyjaśnienia. Kołakowski odrzuca jednak możliwość, że autor Kapitału nie miał przy tym na myśli formy rządu, ale jego klasową treść i że w rzeczywistości nie przeciw‑ stawiał dyktatury demokratycznemu państwu. Zdaniem polskiego filozofa słowo „dyktatura” brać tu należy w jego potocznym sensie: „tak właśnie jak to Lenin uczynił i jak 31 L. Kołakowski, Marksistowskie…, s. 362–363. Podkreślenie moje.
101
wyraźnie zadeklarował: panowanie oparte całkowicie na przemocy i nie ograniczone żadnym prawem”32. Marks nigdy – zauważa w kolejnym fragmencie Koła‑ kowski – nie opisał dokładnie, jak można osiągnąć obie‑ cywaną przez niego „doskonałą jedność społeczeństwa”. Wskazał tylko na jeden warunek konieczny: „wywłaszcze‑ nie wywłaszczycieli, to jest zniesienie prywatnej własno‑ ści środków produkcji”33. Bolszewicy, gdy tylko dokonali tego historycznego aktu, zaczęli postrzegać wszystkie ist‑ niejące w sowieckim społeczeństwie konflikty jako wynik odziedziczonej po starym ustroju mentalności burżuazyj‑ nej i przyjęli, że partia – jako siła znająca treść „poprawnej” świadomości, odpowiadającej nowym stosunkom produk‑ cji – jest upoważniona, by ową burżuazyjną mentalność likwidować. Tym argumentem „komuniści” posłużyli się do usprawiedliwienia pracy przymusowej, zniszczenia społeczeństwa cywilnego i ideologicznego zatarcia roz‑ różnienia między wyzwoleniem i niewolnictwem. Tak zrodził się charakterystyczny dla ich rządów despotyzm. A z jakich elementów teorii Marksa zrodziła się typo‑ wa dla bolszewików dążność do zagłady kultury i nauki? Kołakowski zauważa, iż w wielu miejscach autor Kapitału wraz z Engelsem pisali, że: […] przez całą historię ludzkości „nadbudowa” była na usługach odpowiednich stosunków własności danego społeczeństwa; że państwo jest „niczym innym” jak na‑ rzędziem utrwalania istniejących stosunków produk‑ cji; że prawo może być tylko bronią klasowo określo‑ nej władzy34. 32 Ibidem, s. 363. 33 Ibidem, s. 364. 34 Ibidem, s. 365.
102
Zdaniem polskiego filozofa bolszewicy po zdobyciu władzy zaadaptowali te zasady do nowej sytuacji. Po pierwsze, o czym była już mowa, prawo albo zostało znie‑ sione, albo uznano je za narzędzie sprawowania władzy przez „proletariat”, czyli partię. Po drugie, tu pojawia się nowy element, zadekretowano, że – skoro nowa „nadbu‑ dowa” ma służyć nowej „bazie” – całe życie kulturalne należy podporządkować zadaniom politycznym, rzecz jasna tak, jak są one rozumiane przez nową „klasę panu‑ jącą”. Kołakowski dodawał: „Dlatego też wolno twierdzić, że uniwersalny serwilizm jako przewodnia zasada życia kulturalnego w stalinowskim systemie był poprawną kon‑ kluzją z teorii bazy i nadbudowy”35. W podobny sposób, odwołując się do twierdzenia Engelsa – zgodnie z którym, aby uchronić nauki przed popadnięciem w empirystyczne niedorzeczności, należy poddać je filozoficznemu „oświe‑ ceniu” – podporządkowano panującej ideologii także wie‑ dzę tworzoną w akademiach. Szczególnie Manifest komunistyczny – wspólne dzie‑ ło Marksa i Engelsa – zawierał, zdaniem Kołakowskiego, wiele potencjalnie niebezpiecznych idei: Nie jest to wynalazek Stalina, że cała teoria komunizmu da się streścić w jednym wyrażeniu: „zniesienie własności prywatnej”; że nie może już być pracy najemnej, kiedy nie ma kapitału; że państwo ma przejąć scentra‑ lizowaną władzę nad wszystkimi środkami wytwarza‑ nia; że wrogości narodowe muszą zniknąć razem z an‑ tagonizmem klasowym. Wszystkie te myśli, jak wiemy, są przejrzyście wyłożone w Manifeście komunistycznym. Razem wzięte, nie tylko sugerują, ale zakładają niedwu‑ znacznie, że kiedy już fabryki i ziemia są własnością pań‑ stwową – a to właśnie miało w Rosji się zdarzyć – spo‑ 35 Ibidem, s. 366.
103
łeczeństwo w zasadzie jest wyzwolone; Lenin, Trocki i Stalin to właśnie twierdzili36.
W końcowych fragmentach Marksistowskich korzeni stalinizmu autor jeszcze raz wraca do zaproponowanej przez Marksa potencjalnie „totalitarnej” utopijnej wizji „jedności” społeczeństwa ludzkiego. Wszelkie próby urze‑ czywistnienia owej wizji w realnym świecie niechybnie kończą się zagładą społeczeństwa, ponieważ: […] prócz despotyzmu nie ma techniki prowadzącej do jedności społecznej; nie ma innego sposobu zniesienia napięcia między społeczeństwem cywilnym i politycz‑ nym aniżeli zniesienie społeczeństwa cywilnego; nie ma innych środków na usunięcie konfliktów między jed‑ nostką i „całością”, prócz zniesienia jednostki; nie ma in‑ nej drogi ku „wyższej”, „pozytywnej” wolności – w od‑ różnieniu od wolności „negatywnej”, „burżuazyjnej” – aniżeli likwidacja tej ostatniej. A jeśliby było prawdą, że całą historię ludzką ujmować należy w kategoriach kla‑ sowych, że wszystkie wartości, wszystkie instytucje poli‑ tyczne i prawne, idee, normy moralne, wierzenia religij‑ ne i filozoficzne, twórczość artystyczna itd. są „niczym innym jak” narzędziami na służbie „rzeczywistych”, czyli klasowych, interesów (a są liczne fragmenty w pismach Marksa na rzecz tej doktryny), to prawdą jest również, że nowe społeczeństwo musi zacząć się od gwałtownego przerwania ciągłości kulturalnej ze starym37.
Z całą pewnością to właśnie wskazanie na „totalitarny” potencjał zawarty w samej myśli Marksa jest dla Koła‑ kowskiego najsilniejszym argumentem przeciwko całej wywodzącej się od niego tradycji. 36 Ibidem, s. 366–367. 37 Ibidem, s. 367.
104
histeryczna ślepota na rzeczywistość
W pismach Kołakowskiego teza o bezpośrednim związku idei Marksa z xx-wiecznym stalinizmem służy w szcze‑ gólności jako swoista przestroga dla zachodniej lewicy radykalnej, która choć odnosi się do Związku Radziec‑ kiego mniej lub bardziej krytycznie, wciąż odwołuje się do marksowskiego dziedzictwa. Polski filozof ma wyraźny problem ze środowiskami po‑ litycznymi, które w latach siedemdziesiątych nadal wierzą, że komunistyczna idea została niejako skradziona przez zsrr, i pokładają nadzieje w mrzonkach o „prawdziwym”, niesowieckim komunizmie. Jak widzieliśmy, „totalitaryzm” w wydaniu sowieckim nie jest, zdaniem Kołakowskiego, degeneracją pewnej „szlachetnej” idei; jest prawomoc‑ nym wcieleniem niebezpiecznej w swym rdzeniu doktryny Marksa. W jednym z artykułów w londyńskim „Aneksie” z 1977 roku polski filozof pisał: Żaden inny wariant komunizmu u władzy, oprócz leni‑ nowsko-stalinowskiego totalitarnego wariantu, nie jest znany. Nie są znane żadne wyjątki od reguły, na mocy której komunizm, niezależnie od tego, jakimi drogami utrwalił się przy władzy (tj. wewnętrznymi siłami czy przez przemoc obcą), nie tylko niszczył istniejące (o ile istniały) swobody obywatelskie i instytucje demokra‑
105
tyczne, ale narzucał totalitarną formę organizacji spo‑ łecznej […]38.
Najbardziej absurdalna wydaje się wiara w możliwość istnienia „komunizmu demokratycznego”. Kołakowski pisze: Do tej pory nie istnieją żadne empiryczne dowody na to, że rzecz taka jak demokratyczny komunizm jest możli‑ wa, a wszystkie dowody istniejące – czerpane zarówno z zasad doktryny, jak i z historycznej obserwacji – prze‑ ciwko takiej możliwości przemawiają39.
Marksistowscy przeciwnicy kapitalizmu na Zachodzie – ci spośród nich, którzy odcinają się od autorytarnego po‑ rządku radzieckiego i marzą o „prawdziwym”, „demokra‑ tycznym” komunizmie – dowodzą, iż zachodnie modele przedstawicielskie, zgodnie z ich określeniem: „burżuazyj‑ ny parlamentaryzm”, stanowią rodzaj demokracji pozor‑ nej. Przekonują, że prawdziwa demokracja – rozumiana substancjalnie, a nie tylko formalnie – musi sięgać także miejsc pracy i to właśnie w jej imieniu domagają się obale‑ nia kapitalizmu oraz postulują zastąpienie wolnego rynku pewnym modelem gospodarczego planowania. Przykładem zachodniego środowiska politycznego, któ‑ re w jawny sposób dąży do odrzucenia kapitalizmu i likwi‑ dacji prywatnej własności środków produkcji, są włoscy eurokomuniści, których Kołakowski krytykuje w artyku‑ le Euro- i azjato-komunizm. Jedno czy dwoje? Nawet nie kryje, iż traktuje swoich adwersarzy z wyższością i pobła‑ żaniem – wprost sugeruje, że nie zdają sobie oni sprawy z aporii kryjących się w ich własnych poglądach: „Wielu 38 L. Kołakowski, Euro- i azjato-komunizm…, s. 47. 39 Ibidem, s. 53.
106
polityków wierzy w to, co mówi, nie uświadamiając so‑ bie zarazem, że ich idee, w całości wzięte, mogą być nie‑ koherentne lub wewnętrznie sprzeczne”40. Eurokomuni‑ ści deklarują, że w kilku ważnych kwestiach odcinają się od zsrr (zwłaszcza w sprawie inwazji na Czechosłowa‑ cję), krytykują antydemokratyczny charakter „realnego socjalizmu” i dominację Moskwy w światowym ruchu komunistycznym, a także odrzucają wiele potencjalnie „totalitarnych” teorii, a szczególnie slogan „dyktatury pro‑ letariatu”; a jednak wciąż twierdzą, iż model polityczny Związku Radzieckiego – mimo niejakich błędów i nie‑ słusznych posunięć politycznych – jest „wyższą” formą or‑ ganizacji społecznej niż zachodnie demokracje liberalne. Zdaniem Kołakowskiego prowadzi to eurokomunistów do wielu niewybaczalnych pomyłek – z popieraniem zsrr w konfliktach zimnowojennych na czele. Autor Głównych nurtów marksizmu twierdzi również, że włoscy komuniści nie odcinają się od leninowskich zasad organizacji partii, co – w jego oczach – czyni ich ideologię potencjalnie „to‑ talitarną”: „[…] nie ma powodów do oczekiwania, iż wła‑ dza komunistyczna we Włoszech (nie mówiąc o Francji) nie rozwijałaby się w kierunku despotyzmu typu sowiec‑ kiego […]”41. Takie ryzyko wydaje się spore, nie ma bo‑ wiem gwarancji, że działający na Zachodzie komuniści – po tym, jak uzyskają władzę – nie staną się w pełni za‑ leżni od zsrr. Zdaniem Kołakowskiego jedyną zaletą eu‑ rokomunistów jest to, że w pewnym stopniu ograniczają oni hegemonię Związku Radzieckiego w światowym ru‑ chu komunistycznym. Nie wystarcza to jednak, by polski filozof zmienił swoją ogólną ocenę tego środowiska. 40 Ibidem, s. 50–51. 41 Ibidem, s. 51–52.
107
Inną antykapitalistyczną siłą polityczną na Zachodzie, o której wspomina Kołakowski, jest tak zwana Nowa Le‑ wica. Goszyści, podobnie jak eurokomuniści, z lekcewa‑ żeniem podchodzą do demokracji w warunkach kapita‑ lizmu. Ich zdaniem słowo „wolność”, wtedy gdy odnosi się do krajów zachodnich, zawsze winno być opatrzone cudzysłowem. W jednym z tekstów napisanych w latach siedemdziesiątych Kołakowski, zaraz po dramatycznym opisie warunków życia ludzi za „żelazną kurtyną”, ironicz‑ nie komentuje goszystowską „pedanterię” w odniesieniu do ortografii: „[…] no i rzeczywiście, cóż to za wolność, można pęknąć ze śmiechu. I tylko my, ludzie bez poczucia humoru, my się nie śmiejemy”42. Przedstawiciele Nowej Lewicy, przekonuje filozof, nie tylko nie potrafią docenić swobód związanych z „liberalną demokracją”, ale wykpi‑ wają również świadectwa każdego, kto przeżył i zrelacjo‑ nował piekło sowieckiej wersji komunizmu. Jak przekonu‑ ją, są to świadectwa reakcjonistów, którzy – ekstrapolując swoje doświadczenia wyniesione z państw bloku wschod‑ niego – podają w wątpliwość nowe promienne projekty socjalistycznej przyszłości. Kołakowskiemu wydaje się to absurdalne, szczególnie że ich własny program jest cał‑ kowicie wyprany z treści i operuje wyłącznie jałowymi sloganami. Goszyści wciąż powtarzają te same słowa: rewolucja, społeczeństwo alternatywne, antykomunizm, liberał i tym podobne. Chodzi o pomieszanie różnych pojęć i stworzenie negatywnej aury skojarzeniowej: an‑ tykomunista to na przykład historyk, który pisze rzetelną pracę z historii komunizmu i nie ucieka się przy tym do kłamstw, lub ktoś, kto nie uważa Chin lub zsrr za kraje o najlepszych (spośród istniejących) ustrojach. Liberałem 42 L. Kołakowski, Moje…, s. 12.
108
jest każdy, kto twierdzi, że wolność lepsza jest od niewoli. Każdy wróg określany jest też jako faszysta. Bardzo często zresztą dla goszystów faszysta znaczy tyle co liberał. Klu‑ czowym punktem goszystowskiego programu jest prze‑ konanie – nigdy i nigdzie nieuzasadnione – że położenie kresu kapitalizmowi zlikwiduje wszystkie nieszczęścia świata. Kołakowski pisze z czytelną ironią: Wojna na Bliskim Wschodzie i żądania Palestyńczyków? Ależ to oczywiście rezultat kapitalizmu – pozwólcie nam tylko dokonać rewolucji i sprawa będzie rozwiązana. Za‑ nieczyszczenie środowiska? Ależ oczywiście, to żaden problem – pozwólcie jedynie nowemu proletariackie‑ mu państwu przejąć fabryki i zanieczyszczeń po prostu nie będzie. Korki komunikacyjne? To dlatego, że kapita‑ liści nie troszczą się o wygody prostego człowieka – daj‑ cie nam tylko władzę (i rzeczywiście w socjalizmie mamy znacznie mniej samochodów, a stosownie do tego mniej korków). Ludzie w Indiach umierają z głodu? Jakże może być inaczej, skoro ich pożywienie ginie w żołądkach ame‑ rykańskich imperialistów, ale gdy tylko dokonamy rewo‑ lucji, itd. Północna Irlandia? Demograficzne problemy Meksyku? Nienawiść rasowa? Wojny plemienne? Infla‑ cja? Przestępczość? Przekupstwo? Degradacja systemu oświatowego? Istnieje […] prosta odpowiedź na wszyst‑ ko i, co więcej, ta sama odpowiedź na wszystko43.
Największym i najbardziej żenującym paroksyzmem goszystowskiej choroby były wystąpienia zachodnich stu‑ dentów w 1968 roku. O wydarzeniach związanych z re‑ woltą młodzieży w krajach kapitalistycznych Kołakowski pisze w sposób, w którym ironia miesza się z pogardą czy wręcz abominacją. Warto zacytować dłuższy i bardzo 43 Ibidem, s. 16.
109
symptomatyczny fragment z Moich słusznych poglądów na wszystko: Nie przelewałem łez nad kilkoma szybami wybitymi w czasie demonstracji – ta stara wszetecznica, kapita‑ lizm konsumpcyjny, jakoś to przeżyje. Nie uważałem również za skandaliczną naturalnej u młodych ludzi ignorancji. Co wywarło na mnie wrażenie – to degra‑ dacja intelektualna, jakiej nigdy przedtem nie spotkałem w żadnym ruchu lewicowym. Zobaczyłem młodych lu‑ dzi usiłujących „przebudować” uniwersytety i uwolnić je od koszmarnej, dzikiej, faszystowskiej opresji. Lista żą‑ dań z pewnymi odmianami powtarzała się we wszystkich miasteczkach uniwersyteckich. Te faszystowskie świnie z establishmentu chcą, byśmy zdawali egzaminy, pod‑ czas gdy my robimy rewolucję; niech dadzą wszystkim celujące stopnie i to bez żadnych egzaminów. […] Czę‑ sto żądano zniesienia niektórych przedmiotów jako nie‑ istotnych, na przykład nauki języków obcych (ci faszyści chcą byśmy my, internacjonaliści, rewolucjoniści, tracili czas na naukę języków! Dlaczego? Bo chcą nas odciągnąć od robienia rewolucji światowej!) W jednym miejscu re‑ wolucyjni filozofowie strajkowali dlatego, że wśród obo‑ wiązkowych lektur znaleźli się Platon, Kartezjusz i inni burżuazyjni głupcy miast prawdziwych wielkich filozo‑ fów jak Che Guevara i Mao. […] W jeszcze innym miej‑ scu szlachetni męczennicy rewolucji światowej domaga‑ li się, by ich egzaminatorami byli wybrani przez nich ko‑ ledzy, a nie ci starzy reakcyjni pseudonaukowcy. Profe‑ sorowie winni być mianowani wedle kryteriów politycz‑ nych, studenci przyjmowani na studia wedle tej samej zasady. W Stanach Zjednoczonych awangarda wyzyski‑ wanych mas pracujących w kilku miejscach podpalała biblioteki uniwersyteckie, tj. niszczyła nieistotną pseu‑ dowiedzę establishmentu. Nie muszę chyba dodawać, że miałem okazję usłyszeć nieraz, iż nie ma żadnej, ale
110
to absolutnie żadnej, różnicy między warunkami życia w kalifornijskim miasteczku uniwersyteckim i w hitle‑ rowskim obozie koncentracyjnym. I oczywiście wszyscy byli marksistami, co znaczy, że znali trzy albo cztery zda‑ nia napisane przez Marksa lub Lenina, a w szczególności to, iż „filozofowie rozmaicie tylko objaśniali świat; idzie jednak o to, by go zmienić”. […] [Ich zdaniem] Marks chciał przez to powiedzieć, że nie ma sensu się uczyć44.
A co, wedle Kołakowskiego, studenci myśleli o robotnikach? Istnieją tu dwa rywalizujące ze sobą poglądy. Jeden (pseudo-marcuse’ański) głosi, że te łajdaki zostały sko‑ rumpowane przez burżuazję do tego stopnia, iż nie na‑ leży się po nich niczego spodziewać i teraz my, studen‑ ci, jesteśmy najbardziej prześladowaną i najbardziej re‑ wolucyjną klasą społeczną. Drugi (leninowski) powiada, że robotnicy mają fałszywą świadomość i nie rozumieją własnej alienacji, ponieważ kapitaliści dają im do czy‑ tania niesłuszne gazety, ale my, rewolucjoniści, zmaga‑ zynowaliśmy w naszych głowach właściwą proletariacką świadomość, wiemy, co robotnicy powinni myśleć i co de facto myślą, nie zdając sobie z tego sprawy – a zatem zasługujemy na objęcie władzy (ale nie drogą tej idio‑ tycznej zabawy w wybory, które, jak to zostało dowie‑ dzione naukowo, służą tylko oszukiwaniu ludu)45.
Do bardziej uporządkowanej krytyki studenckiej konte‑ stacji na Zachodzie Kołakowski wrócił jeszcze pod koniec trzeciego tomu Głównych nurtów marksizmu. Opis „stu‑ denckiego leftyzmu” przedstawił tam w czterech punk‑ tach. Po pierwsze, młodzi ludzie uznali, że samo pojęcie 44 Ibidem, s. 20–21. 45 Ibidem, s. 21.
111
„dojrzałości” społeczeństwa do rewolucji jest burżuazyj‑ nym oszustwem – „należycie zorganizowana grupa może [jak przekonywali] zrobić rewolucję w każdym kraju i ra‑ dykalnie zmienić wszystkie stosunki społeczne (rewolucja tu i teraz)”46. Filozof tak rekonstruował poglądy młodych radykałów: Nie ma co czekać, należy użyć przemocy, aby zniszczyć istniejące państwa i elity władzy, a przy tym nie wdawać się w dyskusje co do tego, jaka ma być organizacja eko‑ nomiczna lub polityczna przyszłego ustroju. Rewolucja już to wymyśli w odpowiednim momencie47.
Po drugie, studenci twierdzili, że „istniejący świat zasłu‑ guje na zagładę we wszystkich bez wyjątku swoich aspek‑ tach, rewolucja ma więc być globalna, totalna, absolutna, nieograniczona, wszechobejmująca”48. W związku z tym, że zaczęła się ona akurat na uniwersytetach, młodzież uznała, że jej pierwsze ciosy muszą być wymierzone w „oszukań‑ cze” instytucje akademickie, a także w wiedzę i „spraw‑ ności logiczne”. Po trzecie, zrewoltowani studenci byli przekonani, że nie należy liczyć na klasę robotniczą, gdyż ta została zdeprawowana przez burżuazję: „W tej chwili okrutny ucisk dotyka nade wszystko studentów, którzy też są najbardziej rewolucyjną częścią społeczeństwa”49. Ucisk ten, zdaniem Kołakowskiego, studenci rozumieli rozma‑ icie: jako wprowadzony przez burżuazję kult pracy, jako zakaz używania narkotyków czy jako rygor odnoszący się do zachowań seksualnych. Wyzwolenie totalne od ucisku 46 L. Kołakowski, Główne…, s. 1179. 47 Ibidem. 48 Ibidem. 49 Ibidem.
112
przedstawiali zaś jako komunizm. Po czwarte, wzorów rewolucji totalnej młodzież szukała w Trzecim Świecie, jej bohaterami stali się przywódcy polityczni z Afryki, Ameryki Łacińskiej i Azji. Studenci przekonywali na przykład, że: „Stany Zjednoczone należy przeobrazić na obraz Chin, Wietnamu lub Kuby”50. Oprócz polityków Trzeciego Świata i ideologów podejmujących jego pro‑ blemy „szczególną popularnością cieszyli się niektórzy przywódcy ruchu murzyńskiego w Stanach Zjednoczo‑ nych – ci zwłaszcza, którzy wzywali do przemocy i głosili hasła czarnego rasizmu”51. W ujęciu Kołakowskiego wystąpienia studentów nie były po prostu buntem przeciwko niesprawiedliwościom i sprzecznościom generowanym przez zachodnie społe‑ czeństwa kapitalistyczne, ale wydawały się przede wszyst‑ kim wynikiem gwałtownego załamania liberalno-demo‑ kratycznych wartości (a tym samym okazywały się łatwe do skojarzenia z historią narodzin faszyzmu i nazizmu): Jeśli ideologiczne fantazje tej lewicy, której apogeum przypada na lata 1968–69, nie były niczym więcej niż farsą albo kaprysami rozpieszczonych dzieci klas śred‑ nich, jeśli ekstremistyczne grupy w tym ruchu do złu‑ dzenia przypominały bojówki faszystowskie, to cały ruch z pewnością był objawem głębokiego załamania się wartości, którymi żyły społeczeństwa demokratycz‑ ne przez wiele dziesięcioleci; w tym sensie był „rzeczy‑ wisty”, niezależnie od groteskowej frazeologii (to samo można powiedzieć o nazizmie i faszyzmie)52.
50 Ibidem, s. 1179–1180. 51 Ibidem, s. 1180. 52 Ibidem.
113
W dalszej części Kołakowski rozwija wątek „grotesko‑ wej frazeologii”: Eksplozja nowej lewicy wśród młodzieży akademickiej była objawem frustracyjnej agresji, która łatwo budowa‑ ła sobie frazeologię z pewnych haseł marksistowskich, a raczej z kilku wyrażeń pochodzących z marksistow‑ skiego zasobu: wyzwolenie, rewolucja, alienacja itd.53
Hasła zrewoltowanej młodzieży, o których filozof pisze w cytowanym powyżej fragmencie, miały w rzeczywisto‑ ści – jak przekonuje – niewiele wspólnego z tradycyjnym marksizmem. Autor wymienia tu kilka przykładów ta‑ kich „paramarksowskich” sloganów: rewolucja bez klasy robotniczej, nienawiść do nowoczesnej technologii, kult prymitywnych społeczeństw jako nosicieli postępu, na‑ dzieje na lumpenproletariat amerykański jako wielką siłę rewolucyjną czy nienawiść do wykształcenia i fachowo‑ ści. Młodzież, zdaniem Kołakowskiego, zainteresowała się marksizmem ze względu na jego „stronę apokaliptyczną”: […] owe kilka frazesów czy słów przejętych z marksi‑ stowskiego słownika wystarczyły nowej lewicy jako pod‑ stawa wiary, iż można za jednym zamachem przeobrazić kompletnie świat i uczynić zeń boską krainę cudów, cze‑ mu przeszkadzają tylko wielkie monopole i profesoro‑ wie uniwersytetów54.
Za głównego ideologa studenckiej rewolty z lat sześć‑ dziesiątych Kołakowski uznawał Herberta Marcusego. Prezentując poglądy niemiecko-amerykańskiego filozofa w Głównych nurtach marksizmu, przypisywał mu i pod‑ 53 Ibidem. 54 Ibidem, s. 1180–1181.
114
kreślał apologię przemocy, głoszenie konieczności znisz‑ czenia kultury, pogardę dla techniki, nauki i nowoczesne‑ go społeczeństwa industrialnego. Jak pisał: „[…] w żąda‑ niach swoich Marcuse idzie znacznie dalej, aniżeli kie‑ dykolwiek to czynili ideologowie i praktycy totalitarnego komunizmu w sowieckiej wersji”55. Zdaniem Kołakowskiego skutki tego haniebnego spek‑ taklu, który pod koniec lat sześćdziesiątych urządziła sobie lewicowa młodzież na uniwersytetach i ulicach eu‑ ropejskich miast, były odczuwane jeszcze długo po stłu‑ mieniu studenckich protestów. Dekadę po maju 1968 roku filozof przekonywał, że „proces duchowego samookale‑ czenia młodzieży, którego świadkami byliśmy pod koniec lat sześćdziesiątych, nie minął, choć zmieniły się jego for‑ my”56. Kołakowski zresztą do końca życia nie zmienił w tej kwestii zdania57. Co ciekawe, wyraźna niechęć Kołakowskiego do ru‑ chów odwołujących się do radykalnie lewicowych idei manifestuje się nie tylko w potępieniu antykapitalistycz‑ nych środowisk z zachodniej Europy. Filozof – w latach siedemdziesiątych przemawiający już wyraźnie jako czło‑ wiek emocjonalnie związany z Kościołem – nieprzychyl‑ nie odnosi się również do środowisk katolickiej lewicy. W tekście O tak zwanym kryzysie chrześcijaństwa zauwa‑ ża, iż przekonanie, że ludzkość jest zdolna do „wzięcia 55 Ibidem, s. 1122. Już w 1970 roku Kołakowski pisał: „Filozofia Marcu‑ sego wieszcząca totalną »transcendencję« istniejącego społeczeństwa i przez grupy studenckie przyjmowana jako wezwanie do niszczenia uniwersytetów zbiega się z ideologią chińskiej »rewolucji kulturalnej«, która, niezależnie od jej politycznego zaplecza, miała doprowadzić do całkowitego zerwania ciągłości kulturalnej”, L. Kołakowski, O duchu…, s. 317–318. 56 L. Kołakowski, Wyzwanie dla socjaldemokracji, „Krytyka” 1980, nr 7, s. 7. 57 D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 281.
115
spraw we własne ręce” – to znaczy wiara, zgodnie z którą jest możliwe zbudowanie społeczeństwa wolnego od zła, cierpienia, konfliktów, niesprawiedliwości i nędzy – pozo‑ staje w pewnego rodzaju napięciu z chrześcijaństwem. Jak przekonuje, nie jest żadnym przypadkiem to, że marksizm – radykalny przejaw tego rodzaju wiary – był w swym ko‑ rzeniu antychrześcijański58. Zdaniem Kołakowskiego coś takiego jak chrześcijański program polityczny w ogóle nie istnieje: Jezus piętnował chciwców i oprawców nie dlatego, by głosił lepszy ustrój społeczny, ale dlatego, że jest moral‑ nie źle być oprawcą i chciwcem. Sprawą chrześcijaństwa jest zło moralne […], a zło moralne tkwi tylko w jednost‑ kach ludzkich […]. [D]la chrześcijaństwa chciwość jest tak samo zła u bogacza jak i u biedaka, nienawiść jest tak samo zła u ciemięzcy jak i u ciemiężonego. Zawsze […] w chrześcijaństwie pozostaje w mocy zasada, że zło w sen‑ sie właściwym i pierwotnym jest w nas, nie zaś w stosun‑ kach społecznych59.
Jeśli weźmiemy pod uwagę powyższy cytat, nie powi‑ nien zaskakiwać opór filozofa wobec lewicowo-katolic‑ kich prądów wyłaniających się po Soborze Watykańskim ii. Kołakowski szczególnie mocno atakuje te odmiany „progresizmu”, które w jego oczach czynią jakiekolwiek koncesje na rzecz komunizmu, to znaczy krytykują spo‑ łeczeństwo klasowe oraz postulują jego obalenie i budowę społeczeństwa bezklasowego. Wyznawcy Chrystusa nie powinni wierzyć, iż marksizm może – pomimo błądzenia w sprawach teologicznych – w jakimkolwiek stopniu zbli‑ żyć nas do rozwiązania problemów ziemskiego świata spo‑ 58 L. Kołakowski, O tak zwanym kryzysie chrześcijaństwa, „Aneks” 1976, nr 12, s. 165. 59 Ibidem, s. 168–169.
116
łecznego. Zdaniem filozofa „[t]o, co w języku progresizmu nazywa się »dialogiem« chrześcijańsko-komunistycznym, jest prawie zawsze dziełem oszustwa lub samooszustwa”60. Prawdziwą aberracją zaś jest wykraczanie poza formułę dialogu i próba budowania jakichkolwiek katolicko-ko‑ munistycznych sojuszy politycznych – nawet jeśli te mia‑ łyby wypływać z dobrych intencji i służyć walce na rzecz obalenia ustroju despotycznego. Jak Kołakowski ujmował to w tekście z „Kultury” napisanym w 1978 roku: „Goto‑ wość chrześcijan do podejmowania się […] roli nawozu dla tyranii i nazywanie tej gotowości »teologią wyzwo‑ lenia« nie jest mniejszą aberracją przez fakt, iż wyrasta z dobrej woli”61.
60 L. Kołakowski, Pomyślne proroctwa i pobożne życzenia laika na progu nowego pontyfikatu w wiecznej sprawie praw cesarskich i boskich, w: idem, Czy diabeł…, s. 284. 61 Ibidem.
117
martwy system wyjaśnień
Ostatnim krokiem na drodze do całkowitego zdezawu‑ owania tradycji wywodzącej się z pism autora Kapitału jest rozprawa z marksizmem rozumianym jako system teoretyczny, pozwalający interpretować procesy zacho‑ dzące w świecie społecznym. W tym przypadku argumen‑ tacja Kołakowskiego zmierza do pokazania, że wszystkie idee niemieckiego filozofa – zarówno traktowane jako integralne części składowe jego holistycznej teorii, jak i brane pojedynczo, w oderwaniu od całości jego systemu – mają współcześnie niemal zerową moc eksplikatywną, a wręcz okazują się szkodliwe. Wskazywaliśmy już wcześniej na filozoficzne przyczy‑ ny, dla których, zdaniem Kołakowskiego, należy traktować myśl Marksa jako kolejny w historii wyraz nierealizowal‑ nych dążeń ludzkości do samoubóstwienia. Marksizm jed‑ nak – w przeciwieństwie do systemów religijnych – zdołał połączyć swoje mesjanistyczne fantazje z jak najbardziej realną sprawą społeczną, jaką była walka robotników eu‑ ropejskich przeciw kapitalistycznemu wyzyskowi i biedzie, „oraz ujął tę kombinację w koherentną całość opatrzoną absurdalnym […] tytułem »naukowego socjalizmu«”62. Jak widzieliśmy, dla polskiego filozofa jest oczywiste, że – na przekór temu tytułowi – teoria wywodząca się od Marksa, jako oficjalna ideologia „totalitarnych” reżimów, odegrała rolę wybitnie antynaukową i antyintelektualną. 62 L. Kołakowski, Główne…, s. 1206.
118
Wciąż jednak otwarte pozostaje pytanie, czy z dzieł twórcy marksizmu i jego następców daje się wyłuskać chociażby pojedyncze elementy, które warto zachować, by lepiej ro‑ zumieć historię i współczesne społeczeństwa. Choć spra‑ wa ta jest u Kołakowskiego dosyć zawiła, ostateczna odpo‑ wiedź, jakiej filozof udziela na powyższe pytanie, wydaje się jednoznaczna i kategoryczna. Przyjrzyjmy się dla przykładu temu, co Kołakowski pi‑ sze o użyteczności marksizmu przy interpretacji historii, a zatem o aktualności Marksowskiej teorii materializmu historycznego. Autor Głównych nurtów marksizmu nie zaprzecza, że teoria ta niegdyś w istotny sposób wzbo‑ gaciła myślenie o historii ludzkiej. Po pierwsze jednak – jak wyraźnie zastrzega – uznanie ograniczonej ważności materializmu historycznego nie jest tożsame z uznaniem marksizmu. Po drugie, afirmacja Marksowskiego mate‑ rializmu historycznego powinna być nader ostrożna, jak bowiem czytamy: „[…] teoria ta, ujęta w wersji rygory‑ stycznej, jest nonsensem, ujęta zaś w wersji rozluźnionej – jest banałem […]”63. W tekstach Kołakowskiego Mark‑ sowski sposób myślenia o historii wydaje się mieć pewną wartość o tyle tylko, o ile stał się on niegdyś dla wielu myślicieli przedmiotem mniej lub bardziej luźnych na‑ wiązań. Co znamienne, filozof przekonuje, że siła oddzia‑ ływania materializmu historycznego polegała na jego skrajnym, dogmatycznym i jednostronnym charakterze. To dzięki temu autor Ideologii niemieckiej był w stanie zwrócić uwagę na problemy, które w rzeczywistości po‑ dejmowane były już przed nim w dziełach Vico, Herdera czy Monteskiusza: 63 Ibidem.
119
[…] jeśli marksizm przyczynił się do lepszego rozumie‑ nia zjawisk kultury i ekonomiki minionych epok, nie było to zapewne bez związku z faktem, że teoria mate‑ rializmu historycznego wypowiadana była przez samego Marksa nieraz w formułach skrajnych, dogmatycznych i nie nadających się do przyjęcia; gdyby obwarowana była wszystkimi możliwymi zastrzeżeniami i restrykcja‑ mi, jakich normalnie oczekuje się w racjonalnym myśle‑ niu, nie odegrałaby zapewne tej roli i mogłaby przejść niezauważona; to, co było w niej absurdalne, stało się skutecznym nośnikiem jej racjonalnych treści – jak to nieraz bywa z teoriami humanistycznymi64.
Pod tym względem – przekonuje dalej Kołakowski – rola materializmu historycznego podobna była do roli psychoanalizy lub behawioryzmu: Zarówno Freud, jak Watson wypowiadali swoje teo‑ rie w formie skrajnej i dzięki temu właśnie udało im się zwrócić powszechną uwagę na istotne problemy oraz zainicjować ważne i płodne punkty widzenia czy też kie‑ runki eksploracji w naukach humanistycznych; nie osiągnęliby przypuszczalnie tych wyników, gdyby skrupu‑ latnie wprowadzili do swoich teorii wszystkie możliwe ograniczenia i przez to pozbawili je wyraźnie zarysowa‑ nych, polemicznych sylwetek65.
Kołakowski zaznacza również, że wszystko, co mark‑ sizm na stałe wprowadził do wiedzy humanistycznej, a zwłaszcza do nauk historycznych, obecnie „rozpłynęło się w kulturze jako rzeczy niemal powszechnie uznane i utraciło związek z jakimkolwiek »systemem« o wszech‑ wyjaśniających pretensjach”66. Oczywiście, ortodoksyjni 64 Ibidem, s. 1207. 65 Ibidem. 66 Ibidem.
120
marksiści („wyznawcy”) wciąż istnieją, ale, jak pisze Ko‑ łakowski, „ich płodność kulturalna jest znikoma”67. Dziś wielu koncepcji teoretycznych – które mają jakiś histo‑ ryczny związek ze skrajnie jednostronnymi tezami stawia‑ nymi niegdyś przez niemieckiego filozofa – w rzeczywi‑ stości z marksizmem nie łączy już nic: Nie trzeba dziś ani uważać się za marksistę, ani za ta‑ kiego uchodzić, aby, na przykład, badać historię literatu‑ ry lub historię malarstwa z uwzględnieniem konfliktów społecznych badanej epoki; nie trzeba też wcale w tym celu zakładać, że cała historia ludzka jest historią walk klasowych, że różne dziedziny kultury nie mają własnej historii, bowiem „prawdziwa” historia jest historią tech‑ niki i stosunków produkcyjnych, że „nadbudowa” wyra‑ sta z „bazy” itp.68
Z teorią materializmu historycznego, zdaniem pol‑ skiego filozofa, związany jest jeszcze jeden zasadniczy problem: […] fundamentalnym rysem [tej] doktryny od samego początku była wiara, iż sens historycznych procesów jest uchwytny tylko wtedy, gdy minioną historię interpretuje się w świetle historii przyszłej, to znaczy, że można zro‑ zumieć to, co było i jest, tylko wtedy, gdy się ma wiedzę o tym, czego nie ma jeszcze. Bez roszczeń do „naukowej znajomości” przyszłości marksizm nie jest sobą […]69.
Wiedza taka, według Kołakowskiego, z oczywistych względów nie jest możliwa, a myśl, że można „naukowo” przewidywać przyszłość i na tej podstawie interpretować 67 Ibidem. 68 Ibidem. 69 Ibidem.
121
całą historię minionych dziejów, dowodzi, że doktryna marksistowska jest czystym „urojeniem”. Co więcej, fakt, że marksizm zdobył szerokie wpływy, nie wynika bynaj‑ mniej z jego naukowych walorów, ale jest rezultatem właśnie jego strony „profetycznej, fantazyjnej, irracjonalnej”. Wszystko, co filozofia Marksa mówi o przyszłości, jest nie tylko pozbawione wszelkiej wartości, wręcz bezsensow‑ ne, ale także wyraźnie podszyte złą wiarą. Przy okazji tej konstatacji Kołakowski po raz kolejny – używając charak‑ terystycznego języka – zestawia teorię autora Kapitału z mitologiami religijnymi: Marksizm jest dostarczycielem ślepej ufności co do wspaniałego świata wszechzaspokojenia, który oczeku‑ je ludzkość tuż za rogiem. Prawie wszystkie proroctwa zarówno Marksa, jak późniejszych marksistów okazały się fałszywe; nie narusza to jednak stanu duchowej pew‑ ności, w jakim żyją wyznawcy, nie inaczej niż we wszyst‑ kich oczekiwaniach znanych z chiliastycznych ruchów religijnych; pewność ta nie wspiera się bowiem na żad‑ nych empirycznych przesłankach, żadnych domniema‑ nych „prawach historii”, ale wyłącznie na psychologicz‑ nej potrzebie pewności. W tym sensie marksizm pełni istotnie funkcje religijne i skuteczność jego ma religijny charakter; jest to jednakże religia karykaturalna i pod‑ szyta złą wiarą, ponieważ swoją doczesną eschatologię usiłuje przedstawić jako osiągnięcie naukowe, czego mi‑ tologie religijne nie czynią70.
Nadzieja, że marksizm może być w jakikolwiek sposób przywrócony do życia i ponownie, jak u swoich początków, nabrać teoretycznej płodności, jest całkowicie próżna. Ko‑ łakowski pisał: „Jako system wyjaśnień jest martwy; nie 70 Ibidem, s. 1208.
122
zawiera także żadnej metody skutecznie dającej się użyć w interpretacji współczesnego życia, w przewidywaniach przyszłości czy w utopijnych projektach”71. To dlatego współczesna literatura marksistowska, choć ilościowo wciąż bardzo pokaźna, sprawia wrażenie jałowości i bez‑ siły. W jednym z ostatnich zdań trzeciego tomu Głównych nurtów marksizmu czytamy: „W tej chwili marksizm ani nie tłumaczy świata, ani go nie zmienia, jest tylko zasob‑ nikiem haseł służących organizowaniu różnych interesów […]”72. W ten sposób w książce Kołakowskiego obwiesz‑ czone zostaje definitywne zamknięcie jednej z najważniej‑ szych tradycji teoretycznych xix i xx wieku.
71 Ibidem, s. 1211. 72 Ibidem, s. 1212.
123
konserwatywno-liberalny socjalista
Ideologiczne uprzedzenia Kołakowskiego czyniły go za‑ mkniętym na argumenty zachodnioeuropejskiej radykal‑ nej lewicy i sprawiały, że miał wyraźne kłopoty ze zrozu‑ mieniem specyficznych problemów społeczeństw kapita‑ listycznego Zachodu73. Nic nie świadczy o tym dobitniej niż ślepy atak na młodzieżową kontestację lat sześćdzie‑ 73 Thomson w swoim Liście otwartym do Leszka Kołakowskiego stawia za‑ rzut, że polski filozof nie rozumie kapitalizmu jako systemu. „Za dobrą monetę bierze takie pojęcia jak wolność czy demokracja, nie dostrzega‑ jąc prawdziwych mechanizmów kryjących się głębiej, które sprawiają, że ideały zamieniają się w swoje przeciwieństwa. Jego krytyka realnego komunizmu wynika z doświadczenia osobistego, jednak filozof znają‑ cy realia wschodniej Europy nie zna z własnego doświadczenia realiów kapitalizmu. Więcej, jako filozof poznał ideologię stalinizmu, nie po‑ znał jednak kapitalizmu rozumianego również jako ideologia. To z tego powodu uciekinierzy ze Wschodu nie są w stanie zidentyfikować oraz opisać ideologicznych przejawów i form kapitalizmu. W takiej perspek‑ tywie społeczeństwo kapitalistyczne wydaje się na pozór wolne, jednak rzeczywistość jest […] zupełnie inna – jest to rzeczywistość dominacji i wyzysku […]”. Dlatego Thompson przestrzega Kołakowskiego „przed bezwiednym popadnięciem w rolę dawno znaną na lewicy – jeszcze z czasów rewolucji francuskiej – rozczarowanego rewolucjonisty, który ostatecznie godzi się ze status quo i staje się jego faktycznym obrońcą. Pełni on w ramach »współczesnej ideologii kapitalistycznej« podwójną funkcję: afirmatywną oraz legitymizacyjną. Afirmatywną – ponieważ dowodzi nie tylko tego, iż kapitalizm jest sprawny, lecz także tego, że żadna alternatywa nie istnieje. Legitymizacyjną – ponieważ nie tylko uzasadnia tezę, że kapitalizm odpowiada naturze ludzkiej, lecz także dowodzi, że alternatywa dla kapitalizmu jest niebezpieczna, niemoralna i niezgodna z naturą”, zob.: D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 297–298.
124
siątych – Kołakowski zresztą nawet nie starał się ukryć, że nie rozumie, o co chodzi protestującym studentom. W jego pismach z drugiej połowy lat siedemdziesiątych model liberalnej demokracji coraz wyraźniej staje się je‑ dyną i oczywistą alternatywą dla „totalitarnego” porządku „realnego socjalizmu”, sam filozof zaś, włączając do swoje‑ go światopoglądu elementy łatwe do skojarzenia z tradycją liberalną, a nawet konserwatywną, z wolna wykracza poza szeroko rozumianą „lewicowość”74. Wiele fragmentów publicystyki Kołakowskiego, z któ‑ rych daje się wyczytać zręby jego politycznego świato‑ poglądu, ma charakter negatywny. Filozof wskazuje idee, które są sprzeczne czy niebezpieczne, mówi nam, wobec jakich tradycji politycznych trzeba zachować szczególną ostrożność, lub wprost pokazuje te propozycje rozwią‑ zań społecznych problemów, od których należy się bez‑ względnie odciąć. Przede wszystkim, jak pisze, należy ka‑ tegorycznie odrzucić wszelkie myślenie „utopijne”: Nie mamy recepty na społeczeństwo bezkonfliktowe, zabezpieczone na wszystkie okazje. […] Nie wierzę, by społeczeństwo jako całość mogło kiedykolwiek zostać szczęśliwym rentierem żyjącym w sposób dostatni i bez‑ pieczny z odcinania kuponów. […] Utopiści są ludźmi, którzy marzą o zapewnieniu ludzkości pozycji rentiera i wierzą, iż sytuacja ta jest tak wspaniała, że aby ją osią‑ gnąć, żadne ofiary […] nie są zbyt wielkie75.
Również „socjalizm” – jeśli chce wciąż lokować się w kreślonej przez polskiego filozofa przestrzeni dopusz‑ czalnych punktów odniesienia – powinien jednoznacznie 74 Zob.: M. Siermiński, Uśmiechnięta czaszka Leszka Kołakowskiego, „Nowa Krytyka” 2015, nr 35, s. 37–60. 75 L. Kołakowski, Moje…, s. 31.
125
odciąć się od marksistowskich mrzonek o społeczeństwie doskonale zaspokajającym wszystkie potrzeby. Kołakow‑ ski pisał w epilogu Głównych nurtów marksizmu: […] socjalizm nie może polegać na „zaspokajaniu wszyst‑ kich potrzeb” w dosłownym sensie, lecz tylko n a s p r a ‑ w i e d l i w e j o r g a n i z a c j i n i e d o s t a t k u […]. Ide‑ ał równości doskonałej, to jest równego udziału wszyst‑ kich we wszystkich dobrach, niezależnie od pracy, jest nie tylko ekonomicznie niewykonalny, ale jest wewnętrznie sprzeczny, albowiem doskonała równość jest wyobrażal‑ na tylko w warunkach skrajnego despotyzmu, a despo‑ tyzm zakłada co najmniej nierówność w tak podstawo‑ wych dobrach, jak udział we władzy i dostęp do informa‑ cji ([…] w rzeczywistości więcej równości oznacza więcej państwa, a równość absolutna – państwo absolutne)76.
Jeśli „socjalizm” chce uniknąć tych niebezpiecznych pułapek, musi zdawać sobie sprawę, że wartości takie jak „równość”, „wolność” czy „wydajność” nieuchronnie wza‑ jemnie się ograniczają77. Kołakowski pisał: Socjalizm, jeśli ma być czymś innym niż totalitarnym superwięzieniem, może być tylko systemem kompromi‑ sów pomiędzy różnymi, ograniczającymi się wzajemnie wartościami. Wszechobejmujące planowanie gospodar‑ cze, nawet gdyby było możliwe (a jest prawie powszech‑ na zgoda co do tego, że możliwe nie jest), nie daje się uzgodnić z autonomią małych jednostek wytwórczych i regionalnych […]. Postęp techniczny nie może współ‑ istnieć z doskonałym bezpieczeństwem życiowym wszystkich ludzi. Między wolnością i równością, mię‑ dzy planowaniem i autonomią małych grup, między de‑ 76 L. Kołakowski, Główne…, s. 1210. Podkreślenie moje. 77 Zob.: L. Kołakowski, Moje…, s. 31.
126
mokracją ekonomiczną i kompetentnym zarządzaniem zachodzą nieuchronne konflikty, które mogą być łago‑ dzone tylko w drodze kompromisów i rozwiązań cząst‑ kowych78.
Jak łatwo się domyślić, opisywany przez Kołakowskiego „socjalizm” nie może oznaczać określonej struktury gospo‑ darczo-politycznej, w której wyeliminowano by prywat‑ ną własność „środków wytwarzania”. W jednym z esejów z drugiej połowy lat siedemdziesiątych, by odeprzeć ar‑ gumenty przeciwników posiadania na własność środków produkcji, Kołakowski przekonywał, że operowanie dy‑ chotomicznym podziałem na sferę prywatną i publiczną oraz domaganie się poddania demokratycznym decyzjom wszystkiego, co może mieć wpływ na życie innych, tylko z pozoru jest bezproblemowe. Nie ma bowiem jasności co do linii demarkacyjnej mającej oddzielić to, co publiczne (i co jako warunkujące życie wszystkich członków wspól‑ noty powinno podlegać demokracji), od tego, co prywat‑ ne (i o czym każdy powinien decydować we własnym za‑ kresie). Filozof dowodził, iż wszystko, co dana jednostka posiada, może potencjalnie mieć pewien wpływ na życie innych ludzi: Jeśli własność prywatna środków produkcji jest moral‑ nie potępiona z tej racji, że wyłączność posiadania po‑ zwala posiadaczowi podejmować decyzje, które mają znaczenie dla życia innych, i tych innych nie pytać o zda‑ nie, to własność prywatna środków spożycia podpada pod ten sam werdykt: skoro zasoby dóbr są ograniczone, to fakt posiadania przez kogoś domu, samochodu lub
78 L. Kołakowski, Główne…, s. 1210.
127
szczoteczki do zębów wyłącza całą ludzkość z decyzji odnoszących się do tych dóbr […]79.
Zdaniem Kołakowskiego żądanie demokracji „dosko‑ nałej”, która sięgałaby również zakładów pracy, jest wręcz potencjalnie niebezpieczne. Kilka stron później filozof przestrzegał: „[…] pojęcie demokracji socjalnej, gdy raz powstało, wprowadziło w ruch idee, w których objawił się niebezpieczny potencjał utajony w samym ideale demokracji”80. Przy tak zakreślonym systemie warunków i ograniczeń ustrój oparty na gospodarce wolnorynkowej wydaje się bezalternatywny. W ujęciu Kołakowskiego „socjalizm” – jeśli ma się uwolnić od zawsze towarzyszącego mu nie‑ bezpieczeństwa osunięcia się w despotyzm – nie może być niczym więcej niż podbudowaną moralnie troską o los najbardziej upośledzonych. Nigdy nie artykułowa‑ ne wprost, ale jednoznacznie prokapitalistyczne poglą‑ dy Kołakowskiego, połączone z pewną dozą wrażliwości społecznej, skłaniają do pytania o jego stosunek do za‑ chodniej socjaldemokracji. W referacie przygotowanym na narodową konwencję socjaldemokratów w usa filozof deklarował, iż jest bezspornie prawdziwe, że socjaldemo‑ kracja wyraża dążenia i krzywdy pracujących, upośledzo‑ nych i ciemiężonych, a jednocześnie stanowi obietnicę lepszego społeczeństwa. Jedną z jej największych zalet jest to, że nie posiada gotowego rozwiązania wszystkich społecznych nieszczęść i bied, nie przedstawia przepisu na zbawienie ludzkości. Socjaldemokracja, przekonywał dalej Kołakowski, chce urzeczywistniać swoje światłe war‑ tości, zdając sobie sprawę, że wymaga to kompromisów, 79 L. Kołakowski, Przyczynek do pojęcia demokracji socjalnej: prawa człowieka przeciwko demokracji, w: idem, Czy diabeł…, s. 373. 80 Ibidem, s. 376.
128
gdyż wartości te wzajemnie się ograniczają. Jak jednak twierdził, sednem idei socjaldemokratycznej jest „wartość wolności”, bez której wszystkie inne wartości są „puste”. Kołakowski pisał: „Nie ma sensu mówić o równości pod nieobecność wolności”81. Zaznaczał także, że nie należy za bardzo poszerzać zakresu znaczeniowego słowa „wolność”. Dla przykładu posiadanie pracy nie jest częścią składową wolności. Znamienny jest sposób, w jaki filozof przekony‑ wał o słuszności tego stanowiska: „W obozach koncentra‑ cyjnych nie ma bezrobocia, lecz nie stają się one przez to siedzibami wolności; przymusowe zniesienie bezrobocia przez pracę wymuszoną nie zasługuje na pochwałę jako potężny krok w walce o wolność”82. W artykule z 1978 roku zatytułowanym Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą. Katechizm Kołakow‑ ski przedstawiał elementy myślenia „konserwatywnego”, „liberalnego” i „socjalistycznego”, z którymi – jak jed‑ noznacznie wskazuje wymowa tekstu – w owym czasie sympatyzował. Jest to jeden z niewielu tekstów z lat sie‑ demdziesiątych, w których artykułuje on coś na kształt systemu pozytywnych przekonań politycznych. Filozof zaczyna od „konserwatyzmu”. Po pierwsze, myślimy w sposób „konserwatywny”, gdy sądzimy: Że nigdy nie było i nie będzie takich ulepszeń i uspraw‑ nień życia ludzkiego, które nie musiałyby być opłacone pogorszeniem pod innymi względami i że z tej racji przy wszystkich projektach reform obowiązani jesteśmy za‑ dawać sobie pytanie o ich cenę83. 81 L. Kołakowski, Wyzwanie dla socjaldemokracji, s. 3. 82 Ibidem, s. 4. 83 L. Kołakowski, Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą. Katechizm, „Aneks” 1979, nr 20, s. 3.
129
To samo można wyrazić jeszcze inaczej: liczne dobra, których oczekujemy, wzajemnie się wykluczają – nie ist‑ nieje tedy społeczeństwo, w którym moglibyśmy cieszyć się zarówno całkowitą wolnością, jak i równością i bez‑ pieczeństwem: „[…] nie istnieje happy ending historii ludzkiej”84. Po drugie, „konserwatywny” sposób myślenia zakłada, że: […] nie wiemy, w jakich rozmiarach rozmaite, z trady‑ cji odziedziczone formy życia – rodzina, naród, społecz‑ ności religijne, rytuały – są ważne i są nieodzowne dla trwania i dla jakości trwania społeczeństw. Nie ma żad‑ nych racji do mniemania, że niszcząc te formy lub pięt‑ nując je jako irracjonalne, mnożymy szanse zadowolenia z życia, pokoju, bezpieczeństwa i wolności, są natomiast liczne racje, by oczekiwać czegoś przeciwnego85.
Dla przykładu – kontynuuje Kołakowski – nie możemy wiedzieć, co by się stało, gdyby zniesiona została rodzina monogamiczna lub gdyby „tradycyjny obrzęd grzebania zmarłych zastąpiony został racjonalną eksploatacją tru‑ pów dla celów przemysłowych”86. Wszystko wskazuje na to – filozof odpowiada sam sobie – że zmiany te przynio‑ słyby jak najgorsze skutki. Po trzecie wreszcie, „konserwa‑ tywny” sposób myślenia odrzuca oświeceniowe przekona‑ nie, zgodnie z którym wszystko, co w ludziach najgorsze – zawiść, żądza wyróżnienia, chciwość, agresja – to jedynie wynik wadliwych instytucji społecznych, które wystarczy poprawić87. Kołakowski pisze: „Spodziewać się, że można 84 Ibidem. 85 Ibidem, s. 4. 86 Ibidem. 87 Kołakowski pyta retorycznie: „[…] jakże, u diabła, powstały te wszyst‑ kie instytucje, skoro się tak sprzeciwiają autentycznej naturze ludzkiej?”, ibidem.
130
zinstytucjonalizować braterstwo, miłość i bezinteresow‑ ność, to tyle, co mieć niezawodną receptę na despotyzm”88. Następnie autor przedstawia trzy bliskie mu przeko‑ nania, które składają się na „liberalny” sposób myślenia. Po pierwsze, choć trzeba uznać dawną zasadę, zgodnie z którą zadaniem państwa jest troszczyć się o bezpieczeń‑ stwo obywateli, nie należy mylić owego bezpieczeństwa z wolnością: Państwo zapewnia wolność nie przez to, że coś robi i coś reguluje, ale przez to, że nie robi nic i pozostawia róż‑ ne dziedziny życia bez regulacji. W rzeczywistości bez‑ pieczeństwo bywa pomnażane tylko kosztem wolności. Nie jest także bynajmniej zadaniem państwa czynić lu‑ dzi szczęśliwymi89.
Po drugie, zgodnie z doktryną „liberalizmu” społeczeń‑ stwo czeka stagnacja, degradacja i wreszcie śmierć, jeśli jest tak zorganizowane, że inicjatywa i wynalazczość jed‑ nostek nie mają już pola do rozwoju. Kołakowski pisze: „Można sobie wyobrazić samobójstwo ludzkości, nie moż‑ na jednak – ludzkiego społeczeństwa mrówek, a to po prostu dlatego, że nie jesteśmy mrówkami”90. Po trzecie wreszcie, wielką wartością myślenia „liberalnego” jest ty‑ powe dla niego przekonanie, że: […] w najwyższym stopniu nieprawdopodobne jest przy‑ puszczenie, iż w społeczeństwie, gdzie zniesione zosta‑ ły wszystkie formy konkurencji, nadal działają konieczne bodźce dla twórczości i postępu. Wzrost równości nie jest celem samym w sobie, lecz tylko środkiem: innymi słowy, 88 Ibidem. 89 Ibidem, s. 4–5. 90 Ibidem, s. 5.
131
nie opłaca się w ogóle dążyć do zwiększonej równości, jeśli wynikiem miałoby być tylko ściągnięcie na dół tych, co lepiej się mają, nie zaś poprawa losu upośledzonych91.
Doskonała równość – filozof podkreśla to po raz kolejny – jest sprzecznym wewnętrznie ideałem. Na końcu swojego tekstu Kołakowski w bardzo charak‑ terystyczny sposób prezentuje trzy składniki myślenia „so‑ cjalistycznego”, które w c i ą ż wydają się mu wartościowe. Po pierwsze, „socjaliści” przekonują, że: […] gdyby dążenie do zysku było j e d y n y m regulato‑ rem produkcji, dzisiejsze społeczeństwa byłyby zagrożo‑ ne nie mniejszymi, a może większymi, chociaż innymi, katastrofami niż w wypadku, gdyby zysk był całkowicie wyeliminowany z czynników regulujących92.
Myśląc na sposób „socjalistyczny”, twierdzimy więc, że istnieją dobre powody, by ograniczać wolność działań ekonomicznych w imię bezpieczeństwa większości, ale to twierdzenie musi się łączyć – zaznacza Kołakowski – ze świadomością, że „ograniczenie wolności powinno się jed‑ nak nazywać ograniczaniem wolności, nie zaś szczególną formą wolności”93. Po drugie, wartościowym składnikiem myślenia „socjalistycznego” jest przekonanie, że: […] jest obłudą i zamachem na zdrowy rozsądek wnioskować z n i e m o ż l i w o ś c i doskonałego i bezkonflik‑ towego społeczeństwa, iż każda istniejąca forma nie‑ równości jest nieuchronna i każda forma zysku uspra‑ wiedliwiona94. 91 Ibidem. 92 Ibidem. Podkreślenie moje. 93 Ibidem. 94 Ibidem. Podkreślenie moje.
132
Po trzecie wreszcie, „socjaliści” są zdania, że: […] należy sprzyjać dążeniu do społecznego nadzoru nad gospodarką, chociaż oznacza to nieuchronnie wzrost biurokracji; nadzór ten jednak nie będzie nigdy istniał bez demokracji przedstawicielskiej, stąd też nieuchronnie myśleć trzeba, jak p r z e c i w d z i a ł a ć z a g r o ż e n i o m w o l n o ś c i , zawartym we wzroście tego nadzoru95.
Zdaniem Kołakowskiego ten zbiór „konserwatywnych”, „liberalnych” i „socjalistycznych” idei nie zawiera sprzecz‑ ności, a zatem jednoczesna realizacja wszystkich przedsta‑ wionych powyżej wartości jest możliwa96. Niestety – do‑ daje na samym końcu swojego tekstu filozof – nawet to nie może zagwarantować ludziom, że będą szczęśliwi.
95 Ibidem, s. 6. Podkreślenie moje. 96 Kołakowski nie miał jednak, jak sam przyznawał, gotowej odpowiedzi, na pytanie, w jaki sposób można jednocześnie realizować wszystkie wskazane przez niego idee. W wywiadzie, którego udzielił na początku lat osiemdziesiątych, znajduje się fragment bez wątpienia opisujący jego teoretyczną kondycję także w poprzedniej dekadzie: „[…] w różnych tradycjach myśli politycznej, zarówno konserwatywnej, liberalnej, jak socjalistycznej, widzę rzeczy, z którymi jestem gotów się identyfikować, co nie znaczy oczywiście, bym miał gotową jakąś doktrynę, co miałaby być tego wszystkiego mieszaniną lub syntezą”, L. Kołakowski, Nie wierzę w zwycięstwo totalitaryzmu, rozmowę przepr. W. Karpiński, „Zeszyty Literackie” 1983, nr 2, s. 64.
133
podsumowanie
Trudno nie odnieść wrażenia, że obraz marksizmu i jego historii, który Kołakowski przedstawił w latach siedem‑ dziesiątych, jest w dużym stopniu karykaturą. Polski filo‑ zof nie potrafił – lub nie chciał – myśleć o dziedzictwie Marksa w sposób n a p r a w d ę krytyczny, to jest wolny od interpretacyjnych kalk, nierzadko pochodzących z pism stalinowskich dogmatyków. W jego ujęciu marksizm nie był teorią żywą, rozwijającą się, podatną na wielorakość interpretacji i uzupełnień. Jako całość wydawał się doktry‑ ną zamkniętą i teoretycznie martwą – i jako potencjalnie „totalitarny” został skazany na wieczne zapomnienie. Całe antymarksowskie i antymarksistowskie pisarstwo Kołakowskiego podszyte jest łatwym do wyczucia zaśle‑ pieniem ideologicznym autora. Czy Głównie nurty marksizmu – najważniejsze dzieło filozofa z lat siedemdziesią‑ tych – nie przywodzą pod tym względem na myśl (przede wszystkim antyheglowskiej) refleksji Karla Poppera, wy‑ rażonej w książce Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie? Trzytomowa praca Kołakowskiego – zrazu pomyślana jako podręcznik – stała się przepastnym (i w dużym stopniu bez‑ wartościowym, co dotyczy szczególnie ostatniego, najob‑ szerniejszego tomu) zbiorem kalumnii i inwektyw. Marks i jego kontynuatorzy traktowani są w niej nie jak filozoficzni i polityczni adwersarze, z którymi warto podjąć konstruk‑ tywny dialog, ale jak śmiertelni wrogowie, których należy bezwzględnie zdruzgotać. Jak widzieliśmy, ideologiczne re‑ sentymenty Kołakowskiego skutkują również pogardą dla 134
ideowych przeciwników z radykalnej lewicy zachodniej, którzy w najlepszym razie oskarżani są o „historyczną śle‑ potę na rzeczywistość”97, w najgorszym zaś zostają zrówna‑ ni z nazistami. Przygnębiającego obrazu ideowości autora Głównych nurtów… dopełniają te fragmenty, w których wy‑ śmiewa on buntujących się studentów z lat sześćdziesiątych za „kult prymitywnych społeczeństw jako nosicieli postępu” – a tymi, jak zaznacza, nie interesował się nawet Marks. Wielu wybitnych myślicieli, którzy po ii wojnie światowej – podobnie jak Kołakowski – zaangażowani byli w stalinizm, przechodziło później, począwszy od lat pięćdziesiątych, na pozycje radykalnie antystalinowskie. Większość z nich – znakomitym przykładem jest tu Zygmunt Bauman – nie odrzuciła jednak marksizmu w sposób tak kategoryczny, jak zrobił to Kołakowski, a już na pewno nie odchodziła od szeroko rozumianej „lewicowości”. Ich późniejsza krytyka stalinizmu zawsze była emancypacyjna, postępowa; zawsze była to krytyka „z lewej strony”. Bauman, który do dziś pozo‑ stał lewicowy i nigdy nie stał się konserwatystą, wspominał po latach, że gdy znalazł się na emigracji po Marcu ’68 (zo‑ stał wyrzucony z Uniwersytetu Warszawskiego tego same‑ go dnia co Kołakowski), odczuwał dystans w stosunku do „sowietologów” z zachodniego establishmentu i odrzucił ich liczne oferty współpracy – mimo że miał już wtedy wyraźnie „antykomunistyczne” przekonania. Jego postawa diametral‑ nie różniła się więc od ówczesnych poczynań Kołakowskie‑ go, który – socjolog mówi o tym w tym samym wywiadzie – od razu po przyjeździe na Zachód przesunął się wyraźnie „na prawo”98. Od tamtej pory aż do końca życia autor 97 L. Kołakowski, Intelektualiści, w: idem, Czy diabeł…, s. 182. 98 Zob.: Z. Bauman, Bauman Before Exile – A Conversation with Zygmunt Bauman, rozmowę przepr. K. Tester, M.H. Jacobsen, „Polish Sociological Review” 2006, nr 155, s. 267–274.
135
Głównych nurtów… nie zaczął myśleć w sposób postępowy, otwarty, wolny od ideologicznych uprzedzeń – jego dalszy rozwój pokazywał coś dokładnie odwrotnego: stawał się on jedynie coraz bardziej konserwatywny. Wpływ Kołakowskiego na kilka pokoleń polskiej inte‑ ligencji wydaje się trudny do przecenienia. Filozof już od przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych znajdował się zawsze krok przed resztą inteligencji lewicowej – jako jeden z pierwszych rewizjonistów odwrócił się od mark‑ sizmu, również jako jeden z pierwszych zainteresował się tematyką religijną czy narodową. W dużym stopniu to właśnie Kołakowski wydeptywał więc ścieżki, na które wchodzili następnie – począwszy od lat siedemdziesią‑ tych – Jacek Kuroń, Adam Michnik i inni przedstawiciele polskiej lewicy. Później, po restauracji kapitalizmu w Pol‑ sce, Kołakowski – namaszczony na największy publiczny autorytet filozoficzny – wciąż odgrywał niesłychanie waż‑ ną rolą w kształtowaniu dyskursu publicznego w Polsce i rację ma Maciej Gdula, gdy nazywa go „jednym z intelek‑ tualnych ojców założycieli iii rp”99. Rola Kołakowskiego w debacie publicznej polegała przede wszystkim na roz‑ brajaniu każdej krytyki i uświęcaniu potransformacyjnego porządku. Gdula wspominał: Pamiętam mój stan, gdy wyszedłem z wykładu Koła‑ kowskiego „Nasza wesoła apokalipsa” w 1997 roku. Czu‑ łem się, jakbym został pozbawiony jakiejkolwiek ener‑ 99 „Kultura Liberalna”, 7 maja 2013, nr 19 (226), zapis debaty pt. „Czy Leszek Kołakowski może być zbawiony? Spór pokoleń”, w której udział wzięli: Jerzy Szacki, Aleksander Smolar, Andrzej Mencwel, Maciej Gdula, Ka‑ tarzyna Kasia, Stanisław Gromadzki. Dostępne na stronie: www.kultu‑ raliberalna.pl/2013/05/07/szacki-smolar-mencwel-niecikowski-gdulakasia-gromadzki-czy-leszek-kolakowski-moze-byc-zbawiony-spor-pok olen (dostęp 09.05.2016).
136
gii, która mogłaby się stać źródłem zaangażowania. Nic nie warto robić. Jest, jak jest, i najlepiej przysłużymy się światu, jeśli nie będziemy starali się go zmieniać100.
Autor powyższego cytatu określa wręcz publiczną działalność Kołakowskiego po 1989 roku mianem „wam‑ piryzmu”, polegającego na rozładowywaniu napięcia spo‑ łecznego poprzez „wysysanie” wszelkiej krytyki zrestau‑ rowanego w Polsce kapitalizmu. Zwraca również uwagę na postępujący w ostatnim okresie życia filozofa kon‑ serwatyzm, który był „konsekwentnie reaktywny, oparty wyłącznie na strachu przed dążeniem do zbudowania nowego społeczeństwa”101. Gdula rekonstruował również sposób, w jaki Kołakowski definiował publiczną rolę re‑ ligii: „powinna ona służyć kształtowaniu życia młode‑ go pokolenia, należy dać ją tym »zwykłym ludziom«, żeby nie pobłądzili i wiedzieli, jak się prowadzić”102. So‑ cjolog słusznie dostrzegał w tym postawę antydemokra‑ tyczną i kolejny dowód na fakt, że cały konserwatyzm Kołakowskiego miał pewne, typowe dla polskich elit, wyższościowe znamię. Wobec tego wszystkiego przygnębia fakt, że literatura krytyczna poświęcona autorowi Głównych nurtów… właściwie nadal nie istnieje. W ślad za wznowieniami jego ko‑ lejnych prac wydawane są za to następne poświęcone mu hagiografie103. 100 Ibidem. 101 Ibidem. 102 Ibidem. 103 Szczególnie hagiograficzna wydaje się książka Marcina Króla – rodzaj biografii intelektualnej Kołakowskiego napisanej już po śmierci filozofa. Zob.: M. Król, Czego nas uczy Leszek Kołakowski, Czerwone i Czarne, Warszawa 2010.
137
Rozdział 2/ Jacek Kuroń – zawodowy opozycjonista
Po Marcu ’68 Jacek Kuroń wciąż pozostawał jednym z naj‑ ważniejszych teoretyków działania polskiej lewicy1. Jego idee i programy wyrażone w serii tekstów z lat siedem‑ dziesiątych w dużym stopniu wyznaczały drogi rozwoju całego ruchu kor-owskiego, najważniejszego inteligenc‑ kiego środowiska opozycyjnego, które powstało po wy‑ darzeniach z czerwca 1976 roku. W artykułach i wypo‑ wiedziach Kuronia z tego okresu uderza skala przemian, które dokonały się w światopoglądzie autora, niegdyś jed‑ nego z najradykalniejszych polskich rewizjonistów2. Nowe są kategorie, za pomocą których analizuje on panujący w Polsce system; nowa jest koncepcja praktyk oporowych, zawarta przede wszystkim w autorskiej teorii ruchów spo‑ łecznych; nowe jest podejście do robotników i rewolucji społecznej; wreszcie całkowicie nowa jest wizja przyszłe‑ go demokratycznego i niepodległego państwa polskiego, 1 Zob.: D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 327. 2 Kuroń ma świadomość, że w jego poglądach zaszły ogromne zmiany, pisze o tym wprost w artykule z listopada 1976 roku: „Zawarte tu myśli różnią się w wielu istotnych kwestiach od tego, co na ten temat pisałem i mówiłem w ciągu minionych 20 lat. Pozostałem wierny podstawowym wartościom, którym pragnę służyć. Zmieniłem zdanie co do najwłaściw‑ szych i realnych form oraz metod tej służby i realizacji wartości nad‑ rzędnych”, J. Kuroń, Myśli o programie działania, w: idem, Opozycja..., s. 78–79.
139
która ma się zrealizować po obaleniu systemu „realnego socjalizmu”. Załamanie dawnych paradygmatów myślenia staje się w pełni widoczne dopiero wtedy, gdy zestawi się pisma Kuronia z lat siedemdziesiątych z opublikowanym dekadę wcześniej Listem otwartym do partii. Nowe poglądy Kuronia – wyrażane często w sposób nie‑ słychanie mętny – z pewnością nie są wolne od niejedno‑ znaczności, czy niekiedy wręcz paradoksów3. Wskażmy tylko kilka przykładów. Z jednej strony Kuroń ma świa‑ domość, że powstanie i rozwój „opozycji demokratycznej” w drugiej połowie lat siedemdziesiątych było możliwe wy‑ łącznie dzięki względnej liberalizacji reżimu, z drugiej zaś właśnie w tym okresie zaczyna potępiać panujący w Polsce system jako bezwzględnie „totalitarny”. Wydaje się, że to właśnie „totalitarna” natura polskiego ustroju wyklucza rachowanie na „odgórne” reformy rządzącej partii i powo‑ duje, że działalność opozycyjna może się odbywać tylko przeciwko władzy, w ruchach społecznych zorganizowa‑ nych niezależnie od niej – drogą wymuszania kolejnych ustępstw. Sprawę komplikuje jednak fakt, że pod koniec lat siedemdziesiątych Kuroń nie jest już w tej kwestii tak jednoznaczny i postuluje opozycyjne działanie poprzez o f i c j a l n e instytucje i struktury. Co więcej, w przeded‑ niu powstania „Solidarności” stwierdzi wręcz, że w pierw‑ szym rzędzie to z reformatorskimi tendencjami w łonie pzpr – a nie z naciskiem zorganizowanego niezależnie od władzy społeczeństwa – należy wiązać o s t a t n i e na‑ dzieje na pokojową drogę od „komunizmu” do demokracji. W pismach Kuronia z tego okresu problematyczna jest także kwestia nastrojów polskiego społeczeństwa: diagno‑ 3
Zob.: K. Brzechczyn, Między realizmem a utopią, „Tygodnik Powszech‑ ny” 2014, nr 44, Dodatek Specjalny pt. Pomysły na wolną Polskę. Myśl polityczna opozycji 1976–1989, red. W. Pięciak, G. Waligóra, s. 53.
140
zowany w niektórych fragmentach konformizm wydaje się niemożliwy do uzgodnienia z artykułowanym w innych miejscach przekonaniem, że panujący w Polsce ustrój niezmiennie wywołuje powszechną odmowę społeczną – szczególnie odmowę o charakterze „moralnym”, a szerzący się kryzys systemu grozi niekontrolowanym „wybuchem” masowego gniewu. Trudno również doszukać się w nich precyzyjnego określenia różnicy między „antytotalitarną” opozycją i ogółem ludzi stawiających opór władzy. Choć na pierwszym planie znajduje się postulat „oddolnego” organizowania s i ę różnych grup Polaków w ruchy spo‑ łeczne – co sugerowałoby, że słowo „opozycja” określa po prostu Polaków będących przeciwko władzy – nie ulega wątpliwości, że teksty i wypowiedzi Kuronia zmierzają do starannego wyodrębnienia ze społeczeństwa elitar‑ nych środowisk „zawodowych opozycjonistów”4 (rekru‑ tujących się przede wszystkim z szeregów inteligencji), 4 Sam Kuroń posługiwał się określeniem „zawodowy opozycjonista” do opisania własnych zajęć i sposobu życia. W jego autobiografii znajduje się następujący fragment poświęcony latom siedemdziesiątym: „Właściwie było jasne, że nie mam już szans na żadne konkretne zajęcie. Nie pozwolą mi uczyć w szkole ani w żadnej innej formie pracować z dzieć‑ mi, zaś na naukę od nowa innego zawodu nie miałem chęci. To właśnie wtedy Gaja [pierwsza żona Kuronia – przyp. M.S.] powiedziała, że ja potrafię pracować nad teorią tylko w związku z praktyką – robię to za‑ wsze, ale nie umiem inaczej. Samej nauki nie będę więc uprawiał. Mówi‑ ła, że umiem inicjować, animować, organizować ruchy społeczne, więc muszę to robić i w związku z tym pracować nad teorią. W naszych wa‑ runkach była to decyzja, że zostanę z a w o d o w y m o p o z y c j o n i s t ą , jedna z nielicznych, które udało mi się zrealizować, tyle że właściwie nie było innego wyjścia”, J. Kuroń, Wiara…, s. 358–359. W swojej książce z 1991 roku Kuroń pisał też o sobie jako o „menedżerze opozycji”: „By‑ łem zawsze m e n e d ż e r e m o p o z y c j i , bo tak to chyba można nazwać, i nauczyłem się, że albo umiem ludzi prowadzić i oni chcą być przeze mnie prowadzeni, albo ich nie prowadzę i nie ma o czym mówić”, J. Ku‑ roń, Moja zupa, w: idem, Autobiografia, s. 685.
141
których powołaniem jest inicjowanie, koordynowanie i wreszcie trzymanie w ryzach masowego oporu społe‑ czeństwa. Pełna wewnętrznych napięć i niejasności jest również jego wizja przyszłej niepodległej i demokratycz‑ nej Polski, a szczególnie kwestia dokładnej formy postu‑ lowanego ustroju gospodarczego i stosunków produkcji. Z całą pewnością to nie wszystkie niejednoznaczności czy paradoksy obecne w poglądach Kuronia i z całą pew‑ nością tylko część z nich okazuje się pozorna. Taka dia‑ gnoza nie jest jednak z naszego punktu widzenia żadnym problemem: naszym celem nie jest bowiem „rekonstruk‑ cja” myśli Kuronia i przedstawienie jej w zwartej i spój‑ nej postaci – coś takiego wydaje się w ogóle trudne do pomyślenia. Przeciwnie: chodziłoby o jej częściową „de‑ konstrukcję” – pełne wydobycie ukrytych w niej stawek i ambiwalencji, a także ujawnienie wielości inherentnych jej napięć, a być może i sprzeczności. Innymi słowy, cho‑ dziłoby o taką problematyzację poglądów Kuronia, która pokaże radykalną otwartość jego myśli na rozwój w róż‑ nych możliwych kierunkach, z których tylko jeden – skąd‑ inąd świetnie nam znany – stał się rzeczywistą trajektorią dalszej ewolucji ideowej przyszłego ministra pracy i po‑ lityki socjalnej.
„myśli o programie działania”
Zgodnie z teorią wyłożoną w Liście otwartym do partii na drodze postępowych przemian w Polsce stoi mono‑ polistyczna partia, a za jej pośrednictwem – partyjna biurokracja, blokująca rzeczywiste uspołecznienie środ‑ ków produkcji. W Liście sytuacja w prl analizowana jest w oparciu o paradygmat marksistowski, ze szczególnym uwzględnieniem charakterystycznego dla niego nacisku na stosunki produkcji. Kuroń i Modzelewski przekonywali, że biurokracja – jako rządząca w Polsce k l a s a – wykorzy‑ stuje posiadaną przez siebie władzę do zorganizowanego wyzysku proletariatu. Jak pisali: […] w istniejącym systemie robotnik […] jest wyzyskiwa‑ ny: produkuje on minimum egzystencji dla siebie i całą potęgę państwa przeciw sobie. Produkt jego własnej pra‑ cy przeciwstawia mu się jako siła obca i wroga, a więc nie należy do niego5.
Mówiąc ogólnie, dla autorów Listu panujący w Pol‑ sce system jest zły, gdyż nie spełnia własnych obietnic – a więc przede wszystkim dlatego, że nie znosi podziałów klasowych w społeczeństwie. Niemal nic z tego, co zostało powiedziane, nie przetrwało przełomu siódmej i ósmej dekady xx wieku; w pismach Kuronia z lat siedemdziesią‑ tych zmieniają się zarówno język czy metoda analizy, jak i podstawowe diagnozy polskiej sytuacji… 5
J. Kuroń, K. Modzelewski, List otwarty…, s. 22.
143
W okresie, na który przypadają rządy Edwarda Gierka, Kuroń określa panujący w Polsce system jako bezwzględ‑ nie „totalitarny” (wspomnijmy, że słowo „totalitaryzm” nie pojawiło się w Liście ani razu). W jego tekstach i wypo‑ wiedziach oznacza to, że władza ma całkowity monopol gospodarczy, polityczny i informacyjny, dzięki czemu z ła‑ twością doprowadza do „maksymalnego podporządkowa‑ nia sobie życia każdego obywatela”6. Ten potrójny mono‑ pol nieustannie pogłębia trawiący Polskę kryzys społeczny i gospodarczy, Polacy bowiem – wyzuci z wpływu na cele „współpracy społecznej” – nie mogą w istniejących ramach ustrojowych realizować swoich dążeń i aspiracji. To z ko‑ lei prowadzi ich do postaw pełnych rezygnacji, bierno‑ ści a przede wszystkim do ograniczonego zaangażowania w dalszą „współpracę społeczną”. W połowie lat siedemdziesiątych Kuroń przekonuje, że wskazany powyżej proces narastania sprzeczności trwa od samego początku Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, to jest od 30 lat. To przede wszystkim dlatego ustrój „real‑ nego socjalizmu” jawi się społeczeństwu jako naturalny, bezalternatywny: „wielu, bardzo wielu ludzi uwierzyło, że jest on normalny, jedynie możliwy”7. Zdaniem Kuronia to sposób organizacji produkcji w dużym stopniu zniszczył w Polakach chęć stawiania oporu i wyrobił u nich postawy konformistyczne. Ludzie bowiem, żyjąc w ramach „tota‑ litarnego” systemu, przyzwyczaili się do posłusznego wy‑ konywania przydzielonych im prac i obowiązków i odno‑ szą sposób funkcjonowania wyniesiony z zakładów pracy czy państwowych instytucji do całości życia społecznego. W ten sposób Polacy w roli obywateli stają się tak samo 6 J. Kuroń, Myśli…, s. 79. 7 Ibidem.
144
posłuszni i lojalni jak w roli pracowników najemnych. Zdają się nie widzieć – zarówno w pracy, jak i w czasie wolnym – że tkwią pod „totalitarnym” jarzmem. To jedna strona medalu. Istnieje jednak również druga. W Myślach o programie działania, tekście z listopada 1976 roku, Kuroń już w pierwszym zdaniu podkreśla, że: „Świadomość głębokiego kryzysu gospodarczego, politycz‑ nego i społecznego wydaje się być powszechna”8. Wszyscy – przekonuje dalej autor – dotkliwie odczuwają zasadni‑ cze braki w podstawowych dobrach: żywności, węglu czy energii elektrycznej. To jednak nie trudności materialne powodują największą wściekłość społeczeństwa. Polacy nie akceptują rzeczywistości, w której przyszło im żyć, przede wszystkim ze względu na jawne kłamstwa władzy, a więc, jak się zdaje, ze względów bardziej „moralnych” niż materialnych. Kuroń pokazuje ten fenomen na przy‑ kładzie wydarzeń z czerwca 1976 roku, po których władza najpierw zastosowała masowy terror, a potem – pod na‑ porem społeczeństwa – wycofywała się z niego w sposób niekonsekwentny i niezdecydowany. Mimo to: W prasie, radiu, telewizji, a także w wystąpieniach oficjal‑ nych osobistości […] [g]łosi się, że wszystko jest w porząd‑ ku, a wszystkie decyzje władzy są głęboko słuszne i cieszą się powszechnym poparciem społeczeństwa. Wydaje się, że właśnie te jawne kłamstwa wywołują wściekłość spo‑ łeczeństwa w większym stopniu niż spowodowane kryzy‑ sem gospodarczym bardzo trudne warunki życia9.
Najogólniej rzecz ujmując, u Kuronia powszechny opór wydaje się wynikać dokładnie z tych samych powodów 8 9
Ibidem, s. 77. Ibidem, s. 77–78.
145
co powszechny konformizm – z „totalitarnego” systemu społecznego, który stara się mamić obywateli kłamstwem i ogranicza im lub uniemożliwia zaspokojenie podsta‑ wowych potrzeb. Taki opór może przybierać trzy for‑ my. Pierwsza z nich – zdaniem autora dość powszechna na wszystkich szczeblach hierarchii społecznej – pole‑ ga na podporządkowaniu „jednostkowym dążeniom po‑ szczególnych ogniw współpracy społecznej przez afery gospodarcze, korupcję, kliki, kumoterstwo itp.”10 Drugą formą społecznego oporu – według Kuronia równie po‑ wszechną jak pierwsza – są „różnorodne sposoby niefor‑ malnego zwiększania samodzielności i udziału w podziale dochodu narodowego przez poszczególne ogniwa współ‑ pracy społecznej: jednostki administracyjnego podziału kraju, przedsiębiorstwa, gałęzie gospodarki itp.”11 Odbywa się to poprzez manipulowanie informacjami (ukrywanie rezerw, zawyżanie osiągnięć), budżetem, niepokojami społecznymi, a także korupcję, kliki i afery oraz udział w grze koterii politycznych na szczytach władzy. Kuroń stanowczo odrzuca obydwie wymienione formy oporu ze względu na ich przestępczy charakter i fakt, że wywierają wyjątkowo destrukcyjny wpływ na funkcjonowanie spo‑ łeczeństwa, godząc w jego „godność i etykę”. Jak przeko‑ nuje, jedynie otwarte wystąpienia zbiorowe, opierające się na społecznej solidarności – jest to trzecia forma prze‑ ciwstawiania się władzy – stanowią sposób odpowied‑ niej samoobrony społeczeństwa przed „totalitaryzmem”. Prowadzi nas to do kluczowej w pismach Kuronia „teorii ruchów społecznych”, gdyż jak czytamy: „Otwarte wystą‑ pienia, kiedy zdarzają się w jednym czasie, w wielu miej‑ 10 Ibidem, s. 86. 11 Ibidem.
146
scach kraju i łączy je najogólniejsza jedność celu, stają się ruchem społecznym”12. Najogólniejsza jedność celu, o której mowa w powyż‑ szym cytacie, jest tym, co spaja poszczególne wystąpienia i tworzy z nich określony ruch społeczny. W przypadku robotników mogą być to rewindykacje płacowe, w przy‑ padku rodziców walka o warunki opieki nad dziećmi, a w przypadku inteligencji walka przeciwko cenzurze. Na wyższym poziomie okazuje się, że dzięki istnieniu wspól‑ nego wszystkim członkom społeczeństwa wroga, to jest „totalitarnego” systemu, możliwa jest również jedność pomiędzy różnymi ruchami społecznymi. W pismach Kuronia staje się to podstawą do przypisania istnieniu i działalności każdego ruchu społecznego uniwersalnego, ogólnonarodowego znaczenia: nawet jeśli poszczególne ruchy bronią partykularnych interesów konkretnych grup – robotników, chłopów czy inteligencji – występując prze‑ ciwko „totalitaryzmowi”, realizują cele całego narodu. W Myślach o programie działania autor podaje definicję ruchu społecznego oraz precyzuje formy jego działania: Za ruch społeczny uważam […] takie współdziałanie wielkich zbiorowisk ludzkich, w którym każdy uczestnik realizuje swoje dążenia, działając w małej, samodzielnej grupie. Takie małe, samodzielne grupy stają się ruchem społecznym, gdy łączy je wspólnota najogólniejszego celu. W sprzyjających warunkach w ślad za wspólno‑ tą celu następuje porozumienie i wspólne podejmowa‑ nie przez cały ruch czy jakąś jego część wspólnych za‑ dań doraźnych lub trwałych. Ruch społeczny dla wspól‑ nej realizacji pewnych zadań może powoływać formy przedstawicielskie: zarządy, komitety, sztaby. Mogą one być wybierane przez wszystkich uczestników ruchu, 12 Ibidem.
147
a może też się zdarzyć, że jedna z samodzielnych grup działania obwoła się komitetem do konkretnego zada‑ nia, które chce zainicjować. Jest to dopuszczalne, ponie‑ waż współdziałanie wielkiej zbiorowości tylko w takim stopniu jest ruchem społecznym, w jakim małe grupy są samodzielnymi ośrodkami inicjatywy. Mogą więc pod‑ porządkowywać się różnym komitetom czy zarządom, ale tylko wówczas, gdy chcą, to jest gdy podporządko‑ wywanie takie uważają za skuteczny środek realizacji ce‑ lów. Zatem komitet nie zarządza, a apeluje i tylko przy pomocy takich apeli organizuje współdziałanie ruchu społecznego13.
Jak widzimy na podstawie powyższego fragmentu, który pochodzi z 1976 roku, ruch społeczny – w przeciwień‑ stwie do państwa, przedsiębiorstwa czy wojska – nawet jeśli tworzy hierarchiczną strukturę, opiera się przede wszystkim na inicjatywie „oddolnej”. Nie zawsze jednak Kuroń będzie w tej kwestii tak jednoznaczny i konse‑ kwentny – jak zobaczymy, w wielu innych fragmentach jego tekstów będą się pojawiać sugestie wskazujące na ko‑ nieczność „odgórnego” organizowania ruchów społecz‑ nych, czy „zewnętrznego” koordynowania ich działalności. Zdaniem Kuronia powojenna historia Polski wyraźnie dowiodła, że ruchy społeczne – mimo niejako naturalnej dążności systemu do ich upaństwowienia – okazywały się skuteczną formą społecznego oporu. W niektórych frag‑ mentach pism Kuronia pierwsze trzy dekady prl, wraz z minionymi wystąpieniami społeczeństwa przeciwko władzy, odczytane zostają przez pryzmat nowo zapro‑ ponowanej teorii. Historycznie rzecz ujmując – czyta‑ my w Myślach… – można podać cztery przykłady ru‑ chów społecznych, które dotychczas odegrały ważną rolę. 13 Ibidem, s. 86–87.
148
Po pierwsze, wielkie znaczenie miał wspólny opór chłopów indywidualnych przeciwko próbom upaństwowienia rol‑ nictwa. Chodzi tu szczególnie o samorzutne rozwiązywa‑ nie spółdzielni produkcyjnych w 1956 roku oraz o masowy bojkot skupów wyrażający sprzeciw wobec projektu usta‑ wy z 1976 roku, która zezwalałaby na przymusowy wykup ziemi od chłopów. Drugim przykładem społecznego ruchu oporu – szczególnie zaciekle zwalczanym przez władze – były strajki i demonstracje robotników walczących o płace realne. Kuroń zauważa, że wystąpienia pojedynczych bry‑ gad czy zakładów zdarzały się w powojennej Polsce bar‑ dzo często, jednak najczęściej były izolowane przez władze i nie reprezentowały większej siły. Z ruchem społecznym robotników – czyli masowymi wystąpieniami robotniczymi przeciwko jednoczesnemu atakowi władzy na całe społe‑ czeństwo – „mieliśmy do czynienia w minionym trzydzie‑ stoleciu co najmniej trzykrotnie: od czerwca 1956 do po‑ łowy 1957 roku, od grudnia 1970 do lutego 1971 roku oraz 25 czerwca 1976 roku”14. Kuroń pisze: „Każdy z tych ruchów był bardzo drogo opłacony przez robotników, ale też każdy z nich zakończył się sukcesem”15. Trzecim przykładem ru‑ chu społecznego jest – rzecz znamienna – ciągła aktywność wiernych w obronie Kościoła katolickiego. Autor wskazuje w tym przypadku na: „masowy udział w mszach, procesjach, pielgrzymkach, różnorodne formy działania na rzecz para‑ fii i nawet rozruchy w obronie budynków kościelnych czy terenów pod ich budowę oraz tak zwaną nielegalną budowę kościołów”16. Również ruch wiernych – mimo bezwzględ‑ nego zwalczania Kościoła przez władze i represjonowania 14 Ibidem, s. 88. 15 Ibidem. 16 Ibidem, s. 89.
149
ludzi oddających się praktykom religijnym – osiągnął duże sukcesy. Kuroń zauważa, że dzięki „prawdziwie masowemu charakterowi tego ruchu Kościół (w najszerszym tego słowa znaczeniu) może konsekwentnie przeciwstawiać się tota‑ litaryzmowi”17. Czwartym przykładem ruchu społecznego jest opór inteligencji – uczonych, pisarzy, artystów, czytają‑ cych i dyskutujących studentów – która tworzy kulturę na‑ rodową i niezależną myśl naukową. W środowiskach inteli‑ genckich – przekonuje autor – rozwija się niszczona przez władze niezależna myśl społeczna i studiowana jest wolna od oficjalnego zafałszowania historia narodu. Jak czytamy: „To właśnie w tym ruchu tworzy się niezależną od lansowa‑ nej przez państwo hierarchię dzieł i ich twórców, premiu‑ jąc prawdę, odwagę, nonkonformizm”18. Zdaniem Kuronia ruchowi społecznemu inteligencji polskiej zawdzięczamy szczególnie wiele – to przede wszystkim za jego sprawą „literatura piękna i naukowa, a także w pewnym stopniu film, są w naszym kraju, w stosunku do innych zwanych socjali‑ stycznymi, najmniej zarażone kłamstwem […]”19. Wszystkie cztery ruchy, jak wspominaliśmy, realizowały i dalej realizują cele uniwersalne, czyli ważne dla całego narodu. W przypadku chłopów wynika to z faktu, że stając w obronie indywidualnej własności ziemskiej, bronią oni także niezależności wsi i zapobiegają dewastacji gospo‑ darki rolnej. Wierni z kolei, wspierając Kościół, czyli insty‑ tucję konsekwentnie i kategorycznie przeciwstawiającą się „totalitaryzmowi”, bronią fundamentalnej dla kultury pol‑ skiej suwerenności osoby ludzkiej. Kuroń pisze: „Walcząc o wolność sumienia, o suwerenność osoby ludzkiej, ruch 17 Ibidem. 18 Ibidem. 19 Ibidem.
150
wiernych w obronie Kościoła walczy o wartości uniwer‑ salne, na których zbudowana jest nasza kultura narodo‑ wa”20. W podobną stronę zmierza argumentacja na rzecz uniwersalnego znaczenia ruchu społecznego inteligencji. Artyści, pisarze i inni twórcy kultury podtrzymują trady‑ cje ważne dla całego narodu – pielęgnują prawdę, odwagę, a także premiują takie wartości jak nonkonformizm. Argumentacja na rzecz uniwersalnego znaczenia wy‑ stąpień robotniczych jest bardziej zawiła. Jak pamiętamy, zdaniem Kuronia, ogólna przyczyna kryzysów w Polsce to brak wpływu ludzi na cele „współpracy społecznej”, który prowadzi do braku zaangażowania w wykonywaną pracę (robotnicy pracują źle, a więc bardziej kosztownie), a w konsekwencji do nieprzystosowania produkcji do po‑ trzeb konsumpcyjnych społeczeństwa. Gdy robotnikom udaje się w ruchu strajkowym wymusić na władzy pewne ustępstwa, a tym samym wywrzeć istotny wpływ na cele „współpracy społecznej”, ich zaangażowanie, a przez to i produktywność, wzrasta. Jeśli uwzględnić fakt, że w wie‑ lu fragmentach swoich pism Kuroń wyraźnie ogranicza robotnicze aspiracje do rewindykacji o charakterze czysto materialnym, wydaje się jasne, że w tym zawoalowanym wywodzie chodzi o konstatację prostego faktu: robotni‑ cy, uzyskując od władzy podwyżki płac lub ograniczając wzrost cen, pracują chętniej, a przez to i lepiej. Kuroń pi‑ sze: „Nie jest […] przypadkiem, że dwa jedyne w historii prl okresy względnie harmonijnego rozwoju gospodar‑ czego, 1956–1960 i 1971–1975, nastąpiły bezpośrednio po wielkiej fali ruchu strajkowego”21. Beneficjentami rozwoju gospodarczego są zaś wszyscy ludzie żyjący w Polsce. 20 Ibidem. 21 Ibidem, s. 88.
151
przyjaciele ludu
Zapowiadana w Liście otwartym do partii rewolucja, kła‑ dąca kres klasowemu panowaniu biurokracji, miała być dziełem proletariatu. W tym sensie robotnicy byli zde‑ cydowanie wyróżnionym podmiotem społecznym – jak widzieliśmy we wstępie, podmiotem uznawanym przez autorów za n a t u r a l n i e postępowy. Wspomnijmy, że jeszcze 3 marca 1968 roku, tuż przed wybuchem studenc‑ kich protestów, Kuroń na jednym z zebrań środowiska skupionego wokół autorów Listu wygłosił referat o „me‑ sjanizmie klasy robotniczej”. Treść prelekcji wskazywała jednoznacznie, że: W klasie tej widział naczelną kategorię […], do której należy odnosić działania polityczne związane z realiza‑ cją ustroju negującego wyzysk. Realizacja obiektywnych interesów klasy robotniczej miała zapewnić zniesienie podstawowych sprzeczności społecznych. Instytucjo‑ nalnie zabezpieczałaby to taka forma organizacji władzy, która da klasie robotniczej maksymalną kontrolę nad produkcją i podziałem22.
Wiele się zmieniło począwszy od lat siedemdziesiątych – w kilka lat po Marcu ’68 z m e s j a ń s k i e g o powołania klasy robotniczej nie zostało już dosłownie nic… Jak widzieliśmy, w pismach Kuronia z lat siedemdzie‑ siątych opór robotników wciąż ma ogromne znaczenie, 22 A. Friszke, Anatomia…, s. 553.
152
choć teraz wynika ono przede wszystkim z ważnej roli, jaką w procesie produkcji odgrywają pracownicy wielkich zakładów przemysłowych. Dawny postulat ostatecznego położenia kresu wyzyskowi i ustanowienia ustroju opar‑ tego na a u t e n t y c z n y m samorządzie w zakładach pracy raz na zawsze zniknie z pism i wypowiedzi autora Myśli o programie działania – w latach siedemdziesiątych cele walki robotników zostaną ograniczone jedynie do kwe‑ stii płac, przywilejów związanych z wykonywaniem określonych zawodów czy cen produktów spożywczych. Co więcej, robotnicy przestaną być jakkolwiek wyróżnionym podmiotem społecznej zmiany – oprócz nich na scenie „antytotalitarnych” zmagań wystąpią bowiem również inne, nie mniej ważne, grupy społeczne – inteligencja, chłopi czy wierni Kościoła katolickiego. Kuroń będzie też z naciskiem podkreślał, że żaden człowiek nie jest t y l k o robotnikiem, zawsze pełni też inne funkcje społeczne, któ‑ rych żadną miarą nie da się sprowadzić do wykonywanego zawodu. W Zasadach ideowych, artykule opublikowanym w 1978 roku, napisze wprost, że największe historyczne błędy lewicy – przede wszystkim opowiedzenie się za abstrakcyjnym dobrem „człowieka-robotnika”, a prze‑ ciwko suwerenności osoby ludzkiej – wynikały z mark‑ sistowskiego zafiksowania na robotnikach i wyzyskują‑ cych ich kapitalistach, a więc ze sprowadzenia człowieka wyłącznie do roli sprzedawcy lub nabywcy siły roboczej. Kuroń wyjaśnia: Społeczeństwo – wbrew oczekiwaniom Marksa – nie składa się wyłącznie ani przede wszystkim z robotni‑ ków. Co jednak ważniejsze, nawet wielkoprzemysłowy ro‑ botnik z dziada pradziada, członek związku zawodowe‑ go nie czuje się tylko, czy przede wszystkim robotnikiem. Człowiek nie daje się zredukować do roli zawodowej.
153
Jest jeszcze ojcem rodziny, członkiem kościoła, posiada‑ czem domku czy motocykla, patriotą, sportowcem, mi‑ łośnikiem muzyki, obywatelem miasta czy osady, konsu‑ mentem, nie mówiąc już o tym, że to wszystko łącznie nie wyczerpuje tego, czym każdy z nas jest jako osoba ludzka23.
Powyższy cytat jest egzemplifikacją ważnego zjawiska: w latach siedemdziesiątych w dyskursie byłych lewico‑ wych radykałów dawny „proletariusz” wydawał się roz‑ pływać w społecznym uniwersum, stawał się p o p r o s t u człowiekiem, współobywatelem. W kolejnym fragmencie Kuroń dodawał również, że nawet jeśli przyjmiemy, że marksistowski program, stawiający robotników na piede‑ stale, wyraża ich rzeczywiste interesy, nieuchronnie działa on na szkodę wszystkich innych grup społecznych, nie obejmuje bowiem dążeń takich jak obrona tradycji (religii, rodziny, narodu) czy suwerenności człowieka (wolności słowa, sumienia, zrzeszeń). Czym z tej perspektywy był Komitet Obrony Robotni‑ ków, którego Kuroń był jednym z trzech głównych anima‑ torów i na którego sposób funkcjonowania wywierał de‑ cydujący wpływ? Czy fakt, że Komitet – sama jego nazwa jednoznacznie odnosi się do robotników jako odrębnej grupy społecznej24 – powstał po to, by pomagać represjo‑ nowanym przez władze pracownikom najemnym dużych zakładów przemysłowych, przeczy diagnozowanym po‑ 23 J. Kuroń, Zasady ideowe, w: idem, Opozycja..., s. 117. 24 Kwestia nazwy kor-u od początku budziła pewne kontrowersje. Jak pisał Cyril Bouyeure: „W grupie [inicjatorów Komitetu] długo dyskuto‑ wano na temat przyszłej nazwy. Niektórzy sugerowali »Komitet Obrony Praw Człowieka«, aby nawiązać do porozumień helsińskich. […] Macie‑ rewicz uważał, że trzeba w pewnym sensie wyprzedzić i zdublować par‑ tię. Zapadła decyzja. Narodził się Komitet Obrony Robotników (kor)”, C. Bouyeure, Adam Michnik…, s. 180.
154
wyżej przemianom, które dałoby się opisać jako swoistą dyskursywną d e p r o l e t a r y z a c j ę polskiego społeczeń‑ stwa? A może wręcz przeciwnie – okazuje się z nią w pe‑ wien sposób komplementarny? Gdyby wydarzenia w Radomiu i Ursusie zaszły dekadę wcześniej, Kuroń z pewnością myślałby o protestujących robotnikach w kategoriach marksistowskich. Na gruncie teorii wyłożonej w Liście otwartym do partii uznałby ich za przedstawicieli klasy społecznej, która kolejny raz poja‑ wia się na arenie dziejów, by wystąpić przeciwko wyzysko‑ wi biurokracji. Jednak w 1976 roku protestujący robotnicy, podpalający Komitet Wojewódzki w Radomiu i rozbiera‑ jący tory kolejowe w Ursusie, w oczach Kuronia po prostu sprzeciwiali się ogólnopolskim drastycznym podwyżkom cen i ich bunt miał wymiar czysto materialny. Co więcej, strajkujący, jako że wystąpili przeciwko „totalitarnej” wła‑ dzy i dążyli do cofnięcia podwyżek obejmujących wszyst‑ kich obywateli, realizowali cele uniwersalne, a nie tylko specyficznie robotnicze. To dlatego w momencie, gdy są bici przez funkcjonariuszy „totalitarnego” państwa, przepuszczani przez „ścieżki zdrowia”, poniżani w czasie przesłuchań i bezbronni w trakcie procesów sądowych, zasługują – wraz z pozostawionymi za murami aresztów i więzień rodzinami – na pomoc i troskę reszty społe‑ czeństwa, a właściwie opozycyjnej inteligencji. Wydaje się, że ta powodowana pobudkami moralnymi troska dotyczy robotnika, o którym bez trudu można myśleć przy użyciu uniwersalizującej figury „gnębionego bliźniego” czy „po‑ niewieranego współobywatela”. Ma to, jak się zdaje, ważne konsekwencje dla lewicowego dyskursu: ciało robotnika prześladowanego w Radomiu i Ursusie, na które spadają brutalne ciosy „totalitarnej” władzy, zaczyna się bowiem wydawać ciałem całego społeczeństwa, całego narodu. 155
Jeszcze na początku 1977 roku „Kuroń podkreślał, że po‑ dejmując akcję solidarności z robotnikami, jej inicjatorzy byli głęboko przekonani, że represje, jakie spadły na robot‑ ników, były wymierzone w całe społeczeństwo”25. W tym samym roku w swoich „tezach programowych” pisał: Walka w obronie robotników, walka o ich prawa była i jest walką o prawa wszystkich obywateli do rzeczywi‑ stego kształtowania i kontrolowania decyzji ich doty‑ czących. Prawo do manifestacji, zrzeszania się, strajku, udziału w decyzjach, tak jak wolność słowa, sumienia, nauki i kultury to prawo każdego obywatela26.
W 1977 roku w przytoczonych „tezach programowych” i w trakcie różnych spotkań i rozmów Kuroń formułował dalsze pomocowe cele ruchu kor-owskiego. Wiele z dzia‑ łań, które planował – choć nie wszystkie – miało skupiać się w głównej mierze na środowiskach robotniczych. Au‑ tor Zasad ideowych myślał między innymi o powołaniu ośrodków interwencyjno-informacyjnych, które miałyby bronić robotników przed nadużyciami władzy, oraz na‑ ukowych, które prowadziłyby badania nad ich sytuacją. Projektował działalność wychowawczą z młodzieżą robot‑ niczą, a także zapowiadał powołanie ośrodków pracują‑ cych nad prawem pracy i przygotowujących dokumenty o charakterze programowym czy ustrojowym. Szkicował wizję ruchu, w którym wraz z robotnikami będzie współ‑ działała kadra inżynieryjno-techniczna, ekonomiści za‑ kładowi oraz uczeni opracowujący niezbędne dane. Pod‑ kreślał konieczność powołania zakładowych „komitetów samoobrony”, które stawiałyby żądania socjalne i płacowe, 25 A. Friszke, Czas kor-u…, s. 189. 26 Cyt. za: Ibidem.
156
a w konsekwencji stanowiły zalążki niezależnego ruchu robotniczego27. Ten ostatni postulat – który później for‑ mułowano jako postulat utworzenia niezależnych związ‑ ków zawodowych – wart jest namysłu, gdyż wydaje się wykraczać poza zasadniczo paternalistyczną formułę funkcjonowania kor-u28. Kuroń, jak widzieliśmy, podkreślał znaczenie robotni‑ ków i ich zaangażowania w wykonywaną pracę dla prawi‑ dłowego funkcjonowania gospodarki i przekonywał, że ich produktywność jest większa wtedy, gdy w wyniku strajków uzyskują pewne koncesje ze strony władzy. Nie powinien wobec tego dziwić formułowany przez niego postulat two‑ rzenia niezależnych organizacji robotniczych – ale także dedykowanych innym grupom społecznym – które sta‑ nowiłyby reprezentację „świata pracy”, negocjującą płace i ceny z „totalitarną” władzą. Jak pisał: Przezwyciężyć kryzys gospodarczy, społeczny, politycz‑ ny można tylko w jeden jedyny sposób: przystępując do pertraktacji ze społeczeństwem, w każdym zaś ra‑ zie z autentycznym przedstawicielstwem robotniczym o płace i ceny oraz z autentycznym przedstawicielstwem chłopskim o optymalne warunki produkcji żywności i w dalszej perspektywie o warunki zmiany struktury 27 Ibidem, s. 190–191. 28 Kuroń, wbrew opiniom niektórych historyków, nie był przeciwny for‑ mule niezależnych związków zawodowych. Uprzywilejowywał jednak postulat powoływania „komisji robotniczych”, gdyż uważał, że jest to łatwiejsza forma organizacji „świata pracy” i wymaga mniejszej dojrza‑ łości i mniejszego przygotowania środowisk robotniczych. Wbrew ogól‑ nemu stanowisku środowisk kor-owskich – „bał się związku zawodo‑ wego, czyli nieuchronnego powstania aparatu biurokratycznego, który zajmować się będzie zasiłkami, wczasami, przydziałem cebuli i węgla na zimę. Komisje robotnicze byłyby powołane wyłącznie do obrony in‑ teresów pracowników, reprezentowałyby tylko interesy zawodowe ro‑ botników”, ibidem, s. 546.
157
rolnej kraju. Jeśli władze państwowe zechciałyby do ta‑ kich pertraktacji przystąpić, obowiązkiem opozycji po‑ litycznej byłoby je poprzeć […]29.
Niezależne związki zawodowe miały być reprezentacją robotników niezależną od „totalitarnej” władzy – na tym etapie Kuroń nie dopuszczał j e s z c z e działalności przez oficjalne instytucje państwowe – ale niekoniecznie miały być niezależne od Komitetu czy, szerzej, środowisk opo‑ zycyjnych. Wręcz przeciwnie, Kuroń niekiedy mówił o po‑ trzebie organizowania i koordynowania takich związków „odgórnie”. W rozmowie z Leszkiem Moczulskim i An‑ drzejem Czumą z wiosny 1978 roku tłumaczył: „należy organizować robotników w związki zawodowe, niezależne od istniejących, »przechwytywać« wybory oraz powoły‑ wać delegacje robotnicze”30. Autor Myśli o programie działania wracał również w kil‑ ku miejscach do postulatu powoływania komisji robotni‑ czych na wzór hiszpański. W jednej z rozmów z dzien‑ nikarzami włoskim i brytyjskim wyraźnie sugerował jed‑ nak, że jest to tylko analogia – na hiszpańskim przykła‑ dzie wzorować się powinny niezależne przedstawicielstwa nie tylko robotników, ale również studentów i chłopów. Te różnorodne przedstawicielstwa miałyby być, jak wska‑ zywał dalej, po prostu próbą zinstytucjonalizowania „an‑ tytotalitarnej” opozycji, walczącej o „prawa człowieka i obywatela, o wolność słowa i obronę warunków pracy”31. Na jednym ze spotkań w 1977 roku mówił również, że ko‑ misje robotnicze tworzone w fabrykach – obok oficjalnych związków – miałyby zajmować się po prostu sprawami 29 J. Kuroń, Myśli…, s. 92. 30 A. Friszke, Czas kor-u…, s. 296–297. 31 Ibidem, s. 191.
158
płac32. W rzeczywistości, powracający w pismach Kuro‑ nia przykład „hiszpańskiej drogi do demokracji”, w której komisje odegrały przecież istotną rolę, okazywał się po‑ ręczny i ważny z dwóch powodów. Po pierwsze, odwoła‑ nia do komisji robotniczych – nieformalnie związanych z Komunistyczną Partią Hiszpanii – szły po linii partyjnej narracji o komunistach walczących przeciwko faszystow‑ skiemu reżimowi Franco, co znacząco utrudniało władzy krytykę tego postulatu. Po drugie, przekształcenia poli‑ tyczne w Hiszpanii dostarczały empirycznego dowodu, że przemiany polityczne – nawet jeśli opierają się na sile środowisk robotniczych – prowadzić mogą stopniowo, bez rewolucji społecznej, w stronę demokratyzacji ustroju. Po amnestii z lipca 1977 roku, gdy właściwie wszystkie cele, które przyświecały utworzeniu kor-u, zostały osią‑ gnięte, powstała kwestia dalszego funkcjonowania Komi‑ tetu. Kuroń domagał się jego utrzymania przy jednocze‑ snym znacznym rozszerzeniu jego funkcji: Komitet miał‑ by patronować całości „ruchu samorządu obywatelskiego”, wytyczać jego główną linię postępowania i podejmować działalność „inicjatywno-wykonawczą”33. To właśnie on zaproponował, by nowa forma organizacyjna, która wyło‑ ni się z kor-u, została nazwana Komitetem Samoobrony 32 Ibidem, s. 247. 33 Ibidem, s. 246. Zdecydowanym oponentem Kuronia okazał się Adam Michnik, który uważał, że kor powinien się rozwiązać, gdyż wykonał już swoje zadania. Michnik postulował przekazanie działalności opozy‑ cyjnej różnym grupom, które skupią się przede wszystkim na działalno‑ ści kulturalno-oświatowej. Zob.: ibidem. „Ponadto akcentował potrze‑ bę krzewienia niezależnej myśli i odwoływania się do humanistycznej inteligencji. Jako autor wydanej właśnie książki Kościół, lewica, dialog, dużą wagę przywiązywał do dialogu z kręgami kościelnymi, a to ozna‑ czało obliczalność opozycji i niepodejmowanie działań, które mogłyby być uznane za awanturnicze”, ibidem, s. 255.
159
Społecznej34. W sierpniu 1977 roku w rozmowie z fran‑ cuskim dziennikarzem, wyraźnie zastrzegając, że wśród opozycjonistów nie ma marksistów, mówił też o dalszych zadaniach środowisk kor-owskich. Najważniejszym ce‑ lem opozycji, jak wskazywał, „jest walka o demokrację parlamentarną, antytotalitaryzm, prawa człowieka, su‑ werenność narodu i społeczeństwa”35. We wrześniu 1977 roku utworzono kss „kor”. Organi‑ zacja ta powstała ostatecznie – zgodnie z zamysłem Ku‑ ronia – przez rozszerzenie działalności Komitetu na jak najogólniej pojętą obronę praw człowieka. Wpływ autora Zasad ideowych na działalność kss „kor” był decydują‑ cy. Jak zauważał Friszke: „zarówno […] przez przyjaciół i zwolenników, jak i przeciwników i wrogów był [on] traktowany jako główna postać kss »kor« i jego mózg polityczny”36. W zamyśle Kuronia po tych przekształceniach opozycja miała dalej wdrażać program oparty na jego „teorii ru‑ chów społecznych”. Kiedy w lecie 1978 roku niespodzie‑ wanie pojawił się ruch chłopski – tzn. chłopi z Ostrówka i kilku pobliskich wsi z okolic Milejowa powołali Tymcza‑ sowy Komitet Samoobrony Chłopskiej Ziemi Lubelskiej – Kuroń w rozmowie z korespondentem „The Times” mówił, że właśnie spełnia się jego program z Myśli o programie działania. Przyznawał też, że kiedyś sądził, iż ruch chłop‑ ski będzie wtórny względem ruchu robotniczego, ale te‑ raz dostrzega, iż mimo dużej pracy kss „kor” w środowi‑ sku robotniczym nigdzie nie udało się utworzyć rady czy komitetu, które reprezentowałyby cały zakład. Również 34 Ibidem, s. 251. 35 Ibidem, s. 253. 36 Ibidem, s. 270.
160
w dalszej części wywiadu napotykamy bardzo interesujące tropy. Kuroń mówił: […] wyróżnikiem sytuacji w Polsce w porównaniu do in‑ nych państw socjalistycznych jest fakt, iż niezależna inte‑ ligencja polska nie jest osamotniona w swej walce, znajdu‑ je bowiem oparcie w niezależności chłopów i pewnej nie‑ zależności robotników od państwa. Żaden z obu ruchów n i e m o ż e d z i a ł a ć b e z i n t e l i g e n c j i 37.
Następnie dodawał również, że: […] do rozwoju i ruchu chłopskiego, i robotniczego k o n i e c z n e jest istnienie zorganizowanego ośrodka w Warszawie, który by zbierał informacje, organizował druk i kolportaż. Taką rolę będzie odgrywał kss „kor”, i jest to rola służebna, kor „nie będzie władzą”. Zorga‑ nizowane ośrodki inteligenckie pełnią też „funkcje k o ‑ o r d y n u j ą c ą i p o w s t r z y m u j ą c ą ruch chłopski p r z e d e k s p l o z j ą”38.
37 Ibidem, s. 310. Podkreślenie moje. 38 Ibidem, s. 311. Podkreślenie moje.
161
ludzie marginesu
Projekty Kuronia i Modzelewskiego z lat sześćdziesią‑ tych zakładały s a m o o r g a n i z a c j ę klasy robotniczej przeciwko wyzyskowi biurokracji, rewolucyjne przejęcie przez nią panowania nad środkami produkcji i ustanowie‑ nie państwa z ustrojem opartym na demokracji rad. Jak widzieliśmy we wstępie, w Liście otwartym do partii inte‑ ligencja (czy inne jakkolwiek definiowane elity) nie odgry‑ wała zasadniczej roli w przygotowaniu i przeprowadzeniu zapowiadanej przez autorów rewolucji – jej udział miał mieć charakter co najwyżej służebny. W latach siedem‑ dziesiątych Kuroń widzi już inteligencką opozycję i stojące przed nią zadania w całkowicie odmienny sposób… Od początku tego rozdziału, analizując teksty i wypo‑ wiedzi Kuronia, wielokrotnie napotykaliśmy termin „opo‑ zycja”. Co właściwie oznacza on w języku autora Zasad ideowych? Można niekiedy odnieść wrażenie, że Kuroń używa tego słowa w bardzo szerokim sensie i odnosi je po prostu do wszystkich uczestników ruchów społecznych występujących przeciwko „totalitarnej” władzy. W rzeczy‑ wistości jednak sprawa ma się inaczej. W pewnym fragmencie Myśli o programie działania au‑ tor definiuje „opozycję polityczną” w następujący sposób: Za opozycję polityczną uważam […] wszystkich ludzi, którzy działając w różnych ruchach oporu, całą swoją aktywność w sposób świadomy podporządkowują zwal‑ czaniu totalitaryzmu, tworzeniu suwerenności Narodu i Państwa Polskiego. Ludzie tacy działają we wszystkich
162
ruchach, a przypuszczam, że ogół uczestników tych ru‑ chów zdaje sobie w mniejszym czy większym stopniu sprawę z faktu, że zło, z którym walczymy, w ostatecz‑ nym rachunku jest powodowane przez system społecz‑ ny […]. Nie znaczy to jednak, aby którykolwiek z […] ruchów oporu można było sprowadzić do politycznej opozycji39.
Wydaje się, że za opozycję – jeśli chcemy się trzymać sensu, jaki nadaje temu terminowi autor powyższego cy‑ tatu – należy uznać, nie ogół „szeregowych członków” ru‑ chów występujących przeciwko władzy, ale jedynie środo‑ wiska „zawodowych opozycjonistów”, których zadaniem jest, jak pisze Kuroń: „inicjować i organizować społeczne ruchy oporu oraz porozumienie między nimi”40. Tak ro‑ zumiana działalność, precyzuje w dalszej części, wyzna‑ czona jest przez podwójną granicę: „z jednej strony przez aktywność społeczną, a z drugiej przez gotowość kierow‑ nictwa radzieckiego do interwencji zbrojnej”41. W tekście Zasady ideowe Kuroń pisze, że najaktyw‑ niejszymi działaczami opozycji są „ludzie z marginesu”, czyli osobnicy pozbawieni stałej pracy, ubezpieczeń, wy‑ jazdów zagranicznych, możliwości publikacji, kariery na‑ ukowej czy artystycznej – ludzie, którym grozi już tylko więzienie42. Mają oni do stracenia niewspółmiernie mniej niż reszta społeczeństwa i w przeciwieństwie do swoich współobywateli – żyjących w granicach systemu, troszczą‑ cych się o żonę, dzieci, posadę czy karierę – nie obawiają się ryzyka i nie są osobiście zainteresowani w polepszaniu 39 J. Kuroń, Myśli…, s. 90. 40 Ibidem, s. 91. 41 Ibidem. 42 J. Kuroń, Zasady ideowe, s. 110.
163
funkcjonowania ustroju. Ich wystąpienia przeciwko syste‑ mowi mają, jak się zdaje, w pierwszym rzędzie charakter buntu moralnego. Kuroń wyjaśniał: Totalitaryzm jest bowiem niemoralny tak w praktyce, jak w celach, które sobie stawiają ludzie totalitarnej wła‑ dzy, a także w niezamierzonych skutkach funkcjonowa‑ nia systemu. Jest niemoralny w praktyce i w celach jako oparta na przemocy, niepodzielna władza samozwań‑ czej grupki nad całym społeczeństwem […] System to‑ talitarny jest niemoralny [również] w konsekwencjach swego funkcjonowania, jako że wywłaszcza całe spo‑ łeczeństwo z inicjatywy, informacji, decyzji, niszcząc w ten sposób więź społeczną, a wraz z nią etykę zbioro‑ wą i odpowiedzialność za losy wspólnoty43.
W innym fragmencie Zasad ideowych Kuroń przestrze‑ ga jednak przed maksymalizmem środowisk opozycyj‑ nych. Jeśli ludzie opozycji będą „narzucać całemu ruchowi zadania zgodne z własnymi możliwościami i własną per‑ spektywą”44, to nieuchronnie odizolują ten ruch od społe‑ czeństwa, ograniczą go jedynie do „ludzi marginesu”. Opo‑ zycjoniści powinni tedy liczyć się z innym położeniem, in‑ nymi możliwościami i inną perspektywą „zwykłych ludzi”. Nie zmienia to faktu, że przed środowiskami „zawodo‑ wych opozycjonistów” Kuroń stawia niezwykle doniosłe i dalekosiężne cele. Jak pisze: Opozycja polityczna, która, poczynając od tak zwanej kampanii konstytucyjnej, jest w naszym kraju coraz ak‑ tywniejsza, musi w z i ą ć n a s i e b i e f a k t y c z n ą o d ‑ p o w i e d z i a l n o ś ć z a l o s y k r a j u . […] Wziąć odpo‑ wiedzialność za losy kraju to wypracować i realizować 43 Ibidem, s. 111. 44 Ibidem, s. 110–111.
164
taki program działania, który będzie jednocześnie pro‑ gramem przezwyciężania kryzysu gospodarczego, spo‑ łecznego, politycznego45.
Zadaniem „zawodowych opozycjonistów” jest więc – jak się zdaje – wypracowywanie programów działania dla poszczególnych ruchów społecznych oraz koordy‑ nowanie i doglądanie ich realizacji. Zastosowanie liczby pojedynczej w powyższym cytacie sugeruje też, że może chodzić o jeden generalny program oporu społeczeństwa przeciwko „totalitaryzmowi”, który stałby się płaszczyzną komunikacji pomiędzy różnymi ruchami społecznymi. Do takiej interpretacji chyba skłania się również Gawin, gdy rekonstruując poglądy Kuronia, pisze: Zadaniem opozycji politycznej jest organizacja i koor‑ dynacja ruchów społecznych – ma ona stać się płasz‑ czyzną komunikacji pomiędzy ruchami społecznymi oraz ośrodkiem krystalizacji nowej świadomości poli‑ tycznej46.
Kim są i z jakich środowisk czy grup społecznych wy‑ wodzą się „zawodowi opozycjoniści”? Nie przypadkiem w przedostatnim cytacie – w którym Kuroń mówi o zada‑ niach stojących przed opozycją – napotykamy odwołanie do tak zwanej kampanii konstytucyjnej, a zatem czysto inteligenckiego sprzeciwu wobec planowanych zmian w ustawie zasadniczej z połowy lat siedemdziesiątych. Wydaje się bowiem, że w jego pismach pod nazwą „opo‑ zycji” kryją się przede wszystkim środowiska „antykomu‑ nistycznej” inteligencji. W Myślach o programie działania autor podkreśla, że są to ludzie o „różnych rodowodach 45 J. Kuroń, Myśli…, s. 78. Podkreślenie moje. 46 D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 346.
165
ideowych, różnych światopoglądach, poglądach politycz‑ nych, pomysłach programowych”47, których scharaktery‑ zować można jedynie przez wspólnego im wszystkim wro‑ ga, czyli „totalitarny” ustrój społeczny. Zdaniem Kuronia ogromna rola, którą w ramach opo‑ zycji mają do odegrania środowiska inteligenckie, wyni‑ ka nie tylko z faktu, że inicjowanie i koordynacja oporu społecznego, poprzez wypracowywanie programów czy stawianie „antytotalitarnych” postulatów, wymagają od‑ powiednich kompetencji, dlatego są zadaniem jedynie dla „ekspertów”: ideologów, ekonomistów, prawników czy socjologów48. W skutecznym funkcjonowaniu ruchów 47 J. Kuroń, Myśli…, s. 78. 48 Jeśli wierzyć wspomnieniom z lat osiemdziesiątych zawartym w auto‑ biografii Kuronia, już w więzieniu – tuż po wydarzeniach z Grudnia ’70, gdy I sekretarzem został Edward Gierek – autor był przekonany, że w oporze przeciwko „totalitaryzmowi” działalność inteligencji okazuje się kluczowa. Jak wspominał: „W końcu przyszły wiadomości ze Szcze‑ cina. Najpierw informacja, że I sekretarz kc spotkał się ze strajkującymi i ich komitetem. Było to niesłychane. Potem przeczytałem reportaże w »Polityce«, mówiły wystarczająco wiele, żeby się zorientować w cha‑ rakterze żądań robotników, był w nich wyraźny nacisk na własną orga‑ nizację związkową. Miałem g ł ę b o k i e p r z e ś w i a d c z e n i e , że bez in‑ teligencji twórczej, bez ludzi, którzy są jakby z zawodu ideologami, twór‑ cami programów, organizatorami ruchów, wszystko to musi się załamać, ruch zostanie wymanipulowany”, J. Kuroń, Wiara…, s. 353. Podkreśle‑ nie moje. W 1981 roku Kuroń w rozmowie z Andrzejem Friszke i An‑ drzejem Paczkowskim wspominał swój sposób myślenia o Grudniu ’70 z okresu po opuszczeniu więzienia w 1971 roku: „Myśmy mieli katza pogrudniowego. Katz mój i Karola [Modzelewskiego] to było trochę bicie się w cudze piersi (bo byliśmy w więzieniu), ale uważaliśmy, że oni [tj. lewicowa inteligencja pozostająca na wolności – M.S.] spieprzyli tę całą historię. Skoro był ruch robotniczy, należało natychmiast rozpocząć rewindykację inteligencką, bez której nie ma mowy o procesie demokra‑ tyzacji. Tymczasem proces demokratyzacji się załamał, bo inteligencja milczała. Myśleliśmy więc, że tym razem przy pierwszym w y b u c h u robotniczym trzeba dać głos”, cyt. za: J. Skórzyński, Siła bezsilnych…, s. 31. Podkreślenie moje.
166
społecznych niezmiernie ważna okazuje się również in‑ teligencka działalność publicystyczna, naukowa, a nade wszystko informacyjna. Kuroń tłumaczył: Dla powstania i działania ruchów społecznych informa‑ cja jest najważniejsza. Trzeba więc mnożyć dokumen‑ ty i przekazywać informacje, spisywać wyniki dyskusji w grupach i własne opinie. Społeczeństwo wywłaszczo‑ ne z informacji musi się bronić49.
W tekście W stronę demokracji Kuroń przekonuje, że w ramach „totalitaryzmu” niemożliwa jest jakakolwiek niezależna działalność czy twórczość, a zatem „intelek‑ tualiści” – jednym tchem autor wymienia pisarzy, arty‑ stów, uczonych, adwokatów, ale też działaczy społecz‑ nych i politycznych – mogą pozostać „intelektualistami”, tylko będąc przeciw systemowi. Autor wskazuje również na okoliczności, które sprawiają, że ich „antytotalitar‑ na” działalność ma szczególnie duże znaczenie. Przede wszystkim, „intelektualiści” są jedyną grupą społeczną, która może się samodzielnie zorganizować: Zasadniczą okolicznością umożliwiającą intelektuali‑ stom organizowanie się w systemie totalitarnym jest to, że w odróżnieniu od wszystkich innych środowisk zawodowych stanowią oni w zasadzie ogólnokrajową grupę społeczną, w której akceptowana jest nieformal‑ na hierarchia prestiżu – w dodatku o charakterze ogól‑ nospołecznym. Tym samym wystąpienie kilkunastu in‑ telektualistów zajmujących wysokie pozycje w tej hie‑ rarchii może być w pewnych warunkach uznane za re‑ prezentatywne dla całego środowiska50. 49 J. Kuroń, Myśli…, s. 95. 50 J. Kuroń, W stronę demokracji, w: idem, Opozycja..., s. 145 (fragment przypisu autora).
167
Kuroń zauważa ponadto, że „intelektualiści”: Są względnie niezależni, jest ich niewielu i mogą się po‑ rozumieć bez pośrednictwa środków masowego prze‑ kazu, posiadają kwalifikacje i wreszcie – liberalne hasło wolności jest dla tej grupy społecznej programem poli‑ tycznym. Na koniec, choć to nie mniej ważne, ich głos jest dobrze słyszalny w tej części świata, w której wyzna‑ je się liberalne wartości51.
Wszystko to sprawia, że to przedstawiciele inteligencji – a nie robotnicy, którym brak odpowiednich kompetencji – powołani są do działalności organizacyjnej i programo‑ wej. Kuroń pisał: Robotnicy w trakcie w y b u c h u są siłą, która zawsze zmusza władzę totalitarną do ustępstw. Nie mogą się jednak porozumieć bez pośrednictwa środków masowe‑ go przekazu i, co za tym idzie, sformułować programu i zorganizować się. Przy czym, co nie mniej ważne, brak im niezbędnych kwalifikacji zawodowych do działalno‑ ści programotwórczej i organizacyjnej52.
Przedstawiciele inteligencji posiadają te wszystkie kwa‑ lifikacje, są też zorganizowani, ale – pozbawieni robot‑ niczego poparcia – nie stanowią żadnej siły społecznej. Kuroń, po wykazaniu, że autentycznej i trwałej demokra‑ tyzacji ustroju nie może dokonać aparat „komunistycznej” partii, pisał: Wydaje się, że w zdefiniowanej sytuacji jedyną szansą zapoczątkowania procesu demokratyzacji jest działanie zorganizowanych grup intelektualistów, podjęte w trak‑ 51 Ibidem. 52 Ibidem. Podkreślenie moje.
168
cie w y b u c h u robotniczego, które wysunie program ar‑ tykułujący dążenia ogólnospołeczne, a w szczególności robotnicze53.
Zdaniem Kuronia ważnych wzorców takiego sposobu działania inteligencji w 1976 roku dostarczył kor. Jak czy‑ tamy w kolejnym fragmencie: Program grup, które powołały do życia Komitet Obrony Robotników […] zyskał od razu szerokie poparcie spo‑ łeczne, a w warunkach utrzymującego się wciąż napię‑ cia społecznego władze nie mogły wystąpić przeciw nie‑ mu z otwartymi i skutecznymi represjami. W ten sposób udało się n a m zdobyć p r z y c z ó ł e k demokratyzacji, łamiąc monopol władzy państwowej w dziedzinie infor‑ macji i organizacji. Powstała niezależna od władzy pań‑ stwowej instytucja gotowa inicjować, popierać i bronić wszelkie społeczne działania na rzecz demokratyzacji54.
Korzystając z tych wypracowanych przez kor wzorców i ze zdobytego przez Komitet poparcia społecznego, po‑ wstawały – przekonywał w dalszej części Kuroń – również inne ośrodki i kierunki zorganizowanego działania, a tym samym rozszerzał się stale krąg ludzi zaangażowanych w działalność opozycyjną. Nie ulega wątpliwości, że Kuroń myślał o drugiej poło‑ wie lat siedemdziesiątych jako o początku „sojuszu” in‑ teligencji i robotników – narodzinach przymierza inte‑ ligenckiego rozumu i pióra z robotniczą siłą. Porusza on tę kwestię w swoich „tezach programowych” spisanych na początku 1977 roku, wskazując, że przełamanie barier między obydwiema grupami społecznymi było głównym osiągnięciem kor-u: 53 Ibidem, s. 147. 54 Ibidem. Podkreślenie moje.
169
Zespolenie rozmijających się dotąd działań robotni‑ ków, jak w 1970 r., oraz inteligencji, jak w 1968 r., „było i jest istotnym motywem naszej inicjatywy. Za naj‑ większy sukces kor-u uważamy praktyczne tworzenie jedności ruchu robotników i inteligencji. […] Dlatego w dalszym działaniu chcemy kontynuować […] [nasze] założenia ideowe, rozwijać współdziałanie inteligencji i robotników”55.
W Myślach o programie działania autor rozwija zasy‑ gnalizowaną powyżej kwestię osamotnienia inteligencji i studentów w 1968 roku, które – jak przekonuje – stało się przyczyną ich klęski. Zdaniem Kuronia fakt, że w Marcu ’68 robotnicy nie opowiedzieli się po stronie studentów, był wynikiem świadomej polityki „totalitarnej” władzy. Warto przytoczyć dłuższy, nie do końca jednoznaczny fragment: Nie ulega wątpliwości, że władzom państwowym u d a ‑ ł o s i ę i z o l o w a ć ten ruch [czyli ruch studentów i in‑ telektualistów w 1968 roku] i że d l a t e g o właśnie po‑ niósł on klęskę. Jestem jednak przekonany, że tak zwane wydarzenia marcowe były w pierwszym rzędzie klęską obozu partyjno-państwowego, który próbował zrefor‑ mować totalitaryzm w taki sposób, aby uzyskał on po‑ parcie społeczne. Miał to być – jak pamiętamy – tota‑ litaryzm narodowy, bo antysemicki i oparty na militar‑ nych wzorach; ludowy, bo antyinteligencki i szermujący egalitarnym frazesem […]. Słowem, chodziło o to, aby odwołać się do rzeczywistych dążeń społecznych: pa‑ triotyzmu, świadomości klasowej, obywatelskiej troski i ukierunkować je na nienawiść, zawsze społecznie de‑ struktywną. Jest to metoda wypróbowana przez totalita‑ ryzm faszystowski, a że g roź n a – ś w i a d c z y i z o l a ‑ c j a r u c h u m a r c o w e g o . Ruch ten wystąpił przeciw‑ ko totalitaryzmowi i próbom jego udoskonalenia, a choć 55 A. Friszke, Czas kor-u…, s. 189–190.
170
został rozbity, to jednak ujawnił prawdziwe cele policyj‑ ne narodowców i tym samym udaremnił ich zamiary56.
Jak widzimy w powyższym fragmencie, z jednej stro‑ ny władza odniosła pewien sukces, gdyż jej propaganda, odwołująca się do haseł nacjonalistycznych, antysemic‑ kich, antyinteligenckich czy egalitarnych, znalazła klucz do serc robotników, którzy nie poparli protestującej in‑ teligencji. Z drugiej strony – wydaje się przekonywać Kuroń – klęska władz polegała na tym, że takie hasła nie zapewniły „totalitaryzmowi” trwałego poparcia spo‑ łecznego. Reforma „totalitarnego” systemu nie mogła się udać, gdyż – wskazuje na to ostatnie zdanie cytowanego fragmentu – inteligencki ruch marcowy ujawnił praw‑ dziwe cele władzy. Z perspektywy 1976 roku Kuroń podkreśla, że niektóre straty w „kulturze narodowej” związane z marcową klę‑ ską osamotnionej inteligencji wciąż nie zostały odrobio‑ ne. W żadnym razie nie powinno to prowadzić do postaw defetystycznych; przeciwnie: inteligencja powinna jedy‑ nie zwielokrotnić wysiłki, odpowiednio ukierunkowując opór społeczny, tak by marcowa katastrofa więcej się nie powtórzyła. Leży to nie tylko w jej interesie, lecz także w interesie „narodowego bytu”. Kuroń wyjaśnia: Jeśli jednak ktoś, jak to się czasem zdarza, odwołując się do Marca, wzywa do zaniechania społecznego oporu, to znaczy, że nie zrozumiał nic z wielkiej lekcji trzydzie‑ stolecia. Tylko opór społeczny, masowy, świadomy i j a k n a j l e p i e j z o r g a n i z o w a n y ratuje i uratuje naukę, kulturę, byt narodowy przed destrukcją totalitaryzmu57.
56 J. Kuroń, Myśli…, s. 90. Podkreślenie moje. 57 Ibidem. Podkreślenie moje.
171
Wydaje się, że „Trzecia Polska” – tak Kuroń określał „Polskę” społecznego działania, odróżniając ją od „Drugiej Polski” z gierkowskiej propagandy – ma być w ostatecz‑ nym rozrachunku „Polską” budowaną pod czujną kuratelą inteligenckich środowisk „zawodowych opozycjonistów”, działających w interwale między dwoma rodzajami ogra‑ niczeń: z jednej strony wyznaczonymi przez „niedostatek” lub, jak za chwilę zobaczymy, „nadmiar” aktywności spo‑ łecznej, z drugiej zaś przez zagrożenia ze strony „totalitar‑ nej” władzy lub ościennego mocarstwa. O bierności czy konformizmie była już mowa. W dalszej części przyjrzymy się groźbie nadmiernej autonomizacji społecznego oporu (widmo społecznej „eksplozji”) i w s z y s t k i m stawkom argumentu odwołującego się do sowieckiej interwencji.
wszystko, tylko nie rewolucja
W Liście otwartym do partii słowo „rewolucja” pojawia się dokładnie 25 razy. Nic dziwnego, jest to dokument, któ‑ rego ducha przepełnia idea ostatecznego położenia kresu biurokratycznemu wyzyskowi i wszystkim innym sprzecz‑ nościom dławiącym Polskę. Kuroń i Modzelewski pisali: Dziś, w dobie ogólnego kryzysu systemu, interesem klasy robotniczej jest rewolucja: obalenie biurokracji i obec‑ nych stosunków produkcji, przejęcie panowania nad własną pracą i jej produktem, kontroli nad celami pro‑ dukcji, czyli wprowadzenia systemu ekonomicznego, społecznego i politycznego opartego na demokracji ro‑ botniczej. […] Rewolucja, która obali system biurokra‑ tyczny, jest […] z natury rzeczy rewolucją proletariacką. […] Rewolucja jest niezbędna dla rozwoju systemu i jest nieunikniona58.
Tym, którzy przestrzegali, że zamach na władzę biu‑ rokracji spowoduje niechybnie interwencję zbrojną zsrr, autorzy odpowiadali, że rewolucja, która rozpocznie się w Polsce, wkrótce ogarnie wszystkie kraje bloku wschod‑ niego, nie wyłączając samego Zawiązku Radzieckiego. De‑ kadę później rewolucyjny zapał Kuronia wygasł; zamienił się w paraliżujący strach przed niekontrolowanym „wybu‑ chem” społecznym… 58 J. Kuroń, K. Modzelewski, List otwarty…, s. 62, 66, 88. Podkreślenie w oryginale.
173
Pod koniec lat siedemdziesiątych narastający kryzys i związana z nim groźba wymknięcia się społecznego niezadowolenia spod kontroli „opozycji” jest niemal cen‑ tralną kwestią w pismach Kuronia. Andrzej Friszke pisze: […] w wielu wypowiedziach i rozmowach, począwszy od lata 1978 r., Kuroń wyrażał przekonanie o istnieniu ogromnego i pogłębiającego się kryzysu ekonomiczne‑ go i społecznego, który może doprowadzić do wielkie‑ go wybuchu. Taką perspektywę widział jako zagrożenie, groźbę wymknięcia się wydarzeń spod czyjejkolwiek kontroli. […] W tych warunkach szukał możliwości pod‑ jęcia działań innych niż dotychczasowe i odbiegających od ustalonych wzorów postępowania59.
Jak zobaczymy, podjęcie działań „innych niż dotych‑ czasowe” oznaczało w pierwszym rzędzie poluzowanie oporu przeciwko współpracy z „totalitarną” władzą i jej instytucjami. Wydaje się, że przynajmniej w pewnym stopniu zakładało to taktyczne odstąpienie od programu społecznej „samoorganizacji”, wyrażonego w 1976 roku w Myślach o programie działania. Z interesującego nas punktu widzenia kluczowy okazu‑ je się tekst Sytuacja w kraju a program opozycji z wiosny 1979 roku. Znamienny jest już sposób, w jaki Kuroń za‑ czyna swój artykuł: Zasadniczą przesłanką tych rozważań jest obawa, że grozi nam e k s p l o z j a społecznego gniewu na skalę większą niż w czerwcu 1956, grudniu 1970, czerwcu 1976 i mar‑ cu 1968. Zaś e k s p l o z j a taka może się stać ogólnona‑ rodową tragedią ze względu na prawdopodobieństwo sowieckiej interwencji zbrojnej60. 59 A. Friszke, Czas kor-u..., s. 393. 60 J. Kuroń, Sytuacja w kraju a program opozycji, w: idem, Opozycja…, s. 180. Podkreślenie moje.
174
Zdaniem autora niekontrolowanemu „wybuchowi” spo‑ łecznego gniewu sprzyja wiele czynników. Najostrzejszy w historii prl spadek stopy życiowej i ogólna zapaść go‑ spodarcza; pamięć niedawnych sukcesów z 1976 roku, które zostały osiągnięte bez przelewu krwi; nienawiść w stosunku do władzy, która idzie w parze z załamaniem się wiary w jej zdolność do kierowania życiem społecz‑ nym – to tylko bardziej oczywiste spośród nich. Co cie‑ kawe, w tym samym kontekście Kuroń wymienia również powszechną w społeczeństwie świadomość istnienia zor‑ ganizowanej opozycji. Okazuje się, że jawnie działający i zorganizowani przeciwnicy systemu mogą z jednej stro‑ ny powstrzymywać wybuch, z drugiej zaś mu sprzyjać. Jak czytamy: Mam tu na myśli nie bezpośrednie oddziaływanie nie‑ zależnych ruchów społecznych, które wciąż jeszcze jest bardzo ograniczone, ale samą świadomość ich istnie‑ nia. O ile jednak bezpośrednie oddziaływanie wskazuje drogi realizacji żądań i tym samym powstrzymuje w y ‑ b u c h , o tyle sama świadomość istnienia opozycji po prostu osłabia strach i mobilizuje przeciw władzy, a więc w y b u c h o w i sprzyja61.
Kuroń przewiduje, że wkrótce, gdy wyczerpią się moż‑ liwości polityki władzy hamującej spadek stopy życiowej, warunki życia polskiego społeczeństwa jeszcze się pogor‑ szą. Wtedy sygnałem do rozpoczęcia anarchicznego buntu może być cokolwiek: […] strajk w większym przedsiębiorstwie […]; zamieszki pod sklepem; pierwsza lepsza brutalna interwencja po‑ licji czy […] próba usunięcia krzyża z centrum miasta. 61 Ibidem, s. 181. Podkreślenie moje.
175
Wystarczy, aby takie czy jakiekolwiek inne zdarze‑ nie dało początek lokalnym rozruchom, a p o ż a r może ogarnąć cały kraj. Przy czym powstrzymać w y b u c h lo‑ kalny […] może tylko ustępstwo. To zaś wzmacnia go‑ towość do następnego w y b u c h u i to w całym kraju. Widzę i inne mniej ważne czynniki e k s p l o z j i , nato‑ miast nie widzę żadnych, które by ją powstrzymywały. Ludzie co prawda na ogół lubią spokój, swoje zwyczajne życie, którego nie chcą ani tracić, ani zmieniać. A mimo to zdarzają się od czasu do czasu powstania, bunty, r e ‑ w o l u c j e 62.
W szczególności autor nie wierzy już, by jego program organizowania społeczeństwa w niezależne ruchy był w stanie zapobiec „eksplozji”. Jak wyjaśnia: Choć sytuacja […] znacznie przyspiesza samoorganiza‑ cję społeczeństwa, ta postępuje znacznie wolniej niż na‑ rastanie społecznego gniewu. […] Słowem, w y b u c h o ‑ wi, któr y nam grozi, nie zdołamy zapobiec s a m o o r g a n i z a c j ą 63.
Nie zmienia to faktu, że podjęcie działań ukierunko‑ wanych na niedopuszczenie do „wybuchu” społeczeństwa jest elementarnym obowiązkiem opozycji – obowiązkiem obywatelskim, patriotycznym czy „ludzkim”. Kuroń pisze: Sądzę, że demokratyczna opozycja znajduje się dziś w sytuacji podobnej do tej, jaką w odniesieniu do Pol‑ skiej Partii Socjalistycznej w 1905 roku analizował Pił‑ sudski. Nasz autorytet jest znacznie większy niż nasze organizacyjne możliwości. Staram się zaś uzasadnić, że zwiększenia tych możliwości m o ż e m y s i ę j u ż n i e d o c z e k a ć . Zatem zapobiegniemy e k s p l o z j i tylko 62 Ibidem, s. 181–182. Podkreślenie moje. 63 Ibidem, s. 182. Podkreślenie moje.
176
wówczas, gdy wypracujemy i rozpowszechnimy, korzy‑ stając z autorytetu, takie wzorce działań, które mogą być naśladowane przez wszystkich bez względu na nasze or‑ ganizacyjne możliwości. Myślę, że warunki takie speł‑ nia nacisk społeczeństwa, zorganizowanego w o f i c j a l ‑ n y c h strukturach, na władze i wymuszanie w ten spo‑ sób ustępstw64.
Palącą potrzebą chwili okazuje się więc zawieszenie do‑ tychczasowego programu „samoorganizacji” w kontrze do „totalitaryzmu” i zainicjowanie działania poprzez oficjal‑ ne organizacje państwowe (nie wyłączając pzpr). Kuroń w dalszej części tekstu przekonuje, że ruch żądań w ra‑ mach oficjalnych struktur, jeśli stanie się masowy, rady‑ kalnie ograniczy niebezpieczeństwo „eksplozji”. Z takim działaniem wiąże się jednak pewne niebezpie‑ czeństwo. Choć to opozycjoniści mają inicjować społecz‑ ne ruchy nacisku, działające wewnątrz oficjalnych struk‑ tur, później ruchy te mogą się od nich oderwać i stać się „społeczną siłą tego ugrupowania w kierownictwie partii, którego program najpełniej realizuje żądania społecz‑ ne”65. Wobec tego opozycja, organizując działania ruchów społecznych poprzez państwowe instytucje – chcąc nie chcąc – wspiera pewne ugrupowania w ramach struktur władzy, a tym samym bierze udział w grze frakcji partyj‑ nych. Pod koniec lat siedemdziesiątych Kuroń jednak nie widzi w tym wielkiego zagrożenia, w każdym razie uważa, że jest to zjawisko nieuniknione: […] nie ma w naszym kraju działań publicznych, które nie stanowiłyby przedmiotu walk między klikami w kie‑ rownictwie partii. Przedmiotem tych walk jest bowiem 64 Ibidem, s. 182–183. Podkreślenie moje. 65 Ibidem, s. 183.
177
właśnie życie publiczne, zaś zasadniczą formą podejmo‑ wania decyzji w tych sprawach są walki klik. Jeśli chce‑ my uzyskać ustępstwo władz, to liczymy na to, że zorga‑ nizowany przez nas nacisk społeczny wybrane ugrupo‑ wanie w kierownictwie zechce wykorzystać do swoich ce‑ lów. […] Odrzucać programowo wszelkie działania, które wspierają wybrane ugrupowanie we władzach można tyl‑ ko wówczas, gdy dąży się już teraz do obalenia systemu lub też przyjmuje się, że eksplozja nie nastąpi, a im jest go‑ rzej w kraju, tym lepiej dla przeciwników systemu66.
Opozycja powinna inicjować ruch społecznego nacisku (rewindykacji) w ramach oficjalnych organizacji, ale nie może – zdaniem autora – sformułować dla takiego ruchu programu, gdyż z konieczności musiałby on postulować naprawę systemu, a nie jego zmianę. Kuroń wyjaśnia: Programu naprawy opozycja wysunąć nie może, bowiem nie chce i nie może zaakceptować systemu. […] [Jednak] ruch rewindykacji ma szansę być skuteczny nawet wów‑ czas, gdy nie z a p r o p o n u j e m y jego programu67.
W nieopublikowanym za życia autora tekście Porozmawiajmy poważnie68 – napisanym niecały rok przed falą 66 Ibidem, s. 184. Podkreślenie moje. 67 Ibidem. Podkreślenie moje. 68 Tekst ten się nie ukazał, gdyż jego publikacji przeciwny był Adam Mich‑ nik, który oceniał, że artykuł mógłby zostać odebrany jako przejaw me‑ galomani Kuronia, a ponadto wiele jego fragmentów nie nadaje się do druku. Zob.: A. Friszke, Czas kor-u..., s. 486. (przypis 112). Rzeczywiście, tekst Kuronia zawiera wiele niejasności i niekonsekwencji. Rezygnujemy tu z jego pełnego omówienia i skupiamy się jedynie na dwóch fragmen‑ tach, które wydają się pokazywać dalszą ewolucję poglądów autora. Na marginesie warto wspomnieć, że obiekcje Michnika mogły mieć również charakter polityczny, co widać wyraźnie, gdy zestawi się treść Porozmawiajmy poważnie z jego artykułem Uwagi o opozycji i sytuacji w kraju, na‑ pisanym wspólnie z Janem Józefem Lipskim. Zob.: A. Michnik, J.J. Lipski, Uwagi o opozycji i sytuacji w kraju, w: A. Michnik, Szanse…, s. 88–92.
178
strajków z lata 1980 roku – Kuroń wydaje się iść jeszcze dalej i wprost opowiada się za programem reform reali‑ zowanym w e w s p ó ł p r a c y z władzą (wciąż określaną jako „totalitarna”). Jak deklaruje: Jestem […] zwolennikiem programu reformistycznego, zaś wszelkie reformy, to jest c z ą s t k o w e , s t o p n i o w e zmiany systemu zakładają współpracę sił społecznych, które są ich podmiotem, z najszerzej pojętymi władza‑ mi państwowymi. Przekształceniu podlegać mają insty‑ tucje państwowe, a więc zmiana wymaga pewnej formy porozumienia się zwolenników reformy z tymi, którym instytucje te podlegają69.
Na czym dokładnie miałaby polegać kooperacja z wła‑ dzą na rzecz stopniowych reform? Autor wyjaśnia: „Przez współpracę z władzą rozumiem tu pertraktacje z nią co do zakresu zgodności celów i następnie […] [wspólną re‑ alizację] tego, co w pewnej formie zostało uzgodnione”70. W dalszej części artykułu Kuronia napotykamy jeszcze ciekawsze fragmenty. Program reformowania „totalitar‑ nego” systemu, realizowany we współdziałaniu z władzą, wymaga – jak się zdaje – dwóch mających ze sobą per‑ traktować podmiotów: z jednej strony opozycji, której jedyną siłą jest poparcie społeczeństwa zorganizowane‑ go w niezależnych ruchach, z drugiej zaś reformatorskiej frakcji w „komunistycznej” partii. Autor wraca jednak do problemu „bardzo powolnego” rozwoju ruchów społecz‑ nych, które aktualnie mają – w jego ocenie – niewielkie znaczenie, i wynikającej stąd groźby społecznej „eksplozji”. Jak deklaruje, teraz sytuacja wydaje mu się mniej drama‑ 69 J. Kuroń, Porozmawiajmy poważnie, w: idem, Opozycja…, s. 188. Pod‑ kreślenie moje. 70 Ibidem, s. 189.
179
tyczna niż kilka miesięcy temu, kiedy postulował zastą‑ pienie programu rozwijania niezależnych ruchów spo‑ łecznych przez działanie w ramach oficjalnych instytucji (mowa tu o tekście Sytuacja w kraju a program opozycji, który omawialiśmy powyżej). Kuroń przekonuje bowiem – to w jego poglądach istotna nowość – że również „[…] wśród ludzi związanych z władzą coraz większa jest świa‑ domość alternatywy: społeczny w y b u c h albo demokra‑ tyzacja”71. Jak sugeruje, dzięki powszechnej świadomości, że groźba niekontrolowanego buntu jest realna, tendencja reformatorska w łonie partii wyłania się samorzutnie, na‑ wet bez nacisków ze strony niezależnych ruchów społecz‑ nych. Prowadzi to do dezintegracji władz, która w szybkim czasie – przewiduje autor – wzmocni ruchy społeczne i pobudzi szeroki nacisk zorganizowanego w nich społe‑ czeństwa. To dlatego, jak czytamy: „Coraz realniejsza staje się szansa zapoczątkowania szerokich reform demokra‑ tycznych”. Wydaje się wobec tego, iż w przededniu wielkiej fali strajków z lata 1980 roku i powstania „Solidarności” Kuroń twierdzi, że w pierwszym rzędzie to reformator‑ skie frakcje w „komunistycznej” partii, a nie organizowane przez opozycję ruchy społeczne – na razie wciąż bardzo słabe – mogą uchronić Polskę przed groźbą niekontrolo‑ wanego „wybuchu”. Jak widzieliśmy na początku tego podrozdziału, w pi‑ smach Kuronia niekontrolowana „eksplozja” społeczna jest groźna i może stać się „ogólnonarodową tragedią”, przede wszystkim dlatego, że nad Polską krąży widmo in‑ terwencji Związku Radzieckiego. Na koniec warto przyj‑ rzeć się temu argumentowi, sprawa wbrew pozorom nie jest bowiem oczywista… 71 Ibidem, s. 194. Podkreślenie moje.
180
Przeświadczenie, że społeczna „anarchia” i związane z nią niebezpieczeństwo „rozruchów” czy „największej w trzydziestoleciu eksplozji społecznej” mogą ściągnąć do Polski wojska Układu Warszawskiego, zostało dobit‑ nie wyrażone już w Myślach o programie działania z 1976 roku. Co interesujące, w tym samym tekście Kuroń – wte‑ dy wciąż przekonany, że inicjowane i koordynowane przez opozycje „samoorganizowanie się” społeczeństwa jest naj‑ lepszym sposobem, by wymuszać kolejne reformy na „tota‑ litarnej” władzy i stopniowo demokratyzować ustrój – za‑ pewniał, że realizacja jego programu nie tylko nie zwiększa ryzyka interwencji zewnętrznej, ale wręcz czyni ją mniej prawdopodobną72. O ile społeczny bunt będzie się odby‑ wać w ramach wyznaczonych przez opozycję, o ile, inny‑ mi słowy, bunt ten nie będzie tożsamy z „wybuchem” czy „eksplozją” wymykającą się czyjejkolwiek kontroli i zagra‑ żającą komunistycznej władzy, o tyle zaangażowanie wojsk zsrr w wewnętrzne sprawy Polski nie stanowi – w ocenie autora – realnej groźby. W kolejnych latach – aż do czasu częściowego odejścia od teorii wyłożonej w Myślach… – ta sama idea będzie nieustannie powracała w tekstach Kuro‑ nia. Na początku 1977 roku pisał on: Wiara, że przywódcy kpzr są gotowi wydać rozkaz do operacji wojennej „Polska” w sytuacji innej niż bezpo‑ średnie zagrożenie ich władzy, wydaje się być równie na‑ iwna, co wiara, że grzecznym Polakom pozwolą oni żyć we względnym dobrobycie i wolności73.
Tak długo, jak to możliwe, a zatem tak długo, jak w Polsce sytuacja nie wymknie się spod kontroli opozycji, władze 72 J. Kuroń, Myśli…, s. 91–92. 73 Zob.: A. Friszke, Czas kor-u..., s. 163.
181
Związku Radzieckiego z dwojga złego – zgody na częściowe reformy w Polsce i zbrojnej interwencji – wybierać będą to pierwsze. Kuroń na przełomie 1978 i 1979 roku tłumaczył: […] reformy wymuszane na władzach przez zorganizo‑ wane społeczeństwo polskie dają władzom zsrr czas do namysłu: uderzyć od razu czy jeszcze pertraktować. R o z r u c h y przekształcające się w p o w s t a n i e takie‑ go czasu do namysłu nie pozostawiają. Zagrożenie, jakie dla imperium sowieckiego stanowi interwencja w Polsce, pozwala przypuszczać, że jeśli będzie jakakolwiek szan‑ sa pertraktacji – władze zsrr powstrzymają się od kro‑ ków ostatecznych74.
Również w wywiadzie dla dziennikarza „International Herald Tribune” Kuroń przekonywał, że – jeśli tylko sy‑ tuacja nie będzie zmierzać do bezpośredniego obalenia ustroju – istnieje w Polsce pewna swoboda działania dla opozycji i społecznej „samoorganizacji”. Jak wyjaśniał: Nie sądzę, aby Związek Radziecki chciał zbrojnie inter‑ weniować, gdyż wywołałoby to wojnę, która by miała re‑ perkusje w republikach radzieckich, w krajach socjali‑ stycznych i na nasze gospodarcze oparcie na Zachodzie. A zatem Związek Radziecki gotów jest pozwolić na to, by w Polsce istniała pewna swoboda działania. Oczywiście interweniowałby, gdyby uważał, że Polskę traci. Dlatego też programem naszej opozycji jest zorganizować Pol‑ skę, a nie usunąć od władzy zwierzchnika komunistycz‑ nego, Edwarda Gierka75.
Kuroń w kolejnym zdaniu dodawał: „Ale nie jest tajem‑ nicą, że naszym dalekosiężnym marzeniem jest demokra‑
74 J. Kuroń, W stronę demokracji, s. 148. Podkreślenie moje. 75 A. Friszke, Czas kor-u..., s. 274–275.
182
cja parlamentarna i zorganizować ją [czyli Polskę] tak, aby była gotowa, jak przyjdzie moment”76. Ostatnie zdanie skłania do refleksji nad w s z y s t k i m i powodami, dla których autor Myśli o programie działania tak bardzo obawiał się społecznego buntu wymykającego się organizacyjnym ramom narzuconym przez opozycję, i ostatecznie, na przełomie lat siedemdziesiątych i osiem‑ dziesiątych – jak się zdaje, właśnie ze strachu przed nim – opowiedział się za programem reform we współpracy z „totalitarną” władzą. Kuroń z pewnością miał pewne – znajdujące poparcie w historii poprzednich dwudziestu lat – podstawy, by obawiać się, że niekontrolowane wystą‑ pienia na wielką skalę, szczególnie jeśli przeniosą się poza bramy zakładów pracy, mogą doprowadzić do interwencji zewnętrznej i sprawić, że ponownie, tak jak w Grudniu ’70, ulicami polskich miast popłynie robotnicza krew. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że chodzi tu o coś jeszcze… Wszystko, co powiedzieliśmy dotychczas, wskazuje na to, że program „samoorganizacji” społecznej, inicjowanej i koordynowanej przede wszystkim przez środowiska „za‑ wodowych opozycjonistów”, niezmiennie postrzegany był przez Kuronia jako jedyna droga postępowych przemian w Polsce. Wydobywająca się z frankistowskiej dyktatury Hiszpania – wielokrotnie pojawiająca się w jego pismach i wypowiedziach z interesującego nas okresu – dostarczała tu dobrego przykładu: droga do demokracji parlamentar‑ nej nie wiedzie przez żywiołową r e w o l u c j ę mas społecz‑ nych, ale przez stopniowe reformy i ustrojową e w o l u c j ę . Zresztą Kuroń nie ukrywał, że duże zagrożenie interwen‑ cją i przelewem krwi to niejedyny argument na rzecz stop‑ niowych reform, a przeciwko rewolucji. Jak pisał: 76 Ibidem, s. 275.
183
Opowiadam się za programem reformistycznym nie tyl‑ ko ze względu na społeczne koszta rewolucji, ale tak‑ że dlatego, że ł a d d e m o k r a t y c z n y w y m a g a o d s p o ł e c z e ń s t w a o k r e ś l o n y c h p o s t a w, a r e w o l u c j a i c h n i e k s z t a ł t u j e . Postawy te i umiejęt‑ ności wyrastają w działaniu ruchów społecznych możli‑ wych tylko w toku realizacji programu reformistycznego i częściowo o r g a n i c z n i k o w s k i e g o 7 7 .
Jednym z najważniejszych celów Kuronia jest zagwaran‑ towanie, że z „totalitarnego” porządku „realnego socjali‑ zmu” zrodzi się ustrój demokracji parlamentarnej, a nie stan „anarchii” wywołany przez rewolucję społeczeństwa, które nie jest w stanie rządzić się samodzielnie. Zmia‑ ny idące w „odpowiednim” kierunku mogą odbywać się wyłącznie stopniowo i pod czujną kuratelą inteligenckich opozycjonistów. Takie widzenie sprawy tłumaczy, dlacze‑ go argument „z sowieckiej interwencji” – nawet jeśli od‑ nosił się do obiektywnego zagrożenia – wydawał się nie‑ zwykle zręczny i zarówno w latach siedemdziesiątych, jak i później, po zalegalizowaniu „Solidarności”, Kuroń często wykorzystywał go w sposób instrumentalny.
77 J. Kuroń, Porozmawiajmy poważnie, s. 188. Podkreślenie moje.
184
w stronę demokracji parlamentarnej
Zgodnie z teorią wyłożoną w Liście otwartym do partii zwycięska rewolucja proletariatu wiedzie do ustanowienia a u t e n t y c z n e j demokracji robotniczej. Kuroń i Modze‑ lewski precyzowali: „Demokracja robotnicza z natury rze‑ czy nie może ograniczyć się do szczebla przedsiębiorstwa. […] Samorządność robotniczej załogi w przedsiębiorstwie wymaga […] pełnej demokracji robotniczej w państwie”78. Projektowany przez nich system rad – zakładający „wie‑ lopartyjność robotniczą”79 – znajdował swoje zwieńcze‑ nie na szczeblu ogólnopaństwowym w postaci Centralnej Rady Delegatów. Jednocześnie Kuroń i Modzelewski sta‑ nowczo opowiadali się przeciw parlamentaryzmowi, któ‑ ry – jak przekonywali – nie stanowi zabezpieczenia przed dyktaturą i nawet w najdoskonalszej postaci nie jest formą „ludowładztwa”. W systemie parlamentarnym – pisali – partie rywalizują o głosy wyborców: z chwilą, gdy kartki wyborcze zostaną wrzucone do urny, programy wyborcze mogą być wrzu‑ cone do kosza. Posłowie w parlamencie czują się zwią‑ zani tylko z kierownictwem partii, która wysunęła ich kandydaturę. Wyborcy są zorganizowani w okręgi na za‑ sadzie czysto formalnej; są więc zatomizowani, a prawo 78 J. Kuroń, K. Modzelewski, List otwarty…, s. 30. 79 Ibidem, s. 75.
185
odwoływania posłów jest fikcją. Udział obywatela w ży‑ ciu politycznym sprowadza się do tego, że czyta on wy‑ powiedzi przywódców w prasie, słucha ich przez radio i ogląda przez telewizję, a raz na cztery lub pięć lat udaje się do urny, by zadecydować, przedstawiciele której par‑ tii mają nim zarządzać. Reszta dzieje się z jego mandatu, lecz bez jego udziału. […] Tak więc system parlamentar‑ ny – to system, w którym klasa robotnicza i całe społe‑ czeństwo na mocy własnego głosowania pozbawione jest wpływu na władzę80.
Jeszcze w latach sześćdziesiątych Kuroń zdecydowanie odrzucał więc model demokracji parlamentarnej, który uważał za sprzeczny z ideałem „władzy ludu”, rozumianym jako utożsamienie wytwórców i obywateli, pracy zawodo‑ wej i działalności politycznej. W ciągu kilku lat radykalnie zmienił swoje oceny…. We wszystkich tekstach politycznych Kuronia z lat sie‑ demdziesiątych – i tych wcześniejszych, które zakładały program „samoorganizacji” społecznej, i tych późniejszych, w których była już mowa o innych sposobach opozycyjne‑ go działania – ustrój oparty na demokracji parlamentarnej wydawał się absolutnie najważniejszym punktem dojścia procesu stopniowego reformowania Polski. O jakim do‑ kładnie ustroju marzył Kuroń? Jaka była – innymi słowy – jego wizja przyszłej niepodległej i demokratycznej Polski? W Myślach o programie działania Kuroń stwierdza, że już w Liście 59 został wyraźnie przedstawiony postulat przekształcenia Polski w kraj demokracji parlamentar‑ nej. W tym podpisanym przez kilkudziesięciu inteligen‑ tów dokumencie postulowano – oprócz wielu wolności obywatelskich – również pięcioprzymiotnikowe wybory. 80 Ibidem, s. 76.
186
„To ostatnie – zauważał autor – jak wiadomo, oznacza, że stronnictwa polityczne ubiegające się w wyborach o po‑ parcie społeczne otrzymują mandaty poselskie w stosunku proporcjonalnym do ilości otrzymanych głosów”81. W dal‑ szej części swojego tekstu Kuroń dokładnie zdawał spra‑ wę z tego, jak rozumie system demokracji parlamentarnej. Jego opis zdradza wyraźnie idealistyczne podejście: System ten oparty jest na rozdzielności trzech władz: ustawodawczej od wykonawczej i tych dwóch od sądow‑ niczej. Ta pierwsza – parlament, wybierany w pięcio‑ przymiotnikowych wyborach – wyznacza zasady i cele współpracy społecznej w tym zakresie, w jakim jest ona scentralizowana i zorganizowana przez państwo. W wy‑ borach do parlamentu biorą udział różne ugrupowania polityczne, reprezentujące różne programy współpra‑ cy społecznej. Już więc choćby z tego względu, że ugru‑ powania te muszą ubiegać się o poparcie społeczne ich programu, wyrażają w jakimś stopniu różne i przeciw‑ stawne dążenia ogółu członków społeczeństwa. Władza wykonawcza – rząd powołany przez parlament w ra‑ mach swego zatwierdzonego i kontrolowanego przez parlament programu działania – organizuje współpracę społeczną – posiada ściśle określone prawa, którym od‑ powiadają ściśle określone obowiązki rządu, parlamen‑ tu i sądu. Te pierwsze egzekwuje parlament, te drugie – ugrupowania polityczne, a wszystkie łącznie: wolność słowa, zrzeszeń i powszechne wybory. Najogólniej więc można powiedzieć, że w systemie demokracji parlamen‑ tarnej różne przeciwstawne dążenia różnych członków społeczeństwa są wyrażane przez różne grupy interesów w warunkach wolności słowa, zrzeszeń, pięcioprzymiot‑ nikowych wyborów82. 81 J. Kuroń, Myśli…, s. 83. 82 Ibidem, s. 83–84.
187
Model ustrojowy oparty na demokracji parlamentar‑ nej, choć, jak przyznaje Kuroń, wciąż posiada pewne za‑ sadnicze wady, najlepiej realizuje dążenia ogółu członków społeczeństwa i, co się z tym ściśle wiąże, najskuteczniej zapewnia efektywność materialną „współpracy społecz‑ nej”. Z tego powodu – twierdzi Kuroń, powołując się na wielowiekowe doświadczenie historyczne – „system demokracji parlamentarnej jest najdoskonalszy wśród stosowanych”83. Zasadniczy problem ludzkości polega na tym, że ten „najdoskonalszy wśród stosowanych” ustrój, choć bez za‑ rzutu realizuje dążenia członków społeczeństwa w „sfe‑ rze konsumpcji w czasie wolnym”, to nie potrafi zapewnić realizacji owych dążeń w „czasie pracy”84. To właśnie de‑ mokracja parlamentarna – w przeciwieństwie do innych modeli organizacji społeczeństwa, a szczególnie do „tota‑ litaryzmu”, który radykalnie znosi wszelką wolność czło‑ wieka, robotnika, obywatela – stwarza jednak warunki do przezwyciężenia jej własnych ograniczeń. Kuroń pisał: „Jeśli można w ogóle mówić o jakichś sukcesach w wy‑ zwalaniu pracy, to miały one miejsce wyłącznie w krajach demokracji parlamentarnej”85. W Myślach o programie działania autor zaznaczał wy‑ raźnie, że postulat demokracji parlamentarnej nie musi 83 Ibidem, s. 84. 84 Nawiązując do tego problemu, jeszcze w Myślach o programie działania Kuroń dodawał: „Oświadczam, że w systemie demokracji parlamen‑ tarnej będę uczestniczył w ruchu na rzecz demokracji bezpośredniej. Jednak bez demokracji przedstawicielskiej (parlamentarnej) demokra‑ cja bezpośrednia jest całkowicie bezbronna wobec władzy państwowej”, ibidem. W późniejszych tekstach fragmenty świadczące o tak radykal‑ nych zamierzeniach autora już nie będą się pojawiały; przeciwnie, jak zobaczymy, Kuroń uzna, że pełna demokracja nie jest możliwa. 85 Ibidem.
188
mieć wcale „burżuazyjnego” charakteru, nie musi ozna‑ czać domagania się reprywatyzacji środków produkcji. Jak tłumaczył: […] z systemu demokracji parlamentarnej nie wynika w żaden sposób charakter własności środków produkcji. Wynika natomiast realizacja dążeń ogółu obywateli. Po to więc, aby w ramach tego systemu nastąpiła reprywa‑ tyzacja, na przykład przemysłu ciężkiego, większość oby‑ wateli musiałaby ten akt czy raczej proces uczynić celem swoich dążeń. Tymczasem, choć może są w Polsce ludzie, którzy pragnęliby uzyskać tytuł własności na huty czy kopalnie, nie mają oni żadnych szans, aby dla tych dążeń zyskać poparcie społeczne86.
Bardzo interesujący jest również dalszy tok wywodu Kuronia. Starając się dodatkowo podeprzeć swoją tezę, przywołuje on przykład stosunków własności w krajach zachodnich demokracji parlamentarnych – a raczej swoje wyobrażenie o owych stosunkach. Autor wydaje się suge‑ rować, że nie są one już „burżuazyjne”: […] w wysoko uprzemysłowionych krajach, zwanych przez niektórych kapitalistycznymi, prywatna własność w sferze wytwarzania nie odgrywa dziś praktycznie żad‑ nej roli. Dominują tam wielkie, scentralizowane organi‑ zacje, w których własność, zresztą zespołowa, jest od‑ dzielona od zarządzania87.
Kuroń doskonale zdawał sobie sprawę, iż stwierdzenie, że demokracja parlamentarna nie musi mieć „burżuazyj‑ nego” charakteru, nie zamyka dyskusji nad dokładnym sposobem organizacji polskiej gospodarki po obaleniu 86 Ibidem, s. 84–85. Podkreślenie moje. 87 Ibidem, s. 85.
189
„komunizmu”. Sam formułował ten problem, stawiając py‑ tanie o „centralę”, która miałaby podejmować zasadnicze decyzje gospodarcze po przekształceniu polskiego ustroju. W jego tekstach nie znajdujemy jednak rozwiązania tak postawionego problemu. Wątpliwości Kuronia budziło zarówno pozostawienie decyzji gospodarczych w rękach władzy wykonawczej (ze względu na ryzyko, że władza ta, mogłaby zdominować parlament, ugrupowania politycz‑ ne i zawodowe, a w konsekwencji całe społeczeństwo), jak i projekt powołania czwartej władzy „gospodarczej”, która byłaby oddzielona od władzy wykonawczej, ustawodaw‑ czej i oczywiście sądowniczej. Kuroń zauważał również, że także „koncepcja powierzenia nieograniczonego wła‑ dania przedsiębiorstwami organom samorządu lokalnego i pracowniczego”88 budzi rozliczne wątpliwości. Ostatecz‑ nie zrezygnował z przedstawienia jakichkolwiek konkret‑ nych rozwiązań. Jak pisał, kwestia zarządzania gospodarką w przyszłej Polsce wciąż musi „stanowić przedmiot róż‑ norodnych studiów i badań, eksperymentów i dyskusji”89. Jak widzieliśmy, ustanowienie autentycznego samorzą‑ du (robotniczego) było najważniejszym postulatem za‑ wartym w Liście otwartym do partii i to właśnie przede wszystkim w nawiązaniu do tej idei Kuroń z Modzelew‑ skim projektowali przyszłą „demokrację rad” w całym państwie. Jak przedstawia się związek demokracji par‑ lamentarnej i samorządu w pismach Kuronia z lat sie‑ demdziesiątych? Porusza on ten temat w szkicu Notatki o samorządzie opublikowanym w pierwszym numerze „Głosu”:
88 Ibidem. 89 Ibidem.
190
Demokracja parlamentarna to nie samorząd, to przeci‑ wieństwo samorządu. Polega ona na tym, że ogół oby‑ wateli w ramach systemu przedstawicielskiego posiada wpływ na działalność ustawodawczą państwa, któremu każdy podporządkowuje się w sferze wykonawczej. Pro‑ gramowanie i zarządzanie – inaczej niż w samorządzie – jest tu więc oddzielone od wykonawstwa90.
Mimo swoich sympatii do ideału społeczeństwa, „w któ‑ rym każdy człowiek w swobodnych związkach z innymi jest suwerennym twórcą całego swojego życia”91 – czyli do społeczeństwa samorządnego – Kuroń za kwestię nad‑ rzędną uważa ustrój demokracji parlamentarnej: Społeczeństwo może się organizować w pełni samorząd‑ nie – jeśli w ogóle może – tylko wtedy, gdy jego człon‑ kowie zechcą w s w o i m w o l n y m c z a s i e aktywnie działać w samorządach. Demokracja parlamentarna zaś jest jedynym znanym dotąd systemem sprawowania władzy państwowej, w którym obywatele mogą ograni‑ czyć tę władzę swymi samorządnymi inicjatywami92.
Wydaje się, że samorządy, jeśli mają funkcjonować w ramach demokracji parlamentarnej i nie popadać z nią w sprzeczność, mogą oznaczać jedynie niezależne od pań‑ stwa spółdzielnie, stowarzyszenia czy kluby, w których obywatele organizują się poza godzinami pracy. Jest jasne, że w latach siedemdziesiątych Kuroń wyraźnie odżegny‑ wał się od dawnej idei a u t e n t y c z n i e samorządnych rad robotniczych w zakładach pracy.
90 J. Kuroń, Notatki o samorządzie, w: idem, Opozycja..., s. 98. 91 Ibidem. 92 Ibidem. Podkreślenie moje.
191
Z interesującego nas punktu widzenia ważny wydaje się również tekst W stronę demokracji z przełomu 1978 i 1979 roku, który Kuroń napisał jako głos w dyskusji na temat „przejścia do demokracji w warunkach komunizmu”, sfor‑ mułowany tak przez socjaldemokratyczne pismo szwedz‑ kie „Tiden”. Już na początku artykułu autor pisał, że „pełna demokracja” w społeczeństwie masowym jest niemożliwa, gdyż wymagałaby zniesienia społecznego podziału pra‑ cy i jednakowego zaangażowania wszystkich obywateli w działalność polityczną. Jak wyjaśniał: […] nawet w najbardziej demokratycznych krajach świa‑ ta udział różnych części społeczeństwa w podejmowa‑ nych decyzjach związanych ze sprawowaniem władzy jest bardzo różny. Można wyodrębnić w społecznym podziale pracy role związane bezpośrednio lub pośred‑ nio ze sprawowaniem władzy oraz role wymagające wy‑ łącznie podporządkowania się. Można wskazać na ludzi angażujących swój czas i energię w działalność politycz‑ ną oraz takich, dla których sprawy publiczne są całko‑ wicie obojętne. Nawet w najbardziej demokratycznym systemie społecznym wpływ tych pierwszych na decy‑ zje związane z władzą jest niewspółmiernie większy niż tych drugich93.
W dalszej części – zatytułowanej Do czego dążymy? – Kuroń przekonywał, że w Polsce po przezwyciężeniu „to‑ talitaryzmu”, odzyskaniu niepodległości i wprowadzeniu demokracji parlamentarnej nie nastąpi restauracja „libe‑ ralnego kapitalizmu” i nie uda się ustanowić ustroju opar‑ tego na idei „państwa dobrobytu”, realizowanej po wojnie w Europie Zachodniej czy Stanach Zjednoczonych. Wo‑ bec tego, jak pisał, konieczne jest wypracowanie „nowej 93 J. Kuroń, W stronę demokracji, s. 141.
192
formy parlamentaryzmu, przystosowanej do warunków społecznych będących n i e o d w r a c a l n y m i skutkami […] totalitaryzmu”94. Zdaniem Kuronia obecną sytuację w Polsce określają przede wszystkim trzy czynniki: upań‑ stwowienie całego życia gospodarczego i podporządko‑ wanie go planowi; szeroka opieka społeczna państwa nad wszystkimi obywatelami (służba zdrowia, system wcza‑ sów pracowniczych, kolonii, bezpłatne i subsydiowane na‑ uczanie i tak dalej); ścisła zależność polskiej gospodarki od systemu gospodarczego innych państw bloku wschodnie‑ go, a szczególnie zsrr. Każdy, kto formułuje program dla przyszłej Polski, musi uwzględnić te parametry. Jeśli chodzi o trzeci z tych czynników, a zatem o ze‑ spolenie gospodarek państw bloku wschodniego, Kuroń był zdania, że w przyszłości nie należy zrywać integracji ekonomicznej w ramach rwpg – co, jak przekonywał, mogłoby przynieść kolosalne szkody i straty – a nawet my‑ ślał o szerszych strukturach gospodarczych, społecznych, politycznych, w skład których, w dłuższej perspektywie, mogłyby wejść również kraje zachodnie. Z naszego punk‑ tu widzenia znacznie ciekawsze okazują się dwa pierwsze parametry określające polską sytuację. Kuroń pisał: W odniesieniu do gospodarki zapewne trzeba będzie zmierzać do ograniczenia stopnia koncentracji decy‑ zji, poprzez szerokie dopuszczenie prywatnych inicja‑ tyw (handel, drobna wytwórczość, usługi) oraz znacznie szersze dopuszczenie i popieranie spółdzielczości, po‑ przez wzmacnianie roli rynku w kierowaniu gospodarką – i to nie tylko rynku indywidualnego konsumenta, ale także środków produkcji, kapitałów, inwestycji – i wresz‑ cie poprzez ograniczenie i ścisłe ustalenie uprawnień 94 Ibidem, s. 154. Podkreślenie moje.
193
władz gospodarczych. Niezależnie jednak od tego, w ja‑ kim stopniu i w jakich formach zdecentralizujemy za‑ rządzanie gospodarką (wciąż jest to sprawa do studiów i dyskusji), nie sądzę, abyśmy mogli i chcieli zrezygno‑ wać z planowania gospodarczego, które dysponuje sku‑ tecznymi środkami realizacji95.
Szczególnie interesujące wydają się te fragmenty, w któ‑ rych autor podejmuje temat szeroko pojętych funkcji so‑ cjalnych państwa i potrzeb konsumpcyjnych społeczeń‑ stwa – przede wszystkim ze względu na fakt jego dalszych politycznych uwikłań (do których jeszcze wrócimy w pod‑ sumowaniu niniejszego rozdziału). Pod koniec lat siedem‑ dziesiątych Kuroń pisał: Nie ulega wątpliwości, że s p o ł e c z e ń s t w o p o l s k i e uznało państwową opiekę społeczną za stan n o r m a l n y. Będziemy więc m u s i e l i doskonalić ten system, ale n i e b ę d z i e m y m o g l i z niego zrezygno‑ wać. Dodajmy, że w społeczeństwie polskim już od lat występuje silne dążenie do osiągnięcia poziomu kon‑ sumpcji zgodnego ze standardem Europy Zachodniej i związana z tym presja będzie w procesie demokraty‑ zacji wzrastać. W ramach ładu demokratycznego presja ta będzie wzmacniać państwo w jego funkcjach ekono‑ micznych i socjalnych96.
Zdaniem Kuronia te ograniczenia wynikające ze specy‑ fiki polskiej sytuacji i polskiego społeczeństwa sprawią, że po demokratycznych przemianach ustrojowych, „aparat państwowy będzie tak silny, że nie ostanie się przy nim żaden tradycyjny parlament”97. Wobec tego będzie trze‑ 95 Ibidem, s. 154. 96 Ibidem. Podkreślenia moje. 97 Ibidem.
194
ba stworzyć rodzaj „systemu planującej demokracji par‑ lamentarnej”. Kuroń wyjaśnia: System demokracji parlamentarnej, który stworzymy, będzie mógł utrzymać się tylko wówczas, jeśli będzie systemem rzeczywistego udziału społeczeństwa w pla‑ nowaniu gospodarczym i społecznym oraz w kontroli nad realizacją tego planu. Dla ilustracji prezentowanego tu punktu widzenia przytoczę jedną szczegółową propo‑ zycję. Programy wyborcze stronnictw i partii politycz‑ nych powinny zawierać różne warianty planu gospodar‑ czego, a co za tym idzie – sojusze wyborcze wymaga‑ łyby godzenia różnych wariantów planu, zaś kampania wyborcza stanowiłaby proces uzgadniania – w ramach planu – dążeń różnych grup społecznych, uzgadniania ich nie tylko i nie przede wszystkim przez sztaby poli‑ tyczne, ale także przez samorządy lokalne, stowarzysze‑ nia, związki itp.98
Z tej pełnej niejednoznaczności – a może i sprzeczności – wizji daje się wyczytać pewne wyobrażenie o przyszłej niepodległej i demokratycznej Polsce.
98 Ibidem.
195
podsumowanie
Karol Modzelewski, współautor Listu otwartego do partii, w wydanej w 2013 roku autobiograficznej książce Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca pisał, że działalność środowisk kor-owskich w latach siedem‑ dziesiątych odpowiadała „wzorom dwóch tradycji, które przypisywały polskiej inteligencji szczególną misję do spełnienia”99 i w których duchu wychowano jego poko‑ lenie. Jak wyjaśniał: Starsza z tych tradycji, zwana romantyczną, wiąże się z etosem tzw. szlacheckich rewolucjonistów xix w. Był to etos powstańczy, nastawiony na upodmiotowienie ludu wiejskiego i wciągnięcie go do zbrojnej walki o od‑ zyskanie niepodległości. Druga tradycja (a może tylko nowa odmiana tej starszej) wiązała się z niepodległo‑ ściowym nurtem polskiego socjalizmu, a także ze spo‑ łecznym ideałem rewolucyjnego wyzwolenia klasy ro‑ botniczej. Misja inteligencji wobec ludu polegała w tym wypadku nie tylko na organizowaniu walki z zaborcami, ale i na „wnoszeniu rewolucyjnej świadomości” do kla‑ sy robotniczej100.
Nawet jeśli autor powyższego cytatu, opisując histo‑ ryczne wzorce działania środowisk skupionych w Komi‑ tecie, nieco inaczej rozkłada akcenty, jego obserwacja – podkreślająca szczególne powołanie inteligencji – wydaje 99 K. Modzelewski, Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca, iskry, Warszawa 2013, s. 233. 100 Ibidem.
196
się w dużym stopniu korespondować z przedstawionymi we wstępie uwagami o „długiej genealogii” lewicowych elit z lat siedemdziesiątych. Do której z dwóch wspomnia‑ nych przez siebie tradycji Modzelewski zaliczyłby Kuronia, z którym kiedyś wspólnie napisał słynny List? W swojej książce nie udziela odpowiedzi na tak postawione pytanie. W latach siedemdziesiątych Kuroń bez wątpienia miał świadomość, że bez poparcia mas opozycyjne elity oka‑ zują się bezsilne. Wynikała stąd potrzeba „upodmiotowie‑ nia ludu” w taki sposób, by ten stanął po stronie inteli‑ gencji i podjął razem z nią walkę we „wspólnej sprawie”. Upodmiotowienie takie mogło zakładać troskę o „lud” (manifestującą się na przykład w pomocy, której kor udzielał robotnikom po czerwcu 1976 roku) czy organi‑ zację i koordynację jego politycznego oporu, ale z pewno‑ ścią nie mogło prowadzić do tego, by „lud” stał się auto‑ nomicznym podmiotem rewolucyjnym, ustanawiającym „ludowładztwo”. Odnosząc się do drugiej z wymienionych przez Modzelewskiego tradycji, można więc powiedzieć, że w pismach Kuronia z interesującego nas okresu nie ma już absolutnie nic z „ideału r e w o l u c y j n e g o wyzwole‑ nia klasy robotniczej”, nawet jeśli uznać, że urzeczywist‑ nienie tego ideału mogłoby być podporządkowane innym nadrzędnym celom: to jest niepodległości i demokracji parlamentarnej. Słynne hasło Kuronia z lat siedemdziesiątych „Nie pal‑ cie komitetów, zakładajcie własne”101 akcentuje, przynaj‑ mniej na pierwszy rzut oka, „oddolne” samoorganizo‑ wanie się społeczeństwa, które – zamiast wychodzić na 101 Kuroń wypowiedział to hasło na przykład w marcu 1979 roku w roz‑ mowie ze szwedzką dziennikarką. Mówił: „A jeśli zdarzy się, że ludzie wyjdą na ulice, chcemy rzucić hasło: »Nie podpalajcie Komitetów, ale budujcie, twórzcie«”, cyt. za: A. Friszke, Czas kor-u…, s. 440.
197
ulicę i podpalać partyjne komitety – miałoby tworzyć nie‑ zależne od partii ruchy społeczne, wymuszające kolejne ustępstwa i reformy na „totalitarnej” władzy. Jak jednak widzieliśmy, sprawa nie jest całkiem jednoznaczna. Co w rzeczywistości miało oznaczać wezwanie do „niepalenia komitetów”? Czy nie pobrzmiewa tu lęk przed widmem społecznej rewolucji? Jak rozumieć drugą część hasła Ku‑ ronia „o zakładaniu własnych komitetów”? Kto właściwie miał owe „komitety” zakładać? W czyim interesie miały one w rzeczywistości działać? W świetle przedstawionych powyżej rozpoznań odpowiedź na te pytania nie jest tak oczywista, jak by się mogło wydawać. Warto mieć to na uwadze, gdy czyta się – na przykład we wspomnianej książce Modzelewskiego – o dacie powstania Komitetu Obrony Robotników (i szerzej: niezależnych środowisk opozycyjnych) jako o początku procesu obalania barier między środowiskami społecznymi i wejściu na „drogę, która w latach 1980–1981 zaowocowała zbrataniem inteli‑ gencji z robotnikami w masowym ruchu »Solidarność«”102. W przypadku Kuronia z lat siedemdziesiątych nie spo‑ sób nie zadać pytania, jak wypracowywane przez niego nowe sposoby myślenia przełożyły się na jego późniejszą działalność i poglądy w latach 1980–1981, w trakcie kil‑ kunastu miesięcy legalnego istnienia i funkcjonowania „Solidarności”. Jeszcze 25 lipca 1980 roku, gdy w Polsce obserwowaliśmy już wzbierającą falę protestów robot‑ niczych, Kuroń twierdził, że umiar i odpowiedzialność strajkujących są wynikiem inteligenckich wysiłków z dru‑ giej połowy lat siedemdziesiątych. W wywiadzie dla „Der Spiegel” oceniał, że „spokojny przebieg strajków, pozosta‑ wanie strajkujących w zakładach jest efektem działalności 102 K. Modzelewski, Zajeździmy…, s. 235.
198
opozycji, a zwłaszcza »Robotnika«”103. Jego późniejszy sto‑ sunek do „Solidarności” wydawał się jednak ambiwalent‑ ny: z jednej strony powstanie masowego ruchu stwarzało szansę wyzyskania jego siły i ustanowienia trwałej prze‑ ciwwagi dla „totalitarnego” systemu, z drugiej zaś Kuroń bał się postępującej radykalizacji robotniczych nastrojów, która – jego zdaniem – wyrażała się w rosnącej nienawi‑ ści do władzy, ogólnym zniecierpliwieniu społeczeństwa i erupcji niepohamowanych żądań104. To w tym kontekście należy rozpatrywać jego działalność jako czołowego do‑ radcy nszz „Solidarność”. Na początku lat dziewięćdzie‑ siątych Kuroń – całkowicie zasadnie – porównywał swoją rolę z lat 1980–1981 do „straży pożarnej”, która jeździ po kraju i gasi strajki105. Również radykalne postulaty robot‑ niczej samorządności, łatwe do skojarzenia z najważniej‑ szymi tezami Listu otwartego do partii i coraz wyraźniej 103 A. Friszke, Czas kor-u…, s. 531. 104 Tak Kuroń po latach opisywał radykalne nastroje, które w latach 1980– 1981 obserwował w trakcie masowych spotkań: „O wszystkich tych spo‑ tkaniach można powiedzieć, że łączyło je jedno – ogromne zniecierpli‑ wienie. Ludzie nie chcieli już czekać. Z jednej strony poczuli swoją siłę, świadomi, że są zorganizowanym ruchem i wiele mogą; z drugiej kry‑ zys objawił puste półki. […] Do tego dochodziła jeszcze impertynencja władzy, która z uporem maniaka atakowała »Solidarność«, używając tak wyświechtanej poetyki, że dzieci się niecierpliwiły: kontrrewolucja, awanturnicy polityczni, działania agenturalne. Rosła więc agresywność wobec komuny, a l e i n a m s i ę t e ż d o s t a w a ł o . Coraz donośniej brzmiał głos tych ludzi, którzy mieli nam za złe brak radykalizmu, gdyż tylko zdecydowane zachowanie hamowało władze. Sale spotkań były wciąż pełne i to, co mówili radykałowie, zyskiwało poklask, działacze mieli więc prawo wierzyć w radykalizm większości, wobec tego i oni radykalizowali się”, J. Kuroń, Gwiezdny czas, w: idem, Autobiografia, s. 579. Podkreślenie moje. Dalej Kuroń pisał: „Radykałowie […] byli chyba najlepiej rozumiani przez szerokie masy, gdyż używali p r o s t e g o języka systemu komunistycznego – u d e r z y ć , ż ą d a ć , k r z y k n ą ć . I lud ich rozumiał, bo tylko ten język znał […]”, ibidem, s. 597. Podkreślenie moje. 105 Ibidem, s. 572.
199
artykułowane w ramach „Solidarności” od 1981 roku, mu‑ siały budzić w nim duże obawy. Wydaje się, że także w na‑ wiązaniu do tego należy rozważać hasło o „samoograni‑ czającej się rewolucji”, które Kuroń rzucił i spopularyzował właśnie w 1981 roku106. Później w kuluarach I Krajowego Zjazdu Delegatów, kilka tygodni przed stanem wojennym, autor Myśli o programie działania powiedział o jednym z radykalnych działaczy ruchu samorządowego, że: jest „frajerem, który ciągle wierzy w głupstwa, jakie z Karolem wypisaliśmy w liście otwartym”107. Ewolucja ideowa Kuronia, która rozpoczęła się na prze‑ łomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, rzuca rów‑ nież wiele światła na jego działalność polityczną w okresie polskiej transformacji. Jak widzieliśmy, w przededniu po‑ wstania „Solidarności” nie dopuszczał on jeszcze restau‑ racji kapitalizmu w Polsce i zdecydowanie nie myślał o go‑ spodarce wolnorynkowej na wzór zachodni jako o moż‑ liwej alternatywie dla „realnego socjalizmu”. Te postulaty staną się ważnym składnikiem jego programu dopiero w następnej dekadzie. Warto jednak zapytać, dlaczego w latach osiemdziesiątych tak łatwo zaakceptował neo‑ liberalny kształt polskiej transformacji. Wydaje się jasne, że poparcie Kuronia dla przemian ustrojowych w Polsce – przygotowanych przez wąskie grono elit i „antyludo‑ wych” w swoich konsekwencjach – pozostawało w ścisłym związku z elitarystycznymi komponentami obecny‑ 106 Kuroń mówił o „samoograniczającej się rewolucji” już 2 maja 1981 roku w wywiadzie przeprowadzonym przez dziennikarzy amerykańskich. Zob.: A. Friszke, Rewolucja Solidarności, Znak, Kraków 2014, s. 405. O konieczności „samoograniczania się rewolucji” „Solidarności” Ku‑ roń mówił także 25 lipca 1981, w trakcie drugiego dnia obrad Krajowej Komisji Porozumiewawczej. Zob.: ibidem, s. 486–487. 107 Zob.: Z.M. Kowalewski, Sierpień…, s. 8.
200
mi w jego myśli już od lat siedemdziesiątych. Można jed‑ nak na tę kwestię spojrzeć szerzej. Nie chodzi bowiem wyłącznie o fakt, że Kuroń „subiektywnie” zaakceptował określony program polskiej transformacji, który uznał za jedyną drogę dla Polski. Równie interesująca jest sama „obiektywna” pozycja solidarnościowych elit, która spra‑ wiła, że pod koniec „realnego socjalizmu” Kuroń i jego otoczenie mieli absolutnie decydujący wpływ na kształt polskich przemian ustrojowych i mogli w ogromnym stopniu określić ich radykalnie wolnorynkowy charakter. Jak była ona możliwa? Dlaczego narzucenie społeczeń‑ stwu neoliberalnych reform pod dyktando wąskiego grona elit mogło się odbyć pod „parasolem ochronnym” wciąż masowego związku zawodowego? Warto przypomnieć, że to właśnie Kuroń – jako jeden z najważniejszych „przed‑ stawicieli” „Solidarności” – w prywatnej (i przeprowadzo‑ nej w jego mieszkaniu) rozmowie z Jeffreyem Sachsem ostatecznie zaakceptował skrajnie neoliberalny program reform gospodarczych, które wkrótce miały gruntownie przeobrazić c a ł e polskie społeczeństwo108. Wszystko to 108 Sachs tak wspomina wieczór, w którym uzyskał od Kuronia ostateczne placet na radykalny program polskich reform: „Zaczęło się w mieszkaniu Jacka Kuronia, jednego z najwspanialszych ludzi, jakich w życiu spo‑ tkałem. Mieszkanie było malutkie, a Kuroń palił jak smok. Przez kilka godzin tłumaczyłem, jak można naprawić ten bałagan, który zostawili po sobie komuniści. W końcu Kuroń powiedział: »Rozumiem. Niech pan to wszystko napisze«. Była 11 w nocy. Wstałem, żeby się pożegnać, mówiąc: »Jutro lecę do Stanów. Wyślę to panu za dwa tygodnie«. Na co Kuroń: »Nie, to jest mi potrzebne na jutro rano«. Wybuchnąłem śmie‑ chem. Ale on się upierał: »Mówię poważnie. Muszę to mieć jutro«. Tak więc razem z Davidem Liptonem poszliśmy do siedziby »Gazety Wy‑ borczej«, która znajdowała się wtedy w dawnym przedszkolu. Tam był komputer. Pracowaliśmy do 4 nad ranem i zaraz potem dostarczyliśmy tekst Kuroniowi, Geremkowi, Michnikowi. A oni szybko to przejrzeli. I rozdali kopie posłom okp…”, J. Sachs, Jak zmieniłem Polskę. W kilka godzin, rozmowę przepr. Maciej Nowicki, „Newsweek” 2014, wywiad
201
było możliwe w dużym stopniu dzięki temu, że żmudny proces budowania społecznej dominacji inteligenckich elit – przerwany jedynie na krótko przez „ludową” rewo‑ lucję z lat 1980–1981 – w końcu lat osiemdziesiątych do‑ biegł końca. W przededniu transformacji solidarnościowa „góra” – do której, jak wiadomo, dokooptowano kilku uży‑ tecznych „reprezentantów ludu”, przede wszystkim Lecha Wałęsę – rządziła niemal niepodzielnie. Polska polityka miała już charakter zdecydowanie elitarny, a nie masowy. Widzieliśmy, że pod koniec lat siedemdziesiątych naj‑ większym marzeniem Kuronia było zastąpienie „totalita‑ ryzmu” przez ustrój oparty na idei trójpodziału władzy. Dziesięć lat później, w 1989 roku, autor Myśli o programie działania sam znalazł się w polskim rządzie jako mini‑ ster pracy i polityki socjalnej w gabinecie Tadeusza Ma‑ zowieckiego (później, w latach 1992–1993, w tej samej dostępny na stronie: www.historia.newsweek.pl/jeffrey-sachs-wywiad‑ -iii-rp-newsweek-pl,artykuly,284963,1.html (dostęp 19.05.2016). Co cie‑ kawe, Sachs nazywał grupę złożoną z Jacka Kuronia, Adama Michnika i Bronisława Geremka „triumwiratem »Solidarności«”. Kuroń wspomi‑ nał w 1991 roku, że Sachs – przekonany, że Polską gospodarkę można przebudować, tylko wykonując „skok na głowę” i za jednym zamachem wprowadzając „wolny rynek” – nakłonił go do zaakceptowania swojego programu bez problemu, bo autor Myśli o programie działania sam już wcześniej doszedł do podobnych wniosków. Jak pisał: „Kiedyś należa‑ łem do gorących zwolenników gospodarki rynkowej, uważałem jednak, że dochodzenie do niej powinno być stopniowe. W końcu uświadomi‑ łem sobie, że jeżeli nikomu się nie udaje gospodarka planowa i ręczne sterowanie, bo niemożliwe jest sterowanie tak złożonym organizmem z jednego centrum, to tym bardziej niemożliwa jest realizacja pomysłu, że należy nią w dalszym ciągu sterować, dodając sobie jeszcze trud pla‑ nowego przekształcania jej w gospodarkę wolnorynkową. To tak, jakby ktoś, komu nie udało się wejść na trzecie piętro z dwiema walizkami, wziął jeszcze dodatkowo kufer. Tak więc zrozumiałem już wcześniej, że w samym założeniu planowego przekształcenia naszej gospodarki tkwi błąd. Czyli, że trzeba wprowadzić wolny rynek skokowo, a to oznacza puszczenie cen i blokowanie dochodów”, J. Kuroń, Moja…, s. 664.
202
roli współtworzył także rząd Hanny Suchockiej). W tym okresie Kuroń z pewnością szczerze przypominał o losie tych, którzy przegrali w procesie polskiej transformacji, jednak – w związku z logiką polskich przemian i charak‑ terem nowego ustroju – jego działania „wyrwane z kon‑ tekstu politycznego i nieosadzone w żadnym politycznym dyskursie, osuwały się w dobroczynność”109. Taki w rze‑ czywistości był charakter słynnych darmowych posiłków („kuroniówek”), rozdawanych na początku lat dziewięć‑ dziesiątych na ulicach Warszawy spauperyzowanym w wyniku transformacji mieszkańcom, między innymi osobiście przez Kuronia – wtedy ministra pracy i polityki socjalnej. W książce Spoko! Czyli kwadratura koła, pisanej w 1991 roku, znajduje się fragment dający pewne wyobra‑ żenie o tym, jak Kuroń myślał po 1989 roku o s y s t e m o ‑ w y c h rozwiązaniach problemów socjalnych, za które był przecież odpowiedzialny. Choć autor zaznacza, że należy chronić naprawdę słabych, przestrzega jednocześnie – w sposób bardzo charakterystyczny dla polskich elit początku lat dziewięćdziesiątych – przed premiowa‑ niem „bierności, bezmyślności, przeciętności i lenistwa”, do których prowadzić miał poprzedni system „pełnego bezpieczeństwa socjalnego”110. Kuroń pisał: „im więcej 109 A. Leder, Prześniona rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej, Wydaw‑ nictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2014, s. 189. 110 Obieranie „pełnego bezpieczeństwa socjalnego” – które gwarantować miał prl – jako negatywnego punktu odniesienia było bardzo ważne dla argumentacji Kuronia. Jak pisał: „Co by nie powiedzieć o upadłym sys‑ temie, prawdą jest również, że dawał ludziom bezpieczeństwo socjalne, może nawet największe ze znanych. Najbezpieczniej jest w więzieniu, bo naczelnik musi dbać o moje jedzenie i warunki życia. Mogę tego nie ak‑ ceptować, jedzenie może mi nie smakować, niemniej to on, nie ja, musi troszczyć się o jego zdobycie. W prl-u jeśli już ktoś miał się urodzić, to było dla niego miejsce na oddziale położniczym, w żłobku, w zasa‑ dzie też w przedszkolu, w szkole podstawowej i następnie przynajmniej
203
pomocy społecznej, tym mniej ludzkiej aktywności i tym gorsze społeczne efekty”111. Skutki polskich przemian ustrojowych nie zdołały osła‑ bić przekonania Kuronia o słuszności drogi przyjętej przez rząd Mazowieckiego. Jeszcze pod koniec 1991 roku wtedy już były minister pracy i polityki socjalnej pisał o wice‑ w zasadniczej zawodowej. Później praca go szukała i jeśli już coś sobie wybrał, nie było sposobu, żeby go wyrzucić. […] Zatrudniony nie mu‑ siał już jakoś specjalnie pracować, coś tam zarobił i starał się dostać czy skombinować to, co było mu potrzebne do życia. Dzieci mu wysyłali na kolonię, jego na wczasy, a ponadto miał także prawo do mieszka‑ nia, kultury, rozrywki i czegoś tam jeszcze. Oczywiście z mieszkania‑ mi nie było łatwo, jednak jakoś tam mieszkaliśmy, a czynsz, światło, woda, centralne były, prawdę mówiąc, niemal za darmo. Jeśli człowiek był chory, trafiał do szpitala, do sanatorium, na rentę. […] Był to więc system pełnego bezpieczeństwa socjalnego. I w ł a ś n i e t o b y ł o j e g o słabością – nie w ymagał od ludzi akty wności, sprawno‑ ś c i i i n t e l e k t u a l n e g o w y s i ł k u . P r e m i o w a ł p r z e c i ę t n o ś ć ”, J. Kuroń, Spoko! Czyli kwadratura koła, w: idem, Autobiografia, s. 761. Podkreślenie moje. Pewne wyobrażenie o podejściu Kuronia do pomocy społecznej w okresie polskiej transformacji daje również fragment po‑ chodzący z Gwiezdnego czasu, innej książki opublikowanej w 1991 roku. W dokonywanych z perspektywy lat ocenach pomocowej działalności kor-u wyraźnie pobrzmiewają „klasistowskie” tony. Kuroń pisał: „Kie‑ dy na przykład udzielasz pomocy intelektualiście, to jest on w sytuacji uprzywilejowanej. Może dalej pracować i to czasami z większą swobodą niż dotychczas. Może studiować, pisać. Kiedy represjonowany jest ro‑ botnik, rzecz już się komplikuje. Pozbawiony możliwości wykonywania swojego zawodu może oczywiście czas spędzać inaczej niż dotychczas, ale bywa, że to go deprawuje. Jak długo można bezkarnie czytać, ko‑ pać piłkę, uprawiać działkę? Zaczyna się męczyć. Jeśli to go zmobilizuje i będzie starał się znaleźć inną pracę, to nie ma problemu. Gorzej, jak się przyzwyczai, że żyje z zapomogi, jak polubi to, że nie pracuje. Zacznie gonić za tym, żeby ktoś dał kolejną zapomogę, i cała nasza piękna inicja‑ tywa obróci się przeciw niemu. Tych, którzy mają w ogóle taką postawę życiową, w każdym społeczeństwie jest niemało, więc i wokół nas mnó‑ stwo ich zaczęło się z początku kręcić. Dla dobra społecznego należało tych wydrwigroszy przepędzić, a tym, którzy się mogli nimi stać – unie‑ możliwić to. Zmusić ich do pracy”, J. Kuroń, Gwiezdny…, s. 437. 111 J. Kuroń, Spoko!…, s. 761.
204
premierze odpowiedzialnym za transformację gospodarki: „[…] nie ulega wątpliwości, że Balcerowicz tym, co osiągnął, wchodzi do historii Polski, jest ważnym bohaterem na‑ rodowym”112. Co charakterystyczne, Kuroń po 1989 roku myślał o polskiej transformacji w kategoriach konfliktu między „prostymi klasowymi żądaniami” a „sensownym gospodarzeniem i przyspieszaniem przebudowy”113. O ile 112 Ibidem, s. 895. 113 W sytuacjach konfliktu między „klasowymi żądaniami” i dalszymi gwał‑ townymi reformami Kuroń zawsze opowiadał się po stronie kontynu‑ owania radykalnego kursu, a przeciwko strajkom. W Mojej zupie z 1991 roku krytykował obecny w Polsce „kult strajku”, a także omawiał kilka przypadków „dzikich strajków”, które, jego zdaniem, były niedopusz‑ czalne i paraliżowały sprawną pracę rządu. Szczególnie charakterystycz‑ ny jest fragment, w którym autor przywołuje głodówkę kolejarzy o pod‑ wyżkę płac w Słupsku w 1990 roku. Kuroń pisał: „Pomysł, że głoduje się o podwyżkę płac, jest głupi i nieuczciwy. Brałem udział w paru głodów‑ kach: głodowaliśmy o uwolnienie więźniów politycznych. Głodowaliśmy symbolicznie – wyznaczaliśmy sobie czas, kiedy przerwiemy głodów‑ kę. W Słupsku zagłodowano bezterminowo. Albo zamorduję tych ludzi w Słupsku, albo po prostu rozpieprzę politykę państwową, za którą je‑ stem odpowiedzialny. Przykro mi, ale w takiej sytuacji mogę powiedzieć tylko jedno – n i e r o z p i e p r z ę p o l i t y k i p a ń s t w o w e j . Chętnych do głodówki w każdym zawodzie się znajdzie, więc żadnej polityki nie będzie się prowadzić, za to będziemy mieli głodówki i podwyżki płac”, J. Kuroń, Moja…, s. 705. Podkreślenie moje. Kuroń, mówiąc o tym sa‑ mym proteście, wspominał także: „Naturalnie pracowałem nad tym, aby strajk złamać, aby spowodować, żeby tam, gdzie są blokady […] wprowadzić łamistrajków i puścić normalnie pociągi. Przede wszystkim uruchomić główne linie. W pewnym momencie wzięliśmy pod uwa‑ gę możliwość, że przywozi się specjalne drużyny do trzech nastawni, które blokowały całą ważną linię. Służba Ochrony Kolei i policjanci oczyszczają te nastawnie, wchodzą łamistrajki i przepuszczają pocią‑ gi. Byliśmy do tego gotowi, ale jeszcze nic nie zrobiliśmy, a już wszyscy wiedzieli, jakie mamy zamiary. […] Zrozumiałem, że tą metodą straj‑ ku nie złamiemy. Idea, że zrobi to wojsko, o k a z a ł a s i ę n i e m o ż l i ‑ w a d o z r e a l i z o w a n i a . Od czasu, kiedy zlikwidowano w wojsku specjalne oddziały kolejowe (stało się to, zanim zostaliśmy rządem), to nie mają tam specjalistów od tych prac. Uważam to za poważny b ł ą d ,
205
„inteligencja czy ludzie z inteligenckim etosem” rozumieją patriotyzm jako służbę społeczną, zawsze mówią o swoich płacach w kontekście społecznego dobra i dają się przeko‑ nać nawet wbrew swoim bezpośrednim interesom, o tyle sprawa z robotnikami, zwłaszcza wielkoprzemysłowymi, jest znacznie trudniejsza: Oni czują się oszukani i mają po temu różnorodne racje. W komunizmie ogłoszono ich przewodnią siłą narodu, hegemonem, twórcą dziejów. Ich rzeczywiste położenie różniło się wprawdzie znacznie od tego, które przypisy‑ wali im przywódcy partii i odświętna propaganda, jed‑ nak w porównaniu do innych grup ta była uprzywilejo‑ wana. Płacowo i nie tylko114.
W tym okresie Kuroń uważał, że z „realnym socjali‑ zmem” nierozerwalnie łączył się „mit klasy robotniczej jako hegemona”, reprodukowany zarówno przez władzę, jak i inteligencką opozycję i utwierdzający robotników w przekonaniu, że są „przewodnią siłą narodu”. Twierdził, że dopiero wydarzenia z 1989 roku doprowadziły do roz‑ wiania owego mitu: Nagle, gdy już „Solidarność” w czerwcu 1989 roku zwy‑ ciężyła w wyborach, gdy powołano rząd z solidarnościo‑ wym premierem, okazało się, że wraz z unieważnieniem fałszywej teorii marksizmu p r z e s t a ł a i s t n i e ć k l a ‑ s a r o b o t n i c z a i tym samym przestała być „kierowni‑ czą siłą narodu”. Bardzo długo nie docierało to do świa‑ domości działaczy robotniczej „Solidarności”115. ponieważ pewnego dnia mała grupa kolejarzy może całkowicie sparali‑ żować państwo. Rząd musi mieć możliwość przełamania takiego straj‑ ku. N i e m o ż e b y ć b e z b r o n n y ”, ibidem, 706. Podkreślenie moje. 114 J. Kuroń, Spoko!…, w: J. Kuroń, Autobiografia, s. 909. 115 Ibidem, s. 910. Podkreślenie moje.
206
Kuroń przekonywał, że pracownicy najemni dużych za‑ kładów przemysłowych – jego zdaniem, mentalnie wciąż głęboko zanurzeni w „realnym socjalizmie” – nie potrafili odnaleźć się w nowej sytuacji. W tym kontekście przy‑ taczał anegdotę, która dobrze obrazowała jego ówczesny sposób myślenia o środowiskach robotniczych. Jak pisał: W maju 1990 roku odbyło się spotkanie premiera i mi‑ nistrów z przedstawicielami Stoczni Gdańskiej. Spotka‑ liśmy się w sali bhp, gdzie dziesięć lat wcześniej zostały zawarte historyczne Porozumienia Sierpniowe. Stocz‑ niowcy […] mówili do nas ostro, jak przystało na prze‑ wodnią siłę, w tonie instrukcji i opieprzania. Mieli pre‑ tensje, że zbyt wolno zachodzą zmiany, że wciąż jeszcze rządzi dużo ludzi z nomenklatury, że trzeba skończyć z przywilejami, że handlarz bananami zarabia więcej niż stoczniowiec. Krzyczeli na Mazowieckiego, na Sy‑ ryjczyka, próbowali krzyczeć na mnie. Wkurzyłem się i powiedziałem, że faktycznie trzeba skończyć z przywi‑ lejami komunistycznymi, także z tymi, które mają wiel‑ kie zakłady pracy, na przykład stocznia. – Niby dlaczego „handlarz”, jak pogardliwie mówicie, ma zarabiać mniej, jeżeli więcej i sprawniej pracuje? Trzeba skończyć z tymi komunistycznymi przesądami!116
Upadek „realnego socjalizmu” i ogłoszenie końca zwią‑ zanego z nim „mitu klasy robotniczej” służyły w okresie transformacji ustrojowej jako usprawiedliwienie „terapii szokowej” narzuconej społeczeństwu. Kuroń przekony‑ wał, że politykę rządu Mazowieckiego można uznać za „antyrobotniczą”, tylko jeśli za punkt wyjścia przyjmie się właśnie ów „mit”. „Tyle że – dodawał – gospodarka reali‑ zująca ten mit właśnie się zawaliła i to nie dlatego, że ktoś 116 Ibidem.
207
tak chciał, tylko dlatego, że była nieefektywna. W kółko to powtarzam: przegrała z rynkiem i teraz nasze ideały musimy realizować na nim”117. Następne fragmenty brzmią jak odpowiedź na antycypowany zarzut, że „klasa robot‑ nicza zrobiła, jego zdaniem, swoje, a teraz musi odejść”. Kuroń pisał: Chcę w tym miejscu podkreślić, że osobiście nie czuję się zobowiązany wobec robotników w ogóle, czy to wiel‑ koprzemysłowych, czy z jakiegoś konkretnego zakładu. Na swoją pozycję pracowałem sam, ciężko i przez lata. Siedziałem w różnych więzieniach, w sumie nazbierało się tego dziesięć lat. Robotnicy – jak każda grupa zawo‑ dowa – są różni, przeciętnie ani lepsi, ani gorsi niż na przykład urzędnicy. Są, czy w każdym razie byli tacy, co oczekiwali szczególnych przywilejów tylko z tego powo‑ du, że byli zatrudnieni na robotniczym stanowisku […]. Powtarzam, nie czuję się wobec nich zobowiązany118.
W kontekście braku poczucia winy i zobowiązań wobec robotników Kuroń wspominał też o Zbigniewie Bujaku, który w 1991 roku opublikował książkę o wymownym ty‑ tule Przepraszam za „Solidarność”. Jak czytamy: Ja umiałem znaleźć się w nowej rzeczywistości, a Zby‑ szek nie. On uważa, że to co realizujemy po zwycięstwie, nie spełnia obietnic, jakie składaliśmy, będąc przywód‑ cami ruchu. Ma rację. Ale ze swoim poczuciem winy czuje się osamotniony. W każdym razie zostawiliśmy go samemu sobie119.
117 Ibidem, s. 911. 118 Ibidem. 119 Ibidem, s. 914.
208
Na długo po przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięć‑ dziesiątych Kuroń – zwracając uwagę na sprzeczności roz‑ dzierające xxi-wieczny kapitalizm – ponownie uznał war‑ tość analiz Marksa120. Było to kilka lat przed jego śmiercią, gdy miał już niewielki wpływ na to, co dzieje się w Polsce.
120 J. Kuroń, Myśl musi być wolna, rozmowę przepr. S. Zgliczyński, „Lewą Nogą” 2000, nr 12/00, s. 12–19.
209
Dygresja/ Karol Modzelewski – historyk na uboczu
Na początku 1969 roku w najważniejszym z procesów po wydarzeniach Marca ’68 zapadł wyrok skazujący obydwu autorów Listu otwartego do partii na karę trzech i pół roku więzienia. W oficjalnym uzasadnieniu sąd przypisy‑ wał oskarżonym udział w związku, „którego cel i istnie‑ nie miało pozostać tajemnicą wobec władzy państwowej” i który „zmierzał – w drodze wywołania publicznych wy‑ stąpień antypaństwowych i antypartyjnych – do realiza‑ cji wrogiego Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej »programu politycznego«”1. Kuroń i Modzelewski, dzięki procedurze warunkowego zwolnienia, spędzili w więzieniu znacznie mniej czasu. Obydwaj wyszli na wolność we wrześniu 1971 roku2. Od tego momentu drogi autorów Listu rozeszły się na niemal dekadę. Jak widzieliśmy w poprzednim rozdziale, w latach siedemdziesiątych w poglądach społeczno-poli‑ tycznych Kuronia nastąpiły bardzo ważne przewartościo‑ wania. Autor Myśli o programie działania, choć zdecydo‑ wanie odrzucił radykalny rewizjonizm, kontynuował in‑ tensywną aktywność polityczną: poprzez swoją publicysty‑ kę zabierał głos w inteligenckich debatach opozycyjnych; 1 2
Cyt. za: A. Friszke, Anatomia…, s. 834. A. Friszke, Czas kor-u…, s. 32.
211
angażował się w protesty i głodówki; prowadził działal‑ ność informacyjną oraz oświatową; budował sieć kontak‑ tów ze środowiskami katolickimi; wreszcie w 1976 roku stał się jednym z najważniejszych animatorów Komitetu Obrony Robotników. Za sprawą tej aktywności Kuroń po‑ zostawał jedną z najbardziej opiniotwórczych i wpływo‑ wych postaci w środowiskach polskiej inteligencji lewico‑ wej. Zupełnie inaczej potoczyły się losy drugiego autora Listu: Modzelewski również stanowczo porzucił marzenia o rewolucyjnym obaleniu władzy biurokracji, ale w ślad za tym właściwie wycofał się – aż do sierpnia 1980 roku – z wszelkiej działalności polityczno-społecznej. Jak sam wspominał, po wyjściu z więzienia zaakceptował „libe‑ ralizację oferowaną przez ekipę Edwarda Gierka” i kon‑ sekwentnie zajmował pozycję „obserwatora” opozycyj‑ nych działań współpracowników z lat sześćdziesiątych3. Zdecydował się również powrócić do pracy naukowej hi‑ storyka: w 1972 roku zdobył etat starszego asystenta we wrocławskiej filii Instytutu Historii Kultury Materialnej pan, a w kolejnych latach, na podstawie prac z zakresu historii średniowiecznej, doktoryzował się (1974) i habi‑ litował (1978). Co więcej, w 1974 roku wyprowadził się z Warszawy, która była absolutnym centrum politycznej aktywności opozycji. Po latach przyznawał: To, że wyprowadziłem się z Warszawy, siłą rzeczy osła‑ biło moje kontakty z kręgiem warszawskich przyjaciół. Już wcześniej zarysowała się między nami pewna różni‑ ca postaw. Środowisko marcowych kombatantów utrzy‑ mywało ze sobą więź towarzyską, prowadziło ożywio‑ ne dyskusje i zbliżało się do ludzi związanych z Klubem Inteligencji Katolickiej, nawiązywało też kontakty z wy‑ 3
K. Modzelewski, Zajeździmy…, s. 212, 216.
212
bitnymi pisarzami i uczonymi. Przyglądałem się temu z sympatią i sam też czasem „bywałem”, ale nie przywią‑ zywałem do tego rodzaju aktywności politycznego zna‑ czenia. Nie wydawało mi się zresztą, że trzeba koniecz‑ nie szukać sposobu zaistnienia przez jakąś kontestację4.
W 1975 roku Modzelewski – nagabywany przez Ku‑ ronia i Michnika – stanowczo odmówił zaangażowania się w sprawę Listu 59, inteligenckiego protestu przeciwko zmianom w Konstytucji5. O stopniu jego wyobcowania ze środowisk inteligenckiej lewicy najlepiej świadczy fakt, że o utworzeniu kor-u w 1976 roku dowiedział się dopiero z audycji Radia Wolna Europa6. Nigdy też bezpośrednio nie zaangażował się w działalność Komitetu. Jednym z bardzo niewielu przejawów działalności pu‑ blicznej Modzelewskiego był jego list do Edwarda Gier‑ ka, przygotowany na przełomie października i listopada 1976 roku, w trakcie miesięcy pełnych politycznych na‑ pięć, które nastąpiły po czerwcowych protestach. (Był to właściwie list otwarty, gdyż Modzelewski przekazał kopie dokumentu również do kor-u, episkopatu Polski, kierow‑ nictwa włoskiej centrali związkowej cgil oraz do kierow‑ nictwa Włoskiej Partii Komunistycznej). Lektura tego tek‑ stu – powstałego w tym samym roku co Myśli o programie działania Kuronia – wyraźnie pokazuje, jak wiele w po‑ łowie lat siedemdziesiątych dzieliło dawnych autorów Listu otwartego do partii. Modzelewski wprost wzywał Pierwszego Sekretarza kc do podjęcia dialogu ze społe‑ czeństwem, który – jak przekonywał – jest gwarantem przezwyciężenia kryzysu po wydarzeniach w Radomiu 4 5 6
Ibidem, s. 220. Ibidem, s. 220–221. Ibidem, s. 221.
213
i Ursusie. Było to jednocześnie wezwanie do powrotu do zasad deklarowanych przez Gierka po Grudniu ’70, któ‑ rych niepełne przestrzeganie – przekonywał autor – po‑ skutkowało obecnym kryzysem. Jak czytamy w liście: […] sądzę, że powrót do proklamowanych i częściowo praktykowanych na początku pogrudniowego okresu zasad dialogu ze społeczeństwem, śmiałe ich rozwinię‑ cie i konsekwentne stosowanie otworzyłoby skuteczną drogę wyjścia z kryzysu; jest to, być może jedyna droga odpowiadająca wymogom sytuacji wewnętrznej i mię‑ dzynarodowej7.
W dalszej części Modzelewski apelował o „przełamanie muru nieufności i wrogości, jaki wyrósł między władzą a społeczeństwem wskutek poczerwcowych represji”8. Choć w liście deklarował się jako zwolennik pluralizmu politycznego, stwierdzał, że w obecnej sytuacji nie ma szans na jego urzeczywistnienie, dlatego wskazywał na potrzebę podporządkowania „postulatów maksymalnych” wymogom politycznego realizmu: zachowaniu ustroju i kierowniczej roli pzpr. Co bardzo charakterystyczne, w liście Modzelewskiego ani razu nie pojawiło się słowo „totalitaryzm”. Wszelkie postulaty przedstawiono w języ‑ ku świadczącym o politycznym umiarze, a ogólna treść dokumentu nie pozostawia złudzeń co do tego, że autor rzeczywiście wierzył w możliwość zainicjowania przez władzę pożądanych reform. Ugodowy ton Modzelewskiego – skierowany do przy‑ wódcy partii i postulujący stopniowe, umiarkowane i przede wszystkim inicjowane „odgórnie” reformy, mające pobu‑ 7 8
K. Modzelewski, List otwarty do E. Gierka, „Aneks” 1977, nr 13–14, s. 50. Ibidem, s. 65.
214
dzić proces demokratyzacji – nie spotkał się z pozytywnym odbiorem inteligenckiej lewicy, teraz zgrupowanej w ruchu kor-owskim. Modzelewski wspomina, że jego tekst został przyjęty z „rezerwą i zakłopotaniem”9: W Komitecie Obrony Robotników mój list wywołał – jeśli wolno się tak wyrazić – umiarkowaną konsterna‑ cję. Niektórzy spośród moich przyjaciół gorszyli się, ku mojemu zdziwieniu, umieszczoną na końcu formułą grzecznościową: „z wyrazami prawdziwego szacunku”. […] Myślę, że był to […] pretekst, czy może zawoalowa‑ na forma odrzucenia zawartej w tekście propozycji dia‑ logu. […] W środowisku kor nie liczono się […] z ewen‑ tualnością rozmów z władzami, lecz nastawiano się na mobilizowanie odruchu społecznej solidarności i na in‑ spirowanie niezależnej działalności społecznej, która stwarzać miała fakty dokonane10.
W odbiorze warszawskiej lewicy Modzelewski – apro‑ bujący niektóre elementy gierkowskiej polityki po Grud‑ niu ’70 i wzywający do dialogu z „totalitarną” władzą – wy‑ dawał się wyłamywać z opisywanego przez Cywińskiego etosu „niepokornych wobec zła”. Być może właśnie stąd „rezerwa i zakłopotanie”. Trwający aż do czasów „Solidarności” (z lat 1980–1981) rozbrat Modzelewskiego ze środowiskami polskiej inteli‑ gencji opozycyjnej zapewne wpłynął na jego dalsze wybory ideowe. Zgodnie z proponowaną tu perspektywą lata sie‑ demdziesiąte były dla polskiej lewicy postrewizjonistycz‑ nej okresem ważnej ewolucji: dawni radykałowie coraz bardziej identyfikowali się z tradycjami polskich elit z prze‑ łomu xix i xx wieku, co w istotnym stopniu określało 9 K. Modzelewski, Zajeździmy…, s. 230. 10 Ibidem, s. 232.
215
ich sposoby działania, myślenia i widzenia swojej roli w dalszych praktykach oporu. Z racji świadomie wybrane‑ go odseparowania Modzelewski pozostawał wyraźnie na uboczu tych przemian. To prawda, w latach siedemdzie‑ siątych – podobnie jak Kuroń, Michnik i inni „komandosi” – wyrzekł się marksizmu i nigdy nie powrócił już do rewo‑ lucyjnych idei z Listu otwartego do partii11. A jednak w ko‑ lejnych latach kilkukrotnie dowodził, że przynajmniej czę‑ ściowo pozostał wierny swoim autentycznie lewicowym przekonaniom. Nic nie świadczy o tym dobitniej niż fakt, że mimo presji otoczenia nigdy nie zaakceptował „antylu‑ dowego” charakteru polskiej transformacji – przeprowa‑ dzonej całkowicie „odgórnie” przez postsolidarnościowe elity. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesią‑ tych ta postawa zdecydowanie różniła go od większości inteligencji o tych samych korzeniach ideowych. Przypomnijmy, że w 1989 roku Modzelewski, jako sena‑ tor z obozu solidarnościowego, głosował przeciwko plano‑ wi Balcerowicza. Ponieważ wierzył – i po dziś dzień wie‑ rzy – że okres „Solidarności” z lat 1980–1981 był czasem cudownego „braterstwa” polskiej inteligencji i robotni‑ ków, już wtedy charakter polskich przemian ustrojowych jawił mu się jako „zdrada” elit. Jak pisał na początku lat dziewięćdziesiątych: […] jestem pod wrażeniem łatwości, z jaką elity, wyło‑ nione przez pracowniczy ruch, dokonały zwrotu o 180 stopni, porzucając wartości uznawane dotąd za naczel‑ 11 Zob.: A. Friszke, Anatomia…, s. 886. W 1986 r. Modzelewski w rozmo‑ wie z Janiną Jankowską mówił na temat Listu: „Ja tego tekstu bardzo nie lubię i uważam, że jest zły. [...] cały system pojęciowy, język tego tekstu, sposób wartościowania są do tego stopnia niemożliwe do przyjęcia, że ja tego przeczytać nie mogę. To bardzo smutne, bo jest to jednak frag‑ ment mojej własnej biografii”, cyt. za: J. Eisler, Polski rok…, s. 71.
216
ne kryterium polityki społeczno-gospodarczej. Byłem i jestem nadal przekonany, że tak raptowna zmiana punktu widzenia […] świadczy o braku lub raczej zani‑ ku poczucia lojalności wobec bazy społecznej ruchu12.
Modzelewski pozostał konsekwentny w swoim krytycz‑ nym patrzeniu na „antyrobotniczy” charakter polskiej transformacji. W swojej autobiograficznej książce z 2013 roku tym, którzy bezpośrednio po przełomie ustrojowym przekonywali, że nie było innej drogi niż radykalny plan Balcerowicza – a więc również Kuroniowi – odpowiadał: „Jest to żenujący frazes propagandowy, poręczny w poli‑ tycznych polemikach, ale niedopuszczalny w poważnych i odpowiedzialnych sporach […]”13. W tej samej pracy wy‑ stawiał też bardzo negatywną laurkę potransformacyjnej świadomości ogółu swoich dawnych „towarzyszy”: […] zdarza mi się oceniać krytycznie wyniki działań własnych, a także działań mojego środowiska i moich przyja‑ ciół, z którymi nie zawsze się zgadzałem. Niech mi wy‑ baczy Olga Lipińska, której prawie nie znam osobiście, ale podziwiam jako autorkę genialnego kabaretu telewi‑ zyjnego, że posłużę się jej przykładem. Na początku lat dziewięćdziesiątych w tym właśnie kabarecie oglądali‑ śmy chór świetnie ucharakteryzowanych, zapijaczonych, zarośniętych ludzi w kufajkach, gumiakach, uszankach lub berecikach, którzy śpiewali: „A Balcerowicz wyciął nam numer i różnicować dochody chce… Jasne, że musi być kapitalizm – ale nasz zakład schodzi na psy! Zabrać bogatym, domiar dowalić – i rozdać ludziom! Kto lu‑ dzie? My!”. Olga Lipińska była zawsze czułym barome‑ trem poglądów i emocji środowisk opiniotwórczych. Aria roboli, którzy są przeciw różnicowaniu dochodów 12 Cyt. za: P. Laskowski, Jan Wacław Machajski…, s. 85. 13 K. Modzelewski, Zajeździmy…, s. 386.
217
i nie chcą, żeby ich zakład zszedł na psy, cieszyła się w kręgu elity intelektualnej ogromnym powodzeniem, bo trafnie wyrażała słowem i choreografią to, co wtedy grało w duszy polskiego inteligenta14.
Co z naszego punktu widzenia szczególnie ciekawe, Modzelewski, próbując zrozumieć środowiska postsoli‑ darnościowych inteligentów – swoich przyjaciół i daw‑ nych ideowych pobratymców, dostrzegał ich zakorzenie‑ nie w „długiej genealogii” polskich elit. Jak pisał: Polska inteligencja była przez cały dwudziesty wiek […] spadkobierczynią kultury szlacheckiej. Bagaż szlachec‑ kiej tradycji ma jednak różne, a w dodatku zmienne ob‑ licza. Gdy trzeba było chwytać za szablę, by wszcząć po‑ wstanie przeciw zaborcom, szlacheccy rewolucjoniści z nadzieją spoglądali na braci-chłopów, a poeta wyrażał nadzieję zbratania słowami „z szlachtą polską polski lud”. Gdy czasy były spokojniejsze, prozie życia odpowiada‑ ła raczej Satyra na leniwych chłopów. Nieraz też wspo‑ minano rabację i Jakuba Szelę, jak to celnie podpatrzył i zapisał Stanisław Wyspiański: „myśmy wszystko zapo‑ mnieli – mego dziadka piłą rżnęli”15.
Modzelewskiemu – konsekwentnie wierzącemu w rze‑ czywiste zbratanie inteligencji i mas na początku lat osiem‑ dziesiątych i prześlepiającemu przemiany polskich elit opo‑ zycyjnych dokonujące się już w latach siedemdziesiątych – postawy środowisk, które w okresie transformacji zostały wyniesione do władzy przez „Solidarność”, po latach wciąż wydawały się rodzajem „antyludowego”, neoliberalnego zaprzaństwa.
14 Ibidem, s. 407. 15 Ibidem, s. 407–408.
218
Rozdział 3/ Adam Michnik – wychowawca narodu
Pośród wszystkich „komandosów” to ewolucja światopo‑ glądowa Adama Michnika wydaje się najbardziej frapu‑ jąca. Nie dlatego, iżby była zupełnie wyjątkowa; wkrót‑ ce po Marcu ’68 większość młodych radykalnych inte‑ ligentów z lat sześćdziesiątych pójdzie w zbliżonym do Michnika kierunku. A jednak kategoryczność zerwania z przeszłością, wyrazistość nowej wizji świata, a przede wszystkim żarliwe zaangażowanie w głoszenie odmie‑ nionych poglądów czyni z głównego założyciela Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności zdecydowanie wyróżniający się punkt na firmamencie nowej opozycji o rewizjoni‑ stycznych korzeniach. Michnik jest bez wątpienia jednym z tych „koman‑ dosów”, których „marcowy szok” naznaczył najmocniej. Dla młodego radykała o żydowskim pochodzeniu, który dotychczas nie uznawał antysemityzmu za ważny para‑ metr polskiej rzeczywistości, wzbierająca fala nastrojów szowinistycznych mogła okazać się wydarzeniem wprost traumatycznym1. Wątek wydarzeń z 1968 roku powraca, 1
Cyril Bouyeure, biograf Michnika, pisał: „Uderzające w postawie Mich‑ nika było to, że w 1968 roku zachowywał się, jakby spadł z księżyca. […] [W] przeciwieństwie do innych, jak choćby jego przyjaciela Alek‑ sandra Smolara, którego ojciec był przewodniczącym Towarzystwa Żydów w Polsce, Adam [Michnik] nie chciał uznać antysemityzmu za
219
w mniej lub bardziej wyraźny sposób, w praktycznie każ‑ dym ważnym tekście Michnika z lat siedemdziesiątych. Po raz pierwszy – w nieco zawoalowany sposób – pojawia się jednak już w korespondencji z rodzicami, którą nieformal‑ ny lider „komandosów” wysyłał z więzienia, czekając na pomarcowy proces. W jednym z listów znajdujemy pole‑ mikę z tezą Liona Feuchtwangera, który twierdził, że fa‑ szyzm jest „ruchem nieautentycznym”, powołanym przez klasy posiadające. Michnik pisał: Sądzę, że racja Autora jest wątpliwa. Po pierwsze, ten‑ dencje faszystowskie narastają na bazie rzeczywistych konfliktów społecznych. Kiedy hitlerowcy głosili ha‑ sło oczyszczania aparatu władzy z Żydów i elementów obcych narodowo na rzecz prawdziwych patriotów, to brali w żagle r z e c z y w i s t ą nienawiść społeczeństwa do aparatu władzy. Tyle tylko, że ów aparat utożsamiali z Żydami. Po drugie, nie jest prawdą, że faszyzm – wtedy i nie tylko – jest „papierowym tygrysem”, którego można w każdej chwili unieszkodliwić i zlikwidować. Faszyzm przerastać potrafi swoich pierwotnych mocodawców – potrafi znieść z powierzchni ludzi starego aparatu i sa‑ modzielnie zmierzać ku 1984 rokowi. Dlatego, śledząc rozwój faszyzmu, wciąż myślę o uczniu czarnoksiężnika, który nie wiedział, co począć z wywołanymi przez siebie mocami tajemnymi2.
Powyższy cytat stanowi czytelną aluzję do „rewolucji obskurantyzmu”3 z marca 1968 roku. W oczach Michnika
2 3
rzeczywistość. Skoro nic mu konkretnie nie groziło, nie chciał o nim słyszeć”, C. Bouyeure, Adam Michnik…, s. 112. Cyt. za: A. Friszke, Anatomia…, s. 644. Podkreślenie w oryginale. Tak Michnik określał wydarzenia Marca ’68. Zob.: przypis 13. we wstę‑ pie. Andrzej Friszke, za którym cytujemy fragment interesującego nas li‑ stu, komentował: „To, co Michnik pisał o faszyzmie, było czytelną aluzją
220
władze, które w Marcu ’68 rzuciły społeczeństwu na żer nacjonalistyczne i antysemickie hasła, skazując prote‑ stującą inteligencję na osamotnienie, w krótkim okresie osiągnęły sukces. Jednak raz wyzwolonych faszystowskich mocy – zdaje się sugerować list Michnika – nie da się tak łatwo zdusić wtedy, gdy przestają one już być nieodzow‑ nym narzędziem sprawowania władzy. Choć znów wydają się uśpione, w każdej chwili mogą odezwać się ponownie. Powstaje więc pytanie, w jaki sposób można przeciwsta‑ wić się trwaniu tych niebezpiecznych tendencji. Pewną odpowiedź znajdujemy już w kolejnych fragmentach cy‑ towanego listu, w których autor pisze, że faszystowskie wzorce organizacji społecznej są zasadniczo „anachro‑ niczne”. Jak czytamy: By lepiej żyć i więcej produkować, trzeba myśleć. Dlatego dla faszyzmu tak nienawistne jest to wszystko, co pachnie k u l t u r ą . Dlatego muszą faszyści wyklinać środowiska intelektualne, j u d z i ć n a i n t e l i g e n c j ę , prześlado‑ wać pisarzy, profesorów etc. Dlatego szukają kozła ofiar‑ nego i znajdują go w Judei. Dlatego chcą za wszelką cenę oduczyć młodzież samodzielnego myślenia4.
Już w tym prywatnym liście z 31 marca 1968 roku Mich‑ nik – nie całkiem wprost – sformułował myśl, dla której przez całą dekadę lat siedemdziesiątych będzie szukał co‑ raz pełniejszego wyrazu: danie odporu nacjonalistycznym tendencjom, które w skrajnym przypadku mogą przera‑ dzać się w faszyzm, jest jedną z naczelnych misji polskiej inteligencji.
4
do tej formy nacjonalizmu komunistycznego, który dominował w Polsce w 1968 r. Aluzję tę odczytał też prokurator, skoro zdecydował o zatrzy‑ maniu listu i włączeniu go do akt śledztwa”, ibidem. Ibidem. Podkreślenie moje.
221
Paradoks polega na tym, że w tekstach Michnika z lat siedemdziesiątych powracające nieustannie wspomnie‑ nia marcowego nacjonalizmu i antysemityzmu łączą się z gorliwym akcentowaniem znaczenia „sprawy narodo‑ wej”, niepodległości Polski czy wreszcie – last but not least – roli polskiego Kościoła. Jak to rozumieć? Częściową odpowiedź zasygnalizowaliśmy już we wstępie: dla wielu byłych radykałów wydarzenia Marca ’68 okazywały się ostatecznym dowodem, że to „narodowy blok” – a nie klasa robotnicza w marksistowskim sensie – jest najbar‑ dziej r z e c z y w i s t y m i najważniejszym podmiotem społecznym. Szczególnie w przypadku osób, które już wcześniej zdradzały pewne zainteresowanie kwestią na‑ rodowej identyfikacji, mogło to pociągać bardzo głębo‑ kie przemiany w sposobie postrzegania społecznej rze‑ czywistości i wpływać na nowo formułowane programy. Na tym właśnie, jak zobaczymy, polegał casus Michni‑ ka. W jego przypadku pełne uznanie r z e c z y w i s t o ś c i i wagi „kwestii narodowej” – ze zrozumiałych względów – szło w parze z postawieniem przed polskimi elitami za‑ dania konsekwentnego propagowania wzorców „dobrego” patriotyzmu (rozumianego w przeciwstawieniu do wciąż żywego w polskim społeczeństwie „złego” nacjonalizmu, który może ponownie stać się instrumentem w rękach „komunistów”). Co ciekawe, ta inteligencka misja miała być wypełniana w kooperacji z Kościołem katolickim – instytucją, z której wpływów w polskim społeczeństwie Michnik doskonale zdawał sobie sprawę i której zaczynał przypisywać dążenie do realizacji tych samych co lewi‑ ca wartości. W Kościele, lewicy, dialogu, jednej z najważ‑ niejszych książek ósmej dekady xx wieku, autor przeci‑ na pępowinę łączącą polski katolicyzm z nacjonalizmem i antysemityzmem oraz projektuje sojusz „lewicy laickiej” 222
i środowisk związanych z Kościołem, mający realizować się na drodze „odgórnego” wychowywania społeczeństwa przez jego elity. To przede wszystkim z tych oświatowo‑ -wychowawczych wysiłków zrodzić ma się nowa „wspól‑ nota narodowa”, wolna od „totalitarnego komunizmu” i szowinistycznych demonów przeszłości. Najdogodniejszym punktem wyjścia analizy poglądów Michnika z interesującego nas okresu jest rekonstrukcja ze‑ stawu jego odniesień historycznych, które pozwalają mu się odnaleźć w roli polskiego inteligenta opozycjonisty. Nawią‑ zania te rzucają wiele światła na sposób, w jaki Michnik po‑ strzegał otaczającą go rzeczywistość, w jaki widział polskie społeczeństwo w jego masowości i w jaki rozpoznawał rolę inteligenckich elit w walce przeciwko „totalitaryzmowi”.
cień piłsudskiego
W latach siedemdziesiątych Michnik przyznawał, że jego zainteresowanie polskimi elitami z okresu poprzedzają‑ cego odzyskanie niepodległości w 1918 roku było jednym z następstw wydarzeń Marca ’68. Jak wyjaśniał, w 1968 roku poszukiwał w polskiej historii ludzi, którzy znaleźli się w analogicznej sytuacji, stawali w obliczu podobnych dylematów, a wreszcie „ludzi, którym dane było w jednym życiu doznać n a j c z a r n i e j s z e j b e z n a d z i e i i ujrzeć biało-czerwony sztandar na Zamku Królewskim w War‑ szawie”5. W jego przypadku najwybitniejszym i najbar‑ dziej wzorcotwórczym przedstawicielem polskich elit nie‑ podległościowych przełomu xix i xx wieku okazywał się Józef Piłsudski, któremu poświęcił on konkursowy esej Cienie zapomnianych przodków6. Michnik wyraźnie za‑ strzegał, że najbardziej podoba mu się „wczesny”, niepod‑ ległościowo-socjalistyczny Piłsudski, i to właśnie do tego okresu życia przywódcy pps najczęściej się odwoływał. Noc spowijająca Królestwo Polskie po powstaniu stycz‑ niowym była, zdaniem autora Cieni zapomnianych przodków, okresem „dwuznacznego milczenia” i „wewnętrznej emigracji” polskich elit. Wtedy właśnie wykształcił się 5 A. Michnik, Cienie…, s. 6. Podkreślenie moje. 6 Esej ten został przez Michnika (pod pseudonimem „Bartłomiej”) przesłany na konkurs ogłoszony w 1973 roku przez Instytut im. Józe‑ fa Piłsudskiego w Londynie; tytuł konkursu brzmiał: „Józef Piłsudski w oczach młodych pokoleń Polaków i Polek”. Tekst Michnika zdobył pierwszą nagrodę. Zob.: D. Gawin, Wielki Zwrot…, s. 324.
224
szczególny rodzaj polskiego „patriotyzmu”, który zaspoka‑ jał się obroną tradycji i ojczystego języka w zaciszu domo‑ wego ogniska, który nie spiskował i, co więcej, spiskowa‑ nie kojarzył z narażaniem narodu na kolejne „hekatomby represji”7. Największym grzechem ludzi reprezentujących tę postawę było – w ocenie Michnika – zredukowanie „substancji narodowej” wyłącznie do „sfery języka i oby‑ czaju”8, co czyniło ich ślepymi na sedno konfliktu Pola‑ ków z carską Rosją. Michnik wyjaśniał swój punkt widze‑ nia, odwołując się do edukacji młodych Polaków: Istotą działania rosyjskiej szkoły była nie tylko rusyfika‑ cja językowa, ale także – może głównie – „rusyfikacja” duchowa, zdeprawowanie umysłu, przyuczenie do życia w kłamstwie i niewoli. Obrońcy „substancji narodowej” bronili polskiej formy, gubiąc jej istotną zawartość. Dziś powiedzielibyśmy, że byli narodowi w formie i rosyjscy w treści9.
Józef Piłsudski – jak przekonywał Michnik – nie przyjął tego modelu powściągliwego „patriotyzmu” i nie zapoznał istoty konfliktu z zaborcą, którą był niszczący proces „du‑ chowej rusyfikacji” Polaków. Choć był antyrosyjski, wro‑ gość, jaką darzył Rosję, wynikała w pierwszej kolejności z nienawiści do ucisku i poniżenia, jakie Polacy i ich kul‑ 7 A. Michnik, Cienie…, s. 7. 8 Ibidem. 9 Ibidem. Michnikowi bynajmniej nie chodzi jednak o afirmację rusofobii. Jego zdaniem polski szowinizm nasycony antyrosyjskością – zarówno pod koniec zaborów, jak i w drugiej połowie xx wieku – bywał maską dla zachowań konformistycznych, czy wręcz wiernopoddańczych. Wte‑ dy – dowodzi autor – pozwalał przecież endekom wzywać polskich stu‑ dentów do bojkotowania demonstracji wolnościowych Rosjan, dziś zaś pozwala polskim pismakom obrzucać wyzwiskami Sołżenicyna. Zob.: ibidem.
225
tura cierpią z rąk carskiego imperium10. Na potwierdzenie Michnik przytacza słowa twórcy Organizacji Bojowej pps: Niewola moskiewska tym się różni od wszelkiej in‑ nej, że oprócz krzywdy i ucisku naród ujarzmiony zno‑ sić musi stale upokorzenia. Rząd carski za przykładem wszystkich despotów Wschodu lubuje się w zewnętrz‑ nych przejawach uległości i pokory, w obrażaniu god‑ ności ludzkiej niewolnika. Nie dosyć mu uderzyć nahają, chce on jeszcze, by uderzony pocałował narzędzie tortu‑ ry; mało mu powalić przeciwnika, trzeba jeszcze wymie‑ rzyć zwyciężonemu policzek. […] Bezczelne naigrywa‑ nie się z uczuć ludzkich wchodzi w system rządzenia, bo tylko ludzie pozbawieni godności przez ciągłe jej depta‑ nie mogą znosić tak ohydną niewolę, jak carska11.
Jak widzimy, antyrosyjska postawa Piłsudskiego była przede wszystkim wynikiem buntu przeciwko sromot‑ nym upokorzeniom narodu. Co ważne, łączyła się również 10 W innym fragmencie Michnik pisał, że Piłsudski „bał się Rosji i jej nie‑ nawidził”, ibidem, s. 17. Autor wyraźnie czuł się w obowiązku starannie wytłumaczyć tę postawę. Jak przypominał, wrogość Piłsudskiego do Ro‑ sji przejawiała się w odrzuceniu absolutyzmu państwa carów, struktury społecznej i prawnej społeczeństwa Rosji czy krytyce rosyjskiej opozycji za kunktatorstwo i podatność na wielkorosyjski nacjonalizm. Jednak – przypominał Michnik – Piłsudski zarzekał się, że obca jest mu wszelka plemienna nienawiść narodowościowa, a także twierdził, że bojownicy o wolność wszystkich krajów i narodów są jego braćmi. Nawet wtedy, gdy sprzeciwiał się, by polscy robotnicy oddawali hołd Puszkinowi, nie wynikało to bynajmniej z jego wrogości do narodu rosyjskiego. Autor Cieni zapomnianych przodków wyjaśniał: „[…] wówczas nie chodziło o sprawę literacką, o hołd dla geniusza poezji. Była to impreza czysto polityczna – szło o hołd dla zaborcy, o umocnienie jego panowania, o jeszcze jedno pognębienie kultury polskiej”, ibidem, s. 18. Dlatego, zdaniem Michnika, Piłsudski – który umiał przecież „uczcić wszelkie‑ go poetę i myśliciela, jakikolwiek naród go wydał” – miał w przypadku Puszkina rację, ibidem, s. 17. 11 Ibidem, s. 16–17.
226
ze sprzeciwem wobec postaw tej części polskiego społe‑ czeństwa, która ulegała „rusyfikacji duchowej”. Piłsudski buntował się – relacjonował Michnik – „przeciw konfor‑ mizmowi, gnuśności umysłowej i moralnej, wstecznictwu własnych rodaków”12. Doskonale rozumiał, że w Polskiej sytuacji nie wystarczy pokonanie Rosji, i dlatego kładł tak silny nacisk na potrzebę walki o ludzkie umysły, o nieza‑ fałszowane uczucia, o prawdę, innymi słowy, nieustannie podkreślał ogromne znaczenie „w y c h o w a n i a n a r o d u k u n i e p o d l e g ł o ś c i ”13. Wobec tego Piłsudski piętnował „myślenie realistyczne” w polityce, a szczególnie program Romana Dmowskie‑ go – optujący za współpracą z carską Rosją, akceptujący obecność rosyjskich pułków w Warszawie oraz wzywający do posłuszeństwa wobec rosyjskich gubernatorów i czeka‑ nia na zmianę koniunktury międzynarodowej. Dmowski, który „za pomocą bojówek endeckich uzbrojonych w ka‑ stety i rewolwery” w 1905 roku pomagał rosyjskim żoł‑ dakom w tłumieniu „rewolucyjnej zarazy”, był w oczach Piłsudskiego zdrajcą14. Przyszły marszałek swój sprzeciw wobec programu endecji manifestował całą swoją poli‑ tyczną postawą. Jak przekonuje Michnik, to dzięki niemu i jego otoczeniu – dzięki ich bezkompromisowej obronie narodowych „imponderabiliów” i kultury oraz stanowcze‑ mu odrzuceniu „realizmu” – Polska odzyskała w końcu niepodległość. Autor Cieni zapomnianych przodków pytał retorycznie i wyjaśniał: Czy bez tych romantyków socjalizmu, podnoszących rękę na kolosa (dopiero później okazało się, że miał on 12 Ibidem, s. 8. 13 Ibidem. Podkreślenie moje. 14 Ibidem, s. 9.
227
gliniane nogi), byłaby Polska? Czy Polacy „wybiliby się na niepodległość”, gdyby zabrakło tych, którzy o potrze‑ bie niepodległości wciąż powtarzali? […] Realizm i ugo‑ da bywają cnotami u polityków, ale są to cnoty, którym trzeba patrzeć na palce. […] Owocem takiego realizmu są Bolesławowie Piaseccy pokrywający własną nikczem‑ ność płaszczem patriotycznej tradycji. […] Świadom tego był i Piłsudski, rehabilitując tradycję oporu i wzy‑ wając do oporu. Tłumaczył […]: „Każde pokolenie krwią swoją musi przypomnieć, że Polska żyje i z niewolą się nie pogodzi”. Dla naszych uszu brzmi to jak przesłanie zza grobu15.
Michnik zwracał również uwagę, że absolutnie bezkom‑ promisowa postawa Piłsudskiego była częściowo motywo‑ wana jego cechami osobistymi: hartem ducha, niezłom‑ nością charakteru czy niezgodą na tkwienie w niewoli. W tym kontekście przywoływał słynny list do Feliksa Perla, który dowódca Organizacji Bojowej pps napisał w 1908 roku, tuż przed akcją pod Bezdanami. Piłsudski wyznawał: Walczę i umrę jedynie dlatego, że w wychodku, jakim jest nasze życie, żyć nie mogę, to ubliża – słyszysz! – ubliża mi, jako człowiekowi z godnością nie niewolni‑ czą. Niech inni się bawią w hodowanie kwiatów czy so‑ cjalizmu, czy polskości, czy czego innego w wychodko‑ wej (nawet nie klozetowej) atmosferze – ja nie mogę! To nie sentymentalizm, nie mazgajstwo, nie maszyn‑ ka ewolucji społecznej, czy tam co, to zwyczajne czło‑ wieczeństwo. Chcę zwyciężyć, a bez walki i to walki na ostre, jestem nie zapaśnikiem nawet, ale wprost bydlę‑ ciem, okładanym kijem czy nahajką16. 15 Ibidem, s. 10. 16 Ibidem, s. 10–11. Podkreślenie Michnika. Autor Cieni zapomnianych przodków, cytując słowa Piłsudskiego, popełnia błąd. W jego tekście przytoczone zostaje zdanie: „To nie sentymentalizm, nie mazgajstwo, nie
228
Michnik zwracał uwagę, że list Piłsudskiego nie bez powodu został przedrukowany przez paryską „Kulturę” właśnie w 1968 roku. Słowa przyszłego marszałka po Marcu ’68 okazały się zaskakująco aktualne. W Cieniach zapomnianych przodków autor nieco enigmatycznie tłumaczył: Nigdy – tak jak wtedy właśnie – nie oddychało moje po‑ kolenie w atmosferze gnojówki, która lała się nieustan‑ nie, codziennie, szerokim strumieniem przez szpalty ga‑ zet. Głos Piłsudskiego sprzed 60 lat był dla mnie zba‑ wienny; ktoś wreszcie przydał właściwą proporcję sferze spraw niepojętych dla mnie, niewytłumaczalnych w tra‑ dycyjnych kategoriach: ależ tak, wychodek jest wychod‑ kiem i nie wymaga żadnych subtelnych rozważań17.
W kolejnym fragmencie Michnik podkreślał, że osobisty ton Piłsudskiego z 1908 roku współgra z jego obecnym widzeniem realiów społecznych w Polsce: To już nie żadne racje patriotyczno-polityczne, tylko moje, moje własne dobro nakazuje mi walkę, która oca‑ la przed pogrążeniem się w tej a n o n i m o w e j , b e z ‑ kształtnej masie zdeprawowanych, zniewo‑ l o n y c h , p o s ł u s z n y c h . . . 18
W innym fragmencie Cieni zapomnianych przodków au‑ tor wskazywał również na pewien „centralny dla polskiej historii” i „niepokojąco aktualny” problem, który określał jako „niemożność polskiej inteligencji” czy „głębokie maszynka ewolucji społecznej, czy tam co, to zwyczajne społeczeństwo”. W rzeczywistości Piłsudski pisał w liście do Perla o „człowieczeństwie”, a nie o „społeczeństwie”. 17 Ibidem, s. 11. 18 Ibidem. Podkreślenie moje.
229
rozdarcie pomiędzy inteligencją i tzw. ludem”19. Także w przypadku tego problemu, jak przekonywał, to Piłsud‑ ski, który oceniał polską inteligencję bardzo surowo (za jej uległość i tchórzostwo), wytyczył właściwą drogę postę‑ powania. Zalecał polskim elitom „czyn”, to jest porzuce‑ nie konformizmu i własnej izolacji oraz przystąpienie do wychowania społeczeństwa. Piłsudski – relacjonuje dalej Michnik – twierdził, że: Inteligent miał wyjść z kawiarni, pisać nielegalne bro‑ szury, redagować nielegalną gazetę, prowadzić nielegal‑ ne wykłady na nielegalnym uniwersytecie. W ten spo‑ sób miał przełamać swoją samoizolację, miał stać się konstruktorem ruchu robotniczego i mózgiem tego ru‑ chu. Miał być w y c h o w a w c ą s p o ł e c z e ń s t w a . […] Spodleni i zdeprawowani – mniemał Piłsudski – nie będą chcieli i nie potrafią Polacy walczyć o niepodległość. Stąd potrzeba edukacji narodu; upowszechnie‑ nia programu przeobrażeń społecznych […], programu przyszłej Polski. Wychowywał Piłsudski gazetą, książką i – nade wszystko – czynem. Nie wolno – powtarzał – akceptować tego oswojenia z niewolą; nie wolno mil‑ czeć, kiedy gwałcone są i m p o n d e r a b i l i a . Rezygna‑ cja z i m p o n d e r a b i l i ó w to rezygnacja z odrębności kulturowej, to zgoda na kulturowe wyniszczenie20.
Michnik przekonywał również, że Piłsudski – mimo bezwzględnego oddania idei niepodległości i przywiąza‑ nia do narodowych „imponderabiliów” – w żadnym ra‑ zie nie był nacjonalistą. Wychowanie społeczeństwa, do którego nakłaniał i o które walczył, wykluczało bowiem
19 Ibidem. 20 Ibidem, s. 11–12. Podkreślenie moje.
230
organizowanie narodowej świadomości wokół nienawiści do innych narodów. Autor Cieni… pisał: Ukształtował go [czyli Piłsudskiego] specyficzny klimat Wileńszczyzny, wspólnej ojczyzny ludzi różnych naro‑ dów, kultur i religii; wielojęzycznej mieszanki, ziemi, na której Litwin współżył z Białorusinem, Żyd z Tatarem, a Polak z Karaimem. […] Polska jawiła się Piłsudskie‑ mu jako ojczyzna wielu narodów; wspólnota wielu kul‑ tur; chciał, by była państwem, z którym solidarni będą nie tylko Polacy, ale i Litwini, Ukraińcy, Żydzi. […]. Idei rosyjskiego imperium przeciwstawiał […] ideę Rzeczy‑ pospolitej wielu narodów. […] W takim państwie – jeśli miało być atrakcyjne również dla nie-Polaków – nie mogło być miejsca dla dyskryminacji narodowościowej i re‑ ligijnej, getta ławkowego, pogromów antyżydowskich i pacyfikacji antyukraińskich21.
Jak widać, Piłsudski nie był skażony typowym dla en‑ decji szowinizmem czy antysemityzmem – nigdy, wyjaśniał Michnik, nie rozpalał narodowej nienawiści, nigdy nie uważał „Żydów za intruzów na ziemi, którą zamiesz‑ kiwali od setek lat; nigdy – wreszcie – nie stosował pa‑ ragrafów aryjskich w doborze przyjaciół i współpracow‑ ników”22. Z drugiej strony potrafił dostrzec całą „złożo‑ ność problemu” i nie popadał w filosemityzm23. Michnik przypominał na przykład, że Piłsudski często atakował Bund za postawy prorosyjskie; popularyzowanie wśród proletariatu rosyjskiej literatury czy kultury; wreszcie za 21 Ibidem, s. 13–14. 22 Ibidem, s. 15. 23 Michnik zauważa na marginesie, że korzenie antysemityzmu „nie tkwią wyłącznie w winach społeczności polskiej. Analiza negatywnych zja‑ wisk, które zachodziły w łonie społeczności żydowskiej, jest równie nie‑ zbędna i żadną miarą nie może być poczytana za rasizm […]”, ibidem.
231
obojętny lub niechętny stosunek do polskich aspiracji niepodległościowych. W oczach autora Cieni… jedną z największych zasług twórcy Organizacji Bojowej pps było niedopuszczenie do bolszewizacji Polski, czego symbolem stał się „cud nad Wisłą”. Michnik przyznawał, że kiedyś miał zupełnie inny stosunek do wojny polsko-bolszewickiej: Ileż to lat powtarzałem sobie sam taki – mniej więcej – wywód: rosyjska rewolucja zaczęła gnić po śmierci Leni‑ na. Stalinizm osądzać należy najsurowiej, ale nie z pozy‑ cji antykomunistycznych. Wojna polsko-sowiecka była wojną międzynarodowej Rewolucji z burżuazyjną Pol‑ ską. Rozważając ten konflikt, nie mam powodu sądzić, iż to, co plemienne, ważniejsze jest od tego, co społeczne: polscy robotnicy walczyli o socjalizm, w czym im Armia Czerwona pomagała; ze strony polskiej nie była to woj‑ na o wolność narodową, lecz o kapitalistyczny kształt państwowości24.
W latach siedemdziesiątych po takim widzeniu wojny z lat 1919–1920 nie został już nawet ślad; teraz „cud nad Wisłą” jest tożsamy z cudem uchronienia kultury polskiej przed zagładą. Michnik wyjaśnia: […] zwycięstwu nad bolszewikami […] zawdzięczamy dwadzieścia lat niepodległej myśli polskiej, którą do dziś żywią się kolejne generacje. Tak, dzisiejszy opór […] jest możliwy w niemałym stopniu dzięki tej szansie czer‑ pania z dorobku kulturowego ii Rzeczypospolitej, któ‑ ra istniała dzięki militarnemu zwycięstwu Piłsudskiego nad Budionnym. Kto wie, czy gdyby w bitwie pod Ra‑ dzyminem zwyciężyła Armia Czerwona, gdyby Polską zaczął rządzić rewolucyjny Komitet Tymczasowy – czy 24 Ibidem, s. 18.
232
dziś nie zamieszkiwałbym na Kołymie lub w Biro-Bidża‑ nie, czy mówiłbym po polsku, czy kolejne pokolenia pol‑ skiej inteligencji nie karmiłyby białych niedźwiedzi sy‑ beryjskich, czy kultura polska mogłaby uniknąć heka‑ tomby, która spotkała kulturę rosyjską w stalinowskim imperium25.
W niemal całym omawianym tekście Michnik staran‑ nie omijał ostatnie lata działalności i rządów Piłsudskiego. Dopiero w zakończeniu deklarował, że dostrzega, iż późna biografia marszałka ma swoje mroczne strony, że Brześć, Bereza i Ozon wciąż są wzorami dla wrogów demokra‑ cji w Polsce. Nie należy tedy, przekonywał, sakralizować wszystkich okresów i wszystkich aspektów działalności założyciela Legionów. Jaka była jednak ocena całokształtu jego dokonań? Pewnej wskazówki dostarcza nam końco‑ wy fragment Cieni…, poświęcony przywódcom pps, daw‑ nym towarzyszom Piłsudskiego, którzy – choć poróżnieni z marszałkiem w ostatnich latach jego życia – przyszli na jego pogrzeb. Jak pisał Michnik, żegnali nie tylko swoją młodość, kawał swojego życia: „Żegnali człowieka, który dał Polsce i Polakom poczucie godności – tak niezbęd‑ ne dla zdrowia narodu, jak tlen dla zdrowia ludzkiego organizmu”26. Cienie… powstały w 1973 roku, kilka lat po „szoku” wy‑ wołanym zdarzeniami Marca ’68, w okresie wielkich prze‑ obrażeń dokonujących się w światopoglądzie ich autora. Wbrew pozorom nie jest to wyłącznie tekst o Józefie Pił‑ sudskim. W pewnym stopniu jest to również rodzaj „po‑ średniego autoportretu” – obrazu, na którym Michnik na‑ malował własne rozterki, wątpliwości i obawy z początku 25 Ibidem, s. 18–19. 26 Ibidem, s. 21.
233
lat siedemdziesiątych. Rozterki te – słusznie czy nie, to drugorzędna kwestia – autor eseju uważał za analogiczne do problemów twórcy Organizacji Bojowej pps. I w tym sensie Michnikowska opowieść o Piłsudskim – niezależ‑ nie od tego, na ile jest ona wierną rekonstrukcją, a na ile autorską konstrukcją – rzuca wiele światła na poglądy autora we wczesnych latach siedemdziesiątych. W wie‑ lu fragmentach Kościoła, lewicy, dialogu, a także innych tekstów z drugiej połowy dekady – przekonamy się o tym nie raz na kolejnych stronach – wciąż daje się wyczuć na‑ wiązania do przedstawionej w 1973 roku wizji życia naj‑ ważniejszego z „ideowych przodków” Michnika.
ku niepodległości, przeciw nacjonalizmowi
Jak widzieliśmy, wielkość Piłsudskiego polegała przede wszystkim na odmowie redukcji „substancji narodowej” do wspólnej tradycji, obyczaju czy języka. Przyszły mar‑ szałek był świadomy, że wyniszczanie polskiego narodu przez zaborcę polega w pierwszym rzędzie na „rusyfika‑ cji duchowej” Polaków, która – jak ujmował to Michnik – wymierzona była nie tyle w „formę” narodowej tożsa‑ mości (język czy tradycję), co w jej „treść”. Jak w drugiej połowie lat siedemdziesiątych autor Cieni zapomnianych przodków rozumiał pojęcie „narodu” (polskiego)? Czym jest „treść” narodowej tożsamości? Co zagraża wspólno‑ cie Polaków? Nie bez przyczyny stawiamy pierwsze z tych pytań w tak a b s t r a k c y j n y sposób. Na podstawie wielu fragmentów pism Michnika z interesującego nas okresu możliwe – i, jak się okazuje, bardzo pomocne – jest zrekonstruowa‑ nie jego koncepcji wspólnoty narodowej w stanie „czy‑ stym”, czyli w oderwaniu od wszelkiego kontekstu histo‑ rycznego. We fragmentach, o których mowa, naród wy‑ daje się pewnym realnie istniejącym bytem społecznym; wspólnotą, której spoistość ufundowana jest na ponadin‑ dywidualnej i przynajmniej częściowo ahistorycznej toż‑ samości – przekazywanej z pokolenia na pokolenie, a nie świadomie wybieranej przez każdego z osobna. Tożsa‑ mość narodową charakteryzują pewne obiektywne cechy 235
(nadające jej „formę” i wyrażające jej „treść”), które po‑ zwalają odróżnić Polaków od członków innych wspólnot. Cechy formalne są łatwo weryfikowalne i widoczne – jest to ogół sprawdzalnych empirycznie „właściwości” narodu (przede wszystkim wspólny system znaków czy wspólne obyczaje). Jak jednak widzieliśmy, pod żadnym pozorem „substancji narodowej” nie należy sprowadzać po prostu do jej cech formalnych – prawdziwy patriota, sugeruje Michnik, nie manifestuje swojej „polskości” wyłącznie przez posługiwanie się ojczystym językiem, spożywanie tradycyjnego barszczu czy śpiewanie okolicznościowych kolęd27. Od „formy” istotniejsza jest bowiem „treść” na‑ rodowej tożsamości, na którą składa się szereg inwariant‑ nych „imponderabiliów”, czyli, jak można się domyślić – wszak nigdzie w pismach Michnika nie znajdziemy de‑ finicji tego bardzo niejednoznacznego terminu – norm czy wartości właściwych danej wspólnocie, które, w prze‑ ciwieństwie do jej cech formalnych, nie są już uchwytne empirycznie. Mówiąc wprost, Michnik wyraźnie wskazuje, że w toku swojej tysiącletniej historii – pokolenie po poko‑ leniu – naród polski reprodukuje, prócz języka i obyczaju, także swoiste i ponadzmysłowe „wartości duchowe” – na przykład umiłowanie wolności i prawdy (a więc wstręt do życia w niewoli i zakłamaniu). Nacisk kładziony na wartości stanowiące „treść” czy „istotę” „polskości” czyni przedstawioną przez niego koncepcję na poły mityczną – w jego pismach naród jawi się jako byt o quasi-metafi‑ zycznym charakterze28. 27 Ibidem, s. 7. 28 Definiowanie narodu przede wszystkim poprzez „treść” narodowej toż‑ samości – przynajmniej częściowo określoną apriorycznie (a właściwie „życzeniowo” zadekretowaną przez Michnika z góry) – może mieć nie‑ kiedy pewne nieoczekiwane konsekwencje. Wydaje się, że w określo‑
236
Nie ulega jednak wątpliwości, że w pismach Michnika z lat siedemdziesiątych to właśnie kontekst historyczny, od którego dotychczas abstrahowaliśmy, okazuje się klu‑ czowy. Wydaje się wręcz, że powyższy obraz – mocno wyidealizowany i z pewnością niepełniący funkcji bezinte‑ resownego opisu – w rzeczywistości służy przedstawieniu i uwypukleniu zagrożenia, w obliczu którego, kolejny raz w swej długiej historii, stanął polski naród. Przed Polaka‑ mi pojawiła się bowiem ponownie groźba zaniku ich toż‑ samości a w dłuższej perspektywie całkowitego rozpadu ich wspólnoty. Ich rzeczywistością, przekonuje w latach siedemdziesiątych Michnik, jest „komunistyczne” jarzmo i nieodrodny od niego proces ich duchowej „sowietyza‑ cji” (określenie przejęte od Kołakowskiego29). Postępują‑ ca „sowietyzacja” narodu – dokładnie tak jak zwalczana przez Piłsudskiego „rusyfikacja” – ma na celu nie tylko nych przypadkach o przynależności do narodu nie rozstrzyga to, czy dana jednostka deklaruje swoje uczestnictwo we wspólnocie, czy nie. Decydujące może być pytanie, czy wpisuje się ona w założony z góry wzorzec narodowej tożsamości i broni „imponderabiliów”, czy wręcz przeciwnie – występuje przeciwko nim. Podobno po Marcu ’68 jeden z przesłuchujących Michnika oficerów miał zasugerować, by jako Żyd dobrowolnie opuścił on Polskę. W odpowiedzi Michnik miał podważyć „polskość” śledczego: „Kiedy oficer śledczy kierował Adama Michnika do Izraela, ten odparł: – Ja jestem u siebie tutaj. Z wyjazdem pocze‑ kam, aż pan uda się do swoich. – To znaczy gdzie? – dopytywał zbi‑ ty z tropu śledczy – To znaczy do Moskwy – odpowiedział Michnik”, B. Toruńczyk, Opowieści o 1968: przesłanie dla nowej lewicy (część druga), „Krytyka Polityczna” 2009, nr 16–17, s. 274. Tę samą historię opi‑ suje też Cyril Bouyeure, biograf Michnika, zob.: C. Bouyeure, Adam Michnik…, s. 96. Sam Michnik wspominał: „Oficerowie śledczy ciągle powtarzali mi, że jestem Żydem i powinienem wyjechać z Polski, […] pytali, dlaczego nie wyjeżdżam do Tel Awiwu, odpowiadałem, że chętnie wyjadę następnego dnia, jak oni wyjadą do Moskwy”, Cyt. za: A. Friszke, Anatomia…, s. 732–733. 29 Zob.: L. Kołakowski, Sprawa polska, w: idem, Czy diabeł…, s. 429–441.
237
walkę z polską tradycją i językiem, ale również zagładę duchową Polaków, wytępienie ich narodowych „impon‑ derabiliów” – to jest oduczenie ich szacunku do wolności, prawdy, ludzkiej godności, uczynienie z nich „szczęśli‑ wych niewolników”. Zagrożeniom związanym z wyniszczaniem „polskości” Michnik najwięcej miejsca poświęca w Kościele, lewicy, dialogu. W drugim rozdziale wyraźnie sugeruje, że „so‑ wietyzacja” jest realizowana w sposób świadomy przez ludzi będących w Polsce u steru władzy: Rządzący komuniści realizują długofalowy program po‑ lityki kulturalnej, który jest – w swej istocie – planem sowietyzacji, czyli wyniszczenia i totalizowania kultury polskiej. Jeśli uda im się ten program wcielić w życie, Po‑ lacy przeistoczą się w ludzi o złamanych kręgosłupach, zniewolonych umysłach, zdewastowanych sumieniach. Przestaną być narodem, staną się zbiorowiskiem mó‑ wiących sowiecką polszczyzną niewolników30.
Jednym z celów polityki kulturalnej, o której mowa w powyższym fragmencie, jest zamaskowanie „totalitar‑ nego” charakteru polskiego ustroju. „Sowietyzacja” ma sprawić, że Polacy zaakceptują rzeczywistość, w której żyją, zaczną uważać ją za naturalną, niezmienną – a na‑ wet, wbrew swojemu rzeczywistemu zniewoleniu, wbrew sowieckiemu knutowi, poczują się dumni ze swojej wy‑ imaginowanej „wolności”. Michnik wyjaśnia: Istota zjawiska, które nazywam […] sowietyzacją, polega na dążeniu do takiego uformowania polskiej mentalności, żeby każda myśl o zmianie istniejącego stanu rzeczy wy‑ dawała się nieracjonalnym absurdem. Jest to najbardziej 30 A. Michnik, Kościół…, s. 120.
238
niebezpieczna forma dyktatury, gdyż polega nie tylko – i nie tyle – na pozbawieniu człowieka wolności fizycznej, ile na zniszczeniu jego wolności duchowej. Sowiecki nie‑ wolnik czuje się wolny i jest dumny ze swojej „wolności”31.
„Sowietyzacja” ma zabić w ludziach umiejętność kry‑ tycznego myślenia, która jest warunkiem rozpoznania rzeczywistej nędzy i – następnie – aktywizacji dążeń do wolności i autentyczności. Michnik pisze: Poprzez zorganizowane kłamstwo, poprzez środki ma‑ sowego przekazu, które stają się środkiem masowej za‑ głady ludzkich umysłów i sumień, sowiecka „kultura” za‑ ciera różnicę pomiędzy wartościowaniem i opisem, po‑ między rzeczywistością a jej propagandowym obrazem, stępia społeczną wrażliwość, niszczy umiejętność samo‑ dzielnego myślenia32.
Zdaniem Michnika skutkiem procesu „sowietyzacji” ma być „totalitarne” społeczeństwo złożone wyłącznie z „lu‑ dzi sowieckich”, dla których wolność słowa i opinii nie ma już żadnego znaczenia. Jak tłumaczy: [W]olność prasy ma znaczenie tylko tam, gdzie ludzie umieją czytać, a o swobodzie wyrażania opinii wtedy dopiero można sensownie mówić, kiedy człowiek jest w stanie mieć własną opinię i potrafi ją sformułować. Człowiek sowiecki jest tej umiejętności pozbawiony; nie będzie przeto walczył o wolność, bo wolność nie jest mu do niczego potrzebna. Człowiek sowiecki nie potrafi na‑ wet wyjaśnić rzeczywistego sensu tego dziwnego słowa, bo taki człowiek jest nieświadomym więźniem sowiec‑ kiego języka33. 31 Ibidem. 32 Ibidem. 33 Ibidem, s. 120–121.
239
Jak widzimy, „sowietyzacja” języka jest istotnym eta‑ pem „sowietyzacji” narodu i jego kultury. Dla „człowieka sowieckiego” słowa odrywają się od swoich pierwotnych sensów: „wolnością” nazywa się niewolę, „prawdą” kłam‑ stwo, „dobrobytem” nędzę (Michnik wprost odwołuje się do nowomowy George’a Orwella). To właśnie dzięki na‑ rzucaniu oszukańczego języka „totalitaryzm” może prze‑ trwać, rezygnując z terroru. Ludzie stają się lojalnymi pod‑ danymi, nawet bez masowych represji. Michnik wyjaśnia: Sowiecka nowomowa utrzymuje obywateli w ryzach skuteczniej niż terror. Dzięki nowomowie edukacja przeobraża się w tresurę, a krytyka społeczna staje się niemożliwością: z języka znikają kategorie pozwalają‑ ce analizować i wartościować społeczną rzeczywistość poprzez odwołanie się do „zewnętrznego”, „poza-” lub „ponadsystemowego” układu odniesienia. Znikają słowa. Znika słowo „pluralizm” – bo w świecie sowieckim pa‑ nuje „jedność myśli i czynów”; znika słowo „dialog” – bo w świecie sowieckim nie ma racji podzielonych; znika słowo „Bóg” – bo czci się tylko Cezara34.
Autor Kościoła, lewicy, dialogu przekonywał, że: „Proces sowietyzacji przebiega dwoma torami, toczy się – by tak rzec – na dwóch frontach, ma dwojakiego rodzaju skutki”35. Jak tłumaczył: „Pierwszym torem sowietyzacji jest próba zniszczenia tradycji, czyli dążenie do wyplenienia ze zbio‑ rowej pamięci wiedzy o złożonej przeszłości naszego kraju, o jego kulturze i jego imponderabiliach”36. W konsekwencji całe połacie polskiej kultury i historii pozostają nieznane, nie publikuje się ważnej dla narodowej tradycji literatury 34 Ibidem, s. 121. 35 Ibidem, s. 122. 36 Ibidem.
240
pięknej czy prac historycznych, całkowitym zakazem ob‑ kłada się też xix-wieczną historię Kościoła katolickiego. Powstają – diagnozuje Michnik – przerażające luki w świa‑ domości historycznej, następuje przerwanie historycznej ciągłości tradycji i zanika poczucie odpowiedzialności za naród i jego los. Autor pisze wręcz, że: „Potoczna świado‑ mość historyczna zaczyna przypominać bezkształtną gli‑ nianą miazgę”37. Drugim torem „sowietyzacji” jest dążenie do uformowania z tej glinianej miazgi nowego, zafałszowa‑ nego obrazu rzeczywistości. Prowadząc swoją bezwzględną politykę kulturalną, rządzący „komuniści” próbują przede wszystkim wytworzyć w ludzkich umysłach „zsowietyzo‑ wany” wizerunek przeszłości i teraźniejszości polskiego narodu. W „okastrowaną i zmasakrowaną” na pierwszym etapie tradycję kulturalną włącza się wszystko, co wydarzy‑ ło się w przeszłości i może jakkolwiek przysłużyć się legi‑ tymizacji władzy. Michnik mówi wręcz o inkorporowaniu i osadzaniu w nowym kontekście ideologicznym konkret‑ nych wydarzeń historycznych czy postaci: Grunwald i Jagiełło, Racławice i Kościuszko, Konstytu‑ cja 3 maja i Kołłątaj, Maria Curie-Skłodowska i Koper‑ nik, Mickiewicz, Norwid, Żeromski… I do tego jeszcze Edward Dembowski i Jarosław Dąbrowski, Ludwik Wa‑ ryński i Stefan Okrzeja, Róża Luksemburg i Feliks Dzier‑ żyński, Wera Kostrzewa i Marceli Nowotko. Wszystkie zdarzenia i życiorysy są przemienione nie do poznania, wszystkie odpowiednio spreparowane i wyretuszowa‑ ne. Wszyscy ci ludzie, jak się okazuje, byli w tym samym stopniu prekursorami ideałów władzy komunistycznej, wszystkim im śnił się po nocach totalitarny model ładu społecznego38. 37 Ibidem, s. 123. 38 Ibidem.
241
W ten sposób, przekonuje autor powyższego cytatu, powstaje nowy nieprawdziwy, załgany – ale wszechobo‑ wiązujący, bo popularyzowany przez oficjalną propagandę i pilnie strzeżony przez cenzurę – kanon myślenia i pisania o polskiej historii. Zdaniem Michnika rezultaty, do któ‑ rych wiedzie dwutorowy proces „sowietyzacji” polskiego społeczeństwa, można opisać następująco: Z jednej strony […] niechlujna papka przypadkowej wie‑ dzy, gliniana miazga zniszczonej tradycji, z drugiej: le‑ pione z tej miazgi i papki gliniane bałwany nowych mi‑ tów i kultów opartych na kłamstwie. Chrześcijanin by powiedział: usuwa się z ołtarza Boga, by umieścić na nim Cezara39.
Jak widzimy, natura procesu „sowietyzacji” polega przede wszystkim na rzeczywistym wynarodawianiu społeczeń‑ stwa. Polakom nigdy nie wolno jednak tracić czujności, gdyż proces odzierania ich z „imponderabiliów” może re‑ alizować się również podstępem, na przykład pod maską zabiegania o polską tradycję. Zdawał sobie z tego spra‑ wę już walczący z „rusyfikacją” Piłsudski, gdy – sam wy‑ chowany na tradycji romantycznej i nieukrywający swo‑ jej słabości do „narodowych wieszczów” – sprzeciwił się zainicjowanej przez „ugodowych” polityków akcji wybu‑ dowania pomnika Mickiewicza. Uważał tę inicjatywę za polityczne kuglarstwo handlarzy patriotyzmem, próbę pogodzenia patriotyzmu polskiego z niewolą moskiew‑ ską. Zdaniem Michnika warto mieć tę prawdę w pamięci także w latach siedemdziesiątych. Jak czytamy: […] biało-amarantowy sztandar, orzeł z koroną, Zamek Królewski w Warszawie – wszystko to może być narzę‑ 39 Ibidem.
242
dziem sowietyzacji i duchowego wynarodowienia; może być legitymacją dla rezygnacji z walki o wolność, może być kneblem dla inaczej myślących40.
W pismach Michnika z lat siedemdziesiątych „sowiety‑ zacja” nie jest jednak – jak już po części wskazywaliśmy – jedynym niebezpieczeństwem, w obliczu którego stoi polska wspólnota narodowa. Oprócz widma zaprzepasz‑ czenia „imponderabiliów” i zatraty narodowej tożsamości Polakom grożą również wciąż żywe i obecne tradycje na‑ cjonalistyczne, co gorsza, od początku bezwstydnie ada‑ ptowane i instrumentalizowane przez „totalitarny” reżim. W 1973 roku Michnik w nieco zagadkowy sposób pisał: Po ii wojnie światowej Polska stała się państwem jedno‑ litym narodowościowo, ludzie mówiący innymi języka‑ mi stanowią dziś mikroskopijną mniejszość. […] Endec‑ ki styl myślenia, zaadaptowany przez rządzących Polską komunistów, nakazywał chlubić się jednolitością naro‑ dową. Ktoś bliski mi powiedział, że było to zastąpienie barwnej, różnokolorowej, wielokwietnej łąki jednolitą kupą piasku, gdzie każde ziarnko do drugiego było po‑ dobne. Cnotą takich ziarenek jest kultywowanie uni‑ formizmu, niechęć do tego wszystkiego, co różne, od‑ rębne; podatność na endecki styl myślenia. To niepraw‑ da, że endecki antysemityzm był li-tylko instrumental‑ ną odpowiedzią na nierozwiązalną inaczej kwestię ży‑ dowską. Antysemityzm był s p o s o b e m r o z u m i e n i a ś w i a t a w ł a ś c i w y m z i a r e n k o m ; był takim sposo‑ bem, który pozwalał na rozpętanie m a s o w e j a w a n ‑ t u r y a n t y ż y d o w s k i e j w kraju praktycznie pozba‑ wionym Żydów41.
40 A. Michnik, Cienie…, s. 13. 41 Ibidem, s. 14. Podkreślenie moje.
243
Michnik – choć kwestia antysemityzmu i wspomnienia Marca ’68, o których mowa w ostatnim zdaniu powyższe‑ go cytatu, pojawiają się w jego pismach zdecydowanie naj‑ częściej – zwraca niekiedy uwagę również na występującą u Polaków wrogość do przedstawicieli innych narodowo‑ ści, którą także, ze szkodą dla polskiej wspólnoty, potrafią zagospodarować rządzący „komuniści”. Jak wyjaśnia: Dziś […] awersją [Polaków] do wszystkich sąsiadów (Ukraińców, Czechów, Rosjan, Niemców) każda, naj‑ głupsza i najbardziej wsteczna władza żonglować może dowolnie i krótką kampanią prasową rozbudzić namięt‑ ności, ogłupiać ksenofobią, deprawować nienawiścią do odmieńców […]42.
Nacjonalizm, narodowy szowinizm są więc w ujęciu Michnika, podobnie jak wynarodowiająca polityka kultu‑ ralna „totalitarnego” państwa, poważnymi zagrożeniami dla wspólnoty Polaków. Te zagrożenia, co ciekawe, wydają się pozostawać we wzajemnie wzmacniającej się relacji. Paradoks jest tu pozorny, dla Michnika bowiem wynaro‑ dowianie oznacza pozbawianie Polaków ich „prawdziwej” tożsamości, z którą nacjonalizm, jego zdaniem, nie ma nic wspólnego. Z jednej strony postępująca „sowietyzacja”, będąca w istocie zamachem na narodowe „impondera‑ bilia”, sprawia, że Polacy stają się coraz bardziej podat‑ ni na nacjonalistyczny sposób myślenia. Z drugiej strony wciąż żywe wzorce endeckie mogą stać się instrumentem w rękach władzy, która szermując ksenofobiczną demago‑ gią, potrafi zapewnić sobie pewną społeczną legitymację. A w takiej sytuacji zagłada duchowa Polaków postępuje dalej. Tym samym okazuje się, że „sowietyzacja” może 42 Ibidem.
244
sprzyjać rozwojowi polskiego nacjonalizmu, ten zaś może przyspieszać „sowietyzację”. Koło się zamyka. Artykulacja programu wyrwania Polaków z tego za‑ klętego kręgu i przezwyciężenia obydwu zagrożeń jest w interesującym nas okresie podstawową stawką tekstów Michnika. Jak się okaże, to przede wszystkim społeczne elity – poprzez wysiłki o charakterze kulturowym („wy‑ chowawczym”) – rozwiązać mają diagnozowane powyżej problemy. Misja elit ma przy tym podwójny charakter: z jednej strony muszą one dać odpór narzucanej Pola‑ kom „sowietyzacji”, a zatem wykorzenić masową ignoran‑ cję i otępienie, postawy rezygnacji, uległości, wiernopod‑ daństwa (wychowanie ku niepodległości), z drugiej strony ich zadaniem jest egzorcyzmowanie, tępienie i przepędza‑ nie endeckich demonów przeszłości, tak by marcowy „wy‑ buch” polskiego nacjonalizmu nigdy już się nie powtórzył (wychowanie przeciw nacjonalizmowi).
prawda was wyzwoli
W latach siedemdziesiątych Michnik za sedno działań opozycyjnych – a zatem przede wszystkim walki z „sowie‑ tyzacją” – uznawał bezkompromisowe głoszenie „prawdy” i konsekwentną obronę „autentyczności”. Jak ujął to w jed‑ nym z fragmentów Kościoła, lewicy, dialogu: Postępującemu procesowi sowietyzacji opierają się wszy‑ scy ludzie dobrej woli; wszyscy, dla których takie słowa, jak: p r a w d a , solidarność, wolność i ojczyzna nie sta‑ ły się pusto brzmiącymi frazesami. […] Obroną jest a u ‑ t e n t y c z n o ś ć . Kiedy władza dąży, by całą kulturę sto‑ talizować, to każdy a u t e n t y c z n y gest, każde a u t e n ‑ t y c z n e wzruszenie, każdy w a u t e n t y z m i e poczęty utwór naukowy czy artystyczny – jest antytotalitarny43.
Jak widzieliśmy, polityka kulturalna, która zmierza do duchowej zagłady polskiego narodu, biegnie dwoma to‑ rami. Stosownie do nich w „życiu umysłowym” opozycji, która sprzeciwia się procesowi „sowietyzacji”, można wy‑ różnić dwa prądy – określane przez Michnika jako „nurt kontynuacji” i „nurt kontestacji”. Pierwszy z nich manife‑ stuje się w nieustannym przypominaniu, że Polacy „byli kiedyś narodem wolnym i niepodległym, narodem, który będąc przez 150 lat w niewoli, chciał i potrafił walczyć o swoje prawa”44. W ten sposób pokazuje się, na czym 43 A. Michnik, Kościół…, s. 121–123. Podkreślenie moje. 44 Ibidem, s. 124.
246
polegać może wiara w wolną Polskę i – przeciwstawiając słowo milczeniu, ład bezsensowi, wiedzę ignorancji, rze‑ telny patriotyzm cynizmowi – ocala autentyczną tożsa‑ mość narodową. Drugi z wymienionych przez Michnika nurtów również ma ogromne znaczenie: Jeśli […] istotą nurtu kontynuacji jest rekonstrukcja tra‑ dycyjnego kanonu kultury polskiej, to zasadą i racją bytu nurtu kontestacji jest destrukcja oficjalnego kanonu kul‑ tury zsowietyzowanej. Będzie więc ten nurt demasko‑ wał fałsze, obnażał obłudę, wyszydzał oficjalną sztampę. […] Nurt kontestacji uczy krytycyzmu, nieufności, za‑ szczepia odporność na pustoszące działanie oficjalnej propagandy45.
Zdaniem Michnika obydwa te nurty są potrzebne, w rów‑ nym stopniu umożliwiają bowiem „przetrwanie au t e n ‑ t y c z n e j kultury polskiej; są dwiema drogami do p r aw d y narodu o sobie samym”46. Proces walki z „sowietyzacją” – a zatem proces wytrą‑ cania Polaków z „komunistycznego” letargu – ma być realizowany przede wszystkim „odgórnie”, przez inteligenc‑ kie elity, które realizując swą misję wobec społeczeństwa, przyuczają Polaków do życia w wolności i prawdzie47. 45 Ibidem, s. 125. 46 Ibidem. Podkreślenie moje. 47 Co charakterystyczne, zdaniem Michnika najważniejszymi przejawami obecności polskiego „nurtu kontynuacji” są (obok działalności Kościo‑ ła): „[…] piękna i mądra twórczość Antoniego Słonimskiego, historycz‑ na eseistyka Pawła Jasienicy, szwoleżerska epopeja Mariana Brandy‑ sa, edytorski trud Juliusza W. Gomulickiego, portret Bogusławskiego skreślony świetnym piórem Zbigniewa Raszewskiego, Dziady i Historya o chwalebnym zmartwychwstaniu… w reżyserii Kazimierza Dejmka czy historyczno-literackie studia Stanisława Pigonia”, ibidem, s. 124. Do najważniejszych wytworów „nurtu kontestacji” Michnik zalicza z kolei:
247
Według Michnika wzorcowa pod tym względem okazuje się postawa Piłsudskiego, który: […] rozumiał doskonale, że aby odzyskać niepodległość […] trzeba, aby Polacy chcieli tej niepodległości. Dzia‑ łalność kierowanej przezeń Polskiej Partii Socjalistycz‑ nej była w y c h o w y w a n i e m Polaków k u n i e p o d l e ‑ g ł o ś c i . Jak wychowywano Polaków? Gazetą. Wolnym, niepodległym, niecenzurowanym słowem drukowa‑ nym. Społeczeństwo żyjące w niewoli musi wyproduko‑ wać z siebie literaturę nielegalną, bo musi znać p r a w ‑ d ę o sobie samym, widzieć swój obraz niezafałszowa‑ ny, słyszeć swój głos a u t e n t y c z n y. Istnienie nielegal‑ nej literatury jest niezbędnym etapem w walce z ducho‑ wym zniewoleniem. Piłsudski […] świetnie zdawał sobie sprawę z takiego stanu rzeczy […], kładł nacisk na po‑ trzebę walki o ludzkie umysły, o niezafałszowane uczu‑ cia, o p r a w d ę 4 8 .
Michnik aprobuje i przejmuje opisywaną postawę w całej rozciągłości, a wręcz – w zdecydowaniu, z ja‑ kim namaszcza inteligencję na „wychowawcę narodu” – wydaje się posuwać dalej niż przywoływany przez niego Piłsudski. W tekście Nowy ewolucjonizm, pisząc o za‑ daniach stojących przed polską inteligencją, odwołuje się do tradycji opisywanych przez Bohdana Cywińskiego „niepokornych”: „[…] pisarstwo Mrożka, felietonistykę Kisiela, nowele Marka Nowakow‑ skiego, Wniebowstąpienie oraz Kalendarz i klepsydrę Konwickiego, Wariacje pocztowe Kazimierza Brandysa, spektakle Studenckiego Teatru Satyryków, krytyki teatralne Konstantego Puzyny, twórczość pisarzy młodszego pokolenia: Tomasza Burka, Stanisława Barańczaka czy Ry‑ szarda Krynickiego”, ibidem, s. 125. 48 A. Michnik, Cienie…, s. 8. Podkreślenie moje. Zob. również przypis 20. w niniejszym rozdziale.
248
Formułowanie programów […] i o b r o n a i m p o n d e ‑ r a b i l i ó w to zadanie środowisk inteligenckich. Mówiąc precyzyjnie – niewielkiej części tych środowisk, któ‑ ra poczuwa się do obowiązku kontynuowania trady‑ cji „niepokornej” inteligencji z początku xx wieku […]. [N]ie lekceważyłbym tych głosów, które – c h o ć s ł a ‑ b e i s p o r a d y c z n e – są jednak głosami a u t e n t y c z ‑ n y m i , formują niezależną opinię publiczną, kształtują postawy nonkonformistyczne i myśl opozycyjną. […] W warunkach braku wolnej prasy i niezależnych orga‑ nizacji moralna i polityczna odpowiedzialność tych śro‑ dowisk jest większa niż kiedykolwiek. W imię tej wyjąt‑ kowej odpowiedzialności wolno od ludzi z tego kręgu żądać rezygnacji z materialnych profitów i oficjalnego uznania, wolno żądać od nich p r a w d y 4 9 .
Środowiska inteligenckiej opozycji nie mogą żądać za swoje czyny zapłaty, gdyż realizowana przez nie obrona narodowych „imponderabiliów” jest rodzajem moralnej powinności wobec reszty wspólnoty. Michnik pisał w dal‑ szej części cytowanego eseju: Żądając prawdy czy też – wedle formuły Leszka Koła‑ kowskiego – „żyjąc w godności”, inteligenccy opozycjo‑ niści walczą nie tylko i nie tyle o tak zwane lepsze jutro, ale o lepsze dzisiaj. Każdy akt oporu ocala jakąś sumę wolności, godności i prawdy, ocala wartości, bez któ‑ rych żaden naród nie może egzystować. Każdy akt opo‑ ru pozwala i umożliwia wybudowanie już dzisiaj zrębów struktury socjalizmu demokratycznego, który winien być […] nade wszystko rzeczywistą, codziennie współ‑ tworzoną, wspólnotą ludzi wolnych50.
49 A. Michnik, Nowy ewolucjonizm, „Aneks” 1977, nr 13–14, s. 47–48. Podkreślenie moje. 50 Ibidem, s. 48. Podkreślenie moje.
249
W tekstach Michnika na scenie „antytotalitarnej” opo‑ zycji pojawia się jednak jeszcze jeden, szczególnie ważny aktor. Do walki z duchową „sowietyzacją” narodu staje oprócz „niepokornych” również Kościół i skupione wokół niego środowiska katolickiej inteligencji. Ich rola jest klu‑ czowa i wydaje się, że daleko przewyższa znaczenie dzia‑ łalności środowisk lewicowych („lewicy laickiej”). Kościół cieszy się bowiem w polskim społeczeństwie ogromnym autorytetem, co sprawia, że jego głos – w przeciwieństwie do „słabego” i „sporadycznego” głosu „niepokornych” – jest doskonale słyszalny. Michnik tłumaczył: Istotnym elementem polskiej sytuacji jest Kościół ka‑ tolicki i rola, jaką odgrywa. Większość polskiego społe‑ czeństwa czuje się związana z Kościołem, zaś postawa katolickich kapłanów nierzadko ma istotną wagę poli‑ tyczną. […] Konsekwentna antykomunistyczna posta‑ wa hierarchii kościelnej, odrzucającej wszystkie zmia‑ ny społeczne i polityczne dokonane po 1945 roku, prze‑ obraża się coraz wyraźniej w postawę konsekwentnie antytotalitarną. […] [P]olscy biskupi bronią w swoich listach pasterskich prawa do p r a w d y, bronią wolno‑ ści i godności osoby ludzkiej. […] Opierający się kon‑ sekwentnie naciskom władzy Kościół katolicki, Kościół broniący zasad etyki chrześcijańskiej i zasad Deklaracji Praw Człowieka jest nolens volens ośrodkiem utrwalają‑ cym w społeczeństwie postawy nonkonformizmu i god‑ ności, jest on przeto istotnym czynnikiem stymulują‑ cym […] dążenia do poszerzania sfery swobód obywa‑ telskich51.
Co ważne, zdaniem autora powyższych słów Kościół nie tylko sam konsekwentnie sprzeciwia się „totalitary‑ 51 Ibidem, s. 45. Podkreślenie moje.
250
zmowi” i broni „imponderabiliów”, ale dostrzega rów‑ nież szczególne powołanie inteligencji. W Kościele, lewicy, dialogu pośród wielu cytatów z wypowiedzi prymasa Wyszyńskiego znajduje się jeden, który odnosi się wprost do powinności tej grupy wobec reszty społeczeństwa. Michnik przywołuje kazanie wygłoszone przez kardy‑ nała właśnie w 1968 roku: W każdym społeczeństwie są ludzie, którzy mają obo‑ wiązek mówić p r a w d ę . Są do niej przygotowani przez wiedzę, studia, doświadczenie, znajomość życia. Oni muszą mówić p r a w d ę ! To jest obowiązek moralny i społeczny! Jeśli oni będą milczeć, do głosu dojdzie ta‑ nia demagogia i będzie zatruwać społeczeństwo mira‑ żami samobójczych recept. Ktoś musi mówić p r a w d ę ! […] Jesteście odpowiedzialni za p r a w d ę […] i lękliwie milczeć nie możecie! Gdy będziecie mówić p r a w d ę , okażecie miłość swej Ojczyźnie, Narodowi i Państwu. Gdy będziecie milczeć, okażecie brak miłości. Milczenia wasze będzie działać na szkodę wszystkich52.
W kolejnym fragmencie, by jeszcze bardziej podeprzeć swój wywód, Michnik przytacza list polskich biskupów z października 1969 roku, w którym mowa jest o koniecz‑ ności przezwyciężenia „komunistycznego” kłamstwa. List episkopatu to apel do polskiej inteligencji opozycyjnej: Kłamstwo jest jedną z plag życia społecznego […], de‑ prawuje człowieka, obraża godność bliźniego, podry‑ wa autorytet. […] Posługiwanie się kłamstwem nie tyl‑ ko szkodzi dobru wspólnemu, ale prowadzi do podwa‑ żania podstaw życia społecznego. Człowiek ma prawo do p r a w d y. Poszukiwanie i głoszenie p r a w d y jest środkiem obrony przed poddaniem człowieka w niewo‑ 52 A. Michnik, Kościół…, s. 89–90. Podkreślenie moje.
251
lę. Często jesteśmy zalewani kłamliwymi informacjami, wiadomości o zdarzeniach podawane są tendencyjnie lub fałszywie. Musimy zdobyć się na odwagę i wystąpić w obronie p r a w d y, jeśli chcemy zachować własną god‑ ność. Pisarze, publicyści, ludzie pióra, apelujemy do Was: piszcie p r a w d ę , brońcie p r a w d y we wszystkich dziedzinach życia i nauki. Dajcie w ten sposób dowód miłości bliźniego53.
Autor Kościoła, lewicy, dialogu przekonuje, że przytoczo‑ ne fragmenty listów i wypowiedzi hierarchów mają iden‑ tyczny sens jak formuły „Nie żyć w kłamstwie” Aleksandra Sołżenicyna i „Żyć w godności” Leszka Kołakowskiego54. Jak widzimy, według Michnika, w latach siedemdziesią‑ tych z „sowietyzacją” i – szerzej – „totalitaryzmem” walczy zarówno „niepokorna” inteligencja lewicowa, jak i szero‑ ko rozumiany Kościół katolicki. Nie mamy tu jednak do czynienia jedynie z przypadkową synergią działań, którą dałoby się sprowadzić do faktu posiadania tego samego wroga, czyli systemu panującego w Polsce. Michnik prze‑ konuje, że między katolicyzmem i lewicą – środowiskami tradycyjne zantagonizowanymi – istnieje w rzeczywisto‑ ści pewna „fundamentalna zbieżność” wartości. Najważ‑ niejszą z tych wspólnych wartości już widzieliśmy: wyraża się ona w przekonaniu, że „życie w prawdzie” jest zarówno prawem, jak i obowiązkiem każdego człowieka.
53 Ibidem, s. 90. Podkreślenie moje. 54 Ibidem.
252
ideowa jedność
Repertuar wspólnych wartości – głęboko zakorzenionych zarówno w tradycji chrześcijańskiej, jak i lewicowo-laic‑ kiej – jest jednak znacznie szerszy i nie ogranicza się do absolutyzacji „prawdy” i potępienia „komunistycznego kłamstwa”. W związku z tym możliwy do pomyślenia sta‑ je się autentyczny i tr wały sojusz obydwu środowisk. Kościół w oczach Michnika okazuje się kluczowym sprzy‑ mierzeńcem „lewicy laickiej” również w dziele zwalcza‑ nia polskiego nacjonalizmu i promowania „odpowiednich” wartości, których jedynym i uniwersalnym zasobnikiem jest, przekonuje autor Cieni zapomnianych przodków, ewangelia. W kontekście zagrożenia nacjonalizmem Michnik przy‑ wołuje posłanie episkopatu z 1972 roku. Biskupi w swoim liście „o chrześcijańskim patriotyzmie” zdefiniowali „pa‑ triotyzm” jako „dobrze pojętą miłość do ojczyzny”, która „łączy się z głębokim szacunkiem dla wszystkiego, co sta‑ nowi wartość innych narodów”, a także „wyklucza niena‑ wiść”. W liście mowa była również o „wypaczonym patrio‑ tyzmie w postaci rasizmu, różnego rodzaju samolubnych szowinizmów i schorzałych nacjonalizmów”. Zdaniem autora Kościoła, lewicy, dialogu przesłanie katolickich hierarchów świadczy o zbieżności ich stanowiska z po‑ glądami środowisk lewicowych. Michnik pisał: Trudno tak sformułowanych ideałów patriotycznych nie podzielać w całej rozciągłości. Model patriotyzmu
253
wolnego od szowinistycznych schorzeń i gromkich fra‑ zesów jest nader bliski ludziom lewicy laickiej wycho‑ wanym na pisarstwie Żeromskiego czy Dąbrowskiej. Lu‑ dzie lewicy nie powiedzą, że „ponad narodami stoi Bóg” [tak napisali w swoim liście biskupi – przyp. M.S.], ale odżegnają się przecież stanowczo od absolutyzowania własnego narodu. Ponad solidarność z narodem przeło‑ żą solidarność z fundamentalnymi wartościami etyczny‑ mi wykształconymi w kręgu kultury europejskiej55.
Warta przytoczenia wydaje się również bardzo ostrożna polemika, którą Michnik podejmuje z listem pasterskim prymasa Wyszyńskiego, zalecającym wychowanie mło‑ dzieży „w głębokiej czci dla przeszłości narodu polskiego” i postulującym „zerwanie z obrzydzaniem narodowych dziejów Polaków”. W swoim liście prymas wzywał: „Nie lękajmy się, najmilsi, że zejdziemy na manowce szowini‑ zmu i błędnego nacjonalizmu. Nigdy nam to nie groziło. Zawsze wykazywaliśmy gotowość do poświęcania siebie za wolność ludów”. Jak łatwo się domyślić, są to tony, któ‑ rych Michnik w całej rozciągłości zaakceptować nie mógł. Charakterystyczny jest sposób, w jaki odpowiada pryma‑ sowi na kartach Kościoła, lewicy, dialogu. Jak pisał: Jest zupełnie bezsporne, że szacunek dla tradycji histo‑ rycznych narodu winien być nieodłącznym elementem procesu edukacji. Wszelako szacunek należy się tylko dobrym tradycjom. Znać powinniśmy całość naszych dziejów, ale ocenić i kontynuować jedynie to, co na kon‑ tynuację zasługuje. Co innego znać tradycję onr-owską, a co innego ją szanować; co innego znać prawdę o tar‑ gowiczanach, a co innego otaczać ich czcią. […] Bezkry‑ tycyzm wobec własnych dziejów jest – jak sądzę – nie‑ 55 Ibidem, s. 115.
254
porównanie bardziej szkodliwy dla r z e t e l n e g o p a ‑ t r i o t y z m u niż najbardziej nawet gorzki i krytyczny rozrachunek. Uczciwe mówienie prawdy o naszej – nie zawsze przecież chwalebnej – historii nie jest jej obrzy‑ dzaniem. Gorzkie szyderstwo bywa daleko bardziej do‑ bitnym i autentycznym świadectwem miłości do ojczy‑ zny niż pseudopatriotyczny oleodruk. Jeśli coś może obrzydzić – i obrzydza – młodzieży tę naszą trudną historię, to właśnie koturny, slogany, apologetyczne malowanki. Ten model edukacji produkuje cyników albo nacjonalistów. Dlatego nie podzielam optymizmu ks. Prymasa […]56.
O tym, że zagrożenie nacjonalizmem jest jak najbardziej realne, dobitnie świadczą – uzupełnia swój wywód skiero‑ wany do prymasa Michnik – wydarzenia z marca 1968 roku. Tamte dni: […] ujawniły powody [do] obaw, ujawniły szeroki za‑ sięg manowców szowinizmu. Były one, w jakiejś mierze, kontynuacją wcześniejszych nurtów ideowych i poli‑ tycznych; były jakąś zdegenerowaną mieszanką stalinowskiego komunizmu z onr-owskim faszyzmem. Nie zawsze więc umieli ustrzec się Polacy pokus „błęd‑ nego nacjonalizmu”, nie zawsze umieli się ich ustrzec polscy katolicy57.
Również przekonanie prymasa o odwiecznej gotowo‑ ści Polaków do poświęcania się za inne narody wydaje się Michnikowi problematyczne. W dalszej części swojej polemiki z Wyszyńskim pisze: Nie zawsze […] – niestety – wykazywaliśmy „gotowość do poświęcania siebie za wolność innych ludów”. Brakło nam tej gotowości zwłaszcza w stosunkach z naszymi 56 Ibidem, s. 116. Podkreślenie moje. 57 Ibidem.
255
wschodnimi sąsiadami: z Litwinami, z Ukraińcami. Za‑ brakło nam jej także w 1938 roku podczas wyprawy na Zaolzie i podczas, o 30 lat późniejszej, wyprawy na Hra‑ dec Kralove. Gorzko pisać to wszystko, ale jeśli chcemy żyć w prawdzie – nie wolno nam zapominać58.
Przytoczona polemika – nawet jeśli jednoznacznie kry‑ tyczna, to jednak bardzo wyważona w tonie – nie powinna zbijać nas z tropu. Już sam fakt, że Michnik podejmuje z Wyszyńskim dyskusję w kwestii „zagrożenia nacjona‑ lizmem” – dyskusję, która jeszcze dziesięć lat wcześniej byłaby absolutnie niemożliwa do pomyślenia – świadczy o całkowitej zmianie nastawienia do katolicyzmu i o na‑ dziejach pokładanych w prymasie i Kościele. Nadzieje te są tym większe, iż całokształt katolickiej wizji Polski i jej historii – zawarty tak w listach biskupów, jak i w naucza‑ niu prymasa – Michnik ocenia zdecydowanie pozytywnie. Jak pisze: Uważna lektura listów pasterskich Episkopatu i kazań Prymasa Polski pozwala bez trudu odnaleźć w tych li‑ stach i kazaniach klasyczny kanon myślenia o polskich dziejach. […] Mógłbym się spierać o rozłożenie akcen‑ tów czy dobór sformułowań, ale nie mógłbym – przy wszystkich zastrzeżeniach – zakwestionować potrze‑ by istnienia sformułowanego w tych listach pasterskich Episkopatu i kazaniach ks. Prymasa kanonu myślenia o Polsce. Ten kanon jest potrzebny […]59.
Zdaniem Michnika „wychowawcze” znaczenie Kościoła jest w Polsce trudne do przecenienia. Najlepiej świadczy o tym fakt, że pierwsza i najbardziej obszerna część Kościoła, lewicy, dialogu w istotnej części poświęcona jest 58 Ibidem, s. 117. Podkreślenie moje. 59 Ibidem, s. 125.
256
osamotnieniu episkopatu i Wyszyńskiego w walce o prawo do nauczania religii. Kwestia prawa do katechizacji społe‑ czeństwa przewija się również w innych częściach książ‑ ki. Dla przykładu, na początku drugiego rozdziału Mich‑ nik przywołuje słowa hierarchów zawarte w dokumencie Deklaracja w sprawie wychowania katolickiej młodzieży w Polsce, wyrażającym opór wobec projektów reformowa‑ nia szkolnictwa, których ukrytym celem było uniemożli‑ wienie pozaszkolnej katechizacji młodzieży. Biskupi pisali: U podstaw wszelkiego prawdziwie humanistycznego systemu wychowawczego musi znaleźć się prawda o godności człowieka, każdej bez wyjątku osoby ludz‑ kiej. W epoce, w której mają miejsce przerażające fakty poniżania i dyskryminowania ludzi przez ludzi, obrona młodego pokolenia przed demoralizacją oznacza przede wszystkim ukazanie wielkiej, nienaruszalnej wartości, jaką jest każdy człowiek. […] [T]rzeba stwierdzić, że w społeczności wychowywanej po chrześcijańsku ta podstawowa prawda znajduje najgłębsze uzasadnienie w twierdzeniu, iż człowiek jest stworzony na obraz Boży, odkupiony miłością Syna Bożego, Jezusa Chrystusa, po‑ wołany do współdziałania z Bogiem w urządzaniu świa‑ ta i do uczestniczenia w życiu Boga na całą wieczność60.
Fragment ten zostaje przez Michnika zinterpretowany jako kolejny dowód na zespolenie zasad chrześcijańskich z wartościami wyznawanymi przez lewicę, na czele z war‑ tością zawartą w doktrynie „praw człowieka”. Biskupi pol‑ scy, pisze autor, broniąc prawa do nauczania religii: […] wystąpili przeto nie tylko w obronie partykularnych interesów instytucjonalnego Kościoła, nie tylko w obro‑ nie praw religijnych wspólnoty katolickiej, ale w obronie 60 Ibidem, s. 89.
257
praw obywatelskich wszystkich ludzi, niezależnie od ich przynależności wyznaniowej. Również w obronie praw ludzi niewierzących61.
Walka Kościoła o katechizację społeczeństwa powin‑ na się stać walką wszystkich Polaków, również tych nie‑ wierzących, gdyż – przekonuje Michnik – wartości sko‑ dyfikowane w ewangeliach mają uniwersalne znaczenie. Wartości te, jak dodaje, są fundamentalne dla kultury europejskiej i obowiązują także ludzi pozostających poza katolicką wspólnotą. Michnik tłumaczy: […] nie można odrzucać bezkarnie tradycji chrześcijań‑ skiej, gdyż odrzucając naukę Chrystusa o miłości bliź‑ niego, odrzuca się tym samym fundament kanonu kul‑ tury europejskiej, fundament wiary w autonomiczną wartość prawdy i ludzkiej solidarności. Wiara w boskość Chrystusa jest wynikiem Łaski i jako taka dana jest tylko niektórym, ale wiara w nienaruszalność Chrystusowych przykazań jest powinnością każdego człowieka, bo jest jedynym światłem ocalając ym ludzką wol‑ n o ś ć i g o d n o ś ć przed przemocą i spodleniem, przed nihilizmem i piekłem samotności… „Dlatego wszelka próba – pięknie pisał Leszek Kołakowski – »unieważ‑ nienia Jezusa«, usunięcia go z naszej kultury pod takim oto pretekstem lub na takiej oto zasadzie, iż nie wierzy‑ my w Boga, w którego on wierzył – wszelka taka pró‑ ba jest śmieszna i jałowa. Próba taka jest tylko dziełem ludzi ciemnych, którzy wyobrażają sobie, że sam pro‑ stacko zapisany ateizm nie tylko może wystarczyć jako pogląd na świat, ale może ponadto upoważniać do tego, by dowolnie, wedle własnego, doktrynerskiego zamysłu, odkrywać tradycję kulturalną, wyjaławiając ją z najży‑ wotniejszych soków”62. 61 Ibidem. 62 Ibidem, s. 93. Podkreślenie moje.
258
Michnik przekonuje, że misja Kościoła – najważniejsze‑ go ośrodka krzewienia uniwersalnych wartości zawartych w ewangelii – ma charakter ponadczasowy i pod żadnym pozorem nie powinno się o niej myśleć w kategoriach politycznych. Proponowany sojusz lewicy i katolicyzmu nie ma mieć tedy doraźnego i „zadaniowego” charakteru. Musi zostać oparty na trwałej i autentycznej „wspólnocie w fundamentalnych wartościach”. Autor Kościoła, lewicy, dialogu, jakby antycypując zarzut, że zamierza zinstru‑ mentalizować instytucję Kościoła i jej wpływy w społe‑ czeństwie do walki przeciwko „totalitaryzmowi” i reali‑ zacji własnych celów politycznych, zastrzegał: Kościół nie jest politycznym stronnictwem i wszelkie ra‑ chuby na to, by postępował jak stronnictwo, wydają się tyleż nierealistyczne, co szkodliwe. […] Zadaniem Ko‑ ścioła jest głoszenie nauk Ewangelii, z których nie da się bez nadużycia wyprowadzić jednoznacznego progra‑ mu politycznego. Przeciwny punkt widzenia prowadzić musi do nadużywania instytucji religijnych i samej reli‑ gii. Nauki Ewangelii są czymś innym, czymś większym i węższym zarazem od ideologii politycznej, nie są ani prawicowe, ani lewicowe […]. Jeśli […] lewica laicka bę‑ dzie wierna naukom Ewangelii, to Ewangelia będzie po stronie lewicy. W tym sensie można mówić o zasadni‑ czej wspólnocie w fundamentalnych wartościach mię‑ dzy Kościołem a lewicą laicką, ale ta wspólnota bynaj‑ mniej nie jest identyczna z sojuszem politycznym i źle byłoby, gdyby ktokolwiek ją w ten sposób pojmował. By‑ łoby to dążeniem do identyfikacji religii z polityką, do podporządkowania ponadczasowych funkcji Kościoła katolickiego doczesnym planom i politycznym intere‑ som obozu lewicy63. 63 Ibidem, s. 159.
259
Ludziom lewicy laickiej nie wolno zatem myśleć o Ko‑ ściele w sposób przedmiotowy czy utylitarny. Co więcej, mają oni obowiązek traktować jego apostolską misję z na‑ leżną jej powagą. Michnik przekonywał: Jak długo ludzie lewicy laickiej będą uważać apostol‑ ską misję Kościoła za szarlatanerię, tak długo nie znaj‑ dą zrozumienia wśród ludzi Kościoła. […] Ludzie lewicy laickiej muszą wreszcie pojąć, że religia i Kościół to nie przeżytki, to nie zjawiska przejściowe i gasnące, lecz nie‑ usuwalny fragment społecznej, moralnej i intelektualnej rzeczywistości Polaków64.
64 Ibidem, s. 160.
260
rachunek sumienia
Michnik ma oczywiście świadomość, że jego wizja zgod‑ nego współdziałania środowisk lewicowych i katolickich nie jest żadną oczywistością. Wiele fragmentów Kościoła, lewicy, dialogu ma wobec tego charakter perswazyjny – autor przekonuje ludzi „lewicy laickiej”, że to przede wszystkim z ich przeszłych błędnych rozpoznań i wro‑ gich działań wynikał dotychczasowy konflikt między opozycją lewicową i Kościołem. Są to więc fragmenty, w których następuje surowe rozliczenie z przeszłością własnej formacji ideowej. Można je również zinterpre‑ tować jako próbę zwiększenia autentyczności przekazu autora – przede wszystkim w oczach odbiorców ze śro‑ dowisk katolickich65. 65 Wiele fragmentów Kościoła, lewicy, dialogu ma bardzo osobisty charak‑ ter. Michnik niezwykle surowo ocenia swą dawną wrogość i nieufność w stosunku do Kościoła. Wracając myślami do listu do biskupów nie‑ mieckich, który w 1965 skierował polski episkopat, przyznaje, że uległ wtedy antyklerykalnej demagogii oficjalnej propagandy. Jak pisze: „Po co […] mówić o innych – w tym nieprzyzwoitym spektaklu sam wziąłem udział i na samo wspomnienie czerwienię się ze wstydu. Wstydzę się swojej głupoty, choć oczywiście głupota nie może być żadnym uspra‑ wiedliwieniem. Dlaczego tak postąpiłem? Dlaczego zdecydowałem się umieścić w »Argumentach« […] rozmowę z profesorem Konstantym Grzybowskim? W wywiadzie, odpowiadając na moje pytania, Grzybow‑ ski bardzo krytycznie oceniał przeszłość Kościoła, a również i teraźniej‑ szość. W ówczesnym kontekście było to jednoznaczne. Miałem wte‑ dy poczucie całkowitej niewinności. Nikt mnie nie zmuszał, nikt mnie nawet nie namawiał. To nie słabość charakteru mną powodowała, ale absurdalne przekonanie, że zabieram głos w dobrej sprawie. Czym in‑ nym są – myślałem – moje konflikty z partią – bo już miałem i takie za
261
Od samego początku, zauważa Michnik, stosunki mię‑ dzy polskim Kościołem a środowiskami lewicowymi były bardzo złe. Typowy dla lewicy antyklerykalizm – postę‑ powy jeszcze w czasach międzywojnia – nabrał zupełnie nowego sensu po ii wojnie światowej, gdy w Polsce usta‑ nowiony został „totalitarny” reżim. Po 1945 roku duża część środowisk lewicowych związała z dokonującymi się przemianami pewne nadzieje; szczególnie wielkie z roz‑ działem Kościoła od państwa (dążenie do wyprowadzenia religii ze szkół, wprowadzenie ślubów cywilnych i prawa do rozwodów66). W tym samym czasie Kościół wytrwale sobą – a czym innym polemika z Kościołem. Że ten atak nie był żadną polemiką, tylko przyłączeniem się do politycznej nagonki, że nie mówi‑ łem własnym głosem, a stałem się – nolens volens – propagandystą złej sprawy – to wszystko nie przychodziło mi wówczas do głowy. Powiem wyraźnie: uważałem pozycję ideową Episkopatu – znaną mi w zasadzie tylko z tendencyjnych streszczeń oficjalnej propagandy – za tożsamą z obroną »okopów Świętej Trójcy«. Niczego więcej nie umiałem do‑ strzec. Bezmyślnie powtarzałem dowcipy o tym, że Gomułka i Prymas są siebie warci etc. A przecież miałem już wszelkie dane, żeby wiedzieć, jak jest naprawdę. To nie biskupi wydali nakaz, by mnie aresztować, i nie oni żądali, by mnie usunąć ze studiów. Język, którym posługiwali się biskupi, był mi obcy, niezrozumiały. Utrwalało to tylko mój całkowicie wypaczony wizerunek Kościoła. Nie jest to próba szukania usprawie‑ dliwienia, bo nic nie może usprawiedliwić udziału w zorganizowanym kłamstwie. Nie motywy naszych postępków są najważniejsze, lecz ich konsekwencje”, ibidem s. 61–62. 66 Michnik wspomina, że polski Kościół wystąpił przeciw tej reformie, bi‑ skupi zaś konsekwentnie sprzeciwiali się rozwodom nie tylko katolików, ale wszystkich obywateli. Mimo to pisze: „[…] sądzę, że sprawa nie jest ani prosta, ani jednoznaczna. Cały kontekst polityczny ówczesnych lat wskazywał dowodnie, że celem tych aktów prawnych nie był wcale roz‑ dział Kościoła od państwa, lecz podporządkowanie Kościoła państwu, które projektowało politykę ateizacji narodu. Dążenie do podporząd‑ kowania Kościoła było fragmentem polityki zmierzającej do całkowite‑ go podporządkowania całego społeczeństwa reżimowi, do zniszczenia wszystkiego, co w społeczeństwie niezależne i zdolne do samodzielno‑ ści. Słowem: był to element polityki totalizacji”, ibidem, s. 22.
262
i samotnie sprzeciwiał się „totalizacji” życia duchowego Polaków, wobec czego, przekonuje Michnik, lewicowy antyklerykalizm służył w nowym kontekście wstecznic‑ twu, a także otwierał wrota tępemu fanatyzmowi i prze‑ mocy. Pod pozorem laicyzacji życia publicznego lewica współdziałała w rzeczywistości z władzą w dziele ateizacji Polaków i zniszczenia katolicyzmu i Kościoła. Jak w tym kontekście czytamy: w latach bezpośrednio powojennych ludzie lewicy stali się „nieświadomie narzędziem w rę‑ kach totalitarnej władzy, która z obcego mandatu i przy obcej pomocy działała na szkodę polskiego narodu”67. Nie lepiej przedstawia się postawa lewicy także w póź‑ niejszych latach prl: w czasie Października ’56 Kościół traktowany był równie wrogo co najbardziej reakcyjna część „komunistycznej” partii; a za rządów Władysława Gomułki – w okresie brutalnego prześladowania religii i ostrego konfliktu polskiego episkopatu z kierownictwem pzpr – nikt na polskiej lewicy nie zabrał głosu w obronie gnębionego katolicyzmu68. Dotychczasowa postawa „lewicy laickiej” wobec katoli‑ cyzmu oceniona zostaje więc radykalnie krytycznie. Mich‑ nik przekonywał, że w warunkach „totalitaryzmu”– nieza‑ leżnie od tego, czy mowa o hitlerowskich Niemczech, czy 67 Ibidem, s. 24. 68 Jak czytamy w Kościele, lewicy, dialogu: ludzie związani z lewicą „uwa‑ żali za właściwe i stosowne czytać i wysłuchiwać bez protestu dziesią‑ tek bredni dostarczanych opinii publicznej przez partyjną propagandę. Ani Leszek Kołakowski, ani Włodzimierz Brus, ani Maria Ossowska, ani Antoni Słonimski – żaden z przywódców moralnych lewicowej laickiej inteligencji nie przeciwstawił się publicznie załganej kampa‑ nii propagandowej przeciw biskupom i absurdalnemu oskarżeniu ich o zdradę interesu narodowego. […] Lewica laicka rozumiała potrzebę walki o rozszerzenie swobód demokratycznych, ale n i e d o s t r z e g a ‑ ł a w K o ś c i e l e s o j u s z n i k a s w y c h d ą ż e ń”, ibidem, s. 12–13. Podkreślenie moje.
263
o rządzonej przez „komunistów” Polsce – walka z Kościo‑ łem zawsze jest utrwalaniem dyktatury. Pytał retorycznie: Czy my – ludzie lewicy laickiej – nie powinniśmy wresz‑ cie pojąć, że w obliczu totalitarnej dyktatury tradycyjne pojęcie „postępu” i „wstecznictwa” czy też podziały na „prawicę” i „lewicę” stają się mniej istotne od zasadniczej linii podziału, która dzieli zwolenników totalizmu od jego przeciwników? I czy nie powinniśmy – wychodząc z tych konstatacji – zrewidować naszego tradycyjnego poglądu na sytuację i rolę Kościoła katolickiego w po‑ wojennej Polsce?69
Autor powyższych słów nie ma zamiaru całkowicie roz‑ grzeszać Kościoła z dotychczasowej wrogości środowisk katolickich i lewicowych. Pragnie jednak skupić się przede wszystkim na winach lewicy, która, jak podkreśla, winna zacząć „ideowy rachunek sumienia” od siebie70. W innych częściach Kościoła, lewicy, dialogu Michnik przekonuje, że wszystko, co w Kościele katolickim było kiedyś niegodziwe, jest już raz na zawsze zamkniętą prze‑ 69 Ibidem, s. 28. 70 Michnik pisze: „Cofnijmy się myślą. […] Czy po 1945 roku uczyniliśmy co‑ kolwiek, by ludzie wierzący przestali utożsamiać postawę lewicową z po‑ stawą antyreligijną? Jak reagowaliśmy na potęgujące się prześladowania Kościoła? Jak reagowaliśmy na sfingowany proces biskupa Kaczmarka? Jak reagowaliśmy na likwidację »Tygodnika Powszechnego«? Jak reago‑ waliśmy na bezprawny areszt Prymasa Polski? Czy w naszym środowi‑ sku rozległ się wtedy głos protestu? Czy zachowaliśmy chociaż milczenie, w myśl zasady, że leżącego się nie kopie? Odpowiedzmy szczerze. Popiera‑ liśmy politykę represji, często okrutnych, widząc w niej drogę do »nowego wspaniałego świata«; oskarżaliśmy Kościół o reakcyjność i wszystkie inne grzechy główne, nie bacząc na to, że w atmosferze totalitarnego znie‑ wolenia Kościół bronił prawdy, godności i wolności człowieczej. Bronił również swoich przywilejów i wielu innych rzeczy, które wydają się nam mało pociągające. A l e n i e b i j m y s i ę w c u d z e p i e r s i . N i e p r z e ‑ p r o w a d z a j m y c u d z y c h b i l a n s ó w, z a n i m n i e r o z l i c z y m y s i ę s a m i z e s o b ą”, ibidem, s. 29. Podkreślenie moje.
264
szłością. Nawet w tych fragmentach książki, w których deklaruje, że przedstawi mroczne strony historii Kościoła, w rzeczywistości szybko przechodzi do obrony katolicy‑ zmu w jego postaci z drugiej połowy xx wieku. Mówienie o występkach Watykanu z czasów średniowiecza działa tu więc – jak się zdaje – na zasadzie opisywanej przez Rolanda Barthes’a „szczepionki”. Dla przykładu, zaraz po przytoczeniu cytatu z francuskiej filozofki Simone Weil, w którym mowa jest o Inkwizycji i o tym, że to Kościół pierwszy położył w Europie xiii wieku fundamenty „to‑ talitaryzmu”, Michnik pisze: […] Kościół się zmienił. Już dawno heretycy przestali płonąć na stosach, już nie padają złowieszcze słowa anatema sit, już nie funkcjonuje indeks ksiąg zakazanych. Trzeba ignorancji albo złej woli, by nie rozumieć sensu ostatnich encyklik papieskich lub deklaracji Soboru Wa‑ tykańskiego ii71.
Sceptykom twierdzącym, że polski Kościół dziś broni obywatelskich wolności, gdyż sam jest pozbawiony części z nich, ale gdy tylko odzyska przywileje, którymi cieszył się w czasach ii rp, ponownie pokaże swoje „prawdziwe” oblicze, Michnik odpowiada: […] tylko ślepiec może nie dostrzegać przemian zacho‑ dzących w polskim katolicyzmie. Dość porównać styl i po‑ ziom przedwojennej prasy katolickiej z zawartością i po‑ ziomem „Tygodnika Powszechnego”, „Więzi” czy „Znaku”, by dostrzec cały ogrom przeobrażeń. Wystarczy uważnie przeczytać listy pasterskie Episkopatu, by odnaleźć w nich elementy nowe i wzbudzające najlepsze nadzieje72. 71 Ibidem, s. 97. 72 Ibidem, s. 98.
265
Michnik nie wyklucza – co prawda – że w łonie pol‑ skiego Kościoła mogą istnieć pewne dążności do odzy‑ skania dawnych przywilejów i zwierzchnictwa nad ży‑ ciem publicznym. Jednak – jak przekonuje – nawet jeśli tendencje takie rzeczywiście istnieją, „nie stanowią one żadnego realnego zagrożenia dla dążeń lewicy laickiej”73. Jak czytamy: W konkretnej polskiej sytuacji nie istnieje żadne nie‑ bezpieczeństwo teokracji. Lewica laicka musi obdarzać całą sympatią katolicyzm „otwarty” (choć nie na ugo‑ dę…) i tolerancyjny (choć nie na totalitaryzm…). Ale w Polsce nawet wewnątrzkościelny konserwatyzm ska‑ zany jest na walkę o poszerzenie sfery swobód demo‑ kratycznych74.
Jedynie Kościół, który zrezygnowałby trwale z oporu i zacząłby się układać z „totalitarną” władzą, mógłby sta‑ nowić zagrożenie: Niebezpieczny dla dążeń lewicy laickiej jest tylko Ko‑ ściół, który […] wyrzeknie się oporu i ducha Ewangelii, który będzie prowadził życzliwy dialog z rządem, któ‑ ry z ambon będzie nauczał, że trzeba słuchać i służyć władzy nawet komunistycznej, bo wszelka władza od Boga pochodzi. Dopiero wtedy postawa antyklerykal‑ na (choć nie antyreligijna!) ponownie będzie miała re‑ alne uzasadnienie75.
We wszystkich pismach Michnika obraz dotychczaso‑ wego sporu między „totalitarną” władzą i osamotnionym 73 Ibidem, s. 144–145 74 Ibidem, s. 145. 75 Ibidem.
266
Kościołem jest niezwykle sugestywny, ewokuje bardzo jed‑ nostronne wyobrażenia. Autor Kościoła, lewicy, dialogu ni‑ gdy nie pozwala sobie na szukanie niuansów w poszcze‑ gólnych fazach konfliktu czy wskazywanie na okoliczności mogące choćby w niewielkim stopniu zmącić pewność co do jego manichejskiego charakteru. Od samego począt‑ ku to władza zawsze posuwała się do kalumnii, kłamstw i podstępów, biskupi i kardynał Wyszyński zaś niezłomnie postępowali z wielką mądrością i spokojem. Listy i kaza‑ nia, w których polscy hierarchowie krytykowali władzę, za każdym razem były rzeczowe, konsekwentne i celne, ich ton niezmiennie świadczył o godności i głębokim huma‑ nizmie autorów, na co rządzący potrafili odpowiadać je‑ dynie kolejnymi wściekłymi i ślepymi atakami. W tekstach Michnika episkopat – bez względu na to, czy właśnie po‑ rozumiewa się z władzą, czy idzie z nią na kolejną woj‑ nę – postępuje słusznie. Dla przykładu w Kościele, lewicy, dialogu porozumienie między partią i polską hierarchią z 1950 roku – w wyniku którego Kościół zapewnił sobie naukę religii w szkołach, opiekę duszpasterską w wojsku, w szpitalach i więzieniach, uznanie prawa do prowadzenia wydawnictw katolickich i wiele innych przywilejów – opi‑ sywane jest jako rozpaczliwa próba znalezienia sobie modus vivendi w „totalitarnym” ustroju76. Prawdopodobnie dlatego uzyskane od władzy koncesje nie przeszkadzały autorowi chwalić Kościoła za jego niezłomnie „antytota‑ litarną” postawę. Kilka stron później czytamy na przykład o tym, jak w czerwcu 1953 roku kardynał Wyszyński wygło‑ sił z okazji święta Bożego Ciała bardzo polityczne kazanie, w którym krytykował władzę za uchwalenie dekretu o „two‑ rzeniu, obsadzaniu i znoszeniu stanowisk kościelnych”. 76 Ibidem, s. 40.
267
Następnie zaś Michnik tak ocenia nieustępliwą postawę hierarchy: „Jeśli dekret Rady Państwa był rzuceniem wo‑ jennej rękawicy Kościołowi, to kazanie ks. Kardynała Wy‑ szyńskiego było podjęciem tej rękawicy. Prymas Polski od‑ powiedział Cezarowi: Non possumus!”77. Zdaniem autora Kościoła, lewicy, dialogu polski episko‑ pat w powojennej historii tylko raz – w marcu 1968 roku – dopuścił się zachowania, którym zasłużył na krytykę. Michnik wyraża swoją dezaprobatę w sposób stonowany, ale jednocześnie niepozostawiający wątpliwości, że w po‑ łowie lat siedemdziesiątych postawa Kościoła sprzed kilku lat wciąż stanowiła dla niego duży problem. Co bardzo charakterystyczne, fragment poświęcony postawie episko‑ patu z Marca ’68 poprzedza cały szereg prokościelnych deklaracji autora. Michnik zastrzega dla przykładu, że opi‑ nia, zgodnie z którą Kościół uznał wystąpienia lewicowej inteligencji za element sporu między „komunistami”, a po‑ grom antyinteligencki i retorykę antysemicką za partyjne porachunki, jest daleko idącym uproszczeniem78. Na do‑ wód przytacza całą serię listów pasterskich biskupów i ka‑ zań kardynała Wyszyńskiego, z których – jak przekonuje – wynika, że polscy hierarchowie „otwarcie opowiedzieli się po stronie prześladowanych ludzi i wartości, a przeciw prześladowcom; że wzięli w obronę opozycyjnych intelek‑
77 Ibidem, s. 43. 78 Ibidem, s. 68. Michnik nie jest w tej sprawie konsekwentny. Pięć stron dalej pisze: „Przypuszczam, że istotnie konflikt lewicowej laickiej inte‑ ligencji z reżimem był w opinii biskupów przejawem jakiejś ostrej we‑ wnątrzkomunistycznej rozgrywki o władzę. W tych samych kategoriach rozpatrywali oni zapewne również i lansowany odgórnie antysemityzm, który od dawna już był używany w rozgrywkach wewnątrzpartyjnych”, ibidem, s. 73.
268
tualistów i protestującą na wiecach młodzież studencką; że potępili przemoc i kłamstwo”79. Wystąpienia przywódców polskiego Kościoła oskarżyć można – to jest jedyny zarzut Michnika – co najwyżej o „pewną niekonkretność; przesadną ogólnikowość, zbyt‑ nią lakoniczność”80. Błędem episkopatu było to, że ogra‑ niczając się jedynie do aluzji, niezbyt stanowczo potępił antysemicką demagogię władzy, przez którą „odezwało się to, co jest mroczne w polskiej tradycji; odezwało się głośno i agresywnie”81. Jak czytamy: Powiem otwarcie: w wystąpieniach biskupów zabrakło – moim zdaniem – jednoznacznego potępienia dla oficjal‑ nie propagowanego antysemityzmu. Myślę, że w ówcze‑ snej sytuacji nie wystarczyło poprzestanie na aluzjach. […] Rozpętana na wielką skalę kampania antysemicka miała nie tyle ugodzić w tę resztę społeczności żydow‑ skiej ocalałą z hitlerowskiego piekła, ile miała rozpalić nastroje nacjonalizmu i ksenofobii, przysłonić rzeczy‑ wiste przyczyny kryzysu społecznego, oduczyć Pola‑ ków racjonalnego myślenia i uczynić ich w s p ó l n i k a ‑ m i z b r o d n i 82.
W kolejnym fragmencie Michnik czyni następne za‑ strzeżenie: jak przekonuje, wstrzemięźliwa postawa epi‑ skopatu jest częściowo zrozumiała z uwagi na wcześniej‑ sze zwalczanie Kościoła przez lewicę oraz na fakt, iż List otwarty do partii, programowy dokument protestującej młodzieży studenckiej skupionej wokół Kuronia i Modze‑ lewskiego, miał wszelkie cechy „antykościelnego obsku‑ 79 80 81 82
Ibidem, s. 71. Ibidem, s. 72. Ibidem, s. 74. Ibidem, s. 72. Podkreślenie moje.
269
rantyzmu”83. W związku z tym pisze: „Nim wskazywać będziemy źdźbło w cudzym oku, pamiętajmy o belce w na‑ szym”84. Nie zmienia to jednak jego ogólnej oceny postawy episkopatu z Marca ’68: A jednak, mając to wszystko w pamięci, nadal skłonny jestem sądzić, że ten umiar był poważnym błędem Epi‑ skopatu. Albowiem zupełnie niezależnie od rozgrywek frakcyjnych ofiarą rasistowskiej demagogii padali żywi ludzie, zarówno ci prześladowani, jak i ci, których wcią‑ gając do antysemickiej awantury – deprawowano i czy‑ niono w s p ó ł p r z e ś l a d o w c a m i . Jednym i drugim jednoznaczny głos biskupów na temat antysemityzmu był wtedy bardzo potrzebny85.
Zarzut nadmiernej powściągliwości w żadnym razie nie odnosi się do środowisk opozycyjnej inteligencji ka‑ tolickiej, ta bowiem – przekonywał Michnik – zachowała się wzorowo. W marcu 1968 roku, gdy „rządzący Ciem‑ nogród deptał i niszczył wartości bliskie również chrze‑ ścijaństwu: prawdę, wolność, solidarność”, intelektualiści z kręgów katolickich, nie patrząc na zadawnione spory, „wypowiedzieli się w sposób ostry, jednoznaczny i konkret‑ ny”. Szczególna była postawa posłów Koła „Znak”, których wystąpienia „w trakcie debaty sejmowej miały ogromne znaczenie moralne i polityczne”. Michnik dodawał z ła‑ twym do wyczucia rozgoryczeniem: „Jeszcze większe zna‑ czenie miałby głos Episkopatu”86. Zarzuty, które Michnik formułuje pod adresem pol‑ skiego episkopatu – nawet jeśli wyrażone w sposób za‑ 83 Ibidem. 84 Ibidem. 85 Ibidem, s. 73. Podkreślenie moje. 86 Ibidem, s. 74.
270
chowawczy – są znamienne. W jego oczach Kościół, choć – jako instytucja posiadająca ogromne wpływy w społe‑ czeństwie – b y ł z d o l n y przeciwstawić się demagogii władzy i powstrzymać wzbierającą falę nacjonalizmu, nie zrobił tego i poprzestał na niewiele znaczących „aluzjach”. W najmniejszym stopniu nie osłabia to ufności Michnika w siłę i charakter dalszego sprawstwa Kościoła oraz prze‑ konania, że to przede wszystkim z nim należy budować w s p ó l n ą wolną od „komunizmu” Polskę.
rozkład sił
O jakiej Polsce marzył Michnik w drugiej połowie lat sie‑ demdziesiątych? Na pewno przede wszystkim o Polsce nie‑ podległej i wolnej od „totalitaryzmu”. W swoich pismach bardzo rzadko podejmuje on kwestię kształtu ustrojowego państwa po obaleniu „komunizmu”. Niewątpliwie w in‑ teresującym nas okresie Michnik wierzył jeszcze w ideę „demokratycznego socjalizmu”87 i zdecydowanie odrzucał restaurację kapitalizmu88. Jak deklarował, pragnął Polski, 87 Oczywiście „demokratyczny socjalizm” Michnik rozumie w całkowi‑ tym oderwaniu od tradycji marksistowskiej. W rozmowie ze Stefanem Kisielewskim ze stycznia 1978 roku wyjaśniał: „Zrozumiałem […], że trzeba odświeżyć sformułowania, a raczej terminy »socjalizm«, »lewi‑ ca« – to już nie są skróty i nie wiadomo co dziś znaczą. […] [P]rzestałem cenić mit »społeczeństwa bezklasowego«. Myślę, że najważniejsze dla naszych krajów [tj. krajów bloku wschodniego – przyp. M.S.] będzie, aby odrodzić d o b r z e f u n k c j o n u j ą c ą k o n f l i k t o w o ś ć s p o ł e c z ‑ n ą . Zresztą nie tylko ja tak myślę: ludzie kiedyś głęboko zaangażowani w marksizm, jak Władysław Bieńkowski czy Leszek Kołakowski, na pewno już nigdy do marksizmu nie wrócą”, S. Kisielewski, A. Michnik, Rozmowa Kisiel–Michnik, „Kultura” 1978, nr 5/368, s. 13. Podkreślenie moje. 88 A. Michnik, Kościół…, s. 13. Michnik w jednym z fragmentów Kościoła, lewicy dialogu cytuje (afirmatywnie) kazanie Wyszyńskiego, w któ‑ rym mowa jest o niebezpieczeństwie odrodzenia się kapitalizmu wyni‑ kającym z charakterystycznego dla tego systemu ubóstwienia materii i produkcji: „Lękam się – powiedział ks. Prymas – aby nie odrodził się u nas duch kapitalizmu, aby ustrój demokratyczny nie rządził się du‑ chem kapitalistycznym, gdyż wówczas zepchnęłoby się człowieka na pozycję robota i oceniałoby się go tylko od strony jego zdolności pro‑ dukcyjnej”, ibidem, s. 86. W dalszej części swojej książki Michnik pi‑ sze: „Upowszechniane przez oficjalną propagandę i dość powszechne w środowiskach lewicowej laickiej inteligencji przekonanie o postulo‑
272
w której przestrzegane będą prawa człowieka; Polski zbudowanej na ideałach wolności i suwerenności osoby ludzkiej; Polski, w której dochód narodowy dzielony bę‑ dzie równo, a każdy obywatel będzie miał taki sam start. To nie do tych kwestii przywiązywał jednak największą wagę. Przyszła Polska musi być przede wszystkim wolna od wszelkiego nacjonalizmu, narodowego szowinizmu czy faszyzmu; musi być „wspólnym domem”, w którym w zgodzie żyją różnie myślący ludzie i którego mieszkańcy utrzymują przyjazne stosunki z sąsiednimi narodami. Do realizowania takiej wizji narodowej wspólnoty nie wol‑ no przystąpić dopiero po obaleniu „komunizmu”; jest to zadanie do wykonania już „tu i teraz”, w trakcie procesu uwalniania się od „totalitarnego” reżimu. Na poprzednich stronach widzieliśmy, że zadanie to ma być realizowane całkowicie „odgórnie” poprzez współdziałanie Kościoła i opozycyjnej inteligencji (lewicowej i katolickiej). Dla obydwu tych środowisk przewidziana jest nie tylko klu‑ czowa rola w procesie walki o „narodową wolność”, ale również bardzo ważna pozycja w przyszłej Polsce. W jednym z fragmentów Kościoła, lewicy, dialogu autor pisze: „Niepodobna wyobrazić sobie przyszłej Polski bez Kościoła katolickiego i jego wpływu na społeczeństwo”89. Michnik zdaje się dopuszczać myśl, że hierarchia katolic‑ ka – wykorzystując swój autorytet moralny umocniony wanym jakoby przez Episkopat i Prymasa Polski programie »restauracji kapitalizmu« – nie odpowiada prawdzie. Przeciwnie: zasadniczy zrąb społecznych i politycznych postulatów […] [Kościoła] jest niemal cał‑ kowicie zgodny – a w każdym razie nie jest sprzeczny – z lewicowym programem demokratycznych przemian”, ibidem, s. 88. W innym frag‑ mencie Michnik pisze wprost: „Jako socjalista jestem przeciwnikiem kapitalizmu”. Za chwilę jednak dodaje, że za większe zagrożenie niż ka‑ pitalizm uważa reżimy „totalitarne”. Zob.: ibidem, s. 152. 89 Ibidem, s. 101.
273
w trakcie walki z „komunizmem” – mogłaby próbować ustanowić własną dominację po obaleniu „totalitarne‑ go” reżimu. Jak przekonuje, polski Kościół będzie musiał wkrótce odpowiedzieć sobie na wiele pytań: Czy Kościół dąży do autentycznej wolności obejmują‑ cej wszystkich ludzi, także innowierców i niewierzących, czy też pragnąć będzie tylko „wolności dla siebie, swo‑ body własnego kultu, własnego szkolnictwa, własnej prasy?”. […] [C]zy Kościół pragnie – […] w porządku ziemskim, ludzkim – być obrońcą wszystkich skrzyw‑ dzonych i poniżonych, wszystkich cierpiących i prze‑ śladowanych, czy też chce zmierzać do stałego posze‑ rzania swych instytucjonalnych praw i do całkowitego odzyskania uprzywilejowanej pozycji w państwie? Czy pragnie pełnić swą misję apostolską w warunkach roz‑ działu Kościoła i państwa, czy też chce wespół z władzą państwową sprawować rządy nad narodem? […] [C]zy zechce matkować politycznym partiom wyznaniowym, czy też – rozdzielając „boskie od cesarskiego” – ograni‑ czy się w przedmiocie polityki do wskazań równie ogól‑ nych, jak te zawarte np. w encyklikach Pawła vi90.
Nie ulega wątpliwości, jakich odpowiedzi ze strony lu‑ dzi Kościoła spodziewał się Michnik. Już teraz daje się – wspominał w latach siedemdziesiątych – słyszeć po‑ stępowe deklaracje dotyczące na przykład lekcji religii w punktach katechetycznych, a nie w szkołach. Sformuło‑ wany przez Tadeusza Mazowieckiego (katolickiego posła na Sejm) postulat „szkoły pluralistycznej” jest całkowicie zgodny – przekonywał dalej – z postulowanym przez le‑ wicę rozdziałem Kościoła od państwa. Michnik dodawał: 90 Ibidem.
274
Ciekawe, że od pewnego czasu słychać podobne głosy ze środowisk kościelnych. „W gruncie rzeczy – powia‑ dają niektórzy katecheci – przeniesienie nauki religii ze szkół do punktów katechetycznych wyszło tej nauce na korzyść. Władze – wcale tego nie chcąc – wyrządziły Kościołowi przysługę. Dobrowolność sprzyja katechiza‑ cji i zwiększa jej atrakcyjność”91.
Wizję przyszłego państwa świeckiego Michnik opiera na wielokrotnie przywoływanym na kartach Kościoła, lewicy, dialogu filozofie personalistycznym Jean-Marie Domena‑ chu. W jednym z cytowanych fragmentów czytamy, że ma być to państwo przychylne zarówno ludziom wierzą‑ cym, jak i niewierzącym: „W idei państwa laickiego idzie o to, aby »ten, który wybrał Boga […] nie został umęczony przez bałwochwalczego Cezara« i aby nikt inny »nie został ujarzmiony przez Cezara rzekomo chrześcijańskiego«”92. Z interesującego nas punktu widzenia warta przytocze‑ nia jest również polemika Michnika z kardynałem Wyszyń‑ skim, który przedstawiał laicyzację jako „odczyszczanie wierzących obywateli z elementów religijnych, katolickich”. Autor Kościoła, lewicy, dialogu wskazuje tu na możliwość nieporozumienia o charakterze terminologicznym. Być może – zauważa – kardynałowi chodziło o laicyzację ro‑ zumianą jako „[…] stosowanie przez państwo siły w zwal‑ czaniu obyczajowości katolickiej i narzucaniu innej […]”93. Wtedy oczywiście znika pole do polemiki, Michnik zaś w pełni utożsamia się ze stanowiskiem hierarchy, który po prostu słusznie piętnuje „zeświecczenie” jako kolejną maskę skrywającą „totalitarną” przemoc, jako cenzuro‑ 91 Ibidem, s. 102. 92 Ibidem, s. 107. 93 Ibidem, s. 106.
275
wanie i kaleczenie kultury narodowej przez eliminację jej tradycji religijnych. Kardynałowi mogło jednak chodzić – przyznaje Michnik – o krytykę samej zasady rozdziału państwa od Kościoła. Oczywiście przeciwko walce z tak rozumianą laicyzacją lewica musiałaby zaprotestować. W kolejnych fragmentach Michnik cytuje jednak szereg listów pasterskich episkopatu sugerujących wyraźnie, że polski Kościół jako całość zrezygnował z dążenia do zdoby‑ cia władzy. Upewnia to czytelnika jego książki, że wszelkie obawy związane z ewentualną przyszłą hegemonią kato‑ lickiej hierarchii są nieuzasadnione. W pewnym fragmencie Kościoła, lewicy, dialogu autor podejmuje temat relacji między wartościami liberalny‑ mi i chrześcijaństwem. Powołując się na klasyczne teksty Johna Stuarta Milla, Michnik przedstawia liberalizm jako doktrynę głoszącą zasadę „wolności sumienia i wyznania, wolności myśli i uczucia, absolutnej swobody opinii i sądu we wszystkich przedmiotach praktycznych lub filozoficz‑ nych, naukowych, moralnych lub teologicznych”94. Kla‑ syczny liberalizm zakładał również – kontynuuje – wol‑ ność gustów i zajęć, a także swobodę zrzeszania się jed‑ nostek w każdym celu, który nie przynosi szkody innym. Łączył to z afirmacją indywidualizmu i żądaniem, by każ‑ dy mógł wybrać swój tryb życia wedle własnego uznania. Dalsza argumentacja Michnika zmierza do pokazania, że w sprawach świeckich dążenia chrześcijan i „lewicy laic‑ kiej” wyznającej liberalne wartości są zasadniczo zbieżne. Po przedstawieniu poglądów Milla pisze on: Jakże wiele odnaleźć można w tym […] idei podobnych zasadom formułowanym przez konstytucje soborowe i listy pasterskie polskich biskupów! Inny jest tu język, 94 Ibidem, s. 109.
276
inny punkt wyjścia, wszelako sposób wartościowania spraw ziemskich wspólny przecież, bo mający źródła we wspólnej, europejskiej i chrześcijańskiej, glebie kul‑ turalnej. […] Otwarty konflikt liberalnej laickiej in‑ teligencji z Kościołem jest zamkniętym – oby na za‑ wsze – fragmentem dziejów Europy. […] [W] zasad‑ niczych problemach porządku doczesnego, a zwłasz‑ cza w przedmiocie stosunku do zasady niezbywalnych praw osoby ludzkiej, dążenia chrześcijan i duchowych uczniów Milla są tożsame95.
Kościół – zdaniem Michnika – już dziś udowadnia, że jemu również zależy na liberalnych wartościach bliskich „lewicy laickiej”. Jak czytamy: „Dali temu wyraz […] biskupi polscy w listach pasterskich, zaświadczył temu Prymas Polski swą – często samotną, ale zawsze nieugiętą – obro‑ ną wolności, tolerancji i praw człowieka”96. Wszystkie dotychczasowe fragmenty mogłyby sugero‑ wać, że religia (katolicka) w przyszłej Polsce powinna być prywatną sprawą każdego obywatela. Uzasadnione wąt‑ pliwości budzi jednak jeden z końcowych fragmentów Kościoła, lewicy, dialogu: „Prywatność” religii – według propagandy komunistycz‑ nej – polegać ma na całkowitym odizolowaniu warto‑ ści religijnych od realiów politycznych, na całkowitej re‑ zygnacji Kościoła z ingerencji w sferę polityki. Ten stan rzeczy nazywa się nieraz rozdziałem Kościoła od pań‑ stwa. Na takim „rozdziale” Kościoła od państwa i na tak pojmowanej „prywatności” religii nie powinno lewicy laickiej zależeć. Byłby to w istocie rozdział Kościoła od świata, od rzeczywistości, byłoby to zepchnięcie Kościo‑ ła do zakrystii. Teza mówiąca, że „religia jest sprawą pry‑ watną”, ma sens tylko o tyle, o ile oznacza, że władza pań‑ 95 Ibidem, s. 110–111. 96 Ibidem, s. 112.
277
stwowa nikogo nie może do wyznawania religii przymu‑ szać i nikomu nie może wyznawania religii zabraniać. Nie prowadzi to bynajmniej do wniosku, że religia ma inspirować jedynie „prywatną” sferę ludzkiego życia, że Kościół ma milczeć, kiedy w życiu publicznym gwałco‑ ne są zasady Ewangelii. Tak pojmowana „prywatyzacja” religii prowadzić musi do powszechnego „dwójmyślenia” i zaniku norm moralnych w stosunkach politycznych97.
Dzięki temu, że Kościół jest najważniejszą instytucją głoszącą ewangelię – zdaniem Michnika, jedyny rezer‑ wuar uniwersalnych wartości – najwyraźniej otwiera się przed nim furtka również do „inspirowania” publicznej sfery życia w wolnej od „komunizmu” Polsce…
97 Ibidem, s. 160.
278
podsumowanie
Adam Michnik – jako publicysta i redaktor naczelny „Ga‑ zety Wyborczej” – odegrał ogromną rolę w kształtowaniu polskiego dyskursu publicznego po 1989 roku. Jego dzia‑ łalność publicystyczna po restauracji kapitalizmu okazuje się w wielu punktach zbieżna z ideami zawartymi w tek‑ stach z lat siedemdziesiątych, które analizowaliśmy na poprzednich stronach. Aby zobaczyć charakterystyczne ciągłości, warto wskazać na przynajmniej dwa ważne ele‑ menty pisarstwa Michnika z okresu iii rp. Z jednej strony chodzi o ciągłe podkreślanie ogromnego znaczenia kato‑ licyzmu dla wspólnoty narodowej Polaków, z drugiej zaś o osobliwe połączenie w jednym wyobrażeniu autorytar‑ nego nacjonalizmu i postulatu zabezpieczeń socjalnych ze strony państwa. Obydwa te elementy omawiają Katarzyna Chmielewska i Tomasz Żukowski w swoim krótkim tek‑ ście Naród z panem i plebanem: myśl polityczna i społeczna Adama Michnika98. Podobnie jak w czasach opozycyjnej walki z „komuni‑ zmem”, również po jego obaleniu dla Michnika kluczo‑ wym atrybutem polskiego narodu okazują się określające jego tożsamość „imponderabilia”. Tylko dzięki pewnemu zespołowi nieweryfikowalnych norm i wartości można 98 K. Chmielewska, T. Żukowski, Naród z panem i plebanem: myśl polityczna i społeczna Adama Michnika, w: T. Żuk (red.), Media i władza, Scholar, Warszawa 2006, s. 222–248. O niektórych elementach dyskursu Michnika po 1989 roku patrz również: A. Dzierzgowska, Namiętność autorytetu i charyzma władzy, „Bez Dogmatu” 2014, nr 100, s. 10–12.
279
bowiem zagwarantować zachowanie jedności wspólno‑ ty i społeczny ład. Michnik w późniejszym okresie życia przypisuje „imponderabiliom” absolutną nadrzędność, stawiając je wręcz ponad instytucjami demokratycznymi. To w oparciu o ich poszanowanie odbywać się musi każdy dialog, a także powstawać każdy kompromis społeczny. W wielu jego tekstach z okresu po 1989 roku pojawia się myśl, że najistotniejszym elementem polskiej tożsamości jest katolicyzm. W tej sytuacji jego krytyka okazuje się niemal niemożliwa, staje się bluźnierstwem i grozi naro‑ dową ekskomuniką. Ze szczególnego znaczenia katolicy‑ zmu wynika, rzecz jasna, również rola, którą do odegrania w Polsce ma Kościół. Michnik w pełni afirmuje istnienie tej instytucji w sferze publicznej; Kościół – będący depo‑ zytariuszem narodowych wartości – staje się wręcz wy‑ różnionym i uprzywilejowanym uczestnikiem społeczne‑ go dialogu. Co prawda redaktor naczelny „Gazety Wybor‑ czej” nie zgadza się, by prawo po prostu odzwierciedlało katolicki punkt widzenia, ale jednocześnie przekonuje, że państwo powinno wspierać Kościół w utwierdzaniu jego pozycji „stróża moralności”99. Wiąże się to z jego (wciąż ży‑ wym) przeświadczeniem, że jedynym możliwym źródłem moralności jest ewangelia. Etyka oparta na racjonalnych przesłankach okazuje się wobec tego w jego pismach nie‑ możliwa i zostaje niemal pochłonięta przez etykę chry‑ stianizmu. Tym, co najwłaściwiej charakteryzuje stosunek Michnika do Kościoła zarówno w latach siedemdziesią‑ tych, jak i później, jest ufność i przekonanie – niekiedy na przekór oczywistym faktom – że nie ma on żadnych aspiracji politycznych100. Przypisane katolicyzmowi znacze‑ 99 K. Chmielewska, T. Żukowski, Naród z panem i plebanem…, s. 243. 100 Cyril Bouyeure twierdzi, że Michnik już w latach siedemdziesiątych, w okresie pisania Kościoła, lewicy, dialogu, chciał „wmówić sobie sa‑
280
nie wciąż uniemożliwiało autorowi Kościoła, lewicy, dialogu trzeźwą ocenę sytuacji i demaskację rzeczywistych dążeń episkopatu. Po 1989 roku Michnik nadal był prze‑ konany, że Kościół sytuuje się ponad tym, co polityczne. Jak zauważał Cyril Bouyeure, stawiało to niejednokrotnie redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” w trudnej sy‑ tuacji: „Choć mnożył gesty dobrej woli, regularnie zderzał się z murem wzniesionym przez instytucję zdominowaną przez konserwatystów”101. Podobnie jak w przededniu powstania „Solidarności”, tak i po transformacji ustrojowej celem nadrzędnym jest dla Michnika wspólnota narodowa wolna od nacjonalizmu i szowinizmu. Rzecz jasna, wraz ze zmianą kontekstu hi‑ storycznego zmienia się również sposób analizowania i kry‑ tykowania narodowego ekstremizmu. W wielu tekstach autora Kościoła, lewicy, dialogu z okresu po 1989 roku za‑ grożenie demokracji ze strony nacjonalizmu ujmowane jest memu, że Kościół ograniczy się do swego poletka i nie będzie domagał się wpływu na politykę, jeśli tylko znajdzie się w bardziej korzystnej sytuacji”, C. Bouyeure, Adam Michnik…, s. 221. Dziesięć lat później, w przededniu polskich przemian ustrojowych, w jednym z wywiadów Michnik wciąż zapewniał: „Kościół […] nie jest siłą polityczną. Może – świetnie to rozumiem – mówić katolikom, na kogo nie wolno głosować. Lecz trudno jest wyobrazić sobie Kościół, który wskazuje wiernym, na kogo, na jaką partię głosować powinni”, cyt. za: ibidem, s. 222. 101 Ibidem, s. 223. Bouyeure, mówiąc o gestach dobrej woli Michnika, przy‑ wołuje dwie sytuacje z początków lat dziewięćdziesiątych: „Podczas na‑ silonej kampanii z 1992 roku, prowadzonej pod hasłami zakazu aborcji, […] [»Gazeta Wyborcza« zachowała] rezerwę, a […] [jej] założyciel (sam Michnik uważa, że życie zaczyna się od chwili poczęcia) czuwał, by nie używano w stosunku do Kościoła wzgardliwego i agresywnego tonu, a także by nie był on ukazywany wyłącznie jako instytucja uczestnicząca w grze politycznej. Kilka miesięcy wcześniej odmówił publikacji arty‑ kułu posłanki Barbary Labudy, piętnującego politykę systematycznego odzyskiwania dóbr kościelnych, która prowadzi do eksmisji nawet ludzi ubogich i instytucji społecznych”, ibidem, s. 223–224.
281
w szerszym kontekście socjologicznym, jako swoisty wynik „ucieczki od wolności”. W artykule Żyrinowski moja miłość Michnik przedstawia bardzo charakterystyczny wywód, twierdząc, że „komunizm” pozostawił Polakom w spadku „syndrom więźnia”: Kiedy siedzisz człowieku w więzieniu, do pasji dopro‑ wadza cię okratowane okno i drzwi bez klamek. Prze‑ to, kiedy wychodzisz na wolność, czujesz się szczęśli‑ wy. […] Po kilku godzinach ogarnia cię niepokój. Póki byłeś w więzieniu, kilka rzeczy widziałeś na pewno: co będziesz jadł, gdzie będziesz spał, kiedy się wykąpiesz. Z punktu swoich elementarnych biologicznych potrzeb byłeś bezpieczny. I teraz, kiedy nadszedł czas oczekiwa‑ nej swobody, uświadamiasz sobie, że nie wiesz, co bę‑ dziesz jadł, gdzie będziesz spał, gdzie się umyjesz. Twoje poczucie bezpieczeństwa i stabilności zostało zachwia‑ ne. Zaczynasz zastanawiać się, kto jest temu winien102.
Część ludzi – przekonuje Michnik – znajduje wyja‑ śnienia równie prostackie jak te, którymi posługiwano się w czasach „totalitarnego komunizmu”. Zachwiane poczu‑ cie bezpieczeństwa skutkuje uruchomieniem mechani‑ zmu wyszukiwania „kozła ofiarnego” – może nim się stać na przykład „innoplemieniec”, wyznawca niekatolickiej re‑ ligii lub ten, któremu udało się wzbogacić. W późniejszych pismach autora Kościoła, lewicy, dialogu opisany syndrom „ucieczki od wolności” – „wolności” utożsamianej z go‑ spodarką kapitalistyczną – wydaje się źródłem zarówno autorytarnego nacjonalizmu, jak i roszczeń socjalnych. Często używana przez Michnika etykietka „roszczenio‑ wego populizmu” łączy obydwa te elementy w jednym wy‑ obrażeniu. Jak zauważają Chmielewska i Żukowski, tym 102 K. Chmielewska, T. Żukowski, Naród z panem i plebanem…, s. 246.
282
sposobem postulaty ochrony socjalnej ze strony państwa zostają niejako utożsamione z szowinizmem. Ma to kon‑ kretne skutki: Do jednego worka trafiają nieprzystające do siebie kate‑ gorie […] i co za tym idzie, napiętnowane zostaje dąże‑ nie do egalitaryzmu w najróżniejszych przejawach. Po‑ dejrzenie o resentyment obejmuje wszelkie krytyczne analizy rzeczywistości, a właściwie samą ideę egalitar‑ nego społeczeństwa. […] Piętnowane szowinizmy – na‑ cjonalistyczne i wszelkie pozostałe – razem z postulata‑ mi osłon socjalnych hurtem zostają przez Michnika za‑ kwalifikowane jako „pośmiertny tryumf Stalina”, a tym samym […] zdyskredytowane […]103.
W latach siedemdziesiątych Michnik gardził „ludem” za to, że ten, ulegając „sowietyzacji”, wyrzekał się „wolności”; po restauracji kapitalizmu, jak widzimy, gardzi nim za to, że „wolność” odrzuca. Dawniej bał się „ludu” ze względu na nacjonalizm i antysemityzm, po latach te obawy oczy‑ wiście przetrwały, doszła jednak nowa: powodowana nie‑ czystym sumieniem po transformacji ustrojowej.
103 Ibidem, s. 247.
283
Zakończenie/
Historię polskiej transformacji ustrojowej należy rozpa‑ trywać jako wielowymiarowy proces rozciągający się na dwie ostatnie dekady prl. Wiele ważnych przemian spo‑ łeczno-politycznych, przygotowujących określony cha‑ rakter zrestaurowanego w Polsce kapitalizmu, wydarzyło się (a jeszcze lepiej: wydarzało się) przed urastającym do rangi symbolu przełomem lat osiemdziesiątych i dzie‑ więćdziesiątych1. Wydaje się, że opisane na poprzednich stronach przemiany dokonujące się w dyskursie polskiej opozycji lewicowej po Marcu ’68 są ważnym elementem „transformacyjnej układanki”. Przyczyniają się bowiem do zrozumienia specyfiki wyobraźni części – jeśli nie więk‑ szości – polskich elit politycznych po 1989 roku. W latach siedemdziesiątych ogromna część polskiej le‑ wicy postrewizjonistycznej wyrzekła się idei i sposobów myślenia, na których ufundowana była ich dawna politycz‑ na tożsamość. Nie chodzi przy tym jedynie o definitywne zerwanie z paradygmatem marksistowskim, o zbliżenie do 1
O rozpoczętym w latach siedemdziesiątych procesie przemian polskiego społeczeństwa, związanym z wyczerpywaniem się wcześniejszej „eko‑ nomii moralnej konsumpcji”, zob.: M. Mazurek, Morales de la consommation en Pologne (1918–1989), „Annales. Histoire, Sciences Socia‑ les”, 2013/2 68, s. 499–527 oraz M. Mazurek, Moralność konsumpcyjna późnego socjalizmu, tłum. M. Kozłowski, „Bez Dogmatu” 2013, nr 98, s. 15–17; o wyłanianiu się i krzepnięciu nowej „klasy średniej” począw‑ szy od „dekady Gierka” zob.: M. Gdula, Odważyć się być średnim. Genealogia i przyszłość polskiej klasy średniej, „Krytyka Polityczna” 2015, nr 42, s. 42–56.
285
środowisk katolickich (Kościoła i inteligencji katolickiej) czy o postawienie „sprawy narodowej” na dyskursywnym piedestale. Nie chodzi nawet o to, że część spośród by‑ łych rewizjonistów już w „dekadzie Gierka” wydawała się wyraźnie wykraczać poza (jakkolwiek rozumianą czy de‑ finiowaną) tożsamość lewicową, pozostali zaś poszli w tę samą stronę w kilka lat później. Wszystko to są oczywiście warte podkreślenia przewartościowania; na poprzednich stronach przekonaliśmy się jednak, że stają się one w peł‑ ni zrozumiałe dopiero w szerszym kontekście. Począw‑ szy od lat siedemdziesiątych polska inteligencja lewicowa zaczęła stopniowo obsadzać się w roli opozycyjnej elity i działać w zgodzie z dobrze ugruntowanym w polskiej tradycji wzorcem inteligenta walczącego o niepodległość. Jak widzieliśmy, powodowało to – mówiąc najogólniej, jak się da – pełne ambiwalencji, instrumentalne i paterna‑ listyczne myślenie o społecznych masach, które właśnie wtedy przeobrażały się w inteligenckim dyskursie z auto‑ nomicznego p o d m i o t u w kłopotliwy niekiedy p r z e d ‑ m i o t . Jeśli tak, to typową dla polskiej historiografii narra‑ cję o doskonałym inteligencko-robotniczym sojuszu, któ‑ ry rzekomo wykształcił się wraz z powstaniem Komitetu Obrony Robotników, włożyć można między bajki zawie‑ rające inne narodowe mity. W rzeczywistości to, co stało się na początku lat osiemdziesiątych w związku z powsta‑ niem nszz „Solidarność”, było rodzajem „zgrzytu”, który (jedynie na pewien czas) zahamował proces ustanawiania dominacji elit opozycyjnych nad polskim społeczeństwem. W istocie w latach 1980–1981 „lud” po raz ostatni po‑ jawił się na polskiej scenie politycznej w roli p o d m i o t u rozdającego karty. „Solidarność” wyartykułowała pewną wizję „wspólnoty”, w której to właśnie „lud” – a nie opo‑ zycyjne elity inteligenckie – miał zająć pozycję hegemo‑ 286
na. Przez szesnaście miesięcy, od Sierpnia ’80 do grudnia 1981 roku, przedstawiciele środowisk byłych rewizjoni‑ stów – chcąc nie chcąc – musieli płynąć z g o d n i e z falą rewolucji społecznej. (Wydaje się, że krytyczna analiza dyskursów kor-owskich z tego okresu byłaby cennym uzupełnieniem rozpoznań przedstawionych na poprzed‑ nich stronach). Z drugiej strony – jest to jeden z najbar‑ dziej frapujących paradoksów najnowszej historii Polski – to właśnie „ludowy” bunt z początku lat osiemdziesią‑ tych w dużym stopniu przyczynił się kilka lat później do ostatecznego wyniesienia części opozycyjnej inteligencji (z czasem coraz mniej lewicowej, a coraz bardziej liberal‑ nej) do władzy. Klucz do tej zagadki leży w przemianach społeczno-politycznych dokonujących się w latach osiem‑ dziesiątych. W tym czasie opozycyjne elity lewicowe po‑ nownie zainicjowały dyskursywne procesy przerwane w lecie 1980 roku. Nie ma tu, rzecz jasna, miejsca na szczegółową anali‑ zę dalszej ewolucji ideowej interesujących nas środowisk. Warto zwrócić uwagę tylko na jeden aspekt ich dyskursów produkowanych po stanie wojennym: na różnorakie spo‑ soby „pamiętania” (i „niepamiętania”) rewolucji „Solidar‑ ności” z lat 1980–1981. Mówiąc ogólnie, począwszy od stanu wojennego obserwujemy wielorakie strategie zacie‑ rania śladów po „ludowym” charakterze trwającego szes‑ naście miesięcy buntu, przede wszystkim poprzez przed‑ stawianie go jako „narodowego zrywu antykomunistycz‑ nego”. Rzecz jasna nie chodzi o to, by całkowicie wymazać „Solidarność” z kart historii – ale raczej o to, by zatrzeć jej masowy i robotniczy charakter i odpowiednio „urobione” dziedzictwo Związku wyzyskać na rzecz dalszych inte‑ ligenckich strategii opozycyjnych. (Na marginesie warto zwrócić uwagę, że właśnie w tych dyskursach należy szu‑ 287
kać źródeł tych współczesnych narracji, które rewolucję z lat 1980–1981 przedstawiają jako kolejne w historii Pol‑ ski „powstanie narodowe”). W dalszym ciągu wygodnie będzie ponownie sięgnąć po teksty i wypowiedzi Adama Michnika, który – jak to bywało również w innych przy‑ padkach – posuwał się w rozwijaniu powyższych strategii nieco dalej niż większość jego inteligenckiego otoczenia. Realizowaną przez autora Kościoła, lewicy, dialogu po stanie wojennym strategię preparowania „odpowiedniego” dziedzictwa „Solidarności” można przedstawić w trzech krokach. Po pierwsze, pisząc o Związku sprzed 13 grud‑ nia 1981 roku, Michnik stosunkowo rzadko wspomina o robotnikach jako bazie społecznej ruchu. Po drugie, w tych nielicznych fragmentach poświęconych „Solidar‑ ności”, w których mowa jest o masach z wielkich zakła‑ dów przemysłowych, wokół robotników roztaczana jest specyficzna negatywna aura skojarzeniowa, na przykład poprzez przypisanie im nadmiernego radykalizmu, który przyczynić się miał do ostatecznej klęski Związku. Po trze‑ cie, w przytłaczającej większości narracji o szesnastu mie‑ siącach „Solidarności” w centrum wydarzeń postawiony zostaje cały „naród”. Te trzy kroki – rozpatrywane łącznie – wyznaczają pełną subtelności strategię dyskursywnej d e ‑ p r o l e t a r y z a c j i buntu z lat 1980–1981. Ową strategię – przez co cała rzecz staje się jeszcze bardziej skomplikowana – Michnik rozwija w dwóch, funkcjonujących w jego tek‑ stach paralelnie, sposobach analizy „Solidarności”. Z jednej strony napotykamy analizę w kategoriach „związkowych” – wtedy Michnik wskazuje wady i zalety strategii obieranych przez ruch oraz dokonuje rozdziału zasług i win podług kryterium przynależności do grup społecznych współtwo‑ rzących dziesięciomilionowy Związek. Z drugiej strony napotykamy analizę w kategoriach „narodowych” – wtedy 288
„Solidarność” rozpatrywana jest jako kolejny po xix-wiecz‑ nych powstaniach zryw całego narodu przeciwko totalitar‑ nej władzy. Te dwa symultaniczne sposoby analizy nie są przez Michnika rozdzielone, w istocie często przenikają się wzajemnie, tworząc pozór spójnego obrazu. Michnik, mimo swojego jednoznacznie apologetyczne‑ go stosunku względem „Solidarności”, nie unika analizy błędów popełnionych w latach 1980–1981. Problemy za‑ częły się – jak przekonuje – gdy nastąpiło odejście od po‑ czątkowo umiarkowanych nastrojów społecznych. Szcze‑ gólnie widoczne było to, jego zdaniem, w środowiskach młodych robotników z wielkich zakładów przemysłowych. Jak czytamy: Powszechne początkowo poparcie dla linii umiarkowa‑ nej, symbolizowanej nazwiskiem Lecha Wałęsy, zaczyna‑ ło być problematyczne, choć była to linia konsekwentnie popierana przez Episkopat i elity intelektualne. Środowi‑ skom robotniczym przestawała ona z wolna wystarczać2.
Później, pod koniec 1981 roku, ten radykalny nurt – przekonuje Michnik w jednym z listów pisanych w wię‑ zieniu – wymieszał się z tendencjami nacjonalistycznymi. Jego zdaniem ostatnie trzy miesiące istnienia „Solidar‑ ności” charakteryzowały się już bezgranicznym radyka‑ lizmem, a wśród indywiduów, które się wtedy wyłaniały, widać było przyszłych Dzierżyńskich3. Co ciekawe, nad‑ miernej radykalizacji ruchu nie były winne środowiska robotnicze, ale inteligenckie otoczenie „Solidarności” – ludzie tacy jak Michnik czy Kuroń: 2 3
A. Michnik, Takie czasy… rzecz o kompromisie, „Aneks”, Londyn 1985, s. 35. A. Michnik, List z Kurkowej, „Aneks” 1985, nr 38, s. 17.
289
Odpowiedzialność za ten stan rzeczy nie spada na ro‑ botnicze załogi, lecz na tych wszystkich, którzy (na przykład piszący te słowa) powołani byli przez swą pro‑ dukcję intelektualną do kształtowania wizji politycznej związku. Teoretyczna refleksja […] wlokła się w ogonie wydarzeń. Poza obiegowymi formułami nie istniała nie‑ mal polityczna refleksja. Praktyka wyprzedzała teorię. Nie po raz pierwszy w polskich dziejach4.
Radykalizm robotników jawi się więc w pismach Mich‑ nika jako coś n a t u r a l n e g o , coś, z czego trudno czynić zarzut. Podobnie jak n a t u r a l n e jest powołanie środo‑ wisk inteligenckich, by ów radykalizm hamować. Swoją krytykę „niebezpiecznych” tendencji w łonie „Solidarności” Michnik osłabia jednak, wskazując na trzy wyróżniające Związek cechy. Chodzi, po pierwsze, o wy‑ rzeczenie się przemocy, po drugie, o odrzucenie dążeń do przejęcia władzy politycznej w państwie („Solidarność” ni‑ gdy nie dążyła do przekształcenia się w partię robotniczą), po trzecie, o brak inklinacji do tworzenia jakiegoś „ideal‑ nego porządku” (co sprawia, że lata 1980–1981 podobne są bardziej do rewolucji amerykańskiej niż do pełnej gi‑ lotyn rewolucji francuskiej5). Skąd zdaniem Michnika te pozytywne tendencje? Wynikają one przede wszystkim z faktu, że naturalnym podglebiem „polskiego cudu” – tak ów autor określa pierwszy okres funkcjonowania „Solidar‑ ności” – była działalność inteligenckiej opozycji z drugiej połowy lat siedemdziesiątych. To dzięki teoretycznej pra‑ cy wykonanej przez te środowiska w poprzedniej dekadzie Polska rewolucja okazała się bezkrwawa.
4 5
A. Michnik, Polska Wojna, „Aneks” 1982, nr 27, s. 14. A. Michnik, List…, s. 16.
290
Zupełnie inaczej przebiega analiza w kategoriach „naro‑ dowych”. W tym przypadku nie ma już miejsca na wskazy‑ wanie jakichkolwiek błędów czy niebezpiecznych tenden‑ cji. Michnik przedstawia okres „Solidarności” jako walkę całego narodu z „totalitarną” niewolą. W tekście Grudniowe rekolekcje mówi o latach 1980–1981 jako o „antrakcie wolności”, w którym naród polski ocalił własną „twarz” i własną „godność”: To była wielka lekcja podmiotowości, niezwykłe ducho‑ we odrodzenie narodu. Gdyby nawet już nic więcej do‑ brego w życiu nie miało spotkać ludzi z „Solidarności”, to każdy z nich może sobie powiedzieć: przez te 15 miesię‑ cy żyłem jak człowiek, a nie jak bydlę6.
„Solidarność” była – zdaniem Michnika – oporem prze‑ ciwko sprzeniewierzeniu się wartościom, przeciwko nihi‑ lizmowi. W takim razie wydaje się zrozumiałe, że w jego tekstach ważną kategorią, która pojawia się przy analizie pierwszych szesnastu miesięcy Związku, jest „narodowe sumienie”. Co ciekawe, również w przypadku analizy w katego‑ riach „narodowych” Michnik mówi o radykalizmie „So‑ lidarności”. W tym przypadku jest to jednak r a d y k a l ‑ n y sprzeciw wobec „komunistycznego” kłamstwa, które naród r a d y k a l n i e odrzuca. Opisom szesnastu miesięcy „Solidarności” często towarzyszą odwołania do narodo‑ wych „imponderabiliów”. Lata 1980–1981 były – pisze Michnik – kolejnym dowodem, że Polacy nigdy nie pogo‑ dzą się z narodową niewolą. Ich „ułańskiej odwadze towa‑ rzyszyła [wtedy] wielka rozwaga polityczna”7. U Polaków 6 A. Michnik, Grudniowe rekolekcje, „Kultura” 1984, nr 1/436–2/437, s. 115. 7 Ibidem, s. 116.
291
„w sferze celów, siły mierzone […] [były] na zamiary; w sfe‑ rze realizacji – zamiary podług sił”8. Swoją mądrość na‑ ród polski udowodnił także po 13 grudnia 1981 roku, gdy zachował się trzeźwo, zdając sobie sprawę z groźby inter‑ wencji zsrr. Jak czytamy: „Jest to jeszcze jeden argument za tym, jak wiele było w tym romantycznym narodzie ra‑ cjonalnej myśli i zdrowego rozsądku; argument za tym, że Polacy nie tylko bić się, ale i myśleć potrafią”9. Michnik, analizując „Solidarność” z lat 1980–1981, od‑ mawia posługiwania się tradycyjną taksonomią politycz‑ ną, zakładającą podział na lewicę i prawicę. W to miejsce proponuje opozycję „społeczeństwo otwarte” – „społe‑ czeństwo zamknięte”10. W tekście My, ludzie „Solidarności” elementy lewicowe w działalności Związku wydają się jedynie uzupełnieniem elementów narodowo-religijnych: „Solidarność” nie da się zamknąć w żadnej z tradycyj‑ nych formuł politycznych. Nie jest formacją prawicową ani lewicową; rewolucyjną ani restauracyjną. Jest syn‑ tezą narodowych aspiracji, zespala w sobie dążenia do niepodległości, wierność światu norm chrześcijańskich i ruch na rzecz wyzwolenia pracy. Ta synteza jest czymś nowym w polskich dziejach, a może być także interesu‑ jącą lekcją dla obcych11.
Również w analizach sytuacji prl z okresu po stanie wojennym powracają bardzo charakterystyczne elementy. Michnik przestrzega przed nadmiernym radykalizmem społeczeństwa i zaleca realizację programu wypracowa‑ 8 Ibidem. 9 A. Michnik, Polska…, s. 18. 10 A. Michnik, List…, s. 18. 11 A. Michnik, My, ludzie „Solidarności”, „Aneks” 1985, nr 37, s. 48.
292
nego przez kor jeszcze w latach siedemdziesiątych. Jako dalszą strategię walki z „totalitarną” władzą proponuje przeciwdziałanie „korozji duchowej”, ochronę narodowej kultury i wychowanie młodego pokolenia w poszano‑ waniu polskich wartości. W realizacji tego zadania – jak podkreśla – niezbędny jest Kościół katolicki, najważniej‑ szy autorytet moralny w Polsce. Bardzo charakterystycz‑ ne wydają się również opisy zdelegalizowanego Związku. „Solidarność”, pisze Michnik: Jest ruchem bezbronnych, ruchem narodu, który wbrew totalitarnej presji odzyskuje swą tożsamość, przełamuje barierę niemożności i strachu, odbudowuje wewnętrzne więzi. „Solidarność” jest ruchem w s z y s t k i c h warstw społecznych, ruchem robotników i księży, rolników i in‑ telektualistów, katolików i niewierzących, ruchem, któ‑ ry ogarnął c a ł y n a r ó d , wytrzymał presję wojskowej dyktatury, zbudował niezależny obieg informacji i re‑ fleksji. […] Polacy ocalili swą wewnętrzną suwerenność. Wi e m t o n a p e w n o – m ó j n a r ó d ż y j e !12
W innych artykułach z lat osiemdziesiątych Michnik również podkreśla ogólnonarodowy charakter postsoli‑ darnościowego podziemia: Twierdzę, że „Solidarność” najtrudniejszy etap ma już poza sobą. Stała się niezniszczalna. Zawdzięcza to temu, że okazała się Polakom potrzebna. Jest ruchem ogólno‑ narodowym i walczącym o podstawowe ogólnonarodowe cele i wartości. […] Ten ruch, obecny w każdym za‑ kątku kraju i w każdej warstwie społecznej, jest własno‑ ścią całego narodu i jego nadzieją. Chroni od rozpaczy i pozwala realizować realne dobro tu i teraz […] Dziś
12 Ibidem, s. 43. Podkreślenie moje.
293
„Solidarność” jest jedna i zjednoczona, choć świadoma swego pluralistycznego charakteru13.
Teksty, listy i książki Michnika z lat osiemdziesiątych posłużyły tu jedynie za przykład zjawiska o znacznie szer‑ szym charakterze14. Nie ulega bowiem wątpliwości, że dys‑ kursy całej polskiej opozycji lewicowej po stanie wojen‑ nym korespondowały – w mniej lub bardziej oczywisty sposób – z inteligenckimi wzorcami wypracowanymi jesz‑ cze w latach siedemdziesiątych. Co więcej, w ostatniej de‑ kadzie prl u większości przedstawicieli interesującego nas środowiska działanie i myślenie o sobie w nawiązaniu do etosu „niepokornej” inteligencji przełomu xix i xx wieku połączyło się z bezkrytyczną wiarą w ekonomiczny libera‑ lizm. Gdy odpowiednio spreparowany mit wydarzeń z lat 1980–1981 pozwolił na obsadzenie „Solidarności” w roli związkowej osłony neoliberalnej transformacji – wrota iii rp zostały otwarte… Kiedy Adam Michnik pisał Cienie zapomnianych przodków – swoją konkursową pracę, w której poszukiwał in‑ spiracji w życiu i działalności społeczno-politycznej Józefa Piłsudskiego – miał dokładnie tyle lat co autor niniejszej książki w chwili jej publikacji. Czy omawiane tu postaci – i szerzej: całe pokolenie byłych rewizjonistów – w latach siedemdziesiątych (i późniejszych) pozostawiły po sobie 13 A. Michnik, Grudniowe…, s. 122–123. Podkreślenie w oryginale. 14 W przedstawieniu rewolucji „Solidarności” (z lat 1980–1981) jako na‑ rodowego zrywu Polaków przeciwko „totalitarnemu” zniewoleniu Ko‑ łakowski posuwał się jeszcze dalej niż Michnik. Autor Głównych nurtów marksizmu – na początku lat osiemdziesiątych niezwykle płodny publi‑ cysta emigracyjnych czasopism – podkreślał, że społeczne wystąpienia w Polsce mają ogromne znaczenie dla innych państw bloku wschodnie‑ go, i wydawał się myśleć o ich „uniwersalnej” roli w kategoriach „naro‑ dowego mesjanizmu”. Zob.: M. Siermiński, Leszka Kołakowskiego słuszne poglądy na wszystko, „Bez Dogmatu” 2015, nr 105, s. 7–11.
294
cokolwiek, co współcześnie mogłoby inspirować młodą polską lewicę – a szczególnie tę jej część, która wciąż ma odwagę radykalnie kontestować otaczającą ją rzeczywi‑ stość iii rp? Na poprzednich stronach przedstawiono wie‑ le powodów, by na tak postawione pytanie odpowiedzieć jednoznacznie przecząco. I nie chodzi tu jedynie o naj‑ oczywistsze elementy współtworzące polską codzienność: klerykalizację życia publicznego (szczególnie barbarzyń‑ ską w ostatnich latach), nachalny nacjonalizm (od jakiegoś czasu przeradzający się w wypełzający zewsząd faszyzm) czy anatemy rzucane na marksizm (i wszelką inną myśl krytyczną) – choć to bez wątpienia również niesłychanie ważne „okruchy” ewolucji polskiej lewicy opozycyjnej po Marcu ’68. W pierwszym rzędzie zwracaliśmy tu uwagę na przemianę bardziej ogólną. Dokonując swojego „wielkiego zwrotu”, byli rewizjoniści definitywnie postradali coś bar‑ dzo cennego, co wydawało się określać ich dawną tożsa‑ mość ideową, a także powinno określać tożsamość każdej autentycznej lewicy: przekonanie, że to właśnie „lud” – a nie jakkolwiek rozumiane i definiowane elity – jest i po‑ winien być najważniejszym p o d m i o t e m kształtującym wspólną rzeczywistość. Wydaje się, że wzorce myślenia wypracowane przez opozycję już w latach siedemdziesią‑ tych stały się później, po 1989 roku, wspólne dla wszyst‑ kich środowisk politycznych iii rp. Współczesna Polska jest „wspólnotą” kształtowaną i rządzoną przez elity.
Podziękowania/
Spośród wszystkich osób, które wsparły mnie intelektu‑ alnie w trakcie pracy nad Dekadą przełomu, dwie chciał‑ bym wyróżnić w sposób szczególny. Pierwszą z nich jest dr hab. Michał Kozłowski – od trzech lat mój opiekun naukowy w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszaw‑ skiego, wspaniały człowiek i niezwykły erudyta. Jego dwie lektury wstępnych wersji tekstu oraz pouczające uwagi i sugestie, przekazywane mi w ciągu ostatnich miesięcy, wywarły duży wpływ na ostateczną treść wielu fragmentów niniejszej książki. Jestem mu za to ogromnie wdzięczny, podobnie jak za czas i życzliwość, którymi od lat nieustannie mnie obdarza. Drugą ze wspomnia‑ nych osób jest Zbigniew Marcin Kowalewski – człowiek wielkiej idei i wielkiego czynu, wybitny znawca historii ruchów wyzwoleńczych, jedna z najbardziej inspirują‑ cych i zasłużonych postaci, które pojawiły się na mojej życiowej drodze. Zbigniew po wielekroć czytał mój tekst, a następnie przekazywał mi swoje zastrzeżenia i komen‑ tarze w rozmowach, które często trwały do późnych go‑ dzin nocnych. Za ten czas i zaangażowanie, a także za wszystko, czego mnie dotychczas nauczył, jestem mu bardzo wdzięczny. Podczas pracy nad książką znaczącego wsparcia udzie‑ lili mi również dr hab. Piotr Laskowski, profesor Tomasz Zarycki, profesor Janusz Dobieszewski, profesor Halina Walentowicz oraz Wiktor Marzec. Każda z tych osób ze‑ chciała przeczytać wstępną wersję mojego tekstu (lub jego 297
części), a następnie podzielić się ze mną swoimi spostrze‑ żeniami i uwagami. Wiele z nich później w istotny sposób wpłynęło na mój sposób myślenia i znalazło odzwiercie‑ dlenie w ostatecznej wersji książki. Osobno chciałbym podziękować mojej przyjaciółce Ka‑ tarzynie Urbaniak – w maju 2016 roku poświęciła ona wiele godzin na niezwykle drobiazgową lekturę tych par‑ tii tekstu, które w tamtym czasie były już gotowe, oraz przekazała mi liczne propozycje poprawek (językowych i merytorycznych). Okazały się one bardzo pomocne w trakcie dalszych prac. Na Katarzynę zawsze (nie tylko w kwestiach naukowych) mogę liczyć. *** W życiu uniwersyteckim od trzech lat związany jestem z Zakładem Historii Filozofii Nowożytnej w if uw. Za panującą tam atmosferę, która bardzo sprzyja owocnej pracy naukowej, wdzięczny jestem członkom i członki‑ niom naszej zakładowej społeczności, a szczególnie jej kierownictwu – profesorowi Marcinowi Porębie oraz pro‑ fesorowi Jackowi Migasińskiemu. Wiele miesięcy temu na jednym ze spotkań Zakładu prezentowałem wyniki moich badań nad polską opozycją dwóch ostatnich dekad prl. Właśnie wtedy profesor Poręba zasugerował mi, żebym przygotował esej, w którym rozwinę tezy dopiero co wy‑ głoszonego referatu. Tak zrodził się pomysł na tekst, któ‑ ry później – w nie do końca oczekiwany sposób – stał się punktem wyjścia niniejszej publikacji. Można wobec tego rzec, że u początku krętej drogi, która przywiodła mnie do momentu pisania tych podziękowań, znajdowała się sugestia profesora Poręby. Składam mu za nią wielkie podziękowania. 298
Dziękuję również redakcyjnym koleżankom i kolegom, z którymi od lat współtworzę kwartalnik kulturalno-poli‑ tyczny „Bez Dogmatu”. Praca w zespole złożonym z ludzi o tak otwartych i zawsze skorych do krytycznej refleksji umysłach to wspaniała okazja, by nieustannie poznawać nowe punkty widzenia i poszerzać horyzonty swojej wie‑ dzy. To również prawdziwe antidotum na truciznę polskiej rzeczywistości – coraz bardziej autorytarnej i coraz smut‑ niejszej dla wszystkich miłośniczek i miłośników niczym nieskrępowanego myślenia. Ogromne podziękowania należą się Instytutowi Wy‑ dawniczemu Książka i Prasa, a szczególnie jego dyrek‑ torowi, Stefanowi Zgliczyńskiemu. Możliwość publika‑ cji książki w Bibliotece Le Monde diplomatique – jednej z najciekawszych i najbardziej krytycznych serii wydaw‑ niczych na polskim rynku – traktuję jako wielką nobilita‑ cję. Jestem tym szczęśliwszy, że to właśnie w tej serii uka‑ zywały się w ostatnich latach prace znakomitych autorów i znakomitych autorek, którzy w dużym stopniu określili moją ideową tożsamość. Dziękuję Zakładowi Historii Filozofii Nowożytnej if uw, Instytutowi Filozofii oraz Wydziałowi Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego za dofinansowanie publika‑ cji Dekady przełomu. *** Życie prywatne to dla mnie przede wszystkim najbliżsi, bez których wszystko inne, a więc również ta książka, nie mia‑ łoby – w moich oczach – żadnej wartości. Z pewnością największe wyrazy wdzięczności należą się moim ukocha‑ nym Rodzicom, Elżbiecie i Markowi Siermińskim – nie tylko wspaniałym ludziom, ważnym życiowym drogo‑ 299
wskazom, ale także wiernymi przyjaciołom. Wymienie‑ nie wszystkiego, co im zawdzięczam, nie jest oczywiście możliwe. Wspomnę więc tylko o jednej rzeczy, która na tym etapie życia wydaje mi się najbardziej wartościowa – o wymykającym się wszelkim prostym formułom, wielo‑ wymiarowym poczuciu bezpieczeństwa, którym Rodzice napełniają mnie niestrudzenie od momentu narodzin. To właśnie oni – bardziej niż ktokolwiek inny – zasługują, żeby zadedykować im tę książkę. Chciałbym podziękować również mojej wspaniałej babci – osobie, z którą łączy mnie wyjątkowa więź emo‑ cjonalna, a także bratu, Szymonowi. Szczególne słowa wdzięczności należą się mojemu najlepszemu przyjacie‑ lowi Pawłowi Piekarskiemu – za wszystko, w czym mnie przewyższa i czego zechciał mnie nauczyć, a także za bez‑ cenne wsparcie, którego od ponad dekady nieustannie mi udziela. Niewiele brakowało, a ta jedyna w swoim rodzaju osoba nie pojawiłaby się w moim życiu – nie wiem oczy‑ wiście, kim wtedy bym był, ale wiem na pewno, że byłbym duchowo uboższy. Ogromnie wiele zawdzięczam także moim dwóm kochanym przyjaciółkom – Adzie Broecker i Monice Jankowskiej-Lech. Adzie dziękuję za jej tempe‑ rament i szczerość, Monice za jej czułość i rozwagę, a im obydwu za wielką mądrość i chęć obecności w moim ży‑ ciu. Mam poczucie, że w ostatnich miesiącach w związku z intensywnymi pracami nad książką wszystkie wymienio‑ ne powyżej osoby – tak bardzo przecież bliskie mojemu sercu – odrobinę zaniedbałem. Bardzo je za to przepra‑ szam. Ufam, że mi wybaczą. Wyrazy wdzięczności należą się również Piotrowi Mak‑ symowiczowi, mojemu przyjacielowi, wraz z którym od 27 lat nieustannie uczę się życia, a także jego żonie, a mojej przyjaciółce, Oldze. Dziękuję im przede wszystkim za 300
wspólnie spędzany czas i mnogość wspomnień. Na koniec chciałbym podziękować Wiktorowi Urbankowi, mojemu wieloletniemu przyjacielowi i bliskiej mi osobie, która wio‑ sną 2016 roku – a zatem w okresie kluczowym dla powsta‑ nia tej książki – wywierała na mnie bardzo duży wpływ. Warszawa, 24 października 2016 roku
Posłowie / Polska między rewolucjami a czystkami etnicznymi Zbigniew Marcin Kowalewski
„Była to od pierwszej chwili rewolucja robotnicza”. Tak o niezwykłych polskich wydarzeniach z lat 1980–1982 pi‑ sał w 1983 roku profesor Tadeusz Łepkowski. „Rewolucja [ta] może mieć w wyobrażalnych a korzystnych warun‑ kach międzynarodowych szansę sukcesu, lecz tylko wte‑ dy, gdy będzie socjalistyczna, w nowoczesnym, demokra‑ tycznym rozumieniu tego słowa”1. Dziś ze świecą trzeba szukać historyka, który stawia takie tezy. Kilkanaście lat wcześniej, po studiach, na wagę złota był dla mnie uczony, który znałby się na współczesnych rewolucjach i mógł‑ by być moim przewodnikiem naukowym. Na świecie byli tacy – w Stanach Zjednoczonych Eric Wolf opublikował właśnie Wojny chłopskie xx wieku – ale wydawało się, że nie ma ich w Polsce. Trafiłem na dzieło Łepkowskiego o rewolucji haitańskiej. Co prawda nie dotyczyło współ‑ czesnej rewolucji, ale była to przecież pierwsza rewolucja antykolonialna, która pokonała francuski korpus ekspe‑ dycyjny równo sto pięćdziesiąt lat przed tym, jak korpus taki – wstrząsając światem – pobił pod Dien Bien Phu naród wietnamski. Dzieło pod tytułem Haiti: Początki 1
T. Łepkowski, Rewolucje polskie 1944–1982, Druk powielony, Warszawa 1983, s. 30, 44.
303
państwa i narodu było olśniewające – z powodzeniem mogło walczyć o palmę pierwszeństwa ze słynnymi Czarnymi jakobinami C.L.R. Jamesa. W rezultacie przez kilka lat uczestniczyłem w seminarium prowadzonym przez Łepkowskiego w Instytucie Historii pan w Warszawie. Rewolucje pasjonowały go jako „trwały składnik proce‑ su historycznego” i „ważki element destrukcji, a zarazem konstrukcji życia społecznego we wszystkich jego przeja‑ wach”, ale uważał, że „w ostatnich dziesięcioleciach histo‑ ria i socjologia rewolucji drepcze w miejscu, nie potrafiąc starymi technikami badawczymi zanalizować i zrozumieć rewolucji współczesnych”2. Zgadzał się z Karolem Mark‑ sem, że rewolucja to parowóz dziejów, lecz wbrew auto‑ rowi Słowa o Stalinie, który śpieszył dodać: „Chwała jej maszynistom!”, komentował: „Otóż nie! Chwała przede wszystkim tym, bez których »maszyniści«, wodzowie, rozkazodawcy i manipulatorzy nie mieliby nic do roboty, bo nic by nie zdziałali w pojedynkę, chwała więc ludziom dążącym do wolności, sprawiedliwości, a więc zwycięstwa dobra – masowym twórcom rewolucji”3. Kiedy Łepkowski pisał te słowa pod koniec lat osiemdziesiątych, Louis Al‑ thusser wyrażał to samo w innych kategoriach, stawiając tezę o prymacie mas nad wodzami oraz ruchów maso‑ wych nad organizacjami politycznymi i „przyznając rację Róży Luksemburg, a nie Leninowi”4.
2 Ibidem, s. 3, 5. 3 T. Łepkowski, Narodziny rewolucji: Aspekty społeczno-polityczne, w: E. Kaczyńska, Z.W. Rykowski (red.), Przemoc zbiorowa, ruch masowy, rewolucja, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 1990, s. 24. 4 Cyt. za: Y. Moulier Boutang, Louis Althusser, une biographie. La formation du mythe, t. II, Grasset, Paryż 1992, s. 42.
304
Łepkowski zmarł niespodziewanie w grudniu 1989 roku. Tuż przed śmiercią, zastanawiając się nad tym, co działo się w tym przełomowym roku, pisał: „Czy jest to ewolucyjna część permanentnego procesu rewolucyjne‑ go, który zachodzi w Polsce przez większą część xix i xx stulecia? Trudno dziś udzielić odpowiedzi na liczne ci‑ snące się pytania”. Oto bowiem teraz „liczni przywódcy rewolucji 1980 r. (Wałęsa, Michnik, Mazowiecki, Bujak, a szczególnie wyraźnie Kuroń) ulegli interpretacyjnej »modzie ewolucyjnej«, zagorzale antyrewolucyjnej, rzu‑ tując swe obecne poglądy na przeszłość (wypowiadane zresztą głównie z powodów taktycznych) i zapominając o tym, w czym uczestniczyli w latach 1980–1982, a co dawniej bez wahania nazywali rewolucją”. Niektórzy, pisał dalej Łepkowski, już „w 1985 r. usiłowali mnie przekonać, że niczego takiego jak rewolucja nigdy sobie nie kojarzyli z Sierpniem i że o rewolucji 1980 r. nie mówili. To »od‑ cięcie się« od rewolucji wydaje się niezwykle znamienne. Zapomnieli? Bardzo wątpliwe. Raczej nie chcieli pamiętać, gdyż zmienili poglądy, zdania, oceny, optykę”5. Zmienili tak gruntownie, że – jak to wkrótce się okazało i czego Łepkowski już nie doświadczył – rewolucję, która mogła być, jak twierdził, tylko socjalistyczna, obrócili w jej prze‑ ciwieństwo: restaurację kapitalizmu. Historia ogólna tego nurtu działającej w Polsce Ludowej opozycji, który najpierw symbolizowały nazwiska Kuro‑ nia i Modzelewskiego, a następnie Kuronia i Michnika, doczekała się już masywnych i rzetelnych dzieł Andrzeja Friszkego. Bez nich w tej dziedzinie ani rusz. Torują one 5 T. Łepkowski, Rewolucja polska 1980 roku, „Warszawskie Zeszyty Hi‑ storyczne”, nr 3, 1989, s. 27–28, 15. Zob. również: idem, O problemie rewolucji w Polsce w latach 1944–1989, „Magazyn Historyczny Mówią Wieki”, nr 7, 1990, s. 1–6.
305
drogę – i to przepastną – do dalszych badań, choćby w ta‑ kich dziedzinach jak historia idei politycznych czy anali‑ za dyskursu politycznego. Michał Siermiński poszedł tą drogą. Śmiało podjął się pionierskiej pracy, aby wyjaśnić, kiedy faktycznie tacy wybitni weterani opozycji demokra‑ tycznej – lecz pierwotnie socjalistycznej – jak Jacek Kuroń i Adam Michnik, „zmienili poglądy, zdania, oceny, opty‑ kę”. Wydaje się to paradoksalne, ale Siermiński pokazuje, że nastąpiło to w ciągu dziesięciolecia poprzedzającego wybuch rewolucji „Solidarności”, a nie po jej stłumieniu – i że była to bardzo radykalna zmiana całego pierwotnego paradygmatu ideowo-politycznego, który leżał u podstaw Listu otwartego do partii z 1965 roku. Przełożony na wiele języków rozsławił on na świecie nazwiska jego autorów, Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, i stał się najgło‑ śniejszym spośród wszystkich dokumentów politycznych wydanych przez „dysydentów” wschodnioeuropejskich. Siermiński ustalił, jak dokonała się owa zmiana oraz na czym polegał nowy, ukształtowany w latach siedem‑ dziesiątych paradygmat ideowo-polityczny. Uczynił to na podstawie wnikliwych studiów krytycznych nad dyskur‑ sami czołowych przedstawicieli tego historycznego nur‑ tu polskiej opozycji, który odegrał tak ogromną rolę we współczesnej historii Polski. Jego śmiałość wynika zapew‑ ne z tego, że należy do pokolenia nieuwikłanego w burz‑ liwe wydarzenia sprzed 1989 roku, w związki koleżeńskie lub ideowe i animozje uczestników tych wydarzeń, w ich lojalności, resentymenty, frustracje, nostalgie, wiarołom‑ stwa. W swoim pokoleniu należy z kolei do tych, którzy są odporni na ideologie historyczne wdrażane intensywnie przez jakże liczne dziś w Polsce zastępy zawodowych po‑ lityków historycznych, którzy zawiadują aparatami pań‑ stwowo-ideologicznymi toczącymi polsko-polskie (a tak‑ 306
że polsko-żydowskie, polsko-ukraińskie) wojny o historię. Odrzuca przyświecającą politykom historycznym zasadę wulgarnej partyjności w nauce i w przeciwieństwie do nich nie wybiera między hagiografią a paszkwilem, nie bojąc się narazić jednocześnie – jak to na ogół bywa – i hagiografom, i paszkwilantom. Kieruje się zasadą prostą i bezpretensjonalną: chce wiedzieć jak to było, aby zrozu‑ mieć, co w Polsce i z Polską się stało. Poproszony przez autora o napisanie posłowia i nie bę‑ dąc związany wybranym przez niego podejściem, przed‑ stawiam kilka swoich własnych rozważań, które naświetla‑ ją i wyjaśniają szersze konteksty niektórych poruszonych przez niego problemów, toteż mogą okazać się przydatne dla czytelnika tej książki.
U zarania walki o demokrację robotniczą w Polsce Wyzwolenie Europy spod okupacji niemieckiej, pisał Łep‑ kowski, „nie było li tylko gigantyczną i krwawą operacją wojskową. Stanowiło jednocześnie rewolucyjny zryw mas ludowych i całych narodów przeciwko faszyzmowi i tota‑ litarnej przemocy. Ludy Europy pragnęły głębokiej prze‑ budowy struktur społeczno-gospodarczych i politycz‑ nych w duchu demokratycznym i socjalistycznym, jeśli nie wręcz komunistycznym. Jeśli użyć tradycyjnej, dzie‑ więtnastowiecznej jeszcze formuły, Europa przesuwała się na lewo. Wyzwolenie narodowe uważano za niepeł‑ ne bez wyzwolenia społecznego. Znaczna część ludności ujarzmionej przez Niemcy części Europy odrzucała ideę restauracji porządków przedwojennych”. O ile jednak na 307
Bałkanach, we Włoszech i we Francji, a także w Czecho‑ słowacji „przesunięcie na lewo oznaczało nierzadko prze‑ sunięcie aż do komunizmu, to rzecz przedstawiała się ina‑ czej w krajach »kontaktowych« z zsrr, w których tragicz‑ ne doświadczenia praktyczne odpychały społeczeństwa od komunizmu”6. Tak było w przypadku społeczeństw tych państw, któ‑ re w wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow padły w latach 1939–1941 ofiarą radzieckiej agresji i aneksji lub rozbioru oraz tych, które – w związku z tym, że były podczas wojny sojusznikami Niemiec – zostały potraktowane przez zsrr jak państwa pokonane i poniosły z tego powodu duże straty materialnie na rzecz zwycięskiego mocarstwa. W jednych i drugich przytłaczająca większość społeczeństw postrze‑ gała partie komunistyczne jak narzędzia imperializmu ro‑ syjskiego, toteż tu wicher radykalizacji społecznej również mógł być silny, ale nie wiał w komunistyczne żagle. Tak było w Polsce – po rozbiorach i stu trzydziestu latach rosyj‑ skiego ucisku narodowego, po inwazji radzieckiej w 1920 roku (dwa lata po uzyskaniu niepodległości) oraz po nie‑ miecko-radzieckim rozbiorze państwa polskiego w 1939 roku. Kojarzony z Rosją i wspierany przez armię radziecką ruch komunistyczny nie miał szans na uzyskanie szerokie‑ go poparcia w łonie tych samych klas i warstw, w których nieraz mocno i rozlegle osadzał się w wielu krajach „nie‑ kontaktowych”. Co więcej, był bardzo osłabiony wskutek wymordowania jego kadr w zsrr oraz, tuż przed wojną, rozwiązania Komunistycznej Partii Polski przez Komin‑ tern, a faktycznie przez Stalina. To była jedna strona me‑ dalu. Przyjrzyjmy się jednak drugiej. Oto w maju 1944 roku, na podstawie oceny krajowej sytuacji społeczno-politycz‑ 6
T. Łepkowski, Rewolucje polskie 1944–1982, s. 6.
308
nej, przygotowanej przez płk. Jana Rzepeckiego, kierowni‑ ka Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, gen. Tadeusz Bór-Komorowski alarmował rząd emigracyjny w Londynie: „Duże przesunięcie się świato‑ poglądów na lewo. Silna radykalizacja, zwłaszcza wśród chłopów i uboższej inteligencji. Niemal powszechne żą‑ danie kontroli społeczeństwa nad życiem gospodarczym, likwidacji skupienia dóbr w rękach prywatnych ponad określone minimum i uprzywilejowania jednostek lub grup społecznych. Władza, która by próbowała zahamo‑ wać ten proces, naraziłaby Kraj na ciężkie wstrząsy”7. Sam Rzepecki w swoim raporcie wyraził się mniej oględnie – ostrzegał, że jeśli władze „londyńskiej” Polski Podziemnej spróbują zahamować „to namiętne dążenie mas, którego nic zdusić nie zdoła”, i nie wystąpią z programem antyka‑ pitalistycznych reform społecznych, to „dla niedołężnych przywódców pozostanie pogarda lub nawet nienawiść i… latarnia”8. Kiedy armia radziecka stanęła u bram, w depeszy do Londynu Komorowski postulował w wyraźnym popło‑ chu „odebranie Sowietom inicjatywy reform społecznych w Polsce i dokonanie natychmiast takich pociągnięć praw‑ nych, które by natchnęły szerokie masy ludowe wsi i miast pełnym zaufaniem do polskiego czynnika kierowniczego”, czyli do obozu londyńskiego. Po to, „aby masy stanęły po jego stronie także w otwartej walce z Sowietami”, doma‑ gał się bezzwłocznego wydania, ni mniej, ni więcej, tyl‑ ko dekretów „a) o przebudowie ustroju Polski obejmu‑ jącego przejęcie bez odszkodowania na rzecz reformy 7 8
Studium Polski Podziemnej – Londyn, Armia Krajowa w dokumentach 1939–1945, t. III, Ossolineum, Warszawa 1990, s. 451. J. Rzepecki, Wspomnienia i przyczynki historyczne, Czytelnik, Warszawa 1956, s. 268.
309
rolnej wielkiej własności ziemskiej; b) o uspołecznieniu głównych gałęzi produkcji przemysłowej i ustanowieniu rad załogowych; c) o upowszechnieniu oświaty i opieki społecznej”9. Działo się to 22 lipca 1944 roku – w dniu, w którym w zajętym już przez wojska radzieckie Chełmie komuniści ogłosili manifest Polskiego Komitetu Wyzwo‑ lenia Narodowego. W manifeście tym (na żądanie Cen‑ tralnego Biura Komunistów Polskich w zsrr) o żadnych komitetach fabrycznych czy radach zakładowych nie było mowy, a nawet nie było mowy o nacjonalizacji jakichkol‑ wiek środków produkcji (Stalin osobiście wykreślił odpo‑ wiedni punkt manifestu). 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17 miało odbyć się podziemne posiedzenie konstytuujące Warszawskiej Rady Komitetów Fabrycznych. Komitetami fabryczny‑ mi, radami załogowymi i radami zakładowymi nazywa‑ no wówczas demokratyczne przedstawicielstwa załóg zakładów pracy – elementarne instytucje i podstawy demokracji robotniczej, które później, w 1956 roku, na‑ zwano radami robotniczymi, a jeszcze później, w 1981 roku – radami pracowniczymi. Na konferencji tej „miały być reprezentowane wszelkie grupy polityczne, stojące na stanowisku uspołecznienia środków produkcji w mo‑ mencie usuwania okupanta” oraz „42 komitety fabryczne ostro przeciwstawiające się próbom rządu londyńskiego uchwycenia władzy w fabrykach poprzez delegatów ak”. Chodziło o to, że „na terenie fabryk istniały praktycznie dwa ośrodki władzy podziemnej: robotniczy i »londyń‑ ski«”.10 Tak przedstawiało to lewe skrzydło przedwojen‑ 9
Studium Polski Podziemnej – Londyn, Armia Krajowa w dokumentach 1939–1945, t. IV, Ossolineum, Wrocław 1991, s. 4–5. 10 Robotnik współrządcą: Fabryczne Rady Zakładowe, „Naprzód”, nr 3, 1945, s. 3.
310
nej Polskiej Partii Socjalistycznej – Robotnicza Partia Polskich Socjalistów (na terenach kontrolowanych przez pkwn zaczynała działać jako legalna pps). Partia ta była główną siłą Centralizacji Stronnictw Demokratycznych, Socjalistycznych i Syndykalistycznych. Miała największe wpływy w komitetach fabrycznych, w których działali również komuniści z Polskiej Partii Robotniczej. Obok komitetów tych istniały rady załogowe, w których wpły‑ wy miało prawe skrzydło przedwojennej pps występujące teraz pod nazwą pps-Wolność, Równość, Niepodległość i należące do obozu londyńskiego. W raportach wysyła‑ nych do Londynu Komorowski donosił: „wrn kurczy się na terenie robotniczym na rzecz kierunku bardziej ra‑ dykalnego. Dobrze zorganizowane i wartościowe kadry, napływ inteligencji. Wielka wrogość w stosunku do Rosji. Lojalny wobec Rządu Polskiego. (…) Mało ruchliwy w te‑ renie. Poza Śląskiem nie wyczuwa się silniejszych jego wpływów na płynne masy robotnicze. Neguje znacze‑ nie centralizacji, uważając ją za narzędzie pps. rpps nie uznaje frakcji dawnego pps”, to znaczy wrn. „Lekcewa‑ ży ją. Skurczenie się wpływów wrn w fabrykach budzi niepokój. Centralizacja posiada nikłe wpływy w terenie. rpps jest jej jedyną poważniejszą grupą, odznaczającą się dużym dynamizmem”11. Na terenie fabrycznym toczyła się walka polityczna między tymi dwoma skrzydłami ruchu socjalistycznego. Zdaniem lewego skrzydła istota konfliktu polegała na tym, że „prawica zgrupowana w wrn reprezentowała nieprze‑ jednanie negatywne stanowisko wobec Sowietów i dąż‑ ność do współpracy z rodzimą reakcją; lewica stawiała na 11 Studium Polski Podziemnej – Londyn, Armia Krajowa w dokumentach 1939–1945, t. III, s. 224, 454.
311
sowiecką kartę i jednolity front stronnictw demokratycz‑ nych”12. Nie było mowy o tym, aby te wrogo odnoszące się do siebie skrzydła dawnej pps prowadziły wobec siebie politykę jednolitego frontu robotniczego. Lewe oskarża‑ ło prawe, że tworzy rady załogowe podległe ak i „mające zabezpieczyć obiekty przemysłowe dla fabrykantów”, toteż „tam, gdzie proletariat posiadał pełnię świadomości klaso‑ wej, nie mógł łączyć dążeń do uspołecznienia warsztatów pracy z podporządkowaniem delegatom ak”13. Konferencja nie odbyła się, ponieważ tego samego dnia na tę samą godzinę dowództwo ak wyznaczyło „godzinę W” – wybuch Powstania Warszawskiego. Lewe skrzydło dawnego pps komentowało to tak: „Zbieżność terminów jest symboliczna. Sanacyjna awantura stanęła tylko przy‑ padkowo na przeszkodzie realizacji Rady Komitetów Fa‑ brycznych – tego przejawu demokracji robotniczej. Ogól‑ nie natomiast biorąc, powstanie zostało uruchomione po to, aby nie dopuścić do realizacji postulatów robotniczy‑ ch”14. Tymczasem, niezależnie od tego, kto i z jakich po‑ budek politycznych wydał rozkaz i dowodził, jego decyzja porwała masy, także czy głównie robotnicze, do najwięk‑ szego w okupowanej Europie wielkomiejskiego powstania zbrojnego. Żadna awantura nie skutkuje wielkim zrywem powstańczym mas. W tym samym dniu, w którym wybuchło Powstanie Warszawskie, „londyńska” Krajowa Rada Ministrów wy‑ dała rozporządzenie o radach zakładowych – tak je teraz nazwała – sygnalizując w ten sposób, że mają one stać się
12 Partja wychodzi z podziemi, „Naprzód”, nr 1, 1945, s. 4. 13 Robotnik współrządcą: Fabryczne Rady Zakładowe, s. 3. 14 Ibidem.
312
trwałą instytucją przyszłego ustroju Polski15. Zygmunt Zaremba, obok Kazimierza Pużaka przywódca pps-wrn, tak komentował to rozporządzenie: „Idea uspołecznie‑ nia środków produkcji wyraziła się w ustawie o radach zakładowych, mających realizować zasady demokracji w wewnętrznym życiu fabryk i kopalń. Ustalała ona za‑ sady praktycznego wprowadzenia robotników do kierow‑ nictwa przedsiębiorstw i do organów kontrolujących pro‑ dukcję. Była pierwszym aktem opracowanego w konspi‑ racji systemu reprezentacji robotniczej w nowym ustroju gospodarki rządzącej się planowością społeczną”16. Lewe skrzydło socjalistów i cała Centralizacja wrogo zareago‑ wały na to rozporządzenie. Twierdziły, że chodzi w nim o stworzenie „bocznego organu kierownictwa zakładu”, o czym świadczyło to, że obok przedstawicieli załóg w ra‑ dach mieli również zasiadać kierownicy zakładów. „Rady zakładowe mają być konkurencją dla związków zawodo‑ wych i w ten sposób sparaliżować mają one organizację walki klas proletariatu. Dekret ten jest w istocie swojej reakcyjny”17. Sama rpps przyrównała nawet rady zakła‑ dowe do instytucji korporacyjnych zainstalowanych we Włoszech przez reżim faszystowski18. Oceny te były rów‑ nie trzeźwe jak nieustanne zapewnienia Centralizacji, że lada chwila Sowiety ruszą na odsiecz powstańcom i że trzeba jedynie, aby wytrwali do tej zbawiennej chwili, czy jak jej twierdzenia, że informacje, iż na terenach kon‑ 15 „Rozporządzenie Krajowej Rady Ministrów z dnia 1 sierpnia 1944 r. o radach zakładowych”, Dziennik Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej, cz. 3, nr 2, 1944, s. 39–47. 16 Z. Zaremba, Powstanie Sierpniowe, Polska Partia Socjalistyczna, Londyn 1946, s. 80. 17 Połowiczne dekrety, „Syndykalista”, nr 1, 1944, s. 1–2. 18 W sprawie rad zakładowych, „Barykada Wolności”, nr 145, 1944, s. 2.
313
trolowanych przez pkwn radziecka policja polityczna aresztuje tysiące akowców i osadza ich na Majdanku, to goebbelsowska propaganda. Rada Jedności Narodowej (podziemny „parlament” obo‑ zu londyńskiego) już wcześniej zapewniła, że gospodar‑ ka będzie planowa19. Teraz, 15 sierpnia, wydała odezwę, w której obiecała, że podstawami ustroju społecznego powojennej Polski będą: „c) przebudowa ustroju rolnego przez parcelację przeznaczonych na ten cel posiadłości po‑ niemieckich i obszarów ziemskich ponad 50 ha”, a więc to samo, co zapowiedziano w manifeście pkwn, „oraz skie‑ rowanie nadmiaru ludności rolnej do pracy w przemyśle i rzemiośle; d) uspołecznienie kluczowych gałęzi przemy‑ słu; e) współudział pracowników i robotników w kierow‑ nictwie i kontroli produkcji przemysłowej; f ) zagwaranto‑ wanie wszystkim obywatelom pracy i dostatecznych wa‑ runków bytu; g) sprawiedliwy podział dochodu społecz‑ nego”20, a zatem to, o czym w manifeście pkwn w ogóle nie było mowy. bip Komendy Głównej ak konstatowało: „Idee nacjonalizacji większych warsztatów pracy, górnictwa, większych banków, komunikacji, radykalna reforma rolna posiadają niesłychaną siłę porywania mas”21. W swojej prasie powstańczej socjaliści z obozu londyń‑ skiego wykazywali, że powstanie ma „charakter masowego ruchu rewolucyjnego” i obwieszczali: „Niemożliwym jest już powrót do przestarzałych przedwojennych form ustroju społecznego. Ginie on w gruzach palonej i bom‑ 19 Studium Polski Podziemnej – Londyn, Armia Krajowa w dokumentach 1939–1945, t. III, s. 365–366. 20 Rada Jedności Narodowej, Do Narodu Polskiego, „Robotnik”, nr 23 (8082), 1944, s. 1. 21 Cyt. za: J.W. Gołębiowski, Walka ppr o nacjonalizację przemysłu, Książ‑ ka i Wiedza, Warszawa1961, s. 75.
314
bardowanej Warszawy. Masy ludowe w ogniu walki z hi‑ tlerowską okupacją stają się prawdziwym gospodarzem swego Państwa. O przebudowie gospodarki narodowej decydować będzie nie drobna garstka uprzywilejowanych, lecz świadomy swych praw obywatelskich i obowiązków społecznych cały Lud Polski. Robotnik, chłop i pracownik umysłowy, zespoleni w walce o wolność, muszą się zespolić w pracy nad budową Społecznej Rzeczypospolitej Polskiej”22. Wkrótce Zaremba napisze: „Powstanie Sierp‑ niowe wykazało, że klasa robotnicza stała się w Polsce naj‑ silniejszym cementem zbiorowego życia narodu”23. Na międzynarodowej lewicy radykalnej niektórzy zdali sobie sprawę z rewolucyjnego wymiaru tego powstania zaraz po jego upadku. Tak było w przypadku Lewicowej Frakcji Komunistów i Socjalistów Włoskich (fscsi), któ‑ ra uznała, że oto „historia zdrady popełnionej przez Mo‑ skwę w Hiszpanii powtórzyła się w Warszawie”, a stało się tak dlatego, że „charakter, jakiego nabiera europejski ruch partyzancki” i powstańczy, „określa postępowy ele‑ ment klasowy wynikający dialektycznie z wojny imperia‑ listycznej, w której Rosja odgrywa pierwszoplanową rolę. Dlatego opór partyzantów warszawskich wobec szantażu Moskwy nosi wyraźne piętno proletariackie. Jako taki sta‑ nowi pierwszy etap na drodze do swobody działania klas pracujących Europy i całego świata”24.
22 Społeczne oblicze powstania warszawskiego, „Warszawianka”, nr 5, 1944, s. 1 (podkreślenia tu i gdzie indziej zawsze w oryginale). 23 Z. Zaremba, Powstanie Sierpniowe, s. 75. 24 Viva la Comune di Varsavia, „La Sinistra Proletaria”, 28 ottobre 1944, s. 1. O fscsi zob.: M. Lampronti, L’ altra resistenza, l’altra opposizione (Comunisti disidenti dal 1943 al 1951), Antonio Lalli Editore, Poggi‑ bonsi 1984, s. 86–91.
315
Łepkowski miał rację, kiedy stawiał tezę, że wraz z upad‑ kiem powstania „w październiku 1944 r. upadła polska demokratyczna rewolucja niepodległościowa”25. Upadła, twierdził, dlatego, że co prawda „miała za sobą znaczną większość społeczeństwa, lecz nie posiadała poparcia z ze‑ wnątrz i nie mogła zbudować państwa”26. Jednak nie tylko dlatego, ale również, a nawet przede wszystkim dlatego, że jej rusztowanie stanowiły aparaty „państwa podziemne‑ go”, które było przedłużeniem państwa przedwojennego – strażnika kapitalizmu – a imperializmowi rosyjskiemu przeciwstawiało (od prawa do lewa, z socjalistami włącz‑ nie) obronę „całości” Polski, a zatem również polskiego panowania kolonialnego na Kresach Wschodnich. Faktyczny strateg tej rewolucji, Rzepecki, postulował gruntowną przebudowę „państwa podziemnego” poprzez oparcie go, kosztem prawicy (endecji i chadecji), na „zwar‑ tym froncie polskiej lewicy” – nie tylko ludowców i so‑ cjalistów z obozu londyńskiego, ale również Centralizacji, którą należało przeciągnąć na swoją stronę27 (przy czym Rzepecki wiedział, że była ona „znacznie bardziej rady‑ kalna niż ppr w zakresie programu przebudowy społecz‑ no-gospodarczej”28). Rzepecki powoływał się na dawne‑ go, schwytanego przez gestapo w 1943 roku, komendan‑ ta głównego ak gen. Stefana Grota-Roweckiego. „Jeszcze w listopadzie 1939 r., kiedy z »Grotem« zastanawialiśmy się nad przyszłością Polski, szybko doszliśmy do wniosku, że musi ona iść na lewo, a rolę rozstrzygającą musi w niej odgrywać ruch ludowy i obóz socjalistyczny. Przez cały 25 26 27 28
T. Łepkowski, Rewolucje polskie 1944–1982, s. 10. Ibidem, s. 11. J. Rzepecki, Wspomnienia i przyczynki…, s. 271–272, 274–276. K. Kersten, Narodziny systemu władzy. Polska 1943–1948, SAWW, Poznań 1990, s. 54.
316
czas wojny nie zmieniłem zdania”. Rzepecki miał świa‑ domość, że w jego rewolucyjnej strategii piętę achille‑ sową stanowi przytłaczająca większość kadry oficerskiej ak – „teoretycznie »apolityczna«, a w rzeczywistości bez ideologii, bądź nastrojona konserwatywnie, bądź wresz‑ cie o światopoglądzie wręcz reakcyjnym. Ta kadra słabo nadaje się na rewolucyjno-powstańczych dowódców, któ‑ rzy muszą być zarazem przywódcami walczących w ak rzesz chłopskich i robotniczych”, pisał Rzepecki. Postulo‑ wał „energiczne oddziaływanie na wyższych dowódców dla wpojenia im światopoglądu harmonizującego z epo‑ ką i rewolucyjno-powstańczymi zadaniami epoki”, ten zaś, „kto konieczności tej przemiany nie rozumie”, dodawał, „powinien być natychmiast usunięty z każdego stanowi‑ ska kierowniczego”29. Nic nie świadczy o tym, aby taka przebudowa „państwa podziemnego”, jakiej domagał się Rzepecki, była możliwa. Dlatego rewolucja ta mogła wy‑ buchnąć najpotężniejszym w okupowanej Europie wiel‑ komiejskim zrywem zbrojnym, ale nie mogła zwyciężyć. Na polu walki pozostała inna rewolucja, kierowana przez komunistów. Ta „miała za sobą mniejszość społe‑ czeństwa, ale za to potężnego protektora i własny aparat wojskowo-polityczny, a więc państwo. To zdecydowało o jej zwycięstwie”, pisał Łepkowski. „Krztusiła się w latach 1944–1948 rozbuchanym patriotyzmem. Biało-czerwone sztandary, narodowa i piastowska rodzimość spleciona z gorącym antygermanizmem, Mazurek Dąbrowskiego, Boże, coś Polskę i Rota – wszystko to miało podkreślić na‑ rodowe treści rewolucji, nie zaś jej treści klasowe, począt‑ kowo dość skrzętnie ukrywane”30. Ze swoim zapleczem 29 J. Rzepecki, Wspomnienia i przyczynki…, s. 267, 275, 277. 30 T. Łepkowski, Rewolucje polskie 1944–1982, s. 11–12.
317
w Związku Radzieckim miała dość sił, aby – kiedy tak po‑ stanowił Stalin – obalić kapitalizm, co było tym łatwiejsze, że polską burżuazję na dużą skalę wywłaszczył wcześniej okupant niemiecki. Rewolucja ta, obalając panujące do‑ tychczas stosunki produkcji i odłączając gospodarkę na‑ rodową od światowego systemu kapitalistycznego, uwol‑ niła rozwój sił wytwórczych, który dotychczas był spętany przez historyczny niedorozwój kapitalizmu w Polsce, skut‑ kujący opóźnionym, a w rezultacie na wpół peryferyjnym i na wpół zależnym rozwojem. Utorowała zatem drogę do rewolucji przemysłowej, którą z powodu jej opóźnienia można było przeprowadzić jedynie metodami pozakapita‑ listycznymi i siłami państwa. Wielki paradoks tej rewolucji – i ustanowionego przez nią reżimu – polegał na tym, że jednocześnie zablokowała ona drogę do socjalizmu. Sta‑ ło się tak dlatego, że jedyna możliwa droga do rewolucji socjalistycznej prowadziła przez demokratyczną rewolu‑ cję niepodległościową – każda z nich mogła realizować swoje zadania historyczne tylko w splocie z tą drugą. Tak jak bez przerośnięcia w rewolucję socjalistyczną demo‑ kratyczna rewolucja niepodległościowa nie mogła zreali‑ zować swoich zadań, tak też rewolucja socjalistyczna nie była możliwa bez realizacji zadań demokratycznej rewo‑ lucji niepodległościowej. Rewolucja instalująca w Polsce reżim wzorowany na radzieckiej dyktaturze stalinowskiej oraz zależny od imperializmu rosyjskiego nie mogła być demokratyczna i niepodległościowa. Bardziej niż cokolwiek innego naturę tego reżimu po‑ świadczył jego stosunek do rad zakładowych. Jak widzieli‑ śmy, kierownictwo obozu londyńskiego, w tym nawet tak prawicowy wojskowy jak Bór-Komorowski, wzniecając Powstanie Warszawskie, uważało, że do najpilniejszych priorytetów politycznych władz powstańczych należy 318
wydanie rozporządzenia o radach zakładowych. Było to absolutnie nieodzowne dla powstańczej mobilizacji klasy robotniczej i zapewnienia jej poparcia dla „państwa pod‑ ziemnego”. Teraz, na terenach uwalnianych przez armię radziecką od okupacji niemieckiej, rady zakładowe two‑ rzyły się z inicjatyw robotniczych, przejmowały kontrolę nad często zrujnowanymi fabrykami, organizowały od‑ gruzowanie, mobilizowały załogi do pracy, uruchamiały fabryki i faktycznie nimi zarządzały. Nowa władza „lu‑ belska” nie mogła obyć się bez nich, toteż wydawało się, że sprzyja ustanawianiu władzy rad w zakładach pracy. Zapowiadała, że szykuje dekret o radach zakładowych i że będzie on jednym z podstawowych aktów ustawo‑ dawczych o przełomowym charakterze ustrojowym. Dłu‑ go zwlekała – dekret wydała dopiero w lutym 1945 roku, prawie pół roku później niż uczyniły to władze „państwa podziemnego”. W życie wszedł jeszcze później, bo 20 maja, przy czym, jak się okazało, tylko formalnie. Już 1 czerwca minister przemysłu Hilary Minc wydał instrukcję, która oznaczała obalenie wszelkiej realnej władzy rad i zapro‑ wadzenie w przedsiębiorstwach jednoosobowego kierow‑ nictwa. Rady wcielono do związków zawodowych, a te szybko ubezwłasnowolniono. Legalna pps, która dopie‑ ro co zapewniała robotników, że oto „realizowana [jest] obecnie demokracja społeczna, której jednym z filarów jest uspołecznienie środków produkcji i współudział rad zakładowych w kierownictwie zakładów pracy”31, teraz spuściła z tonu i wkrótce nabrała wody w usta. Zdławienie rad zakładowych było nieodzownym wa‑ runkiem ustanowienia, zabezpieczenia i utrwalenia spe‑ cyficznej dla panowania biurokracji „formy, w której praca 31 Robotnik współrządcą: Fabryczne Rady Zakładowe, s. 3.
319
dodatkowa jest wyciskana z bezpośrednich wytwórców” (Marks). Biurokracja ta nie była klasą panującą, której władza polityczna jest pochodną władzy ekonomicznej, a jedynie warstwą pasożytniczą, której władza ekono‑ miczna jest pochodną władzy politycznej. Wdrożenie i reprodukcja stosunków wyzysku wymagały zatem per‑ manentnego stosowania przymusu pozaekonomicznego (politycznego). Wyzysk klasy robotniczej był niemożliwy bez tego przymusu, a on wykluczał wszelką formę demo‑ kracji robotniczej oraz niezależnej organizacji robotniczej – nie tylko politycznej, ale nawet związkowej. Jacek Kuroń i Karol Modzelewski stwierdzą w swoim Liście otwartym, że „klasa robotnicza nie ma żadnego wpływu na rozmia‑ ry produktu dodatkowego, jego podział i wykorzystanie”, ponieważ „jest pozbawiona wpływu na decyzje władzy dysponującej środkami produkcji i samym produktem”. Zarazem „wszelka organizacja (porozumienie robotni‑ ków) mająca na celu walkę o płace jest nielegalna i jako taka ścigana przez aparat przemocy – policję, prokuratu‑ rę, sądy. Produkt dodatkowy jest zatem odbierany klasie robotniczej przemocą”, to znaczy środkami przymusu po‑ zaekonomicznego, „w rozmiarach nie przez nią wyzna‑ czonych i wykorzystywany poza zasięgiem jej wpływów i możliwości kontroli”. Kuroń i Modzelewski stwierdzą dalej, iż „znaczy to, że robotnik jest wyzyskiwany”: wy‑ tworzony w toku pracy dodatkowej – wyobcowanej (wy‑ alienowanej) u młodego Marksa – „produkt jego własnej pracy przeciwstawia mu się jako siła obca i wroga”32. 32 J. Kuroń, K. Modzelewski, List otwarty do członków Podstawowej Organizacji Partyjnej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i do członków uczelnianej organizacji Związku Młodzieży Socjalistycznej przy Uniwersytecie Warszawskim, w: F. Dąbrowski, P. Gontarczyk, P. Tomasik (red.),
320
W istocie to właśnie miał na myśli Tadeusz Kroński, który wkrótce miał zostać ważnym funkcjonariuszem stalinow‑ skim na „froncie filozoficznym”, kiedy w 1948 roku pisał do Czesława Miłosza: „My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji”33. Inny‑ mi słowy: w razie potrzeby kolbami (wozami bojowymi na ulicach i strzelaniem ostrą amunicją do tłumu, „ścieżkami zdrowia”, stanem wyjątkowym i wojennym) wybijemy ro‑ botnikom z głów świadomość czy poczucie, że ich praca dodatkowa jest wyobcowana i wbijemy im do głów prze‑ konanie, że wyzysk ich pracy jest racjonalny. Jednym z najważniejszych skutków pierwszego wiel‑ kiego wystąpienia robotniczego przeciwko władzy biu‑ rokratycznej – poznańskiego Czerwca 1956 roku – było odrodzenie podstawowej formy demokracji robotniczej, którą teraz, w ślad za jugosłowiańskim „socjalizmem sa‑ morządowym”, nazwano radą robotniczą. Rozwinął się ruch rad. Aby wyprowadzić reżim z groźnego kryzysu, nowe kierownictwo polityczne, na którego czele stanął ponownie Władysław Gomułka, doprowadziło w bardzo pilnym trybie do uchwalenia przez Sejm ustawy o radach robotniczych. Stanowiła ona – co nie miało precedensu w polskim, a nawet w światowym (poza Jugosławią) usta‑ wodawstwie – że „rada robotnicza zarządza w imieniu załogi przedsiębiorstwem będącym własnością ogólno‑ narodową”. Następnie biurokracja skrępowała i spara‑ liżowała ruch rad nie dopuszczając do ich koordynacji i budowy systemu rad wzwyż, a dwa lata później Sejm uchwalił nową ustawę o samorządzie robotniczym, która Marzec 1968 w dokumentach MSW, t. 1, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2008, s. 491, 495–496. 33 Cz. Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, Znak, Kraków 2007, s. 361.
321
ubezwłasnowolniła rady, skazując je na obumarcie. Ruch rad pracowniczych odrodził się powtórnie i toczył walkę o samorządność u boku „Solidarności” i z jej udziałem w 1981 roku34. Pierwszy program postulujący demokrację rad jako ustrój polityczny państwa polskiego powstał dopiero nie‑ spełna dziewięć lat po Październiku ’56 – został zawarty w Liście otwartym Kuronia i Modzelewskiego. Kiedy ruch na rzecz samorządności pracowniczej odrodził się w 1981 roku na fali rewolucji „Solidarności”, poza chyba kilkoma działaczami tego ruchu, którzy programem tym się kiero‑ wali, nikt już o nim nie pamiętał. Na zapomnienie skazali go również sami autorzy.
Kontrowersja wokół natury reżimu biurokratycznego W Liście otwartym Kuroń i Modzelewski postawili zdu‑ miewającą tezę o historycznej konieczności dyktatury biurokratycznej w takim kraju zacofanym jak powojen‑ na Polska (a zatem tym bardziej w takim jak zsrr). Pisali mianowicie: „Dla nowej władzy industrializacja była ra‑ cją bytu, zadaniem podstawowym. Zadanie to realizowała ona wbrew odrębnym interesom klasowym pozostałych klas i warstw społecznych, a więc w pewnym sensie prze‑ ciw nim. Przeciw pozbawionemu przemocą nadwyżek i zagrożonemu kolektywnym wywłaszczeniem chłopstwu, 34 Zob.: Z.M. Kowalewski, Give Us Back Our Factories! Between Resisting Exploitation and the Struggle for Workers’ Power in Poland, 1944–1981, w: I. Ness, D. Azzellini (red.), Ours to Master and to Own. Workers’ Control from the Commune to the Present, Haymarket, Chicago 2011, s. 191–207.
322
przeciw klasie robotniczej, której płace utrzymywano na możliwie najniższym poziomie, a nawet obniżano, prze‑ ciw inteligencji i technokracji. Skuteczna realizacja takie‑ go uprzemysłowienia wymagała pozbawienia wszystkich tych klas i warstw społecznych możliwości formułowania swych odrębnych interesów i walki o ich realizację lub w ich obronie, wymagała skupienia całokształtu decyzji politycznych i władzy nad środkami produkcji i produk‑ tem społecznym w sposób wyłączny w rękach elity nowej władzy, wymagała uniezależnienia produkcji od regulują‑ cego wpływu rynku i możliwie najdalej idącego ogranicze‑ nia pola własnej inicjatywy klasy robotniczej, technokracji i chłopstwa w dziedzinie ekonomicznej. A zatem wprowa‑ dzenia systemu monopartyjnego, pozbawienia wszelkich środowisk społecznych własnej organizacji przez faktyczne upaństwowienie wszystkich organizacji, rozbudowy apara‑ tu przemocy, skierowanego przeciw producentom, zmo‑ nopolizowania środków informacji i propagandy w rękach wszechmocnej elity, likwidacji swobód twórczych, ustano‑ wienia centralistycznego systemu zarządzania gospodarką. Towarzyszył temu wszystkiemu masowy terror policyjny. W ten sposób elita, monopolizując w swym ręku władzę polityczną, społeczną, oraz władzę nad procesem produk‑ cji i podziałem produktu, czyli własność, uczyniła interes uprzemysłowienia swym klasowym, niejako prywatnym interesem, uczyniła produkcję dla produkcji swym kla‑ sowym celem, źródłem umocnienia i rozszerzenia swego panowania. Przekształciła się więc w nową klasę panują‑ cą — centralną polityczną biurokrację, zaś państwo, któ‑ rym kierowała, przekształciło się w ten sposób w państwo klasowej dyktatury biurokracji. Można więc powiedzieć, że charakter zadań, uprzemysłowienia kraju zacofanego powołał do życia biurokrację jako klasę panującą, która 323
zadania te mogła zrealizować, gdyż tylko ona swym kla‑ sowym interesem reprezentowała interes industrializacji w takich warunkach — produkcję dla produkcji”35. Krótko mówiąc, klasa robotnicza i w ogóle społeczeń‑ stwa krajów „zacofanych”, to znaczy takich, które cechuje niedorozwój kapitalizmu, po jego obaleniu muszą przejść, niejako „za karę”, pod jarzmem kaudyńskim srogiej dykta‑ tury biurokratycznej. Co więcej, po obaleniu kapitalizmu nie wchodzą one wcale w okres przejściowy między kapi‑ talizmem a socjalizmem, lecz kształtuje się w nich jakaś nowa eksploatatorska klasa panująca i jakiś nowy sposób produkcji, właściwy tylko tym krajom. W krajach wyso‑ ko rozwiniętych, uprzemysłowionych, nie ma historycz‑ nej konieczności przejścia pod tym jarzmem i przez taki sposób produkcji. Jakby jednego absurdu nie było dość, na dobitkę są jeszcze dwa. Otóż ta nowa klasa jest, jak sama nazwa („centralna biurokracja polityczna”), którą ją opatrzono, wskazuje, „klasą polityczną”, a nie społeczno‑ -ekonomiczną, co, jak na klasę panującą, stanowi niezwy‑ kłą osobliwość światowo-historyczną. Nie jedyną, gdyż ponadto okazuje się, że panowanie tej rzekomej klasy co prawda było postępem dziejowym, ale tylko przez kilka lat (w Polsce jej postępowa misja historyczna skończy‑ ła się wraz z realizacją Planu Sześcioletniego, około 1955 roku), a cały cykl panowania, od wzlotu do upadku, trwał (o czym dziś wiemy) zaledwie kilka dziesięcioleci. Takich klas panujących jak ta – historycznie koniecznych tylko w pewnych społeczeństwach, z natury jedynie politycz‑ nych i bardzo szybko przemijających – dzieje powszechne nie znają. Problem nie polega na tym, czy biurokrację tę nazwie się klasą, czy warstwą pasożytniczą, to znaczy na 35 J. Kuroń, K. Modzelewski, List otwarty…, s. 506–507.
324
rozbieżności terminologicznej, lecz na rozbieżności me‑ rytorycznej. Kuroń i Modzelewski, czyniąc z biurokracji nową klasę panującą, byli konsekwentni: uczynili ją klasą historycznie samodzielną i konieczną, a zatem – choć tyl‑ ko w bardzo krótkim okresie – wstępującą. Ernest Man‑ del, komentując List otwarty, gdy ukazał się po francusku, stwierdził, że jedyna istotna rozbieżność między Czwartą Międzynarodówką a autorami Listu nie polega na tym, iż uważają oni biurokrację za klasę, lecz na tym, że takie stanowisko „skłania ich nawet do przypisania »klasie biu‑ rokratycznej« roli w pewnych przypadkach postępowej, którą my negujemy”36. Lew Trocki tak o tym pisał: „Zasadność historyczna wszelkiej klasy panującej polegała na tym, że system wy‑ zysku, na którego czele stała, wynosił rozwój sił wytwór‑ czych na nowy poziom. Nie ulega wątpliwości to, że system radziecki dał potężnego bodźca gospodarce. Lecz źródło tego bodźca stanowiła nacjonalizacja środków produkcji i zasada planowości, a wcale nie to, że biurokracja uzurpo‑ wała dowodzenie gospodarką. Przeciwnie, biurokratyzm jako system stał się najgorszym hamulcem technicznego i kulturalnego rozwoju kraju. Do pewnego czasu fakt ten maskowało to, że gospodarka radziecka zajmowała się w ciągu dwóch dziesięcioleci transferem i przyswajaniem techniki i organizacji produkcji z przodujących krajów ka‑ pitalistycznych. Okres zapożyczania i naśladownictwa tak czy inaczej dawał się jeszcze pogodzić z automatyzmem biurokratycznym, to znaczy tłumieniem inicjatywy i kreatywności. Im bardziej jednak rozwijała się gospodarka, tym bardziej złożone stawały się jego wymogi, tym nie‑ 36 E.G. [E. Mandel], La lettre ouverte de Karol Modzelevski et Jacek Kuron au Parti ouvrier polonais, „Quatrième Internationale”, nr 29, 1966, s. 79.
325
znośniejszą przeszkodą stawał się reżim biurokratyczny. Stale zaostrzająca się sprzeczność między nimi prowadzi do nieustannych konwulsji politycznych, do systematycz‑ nego rugowania najwybitniejszych elementów twórczych we wszystkich sferach działalności. Tak oto zanim biuro‑ kracji udało się wydać z siebie »klasę panującą«, popadła ona w nieprzejednaną sprzeczność z potrzebami rozwoju. Wyjaśnienia należy szukać właśnie w tym, że biurokracja nie jest nosicielem nowego, właściwego dla niej, bez niej niemożliwego systemu gospodarki, lecz pasożytniczą na‑ roślą na państwie robotniczym”37. Na swoim pierwszym procesie Kuroń, mając na myśli reżim stalinowski w zsrr, wyznał, że „widział [w nim] nie‑ wątpliwy postęp, nawet obiektywną historyczną słuszność stalinizmu, który »wyciągnął zacofany kraj do poziomu mocarstwa przemysłowego«, choć »zrobił to na kościach wielu dziesiątek tysięcy albo milionów ludzi«”38. Podobny pogląd o stalinizmie wyraził wcześniej Izaak Deutscher. Działał on przed wojną w nurcie politycznym skupiają‑ cym polskich zwolenników Trockiego, a po wojnie, na emigracji w Wielkiej Brytanii, stał się renomowanym my‑ ślicielem marksistowskim i sowietologiem. W swojej gło‑ śnej biografii Stalina z końca lat czterdziestych dowodził, że industrializacja i przymusowa kolektywizacja w zsrr stanowiły drugą – po październikowej – rewolucję39. Bar‑ dzo ostrej krytyce pogląd ten – w istocie apologetyczny wobec stalinizmu – poddali zwolennicy „ortodoksyjnej” 37 L. Trotsky, The U.S.S.R. in War, „The New International”, t. V, nr 11 (38), 1939, s. 326. 38 A. Friszke, Anatomia buntu. Kuroń, Modzelewski i komandosi, Znak, Kraków 2010, s. 284. 39 I. Deutscher, Stalin. A Political Biography, Oxford University Press, Nowy Jork-Londyn 1949.
326
charakterystyki stalinowskiego państwa radzieckiego, do‑ konanej przez Trockiego, jako biurokratycznie zwyrod‑ niałego państwa robotniczego, oraz rzecznicy obu wy‑ wodzących się z jego myśli nurtów „heterodoksyjnych”, które uważały, że kontrrewolucja stalinowska poszła znacznie dalej niż mniemał Trocki, i charakteryzowały ustrój ukształtowany w wyniku tej kontrrewolucji czy to jako kolektywizm biurokratyczny, czy jako kapitalizm państwowy40. Niektóre pisma Deutschera były znane w środowisku Kuronia i Modzelewskiego, ale znacznie większy wpływ wywarła na nie Nowa klasa – praca Milovana Đilasa41, który w przeszłości, u boku Josipa Broza-Tity, był jednym z najważniejszych przywódców Komunistycznej Partii Ju‑ gosławii i rewolucji jugosłowiańskiej, a następnie stał się radykalnym krytykiem reżimu titoistowskiego i innych re‑ żimów komunistycznych. Praca ta, bardzo głośna na świe‑ cie, ukazała się po polsku we Francji i w Stanach Zjedno‑ czonych w drugiej połowie lat pięćdziesiątych w dwóch (również jakościowo) różnych tłumaczeniach, które do‑ tarły do Polski zarówno na falach Radia Wolna Europa, jak i w formie książkowej, choć Służba Bezpieczeństwa starała się temu przeciwdziałać. Książka wyszła również 40 G. Breitman, Deutscher’s Biography of Stalin, „The Militant”, t. XIII, nr 44, 1949, s. 3; M. Shachtman, Four Portraits of Stalinism – V: A Critique of Deutscher’s Work on Stalin, „The New International”, t. XIV, nr 5 (144), 1950, s. 293–308; J. Jacobson, Isaac Deutscher: The Anatomy of an Apologist, w: idem (red.), Soviet Communism and the Socialist Vision, Transaction Books, New Brunswick 1972, s. 86–162; T. Cliff, Neither Washington nor Moscow: Essays on Revolutionary Socialism, Bookmarks, Londyn 1982, s. 166–191. 41 Zob.: M. Niemczyk, Śladami doktrynalnych spotkań Milovana Djilasa z Polską, „Annales Universitatis Mariae Curie-Skłodowska. Sectio G”, t. LVIII, nr 2, 2011, s. 49–58.
327
w kraju – oczywiście wyłącznie „do użytku służbowego” w wyższych sferach aparatów władzy. Đilas radykalnie zakwestionował tezę stanowiącą fun‑ dament stalinowskiego „marksizmu-leninizmu”, a faktycz‑ nie kpinę z marksizmu: tezę głoszącą, że to, czy w danym społeczeństwie istnieją stosunki wyzysku, czy nie, zależy od tego, jakie panują w nim formy czy stosunki własno‑ ści. Zgodnie z owym „marksizmem-leninizmem” podsta‑ wą kapitalistycznych stosunków produkcji jest prywatna własność środków produkcji, a podstawą socjalistycznych stosunków produkcji jest ich własność społeczna. Było to, ni mniej, ni więcej, tylko postawienie sprawy na głowie: oto prawna forma własności, stanowiąca element „nad‑ budowy”, jest podstawą stosunków produkcji, czyli „bazy”. Ta magiczna formuła pozwalała głosić, że wyzysk istnie‑ je tylko tam, gdzie panuje własność prywatna, natomiast tam, gdzie obalono panowanie własności prywatnej, tym samym zniesiono wyzysk. W oczach Kuronia i Modzelewskiego Đilas był „pierw‑ szym, który odczarował to językowe tabu nowomowy”, to‑ też to niezwykle ważne odczarowanie przejęli oni z dobro‑ dziejstwem inwentarza. Modzelewski pisał: „Na sposób publicystyczny, bez wdawania się w socjologiczne subtel‑ ności, Đilas stwierdził po prostu, że biurokracja polityczna w krajach rządzonych przez komunistów »rozporządza państwowymi środkami produkcji i korzysta z nich«, jest więc ich właścicielem, czyli nową klasą panującą. W Liście otwartym przejęliśmy pomysł Đilasa i staraliśmy się go uzasadnić”42. Przejęli od niego tezę o centralnej biurokra‑ 42 K. Modzelewski, Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca, Iskry, Warszawa 2013, s. 117. Zob. również: idem, Życiodajny impuls chuligaństwa. Notatki z lat 1993–2002, Universitas, Kraków 2003, s. 104–106.
328
cji politycznej jako nowej klasie panującej, historycznie koniecznej po obaleniu kapitalizmu w krajach, w których nie dokonała się jeszcze rewolucja przemysłowa43. Tym‑ czasem, wbrew ich mniemaniu, historycznie niesamo‑ dzielny i pasożytniczy charakter biurokracji nie pozosta‑ wał w żadnej sprzeczności z tym, że stosunek wyzysku, który zachodził między panującą warstwą biurokratyczną a klasą robotniczą, stanowił, jak każdy stosunek wyzysku, stosunek antagonizmu klasowego. Niezależnie jednak od tych rozbieżności i niejako ponad nimi ważne było coś innego. „Matryca kulturowego dzie‑ dzictwa łączyła Karola Modzelewskiego i Jacka Kuronia z marksizmem i tradycją ruchów rewolucyjnych. Dla hi‑ storyka ciekawy jest moment, kiedy skrajny rewizjonizm zbuntowanych marksistów doprowadził od postulatu re‑ form do przekonania o potrzebie rewolucyjnego obalenia systemu dyktatury aparatu biurokratycznego”, pisze Adam Michnik. „Historyk idei powie zapewne, że decydujący był moment, w którym autorzy Listu otwartego zdefiniowali aparat biurokratyczny jako nową klasę rządzącą, a konflikt tej nowej klasy z klasą robotniczą określili jako antagoni‑ styczny”. Michnik zaznacza jednak: „Nie należałem (…) do bezkrytycznych czytelników Listu otwartego. Nie wierzy‑ łem w rewolucję proletariacką stukającą do polskich bram, nie wierzyłem też w państwo rządzone przez Centralną Radę Robotniczą. Także wizja międzynarodowej rewolucji robotniczej wydawała mi się wątpliwa”44. 43 M. Dżilas, Nowa klasa. Analiza systemu komunistycznego, tłum. A. Li‑ sowski, Związek Dziennikarzy R.P. Syndykat w Ameryce Północnej, Nowy Jork 1958, s. 22–44. 44 A. Michnik, Od polskiej rewolucji do polskiej gościnności: refleksje nieuporządkowane na temat biografii Karola Modzelewskiego, „Przegląd Historyczny”, t. 102, nr 1, 2011, s. 9, 10, 14.
329
Z wielu relacji samych działaczy ówczesnej opozycji, jak również z poświęconych jej dzieł historycznych An‑ drzeja Friszkego, wiadomo, że gdy rozpoczynali oni swoją działalność, za główną – obok książki Đilasa – inspirację w krytyce politycznej i teoretycznej reżimu biurokratycz‑ nego służyła im myśl Trockiego. Michnik wspomina: „Do‑ brze pamiętam swoje rozmowy z Jackiem Kuroniem na ten temat. Jacek mówił, że Trocki był dla niego swoistym objawieniem. Pozwalał mu przejść na pozycję zasadni‑ czego sprzeciwu wobec władzy, a zarazem zachować swój wcześniejszy język, system wartości, symbole i hasła. To Trocki przecież wzywał do walki ze stalinowską biuro‑ kracją w imię odzyskania władzy przez proletariat; to on przeciwstawiał dyktaturze biurokracji – dyktaturę pro‑ letariatu. Skądinąd Kuroń i Modzelewski nie lubili tego określenia – nazywali to demokracją robotniczą. W bi‑ bliotece domowej Karola Modzelewskiego widziałem kil‑ ka tomów pism Trockiego w języku francuskim. On sam wspominał o rozmowach w Italii z Livio Maitanem, lide‑ rem włoskich trockistów”45. Modzelewski czytał książki Trockiego oraz czasopisma Czwartej Międzynarodówki bodaj najwcześniej, gdyż otrzymywał je pocztą z Paryża od 1957 roku i zgodnie z policyjnymi raportami wtedy „orientował się już w poglądach tego kierunku”; mówił, że „pewne rzeczy czyta, ale to nie znaczy, że podziela przed‑ stawiane tam poglądy”46. W raportach Służby Bezpieczeństwa informowano, że „w interpretacji Kuronia trockizm, którego jest zwolenni‑ kiem, polega na samorządności ekonomicznej, autentycz‑ nym ruchu społecznym itp.” i że szerzy on takie poglądy 45 Ibidem, s. 10. 46 A. Friszke, Anatomia… , s. 804.
330
na zbiórkach instruktorów harcerskich i innych zebra‑ niach młodzieżowych. „W zakresie międzynarodowym mówił o szeregu sprawdzonych przewidywań Trockiego”, a zwłaszcza o tym, że „Rosjanie, gdyby mogli, nie popie‑ raliby walki narodowowyzwoleńczej, gdyż chcą zawrzeć pakt status quo z usa. Chcą podzielić świat między sie‑ bie i usa. To może doprowadzić do upadku rewolucji na Kubie. Rosjanie zdławili ruch rewolucyjny na Węgrzech. Opowiadał obszernie o wypadkach w Nowoczerkasku”, gdzie w czerwcu 1962 roku wojsko krwawo stłumiło masowy protest robotników. Mówił „również o tym, że Đilasa Nowa klasa jest kiepskim odbiciem znakomicie rozszyfrowanego przez trockistów mechanizmu władzy we współczesnym komunizmie” oraz „zalecał zebranym do przeczytania książkę Trockiego o [zapewne zdradzonej – Z.M.K.] rewolucji”47. Jan Tomasz Gross, mówiąc o cza‑ sach licealnych, w których wraz z Michnikiem założył Klub Poszukiwaczy Sprzeczności, wspominał: „Nie mogliśmy zrozumieć dlaczego za upaństwowienie środków produkcji społeczeństwo ma płacić wolnością i swobodą słowa. W literaturze marksistowskiej znacznie bardziej interesowała nas Zdradzona rewolucja [Trockiego] niż Manifest Komunistyczny”48. To właśnie Trocki, bardziej niż ktokolwiek inny, zainspi‑ rował zarysowany w Liście otwartym program rewolucji antybiurokratycznej oraz budowy ustroju wielopartyjnej demokracji robotniczej. „Zniesienie wyzysku oznacza”, pi‑ sali Kuroń i Modzelewski, „stworzenie takiego systemu, 47 F. Dąbrowski, P. Gontarczyk, P. Tomasik (red.), Marzec 1968 w dokumentach MSW, t. 1, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2008, s. 354, 377–378. 48 J.T. Gross, Opozycja polityczna we współczesnej Polsce, „Aneks”, nr 15, 1977, s. 25.
331
w którym zorganizowana klasa robotnicza będzie pano‑ wać nad swoją pracą i jej produktem; będzie wyznaczać cele produkcji społecznej, decydować o podziale i wyko‑ rzystaniu dochodu narodowego, a zatem określać rozmiar i kierunki inwestycji, rozmiary i przeznaczenie wydatków na świadczenia socjalne, służbę zdrowia, oświatę, naukę, kulturę, rozmiary wydatków na aparat władzy oraz bieżą‑ ce zadania tego aparatu. A więc sprawować będzie władzę ekonomiczną, społeczną i polityczną w państwie”. Wła‑ dza ta miała materializować się w „systemie Rad Delega‑ tów Robotniczych na czele z Centralną Radą Delegatów”, zgodnie z zasadą głoszącą, że „jeśli nie ma demokracji robotniczej w fabryce, nie może jej być na dłuższą metę również w państwie” i że „samorządność robotniczej za‑ łogi w przedsiębiorstwie wymaga pełnej demokracji ro‑ botniczej w państwie”49. Program ten oznaczał zerwanie z czymś, co w owych czasach zwykło się popularnie nazywać w Polsce „rewi‑ zjonizmem”; termin ten wprowadziło do obiegu kierow‑ nictwo pzpr na oznaczenie pewnej kategorii swoich kry‑ tyków pozostających w szeregach partyjnych lub z nich usuniętych. Celnie to kiedyś wyjaśnił Gross: „O tyle, o ile różni ludzie zgadzali się samych siebie nazywać rewizjo‑ nistami, rozumieć przez to należało, że, po pierwsze, nie zgadzają się z polityką partyjnych władz i że, po drugie, ich krytyka oficjalnej polityki formułowana jest z pozycji so‑ cjalistycznych. Tak więc deklarowali się rewizjoniści jako zwolennicy ustroju zaprowadzonego w Polsce w [19]45 r., choć również jako zwolennicy poddania go pewnym mo‑ dyfikacjom. Wydaje mi się, że już ta sama zasada ogólna rewizjonizmu wplątywała go w sprzeczności, które nie da‑ 49 J. Kuroń, K. Modzelewski, List otwarty…, s. 535, 536, 503.
332
wały się przezwyciężyć. Bowiem aparat pojęciowy mark‑ sizmu, a więc i rewizjonizmu, nie pozwala na cząstkową krytykę jakiej bądź formacji społeczno-politycznej. Na‑ rzuca niejako konieczność przeprowadzenia analizy kry‑ tycznej w perspektywie całości, w kategoriach całego sys‑ temu, a nie zaś poszczególnych rozwiązań poszczególnych problemów – np. dominacji politycznej. Że tak jest, łatwo się przekonać biorąc do ręki przemyślaną do ostatecznych konsekwencji marksistowską krytykę polskiej rzeczywi‑ stości z lat 60-tych — a mianowicie List otwarty Kuronia i Modzelewskiego. Autorzy ujawniają w tym tekście kla‑ sowy charakter, w marksowskim sensie, ustroju w Polsce powojennej, a więc – nieunikniona konkluzja – negują możliwość jego »rewizji« czy też cząstkowej modyfikacji i konkludują o nieuchronności rewolucji, jako że rewolu‑ cja jedynie może przezwyciężyć antagonizm klasowy. Re‑ wizjonizm popełnił więc w tym tekście niejako samobój‑ stwo. Dlatego też »rewizjoniści« nie bardzo wiedzieli jak się odnieść do Listu otwartego, choć również nie wiedzieli skąd się bierze ich ambiwalencja”50. Modzelewski stawia sprawę nieco inaczej, ale różnica jest chyba terminolo‑ giczna: uważa List za przejaw rewizjonizmu, zaznaczając, że „była to jednak [jego] najbardziej radykalna wersja”, po‑ nieważ „nie chodziło już o to, by ten ustrój naprawić, lecz o to, by go obalić”51. Na jednym z przesłuchań przed pierwszym procesem sądowym Modzelewski złożył oświadczenie, w którym stwierdził, że uważa razem z Kuroniem, iż List otwarty „jest próbą opracowania oryginalnego, nie dającą się sprowadzić czy utożsamić z żadną ze znanych w prze‑ 50 J.T. Gross, Opozycja polityczna…, s. 23. 51 K. Modzelewski, Zajeździmy…, s. 118.
333
szłości tendencji ideowo-politycznych”52. Tak właśnie było. Michnik ma rację, kiedy zaznacza: „Jednak Karol — tak jak i Jacek — nie był trockistą”53. Rację ma również Friszke: „Pisząc o biurokracji, autorzy Listu otwartego odwoływali się do języka pojęć wprowadzonego przez trockistów, ale twierdząc, że biurokracja jest klasą, polemizowali z trocki‑ stami, idąc za Đilasem. Ortodoksyjni trockiści nie akcep‑ towali rozróżnienia między biurokracją a technokratami, widzieli w tych drugich część biurokracji. Krytycznie oce‑ niali również tezę, że w pierwszym dziesięcioleciu biuro‑ kracja odegrała rolę pozytywną w industrializacji kraju. To, co budziło ich podziw dla Listu, to radykalny marksi‑ stowski język, zakreślona wizja rewolucji, która otworzy perspektywę ustroju prawdziwie robotniczego, a nie po‑ wrotu do kapitalizmu, oraz internacjonalizm”54.
Droga do Marca ’68: Państwo na fundamencie czystki etnicznej Być może to właśnie teoria biurokracji politycznej jako nowej, w pierwszym dziesięcioleciu powojennym histo‑ rycznie koniecznej klasy panującej zupełnie przysłoniła Kuroniowi i Modzelewskiemu niezwykle istotną od sa‑ mego początku stronę reżimu biurokratycznego. Chodzi o nacjonalistyczny, a zatem cechujący się nieuchronnie 52 Cyt. za: A. Friszke, Anatomia…, s. 260. 53 A. Michnik, Od polskiej rewolucji…, s. 10. 54 A. Friszke, Anatomia…, s. 217. Zob.: E.G. [E. Mandel], La lettre ouverte…, s. 78–80; Introduction, w: J. Kuron, K. Modzelewski, Lettre ouverte au parti ouvrier polonais, Maspero, Paryż 1969, s. VII-X; E. Mandel, O biurokracji, Societé internationale d’éditions, Paryż, [s.a.], s. 50–53.
334
dynamiką antysemicką, charakter tego reżimu. Spadła ona na nich i kierowaną przez nich opozycję jak grom z jasne‑ go nieba w marcu 1968 roku i miała ogromne skutki dla ich ewolucji ideowo-politycznej. Niemiecko-radziecki – nazistowsko-stalinowski – roz‑ biór przedwojennego państwa polskiego, potworność oku‑ pacji niemieckiej, radzieckie zbrodnie popełnione podczas wojny na Polakach, morderczy konflikt polsko-ukraiński, utrata Kresów Wschodnich, przejęcie poniemieckich „Ziem Odzyskanych” i towarzyszące temu transfery ogrom‑ nych mas ludności, radykalna zmiana składu narodowo‑ ściowego społeczeństwa w wyniku tych procesów i nazi‑ stowskiej Zagłady Żydów, zależność nowego państwa od zsrr – wszystko to postawiło na nowo i na ostrzu noża polską kwestię narodową. Nieuchronny w tych warun‑ kach historycznych wzlot nacjonalizmu stał się gruntem, na którym nowa władza splotła swój stalinowski „komu‑ nizm” z nacjonalizmem. Komunizm i internacjonalizm są nierozłączne, lecz nacjonalistyczne zwyrodnienie państwa radzieckiego i stalinizacja dominującego nurtu ruchu ko‑ munistycznego na całym świecie spowodowały zerwanie tego stosunku nierozłączności i wynaturzenie komunizmu jako praktyki politycznej. Nowa władza powojenna nie przejęła kierownictwa demokratycznej rewolucji niepodległościowej, które po upadku Powstania Warszawskiego i klęsce obozu londyń‑ skiego niejako „leżało na ulicy”. Wbrew temu, co uczy‑ niłaby geopolitycznie niezależna lewica radykalna, nie przystąpiła do realizacji historycznych zadań tej rewolucji, lecz zaprowadzenie i utrwalenie reżimu biurokratycznego oraz obalenie kapitalizmu spowiła rozhukaną permanent‑ ną „rewolucją” nacjonalistyczną, opartą na czystkach et‑ nicznych i na zawoalowanym, lecz bardzo silnym sojuszu 335
ideowo-politycznym komunistów z endecją. Nacjonalizm był mocno zakorzeniony w polskim ruchu robotniczym, a zwłaszcza w jego socjalistycznym skrzydle. Oto na przy‑ kład Tytus Filipowicz, wysokiej rangi działacz pps i pił‑ sudczyk, mając pewność, że wielu towarzyszy przyjmie z aprobatą jego słowa, pisał w 1909 roku: „Gdy w Galicji poczęło paru obszarnikom świtać po głowie sprowadzenie kulisów chińskich do robót polnych, socjaliści protesto‑ wali gorąco i na pewno potrafiliby, gdyby zaszła potrzeba, wznieść granicę przeciw niepożądanym przybyszom”55. David Curp jest obok Marcina Zaremby i Michaela Fleminga56 jednym z najważniejszych badaczy splotu powojennego polskiego komunizmu z nacjonalizmem i autorem pracy o polityce czystki etnicznej w zachod‑ niej Polsce57. Jest to praca chyba równie przełomowa dla historiografii Polski Ludowej jak dzieło innego historyka amerykańskiego, Padraica Kenneya, o klasie robotniczej Łodzi i Wrocławia. Curp pisze: „Czystka etniczna Polski stanowiła wiązadło politycznie, organizacyjnie i ideolo‑ gicznie łączące zdominowane przez komunistów państwo partyjne ze skrajną prawicą. Wysiłki podejmowane przez państwo partyjne i polegające na tworzeniu i odtwarzaniu sojuszów z siłami integralnie nacjonalistycznymi, szcze‑ gólnie wśród endecji, były częścią długofalowego wzoru powojennej zależności polskiego komunizmu od rady‑ kalnego nacjonalizmu, która miała na celu rozwiązanie 55 T. Filipowicz, Marzenia polityczne, Życie, Warszawa 1909, s. 58–59. 56 M. Zaremba, Komunizm, legitymizacja, nacjonalizm. Nacjonalistyczna legitymizacja władzy komunistycznej w Polsce, isp pan-trio, Warszawa 2001; M. Fleming, Communism, Nationalism and Ethnicity in Poland, 1944–1950, Routledge, Abingdon 2010. 57 T.D. Curp, A Clean Sweap? The Politics of Ethnic Cleansing in Western Poland, 1945–1960, University of Rochester Press, Rochester 2006.
336
kluczowego problemu legitymizacji reżimu pozostającego pod radziecką dominacją”58. W 1941 roku gen. Grot-Rowecki donosił do władz pol‑ skich w Londynie, że uważa działalność endecji „za bardzo groźną”, między innymi dlatego, że głosiła, iż „z życia naro‑ du wyeliminowane muszą być żywioły obce: Żydzi, Niem‑ cy, Ukraińcy”59. W 1943 roku w raporcie bip dla Komendy Głównej ak napisano, że jeśli chodzi o kwestię ukraińską, to Stronnictwo Narodowe „nie tylko podtrzymuje całko‑ wicie swoją przedwojenną w tym zakresie politykę ekster‑ minacyjną, lecz wybitnie ją radykalizuje” i „zapowiada wo‑ bec Ukraińców eksterminacyjną politykę przesiedleńczą, na wzór akcji przesiedleńczej prowadzonej przez reżimy hitlerowski i faszystowski”60. Zarówno w zachodnich i pół‑ nocnych, jak i we wschodnich połaciach państwa w jego nowych granicach fundamentem pod budowę przyszłej Polski Ludowej była od 1945 roku czystka etniczna. Ob‑ jęła ona jednocześnie Niemców, Ukraińców, Białorusinów i Litwinów. Pod przymusem, a w razie stawiania czynnego oporu, przy użyciu wojska, wysiedlano ich do Niemiec oraz do odpowiednich republik radzieckich. Ukraińców, którzy ostali się jeszcze w 1947 roku, wysiedlono w toku specjalnej operacji wojskowej i rozproszono na „Ziemiach Odzyskanych”. Czystka etniczna objęła zatem mniejszości należące do czterech spośród sześciu ościennych naro‑ dów. Według policyjnego raportu Kuroń tak mówił o tym w 1962 roku na zimowisku harcerskim u bram Bieszczad: 58 T.D. Curp, „Roman Dmowski Understood”. Ethnic Cleansing as Permanent Revolution, „European History Quarterly”, t. 35, nr 3, 2005, s. 406. 59 Studium Polski Podziemnej – Londyn, Armia Krajowa w dokumentach 1939–1945, t. II, Ossolineum, Wrocław 1990, s. 49. 60 J. Brzeski, A. Roliński (opr.), Archiwum Adama Bienia. Akta narodowościowe (1942–1944), Biblioteka Jagiellońska, Kraków 2001, s. 50–51.
337
„Toczyliśmy wojnę nacjonalistyczną, stosując hitlerowskie zasady odpowiedzialności zbiorowej, czego przykładem jest masowe przesiedlenie ludności ukraińskiej. Robiliśmy to samo, co w tym czasie działo się w zsrr, ślepo stosując stalinowskie metody”61. Przez kilka lat pełną czystkę antyniemiecką opóźniało zapotrzebowanie na niemiecką siłę roboczą, która pod‑ legała pracy przymusowej. Władze centralne dążyły do jak najszybszego przeprowadzenia czystki, natomiast wła‑ dze terenowe i dyrekcje kopalń, zakładów przemysłowych i budowlanych oraz gospodarstw rolnych opóźniały czyst‑ kę, a nawet się jej opierały. Dla nich priorytetem były siła robocza, kwalifikacje i wyzysk robotników niemieckich, bez których w wielu miejscach na ziemiach zachodnich zawaliłaby się działalność gospodarcza. „Presja na po‑ zostawienie robotników niemieckich, którzy jako tania, niekiedy bezpłatna, siła robocza, stanowili coraz bardziej »towar deficytowy«, konkurowała ze zniecierpliwieniem czynników, które uważały ten proceder za główną prze‑ szkodę w »odniemczaniu« ziem zachodnich”62. Los zgo‑ towany robotnikom niemieckim przez Polską Partię Ro‑ botniczą to bezsporne świadectwo rzeczywistej natury tej partii i reżimu biurokratycznego. Szowinistyczny amok cechujący stosunek wielu przywódców ppr (zarówno tych, którzy wojnę spędzili w kraju, jak i tych, którzy pod ko‑ niec wojny powrócili z zsrr) do całej ludności niemieckiej i każdego Niemca z osobna sprawił, że na tym polu często nic nie różniło ich od ekstremy endeckiej i oenerowskiej. 61 F. Dąbrowski, P. Gontarczyk, P. Tomasik (red.), Marzec 1968…, s. 414. 62 P. Kacprzak, Polityka władz polskich wobec ludności niemieckiej w okresie funkcjonowania Ministerstwa Ziem Odzyskanych, „Czasopismo Prawno-Historyczne”, t. LXII, nr 2, 2010, s. 230.
338
Przywódcy ci uczyli się od niej, naśladowali ją i ścigali się z nią nie tylko w nacjonalistycznej retoryce, ale rów‑ nież w szowinistycznej praktyce politycznej. Gen. Edward Ochab, zaraz po wojnie generalny pełnomocnik rządu rp dla Ziem Odzyskanych, w 1947 roku, jako pierwszy sekre‑ tarz ppr w Katowicach, polecał, aby „ustalić i ująć w ewi‑ dencję jednostki posługujące się publicznie lub prywatnie językiem niemieckim jako niemców i wyeliminować ze społeczeństwa polskiego – to jest wydalić poza granice Rzeczypospolitej”. Przede wszystkim, instruował, należy takie osoby „z obowiązku zatrzymać i doprowadzić do najbliższego posterunku mo lub ub”. Polecał również iden‑ tyfikować osoby hołdujące „niemczyźnie”, co „wyraża się”, jak wyjaśniał, między innymi „zachowaniem napisów nie‑ mieckich w mieszkaniach prywatnych, na obrazach, ma‑ katkach, naczyniach kuchennych”. Obowiązywało wtedy nawet pisanie słowa „Niemcy” małą literą. Ochab mówił: „Niechaj hasło nasze: Nie oddamy ani jednej duszy polskiej i nie pozostawimy ani jednego niemca w Polsce, będzie przewodnią wytyczną w tej pracy”63. Dwa lata wcześniej hasło to rzucił inny komunista z tego samego chowu ide‑ owego, gen. Aleksander Zawadzki, wojewoda śląski64. Kie‑ dy studiuje się dyskursy i czyta się rozporządzenia anty‑ niemieckie ówczesnych dygnitarzy państwowych, trudno jest oprzeć się wrażeniu, że szczyty ppr były opanowane przez skrajną prawicę. Endecja i skrajna prawica nacjonalistyczna, sprzymie‑ rzone z władzą komunistyczną, nie miały po wojnie le‑ galnych partii, ale posiadały bardzo silne i wpływowe 63 Cyt. za: M. Zaremba, Komunizm, legitymizacja, nacjonalizm…, s. 158–159. 64 J. Mokrosz, Aleksander Zawadzki – działacz komunistyczny i wojewoda śląski (1945–1948), Uniwersytet Śląski. Wydział Nauk Społecznych. Instytut Historii, Katowice 2014, s. 214–215.
339
stowarzyszenia, które w systemie politycznym Polski Lu‑ dowej stanowiły potężne bastiony integralnego nacjona‑ lizmu. Najważniejsze było przedwojenne stowarzyszenie endeckie Polski Związek Zachodni, reaktywowane po wojnie i ściśle współpracujące z Władysławem Gomuł‑ ką, sekretarzem generalnym ppr, a zarazem ministrem Ziem Odzyskanych. pzz odegrał kluczową rolę w zasiedlaniu tych ziem w pierwszych, najtrudniejszych miesią‑ cach, a następnie wydatnie pomógł władzom państwo‑ wym w przeprowadzeniu czystki etnicznej, w populary‑ zacji osadnictwa, w weryfikacji narodowości autochtonów, w rehabilitacji folksdojczów z „polskimi duszami”. Przede wszystkim jednak zaszczepiał komunistom i razem z nimi szerzył w społeczeństwie, za pośrednictwem wszystkich aparatów państwowo-ideologicznych, swoje endeckie wzory „polskości” i budowy państwa jednonarodowego, które albo ruguje mniejszości narodowe, albo zmusza je do asymilacji. Czystka etniczna zapewniła „przeniknię‑ cie nacjonalistycznych wizji i aktywizmu endecji – której ideały polskości były jednym z najbardziej ksenofobicz‑ nych i agresywnych prądów polskiego nacjonalizmu – do polskiego komunizmu”65. pzz, rozwiązany w 1951 roku, po rozprawie z gomułkowskim „odchyleniem prawicowo‑ -nacjonalistycznym”, wznowił działalność, tym razem jako Towarzystwo Rozwoju Ziem Zachodnich, gdy Gomułka powrócił do władzy. Komuniści ponownie „ustabilizowali swoje panowanie za cenę przekształcenia Polski w nacjo‑ nalistyczne państwo socjalistyczne, w którym partyjno‑ -państwowy socjalizm coraz bardziej wypełniał się endec‑ ką ksenofobiczną i antysemicką treścią nacjonalistyczną”66. 65 T.D. Curp, A Clean Sweap?..., s. 12. 66 Ibidem.
340
Czystka antysemicka leżała zarówno w samej naturze zbudowanego na czystkach etnicznych nacjonalistyczne‑ go państwa, jak i w samej naturze przymierza komunistów z siłami nacjonalistycznymi, toteż prędzej czy później mu‑ siało do niej dojść. Była ona jednak niejako nadokreślona przez dwa bardzo osobliwe czynniki. Pierwszy z nich zasygnalizował w sierpniu 1943 roku Roman Knoll, kierownik Sekcji Spraw Zagranicznych De‑ legatury Rządu, który pisał w sporządzonym przez siebie memoriale: „Powrót Żydów do ich placówek i warsztatów jest zupełnie wykluczony, nawet w znacznie zmniejszonej ilości. Ludność nieżydowska pozajmowała miejsca Żydów w miastach i miasteczkach i jest to w wielkiej części Polski zmiana zasadnicza, która nosi charakter ostateczny. Po‑ wrót Żydów w masie odczuty byłby przez ludność nie jako restytucja, ale jako inwazja, przeciwko której broniłaby się ona nawet drogą fizyczną”. W grudniu tego samego roku płk Władysław Liniarski, komendant Okręgu Bia‑ łostockiego ak, informował, że eliminacja żydowskiego handlu i rzemiosła przez okupanta „jest prawdziwym do‑ brodziejstwem i Łaską Boską dla polskiej ludności, która w ten sposób głośno to wyraża”67. W czerwcu 1944 roku Maria Dąbrowska odnotowała w swoim dzienniku: „To jest dziwna tajemnica tej okupacji – że nędza nie rośnie – przeciwnie, zamożność jakby się nie tylko wzmagała, ale i rozlewała na szersze środowiska społeczeństwa. – Z opo‑ wiadań nauczycielstwa sądzę, że mimo wszystko dziś nie mniej, ale więcej niż za niepodległości ludzi uczy się. Po prostu ci, którzy nie mieli środków na to, żeby kształcić 67 Cyt. za: D. Libionka, zwz-ak i Delegatura Rządu rp wobec eksterminacji Żydów polskich, w: A. Żbikowski (red.), Polacy i Żydzi pod okupacją niemiecką 1939–1945. Studia i materiały, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2006, s. 173, 131.
341
dzieci – dziś je znajdują. Wielu ludzi przypisuje to znik‑ nięciu żydów – i mimo że strasznie się (wobec sposobu nieludzkiego, w jaki zniknęli) do tego przyznać – sądzę, że mają rację. Wbrew obawom [słowo nieczytelne] – jak Polska dałaby sobie radę bez Żydów – myślę, że rozkwitnę‑ łaby bez nich jak kwiat”68. W lipcu 1945 roku delegat rzą‑ du londyńskiego na kraj, Jerzy Braun, stwierdzał: „Na wsi i w miasteczkach nie ma dziś miejsca dla Żyda. W ciągu ubiegłych sześciu lat w Polsce wytworzył się (nareszcie!) nieistniejący przedtem polski stan trzeci”. Stanowi go „ele‑ ment zawzięty, wytrwały, chciwy, pozbawiony doszczętnie wszelkich skrupułów moralnych”, toteż „zrozumiałe jest, że ocaleni z pogromu Żydzi nie mogą powrócić w swe rodzinne strony”69. W styczniu 1946 roku Deutscher wyjaśnił na łamach „Economist”, co się wydarzyło w Polsce, a także na Wę‑ grzech i w Rumunii: „Mogiła żydowskiej klasy średniej stała się w Europie Wschodniej kolebką nowej nieżydow‑ skiej klasy średniej”. Powstała, przejmując podczas Zagła‑ dy sklepy, warsztaty, gospodarstwa rolne, domy, miesz‑ kania, dobytek, pieniądze, kosztowności należące do Żydów, nieraz sama ich mordując lub denuncjując. „Ci kombinatorzy byli w swoich krajach najbardziej zdemora‑ lizowanym, chciwym i pozbawionym skrupułów elemen‑ tem – lumpenproletariatem, który z dnia na dzień stał się lumpenburżuazją. Akty zgonu pomordowanych Żydów były ich jedynymi ważnymi zezwoleniami na prowadze‑ 68 M. Dąbrowska, Dzienniki 1914–1965, t. 5, Polska Akademia Nauk. Wy‑ dział I Nauk Społecznych. Komitet Nauk o Literaturze, Warszawa 2009, s. 112. Zob.: R.F. Brenner, Ideology and Its Ethics: Maria Dąbrowska’s Jewish (and Polish) Problem, „Slavic Review”, t. 70, nr 2, 2011, s. 399–421. 69 Cyt. za: J.T. Gross, Strach. Antysemityzm w Polsce tuż po wojnie. Historia moralnej zapaści, Znak, Kraków 2008, s. 63.
342
nie działalności. Ta nowa »klasa średnia« ma niewątpliwie poczucie winy, które sprawia, że zachowuje się niezwykle nerwowo i brutalnie. W napięciu i trwożnie patrzy w twa‑ rze nielicznym Żydom, którzy teraz starają się wrócić do domu. Czy powrócił prawowity właściciel sklepu? A może jego dziecko czy krewny? […] Jedyny sposób, w jaki nowa »klasa średnia« może zachować nie tyle swoje bogactwo, ile utrzymać nerwy na wodzy i cieszyć się poważaniem, to pozbyć się Żydów, którzy przeżyli”70. Ta zoologicznie antysemicka lumpenburżuazja, w razie potrzeby zawsze gotowa piętnować, a nawet bić „żydoko‑ munę”, chętne skorzysta z okazji do awansu społecznego, które stworzy reżim biurokratyczny, i z biegiem czasu wie‑ lu jej przedstawicieli osadzi się w partyjnych i państwo‑ wych aparatach tego reżimu. Drugim czynnikiem była fala antysemicka napływają‑ ca ze Związku Radzieckiego. W końcu lat czterdziestych antysemicka polityka Stalina doprowadziła do likwida‑ cji praktycznie wszystkich instytucji żydowskiej autono‑ mii narodowo-kulturalnej. Głównie w Żydów uderzyła również ogromna kampania rozpętana przez reżim sta‑ linowski przeciwko „wykorzenionemu kosmopolityzmo‑ wi”. W kolejnej fazie, w 1952 roku, nastąpiła seria tajnych i zakończonych wyrokami śmierci procesów sądowych ży‑ dowskiej elity intelektualnej oraz innych „burżuazyjnych nacjonalistów żydowskich”71. W końcu tego samego roku 70 I. Deutscher, The Non-Jewish Jew and Other Essays, Oxford Univer‑ sity Press, Londyn-Nowy Jork-Toronto 1968, s. 88–89. Zob. również: S. Zgliczyński, Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali, Czarna Owca, Warszawa 2013. 71 Г.В. Костырченко, Тайная политика Сталина. Власть и антисемитизм, Международные отношения, Moskwa 2003; idem, Сталин против „космополитов”. Власть и еврейская интеллигенция в СССР, РОССПЭН, Moskwa 2010.
343
jawnie antysemicki proces byłego przywódcy komunistów czechosłowackich Rudolfa Slánský’ego i kilkunastu innych działaczy komunistycznych w Pradze świadczył o tym, że fala rozlewa się poza zsrr. W ostatnich miesiącach życia Stalina zwieńczeniem całego tego łańcucha antysemickie‑ go terroru stał się „spisek lekarzy kremlowskich” – rów‑ nież oskarżonych o nacjonalizm żydowski lub co najmniej o to, że do swojej zbrodniczej działalności zostali zwerbo‑ wani przez zagraniczne ośrodki syjonistyczne, pozostają‑ ce na usługach imperializmu amerykańskiego. To właśnie w tej atmosferze, pod presją radziecką, „na przełomie lat 1949 i 1950 dały się zauważyć próby prze‑ noszenia na grunt Polski Ludowej tzw. narodowościowej regulacji kadr, de facto aryzacji, mające na celu odsunię‑ cie osób narodowości żydowskiej od stanowisk kierowni‑ czych w różnych sferach życia publicznego”, pisze Grze‑ gorz Berendt. „Najbardziej spektakularnym sygnałem wdrażania w PRL niektórych elementów akcji inicjowanej przez Kreml było nasilenie propagandy antysyjonistycznej i antyizraelskiej przez media na przełomie lat 1952 i 1953 oraz aresztowanie kilku pracowników poselstwa izrael‑ skiego, obywateli PRL, i kilku działaczy żydowskich”72. Od końca lat czterdziestych do końca 1954 roku przeprowa‑ dzono antysemickie czystki kadrowe w wybranych apa‑ ratach państwowych73. W miesiącach poprzedzających Październik ’56 biurokracja radziecka zachęcała tzw. frak‑ cję natolińską w pzpr do odsunięcia osób pochodzenia żydowskiego od władzy i frakcja ta zaczęła postulować „narodowościową regulację kadr”. 72 G. Berendt, Emigracja ludności żydowskiej z Polski w latach 1945–1967, „Polska 1944/45–1989. Studia i Materiały”, t. VII, 2006, s. 28, 29. 73 M. Checinski, Poland: Communism, Nationalism, Anti-Semitism, KarzCohl, Nowy Jork 1982, s. 89–102.
344
W oczach Kuronia i Modzelewskiego Październik 1956 roku był szczytowym punktem pierwszej polskiej rewolu‑ cji antybiurokratycznej; po jego osiągnięciu rewolucja ta się załamała i w rezultacie zakończyła się zwycięstwem liberalnego skrzydła biurokracji – „głównej siły antyrewo‑ lucyjnej”74. W rzeczywistości jednak to nie liberalne skrzy‑ dło doszło wtedy do władzy, lecz władzę odzyskały siły nacjonalistyczne w łonie biurokracji, którym przewodził Gomułka. Rewersem rewolucji był gwałtowny przypływ fali antysemickiej w aparatach partyjnych i państwowych oraz w społeczeństwie75, który sprawił, że ten sam Paź‑ dziernik okazał się, jak wskazuje Karolina Famulska-Cie‑ cierska, „swoistym preludium (…) do późniejszego o dwa‑ naście lat Marca”. Maria Lewińska, która wtedy wyemi‑ growała do Izraela, powie cytowanej autorce, że „kiedy przejawy demokratyzacji rozbudzały nadzieje – w wielu Polakach i polskich Żydach – odrodzenie antysemity‑ zmu było jak uderzenie z ukrycia, niemal jak nóż w ple‑ cy”76. Inny emigrant, Aleksander Klugman, powie Ewie Węgrzyn: „W 1956 roku w kraju zapanowała atmosfera wolności. Przestano się bać. W prasie pisano o sprawach, za wspomnienie których niedawno szło się do więzienia. 74 J. Kuroń, K. Modzelewski, List otwarty…, s. 520–523. 75 Dziękuję Katarzynie Bielińskiej-Kowalewskiej za uświadomienie mi roz‑ machu antysemickich stron Października 1956 roku, przyczyn i ska‑ li popaździernikowej emigracji Żydów oraz wpływu tych procesów na ewolucję ówczesnego polskiego „rewizjonizmu”. Zob. w związku z tym jej artykuł: Humanizm Leszka Kołakowskiego w latach 1947–1956, w: S. Gromadzki, M. Miłkowski (red.), Leszek Kołakowski a filozofia, Wy‑ dawnictwo IFiS PAN, Warszawa 2017. 76 K. Famulska-Ciecierska, „Alija gomułkowska”: Obraz odwilży w oczach Żydów – pisarzy polskich, którzy wyemigrowali [do] Izraela w latach 1957–1958, „Archiwum Emigracji”, nr 1 (10), 2009, s. 58, 70.
345
Ludzie poczuli się wolni. Wolni poczuli się również antyse‑ mici, których było więcej niż można było przypuszczać”77. Jednocześnie „istotnym elementem walki politycznej stało się przerzucanie odpowiedzialności za zbrodnie sta‑ linizmu na kilka osób pochodzenia żydowskiego zajmują‑ cych wysokie stanowiska we władzach partyjnych, takich jak Jakub Berman czy Hilary Minc”, wskazuje Ewa Wę‑ grzyn. „Wątek »żydokomuny« i »odpowiedzialności Ży‑ dów« za stalinizm pojawiał się często na zebraniach par‑ tyjnych i przedwyborczych. Skutkowało to przeniesieniem nastrojów antysemickich na znaczącą część społeczeń‑ stwa”78. W miesiącach bezpośrednio przed- i popaździer‑ nikowych fala antysemicka miała, zgodnie z ustaleniami Pawła Machcewicza, trzy wymiary. Jednym była mani‑ pulacja polityczna frakcji „natolińskiej” w pzpr i innych aparatach władzy biurokratycznej. Frakcja ta uczyniła z antysemityzmu, a zwłaszcza postulatu „narodowościo‑ wej regulacji kadr”, oręż w walkach frakcyjnych, służący maksymalizacji wpływów, dyskredytacji i eliminacji prze‑ ciwników oraz mobilizacji społecznego poparcia. Innym był „antysemityzm sporej części – wszystko na to wskazu‑ je – aparatu i aktywu partyjnego. Wydaje się, że te właśnie grupy należały do najbardziej konsekwentnych – a przy tym wpływowych, ważących w skali społecznej – nosicieli antysemityzmu”. Jeszcze innym – „antysemityzm oddolny, żywiołowy”, występujący w społeczeństwie79. 77 E. Węgrzyn, Emigracja ludności żydowskiej z Polski do Izraela w latach 1956–1959. Przyczyny, przebieg wyjazdu, proces adaptacji w nowej ojczyźnie, „Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego. Prace Histo‑ ryczne”, z. 137, 2010, s. 139. 78 Ibidem, s. 137, 138. 79 P. Machcewicz, Polski rok 1956, „Mówią Wieki”, Warszawa 1993, s. 229–230.
346
Ten ostatni – tak czy inaczej powiązany z pierwszym i drugim: często inspirowany, nieraz zapewne prowoko‑ wany – przejawiał się również w aktach zbiorowej prze‑ mocy fizycznej, głównie na Dolnym Śląsku, który był naj‑ większym skupiskiem mniejszości żydowskiej i gdzie „do‑ chodziło nawet do sytuacji pogromowych”80. Najgroźniej‑ sza powstała we wrześniu 1956 roku w Wałbrzychu, dokąd, aby stłumić rozruchy antysemickie, trzeba było ściągnąć posiłki milicyjne i wojskowe z Wrocławia i Jeleniej Góry. Od czasu pogromów i innych aktów przemocy antysemic‑ kiej w pierwszych latach powojennych były to najwięk‑ sze w Polsce Ludowej uliczne wystąpienia antysemickie. Z drugiej strony – rzecz znamienna – Dolny Śląsk był w tym czasie terenem silnego antybiurokratycznego wrze‑ nia rewolucyjnego, które przejawiało się między innymi w walce o odsunięcie od władzy przewodniczącego Prezy‑ dium Wojewódzkiej Rady Narodowej Hilarego Chełchow‑ skiego, dygnitarza bardzo wysoko postawionego w hie‑ rarchii partyjnej (członek Biura Politycznego), który był jednym z najbardziej antysemickich przywódców frakcji „natolińskiej”. Październikowy ruch rewolucyjny oskarżał go o to, że „był i pozostaje nosicielem reakcyjnych czar‑ nosecinnych poglądów i znany jest (…) jako jeden z tych, którzy usiłowali rozpętać nagonkę antysemicką, którzy usiłowali grać na najniższych instynktach pewnej części społeczeństwa”81. 80 M. Szydzisz, Działalność dolnośląskich oddziałów Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce w latach 1950–1989, w: E. Waszkiewicz (red.), Współcześni Żydzi – Polska i diaspora. Wybrane zagadnienia, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2007, s. 78. 81 Cyt. za: S. Ciesielski, „Sprawa Chełchowskiego”. Przyczynek do badań nad Październikiem 1956 r., „Wrocławskie Studia z Historii Najnowszej”, t. VII, 1999, s. 179.
347
Nie licząc świeżych repatriantów żydowskich z zsrr, po Październiku (w latach 1956–1960) wyemigrowało z Polski do Izraela około 40 tysięcy osób – o jedną trzecią więcej niż w latach 1949–1951 oraz trzykrotnie więcej niż po Marcu 1968 roku. Poza emigracją z pierwszych lat po‑ wojennych była to zatem największa emigracja polskich Żydów z Polski Ludowej. Kiedy reżim porzucił swój początkowy, wymuszony presjami społecznymi kurs liberalny i zaczął tracić dużą część społecznego poparcia, „pielęgnacja prawicowych nacjonalistów związanych z trzz zapewniła państwu par‑ tyjnemu inną ważną bazę wsparcia”, pisze Curp. To, że byli oni najsilniejsi właśnie w Wielkopolsce, gdzie w 1956 roku robotnicy wszczęli pierwszą rewolucję antybiurokratycz‑ ną, miało dla tego reżimu szczególne znaczenie. „Przez kil‑ ka następnych lat przymierze to umocniło reżim i umoż‑ liwiło mu dojście do utalentowanych aktywistów i pro‑ pagandzistów, których przywiązanie do zainspirowanej przez narodową demokrację, antyniemieckiej wizji pol‑ skości i do sojuszu z Sowietami jako istoty polskiej »racji stanu« stanowiło dla reżimu ważne aktywa […]. Niewiele było krajów, w których skrajna prawica wyświadczyłaby tak bezpośrednio, chętnie i wielokrotnie aż tak kluczową przysługę komunistycznej stabilności politycznej – lub była tak dogłębnie skuteczna w korumpowaniu ideałów komunistycznych”82. Nowa fala antysemicka nie spadła w marcu 1968 roku z nieba, lecz była punktem kulminacyjnym budowy jedno‑ narodowego państwa na permanentnym procesie czystki etnicznej oraz rezultatem sojuszu władzy biurokratycz‑ nej z siłami nacjonalistycznymi i wpływów, jakie w apara‑ 82 T.D. Curp, A Clean Sweap?..., s. 184.
348
tach pzpr i władzy państwowej uzyskała lumpenburżu‑ azja ukształtowana na Zagładzie i czystkach etnicznych. W porównaniu z falą antysemicką 1956 roku miała ona bardzo ważne cechy osobliwe. Po pierwsze, była środkiem bezpośrednio służącym do zdławienia masowego ruchu społecznego (uporczywie sprowadzanego w historiografii do ruchu studenckiego, o czym niżej) oraz do ostatecznej rozprawy z „rewizjonistyczną” i w ogóle demokratyczną inteligencją, a także, rzecz jasna, z samą opozycją lewi‑ cową. Po drugie, miała charakter kampanii politycznej powadzonej w sposób zmasowany, centralnie sterowany i jawny – fala ta zalała niemal wszystkie media. Po trze‑ cie, kampanią tą kierowały środowiska skrajnej prawicy „narodowo-komunistycznej”, które w łonie panującej biu‑ rokracji reprezentowały politycznie i ideologicznie inte‑ resy wspomnianej lumpenburżuazji, a nawet same do niej należały. Dążyły do przejęcia władzy w pzpr i w państwie, torując zarazem swojemu szerszemu zapleczu drogę do awansów zawodowych i społecznych kosztem usuwa‑ nych ze stanowisk osób pochodzenia żydowskiego. Za‑ raz po wojnie Deutscher, pisząc o nowej lumpenburżuazji, ostrzegał: „Biada Europie Wschodniej, gdyby ta klasa hien kiedykolwiek miała stać się jej klasą panującą!”83 Polsce groziło to w 1968 roku. Po czwarte, fala marcowa nie miała trzeciego z wymienionych przez Machcewicza wymiarów: w Marcu ’68 nie było żadnych przejawów żywiołowej prze‑ mocy ani w ogóle żadnej zbiorowej aktywności społecznej o charakterze antysemickim – ani w masowym ruchu spo‑ łecznym, ani poza nim. Biernego udziału w marcowych masówkach, zwoływanych przez aparaty państwowo-ide‑ ologiczne w zakładach pracy, na których piętnowano wi‑ 83 I. Deutscher, The Non-Jewish Jew…, s. 89.
349
chrzycieli i syjonistów, nie można kojarzyć z poparciem dla reżimowej kampanii. Nie czyni się tego w przypadku żadnej innej kampanii połączonej z masówkami w historii Polski Ludowej. Czyniąc tak w tym przypadku, popełnia się ciężkie nadużycie historiograficzne. Szerzone przez część byłych działaczy ówczesnej opo‑ zycji obrazy mas, w tym zwłaszcza klasy robotniczej, któ‑ rych nacjonalistyczne emocje i resentymenty z łatwością zagospodarowuje w Marcu reżim i które postrzegają sie‑ bie i reżim jako jeden spawany antysemityzmem narodo‑ wy blok, są wyssane z palca. Równie żałosne są dyskursy o ciężkim zawodzie, jaki rzekomo sprawili ówczesnej opo‑ zycji robotnicy, gdyż wbrew oczekiwaniom – nie wiadomo czyim i czym uzasadnionym – na odgłos gwizdka, który powinien był do nich dotrzeć z dziedzińca Uniwersytetu Warszawskiego, nie stanęły fabryki i nie doszło do strajku powszechnego. Przypomnijmy, że opozycja ta nie zbudo‑ wała dla siebie żadnego zaplecza ani żadnych punktów oparcia w środowiskach robotniczych. Natomiast prak‑ tycznie na gwizdek – bo powodowane poczuciem natural‑ nej solidarności z pobitymi na wspomnianym dziedzińcu studentami i podobnie jak oni inspirowane dążeniami de‑ mokratycznymi – wielkie rzesze młodzieży akademickiej okupowały wydziały wyższych uczelni, wiecowały, wycho‑ dziły na ulice miast w całym kraju i ścierały się z milicją. Co więcej, wbrew marcowej mitologii, nie tylko one. Była działaczka opozycji i uczestniczka ówczesnych wy‑ darzeń Irena Grudzińska-Gross jest jedną z nielicznych, która dopomina się o prawdę o marcowym ruchu ma‑ sowym jako o ruchu nie tylko studencko-inteligenckim, ale również robotniczym. „Dziś wiemy z akt policyjnych, że wśród aresztowanych było o wiele więcej robotników niż studentów, a wspólną kategorię stanowił wiek aresz‑ 350
towanych. To byli ludzie urodzeni po wojnie”, pisze ona. „Wyobrażam sobie, że przyszły historyk, wolny od antyle‑ wicowej alergii, która ogarnia polskie życie umysłowe, na‑ pisze na nowo historię wydarzeń marcowych jako historię rebelii robotniczej, rewolty robotników w pierwszym po‑ koleniu, urodzonych na wsi, ale wyrosłych i wychowanych w sypialniach nowych projektów przemysłowych. Oni, tak samo jak studenci, nie chcieli żywić się utopijnymi marze‑ niami i mierzyli je z rzeczywistością. Wiemy, że na ulicach i w więzieniach było ich więcej niż studentów. Trzeba, aby w kronice 1968 r. znaleźli swoje miejsce”84. Wspomnianej wyżej mitologii marcowej może hołdo‑ wać tylko ktoś, kto uwierzył, że historię tworzy inteligen‑ cja, wymazał z pamięci lub zmarginalizował w niej Po‑ wstanie Grudniowe 1970 roku na Wybrzeżu oraz mnie‑ ma, że to nie z tego powstania, lecz z opozycji demokra‑ tycznej wywodziła się „Solidarność”. Rzecz znamienna: podobnie jak w poznańskim Czerwcu 1956 roku, w tym żywiołowym masowym wystąpieniu robotników nie było antysemickich haseł i awantur. Ówczesne wydarzenia historyczne nie tylko nie zadały kłamu temu, co Kuroń i Modzelewski zawarli w Liście otwartym, ale potwier‑ dziły z ogromną mocą, że mieli rację twierdząc, iż sto‑ sunek wyzysku – presja zmierzająca do wyciśnięcia jak największej pracy dodatkowej z tych, którzy ją wykony‑ wali, oraz opór stawiany przez tych ostatnich – był cen‑ tralną osią konfliktu społecznego drążącego ówczesny system i siłą napędową historii polskiego „realnego so‑ cjalizmu”. We wrześniu 1971 roku, po wyjściu z więzienia, 84 I. Grudzińska-Gross, 1968 in Poland. Spoiled Children, Marxists, and Jews, w: V. Tismaneanu (red.), Promises of 1968: Crisis, Illusion, and Utopia, Central European University Press, Budapeszt-Nowy Jork 2011, s. 45, 52–53.
351
Modzelewski i Kuroń udali się do Michnika. Modzelewski wspomina: „Z zapartym tchem wysłuchaliśmy nagrania kilkugodzinnej dyskusji, jaka odbyła się nocą z 24 na 25 stycznia między Gierkiem a delegatami strajkującej załogi Stoczni Szczecińskiej. Mieliśmy wrażenie, że słowo sta‑ ło się ciałem. Klasa robotnicza zmaterializowała się jako podmiot polityczny, który zmusił najwyższe władze ko‑ munistycznego państwa do dialogu i potrafił przemawiać w tym dialogu własnym głosem”85. Modzelewski nie wyjaśnia, co było tym słowem, które stało się ciałem. Był nim jednak, rzecz jasna, List otwarty. Jak na ironię, pobita w Marcu 1968 roku opozycja już się go wyrzekła – i to raz na zawsze. Po lekturze pasjonującej książki Michała Siermińskiego wiemy, co z tego wynikło w ciągu pomarcowego dziesię‑ ciolecia, przed rewolucją „Solidarności”.
85 K. Modzelewski, Zajeździmy…, s. 215.
352
Bibliografia/
Bauman Zygmunt, Bauman Before Exile – A Conversation with Zygmunt Bauman, rozmowę przepr. K. Tester, M.H. Jacobsen, „Polish Sociological Review” 2006, nr 155. Bielińska-Kowalewska Katarzyna, Humanizm Leszka Kołakowskiego w latach 1947–1956, w: S. Gromadzki, M. Mił‑ kowski (red.), Leszek Kołakowski a filozofia, Wydawnictwo ifis pan, Warszawa 2017. Bouyeure Cyril, Adam Michnik. Biografia. Wymyślić to, co polityczne, tłum. J. Giszczak, Wydawnictwo Literackie, Kra‑ ków 2009. Brzechczyn Krzysztof, Między realizmem a utopią, „Ty‑ godnik Powszechny” 2014, nr 44, Dodatek Specjalny pt. Pomysły na wolną Polskę. Myśl polityczna opozycji 1976– –1989, red. W. Pięciak, G. Waligóra. Chałasiński Józef, Społeczna genealogia inteligencji polskiej, Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 1946. Chmielewska Katarzyna, Żukowski Tomasz, Naród z panem i plebanem: myśl polityczna i społeczna Adama Michnika, w: T. Żuk (red.), Media i władza, Scholar, Warszawa 2006. Chudoba Wiesław, Leszek Kołakowski. Kronika życia i dzieła, Wydawnictwo ifis pan, Warszawa 2014. Cywiński Bohdan, Rodowody niepokornych, pwn, Warszawa 2010. Dzierzgowska Anna, Namiętność autorytetu i charyzma władzy, „Bez Dogmatu” 2014, nr 100. Eisler Jerzy, Polski rok 1968, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2006. 353
Friszke Andrzej, Anatomia buntu. Kuroń, Modzelewski i komandosi, Znak, Kraków 2010. Friszke Andrzej, Czas kor-u. Jacek Kuroń a geneza Solidarności, Znak, Kraków 2011. Friszke Andrzej, Rewolucja Solidarności, Znak, Kraków 2014. Gawin Dariusz, Wielki Zwrot. Ewolucja lewicy i odrodzenie idei społeczeństwa obywatelskiego 1956–1976, Znak, Kra‑ ków 2013. Gawin Dariusz, Potęga mitu – pokolenie Marca ’68, dostępne na stronie: www.jagiellonski24.pl/2014/03/08/gawin-pote‑ ga-mitu-pokolenie-marca-68 (dostęp 11.06.2016). Gdula Maciej, Odważyć się być średnim. Genealogia i przyszłość polskiej klasy średniej, „Krytyka Polityczna” 2015, nr 42. Janowski Maciej, Narodziny inteligencji 1750–1831, Neriton, Warszawa 2008. Jedlicki Jerzy, Błędne koło 1832–1864, Neriton, Warszawa 2008. Kisielewski Stefan, Michnik Adam, Rozmowa Kisiel–Michnik, „Kultura” 1978, nr 5/368. Kochan Ewa, W stronę filozofii światopoglądowej. Leszek Kołakowski i zwrot w filozofii polskiej, w: S. Janeczek, R. Charzyński, M. Maciołek (red.), Światopoglądowe odniesienia filozofii polskiej, Wydawnictwo kul, Lublin 2011. Kochan Ewa, Róża Luksemburg i bunt mas, „Nowa Krytyka” 2015, nr 34. Kołakowski Leszek, Słowo wstępne, „Aneks” 1976, nr 12. Kołakowski Leszek, O tak zwanym kryzysie chrześcijaństwa, „Aneks” 1976, nr 12. Kołakowski Leszek, Euro- i azjato-komunizm. Jedno czy dwoje, „Aneks” 1977, nr 16–17. Kołakowski Leszek, Moje słuszne poglądy na wszystko, „Aneks” 1978, nr 18. 354
Kołakowski Leszek, Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą. Katechizm, „Aneks” 1979, nr 20. Kołakowski Leszek, Rewolucja jako piękna choroba, „Aneks” 1979, nr 22. Kołakowski Leszek, Wyzwanie dla socjaldemokracji, „Kry‑ tyka” 1980, nr 7. Kołakowski Leszek, Nie wierzę w zwycięstwo totalitaryzmu, rozmowę przepr. W. Karpiński, „Zeszyty Literackie” 1983, nr 2. Kołakowski Leszek, Główne nurty marksizmu. Powstanie – rozwój – rozkład, Wydawnictwo „krąg”; Wydawnictwo „Pokolenie”, Londyn 1989. Kołakowski Leszek, Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań, Znak, Kraków 2012. Kowalewski Zbigniew Marcin, Sierpień – zdradzona rewolucja¸ „Nowy Robotnik” 2005, nr 7 (22, lipiec–sierpień). Krawczyk Maria, W co wierzył Jacek Kuroń?, „Więź” 2016, nr 2 (664), dostępne na stronie: www.wiez.pl/czasopismo/;s,cza‑ sopismo_szczegoly,id,587,art,16328 (dostęp 09.11.2016). Król Marcin, Czego nas uczy Leszek Kołakowski, Czerwone i Czarne, Warszawa 2010. „Kultura Liberalna”, 7 maja 2013, nr 19 (226), zapis debaty pt. „Czy Leszek Kołakowski może być zbawiony? Spór poko‑ leń”, w której udział wzięli: Jerzy Szacki, Aleksander Smolar, Andrzej Mencwel, Maciej Gdula, Katarzyna Kasia, Stani‑ sław Gromadzki. Dostępne na stronie: www.kulturaliberal‑ na.pl/2013/05/07/szacki-smolar-mencwel-niecikowski-g‑ dula-kasia-gromadzki-czy-leszek-kolakowski-moze-byc-z bawiony-spor-pokolen (dostęp 09.05.2016). Kurczewska Joanna, Inteligencja, w: Encyklopedia Socjologii, Oficyna Naukowa, Warszawa 1998. Kuroń Jacek, Myśl musi być wolna, rozmowę przepr. S. Zgliczyński, „Lewą Nogą” 2000, nr 12/00. 355
Kuroń Jacek, Dojrzewanie. Pisma polityczne 1964–1968, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2009. Kuroń Jacek, Opozycja. Pisma polityczne 1969–1989, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2010. Kuroń Jacek, Autobiografia, Wydawnictwo Krytyki Politycz‑ nej, Warszawa 2011. Leder Andrzej, Prześniona rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2014. Leder Andrzej, Przyczyna pragnienia w polskiej polityce, „Res Publica Nowa” 2016, nr 1(223)/rok xxviii, dostęp‑ ne na stronie: www.publica.pl/teksty/leder-przyczyna -pragnienia-w-polskiej-polityce-57020.html (dostęp 09.11.2016) Luksemburg Róża, Kwestia polska a ruch socjalistyczny, Wy‑ dawnictwo Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy, Kraków 1905. Machajska Wiera, Życie i poglądy Wacława Machajskiego, „Wiadomości” (Londyn), nr 9 (831), dostępne na stronie: www.lewicowo.pl/zycie-i-poglady-waclawa-machajskie‑ go/ (03.09.2016). Machajski Jan Wacław, Pracownik umysłowy i inne pisma, wuw, Warszawa 2016. Marzec Wiktor, Rebelia i reakcja. Rewolucja 1905 roku i plebejskie doświadczenie polityczne, Wydawnictwo Uniwersy‑ tetu Łódzkiego universitas, Łódź-Kraków 2016. Marzec Wiktor, Śmiechowski Kamil, Pathogenesis of the Polish Public Sphere. The Intelligentsia and Popular Unrest during and after the 1905 Revolution, w: „Polish Sociologi‑ cal Review” (tekst w druku). Mazurek Małgorzata, Morales de la consommation en Pologne (1918–1989), „Annales. Histoire, Sciences Sociales” 2013 (68), nr 2. 356
Mazurek Małgorzata, Moralność konsumpcyjna późnego socjalizmu, tłum. M. Kozłowski, „Bez Dogmatu” 2013, nr 98. Mencwel Andrzej, Etos lewicy, Wydawnictwo Krytyki Poli‑ tycznej, Warszawa 2009. Mencwel Andrzej, Stanisław Brzozowski. Postawa krytyczna. Wiek xx, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2014. Michnik Adam, Cienie zapomnianych przodków, „Kultura” 1975, nr 5/332. Michnik Adam, Nowy ewolucjonizm, „Aneks” 1977, nr 13–14. Michnik Adam, Polska Wojna, „Aneks” 1982, nr 27. Michnik Adam, Szanse polskiej demokracji, „Aneks”, Londyn 1984. Michnik Adam, Grudniowe rekolekcje, „Kultura” 1984, nr 1/436–2/437. Michnik Adam, Takie czasy… rzecz o kompromisie, „Aneks”, Londyn 1985. Michnik Adam, My, ludzie „Solidarności”, „Aneks” 1985, nr 37. Michnik Adam, List z Kurkowej, „Aneks” 1985, nr 38. Michnik Adam, Kościół, lewica, dialog, Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2009. Micińska Magdalena, Inteligencja na rozdrożach 1964–1918, Neriton, Warszawa 2008. Miłosz Czesław, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, Znak, Kraków 2007. Modzelewski Karol, List otwarty do E. Gierka, „Aneks” 1977, nr 13–14. Modzelewski Karol, Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca, iskry, Warszawa 2013. Osęka Piotr, My, ludzie z Marca. Autoportret pokolenia ’68, Czarne, Wołowiec 2015. Paczkowski Andrzej, Adam Michnik, czyli cudowne dziecko Kuronia i Kołakowskiego. Szkic do portretu z czasów komunizmu, „Zeszyty Literackie” 2006, nr 155. 357
Sachs Jeffrey, Jak zmieniłem Polskę. W kilka godzin, rozmo‑ wę przepr. Maciej Nowicki, „Newsweek” 2014, wywiad dostępny na stronie: www.historia.newsweek.pl/jeffrey‑ -sachs-wywiad-iii-rp-newsweek-pl,artykuly,284963,1.html (dostęp 19.05.2016). Sdvižkov Denis, Epoka inteligencji. Historia porównawcza warstwy wykształconej w Europie, Neriton, Warszawa 2011. Shore Marci, In search of meaning after Marxism: The Komandosi, March 1968, and the Ideas that Followed, w: G. Dyn‑ ner, F. Guesnet (red.), Warsaw. The Jewish Metropolis. Essays in Honor of the 75th Birthday of Professor Antony Polonsky, Brill, Leiden, Boston 2015. Siermiński Michał, Dziedzictwo luksemburgizmu a kwestia niepodległości Polski, „Nowa Krytyka” 2015, nr 34. Siermiński Michał, Leszka Kołakowskiego słuszne poglądy na wszystko, „Bez Dogmatu” 2015, nr 105. Siermiński Michał, Uśmiechnięta czaszka Leszka Kołakowskiego, „Nowa Krytyka” 2015, nr 35. Skórzyński Jan, Siła bezsilnych. Historia Komitetu Obrony Robotników, Świat Książki, Warszawa 2012. Sowa Andrzej Leon, Historia Polityczna Polski 1944–1991, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011. Toruńczyk Barbara, Opowieść o pokoleniu Marca: przesłanie dla nowej lewicy (część pierwsza), „Krytyka Polityczna” 2008, nr 15. Toruńczyk Barbara, Opowieści o 1968: przesłanie dla nowej lewicy (część druga), „Krytyka Polityczna” 2009, nr 16–17. Trockij Lew Dawidowicz, W zaszczitu marksizma, Iskra Re‑ search, Cambridge, 1994. Walicki Andrzej, Marksizm i skok do królestwa wolności. Dzieje komunistycznej utopii, Wydawnictwo Naukowe pwn, Warszawa 1996. 358
Walicki Andrzej, Polish conceptions of the intelligentsia and its calling, w: F. Bjorling, A. Pereswetoff-Morath (red.), Words, Deeds and Values. The Intelligentsias in Russia and Poland during the Nineteenth and Twentieth Centuries, „Slavica Lu‑ densia”, t. 22, Lund University, Lund 2005, osobna odbitka s. 1–22, 2006. Zarycki Tomasz, Modernizacja kulturowa i psychologiczna jako ideologia inteligenckiej hegemonii, „Przegląd Socjolo‑ giczny” 2015, lxiv (2).
Dotychczas w serii Biblioteka Le Monde diplomatique ukazały się: Étienne Balibar Filozofia Marksa Samir Amin Wirus liberalizmu Jacques Ranciére Nienawiść do demokracji Stefan Zgliczyński Antysemityzm po polsku David Harvey Neoliberalizm. Historia katastrofy Michel Warschawski Izrael i polityka planowego zniszczenia Andrzej Witkowicz Wokół terroru białego i czerwonego 1917‑1923 Carlos Antonio Aguirre Rojas Ameryka Łacińska na rozdrożu Patrick Artus, Marie‑Paule Virard Wielki kryzys globalizacji Alain Bihr Nowomowa neoliberalna Loïc Wacquant Więzienia nędzy Mike Davis Planeta Slumsów Ladislau Dowbor Demokracja ekonomiczna Deborah Johnston, Alfredo Saad‑Filho (red.) Neoliberalizm przed trybunałem Beverly J. Silver Globalny proletariat Stefan Zgliczyński Hańba iracka Vincent Geisser Nowa islamofobia Urs Marti Niedotrzymana obietnica demokracji Daniel Bensaid Wywłaszczeni Ben White Apartheid izraelski Jane Hardy Nowy polski kapitalizm Norman G. Finkelstein Gaza – o jedną masakrę za daleko Jean Ziegler Nienawiść do Zachodu Jan Kurowicki Estetyczność środowiska naturalnego Walden Bello Wojny żywnościowe Enzo Traverso Europejskie korzenie przemocy nazistowskiej Michel Husson Kapitalizm bez znieczulenia Judith Butler Ramy wojny Susan George Czyj kryzys, czyja odpowiedź Pierre Macherey Siła norm Jean Ziegler Imperium hańby Anna Baumgart Zdobywcy słońca/ Andrzej Turowski Parowóz dziejów
François Chesnais Bezprawne długi Giorgio Agamben, Alain Badiou, Daniel Bensaid, Jean-Luc Nancy, Wendy Brown, Jacques Ranciere, Kristin Ross, Slavoj Žižek Co dalej z demokracją? Dorota Sajewska Pod okupacją mediów Andrzej Turowski Sztuka, która wznieca niepokój Luis Martinez Andrade Ameryka Łacińska. Religia bez odkupienia Jan Toporowski Dlaczego gospodarka światowa potrzebuje krachu finansowego Zbigniew Taranienko Alchemia obrazu. Rozmowy ze Stanisławem Fijałkowskim Eric Toussaint, Damien Millet Kryzys zadłużenia i jak z niego wyjść. Audyt. Anulowanie. Alternatywa polityczna Tadeusz Kowalik Róża Luksemburg. Teoria akumulacji i imperializmu Zofia Nawrocka, Paulina, Julia, Magda, Anna, Weronika Gwałt. Głos kobiet wobec społecznego tabu Tomasz Rafał Wiśniewski Podmiot i wolność. Dziedzictwo heglowskie i jego wrogowie Jean Ziegler Geopolityka głodu Przemysław Wielgosz (red.) Koniec Europy jaką znamy Mona Chollet Tyrania rzeczywistości John Bellamy Foster, Robert McChesney Kryzys bez końca Leokadia Oręziak OFE katastrofa prywatyzacji emerytur w Polsce Jarosław Urbański Prekariat i nowa walka klas Ku Afryce. Poznawać. Działać. Dzielić się Enzo Traverso Historia jako pole bitwy Andrzej Szahaj Kapitalizm drobnego druku Agnieszka Minich-Scholz Marian Minich – pod wiatr Marian Minich Wspomnienia wojenne / Szalona galeria Stanisław Rainko Marks. Dwie filozofie Emir Sader Kret Rewolucji Tadeusz Klementewicz Stawka większa niż rynek. U źródeł stagnacji kapitalizmu bez granic Gilbert Rist Urojenia ekonomii Jan Borowicz Nagość i mundur. Ciało w filmie Trzeciej Rzeszy Andrzej Szahaj Inny kapitalizm jest możliwy Jarosław Pietrzak Smutki tropików. Współczesne kino Ameryki Łacińskiej jako kino polityczne
Ralf Fücks Zielona rewolucja David Harvey Przestrzenie globalnego kapitalizmu Janina Petelczyc, Marek Cichy (red.) Brazylia, kraj przyszłości? Konrad Pędziwiatr (red.) Na Zachodnim Brzegu bez zmian Richard Shusterman Myślenie ciała. Eseje z zakresu somaestetyki
W przygotowaniu: Ilan Pappe Czystki etniczne w Palestynie w 1948 r. Jean Ziegler Szwajcaria, złoto, ofiary