128 74 15MB
Polish Pages 377 [384] Year 2014
O AUTORZE
Witold Rybczyński - architekt, wykładowca, pisarz. Uro dził się w 1943 roku w Edynburgu w rodzinie polskich emigran
tów. Dorastał w Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Studiował - a póź niej wykładał - architekturę na McGill University w Montrealu. Obecnie jest profesorem honorowym na University of Penn sylvania. W trakcie swojej długiej kariery zawodowej zaprojek tował wiele budynków, a także prowadził badania dotyczące ta
niego budownictwa mieszkaniowego w takich krajach jak Mek syk, Nigeria, Indie, Filipiny czy Chiny. Jego artykuły ukazywały
się m.in. w czasopismach „New Yorker”, „New York Review of Books”, „The New York Times”. Jest autorem kilkunastu ksią żek, w Polsce dotychczas wydano dwie: Dom. Krótka historia idei w przekładzie Krystyny Husarskiej (1996) oraz Najpiękniejszy dom na świecie w przekładzie Marii Kabały-Rejment (2003).
Jak działa architektura
©
Witold Rybczyński Ják działa architektura Przybornik humanisty
Przełożyła Karolina Kopczyńska Wydawnictwo Karakter Kraków 2014
Studentom pierwszego roku mojego seminarium, dzięki którym na nowo spojrzałem na architekturę oczami młodości.
W trakcie krótkiego spaceru przechodzimy przez wiele drzwi, z których
większość spełnia swoje zadanie, jest przyzwoicie wykonana. Ile z nich za sługuje na drugie spojrzenie? Wydaje się, że chodzi o coś więcej niż samą „funkcję", więcej niż o solidną konstrukcję, o coś trudniejszego do osiągnię cia, skoro udaje się to tak niewielu. To właśnie pościg za tym czymś sta
nowi o wyjątkowym charakterze architektury...
Paul Philippe Cret
Architektura zaczyna się w momencie, gdy starannie złączy się dwie cegły. Tam bierze swój początek.
Ludwig Mies van der Rohe
Spis treści
Wstęp............................................................................................................... 9 1. Pomysły..................................................................................................... 23 2. Otoczenie................................................................................................. 58 3. Miejsce.......................................................................................................90
4. Plan..........................................................................................................118 5. Struktura............................................................................................... 146 6. Skóra....................................................................................................... 170 7. Detale....................................................................................................... 199 8. Styl........................................................................................................... 229 9. Przeszłość............................................................................................... 259 10. Smak.....................................................................................................296 Glosariusz................................................................................................... 332
Uwagi o źródłach.......................................................................................345 Podziękowania........................................................................................... 352
Indeks 355 Źródła ilustracji......................................................................................... 375
Wstęp
Po raz pierwszy doświadczyłem intymnego kontaktu z architekturą dzięki jakobińskiej kaplicy w moim liceum: drewniane luki, ciemna boazeria, witraże przedstawiające cierpiących jezuickich męczenni
ków - i twarde drewniane ławki. Rzeźbiony pulpit przypominał forkasztel górujący nad morzem ruchliwych uczniów. Trudno powiedzieć, dlaczego dany budynek zapada nam w pamięć. Na pewno nie chodzi wyłącznie o jego funkcję praktyczną - ją spełniają wszystkie budow le. Piękno? Architektura jest sztuką, a mimo to rzadko zdarza nam
się poświęcać budynkom tyle uwagi co przedstawieniom teatralnym, książkom czy obrazom. Jest tłem naszej codzienności i zazwyczaj do świadczamy jej poprzez drobne fragmenty - przelotnie dostrzeżoną odległą iglicę, kunsztowną poręcz z kutego żelaza, strzeliste wnętrze
9
WITOLD RYBCZYŃSKI
poczekalni dworca kolejowego. Czasami chodzi o detal, o kształtną klamkę, okno otwierające się na uroczy widok, rozetę wyrzeźbioną
na ławce w kaplicy. Wtedy właśnie myślimy: „Jak miło, że ktoś o tym pomyślał”. Wszyscy znamy to uczucie, ale większość z nas nie dysponuje apa
ratem pojęciowym, który pozwoliłby na myślenie o odczuwaniu archi
tektury. Gdzie powinniśmy go szukać? W zamysłach i teoriach archi tektów, w opiniach krytyków, w jakichś czysto estetycznych osądach, czy może w naszych własnych wrażeniach, których doświadczamy
w kontakcie z budynkami? Wyjaśnienia architektów są zazwyczaj mało wiarygodne, bliższe perswazji niż tłumaczeniu. Sądy krytyków często sprowadzają się do stronniczych wyroków. Sama terminologia stoso wana w architekturze też bywa nieprzejrzysta - wystarczy wspomnieć o znanych z przeszłości ząbkach, trompach i lukach w ośli grzbiet, czy o nieprzeniknionym poststrukturalistycznym żargonie współczesnej awangardy. Naturalnie każda profesja wykształca własne słownictwo specjalistyczne, ale podczas gdy telewizja i kino spopularyzowały termi nologię prawniczą czy medyczną, sporadyczne występy architektów na
dużym ekranie rzadko okazują się pouczające, o czym można się było przekonać na przykładzie zmyślonego Howarda Roarka w Źródle czy zupełnie prawdziwego Stanforda White’a w The Girl in the Red Velvet Swing. Dlaczego ta kwestia jest tak ważna? Dlatego, że architektura to sztuka głównie publiczna. Choć media uwielbiają przedstawiać bu dynki jako ucieleśnienia temperamentu ich twórców, architektu
ra nie jest - a przynajmniej nie powinna być - kultem osobowości. Gotyckie katedry nie powstawały z myślą o entuzjastach czy znaw cach architektury, lecz o średniowiecznych wiernych, którzy wpa trywali się w groteskowe gargulce, czerpali inspirację z wyrzeźbio nych sylwetek świętych, podziwiali rozświetlone rozety w oknach lub przeżywali uniesienia, słuchając hymnów rozbrzmiewających w przepastnych nawach. Dobra architektura przemawia do nas wszystkich.
10
WSTĘP
Odczuwanie architektury
Co zaliczamy do architektury? W średniowieczu odpowiedź była pro sta - to katedry, kościoły, klasztory i niewielka liczba budynków pu
blicznych tworzyły architekturę, a reszta była zwykłą zabudową. Dziś
ten zakres jest szerszy. Architektura stanowi tło wielu codziennych czynności i może być mało- lub wielkowymiarowa, skromna lub oka zała, wyjątkowa lub przyziemna. W zasadzie duszę architektury do strzegamy w każdym budynku, który posługuje się spójnym językiem wizualnym. Jak zauważył Mies van der Rohe: „Architektura zaczyna
się w momencie, gdy starannie złączy się dwie cegły”. Język budowanej architektury nie jest obcym narzeczem - by go zrozumieć, nie powinniśmy potrzebować słowniczka czy podręczni ka - ale bywa skomplikowany ze względu na to, że budynki muszą spełniać różne zadania, zarówno praktyczne, jak i artystyczne. Archi tekt myśli równocześnie o funkcji i inspiracji, o konstrukcji i ekspresji wizualnej, o detalach i wrażeniu przestrzennym. Musi brać pod uwa gę długoterminowe przeznaczenie budynku oraz wpływ, jaki wywrze on już po ukończeniu, a także uwzględniać otoczenie oraz wnętrze obiektu. „Architekt jest jakby producentem teatralnym, człowiekiem
aranżującym scenę, na której toczy się nasze życie - pisał Steen Eiler Rasmussen. - Jeśli jego zamiary się powiodą, odegra rolę doskonałego gospodarza, który stara się zapewnić gościom wszelkie wygody, aby
życie z nim było miłym doświadczeniem”*. Rasmussen, duński architekt i urbanista, opublikował w 1959 roku klasyczną dziś pozycję Odczuwanie architektury. Książka ta jest
podstępnie prosta. „Moim celem jest - przy całej skromności - próba wyjaśnienia, na jakich instrumentach architekt gra, ukazania, jaki mają one zakres, a zatem pobudzenia zmysłów na ich muzykę”** .
* Steen Eiler Rasmussen, Odczuwanie architektury, przel. Barbara Gadomska, Warszawa 1999, s. 10. ** Ibidem, s. 6.
11
WITOLD RYBCZYŃSKI
Rasmussen, ceniony autor rozlicznych publikacji poświęconych mia
stom i ich historii - a także przyjaciel Karen Blixen - nie prowadził polemik. „Nie mam zamiaru uczyć ludzi, co jest dobre, a co zle, co jest piękne, a co brzydkie”*. Na własne oczy widział większość opisywa nych budowli, a gros zdjęć w książce jest jego autorstwa. Odczuwanie
architektury prowadzi czytelnika za kulisy architektury i odkrywa przed nim jej tajniki. Ja sam poznałem tę książkę dzięki Norbertowi Schoenauerowi,
mojemu ulubionemu wykładowcy z czasów, gdy studiowałem archi tekturę na McGill University. Byl węgierskim uchodźcą i po wojnie podjął studia pod okiem Rasmussena na Królewskiej Duńskiej Aka demii Sztuk Pięknych w Kopenhadze. Dzięki temu doświadczeniu przeobraził się w skandynawskiego humanistę, który przybliżając
mi rzemiosło architekta - jak wykonywać szkice, planować, projek tować - nieustannie przypominał, że budynki to przede wszystkim sceneria życia codziennego. Gdy opracowywałem koncepcyjny przybornik ułatwiający myśle nie o odczuwaniu architektury, podążałem śladami Rasmussena - a co
za tym idzie, również i Schoenauera. Tego rodzaju zestaw pojęciowy powinien odzwierciedlać nasze codzienne doświadczenia związane z budowlami, które są zarazem praktyczne i estetyczne. W książce oscyluję między tymi dwoma biegunami, czasem kładąc większy nacisk na pierwszy, innym razem - na drugi aspekt. Takie podejście wymaga dynamicznego spojrzenia, które czasami skupia się na deta lu, a czasami z oddali obejmuje cały budynek wraz z przyległościami.
Postaram się też zaproponować praktyczne odpowiedzi na teoretycz ne pytania lub, parafrazując Jamesa Wooda, pytać z punktu widze nia krytyka i odpowiadać z perspektywy architekta. Jakie znaczenie ma dana forma? W jaki sposób detal dopełnia całość? Dlaczego jakiś budynek potrafi nas wzruszyć? Niektórzy czytelnicy będą tu bezskutecznie szukać swoich ulubio nych budowli. Podobnie jak Rasmussen, chciałem ograniczyć się do
budynków, które widziałem na własne oczy - oraz takich, które do mnie * Ibidem.
12
WSTĘP
przemówiły - więc oczywiście nie jest to kompletny przekrój; zresztą nie starałem się zbudować katalogu budynków i architektów, a raczej
pomysłów. Moje poszukiwania mają także oczywiście aspekt osobisty, ale podczas gdy Duńczyk był oddanym modernistą, który kierował
się w pracy wrażliwością funkcjonalisty, ja doświadczyłem upadku
i odrodzenia - w zmienionej formie - nowoczesnej architektury, a po drodze zwątpiłem w wiele twierdzeń przyjmowanych w młodości za pewnik. Historię uważam za dar, a nie za narzucone ograniczenie hi storycy zaś są dla mnie bardziej wiarygodnymi przewodnikami niż wielu filozofów architektury. Patrząc z perspektywy osoby z praktycz nym doświadczeniem w architekturze, trudno jest mi tłumaczyć brak kompetencji technicznych pragnieniem eksperymentu czy przymy
kać oko na niedociągnięcia funkcjonalne w imię czystości artystycz nej. Architektura to sztuka stosowana i właśnie w jej zastosowaniach architekci często odkrywają źródło inspiracji. Przyznaję, że bliżej mi do osób, które uczciwie stawiają czoło temu wyzwaniu zamiast ucie kać się do hermetycznych teorii czy osobistych misji.
Estetyka pionu
W Odczuwaniu architektury można zauważyć jedno osobliwe pominięcie.
Za wyjątkiem zdawkowej i nieobjaśnionej aluzji do „ogromnej mono tonii” Centrum Rockefellera Rasmussen ani słowem nie wspomniał o najważniejszym pojęciu, które dwudziesty wiek dopisał do słowni ka architektury: drapaczach chmur. To interesujące przeoczenie. Co
prawda w 1959 roku w Europie wieżowce były rzadkim widokiem, ale można było wymienić Boerentoren (znany też jako KBC Tower), dwudziestosześciokondygnacyjny budynek w stylu art deco w Ant
werpii, będący pierwszym europejskim drapaczem chmur, albo przy ciągający uwagę Torre Velasca, powojenny wieżowiec w Mediolanie utrzymany w średniowiecznej stylistyce. Nie pisał też o innym drapa
czu chmur powstającym w jego rodzinnej Kopenhadze - SAS Royal Hotel zaprojektowanym przez Arne Jacobsena, czołowego duńskiego
13
WITOLD RYBCZYŃSKI
modernistę. Rasmussen był profesorem wizytującym w Massachu setts Institute of Technology i często podróżował po Stanach ^jedno czonych. W książce opisał kilka amerykańskich budynków, ale po miną! Lever House - wieżowiec, który zainspirował Jacobsena - oraz najgłośniejszy drapacz chmur lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku,
Seagram Building projektu Mięsa van der Rohe. Pomimo dość kon wencjonalnych sympatii modernistycznych Rasmussen był urbanistą tradycyjnym i mam wrażenie, że odrzucał wizję miast, nad którymi górowałyby wieżowce o charakterze komercyjnym. W naszych miastach roi się od wysokich budynków. Wieżowce stały się na tyle powszechne, iż uznajemy je za coś oczywistego i z ła twością zapominamy, że są dość niezwykłymi strukturami, osiągnię ciem inżynierii odpornym na najsilniejszy wiatr (i trzęsienie ziemi),
które integruje systemy środowiskowe i komunikacyjne oraz umoż liwia szybkie i wydajne przemieszczanie ludzi kilkadziesiąt metrów w górę. Z funkcjonalnego punktu widzenia nie ma nic prostszego od
wieżowca biurowego czy mieszkalnego: identyczne piętra ułożone jedno na drugim, zorganizowane wokół rdzenia z windami. Ale pod względem architektonicznym drapacze chmur są nie lada wyzwaniem. Po pierwsze, są bardzo duże. Aby objąć wzrokiem Krzywą Wieżę w Pizie czy wieżę zegarową Palace of Westminster w Londynie, wy
starczy cofnąć się o parę kroków, tak samo zresztą jak w przypadku każdego innego budynku; przy wieżowcach sytuacja wygląda inaczej. Architekci często są uwieczniani obok makiet wysokich budynków:
Frank Lloyd Wright pozował w pracowni przy mierzącym ponad dwa
metry projekcie San Francisco Call Building; „Life” ustylizowal Mię sa van der Rohe na Guliwera architektury wyzierającego spomiędzy bliźniaczych apartamentowców przy Lake Shore Drive; a magazyn „Time” umieścił na okładce Philipa Johnsona tulącego niczym dum ny ojciec model AT&T Building. W rzeczywistości drapacze chmur są jednak zbyt duże, by dało się je objąć w całości. Postrzegamy je na dwa sposoby: ze znacznego oddalenia, kiedy jawią się jako część kon
turu miasta na tle nieba, albo z bliska, jako część ulicy. Innym problemem wysokich biurowców jest ich nikłe zróżnicowa nie architektoniczne. Tradycja nakazywała architektom urozmaicać
14
WSTĘP
okazałe obiekty poprzez stosowanie różnej wielkości okien, wykuszy, balkonów, szczytów, wieżyczek, lukam i kominów. Ale wieżowce biu rowego piętro za piętrem identycznej przestrzeni. Na rozwiązanie tego
problemu projektanci potrzebowali trochę czasu. W 1896 roku, dwa dzieścia sześć lat po wzniesieniu pierwszego biurowca z windą - siedmiopiętrowego Equitable Life Assurance Building w Nowym Jorku, który przypominał podrasowany paryski dworek - Louis Sullivan, reprezentant szkoły chicagowskiej, opublikował przełomowy esej zatytułowany The Tall Office Building Artistically Considered (Wyso ki biurowiec w ujęciu artystycznym). Opisał w nim drapacze chmur jako niewyszukane połączenie technologii (windy, konstrukcja stalo wa) i ekonomii (większa powierzchnia pod wynajem w obrębie jed
nej parceli). „Jak mamy nadać tej sterylnej stercie, temu surowemu, ostremu, brutalnemu skupisku, temu przeszywającemu, rażącemu okrzykowi odwiecznego konfliktu wdzięk wyższych form wrażliwo
ści i kultury, które opierają się na niższych, gwałtowniejszych namięt nościach?” - pytał w dość kwiecistym stylu. Odpowiedź, której sobie udzielił, w uproszczeniu zakładała podzielenie wysokiego budynku na różne części. Dwa najniższe piętra byłyby bogato zdobione i utrzy mane w stylistyce nawiązującej do ulicy; wyższe piętra odzwiercie dlałyby dictum Sullivana, które głosiło, iż „forma zawsze podąża za funkcją”. Jak objaśniał: „Powyżej, na dowolnej liczbie typowych po
ziomów biurowych, wzorujemy się na pojedynczej komórce, która po trzebuje okna z oddzielającymi je filarami, parapetem i nadprożem, i, bez większej ceremonii, nadajemy im wszystkim identyczny wygląd, ponieważ są identyczne”. Sugerował też, że budynek powinien zostać zwieńczony poddaszem, fryzem lub pokaźnym gzymsem, co w czy
telny sposób wyznaczyłoby kres poziomów biurowych. Sullivan zade monstrował swój pomysł w praktyce jeszcze przed opublikowaniem tekstu, w projekcie Wainwright Building w St. Louis. Dziesięciokondygnacyjny blok z czerwonej cegły i ozdobnej terakoty nie odpowiada
co prawda naszej definicji drapacza chmur, niemniej jest powszechnie uważany za prototyp współczesnych wielopiętrowych biurowców. Fi lary między rzędami identycznych okien pnąsię niezakłócone wzwyż
aż po fryz, tworząc coś, co Sullivan określił mianem „estetyki pionu”.
15
WITOLD RYBCZYŃSKI
Trójpodział Sullivana, odwołujący się do klasycznie rozumianego
porządku architektonicznego, wywarł wpływ na wiele późniejszych drapaczy chmur, włącznie ze słynnym Flatiron Building, za którym stał jego znajomy z Chicago, Daniel Bumham. Podczas gdy Sullivan projektował ornamenty roślinne, nawiązujące do europejskiego stylu secesyjnego, Bumham sięgał po wzorce z historii. Za przykład mogą
posłużyć zaprojektowane wraz z Johnem Rootem Masonie Tempie Building w Chicago, niegdyś najwyższy wieżowiec na świecie, zwień czony nawiązującym do stylu Tudorów dachem dwuspadowym, oraz Rookery Building, w którym połączono motywy bizantyńskie, we neckie i romańskie. Pierwsze drapacze chmur często były utrzymane w stylu neogo tyckim, jak choćby Woolworth Building w Nowym Jorku, Cathedral Building w Oakland czy Tribune Tower w Chicago. Proporcje i smukłe
zdobienia charakterystyczne dla gotyku perpendykulamego idealnie pastują do bardzo wysokich budynków, ponieważ dodatkowo akcentują elementy pionowe oraz strzelistość obiektów. Przykładowo wierzcho łek Chicago Tribune Tower, z łękami przyporowymi i pinaklami, był wzorowany na Wieży Maślanej katedry w Rouen. Architekt budynku, Raymond Hood, projektował później wieżowce o charakterze komer cyjnym, w których wykorzystywał co prawda coraz mniej zdobień, ale cały czas wyraźnie podkreślał ich wertykalność. Jego zachwycający
RCA Building w Centrum Rockefellera, przypominający strzelisty stalagmit, wciąż jest jednym z najlepszych wieżowców na Manhatta nie - pomimo zastrzeżeń Rasmussena. Nowoczesne wysokie budynki można z grubsza podzielić na kla syczne i gotyckie, w zależności od tego, w jaki sposób podchodzą do
kwestii struktury. Weźmy na przykład niedawno ukończony Comcast Center w Filadelfii, zaprojektowany przez Roberta A.M. Sterna. Oglą dana z daleka w całości szklana wieża przypomina zwężający się obe lisk. Przed podstawą budynku, zwróconą w stronę placu dla pieszych, umieszczono wysoki ogród zimowy prowadzący do holu. Stern znany jest z domów w stylu gontowym oraz georgiańskich kampusów, a Com
cast Center, choć wykonany nowocześnie, został oparty na tradycyjnej kompozycji, zgodnej z podziałem Sullivana na bazę, trzon i głowicę.
16
WSTĘP
Lśniące szklane ściany Comcast Center w żaden sposób nie zdradząją, co utrzymuje wieżowiec w pionie. W rzeczywistości pod spodem kryjesię stalowa rama, która otacza trzon z windami i klatkami scho
dowymi zbudowany z żelbetu o wysokiej wytrzymałości (zabezpiecze nia wprowadzone po atakach terrorystycznych z 11 września), na szczy cie zaś znajduje się największy na świecie tłumik drgań - wypełnione
wodą wahadło, które minimalizuje kołysanie budynku pod wpływem silnego wiatru. Te rozwiązania nie są jednak widoczne gołym okiem. Zupełnie inaczej wygląda siedziba Hongkong and Shanghai Banking Corporation (HSBC) w Hongkongu, gdzie Norman Foster odsłonił fragmenty trzonu budynku, umieszczając je na zewnątrz. Wyekspo nowane zostały także główne elementy konstrukcyjne - grupy kolumn, potężne kratownice i przeplatające się dźwigary. W przeciwieństwie do większości hongkońskich drapaczy chmur, które są niepozornymi, zwartymi formami, budynek HSBC tworzy kilka cofniętych segmen tów o różnej wysokości, sprawiających wrażenie konstrukcji w budo wie. „Cała ta strukturalno-przestrzenna magia ma więcej wspólnego z architekturą gotycką niż klasyczną” - pisał brytyjski krytyk archi
tektury Chris Abel. „Jeśli »średniowieczne« wieże z szybami instala cyjnymi, »latające tężniki« i »niedokończony« wygląd budynku nie na suwają takich skojarzeń, strzelistość atrium (tutaj nawy) w połączeniu z wielkim przezroczystym oknem wschodnim nie pozostawiają wąt pliwości, czemu budowla jest powszechnie określania jako »katedra handlu«”. „Katedrą handlu” nazywano także wieżowiec Woolworth Building, którego twórca, Cass Gilbert, umieścił w holu niewielkie gargulce będące podobiznami 06Ób zaangażowanych w powstanie bu
dynku; przedstawił zarówno siebie (z suwakiem logarytmicznym), jak i Franka Woolwortha, magnata sieci sklepów z asortymentem za gro sze, liczącego pięcio- i dziesięciocentówki. Prace Gilberta były lżejsze niż projekty Postera, którego surowy styl nie dopuszcza akcentów hu morystycznych, ale porównanie Abela jest słuszne. Podobnie jak śre dniowieczne katedry, budynek HSBC sam „opiewał” swoją konstrukcję. W ulokowanej przy Eighth Avenue siedzibie „The New York Times”
Renzo Piano osiągnął niespotykany efekt: połączył styl klasyczny z go tykiem. Z daleka wysoki budynek wydaje się zwykłą wieżą na planie
17
WITOLD RYBCZYŃSKI
krzyża. Szklaną formę prawie w całości pokrywają osłony przeciwsło neczne, dzięki którym oglądana z oddali wydaje się osobliwie niema terialna. Ale złudzenie delikatności znika, gdy zobaczymy budynek z poziomu ulicy. Poczynając od podkreślonych metalowych prętów unoszących nad chodnikiem szklany baldachim, a kończąc na ob
nażonych kolumnach, dźwigarach i poprzeplatanych cięgnach w na rożnikach, gmach „Timesa” eksponuje konstrukcyjną muskulaturę. Na Manhattanie nie wysławiano inżynierii tak otwarcie od czasu po wstania mostu imienia George’a Waszyngtona.
Wszystkie trzy budynki funkcjonują równocześnie jako symbole firmy i miejsca pracy. Szykowny szklany Comcast Center, gładki i niemy - jak komputerowy chip, mieści w sobie nowoczesnego dostaw cę usług telekomunikacyjnych; fasada gmachu HSBC jest jednolicie matowa i szara, podobna do prążkowanych garniturów bankierów;
a siedziba „The New York Times”, największej opiniotwórczej gazety w kraju, podkreśla otwartość i klarowność. Symbolika wieżowców korporacyjnych przypomina o tym, że duże budynki o charakterze komercyjnym nie są wyrazem prywatnej wizji architekta. Naturalnie wpływ na poszczególne projekty miało to, że Stern interesował się hi storią, Fostera fascynowała technologia, a Piano cenił sobie rzemio sło. Ale budynki te mówią też wiele o korporacjach, które je wznio sły, a jeszcze więcej - o społeczeństwach. Komentując New York
Times Building, Renzo Piano przyznał; „Podoba mi się, że zaczyna my to stulecie od odkrycia, iż Ziemia jest krucha, a środowisko - bez bronne. Kruchość, oddychanie razem z Ziemią i środowiskiem tworzą nową kulturę. Chciałem, żeby budynek »Timesa« był lekki, pełen ży cia, przezroczysty i niematerialny”. Właśnie dzięki temu architektura przyciąga nas w sposób odmienny niż rzeźba czy malarstwo; budynki mogą wyrażać to, co Mies van der Rohe nazwał niegdyś „wolą epoki”. Te trzy wieżowce przypominąją również, że choć budynki są zależne od wpływów ekonomicznych i kulturowych, mają przede wszystkim lokalny charakter. Powstają w określonych miastach - w Filadelfii,
Hongkongu, Nowym Jorku - i reagują na zastane miejskie otocze nie. Są też ulokowane w całkowicie odmiennym otoczeniu. Comcast Center sąsiaduje z kościołem prezbiteriańskim i otwiera się na duży
18
WSTĘP
plac. To nie przypadek, że plac znajduje się od strony południowej: o ile to możliwe, zawsze najlepiej jest wchodzić do budynku od strony nasłonecznionej, bo można wówczas dostrzec wszystkie atuty fasady,
wyraziście nakreślone cienie i kontrasty, a w przypadku Comcast Center - również skąpany w słońcu ogród zimowy. Gmach HSBC także zwrócony jest w stronę placu - Statue Square - który łączy się z przystanią promu do Koulun. Wieża Fostera została więc ulokowa na w dość niezwykłym miejscu, gdzie może być obserwowana nawet ze znacznych odległości, początkowo z pokładu promu, potem w trak cie spaceru po parku, a na końcu z samego placu. Zupełnie odwrot nie wygląda sytuacja budowli Piana, która niemalże ginie w gęstym lesie wieżowców porastających centrum Manhattanu. Architektura budynku, obserwowana z wąskiego kanionu Eighth Avenue czy jesz cze węższych korytarzy Fortieth oraz Forty-First Streetjest doświad czana w sposób urywany i fragmentaryczny.
Na przykładzie tych trzech wieżowców można zobaczyć, w jak odmienny sposób różni architekci używają podobnych materiałów. Szklana powłoka Comcast Center ciasno przylega do fasady; obelisk tworzą dwa rodzaje szkła - bardziej i mniej przezroczyste. Z drugiej strony mamy budynek HSBC, który jawi się zza stalowego filigranu, w którym większe i mniejsze elementy strukturalne tworzą bogatą, wyraziście wyartykułowaną fasadę. Szklany gmach „The New York
Times” spowijają osłony przeciwsłoneczne. Sposób, w jaki architek ci operują detalem, również jest w każdym wypadku inny. U Sterna detale są eleganckie, ale nie przykuwąją uwagi; u Fostera szczegóły są gładkie i precyzyjnie wykonane, niczym luksusowe auto; natomiast u Piana detale to wyartykułowane, estetycznie dopracowane elemen ty o charakterze praktycznym. Często opisujemy nowe ciekawe budynki jako niespotykane i świe że. W zasadzie określenie jakiegoś projektu jako przełomowy stało się najwyższą formą pochwały, zupełnie jak gdyby architektura, na wzór
mody, powinna unikać odniesień do przeszłości. A jednak, jak słusznie zauważył Philip Johnson, „nie można nie znać historii”. Nie mogę
się przyglądać Comcast Center i nie myśleć o monumentach staro żytnego Egiptu, którego formy naśladuje. Oglądając po raz pierwszy
19
WITOLD RYBCZYŃSKI
budynek HSBC, miałem skojarzenia z techniką epoki wiktoriańskiej i stalowymi mostami kolejowymi. Gmach „The New York Times” przywodzi na myśl pobliski Seagram Building i uświadamia, że dzię ki dodaniu prostych osłon przeciwsłonecznych Piano zmodyfikował klasyczny styl stali i szkła Mięsa. Żaden z tych budynków nie powstał w historycznym stylu, niemniej żaden też nie potrafi od historii uciec.
Przybornik
Warto wiedzieć, jakie są praktyczne i estetyczne cele architektów, rozu
mieć, jak działa architektura. W niniejszej książce omawiam dziesięć podstawowych zagadnień architektonicznych oraz różne sposoby ich ujmowania - a czasem również celowego pomijania - wypracowane przez współczesnych projektantów. W pierwszej części książki skupiam się na podstawach. Zaczynam od zwrócenia uwagi na to, że budynki bywają wyrazem pojedynczego -
czasem bardzo prostego - pomysłu. Ale nie są one wyłącznie inte lektualnymi kreacjami; to właśnie miał na myśli Frank Lloyd Wright, gdy zwrócił się do Philipa Johnsona słowami: „No proszę, Philip, mały Phil, ale nam wyrósł, buduje budynki i wystawia je na deszcz”. Wszystkie budynki są wystawione na deszcz; lub, innymi słowy, bu
dynek zawsze wpisuje się w klimat, krajobraz, określoną lokalizację. Jego najbliższe otoczenie, czyli to, co architekt nazywa „kontekstem”,
odgrywa znaczącą rolę w kształtowaniu projektu, choć jedne budow le są dopasowane, a inne odcinają się od tła. Czasami otoczeniem jest istniejąca zabudowa, do której trzeba coś dodać. Równie ważne jest też miejsce, które oznacza jeszcze coś innego. Miejsce wpływa na to, jak budynek prezentuje się z odległości, jak jest odbierany, jakie wi doki oferuje, jakie jest jego położenie względem słońca. Środkowa część książki bierze pod lupę rozmaite aspekty archi
tektonicznego rzemiosła. W większości przypadków rozwiązanie
kwestii miejsca i otoczenia budynku jest zapisane w rzucie, który stanowi najważniejsze narzędzie porządkowe projektanta. Dzieło
20
WSTĘP
architektury, bez względu na to, jak głębokiej refleksji jest owocem, musi zostać skonstruowane, a budynki pozostają uparcie materialne nawet w epoce cyfrowej - to w końcu nieruchomości. Opisuję trzy za sadnicze aspekty materialnego budynku: strukturę, powlokę i de tale. Niearchitektowi mogą się one wydawać zagadnieniami czysto
technicznymi, które są określane przez obiektywne wzory naukowe
lub przynajmniej inżynierię; w rzeczywistości są jednak tak subiek
tywne i indywidualne jak szkic architekta. Ostatnia część książki poszerza dyskusję. Większość ludzi uważa styl architektoniczny za jedno z najbardziej interesujących - i przyjem nych - doznań związanych z podziwianiem budynków, choć w opinii wielu architektów, zwłaszcza modernistów, styl jest drażliwym tema tem, czasem omijanym, często otwarcie odrzucanym. „Styl jest ledwie
piórkiem przy kobiecym kapeluszu” - twierdził Le Corbusier, a mimo
to, jak dowodzą jego prace, wyczucie stylu jest ważnym składnikiem wszystkich udanych budynków. Przeszłość jest dla architekta pro
blemem zawsze aktualnym. Budynki mogą przecież przetrwać stulecia, a to oznacza, że niemal wszystkie nowe obiekty powstają w pobliżu wiekowych sąsiadów. Poza tym nowe projekty muszą się liczyć z tym, że kulturowe wyobrażenia na temat korzystania z budynków potrafią
przetrwać przez tak samo długi okres, co tłumaczy trwałość koncep cji przednich i tylnych drzwi, parteru i piętra, wnętrza i zewnętrza. Tutaj też mamy do czynienia z rozbieżnością opinii: niektórzy widzą w przeszłości źródło inspiracji, inni - obciążenie. Dyskusyjne jest też pojęcie smaku: Picasso mawiał, że dobry smak to „coś straszliwego (...) wróg kreatywności”, a Goethe pisał: „Nie ma nic bardziej przera żającego od wyobraźni pozbawionej smaku”. Budynki mogą naturalnie nawiązywać do przeszłości, wykorzysty wać materiały czy stosować detale na wiele różnych sposobów, a jak można się było przekonać na przykładzie przywołanych trzech wie
żowców, nie ma, na szczęście, jednej dobrej metody budowania - choć istnieje wiele złych. Piszę „na szczęście”, bo jestem otwarty na archi tektoniczną różnorodność. Podczas gdy praktyk potrzebuje do tworze
nia solidnych fundamentów koncepcyjnych - które trzeba zrozumieć,
by w pełni docenić budynek - nie powiedziałbym, że istnieje jakieś
21
jedno słuszne podejście do architektury. Jak zauważył Rasmussen,
„to, co odpowiada jednemu artyście, może nie odpowiadać innemu”*. To ekumeniczne stanowisko jest sprzeczne z ożywioną dyskusją tak zwanym dyskursem - która trapi współczesną architekturę. Na przełomie wieków klasyczne formy przedstawiania w muzyce, ma larstwie czy literaturze przestały spełniać swoje zadanie, a to z kolei
zrodziło zapotrzebowanie na dołączanie do dziel sztuki teoretycznych manifestów. Architektura, podążając ich śladem, produkowała archi tektów lepiej znanych ze swoich tekstów niż ze wzniesionych budyn
ków oraz praktyków, których pracom towarzyszyły obszerne, nierzad ko spisywane w pocie czoła komentarze. Jednakże w przeciwieństwie do muzyki, malarstwa czy literatury, które mogą istnieć wyłącznie w wyobraźni, architektury nie można oddzielić od świata fizycznego:
podłoga musi być równa, drzwi mają się otwierać, schody zawsze będą schodami. Silnie zakotwiczona w rzeczywistości architektura nie jest
dyscypliną akademicką, a próby wpisywania budynków w ramy teo rii intelektualnych zawsze napotykały trudności w postaci wymienio nych wyżej irytujących kwestii praktycznych.
Nie zamierzam przedstawiać wielkiej teorii, prowadzić polemiki czy bronić określonej szkoły. Architektura, dobra architektura, jest już wystarczająco rzadkim zjawiskiem; prowokowanie dodatkowych rozłamów nie ma sensu. W każdym razie wierzę, że architektura ma swój początek w akcie budowania; teorie, o ile w ogóle jest dla nich miejsce, są zamiłowaniem uczonych, a nie odpowiedzią na potrzeby
praktyków. Wszystkich architektów, bez względu na ideologie, łączy troska o program, miejsce, materiały i konstrukcję. A żeby nie brzmiało to zbyt przyziemnie, wszyscy oni poszukują też tego nienazwanego czegoś, właściwości, która, jak słusznie zaznaczył Paul Cret, stano wi sedno architektury. Zrozumienie tego sedna jest celem niniejszej książki.
* Ibidem, s. 6.
Pomysły
Paryska École des Beaux-Arts, szkoła, która zdominowała programy
kształcenia architektów w dziewiętnastym i na początku dwudzieste go wieku, wypracowała rygorystyczną metodę nauki projektowania
budynków. Po otrzymaniu zadania uczeń był izolowany w niewiel kim pomieszczeniu, bez możliwości korzystania z książek czy porad,
i miał dwanaście godzin na opracowanie esquisse, wstępnego szkicu. Główny cel tego ćwiczenia polegał na wybraniu parti, nadrzędnej idei, którą przez kolejne dwa miesiące uczeń miał przeobrazić w szczegóło wy rysunek. Jak zaznaczono w podręczniku: „Wybranie parti w kon tekście danego zadania oznacza przyjęcie pewnej postawy wobec roz wiązania, w nadziei, że wyznaczony przez nie kształt budynku będzie rozwiązaniem najlepszym”. Choć esquisse odeszło do lamusa, okre ślenie parti przetrwało, gdyż uosabia pewną ponadczasową prawdę:
wielkie budynki często są owocem pojedynczego - czasami bardzo prostego - pomysłu.
23
WITOLD RYBCZYŃSKI
Panteon, Rzym, 126
Wchodząc do rzymskiego Panteonu, obejmujemy jednym spojrze
niem całość: obszerny bęben podpiera kasetonowaną od spodu kopułę, którą rozświetla umieszczony w górze okrągły otwór - okulus. Trud no o prostszą koncepcję, a mimo to nikt nie kojarzy Panteonu z lapi darnością. Budowla, ukończona w pierwszym wieku naszej ery przez cesarza Hadriana, jest jednym z najbardziej wpływowych obiektów
zachodniej architektury, który inspirował Donata Bramantego przy projekcie bazyliki Św. Piotra, Christophera Wrena podczas pracy nad katedrą Św. Pawła i Thomasa Usticka Waltera projektującego Kapi
tol w Waszyngtonie. Kolejnym przykładem budynku wyrażającego jedną tylko ideę jest kaplica w należącym do Uniwersytetu w Cam bridge King’s College, której budowę zainicjował w 1446 roku Hen
ryk VI. Jest to strzelista przestrzeń, której zdematerializowane ściany tworzą niemal wyłącznie witraże. Wzorowana na chórze katedral
nym wąska kaplica jest wysoka na prawie dwadzieścia pięć i długa
24
POMYSŁY
Frank Lloyd Wright, muzeum Guggenheima, Nowy Jork, 1S59
na ponad dziewięćdziesiąt metrów. Nie ma apsydy, skrzyżowania naw
ani rozety - tylko mistyczna, strzelista przestrzeń. W przypadku bu dynków idea kształtuje również detale. Podczas gdy kasetony w Pan teonie, podkreślając trwałość i ciężar kopuły, prowadzą oko do okulusa, koronkowe sklepienia wachlarzowe, typowe dla kaplic w stylu perpendykularnym, harmonijnie współgrają z subtelnymi maswer-
kami w oknach. Przykładem bardziej współczesnego budynku tworzonego wokół jednego pomysłu jest zaprojektowane przez Franka Lloyda Wrighta muzeum Guggenheima w Nowym Jorku. Architekt wyszedł z założe
nia, iż ze względu na wysokie koszty gruntu na Manhattanie budynek musi być pionowy. Rozważał cztery różne plany, w tym jeden oparty na ośmioboku, i ostatecznie wybrał wznoszącą się spiralną rampę owi niętą wokół wysokiej przestrzeni rozjaśnianej przez świetlik. Odwie dzający muzeum mieli docierać windą na sam szczyt i oglądać zbiory
25
WITOLD RYBCZYŃSKI
w trakcie schodzenia. Koncepcja może i prosta, ale bez względu na to, jak często bywam w tym muzeum, za każdym razem jestem na nowo zaskoczony - i zachwycony. Wright zepchnął detale na drugi plan: na przykład spiralna balustrada jest prostą, zaokrągloną z wierzchu betonową barierą; podłoga rampy to najzwyklejszy pokryty farbą be
ton. Jak tłumaczył: „Oko nie natrafia na gwałtowne zmiany, lecz jest delikatnie prowadzone i traktowane tak, jak gdyby z krańca brzegu
obserwowało niezlamaną falę”. Innym nowoczesnym muzeum opartym na prostym pomyśle jest Sainsbury Centre for Visual Arts przy University of East Anglia w Nor wich, którego gmach zaprojektował Norman Foster w połowie lat sie demdziesiątych ubiegłego wieku. Choć budynek miał pełnić rozmaite
funkcje - sali wystawowej, szkoły historii sztuki, studenckiej kafeterii czy wydziałowego klubu - Foster umieścił wszystkie te przestrzenie w jednej zawrotnie długiej hali w zasadzie przypominającej elegancki
hangar lotniczy. Wydłużone, na obu krańcach przeszklone wnętrze nie sprawia jednak wrażenia tunelu, a to dzięki światłu dziennemu,
które sączy się przez świetliki. Sainsbury Centre nie ma swoich odpo wiedników w historii architektury, zupełnie jakby Foster zadał sobie pytanie: A co by się stało, gdyby skupić różne funkcje uniwersytetu w obrębie jednej, dużej przestrzeni?
Domy konceptualne
Zaprojektowany przez Ludwiga Mięsa van der Rohe dom doktor Edith Farnsworth w Piano w stanie Illinois, podobnie jak rezydencja Philipa Johnsona w New Canaan w Connecticut, to pojedyncze przestrze nie zadające niecodzienne pytanie: Co by się stało, gdyby wszystkie ściany domu wykonano ze szkła? Oba budynki powstawały pod ko niec lat czterdziestych ubiegłego wieku jako domy weekendowe; oba sąjednopoziomowymi „pudełkami”: dom Farnsworth ma osiem i pół
na dwadzieścia trzy i pół metra, dom Johnsona - prawie dziesięć na
siedemnaście metrów; oba zbudowano ze stalowych dwuteowników.
26
Ludwig Mies van der Rohe, Farnsworth House, Plano, Illinois, 1951
Przezroczysty dom powinien być możliwie najbardziej otwarty, dla tego też w obu budynkach wnętrza tworzy pozbawiona kolumn prze strzeń przedzielona wyłącznie wolno stojącymi elementami, w których zmieszczono garderobę, kuchenne szafki, łazienki i inne niezbędne udogodnienia. Próżno szukać tu tradycyjnie rozumianych pokoi.
Choć Johnson ukończył swój dom jako pierwszy, zawsze podkre ślał, że oryginalny pomysł był autorstwa Mięsa . * Stawiał sobie zresztą niemieckiego architekta za wzór. „Nazywają mnie Mies van der John
son” - powiedział kiedyś uczniom z Yale. - „Wcale mnie to nie martwi”. Mówiąc o swoim domu, przyznawał jednak: „Nie nazwałbym tego imi tacją Mięsa, bo zrobiłem coś zupełnie innego”. Nie jest to wcale czcze tłumaczenie: ulokowany w obszarze zalewowym dom Mięsa unosi się * Projekt domu Farnsworth powstał w 1946 roku, ale budowę ukończono dopie ro pięć lat później.
27
Philip Johnson, Glass House, New Canaan, Connecticut, 1949
półtora metra nad ziemią, przez co sprawia wrażenie zawieszonego w powietrzu, dom Johnsona zaś jest stabilnie osadzony w ziemi. A na tym różnice się nie kończą. Podczas gdy Mieś sięgał po materiały luk
susowe - podłogi z trawertynu, panele z twardego tropikalnego drew na - Johnson wybrał zwykłą czerwoną cegłę. Łazienka ma kształt tuby, co, zdaniem Johnsona, „oczywiście byłoby dla Mięsa udręką”. Mieś celowo wprowadził zewnętrzną asymetrię - po jednej strome przedłu
żony dach i podłoga tworzą kryty taras - natomiast Johnson nakreślił cztery właściwie identyczne elewacje, każdą z ulokowanymi pośrodku drzwiami. I ostatnia ważna różnica: u Mięsa stal pomalowano błyszczą cą białą farbą, kolorem tradycyjnie łączonym z pawilonami ogrodowy mi, u Johnsona zaś dwuteowniki pokrywa matowa czerń, sprawiająca, że dom przywodzi na myśl maszynę na łonie natury. Peter Blake, architekt i pisarz, zauważył, że koncepcja domu John sona jest z natury europejska, zbliżona do klasycznych włoskich
28
POMYSLY
pałacyków, natomiast dom Farnsworth jest swobodny, lekki i prze stronny, co nadaje mu amerykańskiego charakteru - choć sam Mieś przeniósł się z Berlina do Chicago zaledwie dekadę wcześniej. Mieś kil kukrotnie widział szklany dom Johnsona w czasach, gdy razem pra
cowali nad Seagram Building. Johnson wspominał, że w trakcie ostat niej wizyty Mieś miał przenocować w domku dla gości, lecz wieczo rem oznajmił: „Nie zostanę tu na noc. Znajdź mi jakieś inne miejsce do spania”. Johnson nie wiedział, czy Mięsa zdenerwowała wcześniej
sza sprzeczka, czy po prostu nie przypadła mu do gustu architektura. Philip Johnson kolekcjonował dzieła sztuki. W domu miał dwie samodzielnie funkcjonujące prace; namalowany przez Nicolasa Poussina pejzaż Pogrzeb Fokiona oraz rzeźbę Elie Nadelmana. Mieś nato miast zabronił wieszania dzieł sztuki na pokrytych panelami z drewna ipe ścianach. Mój przyjaciel Martin Pawley nocował kiedyś w domu Farnsworth. Wspominał, że jego właściciel, londyński deweloper Pe
ter Palumbo, uszanował życzenia architekta i powiesił obrazy (chyba Paula Klee) wyłącznie w łazience. Znak informował gości, by po wzię ciu prysznica pozostawiali drzwi pomieszczenia otwarte, nie dopusz czając do szkodliwego dla prac skraplania się pary. Martin opisał też pamiętne wydarzenie, którego był świadkiem w trakcie wizyty: jako że rzeka Fox - jak co roku - wystąpiła z brzegów, o poranku przyjaciel został powitany przez kamerdynera przewożącego śniadanie z pobli
skiego domu (zajmowanego przez Palumba) w kajaku. Taras spełniał wówczas dodatkowo funkcję przystani. Opisując willę Farnsworth, biograf Mięsa Franz Schulze zauważył,
że dom „bliższy jest świątyni niż mieszkaniu i najpierw zaspokaja pra gnienie kontemplacji estetycznej, a dopiero później podstawowe po trzeby domowe”. Oznacza to mniej więcej tyle, że szklany dom nie jest szczególnie praktyczny. Problemem nie była tu prywatność, bo willę Farnsworth, podobnie jak willę Johnsona, wybudowano na wsi, z dala od ewentualnych sąsiadów. Nikogo nie trapił też brak dodatkowych
pokoi, bo w obu przypadkach mieliśmy do czynienia z jednym tylko mieszkańcem. Największy mankament obu szklanych domów związa ny byl z warunkami środowiskowymi: pozbawione zasłon szyby i brak klimatyzacji sprawiały, że latem wnętrze nadmiernie się nagrzewało,
29
WITOLD RYBCZYŃSKI
a zimą było trudne do ogrzania . *
Mieś i Johnson zadbali o wentyla
cję w minimalnym zakresie; w willi Farnsworth na krańcu sypialni umieszczono dwa lufciki, a w willi Johnsona w ogóle nie uwzględnio
no otwieranych okien - wietrzenie mogło się odbywać tylko dzięki uchyleniu przynajmniej jednych z czterech drzwi. W żadnym z bu dynków nie zamontowano też siatek przeciwko owadom, więc dawały się we znaki komary i muchy, zwłaszcza nocą, gdy wabiło je światło. W drugiej dekadzie dwudziestego wieku Mieś zaprojektował rezy dencję w Czechosłowacji - willę Tugendhatów - w której długie frag menty szklanej ściany można było opuszczać, otwierając w ten spo sób salon na ogród. Nigdzie jednak nie zamontowano moskitier. Czy europejskie komary, ćmy i muchy są mniej dokuczliwe od amerykań
skich? To niewykluczone, plecione siatki z drutu chroniące przed owa dami zostały bowiem wymyślone w Ameryce, a popularność zaczęły zdobywać w drugiej połowie dziewiętnastego wieku, kiedy osłonięte w ten sposób ganki pojawiły się jako stały element domu. Najbardziej
elegancko wkomponowane moskitiery widziałem w zaprojektowanej przez Hugh Newella Jacobsena nowoczesnej rezydencji w Vero Beach
na Florydzie. Okna i siatki chroniące przed owadami chowają się tam w ściennych kasetach, dzięki czemu wysokie otwory mogą być prze szklone, przesłonięte moskitierą lub w pełni otwarte. W szklanym domu nie ma miejsca na ścienne kasety. Naturalnie Mieś i Johnson mogli z łatwością zainstalować moskitiery, ale wią zał się z tym problem estetyczny; w porównaniu ze szkłem metalowe siatki są bardziej matowe, przez co mają mniejszą zdolność odbijania światła, która, jak zwykł podkreślać Mieś, jest unikatową cechą bu dynku ze szkła. Niechęć do ustępstw to wyraz zdecydowania - a może
Obok: Frank Lloyd Wright, Fallingwater, Bear Run, Pensylwania,
1935
wręcz uporu? - obu projektantów. Ale tak właśnie działa silna idea; narzuca innym swoje reguły. Architekt musi się im podporządkować lub zacząć od zera. Ostatecznie Mieś bardzo niechętnie uległ żądaniom Edith Farn sworth, by zamontować wokół osłoniętego tarasu siatkę. Johnson, który * Gdy Johnson czul, że robiło się za ciepło lub za zimno, przenosił się do jednego
z bardziej tradycyjnych domów na swojej posiadłości.
30
♦
ss
*
*
....
*
,
WITOLD RYBCZYŃSKI
mieszkał w swoim domu przez blisko sześćdziesiąt lat, aż do śmierci, nigdy nie zamontował moskitiery w drzwiach, tolerował uciążliwe in sekty. „Wołałbym sypiać w katedrze w Chartres i mieć trzy przeczni
ce do najbliższej toalety - powiedział kiedyś studentom w Yale - niż nocować w akademikach Harvarda z rzędami łazienek”. Czy wielka architektura góruje nad praktycznością? Uwaga Johnsona jest lek
ceważąca, ale dotyka zasadniczej kwestii. Doświadczanie wielkiej architektury to coś rzadkiego i cennego, wygoda zaś jest powszech na - i łatwa do zastąpienia. Mieszkam w starym domu z kamienia za projektowanym w 1907 roku przez H. Louisa Duhringa Jr., architekta z Filadelfii. W ciągu ostatnich kilku lat miałem problemy z wilgocią na jednej ze ścian, gdyż schodkowy szczyt wchłaniał wodę w trakcie ulewnych deszczy. Dom dostarcza mi przyjemności każdego dnia; prze cieki trzeba uszczelnić i zamalować od czasu do czasu. Życie nie jest idealne. Frank Lloyd Wright - architekt bardziej praktyczny, niż sugerowa
łaby to jego reputacja - zamontował siatki przeciw owadom w oknach i drzwiach Fallingwater, czyli słynnego Domu nad wodospadem za projektowanego dla Edgara J. Kaufmanna w paśmie górskim Allegheny w Pensylwanii. W tym wypadku budynek również miał służyć
jako weekendowa kryjówka, choć z funkcjonalnego punktu widzenia byl o wiele bardziej wymagający niż szklane domy Mięsa i Johnsona, gdyż musiał pomieścić trzyosobową rodzinę często przyjmującą gości . *
Nowatorstwo pomysłu Wrighta polegało na ulokowaniu budynku na
rozległej wychodni skalnej i umieszczeniu wsporników bezpośrednio nad wodospadem. Podobno projekt powstał w jeden poranek, ale na pewno poprzedziły go długie godziny namysłu - przeplatające się ta rasy i zazębiające powierzchnie są dość skomplikowane. Zakres wy korzystanych materiałów jest skromny: kremowy żelbet o zaokrąglo
nych brzegach, podłogi i ściany z nieobrobionego kamienia, stalowe futryny okienne pomalowane na ulubiony kolor architekta, „Chero kee Red”, ciepłą czerwień wpadającą w brąz. Operując prostą paletą, * Mimo to Dom nad wodospadem nie jest duży. Powierzchnia wnętrza jest tylko o połowę większa od willi Farnsworth.
32
POMYSŁY
Andrea Palladio, Villa Rotonda, Vicenza, 1571
„sędziwy czarownik”, jak określił go biograf Brendan Gili, rzucił swoje zaklęcie. Najsłynniejszym domem konceptualnym w historii jest rezyden cja z czasów włoskiego renesansu na przedmieściach Vicenzy zna
na jako Villa Rotonda. Nazwę zawdzięcza umieszczonej w centrum okrągłej, nakrytej kopułą sali - miniaturze Panteonu. Większość ar chitektów epoki odrodzenia tworzyła, bazując na osiowo symetrycz nych planach - jeśli poprowadzilibyśmy linię przez środek domu, po mieszczenia po jej prawej i lewej stronie byłyby lustrzanymi odbiciami. Andrea Palladio poszedł jednak o krok dalej, projektując dwie głów ne osie, których przecięcie wyznaczało cztery identyczne elewacje. Każda z nich miała kolumnowy portyk, a dzięki temu, że rezydencję wzniesiono na szczycie wzgórza, z każdej roztaczał się też inny widok. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, tak ściśle symetryczny plan nie jest bardzo niepraktyczny. Ze wszystkich ośmiu pokoi od razu
33
WITOLD RYBCZYŃSKI
można się wydostać na zewnątrz, w żaden sposób nie ingerując w to, co się dzieje w nakrytym kopułą pomieszczeniu, które pełni funkcję sali recepcyjnej i jest dostępne z każdego portyku. Villa Rotonda inspirowała architektów przez wieki. Vincenzo Scamozzi, uczeń Palladia, który po śmierci mistrza dokończył jego dzieło,
jako pierwszy spróbował swoich sil i zaprojektował na wzgórzu wido kowym czteroboczną willę La Rocca Pisana. Podziwiający Palladia
angielski architekt Inigo Jones nakreślił kilka domów na planie dwu osiowym, ale żaden nie doczekał się realizacji. W osiemnastym wieku istniały już cztery słynne brytyjskie rezydencje wzorowane na Villa Ro tonda, w tym jedna autorstwa szkockiego architekta Coiena Campbella, a także Chiswick House, którego plan opracował Lord Burlington, od
dany miłośnik Palladia. Do dziś pomysł Palladia fascynuje kolejnych projektantów, czego dowodzą niedawno ukończone projekty w Stanach Zjednoczonych i Anglii, a także nadzwyczaj wierna kopia pierwowzoru stojąca wśród tarasowych gajów oliwnych Zachodniego Brzegu.
Architekt tworzący wariację dawnego motywu przypomina kom pozytorów i malarzy inspirujących się przodkami: Brahms czerpał z Haydna, Liszt i Rimski-Korsakow wracali do Bacha, Picasso malował swoje ujęcia Goi, a razem z Francisem Baconem czerpali z Velàzqueza. Tego rodzaju re-kreacje są ukłonem w stronę geniuszu oraz potwier dzeniem, iż pewne twórcze pomysły - jak dom z czterema frontami są na tyle bogate, że wciąż warto je rozwijać.
Zwycięskie pomysły
Chcąc ubiegać się o prestiżowe zlecenia, architekci - nawet ci z na zwiskiem - często są zmuszeni startować w konkursach, które przypominają w zasadzie wybory miss. Pierwszy amerykański konkurs architektoniczny odbył się w 1792 roku i dotyczył projektu siedziby
prezydenta w Waszyngtonie. Zazwyczaj w skład jury oceniającego konkursy wchodzą architekci, choć czasem dołącza do nich przed stawiciel klienta lub inwestora. W tamtym przypadku sędziami było
34
Jom Utzon, Sydney Opera House, Sydney, 1973
trzech komisarzy nowego miasta federalnego, a przyszłym mieszkań cem domu - prezydent George Waszyngton. Thomas Jefferson, postać ciesząca się autorytetem w dziedzinie architektury, zdobył drugie miej sce za projekt budowli inspirowanej Villa Rotonda; natomiast zwy
cięzcą ogłoszono Jamesa Hobana, architekta z Irlandii, który dziw nym zbiegiem okoliczności okazał się też protegowanym prezydenta. Do konkursu na projekt siedziby prezydenta zgłoszono zaledwie dzie
więć prac, ale zazwyczaj rywalizacja rozgrywa się między setkami uczest ników. Ocena przebiega według ściśle określonego wzorca. Najpierw członkowie jury szybko przeglądają wszystkie zgłoszenia pod kątem pro jektów, które nie spełniają wymagań konkursu, są niedokończone, mają
widoczne na pierwszy rzut oka błędy lub są zwyczajnie nudne. Po prze sianiu prac i okrojeniu listy do rozsądnej długości, oceniający spędzają
resztę czasu na wnikliwej analizie pozostałych projektów, sprawdzając, w jaki sposób autorzy poradzili sobie z wymaganiami konkursowymi.
35
WITOLD RYBCZYŃSKI
Niekiedy bywa tak, że większość czasu pochłaniają dyskusje nad dwo ma lub trzema najlepszymi zgłoszeniami. Niektóre konkursy organi
zowane są w kilku etapach - w pierwszym zostaje wyłoniona pewna grupa uczestników, którzy w następnym rozbudowują swoje prace. Zgłoszenia do konkursów otwartych zawsze są anonimowe, natomiast
w przypadku konkursów zamkniętych lub na zaproszenie jury zna toż
samość projektantów. Uczestnicy konkursów na zaproszenie zazwyczaj otrzymują honorarium; uczestnicy konkursów otwartych nie mogą li czyć na wynagrodzenie, chyba że zajmą pierwsze lub drugie miejsce. Trudność konkursów nie polega na wymyśleniu projektu, który wypadnie dobrze nawet w drobiazgowej ocenie - to akurat oczywi
ste - ale tkwi raczej w początkowym etapie, gdy trzeba wyróżnić się z tłumu. Najlepszym na to sposobem jest przedstawienie jury nie skomplikowanego i frapującego rozwiązania, i z tego też względu pokłosiem konkursów często są budowle zorganizowane wokół pro
stego - i zwracającego uwagę - pomysłu. Jednym z najsłynniejszych współczesnych przykładów tego zjawiska jest Opera w Sydney. Na ogłoszony w 1956 roku konkurs otwarty wpłynęło ponad dwieście zgłoszeń z całego świata. Wszyscy finaliści uporali się ze skompliko wanymi wymaganiami dotyczącymi funkcjonalności dwóch obszer nych sal koncertowych (wbrew temu, co sugeruje nazwa, obiekt jest wielofunkcyjnym kompleksem przystosowanym do prezentowania sztuk performatywnych), ale tylko zwycięzca, duński architekt Jom
Utzon, zaproponował liryczną aranżację pełnej dramatyzmu scenerii, półwyspu wcinającego się w Zatokę Sydney. Utzon, liczący wówczas trzydzieści osiem lat, nie miał na koncie dużych projektów, ale prak tykował u Alvara Aalto i Franka Lloyda Wrighta, od których przejął
organiczne podejście do architektury. Podczas gdy większość finali stów konkursu umieściła obie sale koncertowe w pudełkach charak terystycznych dla stylu międzynarodowego, Utzon otoczył je rzeźbio ną kompozycją wydętych betonowych łupin. W jury oceniającym konkurs zasiadali kierownik działu zamó wień publicznych Nowej Południowej Walii, miejscowy profesor ar
chitektury oraz dwóch znanych praktyków: Sir Leslie Martin, cenio ny brytyjski architekt, który niedługo wcześniej ukończył pracę nad
36
POMYSLY
Royal Festival Hall w Londynie, oraz Eero Saarinen, ówczesny lider młodszego pokolenia amerykańskich architektów. Saarinen dotarł na
miejsce z opóźnieniem, już po zakończeniu pierwszego etapu selek cji. Przeglądając stosik odrzuconych prac, wyłowił projekt Utzona, po czym oznajmił: „Panowie, oto zwycięzca”. Saarinena interesowały betonowe konstrukcje łupinowe, a ponadto nieco wcześniej zaczął pracować nad nowojorskim terminalem TWA, co razem mogło przełożyć się na jego pozytywny stosunek do niekon wencjonalnego projektu Utzona. Choć pogmatwane losy powstawania budynku ostatecznie skończyły się przekroczeniem budżetu, ustęp stwami w projekcie i odejściem architekta, pomysł Utzona polegający na umieszczeniu na platformie grupy form przypominających żagle, okazał się strzałem w dziesiątkę, a budynek stał się jedną z ikon ar chitektury dwudziestego wieku . * Historia o tym, jak Saarinen narzucił swoje zdanie komisji, nie
jest mało prawdopodobną anegdotą. Rok później otrzymał zaprosze nie do jury oceniającego zgłoszenia w międzynarodowym konkursie
na Toronto City Hall, siedzibę władz miasta w Toronto. Pozostały mi członkami jury byli; słynny włoski modernista Ernesto Rogers, Charles Edward Pratt ze znanej w Vancouver firmy Thompson, Ber wick & Pratt, lord William Holford, doświadczony urbanista z Londy nu, oraz Gordon Stephenson, brytyjski urbanista mieszkający w To ronto. Tym razem Saarinen również przybył spóźniony - półtora dnia
po tym, jak pozostali zaczęli przebierać pięćset dwadzieścia zgłoszeń,
by wyłonić ośmioro uczestników zakwalifikowanych do następne go etapu. Wybierali pudełkowate, przeważnie niewysokie budynki. Tym razem Saarinen również chcial zobaczyć odrzucone projekty i,
tak jak poprzednio, wpadła mu w oko nietypowa koncepcja: dwie za krzywione płaszczyzny otaczające okrągłą salę obrad. Przekonał jury, by zakwalifikowało projekt do drugiego etapu. Para brytyjskich urba nistów pozostała sceptyczna, ale pełna zaangażowania argumentacja
* Samego Utzona również zrehabilitowano, przyznając mu Nagrodę Pritzkera, a gmach opery wpisując na listę światowego dziedzictwa. Architekt nigdy nie wró
cił jednak do Australii, by zobaczyć ukończony projekt.
37
POMYSŁY
Saarinena przekonała Rogersa i Pratta, dzięki czemu projekt zwy ciężył w konkursie. Projekt Vilja Revella ma pewne niedociągnięcia
funkcjonalne - podział siedziby władz miejskich na dwie części nie jest zbyt fortunną metodą organizacji - ale budynek wraz ze znanym
placem przeobraziły się w symbol Toronto. Architekci mają niejednoznaczny stosunek do konkursów. Z prak tycznego punktu widzenia wiążą się one z ogromnymi wydatkami:
start w dużym konkursie może pochłonąć miliony dolarów. Co jednak ważniejsze, konkurs zmusza architekta do pracy w próżni. W później szych latach życia Ieoh Ming Pei odmawiał udziału w tego rodzaju imprezach, argumentując, że najlepsza architektura może powstać tylko w wyniku przemyślanego dialogu między projektantem i klien tem. Jury często przedkłada spektakulamość nad refleksję, uprosz czenia nad rozsądne rozwiązania, krzykliwość nad subtelność. Bu dynki będące równocześnie pomnikami, gdzie prosty pomysł potrafi
udźwignąć cały projekt, wpisują się w konkursy; równocześnie jednak
w sytuacji, gdy program lub lokalizacja wymaga zmyślnego planu, bu dynek oparty na pojedynczej idei często nie spełnia oczekiwań. Choć budynki bazujące na tylko jednym pomyśle, jak Panteon, potrafią za chwycać, idee rozwijane głównie z myślą o zwróceniu uwagi jury czę sto okazują się potem jednowymiarowe. Mimo to publiczność gustuje w konkursach, bo dają one młodym talentom szansę na wybicie się w dziedzinie, w której atutami są wiek i doświadczenie. Klienci lubią konkursy, bo dzięki nim mogą wybierać między kilkoma projekta
mi - i kilkoma architektami - zaś osoby prowadzące różnego rodzaju zbiórki pieniędzy wykorzystują konkursy do rozbudzenia społeczne go zainteresowania powstającym projektem. Wszyscy lubią wyścigi konne - może z wyjątkiem samych koni.
Czym jest muzeum afroamerykańskie? Obok: Viljo Revell, Toronto City
W czerwcu 2008 roku Smithsonian Institution rozpoczął poszukiwa Hall, Toronto, nia architekta, który zaprojektowałby warte pięćset milionów dolarów 1965
39
WITOLD RYBCZYŃSKI
National Museum of African American History and Culture na terenie National Mail w Waszyngtonie. Selekcja była dwuetapowa. Najpierw zainteresowani architekci - pojedynczo lub jako zespoły - nadsyła li informacje o kwalifikacjach zawodowych i doświadczeniu w pro jektowaniu muzeów. Następnie Smithsonian wybrał sześć pracowni, które miały z sobą konkurować. Tego typu zamknięte konkursy stają
się coraz powszechniejsze z uwagi na to, że klienci pragną wybierać wśród różnych projektów, lecz chcą też uniknąć problemów natury praktycznej czy finansowej, które zdarzają się, gdy otwarte konkursy wygrywają nowicjusze lub niewielkie studia niedysponujące zasoba mi pozwalającymi na realizację dużych, wymagających zleceń. Młode czy niewielkie biura również mogą startować w zamkniętych konkur sach, jeśli nawiążą współpracę z większymi firmami o ugruntowanej
pozycji. W przygotowanym przez Smithsonian szesnastostronicowym za proszeniu do nadesłania kwalifikacji znalazł się opis wymagań, któ re miał spełnić zwycięski projekt. Lwią część tekstu tworzyły dobrze znane formułki obecne we wszystkich konkursowych wytycznych: „Przedstawiona praca będzie wybitnym przykładem zintegrowanego
projektu, w którym odnaleźć będzie można równowagę między este tyką, kosztami, możliwościami konstrukcyjnymi i solidnością; a któ ry równocześnie stanowić będzie przyjazne środowisku, wyjątkowo
funkcjonalne miejsce dla personelu oraz zwiedzających”. Jedno z wy magań przykuło jednak moją uwagę; „Prosimy szczegółowo opisać, w jaki sposób nasycą Państwo swój udział w tym projekcie i przed stawioną wizję uznaniem dla afroamerykariskiej historii i kultury”. To sugerowało, że Smithsonian poszukiwał muzeum wyjątkowego,
którego projekt w pewien sposób odzwierciedlałby szczególną funk cję budynku. Dotąd starano się, by muzea znajdujące się na terenie National Mail były po prostu przykładami dobrej architektury. Kiedy przedsiębiorca Charles Lang Freer zlecił Charlesowi Adamsowi Plat-
towi zaprojektowanie muzeum, które pomieściłoby jego zachwycającą kolekcję sztuki wschodniej, miał na myśli przyjemny dla oka budy nek - a to w 1918 roku oznaczało pałac typowy dla włoskiego renesansu. Natomiast gdy Smithsonian powierzył Gyo Obacie zaprojektowanie
40
POMYSŁY
National Air and Space Museum, poproszono architekta o uszanowa nie pozostałych budynków na tym obszarze. Obata wymyślił cztery proste sześciany połączone przeszklonymi przedsionkami i dopaso
wał odcień marmuru z Tennessee zastosowanego w innych muzeach narodowych rozsianych w obrębie parku National Mall. Pierwsze gwałtowne zerwanie z pełnym szacunku podejściem do istniejącej
zabudowy nastąpiło przy powstawaniu muzeum Hirshhoma, które
otwarto w połowie lat siedemdziesiątych. Gordon Bunshaft z firmy Skidmore, Owings & Merrill zaprojektował zaskakujący betonowy bęben pozbawiony okien, który Ada Louise Huxtable przyrównała do bunkra lub zbiornika na ropę: „brakuje tylko stanowisk karabi nów albo logo Exxon”. Gdy Douglas Cardinal został wybrany do za projektowania National Museum of the American Indian, również zdecydował się na nietuzinkowe rozwiązanie: „Zależało mi na tym,
żeby budynek nie był tylko waszyngtońską kontynuacją stylu grecko-rzymskiego”. Tego akurat nikt się nie obawiał - charakterystyczny dla Cardinala styl to nieposkromiony ekspresjonizm. „Przyjrzałem się
naturalnym formom występującym w obu Amerykach i one posłu żyły mi za fundamenty projektu” - wyjaśnił. Rezultat to pofalowany kształt, który - cokolwiek topornie - ucieleśnia ducha Wielkich Ruin i rdzennych mieszkańców kontynentu. Nikt nie pomyliłby gmachu z budowlą w stylu grecko-rzymskim. Po powstaniu celowo odmiennego muzeum Cardinala stało się oczywiste, że African American museum musi wyrażać coś niezwy kłego - tylko właściwie co? Przodkowie wielu czarnoskórych Amery kanów przybyli z zachodnich i środkowych regionów Afryki, ale prze
cież większość mieszkańców Stanów ma obce korzenie. Na początku Afrykańczycy osiedlali się na Południu, ale czy Atlanta faktycznie jest bardziej reprezentatywna dla kultury afroamerykańskiej niż Chicago lub Nowy Jork? Wzorzysta tkanina kente stała się symbolem kulturo wej spuścizny Afryki, ale co właściwie wyrób z Ghany czy Wybrze
ża Kości Słoniowej ma wspólnego z czarnoskórymi Amerykanami? Poza tym, choć swoistość kultury afroamerykańskiej wyraźnie zazna cza się w muzyce, sztuce, religii i ruchu na rzecz przestrzegania praw
obywatelskich, nie da się mówić o afroamerykańskiej architekturze.
41
WITOLD RYBCZYŃSKI
Wybór przekonującego wizerunku dla muzeum nie jest w tym wy padku łatwym zadaniem. Na zaproszenie Smithsonian Institution odpowiedziały dwadzie ścia dwie pracownie, a sześć zespołów wytypowanych do rywalizacji
prezentowało pełny przekrój branży: od gwiazd architektury po obie cujących nowicjuszy. Nazwiskami rozpoznawalnymi na arenie mię dzynarodowej byli Norman Foster i Moshe Safdie. Antoine Predock
nie był aż tak znany, ale mógł się już pochwalić ugruntowaną reputacją oryginalnego projektanta. Pei Cobb Freed, biuro założone przez Peia, było architektonicznym odpowiednikiem elitarnej firmy prawniczej stabilne i godne zaufania. Wśród obiecujących nowicjuszy znaleźli się nowojorski zespół Diller Scofidio + Renfro - lepiej znany z tekstów teoretycznych oraz instalacji artystycznych niż z budynków - a także w większości afroamerykańska grupa, której przewodził młody archi tekt o brytyjsko-ghańskich korzeniach David Adjaye. Każdy z sześciu
finalistów otrzymał stypendium w wysokości pięćdziesięciu tysięcy dolarów, szczegółową listę wymagań muzeum oraz dwa miesiące na przygotowanie projektu.
W kwietniu 2009 roku, jeszcze przed ogłoszeniem zwycięzcy, w głów nej siedzibie Smithsonian, tak zwanym Zamku, zorganizowano wysta wę sześciu serii rysunków i makiet. Byłem ciekawy, jak poszczególni uczestnicy poradzili sobie z wymagającą lokalizacją budynku, która sąsiaduje z najważniejszym pomnikiem w Stanach Zjednoczonych -
obeliskiem Waszyngtona. I jak wybrnęli z zadania stworzenia afroamerykańskiej ikony, cokolwiek by to miało znaczyć. Praca zgłoszona przez Foster + Partners wydala mi się najbardziej oryginalna: owalne zwoje przypominały ogromnego mięczaka, a ślimakowata rampa (echa muzeum Guggenheima Wrighta) wznosiła się wzdłuż galerii, by na końcu odsłonić imponujący, precyzyjnie wykadrowany widok na obelisk Waszyngtona. Przestrzeń pośrodku owalu, chroniona przeszklonym dachem, mieściła replikę statku do przewożenia niewolników, najważniejszy punkt programu ekspozy
cyjnego muzeum. We współpracy ze słynnym francuskim architek
tem krajobrazu Michelem Desvigne’em Foster pokrył dachy tarasami i ogrodami, a ponadto zaprojektował obniżony dziedziniec wejściowy,
42
POMYSLY
który wysmuklił dość masywny budynek. Tak właśnie wygląda kla syczna praca konkursowa; jest widowiskowa, łatwa do zrozumienia i z rozmachem rozwiązuje kilka problemów równocześnie. Nasuwają cy skojarzenia z mięczakami bęben robił duże wrażenie, a przy okazji stanowił ciekawe dopełnienie trójkątnego East Building projektu Peia,
budynku National Gallery of Art usytuowanego na drugim krańcu
National Mall. Jedynym mankamentem parti Fostera byl nieco zło wrogi wygląd pozbawionej okien formy, która przywodziła na myśl niefortunne muzeum Hirshhorna. Projekt Moshe Safdiego przedstawiał duży, przypominający pu dełko budynek przepołowiony delikatnie pofalowanym, wyłożonym drewnem atrium, które również było zwrócone w stronę obelisku Wa szyngtona. Choć Safdie z powodzeniem wykorzystał podobny sposób
kształtowania perspektywy w niezwykłym Muzeum Pamięci o Ho lokauście Yad Vashem w Jerozolimie, w Waszyngtonie ostateczny rezultat byl słabszy. Widok rozciągający się z atrium zamykała para ogromnych organicznych form. Abstrakcyjne kształty nie potrafiły
jednak ożywić w gruncie rzeczy dość nieciekawej budowli. Poza tym formy wyglądały na dzieło przypadku i kaprysu, były zdecydowane, lecz trudne do rozszyfrowania - czy miał to być dziób statku, pęknię ta urna czy może szczątki ogromnego szkieletu? Mieszkający w Albuquerque Antoine Predock to nieszablonowy, czasem porównywany do Wrighta architekt znany z zaskakujących projektów utrzymanych w bardzo indywidualnym stylu . * W swoim
zgłoszeniu wykorzystał wszystkie dostępne środki, tworząc animowa ną kompozycję poszarpanych form, tafli wody, przejmujących wnętrz i egzotycznych materiałów (łupki kwarcytowe bogate w mikę, drew
no grenadill). Budynek sprawiał wrażenie wypiętrzonego siłą potęż nego trzęsienia ziemi. Domyślałem się, że Predock miał problem ze znalezieniem architektonicznego języka odpowiedniego dla muzeum afroamerykańskiego. Chociaż potrafiłem sobie wyobrazić jego formy
* W 2006 roku Predock odebrał Złoty Medal American Institute of Architects, nąjwyższe wyróżnienie przyznawane przez Al A. Spośród pozostałych uczestników
konkursu tylko Foster mógł się pochwalić tą nagrodą.
43
WITOLD RYBCZYŃSKI
tektoniczne wpisane w naturalny krajobraz - piaszczystą pustynię czy
skalisty płaskowyż - w National Mail wydawały mi się nietrafione. Henry Cobb z Pei Cobb Fredd zaprojektował National Constitution Center w Filadelfii, budynek, który budzi we mnie podziw. Z pozoru mo głoby się wydawać, że ten architekt powinien liczyć na specjalne wzglę
dy w konkursie - jego współpracownicy zaprojektowali przecież dwa znakomite obiekty w okolicy: Ieoh Ming Pei - East Building National Gallery of Art, James Ingo Freed - United States Holocaust Memorial .Museum Jednakże pomysł African American museum autorstwa * Cobba - pokryte wapieniem kwadratowe pudełko, z którego wyłania! się pofalowany, amorficzny kształt ze szkła - okazał się rozczarowujący. Otrzymaliśmy bowiem banalną wypowiedź na temat spotkania neo-
klasycystycznego Waszyngtonu (pudełko) ze współczesnością (szklane fale). Dwadzieścia lat wcześniej kanadyjski architekt Arthur Erickson próbował spleść motywy klasyczne i modernistyczne w budynku kana dyjskiej ambasady przy Pennsylvania Avenue. Pomysł okazał się nie wypałem już wtedy, a w projekcie Cobba wcale nie sprawdził się lepiej.
W konkursach można czasem odkryć młode talenty, tak jak w przy padku Utzona w Sydney czy Revella w Toronto. Elizabeth Diller wraz z mężem, Ricardem Scofidiem, (do których dołączył Charles Renfro), byli znani z awangardowych projektów. W czasie trwania konkursu
mieli na koncie tylko jeden duży budynek: niedawno ukończony bostoński Institute of Contemporary Art znajdujący się przy nabrzeżu, szalenie efektowną, opartą na wspornikach formę unoszącą się nad .wodą ** Nakreślony przez nich projekt African American museum
był równie brawurowy. Architekci znani są z intelektualnego po dejścia do projektowania, a w zgłoszeniu zawarli cytat z W.E.B. Du Bois o „dwóch walczących duszach, dwóch umysłach, dwóch niepogodzonych zmaganiach”, opisujący czarnoskórych w Ameryce. Dwie
walczące dusze reprezentowała podwójnie zakrzywiona, zawieszona
* Pei przeszedł na emeryturę w 1990 roku; Freed zmarł w 2005 roku. ** Startując w konkursie na projekt muzeum afroamerykańskiego, Diller Scofidio + Renfro połączyli siły z filadelfijską KlingStubbins, dużą firmą architektoniczno-inżynierską z kilkoma filiami, w tym jedną w Waszyngtonie.
44
Freelon Adjaye Bond I SmithGroup, National Museum, of African American History and Culture, Waszyngton, 2015
na cięgnach szklana powłoka rozciągnięta na pokrytym wapieniem pudelku, które zdawało się roztapiać. Tego typu nabrzmiałe formy organiczne nazywa się czasem „architekturą blobów * ”. Bloby wy
glądają niesamowicie na generowanych komputerowo podglądach, ale dość surowy model zaprezentowany w Smithsonian raczej nie dowodził, że tak ekscentryczny obiekt powinien - czy w ogóle może być zbudowany.
Najmniej znany zespól startujący w konkursie był zarazem naj liczniejszy. W jego skład wchodzili J. Max Bond Jr. , ** wówczas często określany jako dziekan architektów afroamerykańskich; The Freelon Group z Durham w Karolinie Północnej - największe w kraju biuro ar chitektoniczne należące do mniejszości; SmithGroup JJR, duża firma * Od blob (ang.) - kropla, kleks lub bezkształtna masa (przyp. tłum.). ** Bond zmarl w czasie trwania konkursu.
45
WITOLD RYBCZYŃSKI
architektoniczno-inżynierska z siedzibami na całym świecie; oraz
Adjaye Associates z Londynu. Choć Freelon i Bond ułożyli wcześniej autorski program muzealny dla Smithsonian, co dawało im pewną przewagę, a SmithGroup uczestniczyła w konstrukcji National Mu seum of the American Indian, nikt z tego grona nie mógł pochwalić się tak imponującymi projektami, jak Foster, Safdie i Predock. Ten
brak uzupełniał David Adjaye. Choć czterdziestodwuletni architekt założył swoją firmę w Londynie zaledwie osiem lat wcześniej, mini-
malistyczne, nowoczesne projekty i te z wyższych sfer (miał na koncie domy dla kilku gwiazd filmowych) sprawiły, że znalazł się w centrum zainteresowania międzynarodowej publiczności. Ać(jaye wspierany byl też przez doświadczony w wygrywaniu konkursów zespól, między innymi na projekt Nobel Peace Center w Oslo czy, bardziej współcze śnie, Museum of Contemporary Art w Denver, gdzie pokonał kilku czołowych architektów, w tym Predocka.
Na tle pozostałych sześciu prac projekt Adjaye byl najbardziej trady cyjny: zaproponował pudełko umieszczone na prostokątnym podium.
Zbudowane z kamienia wapiennego podium mieściło hol, a główne galerie znajdowały się w pudelku. Samo pudełko było w rzeczywisto ści budynkiem wewnątrz budynku: szklane galerie pokrywała perfo rowana powłoka z brązu, która za dnia mieniła się różnymi kolorami, a w nocy funkcjonowała jako punkt orientacyjny. Ani śladu krzywych, wygięć czy architektonicznej gimnastyki. Projekty wywołały mieszane reakcje. Krytyk z „The Washington
Post” uznał propozycję Adjaye za „zbyt powściągliwą” i stwierdził, że
tylko praca grupy Diller Scofidio + Renfro „wyróżnia się spośród po zostałych”. Blogerzy mogli się popisać: część wybierała jeden projekt,
inni drugi, wielu z marudzeniem odrzucało wszystkie sześć. W tym czasie rozpoczęło obrady dziesięcioosobowe jury. Trzech członków za siadało w zarządzie Smithsonian, czterech kolejnych było w pewien sposób związanych z muzeum; jeden nadzorował sekcję dizajnu w Na tional Endowment of the Arts ; *
a zaledwie dwoje było architektami:
* Niezależna agencja rządu Stanów Zjednoczonych wspierająca inicjatywy ar tystyczne (przyp. tłum).
46
POMYSŁY
Adèle Santos, dziekanka wydziału architektury przy MIT, oraz kry tyk architektury piszący dla „Boston Globe” Robert Campbell . * Uwa
gę zwracał brak choćby jednego dobrze znanego praktyka. „Uważam, że mocna osobowość potrafi zręcznie umniejszyć głosy pozostałych
jurorów” - przyznał Don Stastny, architekt i doradca merytoryczny konkursu. Jego zdaniem zróżnicowany, zrównoważony skład jury po maga w obradach i zwiększa rangę ostatecznie podjętej decyzji. Było
jasne, że tym razem nie ma co liczyć na drugiego Saarinena. „Chciałem, żeby wszyscy jurorzy mogli bez skrępowania kwestio nować i przedyskutować wszystkie opcje” - usłyszałem od Lonniego G. Buncha, dyrektora nowego muzeum. Bunch był przewodniczącym jury, ale celowo zrezygnował z uczestniczenia w pracach komitetu, któ ry wyłonił finałową szóstkę. „Przekazałem członkom komitetu doko nującego wyboru, że chcę zobaczyć pełne spektrum architektów, nie tylko kilka wariacji na zadany temat. Zależało mi na poznaniu róż nych architektonicznych możliwości” - opowiadał. To właśnie Bunch
dopisał fragment o „uznaniu dla afroamerykańskiej historii i kultury” do specyfikacji. „Nie wiedziałem, jak powinno wyglądać muzeum przyznał - ale chciałem sprawdzić, jak na to stwierdzenie zareagują różni architekci”. Według Buncha obrady jury zdominowały cztery kwestie; wypra cowana przez architektów wizja African American muséum; w jaki sposób skład zespołu odzwierciedlał tę wizję; jaki był związek między budynkiem i całym parkiem National Mail, a w szczególności obeli
skiem Waszyngtona; chemia między architektami a muzeum. Bunch określił trzy zgłoszenia jako „wybitne”, ale odmówił wskazania kon kretnych projektów. Jurorom najbardziej przypadła do gustu propo zycja grupy Freelon Adjaye Bond. „Podobał nam się sposób, w jaki
* Dziesięć osób w jury to bardzo dużo. Paul Cret, który startował - i zwyciężał -
w licznych konkursach, a także wielokrotnie byl jurorem, uważał, że idealne jury powinno się składać z trzech osób; powyżej pięciu osób mieliśmy do czynienia z „tłu mem”. Najlepiej jest, kiedy wszyscy, a przynajmniej większość, to architekci, gdyż,
jak pisał, „sami posiadają wykształcenie wymagane do zrównoważonej oceny atu tów różnych rozwiązań danego problemu”.
47
WITOLD RYBCZYŃSKI
projekt nawiązywał do obelisku Waszyngtona” - powiedział Bunch. „Adjaye nie pracował wcześniej przy zleceniach tego kalibru, ale udział
SmithGroup byl dla nas wystarczającym zabezpieczeniem”. Mimo że podjęcie decyzji zajęło trzy dni, Bunch ogłosił oficjalny komunikat dopiero po tygodniu. „Pozwoliłem jurorom przespać się z tym wybo
rem. Nie chciałem, żeby ktoś miał wątpliwości albo czuł się rozdarty”.
Projekt zespołu Freelon Adjaye Bond/SmithGroup został wybrany jednogłośnie. Na początku konkursu jury wysłuchało prezentacji każdego z sze ściu zespołów, a po ukończeniu projektów drużyny mogły po raz drugi, tym razem bardziej szczegółowo, opisać swoje prace. „Adjaye potra
fił świetnie ubrać w słowa to, w jaki sposób jego projekt wpisywał się w naszą wizję - powiedział Bunch. - Mówił o różnych kątach budyn ku i wyświetlił slajd przedstawiający kobietę z Południa w kościele z ramionami uniesionymi pod podobnym kątem. To było dla mnie bardzo przekonujące”. Innymi słowy, Adjaye odniósł się bezpośrednio do głównego pytania konkursu: „W jaki sposób ten właśnie budynek może nabrać afroamerykańskiego charakteru?”. Zgodnie z tradycją budynki przekazują pewne treści poprzez zdo bienia figuralne, co widać na przykładzie kilku obiektów rządowych
w Waszyngtonie: Pensions Building (dziś National Building Museum), wzniesiony po wojnie secesyjnej, by pomieścić biuro przydzielające emerytury weteranom walczącym po stronie Unii, jest otoczony fry zem przedstawiającym żołnierzy i żeglarzy; na frontonie Departamen
tu Poczty Stanów ^jednoczonych możemy znaleźć alegoryczne rzeź by nawiązujące do zasad działania poczty; a Departament Rolnictwa mieści się w budynku z rzeźbionymi panelami, na których widnieją zwierzęta występujące naturalnie w Stanach Zjednoczonych oraz ko bieta trzymająca brzoskwinię i kiść winogron.
Jako oddany modernista, Adjaye stronił od zdobień figuralnych, ale znalazł inne sposoby, by opowiedzieć o pewnych aspektach afroamerykańskiej historii i kultury. Od strony parku umieścił duży portyk, utrzymany we współczesnej stylistyce, ale nawiązujący do ganków do mów widywanych na Południu. Perforowane wzory na powłoce z brązu były inspirowane żeliwnymi zdobieniami geometrycznymi z Nowego
48
POMYSLY
Orleanu, a co najbardziej uderzające - pudełko, w którym zamknięte zostały galerie, miało kształt korony, formy przypominającej ułożone na sobie plecione kosze, która czerpała z twórczości plemienia Joruba. Abstrakcyjne kształty równocześnie budziły u mnie skojarzenia
z Niekończącą się kolumną Brancuęiego. Innymi słowy, projekt łączył w sobie elementy pierwotne i nowoczesne, obrazkowe i abstrakcyjne, wytwory rzemiosła i technologii. Koncepcja ta przypadła do gustu
Bunchowi. „Poszukiwałem architektonicznego odpowiednika du chowości i otuchy, zrozumienia dziedzictwa” - przyznał w rozmowie. W trakcie kolejnych dwóch lat w projekcie zespołu Freelon Adjaye Bond / SmithGroup dokonano kilku zmian. Po zebraniu licz nych opinii lokalnych i federalnych agencji, między innymi Komisji ds. Sztuk Pięknych, Służby Parków Narodowych oraz Rady Doradczej ds. Ochrony Zabytków, budynek został uproszczony: ponad połowę funkcji ukryto pod ziemią, zlikwidowano też podium. Przetrwał jed nak ganek i korona, która została powiększona i zyskała na znaczeniu
wizualnym. To częste w przypadku zwycięskich prac, kiedy nawią
zywany po konkursie dialog z klientem - którego wcześniej brakowa ło - może zaowocować ulepszeniem projektu. Do głosu dochodzą też kwestie praktyczne: porywający szkic trzeba urzeczywistnić - prze kształcić go w budynek. Należy się jednak zastanowić, czy w trakcie tego procesu projekt jest ulepszany, czy raczej rozcieńczany. W przy padku African American museum pierwotna koncepcja okazała się na tyle solidna, że przetrwała do końca.
Jeże i lisy
Filozof Isaiah Berlin jest autorem słynnego eseju odwołującego się do powiedzenia przypisywanego greckiemu poecie Archilochowi: „Lis wie wiele rzeczy, ale jeż jedną niemałą”*. Berlin opisywał pisarzy * Isaiah Berlin, Jeż i lis, przel. Andrzej Konarek, Henryk Krzeczkowski, Krysty na Tarnowska, Warszawa 1993, s. 27.
49
Dominique Perrault, Bibliothèque nationale de France, Paryż, 1996
i myślicieli - Platona, Nietzschego i Prousta określał jako jeże, Szek
spira, Goethego i Puszkina jako lisy - ale metaforę tę można także odnieść do architektów. Dominique Perrault na pewno zalicza się do jeży. W 1989 roku wygrał międzynarodowy konkurs na projekt Bibliothèque nationale
de France, ostatni z Wielkich projektów prezydenta Franęoisa Mitterranda. Wśród blisko 250 uczestników znaleźli się zdobywcy Nagrody Pritzkera - James Stirling i Richard Meier, przyszli laureaci Fumihiko Maki - Âlvaro Siza i Rem Koolhaas, a także stosunkowo nieznany
Perrault. Jego niezwykły projekt przedstawiał cztery dwudziestopięciokondygnacyjne wieże wykonane w całości ze szkła, umieszczone
na pokaźnym podium. Perrault uwielbiał Mięsa van der Rohe, a jego koncepcję charakteryzowała miesowska prostota: regały z książkami
50
POMYSŁY
ulokowano w wieżach, publiczne czytelnie i pomieszczenia naukowe w podium. Wieże, projektowane na rzucie w kształcie litery L, przy pominały cztery na wpół otwarte książki. Wiedza obnażona przed wszystkimi - uwodzicielska wizja.
Problem polegał na tym, że Wielka Idea Perraulta była nie tyle prosta, ile uproszczona. Koncepcja pionowych regałów pojawiała się
już w architekturze modernistycznej; w latach trzydziestych dwudzie stego wieku wielki belgijski architekt Henry van de Velde zaprojekto wał dwudziestokondygnacyjną wieżę, która miała pomieścić biblio tekę uniwersytetu w Gandawie, w Ameryce zaś Paul Cret wykreślił liczącą trzydzieści jeden kondygnacji wieżę z książek na zamówienie University of Texas w Austin. Obie te wieże były jednak dość zwarte, z rzadko rozmieszczonymi oknami. Szklane regały Perraulta ściągnę ły na niego furię bibliotekarzy, którzy protestowali przed narażaniem
zbiorów na działanie światła. Rozwiązaniem było dodanie wewnętrz nych drewnianych żaluzji, które eliminowały problem nasłonecznienia, ale równocześnie w znaczącym stopniu ograniczały przezroczystość
projektu, kluczowy element parti Perraulta. Ostatecznie część zbio rów umieszczono wewnątrz podium, a ich miejsce w wieżach zajęły pomieszczenia administracyjne. Ukończony budynek wywoływał sprzeczne reakcje. Choć podziemne czytelnie przeznaczone dla pra cowników naukowych wychodzą na zagospodarowany dziedziniec, wiele ponurych przestrzeni wspólnych przywodziło na myśl skojarze nia z piwnicą. Tak jak w Toronto City Hall administracja została po
dzielona na dwie części, francuski księgozbiór został rozbity na cztery. Jak komentował pewien specjalista zajmujący się gromadzeniem in formacji, „decyzja, by zrewolucjonizować klasyfikację dziedzin wiedzy z powodu koncepcji architekta wywołała we Francji poruszenie wśród osób związanych z oświatą oraz wśród intelektualistów”. Biblioteka jedna z największych na świecie - była powszechnie znana jako TGB, très grande bibliothèque, czyli żartobliwe przeinaczenie akronimu TGV (train à grande vitesse), ale dowcipnisie twierdzili, że w rzeczywistości chodziło o très grande bêtise, czyli bardzo duży błąd. Jeśli Perrault jest jeżem, architekt stojący za nową British Libra
ry, nieżyjący już Colin St John Wilson, był lisem. W1962 roku razem
51
WITOLD RYBCZYŃSKI
z Sir Leslie Martinem otrzymał zadanie rozbudowania British Museum Library. Prace się przeciągały, a następnie, po przetasowaniach w rzą
dzie, zlecenie przeobraziło się w projekt pełnowymiarowej biblioteki narodowej, której lokalizację zmieniono z Bloomsbury na King’s Cross. Zanim w 1982 roku rozpoczęto prace konstrukcyjne, Martin zdążył
przejść na emeryturę, a Wilson pracował nad trzecim projektem. Wie
lu uważało, że jego skromne podejście architektoniczne, kształtowane przez romantyczny modernizm Alvara Aalto, jest przestarzałe na tle powstających wówczas prac niestroniących od technologii architektów, w tym Richarda Rogersa czy Normana Fostera. Fale krytyki nadpły wały ze wszystkich stron: modernistom biblioteka - w dużym stopniu ceglana (dzięki czemu wpisywała się w okoliczne neogotyckie zabudo wania) - nie przypadła do gustu, bo uważali ją za zbyt stateczną; tra
dycjonaliści zaś, jak książę Karol, który niesprawiedliwie przyrównał ją do „auli akademii tajnej policji”, oskarżali jąo przesadną nowoczes ność. Wilson stał się na tyle nielubiany, że jego pracownia zmuszona była z powodu braku zleceń przejść w stan likwidacji. Stosunek do pro
jektu zmienił się po otwarciu budynku . * Wnętrze, jasne i przestronne, okazało się funkcjonalne i szalenie popularne wśród użytkowników. „British Library funkcjonuje sprawnie” - pisał Hugh Pearman, jeden z niewielu brytyjskich krytyków, którzy stanęli w obronie projektu Wilsona. „To sprzyjające miejsce do nauki”. Bohater Wilsona, Aalto, również był lisem. Weźmy na przykład Villa Mairea, duży wiejski dom, który zaprojektował w latach trzy dziestych ubiegłego wieku. Jest on uważany za jedno z jego najwięk szych dziel, swego rodzaju fiński odpowiednik Fallingwater, choć
trudno byłoby znaleźć takie ujęcie willi, które byłoby równie ikoniczne, co unoszące się nad wodospadem tarasy Wrighta. Z zewnątrz po wściągliwa, Villa Mairea jest połączeniem modernistycznych białych pudelek, rzemieślniczo wytwarzanych detali i rozproszonej swobo dy. Nerkowaty daszek nad wejściem podtrzymuje grupa pionowych i pochylonych drewnianych pali, z których część związano sznurem. * Zrehabilitowany Wilson otrzymał tytuł szlachecki w tym samym roku, w któ rym otwarto budynek. Zmarł w roku 2007.
52
POMYSŁY
Colin St John Wilson, British Library, Londyn, 1997
Ściany wykonano z bielonej farbą wapienną cegły, a nie wyraziście
konturowanego tynku, z którego przeważnie korzystali wówczas eu ropejscy moderniści. Wnętrze jest przykładem charakterystycznej dla Aalto ekscentrycz
nej odmiany modernizmu, która łączy w sobie innowacyjność i tra dycję. Funkcję salonu, jadalni i galerii sztuki - klient kolekcjonował malarstwo współczesne - połączono w jednej wielozadaniowej prze strzeni, bibliotekę tworzyły zaś ruchome regały; wszystko to w imię modernistycznej elastyczności. Równocześnie w rogu można było zna leźć tradycyjny fiński podwyższony kominek, sufit wykonano z czer wonej sosny, część stalowych kolumn o przekroju rurowym oplecio no trzciną, a resztę pokryto bukowymi listwami. Choć dom jest dość
spory, sprawia wrażenie bezpretensjonalnej mieszczańskiej wygody, co odróżnia go od imponujących willi Le Corbusiera czy luksusowego
53
WITOLD RYBCZYŃSKI
minimalizmu Mięsa. Celem Aalto jest stworzenie środowiska, które oferuje mieszkańcom rozliczne drobne udogodnienia, a nie zrobienie wrażenia na osobie oglądającej budynek po raz pierwszy. Louis Kahn żyl niemalże w tym samym czasie co Aalto i również pochodził z kraju bałtyckiego na północy - z Estonii. Obaj zgłębiali techniki École des Beaux-Arts, obaj także w miarę rozwoju kariery
odrzucili style historyczne. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Romantyczny modernizm Aalto był zakorzeniony w regionie, w któ rym mieszkał; modernizm Kahna miał zyskać charakter uniwersal
ny. Aalto pociągały żywe kolory, bogate tekstury i rękodzielnicze de tale, natomiast Kahn korzystał w pracy z ograniczonej, dość surowej palety. Aalto projektował wszystko; spod jego ręki wychodziły lampy,
wyroby szklane, tkaniny i meble - fotele i stołki jego projektu to no woczesna klasyka. Kahn nie wymyślał zapadających w pamięć me bli, a planując oświetlenie, dość często sięgał po typowe wbudowane lampy i szklane klosze; bardziej interesowały go przestrzeń i światło naturalne niż parafernalia życia codziennego. Kariery architektów miały odmienny przebieg. Aalto był geniuszem, który otworzył własne biuro od razu po ukończeniu studiów, a swój osobisty glos odnalazł jeszcze przed trzydziestką; Kahn, niespieszny debiutant, rozkwit swoich talentów architektonicznych przeżył już po
pięćdziesiątce. Aalto był szalenie płodny, bez wysiłku wyrzucał z sie bie jeden projekt za drugim; Kahn pracował powoli, a proces był dla
niego niemalże bolesny . * Podczas gdy wiele projektów Aalto to waria cje na zbliżone tematy, każdy z budynków Kahna ma swój indywidu alny charakter. Kahn miał jednak z Aalto jedną istotną cechę wspól ną: on też byl lisem i rzadko projektował budynki, które byłyby oparte
na tylko jednym pomyśle. Jego ostatni projekt, Yale Center for British Art w New Haven, to skromne czterokondygnacyjne pudełko z dwo ma oświetlanymi z góry wewnętrznymi dziedzińcami. Kahn spędził nad projektem półtora roku, sprawdzając kilka różnych możliwości. Końcowa prostota była zatem wynikiem długiej ewolucji. * Aalto startował w licznych konkursach architektonicznych - zwyciężył w dwudzie stu pięciu. Kahn wziął udział tylko w dziesięciu konkursach, nie wygrał żadnego z nich.
54
POMYSŁY
Louis Kahn, Yale Centerfor British Art, Yale Unirersity, 1974
Center for British Art jest usytuowane przy Chapel Street. Wzrok w pierwszej kolejności przykuwa imponujący budynek zaprojektowa
ny przez Paula Rudolpha w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku; duży, chropowaty, betonowy i monumentalny, mieści w sobie szko lę architektury. Centrum można minąć i w ogóle nie zwrócić na nie
uwagi - teatralny budynek Rudolpha śpiewa na całe gardło, architek tura Kahna wydaje ciche pomruki. Odkryty betonowy szkielet wy pełnia warstwa szkła i matowych paneli ze stali nierdzewnej. Więk szość architektów korzysta ze stali nierdzewnej, by wywołać wrażenie mechanicznej perfekcji lub luksusu; w rękach Kahna materiał ten nabiera niemalże domowego charakteru, a powierzchnia mieni się różnymi barwami dzięki wybarwianiu kwasem oraz wpływowi zja wisk atmosferycznych. „W pochmurne dni budynek będzie przypo mniał ćmę, a w słoneczne - motyla” - przekonywał Kahn sceptycznego
klienta.
55
WITOLD RYBCZYŃSKI
Parter centrum zajmują sklepy, a wejście do muzeum jest dyskretnie ukryte w narożniku. Prowadzi ono na mniejszy z dwóch przekrytych
dziedzińców. Tutaj ten sam odsłonięty betonowy szkielet wypełnia ją panele z kremowego dębu białego; przypomina to wnętrze pięk nie wykonanej szafki. Wysoką przestrzeń zalewa naturalne światło
z dużego świetlika, a otwory wokół dziedzińca pozwalają zajrzeć do galerii. Budynek odsłania się powoli. Galerie, z pokrytymi płótnem
ścianami i pasmami trawertynu na podłodze, przypominają raczej rezydencję niż tradycyjne muzeum. Domowa skala idealnie pasuje do eksponowanych zbiorów, które powstawały z myślą o angielskich posiadłościach wiejskich, a obrazy na drugim przekrytym dziedzińcu pokrywają ściany od podłogi po sam sufit, jak w tradycyjnych holach.
Przestrzeń jest zdominowana przez monumentalny betonowy wa lec, w którym znajduje się główna klatka schodowa. Według Cartera Wisemana, biografa Kahna, architekt był pod wrażeniem okazałych rzeźbionych kominków w angielskich posiadłościach, a przypomina jąca komin forma w ciekawy sposób buduje domową atmosferę w ob
rębie przekrytego dziedzińca, gdzie na dużym orientalnym dywanie ustawiono wygodne sofy. Krytyk Robert Hughes opisał centrum jako wymarzone miejsce do doświadczania sztuki, „budynek pozbawiony sztuczek czy narcystycznego stylu, skromny, lecz wyrazisty, w którym blady beton, jasne drewno i pokryte naturalnym płótnem ściany two rzą tło w pełni podporządkowane obrazom”.
Poczynając od 1971 roku, American Institute of Architects (AIA) co roku nagradza przykłady „przełomowej amerykańskiej architektu ry, które przetrwały próbę czasu”. Za każdym razem wybierany jest tylko jeden obiekt mający co najmniej dwadzieścia pięć lat. W prze ciwieństwie do nagród w uznaniu za projekt, które przyznaje się po mysłom istniejącym jedynie na papierze, to wyróżnienie podkreśla, iż najtrafniejsza ocena budynku dojrzewa z czasem. Wiele nowych budowli narobiło szumu, po czym po latach odeszło w zasłużoną nie pamięć z powodu funkcjonalnych niedociągnięć lub dlatego, że nie
gdyś obiecujący pomysł po pewnym czasie okazał się bublem. W 2005 roku AIA przyznał nagrodę Yale Center for British Art, które jury na zwało „jednym z najcichszych wyrazów wielkiej architektuiy”. To był
56
POMYSŁY
już piąty uhonorowany w ten sposób budynek Kahna. Pod względem liczby nagród mógłby z nim konkurować jedynie Eero Saarinen . * Siła pomysłów leży u podstaw prac obu architektów. U Saarinena była to zazwyczaj pojedyncza idea, która wyłaniała się z drobiazgowej anali zy programu budynku, przejrzenia wszystkich dostępnych możliwo ści i późniejszej destylacji rozwiązań do postaci pojedynczej koncepcji. „Trzeba stawiać wszystko na jedną kartę - powiedział kiedyś. -1 każ dy element budynku musi wspierać tę ideę”. Równocześnie budynki Kahna splatały wiele pomysłów, do których można było dojść po introspekcji bliższej dociekaniom filozoficznym niż analizie architekto nicznej. Co typowe, sam autor tłumaczył się dość mętnie: „Nie wiesz, czym tak naprawdę jest budynek, póki nie zrozumiesz kryjącej się za
nim wiary, wiary w jego tożsamość w życiu człowieka”. Po odkryciu tej tożsamości to architektura podąża za projektantem. Jeśli brzmi to trochę jak parti, cóż - Kahn kształcił się na wzór szkoły Beaux-Arts w latach dwudziestych, a w późniejszym okresie często wracał do jej
wymagających zasad.
* Pozostałe nagrodzone budynki Kahna to: Yale Art Gallery, Salk Institute, Phil lips Exeter Academy Library i Kimbell Art Museum. Budynki Saarinena: Crow Is
land School, General Motors Technical Center, port lotniczy Dulles, Gateway Arch
i siedziba firmy John Deere & Company.
Otoczenie
Pierwszą amerykańską wystawę poświęconą Bauhausowi zorganizo wano w Museum of Modem Art (MoM A) w Nowym Jorku w 1938 roku, w tymczasowej galerii w Centrum Rockefellera. Ekspozycja przycią gnęła rekordowe tłumy - w prasie ukazało się zdjęcie Franka Lloyda Wrighta gawędzącego na otwarciu z Walterem Gropiusem, organiza torem pokazu. Ich rozmowa nie została spisana. Wystawa obejmowała
zdjęcia, rysunki, tkaniny, meble oraz elementy oświetleniowe stworzo ne przez nauczycieli i uczniów słynnej niemieckiej szkoły projektowa nia. Przy wejściu umieszczono makietę ikony modernizmu - siedziby
Bauhausu w Dessau. Wykonany w dużej skali model odwzorowywał detale takie jak balkony czy okna, ale w żadnym stopniu nie uwzględ niał otoczenia, przez co można było nabrać podejrzeń, że wiatraczkowaty budynek w zamierzeniu miał być konstruktywistyczną rzeźbą. W rzeczywistości Gropius, kształcony w Königliche Technische Ho
chschule w Berlinie, zaprojektował budynek w taki sposób, by paso wał do siatki ulic Dessau: podłużny warsztat wychodził na plac miejski, pionowy blok „formował” róg ulicy, a przypominające pomost skrzydło
58
OTOCZENIE
administracyjne tworzyło bramę dla ulicy łączącej stację kolejowąz pla cem. Innymi słowy, choć budynek Bauhausu miał pewne abstrakcyjne cechy zbliżające go do rzeźby, był zarazem kształtowany przez bezpo
średnie otoczenie. Ta podstawowa różnica przestaje być jednak widocz na, gdy zrealizowany projekt przestawia się tak, jak w trakcie wystawy w MoMA, traktując go niczym istniejące niezależnie dzieło sztuki . *
Fotografia architektury również uprzedmiotawia budynki. Zupeł nie jak przy portretach studyjnych, fotograf architektury uwzględnia w kadrze tylko tyle tła, by jak najlepiej wydobyć atuty głównego tematu; elementy niemile widziane - słup telefoniczny, znak „stop”, biegnące powyżej przewody - zostają wycięte. Z tego powodu osoby, które naj pierw widziały budynek na papierze, bywają zaskoczone, gdy ujrzą
go na własne oczy. Moją pierwszą lekturą o architekturze z czasów szkolnych był A Testament (Testament) Franka Lloyda Wrighta, pokaź ny album oprawiony w białą tkaninę, opatrzony charakterystycznym dla autora czerwonym kwadratem w lewym górnym rogu. Kwiecisty
język Wrighta nie robił na mnie wrażenia, ale podziwiałem jego pra
ce, w szczególności Robie House - zdjęcie jego długiej ceglanej fasa dy zajmowało dwie strony. Kiedy w końcu miałem okazję zobaczyć prawdziwy budynek, z rozczarowaniem odkryłem, że ów „preriowy dom” w rzeczywistości znajdował się w Hyde Parku, dzielnicy w połu dniowej części Chicago. Dom był usytuowany na płytkiej działce, tuż przy chodniku, miał ogrodzony podjazd i właściwie żadnego ogrodu, a z obu stron otaczały go domy i bloki - nie zaś, jak sugerowało lirycz ne zdjęcie Richarda Nickela, krajobraz naturalny.
Dopasowywanie
Obrazy i rzeźby mogą być samodzielnymi dziełami sztuki, ale archi tektura zawsze jest częścią określonego miejsca. Trudno byłoby na * Podobnie abstrakcyjny model pojawił się w MoMA w 2009 roku w ramach re trospektywy Bauhausu. Plus ęa change.
59
WITOLD RYBCZYŃSKI
przykład w pełni docenić zaprojektowane przez Kahna Yale Center for British Art, nie wiedząc, że znajduje się ono naprzeciw Yale Uni
versity Art Gallery, neogotyckiego budynku z lat dwudziestych ubie głego wieku projektu Egertona Swartwouta, który trzy dekady później rozbudowywał sam Kahn. Yale Center odcina się od bogato zdobionej kamiennej fasady Swartwouta, stanowiąc metaliczny odpowiednik gładkiej ceglanej ściany dodanej do starszego budynku przez Kahna.
Należy pamiętać o jeszcze jednej kwestii: Chapel Street wyznacza granicę między miastem a terenem uniwersytetu, z kampusem Yale po jednej i New Haven po drugiej stronie. Centrum należy do części miejskiej, co może tłumaczyć, dlaczego Kahn zdecydował, że budynek będzie wyglądał z zewnątrz dość niepozornie (na parterze znajdują się sklepy). Choć niewykluczone też, że postanowił stworzyć Dawida do pary dla Goliata, którym jest pobliski budynek Yale School of Archi tecture, projektu Paula Rudolpha. Na otoczenie, które zastał Kahn, składały się z namysłem projekto
wane budynki uczelni ustawione wzdłuż uporządkowanej ulicy oży wianej przez studencki gwar. W żadnym stopniu nie przypominało ono scenerii, z jaką przyszło się zmierzyć Frankowi Gehry’emu w la tach osiemdziesiątych w Los Angeles, gdy dopiero pracował na opi nię architektonicznego indywidualisty. Projektował budynki miesz kalne na zlecenie, ale zazwyczaj raczej niewielkie domki na ciasnych działkach w Venice Beach, a nie wille w Bel Air. Jego otoczenie two
rzyła więc niedbała mieszanka modnych stylów, krzykliwych kolo
rów i monotonnych materiałów, które dalekie były od składowych tła idealnego dla typowego modernistycznego budynku. Ale Gehry był modernistą nietypowym. Obserwował prace wybitnych amery kańskich architektów, przede wszystkim ze wschodu Stanów Zjed noczonych - Richarda Meiera, Michaela Gravesa, Petera Eisenmana - i chcial podążać własną drogą. Jego zaskakującą, choć z obecnej perspektywy ze wszech miar rozsądną odpowiedzią na zastane oto
czenie było wpisanie się w tło. „Venice przyswaja każdy nowy element w mniej więcej trzydzieści sekund - powiedział. - Wszystko wpisu
je się w kontekst. Wszędzie coś się dzieje - wszędzie panuje chaos”. Zamiast wyszukanej elegancji i wychuchanego projektu wczesne
60
Frank Gehry & Associates. Chiat \Day Advertising, Venice, Kalifomia, iggi
koncepcje Gehry’ego krążyły wokół surowego tworzywa, żywych ko lorów i niesfornych form. Obok Norton House w Venice znajduje się pergola wykonana z materiału przypominającego fragmenty słupa telefonicznego; dom rodzinny w San Fernando Valley wykończono
papą gontową; w Norton House w Venice można podziwiać fragmen
ty obnażonego drewnianego szkieletu oraz ściany z ocynkowanej bla chy i niepomalowanej sklejki. Choć decyzje te były w głównej mie rze rezultatem ograniczonych funduszy, projekty były równocześnie szansą Gehry’ego na rozprawienie się z tandetnym środowiskiem Los Angeles. Nawet w przypadku większych zleceń, jak choćby trzykondygna cyjnego biura dla agencji reklamowej Chiat \ Day, otoczenie - głów na ulica w Venice - było krzykliwą mieszaniną pasaży handlowych, mieszkań z ogródkami i parkingów. Ze względu na wąską drogę Geh
ry podzielił budynek na dwie części: jedną niemalże banalną, a drugą
61
Moshe Safdie & Associates, National Gallery of Canada, Ottawa, 1988
zaskakującą, z wysuniętym dachem wspieranym przez grupę lekko wychylonych, powleczonych miedzią dźwigarów. Najbardziej nieco
dzienny element budynku okazał się dziełem przypadku. Jak wspo
mina architekt, omawiał model projektu z klientem, który chciał za wrzeć w nim akcent artystyczny. Dwa lata wcześniej Gehry pracował z Claesem Oldenburgiem i Coosje van Bruggen nad wieżowcem w kształcie olbrzymiej lornetki, a jego makietę wciąż jeszcze trzymał
na biurku. „Postawiłem ją na środku, kiedy tłumaczyłem Jayowi Chiatowi, dlaczego w centrum potrzebne są elementy rzeźbiarskie - opo wiadał Gehry. - Zadziałało”. Otoczenie nie musi być źródłem ograniczeń - może też inspirować. Villa Mairea Alvara Aalto to jedna z kilku rezydencji w komplek sie należącym do znanej rodziny przemysłowców, który znajduje się w gęstych sosnowych lasach zachodniej Finlandii. To właśnie otocze nie skłoniło architekta do wykorzystania w różnych częściach domu
62
OTOCZENIE
drewnianych słupów. Wspierają one zadaszenie nad wejściem, otacza ją klatkę schodową i tworzą poręcze balkonowe - a projekt powstawał w czasach, gdy wszystkie modernistyczne poręcze wykonywano ze sta
lowych rur. Nawet kolumny konstrukcyjne w salonie przypominają pnie w lesie. Zamiast budować kontrast między domem a jego natu ralnym otoczeniem, jak uczynił to Mieś w domu Farnsworth, Aalto
pozwolił, aby to okolica kształtowała architekturę. Innym przykładem budynku będącego owocem inspiracji otocze niem jest zaprojektowana przez Moshe Safdiego National Gallery of Canada, kanadyjska Galeria Narodowa w Ottawie. Nad działką, nie wielkim pólwyspem na rzece Ottawa, góruje pobliskie wzgórze Parliament Hill wraz z kompleksem budynków parlamentu - utrzymanych
w stylu dojrzałego gotyku wiktoriańskiego z połowy dziewiętnastego wieku, z urozmaiconą linią dachu, wieżami i iglicami. Najbardziej
zaskakującą konstrukcją na Parliament Hill widoczną z National Gallery jest wieloboczna biblioteka parlamentu, którą wzorowano na średniowiecznych kapitularzach, z lukami przyporowymi, spi czastymi zwieńczeniami i stożkowym dachem. W odpowiedzi na to otoczenie Safdie zaprojektował nowoczesne dopełnienie biblioteki wysoki, zakończony sterczynami pawilon ze stali i szkła, który mie ści w środku hol połączony z przestrzenią bankietową. Ten odważny architektoniczny gest można odczytywać na kilku poziomach: Saf
die stworzył zapadający w pamięć wizerunek dla obszernego, rozbu dowanego muzeum, a także urozmaicił panoramę miejską centrum
Ottawy, na którą składają się budynki rządowe, iglice pobliskiej ba
zyliki Notre-Dame, malowniczy dach hotelu Château Laurier oraz wysoki miedziany dach Sądu Najwyższego, zaprojektowanego przez Ernesta Cormiera. Co jednak najważniejsze, projekt tworzy wizualny pomost między dwiema instytucjami państwowymi - jedną politycz ną, a drugą kulturalną. W otoczeniu powstającego African American muséum w Wa szyngtonie nie znajdziemy oczywistych architektonicznych punk
tów odniesienia. Choć stolica często jest opisywana jako białe miasto
klasycystyczne, muzea otaczające National Mail tworzą nad wyraz niejednorodną grupę. Z jednej strony znajdziemy wśród nich kilka
63
WITOLD RYBCZYŃSKI
budynków klasycystycznych: nieco napuszone Museum of Naturai
History, ociężały Departament Rolnictwa, zachwycającą National Gallery of Art Johna Russella Pope’a oraz pełną gracji Freer Gallery projektu Charlesa Adamsa Piatta. Z drugiej strony zaś należący do Smithsonian Institution „Zamek” z czerwonego piaskowca Jamesa
Renwicka Jr. jest utrzymany w stylu neogotyckim, a ekscentryczny Arts and Industries Building z wielobarwnej cegły Adolfa Clussa wy myka się prostej klasyfikacji. Podobną różnorodność obserwujemy wśród budynków nowoczesnych: minimalistyczny East Building Peia znajduje się dokładnie naprzeciw inspirowanego Gaudim American Indian museum projektu Cardinala; przypominające bęben muzeum Hirshhoma projektu Bunshafta sąsiaduje z pospolitymi szklanymi pudełkami Air and Space museum Obaty; a tuż obok powstającego
muzeum afroamerykańskiego znajduje się Museum of American History, jeden z ostatnich projektów zasłużonej firmy McKim, Mead & White, który co prawda aspiruje do nowoczesności, ale niewiele z tego wynika.
Jak z taką różnorodnością poradzili sobie architekci startujący w konkursie na projekt African American museum? Antoine Predock ewidentnie uznał, że architektoniczna polifonia pozwala na dołącze nie własnego głosu, tak samo zespół Diller Scofidio + Renfro. Norman Foster wybrał charakterystyczną kolistą formę, która odwoływała się
do muzeum Hirshhoma. Moshe Safdie i Henry Cobb powiązali ogólny zarys brył budynków z pudełkowym Museum of American History. David Adjaye opisał swój projekt jako „przegub” między nieoficjal nym charakterem terenów wokół obelisku Waszyngtona a eleganc
kim krajobrazem National Mail. Mając na uwadze bezpośrednie oto czenie, opracował pomnikową formę na rzucie kwadratu, zadbał też o nadanie budynkowi wyrazistego charakteru, co było możliwe dzięki wykonaniu „korony” z brązu, a nie marmuru czy wapienia. Adjaye wprowadził dodatkowo jeszcze jedno zmyślne rozwiązanie: kąt, pod jakim ucięta jest korona, odpowiada skosom wieńczącym obelisk Wa szyngtona, dzięki czemu - jak ujmują to architekci - struktury zaczy
nają z sobą „rozmawiać”.
64
OTOCZENIE
Niewiele jest budynków równie trudnych do wpisania w przestrzeń miejską, co sala koncertowa. W przeciwieństwie do muzeum, które
jest zbiorem pomieszczeń o różnych wymiarach dopuszczających kil
ka sposobów adaptacji, kształt sali koncertowej wyznacza akustyka, linie wzroku, a w przypadku opery również rozbudowane zaplecze
techniczne. Architekt jednak musi jakoś dopasować do otoczenia to coś, co w zasadzie jest bardzo dużym pozbawionym okien pudełkiem.
Walt Disney Concert Hall, budynek zlokalizowany w raczej niewyróżniającej się części centrum Los Angeles, zyskał swój pamiętny kształt dzięki zwycięskiemu projektowi Gehry’ego z 1988 roku. Ar chitekt podzielił wnętrze na serię przypominających ogromne wnę ki pomieszczeń skupionych wokół orkiestry. W ten sposób, dzięki
uzyskaniu nieregularnej formy, zręcznie rozwiązano problem ze wnętrznej bryły budynku. Na tym etapie kariery Gehry skłaniał się ku budynkom, które przywodziły na myśl skojarzenia z bezładnymi kolekcjami brył o całkowicie odmiennych kubaturach. Disney Hall potwierdzała tę tendencję: audytorium znalazło się obok nakryte
go kopułą holu, przypominającego szklarnię, oraz kilku mniejszych kształtów. W czasie trwania konkursu komitet nadzorujący powsta wanie budynku odwiedził najsłynniejsze sale koncertowe na świę cie. Jego członkowie, a także dyrygent Esa-Pekka Salonen, byli pod szczególnym wrażeniem Suntory Hall w Tokio, gdzie układ miejsc na widowni przypomina winnicę, a publiczność zasiada na „tarasach”
otaczających orkiestrę. Akustyk odpowiedzialny za tokijski projekt, Yasuhisa Toyota, został zaproszony do zespołu Disneya. Gehry odło żył swoje zgłoszenie konkursowe na bok i zaczął projekt od zera we współpracy z Toyotą. Razem uznali, że ze względu na akustykę sala wzorowana na winnicy powinna zostać zamknięta w betonowym pu dełku o przybliżonych wymiarach czterdzieści na sześćdziesiąt me trów z zakrzywionymi ścianami i dachem. Aby złagodzić efekt, jaki robiła ta dziesięciokondygnacyjna bryła z zewnątrz, Gehry zamknął
ją w przypominających żagle kształtach. Opakowanie ukryło audyto rium, a w przestrzeni między osłoną a samym pudełkiem usytuowano hol, kawiarnię, nieformalną scenę oraz tarasy na świeżym powietrzu.
65
WITOLD RYBCZYŃSKI
Gehry Partners, Walt Disney Concert Hall, Los Angeles, 2003
Luźno dopasowane opakowanie pozwoliło też na dodanie świetlików, przez które naturalne światło wpadało do holu oraz samej sali. Pierw sze szkice architekta przedstawiały tę zewnętrzną warstwę jako kłęby pofalowanych linii, które potwierdzały anegdotę, iż projekt wziął się
ze zgniecionej kartki papieru . * „To mit. Chciałbym coś takiego potra fić, ale to nieprawda” - powiedział Gehry w wywiadzie. „Szkoda, że to nie jest takie proste. Disney Hall nigdy nie miała postaci zgniecionej kartki. W rzeczywistości jestem oportunistą. Mam materiały wokół siebie, materiały na stole i próbuję jakoś je połączyć, szukając dobrego rozwiązania”. Czasami oportunizm wraca rykoszetem. Otwarte w 2000 roku Experience Music Project Museum w Seattle jest zbieraniną różnobarwnych form, do których stworzenia podobno zainspirowały * Anegdotę o zmiętej kartce po raz pierwszy opowiedziano przy okazji pojawienia się postaci Gehry’ego w odcinku telewizyjnej kreskówki Simpsonowie.
66
OTOCZENIE
Diamond Schmitt, Four Seasons Centrefor the Performing Arts, Toronto, 2000
Gehry’ego pudla rezonansowe gitar Stratocaster. Kiedy jednak ogląda łem budynek dwanaście lat później, tłum idący do pobliskiej wieży ob serwacyjnej Space Needle rzadko zatrzymywał wzrok na nietypowym muzeum. Jednym z zadań stawianych przed Disney Hall było nadanie roz
machu długo wyczekiwanemu rozwojowi centrum Los Angeles. Tym czasem Toronto może się już pochwalić kwitnącym śródmieściem, z dynamicznie rozwijającymi się ulicami, instytucjami kulturalny mi oraz pokaźną liczbą mieszkańców. Z tego też względu trudność stojąca przed Jackiem Diamondem, miejscowym architektem, któ
ry miał nakreślić nowy budynek mieszczący zespół baletu i opery, polegała na zgrabnym wpisaniu projektu w miejską scenerię, a nie stworzeniu punktu orientacyjnego czy atrakcji turystycznej. Ukoń czone w 2006 roku Four Seasons Centre for the Performing Arts zaj muje cały kwartał przy University Avenue, najbardziej prestiżowej
67
WITOLD RYBCZYŃSKI
arterii komunikacyjnej w mieście. Projekt Diamonda to w zasadzie zestaw pudełek: największe kryje w sobie audytorium; wysokie mie
ści urządzenia techniczne; pudełka poniżej pełnią funkcję zaplecza; a w przeszklonym pudelku od strony University Avenue znalazł się hol. Wnętrze budynku jest cieple: jasne odcienie drewna, stiuk wenec ki, ochrowa paleta. Audytorium bardzo chwalono za akustykę, ideal ne linie widoczności oraz wrażenie intymności: trzy czwarte z dwóch tysięcy miejsc znajduje się w promieniu trzydziestu metrów od sceny.
Diamond był uczniem Louisa Kahna. Choć wypracował odmienny styl, obaj byli przekonani, że forma architektoniczna wynika z anali zy esencji budynku. „Wrażenia wysublimowania czy poetyckości nie uzyskuje się dzięki metaforom - twierdził Diamond - lecz dzięki jak
najlepszemu wykorzystaniu narzuconych ograniczeń. Na tym polega sekret projektowania”. W przypadku Four Seasons Centre na ograni
czenia składały się ciasna działka, wyśrubowane wymagania opisują ce salę oraz wyznaczony budżet . * Budynek projektowano, wychodząc od środka na zewnątrz, czyli tak jak w przypadku Disney Hall, ale Diamond otoczył operę zdecydowanie mniej efektownym materiałem niż stal nierdzewna - użył ciemnej cegły w czekoladowym odcieniu. Tylko pokaźnych rozmiarów przednią fasadę wychodzącą na Univer sity Avenue wykonano ze szkła. „Odrobina spektakulamości z każdej strony centrum bez wątpienia wsparłaby szlachetną misję kultury” - pisał pewien niezadowolony
krytyk z Toronto. Inny narzekał na „solenną beznamiętność” budynku. Jeszcze dalej posunęła się gazeta „Toronto Star”, która określiła Four
Seasons Centre mianem „piątego najbrzydszego budynku w Toron to”. Przyczyn niezadowolenia należało upatrywać w kilku niedawno ukończonych, rzucających się w oczy obiektach: dość natarczywym akademiku Thoma Mayne’a, szkole sztuk plastycznych utrzymywanej
* Budżet na konstrukcję w Toronto wynosił około 16o milionów dolarów, podczas gdy przy sali Disneya było to 18o milionów (również w dolarach amerykańskich we dług kursu z 2003 roku). Opera uwzględniała jednak rozbudowane zaplecze, włącz nie z urządzeniami technicznymi oraz magazynami na dekoracje, które nie są wy magane w przypadku sali koncertowej.
68
OTOCZENIE
przez odchylone od pionu podpory projektu brytyjskiego architekta Willa Alsopa, a także asymetrycznym dodatku do Royal Ontario Mu séum Daniela Libeskinda. Na tle zawyżonych standardów wyznacza
nych przez te trzy zdecydowane, „popisowe” budynki powściągliwa architektura Four Seasons Centre była gorzkim rozczarowaniem.
Krytycy z Toronto mogli narzekać, ale Walerij Giergijew, dyrektor artystyczny Teatru Maryjskiego w Petersburgu, uważał skromność za atut. W żadnym z dwóch prestiżowych międzynarodowych konkursów na projekt nowej opery dla jego zespołu nie udało się wyłonić zado walającego rozwiązania. Pierwszy konkurs wygrał prowokator z Los Angeles Erie Owen Moss, którego radykalny projekt przypominał górę lodową. Szkic Mossa, a także poprawki zostały odrzucone przez rosyjskie władze (finansujące cale przedsięwzięcie), zorganizowano
więc drugi konkurs, tym razem wygrał Dominique Perrault, archi tekt niefortunnej Bibliothèque nationale w Paryżu. Francuz postano wił zamknąć operę w wielobocznej kopule z barwionego złotem szkła. Giergijew określił koncepcję jako „mocno krzykliwą, mocno rozczłon
kowaną i niełatwą w konstrukcji” - mieszkańcy Petersburga nazwali ją „złotym ziemniakiem”. Koszty rosły, mnożyły się problemy i Perrault został zwolniony. W trakcie podróży po Ameryce Północnej Giergijew odwiedził Four Seasons Centre w Toronto. W budynku uderzyły go, jak to ujął, „piękno, praktyczność i przyjacielskość wobec otaczającej
zabudowy, niezrównana akustyka”, w związku z czym zaprosił pra cownię Diamonda - Diamond Schmitt - do Petersburga. Ogłoszono trzeci konkurs, który wygrali Kanadyjczycy.
Działka na tak zwany Maryjski II zajmuje kwartał po drugiej stronie
kanału naprzeciw oryginalnego, dziewiętnastowiecznego Teatru Ma ryjskiego, zaprojektowanego przez Alberto Cavosa, rosyjskiego archi tekta włoskiego pochodzenia. W osiemnastym wieku nowe miasto dla Piotra Wielkiego projektowali architekci z Włoch i Francji, a z biegiem lat centrum Sankt Petersburga, ówczesnej stolicy, przeobraziło się w za skakująco spójną całość architektoniczną- Wenecję Północy. Znakiem
rozpoznawczym miasta są kanały oraz piękna architektura reprezentu jąca rozmaite style: barwny barok, solidny neoklasycyzm, delikatny styl cesarstwa, romantyczny dziewiętnastowieczny eklektyzm. Trudne, lecz
69
WITOLD RYBCZYŃSKI
Diamond Schmitt, Maryjski II, Petersburg, 2013
nieuniknione pytanie, przed którym staje architekt, dotyczy sposobu, w jaki należy dodawać do takiego otoczenia nowe elementy; czy powinny się wyróżniać, być dopasowane czy może plasować się gdzieś pomiędzy tymi dwoma biegunami? Moss i Perrault postawili na odrębność. Ich szklane projekty miały
funkcjonować jako świetlne punkty orientacyjne w mroku długich rosyjskich nocy, a zarazem odcinać się od otoczenia pod każdym względem; inny miał być materiał, inna forma, inna relacja z ulicą. To rozwiązanie sprawdziło się w projekcie Gehiy’ego w Los Angeles, ale nie zdało egzaminu w Petersburgu, mieście od wieków kształto wanym przez architektów, którzy nie dbali może o spójność stylu, ale pracowali w sposób dający spójne rezultaty. Modernistyczni architekci
twierdzą, że nowa architektura powinna stanowić kontrast dla starej, ale często jest to tylko wymówka uzasadniająca swobodę artystycz ną. Tak przynajmniej sądziło wielu mieszkańców Petersburga, gdzie
70
OTOCZENIE
David M. Schwarz Architectural Services, Schermerhorn Symphony Hall,
Nashville, 2006
publiczny sprzeciw wobec „odrębności” w pewnym stopniu tłuma czy decyzję rządu o wycofaniu się z dwóch poprzednich projektów. Diamond poszedł na kompromis. Jako autor nowego ratusza w Jero
zolimie, nieopodal Bramy Jafy - nowoczesnego budynku, który zgrab nie wpisał się w starożytną zabudowę - miał już doświadczenie w budo waniu w miastach z długą historią. W przeciwieństwie do kryształowej koncepcji Perraulta, jego projekt Opery Maryjskiej był nad wyraz pro sty: pudełko mieszczące w środku klasyczną salę w kształcie podkowy. Jak Diamond często podkreślał, miasta są zbudowane z pudełek. Pudeł ko w Petersburgu - z kamienia, a nie z cegły, jak w Toronto - miało się harmonijnie łączyć z pobliską dziewiętnastowieczną zabudową, choć jest utrzymane w stylu modernistycznym, z prostymi detalami i du
żymi przeszklonymi elementami. Opera, otwarta w 2013 roku, wzbo gaca też petersburski pejzaż o ekspresyjnie ukształtowany dach oraz
umieszczony na nim taras chroniony zagiętym szklanym daszkiem.
71
WITOLD RYBCZYŃSKI
Wszystkie dobre sale koncertowe projektuje się, zaczynając od wnętrza. W książce napisanej przed powstaniem Disney Hall i Four Seasons Centre wybitny akustyk Leo Beranek ułożył ranking siedem dziesięciu sześciu najlepszych sal koncertowych na świecie, kierując
się opiniami dyrygentów, muzyków i krytyków muzycznych. O miejsca
w ścisłej czołówce walczyły tylko trzy obiekty: Grosser Musikvereinssaal w Wiedniu, Concertgebouw w Amsterdamie oraz Symphony Hall w Bostonie. Wszystkie pochodzą z końca dziewiętnastego wieku i określane są mianem shoebox, czyli pudelka na buty: są to bowiem długie, prostokątne pomieszczenia z wysokimi stropami i biegnący mi wokół sali balkonami. Kiedy architekt David M. Schwarz otrzymał zlecenie zaprojektowania nowej sali koncertowej dla Nashville Sym
phony Orchestra, jako wzór przyjął projekt Musikvereinssaal, do któ rego dodał balkon, zwiększając tym samym liczbę dostępnych miejsc. Równocześnie zachował jedną z najciekawszych cech pierwowzoru wysokie okna wzdłuż dwóch długich ścian bocznych.
Wnętrze Nashville Symphony nie ma aż tylu złoceń co Musikvereins saal, ale jest utrzymane w zbliżonym, neoklasycznym stylu. Wejście do budynku wyznacza portyk nawiązujący do kształtu starożytnej świątyni, choć kolumny korynckie wyglądają raczej na egipskie, a nie greckie. Posągi na świątynnym frontonie, wyrzeźbione przez Raymon da Kaskeya, przedstawiają muzyka Orfeusza z żoną, Eurydyką. Ber
nard Holland, krytyk muzyczny piszący dla „The New York Times”, protestował przeciw starożytnym symbolom i uważał, że budynek jest zbyt grzeczny. „Nie dyskutuje z sąsiadami - narzekał. - Uznano, że
oryginalność to nie tylko zła strategia, ale i zie maniery”. Tymczasem w projekcie chodziło właśnie o dogadanie się z sąsiadami. Nashville od dawna określano mianem „Aten Południa”, a w centrum moż na znaleźć wiele budynków z okresu greckiego odrodzenia, przede
wszystkim dziewiętnastowieczny Kapitol stanu Tennessee Williama Stricklanda, replikę Partenonu z lat dwudziestych, War Memorial Auditorium biura McKim, Mead & White oraz niedawno ukończo ną bibliotekę publiczną Roberta A.M. Sterna. Schwarz dopisywał
więc jedynie następny rozdział do układanej od lat klasycystycznej historii.
72
OTOCZENIE
William Rawn Associates, Seiji Ozawa Hall, Tanglewood, igg4
Kolejnym przykładem shoebox jest Seiji Ozawa Hall w Tanglewood. W odróżnieniu od większości sal koncertowych letnia siedziba bostoń-
skiej orkiestry symfonicznej w regionie Berkshires jest ulokowana na wsi. Jak więc architekt William Rawn poradził sobie z wpisaniem tej
w zasadzie pozbawionej okien pudełkowej struktury w scenerię trawia stych pól? Jego rozwiązanie polegało na nadaniu obiektowi charakteru przemysłowego, między innymi poprzez zastosowanie ciężkich ceglanych ścian oraz zakrzywionego metalowego dachu, w których niewyraźnie pobrzmiewają echa zakładów włókienniczych Nowej Anglii. Nieco su rowe wrażenie łagodzą drewniane ganki przywodzące na myśl stodołę, a całość świetnie wpisuje się w sielankową okolicę. Wnętrze wykona
no z drewna. W uzupełnionej wersji rankingu Leo Beranek umieścił Ozawa Hall na czwartym miejscu wśród najlepszych sal w Ameryce, tuż za Symphony Hall w Bostonie, Carnegie Hall w Nowym Jorku oraz Morton H. Meyerson Symphony Center w Dallas, projektu Peia.
73
WITOLD RYBCZYŃSKI
Naturalnie sali koncertowej nie można sprowadzać wyłącznie do walorów akustycznych, linii widoczności oraz dopasowania budynku do otoczenia. Niemiecki architekt Erich Mendelsohn napisał kiedyś, że najlepiej zapamiętuje się architektów dzięki projektom budynków z jednym pomieszczeniem. W tego typu strukturze, czyli na przykład
w Panteonie, od razu znajdujemy się właśnie tam, w sercu budyn ku, w racji jego istnienia. Sale operowe i koncertowe mają dodatko wy wymiar: są miejscami publicznych zgromadzeń. Skupiają w sobie wspólne doświadczenia i - podobnie jak w katedrach - doświadcze nia te są uzupełniane poprzez architekturę. Po podniesieniu kurtyny sala przechodzi we władanie artystów, ale do tego czasu to architekt pociąga za wszystkie sznurki.
Dodawanie
W wieku trzydziestu sześciu lat Edwin Lutyens byl już doświadczo nym architektem z szesnastoletnią praktyką, a dzięki talentowi, zado wolonym klientom oraz wsparciu magazynu „Country Life” został też najmodniejszym projektantem domów wiejskich w Wielkiej Brytanii . *
W1905 roku otrzymał zlecenie rozbudowania siedemnastowiecznej posiadłości Folly Farm w Sulhamstead w Berkshire. Dodał dwupię
trowy hol, dobudował z tyłu skrzydło kuchenne, a także idealnie sy metryczną fasadę od strony ogrodu. Nowy dom łączył w sobie subtel ny styl królowej Anny z prostymi zdobieniami charakterystycznymi dla ruchu Arts and Crafts - srebmoszara cegła, obramienia z czer
wonej cegły - które razem Lutyens określał żartobliwie jako „Wrennaissance”, „Wrenesans”** . Dumą Folly Farm byl niezwykły ogród
* Lutyens powiedział kiedyś studentom: „Każdy powinien zbudować dom w wie
ku dziewiętnastu lat. To świetne ćwiczenie”. ** Termin nawiązuje do nazwiska angielskiego architekta i uczonego Christophera Wrena (1632-1723) i sposobu, w jaki przetwarzał w swoich projektach wpły wy włoskiego renesansu (przyp. tłum.).
74
OTOCZENIE
zaprojektowany przez Gertrude Jekyll, z którą Lutyens współpraco wał i przyjaźnił się od lat.
W1912 roku Folly Farm została kupiona przez Zachary’ego Mertona, starszego przemysłowca, którego niemiecka narzeczona była przy jaciółką żony Lutyensa. Mertonowie zlecili Lutyensowi rozbudowanie domu - potrzebowali większej jadalni, dodatkowych sypialni i prze
stronniejszej kuchni. Choć dodatki te wymagały ponad dwukrotnego powiększenia rozmiarów budynku, Lutyens nie chcial ani dopasować się do pierwotnego projektu, ani burzyć symetrii przytłaczającą do budówką. Zamiast tego zdecydował się na powrót do stylu, w jakim tworzył swoje pierwsze domy, czerpiące z architektury angielskiej wsi. Przybudówka z czerwonej cegły, nazywana przez architekta „oborą”, ma ogromny dach kryty dachówką, który niemalże dotyka ziemi, masywne kominy, a także ciężkie ceglane przypory tworzące kruż ganek przy płytkim stawie z rybami, który Lutyens nazywał „zbior
nikiem wody”. Całość miała sprawiać wrażenie, że to wdzięczny ory ginalny dom został dobudowany do średniowiecznej stodoły, a nie na odwrót. Historia Folly Farm zwraca uwagę na kolejną różnicę między ar chitekturą a innymi dziedzinami sztuki: budynki nigdy nie są skoń
czone. Nowi właściciele potrzebują dodatkowych funkcji, technika idzie do przodu, moda się zmienia, a życie jest nieprzewidywalne. W przeszłości wzniesienie dużego budynku, jak choćby katedry czy pałacu, mogło się ciągnąć dekadami. Zakładano więc, że projekt bę dzie ulepszany przez kolejnych architektów. Za przykład może po służyć kaplica królewska przy King’s College, której budowę rozpo częto w 1446 roku, a ukończono siedemdziesiąt lat później, wliczając
w to panowanie trzech monarchów i jedną wojnę Dwóch Róż. Pro jekt całości przypisuje się czterem mistrzom murarskim, natomiast za witrażami stała pracująca niezależnie grupa flamandzkich rze mieślników. Zanim do kaplicy dodano dębowe lektorium - w 1536 roku - gotyk stal się już niemodny, zostało więc ono zaprojektowane w stylu wczesnorenesansowym. Każdy budowniczy analizował do konania poprzedniego pokolenia, ale żaden nie trzymał się ustalone go wcześniej planu. 75
WITOLD RYBCZYŃSKI
Nowoczesne budynki powstają znacznie szybciej, ale one również podlegają zmianom. Tuż po ukończeniu prac Dom nad wodospadem
Wrighta musial wyglądać idealnie, jak skończone dzieło sztuki. Mi nęły jednak zaledwie trzy lata od stworzenia projektu, w czasie któ rych do słynnego domu ściągały coraz większe grupy odwiedzających,
a Kaufmannowie poprosili architekta o dobudowanie domku dla gości, pokoi dla służby oraz zadaszonej przybudówki na cztery auta. Wright oczywiście się zgodził. Nie próbował ukryć usytuowanej wyżej dobu dówki, którą z głównym budynkiem łączy niecodzienny zakrzywiony
daszek schodzący wzdłuż zbocza. Architekci rzadko mają okazję powiększyć budynek więcej niż raz. W późnych latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku do pary mło dych duńskich architektów Vilhelma Wohlerta i Jorgena Bo zwrócił
się Knud W. Jensen, zamożny kolekcjoner sztuki, któremu marzyło się przerobienie dziewiętnastowiecznego wiejskiego domu na prywat ne muzeum. Chodziło o rozciągniętą na dziesięciu hektarach na pół noc od Kopenhagi posiadłość zwaną Louisiana, która była zwrócona w stronę cieśniny Sund. Wohlert i Bo odnowili stary dom, po czym dodali dwie samodzielne galerie, które połączyli z domem - i z sobą nawzajem - przeszklonymi korytarzami. Nowe budynki z drewna i ce gły były dyskretne, bezpretensjonalne, dostosowane do ludzkiej skali, a ich styl znany jest teraz jako Danish Modern, nowoczesny styl duń
ski. Jensen powiększał swoją kolekcję, a wraz z nią rozbudowywano
muzeum. W ciągu kolejnych trzydziestu trzech lat architekci czte rokrotnie powiększali budynek, dodając galerie, niewielką salę kon certową, kawiarnię, skrzydło dla dzieci, sklep oraz ogród z rzeźbami. W wyniku wszystkich tych zabiegów Louisiana Museum ma rzadko spotykany rozkład - luźny krąg połączonych pawilonów zajmujący stary przestronny nadmorski park. Style architektów ewoluowały przez lata, ale mimo to pozostali wierni korzeniom powściągliwego
modernizmu, a ich zaskakująco spójna, meandrująca architektura dała początek budzącemu podziw muzeum. Spójnością nie grzeszył Philip Johnson. W 1961 roku otrzymał
zlecenie stworzenia projektu upamiętniającego Amona G. Cartera, wydawcę prasowego z Fort Worth w Teksasie. Usytuowany w parku
76
Vilhelm Wohlert & Jergen Bo, Louisiana Museum of Art, Humlebcek, ig58-iggi
budynek przybrał postać małej galerii sztuki, w której eksponowano należącą do Cartera kolekcję prac Frederica Remingtona; przypomi nała ona niewielką świątynię z portykiem wspierającym się na deli
katnych lukach z gładkiego wapienia ze skamielinami (Texas Shell stone). Był to pierwszy budynek Johnsona utrzymany w stylu, który
pewien krytyk określił mianem „baletowego klasycyzmu”, nawiązując w ten sposób do zwężanych ku dołowi kolumn przypominających tan
cerza na czubkach palców. Na początku Carter Museum ograniczało się właściwie do pawilonu w ogrodzie, ale po dwóch latach Johnson został poproszony o dodanie z tyłu subtelnej dobudówki. Czternaście lat później muzeum postanowiło mocno się rozbudować, a Johnson, który w tym czasie stracił zainteresowanie klasycyzmem, dołożył duże skrzydło w ciężkim geometrycznym stylu. Rezultat trudno byłoby na
zwać równie udanym co w przypadku Folly Farm, jednakże w 2009 roku, gdy muzeum wymagało kolejnej rozbudowy, Johnson rozebrał
77
Philip Johnson, Amon Carter Museum, Fort Worth, Teksas, ig61
wcześniejsze dodatki, a w ich miejscu umieścił dwupoziomowy gra nitowy blok, który tworzy łagodne tło dla kunsztownego pawilonu. Ani Johnson, ani Wohlert, ani Bo nie przewidzieli rozbudowy, ale
niektóre budynki są projektowane z myślą o późniejszym poszerze niu. Kiedy pod koniec dziewiętnastego wieku Frank Furness, ar chitekt z Filadelfii, opracowywał projekt gmachu głównej biblioteki
University of Pennsylvania, wymyślił budynek „z głową i ogonem”: głowa mieściła pnącą się wzwyż czytelnię, a wykonany z żelaza i szkła ogon skrywał książki. Część ze zbiorami miała być posze rzana, przęsło za przęsłem, od trzech od dziewięciu przęseł. W 1915 roku władze uniwersytetu podjęły jednak bezmyślną decyzję o po stawieniu innego budynku * w bezpośrednim sąsiedztwie biblioteki, * Chodzi o niefortunną rozbudowę budynku Furnessa o nowe skrzydło zwane Duhring Wing (przyp. red.).
78
OTOCZENIE
przekreślając w ten sposób możliwość dalszej rozbudowy. Furness zmarł zaś kilka lat wcześniej, więc nie miał szansy zająć w tej sprawie stanowiska. Przypadek Furnessa nie jest odosobniony. Budynki mogą być pro
jektowane z myślą o dodawaniu nowych elementów, ale zanim pojawi się potrzeba rozbudowy, mijają długie dekady, w trakcie których zało żenia pierwotnego architekta często są zapominane albo zwyczajnie
ignorowane. Poza tym nowi projektanci nierzadko mają też własne pomysły. Tak właśnie wyglądała sytuacja Scarborough College, pod miejskiej filii University of Toronto zbudowanej we wczesnych latach sześćdziesiątych. Australijski architekt John Andrews zaprojekto wał cały kampus jako liniowy betonowy budynek, tak zwaną megastrukturę. Scarborough College uważano za szczyt nowoczesności w projektowaniu i zwiastun przyszłości; jednakże w miarę rozwoju kampusu kolejni architekci lekceważyli ograniczający, liniowy model Andrewsa. Zamiast tego postanowili umieścić bibliotekę, centrum
studenckie, obiekty sportowe oraz wydział zarządzania w odrębnych budynkach wolno stojących. Podobny los spotkał innąbrutalistyczną megastrukturę z lat sześćdziesiątych, tym razem w Wielkiej Bryta
nii. Denys Lasdun zaprojektował kampus nowego University of East Anglia w Norwich jako liniową megastrukturę, w którą wpisane zo stały uniesione tarasy. Wystarczyła dekada, by pierwotna koncepcja została porzucona, a niedługo później zignorowano nawet zmyślną
ukośną geometrię oryginalnego planu, opartą na kątach czterdziestu pięciu stopni. Pierwszego odejścia od megastruktury Lasduna dokonał Norman Foster, tworząc Sainsbury Centre for Visual Arts. Czterna
ście lat później został poproszony o poszerzenie budynku. Doskonale wiedział, jak to zrobić - liniowy plan pozwalał na rozbudowę z obu stron. Klienci nalegali jednak na zachowanie oryginalnego budynku w ówczesnym kształcie. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom, Fo ster ulokował nowy obiekt pod ziemią, dzięki czemu hangar pozostał nienaruszony. Nikt nie rozbuduje projektu Normana Fostera z pewnością dorów
nującą samemu twórcy, ale za jakiś czas, powiedzmy za pięćdziesiąt
lat, Sainsbury Centre może wymagać kolejnego poszerzenia, o którym
79
WITOLD RYBCZYŃSKI
będzie musial zadecydować inny architekt mając do wyboru kilka
możliwości. Rozbudowa części podziemnej jest jakimś rozwiąza niem; alternatywna koncepcja może polegać na rozbudowie budynku w taki sam sposób, w jaki przedłuża się sukienkę czy spodnie - bez szwów. Kiedy na początku lat sześćdziesiątych Eero Saarinen plano
wał kształt portu lotniczego Waszyngton-Dulles, zaprojektował obiekt, który można było rozbudowywać z obu krańców. Minęły trzydzie
ści trzy lata, a lotnisko, obsługujące coraz więcej pasażerów, zgodnie z przewidywaniami Saarinena wymagało poszerzenia. Architekci, firma Skidmore, Owings & Merrill, podwoili długość terminalu, po wielając pierwotny motyw luźno zwieszającego się żelbetowego dachu utrzymywanego dzięki cięgnom naprężonym przez wychylone na ze wnątrz podpory. Budynek wygląda dziś tak jak przed laty, a jedyną różnicą jest liczba przęseł, która wzrosła z piętnastu do trzydziestu. Planując rozbudowę Kimbell Art Museum w Fort Worth w Teksasie,
Romaldo Giurgola wybrał rozwiązanie „bezszwowe”. Jego wieloletni
kolega i przyjaciel Louis Kahn, który ukończył pracę nad budynkiem siedemnaście lat wcześniej, już wtedy nie żył. Muzeum tworzy seria równoległych sklepionych sal, które Giurgola chcial jedynie posze rzyć, wydłużając budynek z dziewięćdziesięciu do stu pięćdziesięciu metrów. Tłumaczył przy tym, iż Kahn pierwotnie planował dłuższy budynek, ale musial z tego zrezygnować z powodu ograniczonego bu dżetu. Większość miłośników Kahna uważała jednak jego pracę za
nietykalną i rozpętała międzynarodową burzę. „Czemu niszczyć dzie ło życia Kahna tak nieprzemyślaną rozbudową?” - pytano w liście do redakcji „The New York Times”. „Mówiąc bez ogródek, uważamy tę dobudowę za naśladownictwo najpośledniejszego sortu”. Wśród sy gnatariuszy znaleźli się Philip Johnson, Richard Meier, Frank Gehry i James Stirling. Muzeum ugięło się pod presją, a całkiem rozsądny
plan Giurgoli polegający na rozbudowie słynnego obiektu przez po wielanie jego architektury powędrował na półkę. To, co dla jednych jest naśladownictwem, inni odczytująjako wyraz
szacunku. W 2006 roku Allanowi Greenbergowi powierzono zada nie zaprojektowania rozbudowy Aaron Burr Hall w Princeton, późnej pracy jednego z najbardziej poważanych amerykańskich architektów
80
OTOCZENIE
Allan Greenberg Architect, Aaron Burr Hall, Princeton University, 2005
dziewiętnastego wieku, Richarda Morrisa Hunta. Hunt stawiał ekstra waganckie rezydencje w Newport w Rhode Island, pracował też przy nowojorskim The Metropolitan Museum of Art oraz Biltmore House w Karolinie Północnej, ale w Princeton ograniczył ekscentryczne za pędy - być może dlatego, że traktował je jako swoje robocze labora
torium. Zaprojektował proste pudełko z cegły, z oknami o starannie wyznaczonych proporcjach obramowanymi piaskowcem; jedynymi osobliwymi akcentami były lekko pochylona podstawa z nieociosanego kamienia i wieńczące bryłę blanki przy krawędziach dachu. Przy rozbudowie Greenberg porzucił blanki, ale zachował solidny, niemalże wojskowy charakter budynku, dobierając czerwoną cegłę z Haverstraw, czerwoną zaprawę, obramienie z piaskowca z Trenton
oraz kamienną podstawę. Starannie wyrównywał okna, linie gzymsu i ścianki attykowe względem oryginału. Przy tym wszystkim nie był jednak niewolniczo przywiązany do wizji poprzednika i wprowadził
81
Kevin Roche, John Dinkeloo & Associates, Jewish Museum, Nowy Jork, 1993
kontrastujące pasma piaskowca. Jednym z ważnych posunięć było umieszczenie klatki schodowej w wieży na rzucie ośmioboku, a tak że dodanie dwóch akcentów ozdobnych: rozety z koncentrycznymi okręgami oraz subtelnej tablicy z godłem uniwersytetu. W sumie udało mu się więc wypatrzeć nowe - choć dość skromne - możliwo ści w słowniku Hunta. Wbrew obawom, dobudowany element nie jest
pastiszem ani wierną kopią; jest raczej bliższy rozgrywającemu się na przestrzeni lat dialogowi między architektami. Kevin Roche wybrał jeszcze ostrożniejszą metodę, gdy projekto wał Jewish Museum przy Fifth Avenue w Nowym Jorku. Muzeum zajmuje dawną rezydencję Feliksa Warburga, którą w 1908 roku za
projektował Charles P.H. Gilbert, utrzymując budynek w stylu fran
cuskiego renesansu. Muzeum przeniesiono tu w 1947 roku, a w 1963 dodano do niego od strony Fifth Avenue nieciekawy aneks. W 1993 roku Roche podjął się dalszej rozbudowy. Wcześniej był prawą ręką 82
OTOCZENIE
Saarinena, a po jego śmierci wraz z Johnem Dinkeloo przejął pro wadzenie biura. Wśród jego projektów znajdują się tak rozpoznawal ne budowle modernistyczne, jak Oakland Museum w Kalifornii czy siedziba głównego biura Ford Foundation w Nowym Jorku. Można było zakładać, że nowe elementy dodane przez Rocha do muzeum będą się odcinać od reszty; architekt zdecydował się jednak ukryć
aneks z 1963 roku za nową fasadą utrzymaną w stylu francuskiego renesansu wykonaną z wapienia z Indiany, z lukarnami zwieńczo nymi pinaklami oraz mansardowym dachem. Dopracowana w naj drobniejszych szczegółach dobudówka rozwija pracę Gilberta w taki
sposób, że nie da się powiedzieć, w którym miejscu pierwowzór przechodzi w rozszerzenie. Zamiast dialogu mamy raczej do czy nienia z seansem spirytystycznym - Roche przyzywa Gilberta zza
grobu. Herbert Muschamp, krytyk architektury piszący dla „The New York Times”, przyznał, że nowe elementy Jewish Museum z szacun kiem nawiązują do starej architektury - którą błędnie określił jako „gotycką” - ale nie do końca akceptował pomysł współczesnego wyko rzystania stylu z przeszłości. „Choć rozszerzenie w zamierzeniu ma uszanować historię, w ostatecznym rozrachunku poświęca ją na rzecz smaku - pisał. - Pan Roche powiększył pałac, ale nie wpłynął na to, jak postrzegamy jego usytuowanie w czasie”. Trudno powiedzieć,
w jaki sposób inna dobudówka miałaby poszerzyć świadomość tego, jak budynek jest „usytuowany w czasie”, lecz najwyraźniej Muschamp należy do zwolenników tradycyjnej praktyki przeciwstawiania sobie elementów nowych i starych. Kontrast był jednym z motywów przewodnich szklanego atrium, które Bartholomew Voorsanger i Edward Mills zaprojektowali w 1991
roku dla Morgan Library w Nowym Jorku. Oryginalna biblioteka, opracowana w 1906 roku przez Charlesa Follena McKima, to suro wo wyglądające marmurowe pudełko wzorowane na szesnastowiecznym Palazzo Massimo w Rzymie projektu Baldassare Peruzziego. W Morgan Library znajdują się tylko cztery pomieszczenia: dwie
duże sale po bokach nakrytego kopułą holu wejściowego oraz małe biuro. Budynek dzielił kwartał z rodzinną rezydencją J.P. Morgana
83
WITOLD RYBCZYŃSKI
sprzed wojny secesyjnej oraz aneksem wybudowanym w 1928 roku
przez jego syna; atrium Voorsangera i Millsa połączyło wszystkie trzy obiekty. Pamiętam, jak siedziałem w ulokowanej w atrium kawiarni i myślałem o tym, że zakrzywiony szklany dach bardziej pasowałby
do dyskoteki. Kolizja zamiast kontrastu. Kiedy Renzo Piano w 2006 roku zgodził się rozbudować Morgan Library, rozebrał ten niepasujący element i zastąpił go wysokim holem wykonanym w całości ze szkła, elegancką i wyjątkowo dobrze skon struowaną przestrzenią, tak opanowaną, że wręcz nieśmiałą, celowo pozostawiającą pałac McKima w centrum uwagi. Jedynym manka mentem nowego budynku - i to dość poważnym - jest fakt, iż do bi blioteki McKima nie wchodzi się już przez główne drzwi przy Thirty-Sixth Street. Zamiast tego odwiedzający przemykają ukradkiem do
pałacu przez prowizoryczne wejście przy tylnym narożniku. Piano opanował sztukę kontrastującej rozbudowy do perfekcji - ina
czej nie byłby w stanie połączyć swoich delikatnych, dopracowanych w każdym calu konstrukcji ze stali i szkła ze starszymi murowanymi
budynkami. Rezultaty jego pracy można podziwiać w Los Angeles County Museum of Art, The Art Institute of Chicago czy w Isabella Stewart Gardner Museum w Bostonie; obecnie zaś projektuje pawilon ze stali i szkła na zamówienie Kimbell Art Museum, który w założe niu ma kontrastować z betonowo-trawertynowym budynkiem Kah-
na. Dopiero za jakiś czas przekonamy się, czy jego koncepcja okaże
się lepsza od zarzuconej dobudowy Giurgoli. Richard Rogers również operuje kontrastem w mistrzowski sposób, czego dowodem jest rozbudowa biurowca przy 300 New Jersey Ave nue w Waszyngtonie. Starszy budynek, w którym pierwotnie mieściła się siedziba zasłużonej firmy Acacia Life Insurance Company, zapro jektowali w 1935 roku Shreve, Lamb & Harmon, architekci odpowie Obok: Rogers dzialni za Empire State Building. I podobnie jak w przypadku Empire Stirk Har Building, sześciokondygnacyjny Acacia Building również reprezentu bour + Partners,
300 New Jersey
Avenue, Waszyngton, 2010
je wczesny amerykański modernizm: mieszankę planowania rodem ze szkoły Beaux-Arts, praktycznego podejścia do kwestii inżynier skich oraz secesyjnej wrażliwości. Rogers pozbył się garaży na północ
nym skraju terenu, umieścił w ich miejscu nowe, dziesięciopiętrowe
84
WITOLD RYBCZYŃSKI
skrzydło biurowca, a trójkątny dziedziniec między nowym i starym budynkiem przeobraził w zadaszone atrium. Koncepcja przywodzi
na myśli Piano i Morgan Library, ale wykonanie jest całkowicie od mienne. Pośrodku atrium wznosi się wieża z drabinek, która mieści w środku szklane windy i podtrzymuje dach atrium, i przypomina ogromny szklany parasol. Szklane kładki łączą wieżę ze starym i no wym budynkiem. Znakiem rozpoznawczym architektury Rogersa
jest precyzja, ale w tym wypadku uzupełnia ją rodzaj niewyszukanej zuchwałości, przywodzącej na myśl heroiczny modernizm w architek turze lat dwudziestych ubiegłego wieku. Malowana stal, goły beton, wzmacniające zastrzały i obnażone instalacje wodno-kanalizacyjne łączą się w jedną kinetyczną całość. Tego rodzaju konstrukcyjne szaleństwa dzielą lata świetlne od uporządkowanego projektu zespołu Shreve, Lamb & Harmon. „Tak było kiedyś, tak jest teraz” - zdaje się mówić Rogers. Kontrastowe ze stawienia starego z nowym to architektoniczny banał, który często sprawia, że wcześniejsze koncepcje pokrywają się warstwą kurzu. W tym wypadku było jednak inaczej. Oba budynki budzą zachwyt odwiedzających. Wiele może się zmienić przez siedemdziesiąt pięć
lat, ale głębokie zadowolenie, które wyróżnia spełnionego architekta, jest wciąż takie samo. Rogers zajął drugie miejsce w zorganizowanym w 1982 roku kon kursie na rozbudowę National Gallery w Londynie. Niezrealizowany zwycięski projekt, opracowany przez zespół Ahrends Burton & Ko-
ralek, sprowokował słynny komentarz księcia Karola, który opisał go jako „potworny czyrak na twarzy bliskiego, eleganckiego przyjacie
la”, rozpętując tym samym burzliwą publiczną debatę o nowoczesnej architekturze. W wyniku zamieszania rozpisano kolejny konkurs, a do nadesłania projektów zaproszono sześć biur. W instrukcjach dla uczestników umieszczono zapis o tym, że nowe skrzydło powinno być „budynkiem wybitnym i znakomitym pod względem architektonicz nym”, a ponadto pasować do Trafalgar Square i sprawdzić się jako wdzięczny sąsiad utrzymanej w stylu neogreckim National Gallery Williama Wilkinsa, która nie jest co prawda architektonicznym dzie
łem sztuki, ale stanowi istotny element okolicy.
86
OTOCZENIE
Zwycięski projekt, opracowany przez Roberta Venturiego i Denise Scott Brown, to niecodzienna kompozycja zręcznego „bezszwowe go” połączenia i łagodnego - oraz łagodności pozbawionego - kontra stu; w jednym miejscu tworzy odbicie otoczenia, w innym jest jego przeciwieństwem. Fasadę przy placu otwiera, jak nazwał je Venturi, „kolumnowe crescendo”, wierna kopia ogromnych korynckich pila-
strów, ślepych okien poddasza, ząbkowanego gzymsu i ścianki atty-
kowej Wilkinsa. W rękach Venturiego wszystkie te klasyczne ele menty zdają się - dosłownie - wtapiać w nową fasadę, aż w końcu całkowicie znikają. W przeciwieństwie jednak do tego scenograficz
nego tour de force, pozostałe części budynku nie nawiązują do starej konstrukcji; łączy je jedynie wspólna linia dachu i zastosowanie tego samego kamienia portlandzkiego. Na rogu stoi pojedyncza, ogromna, kanelowana kolumna koryncka, sprawiając wrażenie, jakby odłączy ła się od portyku galerii. A może to nawiązanie do stojącej na placu kolumny Nelsona?
Omawiając projekt Venturiego, krytyk Paul Goldberger stwier
dził, że „tak właśnie wygląda późny wiek dwudziesty, który nie stara się zerwać z klasycyzmem, ale raczej na swój sposób go skomento wać”. Nowy budynek na zmianę wyraża szacunek dla architektu ry starszego sąsiada i przypomina nam, że jest jednak nowoczesny. Nowe skrzydło zostało odsunięte od National Gallery, zostawiając miejsce dla pieszych oraz umożliwiając zerknięcie do środka na po tężną klatkę schodową, która wyziera zza stalowo-szklanej ściany kurtynowej, jaskrawo kontrastującej ze starym budynkiem. Wejście
do nowego skrzydła wiedzie przez otwór, który sprawia wrażenie
gwałtownie odciętego od fasady - Venturi zaznaczył, że jego wymia ry odpowiadają rozmiarom dwupiętrowego londyńskiego autobusu. Tylna ściana skrzydła jest pusta, jeśli nie liczyć dwóch dużych krat wentylacyjnych oraz nazwy budynku wykutej w kamieniu wysokimi na sto osiemdziesiąt centymetrów literami. Venturi wyjaśnił, w jaki sposób otoczenie kształtowało projekt: „Każda z czterech fasad jest inna - miesowska szklana ściana kurtynowa wychodzi na wschód, surowe ceglane »tylne« ściany na północ i zachód, fasada z wapienia na południe”. Tę ostatnią określał jako „manierystyczny billboard”.
87
WITOLD RYBCZYŃSKI
Venturi, Scott Brown & Associates, Sainsbury Wing, National Gallery, Londyn, iggi
Venturi, być może w stopniu większym niż jakikolwiek inny ar chitekt z jego pokolenia, świadomie osadził swoją architekturę w pod
stawach teoretycznych. Większość koncepcji architektonicznych jest wynikiem spotkania architekta z określonym programem, miejscem czy klientem. Pomysły te ulegają potem obróbce w trakcie kolejnych
projektów. W przypadku Venturiego teoria została najpierw wyłożo na w książce. „Jeśli operując medium architektury, nie da się czegoś zrobić, trzeba o tym napisać” - komentował, opisując sytuację neofity zgłębiającego niezrealizowane dotąd pomysły architektoniczne dzięki medium słowa pisanego. Jego manifest z 1966 roku, Complexity and. Contradiction in Architecture (Złożoność i sprzeczność w architekturze),
był reakcją na - zdaniem Venturiego - przesadnie uproszczone formy
rzeźbiarskie i monumentalne obecne w ortodoksyjnej architekturze modernistycznej. W książce tej posługiwał się przykładami z histo
rii, by zilustrować tezę, iż wielka architektura często była niespójna,
88
OTOCZENIE
złożona i sprzeczna. W późniejszej publikacji, Architecture as Signs and. Systems (Architektura jako znaki i systemy), napisanej z Denise Scott Brown, Venturi badał, w jaki sposób budynki przekazują okre ślone komunikaty nie dzięki swojej formie, lecz poprzez ikoniczne zdobienia. Tu właśnie należy upatrywać siły napędowej, która po
kierowała projektem rozbudowy National Gallery. „Przednia fasada traktowana jako znak jest niezależna od trzech pozostałych fasad skrzydła, ponieważ uznaje kontekst, w jakim się znajduje: oryginalny zabytkowy budynek, którego jest kontynuacją, oraz Trafalgar Square, z którym sąsiaduje. Ta sama fasada pełniąca funkcję billboardu nawiązuje do fasady oryginalnego budynku poprzez analogię i kontrast - innymi słowy, ele menty klasyczne są wiernymi replikami elementów oryginalnej fasady,
ale ich usytuowanie względem siebie zostało znacząco zmodyfikowa ne, by stworzyć kompozycyjną odmianę nowej fasady nakierowaną
na starą fasadę, zachowując równocześnie jednolite monumentalne
oblicze zwrócone w stronę wielkiego placu”. Czy naprawdę potrzebujemy objaśnień architekta, by docenić bu dynek? Skomplikowane gry wizualne, które podejmują architekci po kroju Venturiego, często stawiają widza pośrodku trzęsawiska aluzji literackich lub historycznych; wątpię, czy przeciętny przechodzień na prawdę postrzega fasadę Sainsbury Wing jako „billboard”. Gdyby Ven turi był czysto intelektualnym teoretykiem, jego architektura umarłaby w zarodku - ale nie można tak powiedzieć ani o nim, ani o jego pracach.
Od ukończenia Sainsbury Wing minęło dwadzieścia lat, a podniszczo ny i przybrudzony kamień portlandzki nowego budynku harmonijnie łączy się ze starym. „Kolumnowe crescendo” nie rzuca się w oczy tak bardzo jak wówczas, gdy materiał był nowy, i sprawia teraz przyjaźnie ekscentryczne wrażenie. Z Trafalgar Square skrzydło wygląda dokład nie tak, jak powinno: mała dobudowa do większego budynku, po cichu zaznaczająca swoją obecność w donkiszotowski, a miejscami zuchwały sposób, nieprzerwanie skupiając jednak uwagę na większym sąsiedzie.
Miejsce
Budynek może ignorować swoje otoczenie, ale nie może zignorować przestrzeni, którą zajmuje. Disney Hall jest zwrócona w stronę Grand
Avenue, głównej arterii śródmieścia Los Angeles, natomiast z boku graniczy z chodnikiem, który od holu, kawiarni i sklepów wewnątrz
oddziela szklana ściana. Za rogiem, po drugiej stronie First Street, znajduje się Dorothy Chandler Pavilion - ogromna sala zaprojekto wana przez Weltona Becketa w zwalistym, pomnikowym stylu popu larnym w latach sześćdziesiątych, która jest jednym z największych centrów sztuk performatywnych w Stanach Zjednoczonych. Zamiast
konkurować z kolosem, Gehry nadstawia drugi policzek i zmniejsza skalę budynku, dzieląc go na mniejsze formy. Z drugiej strony par celi, oddzielony nieciekawą Second Street, z Disney Hall graniczy parking. Tutaj Gehry zrezygnował z żagli i postawił zamiast nich praktyczne pudełko z kamienia wapiennego, w którym ulokował po
mieszczenia administracyjne. Pudełko stanowczo odcina się od ulicy,
90
MIEJSCE
a w przyszłości będzie równocześnie pełniło funkcję ekranu oddzie lającego salę koncertową od obiektu, który powstanie na pustej dział ce. Jako że większość mieszkańców Los Angeles dociera do Disney Hall samochodem, znajdziemy tu też wejście do garażu dla gości. Pro blem dwukondygnacyjnej różnicy poziomów między Grand Avenue a najniżej położonym punktem działki Gehry rozwiązał za pomocą wapiennego podium. Na jego szczycie założył publiczny ogród, który jest uporządkowaną zatoką zieleni pozwalającą uciec od pobliskiego
ruchu ulicznego; znajdziemy tu fontannę, tarasy oraz amfiteatr do występów pod gołym niebem. Każde miejsce stawia inne pytania. W jaki sposób budynek będzie najczęściej oglądany i co będzie można zobaczyć z jego wnętrza? Z któ rej strony gromadzą się goście; czyli - gdzie jest wejście? Jaki jest cha rakter pobliskiej zabudowy; dobry, zły, obojętny? Czy teren jest płaski
czy pochylony? Gdzie jest „tył” budynku? I wcale nie mniej ważne skąd padają promienie słoneczne? Architekt musi rozważyć wszyst kie te kwestie, zwłaszcza jeśli jedna z nich wysuwa się na pierwszy
plan i ma znaczący wpływ na całość projektu.
Spójrz na mnie
Główną kwestią wymagającą rozważenia w przypadku wysokiej struktury, bez względu na to, czy będzie to wieża, minaret czy pago-
da, jest to, jak wygląda z daleka. Pierwsi architekci stawiający drapa cze chmur, jak Cass Gilbert czy Raymond Hood, byli tego świadomi i czerpali inspiracje z iglic w katedrach. Owocem ich pracy były dzia łające na wyobraźnię wieże pokroju Woolworth Building i Chicago Tribune Tower. Projekt Eliela Saarinena, który zdobył drugie miejsce w konkursie zorganizowanym w 1922 roku przez gazetę „Chicago Tri
bune”, dowiódł, iż abstrakcyjne formy również mogą tworzyć zapada jące w pamięć sylwetki, dzięki czemu powstały budynki zaliczane do klasyki prostoty, jak rosły Chrysler Building, stateczny Empire State Building czy strzelisty RCA Building przy Centrum Rockefellera.
91
WITOLD RYBCZYŃSKI
W trakcie swojej pierwszej wizyty w Stanach Zjednoczonych Mies van der Rohe zatrzymał się w University Club, klubie nieopodal budynku RCA. Wtedy właśnie po raz pierwszy zobaczył wieżowiec. „Codzien nie przy śniadaniu patrzyłem na główną wieżę Centrum Rockefellera.
Wywarła na mnie ogromne wrażenie - wspominał. - W żadnym stop niu nie chodzi tu o styl. Dopiero na miejscu dostrzegasz, że masz do
czynienia z masą. Tysiące okien to nie jest pojedynczy element. Ocena w kategoriach »dobre« lub »złe« jest tu bez znaczenia. Przypomina to trochę oddział wojska lub łąkę. Kiedy widzisz masę, nie dostrzegasz szczegółów”. Dla Mięsa, tak samo jak dla innych modernistycznych architektów z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, masa niezmien nie oznaczała płasko zakończony graniastoslup. Jednym z pierwszych współczesnych projektantów, którzy zerwali z prostokątną formą, był
uczeń Mięsa, Philip Johnson. Zaprojektowane przez niego trzydziestosześciokondygnacyjne bliźniacze wieże Pennzoil Place w Houston przypominają kryształy. Dziś ponownie celebruje się wysokość, cze go dowodzą wyraziste sylwetki wieżowców takich jak przypominają
ca rakietę siedziba Swiss Re w Londynie projektu Normana Fostera, falliczna Torre Agbar w Barcelonie Jeana Nouvela czy wreszcie Lon don Shard, stalagmit ze stali i szkła stworzony przez Renza Piana. Pomijając kwestię panoramy zabudowy na tle nieba, budynki miej skie ogląda się na dwa sposoby: obiekty zwrócone w stronę otwartej przestrzeni można obserwować od frontu, natomiast te biegnące wzdłuż ulicy wymuszają patrzenie z ukosa. Mieś zdawał sobie sprawę z tej
różnicy, kiedy oddalał Seagram Building od Park Avenue, aby utwo rzyć plac. „Musialem go cofnąć, żeby dało się go zobaczyć” - powie dział w wywiadzie z 1964 roku. „W Nowym Jorku trzeba wpatrywać się w zadaszenia nad wejściem, żeby ustalić swoje położenie. Nawet nie widać budynku. Można go zobaczyć dopiero z oddali”. Miejskie budynki pozbawione dostępu do placu czy rynku są oglą dane z ukosa. Weźmy na przykład muzeum Guggenheima w Nowym Jorku, które co prawda jest zazwyczaj fotografowane z przeciwległej ulicy (obiektywem szerokokątnym), ale większość przechodniów wę
drujących Fifth Avenue najpierw kątem oka dostrzega nęcący frag ment czegoś przypominającego gigantyczny papierowy kubeczek 92
MIEJSCE
w kremowym kolorze. Cóż to za dziwadlo? W miarę zmniejszania dystansu tajemniczy kształt okazuje się widowiskową, odwróconą do góry nogami czaszą, która wznosi się nad chodnikiem. Wtedy widz znajduje się już pod wysuniętą podstawą, o krok od wejścia do budyn
ku. Wright wykorzystał dość niepozorne miejsce do skomponowania imponującej sekwencji. W przypadku Yale Center for British Art Louis Kahn rozwiązał
problem skośnej perspektywy w inny sposób. Zamiast rzeźbionej fa sady biegnącej wzdłuż ulicy zaprojektował możliwie najbardziej pla ski budynek. Spoglądając w górę, nie znajdujemy niczego, co przyku wałoby wzrok, a różnica między przeszkleniami i panelami ze stali nierdzewnej jest na tyle subtelna - zwłaszcza w pochmurne dni - że cala fasada przypomina prześwitującą szarą powłokę, jak u naj
prawdziwszej ćmy. We wcześniejszym budynku, również wymagają
cym oglądania pod ostrym kątem, Kahn wybrał rozwiązanie bliższe Wrightowi. Działka, na której znajduje się Richards Medical Research Laboratory, centrum badań medycznych University of Pennsylvania tuż przy Hamilton Walk, jest tak szczelnie otoczona, że budynek wy lania się niemalże w ostatniej chwili. Zamiast projektować pojedynczy horyzontalny blok przy chodniku - taki jak jego poprzednicy, zespól Cope & Stewardson, stworzyli na potrzeby sąsiedniego laboratorium medycznego - Kahn podzielił swój budynek na nierówny rząd siedmiokondygnacyjnych wież laboratoryjnych oraz ceglanych trzonów, w których umieścił klatki schodowe i szyby wentylacyjne. Wieże i trzony nie mają być postrzegane jako całość - obiekty pojawiają się jeden po drugim w miarę podążania chodnikiem. New World Center, siedziba szkoły kształcącej muzyków orkie
strowych w Miami Beach, pozwoliło Frankowi Gehry’emu na wyko rzystanie perspektywy ukośnej oraz frontalnej. Budynek jest białym pudełkiem wciśniętym między dwie ulice w gęstej siatce South Beach, co oznacza, że dwa krótsze boki przylegają do chodnika i są widocz ne tylko z ukosa. Z jednej strony budynek wychodzi na wąską uliczkę,
a biała fasada z rozproszonymi oknami jest tak zwyczajna, że wręcz niewidoczna. Po przeciwnej stronie natomiast budynek graniczy z czteropasmową arterią. Kształt przypominający wybrzuszoną płócienną
93
Gehry Partners, New World Center, Miami Beach, 2011
zasłonę, w rzeczywistości będący wytrzymałą markizą, rozpościera się nad chodnikiem niczym namiot. Markiza przysłania pokaźnych rozmiarów przeszklony otwór w ścianie szczytowej sali koncertowej, ale jej najważniejszą funkcjąjest informowanie o istnieniu New World
Symphony kierowców, którzy mkną po Seventh Street. Główna fasada centrum zwrócona jest w stronę parku miejskiego. Za całkowicie prze szkloną ścianą znajduje się mieszanina typowych dla Gehry’ego form, w których zamknięto sale prób. Jednakże pomimo wewnętrznego nie ładu, z zewnątrz Gehry wykazał się nietypową dla siebie powściągli wością. Duża pusta ściana zamienia się w ekran projekcyjny na świe żym powietrzu, gdzie publiczność zgromadzona w parku może oglądać transmitowane na żywo występy z sali koncertowej. Jedynym wybry
kiem projektanta jest zwieńczający budynek subtelny daszek z drzew. Jom Utzon, architekt Opery w Sydney, opisywał dach budynku
jako „piątą elewację”. Dawniej dach dawał architektowi możliwość
94
MIEJSCE
naszkicowania zachwycającej sylwetki na tle nieba. Obecnie większość nowoczesnych budynków ma pozbawione zdobień płaskie zwieńcze nia, które sprawiają wrażenie, jak gdyby struktura została brutalnie obcięta. Płaskie dachy są często zaśmiecane szeregiem kominów wen tylacyjnych, maszynowniami dźwigów, agregatami klimatyzatorów, antenami i talerzami satelitarnymi. W najgorszym wypadku są one
rozrzucone bez ładu i składu po całym dachu; w najlepszym zostały przysłonięte przez mało gustowne ekrany. W obu wariantach nadają budynkom żałosnego wyrazu, zupełnie jak gdyby architektura mia ła tak niewielkie znaczenie, że dach można zamienić w graciamię. Z tego właśnie powodu dobrzy architekci poświęcają dachom tyle samo uwagi, co pozostałym częściom budynku. Na dachu New World Cen ter, którego część przerobiono na ogród, Gehry połączył techniczne nadbudówki z formami rzeźbiarskimi, w których mieszczą się biblio teka muzyczna oraz wiele pomieszczeń publicznych, a kipiący kontur
dachu przeobraża proste pudełko w ożywioną kompozycję.
Wejście
Zbliżając się do budynku, w pierwszej kolejności pytamy: gdzie są drzwi wejściowe? Według Języka wzorców Christophera Alexandra, bardzo praktycznego podręcznika, umiejscowienie wejścia do bu dynku jest najważniejszą decyzją podejmowaną w trakcie tworzenia projektu. „Wejście powinno być tak usytuowane, aby ludzie zbliżający
się do budynku, skoro tylko go zobaczą, widzieli bądź samo wejście bądź jakiś sygnał mówiący o położeniu tego wejścia”* - pisał. Napo tykamy tu kilka problemów. Pierwszym jest trafienie do celu. W do brze zaprojektowanym budynku kierujemy się do wejścia właści
wie bezwiednie - wiemy, którędy iść, nie powinniśmy potrzebować wskazówek ani pytać o drogę. Ponadto wyraźnie zaznaczone wejście * Christopher Alexander, Język wzorców, przeł. Aleksandra Kaczanowska, Karo lina Maliszewska, Małgorzata Trzebiatowska, Gdańsk 2008, s. 549.
95
WITOLD RYBCZYŃSKI
zawsze działa zapraszająco, podczas gdy budynek - zwłaszcza budy nek publiczny - z ukrytym wejściem działa irytująco i odstręczająco. Równie złym pomysłem są obiekty pokroju odnowionej Morgan Li
brary, biblioteki łączonej z muzeum, gdzie przednie drzwi wejściowe są na stałe zamknięte. W przeszłości wejście wyróżniano poprzez umieszczenie go w miej
scu honorowym, pośrodku głównej fasady. Reguła ta znajduje potwier dzenie bez względu na to, czy mowa o pałacu Buckingham, wydziale prawa czy wiejskiej posiadłości. Tak usytuowane wejście wymagało jedynie drobnych zabiegów architektonicznych - kilku schodków czy wyrazistej framugi - żeby przyciągać uwagę. Strategia ta sprawdza się również i dziś. W młodości Mies van der Rohe eksperymentował z asymetrycznymi wejściami: trasa prowadząca do pawilonu niemiec
kiego na Wystawie Międzynarodowej w Barcelonie daleka jest od bez pośredniej, natomiast drzwi frontowe willi Tugendhatów są szczelnie ukryte. W późniejszych projektach obserwujemy jednak powrót do tradycji. Wejście do Seagram Building znajduje się pośrodku fasady od strony Park Avenue i jest akcentowane przez daszek - kolejny zwy czajowy zabieg służący do oznaczania wejścia. Wejście do Seagram Building widać centralnie z oddali. Co na tomiast zrobić z miejscem, gdzie do wejścia podchodzi się z ukosa, przez co jest ono mniej widoczne? Klasyczne rozwiązanie polega na
jego wyraźniejszym zaakcentowaniu poprzez wysunięcie lub dodanie przedsionka albo daszku. African American museum w Waszyng tonie będzie wyposażone w obszerny samodzielny „taras” zwróco ny w stronę National Mall, który podkreśla wejście w sposób równie wymowny co rozpoznawalny portyk oraz potężne schody pobliskiej
National Gallery Pope’a. Michael Graves zmierzył się z problemem ukośnej perspektywy przy okazji projektowania urzędowego biurowca w centrum Portland w stanie Oregon. Wypchnął wtedy główne wejście na sam skraj uli
cy, nadał mu formę portyku, po czym wykorzystał je jako podstawę
pod wysoką na dziesięć metrów rzeźbę klęczącej kobiety autorstwa Raymonda Kaskeya. Podążając Fifth Avenue - która wbrew nazwie jest jednak wąską ulicą - widzimy wyłaniającą się spomiędzy drzew
96
MIEJSCE
Ludwig Mieś van der Rohe & Philip Johnson, Seagram Building, Nowy Jork, 1058
ogromną miedzianą rękę. Podobnie widowiskowe jest wejście do zaprojektowanej przez Franka Gehry’ego siedziby agencji reklamo wej Chiat\Day. Wyznacza je ogromna lornetka, która - co ważniej sze, skoro jesteśmy w południowej Kalifornii - jest zarazem bramą do podziemnego garażu. Podobnie jak w przypadku rzeźby Kaskeya, ogromna skala pozwala zapomnieć, że jadąc ulicą, oglądamy lornet kę pod kątem ostrym. Nic nie mówi „ważny budynek publiczny” wyraźniej niż rząd szero kich, umieszczonych na zewnątrz schodów. Nie zyskuje na tym tylko wejście, które dzięki podwyższeniu wydaje się donioślejsze, ale także sama czynność wspinania się po stopniach również nadaje sekwencji wchodzenia do budynku typowej dla pochodu powagi. Można przy wołać w tym miejscu mauzoleum Lincolna w Waszyngtonie, National Gallery w Londynie czy niezliczone przykłady schodów prowadzących
do gmachów sądowych. Krytycy pomnikowych schodów zarzucają im
97
WITOLD RYBCZYŃSKI
•ri. ""'""t:"1" —
-
Michael Graves, Portland Building, Portland, Oregon, 1982
wsteczność i bliżej nieokreśloną niedemokratyczność. Może i nie da się im odmówić monumentalności, ale wystarczy rzut oka na ludzi siedzących czy wręcz leżących na stopniach przed New York Public
Library czy MoMA, by obalić zarzut o niedemokratyczności. Szerokie schody są z powodzeniem wpisywane w projekty wielu nowoczesnych budynków, wśród których można wymienić Operę w Sydney, Disney Hall, Bibliothèque nationale w Paryżu oraz Law Courts, gmach sądo wy w Vancouver projektu Arthura Ericksona, gdzie schody w pomy słowy sposób połączono z podjazdem dla niepełnosprawnych. Inne miejsce przeznaczane zwyczajowo na wejście, zwłaszcza w budynkach miejskich, stanowi narożnik przy zbiegu ulic. Nie jest
to może umiejscowienie, które prestiżem dorównuje pozycji central nej, ale ma tę zaletę, że jest widoczne z dwóch różnych stron; z tego właśnie powodu na wejścia narożnikowe decyduje się wiele domów towarowych. Choć Four Seasons Performing Arts Centre w Toronto
98
MIEJSCE
zajmuje cały kwartał, główne wejście znajduje się przy skrzyżowaniu dwóch ważnych ulic. Z narożnika wejdziemy też do Disney Hall oraz do Yale Center for British Art. Lokalizacja kanadyjskiej National Gallery była dla Moshe Safdiego wyzwaniem z kilku względów. Zazwyczaj wejście do muzeum prowa dzi bezpośrednio do najbardziej spektakularnej przestrzeni otwartej
dla publiczności, co potwierdzają przykłady muzeum Guggenheima
Wrighta czy East Building Peia. W Ottawie najlepsza lokalizacja głów nej sali była jednak oddalona o kilkadziesiąt metrów od narożnika, przy którym gromadzą się zwiedzający. Według Christophera Alexan dra, jeśli od wejścia dzieli nas dystans większy niż piętnaście metrów, ludzie zaczynają się gubić i zastanawiać, czy aby na pewno wybrali dobrą drogę. Jednakże gdyby Safdie przesunął główną salę bliżej na rożnika, straciłby imponujący widok rozpościerający się na budynki rządowe oraz szalenie istotne połączenie wizualne między salą a bi blioteką parlamentu. Postanowił więc tuż przy narożniku skonstru
ować mniejszą siostrę bliźniaczkę głównej sali, która funkcjonuje jako
hol wejściowy, a droga z niego do większego pomieszczenia prowadzi wzdłuż długiej wznoszącej się kolumnady. Kolumnada zaś, umiesz czona na zewnątrz budynku, oferuje ciekawe widoki oraz dostęp do naturalnego światła, a z uwagi na swoją wysokość i imponującą ska lę, wejście sprawia wrażenie bardziej odświętnego niż praktycznego. Podłużna przestrzeń odgrywa również rolę przyjemnej poczekalni w sytuacji, gdy na wystawy ściągają tłumy.
Nawet w dobrze zaprojektowanych budynkach zdarzają się kiep skie wejścia. Wejście do nowojorskiego CBS Building projektu Saari-
nena ma parę mankamentów: jest tak dobrze zintegrowane z fasadą, że właściwie go nie widać, a ponadto trzeba do niego pokonać kilka stopni w dół, co zamiast zachęcającego tworzy raczej przygnębiające wrażenie. Komentując CBS Building, Philip Johnson zauważył, że „to nie może być szczególnie ważny budynek, jeśli trzeba do niego scho dzić”. Wejścia często sprawiały problemy Louisowi Kahnowi, co było widoczne już w przypadku Yale University Art Gallery, gdzie wejście nie prowadzi z ulicy i wymaga pokonania dziwacznych schodów bie
gnących równolegle do chodnika. Na istnienie ukrytego wejścia do
99
WITOLD RYBCZYŃSKI
Richards Medical Research Laboratory w Filadelfii wskazują dwa
rzędy schodów, ale na ich końcu odkrywamy ciemną, nieprzyjemną przestrzeń - drzwi pozostają niewidoczne, póki nie zatrzymamy się
tuż przed nimi. Wright często ukrywał wejścia do domów. Weźmy choćby Robi House, w którym drzwi są niewidoczne z ulicy, a do tego nie należą do głównej elewacji, jak można by się było spodziewać, lecz znajdują się na końcu jednego z wąskich dziedzińców z północ
nej strony budynku. Wejście staje się przez to doświadczeniem skom plikowanym i w pewnym sensie tajemniczym - zupełnie jak sam architekt.
Widok
Pierwszy prawdziwy budynek, który zaprojektowałem jeszcze jako student architektury, był rodzajem niewielkiego schroniska. Rodzi ce kupili działkę w North Hero w Vermont i potrzebowali miejsca do spania oraz składowania sprzętu turystycznego, dopóki nie odłożą pieniędzy na domek letniskowy. Zaprojektowałem graniastosłup trój kątny z sześciu arkuszy sklejki, które były osadzone na czterech uko śnych nogach. Dwa krańce domknąłem sosnowymi deskami, a dach pokryłem gontem papowym. Budowa zajęła mi cały jeden weekend.
Jedyne okno z falistej płyty z włókna szklanego na ścianie szczyto wej wpuszczało do środka żółtą poświatę. Ostrołukowe okno ogląda ne z zewnątrz miało w sobie coś gotyckiego, a schronisko zostało na zwane „kapliczką”*.
Wszystko to działo się w 1964 roku, kiedy rekordy popularności biły domki letniskowe (typu brda) o stromym dwuspadowym dachu, więc trudno nazwać moją koncepcję oryginalną. Konstrukcje te zawdzię czają swe powodzenie kilku zaletom. Domki są dość tanie w budowie składają się głównie z dachu - i można je konstruować samodzielne. Są też wytrzymałe - mój przetrwał trzydzieści lat - a ich wnętrze, * W oryginale po polsku (przyp. tłum.).
100
MIEJSCE
przywodzące na myśl namiot, czyni z nich szczególnie urokliwą kry
jówkę za miastem, bez względu na to, czy znajdują się w górach, na plaży czy - jak w naszym wypadku - nad jeziorem. Moda na tego rodzaju domki rozwinęła się w latach pięćdziesiątych, ale najciekawszy przykład tego typu domku jest dużo starszy. Jego au torem jest kalifornijski modernista Rudolf Schindler, który zdobywał
wykształcenie w Wiedniu pod okiem Otto Wagnera i Adolfa Loosa, po czym wyjechał do Ameryki i zaczął pracować dla Franka Lloyda
Wrighta. Ostatecznie osiedlił się w Los Angeles, gdzie tworzył bar dzo interesujące domy z betonu (wśród których warto wymienić jego własny dom w West Hollywood oraz Lovell Beach House w Newport Beach), choć nigdy nie cieszył się takim uznaniem jak jego przyja ciel i rywal Richard Neutra. W połowie lat trzydziestych Schindler otrzymał od pewnego nauczyciela sztuki zlecenie zaprojektowania skromnego domku letniskowego. Miejsce, w którym miał on powstać, tuż przy jeziorze Arrowhead, leżało w granicach osiedla zaplanowa
nego w stylu normandzkim. Schindler zaprojektował domek z ostro opadającym dachem, który niemalże dotykał ziemi, po czym w jakiś sposób przekonał lokalny komitet odpowiedzialny za plan zagospo darowania przestrzennego, że jest to autentyczna normandzka forma. W rzeczywistości projekt miał niewiele wspólnego z tradycją. Wnę trze wykonano w większości z jodłowej sklejki, która była wówczas nowym materiałem przemysłowym. Kuchnię stanowiła niewielka przestrzeń utrzymana w stylu Wrighta, a sypialnia znajdowała się
na poddaszu wychodzącym na salon, którego ściana szczytowa była w całości przeszklona. Schindler, dowodząc swojej pomysłowości, od jednej strony spłaszczył stromy dach, dzięki czemu uzyskał rodzaj lu-
karny, która pozwalała na dodanie aneksu z jadalnią oraz przeszklo nych drzwi prowadzących na boczny taras i pomost. Esther McCoy,
dobra znajoma Schindlera, napisała, że dom „miał w sobie sponta niczność, przy której późniejsze domki letniskowe tego typu wyda wały się zbyt wydumane”. Kiedyś spędziliśmy z żoną trzy miesiące w domku letniskowym na plaży w Alligator Point na Florydzie. Podobnie jak w projekcie Schindlera, tu również sypialnia na poddaszu otwierała się na wysoki
101
WITOLD RYBCZYŃSKI
salon, ale całość nie była równie subtelna - zwykła trójkątna tuba z przeszkloną ścianą zwróconą w stronę morza. Widok na Zatokę Meksykańską, który wywarł na nas tak ogromne wrażenie w trakcie
pierwszej wizyty, szybko stracił swój urok. Problem polegał na tym, że pobyt wewnątrz zawsze skazywał nas na ten sam widok. Mieszka liśmy już wcześniej nad wodą, w starym kamiennym wiejskim domu na île Perrot w Quebecu. Choć szeroka rzeka Św. Wawrzyńca była
po drugiej stronie drogi, żadne z okien nie kierowało się w jej stronę. Wystarczyło jednak przekroczyć próg, by móc podziwiać majestatycz ną, powoli płynącą wodę. Za każdym razem wydawało mi się, że wi dzę ją po raz pierwszy. Nasze doświadczenia pokrywają się ze słuszną obserwacją Christophera Alexandra, który stwierdził, iż przyzwyczajenie może ze psuć dobry widok. „Człowiek ma ochotę się [nim] cieszyć i czerpać
przyjemność z podziwiania [go] każdego dnia - pisał. - Ale im bar dziej widok jest rozległy, oczywisty, im bardziej jest natarczywy, tym szybciej zblaknie”*. Alexander sugeruje, że od dużych okien skiero wanych w stronę określonego widoku lepiej sprawdzają się przypad kowe, pośrednie mignięcia. Alvar Aalto byl mistrzem widoku niebezpośredniego. Jego własny dom letniskowy na wyspie Muuratsalo w południowej Finlandii jest tego dobrym przykładem. Choć znajduje się blisko brzegu, otoczony lasem budynek podporządkowano usytu
owanemu w centrum dziedzińcowi, pełniącemu funkcję zewnętrznego salonu skoncentrowanego wokół paleniska, którego używano czasem do gotowania. Otwór w murze pozwalał obserwować jezioro między drzewami, ale większość pokojów była zwrócona w stronę lasu lub
samego dziedzińca. Louis Kahn wykorzystał widok niebezpośredni w projekcie Salk Institute w La Jolla w Kalifornii. Dwa laboratoria w efektownej lokali zacji nad Pacyfikiem tworzą kąty proste z linią brzegu, okalając otwar ty dziedziniec. Nie ma z nich ładnego widoku. W czterokondygnacyj nych wieżach ustawionych wzdłuż dziedzińca mieszczą się pojedyncze biura, skąd można zaledwie dostrzec ocean przez zamontowane pod * Christopher Alexander, op. cit., s. 653.
102
Louis Kahn, Salk Institute, La Jolla, Kalifornia, 1066
kątem okna. Wystarczy jednak pokonać utwardzony dziedziniec, prze dzielony pośrodku wąskim kanałem z wodą, aby można było w pełni rozkoszować się spektakularnym widokiem Pacyfiku. Jak w tym kontekście opisać szklane domy, gdzie bez przerwy mamy niczym niezakłócony widok? W szklanym domu Philipa Johnsona jeden narożnik zajmowało biurko, ale brakowało regałów na książki. W 1980 roku architekt wybudował więc biuro połączo ne z biblioteką w jednym z niewielkich jednopokojowych budynków
nieopodal domu. Johnson nazywał go potem swoją „celą mnicha”. Lu bił czytać pod wysokim, stożkowatym świetlikiem, siedząc naprze ciw jedynego okna. Wąski otwór był skierowany w stronę ogrodowej konstrukcji z siatki ślimakowej, którą Johnson zbudował w hołdzie Frankowi Gehry’emu. Może nie jest to do końca „widok zen”, do któ rego przekonywał Christopher Alexander, ale niewiele mu do niego brakuje.
103
WITOLD RYBCZYŃSKI
Topografia
„Przy skromnym budżecie najlepszym terenem pod zabudowę jest te ren plaski - doradzał osobom noszącym się z zamiarem budowy domu Frank Lloyd Wright. - Naturalnie jeśli można wybrać teren z łagodnym zboczem, budynek będzie znacznie bardziej interesujący, bardziej zado
walający”. Taliesin, dom, który skonstruował dla siebie w Spring Green w Wisconsin, znajduje się na właśnie takim zboczu, a kilka skrzydeł budynku, wzniesionych z nierówno układanej miejscowej odmiany wapienia, opasuje grzbiet wzgórza. Powyżej i poniżej stok pokrywa ją ogrodzone murem ogrody. Praca nad Taliesin trwała od 1911 roku
aż do śmierci Wrighta w 1959 i obejmowała dwukrotną odbudowę po tragicznych pożarach, powiększenia (lub rozbudowy), przeróbki oraz udoskonalenia. Zgodnie z wyreżyserowanąsekwencjągość podjeżdża
do domu serpentynową drogą otaczającą budynek, mija porte-cochere, ostro skręca, po czym wjeżdża na dziedziniec rozciągający się między domem a szczytem wzgórza. To jednak jeszcze nie koniec. Przed wej ściem do domu pokonuje bowiem zacienioną loggię, skąd - nareszcie można zobaczyć panoramę rozciągającej się poniżej doliny, Jones Valley. W latach dwudziestych Wright, licząc na zlecenia w dynamicznie rozwijającym się mieście, otworzył biuro w Los Angeles . *
Mimo wło
żonego wysiłku nie osiągnął sukcesu, a kilka ambitnych planów zwią zanych z nieruchomościami spełzło na niczym, jednak krótkotrwałe przedsięwzięcie zaowocowało czterema zapadającymi w pamięć do mami z tak zwanych bloków tkanych, prefabrykowanych betonowych bloków pokrytych wzorami. Wright dokonał pomysłowej aranżacji charakterystycznej, pagórkowatej topografii okolicy Los Angeles. Do niektórych domów wchodzi się przez górne piętro, a sypialnie usytu owane są poniżej; w Storer House na poziomie dolnym ulokowano ja dalnię i sypialnie, na górze zaś znalazł się salon. Natomiast wejście do
niezwykłego Millard House, wzniesionego na dnie wąwozu, znajduje * Jednym z uczniów, którzy towarzyszyli Wrightowi w Los Angeles, byl Rudolf Schindler.
104
MIEJSCE
Frank Lloyd Wright, Ennis House, Los Angeles, 1924
się na półpiętrze, a salon wciśnięto między jadalnię a główną sypial nię. We wszystkich domach pokoje przechodzą w zadaszone balkony, ganki odgrywają rolę sypialni, tarasy mieszczą się na dachu, tarasy i dziedzińce są rzeźbione w zboczach. Strome stoki południowej Kalifornu, zupełnie różne od równinne go Środkowego Zachodu, pobudzały Wrighta do szukania nowych roz wiązań, częściej w pionie niż w poziomie. Przeplatające się wnętrza są porywające jednakże z zewnątrz efekty bywają mieszane. Niewielki Miliard House - przezywany przez Wrighta La Miniatura - to pereł ka, którą Brendan Gili uważał za „zdecydowanie jeden z najpiękniej szych domów na całym świecie, bez względu na wielkość”. Wymiary bardziej okazałego Storer House okazały się jednak zbyt przytłaczają
ce dla górzystej okolicy Hollywood Boulevard, a przypominający świą tynię Ennis House najlepiej pasowałby do filmów Cecila B. DeMille’a. Monumentalna struktura „grozi zmiażdżeniem wzgórza, na którym
105
WITOLD RYBCZYŃSKI
się wznosi” - pisał Gili, dla którego „ekscentryczna gwałtowność, z jaką zwraca na siebie uwagę”, zaprzeczała wykładanym przez Wrighta zasa dom, zgodnie z którymi dom powinien łagodnie wpisywać się w okolicę. Wright wrócił na Środkowy Zachód Stanów Zjednoczonych i do
projektowania domów, które wychodziły mu najlepiej: głównie hory zontalnych, usytuowanych na płaskich lub delikatnie pochyłych te renach. Ważnym - i bardzo udanym - odstępstwem od tej reguły jest Fallingwater. W trakcie pierwszej wizyty na zalesionej działce Edgar J. Kaufmann pokazał Wrightowi swoje ulubione miejsce; ogromny głaz, na którym ogrzewał się w słońcu po kąpielach pod wodospa dem. „Wizyta nad wodospadem w lesie zapisała się w mojej pamięci, a dom przybiera w myślach niewyraźny kształt wyznaczany przez muzykę potoku” - pisał architekt do Kaufmanna. Jednakże zamiast domu z widokiem na wodospad Wright zaprojektował dom na jego
szczycie. „E. J., chcę, żebyś żył z wodospadem, a nie jedynie na niego patrzył” - powiedział klientowi. Spektakularny rezultat jest jednym z najbardziej brawurowych przykładów integracji środowiska sztucz nego i naturalnego - budynku i okolicy - w całym dorobku Wrighta. W latach trzydziestych ubiegłego wieku, przed powstaniem domu Farnsworth, Mies van der Rohe zaprojektował kilka domów wiejskich. Pierwszy z nich, czasem nazywany „domem dla architekta”, Mieś za projektował dla siebie w Alpach Tyrolskich. Nie miał wówczas pracy -
Bauhaus, którego był dyrektorem, został już zamknięty, a kryzys spa
raliżował niemieckie budownictwo - cale przedsięwzięcie było więc czysto teoretyczną wprawką. Szkic węglem przedstawia podłużny dom wypełniający zagłębienie doliny. Kamienne mury i duże przeszklo ne powierzchnie sprawiają, że całość zdaje się wyrastać z krajobrazu, przywodząc na myśl Taliesin, który Mieś odwiedził trzy lata później.
Architekt przyjechał do Stanów Zjednoczonych na zaproszenie Helen i Stanleya Resorów, dla których miał zaprojektować domek letniskowy na działce w Jackson Hole, w Wyoming, u stóp masywu Grand Teton. Okolica była niespotykana. Resorowie powierzyli wcześniej zadanie
innemu architektowi, ale prace zakończono po wstawieniu czterech pali fundamentowych; mówiąc dokładniej, były to pale mostowe, po nieważ dom miał zostać przerzucony nad górskim potokiem. Mieś
106
MIEJSCE
chętnie skorzystał z możliwości rozwinięcia wcześniejszego pomysłu i zaproponował podłużne jednopoziomowe pudełko zamknięte w sta lowej ramie. Oba krańce były pokryte drewnem tekowym; w jednym mieściły się sypialnie, natomiast w przeciwległym zaplanowano kuch nię i pomieszczenia pomocnicze. Środkowa część, zawieszona nad stru
mieniem, mieściła salon, jadalnię oraz ogromny kominek z otoczaków. Ściany w pokoju były na całej wysokości przeszklone, umożliwiając
podziwianie w dwóch kierunkach zapierającego dech w piersiach górskiego krajobrazu. Otwory miały rozmiar ekranów kinowych, co dawało nieco subtelniejszy rezultat niż w przypadku domu w całości ze szkła. W porównaniu z domem Farnsworth projekt Resorów ujaw nia też inne atuty. Połączenie drewna tekowego, otoczaków oraz szkła tworzy bogatszą kompozycję, a rozmieszczenie pokojów tradycyjnych
i przeszklonych jest mniej wyszukane, lecz bardziej praktyczne. Nie stety dom nigdy nie powstał; tragiczna w skutkach powódź zniszczyła pale fundamentowe, a zniechęceni Resorowie zrezygnowali z projektu.
Trudny teren stanowi dla architekta wyzwanie. Nie chodzi wy łącznie o problemy techniczne wynikające z nietypowej topografii, ale również o odpowiedzialność związaną z dodawaniem nowych ele
mentów do pięknego, już skończonego krajobrazu naturalnego. Naj lepsze projekty potrafią jednak dodatkowo wzmocnić widowiskową scenerię. Wytłumaczenia tego rzekomego paradoksu należy upatry wać w związku między wytworami natury i wytworami człowieka. „Kształt architektury odpowiada kształtowi ziemi - pisał Vincent Scul-
ly - przeobrażanej przez struktury wytwarzane przez gatunek ludzki”.
Latarnia na cyplu zdaje się dopełniać morski krajobraz, podobnie jak kaplica na górskim szczycie może sprawić, że otoczenie wyda się jesz
cze bardziej kontemplacyjne i tajemnicze.
Przód i tył
Nasz język i sposób postrzegania świata są kształtowane przez nasze ciało, które ma przód i tył. Co za tym idzie: podochodzimy do kogoś od
107
WITOLD RYBCZYŃSKI
przodu, a zakradamy się od tyłu; stawiamy światu czoło lub odwraca my się do niego tyłem; mówimy coś komuś w twarz albo obgadujemy za plecami. Rozróżnienie między przodem a tyłem jest więc bardzo ważne (dlatego dwustronne maski karnawałowe budzą niepokój). Po dobnie jest w przypadku budynków, w których można zidentyfikować twarze (fasady) i tyły. Naturalnie podział ten również jest wynikiem uwarunkowań praktycznych: w domu potrzebne jest miejsce do skła
dowania śmieci; muzeum nie obejdzie się bez punktu dostaw, gdzie rozładowywane są dzieła sztuki; a biurowiec musi mieć zatoczkę dla zaopatrzeniowców. To właśnie na zapleczu wydziela się miejsce na pokój do sortowania poczty, tymczasowy magazyn, odpadki, a także dostęp do parkingu, koszy i kontenerów na śmieci. Najlepsze miejsce na tego rodzaju mało wdzięczne elementy wyposażenia znajduje się
z dala od wejścia i często jest ukryte przed naszym wzrokiem - z tyłu budynku. W Seagram Building łatwo rozpoznać przód, który jest zwrócony w stronę Park Avenue, a dotarcie do umieszczonego od frontu wejścia wymaga przemierzenia obszernego placu. Obserwowany z tego punk tu trzydziestodziewięciokondygnacyjny trzon wygląda na idealny graniastosłup. W rzeczywistości jednak z drugiej strony - z tyłu - możemy znaleźć biegnący przez całą wysokość „grzbiet” o głębokości jednego przęsła, którego wytrzymałe ściany boczne „obejmują” smukłą wieżę. Ściany osłonowe są pokryte z zewnątrz, podobnie jak pozostałe ele
menty budynku, siatką słupków międzyokiennych z brązu, ale zamiast szkłem zostały wypełnione marmurem z Tinos. „Dostałem niedawno list od architekta, który bardzo rozsądnie pytał; »Dlaczego ściana osło nowa nie pozostała gładka, tak jak w budynku ONZ?«” - wspominał Philip Johnson, który pracował nad projektem razem z Miesem. „Mu
szę przyznać, że nigdy nie przyszło mi to do głowy. Wydawało nam się to z Miesem logiczne, że cały budynek będzie wyglądał jednakowo”. Jednym z powodów, dla których Mieś i Johnson bez wahania wszyst kie boki Seagram Building zaprojektowali jako jednakowe, był fakt, iż
w tamtym okresie - późnych latach pięćdziesiątych - architekci bez cienia wątpliwości zakładali, że budynek może mieć funkcjonalny tył, ale nie może on wyglądać inaczej niż przód. Dlatego też szklany
108
MIEJSCE
dom Johnsona budził zachwyt: projekt perfekcyjny w każdym calu to ideał wczesnych modernistów; jeśli coś było na tyle dobre, że mogło funkcjonować jako przód, równie dobrze sprawdzało się z tyłu. A jeśli po drodze likwidowano tylne wejście - cóż, szkoda. „Pomysł z oddzie leniem drzwi frontowych, przez które wchodzimy, od drzwi tylnych,
przez które wynosimy śmieci, brzmi całkiem sensownie” - mówił
Johnson w trakcie słynnego wykładu na Harvardzie. - Ale z przera żeniem zauważyłem, że w moim domu wynoszę śmieci przez drzwi frontowe”*. Minęła dekada od ukończenia Seagram Building, a w Garden Buil ding, należącym do St. Hilda’s College w Oksfordzie, żeńskiego kole gium z akademikiem, Alison i Peter Smithsonowie zaproponowali
inne rozwiązanie kwestii przodu i tyłu budynku. Małżeństwo cieszy ło się opinią czołowych twórców powojennej brytyjskiej architektury, a ich teksty były równie wpływowe co same budynki. Łączyli szcze gólnie pragmatyczne oblicze modernizmu z zainteresowaniem niszo wymi tematami, Beatrix Potter i Le Corbusierem. Widziałem projekt Smithsonów w połowie lat siedemdziesiątych. Garden Building wci śnięto między kilka niewyróżniąjących się budynków wiktoriańskich przy odległym krańcu rzeki Cherwell. W czasach, gdy brytyjscy ar
chitekci pokroju Jamesa Stirlinga czy Denys Lasdun tworzyli wido wiskowe kampusy, skromny czterokondygnacyjny blok Smithsonów był niewątpliwie nużący. Z zewnątrz modułową konstrukcję tworzy ła prefabrykowana betonowa rama, w której zamknięto duże szyby przesłonięte utrzymanym w stylu Tudorów ekranem z przecinają cych się drewnianych belek zamocowanych na fasadzie. „Absolut nie bezpretensjonalne” - pisał Robin Middleton, krytyk architektury, w recenzji zatytułowanej The Pursuit of the Ordinary (Pogoń za zwy
czajnością). Mnie w Garden Building zaskoczyło jedno: szklano-betonowa fasada wraz z drewnianym ekranem pokrywała trzy strony
kwadratowego bloku, podczas gdy czwarta, wychodząca na podjazd dla pracowników, była gładką ścianą z najzwyklejszej cegły. Smith sonowie hołdowali starszej niż świat praktyce w architekturze: mając * Naturalnie Johnson nigdy sam nie wynosił śmieci - miał od tego służbę.
109
id
»H. -
-W- i ■I r ,/JESS
l‘-
v < ' '
II 1
*? 1
••'tJ'd • :-iíá
MIEJSCE
ograniczony budżet, przeznaczyli środki na przód budynku, a tył po zostawili prosty i gładki. Budynek Harold Washington Library w centrum Chicago zajmu
je cały kwartał, który z trzech stron jest otoczony przez główne ulice, a z czwartej sąsiaduje z wąską alejką. Architekt biblioteki, Thomas Beeby, ulokował czytelnie i stanowiska do pracy wzdłuż trzech ścian
biegnących przy ulicach, a wszystkie pomieszczenia należące do za plecza budynku - biura, pokoje dla personelu, sortownię książek, wy pożyczalnie, windy i łazienki - znalazły się przy alejce. Różnicę widać też z zewnątrz: podczas gdy trzy elewacje dziewięciopoziomowego bu dynku pokrywają misternie zdobiona cegła i kamień, tył tworzy gład ka ściana kurtynowa ze stali i szklą. Istnieją także typy budynków, które nie mają tyłu. Przykładowo
terminale lotnicze mają dwa przody - dla ruchu lądowego i powietrz nego. Gdzie w takim razie umieścić pomieszczenia techniczne, punkt dostaw i zaplecze usługowe? Norman Foster znalazł odpowiedź na to pytanie w 1991 roku w trakcie pracy nad portem lotniczym Londyn-Stansted. Terminal, ogromny hangar oświetlany świetlikami, operuje na pojedynczym piętrze umieszczonym nad poziomem usługowym, który Foster nazwał „maszynownią”. Oprócz stacji obsługującej pociąg wahadłowy, który dowozi pasażerów do odpowiednich bramek, na niż szym poziomie mieszczą się też punkty przeładunku bagażu i zaple
cze techniczne. Pierwowzorem terminalu w Stansted było Sainsbury Centre for Visual Arts. Podobnie jak wiele innych obiektów uniwer syteckich, centrum jest budynkiem wolno stojącym. Ze względu na to, że wymagało dostępu do zaplecza technicznego, Foster umieścił ma
gazyny i warsztaty w piwnicy, do której prowadziła długa zewnętrzna rampa dla ciężarówek. Podobne rozwiązanie znajdziemy w African American muséum w Waszyngtonie. Wzorem wszystkich innych mu Obok: zeów w obrębie National Mail, do obiektu można się dostać z dwóch Alison & Peter przeciwległych stron: od Constitution Avenue oraz od strony samego Smithson, Garden Building,
parku. Długa rampa kieruje ciężarówki do piwnicy, gdzie znajduje się St. Hilda’s pomost załadowczy, pomieszczenia techniczne, warsztaty i magazy College, Oxford
ny. Tak jak w przypadku Sainsbury Centre i lotniska Stansted, „tył” University, budynku mieści się pod spodem. 1970
111
WITOLD RYBCZYŃSKI
O tym, jak ważne jest ustanowienie odpowiedniego związku mię dzy przodem i tyłem, przypominam sobie każdego dnia. Pracuję na University of Pennsylvania w Meyerson Hall, niezbyt interesującym
gmachu z cegły i betonu wzniesionym w połowie lat sześćdziesiątych. Nie znajdziemy tu prawdziwego przodu ani tyłu, ponieważ wszystkie boki budynku są traktowane jako architektonicznie równorzędne, mimo że główne wejście jest zwrócone w stronę kampusu, a wejście dla personelu wychodzi na ulicę. Problem tkwi jednak w tym, że z punktu widzenia osób docierających pieszo, samochodem czy au
tobusem, to drzwi dla personelu - a nie główne wejście - są najwy godniejszym sposobem dostania się do środka. Z biegiem lat wejście
to właściwie zastąpiło drzwi frontowe. Bezpośrednio wokół niego znajdują się również budki z jedzeniem i kontenery na śmieci, więc oprócz studentów czekających na obiad oraz ludzi wchodzących do
budynku lub go opuszczających możemy zobaczyć samochody za trzymujące się, by kogoś wysadzić, wozy dostawcze i pojazdy tech niczne oraz osoby wyrzucające odpadki. Nieeleganckie i niezręczne połączenie.
Słońce
Pierwszym zbudowanym przeze mnie domem był domek letniskowy dla moich rodziców - po pięciu latach nocowania w „kapliczce” byli gotowi przenieść się do czegoś wygodniejszego. Rozkład pomieszczeń wzorowałem na domu, który Le Corbusier zaprojektował dla swoich rodziców. Podobało mi się, że sypialnia była w nim przedłużeniem głównego salonu - zasłona zapewniała prywatność, ale mogła pozostać odsłonięta, gdy w domu przebywali tylko właściciele. Dom rodziców Le Corbusiera usytuowano nad Jeziorem Genewskim; aby zapewnić jak najlepszy widok, długi wąski budynek ustawiono równolegle do
linii brzegu. Dom moich rodziców również był nad jeziorem - Lake Champlain - ale tutaj brzeg porastało gęste skupisko drzew. Ponie waż chciałem ich wyciąć możliwie jak najmniej, obróciłem budynek
112
MIEJSCE
Witold Rybczyński, domek letniskowy, North Hero, Vermont, 1969
o dziewięćdziesiąt stopni, by tworzył z jeziorem kąt prosty. Na wąskiej ścianie szczytowej wystającej spomiędzy drzew umieściłem duże okno umożliwiające podziwianie jeziora. Pomost znajdował się na drugim
krańcu domu, a od wody oddzielała go kępa drzew. Po ukończeniu budowy wszystko działało jak w zegarku: rano przy odsuniętej zasło nie rodzice mogli się cieszyć zachwycającym widokiem, a połączone pokoje sprawiały, że niewielki domek - liczący mniej niż pięćdzie siąt metrów kwadratowych - wydawał się większy. Duże okno było
jednak zwrócone na zachód, przez co popołudniami słońce zalewało całe pomieszczenie, a oślepiające światło odbijane przez wodę było nie do zniesienia. Rozgoryczony, zamontowałem przesłony z bambusa. To była dla mnie ważna lekcja, dzięki której na zawsze zapamię tałem, by brać pod uwagę pozycję słońca. „Południe jest najważniej szym punktem na tarczy kompasu” - pisał Jeremiah Eck, doświad czony architekt specjalizujący się zabudowie mieszkalnej, w książce
113
WITOLD RYBCZYŃSKI
The Distinctive Home (Wyróżniający się dom). „Staram się umieścić najdłuższy bok budynku pod kątem nie większym niż trzydzieści
stopni w stronę południową - kontynuował. - Dzięki temu większość pomieszczeń w domu będzie miała w ciągu dnia bezpośredni dostęp do światła słonecznego”. Najdłuższy bok mojego obecnego domu jest ustawiony pod kątem około dwudziestu stopni względem południa.
W ten sposób mam zapewnione nie tylko nasłonecznienie większości pokojów, ale również front budynku skierowany w stronę słońca, a spi czasto zakończone okna nadają fasadzie pogodny wygląd; pozbawiona naturalnego światła elewacja północna zawsze sprawia przygnębiające wrażenie. Taras naszego domu w Filadelfii jest jednak po stronie pół nocnej i przez większość dnia pozostaje w cieniu, co w upalne lato jest oczywistą zaletą. Kuchnia ma okno wschodnie - podobnie jak sypial nia - co oznacza, że oba pomieszczenia są rano oświetlane, a weranda, na której w cieplejsze dni zdarza się nam jeść obiad, znajduje się po
zachodniej stronie domu, skąd rozciąga się widok na ogród i drzewa, wieczorami rzucające na trawie długie cienie. Jak zauważył Eck, idealne lokalizacje budynków zdarzają się dość rzadko, a położenie względem słońca należy pogodzić z innymi czyn nikami, takimi jak widok czy topografia. W przypadku Disney Hall
Grand Avenue biegnie z północnego wschodu na południowy zachód, a to oznacza, że umieszczone w narożniku wejście skierowane w stro nę pólnocnowschodnią przez większość dnia - nie licząc kilku chwil
o poranku - jest pogrążone w cieniu. Takie ustawienie dalekie jest od ideału, ale Gehry starał się polepszyć sytuację poprzez obniżenie
budynku, dzięki czemu światło może wpadać od tyłu na plac przed wejściem, a hol jest doświetlany przez skierowane na południe świe tliki. W New World Center przód budynku zwraca się na wschód, w stronę parku. Słońce od tej strony jest dość nisko, ale w przeciwień stwie do słońca zachodniego nie jest upalne ani oślepiające. Równo cześnie takie ustawienie budynku sprawia, że fasada przez większość popołudnia pozostaje w cieniu. Dzięki dodaniu dużego świetlika
obejmującego wnętrze budynku Gehry zadbał o to, by mieszanina form widocznych przez przeszkloną ścianę wschodnią była dobrze
oświetlona.
114
Alvar Aalto, Baker House, Massachusetts Institute of Technology, 1948
Jako architekt o nordyckich korzeniach Alvar Aalto zwracał szcze gólną uwagę na słońce. Plan, na którego podstawie powstała Villa Mairea, obrócił o około trzydzieści stopni względem południa. Dzię ki temu zabiegowi słońce wpada do sypialni o poranku, dziedziniec i basen są oświetlane po południu i wieczorem, a salon, którego okna
wychodzą na trzy strony, jest słoneczny przez cały dzień. Dziedziniec domku letniskowego architekta na wyspie Muuratsalo jest ustawio
ny prostopadle względem wody, ale zwrócony na południe, dzięki czemu dociera do niego naturalne światło. Kształt innego budynku Aalto został niemalże w całości podporządkowany kwestiom związa nym z nasłonecznieniem. W1946 roku architekt zaprojektował Baker House, akademik Massachusetts Institute of Technology, gdzie był pro fesorem wizytującym. Długa wąska działka w Cambridge zwrócona jest na południe, w stronę rzeki Charles i granic Bostonu. Tradycyjne
rozwiązanie polegałoby na wzniesieniu podłużnej płyty z układem
115
WITOLD RYBCZYŃSKI
Witold Rybczyński, Ferrero House, St. Marc, Quebec, 1980
korytarzowym dwuipółtraktowym, ale w ten sposób połowa pokojów wychodziłaby na północ. Aalto uznał, że wszystkie muszą mieć bez
pośredni dostęp do słońca. Jako że podłużny, półtoratraktowy budy nek nie zmieściłby się na działce, architekt wpisał plan w kształt li tery „S”, dzięki czemu trzy czwarte ogólnej liczby pokojów zwrócone
jest na południe (pozostałe - na zachód). Dom tworzony z myślą o jak najlepszym wykorzystaniu energii cieplnej słońca wymaga bardzo precyzyjnie określonego położenia, które zapewni pożądane efekty. W zimie słońce na północnej półkuli porusza się po mocno zakrzywionym łuku, wschodząc na południo wym wschodzie i zachodząc na południowym zachodzie; punkt zenitu (w południe) zależy od pory roku: w zimie jest nisko, w lecie - wyso ko. Zmiany te oznaczają, że dach wysunięty przed okno skierowane na południe będzie latem blokował wysoko przesuwające się słońce,
116
MIEJSCE
a zimą pozwoli promieniom na oświetlenie wnętrza. Jeśli dodamy do tego murowaną podłogę, najlepiej w ciemnym odcieniu, która bę dzie pochłaniała światło, uzyskamy system pasywnego ogrzewania energią słoneczną.
W1980 roku zaprojektowałem dom dla pary młodych ludzi, Jacque line i Jima Ferrero. Mieli dwójkę dzieci, a oprócz standardowych po kojów prosili o oszkloną werandę, saunę, wiatrolap, pokój do nauki, dużo półek na książki i chłodnię w piwnicy. Budżet byl dość skromny, a całość musiałem zmieścić na stu dziesięciu metrach kwadratowych. Poza tym chcieli też, aby dom byl pasywnie ogrzewany przez słońce.
Działka, w południowym Quebecu, znajdowała się wśród otwartych terenów uprawnych, bez żadnych przeszkadzających drzew, i szczę śliwie oferowała od południa przyjemny dla oka widok majaczących w oddali pagórków. Sęk w tym, że kierunek ścisłego południa prze
biegał pod kątem trzydziestu stopni do pobliskiej wiejskiej drogi. Wszystkie okoliczne domy były zwrócone w jej stronę - jak to zazwy
czaj na wsi - przez co ustawienie nowego domu pod kątem dałoby dość dziwaczny efekt. Rozwiązaniem okazał się plan przypominają cy wiraż: jedno skrzydło zwrócone w stronę drogi, drugie w stronę słońca. Niedawno dostałem e-mail od nowych właścicieli domu. Byli z nie go zadowoleni, ale mając trójkę dorastających dzieci, potrzebowali porady, jak powiększyć dostępną przestrzeń. Dołączyli zdjęcia. Oblicówka z cedru miała srebrny odcień, tak jak zakładałem, a sztuczny tynk okazał się nad wyraz wytrzymały. Ocieplane rolety izolujące nocą duże okna od strony południowej wciąż trwały na swoich miej
scach, podobnie jak piecyk na drewno. Mimo że drzewa zdążyły już wyrosnąć, wyremontowano kuchnię, a wewnętrzną ścianę z wzorzy stej cegły pomalowano na biało, po blisko trzydziestu latach w wyglą dzie domu zaszło zaskakująco mało zmian. Przesłałem właścicielom szkice z sugestiami. Nie projektowałem domu z myślą o rozbudowie, ale poszerzenie południowej części „wirażu” było dość proste, dzięki czemu mogłem powiększyć salon i dodać na górze sypialnię. Doryso wałem też duże okno zwrócone w stronę słońca.
117
Plan
Jedna z często przytaczanych maksym Le Corbusiera głosi, że „plan jest generatorem”*. Co to właściwie znaczy? Jako szwajcarski kalwini-
sta, Le Corbusier uważał planowanie wręcz za fundament cywilizacji.
„Bez planu jest tylko nieznośne dla człowieka doznanie bezksztaltności, ubóstwa, chaosu i arbitralności” - pisał w manifeście z 1923 roku, W stronę architektury.
We wnętrzu oko patrzy na rozliczne powierzchnie ścian i sklepień; kopuły decydują o przestrzeni; sklepienia - o powierzchni; filary i ściany dopasowują się do siebie w oparciu o zrozumiale zasady. Cala struktura wznosi się od podstaw i rozwija według reguły za pisanej na pianie . ** * Le Corbusier, W stronę architektury, przel. Tomasz Swoboda, 2012, s. 60. ** Ibidem, s. 100.
118
PLAN
Do tekstu dołączył szkice starożytnych budowli - świątyni w Tebach, Akropolu, Hagia Sophia w Stambule - by zademonstrować, w jaki sposób trójwymiarowa forma staje się projekcją rzutu kondygnacji w pionie, oraz dowieść, że plan jest ponadczasową cechą architektu ry, niezależną od kultury czy epoki. Le Corbusier podkreślał jego nie ustającą aktualność, opatrując tekst własnymi planami tak zwanego miasta promiennego (La Ville Radieuse), stworzonego z geometrycz nie ułożonych wież. Le Corbusier twierdził, że najważniejszym etapem projektowania
budynku jest wybór rzutu - reszta dopasowuje się sama. Tak jak wielu architektów wczesnego modernizmu, nie miał formalnego wykształ cenia; jednakże nacisk kładziony na planowanie wpisywał się w prak tyki znane z École des Beaux-Arts . * Francuska szkoła podkreślała rolę trójwymiarowego projektu oraz detali, ale kluczem do stworze nia dobrego budynku byl właśnie rzut. „Możecie wpisać czterdzieści dobrych fasad w dobry rzut - radził uczniom Victor Laloux, słynny
wykładowca - ale bez dobrego planu nie nakreślicie dobrej fasady”. Szkic w stylu Beaux-Arts to uczta dla oka. Mam przyjaciela we Francji, którego dziadek, Léopold Bévière, uczęszczał do École w la
tach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku, gdy szkoła święciła największe sukcesy, i został potem przyjęty do Atelier André, gdzie wcześniej kształcił się Laloux. Na ścianach jadalni w domu przyjacie la można podziwiać kilka rysunków dziadka z czasów studenckich,
olbrzymich rozmiarów akwarele drobiazgowo odwzorowujące deta le projektu zaliczanego do klasy A (czyli zaawansowanego). Wydaje mi się, że byl to ośrodek uzdrowiskowy. Ja sam wciąż przechowuję swoją pierwszą akwarelę, którą namalowałem na studiach - obóz
rzeźbiarzy w lesie - ale wydaje się nieudolna i prymitywna na tle tak kunsztownych tworów.
Rzut w stylu Beaux-Arts wygląda jak zaawansowane ćwiczenie z rysunku, ale jego kompozycja odzwierciedla drobiazgową analizę
* Walter Gropius, Richard Neutra i Alvar Aalto mieli wykształcenie kierunkowe, ale gwiazdy architektury pokroju Le Corbusiera, Mięsa van der Rohe czy Franka
Lloyda Wrighta uczyły się poprzez praktykę.
119
WITOLD RYBCZYŃSKI
Paul Philippe Crei, Folger Shakespeare Library, Waszyngton, 1932
rzeczywistych funkcji budynku. W późnych latach dwudziestych
ubiegłego wieku Henry Clay Folger zlecił filadelfijskiemu architek towi o francuskich korzeniach Paulowi Philippe’owi Cretowi, uzna
nemu ancien élève, zaprojektowanie obiektu, który pomieściłby jego imponującą kolekcję szekspirianów. Na budowę wyznaczono ekspono
waną lokalizację w Waszyngtonie na Capitol Hill, za biblioteką Kon gresu. Cret musiał uwzględnić czytelnię, sale wystawową i wykłado wą oraz pomieszczenia administracyjne. Sale były przeznaczone dla wszystkich, z czytelni mieli zaś korzystać wyłącznie badacze. Z uwagi na to, że biblioteka pełniła równocześnie funkcje muzeum oraz miej sca przeznaczonego do nauki, Cret w sposób świadomy - i pomysło wy - zerwał z konwencją Beaux-Arts nakazującą tworzenie rzutów
o pojedynczej środkowej osi, opracowując w zamian rzut dwuosiowy w kształcie rozciągniętej litery „U”. W środkowej części z przodu mie ści się galeria, zwrócona na północ, a tuż za nią umieszczono czytelnię;
120
PLAN
krótsze boczne skrzydła z jednej strony zostały przeznaczone na salę wykładową, z drugiej - na pomieszczenia biurowe. W budynku znaj duje się para identycznych wejść, jedno dla ogółu, a drugie dla bada . * czy Czytelnia była symbolicznym sercem budynku, co Cret chcial
uwydatnić przez podwyższenie tej części biblioteki, ale Folger nale gał na jednolitą ściankę attykową. Pomysł Creta był lepszy, ale klient, były prezes firmy Standard Oil, nie miał w zwyczaju zmieniać zdania. W Folger Shakespeare Library nie brakuje symetrii, ani wewnątrz, ani na zewnątrz. Dwa wejścia umieszczone na długiej fasadzie są lu strzanymi odbiciami. Choć pełnią inne funkcje, wschodnie skrzydło
z salą wykładową jest w zasadzie wierną kopią wymiarów skrzydła zachodniego. Wejścia do sali wystawowej znajdują się na przeciwle głych krańcach sklepionego pokoju. Okazały kominek wyznacza śro dek długiej ściany czytelni. Choć trzeba też zaznaczyć, że Cret daleki jest od niewolniczego uwielbienia symetrii. Wykorzystując sugestię
Folgera, zdecydował się na wzbogacenie elewacji skrzydła z pomiesz czeniami administracyjnymi większą liczbą zdobień, niż wymagałaby
tego sama funkcja, ponieważ to właśnie ten element widzą w pierw szej kolejności goście podążający do budynku wzdłuż East Capitol
Street.
Symetria i osie
Architekci kształceni w Beaux-Arts byli tak przyzwycząjeni do syme trii, że John Harbeson, protegowany i współpracownik Creta, a także
autor słynnego podręcznika, czuł się zobligowany do dopisania roz działu „Rzut »asymetryczny«”. Zaznaczył, że niezrównoważone wy magania programowe lub nietypowo ukształtowane tereny wymaga ją czasami rzutów niesymetrycznych, ale dodał, iż są one trudniejsze w opracowaniu i nie powinny być wykonywane lekką ręką. Z opisu * Innym wartym wzmianki wyjątkiem od tej reguły są dawne szkoły, gdzie rów nież umieszczano dwa wejścia, oddzielne dla dziewczynek i chłopców.
121
WITOLD RYBCZYŃSKI
z łatwością można było wywnioskować, że rzut „asymetryczny” - sło wo zawsze ujęte w cudzysłów - to rzadki widok. Źródeł zainteresowania symetrią, które cechowało architektów
Beaux-Arts, należałoby poszukiwać w architekturze renesansu, któ rą widzieli na własne oczy lub podziwiali w historycznych traktatach. Jednym z najbardziej wpływowych autorów był Andrea Palladio, któ
rego Cztery księgi o architekturze cieszyły się popularnością wśród archi tektów ze względu na dużą liczbę ilustracji. Wydanie z osiemnastego wieku, opracowane przez brytyjskiego architekta Isaaca Ware’a, przez długi czas uchodziło za wzorcowe angielskie tłumaczenie. W trosce o jak największą dokładność Ware przerysował oryginalne drzewo ryty, co oznacza, że jego grafiki były lustrzanymi odbiciami rysunków
Palladia. Niewielu czytelników zwróciło jednak na to uwagę - wszyst kie przedstawione na ilustracjach budynki są absolutnie symetryczne. „Pokoje powinny być rozmieszczone po obu stronach wejścia i holu,
przy czym należy przestrzegać, aby po prawej stronie były takie same i miały taki sam układ jak po lewej; wówczas budynek jest symetrycz ny”* - pisał Palladio, choć przyjęte przez niego uzasadnienie tej tezy „ciężar dachu rozkłada się równomiernie na mury” - budzi wątpliwo ści. Architekt żyjący wcześniej, florentyńczyk Leon Battista Alberti, przedstawił bardziej przekonującą argumentację: „Spójrzmy na dzie ła Natury (...) gdyby ktoś miał wielką stopę, lub jedną dłoń ogromną,
a drugą maleńką, jego sylwetka byłaby zniekształcona”. Razem z żoną i parą przyjaciół spędziliśmy kiedyś osiem dni w wil li Palladia w Finale di Agugliaro w Wenecji Euganejskiej. Szesnastowieczna Villa Saraceno, zaprojektowana przez architekta na wczesnym etapie kariery, jest jednym z jego najmniejszych domów, liczącym tyl ko pięć pomieszczeń. Uwzględniony na szkicu Palladia okazały dzie
dziniec nigdy nie powstał, choć niewielką część po stronie wschodniej zbudowano w dziewiętnastym wieku, co nadało willi uroczo kośla wą sylwetkę. Palladio nie zgodziłby się na takie rozwiązanie - jego plan był idealnie symetryczny. Wschodnia część domu odpowiadała * Andrea Palladio, Cztery księgi o architekturze, przel. Maria Rzepińska, Warszawa
1955, s. 56-
122
PLAN
Andrea Palladio, Villa Saraceno, Finale de Agugliaro, ok. 1550
zachodniej, a niewidzialna linia dzieliła na połowy szerokie wejścio we schody, loggię, oraz salon w kształcie litery „T”. W willach Palla dia pojawiają się stopnie wyłącznie dla służby, nigdy zaś nie spoty kamy wielkich klatek schodowych. Villa Saraceno nie była pod tym względem wyjątkiem. Przestrzeń na schody została wykrojona z sa
lonu, a po drugiej stronie symetrycznie umieszczono camerino, czyli niewielki pokoik. Druga linia biegnie przez długość salonu, przecina dwa boczne pokoje, po czym sięga obu skrzydeł barchesse, budynków gospodarczych. Do pary bocznych pokojów dołączono niewielkie po mieszczenia przylegające do krótszej osi. Osie Palladia to linie wyidealizowanego schematu geometryczne go, które zarazem wyznaczały umiejscowienie drzwi i okien. Dzięki temu wystarczyło otworzyć główne drzwi, by zobaczyć cały dom na przestrzał. Chodząc od pokoju do pokoju, zawsze poruszamy się po
jednej z osi Palladia. Umieszczenie w jednym rzędzie drzwi i okien
123
Leonardo da Vinci, Człowiek witruwiański, ok. 1487
tworzy podłużną perspektywę wewnątrz domu, a przy okazji w zaska kująco nowoczesny sposób zaprasza do środka elementy zewnętrzne. Oprócz wielu przykładów symetrii, mniejszej i większej, wewnątrz i na zewnątrz, willa odznacza się też pięknymi proporcjami, okazałą
skalą i solidną prostotą. Razem elementy te tworzą namacalne wra żenie porządku i spokoju, które działają kojąco na myśli i oczy.
Inspirację do ścisłego przestrzegania zasad geometrii osiowej Palladio czerpał ze starożytności, wzorując się na przykład na Panteonie, który wielokrotnie ogląda! w trakcie wypraw do Rzymu. Rzymianie z kolei zapożyczyli koncepcję symetrii - podobnie jak i samo słowo od Greków. Oksfordzki matematyk Marcus du Sautoy tłumaczył, że
starożytne greckie symmetros oznaczało „w równym stopniu” i odno siło się do pięciu brył platońskich: czworościanu, sześcianu, dwudziestościanu, ośmiościanu i dwunastościanu. Dla Greków symetria była precyzyjnym pojęciem, którego można było dowieść geometrycznie.
124
PLAN
Nie tylko oni interesowali się tą koncepcją. Przykłady wykorzystania symetrii znajdujemy w konstrukcjach przeróżnych cywilizacji: świąty ni w Luksorze, meczecie Omara w Jerozolimie, Angkor Wat w Kam
bodży, Zakazanym Mieście w Pekinie i świątyniach szinto w Ise. We wszystkich tych budynkach symetryczny rzut idzie w parze z rytu ałem i ceremonią, a ponadto dostarcza przeżyć estetycznych oraz bu duje poczucie harmonii i równowagi, które odzwierciedlają piękno
i perfekcję. W rzeczy samej, dążenie do symetrii w naszym otoczeniu, przejawiające się choćby w umieszczeniu wazonu z kwiatami na środ ku stołu czy świeczek na krańcach kominka, zdaje się uniwersalne. Dlaczego symetria w architekturze jest źródłem przyjemności? Jak widać na słynnym szkicu Leonarda da Vinci, ludzkie ciało two rzy seria lustrzanych zależności: ma prawą i lewą stronę, przód i tył,
a pośrodku pępek. Du Sautoy pisał, że ludzki umysł jest nieustannie przyciągany do wszystkiego, co zawiera elementy symetrii: „Sztu ki plastyczne, architektura i muzyka od czasów starożytnych aż po współczesne bawią się koncepcją elementów, które odbijają się nawza jem w ciekawy sposób”. Symetria w architekturze może polegać na
stworzeniu geometrycznych wzorów przy wykorzystaniu kafli podło gowych lub paneli drzwi, może też być jednak namacalna. Przykłado wo, gdy znajdujemy się wewnątrz gotyckiej katedry, chłoniemy wiele różnych widoków, ale idąc główną nawą - linią, przy której spotykają
się obrazy odbite z lewej i prawej strony - zdajemy sobie sprawę, że nasze położenie względem otoczenia jest niezwykłe. Kiedy zaś docie ramy do miejsca spotkania nawy głównej i poprzecznej, a nad nami wznosi się punkt przecięcia oraz iglica, wiemy, że dotarliśmy do celu. Architekci, których Nikolaus Pevsner nazywa „pionierami nowo czesnego projektowania” - Henry van de Velde, Otto Wagner, Josef Hoffmann, Peter Behrens, Adolf Loos - badali nowe, obce historii kształty i formy, nigdy jednak nie odrzucili symetrii. Ten ruch wyko
nało kolejne pokolenie, które chciało zagrać na nosie tradycji, a w szcze gólności Beaux-Arts. „Nowoczesne życie wymaga, oczekuje nowego planu - dla domu i miasta”* - pisał Le Corbusier. Dla niego „nowy” * Le Corbusier, op. cit., s. 60.
125
WITOLD RYBCZYŃSKI
oznaczał niesymetryczny; tak jak zerwano z nawiązującymi do prze
szłości zdobieniami i przestarzałym rzemiosłem, tak też należało się rozstać z symetrią. Rzuty nowoczesnych budynków typowych dla lat dwudziestych i trzydziestych dwudziestego wieku są wyraźnie niesy
metryczne. Choć osiem kolumn wspierających dach niemieckiego pa wilonu Mięsa van der Rohe na wystawie w Barcelonie zaplanowano na regularnym układzie trzech kwadratów, mało kto jest tego świado my, a to z powodu szalenie nierównego ustawienia otaczających ścian. Skrzydła siedziby Bauhausu są ustawione w innych kierunkach i nie są równej wysokości, a w Fallingwater próżno szukać pary lustrza
nych elementów. Willa Savoye Le Corbusiera, uważana za wzorcowy przykład stylu międzynarodowego, sprawia wrażenie symetrycznej, ale to tylko złudzenie - nie jest idealnym kwadratem, a siatka kolumn konstrukcyjnych, choć względnie regularna, często ulega zniekształ ceniom. „Dom nie może mieć przodu” - pisał Le Corbusier i zgodnie z tym nie umieścił drzwi frontowych tam, gdzie podjeżdżali goście,
lecz po drugiej stronie budynku. Usytuowano je co prawda pośrodku elewacji, ale umiejscowienie to zostało celowo osłabione ustawioną bezpośrednio przed drzwiami kolumną. Klasyczne budynki zawsze mają parzystą liczbę kolumn, by zagwarantować odpowiednią ilość przestrzeni naprzeciw wejścia; w odróżnieniu od nich willa Savoye ma po pięć kolumn z każdego boku.
Jak widzieliśmy już wcześniej, Mies van der Rohe stworzył dom
Farnsworth na podstawie niesymetrycznego rzutu, ale z czasem oka zało się, że to jeden z jego ostatnich budynków nakreślonych w ten sposób. W Illinois Institute of Technology (IIT), uczelni, którą zapro jektował i gdzie przez dwadzieścia lat pełnił też funkcję architekta kampusu, wszystkie budynki są wpisane w symetryczny rzut - od kotłowni po kaplicę. Crown Hall, szkoła architektury, to najbardziej znany gmach IIT - jednoprzestrzenny projekt obejmujący pojedyn czy hol, gdzie lewa i prawa strona są swoimi lustrzanymi odbiciami. Seagram Building również zaplanowano z wykorzystaniem osi, co
podkreślają boczne zbiorniki refleksyjne na placu oraz cztery zespoły
wind w holu. Franz Schulze, biograf Mięsa, zauważył podobieństwo między zaplanowanym osiowo Seagram Building a budynkiem, który
126
PLAN
stoi naprzeciw, po drugiej stronie Park Avenue - słynnym Racquet and Tennis Club, stworzonym przez absolwenta szkoły Beaux-Arts Charlesa McKima. Pojawia się więc domniemanie, że Mieś zaprojek tował budynek w taki sposób, by pasował do otoczenia. To prawda, ale zarazem prawdą jest też to, że odkrył wówczas na nowo potęgę syme
trii i wykorzystywał ją we wszystkich pracach.
Eero Saarinen zaczynał jako naśladowca Mięsa, a pracując nad pierwszym większym zleceniem, General Motors Technical Cen ter, inspirację czerpał z Illinois Institute of Technology. Choć wśród jego późniejszych projektów znajdziemy kilka niesymetrycznych, jak
Morse College i Ezra Stiles College, oba w Yale, które porównywano do górzystych włoskich miasteczek, symetryczne rzuty stały się jego znakiem rozpoznawczym. Symetria była zresztą dla Saarinena czymś naturalnym - studia architektoniczne na Yale kończył w czasach, gdy program wciąż wzorowano na wytycznych Beaux-Arts.
Louis Kahn również należy do drugiego pokolenia modernistów,
którzy na nowo odkryli symetrię. Rzuty jego wczesnych projektów, jak Yale University Art Gallery czy Richards Medical Center, są stanow czo niesymetryczne. W późniejszych projektach Kahn wrócił jednak do zasad projektowania zgodnych z Beaux-Arts, które przyswoił sobie jako student pod okiem Paula Creta. W rzeczywistości budynki bu dzące największy podziw - Salk Institute, Kimbell Art Museum czy biblioteka Phillips Exeter Academy w stanie New Hampshire - choć oparte na nowoczesnych koncepcjach i projektach, swój ponadczasowy wygląd w dużym stopniu zawdzięczają właśnie symetrycznym rzutom.
Czytanie rzutu
Rzuty architektoniczne mogą być zagadką dla laika, ale gdy się je zro zumie, stają się kopalnią informacji. Kreślenie odbywa się zgodnie z kilkoma prostymi konwencjami. Rzut architektoniczny powstaje jako poziomy przekrój budynku prowadzony mniej więcej na wysokości biodra. Ściany są oznaczane parą grubych linii, czasem wypełnianych
127
WITOLD RYBCZYŃSKI
jednolitym kolorem lub szrafowaniem, techniką, którą architekci
Beaux-Arts nazywali poché; kolumny symbolizują okrągłe lub kwadra towe czarne punkty; oknom odpowiadają cienkie ciągle linie. Drzwi
raz są zaznaczane, a raz pomijane; w pierwszym wypadku są zazwy czaj w pełni otwarte, a czasem dodaje się ćwierć luku, by pokazać kie
runek otwierania. Kropkowane linie wyznaczają elementy znajdujące się ponad płaszczyzną przekroju, takie jak sufit, dźwigar czy świetlik. Rzuty mogą przedstawiać wzór posadzki, jak drewniane tarasy lub kamienne płyty chodnikowe, a czasami wykorzystują też wzory sty lizowane, by podkreślić pomieszczenia specjalne, na przykład przed sionki czy hole; uporządkowane w siatce wyznaczają łazienki, kuch nie i pomieszczenia pomocnicze. Wbudowane elementy wyposażenia, jak półki na książki czy miejsca do siedzenia przy oknach, zawsze są
uwzględniane w rzucie. Czasami oznacza się także ustawienie mebli ruchomych, czyli łóżek, biurek, stołów, krzeseł oraz układ siedzeń, ale częściej pokoje zostąją puste. Górna krawędź rysunku zawsze odpo wiada północy, chyba że zaznaczono inaczej. Rzut kondygnacji przedstawia ustawienie ścian w budynku, ale
dzięki uwzględnieniu otworów na drzwi, opisuje też ruch. Przykła dowo, śledząc linię prowadzącą od drzwi wejściowych do audytorium sali koncertowej, możemy nabrać pewnego wyobrażenia o kolejności pojawiania się przedsionka, holu, klatek schodowych i zakrętów, które
razem budleją wrażenie uczestniczenia w procesji. Nakreślenie roz
mieszczenia okien pozwala ponadto określić źródła światła, widoki, a także stopień nasłonecznienia pokoju. Odczytanie rzutu wymaga wyobrażenia sobie danej przestrzeni. Czy pokój jest zwykłym kwadra tem? Czy może okalają go nisze, regały na książki albo kolumnada? Jeśli przestrzeń jest podłużna i wąska, czy widać, co jest na samym jej końcu? A jeśli jest okrągła - co jest pośrodku? Większość z nas widziała kiedyś rzuty mieszkań, na przykład w ogłoszeniach prasowych dotyczących nieruchomości i reklamach Obok: Witold Rybczyński, Ferrero House, St. Marc, Quebec, 1980
w magazynach. Rzut wiejskiego domu Ferrero w Quebecu, który oma wiałem na końcu poprzedniego rozdziału, jest przekrzywiony, gdyż dolna część zakrzywienia, tworząca rodzaj wirażu, jest zwrócona do
kładnie na południe, a przód domu wychodzi na zakręcającą drogę.
128
PLAN
Wolno stojący garaż wyznacza częściowo odgrodzone podwórko. Do domu prowadzi mały ganek z przesadnie dużymi schodami, szerokimi na tyle, by można było na nich usiąść czy ustawić donice z kwiatami. Wiatrołap ma pojemne szafy na parasole, laski i inne przydatne na ze wnątrz drobiazgi. Na tym rysunku szafy i garderoby sązaszrafowane, aby można je było odróżnić od przestrzeni mieszkalnej. Po przekro
czeniu frontowych drzwi wita nas długi - najdłuższy w całym domu widok na zewnątrz poprzez hol, jadalnię i oszkloną werandę. Maleń ki hol jest sercem domu. Stąd można dotrzeć schodami do sauny na górnym podeście i dalej, na piętro z sypialniami; można zejść w dół do
toalety przy drugim podeście lub położonej niżej piwnicy; albo można udać się prosto do jadalni. Jadalnia i kuchnia zajmująjedno pomiesz
czenie przedzielone niską ścianą; odsuwane drzwi prowadzą na we randę, która jest połączona z usytuowanym na zewnątrz tarasem. Do salonu schodzi się po trzech schodach. Są one niezbędne, ponieważ betonowa podłoga w pokoju (zapewniająca pojemność cieplną domu ogrzewanego pasywnie energią słoneczną) ma bezpośredni kontakt
z gruntem. Schody w tym miejscu również są szersze, a przedłużenie jednego z nich wybiega przed regał z książkami. Na północnej ścianie domu znajdują się tylko dwa okna: jedno w wiatrolapie, a drugie w kuchni, skąd można obserwować podjazd prowadzący od głównej drogi. Większość okien zwrócona jest na po łudnie lub południowy-zachód, aby uzyskać jak najdłuższy czas na słonecznienia w zimie. Takie ustawienie było możliwe dzięki nadaniu rzutowi kształtu wirażu, który przy okazji ożywia niewielki, ciasnawy dom, tworząc zaskakujące perspektywy, jak ukośny widok z kuchni
wprost do salonu, a także interesujące przestrzenie pokroju częściowo odgrodzonego podwórza. Trudność polegała nie na tym, by uczynić dom imponującym - jest na to zdecydowanie za mały - lecz na unik nięciu wrażenia mizemości i ścisku. Stąd też pomysł na szerokie na trzy metry schody przy werandzie, podłużny widok rozciągający się po przekroczeniu frontowych drzwi czy obniżoną podłogę w salonie, dzię
ki czemu strop znajduje się na wysokości trzech metrów. Przerywana linia w salonie wyznacza otwór połączony z drugim piętrem; piecyk
Obok: Apple ton & Associates, Villa Pacifica,
na drewno przylega do grubej ściany z cegły (dodatkowa pojemność
Kalifornia, 1996
131
WITOLD RYBCZYŃSKI
cieplna), a okno ma wysokość taką jak dom. Nawiązując do Roberta Venturiego, można powiedzieć, że jest to mały budynek o dużej skali. Rzut domu Ferrerò jest mocny i zwięzły, a jego zwartość odpowia
da smaganym wiatrem terenom w północnym klimacie. Rzut Villa Pacifica w słonecznej południowej Kalifornii jest natomiast rozległy. Do autora projektu, architekta Marca Appletona, zwrócił się produ cent programów telewizyjnych i spektakli na Broadwayu. Miał piękną działkę z widokiem na Pacyfik, na której chciał postawić dom przy pominający mu o rodzinnej Grecji. W rezultacie powstała budowla przywodząca na myśl grecką wioskę, z grubymi ścianami, małymi okienkami, umieszczonymi na zewnątrz schodami i kopułkami prze-
krywającymi część pomieszczeń; nawet sama sceneria jest zaska kująco cykladyczna, z błękitem Pacyfiku zamiast Morza Egejskiego. W obrębie domu znajduje się kilka osłoniętych dziedzińców,
a przemieszczanie się między pokojami odbywa się częściowo pod gołym niebem. Rzut odzwierciedla zwyczajny układ biyl, ale został rozpisany wokół mocnej osi. Zaczyna się ona przy bramie wejścio wej, podąża wzdłuż ścieżki pod trejażem przy kuchennym dziedziń cu, dociera do drzwi frontowych, przecina hol i kończy się w loggii, umieszczonej na zewnątrz pokoju, który wychodzi na zawieszony wysoko nad Pacyfikiem taras. Wszystkie przestrzenie zgrupowane są po jednej lub drugiej stronie umownej linii biegnącej z północy na południe: garaż, kuchenny dziedziniec, kuchnia i jadalnia są po
stronie zachodniej; domek dla gości, dziedziniec z ogrodem, salon i gabinet - po wschodniej. Taras, z którego roztacza się wspaniały widok, jest oczywiście najciekawszym punktem domu, ale w pew nym sensie rolę kluczowej przestrzeni odgrywa usytuowana na ze wnątrz loggia, która funkcjonuje też jako jadalnia na świeżym po wietrzu. Zajmqjąc centralną pozycję na krańcu osi, w zdecydowany sposób stabilizuje pozostałe pokoje. Rzut Villa Pacifica ogranicza zachodnią ekspozycję do minimum
i zamiast tego otwiera dziedzińce na poranne słońce. Większość przestrzeni w domu powstała na planie prostokąta, co pozwoliło na optymalne wykorzystanie wąskiej działki; wyjątkiem jest salon, któ
ry delikatnie skręca na zachód, dzięki czemu daje lepszy widok na
132
PLAN
zachodzące słońce oraz majaczące w oddali wybrzeże. Tak jak w przy
padku domu Ferrero, odpowiedni kąt przekłada się na niezwykłe widoki oraz interesujące przestrzenie, a zarazem ożywia rzut, który mógłby być statecznie symetryczny, z loggią zbyt idealnie wpasowaną między jadalnię a salon. „Gdyby geometrię porządkowały prostoką ty, całość wyglądałaby na przesadnie zaplanowaną, na celowe działa nie architekta, a nie dzieło przypadku - tłumaczył Appleton. - Świa domie dawaliśmy z siebie wszystko, próbując stworzyć przestrzenie
i detale, które na końcu nie wyglądałyby na owoc świadomej pracy”. Podejście Appletona do projektu willi jest nietypowe, gdyż architekt w znaczącym stopniu dystansuje się od końcowego rezultatu. „Zawsze ceniłem reżyserię w filmach Billy’ego Wildera za to, że była niezau ważalna, a widz skupiał się tylko na opowiadanej historii” - przyznał.
Ruch
Rzuty mówią bardzo wiele o intencjach architekta. W pierwszej chwili zaprojektowany przez Roberta Venturiego i Denise Scott Brown rzut głównego piętra Sainsbury Wing w National Gallery nie budzi specjal nego zainteresowana. Sainsbury Wing zostało zaprojektowane z myślą
o należącej do muzeum kolekcji malarstwa wczesnorenesansowego, a kuratorzy poprosili o stworzenie serii pomieszczeń o zróżnicowa nych wymiarach, które zapewnią intymną atmosferę prezentowanym
dziełom. Wyzwanie stojące przed architektami polegało na takim uło żeniu pomieszczeń, by nie zbudować labiryntu - ani też dziwacznie powykręcanych galerii odwracających uwagę od zbiorów. Venturi już na wczesnym etapie prac podjął ważną decyzję, która wpłynęła na rzut. Teren zajmowany przez Sainsbury Wing ma nie
regularny kształt, który nadają mu biegnące obok zakrzywione ulice. Zamiast stworzyć budynek oparty na kątach prostych, by otrzymać
rzut prostokątny - jak uczyniłaby większość architektów - Venturi postanowił wykorzystać zastaną nieregulamość. Swój tok myślenia objaśniał następująco;
133
WITOLD RYBCZYŃSKI
Kiedy przyszło do kreślenia rzutu, długo zastanawiałem się nad tym,
w jaki sposób Lutyens wpisał w Londynie wiełki gmach Midlands Bank w niecodzienny kształt City. Warto też przypatrzeć się meto dzie dopasowywania klasycznych kościołów Wrena do zabytkowych
średniowiecznych terenów. W starożytnym Rzymie wielkie pałace wpisywane były w znacznie starsze plany miast, a czasami wcale nie są tak regularne, jak mogłoby się wydawać. W rzeczywistości bowiem ich uporządkowane prostokątne siatki często poddawane były zniekształceniom. W Sainsbury Wing pomieszczenia uporządkowano w trzech trak tach, które biegną z północy na południe przez całą długość budynku.
Cztery układające się w amfiladę sale w środkowym rzędzie tworzą
rodzaj kręgosłupa. Są największymi i najwyższymi galeriami, a ich znaczenie jest dodatkowo podkreślone przez centralne położenie. Po koje w trakcie wschodnim są nieznacznie mniejsze i niższe, a znajdu jące się w nich okna wychodzą na klatkę schodową; pokoje w trakcie
zachodnim są najmniejsze i najniższe - a także prawie prostokątne ze względu na to, iż łagodzą nieregularny kąt, pod którym biegnie Whitcomb Street. Wykropkowane linie oznaczają naświetla ścienne, przez które wpadają z góry promienie słoneczne. Z holu wejściowego do galerii prowadzą klinowe schody; szklana
ściana z prawej wychodzi na Jubilee Walk i National Gallery Wilkinsa. Schody kończą się podestem naprzeciwko wind; z prawej znajdu je się połączony ze starym budynkiem pomost w kształcie okrągłego
pokoju, z lewej - wejście do nowych galerii. Z tego punktu, patrząc na wskroś przez czworo otwartych drzwi, zwiedzający mogą podziwiać wiszącego na najodleglejszej ścianie Niewiernego Tomasza Giovanniego Batisty Cimy. Odległość wydaje się większa niż w rzeczywistości, gdyż kolejne otwory stają się coraz węższe; jest to rodzaj złudzenia optycznego. Zwiedzający jest „przyciągany”w stronę środkowej galerii,
gdzie kolejna oś wizualna, tworzona przez „kręgosłup” środkowych pokoi, kończy się nastawą ołtarzową z kolekcji Demidoffa, poliptykiem z piętnastego wieku. Obie te osie - a także zmieniająca się wy sokość pokojów - tworzą w obrębie przestrzeni hierarchię i wrażenie
134
Venturi. Scott Brown & Associates, Sainsbury Wing, National Gallery, Londyn, 1991
subtelnego porządku panującego we wszystkich szesnastu galeriach. Po wejściu do poszczególnych pomieszczeń na zwiedzających czekają wyłącznie ściany z zawieszonymi pracami - architektura nie zwraca
na siebie uwagi. Osie na planie istnieją tylko w wyobraźni, lecz mimo to należą do najpotężniejszych narzędzi architekta. Dobrym przykładem tego, w jaki sposób mogą się okazać przydatne przy organizacji dużego, skompliko
wanego programu, jest budynek George W. Bush Presidential Center, zaprojektowany przez Roberta A.M. Sterna, usytuowany na skraju kampusu Southern Methodist University w Dallas. Podobnie jak każda inna biblioteka prezydencka, mieści w sobie muzeum i prezydenckie archiwa, a ponadto obejmuje instytut polityczny, z którego korzystają studenci i kadra uniwersytetu oraz wizytujący badacze. Aby odróżnić od siebie poszczególne funkcje, Stern zaplanował dwa osobne wejścia,
jedno od północy (wychodzące na drogę dojazdową), prowadzące do
135
WITOLD RYBCZYŃSKI
Robert A. M. Stem Architects, George W Bush Presidential Center, Dallas, 2013
prezydenckiej biblioteki, drugie od zachodu (z widokiem na kampus), połączone z instytutem. Wejście do biblioteki przylega do osi biegną cej z północy na południe, która zaczyna się na parkingu, dochodzi do otoczonego kolumnadą dziedzińca wejściowego i biegnie dalej przez przedsionek aż do kończącej go wysokiej kwadratowej przestrzeni -
Freedom Hall. Sala zamyka sekwencję wejścia i umożliwia dostęp do muzeum oraz obszernej przestrzeni przeznaczonej na wystawy tym czasowe; bezpośrednio za nią znajduje się zewnętrzny taras. Druga oś, wschodnio-zachodnia, biegnie wzdłuż portyku wejściowego insty tutu, który jest zwrócony w stronę Binkley Avenue, ważnej na kam pusie arterii komunikacyjnej. Osie przecinają się we Freedom Hall, budynku z przestrzennym holem zwieńczonym wapienną latarnią, która w pewnym sensie pełni rolę znaku nawigacyjnego. Latarnia jest
widoczna dla osób zbliżających się do biblioteki od strony parkingu, a zarazem stanowi krańcowy punkt widoku rozciągającego się w dół
136
PLAN
Binkley Avenue. Według partnera Sterna, Grahama S. Wyatta, „osio-
wość i symetryczność to zasady formujące, które przeciętni ludzie ro zumieją dopiero po doświadczeniu ich w trzech wymiarach, a wielu uważa, że wiążą się one z ceremonią, w pewnym stopniu może nawet z dostojnością”. Wyatt zaznaczył, że pomieszczenia o drugorzędnym znaczeniu, jak punkt kontroli bezpieczeństwa czy sklepik z pamiąt
kami, zostały celowo umieszczone poza osią, tak aby nie zakłócały wrażenia podniosłości towarzyszącego wchodzeniu do wnętrza oraz
opuszczaniu budynku. Prezydencka biblioteka, zaprojektowana we współpracy z archi tektem krajobrazu Michaelem Van Valkenburghiem, obejmuje też kilka zapadających w pamięć przestrzeni pod gołym niebem, które dodatkowo porządkują rzut - dwie z nich stabilizują oś północ-po łudnie, dwie pozostałe - oś wschód-zachód. Otoczony kolumnadą dziedziniec wejściowy z fontanną jest równoważony przez zewnętrz ny taras - ważne udogodnienie w Teksasie, gdzie panują łagodne lata
i zimy. Na taras można się dostać z biblioteki oraz z instytutu. Po za
chodniej stronie okrężna droga tworzy oficjalną przestrzeń dla gości podjeżdżających pod wejście do instytutu, podczas gdy na drugim krańcu osi wschód-zachód znajduje się reprodukcja ogrodu różane go Białego Domu. Ogród przylega zaś do repliki Gabinetu Owalnego, kluczowego elementu każdej biblioteki prezydenckiej, który tutaj jest usytuowany w południowo-wschodnim narożniku budynku, dokład nie tak jak w Białym Domu.
Choć niektóre części Bush Library, jak dziedziniec wejściowy czy zachodnia i południowa elewacja instytutu, wykorzystują symetrię, całość nie jest niesymetrycznym rzutem z Beaux-Arts w ujęciu Johna Harbesona. Jest raczej bliższa rzutom pierwszego pokolenia moderni stów, na przykład Eliela Saarinena, który traktował zasady projekto wania Beaux-Arts mniej dosłownie, ale nigdy z nich nie zrezygnował. Bush Library stworzono, bazując na osiach, ale w innych projektach biuro Sterna próbowało też pogodzić osiowość z mniej formalistycznymi rzutami. „Dobrym przykładem są kolegia łączone z akademika
mi, które przygotowujemy teraz dla uniwersytetu w Yale - opowiadał Wyatt. - Główną oś rzutu wyznacza pasaż zakończony placem, gdzie
137
WITOLD RYBCZYŃSKI
ma początek kolejna oś, która określa nowy środek i kierunek ruchu w sposób bardziej malowniczy niż oficjalny”.
Orientacja i dezorientacja
Dwa niedawno ukończone muzea w Golden Gate Park w San Franci sco usytuowane są naprzeciw siebie: Califomia Academy of Sciences, zaprojektowana przez Renza Piana, oraz de Young Museum, autor
stwa Herzog & de Meuron. Oba plany generują architekturę - w sensie rozumianym przez Le Corbusiera - ale robią to w odmienny sposób. Kalifornijska akademia, pełniąca funkcję muzeum historii naturalnej, to duży prostokątny budynek. Główne wejście znajduje się od strony północnej, dokładnie pośrodku; wejście dla personelu jest na ścianie południowej. Linia poprowadzona między wejściami dzieli rzut na idealne połowy. Para symetrycznych prostokątów otaczających głów ne wejście od strony północnej nieznacznie się między sobą różni: jeden mieści w sobie replikę African Hall, sali należącej do neoklasycystycznego budynku, który stal niegdyś na tym terenie, ale został nieodwracalnie zniszczony w trakcie trzęsienia ziemi w 1989 roku; w drugim jest kawiarnia i sklep z pamiątkami. Dwa bloki po stronie
południowej przeznaczono na biura, pomieszczenia dla badaczy oraz sale lekcyjne. W przestrzeni pośrodku znajdują się eksponaty i para kul o średnicy dwudziestu siedmiu metrów, jedna nieprzezroczysta,
wewnątrz której działa planetarium, druga przezroczysta, z wystawą poświęconą lasom tropikalnym. Przyciemnione na rysunku obszary to słonowodny basen pływowy i sztuczna rafa koralowa. Rafa jest na tyle głęboka, że można ją zobaczyć z piwnicy muzeum, gdzie znajdują się akwaria. Prostokąt umieszczony na samym środku rzutu, w miej scu przecięcia obu osi, Piano określał mianem „Piazza”, pokrytego
szklanym dachem atrium, w którym organizowane są przyjęcia i wy
darzenia towarzyskie. Tradycyjne muzeum nauki to labirynty mrocznych pomieszczeń, z jednym pokojem z owadami, kolejnym z rybami, jeszcze innym ze
138
PLAN
Renzo Piano Building Workshop, California Academy of Sciences, San Francisco, 2008
skałami i tak dalej. Kalifornijska akademia kojarzy się przede wszyst kim z dużą salą wystawową, która dzięki szklanym ścianom szczyto
wym i licznym świetlikom została mocno rozświetlona. Choć osiowy rzut Piana jest przykładem rygorystycznego projektowania zgodnie z zasadami Beaux-Arts, jego architektura jest ich antytezą: stalowo-szklana zamiast murowanej, lekka zamiast ciężkiej, inspirowana technologią, a nie historią. Mimo to osiowa symetria i formy będące swym lustrzanym odbiciem - dwie kule - pozwalają na szybką i łatwą
orientację w budynku. To istotne - ogromna, przypominająca hangar przestrzeń jest przecież wypełniona rozmaitymi eksponatami i gablo tami stłoczonymi jedna przy drugiej. Wyróżniająca rzut dyscyplina stanowi spoiwo całości. Naprzeciw akademii nauki, po drugiej stronie szerokiego zagospo darowanego placu, znajduje się de Young Muséum, które również po wstało w miejscu poprzedniego, zniszczonego podczas wspomnianego
139
Jacques Herzog & Pierre de Meuron, de Young Museum, San Francisco, 2005
trzęsienia ziemi. Rzut de Young jest prostokątny i ma wymiary zbli
żone do wymiarów akademii, ale wnętrze zostało zorganizowane w odmienny sposób. Architekci czasami budują rzuty z trójkątnych modułów - Ieoh Ming Pei często sięga po trójkąty równoramienne (najważniejszym przykładem ich zastosowania jest East Building w National Gallery w Waszyngtonie - ale w trójkątnym planie Herzo
ga i de Meurona próżno dopatrywać się modułowości. Nieregularne kliny wycinane w budynku mają wyznaczać przenikające się prze strzenie i trapezoidalne dziedzińce, ściany nie tworzą ciągłych linii, brak elementów lustrzanych, nie poprowadzono osi. Do środka wchodzi się przez ciasnawy tunel, który biegnie do wielokątnego dziedzińca na otwartym powietrzu. Nieoznaczone, pozbawio
ne daszka drzwi frontowe umieszczono po jednej stronie niemalże na chybił trafił. Tłem osobliwie ukształtowanego holu jest szklana ściana wychodząca na ogród paproci. Aby wejść do muzeum, należy skręcić
140
PLAN
w lewo i przejść przez jeszcze jedną zwężającą się przestrzeń, ostatecz nie docierając do trapezoidalnego dwukondygnacyjnego atrium, które zostało zdominowane przez pokaźnych rozmiarów obraz Gerharda Richtera. Po lewej znajdują się szerokie schody prowadzące na drugie
piętro, po prawej zaś mamy długie - niespotykanie długie - schody na niższy poziom. Jedna biegnąca ukośnie ścieżka, obok kolejnego dzie dzińca, prowadzi do galerii; druga kończy się w kawiarni. Co chcieli osiągnąć Herzog i de Meuron? Żaden element rzutu nie
góruje nad pozostałymi, nie ma dobrej ani złej drogi poruszania się po budynku, każda trasa jest tak samo zasadna. Można na przykład
wejść do środka przez zdecydowanie mało wytworne drzwi frontowe, albo przez taras przy kawiarni, pod widowiskowym podcieniem. Po dejście Herzoga i de Meurona zrywa z przejrzystą hierarchią, którą podpowiadają tradycyjne rzuty. Jest też odmienne od wyidealizowa nej uniwersalnej przestrzeni Renzo Piano z akademii nauk. Muzeum nie ma wyrazistej struktury, ma za to charakter, a rozczłonkowane
przestrzenie budzą skojarzenia z trzęsieniami ziemi i ruchami płyt tektonicznych. Czy to aluzja zamierzona przez architektów? Niewyklu czone. „Architektura jest podobna do natury - dowiadujesz się z niej czegoś o sobie - powiedział Jacques Herzog w wywiadzie. - Natura jest bardzo pusta; zmusza cię do konfrontacji z samym sobą, z twoim doświadczeniem natury i z tym, co wiesz o sobie w kontekście krajo brazu, rzeki, skały, lasu, cienia, deszczu”. Innymi słowy, architektura
w ich wydaniu jest rodzajem czystej tablicy. Brak osi wizualnych i hierarchii w de Young tylko w niewielkim stopniu dezorientuje; budynek nie jest labiryntem. Jedynym miej scem, w którym architektura ulega wyciszeniu, są same galerie. Na przykład w pomieszczeniach w północno-zachodnim narożniku na parterze znajduje się wystawa sztuki dwudziestego wieku. Odwie dzający wślizgują się do środka pod kątem, ale dalej poruszają się już w tradycyjny sposób, z jednego prostokątnego pokoju do następnego. Na wyższym piętrze ciągnące się w amfiladzie pomieszczenia oświe
tlane z góry tworzą odpowiednie warunki do eksponowania muzeal nej kolekcji amerykańskiej sztuki dziewiętnastowiecznej. W galeriach panują dobrze znane zasady.
141
WITOLD RYBCZYŃSKI
W planie muzeum widać spójne wykorzystanie trapezoidalnych
przestrzeni i ruchu po skosie. Ale jak w takim razie odczytać rzut Di sney Concert Hall w Los Angeles? Ściany wirują i skręcają w tajem niczym, ukrytym rytmie, kształty zaprzeczają logice, formy zdają się
pozbawione jakiegokolwiek sensu. A mimo to Disney Hall narodził się z prostego pomysłu. „Potrzebujemy ładnego pomieszczenia - powie dział Gehry w wywiadzie udzielanym na scenie w trakcie konferencji w Aspen, nawiązując do sali koncertowej. - Zapominamy o tym, co znajduje się na zewnątrz. Zaczynamy od wnętrza. Wnętrze jest kwe
stią kluczową”. Architekt i akustyk Yasuhisa Toyota rozważał wiele kształtów audytorium - niektóre szalenie nieregularne - i konstruował wielkoskalowe modele, po czym zdecydował się na zaokrąglone rzędy siedzeń umieszczonych naprzeciw siebie, które otaczają orkiestrę ze
wszystkich stron. Ze względu na walory akustyczne audytorium oto czono betonem. „To pudełko - wyjaśnił Gehry. - A po obu stronach
pudełka znajdują się łazienki i schody. I trzeba je po obu stronach po łączyć z foyer. Taki jest plan”. Na te słowa publiczność w Aspen wybuchnęła śmiechem. Wyjaśnienie brzmiało banalnie prosto, a rezultat jest przecież szalenie skomplikowany. Jednakże podstawowa zasada rzutu Gehry’ego jest tak prosta, jak to przedstawił: pudełko, toalety, schody, foyer, drzwi wejściowe.
Jak to możliwe, że pięć cenionych firm architektonicznych ma tak
skrajnie różne podejścia do projektowania budynku ? * Zapytany o to, czy brał pod uwagę ukończone wcześniej de Young w trakcie projek towania akademii nauk, Renzo Piano taktownie odparł, że nie po święcił mu zbyt wiele uwagi. „Tak to się kończy, kiedy ty jesteś sobą, a oni - sobą” - podsumował. Dobra odpowiedź. Różnice między aka demią a muzeum, podobnie jak te między skrzydłem Sainsbury, Bush
Library i Disney Concert Hall, są w mniejszym stopniu wynikiem od miennych funkcji, otoczenia czy usytuowania, a w większym tego, że architekci byli sobą. Robert Venturi i Denise Scott Brown interesują się Gehry Partners, Walt Disney Concert Hall,
Los Angeles, 2003
* Venturi, Piano, Herzog & de Meuron oraz Gehry otrzymali Nagrodę Pritzkera; Stern został niedawno uhonorowany Nagrodą Driehausa dla współczesnych twór ców architektury klasycznej.
142
WITOLD RYBCZYŃSKI
przystosowywaniem historii do współczesnych potrzeb, ale czerpią też przyjemność z badania egzotycznych, a miejscami wręcz dziwacznych alternatyw, które nadarzają się po drodze. Ich prace to nowoczesna reinterpretacja dawnych pomysłów, często niewiele oddalona od pier
wowzorów. Po przeciwnej stronie mamy Roberta A.M. Sterna, który wita historię z otwartymi ramionami. „Nasza firma chętnie przyjmu je nowe pomysły, ale z radością sięgamy też po koncepcje z przeszło ści - pisał. - Wierzymy, że wszystko jest możliwe, ale nie wszystko jest właściwe”. Troska o ciągłość jest widoczna w rzucie Bush Libra ry, który zamiast dążyć do innowacyjności, zadowala się odwieczny mi prawdami architektury: przejrzystością, porządkiem, równowagą. Rzut akademii sugerowałby, że Renzo Piano nie jest zbytnio zain
teresowany przeszłością. Układ cechuje co prawda neoklasycystyczna prostota, ale stanowi ona wyłącznie punkt wyjścia do prawdziwej pasji projektanta - budowania. Rzut przypomina raczej rodzaj stelażu niż generatora, zupełnie jak gdyby stwierdzono: „Musimy mieć jakiś plan, więc zróbmy coś prostego i skupmy się na tym, jak budynek bę
dzie powstawał”. Nie bez powodu architekt nazywa swoje biuro Renzo Piano Building Workshop, czyli „pracownia budowlana Renza Piana”. Projekt de Young autorstwa Herzog & de Meuron jest na tle gru py najbliższy tradycyjnemu modernizmowi - innymi słowy, odrzuca tradycję i historię, nie zakłada wykorzystania osi, symetrii, linii ru
chu, perspektyw czy jakiegokolwiek dostrzegalnego porządku geome trycznego. Wynik końcowy można docenić wyłącznie w kategoriach graficznych, zupełnie jak w przypadku rzeźby czy dużego drzeworytu. Nie przez przypadek, zaczynając karierę jako architekt, Jacques Her zog równolegle próbował swoich sił jako artysta koncepcyjny. Podczas gdy Herzog & de Meuron wydają się zainteresowani skie rowaniem projektu w nowym kierunku estetycznym, szkic Disney Hall wygląda właściwie jak owoc spóźnionych przemyśleń. Gehry,
największy po Le Corbusierze ikonoklasta nowoczesnej architektury, wywrócił do góry nogami jedną z jej najdłużej wyznawanych zasad:
dla niego rzut nie jest generatorem. Jego wczesne szkice nigdy nie
są rzutami; nagryzmolone tuszem linie przedstawiają trójwymiarowe wyobrażenie budynku. Później pojawiają się przybliżone papierowe
144
PLAN
modele, bardziej rozbudowane modele drewniane, kształty odwzorowy wane przez programy komputerowe, a dopiero na końcu - rzut piętra. A więc, czy rzut jest generatorem? W wielu wypadkach odgrywa rolę nadrzędną. Uporządkowany rzut pozwala na zobaczenie ocza mi wyobraźni obrazu, który poprowadzi nas przez kolejne etapy bu dowy. Pomaga znaleźć właściwą drogę. W tym kontekście symetria,
a zwłaszcza symetria osiowa, nadal okazuje się przydatnym narzę dziem. A jednak gdy raz zerwie się z konwencją symetrycznego pro jektowania rzutu, nie da się do niej łatwo wrócić. Architekci nie czują się już zobowiązani do przedstawiania opinii publicznej prostego
schematu. Czasami, jak w przypadku de Young, by zobaczyć, co kryje się za rogiem, niezbędny jest głód przygód. Podejście to w mistrzow skim stopniu opanował Gehry. W Disney Concert Hall podniecenie odczuwane w chaotycznej przestrzeni holu potęguje doświadczenie uczestniczenia w koncercie. Jednakże w samej sali Gehry sięga do tradycji, projektując spokojną przestrzeń do słuchania muzyki, zapla
nowaną wzdłuż osi i idealnie symetryczną.
5. Struktura
Najbardziej widocznym elementem starożytnych greckich świątyń są kolumny. Wykonane z masywnych, ułożonych na sobie kamiennych bębnów, o powierzchni rzeźbionej płytkimi żłobieniami - żłobkami kolumny wyglądają jak rzędy stojących na baczność żołnierzy, a ostre pionowe cienie przypominają fałdy greckiego chitonu, czyli tuniki.
Klasyczna kolumna ma lekkie wybrzuszenie, nierówno zwężający się profil zwany entasis, co po grecku oznacza „delikatnie rozciągnięty”, zupełnie jak gdyby z wysiłkiem nosiła swój ciężar - kolejne nawiązanie do człowieka. Belkowanie rozciągające się między sąsiednimi słupa mi wykonane jest z misternie rzeźbionych elementów, z których każ dy posiada właściwą sobie formę i nazwę. Na przykład dorycki fryz tworzą przeplatające się tryglify - stylizowane zakończenia belek -
i metopy, kwadratowe panele czasami pokryte płaskorzeźbami. Na gzymsie nad fryzem widoczne są wsporniki zdobione guttami, czyli „łezkami”, architektonicznym tropem krwi, która spływała z ołtarza
146
STRUKTURA
ofiarnego. Nie licząc drewnianych krokwi i krytych gliną dachów, greckie świątynie konstruowano wyłącznie z białego marmuru z Pentelikonu. Monolityczne budynki, wznoszone bez zaprawy, z rzadka tylko wykorzystujące kolki centrujące z brązu i ołowiane pierścienie, od dawna uchodzą za najczystszą formę strukturalnej ekspresji prze
tworzonej w architekturę. Gdy dwudziestoczteroletni Charles-Édouard Jeanneret, wówczas jeszcze nieposługujący się przydomkiem Le Corbusier, odwiedził Ate ny we wrześniu 1911 roku, spędził trzy tygodnie na Akropolu, szkicu jąc ruiny. Partenon go przytłaczał. „Nigdy w życiu nie doświadczyłem niuansów tego rodzaju monochromii” - pisał w dzienniku z podróży . * „Ciało, umysł, serce są sparaliżowane, gwałtownie obezwładnione”. Charles-Édouard przeżył tam rodzaj objawienia: „Godziny spędzone
w pogrążonych w ciszy sanktuariach rozbudziły we mnie młodzieńczy animusz i szczere pragnienie, by zostać poważanym budowniczym”. Ściany wczesnych willi projektowanych przez Le Corbusiera były
jednolicie malowane na biało, a kolumny bez wyjątku okrągłe, choć pozbawione kaneli i entasis. Wiele pracy kosztowało go osiągnięcie efektu monolitycznej prostoty starożytnej greckiej architektury i „niu ansów monochromii”, a jego budynki, na wzór świątynnych ruin, wy dają się skonstruowane z pojedynczego, trwałego materiału. Wykre owanie iluzji wymagało dużego wysiłku. Architekci modernistyczni zamiast otworów wciśniętych w ściany wykorzystywali okna wstę gowe, a biorąc pod uwagę, że w willi Savoye ciągną się one przez całą
długość fasady, żelbetowe nadproża są tak długie, że zwieszają się ze stropodachu. Żaden z elementów tej skomplikowanej konstrukcji nie
jest jednak widoczny gołym okiem, ponieważ beton i elementy mu rowane zostały pokryte tynkiem i pomalowane, tworząc upragnioną przez architekta gładką, jednolitą powierzchnię. Le Corbusier w szalenie wybiórczy sposób odsłaniał konstrukcje,
dzięki którym jego budynki pięły się w górę. Słynny blok w Marsy lii, Unité d’Habitation (jednostka mieszkalna), unosił się nad ziemią wsparty na masywnych filarach, które Lewis Mumford po zobaczeniu * Dziś już wiemy, że greckie świątynie były pierwotnie malowane na różne kolory.
147
WITOLD RYBCZYŃSKI
Witold Rybczyński, Widok na Propyleje z Partenonu, 11 lipca 1964
budynku na własne oczy określił jako „cyklopiczne”. ,,[Le Corbusier] w pełni wykorzystuje potencjał betonu jako formy rzeźbiarskiej - pi
sał Mumford - wydobywa, a czasami przesadnie wręcz podkreśla jego plastyczność, posuwając się do pozostawienia dowodów surowej, miejscami nieudolnej robocizny w nienaruszonym stanie”. Choć wy
drążone filary pełnią funkcje konstrukcyjne, nie można tego samego powiedzieć o innych widocznych elementach betonowych, a w więk szości ukryta struktura budynku składa się z betonu wylewanego na mokro, prefabrykowanego betonu oraz stalowej ramy. W ten sposób, mimo że Unitę d’Habitation przyczyniło się do rozpowszechnienia
wykorzystania surowego betonu, czyli beton brut, z którego wywodzi
się określenie „brutalizm”, konstrukcja budynku jest w rzeczywisto ści hybrydą. Dwa przykłady z lat czterdziestych dwudziestego wieku pokazu ją, że - w przeciwieństwie do Le Corbusiera - niektórzy architekci
148
STRUKTURA
dokładali wielu starań, by ujawnić strukturę swoich budynków. W Illi nois Institute of Technology Mies van der Rohe zaprojektował serię niskich zabudowań opartych na stalowych ramach wypełnianych cegłą i szkłem. Właściwa konstrukcja stalowa musiała być, zgodnie z przepisami przeciwpożarowymi, otoczona betonem. Mieś postano wił więc dodać zewnętrzne niekonstrukcyjne dwuteowniki i kanały,
które „wyrażały” ukryte kolumny i belki. W Equitable Savings and Loan Association Building w Portland w Oregonie Piętro Belluschi -
kolejny imigrant z Europy - również podkreślił strukturę, która w tym wypadku jest żelbetową ramą. Przestrzeń między stropami wypełnił szkłem w morskim kolorze i ciemnymi panelami z lanego aluminium, a słupowo-belkową siatkę pokrył odcinającym się aluminium w kolo rze srebrnym. Podobnie jak Mieś, Belluschi chciał, by konstrukcja na ile tylko jest to możliwe - równocześnie była architekturą. Architekci zawsze zajmują określone stanowisko wobec konstruk
cji: mogą ją wyrażać lub ignorować, ujawniać lub ukrywać, podkre ślać lub tłumić. Decyzja zależy od dostępnych materiałów i technolo
gii, a także od stanu wiedzy inżynierskiej w danym momencie, ale ostatecznie wybór kształtują również intencje architekta. Niektórzy przywiązują dużą wagę do „uczciwego” przedstawienia konstrukcji budynku i odkrywają jego strukturę, co stanowi pewne utrudnienie dla budowniczego - często to, co wygląda prosto, jest skomplikowane w budowie. W sytuacji, gdy odsłonięcie kolumn i belek nie jest moż
liwe, architekci pokroju Mięsa i Belluschiego uciekają się do swego rodzaju oszukanej struktury. Inni decydują się na całkowite ukrycie elementów konstrukcyjnych na rzecz spektakularnych efektów wizu
alnych. Widziałem kiedyś schody, których stopnice w magiczny spo sób wyłaniały się ze ściany na wzór wsporników; architekt, Moshe Safdie, wyjaśnił, że wewnątrz ściany ukryta została rama z ciężkich stalowych elementów, do której przyspawano stopnie. Inny architekt mógł jednak ujawnić, co podtrzymuje konstrukcję, tak jak zrobił to Aalto w Villa Mairea, gdzie stopnice dźwigają obnażone stalowe dwu teowniki; mógł też zaprojektować całkowicie samonośną strukturę,
wzorem Jacka Diamonda i jego widowiskowych schodów wykonanych w całości ze szkła w Four Seasons Centre for the Performing Arts.
149
STRUKTURA
Teorie konstrukcji
„Architekt nie może skonstruować budynku bez teorii konstrukcji, jakkolwiek prosta by ona była” - pisał historyk architektury Edward R. Ford. Konstrukcja nie jest matematyką; w architekturze jest to proces
równie subiektywny co projektowanie. Konstrukcja wiąże się z bar dziej skomplikowanągamązagadnień, ze stosowaniem praw natu ry i z tradycją (lub może raczej popularnymi sądami), które okre ślają, w jaki sposób należy budować; aczkolwiek zarówno tradycja, jak i wiedza w tym zakresie nie są bardziej czy mniej zasadne
niż tradycja i obiegowe sądy dotyczące tego, jak budynki powinny wyglądać. Innymi słowy, istnieje wiele sposobów budowania, mniej lub bardziej
pięknych, mniej lub bardziej spektakularnych, mniej lub bardziej oczy wistych oraz, naturalnie, mniej lub bardziej kosztownych. Projekto wałem kiedyś dom oparty na tradycyjnym szkielecie drewnianym.
Rozpiętości były niewielkie, więc łatwo było obliczyć wymiary legarów, ale jeden dłuższy odcinek wymagał zastosowania specjalnej bel
ki. Zwróciłem się o radę do zaprzyjaźnionego inżyniera. „Chcesz, żeby było tanie czy architektoniczne?” - spytał Emmanuel Leon. Wysoki pokój był głównym salonem w domu, więc wybrałem drugą opcję, a przyjaciel zaprojektował zaskakujący odwrócony do góry nogami wiązar rozporowy jednowieszakowy, z linami pełniącymi funkcję cięgien. Mieś zawsze wybierał rozwiązania architektoniczne. Choć przepi
sy przeciwpożarowe nie pozwalały na eksponowanie stali w dużych Obok: budynkach, udało mu się realizować swoje zamysły w prywatnych do Pietro Belluschi, mach mieszkalnych, jak choćby w domu Famsworth. Zewnętrzne słupy
o przekątnej przekroju około dwudziestu centymetrów to wbite w ziemię stalowe dwuteowniki, które dźwigają blisko czterdziestocentymetrowe
151
Equitable Buil ding, Portland, Oregon, 1048
WITOLD RYBCZYŃSKI
Ludwig Mies van der Rohe, Farnsworth House, Plano, Illinois, 1951
ceowniki wspierające podłogę i dach . *
Choć słupy i belki są widoczne
gołym okiem, sposób ich połączenia - za pomocą kołka przyspawanego z tylu pasa słupa - został ukryty. Dwuteowniki, które odpowia dają szerokości domu i podtrzymują prefabrykowane betonowe płyty dachowe, również zostały ukryte pod podwieszonym otynkowanym
sufitem. Jak zauważył Ford, Mieś „w późniejszych latach wołał obna żać stal, ale zgadzał się ją zakryć, jeśli było to konieczne”. Modelowy przykład pragmatycznej teorii konstrukcji. W późnych latach dwudziestych Frank Lloyd Wright napisał se
rię słynnych esejów The Meaning ofMaterials (Znaczenie materiałów), w których dowodził, że „każdy materiał ma własne przesłanie oraz w odczuciu kreatywnego artysty - własną melodię”. To urzekająca * Okazałe rozmiary słupów i belek ceowych są raczej wynikiem oczekiwań wizualnych, a nie wymagań konstrukcyjnych.
152
STRUKTURA
Frank Lloyd Wright, Robie House, Chicago, lgog
metafora, ale w praktyce Wright był równie pragmatyczny co Mieś, czasem wygrywając „melodię”, a często ją wyciszając. Przykładowo,
najbardziej rzucającym się w oczy elementem Robie House w Chica go jest spektakularny sześciometrowy wspornik dachu - wymiar bez precedensu wśród konstrukcji drewnianych. Wprowadzenie tego rodzaju wspornika było możliwe, gdyż drewniane krokwie utrzymywane są przez ukryte stalowe belki. Jeśli zaś chodzi o „pływające” balkony i dachy, które zdają się dźwigane przez ciężkie murowane filary, one również wspierają się na ukrytej stalowej ramie. W tym domu stali nie pozwala się śpiewać. Wright często eksponował beton, choć sam przyznawał, że nie jest to szczególnie urokliwy materiał. „Jako kamień sztuczny, beton nie ma żadnej znaczącej, a na pewno samodzielnej wartości estetycz
nej” - pisał. „Jako materiał plastyczny - który ostatecznie staje się bliski kamieniowi - kryje w sobie wspaniałe właściwości estetyczne,
153
WITOLD RYBCZYŃSKI
jak dotąd niewyrażone we właściwy sposób”. W czasie, gdy spisywał
te słowa, wykorzystał już obnażony beton w kościele Unity Tempie w Oak Park oraz w czterech domach z „bloków tkanych” w Los Ange les. Żaden z tych projektów nie bazował jednak na unikatowych wła
ściwościach żelbetu w sposób równie widowiskowy co Fallingwater. Tarasy, murki, okapy i balustrady tworzą jeden nieprzerwany mono lityczny element z wylewanego na mokro betonu. Wrighta nie intere suje jednak ujawnianie struktury. Cały beton został jednolicie otyn kowany i pomalowany. Cztery spore dźwigary utrzymujące taras nad strumieniem zostały ukryte pod płaskim sufitem. Dźwigary wspie rają się na trzech odsłoniętych betonowych wspornikach, ale te z ko lei widoczne są tylko ze schodów prowadzących nad wodę; czwarty
wspornik, widoczny z zewnątrz, nie został wykonany z betonu, lecz
z kamienia. W innych miejscach podpory górnego tarasu są zamasko wane jako słupki międzyokienne, potęgując tym samym złudzenie lekkości. Podczas gdy Fallingwater łączy w sobie beton, stal i kamień, mu zeum Guggenheima to wyłącznie żelbet. Tak jak w Fallingwater, otynkowane i pomalowane betonowe powierzchnie ciągną się nie przerwanie, przez co niemożliwe staje się rozróżnienie elementów konstrukcyjnych od zwykłych wypełnień. Przykładowo, balustrada usztywnia spiralną rampę; rampę zaś podtrzymuje tuzin żeber, któ re na samej górze przemieniają się w podpory dźwigające szklaną kopułę nad atrium. Na każdym piętrze od zakrzywionej rampy od chodzi wybrzuszona zatoka - czy podtrzymuje rampę? Nie da się
tego stwierdzić. „Jako samodzielny obiekt, wnętrze muzeum Gug genheima jest, podobnie jak bryła budynku, wybitnym przykładem rzeźby abstrakcyjnej” - pisał Lewis Mumford w recenzji dla „The New Yorker”. „Bez zdobień, bez faktury, bez wyraźnego koloru, w projek cie gładko cylindrycznym, niczym rzeźba Fernanda Legera - w ten właśnie sposób Wright demonstruje mistrzowskie opanowanie abs trakcyjnych środków nowoczesnej formy”. Artykuł powstał w 1959
roku, kiedy pomysł traktowania budynku jako dzieła rzeźbiarskiego,
a nie konstrukcji, wciąż był jeszcze dość młody. Jak się przekonamy, trzydzieści lat później sytuacja ulegnie zmianie.
154
STRUKTURA
Obnażanie kości
Wielki pionier betonu, francuski architekt Auguste Perret, stwierdził
kiedyś, że „z architektury powstają piękne ruiny”. Louis Kahn wziął sobie jego dictum do serca i w stopniu większym niż jakikolwiek inny architekt poddał się obsesji odkrywania głównych elementów wspie
rających, zupełnie jak gdyby po popadnięciu budynku w ruinę miała po nim zostać już tylko prawdziwa dusza architektury. Pogląd ten nie wątpliwie ukształtowały też podróże do starożytnych ruin, jak choćby do Partenonu, który zobaczył w wieku czterdziestu dziewięciu lat, tuż przed tym, jak zaprojektował Yale University Art Gallery i rozpoczął najbardziej twórczą fazę znakomitej, lecz krótkiej kariery. Kahn wierzył, że sposób konstrukcji budynku powinien być wi doczny gołym okiem, bez podstępów czy sztuczek. Z tego też wzglę du chętniej stawiał ściany monolityczne - czyli z litego betonu lub
litej cegły. Jednakże nowoczesne konstrukcje są warstwowe; to, co z pozoru wygląda na litą ścianę z cegły, kryje w środku cienką oblicówkę z cegieł, szczelinę wentylacyjną, przegrodę paroszczelną, ma teriał izolacyjny, ścianę nośną i wykończenie od strony wewnętrznej. Taki stan rzeczy sprawia, że dążenie Kahna do osiągnięcia „uczci wej” konstrukcji było trudne w realizacji. Odsłonięty betonowy strop oparty na ramie przestrzennej w Yale University Art Gallery może i wygląda efektownie, ale jego struktura jest nielogiczna. „Struktu ra Kahna wykorzystuje ogromne ilości betonu w skomplikowanej
konfiguracji, aby ostatecznie osiągnąć nieszczególnie zachwycającą rozpiętość” - pisał Edward Ford. Prefabrykowane betonowe belki w Richards Medical Center rzeczywiście pozwalają zobaczyć, w jaki sposób zamocowano podłogę, ale są niepotrzebnie skomplikowane i kosztowne w budowie. Gdy Eero Saarinen, przyjaciel Kahna, zoba czył Richards Center, spytał; „Lou, uważasz ten budynek za sukces architektoniczny czy konstrukcyjny?”. Saarinen, który projektował wcześniej laboratoria badawcze dla General Motors, IBM i Bell Te lephone, sugerował, że struktura negatywnie odbiła się na funkcji i miał rację. Choć obnażony układ strukturalny jest uderzający pod
155
WITOLD RYBCZYŃSKI
Louis Kahn, Phillips Exeter Academy Library, Exeter, New Hampshire, 1972
względem wizualnym, duże przeszklone przestrzenie dają oślepia
jący blask, a pył z odsłoniętego betonu stanowi zagrożenie dla pracy laboratoriów. Projektując Phillips Exeter Academy, Kahn zbliżył się do stwo rzenia budynku, który w prosty sposób wyraża swoją konstrukcję. Licząca osiem kondygnacji biblioteka przypomina kwadratowy pą czek z dziurką. Koncepcja architektoniczna jest szalenie prosta: „pą czek” tworzą dwa pierścienie - w zewnętrznym mieszczą się stano wiska do pracy, a w wewnętrznym usytuowano zbiory; „dziurka” to atrium oświetlone przez duży świetlik. Pierwotnie budynek miał być Obok: Louis Kahn, Phillips Exeter Academy Library, Exeter, New Hampshire, 1072
wykonany w całości z cegły, ale Kahn, chcąc oszczędzić, zbudował regały z żelbetu. Hybrydowy rezultat jest sugestywnym przykładem jego podejścia do struktury. „Miałem poczucie, że dążę nie do suro
wości, ale do czystości, którą wyczuwa się w greckich świątyniach” mówił Kahn o bibliotece. Czystość jest widoczna w dwóch układach
156
WITOLD RYBCZYŃSKI
konstrukcyjnych; żelbetowe kolumny, belki i płyty stworzono z my ślą o ciężkich regałach, a murowane filary i luki towarzyszą stano wiskom pracy.
Plastyczność wylewanego na miejscu betonu, który Kahn nazy wał „roztopionym kamieniem”, wyraża się w ogromnych okręgach wyciętych w czterech ścianach biblioteki otaczających atrium. Dzięki odsłonięciu betonu doskonale widoczne są też złącza szalunków. Po wierzchnię pokrywa regularny wzór drobnych okrągłych wgłębień, detal, który Kahn opracował przy okazji projektowania Salk Institute. Wylewany na mokro beton wymaga użycia ściągów drucianych (wo
kół deskowania), które chronią formy przed rozerwaniem w trakcie przelewania ciężkiej mieszanki; po utwardzeniu betonu końcówki
opasek są odcinane, a beton - wyrównywany, co zapobiega rdzewieniu drutu. Kahn zaprojektował zgrabne wypukłe zaślepki z ołowiu, któ re zastąpiły mało gustowne wypełnienia. Regularny wzór, w jaki się układały, pełnił funkcję ozdobną, zaś same elementy - co dla Kahna było równie istotne - zdradzały, w jaki sposób wykonano ścianę. Ford nazywa bibliotekę Exeter „najczystszą ceglaną strukturą
Kahna”. Otwory w ceglanej fasadzie są rozdzielane tradycyjnymi lu kami płaskimi wykonanymi z poprzecznie ciętych cegieł. Jednakże ściany zewnętrzne nie są tak lite, jak mogłoby się wydawać. Kalino wi udało się kilkakrotnie wykorzystywać w projektach ściany z litej cegły - w Indiach i Bangladeszu - ale w Ameryce koszty ich wyko nania oraz konieczność uwzględnienia izolacji wymusiły wprowadze nie ściany szczelinowej. Ściany w bibliotece mają w rzeczywistości
dwie warstwy (między nimi znajduje się szczelina i izolacja): gruba na trzydzieści centymetrów ściana nośna z cegły i bloczków cemen towych oraz oblicówka od strony wewnętrznej z cegły o grubości za ledwie dziesięciu centymetrów. Jest też drobny szczegół, który mało
kto zauważa. W zewnętrznej ścianie co osiem wiązań pojawia się pa smo główek, które wiążą z sobą cegłę i bloczki, natomiast wewnętrz na ściana, jako oblicówka, jest główek pozbawiona. To podejście po zwala na odróżnienie architekta od scenografa teatralnego: pierwszy
dąży do zadowolenia wymogów własnej logiki konstrukcyjnej, drugi dba wyłącznie o widok z miejsc siedzących.
158
STRUKTURA
Renzo Piano & Richard Rogers, Centrum Pompidou, Paryż, 1077
Renzo Piano przez krótki czas pracował w biurze Kahna. Choć u pierwszego przeważała stal, a u drugiego dominowały struktury mu rowane i betonowe, podejście Kahna do konstrukcji miało widoczny wpływ na młodego Włocha. Pierwsze poważne zlecenie Piana, Cen trum Pompidou w Paryżu, otrzymane w wyniku konkursu, w którym wystartował z Richardem Rogersem, napawa się swoją konstrukcją. Główne slupy to stalowe maszty o przybliżonej średnicy osiemdziesię
ciu pięciu centymetrów; stalowe kratownice rozciągają się na czterdzie ści pięć metrów, czyli całą szerokość budynku; pręty rozciągane two rzą stężenia poprzeczne; a windy i przyłącza zwieszają się z krótkich belek gerberowskich ze stali - opartych na wspornikach węzlówkach przypominających wiktoriańskie wyroby z lanej stali. Stal jest akcen towana w całym budynku, a ochronę przeciwpożarową zapewniają chłodzenie wodne (w przypadku wypełnionych wodą masztów) i osłony termiczne z wełny mineralnej pokryte stalą nierdzewną (kratownice).
159
STRUKTURA
Trzecia technika zabezpieczająca polega na owijaniu stali materiałem
pęczniejącym, który rozszerza się w trakcie pożaru i tworzy zwęglo ną warstwę termoizolacyjną hamującą przepływ ciepła. Warstwa ta jest nie grubsza od farby, dzięki czemu szczegóły połączeń pozostają na widoku. A jest się czemu przyglądać. „Wszystkie elementy struk tury są wyartykułowane - pisał Ted Happold, inżynier, który należał do zespołu projektowego. - Każdy detal poświadcza, że budynek był postrzegany jako ujęty w ramy mechanizm”. Dziesięć lat po otwarciu Centrum Pompidou Norman Foster skoń czył pracę nad siedzibą Hongkong and Shanghai Bank w Hongkongu, która również podkreśla elastyczność i łatwość w adaptacji, wykorzy stując do tego spore, pozbawione słupów przestrzenie. Duże rozpięto
ści w budynku niewątpliwie dają szansę stworzenia widowiskowych struktur. Foster i Rogers współpracowali już wcześniej; strukturę ban ku Foster potraktował równie odważnie. Większość wieżowców biu rowych opiera się na słupach, które przekazują obciążenia na sam dół. Foster zdecydował się jednak na inne rozwiązanie i podwiesił piętra
z nieregularnie rozmieszczonych kratownic przypominających mo sty. Kratownice i słupy umieszczone na zewnątrz budynku są dobrze widoczne, w obrazowy sposób tłumacząc, jak powstała wieża o czter dziestu siedmiu kondygnacjach. Centrum Pompidou i Hongkong Bank w widowiskowy sposób odsłaniają duże rozpiętości konstrukcji. Czy budynki te zwiastowa
ły nowe podejście do konstrukcji? Nie do końca. Po pierwsze, wielu architektów nie jest zainteresowanych wizją obnażania struktury. Po drugie zaś, odsłanianie słupów i kratownic na zewnątrz budyn ku jest kosztowne, zarówno w budowie, jak i w utrzymaniu. Ponadto
niewiele jest budynków, które faktycznie wymagają wysokiego stop nia elastyczności, jaki zapewnia niespotykanie duża rozpiętość. Tego typu struktury niezawodnie sprawdzają się w przypadku terminali lotniczych, gdzie wymagane są obszerne przestrzenie zdolne pomie Obok: ścić płynną kompozycję kas biletowych, punktów bezpieczeństwa Foster + Partners, i sklepów. Foster, Rogers i Piano zaprojektowali niezwykłe termina Hongkong and le w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Chinach i Japonii. Wszystkie łączy akcent architektoniczny położony na spektakularną strukturę oraz
161
Shanghai Bank, Hongkong, 1986
WITOLD RYBCZYŃSKI
spełnienie modernistycznego marzenia o obnażeniu - a nie tylko wy rażeniu - kości budynku.
Warstwy
Choć Akropol budził zachwyt wielu pokoleń architektów, jego struk turalna czystość jest nietypowa; większość starożytnych budynków cechował wyższy stopień skomplikowania, zwłaszcza tych powstają cych po opracowaniu przez Rzymian cementu hydraulicznego. Mate rial ten wykorzystuje jako spoiwo pyl wulkaniczny (pozzolana) lub gips
z wapnem i pozwala budowniczym na wytworzenie rodzaju surowego betonu, z którego można odlewać sklepienia oraz kopuły. Nieatrakcyj ną powierzchnię betonu pokrywano najczęściej warstwą marmuru
lub cegły, co utrudniało „szczere” wyrażenie struktury . * Na przykład Koloseum wzniesiono z wylewanego na mokro betonu obłożonego od wewnątrz cegłą, a od zewnątrz trawertynem. Dobrze widoczne wto pione w ściany pólkolumny niczego nie dźwigają ani nie służą wy rażeniu struktury - kondygnacje amfiteatru wspierają się na lukach i sklepieniu, a nie na kolumnach i belkach.
Koloseum ukończono w 80 roku naszej ery, a zaledwie pięćdziesiąt lat później Rzymianie wznieśli kolejny imponujący budynek z betonu; Panteon. Kopula ma średnicę liczącą ponad czterdzieści metrów i tworzy
zwężającą się powłokę o grubości sześciu i pół metra przy podstawie i stu dwudziestu centymetrów przy szczycie. Jej ciężar zmniejszają odkryte betonowe kasetony umieszczone we wnętrzu. Gruba betonowa ściana, która wspiera kopulę na odciążających cegłę lukach, jest od wewnątrz pokryta warstwą marmuru, a na zewnątrz - cegłą. Wysokie na dwana ście metrów kolumny podtrzymujące portyk wykonano w starszej tech
nologii, używając w tym celu pojedynczych kawałków granitu o średnicy półtora metra. Nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z monolitem. * Rzymski beton był niezbrojony, czyli odporny tylko na ściskanie, podobnie jak cegła i kamień.
162
Thomas Ustick Walter, Kapitol, Waszyngton, 1859
Rozziew między pozorami a rzeczywistością nigdzie nie zaznacza się tak wyraźnie jak w konstrukcji kopuł. Rozpór ośmiobocznej cegla nej kopuły katedry we Florencji, projektu Brunelleschiego, rozkłada się na ukrytych wzmocnieniach: czterech pierścieniach z piaskowca i że
laza oraz jednym drewnianym. Sama kopuła składa się z dwóch nieza leżnych powłok: zewnętrzna powłoka niekonstrukcyjna podtrzymuje
dachówki, natomiast wewnętrzna pełni funkcję konstrukcyjną. Zapro jektowana przez Christophera Wrena kopuła w katedrze Św. Pawła w Londynie ma co najmniej trzy powłoki: wewnętrzną kopułę z otyn
kowanej cegły, zewnętrzną z drewna, a pomiędzy nimi znajduje się ceglany stożek, dźwigający kopulę zewnętrzną oraz ciężką kamien ną latarnię. Podobnie jak Brunelleschi, Wren był pragmatykiem - konstruk cja była dla niego jedynie środkiem do osiągnięcia celu. Szczególnym
problemem architektonicznym, z którym się zmagał, było zadanie
163
WITOLD RYBCZYŃSKI
stworzenia charakterystycznej budowli widocznej z każdej strony miasta, która zastąpiłaby strzelistą gotycką iglicę dawnej, zniszczonej w trakcie wielkiego pożaru, katedry Św. Pawia. Jako klasycysta wy
brał kopułę, a by zwiększyć wysokość, dodał pnącą się wzwyż na nie mal dwadzieścia trzy metry latarnię. Kopula wewnętrzna jest półko
lista, o wiele niższa i - wzorem Panteonu - ma okulus, przez który do wnętrza wpada światło. Rober Hooke, asystent Wrena, który również był filozofem, architektem i człowiekiem renesansu, opracował spo
sób przeciwdziałania silom rozporowym kopuły, który opisał Wren: „Choć kopula nie wymaga przypór, jednakowoż, w celu zapewnienia dodatkowego bezpieczeństwa, została opasana żelazem; w paśmie
kamienia portlandzkiego wykuto kanał, w którym umieszczono po dwójny żelazny łańcuch, solidnie łączony co trzy metry; cały zaś kanał wypełniono ołowiem”. Najważniejszy łańcuch, podobnie jak łukowe przypory obejmujące murowany stożek, był niewidzialny - wprowa dzono go „w celu zapewnienia dodatkowego bezpieczeństwa”, ale nikt nie musiał go oglądać. Kopula Kapitolu w Waszyngtonie, zaprojekto wana przez Thomasa Usticka Waltera, również składa się z trzech powłok. Wewnętrzną wykonano z żeliwa, choć patrząc na klasycz nie wyglądający budynek z zewnątrz, trudno się tego domyślić - co
przypomina, że nie ma reguł nakazujących udzielanie konstrukcji pierwszeństwa.
Pilaster to kłamstwo
U schyłku renesansu architekci pokroju Michała Anioła czy Giulia Romana celowo przekształcali klasyczne motywy, ponownie ożywia jąc skostniały kanon - czyli sprawiając, że to, co znajome, wydawało & Associates, się obce. Zniekształcenia obejmowały nieregularne odstępy między
Obok: Venturi, Scott Brown
Roy and Diana
Vagelos Labora tories, University of Pennsylvania, Filadelfia, 1Q97
kolumnami, „pominięte” zworniki, „popękane” frontony, kolumny z przeplatających się „niedociętych” tamburów i sztucznie „rustykal ne” elementy z kamienia. Zjawiska te, znane później jako manieryzm,
łamały zasady, ale równocześnie były od nich uzależnione, ponieważ,
164
WITOLD RYBCZYŃSKI
jak ujął to Venturi w klasycznej pracy Complexity and Contradiction in Architecture (Złożoność i sprzeczność w architekturze), „konwencja,
układ, porządek, typowość, maniery muszą wpierw zostać ustano wione, by można je było łamać”. Skłonność Venturiego do manieryzmu jest wyraźne widoczna w hy brydowej konstrukcji Sainsbury Wing w National Gallery w Londy
nie. Kondygnacje wykonano z wylewanego na mokro betonu wspar tego na nieregularnie rozmieszczonych kolumnach podtrzymujących belki, które wyrównano względem ścian galerii. Zewnętrzna ściana to beton pokryty kamieniem portlandzkim, granitem z Kornwalii lub cegłą firmy Ibstock; natomiast dach, zapewniający górne oświetlenie, rozpięty jest na stalowej ramie. Struktura ta pozostaje ukryta, a be tonowe kolumny, nie licząc paru wyjątków, zamaskowano wewnątrz ścian. Choć niektóre widoczne w Sainsbury Wing słupy faktycznie są
nośne, jest też kilka, które Venturi określił jako „symbolicznie struk turalne” - czyli fałszywe. Przykładowo rząd kolumn we foyer oraz toskańskie kolumny w sklepionych przejściach galerii należą do tej ostatniej kategorii; podobnie wygląda sytuacja z łukowymi kratow
nicami nad główną klatką schodową. Celowe używanie elementów konstrukcyjnych w sposób niekonstrukcyjny ma długą tradycję. Naj bardziej oczywistym przykładem ze starożytności jest pilaster, który przypomina spłaszczoną kolumnę, ale nie pełni funkcji nośnej. Jak krytycznie odnotował Goethe, „pilaster to kłamstwo”. Venturi wiedzie prym wśród współczesnych manierystów. Kolum
nadę przed wejściem do Vagelos Laboratoires przy University of Penn sylvania w Filadelfii tworzą rozstawione w nieregularnych odstępach pojedyncze i podwójne kolumny. Część pełni funkcję nośną, inne nie; część jest wyrównana względem ceglanych filarów fasady - przy czym tylko niektóre są strukturalne - a reszta nie. Czemu służy taka zawi łość? W pewnym stopniu odzwierciedla ona złożony program budyn ku, w którym mieszczą się biura i laboratoria do badań z zakresu bioinżynierii, chemii, inżynierii chemicznej i medycyny. Częściowo jest
ona również wynikiem zmagań Venturiego z wyzwaniem architekto nicznym, które stawia lokalizacja: jak umieścić fasadę z głównym wej ściem na krótkim boku budynku? Venturi poradził sobie, projektując
166
STRUKTURA
Durni Mayne / Morphosis, budynek administracji federalnej, San Francisco, 2007
fasadę skomplikowaną, wewnętrznie sprzeczną i paradoksalną. Suge ruje też, że kolumny nie powinny być traktowane w pełni poważnie ich głowice są stylizowane, spłaszczone, niemalże komiksowe, a tak
że oddzielone od ściany powyżej. Strukturalne zabawy prowadzone przez Venturiego są równocześnie hommage dla jego wiktoriańskiego
poprzednika Franka Furnessa, którego wyraziście manierystyczna biblioteka uniwersytecka znajduje się po drugiej stronie ulicy. Thom Mayne, architekt z Los Angeles, chętnie sięga po materiały utrzymane w stylistyce przemysłowej, ale również zalicza się do manierystów. Budynek administracji federalnej w San Francisco to wą ski biurowiec liczący osiemnaście kondygnacji, którego fasadę spowija perforowana powłoka ze stali nierdzewnej, tajemniczo poprzecinana i łuszcząca się w pozornie przypadkowych miejscach. Przy wejściu ko lumna pochyla się pod niebezpiecznym kątem. Ten element jest praw
dziwy, ale co powiedzieć o belce, która przebija ścianę i kończy się tuż
167
Gehry Partners, Jay Pritzker Pavilion, Millennium Park, Chicago, 2004
przed kolumną? Podobnie jak pominięty klucz luku w konstrukcjach renesansowych, zabieg ten sugeruje niestabilność - coś, czego mało
kto spodziewałby się po budynku rządowym. Projekt Mayne’a roi się
od tego rodzaju sprzeczności. Wzdłuż chodnika rozciąga się ogromna ogrodowa pergola o strukturze równie ciężkiej - i wybitnie nieogrodowej - co spód stadionowych trybun. Najbardziej zaskakującym ele mentem fasady wejściowej jest prozaiczne wyjście przeciwpożarowe, które beztrosko przylega do budynku. Porównując harmonię i dyso nans w architekturze, Venturi pisał, że noszenie szarego krawata do szarego garnituru jest przykładem harmonii, czerwonego krawata z szarym garniturem - „kontrastującej harmonii”, natomiast noszenie
szarego krawata w czerwone kropki było „dysonansową harmonią”.
Niesforny budynek Mayne’a idzie o krok dalej - krawat całkowicie pomija, a poły koszuli zostawia wypuszczone, tworząc coś, co można by nazwać „dysonansową dysharmonią”.
168
STRUKTURA
Niektórzy architekci bawią się strukturą, inni po prostu ją igno rują. W kaplicy w Ronchamp Le Corbusier stworzył przypominają
cy poduszkę dach, który wygląda na wykonany z litego betonu, ale w rzeczywistości jest przesłoną z dwóch cienkich powłok oddziela nych - i wspieranych - przez ukryte wewnątrz dźwigary. Dach opiera się na nierówno otynkowanych ścianach, które sprawiają wrażenie
potężnych, ale w rzeczywistości są puste - wykonane z betonu natry
skowego naniesionego na metalową siatkę - jeśli nie liczyć ukrytej w środku betonowej ramy. W Ronchamp Le Corbusier nie ujawnia, na czym naprawdę wspiera się budynek, i posuwa się wręcz do stwo
rzenia zmyślonej struktury. Kaplica w Ronchamp powstała w latach pięćdziesiątych. Dziś bu dynki przypominające ogromne rzeźby są powszechnie spotykane. W de Young Museum mamy widoczne tu i ówdzie kolumny, ale stalo
wa struktura została ukryta, nawet w przypadku prawie siedemnastometrowego wspornika dachu, który tajemniczo unosi się nad tarasem
kawiarni. Wspornik, podobnie jak zarys budynku, został wymuszony
przez względy formalne. Strukturę Disney Hall tworzy stalowa rama, która również nie współgra z ożywioną zewnętrzną stroną budynku o czysto rzeźbiarskim charakterze. Swobodne podejście Gehry’ego do konstrukcji można jeszcze lepiej zaobserwować na przykładzie zewnętrznej łupiny otaczającej muzyków w Millennium Park w Chi cago. Tego rodzaju powłoka musi odbijać dźwięk, więc Gehry stwo rzył drewniane tło sceny, które opasają pofalowane, przypominające
żagle formy ze stali nierdzewnej. Formy te wspierają się na praktycz nym szkielecie ze stalowych podpór i tężników, który nie jest zauwa
żalny, kiedy siedzi się na trawie, ale za to w pełni widoczny z boków i z tyłu, prozaiczny niczym plecy billboardu. To pozornie tymczasowe rozwiązanie w niczym nie przypomina uporządkowanego, trwałego Partenonu. Być może odzwierciedla ono poglądy Gehry’ego na temat
kondycji nowoczesnego człowieka, pełnej improwizacji i niesfornej.
Skóra
Le Corbusier definiował architekturę jako „przemyślaną, bezbłędną, wspaniałą grę brył w świetle”*, ale tak naprawdę, gdy patrzymy na
budynek, widzimy jego skórę. Bez względu na to, czy chodzi o poma lowany stiuk w willi Savoye, żyłkowany biały marmur w Folger Library, połączenie brązu i szkła w Seagram Building czy też matową szarą stal nierdzewną w Yale Center for British Art - to właśnie skó ra tworzy pierwsze wrażenie. Skóry budynków, czy też powłoki, to współczesna koncepcja. Co
prawda Rzymianie wznosili betonowe konstrukcje oblicowane cegłą lub kamieniem, ale większość tradycyjnych budynków jest jednak mo nolityczna: pojedynczy materiał, na przykład kamień, cegła zwykła
lub suszona albo drewno (stosowane w domkach z bali), tworzy rów
nocześnie strukturę i skórę. Grube na czterdzieści pięć centymetrów * Le Corbusier, op. cit., s. 80.
170
SKÓRA
kamienne ściany w moim domu wykonano z łupków z formacji skalnej Wissahickon, wydobywanego w okolicy kamienia o srebrno-brązowawym kolorze, z połyskującymi cętkami miki i kwarcytu. Nieobrobione
kamienie są łączone w losowy sposób przy użyciu spoin murarskich o szorstkiej powierzchni. Sposób ten jest nie tylko ekonomiczny, ale zarazem nadaje domowi rustykalny charakter, pasujący do wiejskie go francuskiego stylu, w którym utrzymany jest budynek. Na początku dwudziestego wieku, kiedy powstawał mój dom, mo nolityczna konstrukcja była już przeżytkiem. Mniej kosztowne oka
zało się wznoszenie ścian nośnych z cegły, które potem wykańczano przez dodanie z zewnątrz cienkiej warstwy kamienia. Rozwiązanie to zastosowano nawet we wspaniałej nowojorskiej bibliotece Morgan Library, zaprojektowanej przez zespół McKim, Mead & White, któ rej konstrukcja pochłonęła w 1906 roku ponad milion dolarów. Wy korzystany na zewnątrz mleczny marmur z Tennessee, z warstwami
spoiny cienkimi jak kartka papieru, jest tylko oblicówką - choć gru bą na cale dwadzieścia centymetrów; właściwe ściany strukturalne
mają zaś trzydzieści centymetrów i są z cegły. Charles McKim zosta wił między marmurem a cegłą szczelinę wentylacyjną, która spowal nia rozprzestrzenianie się wilgoci i chroni zbiory. Kilka dekad póź niej mury szczelinowe były już standardową techniką stosowaną we wszystkich budynkach. Dziś struktura większości budynków opiera się na szkielecie, czyli słupach i belkach wykonanych ze stali lub żelbetu. W tego typu kon strukcjach zewnętrzna powłoka wspiera się na szkielecie - albo z niej zwisa. Nowoczesny typ architektonicznej ekspresji w postaci stalowo-szklanej powłoki narodził się pod koniec lat czterdziestych w Chica go, gdzie Mies van der Rohe projektował parę wieżowców mieszkal nych przy Lakę Shore Drive, zwróconych w stronę jeziora Michigan.
Liczące dwadzieścia sześć kondygnacji budynki są owinięte lekkimi powłokami zawieszonymi, niczym zasłony, na stalowych szkieletach. Podczas gdy ściana kurtynowa Belluschiego w gmachu Equitable Savings and Loan Association imitowała konstrukcję budynku, ściana Mięsa jest niemal w całości wykonana ze szkła, a rozmieszczone w re
gularnych odstępach stalowe słupki i nieprzezieme panele zakrywają
171
WITOLD RYBCZYŃSKI
Ludwig Mies van der Rohe, Westmount Square, Montreal, 1967
krawędzie pięter. Ze względu na to, że usztywniające szkło słupki kształtem przypominają małe dwuteowniki, „umięśniona” powłoka celowo sprawia wrażenie elementu strukturalnego. Mieś uważał słupki o przekroju dwuteowym za nowoczesny odpo
wiednik klasycznego pilastra i w taki też sposób je projektował. Na pyta nie, dlaczego czuł potrzebę dodania słupków do powierzchni narożnych podpór, gdzie z funkcjonalnego punktu widzenia są zbędne, odparł: Bardzo istotne było zachowanie i przedłużenie rytmu, który słupki wyznaczająw innych częściach budynku. Oglądaliśmy model, który nie miał na narożnikowych podporach elementów stalowych, i nie
zrobił na nas dobrego wrażenia. Taki jest prawdziwy powód. Nato miast drugim powodemjest to, że stalowe elementy były potrzebne do usztywnienia blachy, która pokrywa narożnikowe podpory, żeby nie
uległa pofalowaniu. Potrzebowaliśmy ich też, by wzmocnić elementy,
172
SKÓRA
które dźwig umieszczał na miejscu. To oczywiście nie jest najlepszy powód - ale ten pierwszy jest prawdziwy. Mieś stosował ten rodzaj ściany kurtynowej do końca swojej kariery, niezależnie od tego, czy budował w Nowym Jorku, Meksyku czy Mon
trealu. Słupki i panele, zazwyczaj czarne, można wykonać z przeróż nych materiałów, których wybór zależy od budżetu; w Seagram Buil ding są z brązu, w biurze Bacardi w Meksyku - z pomalowanej stali, a na Westmount Square w Montrealu - z anodyzowanego aluminium. Na Westmount Square składają się dwa apartamentowce, jeden wie żowiec biurowy oraz niski pawilon. Mieś nie widział powodu, dla któ rego miałby urozmaicać ścianę kurtynową, więc powłoka wszędzie wygląda podobnie. Jedyna różnica polega na tym, że na niższych po ziomach apartamentowców można otwierać okna, a w biurowcu i pa
wilonie przeszklenia są zamocowane na stale.
Skóry ciężkie i lekkie
Ściana kurtynowa Mięsa ze stali i szkła była chętnie powielana i prze
obraziła się, jak ujął to Robert Hughes, „w lingua franca nowoczesno ści”. Między innymi z tego właśnie powodu nastawiony na zaciekłą rywalizację Eero Saarinen, obmyślając swój pierwszy wieżowiec, po stanowił spróbować czegoś nowego. Zaprojektowany przez niego CBS Building w Nowym Jorku, liczący trzydzieści osiem kondygnacji, prze ważnie wykorzystuje beton zamiast stali i ma biegnącą wokół ścianę nośną z gęsto ustawionych betonowych filarów o przekroju w kształ cie litery „V”, które poprzeplatano taflami ze szkła. Wewnątrz nie ma żadnych kolumn. Zewnętrzne powierzchnie trójkątnych filarów, które w środku są wydrążone i mieszczą tylko kanały klimatyzacyjne, pokry to szerokimi na pięć centymetrów płytami matowego, ciemnoszarego
granitu, w narożniku łączonymi kątowo na ucios, przypominającymi raczej zbroję niż skórę. Osiągnięty efekt architektoniczny jest antytezą szklanej miesowskiej ściany kurtynowej, a CBS Building oglądany pod
173
Hill
UH Illi Ol Illuni IHI HH HH Illuni «h mi ini hmm Illi HiniÜ;.
im i mi I ini ISII 'i
SKÓRA
ostrym kątem wygląda na nieustępliwie trwały - choć trochę ponu ry - budynek, czemu zawdzięcza przydomek „Black Rock” - Czarna Skała. Saarinen wykorzystał tradycyjną, kamienną powlokę, ale zrobił to w sposób abstrakcyjny i zdecydowanie nietradycyjny. Z drugiej strony mamy jednak kamienną skórę AT&T Building, zaprojektowa
nego przez Philipa Johnsona i Johna Burgee, która naśladuje trady cyjne murarstwo. Wsparty na stalowym szkielecie wieżowiec spowi jają różowo-szare granitowe płyty, a połączenia między nimi - jedne prawdziwe, inne fałszywe - budują wrażenie kamiennych warstw. Budynek zwieńcza przepołowiony fronton wzorowany na wysokich komodach w stylu chippendale. Wielkie wejście i zewnętrzna arkada u stóp wieżowca są inspirowane siedzibą władz miejskich w centrum Manhattanu z 1908 roku. Jak objaśniał Johnson: „Zaprojektowałem tradycyjny wieżowiec, bo wydaje mi się, że najprawdziwsza historia Nowego Jorku - jeśli w ogóle taka istnieje - była pisana przez zespól
McKim, Mead & White”.
Krytyczka architektury Ada Louise Huxtable uważała AT&T Buil ding za „obrazkowy pastisz, płaski i jednowymiarowy (...) płytką pa rodię przeszłości”. O to, czy budynek jest parodią, można się spierać, ale trudno nazwać jego powłokę płytką: kolumny pokrywa piętnastocentymetrowa warstwa kamienia, a niektóre ozdobne odlewy i pro file mają po dwadzieścia pięć centymetrów grubości. Na stalowej ra
mie zawieszono łącznie trzynaście tysięcy ton granitowego pancerza. Huxtable ma jednak rację, twierdząc, że skóra jest jednowymiarowa pod względem estetycznym - sposób, w jaki Johnson i Burgee wy korzystali kamień, trudno nazwać pomysłowym czy innowacyjnym.
Być może wybrali zly przykład z historii. Stanford White i Charles McKim zmarli, zanim ukończono budowę siedziby władz miejskich na Manhattanie. Projekt przypisywany jest protegowanemu McKima, Williamowi M. Kendallowi - i brakuje w nim zdecydowanej ręki Obok: mentora. Być może naprężona marmurowa powłoka Morgan Library, Philip Johnson z cienkimi spoinami i oszczędnymi detalami, byłaby lepszym wzorem. & John Burgee, Canadian Centre for Architecture (CCA) w Montrealu, zaprojekto AT&T Building, wane przez Petera Rose’a, to struktura z wylewanego na mokro betonu
175
Nowy Jork, 1984
WITOLD RYBCZYŃSKI
Peter Rose, Canadian Centre for Architecture, Montreal, 1989
z kamienną powłoką wzniesiona dziesięć lat po AT&T Building. Na pierwszy rzut oka elementy murowane wyglądają podobnie tradycyj nie. Kamienne wątki na poziomie przyziemia sąboniowane z wydrapanymi spoinami poziomymi, natomiast wątki powyżej tworzy mur
z gładko ciosanego kamienia. Okna piwnicy mają obszerne nadproża w kształcie zwornika, które wieńczy wybrzuszony półokrągły profil. Na szczycie fasady umieszczono fryz z pionowych kamiennych pane li przymocowanych odsłoniętymi stalowymi szpilkami kotwiącymi
oraz wysuniętym aluminiowym gzymsem przypominającym wybieg dla modelek. Szpilki i gzyms przywodzą na myśl ukończony w 1907
roku gmach austriackiej Pocztowej Kasy Oszczędnościowej wiedeń
skiego architekta Otto Wagnera, którego projekt zwiastował porzuce nie neoklasycyzmu i secesji na rzecz ahistorycznej prostoty. Podobnie jak AT&T Building, Canadian Centre for Architecture nawiązuje do początków dwudziestego wieku. Zamiast późnego Beaux-Arts Rose
176
SKÓRA
wybrał jednak bardziej interesujący okres, kiedy to architektura dzie więtnastowieczna nabierała nowego kształtu. „Potrzeba wielu zabie gów, aby sprawić, że budynek będzie mniej stateczny, ciut bardziej abstrakcyjny i bardziej nowoczesny” - wyjaśniał. Skóra budynku w Montrealu jest nietypowa z kilku względów. Po dobnie jak w przypadku Morgan Library gruba wapienna powłoka sama utrzymuje swój ciężar i nie zwiesza się ze struktury. „Chcieliśmy,
aby CCA zostało dobrze zbudowane i z szacunkiem nawiązywało do nąjlepszych tradycji konstrukcyjnych” - pisał Phyllis Lambert, zało życiel i dyrektor Centrum. Kamienna powierzchnia, gruba na dziesięć i piętnaście centymetrów, jest samonośna, co oznacza, że dźwiga własny ciężar aż po najwyżej
usytuowane kamienie, które zostały zamocowane kotwami. Cięcie i podbudowa kamienia symbolizują działające siły. W miejscach poddawanych największemu naprężeniu, na nadprożach i wzdłuż gzymsów kordonowych, kamień układany jest na zaprawie. Pozo stałe kamienne ełementy - zarówno boniowane podmurówki, jak i okładzina z gładko ciosanego kamienia - są cięte w poprzek uwar stwienia, co minimalizuje ryzyko przebarwień, a zarazem podkre
śla rysunek kamienia. Decyzja o tym, by uczynić ciężką powlokę z kamienia samonośną, dodaje CCA powagi i solidności, które przywodzą na myśl domy Mięsa van der Rohe z czasów, gdy projektował w tradycyjnym stylu. Lam bert odegrał kluczową rolę w powierzeniu projektu Seagram Buil
ding Miesowi, a później byl również jego studentem w Illinois Insti
tute of Technology. Podejście Mięsa do uczenia ukształtowało się pod wpływem wcześnie odbytych praktyk kamieniarskich, dzięki któ rym na zawsze wyrobił w sobie szacunek dla materiałów budowla nych. „W młodości nienawidziliśmy wyrazu »architektura«” - powie dział kiedyś w wywiadzie. „Po niemiecku używamy słowa Baukunst, na które składają się dwa inne: »budowanie« i »sztuka«. Sztuka jest
udoskonaleniem budowania”. Podobno kiedy Mieś zaczął wykładać na IIT i zauważył, że studenci spędzali większość czasu przy stołach
177
WITOLD RYBCZYŃSKI
kreślarskich, kazał sprowadzić do pracowni stertę cegieł, aby mogli
bezpośrednio doświadczyć materiału. Choć kamień i cegła nadają się do stworzenia odpornej na wa runki atmosferyczne, wytrzymałej i ciekawie wyglądającej skóry bu dynku, nie wszystkim architektom podoba się tak tradycyjny wygląd
materiałów. W dobudowanej do Staatsgalerie w Stuttgarcie nowej części James Stirling i Michael Wilford wykorzystali okładzinę ka mienną w taki sposób, by nikt nie miał wątpliwości, że faktycznie ma do czynienia z okładziną. Przeplatające się, szerokie na prawie cztery centymetry pasma trawertynu i piaskowca zostały przymo cowane do strukturalnych betonowych ścian za pomocą klamer ze stali nierdzewnej. Choć kamień sprawia wrażenie ułożonego w wią zanie wozówkowe (jak w powłokach CCA i AT&T), częściej niż za
prawę widzimy raczej ubytki w spoinowaniu. Mamy tu do czynienia
ze ścianą chroniącą przed deszczem, w której szczelina za powłoką wyrównuje ogromny spadek ciśnienia obserwowany przy przejściu z zewnątrz do wewnątrz budynku, a deszcz jest przez powłokę odpy chany, a nie przyciągany do budynku (jak ma to miejsce w tradycyj nych ścianach). Dodatkową zaletą, z punktu widzenia Stirlinga, byl fakt, iż po bliższym zbadaniu z pozoru tradycyjny element kamienny okazuje się cienką powloką zawieszoną przed ścianą strukturalną. Stirling uwielbiał tego rodzaju pozorne sprzeczności; w pewnym miejscu w Staatsgalerie na ziemi leży lity blok piaskowca, który wy gląda, jakby „wypad!” ze ściany, choć przerwa w powłoce od razu obnaża prawdę o okładzinowym charakterze kamienia. Żartobliwe
gesty podkreślają dążenie Stirlinga do zakwestionowania nowocze snych technik budowlanych, nawet wówczas, gdy akurat je stoso wał. „Ilość treści strukturalnych w architekturze prawdopodobnie będzie się zwiększać, w miarę jak tradycyjne metody konstrukcyjne ulegną zanikowi, a nowe budynki staną się coraz większe i bardziej Obok: James Stirling & Michael Wilford,
Neue Staats galerie, Stuttgart, 1084
skomplikowane. - mówił w trakcie wykładu. - Sądzę jednak, że co
raz istotniejsze będzie również to, by architekci przy szukaniu archi tektonicznych rozwiązań nie polegali wyłącznie na dawaniu wyrazu
technologii. Uwarunkowania humanistyczne muszą nadal odgrywać rolę nadrzędnej logiki, która pokieruje ewolucją projektów”. Pomysł
178
* -
La.». JgjPI ■ ■
’S?
— :.. ]
...........
***ppr