Trudna historia zwłok t1: "Wrócisz do ziemi"

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

TRUDNA HISTORIA ZWŁOK

PRZEMYSŁAW URBAŃCZYK

TRUDNA HISTORIA ZWŁOK t. 1: „Wrócisz do ziemi”

WYDAWNICTWO NAUKOWE UNIWERSYTETU MIKOŁAJA KOPERNIKA TORUŃ 2020

Opracowanie redakcyjne Patrycja Maj-Palicka Projekt okładki Tomasz Jaroszewski na okładce: mumia kultury Chachapoyas (Museo dc la Nación, Lima)

Indeks Blanka Heberlejn DTP New Solutions

ISBN’ 978-83-2.31-4346-8

Printed in Poland © Copyright by Przemysław Urbańczyk & Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu,

Toruń 1020

WYDAWNICTWO NAUKOWE UNIWERSYTETU MIKOŁAJA KOPERNIKA Redakcja: ul. Gagarina 5,87-100 Toruń teł. +48 56 611 42 95. faz +48 56 611 47 05 e-mail: [email protected] Dystrybucja: ul. Mickiewicza 2/4, 87-100 Toruń tel./fax +48 $6 611 4138, c-mail: [email protected]

ww.wydawnictwo.umk.pl Druk: Drukarnia Wydawnictwa Naukowego UMK ul. Gagarina 5,87-1 co Toruń

Zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny. Wisława Szymborska, Nic dwa razy

SPIS TREŚCI

i. Wprowadzenie. Śmierć jest (problemem) dla żywych ■ 9

2. Śmierć zostawia świadectwo materialne -39

Homo sapiens sepidtor - początki troski o zmarłych ■ 61 4.

Konfrontacja z martwym ciałem ■ 81

5.

Pierwsze decyzje - wyrzucić, zniszczyć, zjeść czy zachować? ■ 115

6.

Przygotowanie do pochówku - zabezpieczyć, zredukować czy spalić ? ■ 165

7.

Pochówek - trudna decyzja ■ 189

8.

Wyzwania współczesności • 175

Zakończenie "195 Posłowie ■ 303

Literatura ■ 305 Terminologia ■ 317

Spis ilustracji ■ 319 Summary "327

Indeks osób • 333

1. WPROWADZENIE. ŚMIERĆ JEST (PROBLEMEM) DLA ŻYWYCH

Jest równie naturalną rzeczą umierać, jak się rodzić. Francis Bacon, O śmierci, w: Eseje, 19 5 9, s. 9

o ogromnej większości naszych poprzedników, których nie^1 ^1 policzalne generacje zamieszkiwały Ziemię, nie zachowały się nie tylko ich imiona, ale też żadne rozpoznawalne pozostałości ich ciał. Wszystkie ich składniki uległy bowiem renaturalizacji, przecho­ dząc z biosfery do litosfery, jak biblijny „proch” (Rdz 3,19). Z takiego

specyficznego punktu widzenia wszyscy „współmieszkamy” z naszymi przodkami, czy też dosłownie chodzimy po ogromnym „cmentarzysku”, jakim jest gleba zawierająca nieidentyfikowalne dziś mikroelementy chemiczne i mineralne pochodzące ze zwłok miliardów bezimiennych

ludzi, którzy żyli przed nami, a którym przyroda tylko czasowo „użyczy­ ła” materii do budowy ich ciał. Naturalne procesy dezintegracji sprawiają, że tylko maleńkiej liczbie z naszych praprzodków można „przyjrzeć” się naukowo dzięki znalezi­ skom ich szczątków, które przez szczęśliwy zbieg okoliczności zachowały

10 I

ROZDZIAŁ 1

się do naszych czasów w stanie rozpoznawalnym i pozwalającym na prze­ prowadzenie stosownych badań. Z ok. 4 000 000 lat obecności homininów na Ziemi szansa dokonania takich odkryć jest największa dla czasów, w których nasi poprzednicy ok. 100 000 lat temu zaczęli w sposób syste­ matyczny troszczyć się o zwłoki zmarłych członków swoich społeczności. Ta skłonność, trudna do praktycznego uzasadnienia, a generująca duży wydatek energii i czasu na „bezproduktywne” zabezpieczanie doczesnych szczątków tych, którzy „odeszli”, jest fenomenem wśród wszystkich stwo­ rzeń zamieszkujących Ziemię, a rym samym jedną ze specyficznych cech charakteryzujących gatunek Homo sapiens (por. rozdz. 3). To właśnie temu „opiekuńczemu” stosunkowi do zmarłych zawdzię­ czamy możliwość badania dawnych generacji, opartego na tak wiarygod­ nym świadectwie, jakim są zachowane szczątki ludzi z odległej przeszło­ ści. Mumie, szkielety, pojedyncze kości, a nawet produkty ciałopalenia oferują specyficznie „bezpośredni” kontakt z naszymi przodkami. Nie da się zbliżyć do nich bardziej niż przez badanie materialnych pozosta­ łości ich samych. W tym szczególnym świadectwie przeszłości atrak­ cyjne jest to, że kości zmarłych z definicji są jednoznacznie oryginalne i „nie kłamią”, choć niełatwo wydobyć z nich wszystkie interesujące nas informacje, a wielu potencjalnie ciekawych aspektów ich życia (np. po­ glądów' eschatologicznych) musimy ryzykownie się domyślać, odwołu­

jąc się do analogii etnologicznych. Oczywisty fakt, że wszyscy nasi poprzednicy umarli, ale z ich ciał pozostały w naszym otoczeniu jakieś (choćby najmniejsze) pozostało­ ści, oferuje potencjalnie niemal nieskończoną perspektywę badawczą, w'arunkowraną rozwojem metodyki badań archeologicznych i archeo-biologicznych - od umiejętnego odnajdywania szczątków ludzkich do skutecznego wydobywania z nich w laboratoriach maksimum informa­ cji. Postęp technologiczny pozwoli może kiedyś przezwyciężyć skutki procesu naturalnej degradacji, tj. stopniowego rozdrabniania i rozpra­ szania każdej martwrej materii organicznej. Większość z tych pierwot­ nych składników zwłok naszych poprzedników jest nierozpoznawal­ na za pomocą dzisiejszej techniki badawczej, ale nic można wykluczyć, że nauka odkryje kiedyś „markery”, które umożliwią przyszłym archeo­ logom identyfikację w litosferze dziś jeszcze niedostrzegalnych drobin

WPROWADZENIE. ŚMIERĆ JEST (PROBLEMEM) DLA ŻYWYCH

„poludzkich”, które pozwolą jeszcze lepiej poznać odległą przeszłość na­ szego gatunku. Na razie podstawowym i najbogatszym źródłem informacji o fizyczności naszych przodków są te łatwo rozpoznawalne pozostałości ich ciał. Najcenniejsze badawczo są groby, tj. miejsca, w których celowo złożono doczesne szczątki zmarłych (por. rozdz. 7). Forma i często komplekso­ wa zawartość tych „pojemników” na zwłoki oferują możliwość dotarcia nie tylko do namacalnej rzeczywistości biologiczno-fizycznej, ale też do pozamaterialnych aspektów życia dawnych ludzi. Pochówki są więc naj­ ciekawszymi, ale też i trudnymi obiektami badań archeologicznych. Ich wciąż jeszcze nie całkiem wykorzystany potencjał badawczy w pełni uza­ sadnia przekonanie, że „[...] to groby są kluczem do poznania przeszłych społeczności” (Duma 201 5, s. 5).

Jeżeli jest jakiś aspekt absolutnie wspólny dla wszystkich ludzi, którzy żyli, żyją i będą żyli w przewidywalnej przyszłości, to jest nim śmierć,

bo „Tchórz, czy bohater [każdy] umrzeć musi” (Lukan, Wojna domowa, pieśń IX). Nieunikniona śmierć biologiczno-fizyczna jest jedynym pew­ nym aspektem życia nas wszystkich. Koniec każdego ludzkiego życia jest

więc trywialnie przewidywalny - śmierć odbiera to, co dały narodziny. Każdy rodzi się już z nieuniknionym wyrokiem śmierci, bo „w moim początku jest mój kres” (Eliot 1943 - tłum. Adam Pomorski)1. Dlatego śmierć jest naszą wspólną sprawą, uniwersalnym problemem wszystkich

żyjących i ważnym polem badawczym dla różnych nauk. To czyni ją tematem niezliczonych teoretycznych dysput myślicieli dą­ żących do odkrycia sensu i wymiarów życia oraz przedmiotem coraz bardziej wyrafinowanych analiz prowadzonych przez badaczy poszu­ kujących w laboratoriach konkretnych odpowiedzi. Informacji do roz­ ważań filozoficznych i materiałów do badań przyrodniczych dostarcza*

Cytat „In my beginning is my cnd” wykorzystano jako inwokację na płycie epitafijncj Thomasa Stcarnsa Eliota wmurowanej w ścianę kościoła parafialnego św. Michała w Coker, Somersct.

12 I

ROZDZIAŁ 1

głównie archeologia, skupiona na odkrywaniu, analizowaniu i udo­ stępnianiu materialnych świadectw przeszłości - włącznie ze szczątka­ mi ludzi. Swoista współzależność narodzin i zgonu paradoksalnie czyni śmierć ważnym przedmiotem zainteresowania nauk o życiu wyznacza­ nym indywidualnie przez te dwa momenty graniczne. Jako że śmierć jest nam nieodwołalnie przeznaczona, a „jednym z działań życiowych jest i to, stosownie do którego umieramy” (Marek Aureliusz, Rozmyślania, ks. 6, z), to nie potrzeba ustalać jej częstotliwo­ ści, gdyż wynik zawsze będzie taki sam: jedno życie = jedna śmierć. Nie ma powodu, aby szacować jej prawdopodobieństwa, bo konkluzja za­ wsze będzie taka sama: absolutna pewność. Nie są potrzebne rozbudo­ wane statystyki, gdyż rezultat zawsze będzie taki sam: loo-procentowe potwierdzenie. Wciąż nie ma bowiem nic bardziej pewnego od śmier­

ci, która nie jest więc kwestią „Czy?”, lecz jedynie „Kiedy?” To czas jest głównym wrogiem człowieka!

Ta sprawdzona w teraźniejszości ścisła korelacja życia biologiczne­

go ze śmiercią cielesną pozwala naukom historycznym sformułować try­ wialnie prawdziwą hipotezę odnośnie do przeszłości, tj. uznać, że wszy­ scy nasi poprzednicy na pewno umarli. Ta oczywiście prawdziwa lekcja z przeszłości pozwala przewidzieć, że również w przyszłości każde na­ rodziny wcześniej czy później skończą się śmiercią, którą nieuchronnie predeterminuje samo życie. Tej fatalistycznej konkluzji, że śmiercią płacimy za życie, nie podwa­ ża współczesna wiedza o transgeneracyjnym przekazywaniu genów, któ­ re w nieskończoność transmitują ziemską biologię. Wprawdzie, w prze­ ciwieństwie do poszczególnych ludzi, nasze geny są uprzywilejowane, bo transferowane z pokolenia na pokolenie mają szansę nigdy nie „umrzeć”, ale nie odtwarzają przecież konkretnej fizyczności, specyficznej osobo­ wości ani zindywidualizowanych kontaktów z otoczeniem przyrodni­ czym i społecznym.

Chociaż osoba jako unikatowa całość animowana przez umysł umiera, to geny trwają, co każę zniuansować kwestię nieciągłości ży­ cia. Rozważania nad tymi dwoma wymiarami śmiertelności biologicz­ nej można jeszcze wzbogacić wymiarem społecznym, który w postaci pamięci może znacznie wykraczać poza śmierć biologiczno-fizyczną,

WPROWADZENIE. ŚMIERĆ JEST (PROBLEMEM) DLA ŻYWYCH

przedłużając fantomową obecność zmarłego w zbiorowości, która chce go pamiętać. Okrutnego faktu, że śmierć cielesna jest skutkiem życia, nie da się zmienić nawet przez najbardziej wyrafinowane spekulacje futurologicz­ ne, które przewidują jakąś przyszłość „po-ludzką”, kiedy po śmierci bio­ logicznej nasze „umysły” będą trwać w „chmurze” ustrukturyzowanych baz danych. Nawet najbardziej rozwinięta technologia nie unieśmiertel­ ni bowiem nieporównywalnej z niczym kombinacji aktywnego żywego ciała biologiczno-fizycznego z twórczą umysłowością kreowaną przez niepowtarzalny żywy mózg. Nawet najbardziej wyrafinowany kompu­ ter nie odtworzy zindywidualizowanego w każdym człowieku połącze­ nia specyficznej materialności ze specyficzną umysłowością. Chociaż pozornie to, co żywe, i to, co martwe, stanowią swoje prze­ ciwieństwa, to od dawna wiadomo, że „Granica między życiem a śmier­ cią nie jest ostra. Proces umierania trwa pewien czas [...]. Różne narządy i tkanki obumierają w różnym czasie” (Rychard 1981,5. 3 24). „Umiera­ my stopniowo i kawałkami” (Thomas 1980/1991, s. 12), więc nie jest

to jedno zdarzenie biologiczno-fizyczne, ale seria kroków wiodących do nieodwracalnego zatrzymania różnych funkcji życiowych, spośród których za newralgiczne uważa się dziś działanie mózgu - szczególnie wrażliwego choćby na niedotlenienie (hipoksję). Często więc utożsamia się śmierć z obumarciem pnia mózgu, chociaż naprawdę nie wiadomo,

jak długo trwa agonia tego newralgicznego organu. Można też przyjąć definicję mniej jednoznaczną, wskazując na „kompleksową dezintegra­

cję somatyczną” całości, jaką jest żywy człowiek. Każda definicja pozostawia jednak pewną sferę niepewności pro­ wokującą obawę przed przedwczesnym uznaniem nieodwracalności konkretnej śmierci. Objawy przyjmowane dawniej jako jednoznaczne (ustanie oddychania i zatrzymanie akcji serca) nie są już dzisiaj diagno­ zą ostateczną, a będące ich konsekwencją tradycyjne gesty „zamknięcia

oczu” zmarłemu czy zakrycia jego twarzy przed wzrokiem żyjących nie są już demonstracją stwierdzenia faktu, lecz raczej podszytą wątpliwo­ ściami autorytatywną decyzją zamknięcia życia, które wszak wciąż może się niedostrzegalnie tlić w jakimś odległym zakątku pozornie martwe­ go ciała (por. szczegółowe rozważania w: Thomas 1980/1991, s. 9-24).

I

B

14 I

ROZDZIAŁ i

W miarę rozwoju naszej wiedzy coraz trudniej chyba zidentyfiko­ wać ten krytyczny moment, który jednoznacznie oddzielałby życie od

śmierci. Na razie więc postęp nauki paradoksalnie zmniejsza pewność zgonu, poszerzając sferę stanu pośredniego (swoistej tanatozy), w której ciało może nie jest już człowiekiem, ale nie jest też jeszcze zwłokami; nie jest już osobą, ale nie jest jeszcze rzeczą; nie jest już podmiotem, ale jesz­ cze nie jest przedmiotem. Powierzenie decyzji specjalistom, a więc przy­ znanie ocenie diagnostycznej pierwszeństwa przed decyzją społeczną, tylko pogłębiło problem. Jeśli dzisiejsza medycyna nie potrafi sformułować jednoznacznej de­ finicji przejścia z życia do śmierci, bo zawsze (?) można podejrzewać, że w pozornie martwym ciele wciąż tli się gdzieś jakaś iskierka życia, to trudno dziwić się wątpliwościom, jakie dręczyły kultury przednaukowe (por. Hipokrates, De morbis, ks. II), a dzisiaj wciąż zaprzątają uwa­ gę ludzi anaukowych lub tych, którzy hołdują spiskowym wizjom na­ ukowców, jako oszustów żerujących na naiwności niespecjalistów. Bez

względu na jej źródło, nieprzezwyciężalna niepewność wynikająca z bezradności wobec tajemnicy fenomenu umierania skutkuje rozma­ itymi „racjonalizacjami” mitygującymi obaw}' - wyobraźnia zastępuje w nich wiedzę, wykraczając poza horyzont zrozumienia potwierdzalnego doświadczeniem. Wiara i rozum wzajemnie się wspierają w konfron­ tacji ze śmiercią, która ma aspekty nie tylko fizjologiczne i społeczne, ale też filozoficzne i teologiczne. Względne podobieńsnvo snu i śmierci oraz konkretne przypadki odwrócenia stanu pozornej śmierci (np. katalepsji, długotrwałej śpiącz­ ki lub innej przyczyny radykalnego spowolnienia funkcji życiowych)1

wyzwalają pokłady fantazji mających ostrzegać, straszyć, ale też dawać nadzieję jakiegoś „powrotu/przebudzenia ” zmarłych’. Na poziomie le­ gendarnym w wielu tradycjach funkcjonują, rozwijane w literaturze 1 Już w 1868 r. słynny francuski chemik i anatom Jean Nicholas Gannal rozważał problem ustalenia prawdziwej śmierci w swojej publikacji Mort reelle et niort appa’

rente. Źródła historyczne potwierdzają liczne przypadki przedwczesnych pochówków, co skłania dziś niektóre rodziny do chowania swoich bliskich w trumnach wyposa­ żonych w systemy bezpieczeństwa, tj. powietrze, żywność i środki łączności.

WPROWADZENIE ŚMIERĆ JEST (PROBLEMEM) DLA ŻYWYCH

I

i sztuce, podania o dawnych mędrcach, władcach lub herosach pogrążo­ nych w długotrwałym „uśpieniu”. Nie żywi i nie martwi, czekają w ukry­

ciu gotowi do interwencji, kiedy zostaną wezwani na pomoc lub kiedy sami uznają, że ich powrót jest konieczny. Dopiero spełnienie przezna­ czenia pozwala im ostatecznie odejść do świata zmarłych. To właśnie do pradawnej koncepcji „śpiących” zmarłych, których ciała czekają na powrót, odwołali się wcześni chrześcijanie, obiecując współwyznawcom zmartwychwstanie w dniu Sądu. Adekwatnie nazy­ wali więc miejsca chowania zwłok „cmentarzami” (łac. coemeteriium od grec. KOt[ZY]TY]piov - „miejsce spoczynku/spania ”), czyli dormitoriami. Dzisiejsza nauka pozornie wspiera złudzenie możliwego przetrwania w strefie pomiędzy życiem a śmiercią, aż do nastania lepszej przyszłości. Na powrót do życia czekają już wszak pogrążone w kriogenicznym „śnie”, tj. zanurzone w ciekłym azocie, ciała (a nawet same głowy) tych, którzy liczą, żc kiedyś zostaną skutecznie „wybudzeni”. Przedsiębiorcy oferują­ cy , ■ akiej kriotanatozy dają złudną nadzieję urzeczywistnienia to­

go ludzkości pragnienia, jeśli nie powstrzymania, to przynaj. ónicnia tego, co nieuniknione (por. rozdz. 8). W eiu kulturach wiara w cielesną „egzystencję” po śmierci skła­ niaj. L.1 :i do wyposażania zmarłych w grzebane z nimi jedzenie, przed­

war mi< :

mioty codziennego użytku, oznaki statusu społecznego, w „towarzy­

stwo” zwierząt, a nawet innych ludzi. Takie zwyczaje pogrzebowe nie tylko oferują archeologom szansę pozyskania fascynujących znalezisk, których niedościgłymi przykładami jest zawartość skalnego grobowca faraona Tutcnchamona lub podziemnego grobowca chińskiego cesa­ rza Qin Shi, ale pośrednio umożliwiają też wgląd w inaczej niedostęp­ ną wiedzę o strukturze społecznej i poglądach eschatologicznych daw­ nych społeczeństw. Podświadomą niezgodę na uznanie ostateczności śmierci wciąż wi­ dać nawet w laicyzującym się Zachodzie, gdzie niechętnie używa się określeń bezpośrednich (np. „zmarł”, „skonał”, „zszedł”), zastępując je raczej podkreślającymi tymczasowość i nieostateczność rozmaitymi eu­ femizmami - „odszedł”, „zasnął”, „zamknął oczy”, „opuścił nas”, „zgasł”,

„rozstał się z życiem”. Ta słowna gra ze śmiercią jest podszyta podświa­ domą niezgodą na bczpowrotność; zdradza nadzieję na trwanie nie­

15

i6 I

ROZDZIAŁ 1

boszczyka w stanie przejściowym, który może jakoś ulec odwróceniu; odzwierciedla irracjonalny opór przed uznaniem ostateczności końca; dowodzi, że „terapeutyczne środki dyskursu [ze śmiercią] są niewyczer­ pane” (Thomas 1980/1991, s. 56). Kamuflowanie faktu ostateczności śmierci da się dostrzec w obser­ wowanych w wielu kulturach wspólnych posiłkach popogrzebowych (stypach), podczas których czasem można odnieść wrażenie, że niebosz­

czyk, o którym wszyscy mówią, jest wciąż obecny w stanie jakigoś uśpie­ nia. Formą ikonograficzną tej dormitoryjnej wizji są często spotykane nagrobki przedstawiające „śpiących” zmarłych (ryc. 1).

Ryc. 1. „Śpiący" nagrobek zmarłej w 1619 r. Anny ze Skrzepickich Stawiskiej w kolegiacie w Wiślic)' (fot. P.U. - 1019)

Werbalnie oddaje to tradycyjna formuła nagrobkowa „Tu spoczywa” {Hic iacet), do której chciałoby się dodać: „chwilowo”. To samo można wy­ czytać z popularnego kiedyś skrótu nagrobkowego S.T.T.L. - Sit tibi terra levis („niech Ci ziemia lekką będzie”), który zaczerpnięto z klasycznej

starożytności (np. Marcus Valcrius Martialis, Epigrammata, ks. 9, XXIX, 11) lub z wczesnochrześcijańskiego R.I.P - Requiesccat in pace („spoczy­ waj w (s)pokoju”). Co najmniej podświadoma nadzieja na istnienie jakiejś pośmiertnej wspólnoty pogrzebanych zmarłych znajduje też wyraz w ty­ powej chęci bycia pochowanym „z rodziną” lub „w ojczystym kraju”.

WPROWADZENIE. ŚMIERĆ JEST (PROBLEMEM) DLA ŻYWYCH

Ten paradoks niezgody na przytłaczający argument materialnej obecności zwłok, która, wydawałoby się, usuwa wszelką dwuznaczność, uzewnętrznia wewnętrzne tłumienie akceptacji nieodwracalności śmier­ ci. Nieracjonalność tego swoistego zaprzeczania namacalnej oczywisto­ ści staje się jeszcze bardziej wyrazista, kiedy zamiast „mówienia o” zmar­ łym, zaczynamy „mówić do” zmarłego. Nekrologi i mowy pogrzebowe

są pełne przekazów bezpośrednio skierowanych do nieboszczyka, któ­ remu się zarzuca, że: „za wcześnie odszedł”, „pozostawił nieutulonych w żalu”, „nie dokończył”, „porzucił” itp. Czasem przemawiający zwraca­ ją się wręcz bezpośrednio do zmarłego w formie „ty”. W niektórych kulturach występuje nawet obrzęd „przepytywania” trupa, którego czasem sadza się w pozycji konwersacyjnej. Spotykane jest też pojenie i karmienie nieboszczyka lub spożywanie wraz z nim okołopogrzebowego posiłku (Thomas 1980/1991,5. 67-69), albo prze­ trzymywanie pobieżnie zakonserwowanych zwłok, traktowanych jak chorzy domownicy, których trzeba ubierać i karmić (por. rozdz. 7). Wprawdzie nie można już rozmawiać „z nimi”, ale wciąż przecież moż­ na mówić „do nich”. Nie mogąc liczyć na dialog, bliscy mitygują swój ból rozstania monologiem mającym widocznego, choć milczącego adresata. Łatwiej wytłumaczalne jest mówienie i pisanie o zmarłym, jakby był tylko chwilowo nieobecny, w przypadku ludzi, którzy zaginęli lub któ­ rych śmierć nie jest pewna (por. rozdz. 4). Nie ma bowiem wtedy na­

macalnego dowodu śmierci, a więc i możliwości zamknięcia linii kon­ kretnego życia przez osobiste pożegnanie, rytualne „odprawienie” i stosowne pochowanie zwłok. Chociaż bolesna, to nieobecność takich

nie-martwych, a przede wszystkim nie-pogrzebanych, pozwala jednak trwać nadziei (jakkolwiek malej) ich powrotu. Bo też psychospołecznie nieboszczycy nie są „całkiem” martwi i w różnorodych postaciach w dalszym ciągu przebywają wśród żywych. W różnych formach mnemonicznych nękają ich, cieszą lub tylko o sobie

przypominają nawet skrajnie agnostycznym racjonalistom, którzy uwa­ żają, że śmierć ostatecznie wszystko kończy.

I

-7

18 I

ROZDZIAŁ 1

Uświadomiona nieuchronność śmierci czyni ją (wcześniej czy później)

obiektem zainteresowania każdego człowieka, choćby dlatego, że myśle­ nie o przyszłości jest naszą ważną cechą gatunkową. Nie każdy przykłada równą wagę do tego nieuniknionego przeznaczenia, toteż indywidualny

stosunek do niego znajduje się gdzieś na skali wyznaczonej z jednej stro­ ny pozorną obojętnością, a z drugiej obsesyjnym udręczeniem natrętną

myślą o śmierci. Niektórzy ludzie próbują (mniej lub bardziej skutecznie) jak naj­

dłużej ignorować to, że są śmiertelni i zgon nie może być odłożony na „kiedyś później”. Takie nastawienie skutkuje nieprzyjemnym zaskocze­ niem, kiedy koniec i tak nadchodzi. Drudzy zauważają problem dopiero

wtedy, kiedy osobiście i bezpośrednio zetkną się z zagrożeniem własną śmiercią, co uwalnia emocje i prowokuje refleksje, choć nie dostarcza odpowiedzi na pytanie: „dlaczego?”. Inni, którzy akceptują za Marti­ nem Heideggerem (1917/1994, s. 530), że życie jest rzeczywiście dąże­

niem do śmierci (Sein-zum-Tode), koncentrują się na pytaniach: „kie­

dy?” i „jak?” Jeszcze inni mogą popaść w trwałą obsesję strachu przed terminalnym skutkiem życia, próbując przygotować się na „nieuniknio­ ne”, które jednak często zaskakuje ich jako nieprzyjemna niespodzianka, zgodnie z biblijnym ostrzeżeniem: „Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny” (Mt 2.5,13). Są też ludzie sami poszukujący śmierci, któ­ rzy w desperackim dążeniu do przerwania cierpień fizycznych i/lub psy­ chicznych, jakie przynosi im życie, uznają, że „W pewnych sytuacjach śmierć jest najlepszym rozwiązaniem [...]” (Houellebecq 1019, s. 30 s)4.

Dramatycznie zmagała się z taką myślą Izabela Boznańska w nieadresowanym liście napisanym jakiś czas przed swoim samobójstwem w Paryżu w czerwcu 1934 r.: „[...] śmierć może być wspaniała i dać szczęście... Zadaję sobie pytanie, czy życie rze­

czywiście jest szczęściem. Czy życie nic jest rodzajem złego snu, z którego śmierć może nas wybawić? Śmierć jest w stanie uwolnić od wszelkich smutków, można po prostu zasnąć i się nie obudzić... Śmierć jest kresem cierpień i zaprzeczeniem tego, iż żyliśmy... Śmierć jest przyjaciółką..., jest wielką wybawicielką. Dobrą matką...” (za: Kuźniak 1019).

WPROWADZENIE. ŚMIERĆ JEST (PROBLEMEM) DLA ŻYWYCH

Podobnie rozkładają się emocje związane z przyszłością własnych

zwłok. Dla niektórych pośmiertny los ich doczesnych szczątków jest całkowicie obojętny i pozostawiają stosowną decyzję „innym”. Część lu­ dzi ma jednak bardzo skonkretyzowane poglądy odnośnie do pośmiert­ nego potraktowania swoich ciał, opracowując precyzyjne instrukcje do­ tyczące każdego szczegółu - włącznie z decyzją, jak przygotować swoje zwłoki do pochówku, jak mają wyglądać uroczystości pogrzebowe i kto ma w nich uczestniczyć oraz gdzie i jak chcą zostać pochowani. Ta różnorodność postaw wynika nie tylko z połączenia osobistych skłonności, doświadczeń życiowych i poglądów filozoficznych, ale też ze specyficznych dla różnych zbiorowości światopoglądów i eschatolo­ gii determinowanych przekazywanymi międzygeneracyjnie tradycjami kulturowymi, które pomagają stawić czoła nieuniknionemu i złagodzić jego skutki psychospołeczne. W społeczeństwach tradycyjnych śmierć nie była antynomią życia,

lecz tylko stanem tymczasowym umożliwiającym przejście do różno­

rodnie wyobrażanego po-życia. To wierzenia eschatologiczne pomaga­ ły odpowiedzieć na pytanie: „Dokąd odejdę?”. Trzy religie światowe od­ wołujące się do Starego Testamentu (judaizm, chrześcijaństwo i islam) uznają śmierć biologiczną za część boskiego planu („Dał Pan i zabrał

Pan” - Hi 1,21), który kończy ograniczone czasowo życie doczesne, po którym nastąpi cielesne zmartwychwstanie i kara albo nagroda stosow­ ne do błędów/zasług życiowych. Działania podejmowane w reakcji na śmierć są silnie kulturowo specyficzne, odzwierciedlając zbiorowe doświadczenie transgeneracyj-

ne wyrażane w zrytualizowanych gestach, które pomagają zmitygować strach przed śmiercią przez wskazanie pośmiertnej przyszłości i zrytualizowane uspołecznienie przeżywania opuszczenia świata żywych.

Stwarzało to poczucie wspólnoty umierania, która pomagała najbliż­ szym złagodzić traumę przez uspołecznienie „odchodzenia” i upublicz­ nienie żałoby w ramach zrytualizowanych zachowań uruchamianych przez śmierć. Motyw śmierci pociągał niezliczonych artystów i cytowanych tu myślicieli, którzy mierzyli się z tym podstawowym i ponadczasowym problemem ludzkości. Wiele odniesień znajdziemy już u, wielokrotnie

I

19

10 |

ROZDZIAŁ 1

tu przywoływanych, starożytnych filozofów, którzy na różne sposoby „oswajali” człowieka ze śmiercią. Próbowali zrównoważyć świadomość, że „[...] z każdym dniem bliższa wszak śmierci godzina” {Nam vita mortipropior est ątioiidie - Fedrus, Bajki, ks. III, Epilog, w. i o), wskazując na szanse, jakie nawet najkrótsze życie oferuje tym ludziom, którzy wiedzą,

jak mądrze z niego korzystać. Jednak racjonalna analiza mówiła im, że „[...] życie nie jest niczym innym, jak tylko drogą ku śmierci” (Lucjusz Anneusz Seneka, O pociesze­ niu, do Polibiusza, w: tenże, Myśli), która nadchodzi w nieprzewidywal­ nym momencie. Za tą obserwacją kryło się przekonanie, że ze śmiercią człowieka umiera też nadzieja nieśmiertelności, ale tylko w fizycznym znaczeniu tego słowa. Wiara w jakieś po-życie, jako formę nieśmier­

telności duchowej, wydaje się wspólna dla wszystkich kultur tradycyj­ nych, dla których „śmierć nie istnieje; [bo] jest ona przejściem, momen­ tem cyklu życiowego, a więc faktem kulturowym” (Thomas 1980/1991, s. 160), sięgającym poza granice życia biologicznego. To wzbogacanie namacalnej rzeczywistości wyobraźnią pełni ważną funkcję „oswajają­ cą” konfrontację ze śmiercią. Społeczeństwa tradycyjne brak obiektywnej wiedzy o rzeczywistych mechanizmach rządzących przyrodą i swoją małą skuteczność oddzia­ ływania na nią kompensowały bogactwem rytuałów, symboli i znaków,

które nowoczesność wypiera nauką i techniką. We współczesnych spo­ łeczeństwach, operujących bogactwem wiedzy i technologii, większość tradycyjnych sposobów różnorodnego reagowania na śmierć i radzenia sobie z jej materialnymi konsekwencjami traci swoją skuteczność „tera­ peutyczną”. Ludzie muszą stawiać czoła nieznanym wcześniej wyzwa­ niom, bo rosnąca wciąż wiedza medyczna i rozwój techniczny każą mno­ żyć wątpliwości odnośnie do ostateczności śmierci i pozwalają sztucznie

odraczać jej krytyczny moment.

Już od końca XVIII w. poszukiwano dowodów przetrwania „życia” w martwych ciałach, a nawet w odciętych głowach skazańców. Szcze­ gólne nadzieje wiązano z wczesnymi badaniami nad elektrycznością, bo wstrząsy aplikowane zwłokom powodowały widoczne reakcje mięśnio­ we (Larson 1014/1017, s. 188-196). Te pełne poznawczego optymi­ zmu eksperymenty nie przywróciły nikomu życia, ale zapoczątkowały

WPROWADZENIE. ŚMIERĆ JEST (PROBLEMEM) DLA ŻYWYCH

I

naukowe podejście do śmierci, które przynosi wiedzę, ale stopniowo li­ kwiduje wspólnotę umierania. Sukcesy współczesnej medycyny w coraz skuteczniejszym odsuwa­

niu nieodwracalnego ustania funkcji życiowych przez stosowanie coraz bardziej wyrafinowanych metod (np. resuscytacji krążeniowo-oddecho­ wej CPR, zastrzyków z epinefryny, defibrylacji, hipotermii, a nawet hi­ bernacji) i w mechanicznym podtrzymywaniu poszczególnych funkcji życiowych (np. sztuczne serca, płuca i nerki) prowokują wysoce emocjo­

nalne dyskusje o koniecznych, możliwych i akceptowalnych granicach powstrzymywania czyjejś śmierci. Zabiegi sztucznie przedłużające życie są bowiem często podejmowane bez wiedzy i zgody najbardziej zainte­ resowanego, który zostaje sprowadzony do roli biernego obiektu współ­ zawodnictwa specjalistów od „odraczania” zgonu, walczących o każdy miesiąc, dzień, a nawet godzinę życia powierzonego im pacjenta. Rzadko przyczyna uporczywego podtrzymywania funkcji fizjolo­ gicznych jest tak oczywista (?), jak w przypadku utrzymywania w stanie „pozornego życia” kobiet w zaawansowanej ciąży, których mózgi prze­ stały funkcjonować wskutek ostrego przebiegu różnych chorób. Mimo formalnej śmierci ich podłączone do skomplikowanej aparatury ciała dalej funkcjonują, co pozwala rozwijać się płodom5. Najdłużej udawa­ ło się to naukowcom ze szpitala Uniwersytetu w Brnie, gdzie i 5 sierp­ nia 2019 r. nastąpił poród (przez cesarskie cięcie) dziewczynki, której matka faktycznie nie żyła od 117 dni. To oddzielenie śmierci osoby od dopuszczonej przez lekarzy śmierci jej ciała stwarza zupełnie nowe pole

do trudnych rozważań prawno-etycznych i filozoficznych. Nie jest oczy­ wiste, jaka powinna być oficjalna data śmierci, bo zapisanie jej zgodnie z dotychczasowymi kanonami wiedzy medycznej oznaczałoby, że córka

urodziła się niemal cztery miesiące po śmierci matki, co do niedawna by­ łoby sprzecznością samą w sobie. Z punktu widzenia głównego tematu tej książki wysiłki lekarzy w takich przypadkach można cynicznie uznać za opóźniającą pogrzeb, swoistą, lecz bardzo skuteczną metodę „konser­ wacji” zwłok (por. rozdz. 6).

5

Aby symulować czynności życiowe, lekarze regularnie poruszali nogami ciężarne­

go ciała, co imitowało ruchy towarzyszące chodzeniu.

ZI

111

ROZDZIAŁ 1

Niezwykły postęp w powstrzymywaniu śmierci przez sztuczne pod­

trzymywanie pewnych funkcji życiowych skutkuje rozważaniami o pra­ wie do śmierci, które jest dziś szeroko dyskutowane w mediach i ana­ lizowane w sądach. Zbyt optymistyczne jest chyba przekonanie, że „W przeciwieństwie do wolności słowa, zgromadzeń lub prywatności, których władze mogą pozbawić, nie ma możliwości odmówienia pra­ wa do umarcia” (Laqueur 2.015, s. 551). Człowiek znajdujący się w sta­

nie terminalnym powierzony specjalistom od podtrzymywania życia nie tyle bowiem umiera, ile raczej pozwala mu się umrzeć. Z takiego punk­ tu wadzenia to nie zmarły umiera, lecz raczej „jest umierany” w wyni­ ku autorytatywnej decyzji zaprzestania technologiczno-farmakologicz-

nej w’alki o jego życie. W takich okolicznościach śmierć nie jest zatem aktem „natural­

nym”, lecz decyzją starannie skonsultowaną pod względem medycznym i prawnym, choć niekoniecznie przemyślaną w etycznym kontekście in­ dywidualnego prawa do śmierci. Dla specjalistów od podtrzymywania

życia śmierć staje się „przeszkodą”, którą należy za wszelką cenę pokonać. Postępuje więc medykalizacja śmierci, za którą odpowiedzialność biorą stosownie wykształceni specjaliści. Naturalne umieranie staje się rzad­ sze, bo prawo natury jest kwestionowane przez rozwój bioinżynierii. To odpowiednio przygotowani i wyposażeni technicznie fachow­ cy decydują nie tyle, czy śmierć już nastąpiła, ile, czy można już na nią pozwolić. Niedługo już tylko samobójcy będą mogli zasadnie rozwa­ żać: umrzeć czy nie umrzeć? Chyba że (w ramach konkretnego systemu

prawnego, np. szwajcarskiego) poprosi się specjalistów o fachową asystę przy śmierci „zamówionej” przez terminalnie chorych, którym ułatwia się możliwie bezbolesne i jak najmniej traumatyczne odejście w ustalo­

nym momencie i w otoczeniu zaproszonych świadków. Chociaż człowiek może zostać pozbawiony życia albo sam je sobie odebrać, to nikt nie może za niego umrzeć ani pozbawić go śmierci, któ­ ra wcześniej czy później nieuchronnie nadejdzie, mimo postępu techno­ logii biomedycznej. Coraz bardziej wyrafinowane zabiegi medyczne nie zapobiegną śmierci, mogą ją tylko opóźniać, co rodzi nieznaną wcześ­ niej niepewność odnośnie do kresu doczesnego życia, ale też statusu nie-całkicm-martwcgo ciała, którego nie można pochować, bo komuś am­

WPROWADZENIE. ŚMIERĆ JEST (PROBLEMEM) DLA ŻYWYCH

bitnemu jest potrzebne jako pretekst do sztucznego podtrzymywania związanych z nim funkcji pseudożyciowych. Oprzyrządowanie medyczne pozwala nawet zignorować rzeczywi­ stą śmierć, jak we wspomnianym przypadku podłączonych do aparatury ciał ciężarnych kobiet. Śmierć przestaje więc być obiektywnym „zdarze­

niem” zewnętrznym, lecz jest subiektywnie „dekretowana” przez upo­ ważnionych specjalistów. Technokracja coraz bardziej redukuje śmierć do wymiaru czysto biologiczno-fizycznego, który łatwiej kontrolować od jej wymiaru emocjonalno-społecznego uwięzionego w sferze ściera­ nia się tradycji i nowoczesności.

Śmierć, zmarli, społeczna pamięć o nich i ich materialne pozostałości są przedmiotem zainteresowania wielu dyscyplin naukowych mają­ cych swoiste, lecz nie rozłączne pola badawcze. Wynika to z postmo­ dernistycznego zacierania się wielu pojęć, które wcześniej, jak się zda-

je, były dość precyzyjnie zdefiniowane i wyraźnie rozgraniczone. Nie tylko filozoficzne, ale także naukowe aspekty rozróżnienia między ży­

ciem a śmiercią, naturą a kulturą, jednostką a społeczeństwem, ludźmi

a zwierzętami6, ciałem a rozumem, myślą a materią, biologią a techniką, rzeczywistością a fikcją lub ludźmi a rzeczami, są szeroko dyskutowa­

ne i kontestowane przez przedstawicieli różnych dyscyplin naukowych. Ten współczesny brak przedmiotowej jasności skutkuje ważnymi pyta­ niami ontologicznymi i filozoficznymi (por. Domańska 2017). Dla tych

rozważań ważne jest, że znika tradycyjna i do niedawna oczywista dy­

chotomia życie-śmierć. Oba pojęcia przestały być jednoznacznie antynomiczne, lecz raczej się uzupełniają - śmierć jest równie brakiem życia, jak życie jest brakiem śmierci. Wyrafinowane dysputy tanatologiczne nie są jednak przedmiotem tej książki, archeologicznie skoncentrowanej na materialnych konse­

kwencjach śmierci, z którymi muszą się mierzyć ci żyjący, którym zmarli „bezceremonialnie” pozostawiają swoje martwe ciała. Archeologa inte6

Por. ciekawe rozważania w: Bielecka 1019.

2-3

2-4 I

ROZDZIAŁ 1

resuje przede wszystkim logistyka działań podejmowanych w celu jakie­ goś „zadysponowania” zwłokami, którego sposób decyduje o powstaniu materialnych świadectw fizycznej egzystencji naszych przodków, które umożliwiają podjęcie badań nad nimi. Z takiego punktu widzenia naj­ bardziej interesująca jest praktyka działań pośmiertnych, która determi­ nuje stan dostępnych nam pozostałości.

Archeologia ma swoją specyfikę patrzenia na przeszłość, skupione­ go na fizycznych pozostałościach i śladach aktywności naszych przod­ ków oraz (co ważne dla prezentowanych rozważań) na szczątkach ich samych. Wykorzystuje wprawdzie koncepcje wielu innych nauk huma­ nistycznych (szczególnie doświadczenia antropologii kulturowej), ale wszystkie interpretacje zakorzenia w konkrecie materialnych świadectw

archeologicznych. Podstawowym zadaniem odkrywcy jest zatem zado­ kumentowanie kontekstu znalezienia ludzkich szczątków i zrekonstru­

owanie okoliczności ich zdeponowania/pochowania, co pozwala zrozu­

mieć przyczyny ich specyficznego potraktowania. Umożliwia to oświetlenie pewnych elementów obrządku pogrzebo­ wego, ale w przypadku społeczeństw przedpiśmiennych nie daje pod­ staw do odniesienia go do tego, w co ludzie wierzą, o czym możemy tyl­ ko spekulować. Wiedząc, że przejście czy też raczej przeprowadzenie zmarłego do nowego wymiaru wyimaginowanej nadrzeczywistości wymagało odprawienia wymaganych tradycją rytuałów, możemy dość bez­ radnie kontemplować materialne świadectwa zachowań funeralnych, próbując zinterpretować je w dostępnych nam kategoriach eschatolo­ gicznych.

Moim zamiarem nie jest systematyczna analiza znanych ze źródeł historycznych i obserwacji etnologicznych eschatologii, kryjących się

za różnymi sposobami traktowania ciał zmarłych. Tym bardziej że by­ łoby to zadanie niewykonalne wobec ogromnej różnorodności sytuacji zidentyfikowanych przez archeologów, wyczytanych przez historyków

i zaobserwowanych przez antropologów. Nie będę też omawiał fascy­

nującego problemu relacji między prawnymi i medycznymi definicjami śmierci ani towarzyszących jej emocji czy kwestii etycznych. Podobnie nic będę schodził na poziom naukowej wiedzy o proce­

sach biologicznych, chemicznych i fizycznych, które od samego momen­

WPROWADZENIE. ŚMIERĆ JEST (PROBLEMEM) DLA ŻYWYCH

tu śmierci zaczynają przekształcać zwłoki, rozpoczynając ich rozkład,

i wcześniej czy później skutkują całkowitym „powrotem do natury” wszystkich chemicznych i fizycznych składników ludzkiego ciała wsku­ tek ich kolonizacji przez różne organizmy korzystające z nagle dostęp­ nej i gotowej do skonsumowania, bo już martwej, materii organicznej. Te naturalne zjawiska determinujące stan zachowania archeologicznych świadectw cielesności naszych przodków są przedmiotem wyspecjalizo­

wanych badań tafonomicznych (np. Duday 2009).

Chociaż zarówno kwestie eschatologiczne, jak i wiedza czerpana z nauk przyrodniczych nieuchronnie będą pojawiać się w różnych miej­ scach tej książki, to skoncentruję swoją uwagę tanatologiczną na tym, „co pośrodku”, tj. na konsekwencjach materialności śmierci, czy też mó­ wiąc dokładniej, na problemie praktycznym: jak ludzie podchodzili i jak podchodzą do „bezpośredniego” produktu śmierci, czyli do pośmiert­ nych szczątków ludzkich. Oczywiście i tu ogromna różnorodność zarejstrowanych na świecie sposobów traktowania zwłok nie pozwala ich wszystkich wyliczyć, jasno sklasyfikować czy też zaproponować jakichś

uniwersalnych wniosków.

Zamiast próbować zatem nieosiągalnej wyczerpującej systematy­ zacji, dokonam raczej uporządkowanego przeglądu konkretnych przy­ padków obrazujących fascynujące swoim zróżnicowaniem spektrum praktycznych rozwiązań problemu: co zrobić ze zwłokami? Ogromna różnorodność konkretnych rozwiązań kwestii martwych ciał w różnych kulturach nieuchronnie skutkuje skrótowością ich oglądu czy nawet

„przypadkowością” naukowej obserwacji, która nie może „wyczerpać” tego zagadnienia. Nie da się też dokonać „obiektywnej” kategoryzacji zwyczajów pogrzebowych, bo każda klasyfikacja (poza najbardziej rudy­ mentarną) jest silnie obciążona subiektywizmem autora, co widać w na­ stępnych rozdziałach. Wybór i interpretacja omówionych dalej przykładów zostały w du­

żym stopniu zdeterminowane własnymi obserwacjami autora jako Euro­ pejczyka wyrosłego w tradycji chrześcijańskiej. Takie zaplecze kulturo­ we specyficznie ukształtowało mój światopogląd i nieuchronnie wpływa na mój sposób postrzegania świata - łącznie z oglądem niezwykłego

zróżnicowania reakcji emocjonalnych i praktycznych działań prowoko-

I

15

16 1

ROZDZIAŁ 1

wanych przez pozostawienie żywym przez nieboszczyka jego martwe­ go ciała, które „domaga” się skutecznej reakcji. Skądinąd ważne, choć heurystycznie naiwne, postulaty „etnicznego” podejścia do kultur od­ miennych od reprezentowanej przez obserwatora nie zapobiegną nie­ uniknionej subiektywności patrzenia na „innego” - włącznie z jego za­ chowaniami pogrzebowymi.

Śmierć, jak życie, przychodzi tylko raz. Jej immanentna niepowtarzal­

ność czyni absurdalnym jakiekolwiek doradzanie „jak umierać”. Co naj­ wyżej można samemu się przygotować, biorąc za dobrą monetę słynny aforyzm Marka Tuliusza Cycerona {Rozmowy tuskulańskie, I, 31), spa­

rafrazowany później przezMontaignea, że „studiowanie filozofii to nic

innego, jak przygotowywanie się, aby umrzeć”. Naprawdę jednak nikt z żyjących nie może mieć osobistego doświadczenia w skutecznym umieraniu, bo może tylko być jego zewnętrznym obserwatorem. Nie przeszkadzało to średniowiecznym moralizatorom pisać ilu­ strowanych poradników’ „sztuki (dobrego) umierania” {ars [&ene] mo-

riendi). Były one przejawami wiary, że pośmiertny los człowieka jest rozstrzygany już na jego łożu śmierci, kiedy to siły dobra i zła zawzię­ cie walczą o jego duszę (ryc. 2). Odpowiednio zaaranżowana „dobra” śmierć miała pomóc odkupić „złe” życie w jego ostatnim momencie. „Powszechny był lęk, zarówno przed złą śmiercią, jak i tymi, którzy ode­ szli w niegodny sposób” (Duma 2015, s. 6) i miało to poważne konse­ kwencje w sposobie pogrzebania ciał niektórych nieboszczyków (por. rozdz. 7).

Niestety nie da się umrzeć na próbę, wspólnie lub za kogoś. Jest to doświadczenie samotne i jednorazowa, nie ma więc metody nauczenia się umierania - nawet przez obsesyjne myślenie o tym nieuniknionym momencie i przygotowywanie się do niego. Chociaż spotyka się prowo­ kacyjne sugestie, że „podobnie, jak jest biologia, którą zdaje się na ma­

turze, powinna być też tanatologia [...]” (Tokarczuk 1004/2019, s. 53), to każdy staje wobec śmierci bez doświadczenia, nawet jeśli jest do niej przygotowany mentalnie. Zatem wszyscy „pomrzemy bez rutyny” (Wi­

WPROWADZENIE ŚMIERĆ JEST (PROBLEMEM) DLA ŻYWYCH

|

sława Szymborska, Nic dwa razy). Spełnienie wymogów religijnych czy przekazanie ostatniej woli to tylko formalny kontekst „odejścia.

Ryc. z. Średniowieczna rycina ukazująca walkę dobra ze złem przy łożu umierającego (https://onepeterfive.com/on-thc-catholic-art-of-the-printcd-book-part-u-block-

books/, dostęp: 17 sierpnia 1019 r.)

„Grając” ze śmiercią7, jesteśmy z góry skazani na porażkę, nawet jeżeli sprytnie poznaczymy nasze karty czy zaufamy swoim umiejętnościom 7

Por. „kryminał” Adama Nasielskiego (1936).

2.8 I

ROZDZIAŁ I

szachowym, jak rycerz z Siódmejpieczęci Ingmara Bergmana (19 5 7), za­

inspirowanego przez ekspresyjny swoją dosłownością późnośrednio­

wieczny fresk ze szwedzkiego kościoła (ryc. 3). Nic nie da targowanie się ze śmiercią, którego próbował XV-wieczny Mistrz Polikarp, bo i tak usłyszał od niej: „Duchownego i świeckiego, zbawię żywota każdego” (transkrypcja tekstu Dialogu mistrza Polikarpa ze Śmiercią w: Dąbrów­ ka, Stępień, red., 1014).

Ryc. 3. Fresk Albertusa Pictora/Alberta Malarza {1440-1507) w kościele w Taby pod

Sztokholmem (http://bibliotekazsoiz.blogspot.com/1017/07/ 10-rocznica-smier-

ci-ingmara-bergmana.html, dostęp: 6 lipca zoi? r.)

Oczywistość śmierci i jej powszechna obecność czyni ją wcześniej czy później przedmiotem zainteresowania każdego, co znajduje od­ zwierciedlenie w niezliczonych dziełach ludzkich umysłów i rąk. Obec­ ność fenomenu śmierci w rozważaniach licznych myślicieli czyni trud­

nym, jeśli nie wprost niemożliwym, wyjście poza myśli, które zostały już

WPROWADZENIE ŚMIERĆ JEST (PROBLEMEM) DLA ŻYWYCH

kiedyś wypowiedziane. Większość ludzi ma też swoje osobiste przemy­ ślenia odnośnie do tego ostatecznego zdarzenia, więc sformułowanie

całkowicie oryginalnych hipotez jest nie lada wyzwaniem. Stała obec­ ność tematyki śmierci w badaniach naukowych podważa nadzieję na

znalezienie faktów, które jeszcze nie są znane. Uniwersalna ważność śmierci sprawia, że wszystkie stosowne opi­

nie stają się dość trywialne, nawet jeśli są na nowo sformułowane, bo za­ pewne były już kiedyś studiowane i przemyślane, jako że zmarli mieli „ogromny historyczny, filozoficzny i antropologiczny wpływ” na roz­ wój cywilizacji (Laqueur Z015, s. 11). Szczegóły w tej książce nie są więc pewnie nowe, ale ich zebranie, skonfrontowanie i uporządkowa­ nie może zaoferować nowy ogląd praktycznych reakcji na śmierć. Jest to więc pewne przekomponowanie oczywistości - przeporządkowanie faktów, które są już zapewne znane, i myśli, które kiedyś i gdzieś już zo­ stały zapewne pomyślane i zapisane, chociaż w zupełnie innych kontek­ stach historyczno-intelektualnych. Nie mam naiwnej ambicji odkrycia całkowicie nowych pól orygi­ nalnego rozmyślania, lecz raczej nastawiam się na swoiście archeologicz­

ną rekonfigurację dostępnego korpusu stosownej wiedzy o działaniach uruchamianych przez śmierć. Nie próbuję rygorystycznie kategoryzo­ wać i opisywać wszystkich znanych reakcji ludzi stających w obliczu ko­

nieczności poradzenia sobie z materialnymi skutkami śmierci, bo takie zadanie jest oczywiście niewykonalne. Moim celem nie jest (niemożli­ we) wyliczenie wszystkich zarejestrowanych przejawów ludzkich reakcji

na wyzwanie, jakim jest pojawienie się zwłok i praktycznych akcji podej­ mowanych wobec zwłok, lecz raczej pewne subiektywne przeporządko­ wanie ogromnego zasobu świadectw. Nie jest moją ambicją dorównanie takim studiom, jak: obfitujący w skrajności (autopsyjny naturalizm8 połączony z wyrafinowaną analizą znaczeń symbolicznych) Trup Louisa-Vincenta Thomasa (1980/1991), szczegółowa historia śmierci w chrześcijańskiej Europie Philippea Ariesa (1977/2,011), pełna zrozumiałych emocji „nekrografia” Ada­

ma Mickiewicza napisana przez Stanisława Rośka (1997), makabrycznie 8

„Gnicie” jest terminem chyba najczęściej używanym przez autora.

19

jo I

ROZDZIAŁ 1

skupiona na odciętych głowach erudycyjna książka Frances Larson (1014/

/Z017), analiza sytuacji na europejskim Zachodzie w XVIII-XIX w. Thomasa W. Laqueura (2.015), szokujące, choć zawierające wiele błę­ dów faktograficznych, studium historii egzekucji Jonathana J. Moore a (1017/1019) czy też wyrafinowane teoretycznie podejście Ewy Domań­

skiej (1017)’. Wielokrotnie się na nich powołując, chcę raczej zaoferować upo­ rządkowane refleksje archeologiczne egzemplifikowane wybranymi ob­ serwacjami zebranymi w ciągu długich lat, kiedy ta książka powoli na­

bierała kształtu „w głowie” i na papierze910. Racjonalizm i emocjonalność są w niej wzajemnie wymieszane na stronach wypełnionych subiektyw­ nie wybranymi faktami i udokumentowanych ilustracjami, których większość jest mojego autorstwa. Mimo nieuchronnych odniesień do sfer bardziej ulotnych cały czas będę krążył wokół problemu martwe­

go ciała, jako wyzwania wymagającego od żywych „praktycznego” roz­ wiązania. Chcę omówić różne aspekty społeczno-kulturowych reakcji na po­

jawienie się materialnego „produktu” śmierci: jakie było pochodzenie specyficznie ludzkiego traktowrania zwłok, tj. kiedy nasi odlegli przod­

kowie zyskali zdolność refleksji nad swoją szczególną pozycją w wielo­ wymiarowej kompleksowości otaczającego ich świata; jak różne kultury historyczne traktowały materialne szczątki zmarłych; dlaczego te podej­ ścia były i są tak bardzo zróżnicowane i co mają ze sobą wspólnego; jak te tradycje wpływały na kształtowanie się tożsamości grupowych; jakie jest sprawstwo szczątków'ludzkich na różnych etapach ich „pośmiertne­ go życia”, które często trwa znacznie dłużej od życia rzeczywistego i ob­ fituje w niezwykłe wydarzenia, których zmarli nigdy nie doświadczyli za 9

Ci autorzy dyskutują czasem ze swoimi poprzednikami, używając nic tylko argu­ mentów ad meritum, ale też adpersonam, jak Thomas W. Laąucur, który zarzucił wprost Philippeowi Ariesowi, że jego poglądy zostały skrzywione przez to, że był „dewocyjnym katolikiem, [...] w głębi serca rojalistą, który wspierał [reżim] Vichy” (Laąueur 2015, s. 185).

10 Zacząłem ją pisać podczas stypendium przyznanego mi przez Collegium dc Lyon w latach 2014-2015, ale pierwszą przymiarką do tego tematu był referat wygłoszo­ ny 12 maja 2011 r. podczas 14. konferencji „Funeralia” w Lednogórze - Urbańczyk 2012.

WPROWADZENIE. ŚMIERĆ JEST (PROBLEMEM) DLA ŻYWYCH

I

swojego doczesnego życia; jak interpretować współczesne zróżnicowa­ nie podejść do materialnych „produktów” śmierci i nowe trendy w nieortodoksyjnym traktowaniu zwłok? Ta książka jest wynikiem fascynacji ogromną wielorodnością emo­ cji, którymi ludzie reagują, ale głównie bogactwem praktycznych dzia­ łań, jakie podejmują, kiedy stają wobec faktu, który jest: nieunikniony,

ale często nieoczekiwany; spodziewany, ale raczej niechciany; uświada­ miany, ale niełatwo akceptowany. To nie jest systematyczny przegląd geograficznego i historycznego zróżnicowania stosownych zjawisk spo­ łecznych, lecz raczej intuicyjnie osobista podróż przez tajemnicze pola strachu i nadziei, które przez długie tysiąclecia przemierzał Homo sa­ piens, w niekończącej się transgeneracyjnej konfrontacji z materialnymi „produktami” śmierci, z którymi musiał sobie radzić psychicznie, spo­ łecznie i praktycznie.

„Młody może umrzeć, ale stary musi!” (Henry Wadsworth Longfellow, Christus, The Golden Legend (1872), part IV: The Cloisters'), jednak

śmierć szacunku dla wieku nie ma. To, że pojawienie się martwego ciała jest nieuniknioną (choć może niechcianą) przyszłością każdego z nas, nie czyni go łatwym przedmiotem badań. Różne sprawstwa i funkcje szczątków ludzkich prowokują bowiem podstawowe pytania episte-

mologiczne, eschatologiczne, etyczne, estetyczne, emocjonalne, ekono­

miczne, praktyczne, logistyczne, a czasem nawet polityczne. Tworzą one mieszaninę strachu i zaciekawienia, odpychania i przyciągania, rezygna­ cji i nadziei. Te uczucia ujawniają się w kontakcie (zarówno wizualnym, jak i fizycznym) z martwym ciałem ludzkim, nie tylko w chwili śmierci animującej je osoby, ale też na późniejszych etapach jego naturalnej lub wspomaganej przez człowieka dezintegracji, którą skrywa dopiero po­ chówek.

Problematyczne są znane z wielu kultur przykłady dehumaniza­ cji lub obiektyfikacji szczątków ludzkich. Przyjmowały one różne for­ my zależnie od nadanych im specyficznych funkcji: szacowne pamiątki po zmarłych, obiekty czci religijnej (np. relikwie świętych), trofea wo-

31

31 I

ROZDZIAŁ 1

jenne (np. zasuszone głowy lub skalpy), przedmioty użytku rytualnego (np. czary i instrumenty muzyczne zrobione z ludzkich kości), elementy dekoracyjne (np. ozdobne kompozycje wykonane z ludzkich kości lub włosów), ozdoby osobiste (np. biżuteria stworzona z włosów lub kości),

przedmiot)' kolekcjonerskie (mirabilia), obiekty muzealne (magazyno­

wane i wystawiane szkielety) lub medyczne preparaty edukacyjno-szko­ leniowe (por. rozdz. 6). Współczesna technologia jeszcze bardziej kom­ plikuje ten problem, umożliwiając dosłowne utowarowienie szczątków

ludzkich przez przekształcenie popiołów pozostałych po skremowaniu zwłok w kamienie szlachetne (por. rozdz. 8). Te przypadki można skla­ syfikować do trzech form uprzedmiotowienia zwłok: „trup-odpadek, którego się pozbywa, trup-surowiec, który się wykorzystuje, i trup-towar, który wchodzi w obieg ekonomiczny” (Thomas 1980/1991, s. 100). Całkiem nowe problemy wynikają ze współczesnego trendu do hy­ brydyzacji ludzkich ciał, umożliwianej przez postęp wiedzy medycznej

i rozwój stosownych technologii. Dotyczy to zarówno transplantacji na­

turalnych tkanek i kości z jednej osoby (albo ze zwierzęcia) do drugiej, jak i sztucznych implantacji. Rozmaite zastępniki mechaniczne (np. roz­ ruszniki serca, zastawki, staw)’) i sztuczne implanty (np. stenty, soczewki oka i zęby) oraz inne pomniejsze wstawki (np. plomby w zębach) popra­

wiają funkcje życiowe i wspierają nasze ciała coraz większą liczbą nie­

organicznych elementów wspomagających. Chociaż same są martwe, to skutecznie nas wzmacniają i wspierają jakość naszego życia. Śmierć biologiczna ich nie dotyczy, gdyż jako czę­ ści nieorganiczne przetrwają bez względu na ewentualne zatrzymanie biologiczno-fizycznych funkcji życiowych. Zachowają też swoją spraw­ ność techniczną i potencjał do funkcjonowania w innym żywym ciele po odpowiednim przystosowaniu. W większości przypadków są jednak rozrzutnie grzebane wraz ze swoimi zmarłymi użytkownikami. Można

to uznać za uzasadnioną emocjonalnie, ale niepraktyczną niefrasobli­ wość, która jednak ucieszy przyszłych archeologów, którzy będą mieli do dyspozycji znacznie bogatsze świadectwa przeszłości.

Odporność tych sztucznych zastępników i wstawek może dzisiaj utrudniać skuteczność obserwowanych przez wiele historycznych i no­ wożytnych społeczności działań, które niszczyły zwłoki albo stosowały

WPROWADZENIE. ŚMIERĆ JEST (PROBLEMEM) DLA ŻYWYCH

I

rozpraszanie na lądzie lub w wodzie popiołów pozostałych po kremacji, tak aby nie pozostał po nich żaden rozpoznawalny ślad. Te zabiegi „anihilacyjne”, które mają usunąć wszystkie identyfikowalne szczątki, zapo­ biegając ustanowieniu jakiegoś indywidualnego miejsca wspominania, muszą dzisiaj uwzględniać niemożność łatwego zniszczenia sztucznych implantów. Osobnym zgadnieniem są dzisiaj tzw. „pochówki kosmiczne”, które też rozpraszają ludzkie szczątki, ale wymagają zastosowania skompliko­ wanej technologii. Są one jednym z przejawów rosnącego nacisku „mo­ dernizacji”, która prowokacyjnie przekracza granice tradycyjnych sche­

matów kulturowych, wprowadzając nieznane wcześniej skłonności do uciekania od zakorzenionych zwyczajów czy nawet demonstracyjnego epatowania niekonwencjonalnymi rozwiązaniami „problemu zwłok” (por. rozdz. 8).

Dla historyka śmierć rozdziela biografię od nekrografii. Z punktu widze­

nia archeologa otwiera zaś proces powstania materialnych pozostałości samych ludzi, którzy wraz z ich kulturą są kompleksowym przedmiotem jego badań. Ciało żywe staje się bowiem ciałem martwym, którego frag­ menty w sprzyjających okolicznościach mogą przetrwać nawet miliony lat, jako rezerwuar inaczej niedostępnych, „bezpośrednich ” informacji

o naszych prehistorycznych poprzednikach. (Pra)historia traktowania ludzkich szczątków i współczesne trendy w tym zakresie zasługują na analizę porównawczą, aby uchwycić sprawczość martwych ciał, których pojawienie się uruchamia często komplek­ sowe działania. Analizy roli szczątków ludzkich w rozmaitych kontek­ stach historycznych, społeczno-kulturowych i religijnych, oferują ważną

platformę badań interdyscyplinarnych dotyczących różnych sfer - od wy­ sublimowanych ideologii, przez czysto praktyczną potrzebę pozbycia się martwego ciała, do zagadnień zarządzania dziedzictwem kulturowym.

Niektóre zwłoki nie mają prawdziwej historii, gdyż śmierć nastąpi­ ła w nieznanych okolicznościach i nigdy nie udało się ich odnaleźć ani poddać zabiegom funeralnym. Niektóre mają bardzo krótką historię,

33

34 I

ROZDZIAŁ 1

gdyż zostały intencjonalnie zniszczone i rozproszone wkrótce po śmier­ ci ich „właściciela”. Jednak w większości przypadków szczątki ludzkie są poddawane serii rozmaitych czynności zabezpieczających, których

kompleksowość i przebieg zależą od decyzji zdeterminowanych przez specyficzną tradycję lub podejmowanych ad hoc w szczególnych oko­ licznościach. Niektóre martwe ciała miał}' bardzo „żywą” historię, pełną dziwnych zdarzeń i radykalnych zmian funkcji nadawanych im w różnych kontek­ stach historycznych. Ich losy dobrze ilustrują to, jak bardzo skompli­ kowana może być pośmiertna historia cielesnych szczątków tych ludzi, którzy już za życia budzili duże emocje. Wspomniane dalej losy mar­ twych ciał św. Wojciecha-Adalberta, niemieckiego cesarza Ottona III, francuskiego króla św. Ludwika, angielskiej królowej Eleonory Kastyłijskiej czy Adama Mickiewicza miały wszystkie bardzo ciekawe historie, które mogłyby zainspirować scenariusze atrakcyjnych fabularnie filmów ocierających się w wielu momentach o atmosferę horroru. W celu uporządkowania dyskusji nad praktyką działań pośmiert­ nych trzeba je podzielić na serię trochę sztucznie wydzielonych, bo prze­ cież zachodzących na siebie etapów, które tworzą powiązane ze sobą ak­ cje i reakcje ludzi konfrontowanych z „pojawieniem się” zwłok. Te etapy, przedstawione tu w oddzielnych rozdziałach, w rzeczywistości nie są rozłączne, gdyż wszystkie działania ludzi mają wszak charakter ciągły. Nawet jeśli są rozpoznawalne, to nie są łatwo rozdzielalne, gdyż są głę­ boko powiązane ze sobą jako części wyszukanego scenariusza, w którym żałoba, przygotowanie zwłok, wybór miejsca ich złożenia, ich zdepono­ wanie i wspominanie zmarłego tworzą nieprzerwany ciąg zachodzących na siebie zdarzeń. Ceremonie i rytuały poświęcone zmarłym są kulturowo zdetermi­ nowanymi performacjami/realizacjami należącymi do wysublimowane­ go języka komunikacji społecznej. Wzmacniają i podtrzymują integral­

ność grupową przez przywoływanie wspólnych przekonań, wyobrażeń i koncepcji kategorii społecznych (np. płci, statusu i prestiżu, władzy, bogactwa, reguł sukcesji lub identyfikacji etnicznej), które zostają za­ chwiane wskutek śmierci. Jednocześnie mogą być demonstracją odręb-

WPROWADZENIE. ŚMIERĆ JEST (PROBLEMEM) DLA ŻYWYCH

I

ności w stosunku cło innych społeczności, które obserwują inne obrząd­ ki pośmiertne. Jedynym pewnym elementem wszystkich badawczych podejść do różnorodnych sposobów traktowania zwłok jest trywialnie oczywista obserwacja, że umarli sami się nie grzebią. Stosowne decyzje i działa­ nia są domeną żyjących, którzy dokonują oceny życia zmarłych, szacu­ ją interes społeczny i realizują przyjęty plan potraktowania konkretnego martwego ciała. Zaproponowany niżej podział rozważań na rozdziały ułatwia prezentację rozmaitych wariantów pośmiertnych historii mate­ rialnych reprezentacji ludzi, którzy kiedyś animowali te ciała. W drugim rozdziale omawiam materialne aspekty śmierci, która za­ początkowuje proces powstawania świadectwa archeologicznego. Trze­ ci rozdział oferuje odpowiedź na zasadnicze pytanie: kiedy, gdzie i jak zaczęło się troskliwe zainteresowanie ludzi zwłokami swoich pobra­ tymców? Następne części pracy prezentują lepiej lub trudniej wyróżnialne etapy postępowania z martwymi ciałami i ich szczątkami. Każdy z tych etapów może zakończyć historię konkretnego ciała lub stanowić przygotowanie do ewentualnych następnych etapów, tworzących co­ raz bardziej skomplikowaną nekrohistorię, która wcześniej (przy bra­ ku zabiegów konserwujących zwłoki) lub później ostatecznie kończy się „powrotem” do natury wszystkich składników ludzkiego ciała. Szczątki ludzkie na różnych etapach ich pośmiertnego trwania i w specyficznych warunkach historycznych mogą zostać przekształco­ ne w całkiem „aktywne” czynniki, które mogą oddziaływać na różne sfe­

ry osobistego życia bliskich zmarłego i na relacje społeczne, a nawet po­ wodować długotrwałe kontrowersje polityczne1'. Te różne sprawstwa

zwłok są determinowane głównie przez standardy kulturowe oraz emo­ cje i/lub (nie)przemyślane manipulacje, ale też przez zbiegi okoliczno­

ści mających nieprzewidywalne konsekwencje. Stutysiącletnia historia uregulowanego zajmowania się szczątkami

ludzkimi zaowocowała ogromnym świadectwem archeologicznym, hi-*

" Np. rujnujące polską politykę, 10-lctnie kontrowersje odnośnie do zwłok 95 osób (włącznie z polskim prezydentem), które zginęły’ w wypadku samolotowym

w Smoleńsku 10 kwietnia 1010 r.

35

I

ROZDZIAŁ 1

storycznym, artystycznym i antropologicznym, które umożliwia wgląd w inaczej nieobserwowalną sferę emocji i wierzeń podzielanych przez naszych mniej lub bardziej odległych (czasowo i kulturowo) przodków. Ich zachowane do naszych czasów szczątki dostarczają badaczom szcze­ gółowych informacji o stanie biologiczno-fizycznym przeszłych genera­ cji, umożliwiają studia palcodemograficzne i pozwalają zrekonstruować

ewolucję genetyczną. Szczególnie fascynujące znaleziska oferują groby, jako najbardziej przemyślane formy zdeponowania tego, co pozostaje z ludzi po ich śmier­ ci. Pracochłonnie wykonane i bogato wyposażone groby dostarczają przedmiotów ozdabiających później ekspozycje muzealne oraz przyciąga­ jących czytelników publikacji, które prezentują rozmaite wizje przeszło­ ści. Nic bowiem tak nie ożywia książki czy wystaw}', jak atrakcyjny trup pokazany w kontekście bogatych darów grobowych. W każdym muzeum rozmaite szczątki ludzkie i towarzyszące im wyposażenie grobowe skupia­ ją powszechną uwagę, szczególnie jeśli są interesująco wyeksponowane i profesjonalnie sfotografowrane. To trudne do poskromienia zaintereso-

waniejest przejawem naszej szczególnej „nekrofilii” - specyficzną miesza­ niną fascynacji podszytej strachem, niepokoju wynikającego z niepewno­ ści i zaciekawienia połączonego czasem z obrzydzeniem. Dostarczający materialnych podstaw' tych emocji archeolodzy zaj­ mują specjalne miejsce w dyskusji o materialnych konsekwencjach śmierci (por. Wise 1003). To oni odkrywają, wydobywają i badają mate­

rialne „pozostałości” ludzi, co umożliwia im wgląd w historyczną kom­ pleksowość reakcji prowokowanych przez kontakt z martwym ciałem

i podejmowanych wówczas akcji. Prowadzą swroje badania daleko poza ostateczne przejście z życia do śmierci, próbując ustalić pośmiertne hi­ storie (nekrografie) zwłok, które raz pogrzebane mogą się później wielo­

krotnie pojawiać (np. jako relikwie, okazy muzealne czy dowody zbrod­ ni) w różnych kontekstach historycznych'1.

Takie badania wymagają analiz porównawczych prowadzonych na tle długiej historii kulturowo ukierunkowanych reakcji prowokowa-

Po-pogrzcbowa historia martwych ciał wymaga oddzielnego opracowania wielości zwią­ zanych z tym problemów, które staną się przedmiotem rozważań w kolejnej książce.

WPROWADZENIE. ŚMIERĆ JEST (PROBLEMEM) DLA ŻYWYCH

I

nych przez obecność martwych ciał oraz konkretnych akcji podejmowa­

nych w stosunku do nich. Wyjaśnienie okoliczności i przyczyn pojawie­ nia się specyficznie ludzkiego stosunku do zwłok (rozdz. 3) oraz analiza ogromnego zróżnicowania zarejestrowanych sposobów ich traktowa­ nia (rozdz. 4-7) poszerzają nasz wgląd w heterodoksję światopoglądów, które stoją za fantastyczną wielorodnością relacji żyjących z martwymi.

Ogromna różnorodność kulturowych reakcji na śmierć i na poja­ wienie się martwego ciała jest tu wybiórczo egzemplifikowana opisa­ mi i ilustracjami. Choć dokumentują one rzeczywiste sytuacje, to ich główną funkcją nie jest pokazanie czegoś, co miało swoje konkretne wy­ miary czasowe i społeczne, ale raczej wskazanie ogólniejszych zjawisk, które niekoniecznie muszą być specyficzne tylko dla konkretnego czasu i miejsca. Oczywiście nie wyczerpują one całego spektrum możliwych przykładów, ale uświadamiają ogrom zróżnicowania podejść do mar­ twych ciał i sposobów ich traktowania, które mogą wzbudzać odrazę w ludziach nierozumiejących przyczyn danego podejścia do zwłok. Tolerancję, niezbędną w konfrontacji ze zwyczajami pogrzebowymi radykalnie odmiennymi od naszych własnych, sugerował już Herodot {Dzieje, ks. III, 38), który komentując oburzenie perskiego króla Da­ riusza w zetknięciu z radykalnie odmiennymi rytuałami pośmiertnymi (ciałopaleniem i kanibalizmem), przywołał rzekome słowa Pindara, że

„zwyczaj jest królem wszystkich”. Przegląd historycznych i współczesnych zwyczajów pogrzebowych może ułatwić zaprojektowanie rozwiązań problemów, z jakimi boryka

się nasza rosnąca wciąż populacja światowa, co będzie miało zasadni­ cze znaczenie dla mieszkańców i zarządców wielkich miast, którzy już

zderzają się z poważnymi problemami powodowanymi przez ryzyko zdrowotne i zagrożenia ekologiczne powiązane z praktyczną stroną po­ zbywania się rosnących ilości szczątków ludzkich i z krytycznym niedo­

borem powierzchni, które mogą być zajęte przez tradycyjne cmentarze (rozdz. 8).

37

ŚMIERĆ ZOSTAWIA ŚWIADECTWO MATERIALNE

[ Trup] niejestjuż osobą, ale tym bardziej niejest rzeczą neutralną i pozbawioną znaczenia.

Louis-Vinccnt Thomas, Trup, 1980/1991, s. 101

/T5H5Y artwe ciało, jako jednoczesny dowód życia i produkt śmierci, 'm II I bYło przedmiotem emocjonalnego zainteresowania wszyst^kich społeczeństw, bo materialne skutki śmierci, jako prze­ jaw uobecnionej nieobecności, konfrontują jeszcze żyjących z już nie-ży-

wymi. Jako namacalne świadectwo osobowej przeszłości i wyobrażenie pośmiertnej przyszłości każdego człowieka, zwłoki skupiają naturalną fascynację i wyzwalają mnogość reakcji indywidualnych i zbiorowych, są

„przedmiotem trwogi i odrazy, ale także szacunku, miłości i nienawiści” (Thomas 1980/1991,$. 100). Jako zachowana wciąż część przerwanego już życia wyzwalają akceptującą rozstanie rezygnację, prowokują fanta­ zje rewitalizacyjnc i uruchamiają wyobrażenia „życia po życiu”.

Materialny produkt śmierci, która ostatecznie wstrzymuje życie, umożliwia zaspokojenie rozmaicie motywowanej ciekawości praktycz­ nej, filozoficznej i artystycznej. To różne formy autopsji martwych ciał

umożliwiły wszak rozwój nie tylko anatomii i medycyny, ale też sztu-

40 I

ROZDZIAŁ 2

ki, a współcześnie znacząco wzbogacają kryminalistykę, dostarczając rozstrzygających dowodów procesowych. Obecność mniej lub bardziej aktywnych trupów od dawna ożywia też literaturę, która odzwiercie­

dla zmienny historycznie stosunek do śmierci - od pełnej rezygnacji średniowiecznej akceptacji, przez barokowe wyobrażenia odrażające­ go rozkładu i romantyczne uwznioślenie, do paradoksu różnych wer­ sji „żywego trupa” (np. „składanka” Frankensteina, Drakula czy popu­ larne dziś zombie}. Żywe ciało jest środkiem egzystencji biologicznej i procesów myśle­

nia oraz „narzędziem” zewnętrznej komunikacji, jak też podmiotem in­ dywidualnej samoświadomości i obiektem identyfikacji przez innych ludzi. Dane nam ciało biologiczno-fizyczne (z jego formą i wieloraki­ mi funkcjami) jest zdeterminowane przez uwarunkowania genetyczne, jakość odżywiania, stan zdrowia, rozmaite uszkodzenia i stresy środo­

wiskowe. Równocześnie jest poddanym nam ciałem społeczno-kultu­ rowym, które może być mniej lub bardziej dobrowolnie kształtowane w trakcie życia konkretnej osoby. Wyłonienie się tej specyficznej biokulturowości jest jednym z fenomenów naszej ewolucji. W normalnych warunkach wewnętrzna anatomia żywego ciała (tj. struktura szkieletowa, tkanki tłuszczowe i mięśniowe, układ krwio­

nośny, układ nerwowy, układ trawdenno-wydalniczy, mózg i bogate spektrum organizmów symbiotycznych) nie jest dostępna oglądowi. To naturalnie widoczna zewnętrzna powłoka ciała (skóra, włosy i paznok­ cie) jest zatem przedmiotem bliższej lub dalszej obserwacji i jest oce­ niania jako obiekt fizycznego doświadczenia, indywidualnej samoświa­ domości i rozpoznawalności społecznej. To „zewnętrze” ciała (anatomia

plastyczna) umożliwia wizualną i organoleptyczną identyfikację żyjącej osoby jako materialnie specyficznej indywidualności, wyróżniającej się wśród i wyróżnianej przez innych ludzi. Nieskończona różnorodność ludzkich fenotypów pozwala zidenty­ fikować każdego osobnika na podstawie jej/jego cech fizycznych (przede wszystkim wyraźnie zindywidualizowanej twarzy), które ulegają natu­

ralnym zmianom wskutek starzenia, diety i chorób oraz są zniekształ­ cane w rozmaitych wypadkach. Trudny do ogarnięcia wachlarz możli­ wych wariantów wyglądu fizycznego jest kulturowo redukowany przez

Śo pq r s

t u v w m x pm y x pm z q { w x u o m w q r pm | } q

I

klasyfikujące uproszczenia (np. „blondyni”, „wysocy”, „chudzi”), przy

czym w różnych kulturach pewnym cechom i typom wyglądu nadawa­ ne są różne znaczenia, co jednak nie wchodzi w zakres tych rozważań. Ściślejsze powiązania międzyludzkie wymagają bezpośrednich kon­ taktów budowanych przez spersonalizowaną komunikację i rozpozna­ walność indywidualnych cech fizycznych. Szczególną rolę identyfika­ cyjną i interpersonalnie komunikacyjną odgrywają charakterystyczne

elementy twarzy, bo jesteśmy genetycznie zaprogramowani na reago­ wanie na subtelności ekspresji mimicznej, sterowanej przez najbardziej

skomplikowany układ mięśni. „Twarz jest mediatorem naszej kreatyw­ nej współzależności ze światem” (Larson 2014/2017, s. 317). Bez udzia­ łu twarzy komunikacja interpersonalna jest pozbawiona ważnego ele­

mentu indywidualności i wiarygodności. Natu-a:. . biologiczne zróżnicowanie osobnicze z reguły jest uzupeł­ niane kult/. r zualnie wz.

.0 przez różnorodne modyfikacje i dodatki, którc mogą wi­ .iiać specyficzną fizyczną indywidualność danej osoby, ale

też ułatwi dzenie afii.

, zaklasyfikowanie do jakiejś grupy. Zewnętrzne potwier­ rupowej jest demonstrowane przez kulturowo zdetermi­

nowane cl:

. iiy, które są zauważalne już z pewnej odległości. Ułatwiają

. zpoznawanie (nie)przynależności zbiorowej - np. do grup krewniacz’ etnicznych, zawodowych czy też jeszcze większych popu­ lacji. Widoczne intencjonalne deformacje ciał i ich modyfikacje (włącz­ nie z operacjami plastycznymi) oraz sztuczne dodatki (ubranie i ozdoby)

one innyn

biorą więc aktywny udział w interakcjach społeczno-kulturowych, które

poszerzają związki „naturalnie” wynikające z pokrewieństwa. Zarówno nieodwracalne zmiany ciała (np. intencjonalne deformo­

wanie czaszek, krępowanie wzrostu stóp, przedłużanie szyj, rozciąganie uszu, warg i nozdrzy, modyfikacje uzębienia, tatuowanie, perforowanie i skaryfikacja/bliznowacenie), jak też czasowe manipulacje wyglądem

(np. malowanie ciała, makijaż, uczesanie, różne typy ubiorów i dodawa­ nych do nich ozdób) zawsze miały ważne funkcje wyróżniające indywi­

dualnie, upodabniające wewnątrzgrupowo i odróżniające międzygrupowo. Ludzka inwencja w tym względzie wydaje się nieograniczona. Takie ukulturowienie ciała wpisuje jego materialność w system znaków komu­

nikacji symbolicznej.

4i

41 I

ROZDZIAŁ 2

Popularność i niewerbalna skuteczność komunikacyjna takich mo­ dyfikacji mogą mieć różne zasięgi przestrzenne oraz odmienną dy­ namikę krótko- i długoterminową zdeterminowaną czynnikami kul-

turowo-historycznymi. Fizyczne sygnały ułatwiające umieszczenie poszczególnych osób w szerszym kontekście społeczno-kulturowym są larwo uchwytne w bezpośredniej obserwacji etnograficznej, ale tylko niewielka część z nich może przetrwać w świadectwie archeologicznym, bo niektóre szybko znikną wskutek rozkładu martwych tkanek (ryc. 4),

jeżeli naturalne procesy dekompozycji substancji organicznych nie zo­

staną radykalnie zatrzymane lub spowolnione.

Ryc. 4. Blizny rodowe Timotc N’Tcha ze wsi Kousoucoingou w środkowo-wschodnim

Beninie (fot. P.U. - Z019)

Najpowszechniejszą odwracalną modyfikacją jest częściowe lub cał­ kowite zakrycie ciała jakimś ubiorem, który może pełnić wiele funkcji np. praktyczna izolacja od niekorzystnych warunków środowiskowych, niewerbalne zasygnalizowanie (nie)przynalcżności grupowej, demon­

ŚMIERĆ ZOSTAWIA ŚWIADECTWO MATERIALNE

I

stracja statusu, ukrywanie wad cielesnych i różnorodnie motywowane zdobienie. Nawet w najbardziej trudnych warunkach klimatycznych, w których ubranie właściwie warunkuje przetrwanie, jego konkretna forma jest silnie zdeterminowana kulturowo. Toteż rozróżnienie prak­ tycznych i kulturowych aspektów ubiorów może być bardzo trudne, je­ śli nie niemożliwe, nawet dla antropologa, nic mówiąc o archeologu, który wszak nic może dokonać cmicznej obserwacji uczestniczącej ani przeprowadzić ankiety wyjaśniającej znaczenie poszczególnych elemen­ tów (wy) strój u. We wszystkich strefach klimatycznych funkcjonowały wśród Homo sapiens jakieś kody kulturowe, które wymagały różnorodnego (pokry­ wania jakichś części ciała. Rozmaite przykrycia w formie świadomie wy­

branego ubioru (choćby najmniejszego) były i wciąż są najpowszech­

niejszym środkiem ustalania i podtrzymywania osobistej tożsamości oraz manifestowania przynależności grupowej, definiowanych zarówno w terminach biologicznych (pokrewieństwo, wiek i płeć), jak i społecz­

no-kulturowych (np. status lub zawód). Ta ważna kombinacja funkcji praktycznych i kulturowych podsta­ wowego ubioru jest typowo wzmacniana przez „nadmierne” dodat­

ki, które nie mają bezpośredniej użyteczności ułatwiającej egzystencję w danym środowisku naturalnym. Funkcją tych pozornie niepraktycz­ nych zdobień jest zwrócenie uwagi obserwatora, a tym samym zaan­ gażowanie komunikacji wizualnej jako ważnego uzupełnienia wokal-

no-werbalnej i gestowo-dotykowej wymiany informacji w środowisku społeczno-kulturowym. Rozmaite elementy noszone i demonstracyjnie eksponowane ukierunkowują uwagę obserwatorów i rozmówców na se­

lektywnie podkreślane części ciała. Mogą być do tego wykorzystane różne naturalnie dostępne elemen­ ty (np. muszelki, pióra, liście, kwiaty) zastosowane jako wskaźniki iden­ tyfikujące przez nadanie im funkcji kulturowo znaczących sygnałów wi­ zualnych. Taka decyzja przystosowująca nakłada na nic nowe znaczenia, transferując je symbolicznie do naturo-kultury. Jeżeli temu wyznaczeniu pewnym przedmiotom roli desygnatu kulturowego nie towarzyszy jakaś

widoczna modyfikacja (np. otwór wywiercony w muszli), to rozpozna-

43

44 |

ROZDZIALI

nic takiej funkcji znajdowanych w grobach ekofaktów stwarza archeolo­

gom poważne problemy interpretacyjne. O wiele łatwiejsza jest interpretacja przedmiotów występujących w zestawach, silnie zmodyfikowanych (np. oszlifowanych) albo nawet sztucznie wytworzonych przez człowieka w kształtach lub z materiałów niewystępujących w przyrodzie. Ale i w przypadku oczywistych artefak­ tów rozróżnienie „praktycznego” przedmiotu i „komunikującego” sym­ bolu może być często problematyczne nawet w uczestniczących bada­ niach etnograficznych, nie mówiąc o sytuacji archeologa, skazanego na badanie tylko zachowanych pozostałości materialnych, a więc z defini­

cji pozbawionego możliwości obserwowania kultury „żywej” (ryc. 5).

Ryc. 5. Kobieta z plemienia Pcuhl - okolice Tanguieta we wschodnim Beninie (fot.

P.U-1019)

Ozdabianie się emblematycznic wskazuje indywidualność (aspekt „Ja”), ale także afiliację do i pozycję w jakiejś zbiorowości (aspekt „My”).

Im bardziej kompleksowy jest sygnał społeczny, tym bardziej wypraco­ wany musi być specyficzny i jednoznaczny sygnał wizualny. Toteż wie­

ŚMIERĆ ZOSTAWIA ŚWIADECTWO MATERIALNE

I

le zdobień ciała jest wykonywanych przez łączenie ze sobą różnych ele­ mentów naturalnych oraz przetworzonych i wytworzonych. Można

nimi łatwo manipulować przez doraźne dodawanie, zmienianie, łącze­ nie, zastępowanie lub odłączanie poszczególnych elementów jako środ­ ków wyrażania rzeczywistej lub wyobrażonej przynależności grupo­

wej lub statusu społecznego. Mogą też być pomocne w negocjowaniu (nie)afiliacji grupowej i w demonstrowaniu aspiracji społecznych. Część tych wielorakich funkcji rozmaitych przedmiotów „ginie”

wraz ze śmiercią ich właściciela, a inne ulegają historycznemu „zapo­ mnieniu”, zubażając kulturowy wymiar znalezisk archeologicznych.

Jednak to tylko one pozwalają wyjść poza badanie samych cech osob­

niczych zmarłego. To dzięki obserwowanemu przez różne kultury zwy­

czajowi chowania martwych ciał w ubraniach i ozdobach oraz różno­ rodnego wyposażania zmarłych w przedmioty przekazane im na ich wędrówkę w „zaświaty” możemy wnioskować o niematerialnych aspek­

tach ich życia - np. o afiliacjach etnicznych czy statusie społecznym. Z antropologicznego punktu widzenia rozróżnienie między (bio­ logicznym) ciałem i (kulturowym) ubiorem jest tylko narzędziem ana­

litycznym, bo społecznie postrzegane ciało jest nierozłącznie powiąza­ ne z jakąś kulturowo determinowaną podstawową formą ubioru, która może być dodatkowo uzupełniona jakimś zdobieniem. W większości kontekstów społecznych połączenie biologicznie zdeterminowanego ciała z kulturowo uzależnionym ubiorem (o funkcjach od prostej prak­ tycznej konieczności do ekspresyjnej ekstrawagancji) jest nierozdzielne,

bo oba elementy są postrzegane razem, jako aktywna całość biologiczno-psychologiczno-społeczna. Poszczególne części tej wieloznacznej ca­ łości mogą mieć różną siłę identyfikacyjną, ale razem tworzą unikatowy kompleks ciało-ubioru, który nawet po śmierci danej osoby może być częściowo rozpoznawalny w świadectwie archeologicznym - pod wa­

runkiem że znamy odpowiedni kod kulturowy. Aktywna kombinacja indywidualnego umysłu z konkretnym biolo-

giczno-kulturowym ciałem-ubiorem ustaje wraz ze śmiercią, która nie­ odwracalnie zatrzymuje nie tylko funkcje mechaniczne i procesy myślo­ we, ale też społeczne role aktywnego uczestniczenia. Śmierć ostatecznie usuwa samoświadomy i grupowoświadomy umysł i „produkuje” mar-

45

4Ó I

ROZDZIAŁ 2

twe ciało, które pozbawione osobowej autonomii jest już tylko materią biologiczno-chemiczną. Jego osobowa tożsamość przez jakiś czas może być wciąż rozpoznawalna przez członków danej zbiorowości w fizycz­ nych cechach zwłok. Również zbiorowa afiliacja nieboszczyka może być wciąż identyfikowalna dzięki społeczno-kulturowo znaczącym modyfi­

kacjom ciała oraz ubiorowi i zdobieniom, które są wciąż czytelne dla żyjących członków danej społeczności.

Po śmierci osoby jej „normalny” wygląd może jednak być i często jest umyślnie zmieniany przez żyjących. Przejmują oni bowiem władzę nad

martwym ciałem, które nie podlega już autonomicznej woli zmarłej oso­ by, ale arbitralnym decyzjom zbiorowości grzebalnej. Taka decyzja, nie tylko o umyciu i przebraniu zwłok, ale też ich radykalnemu przekształ­ ceniu (np. rozczłonkowaniu), a nawet zniszczeniu (np. przez spalenie), może nie spełniać woli wyrażonej przez zmarłego. Nie zawsze też jest

zgodna z lokalnie dominującymi zwyczajami pogrzebowymi, gdyż cza­ sami demonstracja niezgodności z tradycją jest świadomym zabiegiem dydaktycznym lub propagandowym - np. demonstracyjne wyklucze­ nie albo wprost przeciwnie - wypromowanie nieboszczyka. Odnosi się to szczególnie do dwóch skrajnych kategorii społecznych: przestępców i członków najwyższej elity, których zwłoki mogą zostać potraktowane w sposób wyraźnie odbiegający od norm kulturowych - zarówno w ne­

gatywnym, jak i w pozytywnym znaczeniu (por. rozdz. 4-7). Nie ma jasno wyznaczonych granic między rozpoznawalnością a nierozpoznawalnością w szczątkach zmarłych ich cech osobniczych, grupowych i gatunkowych. Indywidualna tożsamość zmarłego jest iden­ tyfikowana tak długo, jak długo dla jego bliskich są rozpoznawalne spe­ cyficzne cechy jego ciała (szczególnie twarzy, ale też charakterystycz­ nych elementów fizjonomicznych). Przynależność grupową pomagają

ustalić kulturowo specyficzne modyfikacje ciała i szczegóły ubioru. Ga­ tunkowa tożsamość ludzka jest odczuwalna tak długo, jak długo zacho­ wane szczątki (jakkolwiek małe) mogą być uznane za należące do przed­ stawiciela Homo sapiens. Problem niemal ontologiczny stwarzają zwłoki dokładnie skremowane, z których pozostaje tylko zmineralizowany popiół. Organolep­

tycznie jest on nieodróżnialny od produktów spopielania ciał zwierząt.

ŚMIERĆ ZOSTAWIA ŚWIADECTWO MATERIALNE

Po jego ewentualnym rozsypaniu staje się nieodróżnialny (dla dzisiejszej nauki) od naturalnych składników gleby czy dna zbiornika wodnego. Jako część litosfery przestaje więc być szczątkami ludzkimi - w każdym razie przy obecnym stanie technik identyfikacyjnych. Tak spreparowany nieboszczyk staje się nieidentyfikowalny materialnie i pozostaje po nim tylko pamięć indywidualna i społeczna.

Ze ściśle biologicznego punktu widzenia śmierć człowieka, czyli ustanie procesów metabolizmu komórkowego, nie kończy całkowicie życia, gdyż

otwiera wszak nowe możliwości dla różnych organizmów używających martwych ciał jako cennego podłoża dla swoich funkcji życiowych. Już z momentem śmierci rozpoczynają się liczne procesy naturalne (szybki spadek temperatury, stężenie pośmiertne, odwodnienie i plamy opado­ we), będące skutkami ustania funkcji fizjologicznych (mechanicznych, biochemicznych i bioelektrycznych). Później kolejno następują (w tem­

pie zależnym głównie od temperatury otoczenia): autoliza (enzymatyczny proces chemicznego samotrawienia) oraz nabrzmiewanie i putryfikacja, spowodowane aktywnością rozmaitych mikrobów. Później niezabezpie­ czone w żaden sztuczny sposób zwłoki są systematycznie przekształcane

przez mikrodrapieżniki (głównie przez stawonogi i larwy) oraz grzyby i bakterie w coraz prostsze składniki chemiczne i mineralne. Dotyczy to najpierw tkanek miękkich, potem bardziej odpornych

elementów rogowych (włosy i paznokcie), a z czasem również wyso­ ce zmineralizowanego szkieletu kostnego, któremu mogą zagrozić ak­ tywne substancje chemiczne i zjawiska mechaniczne. Prowadzi to nieuchronnie do postępującego rozkładu martwego ciała - od szkieletyzacji (następuje w ciągu kilku lat) do ostatecznego rozpadu jego wszyst­ kich elementów składowych na coraz prostsze składniki, które wskutek

naturalnego procesu dezintegracji coraz mniej się różnią od otoczenia fizyczno-chemicznego i stopniowo wchodzą w jego skład w postaci czą­ stek gazowych, chemicznych i mineralnych. Ich wyróżnienie w powie­ trzu, wodzie czy glebie jest (dzisiaj jeszcze) naukowo niemożliwe, co

oznacza nieodwracalną utratę archeologicznego świadectwa egzystencji

I

47

48 I

ROZDZIAŁ 2

ogromnej większości spośród miliardów naszych poprzedników, którzy nie zostali pochowani w sposób zapewniający przetrwanie ich szcząt­ ków we względnie dobrym stanie umożliwiającym przeprowadzenie ba­ dań laboratoryjnych.

Pogrzebanie zwłok jest zewnętrzną interwencją człowieka w ten naturalny proces dezintegracji, który może ulec spowolnieniu, ale też przyspieszeniu - zależnie od warunków środowiska naturalnego, w któ­ rym złożone zostały szczątki pośmiertne. Wcześniej czy później i tak na­ stępuje jednak przejście elementów materialnej podstawy egzystencji człowieka ze sfery kulturo-biosfery do litosfery i hydrosfery, w których

szczątki po-ludzkie jako składniki gleby i wody stają się nierozpozna­ walne. Taką refleksję miał chyba Szekspirowski Hamlet (akt 5, scena 1), beznamiętnie konstatując, że „Aleksander umarł, Aleksander został pogrzebiony, Aleksander w proch się obrócił, proch jest ziemią” (tłum. Sta­

nisław Barańczak). Tempo tego procesu stopniowej degradacji może być spowolnio­ ne naturalnie (przez konserwujące właściwości bardzo suchego, bardzo

mokrego lub bardzo zimnego środowiska) lub sztucznie (np. przez uży­ cie technik i substancji opóźniających rozkład materii organicznej - por. rozdz. 6), albo nawet zatrzymane kriogenicznie. Tanatomorfoza nie zo­ stanie jednak całkowicie zahamowana, gdyż nawet głębokie mrożenie (nie mówiąc o rozmaitych technikach balsamowania) pozostawia nie­ odwracalne skutki nawet w tych nie-całkiem-martwych ciałach zabez­ pieczanych dzisiaj w ciekłym azocie (por. rozdz. 8).

Jakkolwiek szokujące by się nam to wydawało, ludzie zawsze byli

z różnych powodów zainteresowani zwłokami. Najczęściej była to kom­ binacja obrzydzenia i fascynacji, która przyciągała widzów na miejsca kaźni, na cmentarze, do kostnic i prosektoriów. Trudno nam dzisiaj zro­ zumieć, dlaczego „kostnica należała do najpopularniejszych atrakcji dziewiętnastowiecznego Paryża” - licznie odwiedzanej i zachwalanej w przewodnikach (Larson 1014/1017, s. 147). Zwłoki, obcięte głowy,

amputowane członki, szkielety i same czaszki były nabywane i studio­ wane przez artystów pragnących nadać swoim dziełom przekonujący re­ alizm oraz przez medyków produkujących materiały szkoleniowe wy­

korzystywane w dydaktyce. Dzisiaj fascynacją materialnością śmierci

Śo pq r s

t u v w m x pm

Śx pm z q { w

x u o m w q r pm | } q

I

epatują kontrowersyjni artyści - np. Damien Hirst (ryc. 6), który już w młodości zasłynął, fotografując się w 1981 r. z obciętą ludzką głową w kostnicy w Leeds.

Ryc. 6. Damien Hirst z jednym ze swoich dzieł (https://www.google.com/search?q=Da-

mien+Hirst&clicnt=firefox-b-

d&sotirce=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=oahUK

EwjOoZD7isHlAhUklYsKHVZtBWIQ_AUIESgB&biw=i 9io&bih=9Ó6#imgdii=ZGAXKXOVmoualM:&imgrc=3TizGnLyYHj9oM, dostęp: 19 października

1019 r.)

Śmierć jest ostatnim przejawem fizjologii, gdyż zatrzymuje funkcje ży­ ciowe i poznawcze danej osoby. Generuje więc radykalnie nową sytuację przez nieodwracalne zahamowanie aktywności mentalnej i fizycznej, a więc usunięcie aktywnej obecności myślącej osoby, która na różne sposoby uczestniczyła w interakcjach grupowych. Śmierć biologiczna

49

$O I

ROZDZIAŁ 2

nic wstrzymuje jednak wszystkich funkcji społecznych, bo sama bierna obecność ciała nieboszczyka przez jakiś czas (wydłużany przez techni­

ki mumifikacji i balsamowania) może być substytutem jego aktywnego przed śmiercią uczestnictwa. Z punktu widzenia tych rozważań ważniejsze jest to, że śmierć za­ wsze pozostawia materialne świadectwo w postaci martwego ciała, któ­

rego widoczna i namacalna obecność może wywoływać stan niepewno­ ści odnośnie do tego, gdzie jest ten, który niby odszedł osobowo, ale wciąż przecież jest obecny przedmiotowo. Ta intrygująca swoją cieles­ nością obecność może dawać złudne wrażenie, że „ciało i osoba nie zo­ stał)' nieodwołanie rozdzielone, że jest jakaś inna rzeczywistość uza­ sadniona emocjami, które sprzeciwiają się tej oczywistej potwierdzonej prawdzie, że umarli naprawdę odeszli” (Lagueur zo i $, s. 51). Widoczna, choć bierna obecność zwłok uruchamia działania ecyficznie charakteryzujące przedstawicieli gatunku Homo sapiens, - .órzy

od przynajmniej 100 000 lat nie pozostawiają ludzkich zwłok bez kiejś „opieki” (por. rozdz. 3). Reprezentują one bowiem jednoznaczni- ych,

który jeszcze niedawno żyli. Martwe ciało „jest obecnością, któr dsyła do nieobecności” (Thomas 1980/1991, s. 43); stwarza pozór < .głości bycia zmarłego, który przecież jest wciąż namacalnie widoczm choć nie przejawia już żadnej autonomicznej aktywności. Materialna obec­ ność jego zwłok pozwala przedłużyć i stopniować proces godzeń: się z jego osobową nieobecnością i podtrzymać nadzieję, że „zmarli repre­ zentowani przez swoje ciała [w dalszym ciągu] są gdzieś i są czymś (La­ gueur zoi5,s. 31). Chociaż zmarli fizycznie nigdy nic wracają, to w wielu kulturach tradycyjnych silna jest wiara w możliwość kontaktu z ich pośmiertny­ mi emanacjami, ułatwianego przez rozmaite media (np. szamanów por. Yitebsky 1993). Dla prezentowanych tu rozważań ważne jest to,

że zmarli manifestacyjnie „pozostawiają” swoje zamarłe ciała, powierza­ jąc je odpowiedzialności żyjących. Ten szczególny materialny spadek

po przerwanym życiu swoiście restrukturyzuje czas, gdyż zwłoki są za­ równo namacalną częścią nieodwracalnie minionej przeszłości, jak też obiektem aktualnej refleksji oraz „domagają się” podjęcia w przyszłości stosownych działań.

ŚMIERĆ ZOSTAWIA ŚWIADECTWO MATERIALNE

Specyficzne doświadczenie „z fizycznymi realiami śmierci, tj. ze

zniknięciem osoby społecznej i pojawieniem się pozbawionych życia zwłok, a częściowo też z transcendentnym statusem umierania [oraz] niepewnością odnośnie do czasu po życiu” (Naum 2007, s. 17) uru­ chamia niecodzienne emocje oraz działania indywidualne i zbiorowe współdziałanie, kreując doraźną wspólnotę żałobnej empatii. Te odczu­ cia sprawiają, że o ile śmierć biologiczna następuje w jakimś momencie czasu (coraz trudniejszym dziś do jednoznacznego wyznaczenia - por. rozdz. 1), u tyle śmierć społeczna postępuje stopniowo w tempie deter­

minowanym lokalną tradycją rytuałów pośmiertnych i działań kome-

moratywnych, które wzmacniają i przedłużają pamięć o zmarłych.

Emocje towarzyszą wszystkim etapom przestawania z martwym cia­ łem, z punktem kulminacyjnym w chwili jego usuwania z widoku żyjących (por. rozdz. 5-7). Ten moment ostatecznego oderwania/oddzie-

lenia/odgrodzenia od żyjących nieboszczyka, który staje się wtedy już tylko wspomnieniem, może być społecznie równie „bolesny”, jak boles­ ne fizycznie jest amputowanie fragmentu żywego ciała. Okolicznościo­ we działania i zdeterminowane kulturowo rytuały wcześniej czy później usuwają bowiem z oczu żyjących wciąż rozpoznawalną materialną repre­ zentację zmarłej osoby, która tym samym staje się co najwyżej widmo­ wym członkiem społeczności, boleśnie nieobecnym fizycznie. Odczuwalna nieobecność osoby może skutkować długotrwałymi stresogennymi doznaniami społeczno-psychologicznymi, tak jak bóle fantomowe mogą irytować osoby przez długi czas odczuwające obec­

ność utraconej kończyny. Stres typowo towarzyszący ostatecznemu usu­ waniu zwłok z widoku żyjących da się złagodzić przez zrytualizowane manipulowanie pamięcią o zmarłych, przez co wspominanie jest prze­ kształcane w społecznie postrzeganą przeszłość, która stopniowo ulega

zanikowi, odrealnieniu i mitologizacji, by wreszcie całkowicie zaniknąć.

Pojawienie się martwego ciała jest każdorazowo namacalnym przypo­

mnieniem, że ludzie są śmiertelni. Bolesna świadomość skończoności ludzkiego życia może być zmitygowana przez racjonalność praktycznej

I

5.

511

ROZDZIAŁ 2

logiki opartej na obserwacji świata ożywionego, w którym wszystkie

stworzenia też wciąż rodzą się i umierają, ale świat trwa. Można więc melancholijnie skonstatować, że mimo przemijalności indywidualnego życia wciąż jest pewność, że „źródła biją, a Tatry stoją i będą stały” (Pa­ weł Wójcik, piosenka Tischner).

Wyrazicielem nurtu racjonalnego myślenia o śmierci był już Epi­ kur z Samos (341-270 p.n.e.), który uważał, że dusza ludzka jest ściśle

związana z ciałem i nie może bez niego istnieć, więc jest równie śmier­ telna. Radził, aby nieuniknionego końca się nie bać, gdyż: „[...] śmierć jest dla nas niczym, albowiem wszelkie dobro i zło wiąże się z czuciem;

a śmierć jest niczym innym, jak właśnie całkowitym pozbawieniem czu­

cia. Przeto owo niezbite przeświadczenie, że śmierć jest dla nas niczym, sprawia, że lepiej doceniamy śmiertelny żywot, a przy tym nie dodaje

bezkresnego czasu, lecz wybija nam z głowy pragnienie nieśmiertelno­

ści. W istocie bowiem nie ma nic strasznego w życiu dla tego, kto so­ bie dobrze uświadomił, że przestać żyć nie jest niczym strasznym. Głup­ cem jest atoli ten, kto mówi, że lękamy się śmierci nie dlatego, że sprawia nam ból, gdy nadejdzie, lecz że trapi nas jej oczekiwanie. Bo zaiste, je­ śli jakaś rzecz nie mąci nam spokoju swoją obecnością, to niepokój wy­ wołany jej oczekiwaniem jest zupełnie bezpodstawny. A zatem śmierć,

najstraszniejsze z nieszczęść, wcale nas nie dotyczy, bo gdy my istnie­ jemy, śmierć jest nieobecna, a gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas już nie ma. Wobec tego śmierć nie ma żadnego związku ani z żywymi, ani z umarłymi; tamtych nie dotyczy, a ci już nie istnieją. Jednakże tłum

raz stroni od śmierci jako od największego zła, to znowu pragnie jej jako kresu nędzy życia. Atoli mędrzec, przeciwnie, ani się życia nie wyrzeka, ani się śmierci nie boi, albowiem życie nie jest mu ciężarem, a nieistnie­ nia nic uważa wcale za zło” (Epikur, List do Menoikeusa). Bardziej skuteczna w łagodzeniu obaw przed śmiercią jest (ir)ra-

cjonalność odnosząca się raczej do sacrum. Była ona powszechnym wy­ borem w ogromnej większości znanych nam kultur tradycyjnych, gdyż

pozwalała ludziom mieć nadzieję, że śmierć tylko otwiera nowy roz­ dział różnorodnie wyobrażanej przyszłości pośmiertnej, w której zmar­ ły wciąż trwa w jakiejś eschatologicznie domyślanej formie materialnej lub duchowej.

ŚMIERĆ ZOSTAWIA ŚWIADECTWO MATERIALNE

I

W starożytności wierzono, że „Ostatni dzień nie przynosi nam uni­ cestwienia, lecz zmianę miejsca” (Supremus ille dies non nostri extinctionem sed commutationem affert loci - Marek Tuliusz Cyceron, Rozmowy tuskulańskie, I, 49). Jest to „[...] nie wyjście z życia, lecz z jednego domu do drugiego” (Ut non ex uita, sed ex domo in domum uideretur migrare -

Cornelius Nepos, Atticus, XXII). Ten optymizm eschatologiczny rzym­

skich myślicieli pomagał im podtrzymywać nadzieję, że „Dzień ten, któ­ rego obawiasz się jako kresu, jest dniem narodzin do życia wiecznego” (Dies iste, quern tamąuam extremum reformidas, aeterni natalis est - Lu­ cjusz Anneusz Seneka, Listy moralne do Lucyliusza, CII). Takie przekonanie pomagało łagodzić strach przed śmiercią przez

wskazanie perspektywy przyszłości duchowej, niepowiązanej jednak z obowiązkiem zachowania fizycznej formy martwych ciał, które wcześ­ ni Rzymianie powszechnie spopielali. Ten „destrukcyjny” stosunek do

szczątków ludzkich zmienił się dopiero pod wpływem przykładu eks­ centrycznego cesarza poety Hadriana (117-138 r. n.e.), który nakazał,

aby jego zwłoki pochować w całości (czego zresztą ostatecznie nie zro­ biono - por. rozdz. 7). Ta nowatorska wówczas metoda pochówku in-

humacyjnego, prowokacyjna w stosunku do obowiązującej tradycji, roz­ przestrzeniła się potem w antycznym cesarstwie, wytyczając drogę do łatwiejszej akceptacji chrześcijańskiego obrządku pogrzebowego wyni­

kającego z wiary w „ciała zmartwychwstanie”. We współczesnej kulturze zachodniej radykalni racjonaliści uzna­ ją (za Diogenesem, Epikurem i Lukrecjuszem) śmierć za ostateczny ko­

niec, który nie ma żadnych konsekwencji duchowych. Mogą podzie­ lać skrajnie materialistyczną deklarację Bertranda Russela (1915/2009,

s. 348): „Wierzę, że kiedy umrę, to zgniję i nic nie zostanie z mojego ja”. Taki pesymizm eschatologiczny prowadzi do uznania martwego cia­ ła, które nie jest już animowane przez umysł, za zbędne już, material­

ne „opakowanie” pozbawione osobowej autonomii. Radykalnym wy­ razicielem tego nurtu myślenia był Diogenes z Synopy zwany Psem (zm. ok. 323 r. p.n.e.), który chciał, by jego całkowicie zbędne zwłoki bez skrupułów wyrzucono za mury miasta. Nieuniknione emocje przydawane tej pozornie pustej i bezużytecz­

nej „skorupie” mobilizują jednak do działania nawet ludzi niewierzą-

53

54 I

ROZDZIAŁ 2

cych w transcendentny wymiar świata. Mimo swojego przekonania, że zwłoki jako naturalny produkt śmierci nie mają żadnej realnej przyszło­

ści, wciąż odczuwają jednak potrzebę jakiegoś ich metodycznego potrak­ towania zamiast najprostszego logistycznie wyrzucenia lub praktycznej

utylizacji trupa. Jak widać, siła tego specyficznie ludzkiego nielogiczne­ go i niepraktycznego stosunku do ciał zmarłych ludzi jest mocniejsza (bo może genetycznie nam wdrukowana przez ewolucję?) od cynicznej logiki zimnokrwistych racjonalistów.

Widocznie dla żywych zwłoki, jako dowód naszej śmiertelności, są jednak czyś więcej niż tylko „odpadem po życiu”. Martwe ciało ludzkie

nie jest jedynie obojętną im emocjonalnie, bo pozbawioną osobowości materią organiczną. Chociaż biologicznie i fizycznie jest oczywiście czę­

ścią przyrody, to równocześnie nie przestaje wszak być obiektem specy­ ficznie kulturowym, któremu do końca należy się uwaga - tym bardziej że nawet największych cyników dręczy czasem wątpliwość, czy śmierć

jest ostatecznym końcem „wszystkiego”.

W znanych nam społeczeństwach tradycyjnych śmierć nie wyzna­ cza definitywnego końca, lecz przejście do jakiegoś po-życia, które za­ czyna się podróżą różnie wyobrażanej duszy na „drugą stronę”, gdzie

spotyka ją pośmiertna nagroda albo kara orzekane odpowiednio do ży­ ciowych zasług i błędów; Niestety, żadna z tak wielu kusząco fascynu­ jących wizji tego, co „po życiu” (np. raju, piekła czy reinkarnacji) nie

została dotąd potwierdzona przez naocznych świadków. Już średnio­

wieczny poeta perski Omar Khayyan pytał: „Czyż nie jest dziwne? że spośród niezliczonych, którzy / Przed nami przekroczyli bramę Ciem­ ności, / Nikt nie powrócił, aby nam wskazać Drogę, / którą aby odkryć

sami musimy przebyć” (Omar Khayyam, The Rubaiyat ofOmar Khayy­

an, cztcrowicrsz/rubaiyat 64 - tłum. P.U.). Mimo tego braku wiarygodnego świadectwa ewentualnych „powra­ cających” wszystkie systemy wierzeniowe mówią o jakiejś przyszłości po­ śmiertnej; o jakimś trwaniu w innej od ziemskiej postaci albo odrodze­ niu się gdzie indziej w tym samym ciele. Taka wiara łagodzi obawy przed

śmiercią przez zaprzeczanie jej ostateczności poprzez wskazywanie „dal­ szej drogi. Nic wiem, czy „Religia jest sposobem, w jaki człowiek akcep­

tuje swoje życie jako nieuchronną porażkę” (Kołakowski 1973/1983,

ŚMIERĆ ZOSTAWIA ŚWIADECTWO MATERIALNE

I

s. 173), ale na pewno ułatwia konfrontację z nieuchronnym przerwa­ niem życia przez śmierć biologiczną. A „zaopiekowanie się” zwłokami

bliskich daje satysfakcję z udzielenia im ostatniej pomocy, bez względu na postawę religijną tych, którzy stosownie zajęli się martwym ciałem. Bez względu na swoje poglądy eschatologiczne, żywi muszą podjąć wyzwanie konfrontacji z martwymi ciałami, od których na terenach sta­ le zamieszkanych nie da się uciec przez ich pozostawienie na miejscu

śmierci. Oczywiste problemy higieniczno-estetyczne sprawiają, że żywi nie mogą mieszkać bez negatywnych konsekwencji z jakoś niezabezpie­ czonymi zwłokami. Żyjący muszą więc liczyć się ze zmarłymi, którzy wymuszają na nich „nieprodukcyjny” wydatek energii fizycznej i spo­ łecznej koniecznej do choćby rudymentarnego potraktowania material­ nych produktów śmierci, których nie pozostawia się bez jakiegoś zabez­ pieczenia. Ta opiekuńczość w stosunku do nieboszczyków ma swoje uzasad­ nienie w głęboko zakorzenionej tradycji i każdy pochówek jest ukło­ nem w stronę zamierzchłej przeszłości. Może po co najmniej 100 000 lat

grzebania zmarłych ten specyficzny stosunek do ludzkich zwłok jakoś zapisał się w naszych genach? Tak czy inaczej, żywi muszą „żyć ze zmar­ łymi” w transgeneracyjnej wspólnocie pamięci. Zmarli nie mogą więc

zostać potraktowani w sposób budzący wątpliwości etyczne.

Jakakolwiek jest eschatologia danej grupy, śmierć bezpowrotnie przery­ wa aktywność społeczną nieboszczyka. Pozornie „chłód, milczenie tru­

pa uświadamiają zerwanie więzi, jakie jednoczyły go ze światem żywych” (Thomas 1980/1991,5. 64). W rzeczywistości jednak nie wszystkie rela­ cje społeczne, w których zmarły uczestniczył, natychmiast zanikają, bo śmierć biologiczna nie równa się śmierci społecznej. Brak życia, jeżeli

nie jest spowodowany dużym uszkodzeniem ciała, nie skutkuje przecież

nierozpoznawalnością zmarłej osoby. Martwe ciało nie jest już osobą, ale nadal jest przecież jej ciałem, tyle że już nieanimowanym przez umysł. Mimo śmierci fizyczna i spo­

łeczna tożsamość człowieka jest więc wciąż rozpoznawalna przez żyją-

55

$6 I

ROZDZIAŁ 2

cych członków danej społeczności w jego martwym ciele (szczególnie w twarzy) i w jego ubiorze. Chociaż poza unieruchomieniem i zamilk­

nięciem można początkowo nie dostrzec istotnej różnicy, to tracąc za­

rządzaną przez mózg autonomię funkcjonowania, ciało-osoba staje się ciałem-rzeczą - bierną obecnością fizyczną, która potwierdza nieobec­ ność osobową i pasywność społeczną.

Związek zwłok z ich pierwotnym animatorem nie zmienia tego, że

pozbawione życia ciało wykracza w strefę przejściową i pozostaje tam na sposób kulturowo regulowany „odwiecznym” wymaganiem odpowied­

niego potraktowrania ludzkich szczątków. Jakkolwiek zdefiniowana (jako zdarzenie, stan lub proces) śmierć przekształca ciało niegdyś animowane

przez myślący podmiot w przedmiot materialny, którego cielesna obec­ ność nie tylko wyzywająco przypomina żywym o nieboszczyku i właśnie

zerwanych relacjach społecznych, w których za życia uczestniczył, ale też ostentacyjnie „domaga się” od nich stosownego potraktowania. Nieboszczyk przestaje być partnerem komunikacji, stając się przed­

miotem zainteresowania; już nie widzi, ale jest wciąż widziany; nie po­ rusza się, ale jest poruszany; nie ma węchu, ale wydziela specyficzną woń nasilającą się w miarę upływu czasu; nie mówi, ale jest omawiany; nie

zwraca uwagi na hałas, ale jego obecność narzuca ściszenie głosu albo

nawet milczenie; nie myśli, ale prowokuje żywych do myślenia; jest ak­ torem może biernym, ale kluczowym dla rozwoju sytuacji. Na swój pa­ sywny sposób koncentruje więc uwagę otoczenia; zmusza swoich blis­ kich do zmiany rytmu codziennych działań; zatrzymuje czas społeczny, tworząc strefę przejściową pomiędzy utraconą przeszłością, zakłóconą

teraźniejszością i niepewną przyszłością. Tym samym śmierć strukturuje indywidualne i grupowe aktywno­

ści żyjących, którzy muszą odpowiednio zareagować na pojawienie się jej materialnego produktu. To czyni śmierć czynnikiem ważnym spo­ łecznie, nie tylko w sensie destrukcyjnym, ale też pozytywnym - wymu­ szając choćby doraźną integrację. Odnawia bowiem i przebudowuje re­

lacje wewnątrz grupy, która straciła swojego członka, ale musi podjąć konkretne działania, aby tę lukę jakoś wypełnić, poddając reprezentują­ ce zmarłego ciało zrytualizowanym manipulacjom wymagającym inten­

sywnego współdziałania.

Śo pq r s

t u v w m x pm

Śx pm z q { w x u

o m w q r pm | } q

Nie ma władzy ani bogactwa, które zapobiegną śmierci, bo wcześniej czy później wszak nawet najzdrowszy umiera. Ludzie umierają z po­

wodu życia, a nie chorób, które mogą tylko przyspieszyć nieunikniony moment zakończenia życia. „Śmierć zrównuje panów i sługi [oraz] ber­ ło i prawo [i] upodabnia niepodobnych ” {Mors dominos servis et steptra ligonibus sequat, Dissimiles simili conditione trahens - Walter Col-

man, La Danse Machabre or Deatlos Duell, 1633, cyt. za: Roberts 1922, s. 166). Ta wyrównująca funkcja śmierci może choć tymczasowo mity­ gować nieuchronne napięcia prowokowane przez nierówności społecz­ ne, łagodząc frustracje wszystkich, którzy czują się prześladowani, zmarginalizowani i źle traktowani. „Śmierć wszystko wyrównuje” {Omnia

mors aequat - Claudius Claudianus, De Raptu Proserpinae, II, 302), bo martwe ciało pozostaje zarówno po ofierze, jak i po kacie; po nieznanym i po słynnym; po bogaczu i po biedaku; po nieszczęśliwym i po usatys­

fakcjonowanym. Jakikolwiek byłby status człowieka lub społeczna ranga jego rodziny, kiedy nadchodzi koniec „[...] wojownik i człowiek gnuśny równo legną w grobie” (Homer, Iliada, ks. IX, w. 396).

Nie wiem, czy „Strach przed śmiercią jest gorszy od śmierci” {Ti­ mor mortis morte pejor - Robert Burton, The Anatomy ofMelancholy,

1621), ale każdy scenariusz życia ma takie samo zakończenie, a każdy

zgon produkuje zwłoki, którymi (jeżeli nie zostały utracone wskutek szczególnych okoliczności śmierci - por. rozdz. 4) muszą zająć się ży-

jący. To oni indywidualnie i grupowo angażują się w wymuszane mają­ cą 100 000 lat tradycją i regulowane kulturowo działania prowokowane przez pojawienie się martwego ciała, które jest zarówno fizyczną pozo­ stałością życia, jak też materialnym wskaźnikiem śmierci (Hallam, Hoc-

key 2001, s. 109). Pozornie łatwe rozróżnienie między życiem a śmiercią zostało dziś zamazane, martwe ciało powinno więc być postrzegane jako liminalny „byt graniczny”. Podążając za koncepcją Brunona Latoura (1993/2011),

należy stwierdzić, że identyfikowalne (tj. nie za bardzo zniszczone) mar­ twe ciało ludzkie może być nazwane ^wzwz-przedmiotem - „niedefinio-

walną hybrydą pomiędzy wymiarami życia i śmierci, umysłu i materii,

I

57

58 I

ROZDZIAŁ 2

kultury i natury” (Pćtursdóttir 2009, s. 33). Wymaga więc odpowied­ niego podejścia przez zastosowanie zalecanych kulturowo rytuałów

i zabiegów, które zaspokoją potrzebę uporządkowanej reakcji na śmierć i zapewnią dawnemu „właścicielowi” martwego już ciała pożądaną przy­ szłość pośmiertną, zgodną z przekonaniami eschatologicznymi danej

społeczności. W niektórych kulturach śmierć znacząco zmienia stosunek do sa­

mego ciała fizycznego, którego kompletność nie zawsze była dominują­

cą koncepcją. Dobrym przykładem tego paradoksu są wczesnośrednio­ wieczne kodeksy, które nie zawierają terminów oznaczających całe ciało żyjącego człowieka. Kary za rozmaite zranienia znajdujące się w tych zbiorach praw sprawiają wrażenie, jakby formalnie ciało ludzkie było postrzegane jako kombinacja wielu anatomicznie rozróżnialnych czę­ ści - zbiór oddzielnie definiowanych i prawnie chronionych elementów.

Dopiero po śmierci ta percepcja zmieniała się i odnośnie do zwłok sto­ sowano ogólny termin corpus. To dopiero „Śmierć człowieka była sytua­

cją, która »ujawniała« i podkreślała znaczenie jego cielesnej powłoki” (Tyszka 2010, s. 201). Toteż „barbarzyńskie” prawa wczesnośredniowieczne wyznaczały ciężkie kary za uszkadzanie zwłok, które, w przeciwieństwie do żywego ciała, były prawnie zabezpieczane w swojej nienaruszalnej całości (Tysz­ ka 2010, s. 201). Te gwarancje pośmiertnej nietykalności nie dotyczy­

ły przestępców, ale też (paradoksalnie) świętych, których śmierć fizjo­ logiczna miała być tylko pozorem nieobecności, za którą trwało wciąż życie wieczne uprzywilejowane szczególną bliskością Boga. Chęć wyko­ rzystania tej cechującej boskich wybrańców „mocy” przekraczania gra­ nicy życia i śmierci skutkowała kawałkowaniem świętych ciał w celu zwiększenia zasięgu oddziaływania relikwii (por. rozdz. 7).

Dzisiaj, w laicyzującym się i technokratyzującym Zachodzie, rytuały pogrzebowe determinowane eschatologicznie zanikają na rzecz uprasz­ czającego praktycyzmu rozwiązań szybkich, tanich i skutecznych, któ­

re nie wymagają dużego zaangażowania żałobników. Zmarli nie powin­ ni dziś zbyt natrętnie zaprzątać uwagi żyjących - szczególnie po swoim pogrzebie (por. rozdz. 8 i zakończenie).

ŚMIERĆ ZOSTAWIA ŚWIADECTWO MATERIALNE

Poczucie obowiązku jakiegoś zapewnienia kompletności martwych ciał

ma swoje korzenie w odległych pradziejach gatunku Homo sapiens, bo najstarsze znane nam pochówki zawierają całe zwłoki. Dalsze rozważa­ nia trzeba więc poprzedzić próbą odpowiedzi na pytanie, jak to się za­ częło. Od kiedy dostrzegamy pojawienie się wewnątrzgatunkowej soli­ darności żyjących z nieżyjącymi? Co oznaczało „opiekuńcze” podejście

do zwłok, tak unikatowe wśród wszystkich istot wyższych?

I

59

HOMO SAPIENS SEPULTOR POCZĄTKI TROSKI O ZMARŁYCH’

Historia, ludzkości tojest historia zagłuszania

(też zasłaniania lub oswajania) końca.

Jerzy Pilch, Dziennik, zoiz, s. 405

/

eneracje antropologów, teologów, filozofów i przedstawicieli innych dyscyplin humanistycznych próbowały zdefiniować

najważniejsze elementy natury współczesnego człowieka i wy­ jaśnić ich pochodzenie. Dla potrzeb tej książki podkreśliłbym główną rolę zdolności do kompleksowego myślenia abstrakcyjnego i umiejętno­ ści przekazywania koncepcji symbolicznych, uwarunkowanej przez po­

sługiwanie się uregulowanym składniowo językiem mówionym, który umożliwiał transfer skomplikowanych idei kulturowych (w tym inter­ pretacji fenomenu śmierci) oraz skuteczną koordynację działań zbioro­

wych (w tym również praktyki grzebalnej).

Silne emocje „żałobne”, których możemy się domyślać za pogrzebo­ wymi skłonnościami wczesnych Homo sapiens, świadczą o osiągnięciu

Tezy zaprezentowane w tym rozdziale zostały po raz pierwszy przedyskutowane w 1015 r. w Laboratoirc Dynamiąuc du Langagc (Universitć Lumićre Lyon z) oraz w paryskim Institut Marcel Mauss (£cole des Hauces Etudes en Sciences Sociales).

61 |

ROZDZIAŁ 3

przez nich mentalnego etapu zdolności do refleksji sięgającej poza mo­ ment śmierci biologicznej. Wiemy wprawdzie, że są zwierzęta (np. pry­ maty i słonie), które okazują krótkotrwałe przejawy „opłakiwania” ciał

zmarłych członków stada (Szyjewski zooi,s. 150-151; Douglas-Hamilton i in. 1006 i szczególnie King 2013), ale regularna troska o zwłoki i ich zabezpieczanie w grobach jest cechą specyficznie ludzką, która po­

winna zostać włączona do definicji naszego gatunku. Już GiambattistaVico( 1668-1744) w swoim najważniejszym dziele Principi di una scienza nuoua... (modyfikowane wydania w latach 172 5, 1730 i 1744) uznał, że grzebanie zmarłych należy, obok religii i zawie­ rania małżeństw’, do „zwyczajów’ powszechnych i wiecznych”, które de­ finiują cywilizację ludzką (por. Włodarska 2014, s. 87). Podobnie Hans Georg Gadamer (1981, s. 75) uważał, że fenomen grzebania zmarłych: „Trzeba rozważać w jego najbardziej elementarnym znaczeniu [...]. Jest to kwestia fundamentalnej konstytucji człowieka, z której wywodzi się

specyficzny sens ludzkiej praktyki Można sformułować „tysiące wyjaśnień [...], dlaczego konkretne ludy w konkretnych czasach zajmowały się w konkretny sposób ciałami swoich zmarłych” (Laqueur 2015, s. u), ale w tym miejscu ważniejszy jest problem samego początku zwyczaju grzebania zwłok. Jeżeli żadne inne zwierzęta nie troszczą się w porównywalny sposób o ciała swo­ ich zmarłych, to trzeba zadać historycznie kluczowe pytania: dlaczego, kiedy i gdzie pojawiła się ta niezwykła skłonność Homo sapiens do in­ teresowania się zwłokami swoich pobratymców, znacznie wykraczają­

cego poza czas samej śmierci? Pytanie o okoliczności pojawienia się za­ chowań „pogrzebowych” jest częścią antropologicznych rozważań nad

tym, jak linia gatunkowa Homo osiągnęła niekwestionowaną dominację wśród wszystkich ziemskich stworzeń, wprowadzając kolejne innowa­ cje nieznane innym gatunkom - w tym swoiste „życie ze zmarłymi” we wspólnocie przekraczającej granicę śmierci.

Stosunkowa łatwo odpowiedzieć na pytanie o czas pojawienia się tego fenomenu, bo archeologia oferuje dobrze wydatowane materialne świadectwa naszego specyficznego stosunku do zmarłych. Potwierdzo­ ne archeologicznie przykłady tego kluczowego przełomu kulturowego obecnie datujemy na ok. 100 000 lat temu. Tę chronologię trzeba opa­

KOMO SAPIENS SEPULTOR

I

trzyć typowym w badaniach archeologicznych zastrzeżeniem, że aktu­ alnie najstarsze ze znanych pochówków wyznaczają tylko terminus antę ąuem pojawienia się zachowań pochówkowych. Nie jest to bowiem data ostateczna, gdyż przyszłe odkrycia mogą przecież dostarczyć starszych świadectw, które pozwolą przesunąć jeszcze dalej wstecz początki syste­

matycznego dbania o martwe ciała członków swojego gatunku.

Sposób wyjaśniania kulturowych podstaw naszego bezprecedensowego sukcesu w opanowywaniu Ziemi zależy w dużym stopniu od przyjętej postawy historiozoficznej. „Ewolucjoniści” sugerują powolny rozwój

wynikający ze stopniowego kumulowania się małych innowacji genetyczno-kulturowych, podczas gdy „rewolucjoniści” domyślają się rap­ townych przełomów jakościowych, co skłania ich do poszukiwania new­ ralgicznych „momentów” zmiany. Tych drugich można upraszczając© podzielić na „kreacjonistów”, którzy wierzą w zewnętrzną interwencję (boską albo pozaziemską), i „naturalistów”, którzy szukają decydującej

roli nagłych mutacji biologicznych. Tego sporu nie da się rozstrzygnąć bez dostępu do odpowiednich

danych, które pozwalają zbudować argumentację o charakterze nauko­ wym. W przypadku rozważań o naszych najstarszych (pra)dziejach, to

archeolodzy dostarczają jedynych konkretnych świadectw dobrze osa­ dzonych w czasie i w przestrzeni. Czasem trudno je jednoznacznie zin­ terpretować, ale nie mamy innych źródeł informacji, które mogłyby stanowić podstawę formułowania racjonalnych objaśnień uporządko­

wanego chronologicznie i precyzyjnie ulokowanego geograficznie, biologiczno-kulturowego procesu kształtowania się współczesnego czło­

wieka. Analiza zgromadzonych dotąd znalezisk paleoantropologicznych nie pozwala (jeszcze!) w pełni objaśnić przyczyn i okoliczności wyło­ nienia się człowieka rozwiniętego mentalnie i językowo, ale umożliwia wskazanie sekwencji potwierdzonego znaleziskami pojawiania się ko­ lejnych umiejętności niezbędnych do ukształtowania się obecnej formy naszego gatunku. Świadectwa archeologiczne nie dają (jeszcze!) osta-

. . wpad­ nięcia grupy ludzi w śmiertelną pułapkę) albo nawet zdepono nia tam szczątków' ludzkich przez jakieś zjawiska przyrodnicze (np. a .ywność padlinożerców' lub przeniesienie luźnych kości przez płynącą wodę). Krytycy nadmiernego optymizmu zwolenników „pogrzebowej”

interpretacji Sima de los Hucsos mają wiele poważnych argumentów przeciw' takiej (nad)interprctacji, zwracając uwagę na kilka znaczą­ cych faktów': a) szczątki ludzkie nic zalegały w porządku anatomicznym i były wy­ mieszane z kośćmi drapieżników' (Arsuaga i in. 1993); b) tylko ok. 40% elementów oryginalnych szkieletów jest tam obec­ nych, bo brakuje małych kości, jak też kręgów i większości czaszek;

c) wiele kości ludzkich nosi ślady zębów zwierzęcych (Fernandcz-Jalvo, Andrews 2001, s. 232);

Polskim przykładem „niczdyskontowancgo" wynalazku jest najstarszy na święcie (nawet 30 000 lat) „bumerang" znaleziony w 198$ r. w karpackiej Jaskini Obłazo-

wej (Valde-Nowak, Nadachowski, Wolsan 1987).

1/OMO SAPIENS SEPULTOR

I

cł) wiele kości ukazuje uszkodzenia spowodowane erozją wodną

(abrazją). Te fakty pozwalają domyślać się, że to drapieżniki (niedźwiedzic,

korowate lub psowate) przeniosły fragmenty pokawałkowanych przez siebie zwłok ludzkich do naturalnej jamy albo też, że luźno leżące na powierzchni ziemi kości zostały zmyte do skalnego szybu przez silny strumień wody. Zatem „zgodnie z geologiczną, tafonomiczną i palcoekologiczną interpretacją danych, to znalezisko mogło być skutkiem różnych [naturalnych] mechanizmów tafonomicznych”, a nie świa­ domego działania pochówkowego bliskich owych zmarłych (Rabada i Vives zoi 2., s. 19). W reakcji na te wątpliwości badacze, którzy jednak podtrzymują hipotezę, że w hiszpańskim szybie dokonano swego rodzaju rytualne­ go pochówku prz . mierzone wrzucenie doń fragmentów ludzkich szczątków, argun;. ;ą, że ślady nadgryzienia przez zwierzęta mogły _rci tych ludzi, a abrazja wodna mogła zajść już po dostaniu się k;. . Jo szybu. Wskazują też na ewidentne wyselekcjo­ nowanie fragment .włok, gdyż znalezione w jaskini kości pochodzą

powstać długo po

głównie z rąk i r.c- ,

uników młodocianych i młodych dorosłych. Dzisiaj oba akerr.■■■ vwnc objaśnienia stanowiska Sima dc los Hucsos (tj. celowe złożenie i przypadek depozycyjny) pozostają otwarte do dal­

szej dyskusji. W każdym razie jednak, nawet celowe wrzucenie niektó­ rych fragmentów martwych ciał do skalnego szybu nie pozwala widzieć w takim selektywnym zdeponowaniu wybranych części zwłok ludzkich aktu klasycznego pochówku, czyli troskliwego zabezpieczenia całych

ciał. Co więcej, byłby to ewenement historyczny - jednostkowy cza­ sowo i geograficznie odizolowany przypadek zachowania, które nie

utrwaliło się w tradycji kulturowej, co skutkowałoby powtarzaniem

takich działań.

W przeciwieństwie do znaleziska hiszpańskiego, odkrycia dokonane w izraelskich jaskiniach Skhul w górze Karmel i Qafzeh w Dolnej Gali­ lei muszą być jednoznacznie interpretowane jako niewątpliwe pochów-

71

71 I

ROZDZIAŁ 3

ki. Na obu stanowiskach, wydatowanych na ok. i oo ooo lat, archeolodzy

odkryli bowiem intencjonalnie wykonane groby, tj. specjalnie wykopa­ ne płytkie jamy, w których całe zwłoki zostały starannie złożone w spe­ cyficznych pozycjach (na boku z podgiętymi kończynami) i przykryte

ziemią z kamieniami (ryc. 8 i 9). Takie ich potraktowanie nie pozosta­ wia wątpliwości odnośnie do intencji zachowania całych martwych ciał

w ich rozpoznawalnej formie.

Ryc. 8. Grób Skhul 5 (Garrod, Barć 1937, Platę LII)

Ryc. 9. Pochówki Qafzch 9 (kobieta) i 10 (dziecko) (https://twitter.com/Qafzeh/sra-

tus/io6668688iO5464Ó27z,dostęp: z marca 1019 r.)

t/OMO SAPIENS SEPULTOR

I

Nie wiemy, czy takie ewidentnie intencjonalne zachowanie zostało

spowodowane chęcią zabezpieczenia martwych ciał przed ich ewentu­

alnym zniszczeniem, czy też chodziło raczej o zabezpieczenie żyjących przed niebezpiecznym powrotem zmarłych do świata żywych, tj. czy ta decyzja wynikała z miłości, czy ze strachu (np. przed jakimś rodzajem wyobrażonego „wampiryzmu”). Jakakolwiek by była pierwotna przy­ czyna takiej praktyki pogrzebowej, te znaleziska pozwalają wskazać czas,

kiedy zaczęło się starannie przeprowadzane chowanie zmarłych. Te pochówki umożliwiają więc uchwycenie początku fascynują­

cej historii przemyślanej troski o zwłoki ludzkie, która później charak­ teryzowała ogromną większość znanych nam społeczności (prahisto­

rycznych. Te groby wskazują, że ci, którzy złożyli w nich ciała swoich zmarłych, przeczuwali, iż śmierć nie jest końcem, lecz otwiera jakąś sfe­

rę nieopisywalności. Musieli wierzyć, że zgon nie był ostatecznym kre­ sem i że martwe ciała miały jakieś specjalne znaczenie, które wymagało

szczególnej uwagi i skutkowało określonymi (re)akcjami. Może oba­

wiali się śmierci, jako niechcianego końca, albo myśleli o niej jak o ocze­

kiwanej i nieuniknionej kulminacji życia? Spekulacje na temat znaczenia tych najstarszych praktyk grzebal­ nych, które dowodzą podzielanej społecznie potrzeby specjalnej uważności należnej ludzkim zwłokom, pozwalają sformułować kilka hipotez

interesujących z punktu widzenia rozważań nad początkami „człowie­ czeństwa”. i. Konsekwentne grzebanie kompletnych zwłok implikuje, że mar­ twe ciało było postrzegane nie jako kombinacja licznych części składo­

wych, lecz jako jedność, która wymagała złożenia do grobu w całości. To dowodzi świadomego odróżniania ludzi od wszystkich innych zwie­ rząt, gdyż dla myśliwych ćwiartowanie tusz jest oczywistą konsekwen­ cją śmierci zwierzęcia, którego poszczególne części są różnie traktowa­

ne (jedzone, przerabiane, wyrzucane, składowane, a nawet deponowane rytualnie, o czym świadczą pojedyncze kości dzika, niedźwiedzia i jele­

nia pochowane razem z ciałami ludzi w Skhul i Qafzeh). Grzebanie ca­ łych zwłok ludzkich wskazuje, że w tamtych społeczeństwach istniała ja­ kaś koncepcja całości ludzkiego martwego ciała jako kontynuacji ciała

73

74 I

ROZDZIAŁ 3

żywego, którego poważne uszkodzenie, czy poćwiartowanie powoduje

utratę zdolności życiowych. i. Anatomiczny układ kości znalezionych w pochówkach odkry­

tych w obu jaskiniach wskazuje, że te zwłoki zostały pogrzebane, zanim naturalne procesy rozkładu miękkich tkanek doprowadziły do fragmentacji ciał. Bez względu na to, czy te pochówki przeprowadzono od razu po śmierci, czy po jakimś (z pewnością krótkim) czasie, ich kompletność

dowodzi dbałości o skuteczne zabezpieczenie zwłok przed padlinożer­ cami zawsze poszukującymi łatwego łupu. Ci wcześni ludzie nie uważali zatem szczątków ludzkich (a w każdym razie tych konkretnych zwłok)

ani za zbędną padlinę, ani za „pokarm” dla zwierząt czy dla ludzi, ani za zasób możliwych do wykorzystania materiałów - np. kości, z których ówcześnie wykonywrano wiele narzędzi.

3. Staranne umieszczenie martwych ciał w specjalnie przygotowa­ nych jamach grobowych i ich zasypanie zapieczętowywało przeszłość, ale było też skierowane ku przyszłości, która z jakiegoś powodu „wyma­ gała”, aby te zwłoki zostały zabezpieczone. Te groby dowodzą więc „tro­ ski o zmarłych, która przekracza codzienne życie” (Lieberman 1991).

Można zatem podejrzewać, że znaczny wydatek społecznej i fizycznej energii, potrzebnej do wykonania specjalnych „domów” dla zmarłych, dowodzi istnienia jakiejś wiary w pośmiertną przyszłość.

4. Patrzenie w przyszłość sugerują też przedmioty intencjonalnie pochowane z niektórymi zmarłymi. Muszelka, poroże jelenia czy żu­ chwa dzika, zdeponowane razem ze zwłokami, stały się prezentami dla

tych, którzy odeszli, i zapewne mieli ich jeszcze potrzebować. Oddane im przez żyjących, te przedmioty nie były typowymi darami nakładają­ cymi na obdarowanego społeczny obowiązek odwzajemnienia w prze­

widywalnej przyszłości (por. Mauss 192.5/1966). Zostały raczej przeka­

zane nieboszczykom jako zmaterializowane w wyposażeniu grobowymi symboliczne gesty ostatniego pożegnania - jako dary dla zmarłych, którzy mieli być ich wiecznymi posiadaczami. Tak zdeponowane przed­ mioty potencjalnie można było wciąż odzyskać, ale przez oddanie ich

nieżywym zostały symbolicznie „uśmiercone”, a tym samym dla żyją­ cych stały się kulturowo niedostępne.

KOMO SAPIENS SEPULTOR

I

5. Wzajemne podobieństwo formy tych wczesnych grobów, w któ­

rych ciała zostały złożone na bokach z podkurczonymi nogami i ramio­ nami, pozwalają widzieć w nich materialne świadectwa uregulowanej tradycją praktyki społecznej. Można więc przypuszczać, że już ok. i oo

ooo lat temu na Bliskim Wschodzie funkcjonowały pewne koncepcje znaczeń ludzkiego życia i śmierci, które wymagały konkretnej reakcji. Były one przekazywane w powtarzalnych narracjach i wyrażane w re­ produkowanych rytuałach, co odzwierciedla nie tyle indywidualne/

/prywatne wierzenia, ile raczej „coś wysoce społecznego”, tj. pewien ro­ dzaj „religii” (Durkheim 1915,5. 10). Nie była to pewnie jakaś ustrukturyzowana idea ogólnego ładu ist­ nienia lub jakaś rozwinięta koncepcja życia powiązanego z boskim po­ rządkiem świata, ani jakaś systematyczna interpretacja dwoistości ludz­ kiej egzystencji - w rzeczywistości namacalnej i w sferze nadnaturalnej. Było to raczej rodzące się podejrzenie, że świat jest wielowymiarowy, że jest coś pozazmysłowego, co nadaje życiu człowieka znaczenie głębsze

od prostej walki o codzienne przetrwanie - jakiś wymiar szerszy od cią­ głej konfrontacji z przyrodą. Pomagało to „łagodzić niepokój i radzić so­ bie z niepowodzeniem” (Monaghan, Just 2.000, s. 124) oraz oferowało

nadzieję, że śmierć nie jest tylko trywialnym „końcem”, lecz raczej przej­ ściem w jakiś „po-wymiar”, do którego wstęp ułatwiano przez praktykę pochówków zabezpieczających zwłoki przed zniszczeniem. Martwe cia­ ło grzebano więc nie dla niego samego, lecz z myślą o jakiejś „duszy”, któ­ rej związek z ciałem sprawiał, że mogła go jeszcze kiedyś potrzebować.

6. Innym aspektem wartym przedyskutowania jest lokalizacja tych

pochówków w jaskiniach, które służyły też do mieszkania. Trzymanie szczątków zmarłych w pobliżu żyjących dowodzi braku strachu przed

nieboszczykami. Groby umieszczone „pod stopami” mieszkańców ja­ skiń mogły nawet wyrażać potrzebę podtrzymywania bliskiego kontak­

tu ze zmarłymi, którzy nie tylko byli pamiętani, ale też trzymani w bli­ skości fizycznej. Zamieszkiwanie na „swoich” grobach kreowało swoistą

wspólnotę żywych i umarłych. Mogło symbolicznie wzmacniać spój­

ność grupy, która pozostawała w intymnym kontakcie z własną prze­ szłością zmaterializowaną w kościach ich poprzedników demonstracyj­

nie pochowanych „pod podłogą”.

75

76 I

ROZDZIAŁ 3

Takie „stanie” na przeszłych generacjach pozwala podejrzewać ja­ kieś pierwotne poczucie „historii”, tj. odwoływanie się do przeszłości

w celu lepszego zrozumienia i objaśnienia teraźniejszości. Te groby mo­

gły bowiem funkcjonować jako materialne rejestry - dowody, że prze­ szłość naprawdę się zdarzyła. Łatwo dostępne pochówki, które zawie­ rają w sobie przeszłość (życie) i teraźniejszość (pamięć) oraz przyszłość (po-życie), był}'celowo tworzonymi narzędziami mnemotechnicznymi,

do których można było się odnieść, a w razie potrzeby obejrzeć, a nawet i dotknąć. Kości zmarłych podtrzymywały i potwierdzały tradycję ust­ ną prawie tak, jak dokumenty pisane ery literackiej potwierdzają prze­

szłe wydarzenia; tworzyły z żywymi ponadegzystencjalną wspólnotę pa­

miętania. 7. Względna standaryzacja najwcześniejszych pochówków dowodzi względnej standaryzacji tradycji grzebalnej, która musiała być przekazy­

wana z pokolenia na pokolenie i z grupy do grupy w formie tak precy­ zyjnej, atrakcyjnej i przekonującej, że była wystarczająco trwała, aby zo­ stać odzwierciedloną w podobnych formach pochówków odległych od

siebie w czasie i w przestrzeni. Musiała więc już istnieć jakaś rozwinię­ ta struktura językowa, która kształtowała, utrwalała i transferowała spo­ łeczną praktykę chowania zmarłych. Chociaż nie można zaprzeczyć ko­

munikacyjnej sile gestów, mimiki twarzy i języka ciała, wzmacnianych różnymi odgłosami, to interpersonalne przekazywanie bardziej abstrak­ cyjnych idei wymaga jednak dużo precyzyjniejszego środka, jakim jest

mowa artykułowana i język o uregulowanej syntaktyce - najskutecz­ niejsze medium komunikowania społecznego. Wywnioskowana ze standaryzacji grobów zdolność przekazywania kompleksowej tradycji musiała obejmować artykułowaną komunikację,

która zależy od: „Mózgu, języka, krtani, płuc, nosa i języczka podniebiennego [...], [które] są wszystkie używane w produkowaniu mowy” (Kenneally 1007, s. 5). Niestety te miękkie fragmenty tkanek zachowu­ ją się tylko w bardzo rzadkich przypadkach (np. w wysuszonych albo za­

mrożonych mumiach oraz pochówkach bagiennych). Dla czasów sprzed

ok. 100 000 lat mamy do czynienia tylko z wykopanymi kośćmi, więc dostępne badania nad zdolnościami językowymi są ograniczone do stu­ diowania odlewów mózgów oraz kształtu kręgów szyjnych. Analizy do­

KOMO SAPIENS SEPULTOR

I

brze zachowanych szkieletów ze Skhul i Qafzeh dostarczyły danych, które właśnie pozwalają uznać tamtych ludzi za „najstarsze kopalne ho­ minidy, które posiadały anatomię produkującą mowę, oraz mózgi, które

są biologiczną podstawą mowy i składni” (Lieberman 1991,5. 163; także s. 171). Pozostawione przez nich pochówki są dowodem, że ówcześni lu­ dzie posługiwali się już mową artykułowaną. Trzeba pamiętać, że kiedy Homo sapiens wyszedł z Afryki, spotkał

na Bliskim Wschodzie swojego dalekiego kuzyna Neandertalczyka. Ta

„europejska” gałąź homininów dużo później wykazała zachowania po­ chówkowe. Najstarsze groby Neandertalczyków są datowane bowiem na ok. 60 000 BP - np. 1 o pochówków z jaskini Shanidar w górach Zagros,

w irackim Kurdystanie oraz w jaskini Kebara w Izraelu. To opóźnienie w recepcji imperatywu chowania zmarłych może stanowić pole rozwa­ żań nad ewolucyjną odmiennością rozwoju intelektualnego tej bocz­

nej gałęzi naszych bliskich „kuzynów”, którzy wymarli ok. 3 5 000 lat temu, pozostawiając tylko słaby ślad w naszych genach. Nie można jed­

nak tego używać do formułowania jakichś sądów wartościujących, bo

to archeologicznie obserwowane swoiste „zapóźnienie” Neandertalczy­ ków może mieć charakter pozorny, będąc li tylko skutkiem bardzo małej ich liczby i dużej przypadkowości odkryć pozostałych po nich śladach,

a więc i małej liczebności pochówków z tak odległych czasów.

Jeżeli te wszystkie interpretacje razem, ale też każda z nich oddzielnie, są poprawne, to otrzymujemy obraz mentalności naszych odległych przodków o wiele bardziej skomplikowany, niż można by się domyśleć,

biorąc pod uwagę jako argument ogromny dystans ok. 100 000 dzielą­

cych nas od nich lat. Ustanowienie, przekazywanie i podtrzymywanie wyraźnej tradycji pochówkowej dowodzi bowiem zdolności wczesnych Homo sapiens do refleksji nad znaczeniami życia i śmierci oraz do em-

patycznego reagowania na śmierć w sposób, którego konsekwencją były działania pozostawiające wyraźne świadectwo materialne.

Jak to się wszystko zaczęło ? Powinniśmy sobie prawdopodobnie wy­ obrazić charyzmatyczną osobę, która potrafiła tłumaczyć swoją wizję ży-

77

78 I

ROZDZIAŁ 3

cia i śmierci tak przekonująco, że skłoniła innych do jej przyjęcia. Mogły to być sugestywne opisy wyrazistych snów, projekcje wizji halucynogen­ nych lub produkty zakłóceń psychotycznych, ale ich przekazanie innym musiało być wystarczająco wyraźne, aby zostało zbiorowo zrozumiane, zaakceptowane, zapamiętane i przekazane dalej w czasie (transgenera-

cyjnie) i w przestrzeni (międzygrupowro), co zaowocowało utrwaleniem się praktyki działań pośmiertnych. Widoczne w świadectwach archeologicznych powtarzanie zestandaryzowranych zachowrań pogrzebowych, wymagających społecznej akceptacji i zbiorowego wysiłku, dowodzi wagi tej praktyki dla pod­

trzymywania spójności wspólnotowej. Skuteczność przekazywania zestandaryzowanych wyobrażeń „eschatologicznych” dowodzi zaś umie­

jętności komunikowania się językiem na tyle sprawnie operującym

pojęciami abstrakcyjnymi, że przekształciły się w tradycję grzebania zwłok. Nie ma bezpośrednich argumentów archeologicznych przeciw po­

pularnemu scenariuszowi, wedle którego „[...] nowoczesny język eks­ plodował na naszej planecie jako wielki wybuch genetyczny, rezultat

szczęśliwej mutacji, która pobłogosławiła Cro-Magnona darem języ­ ków” (Kenneally 1007, s. 9; też 138, 147-149). Jeżeli tak było, to ten przełom musiał nastąpić wcześniej niż 100 000 BP, kiedy takie narzę­

dzie komunikacyjne musiało już skutecznie funkcjonować. Nie odkry­ to jednak dotąd starszego świadectwa, które wskazywałoby wcześniejszą datę tej rewolucji komunikacyjnej. Nie znaleziono bowiem pochówków starszych niż 100 000 lat, chociaż „zegar DNA”, który datuje afrykań­

skie korzenie Homo sapiens na co najmniej z$o 000 lat (por. Garrigan, Hammer zoo6), nie pozwrala wykluczyć, że przyszłe odkrycia przesuną wstecz czas tej rewolucji mentalno-komunikacyjnej. Takie odkrycie raczej nie nastąpi szybko, gdyż znaleziska tak starych

grobów były i będą bardzo rzadkie. Szansa na zachowanie się pochów­ ków w rozpoznawalnym stanie zmniejsza się bowiem w miarę cofania

się w czasie, bo im dłuższe jest zaleganie kości w ziemi, tym większe jest

zagrożenie ich zniszczeniem wskutek destrukcyjnego działania rozma­ itych (naturalnych i kulturowych) procesów podepozycyjnych. Powin­ niśmy też pamiętać o wciąż bardzo małej populacji ówczesnych miesz­

HOMO SAPIENS SEPULTOR

I

kańców Ziemi i o ich koczowniczym sposobie życia. Mała liczebność

i duża mobilność naszych dalekich praprzodków zmniejszają bowiem szanse odkrycia bardzo wczesnych pochówków. Pewne nadzieje interpretacyjne wiązano ze znaleziskami czasz­ ki Orno I z Formacji Kibish (dolina Orno, zachodnia Etiopia), wydatowanej na ok. 195 000 lat (McDougall, Brown, Fleagle 2.003), oraz

szczątków kostnych Homo sapiens idaltu z warstw Upper Herto w Bouri Formation (środkowa dolina Awash, północno-wschodnia Etiopia)

wydatowanych na ok. 150 000 BP (Clark i in. 2003). „Intencjonalne i celowe usunięcie miękkich tkanek” zidentyfikowane na 15 z 24 znale­ zionych tam kości zostało gorliwie zinterpretowane przez ich odkryw­ ców jako „potraktowanie ludzkich szczątków w ramach praktyk pogrze­

bowych” (Clark i in. 2003). Jednak użyta przez nich analogia w postaci dużo późniejszych przypadków przedpogrzebowej ekskarnacji, tj. oczysz­

czania kości z tkanek miękkich (por. rozdz. 6), jest zbyt słabym argu­ mentem, aby wykluczyć dużo bardziej prawdopodobny kanibalizm (konsumpcyjny lub rytualny). W każdym razie te spekulacje to na pew­ no za mało, aby interpretować etiopskie znaleziska w kategoriach rytu­ alnych pochówków. Przed odkryciem kompletnych pochówków niewątpliwie starszych niż te ze Skhul i Qafzeh musimy więc zaakceptować czas 100 000 BP

jako terminus antę quem osiągnięcia kompleksowej wydolności mó­ zgów naszych odległych przodków. Aktualna wiedza pozwala bowiem

bezpiecznie przyjąć, że nie później niż ok. 100 000 lat temu można ulokować specyficznie ludzkie podejście do zwłok, które implikuje

istnienie jakiegoś rodzaju „religii” i „myślenia historycznego”, uwa­

runkowanych rozwiniętą komunikacją językową.

Archeologia, historia i antropologia dostarczają informacji umożliwia­ jących objaśnianie rozpoczętego wówczas procesu, który doprowadził

do zróżnicowania tradycji reagowania na śmierć i wykształcenia się za­ dziwiającej różnorodności zwyczajów pogrzebowych.

79

4. KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

Śmierćjest dla żywych, a nie dla zmarłych.

Floyd McClurc w: Gates ofHeauen, rei. Errol Morris, 1978 r.

rzyczyny i okoliczności śmierci można różnie i wielopiętro­

wi

wo kategoryzować. Zależnie od przyjętego celu rozważań

może być ważne, czy była ona: naturalna czy spowodowana zewnętrzną interwencją (samobójczą albo morderczą); powolna czy na­ gła; jednostkowa czy zbiorowa; zaakceptowana czy kontestowana; kon­

templowana czy powstrzymywana itd. Mnie interesują tu przede wszyst­ kim te jej okoliczności, które istotnie wpływają na reakcje i akcje tych, którzy muszą zmierzyć się z jej materialnymi skutkami w postaci mar­ twego ciała.

O ile bowiem śmierć bezpośrednio dotyczy samych umierających, o tyle wszystkie jej dalsze konsekwencje ponoszą wszak żyjący, którzy muszą stawić czoła radykalnie nowej sytuacji emocjonalnej, społecz­ nej i praktycznej. Charakteryzująca wszystkie religie wiara w jakąś po­ śmiertną kontynuację może wprawdzie mitygować niepokój o los nie­ boszczyka, a ciekawość „naukowa” może skłonić do podejmowania

ryzykownych eksperymentów mających odwrócić to, co nieuchronne,

81 I

ROZDZIAŁ 4

ale nie rozwiązuje to konkretnego problemu konieczności jakiegoś za­ dysponowania zwłokami, które zmarły bezceremonialnie pozostawił żyjącym jako kłopotliwy „spadek”. Śmierć nie jest triumfalnym zejściem ze sceny żywych, a zmarli nie

mają okazji porozmawiania o swoim zakończonym już życiu, które może być ocenione i uchronione od zapomnienia tylko przez aktywne zaangażowanie żyjących. Ze śmiercią wiąże się więc nie tylko stres emo­ cjonalny i konieczność podjęcia praktycznych działań, ale też psycholo­

giczna i socjologiczna potrzeba jakiejś rekapitulacji - dokonania osobi­ stej i zbiorowej oceny życia zmarłego. Śmierć nadaje zakończonemu już

życiu nowy sens społeczny, o którym decydują ci, którzy przeżyli. Zarówno zasługi, jak i grzechy nieboszczyka pozostają bowiem z żyjącymi, którzy muszą zdecydować: czy będą zmarłego gloryfikować, czy tylko skwitują jego zasługi; czy będą wypominać mu przewiny, czy też przeba­ czą mu w szlachetnym geście odpuszczenia i zapomnienia. Dla żyjących nagły brak realnego członka zbiorowości, spowodowa­

ny pozbawieniem ciała jego świadomej osobowości, może być doświad­

czeniem społecznie traumatycznym. W normalnych warunkach ten stres jest kulturowo mitygowany i kanalizowany przez serię zrytualizo-

wanych działań uruchamianych przed śmiercią, w trakcie śmierci i po śmierci. Ich rodzaj, kolejność, intensywność i zakres są determinowa­ ne przez wiele czynników' - np. dominującą eschatologię, pozycję spo­ łeczną nieboszczyka, jego wiek i płeć oraz przyczyny i okoliczności jego

śmierci. Głównym, chociaż biernym „aktorem” tych działań jest zawsze zmarły - nieobecny już umysłem, ale wciąż fizycznie obecny ciałem, któ­ re ostentacyjnie „domaga się” podjęcia stosownych działań, wymuszając na żyjących stosowne reakcje. Chociaż sama „śmierć nie jest złem” {Mors malum non est - Lu­

cjusz Anneusz Seneka, Listy moralne do Lucyliusza, CXXIII), co skut­ kuje materialnymi konsekwencjami, których żywi nie mogą zlekceważyć i z którymi muszą sobie poradzić. Likwidując aktywny podmiot, któ­ ry kontrolował ciało, śmierć przekształca je w bierny przedmiot; odbie­

rając społeczeństwu jednego z aktorów, pozostawia na scenie życia jego „kostium , którego już nikt nie animuje; usuwając żywy umysł, „produ­ kuje martwe ciało; zamykając żywą przeszłość, kreuje teraźniejszość

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

I

zdeterminowaną pojawieniem się zwłok. Ich ostentacyjna obecność wy­ musza potrzebę jakiegoś (pozytywnego lub negatywnego) zareagowa­

nia na tę namacalną pozostałość po ostatecznie zamkniętym już życiu. Chociaż zimny racjonalizm sugeruje, że „zmarły [już] nie kąsa” (Plutarch, Żywoty sławnych mężów. Pompejusz, 77), ale w tradycyjnych kulturach typowa jest obawa, że może on wziąć srogi rewanż lub co naj­ mniej nękać żyjących, jeśli jego ciało nie zostanie stosownie potrakto­

wane. Okazanie jego ziemskiej powłoce zgodnego z tradycją szacunku pośmiertnego może wymagać podjęcia wielu działań praktycznych re­ alizowanych w odpowiednim kontekście symbolicznym. Obejmują one kulturowo specyficzne rytuały, które pomagają zmarłemu „odejść” bez większej szkody dla wspólnoty żywych. Formalnie są one poświęcone zmarłemu, ale faktycznie skierowane właśnie do żyjących - szczególnie

do tych, którzy jakoś uczestniczyli w sieci relacji, jakie łączyły kiedyś nie­

boszczyka z jego bliższym i dalszym otoczeniem społecznym. Ze śmiercią te wzajemne relacje osobiste (zarówno pozytywne, jak

i negatywne) oczywiście ustają, ale niektóre mogą być swoiście kontynu­

owane, a jeszcze inne zainicjowane od nowa. Wymaga to podjęcia dzia­ łań mitygujących kryzys spowodowany ostatecznym ustaniem aktyw­ ności jednego z uczestników danej struktury społecznej. „Ze śmiercią

człowieka zachwiana zostaje równowaga w relacjach i instytucjach spo­ łecznych, w których uczestniczył. Było więc ważne, aby żyjący zebrali się wokół zwłok, żeby te relacje przemyśleć, zrekonstruować i wzmocnić [...]” (Petursdóttir Z007, s. 6z), tak aby wspólnota mogła dalej sprawnie

funkcjonować. Tradycyjna rytualizacja zachowań pośmiertnych (żałobnych, po­ grzebowych i komemoratywnych) pozwalała uczynić znośniejszą kon­ frontację ze skutkami śmierci. Rozbudowa specyficznych działań i sym­

boliki pomagała żywym przetrwać nieodwołalny brak aktywnej osoby, a martwym miała pomóc osiągnąć ich przeznaczenie eschatologiczne.

Wymagało to czasowej zmiany rytmu czasu społecznego i przeniesienia uwagi na doraźne działania mitygująco-ochronne - łagodzące traumę teraźniejszości (śmierć) i redukujące strach przed przyszłością.

W społeczeństwach tradycyjnych „[...] śmierć jednostki w uroczy­ sty sposób zmieniała przestrzeń i czas pewnej grupy społecznej, a nawet

84 I

ROZDZIAŁ 4

i całej wspólnoty, na przykład wsi” (Aries 1977/2,011, s. 557)- Jeszcze niedawno w wielu rejonach Europy zasłaniano lustra, zapalano świece, wywieszano nekrolog i otwierano drzwi dla wszystkich, którzy chcieli

(z różnych powodów) ostatni raz spojrzeć na nieboszczyka i przekazać jego bliskim słowa otuchy. Rozbudowana bezpośrednia konfrontacja

z obecnym-nieobecnym była ważnym wydarzeniem publicznym, które pozwalało społeczności zbiorowo zareagować na nagłe zachwianie cią­ głości jej funkcjonowania. Ta solidarność wspólnotowa mobilizowała wsparcie dla najbliższych

zmarłego, włączając całą zbiorowość w żałobne rytuały, których upu­ bliczniona teatralność rozładowywała napięcie spowodowane nagłym zachwianiem równowagi spowodowanym ubyciem jednego ze współży-

jących. Tym samym lokalna społeczność brała na siebie część związanej ze stratą traumy, nie pozostawiając krewnych nieboszczyka samym so­ bie. Czas społeczny zatrzymywał się na chwilę gwoli stosownej refleksji,

która ułatwiała przywrócenie zakłóconej równowagi życia społecznego.

Spotkanie ze zwłokami wciąż „żywo” reprezentującymi zmarłego i gromadzenie się wokół nich było ważne dla podtrzymania zachwiane­

go przez śmierć porządku społecznego. W ich trakcie martwemu cia­ łu nadawano nowe znaczenie. Nie będąc już częścią społecznego pod­

miotu, było ono przekształcone w przedmiot kulturowy, który swoiście uczestniczył w działaniach restrukturujących relacje zerwane przez śmierć jego niedawnego „animatora”. Specyfika tego szczególnego kulturo-przedmiotu nadaje mu bowiem wyjątkową skuteczność sprawstwa, które może determinować indywidualne i grupowe działania, których

celem jest przywrócenie zachwianej równowagi. Z punktu widzenia prowadzonych tu rozważań ważniejsze od mniej lub bardziej istotnego zakłócenia rozmaitych relacji społecznych jest to, że

śmierć pozostawia trudne do zlekceważenia świadectwo materialne. Po­ jawienie się zwłok wymaga od żyjących stosownej reakcji i odpowiednie­

go potraktowania. Natrętna obecność martwego ciała „wymusza” na nim podjęcie działań, których zakres, kolejność i intensywność zależą od danej

sytuacji, statusu zmarłego i od zdeterminowanej przez specyficzną escha­ tologię tradycji kulturowej, chociaż doraźna sytuacja (np. szczególne oko­ liczności śmierci) może wymusić jej praktyczne modyfikacje.

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

I

Znamy kultury pozornie nieprzykładające większego znaczenia do zwłok manifestacyjnie traktowanych jak zużyte „opakowanie” (por. rozdz. 5) i takie, w których odczuwana jest silna społeczna potrzeba

opiekuńczego zadbania o martwe ciało, z ostateczną kulminacją w po­ staci jego bezpiecznego złożenia w miejscu „wiecznego spoczynku”. Roz­ budowane pogrzeby wymagają współdziałania grupy ludzi złączonych potrzebą przygotowania żyjących do usunięcia zwłok z bezpośrednie­ go kontekstu społecznego. Muszą oni działać zgodnie ze specyficzną

tradycją, która ustala pewne zwyczaje, działania oraz składniki ludzkie (uczestnicy), rzeczowe {entourage materialny) i werbalne (np. modli­ twy czy przemowy) niezbędne w kontakcie z materialnym „produktem” śmierci. Te przygotowania mogą mieć różny przebieg - od rozbudowa­

nych ceremonii w formie publicznej celebracji nastawionej na zademon­ strowanie zbiorowego szacunku dla zmarłego, do skromnych, choć nie mniej nasyconych emocjami, działań prywatnych. Na ogół trudno jest klarownie rozgraniczyć sferę świecką i sakral­

ną czy też odróżnić to, co codzienne, od tego, co rytualne. Dla zbioro­ wych działań pośmiertnych sposób potraktowania zwłok nie jest tylko jeszcze jedną formą praktyki społecznej, lecz ma ważne wymiary psy­ chologiczne, społeczne i religijne, a w przypadku ludzi o wysokim sta­ tusie spełnia też istotną funkcję polityczną. Uruchamiane w obliczu śmierci działania żałobno-pogrzebowe zaspokajają społeczną potrzebę

przynależności i współdzielenia zrytualizowanych reakcji. Wzmacniają one sens tożsamości zbiorowej, gdyż stając wobec „kolektywnego szo-

ku, jakim jest śmierć i ubytek członka wspólnoty, ludzie szukają towa­ rzystwa tych, którzy tak samo myślą i gromadzą się, aby wspólnie dzia­ łać” (Naum 2007, s. 18).

„Najstarsza śmierć została oswojona” (Aries 1977!2011, s. 42) wskutek

spontanicznej akceptacji naturalnego cyklu życia i umierania, a więc podporządkowania się nieuchronnemu losowi, który z biologicznego

punktu widzenia nie różni się od cyklu życiowego wszystkich wyższych stworzeń otaczających człowieka. Uznanie nadrzędności praw natury

85

86 |

ROZDZIAŁ 4

skutkuje kontemplacyjnym stosunkiem do śmierci, zgodnie z fatalistycznym przekonaniem, że „życia nikt nie otrzymuje na własność, lecz wszyscy do [czasowego] użytku” (Vitaque mancipio nulli datur, omnibus

usu - Tytus Lukrecjusz Carus, 0 naturze wszechrzeczy, ks. III, 971).

Mitygowanie strachu przez pogodzenie się z nieodwołalnością śmierci biologicznej zostało skutecznie zaadaptowane i znalazło silne wzmocnienie w rozmaitych eschatologiach objaśniających to, co realnie widoczne i namacalne w terminach porządku niewidocznego i trans­ cendentalnego. Oferując nadzieję na różnorodnie wyobrażane po-życie

pomagają one ludziom przygotować się mentalnie do czyjejś i do swojej śmierci, która nie oznacza ostatecznego końca wszystkiego. Umieranie jest z definicji doświadczeniem samotnym, ale w trady­ cyjnych społeczeństwach jest to w znacznym stopniu wydarzenie „uspo­ łecznione”, angażujące nie tylko najbliższych. Jest to dla nich doświad­

czenie zbiorowe, które potwierdza to, co nieuchronne, czyniąc śmierć mniej bolesną społecznie. W kategoriach psychologicznych umieranie

wśród przyjaznych ludzi ma cenny walor zmniejszania strachu i łagodze­ nia niedogodności fizycznych. Świadome krytycznej sytuacji empatyczne otoczenie oferuje umierającemu prawdopodobnie najdogodniejsze

warunki ostatecznego „odejścia”. Obecni przy terminalnym momencie stanowią nic tylko przyjazne tło, ale też są powiernikami ostatnich ży­

czeń umierającego - łącznie z instrukcją odnośnie do jego własnego po­

grzebu. Jako świadkom swojej śmierci umierający może im powierzyć nie tylko swoją ostatnią wolę, ale też swoje ciało, za którego los biorą swoistą odpowiedzialność. Takie uspołecznione umieranie dobrze ilustruje popularny w śre­ dniowiecznej sztuce motyw śmierci Najświętszej Marii Panny, która za­ wsze następuje w licznym otoczeniu spersonifikowanym w postaciach świętych i apostołów otaczających jej śmiertelne łoże (ryc. 10); zatro­ skanych, ale spokojnych, bo wszak dobrze wiedzą, że śmierć nie jest koń­

cem, lecz początkiem nowej drogi - przejściem do lepszego wymiaru ży­

cia wiecznego.

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

Ryc. 10. Zaśnięcie Marii - obraz Hugona van der Gocsa z 1477-1481 r. - Groeninge-

museum (https://plAvikipedia.0rg/wiki/%C5%9Amier%C4%87_Marii_#/media/

Fi le: Hugo_van_der_Gocs_oio.jpg, dostęp: 19 maja 1019 r.)

W niektórych kulturach funkcjonują asystenci spontanicznie lub

zawodowo uczestniczący w ostatnich chwilach osób znajdujących się w stanie terminalnym (ryc. 11). Może nie pocieszają zbytnio samego umierającego, ale łagodzą społeczne napięcie związane z oczekiwaniem

na jego ostatni oddech. Umierający nic machają im w ostatnim geście świadomego pożegnania, ale ich samotna walka może być jakoś uśmie­ rzona przez takie zewnętrzne wsparcie.

I

87

ROZDZIAŁ 4

88 |

Ryc. n. Grupa muzyczno-śpicwacza wspierająca mężczyznę umierającego w sąsiednim pomieszczeniu - Bakhtapur, Nepal (fot. P.U. - 2.005)

Z reguły zabronione jest traktowanie osób umierających jako już

martwych, czyli rozpoczynanie żałoby przed momentem śmierci, bo by­

łoby to przedwczesnym przekroczeniem delikatnej granicy dzielącej ży­

wych i umarłych. Umierającym przyznaje się jednak specjalny status, gdyż znajdując się na pograniczu dwóch wymiarów (życia i śmierci), wkraczają w nieokreśloną strefę przejściową.

W Japonii przed spodziewaną śmiercią albo zaraz po niej krewni zwilżają usta umierającego „wodą ostatniej chwili” (jnatsugo-no-mizu). Dopiero po jego zgonie domowe ołtarze buddyjskie (butsudan) albo kapliczki szintoistyczne (kamidand) zostają zamknięte i zakryte bia­ łym papierem w rytuale (kamidana-fuji), który separuje nieczyste du­ chy pacyfikowane ustawionym koło zwłok małym stolikiem z kadzidła­

mi, kwiatami i świecą. W przypadku umierających chrześcijan osądzenie czyjegoś życia jest pozostawiane Bogu, ale współwyznawcy wnoszą do Niego stosowny apel o przebaczenie umierającemu grzechów, aby nie cierpiał po śmier­

ci za występki, które popełnił w ciągu swojego życia. W Kościele kato­

KONFRONTACJA L MARTWYM CIAŁEM

I

lickim szczególny akt warunkowego „rozgrzeszenia w obliczu śmierci” (Absolutio in articulo mortiś) formalnie zwalnia umierającego z uczest­ nictwa w skądinąd obowiązkowych aktach - np. świadomego rozgrze­ szenia (prawo kanoniczne 961.1.1). W Cerkwi specjalna „modlitwa

rozgrzeszenia” jest spisywana na kawałku papieru, który jest zwijany i umieszczany w dłoni umierającego jako materialny dowód spełnienia ostatniego rytuału.

„Dobre umieranie - święte umieranie, umieranie w pokoju i bez stra­

chu, umieranie w nadziei innego życia, umieranie z akceptacją losu było w centrum [...] wszystkich głównych religii światowych” (Laqueur 201 5, s. XI). Do czasów nowożytnych chrześcijański wzorzec umierania był ra­

czej jednolity. W przeciwieństwie do współczesnego nam lęku przed długim umieraniem, ludzie dawniej chcieli umierać świadomie, a w każ­

dym razie tak wypadało im umierać. Nic bez powodu strofa popular­ nej wciąż w Polsce XVIII-wiecznej suplikacji zawiera prośbę: „Od na­ głej, a niespodziewanej śmierci / Zachowaj nas, Panie”. Nagła śmierć uniemożliwiała bowiem człowiekowi wypełnienie zwyczajowych obo­

wiązków, tj. pożegnania się z bliskimi, zadysponowania swoim mająt­

kiem, wydania ostatnich poleceń (m.in. odnośnie do własnego pogrze­

bu), prośby o wybaczenie własnych grzechów, odpuszczenie win innym, złożenie spowiedzi i przyjęcie ostatniego namaszczenia. Wypełnienie tych czynności pozwalało umierającemu spokojnie przejść do sfery życia wiecznego, w czym nie powinien był być samotny. Zgon pozbawiony świadków był niemal bezwartościowy, może wstydli­

wy, a na pewno „niekompletny”. Nawet zwykli ludzie, którzy nie „zasłu­ żyli” na śmierć w odpowiednio heroicznych okolicznościach, zazwyczaj opuszczali ziemskie życie otoczeni przez krewnych i przyjaciół, którzy wysłuchiwali ostatnich słów i byli ważnymi świadkami momentu przej­

ścia do „lepszego świata”. Zbiorowe uczestnictwo w żegnaniu umierają­ cych umożliwiało zaznajomienie się ze śmiercią, którą epatowała też peł­ na makabrycznej ekspresji sztuka.

89

90 I

ROZDZIAŁ -i

Jeszcze bardziej publiczna miała być przykładna śmierć duchow­ nych i świeckich wybrańców, która musiała następować w obecności

wielu świadków. Zarówno idealna śmierć męczennika za wiarę, śmierć

bohatera w heroicznej walce, jak i śmierć osoby szczególnie poważa­ nej wymagał}’ naocznych lub przynajmniej „nausznych” świadków, któ­ rzy zdawali później stosownie ubarwione dydaktycznie sprawozdania z ostatnich chwil przykładnego bohatera relacji. Tak właśnie z6 listopada 1855 r- umierał w Stambule Adam Mickie­ wicz, u którego śmiertelnego łoża przewinęło się wiele osób. Nie zginął wprawdzie heroicznie, ale odchodził z pełną świadomością swojej sytua­

cji, w otoczeniu przyjaciół, którym przekazał ostatnie uwagi i dyspozycje (Rosiek 1997, s. 61-63). Wykonana wówczas emblematyczna fotografia zmarłego „wieszcza” z patriotyczną konfederatką na głowie długo służyła mobilizow’aniu patriotycznych uniesień wśród Polaków (ryc. 1 z).

Ryc. 1z. Wykonany na podstawie oryginalnego zdjęcia stalory t Antoniego Oleszczyńskie-

go z 1861 r. (https://twittcr.com/marckjachowicz/scatus/93487389z7154z1698, dostęp: z lipca zoi9 r.)

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

I

Samotne umieranie znanej osobistości nie zrobiłoby odpowiedniego wrażenia, bo nie spełniłoby społecznego oczekiwania świadomego przy­

gotowania się bohaterów zbiorowej wyobraźni na dydaktycznie wzor­ cową śmierć. Przede wszystkim powinni oni byli pojednać się z Bogiem i pozostawić żywym ważne przekazy, nie tylko dotyczące ich samych

i ich rodzin, ale też szerzej mobilizujące pozytywne emocje i promujące

preferowany ład społeczny - np. wiarę w boski porządek, wierność kró­ lowi czy potrzebę jedności wobec zagrożeń. Opisy śmierci ludzi wybranych na bohaterów dydaktyki społecznej

nie koncentrowały się więc na samym ostatecznym momencie, lecz ra­

czej na ich przygotowywaniu się do śmierci, której mogli spodziewać

się z wyprzedzeniem dzięki swoim specjalnym zdolnościom charakte­ ryzującym wybrańców. Powinni byli stawić jej czoła z pełną świadomo­ ścią, co w przypadku męczenników wiary pozwalało im umrzeć „w au­ rze świętości” (z w odore sanctitatis - dosłownie „w zapachu świętości”), która zapewniała im szybką kanonizację (skądinąd zgubną dla ich cieles­

nej powłoki, która stawała się przedmiotem pożądania wiernych dzielą­ cych ją na fragmenty przechowywane w relikwiarzach - por. rozdz. 6). Toteż kronikarze przed śmiercią swoich bohaterów (np. Rolanda

w 778 r. czy św. Wojciecha-Adalberta 23 kwietnia 997 r.) zostawiali im

czas wystarczający do dokonania stosownej refleksji nad swoją sytuacją i do poczynienia oświadczeń zawierających ważny przekaz dydaktycz­ ny. Nawet postaciom ocenianym negatywnie, ale dobrze urodzonym da­ wano szansę odpowiedniego przygotowania się do honorowej śmierci. Przykładem tego jest notoryczny buntownik saski Wichmann Billung

Młodszy, który 22 września 967 r. w obliczu swojej śmierci na polu bi­ twy zdążył jeszcze uroczyście przemówić do swoich piastowskich zabój­

ców, prosząc ich o honorowe przekazanie swojego miecza cesarzowi Ot­ tonowi I (Widukind III, 69).

Po takich starannych przygotowaniach śmierć ludzi wyróżnionych zbiorową uwagą nie zaskakiwała czytelników i słuchaczy, którzy mieli

czerpać z odpowiednio skonstruowanej opowieści pożądaną społecznie

naukę i wzór „właściwego” umierania. „W świadomości ówczesnych do­ minował idealny model dobrej śmierci i wszelkie od niego odstępstwa

niosły określone konsekwencje” (Duma 2015, s. 6). Praktyka społecz-

ROZDZIAŁ 4

91 I

na jasno wskazywała, co należy zrobić w obliczu zbliżającej się śmierci chrześcijanina dobrego, tj. nieobciążonego poważnymi wykroczeniami przeciw porządkowi społecznemu, które wymagałyby odpowiedniego ukarania przez hańbiącą śmierć i pośmiertne pohańbienie przez przy­ kładny zakaz odprawienia stosownej ceremonii pogrzebowej (por.

rozdz. 5-7).

Świadomość przyszłości, w której trzeba zaakceptować brak aktywnego

kiedyś członka swojej społeczności, prowokuje spontaniczne „opłaki­

wanie”, w którym niektórzy badacze upatrują nawet początków czło­ wieczeństwa, bo „[...] obchodzenie żałoby może być zdefiniowane jako ludzka zdolność podtrzymywania relacji z tymi, którzy już nie są obecni

na świecie. W takim ujęciu opłakiwanie można uznać za fundamentalny

sposób bycia człowiekiem” (Dastur 2015). W religiach wywiedzionych ze Starego Testamentu nieuchronność

śmierci jest akceptowana jako oczekiwana zmiana „na lepsze”, co powin­ no łagodzić żal po stracie nawet najbliższych osób. Inny rodzaj mitygo­ wania strachu przed nieuchronnym końcem oferowały eschatologie su­

gerujące jakiś rodzaj reinkarnacji, przedstawiające śmierć fizyczną tylko

jako etap w serii przejść z jednej do drugiej formy egzystencji material­ nej determinowanej jakością życia. Chrześcijanom boski przykład zmartwychwstania Jezusa pozwolił zmniejszyć strach przed śmiercią, która została przez wiernych zaakcep­ towana jako oczekiwane przejście z krótkiej ziemskiej egzystencji do za­ pewnionego chrztem zmartwychwstania i do życia wiecznego we włas­ nych ciałach. Nauczanie ewangeliczne nakazywało im oczekiwać śmierci z rezygnacją, jeśli nie z radością nadziei na „życie” lepsze niż to ziemskie.

Tym, którzy prawdziwie uwierzyli i żyli według wskazań moralnych, ta nadzieja pośmiertnej nagrody ułatwiała stawianie czoła śmierci, która miała być tylko przejściem do innego wymiaru. Dla tych, którzy nie żyli zgodnie z wzorcem etycznym, pozostawała nadzieja na jakieś pośmiert­

ne „ułaskawienie” wsparte stosownymi modlitwami.

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

I

Mimo eschatologicznego optymizmu różnych wizji religijnych spo­ wodowana śmiercią strata dobrze znanej osoby (szczególnie bliskiego krewnego) i tak wywołuje trudne do przezwyciężenia osobiste i ko­

lektywne poczucie straty. Indywidualny i zbiorowy stres sprowadzony przez śmierć jest łagodzony za pomocą zrytualizowanej i upublicznio­ nej żałoby, która skłania żyjących do przemyślenia przeszłości spędzo­

nej ze zmarłym i przygotowuje ich do jego ostatecznego nie-uczcstnictwa w codziennym życiu, z którego został nieodwracalnie wykluczony. Tradycyjnie żałoba składa się z wielu rytuałów służących ustano­ wieniu nowej równowagi psychologicznej, społecznej, a czasem też po­ litycznej. Społeczne i polityczne status quo może być utrzymane, zakwe­

stionowane, przekształcone, wzmocnione lub radykalnie zmienione w wyniku działań sprowokowanych przez śmierć. Zgon ludzi o wyso­ kim statusie może być okazją do uruchomienia publicznego „teatru wła­ dzy” przez ludzi chcących wykorzystać ważną śmierć do zachowania lub wzmocnienia swojej pozycji w hierarchii społecznej (Parker Pear-

son 2003, s- 86). Żałoba dotyczy jednak przede wszystkim bliskich zmarłego, którzy

w geście swoistej solidarności z nim powinni się powstrzymywać od ru­

tynowych zajęć. Rytm pośmiertnej żałoby pozwala im wyrazić smutek, co łagodzi traumę odejścia. W różnych kulturach uzewnętrznianie emo­

cji żałobnych jest odpowiednio regulowane - od daleko posuniętej po­ wściągliwości do oczekiwania skrajnej ekspresji (posuniętej nawet do samookaleczeń). W sferze publicznej ostentację żałobną przejmowały czasem na siebie profesjonalne płaczki, które wcale nie musiały być emo­ cjonalnie zaangażowane we wspólnotę żałobnej empatii, ale ,,Idą[c] jak panny żałobne” (Norwid 1851/1973), skutecznie eskalowały atmosferę oczekiwanej społecznie rozpaczy. Rytm żałoby jest zazwyczaj regulowany - szczególnie dokładnie, jeśli dana tradycja wymaga pogrzebania martwego ciała w ciągu wy­ znaczonego czasu. Jeżeli jest bardzo krótki (np. ortodoksyjna tradycja żydowska i muzułmańska nakazuje pogrzebanie zwłok w ciągu 24 go­

dzin), to czas działań przcdpogrzebowych ulega radykalnemu skróce­ niu, a więc i zagęszczeniu. Martwe ciało tylko na krótko zakłóca rytm życia społecznego, z którego wyłączeni zostają najbliżsi zmarłego.

93

ROZDZIAŁ i

94 I

Według prawodawstwa żydowskiego krótki czas między chwi­

lą śmierci a pochowaniem martwego ciała jest określony jako szcze­ gólny stan pierwszego okresu żałoby (aninunt). Krewni zmarłego nie

mają innych obowiązków poza przygotowaniem pogrzebu; pozostają w osamotnieniu, nie jedzą mięsa, nie piją wina, nie uprawiają seksu i nic uczestniczą w normalnych aktywnościach społecznych; nie pracują i są zwolnieni z obowiązków religijnych. W tradycji muzułmańskiej otwar­ te opłakiwanie (włącznie ze szlochaniem i łzami) jest akceptowane, ale

nie może być przesadne, aby nie okazać braku zaufania do Allaha, któ­ ry dokona osądu życia nieboszczyka. Kobiety i mężczyźni gromadzą się oddzielnie (ryc. 13).

Ryc. 13. Męska część spotkania pogrzebowego w Salalah, Oman (fot. P.U. - zoió)

W Japonii żałobę wyznacza rytualny rytm nakazujący 1 3-etapowe skupienie wspomnieniowe w ciągu pierwszych 7 dni po śmierci, a po­ tem 14., zi., z8., 35., 42.. i 49. dnia, kiedy urna z prochami zostajc osta­ tecznie pochowana. W innych tradycjach rytm pierwszych reakcji na

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

I

śmierć jest mniej restrykcyjny, bo nie zamyka się w ściśle określonym czasie. Stosowna „toaleta zmarłego jest niemal powszechnym zwyczajem” (Thomas 1980/1991,5. 81), podobnie jak jego przebranie lub przynaj­

mniej zawinięcie w całun(y). Wymiary higieniczny i symboliczny mie­ szają się ze sobą w tym akcie oczyszczenia z brudu, ale też z „grzechów” (ryc. 14), co ma przygotować nieboszczyka do jego pośmiertnego prze­

znaczenia - spotkania z przodkami, stanięcia przed Bogiem czy rein­ karnacji.

Ryc. 14. Rytualne oczyszczanie zwłok na brzegu rzeki Bagmati - świątynią Paśupati-

nath, Katmandu, Nepal (fot. P.U. - 1005)

Poza dominującą lokalnie tradycją sposób reakcji na śmierć determinują

też jej konkretne okoliczności, które wpływają na reakcje i akcje ludzi, którzy musieli zmierzyć się z jej skutkami.

95

96 I

ROZDZIAŁ 4

Śmierć spodziewana umożliwia dokonanie wszystkich niezbęd­

nych przygotowań, nie tylko do samego momentu zgonu, ale też i do

stosownego zajęcia się ciałem nieboszczyka. W takiej sytuacji wszyst­ kie kroki żałobne zalecane przez lokalną tradycję mogą być starannie za­ planowane i każdy ich etap odpowiednio dopracowany - emocjonalnie,

społecznie i materialnie. Oczekiwanie na nadchodzącą śmierć przywódcy (np. politycznego czy religijnego), która powinna być starannie przygotowana, aby unik­ nąć kryzysu władzy i podtrzymać porządek społeczny przez zapewnienie kontynuacji organizacyjnej, ma zawsze specyficzny charakter. Poważna słabość zdrowotna lidera, która pozbawia go zdolności do wypełniania jego obowiązków, niesie bowiem niebezpieczeństwo destabilizacji, któ­ rej należy przeciwdziałać - np. przez przygotowanie niekontrowersyj-

nej sukcesji. Nawet jeżeli sama śmierć człowieka władzy jest aktem ściśle „prywatnym”, to ma też oczywisty wymiar publiczny. Przygotowania do

oczekiwanego zgonu takiej osoby pomagają złagodzić możliwe napię­ cia spowodowane zniknięciem aktywnego symbolu i źródła porządku społecznego. Dobrze przygotowana śmierć przywódcy może być prze­

kształcona w ostatni akt polityczny i tym samym może nawet wzmocnić system dominacji oraz zwiększyć spójność społeczną - np. przez zbioro­

wy hołd oddany zwłokom. Ewentualna śmierć niespodziewana wyklucza możliwość wcześniej­

szego przygotowania preferowanych kulturowo działań. Nagła utrata życia, bez względu na jej powód (tragiczny wypadek, gwałtownie rozwi­

jająca się choroba, akt przemocy czy samobójstwo), obciąża ludzi zwią­ zanych ze zmarłym dodatkowym stresem doraźnie pilnej konieczności podjęcia odpowiednich działań. W tradycjach wymagających szybkie­ go usunięcia zwłok może to skutkować zredukowaniem rytuałów żałob­ nych do rudymentarnych elementów czy nawet symbolicznych gestów, które zastępują pełną procedurę - np. ze względu na trudność zebrania wszystkich potencjalnych żałobników.

Okoliczności śmierci bliskiej osoby mają różny wpływ na sposoby

przeżywania jej „odejścia”. Trudne do skategoryzowania spektrum moż­ liwych sytuacji jest szerokie - od braku zwłok, który uniemożliwia bez­

pośrednie pożegnanie i pogrzeb, do kulturowo-prawnego wykluczenia

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

I

nieboszczyków z obowiązujących rytuałów, co stawiało potencjalnych żałobników w niebezpiecznej dla nich konfrontacji z porządkiem spo­ łeczno-prawnym. Między nimi lokują się przypadki, które mogą w róż­ ny sposób zakłócić, opóźnić, a nawet wykluczyć żałobę przepisaną przez daną tradycję. Najtrudniejsze emocjonalnie są przypadki śmierci niepotwierdzo­

nej, kiedy brakuje jej namacalnego dowodu w postaci zwłok. Nie moż­ na wtedy odbyć właściwego opłakania z powodu braku wiarygodnych informacji o losie zaginionej osoby, która zniknęła w niewyjaśnionych

okolicznościach albo odeszła i nigdy nie dała znaku życia. Mimo braku potwierdzenia jej fizycznej śmierci może być ona traktowana jako spo­ łecznie martwa, gdyż znika jako aktywny uczestnik kolektywnych inter­

akcji, których już nie podtrzymuje - choćby na odległość. Dla jej blis­

kich taka osoba nie jest jednak rzeczywiście martwa, lecz raczej uznana za kogoś, „kto może powrócić”, a więc nie jest żałobnie opłakiwana. Na­ dzieja jej powrotu może trwać tak długo, jak długo żyją ludzie pamięta­ jący zaginionego. Przykładem takiej sytuacji jest zniknięcie w Sopocie w nocy z 16 na 17 lipca 2010 r. Iwony Wieczorek. Jej losu nie ustalono, chociaż podję­

to poszukiwania zakrojone na wielką skalę i przeprowadzono rozbudo­

wane śledztwo. Jej matka nie zaakceptowała możliwości śmierci córki i przez następne lata twardo podtrzymywała swoją w tym determina­ cję: „Będę jej szukała do skutku, nawet jeśli to ma trwać miesiące czy lata” (Daszczyński, Sterlingow 2010). Taką sytuację bolesnej niepewno­ ści może zamknąć tylko znalezienie jednoznacznie zidentyfikowanego

ciała. Tacy trwale nieobecni znajdują się w społecznie liminalnym stanie

nie-zmarłych, ale też nie-żywych, gdyż nie można przeprowadzić sto­ sownych rytuałów, które by zamknęły ich doczesne życie. Potencjalni

żałobnicy trwają w sytuacji niepocieszalnej niepewności, gdyż zgon nie

może być ani potwierdzony, ani zaprzeczony. Ta bolesna niepewność losu bliskich zaginionych nie jest łagodzona nawet przez prawne uzna­ nie śmierci, o jakie można się wystarać, ani przez wystawienie symbo­

licznego grobu, bo „Dopóki nie ma zwłok, jest cień nadziei” (Siałkow-

ski 2019, s. 4).

97

98 I

ROZDZIAŁ 4

Śmierć potwierdzona, lecz bezśladowa (np. utonięcie w morzu,

wpadnięcie w niedostępną rozpadlinę, zawał w jaskini) czyni oczywi­ ście niemożliwym dostarczenie ciała do domu i żałobnicy muszą zado­ wolić się tylko ewentualnymi relacjami świadków i własną wyobraźnią. Zbiorowe przypadki tego rodzaju wiążą się głównie z zatonięciem stat­ ków, które stają się niezaplanowanymi cmentarzami. Toteż wiele państw uznaje leżące na dnie morza kadłuby za masowe groby chronione przed penetracją, która naruszyłaby spokój zmarłych. Spektakularną demon­ stracją takiej ochrony podmorskiego miejsca spoczynku było niedawne umieszczenie na głębokości 1140 m tablicy upamiętniającej 27 5 ofiar

angielskiego ataku na hiszpański statek Nucstra Seńora de las Mercedes,

który zatonął u wybrzeży Portugalii 5 października 1804 r. Szczególny problem ontologiczny stwarza „ludzki cień” eksponowa­ ny dziś w Hiroshima Memoriał Museuni (ryc. 1 5). Taka śmierć „bezśladowa” (w rzeczywistości w tym „cieniu” znajdują się jakieś cząsteczki chemiczne pochodzące z ciała zmarłej kobiecy), spowodowana przez na­ tychmiastową dematerializację ludzkiego ciała, nie pozostawia wpraw­

dzie żadnych materialnych pozostałości, które można by pogrzebać, jest jednak przynajmniej upostaciowana w wiecznym indywidualnym „na­

druku” wypalonym w powierzchni kamienia. Bez względu na jego przyczynę każdy brak zwłok czyni trudnym

rozdzielenie świata żywych od przeciw-świata zmarłych, gdyż przepi­ sane tradycją rytuały przeniesienia nie mogą zostać wypełnione wobec

braku głównego przedmiotu skupienia żałobnego, tj. materialnej pozo­ stałości po samym zmarłym. Porządek zakłócony przez śmierć nie może być wtedy skutecznie przywrócony, bo brakuje zwłok, na których po­ winny być skoncentrowane rytuały żałobne. Nie można zamknąć życia, bo nie ma materialnego poświadczenia śmierci. Nie można przerwać

niepewności, bo nie ma ostatecznej, tj. namacalnie potwierdzonej, pew­ ności w postaci martwrego ciała. Nie można też odprawić stosownych ce­ remonii pogrzebowych, bo nie ma czego pochować.

Przejmującym świadectwem takiego stanu ducha jest list napisa­ ny przez Melchiora Wańkowicza (1950/2019, s. 215) niepogodzonego z nieobecnością starszej córki Krystyny (łączniczki „Anny” ze zgrupo­

wania „Parasol ), która 9 sierpnia 1944 r. zginęła w czasie powstania war-

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

szawskiego: „Nic ma nawet Twego ciała, Krysiu. Mama przez rok prze­

kopywała Wolę, poczynając od kalwińskiego cmentarza, od tej ścieżki.

Przewoziła wykopane ciała, potem nierozeznawalną ich miazgę na Po­

wązki. Rozeznałaby. Ale nie było Ciebie”.

Ryc. 15. Przeniesiony do muzeum fragment schodów banku z widocznym „cieniem” ko­

biety zdematerializowanej wskutek wybuchu atomowego w Hiroszimie (https://

crasmusu.com/en/erasmus-

hiroshima/what-to-see/hiroshima-peace-memorial-

-muscum-5951, dostęp: 4 stycznia 1019 r.)

Bo też nie ma czego żegnać, kiedy nic ma obiektu skupiającego ża­ łobną uwagę ani szczątków, którym można by oddać należny szacunek i złożyć je w miejscu, które będzie indywidualnie kojarzone ze zmarłym. Łagodzącym substytutem może być odprawienie stosownych rytuałów

in absentiam - łącznie z symbolicznym pogrzebem. Jednak nawet naj­

piękniejszy kenotaf pozostanie tylko faktycznie pustym znakiem - opa­ kowaniem bez idcntyfikowalnej zawartości. Czasem problemem nic jest brak zwłok, lecz kwestie praktyczne, jak w przypadku śmierci zbyt odległej (w sensie logistycznym), któ­

ra utrudnia rodzinie i znajomym nie tylko sprowadzenie doczesnych

100 |

ROZDZIAŁ 4

szczątków nieboszczyka, ale nawet dostęp do nich. Jeśli zgon nastąpił w miejscu, z którego transport jest zbyt kosztowny lub nawet niemoż­ liwy, to skutkiem tego może być wymuszone pozostawienie ciała bez pogrzebu albo mniej lub bardziej pospieszne zabezpieczenie zwłok na miejscu śmierci.

Powtarzalność takiej sytuacji w jednym miejscu może skutkować po­ wstaniem nieplanowanych pseudocmentarzy, czego ponurym przykła­

dem jest sto kilkadziesiąt, a może nawet ok. 300 ciał wspinaczy (w tym 7 Polaków) pozostawionych w miejscach ich zgonów na Mount Evcreście (ryc. 16). Ich rodzin nie stać bowiem na zapłacenie ok. 100 000 euro za odzyskanie zwłok. Problem narasta, bo coraz więcej nadambitnych amatorów podejmuje śmiertelne ryzyko, płacąc organizatorom wypraw

komercyjnych, którzy obiecują wprowadzić każdego na „dach świata”. Toteż tylko w maju 2019 r. zostało na nim 11 ciał chętnych wejścia na

najwyższy ze szczytów.

Ryc. 16. Słynne „Zielone Buty” - anonimowe zwłoki wspinacza służące za standardowy

punkt orientacyjny w drodze na szczyt Mount Everest (https://www.fakt.pl/wydarzenia/swiat/mount- cvcrcst-najwyzszy-cmcntarz-swiata-tajcmnica-ziclonych-

butow/ns7n9Óv, dostęp: 3 marca 1019 r.)

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

Postępujące zagęszczenie ofiar i ocieplanie klimatu spowodowało co­ fanie się lodowców himalajskich, co w 2019 r. zmusiło władze chińskie do rozpoczęcia akcji ściągania na dół zwłok stopniowo wynurzających się

spod śniegu i zagrożonych rozkładem. Zaniepokojone władze Nepalu roz­

ważają z kolei zaostrzenie kryteriów wydawania pozwoleń na atak szczy­

towy, a nawet narzucenie firmom organizującym komercyjne wspinaczki obowiązku znoszenia martwych ciał na dół, skąd można by je przetrans­

portować w rodzinne strony albo przynajmniej godnie pogrzebać. Ekstremalne okoliczności śmierci pozbawiają krewnych nadziei na osobiste spotkanie z głównym obiektem żałoby. Muszą zadowolić się re­ lacjami naocznych świadków, zdjęciami i jakimiś przedmiotami przy­

wiezionymi z miejsca śmierci. W takiej sytuacji nie tylko rzeczy osobi­ ste zmarłego, lecz nawet kamień lub ziemia zebrane z miejsca jego zgonu

mogą symbolicznie reprezentować boleśnie nieobecne ciało bliskiej oso­ by. Namacalność takich „pamiątek” może choćby częściowo złagodzić żal, ale brak zwłok pozbawia żałobników najważniejszego obiektu wspo­ mnieniowego skupienia i wyklucza spełnienie obowiązku stosownego

ich pochowania. Czasem, nawet jeżeli śmierć nastąpiła w obcym kraju, jacyś „rodacy” mogą na miejscu zadbać o odpowiednie potraktowanie zwłok, pod wa­

runkiem że mają wystarczająco dużo czasu i środki, aby postąpić zgod­ nie z własnymi zasadami żałobnymi. Taką sytuację zarejestrował już Ibn Fadlan, wysłannik bagdadzkiego kalifa, który w maju 922 r. dotarł do Bułgarów nadwołżańskich, gdzie był świadkiem uroczystości żałobnych zorganizowanych po nagłej śmierci przybyłego z odległej Skandynawii

wodza przez jego ludzi (Montgomery 2000)’. Bliższe nam emocjonalnie są rozsiane po Środkowym Wschodzie cmentarze Polaków ewakuowa­

nych z ZSRR w 1942 r. z armią generała Andersa. W korzystniejszej sytuacji śmierć w odległym miejscu może spowo­ dować tylko czasowe odłożenie kroków przygotowujących ciało zmar­ łego do złożenia go w miejscu ostatecznego spoczynku. Trzeba bowiem

Mimo bogactwa średniowiecznej literatury staroskandynawskiej ten przekaz spisany po arabsko w Bagdadzie jest jedynym szczegółowym opisem wieloetapowego pogrze­ bu Skandynawa o wysokim statusie (por. Mackintosh-Smith, Montgomery 1014).

101

101 I

ROZDZIAŁ 4

czasu na zorganizowanie i opłacenie transportu szczątków, które wcześ­ niej muszą zostać odpowiednio przygotowane, aby przetrwały długą

podróż (por. rozdz. 6). Ich powrót „do domu” pozwala uruchomić za­ wieszone czasowo rytuał}’pożegnania nieboszczyka i przygotowań jego doczesnych szczątków do stosownego usunięcia ze świata żywych.

Podejrzane okoliczności śmierci mógł)' wpływać na złamanie standar­ dów żałobno-pogrzebowych.

Nawet śmierć w połogu mogła rodzić obawy wynikające z prze­

konania o „nieczystości”, w jakiej znajdowały się kobiety w przejścio­ wym okresie od urodzenia dziecka do jego ochrzczenia. Toteż „kobiecy

zmarłe w połogu starano się izolować od pozostałych zmarłych, widząc w nich zagrożenie” (Duma zoi 5, s. 91 - tam literatura), bo były wów­ czas szczególnie podatne na działanie złych mocy, tj. diabłów i czarow­ nic. Obrzędy żałobne po śmierci położnicy redukowano więc do nie­ zbędnego minimum, a pogrzeb odbywał się po cichu i bez uczestników spoza najbliższej rodziny.

Jeszcze bardziej „nieczyste” były oczywiście nieochrzczone nie­ mowlęta. Niewprowadzone rytualnie do wspólnoty chrześcijańskiej nie miały szans na zbawienie, więc właściwie nie były nawet jeszcze ludź­

mi. Niezabezpieczone chrztem mogły być łatwo opanowane przez szata­

na albo nawet podmienione na diabelski pomiot. Brak chrześcijańskie­ go imienia, a więc i opieki świętego protektora, czynił z ich martwych ciał swoiste „odpady” niezasługującc na oficjalne wspomnienie i grzeba­

ne pokątnic (por. rozdz. 7). Do szczególnej kategorii należały samobójstwa, które przez swoją „nienaturalność” mogły obciążać winą nie tylko zmarłego nieszczęśni­ ka, ale też jego najbliższych, a nawet całą wspólnotę. Trzeba tu jednak

uwzględniać specyfikę kulturową, która w pewnych okolicznościach może dopuszczać, a nawet oczekiwać zrytualizowanych działań skiero­ wanych przeciw samemu sobie - np. różne rodzaje samobójstw „hono­ rowych” (por. niżej).

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

I

W chrześcijaństwie dla samobójców, tj. specyficznych „morder­ ców”, którzy byli równocześnie ofiarami swojego występku, ofi­ cjalnie nie było miejsca w zbiorowym opłakiwaniu. Samowolnie inter­ weniując w boskie plany, okrywali wszak wstydem swoich najbliższych i społeczność, w której żyli. Odrzucając boski dar życia, sami eli­ minowali się ze wspólnoty wierzących. Tym bardziej żc umierali

jako grzesznicy - bez spowiedzi i rozgrzeszenia. Jeżeli podejrzewano

w takich postępkach działanie pod wpływem szatańskich podszeptów, to kontakt z ciałem samobójcy mógł być wręcz groźny z powodu czają­

cego się w nim zła. Dla św. Augustyna (ks. I, r. XII, s. 112), wspartego później przez

św. Tomasza, nawet zagrożenie gwałtem nie usprawiedliwiało samobój­ stwa chrześcijanki. Już synody w Arles (451 r.), Orleanie (5 33 r.) i Bradze

(561 r.) uznawały wszelkie samobójstwo za zbrodnię, zabraniały kościel­ nej asysty w czynnościach żałobnych, a nawet nakazywały pośmiertne ekskomunikowanie tych, którzy odebrali sobie życie (Jankowska 2017).

Miało to poważne konsekwencje w postaci pośmiertnego wykluczenia,

co oznaczało, że nic należało ich otwarcie opłakiwać ani godnie pocho­ wać (por. rozdz. 7).

Z obawy przed powracaniem niezbawionej z różnych powodów du­

szy próbowano ją zmylić. Unikając zwyczajnych otworów w budynku, w którym znaleziono samobójcę, wyciągano stamtąd jego zwłoki przez

dziurę w dachu lub w murze albo przeciągano je pod progiem i wywo­ żono, kładąc je twarzą w dół, aby utrudnić nieboszczykowi znalezienie drogi powrotnej. Za przeklęte uznawano też miejsce znalezienia takich

zwłok, które raczej należało omijać. Zdarzało się nawet, że rozbierano domy samobójców, bo nikt nie chciał w nich mieszkać (Duma 2015, s. 34-36).

Śmierć przeciwnika ześrodkowującego nienawiść społeczno-poli­ tyczną może być (bez względu na jej okoliczności) okazją do pośmiert­

nego zademonstrowania pogardy zwycięzców, którzy przed pocho­ waniem zwłok mogą je wykorzystać propagandowo do zmiękczenia wrogów. Widok znieważonego trupa Hektora, którego Achilles wlókł

za swoim koniem wokół murów Troi, miał osłabić morale obrońców miasta. Podobnie wyeksponowanie 29 kwietnia 1945 r. w Mediolanie

10?

104 I

ROZDZIAŁ ■»

powieszonych do góry nogami na stacji benzynowej ciał rozstrzelanych dzień wcześniej Benita Mussolinicgo i Clary Pctacci (ryc. 17) miało zła­

mać dalszy opór włoskich faszystów.

Ryc. 17. Ciała Mussolinicgo i Pctacci (drugie i trzecie od lewej) wywieszone na medio­ lańskim Piazzalc Loreto (https://upl0ad.wikimedia.0rg/wikipedia/c0mm0ns/c/c7/ Mussolini_c_Pctacci_a_Piazzale_Loreto%iC_i 945.jpg, dostęp: 17 lipca 1019 r.)

Czasem dokonywano natychmiastowych masowych egzekucji prze­

ciwników, jak po buncie Spartakusa w 71 r. p.n.e., kiedy wzdłuż słynnej drogi Via Appia, na odcinku od Kapui do Rzymu przykładnie ukrzy­ żowano 6000 rebeliantów. Wymyślne krzyżowanie, czasem połączone z dodatkowymi torturami, było najpopularniejszą formą kaźni w staro­ żytnym cesarstwie. Martwych ciał z reguły nie zdejmowano, zostawia­

jąc je procesom powolnego rozpadu, zapoczątkowanego przez padlinożerne ptaki. Złowrogim echem tej strategii masowego odstraszania była działal­

ność wołoskiego hospodara Vlada III Draculca (1431-1476), nie bez

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

I

powodu przezwanego Falownikiem. W 1462 r. miał on ponoć ustawić na drodze atakującej go armii sułtana Mehmeda II Zdobywcy aż 20 000

pali, na które kazał wbić tureckich jeńców. Ta, zapewne przesadzona co do liczby ofiar, informacja była częścią czarnej propagandy szerzonej już za życia Vlada (ryc. 18), a w 1897 r. wykorzystanej przez Brama Stokera

do stworzenia literackiej legendy o Drakuli wampirze.

Ryc. 18. Vlad III Draculea przy posiłku w „łcsie pali” - anonimowy drzeworyt z XV w.

(https://pl.wikipedia.0rg/wiki/W%C5%81ad_Pal0wnik#/media/Plik:Br0imp. jpg, dostęp: 3 lipca 2019 r.)

Poza tym straszliwym przejawem masowego okrucieństwa1 w kra­ jach chrześcijańskich kontynuowano makabryczną dydaktykę w dużo 1

Chrześcijański cesarz Bazyli II wykazał się dużo większą powściągliwością, bo po zwycięskiej bitwie pod Klidion 19 lipca 1014 r. kazał „tylko” oślepić kilkanaście

tysięcy bułgarskich jeńców.

105

IOÓ |

ROZDZIAŁ 4

niniejszej skali, bo skupiano się raczej na pojedynczych egzekucjach,

zasądzanych konkretnymi wyrokami. Umożliwiało to indywidualiza­

cję wyboru wymyślnych metod zadawania przykładnie bolesnej śmier­ ci. Najczęstszym powodem odstępowania od lokalnej tradycji żałobno-grzebalnej była właśnie śmierć zasądzona jako kara wymierzona

w reakcji na zbiorowe oczekiwanie stosownej zemsty za występki prze­ ciw'porządkowi społeczno-prawTiemu. Egzekucja przestępców przeciw ludziom i bogom była często wykonywana niecodziennymi metodami

i na widoku publicznym, a „[...] skazańcy mogli być pewni jednego: ich

zwłoki zostaną potraktowane z najwyższą pogardą” (Moore 20 17/2.019, s. 232), bo nie zasługiwali ani na opłakanie, ani na godny pochówek, ani

na pośmiertną pamięć. Egzekucje najgroźniejszych przestępców przeciwko preferowane­

mu porządkowi były często aranżowane jako długie spektakle mają­ ce na celu ostrzeżenie widzów' przed możliwymi konsekwencjami nie­

akceptowanego postępowania. Ich starannie opracowane scenariusze odwoływały się do niskich instynktów wzmacnianych efektem tłumu. Dzisiaj to zainteresowanie ludzi wyszukanym i publicznie wyekspono­

wanym cierpieniem skazańców uznaje się za przejaw zawstydzającego barbarzyństwa. Można jednak podejrzewać, że i wśród dzisiejszych cy­ wilizowanych społeczeństw znaleźliby się ludzie chętni do uczestnictwa

w' takim widowisku zorganizowanym pod pretekstem jego waloru dy­

daktycznego w odniesieniu do szczególnie odrażających przestępstw. Oprócz trywialnego ścinania głów (ryc. 19) i wieszania (metodą krótkiego albo długiego sznura), stosowano też: duszenie, grzebanie żywcem, topienie, łamanie kości, miażdżenie, gotowanie, ćwiartowanie, obdzieranie ze skóry (zanotowane już w starogreckim micie o Marsjaszu), patroszenie, powolne wykrwawianie, rozstrzeliwanie (również za pomocą kuszy albo luku, co spotkało św. Sebastiana), nabijanie, na pale

i haki, wieszanie w klatce oraz rozrywanie za pomocą koni i wymyśl­

nych urządzeń mechanicznych. Chętnie też łączono te metody w wy­ rafinowany łańcuch cierpienia. Wszystko to starannie, choć bałamutnie pod względem historycznej skrupulatności, opisał Jonathan J. Moore (2017/2019).

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

Ryc. 19. Scena dekapitacji w tle obrazu Męczeństwo św. Łucji namalowanego w latach 1505—

-1510 przez anonimowego artystę - zbiór)' Rijksmuseum w Amsterdamie (https:// pl.wikipedia.org/wiki/M%C4%99cze%C5%84stwo_%C5%9Bwi%C4%99te-

j_%C5%8iucji#/med ia/File:Mastcr_of_the_Figdor_Dcposition_ooi.jpg, dostęp: 5 czerwca 1019 r.)

Te krwiożercze dla nas zwyczaje były częścią zinstytucjonalizowane­ go systemu utrzymywania porządku społecznego, który wysyłał wszyst­

kim jednoznaczne ostrzeżenie przed złowrogimi skutkami nietolerowanych zachowań. W rzeczywistości duża liczba publicznych egzekucji

obserwowanych przez tłumy widzów miała chyba odwrotny skutek, bo obniżała wrażliwość na śmierć zadawaną jako karę. Tłumne zgromadze­ nia egzekucyjne (np. ok. 40 000 obserwatorów powieszenia w 1807 r.

pod londyńskim więzieniem Newgate przestępczej spółki Johna Hag-

gerty ego i Owena Hollowaya) nabierały bowiem raczej charakteru roz­ rywkowego niż dydaktycznego. Chociaż celem procedury karnej było zawsze pozbawienie podsąd-

nych życia, to starano się przestrzegać pewnych „cywilizowanych” re­ guł. Należał do nich wymóg udowodnienia skazańcowi przewinienia, którego najlepszym dowodem było jego przyznanie się do winy, wymu­

szane w razie potrzeby wymyślnymi torturami. Ciekawym paradoksem było przestrzeganie zasady poddawania egzekucjom ludzi zdrowych, co

I

107

]08 |

ROZDZIAŁ 4

w razie potrzeby wymagało ich wcześniejszego wyleczenia. Nic zabija­

no też kobiet w ciąży, czekając z karą na poród. Wieszanie rezerwowano raczej dla mężczyzn, podczas gdy kobiety częściej topiono albo grzebano/zamurowywano żywcem. Skazańcowi przysługiwało przed egzeku­

cją ostatnie słowo, a czasem nawet dobry posiłek i spotkanie z rodziną. Te pozory łagodności nie zmieniały jednak losu ofiar, które i tak osta­

tecznie oddawano katu. Szczególnie popularne, bo spektakularne, było palenie żywcem he­

retyków oraz wspólników diabła, tj. czarownic i czarodziejów. Ideolo­ gicznego wsparcia prześladowań ludzi uznanych za współpracowników

Szatana dostarczyła w 1484 r. bulla Summis desiderantes affectibus, w któ­ rej papież Inocenty VIII wskazywał ich jako jawnych wrogów Kościoła

i wszystkich chrześcijan. Trzy lata później niemieccy profesorowie teo­ logii z uniwersytetu kolońskiego, Jakub Sprenger i Heinrich Institorius,

opublikowali „Młot na czarownice”’ (Malleus maleficarum) — słynną in­

strukcję wykrywania i zwalczania ludzi posługujących się magią i cza­

rami. Ich ambitnymi kontynuatorami byli: osławiony francuski łowca

czarownic Nicholas Remy (DaemonolatriacLibri Tres - 1 595) i hiszpańsko-niderlandzki jezuita Martin Delrio (Di$quisitiones Magicae - 1 599). Dziesiątki tysięcy ofiar obu płci oskarżonych o herezje i czary, i zmu­

szonych torturami do wyznania winy, zostało publicznie spalonych w całej Europie. Ich szczątki z reguły rozpraszano, aby nie pozostawić

po nich żadnych śladów, co było dodatkowym ostrzeżeniem przed po­ dejmowaniem prób apostazji/odstępstwa lub innych zbrodni i rażących odchyleń od obowiązujących norm. Strach przed posądzeniem o niewy­

starczającą gorliwość w ściganiu tych groźnych przestępstw skutkował eskalacją egzekucji - np. w samej Bamberdze w 1617 r. biskupimi wyro­ kami Johanna Gottfrieda von Aschhauscna spalono na stosie 102. osoby (Bchringer 1997, s. zz6). Do najsłynniejszych wydarzeń tego rodzaju należały: kara stosu, której 18 marca 1313 r. poddano przywódców templariuszy; spalenie

żywcem Jana Husa w Konstancji 6 lutego 1415 r. oraz śmierć na stosie Joanny dArc w Rouen 30 maja 1431 r. Ostatni z długiej serii tych straszPierwszcgo polskiego omówienia tego dzieła dokonał w 1614 r. Stanisław Ząbkowic.

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

I

liwych spektakli odbył się w pruskim mieście Róssel (dzisiejszy polski

Reszel), gdzie 1 sierpnia 1 81 1 r. spalona została Barbara Zdunk oskar­

żona o czary i skazana wyrokiem zatwierdzonym osobiście przez króla Fryderyka Wilhelma II. Niewiele krajów rozliczyło się z tych aktów legalnego barbarzyń­

stwa, które przyniosły straszliwą śmierć tysiącom ludzi, na których rzu­ cono choćby podejrzenie o czary (listę dla Lublina sporządziła Kowal­ ska-Cichy 2019, tablica nas. 1 50-1 5 1). Jedną z wyróżniających się form

symbolicznego zadośćuczynienia jest Steilneset Memoriał zbudowa­ ny w 2011 r. na arktycznej wyspie Vardo. Upamiętnia on 77 kobiet i 14 mężczyzn, których w XVII w. oskarżono, torturowano i wreszcie spalo­ no na stosach w północnonorweskiej prowincji Finnmark (Willumsen

2011). Przypomnienie szczegółów z ich procesów odsłania choć niektó­ re z czarnych kart historii chrześcijańskiej Europy, których wstydliwa

pamięć jest wciąż spychana w zapomnienie.

Ryc. 10. Pomnik wzniesiony w Oksfordzie, na placu, gdzie męczennicy Kościoła angli­ kańskiego byli paleni na stosach przez katolików (fot. P.U. - 1015)

109

I io |

ROZDZIAŁ 4

Wymóg upublicznienia sprawił, że chyba każde miasto europejskie miało specjalne miejsce wykonywania egzekucji, które zapewniało przes­ trzeń dla licznej widowni. Lokowano je typowo na placach miejskich (ryc. 20) albo na eksponowanym miejscu poza murami - przy drogach

wyjazdowych, na rozdrożach lub na granicach (ryc. 21). Nie są one czę­ stymi obiektami badań archeologicznych, których wyniki potwierdza­ ją przekazy opisujące sposób traktowania zwłok skazańców (por. rozdz. 7). Przeprowadzone tam wykopaliska dostarczają elementów wyposaże­

nia miejsc kaźni: łańcuchy egzekucyjne, skoble i gwoździe (Duma 2015, s. 87 oraz ryc. 54-57 nas. 188-191).

Ryc. ii. Pozostałości szubienicy koło Wojcieszowa na Dolnym Śląsku4 (hrtps://geo-

cxplorer.pl/szubienica-w-wojcieszowic/, dostęp: 2 lipca 2019 r.)

Podobne zabytki można też obejrzeć w Kątach Wrocławskich, Lipie, Mościsku, Ścięgnach, Złotnikach Lubańskich. Badania archeologiczne ujawniły pozostałości

kolejnych miejsc straceń w Żaganiu, Złotoryi, Jeleniej Górze, Bolkowie, Kamien­ nej Górze i Złotym Stoku (por. Duma 1015, s, 49-90; oraz wiele sprawozdań wy­ kopaliskowych autorstwa Pawła Dumy i Daniela Wojtuckiego).

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

Otoczenie miejsca kaźni musiało zapewniać odpowiednią przes­ trzeń dla możliwie licznych obserwatorów spragnionych wstrząsającej

rozrywki. Te starannie zaaranżowane publiczne spektakle zalegalizowa­ nego okrucieństwa przyciągały tłumy widzów, co dawało okazję zarob­

ku rozmaitym sprzedawcom oraz właścicielom miejsc zapewniających najlepszy widok na scenę kaźni. Korzystali z tego gorliwie mieszkańcy

podlondyńskiego Tyburn (dzisiejszy Marble Arch), budując duże trybu­ ny dla gości, którzy chcąc wygodniej zaspokoić swoją potrzebę doświad­

czenia horroru, gotowi byli zapłacić za lepszy widok na słynną szubieni­

cę Tyburn Tree, na której wieszano pospolitych przestępców.

Długą popularnością cieszyło się palowanie stosowane już przez Asyryjczyków. Była to ulubiona kara wspomnianego już wyżej słynnego „Drakuli”, tj. wołoskiego hospodara Vlada III Tepera zwanego Falowni­

kiem, który przeszedł do historii nie dzięki okrutnej metodzie uśmier­ cania, lecz wskutek jej masowego użycia. W ten wymyślny sposób dłu­ go jeszcze karano rozmaitych buntowników. W Polsce trwało to aż do

XVIII w., co potwierdza dziennikarsko beznamiętna relacja księdza Ję­ drzeja Ki towieża (1925/ 1970, s. 334-335) z okrutnych egzekucji kozac­ kich hajdamaków w 1750 r.

Szczególnie wyszukane procedury uśmiercania przeznaczano dla tych, których szczególne przestępstwa wymagały szczególnie odstra­ szającego ukarania. Można nawet prześledzić pewne mody inspirowa­

ne przez słynne egzekucje, które odbijały się w Europie szerokim echem. Jednym z popularnych wzorców stała się paryska wieloetapowa egzeku­ cja Franęois Ravaillaca, który 14 maja 1610 r. zasztyletował francuskie­ go króla Henryka IV, bo nie uwierzył w jego konwersję z kalwinizmu na katolicyzm. Wpływ tej egzekucji można rozpoznać w potraktowaniu Micha­ ła Piekarskiego, który 16 listopada 1620 r. przeprowadził nieudany za­

mach na polskiego króla Zygmunta III Wazę (Lewandowski 2012).

Straszliwy spektakl zrealizowany w Warszawie 11 dni po próbie królobójstwa trwał siedem godzin, podczas których skazaniec był obwożony po mieście oraz szarpany rozżarzonymi szczypcami i dziurawiony gwoź­ dziami. Ręka, którą podniósł na monarchę, została najpierw spalona wraz z narzędziem zbrodni, a potem obcięta. Po obcięciu również dru-

III

ROZDZIAŁ 4

1I1|

gicj ręki wciąż żywy nieszczęśnik został rozdarty na kawałki przez cztery konie, a wszystkie jego szczątki spalono i wystrzelono z armaty. Poważne występki przeciw porządkowi publicznemu wymagały bo­

wiem jego przekonującego przywrócenia i jednoznacznego ostrzeżenia ewentualnych naśladowców. Manifestacja determinacji władzy mogła składać się nie tylko z tortur, przykładnie odstraszającej egzekucji i po­ hańbienia zwłok, ale też pośmiertnego wyklęcia. W takich przypadkach

jakiekolwiek opłakiwanie musiało ograniczyć się do sfery ściśle prywat­

nej czy nawet sekretnej, jeśli groziło to karą. W przypadku Franęois Ra-

vaillaca jego rodzinie zabroniono kiedykolwiek ponownie użyć tego

nazwiska, skazując tym samym królobójcę na pośmiertne „potępienie pamięci” (damnatio memoriae). Taki sam nakaz całkowitego wymaza­

nia z pamięci wydano po okrutnej egzekucji niedoszłego polskiego królobójcy Michała Piekarskiego.

Nieodparta atrakcyjność publicznych egzekucji trwała przez stu­

lecia z kulminacją w końcu XVIII w., kiedy rewolucja francuska uczy­ niła z seryjnego ścinania wrogów politycznych najważniejszą publiczną rozrywkę dostarczjącą satysfakcji z przykładnego ukarania ciemiężców i zdrajców. Bo też dekapitacja jest niezwykle widowiskowa i, w przeci­ wieństwie do wieszania, nie pozostawia wątpliwości co do natychmiasto­

wej skuteczności wyroku śmierci. Uważana za śmierć honorową, długo była zastrzeżona dla szlachetnie urodzonych, zanim emocje rewolucyjne we Francji nie spowodowały jej udemokratyzowania, bo ścięcie przestało być zaszczytnym wyróżnikiem skazanych na śmierć arystokratów.

W Anglii szlachetnie urodzonych ścinano na Tower Hill, co groma­ dziło tłumy widzów. Sama twierdza była zarezerwowana dla członków ścisłej elity dworskiej. To tam ścięto dwie żony Henryka VIII - Annę Boleyn i Katarzynę Howard. Na zamku Fotheringhay 8 lutego 1587 r.

ścięto toporem szkocką królową Marię I Stuart; 30 stycznia 1649 rprzed Banąueting House w londyńskim Whitehall ten sam los spotkał jej wnuka Karola I Stuarta. To jego kat Richard Brandon5, podnosząc za włosy ociekającą krwią głowę, wypowiedział na szafocie powtarzane po­

tem wielokrotnie słowa: „Oto jest głowa zdrajcy”. 5

Są wątpliwości odnośnie do jego tożsamości.

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

I

Niektóre dekapitacje przeszły do historii ze względu na uwikłanie skazańca w ciemne sprawy najwyższych elit. Taką przykładnie ostrze­

gawczą śmiercią zginął 6 listopada 1730 r. w Kiistrin (dzisiejszy polski

Kostrzyń) pruski porucznik Hans Hermann von Katte, którego publicz­ nie ścięto mieczem za to, że był organizatorem ucieczki i rzekomym ko­ chankiem następcy tronu Fryderyka II (nazwanego później Wielkim).

Król Fryderyk Wilhelm I zmusił swojego 18-letniego syna do patrzenia na to przykładnie krwawe widowisko, co z pewnością odbiło się na psy­ chice przyszłego władcy Prus.

We Francji skuteczność terroru rewolucyjnego zapewnił wynala­ zek profesora anatomii Josepha lgnące’a Guillotina, który w 1789 r. wie­

dziony chęcią „zhumanizowania ” egzekucji zmechanizował wykonywa­ nie wyroków śmierci, udoskonalając wcześniejsze konstrukcje służące do dekapitacji (Kershaw 1993). Zastosowanie gilotyny znacznie przy­

spieszyło wykonywanie egzekucji, skutecznie zaspokajając pragnienie

zemsty tłumu, który na początku 1792 r., nie mogąc doczekać się „spra­ wiedliwości”, rozsiekł kilkuset arystokratów trzymanych bez wyroku w paryskich więzieniach.

Głowy seryjnie staczające się z gilotyn pomagały utrzymywać masy w stałym przywiązaniu do polityki radykalnych zmian, która wymaga­ ła ciągłego zasilania rewolucyjnego entuzjazmu zbiorowym poparciem ludzi podekscytowanych straszliwymi spektaklami krwawych egzekucji (Arasse 1989; Fife 2004). Zwłok nie oddawano rodzinom, lecz kadłuby

skazańców układano bezładnie w wielkich dołach, rzucano na wierzch obcięte głowy i zasypywano wapnem. Bezwzględna konsekwencja tej

strategii odstraszania znalazła ponure potwierdzenie 30 października 1793 r.» kiedy zgilotynowano nawet zwłoki martwego (!) już żyrondysty adwokata Charles a Elćonora Dufriche a dc Valaze, który dzień wcześ­

niej popełnił samobójstwo po usłyszeniu wyroku śmierci. Słynny wykonawca wyroków trybunału rewolucyjnego, kat

w czwartym pokoleniu, Charles Henri Sanson, był mistrzem dekapita­ cji, chlubiącym się rekordami skuteczności: „12 ofiar w 13 minut, 300 ofiar w trzy dni, 1 300 ofiar w 6 tygodni” (Moore 2017/2019, s. 149)- To on pozbawił głów Ludwika XVI, Saint-Justa, Georgesa Dantona i Mak-

u?

ROZDZIAŁ 4

114 I

symiliana Robespierrea (ryc. 22), a w całej swojej karierze (1778-1795) ściął ponoć 2918 osób.

Ryc. 11. Egzekucja Robespierrea 18 Lipca 1794 r. - kat Charles Henri Sanson oznaczony numerem 4 (https://www.google.com/search ?q=egzckucja+robespierra&client=firefox-b- d&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=oahUKEwjviJPAiM_iAhVqpo-

sKHfżoCZkQ_AUIESgC&biw=i9 2O&bih=966?imgrc=diCo4OO7YgjqgM, do­

stęp: 4 czerwca 2019 r.)

„Gilotyna inspirowała artystów, głównie rytowników, którzy boga­ cili się, sprzedając tanie, proste szkice świeżo odciętych głów” - najczęś­ ciej trzymanych w ręce kata pokazującego zgromadzonym wokół szafo­ tu widzom ociekające krwią trofeum (Larson 2014/2017, s. 140). Ale i wcześniej wielu artystów wykorzystywało makabryczną atrakcyjność produktów dekapitacji, chętnie utrwalając biblijne opowieści w setkach

obrazów, na których naturalistycznie eksponowano obcięte głowy Jana

Chrzciciela lub Holoferncsa.

Od kwietnia 1792 do lipca 1794 r. w samym Paryżu zgilotynowano ponoć ponad 2000 osób w wieku od 14 do 97 lat, a w całej Francji zdeka-

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

I lis

pitowane ofiary liczono w kolejnych tysiącach. Ten niechlubny rekord „wyrównano” dopiero w hitlerowskich Niemczech, gdzie ścięto kilkana­

ście tysięcy skazańców. Tempo ówczesnych represji pozwoliło Johannowi Reichhartowi pobić wynik Charlesa Henriego Sansona i ustanowić niechlubny rekord wszech czasów, bo ściął ponoć 3165 osób.

Od początku XX w. kolejne państwa zaprzestawały używania gilo­ tyny. Ostatni raz użyto jej w Europie we Francji 1 o września 1977 r., kie­

dy to w więzieniu Baumettes ścięto Tunezyjczyka Hamidę Djandoubiego, skazanego za wyjątkowo brutalne zabójstwo swojej byłej dziewczyny. Dzisiaj publiczne egzekucje należą już do ekstrawaganckich wyjątków,

ale mogą też być wpisane do systemu prawnego - np. opartego na orto­ doksyjnej interpretacji szariatu. Zgodnie z nią 13 kwietnia 2019 r. w kilku miastach Arabii Saudyjskiej (m.in. w Mekce, Medynie i Rijadzie) wyko­ nano równocześnie 37 egzekucji przez ścięcie mieczem, z których część

miała charakter publiczny. Internetowymi transmisjami ścinania jeńców

epatowali afgańscy talibowie6, islamscy bojownicy w Iraku i tzw. Pań­ stwo Islamskie. Publiczne egzekucje przez rozstrzelanie albo powieszenie są konty­

nuowane w Chinach i w Korei Północnej, gdzie spędza się na nie widow­ nię, w której uczestniczą nawet dzieci. Jest to swoisty powrót do zwycza­

jów panujących w starożytnym Rzymie, gdzie do perfekcji doprowadzono

teatralizację publicznych egzekucji. Rzymski Circus Maximus (bardziej znany jako Colosseum) i jego odpowiedniki rozsiane po całym cesarstwie (najlepiej zachowany jest rzymski amfiteatr w tunezyjskim El Jem), były

scenami starannie wyreżyserowanych krwawych spektakli - łącznie z wy­

stawianiem bezbronnych ludzi na ataki drapieżnych zwierząt. Takie wi­ dowiska spełniały wielorakie funkcje społeczne (ostrzegawcze, jednoczące

i rozrywkowe), będąc ważnym elementem „teatru władzy”.

Trudno oszacować, na ile to powszechne kiedyś upublicznianie śmierci będącej przykładną karą spełniało swoją funkcję dydaktyczną.

Stanowiąc ostrzeżenie, skutkowało bowiem równocześnie uznaniem jej za normę wymiaru sprawiedliwości i przyzwyczajeniem ludzi do okrucieństwa. Lektura niemal reportersko beznamiętnych relacji księ6

Ich pierwszą ofiarą był amerykański dziennikarz Daniel Pearl, ścięty 1 lutego zooz r.

I 16 |

ROZDZIAŁ 4

dza Jędrzeja Kitowicza z poskramiania buntu ukraińskich hajdamaków

w 1750 r. czy też straszliwych opisów kaźni, którymi Henryk Sienkiewicz obficie „krzepił serca” swoich rodaków, pokazuje skrajne stępienie wrażli­

wości na cierpienie drugiego człowieka. Ten przerażający nas dzisiaj ciem­

ny aspekt rzeczywistości społecznej odzwierciedlał okrutne realia czasów, w których żyło się krótko i ze świadomością licznych zagrożeń zdrowia i życia, jakie dotykały nie tylko niższe warstwy społeczeństwa.

Zadziwia jednak, jak długo publiczne wykonywanie kary śmierci stanowiło część nowożytnych systemów prawnych. O świcie 14 sierpnia 1936 r. w Owensboro, Kentucky, ponad 20 000 ludzi przyszło obejrzeć wieszanie mordercy i gwałciciela Raineya Bethea. Tak liczna widownia i późniejsze komentarze medialne doprowadziły do zakazania w USA

publicznych egzekucji. We Francji 17 czerwca 1939 r. przed więzieniem

Saint-Pierre w Wersalu zgilotynowano wielokrotnego mordercę Eugena Weidemanna. Ekscytacja widzów i wykonane z ukrycia filmy sprawiły, że prezydent Albert Lebrun natychmiast zakazał publicznych egzeku­

cji, które zaspokajały coraz bardziej podejrzane moralnie społeczne za­ potrzebowanie na doświadczanie horroru.

Specyficzne okoliczności stwarza śmierć zadawana za społecznym przy­

zwoleniem w celu wypełnienia potrzeb rytualnych, których przejawem są ofiary z ludzi. Dobrze potwierdzone historycznie (np. dla autochto­

nicznych kultur środkowoamerykańskich - ryc. 23), są one trudne do identyfikacji archeologicznej. Do wyjątków należą znaleziska tzw. bog bodies, tj. prahistorycznych zwłok znajdowanych w bagnach i torfach północno-zachodniej Europy (np. van der Sanden 1996). Doskonale zachowane w zimnych i mokrych warunkach bczdenowych, poddawane są wszechstronnym badaniom la­

boratoryjnym, umożliwiającym rozbudowaną rekonstrukcję okoliczno­

ści, w jakich martwe ciała bezceremonialnie wrzucono do trzęsawiska (Gilcs 2009). Dość zgodnie uznaje się je za ofiary złożone z ludzi, któ­ rych rytualnie zabito przed naszą erą i na początku naszej ery (Parker Pe-

arson i986;Green 1998).

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

Ryc. 13. Ofiarowanie ludzkiego serca krwiożerczemu bóstwu azteckiemu zilustrowane

w Kodeksie Tudela (https://tytus.edu.pl/zoi9/o5/io/wyryrwanie-scrc-by-ocalic-

swiat-azteckie-ofiary-z-ludzi/, dostęp: 2.8 lutego 1020 r.)

Zidentyfikowane ślady wydarzeń okołośmiertnych pozwoliły usta­

lić różnorodne metody ich uśmiercania: „dekapitacja, wypatroszenie, zasztyletowanie, powieszenie, uduszenie, podcięcie gardła, ciosy w gło­ wę” (Chapman, Gearey 2.019, s- 2.19). Ustalono też nieliczne przykłady

torturowania, co można uznać za zaspokojenie potrzeby „ukazania cier­ pienia ofiary, nie mówiąc o wizualnym spektaklu [dużych] ilości krwi”.

W przypadku tzw. człowieka z Grauballe, w jego żołądku znaleziono z kolei sporysz (Clauicepspurpurea), który mógł pozbawić ofiarę świa­

domości (Chapman, Gearey Z019, s. 2.2.4). „Bezpochówkowe” wrzuce­ nie ciał do bagna wskazuje na demonstracyjne pominięcie tradycyjnych rytuałów żałobnych przez radykalne usunięcie zwłok niegodnych trady­ cyjnego pochówku. Oddzielną kwestią są ofiary będące częścią rozbudowanej oprawy uroczystości żegnania zmarłych o wysokim statusie. W niektórych kul­

turach rozmaite rytuały komemoratywne, stosowną ucztę i opłakiwa-

I

117

118 |

ROZDZIAŁ 4

nic, mogły uzupełniać ofiary ze zwierząt, ale też ludzi przydzielonych

zmarłym do pośmiertnej pomocy. Największe orszaki służebne towa­ rzyszyły zwłokom chińskich cesarzy z dynastii Shang i mezopotamskim władcom Ur, którzy, jak wykazały badania archeologiczne, najwyraźniej

potrzebowali w zaświatach wielu ludzi. Nie potwierdzono natomiast archeologicznie informacji al-Masudiego, który w połowie X w. informował, że Słowianie „palą swych kró­

lów, kiedy ci umrą i palą wraz z nimi ich niewolników, niewolnice i żony

oraz osoby przywiązane specjalnie do ich usług” (tłumaczenie za: Lewic­ ki 195 3, s. 154). Słynny arabski podróżnik i historiograf nie podał bo­ wiem, którzy konkretnie Słowianie „uświetniali” pogrzeby swoich przy­ wódców ofiarami z ludzi. Brak innych potwierdzeń takiego obyczaju każę więc podać w wątpliwość wiarygodność tej intrygującej wzmianki.

Obyczaj ten przetrwał długo w Afryce. Jedno z ostatnich poże­ gnań uwzględniających liczne ofiary ludzkie nastąpiło w dahomejskim

Abomey po śmierci autokratycznego władcy Ghezo (1818-1858), kie­ dy w trakcie uroczystości pogrzebowych ścięto rytualnie 800 niewol­

ników dostarczonych przez sojuszników króla. Jego syn i następca Glele (1858-1889) uznał tę liczbę ludzkich ofiar za zbyt skromną. Toteż w drugą rocznicę śmierci swojego ojca, tj. 1 3 lipca 1860 r., nakazał ściąć

jeszcze zooo niewolników, których krew miała wypełnić po brzegi wiel­ ki dół ofiarny. W niektórych kulturach obserwowano zgony wymuszone pre­

sją społeczną, która skłaniała pewne osoby do zaakceptowania własnej

śmierci. Takie akry, przyjmujące różne formy, mogły wypływać z przeko­ nań religijnych, potrzeby ostentacyjnego podtrzymania porządku spo­ łecznego, demonstracyjnej obrony splamionego honoru lub ze zbio­ rowej ekspresji oczekiwania radykalnej reakcji ze strony najbliższych zmarłego.

Prokopiusz z Cezarei, opisując „wojny gockie”, zanotował, że w pierw­ szej połowie VI w. wśród Hcrulów zrozpaczone wdowy wieszały się w czasie pogrzebów ich mężów (Gibbon Z014, s. 3118, przyp. 4705). Wysłannik bagdadzkiego kalifa, Ibn Fadlan, który w 911 r. dotarł do Bułgarii Kamskiej, opisał z autopsji uroczystości pogrzebowe wodza

skandynawskiego, za którym dobrowolnie podążyła jedna z jego nie-

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

I

wolnie, godząc się na swoją rytualną śmierć będącą manifestacją bez­ względnego przywiązania.

Szczególnie poruszające są wymyślne samobójstwa rytualne, z któ­

rych najbardziej znane jest japońskie seppuku zhańbionych samurajów zobowiązanych kodeksem honorowym do tak radykalnego zmazania swoich przewin. Ostatnim przypadkiem seppuku była śmierć Yukyo Mishimy - kandydata do literackiego Nobla, który z5 listopada 1970 r. po­ pełni! publicznie samobójstwo, próbując zmobilizować Japończyków

do buntu przeciw odchodzeniu od tradycyjnych wartości. W wielu krajach stosowano tzw. żywe pochówki, które mogły przyj­

mować różne formy: zakopanie, zamurowanie, zamarznięcie czy strące­ nie w przepaść. W Indiach w nieodległej przeszłości oczekiwano od żon, żeby w desperackim akcie sati dobrowolnie zdecydowały się na spale­ nie żywcem wraz ze zwłokami ich mężów. Ta praktyka ma mityczne po­ czątki w decyzji bogini Sati/Dakszajani, która dokonała samospalenia w proteście przeciw złemu potraktowaniu jej męża, boga Siwy, przez jej ojca Dakszę. Pierwsze potwierdzone historycznie akty tak skrajnej lojal­

ności i poświęcenia zarejestrowano w Nepalu w 464 r., a w Indii w 510 r. W ciągu II tysiąclecia n.e. ten szokujący zwyczaj rozpowszechnił się na

subkontynencie indyjskim i na sąsiednich obszarach (ryc. 24). W 1627 r. angielski podróżnik Thomas Herbert zaobserwował taką ceremonię we wschodnich Indiach: „Czasem kobieta rzuca się w ogień i płonie razem z ciałem jej męża, przysparzając im obojgu wielkiej re­

putacji i sławy wśród obserwatorów” (Herbert 1634, s. 39). Presja spo­ łeczna wywierana na wdowy była silna, bo „[...] jeśli odmawiają spło­

nięcia, to okrywają się wstydem, są wypędzane, znienawidzone jak psy i żyją z godziny na godzinę w obawie, że w zemście zostaną zamordowa­

ne przez swoich własnych krewnych [...]” (Herbert 1634,5. 191). W 1829 r. kolonialne władze brytyjskie narzuciły Indiom „Bengal Sati Regulation” delegalizujące szokujące praktyki wymuszające śmierć

wdów. Zostało ono potwierdzone wieloma dodatkowymi regulacjami po odzyskaniu przez Indię niepodległości w 1947 r. W Nepalu satizo-

stało zabronione dopiero w 1920 r. Mimo oficjalnego zakazu wspierania,

obserwowania czy nawet pochwalania sati zwyczaj ten przetrwał jednak na wpół sekretnie. Jeszcze 4 września 1987 r. 18-letnia Roop Kanwar

I I?

IZO |

ROZDZIAŁ »

została spalona z ciałem jej zmarłego męża we wsi Deorala w Radżasta-

nie. To zdarzenie obserwowane przez tłum podekscytowanych widzów

zostało szeroko skomentowane w światowych mediach, bo 13 dni po jej śmierci kilkadziesiąt tysięcy rozentuzjazmowanych ludzi przybyło do Deorala, aby uczcić jej pamięć. Toteż parlament indyjski przegłosował

Ryc. 14. Żona podążająca za zmarłym mężem na stosie w Persji. Miniatura z pierwszej

połowy XVII w. przypisywana malarzowi Mohammadowi Qa$imowi (https://pl.wikipcdia,org/wiki/Sati_(cercmonia)#/mcdia/Filc:Muhammad_Qasim_Bridc.jpg,

dostęp: 4 stycznia 1019 r-)

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

I

ostateczny „Akt [przeciwdziałania] sati”. Nie zapobiegło to jednak poje­ dynczym przypadkom, które zanotowano nawet w XXI w., bo w lokal­ nej tradycji wciąż utrzymuje się pochwalne przyzwolenie na taką śmierć,

która zapewnia ofierze pełne podziwu wspomnienie. Gdzie indziej zamiast samospalenia stosowano zakopywanie żony żywcem koło zmarłego męża. Taki przypadek zaobserwował francuski

kupiec i podróżnik Jean Baptiste Tavernier (1678, s. 171): „W większo­

ści miejsc na wybrzeżu Coromandel [południowo-wschodnie wybrze­ że Indii], kobiety nie są palone razem z ich zmarłymi mężami, lecz są z nimi zakopywane żywcem w jamach, które bramini wykopują o stopę głębsze od wzrostu mężczyzny i kobiety. Zazwyczaj wybierają miejsce

piaszczyste; i kiedy mężczyzna i kobieta zostają razem złożeni, wszyscy

obecni przynoszą w koszach piasek, którym zasypują jamę na wysokość około pół stopy ponad powierzchnię ziemi, po czym skacząpo niej i tań­ czą, dopóki nie uznają, że kobieta została uduszona”.

Po śmierci wspomnianego już króla Dahomeju Ghezo w lipcu 18 5 8 r. 41 spośród jego wieluset żon dostąpiło „zaszczytu” towarzyszenia zmar­ łemu władcy. Otumanione substancjami psychotropowymi i alkoho­

lem, zostały ciasno ustawione w okrągłym dole i żywcem zakopane.

W tym przypadku można uznać, że ich śmierć była równocześnie ich pogrzebem. Na miejscu ich kaźni zbudowano gliniane „mauzoleum”, stojące do dzisiaj na tzw. Dziedzińcu Królowych w kompleksie pałaco­ wym Abomey w środkowym Beninie.

Na żadne względy rytualne ani tradycje nie powoływali się organi­ zatorzy współczesnych akcji ludobójstwa, implementując strategie au­ torytarnych reżimów opętanych obsesją radykalnej likwidacji ideolo­ gicznie zdefiniowanych wrogów, których oprócz życia z premedytacją

pozbawiano też prawa do stosownego opłakania ciała i indywidualnego

wspomnienia żałobnego. Rozmaite „przemysły śmierci” różniły się tylko szczegółami technicz­ no-logistycznym i i skalą masowych zbrodni. Stalinowski system „archipe­ lagu Gułag”, hiderowskie obozy zagłady, kambodżańskie „pola śmierci” czy masowe rozstrzeliwanie mężczyzn podczas wojen bałkańskich to tyl­ ko przykłady planowej anonimizacji ofiar, których krewnych z preme-

HI

ROZDZIAŁ 4

1111

dytacją pozbawiono prawa do ostatniego pożegnania swoich zmarłych i ich właściwego uczczenia przez zatroszczenie się o ich zwłoki. W Katyniu i w Srebrenicy udało się to po latach „nadrobić”, doko­ nując ekshumacji i identyfikacji ciał ofiar masowych mordów. Są to jed­

nak tylko kosztowne wyjątki od straszliwej reguły nieodwracalnej ano­ nimowości. Inną strategię zastosowano w badaniach zbiorowych mogił ludobójstwa, do którego doszło w Rwandzie w 1984 r. Aby uniknąć po­ nownej eskalacji wzajemnej nienawiści rodzin ofiar i katów (uprasz­

czając© idetyfikowanych jako Tutsi i Hutu), ekshumowanych ciał nie identyfikowano i nie oddawano rodzinom, lecz powtórnie grzebano je w zbiorowych mogiłach (por. rozdz. 7).

Szczególnie odrażająca w swojej nieodwracalnej anonimizacji była hi­ tlerowska innowacja w postaci masowego palenia ciał ofiar w krematoriach

(jak w obozie Auschwitz) lub w zbiorowych dołach (jak w Krakowie-Pła-

szowic). Masy spopielonych szczątków utworzyły tam swoiste bezimienne

warstwy cmentarne, gdzie wszyscy zamordowani leżą „wszędzie”, a kon­ kretne osoby nie leżą „nigdzie”. Nawet po uzyskaniu potwierdzenia śmier­ ci bliskiego nie ma żadnych szans na wskazanie jego szczątków, które mo­

głyby zostać indywidualnie opłakane i stosownie pogrzebane.

Była to planowa likwidacja nie tylko osób, ale też tożsamości ich

szczątków pozbawionych indywidualnej identyfikacji. Pozostały po nich tylko miliony zapisanych w archiwach (np. Yad Vashem) nazwisk, które kiedyś, tak jak i ciała, służyły konkretnym ludziom - identyfiko­

wały ich i mówiły, kim byli. Te „Pozbawione ciał imiona zmarłych są

najdziwniejszymi z tej dziwnej kategorii rzeczowników, imion włas­

nych, gdyż są cieniami cieni: bardziej niematerialne niż duchy” (Laqueur zoi 5,s. 366).

Wszystkie takie sytuacje redukowały rytuały opłakiwania do tylko symbolicznych gestów pamięci i wspominania imion pozbawionych cie­ lesności. Bolesna nieobecność materialnych obiektów wspólnej uwagi żałobnej pozbawiła ich rodzinne społeczności możliwości przeprowa­

dzenia „pożegnania” ciała zgodnego z właściwą tradycją kulturową, co

było dodatkową karą pośmiertną.

KONFRONTACJA Z MARTWYM CIAŁEM

Jakiekolwiek by były kanalizowane rytualnie i zasądzane prawem indy­ widualne i społeczne emocje związane z okolicznościami samej śmierci,

obecność martwego ciała zobowiązuje żyjących do stosownego zareago­ wania na jego fizyczną obecność.

PIERWSZE DECYZJE WYRZUCIĆ, ZNISZCZYĆ, ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

rzyjęcie faktu śmierci, jej indywidualne i kolektywne odreago-

^1 ^1 wanie

emocjonalne oraz skuteczna adaptacja do stworzonej

przez nią nowej sytuacji psychologiczno-społecznej nie roz­ wiązują praktycznej kwestii: co zrobić ze zwłokami pozostawionymi przez nieboszczyka? Nie sposób wymienić i wyczerpująco sklasyfikować wszystkich

rozwiązań tego problemu zarejestrowanych przez badaczy i zaobser­ wowanych w różnych krajach przez kolekcjonerów ciekawostek an­

tropologicznych. Warto się jednak pokusić choćby o podstawowe upo­ rządkowanie wielkiej różnorodności podejść do martwych ciał według

sposobu potraktowania zwłok, które mogą być porzucane, poddawane

różnym zabiegom redukującym albo przeciwnie - starannie przygoto­ wywane do pochowania zgodnego z lokalną tradycją. W niektórych kulturach specyficzne eschatologie nie wymagają ochrony zwłok ani ich pochowania, czego skutkiem jest demonstracyj­

ne porzucanie/wyrzucanie martwych ciał. W takich kulturach zwło­ ki uznawane są tylko za powłokę/pojemnik/opakowanie niezasługują-

116 I

ROZDZIAŁ 5

ce na troskliwą uwagę, kiedy już przestaje służyć żywej osobie. Ta pusta już „skorupa” staje się bezwartościowa po opuszczeniu jej przez ludzką

duszę. Nie ma więc potrzeby jej pogrzebania lub innego zabezpieczenia przed naturalnym rozkładem czy nawet zniszczeniem. Nie sposób znaleźć początków takich szokujących Europejczy­ ka praktyk, gdyż są one w ogóle nieidentyfikowalne lub bardzo trud­ no uchwytne archeologicznie. Na porzucanie zwłok mogą ewentualnie

wskazywać pewne cechy znaleziska: brak układu anatomicznego kości, ślady ich zwietrzenia i wypalenia przez słońce oraz brak najmniejszych kości (palców oraz śródręcza i śródstopia), które najłatwiej padają łu­

pem padlinożerców. Tak można interpretować wyniki badań polskich archeologów, któ­

rzy w Jaskini Ciemnej w Ojcowie odkryli dwa paliczki dłoni pięcio-siedmioletniego dziecka neandertalskiego sprzed ok. 11 $ ooo lat. Nie dość, że są to najstarsze kości ludzkie znalezione kiedykolwiek na zie­

miach polskich, to jeszcze badania laboratoryjne pozwalają podejrze­ wać, że przeszły one przez przewód pokarmowy dużego ptaka (http://

naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%zC3 i zÓ7%zCodkryto-najstarsze- szczatki-czlowieka-w-polsce-maja-ponad-ioo-tys-lat.html, do­

stęp: 8 października zoi 8 r.). To ważne odkrycie dotyczy jednak czasów, kiedy nie wykształcił się jeszcze opiekuńczy stosunek do zwłok, które

chyba powszechnie (?) porzucano, więc bez problemu niezabezpieczo ­ ne zwłoki tego dziecka mogły paść łupem skrzydlatych padlinożerców. W czasach historycznych pogardliwy stosunek do martwego cia­ ła otwarcie promował, znany z abnegacji i lekceważenia porządku spo­

łecznego, Diogenes z Synopy zwany Psem (Kynikos) (ok. 41 3-ok. 32.3

p.n.e.), który domagał się od swoich uczniów wyrzucenia swoich niepo­ trzebnych nikomu zwłok za mury Koryntu, aby padły tam pastwą dzi­ kich zwierząt. Ta przemyślana prowokacja wobec helleńskiej tradycji ciałopalenia miała przekonać ludzi, że martwe ciało jest rzeczą bez żad­ nego znaczenia. Jeszcze dalej poszedł był jego poprzednik Heraklit (ok. $4O-ok. 480 p.n.e.), który rozważał nawet utylitarną wartość ludzkich

zwłok jako dobrych użyźniaczy gleby. Dla bliższych nam czasów i terenów można tu wspomnieć tajemni­

czą wzmiankę merseburskiego biskupa Ihietmara (I, 14), który na po­

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

I

czątku XI w. napisał, iż pogańscy Słowianie „uważają, że wraz ze śmier­ cią cielesną wszystko się kończy”. Większość badaczy jest zdania, że mogła to być tylko figura retoryczna użyta jako przeciwstawienie reli­

gijnego barbarzyństwa wyłuszczonej w tym samym rozdziale nauce Ko­

ścioła o nieśmiertelności duszy. Jeżeli jednak odniesiemy tę tajemniczą uwagę do wiedzy archeologicznej, która wskazuje na zadziwiający brak czy też raczej radykalny niedobór późnych pochówków przedchrze­

ścijańskich na ziemiach Słowian zachodnich, to można go wytłumaczyć właśnie brakiem dbałości o zwłoki, uzasadnionej utożsamieniem śmier­ ci z końcem „wszystkiego”, jak w przypadku „zwierząt i ptaków, [których

dusza] razem z ciałem ma wspólny początek i koniec” (Thietmar, I, 14).

Trudniej natomiast zrozumieć skrajne lekceważenie swojego ciała, które skłaniało dewocyjnych chrześcijan do ostentacyjnej pogardy wo­

bec swoich zwłok. Może to nie dziwić w przypadku anachoretów, któ­

rzy wyspecjalizowali się w samoumartwianiu, ale zanotowano takąż po­ stawę wśród wschodnich hierarchów kościelnych. Grecki metropolita Kijowa Konstantyn 1(1155-1159), uznawszy się za niegodnego chrze­

ścijańskiego pochówku, nakazał w testamencie, aby jego zwłoki wy­

rzucić za mury Czerńihowa na pastwę psów. Tak też zrobiono, ale po trzech dniach groźnych zjawisk atmosferycznych książę Światosław po­ lecił jednak pochować w soborze katedralnym szczątki Konstantyna, który wkrótce został uznany przez cerkiew za świętego (Pravoslavnaia

Enciklopedia, wyd. elektroniczne, http://www.pravenc.ru/text/2057012. html, dostęp: 28 lutego 2020 r.). Były to demonstracje wiary w wyższość ducha nad ciałem i lekceważe­

nia materialnego wymiaru ludzkiego życia, podszyte jednak nadzieją, że Wszechmogący odnajdzie i złoży w całość wszystkie szczątki swoich wier­ nych, umożliwiając ostatecznie „ciała zmartwychwstanie”. Byłaby to swo­ ista kontynuacja myśli św. Augustyna, który argumentował, że jeśli nawet chrześcijanom „[...] odmawiano pogrzebania ich ciał, to niczego jednak przez to nie stracili” (O państwie bożym. Przeciw poganom ksiąg XXII, ks. I, r. XII, s. 106). Uważał bowiem, że: „Troskliwe starania o zmarłych

oraz miejsca ich pochówku żadnych praktycznych korzyści im nie przyno­ szą i nie są im konieczne do zmartwychwstania, ale przynoszą ulgę pozo­ stałym przy życiu” (Sahaj 1999, s. 219). Niepogrzebanie („nieprzykrycie

117

12.8 |

ROZDZIAŁ 5

ziemią”) zwłok nie przeszkodzi więc w wędrówce do nieba chrześcijań­

skiej duszy, bo jej los nie jest zależny od losu martwego ciała.

W czasach nowożytnych najbardziej bezceremonialną metodę po­ zbywania się zwłok zanotowano wśród Indian Haida na zachodniokanadyjskich wyspach Haida Gwaii (dawniej Queen Charlottes Islands) w stanie Kolumbia Brytyjska. Pierwsi Europejczycy z kulturowym obrzydzeniem obserwowali, że martwe ciała usuwano tam z widoku w najprostszy sposób, bezpardonowo wrzucając je do wykopanych poza osadami wielkich otwartych dołów, gdzie anonimowo rozkładały się sterty ludzkich szczątków. Tę niecodzienną praktykę minimalizowania wysiłku związanego z pozbywaniem się zwłok potwierdziły badania ar­ cheologiczne, które odsłoniły pozostałości jam wypełnionych zsypany­ mi na stert}’ ludzkimi kośćmi (Macdonald, Cybulski 1973). Również w kulturach nakazujących dbałość o szczątki pośmiert­ ne spotyka się przykłady różnie uzasadnianego „wyrzucania” zwłok. Oczywiste są przypadki wymuszone nadzwyczajnymi okolicznościa­ mi śmierci - np. tzw. pochówki morskie ludzi zmarłych podczas dłu­ gich rejsów’ transoceanicznych, zbiorowe zakopywanie ciał żołnierzy

poległych na polu bitwy albo szybkie chowanie masowych ofiar epide­ mii (por. rozdz. 7). Już Tukidydes w Wojniepeloponeskiej (II, 5 z) napisał,

że w czasie epidemii tyfusu (?) w V w. p.n.e. „Odrzucono wszystkie zwy­ czaje pogrzebowe [...], każdy grzebał trupy, jak mógł”. Zupełnie czym innym jest lekceważące porzucanie „zwłok-odpadów’”, które pozostają po ludziach społecznie wykluczonych. „Wszyst­ kie społeczeństwa mają swoich wyklętych, których trupy pozbawio­

ne są znaczenia i traktowane są jak bezwartościowe odpady” (Thomas 1980/1991, s. pu t ). Nie miały one żadnej wartości społecznej, więc nie warto było (a nawet nie należało) poświęcać im uwagi i czasu. Dlate­

go starano się pozbyć ich możliwie najmniejszym wysiłkiem. W Euro­ pie dotyczyło to choćby samobójców, których zwłoki szybko wywożo­ no poza teren zamieszkany i zakopywano w miejscach nieoznaczonych. Chyba że czekano na wyrok sądu, do czasu którego wstrzymywano się z pochów’kiem - w 1587 r. koło Świdnicy zwłoki samobójcy leżały nie-

pogrzebane na ziemi niemal 31 tygodnie, a w 160z r. w Kłodzku przez 13 dni (Duma zoi 5, s. 37 i 39).

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

I

Większych przygotowań wymagało wystawienie na żer padlinożer­

ców. Tak próbowano objaśnić zawartość kamiennej krypty neolitycz­ nej odkrytej w 1958 r. na wyspie South Ronaldsay w archipelagu Orkadów, gdzie natrafiono na ponad 16 000 ludzkich kości należących do

ok. 340 osobników. Skład tych kości i znalezione z nimi 725 kości ptasie (głównie orłów) skłoniły pierwszych badaczy do uznania, że przed zło­ żeniem kości w grobowcu zwłoki ludzkie musiały być wystawione na pa­ stwę skrzydlatych padlinożerców (Hedges 1990). Obiekt nazwano więc

patetycznie „grobowcem orłów” (Tomb ofthe eagles). Późniejsze bada­ nia wieku poszczególnych znalezisk wykazały jednak, że kości ptasie są

o ok. 1000 lat młodsze od ludzkich (Pitts 2006, s. 6). Sposób potrakto­ wania ludzkich zwłok przed złożeniem kości w zbiorowym grobowcu pozostaje więc tajemnicą. Najstarsze ikonograficzne potwierdzenie wystawiania martwych ciał na pastwę skrzydlatych padlinożerców pochodzi z tzw. sanktuarium

sępów odkrytego w Turcji w neolitycznym protomieście ęatal Hóyiik. Odkryte tam freski sprzed ok. 7000 lat przedstawiają wielkie pta­ ki krążące nad bezgłowymi ciałami (ryc. 25), co interpretuje się jako po­ twierdzenie pozostawiania siłom natury zwłok pozbawianych wcześniej głów, które podlegały specjalnej ochronie. W nowożytnych tradycjach „bezpochówkowych” zainteresowanie zwłokami też jest bardzo krótkie, nie ma więc tam potrzeby rozbudo­ wanych przygotowań, poza podjęciem praktycznych decyzji logistycz­

nych. Zredukowane są ceremonie żałobne, które mają łagodzić napięcia towarzyszące ostatecznemu usunięciu zmarłego ze zbiorowości żywych. Ze względów praktycznych akt usunięcia nieboszczyka z obszaru miesz­ kalnego następuje możliwie szybko. Nie dokonuje się żadnych zabezpie­

czeń zwłok przed padlinożercami, wprost odwrotnie - martwe ciało jest często tak wystawiane i tak preparowane (nacinane, ćwiartowane, po­ krywane substancjami zapachowymi), aby ułatwić im zadanie. Dobrze poznane zwyczaje tego rodzaju zaobserwowano wśród Masajów, Mon­ gołów, Tybetańczyków i Parsów. Masajowie, którzy śmierć określają jako „odcięcie duszy” (adungo-tan) i uważają zgon za naturalną kolej rzeczy, mówią eufemistycznie o „składaniu” lub „pozostawianiu” zwłok. Według M’Pusia, szefa osady

119

I?o |

ROZDZIAŁ 5

masajskicj Ololosarai niedaleko parku narodowego Masai Mara w Kenii (rozmowa we wrześniu zooi r.), wczasach prowadzenia wojen plemien­ nych ciała wszystkich wojowników zostawiano na polu bitwy. Tych, któ­

rzy odważnie zginęli w walce, układano na ziemi w pełnym rynsztunku, podczas gdy tchórzy rozbierano do naga.

Ryc. 15. Fresk z ęatal Hiiyiik (http://scpanefertiti.blogspot.com/1o14/o9/catalhoyuk-

-artifact-3.html, dostęp: 6 stycznia 1019 r.)

Masajowie wszelkie zwłoki uważają za groźne dla żyjących, wynoszą je więc poza ogrodzenie osady już w dniu śmierci albo dzień po. W cza­

sach, kiedy jeszcze nic brakowało dzikich zwierząt, martwe ciała zosta­

wiano w buszu w nadziei, że zostaną jak najszybciej pożarte przez dra­ pieżniki, aby nie pozostał po nich żaden ślad. Szybkie „zniknięcie” ciała

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

|

(najlepiej przed drugą nocą) dowodziło, że zmarły był dobrym człowie­ kiem. Inaczej groził zły omen. Aby uniknąć takiego niebezpieczeństwa, zanęcano padlinożerców przez smarowanie zwłok tłuszczem i krwią. Pomocne było też złożenie ofiary ze zwierzęcia hodowlanego. Dzisiaj brak dużych drapieżników zmusił Masajów do pobieżnego grzebania

zwłok (por. rozdz. 7). Według tradycji mongolskiej martwe ciało jest „nieczyste” i niebez­

pieczne, toteż tylko zabezpieczony modlitwą lama może go dotykać. Po obrzędach pożegnania zostaje ono wywiezione daleko na step poza ob­

szar zamieszkany i pozostawione na powierzchni wyznaczonej kamien­ nym kręgiem. Tam zwłoki są zostawiane na łup czteronożnych i skrzy­ dlatych padlinożerców. Kamienne ogrodzenie pozostaje na miejscu, ale nie w celu upamiętnienia zmarłego, lecz jako wskazanie miejsca objęte­ go religijnym tabu.

Ryc. 16. „Wieże sępów” na fresku z ęatal Hiiyiik (https://www.google.com/seardtfclien-

t=fircfox-b- ab&biw=i53Ó&bih=75o&tbm=isch&sa=i&ci=3tYxXOrtCsHSrgTG

jÓ3YAg&q=catal+huyuk+art&oq=+Ca tal+Huyuk&gsJ^mg.i.y.olijoiyijoljjo i3ol5.iioi6.zi386..i6475...o.o..o.$6.io9.i

o.

i..gws-wiz-img.noKwFrlLHrA#imgdii-

=CDgwyo_VJzWRQM:&imgrc=z_PQzUlg8xikRM, dostęp: 6 stycznia 2.019 r-)

jjj

ROZDZIAŁ 5

BI I

W niektórych kulturach wystawianie zwłok na działanie sił przy­ rody jest bardziej skomplikowane, bo wymaga skonstruowania specjal­ nych budowli. Najwcześniejsze świadectwa takich praktyk znaleźli ba­ dacze wczesnoneolitycznego protomiasta Qatal Hiiyiik w Turcji. James Mellaart uznał, że fragment odkrytego tam fresku sprzed ok. 7000 lat przedstawia drewniane „wieże sępów”, na których wystawiano zwłoki na

łup skrzydlatych padlinożerców (ryc. 26). Budowanie specjalnych konstrukcji tego rodzaju jest znane szcze­ gólnie wśród Zoroastrian (Zaratusztrian, Mazdaistów) kontynuują­ cych do dziś rełigię wywodzącą się z czasów, kiedy w starożytnym im­ perium Sasanidów spisano świętą księgę Auesta. Wierząc, że śmierć jest tylko chwilowym zwycięstwem zła nad dobrem, uznają oni za nieczyste wszystkie tkanki miękkie, jak też włosy i paznokcie, które są narażone na kontakt z demonem zła. Aby uniknąć skażenia żyjących, zwłoki są wy­ stawiane na żer drapieżnych ptaków oraz oczyszczające działanie wiatru, deszczu i słońca. Ciała zmarłych składano poza wzrokiem ludzi, w okrą­ głych, kamiennych albo ceglanych „wieżach milczenia” (dakhma) budo­ wanych na wzniesieniach z dala od siedzib ludzkich (ryc. 27).

Ryc. 17. Najstarsza zachowana „wieża milczenia" z I w. n.e. w Chilpyk nad Amu Darią, Uzbekistan (fot. P.U. - Z019)

Ceremonię zoroastryjską opisał (dość niegramatycznie) i zilustro­ wał „wieżę milczenia” (ryc. 28) Thomas Herbert, który widział ją w In­ diach w 1627 r.: „Taki jest zwyczaj pogrzebowy wśród Persów: składa-

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

ją martwe ciało w całun i całą drogę jej krewni biją się sami, aż dojdą na pięćdziesiąt albo sto kroków do budowli lub miejsca grzebania, ich Herboodzi, czy też Kapłani, wychodzą im naprzeciw ubrani w żółte szale i turbany i zabierają ciało (zostawiając rodzinę tam, gdzie stała aż do koń­ ca wydarzenia), Kapłani zanoszą je do małej szopy, lub pieca, i dokonują

ukrytych działań ogniem... Po zrobieniu tego kładą zwłoki na szczycie okrągłej kamiennej budowli wysokiej na dwanaście stóp i około osiem­ dziesiąt [szerokości] z wejściem tylko od strony północno-wschodniej,

gdzie jest mała brama, przez którą przenoszą ciało do tej budowli, któ­ ra jest na wierzchu płaska, całkowicie otwarta i otynkowana na gład­ ko białym iłem, w środku jest otwór sięgający dna, do którego [spływa] to gnicie i nieczystość pochodzące z rozkładających się ciał, które tam układają nagie i w podwójnych okręgach, wystawione na ognistą wście­ kłość Słońca, i pożerane przez Sępy i Kormorany, które zazwyczaj [tam] żerują: rozrywając ich ciało i rozwlekając je tak, że brzydota i straszny smród niepogrzebanych ciał (w niektórych Dormitoriach trzysta) są tak

okropne, że (chociaż [ich] dziwna wyjątkowość nakłania Podróżnego do ich oglądania) to lepiej o nich mówić niż je oglądać. Zwraca uwagę, że po złożeniu tam zwłok, Persowie nigdy nie przyjdą zobaczyć pocho­ wanych ani nie pytają o nich, ale niezmiernie rozpaczają [...]” (Herbert 1634, s. 39O. Ten sam podróżnik zanotował też inny niezwykły sposób pozbywa­ nia się ciał przez mieszkańców Spawhawn (dzisiejszy Isphahan w Ira­ nie): „Martwych zanoszą do drzewa, pustego w środku, w które wkła­ dają kadłub ubrany jak żywy stojący prosto, podtrzymywany przez pień,

wsparty z każdej strony. Tam stoi, aż jego Syn lub Bratanek (który jest naprzeciw starannie ukryty) zaobserwuje, które oko Sępy (które go wy­

czuwają i szybko przylatują na żer) najpierw zjadają, bo uważają niewąt­ pliwie, że tam jest jego dusza. Jeżeli jako pierwsze zjadają prawe oko, to się bardzo cieszą, jeśli lewe, to się martwią, wyobrażając sobie, że Diabeł go posiadł, i z taką wiedzą grzebią go na swój sposób”.

I

‘33

134 I

ROZDZIAŁ 5

Ryc. 28. XVII-wieczna dakhma we wschodnich Indiach (Herbert 1634, s. 40)

Tradycję wystawiania martwych ciał na żer ptaków w dalszym cią­ gu kontynuują indyjscy Parsowie, którzy wciąż wykorzystują „wieże milczenia” (dakhma). Ten obrządek realizuje swoisty powrót do natury składników ludzkiego ciała-jest „ostatnim aktem miłosierdzia” zmarłe­

go, którego ziemska powłoka jest oferowana na pokarm dla ptaków. Po ok. roku resztki pozostałe po takim naturalnym oczyszczeniu spycha się do centralnie umieszczonego dołu, gdzie lądują na stercie starszych ko­

ści i ulegają stopniowej degradacji (ryc. 29). Tam słońce i deszcze stop­ niowo kończą całkowitą dezintegrację, której produkty są odprowadza­

ne na zewnątrz podziemnymi kanałami. Inaczej traktują taką naturalną ekskarnację Indianie Yanomami za­ mieszkujący dorzecze górnej Amazonki. Wystawienie złok na pastwę drapieżników jest dla nich tylko pierwszym etapem skomplikowanego

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

rytuału pogrzebowego. W następnym kości pozostałe z wyniesionego do dżungli ciała są najpierw spalane, a pozostałe popioły są rytualnie zja­ dane przez współziomków (por. niżej).

Ryc. 2.9. Funkcjonująca Dakhma w Indiach (https://wvw.viraldiario.com/torre-del-si-

lencio/, dostęp: 2.8 lutego 2.02.0 r.)

W bardziej radykalnej wersji pozbywania się martwych ciał wspo­ maga się działanie sił natury, dokonując planowego zniszczenia bezu­ żytecznej już ziemskiej „skorupy”, która powinna zostać jak najszybciej unicestwiona i zapomniana. Najbardziej radykalny jest chyba tybetański „podniebny pochówek” (jhator), który polega na wyniesieniu zwłok do specjalnych miejsc na szczytach gór, gdzie są nacinane lub nawet ćwiar-

towane i pozostawiane na pastwę czekających już na łatwy łup sępów (ryc. 30). Kości pozostawione przez ptaki są później starannie kruszone

i rozrzucane, aby mieć pewność, że po martwym ciele nie pozostały żad­ ne rozpoznawalne szczątki (Wylie 1965).

135

I?6 |

ROZDZIAŁ 5

Ryc. jo. Tybetański „podniebny pochówek" y/wtor (https://pl.wikipcdia.org/wiki/Pogrzeb_powietrzny?/media/File:Skeletonskyburial.jpg, dostęp: $ stycznia 1019 r.)

Przygotowanie zwłok na karmę dla sępów powierza się tam zawo­ dowym „łamaczom ciał” (rogyapa), wykonującym swoje zadanie w izo­

lacji, w miejscach chronionych ścisłym tabu (ryc. 31), które powinny

być niedostępne nie tylko dla cudzoziemców, ale i dla samych tubylców. Dzisiaj jednak dziennikarze lub ludzie nieodparcie przyciągani przez ta­

jemnicze rytuały, posługując się przekupstwem, podstępem, zdalną ob­ serwacją (np. z dronów) lub po prostu bezwzględnie łamiąc lokalne zaka­ zy, oglądają i rejestrują te obrzędy, oferując krwawe widowiska dla zawsze

spragnionej sensacji widowni forów internetowych (por. film https://www. youtube.com/watch?v=z4o_5W_oGGg, dostęp: z8 lutego zozo r.). Jak to często bywa, zestandaryzowane praktyki zabiegów pośmiert­

nych nie miały zastosowania do każdego ciała, bo zwłoki ludzi o naj­ wyższym statusie podlegały innym procedurom. Toteż ciał wodzów masajskich nic wyrzuca się do buszu, lecz grzebie się pod klepiskiem osad,

czemu towarzyszą zbiorowe uczty i ceremonie komcmoratywne. Póź­ niej są one ekshumowane i przenoszone poza teren zabudowany. Cia­ ła mnichów tybetańskich nie są wyrzucane na żer sępom, lecz palone, a zwłoki Dalaj Lamów i Panchen Lamów są balsamowane i przechowy-

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

|

wane w wystawnie dekorowanych czortenach zgromadzonych w góru­ jącym nad Lhasą zamku Porała (por. rozdz. 7).

Ryc. 31. Głowa jaka złożona w ofierze przy drodze do miejsca „podniebnych pochów­

ków” niedaleko tybetańskiego klasztoru Samye (fot. P.U. - 1007)

Obecnie „destrukcyjne” traktowanie nieboszczyków zaczyna być zabraniane lub powoli zanika z powodów praktycznych, estetycznych

i religijnych. Tc i inne stare obyczaje pogrzebowe stopniowo ustępują też pod wpływem kulturowej niechęci manifestowanej przez przedstawicieli

cywilizacji europejskiej oraz wskutek szerzenia się islamu i chrześcijań­ stwa, które nakazują chronić integralność martwych ciał. Są też pwody czysto praktyczne, jak w Tybecie, gdzie zmniejszająca się liczba sępów (trutych pestycydami i lekarstwami zawartymi w zwło­ kach) oraz kosztowny obowiązek puszczania wolno jaków, które przeno­ szą ciała zmarłych na miejsce „ostatniej posługi”, coraz bardziej utrudnia kontynuowanie tej tradycji, która staje się za skomplikowana i za dro­

ga dla zwykłych ludzi. Coraz większą popularność zdobywa więc bud­ dyjskie spopielanie zwłok. Również współcześni Parsowie stają wobec poważnego problemu, jakim jest gwałtownie zmniejszająca się popula-

L

1^8 |

ROZDZIAŁ 5

cja sępów, które zatruwa Diclofenac stosowany od lat 90. jako lek prze­ ciwzapalny i przeciwbólowy, podawany zarówno ludziom, jak i zwie­ rzętom. Brak padlinożerców zmusza więc dziś niektóre społeczności Parsów do grzebania zwłok. Brak wielkich drapieżników poza parkami narodowymi zmusza też współczesnych Masajów do rudymentarnego chowania zwłok, aby uniknąć przykrego widoku i odoru długo rozkładających się trupów. Wierząc, że śmierć „kończy wszystko”, Masajowie nie kultywują jednak

pamięci zmarłych ani nie dbają o ich groby, które nic są w widoczny spo­ sób identyfikowane z konkretną osobą, lecz są tylko „higieniczną” formą pozbycia się martwego ciała (ryc. 3 z).

Ryc. 31. Zabezpieczone kamieniami miejsce złożenia zwłok koło osady masajskiej w re­

jonie Manyara National Park w Tanzanii (fot. P.U. - zoi8)

Wszystkie te tradycje bezpochówkowc miały różne realizacje prak­ tyczne, ale ich wspólnym celem było możliwie szybkie zwrócenie ma­ terialnych produktów śmierci naturze. Martwe ciało wyrzucano, bo niepotrzebny był materialny obiekt wspomnień ani miejsce związane

z konkretnym nieboszczykiem. Upamiętnianie zmarłego ograniczało się

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

I

do powtarzania jego imienia i wspominania jego życia lub upamiętnia­ nia go w przedstawieniach plastycznych. Pierwszym Europejczykom, którzy zaobserwowali takie bezceremo­ nialne usuwanie zwłok przez ich wyrzucenie poza obszar mieszkalny lub nawet przez zniszczenie, musiało się to wydawać przejawem wyjątkowe­ go barbarzyństwa. Dopiero z czasem zrozumieli, że takie zwyczaje wy­ nikają z przekonania, że śmierć fizyczna po prostu kończy ziemską wę­ drówkę. Nie ma więc potrzeby specjalnego zainteresowania zbędnymi już martwymi ciałami, które reprezentują tymczasowość życia fizyczne­ go jako niepotrzebne kadłuby, porzucone już przez dusze ożywiających je

niegdyś osób. Zniszczenie takiej pustej „kapsuły” ułatwia nawet duchowi

uwolnienie się od poprzedniej ziemskiej egzystencji i umożliwia ewentu­ alną reinkarnację w innej postaci materialnej. Nie jest więc potrzebny jaki­ kolwiek grób, pomnik, konkretne miejsce pochówku czy choćby kości zo­ stawione jako namacalne świadectwo i obiekt wspomnień. Wiarę w wędrówkę dusz z ciała do ciała kojarzymy głównie z kultu­ rami azjatyckimi, ale jej niejasne ślady można odnaleźć również na blis­ kich nam terenach. Zdaje się, że wskazuje na nią tajemnicza wzmianka zawarta w Kronice biskupa krakowskiego (w latach 1108-1113) Win­

centego zwanego Kadłubkiem (IV, 19), który napisał, iż u Prusów, któ­ rych nazywał Getami, „wspólna jest niedorzeczna wiara, że dusze, wy­ szedłszy z ciał, ponownie wstępują do ciał, które mają się urodzić, i że niektóre dusze zgoła bydlęcieją przez przybranie bydlęcych ciał”. Nie­ stety ta frapująca obserwacja eschatologiczna nie znajduje potwierdze­

nia w innych źródłach. W niektórych kulturach i w pewnych sytuacjach stosowano roz­ maicie motywowane przechowywanie fragmentów zwłok. Najczęściej były to rozmaite trofea wojenne (np. skalpy, wysuszone głowy i różne części szkieletów - głównie czaszki) lub przedmioty wykorzystywane do celów rytualnych, ale też jako symbole władzy oraz atrybuty statusu, męstwa i zwycięstwa oraz przedmioty kolekcjonerskie. Szczególne miejsce w wielu kulturach zajmowały głowy, jako naj­

ważniejsze części ciała. To głowa jest najbardziej wyeksponowana; to głowa nosi twarz - najbardziej ekspresyjną część ciała; to w głowie są zlokalizowane najważniejsze zmysły (wzrok, węch, słuch i smak); to gło-

139

140 I

ROZDZIAŁ 5

wa znakomicie ułatwia człowiekowi komunikację z otoczeniem; to gło­

wa jest uznawana za ośrodek indywidualnej tożsamości. Stanowi wpraw­ dzie tylko niewielki fragment fizycznej całości, ale „To, czego brakuje, jest równie istotne jak to, co pozostało, a brak ciała jest równie frapujący jak widok ciała pozbawionego głowy”. Bo też „Głowa oddzielona od cia­ ła, czy to zachowana w całości, czy zredukowana do postaci czaszki, spo­ gląda na nas z głębin innego świata, do którego wszyscy kiedyś trafimy” (Larson 1014/1017, s. 14 i 15). Głowy zawsze stanowiły wyrazisty symbol, a więc i obiekt pożąda­ nia oraz materialny symbol zwycięstwa. Szczególną rolę odgrywały więc

jako podarunki - od biblijnych głów Holofernesa i św. Jana, przez za­ konserwowaną w’ miodzie głowę wołoskiego hospodara Vlada III Draculea/Palownika, którą w 1477 r. posłano do Stambułu sułtanowi Mehmedowi II, do obciętej głowy dowódcy rosyjskiej armii inwazyjnej, księcia Aleksandra Bekowicza-Czerkieskiego (właściwie Devlet-Girei-

-mirzy), którą w 1717 r. władca Chiwy chan Shir Ghazi posłał emirowi Buchary Abu Faidowi, zatrzymując sobie do ekspozycji resztę ciała za­ bitego generała. Wyrafinowaną technikę konserwowania przez wysuszanie miękkich tkanek głowy stosowali Indianie Jivaro/Shivaro z amazońskiego pogra­ nicza Ekwadoru i Peru. Po zdjęciu z czaszki skóry z mięśniami wypełniali ją gorącym piaskiem i okadzali, aby skurczyła się do rozmiarów poma­ rańczy. Tak pomniejszona głowa wciąż rozpoznawalnego wroga stawa­ ła się trofeum tsantsa., kumulującym moc zabitego przeciwnika, którą mógł przejąć jej właściciel (Castner pu u t ). Nie przechowywano ich na stałe, gdyż po zakończeniu powtarzanych przez kilka lat rytuałów traci­ ły swoją magiczną siłę i można je było wyrzucić, zakopać albo sprzedać poszukiwaczom niezwykłych mirabiliów. Te ekspresyjne trofea szybko zwróciły uwagę Europejczyków, dla których stały się atrakcyjnymi przedmiotami kolekcjonerskimi. To wy­ generowało wśród zbieraczy i muzeów rosnący popyt, który skłaniał Indian do zwiększenia zyskownej podaży. To skutkowało zabijaniem przypadkowych ludzi (nawet osadników) i rozrostem legendy o bez­ względnych „łowcach głów”, których wszak sami europejscy handlarze prowokowali do polowań na ludzi. Szybko pojawiły się więc oszustwa -

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

preparowanie głów pozyskanych z kostnic, a nawet i głów małp, które z czasem trzeba było wstydliwie usuwać z wystaw etnograficznych (Lar-

son 2014/2017, s. 35-40).

Ryc. 33. Generał Horatio Gordon Robley ze swoją kolekcją głów maoryskich (https:// 3u16ai7v9hz1ilk4o2p5e1z1-wpengine.netdna-ssl.com/wp-content/uploads/ 2017/08/Roblcy-i.jpg, dostęp: 28 lutego 2020 r.)

Chyba największą skalę przybrało skupowanie maoryskich toi moko -

całych głów przemyślnie konserwowanych przez mieszkańców Nowej Zelandii (Donnę 1975). Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się moko mokai - głowy bogato tatuowane, których największą kolekcję zebrał i opisał w 1896 r. generał major Horatio Gordon Robley (ryc. 33). Spro­ wokowany generowanym przez Europejczyków popytem „Handel głowa­

mi osiągnął taką skalę, a wojny plemienne przybrały na sile tak bardzo,

|

.41 I

ROZDZIAŁ 5

że spodziewano się, iż Maorysi całkowicie wyginą” (Larson 2014/1017, s. 41). Nie pomagały zakazy handlu głowami, a rosnący popyt zaspoka­ jano, tatuując przed zabiciem nawet twarze pojmanych Europejczyków. W XXI w. Maorysi rozpoczęli kampanię odzyskiwania wywiezio­

nych kiedyś głów ich przodków. Te, które udało się sprowadzić z powro­ tem do Nowej Zelandii, są gromadzone w Wellington w Museum Tc

Papa Kongarewa, a po ewentualnym ustaleniu ich dokładniejszego po­ chodzenia mają być zwracane lokalnym społecznościom. Do podobnych sytuacji dochodziło również na Nowej Gwinei i Borneo, gdzie antropolodzy też gromadzili kolekcje spreparowanych

głów. Jeszcze w 1923 r. Alfred Cort Haddon, który je intensywnie sku­ pował dla uniwersytetu w Cambridge, opublikował w szacownym cza­ sopiśmie „Man” artykuł Stuffed human headsfrom Netu Guinea. Jednak

nie sprowokowało to jeszcze wówczas dyskusji etycznej, bo przedmio­ towe traktowanie „prymitywnych dzikusów” wciąż było powszechną praktyką w europejskich i amerykańskich środowiskach naukowych. To na Borneo nastąpił ostatni chyba epizod „kolekcjonowania” ludzkich głów i czaszek, kiedy w trakcie walk aliantów z Japończyka­ mi latem 1945 r. rozpoczęło się wzajemne dekapitowanie przeciwników. Szczególnie Amerykanie używali czaszek jako makabrycznych trofe­ ów, maskotek i pamiątek wojennych, ale nie gardzili też uszami, palcami i zębami. Kości ludzkie były ozdabiane i przerabiane na przedmioty co­ dziennego użytku - popielniczki, pojemniki, podstawki i prezenty wy­ syłane znajomym i rodzinie (Harrison zoi 2). Te sprzeczne z konwencją genewską skłonności profanacyjne trzeba rozpatrywać jako „elementy dynamicznego procesu odwracania porządku moralnego [...] [które] są sposobem radzenia sobie z szokującą rzeczywistością wojny”, w której toczono walkę na śmierć i życie, a widok zwłok stał się stałą częścią ota­ czającego krajobrazu (Larson 2014/2017, s. 74 i cały rozdz. 2).

Najtrwalszą strukturą głowy jest czaszka - co prawda trudna do in­ dywidualnej identyfikacji, ale pełna ponurej ekspresji. W przeciwień­ stwie do innych części szkieletu jest jednoznacznie rozpoznawalna przez każdego człowieka, który zdaje sobie sprawę, że taką czaszkę kryje jego

własna głowa. Jej trwałość sprawia, że może być długotrwałym narzę­

dziem mnemonicznym, równocześnie przywołując wspomnienie życia

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ!

i potwierdzając śmierć. Czaszka nic ma już społecznie rozpoznawalnej twarzy, ale i tak pozostaje ikoną tożsamości - choćby bezimiennej. Kult czaszek był rozpowszechniony w prekolumbijskim Meksyku,

gdzie je gromadzono, wystawiano podczas rytuałów życia i śmierci oraz często przedstawiano w sztuce. Pokłosiem tej fascynacji jest obfitująca w czaszki symbolika Dnia Zmarłych (por. niżej), jak też ubrania, tatuaże

oraz rozmaite pamiątki i gadżety z czaszkami. Biżuteria wykorzystująca ten motyw (ryc. 34) może być odległą reminiscencją trofeów noszonych przez wojowników Majów i Azteków, które znamy z malowideł, relie­

fów i znalezisk archeologicznych.

Ryc. 34. Meksykański naszyjnik z turkusowych czaszek (fot. Aleksandra Yatsyk)

Ciekawym przykładem demonstracji dominacji politycznej przez wyeksponowanie czaszek pokonanych przeciwników jest, wystawiany do dzisiaj w muzeum pałacowym w benińskim Abomey, tron dahomej-

ROZDZIAŁ 5

144 I

skicgo władcy Ghezo (1818-1858) postawiony na czaszkach czterech

zabitych królów (ryc. 35).

Ryc. 35. Trony z pałacu Abomey w Beninie - w środku triumfalny tron króla Ghezo (fot. Bernard Maupoil, ok. 1935 r., https://africa.si.edu/exhibits/legrain/thrones.

htm, dostęp: 13 sierpnia 1019 r.)

W czasach nowożytnych głowy i czaszki stały się obiektami obse­ syjnego badania i kolekcjonowania. W XIX w. Europę i Amerykę opa­ nowała prawdziwa mania zbierania i studiowania ludzkich czaszek. Na­ pędzała ją wymyślona przez Franzajosefa Galla (1758-1818) i Johanna Spurzheima (1776-1831) frenologia - pseudonaukowa doktryna o od­ wzorowywaniu się w czaszkach indywidualnych cech ludzi (van Wyhe 2004) (ryc. 36).

Będąca jej unaukowionym pokłosiem kraniologia stawiała sobie za cel globalne zdefiniowanie rasowego zróżnicowania czaszek. Skutkiem tego było prowadzenie szeroko zakrojonych badań kraniometrycznych, dla których tworzono wstydliwie dziś ukrywane wielkie kolekcje zwo­

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

I

żonych z całego świata czaszek - zbieranych na polach bitew, kupowa­ nych oraz wykradanych z przytułków, szpitali i kostnic (Dickcy 2.009; Fabian 2010). Chociaż kraniometria ras okazała się (równic jak frenologia) klęską naukową, to symboliczna siła czaszki jako ikony człowie­ ka sprawia, że wciąż „Ludzie przywłaszczają sobie głowy, ofiarują własne głowy, wystawiają głowy na pokaz i oglądają je; [...] otaczają nas odcię­ te głowy Zbiory złożone z tysięcy ludzkich czaszek - i pojedyncze za­ konserwowane głowy - zapełniają półki regałów muzealnych na całym świecie” (Larson 2014/2017, s. 17; szerzej na s. 200-233).

Ryc. 36. Czaszka zinterpretowana frenologicznie - Musee des Confluences, Lyon (fot.

P.U. -101$)

Pochodną tej fascynacji głowami są kolekcje ludzkich mózgów, zgromadzonych w nadziei na odkrycie tajemnic osobowości i zdolności. Szczególnie pożądane były oczywiście mózgi osób wybitnych. Na prze­ łomie XIX i XX w. w Europie i w Ameryce licznie powstawały kluby

naukowców i intelektualistów, którzy zobowiązywali się do pozostawie­ nia swoich mózgów do analitycznej dyspozycji badaczy. Dzisiaj zgroma­

145

146 I

ROZDZIAŁ 5

dzone kiedyś kolekcje mózgów wyekstrahowanych z pogrzebanych póź­ niej ciał popadają we wstydliwe zapomnienie, bo nadzieję na odkrycie tajemnic funkcjonowania centralnego ośrodka nerwowego wiąże się ra­ czej z neurobiologią niż z badaniami anatomicznymi. Inaczej ma się sprawa z używaniem ludzkich szczątków w rytuałach religijnych. W tybetańskich obrzędach lamaistycznych do dzisiaj uży­ wane są czary kapała zrobione ze zdobionych ludzkich czaszek wyłożo­ nych srebrem (ryc. 37), rytualne instrumenty muzyczne (np. bębenki

damaru z połączonych ze sobą dwóch sklepień ludzkich czaszek i pisz­

czałki kangling wykonane z kości udowych, ryc. 38) oraz inne przedmio­ ty kultowe (ryc. 39).

Ryc. 37. Rytualna tybetańska czara kapała wykonana z ludzkiej czaszki (fot. P.U. - pry­ watna kolekcja)

Ryc. 58. Rytualna trąbka kangling wykonana z ludzkiej kości udowej (fot. P.U. - pry­

watna kolekcja)

Ryc. 39. Rytualny pas tybetański wykonany ze zdobionych kości ludzkich - Pitt-Rivers Museum w Oksfordzie (fot. P.U - zoi$)

148 I

ROZDZIAŁ 5

Śmierć (szczególnie skazańców) też była okazją do pobrania róż­ nych części zwłok, chociaż nie w celach kolekcjonerskich lub badaw­ czych, lecz do późniejszego wykorzystania jako amulety, „pamiątki” czy surowce do wyrabiania cudownych leczniczych mikstur (Zaremska 1986, s. 98). Zasuszone dłonie, włosy, paznokcie, zęby, kości, pęp­ ki, płaty skóry, mięso, serce, wątroba, tłuszcz, ślina i krew miały bowiem mieć wspaniałe właściwości lecznicze, co przysparzało znacznego zarob­ ku katom i grabarzom. Właśnie wykradaniem dłoni lub palców skazań­ ców tłumaczą archeolodzy niedobór takich kości w bezładnym zbiorze szczątków odkrytym pod rozebraną w 1778 r. szubienicą w Jeleniej Gó­ rze (Duma, Rutka, Wojtucki 1011, s. 56). W Europie zwłoki przestępców były własnością państwa/króla i można ich było używać do ćwiczeń anatomicznych i eksperymen­ tów naukowych. Nie stroniono też od ekstrawaganckich sposobów ich wykorzystania, czego uderzającym przykładem jest los zwłok Georgea „Big Nose” Parrota, zlinczowanego 22 marca 1881 r. w Rawlins, Wyoming, USA. Pozostały po badaniach jego mózgu ścinek czaszki został wykorzystany jako popielniczka, a z jego stosownie wyprawionej skóry dr John Osborne (późniejszy gubernator stanu Wyoming) kazał wyko­ nać dla siebie torbę lekarską i parę butów (przechowywanych do dziś w Carbon County Museum - ryc. 40). Resztę ciała zachowano do dal­ szych eksperymentów, przechowując je przez rok w wypełnionej solą beczce, zanim całość zakopano w nieoznaczonym miejscu. Makabrycz­ ne potwierdzenie tej historii nastąpiło 11 maja 1950 r., kiedy w trakcie robót budowlanych beczkę odnaleziono, a dopasowanie do znajdującej się tam czaszki wciąż przechowywanej „popielniczki” i badania DNA potwierdziły autentyczność znaleziska. Szczególnym podejściem do martwych ciał był rytualny kaniba­

lizm, który w przypadku ludzi należy raczej nazywać antropofagią. Jego występowanie na różnych kontynentach i w różnych czasach zano­ towali ze stosowną odrazą podróżnicy i badacze europejscy, u części których można podejrzewać powielanie topicznego motywu „odczłowieczania” obcych przez przypisanie im szczególnie barbarzyńskich za­ chowań. Antropofagię trudno potwierdzić archeologicznie, bo takie ba­ dania umożliwiają tylko bardzo szczególne sytuacje, np. zachowanie się

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

ludzkich koprolitów, w których można by znaleźć ślady ludzkiego biał­ ka. Same ślady oskrobywania, rozbijania i nadpalenia kości ludzkich czy trepanacji czaszek nie są niepodważalnym argumentem, bo mogą być śladami przygotowań do pochówku lub dziełami przypadku.

Ryc. 40. Bury wykonane ze skóry George a Parrota (https://www.intercsly.coni/big-no-

sc-gcorge-parrott-became-shoes/, dostęp: 28 lutego 2020 r.)

Zapiski starożytnych historyków (np. Herodot, Dzieje, ks. III, 38) dotyczące kanibalizmu towarzyszącego obrządkom pośmiertnym i ry­ tualnym mordom są trudne do zweryfikowania. Taki zwyczaj potwier­ dzają jednak późniejsze obserwacje dokonane w Azji przez Marco Polo

oraz w Ameryce przez Krzysztofa Kolumba, Amerigo Vespucciego i Bernarda Diaza del Castillo. Wszyscy ci autorzy dopatrywali się w tej praktyce wyłącznie motywów konsumpcyjnych. Taka sama miała być

przyczyna zjadania ciał ludzi zmarłych śmiercią naturalną lub poległych w walce na Nowej Zelandii. Alfred S. Johnston (1889) zaobserwował to

I $0 |

ROZDZIAŁ 5

również u mieszkańców Fidżi, którzy piekli lub gotowali ciała zabitych w częstych tam wojnach. O podobnych praktykach Bronisław Mali­

nowski (1967, s. 56-59) słyszał od Massimów z wysp Mclanezji. Nieste­ ty brak informacji, co działo się później z ciałami poddanymi prakty­ kom kanibalistycznym, uniemożliwia archeologiczne potwierdzenie tego zwyczaju. Wbrew opiniom wczesnych obserwatorów (np. dla Indian obu Ameryk - Dorman 1881) w społecznościach, w których zaobserwowa­ no kanibalizm, nie miał on charakteru konsumpcyjnego, lecz był częścią ważnych rytuałów mających swoiście „podtrzymywać” życie przez prze­ jęcie fizycznych (siła), duchowych (odwaga) i społecznych (status) za­ let zmarłego przez osobę zjadającą jego ciało (w odniesieniu do nowoze­ landzkich Maorysów - Diehl, Donnelly zoo8, s. 38). Tak wytłumaczyli przyczynę zjedzenia serca francuskiego misjonarza Jeana de Brebeufa Irokczi pełni podziwu dla męstwa, jakie okazał w trakcie wymyślnej eg­ zekucji, której go poddali 16 marca 1649 r. (Hoever 1983, s. 381). Współczesna antropologia dysponuje dużą wiedzą o okoliczno­ ściach i przyczynach antropofagicznych rytuałów inkorporacyjnych, które miały inne znaczenie w przypadku zjadania obcych (egzokanibalizm), od których chciano przejąć ich siłę życiową, a inne, kiedy zjadano członków swojej grupy, czy nawet rodziny (endokanibalizm), co zapew­ niało dosłownie rozumianą ciągłość transgeneracyjną przez „włączenie” zmarłych w ciała żywych. Również picie krwi zmarłych mogło być czę­ ścią magii ciągłości, tj. podtrzymywania naturalnego cyklu życia i śmier­ ci (Constantine 2007, s. 14). Zawsze chodziło więc nie o aspekty czysto kulinarne, lecz o magiczną inkorporację jakichś pożądanych cech zjada­ nego, który tym samym był szczególnie wyróżniany przez włączenie go w cykl życia. Do niedawna rytuały antropofagicznc notowano wśród tubylców

na Nowej Gwinei, gdzie urządzano rytualne zjadanie ciał zmarłych. Antropofagia została tam prawnie zakazana w 1959 r., ale zapewne upra­ wia się ją skrycie do dzisiaj. Ostatni przypadek zanotowano tam oficjal­

nie w 197Z r. Szczególną uwagę badaczy zwrócił lud Fore, zamieszkujący trudno dostępne rejony Gór Wschodnich w Papui Nowej Gwinei, gdzie

kobiety często konsumowały mózgi zmarłych i nacierały sobie nimi twa­

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

I

rze, wierząc w ich magiczne właściwości. Ten zwyczaj spowodował roz­ przestrzenianie się śmiertelnej choroby Kuru (odmiana gąbczastego

zwyrodnienia mózgu), wywoływanej przez znajdujące się właśnie w mó­ zgach priony, które są odporne nawet na gotowanie. Szczególną formę ma niebezpośrednia antropofagia obserwowana przez Indian Yanomamo zamieszkujących dżunglę na pograniczu Bra­

zylii i Wenezueli. Najpierw pozostawiają oni zwłoki w dżungli do natu­ ralnej ekskarnacji, potem palą pozostałe po takim oczyszczeniu kości, by dopiero spalone i roztarte na pył szczątki domieszać do specjalnej zupy bananowej, spożywanej rytualnie przez wszystkich członków lokalnej wspólnoty. Ten swoisty endokanibalizm ma zapewniać przetrwanie du­ chom zmarłych (Chagnon 201 3, s. 117-119).

Europa też nie była wolna od przejawów tolerowanej antropofagii. Przypadki kanibalizrhu spowodowanego głodem w oblężonych mia­ stach opisał rzymski zbieracz ciekawostek z przeszłości Valerius Maximus (Factorum ac dictorum memorabilium libri IX, VII, 6, ext. 2-3).

Swoistego kanibalizmu żałobnego miała dokonać po śmierci swoje­ go męża, króla Karii Mausolusa, w 3 5 3 r. p.n.e. zrozpaczona Artemisia, która przez dwa lata piła miksturę z dodatkiem jego pokremacyjnych prochów (Valerius Maximus, IV, 6). W ten sposób „Jej dosłowna pró­ ba »połączenia się« z ciałem jej męża przekształca metaforyczny »pokarm miłości« w jakiś rodzaj literalnego jedzenia pokarmu, ale za cenę przekształcenia miłości w swoisty kanibalizm” (Wells 2007, s. 74). Nieco inną praktykę pseudoantropofagii opisał we wczesnośrednio­ wiecznej Anglii Beda Czcigodny (1994, s. 178), informując, że pielgrzy­ mi zbierali z pobliża grobu św. Chada (zm. ok. 672 r.) ziemię, którą mie­ szali z wodą i pili w celach leczniczych. Złowrogie świadectwo zostawili uczestnicy i komentatorzy pierw­ szej krucjaty. Wielu jej uczestników zanotowało liczne przypadki kani­

balizmu, jakiego dopuścili się w grudniu 1098 r. zdobywcy saraceńskiej twierdzy Maaarat w dzisiejszej Syrii. Anonimowy autor Gęsta Francorum oraz Baudry z Bourgueil, Fulcher z Chartres, Peter Tudebode, Ro-

bertus Monachus i Raymond z Aguilers ze zgrozą opisali zaspokajanie trapiącego krzyżowców głodu gotowanym mięsem zabitych wrogów (Peters 1998, s. 84).

151

>5ł I

ROZDZIAŁ 5

Większość przypadków antropofagii wiązała się jednak z przesąda­ mi medycznymi. Szczególną popularnością cieszyło się picie krwi za­ bitych - najlepiej młodych i zdrowych (Seyfarth 1913, s. 275-278). W starożytnym Rzymie źródłem tego cennego „lekarstwa” były cia­ ła gladiatorów, co ściągało do amfiteatrów chorych na epilepsję (Tertu-

lian, Apologia, 9.11). Krew była łatwiej dostępna niż np. równie pożą­ dany szpik lub mózg niemowlęcia (Pliniusz Starszy, Historia naturalna, 28.4). Po wprowadzeniu w 400 r. zakazu walk gladiatorów krew zaczęto pozyskiwać z ciał skazańców. Zadziwiająca trwałość tego przesądu spra­ wiła, że wiara w skuteczność picia świeżej krwi ludzkiej w leczeniu epi­ lepsji przetrwała w Niemczech aż do połowy XIX w. (Bargheer 1931, s. 211; Moore 2017/2019, s. 243). Aż do XIX w. poszukiwane „lekarstwa” wyrabiano z fragmentów (np.

włosy, wątroba, serce, mózg, kości czy choćby paznokcie) lub z całych ciał skazańców (Zaremska 1986, s. 98; Laskey 2018), a nawet z mchu porastającego stare czaszki. Od XVIII w. aż do początku XX w. popular­ ne były lekarstwa wyrabiane ze sprowadzanych z Egiptu mumii. W ra­ mach tej „medycyny zwłok” stosowne receptury wymyślali również lu­ dzie skądinąd cenieni jako naukowcy - np. Paracelsus (1493 -1541) w Szwajcarii, Oswald Croll (1563-1609) w Niemczech czy Francis Ba­ con (1561-1626), Kenelm Digby (1603-1665) i Dr Jonathan Goddard (1617-1675) w Anglii. Dopiero rozwój naukowych podstaw medycyny wyeliminował ten medyczny „parakanibalizm”.

Thomas W. Laqueur (2015, s. 567), nie przywołując źródła swojej wiedzy, informuje, że w 1977 r. „prochy wielkiej divy Marii Callas zosta­ ły rozsypane na morzu ze statku marynarki greckiej i zostały przez wiatr

nawiane z powrotem na pokład, gdzie wdychali je marynarze”. Podob­ ną historię opowiadają wykonawcy ostatniej woli profesora archeologii Włodzimierza Szafrańskiego (1920-1998), którzy wysypując jego pro­ chy na środku Jeziora Biskupińskiego, też nie przewidzieli nagłej zmia­ ny kierunku wiatru (ustna informacja Wiesława Zajączkowskiego). Te przypadkowe akty pozornego „kanibalizmu” można uznać za symbo­ liczny triumf zmarłych, którzy zapewnili uczestnikom tych uroczystości niezapomniane wrażenia - nie tylko emocjonalne i wzrokowe, bo fak­ tycznie przypadkowo połączyli się z nimi fizycznie.

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ, ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

Niektórzy antropolodzy uważają, żc „na płaszczyźnie symbolicznej

posiłek pogrzebowy jest sposobem zatrzymania zmarłego i z tego tytułu jawi się jako substytut posiłku kanibalistycznego” (Thomas 1980/1991, s. 69). Jawnie „kanibalistyczny” przekaz symboliczny kryje się w meksy­ kańskim zwyczaju spożywania w Dzień Zmarłych charakterystycznych cukrowych lub czekoladowych czaszek {calaueras de dulce) i „pieczywa zmarłych” {pan de muertd) - ryc. 41.

Ryc. 41. Słodycze i pieczywo sprzedawane w Meksyku w Dniu Zmarłych (http$://www.

sopiras.com/mientras-tanro/de-que-esran-hcchas-las-calaveritas-dc-azucar/, dostęp:

18 lutego zozo r.; https://www.perceptivetravel.com/issucs/o816/oaxaca.html , dostęp: z8 lutego zozo r.)

I

153

>54 I

ROZDZIAŁ 5

W zupełnie innym, bynajmniej nie symbolicznym, lecz tragicznym kontekście historycznym trzeba umieścić przypadki rzeczywistego kani­ balizmu konsumpcyjnego zanotowane podczas klęsk skutkujących ma­ sowym głodem. Oprócz wspomnianych już informacji ze starożytno­ ści i z pierwszej krucjaty takie przypadki zanotowano w wielu innych miejscach - np. na Śląsku w drugiej dekadzie XIV w., gdzie zagroże­ ni widmem śmierci ludzie zjadali ciała skazańców (Kiersnowski 1977, s. 19). W XX w. na większą skalę kanibalizm wystąpił na Ukrainie w cza­ sie Wielkiego Głodu (Hołodomor) lat 1932-1933, wywołanego przez stalinowską strategię polityczną (Kuśnierz 2005, s. 167 i nast.), czy też

w ograniczonym zakresie w czasie długotrwałego oblężenia Leningradu przez Niemców w latach 1941 -1944 (Glantz 2011, s. 8 3).

W tradycji europejskiej integralność martwych ciał podlegała ochronie, bo występek przeciw zwłokom naruszał prawo potomnych do dyspo­ nowania nimi, nie mówiąc o godności nieboszczyka. Nadawano temu sankcje religijne, co przez długi czas utrudniało sekcje i autopsje po­

śmiertne, które ortodoksja muzułmańska i żydowska do dzisiaj całko­ wicie wykluczają. Kary za uszkadzanie zwłok skodyfikowano już w pra­ wie rzymskim, a i później porzucanie, niszczenie zwłok, ćwiartowanie, a tym bardziej kanibalizm były surowo karanymi występkami. Ta ochrona nie dotyczyła zwłok ludzi, których uczynki były tak nie­ bezpieczne dla porządku społecznego, że wymagały szczególnej kary. Mogło nią być właśnie pośmiertne rozczłonkowanie, które utrudnia­ ło albo nawet uniemożliwiało przeprowadzenie normalnego pogrzebu. Niektóre z pośmiertnych historii takich skazańców zapisały się szczegól­ nie w zbiorowej pamięci. Do takich tragicznych postaci należy Olivcr Plunkett (1625-1681), irlandzki arcybiskup Armagh, który został pu­ blicznie powieszony w londyńskim Tyburn jako ostatni katolik. Po za­ sądzonym poćwiartowaniu zwłok jego przyjaciele zdołali wykraść samą głowę, która stała się narodową relikwią irlandzką, uroczyście obnoszo­ ną w ulicznej procesji w Drogheda w każdą pierwszą niedzielę lipca.

W przeciwieństwie do wielu innych relikwii głów osób szybko kanoni­

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ, ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

I

zowanych (np. św. św. Agnieszka, Dionizy, Helena, Iwo, Just, Katarzy­ na Sieneńska, Lucyna, Sebastian, Stanisław ze Szczepanowa, Wojciech-Adalbert), Oliver Plunkett został kanonizowany dopiero w 1975 r. decyzją papieża Pawła VI - najwyraźniej pod naciskiem informacji o niemalejących rzeszach pielgrzymów, wierzących w nadzwyczajną moc za­ suszonej głowy. Rozczłonkowanie z powodu strachu odnosiło się do samobójców, którzy byli traktowani jak mordercy działający z poduszczenia Szatana. Targnąwszy się na siebie, sprzeniewierzyli się wszak boskiemu darowi

życia, a ponadto zmarli bez spowiedzi i rozgrzeszenia. To czyniło ich zwłoki nieczystymi, a nawet groźnymi dla otoczenia. Nie należało ich dotykać i najlepiej było szybko się ich pozbyć. Częstym zabiegiem było odcinanie im głów - najprościej za pomocą szpadla albo siekiery (Duma 2015, s. 35,42-44). Źródła historyczne notują wiele przypadków unieszkodliwiania złych mocy przez rozczłonkowanie trupów uznanych za niebezpiecz­ ne (np. Duma 2015, tab. 6 na s. 132-133). Taka pośmiertna egzekucja (najczęściej dekapitacja) miała zapobiec powracaniu przeklętej duszy na miejsce swojej śmierci. To może objaśniać odkrywane przez archeolo­

gów tzw. pochówki antywampiryczne, w których głowy zostały złożo­ ne w sposób nieanatomiczny - np. między nogami trupa (por. rozdz. 7).

Specyficznym powodem fragmentacji zwłok była chęć zdobycia czę­ ści niechronionych przez prawo ciał skazańców (głównie palce i dłonie, ale też zęby, mózg, tłuszcz i krew), którym przypisywano niezwykłe wła­ ściwości. Popyt na te magiczne przedmioty („części ciała samych powie­ szonych lub fragmenty ich ubrań” - Kowalska-Cichy 2019, s. 93) za­ spokajali kaci, dla których mogło to być źródło dodatkowego dochodu (Zaremska 1986). Źródła historyczne zanotowały też wiele przypadków sekretnego okaleczania ciał wisielców (Duma 2015, s. 50-55). Popular­

ność tego zwyczaju potwierdzają archeologiczne odkrycia częściowych pochówków - np. szkieletów pozbawionych kości dłoni (por. rozdz. 7). Specjalną karą pośmiertnego pohańbienia było eksponowanie zwłok skazańców w całości lub w częściach (najczęściej same głowy) w miejscach publicznych. Długotrwała ekspozycja ich szczątków (cza­

sem pobieżnie „zakonserwowanych” - np. smołą) miała stanowić do­

*55

156 |

ROZDZIAŁ 5

datkową i szczególnie wyrazistą karę przez odmowę wymaganego przez tradycję pogrzebu. Ekspresyjny opis (z autopsji?) typowego wyglądu szubienicy pozostawił nam Jan Potocki w Rękopisie znalezionym w Saragossie (1965, s. 11 i 15), którego bohater z obrzydzeniem patrzył, jak „podczas gdy wiatr bujał ohydnymi trupami, straszne sępy szarpały im wnętrzności i oskubywały z ostatków ciała”, a pod spodem zalegały

„odłamki szkieletów i ohydne łachmany”. Hańbiące wystawienie zwłok na widok publiczny miało ukarać już martwych przestępców przez odmówienie im prawa do właściwego opłakania i pogrzebu, a ich bliskim utrudnić podtrzymywanie pamięci. Odmowa zwrotu zwłok rodzinie pozbawiała krewnych okazji do poczy­ nienia gestów pożegnalnego żalu i oddania szacunku martwemu ciału. Jednak głównym celem demonstracyjnego eksponowania ciał skazań­ ców było dydaktyczne zaszokowanie przechodniów i pozytywne zmo­ bilizowanie opinii publicznej do przestrzegania porządku społecznego. To, co miało pohańbić rodziny przestępców i odstraszać ludzi przed

nieakceptowalnym zachowaniem, stanowiło równocześnie okazję dla tych, którzy wierzyli w uzdrawiającą moc świeżych trupów. „Wiara w pozytywną moc wisielca [...] funkcjonowała na terenie całej Europy” (Kowalska-Cichy 2019, s. 93). Przykładanie sobie do ciała jeszcze cie­ płych dłoni skazańców, dotykanie świeżych trupów, zbieranie krwi spod

miejsc kaźni, zabieranie talizmanów w postaci fragmentów ubrań czy

*stryczka należały wszędzie do częstych widoków, przysparzając katom dodatkowych dochodów (Duma 2015, s. 49-55; Moore 2017/2019, s. 237-238).

Praktyka eksponowania zwłok przestępców miała długą trady­ cję pełną inwencji technicznych, które zwiększały widoczność pohań­ bionych publicznie szczątków. Nadawała też tej sytuacji perwersyjną atrakcyjność, która wzmacniała ostrzegawczy sygnał. Urządzenia prze­ znaczone do zapadającego w zbiorową pamięć wystawiania zwłok mia­ ły wspomagać dydaktyczny przekaz, tj. odstraszać ludzi skłonnych do

*

Henryk Sienkiewicz słusznie umieścił w Krzyżakach (1978, s. 223) dialog ze sło­ wami: JLudzie prawią [...], że powróz, albo też rzemień z wisielca daje jakowcś szczęście wc wszystkim”.

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

I

nieprzestrzegania zasad porządku publicznego i wzmacniać społeczną świadomość brutalnych konsekwencji ewentualnych przestępstw. Wi­ dok gnijących głów i innych rozpadających się stopniowo szczątków należał do standardów europejskich, a ich oglądanie było wszędzie po­ pularną rozrywką widok wiszącego ciała przestępcy był obecny w śląskim krajobrazie co najmniej od XIII w.” (Duma 2015, s. 63).

Po egzekucji zwłoki nie tylko wywieszano, ale też palowano lub umieszczano w klatkach. Całe martwe ciała, albo ich fragmenty (jeśli egzekucja wiązała się z poćwiartowaniem), były eksponowane albo na miejscu przestępstwa, albo w najbardziej uczęszczanych lokalizacjach np. place miejskie, skrzyżowania dróg, bramy miejskie albo popular­ ne szlaki wodne. W Londynie od 1305 r., kiedy ścięto szkockiego bun­ townika Williama Wallace’a, aż do 1678 r., kiedy powieszono Williama Staleya, tradycyjnym miejscem eksponowania zatkniętych na tyczkach głów była brama London Bridge. Podobną funkcję spełniała zachodnia brama Tempie Bar. Dla szlachetnie urodzonych rezerwowano bardziej ekskluzywne miej­

sca - w Londynie Tower i Westminster Hall, gdzie wystawiano głowy po­ konanych przeciwników. Głowę walijskiego księcia Llewelyna, odciętą podstępnie zabitemu 11 grudnia 1282 r. przedostatniemu władcy wolnej Walii, zatknięto aż na 1 5 lat na bramie twierdzy Tower. Wkrótce dołączy­

ła do niej zakuta w żelazną klatkę głowa jego brata Dafydda. Jednym z dobrze upamiętnionych przykładów było okrutne potrak­ towanie samozwańczego „króla Munster” Jana z Leiden i dwóch innych anabaptystów (Bernharda Krechtinga i Bernharda Knipperdollinga),

którzy ustanowili w mieście republikę teokratyczną. Pokonani przez księcia-biskupa zostali zabici przez tortury 22 stycznia 15 36 r., a ich oka­ leczone ciała umieszczono w żelaznych klatkach powieszonych na wie­ ży katedry św. Lamberta. Rozkładające się zwłoki pozostawiono tam do zgnicia jako straszliwe ostrzeżenie dla potencjalnych buntowników. Do­ piero po 50 latach pozostałe wciąż w klatkach kości usunięto z widoku publicznego i pogrzebano anonimowo. Same klatki pozostawiono jed­

nak jako straszne memento na wieży kościelnej, gdzie nadal można je zo­ baczyć (ryc. 42), chociaż dzisiaj są to już tylko kopie, gdyż cenne orygi­ nały znajdują się w muzeum.

>57

ROZDZIAŁ 5

158 |

Ryc. 41. Trzy klatki hańby wciąż wiszące na wieży katedry św. Lamberta w Munster (fot. P.U. -1009)

W średniowiecznej Anglii zwłoki skazanych za najpoważniejsze przestępstwa były po egzekucji ćwiartowane, a ich kawałki rozsyłane do wystawienia w różnych częściach kraju, jako makabryczne dowody wy­ konania kary. Taki był los doczesnych szczątków przywódcy szkockie­ go buntu Williama Wallecea „Bravehcarta”, którego głowę zatknięto na bramie London Bridge, pozostałe fragmenty w 1305 r. wystawiono zaś ku przestrodze w Berwick, Newcastle, Perth i Stirling (Murison zoo3, s. 147 i nast.). Publiczne eksponowanie zwłok skazańców zasądzano głównie w od­ niesieniu do zdrajców, morderców i piratów (Hartshorne 1891). Tych ostatnich adekwatnie wywieszano przy ważnych szlakach wodnych, aby zwracały uwagę marynarzy - np. zwłoki powieszonego 23 maja 1701 r. szkockiego „kapitana” Williama Kidda eksponowano przez trzy lata

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ’

w Tilbury Point na wschód od Londynu (Zacks 1003) (ryc. 43). Inne miejsca wykorzystywane w tym celu nad dolną Tamizą to Cuckolds Point i Blackwall Point w Greenwich, dobrze widoczne z przepływają­ cych rzeką statków.

Ryc. 43. Ciało Williama Kidda wywieszone nad Tamizą (http://www.thepirateking.

com/bios/kidd_william.htm, dostęp: 5 stycznia 1019 r.)

Takie wyroki uregulowano w 1751 r. w tzw. Murder Act, który jed­ noznacznie nakazywał sędziom odmawianie zgody na pogrzebanie ska­ zanych na śmierć morderców. Pośmiertna dehonestacja mogła też doty­ czyć samobójców, jak w 161 o r. w Złotoryi, gdzie ciała nie odcinano ze stryczka przez sześć tygodni, zanim nie zajął się nim lokalny kat (Duma 1015,s. 39).

!6u

I

ROZDZIAŁ 5

W Anglii ostatnim przypadkiem było wystawienie (gibbeting) zwłok Williama Joblinga i Jamesa Cooka w 1831 r. W tym czasie takie postę­ powanie spotykało się już jednak z kontrargumentami estetycznymi, moralnymi i medycznymi. Wyeksponowane zwłoki wciąż przyciągały

padlinożerne ptaki, ale coraz mniej widzów. Przypominano, że w chrze­ ścijaństwie karanie grzeszników kończy się w momencie ich śmierci, a ostateczny osąd powinien być pozostawiony samemu Bogu. Cuchnące resztki powodował}' też obawy o zagrożenie publicznego zdrowia. Toteż w 1834 r. brytyjskie prawo zabroniło wreszcie pozostawiania zwłok na widoku publicznym. Jednak jeszcze w 1837 r. w Perth na Ta­ smanii wywieszono zwłoki mordercy Johna McKaya. W Afganistanie karę powieszenia w klatce zasądzano jeszcze w XX w. Są wciąż państwa, gdzie do dzisiaj zgodnie z prawem stosuje się karę pohańbienia prze­ stępców przez wystawienie ich ciał na widok publiczny. Tak postąpiono w Arabii Saudyjskiej ze zwłokami jednego z 37 skazańców ściętych mie­ czem 13 kwietnia Z019 r.Jego bezgłowe ciało zostało ukrzyżowane i wy­ eksponowane przez trzy dni.

Były to wszystko świadomie odstraszające odstępstwa od reguły, która wymaga szacunku dla martwych ciał i ich potraktowania zgodnie z lo­ kalną tradycją grzebalną. Jej częścią mogło być pożegnanie zwłok przez wszystkich, którzy chcieliby ostatni raz spojrzeć na nieboszczyka. Prze­ kształca to opłakiwanie rodzinne w większe wydarzenie społeczne, co pomaga złagodzić stratę i ułatwić pocieszenie. Jest to też okazja do spa­ jającego zbiorowość ostatniego „kontaktu"’ ze zmarłym, bezpośrednio i namacalnie reprezentowanym przez jego martwe ciało. To ważne spo­ łecznic wydarzenie eksponuje materialny dowód śmierci, który jest rów­ nocześnie śladem zakończonego życia. Oferuje szansę ostatniego „po­ żegnania”, które łagodzi żałobę i inicjuje proces adaptacji do fizycznego braku i społecznej pustki po zmarłym. W niektórych tradycjach w tej ceremonii biorą udział profesjo­ nalni żałobnicy, których demonstracyjna „rozpacz” przyczynia się do zmniejszenia bólu po stracie członka rodziny lub większej grupy, ale też

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ?

I

wzbogaca wydarzenie publiczne, podkreślając wagę chwili i przyciąga­ jąc obserwatorów. Ostatnie spojrzenie na nieboszczyka zawsze odgrywa ważną rolę w takich zgromadzeniach. Uroczyste wystawienie martwego ciała ustala główny punkt przestrzeni żałobnej, w której zwłoki są przed­ miotem atencji, prowokując dokładnie ukierunkowane emocje wszyst­ kich obecnych. Toteż ciało zmarłego musi być specjalnie przygotowane do tej spo­ łecznic ważnej roli niemego aktora pierwszego planu. Przygotowania składają się z mycia, czesania, ubierania i umieszczenia w stosownej po­ zycji. Najczęstsze jest ułożenie zwłok z twarzą do góry, co imituje po­ zycję snu, podkreślając podświadomą nadzieję na tymczasowość sytua­ cji (por. rozdz. i). Dużo bardziej ekspresyjna, ale rzadziej spotykana, jest pozycja siedząca, stwarzająca pozór dalszej „aktywnej”, choć niemej

obecności nieboszczyka wśród żywych. Wyzwaniu, jakim jest przedpogrzebowa uroczystość wystawienia martwego ciała na widok publiczny towarzyszy nie tylko rudymentar­ ne przygotowanie zwłok, ale też zabiegi, które mają nadać zmarłemu wygląd jak najlepszy i jak najbardziej naturalny. Mogą to być rozmaite interwencje (np. nałożenie makijażu, zamaskowanie ułomności fizycz­ nych) mające osiągnąć paradoksalny efekt nadania zmarłemu możliwie „zdrowego” wyglądu. Uszkodzone zwłoki (np. ofiar wojny albo ciężkich wypadków) mogą być „wyreperowane” przez złożenie w całość poka­ wałkowanych fragmentów i ukrycie braku pozostałych. Maskując niedoskonałości i oznaki śmierci, nadaje się zmarłemu po­ zory życia, a nawet poprawia jego rzeczywistą fizjonomię sprzed zgo­ nu. To upiększanie ma łagodzić traumę zderzenia z fizyczną degradacją

nieanimowanego już ciała. Ukrywanie oznak śmierci stwarza sztuczną sytuację życia „zatrzymanego w kadrze”, która pozwala nieboszczyko­ wi pozostać w pozytywnie ubarwionej pamięci. Choć bowiem „trup nic jest niczym innym, jak tylko masą protein w procesach gnicia i minera­ lizacji, jednakże z punktu widzenia bliskich, którzy uczuciowo odrzuca­ ją rzeczywistość śmierci, nie jest on pozbawiony swej osobowej jakości”

(Thomas 1980/1991, s. 139). Zachowując wszystkie swoje dobrze roz­

poznawalne atrybuty, jest obecnym-nieobecnym.

161

162 |

ROZDZIAŁ 5

Pośmiertny ubiór i przedmioty towarzyszące wystawionemu do po­ żegnania ciału, jak też starannie zaaranżowana przestrzeń żałobna po­ winny odzwierciedlać status zmarłej osoby, ale naturalną skłonnością jest poprawianie tego wrażenia przez ubieranie ciała lepiej, niż robił to na co dzień sam zmarły. Używa się więc ubioru uroczystego (czasem zawcza­ su przygotowanego na taką okazję), podkreślającego podniosłą wagę wy­ darzenia. Przestrzeń, w której eksponuje się ciało, jest szczególnie wy­ czyszczona i ustrojona, sprawiając wrażenie bogatszej niż zazwyczaj. Te przygotowania mają zrobić odpowiednie wrażenie zarówno na rzeczywistych żałobnikach, jak i na niezaangażowanych osobiście wi­ dzach. Dobrym przykładem jest barokowe castrum doloris, tak bliskie staropolskiej tradycji pogrzebowej (Chróścicki 1974, s. 95-215). Ten uroczysty entourage katafalku miał rozbudowaną scenografię zależną od statusu zmarłego (ryc. 44). Dramatyczna estetyka wzmacniała efekt triumfalnego zamknięcia życia, które dobiegło właściwego końca.

Ryc. 44. Rekonstrukcja szlacheckiego castrum doloris w Muzeum Ziemi Międzyrzeckiej

im. Alfa Kowalskiego (http://przekrojlokalny.pl/Castrum-Doloris-Zamek-Bole-

sci, dostęp: 4 marca 1019 r.)

PIERWSZE DECYZJE - WYRZUCIĆ. ZNISZCZYĆ. ZJEŚĆ CZY ZACHOWAĆ!

I

Wszystkie te przygotowania były jeszcze bardziej rozbudowywane w przypadku śmierci ludzi o najwyższym statusie społecznym, co doty­

czy przede wszystkim władców i ich rodzin oraz najważniejszych przy­

wódców religijnych. Sama ich śmierć miała bowiem charakter ostatniego aktu politycznego, w którym uroczyste wystawienie zwłok odgrywa­ ło ważną rolę. W przypadku królów, ich martwe ciała, jako materialni świadkowie ciągłości porządku politycznego, musiały w dobrym stanie dotrwać do końca długiego ciągu ceremonii związanych z przejmowa­ niem władzy przez następcę. Również współcześnie ważne jest odpowiednie spreparowanie zwłok tych, którzy zasługują na pogrzeb państwowy. Ich ciała są ekspo­ nowane publicznie w bogatej oprawie, która ma zrobić jak największe wrażenie na widzach oddających ostatnią cześć zmarłemu i demonstru­ jących pamięć o jego czynach i osiągnięciach oraz wyrażających zbioro­ wo odczuwaną stratę wybitnego członka społeczności lub ludzi, którzy, jak Lady Diana Frances Mountbatten-Windsor z domu Spencer (1961 —

-1997), zawładnęli zbiorową wyobraźnią.

Nieprzywiązywanie wagi do martwych ciał, czy nawet ich szybkie po­ zbywanie się, kończy zainteresowanie ich losem, podczas gdy zachowa­ nie zwłok wymaga ich starannego przygotowania do dalszej „drogi”.

ló}

fi.

PRZYGOTOWANIE DO POCHÓWKU ZABEZPIECZYĆ, ZREDUKOWAĆ CZY SPALIĆ?

( I

prócz wspomnianego w poprzednim rozdziale niszczenia, rozdrabniania i przywłaszczania sobie fragmentów zwłok w postaci kolekcjonowania ludzkich trofeów (np. skalpy, zęby,

uszy lub całe głowy) oraz przerabiania trwalszych elementów (głównie kości i włosy) na przedmioty rytualne i użytkowe (narzędzia, instru­ menty, naczynia, ozdoby, amulety) we wszystkich kulturach występuje też planowe manipulowanie martwymi ciałami w trakcie różnorodnych praktyk przedpogrzebowych. Powodują one wielorakie przekształcanie zwłok: zredukowanie ich masy (np. przez wysuszenie, ekskarnację albo spalenie), usunięcie jakichś fragmentów (np. wnętrzności) lub wprost

przeciwnie - „naprawianie” i zastępowanie brakujących części sztuczny­ mi uzupełnieniami. Takie działania (szczególnie te destrukcyjne) zamazują granicę mię­ dzy naturą a kulturą, prowokując trudne pytania ontologiczne: Kiedy społeczno-biologiczny podmiot staje się przedmiotem kulturowym? Kiedy martwe ciało ludzkie staje się nie-ludzkie, a nawet nieludzkie? Czy status ciała zakonserwowanego w bagnie i garstki skremowanych

166 |

ROZDZIAŁ 6

popiołów jest taki sam? Jak bardzo ludzki jest przedmiot wykonany z ludzkiej kości ? Uczestnicy zabiegów przedpogrzebowych raczej nie zadają sobie takich pytań filozoficznych, biorąc po prostu udział w zkorzenionych w lokalnej tradycji zabiegach i rytuałach uruchamianych po śmierci członka społeczności. Przyczyniają się one do przedłużenia poza grani­

cę śmierci czyjegoś „istnienia”, stwarzając unikatową okazję do przypo­ mnienia osiągnięć życiowych nieboszczyka i zastanowienia się nad nim jako niedawno jeszcze aktywną żywą osobą reprezentowaną teraz bier­ nie przez jej martwe ciało. Te rytuały są odprawiane nie tyle dla zmar­ łego, ile dla żyjących, którzy uczestniczą w przygotowaniach do osta­ tecznego pochowania szczątków. To oni decydują, czy dane zwłoki są „zwyczajne”, czy też zostaną staranniej zabezpieczone, a może staną się pożądanym źródłem trofeów; fetyszy, amuletów lub relikwii. Zgromadzenia przedpogrzebowre, które często przyciągają duże gru­ py uczestników, prowokują duże emocje i dobrze zapadają w pamięć. Są więc korzystnymi okazjami do (prze)modelowania relacji społecznych. Grupowa ważność takiego zgromadzenia nie „zaprzecza centralności zwłok w tym społecznym akcie mnemonicznym” (Petursdóttir 2009, s. 33). Podczas tych przygotowań martwemu już ciału nadaje się zbio­

rowa nowe znaczenie. Zostaje ono przekształcone z podmiotu biologiczno-fizycznego w kulturowy przedmiot, nie tylko pamiętania, ale też działań restrukturujących zakłócone relacje społeczne i polityczne. Celem ceremonii przedpochówkowych nie jest bowiem „zadowolenie” nieboszczyka, lecz wykorzystanie go do wywarcia stosownego wrażenia na żyjących. Podczas takiego „spektaklu” główni aktorzy kierują różne sygnały do różnych uczestników i widzów, aby wykorzystując „autory­ tet” nieboszczyka, zyskać (lub co najmniej podtrzymać) swój własny sta­ tus i kapitał społeczny. Doraźny szacunek zysków i strat społecznych może determinować sposób przedpochówkowego potraktowania zwłok, tj. przygotowania danej społeczności do zaakceptowania zamknięcia pewnych relacji in­

terpersonalnych, których nie można już podtrzymywać, bo jeden z inte­ raktywnych podmiotów jest już osobowo ostatecznie nieobecny, chociaż fizycznie wciąż reprezentowany przez swoje nieodwracalnie zdezakty-

PRZYGOTOWANIE DO POCHÓWKU

I

wizowane ciało. Długość tego okresu przejściowego, kiedy „bezpośred­ nia” konfrontacja tego, co żywe, i tego, co martwe, jest wciąż możliwa, zależy od specyficznej tradycji i konkretnych okoliczności, które mogą ten czas skrócić albo wydłużyć. Niektóre tradycje (np. judaistyczna i muzułmańska) bardzo go re­

dukują, podczas gdy inne dopuszczają dłuższe przygotowywanie się do braku osoby, która stała się zdezaktywizowanym przedmiotem, jej daw­ na aktywność przeszła w ostateczny bezruch, a wokalność ustąpiła mil­ czeniu. Przedłużanie czasu przebywania nieboszczyka wśród żywych wymaga odpowiedniego zabezpieczenia zwłok, podobnie jak ich przy­ gotowanie do zgodnego z tradycją pochówku.

W tradycjach, które unikają prostego porzucania/wyrzucania łub szyb­ kiego niszczenia zwłok (por. rozdz. $), szczątki ludzkie są poddawane rozmaitym zabiegom, zanim zostaną ostatecznie usunięte z widoku żyjących. Z praktycznego punktu widzenia najważniejsza jest decyzja, czy pozostawić martwe ciało mniej więcej w całości i ewentualnie zdepo­ nować je w ziemi (inhumacja), czy też potraktować je ogniem (krema­

cja, ciałopalenie) przed ostatecznym pogrzebaniem albo rozsypaniem (w ziemi lub w wodzie) spopielonych resztek (por. rozdz. 7). Najstarsza jest inhumacja, przez archeologów nazywana obrząd­ kiem szkieletowym. Wymaga ona zachowania co najmniej części zwłok w rozpoznawalnym stanie przed ich pochowaniem, chociaż szczegóło­

we rozwiązania mogą się bardzo od siebie różnić. Według przedpogrzebowych zaleceń szarłatu nie wolno stosować żadnych zabiegów (nawet kosmetycznych) poprawiających wygląd ciała

zmarłego muzułmanina, który powinien stanąć przed Allahem w pełni swojej naturalnej cielesności. Powinno ono zostać pozbawione wszyst­ kich sztucznych elementów (łącznie z biżuterią) i tylko umyte co naj­ mniej trzy razy (w określonej kolejności) przez członków rodziny tej

samej płci. Po zatkaniu wacikami otworów ciała zostaje ono zawinięte w trzy (mężczyźni) albo dwie (kobiety) płachty białego materiału prze­ wiązanego sznurem. Tak przygotowane, jest gotowe do pochówku (bez

IÓ7

168 |

ROZDZIAŁ 6

trumny), który optymalnie powinien nastąpić przed upływem zą go­ dzin od chwili śmierci, bo dłuższe przetrzymywanie zwłok bez ich po­

grzebania grozi uwięzieniem w nich duszy zmarłego. Równie krótki czas na pogrzebanie rudymentarnie potraktowanych zwłok wyznacza ortodoksja żydowska, bo nieczystość trupa jest „zaraź­ liwa” dla żywych. Po krótkim czuwaniu przy martwym ciele jest ono ry­ tualnie obmywane i ubierane w specjalny strój (tahrichim) uszyty z bia­ łego płótna. Po złożeniu na marach albo w trumnie transportowane jest do miejsca wiecznego spoczynku. Inhumację jednoznacznie kojarzymy też z chrześcijaństwem, aczkol­ wiek początkowo zachowywanie zwłok w całości nie było jednoznacz­ nie uregulowane (por. niżej uwagi o stosunku Kościoła do ciałopalenia).

Niemniej tradycja starotestamentowa i przykład złożenia ciała Jezu­ sa w skalnym grobowcu stanowiły wyraźną wskazówkę, jak traktować zwłoki jego wyznawców. Wcześni chrześcijanie musieli się jednak skon­ frontować ze starorzymskim rytuałem palenia martwych ciał. Korzyst­ nym dla nich przełomem kulturowym mogło być „ekstrawaganckie” po­ lecenie cesarza filozofa Hadriana, aby jego zwłoki zachować w całości. Pochowano je w 138 r. n.e. tymczasowo w posiadłości Cycerona w Puteoli (Antoninus Pius, Historia Augusta, Hadrian, 25,7), skąd przenie­ siono je do Rzymu i pogrzebano w ogrodach Domitii (Historia Augusta, s, 1). Nie ma pewności, czy ten rewolucyjny przez swoją nieortodoksyjność pochówek inhumacyjny był decyzją samego cesarza, znanego wszak z kontrowersyjnych pomysłów. Jeżeli tak było, to jego przybra­

ny syn i sukcesor Antoninus Pius (138-161 n.e.) w 139 r. n.e. nakazał jednak w końcu spalić ciało swojego poprzednika zgodnie z tradycyj­ nym obrządkiem, a prochy umieścił w popielnicy ustawionej we właś­ nie ukończonym Mauzoleum Hadriana (dzisiejszy rzymski Castel SantAngelo). Wkrótce jednak chowanie zmarłych w całości i tak za­ częło się rozprzestrzeniać w starożytnym cesarstwie, czemu towarzyszy­ ło/sprzyjało poszerzanie się kręgu wyznawców Jezusa. Nie wiemy jed­ nak, czy to nowa „moda” grzebalna ułatwiała ekspansję chrześcijaństwa, czy też odwrotnie - to rosnąca popularność chrześcijaństwa promowała nowy sposób postępowania z ciałami zmarłych.

PRZYGOTOWANIE DO POCHÓWKU

I

Większość tradycji inhumacyjnych dopuszcza, albo nawet wyma­ ga, różnych, często złożonych czynności poprzedzających pochówek. Mogą one obejmować interwencje dyktowane przyczynami rytualnymi lub chęcią zabezpieczenia zwłok przez zwiększenie ich odporności na naturalne procesy rozkładu materii organicznej. Niektóre kultury przygotowywały ciała do pogrzebania przez usu­ nięcie wszystkich miękkich tkanek (ekskarnację), pozostawiając tyl­ ko przeznaczone do pochowania kości. Wykorzystywano różne metody uzyskiwania „czystych” kości - od ręcznego trybowania, przez wysta­ wianie zwłok na pastwę skrzydlatych padlinożerców, do ich pozostawia­ nia pod działaniem procesów naturalnej degradacji biologicznej i che­ micznej, które wolniej, ale równie skutecznie usuwały tkanki skórne, rogowe, mięśniowe i tłuszczowe (por. rozdz. 5). Ręczną ekskarnację zanotowano w czasach nowożytnych wśród In­ dian amerykańskich (głównie w kulturach Missisipi i Hopewell). Do­ konywano jej w specjalnie budowanych na taką okazję kostnicach zare­ jestrowanych w XVI w. przez wczesnych „etnografów”. Te konstrukcje, które zapewniały intymność wykonywania takich zabiegów, były na­ stępnie palone, tworząc kopce przyciągające dziś uwagę archeologów. Archeolodzy znajdują czasem podczas wykopalisk kości ludzkie z charakterystycznymi śladami cięcia i skrobania. Interpretuje się je jako dowód planowego usuwania miękkich tkanek w ramach zabiegów przedpochówkowych, chociaż nie można też wykluczyć elementów kanibalizmu/antropofagii (por. rozdz. 5). Najwcześniejszą potwierdzoną ekskarnację wskazują ślady odkryte na kościach zz osób złożonych po­ nad 7000 lat temu w jaskini Grotta Scaloria w południowych Włoszech (Elster i in. zo 16). Ręczne trybowanie ludzkich szkieletów stosowali też w podobnym czasie mieszkańcy północnego Chile (Arriaza 1995).

W średniowiecznej Europie ręczną ekskarnację stosowano, aby przygotować szczątki arystokratów do ich długiego transportowania w rodzinne strony. Proces czyszczenia kości składał się z odcięcia gło­ wy, nóg i rąk i usunięcia wszystkich wnętrzności oraz serca i mózgu, które od razu grzebano albo też zabezpieczano do transportu. Resztę części zawierających kości gotowano, aby ułatwić całkowite oczyszcze­ nie szkieletu. Taką praktykę, zapoczątkowaną podczas drugiej krucja-

IÓ9

170 I

ROZDZIAŁ 6

ty, nazywano „obyczajem niemieckim” (mos Teutonicus). Umożliwiała ona uniknięcie konieczności pochowania ciał chrześcijańskich rycerzy w ziemi muzułmańskiej i względnie higieniczne przewiezienie do Eu­ ropy przynajmniej kości, które uważano za najważniejszy, poza sercem, składnik ludzkiego ciała. Tak właśnie potraktowano zwłoki francuskiego króla Ludwika IX Świętego, który wyruszył na krucjatę, ale 25 sierpnia 1270 r. zmarł na

czerwonkę w Tunisie. Jego poćwiartowane i pozbawione wnętrzności ciało zostało ugotowane w celu łatwiejszego oddzielenia miękkich tka­ nek, a oczyszczone z nich kości władcy uroczyście przetransportowano morzem i lądem aż do królewskiego mauzoleum w podparyskiej bazyli­ ce Saint-Denis. Ta skuteczna metoda ekstrakcji kości przetrwała długo mimo prób

jej zakazania przez energicznego papieża Bonifacego VIII. W 1299 r. wydał on nawet bullę „O pochówkach” (De sepulturis), w której potępił naruszanie integralności cielesnej zmarłych chrześcijan, aby nie utrud­ nić im stawienia się na Sądzie Ostatecznym. Z powodów praktycznych ten zakaz nie był jednak rygorystycznie przestrzegany. Przykładem tego jest potraktowanie zwłok angielskiego króla Henryka V, który niespo­ dziewanie zmarł we francuskim Vincennes 3 1 sierpnia 1422 r. Z powo­ du upalnego lata zastosowano mos Teutonicus, gotując poćwiartowane ciało w winie i w occie, aby szybko oddzielić tkanki miękkie od kości

i zapobiec szybkiemu rozkładowi. Potem wszystko przewieziono w zalutowanej ołowianej trumnie do Londynu, aby uroczyście pochować władcę w królewskiej nekropolii opactwa westmisterskiego. Podobnie postępowano z ciałami wielu innych wybitnych zmarłych, kiedy nie było możliwości ich zabalsamowania, a planowano ich dłuższy

transport. Zwłoki Krzysztofa Kolumba, który zmarł w hiszpańskim Valladolid 20 maja 1506 r., poddano ekskarnacji, aby zgodnie z życzeniem zmarłego pochować jego kostne szczątki na karaibskiej Hispanioli (dzi­ siejsze Haiti). To życzenie wypełnił dopiero 30 lat później jego syn Diego, który w 1536 r. wreszcie przewiózł kości ojca do Santo Domingo, które zresztą też nie stało się ostatecznym miejscem spoczynku szcząt­ ków „odkrywcy” Ameryki.

PRZYGOTOWANIE DO POCHÓWKU

I

W czasach nowożytnych ręczną ckskarnację zaobserwowano na Ha­ wajach, gdzie ręcznie ©skrobane kości ludzi o wysokim statusie społecz­ nym przechowywano w „relikwiarzach” używanych okazjonalnie podczas rytuałów religijnych. Z takim właśnie szacunkiem potraktowa­ no również zwłoki kapitana Jamesa Cooka, który zginął w bitwie z tu­ bylcami 14 lutego 1779 r. Wyspiarze najpierw wypatroszyli jego ciało, a następnie je „upiekli”, aby ułatwić oddzielenie miękkich części od ko­ ści przeznaczonych do przechowywania i późniejszego wykorzystania rytualnego. Następny dowódca statku Resolution, Charles Clerke, zdo­ łał jednak odzyskać kości Cooka i umieścił je w skrzyni ołowianej, któ­ rą zgodnie z morskim zwyczajem (por. rozdz. 7) wrzucono do Pacyfiku, gdzie wciąż czeka na szczęśliwego odkrywcę. Papieski sprzeciw Bonifacego VIII wobec stosowania mos Teutonicus, błędnie później zinterpretowany przez Kościół jako ogólny zakaz cięcia ludzkiego ciała, znacznie utrudnił w ciągu następnych stuleci bez­ pośrednie badania ludzkiej anatomii wewnętrznej, co poważnie wstrzy­ mywało rozwój medycyny - szczególnie chirurgii. Szybki rozwój szkół medycznych w XVIII-XIX w. i wzrost zapotrzebowania na praktycz­ ne szkolenia młodych lekarzy zderzył się z tym zakazem, doprowadzając w wielu krajach do plagi wykradania zwłok potrzebnych do autopsji. Po­ jawili się nawet przestępcy wyspecjalizowani w wykopywaniu z grobów świeżo pogrzebanych ciał. Tym profanacjom zapobiegano, dopuszczając do naturalnego roz­ kładu zwłok przed ich pogrzebaniem, gdyż odbierało to im walor „po­ mocy naukowej”. Taka zapobiegliwość była popularna w Szkocji, gdzie na początku XIX w. panowała istna plaga bezczeszczenia cmentarzy przez tzw. rezurekcjonistów, którzy wykopywali z grobów świeże zwło­ ki, aby je sprzedać szkołom lekarskim potrzebującym ciągłych dostaw ludzkiego materiału do badań i sekcji dydaktycznych. Masowa dzia­ łalność tych bezwzględnych „porywaczy ciał” (body snatchers) zmusi­ ła niektóre społeczności do budowania masywnych kostnic, w których przetrzymywano zwłoki w zamknięciu przez ok. trzy miesiące, aby po­ stępujący rozkład sprawił, że traciły już wartość szkoleniową i można je było pochować bez obawy przed ich wykradzeniem. Najlepiej zachowa­ ny obiekt tego typu to zbudowana w 183z r., wyposażona w obrotową

.7.

171 I

ROZDZIAŁ 6

platformę na trumny kamienna kostnica Udny Mort Housc na Grecn Cemetery w hrabstwie Aberdeen (ryc. 45). Jej masywne żelazne drzwi

zabezpieczały zwłoki przed liczącymi na duże zyski przestępcami.

Ryc. 45. „Pancerna” kostnica Udny Mort House (https://www.google.com/search?q-

=Udny+Mort+House&client=firefox-b-ab&source=lnms&tbm=isch&sa=X8ćved

=0ahUK£wjRj86P6dnfAhVmk4sKHTaGAegQ_AUIDigB&:biw=i536&:bih=750#imgrc=OoPwteiwb-dMYM, dostęp: 6 stycznia 1019 r.)

Zasięg procederu wykradania zwłok i jego społeczne reperkusje sprawiły, że w 1834 r. brytyjski parlament uchwalił Anatomy Act, który wreszcie uregulował pozyskiwanie zwłok do badań naukowych i szkole­ nia młodych lekarzy.

PRZYGOTOWANIE DO POCHÓWKU

I

W kulturach wykazujących dużą troskliwość o zwłoki starano się utrzy­ mać godny i „naturalny” wygląd nieboszczyków; oprócz prostych dzia­ łań wstępnych, jak mycie i makijaż (tanatokosmetyka), stosowano odświętne ubieranie i dekorowanie ciał. Dzisiaj na ogół oczekiwania

bliskich zmarłego ograniczają się do doraźnego przygotowania martwe­ go ciała do poprzedzającej pogrzeb ceremonii ostatniego „pożegnania”. Krótkotrwała konserwacja dotyczy głównie części odsłoniętych, tj. gło­ wy i dłoni, które muszą prezentować się w stanie dobrym, a nawet lep­ szym od żywego „oryginału”. Zajmują się tym wyspecjalizowane firmy pogrzebowe, które skutecznie zapewniają pożądaną estetykę ostatniego spotkania z nieboszczykiem. Poważnym wyzwaniem było kiedyś przynajmniej spowolnienie rozkładu zwłok. Przyczyną takich zabiegów utrwalających mogła być chęć „unieśmiertelnienia” martwego ciała z powodów religijnych lub rytualno-politycznych, bo „konserwacja ważnego zmarłego zapewnia symbolicznie wieczność grupy” (Thomas 1980/1991, s. 154). Mogło też chodzić o opóźnienie pogrzebu, spowodowane choćby problemami logistycznymi. Stosowny przykład historyczny znajdziemy już w sprawozdaniu z podróży anglosaskiego kupca Wulfstana, który w drugiej połowie LX w. dopłynął nad dolną Wisłę. W raporcie złożonym królowi Wessexu Al­ fredowi Wielkiemu opowiedział, że: „Estiowie [tj. zachodni Bałtowie] potrafią wytwarzać zimno. Dlatego zwłoki leżą tam długo i nie rozkła­ dają się, gdyż są poddane zimnu” {King Alfreds Orosius, z3). Ta tajemni­ cza praktyka głębokiego schładzania zwłok ułatwiała poprzedzenie po­ chówku przeprowadzeniem specyficznego sposobu dzielenia majątku

zmarłego przez organizowanie wyścigów po rozłożone wzdłuż wyzna­

czonej trasy przedmioty. Czasami przyczyną konserwowania zwłok była konieczność ich przewiezienia do odległego miejsca pochówku. Długi transport wy­ magał ich specjalnego przygotowania, aby spowolnić proces rozkładu i uchronić uczestników uroczystości przed widokiem i odorem gnijącego ciała, co mogło zmienić pogrzeb w makabryczny spektakl - może za-

173

174 I

ROZDZIAŁ 6

padający w pamięć, ale wizualnie i węchowo tak nieprzyjemny, że mógł­ by się negatywnie odbić na pamięci o zmarłym. Jednym z dobrze opisanych przykładów takich działań było rozwią­ zanie problemu długiego transportu zwłok cesarza Ottona III, który zmarł z3 stycznia 100z r. w środkowej Italii, ale chciał być pochowany w królewskiej kaplicy koronacyjnej położonej w odległym Akwizgra­ nie (dzisiejsze Aachen/Aix-ła-Chapelle) w Północnej Nadrenii-Westfa-

lii. Jego ciało pozbawione wnętrzności i wypełnione solą przewieziono przez całe cesarstwo, aby dopiero w Wielkanoc je pochować w kaplicy zbudowanej ongiś przez Karola Wielkiego. W czasie tej długiej wędrów­

ki, podczas której początkowo udawano nawet, że cesarz żyje i dosiada konia, ceremonialny orszak został najpierw zaatakowany w Italii, a po­ tem zatrzymany na dłużej w Polling na północ od Alp przez pretenden­ ta do tronu, bawarskiego księcia Henryka, który zażądał wydania mu in­ sygniów królewskich. Dopiero po trudnych negocjacjach z pewnością mocno już poczerniałe zwłoki uwolniono z tego politycznego „aresztu”, ale za cenę pozostawienia na miejscu części wnętrzności, które zostały pochowane w bazylice św. Ulryka i św. Afry w Augsburgu.

Innym przykładem pamiętnej podróży doraźnie zakonserwowane­ go martwego ciała było pośmiertne przewiezienie angielskiej królowej Eleonory Kastylijskiej, która zmarła 28 listopada 1290 r. w Harby koło Lincoln, po 36 latach szczęśliwego małżeństwa z Edwardem I. Zrozpa­ czony władca nakazał pobieżnie zabezpieczyć jej zwłoki, które ceremo­ nialnym orszakiem przez niemal trzy tygodnie wiózł do Londynu, za­ trzymując się po drodze w jej posiadłościach. Do 17 grudnia, kiedy ciało królowej złożono ostatecznie w katedrze westminsterskiej, wstrzymano wszystkie aktywności państwowe - włącznie z wystawianiem jakichkol­ wiek dokumentów. Szczególnie poruszający jest przypadek królowej Kastylii, Leonu i Aragonii, Joanny Szalonej {Juana la Loco), która nie potrafiła rozstać się ze swoim habsburskim mężem Filipem Pięknym, zmarłym na tyfus w Burgos 25 września 1506 r. Będąc w ciąży z ich szóstym dzieckiem, królowa przez osiem miesięcy woziła po kraju jego pospiesznie zakon­ serwowane zwłoki. W tym czasie wielokrotnie kazała otwierać trumnę, aby popatrzeć na nieboszczyka. Innym kobietom nie wolno było zbli­

PRZYGOTOWANIE DO POCHÓWKU

I

żać się do niego. Omijano też klasztory żeńskie. Wreszcie musiał inter­ weniować jej ojciec Ferdynand, który przerwał ten makabryczny objazd i wymusił pochowanie zięcia w Tordesillas, gdzie zamknął też Joannę w klasztornym areszcie domowym, w którym przeżyła jeszcze długich 48 lat. Duże emocje wśród Polaków wzbudziła w 1855 r. kwestia pocho­ wania ciała Adama Mickiewicza, które zgodnie z jego wolą, a wbrew głosom niektórych polityków, postanowiono przewieźć ze Stambułu do Francji. W tym celu dokonano najprostszego zabezpieczenia zwłok przez wyjęcie wnętrzności (oprócz serca) i wypełnienie jamy brzusz­ nej węglem drzewnym. Następnie zamknięto je w trumnie cynkowej umieszczonej w drugiej trumnie - drewnianej, w których ponad mie­ siąc czekały na długi transport morzem i lądem do Montmorency we

Francji. Tam po dwóch miesiącach od swojej śmierci „wieszcz” spoczął wreszcie w grobie obok swojej żony, skąd jednak po 45 latach go ekshu­ mowano i uroczyście przewieziono na Wawel (por. szczegóły w: Rosiek 1997). Kości poety złożono tam w specjalnie przygotowanej Krypcie Wieszców Narodowych, gdzie w 1917 r. przeniesiono też Juliusza Sło­ wackiego, a w zoo 1 r. dostawiono urnę z ziemią pobraną ze zbiorowej mogiły, w której anonimowo spoczywał Cyprian Kamil Norwid. Specyficznymi przypadkami zabiegów konserwacyjnych była chęć zapobieżenia zbyt szybkiemu rozkładowi głów ważnych skazańców, któ­ re chciano jak najdłużej eksponować w publicznych miejscach jako ma­ nifestacyjne ostrzeżenie przed karnymi skutkami przestępstw. „Z reguły głowy zdrajców zanurzano w smole lub gotowano” (Larson zo 14/zo 17, s. 11 5). W Anglii o ich długą przydatność ekspozycyjną i zabezpiecza­ nie przed wykradzeniem przez członków rodzin dbali strażnicy miejscy.

Znacznie trudniejszym wyzwaniem od doraźnego spowolnienia procesów rozkładu było trwałe utrzymanie fizycznego podobieństwa nieboszczyka. Jego długotrwała skuteczność wymaga zastosowania roz­ maitych środków chemicznych, ale w odległych czasach uciekano się ra­ czej do metod naturalnych. Najstarszy przykład odkryto w północnym Chile, gdzie ludzie z kul­ tury Chinchorro stosowali prostą „mumifikację” już 7000 lat temu. Starszą metodę nazwano „techniką czarnej mumii”. Polegała ona na

>75

IjC |

ROZDZIAŁ 6

oskórowaniu zwłok, ich poćwiartowaniu i ręcznej ekskarnacji, po któ­ rej ponownie składano kości w całość i rekonstruowano ciało zmarłego przy użyciu pasty wykonanej z popiołu. Taką kukłę pokrywano usuniętą wcześniej skórą i malowano na czarno pastą z tlenku manganu. Najlepiej zachowane mumie Chinchorro znalezono na chilijskiej pustyni Atacama, doskonale zakonserwowane w suchym piasku (ryc. 46).

Ryc. 46. „Czarna” mumia Chinchorro (hups://www.ancient-origins.net/ancient-placesamericas/yooo-year-okł-chinchorro-mummies-andes-oo^y.dostepiimarcazozor.)

Około 5000 lat temu niektóre zwłoki zaczęto tam w całości pokry­ wać warstwą gliny wymodelowanej na postać człowieka. Około 4500 lat temu zaczęto stosować „technikę czerwonej mumii” - usuwano tyl­ ko mózg i organy wewnętrzne i po wypełnieniu pustych miejsc nakłada­ no na twarz glinianą maskę i całość malowano czerwoną ochrą (hematytem) (Arriaza 199$).

Najskuteczniejszą metodą osiągnięcia „wiecznego” zakonserwowa­ nia zwłok była właściwa mumifikacja, która w odpowiednich warun­ kach na długo wstrzymywała proces rozkładu materii organicznej. Czasa­ mi trwałemu zachowaniu miękkich tkanek sprzyjał przypadek w postaci specyficznych warunków środowiska, w którym złożono martwe ciała

PRZYGOTOWANIE DO POCHÓWKU

I

(ryc. 47), ale w różnych kulturach opracowano techniki sztucznego kon­

serwowania zwłok, z których część nie jest całkowicie poznana.

Ryc. 47. Naturalnie zmumifikowane w suchej ziemi ciała ofiar ludobójstwa w Rwandzie z wiosny 1994 r. - mauzoleum w Murambi (fot. P.U. - 1019)

Najwięcej wiemy o mumifikacji stosowanej w starożytnym Egipcie, gdzie już w czasach IV Dynastii (2629-2504 p.n.e.) konserwowano cia­ ła członków rodziny królewskiej. Z czasem i niższe warstwy społeczne ob­

jęto takim utrwalaniem zwłok, które stało się świetnie rozwiniętym „prze­ mysłem”. Rozkwitł on w okresie Nowego Państwa (XVI-XI w. p.n.e.)

i potem w zmniejszającym się zakresie funkcjonował aż do okresu chrze­ ścijańskiego, a ostatecznie został zlikwidowany dopiero przez islam. Starożytni Egipcjanie wierzyli w wieloraką naturę ludzkiego życia,

które składało się z kilku upostaciowań: imienia, ducha i ciała, ze szcze­ gólnym uwzględnieniem serca. Aby uniknąć ich rozproszenia po śmier­ ci, trzeba było zapewnić fizyczną integralność zwłok ochronionych od­ powiednimi zaklęciami. Według staroegipskiej eschatologii zmarły musiał być przygotowany do ryzykownej wędrówki wiodącej do swo­

istego „raju”. Aby przetrwać spotkania z różnymi niebezpieczeństwa-

177

78 I

ROZDZIAŁ 6

mi (śmiertelnie groźne zwierzęta i demony), musiał być wyposażony w różnorodne amulety i magiczne wskazówki spisane na papirusie. Te Księgi umarłych zawierały zaklęcia niezbędne do przezwyciężenia licz­ nych przeszkód. Całe to niezbędne wyposażenie kładziono na zwłokach przed ich pochowaniem. Mimo powszechnej sławy staroegipska technika mumifikacji nic osiągała więcej niż skuteczne wysuszenie ciała, co jednak w suchym kli­ macie skutecznie chroniło przed zgniciem zwłok. Pełen proces dehydratacji trwał kilkadziesiąt dni. Po szybkim usunięciu wnętrzności i mózgu, które umieszczano w czterech naczyniach (kanopach), wypatroszone zwłoki obmywano winem palmowym zmieszanym z przyprawami i wy­

suszano za pomocą tzw. natronu, tj. mieszaniny różnych soli. Zwłoki zredukowane ostatecznie do postaci szkieletu obciągniętego cienką war­

stwą wysuszonych mięśni i skóry (ryc. 48) zawijano w skomplikowany system bandaży, w które wkładano amulety. Biedaków grzebano bezpo­ średnio w piasku, a bogatych składano w sarkofagach.

Ryc. 48. Staroegipska mumia (https://www.google.corn/search?q=rnumifikacja&c-

licnt=firefox-b- d&sourcc=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=oahUKEwjN9- TUiejgAhUqmYsKHTqrALIQ_AUIDigB&biw=i9io&bih=966#imgrc=neQoWtIPmmr8iM, dostęp: 4 marca 1019 r.)

PRZYGOTOWANIE DO POCHÓWKU

I

Prostsza była technika mumifikacji stosowana w Peru, gdzie wypa­ troszone ciało pokrywano konserwującymi substancjami, ubierano, krę­ powano w pozycji „płodowej” i zakopywano w suchym piasku, który zapewniał naturalnie konserwujące warunki. Członków elit opakowywano w wielowarstwowe „toboły” z tkanin deponowane w grobowcach

murowanych z suszonej gliny. Wyrafinowaną technikę konserwowania miękkich tkanek stosowali też amazońscy Indianie Jivaro, którzy w ce­ lach rytualnych przechowywali zasuszone i pomniejszone głowy zabi­ tych wrogów - tsantsa (por. rozdz. 5). Dużo bardziej skuteczne jest balsamowanie, które potencjalnie powinno całkowicie zapobiec zmianom pośmiertnym. Innowacyjnym twórcą nowoczesnej metodyki balsamowania był napoleoński oficer

Jean-Nicholas Gannal, który w 1838 r. opublikował „Historię balsa­

mowania...” {Histoire des Embaumements et de la preparation des pieces danatomie normale), w której szczegółowo opisał techniki i substancje zapewniające najlepsze wyniki. To on wymyślił stosowane do dzisiaj tęt­ nicze wstrzykiwanie płynu konserwującego (mieszanina kreozytu, ału­ nu, octanu ołowiu, chlorku cynku i fenolu), którego skład ulegał póź­ niej modyfikacjom. Niezwykłą skuteczność osiągnął na tym polu włoski chemik, pro­ fesor Alfredo Salafia, który w 192.0 r. zabalsamował w Palermo ciało

dwuletniej Rosalii, córeczki generała Lombardo. Jej wspaniale zachowa­ ne zwłoki (ryc. 49) są do dzisiaj eksponowane w podziemiach tamtej­ szego klasztoru kapucynów (Convento del Cappuccini) zabezpieczone w sztucznej atmosferze szklanego sarkofagu. Nazwane „Śpiącą Królew­ ną” {La Bella Addormentata) nie wykazują do dzisiaj żadnych widocz­

nych oznak dezintegracji, a wszystkie organy pozostają nienaruszone, co potwierdziło prześwietlenie rentgenowskie. Długo skrywana tajemni­ ca tego sukcesu została rozwiązana dopiero po śmierci profesora Salafii, w którego notatkach znaleziono informację, że nasączył ciało mie­ szaniną alkoholu, gliceryny, formaliny, soli cynku i kwasu salicylowego.

Równie skuteczne metody balsamowania zastosowano do utrwale­ nia kultu niektórych przywódców politycznych (np. Włodzimierz Iljicz Lenin, Georgi Dimitrow, Ho Chi Minh, Mao Zedong), których „unie­ śmiertelnione” przez chemików ciała złożono w mauzoleach umożli-

179

I80 |

ROZDZIAŁ 6

wiających ludziom wzrokowy „kontakt” z zakonserwowanymi przy­

wódcami (por. rozdz. 7).

Ryc. 49. Zabalsamowane ciało Rosalii Lombardo - Convenro dcl Cappuccini, Palermo (hups://facec.oncc.pl/strefa-tajemnic/tajcmnica-rosalii-lombardo-najpiekniejszejmumii-swiata/gixt6mp, dostęp: 1 marca 2010 r.)

Najdoskonalszy efekt przynosi dziś plastynacja, której niezwykle rezultaty upowszechniła wędrująca po świecie wystawa zdumiewają­ cych „naturalnością” preparatów różnych składników ciał ludzkich wy­ konanych przez niemieckiego patomorfologa Gunthera von Hagensa (ryc. 50). Prezentowane przez niego doskonale zakonserwowane ekspo­ naty wszędzie wzbudzają kontrowersje etyczne, ale nie można im odmó­ wić walorów dydaktycznych i dosłownej autentyczności w przedstawia­ niu różnych ukrytych aspektów ludzkiego ciała.

Najczęstszą alternatywą dla pochówków inhumacyjnych było (i jest do dzisiaj) ciałopalenie/kremacja, czyli spalenie zwłok przed pogrzeba­

niem pozostałych po takim zabiegu szczątków. Wymaga to użycia wyso­ kiej temperatury, aby zredukować masę ciała do skumulowanych w ko-

PRZYGOTOWANIE DO POCHÓWKU

Ryc. 50. Reklama wystawy ludzkich plastomatów w Warszawie (fot. P.U. - 1014)

ściach, najbardziej odpornych cząstek mineralnych - głównie fosforany

wapnia oraz trochę soli sodu i potasu. Przyjmuje się, że kremację zwłok wprowadzono przed tysiącami lat jako radykalną metodę oczyszczenia przez zniszczenie, bo wraz z mate­ rialną skorupą opuszczoną już przez duszę usuwano też „grzechy” nie­ boszczyka. Inną intencją ciałopalenia może być zmuszenie w ten sposób duszy do zrezygnowania z jej wcześniejszego opakowania materialne­

go, którego się trzyma, zanim nie zostanie ono radykalnie zniszczone.

Tak wymuszona separacja pomagała duchowi przejść do „innego świa­ ta” albo do następnego celu, którym może być np. reinkarnacja, tj. ucie­

leśnienie się w innej istocie, co przewidują niektóre religie. Dla archeologów są to tylko naukowe domysły, gdyż przeważają­

ca większość badanych przez nich dawnych społeczeństw nie pozosta­ wiła żadnych świadectw pisanych, wyjaśniających ideologię skrytą za zwyczajem spalania zwłok. Możemy tylko ekstrapolować dostępną nam wiedzę o przypadkach zaobserwowanych wśród nowożytnych ludów pozaeuropejskich przez etnografów i religioznawców lub wyczytanych

przez historyków w zachowanych źródłach pisanych, do zrozumienia przyczyn, które skłaniały naszych odległych (pra)przodków do stoso­ wania ciałopalenia.

|

181

182 I

ROZDZIAŁ 6

W odniesieniu do niepiśmiennych społeczeństw pradziejowych rzadko mamy dostęp do ich własnych objaśnień przyczyn wykorzysty­

wania kremacji. Są to rzadkie przypadki zanotowania ich opinii przez obserwatorów zewnętrznych, którzy na ogół ograniczali się do opisów opatrzonych własnymi domysłami. Do tej kategorii źródeł niemal bez­ pośrednich zalicza się fragment relacji Ibn Fadlana (tłum. 1985), który w 921 r. dotarł z poselstwem kalifa bagdadzkiego nad środkową Wołgę, gdzie był świadkiem obrzędów poprzedzających pochówek skandynaw­ skiego wodza. Spalenie jego zwłok wytłumaczono mu wiarą, że po spo­ pieleniu jego ciała zmarły od razu „wchodzi do raju”. Mimo radykalnej różnicy w sposobie postępowania ze zwłokami inhumacja i kremacja nie zawsze były traktowane jako ścisła alternaty­ wa. Znamy bowiem znaleziska częściowo spalonych szkieletów (np. Butent 1992), które mogą świadczyć o jakimś okresie przejściowym lub jakimś rodzaju synkretyzmu. Swoisty „dalszy” etap stopniowej adapta­ cji nowego zwyczaju może ilustrować odkrycie dokonane na cmenta­ rzysku z epoki brązu w Grodzisku Małym, w południowo-wschodniej Polsce. Znaleziono tam spalone szczątki ludzkie rozsypane na dnie du­ żej jamy z wyraźną intencją utrzymania anatomicznego porządku ciała i jego orientacji typowej dla pochówków szkieletowych. Spalone frag­ menty czaszki umieszczono więc we wschodniej części grobu, podczas gdy szczątki nóg w zachodniej (Czopek 1996, s. 50). Także wiele gro­ bów birytualnych, w których złożono zarówno pochówki szkieletowe, jak i ciałopalne, wskazuje, że dokonywano jakiegoś specyficznego wybo­ ru alternatywnego potraktowania konkretnych ciał.

Najstarsze świadectwo ciałopalenia pochodzi z terenu suchego dziś australijskiego jeziora Mungo w Nowej Południowej Walii. W 1969 r. odkryto tam wydatowane wówczas na 25 000-19 000 lat szczątki ludz­ kie nazwane potem Mungo Lady (także Lakę Mungo 1, LM 1 lub ANU-618). Zostały one poddane podwójnej kremacji, po czym pokryte czerwoną ochrą, przywiezioną z odległości kilkuset kilometrów. Now­ sze badania przesunęły wiek znaleziska na ok. 40 000 BP, co czyni je naj­

starszym na świecie przykładem kremacji zwłok (Bowler i in. 2003). W dużo późniejszych czasach ciałopalenie pojawiało się na wszyst­ kich kontynentach w różnych kontekstach historycznych. W Europie

PRZYGOTOWANIE DO POCHÓWKU

I

poświadczono tę praktykę dla II tysiąclecia p.n.e. Zdominowała ona kontynent w czasie epoki brązu, a na niektórych obszarach (np. w Pol­ sce) przetrwała w izolowanych enklawach nawet do pełnego średnio­ wiecza mimo zakazu nadzorowanego przez Kościół. Dzisiaj kremacja dominuje przede wszystkim w krajach buddyjskich i hinduistycznych. Dla hinduistów jest „ostatnim rytuałem” {antim-samskara) -X nakazanych 16 obrzędów przejścia {Samskara). Ważnym

obowiązkiem najstarszego syna, adoptowanego syna albo młodszego brata zmarłego jest podpalenie stosu. Ciałopaleniu towarzyszy rytu­ ał puja. Dla wyznawców hinduizmu najbardziej pożądanym miejscem kremacji, która jest aktem publicznym, są uformowane w stopnie (ghat) brzegi uznawanego za ucieleśnienie bogini Gangi Gangesu i jego dopły­ wów. Buduje się nad nimi specjalne platformy zwane „łożami ciał” (ˆ x /t shana), gdzie dokonuje się publicznej kremacji (ryc. 51).

Ryc. 51. Rozpalanie stosu na platformie smashana - świątynią Paśupatinath nad rzeką Bagmati, Katmandu, Nepal (fot. P.U. - 1005)

l8j

84 I

ROZDZIAŁ 6

Na Bali, gdzie obserwuje się różne sposoby traktowania zwłok (łącz­

nic z pozostawianiem ich pod świętymi drzewami), hinduiści stosują uroczystą ceremonię kremacyjną Ngaben, w trakcie której oprócz zwłok spala się też figurę byka, a w wystawnej wersji pali się wielką wieżę po­ grzebową, której przygotowanie może trwać kilka miesięcy (Galvan 1014, s. 2.17-Z19). Również w szintoistycznej Japonii, gdzie przed ekspansją buddy­ zmu zwłoki wystawiano na naturalną ekskarnację, przeważa dziś cia­ łopalenie, które w miastach jest dziś wręcz obowiązkowe. Po spaleniu zwłok dokonuje się wybrania z popiołów rozpoznawalnych fragmentów kości. Jest to zadanie najbliższych krewnych, którzy za pomocą pałeczek wyjmują większe kawałki i umieszczają je w specjalnym naczyniu. Aby nie pochować nieboszczyka „do góry nogami”, kości stóp umieszcza się na samym dnie, po czym układa się w kolejności anatomicznej kostne resztki innych części ciała z fragmentami czaszki złożonymi na samej gó­

rze. Dopiero po tak starannym przygotowaniu szczątki zmarłego są go­ towe do pochowania (por. rozdz. 7).

Negatywny stosunek chrześcijaństwa do ciałopalenia długo utoż­ samianego z praktykami pogańskimi nie wynikał z jednoznacznie sfor­ mułowanej doktryny, gdyż Biblia nie zawiera jasnego zakazu kremacji. Decydujący był sam przykład inhumacji ciała Jezusa, co implikowa­ ło sposób traktowania zwłok wszystkich współwyznawców. Krema­ cję można uznać za sprzeczną z koncepcją ciała jako „świątyni ducha” oraz z eschatologicznym oczekiwaniem jego ostatecznego zmartwych­ wstania, chociaż niektórzy teolodzy argumentowali, że Wszechmogący bez problemu odnajdzie, zidentyfikuje i wskrzesi w ich pierwotnej cało­ ści wszystkich zmarłych. Nastąpi „ciała zmartwychwstanie” nawet tych, których zwłoki uległy całkowitej dezintegracji i rozproszeniu. Kremacja nie uniemożliwiłaby zatem materialnego stawienia się wszystkich wier­ nych w dniu Sądu Ostatecznego. Przez długi czas Kościół jednoznacznie nie zabraniał więc ciałopa­ lenia. Jedynego (?) wczesnego formalnego zakazu takiego traktowania zwłok dostarcza dekret Karola Wielkiego z 785 r. - Capitulatio departibus Saxoniae. W punkcie 7 zawarto tam zagrożenie karą śmierci za pa­ lenic zwłok i grzebanie ich szczątków w urnach: „Ci, którzy dopuszczają

PRZYGOTOWANIE DO POCHÓWKU

I

zniszczenie ciał zmarłych przez ogień zgodnie z pogańskim obyczajem i ich kości składają w popielnicach, zostaną uśmierceni”. Zwraca się jed­ nak uwagę (np. Sommer 1996, s. 139), że odnosiło się to raczej do po­

gan i nie można tego rozumieć jako uniwersalnego ideologicznego po­ tępienia kremacji. To drakońskie prawo miałoby raczej odzwierciedlać wolę władcy Franków, aby narzucić właśnie podbitym Sasom chrześci­

jańską praktykę pogrzebową. Można to wywnioskować z późniejszego łagodzenia tego prawa {Capitidare Saxonicum z 797 r. i Lex Saxonum z 802 r.), w miarę postępu w cywilizowaniu saskich pogan. Niechęć chrześcijan do ciałopalenia wynikała z założenia, że „ciało jest świątynią Ducha Świętego” (1 Kor 6,19), co implikuje konieczność jego zachowania aż do chwili, kiedy wszyscy zmartwychwstaną i wszyst­ kie martwe ciała ponownie połączą się z ich duszami (1 Kor 15,35-58; 1 Tes 4,16). Ta reguła nie dotyczyła wrogów Kościoła (np. apostatów,

heretyków i czarownic), których często przykładnie palono żywcem. To demonstracyjne odstępstwo od chrześcijańskiej reguły miało być od­ straszającym ostrzeżeniem dla ewentualnych naśladowców nieakcep­ towanych zachowań. Pośmiertną kremację zwłok zasądzano też czasem

w przypadku szczególnie niebezpiecznych skazańców, czego promi­

nentnym przykładem było dodatkowe spopielenie wszystkich szczątków spalonej na stosie Joanny d’Arc (por. rozdz. 4). Nadzwyczajnym uspra­ wiedliwieniem dla kremacji były sytuacje wyższej konieczności (np. wo­ jen, epidemii lub głodu), które wymuszały stosowanie radykalnych me­ tod pozbywania się dużej liczby zwłok. O dziwo, Kościół katolicki sformułował jednoznaczny zakaz ciało­ palenia dopiero w końcu XIX w. dekretem Quod cadaverum cremationes

z 19 maja 1886 r. Dopiero na przełomie XIX i XX w. papież Leon XIII wprowadził do prawa kanonicznego punkt nr 1203, w którym jasno na­ pisano, że: „Ciała wiernych muszą zostać pogrzebane, ciałopalenie jest zabronione”. Ten przepis usunął jednak pragmatycznie papież Paweł VI w 1963 r. i trzy lata później zezwolił księżom brać udział w ceremoniach pogrzebowych odprawianych nad spopielonymi szczątkami. Warun­ kiem było, aby kremacja nie była spowodowana przyczynami sprzeczny­ mi z chrześcijańską doktryną zmartwychwstania ciał.

185

i86 |

ROZDZIAŁ 6

Mimo doktrynalnego oporu (m.in. polskiego Kościoła) dzisiaj urna z prochami jest więc traktowana tak samo jak trumna ze zwłoka­ mi, a obu pochówkom towarzyszy taki sam ceremoniał religijny. Kościół wymaga jednak (równie jak prawo świeckie) pochowania popiołów na wyznaczonym cmentarzu. Ani teologicznie nie jest akceptowane, ani prawnie dozwolone wsypywanie prochów do wody, rozsypywanie ich na powierzchni ziemi czy rozpraszanie z powietrza, a nawet i zakopywa­ nie popielnicy na terenie prywatnym, gdyż narusza to nakaz szacunku dla szczątków zmarłych. Równie tolerancyjny jest dzisiaj stosunek do kremacji większości in­ nych gałęzi chrześcijaństwa. Tylko fundamentaliści i Cerkiew prawo­ sławna wciąż nie akceptują spopielania zwłok, zabraniając odprawiania obrzędów religijnych nad urną. Również dwie pozostałe „religie Księ­ gi”, tj. judaizm i islam, doktrynalnie zakazują naruszania integralności zwłok i nie zezwalają na ich kremację. Dla ortodoksyjnych Żydów kre­

macja oznacza jednoznaczną apostazję (Golinkin 2007). Dla muzułma­ nów spalenie ciała jest nieakceptowalne również dlatego, że uniemoż­ liwia nakazane tradycją ułożenie zwłok z głową skierowaną w stronę Mekki. W Europie nowożytna refleksja nad potrzebą nowego podejścia do zwłok była pokłosiem nowego podejścia do cmentarzy, które od przeło­ mu XVIII i XIX w. wyprowadzano z miast i wyłączano spod kontroli Kościoła (por. rozdz. 7). W obu przypadkach używano argumentów odwołujących się do rosnących obaw o zagrożenie zdrowia publicznego produktami rozkładu zwłok. Ciałopalenie mogło też służyć jako oświe­

ceniowa demonstracja zerwania z konserwatywną tradycją chrześcijań­ ską, co legło u podstaw zalegalizowania ciałopalenia przez władze rewo­

lucji francuskiej 11 listopada 1795 r- Do jej upowszechnienia potrzebna była jednak nowoczesna (sterylna i wydajna) technologia kremacji, któ­

ra zastąpiłaby „nieestetyczne” spalanie martwych ciał na otwartych sto­ sach. Wymagało to inwencji technicznej, która wykazała, że najsku­ teczniejsze w spopielaniu zwłok są odpowiednio przystosowane piece hutnicze (por. Laqueur 2015, s. 491-522).

To w Niemczech dokonano pierwszego nowożytnego spopielenia zwłok niebędącego zasądzoną karą. W 175 2 r. na zamku RoEwald (Slez-

PRZYGOTOWANIE DO POCHÓWKU

I

ske Rudoltice w północnych Czechach) spalono zwłoki hrabiny Sophie von Hoditz und Volframitz. Na początku XIX w. Johann Gottlicb Fichte (1807/1994) rysował utopijną przyszłość dominacji narodu niemiec­ kiego (por. Kieliszek 2010) zjednoczonego politycznie i stosującego zuniformizowany obrządek ciałopalenia. W 1876 r. odbył się „Europaischcn Kongress der Freunde der Feuerbestattung ”, a pierwsze kremato­ rium otwarto 10 grudnia 1878 r. w Gotha w Turyngii. Dzisiaj funkcjo­ nuje już w Niemczech niemal 150 krematoriów.

Ryc. 52. Louis Źdouard Fournier, The Funeral ofShelley (1889)

W Wielkiej Brytanii przywołuje się symboliczną datę 1822 r.» kie­ dy na plaży koło Viareggio, w obecności Lorda Byrona, spalono na sto­ sie ciało poety Percyego B. Shelleya (popioły pochowano na cmentarzu anglikańskim w Rzymie). Louis Edouard Fournier uwiecznił to wyda­ rzenie na słynnym obrazie TheFuneralofShelley (1889) (ryc. 52). Nowe podejście do zwłok propagowało założone w 1874 r. British Cremation Society, które już cztery lata później doprowadziło do otwarcia pierw­ szego specjalistycznego krematorium w Woking. Na pierwszą legalną kremację trzeba tam jednak było czekać do 26 marca 1885 r.» kiedy spo-

187

188 I

ROZDZIAŁ 6

pielono zwłoki malarki Jeanette Pickersgill. Później też nie było wie­ lu chętnych, chociaż ten sposób redukowania masy zwłok promowały przykłady znanych osób - m.in. Friedrich Engels (1895 r.) i córka Kar­ la Marxa Eleanor (1898 r.). W 1901 r. funkcjonowało już sześć kremato­ riów, w których spalono ciała tylko 417 osób spośród 551 585 zmarłych

tego roku. Dzisiaj Wielka Brytania ma największy w Europie odsetek (ponad 75%) kremowania zwłok. We Francji pierwsze nowoczesne krematorium zbudowano w Pary­ żu dopiero w 1889 r-» kiedy Trzecia Republika ponownie zalegalizowa­ ła ciałopalenie, zdelegalizowane w 1801 r. przez Napoleona Bonapartego, szukającego porozumienia z papieżem Piusem VII (Pasteur 1997). Grunt pod tę zmianę przygotowało istniejące do dzisiaj Societe pour la Propagation dc 1’Incineration. We Włoszech o skremowanie swoje­

go ciała prosił Giuseppe Garibaldi (zm. 1882 r.), ale naciski polityczne uniemożliwiły wdowie realizację jego woli. Współcześni zwolennicy ciałopalenia odwołują się do różnych ar­ gumentów - praktycznych, estetycznych, higienicznych czy quasi-re\\gijnych (znaczna część produktów kremacji ulatuje wszak „ku niebu”).

Można też przyjąć postawę antropocentryczną, podkreślając, że czło­ wiek jako jedyna istota, która poddała ogień kontroli, jeszcze bardziej podkreśla swoją wyjątkowość, używając ognia w „ostatecznym” momen­ cie likwidowania materialnego świadectwa życia. Dzisiejsze dyskusje znacznie wykraczają poza tradycyjny schemat inhumacja czy kremacja? Pojawiły się bowiem zupełnie nowe rozwią­

zania technologiczne, umożliwiające nietypowe traktowanie ciał zmar­ łych. Rosnąca akceptacja dla stosowania nieznanych wcześniej metod znacznie poszerza wybór możliwych opcji traktowania zwłok, które mogą być bardzo ekstrawaganckie (por. rozdz. 8).

To, co zostanie po wstępnym przygotowaniu zwłok (przez ich zabezpie­ czenie, zredukowanie albo spalenie), jest z reguły usuwane ze świata żyjących, a formy deponowania/grzebania tych szczątków są tak zróżnico­

wane, jak różnorodna jest wielość tradycji kulturowych.

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

Ni cienia, tu nie zostawia człowiek...

Bez dzwonów, bez pogrzebu, w trumnę nie zamknięty. Lord Byron, Poemata - Wędrówki Childe Harolda, 1895,

pieśń IV, 179.

d co najmniej 100 000 lat (por. rozdz. 3) Homo sapiens specy-

II

ficznie reaguje na pojawienie się martwego ciała (por. rozdz. 5), dokonując jego wstępnego przygotowania do pogrzebu (por. rozdz. 6) i systematycznie usuwając zmarłych ze świata żywych. Są

wprawdzie pewne gatunki zwierząt, które jakoś „dbają” o swoich nie­ boszczyków, ale tylko ludzie planowo deponują odpowiednio przygo­ towane zwłoki swoich pobratymców w specjalnie wykonanych struktu­ rach - podziemnych, powierzchniowych i naziemnych. Z czysto sedymentologicznego punktu widzenia grzebanie zmar­ łych można uznać za jeden z istotnych, choć niedocenianych czynników

geologicznych. Człowiek na różne sposoby aktywnie kształtuje litosfe­

rę, wpływając na swoje ożywione i nieożywione otoczenie przyrodni­

cze, łącznie z podłożem, po którym stąpa. Kopie doły i rowy, sypie kopce i wały, niweluje nierówności, orze, utwardza oraz przemieszcza i groma­ dzi ziemię czy kamienie, tworząc antropogeniczne formy topograficzne. Wobec tych, czasem spektakularnych, działań geomorfologicznych do-

190 I

ROZDZIAŁ 7

danie do gleby trochę składników, które pozostaną po rozkładzie ludz­ kiego ciała, może wydawać się nieistotne. Jeżeli jednak pomnożymy tę jednostkowo niepozorną ilość przez miliardy zwłok naszych przodków, to różnorodne deponowanie szczątków zmarłych okazuje się istotnym wkładem w kształtowanie składu powierzchniowych warstw ziemi. Z archeologicznego punktu widzenia pierwszym polem zaintere­ sowania badawczego są nie psychologiczno-społeczne przyczyny, lecz materialne skutki konkretnej praktyki uruchamianej w obliczu śmier­ ci. Rozmaite wierzenia eschatologiczne sprawiają, że martwe ciała są powierzane któremuś z żywiołów (najczęściej ziemi i ogniowi, ale też wodzie, a czasem nawet powietrzu). Owocuje to działaniami, których skutki decydują o stanie zachowania, a nawet o badawczej dostępności szczątków martwych ciał. W przypadku społeczeństw przedpiśmiennych tylko dostęp do materialnych świadectw zachowań pogrzebowych umożliwia zarówno zbadanie aspektów praktycznych, jak i rozważania o społeczno-religijnych przyczynach konkretnego sposobu potraktowa­ nia zwłok. Badania pochówków mają więc ogromne znaczenie dla poznania (pra)dawnych społeczności - szczególnie tych, które nie pozostawiły źródeł pisanych. Tylko zachowane szczątki ludzkie pozwalają bowiem na swoiście „bezpośredni” kontakt z ludźmi zmarłymi dziesiątki, set­ ki, tysiące, a nawet miliony lat temu - najstarsze znaleziska mają prawie

4 ooo ooo lat. To pochówki zawierają największe bogactwo informacji o ewolucji biologicznej (filogeneza), o demografii, stanie zdrowotnym, odżywianiu, płodności, długości życia, powiązaniach rodzinnych i wie­ lu innych aspektach dawnych czasów. Odkrywane i starannie zadokumentowane groby są więc szczególnie pożądanymi obiektami analiz archeologicznych i antropologicznych. Ich badanie ma podstawowe znaczenie dla poznania przeszłości nas sa­ mych, gdyż przetrwałe w nich do naszych czasów szczątki ciał stanowią niepodważalnie oryginalne świadectwo przeszłości, oferując dosłownie „namacalny” kontakt z naszymi poprzednikami - również z tymi, po których nie pozostało nic poza świadectwami archeologicznymi. Najwięcej odkrywamy pochówków pozostawionych przez społe­

czeństwa mniej więcej osiadłe, które dzięki zintensyfikowaniu eksplo-

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

atacji zasobów środowiska naturalnego (szczególnie przez rolnictwo)

mogły dłużej zamieszkiwać w jednej okolicy czy nawet w jednym miej­ scu. Ustabilizowanie osadnictwa skutkowało koniecznością uregulo­ wania problemu nieuniknionego pojawiania się zwłok. Najczęściej ra­ dzono sobie z tym, wybierając specjalnie wyznaczone miejsce, gdzie systematycznie chowano zmarłych. Taka rutyna pogrzebowa prowa­ dziła do pojawienia się cmentarzy, których pozostałości (cmentarzyska) oferują archeologom unikatowy „dostęp” do przeszłych generacji. Wybór sposobu pochowania zwłok (czy też tego, co z nich zosta­ ło po zabiegach przedpogrzcbowych - por. rozdz. 6) ma zasadnicze znaczenie dla zakresu dostępnych badań archeologicznych i antropo­ logicznych. Niefrasobliwa niedbałość w zabezpieczaniu pogrzebanych ludzkich szczątków, albo wprost przeciwnie - pracochłonne skonstru­ owanie miejsca ich ostatecznego spoczynku, są decyzjami, które deter­ minują zakres możliwych do przeprowadzenia analiz naukowych, a więc i zakres potencjalnie dostępnych informacji o naszej własnej wielogeneracyjnej przeszłości. W centrum każdej praktyki grzebalnej jest jakieś zadysponowanie zwłokami, których w normalnych warunkach się nie porzuca ani nie zo­

stawia się bez odpowiedniego zabezpieczenia. Martwe ciało, które jest produktem życia i skutkiem śmierci, zachowuje bezpośrednie odnie­ sienie do nieaktywnego już członka wspólnoty i milcząco, ale irytują­

co, „domaga się” jakiegoś działania, które zgodnie z lokalną tradycją po­ winno „zadowolić” nieboszczyka i zapobiec nieprzyjemnemu widokowi i zapachowi, które są skutkiem naturalnego procesu rozkładu materii or­ ganicznej. Problem nie ogranicza się do tego, czy usunąć zwłoki z przestrze­ ni zamieszkanej przez żywych, ale wymaga też decyzji: „jak to zrobić?” Niestety rzadko mamy informacje o przyczynach wyboru konkretnych rozwiązań grzebalnych. Dobrym przykładem jest XIX-wieczny hebraj­ ski midrasz, według którego to Bóg nauczył Adama i Ewę, co zrobić ze

zwłokami, których nasi „prarodzice” przecież nigdy wcześniej nie wi­ dzieli. Pan pokazał im więc kruka, który zobaczywszy zwłoki swojego martwego pobratymca, wygrzebał dołek w ziemi i złożył w nim martwe­ go ptaka. Ten przykład dbałości o zmaterializowaną w zwłokach prze-

I91

192. |

ROZDZIAŁ 7

szłość posłużył pierwszym ludziom za wskazówkę właściwego postępo­ wania (Rappoport 1966, t. i,s. 197-198). W tradycyjnych społeczeństwach symbolizm rytuałów związanych ze śmiercią i sposobów „pozbywania się” zwłok jest uzależniony od do­ minującej ideologii, która wzmacnia spójność i promuje porządek spo­ łeczny, gdyż towarzyszące śmierci emocje ujęte w ramy stosownych rytuałów przyczyniają się do podtrzymywania solidarności wewnątrzgrupowej. Zależnie od dominującej eschatologii i lokalnej tradycji te nastroje mogły wyrażać całe spektrum emocji - od radości, przez kon­ templacyjną rezygnację, do manifestacyjnej rozpaczy. Tę ostatnią posta­ wę zanotował w XIII-wiecznej Polsce biskup Wincenty zwany Kadłub­ kiem, który w swojej Kronice (I, 19) wylicza towarzyszące pogrzebowi demonstracje żalu, stopniując je: od westchnień i łkań, przez żałosne jęki, straszne zawodzenia i potoki rzęsistych łez, po targanie włosów, rozdrapywanie twarzy i rozdzieranie szat. Różnorodne zwyczaje okołopogrzebowe i same praktyki grzebal­ ne przywołują specyficzne tradycje kulturowe, które aktywnie sku­ piają praktykę społeczną i tym samym skutecznie integrują członków danej grupy, a równocześnie odróżniają od siebie poszczególne społecz­ ności. Specyficzna obrzędowość grzebalna aktywnie kształtuje zatem więzy społeczne, wzmacniając wewnątrzgrupową tożsamość przestrze­ gających takich samych reguł i zewnętrzną odmienność społeczności obserwujących wyraźnie odmienne rytuały pogrzebowe. Poza wyborem sposobu „pozbycia się” zwłok trzeba też każdorazo­ wo zdecydować, ile wysiłku włożyć w zdeponowanie danego ciała i ile zainwestować w odpowiednią oprawę tego aktu. W społeczeństwach tradycyjnych taka decyzja jest ważnym narzędziem demonstracyjnego wyrażania przekonań eschatologicznych, ale też silnym sygnałem „pro­ pagandowym”, odzwierciedlającym zróżnicowanie danego społeczeń­ stwa przez ekspresyjne zróżnicowanie aktów ostatecznego „wyprowa­ dzania” nieboszczyków ze świata żyjących. Chowanie zmarłych jest bowiem typowym elementem ostenta­ cji stosowanej przez elity społeczno-ekonomiczne do odróżnienia się od mas reszty ludzi. Przez rozbudowane rytuały pogrzebowe i wymyśl­ ne konstrukcje grobowe demonstrują one swoją przynależność do wyż-

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

szej warstwy i tworzą dystans klasowy. Tak jak ostentacyjna konsump­ cja i demonstrowanie statusu metrialnego, tak i ostentacyjne grzebanie zmarłych służy osiąganiu, podtrzymywaniu i wzmacnianiu prominent­ nej pozycji. Przysłowiowym przykładem jest wystawne pochowanie

króla Karii Mausolusa (zm. w 353 r. p.n.e.), któremu żona Artemisia wybudowała w Halikarnasie uznany za jeden z siedmiu cudów świata starożytnego grobowiec, stosownie nazwany „mauzoleum”. Historia i zróżnicowanie ceremonii pogrzebowych od dawna fascy­

nowały badaczy przeszłości i propagatorów nowego podejścia do cho­ wania zmarłych (np. Giraud 1801, rozdz. Funerailles des anciennes et des modemes, s. 1 -16). Żadna z takich prac nie zaproponowała jednak jed­ noznacznego uporządkowania wszystkich znanych zwyczajów grzebal­ nych, gdyż niezwykłe bogactwo zaobserwowanych sposobów usuwania martwych ciał ze świata żyjących czyni je trudnym przedmiotem kla­ syfikowania, jeżeli próbujemy wyjść poza najprostsze rozróżnienia np. inhumacja i kremacja, groby wziemne i naziemne, pochówki komplet­ ne i fragmentaryczne, pogrzeby natychmiastowe i odłożone w czasie. Ewentualną typologię jeszcze bardziej komplikuje uwzględnienie przyczyn potraktowania konkretnych zwłok, bo przecież: „Chowanie zmarłych zależało nie tylko od rodzaju śmierci, lecz również od try­ bu życia i stopnia stosowania się do obowiązujących obyczajów [...]” (Duma 201 5, s. 149). Wszystko to tworzy konglomerat przyczynowo-skutkowy, który nie poddaje się łatwej interpretacji nawet w przypad­ ku badania współczesnych społeczeństw, nie mówiąc o sytuacji, w jakiej znajduje się archeolog mający do dyspozycji tylko rozmaicie zachowane świadectwa materialne. Miejsca składania szczątków mogą mieć formę otwartych struk­ tur, które eksponują zwłoki (np. platformy, wieże czy rusztowania), lub kształt różnorodnych pojemników (czasem wieloelementowych), któ­

re je skrywają; ich elementy widoczne na powierzchni mogą mieć formę skromną lub monumentalną; groby mogą być ukryte albo ostentacyj­ nie wyeksponowane; ich przygotowanie może ograniczać się do najbar­ dziej podstawowych czynności (np. przykrycie ciała ziemią i/lub kamie­ niami) albo składać się z pracochłonnych działań; mogą być oznaczone skromnie (np. kamieniem lub kurhanem) albo wystawnie udekorowa-

193

194 I

ROZDZIAŁ 7

ne; można zastosować materiały krótkotrwałe albo odporne na upływ czasu; można upamiętnić imię pochowanego albo pozostawić go anoni­ mowym; grób może być włączony w większą strukturę sepulkralną albo

umieszczony oddzielnie; pochówki mogą być pojedyncze albo stanowić część przestrzeni grzebalnej wielokrotnego użytku (cmentarza); mogą

zawierać szczątki pojedynczych osób albo pochówki zbiorowe; mogą być wykorzystane tylko raz albo dopełniane kolejno dokładanymi cia­ łami itd.

Wybór sposobu pochowania zwłok może być wskazany w wyrażo­ nej przed śmiercią woli zmarłego. Jednak, w'obec faktu, że zmarli nie grzebią się sami, decydująca jest wola żyjących, którzy mogą postąpić wbrew' jednoznacznemu życzeniu nieboszczyka. Dotyczy to szczególnie pomysłów' jawnie sprzecznych z obowiązującą w danym społeczeństwie tradycją grzebalną. W takich przypadkach nie spełniano jednoznacznej woli nawet najpotężniejszych ludzi, jak w przypadkach: cesarza Hadriana, którego ciało jednak spalono (por. rozdz. 6), Fryderyka Wielkiego, które­ go nie pochowano razem z jego ulubionym psem, czy Mao Zedonga, któ­ rego zwłok nie spalono mimo jednoznacznego życzenia zmarłego. Ostatnie słowo odnośnie do potraktowania zwłok należy do „zbio­ rowości grzebalnej”, która musi kompleksowo uwzględnić lokalną tra­ dycję, status zmarłego, poziom emocji towarzyszących jego śmierci, oce­ nę jego życiowych sukcesów' i porażek, zasoby finansowe rodziny, ocenę reperkusji społecznych, polityczną „opłacalność” inwestowania w wy­ stawny pochówek itd. W każdym razie im bardziej strategicznie dany nieboszczyk i/lub jego rodzina są ulokowani w danym społeczeństwie, tym bardziej strategiczną funkcję spełnia oprawa ceremonii pogrzebo­

wej oraz wybór i entourage miejsca ostatecznego spoczynku zmarłego. Forma „ostatniej posługi” odzwierciedla więc raczej wizje tych, któ­ rzy musieli zareagować na śmierć, niż rzeczywiste poglądy nieboszczy­ ka. To oni podejmują bowiem stosowne decyzje, mając na uwadze ich potencjalny wpływ na porządek społeczny, podtrzymanie tożsamości

grupowej i zachowanie relacji władzy. Charakterystyczny jest przypadek Martina Łuthra (zm. w 1546 r.), który ponoć wołał być pochowany „ra­ czej w Łabie albo w lesic niż na zatłoczonym cmentarzu przykościelnym w' Wittemberdze” (Koslofsky zooo, s. 46). Mimo to ciało wielkiego teo­

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

loga, którego już za jego życia porównywano do proroka Eliasza, uroczy­ ście przewieziono jednak z jego rodzinnego Eisleben do Wittembergi, gdzie złożono je w wyeksponowanym, choć skromnym, grobowcu w po­ bliżu ołtarza zamkowego kościoła Wszystkich Świętych. Z wielkich re­ formatorów chrześcijaństwa, którzy otwarcie głosili, że ani sposób, ani miejsce pochowania ciała nie mają znaczenia dla zbawienia duszy nie­ boszczyka, tylko (?) Kalwinowi (zm. w 1564 r.) „udało się” spocząć

w skutecznie anonimowym grobie . * Zyjący, decydując o miejscu i sposobie ostatecznego zdeponowania zwłok, mogą nie tylko łamać wolę zmarłego, ale też narzucić formę od­ biegającą od typowych norm konkretnej tradycji grzebalnej. W pew­ nych przypadkach jej złamanie może być uznane nawet za konieczne dla zaspokojenia społecznego poczucia sprawiedliwości przez pośmiertne pohańbienie odrażających przestępców albo wprost przeciwnie - uho­ norowanie wybranych zmarłych przez wyróżniający sposób potrakto­

wania ich zwłok. Każdorazowa ocena społeczno-politycznego znacze­ nia konkretnych zwłok ma bowiem wpływ na wybór odpowiednich

rozwiązań praktyczno-symbolicznych. Szerokie spektrum potencjalnie ważnych czynników, które powin­ ny być brane pod uwagę przez badacza konkretnego pochówku, nie uła­ twia mu zrozumienia, dlaczego wybrano taką, a nie inną formę grobu. Problemy interpretacyjne mają nawet specjaliści, którzy dobrze zna­ ją dany kontekst kulturowo-historyczny. Znajomość analogii może bo­

wiem nie wystarczyć do zrozumienia konkretnego przypadku. Częsty dla bardzo odległych czasów brak źródeł informacji ze­ wnętrznych w stosunku do świadectw archeologicznych (np. relacji pi­ sanych) sprawia, że badacze pradziejowych pochówków muszą wspierać się kryteriami intuicyjnymi. Typowym przykładem jest zdroworozsąd­ kowe założenie, że im bogatszy jest dany grób, tym ważniejsza musiała

być pozycja zmarłego w danym społeczeństwie. Podobnie musimy do­ myślać się eschatologicznego kontekstu ceremonii pogrzebowej, w czym pomaga (ale nie gwarantuje sukcesu) znajomość doświadczeń antropo-

Skromny grób oznaczony inicjałami J.C. na cmentarzu genewskim to miejsce sym­ boliczne, ustanowione dopiero w XIX w.

1 95

196 I

ROZDZIAŁ 7

logii kulturowej. Trzeba przy tym ostrożnie traktować tzw. zdroworoz­ sądkowe interpretacje - np. dopuszczając do rozważań również kontro­ wersyjny domysł, że zastosowanie trumny czy całunu może mieć na celu

„nie ochronę zmarłego, lecz oszczędzenie żywej ziemi kontaktu z nie­ czystością trupa” (Thomas 1980/1991, s. 75). Sytuację badacza napotykającego nieznaną dotąd formę pochówku można zilustrować anegdotą zaczerpniętą z książki wydanej w 1726 r. przez Jonathana Swifta, który wymyślił absurdalne objaśnienie zwycza­ ju pogrzebowego bajkowych Liliputów odwiedzonych przez Lemuela Gullivera: „Umarłych grzebią prosto, głową na dół, ponieważ utrzymu­ ją, że po jedenastu tysiącach księżyców wszyscy umarli mają zmartwych­ wstać, że wówczas ziemia, którą wyobrażają sobie płaską, przewróci się na drugą stronę i tym sposobem w czasie swego zmartwychwstania

wszyscy będą stać jak należy. Uczeni między nimi uznali od dawna nie­ dorzeczność tego mniemania, ale zwyczaj trwa, ponieważ jest dawny i na przesądach pospólstwa oparty” (Swift 1726/19 5 6, cz. 1, rozdz. 6). Ta przypowieść, choć wymyślona, świetnie ilustruje przyczyny konserwaty­ zmu pochówkowego, ale też trudną sytuację ewentualnego archeologa, który odkryłby takie groby.

Na wybór sposobu usunięcia zwłok wpływa przede wszystkim dominu­

jąca eschatologia i powiązana z nią lokalna praktyka grzebalna. Te „stan­ dardy” mogą być zmieniane w pewnych sytuacjach, powolnie promują­ cych modyfikacje (np. pogranicza kulturowe), doraźnie wymuszających odstępstwa (np. wojna lub epidemia) lub zmieniających zwyczaje grze­

balne wskutek odgórnej decyzji (np. oficjalna konwersja władcy). Nie zawsze są to zmiany trwałe i jednoznaczne, bo nawet mimo deklaracji ortodoksji religijnej wcześniejsze przyzwyczajenia mogą trwać w ukry­ ciu, jak w przypadku długiego przeżywania się obyczajów pogańskich

w wielu krajach nominalnie chrześcijańskich. Na sposób pochowania miała też wrpływ opinia o samym zmarłym oraz informacja o przyczynach i okolicznościach jego śmierci. Ich ne­

gatywna ocena mogła skutkować uznaniem nieboszczyka (np. zdrajcy

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

albo heretyka) za niegodnego standardowego pogrzebu lub za niebez­ piecznego dla społeczności (np. czarownik czy samobójca, ale też ofia­ ra epidemii). Na sposób (nie)pogrzebania martwego ciała oddziaływa­ ły też różne czynniki wymuszające doraźne decyzje i niestandardowe rozwiązania. Poniższa propozycja ich uporządkowania jest dalece nie­ kompletną listą nietypowych sposobów dysponowania zwłokami. Ar­

cheolodzy mogą tylko domyślać się ich przyczyn, odkrywając „nietypo­ we” pochówki. Poważny problem stanowi bezśladowe usuwanie martwych ciał, co uniemożliwia jakiekolwiek rozważania o rytuale pogrzebowym. Może

to być część tradycji grzebalnej, ale też skutek szczególnych okoliczno­ ści wymuszających pospieszne decyzje odnośnie do sposobu pozbycia się martwego ciała. Dobrym przykładem sytuacyjnego wymuszenia są tzw. pochówki

morskie, stosowane na statkach i okrętach w przypadkach śmierci na pełnym morzu. Obecność zwłok na pokładzie uznawano tradycyjnie za źródło nieszczęścia, a niechęć tę wzmacniały względy emocjonalne, es­

tetyczne i medyczne. Forma pozbycia się martwego ciała z pokładu za­ leżała od statusu nieboszczyka, przy czym ci najmniej ważni zmarli (np. niewolnicy, jeńcy, więźniowie) nie zasługiwali na żadną oprawę aktu wy­ rzucenia ich ciał za burtę.

Jedna z najczarniejszych kart historii cywilizacji europejskiej jest wy­ pełniona niezliczonymi ciałami czarnych niewolników, które w XVI-XIX w. zostały wyrzucone do Atlantyku. Były to zwłoki tych, którzy nie przeżyli transportu z Afryki (Zatoka Biafra, ujście rzeki Benin, Złote Wybrzeże, Senegambia, Południowa Afryka, Górna Gwinea, Wybrzeże Wiatrów i cała Afryka Środkowo-Zachodnia) na drugą stronę oceanu,

gdzie rozwijał się system wielkich plantacji wymagających stałego zasila­ nia tanią siłą roboczą. Głównymi rejonami docelowymi tych transpor­ tów były Karaiby i pobliskie rejony - na południu Gujana i Brazylia, a na północy Ameryka Północna - od Florydy do Waszyngtonu. Choroby, głód, depresja i samobójstwa zbierały straszliwe żniwo podczas długiej transoceanicznej żeglugi w koszmarnych warunkach panujących pod pokładami przepełnionych statków niewolniczych. Zachowane informacje pozwalają oszacować śmiertelność Afrykanów

197

198 I

ROZDZIAŁ 7

transportowanych tzw. Przejściem Środkowym (Middle Passage) na 20-40%. Dokładniejsze źródła dowodzą, że „Poziom umieralności na stat­ kach niewolniczych sięgał 34 procent” (Coram 2007, s. 24). Jeśli więc

minimalna liczba porwanych z Afryki ludzi wyniosła ok. 9 000 000, to ponad 3 000 000 z nich nie przeżyło transportu do Nowego Świa­ ta, a ich ciała wrzucono do oceanu. Na dnie Atlantyku wciąż zalega więc wstydliwe dziedzictwo kompanii handlowych wspieranych przez chrze­

ścijańskie władze Portugalii, Hiszpanii, Anglii, Francji i Holandii oraz (w mniejszym stopniu) Danii, Szwecji i Brandenburgii. Oczywiście inaczej traktowano ciała załogantów, których zwłoki

zaszyte w płótno żaglowe spuszczano do morza po uprzednim zatrzy­

maniu statku. O wiele bardziej spektakularne było usuwanie zwłok nie­ boszczyków o wysokim statusie. Ciało awanturnika i handlarza niewol­ ników; admirała Francisa Drakę’a, który zmarł w styczniu 1596 r. na czerwonkę koło północnego wybrzeża Panamy, gdzie wypatrywał hisz­ pańskich transportów’ złota, zostało włożone w pełnej zbroi do ołowia­

nej trumny i wrzucone do morza koło portu Portobello, gdzie do dzi­ siaj czeka na dnie morza (pewnie całkowicie już obrośnięte koralami) na szczęśliwego odkrywcę.

Współcześnie pochówki morskie stosowano tylko w czasie wojen, kiedy większa liczba zwłok i duża odległość do brzegu uniemożliwiały ich przechowanie. Taki akt usunięcia z pokładu martwego ciała dokład­ nie regulowały stosowne przepisy: „Zwłoki powinny być umyte, uczesa­ ne i ubrane, usta i oczy zamknięte, ręce złożone na piersiach. [...] zwło­ ki mają być zaszyte w czyste płótno, a w okolicy podudzi wskazane jest wszyć sztaby żelazne o wadze około 6 kg, które ułatwiają szybkie zanu­

rzenie się ciała w wodzie. Na rufie statku umieszcza się pochyło nosze lub deskę pokrytą odpowiednim materiałem i na to kładzie się zwłoki. [...] Kapitan powinien wygłosić krótkie przemówienie, a jeśli zmarły był wierzącym jest wskazane aby odmówiono modlitwę [...] lub odśpiewa­ no odpowiednią pieśń. Po czym koledzy zmarłego unoszą do góry pod­ stawę, na której ułożone są zwłoki zmarłego, tak aby zsunęły się noga­ mi do morza. W tym momencie syreną statku należy oddać ostatni hołd

zmarłemu. W czasie ceremonii pogrzebu należy w miarę możliwości za­ trzymać statek” (Rychard 1981, s. 3 26).

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

Obciążanie ciężkimi przedmiotami (np. kamieniami balastowymi lub kulami armatnimi) zapewniało szybkie zatonięcie zwłok, aby nic padły pastwą drapieżników wodnych. To sprawia, że wszystkie ciała tak wyrzucone ze statków bezpiecznie opadły w głąb i ich szczątki do dzi­ siaj zalegają gdzieś na dnie mórz i oceanów. Na razie nie są one dostęp­ ne archeologom, ale mogą stać się potencjalnym przedmiotem badań po wprowadzeniu nowych technologii przeszukiwania dna i prowadze­ nia prac podwodnych. Takich szans badawczych nie oferują obszary zdominowane przez eschatologie (np. hinduistyczne i buddyjskie) promujące palenie zwłok

i wrzucanie do wody spalonych szczątków ludzkich wraz z resztkami

stosu, czyli tzw. pochówki wodne. Takie planowe rozpraszanie popio­ łów nie pozostawia żadnych archeologicznie rozpoznawalnych pozo­ stałości. Nic wy/.nacza też dokładnie zlokalizowanego miejsca wspo­ minania zmarłego, o którym można by powiedzieć: „Tu spoczywa...” {hic iacet...). Nk .na zatem punktu, który symbolicznie wyznacza kres

jego życiowej w Irówki. Na subkont- . .ncie indyjskim budowane są na brzegach rzek spe­ cjalne platform \smashana) ułatwiające hinduistom dopełnienie ry­ tuału wrzuceni;-, walonych szczątków bezpośrednio do rzeki (ryc. 53).

Powinna ona wpadać do Gangesu, któremu według wskazówki boga Vishnu należy powierzać to, co pozostało z oczyszczania ciała ogniem. Budda, który przejął tę tradycję, dopuszczał wykorzystywanie w tym celu dowolnej wody płynącej. Te eufemistycznie nazywane „pochów­ ki wodne” mogą mieć lokalne warianty, jak w Tajlandii, gdzie niektó­ rzy buddyści umieszczają prochy w zaopatrzonych w świeczki wiankach, które spuszcza się z łodzi na morze. Może im towarzyszyć „orszak” wian­

ków żałobnych przygotowanych przez bliskich zmarłego. Czasem brak pochówku był spowodowany demonstracyjną odmo­

wą złożenia w grobie zwłok przeciwnika, co mogło być uznane za prze­ jaw nieuzasadnionej mściwości. Długi komentarz poświęcił temu Ma­ rek Anneusz Lukan, zarzucając Juliuszowi Cezarowi hańbiący stosunek do ciał pokonanych w bitwie przeciwników, które nie zostały należnie spalone, lecz pozostawione na pastwę padlinożerców: „Pozazdrościł nieszczęsnym ognia i stosu... [nic dbając] By ludzką wobec przeciwnika

199

2.00 |

ROZDZIAŁ 7

zachować powinność [...] Nic nie zyskasz tą zemstą: [...] karzesz te ludy odmową pogrzebu [...wskutek czego] Nie tylko wilki bistońskie przy­ szły na pogrzebną ucztę po bitwie, ale i lwy wywęszyły krew i zabitych [...] I niedźwiedzice rzuciły kryjówki, i psy złowrogie [...] i wszystko, co chytrymi nozdrzami czuje idące od trupów zepsute powietrze. Zlatują się i ptaki, od dawna już wędrujące śladami wojny domowej...” (Marek

Anneusz Lukan, Wojna domowa, pieśń VII, Nie pogrzebani).

Ryc. 53. Nadrzeczne platformy smashana w Bakhtapur, Nepal (fot. P.U. - 2.005)

W specjalnych przypadkach nie grzebano nawet szczątków chrześci­ jan. W wybranych przypadkach po publicznych egzekucjach wydawa­ no zakaz nie tylko przeprowadzenia zwyczajowych rytuałów pośmiert­

nych, ale nawet i jakiegokolwiek pochowania szczątków. Dotyczyło to przede wszystkim tych, którzy jawnie wystąpili przeciw boskiemu au­ torytetowi, dopuścili się zdrady lub popełnili czyny uznane za szczegół-

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

nie odrażające. Z premedytacją niszczono więc zwłoki znienawidzonych wrogów politycznych. Tak potraktowano w 143 i r. resztki spalonego i dodatkowo skremowanego ciała Joanny d’Arc, które wysypano do Sekwany, aby uniemożli­

wić ustanowienie miejsca kultu i pielgrzymek. W ten sposób zniszczono

potencjalny obiekt opłakiwania i zapobieżono eskalacji emocji zwią­ zanych z pamięcią buntowniczki. Ciało kontrowersyjnego florenckie­ go mnicha Hieronimusa Savonarolę, powieszonego przed Palazzo Vecchio 23 maja 1489 r., też spalono, a pozostały popiół wrzucono do rzeki Arno. To pośmiertne pohańbienie przez odmowę pochówku nie prze­ szkodziło Kościołowi anglikańskiemu uznać Savonarolę za świętego mę­ czennika i bohatera oporu antykatolickiego. W Polsce w 1620 r. popio­ ły pozostałe po spaleniu poćwiartowanego ciała Michała Piekarskiego

zostały wystrzelone z armaty dla pewności, że żadne szczątki materialne

nie przetrwają po człowieku, który zamachnął się na króla. Jeszcze w 19 5 2 r. ciało skazanego za rzekomą zdradę na śmierć cze­ skiego działacza komunistycznego Rudolfa Slanskiego w miesiąc po wy­

konaniu wyroku spalono, a prochy rozsypano w nieznanym miejscu. Po­ dobnie postąpiono w Izraelu z ciałem zbrodniarza wojennego Adolfa

Eichmanna, które po zasądzonej egzekucji wykonanej w nocy z 31 maja na 1 czerwca 1962 r. zostało natychmiast spalone na nadmorskiej pla­ ży, a popioły rozsypano na wodach międzynarodowych. Z punktu wi­ dzenia żydowskiej tradycji, która restrykcyjnie nakazuje chronić zwłoki aż do dnia Sądu, był to dodatkowy akt pohańbienia człowieka, który nie zasłużył na pogrzebanie w ziemi, ale też zapobieżenie powstaniu jakie­

goś „nazistowskiego sanktuarium”. Najświeższym przypadkiem jest potraktowanie zwłok słynnego ter­ rorysty Osamy bin Ladena, zastrzelonego przez amerykańskich koman­ dosów w Pakistanie 2 maja 2011 r. Wbrew oczywistym wymogom isla­ mu jego ciało spopielono, a pozostałe prochy rozsypano nad morzem,

aby uniemożliwić ustanowienie niepotrzebnego zainteresowania ewen­ tualnym miejscem pochówku tego idola islamskich radykałów. Brak grobu na lądzie zapobiegł stworzeniu celu „pielgrzymkowego” dla jego

sympatyków i innych zwolenników ideologii terrorystycznej.

201

101 |

ROZDZIAŁ 7

Poza wykluczaniem ze zbiorowej pamięci przeciwników politycz­

nych, akceptowaną formą kary pośmiertnej był zakaz tradycyjnego po­ chowania ludzi niegodnych, który też skutkował brakiem regularnych pochówków, co może skutecznie uniemożliwić badania naukowe. Tych,

którzy nie zasługiwali na stosowny pogrzeb (np. samobójców, czarowni­ ków i odstępców religijnych), jeżeli ich ciała w ogóle grzebano, to chowa­ no je w miejscach trudno dostępnych (np. bagna i wąwozy), na granicach (drogi i miedze) lub na terenach nieuczęszczanych (Bylina 1991, s. 12). Podobnie postępowano ze szczątkami przestępców skazanych na karę śmierci (najczęściej wykonywaną publicznie). To, co z nich zosta­ ło po wyeksponowaniu ich zwłok (czasem rozczłonkowanych - por. rozdz. 6), było wrzucane do dołów rakarskich albo porzucane pod szu­ bienicą i z czasem bezładnie zakopywane - choćby razem z padliną. Nie brakuje analiz stosownych źródeł historycznych dotyczących przebie­

gu takich egzekucji (np. Wyrwa 2008), jak też artystycznych wizji eg­ zekucji obfitujących w poznawane z autopsji szczegóły anatomiczne (Laqueur 2015, s. 352.-353), ale archeologiczne badania takich miejsc wciąż należą do rzadkości. Do wyjątków można zaliczyć wieloletnie prace terenowe grupy ślą­

skich archeologów, którzy włączyli się w nurt „archeologii miejsc stra­ ceń” (Richtstattenarchaologie), systematycznie odsłaniając tamtejsze po­ zostałości szubienic. Ten wieloletni projekt zainicjowały w latach

2,003-1004 wykopaliska na terenie dawnej szubienicy w Lubaniu. Na środku jej fundamentu odkryto ślady paleniska z przepalonymi kość­ mi ludzi, a pod nim kolejne szczątki zwierzęce i ludzkie - w sumie ok. 34 osób (Grenda i in. zooya). W 2007 i w 2008 r. obok fundamentu szubienicy w Miłkowic natrafiono na luźne kości ludzkie (Grenda i in. zooyb). W 2010 r. w fundamentach szubienicy w Lubomierzu znale­

ziono połamane kości ludzkie (Duma 2015, s. 74 oraz ryc. 3 8 na s. 178). W 2011 r. w Złotym Stoku, powiat ząbkowicki, odnaleziono fundament okrągłej szubienicy, wewnątrz którego odkryto kilka skupisk fragmen­ tów szkieletów i luźnych kości ludzkich oraz zwierzęcych (m.in. szkie­ let kota) oraz resztki stosu (Duma, Rutka, Wojnicki 2011; Duma 2015,

s. 72-73,79 orazryc. 20-27 nas. 167-171). W 2012 r. przebadano daw­ ne Wzgórze Szubicniczne (Galgenberg) w Jeleniej Górze, gdzie w funda-

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

mentach szubienicy znaleziono 875 pokawałkowanych szczątków co naj­ mniej 11 mężczyzn przemieszanych ze 11 o kośćmi zwierzęcymi (Duma,

Rutka, Wojtucki 2.012; Duma 2015, s. 69-71 oraz ryc. 9, 11 i 12 na s. 161-162). Rok później odsłonięto fundamenty szubienicy w Kamien­ nej Górze, gdzie odkryto ludzkie zęby i kości zwierzęce (Duma, Rutka, Wojtucki 2013; Duma 2015, s. 77). W Modrzewiach, powiat lwówec­ ki, w wypełnisku rozebranego fundamentu szubienicy znajdowało się skupisko połamanych ludzkich kości ramieniowych (Duma 2015, s. 67

i 75 oraz ryc. 47 na s. 184). W latach 2015-2016 badano Górkę Miesz­

czańską (dawniej Szubieniczną) w Złotoryi, gdzie we wnętrzu szubieni­ cy natrafiono na luźne kości ludzkie i zwierzęce (Duma, Rutka, Wojtuc­ ki 2018). Ostatnie z tej serii unikatowych wykopalisk przeprowadzono w 2014 r. oraz w latach 2018-2019 w Żaganiu na tamtejszym Galgenberg. W fundamencie nietypowej, bo prostokątnej, szubienicy znalezio­ no tam kości ludzkie i zwierzęce (Duma, Rutka, Wojtucki 2015; oraz https://www.tvnz4.pl/poznan,43/zagan- archeolodzy-znalezli-lancuchy-egzekucyjne,947429.html, dostęp: 2 marca 2020 r.). W wielu przypadkach ciała przestępców, których nie skazano na publiczne wystawienie zwłok, oddawano szkołom medycznym jako materiał do sekcji naukowych i szkolenia chirurgów. W Anglii zostało

to usankcjonowane w 1751 r. „Aktem lepszego zapobiegania strasznej zbrodni morderstwa” {Adfor betterPreoentingthe Horrid CrimeofMurder), który wprost zakazywał sędziom zezwalania na grzebanie zwłok

morderców, zanim nie zostaną poddane publicznej sekcji lub przynaj­ mniej poćwiartowane, „aby ten szczególny znak infamii dodać do kary śmierci” (Banner 2003, s. 77). Aż do 1929 r. praktykowano w Anglii od­ dawanie zwłok skazańców na eksperymenty medyczne (Laqueur 2015, s. 354), zakazując równocześnie handlu zwłokami. Żadnych skrupułów nie budziło niegrzebanie i przechowywanie zwłok oskarżonych o różne występki tubylców w koloniach i na obsza­ rach podbitych. Fragmenty ich zakonserwowanych ciał lub szkieletów

(głównie głowy) przekazywano różnym instytucjom naukowym i mu­ zeom etnograficznym, gdzie były poddawane badaniom i eksponowane

na wystawach obrazujących życie „dzikich”. Zbędne resztki bezceremo­

nialnie wyrzucano lub palono.

2.03

2.04 I

ROZDZIAŁ 7

Były to wszystko odstępstwa od dominującej w większości kultur trady­ cji grzebalnej nakazującej, by każde szczątki człowieka, który nie naraził

się karygodnym złamaniem zasad porządku społecznego, zostały jakoś zabezpieczone - nawet jeśli zostały poddane początkowym zabiegom redukującym ich masę (por. rozdz. 6). Ta „odwieczna” skłonność Homo sapiens do troski o zwłoki swoich

pobratymców na ogół sprzyja ich przetrwaniu w stanie umożliwiającym archeologom przeprowadzenie specjalistycznych badań nad fizycznością dawnych społeczeństw. Dotyczy to również tych kultur, które sto­ sował}’ ciałopalenie (w Polsce powszechne do końca X w.), bo pozostałe po nim szczątki na ogół starannie deponowano w glinianych, kamien­ nych, a nawet drewnianych popielnicach lub (rzadziej) bezpośrednio w niewielkich jamach grobowych. Nawet takie zabezpieczenie umożli­ wia przeprowadzenie choćby podstawowych ustaleń (płeć i wiek zmar­ łego) i wykonanie statystycznych analiz demograficznych.

Najlepsze pole badawcze i najbliższy „kontakt” z ludźmi z przeszło­ ści oferują oczywiście pochówki inhumacyjne. Najprostszą ich formą było złożenie zwłok w „bezpiecznych” miejscach (np. w jaskiniach) lub choćby zabezpieczenie ich przed padlinożercami (np. kopcami kamie­ ni). W klimacie gorącym i suchym albo w warunkach wiecznej zmarz­ liny gwarantowało to ich szybkie wysuszenie, co zapewniało doskonały stan zachowania.

Najstarszą formą deponowania zwłok są proste groby jamowe zasy­

pywane po złożeniu w nich doczesnych szczątków zmarłych ludzi. Taką praktykę stwierdzono w najstarszych znanych pochówkach zdeponowa­

nych ok. pu u ooo lat temu w jaskiniach Skhul i Qafzeh na terenie Izraela. Zwłoki złożone tam w płytkich jamach są świadectwem przełomu kul­ turowego, a zarazem potwierdzają osiągnięcie przez wczesnych Homo sapiens zdolności kompleksowej komunikacji werbalnej (por. rozdz. 3). Środkowopaleolityczny obyczaj zamieszkiwania obok zmarłych

przodków był kontynuowany na Bliskim Wschodzie aż do neolitu. Około 9000 BP mieszkańcy protomiasta ęatal Huyuk w Turcji cho­

wali skurczone i zawinięte w maty albo upakowane w koszach zwłoki

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

w grobach wkopanych w podłogi domów, a nawet pod łóżkami. W bli­ skim czasowo neolitycznym Jerychu groby lokowano w ruinach opusz­ czonych domów. W ten sposób kreowano swoistą wspólnotę żywych

i umarłych, świadczącą o poczuciu bliskiego związku z poprzednikami, których stała „obecność” musiała spełniać ważne oczekiwania społecz­ ne - np. poczucie ciągłości historycznej. Dzisiaj już tylko nieliczni pragną „mieszkać” ze swoimi nieżyjącymi krewnymi, co może skutkować lokowaniem „domów” zmarłych wśród domów żyjących (ryc. 54). Ich demonstracyjna obecność w przestrze­

ni mieszkalnej podkreśla transgencracyjną ciągłość wspólnoty i umac­ nia poczucie zakorzenienia.

Ryc. 54. Chrześcijańskie grobowce na podwórku gospodarstwa we wsi Camace, w środ­

kowym Beninie (fot. P.U. - 1019)

Dla wyznawców trzech religii czerpiących z tradycji Starego Testa­

mentu, tj. judaizmu, chrześcijaństwa i islamu, chowanie w grobach ca-

105

1O6 |

ROZDZIAŁ 7

łych ciał zmarłych było oczywistym obowiązkiem jednoznacznie sfor­ mułowanym w Księdze Syracha (38,16): „pochowaj ciało i nie lekceważ pogrzebu”. Odmowę pochówku inhumacyjnego rozumiano jako szcze­ gólną karę pośmiertną przeznaczoną dla niewiernych i dla największych przestępców, których w dniu Sądu „Nikt nic będzie opłakiwał, ani zbie­ rał, ani grzebał; pozostaną jako nawóz na powierzchni ziemi” (Jr 25,3 3). Te trzy religie Księgi szukały też w Starym Testamencie wskazó­ wek odnośnie do właściwego potraktowania zwłok. Zapewnienia, że

„Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi” (Rdz 2,7) i następujące po nim przypomnienie, że: „[...] wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzię­ ty” (Rdz 3,19), zinterpretowano jako pośrednie nakazy, aby powierzać zwłoki ziemi. W podobnie ezoterycznym języku zapisano w XVI w. w anglikańskiej Book of Common Prayer słynną formułę często przyta­ czaną podczas grzebania zmarłych („We therefore commit his/her body to the ground; Earth to earth, ashes to ashes, dust to dust, in surę and

certain hope of the resurrection ”), popularnie utożsamianą w Polsce z biblijną frazą „z prochu powstałeś i w proch się obrócisz” (Rdz 3,19). Dodatkową wskazówkę pochówkową można znaleźć w Księdze Powtórzonego Prawa (21,23), która zaleca: „tegoż dnia musisz go po­ grzebać”. Ten nakaz zobowiązuje ortodoksyjnych Żydów, ale też mu­ zułmanów do niemal natychmiastowego grzebania zwłok, co oprócz uzasadnienia religijnego miało też duży walor praktyczny w gorącym klimacie Bliskiego Wschodu. W obu tych tradycjach powinno to opty­ malnie nastąpić w ciągu doby po śmierci, choć dotrzymanie tego termi­ nu jest czasem utrudnione. W obu też w samym akcie złożenia zwłok w grobie mogą brać udział tylko mężczyźni, którzy narażają się tym sa­ mym na rytualne skażenie, bo „Kto dotknie się zmarłego, jakiegokol­ wiek trupa ludzkiego, będzie nieczysty przez siedem dni” (Lb 19,11). Ważny był wybór miejsca pochówku z preferencją ulokowania grobu w miejscu uprzywilejowanym - symbolicznym ośrodku religij­ nym, sanktuarium, w lub blisko świątyni albo w pobliżu innych waż­ nych ludzi (proroków, kapłanów i świętych mężów). Siła takiego przy­

ciągania powodowała niezwykły rozrost niektórych cmentarzy, które przyciągały chętnych do skorzystania z mocy przypisywanej miejscu ich ulokowania.

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

Fascynującym przykładem jest Wadi-Us-Salaam (Dolina Poko­ ju) w irackim Najafie. Muzułmańscy szyici wierzą, że dusze wszystkich wiernych z całego świata zostaną tam kiedyś skierowane. Popularność tego miejsca spowodowało pochowanie tam pierwszego imama szyitów, „księcia wiernych” Ali ibn Abu Taliba, pochowanego w Świętym Gro­

bowcu. W jego pobliżu spoczywają liczni prorocy (np. Hu dan Salch), sułtani, królowie, książęta i wpływowi politycy (np. ajatollah Sayid Muhammad Baqir al-Sadr). Jest to jeden z największych (ok. 6 km1) i naj­ starszych (ok. 1400 lat) z wciąż funkcjonujących cmentarzy na święcie. Spoczywają na nim szczątki ponad 5 000 000 muzułmanów (ryc. 55).

Ryc. 55. Cmentarz Wadi-Us-Salaam w Iraku (www.google.com/search?q=Wadi-Us- Sa-

laam&client=firefox-

b&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=oahUKEwj3oeX

Zod3bAhXLx6YKHfkBDwgQ_AUICigB&biw=i9 zo&bih=966#imgrc=yay8jlnX0HyFiM, dostęp: 9 lutego zozo r.)

Dla Żydów najbardziej pożądanym miejscem ostatecznego spo­

czynku jest z kolei południowy stok Góry Oliwnej w Jerozolimie, gdyż po nadejściu Mesjasza „Jego nogi staną w owym dniu na Górze Oliwnej,

207

108 |

ROZDZIAŁ 7

która leży naprzeciwko Jeruzalem od wschodu” (Za 14,4). właśnie tam więc zacznie się zmartwychwstawanie wiernych. To proroctwo przycią­ ga uwagę wyznawców judaizmu tym bardziej, że pochowano tam słyn­ nych proroków (Zachariasza, Aggcusza/Haggaia i Malachiasza) oraz

samozwańczego króla Absaloma (zm. ok. 970 r. p.n.e.). Leżą tam rów­ nież słynni rabini i premier Menachem Begin (zm. w 1991 r.). W ciągu ok. 3000 lat złożono tam ciała ponad 1 50 000 Żydów (ryc. 56).

Ryc. 56. Cmentarz na Górze Oliwnej (fot. P.U. - 1006)

Dla chrześcijan najbardziej pożądane były miejsca w pobliżu gro­ bów błogosławionych wybrańców, których wstawiennictwo w dniu Sądu Ostatecznego miało zyskać zmarłemu boską przychylność. To zwiększało atrakcyjność pochówków „koło świętych” {ad sanctos), któ­

rych martwym ciałom paradoksalnie okazywano o wiele większe zain­ teresowanie niż to, którym ich „właściciele” cieszyli się za swojego życia. Najbardziej pożądana była oczywiście bliskość grobów lub przynaj­

mniej relikwii zmarłych cieszących się szczególną przychylnością Boga. Jako że wszystkie kościoły fundowano na relikwiach (zazwyczaj spro­

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

wadzonych z daleka cząstkach) umieszczanych w/na ołtarzach, to po­ chówek w samej świątyni był szczególnie pożądany przez członków naj­ wyższych warstw społecznych. I tam była gradacja wartości lokalizacji, z tymi ulokowanymi w miejscach eksponowanych zarezerwowanymi dla hierarchów Kościoła i dla władców (ryc. 57).

Ryc. 57. Grobowce członków dynastii Grimaldich otaczające główny ołtarz katedry św. Mikołaja w Monako (fot. P.U. - 2018)

Chrześcijaństwo było mniej restrykcyjne od judaizmu i islamu od­

nośnie do czasu i kontaktu ze zwłokami, ale wymagało pochówku w po­

święconej ziemi, tj. na rytualnie wyznaczonych cmentarzach, wyłączo­ nych ze świeckiej jurysdykcji. Te wydzielone przestrzenie, narzucane jako jedynie właściwe miejsca umieszczania grobów wiernych, pozwo­

liły Kościołowi zmonopolizować najważniejsze rytuały okołośmiert-

nc i pośmiertne. Przy tym Kościół zastrzegał pochówek w poświęconej

209

110 |

ROZDZIAŁ 7

ziemi tylko dla tych, którzy żyli i umierali zgodnie z jego wskazaniami. Było to ważne narzędzie wspomagające egzekwowanie przestrzegania podstawowych obowiązków chrześcijanina, jak też broń i kara w stosun­ ku do tych, którzy się z nich wyłamywali. W ten sposób „Kościół przez tysiąclecia używał mas zmarłych do zniewalania mas żyjących” (Laqueur 1015, s. 14). Wykluczenie cmentarne obejmowało nie tylko tych, którzy popeł­ nili rzeczywiste lub wyimaginowane występki (o czym niżej), lecz także

nicochrzczone dzieci, które grzebano w różnych miejscach i w nietypo­ wy sposób. Nie mając chrześcijańskiego imienia, a więc i protekcji wy­ branego świętego, nie były' bowiem osobami, lecz nieokreślonymi byta­ mi, które dopiero w momencie chrztu miały stać się ludźmi. Nie mając „wygładzonego” grzechu pierworodnego, nie mogły spocząć w poświę­ conej ziemi obok chrześcijan oczekujących na dzień Sądu. Bez imion nie mogły być nawet zapamiętane. Dobrym przykładem traktowania nieochrzczonych są specyficzne pochówki niemowląt odkrywane w wielu częściach Europy (dla Polski por. Kowalczyk 1004). Na północno-zachodnim wybrzeżu Adriatyku od Ravenny do Triestu w VI-VII w. ich zwłoki deponowano w dużych amforach produkowanych we wschodnim Śródziemnomorzu (Negrelli

zo 18). Podejrzewa się, że częste używanie w tym celu palestyńskich am­ for typu LRA4 (ryc. 58), w których przywożono produkowane w Zie­ mi Świętej wino mszalne, miało symbolicznie łagodzić brak chrztu (Ne­ grelli 1018, s. 75). Podobny zwyczaj rozprzestrzeniał się i w innych częściach konty­ nentu. W Europie Środkowej archeolodzy też odkrywają groby nowo­ rodków składane w naczyniach ceramicznych. Na ziemiach polskich najstarszy jest XIII-wieczny pochówek noworodka w garnku glinianym odkryty w zoi 1 r. na wrocławskim Nowym Targu. Najmłodszy taki po­

chówek wkopano w XIX w. w dawno zapomniane cmentarzysko wczes­ nośredniowieczne w Brzeźnie pod Ostrołęką (Duma zoi 5, s. 104, tab. 5 nas. 105-106, ryc. 69-71 nas. 198-zoo). Podobnym przypadkiem jest odkryty w 1014 r. podwójny nowożytny grób niemowlęcy wkopany w stary kurhan na wczesnośredniowiecznym cmentarzysku w podlaskim Czekanowie (Skrzyńska 1019, s. 1 z 5 -117). W osuwisku nasypu kurhanu

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

nr 8 znaleziono rani dwa złożone razem szkielety noworodków, co moż­ na interpretować jako „oddanie dzieci pod opiekę przodków i umiesz­ czenie ich w pogańskich zaświatach, do których były przyporządkowa­ ne, jeśli nie zostały wcześniej ochrzczone” (Skrzyńska zo 19,5. 1 zó).

Ryc. 58. Pochówek niemowlęcia w amforze - grób 31, Jesolo k. Wenecji (for. Sauro Gelichi)

Innym rozwiązaniem (oprócz pochowania „byle gdzie” albo na ze­ wnątrz muru cmentarnego) były znane ze Szwajcarii pochówki niemow­ ląt (zapewne sekretne), umieszczone pod okapem kościoła. Można to

tłumaczyć magiczną wiarą w obmywającą moc spływającej z dachu świą­ tyni wody, która mogła pośrednio dokonać pośmiertnego chrztu (por. literaturę w: Duma zoi$,s. 103). Specyficzne traktowanie niemowląt jako „jeszcze nie ludzi” znane jest też w innych kulturach. Najbardziej chyba egzotyczny zwyczaj po­ grzebowy obserwują członkowie plemienia Tana Toraja z gór na Sulawesi (dawniej Celebes). Dzieci zmarłe przed ząbkowaniem umieszcza się tam w otworach wydrążonych w pniach drzew(ryc. 59), któ­ rych biały sok symbolizuje mleko matki. Rośliny stopniowo wchłaniają

ich ciała, a w 16. rocznicę ich urodzin specjalny rytuał ostatecznie uwal­ nia ich dusze.

HI

ROZDZIAŁ 7

Ryc. $9. Pochówki niemowląt Tana Toraja w wydrążonych drzewach tarra - Sulawesi, In­ donezja (https://www.flickr.com/photos/michaelandanita/1o6181144o4, dostęp:

9 września 2019 r.)

W europejskiej starożytności zwłoki chowano poza obszarami zamiesz­ kanymi, aby wyraźnie oddzielić zmarłych od społeczeństwa żyjących, dla których bliska obecność nieboszczyków mogła być groźna. Tego

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

rozdzielania żywych od martwych starannie przestrzegano w trady­ cji grecko-rzymskiej1. Bliskość grobów budziła strach, gdyż zwłoki były uznawane za „nieczyste”, a więc groźne. Toteż przez kilkaset lat trady­ cja usankcjonowana prawem rzymskim zmuszała wczesnych chrześci­ jan (podobnie jak żydowskich mieszkańców cesarstwa) do grzebania swoich współwyznawców na pozamiejskich cmentarzach „pogańskich”. Mimo zalegalizowania chrześcijaństwa edyktem mediolańskim w 313 r. i jego „upaństwowienia” w 381 r. oraz żywiołowej ekspansji nowej

eschatologii tzw. Kodeks Justyniana (wielkie dzieło kodyfikacyjne pra­ wa rzymskiego z lat 528-534) wciąż zabraniał chowania zwłok zarówno w miastach, jak i w kościołach. Stopniowo chrześcijaństwo redukowało jednak strach wiernych

przed śmiercią i przed zwłokami, bo zgodnie z doktryną eschatologicz­ ną śmierć jest oczekiwanym przejściem do dużo lepszego świata, a mar­ twe ciała miały zostać ożywione w dniu Sądu Ostatecznego. Jakość

„życia wiecznego” chrześcijan miała być uzależniona od jakości życia do­ czesnego, ale też od pokuty i wsparcia współwyznawców - szczególnie

tych „wybranych”, którzy mieli mieć atrakcyjną dla współwyznawców moc ułatwiania drogi do raju. Wiarę w moc aktywnego wstawiennic­ twa świętych rozszerzano na kontakt z ich szczątkami, który sam z sie­

bie miał zbawienne rezultaty, bo „orędownictwo zmarłych stawiane jest na równi z modlitwami żywych” (Aries 1977/2011,5. 55). Toteż wczesne kościoły były lokowane dosłownie na grobach bo­ skich wybrańców, które służyły jako ołtarze (ryc. 60). Ograniczo­

na liczba oryginalnych grobów ludzi, którzy szczególnie „podobali się Panu”, sprawiła, że z czasem zaczęto dzielić i przenosić ich szczątki,

tworząc wtórne sanktuaria, które jako miejsca przechowywania świę­ tych relikwii ustanawiały kolejne symboliczne i materialne ośrodki wspólnot, kreując nowe centra liturgiczne, które przyciągały wiernych

pożądających zbawiennego sąsiedztwa świętych ciał.

1

Ta zasada usankcjonowana w prawie rzymskim nie odnosiła się oczywiście do ludzi o najwyższym statusie, którzy mieli przywilej pochówku wewnątrz murów miejskich. To podkreślało ich Wyższość nad resztą obywateli chowanych poza gra­ nicami miast.

ii?

ROZDZIAŁ 7

Ryc. Go. Ołtarz umieszczony na grobowcu św. Sebastiana w rzymskich katakumbach

(fot. P.U. -1016)

Następowało „przemeblowywanie” przestrzeni sakralnej i prze­ strzeni grzebalnej, bo miejsca pochowania świętych mężów i niewiast były atrakcyjne nie tylko dla żywych (pielgrzymów), ale i dla zmar­ łych, których chowano w ich pobliżu. Jedni i drudzy szukali zbawien­ nego kontaktu ze świętymi ciałami, przyczyniając się do rosnącej popu­ larności takich miejsc - szczególnie tych słynących cudami. Z czasem również otoczenie świątyni zyskało swego rodzaju drugorzędny (po sa­ mym kościele) status przestrzeni sakralnej, konsekrowanej przez bisku­

pów i odgrodzonej od sfery świeckiej murem, płotem lub co najmniej rowem, które wyznaczały rytualną granicę dwóch światów. Z czasem okołokościelne cmentarze stały się jedynymi legalnymi miejscami grze­ bania zmarłych chrześcijan. Tam, gdzie nie było sieci konsekrowanych świątyń, bogatych chrze­ ścijan chowano w ich majątkach, a resztę na specjalnie wyznaczonych miejscach. W Polsce wczesnopiastowskiej w XI w. wciąż grzebano więk-

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

szość chrześcijan na lokowanych w otwartej przestrzeni tzw. cmenta­ rzach rzędowych. Dopiero rozwój sieci kościołów parafialnych, wokół których ustanawiano strefę „poświęconej ziemi”, pozwolił Kościołowi w XIII w. całkowicie zmonopolizować kontrolę nad zmarłymi podda­ nymi Piastów. Jako swoiste poszerzenie sakralnego wnętrza świątyni cmenta­ rze przykościelne były przeznaczone wyłącznie dla współwyznawców przestrzegających podstawowych wymogów. Przywilej spoczęcia w po­ święconej ziemi nie dotyczył więc nieochrzczonych, przestępców, he­ retyków, ekskomunikowanych i oczywiście innowierców. Chowano ich (jeśli zasłużyli na jakikolwiek pochówek) poza cmentarzami (na rozsta­ jach dróg albo w lasach), chyba że lokalna parafia wydzieliła specjalne miejsce pod murem w północnej części cmentarza. Wyłączenie cmentarne aż do XIX w. obejmowało też samobójców,

bo ośmielili się wkroczyć w boską prerogatywę wyznaczenia momentu śmierci. Oczywiście nie dotyczyło to ludzi uprzywilejowanych, dla któ­

rych robiono wyjątek, jak dla Szekspirowskiej Ofelii. Chociaż grzesz­ nie „sama sobie załatwiła wieczne zbawienie”, to królewską córkę po­ traktowano z pobłażaniem, bo „wielki pan to może się topić i wieszać ile dusza zapragnie, a biednym chrześcijanom nie wolno” {Hamlet, akt 5, scena 1). Dopuszczenie grzebania zwłok na miejscach wydzielonych z tere­

nów zamieszkanych stworzyło zupełnie nową nekrogeografię, w której martwi nie budzili już obaw, lecz stali się pożądanymi „sąsiadami” za­ równo dla chowanych przy nich kolejnych zmarłych, jak i dla mieszkają­ cych wokół żywych. Skutkowało to obrastaniem słynnych sanktuariów nie tylko instytucjami kościelnymi i cmentarzami, ale też domami, któ­ rych mieszkańcy wykorzystywali koniunkturę zawdzięczaną napływo­ wi licznych przybyszów. Zmarli nie tylko powrócili do żywych, ale zajęli też prominentne części miast. Zmarłych już się nie bano, a wprost prze­ ciwnie - byli oni pożądanymi „sąsiadami”, współtworząc wspólnotę ży­

wych i umarłych zjednoczonych nadzieją na zmartwychwstanie i boską

przychylność w dniu Sądu.

W ten sposób cmentarze, które w starożytności lokowano poza stre­ fami mieszkalnymi, stały się ich centrami (stale widocznymi oraz często

115

116 |

ROZDZIAŁ 7

odwiedzanymi przez mieszkańców i przybyszów), czego symbolicznym wyrazem było ulokowanie w połowie VI w. chrześcijańskiego cmenta­ rza na rzymskim Forum Romanum. Tworzyli tam faktyczną wspólnotę oczekujących, aż Jezus „przyjdzie sądzić żywych i umarłych”. Sąsiedztwo zmarłych stało się akceptowane, a nawet pożądane i „[...] aż do XVIII w., zmarli nie budzą lęku w żywych; jedni i drudzy mieszkają na tych sa­ mych terenach, za tymi samymi murami”, tj. wewnątrz kościołów i na cmentarzach przykościelnych (Aries 1977/2011, s. 44). Cmentarze były nie tylko dobrze widoczne, ale zostały nawet trwale włączone do prze­ strzeni publicznej. Częsty widok pogrzebów uświadamiał wszystkim, gdzie spoczną ich własne ciała. Na każdym cmentarzu zawsze były miejsca „lepsze”, które przydzie­

lano wedle zasług i majątku. Przestrzeń grzebalna swoiście odzwier­ ciedlała strukturę społeczną populacji. Najlepsze miejsca (bliskie albo

wręcz przylegające od zewnątrz do południowej ściany kościoła - ryc. 61 - oraz w najstarszej części cmentarza czy wzdłuż głównej alei) były

przeznaczone dla ludzi o wyższym statusie, podczas gdy biedaków cho­ wano na obrzeżach, a nawet poza granicą poświęconego terenu. Najcenniejsze sakralnie wnętrze kościoła długo starano się chro­ nić przed wkraczaniem zmarłych w przestrzeń liturgiczną. Rzekomo już papież Grzegorz Wielki (540-604) pozwolił na chowanie zmar­ łych wewnątrz kościołów, ale kolejne sobory i synody - np. w Bradze (563 r.), w Moguncji (813 r.), Triburze (895 r.) czy w Nantes (900 r.) konsekwentnie zabraniały takich pochówków. Tak częste powtarzanie tego zakazu nasuwa podejrzenie, że nie był on skuteczny - szczególnie w przypadku ludzi reprezentujących najwyższe elity.

Najwcześniej robiono wyjątki dla biskupów i szczególnie zasłużo­ nych ludzi Kościoła. Ludziom świeckim dość długo ograniczano do­ stęp do tej najcenniejszej przestrzeni grzebalnej - nawet namaszczonych

przecież władców chowano w przykościelnych kaplicach (np. Karol Wielki w akwizgrańskim Oktogonie). Jednak od XI w. Kościół zaczął ustępować przed naciskami na udostępnienie wnętrz świątyń nie tyl­ ko „ludziom poświęconym Bogu”, ale też członkom świeckich elit. Po­ czątkowo dotyczyło to tylko fundatorów świątyń i władców, dla których rezerwowano najważniejsze kościoły - w Polsce były to kolejno kate-

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

dry w Poznaniu (Mieszko I i Bolesław Chrobry), w Płocku (Władysław Herman i Bolesław Krzywousty) i w Krakowie (począwszy od Włady­

sława Łokietka).

Ryc. 61. Fundamenty średniowiecznego kościoła św. Pawła na grodzisku Zawodzie

w Kaliszu z widocznym skupieniem pochówków przy południowej ścianie (rys. Ewa Gumińska)

117

118 |

ROZDZIAŁ 7

Ryc. 61. Posadzka katedry' św. Klemensa w Aarhus ze zminimalizowanymi epitafiami

z XVII w. i fragmentem płyty ze starszego grobu (fot. P.U. - 1019)

Próbowano jeszcze regulować strumień innych chętnych do spoczę­ cia w kościołach, „rytualnie” powtarzając co jakiś czas dawno już nicprzestrzegany zakaz in ecclesii nullisepeliantur (sobór z Rouen w 15 81 r.; podobnie na soborze w Reims w 1683 r.)» ale skutkowało to tylko pod­ wyższaniem opłat za przywilej spoczęcia w świątyni. Ostatecznie skoń­ czyło się to całkowitym zapełnieniem, a nawet przepełnieniem w XVII-XVIII w. wnętrz co ważniejszych kościołów, w których „upychano”

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

kolejne groby, nie przejmując się czasem tymi wcześniejszymi, w któ­ re się bezceremonialnie wkopywano. Ważne było, aby umieścić „swoje” zwłoki w uprzywilejowanym miejscu i zaznaczyć swoją tam obecność. Kościoły zmieniły się stopniowo w zatłoczone nekropolie, gdzie ludzie chodzili po grobach swoich poprzedników (ryc. 6z). Zmarłych niższe­ go stanu chowano na przykościelnym cmentarzu, ale już ofiary epide­ mii i biedaków na obrzeżach, albo nawet poza terenem zamieszkanym, w wielkich dołach służących za groby zbiorowe (por. ryc. 87).

Miejskie cmentarze przykościelne stale „zamieszkane” przez zmarłych dla żywych były częścią przestrzeni publicznej, bo tak cenny we wczes­

nych miastach obszar niezabudowany był również wykorzystywany do celów najzupełniej świeckich - różnych zgromadzeń, spotkań, handlu,

a nawet doraźnego zamieszkania przez bezdomnych. Odbywały się tam targi, sądy i festyny; gromadzili się ludzie wysłuchujący decyzji władz i ukrywali się szukający kościelnego azylu przestępcy. Codzienna bli­

skość zmarłych była oczywistością dla żywych, którzy chodzili po szcząt­ kach swoich poprzedników, bo większości grobów nie oznaczano na po­

wierzchni. Przyzwyczajenie do stałej obecności zmarłych sprawiało, że:

„Cmentarz był miejscem przechadzek, spotkań i rozrywek. Zastępował promenadę” (Aries 1977/2011, s. 82). Był strefą stałego kontaktu „ży­ wych i umarłych”, którzy razem tworzyli ponadczasową, wielogeneracyjną wspólnotę oczekujących na powrót Jezusa, którego „królestwu nie będzie końca”. Dopiero w miarę nieznośnego przepełniania się małych cmenta­ rzy miejskich zaczęto je wyprowadzać poza granice miast. Nasiliło się to w drugiej połowie XVIII w., w ramach odzyskiwania cennej przestrzeni śródmiejskiej oraz zgodnie z uzasadnianą naukowo polityką higieny pu­ blicznej i zwalczania odoru emitowanego przez przepełnione cmenta­ rze. Miejsca grzebania zwłok zaczęto wówczas wyprowadzać poza tereny gęsto zamieszkane. Nie odbywało się to bez oporu kleru i ludzi, dla któ­

rych pogrzeb poza murami kojarzył się wciąż z pośmiertną karą wymię-

219

ROZDZIAŁ 7

110 I

rżaną nieboszczykom wykluczonym ze wspólnoty - np. przestępcom, odstępcom i samobójcom (Morawski 1991, s. 96). Mimo protestów zamiast wielu miejskich cmentarzy przykościel­ nych, na które wtłaczano coraz więcej zmarłych, wyznaczano duże ne­ kropolie na przedmieściach, nowocześnie zarządzane przez świecką administrację. W ten sposób nie tylko pozbawiono Kościół ważnej pre­ rogatywy kontrolnej, ale też ponownie fizycznie oddzielono wspólno­ tę zmarłych od społeczeństwa żywych, co było swoistym powrotem do starorzymskiego prawa zabraniającego pochówków w samych miastach.

Wyznaczenie nowych miejsc grzebalnych umożliwiało skuteczne zarzą­ dzanie pochówkami, które podlegały regulacji planu przestrzennego. We Francji pewną inspiracją do zmian był skandal z pochówkiem Woltera zmarłego 30 maja 1778 r. Jego poglądy, skrajnie krytyczne wo­ bec Kościoła i religii jako takiej, oraz demonstracyjne wstąpienie do loży masońskiej na krótko przed śmiercią stały się powodem oporu kleru (łącznie z arcybiskupem Paryża) przed złożeniem jego zwłok w poświę­ conej ziemi cmentarza przykościelnego. W przeciwieństwie do Monte­ skiusza, który przed swoją śmiercią 10 lutego 1755 r. pokajał się przed jezuickim spowiednikiem, ekskomunikowany Wolter nie zamierzał tłu­ maczyć się ze swojego antyklerykał izmu. Toteż proboszcz lokalnej pa­ rafii Saint-Sulpice odmówił zgody na pogrzeb słynnego w Europie wol­

nomyśliciela. Pochowano go więc w tajemnicy w klasztorze Sellieres we wsi Romilly sur Seine, którego przeorem był jego kuzyn. Nacisk opi­ nii publicznej oburzonej tym spostponowaniem Woltera był tak silny, że już 11 lipca 1791 r. jego szczątki ekshumowano i uroczystym pocho­ dem przeniesiono do paryskiego Panteonu, którego budowę jako ko­ ścioła rozpoczął Ludwik XV, a który podczas rewolucji przekształcono w świecką „galerię” wielkich Francuzów (McMahon 2001, s. 83-87).

Przykład wprowadzania zupełnie nowej strategii grzebalnej dawał właśnie Paryż, gdzie stopniowo wyznaczano poza miastem cztery duże „cywilne” cmentarze zbiorcze: na północy Montmartre (1798 r.), na wschodzie Perc-LachaiseJ (1804 r.), na zachodzie Passy (18 20 r.) i na po-



Nazwa nawiązuje do uprzedniego właściciela tego terenu, spowiednika Ludwika XVI,ojca Franęois de la Chaisea.

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

łudniu Montparnas (18 24 r.). Równolegle bezceremonialnie likwidowa­

no miejskie cmentarze przykościelne, przeznaczając ich teren pod świec­ ką zabudowę. Zaczęto od słynnego Cmentarza Niewiniątek (Cimitiere

des Innocents), na którym 30 maja 1780 r. zawalił się mur odgradzają­

cy masowe doły grzebalne od zabudowy miejskiej. Zamknięto go osta­ tecznie w 178 5 r. i w następnych latach wyekshumowano stamtąd ponad 20 000 szkieletów (Aries 1977/2011, s. 496). Te kości zostały „artystycz­ nie” złożone w podziemnych kamieniołomach, które są dzisiaj maka­

bryczną atrakcją turystyczną Paryża. Odzyskany teren zamieniono na targowisko, które powiększyło przestrzeń handlową Hal. Ciekawe, że wcześniej od Paryża proces wyprowadzania zmarłych z miasta rozpoczął się w Warszawie, gdzie już 4 listopada 1790 r. zało­ żono (z poparciem króla Stanisława Augusta i królewskiego brata, pry­ masa Michała Poniatowskiego) z dala od ówczesnego miasta cmentarz Powązkowski. W przeciwieństwie do cmentarzy paryskich, nie był to jednak początkowo cmentarz świecki, gdyż przydzielono go we współzarząd staromiejskim parafiom św. Jana, NMP i św. Andrzeja, które musiały zlikwidować swoje miejskie powierzchnie grzebalne. W 1792 r.,

na Powązkach konsekrowano kościół św. Karola Boromeusza i dopie­ ro wtedy poświęcono teren nekropoli. Już rok później pierwszą trum­ nę wstawiono do zaprojektowanych podobno przez samego Domini­ ka Merliniego tzw. katakumb, które są raczej naziemnym kolumbarium.

W 1834 r. zarząd cmentarza przekazano warszawskiemu magistra­ towi, a po zamknięciu cmentarza Świętokrzyskiego (1836 r.) i cmen­

tarza na Koszykach (1838 r.) Powązki stały się nekropolią ogólnowarszawską, która już w połowie XIX w. stała się atrakcją „turystyczną” jako „[...] drugie miasto, które mieszkańców tej mazowieckiej siedzibyjuż od wieku przyjmuje i mieści; tylko w szczuplejszych domach i ciaśniejszej

ustroni! To miasto: - cmentarz powązkowski - miasto przeszłości sa­ mej Warszawy; a te szczuplejsze domki to groby, czy w wyniosłych kata­ kumbach zamurowane, czy w dole piaszczystym [...]. Drzewa cienią dłu­ gie ulice, po mogiłach i grobowiskach zielenieje bujna trawa, lub kwiaty wyrastają [...]” (Wójcicki 1855, s. 5). Ten urbanistyczno-parkowy cha­

rakter cmentarz zachował do dzisiaj.

HI

111

I

ROZDZIAŁ 7

Nowa strategia pochówkowa była nie tylko kwestią nowoczesne­ go planowania przestrzennego, gdyż zrywając z wielowiekową trady­ cją, ustanawiała też problem mentalny, wymagający radykalnej zmiany spojrzenia na „właściwe” chowanie zmarłych. Wcześniejsze cmentarze skupiały się na poświęconej ziemi bezpośrednio wokół kościołów, które

zbudowano na miejscach uświęconych obecnością relikwii. Leżąc na te­ renach gęsto zamieszkanych, były tam cały czas widziane i odwiedzane przy okazji każdej wizyty w kościele. Były namacalnym odzwierciedle­ niem „wspólnoty żywych i umarłych”, którzy się od siebie nie separowali. Oświeceniowe wynosiny zmarłych z miast i wyraźne oddzielenie żyjących od nieboszczyków, co od dawna było standardem w krajach mu­ zułmańskich, odbywało się przy protestach duchowieństwa, które traci­ ło źródło znacznych dochodów i cenne narzędzie kontroli społecznej. Cmentarze zarządzane przez władze komunalne były bowiem dostępne dla wszystkich zmarłych, bez względu na wyznawaną wiarę4, a pogrze­ by ulegały stopniowej laicyzacji. Kościołom i klasztorom pozostawiono w dyspozycji tylko ograniczoną przestrzeń ich własnych podziemi, które

zaczęto wypełniać stosami trumien, zupełnie już nie zważając na dawne i nowe zakazy chowania zmarłych w wewnętrznej przestrzeni sakralnej. W kościołach wciąż chowano też tych, którzy z niechęcią patrzyli na od­ ległe cmentarze, nadal kojarzone z wykluczeniem społecznym, a których było stać na poniesienie dużych kosztów, zapewniających im „osobisty” udział w każdej mszy odprawianej w domu bożym. Aby zdjąć z zamiejskich nekropolii odium cmentarzy dla plebsu i za­ pobiec grzebaniu zwłok we wspólnych dołach, dekretem z i z czerwca 1804 r. we Francji nakazano stosować trumny, które miały być zakopy­ wane w chronionych prawem przez co najmniej pięć lat indywidualnych grobach. To pozwalało rodzinom ustanowić miejsca indywidualne­ go wspominania, które można było imiennie oznaczać. Taka identyfi­ kacja grobów skutecznie przedłużała „życie” zmarłych w pamięci żyjących. Pełniła funkcje mnemotechniczne, bo podczas każdej wizyty na

* Z czasem poszczególne nurty chrześcijaństwa, Żydzi i muzułmanie założyli swoje odrębne cmentarze, czego prominentnym przykładem jest powązkowski kompleks trzech cmentarzy w Warszawie: katolicki, żydowski i ewangelicko-augsburski.

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

cmentarzu można było odczytać informacje niezbędne do wspominania imiennie zidentyfikowanego nieboszczyka. Wprowadzona z czasem, stosownie opłacana pewność nienaruszal­ ności pochówków zabezpieczonych murami, którymi otaczano nowe cmentarze, aby je chronić przed dzikimi zwierzętami i złodziejami, mia­ ła ciekawe skutki ekonomiczne. Skłaniała bowiem bogatszych do kupo­

wania wystawnych trumien i ubiorów pogrzebowych oraz do trwałego oznaczania i rozbudowanego ozdabiania grobów. Na cmentarze otwar­ cie wkroczył kapitalizm, a wokół nich dynamicznie rozwijał się przemysł usług okołopogrzebowych. Radykałność zmian przestrzeni grzebalnej sprawiła, że wśród miej­ skich elit początkowo nie było jednak wielu chętnych do chowania swo­ ich bliskich na cmentarzach odległych od miasta. Zmieniło to się dopie­ ro wtedy, kiedy w i 817 r. demonstracyjnie przeniesiono na Per-Lachaisc szczątki Moliera, La Fontainea oraz Abelarda i Hcloisy. To ściągnęło tam licznych odwiedzających i zwiększyło atrakcyjność cmentarza, bo sąsiedztwo znanych nieboszczyków „celebrytów” stało się niemal rów­ nie pożądane, jak niegdyś sąsiedztwo świętych. Jeszcze dłużej trwało to w Warszawie, gdzie trzeba było niemal ćwierćwiecza i przykładu waż­ nych postaci (również duchownych), aby przekonać ludzi do grzebania swoich krewnych na położonych daleko poza ówczesnym miastem Po­ wązkach. Z czasem na nowych cmentarzach dopuszczono dziedziczne pra­ wo własności, czy też raczej dzierżawy działek. Zabezpieczało to szcząt­ ki „swoich” przed zniszczeniem przez nowe groby i zachęcało bogatych

do inwestowania w rodzinne grobowce. Wygradzali więc swoje kwatery i dumnie wypełniali je imponującą architekturą grobową wkomponowy ­ waną w uregulowaną przestrzeń cmentarną, którą starannie zadrzewiano. Stworzyło to zupełnie nową koncepcję urbanistyczno-parkową, zaplano­

waną specjalnie dla nieboszczyków, z której jednak korzystali też żywi. Nowe cmentarze stały się swoistymi „miastami” umarłych, wyjętymi z jurysdykcji kościelnej, zorganizowanymi przestrzennie na wzór miast, z bramami wjazdowymi, głównymi i bocznymi ulicami, placami i ujęcia­ mi wody. Grobów nie orientowano już ortodoksyjnie na osi wschód-zachód, lecz na podobieństwo domów lokowano je w rzędach równo­

U?

124 I

ROZDZIAŁ 7

ległych do cmentarnych alei albo planowano skupienia orientowane na wyeksponowane punkty topograficzne. Z czasem starannie projektowa­ ne cmentarze stawały się parkami, a nawet galeriami sztuki, zapewnia­ jącymi wysoce estetyczne warunki „wiecznego spoczynku”. W ten spo­ sób ponownie zmieniono nekrogeografię miast i wzbogacono krajobraz o specyficzną parkową nekrobotanikę i nekroestetykę.

Można też mówić o nekroekonomii, bo pewne cmentarze, a na nich pewne miejsca zaczęły być bardziej prestiżowe, co podnosiło ich cenę rynkową. Toteż przestrzeń nowych cmentarzy odzwierciedlała strukturę społeczną z grobami klas wyższych zajmującymi najlepsze miejsca i wy­

różniającymi się bogactwem grobowców, które mają przyciągać uwa­ gę „zwiedzających”, stając się mnemoniczną manifestacją statusu. To, co wcześniej było ukryte we wnętrzach kościołów i ścieśnione na otaczają­ cych je małych cmentarzach, zostało wyprowadzone w otwartą przestrzeń wypełnioną manifestacyjnie ekspresyjną nekroarch i tekturą (ryc. 63).

Ryc. 6j. Cimitierc du Chatcau w Nicei (fot. P.U. - 1018)

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

Martwi zostali ponownie wyprowadzeni z terenów zamieszka­ nych i wyraźnie oddzieleni od żywych, którzy tylko odświętnie odwie­ dzali „miasta” umarłych, ale starali się dbać o porządny parkowy wygląd

miejsc spoczynku swoich bliskich. Nieznane wcześniej dbanie o estety­ kę cmentarzy wiązało się w jakimś stopniu ze zmianą stosunku do mar­ twego ciała. Dawna niechęć czy nawet obrzydzenie emanujące ze sztuki barokowej pełnej rozkładających się zwłok, szkieletów i „tańców śmier­ ci”, które skłaniały do jak najszybszego pozbycia się trupa, przeszły w ro­ mantycznie uduchowione, wykraczające poza śmierć „uwielbienie”

pięknej cielesności nieboszczyków. Z czasem i te zaplanowane jako zamiejskie cmentarze zostały wchło­ nięte przez nowe dzielnice mieszkaniowe, które jednak omijały staran­ nie odgrodzone murami dzielnice umarłych. Zadbane i uporządkowane cmentarze stały się, jak warszawskie cmentarze powązkowskie, swoisty­ mi miejscami spacerów pomiędzy mniej lub bardziej artystycznie zabu­ dowanymi kwaterami, z których przypominając© „spoglądają” na prze­ chodniów rzeźbiarskie i fotograficzne wizerunki zmarłych - chronione nadzorem konserwatorskim. Inaczej wyglądała sytuacja na wsiach, ale i tam odchodzono od nie­ uregulowanego wkopywania grobów przy kościołach i wydzielano nowe tereny na uboczu. Stare cmentarze zaczęły wypełniać pochówki ozna­

czone indywidualnymi płytami i pomnikami, które trwale zorganizowa­ ły przestrzeń, uniemożliwiając już wkopywanie w nie nowych grobów. Na nowych cmentarzach wcześniejszy grzebalny monopol kontroli Ko­

ścioła zastępowano komunalnym nadzorem. Poprzedni obowiązek chowania zmarłych w ziemi wyznaczonej sa­ kralnie zastąpiono nakazem grzebania zwłok na przestrzeni wyznaczonej administracyjnie. Usprawiedliwieniem dla pominięcia takiego nakazu były

tylko szczególne okoliczności, które wymuszały doraźną konieczność dokonania pochówku bezpośrednio na miejscu zgonu (ryc. 64 i 65).

Ł15

Ryc. 64. Samotny grób na pustyni Atacama w Chile (fot. P.U. - 1015)

Ryc. 65. Potrójny grób anonimowych ofiar działań wojennych z 1945 r. odkryty przy­

padkowo na łące w Borecznie, gm. Zalewo (fot. P.U. - zon)

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

W niektórych tradycjach stosowano nicgrzebalny sposób składania ca­ łych zwłok. Dobrze znaną praktykę tego rodzaju zarejestrowano wśród północnoamerykańskich Indian z Wielkiej Równiny, którzy umiesz­ czali martwe ciała na drzewach lub wysokich platformach, na których układano zwłoki ciasno zawinięte w płachty lub skóry (ryc. 66). Takie

wyeksponowane pochówki chroniły ciała przed czworonożnymi pa­ dlinożercami i utrzymywały je ponad powierzchnią ziemi zamieszkanej przez żywych, dla których kontakt ze szczątkami zmarłych był groźny.

Wysokie konstrukcje tych szczególnych katafalków zapewniały też do­ brą widoczność cmentarza, który był chroniony tabu, i demonstracyjnie wyznaczały w krajobrazie miejsca zarezerwowane dla zmarłych.

Ryc. 66. Zdjęcie platformy pogrzebowej Apsaroków, wykonane w 1908 r. przez słynne­

go fotografa Indian kapitana Edwarda S. Curtisa (https://www.googlc.com/search? q=Edward+S.+Curtis+burial+platform&client=firefox-b-d&sxsrf=ACYBGNSh-

TjJc7p3CYlGFAHp5qZBQ27t6$w:i58m4378344&source=lnms&tbm=isch&sa=X& vcd=zahUKEwishPuGvsDnAhXXzcQBHRPoC9lQ_AUoAXoECAsQAw&biw=i4$7&bih=7i2.#imgrc=7Mkd qjM-RtzFgM, dostęp: 7 lutego 1010 r.)

117

118 |

ROZDZIAŁ 7

Zamierzona widoczność tych platform nie tylko służyła jako sygnał ostrzegający przez wkroczeniem na teren zakazany, ale też wzmacniała pretensje do uprzywilejowanego użytkowania danego obszaru. Znala­ zło to wyraz w słynnym zdaniu wodza Siuksów Oglala, „Szalonego Ko­ nia” (Tashuncahuitco)'. „Moja ziemia jest tam, gdzie leżą moi zmarli”. Ta, przysłowiowa już, deklaracja roszczeń terytorialnych potwierdza waż­ ną społecznie i politycznie funkcję pochówków, jako uzasadnionego

wsparciem zmarłych sygnału pretensji do danego terenu. Inna była rola pochówków wyeksponowanych w świecie chrześci­ jańskim. Szczególnie ekspresyjny sposób powierzania kościołom ciał zmarłych można zobaczyć w podziemiach klasztoru kapucynów (Cripta Cappucini) w sycylijskim Palermo, gdzie tysiące dobrze zachowanych w specyficznym mikroklimacie, całkowicie wysuszonych zwłok (podob­ no część z nich potraktowano wcześniej substancjami aseptycznymi) wisi na ścianach długich korytarzy albo leży w niszach w swoich powoli rozpadających się ubraniach (ryc. 67). Ta upiorna scenografia podkreśla

Ryc. 67. Galeria zmumifikowanych zwłok w Cripta Cappuccini, Palermo (fot. P.U. 1011)

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

równość wszystkich wobec śmierci oraz daje żyjącym poczucie transgeneracyjncj ciągłości, umożliwiając im bezpośredni kontakt ze zmarłymi przodkami, jak też przypomina im o marności cielesnej powłoki, w któ­ rej spędzają życic doczesne. Na ogół jednak eksponowane pochówki podkreślają status zmarłe­ go, którego atrakcyjny wizualnie grób przyciąga uwagę, uruchamiając jednocześnie mechanizmy pamięci (ryc. 68).

Ryc. 68. Zawieszona na ścianie trumna z ciałem Ramona Bercngucra, księcia Barcelony,

fundatora drugiej katedry romańskiej w 1058 r. (fot. P.U. - 1005)

Eksponowanie dotyczyło jednak głównie szczątków otaczanych czcią

świętych mężów i niewiast, którzy z definicji przebywali blisko Pana. Wie­ rzono, że ich relikwie miały niezwykłą moc, która nie tylko zapewniała wstawiennictwo u Boga, ale mogła też leczyć i powodować rozmaite cuda. Trzymane w ossuariach (ryc. 69) albo wystawione na widok publiczny (w postaci „nagiego” lub ubranego szkieletu) miały oferować „namacal­ ny” kontakt z sacrum, a ich widoczna obecność zapewniała wierzącym bo­ ską protekcję. Nawet najmniejsza cząstka świętego ciała nie traciła wszak

2.2.9

130 I

ROZDZIAŁ 7

cudownej mocy, pozostając zmaterializowanym znakiem „świętych obco­ wania”. Toteż od IV, a na pewno od V w. przenoszenie fragmentów świę­ tych szczątków było już normalnym zjawiskiem, chociaż Kościół łaciński próbował temu przeciwdziałać (Wiśniewski Z009).

Ryc. 69. Relikwiarz św. Elżbiety w zakrystii kościoła św. Elżbiety w Marburgu, Niemcy

(fot. P.U. -1004)

W czasie wczesnego średniowiecza kontakt z relikwiami miał zróż­ nicowane formy. Niekiedy umożliwiano go, wykonując w trumnach lub sarkofagach specjalne otwory, przez które można było dotknąć świętych

kości rękami. Każdy przedmiot, który miał z nimi kontakt, też miał cu­ downe właściwości (np. moc uzdrawiania) równe sile oddziaływania sa­ mych szczątków, szczególnie jeśli kontakt trwał długo, a przedmiot (naj­ częściej kawałek płótna) został specjalnie pobłogosławiony, stając się tzw. relikwią kontaktową (brandea).

Miasta, które umożliwiały bezpośredni kontakt z relikwiami po­ pularnych świętych, były odwiedzane przez tłumy przybyszów szuka­

jących wsparcia duchowego, boskiej protekcji lub konkretnej pomocy

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

w rozwiązywaniu osobistych problemów. Masy wędrujących tam piel­ grzymów przyczyniały się do rosnącego prestiżu i szybkiego rozwoju go­ spodarczego takich ośrodków. To skłaniało ludzi władzy do zabiegania o relikwie, które sprowadzali do siebie i promowali ich kult (por. Bakirtzis 2002). Niektóre z najsłynniejszych relikwii „naturalnie” wydzielały też wonne ciecze lub emitowały specyficzny zapach (np. św. Dcmctriusz z Salonik - Brazinski, Fryxell 1013), co przyciągało rzesze pielgrzymów

spragnionych cudowności. Inną funkcję ma umożliwienie kontaktu wzrokowego z publicz­ nie wyeksponowanymi zabalsamowanymi ciałami przywódców poli­ tycznych specjalnie uhonorowanych przez „unieśmiertelnienie” ich

doczesnych szczątków. Tę modę rozpoczęło wystawienie „mumii” zmar­ łego w 1924 r. Włodzimierza I. Lenina eksponowanej do dzisiaj w wy­ budowanym na moskiewskim Placu Czerwonym mauzoleum grobo­ wym, które wciąż przyciąga tłumy odwiedzających (ryc. 70). Podobnie próbowano też uhonorować zmarłego w 1953 r. Józefa Dżugaszwilego „Stalina”, którego „mumia”, po ujawnieniu jego zbrodni, została jednak 31 października 1961 r. usunięta z mauzoleum i pogrzebana w zwykłym grobie pod murem Kremla.

Ryc. 70. Moskiewskie Mauzoleum Lenina (fot. P.U. - 1011)

^3-

iji |

ROZDZIAŁ 7

Inne przypadki nicpogrzebania zwłok polityków dotyczą zabal­ samowanych ciał: Gcorgiego Dimitrowa przechowywanego w latach

1949-1990 w mauzoleum w Sofii; Klementa Gowalda wystawionego w latach 1953-1961 w mauzoleum praskim; Ho Chi Minha ekspono­ wanego od 1969 r. w Hanoi w mauzoleum Lang Cha lich Hó ChiMinh\

Mao Zedonga wystawionego od 1976 r. w mauzoleum Mao Zhuxi Jinian Tang w Pekinie, Ferdynanda Marcosa trzymanego najpierw na Hawajach, a w 1993 r. przewiezionego do mauzoleum w Batac City na Filipinach; oraz „mumii” Kim Il-sunga (zm. w 1994 r.) i Kim Jong-Ila (zm. w 1011 r.) umieszczonych w Pyongyang w Pałacu Słońca (Kumsusan), który jest celem obowiązkowych „pielgrzymek” wszystkich podda­ nych dynastii Ki mów.

W pewnych przypadkach pogrzeb jest wstrzymywany. Nie chodzi tu o dawny strach przed pogrzebaniem żywcem, czemu zapobiegano przez przedłużanie ceremonii żałobno-pogrzebowych, ani o obowiązkowe przetrzymywanie zwłok5 do wystąpienia pierwszych objawów rozkładu, ale o powody praktyczne, które wymuszają odsunięcie złożenia ciała do grobu. Opóźnione pochówki mogą być skutkiem np. niesprzyjającej po­ gody, oczekiwania na wybudowanie stosownego grobowca, chęci prze­

transportowania ciała do odpowiedniego miejsca lub też oczekiwania na przybycie ważnych uczestników pogrzebu. Ciekawą sytuację stwa­ rzało spotykane w XVIII w. „aresztowanie” zwłok dłużników, których pogrzeb wstrzymywano w nadziei wymuszenia uregulowania zobowią­ zań finansowych przez ich rodziny. W Anglii prawnie zabroniono tego procederu dopiero w 1804 r. (Laqueur 2015,$. 1 50-151). Naturalnie wymuszone wstrzymywanie pochówków jest typowe chociażby w klimatach bardzo zimnych, gdzie zamarznięta ziemia dłu­ go nie pozwala wykopać grobu. Może to wymóc odłożenie właściwe­ go pogrzebu naturalnie zamarzniętych zwłok do czasu pojawienia się s

W Polsce prawo wymaga odczekania co najmniej 36 godzin.

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

I

pogody, która spowoduje odtajanic przynajmniej górnej warstwy zie­ mi. Wczesnego potwierdzenia takiej praktyki dostarcza średniowiecz­ na Saga o Grenlandczykach (2006), która wspomina magazynowanie do

wiosny trumien z ciałami chrześcijan, którzy zmarli zimą. W końcu XVI w. angielski podróżnik Fynes Morrison, który od­ wiedził Europę Wschodnią, zaobserwował, że „[...] Moskwianic w Ro­ sji, zbierają ciała ludzi całkowicie zamarznięte w czasie zimy i układa­ ją je w stosy w dzwonnicach kościołów, gdzie leżą nie gnijąc, ani nic śmierdząc aż do czasu, kiedy mniej więcej w Święto Zwiastowania Naj­

świętszej Marii Panny [15 marca albo 7 kwietnia] w Wielkim Poście śnieg zaczyna topnieć, a ziemia nadajc się do kopania (bo do tego czasu jest pokryta głębokim i twardym śniegiem, a gdyby nawet nie była tak przykryta, to i tak jest tak utwardzona przez ciągły mróz, że nie można w niej kopać). I w tym czasie każda rodzina zabiera ciała swoich zmar­ łych i grzebie je” (cyt. za: Waterhouse 1930,5. 317). Czasami pochówek był opóźniany z powodu chęci dokonania go daleko od miejsca śmierci, co oznaczało poważne trudności logistycz­ ne związane nie tylko z transportem, ale też z koniecznością zakon­ serwowania zwłok (por. rozdz. 6). Tak postąpiono z ciałem zmarłego

z stycznia 1002. r. w środkowej Italii cesarza Ottona III, które z trudem przewieziono do Aachen, gdzie je pochowano dopiero cztery miesiące później. Znając ówczesny prosty sposób zabezpieczenia wypatroszonych zwłok zwykłą solą, można domyślać się wrażenia, jakie robiły na świad­

kach tego orszaku zdeformowane, poczerniałe i cuchnące szczątki wiel­ kiego monarchy, którego postanowiono pochować zgodnie z jego cesar­ skim statusem w Oktogonie, tj. w nad reńskiej kaplicy pałacowej Karola Wielkiego. W znanym z „ekstrawaganckich” obyczajów pośmiertnych regio­ nie Tana Toraja na indonezyjskiej wyspie Sulawesi (dawniej Celebes) pochówek następuje kilka miesięcy, rok, a nawet dopiero kilka lat po śmierci. W tym czasie trwają przygotowania do hucznego pogrzebu. Aby zachować względną integralność zwłok, pobieżnie je konserwo­ wano w wywarach ziołowych. Dzisiaj stosuje się tańszą i skuteczniej­ szą formalinę (Maniszewska 2016, s. 91). Aż do docelowego złożenia

ich w skalnych grobowcach zmarli, których dusze do tego czasu wciąż

*33

134 I

ROZDZIAŁ 7

mieszkają w ich ciałach, są przechowywani w domach i traktuje się ich jak chorych członków rodziny, o których trzeba dbać - czesać ich, za­ pewniać im czyste ubranie, rozmawiać z nimi, a nawet ich karmić i ob­

darowywać papierosami (ryc. 71).

Ryc. 71. Zadbane zwłoki oczekujące na pogrzeb - Tana Toraja, Sulawesi, Indonezja

(https://www.fakt.pl/wydarzenia/swiat/zwyczaje-pogrzebowe-na-wyspie-sulawesi- indonczja/rglqv73#slajd-i, dostęp: 16 marca 1019 r.)

Dzisiejsza technologia konserwacyjna umożliwia długie przecho­ wywanie całych zwłok (choćby zamrożonych) albo ich zredukowanych szczątków, które bezpiecznie oczekują na pochowanie. Odsuwanie (cza­

sem wielomiesięczne) chwili pogrzebu może wynikać z chęci odpowied­ niego przygotowania ceremonii, konieczności oczekiwania na ważnych uczestników lub skomplikowanego prawnie transportowania doczes­

nych resztek zmarłego do innego państwa, a nawet na inny kontynent. Jednym z przypadków znaczących dla polskiej historii jest przeno­ szenie zwłok Adama Mickiewicza, który zmarł w Stambule 26 listopa­ da 1855 r- Zgodnie z jego wolą, a wbrew głosom, aby go pochować na

I

POCHÓWEK - TRUDNA DECYZJA

miejscu pod monumentalnym kopcem (Rosiek 1997, s. 469), jego odpo­ wiednio spreparowane ciało przewieziono statkiem do Francji i dopiero z 1 styczn ia 18 5 6 r. pochowano je obok trumny jego żony na cmentarzu Les Champeaux w podparyskim Montmorcncy. Zupełnie inną kategorię stanowi odsuwanie pochowania zwłok przeznaczonych do celów naukowo-dydaktycznych. Niektóre z takich szczątków są przechowywane „w nieskończoność” jako poręczne i au­ tentyczne przykłady schorzeń oraz materiały do różnorodnego szko­ lenia. Inne po wykorzystaniu do końca potencjału ich użyteczności (np. jako materiału do ćwiczeń dla chirurgów) są mniej lub bardziej ofi­ cjalnie grzebane na cmentarzach (ryc. 72).

Spm v ‰ p U} px q r v Š w q w o ‹ z Š { t } Š w Km w u x p{ m { Œ

MEMORIAŁ ''I \SKI UMWŁRSYUF MEDYCZNY W KATOWICACH IN FORMUJ!. ?E 25 MAJA 2019 R, 0 GODZ WPO ę■ W mI ( i A J IV. PROF, W. ZAHORSKIEGO W KAIOWICACH PRZY UL MEDYKÓW IB r.D/Poi ./Nil Ml. t-R»K.'YS iO