Zagadki Maroka

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

KROKI KROKU JEAN MAZEL

Państwowy Instytut Wydawniczy

-

ZHGRDKI IUHROKR

Państwowy Instytut Wydawniczy - Warszawa 1975

JEAN MAZEl Przełożyła Aniela Słeinsberg

Tytuł oryginału afinlgmcs du Maroct

Konsultacja naukowa. iłowo wstępne 1 przypisy Andrzej Dziubiński Opracowanie graficzne Ryszard Świętochowski

(0) Edltions Robert Laffont, S.A., 1971

PHINTED IM POLA MD ?łi>.twowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1975 r. Ty danie pierwsze Nak»ed 20 090 + 290 egz. Ark. wyd. 11.3 Ark. druk. 11,75 Papier dr. m/gł. kl. III 70 g 61X36/ld Oddano do składania 8 listopada 1974 r. Podpinano do druku w lipcu 1975 r. Druk ukończono w sierpniu 1975 r. Zzkłody Graficzne w Toruniu Nr zam. 2080. B-59 Ceru: zł 40,—

Słoiuo wstępne

Maroko jest najciekawszym krajem Maghrebu. Przybyszom arabskim ko­ jarzyło się ono przed wiekami z wyspą oblaną z dw *u stron wodami oceanu i morza, z trzeciej morzem piasku — Saharą. Wspaniale urozmaicona rzeźba powierzchni Maroka, którą wieńczą potężne, sezonowo ośnieżone ma­ sywy Atlasu, różnorodność klimatyczna, wreszcie mieszkańcy — Berbero­ wie i Arabowie, twórcy oryginalnej cywilizacji i historii — to cechy naj­ ważniejsze. Maroko zawsze silnie przyciągało cudzoziemców’, zwłaszcza że jest naj­ bliżej Europy położonym krajem Afryki. Tylko dwie i pół godziny żeglugi dzieli dzisiaj hiszpańskie Algeciras od marokańskiego Tangeru, zaś zale­ dwie godzinę i kwadrans trwa podróż między Algeciras a Ceutą. W starożytności i średniowieczu stosunkowo wąska Cieśnina Gibraltarska, mimo zmiennych wiatrów i silnych prądów związanych z różnicą poziomu wód Oceanu i Morza Śródziemnego, była dogodnym pomostem dla najeźdź­ ców z obu kontynentów — Kartagińczyków, Wandalów, Berberów i Ara­ bów. Zarabizowana Hiszpania stała się w pewnej epoce przedłużeniem Ma­ roka, zaś zwycięska Rekonkwista iberyjska przekroczyła w XV—XVI wieku Cieśninę znacząc wybrzeża marokańskie fortami i faktoriami. Podobnie arabizacja romańsko-wizygockiej Hiszpanii w średniowieczu doznała re­ wanżu w epoce nowożytnej w postaci roraanizacji Maroka i pozostałego Maghrebu przez Francję i Hiszpanię. Romanizacji, podkreślmy od razu, nieporównywalnie płytszej aniżeli arabizacja Hiszpanów. Po różnych zakrętach historii Maroko pozostało do dziś w swym charak­ terze narodowym tym, czym było kiedyś, mimo zewnętrznej modernizacji kraju. Pozostało sobą przede wszystkim w pięknej i dzikiej jeszcze sce­ nerii masywów Atlasu, gdzie przetrwały pradawne kultury ludowe, obrzę­ dy, obyczaje, tańce, itd. Nie tylko zresztą w Atlasie. Atmosfera medlny Starego Fezu. Marrakeszu lub glinianych ksarów doliny Dra i oaz Tafilaletu jest przykładem niezwykłej różnorodności tego, co określić można jako cywilizację i kulturę berbero-arabską Maroka.

Ta barwność, różnorodność i tajemniczość Maroka podbiła serce i wy­ obraźnią autora książki, Jeana Mazela, francuskiego publicysty, filmowca, folklorysty, etnologa i archeologa w jednej osobie. Autor jest również twórcą folklorystycznego festiwalu w Marrakcszu, który odbywa się każde­ go roku, zazwyczaj w maju. Jean Mazel opierając się na literaturze i własnych badaniach terenowych przedstawia ciekawie i sugestywnie problemy marokańskiej prehistorii, mi­ tologii, magii. Nie pomija również Atlantydy, rozważa pochodzenie Berbe­ rów i nawiązuje do różnych epok w dziejach Maroka. Nie wszystkie „zagadki”, które analizuje Mazel, mogły być do końca wyjaśnione, to zrozumiałe; niektóre jednak nie są właściwie zagadkami w sensie badawczym i chociaż autor nie podejmuje dalej paru raczej reto­ rycznie postawionych pytań, a na inne odpowiada, wymienię te, które mogłyby utwierdzić Czytelnika w mniemaniu, iż istnieją w naszym poznaniu przeszłości luki tam, gdzie ich nie ma. Autor powiada, iż sądzą niektórzy, jakoby nazwa „Maroko” wywodziła się od słowa „Maghreb”. Otóż „Ma­ roko” jest szesnastowieczną deformacją nazwy Marrakesz przez portugal­ ską jego wersję: Marrocos (czyt. Marrokusz), skąd przeszło do języka fran­ cuskiego jako Marroąue, Maroc, i włoskiego — Marocco. Dalej, stawia autor pytanie, jak to się stało, że Marrakesz założony w XI wieku przez Almorawidów stal się stolicą imperium większego niż to, jakie posiadał Karol V. Pomijając kwestię rozległości terytorialnej obu imperiów, z wielu powodów nieporównywalną, to znane są nauce i zostały opracowane przyczyny podbojów almorawidzkich. Mazel zapytuje również, dlaczego następne po Almorawidach dynastie marokańskie przybyły wszy­ stkie z południa: Almohadzi, Merynidzi, Saadyci i Alawici? Otóż i ta kwe­ stia jest rozstrzygnięta, nie miejsce tutaj na jej wywodzenie, trzeba jednak sprostować to pytanie o tyle, że Merynidzi przybyli nie z południa, a ze stepów wschodniego Maroka. Podobnie rzecz się ma z pozorną zagadka przebycia Sahary przez armię saadyjską w 1591 i zajęcia Timbuktu. Ten problem znalazł omówienie nie tylko w historiografii zagranicznej, ale i polskiej. Również kwestie takie, jak rola Żydów jako ministrów sułtańskich, rozwój i upadek nauk arabskich, zainteresowanie wielkich mocarstw Marokiem w epoce nowożytnej i najnowszej są wyjaśnione, dwie pierwsze przez analogie z resztą świata arabskiego. Zwracając na to uwagę podkreślam, że są to sprawy marginesowe z punk­ tu widzenia treści książki, która poświęcona jest w dużej mierze sprawom istotnie zawiłym i tajemniczym, zwłaszcza dla Europejczyka. Istotnym zagadnieniem przy pisaniu książki o świecie arabskim jest spra­ wa odpowiedniej transkrypcji terminów, nazw, imion itp. z języka arab­ skiego na języki europejskie, w tym i na polski. Istnieją oczywiście trans­ krypcje naukowe, filologiczne, obowiązujące w dziełach z zakresu orientalistyki, ale w pracach innych, nawet ściśle naukowych, np. historycznych, przyjęta jest transkrypcja fonetyczna właściwa dla danego języka. g W polskim przekładzie tej książki zastąpiono wszędzie głoski francuskie

oddające dźwięki znaków arabskich przez odpowiednie polskie. Najczęściej chodzi o dwa dźwięki: KH - CH (np. Khaldoun = Chaldun, przy wymowie CH jak w słowie: chleb), OU W (np. Alaoui = Alawi, przy czym W wy­ mawia się jak w języku angielskim). Natomiast dźwięk GH jak w słowie Maghzen, Maghreb, wymawiamy jako bardzo gardłowe GH, w którym sły­ chać zarówno G, jak i R. Dźwięk R nawet przeważa w tym wypadku w wy­ mowie marokańskiej, stąd Mazel zastępuje czasami GH przez R, na przykład w słowie Raita, które powinno być poprawnie transliterowane jako Ghaita. Podobnie w słowie Tifinar (Tifinagh). Autor, mówiący biegle po arabsku, kierował się w tym przypadku wyczuciem. Sądzimy, że Czytelnicy po tych uwagach będą zorientowani, nie dziwiąc się, jeżeli znajdą w tekście po­ dwójną ortografię tego samego wyrazu. Andrzej Dziubiński

Przedmowa

Matisse powiedział podobno o Maroku: ,Jeżeli się tam przyby­ wa na tydzień, zapisuje się słowa, jeżeli na miesiąc, pisze się zda­ nia, jeżeli na rok — pisze się książkę. Gdy się tam jest dłużej, nie pisze się już wcale.” Musi być ziarno prawdy w tym twierdzeniu, gdyż przebywając długo w Maroku — ponad piętnaście lat w sumie — zawsze chciałem napisać (lecz nigdy do tego nie doszło) książkę, o której ma­ rzyłem, poświęconą w całości temu, co ,.cudowne”, „niewyrażone” i „niewytłumaczone” w ludziach i rzeczach tego kraju. Pewnie potrzebna była długa przerwa, w czasie której poświę­ ciłem się badaniom Fenicji; wydaje mi się również, że potrzebne było doświadczenie nabyte w tym czasie oraz poznanie innych kra­ jów, przede wszystkim świata czarnego. Maroko nie jest wyodrębnionym faktem geograficznym lub historycznym. Zagadnienia archeologiczne dnia wczorajszego, pro­ blemy rozwoju dzisiaj — jeżeli ograniczymy się tylko do tych dwóch aspektów — łączą go z innymi ludami i narodami, wska­ zują na rozmaite wpływy i współzależności. Do mojej wizji Maroka „od wewnątrz” dołączyła się cenna wizja zewnętrzna. Trzeba mi było także zapomnieć, aby odkrywać na nowo zacho­ wując świeżość wrażeń; odnaleźć Maroko również z pewnego od­ dalenia psychicznego, wżyć się zdecydowanie w nastrój obcego przybysza, aby odczuć tę szaloną żądzę pisania, o której mówi Matisse. To ponowne odkrywanie było w czasie moich dwóch niedawnych wędrówek rozświetlane przez rozmaite skojarzenia: znany mi

dzięki jeszcze w ilgotnej Saharze.

Od zakończenia ostatniego zlodow acenia do zarania epoki historycznej w M aroku spotkały się najsilniejsze w pływ y p rąd y , jak ie pozostaw iły sw ój ślad w św iecle w ciągu tych pięciu lub sześciu tysiącleci: stosunki m iędzy ludam i A tlantów oraz w ym iana z ludam i afrykańskim i, k tó ra mogła się odbyw ać przed kolejnym i m igracjam i ze wschodu

I

tekst, dźwięk kiedyś zasłyszany, zapach, cudowna twarz przyja­ ciela... I oto dawne przeżycie nabierało nowej siły i świeżości. Spostrzegłem również, że Maroka nie można zapomnieć. Nie wiem, czy Edward Herriot miał rację mówiąc, że „kultura jest tym, co zostaje, kiedy się już wszystko zapomniało”. Uświa­ domiłem sobie, że najpiękniejsza z kultur, ta, którą nabyłem w bezpośrednim kontakcie z krajem i ludem marokańskim, pozosta­ ła we mnie nietknięta. Jednak różnego rodzaju zjawiska, koło któ­ rych przechodziłem niegdyś obojętnie, gdyż były zbyt bliskie, sto­ pniowo stawały się przedmiotem troski intelektualnej i nowych badań. To, co kiedyś nie wydawało mi się zagadkowe, obecnie stało się tajemnicze.

Historia Maroka

Zadziwiająca powieść-rzeka dotycząca wszystkich ludów świata Myślę, że aby móc lepiej przedstavzić zagadki Maroka, trzeba najpierw spojrzeć niejako z lotu ptaka na zarysy historii tego kra­ ju i jego ludności. Przyjmuje się ogólnie, że Berberowie z początku zamieszkiwali całą Afrykę północną, olbrzymie przestrzenie leżące na północ od linii idącej od dzisiejszej Mauretanii do Morza Czerwonego. Na­ zywano tę część Afryką białą, gdyż Berberowie należą do rasy bia­ łej. Nie ma zgody wśród największych specjalistów co do pochodze­ nia Berberów. Czy są oni Atlantami z legendy? Filistynami z Bib­ lii? Już u podstaw natrafiamy na najważniejszą z zagadek Maroka. W ciągu tysiącleci poddani oni byli różnego rodzaju naciskom zarówno ze strony czarnego lądu, jak i ze wschodu. A ileż było inwazji od strony morza! Czy to najeźdźcy, czy też sami Berberowie są twórcami tej nie­ zwykłej obfitości rytów naskalnych, jakie znajdujemy w Maroku? Te obrazy, których technika wskazuje na bardzo rozmaite wpływy i epoki, są same w sobie zagadką o wielu obliczach. W jaki sposób Berberowie przyjmowali „gości” przybywających przez Morze Śródziemne: Fenicjan. Greków, Kartagińczyków, Rzy­ mian? Dlaczego Fenicjanie pozostawili po sobie tak wyraźne ślady, podczas gdy Rzymianie nie zapuścili głębiej korzeni? Chrześcijań­ stwo przyniesione przez Rzymian opromieniło na jakiś czas ich struktury. Wszystko wskazuje na to, że w IV wieku Afryka pół­ nocna była bardzo chrześcijańska i liczyła setki biskupstw, niekie­ dy z prałatami berberyjskimi na czele; spośród nich najsławniej-

13

szy był św. Augustyn. Dlaczego struktury te rozpadły się nie po­ zostawiając śladów? Wydaje się, że chrześcijaństwo na północy kraju odgrywało przejściowo rolę religii monoteistycznej, podczas gdy na zboczach łańcucha Atlasu zwróconych ku Saharze tę samą rolę pełniła religia żydowska wprowadzona przez wspólnoty przybyłe z Arabii w czasach najdawniejszych. Ten dwojaki wpływ na północy i po­ łudniu kraju pozostawił wyraźne ślady. Niektóre recytatywy chó­ ralne, jakie można jeszcze usłyszeć w dolinie Dra, łączą się dla mnie z muzycznym obrazem psalmistów biblijnych. Zresztą tajne teksty, przechowywane do pewnego czasu w syna­ gogach w dolinach Dra i Dadesu \ mówiły o istnieniu wielkiego królestwa judeo-chrześcijańskiego. Czy takie królestwo rzeczy­ wiście istniało w tych presaharyjskich dolinach? Istnieje bowiem również zagadka dziwnej ewolucji klimatycznej Sahary. Zniknięcie ostatnich łąk na hamadach i nieubłagany po­ stęp posuchy doprowadziły do wyginięcia stad wołów o wielkich rogach, które wypasały się tu wędrując z pastwiska na pastwisko, z jednej zielonej doliny do drugiej, od Tassili 2 do ujścia Dra. Wtedy to pojawili się na południu falami, pomiędzy III w. p.n.e. a III w. naszej ery, jeźdźcy na wielbłądach ubrani w tkaniny ko­ loru indygo. Przebywali oni etapami drogę przez oazy pędząc przed sobą wielkie stada dromaderów, które zjawiły się w sam czas, aby zastąpić jako zwierzęta juczne ostatnie słonie. Skąd przyszli i kim byli ci właściciele wielbłądów odziani w nie­ bieskie szaty? Mieli oni swój odrębny styl życia, przynieśli zupeł­ nie nowy folklor i system hodowli. Czy sławni dziś „ludzie błę­ kitni” z plemion Regibat, Lemtuna, Szengeit, Sanhadża3 nie pochodzą ze skrzyżowania owych hodowców wielbłądów z au­ tochtonicznymi Berberami? Wydaje się jednakże, że większość rodów berberyjskich wołała się cofać przed inwazją pustyni chroniąc się na zboczach masy­ wów Atlasu, a nawet na niektórych równinach północy (i tak znaj­ dujemy dzisiaj „wysepki” Sanhadża u wrót Algieru i na równinie Hauz4). Rody berberyjskie, zamknięte w swoich górskich dolinach, mó­ wiły niejednokrotnie odrębnym językiem. Przybysze z Sahary na­ uczyli ich z powrotem wyrazów ojczystej mowy berberyjskiej tifinar (jeszcze dzisiaj używanej w mowie i piśmie w Hoggar) i paru słów starożytnego języka Arabów. Wydaje się, że to przegrupo14 wanie lingwistyczne leży u źródła dzisiejszego podziału na trzy

W Maroku — głównie na południu — znajduje się ślady licznych migracji ze wscho­ du poprzez szlaki saharyjskle z okresu dwóch tysiącleci poprzedzających naszą erę.

wielkie dialekty Berberów: taszelaheit na zachodzie, tamazirt na wschodzie i tarifi na północy Ale dlaczego Berberowie w Maroku porzucili swe pismo i za­ pomnieli o nim?

Taka była sytuacja w VII wieku, kiedy przednie straże jeźdź­ ców Allaha, dowodzone przez wojowniczego Okbę5, dotarły po fantastycznej wyprawie do brzegów Atlantyku. Arabowie nadali tym odkrytym przez siebie przestrzeniom nazwę Maghreb — kraj zachodzącego słońca. Niektórzy uwa­ żają, że ta nazwa przekształciła się przez deformację w wy­ raz „Maroko”. Po tej wyprawie, bardziej spektakularnej niż skutecznej, przy­ były fale ludzkie z głębi Arabii Szczęśliwej, w przypływie witalności wniesionej przez nową wiarę. Berberowie z początku opierali się. W niektórych okolicach po ostrożnej ocenie sił poddali się i przyjęli islam. Inni schronili się w dolinach na północnych stokach Atlasu. Lecz w rzeczywistości całość Maroka nie miała w VII wieku panującego. Poza pewną organizacją miejską, która przetrwała w dawnych miastach rzymskich nawet po upadku Rzymu, nie by­ ło zwartego systemu, który mógłby się przeciwstawić następują­ cym po sobie falom islamu. A jednak przyjęcie islamu było, jak się wydaje, procesem nie­ zwykle powolnym, pełnym zrywów, nawróceń i niezliczonych apostazji. Dlaczego religia tak dobrze dostosowana do klimatu Afryki pół­ nocnej, tak doskonale odpowiadająca mistycznemu, zmysłowemu i poetyckiemu charakterowi Berberów, została przyjęta prawie jednomyślnie dopiero po dwóch, a nawet trzech wiekach, i to po­ mimo prestiżu Idrisa I i Idrisa II, założycieli pierwszej dynastii marokańskiej, i mimo podboju Andaluzji. W jaki sposób ci Berberowie, którzy z takimi trudnościami przyjęli islam, stali się jego najbardziej zagorzałymi wyznawcami? W jaki sposób Marrakesz, miasto powstałe w XI wieku na pu­ styni, zbudowane przez ludzi odzianych w błękitne woale, stało się stolicą imperium większego niż cesarstwo Karola V? Dlaczego wszystkie dynastie, które nastąpiły po almorawidzkich założycielach, przyszły z południa: Almohadzi, Saadyci, Merynic dzi, a także panująca do dziś rodzina Alawitów, których przodko­

wie są ściśle związani ze starożytną historią palmowych gajów Tafilalet? Dlaczego pod panowaniem Almohadów budownictwo kamienne rozwija się w sposób tak nadzwyczajny: Kutubia w Marrakeszu, la Giralda w Sewilli, wieża Hasana i wielkie bramy Rabatu? Jak wytłumaczyć tę fantastyczną wyprawę całej armii przez pustynię za panowania dynastii Saadytów, ekspedycję liczącą ty­ siące koni i dromaderów, która zakończyła się zdobyciem Tim­ buktu? Dlaczego w ciągu kolejnych złotych wieków za panowania roz­ maitych dynastii marokańskich Żydzi odgrywali tak wielką rolę; czasami blisko tronów, obsypani honorami, czasami w cieniu, na­ wet prześladowani, lecz zawsze obecni i faktycznie niezbędni? Dlaczego Maroko zamknęło się w sobie, skoro nauki „mistrzów” uniwersytetów marokańskich w Fezie, Marrakeszu i Kordobie wy­ przedzały o trzy lub cztery wieki resztę świata? Dlaczego, mimo tego zamknięcia, w czasach najnowszych wiel­ kie mocarstwa tak bardzo interesują się Marokiem? Dlaczego Maroko, działające na marginesie systemów imperia­ listycznych, tak pociąga obecnie ludzi z elitarnych środowisk róż­ nych krajów? Dlaczego budziło i budzi nadal tyle bezinteresownego entuzja­ zmu?

2 J. Mazd

Zagadka rytów naskalnych

Odkryto w Maroku zadziwiającą ilość rytów i napisów naskal­ nych, w sumie ponad tysiąc. Znajdują się one prawie wszystkie na południu, częściowo w Wysokim Atlasie, lecz przede wszystkim na saharyjskich zboczach Antyatlasu. Wyobrażają najczęściej bydło rogate — woły i byki — o wielkich rogach w kształcie liry, pojedynczo lub w grupach. Lecz są także zwierzęta większych rozmiarów: słonie, antylopy końskie, co najmniej jeden egzemp­ larz z gatunku jeleni i jeden hipopotam oraz wozy, ludzie, jeźdźcy i dromadery. Dotychczas uznajemy oficjalnie ustalenia Henri Lhote’a, cieszą­ cego się autorytetem wśród saharologów. Po zakończeniu sław­ nych misji w Tassili udało mu się określić pewne daty. TABLICA PRÓBA USTALENIA DAT WIELKICH EPOK SAHARYJSKICH Klimat

Fauna/flora

Ludność

obfita fauna 1 flora

300 0—2000

umiarkowany; ciepły, typu kanaryjskiego Jeziora i past­ wiska. regre­ sja wód pastwiska, pierwsze stre­ fy pustynne

2000—1000

rozwój pustyni, regresja past­ wisk

Ibero-Maurusyjczycy, Atlanci napływ Fulanów 1 Etiop­ czyków wpływy egip­ skie, cywili­ zacja hodow­ ców wpływy wschodnie 1 azjatyckie

lata p.n.e. 8003—5009 5000—3000

1000—500

200 p.n.e. do 50 naszej ery

pustynia po­ krywa więk­ szość dawnych pastwisk

słonie, bawoły, ptaki szczudłonogie, żyrafy Bydło roga­ te, antylopy; wyginięcie bawołów słonie, byd­ ło rogate i konie konie 1 byd­ ło rogate

pierwsze dro­ madery, począ­ tek wędrówek hodowców wielbłądów

napływ semic­ ki, początek wielkich mi­ gracji

Działalność ludzka gospodarka pierwotna i polowanie polowanie i hodowla

sztuka zdobie­ nia grot, Tassill i połud­ niowe Maroko pojawienie się brązu, po­ czątek tran­ sportu, handlu i „wozów” drogi wozów, żelazo

Streścimy rezultaty tej próby w następujący sposób: 1. Epoka ,,okrągłych głów”, a także bawołów, którą charakte­ ryzują ryty wielkich rozmiarów (około 5000—4000 p.n.e.). 2. Okres bydła rogatego łączący się z wprowadzeniem inten­ sywnego pasterstwa na Saharze jeszcze wilgotnej (4000—2000 p.n.e.). 3. Wiek „Garamantów”, którzy ze swą jazdą i wozami przemie­ rzali szlaki transsaharyjskie. Okres ten pozostawił nam zabawne, niekiedy humorystyczne obrazy zaprzęgów (1000—400 p.n.e.). 4. Epoka wielbłądów, która zaczyna się dopiero po erze chrze­ ścijańskiej i trwa do dziś. Henri Lhote, z którym długo rozmawiałem o rytach na skałach Maroka (mógł on badać i podziwiać niektóre z nich na miejscu), sądzi, że większość prądów cywilizacji, które zaznaczyły się w Tassili i na centralnej Saharze musiało dotrzeć do masywów górskich na południu Maroka. A zatem artyści tej samej szkoły co w Tassili musieli, według niego, dekorować skalne ściany w Antyatlasie przedstawiając te same zwierzęta techniką i środkami dostosowanymi do otoczenia.

Misje Pozostawało sprawdzenie na miejscu i zbadanie wszystkiego, co mogłoby być w tej materii zapomniane. Od r. 1959 zabrałem się do roboty wraz z niewielką grupą badaczy. Pierwszą pomyślną wskazówką była informacja, otrzymana w Urzędzie Zabytków Maroka, dotycząca dwóch obrazów naskal­ nych w pobliżu Tafraut, w sercu Antyatlasu. Od 1959 do 1961 r. miałem okazję prowadzenia większości misji zmierzających nie tylko do zbadania prehistorycznych rytów, istniejących lub przypuszczalnych, lecz również do zebrania do­ kumentów folkloru Antyatlasu. Zachęcona przez marokańskie ministerstwo oświaty oraz urząd sztuki i folkloru, pełna zapału niewielka grupa badaczy dobrała sobie techników i znalazła odpowiednie poparcie finansowe. * Rezultaty misji spełniły wszystkie nasze życzenia, a nawet prze­ szły oczekiwania. * Zachęty i pomocy udzielili misjom: Mohamed El-Fassi, Sefriouli, Euzenat, Kamei Zebdi i pani Czerifa de Timgilszt. Udział w nich wzięli: El-Hadż Ahmed, Andró Moyen, Farid Benharek, Mohammed Buamri.

19

Główne stanowiska skalne zbadane przez różne misje archeologiczne (m.in. również z udziałem autora) w ciągu ostatnich trzydziestu lat.

Szkic geograficzny Antyatlasu Antyatlas jest łańcuchem górskim, który oddziela się od Wyso­ kiego Atlasu marokańskiego w kierunku południowo-zachodnim i tworzy z nim razem kształt wideł. W tych widłach leży sławna dolina rzeki Sus, „Kalifornia marokańska”, gdzie rosną drzewa pomarańczowe i oliwkowe, granatowce i bananowce oraz dojrze­ wają jako nowalie wszystkie jarzyny. Pomiędzy Sus i saharyjskimi hamadami rozpościera się skalisty i jałowy masyw, którego szczyty sięgają 2500 metrów. Ten masyw, podobnie jak wszystkie okolice saharyjskie, osuszał się ustawicz­ nie w ciągu tysiącleci. Co rok na zboczach Adrar M’Korn („wielkiej góry”, najwyższe­ go punktu Antyatlasu) coraz bardziej kurczą się ubogie pastwiska i ustępują miejsca kamienistym gruntom. W głębi niezliczonych dolin, w których rzeki, dziś już wyschnię­ te, pozostawiły muliste osady, rośnie jęczmień i kukurydza w cie­ niu drzew migdałowych i arganii.

Migdałouia dieta Te dwa drzewa dostarczają surowca do wyrobu ammlo, potrawy regionalnej, którą zawsze ma się w pogotowiu i podaje na deser, lub też o każdej porze jako poczęstunek dla nieoczekiwanego go­ ścia. Ammlo jest rodzajem papki z prażonych migdałów tłuczonych z oliwą arganii i cukrem. Jej smak przypomina karmel. Migdały to jedyny owoc znajdujący się w nadmiarze na tej wydziedziczo­ nej wyżynie.

Zadziwiające środowisko ludzkie Góral z Antyatlasu należy do grupy berberyjskiej taszelaheit, nazywanej w skrócie szleh. Wie on dobrze, że nie może liczyć na te jałowe doliny, aby wyżywić rodzinę. Toteż jako bardzo młody człowiek emigruje, aby zająć się szczególnym handlem, a miano­ wicie handlem korzennym. Spotyka się tych górali prowadzących z braćmi i kuzynami sklepiki zarówno w Tangerze, jak i w Saint-Denis lub Nowym Jorku. Powiadają, że jest ich dziesięć tysięcy

21

w stolicy Stanów Zjednoczonych, a dwadzieścia tysięcy — w Pa­ ryżu. Jednakże Szleh z Antyatlasu czuje się najlepiej w bogatych dzielnicach miast marokańskich, w swym sklepie w Rabacie lub w Casablance, otwartym dniem i nocą, gdzie niejednokrotnie sy­ pia na macie i sprzedaje po najtańszej cenie produkty z całego świa­ ta. Jest nie do pobicia na polu tego handlu, zna swych klientów i jako subtelny psycholog wie, komu udzielać kredytu. Co roku,

Okaz z rodzaju bydła rogatego złożony z różnych elementów, ze znakiem dawniej­ szym. L^gzert, Antyatlas (odrysowany przez J. Mazela).

22

pozostawiając swój sklep pod opieką krewnych, udaje się on na kilka tygodni do rodzinnej wsi, gdzie spotyka się u starych rodzi­ ców ze swą żoną, przyodzianą w niebieskie woale i ciężkie srebrne ozdoby. Dorobiwszy się majątku powraca on zawsze do swego kra­ ju, rozbudowuje i ulepsza swój dom; jego jedynym zbytkiem jest wielki amerykański samochód, który zamyka w garażu z ubitej ziemi. Po kim ci ludzie odziedziczyli talenty handlowe, zmysł osz­ czędności, a także mądrość? Czy są oni raczej z rasy tych, którzy przed tysiącami lat wyryli

pewną ręką na fiołkowych skałach obrazy pobudzające nas je­ szcze dziś do marzeń? Ich twarze o silnych cechach azjatyckich — o wiele wyraźniej­ szych niż wszędzie indziej w Maroku — wykazują również cha­ rakterystyczne rysy judeo-semickie. Zobaczymy zresztą w rozdziale poświęconym Berberom, że nie są oni takimi Berberami jak inni, i że ich folklor ma także cechy azjatyckie. Lecz przez całe wieki położenie Antyatlasu, wystawio­ nego na gorące wiatry z południa, czyniło z niego stale przystań dla wpływów saharyjskich. Dlatego też szczyty tego masywu na­ zywane są adrar, jak w Hoggar lub Mauretanii, a nie dżebel, jak w pozostałej części Maroka.

Zainteresowanie przeszłością Na zboczach najwyższego adraru, w miejscu zwanym L’Mgzert, niedaleko wsi Amzlu położonej o 3 km od Taurirt mieliśmy wyko­ nać pierwszą serię prac na stanowisku dobrze już znanym przez ludność okoliczną. W górnej części łagodnego zbocza, u stóp stromych, spalonych skał M’Korn z jednej strony i dużej skalnej płyty z drugiej, mie­ liśmy przekalkować i sfotografować ryty o doskonałej fakturze, przedstawiające sześć zwierząt z gatunku bydła rogatego, dwie końskie antylopy, jelenia i symbol słoneczny. Technika rycia przy pomocy kucia, plamy na skórze zwierząt uzyskane przez pozostawianie skalnego tła wewnątrz konturu, do­ skonałość proporcji, wielka siła ewokacji — wszystko to dowodzi­ ło, że autor (czy też autorzy) był mistrzem swej sztuki. Około trzydziestu mieszkańców wsi Amzlu z żywym zaintere­ sowaniem przyglądało się naszej pracy. Jeden z nich spytał mnie z powagą, jakby zwracał się do wróżbity: ,.Musisz nam powie­ dzieć, kto zrobił te rysunki. To na pewno nasi przodkowie. Myśmy o nich zapomnieli, ale ty wiesz.” Wśliznąłem się w półmrok wgłębienia w skale i po kilku chwi­ lach zobaczyłem, że płyta kamienna tworząca jego sklepienie była ozdobiona dwoma rytami dotychczas nie odkrytymi i zupełnie nie­ zrozumiałymi: były to sploty linii i kół, których rysunek tworzył dzieło zadziwiająco surrealistyczne. Stopniowo rozwiązały się języki, opowiedziano mi, że wiel­ ka płyta, zwana zresztą M’Gzert, co znaczy po berberyjsku miej- 23

Antylopa końska, I/Mgzert, Antyatlas (odrysowana przez J. Mazela).

Jeleń, to samo stanowisko.

sce ofiarne, była związana z mnóstwem bardzo dawnych przesą­ dów. Przy badaniu ledwo pochylonej powierzchni płyty pokazano mi wgłębienia, rodzaj kanalików wyżłobionych ludzką ręką — „na krew”. Nie było wątpliwości: mieliśmy przed sobą ołtarz, na którym składano ofiary, głównie z byków. Wielkie tłumy zebrane z okazji składania tych ofiar u stóp świętej góry M’Kom odbywały piel­ grzymki na jej szczyt, na którym znaleźliśmy dwie konstrukcje z kamieni — jedna była prawdopodobnie pustelnią świętego człowieka-marabuta i była uważana za meczet, druga, jeszcze bar­ dziej zrujnowana, zawierała resztki ołtarza typu fenickiego lub judeo-chrześcijańskiego. Wielkie zainteresowanie okazywane naszym pracom przez lud­ ność Amzlu i innych osiedli pozwoliło nam stwierdzić, że miesz­ kańcy Antyatlasu potrafią żywić namiętności do czego innego niż sklepikarstwo.

Na śladach francuskiego porucznika Zainteresowanie to przeszło wkrótce w entuzjazm. Wszędzie starano się dogodzić naszym misjom. Musielibyśmy pozostać w tej okolicy przez okrągły rok, gdybyśmy chcieli przyjąć wszystkie zaproszenia. Nasze prace, z wyjątkiem działalności „naganiaczy”, były wy­ konywane w biurze kaida 6 w Tafraut, w dawnej placówce fran­ cuskiego urzędu do spraw tubylców. * Kaid Hadż Ahmed znalazł pewnego wieczoru w starych archi­ wach zwięzłą, lecz dokładną notatkę podpisaną „porucznik Krug”, oznaczającą miejsca, w których odkrył on rysunki zwierząt w cza­ sie swych konnych wycieczek w 1938 r. Ta notatka, przekazana w swoim czasie przez pułkownika de Fleurieu, pozwoliła zbadać w Tazie7, Tirmismat i w Gelta Imtkan ryty o bardzo pięknej fakturze, długości od 30 cm do 1,70 m, w sumie 119 zwierząt. Ryty tych trzech stanowisk należą do epoki zwanej epoką bydła rogatego i wyobrażają krowy i woły, których wielkie rogi w formie liry przedstawione są en face, podczas gdy sylwetka * W okresie protektoratu francuskiego wojskowy urząd administracji te­ rytoriów południa.

25

Słoń z Gelta Imtkan, Antyatlas (odrysowany przez J. Mazela).

„Zaproszenie do koitu”, Gelta Imtkan (odtysowane przez J. Mazela i A. Moyen).

zwierzęcia ujęta jest z profilu. Rysunki mniejszych rozmiarów wykonane są przez rycie i kucie miększej powierzchni ściany skal­ nej drobnymi uderzeniami twardego krzemienia. Linie i części wyżłobione przez kucie mają barwę różowobeżową wnętrza skały, kontrastującą z barwą powierzchni, która wsku­ tek żaru słonecznego i zawiei piaskowych nabrała kolorów spale­ nizny — od brązu chleba razowego do czerni. Ciekawy szczegół: ryty są prawie zawsze umieszczone na piono­ wych ścianach skalnych zwróconych w kierunku zachodu. Skały te musiały być skarpami przybrzeżnymi rzek, obecnie rozpaczli­ wie wyschniętych. Ryty znajdują się na wysokości 6—8 metrów od ich łożyska. Według geologów pogłębienie się tych wąwozów jest normalnym rezultatem erozji w okresie, który mógł trwać trzy do dziesięciu tysięcy lat. W każdym razie ryty pochodzą z bardzo różnych okresów. Na przykład zwierzę nazwane przez misję „hipopotamem z Tirmismat” wykazuje na pewno technikę dawniejszą: jest tylko obwie­ dzione wklęsłą linią, miejscami zaokrągloną jak rynna. Zarys tego konturu jest tak starty, a barwa tła tak spatynowana, że musi to być jeden z najdawniejszych rytów.

Odkrycie Poza stanowiskami, które sygnalizował porucznik Krug, nasze misje znalazły między Tafraut i Fum el-Hasan dzięki współpracy mieszkańców duarów trzy inne stanowiska. Dwa z nich, w miejscu zwanym Durudi, są związane ze szkołą saharyjską i wyobrażają stado bydła z rogami w kształcie liry, łosie afrykańskie i słonie — a więc zwierzęta, których gatunki wyginęły ostatecznie w tej oko­ licy przed wieloma wiekami. Lecz trzecie stanowisko, gdzie znajdujemy dwa koła słoneczne wyryte na zaokrąglonym bloku bazaltowym (prawdopodobnie od­ łamku aerolitu), musi pochodzić z epoki jeszcze dawniejszej, z cza­ sów kiedy na tym obszarze składano słońcu ofiary z ludzi.

27

Kamień z nieba Blok skalny o dziwnym kształcie siodła rozszerzonego pośrodku nazywany jest przez miejscowych starców z Tazrut N’Trumit „ka­ mieniem Rzymianki”; leży on na polu niedaleko Imzilen. Według legendy, którą tam poznaliśmy, w bardzo dawnych cza­ sach obca kobieta zamordowała na tym kamieniu swoje dziecko w przekonaniu, że w zamian za to skała się otworzy i ofiaruje jej bajeczny skarb... Zrozpaczona rzuciła się potem w przepaść. Le-

,,Kamień z nieba”... Tazrut N’Trumlt.

28

gen da mogłaby pochodzić z czasu ofiary Abrahama, która była dla ludów śródziemnomorskich sygnałem wyrzeczenia się ofiar z ludzi. Nazwa „kamień Rzymianki” używana przez Berberów nie implikuje bynajmniej związku legendy i miejsca z czasami rzym­ skimi. Wprost przeciwnie — wyraz „Rumi” i jego pochodne berberyjskie „Irumain” (w liczbie mnogiej) czy „Trumit” (w rodzaju żeńskim) oznaczają w sensie ogólnym kogoś obcego w otaczającym środowisku ludzkim, a poza tym — w tym konkretnym przypad­ ku — epokę starożytną, zagubioną w mroku czasów, jak wszystko, co działo się przed islamem. Można by zatem przypuszczać, że ten niesamowity kamień służył kultom pierwotnej społeczności, spokrewnionej z tymi, którzy

wyryli na skałach Tassili słynne potwory z okrągłymi głowami od­ kryte przez Henri Lhote’a. Chłopi okoliczni powiedzieli mi: „U nas uważają, że ten ka­ mień spadł z nieba wraz z rysunkami, pochodzącymi z jakiejś in­ nej planety.” Wydaje się, że podobieństwo rytów zbadanych przez nasze misje z rytami znanymi już dawniej ze stanowisk saharyjskich dowodzi, że cywilizacja wielkich pasterzy kwitnąca wówczas, kiedy Sahara była w znacznej części zielona, rozciągała się na południowe zbo­ cza Atlasu.

Tafraut i Antyatlas — raj dla amatorów prehistorii Tafraut, administracyjna stolica Antyatlasu, otoczona wioskami wyrastającymi spośród kwitnących drzew migdałowych i skał o poszarpanych chaotycznych kształtach, jest światowym ośrod­ kiem sztuki prehistorycznej ze swymi sześcioma uznanymi i zin­ wentaryzowanymi stanowiskami. Cztery z nich są łatwo dostępne, do każdego z dwóch pozostałych trzeba jechać na południe dwie lub trzy godziny na mule począwszy od ostatniego odcinka drogi jezdnej. Miłośnicy „archeologicznych safari” korzystać mogą każ­ dego wieczoru w Tafraut po trudach i radościach eksploracji z wy­ rafinowanego komfortu i elegancji schroniska marokańskiego urzędu do spraw turystyki. Lecz jeśli mowa o obfitości rytów naskalnych w tej części Maro­ ka, nie należy zapominać o rytach w Fum el-Hasan, Akka i Tata wzdłuż łożyska rzeki Dra, badanych kilkakrotnie przez profeso­ rów Monteila, Monoda, Mauny’ego i odważną Odettę de Puygodeau. Na temat tej ostatniej opowiadają, że posterunek Legii Cudzo­ ziemskiej gdzieś na południu, na długo przed niepodległością Ma­ roka, spłatał jej kiedyś złośliwego figla. Wiedząc, że poszukuje ona rytów naskalnych, pilotujący ją oficer, dowódca pewnego bordżu * rozesłał kaprala i czterech żołnierzy „na azymut” po hamadach i polecił im wykonać na skałach rysunki i tajemnicze znaki. Żoł­ nierze byli do tego stopnia utalentowani, a ryty i patyna były tak doskonale podrobione (był wśród nich profesor Akademii Sztuk Bordż — mały fort saharyjski.

29

Pięknych, który został legionistą), że podstęp wykryto dopiero znacznie później. Eksperci i amatorzy, którzy nie mieli wówczas o tym pojęcia, byli zdziwieni, że na posterunkach południowych przyjmowano ich z ironicznym uśmieszkiem. Oto przynajmniej jedna zagadka rozwiązana.

Koła słoneczne zwrócone ku niebu

Pracowałem również dużo w innej okolicy, a mianowicie w Wy­ sokim Atlasie, gdzie zinwentaryzowałem pewną ilość kół słonecz­ nych, bardzo pięknych pod względem plastycznym. Ich wymiary były rozmaite, od 10 centymetrów średnicy do 72 (Ukajmeden), 83 (Tizi N’Tirlist), a nawet 1 metra (Talhat NTisk). Koła nigdy nie są puste. Niektóre rysunki w nich wyryte wy­ wołują wrażenie ruchu (określiliśmy je jako koła typu „ognia grec­ kiego”), inne koła wypełnione są rodzajem labiryntów lub niezrozu­ miałymi dla nas znakami magicznymi, jeszcze inne, liczne w ma­ sywie Jagur, zawierają ornamenty koncentryczne, jakie odnajdu­ jemy wzdłuż euroafrykańskiego wybrzeża Atlantyku; w Gavr’Inis w Bretanii, w Nkheila 8 na atlantyckim pobrzeżu Maroka, w Zonzamas na Wyspach Kanaryjskich. Dlatego nazwaliśmy je „kołami atlantyckimi”. W Ukajmeden, Tizi N’Tirlist i w masywie Jagur 9 naliczyliśmy 27 kół, lecz jest ich niewątpliwie więcej. Należałoby uzupełniać ten bajeczny inwentarz tak dobrze zapo­ czątkowany przez nieodżałowanego Jeana Malhomme’a, skromne­ go i odważnego badacza, którego pracy i cierpliwości zawdzięcza­ my odkrycie większości znanych obecnie stanowisk rytów naskal­ nych w Wysokim Atlasie. Jego nazwisko łączy się z rejonem Jaguru, gdzie mieszkańcy duarów byli jego przyjaciółmi. Znalazł tam przeszło trzy tysiące rytów. Nie miał w sobie nic z natchnionego odkrywcy, czy też z wyrafinowanego amatora. Średniego wzrostu, w swym baskijskim berecie i wypłowiałym ubraniu, ze swymi „Casa-Sport” *, godzinami bacznie oglądał, macał i głaskał skalne ściany, nocując niejednokrotnie pod gwiazdami. Po powrocie • Są to papierosy, które w Maroku odpowiadają francuskim gauloise’om. Używał on ich jako jednostki długości do mierzenia rytów.

31

Kolo słoneczne z Jaguru, Wysoki Atlas (odrysowane przez J. Mazda).

do swej niewielkiej willi w Marrakeszu spędzał noce na odtwa­ rzaniu na wielkich arkuszach papieru i w naturalnych wymiarach odkrytych i odrysowanych rytów. W hołdzie dla Malhomme’a umieściłem w tej książce reproduk­ cję planszy całkowicie narysowanej przez niego i wzruszająco uło­ żonej na kształt łamigłówki. * Ten niezmordowany „przeciętny Francuz” interesował się na­ miętnie nie tylko plastyczną stroną rytów, lecz również ich zna­ czeniem. Powiedział mi kiedyś: „Koła słoneczne nie są umieszczone, tak jak inne ryty, na płaszczyznach pionowych. Znajdują się zawsze na wielkich płytach skalnych, prawie płaskich, lekko nachylonych na południowy wschód, obrzeżających zwykle strefy pastwisk na­ zywanych agedalami.”

32

♦ Ta plansza (patrz s. 34) została wybrana, aby pokazać rozmaitość ty­ pów rytów, znajdujących sią w Wysokim Atlasie: prócz kół słonecznych są tu podobizny zwierząt wykazujące wpływy saharyjskie, broń, klejnoty, istoty ludzkie, znaki magiczno-religijne. Na prawo u dołu pełna skromności parafa J. M.

Kola słoneczne odrysowane w UKaJmeden przez J. Mazela 1 J. Malhonune'a.

3 J. Mazel

Wielki arkusz reprodukujący rysunki odkalkowane przez Jeana Malhomme’a w Wy­ sokim Atlasie: 53—55 — Azib n’Ikkis (Jagur), 56—65 — Lalla Mina Hammu (Jagur), 66—72 oraz 75 — Igudman (Jagur), 73—88 (oprócz 75) — Kudiat el-Mulsira

I, snując dalej swą myśl: „Naturalny kierunek nachylenia tych płyt używanych przez rytowników stwarza optymalne warunki przyjmowania i gromadzenia promieni słonecznych. Tłumaczy to, moim zdaniem, wybór miejsc, które pozwalają na pomnażanie magiczno-religijnego efektu rytów przez udział uchwyconej w ten sposób energii słonecznej.” Mogłem stwierdzić to samo: koła słoneczne, które zbadałem oso­ biście, są rzeczywiście wyryte na skalnych ławach tak spalonych przez żar słoneczny w ciągu tysiącleci, że stały się niebieskawcczarne.

34

Południc

Wszystkie na południu Niezliczone ryty naskalne zostały znalezione w południowej części Maroka: 1. w dolinie potoku Mgun 10, blisko jego ujścia do rzeki Dades — ryty w kształcie podkowy na dwóch blokach konglomera­ tu aluwialnego, 2. w Ait Saadan na południe od dżebel Saghro n, pomiędzy Abnif i Tazzarin, pośród plątaniny linii i znaków odznaczają się wy­ raźnie kontury nosorożca (z tej samej epoki i o tej samej fakturze co nasz hipopotam z Antyatlasu) i antylopy z tkwiącym w niej dzirytem myśliwego, który ją pewnie zabił, 3. w pobliżu Tauz na południowym skraju Tafilalet12 — trzy­ dzieści sztuk bydła wyrytych w pobliżu znacznego kopca, oraz, w cyrku skalnym, do którego można dotrzeć tylko prześlizgując się wąskim korytarzem, groby w ścianach skalnych i nie roz­ szyfrowane po dziś napisy.

>topy i dłonie

36

Tak, „oni” rysowali także stopy i dłonie, i to prawie wszędzie. Stopy, zawsze parami, były jak się wydaje wyryte i wyżłobione metodą kucia, według konturu rzeczywistych stóp. Uważa się, że chodzi tu o „stopy zmartwychwstania”, gdyż w wielu kosmogoniach i tradycjach miejscowych znajdujemy wspomnienia o oso­ bistościach czczonych — świętych ludziach, którzy w momencie, kiedy wznosili się w niebiosa, pozostawiali na ziemi — tak jak Chrystus — ślady swych stóp. Niektóre z tych wyrytych stóp mają bardzo starą patynę. Nie należy ich mylić ze „stopami paste­ rzy”, które mali Berberowie rysują jeszcze dzisiaj dla zabawy pasąc owce. Stopy są wyryte na płaskich płytach skalnych, dłonie natomiast są prawie zawsze umieszczone na pionowych płaszczyznach, z pal­ cami wyciągniętymi ku niebu. Znajduje się je wszędzie w Maro­ ku i całej Afryce, w szczególności w Tassili, gdzie Henri Lhote odkrył wizerunek rąk wykonany techniką rysunku z pozostawie­ niem wewnątrz konturu tła skalnego, metodą wynalezioną przez artystów żyjących 6000 lat temu. Jean Gabus skopiował te dwie dłonie, aby skłonić do refleksji gości zwiedzających kilka lat temu w muzeum w Neufchatel jego wystawę pt. „Ręka ludzka”. Dla

Stela punicka (V i IV w. p.n.e., Muzeum w Kartaginie). Na frontonie steli otwarta dłoń, która już wtedy była znakiem ochronnym. Muzułmanie przekształcą jq po jedenastu wiekach w „rękę Fatmy”.

niego były to ręce „pierwszego człowieka poszukującego życia du­ chowego”. Jeżeli takie znaczenie można by przypisywać najdawniejszym z tych dłoni (parom lub dłoniom pojedynczym), jakie znajdują się w Maroku, późniejsze i najliczniejsze oznaczają zupełnie co in­ nego. Są one przede wszystkim znakiem magicznym, który chroni przed urokiem; znajduje się je wymalowane na progach domów, na tylnych klapach wozów ciężarowych dla uniknięcia zderzeń. Ręka, która oddala złe spojrzenie, istnieje w tradycjach ludo­ wych i rozpowszechniana jest jako ozdoba zwana „ręką Fatmy”. Wiadomo dzisiaj, że ta „ręka Fatmy” powszechnie przyjęta wśród muzułmanów nie ma nic wspólnego z islamem, gdyż odgrywała rolę dobroczynną i opiekuńczą jeszcze w Kartaginie jedenaście wieków przed hidżrą. Afryka byłaby więc obracającą się kolebką magii ręki, przyby­ łej z Atlasu i z Tassili, przejętej w’ Kartaginie i powracającej do Maroka wraz z jeźdźcami Allaha.

Kamienie kultowe Chociaż islam, a przed nim judeo-chrześcijaństwo, zwalczały uparcie bożków i święte kamienie, w Maroku pozostała znaczna ilość kamieni kultowych i pomników megalitycznych otoczonych przesądami. Niewiele jest dolmenów, a ich większość znajduje się na półno­ cy, lecz jeden, niedaleko od Marrakeszu, w dolinie Amerzuast, usytuowany jest u stóp wielkiego skalnego urwiska Tizerag, na szczycie którego znajdują się płyty z kołami słonecznymi z Ukajmeden. Istnieje tu na pewno współzależność. Jeśli zaś chodzi o kamienie stojące, są one najrozmaitsze: — niektóre gładkie i błyszczące, gdyż kobiety przychodziły ocie­ rać się o nie, aby mieć dzieci, jak do groty Tazka pod Igherm; — ozdobione koncentrycznymi rysunkami przypominającymi motywy z Gavr’Inis lub z Zonzamas, jak w stelach Nkheila; — w formie menhirów; — z cechami fallicznymi lub bez; — z napisami lub bez. 39

Trudne rozszyfromyujanie Napisy o charakterze przypuszczalnie wotywnym lub poświę­ cone upamiętnieniu zdarzeń pozostały dotychczas nie rozszyfro­ wane... Jeżeli weźmiemy bardzo piękną stelę z pionowym napisem, znaj­ dującą się obecnie w muzeum archeologicznym w Rabacie i spró­ bujemy porównać wyryte na niej litery ze znakami w alfabetach berberyjskich, saharyjskich i fenickich, z którymi Maroko się ze­ tknęło, otrzymamy interesujący układ (patrz s. 41). Posłuszny odruchowi Europejczyka, ułożyłem litery w porząd­ ku pionowym od góry do dołu, możemy jednak równie dobrze mieć przed sobą tekst czytany od dołu do góry. Poza tym, na jedenaście znaków’ trzy są zupełnie nieznane; inne wiążą się ze starożytnymi alfabetami berberyjskimi i saharyjskimi, jeden z tych znaków mógłby być proto-fenicki (XIV wiek p.n.e.). Stwierdzić należy, że zagadnienie jest nie do rozwiązania przy obecnym stanie wiedzy. To samo dotyczy innych napisów7 na­ leżących do tej najbardziej starożytnej rodziny.

Próba datoujania

T tekstów pisanych alfabetem hebrajskim, lecz według arabskiej fo­ netyki, zatytułowane Historia Dra. Rozmaite egzemplarze zawie­ rały pewne warianty, lecz faktycznie pochodziły od tego samego tekstu oryginalnego, który powstał prawdopodobnie w XII wieku naszej ery. Otóż rękopisy z synagog Dra stopniowo zniknęły. Tajemniczy emisariusze — albo też pozbawieni skrupułów antykwariusze — zawładnęli w pewnym okresie tymi bezcennymi źródłami informacji. Jakiś kupiec palestyński działający na rzecz pewnego antykwariusza z Nowego Jorku sam zagarnął w r. 1933 podobno setkę prac judeo-arabskich. Na szczęście Jean Gattefossć odnalazł transkrypcje francuskie dwu z tych słynnych rękopisów. Jedna dotyczy tekstu, który odczytał w dialekcie specjalnie dla niego Mojżesz Toledano, a przetłumaczył na francuski Abraham Izaak Larćdo. Druga jest pracą oficera francuskiego, porucznika Moulin, który przetłumaczył manuskrypt znaleziony w Tinzulin 38, a następnie przechowany przez pewnego rabina w Tiliit, starożyt­ nym mieście żydowskim w dolinie Dadesu. Trzeba zacytować możliwie dosłownie te dwa dokumenty, aby móc je porównać i wyciągnąć z nich wnioski.

Rękopis Toledana „Chrześcijanie znad Dra rozmnożyli się i po śmierci Nabia lub też Sifa [?] przyszło panowanie Jakuba Bahah. Chrześcijanie po­ dzielili wtedy ued Zitun po połowie z żydami, a ci ostatni nazwali

93

go ued Dra i podzielili... (tu dwa niezrozumiale wyrazy). Żydzi i chrześcijanie żyli w zgodzie. Później chrześcijanie zdradzili ży­ dów i zabili dziesięciu z nich w ich własym kraju, w Rbat el-Hdżar (obóz kamieni). Żydzi uciekli i schronili się w Tagmadarit37. Kiedy król Józef i jego syn Jakub dowiedzieli się o tym zdarzeniu, wy­ szli na czele swych wojsk i spotkali chrześcijan w Tagmadarit. Rozegrała się wielka bitwa, zabili około szesnastu tysięcy wojow­ ników, a starców oraz kobiet i dzieci bez liku. Żydzi cieszyli się bardzo ze śmierci swych wrogów. A Branes, wezyr Seity, która była w tym czasie królową chrześcijan, umarł w mieście Dżeblain (dwie góry). Ocaleli chrześcijanie schronili się w Gulmasa, a żydzi zajęli ich ziemie. Następnie synowie Jakuba i Samuela doścignęli ich i zabili w Gulmasa około ośmiu tysięcy. Chrześcijanie udali się wtedy do miasta Qmat (Ghmat)38. Kiedy żydzi dowiedzieli się o tym, napadli ich i w Qmat, i zabili znowu około ośmiu tysięcy, wśród nich wezyra. Ci, którzy ocaleli, uciekli do miasta Fez, gdzie są dotychczas. Po czym Jakub i Samuel wrócili do miasta Rbat el-Hdżar (...), do Tamegrut, gdzie przez kilka miesięcy żyli w spokoju. Potem dowiedzieli się, że Seita wróciła i rozbiła swój obóz w Fum el-Dżebel (wejście w góry), które jest miastem Dżeblain. Oblegali je oni przez siedem miesięcy, pojmali ją i zabili, podobnie jak jej woj­ ska. Żydzi nareszcie z nią skończyli i odpoczęli w swoim mieście El-Hdżar. Potem nad ued Dra przyszli muzułmanie, osiedli tam pod panowanie żydów i żyli w spokoju przez sto lat.” * Tekst ten zawiera nowy element, którego nie znajdujemy w tra­ dycji ustnej — fakt obecności chrześcijan w dolinie Dra. Kim byli ci chrześcijanie? Czy przybyli z Półwyspu Arabskiego, towarzy­ sząc Himjarom lub Żydom? Lub też może jakiś misjonarz przy­ niósł religię chrześcijańską w te strony? Zagadka jest nie rozwią­ zana.

24

• Komentarz J. Gattefossćgo: Rękopis zawiera następnie opis walk między żydami i muzułmanami do roku 90 hidżry (710). Większą część tekstu sta­ nowi bardzo piękna legenda o niewolniku Maimunie, który przyjął judaizm. Był on przodkiem słynnego marabuta Sidi Mhammed ben Nasera, założycie­ la bractwa Nasirija, który zajmował Zawiję w Tamegrut od XVII wieku. Tę samą dosłownie legendę zawiera rękopis z Tiliit; mogliśmy też stwier­ dzić, że istnieje ona w tradycji ustnej i jest opowiadana wiernie ze wszy­ stkimi szczegółami. Ma to swoje znaczenie, gdyż w tradycji ustnej zacho­ wały się informacje dotyczące miejscowości, które nie figurują w rękopi­ sach i mogą wyjaśnić pewne kwestie. Stąd wiadomo w dolinie Dra, że przygoda Maimuna miała miejsce w Beni Gh’alluf w Fezwata, niedaleko Zawiji.

Opowiadanie pochodzące z Tiliit *, trochę inne w szczegółach i obszerniejsze, przetłumaczył porucznik Moulin przy pomocy Abrahama Cohena, rabina z Tiliit, w 1932 r.

Rękopis z Tiliit „Znad Dra chrześcijanie i Berberowie poszli na wschód. Niegdyś ued Dra nazywał się ued Zitun (rzeka drzew oliwnych). Jest to bardzo starożytny kraj potomków Kusza ben Ham ben Nuah, któ­ ry stworzył dwie góry zwane Tazrut. Potomkowie Kusza byli chrześcijanami, mieli króla, którego armia liczyła cztery tysiące ludzi z klanu Kusz ben Nuah. Ten król panował nad zachodem przez trzysta lat, później związał się z chrześcijanami. Był on w Tazrut, gdzie przebywał także Efraim syn Józefa. Ten król prześladował Efraima, który musiał uciekać z kraju do kraju aż do Massy, gdzie pozostał na długo; mówiono, że jest on potom­ kiem Sidna Jakuba Ennebi. Kiedy Efraim zmarł, pochowano go w Tamegrut el-Chdin (dawny). Pozostawił dwanaścioro dzieci; je­ den z jego potomków, Józef syn Jakuba, był jego następcą. Jego brat Jakub u Smujin był pod jego rozkazami. Wtedy z serca morza przyszli chrześcijanie i pozabijali wielu z nich, zwyciężyli ich i zagarnęli ich stada. Żydzi, którzy się ura­ towali, uciekli nad ued Zitun, przybyli do Mdint el-Hdżar (miasto kamieni), które nazywają Tazrut, i żyli tam sto lat. Wtedy chrześcijanie powrócili, osiedlili się w dolinie uedu Zitun i mieszkali tam sto lat. Józef Ennebi i Jakub u Smujin, jego brat, dowiedzieli się o tym i bili się z nimi. Chrześcijanie zwyciężyli — zawarto rozejm na siedem lat. Po siedmiu latach chrześcijanie wrócili do siebie i tam stali się liczni. Król Józef zmarł, zastąpił go jego brat Jakub u Smujin. Wtedy chrześcijanie, żydzi i Berberowie zebrali się i po­ dzielili między siebie ued Zitun, łokieć po łokciu (draa), dlatego obecnie nazywa się on ued Dra. Wszyscy żyli w spokoju przez wiele lat. Potem chrześcijanie zdradzili żydów i zabili około dwunastu ty­ sięcy, i to w ich własnym kraju, Rbat el-Hdżar w Tazrut. Kiedy ♦ Tiliit był stolicą żydowską w presaharyjskiej dolinie Dadesu — cytadelą z ubitej ziemi na skraju sadów i gajów palmowych, w samym sercu plemie­ nia berberyjskiego Jurtegin. To plemię, tak jak Berberowie Ait Uszrahil (Is-ra-el), uważane jest za żydowskie z pochodzenia.

ta wiadomość dotarła do towarzyszy Jakuba u Smujin, zebrali się oni i uformowali wielką armię; zaatakowali tamtych w Tamegrut i zabili dwanaście tysięcy wojowników (...). Wtedy zmarł wódz armii zwany Bernich-wojownik, a żydzi bardzo się z tego cieszyli, bo był to wielki ich wróg. Żydzi wrócili wtedy do miasta Dżeblain (dwie góry), które nazywają Zagora. Tam powrócili chrześcija­ nie i bili się z nimi, zabili osiem tysięcy żydów. Następnie chrze­ ścijanie uciekli aż do Ghmat, a inni do Fezu. Wtedy Jakub u Smu­ jin powrócił do Tamegrut i żyli tam w spokoju (nie wiadomo) ile lat... Potem dowiedzieli się, że Seita, córka króla chrześcijan, przy­ była do Dżeblain i wybudowała tam Tansitę. Przybyła do miasta Dwóch Gór i oblegała żydów i muzułmanów przez siedem miesię­ cy; żydzi nasłali na Seitę zabójców’ i uwolnili się od niej. Wtedy żydzi połączyli się z muzułmanami. Muzułmanie byli pod władzą żydów i pozostali tak w spokoju przez sto lat.”

Żydzi i chrześcijanie

oe

Oba te teksty, mimo anegdotycznych różnic, dotyczą tego sa­ mego wątku historycznego. Mówią o łańcuchu zdarzeń, które na­ stąpiły w ciągu siedmiuset do siedmiuset pięćdziesięciu lat i oba przypisują pierwszeństwo Kuszytom — niewątpliwie dzisiejszym Harratinom — jako najdawniejszym mieszkańcom doliny. Nazwy miejscowości i twierdz wymienionych w obu transkrypcjach są wspólne i odpowiadają nazwom dzisiejszym. (Pozostaje jednak zagadką, kim mogą być ci chrześcijanie z „serca morza”, o których mówi tylko rękopis z Tiliit.) Teksty te zawierają nadto cenne wskazówki o stopniowej zmianie klimatu. Trzy wielkie skupiska judeo-chrześcijańskie odgrywały, jak się wydaje, największą rolę i cieszyły się szczególnym prestiżem: Starożytna kasba w Tiliit, w zielonej dolinie Dadesu, dokąd po­ wróciłem ostatnio i nie zastałem ani jednego żyda. Wszystkie do­ my przed wryjazdem sprzedano lub wynajęto Berberom; Tinzulin, gdzie znajdowały się niegdyś cenne manuskrypty (wywiezione potem do Nowego Jorku...), gdzie mieszkah żydzi i chrześcijanie. Niedawno miałem możliwość sfilmowania tam tań­ ca szabli, który zobaczyć można tylko w dolinie Dra i na drugim końcu Arabii, w Hadramaut. O zmroku, kiedy skończył się ta­ niec, a szable powróciły do pochew, w palmowym gaju czarni tancerze zaczęli śpiewać. Moi przyjaciele, którzy mi towarzyszyli, i ja

sam, wszyscy doznaliśmy tego samego silnego wrażenia. Ten chór przypominał nam psalmistów biblijnych, recytatywy wspólnej religii Abrahama intonowane przez synów Kuszytów — dzisiej­ szych Harratinów. Wreszcie trzecie ważne miejsce: Tidri, żydowska baza (dziś po­ wiedziano by ośrodek imigracji) u wrót ziemi obiecanej Dra; Tidri, które stawia zagadkę olbrzymiego cmentarzyska znajdującego się w pobliżu.

7 J. Mazel

Zagadka olbrzymiego cmentarzyska Fum el-Rdżam

Groby ciągną się jak mur pomiędzy światem osiadłym i światem wę­ drownych pasterzy. Jacques Meunić

Kiedy opuszcza się biuro kaida w Tagunit, otoczonym murami i wieżami z różowej gliny z białymi blankami, i jedzie się land roverem w kierunku posterunku granicznego M’Hamid *, pozosta­ wia się na lewo — a więc na wschodzie — zieloną linię oaz Lektawa. Ponad postrzępioną linią palm, jak we śnie wznoszą się „Jery­ cha” i twierdze z historii świętej. Pomiędzy kasbami i drzewami palmowymi domyślić się można zakrętów wielkiego, butwiejącego i prawie wyschniętego łożyska Dra.

Krajobraz rozpaczy W odległości 20 km na południe wznosi się wielka, dramatyczna, zwapniała od żaru zapora Dżebel Beni Selman. Dwie przełęcze po­ zwalają przedostać się dwoma różnymi szlakami na przeciwległe zbocze: przełęcz Beni Selman i drugie, starsze przejście Fum el-Rdżam. W tym miejscu na zboczu opadającym łagodnie ku południowi wznoszą się w okolicy absolutnie opustoszałej i wypalonej setki — może więcej niż tysiąc — kurhanów w kształcie piramid z kamieni, przeważnie stożkowatych, często trochę zaokrąglonych, rozmaitej wielkości (najmniejsze mają metr wysokości, największe do sześciu metrów). Często można zaobserwować obok tych kurhanów kon­ strukcje z kamieni, rodzaj stołów, które służyły zapewne do skła­ dania ofiar. Zwapniałe resztki małych kości znalezione na tych sto23

♦ M’Hamid leży na brzegu suchego łożyska uedu Dra, które stanowi graniCę między algierskim departamentem Saura i południem Maroka.

Łokieć” Dra.

łach dały powód do przypuszczeń, że składano tu krwawe ofiary, lecz nie jest to bynajmniej pewne. To olbrzymie cmentarzysko leży w miejscu kluczowym, tam, gdzie ued Dra skręca na zachód. Zakręt, „łokieć Dra”, znajduje się tuż za przełomem przez przedmurza Beni Selman. Po zmianie kie­ runku Dra — coraz bardzej wyschnięty — daje nieco życia oazie M’Hamid i wkrótce znika w piaskach, lecz płynie nadal pod ziemią przez sześćset kilometrów, aby pojawić się znowu na powierzchni w pobliżu Oceanu Atlantyckiego. Miejsce, gdzie woda wypływa na nowo i tworzy niewielkie rozlewisko, nazywa się El-Ajun Dra (źró­ dła Dra), gdyż dla tych, którzy nie wiedzą, że rzeka ma za sobą długie życie podziemne, są to rzeczywiście widoczne źródła. Pod­ ziemna część uedu Dra pobudza specjalistów do marzeń o znajdu­ jących się tam reliktach fauny. Twierdzi się, że przy wierceniach znaleziono niemowlę krokodyla, miękkie i opalizująco białe, i ślepe ryby należące do gatunków wygasłych przed tysiącami lat. * Na powierzchni łożysko jest wysuszone, zapełnia się tylko okre­ sowo, podczas wielkich przyborów wód. Lecz bardzo rzadko zdarza się, aby fala przyboru dotarła do oceanu. Można bez przesady po­ równać to łożysko Dra do wielkiego bulwaru saharyjskiego, bulwa­ ru będącego przedłużeniem drogi oaz, starożytnej drogi droma­ derów. Wydaje mi się, że szczególne znaczenie ma położenie kurhanów Fum el-Rdżam na skrzyżowaniu trzech szlaków: z północy na po­ łudnie, łączącego Maroko ze światem czarnych, ze wschodu — słynna droga Himjarów i dromaderów, oraz szlaku biegnącego na zachód w stronę Atlantyku, przez El-Ajun, Tarfaja i Gulimin.

Tradycja ustna Chciałem wiedzieć, co myślą o kurhanach ludzie żyjący w są­ siednich oazach. Tradycja ustna jest obfita. Niektórzy twierdzą, iż przodkowie ich przodków opowiadali, że w starożytności istniała w tym miej­ scu stela, na której wyryty był następujący napis: „Do tego miej­ sca Joab, wódz armii, ścigał Filistynów.” Inni mówią, że jest to cmentarz chrześcijański, że leżą tu chrześcijanie zabici przez ży­

100

• Zasięgnąłem informacji w Instytucie Badań Naukowych. Potwierdzono, że takie odkrycia są możliwe, lecz Instytut nie posiada zakonserwowanych egzemplarzy.

dów w krwawych walkach, które zdziesiątkowały dawne osiedla w dolinie Dra. * Jeszcze inni sądzą, że te piramidy są grobami ży­ dów wymordowanych przez Almorawidów lub Almohadów. Wspo­ minają także o pobliskim szczycie górskim, który ma się nazywać Dżebel Daud ** . Ponieważ wiele kurhanów obrabowano w ciągu wieków, syste­ matyczne ich badanie jest bardzo utrudnione i nie rokuje widoków powodzenia. Toteż trzeba jeszcze raz wyrazić uznanie dla odwagi Jacques’a Meunić, który przeprowadził poszukiwania na tym sza­ leńczym pustkowiu, gdzie człowiek ma wrażenie, że sam schnie od słońca i żaru bijącego ze zwapniałych skał. Badania te stały się te­ matem komunikatu w czasopiśmie „Hesperis” *** . Oto w skrócie treść tego interesującego artykułu: „Kurhany w Fum el-Rdżam mają kształt stożków, spiczastych lub stępionych, są one różnej wysokości i zbudowane z czarnego kamienia. Piasek, który zapełnia szczeliny, został zapewne nawia­ ny przez wiatry. Rozmiary kopców wahają się od 4 do 12 metrów średnicy i od 2 do 4 metrów wysokości. Czasem na szczycie kurha­ nu sterczy kamień. Wielka ich liczba ma z boku, przeważnie na południowy wschód, otwór o szerokości 0,50 m, zamknięty grubą płytą umieszczoną pionowo. Otwór ten wydaje się z reguły zbyt wąski, aby mogła przezeń przedostać się osoba dorosła. Pięć kur­ hanów zawiera komory grobowe zbudowane nad ziemią, a nie pod­ ziemne: niektóre z nich są pokryte płytami. Największy ze zbada­ nych kopców nie zawiera komory grobowej, nie znaleziono w nim resztek kości; być może nie był on grobowcem.” Jacąues Meunić wymienia trzy typy kurhanów: pierwszy, śre­ dnich rozmiarów, zawiera komorę grobową o prymitywnym skle­ pieniu na wspornikach zakończonym płaską płytą. Drugi, z prosto­ kątną komorą grób,ową, zbudowaną na poziomie gruntu i z pła­ skimi płytami, zamykającymi od góry loszek. Wreszcie typ mniej­ szy, z loszkiem na górnym poziomie pionowych ścian kopca, bez sklepienia na wspornikach i bez wychodzącego na zewnątrz okienka. Jacąues Meunić nie zapomniał podkreślić pokrewieństwa, jakie mogłoby istnieć między tymi kurhanami i kopcami w innych oko­ licach Maroka i północnej Afryki. Kopce tego samego rodzaju zo­ stały zinwentaryzowane w sąsiedniej okolicy, w miejscu zwanym * Zob. rozdział poprzedni. ** Góra Dawida. „Hesperis”, nr 25 z 2 stycznia 1957; t. XXV, I-II kwartał 1958.

101

I---------- !_______ I---------- 1

o

i

I

5m

Kurhan z Fum el-Rdżam — przekrój poziomy i pionowy, według Jacąues’a Meunlć.

Dżebel Immagag: znajduje się tam około piętnastu rozrzuconych kopców o wyglądzie i strukturze takiej samej jak w Fum el-Rdżam. Miejsce to, położone po przeciwnej stronie uedu Dra, blisko wąwozu między górami, musiało kiedyś odgrywać ważną rolę. Kopce, również przeszukane, miały komory grobowe i zawie­ rały piasek i kości. W okolicy znalazłem resztki osiedla Irhir N’Tidri, które miało być pierwszym przyczółkiem żydowskim na tym terenie. W pobliżu — zapadnięty i wykruszony Taurirt Tidri *, starożytny fort, który miał chronić osiedle. Słyszałem, że kiedy jeszcze żydzi mieszkali w tej okolicy, co roku muzułmanie i żydzi odbywali tu pielgrzymkę na cześć tego samego świętego noszącego dwa różne imiona: Sidi Musa dla muzułmanów, Izaak Akkwin dla żydów. Izaak Akkwin miał przybyć w bardzo dawnych czasach z Akku w Palestynie i założyć Tidri.

Inne kurhai Niedaleko Tamegrut pośród pustyni zauważyłem inne dość licz­ ne kopce. Tubylcy opowiadają, że tutaj właśnie podróżnicy uda­ jący się do świętych miejsc w Tamegrut ** mieli być napadani i za­ bijani przez zbójców z Dżebel Saghro. Zwłoki nieszczęsnych piel­ grzymów, pozostawione na miejscu, zostały przysypane kamienia­ mi przez innych podróżników, którzy do dziś zachowali zwyczaj dorzucania tam kamieni. W pobliżu Zagory na prawym brzegu Dra, obok obecnego lot­ niska, przetrwało kilka kopców w bardzo złym stanie. Musiały one, jak większość innych, być przeszukiwane przez awanturni­ ków polujących na skarby. Lecz dopiero w Tazarin w odległości około 80 kilometrów w li­ nii prostej od uedu Dra, Jacąues Meunić miał dokonać poważnego odkrycia badając pewną liczbę kurhanów w sąsiedztwie Biura Okręgu. Chodzi o jedyny ze zbadanych kopców, w którym znale­ ziono ozdobę, a mianowicie małą bransoletkę z brązu. Jacąues Meunić podał jej opis: ,,... z lekka owalna, otwarta z jednej stro­ ny — mierzy wewnątrz 49X43 mm, z zewnątrz 57X51 mm, co oznacza średnią grubość 4 mm; maksymalna wysokość środkowej części — 9 mm, szpara wynosi 18 mm. Bransoletka nie ma wyżło* Taurirt Tidri, [berb.] — forteca Tidri. Tamegrut — siedziba Zawiji Nasirija, grobowiec świętego, biblioteka, meczet i ośrodek naukowy.

103

bień ani dekoracji, jest więc trudno porównywać ją z innymi przedmiotami. Należy jednak zauważyć, że — z jednej strony — brąz nie jest już dziś używany w tej okolicy do wyrabiania biżu­ terii, a dominuje tu srebro; z drugiej strony, nie spotyka się tak prostej formy wśród ozdób obecnie noszonych. Chodzi więc nie­ wątpliwie o przedmiot importowany, ozdobę przywiezioną przez przybyszów z innych stron.” Inne kurhany zauważono w Dżebel Sirwa 39 i w regionie Skura 40, gdzie spotyka się dwa rodzaje kopców: grupę Ait Witfau i grupę Uled Maagel. To ostatnie miejsce nosi również arabską na­ zwę Suk En-Nsara (targ chrześcijan). W pobhżu znajdują się roz­ ległe ruiny, być może wielkiej osady zbudowanej z kamienia. Wreszcie na południu doliny Ziz koło Tauz 41, w okolicy bardzo przypominającej otoczenie zakrętu Dra, w miejscu, gdzie zatrzy­ mywały się karawany wędrujące ze wschodu lub południa, znów znajdują się kurhany. Badałem je niedawno osobiście. Mniej licz­ ne niż w Fum el-Rdżam, kopce te, a szczególnie dwa spośród nich, wydają się majestatyczne. Zawierają one po kilka komór grobo­ wych, bardzo dobrze zbudowanych i uporządkowanych we­ wnątrz — wystarczyłyby na pochowanie całej rodziny królew­ skiej. Jakie wnioski możemy wyciągnąć z obserwacji tych rozmaitych grobowców na południu Maroka, a zwłaszcza w Fum el-Rdżam? W Tauz i w Fum el-Rdżam grobowce zawierają często do pięciu, sześciu szkieletów, wszystkie w pozycji zgiętej. Mało sprzętów ża­ łobnych. Groby są prawie zawsze zbiorowe, przy czym jeden szkie­ let zajmuje miejsce środkowe, podczas gdy inne leżą po bokach, jedne na drugich. Kto mógł zbudować te grobowce na południu Maroka? Znów udzielimy głosu Jacques’owi Meunić: „Wygląd zewnętrzny kop­ ców’, ich struktura wewnętrzna, znalezione szkielety, których ba­ danie jest utrudnione, oraz skąpe urządzenie komnat grobowych nie dają dostatecznego materiału do określenia podobieństw i róż­ nic między tymi grobowcami, w czasie i przestrzeni, i do ustalenia, kto je zbudował. W Egipcie, a przede wszystkim w Nubii, niektóre kopce mogłyby pochodzić z epok starożytnych i sięgać nawet II ty­ siąclecia p.n.e. Lecz w ogólności kopce w północnej Afryce i na Saharze nie wydają się bardzo stare. Znalezione monety mogłyby świadczyć, że pochodzą one ze schyłku epoki kartagińskiej (III wiek p.n.e.), z epoki numidyjskiej (II i I wiek p.n.e.), jak również ]04 z epoki rzymskiej. Jednakże zwyczaj budowania grobowców

w kształcie kopców mógł pochodzić z wcześniejszego okresu, czego niepodobna ustalić; mógł on też przetrwać aż do islamizacji róż­ nych okolic.” W końcu Jacques Meunić — zbadawszy prawie identyczne kop­ ce na Sahelu mauretańskim (na południe od starożytnego Tritonis), w okolicy i otoczeniu przypominającym południe Maroka — wyraża pogląd, że być może są one tego samego pochodzenia, związanego ze starożytną osiadłą ludnością negroidalną, której po­ tomkami są dzisiejsi „ogrodnicy” w palmowych gajach doliny Dra. Nie odrzuca jednak ewentualności stosowania takich grobowców przez Żydów i Berberów. Jedno jest pewne dla Jacques’a Meunić: kurhany z Fum el-Rdżam i inne kurhany z tej samej rodziny są wcześniejsze niż islam. Wydaje się zatem, że można myśleć o tych tak różnych grupach ludzkich, które w wielkim tysiącleciu poprze­ dzającym naszą erę, i jeszcze kilka wieków później, przybywały na saharyjskie zbocza Atlasu. W pewnej mierze wielkie cmenta­ rzysko o tysiącu grobów w Fum el-Rdżam, nachylone ku południo­ wi, a więc w stronę przybywających, a nie w stronę obrońców, musiało być, jak mi się wydaje, czymś innym niż spokojnym cmentarzem osiadłych rodzin, zmarłych naturalną śmiercią. Roz­ mieszczenie, ilość kopców, jak też topografia i tragiczne otoczenie skłaniają do przypuszczenia, że musiała się tu rozegrać dramatycz­ na walka między czarnymi mieszkańcami a przybyłymi Himjarami, czy też między Himajarami i judeo-chrześcijanami. Skur­ czone i skamieniałe szkielety nie powiedzą nigdy, do kogo należa­ ły, nie powiedzą, jakie ci ludzie mieli nadzieje i dlaczego zmarli tak licznie u wrót nowej ziemi obiecanej.

Bajeczna historia Marrakeszu

106

Marrakesz należy po raz pierwszy oglądać z samolotu lub je­ szcze lepiej z helikoptera, z 1000 metrów wysokości. Miałem spo­ sobność pewnego dnia podziwiać w ten sposób niewiarygodną plą­ taninę ulic, uliczek, zaułków, placów i placyków, suków, pałaców, ogrodów i niezliczonych małych kwadratowych domów z wewnę­ trznymi podwórzami. Domy zbudowane na pokładach innych do­ mów, pałace z ubitej ziemi, popiołów i krwi, rozżarzone do biało­ ści, rozsiane wokół murów koloru pustyni. Taki wydał mi się Marrakesz, gdy zawieszony nad nim pochy­ lałem twarz nad jego twarzą, zmysłową i oddaną, nad przejrzy­ stą, szmaragdowozieloną wodą jego basenów, nad ogrodami za­ mkniętymi jak modlitwy, nad cienistym obramowaniem jego mu­ rów, które wydają się sięgać w oddali śnieżnych stoków wielkiego Atlasu. Życie stawało się widoczne: dochodziło do nas gorączkowe i we­ sołe zarazem pulsowanie Marrakeszu. Wydawało się, że fanta­ styczna krzątanina suków zatłoczonych wózkami, rykszami, tra­ garzami i przekupniami zachwalającymi towary odbywa się na kanałach, po których biegają we wszystkie strony ludzie-mrówki. Kobiety w długich pastelowych sukniach rozmawiały przykucną­ wszy na tarasowatych dachach. Na wewnętrznym dziedzińcu me­ czetu jakieś godne osobistości spowite w białe szaty rytualne ob­ mywały nogi w marmurowym basenie. Kolorowe piramidy na straganach z jarzynami — czerwone, pomarańczowe, zielone, żół­ te — błyszczały wokół wielkiego placu Dżema el-Fna. Nasza maszyna była teraz tak nisko, że można było rozróżniać twarze i przyjaźnie do nas wyciągnięte ramiona: grupy tancerzy,

gawędziarzy, ulicznych grajków; akrobaci i pasażerowie dorożek. Wśród ogólnej wesołości żongler, zapatrzony w nasze ewolucje, upuścił na ziemię starą strzelbę o kolbie z kości słoniowej, którą wymachiwał nad głową. Rozgwar panujący na placu dochodził do naszych uszu, przede wszystkim głuche uderzenia, bicie w bę­ bny czarnych tancerzy gnawa osiadłych w Marrakeszu od czasu sudańskiej epopei królów z dynastii saadyjskiej. Wielki folklo­ rystyczny rozgwar, fantastyczny hałas starego miasta był w dziw­ ny sposób wchłaniany, łamany, zniekształcany przez niemiło­ sierny łoskot śmigieł naszego helikoptera. Potem, prawie muskając płaskie dachy i podwóreczka, kołując wokół kubb o zielonych polerowanych dachówkach i wokół mina­ retów, dolecieliśmy nad ogrody na wschód od Marrakeszu, nad ma­ łą różowobiałą kasbę otoczoną drzewami oliwkowymi i palmami, gdzie przeżyłem dziesięć niezapomnianych lat. Nagle pilot zapy­ tał: „Do czego mogą służyć te szeregi małych kraterów biegnących do ogrodów?” Istotnie lataliśmy nad różańcami studzien, poprzez które wykopane zostały podziemne kanały dające życie'Marrakeszowi. „To są rhettary — odpowiedziałem — drenują one wodę z obfitych źródeł u stóp Atlasu chroniąc ją przed słońcem i paro­ waniem.” „Ależ, zauważył pilot, są ich tysiące... to praca tytanów, kto to wszystko wykopał? Jak to funkcjonuje?”

Rhettary Wyjaśniłem mu, że Marrakesz nie istniałby bez tych podziem­ nych kanałów i że studnie służyły w czasie ich powstawania do usuwania wykopanej ziemi. Jeszcze dzisiaj można spotkać tzw. r’tatterów — członków kor­ poracji rhettar, zaopatrzonych w drewniane dźwigi, liny i kosze, wydobywających błotnistą ziemię pozostałą po szlamowaniu, któ­ rą wyrzucają na obrzeża studni. Obrzeża otoczone wałami wy­ schniętego błota przybierają z czasem chaotyczne i zaokrąglone kształty miękkich struktur, które zachwyciłyby Salvadora Dali. Nasz lot przypomniał mi czasy, kiedy badałem tę sieć kanałów, do których można zjechać posługując się liną, a czasem i zejść po pry­ mitywnych stopniach wyżłobionych w ścianach, jeżeli studnia jest dość szeroka, a tuf dość twardy. Przypominam sobie te wędrówki z kilkoma towarzyszami; zgięci we dwoje, brodząc boso w wodzie

107

>/

//// //?

Nieprzeouszczalna warstwa wapienna

Ziem,e eluwfaine

Studnia do usuwania ziemi

posuwaliśmy się po omacku między studniami, które co dziesięć, dwadzieścia metrów przepuszczały nieco światła. Te wyprawy w ciemnościach miały smak przygody, lecz kończyły się zawsze wyjściem na ziemię, gdyż inżynierowie zaprojektowali rhettary i obliczyli ich nachylenie w ten sposób, aby woda dochodziła na powierzchnię w oznaczonym miejscu w górnej części sadu, który miał być nawodniony. Pomysłowe wykorzystanie różnicy między sztucznym nachyleniem podziemnej konstrukcji a naturalnym na­ chyleniem gruntu było możliwe wskutek położenia Marrakeszu, wybudowanego pośrodku olbrzymiej niecki, która wygląda jak równina, lecz której południowe brzegi wznoszą się lekko do pod­ nóży łańcucha Atlasu.

Niewiarygodne założenie Marrakeszu Przed dziewięciu wiekami na miejscu, gdzie dziś leży Marrakesz, rozciągała się wielka pustynia różowej, sypkiej ziemi i żół­ tych kamyków, którą przemierzali tylko pasterze ze stadami owiec. U stóp pobliskiego Atlasu istniały dwa znaczne grody: Ar’mat 42, miasto berberyjskie, panujące nad dostępem do wyso­ ko położonych dolin, i N’Fis, dawna wspólnota chrześcijańska zdo­ byta w walce przez Okbę i jeźdźców Allaha w VII wieku. * W tej epoce rodził się na płaskowyżach hamad między uedem Dra i Mauretanią wielki ruch reformy religijnej, którą nieśli z oazy do oazy misjonarze w szatach koloru indygo, zwolennicy islamizmu bardziej czystego i surowego. Ruch ten wkrótce przybrał cha­ rakter krucjaty ożywionej duchem wojowniczego mistycyzmu, któ­ ry czerpał swą siłę i dynamizm we wzniosłej kontemplacji nie­ zmierzonych saharyjskich horyzontów. Uzbrojeni w ideologię — nieodzowną podstawę wielkich zwycięstw — ci, których historia miała nazwać Almorawidami, posiedli również nową technikę. W przeciwieństwie do swych braci, koczowników z hamad, porzu­ cili niskie namioty z koziej sierści dla budowli z gliny, tzw. leuh, których technikę udoskonalili. Ich siła opierała się na łańcuchu fortec zbudowanych w ten sposób na kolejnych etapach wędró­ wek. Dlatego zresztą ich związek przybrał nazwę „Almurabitun”, co znaczy „ludzie ribatu” — ludzie z fortec lub Almorawidzi. * Z tych dwóch miast pozostały tylko ruiny pierwszego; nie ma żadnych śladów drugiego.

109

Po zdobyciu presaharyjskich dolin uedów Dra i Dadesu ludzie ribatu, odziani w niebieskie szaty i jadący na wielbłądach koloru piasku, przeszli przełęcze Atlasu i znaleźli się na równinie Hauz. Nie domyślali się, że jeden z ich wodzów, Jusef ibn Taszfint, do­ zna wspaniałego losu i w kilka lat doprowadzi do jedności Maroka. Jusef, jako prawdziwy saharyjczyk, który lubi przestrzeń, rozbił swój obóz w odległości około dziesięciu mil od podnóża gór, mię­ dzy skałą Geliz 43 — wymarzonym miejscem na czaty — a uedem Issil, małą rzeczką o nieregularnym biegu i łożysku suchym przez jedenaście miesiący w roku. Jusef związał się z Berberami Wyso­ kiego Atlasu pojmując za żonę dziewczynę z ich plemienia, Zeineb, odznaczającą się urodą i inteligencją polityczną. Sławny poemat wzorowany na starożytnych tekstach opiewa w zachwycający sposób miłosny kult Zeineb: Mój pan i władzca Jusef — Niech Allah przedłuży jego dni — Jest jak gazele z pustyni; Szczupły i średniego wzrostu, Ma oczy płonące, a zarazem pełne słodyczy, Jest jak gazele ruchliwy i niezmordowany; Kocham jego ciemną skórę i jego twarz o nosie orła; Jego brwi są złączone, Jak u mężczyzn, którzy kochają namiętnie; Jego broda jest rzadka, jedwabista i miękka, Włosy ma kręcone i bardzo krótkie, Nosi prostą tunikę z białej wełny, Zawsze ta sama kobieta tka ją dla niego, Pogardza gnuśnością i tymi, którzy żyją w zbytku, Woli życie pustyni, Podaję mu zawsze te same potrawy, które lubi, Zupę jęczmienną, mleko wielbłądzicy, Czasem mięso, a zawsze daktyle; Nigdy nie zaniedbuje ablucji i modlitwy, Nikt nie umie lepiej niż on dzięki wszechmocnemu Allahowi wymierzać sprawiedliwości, Rozkazuje stanowczo, lecz nigdy nie podnosi głosu, Niech Allah chroni Jusefa, mego pana i władcę.

Legenda palmouiego gaju

110

Wokół namiotu emira Jusefa ludzie w niebieskich woalach słu­ chali wieczorem nieznanych im śpiewów kobiet, które zeszły z gór. Przy świetle wielkich ognisk jedli daktyle z dolin Dra i Ziz. Pestki toczyły się do dołków pozostałych po wbijanych w ziemię

oszczepach. Drzewa palmowe wyrosły wszędzie, gdzie wbijano broń. Taka jest piękna legenda o gaju palmowym w Marrakeszu. Niedaleko obozu w r. 1060 zaczynały powstawać pierwsze domy i zarys murów Marrakeszu. Jusef, ubrany w kaftan z białej wełny, z opaską ze zwykłej trzciny na głowie, ruchliwy i niezmordowany, brał udział w robotach i kontrolował wielkie place budowy. Lecz potrzebna była woda, coraz więcej wody, by wznosić mury z różo­ wej gliny, by zakładać gaje palmowe i sady owocowe. Jusef spro­ wadził wtedy z Persji uczonego matematyka i hydraulika z sekty barmekidów, która przyczyniła się kiedyś do umocnienia władzy słynnego kalifa Bagdadu Haruna el-Raszida. Uczony ten po zbada­ niu konfiguracji gruntów i wód podziemnych zasilanych przez źródła Altasu zaprojektował olbrzymie roboty w celu przebicia kanałów — słynnych rhettar — odprowadzających wodę z pod­ ziemnych zbiorników na powierzchnię. Pokolenia mężczyzn i ko­ biet pracowały nad nimi przez wieki. Ludzie rodzili się, żyli i umie­ rali w ciemnych i wilgotnych podziemiach. W nocy robotnicy śpie­ wali i tańczyli, aby się odprężyć po wyczerpującej pracy w pozy­ cji zgiętej we dwoje. To właśnie dzięki poświęceniu tych ludzi i twórczej woli Jusefa istnieje Marrakesz, pełen afrykańskiego cza­ ru, otoczony wałami z różowej ziemi, gajami palmowymi i cypry­ sami, których sylwetki rysują się na śnieżnym tle Atlasu. Malowniczy sprzedawcy wody, którzy jeszcze dzisiaj przecha­ dzają się po placu Dżema el-Fna obładowani saharyjsldmi bukła­ kami, przypominają swą obecnością, że woda jest nadal cennym to­ warem — i obsesją. Bez niej nie byłoby tych zamkniętych ogro­ dów, zmysłowych i mistycznych zarazem, ich głębokiego cienia i woni jaśminu, oddzielonych tylko wysokim murem od surowej jałowości pustyni. Czy tak wyjątkowe warunki wystarczają na wytłumaczenie fak­ tu, że Jusef Ibn Taszfint mógł stworzyć olbrzymie królestwo, któ­ re w szczytowym momencie ciągnęło się od rzeki Niger do Toledo, a na wschodzie obejmowało Tlemsen, i tym królestwem rządzić? Od r. 1070 docierały aż do Marrakeszu coraz bardziej rozpacz­ liwe wezwania emirów andaluzyjskich, wyczerpanych zarówno wewnętrznymi walkami, jak i rosnącym naciskiem armii arcykatolickiego króla Kastylii. Lecz Jusef był ostrożny. Chciał przede wszystkim zjednoczyć kontynentalne Maroko, ożywić wiarę swych nowych poddanych w zetknięciu z wojownikami natchnionymi ascetycznym życiem i kontemplacją pustyni. 111

Błękitne luoale i dromadery przecim rycerzom

ms

zbrojach

Czekał z interwencją do r. 1085. W Marrakeszu miała wziąć po­ czątek najbardziej bohaterska epopeja historii: na czele zastępów saharyjskich w błękitnych szatach, wraz z Berberami, którzy ze­ szli z gór z ponad tysiącem dromaderów, przy głuchych dźwię­ kach bębnów afrykańskich i bendirów z Atlasu, Jusef wy­ ruszył do Andaluzji. Gdyby nie on, muzułmanie musieliby opuścić Andaluzję o cztery wieki wcześniej. Nie byłoby Alhambry. Uni­ wersytet w Kordobie nie przeżyłby swych najwspanialszych cza­ sów; któż niósłby pochodnię cywilizacji śródziemnomorskiej do czasów Odrodzenia? Jusef musiał siedem razy przeprawiać się przez morze, przybi­ jać do Tarify i Gibraltaru z coraz to nowymi armiami, które zdo­ bywały twierdze i wydały niezliczone bitwy. Najsławniejsza była bitwa pod Zellaką, kiedy Afrykańczycy, znalazłszy się w obliczu znacznie liczniejszej armii chrześcijańskiej, zastosowali nową tak­ tykę: bicie w bębny i bendiry zaniepokoiło przeciwnika i przyczy­ niło się bardziej do wygranej niż dzidy i dziryty. Almorawidzi osiągnęli tam swe największe zwycięstwo. W Walencji po nie koń­ czących się walkach złamali opór Cyda Campeadora... Toledo, Kordoba, Sewilla, nawet Saragossa przeszły pod ich władanie. W imię ścisłego przestrzegania zasad religii zwycięzcy usunęli emirów, którzy wezwali ich na pomoc, gdyż ich wiara stępiła się w zetknięciu z rozkoszami życia w Andaluzji. Najsławniejszy z nich, Al-Motamid, został zesłany do Ar’mat u stóp Atlasu. Tutaj król-poeta, czekając na śmierć, opiewał swój żal z powodu opu­ szczenia Sewilli i tęsknotę do Andaluzji, gdzie wraz z żoną Remaiką wiódł życie, w którym równy udział miały rycerskie wyczyny, miłość sztuki i najbardziej wyrafinowane rozkosze. Połowa Hiszpanii stała się wtedy prowincją marokańską i by­ ła rządzona z Marrakeszu. Od Marrakeszu po Kordobę, od zboczy Atlasu po Grenadę rozwijało się intensywne życie intelektualne i artystyczne. Mury zbudowane według wzorów saharyjskich, po­ dobne w wyglądzie i technice do murów Marrakeszu, otoczyły skarby architektonicznej finezji pałaców Grenady. Ze swej strony, andaluzyjscy architekci i dekoratorzy uszlachetnili Marrakesz wprowadzając do saharyjskiej twierdzy (która założona została po­ czątkowo jako obwarowany obóz) nieznane tu dotychczas wyrafi112 nowanie życia miejskiego.

19.

Kośbo wykozujqco poczqtki procesu erozji (Ait Hoddidu).

20-21. Taniec z szablę, Tinzulin (środkowy bieg uedu Dra).

22.

Lallo B'Szara (na drugim planie) otoczona tancerkami gedry.

23. Typ arabo-berberyjski z Sahary marokańskiej.

24.

Rhettary, które dały życie Marrakeszowi.

25. Architektura zwana andaluzyjsko.

26. „Czy ma pan pastę księżycowę?" Kram czarownika-uzdrawiacza w Marrakeszu.

Architektura kamienna Obustronne przenikanie trwało pod panowaniem późniejszych dynastii, w szczególności Almohadów w XII wieku. Ibn Tumert, pierwszy król z tej dynastii, był małego wzrostu. Twarz miał wy­ chudzoną wskutek wyrzeczeń; odbył on pieszo wędrówkę do Bag­ dadu, aby poznać nauki wielkich mistrzów wschodu, i powrócił jako zwolennik doktryny opartej na koncepcji jedności boskiej. Wygłaszał kazania w Tinmel44, w sercu gór, i twierdził, że rytua­ ły kultu nic nie są warte, jeśli nie ożywia ich czystość wiary i su­ mienia. Mahdi ibn Tumert, nieskazitelny imam, zmarł przedwcześnie ja­ ko ofiara ascezy, i swym następcom Abd el-Mumenowi, Abu-Jakubowi i Jakubowi el-Mansur pozostawił zadanie rozpowszechnie­ nia swych ideałów. Za tych następców cały Maghreb przeżywał swój niebywały wiek złoty. Od Tripolisu po Atlantyk, od Toledo po hamady panował pokój Almohadów. Poprzednia dynastia, przybyła z pustyni, budowała z materia­ łów, które były jej znane: z ziemi i piasku. Almohadzi byli przy­ zwyczajeni do budowania z kamienia, jak wszyscy Berberowie Masmuda, i pozostawili po sobie wspaniałe pomniki architektury: monumentalne bramy Marrakeszu, Rabatu i Udaja 45, akwedukt i la Giralda w Sewilli, wieżę Hasana w Rabacie i słynny meczet Kutubia w Marrakeszu, arcydzieło muzułmańskiej architektury na zachodzie. Królowie almohadzcy mieli tę wielką zasługę, że poparli w Mar­ rakeszu olbrzymi ruch wymiany ludzi i myśli, dostępny dla ple­ mion górskich, z których sami pochodzili. Za ich panowania stoli­ ca Almorawidów, zbudowana z ziemi i piasku, stała się miastem promieniującym, z dumnymi gmachami z solidnego kamienia.

Wypratua transsaharyjska

ms

XVI tuieku

W końcu XVI wieku, za panowania wielkiego króla z dynastii Saadytów Mulaj Ahmeda el-Mansur 46, w Marrakeszu życie wre; pałace, meczety i nowe mury wznoszą się ze wszystkich stron, ogrody Agedalu przybierają w tym czasie swój dzisiejszy wygląd. Lecz Mulaj Ahmed el-Mansur słynie przede wszystkim ze swej wyprawy do Sudanu, poprowadzonej zwycięsko (przynajmniej w pierwszej fazie) przez Hiszpana, paszę Dżudera. Kroniki mówią: 8 J. Mazel

113

„Dżuder potrzebował stu trzydziestu pięciu dni, aby osiągnąć Ni­ ger. Miał pięć tysięcy arkebuzerów andaluzyjskich, tysiąc pięciu­ set Arabów uzbrojonych w dzidy, cztery tysiące Harratinów z oaz w dolinie Dra zaopatrzonych w proce. Miał także oddział saperów z dwudziestoma małymi działami i składane łodzie do pływania po rzece Niger. Wielka bitwa zakończyła się zdobyciem Tim­ buktu.” W ciągu następnych trzydziestu lat przez wszystkie szlaki na­ pływało do Marrakeszu złoto z Sudanu, sól — rzadki towar — z Taodeni, kość słoniowa i heban. Mulaj Ahmed el-Mansur mieszkał w pałacu, którego sufity wy­ kładane były złotymi liśćmi, a mury inkrustowane masą perłową i drogimi kamieniami; z pałacu tego pozostały imponujące ruiny *. Stamtąd król kierował rozumnie sprawami kraju, zapewniając mu długotrwały dobrobyt. Zmodernizował armię, nawiązał przyjaciel­ skie kontakty z Europą, stworzył nowe źródło bogactwa przez uprawę trzciny cukrowej, która rozwinęła się w Sus 47; wreszcie przyjął na swój dwór licznych artystów muzułmańskich, zmuszo­ nych do opuszczenia Andaluzji odzyskanej przez chrześcijan. Zbu­ dował także, oprócz innych gmachów, wspaniałe mauzoleum kró­ lów saadyjskich, gdzie sam został skromnie pochowany obok swej matki Lalli Messauda, do której był tak przywiązany, że chciał po­ zostać obok niej nawet po śmierci.

Upodobania Alawitóir Za panowania dynastii Alawitów stolica państwa została prze­ niesiona do Meknesu, następnie do Fezu i wreszcie do Rabatu. Marrakesz pozostał jednak ulubioną rezydencją wielu królów. W nowych pałacach wzniesionych w XVII i XVIII w. — zawsze w stylu andaluzyjskim — i na wielkich dziedzińcach Meszuaru obce poselstwa z wielką pompą składały kolejno wizyty. Wyróżni­ ło się zwłaszcza poselstwo holenderskie, któremu udało się zawrzeć poważne umowy handlowe. W 1767 r. hrabia de Breugnon, gene­ rał armii króla Francji i nadzwyczajny poseł Ludwika XV u boku „cesarza Maroka”, Sidi Mohammeda ben Abdallaha, zawiera z nim traktat pokoju i przyjaźni. 114

• Pałac Dar el-Bedi położony w sercu Marrakeszu jest utrzymywany przez urząd do spraw zabytków historycznych; można go co dzień zwiedzać.

Liczni technicy europejscy — w szczególności angielscy — fran­ cuscy lekarze i aptekarze opisują dokładnie swe pobyty w Marrakeszu na dworach panujących ówcześnie władców. To w Marrakeszu podpisany został edykt stanowiący o założeniu portu i mia­ sta Mogador *, zbudowanych według planów sporządzonych przez Francuza Cournut, który projektował fortyfikacje Roussillon. Bu­ dowę wykończył architekt angielski. W r. 1786 Thomas Barclay, pierwszy dyplomata Stanów Zjednoczonych, zawarł w Marrakeszu z Sidi Mohammeden ben Abdallahem uroczysty traktat, mocą którego Maroko uznało niepodległość nowego państwa i nawiąza­ ło z nim stosunki w dziedzinie handlu i żeglugi. W XIX wieku Marrakesz był ulubioną rezydencją sułtana Mulaj el-Hasana; pod jego panowaniem ogrody Agedalu i Menary przybrały swój dzisiejszy wygląd, strojąc się w pawilony i sadzaw­ ki. W tej epoce wybudowano również słynną Bahię i piękny dom Si Saida 48, w którym mieści się muzeum sztuki i folkloru. W koń­ cu zeszłego wieku Marrakesz staje się bazą zaopatrzenia i miejską rezydencją magnatów, którzy panują nad wysokimi dolinami At­ lasu. Są to rody: M-Tuga, Gundafa i, przede wszystkim, Glawa. Ci ostatni upiększyli Marrakesz dwoma zespołami pałacowymi, łą­ czącymi w sobie górski styl obronny z finezją andaluzyjskiego zdobnictwa. Jeden z nich, siedziba dawnego paszy Marrakeszu Hadż Thami el Glawi, nazwany Dar Glawi, stanowi niesłychanie poplątany kompleks pomieszczeń mieszkalnych, wspaniałych sa­ lonów, marmurowych dziedzińców, ogrodów, patiów, pawilonów zdobionych w stylu andaluzyjskim, ciemnych, tradycyjnych ku­ chen i ultranowoczesnych apartamentów, pomieszczeń dla straży, biur, riadów, haremów, mieszkań dla służby, orientalnych budua­ rów — wszystko to łączy się labiryntem korytarzy i przedpoko­ jów. Projektuje się, aby Dar Glawi uznać za zabytek historyczny i dopuścić zwiedzających za opłatą. Dochód miałby być przezna­ czony na pokrycie znacznych kosztów utrzymania tego miasta w mieście. Znajomość historii Marrakeszu, którą się połyka jak fantastycz­ ną powieść o wielkiej przygodzie, pozwala nam zrozumieć jego dwoisty charakter — saharyjskiej fortecy i miasta andaluzyjskie­ go zarazem. W tym tyglu rozwija się społeczność, na której cha­ rakterze zaważyły różne wpływy, kształtujące dusze i ciała od chwili powstania miasta. Rasowy i językowy przedsionek świata Na wybrzeżu Atlantyku, 150 km od Marrakeszu.

115

berberyjskiego, Marrakesz pozostawał zawsze w ścisłym kontak­ cie ze Szlehami, czyli Berberami zachodu, których typ fizyczny i folklor ujawniają czasami duże pokrewieństwo ze światem azja­ tyckim. To oni stanowią większość mieszkańców Marrakeszu, spo­ tyka się ich wszędzie jako rzemieślników, sklepikarzy, robotników rolnych, szoferów, kelnerów w restauracjach, zawsze wesołych, szybkich, obrotnych i bardzo pracowitych. Krew czarnych, napływających przez cały czas z oaz południa, jak również z Mali i Senegalu (w szczególności po wyprawach Saadytów), mocno naznaczyła pierwotną ludność miasta. Nadaje ona negro-berberyjski wygląd jego mieszkańcom, jej zawdzięcza­ ją oni tę siłę żywotną i pogodną elegancję charakterystyczną dla czarnej Afryki. Podnosi ona również reputację Marrakeszu jako sanktuarium magii.

Festiwal Istnieje również Marrakesz XX wieku, z szerokimi ulicami, ogrodami palmowymi i hotelem „Mamunia”, do którego Winston Churchill przyjeżdżał pisać swe pamiętniki. Istnieje wreszcie Mar­ rakesz festiwalu. Od r. 1960 corocznie w maju w bajkowym pa­ łacu El-Mansura el Dahbi występują setki tancerek w pastelowych woalach i ciężkiej, srebrnej biżuterii. Ci spośród gości, którzy potrafią patrzeć i chcą zrozumieć, zadadzą sobie, być może, pytanie: „W jaki sposób to miasto ze zwy­ kłej różowej ziemi mogło dwukrotnie stać się stolicą świata?”

Fez i mit andaluzyjski Pola nieużyteczne, z których wypro­ wadzane nasiona przynoszą płodne żniwa, którymi karmimy się, oczy­ wisty znak zmartwychwstania. Ja sprawuję, iż w ogrodach ich wzras­ tają palmy i winogrona, a strumyki skrapiają je. Koran, rozdział XXXVI, 33/34 (polski przekład Jana Murzy Buczackiego, War­ szawa 1858)

Fez mógłby być przede wszystkim zagadką wody i źródeł. Woda widoczna i woda ukryta, zawsze w ruchu, roześmiana w fontan­ nach i sadzawkach, w riadach i segiach, woda, która tańczy po uliczkach i muska kramy, dziewczynom napełnia wiadra, orzeź­ wia mędrców, porusza wielkie koła, wypełnia bukłak i płucze weł­ nę; woda, która drży w misach fontann pod skrzydłami gołębi i śpi w ciemnej cysternie u stóp drzewa figowego, mętna woda, która szumi w uedach, a także woda modlitwy, woda, która uspo­ kaja i oczyszcza. Fez był szczególnie rozpieszczony przez wszechmocnego Allaha, który dał mu dużo źródeł, dużo winnic i dużo ogrodów.

Burzliuia historia założenia Według dawnej tradycji, pielęgnowanej z pietyzmem przez ca­ łe pokolenia, założycielem Fezu był Idris II, syn Idrisa I *. Legen­ darne opowiadania mówią o perypetiach Idrisa II przy poszuki­ waniu miejsca dla nowego miasta. Kiedy zaczęto budować, „pewnej nocy zerwała się burza, kilka strumieni połączyło się pędząc z gór, zburzyło wszystko, co było wybudowane, i zniszczyło plantacje. Szczątki spłynęły do rzeki Sebu i utonęły.” ** * Idris I (788—791), Idris II (803—828). Okresy ich panowania były prze­ dzielone dwunastoletnią regencją. ** Roudh el-Qirtas, Histoire des souverains du Maghreb et annales de la ville de Fes, wyjątek.

117

Dzisiaj jednak wiadomo, że w Fezie bito monety przed trady­ cyjną datą jego założenia (805—806) i że za życia Idrisa I istniało co najmniej grodziszcze, które miało się stać jedną z dzielnic Fezu. Od powstania miasta Berberowie upodobali je sobie i licznie do niego napłynęli: pierwsi suwerenowie — Idrysydzi — reprezento­ wali w ich oczach dość dobrze ideę niepodległości, autorytetu i no­ wej religii — islamu; niepodległości — wobec Bagdadu przez ukonstytuowanie silnego i zdyscyplinowanego królestwa na za­ chodzie, autorytetu — drogiego Berberom jak wszystkim rolni­ kom, i religii — przez religijny charakter aparatu politycznego i administracyjnego. Od początku nowe miasto korzysta z napływu dwóch elementów ludności, które na zawsze wycisną swe piętno na jego duszy i wyglądzie: Kairuańczyków uciekających przed prześladowaniami Aghlabitów49, oraz muzułmanów andaluzyj­ skich, wygnanych z Kordoby *. Osiedlili się oni na prawym brze­ gu uedu Fez. To pierwsze zapuszczenie korzeni „andaluzyjskich” ułatwi póź­ niej dalsze imigracje z południa Hiszpanii w czasie Rekonkwisty.

Skąd nazuia Fez? W ludowej tradycji zachowała się w różnych formach i warian­ tach bardzo ładna legenda, która tłumaczy samą nazwę Fez. Kie­ dy Idris II kupił pierwszy teren przeznaczony na budowę przy­ szłego miasta, w celu oznaczenia jego granic kazał otoczyć je bruz­ dą wykopaną przy pomocy motyki zwanej fes lub fas. Miasto mia­ ło przybrać tę nazwę. Według historyka z X wieku, Abu Bakra: „Idris I miał zbudo­ wać miasto Fez (Madinat Fas) na miejscu bagna zarośniętego krza­ kami. Kiedy kopano fundamenty, znaleziono motykę (fas), toteż nazwano je Madinat Fas.” Brzmienie wyrazu Fez (który należa­ łoby wymawiać Fas) zdeformowało się pod wpływem ludowego zwyczaju europejskiego, który przerobił go na Fez. Dla cudzoziem­ ców, trzeba przyznać — nie po to jednak, aby drażnić Fassich ** —

118

* W r. 202 hidżry (816 ery chrześcijańskiej) 800 rodzin wyemigrowało z Kor­ doby do Maroka wskutek poważnych incydentów, jakie wydarzyły się w ich dzielnicy — bared. Od tej nazwy pochodzi wyraz „bario” w języku hiszpań­ skim. Fassi — mieszkańcy Fezu.

wyraz fez oznacza przede wszystkim czerwone nakrycie głowy w kształcie stożka, a nie duchową stolicę Maroka *•* . Lecz Fez produkuje nie tylko fezy. Jego rzemieślnicy i kupcy należą do najzręczniejszych w Maroku. Celują w garbowaniu skór i wyrabianiu przedmiotów skórzanych, w produkcji jedwabiu i wełny. Ceramicy zdobią niebieskimi rysunkami geometrycznymi małe kubki i duże, wklęsłe półmiski. Hafty z Fezu mają światową reputację. Ciężkie brokaty przetykane złotymi nićmi są jeszcze dzisiaj tkane na takich samych krosnach jak te, które rozsławiły Lyon za Ludwika XIV. „Materialna solidność” Fezu i jego nieporównane położenie geo­ graficzne w sercu ogromnej niecki, lekko wznoszącej się pośrodku, musiały przyczynić się do ustalenia jego „solidności duchowej”.

U źródła uduchowienia Ta solidność duchowa sięga czasów Idrisa ibn Abdallaha, świę­ tego człowieka, potomka Proroka, który wskutek kłótni z kalifem Bagdadu Harun al-Raszidem uszedł pod łaskawsze niebo. Po dłu­ giej pieszej wędrówce miał on przybyć do Tangeru w 788 r. i stam­ tąd do masywu Zerhun 50, gdzie miał założyć święte miasto Mulaj Idris. Berberowie z tych okolic, już dość obznajmieni z religią muzułmańską, mieli przyjąć z najwyższym szacunkiem tego czło­ wieka wiekowego, głęboko pokojowego, uczonego w sprawach religii i dającego dowody wielkiej mądrości w rozmowach. Te zalety i wspaniała reputacja pozwoliły mu uzyskać bez wydobycia mie­ cza poddanie Tlemsenu w 789 r. W r. 790 zostaje mianowany imamem Dzięki jego prestiżowi przyłącza się do niego znaczna część plemion Berberów centralne­ go Maroka. Idris nie wszczyna wojen, póki nie jest do tego zmu­ szony, a bitwy wygrywa raczej przez swą wiedzę o ludziach niż przez przewagę w broni. Rozsyła pokojowych misjonarzy wybra­ nych spośród Berberów oddanych islamowi w celu rozpowszech­ nienia nauk Proroka. Historia zaszczyci go mianem Idrisa I, zało­ życiela dynastii Idrysydów i pierwszego króla Maroka. Panował tylko trzy lata, od 788 do 791, lecz wywarł głęboki wpływ na swą epokę. * Fez nie jest jedynym miastem ani krajem, które przekazało swą nazwę nakryciu głowy — istnieje np. kapelusz panama czy „tonkińczyk”. •* Imam, książę wiernych — najwyższy autorytet religijny.

H9

POCHODZENIE IDRYSYDOW Założycieli pierwszej dynastii Maroko

FATIMA-ZOHRA (córka Proroka) poślubia Alego

(mają dwóch synów)

(jeden z wielu synów AL-HASANA)

(córka AL- HOSSEINA) HASAN—* FATIMA

(mają trzech synów)

ABDALLAH AL-KAMIL

IDRIS

Osiada w Maroku i żem się

I

z

KENZĄ berberyjka.

IDRIS II założyciel FEZU

Przedwczesna śmierć wielkiego Idrisa jest zagadkowa. Twier­ dzono, że został otruty przez emisariusza kalifa Bagdadu pomimo czujności swego wiernego towarzysza Raszida, wyzwolonego nie­ wolnika. To Raszid utrzymuje po jego śmierci w posłuszeństwie plemiona aż do chwili urodzenia dziecka oczekiwanego przez Kenzę, berberyjską nałożnicę Idrisa. Zagadkowe jest również to ma­ cierzyństwo, obszernie omawiane przez współczesnych i przez kro­ nikarzy. Zagadkowa jest wreszcie ta regencja sprawowana roz­ tropnie i z powodzeniem przez byłego niewolnika. W r. 803 młodociany Idris II wstępuje na tron w wieku dzie­ sięciu lat. W r. 808 sprowadza się do Fezu, pierwszego miasta w Maroku całkowicie muzułmańskiego, którego architekci nie mu­ szą zbierać kamieni pozostałych po budowlach rzymskich i chrze­ ścijańskich. Idris II, dziedzic zaszczytnej baraki swego ojca i berberyjskiej krwi matki, stara się utrzymać równowagę między Ara­ bami przybyłymi ze wschodu i plemionami tubylczymi. Powięk­ szy on pokojowe zdobycze zapoczątkowane przez ojca i rozpow­ szechni wiarę muzułmańską w całym środkowym Maroku aż do podnóży Wysokiego Atlasu. Fez żyje dzięki niemu od pierwszych dni w uniesieniu zdobywania dusz. Idris II po dwudziestu pięciu latach panowania przez ironię niesprawiedliwego losu zmarł udławiwszy się winogronami. Historycy nie omieszkają zauważyć, że w ciągu kilku lat zmarli ,,w dziwny sposób” nie tylko obaj Idrisi, ale również od­ dany im regent Raszid. Ta potrójna śmierć musiała pozostawić u ludu marokańskiego rodzaj frustracji, która skłoniła go do osta­ tecznego oddalenia się od Bagdadu. Powstało poczucie narodowe, które skierowało ich uwagę już nie na wschód, lecz na południe i północ. Na południu było wiele dusz do zdobycia. Na północy oczeki­ wała ich Andaluzja, raj Allaha.

Raj andaluzyjski Nie należy zapominać, że liczne zwycięstwa w Hiszpanii i na południu Galii ogromnie podniosły prestiż islamu w umysłach Ber­ berów. Dla Berberów, dopiero niedawno nawróconych na wiarę muzułmańską, uczestnictwo w podbojach w Andaluzji i poza Pire­ nejami było niezmiernie pociągające: przyczyniały się do tego upiększane opowieści przybywających stamtąd żołnierzy, wiado­ mości o operacjach bojowych, ubrane przez kronikarzy w formę

121

fantastycznych epopei, podawane z ust do ust plotki o bajecznych łupach, a także zew Andaluzji, którą Berberowie na swej często niewdzięcznej ziemi wyobrażali sobie jako raj Allaha. W pałacach i ogrodach Fezu, podobnie jak w Kordobie i Sewilli, wyczuwa się to ustawiczne poszukiwanie raju opisanego we wzniosłych słowach Koranu: „Wieczna wiosna utrzymuje zieleń ogrodów, gdzie szu­ mią strumienie wyśmienitej wody, strumienie mleka, strumienie wina, strumienie miodu płynące w głębokim cieniu drzew. Pach­ nące gaje zapraszają błogosławionego do marzeń przy szmerze fontanny, jeżeli nie woli odpoczywać w pawilonie z masy perło­ wej, rubinów i hiacyntu. Wspaniałe mięsa i rzadkie owoce żywią sługę Allaha, nie na­ sycając go. Jedzcie i pijcie, powiedział Pan, w nagrodę za wasze czyny na ziemi. Siedemdziesiąt dwie nieśmiertelne nimfy będą po­ słuszne głosowi wierzącego i przez swe melodyjne śpiewy wzmogą jeszcze jego rozkosz.” Wyobraźnię wierzącego pociągały więc nie tylko radości du­ chowe, lecz także najbardziej wyszukane nagrody doczesne. To, że muzułmanie zbudowali w Andaluzji przepiękne pałace i ogrody, nie stanowi żadnej zagadki, po prostu chcieli być w raju już za życia. Po powierzchownym podboju nadszedł podbój w głąb, po lasach dzid — lasy marmurowych kolumn. Berber z Maghrebu, zawsze chciwy bogactw, marzył o tym, aby pewnego dnia zaciągnąć się do wojska w Andaluzji i marzenie to umacniała zarówno jego wiara, jak i zdrowy rozsądek.

Mit andaluzyjski

122

Kiedy ktoś nie uprzedzony przybywa do Fezu, uderza go zna­ czenie, jakie mają tu nazwy „Andaluzja”, „andaluzyjski”, które tak często wracają w rozmowie. Jest tu oczywiście dzielnica Andaluzyjczyków, meczet Andaluzyjczyków, ale także tradycje andalu­ zyjskie, andaluzyjska muzyka, andaluzyjska kuchnia. Zostałem wtajemniczony w „mit andaluzyjski” przez pewnego fezyjczyka ze starszej generacji, serdecznego mego przyjaciela, który zaprosił mnie do siebie na przyjęcie wkrótce po moim przy­ byciu do Maroka. Był to jeden z moich pierwszych kontaktów ze środowiskiem marokańskim. Dom mojego przyjaciela stał przy wąskiej, prowadzącej pod górę uliczce, po której ustawicznie krzątali się tragarze, a małe osioł­

ki przenosiły wapniaki lub długie pnie pachnących cedrów. Drzwi z ciemnego drzewa, ozdobione wypukłym wzorem geometrycznym, nabijane grubymi ćwiekami, osłonięte daszkiem z zielonych da­ chówek, były jedyną ozdobą ślepego muru fasady koloru jasnej ochry, dominującego w całym Fezie. Po dłuższej chwili (musiałem widocznie przyjść za wcześnie) drzwi się lekko uchyliły, za nimi dostrzegłem tylko parę szero­ ko rozwartych, błyszczących, figlarnych i zdziwionych oczu ma­ łej Murzyneczki. Ledwo wymieniłem swoje nazwisko, drzwi zatrzasnęły się na nowo na dłuższą chwilę. Pomyślałem sobie, że to nie bardzo grzecznie dać tak wyczekiwać na ulicy zaproszone­ mu gościowi. Później dowiedziałem się o przyczynie tego czeka­ nia pod drzwiami, które często zdarza się, gdy się jest zaproszo­ nym w Maroku. Zanim człowiek nie znany najbliższej rodzinie wejdzie do domu, trzeba „zrobić drogę”: „saib-trik”. Operacja po­ lega (powinienem był powiedzieć — polegała, bo młode pokolenie nie uprawia już tego zwyczaju) na zebraniu wszystkich osób płci żeńskiej w pokoju lub części domu dla nich przeznaczonej, aby gość nie mógł ich zobaczyć. Zgromadzenie na małej przestrzeni kobiet, które przebywały w różnych izbach domu z dziećmi, robo­ tami ręcznymi i filiżankami herbaty wymaga pewnego czasu, mi­ mo nawoływań pana domu i klaskania w dłonie. Czeka on, aby ustały hałasy, bieganina i gadanie, i wtedy dopiero, prostując się w swej dżellabie, kieruje się ku drzwiom na przyjęcie gościa. Po wylewnych serdecznościach w przedpokoju mój gospodarz o pięknej postawie, w dżellabie z cienkiej, prawie przezroczystej białej wełny, zaprosił mnie w głąb domu. Znalazłem się w małym ziemskim raju, kontrastującym z surową fasadą domu: wdzięczne kolumnady, marmurowe sadzawki, drzewa pomarańczowe, kwia­ ty, śpiew ptaków; powietrze przepełnione było zapachem jaśminu i drzewa sandałowego. Oczekując gości, gospodarz powiedział mi: „Jestem zadowolony, że pan przyszedł trochę wcześniej, będziemy mogli porozmawiać o Fezie.” Jak wielu Fassich odznaczał się miłością do swego mia­ sta; należał do rodziny patrycjuszowskiej, której męscy potomko­ wie z pokolenia na pokolenie prowadzili rodzinne przedsiębiorstwa handlowe lub pełnili funkcje w administracji publicznej — maghzenie. „Widzi pan — ciągnął dalej doskonałą francuszczy­ zną — trzeba dłuższy czas przebywać w Fezie, aby poznać jego stare rodziny, jego tradycje artystyczne i rzemieślnicze; trzeba snuć rozmyślania w jego ogrodach, czytać filozofów i poetów arab- 123

skich, poznać istotę i ducha religii muzułmańskiej. Fez jest wielką damą, która nie oddaje się tak łatwo; tak, wielką damą o orien­ talnym obliczu i czystym sercu, w andaluzyjskiej szacie.” Nie mogłem powstrzymać się od lekkiego gestu zdziwienia; od chwili mego przybycia do Fezu — tego samego ranka — zdąży­ łem już usłyszeć o przeróżnych rzeczach andaluzyjskich. Skorzy­ stałem z okazji, aby poprosić o wyjaśnienie. „Kiedy my, Fezyjczycy, mówimy o Andaluzji, nie dotyczy to dzisiejszej prowincji hiszpańskiej. Dla nas Andaluzja jest symbolem cywilizacji arab­ skiej, która rozwinęła się najpełniej w Grenadzie, Kordobie, Se­ willi — podobnie zresztą jak w Fezie czy Marrakeszu — od XI do XV wieku. W czasie kiedy Europa poszukiwała swej drogi na ciem­ nych szlakach feudalnego średniowiecza, Andaluzja, uniwersytet w Kordobie, tak jak tutaj uniwersytet Karawijin, były ośrod­ kami grupującymi artystów, uczonych, filozofów ze wszystkich stron świata arabskiego. Głosili oni nauki wyprzedzające o dwa wieki to, co w Europie nazywa się Odrodzeniem. W czasie chrze­ ścijańskiej Rekonkwisty w końcu XV wieku, nasi przodkowie w Fezie, bardzo związani już z Andaluzją, przyjęli muzułmańską elitę wypartą z Hiszpanii: teologów, architektów, doktorów, ma­ larzy, muzyków. Większość z nich była przedtem zadomowiona na muzułmańskich ziemiach Hiszpanii od lat, niekiedy od pokoleń. W Fezie spotkali innych emigrantów, którzy wcześniej opuścili Hiszpanię i którzy założyli już dzielnicę andaluzyjską ze swym meczetem.” Podczas gdy rozmyślałem o wielkich czasach Grenady i Kordoby, mój przyjaciel witał gości. Zauważyłem od razu, że Marokań­ czycy liczący ponad pięćdziesiąt lat byli ubrani w sposób trady­ cyjny, w spływające białe szaty i fezy, które nazywają się tu tarbusz. Młodsi ludzie nosili się po europejsku; kobiet było wśród gości niewiele. Co do kobiet domowych, odgadywało się raczej, niż widziało, ich sylwetki przemykające się za kulisami w kierunku kuchni, gdzie przygotowywały herbatę i ciasta. Uderzyła mnie bladość twarzy zebranych gości. Wokoło bród starszych ludzi skóra była delikatna i mlecznobiała; cera lilioworóżana, powiedziałaby moja matka. Ten kolor skóry też musiał być andaluzyjski. Sniadość i ostre rysy mauretańskich zdobywców Hiszpanii nie przetrwały kilku wieków wyrafinowanego trybu ży­ cia wielu pokoleń, chronionych przed żarem słońca w chłodnym cieniu pałaców Grenady i Sewilli, a także Fezu. 121 Obserwowanie barwy skóry nie pozwoliło mi dostrzec, że w sa-

łonie usadowiła się nowa grupa gości — muzykanci, którzy skrom­ nie usiedli z boku pod arkadami patio. Było ich dziewięciu, sie­ dzieli pod ścianą z rozstawionymi kolanami; jednego z nich od­ wróconego bokiem, gospodarz wskazał mi jako znanego dyrygenta: rais el-Dżawk. Instrumenty składały się z dwóch lutni, cytry i dwóch skrzypiec, na których muzykanci grali trzymając je pio­ nowo oparte na udach. Mieli także instrumenty perkusyjne — taridża i derbuka, rodzaj tamburynów, których skóra naciągnięta jest na ceramiczne rury.

Muzyka andaluzyjska Zostałem od razu oczarowany. Wydawało się, że melodia, orien­ talna z inspiracji, kreśli łagodne łuki, sploty i arabeski, które przypominały delikatność i harmonię plafonów Alhambry. Rytm, bardzo wyrazisty, podkreślał tę eteryczną muzykę. Melodie, ryt­ my, śpiewy, instrumenty pochodzenia orientalnego, w szczególno­ ści z Bagdadu, nabrały na muzułmańskim zachodzie nowej siły. Dowiedziałem się ku memu zdumieniu, że ta muzyka nigdy nie była zapisana. Wieść głosi, że w szczytowym okresie cywilizacji andaluzyjskiej istniało trzysta różnych tematów, trzysta różnych melodii. Z tego repertuaru przekazywanego z ojca na syna poprze: pokolenia miało pozostać obecnie tylko około stu melodii. Wyjaśnił mi to mój przyjaciel i dodał: „Muzyka andaluzyjska wprowadza nas w nastrój euforii, daje nam wielką radość we­ wnętrzną. Radość ta zmieszana jest z nostalgią: tęsknotą do wiel­ kiej przeszłości, do której jesteśmy nade wszystko przywiązani. Możemy słuchać tej muzyki z pełnym skupieniem, albo też po prostu, jak dziś wieczór, jako dźwiękowego tła przyjęcia. Stwarza w każdym razie atmosferę szlachetności i wyrafinowania inte­ lektualnego. Powstała ona w świadomości wielu geniuszów mu­ zycznych islamu, a rozkwitła na muzułmańskim Zachodzie. Bardzo polubiłem tę muzykę, którą Europejczycy uważają czę­ sto za zbyt monotonną. Wyobraża ona dla mnie niezwykle pocią­ gający kraj — Andaluzję, w której żyłbym chętnie wtedy, kiedy była zamieszkana przez Andaluzyjczyków. Obudzili we mnie i roz­ winęli to uczucie tacy przewodnicy jak mój pierwszy przyjaciel, którego później straciłem z oczu, a także takie wybitne umysły jak rektor uniwersytetu w Rabacie Si Mohammed el-Fassi i pi­ sarz Ahmed Sefrioui. Dzięki nim zresztą kanony tej muzyki, zwa­ nej obecnie klasyczną, są przedmiotem transkrypcji, nad którą

125

pracuje pewien francuski profesor muzyki, zarazem artysta i uczo­ ny. Oddaje on się temu pięknemu zadaniu z dala od zgiełku, w starej kasbie Udaja w Rabacie. Muzyka andaluzyjska, zwana klasyczną, nie jest muzyką ludo­ wą, należy do innej kategorii, lecz z racji wpływu, jaki wywarła w Maroku na folklor wielkich przestrzeni i miast, warto ją zacho­ wać we właściwym jej klimacie. Należy też podkreślić, jak silny wpływ wywarła i wywiera nadal na sztukę muzyczną południowej Hiszpanii. W canto flamenco i sewilskiej saeta zauważyć można całe frazy melodyczne pochodzące z dawnej tradycji arabskiej. Skoro jesteśmy przy temacie artystycznym, dlaczego nie spoj­ rzeć na mit andaluzyjski z innej strony? To nie Maroko powinno tęsknić za Andaluzją, lecz Andaluzja za Marokiem. Sztuka arab­ skiej Andaluzji jest właściwie sztuką marokańską. Za często po­ wtarzano w pewnej epoce zdania w rodzaju: „To chrześcijanie stworzyli dla Arabów najpiękniejszą formę ich sztuki”, albo: „Do­ piero w kraju chrześcijańskim nastąpił piękny rozwój sztuki arab­ skiej”, itd. Taka koncepcja, związana oczywiście z pewną polityką, była bardzo rozpowszechniona i silnie zakorzeniona. Sztuka, nie­ słusznie zwana hispano-mauretańską, nie narodziła się wskutek zetknięcia się sztuki wschodnioa rabski ej z Andaluzją, lecz z wcze­ śniejszego zetknięcia się tej sztuki z tradycjami berberyjskimi. Mi­ naret o przekroju kwadratowym, charakterystyczny dla Maroka, lecz nie znany na Wschodzie, jest najlepszym przykładem. Ma on smukłe linie symbolizujące orientalne uduchowienie, lecz również solidną geometryczną kwadratową podstawę, typowo berberyjską. Ten typ minaretu upowszechnił się w Andaluzji. Cóż można powiedzieć o pierwszeństwie kanonów artystycz­ nych? Dekoracje almorawidzkie meczetu Karawijin nie były prze­ cież „madę in Spain”. To odziani w niebieskie woale budowniczo­ wie Imperium, przybyli z pustyni ze swymi wielbłądami, stwo­ rzyli pierwsi królestwo marokańskie, którego prowincją była An­ daluzja rządzona z Marrakeszu i poddana jego wpływom. A pod panowaniem Merynidów to uniwersytet w Fezie roztaczał opiekę nad uniwersytetem w Kordobie. Blaski muzułmańskiej Andaluzji są w rzeczywistości blaskami Maroka.

Magia i czary w Maroku

Weź soli, będźwinu, blekotu, drew­ na topoli i pokrzywy, włóż je do podgrzewanego kociołka mówiąc: ,.Pozdrawiam cię, będźwinie! Ludzie nazywają cię będźwinem, lecz ja na­ zywam cię potężnym Dżennunem. Przyprowadź mi z powrotem z sied­ miu ulic i z siedmiu kawiarń Mo­ hammeda, syna Zobidy, mego uko­ chanego, który mnie porzucił.”

Kiedy dzisiaj przybywa się z Maroka do Bejrutu albo do Tunisu, Kairu lub Konstantynopola, oczy — szczególnie kobiet — zaczy­ nają silniej błyszczeć z niepokoju i ciekawości na tę wiadomość. Maroko ma bowiem reputację kraju, w którym spotyka się naj­ lepszych magów i gdzie praktykuje się jeszcze dziwne rytuały cza­ rów, gdzie można otrzymać niezawodne recepty na zdobycie i przy­ wiązanie kobiety, na powodzenie w interesach lub... pozbycie się wroga. Już w XVI wieku Leon Afrykańczyk, przebywając w Fezie, sporządził spis niezliczonych czarodziei, wróżbitów i czarnoksięż­ ników, oddających się swej sztuce. Pisarz twierdzi, że liczni astro­ lodzy, wróżbici i geomanci przebywali stale w pałacu królewskim, związani z dworem. Co prawda od XVI wieku dominujący wpływ magów i czarowników wśród ludności znacznie zmalał. Jednak Maroko było niewątpliwie ziemią wybraną starożytnych praktyk, które z czasem, zdeformowane i osłabione, stały się karykaturą tego, co niegdyś było wiedzą. Obecnie, kiedy młode pokolenie pragnie oczyścić tę mętną sfe­ rę podświadomości ludowej, pomyślałem, że nawet jeśli chodzi tylko o karykatury dawnej wiedzy, zasługują one na poważną obserwację, gdyż mają według mnie takie same cenne cechy jak wszystkie pozostałości przeżytych form. Z tego punktu widzenia magia i czary w Maroku stanowiły dla mnie tak samo pasjonują­ cy temat badań jak dla innych ślepe ryby z podziemnych uedów lub pozostałości flory na pograniczu Sahary. Pozostaje do wyjaśnienia reputacja Maroka w tej dziedzinie, za­ razem mętna i zaszczytna. Jest istotnie zagadkowe, dlaczego na

127

skrajnym zachodzie Morza Śródziemnego, z dala od Bliskiego Wschodu, który był kolebką religii i antyreligii, ziemia marokań­ ska zdobyła taką sławę.

Pochodzenie magii Zastanawiające jest, że w Maroku granica między praktykami dozwolonymi a tymi, które są przez religię zakazane, jest dość nie­ wyraźna. W zasadzie wydaje się, że są dwa rodzaje czarowników: jedni z nich odwołują się do siły boskiej, dążą do świętości i usi­ łują uzdrawiać wzywając pomocy wszechmocnego Allaha, inni, prawdziwi czarownicy, odwołują się do mocy piekielnych. Dobry •czarownik, który dąży do świętości, osiąga czystość przez post i modlitwę; praktykuje pewien rodzaj fakiryzmu, pogardzając cia­ łem i zajmując się wyłącznie duszą i umysłem. Natomiast „zły czarownik obraża religię. Odmawia modlitwę na odwrót, wykonu­ je ablucje uryną, używa w swych filtrach nieczystych substancji: krwi z menstruacji, moczu osła, ekskrementów, czyni źle i używa metod godnych potępienia”.* Jednakże w rzeczywistości różnica między tym, co jest dozwolone, a tym co jest haram (nieczyste), jest czasami tak subtelna, że taleb (wtajemniczony, uzdrawiacz, mag) cieszy się często wielkim szacunkiem społeczności miejskiej lub wiejskiej, podczas gdy jego „formacja” i praktyki wydają się wywodzić z antyreligii. W ogóle należy odróżnić magię od czarownictwa. Właściwa ma­ gia, której praktyki i technika są dziwnie do siebie podobne w wie­ lu krajach, jest chwilami „tolerowana” przez religię, podczas gdy czarownictwo jest formalnie potępione zarówno przez chrześci­ jaństwo, jak i przez islam. Już kardynał Richelieu formułował w swym rytuale diecezjal­ nym subtelne różnice na ten temat: „Magia jest sztuką osiągania skutków przy pomocy siły diabelskiej. Czarowanie, czyli rzucanie uroków, jest sztuką szkodzenia ludziom poprzez moce diabelskie. Różnica między magią a czarownictwem polega na tym, że magia ma na celu popisywanie się, a czarownictwo — szkodzenie.” Ojcostwo magii przypisuje się często Zoroastrze. Lecz w czasach Zoroastry magia była prawdopodobnie tylko kodyfikacją praktyk i-8

* Według dzieła dr Emila Mauchamp Sorcellerie au Maroc, wydanego po śmierci autora.

vll e> flo u 11 y O o ° G° fj n $8 o °

l

o ©

o

o