Antychryst. Próba krytyki chrześcijaństwa

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

e-Mortkowicz Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego. Nietzsche Seminarium, Łódź-Wrocław 2009-2010 Redakcja: Jakub Wroński, Tymoteusz Słowiński

http://nietzsche.org.pl/ Nietzsche Seminarium – projekt zrzeszający polskich badaczy filozofii Fryderyka Nietzschego poprzez: – powołany przez Cezarego Wodzińskiego, Bogdana Banasiaka i Pawła Pieniążka cykl dorocznych konferencji filozoficznych. – stronę internetową nietzsche.org.pl. Na stronie: Bibliografia polskich odniesień do Nietzschego - do 1918 (Marta Kopij) - z lat 1919-1939 (Grzegorz Kowal) - z lat 1939-1989 (Jadwiga Sucharzewska) - po 1989 (Jakub Wroński) e-Mortkowicz - Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego. Teksty archiwalne – baza przedwojennych artykułów polskich na temat Nietzschego Wieści ze świata Nietzschego: konferencje, seminaria, obronione prace

Nietzsche Seminarium 2010

Opatrzony komentarzem zestaw linków ... i wiele innych

FRYDERYK

NIETZSCHE

ANTYCHRYST PRZEMIANY WSZYSTKICH WARTOŚCI P R Z E D M O W A I KSIĘGA PIERWSZA

PRZEŁOŻYŁ LEOPOLD STAFF

N A K Ł A D JAKÓBA M O R T K O W I C Z A

D Z I E Ł A FRYD. N I E T Z S C H E G O

W P R Z E K Ł A D Z I E WACŁAWA BERENTA, KONRADA DRZE­ WIECKIEGO, L E O P O L D A STAFFA I STANISŁAWA WYRZYKOWSKIEGO WYDAŁ J A K Ó B M O R T K O W I C Z

WARSZAWA

MCMVII

KSIĘGA PIERWSZA:

Ozdoby do książki tej rysował Fr. Siedlecki.

ANTYCHRYST. PRÓBA KRYTYKI CHRZEŚCIJAŃSTWA.

PRZEDMOWA. Książka ta przeznaczona dla najmniej licznych. Może z nich nawet nikt jeszcze nie żyje. Mogliby to być ci, którzy rozumieją mego Zaratustrę: jakżebym ś m i a ł brać siebie za jednego z tych, dla których już dziś rosną uszy? — Dopiero pojutrze jest moje. Niektórzy rodzą się jako pośmiertni. Warunki, w których mnie się rozumie i wtedy s i ł ą k o n i e c z n o ś c i rozumie, — znam je zbyt do­ brze. Trzeba być rzetelnym w rzeczach duchowych aż do twardości, by choć tylko znieść moją powagę, moją namiętność. Trzeba obytym być z życiem na górach — mieć godną politowania gadaninę o codzien­ nej polityce i samolubstwie ludów p o d sobą. Trzeba zobojętnieć, trzeba nie pytać, czy prawda jest poży­ teczna, czy się dla kogoś fatalnością s t a j e . . . Upo­ dobanie siły w pytaniach, do których nikt dzisiaj nie ma odwagi; odwaga do tego, co z a k a z a n e ; ska­ zanie z góry na labirynt Doświadczenie wyniesione z siedmiu samotności. Nowe uszy dla nowej muzyki. Nowe oczy dla tego, co najdalsze. Nowe sumienie dla prawd, które dotąd były nieme. I wola ekonomii DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.

1

2 wielkiego stylu: zachowywać swą siłę, swój z a p a ł w skupieniu . . . Cześć dla siebie; miłość dla siebie; bezwzględna wolność względem siebie. . . Dobrze więc! to są jedynie moi czytelnicy, moi prawdziwi czytelnicy, przeznaczeni mi z góry czy­ telnicy: cóż zależy na reszcie? — Reszta to tylko ludzkość. — Trzeba być wyższym nad ludzkość siłą, w y ż y n ą ducha, — pogardą. . . Fryderyk Nietzsche. 1. — Spójrzmy sobie w twarz. Jesteśmy hiperborejami — wiemy dość dobrze, jak na uboczu ży­ jemy. »Ani lądem ani wodą nie znajdziesz drogi do hiperborejów«: to wiedział o nas już Pindar. Poza północą, lodem, śmiercią — n a s z e życie, na­ s z e szczęście . . . Odkryliśmy szczęście, znamy drogę, znaleźliśmy wyjście z całych tysiącoleci Labiryntu. Kto i n n y je znalazł? Czyżby człowiek nowo­ czesny ? — »Nie umiem wyjść ni wejść; jestem wszystkiem, co wyjść ni wejść nie umie« — wzdycha czło­ wiek nowoczesny... Na tę nowoczesność byliśmy chorzy, — na gnuśny pokój, na kompromis tchórz­ liwy, na całą cnotliwą niechlujność nowoczesnego tak i nie. Ta tolerancja i largeur serca, która wszystko »przebacza«, bo wszystko »pojmuje«, jest naszem sirocco. Raczej wśród lodów żyć, niż wśród cnót nowoczesnych i innych wiatrów południowych!... Byliśmy dość waleczni, nie szczędziliśmy siebie ni in­ nych, lecz nie wiedzieliśmy długo, d o k ą d nam z na­ szą walecznością. Sposępnieliśmy, zwano nas fatali­ stami. N a s z e m fatum — była pełnia, napięcie, stę­

7

6 żenie sił. Łaknęliśmy błyskawicy i czynów, trzyma­ liśmy się jak najdalej od szczęścia słabeuszów, od »poddania«... Burza w naszem szalała powietrzu, przyroda, którą jesteśmy, zaciemniła się — bo n i e m i e l i ś m y ż a d n e j d r o g i . Formuła naszego szczęścia: tak, nie, linia prosta, c e l . . .

2. Co jest dobre? — Wszystko, co uczucie mocy, wolę mocy, moc samą w człowieku podnosi Co jest złe? — Wszystko, co z słabości po­ chodzi. Co jest szczęściem ? — Uczucie, że moc rośnie, — że przezwycięża się opór. Nie zadowolenie, jeno więcej mocy; nie pokój wogóle, jeno wojna; nie cnota, jeno dzielność (cnota w stylu Odrodzenia, virtù, cnota bez moralizny). Słabi i nieudani niech szczezną: pierwsza za­ sada n a s z e j miłości dla ludzi. I pomóc należy im jeszcze do tego. Co jest szkodliwsze, niż jakikolwiek występek? — Litość czynna dla wszystkiego, co nieudane i słabe — chrześcijaństwo...

3. Nie to, co ma zluzować ludzkość w kolejnym szeregu istot, jest problematem, który tu stawiam (— człowiek jest k r e s e m — ) : lecz jaki typ czło-

wieka h o d o w a ć należy, jakiego c h c i e ć należy, jako wartościowszego, godniejszego życia, pewniej­ szego przyszłości. Ten typ wartościowszy istniał już dość często: lecz jako szczęśliwy przypadek, jako wyjątek, nigdy jako c h c i a n y . Raczej on właśnie największym przejmował strachem, był dotąd prawie s a m ą straszliwością; — i z obawy chciano odwrotnego typu, hodowano go, o s i ą g n i ę t o : zwierzę domowe, zwie­ rzę stadne, chore zwierzę człowiecze, — chrześci­ janina...

4. Ludzkość n i e przedstawia rozwoju ku lepszemu lub silniejszemu lub wyższemu, w ten sposób, jak się to dziś mniema. »Postęp« jest jeno ideą nowoczesną, to znaczy ideą fałszywą. Europejczyk dzisiejszy stoi wartością swoją głęboko pod europejczykiem Odro­ dzenia; rozwój dalszy nie jest zgoła mocą jakiejś konieczności wywyższeniem, podniesieniem, wzmoc­ nieniem. W innem znaczeniu udają się ustawicznie na najrozmaitszych miejscach ziemi i na gruncie najroz­ maitszych kultur poszczególne wypadki, które rzeczy­ wiście przedstawiają t y p w y ż s z y : coś, co w sto­ sunku do zbiorowej ludzkości jest rodzajem nadczłowieka. Takie szczęśliwe wypadki wielkiej udaności były zawsze możliwe i będą może zawsze możliwe. A nawet całe rody, szczepy, ludy mogą w danych okolicznościach przedstawiać taką w y g r a n ą .

8

9

5. Nie należy chrześcijaństwa ozdabiać i przystra­ jać: wydało ono ś m i e r t e l n ą w o j n ę temu w y ż ­ s z e m u typowi człowieka, wyklęło wszystkie pod­ stawowe tego typu instynkty, wydestylowało z tych instynktów zło, s a m e g o złego: człowieka silnego jako typowo pogardy godnego, jako »wyrzutka«. Chrześcijaństwo stanęło po stronie wszystkiego, co słabe, nizkie, nieudane, stworzyło ideał ze s p r z e c i ­ w i a n i a się samozachowawczym instynktom silnego życia; zepsuło rozum nawet duchowo najsilniejszych, ucząc najwyższe wartości duchowe odczuwać jako grzeszne, na manowce wiodące, jako p o k u s z e n i a , Najżałośliwszy przykład: zepsucie Pascala, który wie­ rzył w zepsucie swego rozumu przez grzech pierwo­ rodny, podczas gdy był on tylko przez jego chrześ­ cijaństwo zepsuty! —

mem jest, że wszystkie wartości, w których ludzkość teraz swe najwyższe pożądania zebrała, są w a r t o ś ­ c i a m i décadence. Nazywam zwierzę, rodzaj, indywiduum zepsutem, jeśli straci swe instynkty, jeśli wybiera, jeśli p r z e n o s i nad i n n e to, co dlań szkodliwe. Historya »uczuć wyższych«, »ideałów ludzkości« — i rzecz możliwa, że będę ją musiał opowiadać — byłaby pra­ wie także wyjaśnieniem, d l a c z e g o człowiek jest tak zepsuty. Życie samo uważam za popęd do wzrostu, trwałości, gromadzenia sił, do m o c y : gdzie brak woli mocy, tam jest upadek. Twierdzeniem mem jest, że wszystkim najwyższym wartościom ludzkości brak tej woli, że wartości upadkowe, wartości n i h i l i ­ s t y c z n e panują pod najświętszemi imionami.

7.

6. Bolesne, grozą przejmujące ukazało mi się wi­ dowisko: ściągnąłem zasłonę z z e p s u c i a czło­ wieka. Słowo to, w moich ustach, bronione jest przy­ najmniej od jednego podejrzenia: że zawiera moralne oskarżenie człowieka. Jest ono — chciałbym to raz jeszcze podkreślić — w o l n e od m o r a l i z n y : i to do tego stopnia, że owo zepsucie tam właśnie najsil­ niej odczuwam, gdzie dotąd najświadomiej dążono do »cnoty«, do »boskości«. Rozumiem zepsucie, zga­ dujecie to już, w znaczeniu décadence: twierdzeniem

Zwie się chrześcijaństwo religią l i t o ś c i . — Litość stoi w przeciwieństwie do afektów tonicznych, podnoszących energię poczucia życia: działa depre­ syjnie. Litując się, traci się siłę. Przez litość zwiększa i zwielokrotnia się jeszcze ubytek siły, który już sam cierpienie przynosi życiu. Samo cierpienie staje się przez litość zaraźliwem; w pewnych okolicznościach można osiągnąć przez nią ogólny ubytek życia i ener­ gii życiowej, który stoi w niedorzecznym stosunku do quantum przyczyny (— wypadek z śmiercią Nazareńczyka). To jest pierwszy punkt widzenia; lecz istnieje jeszcze ważniejszy. Jeśli się przypuści, że litość mierzy się wartością reakcyi, którą wywoływać

10 zwykła, to niebezpieczny jego dla życia charakter uka­ zuje się w jeszcze jaśniejszem świetle. Litość krzy­ żuje na ogól prawo rozwoju, które jest prawem sel e k c y i . Utrzymuje ona przy życiu, co do śmierci dojrzało; broni siebie ku korzyści wydziedziczonych i skazańców życiowych, nadaje samemu życiu, wsku­ tek bezliku wszelkiego rodzaju nieudanych, których przy życiu u t r z y m u j e , wygląd posępny i podej­ rzany. Ważono się nazwać litość cnotą ( — w każdej d o s t o j n e j moralności uchodzi ona za słabość — ); posunięto się dalej, uczyniono z niej s a m ą cnotę, grunt i źródło wszech cnót, — tylko oczywista, o czem zawsze pomnieć należy, z punktu widzenia filozofii nihilistycznej, która z a p r z e c z e n i e ż y c i a na swej wypisała tarczy. Schopenhauer był co do tego w swem prawie : przez litość zaprzecza się życia, czyni się je b a r d z i e j z a p r z e c z e n i a g o d n e m , — litość jest p r a k t y k ą nihilizmu. By rzec raz jeszcze : ten depresyjny i zaraźliwy instynkt krzyżuje owe in­ stynkty, które dążą do utrzymania życia i podwyższenia jego wartości: jest on zarówno jako m n o ż n i k nę­ dzy, jak też jako z a c h o w a w c a wszystkiego, co nędzne, głównem narzędziem wzmożenia décadence, — litość namawia do n i c o ś c i ! . . . Nie mówi się »n ic o ś ć « : natomiast mówi się »zaświat«; lub »Bóg«; lub »życie p r a w d z i w e « ; lub nirvana, zbawie­ nie, szczęśliwość... Ta niewinna retoryka z dzie­ dziny idyosynkrazyi religijno-moralnych okazuje się natychmiast o w i e l e m n i e j n i e w i n n ą , gdy się zrozumie, j a k a dążność narzuca tu na siebie płaszcz wzniosłych słów: dążność w r o g a ż y c i u . Scho­ penhauer był wrogiem życia: d l a t e g o litość stała się dlań cnotą... Arystoteles, jak wiadomo, widział

11 w litości stan chorobliwy i niebezpieczny, któremuby należało czasem dopomóc środkiem przeczyszcza­ jącym: rozumiał on tragedyę jako środek przeczy­ szczający. Ze stanowiska instynktu życia, trzebaby rzeczywiście poszukać środka, by takiemu chorobli­ wemu i niebezpiecznemu nagromadzeniu litości, jak to przedstawia przykład z Schopenhauerem (i niestety także nasza powszechna literacka i artystyczna décadence od Petersburga do Paryża, od Tołstoja do Wa­ gnera), zadać pchnięcie: by p ę k ł o . . . Niema nic niezdrowszego, wśród naszej niezdrowej nowoczesności, nad litość chrześcijańską. Tu być lekarzem, tu być nieubłaganym, tu krajać nożem — to n a s z e zada­ nie, to n a s z rodzaj miłości człowieka, przez to je­ s t e ś m y filozofami i hiperborejami! — —

8. Trzeba koniecznie powiedzieć, kogo odczuwamy jako swoje przeciwieństwo: — teologów i wszystko, co krew teologów ma w żyłach — naszą całą filo­ z o f i ę . . . Trzeba było fatalność tę widzieć zblizka, lepiej jeszcze, trzeba było doświadczyć jej na sobie, trzeba było zniszczeć przez nią prawie, by tu nie znać już żartu (— wolnoduchostwo naszych panów przyrodników i fizyologów jest w moich oczach żar­ tem, — brak im namiętności w tych rzeczach, c i e r ­ p i e n i a z ich powodu — ) . Owo zatrucie sięga o wiele dalej, niż się mniema: odnalazłem instynkt teologiczny »pychy« wszędzie, gdzie człowiek dziś czuje się »idealistą«, — gdzie, wskutek wyższego pochodzenia,

12 rości się sobie prawo, do patrzenia na rzeczywistość z wyższością i o b c o . . . Idealista ma, zupełnie jak kapłan, wszystkie wielkie pojęcia w ręku ( — i nie tylko w ręku !), gra niemi z dobrotliwą pogardą prze­ ciw »rozumowi«, »zmyslom«, » zaszczytom*, »dobro­ bytowi«, » wiedzy«, widzi podobne rzeczy pod sobą, jako siły szkodzące i uwodne, nad któremi unosi się duch w czystem »dla siebie« : — jak gdyby nie po­ kora, czystość, ubóstwo, jednem słowem ś w i ę t o ś ć , niewymownie więcej szkody dotychczas życiu przy­ niosły, niż jakiekolwiek straszliwości i występki... Czysty duch jest czystem kłamstwem... Dopóki ka­ płan uchodzi jeszcze za w y ż s z y rodzaj człowieka, ten przeczyciel, oszczerca, truciciel życia z powo­ ł a n i a , dopóty niema odpowiedzi na pytanie: co j e s t prawda? P r z e w r ó c o n o już prawdę do góry nogami, skoro świadomy adwokat nicości i zaprze­ czenia uchodzi za przedstawiciela »prawdy«...

13 uświęciło mianami »Bóg«, »zbawienie«, »wieczność«. Wszędzie dogrzebałem się jeszcze instynktu teologów: jest on najbardziej rozpowszechnioną, istotnie »pod­ z i e m n ą « formą fałszu, jaka istnieje na ziemi. Co teolog jako prawdziwe odczuwa, m u s i być fał­ szywe: ma się w tem nieomal kryteryum prawdy. Najgłębszy jego instynkt samozachowawczy zabrania dojść rzeczywistości w jakimkolwiek punkcie do czci lub choćby tylko do głosu. Dokąd wpływ teologów sięga, tam przewrócono o c e n ę w a r t o ś c i do góry nogami, tam pojęcia »prawdziwy« i »fałszywy« są z konieczności odwrócone; co najszkodliwsze dla ży­ cia, zwie się tu prawdziwe, co je podnosi, wzmaga, potwierdza, usprawiedliwia i tryumfującem czyni, zo­ wie się fałszywem... Jeśli się zdarzy, że teologowie poprzez »sumienie« książąt (lub ludów —) po m o c wyciągną rękę, nie wątpmy, co każdym razem w gruncie się dzieje: wola końca, wola n i h i l i s t y c z n a chce dojść do mocy.

9. Temu instynktowi teologów wydaję wojnę: zna­ lazłem ślady jego wszędzie. Kto ma w żyłach krew teologów, stoi do wszystkich rzeczy w stosunku skoś­ nym i nieuczciwym. Patos, który się z tego rozwija, zwie siebie w i a r ą : zamknięcie raz na zawsze oczu przed sobą, by nie cierpieć z powodu widoku nie­ uleczalnego fałszu. Z tej błędnej optyki w stosunku do wszystkich rzeczy czyni się sobie morał, cnotę, świętość, — żąda się, by żaden i n n y rodzaj optyki nie śmiał mieć więcej wartości, skoro się własną

10. Wśród Niemców zrozumieją natychmiast, gdy powiem, że filozofię skaziła krew teologów. Pro­ boszcz protestancki jest dziadkiem filozofii niemiec­ kiej, sam protestantyzm jego peccatum originale. Definicya protestantyzmu: jednostronny bezwład chrześcijaństwa — i rozumu... Wystarczy wypo­ wiedzieć słowo »Instytut Tybingeński«, by zrozu­ mieć, c z e m jest w gruncie filozofia niemiecka, — p o d s t ę p n ą teologią... Szwabi są najlepszymi

14

15

w Niemczech kłamcami, kłamią niewinnie... Skąd radość, która z wystąpieniem K a n t a przejmowała uczony świat niemiecki, składający się w trzech czwartych z pastorskich i nauczycielskich synów, — skąd przekonanie niemieckie, które i dziś jeszcze znaj­ duje swe echo, że od Kanta zaczyna się zwrot ku l e p s z e m u ? Instynkt teologiczny w uczonym nie­ mieckim zgadł, co teraz znów umożliwionem zo­ s t a ł o . . . Chyłkowa dróżka do starego ideału stała otworem, pojęcie »świata p r a w d z i w e g o « , pojęcie moralności jako e s e n c y i świata ( — t e dwa najzłośliwsze błędy jakie istnieją!) były teraz znowu, dzięki szczwanie mądremu sceptycyzmowi, jeśli nie do dowiedzenia, to jednak już nie do o b a l e n i a . . . Rozum, p r a w o rozumu nie sięga tak daleko... Uczyniono z rzeczywistości »pozorność«; świat zgoła z e ł g a n y , świat tego, co trwa w bycie, uczyniono rzeczywistością... Powodzenie Kanta było tylko po­ wodzeniem teologicznem: Kant był, podobnie jak Lu­ ter, podobnie jak Leibniz, jednym hamulcem więcej w niepewnej siebie rzetelności niemieckiej — —

11. Jeszcze słowo przeciw Kantowi, jako m o r a l i ­ ście. Pewna cnota musi być n a s z y m wynalazkiem, n a s z ą osobistą konieczną obroną i konieczną po­ trzebą: w każdem innem znaczeniu jest jeno niebez­ pieczeństwem. Co nie jest warunkiem naszego życia, s z k o d z i mu: cnota tylko z poczucia szacunku dla pojęcia »cnoty«, jak chciał Kant, jest szkodliwa.

»Cnota«, »obowiązek«, »dobro w sobie«, dobro o cha­ rakterze bezosobistości i powszechnej obowiązkowo­ ści — majaki mózgu, w których wyraża się zanik, ostateczne osłabienie życia, chińszczyzna królewiecka. Coś odwrotnego nakazują najgłębsze prawa utrzyma­ nia się i wzrostu: by każdy wynalazł sobie s w o j ą cnotę, swój kategoryczny imperatyw. Każdy lud ginie, jeśli s w ó j obowiązek pomiesza z pojęciem obowiązku wogóle. Nic nie niszczy głębiej, wnętrzniej, niż wszelki obowiązek »nieosobisty«, wszelka ofiara na ołtarzu Molocha abstrakcyi. — Że też nie odczuto kategorycz­ nego imperatywu Kanta, jako n i e b e z p i e c z n e g o dla ż y c i a ! . . . Sam instynkt teologiczny wziął go w obronę! — Każdy postępek, do którego zmusza instynkt życia, ma w przyjemności swój dowód, że jest słusznym postępkiem: a każdy nihilista o chrześ­ cijańsko dogmatycznych jelitach rozumiał przyjem­ ność, jako z a r z u t . . . Co niszczy szybciej, niż praca, myślenie, czucie bez konieczności wewnętrznej, bez głęboko osobistego wyboru, bez przyjemności? niż automat obowiązku? Jest to wprost r e c e p t a na décadence, aż do idyotyzmu... Kant stał się idyotą. — I to był współcześnik G o e t h e g o ! Ten pająk zło­ wieszczy uchodził za filozofa n i e m i e c k i e g o , — uchodzi zań j e s z c z e ! . . . Wystrzegam się mówić, co myślę o Niemcach... Nie widziałże Kant w Rewolucyi francuskiej przejścia z nieorganicznej formy państwa do o r g a n i c z n e j ? Nie pytałże się, czy nie istnieje zdarzenie, któregoby zgoła inaczej wy­ tłumaczyć nie można, chyba tylko moralną zdolnością ludzkości, tak, by raz na zawsze przez nią »dążność ludzkości do dobrego« d o w i e d z i o n ą została? Od­ powiedź Kanta: »jest to Rewolucya«. Chybiający in-

17

16 stynkt w ogóle i w szczególe, przeciwnaturalność jako instynkt, niemiecka décadence jako filozofia — j e s t to Kant! —

wysoko! — A kapłan dotąd p a n o w a ł ! — Usta­ n a w i a ł pojęcia: » prawdziwy« i »nieprawdziwy« !

13.

12. Pomijam kilku sceptyków, przyzwoity typ w historyi filozofii: lecz reszta nie zna najpierwszych wymogów uczciwości intelektualnej. Czynią pospołu to, co kobietki, wszyscy ci wielcy marzyciele i dziwotwory, — uważają »piękne uczucia« już za argu­ menty, »wzniesione łono« za miech bóstwa, przeko­ nanie za k r y t e r y u m prawdy. Wkońcu usiłował Kant, w niewinności »niemieckiej« unaukowić tę formę zepsucia, ten brak sumienia intelektualnego pojęciem »rozumu praktycznego«: osobno wynalazł rozum na wypadek, w którym niema się co troszczyć o rozum, mianowicie, jeśli odzywa się morał, wzniosłe żądanie »powinieneś«. Jeśli się zważy, że u wszystkich pra­ wie ludów filozof jest tylko dalszym rozwojem typu kapłańskiego, to nie dziwi nas już to dziedzictwo po kapłanach, fałszerstwo monet na swój własny u ż y t e k . Jeśli się ma święte zadania, na przykład polepszać ludzi, ratować, wyzwalać, jeśli się bóstwa w sercu nosi, jeśli się jest trąbą zaświatowych roz­ kazów, to mając taką misyę stoi się już poza zakre­ sem wszystkich tylko z rozumem zgodnych ocen war­ tości, — n a w e t jest się już uświęconym takiem za­ daniem, nawet już typem wyższego porządku!... Cóż obchodzi kapłana w i e d z a ! Stoi on na to zbyt

Nie lekceważmy tego: my s a m i , my duchy wolne, jesteśmy już »Przemianą wszystkich wartości«, wcielonem ogłoszeniem wojny i zwycięstwa wszystkim starym pojęciom o »prawdziwem« i »nieprawdziwem«. Najwartościowsze wniknięcia znajduje się najpóźniej; lecz najwartościowsze wniknięcia to m e t o d y . W s z y s t k i e metody, w s z y s t k i e zało­ żenia teraźniejszej naszej wiedzy miały przez tysiącolecia najgłębszą pogardę przeciw sobie: wsku­ tek nich było się wyłączonym z obcowania z »po­ rządnymi« ludźmi, — uchodziło się za nieprzyja­ ciela Boga, za gardzącego prawdą, za »opętańca«. Jako typ naukowy było się czandalą... Mieliśmy cały patos ludzkości przeciw sobie — jej pojęcie o tem, czem prawda być w i n n a , czem służba dla prawdy być w i n n a : każde »powinieneś« było do­ tąd p r z e c i w nam zwrócone... Nasze objekty, nasze praktyki, nasze zachowanie się ciche, ostrożne, nieufne — wszystko jej zdało się niegodnem i zasługującem na wzgardę. — Możnaby wkońcu z pewną słusznością spytać się, czy to właściwie nie smak e s t e t y c z n y utrzymywał ludzkość w tak długiej ślepocie: żądała ona od prawdy m a l a r s k i e g o efektu, żądała tak samo od poznającego, by silnie dzia­ łał na zmysły. Nasza s k r o m n o ś ć sprzeciwiała się DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.

2

18

19

najdłużej jej smakowi... O, jakże to odgadły, te jędory Boga — —

14. Nauczyliśmy się czego innego. Staliśmy się pod każdym względem skromniejsi. Nie wywodzimy już człowieka z » ducha «, z »boskości«, postawiliśmy go napowrót między zwierzętami. Uważamy go za zwie­ rzę najsilniejsze, bo jest najchytrzejszem: następstwem tego jest jego duchowość. Z drugiej strony bronimy się przeciw próżności, któraby i tutaj znów odezwać się mogła : jakoby człowiek był wielkim ukrytym zamys­ łem zwierzęcego rozwoju. Nie jest on zgoła koroną stworzenia, każde stworzenie jest, obok niego, na rów­ nym stopniu doskonałości... I twierdząc to, twier­ dzimy jeszcze za wiele: człowiek jest, względnie wzią­ wszy, najbardziej nieudanem zwierzęciem, najchorowitszem, najniebezpieczniej precz od swoich instynk­ tów zbłąkanem — oczywista, z tem wszystkiem, także n a j b a r d z i e j zajmującem! — Co się tyczy zwie­ rząt, to najpierw Kartezyusz, z czcigodną śmiałością ważył się na myśl rozumienia zwierząt jako ma­ c h i n a : cała nasza fizyologia wysila się na dowód tego twierdzenia. Nie usuwajmy też, logicznie biorąc na bok człowieka, jak jeszcze Kartezyusz czynił : co w ogóle dziś o człowieku pojęto, to tyle właśnie że się go rozumie jako machinę. Niegdyś nada­ wano człowiekowi, jako jego wyprawę ze strony wyższego porządku, »wolną wolę«: dziś odebraliśmy mu nawet wolę, w tem znaczeniu, że przez to żadne

władzy rozumieć już nie wolno. Stare słowo »wola« służy tylko do określenia wyniku, rodzaju indywi­ dualnej reakcyi, która koniecznie następuje po mnó­ stwie częścią z sobą sprzecznych, częścią zgodnych podniet: — wola już nie »dziala«, już nie »poru­ sza« . . . Niegdyś widziano w świadomości człowieka, w »duchu«, dowód wyższości jego pochodzenia, jego boskości; by człowieka u z u p e ł n i ć , radzono mu, na sposób żółwia wciągnąć w siebie zmysły, zaprzestać obcowania z ziemskością, zrzucić doczesną powlokę: potem pozostałaby po nim treść główna, jego »czysty duch«. Także co do tego zoryentowaliśmy się lepiej: uświadamianie sobie, »duch«, uchodzi u nas właśnie za objaw względnej niedoskonałości organizmu, jako doświadczanie, macanie, chybianie, jako mozół, przy którym niepotrzebnie dużo zużywa się siły nerwo­ wej, — przeczymy, że cośkolwiek da się doskonałem uczynić, dopóki się jeszcze uświadamia. »Duch czy­ sty« jest czystą głupotą: odliczmy system nerwowy i zmysły, »doczesną powłokę«, a p o m i n i e m y w ra­ c h u n k u s i e b i e — nic więcej ! . . .

15. Ani moralność, ani religia nie styka się w chrześ­ cijaństwie z żadnym punktem rzeczywistości. Same urojone p r z y c z y n y (»Bóg«, »dusza«, »ja«, »duch«, »wolna wola« — lub też »niewolna«); same urojone s k u t k i (»grzech«, » zbawienie«, »łaska«, »kara«, »od­ puszczenie grzechu«). Obcowanie urojonych i s t o t (»Bóg«, »duchy«, »dusze«); urojona wiedza p r z y 2*

20

21

r o d n i c z a (antropocentryczna; zupełny brak pojęcia przyczyn przyrodzonych); urojona p s y c h o l o g i a (same samonieporozumienia, interpretacye przyjem­ nych lub nieprzyjemnych uczuć ogólnych, naprzykład stanów nervi sympathici, z pomocą mowy zna­ kowej religijno-moralnej idyosynkrazyi, — »kara«, »wyrzut sumienia«, »pokusa dyabelska«, »blizkość Boga«); urojona t e l e o l o g i a (»królestwo boże«, »sąd ostateczny«, »życie wieczne«). — Ten ś w i a t c z y s t e j f i k c y i różni się tem bardzo z ujmą dla siebie od świata marzenia, że ten ostatni odz w i e r c i a d l a rzeczywistość, podczas gdy on rze­ czywistość fałszuje, odziera z wartości, zaprzecza jej. Zanim wynaleziono dopiero pojęcie »natura«, jako przeciwstawienie pojęcia »Bog«, musiało »naturalny« być słowem na »godny pogardy«, — ów cały świat fikcyi ma swe korzenie w n i e n a w i ś c i do natural­ ności (— rzeczywistość! — ) , jest on wyrazem głę­ bokiego niesmaku z tego, co rzeczywiste... L e c z to w y j a ś n i a w s z y s t k o . Kto jedynie ma powody w y k ł a m y w a n i a się z rzeczywistości? Kto z jej powodu c i e r p i . Lecz cierpieć z powodu rzeczywi­ stości znaczy być u n i e s z c z ę ś l i w i o n ą rzeczy­ wistością . . . Przewaga uczuć nieprzyjemnych nad przyjemnemi jest p r z y c z y n ą owej fikcyjnej mo­ ralności i religii: taka przewaga jest formułą na décadence. . .

16. Do podobnego wniosku zmusza krytyka c h r z e ś ­ c i j a ń s k i e g o p o j ę c i a B o g a . — Lud, który

jeszcze w siebie sam wierzy, ma też jeszcze swego własnego Boga. Czci w nim warunki, dzięki którym jest górą, swoje cnoty, — przerzuca swą radość z sie­ bie, swe poczucie mocy w istotę, której dziękczynić za to można. Kto bogaty, chce oddawać; lud dumny potrzebuje Boga, by s k ł a d a ć o f i a r y . . . Religia, w obrębie takich założeń, jest formą wdzięczności. Jest się wdzięcznym za samego siebie: po to potrze­ buje się Boga. Taki Bóg musi umieć pomagać i szko­ dzić, musi umieć być przyjacielem jak wrogiem, — podziwia się go w dobrem jak w złem. P r z e c i w n a t u r a l n a kastracya Boga na Boga dobra tylko le­ żałaby tu poza obrębem wszelkiej pożądaności. Potrze­ buje się Boga złego tak, jak dobrego: zawdzięcza się przecie istnienie własne chyba nie tolerancyi, nie życzliwości dla ludzi . . . Cóżby zależało na Bogu, któryby nie znał gniewu, zemsty, zawiści, szyderstwa, chytrości, gwałtu? któryby nie znał może nawet za­ chwycających ardeurs zwycięstwa i zniszczenia? Nie rozumianoby takiego Boga: pocóżby go mieć? — Oczy­ wista: jeśli lud ginie; jeśli czuje, że wiara w przy­ szłość, jego nadzieja wolności ostatecznie znika; jeśli poddanie uświadamia się mu jako pierwszy pożytek, cnoty poddańcze jako warunki utrzymania się, wów­ czas m u s i się i Bóg jego zmienić. Staje się on teraz potulny, bojaźliwy, skromny, doradza »spokój duszy«, zaprzestania nienawiści, pobłażanie, nawet »miłość« dla przyjaciela i wroga. Moralizuje ustawicznie, wlazł w jaskinię każdej cnoty prywatnej, staje się Bogiem każdego, osobą prywatną, kosmopolitą . . . Niegdyś przedstawiał jakiś lud, siłę jakiegoś ludu, wszystko, co w duszy jakiegoś ludu było agresywne i spragnione mocy: teraz jest tylko jeszcze dobrym Bogiem. . .

23

22 Rzeczywiście, niema innej alternatywy dla Bogów: a l b o są oni wolą mocy — i tak długo będą bogami ludów — , albo niemocą mocy — i wówczas z ko­ nieczności stają się d o b r y m i . . .

17. Gdzie w jakiejkolwiek formie wola mocy ginie, istnieje też każdym razem fizyologiczne cofanie się, décadence. Bóstwo tej décadence, obrzezane na punk­ cie swych najbardziej męskich cnót i popędów, staje się teraz koniecznie Bogiem fizyologicznie cofniętych, słabych. Zwą oni siebie samych nie słabymi, zwą siebie »dobrymi« . . . Rozumie się, już bez potrzeby wskazówki, w jakich dopiero chwilach dziejów moż­ liwą się staje dualistyczna fikcya dobrego i złego Boga. Tym samym instynktem, którym podbici ścią­ gają Boga swego na szczebel »dobra w sobie«, wy­ kreślają też z Boga swych zwycięzców dobre właś­ ciwości; mszczą się na swych panach tem, że p r z e ­ r a b i a j ą na d y a b ł a ich Boga. — Bóg d o b r y , jak i dyabeł: obaj wyrodki décadence. — Jak można dziś jeszcze ustępować tak bardzo prostoduszności teo­ logów chrześcijańskich, by wyrokować z nimi, że roz­ wój pojęcia Boga z »Boga Izraela«, »Boga ludowego«, w Boga chrześcijańskiego, w zbiorowe pojęcie wszel­ kiego dobra, jest postępem? — Lecz nawet Renan to czyni. Jak gdyby Renan miał prawo do prostoduszności! Przeciwieństwo rzuca się przecie w oczy. Jeśli zało­ żenia w z n o s z ą c e g o s i ę życia, jeśli wszelką siłę, waleczność, władczość, dumę wyłączy się z pojęcia

Boga, jeśli krok za krokiem zniży się on do symbolu laski dla znużonych, deski ratunku dla wszystkich tonących, jeśli stanie się Bogiem ludzi biednych, Bo­ giem grzeszników, Bogiem chorych par excellence, a tytuł »Zbawca«, »Odkupiciel« niejako o s t a n i e się, jako tytuł boski wogóle: o c z e m ż e mówi taka przemiana ? taka r e d u k c y a boskości ? — Oczywi­ sta : »królestwo boże« większe się przez to stało. Nie­ gdyś miał Bóg tylko swój lud, swój lud »wybrany«. Tymczasem poszedł, zupełnie jak sam lud jego, w ob­ czyznę, na wędrówkę, nigdzie odtąd już nie zagrzał miejsca: a wkońcu wszędzie czuł się w domu, stał się wielkim kosmopolitą, — aż »wielką liczbę« i pół ziemi przeciągnął na swoją stronę. Lecz Bóg »wiel­ kiej liczby«, demokrata wśród bogów, nie stał się mimo to dumnym bogiem pogańskim: pozostał Ży­ dem, pozostał Bogiem zakątów, Bogiem wszystkich nor i miejsc ciemnych, wszystkich niezdrowych za­ ułków całego świata! . . . Jego królestwo światowe jest nadal, jak przedtem, królestwem podziemnem, szpi­ talem, państwem souterrain, państwem ghetta . . . A on sam tak blady, tak słaby, taki décadent. . . Nawet najbledsi z bladych jeszcze nim owładnęli, panowie metafizycy, albinosy pojęciowe. Osnuwali go tak długo wokoło, aż, zahipnotyzowany ich ruchami, sam stał się pająkiem, sam metafizykiem. Teraz on znów świat wysnuwał z siebie — sub specie Spinozae*) —, teraz przekształcał się w coraz większą cienkość i bladość, stał się »ideałem«, stał się »czystym du­ chem«, stał się absolutum, stał się »rzeczą samą *) W oryginale gra słów : spinnen — Spinne — Spinoza. Prz. tł.

24

25

w sobie« . . . U p a d e k B o g a : Bóg stal się »rzeczą samą w sobie« . . .

18. Chrześcijańskie pojęcie Boga — Bóg jako Bóg chorych, Bóg jako pająk, Bóg jako duch — jest jednem z najbardziej zepsutych pojęć Boga, jakie osiąg­ nięto na ziemi; jest ono może nawet miernikiem stanu głębi w zstępującym rozwoju typu boskiego. Bóg wyrodzony w sprzecznośc z życiem, zamiast być jego przejaśnieniem i wieczystem T a k ! W Bogu wrogość zapowiedziana życiu, naturze, woli życia! Bóg formułą dla każdego oczernienia »tego świata«, dla każdego kłamstwa o »zaświecie«! W Bogu ubó­ stwiona nicość, wola nicości uświęcona! . . .

19. Że silne rasy Europy północnej nie odepchnęły od siebie Boga chrześcijańskiego, to zaprawdę nie przynosi chwały ich uposażeniu religijnemu, nie mó­ wiąc już o smaku. Z takim chorowitym i osłabłym ze starości wyrodkiem décadence, winny były koniecznie dojść do końca. Lecz klątwa cięży na nich za to, że z nim nie doszły do końca: choroba, starość, sprzeczność weszły im we wszystkie instynkty, — żadnego już od­ tąd Boga nie s t w o r z y ł y ! Dwa tysiącolecia prawie i ani jednego nowego Boga! Lecz wciąż jeszcze i jak

coś stałego, jak ultimatum i maximum tworzącej bo­ gów siły, człowieczego creator spiritus, ten poli­ towania godny Bóg chrześcijańskiego monotonoteizmu! Ten mieszańczy, twór upadku z zera, pojęcie i sprzeczność, w którym wszystkie instynkty déca­ dence, wszystkie tchórzostwa i znużenia duszy mają swe uświęcenie! — —

20. Potępieniem chrześcijaństwa nie chciałbym do­ puścić się krzywdy na pokrewnej religii, która ilością wyznawców nawet przeważa: na b u d d y z m i e . Obie łączą się z sobą jako religie nihilistyczne — są reli­ giami décadencc —, obie są oddzielone od siebie w naj­ przedziwniejszy sposób. Że je teraz p o r ó w n y ­ w a ć można, za to krytyk chrześcijaństwa głęboko jest wdzięczny uczonym indyjskim. — Buddyzm jest stokroć realistyczniejszy od chrześcijaństwa, — ma we krwi dziedzictwo przedmiotowego i chłodnego sta­ wiania problematów, zjawia się po trwającym lat setki ruchu filozoficznym; w chwili pojawienia się jego jest pojęcie »Bóg« już uprzątnięte. Byddyzm jest je­ dyną właściwie p o z y t y w i s t y c z n ą religią, jaką nam ukazuje historya, nawet jeszcze w swojej teoryi poznania (surowym fenomenaliźmie — ) , nie mówi już »walka przeciw g r z e c h o w i « , lecz, zgoła rzeczy­ wistości przyznając prawo, »walka przeciw c i e r ­ p i e n i u « . Ma on — to różni go głęboko od chrześ­ cijaństwa — samooszustwo pojęć moralnych już za sobą, — stoi, mówiąc moim językiem, p o z a dobrem

26 i ziem. — Oto d w a fakty fizyologiczne, na których spoczywa i które ma na oku: po p i e r w s z e nad­ mierna pobudliwość wrażliwości, która wyraża się jako wyrafinowana zdolność cierpienia, p o t e m przeduchowienie, nazbyt długie życie w pojęciach i pro­ cedurach logicznych, wśród którego instynkt osobowy doznał szkody z korzyścią »bezosobistości« (— jedno i drugie stany, które przynajmniej niektórzy moi czy­ telnicy, »przedmiotowi«, jak ja sam, znać będą z do­ świadczenia). Na gruncie tych fizyologicznych wa­ runków powstała d e p r e s y a : przeciw niej Budda zabiega higienicznie. Stosuje przeciw niej życie na wolnem powietrzu, życie wędrowne; umiarkowanie i wy­ bór w pożywieniu; ostrożność względem wszystkich spirituosa; tak samo ostrożność przed afektami, które żółć wzburzają, rozpalają krew: żadnej t r o s k i , ani o siebie, ni o innych. Wymaga wyobrażeń, które ani nie darzą spokojem, ani rozweselają — wynajduje środki do odwyknięcia od innych. Rozumie dobroć, dobrotliwość jako sprzyjające zdrowiu. M o d l i t w a jest wykluczona, tak samo jak a s c e z a ; żadnego ka­ tegorycznego rozkazu, żadnego m u s u wogóle, na­ wet w obrębie zgromadzenia klasztornego (— można znów wystąpić —). To wszystko miały być środki do wzmocnienia owej nadmiernej pobudliwości. Właś­ nie dlatego nie wymaga też walki z myślącymi ina­ czej; nauka jego przeciw niczemu nie broni się wię­ cej, niż przeciw uczuciu zemsty, odrazy, ressentiment (— »nieprzyjaźni nieprzyjaźń kresu nie położy«: wzruszający refren całego buddyzmu...). I to słusz­ nie: właśnie te afekty byłyby zgoła n i e z d r o w e ze względu na główny cel dyetetyczny. Znużenie du­ chowe, które on zastaje i które wyraża się w zbyt

27 wielkiej »przedmiotowości« (to znaczy w osłabieniu interesu indywidualnego, w stracie na wadze, na »ego­ iźmie«), zwalcza, sprowadzając ściśle i najbardziej du­ chowe interesy do o s o b y . W nauce Buddy egoizm staje się obowiązkiem: owo »jednego potrzeba«, owo »jak ty uwolnisz się od cierpienia« reguluje i ogra­ nicza całą dyetę duchową (— należy może przypom­ nieć sobie owego Ateńczyka, który również z czystą »naukowością« wiódł wojnę, Sokratesa, który egoizm osobisty także w państwie problematów podniósł do morału).

21. Warunkiem buddyzmu jest bardzo miękki klimat, wielka łagodność i swoboda obyczajów, b r a k militaryzmu; i to, że ruch miał swe ognisko wśród wyż­ szych, a nawet uczonych stanów. Pragnie się pogody, ciszy i nieżywienia żadnych życzeń, jako celu najwyż­ szego i o s i ą g a się ten cel. Buddyzm nie jest reli­ gią, w której się tylko do doskonałości dąży: dosko­ nałość jest wypadkiem normalnym. — W chrześcijaństwie występują na czoło instynkty podbitych i uciśnionych: najniższe stany szukają w niem zbawienia. Kazuistykę grzechu, samokrytykę, inkwizycyę sumienia uprawia się tu jako z a j ę c i e , jako środek przeciw nudzie; podtrzymuje się tu nie­ ustannie afekt dla m o c a r z a , zwanego »Bogiem« (mocą modlitwy); to co najwyższe uchodzi tu za nie­ osiągalne, za dar, za »łaskę«. Brak tu także jawności; kryjówka, ciemna przestrzeń jest chrześcijańska. Ciało

28

29

jest tu w pogardzie, higienę uchyla się jako zmys­ łowość; kościół broni się nawet przeciw czystości (— pierwszem zarządzeniem chrześcijańskiem po wy­ pędzeniu Maurów było zamknięcie kąpieli publicznych, których sama Kordowa posiadała 270). Chrześcijań­ ski jest pewien zmysł okrucieństwa, względem sie­ bie i innych; nienawiść do inaczej myślących; wola prześladowania. Posępne i wstrząsające wyobrażenia stoją na pierwszym planie; najbardziej pożądane, najwyższemi mianami określone stany to epilepsoidy; wybiera się tak dyetę, by sprzyjała zjawiskom cho­ robliwym i przedrażniała nerwy. Chrześcijańską jest wrogość śmiertelna przeciw panom ziemi, przeciw »dostojnym« — a zarazem ukryte, tajemne współza­ wodnictwo (— pozostawia się im »ciało«, chce się t y l k o »duszy«...). Chrześcijańską jest nienawiść do d u c h a , do dumy, odwagi, wolności, libertinage ducha; chrześcijańską jest nienawiść do z m y s ł ó w , do radości zmysłów, do radości wogóle. . .

22. Chrześcijaństwo, opuściwszy swój pierwszy grunt, stany najniższe, p o d z i e m i e starożytnego świata, wyszedłszy po moc między ludy barbarzyńskie, nie miało tu już jako założenia ludzi z n u ż o n y c h , lecz wewnętrznie zdziczałych i rozdzierających się ludzi, — człowieka silnego, lecz nieudanego. Niezadowolenie z siebie, cierpienie z powodu siebie nie jest tu, jak u buddystów, nadmierną pobudliwością i zdolnością cierpienia, raczej odwrotnie przemożnem pragnieniem

zadawania bólu, pragnieniem upustu wewnętrznego na­ pięcia w wrogich działaniach i wyobrażeniach. Chrześ­ cijaństwo potrzebowało b a r b a r z y ń s k i c h pojęć i wartości, by stać się barbarzyńców panem: takiemi są ofiara z pierwocin, picie krwi przy komunii, pogarda ducha i kultury; tortura w każdej formie, zmysłowa i niezmysłowa; wielki przepych kultu. Buddyzm jest religią dla ludzi p ó ź n y c h , dla ras dobrotliwych, łagodnych, przeduchowionych, które zbyt łatwo ból od­ czuwają (Europa będzie jeszcze na długo niedojrzała doń — ) : jest on sprowadzeniem ich napowrót do spokoju i pogody, do dyety w rzeczach duchowych, do pewnego zahartowania w cielesnych. Chrześcijań­ stwo chce stać się panem z w i e r z ą t d r a p i e ż ­ n y c h ; środkiem jego jest uczynić je c h o r e m i , — osłabienie jest chrześcijańską receptą celem o s w o ­ j e n i a , celem »cywilizacyi«. Buddyzm jest religią dla końca i znużenia cywilizacyi, chrześcijaństwo nie zastaje jej nawet jeszcze, — stwarza ją przy spo­ sobności.

23. Buddyzm, by rzec raz jeszcze, jest stokroć chłod­ niejszy, prawdziwszy, bardziej przedmiotowy. Nie po­ trzebuje on już u p r z y s t a j n i a ć sobie swego bólu, swej zdolności cierpienia przez interpretacyę grze­ chu, — mówi jeno, co myśli, »cierpię«. Natomiast dla barbarzyńcy cierpienie nie jest w sobie niczem przystojnem: potrzebuje on najpierw wyłożenia, by przy­ znać się przed sobą, że cierpi (instynkt jego zwraca

30 go raczej do zaprzeczenia cierpienia, do cichego zno­ szenia). Słowo »dyabeł« było tu dobrodziejstwem: miało się przepotężnego i straszliwego wroga, — nie trzeba się było wstydzić, że się cierpi z powodu ta­ kiego wroga. — Chrześcijaństwo ma na dnie kilka subtelności, które są własnością Wschodu. Przedewszystkiem wie ono, że jest to zgoła w sobie obojętne, czy coś jest prawdziwe, lecz rzeczą najwyższej wagi, o i l e się je za prawdziwe uważa. Prawda i w i a r a , że coś jest prawdziwe: dwa zgoła rozbieżne światy intere­ sów, prawie światy p r z e c i w s t a w n e , — dochodzi się do jednego i do drugiego zasadniczo różnemi dro­ gami. Wiedzieć o tem — to c z y n i na Wschodzie niemal mędrca: tak to rozumieją bramini, tak to ro­ zumie Plato, tak każdy uczeń ezoterycznej mądrości. Jeśli na przykład w wierze, że się jest wybawionym z grzechu, leży s z c z ę ś c i e , to uprzednim warun­ kiem tego nie jest, by człowiek był grzeszny, lecz by c z u ł się grzesznym. Jeśli jednak wogóle w i a r y przedewszystkiem potrzeba, to musi się zdyskredyto­ wać rozum, poznanie, badanie: droga do prawdy staje się drogą z a k a z a n ą . — Silna n a d z i e j a jest daleko większem stimulans życia, niż jakiekolwiek poszcze­ gólne rzeczywiście spełniające się szczęście. Trzeba podtrzymywać cierpiących nadzieją, której żadna rze­ czywistość sprzeciwić się nie może, — której żadne nie u s u n i e spełnienie: nadzieją zaświatową. (Właś­ nie z powodu tej zdolności bałamucenia nieszczęśli­ wego uchodziła nadzieja u Greków za zło najwyż­ sze, za zło istotnie c h y t r e : pozostało w beczce zła). — By m i ł o ś ć możliwą była, musi Bóg być osobą; by najniższe instynkty także przemawiać mogły,

31 musi Bóg być miody. Dla żarliwości kobiet trzeba na pierwszy plan wysunąć pięknego świętego, dla żarli­ wości mężczyzn Maryę. To pod warunkiem, jeśli chrześcijaństwo chce się stać panem na gruncie, gdzie kulty Afrodyty lub Adonisa ustaliły już p o j ę ­ c i e kultu. Wymaganie c z y s t o ś c i wzmacnia gwał­ towność i wnętrzność religijnego instynktu — czyni kult cieplejszym, bardziej marzycielskim i pełniejszym duszy. — Miłość jest stanem, w którym człowiek wi­ dzi rzeczy przeważnie tak, jak nie są. Moc ilu­ zoryczna stoi tu na swej wyżynie, tak samo moc osładzająca, p r z e j a ś n i a j ą c a . W miłości znosi się więcej niż kiedyińdziej, ścierpi się wszystko. Trzeba było wynaleźć religię, w której kochać można: przez to wydobyto się ponad to, co najgorsze w życiu — nie widzi się go już zgoła. Tyle o trzech cnotach chrześcijańskich, wierze, miłości, nadziei; zwę je trzema r o z t r o p n o ś ć i a m i chrześcijańskiemu — Buddyzm był za późny, za pozytywistyczny na to, by jeszcze w ten sposób być roztropnym. —

24. Dotykam tu tylko problematu p o w s t a n i a chrześcijaństwa. Pierwsze twierdzenie do jego roz­ wiązania brzmi: chrześcijaństwo rozumieć można je­ dynie na gruncie, z którego wyrosło, — n i e jest ono ruchem przeciwko instynktowi żydowskiemu, jest ono samą jego konsekwencyą, dalszym wnioskiem jego przejmującej strachem logiki. W formule Zbawiciela: »zbawienie od Żydów pochodzi«. — D r u g i e twier-

33

32

dzenie brzmi: psychologiczny typ Galilejczyka da się jeszcze rozpoznać, lecz dopiero w najzupełniejszem swem zwyrodnieniu (które jest zarazem okaleczeniem i przeładowaniem obcemi rysami —) mógł służyć na to, na co użyty został, za typ Zbawiciela ludzkości. Żydzi są najprzedziwniejszym ludem w dziejach świata, ponieważ stanąwszy wobec zagadnienia istnie­ nia i nieistnienia, z zupełną i niesamowitą świadomoś­ cią wybrali istnienie za w s z e l k ą c e n ę : tą ceną było radykalne sfałszowanie wszelkiej natury, wszel­ kiej naturalności, wszelkiej realności, tak samo całego świata wewnętrznego jak zewnętrznego. Odgraniczyli się o d wszystkich warunków, pod któremi dotąd mógł żyć lud jakiś, pod któremi mu żyć było w o l n o ; stwo­ rzyli z siebie pojęcie przeciwstawne n a t u r a l n y m warunkom, — przenicowali kolejno religię, kult, mo­ ralność, historyę w sposób nieuleczalny na s p r z e c z ­ n o ś ć z ich n a t u r a l n e m i w a r t o ś c i a m i . Z tem samem zjawiskiem spotykamy się raz jeszcze i to wniewymownie zwiększonych proporcyach, mimo to jako z kopią: — kościołowi chrześcijańskiemu brak, w porównaniu z »ludem świętych«, wszelkiej pretensyi do oryginalności. Żydzi są, właśnie przez to, najf a t a l n i e j s z y m ludem w dziejach świata: w późniejszem swem oddziaływaniu uczynili ludzkość do tego stopnia fałszywą, że dziś jeszcze chrześcijanin czuć może w sposób antyżydowski, nie rozumiejąc, że jest o s t a t n i ą k o n s e k w e n c y ą ż y d o w s k ą . W swej »Genealogii moraluości« przedstawiłem poraz pierwszy psychologicznie przeciwstawne poję­ cia moralności dostojnej i moralności z ressentiment, ostatnią jako tę, która wytrysła z n i e przeciw pierw­ szej: lecz to jest na wskroś moralność żydowsko -

chrześcijańska. By móc »Nie« mówić wszystkiemu, co przedstawia na ziemi w s t ę p n y ruch życia, udaność, moc, piękno, potwierdzenie siebie, musiał tu do geniuszu podniesiony instynkt ressentiment wyna­ leźć sobie świat i n n y , z którego owo p o t w i e r ­ d z e n i e ż y c i a wydało się złem, pogardy godnem w sobie. Ze stanowiska psychologicznego, był lud żydowski ludem najtęższej siły żywotnej, który po­ stawiony wśród najniemożliwszych warunków, dobro­ wolnie, z najgłębszej mądrości utrzymania się, bierze stronę wszystkich instynktów décadence, — nie jako przez nie opanowany, lecz ponieważ odgadł w nich moc, którą przeprzeć siebie można w b r e w »światu«. Żydzi są przeciwieństwem wszelkiej décadence : musieli ją p r z e d s t a w i a ć aż do złudzenia, umieli dzięki ge­ niuszowi non plus ultra aktorskiemu stanąć na czele wszelkich ruchów décadence ( — jako chrześcijaństwo P a w ł a — ) , by z nich coś stworzyć, co silniejsze, niż wszelka p o t w i e r d z a j ą c a życie partya. Décadence jest dla rodzaju ludzi, którzy w żydostwie i chrześci­ jaństwie doszli do mocy, dla rodzaju k a p ł a ń s k i e g o , tylko ś r o d k i e m : ten rodzaj ludzi ma interes ży­ ciowy w tem, by ludzkość chorą uczynić i pojęcia »dobry« i »zły«, «prawdziwy« i » fałszywy« przenico­ wać na niebezpieczne dla życia i świat oczerniające znaczenie. —

25. Historya Izraela jest nieoceniona, jako typowa historya wszelkiego w y n a t u r z e n i a wartości natu­ ralnych: wskazuję pięć takich faktów. Pierwotnie, przeDZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.

3

34

dewszystkiem czasu królestwa, znajdował się Izrael do wszystkich rzeczy w słusznym, to znaczy naturalnym stosunku. Jego Jehowa był wyrazem świadomości mocy, radości z siebie, nadziei, pokładanej w sobie: oczeki­ wano w nim zwycięstwa i ocalenia, ufano przez niego naturze, że da, czego ludowi trzeba — przedewszystkiem deszczu. Jehowa jest Bogiem Izraela, a p r z e t o Bogiem sprawiedliwości: logika każdego ludu, który ma moc i czyste pod tym względem sumienie. W uro­ czystym kulcie wyrażają się obie te strony samopotwierdzenia jakiegoś ludu: jest on wdzięczny za wielkie losy, które go wyniosły, jest wdzięczny za zmiany pór roku i wszelkie szczęście w chowie bydła i uprawie roli. — Ten stan rzeczy pozostawał długo jeszcze ideałem, nawet gdy w sposób smutny ustał: anarchia wewnątrz, Assyryjczycy od zewnątrz. Lecz lud zachował jako najwyższe pożądanie ową wizyę króla, który jest dobrym żołnierzem i surowym sę­ dzią: przedewszystkiem ów typowy prorok (to zna­ czy krytyk i satyryk chwili) Jezajasz. — Lecz żadna nadzieja nie spełniała się. Stary Bóg nie u m i a ł już nic z tego, co umiał niegdyś. Trzeba go było puścić kantem. Co się stało? Z m i e n i o n o jego pojęcie — w y n a t u r z o n o jego pojęcie: za tę cenę zachowano go. — Jehowa, Bóg »sprawiedliwości«, — j u ż n i e je­ dność z Izraelem, wyraz samopoczucia ludu: jeszcze tylko Bóg pod warunkami . . . Pojęcie jego staje się narzędziem w rękach agitatorów kapłańskich, którzy wszelkie szczęście tłumaczą teraz jako nagrodę, wszel­ kie nieszczęście jako karę za nieposłuszeństwo wzglę­ dem Boga, za »grzech« : ów najkłamliwszy sposób tłumaczenia rzekomo »moralnego porządku świata«, przewracający raz na zawsze naturalne pojęcie »przy-

35 czyny« i »skutku« do góry nogami. Dopiero gdy na­ grodą i karą uprzątnęło się ze świata naturalną przy­ czynowość, potrzeba przyczynowości p r z e c i w n a ­ turalnej: cała reszta nienaturalności występuje teraz. Bóg, który w y m a g a , — zamiast Boga, który pomaga, który użycza rady, który w gruncie rzeczy jest wyrazem na wszelką szczęśliwą inspiracyę odwagi i ufności w sobie . . . Moralność już nie wyrazem warunków życia i wzrostu ludu, już nie najgłębszym instynktem życia, lecz abstrakcyą, przeciwstawieniem życia, — moralność jako zasadnicze pogorszenie wy­ obraźni, jako »złe spojrzenie« dla wszystkich rzeczy. C z e m jest żydowska, c z e m chrześcijańska moral­ ność? Przypadkiem, pozbawionym swej niewinności; nieszczęściem, zbrudzonem przez pojęcie »grzechu«, dobrobytem, pojętym jako niebezpieczeństwo, jako »po­ kusa«; fizyologicznem niedomaganiem, zatrutem przez robaka sumienia...

26. Pojęcie Boga sfałszowano; pojęcie moralności sfałszowano: — kapłaństwo żydowskie nie poprze­ stało na tem. Cała historya Izraela była niepo­ trzebna: precz z nią! — Kapłani ci dokonali tego cudu fałszu, którego dokumentem jest nam większa część Biblii: z bezprzykładnem urąganiem wszelkiej tradycyi, wszelkiej rzeczywistości historycznej, własną przeszłość ludową p r z e t ł u m a c z y l i na r e l i g i j ­ n o ś ć , to znaczy zrobili z niej głupi mechanizm zbawczy winy względem Jehowy i kary, bogobojności 3*

36 względem Jehowy i nagrody. Odczuwalibyśmy o wiele boleśniej ten najhaniebniejszy akt fałszerstwa histo­ rycznego, gdyby k o ś c i e l n e tłumaczenie historyi od tysiącoleci nie było nas prawie stępiło na wymagania uczciwości in historicis. A Kościołowi wtórowali filo­ zofowie: k ł a m s t w o »moralnego porządku świata« ciągnie się przez cały rozwój nawet nowszej filozofii. Co znaczy »moralny porządek świata«? Że istnieje, raz na zawsze, wola boża, co człowiek ma czynić, a czego zaniechać; że wartość jakiegoś ludu, jedno­ stki mierzy się tem, czy się bardzo, czy mało jest woli bożej posłusznym; że w losach jakiegoś narodu, je­ dnostki, wola boża przejawia się w ł a d c z o , to znaczy karząco lub nagradzająco, zależnie od stopnia posłu­ szeństwa. R z e c z y w i s t o ś ć miast tego pożałowa­ nia godnego kłamstwa brzmi: pasorzytniczy rodzaj człowieka, który udaje się tylko kosztem wszystkich zdrowych tworów życia, k a p ł a n , nadużywa imienia Boga: zwie on stan rzeczy, w którym kapłan war­ tość rzeczy ustanawia, »królestwem bożem«; środki, których mocą osiąga lub podtrzymuje się taki stan, zwie »wolą bożą«; z zimnokrwistym cynizmem mie­ rzy ludy, czasy, jednostki wedle tego, czy były prze­ mocy kapłańskiej pożyteczne, czy też się jej opierały. Trzeba ich widzieć przy robocie: pod rękami kapła­ nów żydowskich stał się czas w i e l k o ś c i w histo­ ryi Izraela czasem upadku; wygnanie, długotrwałe nieszczęście zmieniło się w k a r ę wieczną za czas wielkości — czas, w którym kapłan był jeszcze ni­ czem. Z potężnych, b a r d z o s w o b o d n i e udanych postaci Izraela, czynili, wedle potrzeby, mizernych lizunów i milczków lub »bezbożnych«, upraszczali psychologię każdego wielkiego zdarzenia do idyo-

37

tycznej formuły »posłuszeństwa lub nieposłuszeń­ stwa Bogu«. — Krok dalej: »wola boża«, to zna­ czy warunki ostania się mocy kapłanów, musi być z n a n a , — do tego celu trzeba »objawienia«. Po naszemu: konieczne jest wielkie fałszerstwo lite­ rackie, odkrywa się »Pismo święte«, — objawia się je wśród całego hieratycznego przepychu, z dniami pokutnemi i wrzaskiem jęku z powodu długotrwałego »grzechu«. »Wola boża« była zdawna ustanowiona: cale nieszczęście leży w tem, że odwrócono się od »Pisma świętego« . . . Już Mojżeszowi objawiona była »wola boża« . . . Co się stało ? Kapłan sformułował surowo, pedantycznie, aż do wielkich i małych po­ datków, które mu płacić się miało (— nie zapomina­ jąc o najsmaczniejszych kęsach mięsa: bo kapłan żre beefsteak'i), sformułował raz na zawsze, co c h c e m i e ć , »co jest wolą bożą«... Odtąd wszystkie sprawy życia są tak urządzone, że kaptan jest w s z ę d z i e n i e z b ę d n y ; we wszystkich naturalnych zdarze­ niach życiowych, przy urodzeniu, małżeństwie, cho­ robie, śmierci, nie mówiąc już o ofierze (»wieczerzy«), zjawia się święty pasorzyt, by je w y n a t u r z y ć : w języku jego »uświęcić«... Bo to zrozumieć trzeba: każdy naturalny obyczaj, każdą naturalną instytucyę (państwo, postępowanie sądowe, małżeństwo, troskę o chorych i ubogich) wszystkie przez instynkt życia natchnione żądania, słowem wszystko, co ma w so­ b i e swą wartość, pasorzytnictwo kapłanów czyni za­ sadniczo bezwartościowem, wartości p r z e c i w n e m ; wymaga ono dodatkowej sankcyi, — potrzebuje na­ d a j ą c e j w a r t o ś ć mocy, która w niem natury za­ przecza i przez to właśnie dopiero wartość s t w a ­ r z a . . . Kapłan odziera z wartości, z ś w i ę t o ś c i

39

38 naturę: za tę cenę istnieje wogóle. — Nieposłuszeń­ stwo względem Boga, to znaczy względem kapłana, względem »prawa«, otrzymuje teraz miano »grze­ chu«; środki do »pojednania się znowu z Bogiem«, to — jak słuszna — te, które uległość mocy kapłanów jeszcze gruntowniej tylko zabezpieczają: tylko kapłan »wyzwala«... Ze stanowiska psychologicznego, stają się »grzechy« w każdej, po kapłańsku uorganizowanej społeczności, niezbędne; są one właściwą poręką mocy, kapłan żyj e z grzechów, potrzebuje jeszcze, by »grzeszono« . . . Najwyższa zasada: »Bóg przebacza temu, kto czyni pokutę« — po naszemu: k t o s i ę podda kapłanowi. —

27. Na f a ł s z y w y m w ten sposób gruncie, gdzie wszelka natura, wszelka wartość naturalna, wszelka r z e c z y w i s t o ś ć miała przeciwko sobie najgłębsze instynkty panującej klasy, wyrosło chrześcijaństwo, forma śmiertelnej nieprzyjaźni względem rzeczywi­ stości, forma dotąd nie przewyższona. »Lud święty«, który dla wszystkich rzeczy zachował tylko kapłań­ skie wartości, tylko słowa kapłańskie i z przejmującą lękiem konsekwencyą wszystko, co jeszcze z mocy na ziemi istniało, oddzielił od siebie, jako »nieświęte«. jako »świat«, jako »grzech«, — ten lud wytworzył dla swego instynktu ostatnią formułę, logiczną aż do zaprzeczenia siebie: jako c h r z e ś c i j a ń s t w o , zaprzeczył jeszcze ostatniej formy rzeczywistości, »ludu świętego«, »ludu wybranego«, ż y d o w s k i e j

rzeczywistości samej. Wypadek jest największego znaczenia: drobny, buntowniczy ruch, ochrzczony od imienia Jezusa z Nazaretu, jest instynktem żydow­ skim r a z j e s z c z e , — inaczej mówiąc, instynktem kapłańskim, który nie znosi już kapłana jako rzeczy­ wistości, wynalazkiem jeszcze b a r d z i e j o d e r w a ­ nej formy istnienia, jeszcze m n i e j r e a l n e j wizyi świata, niż tego organizacya kościoła wymaga. Chrześcijaństwo z a p r z e c z a Kościoła . . . Nie widzę, przeciw czemu zwrócony był bunt, za którego sprawcę Jezus uchodził w rozumieniu lub n i e p o r o z u m i e n i u ludzkiem, jeśli to nie był bunt przeciw Kościołowi żydowskiemu, Kościołowi w tem samem zgoła znaczeniu, w jakiem go dziś używamy. Był to bunt przeciw »dobrym i sprawiedliwym«, prze­ ciw »świętym Izraela«, przeciw hierarchii społecz­ nej — nie przeciw jej zepsuciu, lecz przeciw kaście, przywilejowi, porządkowi, formule, była to n i e w i a r a w »ludzi wyższych«, Nie — powiedziano wszystkiemu, co było kapłanem i teologiem. Przecież hierarchia, która przez to, choć tylko na chwilę, podana została w wąt­ pliwość, była budową palową, na której lud żydow­ ski, wpośród »wody«, w ogóle jeszcze istniał, z tru­ dem zdobytą ostatnią możliwością ostania się, resi­ duum jego politycznej odrębności: atak na nią był atakiem na najgłębszy instynkt ludowy, na najwy­ trwalszą ludową wolę życia, jaka kiedykolwiek ist­ niała na ziemi. Ten święty anarchista, który wzywał motłoch, odepchniętych i »grzeszników«, wszystkich c z a n d a l a w obrębie żydowszczyzny do oporu prze­ ciw panującemu porządkowi — językiem, który i dziś jeszcze, jeśli można ufać Ewangeliom, wiódłby na Sy­ bir, — był politycznym zbrodniarzem, o ile właśnie poli-

40

41

tyczni zbrodniarze w n i e d o r z e c z n i e n i e p o l i ­ t y c z n e j społeczności byli możliwi. To go doprowa­ dziło do krzyża: dowodem tego jest napis na krzyżu. Umarł za s w o j ą winę. — brak wszelkiej do tego podstawy, pomimo że często tak właśnie twierdzono, że umarł za winę innych. —

28. Zgoła inne jest pytanie, czy miał on wogóle świadomość takiego przeciwstawienia — czy się go tylko nie o d c z u w a ł o , jako to przeciwstawienie. I tu dopiero dotykam problematu p s y c h o l o g i i Z b a w i c i e l a . — Wyznaję, że mało książek z ta­ kiemi czytam trudnościami, jak Ewangelie. Inne to trudności, niż owe, z których wykazania uczona cie­ kawość niemieckiego ducha święciła jeden z swych najbardziej niezapomnianych tryumfów. Minął czas, gdym i ja, podobnie jak każdy młody uczony, roz­ koszował się, z roztropną powolnością wyrafinowa­ nego filologa, dziełem nieporównanego Straussa. Mia­ łem wówczas lat dwadzieścia: teraz za poważny je­ stem na to. Co mnie obchodzą sprzeczności »tradycyi« ? Jak można wogóle nazywać »tradycyą« legendy o świętych! Historye o świętych są najdwuznaczniejszą literaturą, jaka wogóle istnieje: stosować do nich metodę naukową, j e ś l i ż a d n y c h p o z a tem n i e m a d o k u m e n t ó w , zdaje mi się rzeczą z góry przesądzoną — tylko uczonem próżnowaniem . . .

29. Co m n i e obchodzi, to psychologiczny typ Zba­ wiciela. Ten zaś m ó g ł b y być zachowany w Ewan­ geliach mimo Ewangelie, choćby nie wiedzieć jak nawet okaleczony i obładowany obcemi rysami: jak Franciszek z Asyżu zachowany jest w legendach o sobie mimo legendy o sobie. Nie prawda o tem, co uczynił, co powiedział, jak właściwie umarł: lecz pytanie, c z y typ jego wogóle jeszcze da się wyobra­ zić, czy jest »przekazany« ? Znane mi usiłowania wy­ czytania z Ewangelii nawet d z i e j ó w »duszy«, zdają mi się dowodami godnej odrazy lekkomyślności psy­ chologicznej. Pan Renan, ten błazen in psychologicis, dorzucił do tego dwa n a j n i e s ł y c h a ń s z e pojęcia dla swego wyjaśnienia typu Jezusa, jakie w tym wzglę­ dzie istnieć mogą: pojęcie g e n i u s z a i pojęcie bo­ h a t e r a (»héros«). Lecz jeśli co jest nieewangielicznego, to pojęcie bohatera. Właśnie przeciwieństwo wszel­ kich zapasów, wszelkiego poczucia się w walce stało się tu instynktem: niezdolność oporu staje się tu mo­ rałem (»nie sprzeciwiaj się z ł u « najgłębsze słowo Ewangelii, ich klucz w pewnem znaczeniu), błogość w pokoju, w łagodności, w n i e m o ż n o ś c i , by być wrogiem. Co znaczy »nowina radosna«? Życie praw­ dziwe, życie wieczne jest znalezione — nie obiecuje się go, ono jest tu, jest w w a s : jako życie w mi­ łości, jako miłość bez odjęcia i wyłączenia, bez od­ ległości. Każdy jest dziecięciem Boga — Jezus do niczego nie rości sobie wyłącznego prawa —, jako dzieci Boga wszyscy są sobie równi . . . Jezusa boh a t e r e m czynić ! — I jakiemż nieporozumieniem aż słowo »geniusz« ! Całe nasze pojęcie, nasze kulturalne

43

42 pojęcie »ducha« nie ma w świecie, w którym żyje Jezus, żadnego zgoła sensu. Mówiąc z surowością fizyologa, inne wcale słowo byłoby tu raczej jeszcze na miejscu . . . Znamy stan chorobliwej pobudliwości z m y s ł u d o t y k u , który wzdraga się przed każdem dotknięciem, każdem ujęciem stałego przedmiotu. Prze­ łóżmy sobie taki fizyologiczny habitus na jego osta­ teczną logikę — jako instynktowną nienawiść do ka­ ż d e j rzeczywistości, jako ucieczkę w »nieuchwyt­ ność«, w »niepojętość«, jako odrazę do wszelkiej formuły, wszelkiego pojęcia czasu i przestrzeni, do wszystkiego, co jest silne, obyczajem, instytucyą, kościołem, jako czucie się u siebie w świecie, którego nie tyka już żaden rodzaj rzeczywistości, w świecie jeszcze tylko »wewnętrznym«, w świecie »prawdzi­ wym«, w świecie »wiecznym« . . . »Królestwo boże jest w w a s « . . .

gość (przyjemność) w tem tylko widzi, by nie opie­ rać się już, nikomu już, ani niedobremu ni złemu, — miłość jako jedyna, jako ostatnia możliwość ż y c i a . . . Są to dwie f i z y o l o g i c z n e r z e c z y w i s t o ­ ś c i , na których, z których wyrosła nauka o zbawie­ niu. Nazywam ją wzniosłym dalszym rozwojem he­ donizmu na chorobliwym na wskroś podkładzie. Naj­ bardziej pokrewny jej, chociaż z wielkim przydat­ kiem greckiej żywotności i siły nerwowej, jest epi­ kureizm, pogańska nauka o zbawieniu. Epikur ty­ p o w y décadent: przeze mnie pierwszego jako taki poznany. — Obawa bólu, nawet niezmiernie drobnego bólu — nie może zgoła skończyć się czem innem, jak religią miłości. . .

31.

30. Instynktowna n i e n a w i ś ć do rzeczy­ w i s t o ś c i : skutek skrajnej zdolności cierpienia i po­ budliwości, która wogóle już nie chce być »dotknięta«, bo każde dotknięcie zbyt głęboko odczuwa. Instynktowne wykluczenie w s z e l k i e j odrazy, wszelkiej w r o g o ś c i , wszelkich g r a n i c i odległości w uczuciu: skutek skrajnej zdolności cierpienia i pobudliwości, która każdy opór, każdy mus oporu odczuwa już jako nieznośną nieprzyj e m n o ś ć (to znaczy jako s z k o d l i w ą , jako coś, czego instynkt samozachowawczy o d r a d z a ) a blo-

Naprzód już dałem odpowiedź swą na proble­ mat. Założeniem jej jest, że typ Zbawiciela docho­ wał się nam tylko w silnem zniekształceniu. Znie­ kształcenie to ma w sobie wiele prawdopodobieństwa: typ taki nie mógł z wielu powodów pozostać czysty, zupełny, bez dodatków. Nawet milieu, w którem ta obca poruszała się postać, musiało pozostawić na nim ślady, więcej jeszcze historya, l o s pierwszej gminy chrześcijańskiej; on, oddziaływając wstecz, wzbogacił typ rysami, które jeno ze stanowiska wojny i celów propagadny zrozumiałemi się stają. Ów dziwny i chory świat, w który wprowadzają nas Ewangelie — świat, jakby z powieści rosyjskiej, w którym wyrzutki spo­ łeczeństwa, cierpienie nerwowe i »dziecięcy« idyotyzm.

44 zda się, schadzkę sobie naznaczyły — musiał w ka­ żdym razie p o g r u b i ć typ: zwłaszcza pierwsi uczniowie przetłumaczyli istnienie, pływające całe w symbolach i nieuchwytnościach, najpierw na własną surowiznę, by w ogóle coś z tego zrozumieć, — dla nich z a i s t n i a ł typ dopiero po nadaniu mu jednokształtu z formami bardziej znanemi . . . Prorok, mesyasz, przyszły sędzia, nauczyciel moralności, cudo­ twórca, Jan Chrzciciel — tyleż sposobności zaniepoznania typu . . . Nie lekceważmy wreszcie proprium wszelkiej wielkiej, mianowicie sekciarskiej czci: zaciera ona oryginalne, często dręcząco obce rysy i idyosynkrazye w istocie czczonej — nie w i d z i i c h nawet. Możnaby żałować, że jakiś Dostojewski nie żył w po­ bliżu tego najbardziej zajmującego décadent, mam na myśli kogoś, któryby umiał właśnie odczuwać przejmu­ jący czar takiej mieszaniny wzniosłości, chorobliwości i dziecięctwa. Ostatni punkt widzenia: typ m ó g ł b y , jako typ décadence, posiadać rzeczywiście osobliwą rozmaitość i sprzeczność: taka możliwość nie jest zu­ pełnie wykluczona. Mimo to, wszystko przeciw niej przemawia: właśnie tradycya musiałaby w tym wy­ padku być przedziwnie wierna i przedmiotowa: czego przeciwieństwo przypuszczać mamy powody. Tymcza­ sem przepaść sprzeczności leży między kaznodzieją na górze, na jeziorze i na łące, którego zjawisko niby jakiegoś Buddy na bardzo mało indyjskim gruncie, jest pełne wdzięku, a owym napastliwym fanatykiem, śmiertelnym wrogiem teologów i kapłanów, którego złośliwość Renana uświetniła, jako »le grand mattre en ironie«. Ja sam nie wątpię, że obfita miara żółci (a nawet esprit) przelała się na typ mistrza dopiero ze wzburzonego stanu chrześcijańskiej propagandy: zna

45 się przecież dostatecznie brak skrupułów wszystkich sekciarzy w przyrządzaniu sobie z mistrza swego swojej a p o l o g i i . Gdy pierwsza gmina zapotrzebo­ wała sądzącego, swarzącego się, gniewnego, złośliwie przebiegłego teologa, p r z e c i w teologom, s t w o ­ r z y ł a sobie swego »Boga« wedle swej potrzeby: tak jak bez wahania kładła mu także w usta owe zgoła nieewangieliczne pojęcia, które były jej teraz niezbędne, »powrót«, »sąd ostateczny«, wszelkiego ro­ dzaju czasowe oczekiwanie i przyobiecanie. —

32. Opieram się, by rzec raz jeszcze, temu, by wpro­ wadzano fanatyka do typu Zbawiciela: słowo imperieux, którego Renan używa, już samo z n o s i typ. »Dobrą nowiną« jest właśnie, że niema już żadnych przeciwieństw; królestwo niebieskie należy do dzieci; wiara, którą się tu głosi, nie jest wywalczoną wiarą, — istnieje ona, jest od początku, jest niejako dziecię­ ctwem, które cofnęło się w sferę duchową. Wypadek przedłużonego i nierozwiniętego w organizmie chło­ pięctwa, jako skutek zwyrodnienia, znany jest przy­ najmniej fizyologom. — Wiara taka nie gniewa się, nie gani, nie broni się: nie przynosi »miecza«, — nie przeczuwa zgoła, o ileby mogła kiedyś dzielić. Nie dowodzi siebie, ani cudem, ani nagrodą ni przyo­ biecaniem, ani nawet »Pismem«: ona sama jest ka­ żdej chwili swym cudem, swą nagrodą, swym dowo­ dem, swem »królestwem bożem«. Nie formułuje się także ta wiara — ona ż y j e , broni się przeciw for-

46 mułom. Oczywiście, że przypadek otoczenia, języka, poprzedniego rozwoju wyznacza pewien zakres po­ trzeb: pierwsze chrześcijaństwo posiada t y l k o ży­ dowsko-semickie pojęcia (— zalicza się tutaj jedzenie i picie przy komunii, owo, jak wszystko, co żydow­ skie, tak bardzo nadużyte przez Kościół pojęcie). Lecz należy się strzec widzieć w tem więcej, niż mowę znaków, semiotykę, sposobność do przenośni. Właśnie to, że żadnego słowa nie bierze się dosłownie, jest dla tego antyrealisty uprzednim warunkiem, by wogóle mógł mówić. Wśród Indów byłby się posługiwał pojęciami z Sankhyam, wśród Chińczyków z Laotse — i nie byłby żadnej czuł przy tem różnicy. — Możnaby, z pewną tolerancyą w wyrazie, nazwać Je­ zusa »wolnym duchem« — nic sobie nie robi z ni­ czego, co mocne: słowo z a b i j a , wszystko co mocne, z a b i j a . Pojęcie, d o ś w i a d c z e n i e »życia«, jak on je sam zna, sprzeciwia się w nim każdego rodzaju słowu, formule, prawu, wierze, dogmatowi. Mówi on tylko o najwewnętrzniejszem: »życie« lub »prawda« lub »światło« jest jego słowem na to, co najwewnętrzniejsze, — wszystko pozostałe, cała rzeczywistość, cała przyroda, nawet mowa, ma dlań tylko wartość znaku, przenośni. Nie należy tutaj się mylić, choć wielka pokusa leży w chrześcijańskim, chcę rzec w k o ś c i e l n y m przesądzie: taka symbolika par excellence stoi poza obrębem wszelkiej religii, wszel­ kich pojęć kultu, wszelkiej historyi, wszelkich nauk przyrodniczych, wszelkich doświadczeń świata, wszel­ kiego poznania, wszelkiej polityki, wszelkiej psycho­ logii, wszelkich książek, wszelkiej sztuki, — jego »wie­ dza« jest właśnie c z y s t ą g ł u p o t ą na punkcie, że istnieje coś podobnego. K u l t u r a nie jest mu znana

47 nawet ze słyszenia, nie potrzeba mu walki przeciw niej, — on jej nie zaprzecza... To samo stosuje się do p a ń s t w a , do całego obywatelskiego porządku i społeczności, do p r a c y , do wojny — nie miał on nigdy powodu zaprzeczać »świata«, nie przeczuwał ni­ gdy kościelnego pojęcia »świat« . . . Z a p r z e c z a ­ nie jest dlań właśnie zgoła niemożliwością. — Tak samo brak dyalektyki, brak wyobrażenia, że wiarę, »prawdę« można udowadniać argumentami (— j e g o dowodami są wewnętrzne »światła«, wewnętrzne uczu­ cia przyjemne i potwierdzenia siebie, same »dowody s i ł y « — ) . Taka nauka nie m o ż e też przeczyć, nie pojmuje ona nawet, że inne nauki istnieją, istnieć m o g ą , nie umie może wcale wyobrazić sobie prze­ ciwnego sądzenia . . . Gdzie je napotka, będzie z naj­ głębszego współczucia smucić się »ślepotą«, — bo ona widzi »światło« —, lecz nie zrobi zarzutu . . .

33. W całej psychologii »Ewangelii« brak pojęcia winy i kary; tak samo pojęcia nagrody. »Grzech«, każdy stosunek odległości między człowiekiem i Bo­ giem jest usunięty — to j e s t w ł a ś n i e »nowina r a d o s n a « . Nie obiecuje się szczęśliwości, nie przywiązuje się jej do warunków: jest ona j e d y n ą rzeczywistością — reszta jest znakiem do mówienia o niej . . . S k u t e k takiego stanu przerzuca się w nową p r a k t y k ę , w właściwie ewangieliczną praktykę. Nie » w i a r a « odróżnia chrześcijanina: chrześcijanin

48 działa, odróżnia się i n n e m działaniem. Że temu, który jest dlań zły, nie stawia oporu ani słowem, ani w sercu. Że nie czyni różnicy między obcym a tu­ bylcem, między Żydem a nie-Żydem (»bliźni«, właś­ ciwie współwyznawca, Żyd). Że na nikogo się nie gniewa, nikogo nie waży lekce. Że ani się w sądach nie pokazuje, ani się nie daje w nie wciągać (»nie przysięgać«). Że w żadnym wypadku, nawet w razie dowiedzionej niewierności swej żony, nie rozwodzi się z żoną. — Wszystko w gruncie rzeczy jedna za­ sada, wszystko skutki jednego instynktu. Życie Zbawiciela nie było odmienne od tej prak­ tyki — śmierć jego też odmienna nie była . . . Nie po­ trzebował on już żadnych formuł, żadnego obrządku dla obcowania z Bogiem — ani nawet modlitwy. Ze­ rwał z całą żydowską nauką pokuty i pojednania; wie on, że jedynie w p r a k t y c e życiowej czuje się człowiek »boskim«, »szczęśliwym«, »ewangielicznym«, każdego czasu »dzieckiem Boga«. Nie »pokuta«, nie »modlitwa o przebaczenie« jest drogą do Boga: je­ d y n i e p r a k t y k a e w a n g i e l i c z n a wiedzie do Boga, ona właśnie j e s t »Bogiem«. — Co z Ewangelią o d r z u c o n e zostało, to żydostwo pojęć »grzechu«, »przebaczenia grzechu, »wiary«, »zbawienia przez wiarę«, — cała żydowska nauka k o ś c i e l n a za­ przeczona została w »nowinie radosnej«. Głęboki instynkt w tem, jak się ż y ć musi, by się czuć »w niebie«, by się czuć »wiecznym«, pod­ czas gdy przy każdem innem prowadzeniu życia czuje się człowiek Wcale nie w niebie: to jedynie jest psychologiczną rzeczywistością »zbawienia«. — Nowy sposób postępowania, nie nowa wiara . . .

49 34. Jeśli cośkolwiek rozumiem z tego wielkiego symbolisty, to to, że tylko w e w n ę t r z n ą rzeczywistość brał za rzeczywistość, za »prawdę«, — że resztę, wszystko, co naturalne, czasowe, przestrzeniowe, hi­ storyczne, rozumiał tylko jako znak, jako sposobność do przenośni. Pojęcie »syn człowieczy« nie jest osobą konkretną, należącą do historyi, czemś szczególnem, jednorazowem, lecz »wieczną« faktycznością, symbo­ lem psychologicznym, wyzwolonym z pojęcia czasu. To samo stosuje się raz jeszcze, i w najwyższem znacze­ niu, do B o g a tego typowego symbolisty, do »króle­ stwa bożego«, do »królestwa niebieskiego«, do »sy­ nostwa boskiego«. Niema nic bardziej niechrześcijań­ skiego od k o ś c i e l n y c h s u r o w i z n o Bogu jako o o s o b i e , o »królestwie bożem«, które p r z y j d z i e ; o »królestwie niebieskiem« za ś w i a t e m , o »synu bo­ żym«, drugiej o s o b i e Trójcy. Wszystko to przy­ staje — wybaczcie mi to wyrażenie — jak p i ę ś ć do nosa — och do jakiego nosa! — Ewangielii: jest to w s z e c h h i s t o r y c z n y c y n i z m w wyszydzeniu symbolu . . . Lecz to jasne przecie jak na dłoni, czego dotyczą znaki »ojciec« i »syn«: nie na każdej dłoni, przypuszczam: słowo »syn« wyraża wejście w uczu­ cie wszechprzejaśnienia wszystkich rzeczy (błogość), słowo »ojciec« to u c z u c i e s a m o , uczucie wiecz­ ności i spełnienia. — Wstyd mi przypominać, co Koś­ ciół uczynił z tego symbolizmu: czyż nie umieścił na progu »wiary« chrześcijańskiej historyi Amfitryona ? A nadto jeszcze dogmatu o »niepokalanem poczę­ ciu«? A l e p r z e z to p o k a l a ł p o c z ę c i e — — DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.

4

50

51

»Królestwo niebieskie« jest stanem serca — nie ćzemś, co przyjdzie »ponad ziemią« lub »po śmierci«. Całego pojęcia śmierci naturalnej b r a k w Ewangielii: śmierć nie jest mostem, przejściem, brakuje jej, ponieważ przynależy do zgoła innego, tylko po­ zornego świata, zdatnego tylko na znaki »Godzina śmierci« nie jest pojęciem chrześcijańskiem — »go­ dzina«, czas, życie fizyczne i jego przesilenia nie istnieją dla nauczyciela »radosnej nowiny« . . . »Kró­ lestwo boże« nie jest czemś, czego się oczekuje; nie ma ono żadnego wczoraj ni pojutrza, nie przyjdzie za »tysiąc l a t « — jest ono doświadczeniem serca; istnieje wszędzie, nie istnieje nigdzie. . .

35. Ten »radosny zwiastun« umarł jak żył, jak u c z y ł — nie aby »zbawić ludzi«, lecz by pokazać, jak się żyć winno. Co pozostawił ludziom, to prak­ t y k ę : swe zachowanie się wobec sędziów i siepa­ czy, wobec oskarżycieli i wszelkiego rodzaju oszczer­ stwa i szyderstwa, — swoje zachowanie się na k r z y ż u . Nie opiera się, nie broni swego prawa, nie czyni ani kroku, by uniknąć ostateczności, więcej jeszcze, w y z y w a j ą . . . I prosi, cierpi, kocha w r a z z tymi, w tych, którzy mu krzywdę czynią . . . Nie bronić się, n i e gniewać się, n i e czynić odpowie­ dzialnym .... Lecz także nie opierać się złemu, — ko­ c h a ć go . . .

36. Dopiero my, my duchy o s w o b o d z o n e , mamy warunek po temu, by rozumieć coś, czego dziewięt­ naście wieków nie rozumiało, — ową w instynkt i namiętność przeistoczoną uczciwość, która »kłam­ stwo święte« jeszcze bardziej zwalcza, niż wszelkie inne kłamstwo . . . Było się niewymownie oddalonym od naszej miłosnej i ostrożnej bezstronności, od owej karności ducha, która jedynie umożliwia zgadywanie tak obcych, tak delikatnych rzeczy: chciano każdego czasu, z bezwstydnem samolubstwem, tylko s w o j e j w tem korzyści, z przeciwieństwa do Ewangielii zbu­ dowano K o ś c i ó ł . . . Kto szuka znaków tego, że poza wielką grą światów jakieś ironiczne bóstwo porusza palcami, ten znajdzie wsparcie niemałe w p o t w o r n y m z n a k u p y t a n i a , który się zwie chrześcijaństwem. Że ludz­ kość leży na kolanach przed przeciwieństwem tego, co było źródłem, myślą, p r a w e m Ewangielii, że w pojęciu »Kościół« uświęciła to właśnie, co »radosny zwiastun« odczuwał jako p o d sobą, jako p o z a sobą — daremnie szukać większej formy w s z e c h ­ historycznej ironii — —

37. Stulecie nasze jest dumne z swego zmysłu histo­ rycznego: jak mogło uczynić sobie do wiary tę niedo­ rzeczność, że na początku chrześcijaństwa stoi g r u b a bajka o cudotwórcy i Z b a w i c i e l u — a wszystko duchowe i symboliczne jest dopiero póź4*

53

52 niejszym rozwojem? Odwrotnie: dzieje chrześcijań­ stwa — a zwłaszcza od śmierci na krzyżu — są dziejami coraz grubszego stopniowo nierozumienia p i e r w o t n e g o symbolizmu. Z każdem rozprzestrze­ nieniem chrześcijaństwa na coraz szersze, coraz su­ rowsze masy, coraz dalsze od założeń, z których się ono urodziło, rosła potrzeba w u l g a r y z o w a n i a , b a r b a r y z o w a n i a c h r z e ś c i j a ń s t w a — wchło­ nęło ono w siebie nauki i obrzędy wszystkich podziem­ n y c h kultów imperium Romanum, niedorzeczność wszystkich rodzajów chorego rozumu. Los chrześci­ jaństwa tkwi w konieczności, że wiara jego musiała sama stać się tak chora, nizka i wulgarna, jak chore, nizkie i wulgarne były potrzeby, które zadawalać miała. Jako Kościół skupia się wreszcie samo c h o r e b a r b a r z y ń s t w o w potęgę, — Kościół, ta forma śmiertelnej wrogości względem wszelkiej uczciwości, wszelkiej w y ż y n y duszy, wszelkiej karności du­ cha, wszelkiej szczerej i dobrotliwej ludzkości — C h r z e ś c i j a ń s k i e — d o s t o j n e wartości: dopiero my, my duchy o s w o b o d z o n e przywró­ ciliśmy do dawnego stanu to największe przeciwień­ stwo wartości, jakie istnieje! — —

38. — Nie tłumię w tem miejscu westchnienia. Są dnie, kiedy nawiedza mnie uczucie, czarniejsze niż najczarniejsza melancholia — p o g a r d a l u d z i . I aby żadnej nie zostawić wątpliwości co do tego, czem pogardzam, kim pogardzam: człowiekiem dzi­ siejszym, człowiekiem, któremu fatalnie jestem współ-

czesny. Człowiek dzisiejszy — dusi mnie jego oddech nieczysty... Do przeszłości odnoszę się, podobnie wszystkim poznającym, z wielką tolerancyą, to zna­ czy z w i e l k o d u s z n e m samoprzezwyciężeniem: kroczę poprzez światowy dom waryatów całych stu­ leci, czy się on zowie »chrześcijaństwem«, »wiarą chrześcijańską«, »Kościołem chrześcijańskim«, z posępną ostrożnością, — wystrzegam się czynić ludzkość odpowiedzialną za jej choroby umysłowe. Lecz uczucie me przemienia się. wybucha, skoro tylko wstępuję w czas nowszy, w n a s z czas. Nasz czas jest w i e d z ą c y . . . Co dawniej było tylko chore, stało się dziś nieprzyzwoite, — nieprzyzwoitością jest być dziś chrześcijaninem. I tu z a c z y n a s i ę m ó j w s t r ę t . — Oglądam się wstecz: ani słowa nie po­ zostało już po tem, co niegdyś »prawdą« się zwało, nie możemy już wytrzymać, gdy kapłan słowo »prawda« ma choćby tylko na ustach. Nawet przy najskrom­ niejszej pretensyi do uczciwości m u s i się dziś wiedzieć, że teolog, kapłan, papież każdem zdaniem, które wypowiada, nie tylko błądzi, lecz ł ż e , — że nie może już kłamać z »niewinności«, z »nieświado­ mości«. I kapłan wie, tak samo jak wie każdy, że niema już »Boga«, »grzesznika«, »Zbawiciela«, — że »wolna wola«, »moralny porządek świata« są ł g a r ­ s t w e m : — powaga, głębokie samoprzezwyciężenie ducha nie p o z w a l a już dziś nikomu nie wiedzieć o tem . . . W s z y s t k i e pojęcia Kościoła poznano jako to, czem są, jako najgorszego rodzaju fałszerstwo monet, jakie istnieje, w celu o d a r c i a z w a r t o ś c i natury, wartości naturalnych; samego kapłana po­ znano, jako to, czem jest, jako najniebezpieczniejszy rodzaj pasorzyta, jako właściwego jadowitego pająka

55

54 żvcia . . . Wiemy, nasze sumienie wie dzisiaj —, co wogóle warte są, do c z e g o s ł u ż ą owe niesamo­ wite wynalazki kapłanów i Kościoła, którymi osiąg­ nięto ów stan samopohańbienia ludzkości, mogący wzbudzić wstręt na jej widok — pojęcia »zaświat«, »sąd ostateczny«, »nieśmiertelność duszy«, »dusza« sama; są to narzędzia tortur, są to systemy okru­ cieństwa, których mocą kapłan stał się panem, został panem . . . Każdy to wie: a mimo to w s z y s t k o z o s t a j e po s t a r e m u . Gdzie podziało się ostat­ nie uczucie przyzwoitości, szacunku dla samego sie­ bie, gdy nawet nasi mężowie stanu, bardzo zresztą bezprzesądny rodzaj człowieka i nawskroś antychry­ ści czynu, zwą się dziś jeszcze chrześcijanami i cho­ dzą do komunii?... Książę na czele swych pułków, wspaniały jako wyraz samolubstwa i pychy swego ludu, — lecz wyznający się, b e z żadnego wstydu, chrześcijaninem!... K o g ó ż jednak zaprzecza chrze­ ścijaństwo? co zwie »światem«? Że się jest żołnie­ rzem, że się jest sędzią, że się jest patryotą; że się broni siebie; że się dba o cześć swoją; że się chce własnych korzyści; że się jest d u m n y m . . . Każda praktyka każdej chwili, każdy instynkt, każda stająca się c z y n e m ocena wartości jest dziś przeciwchrześcijańska: jakim p o t w o r e m f a ł s z u musi być człowiek nowoczesny, że się mimo to nie w s t y d z i zwać jeszcze chrześcijaninem ! — — —

39. — Wracam do rzeczy, opowiem i s t o t n ą historyę chrześcijaństwa. — już słowo »chrześcijaństwo«

jest nieporozumieniem —, w gruncie istniał tylko je­ den chrześcijanin i ten umarł na krzyżu. »Ewangiel i a « u m a r ł a na krzyżu. Co od tej chwili zwie się »Ewangielią«, było już przeciwieństwem tego, co on przeżył: »złą nowiną«, dysangelium. Jest to fał­ szywe aż do niedorzeczności, jeśli się znamię chrześ­ cijanina widzi w »wierze«, może w wierze w zba­ wienie przez Chrystusa: jedynie p r a k t y k a chrześ­ cijańska, życie takie, jakie zmarły na krzyżu prze­ ż y w a ł , jest chrześcijańskie... Dziś jeszcze jest t a k i e życie możliwe, dla p e w n y c h ludzi nawet konieczne: istotne, pierwotne chrześcijaństwo będzie po wszystkie czasy możliwe... Nie wiara, lecz czy­ nienie, przedewszystkiem nie czynienie wielu rzeczy, inne b y c i e . . . Stany świadomości, jakaś wiara, ja­ kieś uważanie czegoś za prawdę naprzykład — wie to każdy psycholog — są przecie zgoła obojętne i na piatem miejscu wobec wartości instynktów: ściślej mówiąc, całe pojęcie duchowej przyczynowości jest fałszywe. To, że się jest chrześcijaninem, chrześcijańskość sprowadzać do uważania czegoś za prawdę, do czystej zjawiskowości uświadomienia, znaczy zaprze­ czać chrześcijańskości. W i s t o c i e n i e b y ł o żad­ n e g o c h r z e ś c i j a n i n a . »Chrześcijanin«, to co od dwuch tysiącoleci zwie się »chrześcijaninem«, jest tylko psychologicznem względem siebie nieporozumie­ niem. Gdy przyjrzymy się dokładniej, to władną w nim, mimo wszelką »wiarę«, t y l k o instynkty — i co za i n s t y n k t y ! — Wiara była wszech czasów, naprzy­ kład u Lutra, tylko płaszczem, pretekstem, z a s ł o n ą , poza którą instynkty wiodły swą grę, — roztropną ś l e p o t ą na panowanie p e w n y c h instynktów . . . »Wiara« — nazwałem ją już właściwą r o z t r o p n o ś-

56 c i ą chrześcijańską, — m ó w i o n o zawsze o »wie­ rze« , c z y n i o n o zawsze tylko z instynktu... W świe­ cie wyobrażeń chrześcijanina nie zdarza się nic, coby choć tylko dotykało rzeczywistości: natomiast pozna­ liśmy w instynktownej nienawiści, zwróconej prze­ c i w wszelkiej rzeczywistości, pędzący, jedynie pier­ wiastek pędzący w korzeniu chrześcijaństwa. Co stąd wynika? Że także tu in psychologicis błąd jest radykalny, to jest określa istotę, jest s u b s t a n c y ą . Odjąć tu j e d n o pojęcie, dodać zamiast niego jedną rzeczywistość — a całe chrześcijaństwo stoczy się w nicość! — Widziany z wyżyny, pozostaje ten naj­ dziwniejszy z wszystkich faktów, ta nie tylko przez błędy uwarunkowana, lecz także t y l k o w szkod­ liwych, t y l k o w zatruwających życie i serce błę­ dach wynalazcza i nawet genialna religia, w i d o w i ­ s k i e m d l a bogów, — dla owych bóstw, które zara­ zem są filozofami, i z któremi spotkałem się naprzykład w owych sławnych rozmowach na Naxos. W chwili, gdy opuszcza je w s t r ę t (— i nas!), stają się wdzięczne za widowisko z chrześcijanina: nędzna, mała gwiazda, która się ziemią zowie, zasługuje może jedynie gwoli t e m u ciekawemu wypadkowi na bo­ skie spojrzenie, boski współudział. . . Nie lekceważmy bowiem chrześcijanina: chrześcijanin, fałszywy aż do n i e w i n n o ś c i , stoi o wiele wyżej od małpy, — ze względu na chrześcijanina staje się znana teorya pochodzenia prostą grzecznością. . .

40. — Los Ewangielii rozstrzygnął się ze śmier­ cią, — wisiała ona na »krzyżu«... Dopiero śmierć,

57 ta nieoczekiwana, haniebna śmierć, haniebny krzyż, chowany na ogół tylko dla canaille, — dopiero ten grozą przejmujący paradoks postawił uczniów przed wlaściwem pytaniem: »kto to był? co to było?« — Wstrząśnięte i do głębi obrażone uczucie, podejrzenie, że taka śmierć mogłaby być o b a l e n i e m ich sprawy, straszliwy znak pytania »dlaczego właśnie tak?« — ten stan jest aż nadto łatwy do pojęcia Tu m u s i a ł o być wszystko konieczne, mieć myśl rozum, najwyższy rozum; miłość ucznia nie zna przypadku. Dopiero teraz rozwarła się przepaść : »kto go zabił ? kto był jego naturalnym wrogiem?« — pyta­ nie to wystrzeliło jak błyskawica. Odpowiedź : panu­ jąca żydowszczyzna, jej stan najwyższy. Od chwili tej powstawano w uczuciu swem p r z e c i w porząd­ kowi, następnie rozumiano Jezusa jako p o w s t a j ą ­ c e g o p r z e c i w p o r z ą d k o w i . Dotąd b r a k b y ł o tego wojowniczego, tego w słowie i czynie zaprzecznego rysu w jego obrazie; co więcej rys ten był z nim sprzeczny. Widocznie mała gmina n i e widziała właśnie rzeczy głównej, wzoru danego w tego rodzaju śmierci, wolności, wyższości p o n a d wszelkie uczucie ressentiment: — znak to, jak mało wogóle z niego rozumiała! Samą śmiercią swą nie mógł Je­ zus chcieć niczego, tylko dać jawnie najsilniejszą próbę, d o w ó d swej nauki . . . Ale uczniowie jego dalecy byli od tego, by tę śmierć p r z e b a c z y ć — coby było ewangielicznie w najwyższem znaczeniu; lub nawet w łagodnym i miłym spokoju serca ofia­ r o w a ć się na śmierć podobną . . . Właśnie naj­ mniej ewangieliczne uczucie, z e m s t a , wypłynęła na wierzch. Niemożliwe było, by sprawa zakończyła się tą śmiercią: potrzebowano »odpłaty«, »sądu« ( — a je-

58

59

dnak, co może być jeszcze mniej ewangielicznego, niż »odpłata«, »kara«, »sprawowanie sądu«!). Jeszcze raz wystąpiło na pierwszy plan gminne oczekiwanie Mesyasza; wlepiono oczy w chwilę historyczną: »kró­ lestwo boże« przyjdzie sądzić swych wrogów . . . Lecz tem samem wszystko jest źle zrozumiane: »królestwo boże« jako akt końcowy, jako obietnica! Ewangielia jednak była właśnie istnieniem, spełnieniem, r z e c z y w i s t o ś c i ą tego »królestwa«. Właśnie taka śmierć b y ł a tem »królestwem bożem«. Teraz dopiero wniesiono w typ mistrza całą pogardę i rozgorycze­ nie przeciw faryzeuszom i teologom, — u c z y n i o n o z niego przez to faryzeusza i teologa! Z drugiej strony zdziczałe uwielbienie tych całkowicie ze spoi­ deł wyrzuconych dusz nie mogło znieść dłużej owego ewangielicznego równouprawnienia każdego, by był dziecięciem Boga, jak tego uczył Jezus: zemstą ich było p o d n i e s i e n i e w sposób przesadny Jezusa, oderwanie go od siebie: tak samo, jak niegdyś Ży­ dzi z zemsty na swych wrogach oddzielili od siebie swego Boga i podnieśli w wyżyny. Jeden Bóg i je­ den Syn boży: obaj wytwory uczucia rcssentiment. . .

41. — I odtąd wynurzył się niedorzeczny problemat: »jak Bóg m ó g ł do tego dopuścić!« Zaburzony ro­ zum małej gminy znachodzi wprost straszliwie nie­ dorzeczną na to odpowiedź: Bóg zesłał syna swego dla przebaczenia grzechów, jako o f i a r ę . Jakże od je­ dnego razu położono kres Ewangielii! O f i a r a za

w i n y , i to w swej najwstrętniejszej, najbardziej bar­ barzyńskiej formie, ofiarowanie n i e w i n n e g o za grzechy winnych! Co za okropna pogańszczyzna I — Przecie Jezus sam usunął pojęcie »winy«, - zaprze­ czył wszelkiej przepaści między Bogiem i człowiekiem, p r z e ż y w a ł tę jedność boga i człowieka, jako s w o j ą »radosną nowinę« . . . I n i e jako przywi­ lej! — Odtąd krok za krokiem wchodzi w typ Zbawi­ ciela: nauka o sądzie i o powrocie, nauka o śmierci jako śmierci ofiarnej, nauka o z m a r t w y c h w s t a ­ niu, która sprzątnęła całe pojęcie »szczęśliwości«, całą i jedyną rzeczywistość Ewangielii — na rzecz stanu po śmierci!... Paweł wyciągnął z tego uję­ cia rzeczy, z tej w s z e t e c z n o ś c i ujęcia rzeczy, taki wniosek z ową rabińską bezczelnością, która go cechuje pod każdym względem: »jeśli Chrystus nie powstał z martwych, to nasza wiara jest próżna«. — I jednym zamachem stała się z Ewangielii najnikczemniejsza z wszystkich nieosiągalnych obietnic, bez­ w s t y d n a nauka o osobowej nieśmiertelności... Paweł sam uczył o niej jeszcze, jako o n a g r o ­ dzie!...

42. Widzimy, co skończyło się wraz z śmiercią na krzyżu: nowa, nawskroś oryginalna osnowa buddyj­ skiego ruchu pokojowego, rzeczywistego, nie tylko obiecywanego s z c z ę ś c i a na z i e m i . Bo to jest — podniosłem to już — zasadniczą różnicą między obiema religiami décadence : buddyzm nie obiecuje, lecz do-

6o trzymuje, chrześcijaństwo obiecuje wszystko, lecz nie d o t r z y m u j e n i c z e g o . Za »radosną nowiną« szła w ślad n a j g o r s z a : pawłowa. W Pawła wciela się typ przeciwny »radosnemu zwiastunowi«, geniusz w nienawiści, w wizyi nienawiści, w nieubłaganej lo­ gice nienawiści. C z e g ó ż nie złożył ten dysangielista nienawiści w ofierze! Przedewszystkiem Zbawiciela: wbił go na s w ó j krzyż. Życie, przykład, nauka, śmierć, myśl i prawo całej Ewangielii — nic już nie zostało, gdy ten fałszerz monet z nienawiści pojął, czego jedynie mógł potrzebować. Nie rzeczywistości, nie prawdy historycznej!... I raz jeszcze instynkt ka­ płański Żyda popełnił tę samą, wielką zbrodnię na historyi, — przekreślił poprostu wczoraj, przedwczoraj chrześcijaństwa, w y n a l a z ł s o b i e h i s t o r y ę p i e r w s z e g o c h r z e ś c i j a ń s t w a . Więcej jeszcze: Paweł sfałszował jeszcze raz dzieje Izraela, by zdawały się przeddziejami jego czynu: wszyscy prorocy mówili 0 jego »Zbawicielu«... Kościół sfałszował potem nawet dzieje ludzkości na przeddzieje chrześcijaństwa... Typ Zbawiciela, nauka, praktyka, śmierć, myśl śmierci, na­ wet to, co po śmierci, — nic nie pozostało nietkniętem, nic nie pozostało choćby tylko podobnem do rzeczy­ wistości. Paweł przeniósł poprostu punkt ciężkości owego całego istnienia p o z a istnienie — w kłam­ stwo o »zmartwychpowstałym« Jezusie. W gruncie rze­ czy całe życie Zbawiciela nie mogło mu się zdać wogóle na nic, — potrzeba mu było tylko śmierci na krzyżu i jeszcze czegoś więcej. Takiego Pawła, którego oj­ czyzna była stolicą stoickiego oświecenia, uważać za uczciwego, gdy z halucynacja stwarza sobie d o w ó d dalszego istnienia Zbawiciela, lub choćby tylko uży­ czać wiary jego opowiadaniu, że miał tę halucyna-

61 cyę, byłoby prawdziwą niaiserie ze strony psycho­ loga: Paweł chciał celu, p r z e t o chciał także środ­ ków . . . W co on sam nie wierzył, w to wierzyli idyoci, między których on s w o j ą rzucał naukę. — J e g o potrzebą była m o c ; z Pawłem chciał jeszcze raz kapłan dojść do mocy, — zdać mu się mogły tylko pojęcia, nauki, symbole, któremi tyranizuje się tłumy, tworzy trzody. C z e g o jedynie zapożyczył później Mahomet od chrześcijaństwa? Wynalazku Pawła, jego środka do tyranii kapłańskiej, do two­ rzenia trzody: wiary w nieśmiertelność — to j e s t n a u k i o »sądzie« . . .

43. Gdy się punkt ciężkości życia przeniesie n i e w życie, lecz w »zaświat« — w n i c o ś ć — to odbiera się życiu wogóle wagę. Wielkie kłamstwo o nie­ śmiertelności osobowej niszczy wszelki rozum, wszelką naturę w instynkcie, — wszystko, co jest w instynk­ tach dobroczynnego, popierającego życie, poręczają­ cego przyszłość, budzi odtąd nieufność. T a k żyć, by nie było już żadnego s e n s u żyć, to staje się teraz sensem ż y c i a . . . Po co duch obywatelski, po co je­ szcze wdzięczność dla pochodzenia i przodków, po co współpracować, ufać, jakieś dobro powszechne popierać i mieć na oku? . . . Tyleż »pokus«, tyleż sprowadzeń z »dobrej drogi« — » j e d n e g o trzeba« . . . By każdy jako »dusza nieśmiertelna« był z każdym równego rzędu, by wśród ogółu wszystkich istot »zbawienie« ka­ ż d e j poszczególnej mogło rościć sobie prawo do

62 wiecznej ważności, by małe mruki i w trzech czwartych narwani mogli sobie roić, że gwoli nim ustawicznie p r z e ł a m u j ą s i ę prawa przyrody, — takiego spo­ tęgowania wszelkiego rodzaju samolubstwa do nie­ skończoności, do b e z w s t y d u , nie można z dosta­ teczną napiętnować pogardą. A jednak t e m u god­ nemu politowania pochlebstwu osobistej próżności za­ wdzięcza chrześcijaństwo swoje z w y c i ę s t w o , — przekonało tem do siebie wszystko nieudane, buntow­ niczo nastrojone, poronione, wszystkie wyrzutki i od­ padki ludzkości. »Zbawienie duszy« — po naszemu: »świat obraca się wkoło m n i e « . . . Jad nauki »równe prawa dla wszystkich« — chrześcijaństwo rozsie­ wało go najgruntowniej; chrześcijaństwo z tajem­ nych kątów lichych instynktów zwalczało na śmierć wszelkie uczucie czci i odległości między człowie­ kiem a człowiekiem, to jest, w a r u n e k wszelkiego wywyższenia, wszelkiego wzrostu kultury, — ukuło sobie z ressentiment tłumów swój g ł ó w n y o r ę ż przeciw nam, przeciw wszystkiemu, co dostojne, ra­ dosne, wielkoduszne na ziemi, przeciw naszemu szczęś­ ciu na ziemi . . . Przyznanie »nieśmiertelności« ka­ żdemu Piotrowi i Pawłowi było dotąd największym, najgorszego gatunku zamachem na d o s t o j n ą człowieczość. — I nie lekceważmy też fatalności, która z chrześcijaństwa wpełzła aż do polityki! Nikt nie ma już dziś odwagi do praw wyjątkowych, do praw wład­ czych, do uczucia szacunku dla siebie i dla równego sobie, — do p a t o s u o d l e g ł o ś c i . . . Nasza poli­ tyka c h o r u j e na ten brak odwagi! — Arystokratyzm sposobu myślenia został przez kłamstwo o rów­ ności dusz najpodziemniej podkopany; i jeśli wiara w »przywilej najliczniejszych« czyni rewolucye i czy-

63 nić b ę d z i e , — nie wątpmy, że to chrześcijaństwo, że to c h r z e ś c i j a ń s k i e oceny wartości, które każda rewolucja tylko na krew i zbrodnie tłumaczy! Chrześcijaństwo jest buntem wszystkiego, co pełza po ziemi, przeciw temu, co ma w y ż y n ę : Ewangielia »maluczkich« c z y n i małym . . .

44. — Ewangielie są nieocenione jako świadectwo niepowstrzymanego już zepsucia w o b r ę b i e pierw­ szej gminy. To, co Paweł później z logicznym cy­ nizmem rabina doprowadził do końca, było mimo to tylko procesem upadku, który zaczął się z śmier­ cią Zbawiciela. — Ewangielii tych nie można czytać dość bacznie: mają one swoje trudności poza każdem słowem. Wyznaję, a policzone mi to będzie za dobre, że właśnie dla tego są one dla psychologa przyjem­ nością pierwszorzędną, — jako p r z e c i w i e ń s t w o wszelkiego naiwnego zepsucia, jako wyrafinowanie par excellence, jako artyzm w psychologicznem ze­ psuciu. Ewangielie mówią za siebie. Biblia wogóle nie znosi żadnego porównania. Jest się wśród Żydów: p i e r w s z y punkt widzenia, by tu nie stracić całko­ wicie nici. Wzniesione tu wprost do geniuszu samoudawanie »świętości«, nigdy poza tem wśród książek i ludzi nawet w przybliżeniu nie osiągnięte, to fał­ szerstwo monet w słowach i gestach, jako s z t u k a , nie jest przypadkiem jakiejś jednostkowej zdolności, jakiejś natury wyjątkowej. Tu wchodzi w grę r a s a . W chrześcijaństwie, jako w sztuce świętego kłama-

64 nia, dochodzi cala żydowszczyzna, kilkusetletnie ży­ dowskie najpoważniejsze ćwiczenie i technika do ostatecznego mistrzostwa. Chrześcijanin, ta ultima ratio kłamstwa, jest Żydem raz jeszcze — nawet trzykrotnie. . . Zasadnicza wola posługiwania się tylko pojęciami, symbolami, postawami, dowiedzionemi praktyką kapłana, instynktowne odpieranie wszelkiej innej praktyki, wszelkiego i n n e g o rodzaju perspek­ tywy wartości i pożyteczności — to nie tylko tradycya, to d z i e d z i c t w o : tylko jako dziedzictwo działa to jak natura. Cała ludzkość, nawet najlepsi łepacy najlepszych czasów — (z wyjątkiem jednego, który jest może tylko nieczłowiekiem) — dali się złu­ dzić. . . Czytano Ewangielię jako k s i ę g ę n i e w i n ­ n o ś c i . . . niemała wskazówka, z jakiem mistrzostwem tu grano. — Oczywista: gdybyśmy ich mogli widzieć, choćby tylko w przejściu, tych wszystkich dziwnych mruków i sztucznych świętych, wszystkoby było skoń­ czone, — i właśnie dlatego, że j a słów nie czytam, by też nie widzieć i gestów, k r e s im k ł a d ę . . . Nie mogę w nich znieść pewnego rodzaju podnoszenia oczu. — Na szczęście dla przeważnej liczby ludzi są książki tylko l i t e r a t u r ą — — Nie trzeba się dać w błąd wprowadzać : »nie sądźcie!« mówią oni, lecz posyłają do piekła wszystko, co im w drodze stoi. Każąc sądzić Bogu, sądzą sami; wychwalając Boga, wychwalają samych siebie; w y m a g a j ą c cnót, do których właśnie są zdolni — więcej jeszcze, których potrzebują, by wogóle pozostać u góry —, nadają sobie wielki pozór walczenia o cnotę, boju o pano­ wanie cnoty. »Źyjemy, umieramy, ofiarujemy się za d o b r o « (— »prawda«, »światło«, »królestwo boże«): w rzeczywistości czynią, czego niechać nie mogą.

65 Przeciskając się sposobem milczków, siedząc w kącie, żyjąc jak cienie w cieniu, czynią sobie z tego obo­ w i ą z e k : z obowiązku jawi się ich życie jako po­ kora, jako pokora jest ono jednym więcej dowodem ich bogobojności . . . Ach, ten pokorny, czysty, miło­ sierny rodzaj obłudy! »Niech cnota sama świadczy za nas« . . . Czytajcie Ewangielie jako księgi uwodzicielstwa mocą m o r a l n o ś c i : ci mali ludzie wzięli w arendę moralność, — wiedzą oni, jak się ma rzecz z tą moralnością! Ludzkość najlepiej w o d z i s i ę za nos moralnością ! — Rzeczywistością jest, że najświadomsza z a r o z u m i a ł o ś ć w y b r a n y c h gra tu rolę skromności: postawiono raz na zawsze siebie, » gminę«, »dobrych i sprawiedliwych« po jednej stronie, po stronie »prawdy« — a resztę, »świat«, po drugiej . . . To był najfatalniejszy rodzaj manii wiel­ kości, jaki dotąd istniał na ziemi: małe potworki mruków i kłamców zaczęły posługiwać się pojęciami »Bóg«, »prawda«, »światło«, »duch«, .miłość«, »mą­ drość«, »życie«, niby synonimami swymi, by odgrani­ czyć w przeciwieństwie do siebie » świat«; małe Żydki najwyższego stopnia, dojrzałe do każdego rodzaju domu waryatów, odwracały wartości wogóle wedle s i e b i e , jak gdyby dopiero chrześcijanin był myślą, solą, miarą, także o s t a t e c z n y m s ą d e m całej reszty . . . Całą tę fatalność umożliwiło jedynie to, że był już na świecie pokrewny, rasowo pokrewny rodzaj manii wielkości, ż y d o w s k i : skoro raz otwarła się prze­ paść między Żydami a Żydochrześcijanami, nie po­ zostało tym ostatnim nic do wyboru, tylko zastosować te same procedury samozachowania, których dora­ dzał instynkt żydowski, p r z e c i w samym Żydom, podczas gdy Żydzi używali ich dotąd tylko przeDZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.

5

66

67

ciw wszystkiemu co nieżydowskie. Chrześcijanin jest tylko Żydem »wolniejszego« wyznania. —

45. — Podaję kilka próbek tego, co sobie ci mali ludzie wbili w głowę, co mistrzowi swemu w ł o ż y l i w u s t a : same wyznania »pięknych dusz«. — »A którzyby was kolwiek nie przyjęli, ani was słuchali, wyszedłszy stamtąd, otrząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo im; zaprawdę powiadam wam: Lżej będzie Sodomie i Gomorze w dzień sądny, niż miastu onemu« (Marek 6, 11). — Jak e w a n g i e licznie! »A ktoby zgorszył jednego z tych małych, któ­ rzy w mię wierzą, dalekoby mu lepiej było, aby był zawieszony kamień młyński u szyi jego i w morze był wrzucony« (Marek 9, 42). — Jak e w a n g i e licznie ! »A jeźliby cię oko twoje gorszyło, wyłup je; bo lepiej tobie jednookim wnijść do królestwa bożego, niżeli dwa oczy mając, wrzuconym być do ognia pie­ kielnego; gdzie robak ich nie umiera a ogień nie gaś­ nie« (Marek 9, 47). — Nie koniecznie oko ma się tu na myśli . . . »Zaprawdę powiadam wam, iż są niektórzy z tych, który tu stoją, którzy nie ukuszą*) śmierci, ażby uj­ rzeli, że królestwo Boże przyszło w m o c y « (Marek 9, 1). — Dobrze z e ł g a n e , Lwie . . . *) ukąszą. Prz. tł.

»Ktokolwiek chce za mną iść, niech samego sie­ bie zaprze, a weźmie krzyż mój i naśladuje mię, al­ b o w i e m . . . « ( P r z y p i s e k p s y c h o l o g a : Mo­ ralność chrześcijańską zbijają jej a l b o w i e m : jej »argumenty« zbijają — tak jest po chrześcijańsku). Marek 8, 34. — »Nie sądźcie, a b y ś c i e nie byli sądzeni. Jaką miarą mierzycie, taką w a m odmierzono będzie (Ma­ teusz 7,1). — Co za pojęcie o sprawiedliwości, o »spra­ wiedliwym« s ę d z i ! . . . »Albowiem jeźli miłujecie te, którzy was miłują, j a k ą ż z a p ł a t ę m a c i e ? azaż i celnicy tego nie czynią? A jeźlibyście tylko braci waszych pozdra­ wiali, c ó ż o s o b l i w e g o c z y n i c i e ? azaż i cel­ nicy tak nie czynią ?« (Mateusz 5, 46). Zasada »chrześ­ cijańskiej miłości«: chce mieć wkońcu dobrą zapłatę... »Ale jeźli nie odpuścicie ludziom upadków ich, i Ojciec wasz nie odpuści wam upadków waszych« (Mateusz 6, 15). — Bardzo kompromitujące dla pomienionego »Ojca« . . . »Ale szukajcie naprzód królestwa Bożego, i spra­ wiedliwości jego, a to wszystko będzie wam przydano« (Mateusz 6, 33). — Takie wszystko: mianowicie żywność, odzież, wszystkie potrzeby życia. B ł ą d , wyra­ żając się skromnie . . . Krótko przedtem jawi się Bóg jako krawiec, przynajmniej w pewnych wypadkach . . . »Radujcie się dnia tego i weselcie się: a l b o ­ w i e m oto zapłata wasza jest obfita w niebiesiech; boć tak właśnie czynili prorokom ojcowie i c h « (Łu­ kasz 6, 23). — B e z w s t y d n a hołota! Porównywa się już z prorokami . . . »Azaż nie wiecie, iż kościołem Bożym jesteście, 5*

68 a Duch Boży mieszka w was ? A jeśli kto gwałci kościół Boży, t e g o B ó g s k a z i , albowiem kościół Boży święty jest, k t ó r y m wy j e s t e ś c i e « (Pa­ weł 1 do Koryntyan 3, 16). — Niema dość pogardy dla czegoś podobnego . . . »Azaż nie wiecie, iż święci będą sądzili świat? A jeźli świat od w a s będzie sądzony, czyliście nie­ godni, abyście sądy mniejsze odprawiali?« (Paweł 1 do Koryntyan 6, 2). - Niestety nie tylko mowa waryata . . . Ten s t r a s z l i w y o s z u s t ciągnie do­ słownie : »Azaż nie wiecie, że Anioły sądzić bę­ dziemy? A cóż tych doczesnych rzeczy!« . . . »Izali w głupstwo nie obrócił Bóg mądrości świata tego! Albowiem ponieważ w mądrości Bożej świat nie poznał Boga przez mądrość, upodobało się Bogu, przez głupie kazanie zbawić wierzących...; nie wiele mądrych według ciała, nie wiele możnych, nie wiele zacnego rodu; ale co głupiego jest u świata tego, to w y b r a ł B ó g , aby zawstydził mądrych; a co mdłego u świata, wybrał Bóg, aby zawstydził mocnych. A podłego rodu u świata i wzgardzone wybrał Bóg, owszem te rzeczy, których niemasz, aby te, które są, zniszczył. Aby się nie chlubiło żadne ciało przed obliczem jego. (Paweł 1 do Koryntyan 1, 20 i nast). — By ustęp ten, pierwszorzędne świade­ ctwo dla psychologii każdej moralności czandalów, z r o z u m i e ć , należy przeczytać pierwszą rozprawę mej G e n e a l o g i i m o r a l n o ś c i : wydobyto w niej po raz pierwszy na światło przeciwieństwo moralno­ ści d o s t o j n e j a z ressentiment i bezsilnej zemsty zrodzonej moralności czandalów. Paweł był najwięk­ szym z apostołów zemsty . . .

69 46. — Co s t ą d w y n i k a ? Że dobrze się robi, nakładając rękawiczki przy czytaniu NowegoTestamentu. Blizkość tylu nieczystości zmusza prawie do tego. Nie wybralibyśmy sobie »pierwszych chrześcijan« do obco­ wania z sobą, niemniej niż Żydów polskich, nie potrze­ bując stawiać im żadnego więcej zarzutu... I jedni i drudzy nie bardzo pachną. — Daremnie szukałem w No­ wym Testamencie choćby jednego sympatycznego rysu; niema tam nic wolnego, dobrotliwego, szczerego, uczci­ wego. Człowieczeństwo nie uczyniło tu jeszcze swego pierwszego kroku, — brak instynktów s c h l u d n o ś c i . . . W Nowym Testamencie są tylko liche instynkty, niema odwagi nawet do tych lichych instynktów. Wszystko jest w nim tchórzostwem, wszystko jest zezowaniem i samooszustwem. Każda książka staje się schludną, skoro się dopiero co czytało Nowy Testament : czyta­ łem, by dać przykład, z zachwytem bezpośrednio po Pawle owego wdzięcznego, zuchwałego szydercę Petroniusza, o którym możnaby powiedzieć, co Dome­ nico Boccacio pisał do księcia Parmy o Cezarze Bor­ gia : »è tutto festo« — nieśmiertelnie zdrów, nieśmier­ telnie pogodny i udany... Te małe mruki bowiem przeliczają się zawsze w głównej rzeczy. Napadają oni, lecz wszystko na co napadną, jest tem odz n a c z o n e . Na kogo »pierwszy chrześcijanin« na­ pada, tego n i e kala. . . Odwrotnie: jest chlubą, mieć »pierwszych chrześcijan« przeciw sobie. Czyta się Nowy Testament nie bez szczególnego upodobania w tem, z czem się on źle obchodzi — nie mówiąc już o »mądrości tego świata«, którą bezczelny fanfa­ ron usiłuje daremnie pohańbić »glupiem kazaniem« . . .

70

Lecz nawet faryzeusze i uczeni w piśmie mają swą wyższość nad takimi przeciwnikami: musieli być już coś warci, żeby nienawidzono ich w tak nieprzy­ zwoity sposób. Obłuda — to byłby zarzut, który »pierwsi chrześcijanie« uczynić ś m i e l i ! — Wkońcu byli to u p r z y w i l e j o w a n i : to wystarcza, moral­ ności czandalów nie potrzeba żadnych więcej po­ wodów. »Pierwszy chrześcijanin« — lękam się, że i »ostatni chrześcijanin«, k t ó r e g o m o ż e j e s z c z e d o ż y j ę — buntuje się przeciw wszystkiemu, co uprzywilejowane, z najgłębszego instynktu, — żyje on, walczy zawsze za »równe prawa« !. . . Gdy przyjrzymy się dokładniej, nie ma on innego wyboru. Jeśli się chce, co do swej osoby, być »wybrańcem bożym« — lub »świątynią Boga«, lub »sędzią Anio­ ł ó w « —, to każda inna zasada wybrania, naprzyklad wedle uczciwości, wedle ducha, wedle męskości i dumy, wedle piękności i wolności serca, poprostu »świat«, — jest z ł e m s a m e m w s o b i e . . . Mo­ rał: każde słowo w ustach pierwszego chrześcijanina jest kłamstwem, każdy czyn, który spełnia, fałszer­ stwem z instynktu, — wszystkie jego wartości, wszyst­ kie jego cele są szkodliwe, lecz ten, k t ó r e g o on nienawidzi, lecz to, c z e g o on nienawidzi, ma war­ t o ś ć . . . Chrześcijanin, zwłaszcza kapłan - chrześci­ janin, jest k r y t e r y u m w a r t o ś c i — — Mamże rzec jeszcze, że w całym Nowym Testamencie wy­ stępuje tylko jedna j e d y n a postać, którą się czcić musi? Piłat, namiestnik rzymski. Brać p o w a ż n i e zwadę żydowską — do tego on się nie skłania. O je­ dnego Żyda więcej lub mniej — cóż na tem zależy? . .. Dostojne szyderstwo Rzymianina, przed którym do­ puszczano się bezwstydnego nadużycia słowa »prawda«,

71 wzbogaciło Nowy Testament jedynem słowem, k t ó r e ma w a r t o ś ć , które jest jego krytyką, samem jego z n i s z c z e n i e m : »Cóż jest prawda !«. . .

47. — Nie to n a s oddziela, że nie odnajdujemy Boga ani w dziejach, ani w przyrodzie, ani poza przy­ rodą, — lecz że tego, co jako Bóg czczone było. nie odczuwamy jako »boskie«, lecz jako politowania godne jako niedorzeczne, jako szkodliwe, nie tylko jako błąd, lecz jako z b r o d n i ę w z g l ę d e m ż y c i a . . . Zaprzeczamy Boga jako Boga . . . Gdyby nam tego Boga chrześcijan u d o w o d n i o n o , umielibyśmy je­ szcze mniej w mego wierzyć. — W formule: deus qualem Paulus creavit, dei negatio. — Religia, jak chrześcijaństwo, która w żadnym punkcie nie styka się z rzeczywistością, która natychmiast upada, skoro rzeczywistość choćby tylko na jednym punkcie doj­ dzie do prawa, musi słusznie być śmiertelnym wro­ giem »mądrości świata«, to znaczy w i e d z y , — uzna ona za dobre wszystkie środki, które mogą zatruć, oczernić, o s ł a w i ć karność ducha, czystość i suro­ wość w rzeczach duchowego sumienia, dostojny chłód i wolność ducha. »Wiara« jako imperatyw to Veto przeciwko wiedzy, — in praxi kłamstwo za wszelką cenę . . . Paweł p o j ą ł , że kłamstwo — że »wiara« jest potrzebna: Kościół pojął znów później Pawła. — Ów »Bóg«, którego wynalazł sobie Paweł, Bóg, który »pohańbia« »mądrość świata« (w ciaśniejszem zna­ czeniu obie wielkie przeciwniczki wszelkiego zabo-

72

73

bonu, filozofię i medycynę), jest naprawdę tylko rezolutnem p o s t a n o w i e n i e m samego Pawia: na­ zywać »Bogiem« swoją własną wolę: thora, to jest prażydowskie. Paweł c h c e pohańbić »mądrość świata«: jego wrogami są d o b r z y filologowie i lekarze z wy­ kształceniem aleksandryjskiem —, z nimi wiedzie wojnę. W samej rzeczy, nie jest się filologiem i lekarzem, nie będąc też zarazem a n t y c h r y s t e m . Jako filo­ log bowiem zagląda człowiek p o z a książki, jako lekarz p o z a fizyologiczne zdechlactwa typowego chrześcijanina. Lekarz mówi »nieuleczalne«, filolog »oszustwo«...

48. — Zrozumianoż właściwie sławną historyę, umieszczoną na początku Biblii, — o piekielnej trwo­ dze Boga przed w i e d z ą ? . . . Nie zrozumiano jej. Ta księga kapłańska par excellence zaczyna się, jak słuszna, wielką wewnętrzną trudnością kapłana: on zna tylko jedno wielkie niebezpieczeństwo, p r z e t o zna »Bóg« tylko jedno wielkie niebezpieczeństwo. Stary Bóg, zupełny »duch«, zupełny arcykapłan, zupełna doskonałość, przechadza się w swym ogro­ dzie: tylko że się nudzi. Przeciwko nudzie nawet bo­ gowie walczyli daremnie. — Cóż czyni? Wynachodzi człowieka, — człowiek jest zabawny . . . Lecz oto patrzaj, i człowiek się nudzi. Zlitowanie Boga dla je­ dynej niedoli, którą mają wszystkie raje w sobie, nie zna granic: stworzył on inne jeszcze zwierzęta. P i e r w s z y błąd Boga: człowiek nie znalazł zwie-

rząt zabawnemi, — panował nad niemi, nie chciał się nawet zwać »zwierzęciem«. — Przeto stworzył Bóg kobietę. I rzeczywiście, teraz skończyła się nuda, — lecz także jeszcze coś innego! Kobieta była d r u g i m błędem Boga. — »Kobieta jest wedle istoty swej wę­ żem, Heva« — wie to każdy kapłan: »od kobiety po­ chodzi w s z e l k i e zło na świecie« — t o wie również każdy kapłan. » P r z e t o pochodzi od niej też wie­ d z a « . . . Dopiero dzięki kobiecie nauczył się czło­ wiek pożywać z drzewa świadomości. — Cóż się stało? Starego Boga porwała trwoga piekielna. Czło­ wiek sam stał się n a j w i ę k s z y m jego błędem, Bóg stworzył sobie rywala, wiedza czyni B o g u podob­ n y m , — kres kapłanom i bogom, jeśli człowiek nau­ kowym się stanie! — M o r a ł : wiedza jest tem, co zabronione samo w sobie, — ona jedynie jest zabro­ niona. Wiedza jest p i e r w s z y m grzechem, ziarnem wszech grzechów, grzechem p i e r w o r o d n y m . To j e d y n i e j e s t m o r a ł e m . — Nie powinieneś po­ znawać«: — reszta wynika z tego. — Trwoga piekielna nie przeszkodziła Bogu być mądrym. Jak trzeba się b r o n i ć przeciw wiedzy? To stało się na długo jego głównym problematem. Odpowiedź: precz z człowie­ kiem z raju! Szczęście, bezczynność naprowadza myśli, — wszystkie myśli są ziemi myślami... Czło­ wiek nie p o w i n i e n myśleć. — I »kapłan sam w so­ b i e « wynajduje niedolę, śmierć, życiowe niebezpie­ czeństwo ciąży, wszelkiego rodzaju nędzę, starość, mozół, c h o r o b ę przedewszystkiem, — same środki do walki z wiedzą! Niedola nie p o z w a l a człowie­ kowi myśleć . . . A mimo to! okropność! Dzieło po­ znania piętrzy się, szturmując do nieba, rzucając zmierzch na bogów, — co czynić! — Stary Bóg wy-

75

74 nachodzi w o j n ę , dzieli ludy, sprawia, że ludzie niszczą się wzajemnie (— kapłani zawsze potrzebo­ wali wojny...)- Wojna — między innemi wielki wichrzyciel wiedzy! — Nie do wiary! Poznanie, e m a n c y p a c j a z pod w ł a d z y k a p ł a n ó w , rośnie nawet mimo wojny. — I ostatnie postanowie­ nie przychodzi staremu Bogu: »człowiek stał się naukowy, — n i c n i e p o m o ż e , t r z e b a g o u t o p i ć !« . . .

49. — Zrozumieliście mnie. Początek Biblii zawiera c a ł ą psychologię kapłana. — Kapłan zna tylko jedno wielkie niebezpieczeństwo: jest niem wiedza, — zdrowe pojęcie przyczyny i skutku. Jednak wiedza rozkwita w całości tylko w szczęśliwych stosunkach, — trzeba mieć czasu, trzeba mieć ducha do z b y t k u , by »po­ znawać« . . . »Przeto trzeba uczynić człowieka nie­ szczęśliwym«, — taka była każdego czasu logika ka­ płana. — Łatwo już zgadnąć, co zatem dopiero, wedle tej logiki, na świat przyszło: — »grzech« . . . Pojęcie winy i kary, cały »moralny porządek świata« wyna­ leziono p r z e c i w k o wiedzy, — p r z e c i w k o wy­ zwoleniu człowieka od kapłana. . . Człowiek nie po­ winien na zewnątrz, powinien w siebie patrzeć, nie powinien mądrze i ostrożnie, jako uczący się, patrzeć w rzeczy, powinien wogóle wcale nie widzieć: po­ winien c i e r p i e ć . . . A powinien cierpieć, by ka­ żdego czasu potrzebował kapłana. — Precz z leka­ rzami! P o t r z e b a z b a w i c i e l a . — Pojęcie winy

i kary, wraz z nauką o »łasce«, o »zbawieniu«, o »przebaczeniu« — k ł a m s t w a na wskroś i pozba­ wione wszelkiej rzeczywistości psychologicznej — zo­ stały wynalezione, by zburzyć z m y s ł p r z y c z y ­ n o w y człowieka: są one zamachem na pojęcie przy­ czyny i skutku! — I nie zamachem z pomocą pięści, noża, rzetelnej nienawiści i miłości! Lecz z głębi najtchórzliwszych, najchytrzejszych, najniższych in­ stynktów! Zamachem k a p ł a ń s k i m ! Zamachem p a s o r z y t ó w ! Wampiryzmem bladych podziemnych wysysaczy krwi! . . . Skoro naturalne skutki czynu nie są już »naturalne«, jeno uchodzą za zdziałane przez pojęciowe widma zabobonu, przez »Boga«, przez »duchy«, przez »duszę«, jako czysto »moralne« konsekwencye, jako nagroda, kara, znak, środek wycho­ wawczy, to zburzono założenie poznania — po­ pełniono największą zbrodnię względem l u d z k o ś c i . — Grzech, jeszcze raz mówiąc, ta forma samopohańbienia człowieka par excellcnce, został wy­ naleziony, by uniemożliwić wiedzę, kulturę, wszelkie wywyższenie i dostojność człowieka; kapłan p a n u j e dzięki wynalazkowi grzechu. —

50. — Nie pomijam na tem miejscu psychologii »wiary«, »wierzących«, ku pożytkowi, jak słuszna, właśnie »wierzących«. Jeśli dziś jeszcze nie brak ta­ kich, którzy nie wiedzą, jak dalece n i e p r z y z w o i ­ t o ś c i ą jest być »wierzącym« — lub oznaką décadence, złamanej woli życia, — to jutro będą to już wiedzieć.

77

76 Glos mój dosięgnie i tępych słuchów. — Zda się, jeśli mi się nie przystyszało, że istnieje wśród chrześcijan pewnego rodzaju kryteryum prawdy, które się zowie »dowodem siły«. »Wiara uszczęśliwia, w i ę c jest prawdziwa«. Wolnoby tu najpierw zrobić zarzut, że właśnie uszczęśliwianie nie jest dowiedzione, lecz tylko p r z y o b i e c a n e : szczęśliwość przywiązana do warunku » wiary«, — p o w i n n o się być szczęśliwym, p o n i e w a ż się w i e r z y . . . Lecz, że rzeczywiście nastąpi, co kapłan obiecuje wierzącemu w nieprzy­ stępnym żadnej kontroli » zaświecie«, czem t e g o dewieść? — Mniemany »dowód siły« jest więc w grun­ cie znów tylko wiarą w to, że nie chybi skutek, który sobie człowiek po wierze obiecuje. W formule: »wierzę, że wiara uszczęśliwia; — p r z e t o jest praw­ dziwa«. — Lecz wraz z tem jesteśmy już u kresu. To »przeto« byłoby istotnem absurdum jako kryte­ ryum prawdy. — Przypuśćmy jednak, z pewną ustęp­ liwością, że uszczęśliwianie dowiedzione jest przez wiarę ( — n i e tylko pożądane, nie tylko przyrze­ czone przez nieco podejrzane usta kapłana): byłażby szczęśliwość, mówiąc techniczniej, p r z y j e m n o ś ć — kiedykolwiek dowodem prawdy ? Tak mało, że jest to nieledwo przeciwdowodem, w każdym razie najwyższem podejrzeniem względem prawdy, jeżeli uczucia przyjemne wtrącają swój głos do pytania »co jest prawdziwe?« Dowód przyjemności jest dowodem »przyjemności«, — nic więcej; skądże u dyaska pewność, że właśnie p r a w d z i w e sądy sprawiają większą przyjemność, niż fałszywe i że, wedle har­ monii przedustawnej, pociągają za sobą koniecznie przyjemne uczucia? — Doświadczenie wszystkich su­ rowych, wszystkich głębokich duchów uczy p r z e -

ciwnie. Musiano zdobywać na sobie każdą piędź prawdy, musiano prawie wszystko w zamian poświę­ cić, do czego dawniej lgnęło nasze serce, nasza miłość, nasze zaufanie do życia. Wielkości duszy na to trzeba: służenie prawdzie jest najtwardszą służbą. — Cóż bo znaczy być r z e t e l n y m w rzeczach ducha? Że się jest surowym względem serca swego, że się w pogardzie ma piękne uczucia, że się z każdego tak i nie czyni sprawę sumienia! — — Wiara uszczęśli­ wia: p r z e t o ł ż e . . .

51. Że wiara czasem uszczęśliwia, że szczęśliwość z pewnej idée fixe nie czyni jeszcze p r a w d z i w e j idei, że wiara gór nie przenosi, lecz owszem góry o s a d z a tam, gdzie żadnych niema: o tem poucza nas przelotne przejście się przez dom w a r y a t ó w . Oczywiście nie kapłana : on bowiem przeczy z in­ stynktu, że choroba jest chorobą, dom waryatów do­ mem waryatów. Chrześcijaństwo p o t r z e b u j e cho­ roby, nieledwo jak hellenizm potrzebuje nadwyżki zdrowia, — c z y n i ć chorym jest właściwym ukry­ tym zamiarem całego systemu procedur leczniczych Kościoła. A sam Kościół — nie jestże to katolicki dom waryatów jako ostateczny ideał? — Ziemia wogóle jako dom waryatów? — Człowiek religijny, jak go c h c e Kościół, to typowy décadent; czas, w którym przesilenie religijne opanowywa jakiś lud, cechują ka­ żdym razem epidemie nerwowe; » świat wewnętrzny« człowieka religijnego jest do złudzenia podobny do

78 »świata wewnętrznego« przeczulonych i wyczerpa­ nych; » najwyższe« stany, które chrześcijaństwo za­ wiesiło nad ludzkością jako wartość nad wartościami, są formami epileptoidalnemi, — Kościół uświęcał tylko obłąkanych lub oszustów in maiorem dei gloriam. Pozwoliłem sobie raz określić cały chrześcijański trai­ ning pokuty i zbawienia (który dziś w Anglii najle­ piej studyować można), jako metodycznie wytwarzaną folie circulaire, jak słuszna, na przygotowanym już do tego, to jest do dna chorobliwym gruncie. Nikomu nie jest pozostawione do woli być chrześcijaninem : na chrześcijaństwo nie zostaje się »nawróconym«, — trzeba być dostatecznie na to chorym . . . My inni, któ­ rzy mamy o d w a g ę do zdrowia i także do pogardy, jakźebyśmy byli my uprawnieni do pogardzania religią, która uczy tak źle rozumieć ciało ! która nie chce się wyzbyć zabobonu duszy ! która z niedostatecznego od­ żywiania robi »zasługę«! która w zdrowiu zwalcza pewnego rodzaju wroga, dyabła, pokusę ! która wmó­ wiła w siebie, że można »doskonałą duszę« obnosić w trupiem ciele i musiała na to przyrządzić sobie nowe pojęcie »doskonałości«, bladą, chorowitą, idyotycznie-marzycielską istotę, tak zwaną »świętość«, — świętość, która sama jest tylko szeregiem objawów zubożałego, zdenerwowanego, nieuleczalnie zepsutego ciała ! . . . Ruch chrześcijański, jako ruch europejski, jest od samego początku zbiorowym ruchem wyrzut­ ków i odpadkowych pierwiastków wszelkiego rodzaju ( — chcą one przez chrześcijaństwo dojść do władzy). Nie wyraża on upadku rasy, jest on skupieniem stłaczających się i szukających się form décadence zewsząd. To nie zepsucie, jak się mniema, samej starożytności, dostojnej starożytności, umożliwiło chrześcijaństwo:

79

nie można się dość twardo sprzeciwić uczonemu idyo­ tyzmowi, który i dziś jeszcze coś podobnego utrzy­ muje. W czasie, gdy chore, zepsute warstwy czan­ dalów chrystyanizowały się w calem imperium, istniał właśnie t y p p r z e c i w n y , dostojność, w swej naj­ piękniejszej i najdojrzalszej postaci. Wielka liczba stała się panem; demokratyzm instynktów chrześcijańskich z w y c i ę ż a ł . . . Chrześcijaństwo nie było »naro­ dowe«, nie uwarunkowane rasą, — zwracało się do wszelkiego rodzaju wydziedziczonych w życiu, miało wszędzie swych sprzymierzeńców. Chrześcijaństwo zwróciło rancune gruntownie chorych, instynkt, p r z e ­ c i w k o zdrowym, p r z e c i w k o zdrowiu. Wszystko pomyślnie udane, dumne, zuchwałe, piękność przede­ wszystkiem kłuła je w uszy i w oczy. Raz jeszcze przypominam nieocenione słowa Pawła: »Co m d ł e jest u świata, co g ł u p i e jest u świata, a p o d ł e g o r o d u u świata i w z g a r d z o n e , wybrał Bóg« : to była formuła, in hoc signo zwyciężyła décadence. — B ó g na k r z y ż u — nie rozumiecież ciągle jeszcze straszliwości ukrytej myśli tego symbolu ? — Wszystko, co cierpi, wszystko, co wisi na krzyżu, jest b o s k i e . . . My wszyscy wisimy na krzyżu, przeto my jesteśmy boscy . . . My jedynie jesteśmy boscy . . . Chrześci­ jaństwo było zwycięstwem, zginął przez nie d o s t o j ­ n i e j s z y sposób myślenia, — chrześcijaństwo było dotąd największem nieszczęściem ludzkości. — —

52. Chrześcijaństwo stoi też na stanowisku przeciwnem wszelkiej duchowej udaności, — m o ż e potrze-

8o bować, jako rozumu chrześcijańskiego, tylko chorego rozumu, staje po stronie wszystkiego co idyotyczne, wygłasza klątwę przeciw »duchowi«, przeciwko super­ bia zdrowego ducha. Ponieważ choroba jest właściwa istocie chrześcijaństwa, m u s i stan typowo chrześ­ cijański, » wiara«, być formą choroby, m u s z ą wszyst­ kie proste, rzetelne, naukowe drogi do poznania być uchylone przez kościół, jako drogi z a k a z a n e . Wąt­ pliwość już jest grzechem. . . Zupełny brak psycho­ logicznej schludności u kapłana — zdradzający się w spojrzeniu — jest zjawiskiem skutku décadence, — należy obserwować histeryczne niewiasty, oraz dzieci o rachitycznych zadatkach co do tego, jak prawi­ dłowo fałszywość z instynktu, rozkosz z kłamstwa dla kłamstwa, niezdolność do prostych spojrzeń i kro­ ków jest wyrazem décadence. »Wiarą« zwie się : nie c h c i e ć wiedzieć co jest prawdą. Pobożny, kapłan obojga płci, jest fałszywy, ponieważ jest chory : in­ stynkt jego ż ą d a , by prawda nigdy nie miała słusz­ ności. »Co czyni chorym, jest d o b r e ; co pochodzi z pełni, z nadmiaru, z mocy, jest z ł e « : tak odczuwa wierzący. N i e w o l n o ś ć k ł a m s t w a — po tem odgaduję każdego urodzonego teologa. — Inną od­ znaką teologa jest jego n i e z d o l n o ś ć do f i l o ­ l o g i i . Przez filologię rozumiejmy tu, w bardzo ogól­ nem znaczeniu, sztukę dobrego czytania, — umiejęt­ ność odczytywania faktów, b e z fałszowania ich interpretacyą, n i e tracąc w pożądaniu zrozumienia ostrożności, cierpliwości, subtelności. Filologia jako Ephexis w interpretacyi: czy to chodzi o książki, o nowiny dziennikarskie, o losy lub fakty, dotyczące pogody, — nie mówiąc już o »zbawieniu duszy« . . . Sposób, w jaki teolog, obojętna czy w Berlinie czy

81 w Rzymie, wykłada »słowo Pisma« lub jakieś zda­ rzenie, zwycięstwo wojsk ojczystych naprzyklad w wyższem świetle Psalmów Dawidowych, jest za­ wsze tak ś m i a ł y , że filolog przy tem skacze do sufitu. A cóż dopiero ma robić, gdy pobożnisie i inne krowy ze Szwabii przyrządzają sobie przy pomocy palca bożego z swej mizernej codzienności i z izdebnego zaduchu swego istnienia cud »łaski«, »opatrzności«, »zbawiennych doświadczeń«! Najmniej­ szy nakład ducha, by nie rzec p r z y z w o i t o ś c i , musiałby przecie doprowadzić tych interpretatorów do przekonania się o zupełnem dzieciństwie i niegod­ ności takiego nadużywania boskiej biegłości palcowej. Nawet przy bardzo małej mierze bogobojności Bóg taki, który w samą porę leczy z kataru, który nam każe wsiąść w karetę w chwili, gdy właśnie spada ulewa, winienby być dla nas tak niedorzecznym Bo­ giem, żebyśmy musieli go usunąć, nawet gdyby istniał. Bóg jako posługacz, jako listonosz, jako przestrzegacz kalendarza, — jest właśnie wyrazem na najgłupszy ro­ dzaj wszelkich przypadków . . . »Opatrzność boska«, w jaką dziś jeszcze wierzy prawie co trzeci czło­ wiek w »wykształconych Niemczech«, byłaby takim zarzutem przeciw Bogu, że silniejszego pomyślećby sobie nie można. A jest w każdym razie zarzutem przeciw Niemcom ! . . .

53. — Że m ę c z e n n i c y są jakimś dowodem prawdy pewnej sprawy, jest tak mało prawdą, żebym DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.

6

82 przeczył, iż męczennik jakiś miał wogóle kiedykol­ wiek coś z prawdą do czynienia. W tonie, w któ­ rym męczennik w łeb światu ciska swe uważanie czegoś za prawdę, wyraża się już tak nizki stopień uczciwości intelektualnej, taka t ę p o t a na zagadnie­ nie »prawdy«, że męczennika nigdy zbijać nie trzeba. Prawda nie jest czemś, co jeden posiada, a czego inny nie posiada, tak myśleć o prawdzie mogą co najwyżej chłopi lub apostołowie chłopscy w rodzaju Lutra. Można być pewnym, że stosownie do stopnia sumien­ ności w rzeczach ducha rośnie zawsze skromność na tym punkcie, p o p r z e s t a w a n i e . Kilka rzeczy w i e d z i e ć i delikatną ręką odsunąć wiedzenie po­ n a d t o . . . »Prawda«, jak słowo to rozumie każdy prorok, każdy sekciarz, każdy wolnomyślny, każdy socyalista, każdy członek kościoła, jest doskonałym dowodem, że nie uczyniono nawet choćby tylko pierw­ szego kroku na drodze owej karności ducha i samoprzezwyciężenia, które potrzebne są do znalezienia małej, nawet najmniejszej prawdy. — Śmierci mę­ czeńskie, mówiąc dodatkowo, były wielkiem nieszczęś­ ciem w dziejach: u w o d z i ł y . . . Wniosek idyotów, wliczając tu kobietę i tłum, że pewna sprawa, dla której ktoś na śmierć idzie (lub która nawet, jak pierwsze chrześcijaństwo, wytwarza epidemie żądzy śmierci), ma jakieś znaczenie, — wniosek ten stał się dla badacza, dla ducha badania i ostrożności nie­ zmiernym hamulcem. Męczennicy s z k o d z i l i praw­ dzie. . . . I dziś jeszcze potrzeba tylko surowości prze­ śladowania, by najobojętniejszemu w sobie sekciar­ stwu wytworzyć z a s z c z y t n e imię. — Jakto? Czy zmienia to wartość jakiej rzeczy, że ktoś za nią swe życie oddaje? — Błąd, który zaszczytnym się staje,

83 jest błędem posiadającym o jeden urok uwodny wię­ cej: sądzicicż, panowie teologowie, że damy wam sposobność grać rolę męczenników za wasze kłam­ stwo? — Zbija się sprawę, pozwalając jej z szacunkiem osiąść na lodzie, — tak samo zbija się też teologów . . . To właśnie było wszechhistoryczną głupotą wszystkich prześladowców, że nadawali przeciwnej sprawie po­ zór zaszczytności, — że dawali jej w darze czar mę­ czeństwa . . . Kobieta klęczy dziś jeszcze przed błę­ dem, gdyż powiedziano jej, że ktoś zań umarł na krzyżu. J e s t ż e k r z y ż a r g u m e n t e m ? — — Lecz o wszystkich tych rzeczach ktoś jedyny rzekł słowo, którego potrzeba było od stuleci, — Z a r a ­ tustra. Krwawe znaki wypisali na drodze, po której szli, a ich szaleństwo uczyło, że krwią dowodzi się prawdy. Lecz krew jest najgorszym świadkiem prawdy krew zatruwa najczystszą nawet naukę, czyniąc z niej obłęd i nienawiść serc. A choćby kto przez ogień przeszedł dla nauki swojej, — czegóż to dowodzi! Zaprawdę, więcej to, gdy własna nauka z własnego rodzi się żaru. (Zara­ tustra str. 123, 124).

54. Nie należy dawać się w błąd wprowadzać: wiel­ kie duchy są sceptyczne. Zaratustra jest sceptykiem. Siła, w o l n o ś ć z siły i nadsiły ducha d o w o d z i się sceptycyzmem. Ludzi przekonania nie bierze się 6*

84

w rachubę w żadnych zasadniczych sprawach war­ tości i bez wartości. Przekonania to więzienia. Nie pa­ trzy to dość daleko, nie patrzy pod siebie: lecz aby móc zabierać glos w sprawie wartości i niewartości, trzeba pięćset przekonań p o d sobą widzieć, — za sobą widzieć . . . Duch. który chce czegoś wielkiego, który chce i środków do tego, jest z konieczności sceptykiem. Wolność od wszelkiego rodzaju przeko­ nań jest w ł a ś c i w a sile, m o ż n o ś ć swobodnego patrzenia . . . Wielka namiętność, podstawa i moc jego bytu, jeszcze bardziej oświecona, jeszcze despo­ tyczniejsza, niż on sam, zabiera w służbę cały jego intelekt; wznosi ponad skrupuły; daje mu odwagę nawet do nieświętych środków; u ż y c z a mu w pew­ nych razach przekonań. Przekonanie jako ś r o d e k : wiele osiąga się tylko z pomocą przekonania. Wielka namiętność używa przekonań, zużywa je, nie poddaje się im, — czuje się samowładna. — Odwrotnie: po­ trzeba wiary, jakiegoś bezwzględnego tak lub nie, karlajlizm, jeśli to słowo znajdzie pobłażanie, jest po­ trzebą s ł a b o ś c i . Człowiek wierzący, »wyznawca« wszelkiego rodzaju jest z konieczności człowiekiem zależnym, — takim, który nie umie s i e b i e za cel postawić, który sam z siebie wogóle celów stawiać nie umie. »Wierzący« nie jest s w o j ą własnością, może być tylko środkiem, musi zostać z u ż y t y , po­ trzebuje kogoś, kto go zużywa. Instynkt jego oddaje moralności wyzucia się z samego siebie cześć naj­ wyższą: wszystko nakłania go do niej, jego roztrop­ ność, jego doświadczenie, jego próżność. Każdy ro­ dzaj wiary jest sam wyrazem wyzucia się z siebie, zobojętnienia na siebie . . . Jeśli się zważy, jak ko­ nieczny jest większości ludzi regulatyw, który ich

85 z zewnątrz wiąże i utwierdza, jak mus, w wyższem znaczeniu n i e w o l n i c z o ś c i , jest jedynym i osta­ tecznym warunkiem, pod którym rozwija się człowiek słabszej woli, zwłaszcza kobieta: to zrozumiemy też przekonanie, »wiarę«. Jest ona dla człowieka o prze­ konaniach kręgosłupem. Nie widzieć wielu rzeczy, być na każdym punkcie skrępowanym, być nawskroś partyą, mieć ścisłą i konieczną optykę w stosunku do wszystkich wartości — to jedynie jest warunkiem istnie­ nia wogóle takiego rodzaju człowieka. Lecz tem sa­ mem jest on przeciwieństwem, antagonistą praw­ dziwego, — prawdy . . . Wierzącemu nie dano do woli, brać wogóle sumiennie zagadnienie »prawdy« i »nieprawdy«: być uczciwym na t y m punkcie, toby sprowadziło natychmiast jego upadek. Patologiczna warunkowość jego optyki czyni z przekonanego fa­ natyka — Savonaroli, Lutra, Rousseau, Robespierre'a, Saint-Simona — przeciwny typ silnego o s w o b o d z o ­ n e g o ducha. Lecz wielka postawa tych chorych du­ chów, tych epileptyków pojęciowych, działa na wiel­ kie tłumy, — fanatycy są malowniczy, ludzkość pa­ trzy na giesty chętniej, niż słucha a r g u m e n t ó w . . .

55. — Dalszy krok w psychologii przekonania, »wiary«. Dawno już poleciłem rozwadze, czy przekonania nie są niebezpieczniejszymi wrogami prawdy, niż kłam­ stwa (Ludzkie, arcyludzkie I, Aforyzmy 54 i 483). Tym razem chciałbym zadać rozstrzygające pytanie: czy między kłamstwem a przekonaniem istnieje wogóle

86 przeciwieństwo? — Cały świat w to wierzy; lecz w cóż nie wierzy świat cały! — Każde przekonanie ma swoje dzieje, swoje poprzednie kształty, swoje zakusy i chy­ bienia: staje się ono przekonaniem, nie będąc przed­ tem niem długo, jeszcze dłużej będąc niem zaledwie. Jakto? nie mogłoż między temi embryonalnemi for­ mami przekonania być także kłamstwo? — Czasem potrzeba tylko zmiany osoby: w synu staje się prze­ konaniem, co w ojcu jeszcze kłamstwem było. — Zwę k ł a m s t w e m chcieć n i e widzieć czegoś, co się widzi, chcieć nie tak widzieć coś, jak się widzi: czy kłamstwo dzieje się wobec świadków czy bez świadków, to nie wchodzi w rachubę. Najzwyklejszem kłamstwem jest to, którem okłamujemy siebie samych; okłamywanie drugich jest względnie wypad­ kiem wyjątkowym. Otóż ta chęć n i e widzenia cze­ goś, co się widzi, ta chęć widzenia czegoś nie tak, jak się widzi, jest nieledwo pierwszym warunkiem wszystkich, którzy są p a r t y ą , w jakiemkolwiek zna­ czeniu: człowiek partyjny staje się z konieczności kłamcą. Niemieckie dziejopisarstwo naprzykład jest przekonane, że Rzym był despotyzmem, że Germanie przynieśli na świat ducha wolności: jakaż różnica między tem przekonaniem a kłamstwem? Możnaż się jeszcze temu dziwić, gdy z instynktu wszystkie par­ tye, także historycy niemieccy, mają na ustach wiel­ kie słowa moralności, — iż moralność nieledwo przez to t r w a , że człowiek partyjny wszelkiego rodzaju potrzebuje jej każdej chwili? — »To jest n a s z e m przekonaniem: wyznajemy je przed całym światem, żyjemy dla niego i umrzemy za nie, — czołem przed wszystkiem, co ma przekonania!« — Coś podobnego słyszałem nawet z ust antysemitów. Przeciwnie, moi

87 panowie! Antysemita nie jest zgoła przez to przy­ zwoitszy, że kłamie z zasady . . . Kapłani, którzy są w takich sprawach subtelniejsi i bardzo dobrze rozu­ mieją zarzut, leżący w pojęciu przekonania, to zna­ czy zasadniczej, p o n i e w a ż celowi służącej kłam­ liwości, odziedziczyli po Żydach roztropność wpisania natomiast pojęcia »Boga«. »woli bożej«, »objawienia bożego«. Także Kant z swym kategorycznym impe­ ratywem, był na tej samej drodze: rozum jego stał się tu p r a k t y c z n y . — Istnieją zagadnienia, w któ­ rych rozstrzyganie o prawdzie i nieprawdziwości człowiekowi nie przysłużą; wszystkie najwyższe za­ gadnienia, wszystkie najwyższe problematy wartości są po za ludzkim rozumem . . . Pojąć granice ro­ zumu, — to dopiero prawdziwie filozofia . . . Po co dał Bóg człowiekowi objawienie ? Czyżby Bóg uczynił coś zbędnego? Człowiek nie m o ż e wiedzieć sam z siebie, co jest dobre i złe, przeto pouczył go Bóg o swej w o l i . . . Morał: kapłan n i e kłamie; pytań »prawda« lub »nieprawda« niema w takich rzeczach, o których mówią kapłani; rzeczy te nie pozwalają zgoła kłamać. Bo aby kłamać, trzebaby móc roz­ strzygać, co tu jest prawdą. Lecz tego nie m o ż e właśnie człowiek; kapłan jest zatem narzędziem głosu Boga. — Taki syllogizm kapłański nie jest zgoła tylko żydowski i chrześcijański; prawo do kłamstwa i rozt r o p n o ś ć »objawienia« jest właściwa typowi ka­ płana, tak samo kapłanom décadence, jak kapłanom pogaństwa (— poganami są wszyscy, którzy potakują życiu, dla których »Bóg« jest wyrazem na wielkie Tak, potwierdzające wszystkie rzeczy). — »Prawo«, »wola boża«, »księga święta«, »natchnienie« — wszystko tylko słowa na warunki, pod którymi kapłan docho-

88

89

dzi do mocy, z p o m o c ą których utrzymuje moc swoją, — pojęcia te znajdują się u podwalin wszel­ kich organizacyi kapłańskich, wszystkich kapłańskich lub filozoficzno - kapłańskich ustrojów władczych. »Kłamstwo święte« — wspólne Konfucyuszowi, księ­ dze praw Manu, Mahometowi, Kościołowi chrześcijań­ skiemu — : nie brak go u Platona. »Prawda jest tu­ taj«: to znaczy, gdziekolwiek się głosi, k a p ł a n kłamie...

56. — Wkońću chodzi o to, dla jakiego c e l u się kłamie. Że w chrześcijaństwie brak »świętych« ce­ lów, to m ó j zarzut przeciw jego środkom. Tylko z ł e cele: zatrucie, oszczerstwo, zaprzeczenie życia, pogarda ciała, poniżenie w godności i samopohańbie­ nie człowieka przez pojęcie grzechu, — p r z e t o są też jego środki złe. — Czytam z przeciwnem wprost uczuciem księgę praw Manu, bez porównania bar­ dziej duchowe i wyższe dzieło, które choćby tylko w y m i e n i ć jednym tchem z Biblią, byłoby grze­ chem przeciw d u c h o w i . Łatwo odgadnąć: ma ono prawdziwą filozofię poza sobą, w s o b i e , nie tylko niepachnącą judainę rabinizmu i zabobonu, — nawet najwybredniejszy psycholog tu się pożywi. Nie za­ pominajmy o rzeczy głównej, o zasadniczej różnicy w porównaniu z wszelkiego rodzaju Biblią: do­ s t o j n e stany, filozofowie i wojownicy dzierżą wraz z niem tłum w swojej ręce; wszędzie dostojne war­ tości, uczucie doskonałości, potwierdzanie życia, tryum-

fująca błogość z siebie i z życia, — słońce leży na całej księdze. Wszystkie rzeczy, które chrześcijan stwo obrzuca swem bezdennem prostactwem, na­ przykład płodzenie, kobietę, małżeństwo, traktuje się tu poważnie, z czcią, z miłością i zaufaniem. Jakże można właściwie dawać w rękę dzieciom i kobietom książkę, która zawiera te nikczemne słowa : »dla uwarowania się wszeteczeństwa niech każdy ma swoją własną żonę, a każda niech ma swego własnego męża . . . lepiej w stan małżeński wstąpić niż upale­ nie cierpieć« (Paweł 1 do Koryntyan 7, 2 i 9). I wol­ noż być chrześcijaninem, dopóki powstanie człowieka jest schrystyanizowane, to jest z b r u d z o n e poję­ ciem immaculata conceptio? . . . Nie znam książki, w którejby powiedziano kobiecie tak wiele delikat­ nych i dobrotliwych rzeczy, jak w księdze praw Manu; ci starzy siwi brodacze i święci mają rodzaj grzeczności względem kobiet, być może nieprzewyż­ szony. »Usta kobiety — napisano tam w jednem miejscu —, piersi dziewczęce, modlitwa dziecka, dym ofiarny, są zawsze czyste«. W innem miejscu : niema nic czystszego nad światło słońca, cień krowy, po­ wietrze, wodę, ogień i oddech dziewczyny«. Ostatni ustęp — może też kłamstwo święte ! — : »wszyst­ kie otwory ciała powyżej pępka są czyste, wszystkie poniżej są nieczyste. Tylko u dziewczyny jest całe ciało czyste«.

57. Nieświętość środków chrześcijańskich chwyta się in flagranti, jeśli się mierzy c e l c h r z e ś c i j a ń -

90 ski wedle celu księgi praw Manu, — jeśli się to naj­ większe przeciwieństwo celów silnie oświetli Kry­ tykowi chrześcijaństwa nie zostaje oszczędzonem po­ danie Chrześcijaństwa w p o g a r d ę . — Taka księga praw, jak księga Manu, powstaje, jak każda dobra księga praw: zbiera ona doświadczenie, roztropność, moralność eksperymentalną długich stuleci, zamyka ona, nie tworzy nic więcej. Założeniem kodyfikacyi w jej rodzaju jest zrozumienie, że środki do stworze­ nia powagi dla powolnie i drogo nabytej p r a w d y , są zasadniczo różne od tych, któremiby jej dowodzono. Księga praw nie mówi nigdy o pożytku, argumen­ tach, kazuistyce w przeddziejach jakiegoś prawa: przez to właśnie utraciłoby ono rozkazodawczy ton, »powinieneś«, warunek tego, że się słucha. W tem właśnie leży problemat. — Na pewnym stopniu roz­ woju pewnego ludu oznajmia najbaczniejsza, to jest wstecz i w dal patrząca jego warstwa, że doświad­ czenie, wedle którego żyć trzeba — to jest m o ż n a , — jest skończone. Cel jej zmierza do zebrania jaknajbogatszego i najzupełniejszego żniwa czasów ekspery­ mentów i z ł e g o doświadczenia. Czemu przedeAvszystkiem zapobiec teraz należy, to dalszemu je­ szcze eksperymentowaniu, dalszemu trwaniu płynnego stanu wartości, badaniu, wybieraniu, krytykowaniu wartości in infinitum. Przeciw temu stawia się po­ dwójny mur: najpierw o b j a w i e n i e , to jest twier­ dzenie, że rozum owych praw nie jest ludzkiego po­ chodzenia, nie był powoli i wśród chybiań szukany i znaleziony, lecz został tylko udzielony, jako boskiego pochodzenia, cały, doskonały, bez dziejów, jako dar, jako c u d . . . Następnie t r a d y c y ę , to jest twier­ dzenie, że prawo istniało już od pradawnych czasów,

91

że podawać je w wątpliwość jest brakiem pietyzmu, zbrodnią względem przodków. Powaga prawa opiera się na dwuch tezach: Bóg je d a ł , przodkowie przeż y w a l i . — Wyższy rozum takiego postępowania leży w zamiarze, by świadomość krok za krokiem wyprzeć z życia uznanego za słuszne (to jest do­ w i e d z i o n e niezmiernem i surowo przesianem do­ świadczeniem) : tak, że osiąga się doskonały automa­ tyzm instynktu, — ten warunek wszelkiego rodzaju mi­ strzostwa, wszelkiego rodzaju doskonałości w sztuce życia. Ustanowić księgę praw w rodzaju Manu znaczy pozwolić jakiemuś ludowi stawać się w przyszłości mi­ strzem, stawać się doskonałym, — dążyć do najwyż­ szej sztuki życia. Na to s t a ć s i ę on m u s i nie­ ś w i a d o m y m : to cel każdego świętego kłamstwa.— P o r z ą d e k k a s t o w y , najwyższe, dominujące prawo, jest tylko uświęceniem p o r z ą d k u n a t u r y , pierwszorzędną prawnością natury, nad którą nie ma mocy żadna samowola, żadna »idea nowoczesna«. W każdej zdrowej społeczności występują oddzielnie, warunkując się nawzajem, trzy typy o rożnem cią­ żeniu fizyologicznem, z których każdy ma swoją własną higienę, swoje własne królestwo pracy, swój własny rodzaj poczucia doskonałości i mistrzostwa. Natura, n i e Manu, rozdziela ludzi więcej ducho­ wych, więcej silnych muskułami i temperamentem i tych trzecich, nie odznaczających się ani jednem ani drugiem, średnich, — tych ostatnich jako wielką liczbę, pierwszych jako wybór. Najwyższa kasta — zwę ją n a j m n i e j l i c z n y m i — ma jako do­ skonała także przywileje najmniej licznych: tu włą­ cza się przedstawicielstwo szczęścia, piękności, do­ broci na ziemi. Tylko najbardziej duchowi ludzie mają

92

pozwolenie na piękność, na piękno: tylko u nich do­ broć nie jest słabością. Pulhrum est paucorum hominum: dobro jest przywilejem. Niczego natomiast za­ bronić im bardziej nie można, niż brzydkich manier lub pesymistycznego spojrzenia, oka, które z b r z y dza —, lub zgoła oburzenia na powszechny wygląd rzeczy. Oburzenie jest przywilejem czandalów; pesy­ mizm również. » Ś w i a t j e s t d o s k o n a ł y — tak mówi instynkt najbardziej duchowych, instynkt po­ twierdzający — niedoskonałość, wszelkiego rodzaju pod nami, odległość, patos odległości, sam czandala należy jeszcze do tej doskonałości«. Najbardziej du­ chowi ludzie, n a j s i l n i e j s i , znajdują swe szczęś­ cie w tem, w czemby inni znaleźli swą zgubę: w la­ biryncie, w srogości dla siebie i innych, w próbie; ich rozkoszą jest przezwyciężanie siebie: ascetyzm staje się u nich naturą, potrzebą, instynktem. Trudne zadanie uważają za przywilej; igrać z brzemionami, które miażdżą innych — za wytchnienie . . . Pozna­ nie — forma ascetyzmu. — Jest to najczcigodniejszy rodzaj ludzi: co nie wyklucza, że i najpogodniejszy, najmilszy. Panują, nie dlatego że chcą, lecz dlatego że s ą ; nie jest im dane do woli być drugimi. — D r u d z y : to stróże prawa, przestrzegacze porządku i bezpieczeństwa, to dostojni wojownicy, to k r ó l przedewszystkiem, jako najwyższa formuła wojownika, sędzi i strażnika prawa. Drudzy to egzekutywa naj­ bardziej duchowych, najbliższa ich własność, to co zwalnia ich od wszelkiej g r u b e j roboty w pracy pa­ nowania, — ich orszak, ich prawa ręka, ich najlepsi uczniowie. — We wszystkiem tem, by rzec raz jeszcze, niema nic z samowoli, nic »robionego«; co jest i n n e , jest robione, — natura jest wówczas pohańbiona . . .

93

Porządek kastowy, p o r z ą d e k w e d l e s t o p n i , formułuje tylko najwyższe prawo samego życia; roz­ graniczenie trzech typów jest konieczne do utrzyma­ nia społeczności, do umożliwienia wyższych i najwyż­ szych typów, — n i e r ó w n o ś ć praw dopiero jest warunkiem tego, że wogóle prawa istnieją. — Prawo jest przywilejem. W swoim sposobie istnienia ma ka­ żdy też swój przywilej. Nie ważmy lekce przywile­ jów l u d z i ś r e d n i c h . Życie, dążące w w y ż y n y , staje się coraz twardsze, — zimno rośnie, odpowie­ dzialność wzrasta. Wyższa kultura jest piramidą: stać ona może tylko na szerokiej podstawie, najpierwszym jej warunkiem jest silna i zdrowo skonsolidowana śred­ niość. Rzemiosło, handel, rolnictwo, n a u k a , większa część sztuki, jednem słowem cały ogół działalności z p o w o ł a n i a , zgadza się jedynie z ś r e d n i ą m i a r ą możności i pożądania; wszystko toby było nie na swem miejscu wśród wyjątków, właściwy tu instynkt kłóciłby się tak z arystokratyzmem. jak z anar­ chizmem. Że się jest publicznym pożytkiem, kołem, funkcyą, to zależy od przeznaczenia z natury: n i e społeczeństwo, lecz rodzaj s z c z ę ś c i a , do którego najliczniejsi są jedynie zdolni, robi z nich inteligentne maszyny. Dla człowieka średniego być średnim jest szczęściem; mistrzostwo w czemś jednem tylko, specyalność jest naturalnym instynktem. Byłoby zupełnie nie­ godne głębszego ducha widzieć już zarzut w śred­ niości samej. Jest ona nawet pierwszą koniecznością do tego, że śmieją istnieć wyjątki: jest ona warunkiem wysokiej kultury. Jeżeli człowiek wyjątkowy właśnie ludzi średnich dotyka palcami delikatniejszemi, niż siebie i sobie równych, to nie jest to tylko dwornością serca, — jest to poprostu jego o b o w i ą z k i e m . . .

94

95

Kogóż najbardziej nienawidzę wśród dzisiejszej ho­ łoty? Socyalistycznej hołoty, apostołów - czandalów, którzy podkopują instynkt, ochotę, uczucie zadowole­ nia robotnika z swego małego istnienia, — którzy za­ wistnym go czynią, którzy zemsty go uczą... Krzywda nie leży nigdy w nierówności praw, leży w roszcze­ niu sobie »równych« praw. Co jest z ł e ? Lecz rzek­ łem to już: wszystko, co pochodzi ze słabości, z za­ wiści, z z e m s t y . — Anarchista i chrześcijanin je­ dnego są pochodzenia . . .

58. Rzeczywiście, stanowi to różnicę, w jakim celu się kłamie: czy się tem zachowuje, czy b u r z y . Mię­ dzy c h r z e ś c i j a n i n e m i a n a r c h i s t ą można położyć znak równości: ich cel, ich instynkt dąży do zburzenia. Dowód na to twierdzenie trzeba z historyi tylko odczytać: zawiera go ona w przerażającej wy­ razistości. Jeśli poznaliśmy dopiero co prawodawstwo religijne, którego celem było »uwiecznić« najwyższy warunek r o z k w i t u życia, wielką organizacyę spo­ łeczności, — to chrześcijaństwo znalazło posłannictwo swe w tem, by położyć kres właśnie takiej organi­ zacyi, p o n i e w a ż w n i e j ż y c i e k w i t ł o . Tam miano rozumowy wynik długich czasów eksperymentu i niepewności na najszerszy zasiać pożytek i moż­ liwie największe, najbogatsze, najzupełniejsze żniwo znieść do domu: tu przeciwnie w przeciągu nocy z a t r u t o żniwo . . . To, co istniało aere perennius, imperium Romanum, było najwspanialszą z osiągnie-

tych dotychczas form organizacji w ciężkich warun­ kach; w porównaniu z nią wszystko dawniejsze i póź­ niejsze jest tylko łataniną, partactwem, dyletantyzmem. Owi święci anarchiści zrobili sobie »bogobojność« z tego, by zburzyć »świat«, to z n a c z y imperium Romanum, aby nie został kamień na kamieniu. — aż Germanie i inne chamy stali się panami gruzów . . . Chrześcijanin i anarchista: obaj décadents, obaj nie­ zdolni działać inaczej, niż rozprzęgając, trując, zapra­ wiając goryczą, w y s y s a j ą c krew, obaj z instynk­ tem ś m i e r t e l n e j n i e n a w i ś c i do wszystkiego, co stoi, co jest wielkie, jest trwale, co życiu przy­ szłość przyrzeka . . . Chrześcijaństwo było wampirem imperium Romanum, — unicestwiło w ciągu nocy ogromne dzieło Rzymian, uzyskanie gruntu pod wielką kulturę, k t ó r a ma c z a s . — Nie rozumiecież tego wciąż jeszcze? Imperium Romanum, które znamy, o którem historya prowincyi rzymskiej coraz lepiej nas poucza, to najgodniejsze podziwu dzieło sztuki w wielkim stylu, było początkiem, budowa jego obli­ czona była na to, by d o w i e ś ć się tysiącoleciami, — nigdy dotąd tak nie budowano, nigdy nawet nie śniono, by budować w równej mierze sub specie aeterni Organizacya ta była dość silna, by wytrzymać złych cesarzy: przypadek w osobach nie śmie mieć nic do czynienia w takich rzeczach, — p i e r w s z a zasada wszelkiej wielkiej architektury. Lecz nie była dość silna przeciw n a j b a r d z i e j z e p s u t e m u rodza­ jowi zepsucia, przeciw c h r z e ś c i j a n o m . . . To ta­ jemne robactwo, przypełzające wśród nocy, mgły i dwuznaczności do wszystkich jednostek i wysysa­ jące z każdej jednostki powagę w sprawie rzeczy p r a w d z i w y c h , instynkt wogóle do r z e c z y

97

96

r e a l n y c h , ta tchórzliwa, niewieścia i cukrowoslodka zgraja czyniła stopniowo »dusze« obcemi tej niezmiernej budowie, — owe wartościowe, męsko - do­ stojne natury, które w sprawie Rzymu czuły swą własną powagę, swą własną dumę. Potulne skrada­ nie się, tajemniczość konwentyklów, posępne wyobraże­ nia, jak piekło, jak ofiara z niewinnego, jak unio mystica w piciu krwi, przedewszystkiem powolne podniecanie ognia zemsty, zemsty czandali, — to stało się pa­ nem Rzymu, ten sam rodzaj religii, który zwalczał już Epikur w jego przedistnieniowej formie. Trzeba czytać Lukrecyusza, by pojąć, co zwalczał Epikur, nie pogaństwo, lecz »chrześcijaństwo«, to znaczy ze­ psucie dusz pojęciem winy, kary i nieśmiertelności. — Zwalczał p o d z i e m n e kulty, całe chrześcijaństwo w stanie utajonym, — przeczyć nieśmiertelności było wtedy już prawdziwem z b a w i e n i e m . — I Epikur byłby zwyciężył, każdy szanowny duch w państwie rzymskiem był Epikurejczykiem: w t e d y z j a w i ł s i ę P a w e ł . . . Paweł, w ciało i geniusz zmie­ niona nienawiść czandali do Rzymu, do świata, Żyd, Żyd w i e c z n y par excellence . . . Odgadł on, w jaki sposób można przy pomocy małego, sekciarskiego ruchu chrześcijańskiego na uboczu od Żydowszczyzny wznie­ cić »pożar świata«, w jaki sposób można z pomocą symbolu »Boga na krzyżu« skupić w ogromną moc wszystko u dołu leżące, wszystko tajemnie buntow­ nicze, całe dziedzictwo anarchistycznych wichrzeń w państwie. »Zbawienie idzie od Żydów«. — Chrześ­ cijaństwo jako formuła celem prześcignięcia i zsumo­ wania wszelkiego rodzaju kultów podziemnych, na przykład Ozirisa, wielkiej Matki, Mitrasa: — na zro­ zumieniu tego polega geniusz Pawła. Instynkt jego

był w tem tak pewny, że wszystkie wyobrażenia, któremi czarowały owe religie czandalów, włożył z bezlitosnem pogwałceniem prawdy w usta »Zbawiciela« swego wynalazku, i nie tylko w usta — że z r o b i ł z niego coś, co zrozumieć mógł także kapłan Mitrasa... Oto czem była jego droga do Damaszku: pojął on, że p o t r z e b u j e wiary w nieśmiertelność, by »świat« pozbawić wartości, że pojęcie »piekła« zapanuje jeszcze nad Rzymem, — że »zaświatem« z a b i j e się ż y c i e . . . Nihilista i chrześcijanin: to się z sobą godzi, i nie tylko godzi. . .

59. Cała praca starożytnego świata n a p r ó ż n o : nie mam słowa na wyrażenie swego uczucia wobec czegoś tak potwornego. I jeśli się pomyśli, że praca jego była pracą przygotowawczą, że z granitową świadomością siebie położono właśnie dopiero pod­ waliny pod pracę tysiącoleci, to cały s e n s starożyt­ nego świata jest próżny!... Po co Grecy? Po co Rzymianie? — Wszystkie założenia uczonej kultury, wszystkie naukowe m e t o d y już istniały, usta­ lono już wielką, nieporównaną sztukę dobrego czy­ tania — to założenie tradycyi kultury, jedności wie­ dzy; wiedza przyrodnicza, w przymierzu z matema­ tyką i mechaniką, była na jak najlepszej drodze, — z m y s ł f a k t ó w r z e c z y w i s t y c h , ostatni i najwartościowszy z wszech zmysłów, miał swoje szkoły, swoją liczącą już stulecia tradycyę! Rozu­ miecie to? Wszystko, co i s t o t n e , było znalezione, DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.

7

98 by móc zabrać się do pracy: — metody, trzeba to rzec dziesięciokrotnie, są tem, co istotne, także tem, co najtrudniejsze, jako też tem, co najdłużej ma prze­ ciwko sobie nawyknienia i lenistwa. Cośmy sobie dziś, z niewysłownem samoprzezwyciężeniem — bo wszyscy na jakiś sposób mamy w krwi złe instynkty, chrześcijańskie — zdobyli z powrotem, wolne spoj­ rzenie w obliczu rzeczywistości, ostrożna ręka, cier­ pliwość i powaga w najmniejszej rzeczy, cała rze­ t e l n o ś ć poznania — to już istniało! już prze­ szło przed dwoma tysiącami lat! A do tego dobry, de­ likatny takt i smak! Nie jako tresura mózgu! Nie jako »niemieckie« wykształcenie z chamskiemi ma­ nierami! Lecz jako ciało, jako giest, jako instynkt, — słowem jako rzeczywistość!... W s z y s t k o nap r ó ż n o ! Nazajutrz już tylko wspomnieniem! — Grecy! Rzymianie! Dostojność instynktu, smak, me­ todyczne badanie, geniusz organizacyi i zarządu, wiara, w o l a przyszłości ludzkiej, wielkie potwier­ dzenie wszech rzeczy, widzialne jako imperium Romanum, widzialne dla wszech zmysłów, wielki styl już nie jeno sztuką, lecz rzeczywistością, prawdą, ży­ c i e m . . . I w ciągu nocy nie przez kataklizm przy­ rody zasypane! Nie przez Germanów i inne ciężkonogi zdeptane! Lecz przez chytrego, tajnego, niewi­ dzialnego, niedokrwistego wampira shańbione! Nie pokonane, — jeno wyssane! . . . Skryta żądza zem­ sty, drobna zawiść z a p a n o w a ł a ! Wszystko żałoś­ liwe, z powodu siebie cierpiące, nawiedzane Uchem i uczuciami, cały ś w i a t g h e t t a duszy odrazu u g ó r y ! — — Trzeba czytać tylko jakiegokolwiek chrześcijańskiego agitatora, naprzykład świętego Augu­ styna, by pojąć, by n o s e m p o c z u ć , co za nie-

99

chlujne bractwo stanęło przez to u góry. Oszukanoby się grubo, przypuszczając jakikolwiek brak rozsądku u tych przywódców ruchu chrześcijańskiego: — o, są oni roztropni, roztropni aż do świętości, ci panowie Ojce Kościoła! Czego im brak, to zgoła czegoś innego. Na­ tura ich zaniedbała, — zapomniała wyposażyć ich skromnie w szanowne, w przyzwoite, w s c h l u d n e instynkty . . . Między nami mówiąc, nie są to nawet mężczyźni . . . Jeśli Islam pogardza chrześcijaństwem, to ma tysiąckrotne do tego prawo: Islam ma męż­ c z y z n jako założenie . . .

60. Chrześcijaństwo pozbawiło nas żniwa kultury starożytnej, później znów pozbawiło nas żniwa kul­ tury Islamu. Cudowny maurytański świat kulturalny w Hiszpanii, pokrewniejszy nam w gruncie, bardziej przemawiający do zmysłu i smaku, niż Rzym i Grecya, został z d e p t a n y (— nie mówię jakiemi nogami), dlaczego? ponieważ powstanie swoje zawdzięczał do­ stojnym, męskim instynktom, ponieważ potwierdzał życie nawet jeszcze z rzadkiemi i wyrafinowanemi kosztownościami życia maurytańskiego! . . . Krzy­ żowcy zwalczali później coś, przed czem w prochu leżeć byłoby im bardziej przystało, — kulturę, wobec której nawet nasz wiek dziewiętnasty mógłby wyda­ wać się sobie bardzo ubogim, bardzo »późnym«. — Oczywiście, chcieli oni brać łupy: Wschód był bogaty... Bądźmy przecie otwarci! Wojny krzyżowe — wyższego rodzaju korsarstwo, nic więcej! Szlachta niemiecka, w gruncie szlachta wikingowa, była zatem w swoim 7*

100

101

żywiole: Kościół wiedział zbyt dobrze, czem się poz y s k u j e szlachtę niemiecką. Szlachta niemiecka, zawsze »szwajcarowie« Kościoła, zawsze w służbie lichych instynktów Kościoła, lecz dobrze płatni . . . Że też Kościół właśnie z pomocą niemieckich mieczy, niemieckiej krwi i odwagi stoczył swą śmiertelną wojnę przeciw wszystkiemu, co dostojne na ziemi! W miejscu tem nasuwa się moc bolesnych pytań. Niemieckiej szlachty b r a k prawie w dziejach wyż­ szej kultury: zgadujecie powód . . . Chrześcijaństwo, alkohol — dwa wielkie środki zepsucia . . . W istocie rzeczy nie powinnoby być wyboru, wobec Islamu i chrześcijaństwa, równie jak wobec Araba i Żyda. Rozstrzygnięcie jest dane: nikomu nie jest dane do woli tu jeszcze wybierać. Albo j e s t się czandalą, albo się nim nie jest . . . »Wojna z Rzymem na noże! Pokój, przyjaźń z Islamem«: tak czuł, tak czynił wielki duch wolny, geniusz wśród niemieckich cesarzy, Fryderyk Drugi. Jakto? musiż Niemiec być wpierw geniuszem, wpierw duchem wolnym, by czuć p r z y z w o i c i e ? Nie pojmuję, jak Niemiec mógł kiedykolwiek czuć po chrześcijańsku . . .

61. Rzecz konieczna dotknąć tu stokroć jeszcze Niemcowi boleśniejszego wspomnienia. Niemcy po­ zbawili Europę ostatniego wielkiego żniwa kultury, jakie Europa zebrać mogła, — O d r o d z e n i a . Rozumiecież wreszcie, chcecież rozumieć, c z e m było Odrodzenie? P r z e m i a n ą w a r t o ś c i c h r z e ś c i -

j a ń s k i c h , z pomocą wszystkich środków, całego geniuszu podjętą próbą dopomożenia do zwycięstwa p r z e c i w n y m wartościom, wartościom d o s t o j ­ n y m . . . Dotychczas istniała tylko ta wielka wojna, nie było dotychczas żadnego bardziej rozstrzygają­ cego postawienia kwestyi, niż Odrodzenie, — m o j e zagadnienie jest ich zagadnieniem —: nie było też nigdy bardziej zasadniczej, prostszej, surowiej na ca­ łej linii rozwiniętej i w centrum przypuszczonej formy a t a k u ! Napaść w rozstrzygającem miejscu, w sie­ dzibie samego chrześcijaństwa, d o s t o j n e wartości tu na tron wprowadzić, to jest wszczepić w instynkty, w najgłębsze potrzeby i pożądania tam właśnie sie­ dzących . . . Widzę przed sobą m o ż l i w o ś ć o zgoła nadziemskim czarze i barw uroku: — zda mi się, że jaśnieje ona w wszystkich dreszczach wyrafinowanej piękności, że jest w niej u dzieła sztuka tak boska, tak dyabelsko boska, że przeszukuje się daremnie tysiącolecia, by znaleźć drugą taką możliwość; widzę widowisko tak w myśl bogate, tak cudownie para­ doksalne zarazem, że wszystkie bóstwa Olimpu mia­ łyby były powód do nieśmiertelnego śmiechu — C e z a r B o r g i a j a k o p a p i e ż . . . Rozumiecież mnie?.. . Hejże, to byłoby zwycięstwo, którego dziś ja tylko pożądam — : tem samem byłoby chrześcijaństwo u p r z ą t n i ę t e ! — Cóż się stało? Niemiecki mnich, Luter, przybył do Rzymu. Mnich ten, z wszystkimi w krwi żądnymi zemsty instynktami unieszczęśliwionego kapłana oburzał się w Rzymie przeciw Odro­ dzeniu . . . Miast z najgłębszą wdzięcznością zrozu­ mieć potworność, która się zdarzyła, przezwyciężenie chrześcijaństwa w jego s i e d z i b i e , — umiała tylko nienawiść jego z tego widowiska ciągnąć pokarm dla

102

103

siebie. Człowiek religijny myśli tylko o sobie. — Lu­ ter widział z e p s u c i e papiestwa, podczas gdy właś­ nie przeciwieństwa dotknąć można było rękoma: stare zepsucie, peccatum originale, chrześcijaństwo już n i e siedziało na stolcu papieskim! Lecz życie! Lecz tryumf życia! Lecz wielkie Tak mówione wysokim, pięknym, zuchwałym rzeczom!... I Luter p r z y ­ w r ó c i ł z n o w u K o ś c i ó ł : napadał nań. . . Odro­ dzenie — zdarzenie bez sensu, wielkie n a p r ó ż n o ! — Ach, ci Niemcy, ileż nas oni już kosztowali! Na­ próżno — to zawsze było d z i e ł o Niemców. — Reformacya, Leibniz, Kant i tak zwana filozofia nie­ miecka; wojny o »wolność«; państwo — każdym ra­ zem jedno napróżno względem czegoś, co już istniało, co już n i e p o w e t o w a n e . . . To są moi wrogo­ wie, wyznaję, ci Niemcy: pogardzam w nich wszel­ kim rodzajem niechlujstwa w pojęciach i wartościach, t c h ó r z o s t w a przed każdem rzetelnem Tak i Nie. Prawie od tysiąca lat skłaczali i plątali wszystko, czego swymi dotknęli palcami, mają na sumieniu wszystkie połowiczności — trzy-ósmości! — na które Europa jest chora, — mają też na sumieniu najniechlujniejszy rodzaj chrześcijaństwa jaki istnieje, naj­ bardziej nieuleczalny, najbardziej nie do zbicia, prote­ stantyzm . . . Jeśli się nie uporamy z chrześcijaństwem, N i e m c y będą temu winni . . .

62. — Oto jestem u końca i wygłaszam swój wyrok. P o t ę p i a m chrześcijaństwo, podnoszę przeciw Koś-

ciolowi chrześcijańskiemu najstraszliwsze ze wszyst­ kich oskarżeń, jakie kiedykolwiek oskarżyciel jaki miał na ustach. Jest mi on największem zepsuciem, jakie pomyśleć sobie można, wola jego dążyła do ostatecznego, jakie tylko być może, zepsucia. Koś­ ciół chrześcijański nie pozostawił żadnej rzeczy nie­ tkniętej swem zepsuciem, uczynił z każdej wartości bezwartość, z każdej prawdy kłamstwo, z każdej rze­ telności nikczemność duchową. Ważcież mi się jeszcze mówić o jego » humanitarnych« błogosławieństwach! U s u n i ę c i e jakiejś niedoli sprzeciwiało się jego najgłębszemu pożytkowi, żył niedolami, s t w a r z a ł niedole, by s i e b i e uwiecznić . . . Robak grzechu naprzykład: dopieroż tą niedolą zbogacił Kościół ludz­ kość! — »Równość dusz przed Bogiem«, ten fałsz, ten p r e t e k s t do rancune wszystkich podle myślą­ cych, ten pojęciowy materyał rozsadzający, który stał się wkońcu Rewolucyą, ideą nowoczesną i zasadą upadku całego porządku społecznego, — jest c h r z e ś ­ c i j a ń s k i m dynamitem . . . »Humanitarne« bło­ gosławieństwa Kościoła! Wyhodować z humanitas sprzeczność z sobą, sztukę samogwałtu, wolę kłam­ stwa za wszelką cenę, odrazę, pogardę dla wszyst­ kich dobrych i rzetelnych instynktów! Toż to mi błogosławieństwa chrześcijaństwa! — Pasorzytnictwo jako j e d y n a praktyka Kościoła; blednica i »świę­ tość« jego ideałów, wypijająca wszelką krew, wszelką miłość, wszelką nadzieję w życie; zaświat jako wola zaprzeczenia wszelkiej rzeczywistości; krzyż jako znak poznawczy dla najpodziemniejszego sprzysiężenia, ja­ kie kiedykolwiek istniało, — przeciw zdrowiu, pięk­ ności, pomyślnemu udaniu się, waleczności, duchowi, d o b r o c i duszy, p r z e c i w k o s a m e m u życiu . . .

104 To wieczyste oskarżenie chrześcijaństwa wypi­ sać chcę na wszystkich ścianach, gdzie tylko ściany istnieją, — mam litery, które i ślepych widzącymi uczynią . . . Zwę chrześcijaństwo jednem wielkiem przekleństwem, jednem wielkiem najwnętrzniejszem zepsuciem, jednym wielkim instynktem zemsty, dla którego żaden środek nie jest dość jadowity, tajny, podziemny, m a ł y , — zwę je jedną nieśmiertelną hańbiącą plamą na ludzkości... I LIczy się c z a s od dies nefastus, w którym zaczęła się ta fatalność, — od p i e r w s z e g o dnia chrześcijaństwa! — Czemuż r a c z e j n i e od j e g o o s t a t n i e g o ? — od d z i ś ! — Przemiana wszyst­ kich wartości! . . .

ROZKŁAD I ZARYSY

DO KSIĘGI TRZECIEJ PRZEMIANY WSZYSTKICH WARTOŚCI.

I. Immoralista. A. Psychologia dobrego: décadent; — czyli zwie­ rzę stadne. B. Bezwzględna jego szkodliwość: forma pasorzytnictwa kosztem prawdy i przyszłości. C. Machiawelizm dobrych: ich walka o moc, ich środki uwodzenia, ich roztropność w u l e g ł o ś c i (n. p. kapłanowi, możnemu). D. »Kobieta« w dobrym. — »Dobroć« jako naj­ subtelniejsza roztropność niewolnicza, rozdająca wszę­ dzie względy i przeto o d b i e r a j ą c a . E. Fizyologia d o b r y c h . — Na jakim punkcie występuje d o b r o ć — w rodzinach, w ludach (rów­ nocześnie, gdy występują n e w r o z y ) . T y p p r z e c i w n y : prawdziwa dobroć, dostoj­ ność, wielkość duszy, owa z b o g a c t w a —, owa z — ; która nie daje, by brać, — która się nie chce p o d n o s i ć tem, że jest dobrotliwa, — t r w o n i e n i e jako typ prawdziwej dobroci, bogactwo o s o b y jako założenie.

1o8

109

2. S ł a b o ś ć z w i e r z ę c i a s t a d n e g o wytwarza całkiem podobną moralność, jak słabość décadent: ro­ zumieją się, s p r z y m i e r z a j ą się (— wielkie religie décadence liczą zawsze na poparcie stada). W istocie swej brak w zwierzęciu stadnem wszelkiej chorobliwości, jest ono nawet bezcenne; lecz niezdolne kie­ rować sobą, potrzebuje »pasterza«, — to rozumieją kapłani . . . Państwo nie jest dość poufale, nie dość swojskie: wymyka mu się »kierownictwo sumienia«. W czem zwierzę stadne chorem się staje przez ka­ płana ? —

by nie musieć być wrogim, — i nie musieć brać czy­ jejś strony. — 6) S ł a b o ś ć zdradzającą się w c h ę c i niewi­ dzenia, wszędzie, gdzie może byłby konieczny opór »humanitarność«). — 7) Uwodzą go wszyscy wielcy décadents: » krzyż«, »miłość«, »święty«, »czystość«, — w gruncie same niebezpieczne dla życia pojęcia i osoby. 8) W y s t ę p n o ś ć intelektualna: — nienawiść do prawdy, bo nie przynosi z sobą »pięknych uczuć«, — nienawiść do prawdziwych —

4.

3. I n s t y n k t décadence w d o b r y m : 1) G n u ś n o ś ć : nie chce on się już zmieniać, ni się już uczyć, siedzi jako »piękna dusza« w sobie samym . . . 2) N i e z d o l n o ś ć do o p o r u : n. p. w lito­ ści—ustępuje (»pobłaźliwy«, »tolerancyjny«, rozumie wszystko; »pokój a ludziom przypodobanie się« . . .) 3) K i e r u j e nim wszystko, co cierpiące i zmar­ niałe — jest on instynktownie sprzysiężeniem prze­ ciw silnym. 4) Potrzebuje wielkich n a r k o t y k ó w , — jak »ideał«, »wielki mąż», »bohater«, — m a r z y . . . 5) S ł a b o ś ć , objawiająca się w trwodze przed afektami, silną wolą, przed tak i nie: jest on m i ł y ,

Instynkt s a m o z a c h o w a w c z y dobrego, który składa sobie w ofierze przyszłość ludzkości: w gruncie opiera się on już p o l i t y c e , — wogóle wszelkiej d a l s z e j perspektywie, — wszelkiemu szu­ kaniu, kuszeniu przygód, niezadowoleniu. Z a p r z e ­ c z a celów, zadań, przy których on najpierw nie wchodzi w rachubę. Jest b e z c z e l n y i n i e ­ skromny, jako typ »najwyższy« i chce o wszystkiem nie tylko głos zabierać, lecz w y r o k o w a ć . Czuje się wyższy nad tych, którzy mają »słabości«: »słabości« te są s i ł a m i i n s t y n k t u , do czego też przynależy odwaga, by się ich nie wstydzić. Dobry jako p a s o r z y t . Żyje k o s z t e m życia: jako kłamliwy przeczyciel rzeczywistości, jako prze­ ciwnik wielkich instynktownych bodźców życia, jako epikurejczyk w małem szczęściu, który uchyla wielką formę życia jako n i e m o r a l n ą .

110

111

Ponieważ nie przykłada społem ręki i staje się ustawicznie winnym błędów i omyłek, więc mąci wszelkie życie rzeczywiste i zatruwa je wogóle swem roszczeniem, że przedstawia coś w y ż s z e g o . W za­ rozumiałości ze swej wyższości, nie u c z y się, nie zmienia się, tylko bierze s w o j ą s t r o n ę , nawet gdy jak największe wywołał nieszczęście.

5. A. Wynajduje on postępki, których niema: nieegoistyczne, święte; Władze, k t ó r y c h n i e m a : »duszę«, »ducha«, » wolną wolę«; Istoty, k t ó r y c h n i e m a : »świętych«, »Boga«, »aniołów«; Porządek w zdarzeniach, k t ó r e g o n i e m a : m o r a l n y porządek świata, z nagrodą i karą (znisz­ czenie naturalnej przyczynowości). B. Zmyśleniami temi p o z b a w i a w a r t o ś c i 1) jedyne czynności, egoistyczne; 2) ciało; 3) rzeczywiście w a r t o ś c i o w y rodzaj czło­ wieka, prawdziwie wartościowe bodźce; 4) cały rozum w zdarzeniach, — przeszkadza uczeniu się z nich, spostrzeganiu, wiedzy, p o s t ę ­ p o w i życia przez wiedzę . . .

6. I. Brak nieufności; — pobożność; — zdanie się na wolę bożą (»bogobojność«); — »dobre serce«, »po-

mocna r ę k a « — to w y s t a r c z a ; — powaga, ku w y ż s z y m rzeczom zwrócona, — rzeczy nizkiej sfery, jak ciało i swój dobrobyt, nie należy brać za poważnie; — obowiązek: ma się pełnić swą powin­ ność, — wszystko ponadto trzeba pozostawić Bogu. — P y t a m z u p e ł n i e p o w a ż n i e : czyżem tu nie o p i s a ł d o b r e g o człowieka? Czyż się nie mniema, że to jest ż y c z e n i a g o d n y człowiek? Nie chciałożby się być takim? Pragnąż ludzie innemi mieć swe dzieci? — Ecco! A ten rodzaj człowieka jest n a j s z k o d l i w s z y m rodzajem człowieka. II. Przypatrzmy się, jak dobrzy czynią z siebie 1) m e t a f i z y k ę , 2) p s y c h o l o g i ę , 3) p o l i t y k ę , 4) s p o s ó b ż y c i a i w y c h o w a n i a , 5) metodę prawdy.

7. P r z y c z y n o w o ś ć d z i a ł a n i a . — C e l fał­ szywie zaznaczony: szczęście a) własne (»egoistyczne«), b) cudze (»nieegoistyczne«). Najgłębszy brak opamię­ tania u Schopenhauera, który dodaje nawet jeszcze c) cudze c i e r p i e n i e , d) własne c i e r p i e n i e , które naturalnie są tylko szczegółowym wykazem po­ jęcia : »szczęście własne« (a). Jeżeli szczęście jest celem działania, to n i e z a s p o k o j e n i e musi poprzedzać działanie: pesymi­ styczne fałszerstwo stanu rzeczy; n i e p r z y j e m ­ n o ś ć jako pobudka działania. Nieprzyjemność i przyjemność pobudkami; w o l a jako powód działania. — Pod warunkiem: że całe

112

113

przeddzieje leżą w sferze ś w i a d o m o ś c i , — że właściwa przyczynowość jest d u c h o w a , — że »dusza« wie, czego chce, i że wartość aktu woli uwar u n k o w a n a jest jej wiedzą, — że dusza jest »wolna« w woli i przeto — — M o j a teorya: Przyjemność, nieprzyjemność, »wola«, »cel« zgoła tylko zjawiska towarzyszące, — nigdy p r z y c z y n o w e . W s z e l k a tak zwana du­ chowa przyczynowość jest fikcyą.

8. Fałszywą konsekwencya wiary w »ego«: — czło­ wiek dąży do s z c z ę ś c i a . Lecz w tym sensie niema żadnej jedności, która »dąży«; a do czego wszystkie jedności dążą, to zgoła nie s z c z ę ś c i e , — szczęście jest zjawiskiem towarzyszącem w y z w o l e n i u i c h s i ł y . Co prze do działania, to nie potrzeba, lecz p e ł n i a , która za podnietą się wyładowywa. Nie »nieprzyjemność« jest założeniem czynności: owo na­ pięcie jest wielką p o d n i e t ą . . . To przeciw pesy­ m i s t y c z n e j teoryi, jakoby wszelkie działanie zmie­ rzało do chęci pozbycia się n i e z a s p o k o j e n i a , jakoby przyjemność sama w sobie była celem jakie­ gokolwiek działania. . .

9. »Bezinteresownych« postępków niema wcale. Po­ stępki, w których jednostka sprzeniewierza się włas-

nym instynktom i wybiera ze swoją szkodą, są zna kami décadcnce (o mnóstwie najsławniejszych tak zwa­ nych »świętych«, świadczy właśnie ich brak »egoizmu« dowodnie, że są to decadenłs —). Postępki miłości, » heroizmu« są tak nie »bezosobiste«, że są wprost d o w o d e m bardzo silnego i bo­ gatego ja: możność oddania nie jest pozostawiona »ubogim« do w o l i . . . tak samo wielka zuchwa­ łość i uciecha z przygód, właściwa »heroizmowi«. Nie ofiarowanie s i e b i e jako c e l , lecz dopinanie celów, o których skutki jest się z junactwa i zaufania do siebie beztroskim, o b o j ę t n y m . . .

10. Psychologia tak zwanych nieegoistycznych po­ stępków : — na prawdę regulowane są one wedle in­ stynktu samozachowawczego. Odwrotny wypadek zachodzi przy tak zwanych postępkach e g o i s t y c z n y c h : tu brak właśnie kie­ rującego instynktu, — głębokiej świadomości pożytku i szkody. Wszelka siła, zdrowie, żywotność świadczy o wzmożonem napięciu w kierunku rozkazującego in­ stynktu samości. Wszelkie rozluźnienie jest décadence.

Immoralista. Wedle p o c h o d z e n i a jest moralność: sumą warunków utrzymania się p r z y ż y c i u DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.

8

114 biednego, na pól lub zgoła nieudanego rodzaju czło­ wieka. Może on być »wielką liczbą«: stąd jego nie bezpieczeństwo. Wedle u ż y t k u jest ona głównym środkiem kapłańskiego pasorzytnictwa w walce z s i l n y m i , p o t w i e r d z a j ą c y m i ż y c i e — kapłani pozyskują »wielką liczbę« (nizkich, cierpiących we w s z y s t k i c h stanach — unieszczęśliwionych wszelkiego rodzaju — ) . Rodzaj p o w s z e c h n e g o buntu przeciw m a ł e j l i c z b i e d o b r z e u d a n y c h . . . (Krytyka »poprawicieli« — ) . Wedle swych s k u t k ó w fałszerstwem i zepsu­ ciem nawet owych w a r s t w w y b r a n y c h : które w końcu, by siebie z n i e ś ć tylko, nie śmieją na żad­ nym punkcie być względem siebie prawdziwi —: zupełne z e p s u c i e p s y c h o l o g i c z n e , z tem co z niego wynika. . . (— krytyka » d o b r y c h « — ) .

PRZYPISEK. W r. 1884 powziął Nietzsche myśl ujęcia wszystkich swych po­ glądów w jeden całokształt. Jednakie dopiero w lecie r. 1886 przystępuje do dzieła, którego osią myślową miała być Wola Mocy. Na okładce wy­ danej wówczas książki »Poza dobrem i złem« zapowiada autor; »Wola mocy, próba przemiany wszystkich wartości«. Lecz po dwuch latach zarzuca plan tego na cztery tomy obliczonego dzieła, zachowując do nowej pracy tylko treść tomu drugiego i nieco z czwartego. Ze zmianą planu znika tytuł: »Wola mocy«, ustępując miejsca podtytułowi: » Prze­ miana wszystkich wartości«. Z »Woli mocy« powstało dzieło odrębne. Ostatni plan. Jesień 1888. Przemiana

wszystkich

wartości.

Księga p i e r w s z a : Antychryst. Próba krytyki chrześcijaństwa. Księga d r u g a : Duch wolny. Krytyka filozofii jako ruchu nihilistycznego. Księga trzecia: Immoralista. Krytyka najfatalniejszego rodzaju niewiedzy, moralności. Księga c z w a r t a : Dyonizos

Filozofia wiecznego powrotu.

Dzieło urwało sie na księdze pierwszej. Wskutek przepracowania uległ Nietzsche w pierwszych dniach r. 1889 bezwładowi duchowemu, nie dźwignąwszy się już z niego do śmierci, która nastąpiła 25 sierpnia 1900. Do »Antychrysta« dołączono tylko zarys księgi trzeciej p. n. »Immoralista«. (Tłumacz).

POLSKIEJ EDYCYI D Z I E Ł FRYDERYKA N I E T Z S C H E G O W WYD. C A Ł K O W I T E M

przełożył

Rb. k.

Tom

I

— TAKO RZECZE ZARATUSTRA Cztery

części.

Przełożył

Nietzschego — akwafortą

oryginalną Fr. Siedleckiego wydanie ozdobne w oprawie » w y t w o r n e w 25 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h wydanie zwykłe t a n i e

Tom

II

3.— 3.50 7.50 1.60

- POZA DOBREM I Z Ł E M przełożył

STANISŁAW

WYRZYKOWSKI

wydanie ozdobne » » w oprawie ..... » wytworne w 1o numerowanych egzemplarzach

2.— 2.50 5.—

Tom III — Z G E N E A L O G I I M O R A L N O Ś C I

(BEZ

przełożył

LEOPOLD

STAFF

wydanie ozdobne » » w oprawie » w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach

Tom

IV —

DYTYRAMBY DYONIZYJSKIE przełożył

STANISŁAW

WYRZYKOWSKI

wydanie ozdobne » » w oprawie » w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h

Tom

V - ZMIERZCH przełożył

STANISŁAW WYRZYKOWSKI

- WIEDZA przełożył

RADOSNA

LEOPOLD

wydanie ozdobne » » »

1.20 1.70 2.75

STAFF

w oprawie

wytworne

w

15

numerowanych egzemplarzach

2.50 3.— 6.—

Tom VII — J U T R Z E N K A przełożył

STANISŁAW

WYRZYKOWSKI

wydanie ozdobne » » w oprawie .... » w y t w o r n e w 15 numerowanych egzemplarzach

2.50 3.— 6.—

STAFF

przełożył L E O P O L D S T A F F wydanie ozdobne » » w oprawie » w y t w o r n e w 15 numerowanych egzemplarzach

Tom

XI

XII

2.50 3.— 6.—

— WĘDROWIEC I JEGO CIEŃ LUDZKIE, ARCYLUDZKIE. Część druga. Przełożył K O N R A D D R Z E W I E C K I wydanie ozdobne » » w oprawie » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach

Tom

1.60 2.10 4.—

X — LUDZKIE, ARCYLUDZKIE Część pierwsza. Przełożył K O N R A D D R Z E W I E C K I wydanie ozdobne » » w oprawie » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach

Tom

1.— 1.50 1.50

IX — N A R O D Z I N Y T R A G E D Y I

-

2.50 3.— 6.—

WOLA MOCY Przeł. S T E F A N F R Y C Z 1 K O N R A D D R Z E W I E C K I wydanie ozdobne » » w oprawie » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach

3.— 3.50 7.—

Suplement— E C C E H O M O (Autobiografia) Przełożył L E O P O L D S T A F F wydanie ozdobne » » w oprawie » wytworne na czerpanym DO

S K R Ó C E Ń )

VI

—.60 1.35 1.10

BOŻYSZCZ

wydanie ozdobne » » w oprawie » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h

Tom

2.— 2.50 5.—

(BEZ

C A Ł K O W I T E

WACŁAW BERENT

portretem

C A Ł K O W I T E

W Y D A N I E

z

W Y D A N I E

S K R Ó C E Ń )

wydanie ozdobne

Tom

Rb. k.

WACŁAW

NABYCIA

WE

WSZYSTKICH

papierze....

1.50 2.— 4.—

KSIĘGARNIACH.

BERENT Ź R Ó D Ł A I UJŚCIA NIETZSCHEANIZMU —.80

Portret F R Y D E R Y K A N I E T Z S C H E G O , akwaforta oryginalna, Franciszka Siedleckiego, na papierze g r u b y m

1.—

na

3.—

papierze japońskim

WARSZAWA 1911. - N A K Ł A D JAKÓBA MORTKOWICZA. — SKŁADY G Ł Ó W N E : W KSIĘGARNI G. C E N T N E R S Z W E R A I S P Ó Ł K I W W A R S Z A W I E ORAZ H. A L T E N B E R G A WE LWOWIE.

W Y D A N I E CAŁKOWITE (BEZ SKRÓCEŃ)

wyszły i są do nabycia we wszystkich księ­ garniach (każdy tom sprzedaje się oddzielnie)

LEOPOLD

wydanie ozdobne » » w oprawie » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h

SKRÓCEŃ) W Y D A N I E CAŁKOWITE (BEZ SKRÓCEŃ)

(BEZ

Tom VIII — P R Z E M I A N A W S Z Y S T K I C H WARTOŚCI