O telewizji. Panowanie dziennikarstwa 9788301160463

Mówienie o telewizji i dziennikarzach - i to w sposób krytyczny - w audycji telewizyjnej zakrawa na paradoks. Taki jedna

152 122 3MB

Polish Pages 122 [121] Year 2009

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Table of contents :
Przedmowa do polskiego wydania (Małgorzata Jacyno) 1

Wstęp 33

Rozdział 1. Scena i jej kulisy 37
Niewidzialna cenzura 40
Ukrywać pokazując 44
Zamknięty obieg informacji 49
Presja czasu i fast-thinking 55
Debaty prawdziwie fałszywe lub fałszywie prawdziwe 58
Sprzeczności i napięcia 65

Rozdział 2. Niewidzialna struktura i jej efekty 69
Udziały w rynku i konkurencja 70
Siła banalizacji 74
Walki rozstrzygane przez wskaźnik oglądalności 80
Panowanie telewizji 86
Kolaboracja 92
Prawo do wejścia i obowiązek wyjścia 98

Aneks. Panowanie dziennikarstwa 103
Kilka właściwości pola dziennikarskiego 106
Efekty ingerencji 110
Krótkie postscriptum normatywne 116

Bibliografia 119

Indeks nazwisk 121
Recommend Papers

O telewizji. Panowanie dziennikarstwa
 9788301160463

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

Pierre

BOURDIEU O telewizji. Panowanie dziennikarstwa Tłumaczenie

Karolina Sztandar-Sztanderska

Anna Ziółkowska Redakcja naukowa i Przedmowa do polskiego wydania

Małgorzata Jacyno

WYDAWNICTWO NAUKOWE PWN

WARSZAWA 2009

Dane oryginału Pierre Bourdieu Sur la télévision suivi de Eemprise du journalisme Raisons d’Agir Éditions Copyright © Raisons d’Agir, 1996

Projekt okładki Agata Jaworska

Ilustracja na okładce ShutterstocklDick Stada

Redaktor inicjujący Sylwia Breczko

|

.

'

Redaktor Julian Kutyła

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Naukowe PWN SA Warszawa 2009

ISBN 978-83-01-16046-3

Wydawnictwo Naukowe PWN SA 02-676 Warszawa, ul. Postępu 18 tel. 022 69 54 321; faks 022 69 54 031 e-mail: [email protected]; www.pwn.pl

Spis treści Przedmowa do polskiego wydania (Małgorzata Jacyno).......................

1

Wstęp.........................................................................................................

33

Rozdział 1. Scena i jej kulisy.................................................................. Niewidzialna cenzura........................................................................... Ukrywać pokazując............................................................................... Zamknięty obieg informacji .............................................................. Presja czasu i fast-thinking .................................................................. Debaty prawdziwie fałszywe lub fałszywie prawdziwe.................... Sprzeczności i napięcia........................................................................

37 40 44 49 55 58 65

Rozdział 2. Niewidzialna struktura i jej efekty.................................... Udziały w rynku i konkurencja........................................................... Siła banalizacji.............................................................. Walki rozstrzygane przez wskaźnik oglądalności.............................. Panowanie telewizji ........................................................................... Kolaboracja............................................................................................ Prawo do wejścia i obowiązek wyjścia ..............................................

69 70 74 80 86 92 98

Aneks. Panowanie dziennikarstwa........................................................ Kilka właściwości pola dziennikarskiego........................................... Efekty ingerencji.................................................................................. Krótkie postscriptum normatywne................................... ■.................

103 106 110 116

Bibliografia...............................................................................................

119

Indeks nazwisk........................................................................................

121

Przedmowa do polskiego wydania

Na paradoks zakrawa to, że Pierre Bourdieu przedstawił swoje analizy i koncepcje teoretyczne w telewizji, a więc w miejscu, gdzie przekaz ma być sformułowany w taki sposób, żeby trafiał „do wszystkich”. Telewizja to pod wieloma względami odwrot­ ność pola intelektualnego - naukowcy lubią, gdy zawiłość ich koncepcji odbija złożoność opisywanego przez nich świata, z ko­ lei media wymagają, żeby „wyrażać się jasno” i w „zrozumiały dla wszystkich” sposób. Krótko mówiąc, trzeba pamiętać, że „mówi się do ludzi”. To oczywiste, że w mediach trzeba mówić „ludzkim językiem” i nie ma w nich miejsca na naukowe wywo­ dy zrozumiałe jedynie dla-wąskiej grupy wtajemniczonych, tyle tylko, że Bourdieu nawet wśród samych socjologów uważany jest za autora, który pisze nazbyt wyszukanym językiem, posługuje się skomplikowaną składnią, parafrazami, aluzjami i metafora­ mi. Żeby czytać z mniejszym lub większym rozumieniem teksty tego francuskiego socjologa, warto orientować się (choćby po­ bieżnie) w średniowiecznej scholastyce, psychoanalizie, filozo­ fii Leibniza, Kanta, Husserla, Wittgensteiną, .Heideggera i Sar­ tre’a, dobrze jest też znać łacinę i troche^.ereki. actakże mieć (to i tak tylko niektóre z tradycji, do któr,ych“§i^od^bływał

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

i z którymi polemizował). O ile przekaz medialny jest adresowa­ ny do „każdego”, czyli do „przeciętnego odbiorcy”, o tyle publicz­ ność Bourdieu - choćby za sprawą samej formy jego wypowiedzi - może mieć poczucie, że należy do wąskiej elity, zdolnej pojąć, co też autor miał na myśli. Bourdieu zapewnia zatem swoim czytelnikom poczucie bycia „wybranym”, a jego wywody są skonstruowane w ten sposób, że potwierdzają przedstawioną w nich wizję świata społecznego jako świata, w którym bariery symboliczne bywają silniejsze od barier fizycznych. Niezależnie od hermetyczności dzieła Bourdieu, trudno mieć wątpliwości, że jest on jednym z najbardziej wpływowych współ­ czesnych socjologów. Ten wpływ na współczesną socjologię daje się zmierzyć zarówno ilością odwołań do jego prac, jak i tym, że socjologowie na co dzień posługują się wypracowanymi przez niego pojęciami (przemoc symboliczna, kapitał kulturowy czy pole), nawet nie wspominając o ich autorze. To drugie paradok­ salnie dowodzi jeszcze większego uznania, ponieważ wiąże się z uprawomocnieniem tych pojęć w ramach socjologii - oderwa­ ne od autora stają się one częścią „socjologii po prostu”. Wpływowość Bourdieu daje się wreszcie ocenić ilością polemik z jego teorią i badaniami. Dystynkcja (wyd. poi. 2005) oraz napisana wcześniej z Jean-Claude’em Passeronem Reprodukcja (wyd. poi. 1990) stały się ważnym, można powiedzieć „krytycznym”, punk­ tem odniesienia dla wszystkich badaczy przemian zachodzących w nowoczesnych społeczeństwach. Kontrowersyjne wypowiedzi Bourdieu, w których dowodził, że jeśli chodzi o społeczne dystanse i nierówności, w społeczeństwach tych tak naprawdę „nic się nie zmieniło”, uczyniły z jego prac spektakularny wywód-wyzwanie dla tych wszystkich, którzy sądzą, że „zmieniło się wszystko”. Hermetyczny język okazał się ostatecznie wydajną symbolicz­ nie strategią w polu intelektualnym, ale przede wszystkim po­ zostawał w ścisłym związku z zaproponowanym przez Bourdieu

Przedmowa do polskiego wydania

programem uprawiania socjologii. Program ten odwołuje się do francuskiej tradycji socjologicznej, jednak trudno ograniczyć jego zasięg, odnosząc go do szczególnego charakteru francuskie­ go społeczeństwa lub do swoistości francuskiej tradycji intelek­ tualnej. Mam tutaj na myśli zwłaszcza te interpretacje, w których mówi się, że to, co pisał Bourdieu, może i jest prawdą, ale przede wszystkim w odniesieniu do społeczeństwa francuskiego, które w porównaniu z innymi jest bardziej zhierarchizowane. Wska­ zywano również na specyficzne właściwości francuskiego pola naukowego - zorganizowanego wokół figury intelektualisty wol­ nego od dyscyplinarnych i dyscyplinujących podziałów, które­ go wypowiedzi i możliwość wywierania wpływu przekraczają uświęcone granice między nauką, sztuką i polityką. Do szczegól­ nej francuskiej tradycji pola intelektualnego należy też bez wątpienia obecny u Bourdieu duch prowokacji - chęć wypowia­ dania się przeciwko „wszystkim” (czyli przeciwko prawicy, burżuazji, ale i przeciw drobnomieszczańskiej obawie przed powie­ dzeniem „czegoś nie tak”), a przez to „bycia przeklętym”. Warto przy tej okazji zauważyć kolejny paradoks, owo „bycie przeklę­ tym” i „niczyim” staje się niezbitym dowodem niezależności i bezinteresowności, co w następnym kroku pozwala na zebranie kapitału symbolicznego w ilości wystarczającej na to, by skutecz­ nie wpływać „na wszystkich”. Jednym ze sposobów rozumienia dzieła (a więc, jak pisze Bourdieu w Regułach sztuki, jakąś formą jego „opanowania”) jest poszukiwanie czynnika, który sprawił, że przybrało ono taki, a nie inny kształt (niezależnie od intencji autora albo na­ wet wbrew jego zamiarom). Często takiego „czynnika determi­ nującego” poszukuje się po to, by zneutralizować krytyczny czy kontrowersyjny charakter danej wypowiedzi. Hermetyczne, ale i prowokujące analizy Bourdieu bez wątpienia pomyślane zosta­ ły w taki sposób, by mogły być przedmiotem niekończącej się interpretacji i nie dawały się tak łatwo zneutralizować. Bourdieu

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

10

nazywał swoją teorię socjoanalizą. Wyzywa ona socjologię na ubite pole epistemologiczne (podobnie jak psychoanaliza w uję­ ciu Michela Foucault czyniła z psychologią) i żąda rozliczania się ze stosowanych pojęć i klasyfikacji. Chodzi bowiem o to, że ci, którzy klasyfikują ludzi, sami wcześniej zostali przez świat społeczny sklasyfikowani, a przez to zdeterminowani do tego, by tak a nie inaczej widzieć i klasyfikować innych. Dezynwoltura metodologiczna, w której Bourdieu dorównuje momenta­ mi innemu słynnemu socjologowi, Ervingowi Goffmanowi, pozwalała mu na łączenie wyników badań ilościowych z rozmo­ wami podsłuchanymi w metrze i z obserwacją tego, jakie czaso­ pisma są wykładane w salonach fryzjerskich. Bourdieu (znów podobnie, jak czyni to dyskurs psychoanalityczny) nie ustawał w tropieniu Wstydliwych sekretów kultury, ale i jej - czasem jeszcze bardziej wstydliwych - oczywistości, jak na przykład ta, że niektórym zależy przede wszystkim na tym, żeby ubrać się ładnie „dla innych” i wtedy starannie dobierają wierzchnie, „wyjściowe” ubranie, inni natomiast troszczą się także o ubra­ nie, które noszą jakby bardziej „dla siebie”, czyli pod spodem (Bourdieu 2005, s. 252-254). Bourdieu wykradał innym dyscy­ plinom ich problemy i pojęcia po to, by uczynić je kwestiami socjologicznymi. Można powiedzieć, że zwłaszcza z filozofią łą­ czyło go prawdziwie antagonistyczne przymierze. Przyjmował jej podpowiedzi, a następnie odzierał - wierny duchowi durkheimowskiej socjologii - filozoficzne kategorie z metafizyki. Do­ brze widoczna jest ta strategia w Dystynkcji, ale przede wszyst­ kim w pracy poświęconej filozofii Martina Heideggera, gdzie pokazuje, jak filozoficzne kategoryzacje (np. „bycie Sobą” i „Się”) są odbiciem społecznych dystynkcji (i obaw przed ich zatarciem) a czasem nawet celów politycznych (Bourdieu 1988). Czym zatem uzasadnić tę hermetyczność analiz Bourdieu? Wiąże się ona z zamiarem zerwania (rupture), być może nawet po­ dwójnego. Po pierwsze, chodzi o zakwestionowanie metafizycz-

Przedmowa do polskiego wydania

nej czy antropologicznej iluzji istnienia jakichś wspólnych pod­ staw ludzkiego bytu odsyłających do „egzystencji jako takiej” bądź „głębi”, w której równy udział mają wszyscy ludzie, a po drugie - o zerwanie ze „spontaniczną socjologią”, czyli klasy­ fikacjami stosowanymi przez ludzi wobec siebie i innych w co­ dziennej walce o to, czym jest świat społeczny i o to, czyj jest ten świat. W kontekście tego programu „podwójnego zerwania” proble­ matyka związana z funkcjonowaniem pola dziennikarskiego ma szczególne znaczenie. Jest to bowiem pole, które może podjąć rywalizację z polem naukowym w kwestii wskazywania i nazy­ wania tego, co politycy i odbiorcy rozpoznają jako „problemy społeczne”. Siłą pola dziennikarskiego jest przede wszystkim to, że posługuje się ono przekazem, który - w przeciwieństwie do naukowego - jest „przystępny”. Bourdieu w przedstawionych dalej wykładach wyjaśnia mechanizmy budowania przekazu „dla wszystkich” i formowania się iluzorycznego „paktu o nieagresji”, jaki telewizja zawiera z odbiorcami. Media i pole intelektualne pozostają w złożonych relacjach konieczności współpracy i ko­ nieczności konkurencji. Charakter tej współpracy i konkurencji wynika z różnic dzielących obydwa mikroświaty. W mediach ostentacyjnie słabo zaznacza się hierarchię, podczas gdy o dys­ tynkcji pola naukowego stanowi to, że podtrzymuje dystanse. Pola te różnią się również wyobrażeniem tego, jak biegnie czas: jeśli ktoś mówi, że coś dzieje się „od niedawna”, dla dziennika­ rza oznacza to, że sytuacja zmieniła się wczoraj, najwyżej tydzień temu, natomiast socjolog czy politolog mają raczej wtedy na my­ śli zmiany, jakie zachodzą od XVIII wieku. Te dwa światy róż­ nią się też wyobrażeniem tego, z kim warto i z kim można dys­ kutować. Dla dziennikarza rozmówcą i odbiorcą jego przekazu są żyjący, dostępni mu ludzie, natomiast rozmówcą i adresatem wypowiedzi socjologa są „wciąż żywi” autorzy, tacy jak Weber i Marks. Wreszcie w mediach obowiązuje niepisana zasada

11

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

12

zakazująca używania „trudnych słów” i prowadzenia monolo­ gów. Każdy, kto ją złamie, może być przywołany do porządku na dwa sposoby: albo prosi się go o dodatkowe objaśnienia (rzecz jasna krótkie i takie, które przełożą wcześniejszą wypo­ wiedź na „ludzki język”), albo już się go więcej nie zaprasza - pole dziennikarskie pozostaje dla niego niedostępne. Od lat siedemdziesiątych XX wieku Pierre Bourdieu polemi­ zował z dominującą diagnozą przemian zachodzącą w społeczeń­ stwach późnej nowoczesności. Demokratyzacja, kulturalizacja i homogenizacja - to różne wersje tej diagnozy. Mówi ona o tym, że rynek oraz media wyzwoliły procesy, które zredefiniowały hierarchię społeczeństw. Mamy do czynienia ze swoistą napaścią kultury na strukturę społeczną. Oznaczać to ma tyle, że wszyst­ kie istotne procesy społeczne nie są już reprezentowane w kultu­ rze i przez kulturę, ale są przez nią podpowiadane i wywoływa­ ne. W myśl tych diagnoz to kultura jest teraz wszechmocna, bo przedstawiane przez nią możliwości i pragnienia nie są już ogra­ niczane i „dyscyplinowane” przez strukturę społeczną. Kluczo­ wą rolę w tym procesie kulturalizacji świata przypisuje się ryn­ kowi i mediom, które zasłynęły z tego, że są demokratyczne i przystępne. O ile wcześniej za czynniki determinujące „w ostatniej instan­ cji” uznawano naturę i strukturę społeczną, o tyle w latach sie­ demdziesiątych znaczenie takie zostało przypisane kulturze rozumianej jako możliwość - czy w mniej optymistycznych interpretacjach - jako konieczność dokonywania wyborów przez jednostki. Jeśli bariery społeczne są systematycznie rozpuszcza­ ne przez kulturę, to pojawia się pytanie, jakiego rodzaju prze­ szkody mogą dziś ograniczać jednostki w realizacji zamiarów i pragnień. Teza o kulturalizacji świata niesie nowe wyjaśnienia dotyczące przyczyn nierówności i marginalizacji. O ile wcześniej mawiało się, że to natura czy struktura społeczna sprawiają, że ludzie sami nic nie mogą zrobić, o tyle teraz niezmienność losu

Przedmowa do polskiego wydania

czy fatalizm, które stały się udziałem niektórych, wyjaśnia się za pomocą „właściwej” im kultury - kultury bezradności. To kul­ tura „negatywnie uprzywilejowanych”. Dla nowej klasy średniej sens kultury realizuje się we wszechmocności wyboru. W świę­ cie, w którym rozpuszczone zostały bariery społeczne, doświad­ czenie wolności urzeczywistnia się w możliwości wybierania siebie. Tymczasem „negatywnie uprzywilejowani” znajdują się w sytuacji barona Miinchausena, lecz w przeciwieństwie do nie­ go, nie są w stanie wydźwignąć się z własnej kultury właśnie z racji tego, że jest ona kulturą bezradności. Kultura ta nie daje bowiem żadnego pewnego punktu oparcia, który pozwoliłby im w jakiś sposób dokonać transgresji. W świecie wyzwolonym spod władzy natury kultura, która nie pozwala wybierać, skazuje na jakiś rodzaj regresji, bo w istocie odmawiając prawa wyboru, działa na podobieństwo natury, odgrywa rolę współczesnego fatum - krępuje jednostki w taki sposób, że mogą się od niej (czyli od siebie) wyzwolić tylko przy pomocy innych, to znaczy przy pomocy Szkoły. Właśnie dlatego przemoc i pomoc w przy­ padku „negatywnie uprzywilejowanych” to, według Bourdieu, w gruncie rzeczy to samo doświadczenie. Teza o kulturalizacji i homogenizacji świata nie jest, zdaniem Bourdieu, neutralna. Wygłasza się ją z określonego miejsca w społeczeństwie i oddaje ona specyficzne, strukturalnie uwa­ runkowane doświadczenie świata jako możliwości. Próbę wyja­ śnienia społecznej genezy tego doświadczenia Bourdieu podjął w Reprodukcji i Dystynkcji. Innymi słowy, Bourdieu zastanawia się nad tym, w jakich okolicznościach pojawiła się teza o kulturalizącji oraz kto może być autorem tej diagnozy. Zacznijmy od jednej z najbardziej znanych tez Bourdieu: instytucje edukacyj­ ne reprodukują różnice klasowe. Szkoła, przypomnę krótko, buduje i podtrzymuje iluzję wspólnego, demokratycznego i wol­ nego świata za pomocą indywidualizacji, a dokładnie rzecz ujmując, psychologizacji szkolnych niepowodzeń. Niższy iloraz

13

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

14

inteligencji, brak zdolności i brak zapału do nauki to prawo­ mocne psychologiczne czy psychologistyczne wyjaśnienia pora­ żek dzieci wywodzących się z klasy niższej. Szkoła jest miej­ scem, w którym codziennie spotykają się różne kultury, ale różnice między nimi są minimalizowane przez prawomocne wy­ obrażenia podmiotu świata społecznego - narodu, który „ma” swój język. Również media odwołują się do tej samej iluzji języ­ kowego komunizmu, wspólnoty ludzi mówiących tym samym językiem. Nie wszyscy jednak potrafią mówić językiem prawo­ mocnym. Zróżnicowanie kompetencji językowej (stanowiącej, jak często podkreślał Bourdieu, główny wymiar kapitału kultu­ rowego) przejawia się przede wszystkim w podziale uczestników na tych, którzy potrafią mówić „jak z książki” i na tych, którzy w pewnych sytuacjach „zapominają języka w gębie”. Jednak w książce, która w całości została poświęcona językowi, Bourdieu (1982) poddaje systematycznej analizie także inny wymiar tego zróżnicowania. Choć .jednostki posługują się tymi samymi kate­ goriami, to ich znaczenia są już kulturowo zróżnicowane i doty­ czy to nawet podstawowych pojęć takich jak matka, praca, więź czy miłość. Wiele przykładów ilustrujących iluzoryczność języ­ kowego komunizmu można odnaleźć w zbiorowej pracy La misere du monde (1993), która jest zapisem obszernego projektu badawczego przeprowadzonego pod kierunkiem Bourdieu. Weźmy przykład kwestionariusza wypełnianego przez pracownika socjalnego. Nie chodzi o to, że kwestionariusz wypełnia pracow­ nik socjalny, który należy do klasy średniej, ale o to, że odpowie­ dzi i wypowiedzi petentów są interpretowane przez pracownika socjalnego, który ma charakterystyczne dla klasy średniej wy­ obrażenia na temat rodziny, więzi i bliskości. Widać to na przy­ kładzie pytania o więzi w rodzinie. W kulturze klasy niższej ojciec jest gotów w każdej chwili zająć się wnukami, ale nie wie, w jakim zawodzie pracuje córka, a na pytanie o jej wykształce­ nie, może jedynie powiedzieć, że na pewno „pokończyła jakieś

Przedmowa do polskiego wydania

szkoły”. Pracownik socjalny interpretuje wypowiedź i zapisuje w kwestionariuszu: „brak więzi rodzinnych”. W kulturze klasy średniej dowodem na istnienie rodzinnych więzi jest raczej wie­ dza o tym, kto i gdzie pracuje, niż gotowość do zajmowania się wnukami, zwłaszcza kiedy mamy już jakieś plany na wieczór. Bourdieu zdaje się przyjmować Eliasowską koncepcję, w myśl której kultura i normy nie mają konkretnego autora, ponieważ tym, co ostatecznie określa ich treść, jest proces tworzenia róż­ nic między różnymi kategoriami i grupami (zob. Elias 1980, s. 447-448). Znaczenia pojęć klasy średniej budowane są w taki sposób, by ustawić się w opozycji do ludowego gustu, ludowych marzeń i wyobrażeń o szczęśliwej rodzinie. Ci, którzy „mówią jak z książki”, mają na myśli coś zupełnie innego niż ci, którzy „nigdy nie mieli głowy do książek”, nawet jeśli literalnie mówią to samo. Nie chodzi bowiem jedynie o wieloznaczność, choćby tych kilku wymienionych pojęć; chodzi o to, że użytkownicy ję­ zyka, posługując się tym samym pojęciem, mogą mieć na myśli sensy nie tylko różne, ale przeciwstawne (Bourdieu 1982, s. 17). Ponieważ klasa niższa mówi językiem nieokrzesanym, przypa­ da jej w udziale antyjęzyk. I podczas gdy klasa średnia, próbu­ jąc wyrwać się ze swojej kultury, tworzy jej przeciwieństwo, czyli kontrkulturę, to klasa niższa zawsze tworzy i reprezentuje jakiś rodzaj antykultury, czyli naturę. Teza o kulturalizacji świata, jeśli wypowiedzieć ją w języku Bourdieu, związana jest z przekonaniem, że dwa pola - rynek i media - zapewniły sobie dzisiaj rolę dominującą. Panowanie pola dziennikarskiego związane jest z przekształceniem układu sił między polami. Pole dziennikarskie, jak dowodzi Bourdieu, wymusza na polu intelektualnym redefinicję jego specyficznego kapitału symbolicznego i stawek prowadzonych tu walk. Histo­ ria pola intelektualnego, podobnie jak pola artystycznego czy sądownictwa, to historia wyzwalania się spod wpływów „posta­ wy kalkulującej”. Z kolei historia pola dziennikarskiego to otwie-

15

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

16

ranie się na wpływy pola, w którym business is business. Prowa­ dzenie walki w polu intelektualnym (czy artystycznym bądź sądowniczym) przy wykorzystaniu kapitału symbolicznego wła­ ściwego światu mediów oznacza wystawienie na szwank kapita­ łu symbolicznego własnego pola. W relacjach między polem dziennikarskim a polem intelektualnym (czy artystycznym) przejawia się jeden z głównych konfliktów nowoczesności. Kon­ flikt ten sprawił, że w istocie można mówić o dwóch różnych nowoczesnościach. Dyscyplina i „postawa kalkulująca” od po­ czątku były kwestionowane przez „nową wrażliwość”, a zwłasz­ cza przez literaturę i sztukę, które tworzyły kulturę wrogą wobec dyscypliny i „postawy kalkulującej” i ostatecznie stworzyły kontrkulturę. Przedstawiona w Regułach sztuki (Bourdieu 2001) koncepcja pola odtwarza złożoność tych walk. Pole nie jest tożsame z instytucjami. Jego granice są płynne i niejednoznaczne, ponieważ sięga tak daleko, jak daleko udaje się wnieść jego uczestnikom właściwy mu kapitał. Powstawanie nowoczesnych społeczeństw to proces autonomizacji pól. Na przykład pole artystyczne kształtowało się przez wyzwalanie się spod wpływów moralności, ale też przez tworzenie dystansu wo­ bec zasad pola politycznego i ekonomicznego. Z kolei pole eko­ nomiczne to przestrzeń, która kształtowała się przez usuwanie „zaczarowanych” znaczeń i relacji. W myśl stworzonej przez Bourdieu koncepcji pól, podobnie jak w teorii Webera, socjogeneza nowoczesnego porządku to rzeczywiście wyzwalanie się od znaczeń religijnych, czyli odczarowywanie świata, ale także i tu Bourdieu modyfikuje diagnozę Webera - próby wyzwalania się od racjonalizacji i dominacji świata odczarowanego (tak moż­ na odczytać analizy Bourdieu poświęcone historii wyłaniania się pola artystycznego i przekształceń, jakie w nim zachodziły). No­ woczesność współtworzą zatem dwa nurty: racjonalizacja oraz nurt poszukiwań estetycznych (ale nie tylko estetycznych) i związane z nim próby przywrócenia świętych znaczeń (jakkol-

Przedmowa do polskiego wydania

wiek trzeba pamiętać, że poszukiwania takie i próby prowadzo­ ne są w warunkach zracjonalizowanego już świata). Uznanie pola i możliwość wpływania przez nie na inne pola związane są z jego autonomią, którą można także rozumieć jako pojawiające się w doświadczeniu jego uczestników przekonanie, że stanowi ono świat samowystarczalny i kompletny. Pole nauko­ we może, na przykład, wnosić swój kapitał do pola dziennikar­ skiego czy politycznego, ale uznanie tego kapitału poza granica­ mi właściwego mu pola ma zawsze niejednoznaczny charakter. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że akt uznania nie eli­ minuje rywalizacji między polami. Jest to uznanie, które nie rezygnuje z walki i podtrzymania swojej specyficznej prawomoc­ ności. Właśnie dlatego za uznaniem (np. zaproszeniem do tele­ wizyjnego studia czy prośbą o wywiad) idzie żądanie podporząd­ kowania się regułom obowiązującym w danym polu, w tym przypadku w polu dziennikarskim („proszę jednym zdaniem od­ powiedzieć, jak zapobiegać przemocy w szkole”). Granice pól są przedmiotem ciągłej walki. Znaczenie tych granic urzeczywist­ nia się zarówno wobec specyfiki innych pól, jak i wobec tych, którzy są uczestnikami danego pola. Innymi słowy, by użyć tu wymownego porównania, mur chiński nie tylko, a nawet nie tyle miał chronić Chińczyków przez obcymi, ile Chińczyków przed Chińczykami, którzy zamierzali wydostać się na zewnątrz. Jest bowiem prawdopodobne, że ci, którzy przekraczają mur, po po­ wrocie będą chcieli zmieniać to, co jest wewnątrz. Otwarcie na zewnętrzne wpływy to przyjęcie logiki, czyli prawomocności, innego pola (Bourdieu 1982). Obecność w polu wymaga posiadania specyficznego kapitału kulturowego, na który składają się odpowiednie kompetencje, język i wyczucie gry. Jeśli tego nie mamy, znalezienie się w polu przeciwnika grozi zostaniem ofiarą czy igraszką prowadzonych tu gier i walk. Wyczucie gry obejmuje znajomość aktualnej hie­ rarchii w danym polu, wcześniejszych układów, nawet jeśli te

17

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

18

aktualne uformowały się w wyniku rewolucji czy subwersji, oraz uwzględnienie przyszłych możliwych hierarchii. Żeby posiąść wyczucie gry, trzeba się wcześniej zaprzedać, oddać grze całe swoje życie - zdaniem Bourdieu nie ma innej możliwości. Wal­ ki o uznanie toczą się nie tylko między różnymi polami, ale rów­ nież w ich wnętrzu, między różnymi frakcjami: zdominowanych z dominującymi, młodych ze starymi, tych, którzy są bliżej bie­ guna autonomii i interesuje ich kumulacja swoistego dla dane­ go pola kapitału symbolicznego (lokują swój interes w bezinte­ resowności) i tych, którzy są bliżej bieguna komercyjnego i bardziej zainteresowani zyskiem ekonomicznym (o tej ostatniej rywalizacji w prezentowanych tekstach Bourdieu mówi najwię­ cej). Ponieważ tego rodzaju podziały występują w każdym polu, mogą być podstawą zawieranych między polami sojuszy. Przyj­ rzyjmy się bliżej biegunowi autonomicznemu. Charakteryzuje go ryzykowna, ale wydajna symbolicznie antyekonomiczna ekono­ mia. To właśnie koncepcja antyekonomicznej ekonomii pozwala pytać o to, jaki interes tkwi w bezinteresowności (Bourdieu 2005, s. 311). W polu artystycznym ekonomię tę reprezentuje na przy­ kład „sztuka czysta” czy „sztuka dla sztuki”. Nie tylko polega ona na odrzuceniu korzyści krótkoterminowych czy natychmiasto­ wych, ale dopuszcza także trwonienie, marnowanie możliwości, czego ostatecznym skutkiem ma być zakwestionowanie ratio (stąd w polu artystycznym mamy do czynienia z promocją sztu­ ki dzieci, chorych oraz innych, którzy są zbyt „naiwni”, by mo­ gli mieć na uwadze jakikolwiek zysk, choćby czysto symbolicz­ ny). Celem tej antyekonomicznej ekonomii w nowoczesnym świecie jest wyzwolenie się od „nędzy wewnętrznej”. Strategia ta umożliwia cudowną przemianę ubóstwa w „wewnętrzne bogac­ two”. Jakkolwiek pole artystyczne sprzeciwia się też Szkole, prze­ ciwko której bezustannie się tu walczy, to jest jednak od niej podwójnie zależne, ponieważ - po pierwsze - tu jego uczestnicy zdobyli niezbędne kompetencje i kapitał oraz - po drugie - właś-

Przedmowa do polskiego wydania

nie Szkole zawdzięczają potencjalnych odbiorców. Drugi biegun pola artystycznego stanowi biegun „komercyjny”, gdzie obowią­ zuje ekonomia ekonomiczna, czyli strategie gwarantujące natych­ miastowy zysk i minimalizację ryzyka przez dostosowanie się do oczekiwań „każdego odbiorcy” (Bourdieu 1987, s. 124-131; 2001, s. 219-220). Naiwnością byłoby jednak sądzić, że zabieganie o „komercyj­ ny sukces” oznacza, w proponowanym przez Bourdieu podej­ ściu, po prostu zabieganie o pieniądze i ostatecznie „zwykłą” do­ minację „postawy kalkulującej”. Sens „komercyjnego sukcesu”, a nawet „czystej komercji”, jest zaledwie jednym z etapów walk o to, jaki jest i czym jest świat społeczny. Krótko mówiąc: od­ noszenie „czysto komercyjnych” sukcesów jest etapem walk także o „czysto symboliczne” wpływy, ponieważ wymusza na całym polu rewaloryzację dóbr i stawek, które warte są gry. Ozna­ cza to także, że bezinteresowne (oczywiście względnie) analizy naukowe odwołujące się do pojęć znanych tylko wtajemniczo­ nym muszą ustąpić przed wywodem „interesownym”, ale spek­ takularnym i przez to przemawiającym do wyobraźni (zwłaszcza dziennikarskiej). Panowanie mediów oznacza więc, że pozbawia­ ją one inne pola autonomii nie przez bezpośredni nacisk, ale przez to, że proponują czy raczej wymuszają na uczestnikach pola intelektualnego czy politycznego przyjęcie innych, specy­ ficznych dla mikroświata mediów, wzorów kariery i nagród. Media rozszerzają swoje wpływy, umożliwiając uczestnikom pola naukowego nową strategię organizowania swojej kariery przez balansowanie pomiędzy dwoma światami czy granie równocze­ śnie przy dwóch stolikach: atuty z jednej gry przenoszone są do drugiej i na odwrót. Dlatego najważniejszy wniosek, jaki wypływa z zaproponowa­ nej przez Bourdieu analizy, to konieczność postrzegania mediów jako części całego systemu społecznego. W wypowiedziach do­ tyczących wpływu mediów zapomina się, że funkcjonują one

19

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

20

w obrębie pewnej całości i w powiązaniu z innymi polami. Py­ tanie o wpływ mediów bez dodatkowych objaśnień dotyczących jego socjogenezy i wewnętrznych podziałów sugeruje, że mamy do czynienia z mediami i jakąś trudną do zidentyfikowania resz­ tą, na którą media wywierają stały wpływ - zbawienny albo nie­ pożądany. Taka podwójna ocena roli mediów w nowoczesnych społeczeństwach jest symptomatyczna dla procesu kulturalizacji. Z jednej strony media sprzyjać mają demokratyzacji, zanikowi barier i upadkowi tradycyjnych hierarchii, z drugiej oskarża się je o nadmierne wpływy. Charakterystyczne tak dla pierwszej, jak i drugiej oceny roli mediów jest to, że niezależnie od tego, jakie zjawisko czy problem są przedmiotem badania - uzależnienia, przemoc w szkole, ciało, globalizacja, rola kobiety, rodzina, styl życia czy zdrowie (by wymienić tylko niektóre) - prawie zawsze pojawiają się one w kontekście mediów. Mówiąc dokładniej, pra­ wie zawsze czynnikiem determinującym te problemy „w ostat­ niej instancji” są media. Zwłaszcza socjologom, choć także politologom, historykom, psychologom i filozofom, wypada w odpowiedzi na pytania sta­ wiane przez dziennikarzy (zarówno te dotyczące zmiany upodo­ bań kulinarnych, jak i zmiany w zakresie przekonań religijnych czy jakiekolwiek inne) wszechmocny wpływ mediów po prostu potwierdzić. Proponowaną przez Bourdieu wypowiedź na temat „wpływu mediów” można odczytać jako próbę systematycznej analizy tego, w jaki sposób i jakimi drogami ustala się ten wpływ. Analiza przedstawiona w poniższych poświęconych telewizji wy­ kładach pozwala powiedzieć, że nawet jeśli pytanie o „wpływ mediów na...” nie jest pytaniem źle postawionym, to pojęcie „wpływu” oznacza w polu dziennikarskim coś zupełnie innego niż w polu intelektualnym. Ta sama treść czy to samo pojęcie, jeśli wniesione zostają w pole o innej logice, zmieniają swój sens. Wpływ i panowanie mediów zaznacza się już w charakterystycz­ nym dla pola dziennikarskiego sposobie stawiania pewnych

Przedmowa do polskiego wydania

pytań i wymuszaniu na polu intelektualnym odpowiedzi (rzecz jasna krótkich, a przy tym zrozumiałych „dla wszystkich”), tak­ że na źle postawione pytania. Bourdieu często mówi tu o „ciągu mechanizmów”. Chodzi mu o to, by zaznaczyć istotną różnicę między bezpośrednim wpływem a wpływem zapośredniczonym i umożliwionym przez określone warunki, a zwłaszcza przez uprzednie wobec owego wpływu nierówności i różnice. Za pyta­ niem o wpływ mediów stoi wiele założeń. Przedstawione analizy Bourdieu są polemiką z tymi założeniami. Jeśli chodzi o częstość, z jaką wskazuje się je jako „czynnik” czy też specyficzny podmiot zmian zachodzących w nowoćżesnych społeczeństwach, konkurencją dla mediów może być tylko rynek. Wpływ mediów jest często pojmowany jako „uwodzenie”, rozmaicie zresztą rozumiane. Media, w myśl tego podejścia, nakłaniają, zachęcają i sugerują odbiorcom podpowiedzi we wszystkich dziedzinach życia. Wiążą się z tym co najmniej dwa uproszczenia. Uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że wpływ mediów jest zbawienny (np. wtedy, kiedy przyjmą na siebie „rolę misyjną” i w drodze wyjątku zgodzą się, aby niektórzy mówili „trudnym językiem”, zwłaszcza wtedy, kiedy program ma „cele edukacyjne” i jest - przynajmniej w zamierzeniu twórców - „roz­ wijający”). Takim samym jednak uproszczeniem byłoby stwier­ dzenie, że media i propagowane przez nie wzorce są bezpośred­ nią przyczyną większości tego, co w dziennikarskim języku określa się mianem „plag społecznych”. Za takim pojmowaniem wpływu mediów stoi założenie, że media (często do spółki z ryn­ kiem) podpowiadają ludziom pewne wybory i że ludzie prawdo­ podobnie robiliby coś zupełnie innego, gdyby nie te złe podpo­ wiedzi. Przekonanie o tak pojmowanym wpływie mediów nie pozwala dostrzec, że mamy tu do czynienia z ukrytym założe­ niem dotyczącym podmiotowości. Jeśli przyjmiemy, że media bezpośrednio wpływają na ludzi, to musimy też przyjąć, że ludzie ze swej istoty czy natury są autonomiczni, tylko ich autonomia

21

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

22

jest krucha i nieodporna na te formy „uwodzenia”, w których wy­ specjalizowały się media. Możliwość bezpośredniego wpływania ludzi na ludzi możliwa jest w ramach pewnego wyobrażenia do­ tyczącego tego, czym jest świat społeczny i jakie rządzą w nim prawa. Dyskurs medialny na swój sposób - przez siebie wywalczony i zdeterminowany przez relacje z innymi polami - identyfikuje podmioty świata społecznego. Podmioty wymieniane najczęściej w polu dziennikarskim to młodzież, pacjenci, gimnazjaliści, od­ biorcy i konsumenci. Ambicje pola dziennikarskiego (odczuwa­ ne przez to pole w konfrontacji z polem intelektualnym) reali­ zują się w rozwijaniu czegoś, co można by nazwać „ideologią krytyczną”. Jest ona „krytyczna”, ponieważ broni zidentyfiko­ wanych i tym samym - według właściwych temu polu kryteriów - wybranych (być może słuszniej byłoby powiedzieć: wyróżnio­ nych) podmiotów przed wyobrażoną, a potem wytropioną przez to pole opresją. Publiczności, której przypisana zostaje rola ofia­ ry, „broni się” przed rodzicami, szkołą, pazernym rynkiem, tech­ nokratami, amerykanizacją, niedouczonymi lekarzami, czyli przed tym wszystkim, czego obawia się klasa średnia. Ten sam nurt „ideologii krytycznej” pola dziennikarskiego stanowią wskazywane tu „problemy społeczne”. Światu dziennikarskiemu bliskie jest przekonanie, że za każdą zbrodnią (taką zbrodnią może być np. pozbawienie kogoś autonomii, możliwości wybie­ rania czy też działania we własnym interesie) musi ukrywać się konkretny, czyli w tym przypadku ludzki, sprawca. Jest to też wi­ zja świata, w którym łatwo można przeprowadzać zmiany. Świat widziany z perspektywy pola dziennikarskiego to świat składa­ jący się z wolnych ludzi, którzy podejmują właściwe wybory, jeśli tylko mają prawdziwe informacje. Pole dziennikarskie ma swoją, determinującą je historię. Spe­ cyfika jego początków, tj. wyzwań i publiczności, dla której pisa­ ło i w której gust starało się utrafić, daje się odczytać właśnie

Przedmowa do polskiego wydania

z ukrytych założeń (można powiedzieć projekcji) dotyczących odbiorcy. Mimo zmian, jakie zachodzą w polu dziennikarskim, wciąż żywe (przynajmniej dla jego części) wydaje się przekona­ nie, że odbiorcą jest jednostka, która niczym opisany przez Alexisa de Tocqueville’a Amerykanin, wybierając się na podbój świa­ ta, zabiera ze sobą ze sobą trzy rzeczy: Biblię, siekierę i gazety (Tocqueville 1996, s. 311). Za projektowanym odbiorcą kryje się wyobrażenie heroicznej jednostki, której do osiągnięcia sukce­ su potrzebna jest wiara, narzędzia pracy oraz rzetelna informa­ cja. Właściwa polu dziennikarskiemu wizja podmiotowości i możliwości wpływania przez jednostki na świat skłania ku temu, żeby każdą nieobecność i milczenie interpretować jako akt woli i wyboru. W ten sposób podtrzymana zostaje iluzja świa­ ta, w którym i wobec którego ludzie z własnej woli przyjmują „postawę uczestniczącą” albo „wycofaną”. Pole dziennikarskie, podobnie jak Szkoła, podtrzymuje na różne sposoby złudzenie kulturowego komunizmu. Ci, którzy najpierw odznaczają się sła­ bą frekwencję szkolną, potem nieobecni są też w kulturze i w po­ lityce. Klasy niższe są nieobecne w przestrzeni publicznej za sprawą swojej kultury désintéressement. Przypisywana wywłasz­ czonym apatia i obojętność to specyficzny wybór, a mianowicie wybór rezygnacji z wyboru, dymisja i ostatecznie rezygnacja z podmiotowości. __________________ ______________ W wyzwolonym świecie nowej klasy średniej, z której rekru­ tują się uczestnicy pola dziennikarskiego, niewiele miejsca zostaje na inne - zwłaszcza społeczne - wyobrażenia determi­ nacji i ograniczeń. Właśnie dlatego Bourdieu, przeprowadzając w telewizji krytyczną analizę telewizji, bada, jak mówi, „ciąg mechanizmów”, w których co prawda uczestniczą ludzie, ale za którymi „nie stoją” konkretne osoby. Przestrzega przy tym przed narcystycznym „braniem do siebie” zarzutów, które sta­ wia polu dziennikarskiemu. Oczywiście to zastrzeżenie zdaje się na nic, ponieważ takie „niebranie do siebie” przez dzienni-

23

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

24

karzy tej krytyki musiałoby oznaczać, że zrezygnują oni ze swo­ jej autonomii, to znaczy wypracowanej w ich polu dystynkcji zwią­ zanej z koncepcją podmiotowości rozumianej jako sprawczość. W polu dziennikarskim takie osobiste traktowanie krytyki jest całkowicie dopuszczalne a nawet wskazane. Z kolei w polu nauko­ wym panuje wizja bezosobowego procesu „kumulacji wiedzy” i w związku z tym, na przykład, Durkheim nie musi „brać do sie­ bie” rozlicznych krytyk swoich koncepcji (i to nie tylko dlatego, że nie żyje). Poczucie sensu, czyli poczucie, że własne istnienie jest w pe­ wien sposób uzasadnione, bierze się z rezygnacji z jakiejś części własnego „ja”, z wyparcia się siebie. Można powiedzieć, że kon­ cepcja pól jest (podobną pod wieloma względami także do Goffmanowskiej) próbą systematycznego badania tego procesu, w któ­ rym jednostki składają część albo całość siebie w ofierze, by dzięki temu poczuć, że ich istnienie czemuś służy. Jeśli przyjmiemy taką, utrzymaną w durkheimowskim duchu, interpretację kon­ cepcji pól, łatwiej dostrzec, że zaprzedanie się którejkolwiek z gier ma także drugą stronę. Jest ono rodzajem gorzkiego wtajemnicze­ nia. Uwzględniając ten aspekt zaangażowania uczestników w gry i walki pola, łatwiej nam będzie zneutralizować, skłaniający do narcystycznego „brania do siebie”, krytyczny wydźwięk analizy. Trudno jest bowiem wtedy ot tak po prostu powiązać „kalkulu­ jącą postawę” z motywacją cyniczną. Opozycja między działa­ niem nastawionym na zysk a działaniem nastawionym na ko­ rzyść symboliczną jest, jak przekonuje Bourdieu, opozycją fałszywą. Kiedy uprawia się teorię społeczną, symboliczny i eko­ nomiczny aspekt działania mogą się rzeczywiście uzupełniać. Innymi słowy, chodzi o to, że ci, którzy zabiegają o zysk „czysto” ekonomiczny, muszą liczyć się ze stratą symboliczną, a ci, którzy zabiegają o zysk „czysto” symboliczny, zyskują ostatecznie także ekonomicznie. Na przykład bohema ma prawo do „wolnej miło­ ści”, ale też do „miłości za pieniądze” i do „czystej miłości”. Są to

Przedmowa do polskiego wydania

ludzie, którzy dzięki posiadanemu kapitałowi kulturowemu za swój ekscentryczny strój płacą jakby pół stawki. A jest to możli­ we, ponieważ ostatecznie płacą za wszystkie przywileje swoim życiem. Nie przestają bowiem tworzyć, nawet wówczas, kiedy dyskutują, jedzą czy piją (Bourdieu 2001, s. 91). We współczesnych społeczeństwach trwają niekończące się spory o rolę mediów, wciąż próbuje się wtłoczyć w nie motyw „powołania” bądź „misji”. W myśl wywodów Bourdieu zamiary takie i oczekiwania mają raczej nierealistyczny charakter. A jed­ nak niepokój o nazbyt duży wpływ mediów można złagodzić właśnie przez zgłaszane sugestie czy żądania, aby pole dzienni­ karskie podjęło się publicznej misji. Misyjność zakłada rodzaj bezinteresowności, czyli utemperowania „postawy kalkulującej”. W odniesieniu do mediów często zdaje się być ona rozumiana jako przedsięwzięcie ekumeniczne, które uzupełniałoby funk­ cje innych pól. Nie do końca słusznie zakłada się przy tym, że wiadomo, na czym miałby polegać ów właściwy i zbawienny wpływ mediów. Historia kształtowania się pól to, jak już była o tym mowa, historia ich autonomizacji i wyzwalania się spod wpływów innych instytucji. Trudno w związku z tym spodzie­ wać się, że pole dziennikarskie czy artystyczne weźmie na siebie rolę innych pól i uzupełni czy zrekompensuje to wszystko, co nie powiodło się na przykład Szkole. Istotą pola artystycznego jest to, że żywi niechęć do szkolnych gustów i wymaganej przez Szkoły dyscypliny. Media również - pod pewnym względem budowały swoją prawomocność, treść i formę przekazu przeciw Szkole. Pole dziennikarskie powstało w sporze z innymi polami i by pełnić zalecaną mu przez nie misję, musiałoby zrezygnować z części wywalczonej autonomii. Innymi słowy, brak jest struk­ turalnych warunków ku temu, by media chętnie otworzyły się na taki rodzaj działań. Ilustracją trudności z przejęciem misji Szkoły może być cykl przedstawień pt. „Kto się boi Williama Szekspira?” zorganizo-

25

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

26

wany przez jeden z londyńskich teatrów. Podczas spektaklu publiczność mogła interweniować i zadawać pytania, gdy jakiś wątek był dla niej niezrozumiały. Przedsięwzięcie londyńskich artystów było próbą stworzenia świata na opak za pomocą odwró­ cenia relacji szkolnej, w której można jedynie odpowiadać na pytania. Ale ambicją tego przedsięwzięcia było również - niety­ powe dla pola artystycznego - uzupełnienie funkcji Szkoły, któ­ rej nie udało się zmniejszyć wśród widzów lęku wobec kultury wysokiej czy poczucia, że są jej niegodni. Popularyzacja Szekspi­ ra wymaga jednak swoistej racjonalizacji: zdekodowania drama­ tu, czyli rozłożenia dzieła na części, by zrozumieć coś, co zostało stworzone do tego, by być przedmiotem nieustannej interpreta­ cji. Przykład ten pokazuje, dlaczego tak daremne są wysiłki zwią­ zane z przełamywaniem barier społecznych. Swoboda w obco­ waniu ze sztuką rzeczywiście wymaga pozbycia się szkolnego habitusu. Pole artystyczne budowało się przecież w opozycji do ratio i w opozycji do Szkoły i jej wymagań - posłuszeństwa i „pobożności” wobec konsekrowanych dzieł. Otwarcie się na możliwość interwencji publiczności odwraca relację szkolną (wzorowaną na religijnej, gdzie wierni nie mają prawa głosu), ale ostatecznie wpisuje się znowu w edukacyjny zamiar zdekodo­ wania dzieła, ma „ułatwić” jego przyswojenie (raz i na zawsze). Oczywiście w żaden sposób nie oznacza to uzyskania trwałej swobody w obcowaniu ze sztuką. Ukryty za tym teatralnym przedsięwzięciem zamiar wyzwolenia klasy niższej z sytuacji skrępowania (w podwójnym tego słowa znaczeniu) skazany jest na niepowodzenie. Przemoc symboliczna implikuje bowiem taki rodzaj uwikłania, że wyzwolenie możliwe staje się tylko pod warunkiem poddania się jej (Bourdieu 1987, s. 178-184). Klasa niższa może wybierać jedynie między regresją (do natury) albo represją (przez kulturę). Krótko mówiąc, natura przemocy sym­ bolicznej i nierówności polega ostatecznie na tym, że, aby zdo­ być w końcu swobodę w obcowaniu ze sztuką, trzeba po prostu

Przedmowa do polskiego wydania

mieć wcześniej swobodę w obcowaniu ze sztuką. Pole dzienni­ karskie skłonne jest poddawać kulturę wysoką tego rodzaju de­ kodowaniu, z jakim mieliśmy do czynienia we wspomnianym przykładzie, ponieważ buduje w ten sposób swoją dystynkcję wobec innych pól. Dystynkcja ta związana jest z przyjmowa­ niem roli rzecznika wywłaszczonych, ale też z niewypowiedzia­ ną wprost (fałszywą) obietnicą demontażu wszelkich przeszkód, na jakie dotąd natrafiali wywłaszczeni (np. w szkole) i jakich nigdy nie udało im się pokonać. Socjogeneza pola dziennikarskiego sprawia, że mamy tu do czynienia ze splotem zależności. To, co dzieje się w polu dzien­ nikarskim, jest determinowane przez jego strukturę, czyli kon­ kurencję wewnątrz tego pola. Charakter tej wewnętrznej konku­ rencji (walki o wpływ na inne pola, o publiczność oraz o zysk ekonomiczny) został w dużym stopniu określony przez zabiegi uszlachetnienia profesji klasy średniej. Uszlachetnianie profesji klasy średniej związane było z dopasowaniem ich standardów do „smaku arystokratycznego” (Wiener 1981, s. 14—15). W tym pro­ cesie uszlachetniania zawodu dziennikarskiego wyrosły ambicje części prasy do pewnego rodzaju szlachetnego, a więc pożąda­ nego wpływu rozumianego jako tworzenie przestrzeni opcji do samodzielnego dokonywania wyborów politycznych przez jed­ nostki. Weber (1998, s. 78) tak opisuje położenie dziennikarzy: Gdy bywa się na salonach możnych tego świata, jest się traktowanym po­ zornie na równi z innymi, przyjmuje się ogólne pochlebstwa wywołane strachem, a jednocześnie wie się, że ledwie zamknęło się drzwi za sobą, pan domu będzie musiai być może szczególnie usprawiedliwiać się przed swoimi gośćmi, że obcuje z „prasowymi nicponiami”.

Dwuznaczny status nowych zawodów klasy średniej od po­ czątku sprzyjał rozdwajaniu się pola dziennikarskiego. Z jednej strony jest to prasa opiniotwórcza, z drugiej zaś prasa „drobnych ogłoszeń” upowszechniająca, jak pisze Weber, polityczną obo-

27

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

28

jętność (tamże, s. 77). Właściciele gazet, którzy nie mogli zaro­ bić na prowadzeniu samodzielnej polityki, zwracali się ku, jak­ by to określił Bourdieu, biegunowi komercyjnemu. Silne we­ wnętrzne zróżnicowanie pola dziennikarskiego bierze się z wypracowanych wcześniej strategii radzenia sobie z własnym niejasnym statusem. Wreszcie tym, co dopełnia złożoności dzia­ łających tu sił, jest istniejąca - mimo silnej wewnętrznej rywa­ lizacji - zbieżność interesów. Zbieżność interesów wszystkich uczestników pola dziennikarskiego odnosi się przede wszystkim do jego rywalizacji z innymi polami i przejawia się w tym, że pole dziennikarskie wykorzystuje rozdarcie pola intelektual­ nego i artystycznego między kulturowym prozelityzmem, tzn. chęcią zdobycia publiczności, a niepokojem o zachowanie auto­ nomii i dystynkcji (Bourdieu 2005, s. 284). Właśnie dzięki temu rozdarciu możliwy staje się zamach na autonomię tych dwóch pól dokonywany przez pole dziennikarskie za pomocą racjona­ lizacji dzieła pod szyldem jego demokratyzacji. Z kolei możli­ wość zmiany sytuacji w polu dziennikarskim, zdaniem Bour­ dieu, wiąże się przede wszystkim z jakąś formą konsolidacji pola intelektualnego. Intelektualiści mogą ograniczyć wpływy dzien­ nikarzy, odmawiając przyjęcia właściwej polu dziennikarskiemu wizji świata i rządzących nim podziałów. Można to odczytać jako propozycję ponownego, drugiego już - tym razem przede wszystkim zewnętrznie wymuszonego - uszlachetnienia pola dziennikarskiego. Wróćmy teraz na chwilę do omawianej wcześniej diagnozy, wedle której świat staje się coraz bardziej jednorodny, homoge­ niczny. Z innych prac Bourdieu wiadomo, że diagnozę homoge­ nizacji można potraktować jako projekcję niepokojów typowych dla klasy średniej. Przekłada się to również na właściwości pola dziennikarskiego, ponieważ właściwą mu wizję świata określa nic innego jak pozycja klasy średniej. Jednostki, które się w niej znajdują, cały czas czują niepokój o to, czy „mają klasę”. Walki

Przedmowa do polskiego wydania

pomiędzy poszczególnymi frakcjami klasy średniej to właśnie walki o dystynkcję. Niektóre spośród zawodów klasy średniej znane są z tego, że wymagają - w ocenie tych, którzy także na­ leżą do klasy średniej, ale do innej jej frakcji - pewnego rodza­ ju nie tyle kompetencji, ile raczej ograniczenia (jako przykład można podać zawód urzędnika, który wymaga „mentalności urzędniczej”, co wcale nie jest komplementem). Przy okazji prze­ świadczenie to doskonale pokazuje, że najbardziej zajadłe woj­ ny kulturowe toczą się dziś w obrębie samej klasy średniej. Dia­ gnoza mówiąca o zamazywaniu się różnic społecznych myli homogenizację z homologią. Homologia to pozorne podobień­ stwo pozycji. Jednostka zajmująca podrzędną w danym polu po­ zycję skłania się ku solidarności z innymi zdominowanymi czy wywłaszczonymi. Jednostki, które mają duży kapitał kulturowy, ale zajmują podrzędne pozycje w polu (z racji wieku bądź prze­ granych wyborów), wchodzą w sojusze z tymi, które „podobnie” są czegoś pozbawione. Na homologii, z racji pozornego podo­ bieństwa, budują się sojusze krótkotrwałe, kruche i - co być może najistotniejsze - dwuznaczne. Sojusze te są z konieczności kruche, ponieważ wywłaszczenie klasy niższej polega na niemożności rozpoznawania kwestii po­ litycznej i udzielania „politycznej” odpowiedzi. Odpowiedź ta ma być autorska, czyli niezależna od zdania innych, ale i - co chyba istotniejsze - niezależna w pewnym sensie od zdania wła­ snego, bo uwolniona od nazbyt osobistego doświadczenia i punk­ tu widzenia znamionującego brak dystansu. W dominującej w społeczeństwie kulturze klasy średniej główną kwalifikacją podmiotu jest bowiem dystans i zdolność postrzegania siebie także jako przedmiotu. Wywłaszczeni tracą zatem prawo wejścia do gry z powodu braku autonomii, która bierze się że specyficz­ nej zależności - zależności od siebie (od swojego osobistego do­ świadczenia), która uniemożliwia przyjrzenie się doczesnym sprawom z wolnego, wiecznego punktu widzenia „obserwatora

29

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

30

niezależnego”, czyli takiego, który rozwinął zdolności patrzenia „z lotu ptaka”. Cenzura stosowana przez pole dziennikarskie po­ lega między innymi na przekonaniu, że pewnych doświadczeń nie można wziąć „na poważnie” czy potraktować jako „uniwer­ salnych” i w efekcie klasyfikuje problemy wywłaszczonych jako „banalne”. Dlatego pole dziennikarskie w ostatecznym rozra­ chunku, ujmując się za wywłaszczonymi, podtrzymuje skutki działania pola edukacyjnego. Fakt ten zakrywa typowa retoryka walki ze Szkołą: Szkoła stawia nieludzkie wymagania, żąda rezy­ gnacji z siebie w imię wolności (od siebie). Jednostki należące do klasy niższej, aby zdobyć obiecywane przez Szkołę nowe kom­ petencje, muszą rezygnować z siebie, poddać się przemocy i wy­ rzec „wolności teraz i tu” w imię wolności przyszłej. Pole dzien­ nikarskie również podtrzymuje nierówności społeczne, choć w imię „ludzkich możliwości” staje się rzecznikiem akceptowa­ nia siebie takim, jakim się jest, i wzywa do oporu wobec szkol­ nej opresji. Spróbujmy zrozumieć ten pozorny paradoks. Efektem walk między polami jest swoisty „podział pracy”. Pole intelektualne, które odkrywa niewidoczne gołym okiem procesy, reprezentuje „oderwanie od rzeczywistości”, rozważa scholastyczne proble­ my i zadaje pytania, których przeciętny człowiek raczej nigdy so­ bie nie stawia. W porównaniu z nim pole dziennikarskie dyspo­ nuje mniejszym kapitałem kulturowym. Z kolei w porównaniu z polem politycznym dysponuje mniej pewnymi narzędziami wpływu i uprawiania polityki. Uczestnicy pola dziennikarskie­ go własne poczucie (względnego) zdominowania przez inne po­ la zrównują z poczuciem (bezwzględnego) zdominowania części publiczności, której obwołują się rzecznikiem. To dlatego pole dziennikarskie dewaluuje pewne kompetencje oferowane przez pole edukacyjne. Tak jak niegdyś frakcje postępowe manifesto­ wały swoją autonomię, przeciwstawiając się Kościołowi, tak dzisiaj pole artystyczne i dziennikarskie zwalczają Szkołę, aby

Przedmowa do polskiego wydania

podkreślić swoją rolę rzecznika postępu i uznania dla „ludzkich możliwości”. Przynależność do pola dziennikarskiego, jak zau­ waża Bourdieu, wymaga między innymi wyrzeczenia się naby­ tych w Szkole kompetencji „teoretycznych”. W obydwu przedstawionych dalej wykładach Bourdieu kon­ centruje się na programach informacyjnych. Wydaje się jednak, że przynajmniej część przedstawionych tu analiz można także odnieść do innych, szerszych kwestii, takich jak na przykład kultura popularna czy kultura masowa. Teza o zapośredniczonym wpływie mediów pozwala choćby zrewidować przekonania dotyczące roli mediów w promocji „złego gustu”. Tego rodzaju oskarżenie jest w istocie domaganiem się od mediów, żeby wy­ pełniały czy uzupełniły funkcję edukacyjną, której nie sprosta­ ły inne instytucje - edukacyjne i kulturalne. „Zły gust” i „brak smaku” nie są specjalnością mediów, a nawet jeśli po części me­ dia sprzyjają ich rozpowszechnieniu, to trafiają do odbiorcy, któ­ rego „zły gust” (czyli inaczej gust ludowy) ma charakter „wro­ dzony”, czyli zdeterminowany przez całokształt kultury. Innymi słowy, to wcale nie siła aktualnej presji, ale raczej uprzednie, niezależne od wpływu mediów, przywileje i nierówności spo­ łeczne tworzą podstawę skuteczności aktualnego ich wpływu. Z łatwością przychodzi nam potępianie prasy brukowej, zapo­ minamy przy tym jednak, że podziały w polu dziennikarskim (np. na prasę brukową i dzienniki opiniotwórcze) są homolo­ giczne wobec podziałów społecznych. Podział na prasę informa­ cyjną i prasę sensacyjną odtwarza opozycję między tymi, którzy uprawiają politykę (czynami, słowami lub myślami) i są jej pod­ miotem, a tymi, którzy są jej poddani i są jej przedmiotem. To z tego powodu brukowców nie ma w miejscach, w których by­ wają niektóre frakcje klasy średniej (prywatne przychodnie lekarskie, salony fryzjerskie, kancelarie prawne). Przykład ten dobrze obrazuje, jakie społeczne formy przybiera uprzywilejowa­ ne „bycie-w-świecie” i poczucie „zadomowienia”. Wyobraźnia

31

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

32

socjologiczna pozwala zobaczyć, że metafizyczne jakości mogą być wiernym odbiciem nierówności społecznych i że te ostatnie aktualizują się - można powiedzieć: dosłownie i „technicznie” - u fryzjera albo w poczekalni, gdzie klienci dla „zabicia czasu” sięgają po czasopismo.

Małgorzata Jacyno

Bibliografia Bourdieu Pierre (1982), Ce que parler veut dire, ^économie des échangés lin­ guistiques, Paris: Fayard. Bourdieu Pierre (1987), Choses dites, Paris: Editions de Minuit. Bourdieu Pierre (1988), Eontologiepolitique de Martin Heidegger, Paris: Édi­ tions de Minuit. Bourdieu Pierre (2001), Reguły sztuki. Geneza i struktura pola literackiego, tłum. Andrzej Zawadzki, Kraków: Universitas. Bourdieu Pierre (2005), Dystynkcja. Społeczna krytyka władzy sądzenia, tłum. Piotr Biłoś, Warszawa: Scholar. Bourdieu Pierre i in. (1993), La misère du monde, Paris: Seuil. Bourdieu Pierre, Passeron Jean-Claude (1990), Reprodukcja. Ełementy teorii systemu nauczania, tłum. Elżbieta Neyman, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN. Elias Norbert (1980), Przemiany obyczajów w cywitizacji Zachodu, tłum. Tadeusz Zabłudowski, Warszawa: PIW. Tocqueville Alexis de (1996), O demokracji w Ameryce, tłum. Barbara Janic­ ka, Marcin Król, Kraków: Znak. Weber Max (1988), Połityka jako zawód i powołanie, tłum. Andrzej Kopacki, Paweł Dybel, Kraków: Znak. Wiener Martin J. (1981), English Culture and the Décliné of the Industrial Spirit, 1850-1980, Cambridge: Cambridge University Press.

Wstęp1

Zdecydowałem się wygłosić te dwa wykłady w telewizji, ponie­ waż chciałem dotrzeć do szerszego audytorium niż to, które mam do dyspozycji w College de France. Myślę, że telewizja - za po­ średnictwem rozmaitych mechanizmów, które będę się starał pokrótce opisać (pogłębiona i systematyczna analiza zabrałaby dużo więcej czasu) - zagraża różnym sferom produkcji kulturo­ wej: sztuce, literaturze, nauce, filozofii czy prawu. Uważam też, że w przeciwieństwie do tego, co (bez wątpienia w dobrej wierze) myślą i mówią najbardziej świadomi swojej odpowiedzialności dziennikarze, telewizja naraża na nie mniejsze niebezpieczeń­ stwo także życie polityczne i demokrację. Mógłbym z łatwością tego dowieść, analizując na przykład sposób, w jaki telewizja, dążąca do pozyskania jak najszerszej widowni (a wraz z nią część prasy), traktuje osoby podżegające do ksenofobii i zachowań 1 Tekst ten jest przejrzaną i poprawioną transkrypcją pełnego nagrania dwóch audy­ cji telewizyjnych zrealizowanych 18 marca 1996 roku w ramach serii wykładów w Collège de France i transmitowanych przez telewizję Paris Première w maju 1996 roku (Sur la télévision i Le champ journalistique et la télévision, Collège de France - CNRS audio-visuel). W formie aneksu dołączyłem tekst artykułu (opublikowanego pierwotnie jako wprowa­ dzenie do numeru „Actes de la recherche en sciences sociales -poświęconego panowa­ niu telewizji), gdzie w sposób bardziej precyzyjny przedstawiam watki obecne w obu tvch wykładach.

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

34

rasistowskich, bądź pokazując codzienne ustępstwa telewizji na rzecz ograniczonej i zbyt narodowej, żeby nie powiedzieć nacjo­ nalistycznej, wizji polityki. Tym, którzy mogliby mnie podej­ rzewać o wyolbrzymianie typowo francuskich przypadłości, przypomnę tylko jedną spośród tysiąca patologii telewizji ame­ rykańskiej - sposób prezentacji przez media procesu O.J. Simp* sona lub, z mniej odległej przeszłości, przedstawianie zwykłe­ go zabójstwa jako „zbrodni na tle seksualnym”, co prowadzi do całego szeregu niekontrolowanych konsekwencji prawnych. Naj­ lepszą ilustracją niebezpieczeństw wynikających z niczym nie­ ograniczonej rywalizacji o oglądalność jest jednak bez wątpienia niedawny incydent między Grecją a Turcją. Po tym, jak jeden z prywatnych greckich kanałów telewizyjnych rozpoczął wojow­ nicze nawoływania do mobilizacji i walki o maleńką bezludną wysepkę Imię, inne greckie telewizje i radia prywatne, na zmia­ nę z gazetami, rzuciły się szaleńczo w wir nacjonalistycznej licy­ tacji. Telewizje i gazety tureckie, kierujące się tą samą logiką rywalizacji o oglądalność, podjęły walkę. Po tym, jak greccy żoł­ nierze wylądowali na wysepce i dokonano przegrupowania flot, oba kraje znalazły się o krok od wojny. Być może istota nowości tego wybuchu ksenofobii i nacjonalizmu, który obserwujemy obecnie w Turcji i Grecji - ale także w byłej Jugosławii, Francji czy gdzie indziej - tkwi w oferowanych dziś przez nowoczesne środki komunikacji możliwościach pełnego wykorzystywania tych pierwotnych namiętności. Próbując wywiązać się z zobowiązań, które sobie wyznaczy­ łem w ramach tego wykładu, pomyślanego jako udział w debacie * Chodzi o proces słynnego futbolisty, później aktora, O.J. Simpsona, oskarżonego o podwójne zabójstwo - białej żony i jej kochanka. Proces ten toczył się w 1995 roku w Kalifornii i uważa się go za początek ery telewizyjnych reality show, ponieważ po raz pierwszy proces sądowy transmitowany był na żywo przez telewizję. Podzielił on Ame­ rykę według linii rasowych - Afroamerykanie opowiadali się za uniewinnieniem oskar­ żonego, biali za skazaniem [przyp. tłum.].

Wstęp

[intervention], byłem zmuszony wyrażać się w sposób zrozumia­ ły dla wszystkich. Niejednokrotnie wymagało to ode mnie sto­ sowania uproszczeń lub przybliżeń. Aby wysunąć na pierwszy plan to, co najważniejsze, to znaczy sam wywód, w odróżnieniu od (lub w przeciwieństwie do) tego, co się praktykuje na co dzień w telewizji, postanowiłem, po uzgodnieniu z reżyserem, zrezygnować z wszelkiej dbałości o kadr oraz ilustracji - takich jak fragmenty audycji, reprodukcje dokumentów, statystyk itd. Nie tylko zabierałyby one cenny czas, ale mogłyby także zakłó­ cić ciąg mojego wywodu, zaburzyć jego pożądany kształt, argu­ mentację i zdolność wyjaśniania. Kontrast z codzienną telewi­ zją, będącą przedmiotem prezentowanej analizy, jest celowy. Moim zamiarem było opowiedzenie się w ten sposób za auto­ nomią dyskursu analitycznego i krytycznego, nawet za cenę przesadnej drobiazgowości i ociężałości, dydaktyzmu i dogmatyzmu uniwersyteckiego wykładu. Ta forma wypowiedzi, stop­ niowo wykluczana z telewizyjnych ekranów (podobno zasadą amerykańskich debat politycznych jest to, że wypowiedzi nie mogą przekroczyć siedmiu sekund), pozostaje w rzeczywistości jedną z najbardziej niezawodnych form afirmacji wolności my­ ślenia i oporu wobec manipulacji. Mam świadomość, że krytyka dokonywana za pomocą wykła­ du, do którego jestem ograniczony, jest tylko złem koniecznym, substytutem, mniej skutecznym i mniej zabawnym niż prawdzi­ wa krytyka obrazu przez obraz, którą można odnaleźć w filmach Jeana-Luca Godarda * - takich jak Wszystko w porządku, lei et ailleurs lub Comment ęa va? - czy Pierre’a Carlesa . ** Mam też świadomość, że to, co robię, wpisuje się w odwieczną walkę * Francuski reżyser, krytyk filmowy, jeden z twórców i głównych przedstawicieli nurtu filmowego Nowej Fali {Nouvelle vague}, współzałożyciel pisma „Cahiers du Cinéma” \przyp. tłum.]. ** Dziennikarz, twórca filmów dokumentalnych, jeden z założycieli pisma „Pour li­ re pas lu”, znany z ostrej krytyki mediów [przyp. tłum.].

35

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

36

wszystkich ludzi zawodowo zajmujących się obrazem, przywią­ zanych do idei walki o „niezależność ich kodu komunikacyjne­ go”. Myślę tu w szczególności o krytycznej refleksji na temat obrazów, której modelowej ilustracji dostarcza znów Jean-Luc Godard (1985) dzięki swoim analizom fotografii Josepha Krafta oraz ich późniejszego wykorzystywania. Program zaproponowa­ ny przez tego filmowca mógłbym przyjąć jako własny: „W tej pracy chodziło o.to, by zacząć wreszcie w sposób polityczny [ja powiedziałbym „socjologiczny” - przyp. PB.] pytać o obrazy i dźwięki, o ich relacje. Nie mówimy już: «to właściwy obraz», ale «właściwie to tylko obraz» *; nie mówimy: «to oficer norwe­ ski na koniu», ale: «to obraz konia i oficera»”. Mam nadzieję, choć nie robię sobie większych złudzeń, że moja analiza nie zostanie odebrana jako „atak” na dziennikarzy i telewizję (płynący z jakiejś nostalgii za przeszłością telewizji kulturalnej w stylu Télé Sorbonne) lub jako równie reakcyjna i zachowawcza negacja faktu, że telewizja może (wbrew wszyst­ kiemu) nieść ze sobą coś wartościowego (np. dzięki emitowaniu niektórych reportaży). Mimo uzasadnionych obaw, że moja ana­ liza posłuży głównie karmieniu obecnego w świecie dziennikar­ skim narcyzmu, wyrażającego się pragnieniem oglądania same­ go siebie pozornie krytycznym okiem, wierzę, że dostarczy ona również narzędzi lub broni wszystkim tym, którzy w zawodach związanych z obrazem walczą, aby to, co mogłoby stać się wspa­ niałym instrumentem demokracji bezpośredniej, nie zamieniło się w instrument przemocy symbolicznej.

* W oryginale występuje tu gra słów: C’est une image juste, mais: C’est juste une ima­ ge. Słowo juste oznacza w języku francuskim „właściwy, słuszny”, ale również „tylko” [przyp. tłum.].

ROZDZIAŁ 1

Scena i jej kulisy

Chciałbym postawić, tu w telewizji, kilka pytań dotyczących telewizji. To zamiar dość paradoksalny, ponieważ uważam, że generalnie rzecz biorąc, w telewizji nie da się powiedzieć nicze­ go ważnego, a już zwłaszcza, gdy chce się mówić o samej telewi­ zji. Jeśli to prawda, to czy nie powinienem jednak wraz z inny­ mi czołowymi intelektualistami, artystami, pisarzami, uznać, że należy całkowicie zaniechać wypowiadania się przed kamerą? Moim zdaniem nie należy zgadzać się na alternatywę: wszyst­ ko albo nic. Trzeba występować w telewizji, ale pod pewnymi warunkami. Dzisiaj dzięki obsłudze audiowizualnej College de France korzystam z warunków, które są zupełnie wyjątkowe: po pierwsze - mój czas jest nieograniczony; po drugie - nie narzu­ cono mi przedmiotu mojego wykładu, sam zadecydowałem o jego wyborze i wciąż mogę go zmienić; po trzecie - nie ma nikogo, kto mógłby przywołać mnie do porządku, z powodów technicznych albo w imię „publiczności-która-nie-zrozumie”, moralności, przyzwoitości itd. (jak to się dzieje zazwyczaj w trakcie telewizyjnych audycji). Jest to sytuacja zupełnie wy­ jątkowa, ponieważ, mówiąc niemodnym już językiem, mam kontrolę nad środkami produkcji, a to nieczęsty przypadek. Gdy podkreślam wyjątkowość warunków, które mi zaproponowano,

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

38

mówię tym samym coś o warunkach, w których zazwyczaj toczą się telewizyjne dyskusje. Dlaczego jednak, można spytać, zazwyczaj mimo wszystko zgadzamy się na uczestnictwo w programach telewizyjnych? To bardzo ważne pytanie. Niemniej większość badaczy, naukowców czy pisarzy, którzy zgadzają się na występowanie w telewizji (nie wspominając już o dziennikarzach), nigdy go sobie nie zadaje. Warto moim zdaniem zapytać, o czym świadczy nieobecność tego pytania. Sądzę bowiem, że jeśli zgadzamy się na występ w telewizji, nie troszcząc się o to, czy będziemy mogli coś powie­ dzieć, zdradzamy tym samym, że nie znaleźliśmy się tam po to, aby coś powiedzieć, ale z całkiem innych powodów - po to, by się pokazać i być oglądanym. „Być - mawiał Berkeley - oznacza być postrzeganym”. Dla niektórych naszych filozofów (i pisarzy) bycie oznacza bycie oglądanym w telewizji, czyli w gruncie rze­ czy bycie dostrzeżonym przez dziennikarzy czy, jak to się ma­ wia, bycie dobrze przez nich widzianym (co niesie za sobą różne kompromisy i kompromitacje). Faktycznie, skoro twórczość nie jest w stanie zapewnić im ciągłego istnienia, jedyną ich szansą jest jak najczęstsze pojawianie się na ekranie, czyli pisanie w re­ gularnych odstępach czasu jak najkrótszych dzieł, które - jak zauważył Gilles Deleuze (1978) - służą przede wszystkim za­ pewnieniu sobie zaproszenia do telewizji. W ten sposób ekran telewizora stał się dziś swego rodzaju lustrem Narcyza, miej­ scem prezentacji czyjegoś narcyzmu. Ten wstęp może wydawać się nieco przydługi, ale uważam za pożądane, by artyści, pisarze i uczeni zadali sobie wspomniane pytanie - jeśli to możliwe wspólnie. Chodzi o to, by nikt nie został sam z tym wyborem: należy przyjąć zaproszenie do tele­ wizji czy nie; przyjąć zaproszenie, stawiając pewne warunki, czy bezwarunkowo itd. Życzyłbym sobie bardzo (a pomarzyć zawsze można), by artyści, uczeni i pisarze wzięli sprawy w swoje ręce i spróbowali rozpocząć z dziennikarzami negocjacje, których

Scena i jej kulisy

efektem byłaby pewnego rodzaju umowa. Jest zrozumiałe samo przez się, że nie chodzi mi ani o potępianie dziennikarzy, ani o prowadzenie z nimi walki (często oni sami cierpią z powodu ograniczeń, które są zmuszeni narzucać innym). Wręcz prze­ ciwnie, chodzi tu o zaproszenie ich do rozważań służących po­ szukiwaniu sposobów przezwyciężania wspólnego zagrożenia związanego z instrumentalizacją. Wydaje mi się, że decyzja o bezwarunkowej odmowie wypo­ wiadania się w telewizji jest nie do obronienia. Myślę nawet, że w niektórych przypadkach może się okazać, że taka wypowiedź na ekranie jest swojego rodzaju obowiązkiem (oczywiście tylko wtedy, gdy będzie to możliwe na rozsądnych warunkach). Żeby dokonać słusznego wyboru, należy zdać sobie sprawę ze specy­ fiki telewizji. Mamy do czynienia z narzędziem, które teoretycz­ nie daje możliwość dotarcia do wszystkich. W tym miejscu musimy zadać sobie kilka wstępnych pytań: Czy to, co mam do powiedzenia, jest przeznaczone dla wszystkich? Czy jestem skłonny tak przygotować swoje wystąpienie (dobierając jego for­ mę), by mogło być dla wszystkich zrozumiałe? Czy zasługuje ono na to, by wszyscy go słuchali? Można też pójść dalej: Czy musi być ono przez wszystkich wysłuchane? Istnieje coś takie­ go, jak misja badaczy, przede wszystkim uczonych - i być może jest ona szczególnie ważna w przypadku naukowców zajmują­ cych się społeczeństwem. Polega ona na upowszechnianiu dorob­ ku naukowego. Jesteśmy, jak mawiał Husserl, „urzędnikami ludzkości”, opłacanymi przez państwo w celu odkrywania rze­ czy dotyczących czy to świata natury, czy świata społecznego. Częścią naszych obowiązków, jak mi się zda je, jest przekazywa­ nie naszych odkryć społeczeństwu. Starałem się zawsze przesie­ wać swoje decyzje zgody lub odmowy udziału w telewizyjnych programach przez sito owych wstępnych pytań. I życzyłbym so­ bie, by wszyscy, którzy są zapraszani do telewizji, też je sobie sta­ wiali lub żeby czuli się stopniowo coraz bardziej zobligowani, by

39

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

40

je stawiać, ponieważ zadają je sobie widzowie i krytycy telewi­ zyjni: Czy on ma coś do powiedzenia? Czy okoliczności, w któ­ rych się znajduje, pozwalają mu to powiedzieć? Czy to, co mó­ wi, zasługuje na to, by być powiedziane w tym miejscu? Krótko mówiąc, co on tam robi?

Niewidzialna cenzura Powróćmy jednak do meritum: drugą stroną dostępu do telewizji jest ostra cenzura. Mówiący traci tu swoją autonomię. Wynika to między innymi z tego, że narzucony jest temat wypowiedzi, narzucone są warunki komunikacji oraz, co najważniejsze, ogra­ niczenia czasowe krępują wywód tak bardzo, że mało prawdopo­ dobne jest, by w ogóle dało się cokolwiek powiedzieć. Cenzurze tej podlegają osoby zaproszone, ale również dziennikarze, któ­ rzy jednocześnie przyczyniają się do jej funkcjonowania. Chciałoby się usłyszeć, że jest to cenzura polityczna. To prawda, że zdarzają się polityczne interwencje, polityczna kontrola (sprawo­ wana przede wszystkim za pomocą nominacji na stanowiska kie­ rownicze). Jednak prawdą jest również to, że w sytuacji takiej jak dziś, gdy za rogiem czeka rezerwowa armia dziennikarzy, a nie­ pewność zatrudnienia w profesjach telewizyjnych i radiowych sięgnęła szczytu, rośnie skłonność do politycznego konfor­ mizmu. Świadomie czy nie, ludzie dostosowują się, dokonują autocenzury, tak że nie ma nawet potrzeby przywoływania ich do porządku. Można się też zastanawiać nad cenzurą ekonomiczną. Co prawda w ostateczności da się powiedzieć, że na telewizji ciąży przymus ekonomiczny, jednak mimo wszystko nie wolno zado­ walać się twierdzeniami głoszącymi, że to, co dzieje się w tele­ wizji, jest zdeterminowane przez jej właścicieli, przez reklamodawców opłacających reklamy, przez państwo przyznające

Scena i jej kulisy

subwencje. Gdybyśmy mieli o jakiejś stacji tylko takie informa­ cje, jak nazwisko właściciela, udziały poszczególnych reklamodawców w jej budżecie i wysokość subwencji, to nadal wiedzie­ libyśmy niewiele. Oczywiście warto wiedzieć, że NBC jest własnością General Electric (co oznacza, że jeśli ktoś odważy się przeprowadzić wywiady z ludźmi żyjącymi w okolicy elektrow­ ni atomowej, to prawdopodobnie... ależ nie, nikomu nie przyj­ dzie to przecież do głowy), że CBS jest własnością Westinghouse, ABC jest własnością Disneya, a TF1 jest własnością Bouygues oraz że wszystko to ma swoje konsekwencje w posta­ ci całej serii interwencji. Oczywiście rząd nie zrobi pewnych rzeczy w stosunku do Bouygues, wiedząc, że to właśnie ta firma stoi za TF1. Chodzi o rzeczy na tyle proste i grubymi nićmi szy­ te, że dostrzega je nawet elementarna krytyka. Jednak za tymi oczywistościami kryją się niewidoczne, anonimowe mechani­ zmy, za pośrednictwem których realizowana jest wszelka cenzu­ ra. Czyni ona z telewizji doskonałe narzędzie podtrzymywania porządku symbolicznego. W tym miejscu muszę zatrzymać się na chwilę. Analiza so­ cjologiczna często spotyka się z pewnym nieporozumieniem: osobom, które są przedmiotem badania (w tym przypadku dziennikarzom), zdarza się myśleć, że praca polegająca na nazy­ waniu i odsłanianiu pewnych mechanizmów jest skierowanym przeciw nim oskarżeniem, że jest tzw. atakiem personalnym, ad kominem (nawet jeśli socjolog powie lub napisze tylko jedną dzie­ siątą tego, co usłyszy od samych dziennikarzy, np. o spotkaniach promocyjnych lub o fabrykowaniu - tak, to właściwe słowo programów, zostanie przez nich oskarżony o stronniczość i brak obiektywizmu). Ogólnie rzecz biorąc, ludzie nie lubią, gdy czy­ ni się z nich przedmiot analizy, nie lubią być obiektywizowani, a dziennikarze jeszcze mniej niż cała reszta społeczeństwa. Czują się przyszpileni i namierzeni. Tymczasem im dalej badacz zagłę­ bia się w analizę jakiegoś środowiska, tym bardziej jest skłonny

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

42

zwalniać jednostki z odpowiedzialności (co nie oznacza, że uspra­ wiedliwia wszystko, co się dzieje). Im lepiej wie, jak dane środo­ wisko funkcjonuje, tym bardziej zdaje sobie sprawę, że ludzie, którzy do niego należą, są w równym stopniu manipulowani, co manipulują. Często manipulują tym lepiej, im sami są bardziej poddani manipulacji i bardziej nieświadomi jej istnienia. Pod­ kreślam ten aspekt, choć jednocześnie zdaję sobie sprawę, że mir mo wszystko moja wypowiedź zostanie odebrana jako krytyka. To reakcja obronna na analizę. Ujawnienie skandali, faktów i przestępstw dotyczących tego lub innego dziennikarza, bądź też niezwykle wygórowanych pensji niektórych producentów, mo­ że przyczyniać się do odwrócenia uwagi od istoty rzeczy. Dzie­ je się tak, gdyż korupcja jednostek maskuje pewien rodzaj korup­ cji strukturalnej (ale czy w tym przypadku należy wciąż mówić o korupcji?), wpływającej na całokształt gry za pomocą mecha­ nizmów, takich jak walka o udziały w rynku. Postaram się zana­ lizować te mechanizmy. Chciałbym więc wykazać istnienie ciągu mechanizmów, któ­ re czynią z telewizji narzędzie szczególnie szkodliwej formy prze­ mocy symbolicznej. Przemoc symboliczna jest przemocą, która dokonuje się często przy milczącym współudziale zarówno tych, którzy są jej poddani, jak i tych, którzy ją sprawują. Dzieje się tak poniekąd dlatego, że i jedni, i drudzy nie są świadomi faktu jej wywierania i doświadczania. Zadaniem socjologii, podobnie jak każdej innej nauki, jest odsłanianie tego, co ukryte. Czyniąc to, jest ona w stanie zmniejszać przemoc symboliczną obecną w stosunkach społecznych, a zwłaszcza w stosunkach komuni­ kacji medialnej. Weźmy najprostszy przykład: sensacje, tzw. faits divers * - krew, seks, dramat, zbrodnia - zawsze były ulubioną pożywką prasy * Część francuskich gazet zawiera kolumnę faits divers poświęconą przeróżnym in­ formacjom sensacyjnym \przyp. tłum.].

Scena i jej kulisy

brukowej i zawsze świetnie się sprzedawały. Wcześniej usuwane i pomijane z powodu troski o poważanie narzuconej przez wzo­ rzec poważnej prasy, teraz dzięki panowaniu telemetrii zostały wyniesione na pierwsze strony gazet i na czołówki serwisów informacyjnych. Ale te faits divers, dostarczając rozrywki, jedno­ cześnie odwracają uwagę *. Podstawowy trik iluzjonisty polega na odwróceniu uwagi widza od tego, co naprawdę robi. Na przykład jeśli chodzi o informacje, jeden z elementów działania symbo­ licznego telewizji polega na zwróceniu uwagi na zdarzenia, któ­ re są ze swej natury interesujące dla wszystkich. Można je scha­ rakteryzować, używając łacińskiego określenia omnibus - czyli „dla wszystkich”. Zdarzenia omnibus są zdarzeniami, które, jak się to czasem mawia, nie powinny nikogo szokować, nie wiążą się z żadną stawką, nie dzielą ludzi, są przedmiotem konsen­ susu, interesują wszystkich, ale w taki sposób, że nie dotykają żadnej istotnej kwestii. Sensacje to właśnie ten rodzaj podstawo­ wego produktu żywnościowego, rodzaj informacji, który jest bar­ dzo ważny, ponieważ interesuje wszystkich, nie niosąc zarazem żadnych konsekwencji. Sensacje zabierają czas, który mógłby być wykorzystany, by powiedzieć coś innego. Otóż czas jest w telewizji dobrem niezwykle cennym. I jeśli wykorzystuje się te cenne minuty, by mówić rzeczy tak błahe, to znaczy, że owe błahe rzeczy są w istocie bardzo ważne, gdyż ukrywają rzeczy cenne. Podkreślam tę kwestię, ponieważ wiemy skądinąd, że bar­ dzo duża część ludzi nie czyta żadnej prasy codziennej. Są oni cał­ kowicie zależni od telewizji, jest ona dla nich jedynym źródłem informacji. Telewizja dysponuje tym samym rodzajem monopolu na kształtowanie umysłów sporej części populacji. Otóż kładąc nacisk na informacje sensacyjne, wypełniając ten cenny czas * W oryginale nieprzetłumaczalna gra słów: Mais les faits divers, ce sont les faits quifont diversion. Faire diversion oznacza jednocześnie „dostarczać rozrywki” i „odwracać uwa­ gę” [przyp. tłum.].

43

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

44

pustką, niczym lub prawie niczym, pozbawiamy ludzi informa­ cji istotnych, które powinien posiadać każdy obywatel po to, by realizować swoje demokratyczne prawa. To skrzywienie mediów wytwarza w dziedzinie informacji podział na tych, którzy mogą czytać tzw. poważne dzienniki (o ile na skutek konkurencji z te­ lewizją są one jeszcze poważne), mają dostęp do gazet zagranicz­ nych, do obcojęzycznych stacji radiowych oraz z drugiej strony tych, których cała wiedza o polityce składa się z wiadomości do­ starczanych przez telewizję, czyli prawie z niczego (poza tym, czego można się dowiedzieć z bezpośredniej obserwacji ludzi, ich twarzy, sposobu ekspresji, czyli poza informacjami, których zna­ czenie potrafią rozszyfrować nawet osoby kulturowo zmarginalizowane, pozbawione kapitału kulturowego - co w znaczącym stopniu przyczynia się do ich wyobcowania wobec polityków).

Ukrywać pokazując Dotychczas kładłem nacisk na to, co najbardziej widoczne. Te­ raz chciałbym przejść do analizy rzeczy nieco bardziej ukrytych i pokazać, jak telewizja może paradoksalnie ukrywać pokazując. Oznacza to, że telewizja albo pokazuje coś innego niż powinna - o ile naprawdę chce informować (czyli robić to, co zakładamy, że robi) - albo też pokazuje to, co powinna, ale w taki sposób, że tak naprawdę tego nie pokazuje, że czyni to błahym lub przed­ stawia tak, że nabiera to znaczenia całkowicie niezgodnego z rzeczywistością. W tym miejscu powołam się na dwa przykłady zaczerpnięte z prac Patricka Champagne’a. W książce La Misere du monde Patrick Champagne (1993) poświęcił cały rozdział analizie tego, w jaki sposób media przedstawiają fenomen zwany „przedmie­ ściami”. Pokazał on, jak dziennikarze - kierowani jednocześnie przez skłonności nieodłącznie wpisane w ich zawód, przez swoją

Scena i jej kulisy

wizję świata, wykształcenie, dyspozycje, ale również przez logikę swojej profesji - przeprowadzają selekcję ze względu na własne kategorie percepcji i wybierają z tej szczególnej rzeczywistości, jaką jest życie przedmieść, jej jeden specyficzny aspekt. Najczęst­ szą i zazwyczaj stosowaną przez profesorów metaforą wyjaśnia­ jącą pojęcie kategorii, czyli niewidzialnych struktur organizują­ cych percepcję i determinujących to, co się widzi, i to, czego się nie widzi, jest metafora okularów. Te kategorie są produktem naszej edukacji, historii itd. Dziennikarze patrzą na świat przez szczególny typ okularów. Widzą przez nie niektóre rzeczy, innych zaś nie widzą, a te, które widzą, widzą w specyficzny sposób. Do­ konują selekcji i budują najrozmaitsze konstrukcje z tego, co już wybrali. Podstawową zasadą selekcji jest poszukiwanie tego, co sensa­ cyjne, spektakularne. Telewizja wykorzystuje dramaturgię w po­ dwójnym sensie tego słowa: reżyseruje wydarzenie (inscenizuje je w obrazach) oraz wÿolbrzymia jego znaczenie (nadaje mu charakter dramatu i tragedii). Jeśli chodzi o przedmieścia, dla te­ lewizji interesujące są tam tylko zamieszki. To już brzmi poważ­ nie... (Podobna praca wykonywana jest na słowach. Używając zwyczajnych słów, nie zrobimy wrażenia ani na „burżuazji”, ani na „ludzie”. Potrzeba słów nadzwyczajnych. W rzeczywistości, co może wydawać się paradoksalne, świat obrazu zdominowany jest przez słowa. Zdjęcie nic nie znaczy bez legendy wyjaśniają­ cej, co przedstawia - legendum. Oznacza to w praktyce tyle, że legendy wyjaśniają wszystko. Nazwać to, jak mawiają, pokazać, stworzyć, powołać do istnienia. A słowa mogą czynić prawdzi­ we spustoszenie: islam, islamski czy islamistyczny [islam, isla­ mique, islamiste] - chusta jest islamska czy islamistyczna? Czy chodzi po prostu o chustę i nic więcej? Zdarza się, że mam ocho­ tę cytować każde słowo prezenterów, którzy często mówią ot tak sobie, nie zdając sobie sprawy z trudności i wagi tematów, które poruszają, oraz z odpowiedzialności, jaka na nich ciąży, gdy

45

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

46

mówią do tysięcy widzów, i gdy nie rozumieją tego wszystkiego a nawet nie wiedzą, że nie rozumieją. Przecież te słowa mają swoje rzeczywiste skutki [ces mots font des choses}, tworzą fanta­ zmaty, lęki fobie, czy po prostu fałszywe wyobrażenia.) Więk­ szość dziennikarzy interesuje to, co wyjątkowe - coś, co jest dla nich wyjątkowe. Rzecz dla innych banalna może być dla nich czymś nadzwyczajnym, albo na odwrót. Interesuje ich to, co wy­ jątkowe, niezwyczajne, co zrywa z codziennością - dzienniki muszą dawać codziennie coś nie-codziennego \l’extra-quotidien\. Nie jest to łatwe... Dlatego tak wiele uwagi poświęcają tej nad­ zwyczajnej zwyczajności, czyli wydarzeniom takim jak pożary, powodzie, morderstwa, faits dwers. Ale nie-zwyczajne [l’extra-ordinaire] jest również (i przede wszystkim) to, co nadzwyczaj­ ne w zestawieniu z innymi gazetami - to, co jest odmienne od zwyczajności i odmienne od tego, co inne gazety mówią o zwy­ czajności, lub mówią zazwyczaj. Ten uciążliwy wymóg zmusza gazety do ciągłego poszukiwania sensacyjnego materiału [scoop]. Żeby być pierwszym, który coś dostrzeże i pokaże, trzeba być gotowym prawie na wszystko. Kiedy każdy patrzy na drugiego, by ubiec resztę, zrobić to przed innymi lub inaczej niż inni, koń­ czy się to robieniem przez wszystkich tego samego. W tym wypadku poszukiwanie wyjątkowości - które gdzie indziej, w innych polach, rodzi oryginalność i odrębność - prowadzi do uniformizacji i banalizacji. To zawzięte, interesowne poszukiwanie rzeczy nie-zwyczajnych może mieć konsekwencje polityczne, podobne do czysto politycznych nakazów bądź autocenzury wywołanej obawą przed wykluczeniem. Dysponując wyjątkową siłą, którą daje obraz, telewizyjni dziennikarze mogą wytwarzać skutki niemające sobie równych. Codzienny obraz życia przedmieścia, w jego monoto­ nii i szarości, nic nikomu nie mówi i nikogo nie interesuje, a już dziennikarzy mniej niż kogokolwiek innego. Czy nie mogliby się zainteresować tym, co naprawdę dzieje się na przedmieściach,

Scena i jej kulisy

i czy nie chcieliby ich naprawdę pokazać? Byłoby to naprawdę bardzo trudne. Nie ma nic trudniejszego niż oddać rzeczywi­ stość w jej banalności. Flaubert lubił mawiać, że prawdziwą sztu­ ką jest dobrze odmalować zwykłą codzienność (banalność, miałkość codzienności). Jest to trudność, na którą natrafiają również socjologowie: jak uczynić zwyczajność niezwyczajną, pokazywać to, co zwyczajne, w taki sposób, by ludzie dostrzegli, w jakim stopniu jest to niezwyczajne. Zagrożenia polityczne nieodłącznie związane z codziennym funkcjonowaniem telewizji wynikają stąd, że obraz ma szczegól­ ną zdolność wytwarzania tego, co krytycy literaccy nazywają efek­ tem rzeczywistości [l’effet de reel\. Telewizja sprawia, że ludzie widzą coś i wierzą w to, co ona pokazuje. Ta władza przedstawiania może skutkować mobilizacją. Może powołać do życia jakieś idee lub przedstawienia, ale również grupy. Sensacyjki, codzienne incydenty łub wypadki mogą mieć implikacje polityczne, etycz­ ne, mogą wywoływać silne uczucia (często negatywne, jak ra­ sizm, ksenofobia, strach przed obcym zmieszany z nienawiścią). Nawet zwykłe sprawozdanie, zdawanie relacji przez reportera (angielskie to record), zawsze zakłada jakąś społeczną konstrukcję rzeczywistości, której społecznym skutkiem może być mobiliza­ cja (lub demobilizacja). Inny przykład, który zaczerpnę od Patricka Champagne’a, to strajk licealistów z roku 1986. Doskonale pokazuje on, jak dzien­ nikarze mogą (w dobrej wierze, w całej swej naiwności, ulegając własnym interesom - temu, co ich interesuje) swoimi przesąda­ mi, swoimi kategoriami percepcji i kryteriami oceny, swoimi nieświadomymi oczekiwaniami, wytwarzać efekt rzeczywistości i rzeczywiste efekty, efekty niezamierzone przez nikogo, a jednak w niektórych przypadkach katastrofalne. Dziennikarze pamię­ tają maj 1968 i boją się, że przegapią „nowy ‘68”. Mamy zatem do czynienia z niezbyt zaangażowanymi politycznie młodymi ludźmi, którzy nie bardzo wiedzą, co powiedzieć, więc wyłaniają

47

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

48

ze swojego grona najbardziej politycznie zaangażowanych repre­ zentantów. Ci przemawiają w ich imieniu i są traktowani poważ­ nie, więc sami siebie również traktują poważnie. W ten sposób, krok po kroku, telewizja, która wydaje się tylko narzędziem re­ jestrowania rzeczywistości, staje się instrumentem jej kreowania. Zbliżamy się coraz bardziej do sytuacji, w której świat społecz­ ny jest przedstawiany-wytwarzany przez telewizję. Telewizja zaczyna decydować o społecznym i politycznym istnieniu. Przy­ puśćmy, że chciaibym teraz, w wieku 50 lat, otrzymać prawo do emerytury. Kilka lat temu trzeba byłoby zrobić manifestację, akcję plakatową, demonstrować, pójść pod Ministerstwo Eduka­ cji Narodowej; dziś trzeba - i mało w tym przesady - dobrego specjalisty od komunikacji. Trzeba to zrobić tak, by sprostać oczekiwaniom mediów. Wystarczy kilka sztuczek, które nimi po­ ruszą (np. przebrania, maski), i otrzymujemy dzięki telewizji efekt bliski temu, który moglibyśmy osiągnąć przy pomocy 50 000 manifestujących. Jedną ze stawek w walkach politycznych, zarówno na poziomie codziennych interakcji [échanges], jak i na poziomie globalnym, jest zdolność narzucania własnego sposobu widzenia świata - okularów, przez które ludzie go postrzegają, używając przy tym niektórych podziałów (młodzi kontra starzy, obcokrajow­ cy kontra Francuzi). Narzucając te podziały, tworzy się grupy, które zaczynają działać i mogą tym samym przekonać się o wła­ snym istnieniu, wywrzeć presję i uzyskać jakieś korzyści. W tych walkach telewizja odgrywa dziś rolę determinującą. Ci, którzy wciąż wierzą, że wystarczy manifestować, nie przejmu­ jąc się telewizją, ryzykują porażkę: coraz częściej trzeba robić manifestacje pod telewizję, to znaczy manifestacje, które ze swej natury będą interesujące dla dziennikarzy, będą brały pod uwagę ich kategorie percepcji. Dopiero po takiej zmianie i wzmocnie­ niu przez telewizyjnych dziennikarzy manifestacje te zyskają pełną skuteczność.

Scena i jej kulisy

Zamknięty obieg informacji Do tej pory mówiłem tak, jakby podmiotem wszystkich tych procesów był dziennikarz. Ale dziennikarz to pewna abstrakcja, która nie istnieje. Dziennikarze różnią się płcią, wiekiem, wy­ kształceniem, miejscem pracy (gazetą) czy zwyczajnie „me­ dium”. Świat dziennikarzy jest światem podzielonym, pełnym konfliktów, konkurencji, wrogości. Moja analiza pozostaje jed­ nak prawdziwa, ponieważ produkty dziennikarstwa są o wiele bardziej jednorodne niż nam się wydaje. Najbardziej oczywiste różnice, związane przede wszystkim z zabarwieniem politycz­ nym dzienników (które swoją drogą, o czym warto wspomnieć, coraz bardziej tracą barwy...), skrywają głębokie podobieństwa wynikające przede wszystkim z ograniczeń narzuconych przez źródła i przez ciąg mechanizmów, z których najważniejsza jest logika konkurencji. Nieustannie powtarza się, w imię liberal­ nego credo, że monopol uniformizuje, a konkurencja różnicuje. Naprawdę nie mam nic przeciwko konkurencji, stwierdzam je­ dynie, że kiedy działa ona między dziennikarzami lub dzienni­ kami, które są podporządkowane tym samym ograniczeniom, które zdają się na te same sondaże i na tych samych reklamodawców (wystarczy dostrzec, z jaką łatwością dziennikarze prze­ noszą się z jednej gazety do drugiej), wówczas prowadzi ona do homogenizacji. Porównajcie okładki francuskich tygodników na przestrzeni dwóch tygodni: znajdziecie tam prawie te same tytuły. Podobnie jest w telewizyjnych lub radiowych serwisach informacyjnych najważniejszych stacji - zmienia się tylko kolej­ ność wiadomości. Wynika to po części z tego, że produkcja ma charakter kolek­ tywny. Na przykład w kinematografii dzieło jest efektem pracy danego zespołu, z czego zdają sprawę czołówki filmów. Nato­ miast przekazy telewizyjne nie są wytworami wyłącznie zespołu redakcyjnego, ale wszystkich dziennikarzy. Ciągle zadajemy

49

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

50

sobie pytanie: „Kto tu jest podmiotem wypowiedzi?” Zresztą nigdy nie możemy być pewni, że to my jesteśmy podmiotem tego, co wygłaszamy... Mówimy dużo mniej oryginalnych rze­ czy, niż nam się wydaje. Zdanie to jest szczególnie prawdziwe w przypadku uniwersów, w których występują silne naciski gru­ powe, przede wszystkim wymóg konkurencyjności. Poniekąd każdy producent zmuszony jest robić rzeczy, których nie robił­ by, gdyby nie inni (np. musi wyprzedzić konkurencję). Nikt nie czyta równie dużo gazet, co dziennikarze. Mają oni zresztą skłon­ ność sądzić, że wszyscy czytają wszystkie gazety (zapominają nie tylko o tym, że wielu ludzi w ogóle nie czyta prasy, ale również, że osoby, które już ją czytają, ograniczają się zazwyczaj do jed­ nego tytułu. Rzadko się zdarza, że ktoś czyta tego samego dnia „Le Monde”, „Le Figaro” i „Libération”*, chyba, że na tym po­ lega jego praca). Dla dziennikarzy lektura gazet jest czynnością obowiązkową, a przegląd prasy ich narzędziem pracy: żeby do­ wiedzieć się, co sami będziemy mówić, trzeba wiedzieć, co po­ wiedzieli inni. To jeden z mechanizmów, który prowadzi do ho­ mogenizacji oferowanych produktów. Jeśli „Liberation” pisze na pierwszej stronie o jakimś wydarzeniu, „Le Monde” nie mo­ że pozostać wobec tego obojętny. Ignorując je, by podkreślić dystans i utrzymać swoją reputację poważnego pisma, zawsze trochę ryzykuje (tym bardziej, gdy nie chodzi o „Liberation”, ale np. o TF1). Jednak wszystkie te niewielkie różnice, do których dziennikarze w sposób subiektywny przywiązują tak dużą wagę, kryją ogromne podobieństwa. W redakcjach znaczna część cza­ su mija na rozmowach o innych gazetach, a w szczególności * Są to gazety codzienne o różnych profilach politycznych. „Le Monde” uznaje się za dziennik centrolewicowy lub lewicowy; „Le Figaro” za gazetę prawicową lub centro­ prawicową, „Liberation” za dziennik lewicowy (w początkach nawet skrajnie lewicowy, zakłada! go Jean-Paul Sartre). Zdaniem Bourdieu największe znaczenie miai swojego cza­ su „Le Monde”, któremu udało się zyskać miano gazety opiniotwórczej i utrzymywać stosunkowo wysoki nakład [przyp. tłum.].

Scena i jej kulisy

o tym, „co oni zrobili a czego my nie zrobiliśmy” („przegapi­ liśmy to”) i co trzeba było bezdyskusyjnie zrobić, skoro oni to zrobili. Mechanizm ten jest prawdopodobnie jeszcze bardziej widoczny w przypadku krytyki literackiej, artystycznej lub fil­ mowej. Jeśli X pisze o jakiejś książce w „Libération”, Y będzie musiał o niej napisać w „Le Monde” lub w „Le Nouvel Obser­ vateur”* (nawet jeśli uzna ją za bezwartościową czy bez znacze­ nia) i na odwrót. W ten sposób tworzy się sukcesy medialne, czasem skorelowane z sukcesem komercyjnym (choć nie zawsze). Istotną konsekwencją tej gry lustrzanych odbić jest efekt za­ mknięcia, mentalnego ograniczenia. Innego przykładu tego efektu interlektury dostarczają wszystkie programy publicy­ styczne: aby zrobić południowy serwis informacyjny, trzeba zo­ baczyć wszystkie tytuły z wczorajszego wieczornego wydania i przeczytać poranne gazety; żeby przygotować wieczorny ser­ wis informacyjny, trzeba przeczytać poranne gazety. Staje się to częścią niewypowiedzianych wymagań wpisanych w zawód. Wszystko po to, by jednocześnie być na bieżąco i się czymś od­ znaczyć. Często służą temu minimalne różnice, do których dziennikarze przywiązują ogromną wagę, a które pozostają zu­ pełnie niezauważone przez widzów. (Oto bardzo typowy efekt pola: robi się coś ze względu na konkurencję, jednocześnie wie­ rząc, że robi się to, by lepiej spełniać pragnienia klientów.) Dziennikarze mogliby powiedzieć na przykład - cytuję - „TF1 dało dupy”, co byłoby formą przyznania się, że ze sobą konku­ rują i że duża część wysiłków idzie na tworzenie małych różnic. „TF1 dało dupy” oznacza, że nawet najmniejsze różnice mają znaczenie: „oni nie mieli dźwięku, a my mieliśmy”. Te zupeł­ nie niedostrzegalne dla przeciętnego odbiorcy niuanse, które można by dostrzec, jedynie oglądając równolegle wiele kana­ łów (różnice, które przechodzą całkowicie niedostrzeżone), są * Francuski tygodnik kojarzony z centrolewicą [przyp. tłum.].

51

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

52

jednak bardzo ważne z punktu widzenia producentów. Produ­ cenci uważają, że są one widoczne i przekładają się na wzrost oglądalności. Oglądalność jest panującym nad sumieniami, se­ kretnym Bóstwem tego świata, w którym spadek o jeden punkt w telemetrycznej hierarchii oznacza natychmiastową śmierć. Stawianie równości między treścią audycji a jej przypuszczal­ nym oddziaływaniem jest moim zdaniem tylko jednym z wielu fałszywych przekonań na temat tej relacji. Wybory dokonywane w telewizji są poniekąd wyborami bez podmiotu. Aby uzasadnić to stwierdzenie, być może nieco prze­ sadzone, odwołam się do efektów działania mechanizmu zamknię­ tego obiegu informacji, o którym już naprędce wspominałem. To, że dziennikarze (którzy mają zresztą wiele cech wspólnych, co wy­ nika z ich podobnego położenia, jak również pochodzenia i wy­ kształcenia) czytają jedni drugich, że oglądają siebie nawzajem, że spotykają się stale podczas debat, w których widzimy wciąż te same twarze, prowadzi do zamknięcia i - nie bójmy się tego słowa - do cenzury. Ta cenzura jest równie skuteczna jak cenzura stoso­ wana przez biurokrację centralną, wynikająca z umyślnej inter­ wencji politycznej - lub może nawet skuteczniejsza, gdyż pozostaje bardziej niewidoczna. (By zmierzyć, do jakiego stopnia ten obieg informacji jest obiegiem zamkniętym, błędnym kołem, wy­ starczy spróbować wedrzeć się do obiegu z czymś nieoczekiwa­ nym - po to, by dotarła do szerszej publiczności np. informacja dotycząca sytuacji w Algierii, statusu obcokrajowców we Francji itd. Konferencja prasowa, komunikat prasowy zdadzą się na nic. Analiza zostanie uznana za nudną. Nie uda się jej umieścić w dzienniku, o ile nie jest sygnowana jakimś znanym nazwi­ skiem, które dobrze się sprzedaje. By zatrzymać to błędne koło, konieczny jest jakiś wyłom, ale wyłom musi przybrać postać me­ dialną. Trzeba wykonać taki ruch, który zainteresuje media - lub co najmniej jedno medium - i który dzięki efektowi konkuren­ cji zostanie podchwycony przez resztę.)

Scena i jej kulisy

Gdy zadamy sobie, pozornie nieco naiwne, pytanie, w jaki sposób informowani są ludzie, których zadaniem jest informowa­ nie nas, okaże się, że w większości przypadków są informowani przez sobie podobnych. Oczywiście istnieje Francuska Agencja Prasowa (Agence France Presse) oraz inne agencje, źródła ofi­ cjalne (ministerstwa, policja itd.), z którymi dziennikarze zmu­ szeni są wchodzić w bardzo skomplikowane relacje wymiany. Ale najistotniejsza część informacji, czyli ta informacja o informa­ cji, która pozwala zadecydować, co jest ważne, co warto wyemi­ tować, pochodzi zazwyczaj od samych dziennikarzy. Prowadzi to do swoistego rodzaju zniwelowania, homogenizacji hierarchii ważności. Pamiętam rozmowę z jakimś dyrektorem programo­ wym, dla niego wszystko było oczywiste. Zapytałem go: „Dla­ czego puszczacie tę informację jako pierwszą, a tamtą jako dru­ gą?” On na to: „To oczywiste”. Bez wątpienia to właśnie z tego powodu zajmował stanowisko, które zajmował: jego kategorie percepcji były idealnie dopasowane do obiektywnych wymogów. Oczywiście, w zależności od pozycji w samym środowisku dzien­ nikarskim różni dziennikarze niekoniecznie uznają za oczywi­ ste to, co było oczywiste dla niego. Osoby na stanowiskach kie­ rowniczych, których postawa ucieleśnia zasadę oglądalności, mają wrażenie oczywistości tych wymogów, ale już niekoniecz­ nie jest ono podzielane przez opłacanego od artykułu, świeżo upieczonego dziennikarza, który proponuje temat i słyszy w od­ powiedzi: „To nie jest interesujące....”. Nie można wyobrażać so­ bie tego środowiska jako homogenicznego. Są tutaj ludzie słabi, młodzi, wywrotowcy, natręci rozpaczliwie walczący o wprowa­ dzenie małych różnic do tej ogromnej, jednolitej papki narzu­ conej przez (błędne) koło informacji krążących w zamkniętym obiegu pomiędzy ludźmi, których łączą - nie można o tym za­ pominać - wspólne ograniczenia narzucone przez wskaźnik oglą­ dalności. Z kolei kadra kierownicza jest tylko przedłużeniem tego wskaźnika.

53

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

54

Telemetria to sposób pomiaru widowni, z którego korzystają różne stacje (niektóre z nich dysponują obecnie narzędziami umożliwiającymi pomiar oglądalności co kwadrans, a od nie­ dawna dzięki pewnym udoskonaleniom mają nawet możliwość obserwowania zmian składu widowni ze względu na kategorie społeczne). Dysponujemy więc bardzo precyzyjną wiedzą na temat tego, co się przyjmuje, a co nie. Miara ta stała się osta­ tecznym kryterium oceny dziennikarzy i to nawet w najbardziej autonomicznych kręgach dziennikarstwa (oprócz może „Le Canard enchaîné”, „Le Monde diplomatique”* i kilku małych pism awangardowych, kierowanych przez ludzi zacnych i „nie­ odpowiedzialnych”). Wszyscy mają teraz w głowie tylko oglą­ dalność. W redakcjach i w wydawnictwach panuje dziś coś na kształt „mentalności telemetrycznej”. Wszędzie myśli się w ka­ tegoriach sukcesu komercyjnego. Jeszcze trzydzieści lat temu - i to od połowy XIX wieku, od czasów Baudelaire’a, Flauberta i im podobnych - w środowisku pisarzy awangardowych, pisa­ rzy piszących dla pisarzy, pisarzy uznanych przez pisarzy (czy na tej samej zasadzie: wśród artystów uznanych przez artystów), szybki sukces komercyjny był rzeczą podejrzaną. Widziano w nim znak kompromisu (i kompromitacji) pisarza z epoką i pieniędzmi... Natomiast dziś coraz częściej uznaje się rynek za prawomocną instancję uprawomocniającą. Widać to dobrze na przykładzie innej, niedawno powstałej instytucji, takiej jak lista bestsellerów. Jeszcze dzisiaj rano słyszałem w radiu spi­ kera, który komentując w uczony sposób ostatni bestseller, po­ wiedział: „Filozofia jest w tym roku modna, ponieważ Świat Zofii sprzedał się w 800 000 egzemplarzy”. Niczym absolutny

* „Le Canard enchaîné” - tygodnik satyryczny, ukazujący się od 1915 roku. „Le Monde Diplomatique” - miesięcznik, początkowo dodatek do dziennika „Le Monde” dla kręgów dyplomatycznych i instytucji międzynarodowych, teraz opiniotwórcze pismo wydawane w 25 językach, między innymi po polsku \przyp. tłum.].

Scena i jej kulisy

werdykt, ostateczny argument, podał liczbę sprzedanych egzem­ plarzy. Za pomocą kryterium widowni, oglądalności, sprzeda­ ży, produkcjom kulturowym narzuca się logikę komercji. Trze­ ba wiedzieć, że historycznie rzecz biorąc, wszystkie produkcje kulturowe, które uważam - i mam nadzieję, że nie jestem w tym odosobniony - za najwyższe wytwory ludzkości (matematyka, poezja, literatura, filozofia), zostały stworzone w opozycji do zasady popularności (oglądalności), w opozycji do logiki ko­ mercji. Rozprzestrzenianie się tej mentalności nawet wśród wy­ dawców z awangardy, nawet w instytucjach naukowych, które zabierają się za marketing, budzi niepokój. Niesie to ze sobą zagrożenie dla dzieł, które nie wychodzą naprzeciw oczekiwa­ niom publiczności, przez co mogą się wydawać ezoteryczne, lecz w dłuższej perspektywie są zdolne kreować swoją własną publiczność.

Presja czasu i fast-thinking Wskaźnik oglądalności wpływa na telewizję w pewien szczegól­ ny sposób: przekłada się na presję czasu. Konkurencja między gazetami, konkurencja między gazetami a telewizją, konkuren­ cja między telewizjami - wszystko rozgrywa się na płaszczyź­ nie czasowej i przybiera formę rywalizacji o sensacyjny mate­ riał (angielskie scoop). Chodzi o to, żeby być pierwszym. W książce zawierającej między innymi kilka wywiadów z dzien­ nikarzami Alain Accardo (1995) pokazuje, w jaki sposób dzien­ nikarze telewizyjni zmuszeni są do „zrobienia relacji” z powo­ dzi, ponieważ któraś konkurencyjna telewizja już powódź „zrelacjonowała”, oraz do poszukiwania czegoś, czego jeszcze nie mają inni. Krótko mówiąc, pewne rzeczy są narzucone wi­ dzom, bo narzucają się producentom, a one z kolei narzucają się producentom, ponieważ narzuca je rywalizacja z innym produ-

55

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

56

centami. Ten rodzaj narastającej presji, którą dziennikarze wy­ wierają jedni na drugich, wywołuje całą serię konsekwencji, przejawiających się w dokonywanych wyborach, w tym, że coś się pojawia lub nie. Mówiłem na początku, że telewizja nie jest najlepszym miej­ scem do wyrażania myśli. Wskazywałem na negatywny zwią­ zek między myśleniem a pośpiechem. To stary topos dyskursu filozoficznego: zarysowana już przez Platona opozycja między filozofem, który ma czas, a ludźmi na agorze, w miejscu pu­ blicznym, którzy są poddani presji czasu. Nieco dalej Platon mówi, że w pośpiechu nie daje się myśleć. To typowo arysto­ kratyczne stwierdzenie. Wyraża punkt widzenia osoby uprzy­ wilejowanej, która ma czas i która nie zastanawia się zbytnio nad tym swoim przywilejem. Nie jest to miejsce na roztrząsa­ nie tej kwestii. Natomiast nie ulega wątpliwości, że istnieje związek między myśleniem a czasem. Jednym z ważniejszych problemów, które stawia przed nami telewizja, jest właśnie py­ tanie o relacje między myśleniem a czasem. Czy można myśleć w biegu? Czy telewizja oddając głos myślicielom, od których wymaga się, by myśleli w pełnym biegu, nie skazuje się na zapraszanie wyłącznie fast-thinkers, myślicieli, którzy myślą szybciej niż ich własne cienie...? Trzeba wreszcie zadać sobie pytanie, co sprawia, że są oni zdol­ ni sprostać tym szczególnym warunkom? Jak uda je im się my­ śleć w warunkach, w których nikt już nie myśli? Odpowiedź, która mi się nasuwa, jest taka, że myślą „komunałami”*. Komu­ nały, o których mówi Flaubert, to idee przyjęte przez wszystkich, banalne, konwencjonalne, wspólne; kiedy się na nie natykacie, są już wam znane, co oznacza, że nie pojawia się problem ich

* W oryginale autor używa określenia idee's reçues, które oznacza komunały, natomiast literalnie można je przetłumaczyć jakoprąyjfte idee. Zob. Gustaw Flaubert, Słownik komu­ nałów, tłum. Jan Gondowicz, Fundacja Brulionu, Kraków 1993 [przyp. tłum.].

Scena i jej kulisy

odbioru. Bez względu na to, czy chodzi o jakąś wypowiedź, książ­ kę czy przekaz telewizyjny, podstawowy problem komunikacji dotyczy warunków odbioru. Czy ten, kto słucha, dysponuje ko­ dem pozwalającym mu zdekodować to, co właśnie mówię? Kie­ dy nadajecie komunał, wszystko jest już podane na tacy; problem rozwiązany. Komunikacja następuje natychmiast, ponieważ w pewnym sensie jej nie ma. Jest jedynie pozorem. Jedyną tre­ ścią komunikacji polegającej na wymianie oklepanych frazesów jest sama komunikacja. Oklepane frazesy, tak istotne w codzien­ nej konwersacji, mają tę właściwość, że każdy może je błyska­ wicznie zrozumieć: właśnie z powodu swojej banalności są czymś wspólnym nadawcy i odbiorcy. W przeciwieństwie do frazesów, myśl jest z definicji wywrotowa: musi zacząć od de­ montażu komunałów, przyjętych idei, a następnie czegoś do­ wieść. Kiedy Kartezjusz mówi o dowodzeniu, mówi o skom­ plikowanych ciągach rozumowania. To wymaga czasu, trzeba przeprowadzić całą serię twierdzeń połączonych relacjami lo­ gicznymi: „więc”, „w konsekwencji”, „to znaczy”, „biorąc pod uwagę, że”... Rozwijanie myśli myślącej jest nierozerwalnie związane z czasem. Telewizja uprzywilejowuje fast-thinkers proponujących kultu­ rowy fast-food - już przetrawiony i prze-myślany kulturowy pokarm. Dziennikarze (co jest również wyrazem poddania się presji czasu) dysponują stałą listą obowiązkowych rozmówców (pan M lub pani X o Rosji; pan Y o Niemczech). Zwalnia to ich z konieczności poszukiwania osób mających naprawdę coś do po­ wiedzenia, często młodych, jeszcze nieznanych, angażujących się w swoje badania, niezbyt skłonnych do występowania w me­ diach. Takich trzeba byłoby poszukać, podczas gdy pod ręką są medialni bywalcy, zawsze dyspozycyjni i gotowi spłodzić arty­ kuł lub udzielić wywiadu. Jest też prawdą, że aby być zdolnym do „myślenia” w warunkach, w których nikt już nie myśli, trzeba być myślicielem szczególnego rodzaju.

57

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

58

Debaty prawdziwie fałszywe lub fałszywie prawdziwe Dochodzimy tym samym do debat telewizyjnych. Poświęcę temu tematowi mniej czasu, bo wydaje mi się, że to łatwiejsze do zrozumienia. Przede wszystkim mamy debaty prawdziwie fałszywe, jawnie fałszywe, ich fałsz widać od razu. Kiedy wi­ dzicie w telewizji Alaina Minca z Attalim, Alaina Minca z Sormanem, Ferry’ego z Finkielkrautem, Julliarda z Imbertem, to są wszystko dobrzy znajomi * (w Stanach Zjednoczonych nie­ którzy ludzie utrzymują się z jeżdżenia po uniwersytetach w te­ go typu duetach...). Ci ludzie się znają, wspólnie jadają (żeby zobaczyć, jak to działa, przeczytajcie sobie pamiętnik Jacques’a Julliarda, EAnnée des dupes, który wydano w 1996 roku w wy­ dawnictwie Seuil). Na przykład w programie Duranda o eli­ tach, któremu przyglądałem się dokładniej, pojawili się wszy­ scy. Był Attali, Sarkozy, Minc... W pewnym momencie Attali, zwracając się do Sarkozy’ego, powiedział: „Nicolas... Sarkozy”, z chwilą ciszy między imieniem a nazwiskiem. Gdyby zatrzy­ mał się na imieniu, zauważono by, że są kolegami, że blisko się znają, choć pochodzą z dwóch, wydawałoby się, przeciwstaw­ nych partii. Był to taki drobny znak porozumienia, który mógł przejść niepostrzeżenie. W rzeczywistości świat stałych by­ walców jest zamkniętym światem interznajomości, który funkcjonuje według logiki nieustannego samowzmacniania (z tego punktu widzenia wzorcowa był debata między Serge’em Julym i Philippe’em Alexandrem u Christine Ockrent lub przejaskrawiająca te relacje jej parodia przedstawiona w Gui-

* Bourdieu przywołuje w tym podrozdziale nazwiska znanych komentatorów życia społecznego, dziennikarzy, pisarzy, polityków czy nawet wykładowców akademickich. Wszystkie wymienione osoby mają liczne relacje ze światem dziennikarstwa i światem wydawniczym [przyp. ttum.].

Scena i jej kulisy

*)gnols . Wszystko są to ludzie, którzy stoją w opozycji do siebie, ale w sposób niezwykle umowny... Na przykład Julliard i Imbert mają rzekomo reprezentować lewicę i prawicę. W odniesieniu do kogoś, kto mówi od rzeczy, mieszkańcy Kabylii mówią: „Umie­ ścił zachód na wschodzie”. To ludzie, którzy umieścili prawicę na lewicy. Czy publiczność jest świadoma funkcjonującego między nimi układu? Nie jestem tego taki pewien. Powiedzmy, że być może. Daje się to zauważyć w odrzuceniu Paryża przez ludzi z prowincji (co próbuje zawłaszczyć faszystowska krytyka wszyst­ kiego, co paryskie). Znalazło to swój wyraz m.in. podczas listo­ padowych strajków : ** „To są wszystko sprawy Paryżan”. Ludzie z prowincji czują, że coś jest na rzeczy, lecz nie widzą, do jakie­ go stopnia jest to zamknięty świat, skoncentrowany na sobie, więc zamknięty na ich problemy, a nawet na ich istnienie. Istnieją również debaty fałszywie prawdziwe, prawdziwe tyl­ ko pozornie. Szybko zanalizuję jedną z nich. Wybrałem debatę zorganizowaną przez Jeana-Marie Cavadę podczas listopadowych strajków, ponieważ stwarza ona pozory debaty demokratycznej. Otóż jeśli przyjrzymy się temu, co działo się podczas tej dysku­ sji (będę postępował podobnie jak dotąd, idąc od tego, co widocz­ ne najlepiej, do rzeczy ukrytych najgłębiej) dostrzeżemy całą serię zabiegów cenzorskich. Poziom pierwszy: rola prowadzącego. To zawsze najbardziej rzuca się w oczy. Widzowie doskonale zdają sobie sprawę, że pro* Les Guignols (Pajacyki) to kukiełkowy program satyryczny emitowany we francu­ skiej telewizji od 1988 roku do dziś, obecnie codziennie w Canal+. Przedstawia karyka­ turę świata politycznego i medialnego (polskim odpowiednikiem tego programu było emitowane w TVP1 w latach 1991-1993 Polskie zoo) \przyp. tłum.]. ** Mowa tu o strajkach, które wybuchły w listopadzie 1995 roku w odpowiedzi na propozycję reformy systemu ubezpieczeń społecznych przedstawioną przez ówczesnego premiera Alaina Juppé. Chodziło w szczególności o propozycję podniesienia wieku eme­ rytalnego pracowników kolei. Strajk, mimo krytyki mediów, spotkał się z szerokim po­ parciem społecznym i zakończył sukcesem strajkujących - premier wycofał swój projekt [przyp. tłum.].

59

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

60

wadzący ingeruje w program, narzucając pewne ograniczenia. To on narzuca temat, problematykę (często tak absurdalną jak w de­ bacie zatytułowanej, „Czy elity trzeba spalić na stosie?”, gdzie każ­ da odpowiedź jest równie bezsensowna), on wymusza uznanie re­ guł gry. Reguły te są płynne: inne dla o związkowca, a inne dla pana Peyreffite z Akademii Francuskiej *. Prowadzący decyduje, kto mó­ wi, wskazuje, kto jest kimś ważnym. Niektórzy socjologowie sta­ rali się odsłonić niewerbalną zawartość komunikacji werbalnej: równie wiele, co za pomocą mowy, mówimy przez spojrzenia, uśmiechy, gesty, mimikę, ruch oczu, również przez intonację, przez wszystko. Przesyłamy dużo więcej komunikatów niż jesteśmy w stanie kontrolować (musi to niepokoić Narcyzów ciągle spoglą­ dających w lustro). Istnieje wiele poziomów ekspresji, nawet w sa­ mej mowie - jeśli kontrolujemy głos (poziom fonologiczny), to nie kontrolujemy składni (poziom syntaktyczny). Nikt, nawet osoba świetnie panująca nad sobą, nie jest w stanie kontrolować wszyst­ kiego, chyba, że odgrywa jakąś rolę lub jest sztywna jak kołek. Pro­ wadzący często ingeruje w program nieświadomie - przez formę zadawania pytań, ton głosu. Do jednych zwraca się szorstko: „Nie odpowiedział mi pan na moje pytanie”; do innych zachęcająco: „Czekam na pańską odpowiedź. Czy zamierza pan kontynuować strajk?” Inny wiele mówiący przykład to słowo „dziękuję” wypo­ wiadane na wiele różnych sposobów. „Dziękuję” może znaczyć: „Dziękuję panu, bardzo jestem wdzięczny, z przyjemnością gosz­ czę pana w studiu i słucham pańskich opinii”. Ale można też po­ wiedzieć „dziękuję” w sposób, który przypomina odprawę: „Dzię­ kuję. Pana czas się skończył. Kto następny?” Wszystko to zaznacza się w sposób bardzo subtelny, w mikroskopijnych niuansach tonu. * Akademia Francuska (Académie Française') jest prestiżową instytucją naukową zna­ ną z wielowiekowej tradycji. W jej skład wchodzi niezmiennie czterdziestu członków. Akademia czuwa nad utrzymaniem wysokiego poziomu języka francuskiego, ustala nor­ my językowe, a także przyznaje nagrody literackie. Alain Peyreffite był znanym francu­ skim politykiem, pisarzem i eseistą [przyp. tłum.].

Scena i jej kulisy

Do rozmówcy dociera i ta powierzchniowa, i ta ukryta semantyka, co może sprawić, że straci on grunt pod nogami. Prowadzący dzieli czas między rozmówców, tonem głosu roz­ dziela uznanie lub pogardę, zainteresowanie lub zniecierpliwie­ nie. Na przykład można w specyficzny sposób mówić „dobrze, dobrze, ale”: w sposób, który stwarza presję, który daje odczuć rozmówcy zniecierpliwienie lub obojętność... (Wiemy dobrze, że ważne jest, by podczas wywiadów wysyłać oznaki aprobaty, za­ interesowania, w przeciwnym razie rozmówcy zniechęcą się i za­ milkną: ludzie oczekują wszystkich drobnych gestów, takich jak kiwanie głową, mówienie „tak, tak”, oczekują oznak porozumie­ nia.) Prowadzący manipuluje tymi ledwo dostrzegalnymi znaka­ mi, ale raczej w sposób nieświadomy niż świadomy. Na przy­ kład u samouka, który nieco otarł się o kulturę, szacunek dla kultury wysokiej sprawi, że będzie on podziwiał pseudoznakomitości, akademików, ludzi wyposażonych w tytuły, w zewnętrz­ ne oznaki uznania. Inna strategia prowadzącego polega na ma­ nipulowaniu czasem, wywieraniu presji, na odwoływaniu się do tykającego zegara, by odebrać głos, ponaglać, przerywać. Jest jeszcze inny wybieg - prowadzący robi z siebie rzecznika pu­ bliczności: „Przerywam panu, bo nie rozumiem, co pan chciał przez to powiedzieć”. Nie daje do zrozumienia, że sam jest idiotą, tylko sugeruje, że nie zrozumie tego typowy widz, który z defi­ nicji jest idiotą. Przerywając inteligentny wywód, robi to rzeko­ mo w imieniu imbecyli. Tymczasem, jak zdążyłem się przekonać, ludzie, w imieniu których odgrywa on rolę cenzora, akurat naj­ bardziej ze wszystkich irytują się tymi cięciami. Rezultat jest taki, że podczas dwugodzinnej audycji przed­ stawiciel Confédération Générale du Travail (CGT) * dostał * Powstała w 1895 roku Confédération Générale du Travail (w skrócie CGT) jest jed­ ną z największych central związkowych we Francji. W strajkach, które trwały w listo­ padzie i grudniu 1995 roku, odegrała istotną rolę [przyp. tłum.].

61

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

62

dokładnie pięć minut, co policzyłem, sumując wszystkie jego wypowiedzi (powszechnie wiadomo, że gdyby nie CGT, nie by­ łoby strajku, a zatem nie byłoby tego programu w telewizji). Tymczasem wydaj e się - i to właśnie dlatego program Cavady jest tak ważny - że wszystkie pozory formalnej równości zostały zachowane. Rodzi to problem niezwykle istotny z punktu widzenia demo­ kracji: oczywiście nie wszyscy rozmówcy są w tym studiu rów­ ni. Mamy tu telewizyjnych zawodowców, niektórzy są jednocze­ śnie zawodowymi mówcami, a naprzeciw nich amatorów (mogą to być strajkujący, którzy grzeją ręce wokół ogniska...). To ogromna nierówność. By przywrócić choć minimalną równość, prowadzący musiałby traktować swoich rozmówców w sposób nierówny, to znaczy pomóc tym, którzy są w gorszej sytuacji (jak czyniliśmy to podczas badań zebranych w książce La Misère du monde). Kiedy chcemy, by komuś, kto nie jest zawodowym mów­ cą, udało się coś powiedzieć (często mówi on rzeczy niesłycha­ ne, które ludziom mającym zazwyczaj prawo głosu i czas, by go zabrać, nie przyszłyby nawet do głowy), musimy zdobyć się na wysiłek i mu w tym pomóc. Ujmując to w sposób bardziej wy­ szukany, powiedziałbym, że to właśnie misja sokratejska w całej swej okazałości. Chodzi o zaoferowanie pomocy komuś, kogo głos jest istotny, kogo zdanie nas interesuje - o wydobycie tego, co myśli, co chce powiedzieć. Trzeba być niczym sokratejska akuszerka. Telewizyjni prezenterzy robią jednak coś całkiem innego. Nie tylko nie pomagają nieuprzywilejowanym, lecz są im nieprzychylni, pogrążają ich. Mają na to multum sposobów: nie dają im głosu w odpowiednim momencie, ale gdy tamci najmniej się tego spodziewają, manifestują wobec nich niecier­ pliwość itd. Do tej pory poruszaliśmy się jedynie po powierzchni zjawisk. Przejdźmy więc do drugiego poziomu: kompozycji sceny. To ona rozstrzyga o wszystkim. Scena jest efektem niewidzialnej pracy.

Scena i jej kulisy

Jako przykład posłużyć może cała procedura zapraszania do stu­ dia: są ludzie, o których nawet nie myśli się, aby ich zaprosić, są też tacy, których się zaprasza, ale odmawiają. Na scenie to, co widoczne skrywa to, co niewidoczne: tym, czego nie widzimy w tak skonstruowanym obrazie, są społeczne warunki całej tej konstrukcji. Nie można więc powiedzieć sobie: „Aha, nie ma te­ go a tego”. Podam przykład takiej manipulacji (jednej z tysiąca): podczas strajków emitowano kolejno dwa programy Cercie de minuit o intelektualistach i strajkach. Intelektualiści, mówiąc z grubsza, podzielili się na dwa obozy. Podczas pierwszej audy­ cji intelektualiści nieprzychylni strajkującym pojawiali się po prawej stronie. W drugim programie zmieniono kompozycję sce­ ny, umieszczając więcej osób po prawej stronie. Tym samym zmniejszono liczbę osób popierających strajk. Ludzie, którzy w pierwszym programie znajdowali się po prawej stronie, teraz pojawili się po lewej. Prawo i lewo to z definicji pojęcia względ­ ne. W tym przypadku zmiana kompozycji sceny spowodowała zmianę sensu przekazu. Kompozycja sceny jest ważna, ponieważ powinna wytwarzać wrażenie demokratycznej równowagi. Równość jest tu ostenta­ cyjna, a prowadzący pozuje na jej wyrocznię. Na scenie opisy­ wanego przeze mnie programu Cavady pojawiają się dwie ka­ tegorie aktorów: aktorzy zaangażowani, popierający strajk, strajkujący; i inni, również zaangażowani, ale którym przypi­ sano role obserwatorów. Jedni byli tam, by się tłumaczyć („Dla­ czego bierze pan w tym udział? Dlaczego utrudnia pan życie pasażerom?” itd.), drudzy by tłumaczyć, wyjaśniać, wytwarzać metadyskurs. Inny niedostrzegalny, ale całkowicie determinujący czynnik to powstające wcześniej wytyczne, ustalane podczas przygoto­ wawczych rozmów z uczestnikami. Wytyczne mogą przybierać postać mniej lub bardziej sztywnego scenariusza, w który zapro­ szeni muszą się wpisać (przygotowanie może w niektórych przy-

63

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

64

padkach, jak w niektórych grach, przyjąć formę prób, powtarza­ nia roli). W tym przygotowanym wcześniej scenariuszu nie ma praktycznie miejsca dla improwizacji, swobodnej i spontanicz­ nej wypowiedzi, byłoby to zbyt ryzykowne, a nawet groźne dla prowadzącego i dla jego programu. Kolejna niedostrzegalna właściwość tej przestrzeni to logika samej gry językowej, jak mawiał pewien filozof *. Istnieją milczą­ ce zasady tej gry. W każdym ze społecznych uniwersów, w któ­ rych toczy się dyskurs, zawsze ma on tę strukturę, że niektóre rzeczy mogą zostać powiedziane, inne nie. Pierwsze milczące za­ łożenie tej konkretnej gry językowej polega na tym, że debata de­ mokratyczna pomyślana jest tu na wzór ringu: dobry niech wal­ czy ze złym... Jednocześnie nie wszystkie chwyty są dozwolone. Muszą podlegać logice języka formalnego, języka uczonego. In­ na właściwość tej przestrzeni to porozumienie między zawodow­ cami, o którym mówiłem już wcześniej. Tych, których określi­ łem jako fast-thinkers, specjalistów od myśli jednorazowego użytku, zawodowcy nazywają „dobrymi klientami”. To ludzie, których można zaprosić i mieć pewność, że będą dobrze się pre­ zentować, nie będą sprawiać trudności, robić scen, no i bez pro­ blemu będą dużo mówić, nawet bez przygotowania. Mamy więc świat dobrych klientów, którzy czują się jak ryby w wodzie, oraz tych, którzy czują się jak ryby bez wody. Jest jeszcze ostatnia z niewidocznych rzeczy - nieświadomość prowadzących. Zdarza mi się bardzo często, nawet w rozmowie z pozytywnie nastawio­ nymi do mnie dziennikarzami, że jestem zmuszony rozpoczynać swoją odpowiedź od podważenia sensowności postawionego mi pytania. Dziennikarze, ze swoimi okularami, ze swoimi katego­ riami myślenia, zadają pytania, które są pozbawione sensu. Gdy rozmawia się z nimi na przykład o problemie przedmieść, widać, że mają w głowach wszystkie te urojenia, o których wcześniej * Bourdieu ma na myśli Ludwika Wittgensteina [przyp. tłum.].

Scena i jej kulisy

mówiłem. Zamiast udzielić im odpowiedzi, jestem zmuszony oznajmić grzecznie: „Pańskie pytanie jest bez wątpienia intere­ sujące, ale wydaje mi się, że bardziej istotne w tej sprawie jest...”. Jeśli nie jesteśmy na to przygotowani, odpowiadamy na pytania, które w ogóle nie powinny zostać zadane.

Sprzeczności i napięcia Telewizja jest stosunkowo mało autonomicznym narzędziem ko­ munikacji. Ciąży na niej szereg ograniczeń wynikających z rela­ cji społecznych między dziennikarzami. Są to relacje konkurencji (zajadłej, bezlitosnej i doprowadzonej aż do absurdu), jak również relacje milczącej zgody, wzajemnego porozumienia, wynikającego z obiektywnie istniejących wspólnych interesów. Interesy te są pochodną pozycji dziennikarzy w polu produkcji symbolicznej oraz wspólnych struktur poznawczych, kategorii percepcji i ocen, co wiąże się z ich pochodzeniem społecznym czy z wykształce­ niem (lub niedouczeniem). Oznacza to, że nawet tak wydawało­ by się nieokiełznane narzędzie komunikacji, jak telewizja, w rze­ czywistości trzymane jest ostro w ryzach. Wraz z pojawieniem się telewizji w latach sześćdziesiątych XX wieku, pewna część „socjolpgów” (w mocnym cudzysłowie) pospieszyła z twierdzeniem, że jako „środek komunikacji masowej” stanie się ona narzędziem „umasowienia”. Telewizja miała stopniowo niwelować różnice, homogenizować wszystkich telewidzów. Okazało się, że nie do­ ceniono ich siły oporu. Przede wszystkim jednak nie doceniono specyficznej zdolności, jaką ma telewizja - zdolności zmieniania nie tylko ludzi, którzy ją tworzą (jej producentów), ale także resz­ ty dziennikarzy i wszystkich twórców kultury (dzięki nieodpar­ tej fascynacji, jaką budziła u niektórych z nich). Najważniejszym zjawiskiem, trudnym do przewidzenia, było nadzwyczajne roz­ szerzenie wpływu telewizji na całość produkcji kulturowej, w tym

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

66

produkcji naukowej i artystycznej. Telewizja doprowadziła dziś do skrajności i ostateczności sprzeczność, która nawiedza wszyst­ kie uniwersa produkcji kulturowej. Mam na myśli sprzeczność między warunkami ekonomicznymi i społecznymi, w których trzeba się znaleźć, by móc tworzyć pewien typ dzieł, a społecz­ nymi warunkami transmisji prac powstałych w tych warunkach. Matematyka jest tu najbardziej oczywistym przykładem, ale rów­ nie dobrze można mówić o awangardowej poezji, filozofii, socjo­ logii itd., czyli o dziełach zwanych „czystymi” (idiotyczne słowo), które są względnie autonomiczne wobec presji rynku. Istnieje podstawowa sprzeczność między warunkami, które umożliwiają uprawianie nowatorskiej matematyki (poezji awangardowej itd.) a warunkami koniecznymi, by można było przekazać jej dorobek innym. Telewizja doprowadziła tę sprzeczność do ekstremum, ponieważ w większym stopniu niż wszystkie inne dziedziny pro­ dukcji kulturowej poddana była presji komercyjnej (przejawiają­ cej się w kryterium oglądalności). W tym mikrokosmosie, jakim jest świat dziennikarski, wystę­ pują również bardzo silne napięcia między dziennikarzami, któ­ rzy chcieliby bronić takich wartości, jak autonomia i wolność od komercji, zamówień, szefów, a tymi, którzy poddają się wymo­ gom i są za to nagradzani. Te napięcia nie znajdują swojego wyra­ zu, przynajmniej nie na ekranie, z powodu niezbyt sprzyjających okoliczności. Myślę na przykład o opozycji między zarabiającymi krocie gwiazdami a wyrobnikami przygotowującymi informacje i reportaże. Gwiazdy są szczególnie widoczne i szczególnie nagra­ dzane, ale również szczególnie podporządkowane. Wyrobnicy na­ tomiast pozostają w ukryciu (za kamerami, za mikrofonami) i sta­ ją się coraz bardziej krytyczni, ponieważ logika rynku pracy sprawia, że coraz lepiej wykształcone osoby (w porównaniu choćby z latami sześćdziesiątymi ta różnica wykształcenia jest kolosalna) są zatrudniane do wykonywania coraz bardziej błahych zadań. Inaczej mówiąc, rośnie napięcie między wymaganiami stawiany-

Scena i jej kulisy

mi przez zawód a aspiracjami kształtowanymi w szkołach dzien­ nikarskich, na uniwersytetach (chociaż są też absolwenci łasi na pieniądze i zaszczyty, którzy przewidująco zaadaptowali się do całej sytuacji...). Jakiś dziennikarz powiedział niedawno, że kry­ zys wieku średniego (w wieku 40 lat odkrywamy, że nasz zawód nie ma nic wspólnego z tym, co o nim myśleliśmy) teraz przycho­ dzi już po trzydziestce. Ludzie coraz wcześniej odkrywają strasz­ ne wymogi związane z tym fachem, a w szczególności wszystkie ograniczenia wynikające z kryterium oglądalności. Dziennikar­ stwo jest jednym z tych zawodów, w których znajdujemy najwię­ cej ludzi niespokojnych, niezadowolonych, zbuntowanych lub cynicznie zrezygnowanych. To zawód, w którym powszechne są (oczywiście zwłaszcza po stronie zdominowanych) przejawy gniewu, obrzydzenia lub zniechęcenia do pracy, o której nadal utrzymuje się, że jest „inna niż pozostałe”, i walczy o to, by taka pozostała. Jednak daleko jeszcze do sytuacji, w której niechęć i brak akceptacji mogłyby przybrać formę prawdziwego oporu, indywidualnego czy tym bardziej zbiorowego. Żeby zrozumieć to wszystko, o czym mówiłem - jeszcze raz podkreślam, że nie obwiniam prezenterów jako jednostek (jak wciąż sądzą niektórzy i to mimo wszystkich moich wysiłków) - trzeba wznieść się na poziom ogólnych mechanizmów, na po­ ziom struktur. Platon, którego często dzisiaj cytuję, mawiał, że jesteśmy kukiełkami w rękach bogów *. Telewizja jest uniwersum, w którym odnosimy wrażenie, że aktorzy społeczni, zacho­ wując wszelkie pozory ważności, wolności, autonomii, a czasem nawet niesamowitości (wystarczy czytać gazety telewizyjne), są tylko kukiełkami w rękach konieczności, którą trzeba opisać, struktury, którą trzeba odkryć i ujawnić. * „Czyż nie możemy uważać każdej żywej istoty za kukiełkę w rękach bogów, która może być tylko ich zabawką?” (Platon, Prawa, tłum. Maria Maykowska, PWN, Warsza­ wa 1960,1, 644d) [przyp. tłum.].

67

ROZDZIAŁ 2

Niewidzialna struktura i jej efekty

Aby wyjść poza opis (jak by on nie był drobiazgowy) tego, co dzieje się w studiu telewizyjnym, i podjąć próbę uchwycenia mechanizmów wyjaśniających praktyki dziennikarzy, należy wprowadzić pewne pojęcie (trochę techniczne, ale w tym miej­ scu muszę je przywołać) - chodzi o pole dziennikarskie. Świat dziennikarski jest mikrokosmosem rządzącym się swoimi pra­ wami, określonym przez swoją pozycję w całym kosmosie spo­ łecznym oraz przez działające nań siły przyciągania i odpycha­ nia ze strony innych mikrokosmosów. Stwierdzenie, że pole dziennikarskie jest autonomiczne, że ma swoje własne prawa, oznacza tyle, że nie można zrozumieć tego, co się w nim dzieje, ograniczając się wyłącznie do obserwacji czynników zewnętrz­ nych. Właśnie to założenie było powodem mojego wcześniejsze­ go protestu przeciwko wyjaśnianiu sytuacji dziennikarstwa czyn­ nikami ekonomicznymi. Nie można na przykład wyjaśnić tego, co się dzieje w TF1, powołując się wyłącznie na fakt, że właści­ cielem tego kanału jest Bouygues. Nie ulega wątpliwości, że wy­ jaśnienie, które nie brałoby tego pod uwagę, byłoby niewystar­ czające, ale z kolei takie, które brałoby pod uwagę wyłącznie ten fakt, byłoby niewystarczające dokładnie w takim samym stop­ niu, a może nawet bardziej, ponieważ wydawałoby się wystarcza-

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

70

jące. Istnieje rodzaj uproszczonego materializmu, związanego z tradycją marksistowską, który nic nie tłumaczy, tylko oskarża bez wyjaśniania.

Udziały w rynku i konkurencja Żeby zrozumieć, co się dzieje w TF1, należy wziąć pod uwagę to, co wynika z usytuowania tej stacji w świecie obiektywnych relacji między różnymi, konkurującymi ze sobą kanałami tele­ wizyjnymi. Kształt tej konkurencji określają niezauważalne go­ łym okiem stosunki siły, które można jednak uchwycić za po­ mocą takich wskaźników, jak udziały w rynku, waga przykładana do reklamodawców, zbiorowy kapitał znanych i cenionych dziennikarzy. Innymi słowy, relacje między kanałami telewizyj­ nymi to nie tylko interakcje między ludźmi, którzy rozmawiają ze sobą lub nie, między ludźmi, którzy nawzajem na siebie wpły­ wają, nawzajem siebie czytają (czyli wszystkie te relacje, o któ­ rych mówiłem do tej pory), ale również zupełnie niewidoczne stosunki siły. Oznacza to, że aby zrozumieć, co będzie się dzia­ ło w TF1 lub w Arte, należy wziąć pod uwagę całość obiektyw­ nych stosunków siły określających strukturę pola. Na przykład w polu ekonomicznym bardzo wpływowe przedsiębiorstwo ma moc zniekształcania niemal całej jego przestrzeni. Obniżając ce­ ny, może zablokować wejście na rynek nowych przedsiębiorstw, może stworzyć rodzaj bariery na wejściu. Takie skutki mogą być wynikiem działań niezamierzonych. TF1 zmieniła pejzaż audio­ wizualny wyłącznie przez to, że dokonała akumulacji specyficz­ nych sił, które działają w tym świecie i które przekładają się na rzeczywisty udział w rynku. Struktura ta jest niezauważalna zarówno dla widzów, jak i dla dziennikarzy. Ci ostatni dostrze­ gają jej efekty, ale nie widzą, jak ciąży im instytucja, w której tkwią. Nie widzą, jakie w niej zajmują miejsce ani ile dla niej

Niewidzialna struktura i jej efekty

znaczą. Aby zrozumieć, co może zrobić dziennikarz, należy pamię­ tać o następujących parametrach: po pierwsze, o pozycji, jaką w polu dziennikarskim zajmuje dane medium, w którym pracuje dziennikarz (TF1 czy „Le Monde”), po drugie, o pozycji samego dziennikarza w ramach gazety czy kanału telewizyjnego. Pole jest ustrukturowaną przestrzenią społeczną, polem sił - są w nim dominujący i zdominowani, mocne i stałe stosunki nierówności, które urzeczywistniają się w ramach tej przestrze­ ni - ale też polem walk o przekształcenie lub zachowanie tego pola sił. Konkurując z innymi wewnątrz tego świata, każdy an­ gażuje (relatywną) siłę, którą ma do swojej dyspozycji. Określa ona jego pozycję w polu oraz, w konsekwencji, jego strategie działania. Konkurencja ekonomiczna między kanałami telewi­ zyjnymi lub dziennikami, w której stawką są widzowie i słucha­ cze - czyli, jak to się mawia, udziały w rynku - urzeczywistnia się pod postacią rywalizacji między dziennikarzami. To konku­ rencja, która ma swoje własne, specyficzne stawki, takie jak: scoop, informacje na wyłączność, renoma w zawodzie itd. Kon­ kurencji tej nie doświadcza się jako czysto ekonomicznej walki o finansowe zyski (nawet nie myśli się o niej w ten sposób), mimo że pozostaje ona podporządkowana wymogom związanym z pozycją danego tytułu w ekonomicznych i symbolicznych sto­ sunkach siły. Istnieją tu obiektywne, niewidzialne relacje mię­ dzy ludźmi, którzy nawet nigdy się nie spotkali, na przykład między ludźmi z dwóch tak skrajnych mediów jak „Le Monde diplomatique” i TF1. Niezależnie od medium, dla którego pra­ cują, wszyscy w tym, co robią, muszą - świadomie lub nie - brać pod uwagę przymusy, którym podlegają, i efekty wynikające z ich przynależności do jednego świata. Innymi słowy, jeśli chcę dzisiaj wiedzieć, co powie lub napisze wkrótce ten a ten dzien­ nikarz, co uzna za oczywiste, a co za niewiarygodne, godne lub niegodne jego zainteresowania, muszę znać jego usytuowanie w tej przestrzeni, to znaczy specyficzną władzę, jaką dysponuje

71

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

72

jego medium. Władzę tę mierzy się między innymi znaczeniem ekonomicznym danego tytułu, jego udziałami w rynku, ale rów­ nież jego wagą symboliczną, której trudniej nadać wymierną wielkość. (W rzeczywistości, aby analiza była kompletna, nale­ żałoby uwzględnić pozycję narodowego pola medialnego w po­ lu światowym oraz np. dominację ekonomiczno-technologiczną, a przede wszystkim symboliczną, telewizji amerykańskiej, któ­ ra stanowi model i źródło idei, wzorców oraz metod postępowa­ nia dla wielu dziennikarzy.) Żeby zrozumieć lepiej tę strukturę w jej aktualnej formie, przedstawię historię procesu, w którym się ona ukonstytuowa­ ła. W latach pięćdziesiątych XX wieku telewizja była prawie nie­ obecna w polu dziennikarskim; kiedy mówiono o dziennikar­ stwie, mało kto myślał o telewizji. Dziennikarze telewizyjni byli podwójnie zdominowani. Po pierwsze, podlegali dominacji kul­ turowej i symbolicznej, ponieważ podejrzewano ich o zależność od władz politycznych, co narażało na szwank ich prestiż. Po drugie, byli zdominowani ekonomicznie, ponieważ zależeli od subwencji państwa, a więc ich możliwości były mocno ograni­ czone. Z upływem lat relacja ta uległa całkowitemu odwróceniu (na szczegółowy opis tego procesu nie mam tu miejsca) i telewi­ zja zajmuje dziś w polu dziennikarskim pozycję dominującą i ekonomicznie, i symbolicznie. Wyraźnie widać to w kryzysie, jakiego doświadczają obecnie dzienniki: jedne znikają, inne nie­ ustannie stają przed pytaniem o szanse przetrwania i muszą wal­ czyć o zdobycie lub odzyskanie czytelników. Najbardziej zagro­ żone, przynajmniej we Francji, są tytuły specjalizujące się przede wszystkim w sensacjach oraz wiadomościach sportowych. Nie mają one do zaoferowania nic, czym mogłyby konkurować z tele­ wizją, która coraz częściej zwraca się ku ich problematyce i wyzwala spod panowania standardów poważnego dziennikar­ stwa (które stawia, lub stawiało, na pierwszym planie, czyli na pierwszej stronie, wiadomości o polityce zagranicznej, politykę,

Niewidzialna struktura i jej efekty

a nawet analizę polityczną, ograniczając faits divers i informacje sportowe do minimum). Opis, którego dokonałem przed chwilą, jest uproszczeniem. Należałoby wejść w szczegóły, opisać to, co niestety nie zostało jeszcze opisane - czyli społeczną historię zmian relacji między różnymi organami prasy (a nie tylko historię jakiejś pojedynczej gazety). Właśnie na poziomie strukturalnej historii całości tego świata wychodzi na jaw to, co najważniejsze. W tym polu liczy się znaczenie względne: jakiś dziennik może pozostawać wciąż taki sam, nie stracić ani jednego czytelnika, w niczym się nie zmieniać, a jednocześnie podlegać głębokiej transformacji, po­ nieważ zmianie uległo jego znaczenie i jego względna pozycja w przestrzeni. I tak na przykład dany dziennik przestaje zajmo­ wać pozycję dominującą, kiedy zmniejsza się jego władza prze­ kształcania przestrzeni wokół siebie i kiedy to już nie on usta­ nawia panujące w niej zasady gry. Kiedyś w świecie prasy takie standardy ustanawiał „Le Monde”. Istniało już pole z wewnętrz­ ną opozycją (odnotowaną przez każdego historyka dziennikar­ stwa) między gazetami oferującymi news i faites divers a gazeta­ mi oferującymi views - opinie i analizy; gazetami wielkiego nakładu jak „France Soir” a gazetami o względnie mniejszym na­ kładzie, ale obdarzonymi półoficjalnym autorytetem. „Le Mon­ de” zajmował tu pozycję uprzywilejowaną w dwojakim sensie: dysponował władzą z tytułu swojego wysokiego nakładu, który czynił go atrakcyjnym dla reklamodawców, ale posiadał także wystarczający kapitał symboliczny, by być autorytetem. Skupił w swoich rękach oba czynniki władzy w tym polu. Gazety opiniotwórcze pojawiły się pod koniec XIX wieku jako przeciwwaga dla dysponujących szeroką publicznością i poszu­ kujących sensacji dzienników wysokonakładowych, które wzbu­ dzały zawsze strach lub niesmak u wykształconych czytelników. Pojawienie się telewizji jako medium masowego (w pełnym tego słowa znaczeniu) nie jest zjawiskiem bez precedensu, chyba że

73

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

74

bierzemy pod uwagę jego skalę. Pozwolę sobie w tym miejscu na dygresję: jednym z wielkich problemów, jakich doświadczają so­ cjologowie, jest chęć uniknięcia którejś z dwóch symetrycznych iluzji. Pierwszą z nich jest iluzja, że jeszcze czegoś takiego nie by­ ło (istnieją socjologowie, którzy ją uwielbiają, modnie jest ogło­ sić, a już zwłaszcza w telewizji, pojawienie się jakiegoś niesłycha­ nego zjawiska lub rewolucji). Drugą jest iluzja, że było tak zawsze (to raczej domena socjologów konserwatywnych głoszących, że „nic nowego pod słońcem, będą zawsze dominujący i zdomino­ wani, bogaci i biedni...”). Ryzyko popadnięcia w jedną z tych dwóch iluzji jest zawsze bardzo duże, tym większe, że histo­ ryczne porównania są wyjątkowo trudne: można porównywać jedynie struktury i porównania takie zawsze będą obciążone ryzykiem błędu - dostrzeżenia w czymś banalnym rzeczy nad­ zwyczajnych po prostu z braku wiedzy. To jedna z przyczyn spra­ wiających, że dziennikarze bywają czasem niebezpieczni: ich wykształcenie nie zawsze jest najlepsze, więc dziwią ich rzeczy niezbyt dziwne, a nie dziwią rzeczy naprawdę zdumiewające... Historia jest nam, socjologom, niezbędna. Niestety dorobek wie­ lu jej dziedzin, szczególnie historii współczesności, jest wciąż zbyt mały, zwłaszcza jeśli chodzi o prace poświęcone zjawiskom nowym, takim jak dziennikarstwo.

Sita banalizacji Wróćmy jednak do skutków pojawienia się telewizji - to prawda, że już wcześniej istniał podział na media oferujące news i views, ale nigdy podział ten nie był tak mocny (idę teraz na kompro­ mis międzyjeszcze czegoś takiego nie było a było tak zawsze'). Dzię­ ki władzy wynikającej z możliwości nadawania na szeroką ska­ lę, telewizja stwarza poważny problem światu prasy i kultury w ogólności. Przy niej blednie znaczenie poszukującej sensacji

Niewidzialna struktura i jej efekty

wysokonakladowej prasy masowej, na myśl o której jeszcze nie­ dawno wzdrygała się większość ludzi wykształconych. (Ray­ mond Williams wysunął hipotezę, że cała romantyczna rewolu­ cja w poezji była efektem odrazy, jaką wywołało u pisarzy angielskich pojawienie się prasy masowej.) Dzięki swemu szero­ kiemu zasięgowi i wyjątkowej sile, telewizja wytwarza skutki, które choć nie są bez precedensu, są jednak czymś nowym. Podam przykład: telewizja jest w stanie zgromadzić jednego wieczoru przed dziennikiem o godzinie dwudziestej większą pu­ bliczność niż wszystkie poranne i wieczorne dzienniki francu­ skie razem wzięte. Jeśli informacja dostarczona przez jedno medium staje się informacją omnibus - „dla wszystkich”, pozba­ wioną chropowatości, ujednoliconą - to ma to swoje polityczne i kulturowe konsekwencje. Dobrze znamy tę zasadę: im bardziej jakaś gazeta lub jakiekolwiek inne medium chce przyciągnąć do siebie szeroką publiczność, tym bardziej musi dbać, by to, co przekazuje, nie było chropowate, by nie dzieliło ani nie wyklu­ czało odbiorców (pomyślcie choćby o „Paris Match”*). Co wię­ cej, nie powinno „nikogo obrażać” ani poruszać prawdziwych problemów (a jedynie te, które w istocie nie stanowią problemu). W życiu codziennym rozmawiamy dużo o deszczu i ładnej po­ godzie, ponieważ jest to temat, co do którego mamy pewność, że nikt nie poczuje się urażony - z wyjątkiem może sytuacji, kiedy dyskutujemy z chłopem, który chce deszczu, podczas gdy my jesteśmy na wakacjach; wówczas będzie to temat drażliwy w peł­ nym tego słowa znaczeniu. Im bardziej gazeta poszerza swoją publiczność, tym częściej podejmuje tematy omnibus, które nie poruszają żadnych problemów. Konstruuje się przedmiot dopa­ sowany do kategorii percepcji odbiorcy. * „Paris Match” to francuski tygodnik ilustrowany ukazujący się od 1949 roku, po­ święcony głównie informacjom, które Bourdieu określa jako scoop, nowinkom z życia znanych osobistości oraz ich zdjęciom (często robionym przez paparazzich) [przyp. tłum.].

75

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

76

To właśnie sprawia, że wszystkie te opisane przeze mnie zbio­ rowe wysiłki, zmierzające do homogenizacji i banalizacji, „konformizacji” i „odpolitycznienia”, są tak skuteczne, choć ściśle rzecz biorąc brak im podmiotu, nikt tego nie wymyślił ani nie zaplanował. W świecie społecznym często obserwujemy podob­ ne zjawiska: zdarzają się rzeczy, których nikt sobie nie życzył, ale które stwarzają pozory działań celowych. W tym właśnie miejscu pojawia się niebezpieczeństwo upraszczającej krytyki. Zwalnia ona od wysiłków, których trzeba byłoby dokonać, aby zrozumieć zjawiska takie jak to, że bez niczyjej woli, bez inter­ wencji sponsorów, otrzymujemy ten bardzo niebezpieczny pro­ dukt, jakim jest telewizyjny serwis informacyjny, który odpo­ wiada wszystkim, potwierdza rzeczy już znane, ale przede wszystkim nie narusza struktur mentalnych. Są takie rewolucje (o nich myślimy najczęściej, używając tego słowa), które doty­ kają materialnych podstaw społeczeństwa, np. przez nacjonali­ zację dóbr duchowieństwa, i są rewolucje symboliczne - ich dokonują artyści, naukowcy, wielcy prorocy religijni a czasem, rzadziej, wielcy prorocy polityczni. Te ostatnie dotykają wła­ śnie struktur mentalnych, to znaczy zmieniają nasz sposób wi­ dzenia i myślenia. Ich przykładem w dziedzinie malarstwa mo­ że być na przykład Manet. Wywrócił on do góry nogami strukturę, na której opierało się całe nauczanie akademickie, czyli podstawową opozycję między współczesnym a starym. Gdyby narzędzie tak wpływowe jak telewizja zwróciło się choć­ by nieznacznie w kierunku rewolucji symbolicznej tego rodzaju, mogę was zapewnić, że wszyscy rzuciliby się, aby ją powstrzy­ mać... Tymczasem nikt nie musi jej powstrzymywać, telewizja nie czyni niczego w tym rodzaju za sprawą samej logiki kon­ kurencji i mechanizmów, które przywołałem wcześniej. Jest doskonale dopasowana do struktur mentalnych publiczności. Mógłbym wspomnieć o telewizyjnym moralizmie, choćby o promowanych przez telewizję akcjach charytatywnych jak

Niewidzialna struktura i jej efekty

*,telethone które należałoby analizować w ramach tej samej logiki. Gide mawiał, że z dobrych uczuć robi się złą literaturę. Ale z dobrych uczuć robi się „dobrą oglądalność”. Do rozważe­ nia pozostaje też moralizm ludzi pracujących w telewizji, często cynicznych, wypowiadających się w duchu niesłychanego wręcz konformizmu moralnego. Nasi prezenterzy z serwisów informa­ cyjnych, gospodarze debat, komentatorzy sportowi stali się ma­ łymi zarządcami świadomości. Bez większego wysiłku czynią z siebie rzeczników moralności typowej dla drobnomieszczań­ stwa. Mówią, „co należy myśleć” o tzw. problemach społecznych, agresji na przedmieściach czy przemocy w szkole. To samo dzieje się w dziedzinie sztuki i literatury: najbardziej znane programy zwane literackimi służą - i czynią to w sposób coraz bardziej służalczy - ustanowionym hierarchiom, konformizmowi i akade­ mizmowi lub wartościom rynkowym. Dziennikarze - należałoby w rzeczywistości powiedzieć pole dziennikarskie - zawdzięczają swoje znaczenie w świecie społecz­ nym temu, że mają monopol na instrumenty masowego wytwa­ rzania i upowszechniania informacji. Dzięki tym instrumentom mają monopol na dostęp nie tylko do zwykłych obywateli, ale również do innych twórców kultury, naukowców, artystów, pisa­ rzy, czyli do tego, co nazywa się czasem „sferą publiczną”. (To z tym monopolem zderzamy się wówczas, gdy jako jednostka lub członek stowarzyszenia bądź jakiegokolwiek ugrupowania, chcemy upowszechnić jakąś informację.) Chociaż dziennikarze w polach produkcji kulturowej zajmują pozycję podrzędną, zdo­ minowaną, sprawują niezwykle rzadką formę dominacji: mają władzę nad środkami, które pozwalają wypowiadać się publicz-

* Téléthone to program telewizyjny, którego celem jest zbiórka pieniędzy dla potrze^ bujących, trwający często cały dzień lub dwa. W czasie programu widzowie dzwonią, ofe­ rując pomoc finansową (polskim odpowiednikiem takich programów jest Wielka Orkie­ stra Świątecznej Pomocy) \przyp. tłum.}.

77

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

78

nie, zaistnieć w publicznej świadomości, stać się kimś znanym, uzyskać status osoby publicznej (czyli władzę nad tym, co dla poli­ tyków bądź niektórych intelektualistów jest stawką najważ­ niejszą). Daje to im (przynajmniej tym najbardziej wpływowym) poważanie często nieproporcjonalne do zasług intelektualnych... Są w stanie obrócić część tej zdolności do wyświęcania innych na własną korzyść (fakt, że dziennikarze, nawet ci najbardziej znani i uznani, pod względem strukturalnym znajdują się niżej niż grupy, nad którymi okazjonalnie dominują, np. intelektuali­ ści - z którymi tak bardzo pragną się równać - czy politycy, bez wątpienia zbliża nas do zrozumienia ich stałej skłonności do antyintelektualizmu). Przede wszystkim jednak, mając stały dostęp do widoczności publicznej - do możliwości rozpowszechnienia wypowiedzi na niewyobrażalną wcześniej skalę (przynajmniej przed pojawieniem się telewizji) dla jakiegokolwiek, nawet znanego twórcy kultury - mogą narzucić całemu społeczeństwu swoje sposoby widzenia świata, swoje tematy, swój punkt widzenia. Można zaprotestować, mówiąc, że świat dziennikarski jest podzielony i zróżnicowany, a więc jest w stanie reprezentować wszystkie opinie i punkty wi­ dzenia lub zapewnić im miejsce do wyrażenia się (i faktycznie, aby się przebić do mediów, można wykorzystać konkurencję między dziennikarzami i dziennikami, przynajmniej do pewnego stopnia i pod warunkiem posiadania minimum symbolicznej ważności). Mimo to pozostaje prawdą, że pole dziennikarskie, podobnie jak inne pola, opiera się na wspólnocie podzielanych założeń i wie­ rzeń (istniejącej ponad różnicami dotyczącymi zajmowanych po­ zycji i wyznawanych przekonań). Te założenia, które są wpisane w pewien system kategorii myślenia, w pewien stosunek do języ­ ka, we wszystko, co niesie za sobą określenie „wypaść dobrze w telewizji”, stanowią podstawę selekcji dokonywanej przez dziennikarzy w rzeczywistości społecznej, jak również w całości produkcji symbolicznych. Nie ma dyskursu (analizy naukowej,

Niewidzialna struktura i jej efekty

manifestu politycznego...) ani działania (manifestacji, strajku...), które, aby dostać się do debaty publicznej, nie musiałyby poddać się temu sprawdzianowi, jakim jest dziennikarska selekcja, czyli ostrej cenzurze, której w sposób nieświadomy dokonują dzienni­ karze. Wybierają oni tylko to, co jest w stanie ich zainteresować, „przykuć ich uwagę”, czyli to, co da się wpasować w ich katego­ rie, w ich siatkę pojęciową. Jako pozbawione znaczenia lub obo­ jętne odrzucają komunikaty symboliczne, które mogłyby zasłu­ giwać na dotarcie do wszystkich obywateli. Inną, trudniejszą do uchwycenia konsekwencją wzrostu rela­ tywnego znaczenia telewizji w przestrzeni środków przekazu (i większego wpływu wymogów rynkowych na to dominujące dziś medium) jest przejście od realizowanej przez telewizję po­ lityki działania kulturalnego do pewnego rodzaju spontanicznej demagogii (dokonującej się oczywiście przede wszystkim w tele­ wizji, ale obecnej też w gazetach zwanych poważnymi, które coraz więcej miejsca przeznaczają na listy od czytelników). Tele­ wizja lat pięćdziesiątych kreowała się na telewizję kulturalną i wykorzystywała swój monopol, by narzucić wszystkim pro­ dukty, które aspirowały do kultury wysokiej (takie jak filmy do­ kumentalne, adaptacje klasyki, debaty kulturalne itp.) i by kształtować gusta szerokiej publiczności. Telewizja lat dziewięć­ dziesiątych, by dotrzeć do jak najszerszej publiczności, wykorzy­ stuje te gusta i schlebia im, oferując widzom surowe produkty, których paradygmatem jest program typu talk-show. Skrawki życia, które są jego głównym tematem, akty emocjonalnego ob­ nażania się, które nie noszą nawet pozorów prawdziwie przeży­ tego doświadczenia, mają zaspokajać pewien rodzaj potrzeby podglądactwa i ekshibicjonizmu (inny przykład to teleturnieje, do których ludzie tak bardzo pragną się dostać, chcą znaleźć się w studiu, choćby tylko wśród publiczności, aby dostąpić na moment zaszczytu bycia oglądanym). Mówiąc to, nie podzielam nostalgii niektórych za pedagogiczno-paternalistyczną telewizją

79

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

80

z przeszłości i myślę, że leży ona na antypodach prawdziwie demokratycznego użytku ze środków masowego przekazu, tak samo jak dzisiejsza populistyczna spontaniczność i demagogiczna uległość wobec ludowego gustu.

Walki rozstrzygane przez wskaźnik oglądalności Należy więc porzucić pozory, wyjść poza to, co widać na ekra­ nach, a nawet poza konkurencję działającą wewnątrz pola dzien­ nikarskiego, by dotrzeć aż do relacji siły między różnymi media­ mi, ponieważ to właśnie ta relacja narzuca formę interakcjom. Aby zrozumieć, dlaczego jacyś dziennikarze regularnie spierają się na jakiś temat, należy wziąć pod uwagę pozycje gazet, które reprezentują w przestrzeni dziennikarskiej, oraz ich pozycję w tychże gazetach. O obu tych czynnikach trzeba pamiętać rów­ nież wtedy, gdy chcemy zrozumieć, co może, a czego nie może napisać redaktor wydania „Le Monde”. Owe ograniczenia wy­ nikające z pozycji będą doświadczane jako zakazy lub nakazy etyczne: „To jest niezgodne z tradycją «Le Monde»” lub „To sprzeczne z duchem «Le Monde»”, „Tutaj nie można robić cze­ goś takiego”. We wszystkich tych sformułowanych w postaci prawideł etycznych doświadczeniach przejawia się struktura po­ la. Dzieje się to za pośrednictwem osoby zajmującej daną pozy­ cję w tej przestrzeni. Konkurujący w polu aktorzy mają często krytyczne wyobra­ żenia o sobie nawzajem - budują na temat swoich oponentów ste­ reotypy i rzucają w nich obelgami (w świecie sportu każda z dys­ cyplin produkuje stereotypowe wizerunki innych dyscyplin, np. rugbiści mawiają o piłkarzach: „bezręcy”). Przedstawienia te są często elementami strategii w walce, uwzględniają istniejący sto­ sunek siły i zmierzają do jego przekształcenia lub zachowania. Wśród dziennikarzy prasowych, a w szczególności wśród tych,

Niewidzialna struktura i jej efekty

którzy zajmują pozycje zdominowane, pracują w małych dzien­ nikach i na niższych stanowiskach, rozwija się dziś dyskurs bar­ dzo krytyczny w stosunku do telewizji. W rzeczywistości wyobrażenia te można utożsamić z danym stanowiskiem - wyrażają pozycję osoby, która je głosi (przyzna­ jąc się do tego mniej lub bardziej). Ale jednocześnie są to stra­ tegie dążące do przekształcenia pozycji. Walka wokół telewizji ma dziś kluczowe znaczenie w środowisku dziennikarskim, co sprawia, że badanie jej staje się rzeczą bardzo trudną. Część dys­ kursu na temat telewizji, który nazywa siebie naukowym, spro­ wadza się do rejestrowania tego, co zostało powiedziane przez lu­ dzi telewizji na temat telewizji. (Dziennikarze chętniej nazywają socjologa „dobrym”, gdy mówi on rzeczy bliższe temu, co sami myślą. Nie można mieć nadziei - i zresztą to pewnie dobrze na popularność wśród ludzi telewizji, póki próbuje się powie­ dzieć o niej prawdę.) Są więc sygnały mówiące, że w stosunku do telewizji prasa jest w odwrocie i że stan ten się pogłębia. Świadczy o tym coraz więcej miejsca przeznaczanego przez wszyst­ kie dzienniki na dodatki telewizyjne, a także wielka waga, jaką dziennikarze przykładają do powoływania się na nich w telewi­ zji, do podchwytywania ich tematów. (Chodzi też o bycie poka­ zywanym w telewizji, co przyczynia się do wzrostu znaczenia dziennikarzy w ich gazecie: jeśli jakiś dziennikarz chce coś zna­ czyć, musi prowadzić własny program telewizyjny. Zdarza się nawet, że dziennikarze telewizyjni otrzymują wysokie i ważne stanowiska w gazetach, stawiając w ten sposób pod znakiem za­ pytania specyfikę dziennikarstwa prasowego: jeśli prezenterka staje się z dnia na dzień szefową pisma, zmusza to nas do posta­ wienia sobie pytania, na czym polega specyficzna kompetencja dziennikarza.) Świadczy o tym również fakt, że to, co Ameryka­ nie nazywają agendą (czyli to, o czym trzeba mówić, temat wy­ dania, ważne problemy), jest w coraz większym stopniu określa­ ne przez telewizję. (W zamkniętym obiegu informacji, który

81

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

82

opisałem, znaczenie telewizji jest rozstrzygające i zdarza się, że jakiś temat - sprawa, debata - lansowany przez dziennikarzy z prasy staje się tematem dominującym dopiero wtedy, gdy zo­ stanie podjęty przez telewizję. Dopiero wówczas może mieć po­ lityczny wydźwięk.) Zagrożona staje się pozycja dziennikarzy prasowych i tym samym pod znakiem zapytania staje specyfika samego zawodu. Wszystko, co przed chwilą powiedziałem, wymaga doprecyzo­ wania i sprawdzenia: było to jednocześnie podsumowanie pew­ nej liczby badań, jak i program badań na przyszłość. Zagadnie­ nia te są niezwykle skomplikowane i wiedzę o nich można poszerzyć jedynie prowadząc gruntowne badania empiryczne (co nie przeszkadza niektórym samozwańczym przedstawicie­ lom „mediologii” - nauki, która nie istnieje - wygłaszać bez ja­ kichkolwiek badań swoich niewzruszonych wniosków o stanie świata medialnego). Najważniejsze jest jednak to, że przez wzrost symbolicznego znaczenia telewizji i kanałów, które z takim cynizmem i powo­ dzeniem oddają się poszukiwaniom sensacji, spektakularności, nadzwyczajności, całość pola dziennikarskiego zostaje opanowa­ na przez pewną wizję informacji do tej pory relegowaną do pra­ sy zwanej brukową, zajmującej się sportem i sensacjami. Jedno­ cześnie pewna kategoria dziennikarzy, bardzo poszukiwanych na rynku ze względu na zdolność naginania się bez skrupułów do oczekiwań najmniej wymagającej publiczności - a więc dzien­ nikarzy najbardziej cynicznych, najbardziej obojętnych na wszelkie wątpliwości etyczne i tym bardziej polityczne - zmie­ rza do narzucenia swoich „wartości”, swoich preferencji, swo­ jego sposobu bycia i mówienia, swojego „ideału człowieczeń­ stwa” wszystkim dziennikarzom. Stacje telewizyjne, popychane do tego przez konkurencyjną walkę o udziały w rynku, ucieka­ ją się coraz częściej do starych sztuczek stosowanych przez bru­ kowce. Pierwsze miejsce, a czasem nawet cały czas antenowy,

Niewidzialna struktura i jej efekty

oddają skandalom lub wiadomościom sportowym. Coraz częściej zdarza się, że niezależnie od tego, co wydarzyło się na świecie, i tak początek telewizyjnego serwisu informacyjnego jest poświę­ cony wynikom mistrzostw Francji w piłce nożnej (czy innemu wydarzeniu sportowemu) albo też najbardziej anegdotycznym i zrytualizowanym aspektom życia politycznego (wizyta głowy jakiegoś zagranicznego państwa, wizyta głowy naszego państwa za granicą itd.), nie mówiąc już o klęskach żywiołowych, wy­ padkach, wreszcie o wszystkim, co może wywołać zwykłą cieka­ wość i co nie wymaga żadnej specyficznej kompetencji, zwłasz­ cza politycznej. Sensacyjne wiadomości, jak już mówiłem, tworzą w efekcie polityczną pustkę, odpolityczniają, redukują to, co się dzieje na świecie, do anegdot lub plotek (które mogą mieć cha­ rakter narodowy lub globalny, dotyczyć życia gwiazd lub rodzi­ ny królewskiej). Przykuwają uwagę do pozbawionych politycz­ nych konsekwencji zdarzeń, które dramatyzuje się, aby z nich „wyciągnąć lekcję” lub przełożyć na „problemy społeczne”. To w tych wszystkich sytuacjach na ratunek wzywa się telewizyj­ nych filozofów. Mają przywrócić znaczenie temu, co bez znacze­ nia, temu, co anegdotyczne lub przypadkowe, co sztucznie wy­ stawione zostało na pierwszy plan i stało się wydarzeniem: to może być noszenie chust muzułmańskich w szkole, agresja na­ uczyciela lub jakikolwiek inny „fakt społeczny” wystarczająco dobrze przedstawiony, aby wywoływać wzniosłe oburzenie a la Finkielkraut lub moralizujące rozważania a Za Comte-Sponville . * Poszukiwanie tego, co sensacyjne, więc i sukcesu komercyjnego, samo może prowadzić do selekcjonowania sensacyjnych wia­ domości, które pozostawione dzikiej (spontanicznej lub wyra­ chowanej) demagogii, mogą wywołać ogromne zainteresowanie,

* Alain Finkielkraut - pisarz i eseista oraz André Comte-Sponville - filozof, obaj ci współcześni intelektualiści francuscy występują często w roli telewizyjnych komentato­ rów \przyp. tłum.].

83

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

84

schlebiając najbardziej podstawowym popędom i namiętnościom (tak jest z aferami dotyczącymi np. porwań dzieci i skandalami budzącymi publiczne oburzenie). Mogą one zatem wywoływać różne formy mobilizacji - zarówno czysto sentymentalne i cha­ rytatywne, jak i te także spowodowane emocjami, lecz agresyw­ ne i bliskie symbolicznemu linczowaniu (gdy pokazuje się histo­ rie takie jak zabójstwa dzieci lub zdarzenia kojarzone z grupami napiętnowanymi). Wynika z tego, że dziennikarze prasowi stają dziś przed na­ stępującym wyborem: iść w kierunku modelu dominującego, to znaczy tworzyć dzienniki, które przypominać będą dzienniki te­ lewizyjne, czy też iść w stronę tworzenia strategii różnicowania produktu, akcentowania różnicy? Czy należy podjąć walkę kon­ kurencyjną, ryzykując, że straci się podwójnie - nie zyskując szerszej publiczności i tracąc tą przywiązaną do ścisłej definicji przekazu kulturowego? A może akcentować różnicę? Problem ten pojawia się również wewnątrz samego pola telewizyjnego, podpola zawartego w polu dziennikarskim. Moje dotychczaso­ we obserwacje każą mi sądzić, że decydenci, ofiary „mentalno­ ści telemetrycznej”, w rzeczywistości nie wybierają, choć nie są tego świadomi. (Obserwujemy zatem dość regularnie, że poważ­ ne wybory społeczne dokonywane są bez niczyjej decyzji. Jeśli socjolog bywa trochę irytujący, to dlatego, że czuje się zobowiąza­ ny uświadamiać rzeczy, które wolelibyśmy pozostawić w nieświa­ domości.) Moim zdaniem ogólna tendencja sprawia, że produ­ cenci kulturowi w starym stylu tracą swoją specyfikę i wkraczają na teren, na którym zostaną pokonani. I tak kanał kulturalny La Sept przekształcił się w Arte, po czym bardzo szybko przeszedł od polityki nieprzejednanego, a nawet agresywnego, ezoteryzmu do mniej lub bardziej wstydliwego kompromisu z wymagania­ mi wskaźnika oglądalności. Kompromis ten pozwala z łatwością łączyć kompromitacje w tzw. prime time z ezoteryzmem w póź­ nych godzinach nocnych. „Le Monde” stoi przed podobnym

Niewidzialna struktura i jej efekty

wyborem. Nie będę wchodził w szczegóły, uważam, że powie­ działem już na ten temat wystarczająco dużo, by pokazać, jak można przejść od analizy niewidzialnych struktur - które są tro­ chę niczym siła grawitacji, zjawiskami, których nikt nie dostrze­ ga, ale których istnienie należy zakładać, aby zrozumieć to, co się dzieje - do doświadczeń indywidualnych, i jak niewidzialne stosunki siły przekładają się na osobiste konflikty i wybory życiowe. Pole dziennikarskie ma pewną szczególną właściwość: jest ono dużo bardziej zależne od sił zewnętrznych niż wszystkie inne pola produkcji kulturowej (niż pole matematyczne, lite­ rackie, dziennikarskie, prawne, naukowe itd.). W sposób bez­ pośredni zależy od popytu i może nawet bardziej niż pole poli­ tyczne podporządkowuje się wyrokom rynku i werdyktom plebiscytu. Alternatywa między biegunem „czystym” a „komer­ cyjnym” występuje we wszystkich polach (np. w teatrze przyj­ muje postać opozycji między teatrem bulwarowym a teatrem awangardowym, w mediach równorzędna do niej jest opozycja między TF1 a „Le Monde”, do tego dochodzą podobne opozy­ cje, gdzie z jednej strony mamy publiczność bardziej wykształ­ coną, z drugiej mniej; z jednej str.ony studentów, a z drugiej raczej drobnych przedsiębiorców). W polu dziennikarskim przejawia się ona jednak w sposób wyjątkowo brutalny i wyjąt­ kowo duże znaczenie ma tu biegun komercyjny. Jego siła nie ma precedensu, aż trudno go porównać z tym, co dzieje się w in­ nych polach. Ponadto w świecie dziennikarskim nie istnieje od­ powiednik tego, co obserwujemy w świecie naukowym, czyli ten rodzaj immanentnej sprawiedliwości sprawiającej, że ten, kto łamie zakazy, jest spalony, a ten, kto przystosowuje się do zasad gry, przyciąga estymę sobie równych (wyrażającą się np. pod postacią odwołań i cytowań). Gdzie w dziennikarstwie znajdziemy jakieś sankcje pozytywne lub negatywne? Jedynym zalążkiem krytyki są programy satyryczne w rodzaju Guignols.

85

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

86

Jedyną formą uznania dla dziennikarza jest podjęcie „jego” tematu przez innego dziennikarza, ale zdarza się to rzadko, jest słabo widoczne i niejednoznaczne.

Panowanie telewizji Świat dziennikarski sam w sobie stanowi pole, ale jest to pole, które nieustannie, poprzez wskaźnik oglądalności, poddawane jest naciskom ze strony pola ekonomicznego. To bardzo heteronomiczne i silnie podporządkowane naciskom komercyjnym po­ le, jako struktura, samo wywiera nacisk na wszystkie inne pola. Ten strukturalny, obiektywny, anonimowy i niewidzialny wpływ nie ma nic wspólnego z tym, co dostrzec można bezpośrednio, z tym, o czym mówi się zazwyczaj, to znaczy z ingerencją jakiejś jednostki... Nie możemy, nie powinniśmy, zadowalać się potę­ pianiem decydentów. Na przykład Karl Kraus, wielki satyryk wiedeński z początku XX wieku, bardzo gwałtowanie atakował człowieka zajmującego wówczas pozycję, której dzisiejszym od­ powiednikiem mogłoby być stanowisko redaktora naczelnego pisma „Le Nouvel Observateur”. Ujawniał jego destrukcyjny dla kultury konformizm, jego upodobanie do maluczkich i wzbu­ dzających litość pisarzy, hipokryzję, gdy obrzucał błotem pacy­ fistyczne idee, po cichu sam je wyznając... Mówiąc w sposób bardzo ogólny, krytyka wymierzona w konkretne osoby wyglą­ da zazwyczaj podobnie. Gdy uprawiamy socjologię, dowiaduje­ my się, że mężczyźni lub kobiety są co prawda odpowiedzialni za swoje działania, ale ograniczają ich (lub je) określone możli­ wości i nie-możności działania narzucone przez strukturę, w któ­ rej się znajdują, i przez pozycje, które w tej strukturze zajmują. Nie można więc zadowalać się krytyką jakiegoś dziennikarza, jakiegoś filozofa lub jakiegoś filozofa-dziennikarza... Każdy ma swojego kozła ofiarnego. I ja czasem poświęcam się temu zaję-

Niewidzialna struktura i jej efekty

ciu: Bernard-Henri Lévy * stał się dla mnie pewnego rodzaju symbolem pisarza-dziennikarza lub filozofa-dziennikarza. Ale nie uchodzi socjologowi mówić o Bernardzie-Henrim Lévÿm... Trzeba dostrzec, że jest on jedynie swego rodzaju epifenomenem struktury, jest, jak elektron, przejawem pola. Nie zrozumiemy nic, jeśli nie zrozumiemy pola, które go stwarza i które da je mu jego małą siłę. Ten sposób myślenia jest istotny, jeśli mamy ująć analizie nie­ co z dramatyzmu i racjonalnie ukierunkować działanie. Jestem przekonany (i to, że wyrażam to przekonanie w telewizji, jest te­ go świadectwem), że analizy takie jak ta tutaj mogą przyczynić się, choćby częściowo, do zmiany stanu rzeczy. Wszystkie nauki mają takie roszczenie. Auguste Comte mawiał: nauka prowadzi do przewidywania, przewidywanie prowadzi do działania. Nauki społeczne mają prawo żywić takie ambicje w tym samym stopniu co inne nauki. Kiedy socjolog opisuje przestrzeń taką jak dzien­ nikarstwo, inwestując w to od początku popędy, uczucia, namięt­ ności - namiętności i popędy wraz z pracą analityczną ulegają sublimacji - liczy, że przyniesie to jakieś skutki. Na przykład zwiększy świadomość istnienia pewnych mechanizmów, a tym samym przyczyni się do choćby nieznacznego poszerzenia wol­ ności ludzi, którzy są przez te mechanizmy manipulowani (i dziennikarzy, i widzów). Nawiasem mówiąc, myślę, że gdyby dziennikarze (którzy mogą poczuć się uprzedmiotowieni) posłu­ chali tego, co mam do powiedzenia, zdaliby sobie sprawę (przy­ najmniej taką mam nadzieję), że wyjaśniając te rzeczy, które nie­ jasno przeczuwają, ale o których nie chcą wiedzieć więcej, daję * Bernard-Henri Lévy - współczesny francuski pisarz, filmowiec, wydawca, popu­ larny i kontrowersyjny. Jeden z twórców Nouvelle Philosophie, sam siebie określający mianem „filozofa medialnego” (rzeczywiście bardzo często występuje w telewizji w roli komentatora). Przez niektórych postrzegany jako filozof i medialny intelektualista, przez innych nazywany „negatywnym intelektualistą” (przydomek ten nadał mu Bourdieu), wykorzystującym status kontestującego filozofa dla legitymizacji swoich tez \przyp. tłum.].

87

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

88

im narzędzia wolności pozwalające przezwyciężyć przywołane przeze mnie mechanizmy. W polu dziennikarskim można sobie, na przykład, wyobrazić sojusze między dziennikami, które po­ zwalałyby neutralizować niektóre efekty konkurencji. Część nega­ tywnych skutków działania tego pola bierze się z efektów struktu­ ralnych, które nadają kierunek konkurencji, ona z kolei wytwarza pośpiech, który sam z kolei wytwarza pogoń za scoop. Pogoń za sensacją sprawia, że można, wyłącznie celem zwalczenia konku­ rencji, puścić w obieg informację skrajnie niebezpieczną i nikt tego nie zauważy. Jeśli wszystko to jest prawdą, to ujawnienie i wyjaśnienie tych mechanizmów może doprowadzić do porozu­ mienia, którego celem będzie neutralizacja konkurencji (trochę jak to się dzieje w ekstremalnych sytuacjach w rodzaju na przy­ kład porwań dzieci, można sobie wyobrazić - lub zamarzyć - że dziennikarze, zapominając o wskaźnikach oglądalności, zgodnie odmówią zapraszania liderów politycznych znanych z ksenofo­ bicznych wypowiedzi i zaangażują się w to, by takich wypowie­ dzi nie emitować - co byłoby nieskończenie bardziej skuteczne niż wszystkie próby „odpierania zarzutów”). Oczywiście to utopia, mam tego świadomość. Ale tym wszystkim, którzy przeciwsta­ wiają socjologowi swój determinizm i pesymizm, powiem jedy­ nie tyle, że gdyby ludzie zdali sobie sprawę z istnienia mechani­ zmów strukturalnych, które prowadzą do uchybień przeciwko moralności, stałoby się możliwe również świadome działanie dążące do kontrolowania tychże mechanizmów. W świecie dzien­ nikarskim, który cechuje się wysokim poziomem cynizmu, dużo mówi się o moralności. Jako socjolog wiem, że moralność działa tylko wtedy, gdy opiera się na strukturach, mechanizmach spra­ wiających, że ludzie odnoszą korzyść z tego, że są moralni. Żeby zatem mogło pojawić się coś takiego jak niepokój moralny, mu­ si on znaleźć wsparcie i wzmocnienie (nagrody) w strukturze. Źródłem tych nagród mogłaby być również publiczność (gdyby była bardziej oświecona i świadoma manipulacji, którym ulega).

Niewidzialna struktura i jej efekty

Myślę więc, że wszystkie pola produkcji kulturowej są dziś podporządkowane przymusowi strukturalnemu pola dzienni­ karskiego jako całości (a nie jakiemuś dziennikarzowi cży dy­ rektorowi stacji, którzy sami podlegają siłom tego pola). Przy­ mus ten systematycznie i równomiernie ciąży na wszystkich pozostałych polach. Pole dziennikarskie, jako pole, wywiera wpływ na inne pola. Inaczej mówiąc, pole dziennikarskie, co­ raz bardziej zdominowane przez logikę komercyjną, narzuca coraz silniej innym uniwersom ograniczenia, którym samo pod­ lega. Za pomocą wskaźnika oglądalności brzemię ekonomiczne wpływa na telewizję, ta z kolei dzięki swemu znaczeniu wywie­ ra nacisk na dziennikarstwo, na dzienniki, nawet te najbardziej „czyste”, i na dziennikarzy, którzy coraz częściej pozwalają na­ rzucać sobie tematykę telewizyjną. Podobnie całe pole dzienni­ karskie, ze względu na swoje znaczenie, obciąża tym brzemie­ niem wszystkie pola produkcji kulturowej. W świetnym artykule z numeru „Actes de la recherche en Sciences sociales” poświęconemu dziennikarstwu Remi Lenoir (1994) pokazuje, jak w uniwersum sądowniczym niektórzy z wyższych urzędników, którzy z punktu widzenia wewnętrz­ nych norm pola prawnego nie zawsze są najbardziej godni szacunku, posługiwali się telewizją, by zmienić stosunki siły wewnątrz swojego pola i obejść wewnętrzne hierarchie. Może to być bardzo korzystne w niektórych przypadkach, ale może też zagrozić z trudem osiągniętemu stanowi racjonalności zbiorowej lub - ujmując rzecz precyzyjniej - zakwestionować wszystko, co zostało osiągnięte i zagwarantowane dzięki autonomii świata prawniczego zdolnego przeciwstawić własną logikę intuicyj­ nemu rozumieniu sprawiedliwości i prawnemu zdrowemu roz­ sądkowi, które często padają ofiarą pozorów lub emocji. Można odnieść wrażenie, że dziennikarze, wyrażając swój punkt widze­ nia lub swoje wartości, czyniąc z siebie (w dobrej wierze) rzecz­ ników „powszechnych odczuć” lub „opinii publicznej”, bardzo

89

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

90

silnie wpływają na pracę sędziów. Można się spotkać nawet z opi­ nią, że mamy do czynienia z prawdziwym transferem władzy sądzenia. To samo zjawisko znajdziemy nawet w polu nauko­ wym, gdzie, jak widać na przykładzie „afer” analizowanych przez Patricka Champagne’a, zdarza się, że logika demagogii - logika oglądalności - zastępuje logikę wewnętrznej krytyki. Wszystko to wydawać się może nazbyt abstrakcyjne, powtó­ rzę zatem prościej. W każdym polu (polu uniwersyteckim, polu historyków itd.) występują dominujący i zdominowani, których pozycje ustalone są przez wewnętrzne wartości pola. „Dobry historyk” to ktoś, o kim dobrzy historycy mówią, że jest dobrym historykiem. Jest to z konieczności błędne koło. Heteronomia zaczyna się wówczas, kiedy ktoś, kto nie jest matematykiem, może ingerować i oceniać matematyków, kiedy ktoś, kto nie jest uznanym historykiem (np. historyk telewizyjny), może oceniać innych historyków. I słucha się jego zdania. Dzięki „autoryteto­ wi”, jaki daje mu telewizja, pan Cavada ogłasza, że największym filozofem francuskim jest pan X. Czy można sobie wyobrazić, że' spór między dwoma matematykami, dwoma biologami lub dwo­ ma fizykami da się rozstrzygnąć za pomocą referendum czy te­ lewizyjnej debaty, w której wezmą udział osoby wybrane przez pana Cavadę? Tymczasem media wciąż serwują nam takie wer­ dykty. Tygodniki to uwielbiają: przedstawić bilans dziesięciole­ cia, listę dziesięciu największych „intelektualistów” dekady, ostatnich dwóch tygodni, tygodnia, „intelektualistów”, którzy się liczą, tych, których akcje rosną, i tych, których akcje spada­ ją... Skąd się bierze powodzenie takich praktyk? Są to narzędzia, które pozwalają wpływać na giełdę wartości intelektualnych. Intelektualiści, to znaczy akcjonariusze (często drobni ciułacze, ale wpływowi wśród dziennikarzy lub wydawców...), posługują się nimi, by podnieść kurs swoich akcji. Słowniki (filozofów, intelektualistów, socjologów lub socjologii...) są i zawsze były narzędziami władzy i konsekracji. Jedna z najbardziej powszech-

Niewidzialna struktura i jej efekty

nych strategii polega na przykład na umieszczaniu w nich ludzi, którzy (według kryteriów specyficznych dla danego pola) mogli­ by lub powinni zostać wykluczeni, lub na wykluczaniu ludzi, którzy mogliby lub powinni się w nich znaleźć. Albo też, idąc dalej, na umieszczaniu obok siebie na jednej z tych „list laure­ atów” Claude’a Levi-Straussa i Bernarda-Henri Levy’ego, to zna­ czy kogoś, kogo wartość jest bezdyskusyjna, obok kogoś, kogo wartość jest bezdyskusyjnie dyskusyjna. Celem wszystkich tych zabiegów jest zmiana struktury ocen. Ale dzienniki ingerują też w pole intelektualne, stawiając problemy, które chwilę potem podejmowane są przez intelektualistów-dziennikarzy. Antyintelektualizm, który jest łatwym do zrozumienia, stałym struktu­ ralnym elementem świata dziennikarskiego, prowadzi dzienni­ karzy do okresowego zarzucania intelektualistom błędów lub do rozpoczynania debat, które mobilizują tylko intelektualistów-dziennikarzy. Jedyną racją bytu tych debat jest medialne zaist­ nienie telewizyjnych intelektualistów. Te zewnętrzne interwencje są bardzo groźne. Przede wszyst­ kim mogą zwieść laików, którzy mimo wszystko są ważni, ponie­ waż producenci kulturowi potrzebują ich jako słuchaczy, wi­ dzów, czytelników, którzy kupując, zwiększają po pierwsze sprzedaż książek, a po drugie, przychylność wydawców oraz szanse na publikowanie w przyszłości. Dzisiejsza skłonność mediów do celebrowania produktów komercyjnych, przeznaczo­ nych do tego, by skończyć na listach bestsellerów, i do wprawia­ nia w ruch logiki wymiany przysług między pisarzami-dziennikarzami a dziennikarzami-pisarzami, sprawia, że młodzi poeci, socjolodzy, historycy, którzy sprzedają po 300 egzemplarzy swo­ ich dzieł, mają coraz większy problem z publikowaniem. (Nawia­ sem mówiąc: myślę, że paradoksalnie socjologia, a w szczegól­ ności socjologia uprawiana przez intelektualistów, przyczyniła się - bezwiednie - do stanu rzeczy, który obserwujemy dzisiaj we francuskim polu intelektualnym. W rzeczywistości socjologię

91

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

92

można wykorzystać w dwóch różnych celach. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z podejściem cynicznym, które polega na posługiwaniu się znajomością praw rządzących środo­ wiskiem, aby uczynić swoje strategie bardziej skutecznymi. W drugim, z podejściem, które można nazwać klinicznym', pole­ ga ono na posługiwaniu się znajomością tych praw po to, aby je zwalczyć. Sądzę, że niektórzy cynicy, prorocy wielkich zmian, telewizyjni fast thinkers i historycy-dziennikarze, autorzy słowni­ ków czy bilansów myśli współczesnej w pigułce śmiało posługu­ ją się socjologią - lub tym, co uważają za socjologię - by dokony­ wać zamachów stanu w polu intelektualnym. To samo można powiedzieć o przypadku Guy Deborda, będącego wielkim myśli­ cielem społeczeństwa spektaklu. Jego prawdziwie krytyczna myśl służy jako przykrywka dla fałszywego i cynicznego radykalizmu, który zdolny jest ją samą neutralizować.)

Kolaboracja Ale wpływy i manipulacje dziennikarskie mogą przybierać for­ my bardziej subtelne, podobne do tej z historii z koniem trojań­ skim, czyli przez wprowadzenie do autonomicznych światów heteronomicznych producentów. Dzięki wsparciu z zewnątrz producenci ci otrzymują konsekrację, której nie otrzymaliby od równych sobie. Notowania telewizyjne czy znaczenie w polu dziennikarskim tych pisarzy dla niepisarzy, filozofów dla niefilozofów, będą niewspółmierne do ich specyficznego znaczenia w ich specyficznym świecie. I oto, co się dzieje: coraz częściej w niektórych dyscyplinach bierze się pod uwagę konsekrację do­ konaną przez media, czynią to nawet komisje CNRS . * Kiedy * CNRS, czyli Centre national de la recherche scientifique (Krajowy Ośrodek Badań Naukowych) - państwowa i największa francuska instytucja naukowa \przyp. tłum.].

Niewidzialna struktura i jej efekty

producent programu telewizyjnego lub radiowego zaprasza do siebie badacza, obdarza go pewną formą uznania, która do nie­ dawna w oczach środowiska naukowego była degradacją. Jesz­ cze trzydzieści lat temu podawano w wątpliwość, raczej niewąt­ pliwe, kompetencje naukowe Raymonda Arona, ponieważ był on związany z mediami jako dziennikarz „Le Figaro”. Dziś zmia­ na stosunków sił między polami oznacza, że coraz bardziej ze­ wnętrzne kryteria oceny - pojawienie się u Bernarda Pivota , * konsekracja i notki biograficzne w czasopismach - stają się waż­ niejsze niż osąd sobie równych. Warto przywołać przykłady ze świata najbardziej czystego, świata nauk ścisłych (w świecie nauk społecznych byłoby to bardziej skomplikowane, ponieważ socjo­ logowie mówią o świecie społecznym, w którym wszyscy walczą o jakieś stawki i mają jakieś interesy, co oznacza, że każdy ma swoich dobrych i złych socjologów z powodów, które nie mają nic wspólnego z socjologią). Nawet w przypadku dyscyplin, któ­ re wydają się nam bardziej niezależne, jak historia lub antropo­ logia, biologia lub fizyka, arbitraż medialny staje się coraz bar­ dziej istotny, ponieważ otrzymanie stypendiów czy grantów może zależeć od posiadanej renomy, w której trudno odróżnić to, co wynika z konsekracji medialnej, od tego, co wynika z uzna­ nia pochodzącego od równych sobie. Może się wydawać, że mówię o skrajnościach. Niestety mógłbym mnożyć przykłady ingerencji władzy medialnej (to znaczy ingerencji presji ekono­ micznej dokonującej się za pośrednictwem mediów) w świat naj­ bardziej czystej nauki. Dlatego właśnie pytanie, czy wypowiadać się w telewizji, czy nie, jest pytaniem zasadniczym i chciałbym, aby wspólnota naukowa naprawdę się nim zajęła. Uświadomie­ nie sobie mechanizmów, które opisałem, jest ważne, ponieważ może doprowadzić do podjęcia wspólnych starań o ochronę auto* Bernard Pivot prowadzi! w latach 1975-1990 na kanale Antenne 2 bardzo popular­ ny program telewizyjny Apostrophes recenzujący książki [przyp. tłum.].

93

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

94

nomii (która jest warunkiem postępu naukowego) przed rosną­ cym wpływem telewizji. Aby władza mediów mogła wywierać wpływ na światy takie jak świat naukowy, musi ona znaleźć w danym polu wspólników. So­ cjologia daje nam możliwość zrozumienia tego współudziału. Dziennikarze obserwują często z dużą satysfakcją, jak profesoro­ wie rzucają się na telewizję, błagając o recenzję, żebrząc o zapro­ szenie, protestując przeciwko zapominaniu o nich, gdy odsyłani są z kwitkiem. Słuchając tych dość przerażających relacji, napraw­ dę zaczynamy wątpić w subiektywną autonomię pisarzy, artystów i naukowców. Trzeba wziąć pod uwagę tę zależność i przede wszystkim postarać się zrozumieć jej powody czy przyczyny. Trze­ ba też w jakiś sposób spróbować zrozumieć, kto jest kolaboran­ tem. Używam tego słowa z premedytacją. Wydaliśmy niedawno numer „Actes de la recherche en Sciences sociales”, w którym znalazł się artykuł Gisele Sapiro o francuskim polu literackim podczas okupacji (zob. Sapiro 1996a, 1996b). W tej wspaniałej analizie nie chodzi o to, by wskazać, kto był kolaborantem, a kto nim nie był, ani o wyrównanie rachunków. Idzie o to, by anali­ zując pewną liczbę zmiennych, zrozumieć dlaczego w tym kon­ kretnym momencie pisarze wybrali raczej ten, a nie inny obóz. Krótko mówiąc, można powiedzieć, że im bardziej ludzie są uzna­ ni przez sobie równych, a zatem im są bogatsi w specyficzny ka­ pitał, tym bardziej są skłonni stawić opór. I na odwrót, im bar­ dziej są heteronomiczni w swych praktykach czysto literackich, to znaczy im bardziej przyciąga ich komercja (przykładem służy Claude Farrere , * autor poczytnych powieści, który ma dzisiaj swoich następców), tym bardziej są skłonni do kolaboracji. * Claude Farrere (1876-1957) - francuski pisarz uhonorowany w 1905 roku presti­ żową nagrodą Goncourtów za powieść Ludzie cywilizowani, od 1935 roku członek Aka­ demii Francuskiej. Farrere byl krytykowany za popieranie podczas II wojny światowej reżimu Vichy. Po zakończeniu wojny wstąpił do stowarzyszenia broniącego pamięci mar­ szałka Petaina \przyp. llum.].

Niewidzialna struktura i jej efekty

Muszę jednak sprecyzować, co należy rozumieć przez autono­ mię. Pole autonomiczne (jego przykładem jest np. pole matema­ tyczne) to takie, w którym klientami producentów są jedynie ich konkurenci, którzy sami mogliby dokonać prezentowanych im odkryć. (Marzę o tym, by stało się to udziałem socjologii. Niestety, wszyscy się do niej wtrącają. Wszystkim wydaje się, że się na socjologii znają, a pan Peyreffite chce mi dawać z niej lek­ cje. I możecie zapytać, dlaczego niby miałby tego nie robić, sko­ ro ma wokół siebie socjologów i historyków, którzy chętnie po­ dyskutują z nim w telewizji...) Żeby wywalczyć sobie autonomię, trzeba stworzyć specjalną przestrzeń - wieżę z kości słoniowej, wewnątrz której wzajemnie się osądzamy, krytykujemy, nawet walczymy między sobą, ale ze znajomością sprawy; stajemy w szranki, ale z bronią i narzędziami naukowymi, z technikami nauki, z jej metodami. Zdarzyło mi się pewnego dnia dyskuto­ wać w radiu z jednym z moich kolegów historyków. Powiedział mi na antenie: „Mój drogi kolego, powtórzyłem pańską analizę czynnikową (chodzi o metodę analizy statystycznej) kadry kie­ rowniczej i otrzymałem zupełnie inne wyniki”. Pomyślałem: „Świetnie! Nareszcie ktoś, kto naprawdę mnie krytykuje...”. Okazało się jednak, że przyjął inną definicję kadry kierowniczej i wykluczył grupę kierowników banku, która powinna była zna­ leźć się w analizie. Aby dojść do porozumienia, wystarczyło włą­ czyć ją z powrotem (taka decyzja pociąga za sobą ważne wybory teoretyczne i historyczne). Żeby debata miała charakter prawdzi­ wie naukowy, musi zaistnieć wysoki stopień porozumienia co do obszaru niezgody i sposobu radzenia sobie z nią, dopiero wówczas jej efektem będzie prawdziwie naukowa zgoda lub nie­ zgoda. Dziwimy się czasem, widząc w telewizji, że historycy nie zawsze są ze sobą zgodni. Nie rozumiemy, że bardzo często te dyskusje toczą się między ludźmi, którzy nie mają ze sobą nic wspólnego i nie mają nawet powodu, by ze sobą rozmawiać (to trochę tak, jakbyśmy postawili obok siebie - co uwielbiają robić

95

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

96

kiepscy dziennikarze - astronoma i astrologa, chemika i alche­ mika, socjologa ręligii i przywódcę sekty). Decyzje francuskich pisarzy w czasie okupacji stanowią kon­ kretny przykład zastosowania tego, co nazywam prawem Zda: * nowa im bardziej producent kulturowy jest autonomiczny, bogaty we właściwy kapitał i zwrócony wyłącznie w stronę za­ mkniętego rynku, na którym za klientów ma jedynie swoich wła­ snych konkurentów, tym bardziej będzie skłonny do oporu. I od­ wrotnie, im bardziej przeznacza swoje produkty na rynek wielkiej produkcji (jak czynią to eseiści, pisarze-dziennikarze, konformistyczni powieściopisarze), tym bardziej jest skłonny do kolaboracji z władzą zewnętrzną - z państwem, Kościołem, Par­ tią, a dzisiaj z dziennikarstwem i telewizją - oraz do ulegania jej prośbom i żądaniom. To ogólne prawo jest dziś wciąż aktualne. Zarzucicie mi, że kolaboracja z mediami nie jest tym samym, co kolaboracja z na­ zistowskim wrogiem. Z pewnością nie jest i oczywiście nie po­ tępiam a priori każdej formy współpracy z prasą, radiem czy te­ lewizją. Ale analogia ta jest uderzająco trafna z punktu widzenia czynników, które skłaniają do kolaboracji rozumianej jako bez­ warunkowe podporządkowanie się przymusom destrukcyjnym dla norm autonomicznych pól. Jeśli pola naukowe, polityczne czy literackie są zagrożone panowaniem mediów, to dlatego, że wewnątrz tych pól są heteronomiczne jednostki, nisko cenione z punktu widzenia wartości danego pola - używając codzien­ nego języka: „spalone” (lub na dobrej drodze do tego stanu) - które czerpią korzyść z heteronomii, mają interes w poszuki­ waniu (szybkiej, przedwczesnej i krótkotrwałej) konsekracji na

* Andriej Aleksandrowicz Żdanow - bolszewicki polityk, ideolog komunistyczny. Bourdieu, formułując to prawo, odwołuje się do tego, że Żdanow był inicjatorem akcji na rzecz uniformizacji życia umysłowego w ZSRR (tzw. żdanowszczyzna), w której re­ presjonowano znanych filozofów, malarzy, kompozytorów [przyp. tłum.].

Niewidzialna struktura i jej efekty

zewnątrz, ponieważ nie otrzymały jej wewnątrz pola. Dzienni­ karze są przychylni tym jednostkom, ponieważ nie budzą one ich strachu (w przeciwieństwie do jednostek bardziej autono­ micznych) i są gotowe podporządkować się ich wymaganiom. Jeśli wydaje mi się konieczne zwalczanie intelektualistów heteronomicznych, to dlatego, że są oni koniem trojańskim, za po­ mocą którego prawa rynku, komercji, ekonomii przemycane są wewnątrz pola. Przejdźmy do przykładu z polityki. Pole polityczne samo ż sie­ bie dysponuje pewną autonomią. Na przykład parlament jest are­ ną, na której za pomocą przemówień i głosowania, według pew­ nych zasad, rozstrzyga się spory między ludźmi, którzy rzekomo wyrażają rozbieżne, a nawet antagonistyczne interesy. Telewizja tworzy w tym polu efekty analogiczne do tych, które wywołuje w innych polach, a w szczególności w polu prawnym: kwestionu­ je prawa do autonomii. Aby to zilustrować, opowiem szybko histo­ rię, która jest przywoływana we wspomnianym numerze „Actes de la recherche en Sciences sociales” poświęconym panowaniu dziennikarstwa: to historia małej Kariny. Karina to mała dziew­ czynka z południowej Francji, która padła ofiarą morderstwa. Nie­ wielka lokalna gazeta opisuje wszystkie fakty, protesty oburzone­ go ojca i stryja, który organizuje małą, lokalną manifestację, wtedy temat podchwytuje kolejna mała gazeta, zaraz potem następna. Mówimy: „To straszne! Dziecko! Trzeba przywrócić karę śmier­ ci!” Do sprawy zaczynają wtrącać się lokalni politycy, szczególnie podekscytowani są politycy z Frontu Narodowego *. Jakiś dzien­ nikarz z Tuluzy, trochę bardziej świadomy, próbuje ostrzegać: „Uwaga, to lincz, zastanówcie się”. Teraz z kolei wtrąca się stowa­ rzyszenie adwokatów, potępiając samosąd... Presja wzrasta i ko* Front Narodowy - z Jeanem-Marie Le Penem na czele - to francuska skrajna pra­ wica, która w tej sytuacji widziała z pewnością szansę na rozpoczęcie dyskusji na temat przywrócenia kary śmierci zniesionej we Francji w 1981 roku \przyp. tłum.}.

97

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

98

nieć końców przywrócona zostaje kara dożywotniego więzienia. Na tym przyśpieszonym filmie widzimy, jak za sprawą mediów działających jako narzędzie mobilizacji, konstytuuje się wadliwa forma demokracji bezpośredniej. Sprawia ona, że znika dystans wobec pośpiechu i presji, które wynikają z grupowych, nieko­ niecznie demokratycznych „uniesień”. W normalnych warunkach dystans ten zapewnia względnie autonomiczna logika pola poli­ tycznego. Widzimy, jak odradza się logika zemsty, w opozycji do której ukonstytuowała się cała logika prawna, a nawet polityczna. Bywa, że dziennikarze z braku dystansu niezbędnego do reflek­ sji, grają rolę podżegaczy. Mogą przyczynić się do wykreowania danego zdarzenia, wyolbrzymiając jakąś sensację (zabójstwo mło­ dego Francuza przez innego młodego, też Francuza, ale „pocho­ dzenia afrykańskiego”), by następnie ostrzec przed nadejściem tych, którzy zaraz doleją oliwy do rozpalonego przez nich ognia, czyli przed Frontem Narodowym. Oczywiście Front Narodowy wykorzysta, a przynajmniej będzie się starał wykorzystać, „emo­ cje wywołane przez to zdarzenie”, jak mawiają dziennikarze, któ­ rzy sami to zdarzenie wykreowali, wrzucając je na pierwszą stro­ nę gazet czy mówiąc o nim w kółko na początku wszystkich telewizyjnych serwisów informacyjnych. Na koniec jeszcze dzien­ nikarze wyciągną z tego profity w postaci wizerunku ludzi niena­ gannych moralnie i humanistycznych z ducha, ponieważ głośno i uroczyście potępią rasistowskie wystąpienia Frontu Narodowe­ go, do wykreowania którego sami się przyczynili i któremu nadal udostępniają najefektywniejsze narzędzia manipulacji.

Prawo do wejścia i obowiązek wyjścia Chciałbym powiedzieć teraz parę słów o relacji między ezoteryzmem a elitarnością. Jest to problem, z którym męczyli się, cza­ sem do końca życia, wszyscy myśliciele od XIX wieku. Na przy-

Niewidzialna struktura i jej efekty

kład Mallarmé - prawdziwy symbol pisarza ezoterycznego, czy­ stego, piszącego tylko dla kilku osób, w języku niezrozumiałym dla zwykłych ludzi - całe życie starał się przekazać innym to, co osiągnął dzięki swojej pracy jako poeta. Gdyby istniały wtedy media, zadałby sobie pytanie: „Czy powinienem iść do telewi­ zji? Jak pogodzić wymóg «czystości», który jest nierozłącznie związany z pracą naukową czy intelektualną i prowadzi do ezoteryzmu, z demokratyczną troską o przekazywanie swojego do­ robku tak, by był dostępny dla większej liczby ludzi?” Zauwa­ żyłem, że telewizja wytwarza dwa efekty. Z jednej strony, obniża wymagania, które trzeba spełnić, by otrzymać prawo do wejścia w obręb niektórych pól (filozoficznego, prawniczego itd.). Mo­ że konsekrować jako socjologów, pisarzy, lub filozofów ludzi, którzy z punktu widzenia wewnętrznej definicji danej profesji nie spełniają ku temu wymogów. Z drugiej strony, jest ona w sta­ nie dotrzeć do największej liczby ludzi. Moim zdaniem trudno usprawiedliwiać obniżanie wymogów zwiększaniem publiczno­ ści. Możecie mi zarzucić że to, co w tej chwili robię, to elitarna paplanina, że bronię oblężonej twierdzy, jaką jest wysoka nauka i wysoka kultura, a nawet, że próbuję ją odebrać zwykłym lu­ dziom (ponieważ próbuję zakazać wstępu do telewizji tym, któ­ rzy prowadząc niezwykły styl życia, nazywają siebie rzecznika­ mi zwykłych ludzi i twierdzą, że potrafią sprawić, by lud ich wysłuchał i podniosły się wskaźniki oglądalności). W rzeczywi­ stości bronię warunków niezbędnych do tworzenia i upowszech­ niania najwyższych wytworów ludzkości. Żeby uniknąć alterna­ tywy między elitaryzmem a demagogią, musimy zarazem bronić utrzymania, a nawet podnoszenia wymagań, które spełnić trze­ ba, by otrzymać prawo do wejścia w obręb pola produkcji kultu­ rowej (powiem od razu, że życzyłbym sobie, by stało się tak rów­ nież w socjologii, w której większość nieszczęść wynika z tego, że wymogi te są zbyt niskie) i wzmacniać obowiązek wyjścia, jed­ nocześnie polepszając warunki i środki tego wyjścia.

99

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

100

Ktoś może mi przypomnieć o groźbie niwelacji (powracający temat myśli reakcyjnej, obecny zwłaszcza u Heideggera) . * W rze­ czywistości może ona wyniknąć z ingerencji wymogów medial­ nych w polu produkcji kulturowej. Trzeba zarazem bronić ezoteryzmu, wpisanego (z definicji) w awangardowe poszukiwania, oraz konieczności jego „egzoteryzowania”, czyli upowszechnia­ nia i walki o środki umożliwiające robienie tego na dobrych wa­ runkach. Innymi słowy, trzeba bronić warunków produkcji, któ­ re są niezbędnym warunkiem postępu tego, co uniwersalne, i jednocześnie pracować nad upowszechnianiem warunków do­ stępu do tego, co uniwersalne, w taki sposób, by coraz więcej ludzi było w stanie przyswoić sobie te uniwersalia. Im bardziej idea jest złożona, ze względu na to, że została wyprodukowana w autonomicznym świecie, tym trudniejsze jest przekazanie jej na zewnątrz. By pokonać tę trudność, twórcy, którzy siedzą w swojej małej twierdzy, muszą nauczyć się z niej wychodzić i wspólnie walczyć o dobre warunki upowszechniania, o wła­ sność środków upowszechniania. Walczyć też wespół z nauczy­ cielami, związkami zawodowymi, stowarzyszeniami o to, by od­ biorcy otrzymali edukację zmierzającą do podniesienia poziomu odbioru. Zapomnieliśmy już, jak założyciele Republiki w XIX wieku mawiali, że celem edukacji nie jest wyłącznie nauczenie kogoś czytania, pisania, liczenia w stopniu, który pozwoli mu być dobrym pracownikiem, ale nauczenie go dysponowania środka­ mi niezbędnymi do bycia dobrym obywatelem, do rozumienia i bronienia swoich praw, do tworzenia związków zawodowych... Trzeba pracować nad uniwersalizacją warunków dostępu do tego, co uniwersalne. Możemy i musimy walczyć z panowaniem oglądalności w imię demokracji. Wydaje się to dość paradoksalne, ponieważ ludzie, * Zob. Martin Heidegger, Bycie i czas, tłum. Bogdan Baran, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2004, s. 163 \przyp. tłum.].

Niewidzialna-struktura i jej efekty

którzy bronią rządów oglądalności, utrzymują, że nie istnieje nic bardziej demokratycznego (jest to ulubiony argument najbar­ dziej cynicznych reklamodawców i wtórujących im niektórych socjologów, nie wspominając o eseistach, którym brakuje weny. Wszyscy oni utożsamiają krytykę sondaży - i oglądalności z krytyką powszechnego głosowania). Twierdzą, że należy zosta­ wić ludziom wolność sądzenia, wybierania („Uważa pan to wszystko za godne pogardy, ponieważ ma pan uprzedzenia typo­ we dla elitarnego intelektualisty”). Oglądalność jest wymogiem rynku, ekonomii, a zatem sankcją zewnętrznego, czysto komer­ cyjnego prawa, i podporządkowanie się wymogom tego marke­ tingowego narzędzia jest dokładnie tym samym w dziedzinie kultury, czym kierująca się sondażami opinii demagogia w dzie­ dzinie polityki. Telewizja pod rządami oglądalności przyczynia się do narzucania pozornie wolnym i oświeconym konsumentom przymusów rynkowych niemająćych nic wspólnego z demokra­ tycznym wyrażaniem zbiorowej, oświeconej, racjonalnej opinii, ani też z racją publiczną (jak chcieliby wierzyć cyniczni dema­ godzy). Krytyczni myśliciele i organizacje podejmujące się wy­ rażania interesów zdominowanych nie dość jasno zdają sobie sprawę z istnienia tego problemu, co tylko umacnia mechanizmy, które próbowałem opisać.

101

ANEKS

Panowanie dziennikarstwa1

Tematem nie jest tutaj „władza dziennikarzy”, mniej jeszcze dziennikarstwo jako „czwarta władza”. Chodzi o panowanie dziennikarstwa, czyli wpływ, jaki mechanizmy pola dziennikar­ skiego, coraz bardziej podległego wymogom rynkowym (czy­ telników i reklamodawców), wywierają przede wszystkim na dziennikarzy (i intelektualistów-dziennikarzy), a następnie (czę­ ściowo za ich pośrednictwem) na różne inne pola produkcji kul­ turowej: pole prawne, pole literackie, pole artystyczne, pole naukowe. Chodzi więc o zbadanie, w jaki sposób przymus struk­ turalny ciążący na polu, które samo podlega dominacji przy­ musów rynkowych, przekształca w sposób mniej lub bardziej dogłębny stosunki władzy wewnątrz różnych innych pól, jak oddziałuje na to, co tam się robi i co się tam produkuje, oraz jak wywołuje bardzo podobne zjawiska w tych niezwykle róż­ nych uniwersach. Nie można przy tym popaść w jedną z dwóch przeciwstawnych pułapek: w iluzję, że jeszcze czegoś' takiego nie było lub że było tak zawsze. 1 Wydawało mi się, że warto umieścić tu tekst, opublikowany wcześniej w „Actes de la recherche en Sciences sociales”, ponieważ w sposób bardziej ścisły i precyzyjny przed­ stawiłem w nim większość wątków obecnych w telewizyjnym wykładzie.

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

104

Wpływ, który pole dziennikarskie (a za jego pośrednictwem logika rynku) wywiera na nawet najbardziej autonomiczne po­ la produkcji kulturowej, nie ma w sobie nic z radykalnej no­ wości: bez trudu da się na podstawie tekstów pisarzy z XIX wieku stworzyć całkiem realistyczny obraz skutków jego od­ działywania wewnątrz tych chronionych uniwersów2. Trzeba jednak uważać, by nie pominąć specyfiki obecnej sytuacji, któ­ ra oprócz podobieństw (wynikających z efektu homologii), ma również pewne cechy bez precedensu: skutki, które rozwój tele­ wizji wywołał w polu dziennikarskim (a za jego pośrednictwem we wszystkich innych polach produkcji kulturowej), są niepo­ równanie ważniejsze, jeśli chodzi o ich intensywność i rozle­ głość, od tych, które wywołało pojawienie się literatury prze­ mysłowej (z wysokonakładową prasą i powieścią w odcinkach), wywołujące u pisarzy reakcje oburzenia i buntu, z czego, zda­ niem Raymonda Williamsa, wywodzą się nowoczesne definicje „kultury”. Pole dziennikarskie wywiera na różne pola produkcji kultu­ rowej naciski, których forma i skuteczność wynika z właściwej temu polu struktury, to znaczy z pozycji zajmowanych przez róż­ ne gazety i dziennikarzy. Pozycja w polu zależy od autonomii względem zewnętrznych sił rynkowych - czytelników i reklamodawców. Stopień autonomii danego medium mierzy się oczy­ wiście udziałem dochodu z reklam, pomocy państwowej (pod postacią reklam lub subwencji), a także stopniem koncentracji 2 Można się o tym przekonać, czytając dzieło Jean-Marie Goulemota i Daniela Ostera, Gens de lettres. Écrivains et Bohèmes (1992). Znajdziemy tam liczne przykłady obserwacji i notatek typowych dla spontanicznej socjologii światka literackiego. Pisarze uprawiają ją, nie ogarniając zasad jego funkcjonowania, co szczególnie widać, gdy omawiają swych przeciwników i wszystko to, co im się w świecie literackim nie podoba. Dysponując jed­ nak pewną intuicją homologii, możemy z analizy funkcjonowania pola literackiego XIX wieku wyczytać ukryte między wierszami mechanizmy funkcjonowania tego pola dziś (zob. Murray 1993).

Panowanie dziennikarstwa

reklamodawców. Z kolei stopień autonomii pojedynczego dzien­ nikarza zależy przede wszystkim od stopnia koncentracji prasy (która, zmniejszając liczbę potencjalnych pracodawców, zwięk­ sza niepewność zatrudnienia), następnie od'pozycji, jaką zajmuje jego gazeta wśród wszystkich gazet - to znaczy, czy znajduje się bliżej bieguna „intelektualnego”, czy „komercyjnego” - ponad­ to od jego pozycji w gazecie lub w wydawnictwie (pracownik etatowy, wolny strzelec), dającej mu do dyspozycji różne gwaran­ cje statusowe (związane zwłaszcza z uznaniem), jak również od jego wynagrodzenia (czynnik zmniejszający podatność na mięk­ kie formy public relations oraz uzależnienie od prac dorywczych i zleceń, za pomocą których dokonuje się nacisk ze strony spon­ sorów) oraz wreszcie od jego zdolności do niezależnego tworze­ nia informacji (niektórzy dziennikarze, np. ci popularyzujący naukę lub zajmujący się ekonomią, są pod tym względem wyjąt­ kowo zależni). Oczywiście różne władze, w szczególności władze rządowe, działają w rzeczywistości nie tylko za pomocą przymu­ su ekonomicznego, ale również przez wszystkie formy nacisku, do których uprawnia monopol na prawomocną informację zwłaszcza tą pochodzącą z oficjalnych źródeł. Monopol ten do­ starcza władzom - przede wszystkim rządowym i administracji (ale też przykładowo policji, władzom sądowniczym, naukowym itd.) - broni w walce, którą prowadzą z dziennikarzami. W wal­ ce tej władze starają się manipulować informacją lub osobami od­ powiedzialnymi za jej rozpowszechnianie. Z kolei prasa stara się manipulować osobami dysponującymi informacją, by ją otrzy­ mać i zapewnić sobie wyłączność. Nie zapominajmy przy tym o niezwykłej władzy symbolicznej, którą daje wysokim władzom państwowym zdolność ustalania - za pomocą własnych działań, decyzji i wystąpień w polu dziennikarskim (wywiady, konferen­ cje prasowe itd.) - porządku dnia i hierarchii wydarzeń. Gazety muszą się tym ustaleniom podporządkować.

105

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

106

Kilka właściwości pola dziennikarskiego Żeby zrozumieć, w jaki sposób pole dziennikarskie przyczynia się do wzmocnienia wewnątrz innych pól „tego, co komercyjne” ze szkodą dla „tego, co czyste”, do wzmocnienia producentów najbardziej podatnych na zakusy władz ekonomicznych i poli­ tycznych kosztem producentów najbardziej przywiązanych do obrony zasad i wartości „fachu”, należy zauważyć, że struktura pola dziennikarskiego zorganizowana jest w sposób homologicz­ ny względem struktur innych pól oraz że znaczenie „tego, co komercyjne” jest tu dużo większe. Pole dziennikarskie ukonstytuowało się w XIX wieku wokół opozycji między gazetami oferującymi przede wszystkim „wia­ domości”, zwłaszcza te „sensacyjne” (lub, mówiąc lepiej, „gaze­ tami nastawionymi na sensację”), a gazetami proponującymi ana­ lizy i „komentarze”, przywiązującymi wagę do podkreślania własnej odrębności względem tych pierwszych poprzez wyraża­ nie uznania dla wartości „obiektywizmu”3. Pole dziennikarskie jest miejscem walki między dwoma logikami i dwoma zasadami legitymizacji: uznaniem przez środowisko dziennikarskie, przy­ znawanym osobom najpełniej uznającym „wartości” i wewnętrz­ ne zasady, oraz uznaniem przyznawanym przez największą licz­ bę czytelników, słuchaczy lub widzów, a więc związanym z ilością sprzedaży (bestsellery) i korzyściami finansowymi, ponieważ takie uznanie otrzymane na drodze plebiscytu idzie w tym przy­ padku w parze z werdyktem rynkowym. 3O pojawieniu się koncepcji „obiektywizmu” w prasie amerykańskiej, co byio efektem wysiłków gazet dbających o uznanie różnicy między informacją a zwykłą relacją prasy brukowej, zob. Schudson (1978). O wkładzie w proces wyłaniania się i wynalezienia od­ dzielnego „fachu” (zwłaszcza zawodu reportera), jaki mogła wnieść w przypadku Francji opozycja między dziennikarzami zwróconymi w stronę pola literackiego, troszczącymi się o styl, a dziennikarzami znajdującymi się bliżej pola politycznego, zob. Ferenczi (1993). O kształcie, który przyjmuje ta opozycja w polu dzienników i tygodników francuskich, oraz o relacji z różnymi kategoriami czytelników i lektur, zob. Bourdieu (2005, s. 545-555).

Panowanie dziennikarstwa

Podobnie jak pole literackie czy artystyczne, pole dziennikar­ skie jest miejscem działania specyficznej logiki. To logika kul­ turowa w ścisłym znaczeniu. Narzuca się ona dziennikarzom za pomocą narzucanej sobie nawzajem presji i wzajemnej kontroli. Uznanie tych ograniczeń (czasem nazywanych deontologią) * sta­ nowi podstawę zaszczytnej reputacji zawodowej. Tak naprawdę w polu dziennikarskim istnieje stosunkowo niewiele niepodwa­ żalnych sankcji pozytywnych (premii), poza być może „nawią­ zywaniem do siebie nawzajem” (gdy dziennikarz podchwytuje temat poruszony przez innego dziennikarza). Jednakże wartość i znaczenie takich nawiązań zależy od pozycji osób, które ten śro­ dek stosują i które czerpią z niego korzyści. Jeśli zaś chodzi o sankcje negatywne (kary), to właściwie nie istnieją. Nie stosu­ je się ich nawet względem osób, które pomijają swoje źródła w ten sposób niepodawanie źródeł staje się czymś powszechnym, szczególnie w mniejszych środkach przekazu. Pole dziennikarskie, podobnie jak pole polityczne i ekono­ miczne, i znacznie bardziej niż pole naukowe, artystyczne, lite­ rackie czy prawne, jest bezustannie poddawane próbie werdyk­ tów rynkowych, czy to przez sankcje bezpośrednie (klientów), czy pośrednie (oglądalności). Te drugie działają nawet wówczas, gdy pomoc państwowa może zapewnić pewną niezależność względem bezpośrednich wymogów rynkowych. Dziennikarze bez wątpienia są tym bardziej skłonni przyjmować kryterium „oglądalności” przy produkcji („uprościć”, „skrócić”...) lub przy ocenie produktów i producentów („dobrze wypada w telewizji”, „dobrze się sprzedaje”), im wyższą pozycję zajmują (dyrektorzy kanału telewizyjnego, redaktorzy naczelni...) w instytucji bar­ dziej bezpośrednio zależnej od rynku (kanał telewizji komercyj­ nej w przeciwieństwie do kanału kulturalnego...). Odwrotnie podchodzą do tego gorzej uplasowani młodzi dziennikarze, Deontologią to dział etyki zajmujący się obowiązkami moralnymi \przyp. tłum.].

107

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

108

którzy są bardziej skłonni przedkładać zasady i wartości związa­ ne z „fachem” nad bardziej realistyczne i cyniczne wymagania swoich starszych kolegów4. Zgodnie ze specyficzną logiką pola, ukierunkowaną na pro­ dukcję tak nietrwałego dobra, jakim są „wiadomości”, konku­ rencja o klientów zaczyna przyjmować w nim formę rywaliza­ cji o pierwszeństwo, to znaczy o najświeższe informacje * (scoop'). Jest to oczywiście tym bardziej widoczne, im bliżej jesteśmy bieguna komercyjnego. Przymus rynkowy jest jednak zawsze zapośredniczony przez efekt pola: tak naprawdę wiele z tych sensacyjnych materiałów, poszukiwanych i cenionych jako atut przy zdobywaniu klienteli, pozostaje niezauważonych przez czy­ telników i widzów. Są one dostrzegane wyłącznie przez konku­ rencję (tylko dziennikarze czytają wszystkie gazety...). Rywali­ zacja o pierwszeństwo, wpisana w strukturę i mechanizmy pola, odwołuje się do aktorów obdarzonych dyspozycjami zawodowy­ mi, które skłaniają do organizowania praktyki dziennikarskiej pod szyldem szybkości (lub pośpiechu) i ciągłej aktualizacji (i takich też aktorów faworyzuje)5. Dyspozycje te są bez prze­ rwy wzmacniane przez samą temporalność praktyki dzienni­ karskiej, która wymusza życie i myślenie z dnia na dzień oraz

4 Podobnie jak w polu literackim, hierarchia według kryterium zewnętrznego (suk­ ces komercyjny) jest mniej więcej przeciwieństwem hierarchii według kryterium we­ wnętrznego (dziennikarskiej „powagi”)- Złożoność tej struktury chiazmu (występującej również w polach literackim, artystycznym, prawnym) jest wzmocniona przez to, że można ją odnaleźć wewnątrz każdego prasowego i książkowego organu wydawniczego, organu radiowego i telewizyjnego, funkcjonujących jako samoistne podpola. Opozycja między biegunem „kulturowym” a biegunem „komercyjnym” organizuje całokształt po­ la w ten sposób, że mamy do czynienia z serią szufladkowo ułożonych struktur (a:b::bl:b2). * W oryginale nieprzetłumaczalna gra słów: nouvelles les plus nouvelles, gdzie słowo nouvelles oznacza jednocześnie „wiadomości” i „nowe” [przyp. tłum.]. 5 Cenzura strukturalna, która ciąży na wypowiedziach osób zaproszonych do studia, dokonuje się w sposób właściwie niedostrzegany, poprzez ograniczenia czasowe, często narzucane w sposób czysto arbitralny.

Panowanie dziennikarstwa

wartościuje informację ze względu na jej aktualność („chwytliwość”), a tym samym sprzyja pewnej formie trwałej amnezji będącej rewersem zachłyśnięcia nowością i skłonności do oce­ niania producentów i produktów w kategoriach opozycji między „nowym” a „przestarzałym”6. Innym efektem pola - całkiem paradoksalnym i niezbyt ko­ rzystnym dla autonomii zbiorowej czy indywidualnej - jest fakt, że rywalizacja pobudza do ciągłego śledzenia działań konkuren­ cji (które może kończyć się wręcz wzajemnym szpiegowaniem). Chodzi o to, aby czerpać profity z niepowodzeń konkurentów, unikając ich błędów; krzyżować im szyki, przejmując narzędzia rzekomo odpowiedzialne za ich sukcesy. Można na przykład przejmować tematy wydań specjalnych, które czujemy się w obo­ wiązku powtórzyć, recenzowane przez innych książki, o których „nie można nie mówić”, zaproszonych gości, których trzeba mieć, tematy, które trzeba zrelacjonować, ponieważ inni już je odkryli, a nawet ściągać do siebie dziennikarzy, o których wszy­ scy się ubiegają, nie dlatego, że rzeczywiście chcemy ich mieć u siebie, ale by nie miała ich konkurencja. W ten sposób (doty­ czy to zarówno dziennikarstwa, jak i innych dziedzin) konku­ rencja nie tylko nie oznacza automatycznie oryginalności i róż­ norodności, ale zdaje się raczej wspierać jednolitość oferty, o czym można się łatwo przekonać, porównując zawartość poczytnych tygodników czy kanałów radiowych i telewizyjnych o dużym audytorium. Konsekwencją tego potężnego mechanizmu jest jednak również podstępne narzucanie całemu polu „wyboru” narzędzi przekazu, w pełni i w sposób najbardziej bezpośredni 6 Wyrażenie „to przestarzałe” może tak często, i to także poza polem dziennikarskim, zastępować wszelką argumentację krytyczną również dlatego, że niewątpliwie w intere­ sie poddanych presji czasu pretendentów leży wcielenie w życie właśnie tego kryterium oceny, które daje przewagę nowoprzybyłym, to znaczy najmłodszym. Można je sprowa­ dzić do czegoś na kształt niemal pustej opozycji między wcześniej i później, która zwal­ nia ich od konieczności wykazania się.

109

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

110

podległych werdyktom rynkowym, takich jak telewizja. Przy­ czynia się to do kierowania wszelkiej produkcji w stronę utrzy­ mania obowiązujących wartości. Świadczy o tym chociażby to, że pierwsze miejsca w organizowanych przez czasopisma roz­ maitych plebiscytach, za pomocą których intelektualiści-dzien­ nikarze usiłują narzucić własną wizję pola (i pod osłoną logiki wymiany przysług aprobatę osób im podobnych...), przypadają autorom szybko przemijających produktów kulturowych. Dzię­ ki wsparciu dziennikarzy, autorom tym udaje się przez kilka tygodni zajmować na liście bestsellerów miejsca obok autorów uświęconych, którzy jako „niepodważalnie wartościowi” stano­ wią gwarancję dobrego gustu tych, którzy ich za takich uznają, i jako klasycy w dłuższej perspektywie lepiej się sprzedadzą. Mimo że działające w polu dziennikarskim mechanizmy za­ wdzięczają swoją skuteczność prawie wyłącznie działaniom po­ jedynczych osób, to zarówno same te mechanizmy, jak i skutki przez nie wywołane w innych polach, są zdeterminowane - za­ równo jeśli chodzi o kierunek, jak i intensywność - przez struk­ turę, która charakteryzuje całe to pole.

Efekty ingerencji Panowanie pola dziennikarskiego nad innymi polami zwiększa się, wzmacniając w każdym polu aktorów i instytucje znajdują­ ce się bliżej bieguna podatnego na efekt ilości i rynku. Efekt ten jest tym większy, im bardziej pola, które go doświadczają, są strukturalnie podporządkowane logice rynkowej oraz im bar­ dziej pole dziennikarskie, które go wywołuje, jest koniunktural­ nie poddane przymusom zewnętrznym (przymusy te wywołują tu mocniejszy efekt strukturalny niż w innych polach produkcji kulturowej). Otóż obserwujemy dzisiaj, jak wewnętrzne sankcje tracą swoje znaczenie symboliczne. „Poważni” dziennikarze

Panowanie dziennikarstwa

i „poważne” dzienniki tracą swoją estymę i muszą iść na ustęp­ stwa wobec wprowadzonej przez telewizję komercyjną logiki rynku i marketingu oraz wobec nowej zasady legitymizacji, jaką jest konsekracja za pomocą liczb i „widoczności w mediach”. Nowa zasada legitymizacji nadaje niektórym produktom (kultu­ rowym, a nawet politycznym) lub niektórym „producentom” status pozornie demokratycznego substytutu specyficznych sankcji narzucanych przez wyspecjalizowane pola. Niektóre „analizy” poświęcone telewizji zawdzięczają swoją popularność wśród dziennikarzy (zwłaszcza wśród tych bardziej podatnych na wskaźniki oglądalności) temu, że logice komercyjnej nadają legitymizację demokratyczną. Zadowalają się rozpatrywaniem pro­ blemu produkcji i upowszechnienia kultury w kategoriach poli­ tyki, a więc plebiscytu7. Tym sposobem natężenie wpływu pola dziennikarskiego, któ­ re samo jest coraz bardziej poddane bezpośredniej lub pośred­ niej dominacji logiki komercyjnej, zagraża autonomii pozosta­ łych pól produkcji kulturowej. Wzmacnia ono w każdym z nich tych aktorów (lub te instytucje), którzy są bardziej podatni na pokusę „zewnętrznych” zysków. Dzieje się tak, ponieważ mają oni mniej specyficznego dla danego pola kapitału (naukowego, literackiego itd.) i mniejsze szanse na specyficzne zyski, które to pole zapewnia w bliższej lub dalszej przyszłości. Wpływ pola dziennikarskiego na pola produkcji kulturowej (zwłaszcza w dziedzinie filozofii i nauk społecznych) dokonu­ je się głównie za sprawą wtargnięcia producentów kulturowych 7 Żeby to pokazać, wystarczy sformułować problemy dziennikarza (takie jak wybór między TF1 a Arte) w języku, który mógłby być językiem świata dziennikarskiego: Cul­ ture et télévision: entre la cohabitation et apartheid (Kultura i telewizja: między współżyciem a apartheidem) (Wolton 1990, s. 163). Wszystko to uzasadnia takie cechy analizy nauko­ wej, jak jej złożoność i trudność w odbiorze oraz pokazuje, w jakim stopniu zerwanie z założeniami języka potocznego, a zwłaszcza dziennikarskiego, jest warunkiem ade­ kwatnego skonstruowania przedmiotu badań.

111

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

112

usytuowanych w nieokreślonym miejscu gdzieś między polem dziennikarskim a polami wyspecjalizowanymi (literackim, fi­ lozoficznym itd.). Tego rodzaju „dziennikarze-intelektualiści”8 korzystają ze swojego podwójnego statusu, by uniknąć wyma­ gań specyficznych dla każdego z obu uniwersów i importować do każdego z nich różne rodzaje władzy zdobyte (w mniejszym lub większym stopniu) w tym drugim. Dzięki temu są w stanie wywierać dwa istotne efekty. Z jednej strony, wprowadzają nowe formy produkcji kulturowej, usytuowane gdzieś w nie­ zdefiniowanej przestrzeni między uniwersyteckim ezoteryzmem a egzoteryzmem dziennikarskim. Z drugiej strony, zwłaszcza za sprawą swoich opinii krytycznych, narzucają zasa­ dy oceny produktów kulturowych. Zasady te uprawomocniają sankcje rynkowe, nadając im pozór intelektualnego autoryte­ tu, i wzmacniają spontaniczną skłonność niektórych kategorii konsumentów do allodoksji . * W ten sposób prowadzą do wzmocnienia wpływu wskaźnika oglądalności i bestsellerów na odbiór produktów kulturowych, a także (pośrednio i w dłuż­ szej perspektywie) na ich produkcję, ponieważ skłaniają (np. wydawców) do wybierania produktów mniej wymagających i łatwiejszych do sprzedania. „Dziennikarze-intelektualiści” mogą liczyć na wsparcie osób utożsamiających „obiektywność” z rodzajem salonowego sawoir-vivre’u i z eklektyczną neutralnością wobec wszystkich zaanga­ żowanych stron. Osoby te biorą przeciętne wytwory kultury za dzieła awangardowe i krytykują poszukiwania awangardy (nie 8 Należałoby wewnątrz tej płynnej kategorii wyróżnić podkategorię producentów kulturowych, którzy zgodnie z tradycją powstałą wraz z pojawieniem się w dziedzinie kultury produkcji „przemysłowej”, oczekują od zawodów dziennikarskich środków do ży­ cia, a nie władzy (szczególnie związanej z kontrolą czy konsekracją) dysponującej siłą oddziaływania w polach wyspecjalizowanych (efekt Żdanowa). * Allodoksja (allodoxia) oznacza błędne rozpoznanie, uznanie określonej osoby lub rzeczy za coś czym ona nie jest [przyp. tłum.]-

Panowanie dziennikarstwa

tylko w dziedzinie sztuki) w imię wartości zdrowego rozsądku9. Te ostatnie mogą z kolei liczyć na aprobatę lub nawet aktywne poparcie ze strony wszystkich konsumentów, którzy jak one są skłonni do allodoksji z powodu dystansu dzielącego ich od „ogniska wartości kulturowych” i z powodu interesownej skłon­ ności do zatajania ograniczeń własnych możliwości przyswajania - zgodnie z logiką self deception *, którą dobrze ilustruje formuła często używana przez czytelników czasopism popularno-nauko­ wych: „Jest to czasopismo naukowe na bardzo wysokim pozio­ mie i na dodatek przystępne dla wszystkich”. Wszystko to stanowi zagrożenie dla osiągnięć, jakie umożli­ wiła autonomia pola i jego zdolność stawiania oporu potrzebom przyziemnym, których symbolem jest dziś wskaźnik oglądal­ ności i które atakowali pisarze XIX wieku, buntując się prze­ ciw idei, wedle której sztuka (to samo można powiedzieć o na­ uce) może być poddana werdyktowi powszechnego głosowania. W obliczu tego zagrożenia możliwe są dwie strategie (prawdo­ podobieństwo wyboru jednej z nich zależy od pola i stopnia jego autonomii): wyznaczyć zdecydowanie granice pola i spró­ bować odbudować mury graniczne zagrożone ingerencją dzien­ nikarskiego sposobu myślenia i działania; lub wyjść z wieży z kości słoniowej (wedle modelu zapoczątkowanego przez Zolę), by narzucić wartości, które powstały dzięki wycofaniu się do tej wieży, i użyć wszystkich dostępnych środków - za­ równo w wyspecjalizowanych polach, jak i poza nimi (także wewnątrz samego pola dziennikarskiego) - by spróbować na­ rzucić światu zewnętrznemu dorobek i zdobycze umożliwione przez autonomię. 9 Pojawiające się ostatnio liczne glosy sprzeciwu wobec sztuki nowoczesnej niczym się nie różnią (nie licząc może przesadnych oczekiwań ich autorów) od tych, które uzy­ skalibyśmy, poddając sztukę awangardową pod osąd plebiscytu lub, co na jedno wycho­ dzi, sondażu opinii. * Oszukiwania samego siebie [przyp. tłum.].

113

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

114

Pojawienie się oświeconej oceny naukowej jest możliwe wyłącznie w szczególnych warunkach ekonomicznych i kulturo­ wych. Oczekiwanie, że powszechne wybory (czy sondaż) rozstrzy­ gną problemy nauki (czasem tego oczekujemy, niekoniecznie zda­ jąc sobie z tego sprawę), prowadzi do unicestwienia samych warunków produkcji naukowej, to znaczy do zniszczenia barie­ ry na wejściu, która chroni świat nauki (lub sztuki) przed tragicz­ nym w konsekwencjach wtargnięciem do tego świata zewnętrz­ nych zasad produkcji i oceny, zasad niewłaściwych i nie na miejscu. Nie należy jednak na tej podstawie wnioskować, że ba­ riery tej nie da się sforsować w przeciwnym kierunku i że praca nad demokratyczną redystrybucją osiągnięć uzyskanych dzięki auto­ nomii jest z góry skazana na niepowodzenie. Sforsowanie tej ba­ riery jest możliwe, musimy jednak zdać sobie sprawę z tego, że każde działanie mające na celu upowszechnienie najcenniejszych osiągnięć naukowych (czy poszukiwań artystycznych) wymaga zakwestionowania monopolu na instrumenty rozpowszechniania in­ formacji (naukowej czy artystycznej), który ma pole dziennikar­ skie. Potrzebna jest również krytyka wyobrażenia, jakie na temat oczekiwań większości tworzy komercyjna demagogia uprawiana przez ludzi, którym środki pozwalają na zajęcie miejsca między twórcami kultury (do których w tym przypadku można zaliczyć również polityków) a szerokimi rzeszami konsumentów. Dystans dzielący zawodowych producentów (i ich produkty) od zwykłych konsumentów (czytelników, słuchaczy, widzów, a także wyborców), którego podstawę stanowi autonomia pro­ dukcji wyspecjalizowanych pól, jest - w zależności od pola mniejszy lub większy, łatwiejszy lub trudniejszy do pokonania, mniej lub bardziej akceptowalny z punktu widzenia zasad demo­ kratycznych. Wbrew pozorom dystans ten jest również obecny w świecie polityki, co przeczy deklarowanym tam zasadom. Mimo że istnieje bardzo silna konkurencja między polem dziennikar­ skim i politycznym, a aktorzy z obu tych pól prowadzą nieustan-

Panowanie dziennikarstwa

ną walkę (przy czym pole dziennikarskie jest w pewien sposób za­ warte w polu politycznym i ma w jego obrębie znaczące wpływy), pola te łączy to, że podlegają bardzo bezpośrednim i niesłycha­ nie krępującym ruchy rządom rynku i plebiscytu. W konsekwen­ cji panowanie pola dziennikarskiego zwiększa skłonność aktorów działających w polu politycznym do poddawania się często gwał­ townym i nieprzemyślanym naciskom, oczekiwaniom i wymaga­ niom większości, które na skutek formy, jaką nada je im prasa, przybierają kształt żądań o potencjale mobilizacyjnym. W większości sytuacji (pominąwszy przypadki, w których ko­ rzystają one ze swojej wolności i zdolności do krytykowania) me­ dia, a w szczególności telewizja i prasa komercyjna, działają zgod­ nie z tą samą logiką, co sondaż opinii, z którym zresztą muszą się liczyć. Choć sondaż mógłby posłużyć jako narzędzie racjonalnej demagogii, prowadząc do zamykania się w sobie pola polityczne­ go, prowadzi raczej do nawiązania z wyborcami relacji bezpo­ średniej, bez pośredników. Wyrzuca ona poza obręb gry wszyst­ kich aktorów indywidualnych i grupowych (takich jak np. partie i związki zawodowe) posiadających społeczny mandat, by kształ­ tować i przedstawiać ustanowione opinie. Za sprawą sondaży wszyscy rzecznicy grup społecznych i ich przedstawiciele nie mo­ gą już rościć sobie prawa (podzielanego zresztą przez wielkich wy­ dawców z przeszłości) do monopolu na wyrażanie w sposób pra­ womocny „opinii publicznej”. Jednocześnie sondaże pozbawiają ich zdolności do wypracowywania w sposób krytyczny (i często grupowy, jak w przypadku zgromadzeń ustawodawczych) rzeczy­ wistych lub zakładanych opinii własnych wyborców. Wszystko to sprawia, że wciąż rosnąca dominacja pola dzien­ nikarskiego (które samo poddane jest rosnącemu panowaniu lo­ giki komercyjnej) nad polem politycznym - zawsze nękanym pokusą demagogii (szczególnie w sytuacji, gdy sondaż dostarcza narzędzia uprawiania jej w sposób zracjonalizowany) - przyczy­ nia się do osłabienia autonomii pola politycznego i zarazem do

115

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA

116

osłabienia przyznanego reprezentantom (politycznym lub in­ nym) prawa do powoływania się na swoje kompetencje eksperc­ kie i na swój autorytet strażników wartości zbiorowych. Dlaczego nie miałbym przywołać na zakończenie przykładu prawników, którzy za cenę „pobożnej hipokryzji” podtrzymują wiarę w to, że źródłem ich wyroków nie są zewnętrzne naciski (przede wszystkim ekonomiczne), lecz transcendentne normy, któ­ rych strzegą? Pole prawnicze nie jest - wbrew temu, co się wydaje jego uczestnikom - światem czystym, wolnym od wszelkich kompromisów z wymogami polityki czy ekonomii. A jednak to, że udaje im się podtrzymać taką wiarę, ma w pełni rzeczywiste, spo­ łeczne konsekwencje i wywiera rzeczywisty wpływ (największy na tych, których zawodem jest stanowienie prawa). Cóż zatem stanie się z prawnikami (stanowiącymi mniej lub bardziej szczere wcie­ lenie zbiorowej hipokryzji), gdy do publicznej świadomości do­ trze, że są oni dalecy od służenia prawdzie i wartościom uniwer­ salnym oraz że - tak jak wszyscy aktorzy społeczni - poddawani są naciskom (niszczącym procedury i wywracającym hierarchie), presji ekonomicznej oraz pokusie dziennikarskiego sukcesu?

Krótkie postscriptum normatywne Odsłanianie ukrytych przymusów ciążących na dziennikarzach i wywieranych przez dziennikarzy na wszystkich producentach kulturowych nie oznacza - czy rzeczywiście trzeba to powtarzać? - szukania osób odpowiedzialnych, umieszczania winnych na indeksie10. Jest raczej próbą ofiarowania jednym i drugim możli10 Żeby uniknąć efektu „przyszpilenia” czy karykatury - na ryzyko którego wystawiamy się, publikując w niezmienionejfarmie nagrane słowa lub wydrukowane wcześniej teksty - byli­ śmy zmuszeni wielokrotnie rezygnować z powielania dokumentów, które znacząco wzmocni­ łyby wywód i przypomniały czytelnikowi o innych podobnych przypadkach, których nie za­ uważamy w codziennej rutynie i które dopiero naukowe wyjaśnienie pozwala wyrwać z banału.

Panowanie dziennikarstwa

wości uwolnienia się od tych mechanizmów dzięki uświadomie­ niu sobie ich istnienia. Być może jest ono również próbą przed­ stawienia programu wspólnego działania skupiającego artystów, pisarzy, uczonych, dziennikarzy, posiadających (ąuasi-)monopol na środki przekazu. Wyłącznie taka współpraca pozwoli skutecz­ nie działać na rzecz upowszechnienia najbardziej uniwersalnych osiągnięć, jak również w pewnym stopniu, na rzecz uniwersalizacji warunków dostępu do tego, co uniwersalne.

_S uhwersytet

117

Bibliografia

Accardo Alain (1993), Le destin scolaire, w: Pierre Bourdieu (red.), La Misère du monde, Paris: Éditions du Seuil, s. 719-735. Accardo Alain i in. (1995), Journalistes au quotidien. Outils pour une socioanalyse des pratiques journalistiques, Bourdeaux: Le Mascaret. Bourdieu Pierre (1994), L’Emprise du journalisme, „Actes de la recherche en sciences sociales” nr 101-102 (marzec), s. 3-9. Bourdieu Pierre (2005), Dystynkcja. Społeczna krytyka władzy sądzenia, tłum. Piotr Biios, Warszawa: Scholar. Bourdieu Pierre, Wacquant Loïc (2001), Zaproszenie do socjologii refleksyj­ nej, tłum. Anna Sawisz, Warszawa: Oficyna Naukowa. Champagne Patrick ( 1991 ), La construction médiatique des „ malaises sociaux ”, „Actes de la recherche en sciences sociales” nr 90 (grudzień), s. 64-75. Champagne Patrick (1993), La vision médiatique, w: Pierre Bourdieu (red.), La Misère du monde, Paris: Éditions du Seuil, s. 61-79. Champagne Patrick (1994), La loi des grands nombres. Mesure de l’audience et représentation politique du public, „Actes de la recherche en sciences sociales” nr 101-102 (marzec), s. 10-22. Deleuze Gilles (1978), A propos des nouveaux philosophes et d’un problème plus général, Paris: Éditions de Minuit. Ferenczi Thomas (1993), L’invention du journalisme en France: naissance de la presse moderne à la fin du XIXe siècle, Paris: Plon. Godard Jean-Luc (1985), Godard par Godard. Des années Mao aux années 80, Paris: Flammarion. Goulemot Jean-Marie, Oster Daniel (1992), Gens de lettres. Ecrivains et Bohèmes, Paris: Minerve.

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA 120

Lenoir Remi (1994), La parole est aux juges. Crise de la magistrature et champ journalistique, „Actes de la recherche en sciences sociales” nr 101-102 (marzec), s. 77-84. Murray Philippe (1993), Des règles de l’art aux coulisses de sa misère, „Art Press” nr 186 (czerwiec), s. 55-67. Sapiro Gisèle (1996a), La raison littéraire. Le champ littéraire français sous ¡’Occupation (1940-1944), „Actes de la recherche en sciences sociales” nr 111-112 (marzec), s. 3-35. Sapiro Gisèle (1996b), Salut littéraire et littérature du salut. Deux trajectoires de romanciers catholiques : François Mauriac et Henry Bordeaux, „Actes de la recherche en sciences sociales” nr 111-112 (marzec), s. 36-58. Schudson Michael (1978), Discovering the news, New York: Basic Books. Wolton Dominique (1990), Eloge du grand public, Paris: Flammarion.

Indeks nazwisk

Accardo Alain 55 Alexandre Philippe 58 Aron Raymond 93 Attali Jacques 58

Ferry Luc 58 Finkelkraut Alain 58, 83 Flaubert Gustave 47, 54, 56 Foucault Michel 10

Baudelaire Charles 54 Berkeley George 38 Bourdieu Pierre 7-32,106

Gide André 77 Godard Jean-Luc 35, 36 Goffman Erving 10, 24 Goulemot Jean-Marie 104

Caries Pierre 35 Cavada Jean-Marie 59, 62, 63, 90 Champagne Patrick 44, 47, 90 Comte Auguste 87 Comte-Sponville André 83 Debord Guy 92 Deleuze Gilles 38 Descartes René (Kartezjusz) 57 Durand Guillaume 58 Durkheim Émile 10, 24

Heidegger Martin 7,10,100 Husserl Edmund 7, 39 Imbert Claude 58, 59 Julliard Jacques 58, 59 July Serge 58 Juppé Alain 59

Elias Norbert 15

Kant Immanuel 7 Kraft Joseph 36 Kraus Karl 86

Farrâre Claude 94 Ferenczi Thomas 106

Leibniz Gottfried Wilhelm 7 Lenoir Remi 89

O TELEWIZJI. PANOWANIE DZIENNIKARSTWA 1 77

Le Pen Jean-Marie 97 Lévi-Strauss Claude 91 Lévy Bernard-Henri 87, 91

Mallarmé Stéphane 99 Manet Édouard 76 Marks Karol (Karl Heinrich Marx) 11 Mine Alain 58 Murray Philippe 104

Ockrent Christine 58 Oster Daniel 104 Passeron Jean-Claude 8 Pétain Philippe 94 Peyreffite Alain 60, 95 Pivot Bernard 93 Platon 56, 67

Sapiro Gisâle 94 Sarkozy Nicolas 58 Sartre Jean-Paul 7, 50 Schudson Michael 106 Shakespeare William (Szekspir) 25,26 Simpson Oren thaï James 34 Sorman Guy 58

Tocqueville Alexis de 23

Weber Max 11, 16, 27, 28 Wiener Martin J. 27 Williams Raymond 75,104 Wittgenstein Ludwig 11, 64 Wolton Dominique 111 Zola Émile 113

Zdanow Andriej 96,112

Wydawnictwo Naukowe PWN SA Wydanie pierwsze Arkuszy drukarskich 8,0 Skład i łamanie: Monika Lefler, Warszawa Druk ukończono we wrześniu 2009 r. Druk i oprawa: GRAFMAR Sp. z o.o. 36-100 Kolbuszowa Dolna, ul. Wiejska 43