Dzienniki, T. 35: 1933 V - 1936 III [35]

Biblioteka Uniwersytecka w Wilnie. Oddział rękopisów. Zespól 75, spr. MR11 Vilniaus universiteto biblioteka. Rankraščių

303 57 5MB

Polish Pages [583] Year 1933

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Recommend Papers

Dzienniki, T. 35: 1933 V - 1936 III [35]

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

1

Sczytanie: Mirosława Sienkiewicz Weryfikacja: Jan Sienkiewicz Dziennik rok 1933 (maj-grudzień), rok 1934, rok 1935 i rok 1936 (styczeń-marzec). Michał Römer profesor Uniwersytetu im. Witolda Wielkiego w Kownie, doktor praw.Kowno, 1933.V.21 tom XXXV. 21 maja, rok 1933, niedziela Skończyłem dziś artykuł dla rumuńskiej „Revista de Drept Public”, redagowanej przez prof. Pawła Negulescu w Bukareszcie (brata prof. Dymitra Negulescu, sędziego w Trybunale Międzynarodowym w Hadze). Jest to czasopismo trymestralne, organ „Institutul de Stiinte Administrative al Romaniei” (Instytutu Rumuńskiego Nauki Administracji), który w roku ubiegłym mianował mię swoim członkiem-korespondentem i prosił o współpracownictwo w piśmie. Mój artykuł jest duży, zatytułowany „L’évolution constitutionnelle en Lithuanie”. Rękopis dałem Zitce Komorowskiej do skopiowania na maszynie. Pisany po francusku. Z Zitką spędziłem dziś kilka godzin. Zastałem u niej księcia Radziwiłła z Towian, który ją umawiał na lato w charakterze guwernantki do swoich dzieci. Byłem z Zitką w kinie, w mleczarni „Pienocentro” i w kawiarni. Tak mi mój dzień wdowi zeszedł. 22 maja, rok 1933, poniedziałek Bardzo ochłodło. Właściwie wielkich upałów dotąd jeszcze nie było. Rano miałem posiedzenie komisji konsultantów do spraw kłajpedzkich, na którym omawiany był projekt ustawy o ogłoszeniu przez gubernatora ustaw państwowych, mających działać na terenie kłajpedzkim i zasady ustawy językowej w Kłajpedzie. Po obiedzie odbywały się u mnie egzaminy studenckie. Zdawało pięciu studentów. Egzaminy powiodły się dobrze. W liczbie tematów, wskazanych przez Wydział Prawniczy dla konkursu prac naukowych studenckich, jest temat, zgłoszony przeze mnie, dotyczący analizy porównawczej pięciu konstrukcji autonomicznych współczesnych; są to autonomie Kłajpedy w Litwie, Wysp Alandzkich w Finlandii, Śląska w Polsce, Rusi Karpackiej w Czechosłowacji i Katalonii w Hiszpanii. Temat ten obudził zainteresowanie wśród studentów, bo oto już trzech studentów zwróciło się do mnie z prośbą o wskazówki co do bibliografii i metody traktowania tematu. Są to studenci prawnicy Majewski, Tadeusz Zaleski i Józef Sližys; zwłaszcza dwaj ostatni są poważni i zdolni chłopcy. 23 maja, rok 1933, wtorek Rano miałem posiedzenie w Radzie Stanu odnośnie do przepisów projektu ustawy sądowniczej dotyczących Kłajpedy. Omawiane były pewne szczegóły, przekazane przez Prezydenta Rzeczypospolitej do oszlifowania. Wieczorem miałem wykład bieżący na II semestrze i colloquium tamże. Skądinąd nic szczególnego. Coraz oczywistsze jest dla mnie, że o mojej kandydaturze na wyborach rektora nie będzie mowy, bo gdyby się kandydatura moja wyłaniała poważnie i była wśród profesury debatowana, to ktokolwiek rozmawiałby ze mną na temat. Tymczasem nikt ze mną ani słowa o tych wyborach nie rozmawia. Bardzo ciekaw jestem, kto będzie wybrany. Jurgutis? Žemaitis?... Jurgutis mógłby być niezłym rektorem, od Žemaitisa byłby właściwszy, bo Žemaitis, człowiek bardzo poczciwy, nie ma

2

szerokiej głowy, jest dość tchórzliwy, w ogóle za mało indywidualny. Tylko że obaj – Žemaitis i Jurgutis – nie mogą się wykazać żadnymi drukowanymi pracami naukowymi. U Jurgutisa ten brak może by zdołała zastąpić jego działalność finansowa jako twórcy waluty litewskiej (lita) na stanowisku kierownika Banku Litewskiego, która mu wyrobiła imię w świecie finansowym, ale Žemaitis nawet tego nie ma i może się wykazać li tylko broszurami popularnymi. 24 maja, rok 1933, środa Przed obiadem miałem w Radzie Stanu posiedzenie komisji, pracującej nad tzw. metrykacją cywilną. Komisja ta, której przewodniczę i która obecnie składa się ze mnie, prof. Kriščiukaitisa, Ciplijewskiego i referenta Raczkowskiego, zajęta jest obecnie opracowaniem projektu ustawy o małżeństwie, uwzględniającej ewentualne małżeństwo cywilne, równoległe czy raczej alternatywne do małżeństwa kościelnego. Redakcja projektu należy do referenta Raczkowskiego. Praca komisji postępuje bardzo powoli. Ani mowy nie ma o tym, abyśmy do wakacji pracę zakończyli. Oprócz rozdziałów o ślubie małżeńskim i o rozwodzie ustawa ma obejmować także stosunki osobiste i majątkowe między małżonkami i między rodzicami a dziećmi. Będzie to reforma i zarazem unifikacja prawa małżeńskiego jako jednego z działów przyszłego kodeksu cywilnego Litwy. Po obiedzie spędziłem parę godzin na posiedzeniu u Prezydenta Rzeczypospolitej w sprawie tych przepisów projektu ustawy o sądownictwie, które dotyczą Kłajpedy. Omawiana była głównie kwestia dozoru prokuratury kłajpedzkiej. Minister spraw zagranicznych Zaunius wciąż usiłuje, że tak powiem, wstawiać pałki między koła i hamować wszelką inicjatywę w uporządkowaniu stosunków kłajpedzkich; nie byłoby w tym nic dziwnego i stanowiłoby to tylko zwyczajną i zupełnie zrozumiałą ostrożność w traktowaniu tej trudnej kwestii przez ministra, zdającego sobie sprawę z odpowiedzialności międzynarodowej Litwy w tym przedmiocie, gdyby nie to, że Zaunius robi to w sposób dziwnie jakoś kapryśny, nieobliczalny, tu czepiający się drobiazgu, tam znów tolerujący gest jak najszerszy interwencji, wreszcie w każdym następującym przemówieniu zmieniający radykalnie front i nagle ustępujący tam, gdzie przed chwilą był twardy, a znów upierający się tam, gdzie przed chwilą wszystko akceptował bez zastrzeżeń. I sam nie wiem, co mu jest w stosunku do mnie – czy mi zazdrości uznania mię za specjalistę, czy się gniewa na mnie – ale zdaje się specjalnie szuka wszystkiego, co by mogło specjalnie moje stanowisko podważyć i z reguły przeciwstawia się wszystkiemu, co ja tylko podniosę lub powiem; gdy natomiast ja mam jakąś wątpliwość i podnoszę szkopuł, to Zaunius natychmiast uzbraja się w odwagę i zbija moje wątpliwości, gotów akceptować tezy najryzykowniejsze i najdalej idące. Zresztą zwyciężamy go na tych posiedzeniach. Była dziś u mnie z wizytą Halina Zasztowt-Sukiennicka z Wilna, córka mego przyjaciela Aleksandra Zasztowta, dziś znana adwokatka wileńska, która przyjechała tu dla poznania Litwy Niepodległej. Rządność Litwy zaimponowała jej. Przywiozła mi bardzo serdeczny list od Bronisława Krzyżanowskiego, który też bardzo pokochał Kowno i Litwę niepodległą. 25 maja, rok 1933, czwartek Na obiedzie była u mnie Zitka Komorowska. Na godz. trzecią byłem zaproszony na uroczystość otwarcia nowej korporacji studentek kierunku ludowego „Rimtis”. Nie mogłem się tam udać, bo na godz. czwartą miałem w mieszkaniu wyznaczone colloquium dla grona studentów. Skorzystałem wszakże z tej okazji, aby w pozdrowieniu pisemnym, które, jak się spodziewam, znajdzie odgłos w kołach ludowców, a może też w ich prasie („Lietuvos Žinios”), wyrazić moje stanowisko istotne w moich dążeniach do uzasadnienia nowych form społeczno- i państwowo-konstytucyjnych,

3

przeciwstawiających się wprawdzie demokracji indywidualistycznej, ale nie zrywających wcale z humanizmem i ideałami wolnościowymi. Była to moja odpowiedź pośrednia na pewne skierowane do mnie posądzenie o nawrócenie się do haseł obozu nacjonalistycznego i faszyzmu jako takiego. Oto treść tego pozdrowienia: „Didžiai Gerbiamosios i Brangios Korporantes! Deja – akademinės tarnybos pareigos – iš anksto studentams paskirtas colloquium‘as – sutrukdė man asmeniškai dalyvauti Jūsų iškilmėse. Tad leiskite man bent raštu Jums pareikšti mano jausmus. Jūsų tvirtas idėjinis kapitalas, kaip vainikas supintas iš Jūsų aiškių įsitikinimų žiedų, Jūsų jaunystės ir skaisčios moters sielos gėlių, sudaro brangų indėlį į mūsų plačios akademinės visuomenės turtus. Mūsų gadynės socialiniame judėjime, kuris senąją individualistinę santvarką mėgina reformuoti naujais organizuoto visuomeninės aparato principais ir keičia viešojo socialinio veiksmo formas bei metodus, tačiau dar nėra suradęs tvirtų organizacinių nuostatų ir nėra sukūręs pastovių institucijų, gyliai išjudintos tautų masės vietomis grėbiasi tokių socialinių eksperimentų, kurie tikrai tinka barbarų gadynei. Šioje pavojingoje socialinio persilaužimo gadynėje, kurią gyvenime, gera yra išlaikyti tam tikras pergyventas individualistinės gadynės idealizmas, kuris davęs pastovias žmogaus gerbimo ir asmens autonomijos brangenybes. Jos yra netiktai gražios, šviesios ir malonios, bet ir sociališkai naudingos. Ir individualistinės santvarkos pakeitimas korporacine, demokratijos reformavimas į sociokratiją negali ir neturi virsti kumščio viešpatavimu arba vergijos atstatymu. Socialinę reformą mes turime varyti pirmyn, bet ne atgal į barbarų gadynę! Šiam idealizmui išlaikyti Jus, Rimtininkes, esate pašauktos. Išlaikykite ją rimtai ir žydėkite, mūsų skaisčios jaunos akademinės darbo bei gyvenimo drauges!“1. Następuje podpis i data. Dotąd nie miałem listu od Jadzi z Bohdaniszek. Wieczorem byłem w teatrze na dramacie oryginalnym litewskim Vaičiunasa „Nauji žmonės”. Moim zdaniem, rzecz jest bardzo ładna i głęboka, bardzo głęboko symboliczna i tragiczna, traktująca problem scysji dwóch społeczności Litwy – społeczności zamierającej szlacheckiej o pewnej ideologii historycznej Wielkiej Litwy i o sympatiach polskich i młodej społeczności litewskiej, zdobywczej i rozrodczej, która przez reformę rolną i siłę swego kiełkowania, wzmożonego przez Niepodległość, zalewa świat stary. Śliczny typ hrabiego dał artysta Kaczyński. Rzecz się kończy pojednaniem dwóch światów i głęboką sympatią dla hrabiego.

1

Wielce Szanowne i Drogie Korporantki! Niestety, obowiązki służby akademickiej – wyznaczone wcześniej kolokwium dla studentów – uniemożliwiły mój udział osobisty w Waszej uroczystości. Pozwólcie mi więc przynajmniej na piśmie wyrazić Wam moje uczucia. Wasz mocny kapitał ideowy, jak wieniec spleciony z kwiatów Waszych jasnych przekonań, Waszej młodości i kwiecia czystej duszy kobiecej, stanowi ważki wkład w skarbnicę naszej szerokiej społeczności akademickiej. We współczesnym ruchu społecznym, który usiłuje zreformować stary ustrój indywidualistyczny na zasadach nowego zorganizowanego aparatu społecznego i zmienia formy i metody publicznego czynnika społecznego, nie znalazł jednak jeszcze mocnych założeń organizacyjnych i nie stworzył stałych instytucji, głęboko poruszone masy ludowe miejscami chwytają się takich eksperymentów społecznych, które właściwe są chyba tylko czasom barbarzyństwa. W tych niebezpiecznych czasach przełomu społecznego, w których żyjemy, dobrze jest zachować pewien doświadczony już w okresie indywidualizmu idealizm, który dał nam nieprzemijające wartości poszanowania człowieka i autonomii jednostki. Są one nie tylko piękne, jasne i przyjemne, ale też społecznie użyteczne. I zamiana ustroju indywidualistycznego na korporacyjny, zreformowanie demokracji na socjokrację nie może i nie powinno stać się panowaniem pięści czy odrodzeniem niewolnictwa. Powinniśmy posuwać reformę społeczną do przodu, ale nie do tyłu do czasów barbarzyństwa! Do utrzymania tego idealizmu Wy, Korporantki „Rimtis”, jesteście powołane. Utrzymajcie go w powadze i kwitnijcie, nasze młode towarzyszki pracy akademickiej i życia!

4

26 maja, rok 1933, piątek „Lietuvos Žinios“ nazwały moje pozdrowienie, przesłane wczoraj na otwarcie korporacji studentek „Rimtis“, które zacytowałem wczoraj w dzienniku, „bardzo pięknym i treściwym”. Pragnąłbym szczerze, aby moi przyjaciele z lewicy nie sądzili, że przechodząc od koncepcji demokratycznej społeczeństwa do koncepcji, że tak powiem, „socjalistycznej” (wyrażenie śp. Tadeusza Wróblewskiego) czy korporacyjnej, zdradziłem moją ideologię humanistyczną i wolnościową. Ewolucja tej koncepcji datuje się u mnie od lat już dziesięciu, odkąd zacząłem pogłębiać moje studia o państwie i społeczeństwie w związku z objęciem przeze mnie katedry prawa konstytucyjnego na uniwersytecie. 27 maja, rok 1933, sobota Zarysowuje się ostry konflikt w perspektywie – konflikt między rządem a młodzieżą akademicką. Na skutek ostatnich zajść w sejmiku akademickim rząd zareagował represjami i słychać, że nosi się z zamiarem skasowanie tego sejmikowego przedstawicielstwa młodzieży akademickiej. Zajście same przez się zbyt tragiczne nie były. Zaczęło się od tego, że na skutek swego zasadniczego stanowiska opozycyjnego i może jakichś tam zarzutów, czynionych akcji urzędowej w tzw. kwestii „odzyskania Wilna”, młodzież ludowcowa kierunku „Varpasu” nie wzięła udziału w tzw. „Dniu Wileńskim”, który się niedawno odbył: nie uczestniczyła w pochodzie i nie była obecna na Placu Ratuszowym, gdzie miała miejsce publiczna przysięga odzyskania Wilna. Żeby jednak nie dawać pozoru uchylania się od zasady walki o Wilno – urządziła ona jednak tego dnia zebranie własne, poświęcone Wilnu, na którym dr Grinius wygłosił odczyt o Wilnie. Na posiedzeniu sejmiku młodzież narodowa z korporacji „Neo-Lithuanii” postawiła wniosek udzielenia nagany stowarzyszeniu „Varpas” za uchylenie się od udziału w „Dniu Wileńskim” i domagała się uchwały potępiającej. Klerykalni „ateitininki”, którzy są też w opozycji do rządu, bronili „varpasowców”. Przyszło do ostrej scysji i wymiany słów. Student Grzegorzewski z „Varpasu” zaczął przemawiać przeciwko rządowi, dotknął Prezydenta Smetony. Narodowcy się oburzali, sprowadzili na posiedzenie tłum swoich, którzy na rozkaz prezydium sejmiku nie zachcieli wyjść z sali. Wypadło zamknąć posiedzenie sejmiku. W „Lietuvos Aidas” ukazały się głosy studenckie z obozu narodowców, domagające się zamknięcia, to znaczy całkowitego skasowania samej instytucji sejmiku akademickiego. Zdaje się, że student Grzegorzewski czy Grigorowski wyraził się na posiedzeniu sejmiku w ten sposób, że młodzież postępowa nie mogła brać udziału w komedii takiej przysięgi wileńskiej, w której zaprzysiężeni udali się w pochodzie do Prezydenta Rzeczypospolitej, który sam złamał przysięgę, złożoną na wierność konstytucji po wyborze jego w roku 1926. Obecnie Grigorowski został zaaresztowany i osadzony w więzieniu, a jak słychać – komendant wojskowy, opierając się na przepisach stanu wojennego, skazał go na 5000 litów sztrafu albo na trzy miesiące kozy. Powiadają też, że rząd zdecydowany jest na zlikwidowanie sejmiku akademickiego jako ogniska jątrzeń i fermentów politycznych młodzieży. Czy dojdzie do tego zarządzenia i czy ewentualnie nie będzie to błędem ze strony rządu – o tym na razie nie mówię, ale stwierdzam, że ostre formy, jakie przyjmuje zatarg z młodzieżą, czyni przyszłą kadencję rektorską ciężką, bo z jednej strony rektor nie może walczyć z rządem i czynić mu opozycji, z drugiej wszakże musi dbać o sprawy młodzieży i bronić jej interesów. Mój pesymizm co do szans mojego wyboru na rektora trochę się w tych dniach zachwiał. Janulaitis dodaje mi otuchy i zdecydowany jest agitować za moją kandydaturą, którą uważa za jedyną stosowną. A Nargiełowicz mi już po prostu winszował z góry wyboru. Wnoszę stąd, że o mojej kandydaturze mowa jednak jest. Nie mogę zaprzeczyć, że wybór sprawiłby mi przyjemność, choć skądinąd przebolałbym łatwo zawód, na który jestem przygotowany, a przebolałbym tym bardziej, że niektóre perspektywy tego rektoratu i ciężar tego stanowiska odpowiedzialnego trochę mię straszą. Trzy lata tej orki – to nie żart!

5

28 maja, rok 1933, niedziela Habemus Papam akademickiego! A tym papieżem czy papą akademickim jest nie kto inny, jak prof. Michał Römer. Przed kilku dniami nie spodziewałem się tego i nie liczyłem zgoła na to. Byłem nawet pewny, że nie będę wybrany. Dopiero Janulaitis przed kilku dniami zachwiał tę moją pewność, budząc znów we mnie pragnienie zajęcia tego stanowiska. Teraz po dokonanym wyborze znów się czuję chwiejny i wątpliwości mię opadają. Z jednej strony mam niewątpliwie satysfakcję zwycięstwa i wysokiego honoru stanowiska. Skądinąd mój pierwszy rektorat roczny w roku akademickim 1927-1928 zostawił mi wspomnienia bardzo dodatnie. Czułem się zadowolony, miałem pracę żywą, mogłem rozwinąć energię i działać dodatnio. Z drugiej strony wszakże mam pewien lęk. Rektorat, który teraz będzie trzyletni, zapowiada się trudny. Trudny i przykry może być on przez to, że stosunki akademickie mogą się łatwo zabagnić polityką. Kontrasty między polityką rządową a aspiracjami i ideałami znacznej części młodzieży akademickiej rosną i pogłębiają się, narasta kryzys konfliktu. Zwierzchność akademicka może się znaleźć między młotem a kowadłem; trzeba będzie dużo taktu, ale może trzeba też będzie kategorycznych, może nawet jaskrawych decyzji. Co prawda, tego mniej się boję, bo liczę na moją własną rozwagę, takt, rozum i serce. Co mię bardziej – przynajmniej z odległości – gnębi, to reprezentacja uniwersytetu, mowy, uroczystości etc. Dawałem temu radę, ale to mię kosztowało wysiłku, o którym inni nie wiedzą. Mów uczyłem się zawczasu, a to jest rzecz trudna i wyczerpująca. Co prawda, robiłem to dobrze i uchodziłem za dobrego mówcę. Ta perspektywa trochę mię niepokoi. Ba, stało się. Trzymam się dewizy: nazwałeś się grzybem – leź do kosza. Moja kadencja rektorska rozpocznie się od 1 września. Wieczorem miałem kilka wizyt dziennikarzy: żądają fotografii i życiorysu. Krótko mówiąc, wybory odbyły się tak. Uchwalono głosować na kandydatów. W pierwszym głosowaniu Czapiński otrzymał 25 głosów, ja – 24, Žemaitis – 22, inni – drobne ilości. W drugim głosowaniu Czapiński bardzo mocno podskoczył. Czapiński sam wtedy ostrzegł, że ma dość rektoratu i nie przyjmie wyboru. Wtedy w trzecim głosowaniu między mną i Žemaitisem ja otrzymałem 51 głos i Žemaitis coś koło 40-45. Zostałem wybrany. W głosowaniu na prorektora walczyły kandydatura Česnysa i Žemaitisa. Zwyciężył Česnys. Drugiego prorektora nie wybierano, bo kadencja Jodeli trwa nadal. W głosowaniu na sekretarza walczyły kandydatury Purėnasa i Jonynasa. Zwyciężył Purėnas. Czego się istotnie bałem – to wyboru na prorektora. Chciałem albo być rektorem, albo upaść. 29 maja, rok 1933, poniedziałek Wszyscy, kogo spotykam, winszują mi wyboru, a ja sam nie wiem, czy mam się cieszyć czy nie. Nawet grupa studentów, która dziś przyszła na egzaminy, wyraziła mi przez usta jednego spośród siebie życzenia, oświadczone w przemówieniu okolicznościowym. Podziękowałem im, ale niewiele to im pomogło w egzaminie: z sześciu – czterech odprawiłem, jednego z wielką biedą wypuściłem ze stopniem „zadowalająco” i tylko jednemu udzieliłem stopnia „dobrze”. Sam nie wiem, co to dziś był za komplet szczególny do egzaminów. Jeden w drugiego – same osły. Nie tylko nic nie umieli zgoła, ale też nic zupełnie nie rozumieli. Nie przypominam sobie, żeby mi się trafił kiedykolwiek drugi taki komplet. Egzaminy stają się wtedy męką dla egzaminatora. Z początku idzie siako tako; ale wystarczy małego pytania, małej uwagi, sprostowującej pewną nieścisłość, aby taki student się zaciął a zaciąwszy się – zgłupiał od razu i po prostu stracił umiejętność elementarnego myślenia. I złość bierze, i żal, i dopomóc usiłuję, ośmielić, zachęcić – i ani rusz. Są to jakieś dziwne natury histeryczne, które się czasem trafiają, częściej u studentek, u studentów – rzadziej. Dziś wszakże miałem samych takich.

6

Poza tym musiałem dziś pracować bardzo forsownie i do późna nad terminowym wykończeniem artykułu o „izbie wyższej” dla Encyklopedii Litewskiej. Na wczorajszym rannym posiedzeniu Rady Wydziału Prawniczego, które się odbyło przed południowym posiedzeniem wielkiej Rady Uniwersytetu, uchwalono ustanowić dla wszystkich studentów prawników przymusowy egzamin historii powszechnej przy przejściu z semestru II na III, dla ekonomistów zaś – z arytmetyki. Stało się to koniecznością na skutek szalonej wprost ignorancji studentów w tym zakresie i stwierdzonego, niestety, obniżenia się poziomu wykształcenia, udzielanego przez szkołę średnią. Bez elementarnej wiedzy historycznej nauki społeczno-prawno-państwowe są niedostępne. Jednocześnie też uchwalono egzamin z języka i literatury litewskiej dla wszystkich studentów Wydziału Prawniczego, nie wyłączając, jak to było dotąd, tych, co ukończyli gimnazjum z językiem wykładowym litewskim. 30 maja, rok 1933, wtorek Dawniej, za czasów pierwszego statutu uniwersyteckiego, wybór rektora nie był taką sensacją jak teraz. Wtedy rektor był wybierany na rok, co roku była zmiana, między wydziałami była ustawiona kolejka; i młodzież, i profesura, i miasto były przyzwyczajone do corocznej nowiny, która zresztą nie była nowiną, bo zawsze rektorem był obierany prorektor; większą więc sensacją mógł być wybór prorektora jako zawsze in spe przyszłego na rok następcy rektora; wszakże prorektor był nie tyle wybierany przez Radę Uniwersytetu, ile mianowany przez wydział, do którego należała kolejka; kandydat był z góry upatrzony, wszyscy o nim zawczasu wiedzieli i na tzw. wyborach Rada Uniwersytetu li tylko zarejestrowywała wskazanego kandydata. Teraz to co innego. Rektorat jest trzyletni, wybory są przeto rzadkie, nie ma żadnej kolejki wydziałów, Rada Uniwersytetu jest panią sytuacji, nic z góry nie wiadomo, wszystko zależy od nie dającej się przewidzieć gry głosowania tajnego, dla młodzieży, która w ciągu kadencji trzyletniej rektorskiej niemal cała się na uniwersytecie odmieniła (szczególnie tym razem, kiedy to ustępujący rząd uniwersytetu przebył cztery lata na stanowisku), ten wybór nowego rektora wydaje się czymś epokowym... Toteż mój wybór obecny wypadł jaskrawo, jak wypadek wielkiej wagi. Gazety pełne są mojego życiorysu, moje podobizny są ogłaszane, a wczoraj czasopismo młodzieży wydało nawet dodatek nadzwyczajny o moim wyborze z moją podobizną, malcy zaś, sprzedający ten dodatek, dla większej sensacji wołali o „śmierci Hitlera”; otrzymałem szereg depesz gratulacyjnych, przez mieszkanie moje przepłynęła fala reporterów, a teraz się zaczynają wywiady: jaki mój program, co zamierzam na stanowisku rektora zdziałać, jakie mam zapoczątkować zarządzenia, jak się zapatruję na przedstawicielstwo studenckie (sejmik akademicki), czy nie uważam, że stosunek liczebny mniejszości narodowych na uniwersytecie jest nadmierny itd. Z Rady Stanu ze stanowiska współpracownika zapewne wypadnie mi się usunąć – tylko nie wiem, jak będzie z dokończeniem pracy nad metrykacją cywilną i prawem o małżeństwie, natomiast w komisji konsultantów do spraw kłajpedzkich zapewne pozostanę. 31 maja, rok 1933, środa Składałem dziś wizyty członkom byłego zarządu uniwersytetu – rektorowi, prorektorowi, sekretarzowi – i dziekanom wydziałów. Zresztą nie zastałem nikogo z nich w domu. Wieczorem w gabinecie zarządu Izby Rolniczej odbyło się posiedzenie naszego komitetu organizacyjnego Szkoły Nauk Politycznych. Obecni byli: ja, dr Juodeika, dr Turowski, Kavolis, Witold Mačys, Tomkus i Kvieska. Kavolis przedstawił opracowany przez siebie projekt ustawy Towarzystwa Szkoły Nauk Politycznych, które będzie firmowym właścicielem szkoły i projekt statutu autonomicznego szkoły, który będzie musiał być

7

zatwierdzony przez ministra oświaty i do którego załączony będzie program nauczania w szkole. Dyskutowaliśmy dziś ustawę Towarzystwa, którego założycielami będą wszyscy członkowie komitetu organizacyjnego. Towarzystwo będzie utrzymywało szkołę i będzie mianowało rektora szkoły, który będzie nią kierował z udziałem rady, złożonej z przedstawicieli lektorów, wybranych przez ogólne zebranie tychże. Niektóre szczegóły ustawy odroczyliśmy jeszcze do następnego zebrania. Chcielibyśmy w czerwcu wstępny okres organizacyjny zakończyć. Losy sekcji ekonomicznej naszego Wydziału Prawniczego zostały, zdaje się, przesądzone. Wczoraj Gabinet Ministrów powziął już uchwałę o zlikwidowaniu tej sekcji i założeniu w Kłajpedzie Wyższej Szkoły Handlowej. Jest to projekt Ernesta Gałwanowskiego, który go od dłuższego czasu forsował. Ernest Gałwanowski będzie rektorem tej Szkoły. Dla Kłajpedy, zwłaszcza dla sprawy litewskiej w Kłajpedzie, założenie tam wyższej uczelni litewskiej będzie niewątpliwie wielkim atutem. Młodzież bowiem akademicka jest zawsze i wszędzie zaczynem pewnego ruchu. Nasi profesorowie ekonomiści z prof. Jurgutisem na czele są tym bardzo zmartwieni. Jurgutis, Rimka i Šalčius pozostaną wprawdzie, bo ich przedmioty są obowiązujące dla prawników, ale ich umiłowana sekcja ekonomiczna upadnie. Będzie się ona likwidowała stopniowo, tracąc z roku na rok po dwa semestry od dołu w ten sposób, aby wszyscy obecni studenci ekonomiści mogli swoje studia dokończyć. Jutro napiszę o wystąpieniach filolitewskich Bronisława Krzyżanowskiego w Wilnie i o artykule Heli Römer-Ochenkowskiej. 1 czerwca, rok 1933, czwartek Obiecałem w dzienniku wczoraj wspomnieć dziś o występach Bronisława Krzyżanowskiego w Wilnie. Cała prasa litewska z dnia wczorajszego była pełna relacji o tym. „Elta” rozesłała do pism szeroki komunikat, streszczający przemówienie Krzyżanowskiego na jednym z odczytów publicznych, na którym zdawał on sprawę ze swych wrażeń z Kowna i Litwy Niepodległej, oraz artykuł Heli Römer-Ochenkowskiej, napisany po wysłuchaniu tych relacji. Zaiste jeżeli Krzyżanowski mógł zrazić niektórych Litwinów w Kownie swoim zbyt kategorycznym na zebraniu u mnie oświadczeniem, że pomimo narastające w Wilnie wśród Polaków miejscowych sympatie autonomiczne, nikt zgoła – ani żadna grupa, ani żaden osobnik – nie dopuszcza żadnej myśli o oderwaniu Wileńszczyzny od państwa polskiego, to przez obecne swoje wystąpienie relacyjne w Wilnie, szczegółowo tutaj streszczone, zdobył on wielkie i szczere uznanie. Krzyżanowski w relacji swojej nie tylko że stwierdza wielką umiejętność zagospodarzenia się Litwinów w sferze zwłaszcza ekonomicznej i, że tak powiem, policyjnej oraz wybitne postępy kulturalne kraju, ale też obszernie mówi o sentymencie irracjonalnym Litwinów do Wilna i znakomicie ujmuje panujący tu niepodzielnie nastrój w tej kwestii, tę tęsknotę stolicy, tę ideologię Ziemi Obiecanej, która przepoiła całą psychikę litewską niezależnie od środków i programu wykonania akcji wileńskiej. Ładnie, silnie i trafnie kreśli Krzyżanowski ideologię wileńską Litwy, wyrażając osobiście i budząc u słuchaczy szczerą sympatię ludzką do tego młodego i niewielkiego narodu odrodzonego, który będąc małym liczebnie, jest wielkim w swoich uczuciach i swoim harcie woli i pełny życia i wiary – śmie chcieć i kochać, a co ukochał – tego się nie zapiera i nie wyrzeka za żadną cenę, gotów do poświęceń i do wielkiej naiwnej i prostej wiary, która góry z miejsca dźwiga i przenosi. Relacje Krzyżanowskiego są uzupełnione przez artykuł Heli Białej w „Kurierze Wileńskim”, pełny sympatii dla Litwinów i dla ich miłości Wilna, stwierdzający intuicją kobiety, której serce zawsze dla miłości jest otwarte i przez miłość zdobywane, że w promieniu tej miłości gorącej Litwinów Wilno jest nie tylko ich przeszłością, sentymentem i tęsknotą, ale także ich przyszłością realną. Jednocześnie z tymi relacjami prasowymi o występach Krzyżanowskiego otrzymałem z Wilna list Ludwika Abramowicza, zapowiadający jego przyjazd na jesień, zwłaszcza

8

wyrażający protest przeciwko oświadczeniom, uczynionym tu w Kownie na zebraniu u mnie przez Krzyżanowskiego co do absolutnej niechęci Wilnian do zlania się z Litwą państwową. Ludwik stwierdza, że Krzyżanowski wyrażał zupełnie nie to, co stanowi istotę uczuć i dążeń tych ludzi, od których imienia przemawiał (autonomistów i grupy demokratycznej prorządowej „Kuriera Wileńskiego”). Powiada, że dowodem, do jakiego stopnia Krzyżanowski jest nastrojowcem i nie orientuje się w polityce, jest to, że sam był najmocniej zdziwiony, gdy zobaczył, że ci, co go wysyłali, są tym jego oświadczeniem i sposobem ujęcia sprawy zgorszeni. Był przekonany święcie, że wywiązał się z zadania znakomicie. Oczywiście – powiada Ludwik – nie można stawiać kwestii tak, jak ją postawił Krzyżanowski: czy ktoś pragnie w Wilnie wcielenia Wileńszczyzny do Litwy obecnej? – to znaczy zapanowania Kowieńszczyzny na Wilnie i Wileńszczyźnie. Kwestia winna była być postawiona tak: czy pożądane jest połączenie Litwy Wileńskiej z Litwą Kowieńską w jedno państwo? Na takie pytanie – powiada Ludwik – odpowiedź wypadłaby inaczej. Na jakich warunkach to połączenie mogłoby nastąpić? – oto co powinno było być przedmiotem pogadanek. Ale i Ludwik Abramowicz stwierdza, że Krzyżanowski wrócił z Kowna zachwycony. 2 czerwca, rok 1933, piątek Dowiedziałem się wczoraj od prorektora ks. prof. Česnysa, że Prezydent Rzeczypospolitej Smetona zamierza zaprosić na obiad na jutro obecny zarząd uniwersytetu, to znaczy obecnego rektora Czapińskiego i prorektora Česnysa (a może obu prorektorów, to znaczy także Jodelę) i w mojej, jako przyszłego niebawem rektora, osobie – nowy zarząd – dla omówienia sytuacji, wytworzonej przez ostatnie zajścia w sejmiku akademickim i naradzenia się nad zarządzeniami, które należy stąd wysunąć na przyszłość. Pewne odłamy młodzieży nacjonalistycznej podniosły hasło zupełnej likwidacji przedstawicielstwa studenckiego (sejmiku akademickiego) jako instytucji szerzącej zamęt wśród młodzieży i tworzącej ośrodek niezdrowego rozpolitykowania młodzieży. Takąż agitację na rzecz zupełnego skasowania tej instytucji prowadzi organ urzędowy „Lietuvos Aidas”, co wywołuje zaniepokojenie w kołach najliczniejszych młodzieży chrześcijańsko-demokratycznej i postępowej (ludowców i lewicy socjalistycznej i komunistycznej). Wywołuje to nastrój nerwowy w życiu akademickim. Koniec roku akademickiego, egzaminy, colloquia, oczekiwanie wakacji – osłabiają nieco ten nastrój, a raczej go rozpraszają. Na razie nie ma obawy jakichś komplikacji wśród mlodzieży, ale takie lub inne decyzje rządu mogą zrodzić na jesieni różne trudności i komplikacje. Dobrą drogę wybiera Prezydent, odwołując się do kontaktu z władzami akademickimi. Słychać, że Prezydent Smetona osobiście nie sprzyja zarządzeniom skrajnym zupełnej likwidacji sejmiku akademickiego, ale szuka dróg takiego unormowania tej instytucji, aby nie mogła się ona stać narzędziem podniecania akcji opozycyjnej przeciwko rządowi. Ponieważ jednak dziś wyjeżdżam na dni kilka do Bohdaniszek, więc pozwoliłem sobie wczoraj zwrócić się listownie do Prezydenta, prosząc go o odroczenie zamierzonej narady do przyszłego tygodnia, kiedy tu wrócę. W sprawie zatwierdzenia uchwały Rady Wydziału Prawniczego, udzielającej prof. Leonasowi prolongaty rocznej wykładania bez względu na przekroczenie granicy wieku, nic nie słychać. Sprawa od czasu interwencji senatu akademickiego stoi na martwym punkcie i trwa w zawieszeniu. Słychać, że tak Prezydent Smetona, jak minister oświaty Šakenis są skłonni cofnąć odmowę zatwierdzenia tej uchwały w stosunku do Leonasa, ale temu się podobno sprzeciwia... Tubelis, który tym razem ma być usposobiony bardzo kategorycznie i ostro. Gdyby zwyciężyła odmowa zatwierdzenia Leonasa – uczyniłoby to wrażenie bardzo ujemne i nawet zaszkodziłoby rządowi, dając Leonasowi aureolę męczeństwa i powodując głośne manifestacje młodzieży i profesury na rzecz Leonasa. Rektor Czapiński, sekretarz wydziału naszego prof. Wacław Biržiška i prof. Janulaitis zwracali się do mnie, prosząc,

9

abym ja osobiście zainterweniował u Tubelisa. Same przewlekanie się tej decyzji ma pewien smaczek jakiegoś znęcania się nad starym prof. Leonasem, któremu z samego tytułu wieku i przeszłości należy się pewien szacunek. Nie udało mi się uzyskać przed obiadem widzenia się z Tubelisem, który zresztą też dziś na tydzień wyjeżdża na wieś. Prosiłem tylko sekretarza Gabinetu Ministrów Mašalaitisa, aby uprzedził Tubelisa, że w przyszłym tygodniu chcę się do niego w kwestii Leonasa zwrócić, i prosiłem, aby na razie Tubelis przed swym wyjazdem nie przesądził jeszcze sprawy na rzecz odmowy zatwierdzenia. Czy co z tego będzie – nie wiem. O godz. trzeciej po południu wyjechałem do Abel, gdzie z opóźnieniem półtoragodzinnym stanąłem koło pierwszej w nocy. 3 czerwca, rok 1933, sobota W Abelach, gdym koło pierwszej nad ranem tu przyjechał, spotkała mię na stacji Jadzia. Do Bohdaniszek przyjechaliśmy o wschodzie słońca. Dzień był pogodny, słoneczny, ale zimny, bo dął przenikliwy wiatr północny. Nie chciałem spać i nie kładłem się już wcale. Jadzia się na parę godzin położyła, a ja poszedłem oglądać drzewka moje, tak owocowe, jak dekoracyjne. Obejrzałem też cielęta, świnie, bydło na polu, ptactwo. Wiosna tutaj jeszcze wczesna, na drzewach liście jeszcze niezupełnie rozwinięte, zwłaszcza na jesionach, bzy jeszcze nie zakwitły, drzewa owocowe dopiero kwitnąć zaczynają. Widoki są jednak prześliczne, zieleń roślinności – delikatna, wody pełne i świecące szafirowym błękitem. Zaprosiłem Mieczkowskich i Budkiewiczów na kawę z tortem, który przywiozłem z Kowna. Potem z Jadzią byłem na jej folwareczku, a o zmroku, nie paląc lampy, poszedłem już spać. Przeziębiłem się, mam katar i kaszlam mocno. 4 czerwca, rok 1933, niedziela Powietrze – takie samo. Pogoda, słonecznie, ale ostry zimny wiatr północny. Marynia, która z mężem, Justynem Budkiewiczem, wybrała się na Zielone Świątki do jego folwarku Rumiszek, zaprosiła tam na dziś na kawę mnie i Mieczkowskich. Wraz ze mną zaprosiła Jadzię, która jest bardzo wrażliwa na takie zaproszenia, bo to ją towarzysko podnosi i dźwiga z pewnego rodzaju upokorzenia, jakiego doświadcza, gdy ją w przyjęciach u moich sióstr pomijają. Towarzysko pozycja jej jest dość nieokreślona, uchodzi ona poniekąd za moją gospodynię, poniekąd zaś – za wychowankę. Nie mogę nazwać ją formalnie żoną. Toteż jeżeli dziś się wybrałem do Rumiszek, to tylko dla Jadzi. Pojechaliśmy w odnowionej mojej bryczce resorowej, kupionej od Maryni, zaprzężonej w parę koni. Jechaliśmy na Abele i stamtąd gościńcem bliższym mniej więcej wzdłuż toru kolejowego, idącego z Abel na Łotwę. Rumiszki położone są o jakieś 8 kilometrów od Abel nad samym torem kolejowym, o 4 kilometry od Subocza Kurlandzkiego (Subbotu), w miejscowości wysokiej wodorozdziału górnych dopływów jeziora Sart – za Druczesami. Są tam jeziora i jeziorka w głębokich dolinach na powierzchniach dość mocno poszarpanej wzgórzami i dolinami. Same Rumiszki stanowią folwark mały, 24-hektarowy, dobrze zagospodarowany i bardzo starannie zabudowany z niemałym ogrodem i budynkami murowanymi, przeważnie z cegły własnej. Należy podziwiać, jak dużo zdołał Budkiewicz dokonać na swoich 24 hektarach. Jednemu z synów dał wykształcenie gimnazjalne, drugiego uczy teraz na weterynarza, córka młodsza skończyła dwie klasy i na razie się nie uczy, ale ma się uczyć dalej. Synowi daje po 2000 litów rocznie na naukę. Dom jest zasobny – doskonałe wędliny, miód, ciasta. Na kawie byliśmy my z Jadzią, Elwira z mężem i córką Helcią, Paweł Koziełł z Użukrewnia ze starszą córką. Stefan Mieczkowski – bez humoru, znudzony, Paweł Koziełł – choć bankrutuje, nie traci rezonu, żartuje, kpi, wesoły, pomysłowy w anegdotach i pikantnościach. 5 czerwca, rok 1933, poniedziałek

10

Przyjeżdżała Elizka Komorowska z Kowaliszek. Wbrew zwyczajowi, zajechała wprost do mnie, nie zaś do starego domu do sióstr. Uczyniła to zapewne dlatego, żeby się nie spotkać w starym domu z Maryni mężem Justynem Budkiewiczem, którego Elizka bojkotuje i nie uznaje, uważając go za intruza rodzinnego. Elizka była na obiedzie u mnie, na podwieczorku – u Elwiry, gdzie bawili w gościnie pp. Wojnarowscy z Antuzowa, kolację zjadła znów u mnie i odjechała. Elizka nosi się teraz z zamiarem dokupienia drugiej cząstki kamienicy naszej w Wilnie. Chciałaby ją odkupić od Henrysia Wołłowicza, przejmując na siebie jego dług dla mnie, dla siebie i dla Maryni i dopłacając kilka tysięcy samemu Henrysiowi. Liczy ona wartość jednego udziału na 2500 litów. Jeżeli jej się nie powiedzie odkupić część Henrysia, to chce ona postarać się odkupić część moją za tę samą cenę. Ja bym się zgodził sprzedać. Wolę stamtąd pieniądze wycofać i kupić za nie co innego, niż tkwić we wspólnej własności bez końca. 6 czerwca, rok 1933, wtorek Dzień niby trochę cieplejszy, niż dotąd, ale też nie taki, jakiego bym pragnął dla Bohdaniszek o tej pięknej porze roku. Późnym wieczorem wyjechałem na kolej do Abel. Zabieram też Jadzię na dni kilka. Oprócz kataru, który mię tu dręczył, doświadczam też pewnej ociężałości, z którą się łączy i którą zapewne sprawia osłabienie funkcji serca. Nie wiem, czemu to przypisać – kawie czy papierosom z tytoniu rosyjskiego. W Kownie bowiem stosowałem dość energicznie w ciągu miesiąca kurację podgładzania się, która mi zwalczyła senność, podczas gdy tu znów jej doświadczać zacząłem. Pociągi teraz między Abelami a Kownem chodzą bardzo niewygodnie. Z Kowna nocnego pociągu nie ma. Natomiast z Abel do Kowna jest pociąg nocny, ale wychodzi bardzo późno – o północy – a że się zwykle bardzo mocno późni (dziś np. dopiero o drugiej po północy odjechaliśmy), więc się nie można wyspać i jazda staje się bardzo męcząca. 7 czerwca, rok 1933, środa Po męczącej podróży nocnej przyjechaliśmy z Jadzią rano koło godz. dziesiątej do Kowna. I tu wypocząć nie mogłem, bo od dwunastej do drugiej miałem posiedzenie komisji Rady Stanu w sprawie projektu metrykacji cywilnej, po obiedzie od piątej do siódmej – posiedzenie komisji konsultantów do spraw kłajpedzkich, od godz. siódmej do ósmej wykład na II semestrze i następnie jeszcze godzinę colloquium. Zmęczony się czuję i niewyspany bardzo. W Kownie nic nowego w ciągu tych dni kilku nie zaszło. Zatwierdzenie prof. Leonasa dotąd nie nastąpiło, ale też nie zakomunikowano dotąd władzom uniwersyteckim odmowy zatwierdzenia. Jak słychać, przeciwny zatwierdzeniu jest zwłaszcza Tubelis, którego w Kownie nie ma. 8 czerwca, rok 1933, czwartek Prezydent Rzeczypospolitej Smetona zaprosił dziś do siebie na śniadanie cały obecny zespół zarządu uniwersytetu wraz z nowo obranymi członkami przyszłego zespołu, który zacznie funkcjonować od jesieni. To znaczy byli zaproszeni: rektor Czapiński, ja jako przyszły rektor, obaj profesorowie – ks. Česnys i Jodelė, którzy pozostają na swych stanowiskach, ustępujący sekretarz prof. Raudonikis i przyszły sekretarz prof. Purėnas. Obecny też był minister oświaty Šakenis i przygodnie – prof. Izydor Tamošaitis, który, zdaje się, stale się w prezydenturze stołuje. W śniadaniu brała też udział pani prezydentowa. Śniadanie było dobre, wina – jeszcze lepsze. Rozmowa podczas śniadania była towarzyska. Dopiero po śniadaniu – przy czarnej kawie w gabinecie – rozpoczęły się przemówienia na temat spraw uniwersyteckich i znowuż... reformy. Dotyczyło to dwóch dziedzin: naukowej,

11

czyli organizacji nauczania i wychowawczej, czyli spraw młodzieży, sejmiku akademickiego, dozoru nad młodzieżą itp. Długo się wypowiadał Prezydent, potem nie mniej długo rektor Czapiński, wreszcie ja, a po mnie jeszcze prorektorowie i Purėnas. W zasadzie wypowiadano się na rzecz utrzymania sejmiku, ale podnoszono kwestię reformy wyborów do sejmiku i kategoryczne wzmocnienie dozoru nad działalnością tegoż i zwłaszcza nad przemówieniami członków. Moim zdaniem, skasowanie sejmiku byłoby niebezpieczne i nawet niepożądane, ale nie może być tolerowany taki stan rzeczy, że na posiedzeniach sejmiku kwitnie „nieograniczona” „wolność słowa”, podczas gdy poza murami akademickimi panuje stan wojenny i na wszystkich zebraniach publicznych czuwają przedstawiciele policji, ale za to po kilku dniach studenci, którzy z „wolnictwa” skorzystali i dali się wciągnąć w pułapkę, są osadzeni w więzieniu za niedopuszczalne przemówienia, zwierzchność zaś uniwersytecka, która nie dopełniła obowiązku dozoru, dopiero się rzuca „ratować” uwięzionych i czynić starania na rzecz ich zwolnienia. 9 czerwca, rok 1933, piątek O południu odbyło się na uniwersytecie uroczyste posiedzenie akademickie, poświęcone pamięci zmarłego księdza Józefa Tumasa-Vaižgantasa. W komplecie był senat akademicki, dużo profesorów, studentów, w głębi wzdłuż ściany ze stołem prezydialnym ustawiły się delegacje korporacji akademickich w mundurach ze sztandarami barwnymi. Zagaił posiedzenie rektor Czapiński, następnie o Tumasie mówili: prof. Michał Biržiška jako o człowieku, i prof. Mykolaitis-Putinas jako o literacie. Odczyt Biržiški był blady; o takim człowieku, pełnym życia i wybuchowej dynamiki, jak Tumas, Biržiška, zawsze równie spokojny, zrównoważony, skupiony w sobie, nie jest prelegentem właściwym. Lepiej się wywiązał z zadania subtelny literat Mykolaitis-Putinas. Na Wydziale Prawniczym zapowiada się ciężkie przesilenie w łonie profesury. Dotknie ono zwłaszcza tej części profesury, która wykłada przedmioty ściśle prawnicze. Nowy projekt ustawy o sądach, który reformuje także adwokaturę, zabroni łączenia funkcji profesorskich z adwokaturą. Projekt ma być już wkrótce ogłoszony. Mamy szereg profesorów, którzy są jednocześnie adwokatami. Wielu z nich będzie musiało porzucić profesurę dla adwokatury, która im daje chleb; zwłaszcza, że pensja profesorska będzie jeszcze bardziej obcięta. Usunie się z profesury z pewnością Stankiewicz, Bielackin, Kazimierz Szołkowski, zapewne Tumėnas, może też Pietkiewicz, a nawet nie jest wykluczone, że i Janulaitis (choć Janulaitis jest bardzo do profesury przywiązany, a adwokaturą zajmuje się niedużo, ale niedawno kupił on dom i wlazł w długi, wskutek czego całą pensję uniwersytecką używa na płacenie długów, utrzymanie zaś ma z adwokatury; toteż pozostać na jednej profesurze nie będzie w stanie, chyba że dom sprzeda). Jeżeli do tego dodamy ustąpienie z wydziału Leonasa, które zdaje się już być przesądzone, a jeszcze za 2-3 lata, a może i za rok – ustąpienie Kriščiukaitisa i Mačysa, których wiek jest już bardzo podeszły, to wytworzy się ogromna i dotkliwa luka. Dotkliwa może nie tyle co do talentów i wartości naukowej tych osób, ile co do znalezienia zastępców w prędkim czasie. Za mało dotąd nasz wydział przygotował nowych sił naukowych do zastąpienia ubywających. Z prawników ścisłych pozostaną na stanowiskach na pewno: ja, Jaszczenko, Wacław Biržiška. Zaawansuje Antoni Tamošaitis i Dominik Kriwicki, da się poniekąd zużytkować Żakiewicz, który jest jeszcze materiałem surowym, ale brak będzie jeszcze wielu. Będzie to rewolucja w profesurze. 10 czerwca, rok 1933, sobota Byłem na wieczorku studentów stowarzyszenia „Varpas”. Miła to jest młodzież, posiadająca dużo chłopców inteligentnych, światła i posiadająca zacięcie idealistyczne. Co prawda, jest ona dość połowiczna między zdecydowaną prawicą i równie zdecydowaną lewicą, usiłująca utrzymać równowagę pewnym balansowaniem między radykalizmem

12

społecznym a „prawomyślnością” narodową, ale jest to może właśnie jej cechą intelektualistyczną, która czyni z niej ludzi miłych i kulturalnych, aczkolwiek nieco rozlewnych i do ścisłego czynu niezupełnie zdatnych. Takimi są bodaj ludowcy nasi w ogóle. Są to analitycy i krytycy, nie – twórcy życia. Dużo rozmawiałem z obecnym na tym wieczorku Michałem Ślażewiczem. 11 czerwca, rok 1933, niedziela Rano odbyło się na uniwersytecie ostatnie w bieżącym roku akademickim posiedzenie Rady Wydziału Prawniczego. Miały się odbyć wybory dziekana i sekretarza wydziału na kadencję trzyletnią. Ze względu na to, że sprawa zatwierdzenia Leonasa jest w zawieszeniu, bo dotąd wciąż jeszcze nie ma ani odmowy, ani zatwierdzenia – wybory na wniosek prof. Wacława Biržiški odroczono do jesieni. Odroczenie było motywowane tym, że Leonasa, jako jeszcze nie zatwierdzonego po przekroczeniu granicy wieku, wybierać teraz nie możemy, nikogo zaś innego poza nim, dopóki nie została stracona nadzieja na jego zatwierdzenie, wybierać nie chcemy. Na ogół na posiedzeniu dzisiejszym Rady panowała pewna konsternacja. Profesura jest mocno zaniepokojona nową ustawą kryzysową, która obcina bardzo znacznie jej wynagrodzenie za wykłady. Do dotychczasowej redukcji dodana będzie nowa znaczna, która ostatecznie zmniejsza prawie że do połowy tę stopę wynagrodzenia profesury, jaka jej się należała formalnie i jaką pobierała ona do roku 1932. Teraz docent będzie miał ogółem do 700, profesor zwyczajny do 900-1000 lt. W szczególności zaś profesura naszego wydziału jest jeszcze zaalarmowana zakazem łączenia profesury z adwokaturą, przewidzianym przez mający być niebawem ogłoszony projekt ustawy o sądownictwie; zakaz ten może wywołać opustoszenie szeregów naszej profesury. Wszystko to razem wzięte – a do tego dochodzi jeszcze ewentualna likwidacja sekcji ekonomicznej – wywołuje nastrój jakiejś nieokreśloności i niepewności jutra. Zresztą prof. Kriščiukaitis mówił mi prywatnie, że mu się zdaje (choć nie jest tego zupełnie pewny), że w przepisach przechodnich ustawy o sądownictwie ma być przewidziana możność uczynienia pewnych wyjątków od tej nowej reguły w stosunku do obecnych profesorów, trudniących się jednocześnie adwokaturą. Jest to niezbędne w naszych warunkach i szczególnie konieczne w stosunku do Janulaitisa. Aby dać Janulaitisowi możność utrzymania się na profesurze, uważałbym za wskazane wybrać go na dziekana wydziału, bo to by go podsukursowało materialnie i choć trochę uniezależniło od adwokatury (oczywiście – o ile Leonas zostanie usunięty). Niektórzy członkowie profesury, którym o ewentualnej kandydaturze Janulaitisa na dziekana wspomniałem (mając na myśli oczywiście wybory jesienne), życzliwie na to zareagowali, ale Wacław Biržiška, który jako sekretarz wydziału ma tu u nas wpływy i ewentualnie sam, gdyby tylko zechciał, zostałby dziekanem obrany, zaoponował mi. Jego zdaniem, Janulaitis w żadnym razie na dziekana się nie nadaje, bo jest nierówny, ma swoje kaprysy, jest zanadto podmiotowy w sądach, arbitralny, usiłuje narzucić innym swoją decyzję i wolę, sam się nikomu nie podporządkowując. Zdaniem Wacława Bižiški, na dziekana należy wybrać, jeżeli już nim nie będzie Leonas, raczej prof. Jurgutisa. Co do mnie, wolę Janulaitisa niż Jurgutisa, który jest zarozumiały i fantasta, a prac naukowych nie ma. Nie przeczę prze to, że prof. Jurgutis pewne zalety ma. Po obiedzie pojechaliśmy z Jadzią parostatkiem po Niemnie i Niewiaży w kierunku na Bobty do Stefanostwa Römerów do Szaszewicz. Śliczną mieliśmy podróż: ciepło, pogoda, roślinność w pełnym rozwoju, w zaroślach nad wodą – słowiki, widoki – piękne, łąki i zboże bujne. Wysiedliśmy w Sztabownicy i udaliśmy się pieszo do Szaszewicz. Aby biednych Stefanostwa w ich ubogiej gospodarce nie ogałacać i nie objadać – przywieźliśmy ze sobą upieczonego indyka. 12 czerwca, rok 1933, poniedziałek

13

Zanocowaliśmy z Jadzią w Szaszewiczach u Stefanostwa Römerow. Wczoraj z wieczora i dziś rano obejrzeliśmy szczegółowo gospodarstwo ogrodowe Stefana, który rozpoczął zakładanie szkółki drzew i krzewów owocowych i dekoracyjnych. Trzeba przyznać, że w stosunku do środków, jakimi rozporządza, zdziałał w tym względzie bardzo dużo i przedsięwzięcie swoje zakroił szeroko, ile tylko mógł. W pracę tę wkłada on całą swoją energię, całą ogromną pracowitość swoją i wielki entuzjazm. W ciągu roku ubiegłego wystudiował on bardzo pilnie ogrodnictwo metodami samouctwa, czytając książki, czyniąc z nich wypisy i notatki, łowiąc zewsząd wiadomości i praktykę, nauczył się szczepienia, zdobył nawet pewną metodę. Energia, z jaką się wziął do tej pracy, jest zaiste godna podziwu; jest to ten rodzaj zaciętej energii, który przełamuje wszelkie przeszkody i cudów dokonywa. Moja pomoc Stefanowi, wyrażająca się w udzielaniu na subsydium 100 litów miesięcznie, daje mu możność istnieć jakoś na wsi, obchodząc się na razie bez innych dochodów i nawet spłacając kroplami długi, które Stefanostwo na folwark w Szaszewiczach pozaciągali. Daj Boże, żeby Stefan zdołał wytrwać w tym przedsiębiorstwie szkółki i mógł z niej kiedyś mieć dochody albo ją na Fredę przenieść. Bardzo miła i – powiem – ciekawa jest mała siedmioletnia Stenia, córka Stefanostwa jedyna. Ruchliwa jest, pełna fantazji, niezrównana w mimice, prawdziwa aktorka. Jest w niej jakiś żywioł aktorski gry, który ciągle jest czynny. Ma ona po ojcu naturę artystyczną. Będzie to ciekawa i niezwykła dziewczyna, jeżeli rodzice jej wychowania nie wypaczą lub nie obciążą jakimś balastem czegoś obcego, co jej zdolności naturalne przytłoczy. Szkoda tylko, że wychowują ją w zupełnym i radykalnym odcięciu od kultury krajowej, w egzotycznym odosobnieniu od wszelkiego otoczenia, w cieplarnianej wyłączności polskiej. Tą metodą wychowanie daleko nie pójdzie. Ale Stefanostwu tego z głowy nie wybijesz. W swoich uprzedzeniach, pełnych pogardy dla litewskości, w czym się oboje Stefanostwo doskonale dopasowali, nie zastanawiają się oni nad tym, co z tego wyniknie dla ich dziecka, które przecie będzie żyło w społeczeństwie żywym i w kraju realnym, a nie gdzieś w zaświatach przesądów. Będzie to jeszcze jedno z tych stworzeń nieszczęśliwych bez gruntu pod nogami, jakieś cieplarniane i zawieszone między niebem a ziemią. Zdolności w tym dziecku są wielkie, ale rodzice je zmarnują. Odjechaliśmy z Jadzią autobusem. Wyszliśmy, odprowadzeni przez Stefanostwo, na gościniec, zatrzymując przejezdne autobusy. Przeszły dwa, ale oba pełne po brzegi. Doszliśmy do Bobt i tam parę godzin zaczekaliśmy na trzeci autobus – z Poniewieża, w którym znalazły się miejsca wolne. Koło południa byliśmy w Kownie. 13 czerwca, rok 1933, wtorek Po obiedzie w gmachu Izby Rolniczej odbyło się posiedzenie komitetu organizacyjnego Szkoły Nauk Politycznych. Obecni byli: ja, dr Turowski, dr Juodeika, Kvieska, dr Natkiewicz, Witold Mačys i Kavolis. Przedyskutowaliśmy w drugim czytaniu i z pewnymi poprawkami przyjęliśmy opracowany przez Kavolisa projekt ustawy Towarzystwa, tworzonego na rzecz utrzymania szkoły. Pozostaje do przyjęcia statut samej szkoły, który będzie musiał być zatwierdzony przez Ministra Oświaty. Na obiedzie była dziś u nas Marysia Stefanowa Römerowa, która przywiozła z Szaszewicz Stenię. Stenię zostawiła u nas, a jutro Jadzia odwozi ją do Bohdaniszek „do babci” (do Maryni) na wakacje letnie. W związku z kryzysem, a poniekąd też dla zwiększenia pojemności aparatu państwowego dla młodych narastających sił inteligenckich, którym jest coraz ciaśniej w państwie i które nie znajdują sobie miejsca w urzędach i nie są w stanie awansować, rząd zdecydował się jąć na szerszą skalę zwalniać ze służby państwowej pracowników starszych, którzy mają już wysłużoną emeryturę, choćby nawet niezupełną. W Ministerium Sprawiedliwości – w sądownictwie – szeregowi osób ze starszego pokolenia sędziów i

14

prokuratury zaproponowano już urzędowo zgłosić dobrowolnie dymisję do emerytury. W liczbie tych, którym taką propozycję uczyniono, znalazł się naczelny prokurator Trybunału Najwyższego Jerzy Kalvaitis, prezes Sądu Okręgowego w Kownie Grigaitis, sędziowie okręgowi w Szawlach Šurna i Ziakin. Wiem, że Kalvaitis czuje się tym zarządzeniem mocno dotknięty. Materialnie nie jest to dla niego wcale ciosem, bo będzie pobierał koło 1000 litów emerytury miesięcznej, a mając ładny i pięknie zabudowany oraz zagospodarowany folwark pod Kownem nad Niewiażą (między Czerwonym Dworem a Bobtami) – będzie zupełnie zabezpieczony. Ale moralnie dla człowieka starego i zajmującego stanowisko wysokie i odpowiedzialne jest to cios bolesny, gdy mu się brutalnie mówi: Idź sobie! Jesteś stary i niepotrzebny! Przestałeś mieć wartość wybitnego specjalisty – idź w cień i ustąp miejsce innym! Zwłaszcza zaś Kalvaitis to odczuł boleśnie przez to, ze propozycja została mu uczyniona w sposób niezręczny, nie na cztery oczy, oszczędzając rozgłosu, ale pismem urzędowym, idącym drogą służbową przez urzędników, dla których to jest sensacją. Abstrahując się jednak od sposobu mniej lub więcej zręcznego, w jaki to wykonano, samo zarządzenie jako takie jest mądre. Litwa musi się uwalniać stopniowo od tłoczących jej państwowość starych kadrów urzędniczych szkoły rosyjskiej, którzy mieli wprawdzie rutynę i byli państwu na razie potrzebni, ale mieli też usterki biurokracji carskiej i metod wschodnich. Państwo musi też łagodzić problem dróg dla narastających sił młodych. 14 czerwca, rok 1933, środa Rano wyjechała do Bohdaniszek Jadzia, zabierając też Stenię ze sobą. Odprowadziłem ją na dworzec. Co do mnie, do pierwszych dni lipca zabawię w Kownie, a wtedy dopiero udam się do Bohdaniszek na wakacje dwumiesięczne. Zamierzałem pierwotnie spędzać w czerwcu co tydzień cztery dni w Bohdaniszkach, pozostawiając trzy dni na Kowno, ale taka ciągła jazda między Kownem a Bohdaniszkami wypadłaby drogo i byłaby niedogodna i męcząca ze względu na nieodpowiedni rozkład pociągów. Zrezygnowałem więc z tych fragmentowych wywczasów bohdaniskich w czerwcu i przesiedzę te dwa tygodnie w Kownie. Nudno tu teraz co prawda, roboty niewiele, lato nie usposabia do miasta, ale co robić! Dziś miałem o południu posiedzenie komisji Rady Stanu w sprawie „metrykacji cywilnej” (małżeństwa cywilnego), wieczorem na uniwersytecie – ostatnie colloquium na II semestrze. 15 czerwca, rok 1933, czwartek Święto Bożego Ciała. Miałem na obiedzie Zitkę i Litkę Komorowskie. Ta ostatnia przyjechała na kilka dni do Kowna, przywożąc na egzaminy swoją uczenicę, Zosię Geysztorównę, która uczy się u niej i zarazem mieszka w Kowaliszkach. Po obiedzie leniłem się pracować, toteż poszedłem do kina, a wieczorem z Zitką i Litką – do teatru letniego w ogrodzie miejskim. Miały tam miejsce występy gościnne baletu łotewskiego z Rygi – nie tyle całego zespołu baletowego, ile pięciu solistów i solistek baletowych, w ich liczbie dwu baletnic i trzech baletnik