Historia czytania
 9788381966696

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

[X Ido rial £.\S

i Z '

»-słow

Alberto Manguel

Historia ezytania

W

i redaktor urodzony w 1948 roku

Aires W1982 roku przeprowadził się nady, dziś mieszka we Francji. „Przez k.lka lat

między 1964 a 1968 rokiem, miałem wielkie szczęście być jednym z wielu, którzy czyta i Jorge Luisowi Borgesowi. Pracowałem po­

południami, kiedy skończyłem szkołę, w an-

glo-niemieckiej księgarni w Buenos Aires,

zwanej Pygmalion, której Borges był częstym klientem", rozpoczyna esej-hołd zatytułowa­

ny With Borges. Napisał kilka powieści (jed­

ną o Stevensonie), krótką biografię Rudyarda Kiplinga i dłuższą biografię Iliady i Odysei, tom opowiadań Monsieur Bovary (and other

loyal friends), książki o książkach (The Libra-

ry at Night, A Reader on Reading, The City of

Words czy znane po polsku Pożegnanie z bi­ bliotekę), książkę o pakowaniu i przenoszeniu książek (Packing My Library), książkę o cieka­

wości (i książkach - Curiosity), książkę o po­ tworach, co wychodzą z książek (Fabulous

Monsters)-, wraz z Giannim Guadalupim spo­ rządził Słownik miejsc wyobrażonych (wyd Pol. PIW 2019), a potem, już sam, książkę ku­ charską miejsc wyobrażonych (The Imaginary

Places Cookbook).

Y

Alberto Manguel

Historia czytania

Seria eseistyczna, której przedmiotem jest literatura,

przedmiotem, a może jednak podmiotem, pisanie o literaturze w ogóle i w szczególe, penetracja rejonów między językiem a słowem i słowem a językiem,

ruch w dwie strony: wznoszenie się ku górze - budowle ze słów i snucie domysłów - powściąganie uniesień. Jak chce Borges, słowo byt trwalszy nadaje rzeczy niż kamienie miastu;

jak chcieli dadaiści, .myśl powstaje w ustach";

jak Gadda chce, „słowo nie dębem jest, lecz pleśnią". Seria może zawierać eseje o sztukach plastycznych, szkice z dziedziny estetyki czy antropologii, a także fundamentalne dla światowej humanistyki rozprawy z pogranicza filozofii i teorii literatury.

Alberto Manguel

Historia czytania Przełożyła Hanna Jankowska

Państwowy Instytut Wydawniczy

Craigowi Stephensonowi Dwie nasze glony jednym chwytem zręcznym Zetknęło z sobą pomysłowe Fatum: Moją - zajętą zewnętrznym klimatem, Twoją - wewnętrznym.

według

Roberta Frosta*

Czytelnikowi

Czytanie ma swoją historię.

Robert Darnton The Kiss of Lamourette, 1990

Pragnienie czytania, jak wszystkie inne pragnienia niepokojące nasze nieszczęsne dusze, można bowiem poddać analizie. VlRGINIA WOOLF

Sir Thomas Browne, 1923 Ale kto będzie panem? Pisarz czy czytelnik?

Denis Diderot Kubuś Fatalista i jego pan, 1796

Ostatnia strona

Czytać, aby żyć.

Gustave

FL/\UBERT

List do panny de Chantepie, czerwiec 1857

Ostatnia strona Młody Arystoteles, siedzący na wyściełanym krześle, z nogą za­ łożoną na nogę, jedną rękę opuściwszy wzdłuż boku, a drugą

podpierając głowę, wczytuje się w rozwinięty zwój, spoczywający na jego kolanach. Wergiliusz, przedstawiony na portrecie, który powstał piętnaście wieków po śmierci poety, z brodą, w turbanie

i z binoklami na kościstym nosie, przewraca karty rubrykowanej księgi. Święty Dominik siedzi na szerokim stopniu scho­ dów, prawą ręką podpierając podbródek - zaczytany w książce spoczywającej na jego kolanach, zapomniał o bożym świecie.

Kochankowie, Paolo i Francesca, przytuleni do siebie pod drze­

wem, czytają wers, który przesądzi o ich losie. Paolo podpiera ręką podbródek, jak św. Dominik, a Francesca trzyma otwartą książkę, włożywszy dwa palce między jej strony, w miejsce, do którego nigdy nie dotrą. Dwóch muzułmańskich studentów medycyny

z XII wieku w drodze na uczelnię przystanęło, by sprawdzić jakiś

ustęp w książce. Mały Jezus, wskazując na prawą stronicę księgi rozłożonej na jego kolanach, wyjaśnia mędrcom w Świątyni, co właśnie przeczytał, oni zaś, zaskoczeni i nieprzekonani, kartkują

swoje książki, by znaleźć kontrargumenty. Mediolańska dama Valentina Balbiani, spoczywając na po­

krywie grobowca, piękna jak za życia, pod czujnym wzrokiem

♦— Mól książkowy, obraz Carla Spitzwega

11

Młody Arystoteles, rzeźba Charlesa Degeorgea

Wergiliusz, obraz Ludgera Toina Ringa starszego

Święty Dominik, obraz Fra Angelico

Paolo i Francesca, obraz Anselma Feuerbacha

Dwóch muzułmańskich studentów, ilustracja z De materia medica Dioskurydcsa

Fragment nagrobka Yalentiny Balbiani dłuta Germaina Pilona

Święty Hieronim, obraz Giovanniego Belliniego

Erazm z Rotterdamu, fragment sztychu nieznanego rytownika

Indyjski poeta z epoki Mogołów, fragment miniatury Mohammada A lego

Maria Magdalena, fragment obrazu Emmanuela Bcnnera

Charles Dickens, fotografia Herberta Walkinsa

Ostatnia strona

wiernego pieska przewraca kartki marmurowej książki. Płasko­ rzeźba poniżej, na sarkofagu, przedstawia jej wychudzone ciało.

Z dala od miejskiego gwaru, wśród piasku i spieczonych skał

św. Hieronim czyta rękopis o rozmiarach popularnej gazety, niczym starszy pan czekający na podmiejską kolejkę. W rogu

obrazu widnieje lew, który mu się przysłuchuje. Wielki hu­ manista Erazm z Rotterdamu czyta swojemu przyjacielowi

Gilbertowi Cousinowi zabawny urywek z książki rozłożonej na pulpicie. Siedemnastowieczny poeta indyjski, klęczący wśród

kwitnących oleandrów, gładzi długą brodę, rozmyślając o wier­ szu, który właśnie na głos przeczytał, by w pełni się w nim rozsmakować. Książkę w bogato zdobionej okładce dzierży

w lewej ręce. Koreański mnich, stojący przed długą, grubo ciosaną półką, wyjął właśnie jedną z ośmiu tysięcy drewnianych

matryc ze zbiorem tekstów kanonicznych buddyzmu Tripitaka Koreana, i trzymają przed sobą, czytając w skupieniu. „Ucz się,

a zyskasz spokój” - głosi rada, jakiej udzielił nieznany twórca witraża przedstawiającego Izaaka Waltona, wędkarza i eseistę, czytającego książkę nad brzegiem rzeki Itchen, nieopodal ka­ tedry w Winchesterze.

Naga, kunsztownie uczesana Maria Magdalena, niesprawiająca wrażenia skruszonej, leży na skale przykrytej tkaniną, gdzieś

na bezludziu, i czyta wielką ilustrowaną księgę. Dickens, odwołu­ jący się do swych talentów aktorskich, trzyma egzemplarz jednej

ze swych powieści, którą zaraz będzie czytał uwielbiającej go publiczności. Młodzieniec oparty o kamienny murek na nabrzeżu Sekwany całkiem się zatracił w lekturze książki (ciekawe jakiej?),

która leży przed nim. Zniecierpliwiona lub po prostu znudzona matka podtrzymuje książkę, z której jej rudowłosy synek próbuje

czytać, wodząc prawą ręką po stronie. Niewidomy Jorge Luis Borges zaciska powieki, by lepiej słyszeć niewidocznego lektora.

W lesie, wśród plam światła i cienia, na omszałym pniu drzewa siedzi chłopiec z książeczką, pogrążony w miękkiej ciszy, pan czasu i miejsca.

23

Ostatnia strona

Wszyscy oni są czytelnikami. Ich gesty, umiejętności, przy­ jemność, odpowiedzialność i moc, jaką czerpią z czytania, są

i moimi. Nie jestem sam. Odkryłem, że umiem czytać, kiedy miałem cztery lata.

Wciąż przyglądałem się literom, które, jak wiedziałem (bo mi

powiedziano), nazywały widniejące powyżej nich obrazki. Chło­

piec, nakreślony grubymi, czarnymi liniami, ubrany w czer­ wone spodenki i zieloną koszulkę (z tego samego czerwonego

i zielonego materiału wykrojono wszystkie inne rysunki w tej książce - psy, koty, drzewa i szczupłe, wysokie mamy), był także w jakiś sposób zawarty w surowych, czarnych konturach wid­

niejących pod obrazkiem, jak gdyby jego ciało rozczłonkowano na trzy wyraźne części: b - ręka i tułów, o - okrągła głowa

i y - bezwładnie zwisające nogi. Dorysowałem w okrągłej twarzy oczy i uśmiech, zapełniłem pusty okrąg tułowia. Było jednak

coś więcej. Wiedziałem, że te kształty nie tylko przedstawiają ukazanego powyżej chłopca, ale mogą mi też powiedzieć, co on

robi, dlaczego ma wyciągnięte ręce i dlaczego jest w rozkroku. The boy runs, „chłopiec biegnie”. Nie skakał, jak mógłbym pomyśleć,

nie udawał, że zastygł w miejscu, nie brał udziału w jakiejś grze, której celu ani zasad nie znałem. „Chłopiec biegnie”. A przecież to zrozumienie było zwyczajną sztuczką, o tyle

mniej interesującą, że ktoś już ją dla mnie wykonał. Inny czytel­ nik - była nim najpewniej moja niania - objaśnił mi te kształty

i teraz, za każdym razem, gdy książka otwierała się na stronicy z rysunkiem przedstawiającym tego ruchliwego chłopca, wie­ działem, co znaczą. Znajdowałem w tym przyjemność, ale coraz mniejszą. Nie było już niespodzianki.

Pewnego dnia zobaczyłem z okna samochodu (nie pamiętam już, dokąd wtedy jechaliśmy) przydrożną tablicę reklamową. Nie

mogłem zbyt długo się w nią wpatrywać - być może samochód na chwilę się zatrzymał albo tylko trochę zwolnił - na tyle, żebym

24

Ostatnia strona

dostrzegł wielkie i wydatne kształty, podobne do tych w mo­ jej książce, ale widziane po raz pierwszy. I nagle zdałem sobie

sprawę, czym są. Usłyszałem je, z czarnych linii i białych prze­ strzeni przemieniły się w konkretną, dźwięczną rzeczywistość,

obdarzoną znaczeniem. Dokonałem tego sam. Nikt nie zrobił za mnie magicznej sztuczki. Byłem sam na sam z tymi kształtami,

odsłanialiśmy się przed sobą, prowadząc niemy, pełen szacunku

dialog. Skoro udało mi się przemienić zwykłe linie w dynamiczną

rzeczywistość, zyskałem moc. Umiałem czytać. Umknęło mi z pamięci słowo, które widniało wtedy na tablicy

(niejasno przypominam sobie tylko, że było w nim kilka liter „a”),

ale wrażenie wynikłe z faktu, że nagle zrozumiałem coś, na co przedtem mogłem się tylko bezmyślnie gapić, pozostało żywe

po dziś dzień. Porównać je można do nabycia zupełnie nowego zmysłu. Odtąd pewne rzeczy składały się nie tylko z tego, co

widziały moje oczy, słyszały uszy, czego smak mogłem wyczuć językiem, zapach - nosem, a kształty palcami, ale i z tego, co całe moje ciało potrafiło odszyfrować, przetłumaczyć, obdarzyć

głosem - odczytać. Czytelnicy książek, do których rodziny wtedy wstępowałem,

nie będąc tego jeszcze świadomy (zawsze się nam wydaje, że każ­ dego odkrycia dokonujemy sami i że wszystko, czego doznajemy, od narodzin aż do śmierci, jest wręcz przerażająco wyjątkowe),

rozporządzają w stopniu poszerzonym lub skoncentrowanym wspólną nam wszystkim funkcją. Czytanie liter na stronie to

tylko jedna z jej wielu postaci. Astronom czytający mapę gwiazd,

które już nie istnieją, japoński architekt czytający teren, na któ­ rym ma być zbudowany dom, by go ustrzec od złych mocy,

zoolog odczytujący w lesie tropy zwierząt, pani grająca w kar­

ty, która odczytuje gesty partnera, zanim ten zagra atutową kartą, tancerz odcyfrowujący zapiski choreografa i publiczność

czytająca ruchy tancerza na scenie, tkacz czytający zawiły wzór dywanu, nad którym pracuje, organista odczytujący z party­

tury różne, jednocześnie występujące elementy utworu, matka

25

Ostatnia strona

czytająca w twarzy dziecka oznaki radości, strachu lub zdziwie­

nia, chiński wróżbita odczytujący pradawne znaki na skorupie żółwia, kochanek wczytujący się po omacku w ciało kochanki

nocą, pod pościelą, psychiatra pomagający pacjentom odczytać ich zawikłane sny, rybak z Hawajów, który zanurzywszy rękę

w wodzie, czyta prądy morskie, rolnik czytający pogodę z nie­ ba... Wszystkich łączy z czytelnikami książek umiejętność od­ szyfrowywania i tłumaczenia znaków. W niektórych sytuacjach

jest to naznaczone świadomością, że odczytywana rzecz została do tego właśnie celu stworzona przez innych ludzi (na przykład zapis nutowy albo znaki drogowe) lub przez bogów (skorupa

żółwia, nocne niebo). Inne to kwestia przypadku. Zawsze jednak to czytający odczytuje sens, to on przyznaje

przedmiotowi, miejscu czy zdarzeniu właściwość jakiejś czytelno­ ści, to on musi przypisać systemowi znaków znaczenie, a następ­

nie je odszyfrować. Wszyscy czytamy samych siebie i otaczający

nas świat, by choć przelotnie dostrzec, czym jesteśmy i gdzie się

znajdujemy. Czytamy, żeby zrozumieć albo zacząć pojmować. Nie możemy nie czytać. Czytanie, tak jak oddychanie, to nasza podstawowa funkcja.

Pisać nauczyłem się o wiele później, dopiero kiedy miałem siedem lat. Prawdopodobnie mógłbym żyć bez pisania. Nie sądzę,

żebym potrafił żyć bez czytania. Jak odkryłem, poprzedza ono umiejętność pisania. Społeczeństwo może bez niej istnieć - i wiele istnieje1, ale żadne nie przetrwałoby bez czytania. Jak stwierdza etnolog Philippe Descola, społeczności nieznające pisma mają

linearne poczucie czasu, podczas gdy w tych, które określa się jako piśmienne, ma ono charakter kumulatywny2. Jedne i dru­ gie poruszają się w tych odmiennych, lecz tak samo złożonych systemach czasu, odczytując mnogość znaków, jakie przedstawia

świat. Nawet w społecznościach, które rejestrują kronikę swego

przemijania, czytanie poprzedza pisanie. Przyszły piszący musi umieć rozpoznać i odcyfrować przyjęty w społeczeństwie sys­

tem znaków, zanim umieści je na stronicy. W społeczeństwach

26

lOk.XHWP Konopa*0"'3

.n.e-

Ostatnia strona

najbardziej ceniących słowo pisane - kręgu kultury islamu, ju­

daizmu i chrześcijaństwa (do którego należę), starożytnych Ma­ jów i wielkich kultur buddyjskich - czytanie stanowi początek

umowy społecznej. Dla mnie nabycie tej umiejętności równało się ceremoniałowi przejścia, rite de passage.

Gdy już nauczyłem się odczytywać moje litery, czytałem

wszystko: książki, a także napisy, ogłoszenia, napisy drobnym drukiem na odwrocie biletów tramwajowych, listy wyrzucone do śmieci, sfatygowane gazety znalezione pod ławką w parku,

graffiti, okładki czasopism czytanych przez innych pasażerów wautobusie. Gdy odkryłem, że Cervantes czytał „choćby podar­ te świstki z ulicy”3, świetnie rozumiałem, jaki to impuls kazał

mu grzebać w odpadkach. Ten kult książki (będącej zwojem

papirusu, zadrukowanym papierem lub widniejącej na kompute­ rowym ekranie) to jedna z podstaw piśmiennego społeczeństwa.

Islam posuwa się jeszcze dalej - Koran jest nie tylko dziełem Boga, ale też jednym z Jego atrybutów, takich jak wszechmoc

czy miłosierdzie. Książki były moim pierwszym doświadczeniem. Kiedy póź­

niej uczestniczyłem w swoim życiu w podobnych zdarzeniach albo spotkałem postać podobną do tej, o której niegdyś czytałem,

doznawałem przeważnie trochę zaskakującego, lecz rozczarowu­ jącego wrażenia deja vu, wyobrażałem bowiem sobie, że to, co się dzieje, przydarzyło mi się już w słowach, zostało nazwane.

Najwcześniejszy zachowany tekst hebrajski, wykład usystematy­

zowanej myśli spekulatywnej - Seferjecira (Księga Tworzenia),

spisany w 1V-III wieku - stwierdza, że Bóg stworzył świat za pomocą trzydziestu dwóch tajemnych ścieżek mądrości, dzie­ sięciu sefirot, czyli liczb, oraz dwudziestu dwóch liter4. Z sefirot

powstały wszystkie rzeczy abstrakcyjne, z dwudziestu dwu liter

wszystko, co realne w trzech sferach kosmosu, jakimi są świat, czas i ciało człowieka. W tradycji judeochrześcijańskiej wszech­

świat jest przedstawiony jako spisana Księga złożona z liczb i liter. Kluczem do jego zrozumienia jest nasza zdolność do ich

28

Stronica z łacińskiego przekładu trzynastowiecznego kabalistycznego tekstu Portae Lucis Josepha Gakatilli. Przedstawia dziesięć sefirot

Ostatnia strona

prawidłowego odczytania i opanowania ich kombinacji. Dzięki

temu możemy się dowiedzieć, jak, naśladując Stwórcę, ożywić część tego ogromnego tekstu. (Średniowieczna legenda podaje,

że dwaj mędrcy badacze Talmudu, Hanani i Hoszaja, co tydzień studiowali Sefer Jecira i natrafiwszy na właściwą kombinację liter, tworzyli trzyletnie cielę, które potem spożywali na kolację).

Książki były dla mnie transkryptami lub glosami tej wielkiej Księgi. Miguel de Unamuno w jednym ze swych sonetów pisze o Czasie, którego źródło znajduje się w przyszłości5. W życiu

wypełnionym lekturą odnosiłem to samo wrażenie, że płynę pod prąd, przeżywam coś, o czym już czytałem. Na ulicy, za

oknami domu, przemieszczały się tłumy złowrogich osobników, zaabsorbowane swoimi ciemnymi sprawkami. Pustynia, nie tak znów odległa od naszego domu w Tel Awiwie, gdzie mieszka­

łem do szóstego roku życia, była miejscem wspaniałym, wie­ działem bowiem, że pod jej piaskami, tuż za asfaltową szosą, pogrzebane jest Miedziane Miasto. Galaretka owocowa była

tajemniczą substancją, której nigdy nie widziałem, ale znałem

ją z książek Enid Blyton. Kiedy jej wreszcie skosztowałem, oka­

zało się, że nie dorównuje ambrozji opisywanej w literaturze. Napisałem list do mieszkającej daleko babci, skarżąc się na jakieś

małe nieszczęście. Wyobrażałem sobie, że przeżyję dzięki niej doznanie cudownej wolności, jak sieroty z moich ulubionych

książek, kiedy odkryły, że mają krewnych, z którymi dawno

straciły kontakt. Tymczasem babcia odesłała list moim rodzi­ com, którzy uznali moje skargi za średnio zabawne. Wierzyłem

w magię i byłem pewien, że dostaną mi się kiedyś trzy życzenia

- niezliczone historie, jakie przeczytałem, nauczyły mnie, jak ich nie zmarnować. Byłem przygotowany na spotkania z ducha­ mi, ze śmiercią, z mówiącymi zwierzętami, na bitwę. Układałem

wielce złożone plany podróży na dalekie wyspy, gdzie Sindbad

zostałby moim serdecznym druhem. Dopiero kiedy po latach

dotknąłem po raz pierwszy ciała mojej ukochanej, przekonałem

się, że literatura pozostaje czasami w tyle za rzeczywistością.

30

Ostatnia strona

Kanadyjski eseista Stan Pcrsky powiedział mi kiedyś, że „czytelnicy muszą mieć milion autobiografii”, ponieważ w ko­

lejnych książkach odnajdujemy ślady naszego życia. „Gdyby ktoś spisał wrażenia z lektury Hamleta czytanego wciąż na nowo, rok po roku, napisałby tym samym autobiografię, gdy bowiem

coraz więcej dowiadujemy się o życiu, Shakespeare dostarcza komentarza do wszystkiego, co poznajemy”6. Ze mną było tro­ chę inaczej. Jeżeli uznamy książki za autobiografie czytelników,

to są one jeszcze nimi, zanim coś się zdarzy. Ja rozpoznawa­

łem późniejsze wydarzenia na podstawie tego, co przeczytałem u H.G. Wellsa, w Alicji w krainie czarów, w łzawym Sercu Ed­

munda De Amicisa, w przygodach Bomby, Chłopca z Dżungli. Sartre w swoich wspomnieniach przyznaje, że przeżywał pra­ wie to samo. Porównując okazy flory i fauny, które odkrywał

na stronicach Encyclopedie Larousse, z ich odpowiednikami

w Ogrodzie Luksemburskim, przekonywał się, że małpy w Ogrodzie Zoologicznym były mniej małpami, ludzie w Ogrodzie Luksemburskim byli mniej ludźmi. Platończyk z po­ wołania, zdążałem od wiedzy do jej przedmiotu; idea była dla mnie konkretniejsza od rzeczy, ponieważ nasuwała mi się najpierw i nasuwała jako rzecz. To w książkach napotkałem świat - zasy­ milowany, sklasyfikowany, opatrzony etykietkami, przemyślany, ale wciąż jeszcze groźny7.

Nie każdemu czytelnikowi, rzecz jasna, konfrontacja rzeczy­

wistości z poznaną uprzednio fikcją przynosiła rozczarowanie.

Na początku XVII wieku portugalski kronikarz Francisco Rodrigues Lobo opisał, jak to podczas oblężenia pewnego indyjskiego miasta żołnierze mieli w swoim ekwipunku powieść rycerską,

której lekturą zabijali czas. Jeden z nich, który mniej niż inni znał się na tej literaturze, uznał wszystko, co usłyszał, za prawdziwe (są bowiem tacy prostacz­ kowie, którym się wydaje, że coś, co wydrukowano, nie może za­ wierać kłamstw). Towarzysze, wykorzystując jego łatwowierność,

31

Ostatnia strona

utrzymywali go w tym przekonaniu. Gdy nadszedł czas ataku, poczciwiec, poruszony tym, co mu czytano, i pragnąc naśladować bohaterów książki, pałał żądzą wykazania swego męstwa i doko­ nania rycerskich czynów, które przeszłyby do historii. Rzucił się więc w ogień wałki i zaczął ciąć mieczem na prawo i lewo z taką furią, że towarzysze jego i inni żołnierze tylko największym wysił­ kiem, narażając się na niebezpieczeństwo, zdołali uratować mu życie, podejmując go z pola, okrytego chwałą i nie tak znów wie­ loma ranami. Gdy przyjaciele besztali go za zbytnią brawurę, ów odparł: „Ach, dajcież mi spokój! Nie dokonałem ani połowy tego, co każdy z rycerzy w książce, którą sami co wieczór mi czytali­ ście". Od tego czasu odznaczał się nadzwyczajnym męstwem8.

Czytanie było dla mnie pretekstem do odosobnienia się,

a może nadawało sens narzuconemu mi odosobnieniu, gdyż po

naszym powrocie do Argentyny w 1955 roku żyłem z dala od reszty rodziny, doglądany przez nianię, w odrębnej części domu. Najbardziej lubiłem czytać, leżąc na brzuchu na podłodze w swo­ im pokoju, ze stopami zaczepionymi o krzesło. Potem zaś, nocą,

najbezpieczniejszym, najbardziej zacisznym miejscem do czy­

tania stawało się łóżko, w owym mglistym obszarze między jawą

a snem. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuł się osamotniony. Przy tych rzadkich okazjach, kiedy stykałem się z innymi dzieć­ mi, ich zabawy i rozmowy wydawały mi się o wiele mniej ciekawe

niż przygody i dialogi z książek. Psycholog James Hi liman jest

zdania, że ci, którzy czytali różne opowieści albo którym czytano w dzieciństwie, „są w lepszej formie i lepiej się zapowiadają niż

ci, którym opowieść trzeba przedstawiać [...] Ktoś, kto wcześnie nabrał pojęcia o życiu, ma już pogląd na życie”. Dla Hillmana te

pierwsze lektury stały się „czymś, co się przeżyło i w czym się żyło, dzięki czemu dusza odnajduje się wżyciu”9. Do tych lektur,

i z tego właśnie powodu, ciągle wracałem i nadal wracam. Ojciec mój był dyplomatą, dużo więc podróżowaliśmy. Książ­ ki stały się dla mnie domem, w którym mogłem zamieszkać, kie­ dy mi się tylko spodobało, choćbym musiał kłaść się do snu

32

Ostatnia strona

w obcym pokoju, a za drzwiami rozlegały się niezrozumiałe głosy.

Wiele razy się zdarzało, że zapalałem w nocy lampkę przy łóżku, podczas gdy niania albo pracowała w drugim pokoju przy swojej elektrycznej maszynie dziewiarskiej, albo spała, pochrapując

na sąsiednim łóżku, i próbowałem doczytać książkę do końca, a zarazem koniec ten jak najbardziej odwlec. Cofałem się o parę stron, szukając fragmentu, który mi się spodobał, sprawdzałem

szczegóły, które, jak sądziłem, mi umknęły.

Nigdy z nikim nie rozmawiałem o swoich lekturach; potrze­ ba dzielenia się wrażeniami przyszła później. Byłem wtedy nad

wyraz skoncentrowany na sobie i całkowicie się utożsamiałem z linijkami wiersza Stevensona: W tym świecie byłem wielkim królem, Dla mnie ćwierkały głośno wróble, Zniżały lot jaskółki10.

Każda książka stanowiła odrębny świat, a ja znajdowałem

w nim schronienie. Choć wiedziałem, że nie potrafię układać takich historii, jak moi ulubieni autorzy, czułem, że moje po­

glądy są często zbieżne z tym, co pisali, i tak jak Montaigne

„przynajmniej z dala za nimi podążam, powiadając, co mi się zda”11. Później nauczyłem się odcinać od tworzonej przez nich fikcji, ale w dzieciństwie i przez większość wieku młodzieńczego

to, co opowiadała mi książka, choć było fantazją, zdawało się w momencie lektury tak rzeczywiste i tak konkretne, jak papier

i okładka. Podobne doznanie opisał Walter Benjamin: Aby sobie przypomnieć, czym były' dla mnie pierwsze książki, muszę najpierw zapomnieć o wszystkich innych. Z pewnością cała moja dzisiejsza wiedza o książkach opiera się na gotowości, z jaką wtedy otwierałem się na nie; jeśli jednak dziś treść i temat, przedmiot i materiał występują jako coś zewnętrznego wobec książki, wcześniej znajdowały się całkowicie w niej, nie były wobec niej zewnętrzne, niezależne od niej, tak jak nie są dziś

33

Ostatnia strona

paginacja czy papier. Świata otwierającego się w książce i jej samej nic można było za żadną cenę rozdzielić, stanowiły doskonałą jedność Wraz z książką więc za jednym zamachem w zasięgu ręki byty jej treść, jej świat. Lecz w ten sposób ta treść, ten świat rozpromieniały książkę we wszystkich jej częściach. Płonęły w niej, promieniowały’ z niej; mieszkały nie tylko w oprawie czy w ilustracjach; ich domostwem byty tytuły rozdziałów i ini­ cjały, akapity i kolumny. Nie czytało się ich, nie, mieszkało się w nich, gniazdowało między' linijkami i gdy się ponownie otwie­ rało książkę po przerwie, budziło lęk od razu miejsce, w którym się przerwało lekturę12.

Później, już jako podrostek, poczyniłem jeszcze inne odkrycie

w bibliotece ojca w Buenos Aires, z której on sam rzadko korzystał (sekretarka, której polecił urządzić bibliotekę, kupiła książki na

metry, po czym posłała do introligatora, żeby je oprawił i przyciął

do wysokości półek. Wiele egzemplarzy było więc obciętych u góry strony, a czasem brakowało nawet pierwszych linijek

tekstu). Zacząłem wyszukiwać w ogromnej hiszpańskiej ency­ klopedii Espasa-Calpe hasła, które w jakiś sposób odnosiły się

do seksu (albo tak sobie wyobrażałem): „Masturbacja”, „Penis”, „Pochwa”, „Syfilis”, „Prostytucja”. Zawsze byłem w bibliotece

sam, ojciec zjawiał się tutaj wyjątkowo, kiedy musiał spotkać się z kimś w domu, a nie w biurze. Miałem wtedy dwanaście albo trzynaścielat. Wtulony w wielki fotel, pogrążony byłem właśnie w lekturze hasła o straszliwych skutkach rzeżączki, kiedy wszedł

ojciec i zasiadł przy biurku. Ogarnęło mnie przerażenie, że za­

uważy, co czytam, ale za chwilę zdałem sobie sprawę, że nikt, nawet ojciec, od którego dzieliło mnie zaledwie kilka kroków, nie może wkroczyć w moją czytelniczą przestrzeń, nie domyśli

się, jakie zdrożności opowiada mi książka, którą trzymam w rę­

kach, i że tylko ode mnie może się dowiedzieć, jeśli tego zechcę. Był to cud przeżywany w milczeniu, mały cud, o którym tylko

ja wiedziałem. Skończyłem czytać hasło o rzeżączce bardziej uradowany niż przestraszony. Później w tej samej bibliotece

34

Ostatnia strona

uzupełniłem swą edukację seksualną dzięki lekturze Konformisty Alberta Moravii, The Impure Guy des Carsa, Peyton Place Grace

Metalious, Ulicy Głównej Sinclaira Lewisa i Lolity Vladimira Nabokova.

Nie tylko moje lektury odbywały się w sferze prywatności; sam, bez niczyjej ingerencji, decydowałem też, co będę czy­

tać, sam wybierałem książki w nieistniejących już od dawna księ­

garniach Tel Awiwu, Cypru, Garmisch-Partcnkirchcn, Paryża,

Buenos Aires. Wiele razy o wyborze książki przesądzała okładka. Niektóre momenty pamiętam jeszcze dziś, na przykład to, jak

zobaczyłem matowe obwoluty serii „Rainbow Classic” (wyda­

wanej przez World Publishing Company w Cleveland w stanie Ohio), jak spodobały mi się ukryte pod nimi wytłaczane oprawy

i jak odszedłem, unosząc ze sobą Hans Brinker, or The Silver Skates (książka mi się nie spodobała i nigdy jej nie doczytałem), Małe kobietki i Przygody Hucka Finna. Każdy tom był opatrzony przedmową pióra May Lamberton Becker, zatytułowaną „Jak po­

wstała ta książka”. Ich plotkarski ton nadal wydaje mi się jednym z najbardziej interesujących sposobów opowiadania o książkach.

„I tak pewnego zimnego wieczora we wrześniu 1880 roku, gdy szkocki deszcz dzwonił o szyby, Stevenson przysunął się do ko­

minka i zaczął pisać” - tak się zaczynała przedmowa pani Becker do Wyspy skarbów. Ten deszcz i ten kominek towarzyszyły mi przez całą książkę.

Pamiętam witrynę księgarni na Cyprze, gdzie na kilka dni

zacumował nasz statek, pełną książeczek o Noddym w krzyk­ liwych okładkach; pamiętam, jaką przyjemność mi sprawiło

wyobrażanie sobie, że razem z Noddym buduję jego dom z nama­ lowanych w książce klocków. (Później, wcale się tego nie wstydząc,

zaczytywałem się książkami Enid Blyton z cyklu The Wishing

Chair. Nie wiedziałem jeszcze, że angielskie bibliotekarki uznały je za „seksistowskie i snobistyczne”). W Buenos Aires odkryłem serię przygód Robin Hooda w twardej oprawie. Na żółtym tle

widniała podobizna każdego z bohaterów, obwiedziona czar-

35

Ostatnia strona

ną kreską. Tam też przeczytałem opowieści o piratach Emilia Salgariego - The Tigers of Malaysia - powieści Julesa Verne’a

i Tajemnicę Edwina Drooda Dickensa. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek czytał notki na okładce, by się dowiedzieć, o czym traktuje książka. Nie wiem, czy na książkach mojego

dzieciństwa były takie notki. Myślę, że czytam na co najmniej dwa sposoby. Pierwszy polega

na tym, że z zapartym tchem śledzę rozwój wydarzeń i zapoznaję się z bohaterami, nie zatrzymując się, by zwrócić uwagę na detale. Proces ten nabiera tempa, przez co fabuła przeskakuje czasami za

ostatnią stronę - tak czytałem Ridera Haggarda, Odyseję, Conan Doylea i Karla Maya, niemieckiego autora opowieści o Dzikim

Zachodzie. Drugi sposób to dokładna eksploracja, analizowanie

tekstu i docieranie do ukrytych znaczeń, napawanie się samym

brzmieniem słów albo istotą, której słowa nie chcą ujawnić, albo też czymś, co, jak podejrzewam, ukryte jest głęboko w samej historii, czasem zbyt straszliwe lub zbyt cudowne, by dało się oglądać. Ten drugi sposób czytania, przywodzący na myśl lek­

turę powieści kryminalnych, odkryłem nad stronicami Lewisa Carrolla, Dantego, Kiplinga, Borgesa. Czytałem też, powziąw-

szy z góry wyobrażenie o danej książce (zaklasyfikowanej przez autora, wydawcę czy innego czytelnika). Jako dwunastolatek

przeczytałem Dramat na polowaniu Czechowa wydany w se­ rii powieści detektywistycznych. Przekonany, że Czechow pisał

książki sensacyjne, zabrałem się do lektury Damy z pieskiem, wyobrażając sobie, że wyszła spod pióra konkurenta Conan Doy-

le a. Książka mi się spodobała, choć wątek sensacyjny uznałem za dość wątły. Samuel Butler wspomina o niejakim Williamie Seftonie Moorhousie, który „wyobrażał sobie, że jest nawracany

na chrześcijaństwo, czytając Anatomię melancholii Burtona, którą

wziął przez pomyłkę za polecaną mu przez przyjaciela Analogię Butlera. Bardzo się jednak nad tym głowił”13. Borges w opo­

wiadaniu opublikowanym w latach czterdziestych zastanawiał się, czy czytanie O naśladowaniu Chrystusa Tomasza a Kempis,

36

Ostatnia strona

jakby to była książka napisana przez Jamesa Joycea, „nie jest dostatecznym odnowieniem tych subtelnych rad duchowych”14. Już Spinoza w Traktacie teologiczno-politycznym z 1650 roku

(wyklętym przez Kościół katolicki jako książka „stworzona w pie­ kle przez Żyda renegata i diabła”) zauważył:

Zdarza się przecież często, że czytamy podobne opowieści w różnych książkach i mamy o nich różne zdanie, zależnie od wyobrażeń, jakie mamy o autorach. Przypominam sobie, że kiedyś czytałem o człowieku, któremu na imię było «Szalony Roland» i który podróżował w powietrzu na jakimś potwo­ rze oskrzydlonym, przybywał do wszelkich krajów, pokonywał sam jeden znaczną liczbę ludzi i olbrzymów i dokonywał wielu tego rodzaju czynów fantastycznych, które, wzięte na rozum, są całkiem niepojęte. Bardzo podobną do tej opowieść czytałem u Owidjusza o Pcrscuszu i inną podobną w Księgach Sędziów i Królów o Samsonie (który sam jeden i bez broni wymordował tysiące ludzi) oraz o Eliaszu, który fruwał w powietrzu i wzniósł się do nieba na ognistych koniach i ognistym wozie. Są to, jak powiadam, całkiem podobne opowieści, a jednak urabiamy sobie o każdej całkiem inne zdanie. O pierwszym z autorów tych opowieści powiadamy, że chciał tylko pisać bajki, o drugim, że miał na myśli sprawy polityczne, o trzecim, że pisał o rzeczach świętych15. I ja także bardzo, bardzo długo przypisywałem czytanym przez siebie książkom określone cele. Spodziewałem się na przy­

kład, że Wędrówka pielgrzyma Bunyana, będąca, jak mi powie­

dziano, religijną alegorią, podziała na mnie jak kazanie - jak gdybym mógł usłyszeć, co się działo w umyśle autora w chwili

tworzenia, i uzyskać dowód, że autor rzeczywiście mówi prawdę. Doświadczenie i pewna doza rozsądku nie wyleczyły mnie jeszcze

do końca z tego przesądu.

Niekiedy same książki bywały talizmanami, jak pewne dwu­ tomowe wydanie Tristrama Shandy, Niech bestia zdycha Ni­ cholasa Blakea w wydaniu Penguina, postrzępiony egzemplarz

37

Ostatnia strona

Annotated Alice Martina Gardnera, który dałem do oprawy

w pewnej podejrzanej księgarni (kosztowało mnie to całe mie­

sięczne kieszonkowe). Czytałem je ze szczególnym skupieniem

i trzymałem na specjalne momenty. Tomasz a Kcmpis zalecał swym uczniom: „Bierz książkę w ręce jak Szymon Sprawiedli­ wy brał w ramiona Dzieciątko Jezus, by nieść Je i całować. Gdy skończysz lekturę, zamknij książkę i podziękuj za każde słowo,

które wyszło z ust Boga, albowiem na Jego polu znalazłeś ukryty skarb”16. Święty Benedykt, za którego czasów książki były dobrem rzadkim i kosztownym, nakazywał mnichom, by, „o ile to moż­

liwe", trzymali czytaną książkę „w lewej ręce, ujmując ją przez rękaw habitu i opierając na kolanach, prawą zaś, nieosłoniętą rę­ ką mają przewracać stronice”1'. Podczas swych młodzieńczych

lektur nie okazywałem książkom aż takiego szacunku ani nie przestrzegałem podobnych rytuałów, była jednak w czynności

czytania jakaś tajemna uroczystość i powaga, której nie będę się dziś wypierać.

Chciałem żyć wśród książek. W 1964 roku, gdy miałem szes­

naście lat, znalazłem pracę w księgarni Pygmalion, jednej z trzech w Buenos Aires, które sprzedawały książki angielskie i niemieckie. Jej właścicielką była Lily Łebach, niemiecka Żydówka, która pod koniec lat trzydziestych uciekła z nazistowskich Niemiec i osiadła

w stolicy Argentyny. Poleciła mi codziennie odkurzać wszystkie książki, jedną po drugiej - myślała (i miała rację), że w ten sposób szybko zapoznam się z zasobami księgarni i ich rozmieszczeniem.

Niestety, wiele książek kusiło mnie tak, że odkurzanie schodziło

na drugi plan. Chciały, bym je brał do ręki, otwierał, przeglądał. Czasami i tego było za mało. Zdarzyło się kilka razy, że ukrad-

łem książkę kusicielkę. Zabrałem do domu, ukrytą w kieszeni płaszcza, musiałem ją bowiem nie tylko przeczytać, ale i posiąść

na własność, nazwać swoją. Powieściopisarka Jamaica Kincaid, przyznając się do podobnej zbrodni kradzieży książek z biblioteki dla dzieci w Antigui, tłumaczyła się, że nie miała zamiaru kraść. „Gdy już przeczytałam książkę, nie mogłam się z nią rozstać”18.

38

Ostatnia strona

Ja też wkrótce odkryłem, że nie wystarczy przeczytać Zbrodnię i karę czy A Tree Grows in Brooklyn. Czyta się określone wyda­

nie, ten, a nie inny egzemplarz, dający się rozpoznać po szorst­ kim lub gładkim papierze, po zapachu, naddarciu na stronie 72 i okrągłym śladzie od filiżanki z kawą w prawym rogu okładki.

W moim przypadku rzadko się sprawdzała epistemologiczna za­

sada czytania, ustanowiona w II wieku naszej ery, zgodnie z którą najnowszy tekst zastępuje poprzedni, ponieważ można założyć, iż go w sobie zawiera. We wczesnym średniowieczu skrybowie

„poprawiali” błędy zauważane w przepisywanym tekście, tworząc

tym samym „lepszy” tekst, dla mnie jednak wydanie książki, w którym po raz pierwszy ją przeczytałem, stawało się editio

princeps, z którym musiały być porównywane wszystkie inne. Druk dał nam złudzenie, że wszyscy czytelnicy Don Kichota

czytają tę samą książkę. Ja nawet dzisiaj odnoszę wrażenie, jakby druku nigdy nie wynaleziono - każdy egzemplarz książki jest

jeden jedyny, niczym Feniks.

Przecież określone książki użyczają czytelnikom określonych cech. Książka, którą posiadamy, zawiera w sobie historię tego,

jak ją przedtem odczytywano - na każdym nowym czytelniku

odciska swój ślad jego wyobrażenie o tym, czym była w rękach

poprzednich właścicieli. Na przedtytułowej stronie autobiografii Kiplinga Something ofMyself, którą kupiłem u bukinisty w Buenos

Aires, widnieje ręcznie napisany wiersz, a pod nim data śmierci autora. Czy poeta amator, do którego książka należała, był zago­ rzałym imperialistą? Czy też miłośnikiem prozy Kiplinga, umie­

jącym dostrzec artystę pod hurrapatriotycznym przebraniem?

Gdy czytam tę książkę, czuję jego obecność, prowadzę z nim bowiem dialog, sprzeczając się na ten czy inny temat. Książka

przychodzi do czytelnika ze swoją własną historią. Panna Łebach musiała być świadoma, że jej pracownicy pod­

kradają książki, podejrzewam jednak, że przymykała oko na tę zbrodnię dopóty, dopóki czuła, że nie przekraczamy pewnych

granic. Raz czy drugi widziała, jak się pogrążyłem w lekturze

39

Ostatnia strona

nowego nabytku. Zwróciła mi tylko uwagę, że mam pracować,

a książkę mogę sobie wziąć do domu i poczytać w wolnym czasie. W jej księgarni wchodziły mi w drogę wspaniałe książki: Józef

i jego bracia Thomasa Manna, Herzog Saula Bellowa, Karzeł Para Lagerkvista, Dziewięć opowiadań Salingera, Śmierć Wergilego Brocha, Zielone dziecko Herberta Reada, Zeno Cosini Italo Svevo,

wiersze Rilkego, Dylana Thomasa, Emily Dickinson, Gerarda Manleya Hopkinsa, egipska liryka miłosna w przekładzie Ezry

Pounda, epos o Gilgameszu. Pewnego popołudnia zjawił się w księgarni Jorge Luis Bor-

ges wraz ze swą osiemdziesięcioośmioletnią matką. Otaczała go sława, aleja znałem zaledwie kilka jego wierszy i opowiadań, które nie zrobiły na mnie szczególnego wrażenia. Był już prawie niewidomy, nie chciał jednak używać laski. Przesuwał ręką po półkach, jakby palcami mógł przeczytać tytuły. Szukał książek

do nauki staroangielskiego, którym się wtedy pasjonował. Za­ mówiliśmy dla niego słownik etymologiczny Skeata i opatrzone przypisami wydanie poematu Battle of Maldon. Matka się de­

nerwowała: „Georgie, nie rozumiem, po co tracić czas na naukę staroangielskiego, zamiast zająć się czymś pożytecznym, jak

łacina czy greka!”. W końcu zwrócił się do mnie i wymienił kilka tytułów. Niektóre mu znalazłem, inne zapisałem. Na odchodnym zapytał, czy jestem wieczorami zajęty. Potrzebuje (powiedział to

bardzo przepraszającym tonem) kogoś, kto by mu czytał, matka

bowiem szybko się męczy. Zgodziłem się. Przez następne dwa lata byłem lektorem Borgesa, podobnie jak wielu innych, których zetknął z nim szczęśliwy traf lub przy­

padek. Czytałem mu wieczorami albo rano, jeśli szkoła mi na to

pozwalała. Rytuał był zawsze bardzo podobny. Nie korzystałem z windy, wspinałem się po schodach (bardzo podobnych do tych, po których wchodził kiedyś sam Borges ze świeżo nabytym to­

mem Baśni tysiąca i jednej nocy. Nie zauważył otwartego okna

i dotkliwie się skaleczył o jego skrzydło. Wdało się zakażenie, popadł w delirium i był przekonany, że ogarnia go szaleństwo).

40

Ostatnia strona

Dzwoniłem do drzwi, służąca wprowadzała mnie przez zasło­ nięte kotarą wejście do saloniku, gdzie za chwilę wchodził Borges

i witał się ze mną, wyciągając miękką dłoń. Nie było żadnych przygotowań. Zasiadał na kanapie, podczas gdy ja zajmowałem

miejsce w fotelu, i nieco astmatycznym głosem proponował

lekturę na dany wieczór: „To co, dzisiaj wybierzemy Kiplinga?”.

Rzecz jasna, odpowiedzi wcale nie oczekiwał.

W saloniku, pod sztychem Piranesiego przedstawiającym okrągłe rzymskie ruiny, czytałem Kiplinga, Stevensona, Hen­

ry ego Jamesa, artykuły z niemieckiej encyklopedii Brockhausa, wiersze Marina, Enrique Banchsa, Heinego (te znał na

pamięć, ledwo więc zaczynałem czytać, a już jego niepewny

głos włączał się i recytował dalej. Niezdecydowana była tylko intonacja, słowa pamiętał bezbłędnie). Z wieloma autorami

stykałem się po raz pierwszy, był to więc osobliwy rytuał. Ja poz­ nawałem tekst, czytając go na głos, Borges zaś słuchem, tak jak inni czynią to wzrokiem, przebiegał stronicę, wyszukując sło­

wo, zdanie czy akapit, które potwierdzały jakieś wspomnienie.

Przerywał mi, komentując tekst, żeby (jak sądzę) odnotować go sobie w umyśle.

Kazał mi się zatrzymać przy linijce New Arabian Nights Ste-

vensona, którą uznał za śmieszną („ubrany i upiększony tak, by w zwyczajnych okolicznościach znać było, że reprezentuje osobę

związaną z prasą” - „Jak można być ubranym w taki sposób? Co Stevenson miał na myśli? Że był wymuskany do niemożliwo­

ści? Hę?”), po czym przeszedł do analizy środka stylistycznego

polegającego na definiowaniu kogoś lub czegoś za pomocą ob­ razu lub kategorii. Przy pozorach precyzji zmusza to czytelnika

do sformułowania własnej definicji. Wraz ze swym przyjacielem

Adolfem Bioy Casaresem wykorzystał ten pomysł w opowiadaniu

złożonym z kilkunastu słów: „Obcy wspinał się w ciemności po schodach: tuk-tuk, tuk-tuk, tuk-tuk”19. Przysłuchując się opowiadaniu Kiplinga Beyond the Pale, przerwał mi po scenie, w której hinduska wdowa przesyła swemu

41

Ostatnia strona

kochankowi wiadomość, zaszyfrowaną w przedmiotach znaj­

dujących się w zawiniątku. Zauważył, że to bardzo poetyckie,

i zastanawiał się na głos, czy to Kipling wynalazł ten konkret­ ny, a zarazem symboliczny język20. Potem, jakby przeszukując bibliotekę zawartą w jego umyśle, porównał to do stworzonego przez Johna Wilkinsa „filozoficznego języka”, w którym każde

słowo jest swoją własną definicją. Na przykład słowo „łosoś” nie

mówi nam nic o obiekcie, który przedstawia. Odpowiadające mu

w języku Wilkinsa pojęcie zana, oparte na ustalonych z góry kategoriach, oznacza „pokrytą łuskami rybę słodkowodną o ró­ żowym mięsie”21: - z odpowiada rybie, za rybie słodkowodnej, zan rybie słodkowodnej pokrytej łuskami, a zana - pokrytej łuskami rybie słodkowodnej o różowym mięsie. Czytanie dla

Borgesa zawsze kończyło się tym, że w myślach przestawiałem

książki w swojej bibliotece. Owego wieczoru Wilkins stanął na

wyimaginowanej półce obok Kiplinga. Innym razem (nie pamiętam już, co kazał mi wtedy czytać)

zaczął zestawiać improwizowaną antologię kiepskich linijek w tekstach sławnych autorów. Znalazło się w niej miejsce dla Keatsa nThe owi, for all its feathers, was a-cold”22, Shakespearea „O my prophetic soul! My uncle!”23 (zdaniem Borgesa „stryj” to

słowo niepoetyckie, Hamlet nie powinien był go użyć - lepiej, żeby powiedział „brat mego rodzica!” albo „krewniak mej mat­

ki!”), Webstera „We are merely the stars’ tennis-balls”24 z Księż­

nej dAmalfi, i ostatnich słów Raju odzyskanego Miltona - „he

unobserv’d / Home to his Mothers house private return’d”25. Borges uważał, że przywodzą one na myśl obraz Chrystusa jako angielskiego dżentelmena w cylindrze, przychodzącego do ma­

musi na herbatę. Czasem robił z lektury użytek w swojej twórczości. U Kip­ linga, w opowiadaniu The Drums of the Fore and Aft, które czy­

taliśmy przed Bożym Narodzeniem, odkrył widmowego tygrysa,

co zainspirowało go do napisania jednego z ostatnich opowiadań, o niebieskich tygrysach. Zapoznawszy się z Dwoma obrazami

42

Ostatnia strona

w sadzawce Giovanniego Papiniego, napisał 24 sierpnia 1982- na długo przed tą datą. Lovecraft (którego opowiadania kilka razy

zaczynałem czytać i przerywałem na prośbę Borgesa) irytował go,

i z tej irytacji napisał „poprawioną” wersję jednego z opowiadań, którą zamieścił w Księdze piasku. Czasami prosił, żebym coś

zapisał na ostatnich stronach czytanej książki - odniesienie do rozdziału albo jakąś myśl. Nie wiem, jak te zapiski wykorzystywał, ale takie obgadywanie książki za jej plecami stało się również

moim zwyczajem. Jest takie opowiadanie Evelyna Waugh, którego bohater, ura­ towany przez pewnego człowieka w sercu amazońskiej dżungli, zostaje zmuszony przez swego wybawcę do czytania na głos Di­ ckensa do końca życia26. Jako lektor Borgesa nie miałem nigdy

poczucia, że spełniam jakiś obowiązek. Był to raczej rodzaj słod­ kiej niewoli. Fascynowały mnie nie tyle teksty, które dzięki niemu odkrywałem (wiele z nich stało się w końcu moimi ulubionymi),

ile jego komentarze, świadczące o rozległej, choć nienachalnej,

erudycji, bardzo zabawne, czasami okrutne, prawie zawsze jedyne w swoim rodzaju. Czułem się jak jedyny właściciel wydania opa­

trzonego starannymi przypisami, opracowanego na mój wyłączny

użytek. Tak oczywiście nie było; tak jak wielu innych byłem po prostu notesem, aide-menioire, dzięki któremu niewidomy pi­ sarz mógł gromadzić swoje pomysły. Bardzo chciałem być w ten

sposób wykorzystywany. Zanim poznałem Borgesa, czytałem po cichu albo ktoś czytał dla mnie książkę, którą wybierałem. Głośne czytanie dla nie­

widomego było ciekawym doświadczeniem. Choć czułem, że przy pewnym wysiłku potrafię zapanować nad tonem i tempem

czytania, prawdziwym panem tekstu był Borges, mój słuchacz.

Byłem kierowcą, ale krajobraz, rozciągająca się wokół przestrzeń, należał do pasażera, który miał tylko przyswajać sobie widoki

za oknem. Borges wybierał książkę, Borges kazał mi przerywać

i kontynuować czytanie, Borges wtrącał komentarze, Borges dopuszczał słowa do siebie. Ja byłem niewidzialny.

43

Ostatnia strona

Szybko się przekonałem, że czytanie to proces ku mu laty wny, a kumulacja odbywa się w postępie geometrycznym. Każda nowa lektura wzbogaca poprzednie. Z początku przyjmowałem z góry pewne opinie o książkach, które Borges dla mnie wybierał - że

proza Kiplinga będzie sztywna, Stevensona dziecinna, a Joycea niezrozumiała - wkrótce jednak uprzedzenie ustępowało

przed doświadczeniem, a odkrywszyjedną historię, niecierpliwie czekałem na następną. Wszystko to wzbogacała jeszcze pamięć

o tym, jak na lekturę reagował Borges i jak reagowałem ja sam. Czytając, nie przestrzegałem zwyczajowej kolejności chronolo­

gicznej. Kiedy na przykład czytałem Borgesowi na głos teksty,

z którymi sam się przedtem zdążyłem zapoznać, zmieniało to sens tych wcześniejszych lektur, poszerzało moją pamięć o nich.

Dostrzegałem rzeczy, które wtedy uszły mojej uwagi, ale teraz, gdy obserwowałem reakcję Borgesa, przypominałem je sobie bar­ dzo wyraźnie. „Podczas lektury książki niektórzy przypominają sobie, porównują i przywołują emocje, jakich doznali, czytając

ją wcześniej” - zauważył argentyński pisarz Ezequiel Martinez Estrada. „To jedna z najsubtelniejszych form zdrady”2'. Borges odbierał wiarę w usystematyzowane zestawy lektur i zachęcał do takiego zdradzieckiego czytania.

Poza Borgesem tytuły książek wartych przeczytania podsu­ wało mi kilku przyjaciół, paru nauczycieli, recenzje zam ieszczane

w różnych czasopismach, ale na większość natykałem się przy­ padkowo, co przywodziło na myśl spotkania owych nieznajo­

mych przechodniów z pieśni piętnastej Piekła Dantego, którzy

wpatrują się „w nas, jak o zmroku na nowiu człowiek patrzy się w człowieka”2*. Wygląd, rzut oka, jakieś słowo sprawiały nagle, że odczuwało się nieodparty urok. Z początku ustawiałem książki w porządku alfabetycznym, według nazwisk autorów. Później zacząłem je grupować według

gatunku: powieści,eseje,dramaty, poezje. Następnie próbowałem porządkować je według języka, a kiedy podczas moich podróży musiałem zadowolić się skromną ich liczbą, dzieliłem je na takie,

44

Ostatnia strona

które ledwo zdołałem przeczytać, takie, do których ciągle wra­ całem, oraz te, do których miałem zamiar się zabrać. Zdarzało się, że moja biblioteka była uporządkowana według tajemniczych zasad, zrodzonych ze specyficznych skojarzeń. Hiszpański pisarz Jorge Semprun ustawił Lotlę w Weimarze Thomasa Manna obok

książek o Buchenwaldzie, gdzie był więziony, ponieważ zaczyna się ona od sceny w hotelu Elephant w Weimarze, a Sempruna przeniesiono tam po uwolnieniu z obozu29. Przyszło mi kiedyś

na myśl, że byłoby zabawnie ułożyć z takich zestawień historię literatury, doszukawszy się na przykład związków między Ary­

stotelesem, Audenem, Jane Austen i Marcelem Ayme (w moim

porządku alfabetycznym) albo Chestertonein, Sylvią Townsend Warner, Borgesem, św. Janem od Krzyża i Lewisem Carrollem

(moi ulubieni autorzy). Wydawało mi się, że to, co przedstawiano nam podczas szkolnych lekcji literatury, na których analizo­

wano związki między Cervantesem i Lope de Vegą, jako że obaj

żyli w tym samym stuleciu, a Plateroyyo Juana Ramona Jimeneza (kwiecistą opowieść o zauroczeniu poety osłem) uważano za

arcydzieło, było doborem równie arbitralnym albo równie do­ puszczalnym jak historia literatury, którą sam mógłbym ułożyć,

na podstawie odkryć, jakie poczyniłem w trakcie swych chaotycz­ nych lektur oraz zawartości moich półek. Historia literatury, w postaci uświęconej w szkolnych podręcznikach i oficjalnych

bibliotekach, robiła na mnie wrażenie historii określonych lek­

tur - co prawda wcześniejszych i bardziej kompetentnych niż moje, ale nie mniej przypadkowych i zależnych od okoliczności.

W 1966 roku, na rok przed maturą, gdy do władzy doszedł wojskowy rząd generała Onganii, odkryłem jeszcze inny system klasyfikowania książek. Niektóre tytuły i autorzy, podejrzani

o komunistyczne lub nieprzyzwoite treści, znaleźli się na indeksie, a w sytuacji gdy policja coraz częściej legitymowała ludzi w ka­ wiarniach, barach, na dworcach i na ulicy, lepiej było nie afiszować

się z podejrzanymi książkami, bo te identyfikowały posiadacza. Zakazani autorzy - Pablo Neruda, J.D. Salinger, Maksim Gorki,

45

Ostatnia strona

Harold Pinter - to jeszcze inna, odrębna historia literatury. Związ­

ki między nimi nie były ani oczywiste, ani trwałe, a to, że mają ze sobą coś wspólnego, odkrywało wyłącznie czujne oko cenzora.

Czytania boją się nie tylko reżimy totalitarne. Czytający są

prześladowani na boiskach i w szkolnych szatniach tak samo jak w urzędach i więzieniach. Wspólnota czytelników prawie wszę­ dzie ma reputację dwuznaczną, co wynika ze zdobytego przez n ią autorytetu i przypisywanej jej mocy. Coś w relacji zachodzącej

między czytelnikiem a książką uważa się za mądre i owocne, ale także ekskluzywne i wykluczające. Być może jest tak dlatego, że

widok osobnika zaszytego w kącie z książką w ręku, najwyraźniej obojętnego na zgiełk tego świata, kojarzy się z nieprzenikalną pry­

watnością, samolubnym okiem i tajemną czynnością uprawianą

w pojedynkę. („Wyjdźże na dwór i pożyj wreszcie!” - mówiła moja matka, kiedy zastała mnie nad książką, jak gdyby to, co robiłem

w milczeniu, było sprzeczne z jej wyobrażeniem o prawdziwym

życiu). Podobnego zdania jest Alfonso, bohater Rodu Maia Eęa de

Queirósa. Surowo napomina on księdza, który uważa, że dziecko powinno czytać i studiować klasyków:

Jacy klasycy! Podstawowym obowiązkiem człowieka jest zacho­ wać życie. Trzeba zatem mieć zdrowie i siły. Rozumna edukacja to zapewnić zdrowie, tężyznę ciała i właściwy sposób życia, rozwijać wyłącznie zwierzęcy instynkt i fizyczną sprawność. Tak jakby nie było duszy. Kwestia duszy to sprawa późniejsza [...]30.

Rozpowszechniony lęk przed czynnościami, jakim czytający może się oddawać wśród stron książki, podobny jest odwiecznemu stra­

chowi mężczyzn przed tym, co kobiety mogą robić z sekretnymi

miejscami swego ciała, i tym, co czarownice i alchemicy knują

w ciemności za zamkniętymi drzwiami. Według Wergiliusza z ko­ ści słoniowej zbudowana jest brama fałszywych marzeń; zdaniem

Sainte-Beuvea także i wieża, w której przebywa czytelnik. Borges powiedział mi kiedyś, że w 1950 roku podczas jed­

nej z demonstracji, jakie rząd Peróna organizował przeciwko

46

Ostatnia strona

opozycyjnym intelektualistom, tłum skandował: „Buty tak,

książki nie!”. Nikogo nie przekonała riposta: „Buty tak, książki

tak!” Zawsze uważano, iż rzeczywistość - twarda, nieodzowna rzeczywistość - znajduje się w nierozwiązywalnym konflikcie

z ulotnym światem marzeń zawartym w książkach. Ci, którzy są u władzy, szermują tym argumentem, by coraz skuteczniej

podkreślać sztuczną dychotomię między życiem a czytaniem.

Populistyczne reżimy chcą nam odebrać pamięć, zaliczają więc książki do zbytecznych luksusów. Reżimy totalitarne nie chcą, żebyśmy myśleli, zakazują więc, grożą i cenzurują. Jednym i dru­

gim chodzi o to, byśmy byli głupi i pokornie się godzili z naszą degradacją. Zachęcają więc do konsumpcji szmiry. W takiej sy­ tuacji czytanie staje się czynnością wywrotową.

Przechodzę więc ambitnie od mojej czytelniczej biografii do mojej historii czytania. Będzie to jedna z możliwych historii

czytania, a nie ta jedyna i wyczerpująca temat - i taka być musi, choćby usilnie się starała sprawić wrażenie bezosobowej, na każdą z nich bowiem składa się szczególna intuicja oraz okoliczności

konkretnego indywidualnego życia. Historia czytania, ta jedna, określona, jest być może w końcu historią każdego czytelnika z osobna. Nawet punkt wyjścia musi być przypadkowy. Borges

w recenzji wydanej gdzieś w połowie lat trzydziestych historii matematyki napisał, że ma ona

wielce istotną wadę: chronologiczny porządek zawartych w niej wydarzeń nie odpowiada porządkowi logicznemu i naturalnemu. Definicja elementów, jakie się na nią składają, bardzo często po­ jawia się na samym końcu, praktyka poprzedza teorię, intuicyjne wysiłki prekursorów są dla nieprzygotowanego czytelnika mniej zrozumiałe niż prace współczesnych matematyków31. To samo można w zasadzie powiedzieć o historii czytania. Jej chronologia nie może się pokrywać z chronologią przyjętą

w historii politycznej. Sumeryjski pisarz, dla którego czytanie

47

Ostatnia strona

było wysoko cenionym przywilejem, miał większe poczucie od­ powiedzialności niż czytelnik w dzisiejszym Nowym Jorku czy

Santiago, ponieważ artykuł kodeksu czy uregulowanie rachun­ ków zależały wyłącznie od jego interpretacji. Metody czytania

przyjęte pod koniec wieków średnich, określające, kiedy i jak należy czytać, odróżniające na przykład tekst do czytania na głos od tekstu do czytania po cichu, były o wiele precyzyjniej ustalone niż te, których nauczano w findesieclowym Wiedniu

czy edwardiańskiej Anglii. Historia czytania nie może się też pokrywać z dziejami krytyki literackiej. Zastrzeżenia, jakie wy­ rażała dziewiętnastowieczna mistyczka Anna Katharina Em-

merich (twierdząc, że drukowany tekst nigdy nie dorówna jej przeżyciom)32, jeszcze nawet dobitniej sformułował dwa tysiące lat

wcześniej Sokrates (który uznał książki za przeszkodę w uczeniu się)33, współcześnie zaś niemiecki krytyk Hans Magnus Enzens-

berger (który wychwalał analfabetyzm i postulował powrót do literatury ustnej)34. Sprzeciwił się temu między innymi amery­ kański eseista Allan Bloom35. Blooma z kolei z niezrównanym anachronizmem poprawił jego prekursor Charles Lamb, który w 1833 roku wyznał, iż uwielbia zatracać się „w cudzych umysłach.

Kiedy nie spaceruję, czytam; nie umiem siedzieć i myśleć. Książki myślą za mnie”36. Historia czytania nie pokrywa się też z chrono­

logią historii literatury, ponieważ w dziejach czytelnictwa często bywa tak, że dany autor nie ujawnia się wraz ze swoją pierwszą

książką, ale z którymś z przyszłych czytelników. Markiza de Sade wydobył z wyklętych półek literatury pornograficznej, gdzie jego dzieła spoczywały przez ponad sto pięćdziesiąt lat, bibliofil

Maurice Heine i francuscy surrealiści. Ignorowany przez ponad

dwa stulecia William Blake pojawił się w naszych czasach, co

zawdzięcza entuzjazmowi Geoffreya Keynesa i Northropa Fryea, którzy wprowadzili go jako lekturę obowiązkową do wszystkich programów szkolnych.

My, dzisiejsi czytelnicy, którym wmawia się, że grozi nam

wymarcie, musimy się dopiero dowiedzieć, czym właściwie jest

48

Ostatnia strona

czytanie. Naszą przyszłość - przyszłość historii czytania - zgłę­

biał św. Augustyn, który próbował odróżniać tekst widziany

w umyśle od tekstu wypowiadanego na głos. Czynił to również Dante, zadając pytanie o granice władzy interpretacji czytelnika,

paniMurasaki, podkreślająca szczególny charakter określonych lektur, Pliniusz, który analizował czynność czytania i relację

między czytającym autorem a piszącym czytelnikiem, sume-

ryjscy pisarze, którzy czynność tę związali z władzą polityczną, wytwórcy pierwszych książek, którzy uznali przewijanie zwojów

(podobne do czytania z ekranu komputera) za zbyt nieporęczne, umożliwili więc nam przerzucanie stron i bazgranie na margine­

sach. Przeszłość tej historii jest przed nami, na ostatniej stronie przyszłości, przed którą ostrzegał Ray Bradbury w Fahrenheit 457,

gdzie nośnikiem książek nie jest papier, ale pamięć. Historia czytania, jak samo czytanie, przeskakuje do na­

szych czasów - do mnie, do moich czytelniczych doświadczeń po czym cofa się do wcześniejszej strony, gdzieś w odległym stuleciu, w obcym kraju. Pomija całe rozdziały, przegląda, wy­

biera, czyta na nowo, nie chce się trzymać ustalonego porządku. Strach, przeciwstawiający czytanie aktywnemu życiu, ten, który kazał mojej matce odrywać mnie od książki i wyganiać na dwór,

uznaje, paradoksalnie, uroczystą prawdę: Gdy dobiegnie końca ta podróż powozem w jedną stronę, nie można będzie znowu w nią wyruszyć, nie można będzie znowu zacząć życia - pisze turecki autor Orhan Pamuk w powieści Dom ciszy. - Ale jeśli ma się książkę, to choćby była ona nie wiem jak zagmatwana i niezrozumiała, gdy jej lektura dobiegnie końca, można zacząć ją czytać od początku, by zrozumieć to, co przedtem było niejasne, i na nowo pojąć życie37.

Odmiany czytania

Czytanie jest wychodzeniem naprzeciw temu, co ma się wydarzyć [...]

Italo Calvino Jeśli zimową nocą podróżny, 1979

Gliniane tabliczki z Tell Brak

Czytające cienie W 1984 roku znaleziono w syryjskiej miejscowości Tell Brak dwie niewielkie gliniane tabliczki o kształcie zbliżonym do prostokąta,

pochodzące z czwartego tysiąclecia przed naszą erą. Na rok przed wojną w Zatoce Perskiej oglądałem je w Muzeum Archeologicznym w Bagdadzie, gdzie spoczywały w dość skromnej gablocie. Na

pierwszy rzut oka wydają się niepozorne. Na każdej z nich u góry widnieje małe wgłębienie, a w środku coś na kształt sylwetki zwie­ rzęcia zaznaczonej paroma kreskami. Jeśli jedno z tych zwierząt jest kozą, to drugie prawdopodobnie będzie owcą. Wgłębienie,

jak twierdzą archeolodzy, oznacza liczbę dziesięć. Od tych dwóch skromnych tabliczek zaczyna się cała nasza historia1. Jeśli wojna je oszczędziła i nadal istnieją, są jednymi z najstarszych znanych nam przykładów pisma2.

Jest w nich coś poruszającego. Gdy patrzymy na te kawałki

gliny naniesionej przez nieistniejącą już rzekę, gdy wpatrujemy się w delikatne nacięcia przedstawiające zwierzęta, które wiele tysięcy lat temu obróciły się w proch, rozlega się głos, nasuwa się

myśl, przesłanie, które mówi nam: „Tu było dziesięć kóz”, „Tu

było dziesięć owiec”. Słowa te wypowiedział zapobiegliwy rol­ nik w czasach, gdy pustynie były zielone. Patrząc na te tabliczki,

cofamy się do samego początku naszych dziejów, zawarta w nich

53

Odmiany czytania

idea ożywa długo po tym, jak człowiek, w którego mózgu się po­

częła, przestał myśleć. Uczestniczymy w akcie tworzenia, który trwa dopóty, dopóki wyryte na tabliczkach znaki są postrzegane, odcyfrowywane, odczytywane3.

Tak jak mój sumeryjski przodek, którego postać daw­ no zniknęła w pomroce dziejów, odczytujący jakiegoś nie­

wyobrażalnie odległego popołudnia owe niewielkie tabliczki, też czytam, tu i teraz, w moim pokoju, oddzielony odeń mo­

rzami i wiekami. Siedząc przy biurku, z łokciami na książce

i podbródkiem opartym na rękach, oderwawszy się na moment od zmieniającego się światła dnia i dźwięków dochodzących

z ulicy, widzę, słyszę i śledzę (choć słowa te nie oddają wiernie tego, co się we mnie dzieje) historię, opis, dyskusję. Poruszają

się tylko moje oczy i ręka przewracająca kartki, ale coś, cze­

go słowo „tekst” nie definiuje dokładnie, rozwija się, rośnie

i zakorzenia w miarę, jak czytam. Jak właściwie przebiega ten proces? Czytanie zaczyna się od oczu. „Ze wszystkich naszych zmy­ słów wzrok jest najdzielniejszy” - pisał Cyceron, zauważając, że

lepiej zapamiętujemy tekst, który widzimy, niż taki, który tylko

słyszymy4. Święty Augustyn wychwalał (a później potępił) oczy

jako miejsce, przez które wchodzi w nas świat5, a św. Tomasz z Akwinu nazwał wzrok „najwspanialszym ze zmysłów, poprzez który nabywamy wiedzę”6. Dla każdego czytelnika są to rzeczy

raczej oczywiste: przyswajamy sobie litery dzięki wzrokowi. Jakaż to alchemia sprawia jednak, że litery te stają się zrozumiałymi słowami? Co się w nas dzieje, kiedy obcujemy z tekstem? W jaki

sposób rzeczy widziane, „substancje”, które przez oczy wchodzą

do naszego wewnętrznego laboratorium, kolory i kształty przed­ miotów i liter stają się czytelne? Na czym właściwie polega to, co

nazywamy czytaniem?

Empedokles w V wieku p.n.e. opisywał oko jako twór bogi n i Afrodyty, który „w błonach i delikatnych osłonach zawiera

54

Czytające cienie

ogień; zatrzymuję one przepływającą wodę, ale przepuszczają na zewnątrz wewnętrzny ogień”7. Po stu latach z górą Epikur

wyobrażał sobie te płomienie jako cienkie warstwy atomów, które spływają z powierzchni każdego obiektu i wnikają do

naszych oczu i umysłów niczym nieustający deszcz, zalewa­ jąc nas wszystkimi cechami przedmiotów8. Współczesny mu

Euklides wysunął odmienną teorię: to oczy patrzącego wy­ syłają promienie, które ogarniają obserwowany obiekt9. Obie

teorie nastręczają problemów nie do rozwiązania. Jeśli chodzi o tak zwaną teorię intromisji, nasuwa się pytanie, w jaki sposób

warstwa atomów emitowana przez wielki obiekt - słonia lub górę Olimp - może się pomieścić na niewielkiej przestrzeni

ludzkiego oka? Gdy zaś przyjmiemy drugą, teorię ekstramisji, powstaje problem: jakiż promień wysyłany przez oczy zdoła

w ułamku sekundy dotrzeć do odległych gwiazd, które widzimy każdej nocy?

Kilkadziesiąt lat wcześniej jeszcze inną teorię sformułował

Arystoteles. Wyprzedzając i korygując Epikura, dowodził, że

to cechy obserwowanego przedmiotu, a nie warstewka ato­ mów, przenoszą się przez powietrze (lub inny ośrodek) do oka patrzącego. Przyjmuje więc ono w siebie nie tyle prawdziwe wymiary, ile odpowiednią wielkość i kształt góry. Według

Arystotelesa oko człowieka zachowuje się jak kameleon, przy­

bierając kształt i kolor postrzeganego obiektu i przekazując te dane, poprzez płyny organiczne (humory) zawarte w oku, do wszechmocnych trzewi (spldnchtiaY0, zbioru narządów, na któ­

ry składa się serce, wątroba, płuca, pęcherz moczowy i naczynia krwionośne. Tym samym oczy sprawują kontrolę nad ruchem i zmysłami11.

Sześć wieków później grecki lekarz Galcn przedstawił jesz­

cze inną teorię, sprzeczną z hipotezami Epikura, a zbieżną

z koncepcją Euklidesa. Według Galena „duch widzenia”, po­ wstający w mózgu, przemierza oko po nerwie wzrokowym

55

Odmiany czytania

i wydostaje się na zewnątrz, w powietrze. Samo powietrze nabiera więc zdolności do percepcji, przybierając cechy po­

strzeganych przedmiotów, bez względu na to, jak są odległe. Cechy te przenoszone są przez oko do mózgu, a potem przez rdzeń kręgowy do nerwów zawiadujących zmysłami i ruchem. W ujęciu Arystotelesa obserwator jest bierny, odbiera poprzez

powietrze rzecz obserwowaną, która jest potem przekazywana

do serca, siedliska wszystkich odczuć i doznań - z wizualny­

mi włącznie. W ujęciu Galena obserwator, nadając powietrzu zdolność percepcji, odgrywa aktywną rolę, a ośrodek widzenia

znajduje się głęboko w mózgu. Średniowieczni uczeni, uznający Galena i Arystotelesa za

źródło wiedzy naukowej, byli przekonani, że między obydwie­ ma teoriami da się ustalić hierarchiczny związek. Nie chodziło

o to, że jedna z nich jest nadrzędna; starano się na podstawie każdej z nich pojąć, jaki związek z postrzeganiem świata ze­ wnętrznego mają poszczególne części ciała - a także w jakie wzajemne związki wchodzą. Włoski medyk z XIV wieku, Gen­

tile da Foligno, stwierdził, że zrozumienie tego zagadnienia to „w medycynie tak podstawowy krok, jak nauczenie się alfa­

betu w sztuce czytania”12. Przypomniał, że kwestię tę rozważał św. Augustyn, a także inni z pierwszych Ojców Kościoła. Wed­

ług św. Augustyna serce i mózg pełnią funkcję pasterzy tego, co zmysły gromadzą w pamięci. Opisując wybieranie tych wrażeń

z oddzielnych przedziałów pamięci, używał terminu colligere (oznaczającego zarówno „zbierać”, jak i „podsumowywać”). „Jeszcze raz muszę je wygonić z ich dawnych nor, bo przecież nigdzie indziej nie mogły się były ukryć”13.

Pamięć była jedną z funkcji, które korzystały z pracy tych

pasterzy. Zdaniem średniowiecznych uczonych wzrok, słuch,

węch, smak i dotyk wprowadzały dane (tak jak uważał Galen) do jednego miejsca usytuowanego w mózgu, obszaru zwane­ go niekiedy zmysłem wspólnym, z którego wywodziła się nie

56

Rycina z De Anima Arystotelesa

Odmiany czytania

tylko pamięć, lecz także wiedza, fantazja i marzenia senne. Obszar ten był z kolei połączony z tym, co Arystoteles nazy­

wał spldnchna, a co średniowieczni komentatorzy zredukowali do serca, ośrodka całego czucia. Zmysłom przypisywano więc

bezpośrednie pokrewieństwo z mózgiem, podczas gdy serce uznawano za organ zarządzający całym organizmem14. W nie­

mieckim rękopisie z końca XV wieku, tłumaczeniu traktatu Arystotelesa o logice i filozofii przyrody, znajduje się rycina

przedstawiająca głowę człowieka z otwartymi oczami i ustami, rozszerzonymi nozdrzami i skrupulatnie zaznaczonym jed­ nym uchem. W mózgu znajduje się pięć kółek odpowiadających (w kolejności od lewej do prawej) ośrodkom zmysłu wspólnego,

wyobraźni, fantazji, władz poznawczych i pamięci. Z opisów wy­ nika, że ośrodek zmysłu wspólnego ma związek z sercem, także

przedstawionym na rysunku. Ta rycina jest doskonałym przy­ kładem na to, jak pod koniec wieków średnich wyobrażano so­

bie proces percepcji. Należy tylko dodać, że choć z rysunku to nie wynika, powszechnie zakładano (nawiązując do Galena),

że u podstawy mózgu znajduje się „cudowna siateczka” - rete mirabile - złożona z drobnych naczyń, które pełnią funkcję

kanałów przekazujących, gdy to, co dociera do mózgu, zostaje przefiltrowane. Siateczka ta pojawia się na rysunku mózgu, który Leonardo da Vinci sporządził około 1508 roku, wyraźnie przedstawiając oddzielne komory i przypisując poszczególnym

częściom różne władze umysłowe. Według Leonarda

senso comune {zmysł wspólny) dokonuje oceny wrażeń przeka­ zywanych przez inne zmysły [...1 i znajduje się w środku głowy, między impresira [ośrodkiem wrażeń) a memoria [ośrodkiem pamięci). Otaczające nas obiekty przekazują swoje wizerunki do zmysłów, a zmysły przesyłają je do impresiva. Impresiva komuni­ kujcie do senso comune, a stamtąd zostają przesłane do pamięci, która je mocniej lub słabiej utrwala, zależnie od znaczenia i siły danego obiektu15.

58

Czytające cienie

Za czasów Leonarda wyobrażano sobie, że umysł człowieka jest

swego rodzaju laboratorium, gdzie materiał zebrany przez oczy,

uszy i inne narządy percepcji zmienia się we „wrażenia”, które zostają przepuszczone przez ośrodek zmysłu wspólnego, a następnie,

pod wpływem serca, które tymi procesami zarządza, przekształco­

ne w jedną lub kilka umiejętności, na przykład pamięć. Używając

porównania z dziedziny alchemii, widok czarnych liter stawał się

w tym procesie złotem wiedzy. Nadal jednak nie udzielono odpowiedzi na podstawowe py­ tanie: czy to my, czytelnicy, sięgamy po litery znajdujące się na stronie, zgodnie z teoriami Euklidesa i Galena? Czy też litery na­

rzucają się naszym zmysłom, jak twierdzili Epikur i Arystoteles?

Dla Leonarda i jego współczesnych odpowiedź (albo wskazówki, gdzie jej szukać) mogła się znaleźć w trzynastowiecznym przekła­

dzie księgi napisanej dwa wieki wcześniej (tak długo utrzymują

się czasami w nauce nierozstrzygnięte wątpliwości) w Egipcie przez uczonego z Basry Al-Hasana ibn al-Hajsama, znanego na

Zachodzie pod imieniem Alhazena.

Egipt w XI wieku pod rządami Fatymidów przeżywał okres rozkwitu. Źródłem bogactwa była dlań żyzna dolina Nilu oraz

handel z sąsiadami w basenie Morza Śródziemnego. Granic na pustynnych piaskach strzegła armia złożona z zagranicz­ nych najemników - Berberów, Sudańczyków i Turków. Dzię­ ki temu heterogenicznemu systemowi, na który składały się

międzynarodowe kontakty handlowe i najemna siła zbrojna, fatymidzki Egipt był państwem prawdziwie kosmopolitycznym i czerpał z tego stanu rzeczy wszystkie możliwe korzyści16.

W 1005 roku kalif Al-Hakim (który objął rządy w wieku je­ denastu lat, a dwadzieścia lat później zniknął w tajemniczy

sposób podczas samotnej przechadzki) założył w Kairze wielką instytucję naukową - Dar al-Ilm, Dom Wiedzy - wzorowaną

na akademiach z czasów przedislamskich. Podarował ludowi własną kolekcję rękopisów i zarządził, że „wszyscy bez wy-

59

Odmiany czytania

jątku mogą tu przychodzić, by czytać, przepisywać i pobie­

rać nauki”17. Talenty administracyjne Al-Hakima złagodziły w pamięci ludu wspomnienia o jego ekscentrycznych dekretach (zakazał na przykład gry w szachy i sprzedaży ryb bez łusek)

i osławionym okrucieństwie18. Dążył do tego, by z Kairu Fatymidów uczynić nie tylko ośrodek władzy politycznej, lecz

także stolicę sztuki i nauki. Powodowany tą ambicją zaprosił na swój dwór wielu sławnych astronomów i matematyków, w tym

Al-Hajsama, któremu powierzył zadanie opracowania metody regulacjiprzypływówNilu. Uczony starał się z tego wywiązać,

choć bez skutku, pracował także dniami nad traktatem obalają­

cym astronomiczne teorie Ptolemeusza (zdaniem nieprzyjaciół

uczonego było to nie tyle obalenie teorii, ile „pomnożenie wąt­ pliwości”), po nocach zaś pisał opasłe dzieło na temat optyki, dzięki któremu miał przejść do historii. Według Al-Hajsama proces postrzegania świata zewnętrz­

nego zawiera w sobie określony, z góry założony wniosek, któ­

rego źródłem jest nasza zdolność do wydawania sądów. Al-Hajsam przyjął podstawowe twierdzenie arystotelesowskiej

teorii intromisji (dostrzegane przez nas cechy wchodzą do oka przez powietrze), podbudowując je dokładnymi wyjaśnienia­ mi fizycznymi, matematycznymi i fizjologicznymi19. Posunął

się jednak dalej i wprowadził rozróżnienie między „czystym

odczuwaniem” i „percepcją”. Pierwsze jest nieświadome, nieza­ leżne od naszej woli - gdy na przykład widzę światło za oknem

i kształty zmieniające się w miarę upływu dnia. Percepcja wy­ maga świadomego aktu rozpoznania - na przykład przy czy­ taniu tekstu na stronie20. Wywód Al-Hajsama jest tak istotny

dlatego, że arabski uczony po raz pierwszy wyróżnił gradację świadomego działania - od „widzenia” do „odcyfrowania” lub

„czytania”. Al-Hajsam zmarł w Kairze w 1038 roku. Dwa wieki po nim

angielski uczony Roger Bacon starał się wyjaśnić papieżowi

60

Budowa ludzkiego oka wg Alhazena

Odmiany czytania

Klemensowi IV zasadność zajmowania się optyką - było to w czasie, gdy niektóre nurty w Kościele katolickim gwałtownie zwalczały badania naukowe jako sprzeczne z chrześcijańskimi

dogmatami - i przedstawił poprawiony przez siebie za rys teori i Al-Hajsama21. Idąc za tokiem jego wywodów (i pomniejszając jednocześnie znaczenie muzułmańskiej nauki), wyjaśnił Jego

Świątobliwości mechanizm teorii intromisji. Według Bacona gdy patrzymy na jakiś obiekt (drzewo lub litery układające się w napis SŁOŃCE), powstaje wizualna piramida, której

podstawa znajduje się przy obiekcie, a czubek w środku wy­

gięcia rogówki. Widzimy wtedy, gdy piramida „wchodzi” do naszego oka, a promienie, z których się składa, zostają roz­

mieszczone na powierzchni gałki ocznej, załamując się w taki

sposób, że się nie przecinają. W ujęciu Bacona widzenie jest procesem aktywnym, który polega na tym, że obraz obiek­

tu wnika do oka i zostaje przejęty przez jego „władze wzro­ kowe”.

W jaki jednak sposób to postrzeganie staje się czytaniem? Jak się ma przyswajanie sobie liter do procesu, na który składają się nie tylko widzenie i percepcja, ale i wnioskowanie, osąd,

pamięć, rozpoznanie, wiedza, doświadczenie, praktyka? Al-

-Hajsam wiedział (a Bacon z pewnością się z nim zgadzał), że wszystkie te elementy, niezbędne do tego, by zaistniała czyn ność

czytania, sprawiają, że jest ona zdumiewająco złożona, wyma­

ga bowiem skoordynowania setki rozmaitych umiejętności. Na czytanie mają wpływ nie tylko te umiejętności, lecz także

czas, miejsce oraz tabliczka, zwój, strona lub ekran, z którego się czyta. Dla nieznanego rolnika sumeryjskiego były to wieś,

w pobliżu której trzymał swoje kozy i owce, oraz gliniana ta­ bliczka o zaokrąglonych brzegach, dla Al-Hajsama - nowa

biała komnata w Akademii Kairskiej i krytycznie odczyty­ wany rękopis Ptolemeusza, dla Bacona - więzienna cela, do

której go wtrącono za heretyckie poglądy, i cenne tomy dzieł

62

Czytające cienie

naukowych, dla Leonarda - dwór króla Franciszka I, gdzie

spędził ostatnie lata, i notatki zapisane sekretnym szyfrem, który dało się odczytać wyłącznie w lustrze. Wszystkie te tak zdumiewająco różne elementy łączą się w tym jednym akcie,

tego przynajmniej domyślał się Al-Hajsam. Jak to się jednak

dzieje, jakie zawiłe i osobliwe związki zachodzą między tymi elementami? Na to pytanie Al-Hajsam i jego czytelnicy nie

umieli jeszcze odpowiedzieć. Współczesna neurolingwistyka, badająca związki między mózgiem a językiem, datuje swój początek na 1865 rok, mniej więcej osiem i pół wieku po Al-Hajsamie. Dwaj francuscy

uczeni, Michel Dax i Paul Broca, równocześnie, lecz działając

niezależnie od siebie, ustalili, że u większości ludzi, wskutek

procesu genetycznego, który zaczyna się w chwili poczęcia, lewa półkula mózgowa staje się dominująca, jeśli chodzi o ko­ dowanie i dekodowanie języka22. U nielicznej mniejszości, do

której należą głównie mańkuci, funkcja ta rozwija się w prawej półkuli. W bardzo niewielu przypadkach (u ludzi predyspono­

wanych genetycznie do tego, by dominowała u nich lewa pół­

kula) uszkodzenie lewej półkuli we wczesnym okresie życia powoduje „przeprogramowanie ” - funkcje językowe rozwijają się w prawej półkuli. Żadna z nich nie zadziała jednak jako

urządzenie kodujące i dekodujące, zanim dany człowiek zetknie się z językiem.

Gdy pierwszy pisarz napisał i odczytał pierwsze litery, or­

ganizm człowieka był już zawczasu przygotowany do wykony­

wania czynności pisania i czytania, które w momencie pojawie­ nia się homo sapiens były dopiero melodią przyszłości. Innymi

słowy, organizm był zdolny do gromadzenia, przypominania sobie i odszyfrowywania wszelkiego rodzaju doznań, w tym znaków pisanego języka, których jeszcze nie wynaleziono23.

Fakt, że zdolni jesteśmy do czytania, zanim nauczymy się czy­ tać - a nawet zanim zobaczymy przed sobą zapisaną stronicę -

63

Odmiany czytania

przywodzi na myśl platońskie idee wiedzy, która istnieje w nas, zanim postrzeżemy daną rzecz. Mowa, jak się zdajc, rozwija się

według tego samego wzorca. „Odkrywamy” słowo, ponieważ reprezentowany przez nie obiekt lub pojęcie jest już w naszym umyśle, „gotowe do skojarzenia z danym słowem”24. Wyglą­

da to tak, jakbyśmy otrzymywali od świata zewnętrznego (za pośrednictwem starszych, za pośrednictwem tych, którzy pierw­

si do nas mówią) jakiś dar, ale zdolność do jego przyjęcia jest naszą wrodzoną cechą. Wypowiadane (a później czytane) słowa nie należą więc ani do nas, ani do naszych rodziców czy auto­ rów. Zajmują przestrzeń wspólnego znaczenia, są na wspólnym

progu, który znajduje się na początku naszego związku ze sztuką rozmowy i czytania.

Według profesora Andre Rocha Lecoursa ze szpitala Cóte-des-

-Neiges w Montrealu kontakt wyłącznie z językiem mówionym może nie wystarczyć do pełnego rozwoju funkcji językowych

przez jedną lub drugą półkulę. Być może, aby nasz mózg do tego

rozwoju dopuścił, musimy się nauczyć rozpoznawania wspólnego systemu znaków wizualnych. Innymi słowy, musimy nauczyć się czytać25. W latach osiemdziesiątych XX wieku profesor Lecours, który

pracował wtedy w Brazylii, doszedł do wniosku, że program genetyczny prowadzący do bardziej rozpowszechnionej do­ minacji lewej półkuli jest słabiej wbudowany w mózgi tych,

którzy nie nauczyli się czytać, niż tych, którzy tę sztukę posiedli. Wpadł w związku z tym na pomysł, że proces czytania można by było poddać analizie przez obserwację pacjentów, u których umiejętność czytania uległa upośledzeniu. (Już Galen dawno

temu stwierdził, że choroba nie tylko sygnalizuje zakłóceń ie ja­ kiejś funkcji organizmu, ale i pomaga lepiej zrozumieć samą tę

funkcję). Kilka lat później, badając w Montrealu pacjentów z za­

burzeniami mowy lub umiejętności czytania, profesor Lecours

poczynił wiele obserwacji dotyczących mechanizmu czytania.

64

Czytające cienie

Na przykład w przypadkach afazji - gdy pacjent częściowo

lub całkowicie utracił zdolność do wyrażania myśli słowami albo rozumienia mowy - okazało się, że określone uszkodzenia

mózgu wywołują określone zaburzenia o szczególnej specy­ fice. Jedni pacjenci nie potrafili przeczytać lub zapisać słów

będących ortograficznymi wyjątkami (jak angielskie though albo rough), inni nie mogli odczytać sztucznie wymyślonych

słów (tooflow lub boojurri), jeszcze inni widzieli, ale nie umieli wymówić słów występujących w niecodziennym zestawieniu

albo nierównomiernie rozmieszczonych na stronie. Zdarzało się, że pacjenci odczytywali całe słowa, ale nie mogli odczytać

sylab, niekiedy czytali, zastępując jedne słowa drugimi. Lemuel Gulliwer, opisując Struldbruggów z Laputy, stwierdził,

że w wieku dziewięćdziesięciu lat ci czcigodni starcy nie mogą już czerpać przyjemności z czytania, ponieważ „pamięć ich nie

może dotrwać od początku do końca zdania; i tak owo niedo­ maganie pozbawia ich jedynej rozrywki, do której inaczej byliby sposobni”26. Niektórzy z pacjentów profesora Lecoursa cierpieli

na to samo. Aby rzecz jeszcze bardziej skomplikować, wspo­ mnimy, że naukowcy prowadzący podobne badania w Chinach

i Japonii zauważyli, iż pacjenci przywykli do czytania ideogramów - w odróżnieniu od alfabetu fonetycznego - inaczej w nich wypadali, jakby poszczególne funkcje językowe związane były

z różnymi obszarami mózgu. Profesor Lecours, przyznając rację Al-Hajsamowi, doszedł

do wniosku, że proces czytania składa się co najmniej z dwóch

faz: „dostrzegania” słowa i „rozpatrywania” słowa, zgodnie z wy­

uczoną informacją. Niczym sumeryjski pisarz sprzed tysięcy lat mam przed sobą słowa, patrzę na nie, widzę je, a to, co widzę,

organizuje się zgodnie z przyswojonym przeze mnie kodem lub systemem, wspólnym dla mnie i innych czytelników, żyjących

w tym samym czasie i miejscu. Kod ten jest umieszczony w okreś­ lonych partiach mojego mózgu.

65

Odmiany czytania

Wygląda to tak - stwierdza profesor Lecours - jakby informacja odbierana z zapisanej strony przez oczy wędrowała w mózgu poprzez kolejne konglomeraty wyspecjalizowanych neuronów. Każdy z tych konglomeratów zajmuje określoną część mózgu i pełni określoną funkcję. Nie wiemy jeszcze, na czym dokładnie polega każda z tych funkcji, ale przy pewnych uszkodzeniach mózgu jeden lub kilka tych konglomeratów zostaje, by się tak wyrazić, wyłączonych z tego łańcucha, i wtedy pacjent traci umiejętność czytania pewnych słów, pewnego typu języka albo czytania na głos. Czasami jeden zestaw słów zastępuje innym. Takich wyłączeń może być, jak się wydaje, nieskończona ilość27.

Wstępna czynność skanowania strony oczami też nie jest

ciągłym, systematycznym procesem. Zakłada się na ogół, że

podczas czytania nasz wzrok przesuwa się gładko, bez przerwy, po linijkach tekstu. Na przykład, kiedy czytamy tekst, który powstał w kręgu kultury zachodniej, wzrok przesuwa się z lewa na prawo. Tak jednak nie jest. Sto lat temu francuski okulista £mile Javal odkrył, że wzrok skacze po stronie. Te przesko­

ki - sakady - odbywają się trzy, cztery razy w ciągu sekundy

z prędkością mniej więcej 200 stopni na sekundę. Szybkość tego ruchu - ale nie sam ruch - utrudnia percepcję, i tak naprawdę

„czytamy” jedynie w krótkiej przerwie między ruchami oczu.

Naukowcom nie udało się do tej pory znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego poczucie, że coś czytamy, ma związek z ciąg­

łością tekstu na stronie czy przesuwaniem się go na ekranie,

kiedy to przyswajamy sobie całe zdania lub myśli, a nie z rze­ czywistymi ruchami oczu28. Doktor Oliver Sacks, analizując dwa przypadki pacjentów,

z którymi się zetknął w praktyce klinicznej - jeden cierpiał na afazję, potrafił wygłaszać długie przemowy w bezsensow­

nym języku, drugi zaś na agnozję, i ten posługiwał się nor­

malnym językiem, ale nie potrafił nadać mu tonu czy przepoić

emocjami - stwierdził, że „mowa - naturalna mowa - nie składa

66

Czytające cienie

się jedynie ze słów [...] Jest «wyrażaniem» - wyrażaniem swo­

jego zdania, wypowiadaniem znaczenia przy pomocy całego siebie. Rozumienie tego wymaga czegoś nieskończenie więcej niż zwykłe rozpoznawanie słów”29. To samo można w zasadzie

powiedzieć o czytaniu. Czytelnik, śledząc tekst, odkrywa je­

go sens, posługując się niezmiernie złożoną metodą, na którą składają się wyuczone znaczenia, konwencje społeczne, wcześ-

n iejsze lektury, osobiste doświadczeń ie oraz osobisty gust. Gdy

Al-Hajsam czytał rękopisy w Akademii Kairskiej, nie był sam. Zaglądały mu przez ramię cienie uczonych z Basry, którzy

w meczecie piątkowym nauczyli go świętej kaligrafii Koranu,

duchy Arystotelesa i jego światłych komentatorów, przypad­

kowych znajomych, z którymi wiódł dysputy o Arystotelesie,

a także postacie różnych Al-Hajsamów, co z biegiem lat stali się w końcu osobą uczonego, którego Al-Hakim zaprosił na

swój dwór. Z tego wynika, że gdy siedzę przy swoim biurku - tak jak niegdyś Al-Hajsam - postrzegam nie tylko litery i spacje

oddzielające słowa, z których składa się tekst. Chcąc z tego układu czarnych i białych znaczków wydobyć treść, najpierw

przyswajam go sobie na pozór chaotycznie, poprzez oczy do­ konujące przeskoków, a następnie odtwarzam kod znaków

za pomocą łańcucha neuronów w moim mózgu - przy czym

łańcuch ten bywa rozmaity, zależnie od tekstu, jaki akurat czytam - i napełniam go emocjami, odczuwanymi bodźca­

mi zmysłowymi, intuicją, wiedzą, wlewam weń swą duszę. To z kolei zależy od tego, kim jestem i w jaki sposób stałem się tym, kim jestem. Doktor Merlin C. Wittrock pisał w la­

tach osiemdziesiątych ubiegłego wieku: „aby zrozumieć tekst, nie tylko czytamy go w nominalnym sensie tego słowa, ale

i konstruujemy jego znaczenie”. W tym złożonym procesie „czytelnicy przetwarzają tekst. Tworzą obrazy i słowne prze­ kształcenia, by oddać jego sens. Co więcej, w trakcie czytania

67

Odmiany czytania

tworzą znaczenie, konstruując relacje między własną wiedzą,

zapamiętanymi doświadczeniami, a zdaniami, akapitami i ustę­ pami, jakie mają przed sobą na piśmie”30. Czytanie nie jest więc automatycznym procesem wychwytywania tekstu, porówny­

walnym z wychwytywaniem światła przez papier światłoczu­ ły. To zdumiewający, wspólny wszystkim, a zarazem osobisty

proces rekonstrukcji, przywodzący na myśl poruszanie się po labiryncie. Badacze nie wiedzą jeszcze, czy czytanie jest nieza­

leżne od, na przykład, słuchania, czy jest jednym, odrębnym zespołem procesówpsychologicznych, czy też składa się z wielu rozmaitych procesów. Wielu uważa jednak, że może być równie skomplikowane jak myślenie31. Zdaniem doktora Wittrocka czytanie nie jest specyficznym, anarchicznym zjawiskiem. Nie jest jed­ nak również monolitycznym, jednolitym procesem, w którym tylko jedno znaczenie jest prawidłowe. To proces twórczy, w którym czytelnik w sposób zdyscyplinowany usiłuje skon­ struować jedno lub więcej znaczeń zawierających się w regułach języka32. Amerykański badacz Edmund B. Huey przyznał na począt­

ku XX wieku: „Pełne przeanalizowanie tego, co się dzieje, kiedy

czytamy, byłoby szczytem osiągnięć psychologii, oznaczałoby bowiem opisanie bardzo wielu najbardziej złożonych funkcji ludzkiego umysłu”33. Odpowiedzi nadal nie znamy. A jednak

wciąż czytamy, choć nie udało się nam w sposób zadowalający

zdefiniować, na czym to właściwie polega. Wiemy, że czytanie nie jest procesem, który dałoby się wyjaśnić za pomocą modelu

mechanicznego; wiemy, że odbywa się w określonych rejonach mózgu, wiemy jednak także, iż nie tylko one w tym uczestniczą.

Wiemy, że proces czytania, podobnie jak myślenia, zależy od naszej zdolności do odkodowania języka - zbioru słów, z których

składa się tekst i myśl - i posługiwania się nim. Badacze dają

68

Czytające cienie

wyraz obawom, że wniosek, do jakiego dojdą, może unicestwić sam język, w jakim go wyrażają: być może język sam w sobie jest

arbitralnie przyjętym absurdem, być może niczego w gruncie rzeczy nie przekazuje, może fakt swego istnienia zawdzięcza nie tym, którzy nim mówią, ale tym, co go interpretują, a rola

czytelników polega na tym, że to dzięki nim widoczne się staje to, co - by użyć celnych słów Al-Hajsama - „pisanie podpowiada za pomocą aluzji i cieni”34.

Św. Augustyn czyta Listy św. Pawła, fresk Benozza Gozzoliego

Czytanie po cichu W roku 383, prawie pół wieku po tym, jak Konstantyn Wielki, pierw­ szy cesarz świata chrześcijańskiego, został ochrzczony na łożu śmier­ ci, z jednego z północnoafrykańskich przyczółków imperium przybył

do Rzymu dwudziestodziewięcioletni nauczyciel sztuki oratorskiej, którego przyszłe stulecia będą znały pod imieniem św. Augustyna.

Wynajął dom, założył szkołę i zdobył sobie studentów, którzy słyszeli o tym utalentowanym intelektualiście z prowincji. Wkrótce się jed­

nak przekonał, że w stolicy imperium nie zarobi lekcjami na życie. Jego kartagińscy studenci byli zabijakami i chuliganami, ale przynaj­

mniej płacili za naukę. Rzymscy uczniowie pilnie się przysłuchiwali rozważaniom o Arystotelesie i Cyceronie, ale gdy przychodziło do

płacenia czesnego, przenosili się całą grupą do innego nauczyciela,

zostawiając Augustyna bez grosza. Gdy rok później prefekt Rzymu zaproponował mu przeniesienie się do Mediolanu, gdzie miałby

uczyć literatury i wymowy, i zobowiązał się do pokrycia kosztów podróży, Augustyn z wdzięcznością przyjął tę ofertę1.

W Mediolanie złożył wizytę biskupowi tego miasta, sławnemu Ambrożemu, przyjacielowi i doradcy matki Augustyna, Moniki.

Może uczynił to dlatego, że był w mieście obcy i pragnął inte­ lektualnej kompanii, a może poprosiła go o to matka. Ambroży (który, tak jak Augustyn, został później kanonizowany) dobiegał

pięćdziesiątki, w sprawach wiary był ortodoksyjny i surowy, nie obawiał się nawet najwyższych ziemskich potęg. Kilka lat po przy-

71

Odmiany czytania

jeździć Augustyna do Mediolanu zmusił cesarza Teodozjusza I do publicznego pokajania się za to, że kazał pozabijać buntowników, którzy zamordowali rzymskiego gubernatora Salonik2. Kiedy zaś cesarzowa Justyna zażądała, żeby biskup przekazał jej jeden z me­

diolańskich kościołów, by mogła się w nim modlić zgodnie z ob­

rządkiem ariańskim, Ambroży zorganizował strajk okupacyjny

i opuścił kościół dopiero, gdy władczyni ustąpiła. Na mozaice z V wieku przedstawiającej Ambrożego widzimy

człowieka drobnej postury, o bystrym spojrzeniu, z dużymi usza­ mi i równo przystrzyżoną czarną brodą, która pomniejsza, a nie

poszerza jego trójkątną twarz. Był niezwykle popularnym mówcą. W późniejszej chrześcijańskiej ikonografii jego emblematem stał się ul, symbol elokwencji3. Augustyn, który uważał, że Ambroży ma

szczęście, iż poważa go tak wielu ludzi, nie mógł zapytać biskupa o kwestie wiary; które go nurtowały, bo kiedy Ambroży nie spoży­ wał posiłku albo nie przebywał w towarzystwie któregoś z licznych

wielbicieli, pozostawał w swej celi, gdzie oddawał się lekturze. Czytelnikiem był nadzwyczajnym.

Gdy czytał, oczy' przebiegały’ stronice, a umysł rozważał treść tekstu, język zaś był bezczynny i żaden dźwięk nie dobywał się z ust. Nieraz, gdy do niego podchodziłem - a każdy mógł się do niego zbliżać swobodnie i nie było zwyczaju zapowiadania go­ ści - zastawałem go pochylonego w takim milczeniu nad lekturą; nigdy nie czytał na głos - pisze Augustyn4.

Oczy przebiegające stronice, język bezczynny - tak właśnie opisałbym dzisiejszego czytelnika, który siedzi z książką w ka­

wiarence naprzeciwko kościoła św. Ambrożego w Mediolanie, pogrążony być może w lekturze Wyznań św. Augustyna. Tak jak

Ambroży, czytelnik jest ślepy i głuchy na otaczający go świat, na

przechodzące tłumy, na kredowe i cieliste fasady budynków. Nikt nie zwraca uwagi na czytelnika pochylonego nad książką. Odizo­ lowany, skupiony, jest widokiem powszednim.

72

Czytanie po cichu

Jednakże Augustynowi taki sposób czytania wydał się na tyle

osobliwy, że odnotował go w Wyznaniach. Wynika z tego, że prze­ glądanie stron w milczeniu było za jego czasów czymś niecodzien­

nym, normalnie zaś czytano na głos. Choć przykłady czytania po cichu pochodzą i z dawniejszych czasów, metoda ta upowszechniła się na Zachodzie dopiero w X wieku5.

Opis, jaki znajdujemy u Augustyna (włącznie z uwagą, że Am­ broży nigdy nic czytał na głos), jest pierwszym znanym przykła­

dem w literaturze Zachodu. Te wcześniejsze nie są aż tak jedno­ znaczne. W dwóch sztukach teatralnych z V wieku p.n.e. występują

postacie czytające na scenie. W Hipolicie Eurypidesa Tezeusz czyta po cichu list, który trzyma jego martwa żona. W Rycerzach Arystofanesa Demostenes spogląda na tabliczkę przysłaną przez wyrocznię

i nie mówiąc ani słowa o tym, co się na niej znajduje, wydaje się zaskoczony tym, co przeczytał6. Jak podaje Plutarch, Aleksander Wielki, ku zdumieniu swych żołnierzy, przeczytał po cichu list od matki. Było to w IV wieku p.n.e.7. WII wieku naszej ery Klaudiusz Ptolemeusz w O kryterium (książce, którą Augustyn mógł znać) spostrzegł, że ludzie czasami czytają po cichu, kiedy się bardzo

koncentrują, wypowiadanie słów na głos rozpraszałoby bowiem ich myśli8. Juliusz Cezar, stojąc w Senacie koło swego przeciwnika Katona (w 63 roku p.n.e.), po cichu przeczytał miłosny bilecik od siostry owegoż Katona9. Prawie cztery wieki później św. Cyryl

z Jerozolimy, w kazaniu wygłoszonym prawdopodobnie w wielkim poście 349 roku, napominał kobiety w kościele, by czekając na

nabożeństwo, czytały „po cichu, tak by żadne uszy nie słyszały, co mówią ich wargi”10 - chodziło być może o czytanie szeptem, przy

którym wargi wypowiadają stłumione dźwięki. Jeśli od początku istnienia słowa pisanego normą było czytanie

na głos, jak wyglądało to w wielkich bibliotekach świata starożyt­ nego? Asyryjski uczony, który sięgał pojednąz30 tysięcy tabliczek

w bibliotece króla Asurbanipala w VII wieku p.n.e., czytelnicy rozwijający zwoje w bibliotekach Aleksandrii i Pergamonu, sam Augustyn szukający jakiegoś tekstu w księgozbiorach Kartaginy

73

Odmiany czytania

i Rzymu - wszyscy oni musieli pracować wśród nieustannego zgiełku. Nawet dzisiaj nie we wszystkich bibliotekach panuje owa biblioteczna cisza. W pięknej Bibliotheca Ambrosiana w Medio­

lanie w latach siedemdziesiątych nic nie przypominało maje­ statycznej atmosfery londyńskiej British Library czy paryskiej Bibliotheąue Nationale. Czytelnicy siedzący przy różnych stoli­

kach rozmawiali ze sobą, czasami ktoś wykrzykiwał pytanie albo czyjeś imię, ciężki tom zamykał się z hukiem, rozlegał się turkot przejeżdżającego wózka z książkami. Dziś ani w British Library, ani wBibliotheąue Nationale nie panuje całkowita cisza; cichemu

czytaniu towarzyszy stukot klawiszy przenośnych komputerów. Można odnieść wrażenie, że w wypełnionych książkami salach zagnieździły się stada dzięciołów. Czy w czasach Aten i Perga-

monu wyglądało to inaczej, gdy ktoś usiłował się skoncentrować wśród dziesiątków czytelników, przekładających tabliczki lub

rozwijających zwoje i mamroczących do siebie nieskończoną ilość różnych historii? Może nie słyszeli tego gwaru, może nie wie­

dzieli, że można czytać w inny sposób. W każdym razie nie ma­

my żadnych zarejestrowanych świadectw, by ktoś się uskarżał na hałas panujący w greckich i rzymskich bibliotekach - tak jak

Seneka w I wieku n.e. ubolewał, że musi się uczyć w hałaśliwym mieszkaniu11. Sam Augustyn w bardzo istotnym fragmencie Wyznań opisuje

moment, gdy dwa rodzaje czytania - głośne i ciche - odbywają się prawie równocześnie. Dręczony własnym niezdecydowaniem, zły na siebie z powodu grzechów, jakie w przeszłości popełnił, prze­

rażony, że kiedyś trzeba będzie za nie odpokutować, odchodzi od swego przyjaciela Alipiusza, z którym razem czytał na głos w let­

nim ogrodzie, i pod drzewem figowym rzuca się na ziemię, żeby się wypłakać. Nagle z pobliskiego domu dobiega go głos dziecka -

nie wie, chłopca czy dziewczynki - powtarzający śpiewnie refren tolle, lege - „weź, czytaj”12. Przekonany, że słowa te skierowane są do niego, Augustyn wstaje, wraca pospiesznie do miejsca, gdzie

siedzi Alipiusz, i podnosi książkę, którą zostawił - były to Listy

74

Czytanie po cichu

św. Pawła. „Chwyciłem książkę, otworzyłem i czytałem w mil­ czeniu słowa, na które najpierw padł mój wzrok”. Ustęp, który odczytał po cichu, pochodził z Listu do Rzymian (13,13), było

to wezwanie, by nie „troszczyć się zbytnio o ciało, dogadzając żą­ dzom”, ale przyoblec się „w Pana Jezusa Chrystusa”. Jak gromem rażony, doczytał zdanie do końca. „Światło ufności” napełniło mu serce, a „ciemność wątpienia” się rozproszyła. Zdumiony Alipiusz zapytał Augustyna, co go tak poruszyło.

Augustyn (który gestem tak znajomym nam, po tylu wiekach, zaznaczył palcem miejsce, które czytał, i zamknął książkę) po­

kazuje przyjacielowi tekst. „Pokazałem mu, a on odczytał jeszcze

dalszy ciąg tekstu. Ja nie wiedziałem, co tam było dalej. Padały

tam słowa: «A słabego w wierze przyjmujcie»”. To napomnienie, jak stwierdza Augustyn, wystarczyło, by Alipiusza wewnętrznie

umocnić. W mediolańskim ogrodzie, pewnego sierpniowego dnia

386 roku, Augustyn i jego przyjaciel czytali Listy św. Pawła tak,

jak dzisiaj czytujemy książki: jeden po cichu, dla własnej nauki, drugi na głos, by podzielić się z towarzyszem tym, co mu tekst

objawił. Ciekawe, że choć Augustyn najwyraźniej nie mógł po­

jąć, jak Ambroży przez długi czas potrafi po cichu skupić się nad książką, nie zdziwiło go, że sam przeczytał coś po cichu - może

dlatego, że spojrzał na kilka kluczowych słów. Augustyn, nauczyciel retoryki, obeznany z poetyką i rytmem prozy, uczony, który nienawidził greki, ale kochał łacinę, miał zwyczaj - powszechny wśród większości czytelników - odczyty­

wania wszystkiego, co mu wpadło w rękę, by cieszyć się brzmie­ niem słów13. Zgodnie z naukami Arystotelesa, wiedział, że pismo „zostało wynalezione po to, ażebyśmy mogli rozmawiać nawet

z nieobecnymi. Litery są znakami dźwięków, podobnie jak dźwięki w mowie są znakami myśli”14. Pisany tekst był więc rozmową przelaną na papier po to, by nieobecny partner mógł wymówić

słowa do niego skierowane. Słowo mówione było dla Augustyna złożoną częścią samego tekstu. Pamiętał o trzy wieki wcześniejsze ostrzeżenie Marcjalisa:

75

Odmiany czytania

Wiersz, co go czytasz właśnie, jest mój, Fidenlynie, Ale, że go źle czytasz, niech jako twój słynie15. Od czasu pierwszych tabliczek sumcryjskich uważano, że słowa pisane mają być wypowiadane na głos, znaki bowiem zawie­

rały w sobie określony dźwięk, będący jakby ich duszą. Klasyczne

powiedzenie scripta nianent, verba volant - które za naszych cza­ sów nabrało znaczenia: „to, co jest napisane, pozostaje; to, co jest wypowiedziane, ulatuje w powietrze” - miało wtedy odwrotny sens. Sformułowano je na chwałę słowa mówionego, które ma

skrzydła i jest lotne, podczas gdy milczące słowo zapisane na

stronie pozostaje nieruchome, martwe. Czytelnik, mający do czynienia z tekstem pisanym, musiał użyczyć głosu milczącym literom, scripta, by mogły się stać, jak subtelnie rozróżniono to

w Biblii, verba, słowami mówionymi - duchem. Główne języki Biblii, aramejski i hebrajski, nie odróżniają czytania od mówienia, obie czynności określają tym samym słowem16.

W wypadku świętych tekstów, gdzie każdą literę, liczbę li­

ter i ich porządek podyktowało bóstwo, do pełnego zrozumienia

i przyswojenia nie wystarczają oczy, zaangażowane jest całe ciało, które kiwa się w rytm zdań, a wargi wypowiadają słowa, tak żeby nic z boskości nie zostało w czytaniu zatracone. W taki sposób czytała Stary Testament moja babka, wymawiając słowa i kiwając

się w przód i w tył w rytm modlitwy. Mam ją przed oczami, jak

w swoim ciemnym mieszkaniu w Barrio del Once, żydowskiej

dzielnicy Buenos Aires, intonuje starodawne słowa ze swojej Bi­ blii, jedynej książki, jaką miała w domu. Czarne okładki zaczęły

z czasem w dotyku przypominać jej bladą skórę, która z wiekiem zwiotczała. Także u muzułmanów całe ciało bierze udział w czy taniu świętego tekstu. Kwestia, czy święty tekst ma być słyszany lub

czytany, ma w islamie zasadnicze znaczenie. Ahmad ibn Muham-

mad ibn Hanbal, uczony z IX wieku, tak to sformułował: skoro sam Koran - Matka Księga, Słowo Boga objawione Mahometowi - nie

został stworzony i jest wieczny, to czy staje się obecny tylko wtedy,

76

Czytanie po cichu

gdy podczas modlitwy zostaje wypowiedziany na głos, czy też

mnoży swój byt na stronach przeznaczonych do czytania, kopio­

wanych przez różne ręce w trakcie dziejów ludzkości? Nie wiemy, czy doczekał się odpowiedzi. W 833 roku z powodu postawienia

tego pytania został potępiony przez mihnę, muzułmańską inkwi­ zycję, którą wprowadzili kalifowie abbasydzcy17. Trzy wieki po nim prawnik i teolog Abu Hamid Muhammad al-Ghazali ustanowił

zbiór zasad studiowania Koranu. Czytanie i słuchanie czytane­ go tekstu stało się częścią tego samego świętego aktu. Zgodnie

z zasadą piątą czytający musi powoli i uważnie śledzić tekst, by zastanowić się nad tym, co czyta. Zasada numer sześć dotyczyła

„płaczu [...] Jeśli nie plączesz sam z siebie, zmuś się do płaczu”,

ponieważ przyswajanie sobie świętych słów powinno się łączyć ze

smutkiem. Zasada numer dziewięć wymagała, by Koran „czytać na tyle głośno, żeby czytający sam siebie słyszał, ponieważ czytanie oznacza odróżnianie dźwięków”, co zapobiega odwracaniu uwagi przez bodźce dobiegające ze świata zewnętrznego18.

Amerykański psycholog Julian Jaynes w kontrowersyjnej pra­

cy na temat pochodzenia świadomości twierdził, że umysł składa­ jący się z dwóch części - gdzie jedna z półkul mózgowych specjali­

zuje się wczytaniu po cichu - to późny wytwór ewolucji człowieka, a proces, który doprowadził do powstania świadomości, jeszcze

się nie zakończył. Zdaniem Jaynesa czytanie mogło mieć kiedyś charakter percepcji bardziej słuchowej niż wzrokowej. „W trzecim tysiącleciu przed Chrystusem czytanie mogło polegać na sły­ szeniu zapisu klinowego, czyli doznawaniu halucynacji mowy

przy patrzeniu na obrazujące ją symbole, a nie na wzrokowym odczytywaniu sylab w naszym dzisiejszym pojęciu”19. Taka „halucynacja słuchowa” mogła zachodzić także za cza­

sów Augustyna, kiedy słowa na stronie nie tyle „stawały” się dźwiękami, gdy postrzegało je oko, ile były dźwiękami. Dziecko

śpiewające piosenkę w ogrodzie sąsiadującym z ogrodem Augu­ styna, tak jak i przedtem sam Augustyn, z pewnością wiedziało,

77

Odmiany czytania

że idee, opisy, prawdziwe i wymyślone historie, wszystko, co

umysł był zdolny przetworzyć, miały fizyczny odpowiednik w dźwiękach, logiczne więc było, że te dźwięki, przedstawione

na tabliczce, zwoju lub rękopisie, wypowiadane były przez ję­ zyk, gdy oko je rozpoznawało. Czytanie było formą myślenia

i mówienia. Cyceron, pocieszając głuchych w jednym ze swoich esejów na temat moralności, pisał: „Jeśli tak się składa, że lubią

recytacje, powinni pamiętać, iż przed wynalezieniem poezji wie­

lu mądrych ludzi żyło sobie szczęśliwie, po drugie zaś, o wiele

większą przyjemność można znaleźć w czytaniu tych wierszy niż w ich słuchaniu”20. Ale to tylko nagroda pocieszenia podarowana przez filozofa, który sam mógł się napawać dźwiękiem słowa

pisanego. Dla Augustyna, tak jak dla Cycerona, czytanie było

umiejętnością słuchową: dla Cycerona oratorską, dla Augustyna związaną z modlitwą. Jeszcze w wiekach średnich piszący zakładali, że odbiorcy ich

dzieł będą raczej słuchać tekstu, niż po prostu go widzieć. Sami

też, tworząc go, wypowiadali słowa na głos. Stosunkowo mało

ludzi umiało czytać, powszechne więc było publiczne czytanie,

a w średniowiecznych tekstach wciąż się powtarza wezwanie, by czytelnicy „nastawili uszu”. Być może echo tych dawnych zwycza­ jów pozostało w niektórych używanych i dziś zwrotach, gdy na

przykład mówimy: „Słyszałem od takiego a takiego” (w znacze­ niu: „dostałem list”) albo „Taki a taki mówi” (co znaczy „napisał”),

albo też „ten tekst nie brzmi dobrze” („jest niedobrze napisany”). Książki przeważnie czytano na głos, składających się na nie

liter nie trzeba więc było dzielić na fonetyczne jednostki, łą­

czyły się one ze sobą w kolejnych zdaniach. W różnych krajach

i różnych epokach oczy rozmaicie podążały za tymi ciągami liter. Przyjęty w świecie Zachodu sposób czytania - od lewej do prawej i z góry na dół - wcale nie jest uniwersalny. Niektóre rodzaje pisma czytano od prawej do lewej (hebrajskie i arabskie),

inne w kolumnach, z góry na dół (chińskie i japońskie), jeszcze

inne, nieliczne - w parach pionowych kolumn (pismo Majów).

78

Czytanie po cichu

W starożytnej grece czytało się metodą bustrofedon - na wzór wołów orzących pole, czyli jedną linijkę w jednym kierunku, a na­ stępną w przeciwnym. Były też pisma, w których zapisany tekst

meandrował po stronie, jak w niektórych grach planszowych, a linie lub kropki wyznaczały kierunek czytania (u Azteków)21.

Starożytna metoda pisania na zwojach - gdzie słów nie od­ dzielano od siebie, nie było rozróżnienia na wielkie i małe litery ani interpunkcji - dobrze służyła komuś, kto był przyzwyczajony

do czytania na głos, czyje ucho potrafiło rozróżnić to, co dla oka wydawało się ciągłą linią znaków. Ciągłość ta była tak istotna, że

Ateńczycy wznieśli podobno pomnik niejakiemu Filacjuszowi, który wynalazł klej do sklejania arkuszy pergaminu lub papirusu22.

Nawet jednak ciągły zwój, choć ułatwiał zadanie czytelnikowi, nie na wiele się przydawał, gdy trzeba było rozwikłać znaczenie po­ szczególnych części tekstu. Interpunkcja, której wprowadzenie

przypisuje się tradycyjnie Arystofanesowi z Bizancjum (około 200 r. p.n.e.), rozwinięta przez innych uczonych z Kręgu Biblioteki Alek­

sandryjskiej, była w najlepszym razie chaotyczna. Augustyn, tak jak przed nim Cyceron, musiał przećwiczyć czytanie tekstu, zanim odczytał go na głos, czytanie wzrokowe było bowiem za jego czasów

umiejętnością niezwykłą i często powodowało błędy w interpretacji. Serwiusz, gramatyk z IV wieku, zżymał się na swego kolegę Donata, że ten w Eneidzie Wergilego odczytał słowa collectam ex Iliopubem

(„ludzi zebranych z Troi”) zamiast collectam exilio pubem („ludzi zebranych z wygnania”)23. Do takich pomyłek często dochodziło

przy czytaniu tekstu zapisanego jednym ciągiem. Listy św. Pawła, które czytał Augustyn, nie były zwojem, ale

kodeksem, składającym się ze zszytych kart papirusu zapisanych uncjałą lub półuncjałą, nowym rodzajem pisma, które pojawiło

się w rzymskich dokumentach pod koniec III wieku. Kodeks był wynalazkiem pogańskim, jak podaje Swetoniusz2 ’, to Juliusz Ce­ zar jako pierwszy poskładał zwój na oddzielne karty, by wysyłać meldunki do swoich oddziałów. Pierwsi chrześcijanie przyjęli tę

formę, bo okazała się bardzo praktyczna - umożliwiała przeno-

79

Odmiany czytania

szeniepod ubraniem tekstów zakazanych przez rzymskie władze.

Strony można było numerować, co ułatwiało czytelnikowi dostęp do poszczególnych części książki, a oddzielne teksty, jak Listy św. Pawła, dawało się wyodrębnić w poręczne broszury25.

Podział ciągów liter na słowa i zdania następował bardzo powoli

i stopniowo. Niestosowanego w większości najstarszych alfabetów, takich jak egipskie hieroglify, sumeryjskie pismo klinowe czy pismo

sanskryckie. Starożytni pisarze byli tak dobrze obeznani z zasa­ dami swego rzemiosła, że w zasadzie nie potrzebowali żadnych

wizualnych pomocy. Pierwsi mnisi chrześcijańscy znali na pamięć teksty, które zapisywali26. Mnisi w skryptorium, chcąc pomóc mniej wprawnym czytelnikom, stosowali metodę zapisu zwaną per cola eteomniata, polegającą na tym, że tekst dzielono na linie, zgodnie

z jego sensem. Była to prymitywna forma interpunkcji, wskazują­ ca niepewnemu czytelnikowi, gdzie ma zniżyć lub podnieść głos

pod koniec ciągu myślowego. (Dzięki niej także i uczony, szuka­ jący w tekście określonego ustępu, mógł go łatwiej znaleźć)27. To

św. Hieronim, odkrywszy tę metodę pod koniec IV stulecia w ko­ piach pism Demostenesa i Cycerona, wspomniał o niej w swoim

wstępie do Księgi Ezechiela, wyjaśniając, że „to, co napisano per cola et commata, ma dla czytelnika bardziej oczywisty sens”28. Interpunkcja nadal była zawodna,ale te wczesne metody z pewno­

ścią się przyczyniły do rozwoju czytania po cichu. Pod koniec VI wie­ ku św. Izaak z Syrii mógł już opisać, jakie przynosiło ono korzyści:

Zachowuję ciszę, by linijki moich lektur i modlitw napełniały mnie radością. Gdy przyjemność, jaka płynie z ich rozumienia, sprawia, że mój język milczy, wtedy, jak we śnie, wkraczam w stan, w któ­ rym moje zmysły i myśli są skupione. Gdy cisza ta potrwa dłużej i w moim sercu ucichnie zawierucha wspomnień, myśli wysyłają do mnie nieskończone fale radości, co niespodziewanie wyłania­ ją się nagle, by cieszyć moje serce29. W połowie VII wieku teolog Izydor z Sewilli był już na tyle obe­

znany ze sztuką czytania po cichu, że mógł chwalić ją jako sposób

80

Czytanie po cichu

na „czytanie bez wysiłku, zastanowienie się nad czytanym tekstem, który dzięki temu nie tak łatwo umyka z pamięci”30. Izydor, podob­ nie jak przedtem Augustyn, był przekonany, że czytanie umożliwia rozmowę ponad czasem i przestrzenią, z jedną wszakże istotną różnicą. „Litery mają moc przekazywania nam po cichu słów ludzi, których z nami nie ma”31 - pisał w swoich Etymologiach.

Litery Izydora nie wymagały dźwięków. Interpunkcja wcielała się po kolei w różne formy. Począwszy

od VIII wieku, kombinacja punkcików i kresek oznaczała kropkę, punkcik w górze był odpowiednikiem naszego przecinka, a średnik stosowano tak jak i dzisiaj32. W IX wieku czytanie po cichu już się prawdopodobnie na tyle upowszechniło w skryptoriach, że skry­ bowie zaczęli oddzielać od siebie poszczególne słowa, by uprościć przeglądanie tekstu. Mogli się też kierować względami estetyczny­

mi. W tym samym mniej więcej czasie kopiści z Irlandii, cenieni w całym świecie chrześcijańskim, zaczęli oddzielać od siebie nie tylko słowa, ale i gramatyczne składniki zdania. Wprowadzili wiele używanych dzisiaj znaków przestankowych33. W X wieku pojawiło się jeszcze inne ułatwienie dla czytających po cichu. Pierwsze linijki głównych części tekstu (na przykład ksiąg Biblii) pisano czerwonym

atramentem. Czerwone były też rubryki (od łacińskiego słowa oznaczającego kolor czerwony) - wyjaśnienia obok właściwego

tekstu. Nadal stosowano wywodzącą się z czasów starożytnych praktykę rozpoczynania nowego akapitu od oddzielającej linii (po grecku paragraphos) lub wcięcia (diple). Później pierwsza litera nowego akapitu przybrała nieco większe rozmiary niż pozostałe.

Pierwsze przepisy, nakazujące kopistom w skryptorium za­ chowywać ciszę, pochodzą z IX wieku34. Przedtem albo dykto­

wali, albo sami dla siebie czytali na głos przepisywane teksty. Niekiedy księgę dyktował sam autor lub „wydawca”. Anonimowy kopista z VIII wieku, zakończywszy swą pracę, zostawił dopisek:

„Nikt nie ma pojęcia, jakiego wysiłku to wymaga. Trzy palce piszą, dwoje oczu patrzy. Język mówi, całe ciało pracuje”35. Język

mówi przy tej pracy, wypowiadając przepisywane słowa.

81

Odmiany czytania

Gdy tylko ciche czytanie stało się normą w skryptorium, kopi­ ści zaczęli się porozumiewać na migi. Ten, który prosił o nową księ­ gę do przepisywania, wykonywał gest naśladujący przewracanie

kartek. Jeśli chodziło mu o psałterz, kładł ręce na głowę, imitując nimi koronę (nawiązanie do króla Dawida). Gest wycierania wo­ sku kapiącego ze świec oznaczał lekcjonarz, znak krzyża - mszał, drapanie się jak pies - dzieło pogańskie36.

Czytanie na głos w obecności drugiej osoby zakładało wspól­ ną lekturę, zamierzoną lub nie. Czytanie, jakiemu oddawał się

Ambroży, było czynnością wykonywaną w samotności.

Być może obawiał się - zastanawiał się Augustyn - że gdyby czytał na glos, to jakiś niejasny ustęp u autora, którego właśnie studio­ wał, mógłby zaniepokoić uważnego słuchacza i wtedy trzeba by udzielić wyjaśnień albo nawet szerzej przedyskutować pewne trudniejsze punkty dzieła'. Czytający po cichu mógł natomiast wejść wreszcie w nieskrępo­ wany kontakt z książką i słowami. Słowa nie zajmowały już czasu

potrzebnego na ich wymawianie. Mogły istnieć w wewnętrznej przestrzeni, spieszące się lub ledwo zaczęte, w całości odcyfrowane

lub wypowiedziane tylko w połowie, podczas gdy umysł czytelnika spokojnie je badał, wysnuwając z nich nowe pojęcia, porównując

z tym, co tkwiło w pamięci albo znajdowało się w innych księgach,

otwartych, by je równocześnie przeglądać. Czytelnik miał czas na za­ stanowienie się i ponowne rozważenie cennych słów; których dźwię­

ki - teraz już wiedział - mogły rozlegać się echem zarówno wewnątrz,

jak i na zewnątrz. Sam zaś tekst, chroniony okładkami przed okiem intruzów, stawał się wyłączną własnością czytającego, czymś znanym tylko jemu, zarówno w skryptorium, jak i na rynku czy w domu.

Niektórzy dogmatycy nieufnie się odnieśli do tej nowej ten­

dencji. Uznali, że czytanie po cichu dopuszcza marzenia na jawie, niebezpieczeństwo acedii, grzechu lenistwa, „moru, co niszczy w południe”38. Czytanie takie niosło jednak ze sobą i inne niebez­

pieczeństwo, którego Ojcowie Kościoła nie przewidzieli. Książka,

82

Czytanie po cichu

którą można czytać na osobności, która staje się przedmiotem refleksji, w miarę jak oczy odcyfrowują znaczenie słów, przestaje się

poddawać bezpośredniemu wyjaśnianiu czy kierowaniu, potępieniu

lub cenzurze ze strony słuchającego. Ciche czytanie umożliwia komunikację bez świadków między książką a czytelnikiem, „kar­ mienie umysłu” (jak trafnie nazwał to Augustyn) w pojedynkę39. Zanim czytanie po cichu stało się w świecie chrześcijańskim

regułą, herezje ograniczały się do jednostek lub nielicznych zbun­ towanych kongregacji. Pierwsi chrześcijanie byli zajęci zarówno potępianiem innowierców (pogan, Żydów, manichejczyków, a od VII wieku muzułmanów), jak i tworzeniem wspólnego zbioru

dogmatów. Odstępstwa od ortodoksyjnej wiary były albo gwał­ townie odrzucane, albo ostrożnie włączane do kanonu przez wła­ dze Kościoła, ale ponieważ herezje nie miały wielu zwolenników, traktowano je dość pobłażliwie. W wykazie herezji znajdujemy

godne uwagi pomysły: w II wieku montaniści głosili (już wtedy) powrót do praktyk i wierzeń pierwotnego Kościoła, twierdzili też, że byli świadkami drugiego przyjścia Chrystusa pod postacią

kobiety. W drugiej połowie tego samego stulecia monarchianie

wyprowadzali z definicji Świętej Trójcy, że to Bóg Ojciec cierpiał

na krzyżu. Pelagianie, współcześni św. Augustynowi i św. Ambro­ żemu, odrzucali koncepcję grzechu pierworodnego. Pod koniec IV wieku apolinaryści głosili, że to Słowo, a nie ludzka dusza,

zjednoczyło się z ciałem Chrystusa. Również w IV wieku arianie

podali w wątpliwość współistotność (konsubstancjalność) Syna z Ojcem i pojęcie homoousios (z tej samej substancji) na określenie Syna. Wprowadzając sformułowanie homoiousios (z podobnej substancji), „za pomocą jednej dwugłoski wstrząsnęli Kościołem”.

W V wieku nestorianie, w opozycji do apolinarystów, twierdzili, że Chrystus miał dwie natury, dwie osoby - boską i ludzką. Euty-

chianie, współcześni nestorianom, zaprzeczali, by Chrystus mógł cierpieć tak jak wszyscy ludzie40.

Choć Kościół już w 382 roku ustanowił karę śmierci za herezję,

pierwszy heretyk został spalony na stosie dopiero w 1022 roku,

83

Odmiany czytania

w Orleanie. Przy tej okazji Kościół potępił grupę kanoników i świec­

kich panów, którzy wierząc, że prawdziwe nauki mogą pocho­ dzić jedynie bezpośrednio ze światła Ducha Świętego, odrzucali Pismo Święte jako „wymysły, które ludzie spisali na zwierzęcych skórach’41. Tacy niezależni czytelnicy byli z pewnością niebez­

pieczni. Interpretacja herezji jako karanego śmiercią przestępstwa ściganego przez wymiar sprawiedliwości zyskała podstawę praw­

ną dopiero w 1231 roku, kiedy król Sycylii i cesarz Fryderyk II zamieścił stosowny zapis w konstytucjach ogłoszonych w Melfi,

ale już w XII wieku Kościół gorliwie potępiał duże i agresywne ruchy religijne, które nie miały na swoich sztandarach ascetyzmu (jak wcześniejsi dysydenci), ale występowały przeciwko skorum­

powanej władzy świeckiej i nadużyciom duchowieństwa oraz głosiły zasadę indywidualnego obrachunku z Bogiem. Ruchy te szerzyły się krętymi bocznymi drogami, a w XVI wieku przybrały

skrystalizowaną formę.

Trzydziestego pierwszego października 1517 roku pewien mnich, który prowadząc indywidualne studia nad Pismem Świę­ tym, doszedł do wniosku, że wiara i dobre uczynki nie starczą dla

odpuszczenia grzechów, niezbędny jest akt łaski Bożej, przybił na drzwiach kościoła Wszystkich Świętych w Wittenberdze dzie­

więćdziesiąt pięć tez wymierzonych przeciw handlowi odpustami

i innym nadużyciom w łonie Kościoła. Marcin Luter stał się tym samym dla imperium wyrzutkiem wyjętym spod prawa, a dla papieża - apostatą. W roku 1529 cesarz rzymsko-niemiecki Ka­ rol V uchylił prawa przyznane zwolennikom Lutra. Czternaście

niemieckich wolnych miast oraz sześć księstw wystąpiło z prote­ stem przeciw tej decyzji. „W sprawach, które dotyczą boskiego ho­

noru i zbawienia oraz życia wiecznego naszych dusz, każdy musi sam stanąć przed Panem i zdać rachunek za siebie” - dowodzili protestujący, czyli, jak później zaczęto ich określać, protestanci.

Dziesięć lat wcześniej rzymski teolog Sylvester Prierias stwierdził,

że księga, na której opiera się Kościół, powinna zostać tajemni­ cą, interpretowaną wyłącznie przez władzę i potęgę papieża42.

84

Czytanie po cichu

Tymczasem heretycy uważali, że ludzie mają prawo samodzielnie czytać Słowo Boże, bez żadnych świadków czy pośredników43. Minęły wieki. Za morzem, które Augustyn uznałby za kraj

świata, umiejętność, co tak zdumiała świętego, wykorzystywał

Ralph Waldo Emerson, zawdzięczający swą wiarę tym, którzy niegdyś protestowali. W kościele, podczas długich, często nud­

nych kazań, na które przychodził z poczucia obowiązku, czytał

po cichu Myśli Pascala, w nocy zaś, w swym zimnym pokoju

w Concord, „przykryty kocami aż po podbródek”, oddawał się lekturze Dialogów Platona. („Odtąd już zawsze Platon miał mu się kojarzyć z zapachem wełny” - pisał pewien historyk)44. Choć Emerson uważał, że książek do przeczytania jest za dużo i że

czytelnicy powinni się dzielić swymi odkryciami, przekazując

sobie nawzajem najistotniejsze treści swych lektur, był zdania, że czytanie książek to coś, co robi się dla siebie i w samotności.

Wszystkie te książki - pisał, sporządzając listę „świętych” teks­ tów, na której figurowały Upaniszady oraz Myśli - to majestatyczne przejawy uniwersalnego sumienia i bardziej są potrzebne na co dzień niż tegoroczny almanach czy dzisiejsza gazeta. Są jednak przeznaczone do czytania w odosobnieniu, położone na kolanie. To, co przekazują, nie powinno się przejawiać w ruchach warg i języka, ale w rumieńcu na policzkach i biciu serca45.

W ciszy. Augustyn, który owego popołudnia w 384 roku przyglądał się, jak św. Ambroży czyta, nie mógł przewidzieć przyszłości. Wydawało

mu się, że ma przed sobą czytelnika, który chce się odizolować od natrętnych gości i oszczędza głos, by móc nauczać. W rzeczywi­

stości widział mnogość, całą rzeszę czytających po cichu, wśród których w następnych stuleciach miał się znaleźć Luter, Kalwin, Emerson, a także my, współcześni czytelnicy pism Augustyna.

Sokrates i Ajschines, fragment fresku Szkoła Ateńska Rafaela

Księga pamięci Jestem w Tunezji, stoję na ruinach Kartaginy. Kamienie są rzym­

skie. To pozostałości murów zbudowanych po zburzeniu miasta przez Scypiona Emilianusa w 146 roku p.n.e., kiedy państwo kar-

tagińskie stało się rzymską prowincją i otrzymało nazwę Afryki.

To tutaj św. Augustyn nauczał za młodu retoryki, zanim wyjechał do Mediolanu. Gdy zbliżał się do czterdziestki, przepłynął jeszcze raz Morze Śródziemne i osiedlił się w Hipponie, na terytorium dzisiejszej Algierii. Zmarł tam w 430 roku podczas oblężenia mia­ sta przez Wandalów.

Mam przy sobie szkolne wydanie Wyznań, cienką książeczkę w pomarańczowej okładce, wydaną w serii „Classięues Roma”,

którą mój nauczyciel łaciny przedkładał nad wszystkie inne.

Stojąc tu z tą właśnie książką w ręku, czuję pewne powinowactwo

z wielkim poetą renesansu Franceskiem Petrarką, który się nie rozstawał z kieszonkowym wydaniem dzieła Augustyna. Czytając Wyznania, miał poczucie, że Augustyn przemawia do niego tak poufale, iż pod koniec życia ułożył trzy wyimaginowane dialogi

ze świętym, które po jego śmierci opublikowano pod tytułem

Secretum nieuni. Na marginesie mojego egzemplarza widnieje zapisany ołówkiem komentarz do komentarzy Petrarki, niczym

dalszy ciąg owych wyimaginowanych dialogów. Nie da się zaprzeczyć, że w stylu Augustyna jest coś, co na­ rzuca pewien rodzaj zażyłości, sprzyja dzieleniu się tajemnicami.

87

Odmiany czytania

Gdy otwierani książkę, moje notatki na marginesach przywodzą mi na myśl przestronną klasę Colegio Nacional w Buenos Aires, której ściany miały kolor kartagińskich piasków. Przypominam sobie głos nauczyciela recytującego słowa Augustyna oraz nasze

dyskusje, pełne patosu (mieliśmy podówczas czternaście, piętna­ ście czy szesnaście lat?), na temat politycznej odpowiedzialności

i rzeczywistości metafizycznej. Książka zachowała pamięć o od­ ległych latach młodzieńczych, o nauczycielu (który już nie żyje),

o tym, jak Petrarka odczytywał Augustyna, a co nauczyciel nam

z aprobatą przedstawiał, a także o Augustynie, klasach, w których

uczył, o Kartaginie zbudowanej na ruinach Kartaginy i ponownie zniszczonej. Pył tych ruin jest o wiele starszy niż książka, którą trzymam, ale ona też go w sobie zawiera. Augustyn obserwował

i spisywał to, co sobie przypominał. Książka w moim ręku pa­ mięta podwójnie. Niewykluczone, że św. Augustyn stał się tak przenikliwym

obserwatorem dzięki swej zmysłowości (którą tak bardzo starał się stłumić). W późniejszych latach doznawał, jak się wydaje,

ambiwalentnych przeżyć: poznawania i roztargnienia; zachwy­ cony tym, czego się dowiadywał za pomocą zmysłów, prosił zarazem Boga, by odsunął od niego pokusę cielesnych przyjem­ ności. Zauważył, że Ambroży czyta po cichu, ponieważ składał

pokłon ciekawości swoich oczu. Usłyszał słowa, które dobiegły

go w ogrodzie, gdyż napawał się zapachem trawy i śpiewem nie­ widzialnych ptaków. Augustyna zdumiała nie tylko możliwość czytania po cichu. Pisząc o szkolnym koledze, odnotował, że ma on nadzwyczajną

pamięć, dzięki której układa i przetwarza przeczytane niegdyś

i zapamiętane teksty. Jak podaje Augustyn, potrafił zacytować przedostatni wers każdej księgi Wcrgiliusza szybko, we właściwym porządku i z pamięci [...] Jeśli go po­ tem poprosiliśmy, by wyrecytował jeszcze wersy poprzedzające każdy z nich, też to czynił. Wierzyliśmy, że umiałby recytować

88

Księga pamięci

Wergiliusza w odwrotnym porządku Nawet gdy zapragnę­ liśmy usłyszeć fragmenty prozy z którejkolwiek zapamiętanej przezeń oracji Cycerona, także potrafił je przytoczyć1.

Czytając zarówno po cichu, jak i na głos, człowiek ten mógł odcisnąć tekst (by przytoczyć sformułowanie Cycerona, które Augustyn lubił cytować) na „woskowanych tabliczkach” pamięci2. Przywoływał go następnie i recytował w dowolnym porządku, jak gdyby przewracał strony książki. Przytaczając tekst, przypominając

treść książki, którą trzymał niegdyś w ręku, czytelnik taki może

sam stać się książką, czytaną przez siebie i innych. Osiemnastoletni Jean Racine, który studiował w Port-Royal des Champs pod czujnym okiem duchownych, w 1658 roku natra­

fił przypadkiem na wczesną opowieść grecką O miłości Teogonisa i Charikles. Być może te właśnie obrazy nieszczęśliwej miłości przywołał po wielu latach, pisząc Androtnachę i Berenikę. Po­ szedł z książką do lasu otaczającego opactwo i zaczął zachłannie

czytać. Zakrystian, który go na tym przyłapał, wyrwał chłopcu książkę z rąk i rzucił w ogień. Wkrótce potem Racine owi udało

się znaleźć inny jej egzemplarz, który także odkryto i skazano

na spalenie. To skłoniło młodzieńca do kupna trzeciego egzem­ plarza i nauczenia się książki na pamięć. Oddał ją następnie zakrystianowi piromanowi, mówiąc: „Może pan teraz spalić i ją, tak jak poprzednie”3.

Tę właściwość czytania, która umożliwia czytelnikowi nie

tylko śledzenie słów, ale i przekształcanie ich w istocie w część

siebie samego, nie zawsze uważano za zaletę. Przed dwudzie­ stoma trzema wiekami tuż za murami Aten, na brzegu rzeki, w cieniu wyniosłego płatana, młodzieniec, o którym wiemy tylko

tyle, że miał na imię Fajdros, recytował Sokratesowi mowę ubó­

stwianego przez siebie niejakiego Lizjasza. Młodzieniec słyszał ją kilka razy (jako kochanek), a w końcu dostał ją na piśmie i tak długo studiował, że nauczył się jej na pamięć. Chcąc się z kimś

podzielić swoim odkryciem (co czytelnikom często się zdarza),

89

Odmiany czytania

znalazł publiczność w osobie Sokratesa. Sokrates, domyślając

się, że Fajdros ukrywa pod tuniką tekst mowy, poprosił, by ją odczytał w oryginalnej wersji, a nie recytował. „Ale skoro tu jest

i Lizjasz - nie mam wielkiej ochoty służyć ci za okaz do ćwiczeń krasomówczych’4. Starożytny dialog traktował przede wszystkim o naturze miłości, ale rozmowa szczęśliwie potoczyła się własnym torem

i pod koniec jej tematem stała się sztuka pisania. Sokrates opo­ wiedział Fajdrosowi, że egipski bóg Tot, który wynalazł kości do gry, warcaby, liczby, geometrię, astronomię i pismo, złożył

pewnego razu wizytę królowi Egiptu i przedstawił te wynalaz­ ki, by władca przekazał je swojemu ludowi. Król omawiał po kolei zalety i wady każdego z boskich darów, aż Tot doszedł do sztuki pisania i rzekł: „Królu, ta nauka uczyni Egipcjan mą­ drzejszymi i sprawniejszymi w pamiętaniu; wynalazek ten jest

lekarstwem na pamięć i mądrość”. Na królu jednak nie zrobiło to

wrażenia: Ten wynalazek niepamięć w duszach ludzkich posieje - odparł bo człowiek, który się tego wyuczy, przestanie ćwiczyć pamięć; zaufa pismu i będzie sobie przypominał wszystko z zewnątrz, ze znaków obcych jego istocie, a nie z własnego wnętrza, z sie­ bie samego. Więc to nie jest lekarstwo na pamięć, tylko środek na przypominanie sobie. Uczniom swoim dasz tylko pozór mądrości, a nie mądrość prawdziwą. Posiądą bowiem wielkie oczytanie bez nauki i będzie się im zdawało, że wiele umieją, a po większej części nie będą umieli nic i tylko obcować z nimi będzie trudno; to będą mędrcy z pozoru, a nie ludzie mądrzy naprawdę. Ktoś, kto umie czytać, stwierdził Sokrates, „to człowiek bardzo

naiwny, skoro myśli, że słowa pisane coś więcej potrafią, jak tylko

przypomnieć człowiekowi, który rzecz samą zna, o czym pismo traktuje”. Fajdros przytaknął, przekonany tym wywodem. Sokrates

ciągnął dalej:

90

Księga pamięci

Coś strasznie dziwnego ma do siebie pismo, Fajdrosie, a prawdę rzekłszy, to i sztuka malarska. Toż i jej płody stoją przed tobą, jak żywe, a gdy ich zapytasz o co - wtedy bardzo uroczyście milczą. A tak samo słowa pisane. Zdaje ci się nieraz, że one myślą i mó­ wią. A jeśli ich zapytasz o coś z tego, o czym mowa, bo się chcesz nauczyć, one wciąż tylko jedno wskazują; zawsze jedno i to samo.

Dla Sokratesa czytany tekst był tylko słowami, które się nań składały. Znak i znaczenie nakładały się na siebie ze zdumiewającą precy­ zją. Źródłem interpretacji, egzegezy, glos, komentarzy, skojarzeń, sprzeciwu, znaczeń symbolicznych i alegorycznych nie był sam

tekst, ale czytelnik. Tekst, niczym namalowany obraz, oznajmiał

tylko: „księżyc nad Atenami”. To czytelnik uzupełniał obraz o tarczę

barwy kości słoniowej, ciemne niebo, widok ruin, obok których przechadzał się niegdyś Sokrates.

Około roku 1250 Richard de Fournival, rektor katedry

w Amiens, w przedmowie do Bestiaire d'amour podważył twier­ dzenie Sokratesa. Jego zdaniem wszyscy ludzie pragną wiedzy, ale

ponieważ życie człowieka jest krótkie, musi on korzystać z wie­ dzy nagromadzonej przez innych, by wzbogacić własną. Dlatego

Bóg obdarzył duszę człowieka darem pamięci, do której mamy dostęp dzięki zmysłom wzroku i słuchu. De Fournival rozwinął

następnie koncepcję greckiego filozofa. Droga do widzenia składa się zpeintures, obrazów. Droga do słyszenia zparoles, czyli słów5. Mają one tę zaletę, że nie tylko oddają biernie jakiś obraz lub tekst, ale też odtwarzają w czasie i przestrzeni czytelnika coś, co

zostało wymyślone i przetworzone na obrazy lub słowa w innej epoce i pod innym niebem. Gdy ktoś widzi namalowaną historię, Troi lub inną, oczom jego ukazują się owe szlachetne czyny, jakich w przeszłości dokonano, tak jakby działy się obecnie. To samo dotyczy słuchania tekstu, bo kiedy ktoś słyszy historię czytaną na głos, widzi przed sobą opisywane wydarzenia (...) Kiedy czytasz, pismo, z jego peinture i parole, sprawi, że będę w twojej pamięci obecny, choćby mnie koło ciebie nic było6.

91

Odmiany czytania

Zdaniem de Fournivala czytanie wzbogacało teraźniejszość i ak­

tualizowało przeszłość. Pamięć przenosiła to jeszcze dalej, w przy­

szłość. Uważał, że to książka, a nie czytelnik, zachowuje i przenosi wspomnienia. Za czasów Sokratesa niezbyt często posługiwano się tekstem

pisanym. Choć w V wieku p.n.e. było już w Atenach sporo ksią­

żek, a handel nimi zaczynał się rozwijać, czytanie na prywatny użytek upowszechniło się dopiero wiek później, w czasach Ary­

stotelesa -jednego z pierwszych czytelników, który zgromadził w zbiorach prywatnych dużą kolekcję rękopisów7. Uczono się i przekazywano nauki ustnie. Sokrates, obok Mojżesza, Buddy i Jezusa, należał do tych mistrzów słowa mówionego, którzy podobno tylko raz nakreślili kilka słów na piasku, po czym je zatarli8. Księgi były dla niego pomocami służącymi pamięci

i poznaniu, ale prawdziwi uczeni mieli się bez nich obywać. Po kilku latach uczniowie Sokratesa, Platon i Ksenofont, utrwalili na piśmie jego pogardliwą opinię o książkach, a ich pamięć

utrwaliła wspomnienie o nim i przekazała nam, przyszłym czy­ telnikom Sokratesa. Za czasów de Fournivala książki były dla uczniów czymś

w rodzaju urządzeń wspomagających pamięć. Trzymali je przed sobą otwarte, po jednej na kilku9. Tak samo uczyłem się i ja.

Podczas wykładu nauczyciela miałem przed sobą otwartą książ­

kę i zaznaczałem sobie ważniejsze ustępy, które starałem się później zapamiętać (było jednak kilku nauczycieli - jak podej­

rzewam, zwolenników Sokratesa - którzy niechętnie widzieli,

jak otwieraliśmy w klasie książki). Między moimi kolegami

z liceum w Buenos Aires a uczniami wyobrażonymi na ilu­ stracjach z czasów de Fournivala była wszakże jedna ciekawa różnica. Fragmenty w naszych książkach zaznaczaliśmy piórem (jeśli mieliśmy odwagę) albo ołówkiem (jeśli odczuwaliśmy

skrupuły), notując na marginesach komentarze nauczyciela. Uczniowie z XIII wieku widniejący na dawnych ilustracjach nie mają przy sobie na ogół nic do pisania10. Stoją lub siedzą

92

Księga pamięci

przed otwartymi kodeksami, zapamiętując, gdzie znajduje się dany akapit, jak rozmieszczone są litery, powierzając swej pamięci kolejne podstawowe punkty, zamiast je zapisywać.

W odróżnieniu ode mnie i moich kolegów, którzy uczyli się do egzaminów z podkreślonych i opatrzonych notatkami frag­

mentów (które po egzaminie się zapomni, wiedząc przecież, że zawsze będzie można sięgnąć po książkę), uczniowie z czasów

de Fournivala polegali na bibliotekach, jakie zdołali zgromadzić

w głowie. Dzięki żmudnej mnemotechnice, której uczono ich od najmłodszych lat, potrafili odnaleźć wers i rozdział z równą łatwością, jak ja znajduję informacje na dany temat w podręcz­

nej bibliotece - papierowej i elektronicznej. Wierzyli nawet,

że uczenie się tekstu na pamięć jest korzystne dla zdrowia. Powoływali się na rzymskiego lekarza z II wieku, Antyllusa, który napisał, że ci, co nigdy nie uczyli się wierszy na pamięć

i muszą czytać je z książek, cierpią niekiedy na silne bóle, po­ zbywając się z organizmu trujących płynów. Pocą się obficie, by je wydalić, podczas gdy obdarzeni dobrą pamięcią pozbywają się ich po prostu przez oddychanie11.

Ja natomiast, chcąc wyłowić ułamek informacji w biblio­ tekach o wiele większych niż ta w Aleksandrii, korzystam z usług

komputera, a mój procesor tekstu potrafi „uzyskać dostęp” do

wszelakiego rodzaju książek. Takie przedsięwzięcia, jak ame­ rykański Project Gutenberg, przekształcają na postać elektro­ niczną dorobek ludzkości, od dzieł wszystkich Shakespearea po

CIA World Factbook i Roget’s Thesaurus, a angielska instytucja Oxford Text Archive udostępnia elektroniczne wersje utworów

czołowych pisarzy starożytnej Grecji i Rzymu oraz klasyków w różnych innych językach. Średniowieczni żacy sięgali do włas­

nej pamięci po przeczytane książki, a ich karty przywoływali niby żyjące duchy. Święty Tomasz z Akwinu żył w tych samych czasach co

de Fournival. Przestrzegając zaleceń Cycerona, który uważał,

że człowiek posługujący się słowem musi doskonalić zdolno-

93

Francesco Petrarca, rysunek Altichiera

Księga pamięci

ści pamięciowe, opracował wiele wskazówek dla czytających:

rzeczy, które chce się zapamiętać, należy uszeregować w okreś­ lonym porządku, potraktować je „uczuciowo”, przekształcić

w „niezwyczajne podobieństwa”, dzięki czemu łatwo je będzie przywoływać, często je powtarzać. Uczeni epoki renesansu, ulepszając metodę Akwinaty, zaproponowali, by budować w pamięci modele architektoniczne - pałace, teatry, miasta,

obrazy nieba i piekła - w których należy porozmieszczać to, co się chce zapamiętać12. Były to bardzo wyszukane myślowe konstrukcje, które okazały się trwałe i przez całe wieki świetnie

zdawały egzamin.

Notatki, które podczas lektury robię ja, dzisiejszy czytelnik, powierzam zastępczej pamięci mojego komputera. Niczym re­

nesansowy humanista, który wędrował po komnatach wzniesio­ nego w swej pamięci pałacu i wynajdywał cytaty lub nazwiska,

wkraczam na oślep w elektroniczny labirynt rozkrzewiający się

za ekranem. Mogę dzięki niemu zapamiętać dokładniej (jeśli ma to jakieś znaczenie) i więcej (jeśli liczba informacji się liczy)

niż moi znakomici przodkowie, ale to ja muszę ustalić porządek notatek i wyciągnąć wnioski. A poza tym boję się utracić „za­ pamiętany” tekst. Moich przodków strach ten ogarniał dopiero

wtedy, gdy pamięć zaczynała zawodzić z powodu starości, ale mnie towarzyszy przez cały czas: strach przed skokiem napięcia

w sieci, przed naciśnięciem nie tego klawisza, co trzeba, błędem systemu, wirusem, uszkodzeniem dysku - wszystkim, co może raz na zawsze wymazać wszystko z mojej pamięci.

Mniej więcej sto lat po tym, jak dc Fournival ukończył swoje Bestiaire d’amour, Petrarka, który mnóstwo czytał i stosował

się do wskazówek mnemotechnicznych Tomasza z Akwinu, wyobraził sobie w Secretum nieum, że rozmawia ze swoim

ukochanym Augustynem na temat czytania i pamięci. Tak jak Augustyn, prowadził za młodu życie awanturnicze i burzliwe. Jego ojciec, przyjaciel Dantego, został podobnie jak wielki poeta

wygnany z rodzinnej Florencji. Niedługo po przyjściu Francesca

95

Odmiany czytania

na świat przeprowadził się wraz z rodziną na dwór papieża Kle­

mensa V w Awinionie. Petrarka studiował na uniwersytetach w Montpellier i Bolonii. Mając dwadzieścia dwa lata, po śmierci

ojca, osiadł znów w Awinionie. Był młody i zamożny, ale bo­ gactwo się go nie trzymało, a młodość przeminęła. W ciągu kilku lat hulaszczego życia roztrwonił spadek po ojcu i mu-

siał wstąpić do zakonu. Odkrycie dzieł Cycerona i Augustyna obudziło w nim zamiłowanie do literatury. Przez resztę życia czytał zachłannie wszystko, co wpadło mu w rękę. Pisać zaczął na serio w wieku trzydziestu kilku lat. Jego pierwsze prace to

rozprawa De viris illustribus (O sławnych mężach) i poemat

Africa, w którym przyznał, ile zawdzięcza starożytnym greckim

i rzymskim autorom. Został za ten utwór uwieńczony laurem na Kapitolu przez Senat i lud Rzymu. Wieniec laurowy złożył

później na wielkim ołtarzu w Bazylice św. Piotra. Na portretach

z tego okresu widzimy wychudzonego mężczyznę o dużym nosie i nerwowych oczach. Sprawia wrażenie poirytowanego.

Można sobie wyobrazić, że mimo upływu lat zachował niespo­ kojne usposobienie.

WSecretum meurn Petrarka (występujący pod imieniem Fran-

cesca) i Augustyn siedzą w ogrodzie i rozmawiają, pod czujnym okiem Pani Prawdy. Francesco wyznaje, że dość ma miejskiego

zgiełku i bezładnej krzątaniny, Augustyn odpowiada mu na to, że

jego życie jest jak książka z jego własnej biblioteki, ale Francesco nie nauczył się jeszcze jej czytać. Przypomina mu o różnych teks­

tach traktujących o zabieganym miejskim tłumie, w tym o swoim

własnym. „Czyżby ci nie pomagały?” Francesco stwierdza, że tak jest w momencie, gdy je czyta, ale „kiedy odkładam książkę,

rozwiewają się uczucia, jakie wzbudziła”. Augustyn: Tak zwykła czytać większość ludzi i stąd pochodzi ten wysoce smutny fakt, że cały tłum smutnych uczonych biega po świecie [...] Odniósłbyś większą korzyść z lektury, gdybyś odpowiednie miejsca odpowiednio zaznaczył.

96

Księga pamięci

Francesco: Co masz na myśli? Augustyn: Gdy podczas czytania natrafiasz na wartościowe myśli, dzięki którym czujesz się podnieconym lub uspokojonym, to nie polegaj tylko na twej pamięci, lecz wyryj te myśli głęboko w twym umyśle i niech staną się one tobie bliskie skutkiem głę­ bokiego rozmyślania (...) W razie gdyby kiedykolwiek napadła na ciebie choroba, którą trzeba leczyć bez zwłoki, musisz mieć w duchu gotowe lekarstwo [...] Takie wartościowe prawdy powi­ nieneś oznaczyć określonymi znakami, ażeby łatwiej przychodziły na myśl, gdyby usiłowały uciekać z pamięci13.

Augustyn (tak jak wyobrażał go sobie Petrarka) proponuje

tutaj nową metodę czytania. Książka nie jest już tylko podporą dla myśli, nie ufa się jej jak mędrcowi, ale pobiera z niej ideę, frazę, obraz, który kojarzy się z innym, zaczerpniętym z przeczytane­

go niegdyś tekstu, przechowywanego w pamięci, wszystko zaś

razem łączy własna refleksja czytającego. Powstaje w ten sposób nowy tekst, którego autorem jest czytelnik. We wstępie do De viris

illustribus Petrarka stwierdza, że książka ta ma służyć czytelni­ kowi jako „swego rodzaju sztuczna pamięć”14, przechowująca „rozproszone” i „rzadkie” teksty. On sam nie tylko je zebrał, ale,

co istotniejsze, ułożył w określonym porządku i według pewnej

metody. Dla czternastowiecznych czytelników było to czymś zdumiewającym, ponieważ autorytet tekstu narzucał się sam

przez się, a czytelnik mógł być tylko obserwatorem z zewnątrz.

Kilkaset lat później ta osobista, twórcza, interpretująca metoda

czytania, polegająca na zestawianiu tekstów, upowszechni się w instytucjach oświatowych i naukowych całej Europy. Petrarka

doszedł do niej w świetle tego, co sam nazwał „boską prawdą”. Chodzi o to, że czytelnik na swój sposób musi posiąść sztukę

wybierania i interpretowania tego, co kusi go na stronie. Nawet

intencje autora, o ile ten się z nimi zdradzi, nie mają szczegól­ nej wagi, gdy w grę wchodzi ocena tekstu. Zdaniem Petrarki czytelnik musi tego dokonać sam, przypominając sobie inne

lektury, z którymi przeplata się to, co autor umieścił na stronie.

97

Odmiany czytania

W tym dynamicznym procesie dawania i brania, rozdzielania

i zestawiania czytelnikowi nie wolno wykraczać poza granice etyczne wytyczone przez prawdę - cokolwiek by to oznaczało zgodnie z jego sumieniem (my powiedzielibyśmy: zdrowym rozsądkiem). „Czytanie - pisał Petrarka w jednym ze swych

licznych listów - rzadko zapobiega niebezpieczeństwu, chyba że światło boskiej prawdy oświeci czytelnika i wskaże mu, czego ma szukać, a czego unikać”15. To światło (by użyć metafory Pe-

trarki) rozmaicie nas wszystkich oświeca, różnie to też wygląda na poszczególnych etapach naszego życia. Nigdy nie wracamy

do tej samej książki czy nawet do tej samej stronicy, ponieważ

w zmieniającym się świetle zmieniamy się my, a także i książka. Nasza pamięć rozświetla się i przyciemnia, i nigdy dokładnie

nie wiemy, czego się właściwie uczymy i co zapominamy, a co

zapamiętujemy. Pewne jest to, że samo czytanie, ratujące tak wiele głosów z przeszłości, wiernie je czasami zachowuje na przyszłość, kiedy będziemy mogli zrobić z nich użytek na śm iały

i niespodziewany sposób. Gdy miałem dziesięć lub jedenaście lat, jeden z moich na­ uczycieli w Buenos Aires wykładał mi wieczorami niemiecki

i historię Europy. Chcąc poprawić moją niemiecką wymowę, zachęcał mnie do uczenia się na pamięć wierszy Heinego, Goe­

thego i Schillera, a także ballady Gustava Schwaba Der Reiter und der Bodensee. Opowiada ona o rycerzu, który galopuje na koniu przez zamarznięte Jezioro Bodeńskie i uświadomiwszy sobie, co zrobił, umiera ze strachu na dalekim brzegu. Lubiłem

uczyć się wierszy, ale nie rozumiałem, na co mi się to może przydać. „Dotrzymają ci towarzystwa, kiedy nie będziesz miał

żadnych książek do czytania” - odparł mój nauczyciel i opo­ wiedział mi o swoim ojcu zamordowanym w Sachsenhausen.

Był wybitnym uczonym, znał na pamięć wiele klasycznych

utworów i w obozie koncentracyjnym służył współwięźniom za bibliotekę. Wyobraziłem sobie starszego pana w tym po­

nurym, bezlitosnym i straszliwym miejscu, jak, poproszony

98

Księga pamięci

o ustęp z Wergilego czy Eurypidesa, otwiera się na określonej stronie i recytuje starożytne teksty czytelnikom pozbawionym książek. Po latach przekonałem się, że został uwieczniony jako

jeden z wędrownych zbawców książek w powieści Bradburyego

Fahrenheit 451. Amadou Hampate Ba, pisarz z Mali, podaje, że „w Afryce śmierć starego człowieka równa się spaleniu całej biblioteki”16.

Przeczytany i zapamiętany tekst staje się w takim odtworzeniu, które ma go ocalić, podobny zamarzniętemu jezioru z ballady, której tak dawno temu uczyłem się na pamięć. Jest jak stały ląd,

i czytelnik może po nim przejść, a jednocześnie, istniejąc tylko w umyśle, jest niepewny i ulotny, jakby jego słowa zapisano na

wodzie.

Bcatus Rhcnanus, grawiura Jeana Theodora de Bry

Nauka czytania Czytanie na głos, czytanie po cichu, umiejętność gromadzenia w pamięci prywatnych bibliotek zapamiętanych słów to zadzi­

wiające zdolności, które przyswajamy sobie niepoznanymi do końca metodami. Ale przecież zanim czytelnik te umiejętności opanuje, musi nauczyć się podstawowej sztuki rozpoznawania

znaków przyjętych przez społeczeństwo jako kod komunikowania się. Innymi słowy, musi nauczyć się czytać. Claude Levi-Strauss opowiada, że gdy podróżował po terenach Brazylii zamieszkanych przez plemię Nambikwara, jego indiańscy gospodarze, widząc, jak pisze, brali od niego ołówek i papier i rysowali różne zakrę­

tasy, naśladując jego pismo, po czym prosili, żeby to „przeczytał”. Sądzili, że zawijasy te będą dla uczonego tak samo zrozumiałe, jak

te, które sam kreślił1. Levi-Straussowi, który nauczył się czytać

w europejskiej szkole, wydawał się absurdalny pomysł, że system komunikowania się może być dla kogoś od razu zrozumiały. Metody, jakimi uczymy się czytać, stanowią nie tylko wyobraże­

nie przyjętych w naszym społeczeństwie konwencji dotyczących tej umiejętności (kanalizowanie informacji, hierarchie wiedzy

i władzy), ale określają również sposoby jej zastosowania i wyty­ czają ich granice. Mieszkałem przez rok w Selestat, francuskim miasteczku położonym ponad trzydzieści kilometrów na południe od Stras-

101

Odmiany czytania

burga, w samym środku równiny alzackiej, między Renem

a pasmem Wogezów. W tutejszej bibliotece miejskiej znajdują się dwa duże zeszyty zapisane pismem ręcznym. Jeden ma trzysta

stron, drugi czterysta osiemdziesiąt. Papier przez wieki pożółkł, ale pismo i różne kolory atramentu są nadal zdumiewająco

wyraźne. Późniejsi właściciele kazali zeszyty oprawić, żeby się lepiej zachowały, ale kiedy jeszcze były w użyciu, stanowiły

tylko pliki złożonych kartek, kupionych zapewne na straga­ nie z książkami na miejscowym rynku. Jak informuje kartka zapisana pismem maszynowym, zeszyty, udostępnione dziś

gościom biblioteki, należały do dwóch studentów, którzy

uczęszczali do szkoły łacińskiej w Selestat pod koniec XV wieku, wiatach 1477-1501. Byli to: Guillaume Gisenheim, o którym nic nie wiemy ponad to, co pozostało w szkolnym zeszycie,

oraz Beatus Rhenanus, który stał się jedną z wybitnych postaci ruchu humanistycznego i wydał wiele dzieł Erazma z Rotter­ damu.

W Buenos Aires też mieliśmy w początkowych klasach dzien­ niczki lektur, pracowicie zapisywane i ilustrowane kolorowy­ mi kredkami. Nasze pulpity i ławki połączone były żelaznymi

klamrami i ustawione parami w długich rzędach, które wiodły

do nauczycielskiego biurka (ta symbolika władzy nie umyka­

ła naszej uwagi) stojącego na drewnianym podwyższeniu. Na

ścianie za nim wisiała tablica. W każdym pulpicie był otwór na biały fajansowy kałamarz, w którym zanurzaliśmy stalówki. Wiecznym piórem wolno było pisać dopiero od trzeciej klasy. Jeśli za kilkaset lat jakiś sumienny bibliotekarz wystawi nasze

zeszyty w szklanej gablotce jako cenny eksponat, czego dowiedzą się z nich goście biblioteki? Widząc starannie wykaligrafowane

patriotyczne teksty, pomyślą sobie, że retoryka polityczna brała w naszym wychowaniu górę nad subtelnościami literatury. Ilu­

stracje powiedzą im, że uczyliśmy się przekształcać te teksty na

hasła (hasło „Malwiny należą do Argentyny” przybierało postać

102

Nauka czytania

dwóch złączonych rąk otaczających kilka wysepek o nieregular­ nych konturach, „Nasza Flaga to symbol naszej Ojczyzny” - trzech

kolorowych pasów powiewających na wietrze). Na podstawie

identycznych zapisków gość mógłby wywnioskować, że uczono nas czytać nie dla przyjemności czy zdobywania wiedzy, ale

w celach instruktażowych. W kraju, gdzie inflacja miała osiągnąć 200 procent w skali miesiąca, tylko tak można było się zapoznać

z bajką o koniku polnym i mrówce. W Sćlestat były różne szkoły. Łacińska istniała od XIV wieku. Mieściła się na terenie należącym do kościoła, a utrzymywały ją władze miejskie i parafia. Ta, do której chodzili Gisenheim

i Rhenanus, zajmowała budynek przy Marche-Vert, naprzeciwko jedenastowiecznego kościoła św. Foy. W 1530 roku szkoła zyska­ ła prestiż i przeniosła się do większego budynku, naprzeciwko

trzynastowiecznego kościoła św. Jerzego. Był to piętrowy dom,

na którego fasadzie widniał fresk z wyobrażeniem dziewięciu muz zażywających ochłody w świętym źródle Hippokrene w gó­

rach Helikonu2. Po tej przeprowadzce nazwę ulicy zmieniono z Lottengasse na Babilgasse - bablen w dialekcie alzackim ozna­ cza „wszczynać gwar”, to właśnie robili uczniowie. Mieszkałem

o kilka domów dalej.

Zachowały się kroniki dwóch niemieckich szkół w Selestat, zawierające pełny zapis ich historii od XVI wieku. W roku 1686,

trzynaście lat po przejęciu miasta przez Ludwika XIV, otwar­ to pierwszą szkołę francuską. W szkołach uczono czytania,

pisania, śpiewu i podstaw arytmetyki w języku potocznym. Były dostępne dla wszystkich. Umowa spisana w jednej ze szkół niemieckich około 1500 roku stwierdza, że nauczyciel będzie

uczył „członków cechów oraz innych, w wieku powyżej dwuna­ stu lat, a także dzieci płci obojga, które nie mogą uczęszczać do

szkoły łacińskiej”3. Do szkoły łacińskiej przyjmowano natomiast

dzieci od szóstego roku życia. Opuszczały ją w wieku trzynastu, czternastu lat, kiedy były gotowe do wstąpienia na uniwersytet.

103

Odmiany czytania

Kilku uczniów zostawało pomocnikami nauczyciela, pracowali tak do dwudziestego roku życia. Choć jeszcze w XVII wieku łacina była w Europie językiem

urzędów, Kościoła i nauki, języki narodowe zdobywały sobie

pozycję już od początku XVI wieku. W 1521 roku Marcin Luter zaczął publikować Biblię w języku niemieckim. W 1526 Wil­ liam Tyndale, zmuszony pod groźbą śmierci do opuszczenia

Anglii, wydał w Kolonii i Wormacji swój angielski przekład Biblii. W 1530 rządy Szwecji i Danii zaleciły, żeby Pismo Święte czytano w kościołach w języku narodowym. Jednakże za cza­

sów Rhenanusa łacina cieszyła się wysokim prestiżem i była w użyciu nie tylko w Kościele katolickim, gdzie odprawiano

w niej msze, ale i na uniwersytetach, takich jak Sorbona, na którą Rhenanus zamierzał wstąpić. Szkoły łacińskie były więc bardzo popularne. Zarówno łacińskie, jak inne szkoły wnosiły pewien porządek

w chaotyczną egzystencję żaków późnego średniowiecza. Na­ ukę uważano za domenę „trzeciej władzy”, między Kościołem

a Państwem, od XII wieku przyznawano więc studentom różne przywileje. W 1158 roku cesarz rzymsko-niemiecki Fryderyk

Barbarossa wyjął ich spod jurysdykcji władz świeckich, chyba że popełnili ciężkie przestępstwa. Wydawał im także glejty na

czas podróży. Przywilej nadany w 1200 roku przez francuskiego

króla Filipa Augusta zakazywał prefektowi Paryża wtrącania studentów do więzienia z jakiegokolwiek powodu. Od czasów

Henryka III każdy król Anglii gwarantował studentom Oks­ fordu immunitet, który chronił ich przed jurysdykcją władz świeckich4.

Studenci musieli płacić czesne w formie podatku. Jego wyso­ kość zależała od bursy, jednostki obliczanej na podstawie tygo­

dniowych kosztów utrzymania. Jeśli nie było ich stać na opłaty, musieli przysiąc, że „zupełnie nie mają z czego żyć”, i dostawali czasami stypendia finansowane z subwencji. W XV wieku ubodzy

104

Nauka czytania

żacy stanowili 18 procent studentów Paryża, 25 procent Wiednia i 19 procent Lipska5. Tysiące młodych ludzi, cieszących się przy­ wilejami, ale bez grosza przy duszy, pragnących za wszelką cenę

zachować swe prawa, ale niepewnych swego losu, przemierzało kraj, zarabiając na życie żebraniną i kradzieżami. Nieliczna grupa podawała się za wróżbitów lub magików. Sprzedawali cudowne

błyskotki, zapowiadali zaćmienia Słońca lub katastrofy, wy­ woływali duchy, przepowiadali przyszłość, uczyli modlitw za

zbawienie dusz pokutujących w czyśćcu, podawali sposoby na

to, jak uchronić zboże przed gradem, a bydło przed chorobą. Niektórzy twierdzili, że są potomkami druidów, i chwalili się,

że odwiedzili górę Wenus, gdzie wprowadzono ich w sztuki tajemne. Znakiem wtajemniczenia miały być pelerynki z żółtej

siatki, które nosili na ramionach. Wielu wędrowało z miasta do

miasta, towarzysząc starszemu klerykowi, któremu służyli i któ­ rego nauk wysłuchiwali. Taki nauczyciel nosił miano bacchante (nie od Bachusa, ale od czasownika bacchari - „wędrować”),

a jego uczniów nazywano po niemiecku Schiitzen („strzelcy”), a po francusku bejaunes („malołki”). Tylko ci, którzy powzięli mocne postanowienie, że zostaną klerykami albo wstąpią na

służbę publiczną, szukali sposobu na to, by skończyć z wędrow­ nym życiem i rozpocząć naukę w którejś ze szkół6, takiej jak łacińska w Selestat.

Jej uczniowie pochodzili z różnych części Alzacji i Lo­ taryngii, przybywali nawet ze Szwajcarii. Ci, którzy wywodzili się z bogatych rodzin mieszczańskich lub szlacheckich (jak Beatus Rhenanus), mogli zamieszkać w bursie prowadzonej

przez rektora i jego żonę, na stancji u prywatnego nauczyciela albo nawet w którymś z miejscowych zajazdów7. Tym jednak,

którzy przysięgli, że są zbyt ubodzy, by opłacać czesne, bardzo

trudno było znaleźć dach nad głową i się wyżywić. Szwajcar Thomas Platter, który przybył do szkoły w 1495 roku jako osiemnastolatek, „nic nie umiejąc, nie potrafił nawet czytać Donata

105

Odmiany czytania

[chodzi o najsłynniejszy średniowieczny podręcznik grama­ tyki, Ars de octopartibus orationis Aeliusa Donata]”, a wśród

młodszych uczniów czuł się „jak kura wśród kurcząt”, opisał

w autobiografii, jak wraz z kolegą wyruszył w poszukiwaniu

wiedzy.

Gdyśmy przybyli do Strasburga, napotkaliśmy wielu ubogich studentów, którzy nam powiedzieli, że tutejsza szkoła jest kiep­ ska i że świetną szkołę znajdzicmy w Selestat. Udaliśmy się do Selestat. Spotkany po drodze szlachcic zapytał nas: „Dokąd po­ dążacie?” Gdy usłyszał, że zmierzamy do Sćlestat, odradził nam ten plan, przestrzegając, że ubogich studentów jest tam aż nadto, a i mieszkańcy do bogaczy nie należą. Na te słowa mój towarzysz zalał się łzami i zawołał: „Dokąd więc mamy iść?”. Uspokajałem go: „Bądź pewien, że jeśli są tacy, którym udaje się w Sćlestat znaleźć coś do jedzenia, ja to dla nas obu załatwię”. Pozostaliśmy w Selestat przez kilka miesięcy, ale po Zielonych Świątkach do miasta napłynęli nowi studenci z różnych stron kraju. Nie potrafiłem już zapewnić nam utrzymania. Opuściliśmy miasto i wyruszyliśmy do Solury8. W każdym piśmiennym społeczeństwie nauka czytania jest

swego rodzaju inicjacją, zrytualizowanym wyjściem ze stanu zależności i komunikacji na szczeblu podstawowym. Dziecko uczące się czytać zostaje za pośrednictwem książek przyjęte do

wspólnoty pamięci, zaznajamia się ze wspólną przeszłością, któ­

rą w mniejszym lub większym stopniu wskrzesza przy każdej lekturze.

Na przykład u Żydów w średniowieczu celebrowano rytuał nauki czytania. W święto Szawuot, ustanowione na pamiątkę

dnia, w którym Bóg przekazał Mojżeszowi Torę, chłopcu, który miał dostąpić inicjacji, zakładano modlitewny szal, a ojciec

prowadził go do nauczyciela. Nauczyciel brał dziecko na ko­ lana i pokazywał mu tabliczkę, na której wypisany był alfabet hebrajski, urywek z Pisma i słowa: „Oby Tora była twoim za­

106

Nauka czytania

jęciem”. Nauczyciel czytał na głos każde słowo, a chłopiec je za nim powtarzał. Następnie tabliczkę smarowano miodem, który

dziecko zlizywało, przyswajając sobie w ten sposób święty tekst. Wersety z Biblii pisano również na jajkach na twardo obranych

ze skorupek oraz na ciastkach z miodem, które dziecko zjadało, odczytawszy przedtem na głos słowo po słowie9.

Trudno dokonywać uogólnień obejmujących różne epoki i tak wiele krajów, można jednak stwierdzić, że w społeczno­ ści chrześcijańskiej u schyłku średniowiecza i na początku

renesansu nauka czytania i pisania - poza Kościołem - była prawie wyłącznym przywilejem arystokracji, a od XIV wieku także górnych warstw mieszczaństwa. Choć niektórzy arysto­

kraci igrands bourgeois uważali czytanie i pisanie za czynność podrzędną, jaka przystoi tylko ubogim klerykom10, większość

chłopców i niewielka liczba dziewczynek należących do tych

klas bardzo wcześnie poznawała litery. Pierwszą nauczycielką była mamka (o ile sama umiała czytać). Z tego względu wy­

bierano ją szczególnie pieczołowicie, ponieważ miała nie tylko karmić dziecko mlekiem, ale i dbać, by nauczyło się poprawnie

mówić i wymawiać słowa11. Wielki włoski humanista Leone

Battista Alberti, który tworzył w latach 1435-1444, stwierdził,

że „opiekę nad maleńkimi dziećmi sprawują kobiety, niańki lub matka”12 i że dzieci należy zapoznawać z alfabetem jak najwcześniej. Dzieci uczyły się czytać metodą fonetyczną, po­

wtarzając litery, które niańka czy matka pokazywała w elemen­

tarzu lub na tabliczce. (Mnie też w ten sposób uczono. Moja niania czytała mi litery drukowane tłustą czcionką w starej

angielskiej książce z obrazkami, a ja wielokrotnie powtarzałem odpowiadające im głoski). Podobizna matki uczącej dziec­

ko występuje w chrześcijańskiej ikonografii równie często,

jak rzadko można napotkać postać dziewczynki na obrazach przedstawiających szkolną klasę. Wiele jest wyobrażeń Mat­

ki Boskiej trzymającej książkę przed Dzieciątkiem, a także

107

Odmiany czytania

św. Anny uczącej Marię, nie ma natomiast wizerunków Chrys­

tusa ani Matki Boskiej uczących się pisać lub piszących. Sym­ bolem ciągłości Pisma Świętego był Chrystus czytający Stary

Testament. Kwintylian, rzymski prawnik pochodzący z północnej Hisz­ panii, który w I wieku został nauczycielem wnuków cesarza Domicjana, napisał podręcznik pedagogiki w dwunastu tomach zatytułowany Kształcenie mówcy. Dzieło to bardzo ceniono

w epoce renesansu. Autor zalecał:

Nauki liter zdaniem niektórych nie należy rozpoczynać z dzieć­ mi w wieku poniżej lat siedmiu, jakoby ten wiek dopiero był zdolny do pojmowania nauki i dźwigania jej ciężaru. [...] Lepiej jednak nauczali ci, których zdaniem żaden okres życia nie powi­ nien być wolny od pracy. Tak np. Chryzyp, jakkolwiek piastun­ kom przydzielił trzy lata, uważa, że już one także mają urabiać duszę dziecka, wpajając w nie jak najlepsze zasady i przyzwy­ czajenia. Czemu zaś nie miałby być zdolny do nauki wiek, który się już nadaje do urabiania obyczajów?13 Gdy dziecko poznało już litery, najmowano dla chłopców

prywatnych nauczycieli płci męskiej (o ile rodzina mogła sobie na to pozwolić), kształceniem dziewcząt natomiast zajmowała

się matka. Choć w XV wieku w większości bogatych domów było

dość miejsca i odpowiednie wyposażenie do domowej nauki, przeważająca część uczonych zalecała, by chłopcy kształcili się poza rodziną, w gronie kolegów. Średniowieczni moraliści toczyli za to zażarte dysputy na temat pożytków wynikających

z kształcenia dziewcząt - w domu lub poza nim. „Nie jest rze­ czą stosowną, by dziewczęta uczyły się czytać i pisać, chyba że chcą zostać zakonnicami, gdyż doszedłszy do odpowiedniego wieku, mogłyby pisać lub dostawać liściki miłosne”14 - ostrzegał

szlachetny Filip z Novary. Niektórzy z jego współczesnych byli

jednak odmiennego zdania: „Dziewczęta powinny się uczyć czytania i pisania, by poznać prawdziwą wiarę i ustrzec się przed

108

Święta Anna ucząca Marię (z tyłu Joachim), rycina Gaspara Huybrcchtsa

Nauczyciel i uczniowie, drzeworyt przypisywany Albrechtowi Diirerowi

Nauka czytania

niebezpieczeństwami czyhającymi na ich dusze” - twierdził kawaler de la Tour Landry15. Córki z bogatszych domów często

posyłano do szkół na naukę czytania i pisania, przeważnie po

to, by je przygotować do wstąpienia do klasztoru. W arysto­ kratycznych domach Europy spotykało się kobiety umiejące

czytać i pisać.

Do połowy XV wieku nauczanie w łacińskiej szkole w Sćlestat miało charakter elementarny i niczym się nie wyróżniało.

Przestrzegano zasad tradycji scholastycznej. Scholastyka, roz­ winięta głównie w XII i XIII wieku przez filozofów, dla których „myślenie to sztuka o dokładnie ustalonych zasadach”16, oka­

zała się użyteczną metodą godzenia zasad wiary religijnej z ar­ gumentami rozumu. Rezultatem była Concordia discordantium,

czyli „harmonia różniących się opinii”, która mogła być użyta jako kolejny argument. W niedługim czasie scholastyka stała się jednak metodą utrwalania idei, a nie tworzenia nowych. W is­

lamie służyła ustanawianiu dogmatów. Ponieważ nie było od­

powiednich rad ani synodów, Concordia discordantium, opinia, która oparła się wszelkim obiekcjom, stawała się ortodoksją17. W świecie chrześcijańskim, choć sytuacja wyglądała rozmaicie

na różnych uniwersytetach, scholastyka ściśle przestrzegała zaleceń Arystotelesa przekazanych przez wczesnych filozofów chrześcijańskich, takich jak Boecjusz z V wieku. Jego dzieło O pocieszeniu, jakie dajefilozofia (De consolatione philosophiae),

przetłumaczone na angielski przez Alfreda Wielkiego, cieszyło

się ogromną popularnością przez całe średniowiecze. Metoda

scholastyczna nie ograniczała się do przyuczania studentów, by traktowali tekst zgodnie z ustalonymi z góry, oficjalnie

przyjętymi kryteriami, które im starannie i żmudnie wpa­ jano. Jeśli chodzi o naukę czytania, sukces tej metody zależał bardziej od pilności niż od inteligencji uczniów. Uczony król hiszpański Alfons X Mądry tak na ten temat pisał w połowie

XIII wieku:

111

Odmiany czytania

Rzetelnie i prawdziwie muszą nauczyciele ukazywać uczniom swoją wiedzę, czytając im książki i sprawiając, by rozumieli naj­ lepiej, jak potrafią. Gdyjużzaczną czytać, trzeba uczyć ich dalej, aż dojdą do końca książki, do której się wzięli. Jeśli nauczyciel jest zdrowy, nic powinien się nikim wyręczać, by czytał za niego, chyba żechcego w ten sposób uhonorować. Na ogół jednak nie powinien unikać lego zadania18. WXVI wieku metoda scholastyczna dominowała na uniwer­

sytetach oraz w parafialnych, klasztornych i przykatedralnych

szkołach w całej Europie. Te instytucje oświatowe, poprzed­ niczki łacińskiej szkoły w Selestat, zaczęły powstawać w IV

i V wieku, po upadku rzymskiego systemu oświaty, a ich roz­ kwit nastąpił w IX wieku, gdy Karol Wielki nakazał, by przy wszystkich katedrach i kościołach założono szkoły kształcą­ ce kleryków w sztuce czytania, pisania, śpiewu i rachunku. W X wieku, gdy odrodzenie się miast stworzyło zapotrzebowa­

nie na ośrodki podstawowego kształcenia, powstawały one wo­

kół osoby szczególnie utalentowanego nauczyciela, od którego

zależała potem sława szkoły. Pomieszczenia szkolne niewiele się w zasadzie zmieniły od

czasów Karola Wielkiego. Lekcje odbywały się w dużej sali. Nauczyciel zasiadał przeważnie na podwyższonej katedrze,

a niekiedy za stołem, na zwykłej ławie (krzesła weszły w po­

wszechne użycie w chrześcijańskiej Europie dopiero w XV wie­ ku). Marmurowa rzeźba z bolońskiego grobowca, z połowy XIV

wieku, przedstawia nauczyciela siedzącego na ławie. Przed sobą na pulpicie ma otwartą księgę. Patrzy w stronę uczniów. Lewą

ręką przytrzymuje stronę, a prawą coś najwyraźniej wskazuje,

może objaśnia fragment, który właśnie odczytał na głos. Na

większości ilustracji widzimy uczniów siedzących na ławach, trzymających poliniowane kartki albo woskowe tabliczki do notowania. Czasem z otwartymi książkami stoją wokół na­

uczyciela. Szyld z 1516 roku reklamujący szkołę przedstawia

112

Nauka czytania

dwóch starszych uczniów schylonych nad książkami. Po prawej kobieta siedząca za katedrą uczy małe dziecko, pokazując mu

coś palcem na stronie. Po lewej inny uczeń, sądząc z wyglą­ du nastolatek, stoi przy pulpicie, czytając z otwartej książki,

a nauczyciel przykłada pęk rózeg do jego pośladków. Rózgi, tak jak książka, miały być przez wiele wieków nieodłącznym

rekwizytem nauczyciela.

W szkole łacińskiej w Selestat uczono najpierw czytania

i pisania, a następnie trzech przedmiotów tworzących tak zwane trivium - gramatyki (ta była najważniejsza), retoryki i dialektyki. Nie wszyscy uczniowie rozpoczynający naukę znali już litery, czytanie zaczynało się więc od elementarza oraz zbiorów

podstawowych modlitw, takich jak Ojcze nasz, Zdrowaś Mario

i Skład apostolski. Następnie uczniowie przerabiali kilka pod­ ręczników używanych w większości średniowiecznych szkół: Ars de octo partibus orationis Donata, Doctrinale pueroruni

franciszkanina Alexandra de Villedieu i podręcznik logiki Pio­ tra Hiszpana. Niewielu stać było na zakup książek19, zdarzało się, że tylko nauczyciel był właścicielem kosztownych tomów. Pisał na tablicy skomplikowane reguły gramatyczne, których

na ogół nie wyjaśniał, zgodnie ze scholastyczną pedagogiką wiedza nie wymagała bowiem zrozumienia. Uczniowie mu-

sieli je wykuwać na pamięć. Jak można się było spodziewać, efekty często bywały dość żałosne20. Jakob Wimpfeling, który

w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych XV wieku uczęszczał do szkoły łacińskiej w Selestat (i który, jak Rhenanus, miał się stać

jednym z najwybitniejszych humanistów swojej epoki), napisał po latach, że ci, którzy uczyli się według starego systemu, „nie

mówili po łacinie, nie umieli ułożyć listu lub poematu ani nie

potrafili nawet objaśnić żadnej z modlitw odmawianych podczas mszy”21. Czytanie sprawiało nowicjuszom trudności z wielu

powodów. Wiemy już, że w XV wieku interpunkcja była jeszcze dość dowolna, a wielkich liter używano niekonsekwentnie. Wiele

113

Odmiany czytania

słów skracano. Czasem robili to uczniowie, notując w pośpie­ chu, ale często była to powszechna metoda zapisywania - być może ze względu na oszczędność papieru - czytający musiał

więc również rozpoznawać te skróty. No i ortografia nie była ujednolicona. To samo słowo mogło występować w różnych formach zapisu". Zgodnie z metodą scholastyczną żaków uczono czytać na ortodoksyjnychkomentarzach.będących odpowiednikiem na­ szych skróconych zapisków z lektur. Tekstów oryginalnych, zarówno pism Ojców Kościoła, jak i starożytnych autorów

pogańskich, choć po te o wiele rzadziej sięgano, uczniowie nie

poznawali bezpośrednio. Docierali do nich stopniowo, według

ustalonego zgóryporządku. Najpierw odbywała się lectio, analiza gramatyczna, podczas której rozpoznawali składniowe elemen­

ty każdego zdania. Następnym krokiem była littera, zapoznanie się z dosłownym znaczeniem tekstu. Poprzez littera uczeń docie­

rał do sensus, znaczenia tekstu zgodnie z różnymi uznanymi

interpretacjami. Proces kończyła egzegeza - sententia - pod­ czas której omawiano opinie uznawanych komentatorów23. Chodziło w tym wszystkim nie o odkrywanie znaczenia tek­ stu na własny użytek, ale o nabycie umiejętności recytowania

i porównywania interpretacji słynnych autorytetów, przez co czytający stawał się „lepszym człowiekiem”. Lorenzo Guidetti,

profesor retoryki z XV wieku, tak oto podsumował cel nauki czytania:

Gdy dobry' nauczyciel podejmuje się wyjaśnienia jakiegoś ustę­ pu, chodzi mu o to, by wykształcić w uczniach umiejętność swobodnego wysławiania się i nauczyć ich życia w cnocie. Jeżeli nastręczy się niejasna fraza, która żadnemu z tych celów nie służy, ale daje się wyjaśnić, uważam, że powinien to uczynić. Jeśli sens nie jest od razu oczywisty, nie uznam za zaniedbanie, gdy nauczycielowi nie uda się go wytłumaczyć. Takiego jednak, co wynajduje rzeczy mało istotne, których objaśnienie wymaga dużo czasu i wysiłku, uznam zwyczajnie za pedanta24.

114

Nauka czytania

W roku 1441 Jean dc Westhus, proboszcz Sćlestat i miej­ scowy sędzia, postanowił mianować na stanowisko dyrektora szkoły Louisa Dringenberga, absolwenta uniwersytetu w Hei­

delbergu. Dringenberg, zainspirowany poglądami współczes­ nych mu humanistów, którzy we Włoszech i Niderlandach podawali w wątpliwość tradycyjne metody nauczania, a ich wpływ docierał do Francji i Niemiec, wprowadził zasadnicze zmiany. Nie pozbył się starych podręczników Donata i Ale-

xandra de Villedieu, ale wykorzystywał tylko niektóre ich roz­ działy. Poddawał je w klasie pod dyskusję. Zasady gramatyki

wyjaśniał, zamiast zmuszać studentów do uczenia się ich na pamięć. Zarzucił tradycyjne komentarze i glosy, uznał bowiem, że „nie wyrabiają u uczniów eleganckiego wysławiania się”25,

pracował natomiast na klasycznych tekstach Ojców Kościoła. Odszedł w znacznym stopniu od tradycyjnego porządku przy­ jętego przez scholastycznych komentatorów, pozwolił uczniom dyskutować na temat tekstów, z którymi się zapoznawali (przy

czym sam kierował dyskusją), i tym samym przyznał im więk­

szy zakres swobody przy lekturze, niż dotąd mieli. Nie obawiał się zajmować tym, co Guidetti uznawał za „trivia”, rzeczy ma­

ło istotne. W 1477 roku, gdy Dringenberg zmarł, w Selestat powstały już solidne podwaliny pod nową metodę uczenia dzieci czytania26.

Następcą Dringenberga został dwudziestosiedmioletni Crato Hofmann, także absolwent Heidelbergu. Uczniowie wspomi­ nali go jako „zabawnie surowego i surowo zabawnego”27. Nie wahał się przed stosowaniem kar cielesnych wobec tych, którzy

nie przykładali się jak należy do poznawania liter. O ile Dringen­ berg dbał przede wszystkim o zapoznawanie uczniów z pismami

Ojców Kościoła, o tyle Hofmann preferował rzymskich i grec­ kich klasyków28. Jeden z jego uczniów odnotował, że podobnie

jak Dringenberg „nienawidził starych komentarzy i glos”29. Zamiast prowadzić klasę przez gąszcz reguł gramatycznych,

115

Odmiany czytania

bardzo szybko przechodził do czytania tekstów, uzupełniając je anegdotami z dziedziny archeologii, geografii i historii. Inny

uczeń wspominał, że obeznani dzięki Hofmannowi z dziełami

Owidiusza, Cycerona, Swetoniusza, Waleriusza Maksymusa, Antoniusza Sabellicusa i innych starożytnych autorów, wstępo­

wali na uniwersytet, „swobodnie posługując się łaciną i świetnie znając gramatykę”30. Chociaż nie zaniedbywano kaligrafii,

„sztuki pięknego pisania”, Hofmann wielką wagę przywią­ zywał do umiejętności płynnego, dokładnego i inteligentnego czytania, które zgrabnie „wydobywało z tekstu każdą kroplę

sensu".

Jednakże nawet w klasie Hofmanna nie dopuszczano do całkiem swobodnej i przypadkowej interpretacji tekstów przez

uczniów. Przeciwnie, dokonywano ich systematycznego i rygo­ rystycznego rozbioru, wyciągano morały, teksty miały uczyć grzeczności, obycia, wiary, ostrzegać przed występkiem. Służyły wpajaniu zasad współżycia społecznego, od dobrych manier przy

stole do ukazywania pułapek siedmiu grzechów głównych. Autor

współczesny Hofmannowi pisał: Nauczyciel musi uczyć nie tylko czytania i pisania, ale i chrześci­ jańskich cnót oraz moralności. Musi dążyć do lego, by w duszy dziecka zasiać ziarna cnoty. To ważne, ponieważ, jak stwierdza Arystoteles, człowiek zachowuje się w późniejszym życiu zgodnie z tym, jakie wychowanie otrzymał. Wszystkie nawyki, zwłaszcza dobre, które zakorzenią się w nim za młodych lal, nie dadzą się później wykorzenić31.

Zeszyty Rhenanusa i Gisenheima zaczynają się od niedziel­ nych modlitw i fragmentów psalmów, które uczniowie na pierw­

szej lekcji przepisywali z tablicy. Prawdopodobnie znali je na

pamięć. Kopiując je mechanicznie - kiedy nie umieli jeszcze

czytać - kojarzyli zbiór słów z zapamiętanymi uprzednio dźwię­ kami. Przypominało to „globalną” metodę uczenia czytania, jaką

dwieście lat później opracował Nicolas Adam i wyłożył w dziele

116

Nauka czytania

Vraie mantere d’apprendre une langue quelconque (Pewna metoda

uczenia się wszelkich języków): Gdy pokazujesz dziecku jakiś przedmiot, na przykład suknię, czy przyszłoby ci na myśl, by osobno pokazać najpierw falbany, potem rękawy, następnie przód, kieszenie, guziki i tak dalej? Z pewnością nie. Pokazujesz całość i mówisz: to jest suknia. W taki sposób dzieci uczą się mówić od swych opiekunek. Czemu więc lak samo nie uczyć ich czytać? Schowaj przed nimi wszystkie elementarze i podręczniki do francuskiego i łaciny, zapoznawaj je z całymi słowami, które zrozumieją i przyswoją sobie o wiele łatwiej i przyjemniej niż drukowane litery i sy­ laby32.

Dzisiaj podobnie uczą się czytać niewidomi - „wymacując” całe znane im słowo, zamiast odcyfrowywać je litera po literze. Helen Keller pisze w swoich wspomnieniach, że kiedy poznała

litery, nauczycielka dawała jej paski kartonu, na których poszcze­

gólne słowa były wypisane wypukłym drukiem. W mig pojęłam, że każde drukowane słowo oznacza przedmiot, czynność lub jakąś cechę. Miałam ramkę, w której mogłam ustawiać słowa, budując krótkie zdania. Ale zanim wstawi­ łam zdanie w ramkę, wyrażałam je za pomocą przedmiotów.

Wyszukiwałam paski kartonu ze słowami takimi jak: lalka (doli), jest (/$), na (on), łóżko (bed) i kładłam każde słowo na od­ powiednim przedmiocie. Następnie układałam lalkę na łóżku ze słowami «jest», «na» obok niej. W len sposób układałam zdanie ze słów, a jednocześnie budowałam zdanie za pomocą samych przedmiotów33. Dla niewidomego dziecka słowa są konkretnymi przedmiotami,

których można dotknąć, można więc podstawić pod nie, jako pod znaki języka, przedmioty, które mają reprezentować. Inaczej było,

rzecz jasna, z uczniami z Selestat, dla których słowa zapisane na

stronie pozostawały abstrakcyjnymi znakami.

117

Odmiany czytania

Z tego samego zeszytu korzystano przez kilka lat. Pewną rolę

mogły tu odgrywać względy oszczędnościowe; papier był drogi,

wszystko wskazuje też na to, że Hofmann chciał, by uczniowie odnotowywali swoje postępy. Charakter pisma Rhenanusa nie­

wiele się zmienił z biegiem lat. Przepisywane teksty znajdują się na środku strony, na szerokich marginesach i w odstępach między

wierszami jest miejsce na przypiski i komentarze, samo pismo

naśladuje gotyk stosowany w piętnastowiecznych niemieckich

manuskryptach, ten sam, który Gutenberg miał skopiować, wy­ cinając czcionki do swojej Biblii. Rhenanusowi z coraz większą

łatwością przychodziło odczytywanie tekstu zapisanego wyraź­ nym pismem, jaskrawoczerwonym atramentem. Na niektórych stronach widnieją ozdobne inicjały (przypominają mi wyszukane

liternictwo, jakim ozdabiałem swoje prace domowe, licząc na

lepszą ocenę). Po modlitwach i krótkich cytatach z pism Ojców Kościoła - opatrzonych gramatycznymi lub etymologicznymi

uwagami zapisanymi czarnym atramentem na marginesach lub

między wierszami, a czasem krytycznymi komentarzami, doda­

nymi później - uczniowie przechodzili do studiowania niektórych autorów klasycznych.

Hofmann podkreślał gramatyczną perfekcję tych tekstów,

ale od czasu do czasu przypominał uczniom, że mają je czytać nie tylko z analitycznego, poznawczego punktu widzenia, lecz

także dla siebie. Sam znajdował w nich piękno i mądrości dlatego zachęcał młodych, by w słowach dawno nieżyjących autorów

doszukiwali się czegoś, co do nich przemówi. Na przykład w 1498

roku, kiedy przerabiali IV, V i VI księgę Kalendariów (Fasti) Owidiusza, a także rok później, gdy przepisywali początkowe

fragmenty Bukolik, potem zaś całe Georgiki Wergiliusza, dopi­ sana tu i ówdzie pochwała czy pełen entuzjazmu komentarz na

marginesie pozwalają nam się domyślić, że Hofmann zatrzymał się przy tym właśnie wersie, by podzielić się z uczniami swoim

zachwytem.

118

Nauka czytania

Zapiski Gisenhcima, którymi opatrzył łaciński i niemiecki

tekst, pokazują nam, jak w klasie Hofmanna odbywało się analityczne czytanie. Wiele słów, które Gisenheim zanotował

na marginesie, obok tekstu łacińskiego, to synonimy lub tłu­ maczenia, czasem szczegółowe wyjaśnienie. Na przykład nad wyrazem prognatos uczeń napisał synonim, progenitos, oraz

objaśnienie po niemiecku: „ci, których zrodziłeś”. Inne notatki

dotyczą etymologii poszczególnych słów i ich odniesień do niemieckich odpowiedników. Ulubionym autorem w Selestat

był teolog z VII wieku Izydor z Sewilli, którego Etymologie, ob­ szerne dzieło w dwudziestu tomach, wyjaśniało i analizowało

znaczenie i zastosowanie słów. Hofmannowi szczególnie zależa­

ło na tym, by nauczyć młodzież właściwego używania słów, przy uwzględnieniu ich znaczeń i konotacji, by opanowali sztukę

tłumaczenia. Kazał uczniom, by na końcu zeszytu zestawiali

Index rerum et verborum (Indeks rzeczy i słów), wymienia­ jący i definiujący to, o czym się uczyli. W ten sposób mogli

obserwować, jakie robią postępy, i otrzymywali narzędzia do użycia przy innych, samodzielnych lekturach. Przy niektórych fragmentach widnieją komentarze Hofmanna do studiowanych

tekstów. Słowa nie są nigdzie zapisywane fonetycznie, z czego wynikałoby, że przed skopiowaniem tekstu Gisenheim, Rhe-

nanus i inni uczniowie tak długo powtarzali go na głos, aż utrwalili sobie właściwą wymowę. Nie ma też akcentów, nie

wiemy więc, czy Hofmann wymagał czytania z określoną in­ tonacją, czy też nie zwracano na to uwagi. Na pewno obowią­ zywała przy czytaniu poezji. Nietrudno nam sobie wyobrazić,

jak Hofmann donośnym głosem recytuje urywki starożytnych

poematów. Zeszyty te świadczą, że w połowie XV wieku czytanie - przy-

najmniej w szkołach humanistycznych - stawało się stopniowo indywidualnym zajęciem. Dawne autorytety - tłumacze, ko­

mentatorzy, twórcy katalogów i antologii, cenzorzy, układacze

119

Odmiany czytania

kanonów - ustanowiły oficjalne hierarchie i przypisały różnym dziełom określone intencje. Teraz ludzie mieli czytać sami,

a niekiedy też, znając opinię owych autorytetów, samodzielnie określać znaczenie i wartość tekstów. Zmiana ta nie nastąpiła

nagle, nie można też ustalić, gdzie i kiedy do niej doszło. Już w XIII wieku anonimowy kopista napisał na marginesie klasz­ tornej kroniki: „Gdy czytasz księgi, powinieneś nabrać zwy­ czaju, by zwracać większą uwagę na sens niż na słowa, skupiać się na owocu, a nie na listowiu”34. Hofmann nauczał podobnie.

W Oksfordzie, w Bolonii, w Bagdadzie, nawet w Paryżu kwe­ stionowano scholastyczne metody nauczania i stopniowo od

nich odchodzono. Stało się tak między innymi dzięki temu, że po wynalezieniu prasy drukarskiej książki były coraz bardziej

dostępne. Nie bez znaczenia był także fakt, że dość prosta struk­ tura społeczna Europy poprzednich wieków, Europy Karola Wielkiego i schyłku średniowiecza, uległa ekonomicznemu,

politycznemu i intelektualnemu rozbiciu. Komuś, kto się wte­ dy kształcił - jak na przykład Beatus Rhenanus - mogło się wydawać, że świat utracił stabilność i zaczyna się coraz bar­

dziej komplikować. Jakby tego było mało, w 1543 roku ukazał się kontrowersyjny traktat Kopernika De revolutionibus orbium coelestium (O obrotach sfer niebieskich), który umieścił Słońce

wśrodku wszechświata. Zastąpił on Ptolemeuszowy Almagest,

potwierdzający, że Ziemia i człowiek znajdują się w centrum wszelkiego Stworzeń ia3’. Przejście od metody scholastycznej do swobodniejszych

systemów myśli miało jeszcze i inne konsekwencje. Przedtem zadaniem ucznia - takjak i nauczyciela - było zdobywanie wie­ dzy zgodnie z określonymi zasadami i kanonami oraz wypró­ bowanymi systemami uczenia się. Uważano, że do publicznego

obowiązku nauczyciela należy udostępnianie tekstów i różnych poziomów ich znaczenia jak najszerszemu gronu odbiorców; nauczyciel ma też potwierdzać wspólną historię polityki, filozo­

120

Nauka czytania

fii i wiary. Uczniowie Dringenberga, Hofman na i innych, nowi

humaniści, porzucili szkolną klasę i forum publiczne. Wzorem Rhenanusa wycofali się w zamkniętą przestrzeń gabinetu lub

biblioteki, by czytać i myśleć na własny rachunek. Nauczyciele

ze szkoły łacińskiej w Selestat przekazywali tradycyjne zasady ustalonego „prawidłowego” i wspólnego czytania, ale przed­

stawiali też uczniom szerszą i bardziej osobistą perspektywę humanistyczną. Doszło w końcu do tego, że uczniowie ograni­

czyli czynność czytania do własnego prywatnego świata i za­ kresu doświadczeń, a indywidualny czytelnik stał się panem

tekstu.

-. .B m ł/LAł

Alegoryczny wizerunek Dantego, obraz malarza florenckiego

Brakująca pierwsza strona Gdy byłem w ostatniej klasie szkoły średniej - Colegio Nacional w Buenos Aires - nauczyciel, którego nazwisko wypadło mi z pa­

mięci, stanął przed nami i przeczytał, co następuje:

Wszystkie te przypowieści chcą właściwie rzec, że nie można uchwycić tego, co nieuchwytne, a o tym przecież wiedzieliśmy. Ale to, przy czym się codziennie trudzimy, to rzecz inna. Ktoś odrzekł: - Dlaczego się bronicie? Gdybyście dali po­ słuch przypowieściom, stalibyście się sami przypowieścią, co zwolniłoby was od codziennej męki. Inny rzekł: - Idę o zakład, że i to jest przypowieść. Pierwszy rzekł: - Wygrałeś. Drugi rzekł: - Ale, niestety, tylko w przypowieści. Pierwszy rzekł: - Nie, w rzeczywistości; w przypowieści przegrałeś1. Ten krótki tekst, którego nauczyciel nigdy nie spróbował

wyjaśnić, niepokoił nas. Stał się tematem wielu dyskusji w pełnej dymu kawiarni La Puerto Rico, blisko szkoły, tuż za rogiem. Franz Kafka napisał go w Pradze w 1922 roku, na dwa lata

przed śmiercią. Po czterdziestu pięciu latach budził w nas, do­

ciekliwych nastolatkach, niepokojące uczucie, że jakakolwiek

interpretacja, konkluzja, przekonanie, że się „zrozumiało” au­ tora i jego alegorie, będzie błędem. Z fragmentu tego wynikało

123

Odmiany czytania

nie tylko to, że każdy tekst można odczytać jako przypowieść

czy alegorię (zaciera się więc rozróżnienie między „alegorią” i mniej dogmatycznym pojęciem „symbolu”)2, ujawniającą ele­ menty, które się znajdują poza tekstem, ale i że każde odczyta­

nie jest samo w sobie alegoryczne, stanowi przedmiot innych odczytań. Choć nie słyszeliśmy o krytyku Paulu de Manie,

którego zdaniem „alegoryczne narracje opowiadają o porażce [odjczytania”3, zgadzaliśmy się z nim, że żadne odczytanie nie

może być nigdy ostateczne. Z jedną istotną różnicą: to, co de Man uważał za anarchiczną porażkę, dla nas było dowodem,

że jako czytelnicy jesteśmy wolni. Jeżeli wczytaniu nie ma nic takiego jak „ostatnie słowo”, żaden autorytet nie może nam narzucić „słusznej” lektury. Z czasem uświadomiliśmy sobie, że pewne lektury są lepsze od innych - treściwsze, bardziej

przejrzyste, ambitniejsze, przyjemniejsze, bardziej niepokoją­

ce. Poczucie wolności, jakie odkryliśmy, nigdy nas jednak nie

opuściło. Jeszcze i teraz, kiedy zachwycam się książką, którą recenzent zmieszał z błotem, albo gdy z niechęcią odkładam inną, gorąco zachwalaną, potrafię przywołać jak żywe tamto

buntownicze uczucie. Sokrates twierdził, że lektura może pobudzić tylko to, o czym czytający już uprzednio wiedział, i że wiedzy nie da się nabyć za pośrednictwem martwych liter. Uczeni wczesnego

średniowiecza doszukiwali się w procesie czytania wielości głosów, które w ostatecznej instancji były echem jednego, bo­

skiego logosu. Dla nauczycieli-humanistów z końcowego okresu średniowiecza tekst (w tym i odczytanie wywodów Sokratesa przez Platona) oraz kolejne komentarze coraz to no­

wych pokoleń czytelników implikowały, że możliwe jest nie jedno, ale prawie nieskończona liczba odczytań, które żywią się

sobą wzajemnie. Gdy czytaliśmy w klasie mowę Lizjasza, nasz odbiór był ukształtowany przez całe wieki, których istnienia

Lizjasz nie podejrzewał - tak jak mógł nie wiedzieć o entu­

124

Brakująca pierwsza strona

zjazmie Fajdrosa czy pomysłowych komentarzach Sokratesa. Książki stojące na moich półkach nie znają mnie, dopóki ich

nie otworzę, pewien jednak jestem, że do mnie - a także do każdego innego czytelnika - zwracają się po imieniu. Czekają

na nasze komentarze i opinie. Platon zakłada, że istnieję, po­

dobnie jak czyni to każda książka, nawet ta, której nigdy nie przeczytam. Dante około 1316 roku w słynnym liście do Cangrande della Scali, pana Werony, dowodził, że tekst można odczytać co

najmniej na dwa sposoby, „ponieważ jedno znaczenie wydoby­

wamy z jego litery, drugie zaś z tego, co litera oznacza; pierwsze

nazywane jest dosłownym, drugie zaś alegorycznym lub m i styczny m”. Dante sugeruje dalej, że w znaczeniu alegorycz­

nym zawierają się trzy inne odczytania. Na przykładzie biblijnego

wersetu: „Gdy Izrael wychodził z Egiptu, dom Jakuba - od ludu obcego, przybytkiem jego stał się Juda, Izrael jego królestwem” [Ps 114,1-2], wyjaśnia: Jeśli bowiem weźmiemy pod uwagę samą literę, mamy przed sobą wyjście Dzieci Izraela z Egiptu za czasów Mojżesza; jeśli alegorię - nasze odkupienie przez Chrystusa. W sensie analo­ gicznym ukazuje się nam nawrócenie duszy z żałoby i nędzy grzechu do stanu łaski, w sensie anagogiczny m - wyjście świętej duszy z niewoli zepsucia do wolności wiecznej chwały. Choć te mistyczne znaczenia noszą różne nazwy, wszystkie można określić jako alegoryczne, różnią się bowiem od znaczenia dosłownego i historycznego4.

Są to wszystko możliwe odczytania. Niektórzy czytelnicy mogą jedno lub więcej z nich uznać za fałszywe - nie zaufają na przy­

kład odczytaniu historycznemu, jeśli nie znają kontekstu danego fragmentu. Mogą mieć zastrzeżenia do odczytania alegorycz­ nego, bo odniesienie do Chrystusa wyda im się anachroniz­

mem. Odczytanie analogiczne (przez analogię) i anagogiczne

(przez biblijne interpretacje) może im się wydać zbyt dziwaczne

125

Odmiany czytania

lub naciągane. Nawet odczytanie literalne bywa podejrzane. Co dokładnie znaczy „wychodził”? Albo „dom”? Albo „króle­ stwo”? Wydawać by się mogło, że nawet do powierzchownego

odczytania potrzebna jest wiedza o powstaniu tekstu, tło histo­

ryczne, zasób specjalistycznego słownictwa, a nawet znajomość tego najbardziej tajemniczego, co św. Tomasz z Akwinu nazywał quem auctor intendit - intencji autora. A jednak gdy czytelnik

i tekst mają wspólny język, każdy czytelnik jest zdolny wydo­ być jakiś sens z każdego tekstu - dadaistycznego, horoskopów,

hermetycznej poezji, podręczników obsługi komputerów, nawet politycznego patosu.

Cesarz Józef II w 1782 roku, cztery i pół wieku po śmier­

ci Dantego, wydał dekret (Toleranzpatent), znoszący w teorii większość barier dzielących Żydów od nie-Żydów w Świętym Cesarstwie Rzymskim Narodu Niemieckiego. Chodziło o za­

symilowanie Żydów w społeczności chrześcijańskiej. Na mocy

nowego prawa musieli przyjąć niemieckie imiona i nazwiska, posługiwać się językiem niemieckim we wszystkich oficjal­ nych dokumentach, odbywać służbę wojskową (z której byli

do tej pory zwolnieni) i uczęszczać do świeckich niemieckich

szkół. Ponad sto lat później, 15 września 1889 roku, w Pradze, kucharka zaprowadziła sześcioletniego Franza Kafkę do Nie­ mieckiej Szkoły Ludowej i Mieszczańskiej przy Fleischmarkcie5. W czeskim mieście, gdzie dominowały nacjonalistyczne

nastroje, była to szkoła z niemieckim językiem wykładowym,

prowadzona głównie przez Żydów. Chłopiec miał rozpocząć na­ ukę zgodnie z życzeniem dawno zmarłego cesarza z dynastii Habsburgów. Kafka nienawidził szkoły podstawowej, a później także śred­ niej, Gimnazjum Staromiejskiego. Miał poczucie, że choć uczy

się dobrze, oszukuje rodziców i nauczycieli, przechodząc z klasy

do klasy: „Jak mnie [...] udało się prześlizgnąć aż do tej klasy,

126

Brakująca pierwsza strona

która, skoro ogólna uwaga była skierowana na mnie, oczywiście

z miejsca wyplułaby mnie, ku radości wszystkich sprawiedliwych uwolnionych od takiej zmory”6. Rok szkolny trwał dziesięć miesięcy, jedną trzecią zajęć poświęcano w szkole średniej na naukę języków klasycznych, resztę czasu zajmowały niemiecki, geografia i historia. Aryt­

metykę uważano za przedmiot niezbyt istotny, a czeski, fran­ cuski i wychowanie fizyczne były fakultatywne. Od uczniów

oczekiwano, że będą się uczyć na pamięć i na żądanie wydawać z siebie zapamiętane lekcje. Współczesny Kafce filozof języka Fritz Mauthner wspominał w autobiografii: Z czterdziestu uczniów w mojej klasie tylko trzech czy czterech potrafiło z wielkim trudem przetłumaczyć krótkie fragmenty klasycznych tekstów [...]. Z pewnością nic dawało im to nawet najbardziej mglistego pojęcia o starożytności i jej nieporów­ nywalnej, niepowtarzalnej wyjątkowości [...]. Reszcie klasy, pozostałym dziewięćdziesięciu procentom, udało się zdać eg­ zamin, nie odczuwając nigdy najmniejszej przyjemności z tej odrobiny greki i łaciny, szybko zresztą zapomnianej po ukoń­ czeniu szkoły7.

Nauczyciele z kolei mieli pretensje do mało pojętnych uczniów

i na ogół traktowali ich z pogardą. Kilka lat później Kafka pisał do narzeczonej:

Przypomina mi się przy tym jeden mój profesor, który podczas czytania Iliady często mówił: „Jaka szkoda, że muszę to czytać z wami. Wy tego nie możecie przecież zrozumieć, nawet kiedy się wam wydaje, że rozumiecie, nie rozumiecie z tego nic. Trzeba mieć za sobą wiele doświadczeń, żeby móc z tego zrozumieć choć odrobinę”8. Kafka przez całe życie miał poczucie, że brak mu doświadczenia

i wiedzy niezbędnych przynajmniej do wstępnego zrozumienia tekstów, które czytał.

127

Odmiany czytania

Max Bród, przyjaciel i biograf Kafki, uważał, że nauka religii

w gimnazjum była na bardzo kiepskim poziomic. Uczniów wy­

znania mojżeszowego było więcej niż protestantów i katolików. Zostawali w klasie, by poznawać zarys historii Żydów wykładanej po niemiecku i odmawiać modlitwy po hebrajsku, w języku,

o którym większość nie miała prawie żadnego pojęcia. Kafka dopiero później odkrył, że jego koncepcje dotyczące czytania

mają sporo wspólnego z poglądami dawnych talmudystów, dla

których Biblia zawierała w sobie mnogość zaszyfrowanych zna­

czeń, a dążenie do ich odcyfrowania było celem naszej ziemskiej wędrówki. „Czyta się po to, by zadawać pytania” - powiedział kiedyś Kafka przyjacielowi9.

Jak podaje Midrasz - zbiór uczonych rozważań na temat możliwych znaczeń świętych tekstów - Tora, którą Bóg prze­

kazał Mojżeszowi na górze Synaj, była zarówno tekstem pisa­

nym, jaki ustnym komentarzem. Przez czterdzieści dni, które Mojżesz spędził na pustyni, zanim powrócił do swego ludu, za dnia czytał tekst pisany, a nocą studiował ustny komen­

tarz. Z tej koncepcji podwójnego tekstu wynikało, że Biblia

dopuszcza nieustające objawienie, oparte na samym Piśmie, ale nieograniczające się do niego. Talmud - składający się z Miszny,

spisanego zbioru Prawa Ustnego, uzupełniających pięć głów­

nych ksiąg Starego Testamentu (Pentateuch, Pięcioksiąg), oraz Gemary, komentarzy i objaśnień - powstał po to, by zachować

rozmaite warstwy odczytań Pisma, od V i VI wieku (w Pale­ stynie i Babilonii) po czasy nowożytne, kiedy to pod koniec

XIX wieku przygotowano w Wilnie jego klasyczne naukowe wydanie.

W XVI wieku ukształtowały się dwie różne tradycje czytania

Biblii. Jedna, do której należeli uczeni ze szkół sefardyjskich Hiszpanii i Afryki Północnej, skłaniała się ku podsumowywaniu

treści danego ustępu bez wdawania się w dyskusje nad szczegó­ łami, które się nań składały. Skupiała się na sensie dosłownym

128

Brakująca pierwsza strona

i gramatycznym. Druga, rozpowszechniona w szkołach aszkenazyjskich Francji, Polski i krajów germańskich, analizowała

każdą linijkę i każde słowo, doszukując się wszelkich możliwych znaczeń. Do tej drugiej tradycji należał Kafka. Celem uczonego ze szkoły aszkenazyjskiej było zana­

lizowanie i objaśnienie tekstu na każdym możliwym poziomie znaczenia oraz skomentowanie poprzednich komentarzy, dale­

ko wstecz, aż do tekstu oryginalnego. Literatura talmudyczna

stała się więc zbiorem samoodradzających się tekstów, które wynikały z kolejnych odczytań Pisma. Późniejsze nie wypierały

wcześniejszych, ale zawierały je w sobie. Uczony talmudysta, studiując Pismo, odczytywał jego sens na czterech poziomach, innych niż te, które proponował Dante. Poziomy te wyrażano

skrótem PaRDeS: Pszat, czyli sens dosłowny, Reniez - sens

ograniczony, Drasz - racjonalne rozwinięcie i Sod - tajemne, mistyczne znaczenie. Czytanie było więc czynnością, która

nigdy nie mogła zostać ukończona. Zapytano kiedyś rabbiego

Lewiego Icchaka z Berdyczowa, jednego z wielkich chasydów XVIII wieku, dlaczego w każdym traktacie Talmudu babiloń­ skiego brak pierwszej strony i czytelnik musi zaczynać lekturę

od drugiej. „Ponieważ bez względu na to, ile stron przeczyta,

nigdy nie wolno mu zapomnieć, że nie dotarł jeszcze do pierw­ szej strony”10.

Talmudysta odczytuje tekst na kilka możliwych sposobów. Przyjrzyjmy się temu na przykładzie. Zgodnie z systemem zwa­ nym gematria, w którym litery świętego tekstu przekłada się

na odpowiadające im liczby, jeden z najsłynniejszych komen­

tatorów, rabin Szlomo Icchak, znany pod imieniem Raszi, żyjący w XI wieku, objaśniał 17 rozdział Księgi Wyjścia, ten, w którym Bóg oznajmia Abrahamowi, że jego wiekowa żona

Sara urodzi syna o imieniu Izaak. Po hebrajsku imię to zapi­

suje się literami J C H Q. Każdej z nich odpowiada określona liczba:

129

Odmiany czytania

J:

10, dziesięć razy Abraham i Sara bezskutecznie próbowali

spłodzić dziecko. C: 90, tyle lat miała Sara, gdy urodziła Izaaka. H: 8, w ósmym dniu po urodzinach chłopiec ma zostać obrze­ zany. Q: 100, tyle lat miał Abraham, gdy urodził się Izaak.

Na jednym z poziomów odczytania tekstu ujawnia on słowa, którymi Abraham zwrócił się do Boga:

Czy narodzi się nam dziecko po dziesięciu latach czekania? Co?! Ona ma przecież dziewięćdziesiąt lat! Dziecko, które musi zostać obrzezane w ósmym dniu? Ja, który mam już sto lat?11 Całe wieki po Raszim, tam, gdzie zbiegały się kultury nie­ miecka, czeska i żydowska, gdzie niegdyś rozkwitał ruch cha­

sydzki, w przededniu Holocaustu, który usiłował zetrzeć z po­ wierzchni ziemi całą żydowską mądrość, Franz Kafka opracował metodę czytania, która umożliwiła mu odcyfrowywanie słów, wątpiąc zarazem w możliwość ich odcyfrowania. Uparcie starał się zrozumieć książkę, ale nie mylił tego, co się w niej działo, ze swoją własną sytuacją - jakby reagował zarówno na zarzuty

nauczyciela języków klasycznych, który natrząsał się z jego braku doświadczenia, uniemożliwiającego zrozumienie tekstu, jak

i na dorobek swych przodków rabinów, których zdaniem tekst musiał nieustannie kusić czytelnika możliwością objawienia

ukrytego sensu. Na jakich książkach wychował się Kafka? Jako dziecko czytał bajki, opowieści o Sherlocku Holmesie, podróżnicze relacje

z dalekich krajów. W wieku młodzieńczym czytał Goethego, Thomasa Manna, Dickensa, Flauberta, Kierkegaarda, Dosto­ jewskiego12. W pokoju, który nie dawał schronienia przed ro­

dzinną krzątaniną, albo w biurze na czwartym piętrze Zakładu Ubezpieczeń Robotników od Wypadków przy Pracy starał

130

Brakująca pierwsza strona

się często zagłębiać ukradkiem w lekturze książki, jaką akurat miał przy sobie. Szukał znaczeń, z których żadne nic było ani

bardziej, ani mniej uzasadnione od następnego, tworząc całą

bibliotekę tekstów rozpościerających się przed nim na otwartej stronicy niczym rozwijany zwój, przenosząc się, jak uczony

talmudysta, od komentarza do komentarza, pozwalając sobie

odpłynąć od oryginalnego tekstu, a jednocześnie się w niego

wwiercić. Spacerując pewnego dnia po Pradze w towarzystwie syna kolegi, zatrzymał się przed księgarnią i patrzył na wystawę. Gdy zobaczył, jak jego młody towarzysz przekręca głowę w lewo

i w prawo, próbując odczytać tytuły stojących na niej ksią­ żek, roześmiał się i powiedział: „Pan chyba też jest bibliofilem,

któremu lektura wykręca głowę?”. „Sądzę, że bez książek nie

potrafiłbym żyć - odparł chłopiec - są moim światem”. Kaf­

ka spoważniał. „To błąd - stwierdził. - Książka nie może być namiastką świata. To niemożliwe. W życiu wszystko ma swój sens i cel, których nie można zastąpić bez reszty czymś innym.

Nie można, na przykład, uporać się ze swoimi doznaniami za pomocą substytutu. Tak też jest ze światem i książkami. Usiłuje się zamknąć świat w książkach jak śpiewające ptaki w klatce. Lecz to się nie udaje”13. Intuicyjny domysł Kafki, że jeśli świat jest spójny, nigdy go w pełni nie pojmiemy - że jeśli daje nadzieję, jest ona (jak powie­

dział kiedyś Maxowi Brodowi) „nie dla nas” - kazał mu w tym właśnie nierozwiązywalnym dylemacie dostrzec sedno bogactwa świata14. Walter Benjamin w słynnym eseju napisał, że jeśli chce

się zrozumieć pogląd Kafki na świat, „trzeba mieć na uwadze właściwy Kafce sposób czytania”15, który porównał do metody

Wielkiego Inkwizytora z alegorycznej opowieści zawartej w Bra­ ciach Karamazow: Jest w tym tajemnica, której nie zrozumiemy - mówi Inkwizytor do Chrystusa, który wrócił na ziemię. - A jeżeli to tajemnica,

131

Odmiany czytania

wówczas i my mamy prawo głosić tajemnicę i pouczać ich, że niewolny wybór serc ich jest istotny i nie miłość, lecz tajemnica, której powinni podporządkować się ślepo, nawet na przekór sumieniu16. Przyjaciel Kafki, który widział go czytającego przy biurku, powie­

dział, że przypomina mu umęczoną postać z obrazu czeskiego

ekspresjonisty Emila Filii Czytelnik Dostojewskiego - człowieka sprawiającego wrażenie, że popadł w trans przy lekturze książki, którą wciąż trzyma w poszarzałej dłoni1 '.

Kafka zasłynął między innymi z tego, że poprosił Maxa Bro­

da, by po śmierci spalił jego pisma. Bród wsławił się tym, że nie

spełnił tej prośby. Prośbę Kafki interpretowano jako gest samoponiżenia, obowiązkowe „nic nie jestem wart” wypowiedzia­

ne przez pisarza, który się spodziewa, że Sława odpowie mu:

„Ależ jesteś, jesteś”. Istnieje być może i inne wyjaśnienie. Kafka uświadomił sobie, że dla czytelnika każdy tekst musi pozostać

nieskończony (albo porzucony, jak sugerował Paul Valery). Tekst może został przeczytany w gruncie rzeczy tylko dlatego,

że jest nieskończony, pozostawia więc czytelnikowi coś do ro­

boty. Chciał, by jego twórczość zyskała taką nieśmiertelność, jaką pokolenia czytelników zapewniły księgom spalonym w Bi­

bliotece Aleksandryjskiej, osiemdziesięciu trzem zaginionym sztukom Ajschylosa, zaginionym dziełom Liwiusza, pierw­

szemu szkicowi Rewolucji francuskiej Carlyle a, który służąca przyjaciela przez nieuwagę wrzuciła do kominka, drugiemu tomowi Martwych dusz Gogola, skazanemu na spalenie przez

fanatycznego popa. Może z tego samego powodu Kafka nigdy nie skończył wielu ze swoich dzieł. Zamek nie ma ostatniej stro­ ny, ponieważ K., bohater książki, nie może do niego dotrzeć, by czytelnik wiecznie mógł się zagłębiać w wielowarstwowy tekst.

Powieść Judith Krantz czy Elinor Glyn zamyka się w jednym, wyłącznym, szczelnym odczytaniu, a czytelnik nie może się

wymknąć, nie przekroczywszy świadomie granic zdrowego

132

Brakująca pierwsza strona

rozsądku (niewielu jest takich, co odczytują Księżniczkę Daisy

jako przypowieść o wędrówce duszy albo Three Wccks jako dziewiętnastowieczną Wędrówkę pielgrzyma). Wtedy, w Buenos Aires, zdawaliśmy sobie sprawę, czemu towarzyszyło zaznane

za młodu poczucie wolności, że władza czytelnika nigdy nic jest nieograniczona. „Granice interpretacji - stwierdził Umbcrto Eco w użytecznym epigramie - pokrywają się przypadkiem z prawami tekstu”18.

Ernst Paweł w biografii autora Zamku, którą napisał w 1984 roku, zauważył, że na temat Kafki i jego dzieła opublikowano do tej pory około 15 tysięcy tytułów w głównych językach świata19.

Kafka jest odczytywany dosłownie, alegorycznie, politycznie, psychologicznie. Stwierdzenie, że odczytań jest zawsze więcej niż tekstów, z których się rodzą, to banał, a jednak coś odkryw­

czego na temat twórczego charakteru czytania wynika z faktu,

że jednego czytelnika ta sama strona przyprawi o rozpacz, a drugiego rozśmieszy. Moja córka Rachel czytała Przemianę

w wieku trzynastu lat i uznała ją za humoreskę. Gustav Janouch, przyjaciel Kafki, czytał ją jako religijną i etyczną parabo­ lę20, dla Bertolta Brechta była dziełem „jedynego prawdziwie bolszewickiego twórcy”21, dla węgierskiego krytyka Gyórgy Lukacsa - typowym wytworem dekadenckiej burżuazji22,

dla Borgesa - przytoczeniem paradoksów Zenona23. Francu­ ska krytyczka literacka Marthe Robert uznała ją za przykład najczystszego niemieckiego języka24, Vladimir Nabokov za

alegorię młodzieńczego strachu (Angst)25. Faktem jest, że no­

wele Kafki, karmione doświadczeniem autora jako czytelnika, dają iluzję zrozumienia, a jednocześnie ją odbierają. Podwa­

żają, by tak rzec, kunszt Kafki pisarza, by zadowolić Kafkę czytelnika. Siedem lat po tym, jak Kafka zmarł w sanatorium

pod Wiedniem, portugalski poeta Fernando Pessoa napisał

w Autopsicografia, że poeta jest oszustem. „Ci, co czytają jego utwory / podczas lektury odczuwają / nie jego ból, podwójny / ale własny, całkiem fikcyjny”26.

133

Nowoczesny taniec śmierci, grawiura Josepha Satllcra

Brakująca pierwsza strona

Uważam - pisał Kafka w 1904 roku do swego przyjaciela Oskara Pollaka - że powinno się w ogóle czytać tylko takie książki, które człowieka gryzą i dźgają. Gdy książka, którą czytamy, nie budzi nas uderzeniem pięści w łeb, to po cóż ją czytamy? Żeby nas uszczęśliwiła, jak piszesz? Mój Boże, szczęśliwi byliśmy właśnie, w ogóle nic mając książek, a takie książki, które nas uszczęśli­ wiają, moglibyśmy od biedy pisać sami. Potrzebujemy jednak książek działających na nas jak bardzo bolesne nieszczęście, jak śmierć kogoś, kto był nam droższy niż my sami, jak gdybyśmy zostali porzuceni głęboko w lesie, z dala od ludzi, jak samobójstwo. Książka musi być siekierą na zamarznięte morze w naszym wnętrzu. Tak myślę27.

■M&owae

S’v

'• ryp r'r t ł-r

‘* Ar Ap- A>~ł> -X

Strona Cotfex Seraphinianus

Czytanie z obrazków Pewnego jesiennego popołudnia 1978 roku do wydawnictwa

Franco Marii Ricci w Mediolanie, gdzie pracowałem jako redak­ tor obcojęzycznych tekstów, dostarczono ogromną paczkę. Gdy

ją otworzyliśmy, oczom naszym, zamiast maszynopisu, ukazał się

zbiór ilustracji przedstawiających dziwne przedmioty i szczegó­

łowo ukazane, choć osobliwe, czynności. Pod każdym obrazkiem był podpis w alfabecie, którego nikt z redaktorów nie potrafił zidentyfikować. Załączony list wyjaśniał, że autor, Luigi Serafini, stworzył encyklopedię wyimaginowanego świata według zasad

średniowiecznego kompendium naukowego: każda strona od­ powiadała jednemu hasłu, a podpisy w bezsensownym alfabecie, który Serafini także sam wymyślił, pracując nad tym dziełem przez

długie dwa lata w swoim małym rzymskim mieszkanku, miały wyjaśnić zawiłości ilustracji. Ricci ma tę zasługę, że wydał to dzie­ ło w dwóch luksusowych tomach, z pełną zachwytu przedmową

Italo Calvino. To jeden z najdziwniejszych znanych mi przykła­ dów ilustrowanych książek. Codex Seraphinianus1, składający się z wymyślonych słów i obrazków, musi być czytany bez pomocy

jakiegokolwiek znanego języka, poprzez znaki, których jedynym znaczeniem jest to, jakie im nada chętny i pełen inwencji czytelnik. Jest to oczywiście śmiały wyjątek. Ciąg znaków bywa prze­ ważnie ułożony zgodnie z ustalonym kodem, a ja nie mogę go odczytać tylko wtedy, gdy nie znam kodu. A jednak oglądam

137

Odmiany czytania

w Rietberg Museum w Zurychu wystawę indyjskich miniatur przedstawiających mitologiczne sceny z nieznanych mi historii

i próbuję te opowieści odtworzyć. Siedzę naprzeciwko prehisto­ rycznych malowideł na skałach płaskowyżu Tasili Wan Ahdżar

na algierskiej Saharze i usiłuję sobie wyobrazić, przed czym uciekają stwory podobne do żyraf. Na lotnisku Narita kartkuję japoński komiks i układam fabułę - jej bohaterami są postacie

przemawiające w alfabecie, którego nigdy się nie uczyłem. Z prób czytania książki w nieznanym mi języku - greckim, rosyjskim, Indian Krików, sanskrycie - nic oczywiście nie wynika, ale jeśli książka jest ilustrowana, to nawet nie umiejąc odczytać podpi­

sów, potrafię przypisać im jakieś znaczenie, choć niekoniecznie takie, o jakim traktuje tekst. Serafini liczył na twórcze zdolności swych czytelników. Miał prekursora mimo woli. W ostatnich latach IV wieku

św. Nil z Ancyry (dzisiejsza Ankara, stolica Turcji) założył klasz­ tor nieopodal rodzinnego miasta. Nie wiemy o Nilu prawie nic:

tyle, że jego święto przypada na 12 listopada, że zmarł około

430 roku, że napisał dla swych mnichów kilka traktatów o moral­ ności i ascezie, a do przełożonych, przyjaciół i kongregacji - po­

nad tysiąc listów, i że w młodości studiował w Konstantynopolu pod okiem sławnego św. Jana Chryzostoma2. Przez całe wieki,

do czasu, gdy uczeni-detektywi przenicowali jego życie aż do gołych kości, św. Nil był bohaterem niezwykłej historii3. Według Septem narrationes decaede monarchorum et de Theodulo filio, kompilacji z VI wieku czytanej niegdyś jako hagiograficzna kro­

nika, a dziś odstawionej na półkę z romansami i opowieściami

przygodowymi, Nil urodził się w Konstantynopolu w szlachetnej rodzinie i został wysokim urzędnikiem i prefektem na dworze cesarza Teodozjusza Wielkiego. Ożenił się i miał dwoje dzieci,

ale idąc za potrzebą ducha, porzucił żonę i córkę i w roku 390

lub 404 (rozmaite wersje jego historii różnią się w swej pomysło­ wej precyzji)4 wstąpił do ascetycznego zgromadzenia na górze Synaj, gdzie wraz z synem Theodulusem wiódł pobożny żywot

138

Czytanie z obrazków

z dala od świata. I on, i syn odznaczali się tak wielką cnotą, że „demony ich nienawidziły, a anioły czuły zazdrość”. Skutek nie­

zadowolenia aniołów i demonów był taki, że w 410 roku horda Saracenów napadła na pustelnię, zamordowała wielu mnichów, a pozostałych, w tym młodego Theodulusa, uprowadziła w nie­

wolę. Za sprawą boskiej łaski św. Nil uniknął miecza i łańcu­ chów i wyruszył na poszukiwania syna. Odnalazłgo w mieścinie

gdzieś między Palestyną a Arabią Skalistą (Arabia Petraea), gdzie

miejscowy biskup, poruszony jego pobożnością, wyświęcił ojca i syna na kapłanów. Święty Nil wrócił na Synaj, gdzie zinarł jako

czcigodny starzec, kołysany do snu przez zawstydzone anioły i skruszone demony5. Nie wiemy, jak wyglądał klasztor św. Nila i gdzie się dokładnie znajdował, w jednym z licznych listów6 święty opisał natomiast, jak wyobraża sobie idealny wystrój kościoła - można przypu­

ścić, że tak właśnie wyglądała jego kaplica. Biskup Olimpidorus

zasięgnął jego rady, chciał bowiem wznieść kościół i ozdobić go wyobrażeniami świętych, scenami z polowania, malunkami ptaków i zwierząt. Święty Nil zaaprobował obrazy świętych, ale

sceny myśliwskie oraz przedstawienia fauny potępił jako „błahe

i niewarte męskiej chrześcijańskiej duszy”. Zaproponował zamiast nich sceny ze Starego i Nowego Testamentu, „wymalowane ręką utalentowanego artysty”. Umieszczone po obu stronach Świętego

Krzyża, „posłużą jako księga dla nieoświeconych, którzy poznają dzięki nim historię świętą i ujrzą naocznie miłosierdzie Boże”7. Święty Nil wyobrażał sobie, że niepiśmienni wierni będą

przychodzić do jego funkcjonalnego kościoła, by oglądać te sceny

i czytać w nich jak w książce. Wyobrażał sobie, że będą patrzeć na dekoracje, niebędące już „błahymi ornamentami”, rozpoznawać

obrazy, kojarzyć je w swym umyśle, układać historie lub odnaj­ dywać powiązania między nimi a kazaniami, które słyszeli, albo, o ile nie są zupełnie „nieoświeceni”, z egzegezą Pisma Świętego.

Dwa wieki później papież Grzegorz I Wielki wtórował poglądom św. Nila, gdy orzekł:

139

Odmiany czytania

Oddawanie czci obrazom to jedno, czym innym jest natomiast poznawanie za ich pomocą godnej uwagi historii. To, co czytają­ cemu przedstawia tekst napisany, niepiśmiennym, tym, którzy postrzegają wyłącznie za pomocą wzroku, ukazują obrazy, na nich bowiem ludzie nieoświeceni widzą historię, którą mogą śledzić, a ci, co liter nie znają, przekonują się, że na pewien sposób potrafią czytać. Dla prostego więc ludu obrazy są odpowiedni­ kiem czytania8. W 1025 roku synod w Arras stwierdził, że „to, czego prości ludzie nie mogą pojąć, czytając pisma, poznać mogą, patrząc na obrazy”9.

Chociaż drugie przykazanie dane Mojżeszowi przez Boga mówi, że nie wolno czynić „żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią”10, żydowscy artyści ozda­ biali miejsca i obiekty kultu, poczynając od Świątyni Salomona

w Jerozolimie11. Bywały jednak okresy, kiedy zakaz brał górę,

i wtedy artyści uciekali się do pomysłowych kompromisów, przydawali na przykład ludzkim postaciom ptasie głowy, żeby nie przedstawiać twarzy człowieka. Kwestia ta odżyła na nowo w chrześcijańskim Bizancjum w VIII i IX wieku, kiedy papież

Leon III i późniejsi cesarze obrazoburcy, Konstantyn V i Teofil, wprowadzili w całym imperium zakaz przedstawiania postaci na obrazach.

Dla starożytnych Rzymian symbol bóstwa (na przykład orzeł Jowisza) był samym bogiem. W rzadkich przypadkach, gdy Jowisz przedstawiony jest razem z orłem, ptak nie stanowi powtórzenia postaci boga, ale jego atrybut, taki jak grom. Pierwsi ch rześcijanie

również uznawali tę podwójną jakość symboli, które nie tylko pełniły funkcję zastępczą wobec postaci i przedmiotów (ba­ ranek przedstawiał Chrystusa, gołębica - Ducha Świętego), lecz

także reprezentowały ich określone aspekty (baranek - ofiarę Chrystusa, gołębica - obietnicę wyzwolenia oznajmioną przez Ducha Świętego)12. Nie miały być odczytywane jako synonimy przedstawianych pojęć czy też zamienniki bóstwa. Stanowiły

140

Czytanie z obrazków

graficzne rozwinięcie określonych cech centralnej postaci, były

komentarzem do nich, podkreślały je, przemieniały w odrębne przedmioty. Główne symbole wczesnego chrześcijaństwa straciły w końcu,

jak się zdaje, część swojej symbolicznej funkcji i stały się czymś w rodzaju ideogramów: korona cierniowa była znakiem Męki Chrystusa, gołębica oznaczała Ducha Świętego. Do tych podsta­

wowych wyobrażeń dodawano stopniowo bardziej rozbudowane

i złożone, tak że całe epizody z Biblii stały się symbolami różnych aspektów Chrystusa, Ducha Świętego, życia Maryi Panny, a także ilustracjami do określonych odczytań innych epizodów historii

świętej. Niewykluczone, że św. Nil, gdy proponował zestawienie Nowego i Starego Testamentu po obu stronach Świętego Krzyża, miał na myśli właśnie to bogactwo znaczeń. Sami ewangeliści sugerowali już, że obrazy ze Starego i No­

wego Testamentu mogą się uzupełniać i kontynuować wzajemnie zawartą w nich narrację, przekazując „nieoświeconym” Słowo

Boże. Mateusz w swej Ewangelii co najmniej osiem razy wyraźnie łączy Stary i Nowy Testament: „A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka”13. Sam

Chrystus mówi też: „Musi się wypełnić wszystko, co napisane jest o Mnie w Prawie Mojżesza, u Proroków i w Psalmach”14.

W Nowym Testamencie znajdujemy 275 dosłownych cytatów ze Starego oraz 235 konkretnych odniesień15. Ta koncepcja ducho­ wej ciągłości nie była nawet wtedy niczym nowym. Współcze­

sny Chrystusowi żydowski filozof Filon z Aleksandrii rozwinął ideę wszechobecnego umysłu, który przejawia się na przestrzeni

wieków. Ten jeden wszechwiedzący duch obecny jest w słowach Chrystusa, który opisuje go jako wiatr, co „wieje tam, gdzie chce”,

i łączy przeszłość z teraźniejszością i przyszłością. Orygenes, Tertulian, św. Grzegorz z Nyssy i św. Ambroży sugestywnie pisali

o obrazach występujących w obu Testamentach i przedstawiali

złożone i poetyckie wyjaśnienia, które nie pomijały żadnego ele­ mentu Biblii. „Nowy Testament - pisał św. Augustyn w często

141

Odmiany czytania

cytowanym ustępie - ukryty jest w Starym, Stary zaś ujawniony zostaje w Nowym”16. Euzebiusz z Cezarei, zmarły w 340 roku, głosił, że

każdy prorok, każdy starożytny pisarz, każda przemiana pań­ stwa, każde prawo i ceremonia przedstawiona w Starym Testa­ mencie wskazuje wyłącznie na Chrystusa, Jego oznajmia, Jego tylko reprezentuje [...] On, rodzicie! świętych, był w praojcu Adamie, On niewinny i dziewiczy jak męczennik był w Ablu, odnowiciel świata w Noem, błogosławiony w Abrahamie, naj­ wyższy kapłan w Melchizedeku, dobrowolna ofiara w Izaaku, pierwszy z wybranych w Jakubie, sprzedany przez braci w Jó­ zefie, wiele zdziałał w Egipcie, prawodawca w Mojżeszu, cier­ piący i porzucony w Hiobie, znienawidzony i prześladowany w większości proroków1'.

Gdy św. Nil formułował swoje zalecenia, w ikonografii chrze­

ścijańskiej powstawały już konwencjonalne wyobrażenia wszechobecności Ducha Świętego. Jeden z najwcześniejszych przykładów

jest uwidoczniony na dwuskrzydłowych rzeźbionych wrotach z V wieku w rzymskim kościele św. Sabiny. Na obu skrzydłach znajdują się paralelne sceny ze Starego i Nowego Testamentu,

które można równocześnie odczytywać. Robota jest trochę topor­ na, a szczegóły zatarły się pod dotykiem palców całych pokoleń pielgrzymów, ale sceny nietrudno rozpoznać. Na jednej stronie

widzimy trzy cuda przypisywane Mojżeszowi: przemiana gorzkiej

wody w słodką w miejscowości iMara, spuszczenie manny z nieba podczas ucieczki z Egiptu (przedstawione na dwóch tablicach),

wyprowadzenie wody ze skały. Po drugiej stronie widnieją trzy cuda Chrystusa: przywrócenie wzroku ślepcowi, pomnożenie

chlebów i ryb oraz przemiana wody w wino na weselu w Kanie. Co odczytałby chrześcijanin z połowy V wieku przyglądający się wrotom kościoła św. Sabiny? W kawałku drewna, za pomocą

którego Mojżesz uczynił wodę w Marze zdatną do picia, roz­ poznałby Krzyż, symbol Chrystusa. Źródło, tak jak Chrystus,

to woda żywa, dająca życie chrześcijańskiej wspólnocie. Skała

142

Czytanie z obrazków

na pustyni, w którą Mojżesz uderzył laską, również oznaczała­ by dlań Chrystusa Zbawiciela, z którego boku wypływa krew i woda18. Manna zapowiadała jedzenie podawane w Kanie i na Ostatniej Wieczerzy19. Niewierzący, niewprowadzony w zasady

wiary ch rześcijańskiej, odczytywałby natomiast sceny na wrotach u św. Sabiny mniej więcej tak, jak w zamyśle Serafiniego mieli to

czynić czytelnicy jego fantastycznej encyklopedii. Sam z przed­

stawionych elementów zestawiałby opowieść i własny słownik.

Nie o to oczywiście chodziło św. Nilowi. Na siódmym soborze powszechnym w Nicei w 787 roku stwierdzono wyraźnie, że nie tylko wspólnocie wiernych nie wolno samodzielnie interpreto­

wać obrazów znajdujących się w kościele, ale i artysta nie może nadawać swoim dziełom żadnych znaczeń od siebie.

Wykonywanie obrazów nie jest rzeczą inwencji malarza - uchwalił sobór - ale uznanym objawieniem praw i tradycji Kościoła po­ wszechnego. Ojcowie Kościoła postanowili, że mają być malo­ wane na ścianach świątyń, to ich myśl i tradycję oglądamy, a nie zamysł artysty. Do artysty należy sztuka, ale porządek to sprawa Ojców Kościoła20. Kiedy w X III wieku zaczęła się bujnie rozwijać sztuka gotycka

i malowidła na ścianach kościołów ustąpiły miejsca witrażom oraz rzeźbionym kolumnom, ikonografia biblijna przeniosła się z tynku na kolorowe szkło, w drewno i kamień. Nauki Pisma Świętego świeciły teraz kolorowym światłem i wznosiły się w za­

okrąglonych kształtach, opowiadając wiernym historie, w których Nowy i Stary Testament odzwierciedlały się nawzajem.

Potem, na początku XIV wieku, obrazy, które św. Nil chciał umieścić na ścianach kościołów, znalazły się w pomniejszonej

formie na kartach książek. Iluminatorzy i drzeworytnicy z Dolnej Nadrenii zaczęli przenosić równoległe sceny z obu Testamentów

na pergamin i papier. Książki będące ich dziełem składały się prawie wyłącznie z zestawionych obok siebie scen. Słów było

niewiele - czasami napisy z boku strony, czasami teksty wycho-

143

Odmiany czytania

dzące z ust przedstawianych postaci, pisane na wstęgach przy­ pominających dymki współczesnych komiksów.

Pod koniecXI V wieku książki z obrazkami stały się już bardzo

popularne, i tak miało być przez całe średniowiecze. Miały różne formy: czasem składały się z całostronicowych rysunków, czasem był to zbiór pieczołowicie wykonanych miniatur. Spotykało się

ręcznie kolorowane drzeworyty, a w XV wieku pojawiły się dru­ kowane tomy. Pierwsza taka książka, jaką posiadamy, pochodzi z 1462 roku21. Z czasem te osobliwe książki zaczęto nazywać

Bibliae pauperum, bibliami dla ubogich. Były to duże książki z obrazkami. Każdą stronicę dzielono, by

zmieściły się na niej co najmniej dwie sceny. Na przykład w tak zwanej Biblii pauperum z Heidelbergu22, pochodzącej z XV wieku,

stronice były podzielone na połowy, górną i dolną. Na jednej ze stron widzimy na dole scenę Zwiastowania, którą pokazywano

wiernym w odpowiednim dniu kalendarza liturgicznego. Ota­

czają ją podobizny czterech proroków ze Starego Testamentu, którzy przepowiedzieli przyjście Chrystusa: Dawida, Jeremiasza,

Izajasza i Ezechiela. Powyżej uwidocznione są dwie sceny ze Sta­ rego Testamentu: Bóg rzucający przekleństwo na węża w rajskim

ogrodzie, podczas gdy Adam i Ewa stoją nieśmiało z boku (Księga

Wyjścia, 3), i anioł wzywający Gedeona do czynu, podczas gdy

Gedeon kładzie runo na ziemi, by się przekonać, czy Bóg wybawi Izrael (Księga Sędziów, 6). Biblia pauperum, przymocowana łańcuchem do pulpitu,

otwarta na odpowiedniej stronie, ukazywała wiernym podwój­ ne obrazy kolejno, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu. Wielu

ludzi nie potrafiło odczytać słów napisanych gotyckim pismem,

okalających wyobrażone postacie. Nieliczni pojmowali znacze­ nia każdego obrazu z historycznego, etycznego i alegorycznego

punktu widzenia. Większość jednak rozpoznawała postacie i sce­

ny i umiała „odczytać” związek między historiami ze Starego

i Nowego Testamentu, ponieważ znajdowały się obok siebie na jednej stronie. Kaznodzieje i księża z pewnością te obrazy komen­

144

Czytanie z obrazków

towali i opowiadali własnymi słowami przedstawione wydarzenia

tak, aby budująco wpływały na odbiorców, a przy tym mogli ubarwić świętą narrację. Same święte teksty czytano codziennie przez cały rok, w ciągu życia człowiek słyszał więc wielokrotnie

obszerne fragmenty Biblii. Wysunięto hipotezę, że Biblia pauperum miała być nie tyle lekturą dla niepiśmiennych owieczek,

ile przewodnikiem dla kapłana, dostarczającym mu tematów

do kazań i przemów, pomagającym wykazać jedność biblijnego tekstu23. Jeśli tak było w istocie (nie ma żadnych dokumentów na potwierdzenie tych przypuszczeń), to podobnie jak większość

książek miała różnych użytkowników i rozmaite zastosowania. Książki, o których mowa, zapewne nie były znane pierwszym

czytelnikom pod nazwą Biblii pauperum. To błędne miano odkrył

pod koniec XVIII wieku niemiecki pisarz Gotthold Ephraim

Lessing, który pochłaniał książki i wierzył, że „wyjaśniają życie”.

Znalazłszy się w nędzy, chory, przyjął w 1770 roku kiepsko płatną posadę bibliotekarza u apatycznego księcia Brunszwiku, w Wol-

fenbiittel. Spędził tam osiem niełatwych lat, napisał słynną sztukę Emilia Galotli i cykl krytycznych esejów o związkach między róż­ nymi formami artystycznej interpretacji24. W bibliotece księcia

znajdowała się między innymi Biblia pauperum. Na jej marginesie

Lessing odkrył dopisek Hic incipitur bibelia [sic!] pauperum. Wysnuł stąd wniosek, że księga musiała zostać jakoś nazwana, by

można ją było skatalogować, i że bibliotekarz z dawnych czasów, wnosząc z licznych ilustracji i niewielkiej ilości tekstu, że była

przeznaczona dla ludzi niepiśmiennych, czyli ubogich, nadał jej tytuł, który późniejsze pokolenia uznały za autentyczny25. Lessing zauważył jednak, że niektóre egzemplarze tych Biblii były zbyt

bogato zdobione i zbyt kosztowne, by mogły być przeznaczone

dla biednych. Być może istotna była nie kwestia własności - to, co należało do Kościoła, uważano zapewne za własność wszystkich

wiernych - ale dostępu do tych ksiąg. Biblia pauperum (tak przy­ padkowo nazwana) otwierana w określone dni na odpowiednich

stronach, którym wszyscy mogli się przyglądać, nie należała już

145

Gotthold Ephraim Lessing, obraz Carla Jagera

Ewa i wąż, Zwiastowanie i Gedeon proszący o cud wg Biblii pauperuin

Odmiany czytania

tylko do oświeconych i zyskała popularność wśród wiernych spragnionych ciekawych historii. Lessing zwrócił również uwagę na podobieństwa między ze­

stawieniami scen w Biblii, o której mowa, i na witrażach klasztoru w Hirsau. Zasugerował, że ilustracje w księdze mogły być kopią tych, które widniały w klasztornych oknach, a witraże datował

na czasy opata Johanna von Calw (1503-1524), czyli mniej więcej

pól wieku przed sporządzeniem egzemplarza Biblii pauperum

znajdującej się w Wolfenbiittel. Nowożytne badania wykazują raczej, że nie była to kopia26, nie sposób jednak stwierdzić, czy ikonografia księgi i witraży stosowała się po prostu do stylu, który wypracowano stopniowo wciągu wieków. Lessing słusznie jednak zauważył, że „odczytywanie” obrazków w Biblii paupe­

rum i na witrażach polegało w zasadzie na tym samym i że jed­ no i drugie różniło się od czytania słownego zapisu. Dla piśmiennego chrześcijanina z XIV wieku strona zwy­

czajnej Biblii zawierała mnóstwo znaczeń, przez które czytający mógł się przedzierać, kierując się komentarzami autora albo włas­ nym zasobem wiedzy. Czytanie mogło się odbywać w różnym

tempie, trwać godzinę lub rok, z przerwami lub odkładaniem

na później, pomijaniem całych części lub pochłanianiem całej strony za jednym posiedzeniem. „Czytanie” ilustrowanej strony Biblii pauperum było jednak prawie natychmiastowe, ponieważ

„tekst” w postaci obrazów przedstawiał się jako całość, bez se­ mantycznych gradacji, a czas narracji ukazanej na obrazach był

z konieczności zbieżny z czasem odczytywania. Warto zauważyć - pisał McLuhan - że stare druki i drzeworyty, podobnie jak dzisiejsze komiksy, dostarczają bardzo niewiele danych na temat istnienia obiektu w przestrzeni. Widz, albo czytelnik, musi sam uzupełniać i interpretować te nieliczne aluzje przekazane za pomocą przesuwających się wierszy. Podobny w charakterze do drzeworytu i komiksu jest również obraz te­ lewizyjny z małą liczbą danych na temat obiektów. Widz musi się zaangażować w przyswojenie go. Musi bowiem uzupełnić to,

148

Czytanie z obrazków

o czym jedynie napomknięto w mozaikowym kobiercu punk­ cików27.

Dla mnie, którego wieki dzielą od tamtych czasów, oba rodzaje czytania zlewają się w jedno, kiedy przeglądam poranną gazetę:

z jednej strony, przyswajam sobie powoli informacje, których ciąg dalszy może się znajdować na jednej z następnych stron, mających odniesienie do innych tematów ukrytych w różnych działach,

napisanych rozmaitymi stylami, od pozbawionego emocji do wyraźnie ironicznego. Z drugiej, prawie bezwolnie pochłaniam

ogłoszenia, odczytywane jednym rzutem oka. Tu każda historia ma swoje ściśle wytyczone ramy, znajome postacie i symbole nie jest to męczeństwo św. Katarzyny czy Ostatnia Wieczerza, ale koleje dziejów ostatniego modelu Peugeota czy objawienie

wódki Absolut. Kim więc byli moi przodkowie, ci dawni czytelnicy obrazków? Przeważająca większość, podobnie jak twórcy tych obrazków, to

ludzie anonimowi, milczący, nigdzie nieuwiecznieni, ale z tych przesuwających się tłumów daje się ocalić kilka jednostek.

W październiku 1461 roku poeta Franęois Villon, uwolniony z więzienia tylko dlatego, że król Ludwik XI przejeżdżał właśnie przez miasteczko Meung-sur-Loire, ułożył długi utwór poetycki, który nazwał swoim testamentem28. Jeden z jego fragmentów

to ballada, jaką napisał na prośbę swej matki, aby ubłagać łaski

Najświętszej Panny: Prosiaczka jestem stara y uboga, Nic nie znam - liter czytać nie znam zgoła Oprócz parafii mey niskiego proga, Gdzie ray oglądam i harfy dokoła, Y piekło, w klórem potępieńców prażą. ledno mnie trwoży, drugie zaś raduie29. Matka Villona oglądała więc sceny ze spokojnego, wy­

pełnionego muzyką raju i z gorejącego piekła i wiedziała, że po

149

Odmiany czytania

śmierci trafi do jednego z tych miejsc. Patrząc na te obrazy - choć­ by najkunsztowniej namalowane, choćby nie wiadomo jak długo zagłębiała się w niezliczone, wielce wymowne szczegóły - nie odczytywała z nich jednak żmudnych dociekań teologicznych,

jakim Ojcowie Kościoła oddawali się przez minione piętnaście wieków. Znała być może francuską wersję popularnej łacińskiej

maksymy Salvandoruntptiucitas, danmadorum niultitudo („Nie­ liczni będą zbawieni, wielu zostanie potępionych”). Nie wiedziała

zapewne, że św. Tomasz z Akwinu ustalił, iż proporcja zbawionych do potępionych będzie taka jak liczba członków rodziny Noego

w stosunku do reszty ludzkości. Kazania kościelne stanowiły

komentarze do niektórych obrazów, a jej wyobraźnia dokonywała reszty. Tysiące ludzi, tak jak matka Villona, podnosiło wzrok na wyo­ brażenia ozdabiające ściany kościoła, a później widniejące rów­

nież na witrażach, kolumnach, pulpitach, nawet na ornacie księ­ dza odprawiającego mszę czy na płytach tylnej części ołtarza, za którym siedzieli podczas spowiedzi. Dostrzegali w nich niezli­

czoną liczbę historii albo jedną niekończącą się historię. Nie ma powodu, by myśleć, że inaczej miała się sprawa z Bibl ią pauperum. Niektórzy współcześni badacze są jednak odmiennego zdania.

Na przykład niemiecki krytyk Maurus Berve uważa, że Biblia pauperum była „całkowicie niezrozumiała dla niepiśmiennych

ludzi”. Jego zdaniem „Biblie te były prawdopodobnie przeznaczo­ ne dla studentów lub kleryków, którzy nie mogli sobie pozwolić na zakup całej Biblii albo byli «ubodzy duchem», niewykształceni jak należy i zadowalali się tymi skrótami Pisma Świętego”30. Bi­

blia pauperum to zatem nie Biblia ubogich, ale Biblia pauperum praedicatorum, czyli Biblia ubogich kaznodziejów31. Bez względu na to, czy obrazy te były przeznaczone dla ubo­ gich, czy dla ich duszpasterzy, wiemy na pewno, że przez cały rok

liturgiczny wierni mogli je dzień po dniu oglądać, wystawione na pulpicie. Analfabeci, wykluczeni ze sfery słowa pisanego, widząc

święte teksty wyobrażone w ilustracjach, które mogli rozpoznać,

150

Czytanie z obrazków

czyli „odczytać”, musieli przeżywać uczucie przynależności do wspólnoty, Słowo Boże było dla nich bowiem materialnie obecne

tak samo, jak dla mądrych i potężnych. Patrzenie na te sceny w książce - przedmiocie niemal magicznym, należącym wów­

czas wyłącznie do wykształconych duchownych i uczonych -

było czymś zupełnie innym niż ich oglądanie, jak przedtem, na dekoracjach pokrywających kościół. To tak, jakby okazało się

niespodziewanie, że święte słowa, zdające się dotąd własnością nielicznych, którzy zależnie od swego widzimisię dzielili się nimi ze współwyznawcami lub nie, przełożono na język zrozumiały

dla każdego, nawet prostej kobiety „starej y ubogiej”, jak matka Yillona.

Molier czytający, fragment obrazu Jeana-Franęois de Troy

Czytanie słuchem Średniowieczne europejskie obrazki przedstawiały składnię bez

słów, do której czytający dodawał narrację. Za naszych czasów, gdy

odcyfrowujemy obrazy reklamy, wideo, komiksów, też udzielamy opowiadanej historii nie tylko głosu, ale i słownika. Tak właśnie musiałem zapewne „czytać” na samym początku, zanim zetknąłem

się z literami i głoskami. Patrząc na akwarelowych Króliczków Piotrusiów, bezczelnych Stasiów Straszydło (Struwwelpeterów), duże, kolorowe stworzenia z La Hormiguita Viajera, musiałem

układać historyjki wyjaśniające poszczególne sceny, łączące je

w narrację, która uwzględniała wszystkie szczegóły przedstawio­ ne na ilustracjach. Nie wiedząc jeszcze o tym, wykorzystywałem prawie do granic możliwości swoją swobodę odczytywania: nie tylko sam układałem historię, ale i nic mnie nie zmuszało, bym dopasowywał ją do tych samych ilustracji ciągle w tej samej wersji.

Raz anonimowa postać była bohaterem, innym razem łajdakiem, a jeszcze innym razem nosiła moje imię. Zdarzało się też, że rezygnowałem z tych wszystkich praw.

Zrzekałem się słów, głosu, własności, a czasem nawet prawa wybo­ ru książki i cały zamieniałem się w słuch, zadając tylko od czasu

do czasu jakieś pytania, kiedy czegoś nie rozumiałem. Sadowiłem

się wygodnie oparty o poduszki (wieczorem, ale nierzadko też w dzień, ponieważ uporczywie powtarzające się ataki astmy na

całe tygodnie przykuwały mnie do łóżka) i słuchałem niani,

153

Odmiany czytania

która czytała mi przerażające bajki braci Grimm. Niekiedy jej

głos mnie usypiał, czasem, przeciwnie, popadałem w ekscytację i prosiłem, żeby prędzej, niż autor to zamierzał, powiedziała mi, co się dalej zdarzy. Przeważnie jednak pogrążałem się po

prostu w miłym doznaniu, że słowa mnie dokądś unoszą, i bar­

dzo konkretnie odczuwałem, że naprawdę jestem w podróży do jakiegoś cudownie odległego miejsca na tajemniczej ostatniej

stronie książki, na którą nie śmiałem zerknąć. Później, kiedy miałem około dziesięciu lat, wychowawca w szkole powiedział

mi, że słuchanie, jak ktoś czyta, przystoi tylko małym dzieciom.

Uwierzyłem mu i przestałem to robić - po części dlatego, że słu­

chanie takie sprawiało mi ogromną przyjemność, a w tamtym okresie życia byłem skłonny wierzyć, iż rzeczy przyjemne są

w pewien sposób niewłaściwe. Dawno zaniechana radość stała się

znowu moim udziałem dopiero po wielu latach, kiedy wraz z uko­ chaną kobietą podczas pewnych wakacji czytaliśmy sobie na głos Z/oty legendę. Nie wiedziałem wtedy, że sztuka czytania na głos

ma długą historię, nieograniczającą się do jednego kraju, i że ponad wiek temu na Kubie pod władaniem Hiszpanów stała się

instytucją funkcjonującą w ramach przyziemnych ograniczeń gospodarki kubańskiej. Jedną z głównych gałęzi tej gospodarki był od XVII wieku

wyrób cygar, ale w połowie XIX wieku sytuacja ekonomiczna się zmieniła. Nasycenie rynku amerykańskiego, rosnące bez­

robocie i epidemia cholery w 1855 roku sprawiły, że wielu ro­

botników doszło do przekonania, iż niezbędne jest powołanie związku zawodowego. W 1857 roku powstało Stowarzyszenie

Wzajemnej Pomocy Uczciwych Robotników i Pracowników

Dniówkowych, broniące interesów białych zatrudnionych w fa­ brykach cygar. Podobne stowarzyszenie skupiające czarnych utworzono w 1858 roku. Były to pierwsze związki zawodowe na Kubie, prekursorzy ruchu związkowego, który rozwinął się tam na przełomie wieków1.

154

Czytanie słuchem

W 1865 roku Saturnino Martinez, wytwórca cygar i poeta,

wpadł na pomysł wydawania gazety dla robotników z fabryk cygar, która poruszałaby nie tylko tematy polityczne, ale za­

mieszczała także artykuły o nauce i literaturze, wiersze i opo­ wiadania. Z pomocą grupy kubańskich intelektualistów wydał 22 października tegoż roku pierwszy numer „La Aurora”. „Celem

pisma - zapowiedział w artykule wstępnym - będzie oświecanie na wszystkie możliwe sposoby tej klasy społeczeństwa, do której jest skierowane. Dołożymy wszelkich starań, by nas powszechnie zaakceptowano. Jeśli się nam nie uda, to nie dlatego, że brak nam woli, ale z powodu naszych niedociągnięć”. „La Aurora” publi­

kowała dzieła najwybitniejszych kubańskich pisarzy owej epoki,

przekłady autorów europejskich, jak Schiller i Chateaubriand, recenzje książek i sztuk teatralnych, demaskatorskie artykuły

o tyranii fabrykantów i niedoli robotników. „Czy macie poję­ cie - pytała 27 czerwca 1866 roku - że na skraju La Zanja pewien

fabrykant zakłada podobno kajdany dzieciom, które przyuczają się do zawodu?”2. Martinez szybko sobie jednak uświadomił, że na drodze do

spopularyzowania pisma stoi oczywista przeszkoda. W połowie XIX wieku zaledwie 15 procent kubańskich robotników potrafiło

czytać. Chcąc, by „La Aurora” docierała do wszystkich, wpadł na pomysł skorzystania z usług publicznego lektora. Zwrócił się do dyrektora liceum w Guanabacoa z propozycją, by szkoła wspo­

mogła akcję czytania dla robotników. Dyrektor, pełen entuzjaz­ mu, spotkał się z pracownikami fabryki El Figaro i po uzyskaniu

zgody właściciela przekonał ich do tego przedsięwzięcia. Jeden z robotników został wybrany na lektora, pozostali zaś płacili mu za tę pracę z własnych kieszeni. Siódmego stycznia 1866 roku „La

Aurora” pisała: „Zaczęło się czytanie w fabrykach. Inicjatywa

należy do czcigodnych robotników z El Figaro. To wielki krok naprzód na drodze postępu i ogólnego oświecenia pracowni­ ków, ponieważ dzięki temu zapoznają się stopniowo z książkami,

155

Odmiany czytania

które na zawsze staną się ich przyjaciółmi i dostarczą rozrywki”3. Czytano między innymi historyczne kompendium Bitwy stulecia,

dydaktyczne powieści w rodzaju Króla światów zapomnianego

już dziś Fernandeza y Gonzaleza oraz podręcznik ekonomii poli­ tycznej Flóreza Estrady4. Inne fabryki poszły za przykładem El Figaro. Te publiczne

lektury cieszyły się taką popularnością, że wkrótce zyskały opinię

„wywrotowych”. Czternastego maja 1866 roku gubernator Kuby wydał następujący dekret:

1. Zakazuje się absorbowania robotników w fabrykach cygar, warsztatach i innych miejscach pracy czytaniem książek i gazet oraz dyskusjami niemającymi związku z pracą, jaką wykonują. 2. Policja będzie prowadzić ustawiczny nadzór nad przestrze­ ganiem postanowień niniejszego dekretu. Właściciele fabryk, przedstawiciele lub zarządcy, którzy się do nich nie zastosują, zostaną postawieni do mojej dyspozycji i osądzeni, zależnie od powagi danej sprawy5. Pomimo zakazu nadal w takiej czy innej formie czytano potajemnie. Akcja ta całkiem niestety zanikła do 1870 roku. W październiku 1868 roku, gdy wybuchła wojna dziesięcioletnia,

„La Aurora” przestała się ukazywać. Nie zapomniano jednak

o czytaniu. Już w 1869 roku wznowiono je na amerykańskiej

ziemi, lektorami byli sami robotnicy. Dziesięcioletnia wojna o niepodległość Kuby rozpoczęła się

10 października 1868 roku, gdy kubański właściciel ziemski Carlos Manuel de Cespedes na czele dwustu kiepsko uzbrojonych ludzi zajął Santiago i proklamował niezależność od Hiszpanii. Do

końca miesiąca, po tym jak Cespedes przyrzekł wolność wszyst­ kim niewolnikom, którzy przyłączą się do rewolucji, do jego armii napłynęło 12 tysięcy ochotników. W kwietniu następnego roku

Cespedes został wybrany na prezydenta rządu rewolucyjnego. Hiszpania jednak nie ustępowała. Po czterech latach kubański trybunał zdymisjonował go in absentia, a w marcu 1874 roku za­

156

Czytanie słuchem

strzelili go hiszpańscy żołnierze, którzy urządzili nań zasadzkę6. Tymczasem rząd Stanów Zjednoczonych, któremu zależało na

zniesieniu restrykcyjnych hiszpańskich przepisów dotyczących

handlu, otwarcie popierał rewolucjonistów. Nowy Jork, Nowy Orlean i Key West otworzyły swe porty przed tysiącami kubań­

skich uchodźców. Skutek był taki, że w ciągu kilku lat Key West przemienił się z małej wioski rybackiej w duży ośrodek produkcji cygar, nową stolicę cygar hawańskich7. Robotnicy, którzy imigrowali do Stanów Zjednoczonych,

przywieźli ze sobą między innymi instytucję lektora. Ilustracja

z amerykańskiego czasopisma „Practical Magazine” z 1873 roku przedstawia takiego lektora, w okularach i kapeluszu z szero­ kim rondem, siedzącego ze skrzyżowanymi nogami i książ­

ką w ręce, podczas gdy robotnicy w kamizelkach i koszulach (sami mężczyźni) zwijają cygara, skupieni najwyraźniej na

swojej pracy.

Robotnicy sami wybierali lektury (i tak jak w El Figaro płacili czytającemu z własnej kieszeni). Były one różne - od politycz­

nych broszur i historii poprzez powieści po zbiory współczesnej i klasycznej poezji8. Mieli swoich ulubionych autorów i książki, na

przykład Hrabia Monte Christo Alexandre’a Dumasa zyskał taką popularność, że grupa robotników napisała do autora, prosząc,

by pozwolił nazwać imieniem bohatera jeden z gatunków cygar.

Było to na krótko przed śmiercią Dumasa w 1870 roku. Pisarz wyraził zgodę.

Jak podaje Mario Sanchez, malarz z Key West, który w 1991 roku pamiętał jeszcze lektorów, czytających robotnikom w fabrykach

cygar pod koniec lat dwudziestych, odbywało się to w pełnej sku­

pienia ciszy, a komentować czy zadawać pytania wolno było dopiero po zakończeniu sesji czytania. Mój ojciec - wspominał Sanchez - był lektorem w fabryce cy­ gar Eduarda Hidalga Gala od początku XX wieku do lat dwu­ dziestych. Rano czytał wiadomości, które tłumaczył z miejsco-

157

Odmiany czytania

wych gazet. Wiadomości z zagranicy czytał bezpośrednio z ga­ zet kubańskich, przywożonych codziennie statkiem z Hawany. Od południa do godziny trzeciej czytał powieść. Musiał inter­ pretować poszczególne postacie, naśladując ich głos, jak aktor na scenie. Ci, którzy pracowali w fabryce przez kilka lat, potrafili cytować

z pamięci długie fragmenty poezji, a nawet prozy. Sanchez sły­ szał o mężczyźnie, który znał na pamięć całe Rozmyślania Marka Aureliusza9.

Robotnicy z fabryk cygar przekonali się, że dzięki lektorom

mechaniczna, otępiająca praca polegająca na zwijaniu ciemnych aromatycznych tytoniowych liści zostaje urozmaicona absorbują­

cymi uwagę przygodami, pomysłami do rozważenia, refleksjami.

Nie wiemy, czy podczas długich godzin spędzanych w halach fabrycznych żałowali, że reszta ciała nie bierze udziału w rytuale

czytania. Nie wiemy, czy palce tych, którzy umieli czytać, tęskniły za stronicami do przewracania, i czy ci, którzy się nigdy dotąd

czytać nie uczyli, nabrali ochoty, by zgłębić tę sztukę. Pewnej nocy na kilka miesięcy przed śmiercią około 547 roku trzynaście wieków przed kubańskimi lektorami - św. Benedykt

zNursji miał wizję. Gdy się modlił przy otwartym oknie, patrząc

w ciemność, „zdało mu się, że cały świat skupił się w jednym promieniu słonecznym i tak ukazał się jego oczom”10. Starzec musiał ze łzami w oczach zobaczyć „ten sekretny i przypadkowy

przedmiot, którego nazwę zawłaszczyli ludzie, ale którego nie widział żaden człowiek: niewyobrażalny wszechświat”11.

Benedykt wyrzekł się świata w wieku czternastu lat, zrezyg­

nował z fortuny i tytułów swej bogatej rzymskiej rodziny. Oko­ ło roku 529 założył klasztor na Monte Cassino, urwistym wzgórzu wznoszącym się 500 metrów nad dawną pogańską świątynią,

w połowie drogi między Rzymem a Neapolem. Ustanowił dla zakonników zbiór reguł12, co oznaczało, że autorytet kodeksu

158

Czytanie słuchem

praw zastąpił władzę absolutną przełożonego klasztoru. Być może chciał odnaleźć w Piśmie świętym wszechogarniającą wizję, jaką

miał ujrzeć po latach, a może, tak jak sir Thomas Browne, wierzył, że Bóg dał nam świat pod dwiema postaciami: natury i książki13. Włączył w każdym razie czytanie do rozkładu codziennych zajęć

klasztoru. W artykule 38. swojej Reguły przedstawił, jak się ma to odbywać: Przy posiłkach braci nie powinno brakować czytania. Niechaj jednak nie czyta pierwszy lepszy, kto przypadkiem wziął książkę do ręki. Lektor ma rozpocząć w niedzielę służbę, którą będzie sprawował przez cały tydzień. Zaczynając ją, niech po Mszy i Komunii poprosi wszystkich o modlitwę, aby Bóg oddalił od niego ducha wyniosłości. On powie pierwszy, a wszyscy niech trzykrotnie powtórzą po nim werset: „Panie, otwórz wargi moje, a usta moje będą głosić Twoją chwałę” [Ps 51(50), 17]. Tak po otrzymaniu błogosławieństwa rozpocznie swoją służbę jako lektor. Powinna być zupełna cisza, aby nigdzie nie było słychać żadnego szeptu ani głosu, oprócz głosu samego lektora. Co zaś jest potrzebne przy jedzeniu i piciu, niechaj bracia tak sobie wzajemnie podają, aby nikt nie potrzebował o nic prosić14.

Podobniejak w kubańskich fabrykach, książek do czytania na głos nie wybierano przypadkiem. Inaczej jednak niż w fabrykach,

gdzie decyzja zapadała jednomyślnie, w klasztorze podejmowały

ją władze zgromadzenia. Dla kubańskich robotników treść książ­ ki mogła się stać osobistą własnością każdego ze słuchających (i często tak bywało), ale dla uczniów św. Benedykta radosne

podniecenie, osobista przyjemność czy uczucie dumy były czymś niewskazanym, tekstem należało się bowiem cieszyć wspólnie,

a nie indywidualnie. Modlitwa, w której zwracano się do Boga, by otworzył wargi czytającego, przekazywała akt czytania w ge­

stię Wszechmocnego. Według św. Benedykta Słowo Boże nie podlegało osobistym gustom, a nawet zrozumieniu. Tekst był

159

Odmiany czytania

niezmienny, autor (Autor) zaś stanowił ostateczny autorytet. Cisza przy stole, brak reakcji ze strony zgromadzonych miały

nie tylko zapewnić skupienie, ale i wykluczyć wszelkie prywatne komentarze do świętych ksiąg15.

Później, w klasztorach cystersów, które powstawały w całej

Europie od początku XII wieku, Reguła św. Benedykta porząd­ kowała tryb życia klasztornego, w którym osobiste udręki i prag­

nienia podporządkowywano potrzebom ogółu. Naruszenia Reguły były karane biczowaniem, a sprawców izolowano od

wspólnoty braci. Samotność i prywatność uważano za karę, tajemnicami dzielono się z wszystkimi, zdecydowanie zniechę­

cano do dążenia do indywidualnych osiągnięć w dziedzinie intelektualnej czy jakiejkolwiek innej. Nagrodą dla tych, którzy

dobrze funkcjonowali we wspólnocie, była dyscyplina. W życiu

codziennym mnisi z zakonu cystersów nigdy nie pozostawali sami. Przy posiłkach święte słowa czytane zgodnie z zaleceniami

św. Benedykta odwracały ich uwagę od zmysłowej przyjemności czerpanej zjedzenia10. Również poza klasztorami ludzie średniowiecza często się

zbierali, by słuchać, jak ktoś im czyta. Przed wynalezieniem druku mało kto umiał czytać i pisać, a posiadanie książek było

przywilejem bogatych, nielicznej garstki czytelników. Niektórzy z tych szczęśliwców pożyczali od czasu do czasu swoje książki, ale ograniczało się to do niewielkiego grona osób w obrębie ich klasy lub rodziny1'. Ci, którzy chcieli się zapoznać z konkretną

książką lub autorem, częściej mieli okazję posłuchać tekstu, recytowanego lub czytanego na głos, niż dzierżyć cenny tom

w rękach.

Tekstu słuchano na rozmaite sposoby. Od XI wieku w kró­

lestwach Europy wędrowni żonglerzy (pieśńiarze-poeci) re­ cytowali albo śpiewali utwory własne lub swoich mistrzów trubadurów. Znali ich na pamięć bardzo wiele. Żonglerzy peł­

nili funkcję publicznych zabawiaczy, występowali zarówno na

160

Czytanie słuchem

placach targowych, jak i na dworach. Byli przeważnie ludźmi

niskiego urodzenia, pozbawionymi często ochrony prawnej i sakramentów Kościoła18. Trubadurzy, jak Wilhelm IX, książę Akwitanii i dziad Eleonory Akwitańskiej, czy Bertran de Born, pan na Hautefort, pochodzili ze szlachetnych rodów i pisali

pieśni na chwałę swej niedosięgłej miłości. Wśród mniej więcej setki trubadurów, których nazwiska są nam znane, tworzących od początku XII do początku XIII wieku, w okresie rozkwitu tego gatunku poezji, było około dwudziestu kobiet. Żonglerzy, jak się wydaje, cieszyli się większą popularnością niż truba­

durzy, tak że elitarni artyści, jak Petrus Pictor, skarżyli się, że

„niektórzy z hierarchów Kościoła wolą słuchać niedorzecznych wierszy żonglera niż kunsztownych strof poważnego łacińskiego poety”19 (miał na myśli siebie).

Odbiór książki czytanej przez kogoś był nieco odmien­ nym doświadczeniem. Występ żonglera miał wszystkie cechy

przedstawienia, jego sukces lub porażka zależały w znacznej mierze od umiejętności aktorskich występującego, treść na­

tomiast była raczej przewidywalna. Choć w publicznym czyta­ niu talent do ekspresji też odgrywał rolę, tekst był ważniejszy od

osoby lektora. Publiczność oglądająca przedstawienie patrzyła

na żonglera wykonującego pieśni któregoś z trubadurów, na przykład słynnego Sordella; publiczność przysłuchująca się czytaniu mogła się zapoznawać z anonimową Powieścią o Li­

sie czytaną przez kogokolwiek z domowników, kto władał tą umiejętnością.

Na dworach, a niekiedy i w skromniejszych domach, czytano książki na głos rodzinie i przyjaciołom zarówno dla nauki, jak

i dla przyjemności. Czytanie podczas obiadu nie miało odwracać uwagi od rozkoszy podniebienia, przeciwnie, potęgować je za pomocą budzącej wyobraźnię rozrywki, co praktykowano już w czasach imperium rzymskiego. Pliniusz Młodszy w jednym

z listów wspomina, że spożywając posiłek w towarzystwie żony

161

Odmiany czytania

lub w gronie przyjaciół, lubił słuchać czytanej na głos zabawnej książki20. Na początku XIV wieku hrabina Mahaut z Artois po­

dróżowała z własną biblioteką popakowaną w duże skórzane torby. Wieczorami jedna z dam dworu czytała którąś z książek -

dzieło filozoficzne albo zajmujące opowieści o dalekich krajach, jak Podróże Marco Polo21. Rodzice (ci, którzy umieli) czytali dzieciom. W1399 roku Ser Łapo Mazzei, notariusz z Toskanii,

pisał do przyjaciela, kupca Francesca di Marco Datiniego, pro­ sząc go o pożyczenie Kwiatków świętego Franciszka, które chciał poczytać na głos synom. „Będzie to dla chłopców miła rozrywka

w zimowe wieczory - tłumaczył - bo to, jak wiesz, bardzo łatwa lektura”22. Na początku XIV wieku Pierre Clergue, ksiądz ze wsi Montaillou, przy różnych okazjach czytał po domach swoim parafianom zgromadzonym przy kominku fragmenty z Księgi

o wierze heretyków. W tym samym mniej więcej czasie we wsi

Ax-les-Thermes przyłapano wieśniaka Guillaumea Andorrana, jak czytał matce heretycką ewangelię. Stanął przed sądem Inkwizycji23. Z piętnastowiecznych £vangiles des cjuenouilles (Ewangelii

kądzieli) dowiadujemy się, jak mogło wyglądać takie czyta­ nie. Narrator, starszy, wykształcony mężczyzna, „po wiecze­ rzy, przez długie zimowe noce między Bożym Narodzeniem

a Gromniczną”, odwiedza dom pewnej starszej damy, gdzie często zbierają się kobiety z sąsiedztwa, „by prząść i rozmawiać

o różnych wesołych błahostkach”. Kobiety, stwierdzając, że

współcześni im mężczyźni „wciąż piszą oszczercze satyry i ja­ dowite książki uwłaczające honorowi płci niewieściej”, proszą narratora, by brał udział w tych spotkaniach - swego rodzaju

kółku czytelniczym avant la lettre - i pełnił funkcję skryby, pod­ czas gdy one będą czytać różne ustępy na temat płci, romansów,

stosunków w małżeństwie, przesądów, lokalnych obyczajów,

i komentować je z kobiecego punktu widzenia. „Jedna z nas zacznie i przeczyta zgromadzonym kilka rozdziałów - wyjaśnia

162

Czytanie słuchem

z entuzjazmem któraś z prządek - by je na zawsze utrwalić w naszej pamięci”24. Przez sześć dni kobiety czytają, wtrącają

się, komentują, sprzeciwiają, wyjaśniają i najwyraźniej świet­

nie się bawią. Narratorowi przykrzy się w końcu ta luźna at­ mosfera i choć wiernie zapisuje ich słowa, dochodzi do wnio­ sku, że w ich komentarzach „brak rymu albo sensu”. Nie ulega

wątpliwości, że jest przyzwyczajony do bardziej formalnych

scholastycznych dysput w męskim gronie. W XVII wieku dość powszechnym zwyczajem było czytanie na głos, gdy tylko zebrało się parę osób. Proboszcz, który tak gorliwie spalił książki z biblioteki Don Kichota, szukając go póź­

niej, zatrzymał się w gospodzie, gdzie opowiada zgromadzonej tam kompanii, jak czytanie rycerskich romansów pomiesza­

ło umysł szlachcicowi z La Manchy. Gospodarz się z nim nie

zgadza i wyznaje, że sam bardzo lubi słuchać tych opowieści, gdzie bohater mężnie walczy z olbrzymami, dusi ogromne węże

i w pojedynkę zwycięża wielkie armie. „W czasie żniw zbierają się tu bowiem w święta liczni żeńcy, zawsze znajdzie się ktoś,

kto czytać umie. Bierze więc wtedy jedną z tych ksiąg w ręce, otaczamy go kołem, często w trzydziestu i więcej, i słuchamy

z taką rozkoszą, że nam tysiąc siwych włosów ubywa”. Jego córka, która też znajduje się w gronie tych słuchaczy, nie lubi

scen pełnych przemocy, woli „lamenty, jakie rycerze podnoszą,

kiedy są od dam swych daleko. Zaiste, nieraz przywodzi do pła­ czu litość, jaką we mnie budzą”. Jeden z podróżnych, który ma ze sobą kilka rycerskich romansów (proboszcz chce je od razu

spalić), wiezie też w skrzyni manuskrypt powieści. Proboszcz,

z początku niechętnie, zgadza się poczytać ją obecnym na głos. Tytuł brzmi odpowiednio: O nieopatrznym ciekawskim25, a lek­ tura, którą zebrani przerywają swymi komentarzami, zajmuje kolejne trzy rozdziały26.

Atmosfera tych spotkań była tak swobodna, nie obowiązywały bowiem żadne ograniczenia dotyczące zinstytucjonalizowanego

163

Odmiany czytania

czytania, że słuchający (a także lektor) mogli w myśli odnosić tekst do swojego miejsca i czasu. Dwa wieki po Cervantesie szkocki

wydawca William Chambers spisał biografię swego brata Rober­ ta, z którym wspólnie założyli w 1832 roku słynne edynburskie

wydawnictwo noszące ich nazwisko. Wspominał, jak w mieście Peebles, gdzie obaj spędzili chłopięce lata, zbierano się, żeby słuchać czytania. Mnie i bratu dużą przyjemność sprawiało, nie mówiąc już o nabywaniu wiedzy, słuchanie starych ballad czy legend, które opowiadała miła staruszka z naszej rodziny, żona podupadłego kupca, zamieszkała w jednym ze starych zaułków. W jej skrom­ nym domu, przy ogromnym kominku, gdzie drzemał w fotelu jej na wpół oślepły i przedwcześnie postarzały mąż, bitwa pod La Coruną i wieści ze świata przeplatały się w osobliwy sposób z debatami o żydowskich wojnach. Tematu do lej niecodzien­ nej konwersacji dostarczał podniszczony egzemplarz Józefa Flawiusza w przekładzie L’Estrangea, niewielki tomik z datą 1720. Godnym zazdrości posiadaczem tego dzieła był lam Fleck, «swawolny dzieciak», za jakiego uchodził. Żadna praca się go na stałe nie trzymała, obrał więc sobie za zawód chodzenie wieczorem po domach ze swoim Flawiuszem, którego czytał jak aktualne wiadomości. Za jedyne światło służył mu przeważnie pełgający blask od węgli na kominku. Zwykł czytać najwyżej dwie albo trzy strony za jednym posiedzeniem, przeplatając je własnymi mądrymi spostrzeżeniami, stanowiącymi jakby przypisy do tekstu, przez co podtrzymywał nadzwyczajne za­ interesowanie słuchaczy. Odwiedzając kolejne domy, wszędzie doprowadzał historię do tego samego momentu i pozostawiał słuchaczy w pełnym niepokoju oczekiwaniu na ciąg dalszy po­ ruszających zdarzeń z dawnych hebrajskich kronik. Choć w ten sposób co roku odczytywał całe dzieło Flawiusza, nie traciło ono nigdy uroku nowości27. - No i jak, co tam nowego dziś wieczorem? - pytał stary Geordie Murray, gdy Tam wkraczał z Flawiuszem pod pachą i zasiadał przy kominku.

164

Czytanie słuchem

- Niedobre wieści - odpowiadał Tam. - Tytus zaczął oblegać Jerozolimę. Sprawy przybiorą fatalny obrót28.

Podczas czytania (interpretowania, recytowania) posiadana

książka urasta niekiedy do rangi talizmanu. Na północy Francji po dziś dzień książki służą wiejskim bajarzom jako pomocni­ czy rekwizyt. Ludzie ci znają tekst na pamięć, ale dodają sobie

powagi, udając, że czytają z książki, choćby trzymali ją do góry nogami29. W posiadaniu książki - przedmiotu, w którym mogą się zawierać nieskończone opowieści, słowa mądrości, kroniki

minionych czasów, zabawne anegdoty i boskie objawienie - jest

coś takiego, co nadaje czytającemu moc tworzenia historii, a słu­ chającemu poczucie, że obcuje z aktem tworzenia. Chodzi o to, by

moment czytania został w pełni na nowo odegrany - potrzebna

jest do tego obecność lektora, publiczności i książki - bez czego

przedstawienie nie byłoby kompletne. Za czasów św. Benedykta słuchanie czytanego na głos tekstu

uważano za czynność natury duchowej. W późniejszych stule­ ciach pod tym wzniosłym przesłaniem mogły się ukrywać inne,

mniej przyzwoite cele. Na przykład na początku XIX wieku, kiedy w Wielkiej Brytanii nadal się wzdrygano na myśl o uczo­ nej kobiecie, słuchanie takie stało się jednym z aprobowanych

społecznie sposobów studiowania. Powieściopisarka Harriet

Martineau w swych wspomnieniach (AutobiographicalMenioir) opublikowanych po jej śmierci, w 1876 roku, ubolewała, że

za czasów jej młodości nie uchodziło, by młoda panna zbyt osten­ tacyjnie oddawała się nauce. Powinna była siedzieć w salonie z robótką w ręku, słuchać książki czytanej przez kogoś nagłos i być gotowa na przyjęcie gości. Po ich przybyciu tematem konwersacji stawała się często odłożona właśnie książka, która musiała być wybrana z wielką przezornością, by składająca wizytę dama nie doznała szoku i w domach, które miała odwiedzić w następnej kolejności, nic naopowiadała o godnym ubolewania rozprzężeniu obyczajów w tej właśnie rodzinie30.

165

Odmiany czytania

Z drugiej strony, czytanie na głos mogło też służyć wpro­

wadzaniu owego rozprzężenia obyczajów, nad którym tak ubo­

lewano. Diderot pisał w 1781 roku o „leczeniu” swej żony Nanette, bigotki, która się zarzekała, że nic dotknie żadnej książ­

ki niezawierającej wzniosłych treści duchowych. Leczenie pole­ gało na tym, że przez parę tygodni aplikował jej frywolną lite­

raturę. Zostałem jej Lektorem. Zarządziłem trzy szczypty Idziego Blasa - rano, po obiedzie i wieczorem. Gdy skończymy Idziego Blasa, przejdziemy do Diabła kulawego, Kawalera z Salamanki i innych wesołych opowiastek w tym stylu. Po kilku latach i paru setkach takich lektur będzie uleczona. Pewien sukcesu, nie powi­ nienem się uskarżać na trud. Bawi mnie, że wszystkich gości raczy ona opowieścią o tym, co właśnie jej czytałem, rozmowa potę­ guje więc działanie lekarstwa. Wspominałem już o powieściach jako frywolnych utworach, ale odkryłem, że dobre są na wapory. Kiedy tylko zobaczę doktora Tronchina, przekażę mu wiadomość o moim odkryciu. Recepta: osiem do dziesięciu stronic Opowieści uciesznej Scarrona, cztery rozdziały Don Kichota, odpowiednio wybrany akapit z Rabelaisgo, porcja Kubusia Fatalisty i Manon Lescaut. Lekarstwa te należy aplikować w różnych zestawach, tak jak zioła, zastępując w razie potrzeby innymi o zbliżonych właściwościach”31.

Ktoś, kto słucha czytanego mu tekstu, ma przed sobą za­

ufanego obserwatora swych reakcji, które w innym wypadku musiałyby pozostać niezauważone. Jest to katartyczne doświad­ czenie, opisane przez hiszpańskiego powieściopisarza Benita

Pereza Galdósa w jednym z jego Episodios nacionales. Rzecz dzieje się w XIX wieku w Madrycie, jest ciepła letnia noc. Dońa Manuela, pani z klasy średniej, kładzie się do łóżka, tłumacząc,

że nic chce się zbytnio rozgorączkować czytaniem w ubraniu pod lampą w salonie. Jej szarmancki wielbiciel, generał Leopol­

do O’Donnell, proponuje, że poczyta jej na głos, póki dama nie zaśnie. Wybiera jedno z ulubionych przez nią powieścideł,

166

Czytanie słuchem

„o zagmatwanej, pełnej niekonsekwencji akcji, kiepsko prze­

tłumaczone z francuskiego”. Wodząc palcem po tekście, czyta

opis pojedynku, w którym blond młodzieniec rani niejakiego monsieur Massenota: - Cudownie! - zakrzyknęła ucieszona Dońa Manuela. - Ten blon­ dyn, pamięta pan chyba, to artylerzysta, który przybył z Anglii w przebraniu kramarza. Po wyglądzie sądząc, jest naturalnym synem hrabiny. Niech pan czyta dalej. Ale z lego, co przeczytał pan dotąd, wynika - zauważyła - że odciął Massenetowi nos, czyż nic tak? - Na to wygląda. Tu wyraźnie napisano: „Twarz Massenota zalała się krwią, która dwoma strumykami spływała po jego siwiejących wąsach”. - Cieszy mnie to. Należy mu się z nawiązką. Przekonajmy się teraz, co autor nam dalej powie32.

Czytanie na głos nie jest czynnością prywatną, tak więc czy­ tany materiał musi być ze społecznego punktu widzenia możliwy do zaakceptowania zarówno przez lektora, jak i publiczność. Na plebanii w Steventon, w Hampshire, członkowie rodziny Auste-

nów czytali sobie wzajemnie o różnych porach dnia i wymieniali uwagi na temat stosowności wybieranych lektur. „Ojciec czyta nam rano Cowpera. Słucham go, kiedy tylko mogę” - pisała Jane

Austen w 1808 roku. „Dostaliśmy drugi tom Espriellas Letters [Southeya], Czytam go na głos przy świetle świecy”. „Czy powin­

nam być zachwycona Marniioneni [sir Waltera Scotta|? Jak dotąd nie jestem. James [najstarszy brat] czyta go na głos co wieczór krótkie są te wieczory, zaczynają się o dziesiątej i przerywa je

kolacja”. Słuchając Alphonsine Madame de Genlis, Austen jest oburzona: Odstręczyła nas po dwudziestu stronach. Fatalny przekład to nie wszystko, są niestosowne sformułowania przynoszące ujmę pióru, które do tej pory było tak czyste. Zamieniliśmy ją na inną lekturę, Feniale Quixote [Charlotte Lcnnox], dzięki której dobrze

167

Odmiany czytania

się wieczorem bawimy, a ja szczególnie, okazuje się bowiem, że to dzieło jest takie, jak zapamiętałam33.

(Echo książek, których słuchała Austen, odnajdziemy później w jej twórczości, w bezpośrednich odniesieniach, jakie będą do

nich robić bohaterowie, charakteryzowani poprzez ulubione lub nielubiane lektury: sir Edward Denham w powieści Sanditon z lek­

ceważeniem wyraża się o Scotcie jako „ugłaskanym”, John Thorpe z Opactwa Northanger stwierdza: „nigdy nie czytam powieści”, choć zaraz się przyznaje, że Tom Jones Fieldinga i Mnich Lewisa to utwory „całkiem przyzwoite”).

Słuchanie czytanego tekstu, by oczyścić grzeszne ciało, by zaznać przyjemności, by się czegoś nauczyć albo uznać, że

dźwięki są ważniejsze niż sens, wzbogaca czynność czytania, a zarazem ją zubaża. Zdanie się na kogoś, by wypowiadał dla nas słowa widniejące na stronie, to doświadczenie o wiele mniej

osobiste niż wodzenie po tekście własnymi oczami. Poddając się głosowi lektora - wyjąwszy przypadki, gdy osobowość słuchacza dominuje - przestajemy określać dla książki szczególne tempo,

ton, intonację jedyne dla każdego z nas z osobna. Ucho jest skazane na cudzy język, powstaje tutaj hierarchia (którą cza­

sami podkreśla specjalne umiejscowienie lektora, na osobnym krześle albo na podium), za której sprawą słuchający znajduje

się we władzy czytającego. Nawet w sensie dosłownym słu­

chacz robi często to, co sugeruje mu lektor. Diderot tak opisywał w 1759 roku czytanie w gronie przyjaciół: „Czytający sadowi się nieświadomie w najdogodniejszej dla niego pozie, a słuchający

robi to samo [...] Dodajcie do tej sceny trzecią postać - podda się prawu ustalonemu przez tych dwóch: to złożony system trzech ' ”34 interesów .

Głośne czytanie uważnemu słuchaczowi zmusza często lektora do większej skrupulatności, nie przeskakuje on stron,

nie wraca do przeczytanych już fragmentów, utrwala tekst za pomocą pewnego formalnego rytuału. Czy w benedyktyńskim

168

Czytanie słuchem

klasztorze, czy w zimowych komnatach późnego średniowiecza,

w karczmach i kuchniach renesansu czy dziewiętnastowiecznych

fabrykach cygar - nawet dzisiaj, gdyjadąc autostradą, słuchamy z taśmy głosu aktora czytającego książkę - ceremonia takie­ go czytania z pewnością pozbawia słuchacza części wolności

nieodłącznie związanej z aktem czytania - wyboru intonacji, zaakcentowania jakiegoś punktu, powrotu do ulubionego frag­

mentu - ale nadajc również uniwersalnemu tekstowi poważaną tożsamość, poczucie jedności w czasie i istnienia w przestrzeni, jakie rzadko zyskuje w kapryśnych rękach pojedynczego czy­ telnika.

Mistrz drukarski Aldus Manucjusz

Forma książki Gdy sięgam po książkę, by poczytać ją w łóżku albo przy biur­

ku, wziąć do pociągu albo komuś podarować, jej forma jest dla mnie równie ważna jak treść. Zależnie od okoliczności, zależnie

od miejsca, gdzie mam zamiar czytać, wybieram albo mały, wy­

godny tomik, albo pokaźną, grubą księgę. Książki przedstawiają się swoimi tytułami, autorami, miejscem w katalogu lub na półce, ilustracjami na okładce, ale także swoim rozmiarem. Doszedłem

do tego, że w różnych miejscach i w różnym czasie oczekuję od pewnych książek, że będą wyglądać tak, a nie inaczej, i jak to z modą bywa, zmieniające się cechy nadają szczególną jakość definicji

danej książki. Oceniam książkę po okładce. Oceniam ją po formie.

Od samego początku czytelnicy wymagali, by formaty książek były dostosowane do użytku, jaki się z nich robi. Pierwsze tabliczki

mezopotamskie były zwykle kwadratowymi, a niekiedy prostokąt­

nymi płytkami z gliny o szerokości mniej więcej siedmiu centyme­

trów. Można je było wygodnie trzymać w ręce. Książka składała się

z kilku takich tabliczek, przechowywanych zapewne w skórzanej sakiewce albo w pudełku, a czytelnik wyjmował je w ustalonej

kolejności. Niewykluczone, że w Mezopotamii znano też książki oprawiane podobnie jak nasze tomy. Na nowohetyckich stelach nagrobnych widnieją przedmioty przypominające kodeksy - być

może było to kilka tabliczek połączonych ze sobą i ujętych w okład­ kę. Żadna taka książka nie przetrwała jednak do naszych czasów.

171

Odmiany czytania

Nie wszystkie książki z Mezopotamii były przeznaczone do trzymania w ręce. Zachowały się teksty pisane na powierzchniach

o wiele większych, tak jak pochodzący z XII wieku p.n.e. średnio-

asyryjski kodeks praw, znaleziony w Aszurze. Tekst rozmieszczony jest na powierzchni sześciu metrów kwadratowych w kolumnach po obu stronach kamiennej płyty1. Taka „książka” z pewnością nie miała być brana do ręki, ale ustawiona jak stela pełniła funkcję encyklopedii. W tym wypadku rozmiar miał swoje znaczenie, zwią­

zane z hierarchicznym porządkiem. Małe tabliczki przywodziły na myśl transakcję prywatną, wielki format zbioru praw przydawał,

w oczach mezopotamskiego czytelnika, autorytetu samym prawom.

Bez względu na życzenia czytelników format książki nie mógł być dowolny. Glina nadawała się do robienia tabliczek, a z papi­

rusu (sporządzonego z wysuszonych włókien rośliny podobnej do trzciny) robiło się poręczne zwoje. Jedne i drugie czytelnik

mógł nosić przy sobie, ale żaden z tych materiałów nie nadawał się do wyrobu książek w takiej formie, jaka zastąpiła tabliczki

i zwoje. Był to kodeks, zbiór złożonych kart spojonych u grzbietu. Kodeks z glinianych tabliczek byłby ciężki i nieporęczny, a choć spotykało się kodeksy sporządzone z kart papirusu, był on zbyt kruchy, by karty dały się składaćwksiążki o mniejszym formacie.

Natomiast pergamin lub welin (jeden i drugi wyrabiano ze skór zwierząt, choć odmiennymi sposobami) można było przycinać lub składać, otrzymując kartki różnych rozmiarów. Jak podaje

Pliniusz Starszy, egipski król Ptolemeusz, który ze względu na Bibliotekę Aleksandryjską chciał, by produkcja papirusu pozo­

stała tajemnicą państwową jego królestwa, zakazał jego eksportu, przez co zmusił swego rywala Eumenesa, władcę Pergamonu, do

wynalezienia innego materiału, na którym można byłoby spisy­ wać księgi2. Jeśli wierzyć Pliniuszowi, dekret króla Ptolemeusza

miał taki skutek, że w II wieku p.n.e. w Pcrgamonie wynaleziono

pergamin. Najstarsze znane nam dzisiaj książki z pergaminu są jednak o wiek wcześniejsze3. Materiałów, o których mowa, nie używano do wyrobu jednego tylko rodzaju ksiąg: robiono

172

Forma książki

zwoje z pergaminu i, jak już wspomniałem, kodeksy z papirusu. W całej Europie w IV wieku n.e. do wyrobu książek używano już

głównie pergaminu. Tak było do czasu, aż osiem wieków później we Włoszech pojawił się papier. Pergamin był nie tylko trwalszy

i gładszy od papirusu, ale i tańszy. Czytelnicy, którym zależało na księgach pisanych na papirusie (pomimo dekretu króla Pto­

lemeusza), musieli go sprowadzać z Egiptu, co drogo kosztowało. Kodeks pergaminowy stał się wkrótce popularną formą książek,

z których korzystali urzędnicy i księża, podróżni i studenci - wszy­ scy, którzy musieli swoje lektury transportować wygodnie z miejsca

na miejsce i mieć ułatwiony dostęp do dowolnego miejsca w tekście. Poza tym tekst można było zapisywać po obu stronach karty, a na

czterech marginesach kodeksowej strony dawało się umieszczać

glosy i komentarze, dzięki czemu czytelnik miał w tekście swój udział, co przy posługiwaniu się zwojem nie było takie proste.

Zmieniła się też organizacja samych tekstów, które przedtem

dzielono zależnie od objętości zwoju (na przykład podział Iliady na dwadzieścia cztery księgi wynikł prawdopodobnie z tego, że

mieściła się zwykle na dwudziestu czterech zwojach). Tekst można było teraz porządkować według treści, w księgi lub rozdziały. Sam

też mógł stawać się częścią większej całości, kiedy kilka krótszych

dzieł składano w jedną, wygodną książkę. Nieporęczny zwój miał ograniczoną powierzchnię. Dziś znów sobie uświadamiamy, co to znaczy, powróciwszy do tej starożytnej formy książki na ekranach

naszych komputerów, które ukazują tylko część tekstu, przewija­ nego w dół lub w górę. Kodeks umożliwiał natomiast czytelnikowi

prawie natychmiastowe docieranie do innych stron, a tym samym

zachowanie poczucia całości - co podkreślał jeszcze fakt, że pod­ czas czytania trzymało się cały tekst w ręku. Kodeks miał i inne

nadzwyczajne zalety: na początku z konieczności był mały, bo chodziło o to, by łatwo dał się przenosić, ale gdy zwiększyły się jego rozmiary i liczba stron, mógł pomieścić o wiele więcej (choć nie

bez ograniczeń) niż którakolwiek z dawniejszych postaci książki.

Marcjalis, poeta z I wieku, zachwycał się magiczną mocą przed­

173

Odmiany czytania

miotu na tyle małego, że dawało się go wziąć do ręki, a przy tym zawierającego w sobie nieskończoną liczbę cudów:

Homer na pergaminowych kartach! Iliada i wszystkie przygody Ulissesa, wroga królestwa Priama! Wszystko pomieszczone na kawałku skóry Poskładanym w małe arkusiki!4

Dzięki swym zaletom kodeks zwyciężył. Do 400 roku n.e. kla­ syczne zwoje zarzucono. Większość książek składała się z prosto­

kątnych kart. Raz złamany arkusz pergaminu nazywał się folio, dwa razy złamany - quarto, jeszcze raz - octavo. W XVI wieku

ustalono oficjalne formaty złożonych arkuszy. Król Francji Fran­

ciszek I dekretem z 1527 roku określił standardowe formaty papie­ ru obowiązujące w jego państwie. Kto się do tego nie stosował, mógł trafić do więzienia5. Na przestrzeni wieków książka przybierała różne formy, ale

najpopularniejsze okazały się te, które umożliwiały wygodne trzymanie jej w ręku. Nawet w starożytnej Grecji i Rzymie, gdzie wszelkie teksty zapisywano zwykle na zwojach, do prywatnych

zapisków służyły niewielkie, poręczne tabliczki woskowe do wielokrotnego użytku. Wypukłe brzegi i dekorowane okładki chroniły tekst. Z czasem miejsce tabliczek zajęły zeszyciki z paru kartek cienkiego pergaminu, niekiedy w różnych kolorach. Ro­ biono na nich notatki albo obliczenia. W Rzymie, począwszy od

III wieku n.e., zeszyciki te straciły znaczenie praktyczne, zaczęto

je cenić ze względu na wygląd okładek. Oprawione w wytwornie

zdobione płytki z kości słoniowej były wręczane w darze wyso­ kim urzędnikom z okazji nominacji. Po pewnym czasie stały się

prywatnymi prezentami, którymi obdarowywali się nawzajem ludzie bogaci, wpisując w nich dedykację lub wiersz. Przedsię­

biorczy księgarze zaczęli wkrótce wydawać w ten sposób zbiorki poezji. Tak powstały tomiki przeznaczone na prezenty, o których wartości przesądzała nie tyle treść, ile wyszukane zdobnictwo6.

174

Forma książki

Rozmiar książki, niezależnie, czy miała formę zwoju, czy kodeksu, przesądzał o tym, jak wyglądało miejsce, gdzie ją prze­

chowywano. Zwoje umieszczano albo wspecjalnych drewnianych

skrzynkach (przypominających nieco pudła na kapelusze) z trój­ kątnymi metkami, które w Egipcie robiono z gliny, a w Rzymie

z pergaminu, albo na regałach, w taki sposób, by widoczne były metki (mdexlub titulus) pozwalające łatwo zidentyfikować każdą książkę. Kodeksy układano płasko na przeznaczonych do tego

półkach. Sydoniusz Apolinary, biskup Clermont, opisując około 470 roku n.c. odwiedzony przez siebie wiejski dom w Galii, wspo­

mina o różnych rodzajach półek: „Znajdowało się tu bardzo wiele

ksiąg; mógłbyś sobie wyobrazić, że patrzysz na sięgające do piersi półki (plantei), na których spoczywały dzieła gramatyków, szafki w kształcie klina (cunei) w bibliotece czy pełne szafy (arinaria) należące do księgarzy”7. Sydoniusz znalazł tam dwa rodzaje

ksiąg - dzieła łacińskich klasyków, przeznaczone dla mężczyzn, oraz modlitewniki dla kobiet. Europejczycy żyjący w wiekach średnich szmat życia poświę­

cali praktykom religijnym, nic więc dziwnego, że do najpopular­ niejszych książek w owej epoce należały Godzinki, czyli książki

do nabożeństwa, często widniejące na obrazach przedstawia­ jących Zwiastowanie. Pisane ręcznie lub drukowane, zwykle w małym formacie, często n iezmiernie bogato ilustrowane przez wybitnych artystów, zawierały zbiór krótkich modlitw, znanych

jako „małe oficjum Matki Boskiej”, które odmawiano o różnych porach dnia i nocy8. Wzorowane na brewiarzu - zbiorze modlitw odmawianych codziennie przez duchowieństwo - składały się z psalmów i innych ustępów z Pisma Świętego, a także hym­ nów, oficjum za zmarłych, modlitw do świętych oraz kalendarza.

Z tych niewielkich książeczek wierni korzystali albo podczas

nabożeństw w kościele, albo modląc się indywidualnie. Dzięki

swemu rozmiarowi były też odpowiednie dla dzieci. Około roku 1493 książę Gian Galeazzo Sforza z Mediolanu zamówił Go­ dzinki dla swojego trzyletniego synka Francesca Marii Sforzy.

175

Odmiany czytania

„II Duchetto” (książątko) wyobrażony jest na jednej ze stron Anioł Stróż prowadzi go nocą wśród bezdroży. Godzinki bywały bogato ilustrowane, na różne sposoby, zależ­ nie od tego, dla kogo były przeznaczone i ile kto mógł za nie zapłacić. Często zdobiły je rodowy herb albo portret właściciela. W sferach szlacheckich, a później wśród bogatego mieszczaństwa, stały się

zwyczajowym prezentem ślubnym. Pod koniec XV wieku rynek europejski opanowali iluminatorzy z Flandrii, którzy wysyłali do

różnych krajów kontynentu delegacje, mające ustalić odpowiedniki naszych list prezentów ślubnych9. Piękny egzemplarz Godzinek, zamówiony na ślub księżniczki Anny Bretońskiej w 1490 roku, obstalowano na miarę jej ręki10. Przeznaczony jest dla jednej oso­ by, pochłoniętej zarówno odmawianiem modlitw, powtarzanych

przez kolejne miesiące i lata, jak i oglądaniem wciąż zaskakujących ilustracji, których szczegóły nie dadzą się nigdy do końca rozszy­ frować, a miejska sceneria - sceny ze Starego i Nowego Testamentu rozgrywają się w piętnastowiecznych pejzażach - przybliża święte

słowo czytelniczce, przedstawia bowiem współczesne jej otoczenie. Niewielkie książeczki służyły określonym celom, ogrom­

ne księgi zaspokajały zaś potrzeby innego rodzaju odbiorców. Około V wieku w Kościele katolickim pojawiły się wielkie księgi

liturgiczne - mszały, hymnarze, antyfonarze. Rozkładano je na pulpicie w środku chóru, a śpiewający mogli z nich odczytywać

słowa lub nuty równie łatwo, jakby mieli przed sobą monumen­ talną inskrypcję. Piękny antyfonarz znajdujący się w bibliotece opactwa Świętego Galla zawiera wybór tekstów liturgicznych

pisanych literami tak wielkimi, że czytać je można ze znacznej odległości, pod melodyjny śpiew kilkunastoosobowego chóru11.

Stojąc kilka metrów od księgi, bez trudu mogłem rozróżnić nuty. Gdyby tak książki z mojego podręcznego księgozbioru dały się tak łatwo czytać z daleka! Niektóre z tych ksiąg liturgicznych miały

tak ogromne rozmiary, że musiano je układać na rolkach, by dały się przesunąć. Rzadko jednak zmieniały miejsce. Ich oprawy

zdobiono wytłaczanym mosiądzem i kością słoniową, na rogach

176

Forma książki

wzmacniano metalem, zamykano na gigantyczne klamry. Księgi

te przeznaczone były do wspólnego użytku, do czytania z pewnej

odległości. Wykluczały intymne obcowanie, kartkowanie na osobności, nie były niczyją prywatną własnością.

Różne zmyślne ulepszenia stołów i pulpitów służyły wygod­ nemu czytaniu książek. W Muzeum Wiktorii i Alberta w Lon­ dynie znajduje się kamienna rzeźba św. Grzegorza Wielkiego, wykonana w XIV wieku w Weronie. Przedstawia świętego przy

stole do czytania, którego pulpit można ustawiać pod różnymi kątami albo podnieść, gdy czytelnik chce wstać z miejsca. Na rycinie z XIV wieku uwidoczniony jest uczony, piszący przy

ośmiokątnym stole z pulpitem w wypełnionej księgami bibliotece. Przy takim stole można było pracować z jednej strony, a następnie, obracając go, czytać książki rozłożone przy pozostałych siedmiu

krawędziach. W 1588 roku Agostino Ramelli, włoski inżynier na służbie króla Francji, wydał książkę, w której opisał różne uży­

teczne machiny. Należał do nich między innymi „obrotowy stół do czytania”, o którym Ramelli tak pisze:

[...] piękna i pomysłowa machina, bardzo przydatna dla wszyst­ kich, którzy przyjemność znajdują w studiowaniu, a zwłaszcza cierpiących na niedyspozycje lub artretyzm, przy takiej machinie bowiem można czytać wiele książek bez konieczności rusza­ nia się z miejsca. Ma ona również tę zaletę, że zajmuje niewiele przestrzeni tam, gdzie się ją ustawi, o czym przekona się każdy rozumny człowiek, gdy tylko popatrzy na rysunek12. (Naturalnej wielkości model tego wspaniałego koła do czyta­ nia pojawił się w filmie Richarda Lestera Trzej muszkieterowie

z 1974 roku). Siedzisko i pulpit do czytania łączono tak, że stano­ wiły jeden mebel. Na początku XVIII wieku wytwarzano w Anglii specjalnie dla bibliotek pomysłowe krzesła, zwane cockfighting chairs (nazwa wzięła się stąd, że krzesła widniały na ilustracjach

przedstawiających walkę kogutów, cockfighting'). Czytający siadał

na krześle okrakiem, zwrócony twarzą do pulpitu z tyłu krzesła,

a łokcie mógł wygodnie oprzeć na szerokich poręczach.

177

Obrotowy stół do czytania

Obiegowa podobizna Johannesa Gutenberga

Odmiany czytania

Czasami innego rodzaju potrzeba bywała matką wynalaz­ ków. Benjamin Franklin pisał, że za czasów królowej Marii jego protestanccy przodkowie ukrywali angielską Biblię „otwartą

i umocowaną do deski pod dużym stołkiem”. Kiedy prapradziadek Franklina czytał ją domownikom, „odwracał stołek i trzymał go tak na kolanach, przewracając jedynie karty księgi. Jedno

z dzieci stało przy drzwiach na straży, aby dać znać o zbliżaniu się urzędnika sądu duchownego. Wówczas stołek stawiano na ziemi, a dla niepoznaki ktoś na nim siadał”13.

Wyprodukowanie książki, zarówno olbrzymiego tomiska,

które przytwierdzano łańcuchem do pulpitu, jak i filigranowego tomiku na miarę dziecięcej rączki, było długim, żmudnym pro­

cesem. Zmiana, jaka nastąpiła w połowie XV wieku w Europie,

nie tylko skróciła czas niezbędny do wytworzenia książek, ale

i znacznie zwiększyła ich nakłady. Całkiem nowego charakteru nabrał stosunek czytelnika do przedmiotu, który stracił eksklu-

zywność i wyjątkowość, nie był już bowiem wytworem rąk kopi­ sty. Zmiana, o której mowa, to rzecz jasna wynalezienie druku.

W latach czterdziestych XV wieku młody grawer i złotnik z Moguncji, którego pełne imię i nazwisko brzmiało Johannes Gensfleisch zur Laden zum Gutenberg (skrócone przez prak­ tyczny świat interesów do Johann Gutenberg), doszedł do wnios­

ku, że o wiele większą szybkość i wydajność osiągnie się, jeśli poszczególne litery alfabetu będzie się drukować oddzielnymi

czcionkami, nadającymi się do ponownego użycia. Do tej pory

używano niekiedy drewnianych klocków, z których drukowano ilustracje. Gutenberg przez kilka lat eksperymentował, zapożycza­ jąc się, by sfinansować swoje przedsięwzięcie. Wynalazł wszystkie

podstawowe, nieznane dotąd narzędzia, używane w poligrafii

jeszcze w XX wieku: metalowe prostopadłościany do odbijania liter, prasę łączącą cechy tłoczni win i prasy introligatorskiej oraz farbę sporządzaną z pokostu14. Między 1450 a 1455 rokiem wy­ drukował nową techniką pierwszą książkę - Biblię zawierającą po

180

Forma książki

42 wiersze na każdej stronic15. Wydrukowane strony zawiózł na

targi handlowe do Frankfurtu. Szczęśliwym zbiegiem okoliczno­ ści zachował się do naszych czasów list niejakiego Eneasza Sylwiu-

sza Piccolominiego do kardynała Carvajala, napisany 12 marca

1455 roku w Wiener Neustadt. Autor listu donosi eminencji, że

oglądał na targach Biblię Gutenberga: Nie widziałem żadnej kompletnej Biblii, ale pięciostronicowe ze­ szyty [składki 1 kilku ksiąg Biblii, o bardzo wyraźnym i porządnym kroju liter i bez żadnych błędów. Wasza Eminencja mógłby je wy­ godnie czytać, nie używając okularów. Dowiedziałem się od różnych świadków, że ukończono 158 kopii, inni podają, że 180. Nic mam pewności co do liczby, ale że książki zostały złożone, jeśli wierzyć ludziom, nie wątpię. Gdybym znał życzenia Waszej Eminencji, z pewnością kupiłbym egzemplarz. Niektóre z tych pięciostronicowych zeszytów posłano samemu Cesarzowi. Postaram się w miarę możności, by jedną z tych Biblii wystawiono na sprzedaż, i kupię ją dla Waszej Eminencji. Obawiam się jednak, że nie będzie to możliwe, zarówno z powodu odległości, jak i dlatego, że, jak mówią, książki te znajdują klientów, zanim jeszcze zostaną ukończone16.

Skutki wynalazku Gutenberga objawiły się natychmiast i były nadzwyczaj dalekosiężne, od razu bowiem wielu czytelników doceniło jego wielkie zalety: przyspieszenie produkcji, jedno­ rodność tekstu i stosunkowo niską cenę książek17. Zaledwie kilka

lat po wydrukowaniu pierwszej Biblii prasy drukarskie praco­

wały już w całej Europie: w 1465 roku we Włoszech, w 1470 we Francji, w 1472 w Hiszpanii, w 1475 w Holandii i Anglii, w 1489 w Danii. (Do Nowego Świata dotarły później: pierwsze znalazły się w 1533 roku w Mexico City i w 1638 w Cambridge w stanie

Massachusetts). Szacuje się, że zeszło z nich ponad 30 tysięcy in­

kunabułów (tym łacińskim terminem zXVII wieku, oznaczającym dosłownie „w kołysce”, określa się książki drukowane przed 1500 rokiem)18. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że piętnastowieczne nakła­ dy nie przekraczały zwykle 250 egzemplarzy, a rzadko osiągały

1000, dokonanie Gutenberga musiano uznać za wielce imponu­

181

Odmiany czytania

jące19. Nagle po raz pierwszy od wynalezienia pisma można było

szybko i w dużych ilościach produkować materiał do czytania. Warto pamiętać, że druk, pomimo przepowiedni, że „świat się kończy”, jakie zawsze towarzyszą nowym wynalazkom, nie wyko­

rzenił upodobania do tekstu pisanego. Przeciwnie, Gutenberg i jego

następcy próbowali naśladować rzemiosło kopistów. Większość inkunabułów przypomina rękopisy. Pod koniec XV wieku, choć

drukarstwo zyskało już wtedy mocną pozycję, nadal troszczono się o piękny charakter pisma, a najznamienitsze wzory kaligrafii

miały się dopiero pojawić. Książki stawały się coraz dostępniejsze

i coraz więcej ludzi uczyło się czytać, więcej także poznawało sztukę

pisania, często bardzo wyszukanego. WiekXVI to nie tylko epoka słowa drukowanego, ale i stulecie znakomitych podręczników kaligrafii20. Ciekawe, jak często postęp w dziedzinie technologii -

taki jak wynalazek Gutenberga - nie eliminuje, ale promuje coś, co miał zastąpić, zwracając nam uwagę na staromodne zalety,

które w innym wypadku przeoczylibyśmy albo zlekceważyli. Za naszych czasów technologia komputerowa i rozpowszechnienie się

książek na CD-ROM-ach nie wpłynęły - jak pokazują statystyki na produkcję i sprzedaż książek w staromodnej formie kodeksu.

Ci, którzy uważają komputer za zło wcielone (czemu daje wyraz

Sven Birkerts w utworze pod przejmującym tytułem Gutenberg Elegies'1), pozwalają nostalgii wziąć górę nad doświadczeniem. Na przykład w roku 1995 Biblioteka Kongresu powiększyła swoje

i tak ogromne zbiory o 359 437 nowych książek (nie licząc broszur, czasopism i periodyków).

Nagłe zwiększenie produkcji książek zapoczątkowane przez wynalazek Gutenberga uwydatniło stosunek, jaki zachodzi między

treścią książki a jej materialną formą. Biblia Gutenberga miała na przykład imitować kosztowne, ręcznie wytwarzane księgi z tam­ tych czasów, nabywcy kupowali więc oddzielne arkusze i dawali do

oprawy, tworząc wielkie, imponujące tomy, przeważnie w formacie 40 na 30 cm22, które miały być wykładane na pulpitach. Na taką Biblię zrobioną z welinu trzeba było zużyć skóry ponad dwustu

182

Forma książki

owiec („niezawodne lekarstwo na bezsenność” - skomentował antykwariusz Alan G. Thomas23). Dzięki taniej i szybkiej produkcji poszerzył się jednak rynek odbiorców, którzy mogli sobie pozwolić

na książki do prywatnego użytku i nie potrzebowali tomów dużego formatu drukowanych wielką czcionką. Następcy Gutenberga

zaczęli w końcu wytwarzać mniejsze, kieszonkowe książki.

W 1453 roku Konstantynopol wpadł w ręce Turków. Wielu

greckich uczonych, których szkoły znajdowały się przedtem nad Bosforem, przeniosło się do Włoch. Wenecja stała się nowym ośrodkiem nauk klasycznych. Minęło mniej więcej czterdzieści

lat. Włoski humanista Aldus Manucjusz, który uczył łaciny i greki tak wybitnych ludzi jak Giovanni Pico della Mirandola, doszedł­

szy do wniosku, że trudno nauczać, nie dysponując szkolnymi wydaniami klasyków w poręcznych formatach, postanowił zająć się rzemiosłem Gutenberga i założył własną drukarnię, z której

miały wychodzić takie właśnie książki, jakich potrzebował na swoich zajęciach. Na miejsce wybrał Wenecję, chcąc wykorzystać

obecność uczonych-uchodźców ze Wschodu. Jako korektorów

i zecerów zatrudnił prawdopodobnie uchodźców z Krety, byłych kopistów21. W 1494 roku zaczął wprowadzać w życie swój am­ bitny program wydawniczy, w ramach którego powstały jedne

z najpiękniejszych książek w dziejach drukarstwa, najpierw po grecku - wydania Sofoklesa, Arystotelesa, Platona, Tukidydesa,

a następnie dzieła łacińskich autorów - Wergiliusza, Horacego,

Owidiusza. Aldus Manucjusz uważał, że tych wspaniałych twór­ ców powinno się czytać „bez pośredników” - w oryginale oraz bez przypisów i komentarzy. Chcąc umożliwić czytelnikom „swo­ bodne obcowanie z tymi sławnymi zmarłymi”, wydawał oprócz klasycznych tekstów książki do gramatyki i słowniki25. Korzystał

nie tylko z usług ekspertów znajdujących się na miejscu, zapraszał

do Wenecji wybitnych humanistów z całej Europy, w tym takie sławy jak Erazm z Rotterdamu. Spotykali się raz dziennie w domu

Manucjusza, gdzie dyskutowali na temat tytułów, jakie mają się

183

Odmiany czytania

ukazać, oraz rękopisów, które mogą posłużyć za rzetelne źródła. Przeglądali przy tym zbiory klasyków wydane w poprzednich stuleciach. „Podczas gdy średniowieczni humaniści gromadzili, renesansowi segregowali”26 - stwierdził historyk Anthony Graf-

ton. Aldus Manucjusz segregował nieomylnym okiem. Do listy autorów klasycznych dodał dzieła wielkich poetów włoskich, między innymi Dantego i Petrarki.

W miarę rozwoju prywatnych bibliotek czytelnicy dochodzili do wniosku, że wielkie tomy są nie tylko nieporęczne i niewy­

godne do przenoszenia, ale i trudne do ustawiania. Manucjusz, ośmielony sukcesem pierwszych wydawanych przez siebie ksią­

żek, odpowiedział na potrzeby czytelników i w 1501 roku wypu­ ścił serię tomów niewielkiego formatu, in octaro - połowa formatu

quarto - elegancko drukowanych i starannie zdobionych. Chcąc obniżyć koszty produkcji, zdecydował się drukować nakłady

wysokości tysiąca egzemplarzy, żeby zaś oszczędnie wykorzystać powierzchnię strony, użył nowej czcionki, kursywy, stworzonej przez Francesca Griffa, bolońskiego snycerza-liternika. Griffo

opracował również pierwsze pismo łacińskie, w którym duże litery były niższe od wysokich liter małych, dzięki czemu linia

tekstu wyglądała bardziej harmonijnie. Nowa książka była o wiele

skromniejsza niż ozdobne rękopiśmienne tomy wydawane w wie­ kach średnich, elegancka w swej prostocie. Dla właściciela książek

wychodzących z drukarni Manucjusza najważniejszy był tekst, wyraźnie wydrukowany i erudycyjnie zredagowany, a nie kosz­

townie dekorowany przedmiot. O ich popularności świadczyć

może choćby pochodzący z 1536 roku Cennik weneckich ladacz­

nic, katalog najlepszych i najgorszych w mieście pań lekkich obyczajów, gdzie ostrzega się podróżnika przed niejaką Lucrezzią Squarcią, „która udaje, że kocha poezję”, i „obnosi się z tomikiem Petrarki, Wergiliusza, a czasami nawet Homera”27. Kursywa Griffa (użyta po raz pierwszy na drzeworycie ilu­ strującym zbiór listów św. Katarzyny z Sieny, opublikowany

w 1500 roku) zwracała uwagę czytelnika na subtelne proporcje

184

Forma książki

między literami. Jeśli wierzyć angielskiemu krytykowi sir Fran­ cisowi Meyncllowi, kursywa spowalniała ruch oka czytającego, „dzięki czemu lepiej przyswajał sobie piękno tekstu”28. Książki te były tańsze od rękopisów, zwłaszcza iluminowa­ nych, a w razie zniszczenia lub utraty egzemplarza można było nabyć identyczny, w oczach nowych czytelników stanowiły więc

już nie tyle symbol bogactwa, ile intelektualnego arystokratyzmu, a także podstawowe narzędzie służące nauce. Księgarze

i wytwórcy materiałów piśmiennych, zarówno w starożytnym Rzymie, jak i we wczesnym średniowieczu, wytwarzali książ­ ki jako towar na sprzedaż, ale ze względu na koszt i tempo tej produkcji nabywcy zyskiwali poczucie, że są uprzywilejowani,

wchodząc w posiadanie czegoś tak wyjątkowego. Po Gutenbergu po raz pierwszy w dziejach ludzkości do setek czy tel ników trafiały

identyczne egzemplarze tej samej książki. Czytana w Madrycie

była tą samą, co czytana w Montpellier (chyba że czytelnik opa­ trzył ją osobistymi komentarzami). Aldus Manucjusz odniósł

taki sukces, że jego wydania zaczęto wkrótce naśladować w całej

Europie; we Francji działali: Gryphius w Lyonie oraz Simon de

Colines i Robert Estienne w Paryżu, w Niderlandach: Plantin w Antwerpii i Elzevir w Lejdzie, Hadze, Utrechcie i Amsterdamie.

Gdy w 1515 roku Aldus Manucjusz zmarł, humaniści przybyli na jego pogrzeb ustawili wokół trumny, niczym uczonych strażni­ ków, książki, które tak pieczołowicie wybierał do druku. Manucjusz i jemu podobni ustanowili standardy europejskiej

poligrafii na co najmniej sto lat. W następnych stuleciach znów się jednak zmieniły wymagania czytelników. Liczne wydania książek

wszelkiego rodzaju przedstawiały zbyt duży wybór. Skutkiem

konkurencji między wydawcami, która przedtem stanowiła bo­ dziec zachęcający do podnoszenia poziomu edytorskiego i budziła

zainteresowanie odbiorców, zaczęła być produkcja książek gorszej

jakości. W połowie XVI wieku czytelnicy mieli już do dyspozycji

ponad osiem milionów wydrukowanych książek, „czyli zapewne

więcej, niż skopiowali wszyscy skrybowie Europy od czasów, gdy

185

Odmiany czytania

Konstantyn Wielki nadał swe imię temu miastu [Konstantyno­ polowi] w 330 roku”29. Nie były to oczywiście zmiany nagłe ani po­

wszechne, ale od końca XVI wieku „wydawcom-księgarzom prze­ stało zależeć na patronowaniu światu literatury, starali się wyda­

wać książki, na które zbyt był zapewniony. Najbogatsi zbili fortuny

na takich książkach, przedrukach starych bestsellerów, dziełach religijnych, a przede wszystkim pismach Ojców Kościoła”30. Inni zmonopolizowali rynek szkolny, wydając komentarze do lektur, podręczniki gramatyki i arkusiki do abecedariuszy.

Abecedariusze (ang. hornbookś), używane od XVI do XIX wie­ ku, były przeważnie pierwszymi „książkami”, jakie trafiały do rąk

uczniów. Niewiele zachowało się do naszych czasów. Abecedariusz

składał się z cienkiej drewnianej deszczułki, przeważnie dębowej, o wymiarach 23 na 15 cm. Stanowiła ona podkładkę pod kartkę,

na której wydrukowane było abecadło, a czasami dziewięć cyfr i modlitwa Ojcze nasz. Deszczułka miała rączkę do trzymania,

a kartka była pokryta przezroczystą warstwą rogu, która chroniła ją przed zabrudzeniem. Całość była ujęta w cienką mosiężną

ramkę. Angielski ogrodnik i mierny poeta, William Shenstone,

tak opisuje w utworze The Schoolmistress, na czym to polegało: Their books of stature smali they took in hand, Which with pellucid horn secured are. To save front finger wet the letterfair31. Podobnych „książek”, zwanych „tabliczkami do modlitwy”,

używano w Nigerii w XVIII i XIX wieku. Uczono z nich Koranu.

Zrobione były z wygładzonego drewna, u góry miały rączkę do trzymania. Wersety pisano na kartce naklejanej na tabliczkę32.

Rozmaite formy przybierały książki, które można było wsu­ nąć do kieszeni, nosić przy sobie, czytać, gdzie się chciało, które

nie wyglądałyby niezręcznie poza biblioteką lub klasztorem. W wieku XVII domokrążcy sprzedawali książeczki i zbiory bal­

lad (wspomniane w Zimowej opowieści Shakespearea - „Ma

186

Forma książki

piosneczki dla mężczyzn i kobiet wszelkiego wzrostu”33). W na­ stępnym stuleciu znane były pod nazwą chap-books3\ Najpopu­

larniejszy stał się format octavo - z jednego arkusza można było złożyć szesnastostronicową broszurkę. W XVIII wieku arkusz zaczęto składać na dwanaście, co dawało dwadzieścia cztery strony. Niewykluczone, że stało się to pod wpływem czytelników, którzy domagali się pełniejszej narracji opowieści i ballad35. Seria klasyków publikowana w tym formacie przez holenderskiego

wydawcę Elzevira cieszyła się taką popularnością wśród nieza­

możnych czytelników, że znany ze snobizmu hrabia Chesterfield

stwierdził: „Jeśli się zdarzy, że masz w kieszeni klasyczne dzieło w wydaniu Elzevira, nie pokazuj go ani o nim nie wspominaj”36. Kieszonkowa książka w miękkiej okładce w znanej nam

dziś postaci pojawiła się o wiele później. Epoka wiktoriańska, w której powstały w Anglii Stowarzyszenie Wydawców i Stowa­ rzyszenie Księgarzy, pojawiły się pierwsze komercyjne agencje,

Towarzystwo Autorów, system tantiem autorskich i jednotomowe powieści za sześć szylingów, to również okres narodzin serii ksią­ żek kieszonkowych3'. Książki w dużym formacie nadal jednak

rozpierały się na półkach. W XIX wieku wydawano tak dużo wielkoformatowych ksiąg, że Gustave Dore na jednej ze swych

karykatur uwiecznił nieszczęsnego pracownika Bibliotheque

Nationale w Paryżu, usiłującego unieść jedno z tych ogromnych tomisk. Kosztowną skórę zastąpiła oprawa z tkaniny (wprowadził

ją angielski wydawca Pickering dla serii „Diamond Classics” w 1822 roku). Na tkaninie można było drukować, niebawem więc pojawiły się na niej informacje zachęcające do kupna książki. Przedmiot, który czytelnik trzymał w rękach - popularna po­

wieść lub podręcznik w poręcznym formacie octcwo, oprawiony

w granatowe płótno, często w chroniącej oprawę papierowej ob­

wolucie, na której też można było drukować - bardzo się różnił od oprawnych w skórę tomów z poprzedniego stulecia. Książka

stała się mniej arystokratyczna, bardziej przystępna, budząca mniejszy respekt. Dzieliła ze swym czytelnikiem swoistą elegancję

187

Odmiany czytania

klasy średniej, oszczędną, a jednocześnie cieszącą oko - był to

styl, który projektant William Morris miał upowszechnić na dużą

skalę, ale który w końcu - w przypadku Morrisa - stał się nową

odmianą luksusu. Styl ten nawiązywał do konwencjonalnego piękna przedmiotów codziennego użytku. (W rzeczywistości

wzorem dla Morrisa stał się jeden z tomów wydanych przez Al-

dusa Manucjusza). Te książki nowego typu, na które zgłaszał zapotrzebowanie czytelnik z połowy XIX wieku, nie miały być ra­ rytasami, lecz łączyć w sobie przyjemne z praktycznym. Prywatne

biblioteki powstawały w garsonierach i domach bliźniaczych,

a książki były dopasowane do pozycji społecznej czytelników

i odpowiadającego jej wyposażenia tych domostw.

W siedemnasto- i osiemnastowiecznej Europie zakładano, że książki czyta się w pomieszczeniach, wśród ścian prywatnej lub publicznej biblioteki. Teraz wydawcy publikowali książki prze­ znaczone do użytku poza domem, do czytania podczas podróży.

W dziewiętnastowiecznej Anglii nastała era długich wypraw, mieszczaństwo miało bowiem sporo wolnego czasu, i rozwinęła się sieć kolei żelaznych. Podróżni potrzebowali lektur określonej

treści i o określonych wymiarach. (Sto lat później mój ojciec nada)

rozróżniał oprawne w zieloną skórę tomy z jego biblioteki, któ­ rych nie wolno było wynosić poza to sanktuarium, i „zwyczajne

książki w miękkich oprawach”, które mogły żółknąć i wilgotnieć na wiklinowym stoliku w patio. Czasami ratowałem je, niczym

bezdomne koty, zabierając do swojego pokoju). W 1792 roku Henry Walton Smith i jego żona Anna otwo­

rzyli niewielki kiosk na Little Grosvenor Street w Londynie. Po pięćdziesięciu sześciu latach W.H. Smith & Son uruchomili

pierwsze stoisko z książkami na dworcu kolejowym, londyńskim Euston Station. Wkrótce można było na nim nabyć takie serie, jak

„Routledges Railway Library", ,,Travellers’ Library”, „Run & Read

Library” (przeznaczone dla podróżujących) oraz „Illustrated Novels” i „Celebrated Works”. Książki te miały różne formaty, ale najczęściej octavo. Niektóre (jak na przykład Opowieść wigilijną

188

Forma książki

Dickensa) wydawano w mniejszych formatach, demi-octavo,

i oprawiano w karton. Na stoiskach (sądząc po zdjęciu lady W.H. Smitha na stacji Blackpool North, zrobionym w 1896 roku) sprzedawano nie tylko książki, lecz także gazety i czasopisma.

Podróżni, którzy chcieli w drodze poczytać, mieli więc z czego wybierać.

W 1841 roku Christian Bernhard Tauchnitz z Lipska zaczął wydawać jedną z najambitniejszych serii książek w miękkich

okładkach. Przeciętnie co tydzień ukazywał się nowy tytuł; w ten sposób przez pierwsze sto lat wyszło ponad 5 tysięcy tytułów w nakładzie około 50-60 milionów egzemplarzy. O ile wyborowi

tytułów nie można było nic zarzucić, to wykonanie pozostawało daleko w tyle. Książki były prawie kwadratowe, nieporęczne,

drukowane drobną czcionką, ich jednakowe okładki nie stanowiły atrakcji dla oka38. Siedemnaście lal później Reclam Verlag z siedzibą w Lipsku opublikowało przekład dzieł Shakcspearea w dwunastu tomach. Był to wielki sukces wydawniczy, i Reclam, idąc za ciosem, wydał

dwadzieścia pięć tomików poszczególnych sztuk Shakespearea w różowych okładkach, po sensacyjnej cenie jednego feniga za

książeczkę. W 1867 roku wygasły prawa autorskie na wszyst­

kie dzieła niemieckich pisarzy nieżyjących od trzydziestu lat. Umożliwiło to wydawnictwu Reclam kontynuację serii, której nadano tytuł „Universal-Bibliothek”. Otwierał ją Faust Goethego,

ukazały się w niej dzieła Gogola, Puszkina, Bjornsona, Ibsena,

Platona i Kanta. W Anglii konkurowały z nią podobne serie „kla­ syków” - „New Centu ry Library” Nelsona, „World Classics” Granta Richardsa, „Pocket Classics” Collinsa, „Everyman’s Library”

Denta - żadna jednak nie przyćmiła sukcesu „Universal-Bibliothek”39, która przez całe lata stanowiła wzór serii popularnych

książek o przystępnej cenie. Tak było do 1935 roku. Rok wcześniej angielski wydawca Allen Lane, który wracał do Londynu po weekendzie spędzonym z Agathą Christie i jej drugim mężem w ich domu w Devon, czekając

189

Odmiany czytania

na pociąg, szukał na dworcowych stoiskach z książkami czegoś do czytania. Wśród popularnych magazynów, drogich książek w twardych oprawach i szmirowatcj literatury nie znalazł niczego

dla siebie. Przyszło mu do głowy, że przydałaby się seria tanich książek kieszonkowych, prezentujących dobry poziom literacki. Po powrocie do wydawnictwa Bodley Head, gdzie pracował razem

z dwoma braćmi, przedłożył ten projekt. Będą wydawać serię prze­ druków najlepszych autorów, w kolorowych, miękkich okładkach. Książki te staną się atrakcją nie tylko dla przeciętnego czytelnika,

ale i dla każdego, kto umie czytać, zarówno dla intelektualistów,

jak i ludzi o niezbyt wyszukanych gustach. Będą sprzedawane nie tylko w księgarniach i na stoiskach, ale i w herbaciarniach,

sklepach z papeterią i wyrobami tytoniowymi. Projekt spotkał się z dezaprobatą, zarówno ze strony starszych

kolegów Lane a w Bodley Head, jak i innych wydawców, którzy

nie mieli interesu w sprzedaniu mu praw do przedruku swoich bestsellerów w twardych oprawach. Księgarze też nie wyrazili

entuzjazmu, ich zyski bowiem by się zmniejszyły, a książki stały­ by się łatwym łupem dla złodziejaszków. Lane obstawał jednak przy swoim i uzyskał w końcu pozwolenie na przedruk kilku tytułów. Dwa z nich - Ariel Andre Maurois i Tajemnicza histo­

ria w Styles Agathy Christie - były już wcześniej wydane przez Bodley Head. Inne wyszły spod pióra tak popularnych autorów,

jak Ernest Hemingway i Dorothy L. Sayers, a także mniej już dzisiaj znanych, jak Susan Ertz i E.H. Young.

Lane potrzebował tylko nazwy dla swojej serii, „nie tak onie­ śmielającej jak «World Classics» [Światowa klasyka] ani brzmią­ cej cokolwiek protekcjonalnie, jak «Everyman» [Dla każdego]’M0. Pierwsze pomysły miały związek z fauną: najpierw delfi n, następnie

morświn (używany już przez wydawnictwo Faber & Faber), w koń­

cu pingwin. Wybór padł na pingwina - po angielsku penguin.

Trzydziestego lipca 1935 roku ukazało się pierwszych dziesięć książek z serii „Penguin”, po sześć pensów za sztukę. Lane obli­ czył, że wyjdzie na czysto, jeśli sprzeda 17 tysięcy egzemplarzy

190

Forma książki

każdego tytułu, ale z początku sprzedało się zaledwie około 7 tysięcy. Złożył wizytę szefowi zaopatrzenia wielkiego domu

towarowego Woolworth, Cliffordowi Prescottowi, który stawiał opór. Pomysł sprzedawania książek tak jak innych towarów, obok

skarpetek czy puszek z herbatą, wydał mu się cokolwiek absurdal­ ny. Przypadek zrządził, że pani Prescott przyszła do biura męża

w momencie, gdy ten rozmawiał z Laneem. Zapytana o zdanie,

odniosła się entuzjastycznie do idei sprzedaży książek w domu

towarowym. Czemu nie? Dlaczego nie potraktować książek jako artykułu pierwszej potrzeby, na równi ze skarpetkami i herbatą?

Dzięki pani Prescott transakcja została zawarta. George Orwell

zareagował na tę nowinkę jako czytelnik i jako autor:

Jako czytelnik bardzo sobie chwalę serię «Pcnguin», jako pisarz wyklinam te książki [...] Skutkiem może być zalew tanich prze­ druków, które doprowadzą do upadku wypożyczalni (przybranej matki powieściopisarza) i zahamują produkcję nowych powieści. Byłoby to niezłe dla literatury, ale fatalne dla literatów”. Nie miał racji. W większym stopniu niż specyficzne cechy serii

(szeroki kolportaż, niski koszt, dobór świetnych tytułów z różnych

dziedzin) jej największe osiągnięcie miało charakter symboliczny. Świadomość, że tak wiele wartościowych dzieł literackich może nabyć prawie każdy niemalże wszędzie, od Tunisu po Tucuman

i od Wysp Cooka po Rejkiawik (brytyjski ekspansjonizm doprowa­ dził do tego, że kupowałem i czytałem „penguiny” we wszystkich tych miejscach), dała czytelnikom poczucie, że są wszechobecni. Inwencja dotycząca rozmaitych form i kształtów książek wydaje się niewyczerpana, jednakże bardzo mało dziwactw ma szansę

na przetrwanie. Do takich osobliwości należą między innymi:

książka w kształcie serca sporządzona około 1475 roku przez szlachetnego kleryka Jeana de Montchenu, zawierająca wiersze

miłosne i bogato ilustrowana, miniaturowy tomik, który trzyma w ręku młoda Holenderka przedstawiona na obrazie Bartholo-

mcusa van der Helsta z połowy XVII wieku, najmniejsza książ-

191

Miniaturowy tomik w ręku Holenderki, obraz Bartholomeusa van der Helsta

Forma książki

ka świata, Bloetnhojje (Zamknięty ogród), napisana w Holandii w 1673 roku, o wymiarach 80 na 130 mm, a więc mniejsza od

przeciętnego znaczka pocztowego, gigantycznych rozmiarów dzieło Johna Jamesa Audubona Birds of America publikowane

w latach 1827-1838 (jego autor, osamotniony i szalony, umarł w nędzy), wydania Podróży Gulliwera - jedno lilipucich, drugie

olbrzymich rozmiarów, zaprojektowane przezBrucea Rogersadla nowojorskiego Limited EditionsClub w 1950 roku. Zachowały się

one wyłącznie jako osobliwości. Podstawowa forma książki - ta,

która pozwala czy tel nikowi odczuć fizyczny ciężar wiedzy, cieszy oko bogatymi ilustracjami albo dostarcza mu przyjemności za­

brania jej na spacer lub do łóżka - wciąż jednak pozostaje. W połowie lat osiemdziesiątych XX wieku grupa archeologów

z krajów Ameryki Północnej prowadząca wykopaliska w wielkiej oazie Dachla na Saharze odkryła w kącie parterowej przybudów­ ki domu z IV wieku dwie zachowane w całości książki. Jedną

z nich był rękopis zawierający trzy rozprawy polityczne pióra ateńskiego filozofa Isokratesa, drugą sporządzony przez zarządcę miejscowego majątku rejestr transakcji finansowych z czterech

lat. Ta księga rachunkowa to najwcześniejszy znany nam przy­ kład książki w formie kodeksu, przypomina nasze współczesne

paperbacki, z tą tylko różnicą, że jej karty nie są z papieru, ale z drewna. W każdej deszczułce, o wymiarach 13 na 33 cm, o gru­ bości 1,5 mm, wywiercone są po lewej stronie cztery dziurki. Deszczułki są powiązane sznurkiem w ośmiokartkowe części

składowe książki. Księga rachunkowa była w użyciu przez cztery lata, musiała więc być „solidna, przenośna, poręczna i trwała’**2.

Te wymagania, jakie stawiał książce anonimowy czytelnik, za­ chowują aktualność, z pewnymi drobnymi wariantami zależnymi od okoliczności. Po szesnastu wiekach, pełnych szalonych zmian,

oczekuję od książki tego samego.

Fragment nagrobka Eleonory Akwitańskiej

Lektura intymna Jest lato. Zza okna domu przy ulicy rue de L’Hospice w szarym miasteczku Saint-Sauveur-en-Puisaye dobiega nieustający turkot wozów po kocich łbach. Ośmioletnia dziewczynka spoczywająca

w wygodnym łóżku na puchowej pościeli pogrążona jest w lektu­

rze Nędzników Victora Hugo. Nie czyta zbyt wielu książek, ciągle wraca do tych samych. Nędzników pokochała z „wyrozumowaną

namiętnością”, jak to potem określi. Czuje, że potrafi wtulić się w te karty, schronić wśród nich jak „psiak w swojej budzie”1. Co wieczór tęskni za tym, by dalej śledzić tragiczne koleje losu Jeana Valjeana, spotkać się znów z Kozetą, z Mariuszem, nawet

ze straszliwym Javertem. (Jedynym bohaterem, którego nie znosi,

jest ten okropnie wprost bohaterski mały Gavroche). W ogrodzie na tyłach domu, wśród donic z drzewkami i kwia­ tami, musi konkurować o dostęp do lektury z ojcem, wojskowym,

który stracił lewą nogę podczas kampanii włoskiej”. Idąc do bi­ blioteki (to jego prywatny teren), zabiera dziennik „Le Temps”

i czasopismo „La Naturę”. „Jego kozackie oczka błyskają, lustru­ jąc każdy stół w poszukiwaniu wszelkiego słowa drukowanego,

które mógłby porwać na górę po to, by nie wypuścić go więcej z bibliotecznych ciemności”3. Nauczona tym doświadczeniem dziewczynka chowa przed ojcem swoje książki.

Matka nie ma przekonania do beletrystyki:

195

Odmiany czytania

Z tą miłości.] w książkach to czyste zawracanie głowy - mówi do córki. - Ludzie mają co innego do roboty w życiu, mój Kotku-Miły [...]. Powiedz sama, czy słyszeliście kiedy, ty i twoi bracia, żebym ja wam plotła trzy po trzy o miłości, jak to robią w książkach? A wydaje mi się, że mogłabym przecież mieć na ten temat coś do powiedzenia: miałam dwóch mężów i czworo dzieci4.

Zobaczywszy, że córka, przygotowująca się do Pierwszej Komunii Świętej, czyta katechizm, wpada w gniew: Ach, nie lubię tego sposobu stawiania pytań! „Co to jest Bóg?”, „co to jest to?”, „co to jest tamto?”. Te znaki zapytania, ta in­ kwizytorska mania przesłuchiwań, jakież to nietaktowne! Albo weźmy przykazania! Kto przetłumaczył dziesięcioro przykazań takim językiem? Ach, nie lubię, kiedy dziecko bierze do ręki książkę, która traktuje o rzeczach tak skomplikowanych i tak daleko idących [...]5.

Dziewczynka, mając konkurenta w ojcu, nadzorowana kocha­ jącym okiem matki, znajduje schronienie tylko w swoim pokoju, w łóżku, w nocy. Tę samotną przestrzeń do czytania będzie Colette próbowała sobie zapewnić przez całe dorosłe życie. Czy to en tnenage, czy sama, w niewielkich pensjonatach czy dużych wiej­

skich willach, w wynajętych kawalerkach czy przestronnych pa­ ryskich apartamentach, będzie wyznaczać (nie zawsze się to jej

uda) miejsce, gdzie wkroczyć można tylko za jej pozwoleniem.

Teraz, wyciągnięta w przytulnym łóżku, trzymając w obu rękach ukochaną książkę, opartą na brzuchu, znajduje się nie tylko w prze­

strzeni, którą sama sobie wytyczyła, ale i w miejscu, gdzie czas

płynie tak, jak ona chce. (Nie wie, że zaledwie trzy godziny drogi

stąd, w opactwie Fontevraud, zmarła w 1204 roku królowa Eleo­ nora Akwitańska spoczywa, uwieczniona w kamieniu, na wieku

swego grobowca, trzymając książkę w dokładnie taki sam sposób).

Ja też czytam w łóżku. Wiele było łóżek, w których spędzałem noce mojego dzieciństwa: w obcych hotelach, gdzie światła przejeż­

dżających samochodów co chwila omiatały sufit, w domach, które

196

Lektura intymna

pachniały czymś nieznajomym i gdzie rozlegały się dziwne dźwięki,

w letnich domkach nad morzem, gdzie powietrze było przesycone

morską wilgocią, albo w górach, gdzie było tak suche, że musiano stawiać przy mn ie m iskę gorącej wody z olejkiem eukaliptusowym, żebym mógł oddychać. Wszędzie tam, pod każdym obcym niebem,

łóżko i książka stanowiły dla mnie rodzaj domu, do którego co noc mogłem powracać. Nikt nie wywoływał mnie i nie kazał nic ro­

bić. Mojemu ciału, spoczywającemu nieruchomo pod kołdrą, nic nie było potrzebne. Cokolwiek się działo, rozgrywało się w książce, a ja byłem narratorem. Życie się toczyło, ponieważ przewracałem

kartki. Nie pamiętam chyba większej radości niż ta, jaka mnie ogar­ niała, gdy docierałem do ostatnich stron i tuż przed zakończeniem odkładałem książkę, tak by koniec nastąpił dopiero jutro. Wtulałem się w poduszkę, mając poczucie, że naprawdę zatrzymałem czas.

Wiedziałem, że nie każdą książkę da się czytać w łóżku. Po lekturze kryminałów i historii o duchach spałem najczęściej jak

zabity. Nędznicy, ze swymi ulicami i lasami, światełkami rozbły­ skującymi w ciemnych kanałach i na barykadach, byli dla Colette

idealną książką do czytania w cichej sypialni. Podobnego zda­

nia był W.H. Auden. Twierdził, że lektura powinna pod pewnym względem stanowić kontrast z miejscem, w którym się ją czyta.

„Nie zdzierżyłbym Wzgórz Wiltshire spod pióra Jefferiesa, / Nie mógłbym też w palarni czytać limeryków”6.

Może to i prawda; wkraczanie w przedstawiony w książce świat podobny do tego, który nas otacza, może w momencie czytania sprawiać wrażenie nadmiaru. Przypomina mi się Andre Gide,

który na pokładzie parowca płynącego rzeką Kongo czytał poezje Boileau7. Kontrast między bujną, rozpasaną roślinnością a mister­

nymi, sformalizowanymi wierszami zXVII stulecia wydaje się jak najbardziej odpowiedni. Jak jednak odkryła Colette, niektóre książki wymagają nie

tylko kontrastu między ich treścią a scenerią, w jakiej się je czyta. Są i takie, przy których lekturze niezbędna jest szczególna pozy­

cja - ułożenie ciała czytelnika wymaga z kolei odpowiedniego

197

Odmiany czytania

miejsca do czytania. (Na przykład Historię Francji Micheleta mogła

czytać wyłącznie zwinięta w kłębek w fotelu ojca, z Fanchette, „naj­ inteligentniejszym z kotów”, u boku8). Przyjemność, jakiej dostarcza

lektura, często w znacznym stopniu zależy od wygody czytelnika. „Wszędzie szukałem szczęścia - wyznał Tomasz & Kempis na początku XV wieku - ale znaleźć je potrafiłem tylko w kąciku, z książeczką”9. Ale w jakim kąciku? Z jaką książeczką? Niezależnie od tego, czy najpierw wybieramy książkę, a potem odpowiedni

kącik, czy też odwrotnie, nie ma wątpliwości, że czytanie w okreś­ lonym czasie wymaga odpowiedniego czytania w określonym

miejscu i że zachodzi między nimi nierozerwalny związek. Są książki, które czytam w fotelu, i takie, które czytam przy biurku,

w metrze, w tramwajach, w autobusach. Zauważyłem, że książki

czytane w pociągu mają w sobie coś z tych czytanych w fotelu, może dlatego, że i tu, i tam potrafię się bez trudu odizolować od

otoczenia. „Dobrą powieść napisaną wyszukanym stylem najle­

piej się czyta w pociągu, podróżując w pojedynkę” - stwierdził

angielski pisarz Alan Sillitoe. „Gdy naokoło masz obcych ludzi, a za oknem przesuwa się nieznany krajobraz (na który co jakiś

czas popatrujesz), ujmujące i skomplikowane życie przedstawione na kartach książki osobliwie na ciebie oddziałuje, zapadając w pa­ mięć”10. Książki czytane w bibliotece publicznej nigdy nie smakują tak samo, jak czytane na strychu czy w kuchni. Król Edward III zapłacił w 1374 roku 66 funtów 13 szylingów i 4 pensy za księgę z romansami, „przeznaczoną do jego sypialni”11. Z pewnością

uważał, że właśnie tutaj powinna być czytana. W Żywocie Świętego Grzegorza zXU wieku określa się klozet jako „miejsce odosobnie­ nia, gdzie nikt nie przeszkadza przy lekturze tabliczek”12. Henry Miller był podobnego zdania: „Najlepiej mi się czytało w toalecie. W Ulissesie są fragmenty, które można czytać tylko tam, jeśl i chce się w nich naprawdę rozsmakować”13. Pomieszczenie przeznaczone

„na użytek bardziej specjalny i bardziej pospolity” stanowiło dla

Marcela Prousta miejsce „dla wszystkich zajęć wymagających nienaruszalnej samotności, jak: czytanie, marzenie, łzy, rozkosz”14.

198

Lektura intymna

Epikurejczyk Omar Chajjam zalecał czytać poezje na dworze, w cieniu gałęzi. Wieki później pedantyczny Saintc-Beuve radził, by Metnoires pani de Stael czytać „pod listopadowymi drzewa­ mi”15. Shelley pisał: „Mam zwyczaj, rozebrawszy się, siadać na

kamieniu i czytać Herodota, aż przestanę się pocić”16. Nie każdy

potrafi jednak czytać pod gołym niebem. Marguerite Duras wy­ znała: „Rzadko czytam na plaży czy w ogrodzie. Nie da się czytać

przy dwóch światłach naraz, świetle dnia i tym, które promieniuje z książki. Powinno się to robić przy świetle elektrycznym, gdy mrok spowija cały pokój, a tylko stronica jest oświetlona”17.

Miejsce, w którym się czyta, może przez to zostać odmienione. Proust podczas letnich wakacji, gdy rodzina udawała się na spa­ cer, zakradał się do jadalni, mając pewność, że jedynymi jego

towarzyszami „bardzo szanującymi czytanie” będą malowane talerze wiszące na ścianie, kalendarz, z którego dopiero co zdarto kartkę z wczorajszym dniem, zegar i piec, które mówią, nie oczekując, że się im odpowie, a ich gadanie, w odróżnieniu od ludzkiej mowy, nie stara się zastąpić sensu czytanych przez ciebie słów innym, obcym sensem. Dwie godziny czystej przyjemności, zanim zjawiała się kucharka

o wiele za wcześnie, żeby nakryć do stołu. Gdyby chociaż nic przy tym nie mówiła! Czuła się jednak w obowiązku stwierdzić: „Na pewno jest panu niewygodnie, może przyniosę biurko?”. A po­ nieważ trzeba było odpowiedzieć: „Nie trzeba, dziękuję bardzo", zmuszony byłem dojść do kropki i przywołać gdzieś z bardzo daleka swój głos, który, ukryły za wargami, powtarzał bezdźwięcz­ nie i bardzo szybko słowa odczytywane przez oczy. Musiałem się zatrzymać, wydobyć z siebie głos, a chcąc poprawnie powiedzieć „Nie trzeba, dziękuję bardzo”, nadać mu codzienny ton, utraconą przezeń intonację, jakiej się używa, odpowiadając komuś18. Dopiero o wiele później - wieczorem, dobrze po kolacji - kiedy do

przeczytania pozostawało najwyżej kilka stron, zapalał świeczkę,

199

Odmiany czytania

ryzykując, że zostanie ukarany, kiedy go na tym przyłapią, i naraża­ jąc się na bezsenność, bo tuż po skończeniu książki emocje, jakich

doznawał przy śledzeniu intrygi i losów bohaterów, nie dawały

mu zasnąć. Spacerował wtedy po pokoju albo leżał, wstrzymując oddech, pragnąc, by historia trwała dalej, albo chcąc dowiedzieć się przynajmniej trochę więcej o bohaterach, których tak pokochał.

Pod koniec życia, uwięziony w pokoju wyłożonym korkiem, co

przynosiło mu nieco ulgi w jego astmie, oparty o stos poduszek, przy świetle słabej lampki, pisał: „Prawdziwe książki winny być dziećmi nie światła i gawędy, lecz mroku i milczenia”19. W nocy, leżąc w łóżku, patrząc na stronę oświetloną przyćmionym żółtym

blaskiem, ja, czytelnik Prousta, odtwarzam na nowo ten tajem­ niczy moment narodzin. Prawdopodobnie nie Geoffrey Chaucer, ale raczej opisywana

przezeń dama cierpiąca na bezsenność, bohaterka The Book of

the Duchess, uważała czytanie w łóżku za rozrywkę lepszą od

partii szachów: So when I saw I might not ślepe, TU now late, this other night, Upon my bedde 1 sat upright, And bad oon reche me a book, A romaunce, and he hit me took To rede and dryve the night away; For me thoghte it better play Then playe[n] either at chesse or tables20.

Czytanie w łóżku dostarcza jednakczegoś więcej niż rozryw­

ki. Stwarza szczególne poczucie prywatności. To czynność ego­ centryczna, nieruchoma, wolna od zwyczajowych towarzyskich

konwenansów, ukryta przed światem, a ponieważ odbywa się w pościeli, w sferze kojarzącej się z żądzą i grzesznym lenistwem,

ma w sobie posmak rzeczy zakazanych. Może to właśnie pamięć o owych nocnych lekturach nadaje powieściom kryminalnym

Johna Dicksona Carra, Michaela Innesa, Anthonyego Gilber­

200

Lektura intymna

ta - autorów, których czytałem jako nastolatek podczas letnich wakacji - pewien erotyczny podtekst. Wyrażenie „iść z książką do łóżka” zawsze mi się kojarzyło z oczekiwaniem zmysłowej

uciechy. Pisarz Josef Śkvorecky tak opisywał chłopięce lektury, jakim się oddawał w komunistycznej Czechosłowacji, „w społeczeństwie rządzącym się surowymi zasadami, gdzie nieposłuszeństwo karano

w dobrym, starym stylu, metodami sprzed epoki doktora Spocka.

Oto jedna z tych zasad: punkt o dziewiątej światło w sypialni musi być zgaszone. Chłopcy muszą wstawać o siódmej rano, potrzebują

dziesięciu godzin snu”. Czytanie w łóżku było więc zakazane. Po

zgaszeniu światła „zwijałem się w łóżku w kłębek, nakrywałem się

z głową kocem, wydobywałem spod materaca latarkę i oddawałem się rozkoszy czytania, czytania, czytania. W końcu, często po północy, zasypiałem z rozkosznego wyczerpania”21.

Pisarka Annie Dillard wspomina, jak książki jej amerykań­ skiego dzieciństwa odwiodły ją od miasteczka na Środkowym Zachodzie, „mogłam więc gdzie indziej urządzić sobie życie wśród

książek [...] Biegniemy do swoich sypialni, gorączkowo czytamy, kochamy wielkie drzewa za oknami, okropne lata Środkowego Zachodu i nie mniej okropne zimy”22. Czytanie w łóżku zamyka otaczający nas świat i zarazem go otwiera.

Nie jest to tak znów dawny wynalazek. W starożytnej Grecji łóżko - kline - składało się z drewnianej ramy osadzonej na no­

gach toczonych, prostokątnych lub mających kształt zwierzęcych

łap, i udekorowanej wyszukanymi ornamentami. Do czytania nie bardzo się nadawało. Podczas spotkań towarzyskich z łóżka wolno było korzystać tylko mężczyznom i kurtyzanom. Miało ono niskie oparcie pod głowę, ale nie pod nogi, wyposażone było

w materac i poduszki, spano na nim i odpoczywano w półleżącej

pozycji. Można było w takim ułożeniu czytać zwój, trzymając jeden koniec w lewej ręce, a drugi rozwijając prawą, opartą na łokciu, ale ta pozycja, wymagająca wysiłku, stawała się po krót­ kim czasie niewygodna, a w końcu niemożliwa do wytrzymania.

201

Odmiany czytania

Rzymianie używali innego rodzaju łóżka (lectuś) do rozmai­

tych celów, mieli łóżka do czytania i pisania. Meble te niewiele się od siebie różniły. Miały toczone nogi, większość była dekorowana inkrustacjami i obramowaniami z brązu23. W ciemności sypial­

ni (ciibiculuni, ulokowanej przeważnie w najdalszym zakątku

domu) łóżko używane przez Rzymian do spania służyło czasami jako niezbyt wygodne łóżko do czytania. Przy świetle świecy zrobionej z nasączonego woskiem materiału - lucubruni - Rzy­ mianie czytali i ślęczeli po nocach24. Trymalchion, parweniusz

opisany przez Petroniusza w Satyrykach, zostaje wniesiony do sali, w której odbywa się uczta, i „wśród miniaturowych podu­

szek” siada na łóżku służącym do różnych celów. Chwaląc się, że nie pogardza nauką - ma dwie biblioteki, „jedną grecką, drugą

łacińską” - proponuje, że na poczekaniu ułoży wiersz, który nas­ tępnie odczytuje zebranym gościom25. Pisze i czyta, spoczywając na wystawnym łożu.

W pierwszych latach chrześcijańskiej Europy i jeszcze później, w XII wieku, używano prostych posłań, które bez żalu zostawiano,

gdy trzeba było uciekać przed wojną i głodem. Tylko bogaci mieli solidniejsze łóżka, a niewielu poza bogatymi posiadało książki

na własność. Zdobione łoża i książki stały się więc symbolem rodzinnego bogactwa. Bizantyjski arystokrata z XI wieku Eu-

stathius Boilas pozostawił w testamencie Biblię, kilka książek

historycznych i hagiograficznych, sennik, popularną w owym czasie Powieść o Aleksandrze i złocone łoże26. Mnisi mieli w swoich celach prycze, na których czytało im się

trochę wygodniej niż na twardych ławach przy stole. Iluminowany rękopis z XIII wieku przedstawia młodego brodatego zakonnika

spoczywającego na pryczy. Ubrany jest w habit, opiera się o białą poduszkę, nogi ma zawinięte w szary koc. Zasłona oddzielająca jego łóżko od pozostałej części pokoju jest odsunięta. Na stole na kozłach leżą trzy otwarte książki, trzy inne rozłożone są na

nogach mnicha - w każdej chwili może do nich zajrzeć. W rękach trzyma podwójną woskową tabliczkę i rylec. Obok, na malowanej

202

Lektura intymna

ławie, stoją jego buty. W łóżku, w którym najwyraźniej schronił się przed zimnem, pracuje sobie spokojnie nad swoimi lekturami.

W XIV wieku szlachta i duchowieństwo przestały mieć mono­

pol na książki, które znalazły się również w rękach mieszczaństwa.

Wzorem dla nouveaux riches stała się arystokracja: jeśli bogacze czytają, my też będziemy czytać (mieszczanie uczyli się tej umie­

jętności, bo była przydatna w kupieckim fachu). Jeśli bogacze sypiają na rzeźbionych łożach wśród ozdobnych draperii, my też będziemy. Książka i zdobione łoże stały się wyznacznikami pozycji

społecznej. Sypialnia przestała być już tylko pokojem, w którym mieszczanin spał i uprawiał miłość, stała się miejscem, gdzie skła­

dowano nagromadzone dobra - w tym książki - których w nocy można było strzec z fortecy łóżka27. Niewiele innych przedmiotów

poza książkami wystawiano na widok, większość spoczywała w komodach i skrzyniach, chroniona przed molami i rdzą.

Przez trzy stulecia (XV-XVII wiek) najlepsze łoże bardzo się liczyło jako część konfiskowanej nieruchomości28. Książki i łóżka uchodziły za cenne sprzęty (wiadomo, że Shakespeare zapisał żo­

nie Annę Hathaway swe „zapasowe łóżko”), które, w odróżnieniu od innej własności, mogły należeć do pojedynczych członków ro­ dziny. W czasach, gdy kobiety bardzo niewiele mogły posiadać na

własność, bywały właścicielkami książek i częściej przekazywały je córkom niż synom. Już w 1432 roku niejaka Joanna Hilton z Yorkshire zapisała córce w testamencie Romance, Dekalog, Po­ wieść o siedmiu mędrcach i Powieść o Róży29. Tylko kosztowne modlitewniki oraz iluminowane Biblie zaliczały się do majątku rodzinnego, dostawały się zatem wspadku najstarszemu synowi30. Na jednej ze stron Godzinek z kolekcji Playfaira, iluminowanej

księgi wydanej we Francji pod koniec XV wieku, przedstawione

są narodziny Maryi Panny. Akuszerka podaje nowo narodzone dziecko św. Annie, matce Maryi. Święta Anna wygląda jak szla­

chetna dama, podobna być może do księżnej z poematu Chaucera (w średniowieczu wierzono powszechnie, że rodzina św. Anny była zamożna). Siedzi na łożu pod baldachimem, który, tak jak

203

Odmiany czytania

kapa przykrywająca łoże, jest z czerwonej tkaniny w złote wzory. Święta Anna jest ubrana; ma na sobie niebieską suknię wyszy­ waną złotem, a głowę i szyję spowija ozdobnie udrapowana biała chusta. (Od XI do XV wieku sypiano nago; umowa małżeńska

z XIII wieku zawiera zastrzeżenie, że „żona może spać w ko­ szuli jedynie za pozwoleniem męża”31). Z obu stron łóżka zwisa jasnozielone prześcieradło - zieleń to kolor narodzin, symbol

zwycięstwa wiosny nad zimą. Na czerwoną kapę wywinięte jest białe prześcieradło, a na nim, na kolanach Anny, leży otwarta książka. Choć książeczka (prawdopodobnie modlitewnik) suge­ ruje atmosferę prywatności, podobnie jak baldachim nad łóżkiem,

pokój nie wygląda na miejsce zapewniające intymność. Odnieść

można wrażenie, że akuszerka weszła tutaj całkiem naturalnie. Na

myśl przychodzą wszystkie inne wyobrażenia narodzin i śmierci Maryi, gdzie łoże otaczają gratulanci lub żałobnicy, mężczyźni, kobiety i dzieci, czasem nawet widać psa, który pije wodę ze sto­

jącej w kącie miednicy. Ten pokój narodzin i przyszłej śmierci nie jest przestrzenią, którą św. Anna stworzyła dla siebie. W szesnastowiecznej i siedemnastowiecznej Europie sypial­ nie - jak prawie wszystkie pomieszczenia - były pokojami prze­

chodnimi, nie zapewniały więc na ogół ciszy i spokoju potrzebnych

przy lekturze. Nawet zasłonięcie łóżka kotarami i zgromadzenie w nim przedmiotów osobistego użytku nie wystarczało. Łóżko

powinno mieć osobny pokój. (Bogaci Chińczycy w XIV i XV wie­ ku używali dwóch rodzajów łóżek, każdy z nich tworzył odrębną

prywatną przestrzeń. Przenośny mebel nazywany /cm/g służył do spania, siedzenia i spożywania posiłków. Czasem był ogrzewany

przeprowadzonymi pod spodem rurami. Inny rodzaj łóżek to wolno stojące konstrukcje składające się z kilku przedziałów, swego rodzaju pokój wewnątrz pokoju)32.

Choć jeszcze w XVIII wieku sypialnie nie były miejscami spo­ kojnego odosobnienia, zwyczaj czytania w łóżku tak się upow­

szechnił - przynajmniej w Paryżu - że św. Jean-Baptiste de La Salle, filantrop i nauczyciel, kanonizowany w 1900 roku, prze­

204

Lektura intymna

strzegał przed takim grzesznym trwonieniem czasu. „Oddawanie się w łóżku jałowym pogawędkom i plotkom to rzecz gorsząca

i nieprzystojna” - napisał w opublikowanym w 1703 roku dziele Les Regles de la bienseance et de la civilitć chrćtienne (Zasady chrześ­ cijańskiej grzeczności). „Nie naśladujcie tych, którzy zajmują się

czytaniem lub innymi sprawami, łóżko powinno służyć wyłącz­ nie do spania. Wasza cnota bardzo na tym skorzysta”33. W tym samym mniej więcej czasie Jonathan Swift zalecał przewietrzanie książek czytanych w łóżku: „Kiedy otwierasz okno, by wpuścić

świeże powietrze - radził ironicznie służącej sprzątającej sypialnię pani - połóż książki czy inne rzeczy na parapecie okna, żeby też się przewietrzyły”34. W połowie XVIII wieku w Nowej Anglii zwyczaj czytania w łóżku jeszcze bardziej się upowszechnił dzięki lampie

Arganda ulepszonej przez Jeffersona. „Od razu dało się zauważyć,

że przyjęcia, wydawane przedtem przy świecach, przestały być tak świetne jak dawniej”, gdyż ci, którzy uświetniali je rozmową, szli wcześnie do łóżka, by oddawać się lekturze35.

Całkowita prywatność w sypialni, nawet w łóżku, była jednak

dopiero pieśnią przyszłości. Nawet w rodzinach na tyle zamoż­ nych, że mogły sobie pozwolić na łóżka dla wszystkich członków

i odrębne sypialnie, obyczaj wymagał, by właśnie w sypialni od­ bywały się niektóre towarzyskie ceremonie. Na przykład panie

„przyjmowały”, normalnie ubrane, lecz leżąc w łóżku, oparte o stos poduszek. Goście siadali w ruelle, czyli „alejce”, między

łóżkiem a przepierzeniem. Antoine de Courtin w dziele Notweau traite de la civilite qui se pratiąue en France parnii les honnestes gens (Nowy traktat o grzeczności praktykowanej we Francji wśród

uczciwych ludzi) zalecał, by ze względu na przyzwoitość „zasłony przy łożu były zaciągnięte” zauważył też, że „niestosowne jest, by w obecności osób, wobec których nie zajmuje się wyższej

pozycji społecznej, rzucać się na łóżko i stąd prowadzić konwer­ sację”36. W Wersalu rytuał lever du Roi - budzenia króla - stał się wielce złożoną procedurą, w której uczestniczyli szlachetni

panowie sześciu różnych hierarchii. Wchodzili do królewskiej

205

Odmiany czytania

sypialni, gdzie wykonywali przypisane im zaszczytne czynności, jak wkładanie królowi lewego lub prawego rękawa (albo zdejmo­

wanie) albo czytanie mu na głos. Jeszcze w XIX wieku niechętnie uznawano sypialnię za prze­ strzeń prywatną. Pani Haweis, autorka cenionej książki The Art

ofHousekeeping (Sztuka prowadzenia domu), w rozdziale „Domy

dla szczęśliwych” ubolewa, że „kawalerowie - dlaczego nie pan­ ny? - dekorują czasami sypialnie, by ukryć ich charakter, sofami służącymi jako łóżka, ozdobnymi zamykanymi szafkami pod

umywalki w stylu chippendale albo starofrancuskim, palmami i stolikami, tak by nikt przechodzący przez taki pokój nie po­ wziął podejrzenia, że śpi w nim ktokolwiek oprócz kanarka”37. „Poleć nam - pisał Leigh Hunt w 1891 roku - sypialnię dla ludzi

średniego stanu, taką, jakie projektowano mniej więcej sto lat

temu”, muszą też być „miejsca do siedzenia w oknach, zieleń za oknem” i „parę półeczek z książkami”38. Dla Edith Wharton, arystokratycznej powieściopisarki ame­

rykańskiej, sypialnia była jedynym miejscem schronienia przed dziewiętnastowiecznym ceremoniałem. Tylko tutaj mogła swo­

bodnie czytać i pisać. Wyobraźcie sobie jej łóżko - pisała Cynthia Ozick, omawiając rzemiosło pisarskie Wharton. - Używała specjalnego pulpitu do pisania. Śniadanie przynosiła jej Gross, gospodyni, poza którą prawie nikt nie miał dostępu do sekretów sypialni. (Sekretarka zbierała z podłogi strony do przepisania na maszynie). Poza łóżkiem pisarka musiałaby być, zgodnie ze swoim kodeksem postępowania, ubrana odpowiednio, czyli w gorset. W łóżku jej ciało nie było niczym skrępowane, mogła swobodnie pisać39.

Mogła też czytać, co chciala, nie tłumacząc się gościom, dlaczego

wybrała tę, a nie inną książkę i co o niej myśli. To miejsce pra­ cy w pozycji horyzontalnej było tak ważne, że kiedyś, w hotelu

Esplanade w Berlinie, Wharton „dostała niemalże ataku histerii,

ponieważ łóżko w jej pokoju nie było ustawione tak, jak trzeba.

206

Lektura intymna

Dopiero gdy przesunięto je naprzeciwko okna, pisarka się uspo­ koiła i uznała Berlin za miasto «niezrównane»”40. Na Colette społeczeństwo narzucało inne ograniczenia niż

na Wharton, ale także dokonywało nieustannych ingerencji w jej

życie prywatne. Wharton jako pisarka cieszyła się - przynajmniej do pewnego stopnia - autorytetem, jaki zapewniała jej pozycja społeczna. Colette uważano za o wiele bardziej „bezczelną, zu­ chwałą, perwersyjną’*11, tak że gdy w 1954 roku zmarła, Kościół

katolicki odmówił jej religijnego pogrzebu. W ostatnich latach

życia przebywała w łóżku, do którego przykuła ją choroba, ale także pragnienie posiadania własnej przestrzeni, którą sama

sobie zaprojektowała. W apartamencie na trzecim piętrze Palais-Royal, na swym radeau-lit - „łóżku-tratwie”, jak sama je nazwała - spała i jadła, przyjmowała przyjaciół i znajomych,

telefonowała, pisała i czytała. Księżna Polignac podarowała jej stolik, który świetnie pasował do łóżka i służył za biurko. Oparta

o poduszki, tak jak przed laty w Saint-Sauveur-en-Puisaye, gdy

była małą dziewczynką, po lewej, za oknem, miała symetrycz­ ne ogrody Palais-Royal, a po prawej wszystkie swoje skarby12 figurki ze szkła, bibliotekę, koty. W tej, jak to określiła, solitude en hauteur43, wyniosłej samotności, czytała stare książki, które

ukochała najbardziej. Zachowała się fotografia, którą zrobiono Colette rok przed śmiercią, w dniu jej osiemdziesiątych urodzin. Przedstawia pi­ sarkę w łóżku; na zarzuconym pismami, kartami i kwiatami

stoliku służąca postawiła płonący tort urodzinowy. Płomienie

buchają wysoko, wyżej niż normalnie płomień świeczek, jak gdyby stara kobieta obozowała przy swoim ognisku, jakby tort

był płonącą książką, wniesioną w ciemność, w którą Proust się

chronił, by móc tworzyć. Łóżko stało się na koniec miejscem tak prywatnym, tak intymnym, że jest światem samym w sobie, w którym wszystko zdarzyć się może.

Walt Whitman, fotografia Gcorgea C. Coxa

Metafory czytania Walt Whitman zmarł 26 marca 1892 roku w domu w Camden

(New Jersey), który kupił niespełna dziesięć lat wcześniej. Wyglądał niczym król ze Starego Testamentu albo, według opisu Edmunda Gossea, „wielki kot angorski”. Zdjęcie, które na kilka lat przed

śmiercią zrobił mu fotograf z Filadelfii Thomas Eakins, przedstawia poetę z bujną grzywą siwych włosów, siedzącego przy oknie i ob­ serwującego w zamyśleniu zewnętrzny świat, będący, jak wyznał

swym czytelnikom, komentarzem do jego twórczości:

Jeśli pragniesz mnie pojąć, ruszaj ze mną w góry albo nad morze, Pierwszy lepszy komar jest wyjaśnieniem, a kropla lub ruch fal kluczem, Drewniany młot, wiosło, ręczna piła wtórują mym słowom1. Sam Whitman poddaje się tutaj spojrzeniu czytelnika. Jest to w istocie dwóch Whitmanów: ten ze Źdźbeł trawy, Pieśni o so­

bie, „Walt Whitman, kosmos, Manhattanu syn”, zrodzony także

wszędzie indziej („Jestem z Adelajdy... Jestem z Madrytu... Jestem z Moskwy”2), i Whitman urodzony na Long Isiand, który tak lubił czytać powieści przygodowe, a jego kochankami byli mło­ dzieńcy z miasta, żołnierze, kierowcy autobusów. Obaj stali się tym Whitmanem, który na stare lata zostawiał drzwi otwarte

przed gośćmi, pragnącymi zobaczyć „mędrca z Camden”, obaj też

209

Odmiany czytania

trzydzieści lat wcześniej, w wydaniu Źdźbeł trawy z 1860 roku,

zostali przedstawieni czytelnikowi: Caniarado, to nie jest książka: Kto tego dotyka, dotyka człowieka, (Czy to już noc? Czy jesteśmy tu obaj sami?) To mnie trzymasz w objęciach, a ja trzymam ciebie, Z tych kart rzucam się w twoje ramiona - śmierć mnie woła'.

Po latach, w ostatnim, przedśmiertnym wydaniu często po­ prawianego i poszerzanego zbioru Źdźbła trawy, świat nie „wtó­

ruje” słowom poety, ale staje się najpierwszym głosem. Nic liczy się już Whitman ani jego wiersz, wystarcza sam świat, jest bo­

wiem ni mniej, ni więcej, tylko książką otwartą przed nami wszystkimi. Goethe (którego Whitman czytał i podziwiał) na­ pisał w 1774 roku: Sieh, $o ist Natur ein Buch lebendig, Unverstanden, doch nicht unverstandlichĄ.

W 1892 roku, na kilka dni przed śmiercią, Whitman przyznał

mu rację: W każdym przedmiocie, górze, drzewie i gwieździe - w każdych narodzinach i każdym życiu jako część każdego znaczenia - z każdego wyprowadzona - poza tym, co widać Czeka ukryty magiczny szyfr5.

Czytałem to po raz pierwszy w 1963 roku, w kiepskim hisz­ pańskim przekładzie. Mój kolega z liceum, który chciał zostać poetą (mieliśmy wtedy po piętnaście lat), przybiegł do mnie pew­

nego dnia z książką, którą odkrył - było to popularne wydanie wierszy Whitmana w niebieskiej oprawie, na szorstkim, pożółk­

łym papierze, przetłumaczonych przez kogoś, czyje nazwisko

wypadło mi z pamięci. Mój przyjaciel uwielbiał Ezrę Pounda,

210

Metafory czytania

któremu składał hołd, naśladując go. Ponieważ zaś czytelnicy nie mają poszanowania dla chronologii układanej w pocie czoła przez dobrze opłacanych naukowców, kolega uważał, że Whitman to nędzna imitacja Pounda. Sam Pound próbował wyrównać rachunki, proponując Whitmanowi „pakt”: To ty złamałeś nowe drzewo - teraz Nadszedł czas rzeźby. Jedne soki żywią nas, jeden korzeń Godzi nam się nawiązać stosunki6. Mój przyjaciel nie dał się jednak przekonać. Dla dobra przy­

jaźni pogodziłem się z jego opinią. Zmieniłem pogląd dopiero po paru latach, gdy natrafiłem na wydanie Źdźbeł tra wy w języku an­ gielskim i zrozumiałem, że Whitman napisał tę książkę dla mnie: Ty też, czytelniku, jak ja pulsujesz życiem, miłością i duszą, I dlatego dla ciebie te pieśni7.

Zapoznałem się z biografią Whitmana. Najpierw przeczytałem

książkę z serii przeznaczonej dla młodzieży, oczyszczoną z wszel­ kich odniesień do jego orientacji seksualnej i przedstawiającą

poetę jako człowieka tak nijakiego, jakby w ogóle nie istniał. Następna była praca Geoffreya Duttona Walt Whitman, treściwa,

ale trochę zbyt poważna. Po latach biografia pióra Philipa Callowa

przybliżyła mi postać poety i umożliwiła ponowne przemyślenie

pytań, które sobie wcześniej zadawałem: jeżeli Whitman w swo­ im czytelniku widział samego siebie, jakiego czytelnika miał na myśli? I jak on sam stał się czytelnikiem?

Whitman nauczył się czytać w szkole prowadzonej przez

kwakrów w Brooklynie, gdzie stosowano tak zwaną metodę lancastriańską (od nazwiska angielskiego kwakra Josepha Lanca­ stera). Nauczyciel, któremu pomagali mali dyżurni, miał pod

opieką klasę liczącą około stu uczniów. Przy każdym stoliku sie­

działo po dziesięciu. Najmłodsi pobierali nauki w suterenie, star­

211

Odmiany czytania

sze dziewczynki - na parterze, a starsi chłopcy na piętrze. Jeden

z nauczycieli określił Whitmana jako „chłopca o łagodnym uspo­ sobieniu, z wyglądu niezgrabnego i niechlujnego, ale poza tym nie wyróżniającego się”. Poza podręcznikami przyszły poeta miał do dyspozycji książki z biblioteki ojca, zagorzałego demokraty,

który nadał trzem synom imiona Ojców Założycieli Stanów Zjed­

noczonych. W ojcowskiej bibliotece były polityczne traktaty Toma Painea, socjalistki Frances Wright i osiemnastowiecznego filozofa

francuskiego Constantina-Franęois de Chasseboeuf, h rabiego de

Yolney, a także zbiory poezji i trochę powieści. Matka była analfabetką, ale, jakpisze Whitman, „wspaniale opowiadała” i „umiała świetnie naśladować”8. Whitman poznał litery w bibliotece ojca,

a odpowiadające im dźwięki - z historii, które opowiadała matka. W wieku jedenastu lat opuścił szkołę i podjął pracę w kan­

celarii prawnika Jamesa B. Clarka. Syn Clarka Edward polubił bystrego chłopca i wykupił dla niego abonament w obwoźnej bibliotece. Jak później stwierdził Whitman, „było to przełomowe

wydarzenie w moim dotychczasowym życiu”. Pożyczał i czytał

Baśnie tysiąca i jednej nocy - „tom po tomie” - powieści Wal­ tera Scotta i Jamesa Fenimorea Coopera. Nieco później, jako szesnastolatek, zdobył „gruby, treściwy, tysiącstronicowy tom

formatu octavo [...] zawierający wszystkie utwory poetyckie Wal­ tera Scotta”, który gorliwie pochłonął.

Później, w przerwach, latem i jesicnią, wyjeżdżałem, czasami na cały tydzień, poza miasto albo na wybrzeża Long Island, i lam, w oto­ czeniu przyrody, dokładnie przerobiłem Stary' i Nowy Testament, przyswoiłem sobie także (odnosząc prawdopodobnie większy pożytek, niż gdybym to czynił w bibliotece czy we wnętrzu - to, gdzie się czyta, ma naprawdę znaczenie) Shakespearea, Osjana, najlepsze dostępne przekłady Homera, Ajschylosa, Sofoklesa, starą niemiecką sagę o Nibelungach, stare poematy indyjskie i jeszcze parę innych arcydzieł, między innymi Dantego. Tak się złożyło, że czytałem go głównie w starym lesie. [...] Zastanawiam się od tamtej pory, dlaczego ci wielcy mistrzowie mnie nie przytłoczyli.

212

Metafory czytania

Prawdopodobnie dlatego, że czytałem ich wśród przyrody, pod słońcem, mając przed sobą rozległy krajobraz, perspektywę albo falujące morze9. Miejsce, gdzie się czyta, jak stwierdza Whitman, ma swoje znacze­

nie, nie tylko dlatego, że stanowi materialne otoczenie dla czytanego tekstu, ale i przez to, że w zestawieniu z miejscem znajdującym się na

stronie książki sugeruje, że oba posiadają tę samą hermeneutyczną cechę, kuszą czytelnika, by podjął się objaśniania.

Whitman nie zagrzał długo miejsca w kancelarii prawniczej. Nie minął rok, jak został terminatorem w drukarni „Long Island

Patriot”, gdzie w ciasnej piwnicy, pod okiem wydawcy i autora wszystkich artykułów wypełniających to pismo, uczył się ob­ sługiwać ręczną prasę drukarską. Tam poznał „miłą tajemnicę

rozmaitych liter i ich klasyfikacji - wielka przegródka na czcionkę «e» - przegródka na spacje - na «a», na «1» oraz całą resztę”. Był to

jego warsztat pracy.

Przez dwa lata (1836-1838) uczył w wiejskich szkołach wNor-

wich, w stanie Nowy Jork. Płaca była nędzna i nieregularna, a po­

nieważ szkolnym inspektorom nie podobały się jego rozhukane

klasy, musiał osiem razy w ciągu tych lat zmieniać szkoły. Przeło­ żeni nie mogli być zadowoleni, jeśli wpajał uczniom następujące

mądrości: Nie będziesz już brał niczego z drugiej lub trzeciej ręki, ani patrzył oczyma umarłych lub żywił się widmami z książek10.

Albo: Ten metodę moją uszanuje najbardziej, kto zdoła przewyższyć mistrza11. Nauczywszy się drukować i zdobywszy doświadczenie w na­

uczaniu czytania, Whitman doszedł do wniosku, że może obie

umiejętności połączyć ze sobą, zostając wydawcą gazety: najpierw

213

Odmiany czytania

był to „Long Islander” w Huntington, następnie „Daily Eaglc” w Brooklynie. Tu zaczął wykładać swą koncepcję demokracji jako

społeczeństwa „wolnych czytelników”, nieskażonego fanatyzmem

i szkołami politycznymi, któremu wytwórca tekstów - poeta, drukarz, nauczyciel, wydawca gazety - musi służyć, wczuwając się w jego nastroje.

Odczuwamy autentyczną potrzebę porozmawiania na wiele tematów - pisał w artykule wstępnym 1 czerwca 1846 roku z wszystkimi mieszkańcami Brooklynu. Nie zależy nam aż tak bardzo na ich dziewięciopensówkach. W psychice wydawcy gazety rodzi się osobliwy rodzaj współodczuwania z publicz­ nością, której służy (czy przyszło wam to kiedyś na myśl?) (...) Codzienny bliski kontakt tworzy między nimi swego rodzaju braterstwo i sioslrzcńslwo12.

W tym mniej więcej czasie Whitman natknął się na pisma Margaret Fuller - niezwykłej postaci: pierwszej w Stanach Zjed­ noczonych etatowej recenzentki, pierwszej kobiety-koresponden-

ta zagranicznego, rozsądnej feministki, autorki żarliwego traktatu Woman in the Nineteenth Century (Kobieta w XIX wieku). Zda­

niem Emersona „cała sztuka, myśl, wszystko, co w Nowej Anglii szlachetne, miało z nią jakiś związek, a ona z nim”13. Jednakże Hawthorne określił ją jako „wielki humbug”14, a Oscar Wilde stwierdził, że Wenus obdarowała ją „wszystkim z wyjątkiem urody”, Pallada zaś „wszystkim z wyjątkiem mądrości”15. Choć

Fuller twierdziła, że książki nie mogą zastąpić prawdziwego życio­

wego doświadczenia, uważała je za „środek, za pomocą którego możemy ujrzeć całą ludzkość, jądro, wokół którego może się

zebrać cała wiedza, doświadczenie, nauka, ideał oraz wszystko, co w naszej naturze jest praktyczne”. Whitman z entuzjazmem odniósł się do jej poglądów. Napisał:

Czyż nie uważaliśmy się za wielkich, duszo, przeniknąwszy tematy potężnych ksiąg, Przyswajając sobie myśli, sztuki, rozważania?

214

Metafory czytania

Lecz teraz, ptaszku w klatce, gdy słyszę twój radosny świergot wypełniający powietrze, samotny pokój, długie przedpołudnie, czyż nie jest to równie wspaniałe, o duszo?16 Dla Whitmana tekst, autor, czytelnik i świat odzwierciedlali się nawzajem podczas czytania. Rozszerzył on definicję tej czyn­

ności tak, że objęła każde istotne działanie człowieka, a także świat, w którym się to wszystko odbywa. W tym związku czytel­

nik stanowi odbicie pisarza (on i ja stanowimy jedno), świat jest echem książki (księgi Boga, księgi Natury), książka jest z ciała

i krwi (ciała i krwi pisarza, które poprzez literacką transsubstancjację stają się moimi), świat jest książką, którą należy odcyfrować

(utwory pisarza stają się moim odczytaniem świata). Whitman,

jak się wydaje, przez całe życie starał się pojąć i zdefiniować czyn­

ność czytania, która jest zarówno sobą, jak i metaforą wszystkiego, co się na nią składa.

Metafory - pisze współczesny niemiecki krytyk Hans Blumenberg - nie są już uważane za przede wszystkim reprezentacje sfery, która nadaje kierunek naszym wahającym się koncepcjom teore­ tycznym, za przedpokój prowadzący do formowania koncepcji, za prowizoryczne narzędzie stosowane w ramach wyspecjalizo­ wanych, jeszcze nieskonsolidowanych języków, ale za autentyczny środek służący zrozumieniu kontekstu17.

Stwierdzenie, że autor jest czytelnikiem lub czytelnik autorem,

postrzeganie książki jako istoty ludzkiej lub vice versa, opisywanie

świata jako tekstu albo tekstu jako świata - to wszystko sposoby nazwania tego, co robi czytelnik. Metafory takie są bardzo stare, ich korzenie wyrastają z po­ czątków społeczeństwa judeochrześcijańskiego. Niemiecki kry­

tyk Ernst R. Curtius w rozdziale poświęconym symbolizmowi w swym monumentalnym dziele Literatura europejska i łaciń­

skie średniowiecze twierdzi, że metafory dotyczące książek po­ jawiły się w Grecji klasycznej, przykładów z owego okresu jest jednak bardzo mało, ponieważ społeczeństwo greckie, a także

215

Odmiany czytania

rzymskie, nie uważało książek za przedmiot codziennego użyt­ ku. Społeczeństwa żydowskie, chrześcijańskie i muzułmańskie wytworzyły głęboki symboliczny stosunek ze swymi świętymi księgami, które nie były symbolem Słowa Bożego, ale samym Słowem Bożym. Curtius uważa, że pogląd, iż świat i przyroda są

książkami, wywodzi się z retoryki Kościoła katolickiego, przejętej przez mistycznych filozofów wczesnego średniowiecza. W końcu

stał się powszechny.

Hiszpański mistyk z XVI wieku, Luis de Granada, uważał,

że jeśli świat jest książką, rzeczy tego świata są literami alfabetu, którym została napisana. W Introducción del simbolo de la fe

(Wprowadzenie do symbolu wiary) zapytywał: Czymże są one, wszystkie stworzenia tego świata, tak piękne i kunsztownie wykonane, jak nic odrębnymi i oświeconymi li­ terami, które tak wiernie zaświadczają o kunszcie i mądrości ich autora? [...] Tak samo i my [...] umieszczeni pnzez Ciebie przed tą cudowną księgą całego wszechświata, tak by poprzez jej stworzenia jak przez żyjące litery czytać mamy doskonałość naszego Stwórcy18.

„Palec Boga - pisał sir Thomas Browne w Religio Medici, pa­

rafrazując metaforę Luisa - pozostawił inskrypcję na wszystkich Jego dziełach, niebędącą znakiem graficznym, ani też złożoną

z liter, lecz mającą postać ich kształtów, konstytucji, części i funk­ cji, które, umiejętnie połączone, tworzą jedno słowo wyrażające ich naturę”19. Po kilku wiekach filozof amerykański pochodzenia hiszpańskiego George Santayana dodał: „Istnieją książki, w któ­

rych przypisy lub komentarze, nakreślone na marginesie ręką któregoś z czytelników, są ciekawsze od tekstu. Jedną z takich książek jest świat”20. Nasze zadanie, jak wskazuje Whitman, polega na czytaniu

świata, gdyż ta kolosalna księga stanowi dla śmiertelników jedyne

źródło wiedzy. (Jak stwierdza św. Augustyn, aniołowie nie muszą czytać księgi świata, mogą bowiem obcować z samym Autorem

216

Metafory czytania

i od Niego otrzymywać świat w całej jego chwale. Zwracając się do Boga, św. Augustyn dochodzi do wniosku, że aniołowie „nie muszą spoglądać na niebiosa ani z nich czytać, by odczytać Twoje

słowo. Wciąż bowiem widzą Twoją twarz i bez sylab czasu czytają Twoją wieczną wolę. Czytają, wybierają, kochają. Wciąż pogrążeni są w lekturze, a to, co czytają, nigdy się nie kończy [...] Czytana przez nich księga nie zamknie się, zwój nie zostanie zwinięty. Ty jesteś bowiem ich księgą, i jesteś wieczny”21).

Ludzie, stworzeni na podobieństwo Boga, są także książkami do czytania. Akt czytania jest więc metaforą, która pomaga nam zrozumieć niepewny stosunek z własnym ciałem, spotkanie z inną

osobą, dotknięcie jej iodcyfrowanie znaków. Odczytujemy wyraz

twarzy, śledzimy gesty ukochanej osoby jak treść otwartej książki.

„Twoje oblicze, mężu - mówi Lady Makbet - jest istną tablicą, na której skryte rzeczy można czytać”22, a siedemnastowieczny poeta Henry King pisał o swej zmarłej młodej żonie: O, utracona! Od kiedy w żałobie Trwam pogrążony, myślę wciąż o tobie, To cała moja praca; tyś jest księga, Tyś biblioteka, gdzie po rozum sięga Wzrok, choć oślepły prawie23.

Benjamin Franklin, wielki miłośnik książek, ułożył dla siebie

epitafium (niestety, nie znalazło się ono na jego grobie), w któ­ rym wyobrażenie czytelnika jako książki znajduje najpełniejsze

przedstawienie:

Ciało B. Franki i na, drukarza, Niczym okładka starej książki, Z której karty wydarto I pozbawiono liter i pozłoty, Spoczywa tutaj, spożywane przez robaki. Dzieło to jednak nie przepadnie I ukażc się ponownie, jak wierzył,

217

Odmiany czytania

W nowym i wytworniejszym wydaniu Poprawione i uzupełnione przez Autora2’.

Nie wystarczy stwierdzić, że czytamy - świat, książkę, ciało. Metafora czytania prosi się o kolejną przenośnię, domaga się, by

wyjaśniano ją w obrazach znajdujących się poza biblioteką czytel­ nika, a zarazem w nim samym, funkcja czytania kojarzy się więc

z naszymi innymi podstawowymi funkcjami cielesnymi. Czyta­ nie, jak mogliśmy się przekonać, służy jako narzędzie przenośni, ale samo, jeśli ma zostać zrozumiane, musi być określane meta­

forycznie. Pisarze mówią o wysmażeniu historii, odgrzewaniu tekstu, na wpół surowych pomysłach na intrygę, doprawianiu ja­

kiejś sceny czy garnirowaniu gołej argumentacji, o soczystej pro­ zie, o kawałku życia przyprawionym aluzjami, w który czytelni­ cy mogą wbić zęby; my, czytelnicy, mówimy o delektowaniu się

książką, znajdowaniu w niej pożywnej strawy, pochłanianiu jej za jednym posiedzeniem, o zwracaniu lub wypluwaniu tekstu, prze­

żuwaniu jakiegoś fragmentu, o uczcie poetyckiej, o odżywianiu się kryminałami. Angielski uczony z XVI wieku Francis Bacon

w rozprawie poświęconej sztuce studiowania wyliczył, na czym polega ten proces: „Niektóre książki się smakuje, inne połyka, są i takie, nieliczne, które trzeba przeżuć i przetrawić”25. Za sprawą nadzwyczajnego zbiegu okoliczności wiemy, kiedy po raz pierwszy zapisano tę osobliwą metaforę26. Trzydziestego

pierwszego lipca 593 roku przed Chrystusem kapłan Ezechiel nad

rzeką Kebar w ziemi Chaldejczyków ujrzał ognistą wizję, „widok tego, co było podobne do chwały Pańskiej”, i usłyszał głos, który

kazał mu przemówić do buntowniczych synów Izraela: „Otwórz usta swoje i zjedz, co ci podam”. Popatrzyłem, a oto wyciągnięta była w moim kierunku ręka, w której był zwój księgi. Rozwinęła go przede mną; był zapisany z jednej i drugiej strony, a opisane w nim były narzekania, wzdychania i biadania27.

218

Metafory czytania

Święty Jan, przedstawiając apokaliptyczne widzenie, jakie miał na Patmos, opisuje podobne objawienie jak Ezechiel. Ujrzał

anioła zstępującego z nieba z otwartą księgą, a głos podobny do

gromu nakazał mu, by nie zapisywał tego, czego się dowiedział, ale wziął księgę z jego ręki.

Poszedłem więc do anioła, mówiąc mu, by dał mi książeczkę. I rzecze mi: „Weź i połknij ją, a napełni wnętrzności twe goryczą, lecz w ustach twych będzie słodka jak miód”. I wziąłem książeczkę z ręki anioła i połknąłem ją, a w ustach moich stała się słodka jak miód, a gdy ją spożyłem, goryczą na­ pełniły się moje wnętrzności. I mówią mi: „Trzeba ci znów prorokować o ludach, narodach, językach i o wielu królach”28. Gdy czytanie jeszcze bardziej się upowszechniło, kulinar­

na metafora weszła do ogólnie używanej retoryki. Za czasów Shakespearea posługiwali się nią ludzie wysławiający się języ­

kiem literackim. Używała jej sama królowa Elżbieta I, opisując swoje pobożne lektury: „Wiele razy przechadzałam się po miłych polach Pisma Świętego, zrywając piękne zielone zioła zdań, które

czytając, zjadałam, rozmyślając o nich, przeżuwałam i składałam

w swojej pamięci [...] by mniej mi dokuczała gorycz nędznego żywota”29. Do 1695 roku metafora ta zdążyła się już tak utrwalić, że William Congreve mógł ją sparodiować w pierwszej scenie

Lovefor Love, gdzie pedantyczny Valentine mówi do sługi: „Czy­

taj, czytaj, mój człowieku, i wyrabiaj sobie smak; ucz się żyć według przepisu, karm swój umysł i umartwiaj ciało; czytaj i karm się przez oczy; zamknij gębę i przeżuwaj myśli, aż zrozumiesz”.

„Można się nieludzko upaść na tej papierowej diecie” - komen­ tuje sługa30.

Doktor Johnson, który żył niespełna sto lat później, okazywał przy czytaniu książek takie same maniery jak przy stole. Według Boswella czytał „żarłocznie, jakby coś pochłaniał; tak wszyscy

odbierali sposób, w jaki nabywał wiedzę”. Przy obiedzie Johnson

219

Samuel Johnson, obraz Joshuy Reynoldsa

Metafory czytania

trzymał na kolanach książkę owiniętą w serwetę, „aby mieć w po­ gotowiu drugą przyjemność, gdy minie pierwsza. Przypominał

(jeśli wolno użyć tak wulgarnego porównania) psa, który ściska w przednich łapach kość, zajadając inny rzucony mu kąsek”31. Choć czytelnicy przywłaszczają sobie książkę, kończy się na tym, że książka i czytelnik stają się jednym. Świat, będący książ­

ką, jest pochłaniany przez czytelnika, który jest literą w tekście świata. Powstaje więc kolista metafora, oddająca nieskończoność czytania. Jesteśmy tym, co czytamy. Jak twierdził Whitman,

proces dopełniania tego koła nie ma wyłącznie intelektualnego charakteru. Intelektualne czytanie odbywa się na powierzchow­ nym poziomie, przyswajamy sobie określone znaczenia i po-

znajemy określone fakty, równocześnie jednak, niewidocznie

i nieświadomie, tekst i czytelnik przenikają się, tworząc nowe poziomy sensu, za każdym więc razem, gdy wchłaniając tekst,

sprawiamy, że coś z niego powstaje, pod spodem rodzi się jed­ nocześnie coś jeszcze innego, czego dotąd nie uchwyciliśmy. Dlatego właśnie - jak wierzył Whitman, który wciąż na nowo przepisywał i przeredagowywał swoje utwory - żadne czytanie

nie może być ostatecznym. W 1865 roku napisał: Nie zamykajcie drzwi waszych przede mną, wy, dumne biblioteki, Bo oto przynoszę to, czego nie stało waszym pełnym półkom, a co najbardziej potrzebne, Wyłoniwszy się z wojny, oto stworzyłem księgę, Słowa mej księgi są niczym, jej cel jest wszystkim, Księga oryginalna, niepodobna do innych, nie pojęta przez rozum, Lecz wy, tajemnice drzemiące, dreszczem przenikniecie każdą jej kartę32.

Władza czytelnika

Trzeba być wynalazcą, żeby dobrze czytać.

Ralph Waldo Emerson, The American Scholar, 1837

Czytelnik sprzed pięciu tysięcy lat, sumeryjski pisarz Dudu

Początki Latem 1989 roku, dwa lata przed wojną w Zatoce Perskiej, poje­ chałem do Iraku, by zobaczyć ruiny Babilonu i wieży Babel.

Od dawna chciałem odbyć tę podróż. Babilon, zrekonstruowa­ ny w latach 1899-1917 przez niemieckiego archeologa Roberta Koldeweya1, leży ponad 60 kilometrów na południe od Bagdadu.

Ten ogromny labirynt beżowych murów był niegdyś najpotężniej­ szym miastem na ziemi. Nieopodal znajduje się gliniane wzgó­ rze - jak podają przewodniki, to wszystko, co pozostało z wieży,

na którą Bóg zesłał przekleństwo wielokulturowości. Taksówkarz,

który mnie tu przywiózł, znał to miejsce tylko dlatego, że parę razy odwiedzał ciotkę w pobliskim miasteczku Al-Hilla. Wziąłem

ze sobą antologię opowiadań w wydaniu Penguina, i obszedłszy ruiny, które dla mnie, czytelnika z Zachodu, stanowiły początek

wszystkich książek, usiadłem w cieniu oleandra i pogrążyłem się

w lekturze.

Mury, krzaki oleandrów, asfaltowe chodniki, otwarte bramy, pagórki z gliny... Tajemnica Babilonu zawiera się między innymi w tym, że zwiedzający widzi nie jedno, ale wiele miast, następują­

cych po sobie w czasie, lecz znajdujących się w tym samym miejscu. Mamy więc Babilon z czasów akadyjskich, niewielką mieścinę

z mniej więcej 2350 roku p.n.e. Jest i Babilon, w którym po raz pierwszy recytowano epos o Gilgameszu, jedną z najwcześniejszych relacji o Potopie. Jest też Babilon Hammurabiego, z XVIII wieku

225

Władza czytelnika

p.n.e., władcy, którego system praw to jedna z najwcześniejszych w dziejach świata prób skodyfikowania życia całego społeczeń­

stwa. Jest Babilon zniszczony przez Asyryjczyków w 689 roku p.n.e. Jest odbudowany Babilon Nabuchodonozora, który około 586 roku p.n.e. oblegał Jerozolimę, złupił Świątynię Salomona

i uprowadził Żydów w niewolę, gdzie siedzieli nad rzekami i płakali. Jest Babilon syna lub wnuka Nabuchodonozora (genealodzy nie

mają co do tego pewności), króla Baltazara, pierwszego człowieka,

który ujrzał złowieszczy napis na ścianie, nakreślony ręką Boga. Jest Babilon, z którego Aleksander Wielki chciał uczynić stolicę

imperium rozciągającego się od północnych Indii do Egiptu i Gre­

cji. W tym Babilonie zdobywca świata zmarł w 323 roku p.n.e., w wieku trzydziestu trzech lat, ściskając w ręku zwój z Iliadą. Było

to w dawnych czasach, kiedy wodzowie umieli czytać. Jest Wielki Babilon, ten z wizji św. Jana, macierz nierządnic i obrzydliwości ziemi, co winem zapalczywości swego nierządu napoił wszystkie

narody. I jest wreszcie Babilon mojego taksówkarza, miejsce koło

miasteczka A 1-Hilla, gdzie mieszka jego ciotka.

Tutaj (albo gdzieś w pobliżu), jak twierdzą archeolodzy, za­

częła się prehistoria książek. Mniej więcej w połowie czwartego tysiąclecia przed naszą erą, kiedy klimat Bliskiego Wschodu się ochłodził, a powietrze zrobiło się bardziej suche, rolnicy z połu­ dniowej Mezopotamii opuścili wsie rozproszone po całym kraju

i osiedlili się w większych ośrodkach miejskich oraz naokoło nich. Ośrodki te stały się wkrótce miastami-państwami2. Żyznej ziemi było niewiele, aby ją zachować, wynaleźli nowe metody nawadniania oraz nadzwyczajne rozwiązania architektoniczne.

Aby zorganizować życie coraz bardziej złożonej społeczności, z jej prawami i dekretami oraz zasadami rządzącymi handlem, nowi

mieszkańcy miast stworzyli pod koniec czwartego tysiąclecia sztukę, która miała raz na zawsze odmienić charakter komuni­ kowania się ludzi - sztukę pisania. Wszystko wskazuje na to, że pismo wynaleziono dla potrzeb

handlu, aby pamiętać, że określona liczba sztuk bydła należała do

226

Początki

danej rodziny, albo że trzodę przetransportowano w określone

miejsce. Napisany znak byl narzędziem mnemotechnicznym:

obrazek przedstawiający wołu oznaczał wołu, przypominał czy­ telnikowi, że przedmiotem transakcji były woły, przypominał ich

liczbę, a także, prawdopodobnie, imię kupującego i sprzedającego. Pamięć, której nadano taką formę, jest również dokumentem, zapisem transakcji.

Wynalazca pierwszych tabliczek pokrytych pismem uświa­

domił sobie zapewne, jaką przewagę mają te kawałki gliny nad zapamiętywaniem przez mózg. Po pierwsze, na tabliczkach moż­ na było zawrzeć nieskończenie wiele informacji, można je było

wytwarzać ad infinitum, podczas gdy zdolność zapamiętywania

jest ograniczona. Po drugie, dzięki tabliczkom obecność pamię­ tającego nie była konieczna, bez niego też dało się informację odtworzyć. Okazało się nagle, że coś nieuchwytnego - liczbę, wia­ domość, myśl, porządek - można uzyskać bez fizycznej obecności

nadawcy komunikatu. W magiczny sposób można to było sobie wyobrazić, zanotować i przekazać ponad przestrzenią i czasem.

Od początków prehistorycznej cywilizacji ludzie próbowali uporać się z przeszkodami, jakie narzucała geografia, śmierć, która wszystkiemu kładła kres, zapomnienie, które wszystko

wymazywało. Pierwszy anonimowy piszący, który wyrył znak na glinianej tabliczce, tym jednym aktem dokonał niespodziewanie

wszystkich tych niemożliwych z pozoru wyczynów. Pismo to jednak niejedyny wynalazek, jaki powstał w owej chwili. Wyrycie pierwszego znaku dało też początek czemuś

innemu. Celem pisania było przecież ocalenie tekstu - czyli jego odczytanie. Akt ten stworzył też więc czytelnika, rolę,

która została powołana do życia, zanim prawdziwy pierwszy czytelnik zaznaczył swą fizyczną obecność. Gdy pierwszy pisarz

wymarzył sobie nową sztukę, stawiając znaki na glinianej tab­ liczce, stało się oczywiste, że nie obejdzie się bez innej sztuki,

bez której znaki nie miałyby sensu. Piszący tworzył komunikaty, znaki, ale potrzebny był mag, który potrafiłby je odszyfrować,

227

Władza czytelnika

rozpoznać ich znaczenie, nadać im głos. Pisanie potrzebowało

czytelnika. Podstawowy stosunek, jaki zachodzi między piszącym a czy­ tającym, przedstawia cudowny paradoks: tworząc rolę czytelnika,

piszący przesądza również o śmierci tego, który pisze, ukończenie tekstu wymaga bowiem, by się wycofał, żeby przestał istnieć. Gdy

piszący jest obecny, tekst pozostaje niekompletny. Dopiero gdy się tekstu wyrzeknie, zaczyna on istnieć. W tym jeszcze momencie

jest to milczące istnienie, milczące do momentu, kiedy czytel­

nik go odczyta. Tekst zaczyna żyć naprawdę dopiero wtedy, gdy

wprawne oko wejdzie w kontakt ze znakami na tabliczce. Pisanie zależy w całości od wielkoduszności czytającego.

Ten niepewny stosunek między piszącym a czytającym ma swój początek. Został raz na zawsze ustanowiony pewnego ta­

jemniczego popołudnia w Mezopotamii. Stanowi owocny, lecz anachroniczny związek między pradawnym twórcą, który rodzi się w momencie śmierci, a twórcą pośmiertnym, czy też raczej

pokoleniami pośmiertnych twórców, za których sprawą tworzone

dzieło może przemówić i bez których całe pisanie byłoby martwe. Czytanie jest od samego początku apoteozą pisania.

Pisanie zostało szybko uznane za umiejętność dającą władzę,

a pozycja pisarza w społeczeństwie mezopotamskim znacznie się umocniła. Musiał on, rzecz jasna, posiadać także umiejętność czytania, ale nie znajdowało to odbicia ani w nazwie jego zawo­

du, ani w jego postrzeganiu przez społeczeństwo. Przedmiotem

zainteresowania była prawie wyłącznie znajomość pisma. Bez­ pieczniej było dla pisarza, gdy widziano w nim nie tego, kto potrafi wydobywać informacje (a tym samym nadawać im sens), ale kogoś, kto je tylko zapisuje dla dobra publicznego. Choć mógł

pełnić funkcję oczu i języka generała, czy nawet króla, lepiej

było nie afiszować się z taką polityczną władzą. Symbolem Nisaby, mezopotamskiej bogini pisania, liczenia, wiedzy pisarskiej, stał się więc rylec, a nie tabliczka trzymana przed oczami.

228

Początki

Trudno przecenić rolę pisarzy w mezopotamskim spo­

łeczeństwie. Byli potrzebni do przesyłania wiadomości, zapisy­ wania królewskich dekretów, spisywania praw, notowania danych

astronomicznych niezbędnych do prowadzenia kalendarza, wy­ liczania, ilu potrzeba żołnierzy, robotników, zapasów czy sztuk bydła, rejestrowania transakcji gospodarczych i pieniężnych.

Towarzyszyli ekspedycjom wojskowym, pisali meldunki i kroniki

wojen, obliczali podatki, spisywali kontrakty. Bez nich nie za­ chowałyby się święte teksty religijne. To oni wreszcie dostarczali

ludowi rozrywki, czytając epos o Gilgameszu. Bez pisarza nic

dałoby się tego wszystkiego dokonać. To on był ręką, okiem i gło­ sem służącym komunikacji między ludźmi i odszyfrowywaniu

komunikatów. Dlatego właśnie mezopotamscy autorzy zwracali się bezpośrednio do pisarza, wiedząc, że to on będzie przeka­

zywał ich przesłanie: „Do mojego pana, powiedz to: tak mówi Taki a Taki, twój sługa”3. To sformułowanie w drugiej osobie,

„powiedz”, to najdawniejszy przodek zwrotu „drogi czytelniku”

przyjętego w późniejszych utworach literackich. Każdy z nas, czytając te słowa, staje się, po tylu wiekach, ich adresatem.

W pierwszej połowie drugiego tysiąclecia p.n.e. kapłani ze świątyni Szamasza w Sippar w Akadzie (południowa Mezopo­ tamia) wznieśli monument pokryty inskrypcjami ze wszystkich

dwunastu stron. Dotyczyły one remontów świątyni i zwiększenia królewskich dochodów. Ci dawni politycy, zamiast datować owe

zapisy na czasy im współczesne, datowali je na epokę panowa­ nia akadyjskiego króla Manisztusu (około 2276-2261 p.n.e.), zaznaczając tym samym, że finansowe roszczenia świątyni mają

dawną historię. Pod koniec zamieszczono następujące zapewnie­

nie, skierowane do czytelnika: „To nie jest kłamstwo, to sama prawda”4. Pisarz-czytelnik szybko zdążył odkryć, że dzięki swej umiejętności może modyfikować przeszłość. Mezopotamscy pisarze, rozporządzający taką władzą, byli

arystokratyczną elitą. (Wiele wieków później, w VII i VIII wie­

229

Władza czytelnika

ku ery chrześcijańskiej, pozycją taką cieszyli się nadal pisarze w Irlandii. Za zabicie pisarza karano równie surowo jak za zgła­ dzenie biskupa)5. W Babilonie tylko niektórzy specjalnie wyszko­

leni obywatele mogli zostać pisarzami, dzięki tej funkcji wysoko

awansowali w hierarchii społecznej. W większości bogatszych domów w Ur odkryto podręczniki (tabliczki służące do uczenia

się), z czego można wywnioskować, że czytanie i pisanie uważano za zajęcia arystokracji. Przeznaczeni do zawodu pisarza uczyli

się od najmłodszych lat w prywatnej szkole zwanej e-dubba,

czyli „dom tabliczek”. Za wzór takiej szkoły kształcącej pisarzy

uchodzi komnata z glinianymi ławami w pałacu króla Zimri-Lim w Mari6, choć archeolodzy nie natrafili tam na tabliczki,

z których korzystali uczniowie. Właścicielowi szkoły, zwanemu uniniia, pomagał adda e-dub­

ba - „ojciec domu tabliczek” - oraz ugala, czyli sekretarz. Uczono różnych przedmiotów. W jednej z tych szkół dyrektor Igmil-Sin'

uczył pisania, religii, historii i matematyki. Dyscypliny, podobnie jak w szkołach z bliższych nam epok, pilnował jeden ze starszych uczniów. Wyniki w nauce bardzo się liczyły i są dowody na to, że

ojcowie przekupywali nauczycieli, żeby ci wystawiali uczniom dobre oceny. Wyuczywszy się praktycznych umiejętności - robienia tabli­ czek z gliny i posługiwania się rylcem - uczeń przystępował do

opanowania sztuki kreślenia i rozpoznawania podstawowych znaków. Do drugiego tysiąclecia p.n.e. pismo mezopotamskie zdążyło przejść ewolucję, z piktograficznego - w którym znaki

mniej lub bardziej dokładnie przedstawiały rzeczy - przekształ­ ciło się w klinowe. Poszczególne znaki odpowiadały dźwiękom, a nie przedmiotom. Pierwsze piktogramy (było ich ponad dwa tysiące, bo każdemu obiektowi odpowiadał odrębny znak) zmie­ niły się w abstrakcyjne symbole, które mogły przedstawiać nie tylko przedmioty, ale i skojarzone z nimi pojęcia. Różne słowa

i sylaby wymawiane tak samo reprezentował ten sam znak. Znaki pomocnicze - fonetyczne lub gramatyczne - pomagały zrozu­

230

Początki

mieć tekst i wydobyć różne odcienie i niuanse znaczeń. Dość szybko system rozwinął się tak, że umożliwił pisarzowi zapis

złożonej i bardzo wyszukanej literatury: eposów, ksiąg mądrości, zabawnych anegdot, poezji miłosnej8. Pismo klinowe przetrwało przez kolejne imperia - sumeryjskie, akadyjskie i asyryjskie -

utrwalając literaturę w piętnastu różnych językach, na obszarach

dzisiejszego Iraku, zachodniego Iranu i Syrii. Nie potrafimy dziś

odczytać języka tabliczek zapisanych piktogramami, nie znamy bowiem fonetycznych odpowiedników tych najstarszych znaków. Możemy tylko rozpoznać kozę lub owcę. Lingwiści zrekon­

struowali jednak do pewnego stopnia brzmienie późniejszych

tekstów sumeryjskich i akadyjskich zapisanych pismem klino­ wym. Możemy więc, choć w sposób przybliżony, wypowiedzieć dźwięki utrwalone przed tysiącami lat.

Podstaw czytania i pisania uczono przez praktykę łączenia znaków, przeważnie tak, by tworzyły imię. Zachowało się sporo

tabliczek ukazujących te pierwsze etapy nauki, ze znakami rytymi niepewną, niewprawioną ręką. Uczeń musiał sobie przyswoić pisanie zgodnie z ustalonymi zasadami, które umożliwiłyby mu

również odczytanie tekstu. Na przykład słowo „do” - po akadyjsku ana - musiało być zapisane a-na, nie ana czy an-at żeby zaznaczyć właściwy akcent9.

Gdy uczeń opanował te podstawowe umiejętności, dostawał innego rodzaju tabliczkę, okrągłą, z krótką sentencją, przysłowiem

lub wykazem imion napisanym przez nauczyciela. Zapoznawszy się z tym napisem, uczeń odwracał tabliczkę i starał się go odtwo­

rzyć. Musiał zapamiętać słowa i przenieść je w pamięci z jednej strony na drugą, stając się po raz pierwszy w życiu przekazicielem informacji - z czytelnika napisu sporządzonego przez nauczyciela stawał się pisarzem tego, co przeczytał. Tak rodziła się późniejsza

funkcja czytelnika-pisarza: kopiowanie tekstu, opatrywanie go komentarzami, tłumaczenie, przekształcanie. Wspominając o mezopotamskich pisarzach, używam zaim­

ków męskoosobowych, ponieważ prawie bez wyjątku byli oni

231

Władza czytelnika

płci męskiej. Czytanie i pisanie stanowiło w tym patriarchalnym

społeczeństwie domenę ludzi sprawujących władzę. Zdarzały się jednak wyjątki. Pierwszy w dziejach ludzkości autor, którego imię

znamy, to kobieta, księżniczka Enheduanna, urodzona około 2300 roku p.n.e., córka akadyjskiego króla Sargona I, kapłanka

boga Księżyca Nanny. Ułożyła cykl pieśni na cześć Inany, bo­ gini miłości i wojny10. Enheduanna podpisywała się na swoich

tabliczkach. Było to w Mezopotamii przyjęte, znaczną część na­ szej wiedzy o pisarzach zawdzięczamy tym podpisom - kolofo-

nom - zawierającym imię pisarza, datę oraz nazwę miasta, gdzie

pismo sporządzono. Umożliwiało to czytelnikowi odczytywanie tekstu w określony sposób - w przypadku hymnów do Inany,

głosem Enhcduanny. Występujące w tekście „ja” identyfikował

z konkretną osobą, tworząc tym samym pseudofikcyjną postać, „autora”, z którym obcował. Ten środek wyrazu, wynaleziony u zarania dziejów literatury, towarzyszy nam od przeszło czte­ rech tysięcy lat.

Pisarze musieli być świadomi, jak nadzwyczajną moc nadaje zdolność czytania tekstu, i zazdrośnie strzegli tej prerogatywy. Większość mezopotamskich pisarzy umieszczała na końcu swo­ ich tekstów taki oto kolofon o dość aroganckiej wymowie: „Nie­

chaj mądrzy uczą mądrych, bo ignoranci mogą nie dostrzec”11. Egipski pisarz z okresu XIX dynastii, około 1300 roku p.n.e.,

ułożył ten oto panegiryk na cześć swego zawodu: Bądź pisarzem! Wyryj to w swoim sercu By imię twe przetrwało tak jak ich imiona! Zwój papirusu lepszy jest niż rzeźbiony kamień. Ktoś umarł, jego ciało obróciło się w proch, I lud jego opuścił tę ziemię. To dzięki księdze wspomną o nim kiedyś Usta tego, kto o nim przeczyta12.

Piszący może na różne sposoby konstruować tekst, wybierając z dostępnego zasobu słów te, które jego zdaniem najlepiej wyra­

232

Początki

żają przesłanie, jakie chce przekazać. Czytelnik odbierający ów tekst nie jest jednak ograniczony do żadnej pojedynczej inter­

pretacji. Choć odczytania tekstu, jak już stwierdziliśmy, nie są całkiem dowolne - ograniczają je reguły gramatyki oraz zdrowy

rozsądek - nie są też podyktowane przez sam tekst. Jak stwierdza francuski krytyk Jacqucs Derrida, każdy pisany tekst można od­

czytać, nawet jeśli momentu jego powstania nie da się odtworzyć, nawet jeśli nie wiadomo, co przypuszczalny autor chciał przezeń

świadomie wyrazić w czasie pisania, to i tak pozostawił tekst własnemu biegowi*3. Dlatego autor (pisarz, kopista), który chce

zachować i narzucić znaczenie, musi być również czytelnikiem. To jest właśnie ten tajemny przywilej, który przyznawał sobie

mezopotamski pisarz i który uzurpowałem sobie ja, czytający wśród ruin, które mogły być biblioteką.

Roland Barthes w swym słynnym eseju proponował wprowa­ dzenie rozróżnienia między ecrivain (pisarz) i ecrivant (piszący). Pierwszy pełni pewną funkcję, słowo „pisać” jest dlań czasowni­

kiem nieprzechodnim. Dla ecrivant czasownik ten zawsze ma na względzie jakiś cel - indoktrynowanie, zaświadczanie, wyjaśnia­ nie, nauczanie14. To samo rozróżnienie można zapewne zrobić między dwiema rolami czytania: z jednej strony mamy czytel­ nika, dla którego tekst uzasadnia swoje istnienie przez sam akt

czytania, bez żadnych ukrytych motywów (nie chodzi tu nawet o rozrywkę, ponieważ przyjemność jest zawarta w wykonywaniu

danej czynności). Z drugiej - czytelnika kierującego się ukry­

tym motywem (uczenie się, krytykowanie). Tekst jest dla niego narzędziem służącym wykonywaniu innej funkcji. Czynność

pierwsza odbywa się w ramach czasowych wytyczonych przez charakter tekstu; druga - w czasie określonym przez czytelnika, takim, jakiego wymaga cel czytania. Być może to jest właśnie roz­

różnienie, które, jak wierzył św. Augustyn, wprowadził sam Bóg:

Co moje Pismo mówi, ja mówię. Leczono to mówi w czasie, a czas nie dotyka mojego Słowa, które trwa zawsze, trwa w jednakiej ze

233

Główny skryba egipski, detal z III w. p.n.c.

Początki

inną wieczności. Rzeczy, które widzicie przez Ducha mojego, ja widzę. Jak też mówię to, co wy przez Ducha mojego wypowiadacie. Ale wy widzicie te rzeczy w czasie, a ja nie w ograniczeniu czasu je widzę. To, co wypowiadacie w czasie, ja nie w ograniczeniu czasu wypowiadam15. Pisarz to wiedział, a społeczeństwo odkryło: nadzwyczajny wynalazek słowa pisanego ze wszystkimi jego przesłaniami, pra­ wami, listami, literaturami, zależał od tego, czy pisarz potrafi

odtworzyć tekst, przeczytać go. Gdy zdolność ta została utra­ cona, tekst stawał się na powrót szeregiem milczących znaków.

Mieszkańcy starożytnej Mezopotamii wierzyli, że ptaki są święte,

ponieważ ich nóżki pozostawiały na wilgotnej glinie ślady po­ dobne do pisma klinowego. Wyobrażali sobie, że jeśli uda im się

odcyfrować te tajemnicze znaki, dowiedzą się, co myślą bogowie.

Całe pokolenia uczonych trudziły się nad odczytaniem pism, któ­

rych kody zaginęły: sumeryjskiego, akadyjskiego, minojskiego,

azteckiego, alfabetu Majów... Niekiedy im się udawało, niekiedy nie, jak w przypadku pi­ sma etruskiego, którego tajemnicy jeszcze nie zgłębiliśmy. Poeta Richard Wilbur tak oto podsumował tragedię cywilizacji, która

traci swoich czytelników: DO POETÓW ETRUSKICH Snijcic bez zająknienia, o milczący bracia, którzyście za miodu Z mlekiem matki wyssali swą ojczystą mowę, W nieskalanej matrycy, łącząc świat i umysł, Pragnęliście zostawić wiersze dla potomnych Podobne świeżym śladom na polu pokrytym śniegiem Nikt nie przewidział, że wszystko może stopnieć i zniknąć16.

Aleksandria według Opisu świata Allaina Manessona Malleta

Porządkowanie wszechświata Egipską Aleksandrię założył Aleksander Wielki w 332 roku p.n.e. Rzymski historyk Kurcjusz, który żył za panowania Klaudiusza,

ponad cztery wieki później, zapisał w swej Historii Aleksandra Wielkiego, że założył on miasto zaraz po wizycie w świątyni egip­ skiego boga A mona, „Ukrytego”, gdzie kapłan tej świątyni zwrócił się do Aleksandra per synu, po czym Aleksander kazał się tytu­

łować „synem Jowisza”. W tym nowo nabytym stanie łaski Alek­ sander wybrał jako miejsce dla nowego miasta pas lądu między jeziorem Marjut (gr. Mareotis) a morzem i nakazał swym pod­ danym, by przenieśli się z sąsiednich miast do nowej metropolii. Jest podanie - pisze Kurcjusz - że kiedy Aleksander wyznaczał obwód przyszłych murów, sypiąc, zgodnie ze zwyczajem mace­ dońskim, krupy jęczmienne, nadleciało mnóstwo ptaków i zjadło je. Większość ludzi uznała to za zły znak, wróżbici jednak wy­ jaśnili, że w tym mieście zamieszka wielka ilość ludzi z obcych krajów i będzie dostarczać żywności wielu państwom1.

Istotnie, do nowej stolicy zjechali ludzie wielu narodowości,

Aleksandria miała jednak zasłynąć dzięki imigracji całkiem innej natury. W chwili śmierci Aleksandra w 323 roku miasto było

już, jak nazwalibyśmy to dzisiaj, „społecznością wielokulturo­ wą”, podzieloną napoliteumata, czyli korporacje poszczególnych

narodowości, pod władzą dynastii Ptolemeuszy. Poza rdzenny-

237

Władza czytelnika

mi Egipcjanami najważniejszą grupę etniczną stanowili Grecy, uważający słowo pisane za symbol mądrości i władzy. „Ci, którzy potrafią czytać, widzą dwa razy więcej” - napisał ateński poeta Menander (ok. 342-292 p.n.e.)2.

Choć u Egipcjan administracja w znacznej mierze opierała się na zapisie, Aleksandria stała się miastem-państwem wysoce zbiurokratyzowanym prawdopodobnie pod wpływem Greków,

przekonanych, że społeczeństwo nie może się obejść bez do­

kładnego i systematycznego rejestrowania zawieranych tran­ sakcji. W połowie III wieku p.n.e. trudno już było zapanować nad

ogromem dokumentów. Pokwitowania, kosztorysy, deklaracje

i zezwolenia sporządzano na piśmie. Zachowały się przykłady dokumentów dotyczących najrozmaitszych spraw, choćby naj­ błahszych: hodowania świń, sprzedaży piwa, handlu prażoną soczewicą, prowadzenia łaźni, podjęcia pracy malarza3. Doku­

ment z 258-257 roku p.n.e. stwierdza, że do księgowości ministra finansów Apoloniusza wpłynęły przez 33 dni 434 zwoje papirusu4.

Namiętność do papieru nie musi oznaczać miłości do książek, ale zaznajomienie ze słowem pisanym z pewnością przyzwyczaiło

mieszkańców Aleksandrii do czytania. Jeśli można w ogóle sądzić po gustach założyciela, Aleksan­ drii było pisane stać się miastem kojarzonym z książką5. Ojciec Aleksandra, Filip Macedoński, najął Arystotelesa jako prywat­

nego nauczyciela swego syna, dzięki zaś temu nauczycielowi Aleksander „lubił studiować literaturę i dużo czytał”6 - takie było jego zamiłowanie do czytelnictwa, że rzadko obywał się bez książki. Podróżując kiedyś po Azji, „nie mając tam żadnych

książek”, rozkazał jednemu ze swych dowódców, by przysłał

mu coś do czytania. Otrzymał Historię Filistosa, sztuki Eury­ pidesa, Sofoklesa i Ajschylosa oraz utwory poetyckie Telestesa i Filoksenosa7. Tym, kto podsunął następcy Aleksandra, Ptolemeuszowi I Soterowi, pomysł założenia biblioteki, z której miała zasłynąć

Aleksandria, mógł być Demetriuszz Falcronu - ateński uczony,

238

Porządkowanie wszechświata

antologista bajek Ezopa, krytyk Homera i uczeń sławnego Teofrasta (który był z kolei uczniem i przyjacielem Arystotelesa). Biblioteka przyniosła miastu taką sławę, że sto pięćdziesiąt lat po jej zniszczeniu Ateneusz z Naukratis uważał, iż nie musi opisywać jej swoim czytelnikom: „co się tyczy liczby ksiąg,

tworzenia bibliotek oraz zbiorów Muzeum, to czemu miałbym o tym mówić, skoro wszystko zachowało się w ludzkiej pamię­ ci?”8. Szkoda, bo nie wiemy dokładnie, gdzie znajdowała się

biblioteka, ile ksiąg liczyła, jak była prowadzona i kto ponosi

winę za jej zniszczenie. Grecki geograf Strabon, który tworzył swe dzieła pod koniec I wieku p.n.e., dość szczegółowo opisał Aleksandrię i jej Muzeum, ale o Bibliotece nie wspomniał. Jak podaje włoski historyk Lu-

ciano Canfora, „Strabon nie wspomina o Bibliotece po prostu dlatego, że nie znajdowała się ona w odrębnym pomieszczeniu lub budynku”, ale na przestrzeni przylegającej do kolumnad

i pomieszczeń Muzeum. Canfora przypuszcza, że bibliothekai, czyli półki na książki, ustawione były we wnękach wzdłuż szero­

kiego przykrytego dachem przejścia lub korytarza. „Każda nisza lub wnęka - pisze Canfora - musiała być poświęcona określonej grupie autorów, każda była odpowiednio oznaczona”9. Prze­ strzeń zajmowana przez księgi poszerzała się coraz bardziej, na koniec Biblioteka liczyła podobno prawie pół miliona zwojów.

Czterdzieści tysięcy przechowywano ponadto w innym budynku, przylegającym do świątyni Serapisa, w starej egipskiej dzielnicy

Rakotis. Gdy weźmicmy pod uwagę, że przed wynalezieniem druku biblioteka papieska w Awinionie była jedyną na chrze­

ścijańskim Zachodzie, której zbiory przekraczały dwa tysiące tomów10, pojmiemy znaczenie kolekcji aleksandryjskiej. Musiano zgromadzić tak wiele tomów, ponieważ Biblioteka

stawiała sobie szczytny cel, jakim było objęcie całości ludzkiej

wiedzy. Dla Arystotelesa zbieranie książek należało do zajęć uczo­ nego, niezbędnej „dokumentacji”. Biblioteka w mieście założo­ nym przez jego ucznia miała być jej rozszerzoną wersją - pamięcią

239

Władza czytelnika

świata. Jak podajc Strabon, zbiór ksiąg Arystotelesa dostał się Teofrastowi, po nim odziedziczył go jego krewny i uczeń Neleus

ze Skepsis, on zaś z kolei (choć jego hojność podawano w wątpli­ wość)11 przekazał cenną kolekcję Ptolemeuszowi II, który nabył ją dla Aleksandrii. Już za czasów Ptolemeusza III jeden człowiek nie byłby zdolny przeczytać całości zbiorów. Na mocy królewskiego

dekretu wszystkie statki zawijające do portu w Aleksandrii musiały zdawać książki znajdujące się na ich pokładzie. Kopiowano je, oryginały (czasem duplikaty) zwracano właścicielom, kopie zaś (niekiedy oryginały) zatrzymywała Biblioteka. Ptolemeusze, za

pośrednictwem swych ambasadorów, wypożyczali ustalone tek­ sty wielkich greckich dramaturgów, znajdujące się w Atenach,

gdzie korzystali z nich aktorzy. Pieczołowicie je kopiowano. Do

Biblioteki dostawały się nie tylko oryginalne dzieła. Fałszerze, których uwagi nie uszła pasja, z jaką Ptolemeusze gromadzili

utwory klasyków, sprzedali im apokryfy traktatów Arystotelesa. Dopiero po setkach lat badacze dowiedli ich nieautentyczności.

Nierzadko sami uczeni podrabiali naukowe dzieła. Kratippos, podszywając się pod współczesnego Tukidydesowi, napisał

książkę pod tytułem Wszystko, czego nie powiedział Tukidydes,

nieznośnie patetyczną i pełną anachronizmów - cytuje między

innymi autora, który żył czterysta lat po Tukidydesie. Gromadzenie wiedzy nie jest równoznaczne z jej nabywaniem.

Galijski poeta Auzoniusz wyśmiewał kilkaset lat później w swych Opuscula mylenie jednego z drugim:

Nakupowałeś ksiąg i zapełniłeś półki, miłośniku Muz. Czy stałeś się przez to uczonym? Jeżeli dziś nabędziesz instrumenty, plektron i lirę, Czy myślisz, że już jutro zawładniesz sferą muzyki?12 Niezbędna się stała metoda, która umożliwiłaby korzystanie

z tego książkowego bogactwa, która pozwoliłaby czytelnikowi na znalezienie interesującej go książki. Arystoteles miał z pewnością

własny system wyszukiwania potrzebnych mu dzieł (niestety, nic

240

Porządkowanie wszechświata

o nim nie wiemy). W Bibliotece Aleksandryjskiej nagromadzono ich jednak tyle, że tylko zdumiewający szczęśliwy traf mógłby naprowadzić czytelnika na określony tytuł. Rozwiązanie - a także całkiem nowe problemy - pojawiło się wraz z nowym biblioteka­

rzem, autorem epigramatów i uczonym, Kallimachem z Kyrcny. Kallimach urodził się w Afryce Północnej mniej więcej na początku III wieku p.n.e. Większość życia spędził w Aleksandrii, gdzie najpierw uczył w szkole na przedmieściu, a potem pracował

w Bibliotece. Był niezmiernie płodnym autorem, krytykiem,

poetą i encyklopedystą. Zaczął (albo kontynuował) debatę, która

nie zakończyła się jeszcze i w naszych czasach. Uważał, że pisać należy zwięźle i bez nadmiaru ozdobników, pogardzał tymi, któ­ rzy tworzyli poematy epickie według starych wzorów, nazywał ich gadułami hołdującymi przestarzałej manierze. Wrogowie zarzucali mu, że nie potrafi pisać długich utworów, a krótkie, wychodzące spod jego pióra, są suche jak drewno. (Po setkach

lat tę samą postawę co on zajęli przedstawiciele nowoczesności w sporze z tradycjonalistami, romantycy w sporze z klasykami,

wielcy amerykańscy powieściopisarze przeciw minimalistom). Głównym przeciwnikiem Kallimacha był jego zwierzchnik, na­

czelny bibliotekarz Apoloniusz z Rodos, którego epopeja Argo-

nautika, licząca sześć tysięcy wersów, stanowi przykład wszyst­

kiego, czym Kallimach pogardzał. („Wielka książka jest równa wielkiemu nieszczęściu” - stwierdził). Ani jeden, ani drugi nie

znalazł większego uznania wśród późniejszych czytelników: o Argonautika nadal się pamięta (choć mgliście); nieliczne przy­ kłady twórczości Kallimacha przetrwały w tłumaczeniu Katullusa

(Warkocz Bereniki, którego motywy Pope wykorzystał w poe­ macie Pukiel porwany) i w epigramacie na śmierć Heraklitosa

z Halikarnasu, z którym Kallimach się przyjaźnił, zaczynającym się od słów: „Powiedział mi ktoś, że umarłeś, Heraklitosie”13 (autorem angielskiej wersji jest William Córy). Pod czujnym bez wątpienia okiem Apoloniusza Kallimach

(o którym nic wiadomo, czy został w końcu naczelnym biblio-

241

Wielka Biblioteka Aleksandryjska, rycina O. von Corvena

Kallimach w ogrodzie, ilustracja Jacqucs’a Kuypera

Władza czytelnika

lekarzem) podjął żmudne dzieło katalogowania zachłannej Bi­ blioteki. Katalogowanie ma bardzo starą tradycję, przykłady

takiego „porządkowania wszechświata” (jak określali tę czyn­

ność Sumerowie) znajdujemy w pozostałościach najstarszych

bibliotek. Na przykład katalog egipskiego Domu Ksiąg z około 2000 roku p.n.e., pochodzący z wykopalisk w Edfu, zaczyna się

od wyliczenia kolejnych katalogów: Księga tego, co znajduje się w świątyni, Księga włości, Wykaz wszystkich pism wyrytych

na drewnie, Księga pozycji Słońca i Księżyca, Księga miejsc i tego, co w nich jest itd.14.

System wybrany przez Kallimacha dla Biblioteki Aleksan­ dryjskiej to nie tyle uporządkowany wykaz jej zawartości, ile katalog oparty na przyjętej zgóry formule zorganizowania świata.

Wszelkie klasyfikacje mają arbitralny charakter. Przyjęta przez Kallimacha jest może nieco mniej arbitralna, jej podstawę stanowi

bowiem system myślenia właściwy dla intelektualistów i uczonych jego epoki, spadkobierców greckiej wizji świata. Kallimach po­ dzielił bibliotekę na „półki” lub „tablice” (pinakes) odpowiadające

następującym ośmiu klasom tematów: dramat, oratorstwo, poezja

liryczna, prawodawstwo, medycyna, historia, filozofia oraz roz­ maitości. Każde z dłuższych dzieł kazał poprzepisy wać na kilka części zwanych księgami, mniejszymi zwojami było bowiem

łatwiej się posługiwać. Nie ukończył swego gigantycznego przedsięwzięcia, dokonali

tego dopiero jego następcy. Wszystkich pinakes - ich oficjalny tytuł brzmiał: Tablice tych, którzy się wyróżnili w każdej dzie­ dzinie kultury, oraz ich dzieł - było podobno sto dwadzieścia15. Kallimachowi zawdzięczamy również sposób katalogowania,

który powszechnie przyjęto, mianowicie porządek alfabetycz­ ny. Przedtem spotykano go tylko na nielicznych greckich in­

skrypcjach zawierających wykazy imion (niektóre pochodziły z II wieku p.n.e.)16. Według francuskiego krytyka Christiana

Jacoba biblioteka Kallimacha stanowiła przykład „utopijnego przybytku krytyki, gdzie można było porównywać teksty, otwarte

244

Porządkowanie wszechświata

i ułożone obok siebie”17. Dzięki Kallimachowi biblioteka stała się zorganizowaną przestrzenią do czytania.

Wszystkie znane mi biblioteki są odbiciem owej starożytnej. Ciemna Biblioteca del Maestro (Nauczycielska) w Buenos Aires, gdzie z okien spoglądałem na drzewa jakarandy zdobiące uli­ cę fioletowym kwieciem; wyjątkowo piękna Huntington Lib-

rary w Pasadenie w Kalifornii, otoczona, niczym włoska willa, wspaniale utrzymanymi ogrodami; szacowna British Library, gdzie siedziałem (jak mi powiedziano) na tym samym krześle,

co Karol Marks, kiedy pisał Kapitał; składająca się z trzech półek biblioteka w Dżanat na algierskiej Saharze, gdzie wśród arabskich książek wypatrzyłem francuski egzemplarz Kan-

dyda Woltera, który nie wiadomo jakim cudem się tam zna­ lazł; paryska Bibliotheque Nationale, w której dział literatury

erotycznej nazywa się Piekło; piękna Metro Toronto Reference Library, gdzie czytelnik może patrzeć na śnieg, który pada na

pochyłe okna - są to wszystko odmiany usystematyzowanej wizji Kallimacha. Biblioteka Aleksandryjska i jej katalogi stały się wzorem dla

bibliotek imperium rzymskiego, następnie dla bizantyjskiego Wschodu, a później chrześcijańskiej Europy. Święty Augustyn w pracy De doctrina Christiana (O nauce chrześcijańskiej), którą

napisał wkrótce po swym nawróceniu w 387 roku, gdy pozostawał

jeszcze pod wpływem neoplatonizmu, stwierdza, że niektóre dzie­ ła klasyków greckich i rzymskich można porównać z naukami

chrześcijaństwa, ponieważ tacy autorzy jak Arystoteles i Wergiliusz „niezasłużenie posiedli prawdę” (to, co Plotyn nazywał „duchem”, a Chrystus Słowem lub logosem)18. Najwcześniejsza

znana biblioteka Kościoła katolickiego, założona w latach osiem­ dziesiątych IV wieku przez papieża Damazego I przy kościele

św. Wawrzyńca, też hołdowała temu eklektycznemu duchowi, były w niej bowiem nie tylko chrześcijańskie Biblie, komenta­

rze i wybór greckich apologetów, ale i dzieła klasyków greckich

i rzymskich. (Wobec starożytnych autorów stosowano jednak

245

Władza czytelnika

swego rodzaju dyskryminację. Sydoniusz Apolinary, opowiada­ jąc o bibliotece przyjaciela - rzecz się dzieje w połowie V wieku -

ubolewa, że dzieła pisarzy pogańskich odseparowano od chrześ­ cijańskich - pierwsze umieszczono blisko miejsc, gdzie zasiadali panowie, drugie blisko dam)19.

Jak więc należało katalogować tak rozmaite dzieła? Kustosze pierwszych chrześcijańskich bibliotek sporządzali listy książek

zajmujących poszczególne półki. Najpierw spisywano Biblie, następnie komentarze, prace Ojców Kościoła (ze św. Augustynem

na czele), dzieła z zakresu filozofii, prawa i gramatyki. Czasami na końcu wykazu umieszczano księgi medyczne. Większość książek

nie miała odrębnych tytułów, nadawano im więc tytuł opisowy albo przytaczano pierwsze słowa tekstu. Niekiedy przestrzegano

porządku alfabetycznego. Na przykład w X wieku wielki wezyr Persji Abdul Kassem Ismael, nie chcąc się rozstawać podczas po­

dróży ze swoim księgozbiorem liczącym 117 tysięcy tomów, wiózł go w karawanie złożonej z czterystu wielbłądów wyszkolonych tak, że szły jeden za drugim w porządku alfabetycznym20.

Najwcześniejszy przykład katalogu rzeczowego ze średnio­

wiecznej Europy pochodzi z biblioteki katedry Le Puy z XI wieku, jednakże przez wiele lat ten rodzaj katalogu był rzadkością, a nie

normą. W wielu wypadkach książki klasyfikowano wyłącznie ze

względów praktycznych. Na początku XIII wieku w bibliotece arcybiskupa w Canterbury książki zostały poszeregowane według fakultetów, które najwięcej z nich korzystały. W 1120 roku Hugon ze Św. Wiktora opracował system katalogowania, w którym treść

każdej z książek krótko podsumowywano (jak we współczesnych streszczeniach) i przypisywano do jednej z kategorii odpowia­ dających trójpodziałowi sztuk wyzwolonych: teoretycznej, prak­

tycznej lub mechanicznej. Richard de Fournival (jego teorie dotyczące czytania i pamięci

już wcześniej przedstawiłem) w 1250 roku wymyślił system kata­ logowania nawiązujący do ogrodnictwa. Porównując bibliotekę do

ogrodu, „gdzie bliźni mogą zbierać owoce wiedzy”, podzielił go na

246

Porządkowanie wszechświata

trzy kwietniki - odpowiadające filozofii, „naukom lukratywnym”

i teologii. Każdy kwietnik dzielił się z kolei na mniejsze grządki, areolae, do których przypisane były spisy zawartości - tabulae (podobne pinakes Kallimacha)21. Kwietnik filozofii składał się na przykład z trzech areolae, „grządek”:

gramatyka dialektyka

/ \

retoryka

geometria i arytmetyka 1. Filozofia------- muzyka astronomia fizyka metafizyka etyka poetyka

Drugi kwietnik, „nauk lukratywnych”, miał tylko dwie „grządki”, medycynę i prawo. Trzeci był zarezerwowany dla

teologii.

II. Nauki lukratywne

medycyna prawo cywilne i kanoniczne

III. Teologia

W obrębie „grządek” każda tabula miała przypisaną liczbę liter równą liczbie objętych nią książek. Jedną literą oznaczano każdą z książek i wypisywano ją na okładce. Aby nie dopuścić

do pomyłek, jakie mogłyby wyniknąć z oznaczenia kilku książek tą samą literą, de Fournival używał różnych krojów pisma i róż­

nych kolorów: jedna gramatyka otrzymywała na przykład duże

czerwone A, inna zaś A fioletowe, wypisane uncjałą.

Choć biblioteka de Fournivala dzieliła się na trzy „kwietniki”,

tabulae nie przypisywano do podkategorii, biorąc pod uwagę

247

Władza czytelnika

ich znaczenie, ale liczbę zgromadzonych tomów. Na przykład dialektyce poświęcono całą fabuła, ponieważ de Fournival miał

w swej bibliotece kilkanaście książek na ten temat. Geometria

i arytmetyka, z których każdą reprezentowało sześć książek, miały wspólną fabuła22.

Ogród de Fournivala brał poniekąd wzór z siedmiu sztuk wy­

zwolonych, na jakie dzielił się tradycyjny średniowieczny system nauczania. Były to: gramatyka, retoryka, logika, arytmetyka, geo­

metria, astronomia i muzyka. Te siedem przedmiotów, ustalonych

na początku V wieku przez Martianusa Capellę, obejmowało, jak wierzono, całokształt ludzkiej wiedzy, poza medycyną, prawem i teologią23.

Mniej więcej sto lat przed de Fournivalem inni miłośnicy książek, ojciec prawa kanonicznego Gracjan i teolog Peter Lom­ bard, zaproponowali nowy podział dyscyplin wiedzy. Sięgnęli do Arystotelesa i jego uniwersalnej hierarchii bytu, którą uznali za

bardzo atrakcyjną; przez wiele lat nie brano jednak pod uwagę ich

sugestii. W połowie XIII wieku do Europy napłynęło już tyle dzieł Arystotelesa (tłumaczonych na łacinę z arabskiego, na który zo­

stały przełożone z greckiego; autorami łacińskich przekładów byli między innymi tacy uczeni mężowie, jak Michael Scot i Herman-

nus Alemannus), że uczeni musieli ponownie się zastanowić nad podziałem, który de Fournival uznał za naturalny. Od 1251 roku

Uniwersytet Paryski włączył dzieła Arystotelesa do swego pro­ gramu nauczania24. Podobnie jak bibliotekarze z Aleksandrii, ich europejscy następcy wyszukiwali prace Arystotelesa. Przekonali się, że były skrupulatnie wydawane i opatrywane komentarzami

przez uczonych muzułmańskich, takich jak Awerroes i Awicenna, główni eksponenci jego myśli na Wschodzie i Zachodzie. Zainteresowanie Arabów Arystotelesem zaczęło się od pew­

nego snu. Zdarzyło się to na początku IX wieku. Kalifowi Al-Ma-

munowi, synowi legendarnego Haruna ar-Raszida, przyśniło się

pewnej nocy, że rozmawia z bladym, niebieskookim mężczyzną o wysokim czole i zmarszczonych brwiach, zasiadającym na tronie

248

Porządkowanie wszechświata

niczym król. Kalif z całą pewnością, jaką zawsze mamy w snach, rozpoznał w nim Arystotelesa. Tajemne słowa, które wymienili,

tak go zainspirowały, że nakazał uczonym z Akademii Bagdadzkiej, by skupili się odtąd na tłumaczeniu dzieł greckiego filozofa25. Nie tylko w Bagdadzie gromadzono prace Arystotelesa i in­

nych greckich klasyków. Biblioteka Fatymidów w Kairze, przed czystkami przeprowadzonymi przezsunnitów w 1175 roku, skła­ dała się z ponad 1,1 miliona tomów, skatalogowanych według treści26. (Krzyżowcy, z przesadą podyktowaną zazdrością, utrzy­

mywali, że w posiadaniu niewiernych było ponad 3 miliony ksiąg). Wspomniana biblioteka, wzorowana na Aleksandryjskiej, miała

również muzeum, archiwum i pracownię. Uczeni chrześcijań­

scy, jak John of Gorce, podróżowali do południowych krain, by

korzystać z tych bezcen nych zbiorów. Wiele dużych bibliotek po­

wstało również w muzułmańskiej Hiszpanii. W samej Andaluzji było ich ponad siedemdziesiąt. Biblioteka kalifów w Kordobie za panowania Al-Hakama II (961-976) liczyła 400 tysięcy tomów27.

Roger Bacon, który tworzył na początku XIII wieku, kryty­ kował nowy system katalogowania wyprowadzony z pośrednich

tłumaczeń z arabskiego. Jego zdaniem arabskie przekłady skaziły teksty Arystotelesa naukami islamu. Bacon, przedstawiciel nauk eksperymentalnych, który matematykę, astronomię i alchemię

studiował w Paryżu, jako pierwszy Europejczyk opisał dokładnie wytwarzanie prochu strzelniczego (dopiero w następnym stu­ leciu zaczęto go stosować) i przepowiadał, że powstaną kiedyś łodzie bez wioślarzy, pojazdy bez koni i latające machiny, poru­

szane energią słoneczną. Zarzucał uczonym - między innymi

Albertowi Wielkiemu i św. Tomaszowi z Akwinu - że udają, iż

czytają Arystotelesa, choć nie znają greki. Przyznawał co praw­ da, że od arabskich komentatorów można się „czegoś” nauczyć (uznawał na przykład komentarze Awicenny i pilnie studiował

pisma Al-Hajsama, o czym mogliśmy się już przekonać), ale był zdania, że czytelnicy powinni formułować opinie na podstawie oryginalnego tekstu.

249

Wizerunek Rogera Bacona

Porządkowanie wszechświata

Za czasów Bacona patronką siedmiu sztuk wyzwolonych

była Maryja Panna, co zostało uwidocznione na tympanonie nad zachodnim portalem katedry w Chartres. Zdaniem Bacona prawdziwy uczony, by osiągnąć tę teologiczną redukcję, musiał

posiąść gruntowną znajomość nauk ścisłych i języka. Podstawą

tych pierwszych była matematyka, podstawą drugiego - grama­

tyka. W przyjętym przez niego systemie katalogowania dziedzin wiedzy (miał go zamiar szczegółowo wyłożyć w obszernym ency­ klopedycznym dziele Opusprincipale, którego nigdy nie ukończył) nauka o przyrodzie była częścią teologii. Żywiąc takie przekona­

nie, walczył przez całe lala o to, by przyrodoznawstwo wprowa­ dzono do programu nauczania na uniwersytetach, ale w 1268 roku

śmierć papieża Klemensa IV, który mu sprzyjał, położyła kres tym

planom. Przez resztę życia Bacon nie cieszył się popularnością w kręgach współczesnych mu intelektualistów. Niektóre z jego

teorii naukowych zostały w 1277 roku potępione, a on sam zna­ lazł się w więzieniu, gdzie przebywał do 1292 roku. Przypuszcza

się, że zmarł wkrótce po wyjściu, nieświadomy tego, że przyszli

historycy przyznają mu tytuł „Doctor Mirabilis” - Cudownego Nauczyciela - dla którego każda książka miała swoje miejsce, bę­

dące zarazem jej definicją, a każdy aspekt ludzkiej wiedzy należał do określonej naukowej kategorii, która go dokładnie opisywała.

Kategorie wnoszone przez czytelnika do lektury oraz te, w których sama lektura jest umieszczona - społeczne, polityczne

i fizyczne, na jakie podzielona jest biblioteka - nieustannie się nawzajem modyfikują, a odbywa się to w sposób, który z biegiem

lat wydaje się bardziej lub mniej arbitralny albo bardziej lub mniej wydumany. Każda biblioteka świadczy o jakichś preferen­ cjach, a każda wybrana kategoria implikuje wykluczenie. Gdy

w roku 1773 rozwiązano zakon jezuitów, książki znajdujące się w jego brukselskiej siedzibie zostały przekazane do Belgijskiej

Biblioteki Królewskiej, gdzie jednak nie było dla nich miejsca.

Umieszczono je więc w pustym jezuickim kościele. W kościele

251

Władza czytelnika

pojawiły się myszy, bibliotekarze musieli więc opracować plan ratowania książek. Sekretarzowi Belgijskiego Towarzystwa Li­

terackiego powierzono zadanie wyselekcjonowania najlepszych

i najużyteczniejszych. Ułożono je na półkach w środku nawy, inne zaś pozostały na podłodze. Bibliotekarze wyobrażali sobie,

że myszy nadgryzą to, co leży z brzegu, pozostawiając środek nietknięty28. Są nawet biblioteki, których katalogi nie mają powiązania

z rzeczywistością. Francuski pisarz Paul Masson, pracujący przed­ tem jako sędzia we francuskich koloniach, zauważył, że w pary­

skiej Bibliotheque Nationale jest za mało łacińskich i włoskich książek z XV wieku, postanowił więc ten stan rzeczy naprawić,

sporządzając wykaz odpowiednich dzieł pod nową kategorią, która miałaby „uratować prestiż katalogu” - należały do niej

książki, których tytuły po prostu zmyślił. Gdy Colette, z którą

Masson się od lat przyjaźnił, zapytała go, jaki jest pożytek z nie­ istniejących książek, odparł z oburzeniem: „Nie mogę przecież o wszystkim myśleć!”29.

Przestrzeń taka jak biblioteka, określona przez sztuczne ka­

tegorie, przywodzi na myśl logiczny wszechświat, wszechświat dla maluczkich, w którym wszystko ma swoje miejsce i jest przez to miejsce definiowane. Borges w znanym opowiadaniu dopro­

wadził rozumowanie Bacona do logicznego końca, wyobrażając sobie bibliotekę o rozmiarach wszechświata. W tej książnicy (powielającej w nieskończoność architekturę starej Biblioteki

Narodowej w Buenos Aires przy Calle Mejico, gdzie Borges był niewidomym dyrektorem) nie ma dwu identycznych książek. Ponieważ na półkach znajdują się wszystkie możliwe kombinacje

liter, całe rzędy zajmuje szyfr nie do odcyfrowania. Biblioteka

zawiera również wszystkie prawdziwe lub możliwe do wyobra­

żenia książki:

drobiazgową historię przyszłości, autobiografie archaniołów, wierny katalog Biblioteki, całe tysiące fałszywych katalogów,

252

Porządkowanie wszechświata

wykazanie fałszywości tych katalogów, wykazanie fałszywości katalogu prawdziwego, gnostyczną ewangelię Bazylidesa, komen­ tarz do tej ewangelii, komentarz do komentarza do tej ewangelii, prawdziwą relację z twojej śmierci, przekłady wszystkich książek na wszystkie języki, interpolacje z każdej książki we wszystkich książkach, traktat, jaki Beda mógł napisać (ale nie napisał) o mi­ tologii Saksończyków, zaginione księgi Tacyta. Pod koniec narrator Borgesa (także bibliotekarz), wędrując przez

niekończące się korytarze, wyobraża sobie, że Biblioteka stanowi część innej, przeogromnej kategorii bibliotek i że ten nieskończony

zbiór książek powtarza się przez całą książkową wieczność. „iMoja samotność cieszy się tą wykwintną nadzieją”30. Sale, korytarze, szafy, półki, karty katalogowe i skomputery­ zowane katalogi zakładają, że tematy, o których myślimy, są re­

alnymi bytami. Wychodząc zaś z tego założenia, możemy nadać książce szczególny charakter i przypisać określone cechy. Podróże

Gtdliwera Jonathana Swifta, umieszczone w dziale beletrystyki, to zabawna powieść przygodowa. Ta sama książka zaliczona do dzia­

łu socjologii to satyryczne studium osiemnastowiecznej Anglii. W kategorii literatury dziecięcej jest bajką o karzełkach, olbrzy­

mach i gadających koniach, w kategorii fantazji - prekursorką science fiction, w kategorii podróży - opisem wyimaginowanej

wyprawy, w kategorii klasyki - częścią kanonu literatury Za­ chodu. Kategorie mają wykluczający charakter; inaczej jest - lub

powinno być - z czytaniem. Bez względu na charakter przyjętej

klasyfikacji każda biblioteka tyranizuje akt czytania i zmusza czytelnika - ciekawego i czujnego - by ratował książkę przed

kategorią, na którą została skazana.

Głowa pierwszego chrześcijańskiego cesarza, Konstantyna Wielkiego

Odczytywanie przyszłości W roku 1256 Wincenty z Beauvais, uczony o niezrównanej eru­ dycji, zebrał opinie takich autorów klasycznych jak Laktancjusz

i św. Augustyn i na podstawie ich pism podał w swej encyklope­ dii świata, Speculunt maius, miejsca urodzenia dziesięciu sybilli świata starożytnego: Kurne, Kyme, Delfy, Erytrea, Hellespont, Libia, Persja, Frygia, Samos i Tibur1. Według Wincentego sybille, wieszczki używające słów inspirowanych przez bogów, mówiły zagadkami, które śmiertelnicy mieli odszyfrowywać. W Islandii

w X wieku w poetyckim monologu Voluspa sybilla wciąż powtarza:

„Czy rozumiesz? Albo co pojmujesz?” - niczym refren skierowany do dociekliwego czytelnika2. Sybille były nieśmiertelne i w zasadzie wieczne. Jedna z nich oznajmiła, że zaczęła przemawiać głosem swojego boga sześć

pokoleń po Potopie. Inna twierdziła, że wieszczyła już przed Potopem. Choć nieśmiertelne, starzały się. Sybilla Kumańska,

której „sploty włosów się rozwiały, pierś dyszy, serce w dzikim się szaleństwie szamocze”3, wskazała Eneaszowi drogę do pod­ ziemnego świata, żyła przez wieki w wiszącej butli, a pytana przez dzieci, czego pragnie, odpowiadała „chcę umrzeć”4. W prze­

powiednie sybillińskie - wiele z nich zostało ułożonych przez

poetów śmiertelników na długo po przepowiadanych wydarze­ niach - wierzono w Grecji, Rzymie, Palestynie i chrześcijańskiej

255

Władza czytelnika

Europie. Sybilla Kumańska ofiarowała je, zebrane w dziewięć ksiąg, siódmemu i ostatniemu królowi Rzymu, Tarkwiniuszowi5. Gdy Tarkwiniusz odmówił zapłaty, Sybilla spaliła trzy księ­

gi. Król nadal odmawiał, spaliła trzy następne. W końcu kupił ocalałe trzy za cenę wszystkich dziewięciu. Przechowywano je

w skrzyni w kamiennej niszy pod świątynią Jowisza Kapitolińskiego. W 83 roku p.n.e. padły ofiarą pożaru. Po setkach lat

odnaleziono w Bizancjum dwanaście tekstów przypisywanych

sybillom. Zostały zebrane w jeden rękopis; jego niepełną wersję opublikowano w 1545 roku.

Najstarszą i najbardziej poważną z sybilli była Herofile, która przepowiedziała wojnę trojańską. Apollo obiecał jej każdy dar, jakiego zapragnie. Poprosiła o tyle lat życia, ile ziaren piasku

mieści się w jej dłoni. Niestety, podobnie jak Titonos, zapomniała

poprosić o wieczną młodość. Herofile znana była pod imieniem Sybilli Erytrejskiej6. Co najmniej dwa miasta rościły sobie pra­ wo do miana jej kolebki: Marpessos w dzisiejszej tureckiej pro­

wincji ęanakkale (erythrea znaczy „czerwona ziemia”, a gleba

w Marpessos ma ten właśnie kolor) oraz leżąca dalej na południu Erytrea w Jonii7, w dzisiejszej prowincji Izmir. W 162 roku, na początku wojen partyjskich, Lucjusz Werus, który przez osiem

lat dzielił tron Rzymu z Markiem Aureliuszem, rozstrzygnął ten spór. Nie zwracając uwagi na roszczenia mieszkańców Marpessos,

wszedł do tak zwanej groty sybillińskiej w jońskiej Erytrei i na­

kazał umieścić tam dwa posągi - Sybilli i jej matki, oświadczając w jej imieniu: „Nie mam innej ojczyzny ponad Erytreę”8. Wers ten wyryto w kamieniu. W ten sposób ustalony został autorytet

Sybilli Erytrejskiej. W roku 330 Flavius Valerius Constantinus, który przejdzie do

historii jako Konstantyn Wielki, pokonawszy sześć lat wcześniej armię swego rywala cesarza Licyniusza, przeniósł stolicę znad

brzegów Tybru na brzegi Bosforu, do Bizancjum. Potwierdził tym samym, że jest przywódcą największego imperium świata.

256

Odczytywanie przyszłości

Chcąc podkreślić znaczenie łych przenosin na inny brzeg, nazwał miasto Nowym Rzymem. Za sprawą próżności cesarza i gorli­

wości jego dworaków nazwa jeszcze raz została zmieniona - na

Konstantynopol, Miasto Konstantyna. Konstantyn rozbudował stare Bizancjum, zarówno w do­ słownym, jak i duchowym sensie. Językiem miasta była gre­

ka, organizacja polityczna była rzymska, religią - do czego przyczyniły się wpływy matki cesarza, św. Heleny - stało się

chrześcijaństwo. Konstantyn, wychowany na dworze Dioklecja­ na w Nikomedii, we wschodniej części cesarstwa rzymskiego,

dobrze poznał bogatą łacińską literaturę klasycznego Rzymu.

Mniej swobodnie władał greką; kiedy musiał później wygłaszać mowy w języku swoich poddanych, najpierw układał je po łaci­

nie, a potem odczytywał tłumaczenia przygotowane przez wy­

kształconych niewolników. Rodzina Konstantyna, wywodząca się z Azji Mniejszej, czciła Słońce jako Apollina, Niepokonanego

Boga, którego cesarz Aurelian podniósł w 274 roku do rangi najwyższego bóstwa Rzymu9. To słońce zesłało Konstantyno­ wi przed bitwą z Maksencjuszem „znak tryumfalny w postaci

krzyża [...] i był na nim umieszczony napis, mówiący: «Pod nim zwyciężaj»”10. Symbolem nowego miasta Konstantyna stała się korona słoneczna, zrobiona, jak wierzono, z gwoździ Krzyża, który matka cesarza odnalazła koło wzgórza Kalwarii11. Tak

mocny był blask tego słońca, że zaledwie siedemnaście lat po śmierci Konstantyna datę narodzin Chrystusa - Boże Naro­ dzenie - przeniesiono na dzień przesilenia zimowego, kiedy rodzi się Słońce12.

W 313 roku Konstantyn i Licyniusz (z którym Konstantyn współrządził cesarstwem i którego później zdradził) spotkali się w Mediolanie, by omówić sprawy służące „dobru i pożytkowi

państwa”. W słynnym edykcie stwierdzili, że

wśród innych postanowień, które wydawały się nam pod wie­ loma względami korzystne dla powszechnego dobra [...1 posta-

257

Władza czytelnika

nowiliśmy wydać zarządzenie dotyczące czci i bojażni Bożej, to znaczy przyznać chrześcijanom i wszystkim innym ludziom swobodny wybór wyznawania dowolnej religii13. Na mocy edyklti mediolańskiego Konstantyn oficjalnie położył

kres prześladowaniu chrześcijan w cesarstwie rzymskim. Do tej

pory traktowano ich jako wyjętych spod prawa zdrajców i odpo­ wiednio karano. Prześladowani stali się jednak prześladowcami.

Niektórzy przywódcy chrześcijańscy, chcąc potwierdzić autory­ tet nowej religii państwowej, przyjęli metody swoich dawnych

wrogów. Na przykład w Aleksandrii, gdzie legendarna Katarzyna miała zostać umęczona przez cesarza Maksencjusza na kole za­

opatrzonym w szpice, sam biskup poprowadził w 361 roku atak na świątynię Mitry, perskiego boga szczególnie popularnego wśród żołnierzy, który stał się jedynym prawdziwym konku­

rentem religii Chrystusa. W 391 roku patriarcha Teofil złupił

świątynię Serapisa, którego kult wyrażał się w owianych tajemnicą misteriach. Podburzony przez Teofila chrześcijański motłoch dokończył dzieła zniszczenia, obalając wielki posąg egipskiego

boga. Patriarcha Cyryl w 415 roku nakazał tłumowi młodych chrześcijan wedrzeć się do domu Hypatii, pogańskiej filozofki

i matcmatyczki. Wywleczono ją na ulicę, rozszarpano na kawał ­ ki, a szczątki spalono na publicznym placu14. Trzeba stwierdzić, że sam Cyryl nie był nazbyt łubiany. Gdy w 444 roku zmarł, jeden z aleksandryjskich biskupów pożegnał go następującymi

słowami: „Nareszcie odszedł ten wstrętny człowiek. Ci, którzy go przeżyli, mają powód do radości, ale zmarłych jego śmierć zmartwi. Niebawem będą mieli go dość do tego stopnia, że go nam

odeślą. Przywalcie więc jego grób bardzo ciężkim kamieniem,

żebyśmy nie byli już nigdy narażeni na to, że go ujrzymy, nawet jako ducha”15.

Chrześcijaństwo, podobnie jak kult potężnej egipskiej bo­ gini Izydy czy perskiego boga Mitry, stało się modną religią.

W bazylice w Konstantynopolu, drugiej po Bazylice św. Piotra

258

Odczytywanie przyszłości

w Rzymie, bogaci wierni paradowali wśród ubogich, obnosząc

takie jedwabie i klejnoty (hafty na szatach i emalie na biżuterii przedstawiały sceny z historii świętej, które zastąpiły mity o po­

gańskich bogach), że św. Jan Chryzostom, patriarcha Kościoła, stawał na schodach i obrzucał ich pełnym nagany spojrzeniem. Bogacze skarżyli się, ale bez skutku. Święty Chryzostom od przeszy wan ia ich wzrokiem przeszedł do chłostania ich językiem,

potępiając z ambony te ekscesy. Do czego to podobne - grzmiał,

dając upust swej elokwencji (imię „Chryzostom” znaczy „złotousty”) - żeby jeden arystokrata miał dziesięć lub dwadzieścia domów, dwa tysiące niewolników, drzwi inkrustowane kością słoniową, podłogi z błyszczących mozaik i meble wysadzane drogimi kamieniami16. Chrześcijaństwo jako siła polityczna nie było jednak pew­

ne swej pozycji. Zagrażała mu Persja Sasanidów, która z kra­

ju słabych Partów zmieniła się w państwo dokonujące śmiałej ekspansji; po trzech wiekach miało podbić prawie cały rzymski Wschód17. Zagrażały mu herezje, na przykład manichejczycy,

którzy wierzyli, że światem nie włada jeden wszechmocny Bóg, ale dwie antagonistyczne siły. Podobnie jak chrześcijanie mieli

swych misjonarzy i święte teksty, a adeptów zdobywali nawet w dalekim Turkiestanie i Chinach. Istniało niebezpieczeństwo rozłamu politycznego - Konstancjusz I, ojciec Konstantyna,

panował tylko nad wschodnią częścią imperium rzymskiego,

a administratorzy najdalszych zakątków królestwa bardziej byli lojalni wobec krain, którymi zarządzali, niż wobec Rzy­

mu. Narastała inflacja, a Konstantyn, zalewając rynek złotem skonfiskowanym w pogańskich świątyniach, przyczynił się do pogorszenia sytuacji. Byli Żydzi, którzy mieli swoje księgi i argu­

menty religijne. Wciąż jeszcze istnieli poganie. Konstantynowi

nie była potrzebna tolerancja, jaką głosił edykt mediolański, ale

surowe, poważne, dalekosiężne, autorytarne chrześcijaństwo, mocno zakorzenione w przeszłości i pewne swej przyszłości,

259

Sybilla Erytrejska, fresk Michała Anioła

Odczytywanie przyszłości

ustanowione przez ziemskie potęgi, prawa i obyczaje na jeszcze

większą chwałę cesarza i Boga. W maju 325 roku w Nicei Konstantyn oznajmił swoim bisku­ pom, że jest „biskupem rzeczy zewnętrznych”, a jego niedawne

wyprawy przeciw Licyniuszowi były „wojną z zepsutym pogań­ stwem”18. Za to, co zdziałał, ma być odtąd uznany za przywódcę wyznaczonego przez boską potęgę, za wysłannika samego bóstwa.

(Gdy zmarł w 337 roku, został pochowany w Konstantynopolu

obok cenotafu dwunastu apostołów, co miało sugerować, że stał się trzynastym. W kościelnej ikonografii przedstawiano go odtąd,

jak przyjmuje koronę z rąk samego Boga).

Konstantyn uznał za konieczne, by religia, jaką wybrał dla swego państwa, nie miała konkurencji. Postanowił zmobilizo­ wać przeciw poganom bohaterów pogańskich. W Wielki Piątek

tego samego 325 roku w Antiochii zwrócił się do zgromadzenia chrześcijan, wśród których byli biskupi i teolodzy, z przemową

o „wiecznej prawdzie chrześcijaństwa”. Pragnę - powiedział do zebranych, których nazwał «zgromadzeniem świętych® - wydobywać świadectwa o boskiej naturze Chrystusa nawet z pogańskich źródeł. Takie bowiem świadec­ two wyraźnie pokazuje, że nawet ci, którzy bluźnią przeciw Jego imieniu, muszą przyznać, że jest On Bogiem i Synem Bożym, jeśli istotnie uznają słowa tych, czyje uczucia zbieżne są z ich • 19 uczuciami.

Aby tego dowieść, Konstantyn powołał się na Sybillę Erytrejską. Powiedział zebranym, jak to dawno, dawno temu Sybilla

„za sprawą szaleństwa jej rodziców” została oddana w służbę Apollina i jak „w sanktuarium swego próżnego przesądu” od­

powiadała na pytania jego wyznawców. „Pewnego razu jednak w przypływie natchnienia przepowiedziała przyszłe zamiary

Boga, wyraźnie zapowiadając nadejście Jezusa pierwszymi lite­ rami wierszy układających się wakrostych: JEZUS CHRYSTUS,

261

Władza czytelnika

SYN BOŻY,ZBAWICIEL, KRZYŻ”. Poczyni Konstantyn zaczął deklamować poemat Sybilli.

Okazało się, że poemat istotnie zawiera boski akrostych. Od­ pierając ewentualne zarzuty sceptyków, Konstantyn przytoczył

możliwe wyjaśnienie, „że wiersze te ułożył ktoś z wyznawców naszej wiary, komu nieobca była sztuka poetycka”. Odrzucił jed­

nak taką wersję: „Prawda w tym wypadku jest wszakże oczywista,

jako że nasi rodacy skrupulatnie wyliczyli, kiedy co się zdarzyło, nie można więc podejrzewać, że wiersze te powstały po przyjściu

i skazaniu Chrystusa”. Co więcej, „poemat był znany Cyceronowi, który przełożył go na łacinę i włączył do swoich dzieł”. Niestety, ustęp, w którym Cycero wspomina Sybillę - Kumańską, nie Ery-

trejską - nie zawiera żadnych odniesień ani do tych wierszy, ani do akrostychu. W rzeczywistości zaprzecza przepowiedniom20.

To, co objawił Konstantyn, było jednak tak wygodne, że jeszcze przezwiele wieków świat chrześcijański zaliczał Sybillę do swoich przodków. Święty Augustyn umieścił ją wśród błogosławionych

w swoim Państwie Bożym21. Pod koniec XII wieku architekci ka­ tedry w Laon wyrzeźbili na jej fasadzie Sybillę Ery trejską (w czasie

rewolucji francuskiej została pozbawiona głowy), dzierżącą tablice

z wróżbami podobne do Mojżeszowych, a u jej stóp wypisali drugi wers z apokryficznego poematu22. Czterysta lat później Michał Anioł umieścił ją na plafonie Kaplicy Sykstyńskiej jako

jedną z czterech Sybilli dopełniających czterech proroków ze Starego Testamentu. Sybilla była wieszczką pogańską, a Konstantyn kazał jej

przemawiać w imieniu Jezusa Chrystusa. Teraz zainteresował się pogańską poezją i oznajmił, że „książę poetów łacińskich”

także został zainspirowany przez Zbawiciela, którego nie mógł znać. Wergiliusz napisał eklogę na cześć swego patrona Gajusza

Azyniusza Polliona, założyciela pierwszej biblioteki publicznej

w Rzymie. Ekloga zwiastuje nadejście nowego Złotego Wieku, który się rodzi pod postacią cudownego chłopca:

262

Odczytywanie przyszłości

Zacznij, dziecino, po czułym uśmiechu matkę poznawać! Wiclc-ci zniosła matka przez dziesięć długich miesięcy. Zacznij, dziecino! Do kogo rodzice nie śmieli się, tego Bóg dopuścić nie raczy do stołu, do łoża bogini23.

Proroctwa uważano tradycyjnie za nieomylne, łatwiej więc było zmienić fakty historyczne niż słowa przepowiedni. Wiek przed Konstantynem Ardaszir, pierwszy król sasanidzki, nagiął

chronologię, żeby przepowiednia Zoroastra wyszła na dobre jego

królestwu. Zoroaster przepowiedział, że perskie imperium i jego religia za tysiąc lat przestaną istnieć. Żył mniej więcej 250 lat przed Aleksandrem Wielkim, który zmarł 549 lat przed pano­ waniem Ardaszira. Chcąc przedłużyć swoją dynastię o 200 lat,

Ardaszir oznajmił, że wstąpił na tron zaledwie 260 lat po Alek­

sandrze. Konstantyn nie zmienił ani historii, ani przepowiedni. Kazał przetłumaczyć Wergiliusza na grecki z zastosowaniem elastycznej licencji poetyckiej, dzięki której osiągnięty został

jego polityczny cel. Odczytał zebranym fragmenty przetłumaczonego poematu, i okazało się, że wszystko, o czym mowa w Piśmie Świętym,

jest i w słowach Wergiliusza: dziewica, długo oczekiwany Król-

-Mesjasz, prawowity władca, Duch Święty. Cesarz dyskretnie opuścił te ustępy, gdzie mowa była o pogańskich bóstwach -

Apollinie, Panu i Saturnie. Postacie, których nie dało się pominąć,

stały się metaforami dotyczącymi przyjścia Chrystusa. „Znowu

z wyprawą pod Troję wyruszy wielki Achilles” - napisał Wergi-

liusz. Konstantyn wyjaśnił, że chodzi o Chrystusa „prowadzącego wojnę z Troją, Troja zaś oznacza świat”. W innych miejscach, jak stwierdził cesarz, odniesienia do świata pogańskiego posłużyły Wergiliuszowi do zmylenia rzymskich władz. „Przypuszczam -

powiedział (nietrudno sobie wyobrazić, że po głośnej deklamacji

wierszy Wergiliusza zniżył głos) - że czuł się zagrożony, podważył

bowiem wiarę w dawną religię. Przeto ostrożnie, z największą

263

Władza czytelnika

możliwą przezornością, przedstawia prawdę tym, którzy władni

są, by ją zrozumieć”. „Ci, którzy władni są, by ją zrozumieć” - tekst stał się zaszy­ frowanym przesłaniem, możliwym do odczytania tylko przez

nieliczną grupę wybranych, mających niezbędne zdolności. Nie był otwarty na różne interpretacje; zdaniem Konstantyna

tylko jedno odczytanie było prawdziwe, i tylko on sam i jego

współwyznawcy mieli do niego klucz. Edykt mediolański

przyniósł wszystkim obywatelom Rzymu swobodę wyznania. Sobór nicejski ograniczył ją do grona tych, co wyznawali re-

ligię cesarza. Po zaledwie dwunastu latach ludziom, którym w Mediolanie przyznano publiczne prawo do czytania, jak im się podoba i co im się podoba, oznajmiono w Antiochii i Nicei,

że prawdziwe jest tylko jedno odczytanie. Ustalenie takiej jed­ nej wersji tekstu religijnego było niezbędne z punktu widzenia

cesarza uznającego koncepcję jednomyślnego imperium. Bar­ dziej oryginalna i mniej zrozumiała jest koncepcja jednej or­

todoksyjnej interpretacji świeckiego tekstu, takiego jak utwory

Wergiliusza. Każdy czytelnik przydaje określonym książkom szczególny

sposób odczytania, choć nie tak daleko idący czy mający tak dalekosiężne konsekwencje jak interpretacja Konstantyna. Dla

Salmana Rushdiego Czarnoksiężnik z Krainy Oz jest parabolą wygnania21; bardzo się to różni od doszukania się u Wergiliusza

zapowiedzi nadejścia Chrystusa. A jednak w obu wypadkach mamy do czynienia z tym samym trikiem czy wyrażeniem wiary, z czymś, co umożliwia czytelnikom może nie tyle prze­

konanie innych, ile zademonstrowanie, że sami są przekonani.

Gdy miałem trzynaście lub czternaście lat, obiektem moich

literackich tęsknot stał się Londyn. Czytałem opowieści o Sherlocku Holmesie z niezbitym przekonaniem, że zadymiony pokój przy Baker Street, którego nieodzownym elementem był turecki

264

Odczytywanie przyszłości

kapciach na tytoń oraz stół zaplamiony różnymi okropnymi chemikaliami, to wierny obraz miejsca, w jakim i ja kiedyś zamieszkam, gdy znajdę się w Arkadii. Obmierzłe, nieznośne

i natrętne stwory, które Alicja spotkała po drugiej stronie lustra, były zapowiedzią wielu dorosłych, poznanych przeze mnie w okresie dojrzewania. A kiedy Robinson Crusoe zaczął bu­

dować swoją chatę - namiot pod skałą otoczony częstokołem wiedziałem, że opisuje szałas, który ustawię pewnego lata na plaży w Punta del Este. Powieściopisarka Anita Desai, która

jako dziecko, w Indiach, uchodziła w rodzinie za lese ratte „czytającego szczura”, czyli mola książkowego - wspomina, że kiedy w wieku dziewięciu lat odkryła Wichrowe wzgórza,

otaczający ją świat bungalow w Starym Delhi, zc swymi werandami, tynkowanymi ścianami i wentylatorami pod sufitem, z ogrodem, gdzie rosły papaje, gwajawy i skrzeczały papugi, pył osiadający na kartce książki, zanim się ją zdążyło przewrócić - wszystko to znikło. Za sprawą czarodziejskiego pióra Emily Bronie zadziwiająco rzeczywiste stały się wrzosowiska Yorkshire, wrzosy sfalowane wiatrem, męczarnie nieszczęśliwych mieszkańców lej okolicy, którzy błądzili tam w deszczu i śniegu, wołając z głębi swych złamanych serc, odpowiadały zaś im tylko duchy25. Słowa, którymi Emily Bronte opisała w 1847 roku angielską

dziewczynkę, stały się objawieniem dla dziewczynki hinduskiej w 1946 roku. Wróżenie przyszłości za pomocą wybranych na chybił trafił

fragmentów książek ma na Zachodzie długą tradycję. Dawno przed Konstantynem, w czasach pogańskich, sięgano w tym

celu po dzieła Wergiliusza. W wielu świątyniach bogini For­ tuny znajdowały się jego poezje, z których wróżono20. Pierw­ sza wzmianka27 o tym zwyczaju, zwanym sortes Vergilianae,

pojawia się w żywocie Hadriana spisanym przez Eliusza Spar-

265

Władza czytelnika

tianusa. Młody Hadrian, chcąc się dowiedzieć, co o nim myśli

cesarz Trajan, zajrzał do Eneidy i ku swojemu ukontentowaniu natrafił na wers, w którym mowa była o tym, że Eneasz widzi „rzymskiego króla, którego prawa ustanowią Rzym na nowo”.

Istotnie, Trajan zaadoptował Hadriana, który został nowym władcą Rzymu28.

Konstantyn, propagując nową wersję sortes Vergilianae, szedł

z duchem czasu. Pod koniec IV wieku mówione wyrocznie i wróż­ bici mniej się już liczyli niż słowo pisane - Wergiliusz, ale także Biblia. Rozwinęła się forma przepowiadania przyszłości znana jako wróżenie z ewangelii29. Czterysta lat później sztuka wiesz­

czenia, zakazana w czasach proroków jako „obrzydliwość”30, zyskała taką popularność, że w 829 roku sobór paryski musiał ją oficjalnie potępić. Nie odniosło to skutku - uczony Caspar

Peucer w pamiętnikach, które spisał po łacinie i które zostały

opublikowane w 1584 roku we francuskim przekładzie, wyznał,

że jako dziecko „zrobiłem z papieru książkę, do której wpisałem wróżebne wiersze Wergiliusza i na ich podstawie wysnuwałem domysły - traktując to wyłącznie jako zabawę - na temat wszyst­

kiego, co sprawiało mi przyjemność, jak życie i śmierć książąt,

moje przygody i inne rzeczy. Chciałem lepiej i wyraźniej utrwalić te wiersze w swym umyśle”31. Peucer twierdził, że zabawa ta służyła zapamiętywaniu, a nie wróżeniu, ale biorąc pod uwagę

kontekst, trudno uwierzyć w te jego zapewnienia.

W XVI wieku wróżenie było jeszcze tak rozpowszechnione, że Rabelais mógł sparodiować ten zwyczaj w Gargantui i Pati-

tagruelu, gdzie Pantagruel udziela Panurgowi rad co do sensu zawarcia małżeństwa. Jego zdaniem należy się odwołać do sortes

Vergilianae. A robi się to następująco: trzeba wybrać stronicę w książce, otworzywszy ją na chybił trafił, następnie trzy razy rzucić kostką, a liczba wyrzuconych oczek wskazuje wiersz na stronie32. Wprowadziwszy tę metodę wżycie, Pantagruel i Panurg

266

Odczytywanie przyszłości

dokonują sprzecznych i tak samo prawdopodobnych interpretacji tekstu. Botnarzo, długa powieść argentyńskiego autora Manuela

Mujicy Laineza, której akcja rozgrywa się we Włoszech w epoce renesansu, nawiązuje do popularności wróżenia z Wergiliusza

w siedemnastowiecznym społeczeństwie. „Poprzez sortes Vergilianae powierzyłbym swój los innym bogom, bardziej nie­

zależnym niż Orsini. W Bomarzo stosowaliśmy tę popularną

formę wróżenia, zawierzając rozwiązanie poważnych lub bła­ hych problemów wyroczni zawartej w książce. Czyż w żyłach

Wergiliusza n ie płynęła krew czarodziejów? Czy dzięki urokowi Dantego nie uważamy go za maga, za wróżbitę? Uznam to, co postanowi Eneida”33. Najsłynniejszy przykład sortes to zapewne historia króla Karola I, który pod koniec 1642 albo na początku 1643 roku

odwiedził bibliotekę w Oksfordzie. Lord Falkland, chcąc go zabawić, zaproponował, by król „spróbował przepowiedzieć

swą przyszłość za pomocą sortes Vergilianae, które przed wie­ kami uznawano powszechnie za wyrocznię”. Król otworzył książkę na fragmencie IV księgi Eneidy i przeczytał: „niechże

on, znękany wojną z zuchwałym ludem (...) i wygnany z kra­ ju”34. We wtorek 30 stycznia 1649 roku Karol I, oskarżony przez własny lud o zdradę, został ścięty przed Banqueting House na

Whitehall.

Po mniej więcej siedemdziesięciu latach podobną metodę zastosował Robinson Crusoe na swej niegościnnej wyspie: Pewnego dnia, gdym był bardzo smutny, otworzyłem Biblię na tych słowach: „Nigdy, nigdy cię nie opuszczę ani nie zapomnę o tobie”. Od razu poczułem, iż słowa te do mnie są zwrócone. Jakże mogłoby być inaczej, skoro słowa te wypowiedziane zostały w ten sposób i właśnie w chwili, kiedy rozpaczałem nad mym losem jak człowiek opuszczony przez Boga i ludzi?35.

267

Władza czytelnika

Ponad sto pięćdziesiąt lat później Betsaba, bohaterka Z dala od zgiełku, również sięga po Biblię, chcąc znaleźć odpowiedź na py­ tanie, czy powinna poślubić pana Boldwooda36.

Robert Louis Stevenson sprytnie zauważył, że wieszczy

daru poety takiego jak Wcrgiliusz to nie tyle właściwość nad­ przyrodzona, ile mimetyczna cecha poezji, dzięki której linijka wiersza potrafi potężnie oddziaływać na czytelników poprzez wieki, odwołując się do ich uczuć. Jeden z bohaterów powieści

The Ebb Tide, zagubiony na dalekiej wyspie, próbuje z postrzę­ pionego tomu Wergiliusza wyczytać, co go czeka. Poeta, prze­ mawiając z tych kart „głosem niezbyt pewnym i zachęcającym”,

sprawia, że przed oczami rozbitka pojawiają się wizje ziemi ojczystej.

Tak to już bowiem jest z owymi surowymi, powściągliwymi pisa­ rzami klasycznymi, z którymi zawieraliśmy w szkole wymuszoną znajomość, często w przykrych okolicznościach, że wchodzą nam w krew i przywodzą na myśl rodzinne strony, tak że ustęp z Wer­ giliusza kojarzy się nie tyle z Mantuą i Augustem, ile z Anglią i uczniowskimi latami37.

Konstantyn jako pierwszy przydał tekstom Wergiliusza prorocze znaczenie odnoszące się do chrześcijaństwa i przez

to odczytanie Wergiliusz stał się najbardziej poważanym ze wszystkich pisarzy-wróżbitów. Wychwalany przez Konstantyna

rzymski poeta, który został chrześcijańskim wizjonerem, dzie­

sięć wieków później zyskał w chrześcijańskiej mitologii taką

pozycję, że poprowadził Dantego przez piekło i czyściec. Jego sława zwróciła się nawet w przeszłość. Wierszowana opowieść, która zachowała się w tekście średniowiecznej łacińskiej mszy,

podaje, że sam św. Paweł udał się do Neapolu, by zapłakać na grobie poety.

Dawno temu w Wielki Piątek Konstantyn odkrył - a zacho­

wuje to aktualność po wszystkie czasy - że zdolności i pragnie­

268

Odczytywanie przyszłości

nia czytelnika rozszerzają znaczenie tekstu. Czytelnik obcujący

z tekstem może przemienić słowa w przesłanie, w którym ujaw­ nia się coś, co z historycznego punktu widzenia nic ma związ­ ku z tekstem ani z jego autorem. Ta transmigracja znaczenia może tekst poszerzyć lub zubożyć, a już na pewno uzupełnia

go o okoliczności, w jakich żyje czytelnik. On zaś, za sprawą

ignorancji, wiary, inteligencji, oszustwa i wyrachowania czy

też iluminacji, przepisuje tekst, używając słów oryginału, ale

nadając mu inny nagłówek, odtwarzając go na nowo w samym

akcie stwarzania.

Zwiastowanie, fragment tryptyku Simonea Martiniego i Lippa Memmiego

Czytelnik symboliczny W1929 roku węgierski fotograf Andre Kertesz, który wyuczył się

swego zawodu podczas służby w armii austro-węgierskiej, zrobił we francuskim hospicjum w Beaune zdjęcie staruszki siedzącej w łóżku i pogrążonej w lekturze1. Zdjęcie jest perfekcyjnie skom­

ponowane. W środku kadru widzimy drobną kobietę owinię­

tą czarnym szalem, w czarnym nocnym czepku odkrywającym

włosy zebrane w tyle głowy. Kobieta opiera się o białe poduszki, nogi ma przykryte białą kapą. Za nią i wokół niej widnieją białe,

udrapowane kotary rozwieszone wśród czarnych drewnianych kolumn łóżka, utrzymanych w stylu gotyckim. Gdy się dokładniej

przyjrzymy, dostrzeżemy tabliczkę z numerem 19, zwisający z góry sznur z zawiązanymi supłami (służy do wzywania pomocy? czy do

odsłaniania kotary?) oraz nocny stolik, a na nim pudełko, dzbanek

i kubek. Pod stolikiem, na podłodze, stoi niewielka miednica. Czy to już wszystko? Nie. Kobieta czyta, trzymając otwartą książkę w odpowiedniej odległości od oczu, które najwyraźniej jeszcze dobrze jej służą. Ale co czyta? Jest stara, leży w łóżku, łóżko znaj­

duje się w hospicjum w Beaune w sercu katolickiej Burgundii, wydaje się nam więc, że potrafimy odgadnąć, co to za książka:

jakieś pobożne dzieło, a może zbiór kazań? Jeśliby istotnie tak było - szkło powiększające nic nam tu nie pomoże - to obraz

byłby spójny i kompletny, a książka definiowałaby czytelniczkę,

a także łóżko - miejsce ciche i natchnione.

271

Władza czytelnika

A gdyby się okazało, że to całkiem inna książka? Że sta­

ruszka - wyrobiona, kulturalna czytelniczka - pogrążona jest na przykład w lekturze Racinea, Corneille’a albo, co jeszcze

bardziej zaskakujące, Voltaire’a? Albo jeśli ta książka to Les Enfants terribles (Straszne dzieci) Coctcau, skandalizująca powieść

z życia mieszczaństwa, która ukazała się w tym samym roku,

gdy Kertesz zrobił to zdjęcie? Zwyczajna stara kobieta przestaje nagle być zwyczajna, przez sam fakt, że trzyma w rękach tę, a nie inną książkę, staje się kimś zadającym pytanie, niespokojnym, dociekliwym duchem, buntowniczką.

Kobieta siedząca naprzeciwko mnie w metrze w Toronto czyta

Labirynths Borgesa w wydaniu Penguina. Mam ochotę się do niej odezwać, zamachać ręką i zasygnalizować, że i ja jestem

wyznawcą tej wiary. Osoba, której twarzy nie pamiętam, nie

utkwiło mi w pamięci, jak była ubrana, której wieku nie po­ trafiłbym określić, przez sam fakt, że trzyma w ręku tę właśnie książkę, jest mi bliższa niżwiele innych, które widuję codziennie. Moja kuzynka z Buenos Aires zawsze wiedziała, że książki mogą

służyć jako odznaka, symbol przymierza, książkę na podróż

wybierała więc równie starannie jak torebkę. Nie obnosiła się

z Romain Rollandem, bo uważała, że wyda się to pretensjonalne, ani z Agathą Christie, bo uznano by, że ma pospolity gust. Na krótką wycieczkę odpowiedni był Camus, na długą - Cronin,

kryminał Very Caspary czy Ellery ego Queena nadawał się na

weekend za miastem, a powieść Grahama Greene a - na podróż statkiem lub samolotem.

Związek książek z czytelnikami różni się od wszystkich in­ nych skojarzeń przedmiotów z ich użytkownikami. Narzędzia, meble, ubrania mają funkcje symboliczne, ale książki wprowadza-

jączytclnika w bardziej złożony wymiar symbol izmu niż zwykłe

sprzęty. Samo posiadanie książek sugeruje określoną pozycję społeczną i pewne bogactwo intelektualne. W osiemnastowiecz­ nej Rosji, za panowania Katarzyny Wielkiej, niejaki pan Klostermann zbił majątek, sprzedając rzędy okładek, zawierających

272

Czytelnik symboliczny

w środku czyste kartki. Dworzanie mogli w ten sposób stwarzać pozory, że posiadają bibliotekę, a tym samym wkupić się w łaski władczyni, miłośniczki książek2. Za naszych czasów dekoratorzy

wnętrz ozdabiają ściany całymi metrami książek, by nadać po­ mieszczeniu „intelektualną” atmosferę. Można też nabyć tapetę, która stwarza iluzję biblioteki3. Producenci telewizyjnych talk-

-show są przekonani, że tło w postaci półek z książkami doda programowi intelektualnej głębi i wyrafinowania. Książki kojarzą

się tu z dążeniem do rzeczy wzniosłych, podobnie jak meble wyściełane czerwonym aksamitem przywodzą na myśl uciechy

zmysłowe. Symbol książki ma takie znaczenie, że jej obecność lub brak może w oczach widza przydać danej postaci siły inte­ lektualnej lub ją tej cechy pozbawić. W 1333 roku malarz Simone Martini ukończył scenę Zwia­

stowania na środkowej części poliptyku katedry w Sienie - pierw­

szego zachowanego w świecie zachodnim ołtarza poświęconego tej tematyce’. Scena wpisana jest w trzy gotyckie łuki - wysoki, w środku, zawiera grupę ciemnozłotych aniołów okalających Ducha Świętego pod postacią Gołębicy, dwa niższe znajdują się po bokach. Pod lewym lukiem klęczy anioł w wyszywanych szatach,

z gałązką oliwną w lewej ręce. Gestem znanym ze starożytnych greckich i rzymskich rzeźb podnosi w górę palec wskazujący

prawej ręki, nakazując ciszę. Pod prawym łukiem na pozłaca­ nym tronie inkrustowanym kością słoniową siedzi Matka Boska

w fioletowej szacie bramowanej złotem. Obok niej, w środkowej

części obrazu, stoi wazon z liliami. Nieskazitelnie białe kwiaty,

z aseksualnymi kielichami pozbawionymi pręcików, to idealny symbol Maryi Panny, której czystość św. Bernard porównywał

do „niepokalanej cnoty lilii”5. Lilia,fleur-de-lis, była także w her­

bie Florencji i pod koniec średniowiecza zastąpiła laskę herolda niesioną przez anioła na florenckich Zwiastowaniach6. Malarze

z Sieny, zaciekli wrogowie Florentyńczyków, nie mogli całkowicie usunąć tradycyjnych lilii z obrazów przedstawiających Maryję Pannę, ale nie włożyli tych kwiatów do ręki aniołowi, bo ozna­

273

Władza czytelnika

czałoby to uhonorowanie Florencji. Anioł Martiniego trzyma więc gałązkę oliwną, roślinny symbol Sieny7.

Dla współczesnych Martiniemu, którzy oglądali ten obraz, każ­ dy kolor miał określone znaczenie. Choć w późniejszych czasach barwą Maryi Panny stał się błękit (kolor niebiańskiej miłości, a tak­ że prawdy, która się ukazuje, gdy rozstąpią się chmury)8, w epoce

Martiniego o smutku, jaki czekał Marię, przypominał fiolet, kolor

władzy, a także cierpienia i skruchy. Apokryficzna Protoewangelia Jakuba z II wieku, popularna opowieść o młodych latach Matki Boskiej (w średniowieczu był to bestseller, z którym odbiorcy dzieł

Martiniego byli z pewnością obeznani), podaje, że rada kapłanów zamówiła nową zasłonę do świątyni9. Wybrano siedem czystych dziewic z rodu Dawidowego i przez losowanie ustalono, która

będzie przędła wełnę w jednym z siedmiu kolorów. Marii przypadł fiolet. Zanim zaczęła prząść, poszła do studni zaczerpnąć wody,

i tam usłyszała głos, który odezwał się do niej: „Zdrowaś Mario, łaskiś pełna, błogosławionaś ty między niewiastami”. Maria spoj­

rzała w prawo, spojrzała w lewo (odnotowuje protoewangelista niczym powieściopisarz), nikogo nie dostrzegła i drżąc na całym ciele, weszła do domu i zasiadła do kołowrotka. „I oto stanął przy

niej Anioł Pański i rzekł: «Nie bój się, Mario, albowiem łaskę znalazłaś w oczach Boga»”10. Tak więc, przed Martinim, anioł,

fioletowa szata i lilia - symbolizujące, kolejno, poddanie się woli

Bożej, akceptację cierpienia i niepokalane dziewictwo - oznaczały cechy, za które, zdaniem Kościoła chrześcijańskiego, należało Marii oddawać cześć11, a w 1333 roku Martini włożył jej w ręce książkę.

W chrześcijańskiej ikonografii książka lub zwój były tradycyj­ nie atrybutem bóstwa męskiego - Boga Ojca lub triumfującego Chrystusa, nowego Adama, w którym Słowo Boże ciałem się stało12. W książce zawierało się prawo Boże. Gdy gubernator

rzymskiej Afryki zapytał grupę chrześcijańskich więźniów, co mają ze sobą, by się bronić w sądzie, ci odparli: „teksty Pawła, człowieka sprawiedliwego”13. Książka przydawała również intelektualnego autorytetu i od najwcześniejszych przedstawień

274

Czytelnik symboliczny

wyobrażano często Chrystusa, jak pełni przysługujące rabinowi funkcje nauczyciela, interpretatora, uczonego, czytelnika. Atry­

butem kobiety było Dzieciątko, potwierdzające jej rolę matki. Nie wszyscy byli tego zdania. Dwa wieki przed Martinim

Piotr Abelard, kanonik paryskiej katedry Notre Damę, ukarany kastracją za uwiedzenie swej uczennicy Heloizy, prowadził z nią

korespondencję, gdy została ksienią klasztoru pod wezwaniem Parakleta, Ducha Świętego Pocieszyciela. Listy te miały przejść do historii. Abelard, któremu papież Innocenty II zakazał nauczać i pisać, potępiony przez sobory w Sens i Soissons, wyraził w tych listach opinię, że kobiety są bliżej Chrystusa niż mężczyźni. Męskim obsesjom na tle wojny, przemocy, honoru i władzy

przeciwstawiał kobiece wyrafinowanie duchowe i inteligencję, „zdolną do zażyłej, przyjacielskiej rozmowy z Bogiem-Duchem w wewnętrznym królestwie duszy”14. Współczesna Abelardowi przeorysza Hildegarda z Bingen, należąca do intelektualnej eli­

ty swoich czasów, utrzymywała, że słabość Kościoła to słabość

typowa dla mężczyzn i że kobiety powinny zrobić użytek z siły właściwej ich płci w tym tempus muliebre, Wieku Kobiety15. Nie tak łatwo było jednak przemóc zakorzenioną głęboko wro­

gość do kobiet. Słowa, jakimi Bóg zwraca się do Ewy w Księdze Rodzaju, służyły wychwalaniu kobiecej potulności i łagodności:

„ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś

będzie panował nad tobą”. „Kobieta została stworzona na po­ mocnicę mężczyzny” - parafrazował św. Tomasz z Akwinu16. Za czasów Martiniego św. Bernardyn z Sieny, najpopularniejszy

chyba kaznodzieja swoich czasów, dostrzegł w Marii namalowanej przez artystę nic tyle kobietę rozmawiającą z Duchem Świętym, ile przykład potulnej, posłusznej niewiasty. „Wydaje mi się - pisał o tym obrazie - że jest to najbardziej uniżona, najskromniejsza poza, jaką przedstawiono w scenie Zwiastowania. Widzicie, że

Maria nie patrzy na anioła, w jej postawie przejawia się strach.

Ona dobrze wie, że to anioł, dlaczego więc miałaby się bać? Co by zrobiła, gdyby zjawił się przed nią mężczyzna? Bierzcie z niej

275

Władza czytelnika

przykład, dziewczęta. Nic rozmawiajcie z mężczyzną, jeśli nie ma przy tym waszego ojca lub matki”17. W takim kontekście kojarzenie Marii z siłą intelektu było

śmiałym aktem. Abelard we wstępie do podręcznika, jaki napisał

dla swoich paryskich studentów, wyraźnie podkreślił wartość intelektualnej dociekliwości: „Gdy wątpimy, zaczynamy zadawać pytania, a przez pytania dowiadujemy się prawdy”18. Intelekt rodzi się z ciekawości, ale dla krytyków Abelarda - których m izoginicz-

ne opinie reprezentował św. Bernardyn - ciekawość, zwłaszcza u kobiet, była grzechem, tym samym, który doprowadził Ewę do

skosztowania zakazanego owocu wiedzy. Należało za wszelką cenę zachować dziewiczą niewinność kobiet19. Zdaniem św. Bernardyna edukacja stanowiła niebezpieczny

skutek ciekawości, którą z kolei potęgowała. Była już mowa o tym,

że w XIV wieku - a właściwie przez prawie całe średniowiecze większość kobiet kształcono tylko w takim zakresie, w jakim mog­ ło się to przydać w gospodarstwie domowym, którego głową był

mężczyzna. Młode dziewczęta znane Martiniemu otrzymywały

znikome wykształcenie intelektualne albo i żadnego. Zależało to od pozycji społecznej. W rodzinach arystokratycznych przy­

gotowywano je do funkcji dam dworu albo uczono zawiadywa­ nia majątkiem, do czego wystarczała elementarna umiejętność czytania i pisania (choć wiele kształciło się ponad to niezbędne

minimum). Dziewczęta ze sfer kupieckich uczyły się podstaw czytania, pisania i rachunków, żeby mieć pojęcie o interesach. Kupcy i rzemieślnicy przyuczali czasami córki do swoich za­ wodów, żeby mieć bezpłatne pomocnice. Chłopskie dzieci płci obojga nie otrzymywały przeważnie żadnego wykształcenia20.

Zakonnice zajmowały się niekiedy działalnością intelektualną, ale odbywało się to pod nadzorem kościelnych przełożonych płci

męskiej. Droga do szkół i na uniwersytety była przed kobietami zamknięta. Artystyczny i kulturalny rozkwit - od końca XII do XIV wieku - był więc udziałem mężczyzn21. Kobietom, które

276

Czytelnik symboliczny

w owej epoce stworzyły wybitne dzieła - Hildegardzic z Bingen,

Juliannie z Norwich, Christine dc Pisań, Marie de France - udało się to wbrew przeciwnościom prawie nic do pokonania.

W takim kontekście Maria Martiniego zasługuje na to, by się jej jeszcze raz przyjrzeć, tym razem nie tak pobieżnie. Siedzi

w niewygodnej pozycji, prawą ręką ściska płaszcz tuż pod pod­

bródkiem, całym ciałem odwraca się od niecodziennego przy­ bysza, nie patrzy aniołowi w oczy, lecz wzrok zawiesza na jego ustach (co zaprzecza nieobiektywnemu opisowi św. Bernardyna). Słowa wypowiadane przez anioła płyną w kierunku spojrze­

nia Marii, wypisane dużymi złotymi literami. Maria nie tylko słyszy, ale i widzi Zwiastowanie. W lewej ręce trzyma książkę, którą właśnie czytała, założywszy ją kciukiem. Jest to tom dość

pokaźnych rozmiarów, być może in octavo, w czerwonej okładce.

Ale co to za książka? Dwadzieścia lat przed ukończeniem malowidła Martiniego

Giotto na fresku wyobrażającym Zwiastowanie w kaplicy kościoła Santa Maria dell’Arena w Padwie włożył w rękę Marii niebieską

książeczkę - Godzinki. Od XIII wieku Godzinki (ułożone praw­ dopodobnie w VIII wieku przez Benedykta z Anianu jako uzu­

pełnienie kanonicznego zbioru nabożeństw) stały się prywatnym modlitewnikiem ludzi bogatych, będącym w powszechnym uży­

ciu. Nadal były popularne wXV i XVI wieku, co można zobaczyć na wielu wyobrażeniach Zwiastowania, gdzie Maryja Panna czyta

swoje Godzinki, jak to czyniły damy z rodów królewskich lub

szlacheckich. W wielu zamożniejszych domach Godzinki bywały jedyną książką, a matki i piastunki uczyły z niej dzieci czytać22. Możliwe, że Maria Martiniego czyta właśnie Godzinki. Ale

mogła to być i inna książka. Zgodnie z tradycją, rozpowszechnio­ ną za czasów Martiniego, która w Nowym Testamencie widziała spełnienie proroctw zawartych w Starym, Maria po Zwiasto­

waniu była świadoma, że wydarzenia z życia jej samej oraz jej Syna zostały przepowiedziane w Księdze Izajasza oraz biblijnych Księgach Mądrości: Przysłów, Hioba i Koheleta, oraz dwóch księ­

277

Władza czytelnika

gach apokryficznych - Mądrości Jezusa, syna Syracha i Mądrości Salomona23. Gdyby zastosować swego rodzaju literacki parale-

lizm, tak ulubiony przez ludzi średniowiecza, Maria Martiniego mogłaby tuż przed pojawieniem się anioła czytać ten rozdział

z Księgi Izajasza, w którym mowa jest o jej losie: „Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel”24. Jeszcze dalej idące jest przypuszczenie, że Maria czyta Księgi Mądrości25.

W dziewiątym rozdziale Księgi Przysłów Mądrość występuje jako kobieta, która „zbudowała sobie dom i wyciosała siedem

kolumn [...] Służące wysłała, by wołały z wyżynnych miejsc mia­ sta: Prostaczek niech do mnie tu przyjdzie. Do tego, komu brak mądrości, mówiła: Chodźcie, nasyćcie się moim Chlebem, pijcie wino, które zmieszałam”26. W dwóch innych miejscach tejże Księ­

gi Mądrość została opisana jako pochodząca od Boga, który nią „umocnił ziemię” (3,19) na początku wszechrzeczy: „od wieków jestem stworzona, od początku, nim ziemia powstała” (8,23). Po

kilkuset latach rabin z Lublina wyjaśniał, że Mądrość nazwano

Matką, ponieważ „gdy mężczyzna przyznaje się i okazuje skruchę,

gdy jego serce otwiera się na Zrozumienie i doznaje nawrócenia,

staje się on niczym nowo narodzone dziecko, a do Boga zwraca się jak do swojej matki”27. Mądrość jest bohaterką jednej z najpopularniejszych książek XV wieku, traktatu dominikanina Heinricha Seuse (Henryka

Suzona), przełożonego na francuski w 1389 roku, L’Horloge de Sapience (Klepsydra Mądrości)28. Między rokiem 1455 a 1460 anonimowy artysta, znany jako Mistrz kardynała Jeana Rolina, ozdobił ją przepięknymi iluminacjami. Jedna z nich przedsta­

wia Mądrość siedzącą na tronie, otoczoną girlandą karmazy­ nowych aniołów. W jednej ręce dzierży kulę ziemską, w drugiej otwartą księgę. Nad nią, po obu stronach, na tle gwiaździstego

nieba klęczą więksi aniołowie, u dołu, po prawej, pięciu mni­ chów studiuje dwie uczone księgi, po lewej modli się do niej ofiarodawca w koronie, przed którym na pulpicie leży otwarta

278

Czytelnik symboliczny

książka. Mądrość upozowana jest tak jak Bóg Ojciec, który na niezliczonych iluminacjach, wyobrażony przeważnie obok sceny

Ukrzyżowania, siedzi na takim samym złotym tronie, otoczony

przez podobnych płomienistych aniołów, trzymając w lewej ręce glob ziemski, a w prawej księgę. Carl Jung, kojarząc Marię ze wschodniochrześcijańskim poję­ ciem Sophii, czyli Mądrości, był zdania, że Sophia-Maria „objawia się ludziom jako przyjazny pomocnik i obrońca przed Jahwe,

a także pokazuje im jasny, dobrotliwy, sprawiedliwy i godny miłości aspekt ich boga”29. Sophia, Mądrość z Księgi Przysłów

i L’Horloge Seuse, wywodzi się ze starożytnej tradycji Bogini Matki, której rzeźbione podobizny, tak zwane figurki Wenus, znajdowane są w całej Europie i Afryce Północnej. Pochodzą

z okresu między 25 000 a 15 000p.n.e. W innych częściach świata natrafia się na podobne, z późniejszych epok30. Gdy Hiszpanie

i Portugalczycy z mieczem i krzyżem przybyli do Nowego Świa­ ta, Aztekowie i Inkowie (a także inne tamtejsze ludy) przenieśli

swe wierzenia w różne bóstwa związane z Matką Ziemią, jak

Tonantzin i Pacha Mama, na postać androginicznego Chrystusa, do dzisiaj obecnego w latynoamerykańskiej sztuce religijnej31.

Około 500 roku władca Franków Chlodwig, nawróciwszy się na chrześcijaństwo i umocniwszy pozycję Kościoła, zakazał kultu Bogini Mądrości występującej pod różnymi postaciami - Diany, Izydy, Ateny - i zamknął jej ostatnią świątynię32. Zgodne to było

z literą stwierdzenia św. Pawła, że tylko Chrystus jest „mądrością Bożą” (I Kor 1,4). Atrybut mądrości, odebrany żeńskiemu bóstwu,

pojawił się w ikonografii, gdzie od najdawniejszych czasów Chry­ stusa często przedstawiano z książką w ręku. Około dwudziestu

pięciu lat po śmierci Chlodwiga cesarz Justynian I Wielki przybył na uroczystość konsekracji nowo zbudowanej świątyni Hagia So­ phia (Świętej Mądrości) w Konstantynopolu, jednej z największych

budowli wzniesionych w owym czasie. Tradycja podaje, że za­ krzyknął: „Salomonie, prześcignąłem cię!”33. Na żadnej ze słyn­ nych mozaik bazyliki, nawet na tej, która przedstawia Matkę Boską

279

Władza czytelnika

tronującą, z 867 roku, Maria nic jest wyobrażona z książką. Nawet

we własnej świątyni Mądrość znalazła się na podrzędnej pozycji. Gdy weźmicmy pod uwagę ten kontekst historyczny, obraz Martiniego przedstawiający Marię jako dziedziczkę - a może ucieleśnienie - Świętej Mądrości można uznać za próbę przywró­

cenia żeńskiemu bóstwu intelektualnej potęgi, jaką mu odebrano. Książka, którą Maria trzyma, której tekst jest przed nami ukryty,

a tytułu możemy się jedynie domyślać, to być może ostatnia wy­

powiedź zdetronizowanej bogini, starszej niż historia, uciszonej przez społeczeństwo, które postanowiło swemu bogu nadać mę­ ską postać. W takim świetle Zwiastowanie Martiniego nabiera niespodziewanie wywrotowego charakteru34.

O życiu tego artysty niewiele wiadomo. Był prawdopodobnie

uczniem Ducciadi Buoninsegny.ojca malarstwa w Sienie. Pierwsza datowana praca Martiniego, Maestd z 1315 roku, wzoruje się na dziele Duccia. Martini działał w Pizie, Asyżu i oczywiście w Sie­ nie. W 1340 roku przeniósł się do Awinionu na dwór papieski, gdzie

z jego dzieł pozostały tylko dwa zniszczone freski na portalu ka­ tedry35. Nic nie wiemy o wykształceniu, jakie odebrał, o jego wpły­ wach intelektualnych, o debatach, jakie być może toczył na temat

kobiet, władzy, Matki Boskiej i Mądrości, ale w oprawnej na czerwo­ no książce, którą namalował około 1333 roku dla katedry w Sienie, zostawił być może klucz do tych kwestii, a może i wypowiedź.

Zwiastowanie Martiniego kopiowano co najmniej siedem razy36. Z technicznego punktu widzenia stanowiło dla mala­ rzy alternatywę trzeźwego realizmu, jakiemu hołdował Giotto w Zwiastowaniu z Padwy, z filozoficznego - poszerzał zakres

lektur Marii, z maleńkich Godzinek przedstawionych przez Giotta do całego teologicznego kompendium, wywodzącego się

z najdawniejszych wierzeń w mądrość bogini. W późniejszych przedstawieniach Marii37 widzimy Dzieciątko Jezus, które gniecie lub wyrywa stronę z czytanej przez Nią książki, co ma świadczyć o Jego intelektualnej przewadze. Gest Dzieciątka symbolizu­ je przyniesiony przez Chrystusa Nowy Testament zastępujący

280

Czytelnik symboliczny

Stary, ale ludziom schyłku średniowiecza, którzy być może uwa­ żali nadal za oczywisty związek Marii z Księgami Mądrości, obraz ten przypominał również mizoginiczne słowa św. Pawła.

Zdaję sobie sprawę, że na widok kogoś, kto czyta, powstaje

w moim umyśle osobliwa metonimia, w której książka i sytu­

acja, w jakiej jest czytana, wywiera wpływ na tożsamość czytelnika.

Aleksander Wielki, który w popularnych wyobrażeniach umiejsco­ wiony jest w mitycznym krajobrazie herosów Homera, powinien nie rozstawać się z Iliadą i Odyseją33. Chciałbym wiedzieć, jaką

książkę trzymał w ręku Hamlet, gdy zbył pytanie Poloniusza: „Co czytasz, książę? - Słowa, słowa, słowa”. Jej tytuł mógłby mi trochę więcej powiedzieć o skomplikowanym charakterze księcia39. Pro­ boszcz, który uratował Historię słynnego rycerza Tyranta Białego Joanota Martorella z płomieni, a skazał na nie wraz z balwierzem bibliotekę Don Kichota, będącą powodem szaleństwa110, ocalił dla

przyszłych pokoleń nadzwyczajną opowieść o rycerzu. Wiedząc, jaką książkę czytał Don Kichot, możemy nieco lepiej zrozumieć

świat, który fascynował rycerza smutnego oblicza - za sprawą tej

lektury i my na moment możemy się stać Don Kichotem. Bywa i tak, że proces, o którym tu mowa, ulega odwróceniu. To

osoba czytelnika wpływa na nasz sąd o książce: „Czytałem go przy świecy, czytałem i z wielką lupą przy świetle księżyca” - powiedział Adolf Hitler o pisarzu powieści przygodowych Karlu Mayu41, ska­

zując tym samym autora takich opowieści z Dzikiego Zachodu jak Skarb w srebrnym jeziorze na los Richarda Wagnera, którego mu­ zyki przez lata nie grano w Izraelu, ponieważ wychwalał ją Hitler. Przez pierwsze miesiące po wydaniu fatwy wyjmującej Salmana Rushdiego spod prawa, kiedy wszyscy sobie uzmysłowili, że za

napisanie powieści grozi mu śmierć, amerykański dziennikarz

telewizyjny John Innes, ilekroć wygłaszał komentarze na różne tematy, miał zawsze przed sobą na stole egzemplarz Szatańskich

wersetów. Nie wspominał przy tym ani o książce, ani o Rushdiem, ani o ajatollahu Chomeinim, ale sama jej obecność świadczyła o solidarności czytelnika z dziełem i jego autorem.

Ilustracja Tosy Mitsunobu do 5 rozdziału Opowieści o księciu Genji

Czytanie w zamkniętej przestrzeni W sklepie papierniczym koło mojego domu w Buenos Aires można

było znaleźć bogaty wybór książek dla dzieci. Często tam zaglą­

dałem, bo miałem (i nadal mam) ogromną słabość do zeszytów

(w Argentynie na ich okładkach widniał przeważnie profil któregoś

z naszych bohaterów narodowych, czasem zawierały też oddzielną stronę z naklejkami przedstawiającymi rośliny i zwierzęta lub sceny bitew). Artykuły piśmienne umieszczono od frontu, wgłębi znaj­ dowały się półki z książkami. Stały na nich między innymi pokaźne

ilustrowane książki wydawnictwa Editorial Abril, z dużym dru­

kiem i jaskrawymi rysunkami. Autorem tych opowiastek dla dzieci był Constancio C. Vigil (po jego śmierci okazało się, że zgromadził

jedną z największych w Ameryce Łacińskiej kolekcji literatury

pornograficznej). Była też wspomniana już seria przygód Robin Hooda w żółtych okładkach. Były też rzędy identycznych książek

kieszonkowego formatu w twardych oprawach, zielonych lub ró­

żowych. W skład zielonej serii wchodziły przygody króla Artura, okropne hiszpańskie przekłady opowieści o Williamie pióra pani Richmal Crompton, Trzej muszkieterowie, historie o zwierzętach

autorstwa Horacia Quirogi. Na serię różową składały się między innymi powieści Louisy May Alcott, Chata wuja Toma, książki

hrabiny de Segur, cała saga o Heidi. Jedna z moich kuzynek była namiętną czytelniczką (później pewnego lata pożyczyłem od niej Czarne okulary Johna Dicksona Carra i na całe życie uzależniłem

283

Władza czytelnika

się od powieści kryminalnych). Oboje czytaliśmy oprawione na

żółto książki Salgariego o piratach. Czasami pożyczała ode mnie któryś z zielonych tomików z przygodami Williama. Ale różowa seria, której lekturze bezkarnie się oddawała, była dla mnie czymś

zakazanym (wiedziałem już o tym dobrze, mając lat dziesięć). Już

same jej okładki dobitnie przestrzegały, że nie jest to lektura dla szanującego się chłopca. To były książki dla dziewcząt. Koncepcja, w myśl której określone książki są przeznaczone wyłącznie dla określonych grup, jest prawie tak dawna jak sama

literatura. Niektórzy badacze wysunęli hipotezę, że o ile grecka

epika i dramat kierowane były do męskich odbiorców, o tyle adresatkami pierwszych greckich powieści były głównie kobiety1. Choć Platon pisał, że w jego idealnej republice edukacja bę­ dzie obowiązkowa i dla chłopców, i dla dziewcząt2, jeden z jego uczniów, Teofrast, twierdził, że kobiety należy kształcić tylko

w takim zakresie, w jakim może im się to przydać w prowadzeniu

gospodarstwa domowego, gdyż poszerzona edukacja „zmienia kobietę w kłótliwą, leniwą plotkarę”. Wśród Greczynek przewa­ żały analfabetki (choć kurtyzany były podobno „wszechstronnie wykształcone”)3, powieści czytali im więc na głos wykształceni

niewolnicy. Język tych dzieł był dość wyszukany, a fragmentów

zachowało się niewiele. Historyk William V. Harris wysnuł na tej

podstawie przypuszczenie, że nie była to literatura masowa, ale lekka lektura dla stosunkowo nielicznego grona edukowanych kobiet4. Książki te opowiadały o miłości i przygodach. Bohater i boha­ terka byli zawsze młodzi, piękni i dobrze urodzeni. Spotykały ich

nieszczęścia, ale wszystko z reguły kończyło się dobrze. Pokładali ufność w bogach, zachowywali dziewictwo i cnotę (przynaj­ mniej bohaterka)5. Od samego początku czytelnicy wiedzieli, jakiego rodzaju akcji mogą się spodziewać. Autor najwcześniej­

szej greckiej noweli, która się w pełni zachowała, żyjący mniej więcej na początku ery chrześcijańskiej, przedstawia w dwóch pierwszych linijkach siebie i temat swego dzieła: „Nazywam się

284

Czytanie w zamkniętej przestrzeni

Chariton z Afrodyzji [miasto w Azji Mniejszej], jestem urzędni­ kiem u prawnika Atenagorasa. Opowiem wam historię miłosną, która zdarzyła się w Syrakuzach”6. „Historia miłosna” - pathos

erotikon: od samego początku książki dla kobiet kojarzono z tym, co później przybierze nazwę miłości romantycznej. Kobiety w pa-

triarchalnym społeczeństwie, od Grecji I wieku do dwunasto-

wiecznego Bizancjum (kiedy powstawały ostatnie z tego typu ro­

mansów), czytając przyzwoloną im literaturę, musiały znajdować w tej szmirze jakąś formę intelektualnej stymulacji. W trudach,

przygodach i cierpieniach kochających się par odkrywały czasem

niespodziewany pokarm dla umysłu. Setki lat później św. Teresa,

która w dzieciństwie czytała rycerskie romanse (inspirowane niekiedy owymi greckimi powieściami), odnajdywała w nich

metaforykę, którą miała potem rozwinąć w swoich religijnych dziełach. „Przywykłam do tej lektury, a słabostka ta sprawiła, że mniej miałam zapału do innych zajęć. Myślatam tylko o tym,

jak w tajemnicy przed ojcem spędzić wiele godzin dnia i nocy na

tej jałowej rozrywce. Tak mnie wciągała, że wydawało mi się, iż tylko nowa książka może mnie uszczęśliwić”7. Rozrywka mogła się wydawać jałowa, ale utwory Małgorzaty z Nawarry, Księżna de Cleves Marie de La Fayette, powieści sióstr Bronte i Jane Austen wiele zawdzięczają czytaniu romansów. Jak stwierdza angielska

krytyczka Kate Flint, ich lektura umożliwiała czytelniczce nie

tylko „oderwanie się od czasu do czasu od rzeczywistości i wy­ cofanie się w odurzający świat fikcji. O wiele bardziej ekscytujące było dla niej to, że w trakcie tej lektury potwierdzała swą tożsa­ mość i przekonywała się, że nie jest w tym odosobniona”8. Od

samego początku kobiety potrafiły znaleźć sposoby, by w celach

wywrotowych wykorzystać to, co społeczeństwo wyznaczało im na lekturę. Przypisanie pewnych książek albo rodzaju literackiego (czy

będą to greckie nowele, czy różowo oprawne serie z mojego

dzieciństwa) określonej grupie czytelników nie tylko stwarza zamkniętą przestrzeń i zachęca tę właśnie grupę do jej eksplo­

285

Władza czytelnika

rowania, ale dość często czyni tę przestrzeń niedostępną dla

innych. Powiedziano mi, że książeczki w różowych okładkach są dla dziewczynek - gdyby ktoś mnie zobaczył z taką książką,

zostałbym uznany za zniewieściałego. Pamiętam wyraz zasko­

czenia i dezaprobaty na twarzy sprzedawcy w Buenos Aires, gdy kupowałem jedną z tych książek. Zapamiętałem, jak szybko po­

spieszyłem z wyjaśnieniem, że ma to być prezent dla dziewczynki. (Później, jako współredaktor antologii prozy homoseksualistów, spotkałem się z podobnym uprzedzeniem. Przyjaciele „heterycy” powiedzieli mi, że krępowaliby się pokazać publicznie z taką

książką, bo wzięto by ich za gejów). Zapuszczanie się na obszar literatury, którą społeczeństwo protekcjonalnie przeznacza dla „mniej uprzywilejowanej” lub „mniej akceptowanej” grupy, nara­ ża na to, że będzie się z tą grupą kojarzonym. Nie działa to w drugą

stronę - moja kuzynka mogła wkraczać na teren wyznaczony przez zieloną serię, narażając się najwyżej na żartobliwą uwagę

swej matki, że ma „eklektyczne gusta”. Zdarza się jednak, że to, co czyta grupa poddana segregacji, wy­ chodzi właśnie spod pióra osób zaliczających się do tej grupy. Taka twórczość była dziełem kobiet z japońskiego dworu w XI wieku. W roku 894 - sto lat po założeniu nowej stolicy, Heian (dzi­

siejsze Kioto) - władze Japonii postanowiły, że nie będą wysyłać oficjalnych misji do Chin. Przez trzy poprzednie wieki japońscy

posłowie zapoznawali swój kraj z dorobkiem artystycznym i na­ ukowym wielkiego sąsiada, a chińskie obyczaje rządziły japońską modą. Teraz, zrywając z chińskimi wpływami, Japonia zaczęła

rozwijać własny styl życia, co osiągnęło szczytowy moment pod koniec X wieku pod panowaniem regenta Fujiwara-no Michi9

naga . Jak to bywa w wielu arystokratycznych społeczeństwach, tylko bardzo nieliczni korzystali z dobrodziejstw tego rozkwitu. Kobiety na japońskim dworze, choć powodziło im się nieporów­ nanie lepiej niż ich rodaczkom z niższych klas10, skrępowane były

286

Czytanie w zamkniętej przestrzeni

wieloma ograniczeniami. Odizolowane w zasadzie od świata

zewnętrznego, zmuszone do przestrzegania monotonnych ruty­

nowych ceremoniałów, ograniczone przez sam język (z bardzo nielicznymi wyjątkami nie były bowiem wprowadzane w zasób

słownictwa dotyczącego historii, filozofii, prawa „i wszelkich innych dziedzin działalności naukowej”11, a komunikowały się

przeważnie za pomocą listów, a nie rozmów), musiały, na przekór

tylu restrykcjom, stworzyć własne przemyślne metody poznawa­

nia i odczytywania świata, w którym żyły, a także tego, który się rozciągał poza otaczającymi je ścianami z papieru. Książę Genji, bohater opowieści pani Murasaki, mówiąc o pewnej młodej

księżniczce, stwierdza: Nie sądzę, żebyśmy musieli nadmiernie troszczyć się o jej wy­ kształcenie. Kobiety powinny posiąść ogólną znajomość kilku przedmiotów, ale złe sprawiają wrażenie, gdy zdradzają nadmier­ ne przywiązanie do konkretnej dziedziny nauki. Nie chciałbym, by w jakiejkolwiek dziedzinie była zupełną ignorantką. Ważne, by wydawało się, że spokojnie i niefrasobliwie podchodzi nawet do tych przedmiotów, które traktuje bardzo poważnie12. Najważniejszy był pozór, i dopóki kobiety na dworze udawały, że wiedza jest im obojętna, a ich ignorancja niczym niezmącona,

mogły znaleźć jakąś drogę ucieczki z tej sytuacji. To zadziwia­

jące, że w takich warunkach potrafiły stworzyć najwybitniejsze dzieła owego okresu, a także nowe gatunki literackie. Fakt, że jest się równocześnie twórcą i odbiorcą literatury - swego rodzaju

zamkniętym kręgiem, wytwarzającym i konsumującym swoje

wytwory, a wszystko to w ramach ograniczeń narzuconych temu

kręgowi przez społeczeństwo, które chce go utrzymać w podleg­ łości - zakrawa na niebywałą odwagę. Kobietom na dworze dzień upływał przeważnie na „patrzeniu przed siebie” w męce bezczynności (często powtarza się sfor­

mułowanie „udręka bezczynności”), co w pewien sposób przy­

wodziło na myśl europejską melancholię. Puste pokoje, z jedwab­

287

Władza czytelnika

nymi draperiami i parawanami, prawie zawsze były pogrążone w mroku. Nie zapewniało to jednak prywatności. Dźwięki łatwo przenikały przez cienkie ściany i ażurowe okna, a setki obra­ zów przedstawiają podglądaczy szpiegujących kobiety.

Bezczynność, do jakiej były zmuszone, rzadko przerywana dorocznymi świętami i wizytami w modnych świątyniach, spra­

wiła, że zajęły się muzyką i kaligrafią, ale przede wszystkim czytaniem na głos lub słuchaniem czytanych im tekstów. Nie wszystkie książki były dla kobiet dozwolone. W Japonii epoki

Heian, podobnie jak w starożytnej Grecji, krajach muzułmań­

skich, Indiach postwedyjskich i wielu innych społeczeństwach, kobiety odsunięto od tak zwanej poważnej literatury. Miały się ograniczyć do banalnej, frywolnej rozrywki, na którą zżymali się konfucjańscy uczeni. Wyraźnie odróżniano „męską” literaturę

(o tematyce bohaterskiej i filozoficznej) i język (używany w sferze publicznej) od „kobiecych” (banalnych, domowych, w ścisłym,

prywatnym gronie). Rozróżnienie to obejmowało wiele różnych

dziedzin. Nadal na przykład podziwiano chińskie obyczaje, ma­ larstwo na wzór chiński uchodziło więc za „męskie”, a japońskie,

bardziej subtelne, za „kobiece”. Gdyby nawet przed kobietami z epoki Heian stały otworem wszystkie biblioteki z chińską i japońską literaturą, w większości książek z owego okresu nie odnalazłyby one swojego głosu. Tak więc po to między innymi, by mieć więcej do czytania, a także

po to, by mieć dostęp do lektur traktujących o tym, co je zajmo­ wało, kobiety stworzyły własną literaturę. W celu jej zapisywa­ nia opracowały fonetyczną transkrypcję języka, którym wolno

im było mówić, kanabungaku - był to japoński oczyszczony

z prawie wszystkich chińskich konstrukcji słownych. Ten język pisany nazwano kobiecym pisaniem. Ponieważ posługiwały się

nim wyłącznie kobiety, w oczach władających nimi mężczyzn zyskał cechy erotyczne. Kobieta z epoki Heian, jeśli chciała być

atrakcyjna, musiała odznaczać się nie tylko urodą i powabem, ale i posiąść sztukę eleganckiej kaligrafii, znać się na muzyce,

288

Czytanie w zamkniętej przestrzeni

umieć czytać, interpretować i pisać wiersze. Uważano jednak, że

osiągnięcia kobiet nigdy nie dorównają temu, co tworzą artyści

i uczeni płci męskiej. „Ze wszystkich sposobów zapewniania sobie książek - stwier­ dził Walter Benjamin - pisanie ich uchodzi za najchlubniejszy”13. W pewnych przypadkach, jak odkryły to kobiety z epoki

Heian, bywa to sposób jedyny. Napisały one w swoim języku jedne z najwybitniejszych dzieł literatury japońskiej, a może

i światowej. Najsłynniejsze z nich to monumentalna Opowieść o księciu Genji autorstwa pani Murasaki, uznana przez angiel­ skiego badacza i tłumacza Arthura Waleya za pierwszą na świecie prawdziwą powieść, która powstawała prawdopodobnie w latach

1001-1010, a także Zapiski spod wezgłowia, czyli Notatnik osobisty

Sei Shónagon, znane na Zachodzie pod tytułem The PillowBook-, nazwa pochodzi stąd, że powstały (mniej więcej w tym samym

czasie co Genji) w sypialni autorki i przechowywane były w szu­ fladach jej drewnianego podgłówka14. Opowieść o księciu Genji i Zapiski spod wezgłowia szczegółowo przedstawiają kulturalne i społeczne tło epoki, życie kobiet i męż­

czyzn, ale niewiele miejsca poświęcają politycznym intrygom, które tak absorbowały dworzan płci męskiej. Zdaniem Waleya „zadziwiający brak precyzji u kobiet, gdy idzie o działalność będącą wyłączną domeną mężczyzn”15, nieco w tych książkach irytuje. Sei Shónagon i pani Murasaki, trzymane z dala od ję­ zyka polityki i od jej uprawiania, mogły najwyżej opisywać te

zajęcia tak, jak je znały ze słyszenia. W każdym razie autorki pisały przede wszystkim dla siebie, przedstawiając w zwierciadle swych utworów własne życie. Nie wymagały od literatury, by

ukazywała sceny, w jakich brali udział mężczyźni i jakie bu­ dziły ich zainteresowanie, ale o tym innym świecie, gdzie czas płynął powoli, rozmawiało się niewiele, a krajobraz prawie się

nie zmieniał, chyba że za sprawą pór roku. Opowieść o księciu Genji, przedstawiająca szeroką panoramę epoki, w której żyła autorka, miała w jej zamyśle być czytana głównie przez podob-

289

Władza czytelnika

nc jej kobiety, równie inteligentne i przenikliwe w podejściu do

kwestii psychologicznych. Inna wybitna autorka, pani Sarashina, kilka lat po Opowieści

o księciu Genji tak opisywała swoje zamiłowanie do opowieści, które się u niej rozwinęło, gdy jako młoda dziewczyna przebywała

w odległej prowincji: Choć byłam odizolowana na wsi, dowiedziałam się jakoś, że istnieją na święcie opowieści, i od tej pory bardzo pragnęłam sama je przeczytać. Siostra, przyrodnia matka i inni członkowie rodziny opowiadali mi różne historie, w tym i o Genji, jaśnie­ jącym księciu, ale ponieważ musieli polegać na własnej pamię­ ci, nie mogli mi przekazać wszystkiego, o czym chciałam się dowiedzieć. Moja ciekawość tylko się pogłębiała. Tak byłam niecierpliwa, że sprowadziłam posąg Buddy Uzdrowiciela, tej samej wielkości co ja. Kiedy nikt nie patrzył, dokonywałam ablucji, zakradałam się przed ołtarz, padałam na twarz i żarli­ wie się modliłam: „Spraw, proszę, żebyśmy pojechali wkrótce do Stolicy, gdzie znaleźć można tak wiele opowieści, i żebym je wszystkie mogła przeczytać”16.

Zapiski spod wezgłowia Sei Shónagon to z pozoru przypad­

kowy zapis wrażeń, opisów, plotek, rzeczy przyjemnych i nie­

przyjemnych, pełno tu zmiennych opinii, dają o sobie znać uprzedzenia i zarozumiałość, autorka hołduje obowiązującej

hierarchii. Swoje komentarze formułuje otwarcie, co wynika, jak

sama stwierdza (czy mamy jej wierzyć?), z tego, że „nigdy nie było moim zamysłem, żeby te zapiski ktokolwiek czytał, włączyłam więc tu wszystko, co mi przychodziło do głowy, choćby było

dziwaczne lub nieprzyjemne”. Prostoduszność autorki stanowi w dużej mierze o jej uroku. Oto dwa przykłady:

Cieszę się, gdy znajduję zbiór opowiadań, których jeszcze nie czytałam. Albo drugi tom opowieści, której pierwsza część bardzo mnie zaciekawiła, chociaż zdarza się, że drugi tom nic jest już taki interesujący.

290

Czytanie w zamkniętej przestrzeni

Listy są czymś tak banalnym, a jednocześnie to najwspanialsza rzecz na święcie. Martwię się o kogoś bliskiego, kto przebywa na dalekiej pro­ wincji, a tu właśnie przychodzi od niego list. Czuję się wtedy tak, jakbym spotkała go osobiście. A jak wielką satysfakcję daje możliwość napisania o swoich uczuciach osobie, która jeszcze nic wróciła z daleka. Ale jeśli nie ma odpowiedzi na list, serce pogrąża się w czarnej rozpaczy. Czuję wielką ulgę, gdy mogę podzielić się w liście wszystkimi myślami i troskami, a kiedy szybko nadchodzi odpowiedź, czuję, jakby wstąpiło we mnie nowe życie17. Zapiski spod wezgłowia, podobnie jak Opowieść o księciu Genji, które w paradoksalny sposób łączą uwielbienie władzy cesar­

skiej z pogardą dla zajęć mężczyzn, dowartościowują wymuszoną

bezczynność i stawiają domowe życie kobiet na tym samym lite­ rackim poziomie co „epickie” życie mężczyzn. Jednakże pani

Murasaki, która uważała, że kobieca narracja powinna się pojawić w ramach męskiej epiki, a nie zajmować się błahostkami ograni­

czonego świata wśród papierowych ścian, uznała twórczość Sei

Shónagon za „bynajmniej nie taką doskonałą”: Jest to bez wątpienia utalentowana kobieta. Ale jeśli nawet w naj­ bardziej niesprzyjających okolicznościach swobodnie daje się upust swoim uczuciom, jeśli musi się zakosztować każdej napo­ tkanej na drodze interesującej rzeczy, nie sposób uniknąć opinii osoby frywolnej. A czyż takiej kobiecie może się dobrze wieść?18.

W grupie podlegającej segregacji mamy do czynienia z dwoma rodzajami czytania. Pierwszy polega na tym, że czytelnicy i czy­

telniczki, niczym obdarzeni wyobraźnią archeolodzy, przekopują się przez oficjalną literaturę, spotykając między wierszami po­

dobnych im wyrzutków, znajdując dla siebie lustra w historiach

Klitajmestry, Gertrudy, kurtyzan Balzaka. Drugi sprowadza się do tego, że czytelnicy stają się pisarzami, wynajdując na swój

użytek nowe sposoby opowiadania historii, dzięki którym mogą

291

Władza czytelnika

ocalić codzienne kroniki swego życia poza nawiasem społeczeń­ stwa - w laboratorium kuchni, w pracowni szwalni, w dżungli pokoju dziecięcego.

Istnieje prawdopodobnie jeszcze jedna kategoria, którą można umieścić gdzieś między tymi dwiema. Setki lat po Sei Shónagon

i pani Murasaki, daleko za morzami, angielska autorka George Eliot, pisząc o współczesnej sobie literaturze, wspomniała o, jak sama to określiła,

głupich powieściach Pań Powieściopisarek [...) Jest to rodzaj, który ma wiele gatunków, zależnie od szczególnej odmiany głupoty, jaka w danym gatunku przeważa - banalna, przyziemna, pobożna lub pedantyczna. Wszystkie jednakże łączy w sobie owo wielopostaciowc zgromadzenie kobiecej głupoty produkujące najwięcej takich powieści, które zaliczymy do gatunku „dla modystek” [... ] Kobiety, które zostają pisarkami bez żadnych kwalifikacji ku temu, mają na swoje usprawiedliwienie fakt, że społeczeństwo zamyka przed nimi inne rodzaje zajęć. Społeczeństwo w wielu wypadkach ponosi winę, i to ono musi odpowiadać za wiele szkodliwych dla zdrowia wyrobów, od złych marynat do złej poezji. Jednakże społeczeń­ stwo, podobnie jak „materia”, Rząd Jej Królewskiej Wysokości czy inne wzniosłe, abstrakcyjne byty, za jedne rzeczy jest nadmiernie ganione, a za inne nadmiernie wychwalane.

„Każda praca przynosi jakiś pożytek - podsumowuje autorka - ale głupie damskie powieścidła to nie tyle wytwór pracy, ile zaafero­ wanego próżniactwa”19. George Eliot miała na myśli literaturę, która choć tworzona przez daną grupę, jest w gruncie rzeczy od­ biciem stereotypów i uprzedzeń, jakie doprowadziły pierwotnie

do wyodrębnienia tej grupy. Głupota była również wadą, której pani Murasaki, jako czy­

telniczka, dopatrywała się w twórczości Sei Shónagon. Oczywista różnica polega jednak na tym, że japońska autorka nie prezen­

towała czytelniczkom uświęconej przez mężczyzn wizji kobiet

jako istot głupich. Pani Murasaki uznała za głupstwo tematykę pisarstwa Sei Shónagon: codzienny świat, w jakim się obracała

292

Czytanie w zamkniętej przestrzeni

i którego banalność udokumentowała równic pieczołowicie, jak gdyby był to wspaniały świat samego księcia Genji. Bez względu na krytykę sformułowaną przez panią Murasaki, osobisty, z po­

zoru banalny styl Sei Shónagon zyskał sobie popularność wśród współczesnych jej czytelniczek. Najwcześniejszy znany przykład

z owej epoki to Dziennik końca lata lub Dziennik ulotnych chwil, pamiętnik damy dworu z okresu Heian, którą znamy tylko pod

przydomkiem Matka Michitsuny. Autorka starała się możliwie

jak najwierniej spisać kronikę życia codziennego. Odnosząc się do siebie samej w trzeciej osobie, pisała:

Gdy dni tak monotonnie upływały, czytała stare opowieści i więk­ szość z nich uznała za wielce pomysłowe. Być może - powiedziała do siebie - historia jej jednostajnej egzystencji pisana w formie dziennika mogłaby kogoś zainteresować. Może uda się jej nawet znaleźć odpowiedź na pytanie, czy takie życie powinna prowadzić wysoko urodzona dama?20.

Pomimo krytycznej opinii pani Murasaki nietrudno zrozu­

mieć, dlaczego forma wyznań, stronica, na której kobieta „daje ujście swoim emocjom”, stała się ulubioną lekturą czytelniczek

z epoki Heian. Opowieść o księciu Genji ukazywała fragmentarycz­ nie losy kobiet otaczających księcia, ale w Zapiskach spod wezgło­ wia czytelniczki mogły wejść w rolę kronikarek własnego życia.

Życie kobiety można opisać na cztery sposoby - stwierdza ame­ rykańska krytyczka Carolyn G. Heilbrun - może je opowiedzieć sama kobieta w autobiografii; może je przedstawić w formie zbe­ letryzowanej. Może je opisać inny autor lub autorka w formie biografii, bywa też, że sama bohaterka opisuje je, zanim to prze­ żyje, czyniąc to nieświadomie i nie rozpoznając tego procesu albo go nic nazywając21. Ta ostrożna klasyfikacja Heilbrun odnosi się również w pew­ nym stopniu do zmiennych gatunków literackich, jakie uprawia­

ły kobiety z epoki Heian - nionogatari (opowieści), osobistych

293

Władza czytelnika

zapisków i innych. W tekstach tych czytelniczki odnajdywały

własne życie, przeżyte lub nie, wyidealizowane lub ujęte w formę

fantastyczną, czy też jako dokumentalną kronikę, z właściwym jej wielosłowiem i wiernością. Tak to przeważnie bywa z czytel­ nikami należącymi do wyizolowanej grupy. Potrzebna im jest literatura w formie wyznań, autobiograficzna, nawet dydaktyczna,

ci bowiem, których tożsamość jest negowana, mogą swoje historie

odnaleźć tylko w literaturze przez siebie tworzonej. W siedem­ nastowiecznej Portugalii siostra zakonna Mariana Alcoforado (albo, co wydaje się bardziej prawdopodobne, anon imowa autorka

posługująca się jej nazwiskiem) pisała zakazane listy do ukocha­ nego, wyrywając się tym samym poza klasztorne mury. Te słynne

Lettres portugaises (Letters of a Portuguese Nun [wyd. poi. Listy miłosne])22, które zainspirowały Diderota do napisania powieści Zakonnica, stały się w istocie rzeczy lekturą dla samej ich autorki,

zastępując nieobecnego ukochanego i w pewien sposób zaspo­ kajając nienasycone pragnienie. Stały się przestrzenią, w której odgrywała swoje życie erotyczne, zamkniętym miejscem, w któ­

rym słowa zamiast czynów ucieleśniały historię jej namiętności, opowiadając o miłości nie do spełnienia. Amerykański pisarz Edmund White, mając na myśli sposób czytania uprawiany przez gejów - co można odnieść do czytelnictwa kobiet czy każdej grupy wykluczonej ze sfery władzy - stwierdza, że kiedy tylko ktoś z nich

zauważa swoją odmienność, musi wyjaśnić, na czym to polega, a takie wyjaśnienia stanowią rodzaj prymitywnej literatury, są to „ustne narracje opowiadane wciąż na nowo w łóżku, w pubie, na kozetce psychoanalityka”. Opowiadając „sobie nawzajem - albo

wrogiemu światu - historie swego życia, nie tylko relacjonują przeszłość, ale i kształtują przyszłość, tworząc swoją tożsamość, a także ją ujawniając”23. U Sei Shónagon, a także u pani Murasaki

możemy się doszukać zapowiedzi dzisiejszej literatury kobiecej. W wiktoriańskiej Anglii, pokolenie później po George Eliot,

bohaterka sztuki Oscara Wilde a Bądźmypoważni na serio, Gwendolina, oznajmiła, że nigdy nie wyrusza w podróż bez swojego

294

Czytanie w zamkniętej przestrzeni

dziennika, bo „powinno się zawsze mieć coś sensacyjnego do czytania w pociągu”. Według innej bohaterki, Cecylii, pamiętnik

to „tylko zapiski bardzo młodej dziewczyny, jej myśli i wrażenia, i wobec tego są jak najbardziej przeznaczone do druku”24. Dzięki

publikacji, czyli odtworzeniu tekstu tak, by pomnożyć liczbę jego czytelników za pomocą przepisanych kopii, czytania na głos

lub wydrukowania w prasie, kobiety odnalazły głosy podobne

do ich własnych, odkryły, że ich przeżycia nie są odosobnione,

a potwierdzenie tego faktu stało się solidną podstawą, na któ­ rej mogły zbudować autentyczną wizję samych siebie. Tak było

z kobietami epoki Heian, tak było i z George Eliot. Dzisiejsza księgarnia tym się różni od sklepu papierniczego z okresu mojego dzieciństwa, że znajdują się w niej nie tylko

książki przeznaczone dla kobiet przez instancje zewnętrzne rzą­ dzące się prawami rynku, ustalające, co kobiety powinny czytać, ale i dzieła stworzone przez nie same, w których kobiety piszą

o tym, czego nie ma w oficjalnych tekstach. To stawia przed czy­

telniczką zadanie, które być może przewidziały autorki z epoki Heian: ma się wspiąć i przekroczyć mur, wziąć książkę, która ją

pociąga, zerwać z niej okładkę w kolorze narzucającym określony kod i położyć obok książek, które przez przypadek i za sprawą

doświadczenia znalazły się na półce przy jej łóżku.

Zachłanny bibliofil, hrabia Gugliclmo Libri

Kradzież książek Znowu się przeprowadzam. Wokół mnie, pokryte kurzem z kątów, które się niespodziewanie ujawniły po odsunięciu mebli, piętrzą się chwiejne stosy książek, niczym wyrzeźbione przez wiatr skały

w pustynnym pejzażu. Ustawiając kolejne stosy znajomych to­ mów (jedne poznaję po kolorze, inne po kształcie, wiele innych

po jakimś szczególe na obwolutach, których tytuły próbuję od­

czytać do góry nogami albo pod dziwnym kątem), dziwię się, jak zawsze w podobnych okolicznościach, po co właściwie trzymam

tyle książek, do których nigdy po raz drugi nie zajrzę. Tłumaczę

sobie, że ilekroć pozbywam się książki, po kilku dniach się okazuje, że właśnie jej szukam. Tłumaczę sobie, że nie ma książek (albo są naprawdę bardzo nieliczne), w których nie doszukałbym się

czegoś interesującego. Tłumaczę sobie, że znalazły się w moim domu z jakiegoś powodu, a powód ten może się okazać aktualny również w przyszłości. Znajduję różne uzasadnienia: sumienność,

luki w erudycji, niepowtarzalność. Wiem jednak, że główną przy­

czyną, dla której trzymam te nieustannie powiększające się zasoby, jest zachłanność, która ma w sobie coś zmysłowego. Lubię patrzeć na ciasno zastawione półki, pełne mniej lub bardziej znajomych

nazwisk. Cieszy mnie świadomość, że otacza mnie swego rodzaju inwentarz mojego życia, a także przeczucia przyszłości. Lubię

odkrywać w prawie zapomnianych tomach ślady czytelnika, ja­

kim byłem kiedyś - zapiski, bilety autobusowe, skrawki papieru

297

Władza czytelnika

z tajemniczymi nazwiskami i cyframi, datę i miejsce zapisane na stronie przędłytulowej, które przypominają mi o pewnej ka­

wiarni, pokoju w dalekim hotelu, wakacjach sprzed lat. Gdybym

musiał, mógłbym te swoje książki zostawić i zacząć wszystko od nowa, gdzieś indziej. Wiele razy tak było, skłaniała mnie do tego konieczność. Potem musiałem jednak przyznawać, że ponios­

łem ciężką stratę, niemożliwą do naprawienia. Wiem, że kiedy pozbywam się moich książek, coś umiera, i że wciąż wracam

do nich pamięcią, owładnięty żałobną tęsknotą. Z upływem

lat pamięć coraz bardziej szwankuje i przywodzi mi na myśl splądrowaną bibliotekę, gdzie wiele sal zamknięto, a w tych, którejeszcze działają, są duże luki na półkach. Wyciągam jedną

z książek, które tu jeszcze pozostały, i widzę, że wandale wy­ darli z niej sporo kartek. Im bardziej słabnie moja pamięć, tym

mocniej pragnę zachować tę składnicę przeczytanych lektur, ten zbiór tekstur, głosów i zapachów. Posiadanie tych książek

stało się dla mnie sprawą najwyższej wagi, bo jestem zazdrosny o przeszłość.

Rewolucja francuska starała się unicestwić koncepcję, w myśl której przeszłość była własnością jednej klasy. Udało się to przy­

najmniej pod jednym względem. Kolekcjonowanie antyków z roz­ rywki arystokratów zmieniło się w hobby burżuazji, najpierw za

Napoleona, który tak lubił ornamentykę starożytnego Rzymu, a później za republiki. Na początku XIX wieku w Europie weszło w modę wystawianie na pokaz staromodnych bibelotów, obrazów

dawnych mistrzów, starych książek. Antykwariaty przeżywały okres rozkwitu. Antykwariusze gromadzili skarby sprzed rewo­ lucji, które kupowano i prezentowano w domowych muzeach nuworyszów. „Kolekcjoner - pisał Walter Benjamin - przenosi się

marzeniami nie tylko w świat daleki lub miniony, lecz zarazem w świat lepszy, w którym ludzie zaopatrzeni są co prawda w to, czego potrzebują, równie skąpo jak w świecie zwykłym, jednakże rzeczy wolne są od skazy użyteczności”1.

298

Kradzież książek

W 1791 roku decyzją Zgromadzenia Narodowego Luwr prze­

kształcono w muzeum dla ludu. Wicehrabia Franęois-Rene de Chateaubriand, powieściopisarz, w swym wyniosłym proteście przeciw koncepcji wspólnej przeszłości stwierdził, że zgroma­ dzone w taki sposób dzieła sztuki „nie mają już nic do powie­

dzenia ani wyobraźni, ani sercu”. Gdy kilka lat później artysta i antykwariusz Alexandre Lenoir założył Muzeum Francuskich

Pomników, chcąc ocalić rzeźby i kamienne konstrukcje dworów,

klasztorów, pałaców i kościołów splądrowanych przez rewolu­ cję, Chateaubriand określił to pogardliwie mianem „odłamków

i pomnikowych resztek z wszystkich wieków, po Terrorze zgro­ madzonych bezładnie w klasztorach augustianów”2. Zarówno w świecie oficjalnym, jak i w prywatnym światku kolekcjonerów

ruin przeszłości krytyczne słowa Chateaubrianda zdecydowanie

zignorowano. Z odmętów rewolucji uratowało się mnóstwo książek. Pry­ watne biblioteki były w osiemnastowiecznej Francji rodzinnymi

skarbami, przekazywanymi wśród arystokracji z pokolenia na po­

kolenie i stale rozbudowywanymi. Książki z tych zbiorów stano­

wiły zarówno symbol pozycji społecznej, jak i wyrafinowania oraz stylu życia. Można sobie wyobrazić, jak hrabia d’Hoym3, jeden

z najsławniejszych bibliofilów swojej epoki (zmarł w 1736 roku w wieku czterdziestu lat), wyciąga z jednej z ciasno zastawionych półek tom Mów Cycerona, które nie były dlań jednym z setek lub

tysięcy identycznych drukowanych egzemplarzy rozproszonych po wielu bibliotekach, ale książką wyjątkową, oprawioną zgodnie

z poleceniem właściciela, opatrzoną notatkami sporządzonymi jego ręką, ze złotym, wytłaczanym herbem rodu. Mniej więcej od końca XII wieku książki zaczęto uznawać za

przedmiot handlu. Rynkowa wartość książek osiągnęła w Euro­

pie taką wysokość, że pożyczkodawcy godzili się uznawać je za zabezpieczenie zaciągniętego długu. Odpowiednie notatki znaj­ dujemy w wielu średniowiecznych księgach, zwłaszcza będących własnością studentów4. W XV wieku zyskały już jako towar takie

299

Władza czytelnika

znaczenie, że umieszczono je w wykazie towarów sprzedawanych na targach we Frankfurcie i Nórdlingen5.

Zdarzały się, rzecz jasna, książki unikatowe ze względu na swoją rzadkość, wyceniano je na astronomiczne sumy (na przy­

kład egzemplarz Epistolae Petrusa Delphinusa, z 1524 roku, sprzedano w 1719 roku za 1000 liwrów6, większość jednak miała wartość sentymentalną, pamiątek rodowych, których dotykać będą jedynie ręce właścicieli i ich dzieci. Z tych właśnie powodów

rewolucja skierowała swój impet przeciw bibliotekom. Splądrowane księgozbiory duchowieństwa i arystokracji,

symbole „wrogów republiki”, trafiły w końcu do wielkich skła­

dów w kilku miastach Francji - m.in. w Paryżu, Lyonie, Dijon gdzie, wydane na pastwę wilgoci, kurzu i robactwa, czekały, aż

rewolucyjne władze zadecydują o ich losie. Składowanie takich ilości książek nastręczyło tyle problemów, że władze zaczęły or­ ganizować wyprzedaże, by pozbyć się części tego łupu. Jednakże

przed utworzeniem Banku Francji jako prywatnej instytucji, co nastąpiło w 1800 roku, większość francuskich bibliofilów (ci,

którzy ocaleli lub nie wyemigrowali) była zbyt uboga, żeby je

nabywać. Tylko cudzoziemcy, głównie Anglicy i Niemcy, mogli

wykorzystać tę sytuację. Miejscowi księgarze, chcąc zadowolić zagranicznych klientów, wzięli na siebie zadanie zwiadowców

i agentów. Na jednej z ostatnich takich aukcji, która odbyła się w Paryżu w 1816 roku, księgarz i wydawca Jacques-Simon Merlin kupił tyle książek, że wypełnił nimi od piwnic po strychy

dwie pięciopiętrowe kamienice, które nabył specjalnie w tym celu7. Tomy te, częstokroć wyjątkowe i cenne, sprzedawano na wagę, po cenie papieru. Działo się to w czasie, gdy nowe książki nadal były bardzo drogie. Na przykład w pierwszym dziesięcioleciu XIX wieku cena nowo opublikowanej powieści równała się jednej trzeciej miesięcznego wynagrodzenia fran­

cuskiego robotnika rolnego, podczas gdy pierwsze wydanie Le Roman comiąue (Opowieść ucieszna) Paula Scarrona (1651) można było nabyć za jedną dziesiątą tej sumy8.

300

Kradzież książek

Skonfiskowane w czasie rewolucji książki, których nie znisz­

czono ani nie sprzedano za granicę, zostały w końcu rozesłane do bibliotek publicznych, ale korzystało z nich niewielu czytelników.

W pierwszej połowic XIX wieku biblioteki te udostępniały swoje

zbiory w ściśle określonych godzinach, czytelników obowiązywał przepisowy strój, a cenne książki nadal pokrywały się kurzem na półkach9, zapomniane i nieczytane. Ale nie trwało to długo.

Guglielmo Icilio Timoleone, hrabia Libri-Carrucci della So-

maia, urodził się w 1803 roku we Florencji, w starej rodzinie toskańskiej szlachty. Studiował prawo i matematykę, a w tej

ostatniej dziedzinie tak się wyróżnił, że kiedy miał dwadzieścia

lat, zaproponowano, by objął katedrę matematyki na uniwersy­ tecie w Pizie. W roku 1830, prawdopodobnie z powodu gróźb

nacjonalistycznego ugrupowania karbonariuszy, wyemigrował

do Paryża i wkrótce przyjął obywatelstwo francuskie. Skrócił

swe imponujące nazwisko i występował odtąd jako hrabia Libri. Przychylnie przyjęty przez francuskich akademików, został

wybrany na członka Institut de France, otrzymał profesurę na

Uniwersytecie Paryskim, a za osiągnięcia naukowe odznaczono go Legią Honorową. Libri interesował się jednak nie tylko nauką, był

także zamiłowanym bibliofilem. Do 1840 roku zdołał zgromadzić sporą kolekcję, handlował też rękopisami i rzadkimi wydaniami.

Dwukrotnie starał się o stanowisko w Bibliotece Królewskiej, ale bez powodzenia. W 1841 roku został mianowany sekretarzem

komisji, która miała przejrzeć oficjalny „ogólny i szczegółowy

katalog wszystkich rękopisów w starożytnych i nowożytnych językach, znajdujących się we wszystkich departamentalnych bibliotekach publicznych”10. Sir Frederic Madden, kustosz Działu Rękopisów British Museum, tak opisuje swe pierwsze spotkanie z Librim, które odbyło się 6 maja 1846 roku w Paryżu:

301

Władza czytelnika

Po jego wyglądzie można by sądzić, że nigdy nic używał mydła, wody ani szczotki. Pokój, w którym przedstawiono nas sobie, miał zaledwie 16 stóp szerokości, ale zapełniony był rękopisami uło­ żonymi na półkach sięgających sufitu. Okna były podwójne, na kominku płonął węgiel, a gorąco, połączone z zapachem welinu, było tak nieznośne, że z trudem oddychałem. Pan Libri zauważył, co się z nami dzieje, i otworzył jedno okno, ale nietrudno było poznać, że powiew świeżego powietrza jest mu niemiły. Uszy miał zatkane watą, jakby się przed nim chciał ochronić! Pan Libri jest raczej korpulentny, ma dobroduszne, choć ostre rysy11.

Sir Frederic nie wiedział wtedy, że hrabia Libri to jeden z najbar­ dziej utalentowanych książkowych złodziei wszech czasów.

jak twierdzi siedemnastowieczny plotkarz Gedeon Tallemant

des Reaux, kradzież książek nie jest przestępstwem, o ile się ich potem nie sprzedaje12. Librim z pewnością kierowała do pew­ nego stopnia przyjemność, jaka płynie z trzymania w rękach unikatowego tomu, przewracania kart, których nikt inny nie

będzie przewracał bez pozwolenia właściciela. Nie dowiemy się

jednak, czy uczonego bibliofila skusił niespodziewanie widok tak wielu pięknych tomów, czy też namiętność do książek skłoniła go do ubiegania się o tę posadę. Uzbrojony w u rzędowe pozwolenia, odziany w szeroki płaszcz, pod którym chował swoje skarby, uzyskał dostęp do bibliotek w całej Francji, a wyspecjalizowa­

na wiedza umożliwiała mu wyławianie ukrytych rarytasów. W Carpentras, Dijon, Grenoble, Lyonie, Montpellier, Orleanie, Poitiers i Tours nie tylko kradł całe tomy, ale i wycinał pojedyn­ cze karty, które następnie wystawiał, a czasami sprzedawał13.

Tylko w Auxerre mu się to nie udało. Usłużny bibliotekarz, chcąc zadowolić dygnitarza, którego papiery przedstawiały jako Mon-

sieur le Secretaire i Monsieur 1’Inspecteur General, umożliwił mu pracę w bibliotece w nocy, ale uparł się, by towarzyszył mu strażnik, gotowy spełnić każde życzenie monsieur14. Pierwsze zarzuty przeciw Libriemu pochodzą z 1846 roku, ale je zignorowano - być może dlatego, że wydały się nieprawdopo­

302

Kradzież książek

dobne. Hrabia nadal plądrował biblioteki. Zaczął też organizować

wyprzedaże niektórych ukradzionych książek, przygotowując na te okazje świetne, szczegółowe katalogi15. Dlaczego namiętny bibliofil sprzedawał książki, które ukradł, tak bardzo ryzykując?

Niewykluczone, że wierzył, jak Proust, iż „pragnienie sprawia, że wszystko rozkwita, posiadanie - że więdnie”16. Może potrzebne

mu były tylko te najcenniejsze, które wybrał na rzadkie perły swojego łupu. Może sprzedawał je powodowany chciwością, ale

to przypuszczenie o wiele mniej interesujące. Bez względu na to, czym się kierował, sprzedawania kradzionych książek nie dało

się już przemilczeć. Oskarżeń było coraz więcej, a po roku pro­

kurator wszczął dyskretne dochodzenie, które zostało wyciszone

przez premiera, Franęois Guizota. Był on przyjacielem Libriego

i świadkiem na jego ślubie. Afera nie zatoczyłaby prawdopodobnie szerszych kręgów, gdyby rewolucja 1848 roku, która położyła kres monarchii lipcowej i proklamowała Drugą Republikę, nie

wydobyła na jaw akt sprawy Libriego, ukrytych w biurku Gui­ zota. Libri został ostrzeżony i wraz z żoną uciekł do Anglii, nie

zapomniawszy jednak zabrać ze sobą osiemnastu kufrów książek wartości 25 tysięcy franków17. W owym czasie wykwalifikowany robotnik zarabiał około 4 franków dziennie18. Cała rzesza polityków, artystów i pisarzy pospieszyła (na próżno) z obroną Libriego. Byli wśród nich tacy, którzy ko­

rzystali na jego machinacjach i nie chcieli zostać uwikłani

w skandal. Inni uznali go za godnego szacunku uczonego i nie uśmiechało im się, że okażą się naiwniakami. Szczególnie gor­ liwym obrońcą Libriego okazał się pisarz Prosper Merimee19.

Libri pokazał mu w mieszkaniu znajomego słynny Pięcioksiąg z Tours, iluminowany rękopis z VII wieku. Pisarz, który dużo

podróżował po Francji i odwiedził wiele bibliotek, powiedział, że widział tę księgę w Tours. Libri pospiesznie wyjaśnił, że była

to francuska kopia oryginału, nabytego przezeń we Włoszech. Merimee mu uwierzył. Pisząc 5 czerwca 1848 roku do Edouarda

Delesserta, twierdził z uporem: „Dla mnie, kogoś, kto zawsze

303

Władza czytelnika

mówił, że pasja kolekcjonerska doprowadza ludzi do zbrodni,

Libri jest najuczciwszym z kolekcjonerów. Nie znam poza nim nikogo, kto zwracałby do bibliotek książki ukradzione przez innych”20. Dwa lata po uznaniu Libriego winnym Merimee opublikował na łamach „La Revue des Deux Mondes”21 tak

namiętną obronę swego przyjaciela, że oskarżono go o obrazę

wymiaru sprawiedliwości. Wobec niezbitych dowodów Libri został skazany in absentia na dziesięć lat więzienia i utratę stanowisk publicznych. Lord

Ashburnham, który za pośrednictwem księgarza Josepha Barrois kupił od niego inny rzadki iluminowany Pięcioksiąg (skradziony

tym razem z biblioteki publicznej w Lyonie), uznał dowody winy

i zwrócił książkę francuskiemu ambasadorowi w Londynie. Był to jedyny zwrócony przezeń egzemplarz. „Gratulacje, jakie na­

płynęły ze wszystkich stron, nie skłoniły jednak szlachetnego

dobroczyńcy, by uczynił to samo z innymi rękopisami ze swojej biblioteki” - skomentował Leopold Dclislc22, który w 1888 roku sporządził katalog łupów Libriego.

Było to jednak długo po tym, jak Libri odwrócił ostatnią stronę ostatniej ze skradzionych przez siebie książek. Z Anglii

wyjechał do Włoch i osiadł w Fiesole, gdzie zmarł 28 września 1869 roku, w nędzy i nieoczyszczony z zarzutów. A jednak ze­

mścił się pod koniec na swoich oskarżycielach. W roku śmierci Libriego matematyk Michel Chasles, który przejął po nim katedrę

w Instytucie, nabył niewiarygodny zbiór autografów. Był pewien, że przyniesie mu sławę i wzbudzi zazdrość innych kolekcjonerów. Znajdowały się w nim listy Juliusza Cezara, Pitagorasa, Nerona,

Kleopatry, tajemniczej Marii Magdaleny. Wszystkie okazały się

falsyfikatami, dziełem słynnego fałszerza Vrain-Lucasa, którego Libri poprosił o złożenie wizyty jego następcy*-3. Za czasów Libriego kradzież książek nie była nową kategorią przestępstwa. „Historia bibliokleptomanii - pisze Lawrence S. Thompson - sięga początków bibliotek w Europie Zachodniej.

304

Kradzież książek

Z pewnością ma tradycje jeszcze dawniejsze, znały ją biblioteki Grecji i świata Orientu”24. Pierwsze rzymskie księgozbiory skła­

dały się głównie z książekgreckich, Rzymianie bowiem dokładnie splądrowali Grecję. Przenieśli do Rzymu królewską bibliotekę ma­

cedońską, bibliotekę Mitrydatesa z Pontu oraz Apellicona zTeos (korzystał z niej później Cycero). Nie inaczej było w pierwszych

wiekach chrześcijaństwa: koptyjski mnich Pachomiusz, który na

początku III wieku założył bibliotekę w swoim klasztorze w egip­ skiej miejscowości Tabennisi, prowadził inwentarz i co wieczór go sprawdzał, by mieć pewność, że książki zostały zwróconc2;>.

Wikingowie najeżdżający anglosaską Anglię kradli iluminowane

rękopisy mnichów, prawdopodobnie dla złota znajdującego się

na oprawach. Jeden z tych drogocennych tomów, Codex Aureus, został skradziony w XI wieku, ale po zapłaceniu okupu wrócił do właścicieli, ponieważ rabusie nie mogli go nigdzie sprzedać. Złodzieje książek byli plagą w okresie średniowiecza i renesansu.

W 1752 roku papież Benedykt XIV ogłosił bullę, przewidującą dla takich złodziei nałożenie ekskomuniki.

Inne groźby miały bardziej konkretny charakter, o czym świadczy poniższe upomnienie wpisane do jednego z cennych

renesansowych tomów: My Masters name aboveyou see, Take heede thereforc you steale not me; For ifyou doe, without delay Your necke...for me shall pay. Looke doune below and you shall see The picture of the gallowstree; Take heede therefore of thys in time Lest on this tree you highly clime!26

Albo to, z biblioteki klasztoru San Pedro w Barcelonie:

Jeśli ktoś ukradnic książkę albo pożyczy i nie odda właścicielowi, niech w jego ręku zmieni się ona w węża i go ukąsi. Niechaj dotknie

305

Władza czytelnika

go paraliż, a wszystkie członki niech mu odpadną. Niech skręca się w męczarniach, wołając o litość, niech jego cierpieniom nie będzie końca, aż wyda ostatnie tchnienie. Niech robaki niszczące książki toczą jego wnętrzności, niczym nieśmiertelny Czerw. A gdy przyjdzie godzina sądu, niech ognie piekielne spalają go po wieki wieków27. Żadne przekleństwa nie odstraszają jednak czytelników, któ­

rzy, wzorem oszalałych z miłości, zdecydowani są przywłaszczyć

sobie określoną książkę. Impuls, który każę posiąść ją na własność,

stać się wyłącznym właścicielem, to rodzaj namiętności, z którą

mało co może się równać. „Lepiej czyta się książkę - wyznał

współczesny Libriemu Charles Lamb - która do nas należy, z którą się od dawna zżyliśmy, znamy topografię wszystkich plam i oślich

uszu, wiemy, gdzie się pobrudziła, kiedy czytaliśmy ją, popijając herbatę i jedząc bułeczki z masłem”28. W akcie czytania wytwarza się zażyły, fizyczny wręcz stosu­

nek, w którym mają swój udział wszystkie zmysły: oczy podąża­

jące za słowami na stronie, uszy, w których echem rozlegają się

dźwięki, nos wdychający znajomy zapach papieru, kleju, farby

drukarskiej, kartonu lub skóry, dotyk szorstkiej lub gładkiej stro­ nicy, miękkiej lub twardej oprawy, nawet smak, gdy czytelnik ślini

palce, przewracając kartki (co wykorzystał morderca z Imienia róży Umberto Eco, by otruć swe ofiary). Wielu czytelników nie

chce dzielić się z nikim tymi doznaniami, a jeśli książka, którą pragną przeczytać, należy do kogoś innego, prawo własności uszanować równie trudno, jak dotrzymać wierności, gdy w grę

wchodzi nowa miłość. Poza tym fakt posiadania staje się niekiedy równoznaczny z zawładnięciem intelektualnym. Mamy poczu­ cie, że znamy książki, które są naszą własnością, jak gdyby fakt

własności stanowił, w bibliotece tak samo jak w sądzie, dziewięć dziesiątych prawa. Wydaje nam się, że gdy patrzymy na grzbiety książek, które nazywamy naszymi, posłusznie stojących na straży

wokół ścian naszego pokoju, gotowych przemówić do nas i tylko

306

Kradzież książek

do nas, gdy tylko otworzymy stronę, mamy prawo stwierdzić: „wszystko to jest moje”, jakby od samej ich obecności udzielała się

nam zawarta w nich mądrość, a my już nie musimy przedzierać się przez ich treść.

Pod tym względem jestem takim samym winowajcą jakhrabia Libri. Nawet dziś, przytłoczony dziesiątkami wydań i tysiąca­

mi egzemplarzy tego samego tytułu, wiem, że książka, którą trzymam w ręku, ta, a nie żadna inna, jest tą właściwą i jedyną.

Dopiski, plamy, takie czy inne zaznaczenia, określony moment

i miejsce, stanowią o jej wyjątkowym charakterze, jakby była bezcennym manuskryptem. Może niechętnie usprawiedliwiali­ byśmy proceder Libriego, ale pragnienie, które go do tego pchnę­ ło, impuls, który nakazuje, choćby na moment, być jedynym człowiekiem, który może daną książkę nazwać „swoją”, znane

jest większej liczbie uczciwych ludzi płci obojga, niż gotowi by­ libyśmy przyznać.

Dickens czytający Karylion, fragment rysunku Daniela Maclisc*a

Czytający autor Zdarzyło się to w Rzymie pewnego wieczoru pod koniec I wieku

p.n.e. Caius Plinius Caecilius Secundus (znany przyszłym czytelni­

kom jako Pliniusz Młodszy, w odróżnieniu od swego wuja erudyty Pliniusza Starszego, który zginął podczas wybuchu Wezuwiusza

w 79 r. p.n.e.) wyszedł z domu przyjaciela, pałając słusznym gnie­ wem. Gdy tylko znalazł się w swojej pracowni, usiadł i chcąc zebrać

myśli (mając też prawdopodobnie na względzie tom listów, które pewnego dnia zbierze i opublikuje), napisał do prawnika Claudiusa

Restitutusa o tym, co zaszło owego dnia: Nie mogę się wstrzymać, ażebym nie wynurzył przed tobą li­ stownie, gdy mi nic było wolno osobiście, urazy, którą uczułem przy słuchaniu pewnego przyjaciela. Czytano księgę zupełnie doskonałą; słuchali jej dwaj czy trzej, podobni do głuchych lub niemych, ludzie co sobie samym i małej liczbie innych wy­ mownymi się zdają. Nie otworzyli oni ust ani nie ruszyli ręką, ani nareszcie nie powstali, chociażby tylko z przyczyn znudzenia siedzeniem. Cóż to za wielka surowość? cóż to za mądrość? co za raczej ociężałość, duma, niezgrabność, a bardziej szaleństwo, cały dzień poświęcić na to, ażeby obrażać, ażeby nieprzyjacie­ lem opuścić tego, do którego się jako do największego przyszło przyjaciela?1. Po dwudziestu wiekach trudno nam pojąć, dlaczego Pliniusz

tak się wzburzył. Za jego czasów czytanie w wykonaniu autora

309

Władza czytelnika

było modną ceremonią towarzyską2 i tak jak podczas wielu in­

nych ceremonii zarówno słuchaczy, jak i autorów obowiązywała

określona etykieta. Od słuchaczy oczekiwano krytycznych opinii, które umożliwiłyby autorowi wprowadzenie poprawek do tekstu.

Dlatego właśnie nieruchome audytorium tak wytrąciło Pliniusza

z równowagi. Sam czasami czy tał grupie przyjaciół pierwszy szkic którejś ze swoich mów, a następnie wnosił zmiany, zależnie od reakcji słuchaczy3. Poza tym słuchacze powinni być przez cały czas obecni, bez względu na to, jak długo trwa czytanie, aby

nie uronić żadnej części tekstu. Zdaniem Pliniusza ci, którzy traktują takie spotkania jako towarzyską rozrywkę, są niewiele lepsi od bandytów.

Większa część po miejscach publicznych siedzi i czas na słucha­ nie bajek traci: a tymczasem każą sobie donosić, czy czytający już wszedł, czy przedmowę już skończył, jak wielką już część xięgi rozwinął. Wtenczas dopiero, a nawet i wtedy zwolna tylko i ociągając się przybywają; i mimo to jednak nie zostają, lecz przed ukończeniem oddalają się, jedni ukradkiem i skrycie, drudzy pro­ sto i otwarcie (...) Tym większej godni są pochwały ci, których ta gnuśność, czyli duma słuchaczy od chęci pisania i odczytywania nie odstręcza4.

Autor, chcąc odnieść sukces, też musiał przestrzegać pew­

nych zasad, trzeba się było bowiem uporać z różnymi problema­

mi. Przede wszystkim należało znaleźć odpowiednie miejsce. Bogacze wyobrażali sobie, że są poetami, i recytowali napisane przez siebie utwory tłumom znajomych w swych luksusowych

willach, wauditoriutn - sali zbudowanej specjalnie w tym celu. Niektórzy z tych zamożnych poetów, jak Titinius Capito5, byli wielkoduszni i udostępniali swe auditoria na występy innych

twórców, przeważnie jednak z sali korzystał wyłącznie właś­ ciciel. Gdy grono znajomych już się zebrało, autor zasiadał

w fotelu na podium, odziany w nową togę i wszystkie swoje pierścienie6. Pliniuszowi ten zwyczaj przeszkadzał. „Ci, którzy

310

Czytający autor

siedząc, mowę mają, chociaż po większej części też same im służą korzyści co stojącym, jednakże dla tego samego, że siedzą, tracą niejako wszelką moc i zapał”. „Najcelniejsze podpory wymowy, tojestoczy i ręce są związane”7. Niezbędne były więc umiejętności oratorskie. Pliniusz, chwaląc jednego z lektorów,

stwierdził: Zręcznie się bowiem to wznosił, to spuszczał; wspaniałe rzeczy płaskiemi, słabe silnemi i poważne wesołemi przeplatał. Zalecało się to głosem bardzo miłym, a głos sam skromnością. Wielki rumieniec, wielka obawa na twarzy znacznemi są czytającego ozdobami. Albowiem w naukach, nie wiadomo mi, z jakiego powodu, bardziej ludziom lękliwość jak śmiałość przystoi8.

Ci, którzy wątpili w swoje lektorskie umiejętności, mogli się uciec do pewnych trików. Sam Pliniusz, który zachowywał

pewność siebie, gdy czytał mowy, ale wątpił, czy potrafi czytać

poezje, wpadł na następujący pomysł: Zamyślam [...] mając odczytywać poufałym przyjaciołom, wy­ zwoleńca mego doświadczyć - pisał do Swctoniusza, autora Żywotów cezarów. -1 to także poufałość, iżem wybrał człowieka, który czytać będzie niedokładnie, lecz lepiej odemnie, jeżeli się tylko nie zmiesza (...) nie wiem całkiem, co mam czynić w czasie, gdy on będzie czytał; czy siedzieć nieporuszony i niemy i do nieczynnego podobny; czy też (jak to niektórzy) słowom jego szemraniem, oczami i gestem towarzyszyć9. Nie wiemy, czy owego wieczoru odbyło się pierwsze w historii

przedstawienie z playbacku, w wykonaniu Pliniusza. Wiele takich imprez przeciągało się w nieskończoność. Pli­

niusz uczestniczył kiedyś w czytaniu, które trwało trzy dni. (Najwyraźniej nie sprawiło mu to przykrości, może dlatego, że

lektor oznajmił zgromadzonym: „Lecz cóż mi do nich? Jeden Pliniusz staje mi za poprzedzających”10). Publiczne czytanie

utworów, które mogło trwać od kilku godzin do kilku dni, stało

311

Władza czytelnika

się w praktyce nieuchronnym obowiązkiem każdego, kto chciał

zaistnieć jako autor. Horacy ubolewał, że wykształceni czy­ telnicy przestali być zainteresowani tym, co poeta napisał, ale

„nie czerpią już przyjemności ze słuchania, tylko z ulotnych i pustych wrażeń, jakie daje oko”11. Marcjalis tak miał już dość

wierszokletów, którzy zamęczali go czytaniem na głos swoich utworów, że napisał: Co ja się z tobą namęczę, nabiedzę: Stoję - ty czytasz, i czytasz, gdy siedzę; Lecę - ty czytasz, s... - czytasz z zapałem12.

Pliniusz akceptował jednak te autorskie popisy i widział w nich oznakę nowej złotej epoki literatury. „Rok ten był bardzo

płodny w poetów. W całym miesiącu Kwietniu dnia prawie nie

było, w którymby który (płodu swego) nie czytał. Cieszę się, że kwitną nauki, odznaczają się umysły ludzkie i szukają chwały”13.

Następne pokolenia były innego zdania. Imiona większości tych poetów odeszły w zapomnienie.

Jeśli jednak komuś pisana była sława, to dzięki tym publicz­

nym występom autor nie musiał już czekać, aż zyska ją po śmierci. „Ja zaś tego za najszczęśliwszego poczytuję, który dobrą i trwałą

swą chwałę przewidując, już naprzód się nią cieszy i pewnym jej będąc u potomności, w przyszłej żyje sławie”1'1 - pisał Pliniusz do swego przyjaciela Valeriusa Paulinusa. Liczyła się dlań sława

za życia. Ucieszył się, kiedy na wyścigach jeden z widzów wziął Tacyta (którego bardzo poważał) za niego, Pliniusza. „Azaliż

kiedy Demostenes słusznie się cieszył, iż go baba Ateńska w ten sposób poznała: Tenże to Demostenes? Ja z sławy imienia mego cieszyć się nie mam? Ja zaś i cieszę się, i radość mą wyznaję”15. Jego dzieła publikowano i czytano nawet na takim odludziu jak Lugdunum (Lyon).

Nie sądziłem, aby w Lugdunie byli księgarze: i z tern więk­ szą radością wyczytałem z listu twego, iż dziełko moje tam

312

Czytający autor

sprzedają; i cieszy mnie, iż za granicą zachowują wziętość, którą zyskały w Rzymie. Zaczynam bowiem sądzić, iż dosyć doskona­ leni jest to, w czcm zdania ludzi, którzy dla tak wielkiej rozma­ itości okolic wcale nic ulegają jedni drugim, na jedno się zga­ dzają16.

O wiele bardziej wołał jednak wyrazy uznania składane przez słuchające go audytorium niż cichą aprobatę anonimowych czy­ telników.

Pliniusz wymienił kilka przyczyn, dla których warto było czytać publicznie swoje utwory. Sława bez wątpienia bardzo się

liczyła, ale przyjemnie też było słuchać własnego głosu. Pliniusz usprawiedliwiał ten akt samouwielbienia, twierdząc, że publicz­

ność, która wysłucha danego tekstu, kupi go po opublikowaniu,

wytworzy się więc popyt, co ucieszy zarówno autora, jak i wy­ dawcę oraz księgarza17. Uważał, że publiczne czytanie to najlepszy

sposób na zdobycie odbiorców. Samo jako takie było w istocie podstawową formą publikowania.

Jak słusznie zauważył Pliniusz, publiczne czytanie to występ, czynność, w którą zaangażowane jest całe ciało, i to właśnie

odbiorcy mają postrzegać. Czytający autor - wtedy i współcze­ śnie - steruje słowami za pomocą określonych dźwięków, odgrywa

je gestami. Wykonanie takie nadaje tekstowi ton, który (przy­ puszczalnie) autor sobie zamierzył w chwili tworzenia, dzięki czemu słuchacz ma poczucie, że bliżej poznaje intencje autora.

Nadaje to również tekstowi znamię autentyczności. Jednocześnie czytanie w wykonaniu autora wypacza jednak tekst, poprawiając go (lub zubażając) przez interpretację. Kanadyjski powieściopi-

sarz Robertson Davies nakładał na swoje czytania całe warstwy charakteryzacji, odgrywając raczej, niż recytując swoje utwory.

Francuska pisarka Nathalie Sarraute czyta w sposób monotonny,

nie oddając swym lirycznym tekstom tego, co należne. Dylan Thomas wyśpiewywał swoje wiersze, podkreślając akcenty, jakby bił w gong, i w nieskończoność przedłużając pauzy18. T.S. Eliot

313

Władza czytelnika

mamrotał jak nadąsany pastor przeklinający pod nosem swoje

owieczki. Tekst czytany przed audytorium określany jest nic tylko przez stosunek, jaki zachodzi między jego integralnymi cechami

a właściwościami arbitralnej, wciąż zmieniającej się publiczności, słuchacze nie mają bowiem tej swobody, jaką cieszy się zwykły czytelnik; nie mogą się cofnąć, przeczytać czegoś na nowo, za­ trzymać się, nadać tekstowi własnej konotacyjnej intonacji. Tekst

jest zależny od autora-wykonawcy, który przyjmuje na siebie rolę

czytelnika czytelników, domyślnego wcielenia każdego z człon­

ków zawłaszczonego audytorium, dla którego czyta, ucząc ich, jak powinno się czytać. Autorskie występy bywają niezwykle

dogmatyczne. Nie tylko w Rzymie odbywały się seanse publicznego czytania. Znali je również Grecy. Pięć wieków przed Pliniuszem Herodot

czytał swoje dzieła podczas igrzysk olimpijskich, gdzie zbierała się liczna i entuzjastycznie nastawiona publiczność z całej Gre­

cji. Zaoszczędzał sobie w ten sposób trudu jeżdżenia z miasta do miasta. Jednakże w VI wieku publiczne czytania przestały

w zasadzie funkcjonować, nie było już bowiem „wykształconej publiczności”. Ostatni znany nam opis Rzymian słuchających lektora znajdujemy w listach chrześcijańskiego poety Sydon iusza

Apolinarego, pochodzących z drugiej połowy V wieku. Jak ubole­

wał sam Sydoniusz, łacina stała się już językiem obcym, służącym określonym celom: „językiem liturgii, kancelarii i nielicznych uczonych”19. Jak na ironię, Kościół chrześcijański, który przyjął

łacinę, by szerzyć ewangelię „wszędzie i wszystkim”, przekonał się,

że przeważająca większość wiernych nie rozumie już tego języka. Łacina stała się częścią „tajemnicy” Kościoła. W XI wieku poja­

wiły się pierwsze słowniki łacińskie, dla uczniów i nowicjuszy, dla których łacina przestała być językiem ojczystym.

Autorom nadal jednak potrzebny był ten rodzaj stymulacji,

jaki dają bezpośredni słuchacze. Pod koniec XIII wieku Dante

314

Czytający autor

twierdził, że volgare („język pospolity”) - to znaczy dialekt - jest nawet z trzech powodów szlachetniejszy od łaciny. Po pierw­ sze - był to pierwszy język, jakim Adam i Ewa mówili w raju,

po drugie - był „naturalny”, a łacina sztuczna, jako że uczono jej w szkole; po trzecie - był rozpowszechniony, wszyscy nim mówili, a łacinę znali nieliczni20. Choć ta obrona języka naro­

dowego została, paradoksalnie, napisana po łacinie, jest całkiem prawdopodobne, że pod koniec życia Dante na dworze Guida

Novello da Polenta w Rawennie czytał fragmenty swej Komedii w „języku pospolitym”, którego tak elokwentnie bronił. Na

pewno w XIV i XV wieku znów się upowszechniły czytania w wykonaniu autorów. W literaturze świeckiej i religijnej znaj­

dujemy na to wiele dowodów. W 1309 roku Jean de Joinville de­ dykował swój Żywot św. Ludwika „tobie, twoim braciom i innym, którzy będą tego słuchać”21. Pod koniec XIV wieku francuski historyk Froissart przez sześć długich zimowych tygodni szedł

nocą, nie zważając na burze, by czytać swój romans Meliador cierpiącemu na bezsenność hrabiemu de Blois22. Książę i poeta Karol Orleański, który w 1415 roku pod Azincourt dostał się

do angielskiej niewoli i spędził tam długie lata, napisał w tym czasie wiele utworów. W 1440 roku, gdy wyszedł na wolność,

czytał je na dworze w Blois podczas wieczorów literackich, na które zapraszano i innych poetów, między innymi Franęois

Villona. Przedmowa z 1499 roku do Celestyny Fernanda de Rojasa wyraźnie stwierdza, że ta długa sztuka (czy też nowela

w formie sztuki) ma być zgodnie z zamierzeniem autora czy­ tana na głos, „kiedy zbierze się mniej więcej dziesięć osób, by posłuchać tej komedii”23. Można przypuścić, że autor (o którym

wiemy niewiele więcej poza tym, że był wychrzczonym Żydem

i nie chciał, by Inkwizycja interesowała się jego utworami) wypróbowywał przedtem „komedię” na swoich przyjaciołach"4. W styczniu 1507 roku Ariosto czytał nieukończonego jeszcze Orlanda szalonego Isabelli Gonzadze, dochodzącej do siebie po

315

Władza czytelnika

chorobie, „dzięki czemu przez dwa dni nie tylko się nie nudziła, ale zaznawała ogromnej przyjemności”25. Z prawie całkowitą pewnością można też stwierdzić, że GeofTrey Chaucer, w którego

utworach znajdujemy liczne odniesienia do czytania na głos, również występował jako lektor26.

Chaucer, syn dobrze prosperującego handlarza winem, kształcił się prawdopodobnie w Londynie, gdzie odkrył dzieła Owidiusza,

Wergiliusza i poetów francuskich. Wzorem wielu potomków

bogatych rodzin wstąpił na służbę w arystokratycznym domu, u Elżbiety hrabiny Ulsteru, żony drugiego syna króla Edwarda III. Tradycja podaje, że jednym z jego pierwszych utworów był hymn do Matki Boskiej, ułożony na prośbę szlachetnej damy Blanki

Lancaster (to dla niej napisał później The Book of the Duchesse), który czytał na głos przed nią i jej dworem. Można sobie wy­ obrazić, jak młodzieniec, z początku stremowany, później na­

bierający pewności siebie, nieco się zacinając, czyta swój poemat,

niczym uczeń odczytujący wypracowanie przed klasą. Chaucer

musiał być wytrwały; nie zaprzestał czytania swoich utworów. Na ilustracji w manuskrypcie Troilusa i Criseydy, znajdującym

się obecnie w Corpus Christi College w Cambridge, wyobrażony

jest mężczyzna stojący przy pulpicie na dworze i zwracający się do

audytorium złożonego z panów i dam. Na pulpicie leży otwarta księga. Mężczyzna to Chaucer, siedząca nieopodal królewska para

to Ryszard II i królowa Anna.

Styl Chaucera łączy w sobie środki zapożyczone od klasycz­ nych retorów z kolokwializmami i zwrotami zaczerpniętymi z tradycji minstreli. Czytelnik, który śledzi jego słowa z per­

spektywy wieków, słyszy ten tekst i widzi go zarazem. Ponieważ

publiczność Chaucera miała „czytać” jego poematy głównie za pomocą słuchu, podstawowymi elementami poetyckiej kom­ pozycji były takie środki, jak rym, kadencja, powtórzenia oraz

głosy różnych postaci. Autor, czytając na głos, mógł je dowolnie

316

Czytający autor

zmieniać, zależnie od reakcji odbiorców. Przy zapisywaniu

tekstu, czy to z przeznaczeniem dla innego lektora, czy dla

kogoś, kto czytał po cichu, istotne było zachowanie tych efek­ tów oddziałujących na słuch. Z tego powodu powstały znaki interpunkcyjne dla głośnego czytania, tak jak kiedyś wpro­

wadzono znaki ułatwiające czytanie po cichu. Na przykład diple - znak w formie poziomej strzałki umieszczany przez kopistę na marginesie, by zwrócić uwagę na jakiś fragment

tekstu - przekształcił się później w cudzysłów, używany dla oznaczenia cytatów, a potem także dialogów [w interpunkcji

angielskiej]. Kopista, który pod koniec XIV wieku sporządził tak zwany manuskrypt z Ellesmere Opowieścikanterberyjskich, dla zaznaczenia rytmu czytanych na głos wierszy wprowadził ukośniki:

In Southwark / at the Tabard / as I lay Redy / to wenden on my pilgritnage27. [Kiedym spoczywał „Pod Jaką” w gospodzie w Southwark, gotowy, z nabożeństwem szczerym, Dalej w pielgrzymce iść do Canterbury28].

Jednakże w 1387 roku współczesny Chaucerowi Jan zTrevisa,

który tłumaczył z łaciny bardzo podówczas popularne dzieło

epickie Polychronicon, zdecydował się oddać je po angielsku nie wierszem, lecz prozą - mniej przystosowaną do publicznego czytania - wiedział bowiem, że odbiorcy raczej nie będą słuchać

recytacji, lecz najprawdopodobniej sami książkę przeczytają.

Uważano, że z tekstem nieżyjącego autora czytelnik może swo­

bodniej obcować.

Mimo wszystko autor, magiczny twórca tekstu, zachował

prestiż czarodzieja. Czytelników ciekawiło spotkanie z żywym człowiekiem, z ciałem zawierającym w sobie umysł, który wy­ śnił Doktora Fausta, Toma Jonesa, Kandyda. Z punktu widzenia

317

Władza czytelnika

autora również coś z magii miało w sobie spotkanie z wytworem

literatury - publicznością, „drogim czytelnikiem”, z tymi, którzy dla Pliniusza byli konkretnymi, dobrze lub źle wychowanymi ludźmi obdarzonymi oczami i uszami, a którzy dziś, po setkach

lat, stali się wyłącznie nadzieją, rezydującą gdzieś poza zapisaną stronicą. Sprzedano siedem egzemplarzy - rozważa bohater powieści Thomasa Love Peacocka Nightmare Abbey [Straszne Opactwo] napisanej w początkach XLX wieku. - Siedem to liczba mistyczna, to dobry znak. Niech odnajdę siedmiu nabywców moich siedmiu egzemplarzy - będą siedmioma złotymi świecznikami, za pomocą których rozjaśnię świat29.

Autorzy, pragnący spotkać swoich siedmiu (a jeśli szczęście im do­ pisało, po siedmiokroć siedmiu) czytelników, znów zaczęli czytać

publicznie swoje dzieła.

Jak już stwierdził Pliniusz, takie występy miały nie tylko

przedstawić tekst odbiorcom, ale i samemu autorowi. Chaucer

z pewnością przeredagowywał Opowieści kanterberyjskie po pu­ blicznych czytaniach (niewykluczone, że część zarzutów, jakie

usłyszał, wkładał w usta pielgrzymów, na przykład Sędziego,

który uznał Chaucerowskie rymy za pretensjonalne). Trzysta lat później Molier zwykł czytać pisane przez siebie sztuki swojej

służącej. Jeśli to kiedykolwiek czynił - skomentował angielski pisarz Samuel Butler w swoich Notebooks - to dlatego, że podczas czytania na głos jego dzieło prezentowało się przed nim w nowym świetle. Skupiając uwagę na każdej linijce z osobna, mógł ją surowiej ocenić. Ja sam zawsze zamierzam to, co napiszę, przeczytać ko­ muś na głos i przeważnie to robię. Prawic każdy nadajc się na słuchacza, ale nic powinien być na tyle przenikliwy, żebym się go obawiał. Czytając na głos, od razu wyczuwam słabe miejsca tam, gdzie przedtem, kiedy czytałem tylko na własny użytek, wszystko wydawało mi się w porządku30.

318

Czytający autor

Czasami autor decydował się na publiczne występy nic dla­ tego, że chciał poprawić swoje dzieło, ale ze względu na cenzurę.

Jean-Jacques Rousseau, gdy władze zakazały publikacji jego Wy­ znań, czytał je przez całą długą, mroźną zimę 1768 roku w różnych

arystokratycznych domach Paryża. Jedna z takich sesji trwała od

dziewiątej rano do trzeciej po południu. Jak relacjonuje pewien

słuchacz, gdy Rousseau doszedł do miejsca, w którym opisuje, jak porzucił własne dzieci, publiczność, z początku zażenowana, zalała się łzami31. Wiek XIX był w całej Europie złotą epoką autorskiego czyta­ nia. Charles Dickens stał się w Anglii gwiazdą takich występów. Dickens, który zawsze interesował się amatorskim teatrem (kil­

ka razy wystąpił na scenie, zwłaszcza w napisanej w 1857 roku wspólnie z Wilkie Collinsem sztuce The Frozen Deep), wyko­ rzystywał swój talent aktorski przy głośnym czytaniu utworów.

Podobnie jak u Pliniusza, występy te miały dwojaki charakter. Z jednej strony, czytał swe dzieła przyjaciołom, chcąc wygładzić

ostateczną wersję i przekonać się, jak jego proza oddziałuje na słuchaczy, z drugiej - były to publiczne przedstawienia, z któ­

rych zasłynął pod koniec życia. Opisując w liście do żony, jak

czytał swoją drugą opowieść wigilijną, Dzwony, nie posiadał się z radości: „Gdybyś wczoraj wieczorem widziała iMacreadyego [jeden z przyjaciół Dickensa] - kiedy czytałem, szlochał i płakał, wcale się z tym nie kryjąc - poczułabyś (tak jak ja), co to znaczy

mieć władzę”. „Władzę nad ludźmi - dodał jeden z jego biogra­ fów. - Władzę, która pozwala poruszać i rządzić. Potęgę jego

pisarstwa. Potęgę głosu”. Do lady Blessington napisał (mając na myśli lekturę Dzwonów): „Mam szczerą nadzieję, że doprowadzę panią do płaczu”32.

W tym samym mniej więcej czasie lord Alfred Tennyson

zaczął grasować po londyńskich salonach, czytając swój naj­ słynniejszy (i bardzo długi) poemat Maud. Nie chodziło mu o władzę, jak Dickensowi, pragnął raczej nieustannego aplauzu,

319

Władza czytelnika

potwierdzenia, że jego utwory naprawdę mają odbiorców. „Al-

linghamie, czy wzbudziłoby w tobie wstręt, gdybym przeczytał Maud* Czy wyzioniesz ducha?” - pytał przyjaciela w 1865 roku33. Janc Carlyle wspomina, jak obchodził ludzi na przyjęciu, pytając, czy podobała im się Maud, i czytając ten utwór na głos, „gadał

tylko o Maud, Maud, Maud”, a „na krytykę był tak wrażliwy, jakby przynosiła ujmę jego honorowi”34. Autorka tych słów była cierpliwą słuchaczką. W jej domu w Chelsea Ten nyson przeczytał

jej wspomniany poemat trzy razy z rzędu i zmusił tym samym, by go zaaprobowała35. Inny świadek, Dante Gabriel Rossetti,

relacjonuje, że Tennyson czytał swoje utwory, wkładając w to emocje, jakich oczekiwał od słuchaczy, ronił łzy i „tak mocno

to przeżywał, że złapał i nieświadomie miętosił w dłoniach dużą wyszywaną poduszkę”36. Emersonem nie targały aż tak silne

uczucia, gdy sam czytał na głos wiersze Tennysona. „Czytanie na głos to świetny test dla ballady, a także dla wszystkich wier­

szy” - zwierzył się w swoich zapiskach. „Nawet przy Tennysonie głos staje się uroczysty i senny”37.

Dickens był o wiele bardziej profesjonalnym lektorem. Słu­

chając jego wersji tekstu - tonu, akcentów, nawet opuszczeń

i poprawek, jakie wnosił, by czytana historia lepiej pasowała do ustnego przekazu - wszyscy odnosili wrażenie, że jest to jedna jedyna dopuszczalna interpretacja. Stało się to jasne podczas jego

słynnych tournees. Na pierwsze z nich, które zaczęło się w Clifton, a skończyło w Brighton, złożyło się około osiemdziesięciu występów w ponad czterdziestu miastach. Czytał „w domach

towarowych, salach zgromadzeń, księgarniach, biurach, holach,

hotelach, pijalniach wód”. Z początku robił to przy wysokim biurku, później przy niższym, by publiczność lepiej mogła widzieć

jego gesty. Zachęcał zgromadzonych, by wyobrazili sobie, że są „grupką przyjaciół, która się zebrała, żeby posłuchać opowieści”.

Publiczność reagowała zgodnie z życzeniami Dickensa. Pewien

mężczyzna rozpłakał się, „zakrył twarz dłońmi, oparł o siedzenie

320

Czytający autor

stojącego przed nim krzesła i dosłownie trząsł się z wrażenia”.

Inny, kiedy tylko się orientował, że jakaś postać znów się zaraz pojawi, „śmiał się i przecierał oczy, a kiedy bohater się zjawił, wydawał okrzyk, jakby nie mógł już wytrzymać”. Pliniusz byłby

zadowolony. Dzięki żmudnej pracy można było osiągnąć taki efekt. Dickens

przez co najmniej dwa miesiące ćwiczył czytanie i gestykulację. Notował swoje reakcje. Na marginesach „książek do czytania” -

egzemplarzy swoich utworów, które specjalnie przygotował na to tournće - zapisywał wskazówki dotyczące tonu, na przykład: „ra­

dośnie”, „surowo”, „patetycznie”, „tajemniczo”, „szybko”, a także

gestykulacji - „skinąć”, „wskazać”, „wzdrygnąć się”, „rozejrzeć się z przerażeniem wokół”38. Przeredagowywał poszczególne fragmenty, zależnie od wrażenia, jakie wywarły na widowni.

Jak zauważa jednak jeden z jego biografów, „nie odgrywał scen, lecz je sugerował, przywoływał, dawał do zrozumienia. Innymi

słowy, był lektorem, a nie aktorem. Nie było w tym manieryzmu, sztuczności, afektacji. Udawało mu się osiągać zadziwiające efek­

ty właściwymi tylko jemu, oszczędnymi środkami, było to tak, jakby powieści same przez niego przemawiały”39. Skończywszy czytanie, nie zwracał uwagi na oklaski. Kłaniał się, schodził ze sceny i zmieniał przepocone ubranie. I za czasów Dickensa, i współcześnie publiczność przychodzi

na takie spotkania między innymi po to, by patrzeć na występ pisarza - nie jako aktora, ale właśnie pisarza. Chce usłyszeć głos, jaki autor miał na myśli, gdy tworzył którąś z postaci, chce

dopasować głos pisarza do jego dzieła. Niektórzy czytelnicy przychodzą, bo żywią określone przesądy. Chcą zobaczyć, jak

pisarz wygląda, są bowiem przekonani, że pisanie jest aktem

magicznym. Pragną ujrzeć twarz kogoś, kto potrafi stworzyć

powieść lub wiersz, tak jak chcieliby zobaczyć twarz małego boga, stworzyciela małego wszechświata. Polują na autografy,

podsuwając książki autorowi pod nos w nadziei, że odejdą

321

Władza czytelnika

z błogosławione} inskrypcją: „Poloniuszowi, z najlepszymi ży­ czeniami, Autor”. To ten ich entuzjazm sprawił, że William Golding powiedział (podczas festiwalu literackiego w Toronto w 1989 roku), iż „kiedyś ktoś natrafi na powieść Williama Goldinga nieopatrzoną autografem, i ona dopiero będzie warta

fortunę”. Powoduje nimi ta sama ciekawość, która każę dzie­ ciom zaglądać za kulisy teatru lalek albo rozbierać zegar. Chcą ucałować rękę, która napisała Ulissesa, chociaż, jak zauważył Joyce, „ręka ta wykonywała również wiele innych czynności”10. Na hiszpańskim pisarzu Damaso Alonso nie robiło to wraże­

nia. Uznał czytanie dla publiczności za „wyraz snobistycznej

hipokryzji i nieuleczalnej powierzchowności naszych czasów”.

Rozróżniając stopniowe odkrywanie książki podczas cichej, samotnej lektury od przelotnego zaznajomienia się z autorem

w zatłoczonym amfiteatrze, określił to ostatnie jako „prawdziwy

owoc naszego nieświadomego pośpiechu. To znaczy barbarzyń­ stwa. Kultura bowiem to powolność”11. Na spotkaniach z autorami podczas festiwali literackich w To­

ronto, Edynburgu, Melbourne czy Salamance czy telnicy oczekują, że sami staną się częścią procesu artystycznego. Mają nadzieję, że na ich oczach zdarzy się coś niespodziewanego, nieprzećwiczo-

nego, coś, co na zawsze pozostanie w pamięci, przez co staną się świadkami momentu stworzenia - zaznają radości, jaka nawet

Adamowi nie była dana - i kiedy na starość, gdy polubią plotki, ktoś ich zapyta, jak ironicznie zapytał Robert Browning: „A więc na własne oczy widział pan Shelleya?” - odpowiedzą, że tak.

Biolog Stephen Jay Gould napisał w eseju na temat losów pandy, że ogrody zoologiczne „z instytucji, w których prze­ trzymuje się zwierzęta w niewoli i eksponuje, przemieniają się w schronienie służące ich zachowaniu i rozmnażaniu ”12. To

samo - w odniesieniu do pisarzy - odbywa się na najlepszych fe­

stiwalach literackich, podczas najbardziej udanych publicznych

występów. Są zachowywani, ponieważ (jak wyznał Pliniusz)

mogą odczuć, że mają odbiorców, dla których ich twórczość ma

322

Czytający autor

znaczenie. Zachowywani w jak najbardziej dosłownym sensie, bo dostają honorarium za swoją pracę (Pliniusz nie dostawał). Imprezy takie służą ich rozmnażaniu, ponieważ pisarze zyskują

czytelników, a ci z kolei tworzą nowych pisarzy. Ludzie, którzy kupują książkę, wysłuchawszy jej odczytanych fragmentów,

pomnażają to czytanie. Autor, który sobie uświadamia, że być

może pisze na białej kartce, ale przynajmniej nie mówi do białej

ściany, zachęcony takim przeżyciem napisze zapewne jeszcze więcej.

Louisc Labę, fragment grawiury Pierrea Woeiriota

Tłumacz jako czytelnik Siedząc w kawiarence w pobliżu Muzeum Rodina w Paryżu, prze­ bijam się pracowicie przez niewielki tomik w miękkiej oprawie, zawierający niemieckie przekłady sonetów Louise Labę, szesnastowiecznej poetki z Lyonu. Autorem przekładów jest Rainer Maria

Rilke, który przez kilka lat był sekretarzem Rodina, zaprzyjaź­

nił się ze słynnym rzeźbiarzem i napisał wspaniały esej o jego sztuce. Przez jakiś czas mieszkał w budynku, który pomieścił później Muzeum Rodina, w słonecznym pokoju zdobionym gip­

sową sztukaterią, wychodzącym na zaniedbany francuski ogród. Opłakiwał wtedy coś, co, jak sobie wyobrażał, miało na zawsze

pozostać poza jego zasięgiem - pewną prawdę poetycką, którą,

jak uwierzyły pokolenia późniejszych czytelników, można było odnaleźć w jego własnych utworach. Pokój ten był jednym z jego

wielu tymczasowych mieszkań. Z hotelu przenosił się do hotelu,

z zamku do coraz wspanialszego zamku. „Nie zapominaj nigdy, że samotność jest moim przeznaczeniem” - pisał z domu Rodina do jednej ze swoich kochanek, równie tymczasowej jak te pokoje. „Proszę tych, którzy mnie kochają, by pokochali moją samotność”1. Od stolika, przy którym siedzę, widać samotne okno Rilkego. Gdyby tam dzisiaj był, mógłby zobaczyć mnie daleko w dole,

czytającego książkę, którą miał kiedyś napisać. Pod czujnym okiem ducha powtarzam ostatnią strofę Sonetu XIII:

325

Władza czytelnika

Er kiifite mich, es mundete tnein Geist auf seine Lippen; und der Tod war sicher noch siifier ais das dasein, seliglicher.

Zatrzymałem się na chwilę przy ostatnim słowie, seliglicher. Seele to po niemiecku „dusza”, selig znaczy „błogosławiony”, ale

także „błogi”, „szczęśliwy”. Dzięki przyrostkowi -icher, oznaczają­

cemu stopień wyższy, pełne głębokich znaczeń słowo cztery razy łagodnie potyka się o język, zanim zostanie do końca wypowie­

dziane. Zdaje się przedłużać błogosławioną radość z pocałunku ukochanego; tak jak pocałunek pozostaje w ustach, aż ostatnie -er wraz z wydechem spłynie z powrotem na wargi. Pozostałe

słowa tych trzech linijek brzmią jak wygrane na instrumencie

zjedna struną, tylko seliglicherdźwięczy o wiele dłużej, nie chcąc przeminąć. Znajduję oryginał sonetu w innym tomiku, CEiwrespoetiques Louise Labę2, który dzięki cudowi, jakiego dokonują wydawcy

książek, znalazł się na moim stoliku razem z Rilkem. Poetka pisała: Lors que, souef, plus il me baiseroit, Et mon esprit surses levres fuiroit, Bień je mourrais, plus que vivante, heureuse.

[Gdy w pocałunku jego ust dolknienie Weźmie ostatnie życia mego tchnienie, Zaprawdę, będę umierać szczęśliwa3]. Gdy odrzucić współczesne konotacje słowa baiserait (za czasów Labę oznaczało wyłącznie całowanie, dziś kojarzy się ze stosunkiem płciowym), francuski oryginał wydaje mi się kon­ wencjonalny, choć miły przez swą bezpośredniość. Osiągnię­ cie w śmiertelnych drgawkach miłości większego szczęścia niż

za życia pełnego udręki to jeden z najstarszych poetyckich mo­

tywów; dusza wydychana w pocałunku to motyw równie stary

326

Tłumacz jako czytelnik

i wyświechtany. Co takiego odkrył Rilke w wierszu Labę, że zwykle słowo heureuse zmienił na zapadające w pamięć seliglicher? Co sprawiło, że przedstawił mnie, czytelnikowi, który

w innym wypadku przekartkowałby pobieżnie tomik wier­

szy Labę, takie złożone i niepokojące odczytanie? Do jakiego stopnia interpretacja utalentowanego tłumacza, takiego jak

Rilke, wpływa na naszą wiedzę o oryginale? I co się w takim

wypadku dzieje z zaufaniem czytelnika do autorytetu twórcy? Sądzę, że odpowiedź zarysowała się w umyśle Rilkego pewnej

paryskiej zimy. Carl Jacob Burckhardt - nie ten słynny, autor Kultury od­ rodzenia we Włoszech, ale młodszy, o wiele mniej znany, także

Szwajcar i także historyk - przyjechał z ojczystej Bazylei na studia do Francji. Na początku lat dwudziestych XX wieku pracował w Bibliotheque Nationale w Paryżu. Pewnego ranka zaszedł do fryzjera niedaleko La Madeleine, żeby umyć głowę4. Kiedy z za­

mkniętymi oczami siedział przed lustrem, usłyszał za sobą coraz

głośniejszą kłótnię. Ktoś wołał głębokim głosem:

- Proszę pana, każdy się może lak tłumaczyć! - Coś takiego! - wykrzyknęła jakaś kobieta. -1 miał czelność poprosić o lotion Houbiganta! - Nie znamy pana, pierwszy raz pana widzimy. Tutaj takie rzeczy nic przechodzą! Trzeci głos, słaby i błagalny, dochodzący, zda się, z inne­ go wymiaru - prosty, ze słowiańskim akcentem - próbował się tłumaczyć. - Ależ musicie mi państwo wybaczyć, zapomniałem portfela. Pójdę tylko do hotelu i zaraz przyniosę. Burckhardt, ryzykując, że mydło dostanie mu się do oczu, rozejrzał się wokół. Trójka fryzjerów żywo gestykulowała. Kasjer przypatrywał się zza swojej lady, ściągnąwszy czerwone usta, manifestując święte oburzenie. Na środku stał drobny, niepozorny mężczyzna z wysokim czołem i długim wąsem. - Przyrzekam państwu - błagał - możecie zadzwonić do hotelu i sprawdzić. Jestem... jestem Rainer Maria Rilke, poeta.

327

Władza czytelnika

- Każdy tak może powiedzieć - burknął fryzjer. - My na pewno pana nic znamy. Burckhardt z ociekającymi wodą włosami zerwał się z fotela, sięgnął do kieszeni i głośno oznajmił: - Ja zapłacę za tego pana!

Wcześniej miał okazję poznać Rilkego, ale nie miał pojęcia, że poeta znów jest w Paryżu. Przez dłuższą chwilę Rilkc nie

poznawał swego wybawcy, kiedy się zorientował, wybuchnął

śmiechem i zaproponował, że na niego poczeka, a potem razem pójdą na spacer nad rzekę. Burckhardt przystał na to z ochotą.

Po jakimś czasie Rilkc powiedział, że się zmęczył, a ponieważ na

obiad było za wcześnie, zasugerował, żeby odwiedzić antykwa­ riat z książkami niedaleko place de l’Odeon. Stary księgarz na ich widok uniósł się z krzesła i pomachał tomikiem oprawnym

w skórę, który właśnie czytał. „Panowie - zawołał - to Ronsard

z roku 1867, wydanie Blanchemaina”. Ucieszony Rilke odparł,

że uwielbia Ronsarda. Od jednego autora przeszli do drugiego, w końcu księgarz zacytował kilka linijek Racinea, które były według niego dosłownym tłumaczeniem Psalmu 363. „Tak - przy­

znał Rilke - to te same ludzkie słowa, te same myśli, doznanie

i intuicja”. I dodał, jakby dokonawszy nagłego odkrycia: „Prze­ kład to najczystsza procedura, która pozwala rozpoznać talent poetycki”. Rilke był wtedy w Paryżu po raz ostatni. Dwa lata później, 29 grudnia 1926 roku, zmarł w wieku pięćdziesięciu jeden lat na rzadką formę białaczki. O swojej chorobie nigdy nie odważył się

wspominać, nawet najbliższym ludziom. (Jak na poetę przystało, w ostatnich dniach życia prosił przyjaciół, żeby sobie wyobrażali,

iż umiera od ukłucia kolcem róży). Po raz pierwszy przybył do Paryża w 1902 roku, ubogi, młody i prawie nieznany. Teraz był najsławniejszym poetą Europy, wychwalanym i znanym (choć

nie wśród fryzjerów). Do Paryża wracał w tamtych latach kil­ kakrotnie, próbując za każdym razem rozpocząć na nowo swe

328

Tłumacz jako czytelnik

poszukiwania „niemożliwej do opisania prawdy”. „Początki tutaj są zawsze niczym wyrok”6 - pisał o Paryżu do przyjaciela wkrótce

po opublikowaniu powieści Maltę. Pamiętniki Malte-Lauridsa Brigge, która to praca, jak czuł, wyssała zeń siły twórcze. Próbując

na nowo podjąć pisanie, postanowił zająć się przekładami. Prze­

tłumaczył romantyczną nowelęMauriceadeGućrin, anonimowe kazanie o miłości Marii Magdaleny oraz sonety Louise Labę,

której tomik wpadł mu w ręce podczas wędrówek po mieście. Sonety powstały w Lyonie, mieście, które w XVI wieku rywa­

lizowało z Paryżem o miano ośrodka francuskiej kultury. Louise Labę - Rilke wołał staromodną pisownię „Louize” znana była w całym Lyonie i poza nim nie tylko z urody, ale i z osiągnięć. W rzemiośle wojennym dorównywała swoim bra­ ciom, konno jeździła tak odważnie, że przyjaciele nazywali ją żartem „Capitaine Loys”, wyrażając tym samym podziw. Słynęła z gry na lutni, trudnym instrumencie, a także ze śpiewu. Była literatką, w 1555 roku Jean de Tourncs opublikował tom jej utworów zawierający list z dedykacją, sztukę teatralną, trzy ele­ gie, dwadzieścia cztery sonety, a także wiersze napisane na jej cześć przez wybitnych ludzi jej epoki. W swojej bibliotece miała książki w języku hiszpańskim, włoskim, łacińskim i oczywiście francuskim7.

Jako szesnastolatka zakochała się w pewnym żołnierzu i wraz

z nim pojechała walczyć w armii Delfina podczas oblężenia Perpignan. Legenda głosi, że z tej miłości (choć ustalanie źródeł

natchnienia poety to zadanie wielce ryzykowne) zrodziły się dwa tuziny sonetów, które unieśmiertelniły Louise. Zbiór ten, poda­ rowany innej literatce z Lyonu, pannie Clemence de Bourges,

opatrzony został wiele mówiącą dedykacją: Przeszłość - pisze Labę - raduje nas i lepiej nam służy niż te­ raźniejszość, ale przyjemność z tego, co niegdyś odczuwaliśmy, zatraca się jak we mgle, by nigdy nie wrócić. Pamięć o niej jest równic przykra, jak miłe były ówczesne zdarzenia. Inne pożądliwe

329

Władza czytelnika

zmysły są tak silne, że cokolwiek wspomnienie nam przywróci, to nic jest już możliwe odtworzenie naszego ówczesnego stanu. Jakkolwiek silnie byłyby odciśnięte w naszych umysłach obrazy przeszłości, wiemy, że są to tylko cienie, które nas zwodzą. Kiedy jednak wyłożymy swoje myśli na piśmie, jakże łatwo później naszemu umysłowi przebiec nieskończoną liczbę zdarzeń, wciąż żywych. Gdy po długim czasie bierzemy owe zapisane karty, możemy wrócić w to samo miejsce i odnaleźć ten sam nastrój, w jakim niegdyś byliśmy8. Dla Louise Labę umiejętność czytelnika polega na odtwarzaniu

przeszłości. Ale o czyją przeszłość chodzi? Rilke należał do poetów, któ­

rym lektury przypominały nieustannie o ich własnej biografii -

nieszczęśliwym dzieciństwie, dominującym ojcu, który zmusił

syna do podjęcia nauki w szkole wojskowej, matce snobce, która żałowała, że nie ma córki, i ubierała go jak dziewczynkę, o nie­

zdolności do podtrzymania miłosnych związków, o wewnętrznym rozdarciu, wynikającym z poddania się pokusom wytwornego

towarzystwa a wyborem życia pustelnika. Utwory Labę zaczął

czytać na trzy lata przed wybuchem pierwszej wojny światowej, w momencie twórczego kryzysu, kiedy jakby przeczuwał nad­ chodzącą grozę i rozpacz.

Bo gdybym w moim zatracił się wzroku, mógłbym pomyśleć, że jestem śmiertelny9. W jednym z listów napisał: „Wcale nie myślę o pracy, lecz je­

dynie o tym, by oddając się w samotności jednostajnym zajęciom, lekturze i rozmyślaniom, stopniowo powrócić do zdrowia”10. Oddawał się wielu różnym czynnościom. Przekładając sonety Labę na niemiecki, Rilke angażował się równocześnie w wiele odczytań. Tak jak sugerowała poetka,

odtwarzał przeszłość, co prawda nie autorki, o której nic nie wiedział, ale własną. W „tych samych ludzkich słowach, tych

330

Tłumacz jako czytelnik

samych myślach, doznaniach i intuicji” potrafił odczytać coś, czego Labę nigdy nie ewokowała. Czytał, odkrywając sens, odcyfrowując tekst napisany w ję­ zyku, który n ie był jego ojczystym, ale który znał na tyle, że sam

pisał w nim poezje. Często się zdarza, że użyty język dyktuje sens. Coś zostaje powiedziane niekoniecznie dlatego, że autor postanawia to właśnie tak wyrazić, ale dlatego, że dany język

wymaga określonej sekwencji słów, żeby złożyć z nich sens,

określona muzyka uchodzi za przyjemną, pewnych konstrukcji

się unika, uważając je za kakofonię albo dwuznaczność, albo też za takie, które wyszły z użytku. Wszystkie modne orna­

menty języka zmawiają się, by jeden zestaw słów przedłożyć nad

drugi. Czytał, dopatrując się znaczenia. Tłumaczenie stanowi osta­ teczny akt pojmowania. Zdaniem Rilkego ktoś, kto czyta po to, by przetłumaczyć tekst, angażuje się w „najczystszą procedu­ rę” pytań i odpowiedzi, za pomocą których ustala się najmniej

uchwytne z pojęć - znaczenie literackie. Ustala się, ale nigdy nie przedstawia jednoznacznie, ponieważ w szczególnej alchemii tego

rodzaju czytania znaczenie zostaje natychmiast przemienione w inny, równoważny tekst. Znaczenie nadane przez poetę wciela się w kolejne słowa, poddając się metamorfozie między jednym językiem a drugim. Wczytywał się w długi rodowód czytanej przez siebie książki, nasze lektury są bowiem także lekturami innych ludzi. Nie mam

tu na myśli pośredniej przyjemności, jakiej dostarcza trzymanie w rękach książki, która należała niegdyś do innego czytelnika, wywołanego jak duch poprzez szept kilku słów nabazgranych na

marginesie, podpis na wewnętrznej stronie okładki, zasuszony

liść służący za zakładkę, wymowną plamę z wina. Chodzi mi o to, że każda książka zrodziła się z długiego ciągu innych książek,

których okładek mogliście nigdy nie oglądać, a o autorach nie

mieliście pojęcia, ale ich echo rozbrzmiewa właśnie w tej, która trafiła do waszych rąk. Jakież to książki rozpierały się w dum­

331

Władza czytelnika

nej bibliotece Labć? Nie wiemy, ale możemy się domyślać. Na

przykład hiszpańskie wydania Garcilaso de la Vegi, poety, który zapoznał Europę z włoskim sonetem, musiały być jej znane, po­

nieważ jego utwory tłumaczono w Lyonie. Jej wydawca, Jean de Tournes, sprowadzał francuskie wydanie Hezjoda i Ezopa,

wydawał Dantego i Petrarkę po włosku, publikował też dzieła innych lyońskich poetów11 i można przypuścić, że Labę dostawała od niego egzemplarze. W sonetach Labć Rilke odczytywał także

jej odczytanie Petrarki, Garcilaso, współczesnego jej wielkiego

Ronsarda, o którym w zimowe paryskie popołudnie rozmawiał

z księgarzem w pobliżu place de 1’Odeon. Rilke, jak każdy czytelnik, zapoznawał się z lekturą także

przez pryzmat własnego doświadczenia. Poza dosłownym sensem

i literackim znaczeniem każdy tekst, z którym się zapoznajemy, ma jeszcze inną właściwość - dokonujemy nań projekcji własnych doznań, rzucany jest jakby cień tego, czym jesteśmy. Żołnierz

Louise Labę, który prawdopodobnie zainspirował jej namiętne wiersze, to dla Rilkego postać fikcyjna, podobnie jak sama po­ etka, której utwory czyta po czterech wiekach w swym pokoju.

Nie mógł nic wiedzieć o miotających nią uczuciach: bezsennych

nocach, próżnym oczekiwaniu u drzwi i udawaniu szczęśliwej, o tym, jak zapierało jej dech, gdy usłyszała przypadkiem, że ktoś wymienił imię ukochanego, wstrząsie przeżywanym, gdy

ujrzała, jak przejeżdża pod jej oknem, by przekonać się za chwilę, że to nie on, tylko ktoś podobny do tego jedynego. Tego wszyst­

kiego nie było w książce, która spoczywała na nocnym stoliku

Rilkego. Do wydrukowanych słów, które Labę spisała po latach, kiedy była już szczęśliwą żoną Ennemonda Perrina, powroźnika w średnim wieku, a żołnierz stał się niewiele więcej niż trochę

kłopotliwym wspomnieniem, Rilke mógł dodać tylko własną samotność. Wystarczyło to, rzecz jasna, ponieważ my, czytelnicy,

niczym Narcyz, lubimy wierzyć, że w tekście, w który się wpa­

trujemy, znajdujemy własne odbicie. Nawet przed refleksyjnym przywłaszczeniem sobie tekstu w procesie tłumaczenia Rilke

332

Tłumacz jako czytelnik

musiał odczytać wiersze Labę tak, jakby to on był tym kimś, kto występuje w nich w pierwszej osobie. George Steiner w recenzji przekładów Labć dokonanych przez Rilkego ma mu za złe ich doskonałość, w czym zgadza się z Doktorem Johnsonem. „Tłumacz ma być jak autor, którego

przekłada - pisał Johnson - nie powinien go przewyższać”. Steiner natomiast dodał: „Kiedy to robi, okalecza oryginał w subtelny

sposób. Czytelnik zaś zostaje ograbiony z możliwości sprawie­ dliwego osądu”12. Klucz do krytycznej opinii Steinera to słowo „sprawiedliwy”. Gdy dzisiaj czyta się Louise Labę - we francu­ skim oryginale, poza epoką i miejscem, w których żyła - tekst nieuchronnie otrzymuje optykę czytelnika. Etymologia, socjo­

logia, historia mody i historia sztuki wzbogacają rozumienie

tekstu, ale to w znacznej mierze archeologia. Dwunasty sonet Louise Labę, zaczynający się od słów Luth, compagnon de ma calamite („O lutni, towarzyszko mojej niedoli”), w drugiej strofie

zwraca się do lutni: En tant le pleurpiteux ta molestć Que, commenęant quelque son delectable, Tu le rendais tout soudain lanientable, Feignant le ton que plein avais chante.

Dosłowny przekład wyglądałby tak:

[I żałosny płacz tak ci dokuczył, / Że kiedy zaczynam (grać) jakiś miły dźwięk, / Zmieniasz go nagle w lament, / Udając, że grasz (w tonacji minor) to, co śpiewałam (w tonacji major)!.

Labę używa tutaj zawiłej terminologii muzycznej, świetnie jej znanej, jako że grała na lutni. My nie zrozumiemy jej jednak bez słownika dawnych terminów muzycznych. Plein ton oznaczał w XVI wieku tonację major, w przeciwieństwie do ton feint - to­

nacji minor. Feint znaczy dosłownie „fałszywy, udawany”. Z wersu

wynika, że lutnia gra w minor to, co poetka śpiewała w major.

333

Władza czytelnika

Współczesny czytelnik, by to zrozumieć, musi zdobyć wiedzę, która dla Labę była czymś oczywistym; chcąc dotrzymać kroku

poetce żyjącej w określonej epoce, musi okazać się o wiele bardziej wykształcony niż ona sama. Jest to, rzecz jasna, jałowe zadanie, jeśli ma służyć wczuciu się w mentalność odbiorców Labę: nie

możemy stać się czytelnikiem, dla którego przeznaczony był ten

wiersz. Tymczasem Rilke odczytuje: (...] Ich rifi dich so hinein in diesen Gang der Klagen, drin ich befangen bin, dafi, wo ich je seligen Ton versuchend angeschlagen, da unterschlugst du ihn und tontest weg13. Niepotrzebna jest znajomość specjalistycznej niemieckiej terminologii, a przecież muzyczna metafora została wiernie

zachowana. Język niemiecki umożliwia jednak dalsze zagłę­

bianie się w znaczenia. Rilke odczytuje strofę w sposób bardziej złożony niż Labę, pisząca po francusku, mogłaby spostrzec. Homofonia między anschlagen („uderzać” - w struny) i unterschlagen („sprzeniewierzać, skrywać”) służy mu do porównania

dwóch postaw dotyczących miłości: postawy Labę, nieszczęś­ liwie zakochanej, próbującej „wydobyć błogi ton”, oraz lutni,

jej wiernej towarzyszki, świadka prawdziwych uczuć, która

nie pozwoli jej zagrać „nieuczciwego”, „fałszywego” dźwięku, i, paradoksalnie, „sprzeniewierzy” go, „skryje”, by umożliwić

poetce milczenie. Rilke (i tu właśnie doświadczenie czytelni­ ka rzutuje na tekst) wczytuje w sonety Labę obrazy podróży,

smutku przeżywanego w samotności, ciszy, która lepsza jest od fałszywego wyrażenia uczuć, nieustępliwej przewagi poetyckiego

instrumentu nad subtelnościami życia towarzyskiego, takimi jak udawanie, że jest się szczęśliwym. Wyprowadza je z własnego

życia. Labę jest zamknięta w czterech ścianach, jak jej dalekie japońskie siostry z epoki Heian. Jest tylko kobietą opłakującą swą

334

Tłumacz jako czytelnik

miłość. Za czasów Rilkego obraz ten, tak powszechny w okresie

renesansu, stracił już siłę oddziaływania; trzeba wyjaśnić, jak doszło do tego, że poetka została „osaczona” w tym smutnym miejscu. Utracona zostaje do pewnego stopnia prostota właściwa Louise Labę (czy ośmielimy się powiedzieć „banał”?), ale wiersz

zyskuje głębię, tragiczne uczucie. Nie jest tak, że odczytanie przez Rilkego zniekształca wiersz Labę w większym stopniu niż

każde inne odczytanie poza jej epoką. Mało kto z nas byłby do

niego zdolny, i dzięki niemu możemy ten wiersz pojąć, bo każde inne odczytanie musiałoby dla nas, żyjących po innej stronie czasu, pozostać na poziomie naszych zubożonych zdolności

intelektualnych.

Krytyk Paul de Man, zadając pytanie, dlaczego spośród twór­ czości wszystkich dwudziestowiecznych poetów trudna poezja Rilkego zdobyła na Zachodzie taką popularność, podsunął myśl, że być może stało się tak dlatego, iż

Wielu czytało go tak, jakby trafiał do najskrytszych części ich osobowości, odsłaniając ledwie przeczuwane głębie lub pozwa­ lając im na uczestnictwo w ciężkich doświadczeniach, które pomagał im zrozumieć i przezwyciężyć14. Odczytanie Labę przez Rilkego niczego nie „rozwiązuje”, w zna­

czeniu jeszcze większego uwydatnienia prostoty autorki. Pogłębił on natomiast jej myśl poetycką, podążając dalej niż oryginał,

dostrzegając jak gdyby w słowach Labę coś, czego ona sama nie

widziała. Już za czasów Labę szacunek dla autorytetu tekstu od dawna pozostawał w zawieszeniu. W XII wieku Abelard potępił zwy­ czaj przypisywania czyichś poglądów innym, Arystotelesowi lub Arabom, co miało uchronić przed bezpośrednią krytyką15.

„Argument autorytetu”, porównany przez Abelarda do łańcucha, na którym prowadzi się zwierzęta, był możliwy do użycia, po­

nieważ w umyśle czytelnika klasyczny tekst i jego uznany autor

335

Władza czytelnika

byli nieomylni. A jeśli przyjęte odczytanie było nieomylne, jakie miejsce pozostawało na interpretację?

Nawet tekst uznany za najbardziej nieomylny ze wszystkich Słowo Boże, Biblia - został poddany całej serii transformacji do­ konanych przez kolejnych czytelników. Od Starego Testamentu,

którego kanoniczną wersję ustalił w II wieku n.e. rabbi Akiba ben

Josef, do czternastowiecznego przekładu na angielski dokonanego

przez Johna Wycliffea, księga zwana Biblią była grecką Septuagintą z III wieku p.n.e. (stanowiącą podstawę do późniejszych tłumaczeń na łacinę), tak zwaną Wulgatą (wersja św. Hieronima z końca

IV wieku), i wszystkimi późniejszymi Bibliami średniowiecza: go­

tycką, słowiańską, ormiańską, staroangielską, zachodniosaksońską,

anglo-normańską, francuską, fryzyjską, irlandzką, niderlandzką, środkowowłoską, prowansalską, hiszpańską, katalońską, polską, walijską, czeską, węgierską. Każda z nich była dla swych czytelni­ ków tą jedyną Biblią, każda dopuszczała przy tym różne odczytanie.

W tej mnogości Biblii niektórzy dopatrywali się spełnienia marzeń humanistów. Erazm z Rotterdamu pisał: Chciałbym, żeby nawet najsłabsza niewiasta czytała Ewangelię Listy św. Pawła. Chciałbym, żeby przełożono je na wszystkie języki, tak by mogły być czytane i rozumiane nie tylko przez Szkotów i Irlandczyków, lecz także przez Turków i Saracenów [...] Marzy mi się, by wieśniak śpiewał je sobie, idąc za pługiem, by tkaczka nuciła je pod melodię czółenka16.

Teraz dostali szansę.

Gdy pojawiło się tak wiele możliwych odczytań, władze wzięły się na sposób, by odzyskać kontrolę nad tekstem. Potrzebna była

jedna księga, ciesząca się autorytetem, w której słowo Boga można byłoby odczytywać zgodnie z Jego intencjami. Piętnastego stycz­

nia 1604 roku w Hampton Court, przed obliczem króla Jakuba I, doktor John Rainolds, purytanin, „przedłożył Jego Królewskiej

Mości propozycję dokonania nowego przekładu Biblii, ponieważ

336

Tłumacz jako czytelnik

te, które dopuszczono za panowania Henryka VIII i Edwarda VI, były wypaczone i nie przekazywały prawdy oryginału”. Biskup Londynu odparł na to, że „gdyby się stosować do humoru każdego człowieka, praca nad przekładem nic miałaby końca”17.

Choć biskup tak mądrze ostrzegał, król wyraził zgodę i na­ kazał, by dziekan Westminsteru oraz grono królewskich pro­ fesorów hebrajskiego z Cambridge i Oksfordu sporządzili listę uczonych, którzy mogliby się podjąć tego epokowego zadania. Pierwsza z przedłożonych list nie spodobała się królowi, ponieważ znalazły się na niej nazwiska osób „niepopieranych wcale przez

hierarchię duchowną albo mających bardzo słabe jej poparcie”. Zwrócił się do arcybiskupa Canterbury, by ten zasięgnął rady biskupów. Jedno nazwisko nie pojawiło się na żadnej z list: Hugh Broughtona, znakomitego znawcy hebrajszczyzny, który ukończył

nowy przekład Biblii, ale z powodu wybuchowego charakteru

miał niewielu przyjaciół. Broughton nie potrzebował jednak

zaproszenia. Sam wysłał królowi listę osób rekomendowanych do podjęcia tego wielkiego dzieła. Zdaniem Broughtona gwarancją wierności tekstu powinno

być słownictwo, konkretyzujące! uaktualniające terminy używa­ ne przez tych, którzy w epoce pustynnych pasterzy spisali słowo

Boga. Uznał, że dla dokładnego oddania technicznej warstwy tek­ stu należy zasięgnąć opinii rzemieślników odnośnie do fachowej terminologii: „hafciarek, gdy mowa o efodzie Aarona, geometrów, cieśli i murarzy na temat Świątyni Salomona oraz ogrodników

na temat konarów i gałęzi drzewa, o którym mowa w Księdze Ezechiela”18. (Taką samą metodę zastosują półtora wieku póź­ niej Diderot i d’Alembert, opracowując hasła swojej niezwykłej

Encyklopedii). Broughton (jak wspomniałem, zdążył już sam przetłuma­ czyć Biblię) uważał, że do rozwiązania niezliczonych proble­ mów dotyczących sensu i znaczenia potrzeba wielu głów, przy

czym należy zachować ogólną spójność tekstu. Zaproponował w związku z tym, by król „kazał wielu osobom przetłumaczyć

337

Władza czytelnika

fragment, a gdy uczynią to dobrym stylem i wiernie oddadzą sens, inni mają tekst ujednolicić, tak by nie używano różnych słów tam, gdzie w oryginale było jedno”19. Być może stąd się

właśnie wzięła anglosaska tradycja redagowania tekstów, zgod­

nie z którą są one przed publikacją przeglądane przez redaktora prowadzącego.

Biskup Bancroft, jeden z członków uczonego komitetu, spo­ rządził listę piętnastu zasad, jakich powinni przestrzegać tłuma­

cze. Powinni możliwie najściślej trzymać się wcześniejszej Biblii Biskupiej z 1568 roku (skorygowanej wersji tak zwanej Wielkiej

Biblii, która była z kolei skorygowaną wersją Biblii Matthew, łą­

czącej część przekładu Williama Tyndalea i pierwsze drukowane

wydanie kompletnej angielskiej Biblii przetłumaczonej przez

Milesa Coverdale’a). Tłumacze, którzy pracowali, mając przed sobą Biblię Biskupią, sięgając od czasu do czasu po inne angielskie przekłady oraz liczne

tłumaczenia na różne języki, włączyli te wszystkie poprzednie

odczytania tekstu w swoje własne. Biblia Tyndalea, splagiatowana w kolejnych wydaniach, dostarczyła im mnóstwo materiału, z którego dowolnie czerpali.

William Tyndale, uczony i drukarz, został potępiony jako he­ retyk przez króla Henryka VIII (obraził monarchę, krytykując

jego rozwód z Katarzyną Aragońską) i w 1536 roku uduszono

go, a następnie spalono na stosie za to, że przełożył Biblię z grec­ kiego i hebrajskiego. Zanim się tego podjął, napisał: „Zauwa­ żyłem bowiem w praktyce, że prostym ludziom nie sposób

przekazać prawdy, jeśli nie przedłoży im się przed oczy tekstu w ich ojczystym języku, by mogl i dostrzec jego proces, porządek

i sens”. Aby ten cel osiągnąć, znalazł dla starodawnych terminów proste, a zarazem trafne odpowiedniki. Wprowadził do języka

angielskiego takie słowa jak passover (Pascha), peaceniaker

(rozjemca), long-sujfering (cierpiący w milczeniu), a także (co

mnie w niewyjaśniony sposób porusza) przymiotnik beautiful

338

Tłumacz jako czytelnik

(piękny). To on jako pierwszy użył imienia Jehovah w angiel­

skim tekście Biblii. Miles Coverdale uzupełnił i ukończył dzieło rozpoczęte przez Tyndalea. W1535 roku opublikował pierwsze kompletne wydanie

Biblii po angielsku. Coverdale, augustianin z Cambridge, który podobno pomagał Tyndalebwi przy tłumaczeniu niektórych

fragmentów, podjął się opracowania angielskiej wersji sponso­

rowanej przez Thomasa Cromwella, Lorda Kanclerza Anglii.

Oparł się nie na hebrajskim i greckim oryginale, ale na innych przekładach. Jego Biblia bywa czasami określana jako „Trcacle

Bibie” („Biblia driakwi”), ponieważ w Księdze Jeremiasza (8,22)

zamiast „Is there balm in Gilead” (Czy jest balsam w Gileadzie?) czytamy „Is there treacle in Gilead?” (czy jest driakiew w Gile­ adzie?) albo „Bugs Bibie” („Biblia robactwa”), piąty wers Psalmu

91 brzmi bowiem: „Thou shalt not need be afraid of any bugs by night” zamiast „the terror by night” („W nocy nie ulękniesz się robactwa” zamiast „strachu”). Tłumacze Biblii zawdzięczają Coverdalebwi zwrot „the valleyofthe shadowofdeath” („dolina

cienia śmierci” - Psalm 23). Tłumacze wyznaczeni przez króla Jakuba nie ograniczyli

się jednak do kompilowania dawnych przekładów. Biskup Bancroft nakazał zachować potoczne formy imion i terminologię

kościelną. Nawet jeśli z oryginału w dokładnym przekładzie

wynikałoby co innego, uświęcona tradycją wersja miała przewa­ żać nad dokładnością. Innymi słowy, Bancroft uznał, że przyjęta interpretacja ma przewagę nad autorską wersją. Pojmował, że

przywracanie oryginalnych imion oznaczałoby wprowadzanie zaskakujących nowinek, których w oryginale przecież nie było. Z tych samych powodów opowiedział się przeciwko komenta­

rzom na marginesach, zalecając, by raczej „zwięźle i właściwie” włączać je w sam tekst.

Tłumacze pracowali w sześciu grupach: dwie w Westmin-

sterze, dwie w Cambridge i dwie w Oksfordzie. Czterdziestu

339

Władza czytelnika

dziewięciu uczonym udało się, w indywidualnych interpretacjach

i wspólnym łączeniu tekstu, uzyskać nadzwyczajną równowagę między wiernością, poszanowaniem tradycyjnych, przyjętych

już sformułowań, i stylem całości, który nie sprawia wrażenia

nowego, ale znanego od dawna. Osiągnęli tak znakomity rezul­ tat, że po latach, gdy Biblię króla Jakuba zaliczono do kanonu arcydzieł angielskiej prozy, Rudyard Kipling wymyślił historię

o tym, jak Shakespeare i Ben Jonson wspólnie tłumaczą kilka

wersów z Księgi Izajasza, które miały zostać włączone do tego wielkiego projektu20. Biblię króla Jakuba z pewnością cechuje poetycka głębia, dzięki której tekst staje się czymś więcej niż

prostym oddaniem sensu. Różnicę między odczytaniem popraw­

nym, lecz suchym, a dokładnym i dźwięcznym można ocenić,

porównując na przykład dwie wersje słynnego Psalmu 23. W Biblii Biskupiej czytamy:

God is myshepherd, therefore I can lose nothing; he will cause me to repose myself in pasturesfuli ofgrass, and he will lead me unto calm waters.

Tłumacze Biblii króla Jakuba przełożyli to następująco:

The Lord is my shepherd; I shall not want. He maketh me to lie down in green pastures: he leadeth me beside the still waters. [dla porównania - dwie wersje polskie Biblia Wujka (1599): Pan mię rządzi, a ninaczein mi schodzić nie będzie. Na miejscu paszy tam mię posadził: nad wodą posilenia wychował mię.

Biblia Gdańska (1632): [•••l Pan jest pasterzem moim, na niczem mi nie zejdzie. Na paszach zielonych postawił mię; a do wód cichych poprowadzi mię].

340

Strona tytułowa pierwszej edycji Biblii króla Jakuba

Władza czytelnika

W oficjalnym założeniu Biblia króla Jakuba miała wyjaśnić

i przywrócić znaczenie. Każdy udany przekład różni się jednak z konieczności od oryginału, ponieważ zakłada, że oryginalny tekst został przetrawiony, pozbawiony kruchej wieloznaczności, zinterpretowany. W tłumaczeniu przywrócona zostaje - pod

nowym przebraniem - niewinność utracona podczas pierwsze­ go czytania, czytelnik ma bowiem znów do czynienia z nowym tekstem i jego tajemnicą. Na tym polega nieuchronny paradoks przekładu oraz jego bogactwo.

Król Jakub i zatrudnieni przezeń tłumacze pracujący nad tym kolosalnym przedsięwzięciem stawiali sobie cel polityczny: dać ludziom Biblię, którą mogliby czytać w pojedynkę, a zarazem

wspólnie, ponieważ tekst był ten sam dla wszystkich. Wynalazek druku dał im złudzenie, że tę samą książkę można wytwarzać

w nieskończoność; przetłumaczenie iluzję tę pogłębiło, ale za­ stąpiło różne wersje tekstu jedną, oficjalnie uznaną, przyjętą

w całym kraju, zaakceptowaną przez autorytety religijne. Biblia króla Jakuba, która ukazała się w 1611 roku po czterech latach

żmudnej pracy, stała się angielską Wersją Autoryzowaną, „Bi­ blią dla każdego”. To właśnie ją znajdujemy na nocnym stoliku

w hotelowych pokojach w krajach anglojęzycznych - rezultat

dawno podjętego wysiłku, by poprzez ujednolicony tekst stworzyć wspólnotę czytelników.

Tłumacze króla Jakuba w „Przedmowie dla czytelnika” piszą: „Przekład otwiera okno, by wpuścić światło, rozbija skorupę, byśmy mogli zjeść jądro, odsuwa kurtynę, byśmy mogli popatrzeć na najświętsze z miejsc, zdejmuje pokrywę ze studni, byśmy mogli

zaczerpnąć wody”. Oznacza to, że się nie obawiali „światła Pisma” i zaufali zdolnościom czytelników do przyjęcia tego światła. Nie dokopywali się, jak archeolodzy, do iluzorycznej nieskalanej wer­ sji, ale uwolnili ją z ograniczeń narzucanych przez miejsce i czas.

Nie upraszczali, mając na względzie powierzchowne wyjaśnie­

nie, ale pozwolili ujawnić się głębiom znaczenia. Nie opatrywali

342

Tłumacz jako czytelnik

tekstu komentarzami, wzorem scholastyków, ale tworzyli tekst

nowy i ekwiwalentny. „Czyż królestwo Boże sprowadza się do słów i sylab?” - pytali. „Dlaczego mielibyśmy oddawać się w ich

niewolę, skoro możemy być wolni?” Pytanie to zadawano jeszcze po kilkuset latach. Kiedy Rilkc, któremu towarzyszył milczący Burckhardt, wdał się

w pogawędkę o literaturze z księgarzem niedaleko place de 1’Odeon, do księgarni wszedł starszy pan, najwyraźniej stały klient, i zwycza­

jem czytelnika, słyszącego, że mowa jest o książkach, spontanicznie włączył się do rozmowy. Podjęto nowy temat: poetyckie zasługi

Jeana de La Fontainea, którego Bajki Rilke uwielbiał, i twórczość

alzackiego pisarza Johanna Petera Hebla, będącego zdaniem księ­ garza „kimś w rodzaju młodszego brata La Fontainea”. „Czy Hebla da się czytać we francuskim przekładzie?” - zapytał nieszczerze

Rilke. Starszy pan wyjął mu książkę z ręki. „Przekład Hebla!” wykrzyknął. „Francuski przekład! Czy zna pan jakieś francuskie

tłumaczenie niemieckiego tekstu, które da się czytać? To są cał­

kiem przeciwstawne języki. Jedynym Francuzem, który mógłby przetłumaczyć Hebla, gdyby znał niemiecki, a wtedy nie byłby

sobą, był La Fontaine”. „Z pewnością w raju” - wtrącił się milczący dotąd księgarz - „rozmawiają ze sobą w języku, którego myśmy

zapomnieli”. „Do diabła z rajem” - burknął gniewnie starszy pan.

Rilke przyznał jednak rację księgarzowi. Tłumacze Biblii

króla Jakuba napisali, że w 11 rozdziale Księgi Rodzaju, zanim Bóg pomieszał języki, by nie dopuścić do zbudowania wieży

Babel, „mieszkańcy całej ziemi mieli jedną mowę, czyli jedna­ kowe słowa”. W dziejach ludzkości podejmowano wielokrotne próby zrekonstruowania tego pierwszego języka, którym, jak

wierzyli kabaliści, mówiono także w raju. Wszystkie kończyły się niepowodzeniem.

W 1836 roku niemiecki uczony Wilhelm von Humboldt twier­ dził, że każdy język ma „innere Sprachform, formę wewnętrzną,

343

Władza czytelnika

wyrażającą wizję świata właściwą dla mówiącego tym językiem ludu”21. Wynikałoby z tego, że żadne słowo w żadnym języku nie

odpowiada dokładnie żadnemu ze słów w innym języku, przez co tłumaczenie staje się niemożliwe, niczym zaoranie morza czy ukręcenie bicza z piasku. Tłumaczenie sprowadza się więc tylko do nieuporządkowanego i swobodnego rozumienia za po­ średnictwem języka tłumacza czegoś, co ukryte jest w oryginale

i niemożliwe do wydobycia. Gdy czytamy tekst w naszym ojczystym języku, sam tekst staje się barierą. Możemy wniknąć weń tylko na tyle, na ile pozwa­

lają słowa, obejmując wszystkie ich możliwe definicje. Możemy

postawić go obok innych tekstów, by znalazł w nich odbicie, jak w sali pełnej luster. Możemy stworzyć inny, krytyczny tekst,

który rozszerzy i naświetli ten, który czytamy, nie da się jednak

uciec przed faktem, że jego język ogranicza nasz świat. Przekład proponuje rodzaj równoległego świata, inną przestrzeń i czas, w których tekst ujawnia nowe, najróżniejsze z możliwych zna­ czeń. Dla tych znaczeń nie ma jednak słów, ponieważ egzystują

one na intuicyjnej ziemi niczyjej, między językiem oryginału

a językiem przekładu. Według Paula de Mana poezja Rilkego obiecuje prawdę,

która, jak w końcu musi przyznać poeta, „umieszczona jest w rozmytej perspektywie kłamstwa”. „Rilkego - stwierdził de

Man - zrozumieć można tylko wtedy, gdy uświadomimy sobie usilność tej obietnicy wraz z równie usilną i równie poetycką

potrzebą cofnięcia jej dokładnie w momencie, gdy wydaje się, że ma on nam ją właśnie złożyć”22. W tym wieloznacznym miej­ scu, do którego Rilke przywiódł wiersze Labę, słowa (Labę lub

Rilkego - nieważne już, kto jest władczym autorem) nabierają takiego bogactwa, że żadne dalsze tłumaczenie nie jest możliwe.

Czytelnik (to ja nim jestem, siedząc przy kawiarnianym stoliku

i mając przed sobą otwarte tomiki francuskich i niemieckich wierszy) musi te słowa pojąć do głębi, już nie poprzez język, który je wyjaśnia, ale jako wszechogarniające, bezpośrednie,

344

Tłumacz jako czytelnik

bezsłowne doznanie, które zarazem odtwarza i redefiniuje świat, poprzez stronicę i daleko poza nią - Nietzsche nazywał

to „ruchem stylu” w tekście. Być może przekład jest niemożliwy, może jest zdradą, oszustwem, zmyśleniem, budzącym nadzieję

kłamstwem - ale gdy się odbywa, sprawia, że czytelnik staje

się mądrzejszym, lepszym słuchaczem: mniej pewnym, o wiele

wrażliwszym, seliglicher.

Czarnoskóry mężczyzna czytający prezydencką proklamację dotyczącą niewolnictwa z roku 1863, akwarela Henryego Louisa Stephensa

Zakazane lektury W 1660 roku król Anglii Karol II, syn monarchy, któremu wergi-

liańska wyrocznia przepowiedziała nieszczęście, ze względu na umiłowanie przyjemności i niechęć do pracy przezwany przez poddanych Wesołym Królem, nakazał, by Rada do spraw Za­

granicznych Plantacji zapoznawała tubylców, służących i niewol­ ników w brytyjskich koloniach z podstawami chrześcijaństwa. Żyjący w następnym stuleciu Doktor Johnson, który żywił podziw dla króla, stwierdził, że „zasługę jego stanowi niewątpliwie fakt, iż tak usilnie zabiegał o chwałę wieczną dla dusz swoich poddanych, że w rezultacie utracił rozległe imperium”1. Historyk Macaulay,

po dwustu latach, podziwu tego nie podzielał2. Jego zdaniem dla Karola „miłość do Boga, do kraju, do rodziny, do przyjaciół były w gruncie rzeczy tym samym - subtelnymi i wygodnymi synoni­ mami miłości własnej”3.

Nie wiadomo dokładnie, dlaczego Karol w pierwszym roku swego panowania wydał ten dekret. Wiemy tylko, że wyobrażał sobie, iż będzie to sposób na stworzenie nowych podstaw tole­

rancji religijnej, czemu Parlament się sprzeciwił. Karol, który

pomimo prokatolickich skłonności potwierdził swą lojalność

wobec wiary protestanckiej, wierzył (na tyle, na ile wierzył w co­ kolwiek), że tak jak nauczał Luter, zbawienie duszy zależy od zdolności każdego człowieka do samodzielnego czytania Słowa Bożego1. Brytyjscy właściciele niewolników nie dali się jednak

347

Władza czytelnika

przekonać. Przerażała ich sama wizja „wykształconej czarnej populacji”, która mogłaby znaleźć w książkach niebezpieczne

rewolucyjne idee. Nie wierzyli tym, którzy dowodzili, że umie­

jętność czytania ograniczona do Biblii umocni więzi społeczne. Zdali sobie sprawę, że jeśli niewolnicy będą umieli czytać Biblię, przeczytają także być może traktaty abolicjonistów, a nawet w Piśmie Świętym mogą znaleźć wywrotowe idee buntu i wol­ ności5. Sprzeciw wobec dekretu króla Karola okazał się najsil­ niejszy w koloniach amerykańskich, zwłaszcza w Karolinie Po­

łudniowej, gdzie wiek później wydano surowe prawa zabraniające uczenia czytania wszystkich czarnych, zarówno niewolników, jak

i wolnych. Prawa te obowiązywały jeszcze długo, mniej więcej do połowy XIX wieku. Czarni niewolnicy w Ameryce przez wieki uczyli się czytać,

pokonując wyjątkowe przeszkody, ryzykując życie w trakcie

nauki, która z powodu stawianych im trudności trwała czasami

kilka lat. Wiele jest relacji na ten temat, wiele opisuje bohaterskie wręcz wyczyny. Dziewięćdziesięcioletnia Belle Myers Caro-

thers (z którą przeprowadzono wywiad w latach trzydziestych XX wieku, w ramach działalności Federalnego Projektu Pisarzy,

zajmującego się między innymi rejestrowaniem opowieści by­

łych niewolników) wspominała, że uczyła się liter, doglądając

dziecka plantatora, które bawiło się klockami z literami alfabetu. Właściciel, gdy to zauważył, skopał ją bezlitośnie. Myers jednak

nadal studiowała w tajemnicy dziecięce literki, a także słowa ze

znalezionego elementarza. Pewnego dnia „znalazłam książkę z hymnami... i odczytałam litera po literze «When I Can Read

MyTitleClear». Przekonawszy się, że potrafię czytać, byłam taka szczęśliwa, że pobiegłam opowiedzieć o tym innym niewolni­ kom”6. Pan Leonarda Blacka, przyłapawszy go kiedyś z książką,

kazał tak okrutnie wychłostać, że „stłumił moje pragnienie wie­ dzy, które odzyskałem dopiero po ucieczce”7. Doc Daniel Dowdy wspominał, że „za pierwszym razem, gdy ktoś został przyłapany

na tym, iż próbuje czytać lub pisać, chłostano go bykowcem,

348

Zakazane lektury

następnym razem dzicwięciorzcmicnną dyscypliną, a za trze­ cim razem ucinano mu pierwszy człon palca wskazującego”8.

Na Południu nierzadko się zdarzało, że plantatorzy wieszali niewolników, którzy próbowali uczyć innych czytania liter9.

W takich warunkach niewolnicy, którzy chcieli poznać sztukę czytania, musieli wynajdywać różne sprytne metody uczenia

się, albo od innych towarzyszy niedoli, albo od przychylnych im białych nauczycieli. Imali się też sposobów, które umożliwiały

uczenie się bez zwracania niczyjej uwagi. Amerykański pisarz Frederick Douglass, który urodził się jako niewolnik i stał się

jednym z najbardziej elokwentnych abolicjonistów swojej epoki,

założył też kilka czasopism politycznych, wspomina w autobio­ grafii:

Często słyszałem, jak moja pani czyta na głos Biblię. Obudziło to moją ciekawość i chęć zgłębienia tajemnicy czytania. Zapragnąłem się nauczyć tej cudownej sztuki. Do lej pory nie miałem o niej najmniejszego pojęcia. Nieświadomy, co może z tego dla mnie wyniknąć, mając zaufanie do swojej pani, ośmieliłem się ją poprosić, żeby nauczyła mnie czytać [...] Przy jej życzliwej pomocy w niewiarygodnie krótkim czasie opa­ nowałem alfabet i potrafiłem odczytywać słowa składające się z trzech lub czterech liter. [...J Pan zabronił pani dalszego uczenia mnie, ale upór, jaki okazał, chcąc utrzymać mnie w ignorancji, sprawił tylko, że tym bardziej zapragnąłem się kształcić. Nic wiem więc na pewno, czy jeśli chodzi o naukę czytania, tyle samo zawdzięczam sprzeciwowi pana, co życzliwej pomocy mojej drogiej pani10.

Thomas Johnson, niewolnik, który został później w Anglii zna­ nym kaznodzieją, opisywał, jak nauczył się czytać, studiując litery w Biblii, którą ukradł. Ponieważ jego pan czytał co wieczór na

głos rozdział z Nowego Testamentu, Johnson go namawiał, żeby

powtarzał ten sam rozdział, aż sam nauczył się go na pamięć

i potrafił odnaleźć określone słowa na zadrukowanej stronie. Także kiedy syn pana się uczył, Johnson sugerował mu, by część

349

Władza czytelnika

lekcji czytał na głos. „Na Boga, proszę to jeszcze raz przeczy­ tać” - zachęcał chłopca, a ten mu często ulegał, przekonany, że

niewolnik go podziwia. Dzięki powtarzaniu Johnson nauczył się na tyle, że kiedy wybuchła wojna secesyjna, potrafił już czytać

gazety, a później sam założył szkołę, by innych niewolników uczyć czytania11.

Nauka czytania nie była dla niewolników natychmiastową przepustką do wolności, dawała im za to dostęp do jednego z naj­

potężniejszych narzędzi, jakimi posługiwali się ich ciemięzcy, mianowicie książki. Właściciele niewolników (tak jak dyktato­

rzy, tyrani, monarchowie absolutni i inni uzurpatorzy władzy) wierzyli w potęgę słowa pisanego. Wiedzieli - o wiele lepiej od niektórych czytelników - że czytanie to przemożna siła i że wy­ starczy zaledwie kilka pierwszych słów, by odniosła zwycięstwo.

Ktoś, kto potrafi przeczytać jedno zdanie, przeczyta wszystko, co

więcej, czytelnik zyskuje możliwość zastanowienia się nad tym

zdaniem, postąpienia zgodnie z nim, nadania mu znaczenia. „Możesz za pomocą zdania udawać głupiego” - napisał austriacki

dramaturg Peter Handke. Stawić zdaniem czoło innym zdaniom. Określić wszystko, co staje ci na drodze, i usunąć wszystko z drogi. Zapoznać się z wszyst­ kimi przedmiotami. Możesz za pomocą zdania uczynić zdaniem wszystkie przedmioty. Możesz wszystkie przedmioty uczynić swoim zdaniem. Dzięki temu zdaniu wszystkie przedmioty będą przynależeć do ciebie. Dzięki temu zdaniu wszystkie przedmioty będą należeć do ciebie12. Z tych wszystkich powodów trzeba było zakazać czytania.

Jak dobrze wiedzą dyktatorzy wszystkich epok, najłatwiej

rządzić niepiśmiennym tłumem. A skoro raz nabytej umiejętności czytania nie da się wykorzenić, pozostaje już tylko ograniczenie

jej zasięgu. Książki zawsze spędzały dyktatorom sen z powiek, jak żadne inne wytwory rąk ludzkich. Władza absolutna wymaga, by czytano tylko to, co oficjalne; zamiast całych bibliotek za­

350

Zakazane lektury

wierających różne poglądy powinno wystarczyć słowo władcy. „Książki - pisał Voltaire w pamflecie pod tytułem O straszliwym

niebezpieczeństwie czytania - rozpraszają ciemnotę, która jest dozorcą i strażnikiem na żołdzie państw policyjnych”13. Cenzura, w tej czy innej formie, towarzyszy więc nieodmiennie każdej władzy, a historię czytania oświetla niekończący się ciąg stosów,

na których cenzorzy palą książki, od najdawniejszych zwojów papirusu po dzieła współczesne. W 411 roku p.n.e. spalono w Ate­

nach dzieła Protagorasa. W 213 roku p.n.e. chiński cesarz Shi Huangdi próbował położyć kres czytelnictwu, paląc wszystkie

książki w swoim królestwie. W 168 roku p.n.e. podczas powsta­ nia Machabeuszów zniszczono umyślnie Bibliotekę Żydowską w Jerozolimie. W pierwszym wieku naszej ery August skazał

na wygnanie poetów Gallusa i Owidiusza, zabronił też czytania ich utworów. Cesarz Kaligula nakazał spalenie wszystkich dzieł Homera, Wergiliusza i Liwiusza (jego edyktu jednak nie wy­

konano). W 303 roku Dioklecjan skazał na spalenie wszystkie książki chrześcijańskie. A był to dopiero początek. Młody Goe­ the, patrząc na palenie książek we Frankfurcie, miał wrażenie, że przygląda się egzekucji. „To wymierzanie kary na martwym przedmiocie miało w sobie doprawdy coś potwornego”1 . Ci,

którzy palą książki, żywią złudzenie, że tym samym przekre­

ślają historię i anulują przeszłość. Dziesiątego maja 1933 roku w Berlinie minister propagandy Joseph Goebbels podczas palenia

ponad 20 tysięcy książek, co uwieczniały kamery, przemówił do wiwatującego stutysięcznego tłumu: „Dziś postępujecie słusznie,

wrzucając w płomienie tę ohydę przeszłości. To wspaniała, wy­ mowna i symboliczna akcja, która uzmysłowi całemu światu, że stary duch umarł. Z tych popiołów powstanie zwycięski feniks nowego ducha”. Dwunastoletni chłopiec Hans Pauker, później­ szy dyrektor londyńskiego Instytutu Studiów Żydowskich im.

Leo Baecka, był przy tym obecny i wspominał, że wrzucaniu książek w płomień ie towarzyszyły uroczyste przemowy15. „Prze­ ciw wyolbrzymianiu roli nieświadomych popędów opartych na

351

Władza czytelnika

destrukcyjnej analizie psyche, za szlachetnością ludzkiej duszy, powierzam płomieniom dzieła Sigmunda Freuda” - oznajmiał podniośle któryś z palących książki cenzorów. Podobnymi epi­

tafiami zaszczyceni zostali: Steinbeck, Marks, Zola, Hemingway, Einstein, Proust, H.G. Wells, Heinrich Mann, Jack London, Ber-

tolt Brecht i setki innych autorów. W roku 1872, dwieście lat z górą po optymistycznym dekrecie

Karola II, Anthony Comstock - nieodrodny potomek starych kolonialistów, którzy zwalczali edukacyjne ambicje swoich poddanych założył w Nowym Jorku Stowarzyszenie do Walki z Występkiem,

pierwszy w Stanach Zjednoczonych organ cenzorski. Comstock

wołałby w gruncie rzeczy, żeby czytania w ogóle nic wymyślono

(„Nasz praojciec Adam w raju nie umiał czytać” - oznajmił kiedyś), ale ponieważ stało się inaczej, postanowił uregulować użytek ro­ biony z tej umiejętności. Sam uważał się za pierwszego czytelnika,

który wie, jaka literatura jest dobra, a jaka zła, i czynił wszystko,

co w jego mocy, żeby innym narzucić swoje opinie. Co do mnie - pisał w swym dzienniku na rok przed założeniem Stowarzyszenia - to podjąłem mocne postanowienie, że nie ugnę się przed opinią innych ludzi. Czując i wierząc, że mam rację, okażę się niezłomny. Jezus nigdy nie zszedł pod naciskiem opinii publicznej z obranej drogi, choć była tak trudna. Dlaczego ja miałbym to uczynić?16.

Anthony Comstock urodził się 7 marca 1844 roku w New

Canaan w stanie Connecticut. Był przysadzisty i mocno zbudo­ wany, w trakcie kariery cenzora często czynił użytek ze swojej

postury. Jeden ze współczesnych tak go opisywał: W butach mierzy niespełna metr sześćdziesiąt, a swoje dziewięć­ dziesiąt pięć kilo żywej wagi dźwiga tak lekko, że oceniłbyś, iż waży najwyżej osiemdziesiąt. Szerokie bary, jak u Atlasa, z któ­ rych wyrasta byczy kark, harmonizują z potężnymi bicepsami i łydami jak z żelaza. Nogi ma krótkie, podobne do pni drzew17.

352

Zakazane lektury

Comstock miał dwadzieścia kilka lat, gdy przybył do Nowego Jorku z 3 dolarami i 45 centami w kieszeni. Znalazł pracę wsklepie

z pasmanterią. Niebawem udało mu się odłożyć 500 dolarów na kupno niewielkiego domku w Brooklynie. Po kilku latach poznał córkę prezbiteriańskiego duchownego, starszą o dziesięć lat, któ­

rą poślubił. W Nowym Jorku zetknął się z wieloma rzeczami, które uznał za nie do przyjęcia. Gdy w 1868 roku jeden z przyjaciół

powiedział mu, że został „sprowadzony na manowce, zepsuty i wykończony” przez książkę (tytuł owego dzieła o takiej sile

oddziaływania nie zachował się), Comstock ją kupił, a następnie sprowadził policjanta i doprowadził do aresztowania księgarza

i konfiskaty nakładu. Ta pierwsza akcja okazała się tak udana, że

postanowił ją kontynuować, i od tej pory regularnie przyczyniał się do aresztowania drobnych wydawców i drukarzy frywolnych publikacji.

Z pomocą przyjaciół z Chrześcijańskiego Stowarzyszenia

Młodzieży Męskiej (YMCA), którzy wsparli go kwotą 8500 do­

larów, założył stowarzyszenie, dzięki któremu stał się sławny. Dwa lata przed śmiercią powiedział nowojorskiemu dzienni­ karzowi: „Przez czterdzieści jeden lat, które tutaj spędziłem,

przekonałem tylu ludzi, ilu mieści pociąg pasażerski składający

się z 61 wagonów, gdzie w 60 wagonach jest po 60 pasażerów, a 61. jest prawie pełen. Zniszczyłem 160 ton nieprzyzwoitej literatury”18.

Gorliwość Comstocka stała się przyczyną co najmniej piętna­

stu samobójstw. Były chirurg pochodzenia irlandzkiego William Haynes, wtrącony do więzienia „za opublikowanie 165 rodzajów lubieżnej literatury”, skończył ze sobą. Wkrótce potem Comstock,

wsiadając na prom do Brooklynu (jak później wspominał), usły­ szał „Głos”, który mu kazał udać się do domu Haynesa. Przybył w momencie, gdy wdowa wyładowywała z wozu dostawczego

matryce zakazanych książek. Comstock z niezwykłą zwinnością wskoczył na kozioł, zaciął konia i popędził do siedziby YMCA, gdzie matryce zniszczono19.

353

Władza czytelnika

Jakie książki czytał sam Comstock? Stosował się bezwiednie do żartobliwej rady Oscara Wilde’a: „Nigdy nie czytam książki,

którą mam zrecenzować, żeby nie nabyć uprzedzeń”. Czasami

jednak zagłębiał się w tomach, które miał zniszczyć, i ogarniała go zgroza. Literaturę francuską i włoską uznał za „niewiele więcej

niż historie o burdelach i prostytutkach u tych opętanych żądzą

narodów. Jakże często w tych niegodziwych historiach znaj­ dujemy bohaterki, urocze, wspaniałe, wykształcone, bogate i pod każdym względem czarujące, które biorą sobie za kochanków

żonatych mężczyzn. Albo też po ślubie kochankowie tłumnie krążą wokół czarującej młodej żony, korzystając z przywilejów

przynależnych jedynie mężowi!”. Nawet klasykom miał niejedno do zarzucenia. „Weźmy na przykład znaną książkę autorstwa Boccaccia” - pisał w swoim dziele Trapsfor the Young (Zasadzki

na młodzież). Książka okazała się tak sprośna, że zrobiłby wszyst­ ko, „by powstrzymać ją, niczym dziką bestię, przed wyrwaniem się na wolność i niszczeniem naszej młodzieży”20. Wśród jego ofiar znaleźli się Balzac, Rabelais, Walt Whitman, Bernard Shaw

i Tołstoj. Na co dzień Comstock, jak sam stwierdził, czytał Biblię. Metody amerykańskiego cenzora były bezwzględne, lecz po­ wierzchowne. Brak mu było wnikliwego oglądu i cierpliwości bar­

dziej wyrafinowanych cenzorów, którzy skrupulatnie przekopy­ wali tekst, szukając ukrytych przesłań. Na przykład w 1981 roku

junta wojskowa pod wodzą generała Augusta Pinocheta zakazała

kolportażu Don Kichota wChile, generał był bowiem przekonany (dość zresztą słusznie), że książka ta upomina się o wolność jed­ nostki i atakuje tradycyjne autorytety.

Cenzura w wydaniu Comstocka ograniczała się do umieszcza­

nia podejrzanych dzieł, które oburzały go do żywego, w wykazie potępionych. Miał ograniczony dostęp do książek, mógł je tylko

ścigać, gdy się już ukazały, a wiele do tego czasu zdążyło się

schronić w rękach czekających niecierpliwie czytelników. Kościół

katolicki znacznie go wyprzedził. W 1559 roku Święta Kongrega­ cja Rzymskiej Inkwizycji opublikowała pierwszy Index libroruni

354

Zakazane lektury

prohibitoruni - listę książek, które Kościół uznał za niebezpieczne dla wiary i moralności katolików. Indeks, na którym znalazły się książki ocenzurowane przed publikacją, a także już opublikowa­ ne niemoralne dzieła, nie był nigdy pomyślany jako kompletny

wykaz wszystkich książek zakazanych przez Kościół. Jednakże w czerwcu 1966 roku, gdy przestał obowiązywać, zawierał, oprócz

setek dzieł teologicznych, setki utworów pisarzy świeckich, od Voltaire’a i Diderota po Colettc i Grahama Grccnea. Comstock z pewnością uznałby taki wykaz za wielce użyteczny. „Sztuka nie stoi ponad moralnością. Moralność ma pierw­ szeństwo” - napisał Comstock. „Następne miejsce zajmuje pra­ wo, obrońca moralności publicznej. Sztuka wchodzi w konflikt

z prawem tylko wtedy, gdy zdradza obsceniczne, lubieżne lub

nieprzyzwoite tendencje”. Skłoniło to „New York World” do za­ dania w artykule wstępnym pytania: „Czyżby naprawdę zostało

przesądzone, że sztuka nie ma w sobie nic zdrowego, jeśli nie jest ubrana?”21. Sformułowana przezComstocka definicja niemoralnej

sztuki, jak definicje wszystkich cenzorów, aż się prosi o takie pyta­ nie. Comstock zmarł w 1915 roku. Dwa lata później amerykański

publicysta H.L. Mencken określił prowadzoną przezeń krucjatę

jako „nowy purytanizm [...] nie ascetyczny, lecz wojujący. Jego celem nie jest wy noszen ie świętych, lecz obalanie grzeszników”22. Comstock był przekonany, że tak zwana niemoralna litera­ tura deprawuje umysły młodych ludzi, którzy powinni się zająć

wyższymi sprawami duchowymi. Jest to odwieczna troska, zna­ na nie tylko Zachodowi. W piętnastowiecznych Chinach zbiór opowieści z czasów dynastii Ming - Stare i nowe historie - cie­ szył się takim powodzeniem, że musiał zostać umieszczony na indeksie, żeby nie odciągać młodych adeptów nauki od studiów nad Konfucjuszem23. W świecie zachodnim łagodniejsza forma

tej obsesji znalazła wyraz w strachu przed fikcją, datującym się co najmniej od Platona, który uznał, że w jego idealnej republice nie

ma miejsca dla poetów. Teściowa madame Bovary twierdziła, że powieści zatruwają duszę Emmy, i przekonała syna, by anulował

355

Władza czytelnika

jej abonament w wypożyczalni, skazując ją na pogrążenie się w jeszcze większej nudzie24. Matka angielskiego pisarza Edmunda Gossea nie tolerowała w domu żadnych powieści, ani religijnych,

ani świeckich. Będąc małą dziewczynką, na początku XIX wieku zabawiała się wraz z braćmi czytaniem i układaniem różnych

historii. Przyłapała ją na tym guwernantka kalwinka i ostro napo­ mniała, mówiąc, że są to zdrożne przyjemności. „Od tamtego czasu - pisała pani Gosse w swym dzienniku - nabrałam prze­

konania, że wymyślanie wszelkich historii to grzech”. Jednakże „tęsknota za ich układaniem była coraz silniejsza, wszystko, co

przeczytałam lub usłyszałam, podsycało moje nieposłuszeństwo. Nie wystarczała mi zwyczajna prawda, musiałam ją upiększać

tworami wyobraźni. Nie potrafię wprost wyrazić, jakie szaleń­

stwo, próżność i niegodziwość skaziły moje serce. Nawet dziś, pomimo obserwacji, modlitw i usilnych starań, najłatwiej ulegam

temu właśnie grzechowi. Przeszkadza mi się modlić, utrudnia poprawę i tym samym bardzo mnie upokarza”25. Kiedy to pisała,

miała dwadzieścia dziewięć lat. I w takim przekonaniu wychowywała syna. „Jako malutkie dziecko nigdy od nikogo nie usłyszałem tej wzruszającej for­ mułki «Był sobie raz...». Opowiadano mi o misjonarzach, ale

nigdy o piratach. Wiedziałem o kolibrach, ale nigdy nie słyszałem o wróżkach” - wspomina Gosse. „Chcieli, żebym zawsze mówił

prawdę, żebym był rzeczowy i sceptyczny. Gdyby mnie swego cza­ su otulili miękkimi fałdami fantazji, dłużej pozostałbym wierny

ich tradycji i obyczajom i nie kwestionowałbym ich”26. Rodzice,

którzy w 1980 roku pozwali do sądu szkołę publiczną hrabstwa

Hawkins w stanie Tennessee, z pewnością nie czytali Gossea.

Twierdzili, że cały program szkoły podstawowej, zawierający

takie dzieła, jak Kopciuszek, Królewna Śnieżka i Czarnoksiężnik z Krainy Oz, jest sprzeczny z ich fundamentalistycznymi prze­ konaniami religijnymi2'. Autorytarni czytelnicy, zabraniający innym nauki czytania, fanatycy, decydujący, co można czytać, a czego nie, asceci, którzy

356

Zakazane lektury

z zasady nic czytają dla przyjemności i domagają się wyłącznic relacjonowania faktów, które sami uznają za prawdziwe - wszyscy próbują ograniczyć ogromną i różnorodną władzę czytelnika. Cenzorzy potrafią jednak działać jeszcze inaczej, nic używając ognia ani nie odwołując się do sądów. Chcąc uzasadnić swoje

autokratyczne prawa, mogą reinterpretować książki, tak by słu­ żyły tylko im. W 1976 roku w Argentynie dokonano zamachu stanu. Na jego czele stał generał Jorge Rafael Videla. Doszło do naruszania praw człowieka, jakiego kraj dotąd nie widział. Wojsko uzasad­ niało to wymogami wojny przeciw terrorystom. Zgodnie z defi­

nicją generała Vidcli terrorysta to „nie tylko ktoś z karabinem czy bombą, ale także ten, kto szerzy idee sprzeczne z zasada­ mi cywilizacji zachodniej i chrześcijańskiej”28. Wśród tysięcy

porwanych i poddanych torturom był ksiądz, ojciec Orlando Vi rgiIio Yorio. Przesłuchujący go funkcjonariusz powiedział doń pewnego dnia, że Yorio błędnie odczytuje Ewangelię. „Ksiądz

zbyt literalnie interpretuje doktrynę Chrystusa - powiedział. Chrystus mówił o ubogich, ale miał na myśli ubogich duchem,

a ksiądz wziął to dosłownie i zamieszkał wśród nędzarzy. W Ar­ gentynie ubodzy duchem są ludzie bogaci, w przyszłości musi ksiądz więcej czasu poświęcić zamożnym, bo oni naprawdę potrzebują duchowego wsparcia”29.

Władza, jaką rozporządza czytelnik, nie zawsze więc służy oświeceniu. Ta sama czynność sprawiająca, że tekst zyskuje istnienie, odkrywająca zawarte w nim objawienia, mnoży jego

znaczenia, ogląda w nim, jak w lustrze, odbicie przeszłości, te­ raźniejszości i perspektyw, jakie niesie przyszłość, może także

zniszczyć żyjącą stronicę lub podjąć próbę jej zniszczenia. Każdy czytelnik przedstawia różne odczytania, co nie jest jednoznacz­ ne z kłamstwem, ale każdy może również skłamać, umyślnie podporządkowując tekst doktrynie, arbitralnemu prawu, pry­

watnej korzyści, prawom właścicieli niewolników czy władzy

tyranów.

Sebastian Brani, autor Das Narrenschiff

Książkowy Głupiec Każdy zna te gesty: wyjmuje się okulary z futerału, przeciera ściereczką, rąbkiem koszuli, końcem krawata, umieszcza na nosie i za­

kłada za uszy, i teraz już możemy patrzeć na stronę, która nabrała

wyrazistości. A potem podsuwamy je do góry lub zsuwamy w dół po błyszczącym grzbiecie nosa, by jeszcze lepiej dostrzec litery, po chwili zaś zdejmujemy i pocieramy skórę między brwiami, zacis­

kając powieki, by nie patrzeć na kusiciełski tekst. No i ostatnia czynność: zdejmujemy je, składamy i umieszczamy między stro­ nami książki, by zaznaczyć miejsce, gdzie na tę noc przerwaliśmy lekturę. W chrześcijańskiej ikonografii św. Łucja przedstawiana

jest z tacą, na której niesie okulary. Okulary to w gruncie rzeczy oczy, które czytelnicy o słabym wzroku mogą dowolnie nakładać

i zdejmować. Są funkcją ciała, którą można odłączyć, maską, spoza której ogląda się świat, stworzeniem podobnym do owada, które nosi się przy sobie jak oswojoną modliszkę. Dyskretnie siedzące ze

skrzyżowanymi nogami na stosie książek albo stojące w gotowo­ ści w zagraconym rogu biurka, stały się emblematem czytelnika, oznaką jego obecności, symbolem czytelnictwa.

Niełatwo sobie wyobrazić te setki lat przed wynalezieniem

okularów, kiedy czytelnicy wytężali wzrok, wpatrując się w mgli­ ste zarysy tekstu, a potem uzmysłowić sobie nieopisaną ulgę, jaką odczuli, gdy okulary stały się dostępne i nagle, prawie bez

wysiłku, można było zobaczyć zapisaną stronę. Jedna szósta ludz-

359

Władza czytelnika

kości to krótkowidze1, wśród czytelników odsetek ten jest o wiele wyższy, około 24 procent. Kiepski wzrok mieli Arystoteles, Luter, Samuel Pepys, Schopenhauer, Goethe, Schiller, Keats, Tennyson,

Doktor Johnson, Alexander Pope, Quevedo, Wordsworth, Dante, Gabriel Rossetti, Elizabeth Barrett Browning, Kipling, Edward

Lear, Dorothy L. Sayers, Yeats, Unamuno, Rabindranath Tagore,

James Joyce. U wielu stan ten się pogarszał i sporo wybitnych czytelników oślepło na starość - od Homera do Miltona, Jame­

sa Thurbera i Jorge Luisa Borgesa. Borges, który zaczął tracić wzrok na początku lat trzydziestych, a w 1955 roku, kiedy już

był całkiem niewidomy, został mianowany dyrektorem Biblio­ teki Narodowej w Buenos Aires, tak skomentował szczególny

los czytelnika, który czytać już nie może, a dostał we władanie

królestwo książek: Nikt nie umniejszy wyrzutem ni łzami pomysłu, którym arcymistrz harmonii błysnął: w przystępie wspaniałej ironii Bóg dał mi ciemność po równi z księgami2. Los owego czytelnika w świecie, „co się kruszy w formach

i dogasa w popiele bladym, we mglistości hasa, snu biorąc postać zapomnieniem chodzi”, porównał Borges do losu króla Midasa,

skazanego na śmierć z głodu i pragnienia wśród obfitości jadła

i napojów. Jeden z odcinków telewizyjnego serialu The Twilight Zonę (Strefa mroku) opowiada o takim Midasie, pożeraczu

książek, który jako jedyny z całej ludzkości przeżył wojnę nu­

klearną. Miał już do dyspozycji wszystkie książki świata, gdy przez przypadek stłukły mu się okulary. Przed wynalezieniem okularów co najmniej jedna czwarta

czytelników musiała mieć tekst napisany ogromnymi literami, żeby móc go przeczytać. Średniowieczni czytelnicy bardzo wy­ tężali wzrok. Komnaty, w których czytali, były w lecie zaciem­

niane dla ochrony przed upałem; w zimie panował w nich mrok,

360

Książkowy Głupiec

ponieważ przez okna, z konieczności małe, by nie dopuścić lo­ dowatych powiewów wiatru, przenikało przyćmione światło. Średniowieczni kopiści nieustannie uskarżali się na warunki, w jakich im przyszło pracować. Często zostawiali na margine­ sach książek dopiski o swojej niedoli, tak jak len sporządzony w połowie XIII wieku przez niejakiego Florencia, o którym nic

nie wiemy - znamy tylko jego imię i ten oto smutny opis: „To męcząca praca. Odbiera oczom światło, zgina grzbiet, zgniata trzewia i żebra, powoduje ból nerek i osłabia całe ciało”3. Jeszcze

trudniej musiało się pracować czytelnikom o słabym wzroku.

Patrick Trevor-Roper wysunął hipotezę, że prawdopodobnie lepiej czuli się w nocy, „ponieważ ciemność wszystko wyrównuje” *. W Babilonie, Rzymie i Grecji niedowidzący czytelnicy mogli tylko skorzystać z usług lektorów, którymi zwykle bywali

niewolnicy. Kilku odkryło, że widzą wyraźniej, patrząc przez

odpowiednio oszlifowaną soczewkę z kamienia szlachetnego. Pliniusz Starszy, pisząc o właściwościach szmaragdów5, napo­ mknął, że cesarz Neron, krótkowidz, oglądał właśnie przez szmaragd walki gladiatorów. Nie wiemy, czy kamień powiększał krwawe szczegóły, czy tylko nadawał im zielonkawy odcień, ale

historia ta zachowała popularność przez całe średniowiecze,

a tacy uczeni, jak Roger Bacon i jego nauczyciel Robert Grosseteste, wypowiadali się na temat jego niezwykłych właściwości. Niewielu czytających miało jednak dostęp do drogich kamie­

ni. Większość musiała albo się zdawać naczytanie przez pośred­ nika, albo powoli i z wysiłkiem odcyfrowywać tekst, wytężając

mięśnie oczu. Aż tu w XIII wieku przyszła wielka odmiana. Nie wiemy dokładnie, kiedy to się stało, wiadomo tylko, że 23 lutego 1306 roku Giordano da Rivalto z Pizy wygłosił we flo­

renckim kościele Santa Maria Novella kazanie, w którym przy­ pomniał wiernym, że okulary, „jeden z najbardziej użytecznych

przyrządów pod słońcem”, wynaleziono już dwadzieścia lat temu. „Poznałem człowieka, który zrobił pierwszą parę okularów, i roz­ mawiałem z nim” - dodał6.

361

Władza czytelnika

O niezwykłym wynalazcy nic nam nie wiadomo. Być może był to współczesny Giordanowi mnich imieniem Spina, o którym powiadano, że „robił okulary i za darmo uczył innych tego rze­ miosła”7. Niewykluczone, że należał do cechu weneckich szkla­

rzy, którzy sztukę wytwarzania okularów znali już w 1301 rokuw przepisach wydanych przez cech właśnie w tym roku mowa

jest bowiem o procedurze, jaka obowiązuje „tych, którzy chcą robić okulary do czytania”8. A może wynalazcą tym był nie­ jaki Salvino degli Armati, którego płyta nagrobna wciąż jest widoczna w kościele Santa Maria Maggiore we Florencji. Napis

na płycie głosi, że był „wynalazcą okularów”, i dodaje: „niech mu Bóg wybaczy jego grzechy. A.D. 1317”. Innym kandydatem do tego miana jest Roger Bacon, którego poznaliśmy już jako mistrza katalogowania. Kipling w jednym z opowiadań każę

mu być świadkiem zastosowania jednego z pierwszych arab­

skich mikroskopów, przemyconego do Anglii przez pewnego iluminatora9. Bacon pisał w 1268 roku: „Jeśli patrzy się na litery lub małe obiekty przez kryształ albo szkło, któremu nadano

kształt wycinka kuli, ze stroną wypukłą przy oku, wydadzą się one o wiele wyraźniejsze i większe. Taki instrument wszystkim się przyda”10. Czterysta lat później Kartezjusz również chwalił wynalazek okularów: „Cała organizacja naszego życia zależy

od zmysłów, a ponieważ wzrok jest z nich najbardziej wszech­ stronny i najszlachetniejszy, wynalazki służące wzmocnieniu jego siły należą bez wątpienia do najbardziej użytecznych”11.

Pierwszy znany obraz, na którym przedstawiono okulary,

pochodzi z 1352 roku. Jest to portret kardynała Hugona z Saint-Cher z Prowansji, namalowany przez Tommasa da Modenę12.

Ukazuje kardynała w uroczystych szatach, siedzącego przy stole i przepisującego coś z księgi rozłożonej na półce, nieco powyżej po prawej stronie. Okulary składają się z dwóch okrągłych socze­

wek w grubej oprawie, osadzonych na nosie tak, by można było regulować ich położenie.

362

Książkowy Głupiec

Jeszcze w XV wieku okulary do czytania były przedmiotem

luksusowym, dużo kosztowały, a potrzebowało ich stosunkowo

niewielu ludzi, jako że i na książki mało kto mógł sobie pozwolić. Po wynalezieniu prasy drukarskiej i względnym upowszechnie­

niu się książek zapotrzebowanie na okulary wzrosło. Na przykład

w Anglii kramarze wędrujący z miasta do miasta sprzedawali

„tanie kontynentalne okulary”. Producenci okularów i zacisków

zasłynęli w Strasburgu w 1466 roku, zaledwie po jedenastu latach od opublikowania pierwszej Biblii Gutenberga. W Norymber­ dze pojawili się na większą skalę w 1478 roku, a we Frankfurcie w 1540 roku13. Dzięki większej podaży lepszych okularów więcej

czytelników udoskonaliło zapewne sztukę czytania, mogli też

kupować więcej książek. Z tego powodu okulary stały się rekwi­ zytem intelektualisty, bibliotekarza, uczonego.

Od XIV wieku okulary pojawiają się na wielu obrazach jako oznaka mądrości i zamiłowania do nauki. Na różnych wyobra­ żeniach Zaśnięcia Matki Boskiej doktorowie i mędrcy stojący

przy jej łożu noszą rozmaite okulary. Na obrazie anonimowego twórcy (znanego jako Mistrz Ołtarza Albrechta) z XV wieku, znajdującym się obecnie w opactwie w Klosterneuburgu (Austria),

domalowano okulary mędrcowi z białą brodą, któremu niepocie­ szony młodzieniec podsuwa pod oczy grubą księgę. Wynikałoby

z tego, że nawet najmędrszy z uczonych nie potrafił wyleczyć Maryi Panny i odmienić Jej przeznaczenia.

W Grecji, Rzymie i Bizancjum uczony-poeta, doctus poeta, wyobrażany z tabliczką lub zwojem w ręku, uważany był za wzór

do naśladowania, ale była to rola zastrzeżona dla śmiertelników. Bogowie nigdy się nie zajmowali literaturą. Bóstw greckich i łaciń­ skich nigdy nie przedstawiano z książką w ręce14. Chrześcijaństwo

było pierwszą religią, która w dłonie swego Boga włożyła książkę.

Od połowy XIV wieku symbolicznej książce w chrześcijańskiej

ikonografii towarzyszy wyobrażenie okularów. Chrystusa i Boga

Ojca, jako doskonałych, nie przedstawiano w charakterze krót­

363

Władza czytelnika

kowidzów, ale Ojcowie Kościoła - św. Tomasz z Akwinu, św. Au­ gustyn - a także starożytni autorzy włączeni do katolickiego ka­

nonu, jak Cyceron czy Arystoteles, często wyobrażani są z księgą w ręku i w okularach, tym atrybucie uczonego.

Pod koniec XV wieku okulary tak się już upowszechniły, że

zaczęły symbolizować nie tylko związany z czytaniem prestiż, ale i pogardę, jaką darzono tę czynność. Większość czytelników,

w dawnych czasach i współcześnie, zaznała w jakimś momencie

poniżenia i dowiedziała się, że robią coś nagannego. Pamiętam, jak w szóstej czy siódmej klasie wyśmiewano się ze mn ie, że siedzę w domu i czytam, i jak się to skończyło - ja leżałem twarzą do pod­

łogi, moje okulary zostały kopnięte w jeden kąt, a książka w drugi. „Nie spodoba ci się” - orzekli moi kuzyni, którzy zobaczywszy

mój pokój pełen książek, uznali, że pewnie nie będę z nimi chciał iść na kolejny western. Babka, widząc, że niedzielne popołudnia

spędzam z książką, wzdychała: „Pogrążasz się w snach na jawie”.

Uważała, że bezczynnie marnuję czas i grzeszę przeciw radości ży­ cia. Leń, słabeusz, człowiek z pretensjami, pedant, elita, co się wy­

wyższa - to tylko niektóre z epitetów, kojarzone z roztargnionym

uczonym, krótkowzrocznym czytelnikiem, molem książkowym, kujonem. Czytelnik w okularach, niewidzący świata spoza książek,

oderwany od życia i rzeczywistości, wywyższający się ponad tych, którym obce są słowa zawarte między zakurzonymi okładkami, udający, że wie, co Bóg w swej odwiecznej mądrości ukrył przed

ludzkim wzrokiem, uważany był za głupca, a okulary stały się

symbolem intelektualnej arogancji. W lutym 1494 roku, podczas słynnego karnawału w Bazy­

lei, młody doktor praw Sebastian Brant opublikował niewielki tomik alegorycznych wierszy w języku niemieckim pod tytu­ łem Das Narrenschiff(Statek głupców). Książka od razu odnios­

ła sukces: w pierwszym roku od wydania doczekała się trzech

wznowień, a pewien przedsiębiorczy wydawca ze Strasburga, gdzie Brant przyszedł na świat, chcąc mieć udział w zyskach, najął nieznanego poetę, by ten rozszerzył utwór o cztery tysiące

364

Książkowy Głupiec

linijek. Brani skarżył się na ten swoisty plagiat, ale na próżno. Dwa lala później poprosił swego przyjaciela Jacques’a Lochera,

profesora poetyki na uniwersytecie we Fryburgu, by przetłuma­ czył książkę na łacinę15. Locher się z tego wywiązał, ale zmienił kolejność rozdziałów i włączył własne wariacje. Bez względu na

zmiany, jakim został poddany oryginalny tekst Branta, książka jeszcze w XVII wieku miała licznych czytelników. Tajemnica jej

powodzenia kryje się między innymi w ilustrujących ją drzewo­

rytach, z których wiele było dziełem dwudziestodwuletniego Al­ brechta Diirera. Sukces odniosła jednak przede wszystkim dzięki autorowi. Brant dokładnie zaobserwował i opisał szaleństwa czy

też grzechy społeczeństwa, w którym żył - od wiarołomstwa

i hazardu po niedowiarstwo i niewdzięczność, nie stroniąc od

aktualnych tematów. Na przykład w połowie książki wspomina się o odkryciu Nowego Świata, które miało miejsce niespełna dwa lata przed jej ukazaniem się. Stanowi ono przykład nadmiernej ciekawości. Diirer i inni artyści przedstawili czytelnikom portrety tych nowych grzeszników, łatwych do rozpoznania w najbliższym

otoczeniu, ale to sam Brant sporządził szkice ilustracji, które miały uzupełniać tekst.

Jedna z tych ilustracji, pierwsza po frontyspisie, przedstawia głupotę uczonego. Czytelnik otwierający książkę Branta zobaczy

własny portret - człowieka wśród książek. Książki wypełniają cały pokój, są wszędzie - na półkach z tyłu, po obu stronach pulpitu, w przegrodach pod stołem. Mężczyzna ma na głowie szlafmycę

(pod którą ukrywa ośle uszy), za nim wisi na ścianie błazeńska

czapka z dzwoneczkami. W prawej ręce trzyma pióropusz do odkurzania, którym odpędza muchy sadowiące się na książkach. To Biichernarr - książkowy Głupiec, którego szaleństwo polega

na tym, że nie widzi świata spoza książek. Na nosie ma okulary. Te okulary to zarazem oskarżenie: oto człowiek, który za­

miast patrzeć bezpośrednio na świat, wpatruje się w martwe słowa na zadrukowanej stronicy. „Nie bez powodu - stwierdza czytelnik głupiec Branta - ja pierwszy wchodzę na ten statek.

365

Władza czytelnika

Mam tu ogromne skarby, z których nie rozumiem ani słowa”.

Wyznąje, że gdy znajdzie się w towarzystwie uczonych mężów, którzy powołują się na mądre księgi, bardzo lubi podkreślić: „mam te wszystkie książki w domu”. Porównuje się do Ptoleme­ usza II z Aleksandrii, który gromadził książki, ale nie wiedzę16.

Za sprawą książki Branta obraz głupiego uczonego w okularach

stał się wkrótce popularną ikoną. Już w 1505 roku na ilustracji do

satyry Oleariusa De fide concubinarum widnieje osioł siedzący

przy takim samym pulpicie, w okularach na nosie i z packą na muchy. Z wielkiej księgi czyta coś uczniom zwierzętom.

Książka Branta zyskała taką popularność, że w 1509 roku

uczony humanista Johann Geiler von Kaysersberg zaczął wygła­ szać cykl kazań, których tematem uczynił głupców opisanych przez Branta - po jednym na każdą niedzielę17. Pierwsze, odno­ szące się do pierwszego rozdziału książki Branta, było oczywiście

poświęcone książkowemu Głupcowi. Brant oddał swemu boha­

terowi głos, by sam siebie opisał. Geiler na podstawie tego opisu wyróżnił siedem odmian książkowego szaleństwa. Każdej z nich

odpowiada jeden z dzwonków Głupca. Pierwszy dzwonek wpro­

wadza Głupca, który gromadzi książki dla samego ich zbierania, niczym drogie meble. W pierwszym wieku n.e. rzymski filozof Seneka (którego Geiler chętnie cytował) potępił takie ostenta­

cyjne kolekcjonowanie książek: „dla wielu niewykształconych elementarnie są książki nie narzędziem nauki, ale ozdobą sali jadalnej”18. „Kto chce, by książki przyniosły mu sławę, musi się z nich czegoś nauczyć - stwierdza Geiler - nie powinien ich

gromadzić w bibliotece, ale w głowie. Pierwszy Głupiec zakuwa

jednak książki w łańcuchy, są jego więźniami. Gdyby mogły się uwolnić i przemówić, wyciągnęłyby go przed ratusz, domagając się, by to jego wzięto pod klucz”. Z drugim dzwonkiem pojawia się Głupiec, który chce zmądrzeć, pochłaniając zbyt wiele książek.

Geiler porównuje go do żołądka, który dławi się nadmiarem stra­ wy, i do generała, któremu nadmiar żołnierzy utrudnia manewry

na polu bitwy. „Cóż więc mam zrobić? - zapytacie. - Czy mam

366

J©en vorbant} ^at man mir gefan Sann jc$ on nut} n? Euc§cr ^an Sie jc$ nit (?y(j/ vnb nyt ver[łan

Sas jcEj fyt} vornan jn flem fc^yff Sas (}at worftc^ eyn funbren gryff . On vrfac§ ifi Sas nic getfjan >* T>jf myn ft&ry icg myc^ verfan Drzeworyt Albrechta Dii rera z wyd. 1 Narrenschiff BrzntA

Władza czytelnika

się pozbyć wszystkich swoich książek?” - nietrudno sobie wy­ obrazić, jak Geiler w tym momencie celuje palcem w jednego ze

swych parafian. „Nie, nie o to chodzi. Powinieneś tylko wybrać te, które ci są potrzebne, i we właściwym momencie robić z nich użytek”. Trzeci dzwonek zapowiada Głupca, który zbiera książki,

ale tak naprawdę ich nie czyta, tylko przegląda, zaspokajając pustą

ciekawość. Geiler porównuje go do szaleńca, który biegnie przez

miasto, próbując się dokładnie przyglądać znakom i emblema­ tom na frontach domów. To próżna strata czasu, bo zauważyć nic nie może.

Czwarty dzwonek przyzywa Głupca, który szczególnie sobie upodobał bogato ilustrowane księgi. „Czy napawanie się wido­

kiem złota i srebra nie jest grzeszną głupotą, kiedy tyle dzieci bożych głoduje?” - pyta Geiler. „Czy wasze oczy nie mają słońca,

księżyca, gwiazd, kwiatów i tylu innych rzeczy, którymi mogą się nacieszyć?” Po co nam obrazki ludzkich postaci albo kwiatów

w książce? Czyż Bóg nie stworzył wystarczająco dużo rzeczy autentycznych? Geiler dochodzi do wniosku, że takie umiłowanie

malowanych obrazów to „obraza dla mądrości”. Piąty dzwonek

oznajmia Głupca, który ozdabia swe książki luksusowymi opra­

wami. (I tutaj Geiler odwołuje się dyskretnie do Seneki, potępiają­ cego kolekcjonerów, którym „najbardziej podoba się w książkach oprawa i tytuł” i u których, choć są notorycznymi nieukami, „zobaczysz skompletowane dzieła krasomówcze i historyczne

i sięgające aż do sufitu regały. Dziś bowiem taki panuje zwyczaj,

że prócz łaźni i cieplic księgozbiór stał się konieczną ozdobą każ­ dego szanującego się domu”19). Szósty dzwonek wzywa Głupca, który pisze i produkuje kiepską literaturę, choć nie zapoznał się

z dziełami klasyków i nie ma pojęcia o ortografii, gramatyce czy retoryce. To czytelnik, który stał się pisarzem, którego kusi, by

swoje wypociny umieścić obok dzieł wielkich ludzi. Na koniec

następuje paradoksalny zwrot, który zignorują przyszli antyintelektualiści - pojawia się siódmy i ostatni Głupiec, który pogardza książkami i za nic ma wiedzę, jaką można z nich nabyć.

368

Książkowy Głupiec

Geiler, intelektualista, odwołując się do intelektualnej wy­ obraźni Branta, dostarczył argumentów współczesnym sobie wrogom intelektu. Żyli oni w epoce, gdy wojny dynastyczne,

burzące koncepcję historii, obalały świeckie i religijne struktury społeczeństwa europejskiego, gdy odkrycia geograficzne zmie­ niły pojęcie przestrzeni i handlu, a schizmy religijne odmieniły

raz na zawsze wyobrażenie ludzi o tym, kim są i po co znaleźli

się na tym świecie. Geiler uzbroił ich w cały katalog oskarżeń,

umożliwiających dopatrywanie się błędu nie we własnych dzia­

łaniach, ale w tym, co się o nich myśli i co istnieje w wyobraźni, w ideach,w lekturach. Wielu z tych, którzy co niedzielę zasiadali w ławach katedry

w Strasburgu, słuchając filipik Geilera wymierzonych przeciwko głupocie oszalałego czytelnika, nabrało zapewne przekonania, że kaznodzieja powtarza popularne negatywne opinie o biblio­

filach. Mogę sobie wyobrazić, jak nieswojo się czuli ci, którzy podobnie jak ja nosili okulary. Niewykluczone, że je ukradkiem

zdejmowali, bo nagle ten cichy pomocnik stawał się symbolem

hańby. Geiler nie atakowałjednak czytelnika i jego okularów. Jego

argumentacja to wywód duchownego-humanisty, krytycznego wobec jałowej lub znamionującej ignorancję intelektualnej rywa­

lizacji, z równym przekonaniem bronił jednak zapotrzebowania

na wiedzę oraz wartości książek. Nie podzielał coraz popular­ niejszego resentymentu „prostych ludzi”, uznających uczonych

za kastę bezpodstawnie uprzywilejowaną, cierpiącą na to, co John Donnę określił jako „wady samotnej duszy”20, ukrywającą się przed trudami prawdziwego życia w „wieży z kości słonio­

wej”, jak nazwał to po kilkuset latach Gerard de Nerval, wzo­

rując się na Saintc-Beuvie, gdzie „wspinamy się coraz wyżej, by odizolować się od tłumu”21, uciec przed zbiorowymi zajęciami zwykłych śmiertelników. Trzysta lat po GeilerzeThomas Carlylc, broniąc uczoncgo-czy telnika, przydał mu cechy bohaterskie: „To

on, ze swymi prawami i bezprawiami autorskimi, w nędznym pokoiku na poddaszu, w wytartym paletku, po śmierci rządzi

369

Władza czytelnika

(bo to właśnie czyni) z grobu całymi narodami i pokoleniami, które nie zawsze zapewniały mu chleb, kiedy żył”22. Utrzymało się jednak uprzedzenie wobec czytelnika, w którym widziano

roztargnionego jajogłowego, szukającego ucieczki od świata, nie­ poprawnego marzyciela w okularach, zaszywającego się z książką

w odludnym kącie. Współczesny Geilerowi pisarz hiszpański Jorge Manrique dzielił ludzi na „tych, co żyją z pracy własnych rąk, oraz bo­ gaczy”23. Wkrótce podział ten zaczęto postrzegać jako roz­ różnienie między „tymi, co żyją z pracy rąk” a „książkowymi

Głupcami”, czytelnikami w okularach. Ciekawe, że to naiwne skojarzenie dotyczące okularów przetrwało po dziś dzień. Nawet

współcześnie ktoś, kto chce wydać się mądrym (a przynajmniej

oczytanym), wykorzystuje ten symbol. Para okularów, zaleco­ nych przez lekarza lub nie, odejmuje twarzy cechy zmysłowe

i nasuwa skojarzenie z intelektualnymi zajęciami. Tony Curtis, gdy w Pół żartem, półserio próbuje przekonać Marilyn Monroe, że jest tylko naiwnym milionerem, zakłada ukradzione okula­

ry. Jak głosi słynne powiedzenie Dorothy Parker: „Mało który

chłopiec się stara o dziewczynę w okularach”. Z drugiej strony,

Diablątko (diabinho), bohater książki osiemnastowiecznego

pisarza portugalskiego Antonia Jose da Silvy, uświadamia żołnierzowi-awanturnikowi o imieniu Peralta, że piękne, zmysłowe kobiety, które ten zgodnie z wolą Diabła ma uwieść, winne są grzechu lenistwa, ponieważ „zbyt dużo czytają” - zdeprawowały je książki24. Przeważnie jednak przeciwstawianiu siły cielesnej potędze umysłu, wprowadzaniu rozróżnienia między homtne

tnoyen sensuel (przeciętnym człowiekiem obdarzonym zmysła­ mi) a uczonym towarzyszy zawiła argumentacja. Z jednej strony

mamy robotników, niewolników pozbawionych dostępu do ksią­ żek, ludzi z krwi i kości, większość rodzaju ludzkiego, z drugiej zaś mniejszość, myślicieli, piszącą elitę, intelektualistów, co do których panuje przypuszczenie, że sprzymierzeni są z władzą,

albo, przeciwnie, że przeciw niej spiskują. W Kambodży za rzą­

370

Książkowy Głupiec

dów Czerwonych Khmerów pod wodzą Pol Poła zabijano ludzi noszących okulary, zakładano bowiem, że umieją czytać, a tym samym mają dostęp do informacji, co mogłoby im umożliwić krytykowanie władzy25. Seneka w swych rozważaniach o szczę­

ściu uznaje mniejszości i gardzi opinią większości:

Sprawy ludzkie nie wyglądają tak dobrze, by coś, co jest lepsze, znalazło uznanie większości. Dowodem rzeczy najgorszej - po­ spólstwo (...) Ta jedna rzecz wtrąca nas w największe nieszczęścia, że się naginamy do opinii ogółu, w tym przekonaniu, że najlepsze jest to, co zostało przyjęte z wielkim uznaniem, że się wzorujemy na przykładach pospólstwa, że, słowem, żyjemy nie według na­ kazów rozumu, ale według norm naśladownictwa26. Angielski filozof John Carey, analizując stosunki między intelek­

tualistami a masami na przełomie XIX i XX wieku, odnalazł echo poglądów Seneki u wielu najwybitniejszych pisarzy angielskich

końca epoki wiktoriańskiej i epoki edwardiańskiej. „Gdy wziąć pod uwagę mnogość ludzi otaczających jednostkę, nie sposób

uznać, że każdy posiada indywidualność równą naszej. By tę trud­ ność złagodzić, wymyślono masę, pojęcie redukujące i wyrażające lekceważenie”27. Pogląd, w myśl którego przeciwstawia się ludzi, którzy ma­

ją prawo czytać, ponieważ czytają „tak jak trzeba” (co zdają się sugerować budzące respekt okulary), tym, którym czyta­

nia należy zabronić, bo „nie zrozumieją”, jest równie stary jak zwodniczy.

A kiedy się mowę raz napisze - wywodził Sokrates - wtedy się ta pisana mowa toczyć zaczyna na wszystkie strony i wpada w ręce zarówno tym, którzy ją rozumieją, jak i tym, którym nigdy w ręce wpaść nie powinna [podkreślenie mojeA.M.J, i nie wie, do kogo warto mówić, a do kogo nie. /\ kiedy ją fałszywie oceniają i niesłusznie hańbią, zawsze by się jej ojciec przydał do pomocy, bo sama ani się od napaści uchronić, ani jej odeprzeć nic potrafi28.

371

Władza czytelnika

Czytelnicy uprawnieni i nieuprawnieni. Zdaniem Sokratesa ist­ nieje, jak się wydaje, „słuszna” interpretacja tekstu, dostępna tylko

nielicznym, światłym specjalistom. Matthew Arnold w wikto­

riańskiej Anglii podzielał tę wyniośle arogancką opinię: „Jesteśmy

za tym, by dziedzictwa nie przekazywać barbarzyńcom, filistrom ani nawet pospólstwu”29. Aldous Huxley, próbując dokładnie zro­ zumieć, o jakie dziedzictwo chodzi, określił je jako nagromadzoną

wiedzę każdej zwartej rodziny, wspólną własność wszystkich jej członków. Gdy spotykamy się my, należący do wielkiej rodziny kultury, wy­ mieniamy wspomnienia o dziadku Homerze, o tym okropnym starym Doktorze Johnsonie, o ciotce Safonic i biednym Johnie Keatsie.«Pamiętasz te bezcenne słowa wuja Wcrgiliusza. No wiesz, Timeo Danaos. Wspaniałe. Nigdy ich nie zapomnę». Nie, nigdy ich nic zapomnimy; co więcej, zatroszczymy się o tych okropnych ludzi, którzy mają czelność nas odwiedzać, tych nieszczęsnych outsiderów, co nigdy nie poznali miłego starego wuja W., nigdy o tym nie zapomnimy. Będziemy im nieustannie przypominać, że są outsiderami30. Co było pierwsze? Czy najpierw wymyślono masy, opisywane przez Thomasa Hardy ego jako „tłum [...] w którym znajduje się mniejszość o wrażliwych duszach; to ona warta jest obserwacji”31,

czy też noszącego okulary książkowego Głupca, który uważa się za coś lepszego od reszty świata, a świat go ze śmiechem omija?

Chronologia nie ma większego znaczenia. Oba stereotypy są

fikcyjne i oba są niebezpieczne, ponieważ pretendując do moralnej lub społecznej krytyki, używane są do próby ograniczenia zajęcia, które ze swej natury ani nie jest ograniczone, ani też nikogo nie

ogranicza. Czytanie polega w rzeczywistości na czymś innym.

Freud, próbując odkryć u zwykłych śmiertelników czynność

przypominającą twórcze pisanie, wysunął hipotezę, w myśl której marzenia na jawie można porównać z fantazjami powstającymi w umyśle pisarza, ponieważ kiedy je czytamy, „właściwe dozna­

372

Książkowy Głupiec

wanie przyjemności z dzieła literackiego wynika z uwolnienia

napięć w naszej duszy (...) pisarz przenosi nas w stan, w którym doznajemy przyjemności z własnych fantazji bez wszelkich wy­ rzutów i wstydu”32. Większość czytelników z pewnością tego

jednak nie doświadcza. Zależnie od czasu i miejsca, naszego

nastroju i pamięci, doświadczenia i pragnień, radość, jaką czer­

piemy z czytania, nasila raczej, niż osłabia, napięcia w naszym umyśle, naciągając je tak, by dźwięczały, sprawiając, że jesteśmy bardziej, a nie mniej świadomi ich istnienia. Prawdą jest, że świat

znajdujący się na stronicy książki wchodzi czasami do naszej świadomej imaginacji - codziennego słownika obrazów - i wtedy

wzorem Don Kichota wędrujemy bez celu po fikcyjnych krajo­ brazach33. Przeważnie jednak stawiamy zdecydowane kroki.

Wiemy, że czytamy, nawet wtedy, gdy opuszcza nas niedowie­ rzanie. Wiemy, dlaczego czytamy, nawet gdy nie jesteśmy świa­ domi, jak to robimy, mając w umyśle równocześnie iluzoryczny

tekst oraz sam akt czytania. Czytamy, by dojść do końca, mając

na uwadze fabułę. Czytamy, by do niego nie dojść, ze względu na samo czytanie. Czytamy, poszukując, jak tropiciele śladów, nie­

świadomi tego, co nas otacza. Czytamy w roztargnieniu, przeska­ kując strony. Czytamy z pogardą, z podziwem, nonszalancko,

z gniewem, namiętnie, z zawiścią, z tęsknotą. Czytamy, doznając przypływów niespodziewanej przyjemności, nieświadomi, co

ją przynosi. „Czymże jest to uczucie? - pyta Rebecca West po

lekturze Króla Leara. - Na czym polega ten wpływ wielkich dzieł sztuki na moje życie, że przynosi mi taką radość?”34 Nie wiemy: czytamy jak ignoranci. Czytamy w powolnych, długich ruchach, jakbyśmy w stanie nieważkości dryfowali w przestrzeni. Czytamy

pełni uprzedzeń, złośliwie. Czytamy wyrozumiale, usprawiedli­ wiając tekst, wypełniając przeoczenia, poprawiając błędy. A cza­

sami, kiedy gwiazdy nam sprzyjają, czytamy z zapartym tchem, przeszywa nas dreszcz, jakby coś lub ktoś „przeszedł po naszym

grobie”, jak gdyby jakieś wspomnienie zostało nagle uwolnione

z głębin - jakbyśmy rozpoznali coś, o czego obecności nigdy nie

373

Władza czytelnika

mieliśmy pojęcia, albo coś, co niejasno dawało znać o sobie jako

mgnienie lub cień, a teraz jak duch pojawia się i znów się w nas

pogrąża, zanim zdołamy mu się przyjrzeć, a my stajemy się dzięki

temu starsi i mądrzejsi. Taki rodzaj czytania został utrwalony na obrazie. Fotografia

zrobiona w 1940 roku podczas niemieckich nalotów na Londyn przedstawia bibliotekę w zbombardowanym gmachu. Przez za­

padnięty dach widać zarysy widmowych budynków, a w środku

sali piętrzy się stos belek i połamanych mebli. Regały wzdłuż ścian mocno się jednak trzymają, a ustawione na nich książki,

jak się wydaje, nie doznały szwanku. Wśród rumowiska stoi

trzech mężczyzn. Jeden, jakby wahał się, którą książkę wybrać, czyta tytuły na grzbietach. Drugi, w okularach, sięga po jakiś tom.

Trzeci czyta, trzymając otwartą książkę. Nie, nie zapo­

mnieli o wojnie, nie ignorują zniszczeń. Nie przedkładają ksią­

żek nad życie, które toczy się na zewnątrz. Próbują wytrwać

wbrew wszelkim przeciwnościom. Potwierdzają wspólne prawo do zadawania pytań; próbują - wśród ruin, w pełnym zdumienia

rozpoznaniu, jakie bywa często wynikiem lektury - jeszcze raz odnaleźć zrozumienie.

Dopiski na wyklejce

Cierpliwy niczym dawni alchemicy, zawsze sobie wyobrażałem coś in­ nego i starałem się tego dokonać, i gotów byłbym poświęcić całe zado­ wolenie i próżność, tak jak tamci, którzy niegdyś palili meble i belki ze stropu, żeby tylko podtrzymać ogień pod tyglem, w którym powstawało wielkie dzieło. Cóż to takiego? Trudno powiedzieć - po prostu książka, w kilku tomach, będąca książką przemyślaną i solidnie skonstruowaną, nie zaś zbiorem przypadkowych inspiracji, choćby cudownych (...) Tak więc, drogi przyjacielu, przyznaję ci się do tego występku, przed którym tysiące razy się opierałem [...] Wciąż ma jednak nade mną władzę i być może uda mi się jeszcze wprowadzić w życie mój zamiar, choć nie w po­ staci ukończonego dzieła (Bóg wie, kim trzeba by było być, żeby tego do­ konać!), ale udanego fragmentu (...) udowodnieniu poprzez ukończone części, że taka książka istnieje i że byłem świadom lego, czego nie po­ trafiłem ukończyć.

Stephane Mallarmć List do Paula Verlainea, 16 listopada 1869

Dopiski na wyklejce W słynnym opowiadaniu Hemingwaya Śniegi Kilimandżaro umierający bohater przypomina sobie wszystkie historie, których

już nie napisze. „Znał co najmniej dwadzieścia dobrych opowia­ dań z tamtych stron, ale żadnego z nich nie napisał. Dlaczego?”1

Kilka z nich w skrócie przytacza, ale pełna lista musi być, oczy­ wiście, nieskończona. Półki z książkami, których nie napisaliśmy,

jak i z tymi, których nie przeczytaliśmy, ciągną się daleko w ciem­ ność najdalszych przestrzeni wielkiej, uniwersalnej biblioteki.

Zawsze jesteśmy na samym początku litery A.

Do książek, których nie napisałem - i nie przeczytałem, ale bardzo bym chciał - należy Historia czytania, jego pełna historia. Potrafię ją znaleźć, właśnie tu, gdzie kończy się jasność tej części biblioteki i zaczyna ciemność następnej części. Dobrze wiem,

jak wygląda. Mogę sobie wyobrazić jej okładkę i dotyk kartek kremowego koloru. Mogę dokładnie i lubieżnie wymacać pod obwolutą zmysłową ciemną oprawę i wytłaczane złote litery. Wiem, że jest zaopatrzona w szczegółowy i fascynujący indeks,

który dostarczy mi wielkiej uciechy, zawiera bowiem takie ha­ sła (przez przypadek otwieram go na literze T) jak Tantal dla czytelników, Tarzana biblioteka, Tołstoja kanon, Torturowanie

recytacją, Transmigracja dusz czytelników (patrz Pożyczanie książek). Zajrzyjmy na chybił trafił pod inne litery: Dotykanie

książek, Kamienie nagrobne, Palce u nóg (czytanie za ich porno-

377

Dopiski na wyklejce

cą), Probierz i cenzura, Wydzieranie kartek, Żółw (patrz Skorupy i skóry zwierzęce). Wiem, że są w niej rozmieszczone, niczym

żyły w marmurze, podpisy pod ilustracjami, których nigdy do­

tąd nie widziałem: fresk z VII wieku przedstawiający Bibliotekę Aleksandryjską widzianą oczami ówczesnego artysty; fotografia

Sylvii Plath czytającej na głos w ogrodzie, w strugach deszczu;

pokój Pascala w Port-Royal - widać książki, które trzymał na stole; przemoczone wodą morską książki, uratowane z „Titanica” przez jedną z pasażerek, która nie chciaia bez nich opuścić toną­

cego statku; lista prezentów gwiazdkowych spisana w 1933 roku ręką Grety Garbo - wśród książek, które aktorka zamierzała kupić, znajduje się Miss Lonelyhearts Nathanaela Westa; Emily

Dickinson w łóżku, w czepku z falbankami zawiązanym pod brodą, naokoło niej leży sześć czy siedem książek, których tytuły

ledwo mogę odczytać.

Mam tę książkę przed sobą, leży otwarta na moim stole. Napi­ sana jest w sposób przyjazny dla czy tel n ika (dokład n ie wyczuwam ton,

w jakim jest utrzymana), przystępnie, ale z erudycją, zawiera

mnóstwo informacji, ale i refleksji. Autor, którego twarz widnieje

na przyjemnym dla oka frontyspisie, miło się uśmiecha (może

to autorka? Nie potrafię powiedzieć, czy jest mężczyzną, czy ko­ bietą; gładka twarz bez zarostu ani inicjały nie przesądzają o płci).

Mam poczucie, że trafiłem na dobrego przewodnika. Wiem, że podczas lektury kolejnych rozdziałów zostanę wprowadzony do odwiecznej rodziny czytelników, zarówno sławnych, jaki niezna­

nych, do której też należę. Poznam ich obyczaje, przemiany tych obyczajów, zmiany, jakim sami ulegali, niosąc ze sobą, niczym

dawni magowie, moc przekształcania martwych znaków w żywą

pamięć. Przeczyłam o ich zwycięstwach i o prześladowaniach, o odkryciach, jakie czynili niemal po kryjomu. I w końcu lepiej

zrozumiem, kim jestem ja, czytelnik. To, że książka nie istnieje (albo że jeszcze nic istnieje), nie

jest powodem, by ją ignorować, nie ignorujemy wszakże dzieł

poświęconych czemuś, co jest wytworem wyobraźni. Całe tomy

378

Dopiski na wyklejce

napisano o jednorożcach, o Atlantydzie, o równości płci, o Czar­

nej Damie - adresatce sonetówShakespcarea i równie czarnym

Młodzieńcu. Historię spisaną w tej książce szczególnie trudno jednak uchwycić. Pełno w niej dygresji. Jeden temat pociąga za

sobą drugi, anegdota przywodzi na myśl inną opowieść, pozornie

bez związku, autor sprawia wrażenie, jakby nie był świadomy

logiki przyczyn i skutków czy chronologicznej kontynuacji, jakby pisząc o czytaniu, już przez to definiował swobodę czytelnika.

W tym pozornym chaosie jest jednak metoda. Książka, którą mam przed sobą, to nie tylko dzieje czytania, ale i zwykłych

czytelników, ludzi, którzy przez wieki woleli jedne książki od in­

nych, niekiedy, ale rzadko, zgadzali się z werdyktem autorytetów, czasem jednak wydobywali z zapomnienia tytuły z przeszłości

lub też zapełniali swoje półki wybranymi dziełami współczesnych

im autorów. To opowieść o ich małych zwycięstwach i tajemnych cierpieniach oraz o tym, jak się to wszystko stało. Książka jest

szczegółową kroniką tych wydarzeń, opowiada o codziennym życiu zwykłych ludzi odkrytym tu i ówdzie w rodzinnych wspo­ mnieniach, wiejskich historiach, opowieściach o życiu gdzieś daleko i dawno temu. Zawsze jednak jest mowa o poszczególnych

osobach, nie o wielkich narodach czy pokoleniach, których czy­ telnicze gusta należą nie do historii czytania, ale do statystyki. Rilke zadał kiedyś pytanie:

Czy to być może, że całą historię świata zrozumiano fałszywie? Czy to być może, iż przeszłość jest fałszywa, gdyż zawsze mówiono o jej masach lak, jak gdyby opowiadano o zbiegowisku licznych ludzi, zamiast mówić o tym jednym, wkoło którego stali, ponieważ był obcy i umarł? Tak, to może być2. To nieporozumienie z pewnością pojął autor Historii czytania.

I tak rozdział czternasty opowiada o Richardzie de Bury, biskupie Durhamu, skarbniku i kanclerzu króla Edwarda II. Na

świat przyszedł 24 stycznia 1287 roku w małej wiosce koło Bury

St. Edmunds w Suftolk. Na swoje pięćdziesiąte ósme urodziny

379

Dopiski na wyklejce

ukończył traktat, wyjaśniając, że „ponieważ zajmuje się głównie miłością do ksiąg, przeto podobało nam się nadać mu, zwyczajem dawnych łacinników, grecki tytuł Philobiblon”. Po czterech mie­ siącach zmarł. De Bury był namiętnym kolekcjonerem książek. Powiadano, że miał ich więcej niż wszyscy pozostali angielscy biskupi razem wzięci. Tak wiele leżało w stosach wokół jego łóżka,

że trudno było poruszać się po pokoju, żeby na którąś nie nastąpić.

Gwiazdom dzięki, de Bury nie był uczonym, po prostu czytał to,

co mu się podobało. Hermesa Trismegistosa (neoplatońskie dzieło na temat egipskiej alchemii, pochodzące z III wieku n.e.) uważał

za świetną książkę naukową „sprzed Potopu”, Arystotelesowi przypisywał prace innych autorów, cytował jakieś okropne wier­ sze,

jakby wyszły spod pióra Owidiusza. To nie miało znaczenia.

W księgach - pisał - widzę umarłych, jak gdyby byli żywymi; z ksiąg widzę przyszłość; w księgach porządkują się sprawy wojny; z ksiąg wychodzą ustawy pokoju. Wszystko z czasem marnieje i ginie; Saturn nie przestaje połykać dzieci, które spłodził; wszelka chwała świata poszłaby w zapomnienie, gdyby Bóg nie obdarzył był śmiertelnych lekiem, w księgach zawartym3. (Nasz autor o tym nie wspomina, ale Virginia Woolf w eseju, który

znalazł się w szkolnych wypisach, stwierdziła to samo co de Bury:

Ja przynajmniej fantazjuję sobie czasem, że kiedy nadejdzie Dzień Sądu, i wystąpią wszyscy wielcy’zdobywcy, prawodawcy i politycy, by otrzymać swoje nagrody - korony, laury i inskrypcje zapisujące ich imiona w nieśmiertelnym marmurze - wtedy Wszechmocny, widząc nas, którzy przyjdziemy, dźwigając pod pachą książki, zwróci się do św. Piotra i głosem jakby nieco podbarwionym zazdrością powie: „Tym nie potrzeba już żadnej nagrody. My nie możemy im dać niczego więcej. To są ci, którzy kochali czytanie”)4. Rozdział ósmy poświęcony jest prawie zapomnianej czytel­ niczce, którą św. Augustyn wychwala w jednym ze swych listów

jako wspaniałą kopistkę. Zadedykował jej jedno ze swoich dzieł.

380

Dopiski na wyklejce

Nazywała się Melania Młodsza (dla odróżnienia od jej babki, Me­

lanii Starszej), mieszkała w Rzymie, Egipcie i Afryce Północnej. Urodziła się około 385 roku, a zmarła w 439 roku w Betlejem.

Namiętnie kochała książki i sama przepisała dla siebie tyle, ile

tylko zdołała, tworząc w ten sposób pokaźną bibliotekę. Gerontius, uczony z V wieku, opisywał ją jako „z natury utalentowaną”; tak lubiła czytać, że „przez Żywoty Ojców Kościoła przebijała

się z łatwością, jakby jadła deser”. „Czytała książki, które kupo­ wano, a także takie, na które natknęła się przypadkiem, z taką pilnością, że nie uroniła ani jednego słowa czy myśli. Tak wielka

była jej miłość do książek, że kiedy czytała po łacinie, wszystkim się zdawało, że nie zna greckiego, kiedy zaś czytała po grecku, wydawało się, że nie zna łaciny”5. Melania Młodsza, błyskotliwa

i ulotna, pojawia się na kartach Historii czytania jako jedna z tych, którzy w książkach szukali ukojenia.

W bliższym nam stuleciu (ale autor Historii czytania nie

dba o ustalone konwencje i zaprasza go do rozdziału szóstego) daje o sobie znać inny eklektyczny czytelnik, genialny Oscar Wilde. Śledzimy jego kolejne lektury - od bajek celtyckich, które dawała mu matka, do uczonych ksiąg, które czytał w Magdalenę College w Oksfordzie. To właśnie w Oksfordzie podczas egzaminu kazano

mu przetłumaczyć z greckiego fragment Nowego Testamentu opowiadający o Męce Pańskiej. Dokonał tego z taką łatwością

i tak dokładnie, że egzaminatorzy poprosili, żeby przerwał, bo już wystarczy. „Proszę mi pozwolić tłumaczyć dalej - powiedział Wilde. - Chciałbym się dowiedzieć, jak to się skończy”.

Wiedza o tym, co mu się podobało, była dla Wildea równie ważna jak orientowanie się w tym, czego należy unikać. Ósmego lutego 1886 roku opublikował na użytek prenumeratorów „Pall Mail Gazelte” te oto porady pod tytułem Czytać albo nie czytać:

Książki nie do czytania, takie jak Seasons Thomsona, Italy Rogersa, Evidences Paleya, wszyscy Ojcowie (Kościoła), z wyjątkiem św. Augustyna, cały John Stuart Mili, z wyjątkiem eseju o wolności,

381

Dopiski na wyklejce

wszystkie bez wyjątku sztuki Voltaire’a, Analogy Butlera, Aristotle Granta, England Humea, History of Philosophy Lewesa, cała lite­ ratura argumcnlacyjna i wszystkie książki, które usiłują czegoś dowieść [...] Wskazywanie ludziom, co mają czytać, to zajęcie z reguły bezużyteczne lub szkodliwe, ponieważ prawdziwe zro­ zumienie literatury i znalezienie w niej upodobania to kwestia temperamentu, a nie wyuczenia. Nie istnieje podręcznik wska­ zujący drogę na Parnas, nic, czego można się nauczyć, nie jest warte uczenia się. Uświadamianie ludzi, czego nie należy czytać, to jednak całkiem inna sprawa. Ośmielę się zalecić, by stało się to misją Uniwersytetu Otwartego. Niemal na początku książki, w rozdziale czwartym, mowa jest o indywidualnych i zbiorowych gustach czytelniczych, o roli

czytelnika jako antologisty, zbieracza materiału dla siebie (tu jako

przykład podano notatnik Jeana-Jacques’a Rousseau) i dla innych (Golden Treasury Palgrave’a). Autor bardzo zabawnie przedsta­

wia, jak pojęcia o odbiorcach potrafią wpłynąć na wybór tek­

stów dokonany przez antologistę. Na poparcie swoich wywodów zawartych w tej „mikrohistorii antologii” autor przytacza „pięć szeroko rozpowszechnionych błędnych pojęć dotyczących reakcji

czytelnika”, które sformułował profesor Jonathan Rosę: • po pierwsze, cała literatura jest polityczna, w tym sensie, że zawsze wpływa na polityczną świadomość czytelnika; • po drugie, oddziaływanie danego tekstu jest wprost propor­ cjonalne do jego nakładu; • po trzecie, kultura „popularna” ma o wiele więcej zwolenników niż kultura „wysoka”, a tym samym wierniej odzwierciedla nastawienie mas; • po czwarte, kultura „wysoka” umacnia akceptację panującego porządku społecznego i politycznego (pogląd ten podziela zarówno lewica, jak i prawica); • po piąte, kanon „wybitnych dzieł” ustalają wyłącznic elity spo­ łeczne. Zwykli czytelnicy albo tego kanonu nie uznają, albo akceptują wyłącznie z szacunku dla opinii elity6.

382

Dopiski na wyklejce

Jak uświadamia nam wyraźnie nasz autor (lub autorka), my, czytelnicy, uznajemy dość powszechnie co najmniej jedną z tych błędnych koncepcji, jeżeli nie wszystkie. We wspomnianym

rozdziale jest również mowa o „gotowych” antologiach, przy­ padkowo zestawionych, jak owe 280 tysięcy tekstów odkrytych w 1864 roku w genizie kairskiej synagogi Ben Ezry. Ze względu

na obowiązujący w judaizmie szacunek dla imienia Boga nie wyrzucano żadnego skrawka papieru z obawy, że może się na nim

znajdować święte Imię. Zebrano więc dla przyszłych czytelników wszystko - kontrakty małżeńskie, listy zakupów, wiersze miłosne,

katalogi księgarzy (w jednym z nich znalazła się pierwsza znana nam wzmianka o Baśniach tysiąca i jednej nocy)7. Temu, co autor nazywa „wymyśleniem czytelnika”, poświę­

cono nie jeden, lecz trzy rozdziały (trzydziesty pierwszy, trzy­ dziesty drugi i trzydziesty trzeci). Każdy tekst zakłada istnienie

czytelnika. Gdy Cervantes w przedmowie do pierwszej części Don Kichota zwraca się do „swobodnego czytelnika”8, to ja staję

się właśnie jednym z bohaterów fabuły, osobą, która ma dość czasu, by móc się napawać rozpoczynającą się historią. Cervantes kieruje książkę do mnie, wyjaśnia mi, jak powstała, zwierza

mi się z jej niedociągnięć. Idąc za radą przyjaciela, sam napisał kilka wierszy ją zachwalających (dzisiejsza, mniej natchniona

odmiana takiej reklamy polega na zwróceniu się do znanych osobistości z prośbą o krótkie panegiryki, blurby, które umieszcza się na okładce). Cervantes, okazując mi takie zaufanie, podważa własny autorytet. Ja, czytelnik, zostaję ostrzeżony, a tym samym

rozbrojony. Jak mogę oprotestować coś, co mi tak dobitnie wy­

jaśniono? Przystaję na uczestnictwo w tej grze. Godzę się na fikcję. Nie zamykam książki. Nadal jestem jawnie oszukiwany. Po ośmiu rozdziałach pierw­

szej części Don Kichota dowiaduję się, że to już cała opowieść

Cervantesa, a ciąg dalszy stanowi tłumaczenie z arabskiego, prze­

kład dzieła historyka Sidi Hameta Ben Engeli. Po co ten podstęp?

Ponieważ ja, czytelnik, nie daję się łatwo przekonać, i chociaż nie

383

Dopiski na wyklejce

nabieram się na większość sztuczek, za pomocą których autor

dowodzi swej wiarygodności, czerpię uciechę z tego, że wciąga mnie w grę, gdzie poziomy odczytania nieustannie się zmieniają.

Czytam powieść, czytam relację o prawdziwej przygodzie, czytam tłumaczenie relacji o prawdziwej przygodzie, czytam poprawioną wersję faktów. Historia czytania to dzieło eklektyczne. Po rozdziałach

o wymyśleniu czytelnika mowa jest o wymyśleniu pisarza, kolejnej fikcyjnej postaci. „Miałem to nieszczęście, że zacząłem

książkę od słowa «ja» - pisze Proust - i od razu uznano, że zamiast próby odkrycia ogólnych praw, dokonuję autoanali­ zy, w indywidualnym i nagannym sensie tego słowa”9. Nasz

autor zastanawia się więc nad użyciem pierwszej osoby liczby

pojedynczej i nad tym, w jaki sposób to fikcyjne „ja” zmusza czytelnika do podjęcia czegoś w rodzaju dialogu, z którego jest

jednak wykluczony przez fizyczną realność stronicy. „Dialog toczy się tylko wtedy, gdy czytelnik czyta, nie zważając na

autorytet pisarza” - stwierdza autor i powołuje się na nouveau

roman, a konkretnie na Przemianę Michela Butora, książkę napisaną w drugiej osobie10. „Tutaj karty są na stole, pisarz ani się od nas nie spodziewa, że uwierzymy w «ja», ani nie zakła­ da, że wejdziemy w rolę kogoś obdarzonego protekcjonalnym mianem «drogiego czytelnika**”. W wielce interesującej dygresji (rozdział czterdziesty Historii

czytania) nasz autor wysuwa oryginalną tezę, w myśl której for­

ma, w jakiej pisarz zwraca się do czytelnika, tworzy podstawowe gatunki literackie - a przynajmniej pozwala je poklasyfikować.

Niemiecki krytyk Wolfgang Kayser w opublikowanej w 1948 roku pracy Das sprachliche Kunstwerk stwierdził, że pojęcie gatunku

literackiego wywodzi się od trzech osób, jakie funkcjonują w gra­ matyce każdego znanego języka: „ja”, „ty” oraz „on, ona, ono”.

W liryce „ja” daje wyraz swoim emocjom, w dramacie „ja” staje się drugą osobą, „ty”, i podejmuje namiętny dialog z innym „ty”.

W epice bohaterem jest trzecia osoba, „on, ona lub ono”, która

384

Dopiski na wyklejce

obiektywnie relacjonuje wypadki. Każdy gatunek wymaga poza tym od czytelnika odmiennej postawy: lirycznej (takiej jak w pie­ śni), dramatycznej (którą Kayser nazywa „apostrofą”) i epickiej, czyli oświadczenia11. Nasz autor z entuzjazmem podchwytuje ten

wywód i ilustruje go na przykładzie trojga czytelników: Eloisc Bertrand, francuskiej uczennicy z XIX wieku, której pamiętnik

ocalał z wojny francusko-pruskicj 1870 roku i która dokładnie

notowała swe wrażenia z lektury Nervala; Douglasa Hydea, suflera podczas przedstawienia Plebana z Wakefieldu w Court Theatre w Londynie, gdzie Ellen Terry grała Olivię, i gospodyni Prousta, Celeste, która czytała (we fragmentach) długą powieść

swojego pana. W rozdziale sześćdziesiątym ósmym {Historia czytania to

opasły tom, w którym się wszystko wygodnie mieści) autor zadaje pytanie, jak to jest (i dlaczego), że pewni czytelnicy nadal będą się

oddawać lekturze, która dla większości innych jest już przeszło­ ścią. Podaje przykład wzięty z londyńskiej gazety, z roku 1855,

kiedy większość angielskiej prasy wypełniały wiadomości z wojny

krymskiej: John Challis, starszy pan w wieku sześćdziesięciu lat, odziany w strój pasterki ze Złotego Wieku, oraz Gcorge Campbell, liczący sobie lat trzydzieści pięć i podający się za prawnika, ubrany we współczesny damski strój, stanęli przed sądem, któremu prze­ wodniczył sir R.W. Carden, oskarżeni o to, że w nielegalnym lokalu rozrywkowym Druids’ Hall przy Turnagain Lane przebrali się za kobiety, by nakłaniać innych do popełniania przestępstw niezgodnych z naturą12. „Pasterka ze Złotego Wieku” - ten literacki ideał przeszłości w 1855 roku dawno już przebrzmiał. Motyw pasterski, który

pojawił się w Sielankach Teokryta w III wieku p.n.e., w takiej

czy innej formie przemawiał do pisarzy jeszcze prawie przez cały XVII wiek, kusił tak różnych twórców, jak Milton, Garcilaso de la

Vega, Giambattista Marino, Cervantes, Sidney i Fletcher, znalazł

385

Dopiski na wyklejce

całkiem inne odbicie u niektórych powieściopisarzy - George

Eliot, Elizabeth Gaskell, Emila Zoli i Ramona del Valle-Inclana. Przedstawiali oni w swych utworach odmienne, mniej słoneczne

wizje życia na wsi (Adam Bede, 1859; Panie z Cranford, 1853;

Ziemia, 1887; Tirano Banderas, 1926).Takie ujęcie niebyło niczym

nowym. Już w XIV wieku hiszpański pisarz Juan Ruiz, dziekan Hity, w poemacie Księga dobrej miłości podważył konwencję,

zgodnie z którą poeta lub samotny rycerz spotyka piękne wiejskie dziewczę i czule je uwodzi. Narrator jego utworu natrafia w górach

Guadarramy na cztery dzikie, krzepkie i zawzięte pasterki. Dwie go gwałcą, przed trzecią ucieka, zmyliwszy ją obietnicą małżeń­

stwa, czwarta proponuje mu kwaterę w zamian za stroje, klejnoty, ślub lub gotówkę. Dwieście lat później mało już było takich, do

których, jak do pana Challisa, nadal przemawiał symboliczny

obraz kochającej się pasterskiej pary czy też kochliwego dżentel­

mena i niewinnej wiejskiej dziewczyny. Zdaniem autora Historii czytania w taki między innymi sposób (z pewnością dość skraj­

ny) czytelnicy przechowują przeszłość i na nowo ją opowiadają. W kilku rozdziałach, w różnych partiach książki, poruszone

jest zagadnienie powinności fikcji, w przeciwstawieniu do tego, co czytelnik przyjmuje za fakt. Rozdziały o czytaniu literatury

faktu, prezentujące różne poglądy, od teorii Platona po kryty­ cyzm Hegla i Bergsona, są nieco suche. Choć przedstawiono

w nich czternastowiecznego pisarza podróżnika z Anglii, sir Johna Mandeville’a, który być może wcale nie istniał, są trochę

za bardzo zagęszczone, by dało się je krótko podsumować. Bar­

dziej zwięzłe są natomiast rozdziały o czytaniu fikcji literackiej. Przedstawiono w nich dwa poglądy, równie preskryptywne i zupełnie przeciwstawne. W myśl pierwszego czytelnik ma wierzyć w postacie opisane w powieści i postępować tak jak

one. Zgodnie z drugim musi je uznać za wytwór fantazji, bez

żadnych odniesień do „prawdziwego świata”. Henry Tilney z Opactwa Northanger Jane Austen wyznaje pierwszy z nich. Gdy wypytuje Katarzynę, która zerwała ze swoją przyjaciółką

386

Dopiski na wyklejce

Izabelą, oczekuje od niej reakcji emocjonalnych odpowiadają­ cych konwencji literackiej: Wydaje się pani, jak sądzę, że utraciwszy Izabelę, utraciła pani połowę samej siebie. Czuje pani w sercu pustkę, której nic zapełnić nie jest w stanie. Drażni panią towarzystwo ludzi, a już jeśli idzie o rozrywki, które były w Bath wspólnym waszym udziałem, sama myśl o nich bez towarzystwa panny Thorpe jest pani wstrętna. Na przykład za żadne skarby świata nie poszłaby pani teraz na bal. Wydaje się pani, że nie ma już żadnej przyjaciółki na święcie, której mogłaby zaufać, ani takiej, na której względy i dobrą radę w potrzebie mogłaby pani z całą pewnością liczyć. Czy pani czuje to wszystko? - Nie - odparła Katarzyna po chwili namysłu. - Nie, a czy powinnam?13

W rozdziale pięćdziesiątym pierwszym mowa jest o tonie głosu czytelnika i jego wpływie na tekst. Ilustruje to przykład

jednego z bohaterów Roberta Louisa Stevensona, czytającego swym sąsiadom z Samoa różne historie. Sam Stevenson uważał, że

dramatyzm i muzykę swojej prozy zawdzięcza opowieściom, które w dzieciństwie czytała mu przed zaśnięciem niania, Alison Cun-

nigham, zwana Cummie. Czytała mu historie o duchach, hymny

religijne, traktaty kalwińskie i szkockie romanse. Wszystko to przeniknęło z czasem do jego prozy. „To ty, Cummie, zaszczepiłaś we mnie namiętność do sztuki dramatycznej” - zwierzył się jej już

jako dorosły mężczyzna. „Ja, paniczu Lou? Nigdy w życiu moja noga nie postała w teatrze”. „Ech, kobieto, ale recytowałaś hymny jak wielka aktorka”14. Sam Stevenson nauczył się czytać dopiero

w wieku siedmiu lat, bynajmniej nie z lenistwa, ale dlatego, że

pragnął przedłużyć przyjemność słuchania historii. Nasz autor nazywa to „syndromem Szeherezady”15.

Zakres jego zainteresowań nie ogranicza się do czytania lite­ ratury pięknej. Na oddzielne rozdziały zasługuje lektura dzieł

naukowych, słowników, części książki, takich jak indeksy, przy­

387

Dopiski na wyklejce

pisy i dedykacje, map, gazet - i rozdziały takie też się w książce

znalazły. Jest w niej miejsce na krótki, lecz wymowny portret

powieściopisarza Gabriela Garcii Marqueza, który każdego ranka czyta kilka stron słownika (jakiegokolwiek, z wyjątkiem na­

puszonego Diccionario de la Real Academia Espańola) - nawyk ten porównuje nasz autor do zwyczaju Stendhala, który przeglądał Kodeks Napoleona, by przyswoić sobie zwięzły i celny styl.

Rozdział piętnasty jest poświęcony czytaniu pożyczonych

książek. Janc Carlyle (żona Thomasa Carlyle a, mistrzyni sztuki epistolarnej) prowadzi nas przez zawiłości czytania cudzych ksią­

żek, które przyrównuje do „pozamałżeńskiego romansu”, i wy­

pożyczania z bibliotek dzieł, które mogą przynieść ujmę naszej

reputacji. W styczniu 1843 roku, wybrawszy sobie w szacownej Bibliotece Londyńskiej kilka frywolnych powieści francuskiego autora Paula de Kocka, ku zdumieniu bibliotekarzy bezczelnie

wpisała się do księgi czytelników jako Erasmus Darwin, nudny i poczciwy dziadek sławnego Charlesa16. W książce nie pominięto współczesnych i dawnych ceremonii

czytania (rozdział czterdziesty trzeci i czterdziesty piąty), takich jak maratony czytania Ulissesa podczas Bloomsday17, nostalgiczne

wieczorne czytanie książek przez radio, imprezy organizowane przez biblioteki w wielkich przepełnionych salach i w dalekich, pustych, zasypanych śniegiem miejscach, czytanie u wezgło­ wia chorego, lektura opowieści o duchach zimą przy kominku.

Znalazło się miejsce, by wspomnieć o osobliwej dziedzinie, jaką

jest biblioterapia (rozdział dwudziesty pierwszy), którą słownik Webstera definiuje następująco: „wykorzystanie odpowiednio dobranych materiałów do czytania w charakterze środka wspo­

magającego terapię w medycynie i psychiatrii” - niektórzy lekarze

utrzymują, że potrafią leczyć schorzenia ciała i duszy za pomocą lektury O czym szumią wierzby albo Bouvard i Pecuchet18. Mowa też jest o kufrach z książkami, tym sine qua non każdej

podróży w czasach wiktoriańskich. Nikt n ie wyprawiał się w dal­ szą drogę, czy to na Lazurowe Wybrzeże, czy na Antarktydę, bez

388

Dopiski na wyklejce

ładunku odpowiedniej lektury. (Biedny Amundsen - w drodze

na biegun południowy, jak podaje nasz autor, jego kufer z książ­

kami zatonął pod lodem, na całe miesiące podróżnikowi została jedna jedyna książka, jaką zdołał uratować: The Pourtraicture of

His Sacred Majesty in His Solitudes and Sufferings (Portret Jego Świętej Wysokości w samotności i cierpieniu]).

Jeden z końcowych rozdziałów (ale nie ostatni) dotyczy mil­ czącego uznania władzy czytelnika przez pisarza. Są przecież książki, które czytelnik może dowolnie konstruować, jak klocki

Lego. Należy do nich oczywiście Tristram Shandy Laurencea

Sternea, dzieło, które daje się czytać w dowolnym porządku, czy Gra w klasy Julio Cortazara, powieść zbudowana z wymie­

nialnych rozdziałów, których kolejność ustala sam czytelnik. Sterne i Cortazar nieuchronnie wiodą do powieści New Age, hipertekstów. Termin ten (jak się dowiadujemy od naszego au­

tora) ukuł w latach siedemdziesiątych informatyk Ted Nelson,

który określił nim niesekwencyjną przestrzeń narracyjną, jaka

zaistniała dzięki komputerom. „W tych sieciach bez szczytu (i bez

dna) nie ma hierarchii” - pisze nasz autor, cytując pisarza Rober­ ta Coovera, który opisał hipertekst w artykule zamieszczonym na łamach „New York Timesa”. „Miejsce akapitów, rozdziałów

i innych tradycyjnych rodzajów podziału tekstu zajęły równoważ­ ne i jednakowo efemeryczne bloki tekstu i grafiki o wymiarach komputerowego okna”19. Czytelnik hipertekstu może wkroczyć w tekst w każdym niemal punkcie, zmieniać tok narracji, zażą­

dać wstawek, korygować, poszerzać, usuwać. Teksty te nie mają końca, ponieważ czytelnik (albo pisarz) zawsze może kontynu­ ować lub opowiedzieć na nowo. „Jeśli wszystko jest pośrodku,

skąd masz wiedzieć, kiedy skończyć, zarówno jako czytelnik, jak i pisarz?” - zapytuje Coover. „Jeśli autorowi wolno podjąć

opowiadanie historii w dowolnym miejscu i czasie i poprowadzić ją w tylu kierunkach, w ilu mu się podoba, czy nie staje się to dla

niego obowiązkiem?” Nasz autor, w nawiasie, kwestionuje wolność, jaką sugeruje taki obowiązek.

389

Dopiski na wyklejce

Historia czytania na szczęście nie ma końca. Po ostatnim

rozdziale, a przed wspomnianym już szczegółowym indeksem

autor pozostawia kilka czystych stron, na których czytelnik może dopisać swoje przemyślenia dotyczące czytania, tematy, których

w książce zabrakło, odpowiednie cytaty, wzmianki o wydarze­

niach i postaciach, które pojawią się dopiero w przyszłości. To

pocieszające. Wyobrażam sobie, że książka leży przy moim łóżku, że ją otworzę dziś albo jutro wieczorem, albo jeszcze później,

i powiem sobie: „Ona się nie skończyła”.

Podziękowania W ciągu siedmiu lat - bo tyle trwała praca nad tą książką - zaciąg­

nąłem wiele długów wdzięczności. Sama jej koncepcja zaczęła

się od próby napisania eseju o historii czytania. Catherine Yolles podsunęła mi myśl, że temat zasługuje na książkę - dziękuję jej

za wiarę we mnie. Dziękuję moim redaktorom - Louise Dcnnys,

najwdzięczniejszej z czytelniczek, której przyjaźń jest dla mnie oparciem od czasu pracy nad The Dictionary oflniaginary Places1; Nan Graham, która od samego początku była przy tej książce

obecna; Philipowi Gwynowi Jonesowi, który dodawał mi ducha

przy wczytywaniu się w trudniejsze ustępy. Gena Gorrell i Beverley Beetham Endersby skrupulatnie redagowały maszynopis, z wnikliwością godną Sherlocka Hol­ mesa - dziękuję im, jak zwykle. Paul Hodgson mądrze i troskli­

wie zaprojektował układ graficzny. Moi agenci, Jennifer Barclay

i Bruce Westwood, odganiali od moich drzwi wilki, urzędników bankowych i poborców podatków. Wielu przyjaciołom zawdzię­

czam cenne sugestie - należą do nich Marina Warner, Giovanna Franci, Dee Fagin, Ana Becciu, Greg Gatenby, Carmen Criado,

Stan Persky, Simone Vauthier. Profesor Arnos Luzzato, profesor Roch Lecours, M. Hubert Meyer i o. F. A. Black przeczytali po kil­ ka rozdziałowi nanieśli poprawki. Błędy, jakie jeszcze pozostały,

to wyłącznie moja wina. Sybel AyseTuzlac pomagała przy zbiera­ niu materiałów do książki w pierwszym etapie jej powstawania.

391

Podziękowania

Z całego serca dziękuję bibliotekarzom, którzy wydobywali dla

mnie spod ziemi różne dziwne książki i cierpliwie odpowiadali na

moje nieakademickie pytania. Wymienię personel Metro Toronto Reference Library, Robarts Library, Thomas Fisher Rare Book Library (znajdujące się w Toronto), Boba Foleya i pracowników

BanfT Centre for the Arls, Bibliothequc Humanistę w Sćlestat, paryskiej Bibliotheque Nationale, Bibliothóque Historique de la Villc de Paris, American Library w Paryżu, Bibliotheque de

ł’Universite de Strasbourg, Bibliotheque Municipale w Colmar, Huntington Library w Pasadenie (Kalifornia), mediolańskiej Biblioteca Ambrosiana, London Library i Biblioteca Nazionale

Marciana w Wenecji. Pragnę również podziękować następują­ cym instytucjom: Maclean Hunter Artsjournalism Programme,

Banff Centre for the Arts oraz Pages Bookstore w Calgary, gdzie fragmenty tej książki były najpierw czytane.

Nie zdołałbym jej ukończyć bez finansowej pomocy ze strony Ontario Arts Council (przed cięciami finansowymi zarządzo­ nymi przez premiera Harrisa), Canada Council oraz George Woodcock Rind. Pamięci Jonathana Warnera, którego pomocy i rady

bardzo mi brakuje.

Przypisy Nic opatruję książki bibliografią, ponieważ większość prac, z których korzystałem, wymieniam w przypisach. W każdym razie rozległość te­ matu i ograniczenia autora są takie, że tego rodzaju wykaz, pod wielce zobowiązującym tytułem „Bibliografia”, wydawałby się zarówno niezro­ zumiale niekonsekwentny, jak i beznadziejnie niekompletny.

Dedykacja 1 Parafraza ostatniej zwrotki wiersza Roberta Frosta Drzewo za ok­ nem. Dwa ostatnie wersy u Frosta w przekładzie Stanisława Barańczaka brzmią: „Twoją - zajętą zewnętrznym klimatem, / Moją - wewnętrznym" (przyp. tłum.).

Ostatnia strona 1 Zob. Claude Levi-Strauss, Smutek tropików, przeł. Aniela Steinsberg, PIW, Warszawa 1964. Społeczeństwa nieznające pisma autor nazywa „zimnymi”, ponieważ w swej kosmologii starają się anulować następstwo zdarzeń, które składa się na nasze pojęcie historii. 2 Zob. Philippe Descola, Les Lances du crćptiscule, Paris 1994. 3 Miguel de Cervantes Saavedra, Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manczy, t. 1, przeł. Anna Ludwika Czerny, Zygmunt Czerny, PIW, Warszawa 1955, s. 86. 4 Zob. Gcrshom Scholem, Kabała i jej symbolika, przeł. Ryszard Wojnakowski, Aletheia, Warszawa 2020. 5 Zob. Miguel de Unamuno, sonet bez tytułu, w: Poesia completa,

Madrid 1979. 6 Virginia Woolf, Charlotte Bronte, w: The Essays ofYirginia Woolf, t. 2: 1912-1918, red. Andrew McNeillie, London 1987. 7 Jean-Paul Sartre, Słowa, przeł. Julian Rogoziński, Wydawnictwo Wiedza i Życie, Warszawa 1997, s. 31-32. 8 Francisco Rodrigues Lobo, Corte en alda y noches de itweirno (1619), cyt. za: Marcelino Menendez y Pelayo, Origenes de la norela, 1.1, Madrid 1943, s. 370-371.

393

Przypisy

9 James Hillman, A Notę on Story, w: Children Literaturę: The Great Excluded, t. 3, red. Francclia Butler, Bennetl Brockman, Philadelphia 1974. 10 Robert Louis Stevenson, Moje królestwo, w: Czarodziejski ogród wierszy, wybór i przekład Ludmiła Marjańska, Nasza Księgarnia, Warszawa 1992. 11 Michel dc Montaigne, O wychowaniu dzieci, w: Próby, przeł. Ta­ deusz Boy-Żeleński, PIW, Warszawa 1957, s. 228. 12 Walter Benjamin, Kronika berlińska, przeł. Bogdan Baran, w: Walter Benjamin, Podróże wyobraźni, przeł. i wybrał Bogdan Baran, Aletheia, Warszawa 2021, s. 372-373 (przekład nieznacznie zmieniony). 13 Samuel Butler, The Notebook of Samuel Butler, London 1912. 14 Jorge Luis Borgcs, Pierre Menard, autor Don Kichota, przeł. Andrzej Sobol-Jurczykowski, w: Fikcje, PIW, Warszawa 2019, s. 53. 15 Spinoza, Traktat teologiczno-polityczny, w: Dzieła, t. 2, przeł. Ignacy Halpern, Księgarnia Gebethnera i Wolffa, Warszawa 1916, s. 134-135. 16 Cyt. za: John Willis Clark, Libraries in the Medieval and Renaissance Periods, Cambridge 1894. 17 Traditio Generalis Capituli of theEnglish Benedictines, Philadelphia 1866. 18 Jamaica Kincaid, A Smali Place, New York 1988. 19 W tomie Cuentos breves y extraordinarios (Losada, Buenos Aires 1973) (przyp. tłum.). 20 Ani Borges, ani ja nie wiedzieliśmy wtedy, że zawiniątko, o którym pisał Kipling, nie było jego wynalazkiem. Jak podaje lgnące J. Gelb (The History ofWriting, Chicago 1952), we wschodnim Turkiestanie młoda kobieta posłała swojemu ukochanemu kostkę herbaty, źdźbło trawy, czerwony owoc, suszoną morelę, kawałek węgla, kwiat, kostkę cukru, kamyk, pióro sokoła i orzech. Miało to oznaczać: „Nie mogę pić herbaty, jestem bez ciebie blada jak trawa, rumienię się na myśl o tobie, moje serce płonie jak węgiel, jesteś piękny jak kwiat i słodki jak cukier, ale czy masz serce z kamienia? Gdybym miała skrzydła, poleciałabym do ciebie, jestem twoja jak orzeszek, który trzymasz w ręce”. 21 Borges analizował język Wilkinsa w eseju El idioma analitico de

John Wilkins, w: Otras inrjuisiciones, Buenos Aires 1952. 22 „Sowa się trzęsie nastroszona, cicha”, Wigilia świętej Agnieszki, przeł. Zofia Kierszys (przyp. tłum.). 23 „Wiedziałem! To stryj!”, Hamlet, akt I, sc. 5, przeł. Stanisław

Barańczak (przyp. tłum.).

394

Czytające cienie

24 „Jesteśmy jedynie do gry piłkami dla gwiazd”, Księżna dAmalfi, akt V sc. 4, przeł. Jerzy Strzctelski (przyp. tłum.). 25 „On nie dając się widzieć z śmiertelnych nikomu / powrócił do swej Matki prywatnego Domu”, Raj odzyskany, ks. IV, przeł. Jacek Idzi Przybylski (przyp. tłum.). 26 Zob. Evely n Waugh, Garść prochu, przeł. Jerzy Olgar, PAX, Warszawa 1957. 27 Ezequiel Martinez Estrada, Leeryescribir, J. Mortiz, Mexico 1969. 28 w. 18-19, przeł. Edward Porębowicz (przyp. tłum.). 29 Zob. Jorge Semprun, L'£criture ou la vie, Paris 1994. 30 Jose Maria Eęa de Queirós, Ród Maia. Epizody życia romantycz­ nego, przeł. Krystyna i Wojciech Chabasińscy, WL, Kraków 1988, s. 48. 31 Jorge Luis Borges, recenzja Men of Matheniatics Erica T. Bella, „El Hogar”, Buenos Aires, 8 lipca 1938. 32 Zob. P.K.E. Schmóger, Das Leben derGottseiligen Anna Katharina Emmerich, Freiburg 1867. 33 Zob. Platon, Fajdros, przeł. Władysław Witwicki, PWN, Warsza­ wa 1958. 34 Zob. Hans Magnus Enzcnsberger, In Praise ofllliteracy, „Die Zcit”, Hamburg, 29 listopada 1985. 35 Zob. Allan Bloom, Umysł zamknięty, przeł. Tomasz Bicroń, Zysk i S-ka, Poznań 1997. 36 Charles Lamb, Detached Thoughts on Books and Reading, w: Essays ofElia, London 1833. 37 Orhan Pamuk, Dom ciszy, przeł. Anna Akbikc Sulimowicz, WL, Kraków 2009, s. 403.

Czytające cienie 1 Nie oznacza to, że pismo wywodzi się wyłącznie z owych sumeryjskich tabliczek. Przyjmuje się, że pismo chińskie oraz pisma Ameryki Środkowej rozwinęły się niezależnie. Zob. Alberline Gaur, A History of Writing, London 1984. 2 Zob. Early WritingSystems, „World Archeology” 17/3, Henley-on-Thames, luty 1986. Wynalezienie pisma w Mezopotamii wywarło praw­ dopodobnie wpływ na inne systemy pisania - egipski, po 3000 r. p.n.e., oraz indyjski, około 2500 p.n.e.

395

Przypisy

3 William Wordsworth opisywał w 1819 roku podobne uczucie: „O ye who patien tly cxplore / The wrcck of Herculancan lorę, / What rapturc! Could ye seize / Some Theban fragment, or unroll / One precious, tender-hearted scroll / Of pure Simonides” [O ty, co zgłębiasz cierpliwie szczątki herkulanejskiej mądrości, cóż to za zachwyt, gdy zdołasz wy­ dobyć fragment o Tebach lub rozwinąć cenny, miły sercu zwój samego Simonidesa]. 4 Cicero, Rozmowa o mówcy, przeł. Erazm Rykaczewski, Biblioteka Kórnicka, Poznań 1873, II, 87, s. 180. 5 Zob. Święty Augustyn, Wyznania, przeł. Zygmunt Kubiak, Znak, Kraków 1994. 6 Cyt. za: M.D. Chenu, Grammaire et theologieau XIf etXIIF siecles, Paris 1935-1936. 7 Empcdokles, fragment 84DK, cyt. za: Ruth Padel, In and Out of the Mind: Greek Images of the Tragic Self, Princeton 1992. 8 Zob. listy Epikura do Herodota, w: Diogenes Laerlius, Żywoty i poglądy słynnych filozofów, przeł. Kazimierz Leśniak i inni, PWN, Warszawa 2012, ks. 10; zob. też: David C. Lindberg, Studies in the History of Medieval Optics, London 1983. 9 Zob. tamże. 10 Ten złożony termin jest przystępnie wyjaśniony w książce Ruth

Padel, In and Out of the Mind. 11 Zob. Arystoteles, O duszy, przeł. Paweł Siwek, w: Dzieła wszystkie, t. 3, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1992. 12 Cyt. za: Nancy G. Siraisi, Medieval & Early Renaissance Medicine, Chicago-London 1990. 13 Święty Augustyn, Wyznania, s. 222. 14 Zob. Nancy G. Siraisi, Medieval & Early Renaissance Medicine. 15 Leonardo da Vinci: Corpus of the Anatomical Studies in the Collection of Her Majesty the Queen at Windsor Castle, t. 3, red. Kenneth D. Keele, Carlo Pedretti, London 1978-1980. 16 Zob. Albert Hourani, Historia Arabów, przeł. Janusz Danecki, Marabut, Gdańsk 1995. 17 Johannes Pedersen, The Arabie Book, przeł. Geoffrey French, Princeton 1984. 18 Zob.Sadik A. Assaad, TheReign ofal-Hakim bi Amr Allah, London

1974.

396

Czytające cienie

19 Tc dość złożone wyjaśnienia omawia Saleh Beshara Omar w pracy Ibn al-Haytham's Optics: A Study of the Origins of Experimental Science, Minneapolis-Chicago 1977. 20 Zob. David C. Lindbcrg, Theories ofWtsionfrotn al-Kindi to Kepler, Oxford 1976. 21 Zob. Einile Charles, Roger Bacon, sa vie, ses ouvrages, ses doctrines daprós des textes inćdits, Paris 1861. 22 Zob. Michel Dax, Lćsions de la moitić gauche de 1’encćphale coincident avec 1’oubli des signes de la pensee, „Gazette hebdomadairc dc mćdecinc cl dc chirurgie” 1865, nr 2; a także Paul Broca, Sur lesiege de la faculte du langage articule, „Bullclin de la Societć d’anthropologie” 1865, nr 6, s. 337-393, w: Andre Roch Lccours i in., Illiteracy and Brain Damage (3): A Contribution to the Study of Speech and Language Disorders in Illiterates with Unilateral Brain Damage (Initial Testing), „Neuropsychologia”, 26/4, London 1988. 23 Zob. Andre Roch Lecours, The Origins and Evohdion o/Writing, w: Origins of the Humań Brain, Cambridge 1993. 24 Danicl N. Stern, The Interpersonal Worldofthe Infant: A Viewfront Psychoanalysis and Developmental Psychology, New York 1985. 25 Zob. Andre Roch Lecours i in., Illiteracy and Brain Damage (3). 26 Jonathan Swift, Podróże do wielu odległych narodów świata, przeł. Maciej Słomczyński, WL, Kraków 1979, s. 229. 27 Rozmowa z Andre Rochem Lecourscm, Montreal, listopad 1992. 28 Emile Javal, osiem artykułów, „Annales dbculistique”, 1878-1879, omówione przez Paula A. Kolersa podczas wykładu na lemat czytania, wy­ głoszonego na spotkaniu Canadian Psychological Association, Toronto 1971. 29 Ol i vcr Sacks, Mowa prezydenta, w: Mężczyzna, który pomylił swoje} żonę z kapeluszem, przeł. Barbara Lindenberg, Zysk i S-ka, Poznań 1994, s. 109. 30 Merlin C. Wittrock, Reading Comprehension, w: Neuropsychological

and Cognitive Processes in Reading, Oxford 1981. 31 Zob. D. LaBerge, S.J. Samuels, Toward a Theory of Automatic In­ formation Processing in Reading, „Cognitive Psychology” 6, London 1974. 32 Merlin C. Wittrock, Reading Comprehension. 33 Edmund B. Huey, The Psychology and Pedagogy of Reading New York 1908, cyt. w wykładzie Paula Kolersa. 34 Cyt. za: David C. Lindberg, Theories of Yision front al-Kindi to Kepler.

397

Przypisy

Czytanie po cichu 1 Zob. Święty Augustyn, Wyznania, przcł. Zygmunt Kubiak, Znak, Kraków 1994, s. 109. 2 Zob. Donald Attwater, Ambrose, w: A Dictionary of Saints,

London 1965. 3 Zob. W. Ellwood Post, Saints, SignsandSynibols, Harrisburg, Penn. 1962. 4 Święty Augustyn, Wyznania, s. 116. 5 W 1927 roku węgierski uczony Josef Balogh w artykule zatytuło­ wanym Voces Paginaruni („Philologus” 82) próbował dowieść, że wświecie starożytnym prawie wcale nie znano czytania po cichu. Po czterdziestu jeden latach, w 1968 roku, Bernard M.W Knox (Silent Reading in Antiquity, „Greek, Roman and Byzantine Sludies” 9/4 [zima 1968]) odpierał argu­ menty Balogha, stwierdzając, że „w starożytności czytano książki prze­ ważnie na głos, ale nie ma dowodów na to, by czytanie po cichu było czymś niezwykłym”. Jednakże przykłady, które podaje Knox (kilka z nich przytaczam), wydają mi się zbyt wątłymi dowodami na poparcie tej tezy i stwarzają wrażenie wyjątków od zasady czytania na głos, a nie reguły. 6 Zob. Bernard M.W. Knox, Silent Reading in Antiquity.

' Zob. Plutarch, On the Fortune of Alexander, fragment 340a, w: Moralia, t. 4, red. Frank Cole Babbilt, Cambridge, Mass., London 1972: „Odnotowano, że pewnego razu, gdy złamał pieczęć na poufnym liście od swej matki i czytał go po cichu, Hefajstion spojrzał Aleksand­ rowi przez ramię i czytał razem z nim. Aleksander nie mógł go po­ wstrzymać, ale zdjął pierścień i przytknął pieczęć do ust Hefajstiona”. [Zob. wyd. poi. O szczęściu, czyli dzielności Aleksandra, przekład i oprać. Krzysztof Nawotka, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wroc­ ław 2003). 8 Zob. Claudius Ptolemy, On the Criterion, omówione w: The Criterion ofTruth, red. Pamela Huby, Gordon Neal, Oxford 1952. 9 Zob. Plutarch, Brutus, V, w: The Parallel Lives, red. B. Perrin,

Cambridge, Mass., London 1970. Nic w tym dziwnego, że Cezar przeczytał bilecik po cichu. Nie chciał zapewne, by ktoś podsłuchał, o czym mowa w liście miłosnym, poza tym być może chciał w ten sposób zdenerwować swego wroga, Katona, i sprawić, by ten zaczął podejrzewać spisek - i tak leż się, według Plutarcha, stało. Cezara zmuszono do pokazania liściku, i Katon został ośmieszony.

398

Czytanie po cichu

10 Saint Cyril of Jcrusalem, The Works of Saint Cyril of Jerusalem, 1.1, przeł. Leo P. McCauley, Anthony A. Stephenson, Washington 1968. 11 Zob. Seneka, Listy moralne do Lucyliusza, przeł. Wiktor Kornatowski, PWN, Warszawa 1961, list 56. 12 W żadnej ze znanych nam dzisiaj zabaw dziecięcych z okresu sta­ rożytności nie pojawia się refren tolle, lege. Pierre Courcclle wysuwa hi­ potezę, że jest to formuła wróżbiarska. Cytuje Life of Porphyrus Marca le Diacrea, gdzie słowa te wypowiada we śnie jedna z postaci, sugerując, by dla przepowiedzenia przyszłości zajrzeć do Biblii. Zob. Pierre Courcclle, L’Enfant et les „sortes bibliąues”, w: Vigiliae Christianae, t. 7, Nimcs 1953. 13 Zob. Święty Augustyn, Wyznania, s. 182-183. 14 Święty Augustyn, O Trójcy Świętej, przeł. Maria Stokowska, Znak, Kraków 1996, ks. XV, X, 19. 15 M. Walery asa Marcyalisa epigramów ksiąg XII, przeł. Jan Czubek, Wydawnictwo Akademii Umiejętności, Kraków 1908, ks. 1,38. 16 Zob. Henri Jean Martin, Pour une histoire de la lecture, „Rcvue franęaise d’histoire du livre” 46, Paris 1977. Według Martina, w sumeryjskim (ale nie w aramejskim) i hebrajskim nie ma odrębnego słowa oznaczającego „czytać”. 17 llse Lichtenstadter, Introduction to Classical Arabie Literaturę, New York 1974. 18 Cyt. za: Gerald L. Bruns, Hermeneutics Ancient and Modern, New

Haven-London 1992. 19 Julian Jaynes, The Origins of Consciousness in the Breakdown of the Bicanieral Mind, Princeton 1976. 20 Cicero, Rozmowy tuskulańskie, przeł. Józefśmigaj, w: Cicero, Pisma

filozoficzne, t. 3, PWN, Warszawa 1960-1963, s. 741. 21 Zob. Albertine Gaur, A History of Writing, London 1984. 22 Zob. William Shepard Walsh, A Handy-BookofLitcraryCuriosities, Philadelphia 1892. 23 Cyt. za: Malcolm B. Parkes, Pause and Effect: An Introduction to the History of Punctuation in the West, Berkeley-Los Angeles 1993. 24 Zob. Gajus Sweloniusz Trankwillus, Żywoty cezarów, przeł. Janina Niemirska-Pliszczyńska, wyd. V, Ossolineum, Wrocław 1972. 25 Zob. Theodor Birt, Aus dem Leben derAntike, Leipzig 1922. 26 Zob. Albertine Gaur, A History of Writing. Pause and Effect. 27 Zob. Pierre Richć, Les Ecoles et lenseignement dans TOccident chrćtien de la fin du Vc siócle au niilieu du XIC siecle, Paris 1979.

399

Przypisy

28 Cyt. za: Malcolm B. Parkcs, Pause and Effect. 29 Saint Isaac of Syria,Directions ofSpiritual Training, w: EarlyFathers front the Philokalia, red. i przeł. E. Kadloubovsky, Gcorge E.H. Palmer, London-Boston 1954. 30 Isidoro de Sevilla, Libri sententiae, III, 13:9, cyt. za: Etimologias, red. Manuel C. Diazy Diaz, Madrid 1982-1983. 31 Tamże, 1,3:1. 32 Zob. David Diringer, The Hand-Produced Book, London 1953. 33 Zob. Malcolm B. Parkcs, Pause and Effect. 34 Zob. Carlo M. Cipolla, Literacy and Developinent in the West, London 1969. 35 Cyt. za: Wilhelm Wattenbach, Das Schriftwesen im Mittelalter, Leipzig 1896. 36 Zob. Alan G. Thomas, Great Books and Book Collectors, London 1975. 37 Święty Augustyn, Wyznania, s. 116. 38 Księga Psalmów 91,6. [Wszystkie cytaty biblijne za: Biblia Tysiąc­ lecia, wyd. III poprawione, Wydawnictwo Pallotinum, Poznań-Warszawa 1980]. 39 Święty Augustyn, Wyznania, s. 116. 40 Zob. David Christie-Murray, A History of Heresy, Oxford-New York 1976. 41 Robert I. Moore, The Birth of Poptdar Heresy, London 1975. 42 Zob. Heiko A. Oberman, Luther: Mensch zwischen Gott and Teitfel, Berlin 1982. 43 Emile-Guillaume Leonard, Histoire generale du protestantisme, t. l.Paris 1961-1964. 44 Zob. Van Wyck Brooks, The Flowering ofNew England, 1815-1865, New York 1936. 45 Ralph Waldo Emerson, Society and Solitude, Cambridge, Mass. 1870.

Księga pamięci 1 Saint Augustine, Of the Origin and Naturę of the Soul, IV, 7: 9, w: Basic Writings of Saint Augustine, red. Whitney J. Oates, London 1948.

400

Nauka czytania

2 Zob. Cicero, Rozmowa o mówcy, przeł. Erazm Rykaczcwski, Biblioteka Kórnicka, Poznań 1873, II, 86, s. 179. 3 Louis Racine, Mćmoirescontenantquelquesparticularitćssurla vie et les ouvrages de Jean Racine, w: Jean Racine, (Euvres completes, l.1, red. Raymond Picard, Paris 1950. 4 Platon, Fajdros, przcł. Władysław Witwicki, PWN, Warszawa 1958, s. 40; kolejne cytaty za tym wydaniem, s. 120-121,122. 5 Zob. Mary J. Carruthers, The Book of Memory, Cambridge 1990. 6 Tamże. 7 Zob. Erie G. Turner, I Libri nelTAtene del V1' IVsecolo A.C., w: Guglielmo Cavallo, Libri, editori e pubblico nel mondo antico, Roma-Bari 1992. 8 Zob. Ewangelia wg św. Jana, 8,7-8. 9 Zob. Mary J. Carruthers, The Book of Memory, Cambridge 1990. 10 Zob. tamże. 11 Zob. Alinę Rousclle, Porneia, Paris 1983. 12 Zob. Frances A. Yates, Sztuka pamięci, przeł. Witold Radwański,

PIW, Warszawa 1977. 13 Petrarka, Secretum meum, w: Wybór pism, przcł. Kaliksl Morawski, Ossolineum, Wrocław 1982, s. 316-318. 14 Victoria Kahn, The Figurę of the Reader in Petrarch Secretum,

w: Petrarch: Modern Critical Views, red. Harold Bloom, New York-Philadelphia 1989. 15 Petrarch, Familiares, 2.8.822. 16 Cyt. za: Hubert Nyssen, LEditeuretson double: Carnets 1989-1996, Arles 1997.

Nauka czytania 1

Zob. Claude Levi-Strauss, Smutek tropików, przeł. Aniela Steinsberg,

PIW, Warszawa 1964. 2 Zob. Alcxandre Dorian, Casier descriptif et historique des rues & maisons de Selestat (1926), „Annuaire de la Socićte des Amis de la Bibliothdque de Selestat”, Sćlestat 1951. 3 Cyt. za: Paul Adam, Histoire de lenseignenient secondairc ó Selestat, Selestat 1969.

401

Przypisy

4 Zob. Herbert Grundmann, Vom Ursprung der Universitat im Mittelalter, Frankfurt am Main 1957. 5 Zob. tamże. 6 Zob. Edouard Fick, przedmowa do La Vie de Thomas Platter ecrite par lui-nieme, Geneva 1862. 7 Zob. Paul Adam, L’Humanisme (i Sćlestat: 1'Ecole, les humanistes, la bibliothecjue, Selestat 1962. 8 Thomas Platter, La Vie de Thomas Platter ecrite par lui-meme, przeł. Edouard Fick, Geneva 1862. 9 Zob. Israel Abrahams, Jewish Life in the Middle Ages, London 1896. 10 Wdzięczny jestem profesorowi Royowi Porterowi za tę infor­ mację. 11 Zob. Matteo Palmieri, Della vita civile, Bologna 1944. 12 Leon Battista Alberti, I Libri dellafamiglia, red. Ruggiero Romano, Alberto Tenenti, Torino 1969. 13 M. Fabiusz Kwintylian, Kształcenie mówcy, przeł. Mieczysław Brożek, Ossolineum, Wrocław 1951, s. 20. 14 Cyt. za: Pierre Riche, Daniele Alexandre-Bidon, L’Enfance au Moyen Age. Katalog wystawy w Bibliothcque Nationale, Paryż, 26 paź­ dziernika 1994 - 15 stycznia 1995, Paris 1995. 15 Zob. tamże. 16 Marie-Dominique Chenu, La Theologie comme science au XIII* siecle, wyd. III, Paris 1969. 17 Zob. Medieval Education in Islam and the West, red. Dominique

Sourdel, Janinę Sourdel-lhomine, Cambridge, Mass. 1977. 18 Alfonso cl Sabio, Las Siete Partidas, red. Ramon Menendez Pidal, Madrid 1955,2 31 IV. 19 Z tego samego mniej więcej okresu pochodzi list od studenta, któ­ ry prosi matkę, by nabyła dla niego kilka książek, bez względu na koszt: „Chcę też, żeby Paul kupił Orationes Demosthenis Olynthiacae, dał je do oprawy i przysłał mi” (Steven Ozment, Three Behaim Boys: Growing Up in Early Modern Germany, New Haven-London 1990). 20 Zob. Paul Adam, Histoire de 1’enseignement secondaire a Selestat. 21 Jakob Wimpfeling, Isidoneus, XXI, w: J. Freudgen, Jakob Witn-

phelings pddagogische Schriften, Paderborn 1892. 22 Zob. Isabel Suzeau, Un Ecolierde la fin du XV* siecle: A propos dun cahier inedit de Cćcole latine de Selestat sous Crato Hofmann, „Annuaire de la Societć des Amis de la Bibliotheque de Selestat”, Selestat 1991.

402

Brakująca pierwsza strona

23 Zob. Jacques Lc Goff, Les Intellectuels au Moyen Age, wyd. popra­ wione, Paris 1985 [wyd. poi. Inteligencja w wiekach średnich, przeł. Eligia Bąkowska, Czytelnik, Warszawa 1966). 24 List Lorenza Guidcttiego do Buonaccorsa Masariego z 25 paź­ dziernika 1465, w: La critica del Landino, red. Roberto Cardini, Firenze 1973, cyt. za: Anthony Grafton, Defendcrs of the Text: The Traditions of Scholarship in an Age of Science, 1450-1800, Cambridge, Mass. 1991. 25 Jakob Wimpfeling, Isidoneus, XXI. 26 Zob. Paul Adam, LHumanisme d Sćlesta. 27 Tamże. 28 Ostatecznie preferencje Dringenberga wzięły górę: na początku XVI wieku nauczyciele w szkole łacińskiej, w odpowiedzi na reforma­ cję, wyeliminowali wszystkich pisarzy pogańskich uznanych za „podej­ rzanych”, tj. nicpopartych autorytetami Ojców Kościoła, np. św. Au­ gustyna. Przyjęli ściśle katolicki program nauczania. 29 Jakob Spiegel, Scholia in Reuchlin Scaenica progyninasniata, w: Gustav Knod, Jakob Spiegel aus Schlettstadt: Ein Beitrag zur Geschichte des deutschen Huntanistnus, Strasbourg 1884. 30 Jakob Wimpfeling, Diatriba IV, w: Gustav Knod, Aus der Bibliothek des Beatus Rhenanus: Ein Beitrag zur Geschichte des Huntanistnus, Sćleslat 1889. 31 Jcróme Gebwiler, cyt. za: Schlettstadter Chronik des Schubneisters Hieronyrnus Gebwiler, red. Joseph Geny, Sćleslat 1890. 32 Nicolas Adam, Vraie maniere dapprendre une langue quclconque, w: Dictionnaire pedagogique, Paris 1787. 33 Helen Keller, Historia mojego życia, przeł. Janina Sujkowska,

Czytelnik, Warszawa 1967, s. 36. 34 Cyt. za: Ernst P. Goldschmidl, Medieval Texts and Their First Appearance in Print, suplement do „Bibliographical Society Transactions” 16, Oxford 1943. 35 Kościół katolicki dopiero w 1758 roku skreślił traktat Kopernika

z indeksu.

Brakująca pierwsza strona 1 Franz Kafka, O przypowieściach, przeł. Roman Karst, w: Opowieści i przypowieści, tłum, różni, PIW, Warszawa 2016, s. 577.

403

Przypisy

2 Zob. Johann Wolfgang Goethe, Refleksje i maksymy, przeł. Jerzy Prokopiuk, Czytelnik, Warszawa 1977,s. 208-209: „Symbolika przemienia zjawisko w ideę, ideę w obraz, i to lak, że idea w obrazie zawsze pozostaje działająca i (zarazem) nieosiągalna, i choć wypowiada się ją we wszyst­ kich językach, pozostaje niewysłowiona. Alegoria przekształca zjawisko w pojęcie, pojęcie zaś w obraz, ale tak, że pojęcie ciągle jeszcze powinno być w obraz wpisane i w całości w nim zachowane i powinno się przez ten obraz wyrażać”. 3 Paul de Man, Alegorie czytania. Język figuralny u Rousseau, Nietzschego, Rilkego i Prousta, przeł. Artur Przybysławski, Universitas, Kraków 2004, s. 110. 4 Dante, Le Opere di Dante. Testo critico della Societa Dantesca Italiuno, red. Michele Barbi i in., Milano 1921-1922. 5 Zob. Ernst Paweł, Franz Kafka. Koszmar rozumu, przeł. Irena Stąpor, Wydawnictwo Twój Styl, Warszawa 2003, s. 36-38. 6 Franz Kafka, List do ojca, przeł. Jarosław Ziółkowski, w: Opowieści i przypowieści, s. 437. 7 Cyt. za: E. Paweł, Franz Kafka. Koszmar rozumu, s. 68. 8 Franz Kafka, Listy do Felicji i inne z lat 1912-1916,1.1, przeł. Irena Krońska, PIW, Warszawa 1976, s. 311 (przyp. tłum.). 9 Gustav Janouch, Rozmowy z Kafką: notatki i wspomnienia, przeł. Janusz Borysiak, Ernest Dyczek, Czytelnik, Warszawa 1993. 10 Cyt. za: Martin Buber, Tales of the Hasidim, przeł. Olga Marx, New York 1947,21. [wwyd. poi. Opowieści chasydów (przeł. Paweł Hertz, wyd. III popr., W drodze, Zeszyty Literackie, Poznań-Warszawa 2005) nie ma tego fragmentu]. 11 Cyt. za: Marc-Alain Ouaknin, Le Livre brule: Philosophie de Tal­ mud, Paris 1986. 12 Zob. E. Paweł, Franz Kafka. Koszmar rozumu, s. 203. 13 Gustav Janouch, Rozmowy z Kafką, s. 45-46. 14 Zob. Walter Benjamin, Illuminations, przeł. Harry Zohn, New York 1968 {Autor przywołuje tekst Waltera Benjamina Franz Kafka. Z okazji dziesiątej rocznicy jego śmierci, który po polsku ukazał się w przekładzie Adama Lipszyca w zbiorze Nienasycenie. Filozofowie o Kafce, red. Łukasz Musiał, Arkadiusz Żychliński, tłum, różni, korporacja ha! art, Kraków 2011, tu s. 27]. 15 Walter Benjamin, Franz Kafka. Z okazji dziesiątej rocznicy jego śmierci, s. 38.

404

Czytanie z obrazków

16 Fiodor Dostojewski, Bracia Karamazow, przcł. Aleksander Wat, PIW, Warszawa 1970, t. 1, s. 311. 17 Gustav Janouch, Rozmowy z Kajką, s. 36. 18 Umberto Eco, The Limits oflnterpretation, Bloomington-Indianapolis 1990. 19 Zob. E. Paweł, TheNightmare ofReason: A Life of Franz Kafka, New York 1984 [W wyd. poi. Franz Kajka. Koszmar rozumu nie ma tej bardzo nieaktualnej już informacji!. 20 Zob. Gustav Janouch, Rozmowy z Kajką, s. 15. 21 Cyt. za: Gershom Scholem, Walter Benjamin: The Story ofa Friendship, przcł. Harry Zohn, New York 1981. 22 Marlhe Robert, La Tyrannie de Timprime, Paris 1984. 23 Jorge Luis Borges, Kafka y sus precursores, w: Otras inąuisiciones, Buenos Aires 1952. 24 Zob. Marlhe Robert, La Tyrannie de Timprime. 25 Zob. Vladimir Nabokov, Franz Kafka (1883-1924). Przemiana, w: Wykłady o literaturze, przeł. Zbigniew Batko, Muza, Warszawa 2001, s. 326-363. 26 Fernando Pessoa, Autopsicografta, w: Cancionero, w: Obras Completas de Fernando Pessoa, wyd. III Lisboa 1963. 27 List Franza Kafki do Oskara Pollaka, 27 stycznia 1904, w: Franz Kafka, Listy do rodziny, przyjaciół, wydawców, przeł. Robert Urbański, W.A.B., Warszawa 2012, s. 26-27.

Czytanie z obrazków 1 Zob. Luigi Serafini, CodexSeraphinianus, ze wstępem Itala Calvina,

Milano 1981. 2 Zob. John Atwatter, The Penguin Book ofSaints, London 1965. 3 Zob. Karl Heussi, Untersuchungen zu Nilus dem Asketem, „Texte

und Untersuchungen”, t. XLII, Lcipzig 1917. 4 Zob. Louis-Sćbastien Le Nain deTilleinont, Memoirespourservir ci Thistoire ecclćsiastiąue des six premiers sićcles, 1.14, Paris 1693-1712. 5 Zob. Dictionnaire de theologie catholiąue, Paris 1903-1950. 6 Zob. Saint Nilus, Epistula LXl: Ad Olympidoro Eparcho, w:

Patrologia Graeca, LXXIX, 1857-1866.

405

Przypisy

7 Cyt. za: Ferdinand Pipcr, Ober den christlichen Bilderkreis, Berlin

1852. 8 Cyt. za: Claude Dagcns, Saint Grćgoire le Grand: Culture et experience chrćtienne, Paris 1977. 9 Synod w Arras, rozdział 14, w: Sacroruni Nova et Amplissitna Collectio, red. J.D. Mansi, Paris-Leipzig 1901 — 1927, cyt. za: Umberto Eco, // problema estetico di Tommaso d’Aquino, Milano 1970. 10 Księga Wyjścia 20,4; Księga Powtórzonego Prawa 5,8. 11 Zob. 1 Księga Królewska 6-7. 12 Zob. Andre Grabar, Christian Iconography: A Study of Its Origins,

Princeton 1968. 13 Ewangelia wg św. Mateusza 1,22; także 2,5; 2,15; 4,14; 8,17; 13,35;

21,4; 27,35. 14 Ewangelia wg św. Łukasza 24,44. 15 Zob. A Cyclopedic Bibie Concordance, Oxford 1952. 16 Saint Augustine, „In Exodum” 73, w: Quaestiones in Heptateuchum, II, Patrologia Latina, XXXIV, rozdz. 625, 1844-1855. [wyd. poi. Proble­ my Heptateuchu, przeł. Jan Sulowski, Akademia Teologii Katolickiej, Warszawa 1990]. 17 Eusebius of Caesare, Demonstratio evangelica, IV, 15, Patrologia Graeca, XXII, rozdz. 296,1857-1866. 18 Por. „I pili ten sam duchowy napój. Pili zaś z towarzyszącej im

duchowej skały, a ta skała - to był Chrystus” (1 Kor 10, 4). 19 Zob. Andre Grabar, Christian Iconography. 20 Cyt. za: Ferdinand Piper, Ober den christlichen Bilderkreis. 21 Zob. Allan Stevenson, The Problem of the Missale Speciale, London

1967. 22 Zob. Maurus Berve, Die Armenbibeln, Beuron 1989. Biblia paupe-

rum została skatalogowana w Bibliotece Uniwersyteckiej w Heidelbergu jako rękopis nr 148. 23 Zob. Gerhard Schmidt, Die Armenbibeln des XIV Jahrhunderts, Frankfurt am Main 1959. 24 Zob. Karl Gotthold Lessing, G.E. Lessings Leben, Frankfurt am

Main, 1793-1795. 25 Zob. Gotthold E. Lessing, Ehemalige Fenstergemiilde im Kloster

Hirschau, w: Zur Geschich te und Literatur ans der Herzoglischen Bibliothek zu Wolfenbiittel, Braunschwcig 1773.

406

Czytanie słuchem

26 Zob. Gustav Heider, Beitrage zurchristlichen Typologie, „Jahrbuch

der KK. Zentral-Comission zur Erforschung der Baudenkmalc", t. 5, Wien 1861. 27 Marshall McLuhan, Zrozumieć media. Przedłużenia człowieka,

przeł. Natalia Szczucka, Wyd. Naukowo-Techniczne, Warszawa 2004, s. 220. 28 Zob. Franęois Villon, (Euvres completes, red. P.L. Jacob, Paris 1854. 29 Franęois Villon, Wielki Testament, przeł. Tadeusz Boy-Żeleński, PIW, Warszawa 1982, s. 68. Femme je suis, povrette et ancienne Qui riens ne sęay, oncques lettre ne leuz; Au moustier voy (dont suis parroisienne) Paradis painct, ou sont harpes et luz, Et ung Enfer, ou damnez sont boulluz: L’ung rnefait paour, Tautrejoye et liesse. 30 Maurus Bcrvc, Die Armenbibeln. 31 Zob. Gerhard Schmidt, Die Armenbibeln des XIV Jahrhunderts;

także Elisabeth L. Eisenstein, The Printing Revolution in Early Modern Europę, Cambridge 1983 [wyd. poi. Elisabeth L. Eisenstein, Rewolucja Gutenberga, przeł. Henryk Hollcndcr, Prószyński i S-ka, Warszawa 2004, s. 42].

Czytanie słuchem 1 Zob. Philip S. Foner, A History of Cuba and Its Relations with the

United States, t. 2, New York 1963. 2 Jose Antonio Portuondo, „La Aurora"y los coniienzos de la prensa y de la organization en Cuba, Havana 1961. 3 Tamże. 4 Zob. Philip S. Foner, A History of Cuba. 5 Tamże. 6 Hugh Thomas, Cuba: the Pursuit ofFreedom, London 1971. 7 Zob. L. Glcnn Westfall, Key West: Cigar City U.S.A., Key West 1984. 8 Zob. Manuel Deulofcu y Lleonart, Marti, Cayo Huesoy Tampa: La

emigración, Cicnfuegos 1905. 9 Zob. Kathryn Hall Próby, Mario Sanchez: PainterofKey West Me­ ntor ies, Key West 1981. Także moja rozmowa z autorką, 20 listopada 1991.

407

Przypisy

10 T.F. Lindsay, St. Benedict, His Life and Work, London 1949. 11 Opowiadanie Borgesa Alef ze zbioru pod tym samym tytułem, z którego zaczerpnięto len opis, ma za temat taką właśnie wizję. (Zob. Jorge Luis Borges, A/e/ przeł. Andrzej Sobol-Jurczykowski, PIW, Warszawa

2020, s. 158]. 12 Zob. Garcia Colombas, Inaki Aranguren, La regla de San Benito, Madrid 1979. 13 Zob. Sir Thomas Browne, Religio Medici, London 1642, I, 16: „Tak oto istnieją dwie księgi, z których czerpię mą wiedzę o Bogu; poza tą, którą napisał sam Bóg, jest jeszcze księga podległej mu natury, ów powszechnie dostępny rękopis, który rozciąga się przed oczyma nas wszystkich” (przekład polski za: Thomas Browne, Religio Medici. Religia lekarza, przeł. Justyna Czekajewska, Adam Grzeliński, Wydaw­ nictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2022, s. 83]. 14 Reguła św. Benedykta, tekst polski na stronie internetowej Klasz­ toru Benedyktynów w Lubiniu: http://www.lubin.mm.com.pl/regula/ 15 John de Ford w książce Life of Wulfric of Haselbury porównuje to „milczące życie” do prośby Oblubienicy o ciszę w Pieśni nad Pieśniami 2,7. Zob. The Cisterian World: Monastic Writings of the Twelfth Century, red. Pauline Matarasso, London 1993. 16 „Powiadam wam, bracia, dopóki Pismo Święte ma nad nami moc, żadne nieszczęście nie może nas dotknąć, nie znajdziemy się w żadnej sytuacji przykrej lub drażniącej, która albo by nie przeminęła i zapadła w nicość, albo okazała się możliwa do zniesienia” (Aelrcd of Rievaulx, The Mirrorof Charity, w: The Cisterian World). 17 Zob. Cedric E. Pickford, Fiction and the Reading Public in the Fifteenth Century, „Bullelin of the John Rylands University Library of Manchester”, t. 45, II, Manchester, marzec 1963. 18 Zob. Gaston Paris, La Litterature franęaise au Moyen Age, Paris

1890. 19 Cyt. za: Urban Tigner Holmes, Jr., Daily Living in the Twelfth Cen­ tury, Madison, Wisc. 1952. 20 Zob. K. Pliniusz Cecyliusz Sekundus (Młodszy), Listy, przeł. Ro­ man Ziomecki, Wrocław 1837, IX, 36, 3 t. 21 Zob. Jules M. Richard, Mahaut, conitesse d’Artois de Bourgogne, Paris 1887.

408

Czytanie słuchem

22 Iris Cutting Origo, The Merchant of Prato: Francesco di Marco Datini, New York 1957. 23 Zob. Emmanuel Le Roy Laduric, Montaillou: Wioska heretyków, 1294-1324, przeł. Ewa Dorota Żółkiewska, PIW, Warszawa 1988. 24 Les Evangiles des quenouilles, red. Madclcine Jeay, Montreal 1985. Kądziel, pęk wełny (lnu) przygotowany do przędzenia, umocowany na przęśl icy, symbolizuje płeć żeńską. „Po kądzieli” to określenie żeńskiej linii rodziny. 25 Zob. Migucl de Ccrvanles Saavcdra, Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manczy, przeł. Anna Ludwika Czerny, Zygmunt Czerny, PIW, Warszawa 1955, cz. 1, s. 313-314, 318. 26 Czternaście rozdziałów wcześniej sam Don Kichot czyni wyrzuty Sancho Pansie, że ten, opowiadając jakąś historię, wdaje się w dygresje, zamiast trzymać się porządku chronologicznego, czego spodziewałby się obeznany z książkami Rycerz Smutnego Oblicza. Sancho broni się, mówiąc: „W ten sposób, jak ja gadam, opowiadają się w mojej ziemi wszystkie gadki, nie umiem opowiadać inaczej i nie przystoi jegomości żądać, abym nowe zwyczaje wprowadzał” (tamże, s. 172). 27 William Chambers, MemoirofRobert Chambers with Autobiogra-

phic Reminiscences, wyd. X Edinburgh 1880. Na tę wspaniałą opowieść zwrócił mi uwagę Larry PfafT, bibliotekarz z Art Gallery w Ontario. 28 Tamże. 29 Zob. Jean Pierrc Pinies, Du choc culturel a 1‘ethnocide: La Penćtration du livre dans les campagnes languedociennes du XVIIe au XIXe siecles, „Folklore” 44/3, 1981, cyt. za: Martyn Lyons, Le Triomphe du livre, Paris 1987. 30 Cyt. za: Amy Cruse, The Englishman and His Books in the Early

Nineteenth Century, London 1930. 31 Denis Diderot, Lettre d sa filie Angelique, 28 lipca 1781, w: Correspondance litteraire, philosophiqueet critique, red. Maurice Tourncux; przeł. Philip N. Furbank, Paris 1877-1882, XV: 253-254. 32 Benito Perez Galdós, 0'Donnell, w: Episodios nacionales (Obras

conipletas, t. 1-3), Madrid 1952. 33 Janc Austen, Lctters, red. Robert W. Chapman, London 1952. 34 Denis Diderot, Essais sur la peinture, red. Gita May, Paris 1984.

409

Przypisy

Forma książki 1 Zob. David Diringer, The Hand-Produced Book, London 1953. 2 Zob. Pliniusz Starszy, Historia naturalna, przeł. Irena i Tadeusz Zawadzcy, Ossolineum, Wrocław 1961, s. 170. 3 Najstarszym zachowanym greckim kodeksem spisanym na welinie

jest Iliada z III w. n.e. (Biblioteca Ambrosiana, Mediolan). 4 Martialis, Epigramniata, XIV: 184, w: Works, red. Walter C.A. Ker, Cambridge, Mass.-London 1919-1920, 2 t. 5 Zob. Franęois I, Lettres de Franęois PT au Papę, Paris 1527. 6 Zob. John Power, A Handy-Book about Books, London 1870. 7 Cyt. za: George Havcn Putnam, Books and Their Makers during the Middle Ages, t. 1, New York 1896-1897. 8 Zob. Janct Backhousc, Book of Hours, London 1985. 9 Zob. John P. Harthan, Books of Hours and their Owners, London

1977. 10 Obecnie w Bibliotece Miejskiej w Semur-en-Auxois we Francji. 11 Zob. Johannes Duft, Stiftsbibliothek Sankt Gallen: Geschichte,

Barocksaal, Manuskripte, St. Gall 1990. Antyfonarz jest skatalogowany jako Kodeks 541, Antiphonarium officii (pergamin, 618 stron), Biblioteka Opactwa Świętego Galla, Szwajcaria. 12 Cyt. za: D.J. Gillies, Engineering Manuals of Coffee-Table Books:

The Machinę Books of the Renaissance, „Descanl”, t. 13, Toronto 1975. 13 Benjamin Franklin, Żywot własny, przeł. Julian Stawiński, PIW, Warszawa 1960, s. 9-10. 14 Zob. Elisabeth L. Eisenstein, The Printing Revolution in Early Modern Europę, Cambridge 1983 [wyd. poi. Elisabeth L. Eisenstein, Rewolucja Gutenberga, przeł. Henryk Hollender, Prószyński i S-ka, Warszawa 2004, s. 26). ’’ Zob. Victor Scholderer, Johann Gutenberg, Frankfurt am Main

1963. 16 Cyt. za: Guy Bechtel, Gutenberg et l’invention de Pimprimerie,

Paris 1992. 17 Paul Needham, dyrektor Działu Książek i Rękopisów w Sotheby’s w Nowym Jorku, jest zdania, że możliwe były jeszcze dwie inne reakcje na wynalazek Gutenberga: zaskoczenie faktem, że litery powstają w wyniku zastosowania technologii metalurgicznej, a nie gęsiego pióra lub trzci­ ny, a także tym, że „święta sztuka” przyszła z zaścianka barbarzyńskich

410

Forma książki

Niemiec, a nie z Włoch, słynących z nauki. Zob. Paul Ncedham, Hacc sancta ars: Gutenbergś Invention as a Divine Gift, „Gazctte of the Grolier Club”, nr 42, 1990, New York 1991. 18 Zob. Svend Dahl, Historia del libro, przeł. Albert Adeli, Madrid

1972. 19 Zob. Konrad Haebler, The Study of Incunabula, London 1953. 20 Zob. Warren Chappcll, A Short History of the Printed Word, New

York 1970. 21 Zob. Svcn Birkerts, The Gutenberg Elegies: The Fate of Reading in an Electronic Age, Boston-London 1994. 22 Zob. Katalog: II Libro della Bibbia, Espozisione di manoscritti e di edizioni a stanipa della Biblioteca Apostolica Vaticana dal Secolo III al. Secolo XVI, Valicano 1972. 23 Alan G. Thomas, Great Books and Book Collectors, London 1975. 24 Zob. Lucien Febvre, Henri-Jean Martin, LApparition du livre,

Paris 1958. 25 Zob. Marino Zorzi, przedmowa do Aldo Manuzio e lambiente veneziano 1494-1515, red. Susy Marcon, Marino Zorzi, Vcnice 1994; także: Martin Lowry, The World of Aldus Manutius, Oxford 1979. 26 Anthony Grafion, The Strange Deaths of Hermes and the Sibyls, w: Defenders of the Text: The Traditions of Scholarship in an Age of Science, 1450-1800, Cambridge, Mass.-London 1991. 27 Tarifa delle putane di Yenezia, Venezia 1535. 28 Cyt. za: Alan G. Thomas, Fine Books, London 1967. 29 Cyt. za: Elizabeth Eisenstein, Rewolucja Gutenberga, s. 26. 30 Lucien Febvre, Henri-Jean Martin, LApparition du livre. 31 William Shenstone, TheSchoolniistress, London 1742. W wolnym

przekładzie: „Książeczki swe niewielkie biorą do ręki / Które przejrzys­ tym rogiem są pokryte / By przed śladami palców uchronić literki”. 32 Na wystawie Into the Heart of Africa, Royal Ontario Museum,

Toronto 1992. 33 William Shakespeare, Zimowa opowieść, przeł. Leon Ulrich, akt IV,

sc. 3. w: Dzieła dramatyczne, Komedie, PIW, Warszawa 1980, s. 837. 34 Słowo to pochodzi prawdopodobnie od chapmen - domokrążców, którzy te książki sprzedawali. Terminem chapel określano zbiorczo pra­ cowników danej drukarni. Zob. A Dictionary of Book History, red. John Feathcr, New York 1986.

411

Przypisy

35 Zob. John Ashton, Chap-books ofthe Eighteenth Century, London 1882. 36 Philip Dormer Stanhope, IV hrabia Chcstcrficld, list z 22 lutego 1748, w: Letters to His Son, Philip Stanhope, Together with Several Other Pieces on Yarious Subjects, London 1774. 37 Zob. John Suthcrland, Modes of Production, „The Times Lilerary Supplement”, London, 19 listopada 1993. 38 Zob. Hans Schindler, The Paperback Revolution, w: Essays in the History of Publishing in Celebration of the 250th Anniversary of the House ofLongman 1724-1974, red. Asa Briggs, London 1974. 39 Zob. tamże. 40 Jack E. Morpurgo, Allen Lane, King Penguin, London 1979. 41 Cyt. za: Hans Schmoller, The Paperback Revolution. 42 Anthony J. Mills, A Penguin in the Sahara, „Archeological Newsletter of the Royal Ontario Museum”, II: 37, Toronto, marzec 1990.

Lektura intymna 1 Colctte, Dom Klaudyny, przeł. Krystyna Dolatowska, PIW, War­ szawa 1988, s. 31. 2 Zob. Claude & Vincenette Pichois (z Alainem Brunetem), Album Colette, Paris 1984. 3 Colette, Dom Klaudyny, s. 19. 4 Tamże, s. 32. 5 Tamże, s. 92. 6 W.H. Auden, List do lorda Byrona, przeł. Damian Weymann, „Literatura na Świecie” 2007, nr 5-6, s. 325. 7 Zob. Andre Gide, Yoyage au Congo, Paris 1927. 8 Zob. Colette, Klaudyna w szkole, przeł. Krystyna Dolatowska, PIW, Warszawa 1985. 9 Cyt. za: Gerald Donaldson, Books: Their History, Art, Power, Glory, Infamy and Suffering According to Their Creators, Friends and Enemies, New York 1981. 10 Bookniarks, redakcja i przedmowa Frederic Raphael, London 1975. 11 Zob. Maurice Keen, English Society in the Later Middle Ages, 1348-1500, London 1990.

412

Lektura intymna

12 Cyt. za: Urban Tigner Holmes, Jr.» Daily Living in the Twelfth Century, Madison, Wisc. 1952. 13 Henry Miller, The Books in My Life, New York 1952 [w polskim przekładzie nie ma cyt. fragmentu, zob. wyd. poi. Henry Miller, Książki mojego życia, przeł. Marek Fedyszak, Noir sur Blanc, Warszawa 2002; tu rozdział „Czytanie w toalecie”]. 11 Marcel Proust, W stronę Swanna, przeł. Tadeusz Boy-Żeleński, PIW, Warszawa 1956, s. 35-36. 15 Charles-Augustin Sainte-Beuve, Critiąues et portrais litteraires, Paris 1836-1839. 16 Cyt. za: Newman I. White, Life of Percy Bysshe Shelley, London 1947, 2 t. 17 Marguerite Duras, wywiad w „LeMagazinelitteraire" 1980, nr 158. 18 Marcel Proust, Jotirnees de lecture, red. Alain Coelho, Paris 1993. 19 Marcel Proust, Czas odnaleziony, przeł. Julian Rogoziński, PIW, Warszawa 1960, s. 267. 20 GeofTrey Chaucer, „The Poem”, The Book of the Duchesse, 44-51, w: Chaucer: Coniplete Works, red. Walter W. Skeat, Oxford 1973. W wol­ nym przekładzie: „Kiedy nie mogłam zasnąć, późno w nocy, siadałam wyprostowana na łóżku i sięgałam po książkę, po romans, pogrążałam się w lekturze, i tak mijała noc. Uważałam to za lepszą zabawę od gry w szachy czy warcaby”. 21 Josef Skvorecky, The Pleasure of the Freedoni to Read, „Antcus” 1987, nr 59, Tangier-London-New York. 22 Annie Dillard, An American Childhood, New York 1987. 23 Zob. Hollis S. Barker, Furniture in the Ancient World, London 1966. 24 Jcróme Carcopino, La Vie ąuotidienne d Ronie d Ihpogće de lenipire, Paris 1939. 25 Zob. Petroniusz, Satyryki, przeł. Mieczysław Brożek, Ossolineum, Wrocław 1968, s. 37, 55, 62. 26 Zob. Byzantine Books and Booksmen, Washington 1975. 27 Zob. Pascal Dibie, Ethnologie de la chambre d coucher, Paris 1987. 28 Zob. C. Gray, M. Gray, The Bed, Philadelphia 1946. 29 Zob. Maurice Kecn, English Society in the Later Middle Ages, 1348-1500, London 1990. 30 Zob. Margarct Wadę Labarge, A Smali Sound of the Trumpet:

Women in Medieval Life, London 1986. 31 Eilecn Harris, Going to Bed, London 1981.

413

Przypisy’

32 Zob. Gustav Ecke, Chinese Domestic Furniture, London 1963. 33 Jcan-Baptiste Dc la Salle, Les Regles de la biensćance de la civilite chretienne, Paris 1703. 34 Jonathan Swift, Directions to Serrants, Dublin 1746. 35 Zob. Van Wyck Brooks, The Flowering ofNew England, 1815-1865, New York 1936. 36 Antoine de Courtin, Nouveau Traite de la civilitć qui se pratique en France partni les honnestes gens, Paris 1672. 37 Mrs. Haweis, The Art Of Housekeeping, London 1889, cyt. za: Asa Briggs, Victorian Things, Chicago 1988. 38 Lcigh Hunt, Men, Women and Books: A Selection ofSketches, Essays, and Critical Memoirs, London 1891. 39 Cynthia Ozick, Justice (Again) to Edith Wharton, w: Art & Ardor, New York 1983. 40 Richard W.B. Lewis, Edith Wharton: A Biography, New York 1975. 41 Colette, Lettres d Marguerite Moreno, Paris 1959. 42 Zob. Claude & Vincenette Pichois, Album Colette. 43 Zob. Gerinaine Beaumont, Andre Parinaud, Colettepar elle-mente, Paris 1960.

Metafory czytania 1 Walt Whitman, Pieśń o sobie, w zbiorze Pieśń o sobie, przcl. Andrzej Szuba, WL, Kraków 1992, s. 93. 2 Walt Whitman, The Song ofMyself, 24; Salut au Monde!, przeł. Julian

Tuwim, w: Poeci języka angielskiego, t. 2, PIW, Warszawa 1971, s. 568. 3 Walt Whitman, Żegnajcie!, w: Pieśń o sobie, s. 369. 4 Z Sendschreiben Goethego. W wolnym przekładzie: „Spójrz, natura

jest żywą księgą, / nie zrozumianą, choć przecież da się zrozumieć”. 5 Walt Whitman, Shakespeare - Bacon Cipher (Leaves of Grass, 1892), w: The Coniplete Poems, red. Francis Murphy, London 1975. 6 Ezra Pound, Personae, przeł. Jerzy Niemojowski, „Poezja” 1985, nr 10. 7 Walt Whitman, Inskrypcje, w: Pieśń o sobie, s. 33. 8 Cyt. za: Philip Callow, Walt Whitman: From Noon to Starry Night,

London 1992.

414

Metafory czytania

9 Walt Whitman, A Baekward Glance Ocr Travel'd Roads, przedmo­ wa do Noveniher Boughs, 1888, w: The Complete Poems, London 1975. 10 Walt Whitman, The Song ofMyself(Leaves of Grass, 1856), w: The Complete Poems, London 1975. 11 Walt Whitman, Pieśń o sobie, s. 93. 12 Cyt. za: Thomas L. Brasher, Whitman As Editor of the Brooklyn „Daily Eagle", Detroit 1970. 13 Cyt. za: William Harlan Hale, Horacc Greely. Voice of the Peoplc, Boston 1942. 14 Cyt. za: Randall Stewart, Nathaniel Hawthorne, New York 1948. 15 Cyt. za: Arthur W. Brown, Margaret Fuller, New York 1951. 16 Walt Whitman,My Canary Bird (November Boughs, 1888),w:77ie Complete Poems, London 1975. 17 Hans Blumenberg, Schijffbruch mit Zuschauer, Frankfurt am Main 1979. 18 Fray Luis de Granada, Introducción del simbolo de la fe, Salamanca 1583. 19 Sir Thomas Browne, Religio Medici, red. sir Gcoflrey Keynes, Lon­

don 1928-1931,1,16 [wyd. poi. Thomas Browne, Religio Medici. Religia Lekarza, przeł. Justyna Czckajewska, Adam Grzcliński, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2022, s. 84-85]. 20 George Santayana, Realms of Being, l. 2, New York 1940. 21 Cyt. za: Henri de Lubac, Augustinisme et theologie moderne, Paris 1965. Pierre Bersuire w Repertorium morale rozszerza ten obraz na Syna: „Gdyż Chrystus jest księgą spisaną na skórze dziewicy [...] Księga ta została wypowiedziana z mocy Ojca, napisana, gdy matka poczęła, przedstawiona w chwili Bożego Narodzenia, skorygowana podczas Męki, wymazana podczas Biczowania, opatrzona interpunkcją, gdy zadano rany, ozdo­ biona przy Ukrzyżowaniu, iluminowana, gdy popłynęła krew, oprawiona w chwili Zmartwychwstania i przejrzana przy Wniebowstąpieniu” (cyt. za: Jesse M. Gellrich, The Idea of the Book in the Middle Ages: Language Theory, Mythology, and Fiction, Ithaca-London 1985). 22 William Shakcspcarc, Makbet, akt I, sc. 5, przeł. Józef Paszkowski, w: Dzieła dramatyczne. Tragedie, t. 1, PIW, Warszawa 1980, s. 880. 23 Henry King, Egzekwie, przeł. Stanisław Barańczak, w: Antologia angielskiej poezji metafizycznej XVII wieku, PIW, Warszawa 1982, s. 120. 24 Benjamin Franklin, The Papers ofBenjamin Franklin, red. Leonard

W. Labaree, New Haven 1959.

415

Przypisy

25 Francis Bacon, OfStudies, w: The Essayes or Counsels, London 1625. 26 Zob. Joel Rosenberg, Jerendah and Ezekiel, w: The Literary Guide to the Bibie, red. Robert Alter, Frank Kermode, Cambridge, Mass. 1987. 27 Księga Ezechiela, 2,9-10. 28 Apokalipsa św. Jana, 10,9-11. 29 Elisabeth I, A Book of Devotions: Coniposed by Her Majesty Elisa-

beth R., red. Adam Fox, London 1970. 30 William Congreve, Love for Love, akt 1, sc. 1, w: The Coniplete Works, t. 4, red. Montague Summers, Oxford 1923. 31 James Boswell, Żywot doktora Samuela Johnsona, przeL Tadeusz Jan Dehnel, Czytelnik, Warszawa 1962, s. 238. 32 Walt Whitman, Inskrypcje, w: Pieśń o sobie, s. 27.

Początki 1 Zob. Joan Oates, Babylon, London 1986. 2 Zob. Georges Roux, Ancient Iraq, London 1964. 3 Tamże. 4 Fake? The Art ofDeception, red. Mark Jones, Berkeley-Los Ange­ les 1990. 5 Zob. Alan G. Thomas, Great Books and Book Collectors, London

1975. 6 Zob. Andre Parrot, Mission archeologique a Mari, Paris 1958-1959. 7 Zob. Cyril J. Gadd, Teachers and Students in the Oldest Schools, London 1956. 8 Zob. C.B.F. Walker, Cuneiform, London 1987. 9 Zob. tamże. 10 Zob. William W. Hallo, J.J.A. van Dijk, The Exaltation of Inanna,

New Haven 1968. 11 Katalog wystawy Naissance de 1’ćcriture (Narodziny pisma), Bibliothćque Nationale, Paris 1982. 12 Miriam Lichlheim, Ancient Egyptian Literaturę, t. 1, Berkeley

1973-1976. 13 Zob. Jacques Derrida, De la grammatologie, Paris 1976 [zob. wyd. poi. Jacques Derrida, O gramatologii, przeL Bogdan Banasiak, Wydawnictwo KR, Warszawa 1999).

416

Porządkowanie wszechświata

14

Zob. Roland Barthcs, Pisarze i piszący, przeł. Janusz Lalcwicz,

w: Mit i znak, PIW, Warszawa 1970, s. 242-251. 15 Święty Augustyn, Wyznania, przel. Zygmunt Kubiak, Znak, Kra­ ków 1994, s. 343. 16 Richard Wilbur, To the Etruscan Poets (The Mind Reader, New York 1988), w: New and Collected Poems, London 1975.

Porządkowanie wszechświata 1 Kwinlus Kurcjusz Rufus, Historia Aleksandra Wielkiego, przekład zbiorowy pod red. Lidii Winniczuk, PWN, Warszawa 1976, s. 111. 2 Menander, Sententiae, 657, w: Works, red. W. Gcoffrey Arnott,

Cambridge, Mass.-London 1969. 3 Zob. Michaił I. Rostovtzefr, A Large Estate in Egypt in the Tiird Century B.C., Madison 1922, cyt. za: William V. Harris, AncientLiteracy, Cambridge, Mass. 1989. 4 Zob. P. Col. Zen. 3.4. oraz P. Cair. Zen. 4.59687, w: William V.

Harris, Ancient Literacy. 5 Jestem dumny z faktu, że do naszych czasów jedynym miastem na świecie, które od chwili założenia miało bibliotekę, było Buenos Aires. W 1580 roku, gdy nie powiodła się pierwsza próba zbudowania miasta na brzegach Rio de la Plata, wzniesiono drugie miasto. Książki Pedra de Mendozy złożyły się na pierwszą miejską bibliotekę, a ludzie piśmienni (wśród których był młodszy brat św. Teresy, Rodrigo dc Ahumada) mogli pod Krzyżem Południa czytać Erazma z Rotterdamu i Wergiliusza. Zob. przedmowa Enrique de Gandii do La Argentina Ruy Diaza de Guzmńna, Buenos Aires 1990. 6 Plutarch, Aleksander, w: Żywoty sławnych mężów, przeł. Mieczysław Brożek, Ossolineum, Wrocław 1955, s. 230. 7 Zob. tamże. 8 Athenaeus, Deipnosophistae, t. 1, cyt. za: Luciano Canfora, La

biblioteca sconiparsa, Palermo 1987. 9 Tamże. 10 Zob. Anthony Hobson, Great Libraries, London 1970. Hobson podaje, że w 1968 roku zbiory biblioteki British Museum powiększył}' się o 128 706 tomów.

417

Przypisy

11 Zob. Howard A. Parsons, The Alexandrian Library: Glory of the Hellenie World, New York 1967. 12 Ausonius, Opuscula, 113, cyt. za: Guglielmo Cavallo, Libro epubblico alia fine del mondo antico, w: Libri, editori e pubblico nel mondo antico, Roma-Bari 1992. 13 W przekładzie Zygmunta Kubiaka (przyp. tłum.). 14 Zob. James W. Thompson, Ancient Libraries, Hamden, Conn. 1940. 15 Zob. Peter M. Fraser, Ptoleniaic Alexandria, Oxford 1972. 16 Zob. David Diringer, Alfabet, czyli klucz do dziejów ludzkości, przcł. Wojciech Hensel, PIW, Warszawa 1972. 17 Christian Jacob, La Leęon d'Alexandrie, „Autrement” 1993, nr 121. 18 Zob. Prosper Alfaric, L’Evolution intelectuelle de Saint Augustin, Tours 1918. 19 Zob. Sidonius, Epistolae, II, 9.4, zob.: Guglielmo Cavallo, Libro a pubblico. 20 Zob. Edward G. Browne, A Literary History of Persia, t. 4, London 1902-1924. 21 Zob. Alain Besson, Medieval Classification and Cataloguing: Classification Practices and Cataloguing Methods in Francefront the 12th to 15th Centuries, Biggleswade, Beds. 1980. 22 Zob. tamże. 23 Po prawie piętnastu wiekach amerykański bibliotekarz Mclvil Dewey powiększył liczbę kategorii o trzy, dzieląc całą ludzką wiedzę na dziesięć grup i przypisując każdej z nich sto liczb, w ramach których można zaklasyfikować każdą książkę. 24 Zob. Titus Burckhardt, Die maurische Kultur in Spanien, Miinchcn 1970. 25 Zob. Johannes Pedersen, The Arabie Book, przeł. Geoffrey French,

Princeton 1984. Pedersen podaje, że to nie Al-Mamun założył pierwszą bibliotekę przekładów. Uczynił to podobno przed nim syn umajjadzkiego kalifa Chalida ibn Jazid ibn Mu’awijja. 26 Zob. Jonathan Bcrkcy, The Transmission ofKnowledge in Medieval Cairo: A Social History of Islamie Education, Princeton 1992. 27 Zob. Titus Burckhardt, Die maurische Kultur in Spanien. 28 Zob. Anthony Hobson, Great Libraries. 29 Colette, Mes apprentissages, Paris 1936. 30 Jorge Luis Borges, Biblioteka Babel, przeł. Andrzej Sobol-Jurczykowski, w: Fikcje, PIW, Warszawa 2019, s. 84, 90.

418

Odczytywanie przyszłości

Odczytywanie przyszłości 1 Zob. Michel Lemoine, L’Oeuvre encyclopćdiąue de Vincent dc Beauvais> w: Maurice dc Gandillac i in., La Pensće encyclopćdique ati Moyen Age, Paris 1966. 2 Voluspa> przcł. Ommo Wilts, red. Sigurdur Nordal, (Mord 1980. 3 Wergiliuszi Eneida, przcł. Zygmunt Kubiak, PIW, Warszawa 1987, s. 181. 4 Petroniusz, Satyryki, przcł. Mieczysław Brożek, Ossolineum,Wroc­ ław 1968, s. 56. 5 Zob. Aulus Gellius, Nodes Atticae, red. John C. Rolfe, Cambridge, Mass.-London 1952 [zob. wyd. poi. Auliusz Gelliusz, Noce attyckie (fragm.), przcł. Stanisław Stabryła, w: Rzymska krytyka i teoria litera­ tury, Wrocław 1983]. 6 Zob. Pausanias, Description of Greece, red. William H.S. Jones, Cambridge, Mass.-London 1948, X. 12-1; Euripides, prolog do Lamii, red. Arthur S. Way, Cambridge, Mass.-London 1965. 7 Robert Graves w Mitach greckich (132.e) pisze: „Sporną Jest rzeczą, gdzie się znajdowała Erytcja, zwana również Erytreą lub Erytrią”. Według Gravesa mogła to być wyspa za rzeką Okcanos albo u wybrzeży Luzytanii; niewykluczone, że taką nazwę nadano wyspie Leon, na której zostało zbudowane najstarsze miasto Gades (Robert Graves, Mity greckie, przcł. Henryk Krzeczkowski, PIW, Warszawa 1982, s. 420). 8 Pausanias, Description of Greece, X. 12.4-8. 9 Zob. Aurelian, Scriptores Historiae Augustae, 25, 4-6, zob. John Ferguson, Utopias of the Classical World, London 1975. 10 Euzebiusz z Cezarei, Życie Konstantyna, przcł. Teresa Wnętrzak, Wydawnictwo WAM, Kraków 2007, ks. 1,28, s. 117. 11 Zob. John Ferguson, Utopias of the Classical World. 12 Zob. Bernard Bottc, Les Origines de la Noel et de lEpiphanie, Paris 1932. Choć Liber pontificalis podaje, że papież Telesfor między rokiem 127 i 136 wprowadził w Rzymie obchody Bożego Narodzenia, pierwsza potwierdzona wzmianka o 25 grudnia Jako dacie narodzin Chrystusa znajduje się w Depositio martyrum tzw. kalendarza Filokala z 354 roku. 13 Edykt mediolański, w: Documents of the Christian Church, red. Henry Bettcnson, Oxford 1943 [zob. wyd. poi. edyktu mediolańskiego, w: Euzebiusz z Cezarei, Historia kościelna. O męczennikach palestyńskich,

419

Przypisy

przeł. Agnieszka Caba, Wydawnictwo WAM, wyd. II Kraków 2013, ks. X, 5, s. 681]. 14 Angielski pisarz Charles Kingsley uczynił ncoplatońską filozofkę bohaterką swej zapomnianej już dziś powieści Hypatia, or New Foes with an Old Face, London 1853. 15 Jacques Lacarridre, Les Homnies ivres de Dieu, Paris 1975. 16 Zob. Chrysostomus Baur, Der heilige Johannes Chrysostornus itnd seine Zeit, Frankfurt 1929-1930,2 t. 17 Zob. Garth Fowden, Empire to Commonwealth: Consequences of Monotheisni in Late Antiquity, Princeton 1993. Zob. także Jacques Gićs, Monique Cohen, Sćrinde, Terre de Bouddha. Dix siecles d"art sur la Route de la Soie. Katalog wystawy w paryskim Grand Palais, Paris 1996. 18 Jean Danielou, Henri I. Marrou, The Christian Centuries, t. 1, London 1964. 19 Nicene and Post-Nicene Fathers, red. Philip Schaft, seria II, t. 1, Eusebius Pamphillus, Church History, Life of Constantine, Oration in Praise ofConstantine, przeł. Arthur Cushman, William B. Eardmans Publishing Company, Grand Rapids, Michigan b.d., s. 1460. 20 Zob. Cicero, De divinatione, II, 54 (Cicero, O wróżbiarstwie, w: Pismafilozoficzne, 1.1, przeł. Wiktor Kornatowski, PWN, Warszawa 1960). 21 Zob. Święty Augustyn, Państwo Boże, przeł. Wiktor Kornatowski, Instytut Wydawniczy „Pax”, Warszawa 1977. 22 Zob. Lucien Broche, La Cathedrale de Laon, Paris 1926. 23 Wergiliusz, Ekloga IV, przeł. Zofia Abramowiczówna. 24 Zob. esej Salmana Rushdiego, The Wizard of Oz, napisany dla British Film Institute, Film Classics, London 1992. 2:3 Anita Desai, A Reading Rat on the Moors, w: Soho Square III, red. Alberto Manguel, London 1990. 26 Zob. Aelius Lampridius, Vita Severi Alexandri, 4.6., 14.5, zob. L.P. Wilkinson, The Roman Experience, London 1975. 27 Zob. Helen A. Loane, The Sortes Vergilianae, „The Classical Weekly” 21/24, New York, 30 kwietnia 1928. Loane cytuje De Quinceya, który podaje, że według tradycji dziadek Wergiliusza ze strony matki miał na imięMagus. Mieszkańcy Neapolu, jak twierdzi DeQuincey, mylnie przy­ jęli to imię za profesję i wierzyli, że Wergiliusz „zwyczajnie odziedziczył po swym niegodziwym dziadku piekielne moce i wiedzę, którymi przez wieki posługiwał się uczciwie i dla dobra wiernych” (Thomas De Quincey, Collected Writings, London 1896, III, s. 251-269).

420

Czytelnik symboliczny

28 Zob. Aelius Spartianus, Vita Hadriani, 2.8, w: Scriptorcs Historiae Augustae, cyt. za: Helen A. Loane, TheSortes Vergilianae. Zasięgano w ten sposób nie tylko rady Wergiliusza. Cyccro w I wieku p.n.e. pisze o augurzc Tybcriuszu Semproniusie Grakchusie - w 162 r. p.n.e. przyczynił się on do rezygnacji konsulów, przy których wyborze przewodniczył w minionym roku, stwierdził bowiem, że popełniono błąd we wróżbie, z którego zdał sobie sprawę, „czytając ich [augurów] księgi” (Cicero, O naturze bogów, w: Pisma filozoficzne, 1.1, PWN, Warszawa 1960, II, 2). 29 Zob. William V. Harris, Ancient Literacy, Cambridge, Mass. 1989. 30 „Nic znajdzie się pośród ciebie nikt, kto by przeprowadzał przez ogień swego syna lub córkę, uprawiał wróżby, gusła, przepowiednie i cza­ ry; nikt, kto by uprawiał zaklęcia, pytał duchów i widma, zwracał się do umartych. Obrzydliwy jest bowiem dla Pana każdy, kto to czyni” (Księga Powtórzonego Prawa 18,10-12). 31 Caspar Pcucer, Les Devins on Commentaire des principales sortes de devinations, przeł. S.G.S. [Simon Goulart Senlisien], Anvers 1584. 32 Zob. Franciszek Rabelais, Gargantua i Pantagruel, przeł. Tadeusz Boy-Żeleński, PIW, Warszawa 1973. 33 Manuel Mujica Laincz, Botnarzo, Buenos Aires 1979, rozdz. II. 34 Cyt. za: William Dunn Macray, Annals of the Bodleian Library, A.D. 1598 to A.D. 1867, London 1868. 35 Daniel Defoe, Przypadki Robinsona Kruzoe, przeł. Józef Birkenmajer, oprać. Grzegorz Sinko, PIW, Warszawa 1983, s. 89. 36 Zob. Thomas Hardy, Z dala od zgiełku, przeł. Róża Czekańska-Heymanowa, PIW, Warszawa 1957. 37 Robert Louis Stevenson (z Lloydem Osbourneem), The Ebb Tide, London 1894.

Czytelnik symboliczny 1 Zob. Andre Kertesz, On Reading, New York 1971. 2 Zob. Michael Olmert, The Smithsonian Book ofBooks, Washington 1992. 3 Zob. Bcverley Smith, Hontes ofthe 1990s to Stress Substance, „The Globe and Mail”, Toronto, 13 stycznia 1990. 4 Zob. And rew Martindale, Gothic Artfront the Twelfth to Fifteenth Ccnturies, London 1967.

421

Przypisy

5 Cyt. za: Louis Rćau, Iconographie de Part chrćtien, t. 2, Paris 1957. 6 Zob. Marienbild in Rheinland und Westfalen, katalog wystawy w Villa Hiigel, Essen 1968. 7 Zob. George Ferguson, Signs and Symbols in Christian Art, Oxford 1954. 8 Zob. De Madonna in de Kunst, katalog wystawy, Antwerpia 1954. 9 Zob. The Lost Books of the Bibie and the Forgotten Books of Eden, wstęp Franka Cranea, New York 1974. 10 Tamże, Protoevangelion, IX, 1-9. 11 Maria u studni i Maria przy kołowrotku to najpopularniejsze wy­ obrażenia Zwiastowania we wczesnej sztuce chrześcijańskiej, zwłaszcza w bizantyjskiej, począwszy od V wieku n.e. Przedtem scenę Zwiastowania przedstawiano rzadko i w sposób schematyczny. Najwcześniejsze za­ chowane wyobrażenie Marii i anioła jest starsze o dziesięć wieków od Zwiastowania Martiniego. Namalowane brudnymi kolorami na jednej ze ścian Katakumb Pryscilli na przedmieściach Rzymu, przedstawia siedzącą Maryję Pannę, pozbawioną rysów, która słucha stojącego mężczyzny anioła bez korony i skrzydeł. 12 Zob. Ewangelia wg św. Jana 1,14. 13 Zob. Robin Lane Fox, Pagans and Christians, New York 1986. 14 The Letters of Peter Abelard, red. Bctty Radice, London 1974 [zob. wyd. poi. Piotr Abelard, Historia moich niedoli i inne listy, przeł. Leon Joachimowicz, Instytut Wydawniczy „Pax”, Warszawa 1993]. 15 Zob. Hildegard of Bingen, Opera oninia, w: Patrologia Latina,

t. LXXII, Paris 1844-1855. 16 Cyt. za: Carol Ochs, Behind the Sex of God: Towards d New Consciousness- Transcending Matriarchy and Patriarchy, Boston 1977. 17 San Bernardino, Prediche volgari, w: Creighton E. Gilbert, Italian

Art, 1400-1500: Sources and Documents, Evanston 1980. 18 Petri Abelardi Opera, red. Victor Cousin, London 1849-1859,2 t. 19 Po pięciu wiekach niewiele się zmieniło, o czym świadczy kazanie wygłoszone przez uczonego Johna W. Burgona w 1884, gdy w Oksfordzie wysunięto propozycję, by na uniwersytet przyjmować kobiety: „Czy nikt z was nie jest na tyle wielkoduszny lub szczery, by powiedzieć [kobie­ cie], jak ohydnym stworzeniem się stanic w oczach mężczyzny? Jeśli ma skutecznie konkurować z mężczyznami o «zaszczyty», będziecie musieli udostępnić jej klasycznych pisarzy starożytności - innymi słowy, zapoznać ją zobscenami literatury greckiej i rzymskiej. Czyżbyście naprawdę mieli

422

Czytelnik symboliczny

laki zamiar? [...] Zakończę ten lemat krótką przestrogą zwróconą do płci niewieściej (...) Niższymi od nas Bóg was stworzył i po wiek wieków niższymi pozostaniecie” (cyt. za: The Oxford Book of Oxford, red. Jan Morris, Oxford 1978). 20 Zob. Sibyllc Harksen, Kobieta w średniowieczu, przeł. Anna Porębska, WAiF, Warszawa 1975. 21 Zob. Margaret Wadę Labarge, A Smali Sound of the Trumpet: Women in Medieval Life, London 1986. 22 Zob. Janet Backhouse, Books of Hours, London 1985. 23 Zob. Harperś Bibie Dictionary, red. Paul J. Achlcmeicr, San Fran­ cisco 1985. 24 Księga Izajasza 7,14. 25 Zob. Anna Jameson, Legends of the Madonna, Boston-New York 1898. 26 Księga Przysłów 9,1; 9,3-5. 27 Martin Buber, Erzahlungen der Chassidim, Berlin 1947 [w wyd.

poi. wyboru Opowieści chasydów (przeł. Paweł Hertz, W drodze, Zeszyty Literackie, wyd. III popr., Poznań-Warszawa 2005) nic ma tego frag­ mentu). 28 Zob. Ełeanor P. Spencer, L’Horloge de Sapience (Brussels, Biblio-

thćque Royale, Manuscript IV 111), „Scriplorium” 1963, l. XVII. 29 Carl G. Jung, Odpowiedź Hiobowi, przeł. Jerzy Prokopiuk, w: Psy­ chologia a religia, KiW, Warszawa 1970, s. 294. 30 Zob. Merlin Stonc, The Paradise Papers: The Suppression of Womenś

Rites, New York 1976. 31 Zob. Caroline Walker Bynum, Jesus As Mother: Studies in the

Spirituality of the High Middle Ages, Berkcley-London 1982. 32 Zob. Sl. Gregoire de Tours, L’Histoire des Rois Francs, red. Just-Jean-Etienne Roy, przedmowa Ericha Auerbacha, Paris 1990. 33 Zob. Heinz Kahlen, Cyril Mango, Hagia Sophia, Berlin 1967. 34 W „The Fourteenth Cenlury Common Readcr", niepublikowanej pracy przedstawionej w 1992 roku na konferencji w Kalamazoo, Daniel Williams, omawiając obraz czytającej Maryń Panny zamieszczony w czter­ nastowiecznych Godzinkach, wysuwa hipotezę, że „Godzinki symbolizują przywłaszczenie sobie przez kobiety opus Dei oraz umiejętności czytania”. 35 Zob. Ferdinando Bologna, Gli affreschi di Simone Martini ad Assisi, Milano 1965. 36 Zob. Giovanni Paccagnini, Simone Martini, Milano 1957.

423

Przypisy

37 Zob. Colyn dc Coter, Virgin and Child Crowned by Angels, 1490-1510, w: Chicago Art Institute; Madonna aufder Rasenbank, nieznane­ go twórcy z Nadrenii, około 1470-1480, Augustincrmuscum, Freiburg, i wiele innych. 38 Zob. Plularch, O szczęściu, czyli o dzielności Aleksandra, przekład i oprać. Krzysztof Nawotka, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2003. Także Plutarch, Żywoty sławnych mężów, przcł. Mieczysław Brożek, Ossolineum, Wrocław 1977, s. 230, 265. 39 Akt II, sc. 2. Gcorge Steiner sugerował, że owa książka to Próby Montaignca w przekładzie Floria („Le trope du livrc-monde dans Shakespcare”, konferencja w Bibliothćquc Nationale, Paryż, 23 marca 1995). 40 Zob. Miguel de Cervantes Saavedra, Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manczy, przcł. Anna Ludwika Czerny, Zygmunt Czerny, PIW, Warszawa 1955, cz. 1, s. 67. 41 Zob. Adolf Hitler, Rozmowy przy stole 1941-1944. Rozmowy w Kwaterze Głównej zapisane na polecenie Martina Bormanna przez jego adiutanta Heinricha Heima, przcł. zespół, Wyd. Charyzma, Warszawa 1996, s. 289.

Czytanie w zamkniętej przestrzeni 1 Zob. Tomas Hiigg, The Novel in Antiquity, wydanie ang., BerkcleyLos Angeles 1983. 2 Zob. Platon, Prawa, przcł. Maria Maykowska, Wydawnictwo Alfa, Warszawa 1997, s. 255-256. 3 Zob. William V. Harris, Ancient Literacy, Cambridge, Mass. 1989. 4 Zob. tamże. 5 Zob. Collected Ancient GreekNovels, red. Bryan P. Reardon, wyd. 2 Oakland, CA 2008. 6 Cyt. za C. Ruiz Montero, Una observacion para la cronologia de

Cariton de Afrodisias, „Estudios Clasicos” t. 24, Madrid 1980. 7 Santa Teresa de Jesus, Libro de la Vida, II: 1, w: Obras completas, Bibliotcca de Autores Cristianos, Madrid 1967. 8 Katc Flint, The Woman Reader, 1837-1914, Oxford 1993. Zob. Ivan Morris, Świat Księcia Promienistego, przeł. Tadeusz Szafar, PIW, Warszawa 1973.

424

Kradzież książek

ł0 „Także w dobie Murasaki ogromna większość kobiet mozolnie pra­ cowała w polu, była przez mężczyzn traktowana brutalnie, rodziła wcze­ śnie i często, a umierała w młodym wieku, równie mało uwagi poświęcając materialnej niezależności czy rozrywkom kulturalnym, co perspektywom lotu na Księżyc” (Ivan Morris, Świat Księcia Promienistego, s. 197). 11 Tamże, s. 204. 12 Tamże. 13 Walter Benjamin, Rozpakowuję swoją bibliotekę, przcł. Bogdan Baran, w: Podróże wyobraźni, przcł. i wybrał Bogdan Baran, Aletheia, War­ szawa 2021, s. 140 (przekład nieznacznie zmieniony). 14 Zob. Ivan Morris, wstęp do Sci Shónagon, The Pillow Book of Sei Shónagon, Oxford-London 1967. 15 Cyt. za: Ivan Morris, Świat Księcia Promienistego, s. 144. 16 Lady Sarashina, As I Crossed a Bridge ofDreanis, red. Ivan Morris, London 1971. 17 Sei Shónagon, Zapiski spod wezgłowia, czyli Notatnik osobisty, przeł. Agnieszka Heuchert, Dialog, Warszawa 2013, e-book, 4429,4189. 18 Cyt. za: Ivan Morris, Świat Księcia Promienistego, s. 244. 19 George Eliot, Silly Novels by Lady Novelists, w: Selected Critical Writings, red. Rosemary Ashton, Oxford 1992. 20 Rosę Hempcl, Japan zur Heian-Zeit: Kunst und Kultur, Freiburg 1983. 21 Carolyn G. Heilbrun, Writingd Womans Life, New York 1989. 22 Mariana Alcoforado, Lettres portugaises, Paris 1669 [zob. wyd. poi. Listy miłosne, przeł. Stanisław Przybyszewski, PIW, Warszawa 1959]. 23 Edmund Whitc, przedmowa do The Faber Book ofGayShort Stories, London 1991. 24 Oscar Wilde, Bądźmy poważni na serio, przeł. Cecylia Wojewoda, w: Cztery komedie, PIW, Warszawa 1961, s. 433,422.

Kradzież książek 1 Walter Benjamin, Paryż - stolica dziewiętnastego wieku, przeł. Hubert Orłowski, w: Anioł historii, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1996, s. 327. 2 Franęois-RenćChateaubriand,Pdmiftnifcizzagrohu, przeł. Joanna Guze, PIW, Warszawa 1991, s. 113.

425

Przypisy

3 Zob. Jean Viardot, Livres rares et pratiques bibliophiliques, w: Histoire de ledition franęaise, t. 2, Paris 1984. 4 Zob. Michacl Olmert, TheSmithsonian Book ofBooks, Washington 1992. 5 Zob. Gcorge Haven Putnam, Books and Their Makers during the Middle Ages, t. 1, New York 1896-1897. 6 Zob. tamże. 7 Pierre Riberette, Les Bibliothequesfranęaises pendant la Revolution, Paris 1970. 8 Zob. Le Lirre dans la vie quotidienne, Katalog wystawy w Bibliotheque Nationale, Paryż luty-maj 1975. 9 Zob. Simone Balaye, La Bibliotheque Nationale des origines a 1800, Geneva 1988. 10 Madeleine B. Stern, Leona Rostenberg, A Study in Bibliokleptomania, „Bookmaris Weekly”, nr 67, New York, 22 czerwca 1981. 11 Cyt. za: Alan N.L. Munby, The Earl and the Thief: Lord Ashburnham and Count Libri, „Harvard Literary Bulletin” t. XVII, Cambridge, Mass. 1969. 12 Zob. Gedeon Tallemant des Reaux, Historiettes, Paris 1834 [w wyd. poi. wyboru Historyjek (przeł. Rachmiel Brandwajn, wyd. II Ossolineum, Wrocław 1991) nie ma takiej uwagi]. 13 Zob. Albert Cim, Amateurs et voleurs de livres, Paris 1903. 14 Tamże. 15 Zob. Leopold Delisle, Les Manuscrits des Fonds Libri et Barrois, Paris 1888. 16 Marcel Proust, Les Plaisirs et les jours, Paris 1896. 17 Zob. Alan N.L. Munby, The Earl and the Thief. 18 Zob. Philippc Vigier, Paris pendant la monarchie de juillet 1830-

-1848, w: Nouvelle histoire de Paris, Paris 1991. 19 Zob. Jean Freustić, Prosper Merimee, 1803-1870, Paris 1982. 20 Prosper Merimee, Correspondance, oprać. Maurice Parturier, t. 5, 1847-1849, Paris 1946. 21 Prosper Merimee, Le Proces de M. Libri, „Revue des Deux Mondes”, Paris, 15 kwietnia 1852. 22 Leopold Delisle, Les Manuscrits. 23 Zob. Albert Cim, Amateurs et voleurs de livres. 24 Lawrence S. Thompson, Notes on Bibliokleptomania, „The Bulletin

of the New York Public Library”, New York, wrzesień 1944.

426

Czytający autor

25 Zob. Rudolf Buchner, Biicher und Menschen, Berlin 1976. 26 Lawrence S. Thompson, Notes on Bibliokleptomania. W wolnym przekładzie: „Widzisz u góry imię mego pana, / strzeż się więc i nic kradnij mnie, / bo jeśli to uczynisz, szybko / zapłacisz szyją. / Spójrz na dół, a zobaczysz / szubienicę. / Strzeż się więc zawczasu, / żeby cię nie unie­ siono w górę na tym drzewie”. 27 Albert Cim, Amateurs et voleurs de livres. 28 Charles Lamb, Essays ofElia, seria II, London 1833.

Czytający autor 1 K. Pliniusza Cecyliusza Sekunda (Młodszego), Listy, przeł. Roman Ziołecki, t. 1-3, Wrocław 1837, VI, 17, t. 2, s. 136-137 (pisownia i inter­ punkcja za tym wydaniem). 2 Nawet cesarz August bywał na takich imprezach i „głośnego odczytywania autorów słuchał życzliwie i cierpliwie” (Gajus Swetoniusz Trankwillus, Żywoty cezarów, przeł. Janina Nicmirska-Pliszczyńska, wyd. V, Ossolineum, Wrocław 1972, s. 171). 3 Zob. K. Pliniusza... Listy, V, 12, VII, 17. 4 Tamże, I, 13,1.1, s. 49. 5 Zob. tamże, VIII, 12. 6 Zob. Juvenal, VII: 39-47, w:JuvenalandPersius: Works, red.Gcorge

G. Ramsay, Cambridge, Mass.-London 1952. 7 K. Pliniusza... Listy, II, 19, t. 1, s. 171. 8 Tamże, V, 17,t.2,s.75. 9 Tamże, IX, 34, t. 2, s. 451. 10 Tamże, IV, 27, t. l,s.351. 11 Horacy, List do Augusta, w: Rzymska krytyka i teoria literatury. Wybór, przeł. Stanisław Stabryła, Ossolineum, Wrocław 1983. 12 M. Waleryusa Marcyalisa epigramów ksiąg XII, przeł. Jan Czubek, Wydawnictwo Akademii Umiejętności, Kraków 1908, III, 44. 13 K. Pliniusza... Listy, 1,13, t. 1, s. 49. 14 Tamże, IX, 3, t. 2, s. 375. 15 Tamże, IX, 23, t. 2, s. 421. 16 Tamże, IX, 11, t. 2, s. 389. 17 Zob. tamże, VI, 21.

427

Przypisy

18 Jak relacjonuje poeta Louis MacNeice, po jednym z występów Thomasa „aktor, który stał za kulisą, powiedział mu ze zdumieniem: proszę pana, jedna z pauz trwała u pana pięćdziesiąt sekund!”. Thomas się wyprostował i urażony (co przychodziło mu z łatwością) stwierdził: „Czytałem, jak tylko mogłem najszybciej” (John Berryman, AfterMany ó Sumtner: Meniories ofDylan Thomas, „The Times LilerarySupplement”, London, 3 września 1993). 19 Cyt. za: Erich Auerbach, Literatursprache und Publikum in der lateinischen Spatantike und im Mittelalter, Bcrnc 1958. 20 Zob. Dante, O języku pospolitym, przeł. Włodzimierz Olszanice, Antyk, Kęty 2002. 21 Jean de Joinville, Histoire de saint Louis, red. Noel Corbett, Paris 1977 [wyd. poi. Czyny Ludwika Świętego, króla Francji, przeł. Marzena Głodek, Wydawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa 2002]. 22 Zob. William Nelson, From „Listen Lordings” to „Dear Reader", „University of Toronto Quarterly” 1976-1977, t. 47, nr 2. 23 Fernando de Rojas, La Celestina: Tragicomedia de Calisto y Melibea, red. Dorothy S. Severin, Madrid 1969 [wyd. poi. Celestyna, przeł. Kazi­ mierz Zawanowski, PIW, Warszawa 1962]. 24 Zob. Maria Rosa Lida de Malkiel, La originalidad artistica de La Celestina, Buenos Aires 1967. 25 Ludovico Ariosto, Tutte le opere, red. Cesare Segre, Milan 1964,

LXXXVIII, cyt. za: William Nelson, From „Listen Lordings". 26 Zob. Ruth Crosby, Chaucer and the Custom of Orał Delivery, „Speculum: A Journal ofMedieval Studies”, 1.13, Cambridge, Mass. 1938. 27 Cyt. za: M.B. Parkes, Pause and Effect: An Introduction to the His-

tory of Punctuation in the West, Berkelcy-Los Angeles 1993. 28 Geoffrey Chaucer, Opowieści kanterberyjskie, przeł. Helena

Pręczkowska, w: Poeci języka angielskiego, l. 1, PIW, Warszawa 1969, s. 61 (przyp. tłum.). 29 Thomas Love Peacock, Nightmare Abbey, London 1818. 30 Samuel Butler, The Notebooks ofSamuel Butler, red. Henry Festing Jones, London 1921. 31 Zob. Philip N. Furbank, Diderot, London 1992. 32 Cyt. za: Peter Ackroyd, Dickens, London 1991. 33 Paul Turner, Tennyson, London 1976. 34 Cyt. za: Charles R. Sanders, Carlyle and Tennyson, „PM LA”, t. 76, marzec 1961, London.

428

Tłumacz, jako czytelnik

35 Zob. Ralph Wilson Rader, Tennysons Maud: The Biographical Genesis, Berkeley-Los Angeles 1963. 36 Charles Tennyson, Alfred Tennyson, London 1950. 37 Ralph Waldo Emerson, The Topical Notebooks, red. Ronald A. Bosco, New York-London 1993. 38 Kevin Jackson, recenzja wykładu Petera Ackroyda London Lundnaries and Cockney Visionaries, wygłoszonego w Muzeum Wiktorii i Alberta, „The Independent”, London, 9 grudnia 1993. 39 Peter Ackroyd, Dickens. 40 Richard Ellman, James Joycc, wyd. popr. London 1982. 41 Damaso Alonso, Lasconferencias, „Insula”, t. 75, Madrid, 15 marca 1952. 42

Stephen Jay Gould, The Panda’s Thumb, New York 1989.

Tłumacz jako czytelnik 1 Rainer Maria Rilke, list do Mimi Romanelli, 11 maja 1911, w:

Briefe, 1907-1914, Frankfurt am Main 1933. 2 Zob. Louise Labć, GEuvres poetiąues, red. Franęoise Charpcntier, Paris 1983. 3 W przekładzie Beaty Szymańskiej, w: Jerzy Lisowski, Antologia

poezji francuskiej, t. 1, Czytelnik, Warszawa 2001, s. 473 (przyp. tłum.). 4 Zob. Carl Jakob Burckhardt, Ein Vorniittag beini Buchhdndler, Basel 1944. 5 Wiersz Racine’a, przekład drugiej połowy Psalmu 36, zaczyna się

od słów: „Grand Dieu, qui vis les cieux se former sans matićre”. 6 Cyt. za: Donald Prater, Dźwięczące szkło. Rainer Maria Rilke, przeł. Dariusz Guzik, Prószyński i S-ka, Warszawa 2004, s. 222. 7 Alta Lind Cook, Sonnets of Louise Labć, Toronto 1950. 8 Cyt. za: Louise Labę, CEurrespoetiąues. 9 Rainer Maria Rilke, Narcyz, w: Poezje zebrane, przeł. Andrzej Lam, Oficyna Wydawnicza ASPRA-JR. Warszawa 2018, s. 620. 10 Cyt. za: Donald Prater, Dźwięczące szkło, s. 278. 11 Zob. Natalie Zemon Davis, Le Monde de 1’imprimerie humanistę: Lyon, w: Histoire dc 1'edition franęaise, 1.1, Paris 1982. 12 George Steiner, After Babel, Oxford 1973.

429

Przypisy

13 W wolnym przekładzie: „Poprowadziłam / Cię tak daleko po drodze smutku / Który mnie osacza, że kiedy tylko / Próbuję wydobyć [z ciebie] błogi ton, / Ty go ukrywasz i tłumisz, aż umiera”. 14 Paul de Man, Alegorie czytania. Język figuralny u Rousseau, Nie­ tzschego, Rilkego i Prousta, przeł. Artur Przybyslawski, Universitas, Kraków

2004, s. 33. 15 Zob. David E. Luscombc, TheSchool of Peter Abelard: The Influence of Abelards Thought in the Early Scholastic Period, Cambridge 1969. 16 Cyt. za: Olga S. Opfell, The King James Bibie Translators, Jefferson, N.C. 1982. 17 Tamże. 18 Tamże. 19 Tamże. 20 Zob. Rudyard Kipling, Proofs ofHoly Writ, w: The Complete Works of Rudyard Kipling, t. 30: Uncollected Prose II, Sussex Edition, Lon­ don 1939. 21 Wilhelm von Humboldt, Fragmente iiber die Verschiedenheit des nienschlischen Sprachbaues und ihren Einfluss aufdiegeistige Entwicklung des Menschengeschlechts, cyt. za: Umberto Eco, W poszukiwaniu języka uniwersalnego, przeł. Wojciech Soliński, przedmowa Jacques Le Goft, Wydawnictwo Marabut, Oficyna Wydawnicza Volumen, Gdańsk- Warszawa 2002, s. 122. 22 Paul de Man, Alegorie czytania, s. 73.

Zakazane lektury 1 James Boswell, Żywot doktora Samuela Johnsona, przeł. Tadeusz Jan Dehnel, Czytelnik, Warszawa 1962, s. 139. 2 Zob. Thomas B. Macaulay, The History of England, London 1849-

-1861, 5 t. 3 Większość poddanych uważała go jednak za dobrego króla, wie­ rząc, że duże zalety równoważą mniejsze wady. John Aubrey opowiada o niejakim Arise Evansie, który „cierpiał na grzybicę nosa i pewnego razu zostało mu objawione, że królewska ręka go uleczy. Gdy tylko Karol II przybył po raz pierwszy do parku św. Jakuba, człowiek ów ucałował rękę króla i potarł nią swój nos, co zdenerwowało króla, ale chorego uleczyło”

430

Zakazane lektury

(John Aubrey, Miscellanies, w: Three Prose Works, red. John Buchanan- Brown, Oxford 1972). 4 Zob. Antonia Fraser, Royal Charles: Charles IIandthe Restoration, London 1979. 5 Zob. Janet Duitsman Cornelius, When I Can Rcad My Title Clear: Literacy, Slavery, and Religion in the Antebellum South, Columbia, S.C. 1991. 6 Tamże. 7 Tamże. 8 Tamże. 9 Zob. tamże. 10 Fredcrick Douglass, The Life and Times of Frederick Douglass, Hartford, Conn. 1881. 11 Cyt. za: Duitsman Cornelius, When I Can Read. 12 Peter Handke, Kaspar, przel. Jacek St. Buras, Oficyna Wydawnicza Atut, Wrocław 2009, s. 18. 13 Voltaire, De THorrible Danger de la Lecture, w: Mćmoires, Suivis de Melanges divers et precćdes de Voltaire „Dćmiurge" par Paul Souday, Paris 1927. 14 Johann Wolfgang von Goethe, Z mojego życia. Zmyślenie i prawda, t. 1, przeł. Aleksander Gutlry, PIW, Warszawa 1957, s. 167. 15 Zob. Margaret Horsfield, The Burning Books, audycja CBC Radio Toronto, 23 kwietnia 1990. 16 Cyt. za: Heywood Broun, Margaret Leech, Anthony Comstock: Roundsman of the Lord, New York 1927. 17 Charles Gallaudet Trumbull, Anthony Comstock, Fighter, New

York 1913. 18 Cyt. za: Heywood Broun, Margaret Leech, Anthony Comstock. 19 Zob. tamże. 20 Tamże. 21 Tamże. 22 Henry L. Menckcn, Puritanism as a Literary Force, w: A Book of Prefaces, New York 1917. 23 Zob. Jacques Dars, przedmowa do En Mouchant la chandelle,

Paris 1986. 24 Gustaw Flaubert, Pani Bovary, przeł. Aniela Micińska, PIW, War­ szawa 1955, s. 117.

431

Przypisy

25 Edmund Gosse, Fatherand Son, London 1907. 26 Tamże. 27 Zob. Joan DelFattore, What Johnny Shouldnt Read: Textbook Censorship in America, New Haven-London 1992. 28 Cyt. za londyńskim „Timesem”, 4 stycznia 1978; przedrukowane w przedmowie Nicka Caistora do Nunca Mós: A Report by Argentina’s National Comniission on Disappeared People, London 1986. 29 Tamże.

Książkowy Głupiec 1 Zob. Patrick Trevor-Roper, The World through Blunted Sight, London 1988 (wg danych WHO do 2050 roku połowa ludzkości będzie dotknięta krótkowzrocznością]. 2 Jorgc Luis Borges, Poemat o obdarowaniu, przeł. Krystyna Rodowska-Wiesiołowska, w: Twórca, Czytelnik, Warszawa 1974, s. 49-50. 3 Royal Ontario Museum, Books of the Middle Ages, Toronto 1950. 4 Patrick Trevor-Roper, The World through Blunted Sight. 5 Pliniusz Starszy, Historia naturalna, przeł. Irena i Tadeusz Zawadz­ cy, Ossolineum, Wrocław 1961, s. 498-499. 6 Alexandre Bourgeois, Les Besicles de nos ancetres, Paris 1923.

Bourgeois nie podaje dnia ani miesiąca, a rok podaje błędnie. Zob. także: Edward Rosen, The Invention of Eyeglasses, „The Journal of the History of Medicine and Allied Sciences” 1956, t. 11. 7 Francesco Redi, Lettera sopra l'invenzione degli occhiali di nazo, Firenze 1648. 8 Edward Rosen, The Invention of Eyeglasses. 9 Zob. Rudyard Kipling, The Eye of Allah, w: Debits and Credits, London 1926. 10 Roger Bacon, Opus Majus, red. S. Jebb, London 1750. 11 Rene Descartes, Traite despassions, Paris 1649 (zob. wyd. poi. Rene Descartes, Namiętności duszy, przeł. Ludwik Chmaj, PWN, Warszawa 1958). 12 Zob. William Poulet, Atlas on the History of Spectacles, t. 2, Godesberg 1980. 13 Zob. Hugh Orr, An Illustrated History of Early Anticpie Spectacles,

Kent 1985.

432

Książkowy Głupiec

14 Ernst Curtius, cytując E Mcsscrschmidta, „Archiv fur Rcligionswissenschaft” (Berlin 1931), stwierdza, że Etruskowie przedstawiali nie­ które swoje bóstwa jako pisarzy lub czytelników. 15 Zob. Charles Schmidt, Histoirelitteraire de / A/snce, Strasbourg 1879. 16 Zob. Sebastian Brant, Das Narrenschijf, red. Friedrich Zarncke, Lcipzig 1854 [zob. wyd. poi. Sebastian Brant, Okręt błaznów, przeł. Andrzej Lam, Akademia Humanistyczna im. Aleksandra Gieysztora, Pułtusk 2010]. 17 Zob. Geiler von Kaysersberg, Navicula sive speculum fatuorum, Strasbourg 1510. 18 Seneka, O pokoju ducha, w: Dialogi, przeł. Leon Joachimowicz, Instytut Wydawniczy „Pax”, Warszawa 1963, s. 523. 19 Tamże, s. 524. 20 John Donnę, Ekstaza, w: Antologia angielskiej poezji metafizycznej XVII stulecia, przeł. Stanisław Barańczak, PIW, Warszawa 1982, s. 68. 21 Gerard de Nerval, Sylwia, w: Sylwia i inne opowiadania, przeł. Leon Choromański, PIW, Warszawa 1960. 22 Thomas Carlyle, The Hero as a Man ofLetters, w: Selected Writings,

red. Alan Shelslon, London 1971. 23 Jorge Manrique, Coplas d la muerte desu padre, w: Poesias, red. E Bcnelcarria, Madrid 1952. 24 Zob. Antonio Jose da Silva, Obras do diabinho da nido furada, Lisbona 1744. 25 Zob. Roger Rosenblatt, Memories of Pol Pot, „Time”, New York,

18 sierpnia 1997. 26 Seneka, O życiu szczęśliwym, w: Dialogi, s. 111,112. 27 John Carey, The Intellectuals and the Masses: Pride and Prejudice aniong the Literary Intelligentsia, 1880-1939, London 1992. 28 Platon, Fajdros, przeł. Władysław Witwicki, PWN, Warszawa 1958,

s. 122-123 (przyp. tłum.). 29 Matthew Arnold, Culture and Anarchy, London 1932. By oddać sprawiedliwość Arnoldowi, zacytuję dalszy ciąg tego zdania: „opowiada­ my się jednak za przekształcaniem ich wszystkich zgodnie z prawem perfekcji”. 30 Aldous Huxley, On the Charms of History, w: Musie at Night, London 1931 [zob. wyd. poi. Muzyka nocą, przeł. Krystyna Szcrcr, Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Towarzystwo Wydawnicze „Rój”, Warszawa 1936].

433

Przypisy

31 Thomas Hardy, w 1887 roku, cyt. za: John Carcy, The Intellectuals. 32 Zygmunt Freud, Poeta i fantazjowanie, przeł. Barbara Kocowska, w: Kazimierz Pospiszyl, Zygmunt Freud. Człowiek i dzieło, Ossolineum, Wrocław-Warszawa-Kraków 1991, s. 256. 33 Nawet Don Kichot nie zatraca się całkowicie w fantazji. Gdy wraz z Sancho Pansą wsiadają na drewnianego konia, przekonani, że to latający rumak Kołkowiec, Sancho chcc zdjąć chustkę, którą zawiązano mu oczy, by się przekonać, czy istotnie są w powietrzu, blisko słońca. Don Kichot mówi, żeby tego nie robił. Prozaiczny dowód zniszczyłby fantazję. Jak słusznie stwierdził Coleridgc, zawieszenie niewiary (suspension of disbeliefi musi być zamierzone; gdy zamiaru nic ma, zaczyna się szaleństwo. 34 Rebecca West, The Strange Necessity, w: Rebecca West - A Celebration, New York 1978.

Dopiski na wyklejce 1 Ernest Hemingway, Śniegi Kilimandżaro, przeł. Mira Michałowska, w: 49 opowiadań, PIW, Warszawa 1971, s. 84. 2 Rainer Maria Rilke, Maltę. Pamiętniki Malte-Lauridsa Brigge, przeł. Witold Hulewicz, Czytelnik, Warszawa 1958, s. 32. 3 Richardus de Bury, Philobiblon, czyli o miłości do ksiąg, przeł. Jan

Kasprowicz, Towarzystwo Przyjaciół Książki, Gdańsk 1992, s. 22-23. 4 Yirginia Woolf, Jak czytać książki, w: Eseje wybrane, przeł. Magda Heydel, Karakter, Kraków 2015, s. 45-46. 5 Gerontius, Vita Melaniae Junioris, przeł. i red. Elizabeth A. Clark, New York-Toronto 1984. 6 Jonathan Rosę, Rereading the English Comnion Reader: A Preface to the History of Audiences, „Journal of the History of Ideas”, 1992. 7 Zob. Robert Irwin, The Arabian Nights: A Companion, London 1994. 8 Miguel de Cervantes Saavedra, Przemyślny szlachcic Don Kichote

zManczy, przeł. Anna Ludwika Czerny, Zygmunt Czerny, PIW, Warszawa 1955,cz. l,s.7. 9 Marcel Proust, Journees de lecture, red. Alain Coelho, Paris 1993. 10 Zob. Michel Butor, Przemiana, przeł. Irena Wieczorkiewicz, PIW, Warszawa 1960. 11 Zob. Wolfgang Kayser, Das sprachliche Kunstwerk, Lcipzig 1948.

434

Podziękowania

12 Cyt. za: Thomas Boyle, Black Swinein in theSewersofHanipstead: Beneath the Surface ofVictorian Sensationalism, New York 1989. 13 Janc Austcn, Opactwo Northanger, przeł. Anna Przedpcłska- Trzeciakowska, PIW, Warszawa 1975, s. 192-193. 14 Graham Balfour, The Life of Robert Louis Sterenson, London 1901, 2 t. 15 „Chyba niesłusznie” - stwierdza profesor Simone Yaulhier z uni­ wersytetu w Strasburgu w recenzji książki. „Należałoby się raczej spo­ dziewać określenia «syndrom Szahrijara» albo, jeśli wzorem amerykań­ skiego pisarza Johna Bartha zwrócimy uwagę na drugą słuchaczkę Szchcrezady, «syndromem Dunjazady»”. 16 Zob. John Wells, Rude Words: A Discursive History of the London Library, London 1991. 17 16 czerwca, dzień świętowany przez miłośników twórczości Joycea na całym świecie (przyp. tłum.). 18 Zob. Marc-Alain Ouaknin, Bibliothćrapie: Lirę, cest guerir, Paris 1994. 19 Robert Coover, TheEnd ofBooks, „New York Ti mes”, 21 czerwca 1992.

Podziękowania 1 Zob. wyd. poi. Alberto Manguel, Gianni Guadalupi, Słownik miejsc wyobrażonych, tłum, różni, PIW, Warszawa 2019 (przyp. tłum.).

Indeks Indeks obejmuje s. 5-390. Nie indeksowano podpisów pod ilustracje.

24 sierpnia 1982 zob. Borges Jorge Luis

Abdul Kassem Ismael 246 Abelard Piotr (Pierre) 275,276,335 Adam Bede zob. Eliot George Adam Nicolas 116 Vraie maniere dapprendre une langue quelconque (Pewna me­ toda uczenia się wszelkich ję­ zyków) 117 Africa zob. Petrarca Francesco Ahmad ibn Muhammad ibn Hanbal 76 Ajschylos 132,212,238 Akiba ben Josef, rabin 336 Akwinata zob. Tomasz z Akwi­ nu św. Albaret Cćlcste, gospodyni M. Prousta 385 Albert Wielki św. 249

Alberti Leone Batlista 107 Alcoforado Mariana Lettres portugaises (Letters of a Portuguese Nutr, Listy miłos­ ne) 294 Alcott Louisa May 283 Małe kobietki 35 Aleksander III Wielki, zw. Ma­ cedońskim 73, 226, 237-239, 263, 281 Alembert Le Rond Jean d’ Wielka Encyklopedia Francu­ ska 337 Alfons X Mądry, król Kastylii 111 Alfred Wielki, król Wesseksu 111 Alhazen (Abu Ali Ibn al-Hasan al-Hajsam) 59,60,62,63,65, 67, 69, 249 Alicja w krainie czarów zob. Carrol Lewis

437

Indeks

Alipiusz św., przyjaciel św. Au­ gustyna 74, 75 Abnagest zob. Ptolemeusz Klau­ diusz Alonso Damaso 322 Alphonsine zob. Genlis Stephanie Felicitć de Ambroży (Ambrosius Aurelius) św. 71-73,75,82,83,85, 88, 141 The American Scholar zob. Emerson Ralph Waldo Amundsen Roald 389 The Analogy of Religion zob. Butler Joseph Anatomia melancholii zob. Burton Robert Andorran Guillaume, wieśniak 162 Andromacha zob. Racine Jean Baptiste Anna Bretońska, królowa Fran­ cji 176 Anna Czeska, królowa, żona Ryszarda II 316 Anna św. 108, 203, 204 Annotated Alice zob. Gardner Martin Antylius, lekarz 93 Apeliicon z Teos 305 Apoloniusz (Apollonios), egipski minister finansów 238 Apoloniusz (Apollonios) z Ro­ dos Argonautikd 241 Ardaszir, król sasanidzki 263 Argand Aimć 205

438

Argonautikd zob. Apoloniusz z Rodos Ariel zob. Maurois Andrć Ariosto Lodovico Orland szalony 315 Aristotle zob. Grant Alexandcr Arnold Matthew 372 Ars de octo partibus orationis zob. Donat The Art of Housekiping zob. Haweis Mary Eliza Arystofanes z Aten Rycerze 73 Arystofanes z Bizancjum 79 Arystoteles 11, 45, 55, 56, 58, 59, 67,71,75, 92, 111, 116, 183, 238-240, 245, 248, 249, 335, 360, 364, 380 Ashburnham Bertram 304 Asurbanipal (Aszurbanipal), władca asyryjski 73 Atenagoras, prawnik 285 Ateneusz (Atenajos) z Naukratis 239 Auden Wystan Hugh 45, 197 Audubon John James Birds of America 193 August zob. Oktawian August Augustyn (Aurelius Augustinus) św., bp Hipponu 49, 54, 56, 71-75, 77-79,81-83,85, 87-89, 95-97, 141,216,217, 233, 246, 255, 262, 364, 380, 381 De doctrina Christiana (O nauce chrześcijaństwa) 245 Wyznania 72-74, 87

Indeks

Aurelian (Lucius Domitius Aurelianus), cesarz rzym. 257 Austen, rodzina 167 Austen George, ojciec J. Austen 167 Austen James, brat J. Austen 167 Austen Janc 45, 167,168,285 Opactwo Northanger 168, 386 Sanditon (Janc Austen, Marie Dobbs) 168 Autobiographical Menioir zob. Martineau Harrict Autopsicografia zob. Pessoa Fernando Auzoniusz (Decimus Magnus Ausonius) Opuscula 240 Awerroes (Ibn Ruszd) 248 Awicenna (Ibn Sina) 248,249 Ayme Marcel 45 Azyniusz Pollion (Gaius Asinius Pollio) 262

Ba Amadou Hampate 99 Bacon Francis 218 Bacon Roger („Doktor Mirabilis”) 60, 62, 249, 251,252, 361, 362 Baeck Leo 351 Bajki zob. La Fontainc Jean de Balbiani Valentina 11 Baltazar (Bel-szar-usur), książę babiloński 226 Balzac Honore de 291, 354 Banchs Enrique 41 Bancroft Richard, bp Londynu, abp Canterbury 337-339

Barrois Joseph 304 Barthcs Roland 233 Baśnie tysiąca i jednej nocy 40, 212,383 Battle of Maldon (poemat) 40 Baum Lyman Frank Czarnoksiężnik z Krainy Oz 356 Bazylides 253 Bądźmy poważni na serio zob. Wilde Oscar Becker Mary Lamberton 35 Bcda Czcigodny (Vencrabilis) 253 Bellów Saul Herzog 40 Benedykt XIV (Prospero Lorenzo Lambertini), papież 305 Benedykt z Ania nu 277 Benedykt z Nursji św. 38,158-160,165 Benjamin Walter 33,131,289, 298 Berenika zob. Racinc Jean Baptiste Bergson Hcnri 386 Bernard z Clairvaux św. 273 Bernardyn z Sieny św. 275-277 Bertran de Born, pan na Haulefort 161 Bertrand Ćloise 385 Bervc Maurus 150 Le Bestiaire d'amour zob. Fournival Richard dc Beyond the Pale zob. Kipling Rudyard Biblia (Pismo Święte) 76,81,84, 104,107,108, 128, 139, 141, 143, 145, 148, 150,159, 175,

439

Indeks

180, 202,203,219, 245,246, 263, 266-268, 336-339, 342, 348, 349, 354 Biblia Biskupia 338, 340 Biblia Covcrdale’a (Bugs Bibie, „Biblia robactwa”; Trcacle Bibie „Biblia driakwi") 339 Biblia Gdańska 340 Biblia Gutenberga 118,181,182, 363 Biblia króla Jakuba 340, 342, 343 Biblia Matlhew 338 Biblia pauperom 144,145,148, 150 Biblia Tyndale’a 338 Biblia Wujka 340 Księga Ezechiela 80 Księga Hioba 277 Księga Izajasza 277,278, 340 Księga Jeremiasza 339 Księga Koheleta 277 Księga Królów 37 Księga Mądrości 277, 278 Księga Przysłów 277-279 Księga Rodzaju 275, 343 Księga Sędziów 37, 144 Księga Wyjścia 129, 144 List do Rzymian 75 Listy św. Pawła 74, 75, 79, 80, 279, 336 Nowy’Testament 139,141-143, 176,212, 277, 280, 349, 381 Psalmy 159, 339 Stary Testament 76,108, 128, 139, 141-144, 176, 209,212, 262, 277, 281,335

440

Birds of America zob. Audubon John James Birkerts Sven Gutenberg Elegies 182 Bitwa stulecia, kompendium 156 Bjornson Bjornstjerne 189 Black Leonard 348 Blake Nicholas Niech bestia zdycha 37 Blake William 48 Blanchemain Prosper 328 Blanka Lancaster, księżna 316 Blcssington Marguerite 319 Bloenihofie (Zamknięty ogród) 193 Blois de, hrabia 315 Bloom Allan 48 Blumenberg Hans 215 Blyton Enid 30 The Wishing Chair 35 Boccaccio Giovanni Dekameron 355 Boecjusz (Amicius Manlius Torquatus Severinus) O pocieszeniu, jakie daje filo­ zofia {De consolatione philosophiae) 111 Boilas Eustathius 202 Boileau-Despreaux Nicolas 197 Bomarzo zob. Lainez Manuel Mujici The Book of the Duchesse zob. Chaucer Geoffrey Borges Jorge Luis 23, 36, 40-47, 133, 252, 253, 360 24 sierpnia 1982 43 Księga piasku 43 Labirynths 272

Indeks

Boswell James 219 Bourges Clćmence dc 329 Bouvard i Pćcuchet zob. Flaubert Gustave bracia Grimm zob. Grimm Jacob, Grimm Wilhelm Bracia Karamazow zob. Dosto­ jewski Fiodor M. Bradbury Ray Fahrenheit 451 49,98 Brant Sebastian 365, 366, 369 Das Narrenschiff (Statek głup­ ców) 364 Brecht Bertolt 133, 352 Broca Paul 63 Broch Hermann Śmierć Wergilego 40 Bród Max 128, 131, 132 Bronie Annę 285 Bronte Charlotte 285 Bronte Emily 285 Wichrowe wzgórza 265 Broughton Hugh 337 Browne Thomas 159 Religio Medici 216 Browning Elizabeth Barrett 360 Browning Robert 322 Budda (wlaśc. Siddhartha Gautama) 92,290 Bukoliki zob. Wergiliusz Bunyan John Wędrówka pielgrzyma 37, 133 Burckhardt Carl Jacob Kultura odrodzenia we Wło­ szech 327 Burckhardt Carl Jacob, znajomy R.M. Rilkego 327,328, 343

Burton Robert Anatomia melancholii 36 Bury Richard de (właśc. Richard Aungerville) 379 Philobiblon 380 Butler Joseph The Analogy ofReligion 36,382 Butler Samuel 36 Notebooks 318 Butor Michel Przemiana 384

Callow Philip 211 Calvino Italo 137 Jeśli ziinowę noce}poelróżny5\ Campbell George 385 Camus Albert 272 Canfora Luciano 239 Capella Marlianus 248 Capito Tilinius 310 Carden R.W., sędzia 385 Carey John 371 Carlyle Jane 320,388 Carlyle Thomas 369,388 Rewolucja Francuska (The French Revolution. A History) 132 Carr John Dickson 200 Czarne okulary 283 Carrol Lewis (właśc. Charles Lulwidge Dodgson) 36,45 Alicja w krainie czarów 31 Cars Guy Augustin Marie Jean de la Perussc des Cars The Inipure (LTmpure) 35 Carvajal Juan 181 Casares Adolf Bioy 41

441

Indeks

Caspary Vcra Louisc 272 Cćlestc, gospodyni M. Prousta zob. Ałbarct Cćlestc Celestyna zob. Rojas Fernando de Cennik weneckich ladacznic 184 Cervantcs Saavedra Miguel de 28,45,164,385 Don Kichot (Przemyślny szlach­ cic Don Kichote z Manczy) 39, 163, 166, 354, 383 Cespcdcs Carlos Manuel de 156 Cezar (Gajusz Juliusz Cezar, Caius lulius Caesar) 73,79, 304 Chajjam Omar 199 Challis John 385, 386 Chainbers Robert 164 Chambers William 164 Champion Antoinette, żona D. Diderota 166 Chantepie Marie-Sophie Lerayer de 9 Chariton z Afrodyzji 285 Charles d’Orleans (Karol Orle­ ański), książę 315 Chasles Michel 304 Chata wuja Toma zob. Stowe Harriet Bcecher Chateaubriand Franęois Rene de 155, 299 Chaucer GeofTrcy 203, 316-318 The Book of the Duchesse 200, 316 Opowieści kanterberyjskie 317, 318 Troilus i Criseyda 316 Chesterfield Philip Dormer Stanhope 187

442

Chesterton Gilbert Keith 45 Chlodwig 1, władca Franków 279 Chomeini Ruhollah, ajatollah 281 Christie Agalha 189, 272 Tajemnicza historia w Styles 190 Chrisline de Pisań 277 Chrystus zob. Jezus Chrystus Chryzyp z Soloj 108 CIA World Factbook 93 Clark Edward 212 Clark James B. 212 Clergue Pierre 162 Cocteau Jean Les Enfants terribles (Straszne dzieci) 272 Codex Aureus 305 Codex Seraphinianus zob. Sera­ fini Luigi Colette Adele Eugenie Sidonie, matka Colette 195, 196 Colette Jules-Joseph, ojciec Co­ lette 195, 196, 198 Colette Sidonie Gabriele 196, 197, 207, 252, 355 Colines Simon de 185 Collins William 189 Collins (William) Wilkie The Frozen Deep (z Charleseem Dickensem) 319 Comstock Anthony 352-355 Traps for the Young (Zasadzki na młodzież) 354 Congreve William Lovefor Love 219 Cooper James Fenimore 212 Coovcr Robert 389

Indeks

Corneillc Picrrc 272 Cortazar Julio Gra w klasy 389 Córy William 241 Courtin Antoine dc Nouveau traitć de la civilitćqui se pratique en France parnti les honnestes gens (Nowy trakiat o grzeczności praktykowanej we Francji wśród uczciwych ludzi) 205 Cousin Gilbert 23 Coverdale Miles 338, 339 Cowper William 167 Cromplon Richmal 283 Cromwell Thomas 339 Cronin Archibald Joseph 272 Cunnigham Alison („Cummie”) 387 Curtis Tony 370 Curtius Ernst R. Literatura europejska i łacińska średniowiecza 215 Cyceron (Marcus Tullius Cicero) 54,71,79, 80, 89, 93,96, 116, 262, 305, 364 Mowy 299 Cyryl Aleksandryjski św. 258 Cyryl Jerozolimski św. 73 Czarne okulary zob. Carr John Dickson Czarnoksiężnik z Krainy Oz (film) Czarnoksiężnik z Krainy Oz zob. Baum Lyman Frank Czechow Anton P. Dania z pieskiem 36 Dramat na polowaniu 36

Czytać albo nie czytać zob. Wil­ de Oscar Czytelnik Dostojewskiego (obraz) zob. Filia Emil

Dama z pieskiem zob. Czechow Anton P. Damazy I św., papież 245 Dante Alighieri 36,49,95,125, 126,129, 184,212,267,268, 314,315,332,360 Boska komedia 44 (Piekło), 315 Darnton Robert The Kiss of Lamourette 7 Darwin Charles Robert 388 Darwin Erasmus 388 Datini Francesco di Marco 162 Davics (William) Robertson 313 Dax Michel 63 De Amicis Edmund Serce 31 De doctrina Christiana zob. Au­ gustyn św. De fide concubinarum in sacerdotes zob. Olearius Paul deManPaul 124,335, 344 De revolutionibus orbium coelestium zob. Kopernik Mikołaj De viris illustribus zob. Petrarca Francesco Delessert Edourad 303 Delfin zob. Henryk II Walezjusz Delisle Leopld Victor 304 Delphinus Petrus Epistolae 300 Demetriusz z Faleronu 238 Demostenes 73,80,312

443

Indeks

Dent Joseph 189 Derrida Jacques 233 Desai Anita 265 Descartes Rene (Kartezjusz) 362 Descola Philippe 26 Diabeł kulawy zob. Lesagc Ala-in-Rene Dialogi zob. Platon Diccionario de la Real Academia Espańola 388 Dickens Catherine, żona Ch. Dickensa 319 Dickens Charles 23,43, 130, 319-321 Dzwony 319 The Frozen Deep (z Wilkiem Collinsem) 319 Opowieść wigilijna 188 Tajemnica Edwina Drooda 36 Dickinson Emily 40,378 Diderot Denis 168, 337, 355 Kubuś Fatalista i jego pan 7, 166 Wielka Encyklopedia Francu­ ska 337 Zakonnica 294 Dillard Annie 201 Dioklecjan (Caius Aurelius Valerius Diocletianus), cesarz rzym. 257, 351 Doctrinalepuerorum zob. Villedieu Alexander de Dodge Mary Mapcs Flans Brinker, or The Silver Skates 35 Doktor Johnson zob. Johnson Samuel

444

Dom ciszy zob. Pamuk Orhan Domicjan (Titus Flavius Domitianus), cesarz rzym. 108 Dominik Guzman św. 11 Don Kichot zob. Cervantes Saavedra Miguel dc Donat (Aelius Donatus) 79, 105, 106, 115 Ars de octo partibus orationis 106, 113 Donnę John 369 Dore Gustave 187 Dostojewski Fiodor M. 130 Bracia Karamazow 131 Zbrodnia i kara 39 Douglass Frederick 349 Dowdy Doc Daniel 348 Doyle Arthur Conan 36 Dramat na polowaniu zob. Cze­ chow Anton P. Dringenberg Louis 115, 121 The Drums of the Fore and Aft zob. Kipling Rudyard Duccio di Buoninsegna 280 Dumas Alexandre (właśc. Du­ mas Davy de la Pai 1 leterie) Hrabia Monte Christo 157 Trzej muszkieterowie 283 Duras Marguerite (właśc. M. Donnadieu) 199 Diirer Albrecht 365 Dutton Geoffrey Walt Whitman 211 Dwa obrazy w sadzawce zob. Papini Giovanni dyrektor liceum w Guanabacoa 155

Indeks

Dziennik końca lata (Dziennik ulotnych chwil) zob. Matka Michitsuny Dziewięć opowiadań zob. Salinger Jerome David Dzwony zob. Dickens Charles

Eakins Thomas 209 The Ebb Tide zob. Stevenson Ro­ bert Louis, Osbourne Lloyd Eco Umberto 133 Iniię róży 306 Edward II, król Anglii 379 Edward III, król Anglii 198, 316 Edward VI, z dyn. Tudorów, król Anglii 337 Einstein Albert 352 Eleonora Akwitańska, królowa Anglii i Francji 161,196 Eliot Georgc (właśc. Mary Ann Evans) 292, 294, 295 Adam Bede 386 Eliot Thomas Stearns 313 Elzevir (Elsevier) Lodewijk 185, 187 Elżbieta, hrabina Ulsteru 316 Elżbieta I Tudor, królowa Anglii i Irlandii 219 Emerson Ralph Waldo 85,214, 320 The American Scholar 223 Emilia Galotti zob. Lessing Gotlhold Ephraim Emmerich Anna Kalharina48 Empcdokles z Akragas 54 Encyclopedie Larousse 31 Encyklopedia Brockhausa 41

Encyklopedia Espasa-Calpc 34 Eneida zob. Wergiliusz Les Enfants terribles zob. Cocteau Jean England zob. Hume David Enheduanna, księżniczka akadyjska 232 Enzensbergcr Hans Magnus 48 Epikur 55,59 Episodios nacionales zob. Pćrez Galdós Benito Epistolae zob. Dclphinus Petrus Erazm z Rotterdamu (właśc. Gerhard Gerhards) 23,102 183, 336 ErtzSusan 190 Espriclla’s Letters zob. Southey Robert Estienne Robert 185 Estrada Ezequiel Martincz 44 L’Estrangc Roger 164 Etymologie zob. Izydor z Sewilli Euklides z Aleksandrii 55,59 Eumenes II Filadelfos Soter, król Pcrgamonu 172 Eurypides 99,238 Hipolit 73 Euzebiusz z Cezarei 142 £vangiles des quenoiiilles (Ewan­ gelie kądzieli) 162 Evidences zob. Paley William Ezop (Ajsopos) 239, 332

Fahrenheit 451 zob. Bradbury Ray Falkland Lucius Cary 267 Fatymidzi, dynastia 59,60, 249

445

Indeks

Faust zob. Goethe Johann Wolf­ gang von The Feniale Quixote zob. Lennox Charlotte Fernandez y Gonzalez Manuel Król światów 156 Fielding Henry Historia życia Toma Jonesa, czyli dzieje podrzutka 168 Filacjusz 79 Filip II, zw. Macedońskim, król Macedonii 238 Filip II August, król Francji 104 Filip z Novary, dziejopis 108 Filistos zSyrakuz Historia 238 Filia Emil Czytelnik Dostojewskiego (obraz) 132 Filoksenos 238 Filon z Aleksandrii 141 Flaubert Gustave 9, 130 Bouvard i Pecuchet 388 FleckTam 164,165 Fletcher John 385 Flint Kate 285 Florencio, kopista 361 Florez y Estrada Alvaro 156 Foligno Gentile da 56 Fournival Richard de 91-93,95, 246-248 Le Bestiaire daniour 91,95 Franccsca, kochanka 11 Franciszek I Walezjusz, król Francji 63, 174 Franklin Benjamin 180, 217 Freud Sigmund 352, 372

446

Froissart Jean Meliador 315 Frost Robert 5 The Frozen Deep zob. Collins Wilkie, Dickens Charles Fryderyk I Barbarossa, król i cesarz Niemiec 104 Fryderyk II Hohcnslauf, król Sycylii i cesarz Niemiec 84 Frye Northrop 48 Fujiwara-no Michinaga 286 Fuller (Sarah) Margaret Woman in the Nineteenth Century (Kobieta w XIX wie­ ku) 214

Galen (Claudius Galenus) 55, 56, 58, 59,64 Gallus (Caius Cornelius Gallus) 351 Garbo Grela (właśc. G. Lovisa Gustafsson) 378 Garcia Marquez Gabriel 388 Garcilaso de la Vega 332, 385 Gardner Martin Annotated Alice 38 Gargantua i Pantagruel zob. Rabelais Franęois Gaskell Elizabeth Cleghorn Panie z Cranford 386 Gal Eduard Hidalgo 157 Geilcr von Kayserbcrg Johann 366, 367, 369, 370 Gemara zob. Talmud Genlis Slephanie Fćlicile dc Alphonsine 167

Indeks

GcofTroy IV de la Tour Landry, kawaler 111 Georgiki zob. Wergiliusz Gerontius, uczony 381 Al-Ghazali (Algazcl, Abu Hammid Muhammad 77) Gide Andre 197 Gilbert Anlhony 200 Gilgamesz (epos) 40, 225,229 Giordano da Rivalto (Jordan z Rivalto) 316, 361,362 Giotto di Bondone 277, 280 Zwiastowanie (obraz) 280 Gisenheim Guillaume 102, 103, 116,119

Glyn Elinor 132 Three Weeks 133 Godzinki 175, 176, 203, 277, 280 Goebbels Joseph 351 Goethe Johann Wolfgang von 98,130, 210, 351,360 Faust 189 Gogol Nikołaj W. 189 Martwe dusze 132 Golden Treasury zob. Palgrave Francis Turner Golding William Gerald 322 Goldsmilh Oliver Pleban z Wakefieldu 385 Gorki Maksim (właśc. Aleksiej M. Pieszkow) 45 Gosse Bowes Emily, matka E. Gossego 356 Gosse Edmund 209, 356 Gould Stephen Jay 322 Gra w klasy zob. Cortazar Julio Gracjan, prawnik 248 Grafion Anthony 184

Grahame Kenneth O czyni szumią wierzby 388 Grant Alcxander Aristotle 382 Greene Graham 272,355 GrifTo Francesco 184 Grimm Jacob Ludwig i Wilhelm Karl 154 Królewna Śnieżka 356 Gross, gospodyni E. Wharton 206 Grosseteste Robert (Great Head, Robertus Lincolniensis) 361 Gryphius Andreas 185 Grzegorz I Wielki św., papież 139,177 Grzegorz z Nyssy św. 141 gubernator Kuby zob. Lcrsundi y Hormaechca Francisco Guerin Maurice de 329 Guidclti Lorcnzo 114,115 Guizot Franęois 303 Gutenberg Elegies zob. Birkerts Svcn Gutenberg Johannes (J. Gensfleisch zur Laden zum Gu­ tenberg) 118,180-185

Habsburgowie, dynastia 126 Hadrian (Publius Aelius Hadrianus), cesarz rzym. 265, 266 Haggard (Henry) Rider 36 Al-Hajsam zob. Alhazen Al-Hakam II, kalif Kordoby 249 Al-Hakim bi-Amr AHah, kalif 59,60,67

447

Indeks

Hamlet zob. Shakespeare William Hammurabi, władca Babilonu 225 Hanani, badacz Talmudu 30 Handke Peter 350 Hans Brinker, or The Silver Skates zob. Dodge Mary Mapcs Hardy Thomas 372 Z dala od zgiełku 268 Harris William V. 284 Harun ar-Raszid, kalif z dyn. Abbasydów 248 Hathaway Annę 203 Haweis Mary Eliza The Art of Housekiping (Sztuka prowadzenia domu) 206 Hawthorne Nathaniel 214 Hayncs William 353 Hebel Johann Peter 343 Hegel Georg Wilhelm Friedrich 386 Heilbrun Carolyn G. 293 Heine Heinrich 41,98 Heine Maurice 48 Helena (Flavia lulia Helena) św., cesarzowa rzym. 257 Heloiza, ksieni 275 Helst Bartholomeus van der 191 Hemingway Ernest 190, 352 Śniegi Kilimandżaro 377 Henryk II, z dyn. Walezjuszów, król Francji 329 Henryk III, z dyn. Plantagenetów, król Anglii 104 Henryk VIII, z dyn. Tudorów, król Anglii 337, 338 Heraklitos z Halikarnasu, przy­ jaciel Kallimacha 241

448

Hermannus Alemanus (Herman Niemiec) 248 Hermes Trismegistos 380 Herodot 199, 314 Herzog zob. Bellów Saul Hezjod 332 Hieronim ze Strydonu św. 23, 80,336 Higden Ranulphi Polychronicon 317 Hildegarda z Bingen 275, 277 Hillman James 32 Hillon Joanna 203 Hipolit zob. Eurypides Historia zob. Filistos z Syrakuz Historia Aleksandra Wielkiego zob. Kurcjusz Historia Francji zob. Michelel Jules Historia Manon Lescaut i kawa­ lera des Grieux zob. Prevost d’Exiles Antoine Franęois Historia słynnego rycerza Ty­ rania Białego zob. Martorell Joanot Historia życia Toma Jonesa, czyli dzieje podrzutka zob. Fiel­ ding Henry History of Philosophy zob. Lewes George Henry Hitler Adolf 281 Hofmann Crato 115, 116, 118-121 Homer 174, 184, 212, 239, 281, 351,360 Iliada 127, 173, 174, 226, 281, 372 Odyseja 36, 281

Indeks

Hopkins Gerard Manlcy 40 Horacy (Quintus Horatius Flaccus) 183, 312 L’Horloge de Sapience zob. Seuse Heinrich La Hormiguita Yiajera zob. Vigil Constancio C. Horowic Jakub Izaak (rabin z Lublina) 278 Hoszaja, badacz Talmudu 30 Hoyin Charles Henri d’ 299 Hrabia Monte Christo zob. Du­ mas Alcxandre Huey Edmund Burkę 68 Hugo Victor Marie Nędznicy 195, 197 Hugon z Saint-Cher 362 Hugon ze Św. Wiktora 246 Humboldt Wilhelm von 343 Hume David England (The History of England) 382 Hunt Leigh 206 Huxley Aldous 372 Hyde Douglas 385 Hypatia z Aleksandrii 258

Ibsen Henrik 189 Igmil-Sin, dyrektor szkoły 230 Iliada zob. Homer Imię róży zob. Eco Umberto The hnpure zob. Cars Guy des Index librorum prohibitorum 354 Inncs John 281 Innes Michael 200 Innocenty II (Grcgorio Paparcschi), papież 275

Introducción dcl slmbolo de la fc zob. Luis dc Granada Isabclla Gonzaga (Isabclla Gon­ zaga di Novcllara), księżna Manlui 315 Isokratcs 193 Italy zob. Rogers Samuel Izaak z Syrii św. 80 Izydor z Sewilli (Isidorus Hispalensis) św. 80,81 Etymologie 81,119

Jacob Christian 244 Jacopo da Voragine (Jakub de Voragine) Złota legenda 154 Jakub I, z dyn. Stuartów, król Anglii 336, 339, 342 James Henry 41 Jan Apostoł (Jan Ewangelista) św. 219,226 Jan Chryzostom (Jan Złotousty) św. 138,259 Jan od Krzyża (Juan de la Cruz, właśc. Juan de Yepes y Alvarez) św. 45 Jan z Meun (Jean de Meun) Powieść o Róży 203 Jan zTrcvisa, tłumacz Polychronicon 317 Janouch Gustav 133 Javal Emile 66 Jayncs Julian 77 Jefleries Richard 197 Jefferson Thomas 205 Jeśli zimową nocą podróżny zob. Calvino Italo

449

Indeks

Jezus Chrystus 11, 38,42, 75,83, 92, 108, 125, 131, 140-144, 245, 257,258,261-264,274, 275, 279, 280, 357, 363 Jimenez Juan Ramón Platero y yo 45 Johann von Calw (Jan z Calw), opat klasztoru w Hirsau 148 John of Gorce 249 Johnson Samuel (Doktor John­ son) 219, 333, 347, 360, 372 Johnson Thomas 349, 350 Joinville Jean de Żywot św. Ludwika (Histoire de Saint Louis-, Czyny Ludwika Świętego, króla Francji) 315 Jonson Benjamin (Ben) 340 Joyce James 37,44, 360 Ulisses 198, 322, 388 Józef II, z dyn. habsbursko-lotaryńskiej, cesarz rzym.-niem. 126 Józef Flawiusz (wlaśc. Josef Ben Matatia) 164 Józef i jego bracia zob. Mann Thomas Julianna z Norwich Tli Juliusz Cezar zob. Cezar Jung Carl 279 Justyna (lustina), cesarzowa rzym. 72 Justynian I Wielki, cesarz bizan­ tyński 279

Kalka Franz 123, 126-133,135 Przemiana 133 Zamek 132, 133

450

Kalendaria zob. Owidiusz Kaligula (Caius lulius Cacsar), cesarz rzym. 351 Kallimach z Kyreny 241, 244, 245, 247 Kalwin Jan (Calvin, Cauvin) 85 Kandyd zob. Voltaire Kant Immanuel 189 Kapitał zob. Marks Karol Karol 1, książę Brunszwiku 145 Karol I, z dyn. Stuartów, król Anglii 267 Karol II, z dyn. Stuartów, król Anglii 347,348, 352 Karol V, z dyn. Habsburgów, cesarz rzym.-niem. 84 Karol Wielki (Charlemagne), król Franków, cesarz 112, 120 Kartezjusz zob. Descarles Rene Karzeł zob. Lagerkvist Par Katarzyna II, zwana Wielką, cesarzowa ros. 272 Katarzyna Aleksandryjska (Catharina Alexandrina) św. 149,258 Katarzyna Aragońska, królowa Anglii 338 Katarzyna ze Sieny (wlaśc. Caterina Benincasa) św. 184 Katon Młodszy Utyceński (Marcus Porcius Cato Uticensis) 73 Katullus (Caius Valerius Catullus) Warkocz Bereniki 241

Indeks

kawaler dc la Tour Landry zob. GeofTroy IV dc la Tour Lan­ dry Kawaler z Salamanki zob. Lesagc Alain-Renć Kayser Wolfgang 385 Das sprachliche Kunst werk 384 Keats John 42, 360, 372 Keller Helen 117 Kertesz Andre 271, 272 Keynes Geoffrcy 48 Kierkegaard Soren Aabye 130 Kincaid Jamaica 38 King Henry 217 Kipling Rudyard Joseph 36, 44, 340, 360, 362 Beyond the Pale 41 77ie Drums of the Fore and Aft 42 Something of Myself 39 The Kiss of Laniourette zob. Darnton Robert Klaudiusz (Tiberius Claudius Nero Germanicus), cesarz rzym. 237 Klemens IV (Guy Foulques), papież 62, 251 Klemens V (Bertrand de Got), papież 96 Kleopatra VII Filopalor, królowa Egiptu 304 Klostermann, introligator 272 Kock Paul de 388 Kodeks Napoleona 388 Koldewey Robert 225 Konformista zob. Moravia Alberto

Konfucjusz (właśc. Kong Qiu, zw. także Kongfuzi) 355 Konstancjusz I Chlorus (Flavius Valerius Constantinus Chlo­ rus), cesarz rzym. 259 Konstantyn 1 Wielki (Flavius Valerius Constantinus), ce­ sarz rzym. 71,186,256-259, 261-266, 268 Konstantyn V, z dyn. syryjskiej, cesarz bizantyński 140 Kopciuszek (baśń) 356 Kopernik Mikołaj De revolutionibus orbiurn coelestium (O obrotach sfer niebieskich) 120 Koran 28,67,76,77,186 Kranlz Judith 132 Księżniczka Daisy 133 Kralippos z Aten Wszystko, czego nie powiedział Tukidydes 240 Król Lear zob. Shakespeare William Król światów zob. Fernńndez y Gonzalez Manuel Królewna Śnieżka zob. Grimm Jacob, Grimm Wilhelm Ksenofont z Aten 92 książę Brunszwiku zob. Karol I (Braunschweig-Wolfenbiiltel) Księga dobrej miłości zob. Ruiz Juan Księga piasku zob. Borgcs Jorgc Luis Księgi (Ezechiela, Hioba, Iza­ jasza, Jeremiasza, Kohcleta, Królów, Mądrości, Przysłów,

451

Indeks

Rodzaju, Sędziów, Wyjścia) zob. Biblia Księgi o wierze heretyków 162 Księżna d'Amalfi zob. Webster John księżna de Clćves zob. La Fayette Marie Madcleine dc księżna de Polignac zob. Singer Winnaretta Księżniczka Daisy zob. Krantz Judith Kształcenie mówcy zob. Kwintylian Kubuś Fatalista i jego pan zob. Diderot Denis Kultura odrodzenia we Włoszech zob. Burckhardt Carl Jacob Kurcjusz Rufus (Quintus Curtius Rufus) Historia Aleksandra Wielkiego 237 Kwiatki świętego Franciszka 162 Kwintylian (Marcus Fabius Quintilianus) Kształcenie mówcy 108

Labę Louise, zw. Piękną Powroźniczką 325, 327, 329-335, 344 (Euvres poetiques 326 Labirynths zob. Borges Jorge Luis La Fayette Marie Madcleine de, księżna dc Cleves 285 La Fontaine Jean de Bajki 343 Lagerkvist Par Karzeł 40

452

Lśinez Manuel Mujici Bomarzo 267 Laklancjusz (Lucius Caecilius Firmianus Lactanlius) 255 Lamb Charles 48, 306 Lancaster Joseph 211 Lane Allen 189-191 La Salle Jean-Baptiste de św. 204 Les Rćgles de la bienseance de la cirilite chretienne (Zasady chrześ­ cijańskiej grzeczności) 205 Lear Edward 360 Łebach Lily 38, 39 Lecours Andrć Roch 64-66 Lennox Charlotte The Femałe Quixote 167 Lenoir Alexandre 299 Leon III św., papież 140 Leonardo da Vinci 58, 59, 63 Lersundi y Hormaechea Franci­ sco, gubernator Kuby 156 Lesage Alain Renć Diabeł kulawy 166 Kawaler z Salamanki (Le Bachelier de Salamanque) 166 Przypadki Idziego Blasa 166 Lessing Gotthold Ephraim 145, 148 Emilia Galotti 145 Lester Richard Trzej muszkieterowie (film) 177 Lćvi-Strauss Claude 101 Lewes George Henry History of Philosophy 382 Lewi Icchak ben Meir, rabbi z Berdyczowa 129 Lewis Matthew Gregory Mnich 168

Indeks

Lewis (Harry) Sinclair Ulica Główna 35 Libri Gugliclmo Icilio Timoleone, hrabia Carrucci della Somaia 301-304, 306, 307 Licyniusz (Valcrius Licinianus Licinius), cesarz rzym. 256, 257,261 Lettres portugaises zob. Alcoforado Mariana Lisi do Rzymian, Listy św. Pawła zob. Biblia Literatura europejska i łacińskie średniowiecze zob. Curtius Ernst R. Liwiusz (Titus Livius) 132, 351 Lizjasz, mówca grecki 89,90, 124 Lobo Francisco Rodriguez 31 Locher Jacqucs 365 Lolita zob. Nabokov Vladimir London Jack (właśc. John Griffith Chaney) 352 Lope de Vega zob. Vega Carpio Lope Felix de Lotta w Weimarze zob. Mann Thomas Lovecraft Howard Phillips 43 Love for Love zob. Congreve William Lucjusz Werus (Lucius Aurelius Verus) 256 Ludwik XI, król Francji 149 Ludwik XIV, król Francji 103 Luis de Granada (Ludwik z Gre­ nady) Introducción del sinibolo de la fe (Wprowadzenie do symbolu wiary) 216

Lukacs Gyórgy 133 Luter Marcin (Martin Luthcr) 84,85,104,347,360

Łucja św. 359

Macaulay Thomas Babington 347 McLuhan Marshall 148 Macready William Charles 319 Madden Frederic 301,302 Maesta (obraz) zob. Martini Simone Mahaut z Artois, hrabina 162 Mahomet (Muhammad Ibn Abd Allah), prorok 76 Maksencjusz (Marcus Aurelius Valerius Maxentius), cesarz rzym. 257,258 Mallarme Stćphanc 375 Mallowan Max, mąż A. Christie 189 Maltę. Pamiętniki Malte-Lauridsa Brigge zob. Rilke Rainer Maria Małe kobietki zob. Alcott Louisa May Małgorzata z Nawarry 285 Al-Mamun, kalif abbasydzki 248 Mandeville John 386 Manguel Pablo, ojciec Alberto Manguela 32,34,188 Manguel Rachel 133 Manisztusu, król akadyjski 229 Mann Heinrich 352

453

Indeks

Mann Ihomas 130 Józef i jego bracia 40 Lotta w Weimarze 45 Manrique Jorgc 370 Manucjusz (Aldus Manutius) 183-185, 188 Marcjalis (Marcus Valerius Martialis) 75,173,312 Marco Polo zob. Polo Marco Marek Aureliusz (Marcus Aurelius Antoninus), cesarz rzym. 256 Rozmyślania 158 Maria 1 Tudor, królowa Anglii 180 Maria Magdalena 23, 304, 329 Marie de France 277 Marino Giambattista 41, 385 Marks Karol (Karl Marx) 352 Kapitał 245 Marmion zob. Scott Walter Martineau Harriet Autobiographical Memoir 165 MartinezSaturnino 155 Martini Simone 273-278, 280 Maesta (obraz) 280 Zwiastowanie (obraz) 273,275, 280 Martorell Joanot Historia słynnego rycerza Tyranta Białego (Tirante el Blan­ co) 281 Martwe dusze zob. Gogol Niko­ łaj W. Masson Paul 252 Mateusz Ewangelista 141 matka Aleksandra III Wielkiego zob. Olimpias

454

matka Coletle zob. Colette Adćle Eugenie Sidonie matka Franęois Villona 149-151 Matka Michitsuny Dziennik końca lata (Dziennik ulotnych chwil) 293 matka R.M. Rilkego zob. Rilke Sophie matka W. Whitmana zob. Whitman Louisa van Velsor Maud zob. Tennyson Alfred Maurois Andre Ariel 190 Mauthner Fritz 127 May Karl Friedrich 36 Skarb w srebrnym jeziorze 281 Mazzei Ser Łapo 162 Mądrość Jezusa, syna Syracha 278 Mądrość Salomona 278 mąż A. Christie zob. Mallowan Max Melania Młodsza, kopislka 381 Melania Starsza 381 Meliador zob. Froissart Jean Memoires zob. Stael-Holstein Annę Louise Germainc de Menander (Menandros) 238 Mencken Henry Louis 355 Merimće Prosper 303, 304 Merlin Jacques-Simon 300 Metalious Grace Peyton Place 35 Mcynell Francis 185 MichaelScot (Michael Scotus) 248 Michał Anioł (właśc. Michclangelo di Ludovico Buonarroti Simoni) 262

Indeks

Michelct Jules Historia Francji (LHistoire de France) 198 Mili John Stuart 381 Miller Henry Valentinc 198 Milton John 360, 385 Raj odzyskany 42 Miss Lonelyhearts zob. West Nathanael Mistrz kardynała Jeana Rolina 278 Mistrz Ołtarza Albrechta 363 Miszna zob. Talmud Mitrydates VI Eupator, król Pontu 305 Mnich zob. Lewis Matthew Gregory Mojżesz 92, 106, 125,128,140-143, 262 Molier (Moliere, właśc. Jean Baptiste Poquelin) 318 Monika św., matka św. Augu­ styna 71 Monroe Marilyn (właśc. Norma Jeane Morlenson) 370 Montaigne Michel Eyquem de O wychowaniu dzieci 33 Montchenu Jean dc 191 Moorhous William Sefton 36 Moravia Alberto Konformista 35 Morris William 188 Mowy zob. Cyceron Murasaki Shikibu 49, 287, 291-293 Opowieść o księciu Genji 287, 289-294

Murray Gcordie 164 Myers Carothers Bclle 348 Myśli zob. Pascal Blaisc

Nabokov Vladimir 133 Lolita 35 Nabuchodonozor 1, król Babilo­ nu 225 Nanctte zob. Champion Antoinette Napoleon I Bonaparte, cesarz Francuzów 298 Das Narrenschijf zob. Brani Sebastian Ncleus ze Skepsis 240 Nelson Ted 389 Nelson Thomas 189 Neron (Nero Claudius Drusus Germanicus Caesar), cesarz rzym. 304, 361 Neruda Pablo 45 Nerval Gćrard dc (właśc. Gćrard Labrunie) 369,385 New Arabian Nights zob. Stevenson Robert Louis Nędznicy zob. Hugo Victor Marie Niech bestia zdycha zob. Blakc Nicholas Nietzsche Friedrich 345 Nightmare Abbey zob. Pcacock Thomas Love Nil z Ancyry św. 138,139, 141-143 Notebooks zob. Butler Samuel Nouveau traite de la civilite qui se pratique en France parnii

455

Indeks

les honnestes gens zob. Courtin Antoine de Nowy Testament zob. Biblia

O czym szumią wierzby zob. Grahame Kenneth O kryterium zob. Ptolemeusz Klaudiusz O miłości Teogonisa i Charikles 89 O naśladowaniu Chrystusa zob. Tomasz a Kempis O pocieszeniu, jakie daje filozofia zob. Boecjusz O straszliwym niebezpieczeń­ stwie czytania zob. Voltaire O wychowaniu dzieci zob. Montaigne Michel Eyquem de Odyseja zob. Homer CEuvres poetiąues zob. Labę Louise ojciec Colette zob. Colette Jules-Joseph ojciec J. Austen zob. Austen George ojciec A. Manguela zob. Manguel Pablo ojciec R.M. Rilkego zob. Rilke Joseph ojciec W. Whitmana zob. Whitman Walter Oktawian August (Caius lulius Caesar Octavianus Augustus), cesarz rzym. 268, 351 Olearius Paul De fide concubinarum in sacerdotes 366

456

Olimpias, matka Aleksandra III Wielkiego, królowa 73 Olimpidorus, bp 139 Ongania Juan Garlos 45 Opactwo Northanger zob. Au­ sten Janc Opowieści kanterberyjskie zob. Chaucer GeofTrey Opowieść o księciu Genji zob. Murasaki Shikibu Opowieść ucieszna zob. Scarron Paul Opowieść wigilijna zob. Dickens Charles Opuscula zob. Auzoniusz Orland szalony zob. Ariosto Ludovico Orleański Karol zob. Charles d’Orlćans Orsini, ród 267 Orwell George (właśc. Erie Ar­ thur Blair) 191 Orygenes 141 Osbourne Lloyd The Ebb Tide (z Robertem L. Stevensonem) 268 Owidiusz (Publius Ovidius Naso) 37, 116, 183,316, 351,380 Kalendaria (Fastf) 118 Ozick Cynthia 206

Pachomiusz Starszy, egipski mnich 305 Paine Thomas 212 Paley William Evidences (A View of the Evidences of Christianity) 381

Indeks

Palgrave Francis Turner Golden Treasury 382 Pamuk Orhan Dom ciszy 49 Panie z Cratiford zob. Gaskcll Elizabeth Paolo, kochanek 11 Papin i Giovanni Dwa obrazy w sadzawce 42 Parker Dorothy 370 Pascal Blaise 378 Myśli 85 Pauker Hans 351 Paulinus Valcrius, przyjaciel Pliniusza Młodszego 312 Paweł Ernst 133 Paweł (Paweł z Tarsu) św. 268, 274, 279, 281 Peacock Thomas Love Nightmare Abbey (Straszne Opactwo) 318 Pepys Samuel 360 Perez Galdós Benito Episodios nacionales 166 Perón Juan Domingo 46 Perrin Ennemond 332 Persky Stan 31 Pessoa Fernando Autopsicografia 133 Peter Lombard (Petrus Lombardus), bp Paryża 248 Pelrarca (Petrarka) Francesco 87, 88, 95-98, 184, 332 Africa 96 De viris ilhistribus (O sławnych mężach) 96, 97 Secretuni meum 87,95,96

Petroniusz (Titus Petronius), zw. Arbiter eleganliae Satyryki 202 Petrus Pictor 160 Peucer Caspar 266 Peyton Place zob. Mctalious Grace Philobiblon zob. Bury Richard de Piccolomini Eneasz Sylwiusz zob. Pius II Pickering William 187 Pico della Mirandola Giovanni 183 Piekło zob. Dante Alighieri Pieśni Osjana 212 Pieśń o Nibelungach 212 Pieśń o sobie zob. Whilman Walt Pięcioksiąg z Tours 303 Pinochet Ugartc Augusto 354 Pintcr Harold 46 Piotr Hiszpan (Petrus Hispanus) 113 Piranesi Giovanni Battista 41 Pismo Święte zob. Biblia Pitagoras 304 Pius II (Acneas Silvio Piccolomi­ ni), papież 181 Plantin Christophe 185 Plateroyyo zob. Jimenez Juan Ramón Plath Sylvia 378 Platon 92,124,125,183,189,284, 355,386 Dialogi 85 Platter Thomas 105 Playfair, rodzina 203 Pleban z Wakefieldu zob. Goldsmith Oliver

457

Indeks

Pliniusz Młodszy (Caius Plinius Caeciłius Secundus) 49, 161, 309-314,318,319, 321-323 Pliniusz Starszy (Caius Plinius Secundus) 172, 309, 361 Plotyn 245 Plularch z Cheronei 73 Podróże zob. Polo Marco Podróże Gulliwera zob. Swift Jonathan Pol Pot (właśc. Salolh Sar) 371 Polenta Guido Novello da 315 Pollak Oskar 135 Polo Marco Podróże [Opisanieświata] 162 Polychronicon zob. Higden Ranulphi, Jan zTrevisa Pope Alexander 360 Pukiel porwany 241 Pound Ezra 40, 210,211 The Pourtraicture of His Sacred Majesty in His Solitudes and Sufferings [Charles] (Portret Jego Świętej Wysokości w samotności i cierpieniu) 389 Powieść o Aleksandrze 202 Powieść o Lisie 161 Powieść o Róży zob. Wilhelm z Lorris, Jan z Meun Powieść o siedmiu mędrcach 203 Pół żartem, pół serio (film) 370 Prcscolt, żona C. Prescotta 191 Prescott Clifford 191 Prćvost d’Exiles Anloinc Pranęois Historia Manon Lescaut i ka­ walera des Grieux (Manon Lescaut) 166

458

Protagoras z Abdery 351 Protoewangelia Jakuba 274 Proust Marcel 198-200, 207, 303, 352, 384, 385 Przemiana zob. Butor Michel Przemiana zob. Kafka Franz Przygody Hucka Finna zob. Twain Mark Przypadki Idziego Blasa zob. Lcsage Alain-Renć Psalmy zob. Biblia Ptolemeusz I Soler, król Egiptu 172, 173, 238 Ptolemeusz II Filadelfos, król Egiptu 240, 366 Ptolemeusz III Euergetes, król Egiptu 240 Ptolemeusz Klaudiusz (Claudius Ptolemaeus) 60, 62 Almagest 120 O kryterium 73 Ptolemeusze, dynastia 237, 240 Pukiel porwany zob. Pope Alexander Puszkin Aleksandr S. 189

Queen Ellery 272 Queirós Jose Maria Eęa de Ród Maia 46 Quevedo y Villegas Francisco de 360 Quiroga Horacio 283

Rabelais Franęois 166, 354 Gargantua i Pantagruel 266

Indeks

rabin z Lublina zob. Horowic Jakub Izaak Racine Jean Baptiste 272,328 Andromacha 89 Berenika 89 Rainolds John 336 Raj odzyskany zob. Milton John Ramclli Agostino 177 Raszi (akronim; Szlomo ben Icchak), rabbi 129,130 Rcad Herbert Zielone dziecko 40 Les Regles de la biensćance de la civilitć chrćtienne zob. La Salle Jean-Baptiste de Der Reiter und der Bodensee zob. Schwab Gustav Religio Medici zob. Browne Thomas Rcstitus Claudius 309 Rewolucja Francuska zob. Carlyle Thomas Rhenanus Beatus 102-105,113, 116,118-121 Rici Franco Maria 137 Richards Grant 189 Rilke Joseph, ojciec R.M. Rilkcgo 330 Rilke Rainer (Renć) Maria 40, 325-328, 330-335, 343, 344, 379 Maltę. Pamiętniki Malte-Lauridsa Brigge 329 Rilke Sophie, matka R.M. Rilkego 330 Robert Marthe 133 Rodin Augustę 325 Rogers Bruce 193

Rogers Samuel Italy 381 Rogct’s Thesaurus 93 Rojas Fernando dc Celestyna 315 Rolland Romain 272 Ronsard Picrrc dc 328,332 Rosc Jonathan 382 Rossctti Dante Gabriel 320,360 Rousseau Jcan-Jacqucs 382 Wyznania 319 Rozmyślania zob. Marek Aure­ liusz Ród Maia zob. Qucirós Jose Maria Eęa de Ruiz Juan Księga dobrej miłości 386 Rushdi Salman 264 Szatańskie wersety 281 Rycerze zob. Arystofancs z Aten Ryszard II, król Anglii 316

Sabellicus (Marcus Antonius Coccius) 116 Sacks Oliver 66 Sade Donatien Alphonse Franęois de 48 Safona (Safo) 372 Sainlc-Beuve Charles Augustin 46, 199, 369 Salgari Emilio 284 The Tigers of Malaysia 36 Salingcr Jerome David Dziewięć opowiadań 40 Salvino degli Armati 362 Sanchez Mario 157, 158 Sanditon zob. Austen Jane

459

Indeks

Santayana George 216 Sarashina, pisarka 290 Sargon I Wielki, król akadyjski 232 Sarraute Nathalie 313 Sartre Jcan-Paul 31 Sasanidzi, dynastia 259 Satyryki zob. Pctroniusz Sayers Dorothy L. 190, 360 Scala Alberto Carfrancesco della, zw. Cangrandc 125 Scarron Paul Opowieść ucieszna (Lc Roman comiąue) 166, 300 Schiller Friedrich 98, 155, 360 The Schoolniistres zob. Shcnstone William Schopenhauer Arthur 360 Schwab Gustav Der Reiter und der Bodensee 98 Scott Walter 168, 212 Marmion 167 Scypion Afrykański Młodszy (Publius Cornelius Scipio Aemilianus Africanus Mi­ nor) 87 Seasons zob. Thomson James Secretum meum zob. Petrarca Francesco Sefer Jecira (Księga Tworzenia) 28, 30 Segur de (Zofia Roslopczyna), hrabina 283 Semprun Jorge 45 Seneka Młodszy (Lucius Annaeus Sencca) 74, 366, 367,371 Serafini Luigi 138, 143 Codex Seraphinianus 137

460

Septem narrationes de caede monarchorum et de Theodulo Filo 138 Serce zob. Dc Amicis Edmondo Scrwiusz (Maurus Servius Honoratius) 79 Seuse Heinrich (Henryk Suzon) L’Horloge de Sapience (Klep­ sydra mądrości) 278, 279 Sforza Francesco Maria („II Duchetlo”) 175, 176 Sforza Gian Galcazzo 175 Shakespeare William 42, 93, 189, 203,212,219, 340, 379 Hamlet 31, 281 Król Lear 373 Zimowa opowieść 186 Shaw (George) Bernard 354 Shelley Percy Bysshe 199, 322 Shenslone William The Schoolmistress 186 Shi Huangdi (Szy Huang-ti), cesarz chiński 351 Shónagon Sei 292, 294 Zapiski spod wezgłowia, czyli Notatnik osobisty 289-291, 293 Sidney Philip 385 Sielanki zob. Tcokryt SillitoeAlan 198 Silva Antonio Jose da 370 Singer Winnaretta, księżna de Polignac 207 Sir Thomas Browne zob. Woolf Virginia Skarb w srebrnym jeziorze zob. May Karl Friedrich Skeat Walter W. 40

Indeks

Skvorccky Joscf 201 Smith Anna 188 Smith Betty A Tree Grows in Brooklyn 39 Smith Henry Walton 188 Sofokles 183,212,238 Sokrates 48,89-92,124, 125, 371,372 Something of Myself zob. Kipling Rudyard Sordello, trubadur 161 Southey Robert Espriella’s Letters 167 Spartianus Aelius (Eliasz) 265 Speculum maius zob. Wincenty z Bcauvais Spina, mnich 362 Spinoza Baruch Traktat teologiczno-polityczny yj Spock Benjamin McLanc 201 Das sprachliche Kunstwerk zob. Kayser Wolfgang Squarcia Lucrezzia, ladacznica 184 Stael-Holstein Annę Louise Germaine de, Madame Mćmoires 199 Stare i nowe historie, zbiór opo­ wieści z czasów dynastii Ming 355 Stary Testament zob. Biblia Steinbcck John 352 Steiner Georgc 333 Stendhal (wlaśc. Maric-Henri Bcyle) 388

Stephenson Craig 5 Sternc Laurencc Tristram Shandy (Zycie i myśli JW Pana Tristrama Shandy) 37,389 Stevenson Robert Louis 33,44, 268,387 The Ebb Tide (z Lloydem Osbourncem) 268 New Arabian Nights 41 Wyspa skarbów 35 Stowe Harriet Beecher Chata wuja Toma 283 Strabon 239,240 Svevo Italo Zeno Cosini 40 Swetoniusz (Caius Suctonius Tranquillus) 79,116 Żywoty cezarów 311 Swift Jonathan 205 Podróże Gulliwera 193,253 Sydoniusz Apolinary (Sidonius, Caius Sollius Modestus Sidonius Apollinaris) 175, 246, 314 Sylvester Prierias (Silvestro Mazzolini da Prierio) 84 Szatańskie wersety zob. Rushdi Salman Szlomo ben Icchak zob. Raszi Szymon Sprawiedliwy 38

Śmierć Wergilego zob. Broch Hermann Śniegi Kilimandżaro zob. He­ mingway Ernest

461

Indeks

Tacyt (Publius [Caius] Cornelius Tacitus) 253,312 Tagore Rabindranath (właśc. R. Thakur) 360 Tajemnica Edwina Drooda zob. Dickens Charles Tajemnicza historia w Styles zob. Christie Agatha Tallemant des Reaux Gedeon 302 Talmud 30,128,129 Gemara 128 Miszna 128 Tarkwiniusz Pyszny (Tarquinius Superbus), król Rzymu 256 Tauchnitz Christian Bernhard 189 Telestes 238 Tcnnyson Alfred 360 Ma ud 319, 320 Tcodozjusz I Wielki (Flavius Theodosius), cesarz rzym. 72,138 Teofil, cesarz bizantyński 140 Teofil z Aleksandrii, bp 258 Teofrast z Eresos 239,240, 284 Teokryt Sielanki 385 Teresa z Avila św. 285 Terry Ellen 385 Tertulian (Quintus Septimius FlorentiusTertullianus) 141 Theodulus, syn św. Nila 138,139 Thomas Alan G. 183 Thomas Dylan 40, 313 Thompson Lawrence S. 304 Thomson James Seasons 381 Three Weeks zob. Glyn Elinor

462

Thurber James 360 The Tigers of Malaysia zob. Salgari Emilio Tirano Banderas zob. Vallc-Inclan Ramón del Toleranzpatent, dekret cesarza Józefa II Habsburga 126 Tołstoj Lew N. 354 Tomasz a Kempis 38, 198 O naśladowaniu Chrystusa 36 Tomasz z Akwinu (Akwinata) św. 54, 93, 95, 126, 150, 249, 275, 364 Tommaso da Modena 362 Tournes Jean de 329, 332 Trajan (Marcus Ulpius Traianus), cesarz rzym. 266 Traktat teologiczno-polityczny zob. Spinoza Baruch Traps for the Young zob. Comstock Anthony A Tree Grows in Brooklyn zob. Smith Betty Trevor-Roper Patrick 361 Tripitaka Koreana 23 Tristram Shandy zob. Sterne Laurence Troilus i Criseyda zob. Chaucer Geoffrey Tronchin, lekarz 166 Trzej muszkieterowie zob. Du­ mas Alexandre Trzej muszkieterowie (film) zob. Lester Richard Tukidydes z Aten 183, 240 Twain Mark (właśc. Samuel Langhorne Clemens) Przygody Hucka Finna 35

Indeks

The Twilight Zonę (Strefa mro­ ku), serial TV 360 Tyndalc William 104,338, 339 Tytus (Titus Flavius Vespasianus), cesarz rzym. 165

Ulica Główna zob. Lewis Sinc­ lair Ulisses zob. Joyce James Unamuno y Jugo Miguel de 30, 360 Upaniszady 85

Valery Paul Ambroise 132 Valle-Inclan Ramón del Tirano Banderas 386 Vega Carpio Lope Fćlix de 45 Vega Garcilaso dc la zob. Garcilaso de la Vega Verlaine Paul Marie 375 Verne Jules 36 Videla Jorge Rafael 357 Vigil Constancio C. 283 La Horniiguita Viajera 153 Villedieu Alexander de 115 Doctrinale puerorum 113 Villon Franęois 149-151, 315 Vinci Leonardo da zob. Leonar­ do da Vinci Volney Constantin-Franęois de Chassebocuf de 212 Voltaire (Wolter, właśc. Franęois-Maric Arouct) 272, 355, 382 Kandyd 245

O straszliwym niebezpieczeń­ stwie czytania 351 Yoluspa 255 Voragine Jacopo da Złota legenda 154 Yraie maniere dapprendre unelangue quelconque zob. Adam Nicolas Vrain-Lucas Denis 304

Wagner Richard 281 Walcriusz Maksymus (Marcus Valerius Maximus) 116 Waley Arthur 289 Walton Izaak 23 Walt Whitnian zob. Dutton Geoffrey Warkocz Bereniki zob. Katullus Warner Sylvia Townsend 45 Waugh Evelyn 43 Webster John Księżna d'Amalfi 42 Webster Noah 388 Wells Herbert Gcorge 31, 352 Wergiliusz (Publius Vergilius Maro) 11,46,88, 89,99, 118, 183,184, 245, 262-268, 316, 351,372 Bukoliki 118 Eneida 79, 266, 267 Georgiki 118 West Nathanael Miss Lonelyhearts 378 West Rebecca 373 Westhus Jean de 115 Wędrówka pielgrzyma zob. Bunyan John

463

Indeks

Wharton Edith 206, 207 While Edmund 294 Whitman Louisa van Vclsor, matka W. Whitmana 212 Whitman Walt 209-216, 221,354 Pieśń o sobie 209 Źdźbła trawy 209-211 Whitman Walter, ojciec W. Whitmana 212 Wichrowe wzgórza zob. Bronie Emily Wielka Encyklopedia Francuska zob. Alemberl Le Rond Jean d’, Diderot Denis Wilbur Richard 235 Wilde Oscar (Fingal O’Faherite Wills) 214, 354 Bądźmy poważni na serio 294 Czytać albo nie czytać 381 Wilhelm IX Trubadur, książę Akwitanii i Gaskonii 161 Wilhelm z Lorris (Guillaume de Lorris) Powieść o Róży 203 Wilkins John 42 Wimpfeling Jakob 113 Wincenty z Beauvais Speculum maius 255 The Wishing Chair zob. Blyton Enid Wittrock Merlin C. 67,68 Wolter zob. Voltaire Woman in the Nineteenth Century zob. Fuller Margaret Woolf Virginia 380 Sir Thomas Browne 7 Wordsworth William 360 Wright Frances 212

464

Wszystko, czego nie powiedział Tukidydes zob. Kratippos z Aten WyclifTe John 336 Wyspa skarbów zob. Stevenson Robert Louis Wyznania zob. Augustyn św. Wyznania zob. Rousseau Jean Jacques

Yeats William Butler 360 Yorio Orlando Virgilio, ksiądz 357 Young Emily Hilda 190

Z dala od zgiełku zob. Hardy Thomas Zakonnica zob. Diderot Denis Zamek zob. Kafka Franz Zapiski spod wezgłowia, czyli No­ tatnik osobisty zob. Shónagon Sei Zaratusztra (Zoroaster), perski prorok 263 Zbrodnia i kara zob. Dostojew­ ski Fiodor M. Zeno Cosini zob. Svevo Italo Zenon z Kition 133 Zielone dziecko zob. Read Her­ bert Ziemia zob. Zola Emile Zimowa opowieść zob. Shakespeare William Zimri-Lim, król Mari 230 Złota legenda zob. Voraginc Jacopo da

Indeks

Zola Cmilc 352 Ziemia 386 Zoroaster zob. Zaratusztra Zwiastowanie (obraz) zob. Giotto di Bondone Zwiastowanie (obraz) zob. Mar­ tini Simone

Zycie i myśli JW Pana Tristrama Shandy zob. Stcrne Laurence Żywot św. Ludwika zob. Joinville Jean de Żywot Świętego Grzegorza 198 Żywoty cezarów zob. Swctoniusz

żona Ch. Dickensa zob. Dickens Catherine

Źdźbła trawy zob. Whitman Walt

Spis rzeczy Ostatnia strona

9

Ostatnia strona

11

Odmiany czytania

51

Czytające cienie 53 Czytanie po cichu 71 Księga pamięci 87 Nauka czytania 101 Brakująca pierwsza strona 123 Czytanie z obrazków 137 Czytanie słuchem 153 Forma książki 171 Lektura intymna 195 Metafory czytania 209

Władza czytelnika

223

Początki 225 Porządkowanie wszechświata 237 Odczytywanie przyszłości 255 Czytel n ik symbol iczny 271 Czytanie w zamkniętej przestrzeni 283 Kradzież książek 297 Czytający autor 309 Tłumacz jako czytelnik 325

466

Spis rzeczy

Zakazane lektury 347 Książkowy Głupiec 359

Dopiski na wyklejce Dopiski na wyklejce Podziękowania

Przypisy Indeks

393 437

391

375 377

Tytuł oryginału History of Reading Projekt okładki, stron tytułowych i logotypu serii Łukasz Piskorek

Redaktor prowadzący Kamil Piwowarski Opracowanie redakcyjne, indeks Ryszarda Krześka

Korekta Piotr Królak, Małgorzata Denys

Ilustracje pochodzą z WikiCommons (z wyjątkiem: s. 52 - www.usu.edu, s. 234 - caminao.blog, s. 296 - www.snl.no)

© Alberto Manguel c/o Schavelzon Graham Agencia Literaria www.schavclzongraham.com © for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023 © for the Polish translation by Hanna Jankowska

Księgarnia internetowa www.piw.pl Polub PIW na Facebooku! www.lb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

Wydanie pierwsze PIW, Warszawa 2023 Państwowy Instytut Wydawniczy ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa tel. 22 826 02 01 e-mail: [email protected]

Druk i oprawa: Drukarnia TOTEM Sp. z o.o.

ISBN 978-83-8196-669-6

Historia czytania to usiana anegdotami wędrówka przez la­

birynty biblioteki ludzkości, której patronem jest Jorge Luis Borges. Nieprzypadkowo: Alberto Manguel był lektorem

ociemniałego Borgesa i - jak niegdyś Borges - dyrektorem Biblioteki Narodowej Argentyny. Manguel opowiada o niewyczerpanym bogactwie praktyk

czytelniczych. O czytaniu na głos i po cichu. W rozmaitych warunkach. O różnorodności materialnego wymiaru tekstu. O tym, jak niezwykle złożonym doświadczeniem kulturowym jest czytanie. O skomplikowanej, angażującej wszystkie zmy­

sły relacji między czytającym a tekstem. Od Arystotelesa po

czasy współczesne, od tabliczek klinowych po ekrany kom­

puterów.

ISBN 978-83-8196-669-6

9 788381 966696

Księgarnia internetowa www.piw.pl Książka dostępna jako e-book cena 55 zł