Przewodnik dla dryfujących. Antologia sytuacjonistycznych tekstów o mieście 9788362418510

Zbiór sytuacjonistycznych tekstów o mieście pod redakcją Mateusza Kwaterko i Pawła Krzaczkowskiego prowadzi czytelników

271 5 12MB

Polish Pages 509 Year 2015

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Table of contents :
Mateusz Kwaterko
Bojownicy Szwambranii 13

Paweł Krzaczkowski, Mateusz Kwaterko
Nota edytorska 29

CZĘŚĆ PIERWSZA
HEROICZNE POCZĄTKI 31

Gilles Ivain
Zarys nowej urbanistyki 33

Psychogeograficzna zabawa tygodnia 41

Guy-Ernest Debord
Ćwiczenie psychogeograficzne 42

Henry de Béarn, André-Frank Conord, Mohamed Dahou,
Guy-Ernest Debord, Jacques Fillon, Patrick Straram, Gil J. Wolman
w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej
Bez wspólnej miary 44

A[ndré]-F[rank] Conord
Budowa slumsów 45

Michèle-I[vich] Bernstein, André-Frank Conord, Mohamed
Dahou, G[uy]-E[rnest] Debord, Jacques Fillon, Gil J. Wolman
w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej
Minimum życiowe 46

Nadciągająca planeta 48

Międzynarodówka Letrystyczna
Drapacze chmur od korzeni 49

Międzynarodówka Letrystyczna
Odpowiedź na ankietę belgijskiej grupy surrealistycznej:
Jakie znaczenie ma dla Was pojęcie poezji? 51

Michèle-I[vich] Bernstein, André-Frank Conord, Mohamed Dahou,
Guy-Ernest Debord, Jacques Fillon, Véra, Gil J. Wolman
w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej
„...Nowa idea w Europie” 53

Niszczą ulicę Sauvage 55

Pacykarze 56

Ulica Morillons 36 59

Michèle Bernstein
Dryfowanie na taksometrze 60

W oczekiwaniu na zamknięcie kościołów 61

Bezrobotna Ariadna 62

Najtrwalsze kolonie 63

Michèle Bernstein, M[ohamed] Dahou, Véra, Gil J. Wolman
w imieniu pisma „Potlatch”
Główny kierunek 65

G[uy]-E[rnest] Debord, Jacques Fillon
Rok 1954 w skrócie 66

Asger Jom
Architektura życia 67

Michèle Bernstein
Skwer Missions Étrangères 69

Guy-Ernest Debord
Architektura i gra 71

Dalsze dryfowanie 74

Guy-Ernest Debord
Wstęp do krytyki geografii miejskiej 7s

Michèle Bernstein, G[uy]-E[rnest] Debord, Gil J. Wolman
w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej
Letrystyczna interwencja. List protestacyjny
wysłany do redaktora naczelnego „Timesa” 82

Niech żyją współczesne Chiny 84

W różnych zakątkach Europy 85

Dom do wywoływania strachu 86

Raz-dwa 87

Zuchwały plan 88

O funkcji literatury 89

Projekt racjonalnego upiększenia Paryża 90

Inteligentna panorama awangardy pod koniec 1955 roku 94

Jacques Fillon
Racjonalny opis Paryża
(Trasa na użytek agencji podróży nowego typu) 105

Tak się zmienia kształt miasta 107

Zbliżamy się pomalutku 109

Mohamed Dahou w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej
Koniom lżej 110

Dobry przykład 111

Teksty wystąpień Constanta i Gila Wolmana w czasie
I Międzynarodowego Kongresu Niezależnych Artystów
w Albie (2-8 września 1956) 112

Constant
Jutro życie zamieszka w poezji 222

Wystąpienie Gila Wolmana,
delegata Międzynarodówki Letrystycznej 114

Platforma z Alby 118
Guy-Ernest Debord

Teoria dryfu 122

Dwa sprawozdania z dryfów 130

Umiejscownienie Kontynetu Contrescarpe.
Monografia sporządzona przez Grupę Badań
Psychogeograficznych Międzynarodówki Letrystycznej 139

Komitet organizacyjny Prowizorycznego Kongresu
na rzecz Psychogeograficznego Rozczłonkowania
Londyńskiej Aglomeracji
Zapowiedź Prowizorycznego Kongresu
na rzecz Psychogeograficznego Rozczłonkowania
Londyńskiej Aglomeracji 144

Mjichele] Bernstein, Constant, Mjohamed] Dahou,
G[uy]-E[rnest] Debord, J [aeques] Fillon,
G[iuseppe] [Pinot-]Gallizio, A[sger] Jorn, R[alph] Rumney,
P[iero] Simondo, E[lena] Verrone, G[il] J. Wolman
w imieniu Międzynarodowego Ruchu
na rzecz Bauhausu Wyobraźni
List otwarty do kuratorów
Mediolańskiego Triennale Sztuki Przemysłowej 146

[Asger] Jorn, [Guy] Debord
List do Ettore Sottsassa 148

Guy Debord
List do Ralpha Rumneya 149

Guy Debord
Projekt labiryntu edukacyjnego 150

Guy Debord
Raport o konstruowaniu sytuacji, warunkach organizacyjnych
i planowanych działaniach międzynarodowego nurtu
sytuacjonistycznego 152

CZĘŚĆ DRUGA
KULMINACYJNY PUNKT ATAKU 181

Walka o kontrolę nad nowymi technikami warunkowania 183

Wstępne problemy konstrukcji sytuacji 186

Definicje 190

II Konferencja Międzynarodówki Sytuacjonistycznej 193

Wenecja pokonała Ralpha Rumneya 194

Informacje sytuacjonistyczne (Fragment) 196

Abdelhafid Khatib
Próba psychogeograficznego opisu dzielnicy Hal 197

O naszych środkach i perspektywach 206

Constant, [Guy] Debord
Deklaracja amsterdamska 211

Guy Debord
Constant i droga urbanistyki jednościowej 213

Guy Debord
Ekologia, psychogeografia
i przekształcenie środowiska miejskiego 221

Pierwsze makiety urbanistyki jednościowej 229

Constant
Nadchodząca wielka gra 230

Poprawki do jedenastopunktowej
deklaracji amsterdamskiej 233

Urbanistyka jednościowa pod koniec lat pięćdziesiątych 234

Informacje sytuacjonistyczne (Fragment) 241

III Konferencja Międzynarodówki Sytuacjonistycznej
w Monachium 242

Dyskusja na temat apelu do rewolucyjnych
intelektualistów i artystów 248

André Frankin
Platforma rewolucji kulturowej 253

Constant
Raport otwierający konferencję w Monachium 255

A[nton] Alberts, Armando, Constant, Har Oudejans
Pierwsze oświadczenie holenderskiej sekcji
Międzynarodówki Sytuacjonistycznej 259

Giuseppe Pinot-Gallizio
Przemówienie o malarstwie przemysłowym
i jednościowej sztuce stosowanej 263

[Guy] Debord
Sytuacjonistyczne stanowisko w kwestii ruchu drogowego 271

Constant
Nowe miasto dla nowego życia 274

Constant
Ku urbanistyce jednościowej 279

Die Welt als Labyrinth 282

Constant
Opis żółtej strefy 287

Informacje sytuacjonistyczne (Fragment) 292

Sytuacjonistyczna granica 293

Postanowienie w kwestii Biura Urbanistyki Jednościowej 297

Informacje sytuacjonistyczne (Fragment) 298

Krytyka urbanistyki 300

Attila Kotányi, Raoul Vaneigem
Wstępny program Biura Urbanistyki Jednościowej 310

Raoul Vaneigem
Uwagi wymierzone w urbanistykę 315

[Guy] Debord, [Raoul] Vaneigem, [Attila] Kotányi
Tezy o Komunie Paryskiej 323

Geopolityka hibernacji 330

Ankieta Region paryski pod koniec stulecia
i odpowiedź Guy Deborda 345

Główna Delegatura Okręgu Paryskiego
Region paryski pod koniec stulecia. Ankieta 345

Guy Debord
Notatka o ankiecie Region paryski pod koniec stulecia
(Na użytek Henriego Lefebvre’a) 348

Uwe Lausen
Nowość i powtórzenie w skonstruowanej sytuacji 353

Destrukcja RSG-6 360

Guy [Debord]
List do duńskiego sytuacjonisty Jeppesena Victora Martina
dotyczący przygotowywanej wystawy Destrukcja RSG-6
w duńskim mieście Odense 360

Guy Debord
Sytuacjoniści i nowe formy działań w polityce i sztuce 364

Urbanistyka jako wola i jako przedstawienie 374

Kwestionariusz 377

Powrót Karola Fouriera 386

Guy Debord
Zagospodarowanie terytorium 388

CZĘŚĆ TRZECIA
WZNIOSŁE ROZPROSZENIE 395

Constant, Aido van Eyck
Na rzecz koloryzmu przestrzennego 397

Ettore Sottsass
Na rzecz Bauhausu wyobraźni,
przeciw Bauhausowi pozornemu 401

Friedensreich Hundertwasser
Manifest pleśni przeciwko racjonalizmowi w architekturze 410

Giinther Feuerstein
Tezy na temat architektury incydentalnej 418

Constant
Urbanistyka jednościowa 423

Constant
Nowa urbanistyka 440

Constant
Dialog z samym sobą na temat New Babylon 446

Guy Debord
O dzikiej architekturze 451

Guy Debord
Panegiryk (Fragment) 455



Paweł Krzaczkowski
Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji 463

Notki biograficzno-psychogeograficzne
(O wybranych autorach) 497
Opracował Mateusz Kwaterko
Recommend Papers

Przewodnik dla dryfujących. Antologia sytuacjonistycznych tekstów o mieście
 9788362418510

  • Commentary
  • Bibuła
  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

PRZEWODNIK DLA DRYFUJĄCYCH ANTOLOGIA SYTUACJONISTYCZNYCH TEKSTÓW O MIEŚCIE

Wybór i przekład Mateusz Kwaterko Paweł Krzaczkowski

*

bęc zmiana

SPIS RZECZY Mateusz Kwaterko

Bojownicy Szwambranii 13 Paweł Krzaczkowski, Mateusz Kwaterko

Nota edytorska 29

CZĘŚĆ PIERWSZA

HEROICZNE POCZĄTKI Gilles Ivain

Zarys nowej urbanistyki 33

Psychogeograficzna zabawa tygodnia 41 Guy-Ernest Debord

Ćwiczenie psychogeograficzne 42 Henry de Béarn, André-Frank Conord, Mohamed Dahou, Guy-Ernest Debord, Jacques Fillon, Patrick Straram, Gil J. Wolman w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej

Bez wspólnej miary 44 A[ndré]-F[rank] Conord

Budowa slumsów 45 Michèle-I[vich] Bernstein, André-Frank Conord, Mohamed Dahou, G[uy]-E[rnest] Debord, Jacques Fillon, Gil J. Wolman w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej

Minimum życiowe 46 Nadciągająca planeta 48 Międzynarodówka Letrystyczna

Drapacze chmur od korzeni 49 Międzynarodówka Letrystyczna

Odpowiedź na ankietę belgijskiej grupy surrealistycznej: Jakie znaczenie ma dla Was pojęcie poezji? 51

4

Michèle-1 [vich] Bernstein, André-Frank Conord, Mohamed Dahou, Guy-Ernest Debord, Jacques Fillon, Véra, Gil J. Wolman w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej

„...Nowa idea w Europie” 53 Niszczą ulicę Sauvage 55 Pacykarze 56

Ulica Morillons 36 59 Michèle Bernstein

Dryfowanie na taksometrze 60 W oczekiwaniu na zamknięcie kościołów 61

Bezrobotna Ariadna 62 Najtrwalsze kolonie 63 Michèle Bernstein, M[ohamed] Dahou, Véra, Gil J. Wolman w imieniu pisma „Potlatch”

Główny kierunek 65 G[uy]-E[rnest] Debord, Jacques Fillon

Rok 1954 w skrócie 66 Asger Jom

Architektura życia 67 Michèle Bernstein

Skwer Missions Étrangères 69 Guy-Ernest Debord

Architektura i gra 71 Dalsze dryfowanie 74 Guy-Ernest Debord

Wstęp do krytyki geografii miejskiej 7s

5

Michèle Bernstein, G[uy]-E[rnest] Debord, Gil J. Wolman w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej

Letrystyczna interwencja. List protestacyjny wysłany do redaktora naczelnego „Timesa” 82 Niech żyją współczesne Chiny 84

W różnych zakątkach Europy 85

Dom do wywoływania strachu 86 Raz-dwa 87

Zuchwały plan 88 O funkcji literatury 89 Projekt racjonalnego upiększenia Paryża 90

Inteligentna panorama awangardy pod koniec 1955 roku 94 Jacques Fillon

Racjonalny opis Paryża (Trasa na użytek agencji podróży nowego typu) 105 Tak się zmienia kształt miasta 107

Zbliżamy się pomalutku 109 Mohamed Dahou w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej

Koniom lżej 110 Dobry przykład 111

Teksty wystąpień Constanta i Gila Wolmana w czasie I Międzynarodowego Kongresu Niezależnych Artystów w Albie (2-8 września 1956) 112 Constant

Jutro życie zamieszka w poezji 222

Wystąpienie Gila Wolmana, delegata Międzynarodówki Letrystycznej 114

6

Platforma z Alby 118 Guy-Ernest Debord

Teoria dryfu 122

Dwa sprawozdania z dryfów 130

Umiejscownienie Kontynetu Contrescarpe. Monografia sporządzona przez Grupę Badań Psychogeograficznych Międzynarodówki Letrystycznej 139 Komitet organizacyjny Prowizorycznego Kongresu na rzecz Psychogeograficznego Rozczłonkowania Londyńskiej Aglomeracji

Zapowiedź Prowizorycznego Kongresu na rzecz Psychogeograficznego Rozczłonkowania Londyńskiej Aglomeracji 144 Mjichele] Bernstein, Constant, Mjohamed] Dahou, G[uy]-E[rnest] Debord, J [aeques] Fillon, G[iuseppe] [Pinot-]Gallizio, A[sger] Jorn, R[alph] Rumney, P[iero] Simondo, E[lena] Verrone, G[il] J. Wolman w imieniu Międzynarodowego Ruchu na rzecz Bauhausu Wyobraźni

List otwarty do kuratorów Mediolańskiego Triennale Sztuki Przemysłowej 146 [Asger] Jorn, [Guy] Debord

List do Ettore Sottsassa 148 Guy Debord

List do Ralpha Rumneya 149 Guy Debord

Projekt labiryntu edukacyjnego 150 Guy Debord

Raport o konstruowaniu sytuacji, warunkach organizacyjnych i planowanych działaniach międzynarodowego nurtu sytuacjonistycznego 152

7

CZĘŚĆ DRUGA

KULMINACYJNY PUNKT ATAKU Walka o kontrolę nad nowymi technikami warunkowania 183 Wstępne problemy konstrukcji sytuacji 186

Definicje 190

II Konferencja Międzynarodówki Sytuacjonistycznej 193

Wenecja pokonała Ralpha Rumneya 194

Informacje sytuacjonistyczne (Fragment) 196 Abdelhafid Khatib

Próba psychogeograficznego opisu dzielnicy Hal 197

O naszych środkach i perspektywach 206 Constant, [Guy] Debord

Deklaracja amsterdamska 211 Guy Debord

Constant i droga urbanistyki jednościowej 213 Guy Debord

Ekologia, psychogeografia i przekształcenie środowiska miejskiego 221 Pierwsze makiety urbanistyki jednościowej 229 Constant

Nadchodząca wielka gra 230

Poprawki do jedenastopunktowej deklaracji amsterdamskiej 233 Urbanistyka jednościowa pod koniec lat pięćdziesiątych 234

Informacje sytuacjonistyczne (Fragment) 241 III Konferencja Międzynarodówki Sytuacjonistycznej w Monachium 242

8

Dyskusja na temat apelu do rewolucyjnych intelektualistów i artystów 248 André Frankin

Platforma rewolucji kulturowej 253 Constant

Raport otwierający konferencję w Monachium 255 Ajnton] Alberts, Armando, Constant, Har Oudejans

Pierwsze oświadczenie holenderskiej sekcji Międzynarodówki Sytuacjonistycznej 259 Giuseppe Pinot-Gallizio

Przemówienie o malarstwie przemysłowym i jednościowej sztuce stosowanej 263 [Guy] Debord

Sytuacjonistyczne stanowisko w kwestii ruchu drogowego 271 Constant

Nowe miasto dla nowego życia 274 Constant

Ku urbanistyce jednościowej 279 Die Welt ais Labyrinth 282 Constant

Opis żółtej strefy 287

Informacje sytuacjonistyczne (Fragment) 292 Sytuacjonistyczna granica 293 Postanowienie w kwestii Biura Urbanistyki Jednościowej 297

Informacje sytuacjonistyczne (Fragment) 298 Krytyka urbanistyki 300

9

Attila Kotányi, Raoul Vaneigem

Wstępny program Biura Urbanistyki Jednościowej 310 Raoul Vaneigem

Uwagi wymierzone w urbanistykę 315 [Guy] Debord, [Raoul] Vaneigem, [Attila] Kotányi

Tezy o Komunie Paryskiej 323 Geopolityka hibernacji 330

Ankieta Region paryski pod koniec stulecia i odpowiedź Guy Deborda 345 Główna Delegatura Okręgu Paryskiego

Region paryski pod koniec stulecia. Ankieta 345 Guy Debord

Notatka o ankiecie Region paryski pod koniec stulecia (Na użytek Henriego Lefebvre’a) 348 Uwe Lausen

Nowość i powtórzenie w skonstruowanej sytuacji 353

Destrukcja RSG-6 360 Guy [Debord]

List do duńskiego sytuacjonisty Jeppesena Victora Martina dotyczący przygotowywanej wystawy Destrukcja RSG-6 w duńskim mieście Odense 360 Guy Debord

Sytuacjoniści i nowe formy działań w polityce i sztuce 364

Urbanistyka jako wola i jako przedstawienie 374 Kwestionariusz 377

Powrót Karola Fouriera 386 Guy Debord

Zagospodarowanie terytorium 388

10

CZĘŚĆ TRZECIA

WZNIOSŁE ROZPROSZENIE

395

Constant, Aido van Eyck

Na rzecz koloryzmu przestrzennego

397

Ettore Sottsass

Na rzecz Bauhausu wyobraźni, przeciw Bauhausowi pozornemu

401

Friedensreich Hundertwasser

Manifest pleśni przeciwko racjonalizmowi w architekturze

410

Giinther Feuerstein

Tezy na temat architektury incydentalnej

418

Constant

Urbanistyka jednościowa

423

Constant

Nowa urbanistyka

440

Constant

Dialog z samym sobą na temat New Babylon

446

Guy Debord

O dzikiej architekturze Guy Debord Panegiryk (Fragment)

451

455

Paweł Krzaczkowski

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji Notki biograficzno-psychogeograficzne (O wybranych autorach) 497 Opracował Mateusz Kwaterko

463

Mateusz Kwaterko

BOJOWNICY SZWAMBRANII

[...] żadna żywa epoka nie zrodziła się z teorii: u zarania była gra, konflikt, przygoda Guy Debord, Ingirum imus nocte et consumimur igni1

Fizycy, o ile wiemy, nie pokusili się jeszcze o zbadanie mocy wybuchu, do którego dochodzi, gdy „niewłaściwa” książka trafia w ręce właściwego czytelnika. Możemy jednak przy­ jąć, że w przypadku Gilles’a Ivaina (Iwana Szczegłowa) re­ perkusje młodzieńczej lektury Szwambranii12 należałoby wy­ razić w gigatonach! Przypomnijmy pokrótce początek powieści Lwa Kassila. Ósmego lutego 1914 roku narrator i jego młodszy brat Ośka,

zgubiwszy czarną królową z szachowego kompletu ojca, zostają karnie postawieni do kąta w „apteczce”, mrocznym po­ koiku między ustępem a kuchnią. Wnikliwie badając wnętrza swych nosów, snują ponure myśli: Świat - jak nas uczy geografia - jest bardzo wielki, ale dla dzieci miejsca w nim nie zostawiono. Wszystkimi pięcio­ ma częściami świata rządzą dorośli. Kierowali historią, jeź­ dzili konno, polowali, pływali okrętami, palili papierosy, wyrabiali rozmaite prawdziwe przedmioty, wojowali, ko­ chali, ratowali, porywali, grabili, grali w szachy... A dzie­ ci stały w kątach! Dorośli zapomnieli na pewno o swych

1

2

Guy Debord, Ingirum imus nocte et consumimur igni, w: Dziełafilmowe, tłum. Mateusz Kwaterko, Kraków 2007, s. 139. Zob. Lew Kassil, Szwambrania, tłum. Jan Karol Wende, Warszawa 1958.

Bojownicy Szwambranii 13

dziecinnych zabawach, o książkach, w których rozczyty­ wali się, gdy byli mali. Tak, na pewno zapomnieli! W prze­ ciwnym razie pozwoliliby nam bawić się i przyjaźnić ze wszystkimi dziećmi na ulicy, łazić po dachach, brodzić po kałużach i uważać króla szachowego... za samowar. Tak myśleliśmy siedząc w kącie3. Po czterech minutach owych badań (i posępnej refleksji filo­ zoficznej) narrator wpada na olśniewającą myśl:

Już nie trzeba było nigdzie uciekać, nie trzeba już było szu­ kać ziemi obiecanej. Była tuż, obok nas, w nas samych. Na­ leżało ją tylko wymyślić. Widziałem ją już wyraźnie w ciem­ nościach - ot tam, gdzie są drzwi do ustępu... Palmy okręty, pałace, góry... - Ośka, ląd!... - zawołałem zdyszany. - Ląd, ziemia! Nowa zabawa na całe życie4.

Odkrycie, jakiego dokonał w przypływie juwenilnego geniu­ szu, było nie mniej przełomowe od tego, jakiego dokonał Ko­ lumb (a kto wie czy nie szczęśliwsze w skutkach). Wynalazł Szwambranię, krainę nie podlegającą innym prawom prócz zasad dziecięcej wyobraźni... Szwambrania była lądem pochodzenia wulkanicznego. W nas także kłębiły się rozżarzone, dojrzewające siły. Ujarz­ miał je stwardniały, skostniały układ starej rodziny i spo­ łeczeństwa. Pragnęliśmy dużo wiedzieć i jeszcze więcej umieć. Ale nasza władza pozwalała nam wiedzieć jedynie to, co było w podręcznikach gimnazjalnych i niedorzecz­ nych legendach. [...] W odróżnieniu od książek, w któ­ rych dobro tryumfowało dopiero na ostatnich stronicach, w Szwambranii bohaterów nagradzano, a niegodziwców 3 4

Ibid., s. n. Ibid.

14 Bojownicy Szwambranii

karano na samym początku. Szwambrania była krainą mle­ kiem i miodem płynącą i w ogóle wcieleniem najwyższej doskonałości. Geografia Szwambranii posługiwała się wyłącznie płynnymi liniami5.

W mieście, nawet jeśli tym miastem jest Paryż z początków lat pięćdziesiątych, dzieci się nudzą. To ogólnie znana rzecz. Mia­ sta należą do przeszłości, nawiedzają je widma dawno zmar­ łych dorosłych. W ich labiryncie zabawy są zakazane. Można jedynie sczytywać resztki poezji z wyblakłych ulicznych szyl­ dów. Nawet nowoczesność miasta jest przestarzała, skierowa­ na przeciw młodości. Dzieci funkcjonalizmu, którym oferuje się wybór między miłością a zsypem na śmieci, pokornie wy­ bierają to drugie. Starzeją się z nudów i umierają przedwcześ­ nie, chore na banalizację. W Zarysie nowej urbanistyki, fantastycznym tekście otwie­ rającym niniejszą antologię, dwudziestoletni Gilles Ivain nie tylko przenikliwie opisuje tę chorobę, ale też proponuje na nią remedium. A jest nim radykalna zmiana perspektywy, jakże przypominająca odkrycie Szwambranii! Ivain buduje w wyob­ raźni miasto służące bezustannemu dryfowaniu, miasto z tego budulca, z którego wyrabia się marzenia. Igranie z architektu­ rą. Mobilne domy na szynach, które niczym słoneczniki obra­ całyby się ku słońcu, sunęłyby rano nad morze, wieczorem wracałyby do zacisznego lasu. Dzielnice w pełni poświęcone poszczególnym uczuciom, emocjom czy namiętnościom, całe miasto służące wyłącznie „poważnej zabawie”, a tym samym skazane na to, by stać się rychło „intelektualną stolicą świa­ ta”. Eksperymentalna cywilizacja... Poszczególne rozwiązania, jakkolwiek barwne czy oryginalne, nie są tu zresztą najważ­ niejsze. Przełomowa okazuje się właśnie sama zmiana per­ spektywy, która będzie przyświecać wszystkim dalszym urba­ nistycznym refleksjom sytuacjonistów: architektura musi się 5

Ibid., s. 13.

Bojownicy Szwambranii 15

stać „ narzędziem poznania i działania", celem urbanistyki jest spełnianie istniejących pragnień i powoływanie do życia kolej­ nych. Współcześni poszukiwacze świętego Graala zamierzają wznosić „zamki swoich marzeń w skali nowej ludzkiej kondy­ cji”. Mówiąc słowami Ivaina:

Wszystko już się rozegrało. Nie ujrzysz hacjendy. Ona nie istnieje. Trzeba wybudować hacjendę6. Gilles Ivain najpierw wykluczony z Międzynarodówki Letrystycznej (twierdził, że przemawia do niego dalajlama), a następnie mniej lub bardziej przymusowo skazany na dożywotnie interno­ wanie w zakładach psychiatrycznych - znika z kart tej przygo­ dy, by przenieść się do legendy. Po wielu latach Guy Debord od­ dał piękny hołd swojemu ówczesnemu towarzyszowi dryfów: Jakże mógłbym zapomnieć o tym, który towarzyszył mi zawsze w najwznioślejszym momencie naszych przygód; o tym, który, pośród dni tak niepewnych, przetarł nowy szlak, pokonując go tak szybko i samemu dobierając so­ bie towarzyszy: nikt bowiem, tego roku, nie był wart tyle, co on! Miało się wrażenie, że miasto i życie zmieniały się pod wpływem jego spojrzenia. [W ciągu jednego roku od­ krył postulaty starczające na cały wiek, eksplorując głębi­ ny i tajemnice miejskiej przestrzeni.] Dzisiejsi władcy otrzymują nędzne, sfałszowane infor­ macje, które wprowadzają ich w błąd niemal w takim sa­ mym stopniu, w jakim ogłupiają ich poddanych; dlatego nie zdołali oszacować, jak wiele kosztowało ich pospiesz­ ne przejście tego człowieka. Zresztą cóż z tego? Grabieżcy rozbitych statków zapisują swoje imiona tylko na wodzie7.

6 7

Gilles Ivain, Zarys nowej urbanistyki, s. 34 niniejszej antologii. Guy Debord, Ingirumimusnocteetconsumimurigni, s. 154. (Fragment w nawiasie kwadratowym tajemniczo wyparował z polskiego wydania).

16 Bojownicy Szwambranii

Członkowie Międzynarodówki Letrystycznej - już bez Krai­ na - dryfują bez końca po najciekawszych i spójnych nastro­ jowo kwartałach tradycyjnych miast, takich jak Paryż, Lon­ dyn czy Amsterdam, kreśląc ich mapy psychogeograficzne, to znaczy (w dużym skrócie) badając ich wpływ na ludzkie emo­ cje. Malują wywrotowe napisy na murach, proponują genial­ ne w swej prostocie reformy, które bez wielkich nakładów mo­ głyby uatrakcyjnić psychogeograficznie miejską przestrzeń: otwarcie dachów Paryża dla spacerowiczów (wystarczy prze­ rzucić kilka kładek i „nieznacznie przerobić system drabin przeciwpożarowych”), wyposażenie latarni miejskich w wy­ łączniki światła, rozmieszczenie arcydzieł z Luwru i innych muzeów - które należy oczywiście zlikwidować - po knajpach i barach... Odwołując się do dechrystianizacyjnej tradycji re­ wolucji francuskiej, postulują, by zaprzestać posługiwania się przydawką „święty” w nazewnictwie ulic i konsekwentnie stosują się do tego apelu w swych tekstach. Nawiązując z ko­ lei do prowokacji surrealistów, debatują nad tym, czy kościo­ ły należałoby wyburzyć, zamienić w lupanary, a może raczej w „domy strachu”8. Skądinąd najbardziej prowokacyjna jest ich charyzmatyczna wyniosłość. Niczego jeszcze nie doko­ nali, ale (a może właśnie dlatego) czują się architektami jutra: Po kilku latach strawionych na bezczynności - w potocznym tego słowa znaczeniu - możemy mówić o naszej społecz­ nej postawie awangardowej, w społeczeństwie wciąż jesz­ cze opartym na produkcji postanowiliśmy bowiem zajmo­ wać się poważnie jedynie rozrywkami9.

Za słowami idą zresztą czyny. Z każdym dniem kurczy się bowiem przestrzeń do dryfowania, „najpiękniejsze

8 9

Zob. Projekt racjonalnego upiększenia Paryża, s. 91 niniejszej antologii. Michele-I[vich] Bernstein et al., «...Nowa idea w Europie», s. 53 niniejszej antologii.

Bojownicy Szwambranii 17

psychogeograficzne krajobrazy” giną pod naporem techno­ kratycznej urbanistyki. Szwambrania znajduje się w stanie oblężenia. Nie pozostaje nic innego jak wypowiedzieć woj­ nę społeczeństwu. Przekształcić sferę kultury w „nowy teatr operacyjny”, jakby powiedzieli dziewiętnastowieczni strate­ dzy. W tym celu trzeba zewrzeć szeregi i zawiązać sojusze, zry­ wając z ludycznym sekciarstwem, które sprawiało, ujmując rzecz pół żartem, pół serio, że najczęstszym typem relacji mię­ dzy dwoma członkami Międzynarodówki Letrystycznej było formalne wykluczenie. Szczęśliwym trafem jeden z egzem­ plarzy pisma „Potlatch” trafia w ręce Asgera Jorna, znanego duńskiego malarza, prawdziwego wiarusa awangardy, który od lat usiłuje zjednoczyć w jakimś sformalizowanym ugrupo­ waniu najbardziej postępowych artystów. Jego najnowszym pomysłem jest Międzynarodowy Ruch na rzecz Bauhausu Wy­ obraźni wymierzony przeciw skostniałemu funkcjonalizmowi i konstruktywizmowi. Jorn i jego przyjaciele znajdują w pis­ mach członków Międzynarodówki Letrystycznej potwierdze­ nie i rozwinięcie własnych koncepcji. W 1956 roku w Albie i rok później w Cosio d’Aroscia spotykają się eksperymental­ ni twórcy, którzy właśnie w nowym modelu urbanistyki - wiel­ kiej syntezie sztuk mającej bezpośrednio kształtować życie upatrują wyjścia z kryzysu trapiącego poszczególne dziedziny kreacji artystycznej. Dotychczas technokratyczni urbaniści tylko planowali mia­ sta, poeci jedynie je opiewali, członkowie Międzynarodów­ ki Letrystycznej po nich dryfowali, tak iż zmieniało się pod ich spojrzeniem, teraz idzie jednak o to, aby je przekształcić konkretnie, przebudować czy wręcz wybudować od podstaw. Szkice na tablicach kreślarskich, choćby najbardziej śmiałe, radykalne i dalekowzroczne - to tylko dzieła sztuki. Owszem, w drugiej połowie xx wieku pod względem rewolucyjnego ładunku i możliwego oddziaływania społecznego zdecydo­ wanie górują one nad sonetami, gwaszami czy triem na obój, skrzypce i wiolonczelę, dziełami, którym jeszcze w wieku xix

18 Bojownicy Szwambranii

zdarzało się budzić popłoch rządzących. W architekturze, po­ dobnie jak w kinie, tli się nadal życie. Mają one wciąż moc kształtowania rzeczywistości, emocji, pragnień. Znajdują się jednak w rękach nieprzyjaciela, służą, w ostatniej instancji, zapewnianiu spokoju na ulicach. Można spróbować je odzy­ skać, przechwycić, wykorzystać do celów wprost odwrotnych; wydobyć na światło dzienne ich wywrotowy potencjał, na po­ wrót odczarować tygrysa namiętności zamienionego w psa łańcuchowego welfare state. Architektura ponownie wynale­ ziona i wymyślona mogłaby zmieniać świat i życie, zamiast je hibernować w zastanej postaci. Constant projektuje New Babylon, miasto wolne od bolą­ czek trapiących inne ludzkie skupiska, a do tego odpowiadają­ ce nowej cywilizacji rozrywek i czasu wolnego, jaką wieszczą sytuacjoniści. Wraz ze skupionymi wokół siebie holenderskimi architektami usiłuje uczynić z Międzynarodówki Sytuacjonistycznej coś na kształt Fourierowskiego biura urbanistycznego. Podkreśla niestrudzenie, że sens sytuacjonistycznej organiza­ cji tkwi w konkretnych realizacjach architektonicznych. Pod koniec i960 roku pojawia się istotnie szansa na budowę sytuacjonistycznego eksperymentalnego miasta. Chęć sfinanso­ wania projektu (nazwanego roboczo Utopolis) wyraził Paolo Marinotti, przyjaciel Jorna, włoski magnat tekstylny, mecenas awangardowych artystów. Ostatecznie jednak sytuacjoniści stawiają warunki niemożliwe do przyjęcia nawet dla najbar­ dziej ekscentrycznego kapitalisty. Po pierwsze domagają się, by co piąty budynek był przeznaczony do ich wyłącznego użyt­ ku. Po wtóre - co ostatecznie storpedowało projekt - zastrze­ gają sobie prawo do zburzenia całego miasta, gdyby owa za­ bawka przestała ich zajmować10. Owe wygórowane roszczenia 10 Informacje na temat Utopolis i, szerzej, kontaktów z Marinottim pochodzą z korespondencji Déborda, zob. Guy Debord, Correspondance, 1.1: Juin 1957-août i960, Paris 1999, s. 263; Guy Debord, Correspondance, t. 2: Septembre 1960-décembre 1964, Paris 2001, s. 54,67-68,70-71 i 73.

Bojownicy Szwambranii 19

można uznać za pierwszą zapowiedź swoistej reorientacji Mię­ dzynarodówki Sytuacjonistycznej. Chociaż dotychczasowa teoria i praktyka (również prakty­ ka organizacyjna) sytuacjonistów ogniskowała się wokół ha­ sła urbanistyki jednościowej, w pojmowaniu owego hasła od samego początku istniał wyraźny rozdźwięk. Dla nielicznych architektów (zawodowych - jak Holendrzy, których skaptował Constant - czy neofickich, jak sam twórca New Babylon) ur­ banistyka jednościowa stanowiła zwieńczenie projektu prze­ zwyciężenia sztuki w życiu. Artyści, a artystą może, a nawet powinien, być każdy, zaczną bezpośrednio kształtować oto­ czenie, tworząc stopniowo zręby nowej, ludycznej cywiliza­ cji. Dla sytuacjonistów skupionych wokół Deborda urbanisty­ ka jednościowa to tylko hasło bojowe, mające przyciągnąć do sytuacjonistycznej organizacji najbardziej radykalnych twór­ ców. Czy też, innymi słowy, umocniony przyczółek, z którego sytuacjoniści wyprowadzą natarcia na inne obszary społecz­ ne. Sytuacjoniści malarze miotają się zaś, mocno zdezorien­ towani, pomiędzy tymi dwoma obozami, usiłując się dowie­ dzieć, czy będą mogli sprzedawać swoje obrazy opatrzone waloryzującą etykietą „dzieło sytuacjonistyczne”... Debord, jak się zdaje, żywi coraz gorętszy zamiar wyprowadzenia Mię­ dzynarodówki na szersze wody społecznej praxis. Projekt Utopolis mógłby ją zaś na stałe zacumować przy redzie ar­ tystycznej, a tym samym obniżyć jej wagę w oczach nowych, potencjalnych sojuszników. We wrześniu i960 roku Debord i jego ówczesna żona Michèle Bernstein podpisują się pod słynnym apelem o prawo do nieposłuszeńtwa w wojnie al­ gierskiej. W tym samym czasie z Debordem nawiązuje kon­ takt Henry Lefebvre, francuski marksista o światowej reno­ mie, świeżo wyrzucony z partii. Zwraca uwagę na zbieżność niektórych ze swych koncepcji z tezami sytuacjonistycznymi. Kilka miesięcy później Debord rozpoczyna współpracę z grupą Socialisme ou barbarie. Międzynarodówka zaczyna budzić zainteresowanie nie tylko estetycznych snobów, ale

20 Bojownicy Szwambranii

również radykalnych lewicowych filozofów, ba, rewolucjoni­ stów. Niebawem - a owa zbieżność czasowa nie jest zapew­ ne przypadkowa - Międzynarodówka Sytuacjonistyczna roz­ staje się (mniej lub bardziej gwałtownie) najpierw z artystami, następnie z architektami (którzy - o, zgrozo! - nie wzdraga­ ją się przed projektowaniem kościołów czy fabryk), wreszcie z Constantem i jego makietami New Babylon. „Ocaleni” sytuacjoniści nie marzą już o budowaniu jakichś psychogeograficznych wersji Disneylandu czy Las Vegas, roz­ poczynają żmudne dryfowanie wśród bibliotecznych rega­ łów uginających się pod ciężarem woluminów rozsadzanych radykalnymi koncepcjami społecznymi, sumiennie szlifują ostrze myślenia dialektycznego, wyruszają na poszukiwania północno-zachodniego przesmyku wiodącego do ziemi obie­ canej rewolucji. Sytuacjoniści żenią Marksa z Bakuninem, opowiadając się za systemem rad robotniczych, wyrażonym w języku epo­ ki wolnościowym projektem radykalnej demokracji. Nie moż­ na nikogo zmuszać do mieszkania w Utopolis, tymczasem lo­ katorzy funkcjonalistycznych blokowisk zdają się marzyć nie tyle o dryfowaniu i konstruowaniu sytuacji, ile o jak najszyb­ szym powrocie z pracy do domu, aby zdążyć na mecz czy kry­ minał. Constant wyciąga z tego wniosek, że proletariacka re­ wolucja jest mrzonką, utopią, opowiada się za konkretną pracą artystyczną powiązaną z buntem wykluczonych. Po rozstaniu z sytuacjonistami stanie się z jednej strony „oficjalnym arty­ stą” Niderlandów, z drugiej zaś guru amsterdamskich provosów. Skupieni wokół Deborda sytuacjoniści z tej samej aporii znajdują zgoła odmienne wyjście: jeśli spektakl fałszuje ludz­ kie pragnienia - a właściwie pozbawia ludzi pragnień, skazując ich na zadowalanie się pseudopotrzebami - należy zniszczyć spektakl. Trzeba tłumaczyć istniejące niezadowolenie, wycią­ gać z niego najdalej idące konsekwencje, ujawniać jego osta­ teczne przesłanki i nagłaśniać je. Oto droga, aby ponownie od­ kryć rewolucję, nowe odwrócenie perspektywy. To rewolucja

Bojownicy Szwambranii 21

(a nie kółka plastyczne) może sprawić, że wszyscy mieszkań­ cy staną się architektami...

Naczelny postulat rewolucyjny dotyczący urbanistyki nie jest sam w sobie urbanistyczny. To żądanie integralnej re­ organizacji przestrzeni, aby odpowiadała potrzebom wła­ dzy rad, antypaństwowej dyktatury proletariatu, wyko­ nawczego dialogu. A władza rad, która może się okazać skuteczna tylko wtedy, gdy podejmie się przekształcenia wszystkich istniejących warunków, nie może sobie wyzna­ czyć skromniejszego zadania, jeśli pragnie zdobyć uzna­ nie i rozpoznać same} siebie w swoim świecie11.

Funkcjonalistyczne blokowiska, zachwaszczające przedmieś­ cia wielkich miast, stanowią idealne laboratorium badawcze niezadowolenia. Sytuacjoniści widzą w nich alienację w stanie czystym, pionowe getta budowane na kształt i podobieństwo więzień i koszar. Na wiele lat przed głośnym Nadzorować i ka­ rać Foucaulta poddają pieczołowitym analizom mechanizmy mikrowładzy, z urbanistyką na czele. Formułowana na począt­ ku lat sześćdziesiątych w piśmie „Internationale situationniste” krytyka urbanistyki i funkcjonalizmu pokazuje, że władza to moc określenia, co jest użyteczne, a co nie. Ta sama ideologia jest odpowiedzialna za tłoczenie proletariatu oraz nowej klasy średniej w żelbetonowych sypialniach i za destrukcję starych, historycznych miast, pozbawianych swej historii, swego lu­ dowego charakteru, przekształcanych w muzealne wydmusz­ ki na użytek turystów, którzy podziwiają je zza szybek auto­ karów. Ta sama ideologia, choć w swej najbardziej lodowatej postaci, przedstawia masową budowę schronów przeciwatomowych jako ziszczenie odwiecznej obietnicy architektury.

11 Guy Debord, Społeczeństwo spektaklu, w: Społeczeństwo spektaklu oraz Rozważania o społeczeństwie spektaklu, tłum. Mateusz Kwaterko, Warszawa 2009, s. 123, zob. także s. 394 niniejszej antologii.

22 Bojownicy Szwambranii

W świecie spektakularnej ideologii, w świecie urbanistycznego szaleństwa nie ma miejsca na przygodę. Szwambrania, sytuacjonistyczne miasto - legła w gruzach. Owe gruzy jednak, owe szare przedmieścia i spustoszone miasta współtworzące deko­ rację społeczeństwa spektaklu są także tym miejscem, w któ­ rym rodzą się jego grabarze. Wojna jeszcze się nie skończyła.

Trzeba będzie niebawem pożegnać to miasto, które obda­ rzało nas taką swobodą, a za chwilę wpadnie w ręce na­ szych nieprzyjaciół. Już teraz obowiązuje w nim bezape­ lacyjnie ich ślepe prawo, które wszystko tworzy od nowa, na ich podobieństwo, to znaczy obierając za wzorzec coś w rodzaju cmentarzyska: „O nędzy, o bólu! Paryż drży”. Trzeba je będzie pożegnać, podjąwszy uprzednio próbę zdobycia go siłą; w końcu trzeba je będzie pożegnać, po utracie tak wielu innych rzeczy, żeby podążyć szlakiem wytyczonym przez wymogi naszej dziwnej wojny, która zaprowadziła nas tak daleko12.

O Maju ’68 - napisano już wszystko. Wiemy, jaką rolę odegrali w nim sytuacjoniści13. Mimo sugestii Déborda nikt nie poku­ sił się jednak o to, by dostrzec w tych wydarzeniach próby re­ alizacji urbanistycznych marzeń członków Międzynarodówki Letrystycznej i Międzynarodówki Sytuacjonistycznej z okresu „urbanistyki jednościowej” i „przezwyciężenia sztuki”. Ostat­ niej, siłowej próby ocalenia ich miasta. A przecież „bądź rea­ listą, żądaj niemożliwego” to nic innego jak główna dewiza 12 13

Guy Debord, Ingirum imus nocte et consumimur igni, s. 159. Zob. między innymi Pascal Dumontier, Les situationnistes et mai 68. Théorie et pratique de la révolution (1966-1972), Paris 1990; Enragés et situationnistes dans le mouvement des occupations, Paris 1968. Z polskich tekstów poświęconych roli sytuacjonistów w Maju '68 zob. Adam Ryć, Sytuacjonizm we Francji, „Lewą Nogą” nr 9 (1997), s. 188-201 oraz Mateusz Kwaterko, Guy Debord - teoretyk przeklęty, w: Guy Debord, Społeczeństwo spektaklu oraz Rozważania o społeczeństwie spektaklu, s. 16-24.

Bojownicy Szwambranii 23

sytuacjonistycznego grodu. Barykady, które zamykały ulice Dzielnicy Łacińskiej, otwierały drogi Szwambranii. Stanowi­ ły najwspanialszą ilustrację dzikiej architektury, w takim sa­ mym stopniu, w jakim okupowanie fabryk, szkół czy uniwersy­ tetów było najlepszym przykładem „konstruowania sytuacji”. Jak profetycznie zauważał Debord w książce wydanej na rok przed wiosną 1968 roku:

Historia zagrażająca temu chylącemu się ku upadkowi światu to siła zdolna podporządkować przestrzeń czaso­ wi przeżywanemu. Rewolucja proletariacka jest krytyką geografii ludzkiej. W jej toku jednostki i grupy tworzą miej­ sca i wydarzenia, które odpowiadałyby odzyskiwaniu nie tylko owoców pracy, lecz również całościowej historii. Ta­ kie ruchome pole gry oraz swobodnie dobierane warianty reguł gry pozwoliłyby przywrócić różnorodność i autono­ mię miejsc, w sposób, który nie pociągnie za sobą ponow­ nego zakorzenienia; a co za tym idzie, przywrócić auten­ tyczne wędrówki w ramach autentycznego życia, życia pojmowanego jako wędrówka i w tej wędrówce odnajdu­ jącego cały swój sens14. Po rewolucji, a więc w okresie świadomego, bezpośrednie­ go kształtowania ludzkiej historii i geografii społecznej, nad­ chodzi zazwyczaj czas wędrówki, uchodźstwa i spisywania pamiętników. Trzeba przyznać, że w sytuacjonistycznych memuarach nie znajdziemy próżnych utyskiwań na to, że los po­ toczył się tak, a nie inaczej. Pod tym względem towarzysze Deborda są nieodrodnymi dziećmi kardynała Retza, główne­ go architekta Frondy, który zwykł traktować życie, jego drob­ ne sukcesy i wspaniałe niepowodzenia w jakże „autentycznie nowoczesnej”15, ludycznej perspektywie.

14 Guy Debord, Zagospodarowanie terytorium, s. 394 niniejszej antologii. 15 Zob. Dobry przykład, s. 111 niniejszej antologii.

24 Bojownicy Szwambranii

Ci, którzy gustują w jałowych rozważaniach o tym, jak ina­ czej mogłaby się potoczyć historia („dla ludzkości byłoby lepiej, gdyby ci ludzie nigdy się nie narodzili”), jeszcze długo będą roztrząsać zabawny problem: czy nie dałoby się udobruchać sytuacjonistów, gdzieś około 1960 roku, za pomocą jakiegoś trzeźwego reformistycznego skaptowania, pozwalając im na przykład na wybudowanie dwóch lub trzech miast, zamiast doprowadzać ich do ostateczno­ ści i zmuszać do wydania na świat najgroźniejszego wywro­ towego spisku w dziejach? Inni odparliby jednak niewąt­ pliwie, że niczego by to nie zmieniło, idąc na takie drobne ustępstwa, podsyciłoby się jedynie ich pretensje i żąda­ nia, a więc osiągnięto by taki sam efekt, być może nawet szybciej16. Nie będziemy snuć jałowych rozważań. Reformistyczny rozum nie udostępnił sytuacjonistom urbanistycznych zabawek, któ­ rych się domagali, nie dał się im nawet spokojnie bawić ma­ rzeniami o Szwambranii. Mleko się rozlało. Z braku zabawek „znudzone dzieci” (jak to określali - w gruncie rzeczy słusz­ nie - reakcyjni żurnaliści) musiały wypowiedzieć wojnę spo­ łeczeństwu. I choć wojnę tę przegrały, wszystko wskazuje na to, że w tej potyczce zginął też nieprzyjaciel, z którym walczy­ ły. W filmie Ingirum imus nocte et consumimur igni z 1978 roku, gdy przez ekran przewijają się ujęcia krajobrazu po bitwie, „neo-Paryża oraz innych krajobrazów spustoszonych zgodnie z potrzebami towarowej obfitości” - trujących fabryk, „wiel­ kich osiedli neodomów”, wysypisk śmieci - Debord pozbawio­ nym emocji głosem przedstawia istotę i rezultat tego konfliktu: Najprawdziwszą stawką tej wojny, najczęściej przedsta­ wianej z gruntu fałszywie, było jej przekształcenie się w konflikt o zmianę; nie pozostawało w niej nic ze starcia 16 Guy Debord, O dzikiej architekturze, s. 453-454 niniejszej antologii.

Bojownicy Szwambranii 25

pomiędzy zachowawczością a pragnieniem zmian. My sami, bardziej niż ktokolwiek inny, byliśmy stronnikami zmiany w zmieniającym się czasie. Aby zachować swoją pozycję, właściciele społeczeństwa musieli pragnąć zmia­ ny odwrotnej niż my. Chcieliśmy stworzyć wszystko od nowa, oni także, ale w duchu przeciwnym niż my. Ich czyny ukazują wyraźnie, w negatywnym odbiciu, czym był nasz projekt. Ich gigantyczna praca doprowadziła ich tylko tu­ taj, do tego rozkładu. Nienawiść do dialektyki przywiod­ ła ich do tej kloaki. [...] Tą ziemią jałową, na której nowe cierpienia przybie­ rają nazwy dawnych przyjemności, nie można już rządzić. A ludzie ją zamieszkujący odczuwają tylko strach. Krą­ żą pośród nocy i trawi ich ogień. Budzą się przerażeni, po omacku szukając życia. Chodzą słuchy, że ci, którzy wy­ właszczyli ich z życia, teraz, na domiar złego, zagubili je17.

Nieprzypadkowa zbieżność dat. W1972 roku następuje samo­ rozwiązanie się Międzynarodówki Sytuacjonistycznej. W tym samym roku wysadzono w powietrze bloki mieszkalne osied­ la Pruitt-Igoe w St. Louis, co Charles Jencks zapisał jako czas zgonu architektury nowoczesnej. Znów w tym samym roku, w Paryżu, na gruzach Hal rozpoczęto budowę Centrum Pompidou. Po raz pierwszy w dziejach wycięto miastu „brzuch”, by na jego miejsce wszczepić sztuczne serce. Tam, gdzie dawniej letryści odkrywali idealną scenerię psychogeograficznych przy­ gód, „kulminacyjny punkt czasu”, żywe ludowe miasto, z jego burzliwą historią - można dziś oglądać poświęcone im oraz sytuacjonistom nobliwe wystawy. Jakby Pompidou i jego plani­ ści postanowili przejść do legendy, łopatologicznie ilustrując pierwszą tezę Społeczeństwa spektaklu:

17 Guy Debord, Ingirum imus nocte et consumimur igni, s. 169.

26 Bojownicy Szwambranii

Życie społeczeństw, w których panują nowoczesne warun­ ki produkcji, przypomina olbrzymie zbiorowisko spektakli. Wszystko, co dawniej przeżywano bezpośrednio, oddaliło się, przybierając postać przedstawienia18. Tak więc ostały się jedynie ruiny, po których bezustannie krą­ żymy pośród nocy i trawi nas ogień. W gruncie rzeczy jednak... Czy nie przypomina to czasem heroicznej epoki Międzynaro­ dówki Letrystycznej i dryfowań w powojennym krajobrazie? W pewnym sensie morał, jaki płynie z tej historii, byłby więc raczej krzepiący:

Wszystkojuż się rozegrało. Nie ujrzysz Szwambranii. Ona nie istnieje. Trzeba wybudować Szwambranię.

18 Guy Debord, Społeczeństwo spektaklu, w: Społeczeństwo spektaklu oraz Rozważania o społeczeństwie spektaklu, s. 33.

Paweł Krzaczkowski, Mateusz Kwaterko

NOTA EDYTORSKA

W pierwszej części zamieszczamy, w chronologicznym po­ rządku, teksty z okresu poprzedzającego zawiązanie się Mię­ dzynarodówki Sytuacjonistycznej. Są to przede wszystkim ar­ tykuły i manifesty francuskich członków Międzynarodówki Letrystycznej, publikowane w ich periodyku „Potlatch” oraz w piśmie belgijskich surrealistów „Les lèvres nues”. Dział ten otwiera oczywiście Zarys nowej urbanistyki, płomienny mani­ fest Gilles’a Ivaina, wieńczy go zaś programowy tekst Débor­ da Raport o konstruowaniu sytuacji, warunkach organizacyjnych i planowanych działaniach międzynarodowego nurtu sytuacjonistycznego. Dyskusje nad owym manifestem miały właśnie przygotować zjednoczenie awangardowych twórców w Mię­ dzynarodówce Sytuacjonistycznej. W części drugiej znajdują się teksty z okresu Międzyna­ rodówki Sytuacjonistycznej. Obok artykułów programowych zamieściliśmy też teksty lub fragmenty tekstów ilustrujących wewnętrzne spory w łonie Międzynarodówki. Pozwalają one lepiej zrozumieć stopniowy proces, który doprowadził do za­ stąpienia utopijnej „urbanistyki jednościowej” - krytyką urba­ nistyki, w dalszej kolejności do rozpłynięcia się owej krytyki w nader szerokim nurcie sytuacjonistycznej krytyki społecz­ nej. Wieńczący ten tekst rozdział sytuacjonistycznego opus magnum, a więc Społeczeństwa spektaklu, pokazuje zresztą, że wspomniany proces polegał nie tyle na wyparciu, ile na dia­ lektycznym przezwyciężeniu. Odnajdujemy w nim barokową wizję Ivaina, tyle że na zupełnie innym poziomie. Część trzecia pełni rolę aneksu. Umieściliśmy tu „postsytuacjonistyczne” teksty Déborda i Constanta. Uwagę zwra­ ca istotna różnica jakościowa. Constant tkwi na szańcach (antyjfunkcjonalistycznej utopii, niestrudzenie dokładając

Nota edytorska 29

cegiełki do projektu New Babylon, niczym listonosz Cheval, który pracowałby tylko we śnie. Debord nie lubi się powtarzać, bez żalu rozstaje się z Marksowsko-Lukacsowskim idiomem; aby wyrazić swój sprzeciw, uderza w końcu w ton rapsodycz­ ny, żegnając świat swojej młodości (osobliwie obejmujący flo­ rencką republikę Machiavellego, urbanité paryskiej Frondy, re­ wolucji francuskiej czy Komuny Paryskiej, a nawet, z biegiem lat, coraz bardziej ciążący ku owym szczytowym momentom ducha buntu). Świat, w gruncie rzeczy, prawdziwie stworzo­ ny do dryfowania, w którym tak łatwo było o wzniosłe przy­ gody, niezafałszowaną historię i nieochrzczone chemikalia­ mi alkohole... Wreszcie publikujemy w tej części wybrane manifesty uznanych architektów, którzy, ujmując rzecz cokolwiek nieoględnie, otarli się o Międzynarodówkę Sytuacjonistyczną. Czytelnik rozsądzi, czy jest to z naszej strony czcza pogoń za anegdotą, czy raczej materiał do ważkich komparatystycznych przemyśleń...

CZĘŚĆ PIERWSZA

HEROICZNE POCZĄTKI

Gilles Ivain

ZARYS NOWEJ URBANISTYKI Sire, je suis de l’autre pays1 Nudzimy się w mieście, nie ma już świątyni słońca. Pomiędzy udami spacerujących kobiet dadaiści pragnęli znaleźć klucz francuski, a surrealiści - kryształowy kielich; na próżno. Z ry­ sów twarzy potrafimy wyczytać wszelkie obietnice, końcowe stadium morfologii. Poezja plakatów trwała dwadzieścia lat. Nudzimy się w mieście, trzeba się paskudnie natrudzić, żeby odkryć jeszcze jakieś tajemnice na ulicznych tabliczkach i szyl­ dach, ostatnim stadium dowcipu oraz poezji:

Łaźnie Patriarchów Maszyny do siekania mięs Zoo Notre-Dame Apteka Sportowa Spożywczy Męczenników Przejrzysty beton Tartak Złota Rączka Ośrodek funkcjonalnej odnowy Ambulans Świętej Anny Kawiarnia Piątej Promenady Przedłużenie ulicy Ochotników Pokoje gościnne w ogrodzie Hotel Nieznajomych Ulica Dzika1 2 1

2

Tłumacz postanowił zachować to zagadkowe motto o nieustalonym źródle w takim stanie, w jakim je zastał. Można by je przetłumaczyć następująco: „Panie, pochodzę z tej innej krainy”. (Ten i pozostałe przypisy: M.K.). Mikrotoponimy przeważnie pozostawiamy w oryginalnym brzmieniu. W tym tekście konieczne było jednak ich przełożenie, jako że autor kładzie nacisk na poetyckie konotacje nazw.

Heroiczne początki 33

I basen na ulicy Dziewczynek. I komisariat przy ulicy Rendez-vous. Klinika medyczno-chirurgiczna oraz biuro darmowego pośrednictwa pracy przy bulwarze Złotników. Sztuczne kwia­ ty na ulicy Słońca. Hotel Pałacowych Lochów, bar Ocean, ka­ wiarnia Przyjścia i Odejścia. Hotel Epoka. I przedziwny posąg doktora Philippe’a Pinela, dobroczyń­ cy obłąkanych, w ostatnie letnie wieczory. Odkrywać Paryż. A ty, zapomniana, ze swymi wspomnieniami spustoszony­ mi przez wszystkie lęki świata, osiadła na mieliźnie w Czerwo­ nych Lochach Pali-Kao, bez muzyki i bez geografii, nie wyru­ szająca już do hacjendy, gdzie korzenie myślą o dziecku, a wino kończy się klechdami z almanachu. Wszystko już się rozegrało. Nie ujrzysz hacjendy. Ona nie istnieje. Trzeba wybudować hacjendę. Wszystkie miasta są geologiczne i nie można zrobić trzech kroków, nie spotykając widm zbrojnych w cały prestiż swych legend. Poruszamy się w zamkniętym pejzażu, którego zna­ ki orientacyjne bezustannie ciągną nas ku przeszłości. Nie­ które ruchome kąty, niektóre perspektywy zbieżne pozwalają nam dostrzec zapowiedź oryginalnych ujęć przestrzeni, jed­ nak wizje te pozostają fragmentaryczne. Poszukiwania należy zwrócić w stronę magicznych toposów ludowych bajek i surre­ alistycznych pism: zamków, niekończących się murów, zapo­ mnianych knajpek, prehistorycznych jaskiń, luster w kasynach. Te archaiczne obrazy zachowują pewną moc katalitycz­ ną, ale wykorzystanie ich w symbolicznym urbanizmie, nie od­ młodziwszy ich wprzódy, nadając im nowe znaczenie - jest praktycznie niemożliwe. Nasza psychika nawiedzana przez stare archetypy pozostała daleko w tyle za udoskonalonymi maszynami. Rozmaite próby zaprzęgnięcia nowoczesnej nau­ ki do tworzenia nowych mitów okazały się niewystarczające. Od tego czasu abstrakcja opanowała wszystkie rodzaje sztu­ ki, zwłaszcza współczesną architekturę. Czysta plastyczność, wolna od anegdoty, ale nieożywiona - odpręża wzrok i ostudza

34 część i

spojrzenie. Gdzie indziej można spotkać inne fragmentarycz­ ne piękna, a ziemia obiecanych syntez coraz bardziej się odda­ la. Każdy waha się pomiędzy przeszłością, żywą w sferze afektywnej, a przyszłością, która już umarła. Nie zamierzamy przedłużać mechanicznych cywilizacji i mroźnej architektury, które prowadzą, koniec końców, do znudzonych rozrywek. Naszym celem jest wynajdowanie nowych ruchomych dekoracji. [...] Mrok cofa się przed sztucznym oświetleniem, a pory roku przed klimatyzacją: noc i lato tracą swój urok, świt zanika. Mieszkańcy miast pragną się oddalić od kosmicznej rzeczywi­ stości i to wypełnia ich sny. Przyczyna wydaje się oczywista: sen rozpoczyna się w rzeczywistości i urzeczywistnia się w niej. Rozwój technologii umożliwił jednostce nieustanne obco­ wanie z rzeczywistością kosmiczną, równocześnie likwidując związane z tym niedogodności. Szklany sufit pozwala obser­ wować gwiazdy i deszcz. Ruchomy dom obraca się wraz ze słońcem. Jego rozsuwane ściany dozwalają roślinności opano­ wać życie. Jest zamontowany na szynach, rano może się prze­ sunąć aż nad brzeg morza, by powrócić, wieczorem, do lasu. Architektura to najprostszy sposób artykułowania czasu i przestrzeni, kształtowania rzeczywistości, wywoływania ma­ rzeń. Nie chodzi przy tym jedynie o artykulację i kształtowanie plastyczne, wyraz przemijającego piękna. Ale o kształtowanie influencyjne, które wpisuje się w odwieczną krzywą ludzkich pragnień i postępu w urzeczywistnianiu owych pragnień. Architektura jutra będzie więc środkiem przekształcania dzisiejszego rozumienia czasu i przestrzeni. Będzie narzę­ dziem poznania i działania. Zespoły architektoniczne będą modyfikowalne. Ich wygląd będzie się zmieniał w całości lub częściowo zgodnie z wolą mieszkańców. [...] Dawne wspólnoty oferowały masom absolutną praw­ dę i niemożliwe do zakwestionowania mityczne wzorce.

Heroiczne początki 35

Pojawienie się we współczesnej myśli pojęcia względności po­ zwala przewidzieć eksperymentalną naturę nadchodzą­ cej cywilizacji, chociaż samo to słowo nie w pełni mnie zado­ wala. Powiedzmy: bardziej elastyczną, bardziej „rozbawioną”. Na gruncie tej ruchomej cywilizacji, architektura będzie - przy­ najmniej w swojej początkowej fazie - sposobem doświadcza­ nia tysięcy modeli przekształcania życia, prowadzącym do syn­ tezy, która może być jedynie legendarna. Planetę nawiedziła umysłowa choroba: banalizacja. Wszy­ scy jesteśmy zahipnotyzowani przez produkcję oraz komfort zsyp, winda, łazienka, pralka... Ten stan rzeczy, który zrodził się z protestu przeciw nędzy, znacznie wykroczył poza swój odległy cel - wyzwolenie się człowieka od materialnych trosk - i stał się wszechobecnym, obsesyjnym obrazem. Młodzież wszystkich krajów dokonała już wyboru pomiędzy miłością a automatycznym zsypem na śmieci: wybrała zsyp na śmieci. Konieczne stało się całkowi­ te przekształcenie istniejącej duchowości - poprzez ukazanie w pełnym świetle zapomnianych pragnień i stworzenie prag­ nień całkiem nowych; a także poprzez intensywną propagan­ dę na rzecz tych pragnień. Wspomnieliśmy już, że potrzeba tworzenia sytuacji jest jed­ ną z tych podstawowych potrzeb, na których będzie się opie­ rać przyszła cywilizacja. Ta potrzeba absolutnej kreacji była zawsze ściśle związana z potrzebą igrania z architekturą, cza­ sem i przestrzenią [...] De Chirico jest jednym z wielkich prekursorów architektu­ ry. Zmierzył się z problemami nieobecności i obecności, ata­ kując czas oraz przestrzeń. Wiemy, że przedmiot, nie odnotowany świadomie pod­ czas pierwszej wizyty, podczas kolejnych wizyt wywołuje swo­ ją nieobecnością nieokreślone wrażenie: poprzez cofnięcie w czasie nieobecność przedmiotu przekształca się w zmysłowo od­ czuwalną obecność. Co więcej: choć samo wrażenie pozostaje zazwyczaj nieokreślone, jego jakość zmienia się w zależności

36 część I

od istoty usuniętego przedmiotu i znaczenia przypisywanego mu przez obserwatora. Może się wahać od beztroskiej radości aż do trwogi (nieważne, że w tym konkretnym przypadku siłą napędową owych stanów emocjonalnych jest pamięć, obrałem ten przykład tylko ze względu na jego prostotę). W malarstwie de Chirica (okres Arkad) pusta przestrzeń two­ rzy dobrze wypełniony czas. Łatwo sobie wyobrazić niezwykłe możliwości takiej architektury, wpływ, jaki będzie wywierać na tłumy. Epoka, która odsyła tego rodzaju makiety do rzeko­ mych muzeów, zasługuje wyłącznie na pogardę. Ta nowa wizja czasu i przestrzeni, która wyznaczy teoretyczną podstawę przyszłych konstrukcji, nie jest jeszcze dopracowana, ażeby ją sprecyzować, trzeba będzie przeprowadzić doświad­ czenia nad zachowaniami w miastach specjalnie przeznaczo­ nych do tego celu, gdzie, oprócz niezbędnych budynków za­ pewniających minimum komfortu i bezpieczeństwa, w sposób przemyślany zostaną zgromadzone budynki obdarzone potęż­ ną mocą wywoływania wspomnień i zachowań - symbolicz­ ne budynki ucieleśniające przeszłe, teraźniejsze i nadchodzą­ ce pragnienia, siły oraz zdarzenia. Racjonalne wzbogacenie dawnych systemów religijnych, starych baśni, a zwłaszcza psy­ choanalizy i oddanie ich w służbę architektury staje się z każ­ dym dniem pilniejsze, w miarę jak zanikają wszelkie powody do ulegania namiętnościom. Można powiedzieć, że każdy będzie mieszkać w swojej osobistej „katedrze”. Pojawią się pomieszczenia wywołujące sny skuteczniej niż środki odurzające, a także domy, w któ­ rych będzie można jedynie kochać. Inne będą nieodparcie przyciągać podróżnych... Projekt ten można porównać do chińskich i japońskich iluzjonistycznych ogrodów - z tą jednak różnicą, że te ogrody nie służyły do tego, by w nich mieszkać - albo do groteskowe­ go labiryntu z Ogrodu Botanicznego, którego bramy strzeże

Heroiczne początki 37

inskrypcja - skrajny przykład głupoty, bezrobotna Ariadna ZAKAZUJE SIĘ ZABAW W LABIRYNCIE.

Można sobie wyobrazić takie miasto jak coś w rodzaju ar­ bitralnego nagromadzenia zamków, grot, jezior itd... Byłby to barokowy etap urbanistyki, pojmowanej jako środek poznaw­ czy. Ta teoretyczna faza jest już jednak przezwyciężona. Wie­ my, że istnieje możliwość zbudowania nowoczesnego budyn­ ku, w którym nie dałoby się rozpoznać nic ze średniowiecznego zamczyska, ale który zachowywałby i potęgował poetyczną moc Zamku (poprzez zachowanie niezbędnego minimum li­ nii, transpozycję innych, rozmieszczenie otworów, warunki topograficzne itd.). Dzielnice takiego miasta mogłyby odpowiadać poszczegól­ nym skatalogowanym uczuciom, jakie spotykamy przypadko­ wo w codziennym życiu. Dzielnica Dziwaczna; Dzielnica Szczęśliwa, zasadniczo przeznaczona do zamieszkiwania; Dzielnica Szlachetna i Tra­ giczna (dla grzecznych dzieci); Dzielnica Historyczna (muzea, szkoły); Dzielnica Użyteczna (szpital, sklepy z narzędziami); Dzielnica Ponura itd... A także astrolarium, które klasyfikowa­ łoby gatunki roślin na podstawie relacji łączących je z cyklem astronomicznym, byłby to ogród planetarny, zbliżony do tego, który astronom Thomas zamierza wybudować w wiedeńskim Laaer Berg; nieodzowna konstrukcja, gdy chodzi o wzbudze­ nie w mieszkańcach świadomości sfery kosmicznej. Być może należałoby również stworzyć Dzielnicę Śmierci, nie po to, by

w niej umierać, ale po to, by w niej żyć w pokoju; w tym mo­ mencie na myśl przychodzi mi Meksyk, zasada okrucieństwa w niewinności, która coraz żywiej do mnie przemawia. Dzielnica Ponura, na przykład, zastąpiłaby te otwory, „wro­ ta piekieł”, które istniały niegdyś w stolicach licznych miast: symbolizowały one złowieszcze potęgi życia. Dzielnica Ponu­ ra nie musiałaby gromadzić rzeczywistych niebezpieczeństw, takich jak pułapki, zapadnie, mroczne kopalnie... Byłaby ona trudno dostępna, przeraźliwie wystrojona (przenikliwe

38 część 1

Carte du pays de Tendre (Mapa Krainy Czułości, 1656). Źródło: „Internationale situationniste" nr 3 (grudzień 1959), s. 14

gwizdy, dzwony bijące na trwogę, okresowo uruchamiane syreny o zmiennych kadencjach, monstrualne posągi, mobil­ ne urządzenia napędzane silnikiem, tzw. auto-mobile), słabo oświetlana nocą, za to przesadnie iluminowana za dnia, dzięki wykorzystaniu zjawiska odblasku. W centrum - „Plac Mobilnej Grozy”. Nasycenie rynku jakimś produktem powoduje spadek wartości tego produktu: dzieci i dorośli uczyliby się, zwiedza­ jąc Dzielnicę Ponurą, że nie trzeba się lękać przejawów życia „budzących trwogę”, ale można się nimi bawić. Zasadniczą aktywnością mieszkańców będzie bezustan­ ne dryfowanie. Zmiana krajobrazu, z godziny na godzi­ nę, będzie powodować całkowite wy-obcowanie (dépayse­ ment). [...] Po pewnym czasie, gdy dojdzie do nieuchronnego znuże­ nia, dryfowanie porzuci w jakiejś mierze dziedzinę przeżycia, przenosząc się w sferę przedstawienia. Obiekcje natury ekonomicznej można a priori odrzucić. Wiadomo bowiem, że w im większym stopniu jakieś miejsce

Heroiczne początki 39

jest zastrzeżone dla wolności gry, tym silniej wpływa na zacho­ wania i tym większa staje się jego siła przyciągania. Fenome­ nalny prestiż Monako i Las Vegas jest tego znakomitym dowo­ dem. Również Reno, karykatura wolnego związku. A przecież chodzi jedynie o zwykłe gry hazardowe. To pierwsze ekspery­ mentalne miasto utrzymywałoby się w dużej mierze z tolero­ wanej i kontrolowanej turystyki. Nadchodzące działania i pro­ dukcje awangardowe skupiałyby się tam samoistnie. W ciągu kilku lat miasto to stałoby się intelektualną stolicą świata i zo­ stałoby powszechnie za taką uznane. Przełożył Mateusz Kwaterko Formulaire pour un urbanisme nouveau (tekst z października 1953), tłum, według pierwodruku: „Internationale situationniste” nr 1 (czerwiec 1958), s. 15-20 (drobne skróty oznaczone wielokropkiem w nawiasie kwadratowym pochodzą od Guy Deborda, redaktora „Internationale situationniste")

40 część 1

PS YCHO GEOGRA FICZNA ZABAWA TYGODNIA

W zależności od potrzeb wybierz krainę, miasto rzadziej lub gęściej zaludnione, ulicę mniej lub bardziej ruchliwą. Zbuduj dom. Umebluj go. Staraj się jak najlepiej dostosować wystrój do otoczenia. Ustal porę roku i godzinę. Zaproś odpowiednie osoby i zgromadź stosowne płyty i alkohole. Oświetlenie i te­ maty rozmów muszą pasować do okoliczności - to samo doty­ czy nastroju i wspomnień. Jeśli nie popełniłeś błędu w oblicze­ niach, rezultat powinien cię zadowolić. (Prosimy informować redakcję o rezultatach). Przełożył Mateusz Kwaterko Lejeu psychogeographiąue de la semaine, „Potlatch” nr i (22 czerwca 1954), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 14

Heroiczne początki 41

Guy-Ernest Debord1

ĆWICZENIE PSYCHOGEOGRAFICZNE

Piranesi jest psychogeograficzny w schodach. Claude Lorrain jest psychogeograficzny w zestawianiu dzielnic pałacowych i morza. Listonosz Cheval jest psychogeograficzny w architekturze. Arthur Cravan jest psychogeograficzny w pospiesznym dryfowaniu. Jacques Vaché jest psychogeograficzny w ubiorze. Ludwik ii Bawarski jest psychogeograficzny w królowaniu. Kuba Rozpruwacz jest (prawdopodobnie) psychogeogra­ ficzny w miłości. Saint-Just jest odrobinę psychogeograficzny w polityce (ter­ ror zbija z tropu). André Breton jest naiwnie psychogeograficzny w spotkaniu. Madeleine Reineri12 jest psychogeograficzna w samobój­ stwie (zob. Wycie na cześć Sade’a). Pierre Mabille w kompilacji cudów, Evariste Galois w ma­ tematyce, Edgar Poe w krajobrazie, w agonii zaś Villiers de L’Isle-Adam3.

1

2

3

Letryści podpisując się, dodawali do imienia i nazwiska drugie, wymyślone imię. Niektórzy członkowie Międzynarodówki Letrystycznej również stosowali się do tej praktyki. W okresie Międzynarodówki Sytuacjonistycznej wszystkie owe „Ernesty” znikają nieodwołalnie. W filmie Wycie na cześć Sade’a Debord przytacza następującą notatkę prasową: „Młodziutka gwiazda radiowa rzuciła się do rzeki Isère. Grenoble. Madeleine Reineri, lat dwanaście i pól, która pod pseudonimem «Pirouette» prowadziła audycję radiową «Radosne czwartki» w stacji Alpes-Grenoble, rzuciła się do Isère, zostawiwszy uprzednio swój tornister nad brzegiem rzeki” (Guy Debord, Dzieła filmowe, tłum. Mateusz Kwaterko, Kraków 2007, s. 20). Jego ostatnie słowa brzmiały: „Zapamiętamy sobie tę planetę!”.

42 część i

Fragment listu Guy Déborda do Ivana Chtcheglova z 23 listopada 1963. Źródło: Guy De bord, Le marquis de Sade a des yeux de fille de beaux yeux pour faire sauter les ponts, Paris 2004, s. 146, © Fonds Patrick Straram, Bibliothèque nationale du Quebec

Przełożył Mateusz Kwaterko Exercice de la psychogéographie, „Potlatch” nr 2 (29 czerwca 1954), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 18-19

Heroiczne początki 43

Henry de Béarn, André-Frank Conord, Mohamed Dahou, Guy-Ernest Debord, Jacques Fillon, Patrick Straram, Gil J. Wolman w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej BEZ WSPÓLNEJ MIARY

Najpiękniejsze igrzyska inteligencji nic dla nas nie znaczą. Eko­ nomia polityczna, miłość i urbanistyka - oto środki, które musimy opanować, żeby rozwiązać problem, który jest, w gruncie rzeczy, natury etycznej. Nic nie może usprawiedliwić egzysten­ cji, jeśli nie jest ona absolutnie pasjonująca. Wiemy, co należy uczynić. Na przekór fałszerstwom wrogiego świata uczestnicy budzącej popłoch przygody wyznaczyli sobie spotkanie i za­ mierzają być bezwzględni. Uważamy, że poza uczestnictwem w tej przygodzie życie nie zasługuje zasadniczo na szacunek. Przełożył Mateusz Kwaterko Sans commune mesure, „Potlatch” nr 2 (29 czerwca 1954), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 16-17

44 część 1

A[ndré]-F[rank] Conord

BUDOWA SLUMSÓW

Ostatnie lata stoją pod znakiem gorączkowej budowy slum­ sów, prowadzonej w ramach polityki społecznej mającej za­ radzić kryzysowi mieszkalnictwa. Możemy jedynie podziwiać zmyślność naszych ministrów i architektów. Ażeby zapobiec ewentualnej dysharmonii, opracowali kilka modelowych pla­ nów slumsów, które realizują obecnie jak Francja długa i sze­ roka. Zbrojony cement to ich ulubiony materiał. Mimo że jest on niezwykle plastyczny i pozwala kształtować najrozmait­ sze formy, stosują go jedynie do tworzenia domków klocków. Najwspanialszym osiągnięciem w tej dziedzinie jest zapew­ ne Cite radieuse1 genialnego Le Corbusiera, aczkolwiek do­ konania błyskotliwego Perreta też mogą sobie rościć preten­ sje do palmy pierwszeństwa. W ich dziełach widzimy zarys nowego stylu, w którym kondensuje się duch i myśl zachodniej cywilizacji połowy xx wie­ ku. To styl „koszarowy”, a dom a.d. 1950 jest puszką. Dekoracja określa gesty: my zbudujemy domy pasjonujące. Przełożył Mateusz Kwaterko Construction detaudis, „Potlatch” nr 3 (6 lipca 1954), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 23

1

Zob. przypis na s. 120 niniejszej antologii.

Heroiczne początki 45

Michèle-I[vich] Bernstein, André-Frank Conord, Mohamed Dahou, G[uy]-E[rnest] Debord, Jacques Fillon, Gil J. Wolman w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej MINIMUM ŻYCIOWE

Należy bezustannie powtarzać, że obecne rewindykacje ruchu związkowego są skazane na porażkę; nie tyle z powodu roz­ drobnienia i podległości jego oficjalnych organizacji, ile z po­ wodu nędzy programowej. Należy bezustannie powtarzać wyzyskiwanym pracowni­ kom, że stawką jest ich niepowtarzalne życie, w którym mo­ gliby wszystkiego dokonać; że gra toczy się o najpiękniejsze lata, które przemijają, pozbawione prawdziwej radości, nawet tej z chwytania za broń. Nie należy się domagać podnoszenia „minimum życio­ wego”, ale żądać, by masy przestały być skazywane na mini­ mum życia. Nie należy się domagać tylko chleba, ale również igrzysk. W „statusie ekonomicznym pracownika niewykwalifiko­ wanego”, przyjętym w zeszłym roku przez Komisję Układów Zbiorowych - statusie, który znieważa wszystko to, czego moż­ na jeszcze oczekiwać po człowieku - potrzeby ludyczne oraz kulturowe zostały sprowadzone do lektury jednego krymina­ łu miesięcznie. Żadnej innej ucieczki. Co więcej, za pomocą powieści kryminalnych, gazet, filmów zza Atlantyku - władza buduje kolejne więzienia, w których nie ma nic do wygrania, ale też nic do stracenia prócz kajdan. Życie do wygrania znajduje się poza tym wszystkim. To nie kwestię podwyżek płacowych należałoby posta­ wić; ale kwestię warunków narzucanych zachodniemu spo­ łeczeństwu.

46 część I

Nie wolno się godzić na walkę w obrębie systemu, wal­ kę o zdobycie kilku drobnych ustępstw, które zostaną nie­ zwłocznie zakwestionowane lub które kapitalizm powetuje sobie w innych dziedzinach. To problem dalszego trwania albo zniszczenia tego systemu powinien zostać postawiony w sposób radykalny. Nie należy mówić o możliwych porozumieniach, ale o nie­ możliwej do zaakceptowania rzeczywistości: zapytajcie algier­ skich robotników z zakładów Renault, gdzie podziały się ich rozrywki, ich kraj, ich godność, ich kobiety. Zapytajcie, czy ży­ wią jeszcze jakieś nadzieje. Społeczna walka nie powinna być biurokratyczna, ale namiętnościowa. Żeby osądzić fatalne skutki zawodowego syndykalizmu, wystarczy poddać analizie spontaniczne strajki z sierpnia 1953 roku; postanowienia bazy; ich sabotowanie przez cen­ trale związkowe pełniące funkcje łamistrajków; dezercję cgt1, która nie potrafiła wywołać strajku powszechnego, ani go wy­ korzystać, kiedy zaczął się zwycięsko rozprzestrzeniać. Należy sobie uświadomić kilka faktów, zdolnych nadać rumieńców tej debacie: to, na przykład, że mamy przyjaciół na całym świecie i że odnajdujemy się w ich walce. Również to, że życie upły­ wa, a my nie oczekujemy żadnych kompensacji, oprócz tych, które winniśmy sami wynaleźć i stworzyć. To tylko sprawa odwagi. Przełożył Mateusz Kwaterko Le minimum de la vie, „Potlatch” nr 4 (13 lipca 1954), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 27-29

1

(Confédération Générale du Travail) - Powszechna Konfederacja Pracy, francuska centrala związków zawodowych, w owym czasie silnie związana z Francuską Partią Komunistyczną.

cgt

Heroiczne początki 47

NADCIĄGAJĄCA PLANETA

Ich budowniczowie zaginęli, ale niepokojące piramidy nie dają się zbanalizować agencjom turystycznym. Listonosz Cheval, pracując nocami niestrudzenie przez całe życie, zbudował w swoim ogrodzie w Hauterives wymy­ kający się wszelkim uzasadnieniom „Pałac Idealny”, pierw­ szy wyraz architektury zbijającej z tropu. Ten brakowy pałac, przechwytujący formy najróżniejszych egzotycznych budowli i formacji skalnych, służy jedynie temu, by się w nim zagubić. Już niebawem jego wpływ będzie trud­ ny do przecenienia. Ogrom pracy i uporu pojedynczego czło­ wieka nie stanowi, rzecz jasna, wartości samej w sobie, jak to mogłoby się wydawać typowym zwiedzającym, świadczy jed­ nak o osobliwej namiętności, która nie została jeszcze opisana. Ludwik ii Bawarski, ogarnięty podobnym pragnieniem, wzniósł w zalesionych górach swojego królestwa, nie licząc się z kosztami, kilka obłędnych, sztucznych zamczysk - nim zginął w niezbyt głębokich wodach. Podziemny strumień, który był jego teatrem, a także gipso­ we rzeźby w ogrodach dają wyobrażenie o tym absolutystycznym przedsięwzięciu i jego dramacie. Oczywiście psychiatryczne szumowiny znajdą tu dość pre­ tekstów do stawiania diagnoz, a paternalistyczny intelektua­ liści, śliniąc się, będą po raz kolejny lansować jakiegoś „arty­ stę naiwnego”. Naiwność jest jednak po ich stronie. Ferdinand Cheval i Ludwik ii Bawarski wznieśli zamki swoich marzeń w skali nowej ludzkiej kondycji. Przełożył Mateusz Kwaterko Prochaine planète, „Potlatch” nr 4 (13 lipca 1954), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 30-31

48 część 1

Międzynarodówka Letrystyczna

DRAPACZE CHMUR OD KORZENI

W naszej epoce, coraz wyraźniej i we wszystkich dziedzinach stojącej pod znakiem represji, można wskazać człowieka szcze­ gólnie odrażającego i zalatującego gliniarzem znacznie po­ nad przeciętną. Buduje cele zwane jednostkami mieszkanio­ wymi, wznosi stolicę dla Nepalczyków, konstruuje pionowe getta i kostnice w czasach, które przywykły z nich robić uży­ tek, buduje kościoły. Le Corbusier-Sing-Sing, protestant modulor, pacykarz neokubistycznych odpadów, uruchamia „maszynę do mieszkania” ku większej chwale Boga, który stworzył na swoje podobień­ stwo padlinę i Corbusierów1. Nie wolno zapominać, że nowoczesna urbanistyka nie sta­ ła się jeszcze sztuką (a już zwłaszcza obszarem życia), zawsze natomiast szukała inspiracji w policyjnych dekretach, jak wia­ domo Haussmann wytyczył swoje bulwary jedynie po to, by dało się nimi dogodnie transportować armaty. Dziś jednak więzienie staje się modelem dla budownic­ twa mieszkaniowego, a chrześcijańska moralność tryumfu­ je bezapelacyjnie; przypomnijmy, że ambicją Le Corbusiera jest zniesienie ulicy. Chełpi się tym. Oto piękny projekt: życie ostatecznie podzielone na zamknięte wysepki, kontrolowa­ ne mikrospołeczności; kres możliwości insurekcji i nadziei na spotkanie, automatyczne posłuszeństwo (zauważmy na margi­ nesie, że samochody służą wszystkim oprócz, rzecz jasna, kil­ ku „ekonomicznie upośledzonych” - były prefekt policji, nie­ zapomniany Baylot, oświadczył po ostatnich juwenaliach, żei

i

Nieprzetłumaczalna gra słów bazującą na podobieństwie pseudonimu, pod którym występował architekt Charles Jeanneret (Le Corbusier), do słowa corbeau (franc.: kruk lub wrona).

Heroiczne początki 49

Członkowie Międzynarodówki Letrystycznej (od lewej): Gil J. Wolman, Mohamed Dahou, Guy Debord i Ivan Chtcheglov (Paryż, czerwiec 1954). Źródło: Guy Debord, Un art de ia guerre, Emmanuel Guy, Laurence Le Bras (red.), Paris 2013, s. 70

uliczne demonstracje kłócą się z wymogami ruchu drogowe­ go; co roku, 14 lipca, dają nam to odczuć). Wraz z pojawieniem się Le Corbusiera gry i wiedza, któ­ rych mamy prawo oczekiwać po rzeczywiście wstrząsającej architekturze - dającej codzienne poczucie zagubienia - mu­ szą ustąpić przed automatycznym zsypem na śmieci, który ni­ gdy nie posłuży do pozbycia się Biblii, już dziś znajdującej się obowiązkowo w każdym amerykańskim pokoju hotelowym. Trzeba być całkowicie wyzbytym inteligencji, żeby do­ strzec w tym nowoczesną architekturę. To zwykły powrót sta­ rego, źle pogrzebanego, świata chrześcijańskiego. Pod koniec XIX wieku lyoński mistyk Pierre-Simon Ballanche w La ville des expiations (Mieście pokuty) - którego opis stanowi prefigurację

50 część 1

wszystkich cites radieuses (miast promienistych)2 - doskonale wyraził ten ideał egzystencjalny: „Miasto pokuty musi być żywym obrazem monotonnego i ponurego prawa rządzącego ludzkim losem, nienaruszalnego prawa społecznych wymogów: należy w nim frontalnie zaata­ kować wszystkie przyzwyczajenia, nawet najbardziej niewin­ ne, wszystko musi w nim bezustannie przypominać o tym, że nic nie jest stałe, a ludzkie życie to podróż po ziemi wygnania”. Naszym zdaniem jednak ziemskie podróże nie są ani mo­ notonne, ani ponure; społeczne wymogi nie są nienaruszalne, a zwyczaje, które należy frontalnie zaatakować, powinny zwol­ nić pole dla ustawicznie odnawiających się cudów. Komfort zaś, który postulujemy, musi polegać przede wszystkim na po­ zbyciu się takich koncepcji i roznoszących je much. Czy pan Le Corbusier ma najmniejsze pojęcie o ludzkich potrzebach'? Katedry straciły swoją biel. Cieszymy się z tego powodu. „Nasłonecznienie” i miejsce pod słońcem - znamy tę śpiew­ kę - organy i werble mrp3 - i niebiańskie pastwiska, do któ­ rych przenoszą się zmarli architekci. Przełożył Mateusz Kwaterko Lesgratte-cielpar la radne, „Potlatch” nr 5 (20 lipca 1954), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 34-36

2 3

Zob. przypis na s. 120 niniejszej antologii. mrp (Mouvement républicain populaire) - Republikański Ruch Ludowy, francuska partia polityczna o orientacji chadeckiej, działająca od 1944 do 1967 roku.

Heroiczne początki 51

Międzynarodówka Letrystyczna

ODPOWIEDŹ NA ANKIETĘ BELGIJSKIEJ GRUPY SURREALISTYCZNEJ: «JAKIE ZNACZENIE MA DLA IK4S POJĘCIE POEZJI?»

Poezja wyczerpała swoje ostatnie formalne splendory. Znaj­ duje się poza estetyką, we władzy ludzi nad ich przygodami. Poezję można wyczytać z twarzy. Dlatego tak pilne jest, by stworzyć nowe twarze. Poezja znajduje się w formie miast. Dlatego też stworzymy miasta bulwersujące. Nowe piękno będzie sytuacyjne, to znaczy prowizoryczne i przeżywane. Najnowsze artystyczne wariacje interesują nas wyłącznie ze względu na moc wywierania wpływu, jaką można im przypi­ sać. Poezja to dla nas opracowywanie całkowicie nowych za­ chowań oraz środki pozwalające się nimi pasjonować.

(Tekst ukazał się w numerze specjalnym pisma „Carte d’après nature” [Bruksela, styczeń 1954]) Przełożył Mateusz Kwaterko Réponse à une enquête du groupe surréaliste belge «Quel sens donnez-vous au mot poésie?», „Potlatch” nr 5 (20 lipca 1954), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 37-38

52

część

1

Michèle-I[vich] Bernstein, André-Frank Conord, Mohamed Dahou, Guy-Ernest Debord, Jacques Fillon, Véra, Gil J. Wolman w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej «...NOWA IDEA W EUROPIE»1

Rozrywki to prawdziwy problem rewolucyjny. Już niebawem zniszczeniu i unicestwieniu ulegną zresztą ekonomiczne prze­ szkody oraz ich moralne korelaty. Organizacja rozrywek, or­ ganizacja wolności tłumów w nieco mniejszym stopniu skaza­ nych na ustawiczną pracę już dziś jawi się jako konieczność w państwach kapitalistycznych i ich marksistowskich spad­ kobiercach. Wszędzie jednak zadowalano się przymusowym ogłupianiem mas siedzących na stadionach i przed odbiorni­ kami telewizji. To główny powód, dla którego trzeba protestować przeciw narzucanej nam kondycji moralnej, przeciw stanowi nędzy. Po kilku latach strawionych na bezczynności - w potocz­ nym tego słowa znaczeniu - możemy mówić o naszej społecz­ nej postawie awangardowej, w społeczeństwie wciąż jeszcze opartym na produkcji postanowiliśmy bowiem zajmować się poważnie jedynie rozrywkami. Jeśli kwestia ta nie zostanie otwarcie postawiona, zanim runie obecny system wyzysku, zmiana będzie jedynie paro­ dią. Nowe społeczeństwo, przejmujące egzystencjalne ide­ ały starego, ponieważ nie zdołało rozpoznać nowych prag­ nień (a tym bardziej ich narzucić) - oto prawdziwie utopijny nurt socjalizmu.i

i

Tytuł nawiązuje do wypowiedzi Saint-Justa zawartej w przedłożonym Konwentowi Narodowemu raportowi z 13 ventóse’a roku 11 (3 marca 1794): „Szczęście to nowa idea w Europie”.

Heroiczne początki 53

Tylko jedno przedsięwzięcie zasługuje naszym zdaniem na uwagę: dopracowanie integralnej rozrywki. Prawdziwym łowcą przygód jest ten, który przygody kształ­ tuje, nie zaś ten, którego przygody spotykają. Konstrukcja sytuacji będzie polegała na ustawicznym urze­ czywistnianiu wielkiej, świadomie wybranej gry; na przejściu pomiędzy dekoracjami i konfliktami tych tragedii, których bo­ haterowie ginęli w ciągu jednej doby. Nam jednak nie zabrak­ nie już czasu na życie. Do tej syntezy będą się musiały przyczynić krytyka zacho­ wań, urbanistyka influencyjna, technika kształtowania nastro­ jów i relacji, których wstępne założenia już poznaliśmy. Będziemy musieli ustawicznie odkrywać to władcze przy­ ciąganie, które Karol Fourier rozpoznał w swobodnej grze namiętności. Przełożył Mateusz Kwaterko «... Une idée neuve en Europe», „Potlatch” nr 7 (3 sierpnia 1954), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 45-46

54 część 1

NISZCZĄ ULICĘ SAUVAGE

Na naszych oczach ginie jeden z najpiękniejszych psychogeograficznych krajobrazów Paryża. Ulicę Sauvage w xn dzielnicy, która oferowała - pomiędzy torami kolejowymi dworca Austerlitz i opustoszałym kwarta­ łem nadbrzeżnym (rue Fulton, rue de Bellievre) - jedną z naj­ bardziej poruszających nocnych perspektyw stolicy, od zeszłe­ go grudnia otoczyły ponure budowle, jakie zwykle wznosi się na przedmieściach, by w nich ulokować smutnych ludzi. Ubolewamy nad utratą tej arterii, wprawdzie mało znanej, ale o wiele żywszej od Pól Elizejskich i ich świateł. Nie jesteśmy emocjonalnie przywiązani do uroku ruin. Ale niepojęta szpetota cywilnych koszarów powstających na ich miejscu zdaje się przyzywać dynamitardów. Przełożył Mateusz Kwaterko On detruit la rue Sauvage, „Potlatch” nr 7 (3 sierpnia 1954), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 49

Heroiczne początki 55

PACYKARZE

Wykorzystanie polichromii do dekoracji fasad budynków to­ warzyszyło zawsze apogeom lub odrodzeniom cywilizacji. Nie ostało się już nic lub prawie nic z dokonań Egipcjan, Majów, Tolteków czy Babilończyków w tej dziedzinie. Ale wciąż się o nich mówi. Nie dziwi nas zatem, że architekci od kilku lat powraca­ ją do polichromii. Wypada jednak ubolewać nad ich ducho­ wym i twórczym ubóstwem, a także całkowitym brakiem zwykłych ludzkich odruchów. Polichromia służy obecnie jedynie maskowaniu ich niekompetencji. Dwa przykłady, wybrane z ankiety przeprowadzonej w gronie stu pięćdzie­ sięciu paryskich architektów, stanowią tego wystarczająco dobitne świadectwo. - Projekt trzech młodych architektów (dwadzieścia dwa lata, dwadzieścia pięć i dwadzieścia siedem lat), przeświad­ czonych o własnym geniuszu i nowatorstwie, podziwiających, jak łatwo się domyślić, Le Corbusiera: W Aubervilliers - miejscu wyjątkowo niefortunnym, jako że już wcześniej grasował tam pewien młody admirator Legera, dewocyjnego piewcy ceramiki - potężny prostopadłościan. Aby fasada uznana za nazbyt płaską „zagrała”, przykryje się ją żółtymi panelami, oddzielonymi panelami fioletowymi o wy­ miarach metr na sześćdziesiąt centymetrów. Robotnikom bu­ dowlanym pozostawi się wybór umiejscowienia owych paneli. Istny obiektywny przypadek. Wypada czekać na pierwszą budowę całkowicie „auto­ matyczną”. - Projekt dosyć znanego architekta (czterdzieści pięć lat): Okolice Nantes, „bloki” szkolne: dwa potężne sześciany oddzielone nieodzownym boiskiem i wspaniałymi karłowa­ tymi drzewkami pomarańczy w donicach. Budowla z prawej

56 część I

strony, od strony chłopców, będzie okryta zielonymi i czer­ wonymi panelami dwa metry na metr. Budowla z lewej, od strony dziewcząt, panelami żółtymi i fioletowymi, identycz­ nych rozmiarów. Wspomniani architekci zamierzają osiągnąć tę rozkoszną orgię barw za pomocą cienkich paneli z cementu. Nie mają pojęcia, jak ów materiał będzie reagował w kontakcie z od­ czynnikami zawartymi w barwnikach. W Aubervilliers pięcio­ piętrową fasadę przed deszczem będzie chronić jedynie poje­ dyncza rynna. W Nantes - podobna beztroska, z tym, że mamy do czynienia z budowlą jedynie dwupiętrową. Wiadomo, jak przykre jest oddziaływanie fioletu, wiado­ mo, jakim uroczystościom zazwyczaj towarzyszy, można się też domyślać, jakie połączenie utworzą niebawem brudna żółć i sprany fiolet. Owe przykłady mogą się więc obyć bez komen­ tarza. Warto może jedynie zwrócić uwagę na ubóstwo aktu­ alnych poszukiwań architektonicznych: olbrzymia większość ankietowanych architektów, jeśli w ogóle interesowała się po­ lichromią, postanowiła się zadowalać kolorem żółtym i fiole­ towym lub czerwonym i zielonym, połączeniem zdecydowa­ nie zbyt „młodym” jak na nasze czasy. A jednak pewien architekt (czterdzieści pięć-pięćdziesiąt lat) przy rué de l’Université, inny zaś (w podobnym wieku) przy rué de Vaugirard przygotowują, bez zbędnego samo­ chwalstwa, o wiele bardziej interesujące kompozycje. Pierw­ szy z nich, który powrócił właśnie z Ameryki (warto odnoto­ wać, że obecnie najbardziej sensowna forma architektury przybywa do nas ze Stanów Zjednoczonych, czego przykła­ dem Frank Lloyd Wright i jego „organiczna” architektura lub z południowej Ameryki - Rivera i jego miasta), projek­ tuje głównie wille dla bogaczy, operując przede wszystkim jasnymi barwami i wykorzystując materiały „pewne”, od ce­ ramicznych kafli poczynając, a na klinkierze holenderskim kończąc. Drugi z nich pracuje w podobnych barwach, ale

Heroiczne początki 57

budując bloki typu hlm1, co sprawia, że jego poszukiwania są stosunkowo ograniczone, tak iż musi nawet czasami się­ gać po cement, a niekiedy nawet po „wielką płytę”. Ubole­ wamy ze względu na niego - i innych. Przełożył Mateusz Kwaterko Les barbouilleurs, „Potlatch” nr 8 (10 sierpnia 1954), [s.p.), tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 51-53

1

(habitation à loyer modéré) - rozbudowany we Francji system mieszkań komunalnych. Przeważnie mieszkania te mieszczą się w blokach na przedmieściach.

hlm

58 część 1

ULICA MORILLONS 361

W tym. czasie zaczęły się pojawiać na drogach napisy, których nikt nie potrafił zetrzeć: Oto początek przygód, które doprowadzą do schwytania tajemniczego lwa...

Osobliwy los przedmiotów znalezionych interesuje nas w mniej­ szym stopniu niż to, jak przebiega ich poszukiwanie. Niejaki Graal zdołał się zapisać w kronice wypadków, nim dołączył do swego bezpośredniego przełożonego, naczelnego komisa­ rza Boga i innych gliniarzy Wielkiego Domu Ojca. Codziennie umiera tam ze starości. Ta profesja została zdyskredytowana. Chcielibyśmy jednak wierzyć, że ci, którzy go poszuki­ wali, nie byli zwykłymi frajerami. Ich dryfowanie wydaje się bowiem pokrewne naszemu, ich wędrówki zdają się nam arbitralne, a namiętności pozbawione ostatecznego celu. Re­ ligijny makijaż okazuje się nietrwały. Ci rycerze mitycznego westernu mogą się naprawdę podobać: wielka łatwość w za­ tracaniu się w grze, fascynacja podróżą, umiłowanie prędko­ ści, względna geografia. Kształt stołu zmienia się szybciej niż powody upijania się. Być może rzadko siedzimy przy stołach okrągłych, pewnego dnia wzniesiemy jednak „zamki przygody”. Historia poszukiwań Graala stanowi pod pewnymi wzglę­ dami prefigurację nader nowoczesnych zachowań. Przełożył Mateusz Kwaterko 36 rue des Morillons, „Potlatch” nr 8 (10 sierpnia 1954), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 54

1

Pod tym adresem mieści się w Paryżu Biuro Rzeczy Znalezionych.

Heroiczne początki 59

Michèle Bernstein DRYFOWANIE NA TAKSOMETRZE

Christian Hébert, w artykule opublikowanym we „Franęe-soir” z 19 sierpnia, proponuje radykalne rozwiązanie pary­ skich problemów z parkowaniem: zakaz wjazdu prywatnych samochodów osobowych do miasta i ich zastąpienie liczny­ mi taksówkami, oferującymi swe usługi po przystępnej cenie. Wypada przyklasnąć temu projektowi. Wiadomo, że taksówki odgrywają ważną rolę w rozrywce zwanej przez nas „dryfowaniem”, rozrywce, po której można się spodziewać daleko idących osiągnięć edukacyjnych. Jedynie taksówka pozwala na skrajną swobodę w pokony­ waniu tras i sprzyja automatycznej zmianie krajobrazu. Tak­ sówka, którą można zawsze wymienić na inną, nie przywią­ zuje „podróżnika”, można ją porzucić w dowolnym miejscu, a jej dobór jest wynikiem przypadku. Bezcelowe przemiesz­ czanie się, arbitralnie modyfikowane w trakcie drogi, dosko­ nale się łączy z zasadniczo przypadkowymi trasami taksówek. Przyjęcie propozycji Hćberta miałoby więc same zalety. Oprócz egalitarnego rozwiązania nad wyraz irytującego prob­ lemu pozwoliłoby szerokim warstwom ludności wyzwolić się od rutynowych trajektorii metra i autobusów, aby cieszyć się modelem dryfowania, który dotychczas był nazbyt kosztowny. Przełoży! Mateusz Kwaterko La dérive au kilomètre, „Potlatch” nr 9-11 (17-31 sierpnia 1954), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 57-58

60 część 1

W OCZEKIWANIU NA ZAMKNIĘCIE KOŚCIOŁÓW

Mimo kalendarza z 1793 roku1, który usiłował narzucić inny styl, niemiła przydawka „święty” nadal oszpeca mury licznych paryskich ulic jako element ich nazewnictwa. Od kilku miesięcy prowadzimy z upodobaniem kampanię na rzecz wyrugowania tego określenia zarówno w korespon­ dencji, jak i w rozmowach. Nazwy ulic przemijają z czasem. Cóż ostanie się z nich w przyszłości, może jedynie „Ślepa ulicz­ ka Dzieciątka Jezus” (xv dzielnica, przy stacji metra Pasteur). Zarząd Poczty już dziś przychyla się do potrzeb swoich klientów: listy zaadresowane na boulevard ’Germain czy rue ’Honoré1 2 dochodzą bez przeszkód. Wzywamy świadomą część społeczeństwa do poparcia tego przedsięwzięcia będącego wyrazem troski o zdrowie publiczne. Przełożył Mateusz Kwaterko En attendant la fermeture des églises, „Potlatch” nr 9-11 (17-31 sierpnia 1954), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 61

1

2

Piątego października 1793 roku francuski Konwent Narodowy wprowadził kalendarz republikański, który miał zastąpić kalendarz gregoriański. W1805 roku Napoleon Bonaparte (na fali „rechrystianizacji”) przywrócił kalendarz chrześcijański. Zgodnie z rachubą rewolucyjną czas odmierzali również komunardzi. Członkowie Międzynarodówki Letrystycznej będą się konsekwentnie stosować do własnego apelu. Ponieważ czytelnik polski mógłby się czuć zdezorientowany, w dalszych tekstach usunięcie przydawki „święty-” zaznaczamy gwiazdką. Skądinąd sytuacjoniści zrezygnowali z tego zabiegu.

Heroiczne początki 61

BEZROBOTNA ARIADNA

Wystarczy rzut oka, aby rozpoznać kartezjański układ rzeko­ mego „labiryntu” w paryskim Ogrodzie Botanicznym. Tab­ liczka informacyjna obwieszcza od samego wejścia: zaka­ zuje SIĘ ZABAW W LABIRYNCIE.

Trudno o wyrazistsze streszczenie ducha całej cywilizacji. Tej, którą zdołamy w końcu obalić. Przełożył Mateusz Kwaterko Ariane en chômage, „Potlatch” nr 9-11 (17-31 sierpnia 1954), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 63

62 część 1

NAJTRWALSZE KOLONIE

Według informacji, jakie uzyskaliśmy, doszło do wstrząsu ósmego stopnia w skali Richtera (a więc do «ogromnych zniszczeń») czy wręcz dziewiątego stopnia («katastrofalnych skutków»). W obu przypadkach oznacza to całkowite lub częściowe zniszczenie nawet najsolidniejszych budynków. (Zob. prasę zio września).

Orléansville - ośrodek algierskiej grupy Międzynarodówki Letrystycznej - mogące się reklamować jako „najbardziej letrystyczne miasto świata”, gdyż nasz program cieszył się popar­ ciem wśród najbardziej postępowej frakcji jego algierskich mieszkańców, zostało całkowicie zburzone przez trzęsienie ziemi z 9 września i wstrząsy, do których doszło w kolejnych dniach. Dziesiątki tysięcy rannych, tysiąc trzystu zabitych, niezli­ czona liczba zaginionych, a wśród nich większość członków na­ szej algierskiej grupy. Mohamed Dahou, którego niezwłocznie wysłaliśmy na miejsce, nie zdołał jeszcze oszacować dokład­ nych strat ze względu na exodus i rozproszenie mieszkańców. Francuska kronika filmowa, niezwykle podniecona, po­ święciła temu wydarzeniu króciutki filmik, ukazujący jedy­ nie Europejczyków, ich trumny, krucyfiksy, księży, biskupówgroteskowa próba przedstawienia Algierii jako kraju, w którym mieszkają niemal wyłącznie francuscy katolicy, żyjący na wy­ sokiej stopie, jeśli tylko ziemia zachowuje się spokojnie. „Le Monde” z kolei rozwodził się 19 września nad działa­ niami bliżej nie sprecyzowanych tubylczych „prowokatorów”, którzy pozostali w Orléansville mimo wojskowej okupacji.

Trzeba przyznać, że odbudowa tego miasta pociąga za sobą liczne problemy i trudności.

Heroiczne początki 63

Niezależnie od tego, jak silna może być niechęć algierskiej grupy letrystycznej i jej zwolenników do noeocorbusierowskich bloków mieszkalnych (czy może raczej koszar), nie ule­ ga wątpliwości, że w chwili obecnej - wobec czterdziestu ty­ sięcy mieszkańców, domagających się od władz jakichkolwiek lokali zastępczych - nie sposób utrzymać pogłębionej krytyki tej zasadniczo katastrofalnej postaci architektury. Należy się jednak zdecydowanie przeciwstawić oficjal­ nemu projektowi odbudowy, zakładającemu umieszczenie dzielnic tubylczych na obrzeżach miasta, podczas gdy samo miasto, na odgruzowanym obszarze, miałoby być wyłącznie europejskie. Algierska grupa stanowczo przeciwstawia się tej formie dyskryminacji i będzie organizować sprzeciw wobec tego pla­ nowanego getta. Przełożył Mateusz Kwaterko Les colonies lesplus solides, „Potlatch” nr 12 (28 września 1954), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 65-66

64 część 1

Michèle Bernstein, M[ohamed] Dahou, Véra, Gil J. Wolman w imieniu pisma „Potlatch”

GŁÓWNY KIERUNEK

Międzynarodówka Letrystyczna dąży do ustanowienia pasjo­ nującej struktury życia. Prowadzimy doświadczenia dotyczące zachowań, form dekoracji, architektury, urbanistyki i komu­ nikacji zdolnych wywołać pociągające sytuacje. To stały temat sporów między nami a wieloma innymi, któ­ rzy, w gruncie rzeczy, nie mają żadnego znaczenia (doskona­ le znamy kierujące nimi mechanizmy i stopień ich zużycia). Nasza rola ideologicznej opozycji to wytwór warunków hi­ storycznych. Musimy to wykorzystać jak najbardziej świado­ mie i zrozumieć, jakie wiążą się z tym, w obecnym stadium, wymogi i ograniczenia. Zbiorowe konstrukcje, które by nam odpowiadały, będą możliwe dopiero po zniknięciu mieszczańskiego społeczeń­ stwa, jego modelu dystrybucji produktów i jego moralnych wartości. Zamierzamy się przyczynić do zniszczenia tego społeczeń­ stwa poprzez krytykę i radykalne podminowywanie jego wy­ obrażenia przyjemności, jak również wzbogacając rewolucyj­ ną działalność mas o przydatne slogany. Przełożył Mateusz Kwaterko La ligne générale, „Potlatch” nr 14 (30 listopada 1954), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 76-77

Heroiczne początki 65

G[uy]-E[rnest] Debord, Jacques Fillon ROK 1954 W SKRÓCIE

Wielkie miasta sprzyjają rozrywce, którą nazywamy dryfowa­ niem. Dryfowanie to technika przemieszczania się po mieście bez celu. Opiera się na wpływie otaczającej dekoracji. Wszystkie domy są ładne. Architektura musi się stać pa­ sjonująca. Nie chcemy nawet słyszeć o skromniejszych celach. Nowa urbanistyka nie daje się oddzielić od ekonomicznych i społecznych wstrząsów, na szczęście nieuchronnych. Można powiedzieć, że rewolucyjne postulaty danej epoki zależą od tego, w jaki sposób owa epoka pojmuje szczęście. Położenie nacisku na rozrywki nie jest zatem żartem. Przypominamy o konieczności wynajdowania nowych gier. Przełożył Mateusz Kwaterko Résumé 1954, „Potlatch” nr 14 (30 listopada 1954), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 80-81

66 część 1

Asger Jorn ARCHITEKTURA ŻYCIA

Publikujemy dziś kilka fragmentów książki Asgera Jorna Image et formę [1954], fragmentów poświęconych przyszłości archi­ tektury, a więc problemowi, stale goszczącemu na naszych łamach (zob. Nadciągająca planeta w numerze 4 i Drapacze chmur od korzeni z numeru 51). Tłumaczenia dokonaliśmy na podstawie niedawnego przekładu włoskiego, który udostępnił nam autor. Przekład ten pochodzi z kolei z duńskiego.

Użyteczność i funkcja pozostaną zawsze punktem wyjścia wszelkiej krytyki formalnej; chodzi jedynie o to, by przekształ­ cić program funkcjonalizmu. [...] Funkcjonaliści prześlepiają psychologiczną funkcję otoczenia. [...] aspekt budowli i przedmiotów, które nas ota­ czają i którymi się posługujemy, ma funkcje niezależną od ich praktycznej użyteczności. [...] Funkcjonalistyczni racjonaliści, z powodu przywiąza­ nia do standaryzacji, wyobrazili sobie, że przedmiotom waż­ nym dla człowieka można nadać idealne, ostateczne formy. Obecna ewolucja dowodzi błędności tej statycznej koncep­ cji. Potrzebne nam dynamiczne ujęcie form, musimy bowiem przyjąć do wiadomości fakt, że każda ludzka forma znajdu­ je się w stanie nieustającej zmiany. Nie ma sensu, jak to czy­ nią racjonaliści, próbować zapobiec tym przekształceniom; klęska racjonalistów polega na niezrozumieniu, iż jedynym sposobem uniknięcia anarchicznych zmian jest zrozumienie Praw, zgodnie z którymi owe zmiany się dokonują, a następ­ nie posłużenie się nimi.

1

W niniejszej antologii s. 48 i 49-51.

Heroiczne początki 67

[...] Musimy pojąć, że taki konserwatyzm formalny jest całkowicie nielogiczny, nie wynika bowiem stąd, że nie zna­ my ostatecznej, idealnej formy przedmiotu, ale polega na tym, że człowiek odczuwa niepokój, gdy w nieznanym zjawisku nie odnajduje elementu déjà-vu. [...] Radykalizm form wiąże się z kolei z faktem, iż ludzie czują się przygnębieni, gdy w tym, co znane, nie odnajdują elementów wcześniej niespotyka­ nych. Można piętnować ów radykalizm jako nielogiczny, jak to czynią prorocy standaryzacji, nie można jednak zapominać, że to owa ludzka potrzeba - i tylko ona - prowadzi do odkryć. [...] Architektura jest zawsze ostatecznym urzeczywistnie­ niem duchowej i artystycznej ewolucji; stanowi materializację pewnego stadium ekonomicznego. Architektura to zwieńcze­ nie każdej koncepcji artystycznej, albowiem tworzenie archi­ tektury oznacza budowanie pewnego otoczenia i utrwalanie pewnego sposobu życia. Przełoży! Mateusz Kwaterko Une architecture de la vie, „Potlatch” nr 15 (22 grudnia 1954), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-^7, Paris 1985, s. 84-86

68 część 1

Michèle Bernstein SKWER MISSIONS ÉTRANGÈRES

Ów skwer znajduje się na granicy vi i vii dzielnicy. Jest oto­ czony rue Babylone i boulevard Raspail. Dostęp do niego jest niełatwy, tak iż pozostaje przeważnie bezludny. Pod względem powierzchni góruje nad większością paryskich skwerów. Ro­ ślinność jest niemal całkowicie nieobecna. Wchodząc na te­ ren skweru, dostrzegamy, że ma on kształt widelca. Najkrótsze rozwidlenie ginie wewnątrz czarnego muni wznoszącego się na ponad dziesięć metrów wysokości i sta nowiącego tylną ścianę pokaźnych kamienic. W tym miejscu zamknięte podwórze sprawia, że granica skweru jest trudna do rozpoznania. Drugie rozwidlenie jest otoczone z lewej strony tym sa mym kamiennym murem, z prawej zaś eleganckimi fasadami kamienic z niemal nieuczęszczanej nie de Commaille. U szpi cy tego drugiego rozwidlenia znajduje się rue du Bac, o wie le bardziej aktywna. Skwer Missions Étrangères jest jednak oddzielony od tej ulicy osobliwym pustym terenem, gęsty żywopłot odgradza zaś ów teren od właściwego skweru. Wspomniany teren, za mknięty ze wszystkich stron, zdaje się nie mieć innego zasto sowania prócz stworzenia dystansu między skwerem a pie szymi, idącymi rue du Bac. Nad żużlowym podłożem góruje popiersie Chateaubrianda w stylu boga Terminusa. Jedyne wejście na skwer znajduje się u szczytu rozwidlę nia, a więc na skraju nie de Commaille. Jedyna budowla znajdująca się na nim dodatkowo zasła nia widok i wzbrania wstępu na pusty teren. Jest to prezentu jąca się nader godnie altana, skrzyżowanie dworcowego pe ronu i średniowiecznej kaplicy.

Heroiczne początki 69

Skwer Missions Étrangères może służyć do przyjmowania przyjaciół przybyłych z daleka, można go szturmować nocą a także wykorzystywać do wielu innych celów psychogeograficznych. Przełożył Mateusz Kwaterko Le square des Missions Étrangères, „Potlatch” nr 16 (26 stycznia 1955), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 97-98

70 część 1

Guy-Ernest Debord ARCHITEKTURA I GRA

Johan Huizinga w Homo ludens wykazuje, że „ [...] kulturze w pierwotnych jej fazach właściwy jest pewien pierwiastek ludyczny [...] uprawia się ją w formie i nastroju zabawy”1. Mimo ukrytego idealizmu autora i jego wąsko socjologiczne­ go ujmowania wyższych form zabawy, trudno przecenić war­ tość tego pionierskiego dzieła. Próżno też byłoby się doszuki­ wać innych motywów dla naszych teorii na temat architektury czy dryfowania niż zamiłowanie do gry. Aczkolwiek widok niemal wszystkiego, co dzieje się w świę­ cie, budzi w nas gniew i obrzydzenie, potrafimy też, w coraz większym stopniu, bawić się wszystkim. Ci, którzy nazwą nas na tej podstawie ironistami, nie wykażą się zbytnią przenikli­ wością. Życie służy dziś absurdalnym wymogom, nieświadomie dąży jednak do tego, by zaspokoić swoje prawdziwe potrzeby. Te potrzeby, ich cząstkowe zaspokojenie i niepełne zro­ zumienie, powszechnie potwierdzają nasze hipotezy. Weźmy przykład knajpy, która nazywa się Au bout du monde (Na Krańcu Świata) i znajduje się na skraju jednej z potężniejszych jednostek nastrojowych Paryża (obszar położony między uli­ cami Mouffetard, Tourneforta i Lhomonda). Ta lokalizacja nie jest dziełem przypadku. Zdarzenia są dziełem przypadku tylko o tyle, o ile nie znamy naczelnych praw rządzących ich określoną konfiguracją. Należy dążyć do jak najgłębszej świa­ domości czynników określających daną sytuację, można zaś pominąć utylitarne wymogi (ich władza będzie stale malała). To, co chcielibyśmy uczynić z architekturą, bardzo przy­ pomina to, co chcielibyśmy uczynić z naszym życiem. Pięknei

i

Johan Huizinga, Homo ludens. Zabawajako źródło kultury, tłum. Maria Kurecka, Witold Wirpsza, Warszawa 2007, s. 59.

Heroiczne początki 71

przygody, jak powiadają, muszą się rozgrywać w scenerii pięk­ nych dzielnic. Pojęcie pięknych dzielnic będzie się musía­ lo zmienić. Już teraz można się zanurzyć w nastroju kilku opustosza­ łych stref, nadających się znakomicie do dryfowania i całko­ wicie nie nadających się do zamieszkania, chociaż władza za­ myka w nich masy pracujące. Nawet Le Corbusier przyznaje w L’urbanisme est une clef że jeśli uwzględnimy nędzny, anar­ chiczny indywidualizm budownictwa w państwach najbardziej uprzemysłowionych: „niedorozwój może być w równym stop­ niu konsekwencją nadmiaru, co braku". Oczywiście uwagę tę można skierować przeciw neo-mediewalnemu piewcy „pio­ nowej wspólnoty”. Rozmaite jednostki naszkicowały, postępując, jak się zdaje, według zbliżonego wzorca, kilka konstrukcji architektonicz­ nych celowo zbijających z tropu. Można tu wymienić chociażby słynne zamki króla Ludwika ii Bawarskiego czy ów dom w Ha­ nowerze, w którym dadaista Kurt Schwitters wydrążył ponoć liczne tunele, dodatkowo wyposażając je w dziwne kolumny z nagromadzonych przedmiotów. Konstrukcje te odznaczają się barokowym charakterem, który odnajdujemy we wszyst­ kich próbach stworzenia sztuki integralnej i całkowicie deter­ minującej. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na relacje łączące Ludwika ii Bawarskiego z Wagnerem, który również dążył do estetycznej syntezy, aczkolwiek w sposób najżmud­ niejszy i w gruncie rzeczy najbardziej jałowy z możliwych. Należy jasno powiedzieć, że jeśli dokonania architektonicz­ ne, którym gotowi jesteśmy przyznać pewne zalety, wydają się pod pewnymi względami pokrewne sztuce naiwnej, cenimy je z zupełnie innych powodów, a mianowicie jako konkretyza­ cje przyszłych, dotychczas niewykorzystanych mocy dziedzi­ ny, do której „awangardy”, z powodów ekonomicznych, mają skrajnie ograniczony dostęp. W eksploatacji wartości ryn­ kowej osobliwie związanej z większością „naiwnych” form ekspresji trudno nie dostrzec przejawów z gruntu reakcyjnej

72 część I

mentalności, zbliżonej do społecznej postawy paternalizmu. Jesteśmy coraz bardziej przeświadczeni, że na szacunek zasłu­ gują tylko te osoby, które potrafiły odpowiedzieć na wszystko. Obecnie musimy się zadowalać zastanymi przypadkami i środkami urbanistyki. Celem, jaki sobie stawiamy, jest uczest­ nictwo, w największym możliwym zakresie, w ich rzeczywi­ stej konstrukcji. Tymczasowość, dziedzina tej wolnej aktywności ludycznej, którą Huizinga usiłuje przeciwstawić „bieżącemu ży­ ciu”, naznaczonemu poczuciem obowiązku, to dla nas jedy­ ne pole życia prawdziwego, pole oszukańczo zawężone przez rozmaite tabu, roszczące sobie pretensje do trwałości. Za­ chowania, które nam się podobają, dążą do tego, by ustano­ wić warunki sprzyjające swemu pełnemu rozwojowi. Obecnie chodzi o to, by reguły gry przekształciły się z arbitralnej kon­ wencji w fundament moralny. Przełożył Mateusz Kwaterko Larchitectureet lejeu, „Potlatch” nr 20 (30 maja 1955), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 137-140

Heroiczne początki 73

DALSZE DRYFOWANIE

VJ okresie wakacyjnym „Potlatch” ukaże się tylko raz. Jego redaktorzy postanowili skorzystać ze znacznego zmniejsze­ nia się liczby mieszkańców stolicy, aby intensywnie kontynu­ ować badania psychogeograficzne. Przełożył Mateusz Kwaterko La dérive plus loin, „Potlatch” nr 21 (30 czerwca 1955), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1934-57, Paris 1985, s. 150

74 część 1

Guy-Ernest Debord WSTĘP DO KRYTYKI GEOGRAFII MIEJSKIEJ

Ze wszystkich historii, w których uczestniczymy - z zaintereso­ waniem lub bez - jedynie poszukiwanie nowego sposobu życia budzi prawdziwą namiętność. Trudno się dziwić skrajnej obo­ jętności, jaką darzymy te dyscypliny, estetyczne albo inne, któ­ rych niewystarczający charakter w tej dziedzinie bezzwłocznie wychodzi na jaw. Należałoby wyznaczyć kilka tymczasowych obszarów obserwacji. Wśród nich powinna się znaleźć obser­ wacja procesów związanych z przypadkowością i przewidy­ walnością - na ulicach. Słowo „psychogeografia”, które zaproponował pewien nie­ piśmienny Kabyl, aby określić nim zjawiska zaprzątające kil­ ku z nas latem 1953 roku, broni się całkiem nieźle. Mieści się w materialistycznej perspektywie wpływu obiektywnej przy­ rody na życie i myśli. Jeśli geografia zdaje sprawę z determi­ nującego wpływu ogólnych zjawisk przyrodniczych - takich jak zmiany klimatyczne czy skład gleby - na formacje ekono­ miczne społeczeństwa, a co za tym idzie, na wizje świata, jakie mogą się ukształtować w danym społeczeństwie, psychogeo­ grafia mogłaby zaproponować badanie ścisłych praw dotyczą­ cych bezpośredniego oddziaływania środowiska geograficz­ nego, świadomie zagospodarowanego lub nie, na afektywne zachowania jednostek. Przymiotnik „psychogeograficzny”, pozostający w miły sposób nieokreślony, mógłby się odnosić do danych uzyskanych na gruncie tego typu dociekań, do ich oddziaływania na ludzkie uczucia, a nawet, nieco ogólniej, do każdej sytuacji czy postępowania w jakiś sposób powiązane­ go z tak rozumianym projektem badawczym. Dawno temu stwierdzono, że pustynia jest monoteistycz­ na. Dlaczegóż więc mielibyśmy uznać za nielogiczne czy

Heroiczne początki 75

pozbawione znaczenia twierdzenie, które głosi, że paryska dzielnica rozciągająca się między place de la Contrescarpe a rue de l’Arbalète sprzyja raczej ateizmowi, zapomnieniu i za­ kłócaniu zwyczajowych odruchów? Pojęcie użyteczności warto relatywizować i umieszczać w historycznej perspektywie. Potrzeba dysponowania wol­ ną przestrzenią, umożliwiającą szybkie przemarsze wojsk i użycie artylerii do tłumienia insurekcji, zadecydowała o po­ wstaniu planu upiększenia Paryża w okresie li Cesarstwa. Jeśli jednak odrzucić perspektywę policyjną, Paryż Haussmanna to miasto zbudowane przez idiotę, pełne krzyku i fu­ rii i nic nie znaczące. Obecnie główny problem urbanistyki polega na zapewnieniu właściwego tranzytu rosnącej liczby samochodów. Można się pokusić o myśl, że przyszła urba­ nistyka będzie dotyczyć konstrukcji, również użytecznych, uwzględniających w jak najszerszym zakresie możliwości psychogeograficzne. Dzisiejsze nagromadzenie samochodów osobowych jest zwykłym skutkiem ustawicznej propagandy, za pomocą któ­ rej kapitalistyczny system produkcji przekonuje tłumy - i moż­ na to uznać za jedno z jego najosobliwszych osiągnięć - że po­ siadanie auta to jeden z tych przywilejów, jakie społeczeństwo rezerwuje dla elity (a jako że anarchiczny postęp bywa we­ wnętrznie sprzeczny, nikogo nie zdziwi widok smakowitego filmu ogłoszeniowego, w którym pewien prefekt policji wzy­ wa paryskich właścicieli samochodów do korzystania z trans­ portu publicznego). Jeśli nawet w tak nędznej materii pojawia się koncepcja przywileju, a tak wielu ludzi - w tak niewielkim stopniu uprzy­ wilejowanych - skłonnych jest bronić swych mizernych prze­ wag ze ślepą furią, musimy przyjąć, że wszystkie te szczegóły wiążą się z ideą szczęścia, ideą, którą mieszczaństwo przy­ swaja sobie poprzez reklamę, uwzględniającą zarówno este­ tykę Malraux, jak i imperatywy coca-coli; ideą, której kryzys trzeba wywoływać przy każdej okazji i wszelkimi środkami.

76 część I

Pierwszym z tych środków jest niewątpliwie systematyczna prowokacja, polegająca na rozpowszechnianiu niezliczonych propozycji zmierzających do uczynienia z życia integralnej, pasjonującej gry oraz na ciągłym deprecjonowaniu wszystkich popularnych rozrywek, o ile, rzecz jasna, nie nadają się one do tego, by w przechwyconej postaci posłużyć bardziej interesu­ jącym konstrukcjom nastrojów. Największa trudność takiego przedsięwzięcia polega na tym, by owe pozornie niedorzecz­ ne propozycje zawierały w sobie dostateczną dawkę poważ­ nej mocy uwodzenia. Aby osiągnąć ów cel, można przystać na zręczne wykorzystanie modnych obecnie środków komunika­ cji. Coś w rodzaju hucznej absencji albo manifestacje zmierza-

nikacji można jednak uznać za sposób na rozpowszechnianie tanim kosztem swoistego klimatu rozczarowania, niebywale sprzyjającego wprowadzeniu kilku nowych sposobów pojmo­ wania przyjemności. Myśl, iż urzeczywistnienie wybranej sytuacji afektywnej zależy wyłącznie od ścisłej znajomości i świadomego zasto­ sowania pewnej liczby konkretnych mechanizmów, inspiro­ wała ową Psychogeograficzną zabawę tygodnia, niepozbawioną pewnego swoistego humoru, którą opublikowaliśmy w nume­ rze i pisma „Potlatch”: „W zależności od potrzeb wybierz krainę, miasto rzadziej lub gęściej zaludnione, ulicę mniej lub bardziej ruchliwą. Zbu­ duj dom. Umebluj go. Staraj się jak najlepiej dostosować wy­ strój do otoczenia. Ustal porę roku i godzinę. Zaproś odpowied­ nie osoby i zgromadź stosowne płyty i alkohole. Oświetlenie i tematy rozmów muszą pasować do okoliczności - to samo do­ tyczy nastroju i wspomnień. Jeśli nie popełniłeś błędu w obli­ czeniach, rezultat powinien cię zadowolić. (Prosimy informo­ wać redakcję o rezultatach)”1.i

i

Psychogeograficzną zabawa tygodnia, s. 41 niniejszej antologii.

Heroiczne początki 77

Należy rzucać na rynek - choćby początkowo miałby to być jedynie rynek idei - liczne pragnienia, których bogactwo nie wykraczałoby poza aktualne możliwości ludzkiego oddziały­ wania na świat materialny, ale jedynie poza starą organizację społeczną. Można wręcz dostrzec polityczne znaczenie takiego publicznego przeciwstawienia owych pragnień prymitywnym pragnieniom bez końca wałkowanych w przemyśle kinemato­ graficznym czy w powieściach psychologicznych, jak choćby tych, które płodzi Mauriac, ta stara szumowina („w społeczeń­ stwie opartym na nędzy produkty najnędzniejsze mają z ko­ nieczności ten przywilej, że służą największej liczbie ludzi” 2, jak biednemu Proudhonowi tłumaczył Marks). Rewolucyjne przekształcenie świata, wszystkich aspektów świata, przyzna rację wszystkim ideom obfitości. Gwałtowna zmiana nastroju ulicy; wyraźny podział mia­ sta na jasno wyodrębnione strefy klimatów psychicznych; linia najsilniejszego nachylenia (bez związku z naturalną deniwe­ lacją), jaką powinny podążać pozbawione celu spacery; przy­ ciągający lub odpychający charakter pewnych miejsc - wszyst­ ko to bywa lekceważone. A w każdym razie nie rozpatruje się tych faktów jako zależnych od przyczyn, które można okre­ ślić za pomocą pogłębionej analizy, aby następnie posłużyć się nimi. Ludzie zdają sobie oczywiście sprawę z tego, że nie­ które dzielnice są ponure, inne zaś przyjemne. Sądzą jednak przeważnie, że ulice eleganckie dają poczucie zadowolenia, podczas gdy zaniedbane deprymują i to niemal bez wyjątków. W istocie jednak bogactwo możliwych kombinacji, dające się porównać do rozpuszczania chemicznych substancji w niezli­ czonych mieszankach, wywołuje wrażenia tak zróżnicowane 1 złożone, jak każda inna forma spektaklu. Zdemistyfikowane poszukiwania, choćby zakrojone na małą skalę, dowodzą, że ani pod względem jakościowym, ani ilościowym rodzaj

2

Karol Marks, Nędza filozofii, tłum. Kazimierz Błeszyński, w: Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, t. 4, Warszawa 1962, s. 99.

78 część 1

wpływu wywieranego przez poszczególne miejskie dekoracje nie daje się sprowadzić do epoki ich powstania, stylu architek­ tury, a zwłaszcza warunków mieszkaniowych, jakie oferują. Badania, które musimy zatem przeprowadzić, badania do­ tyczące rozmieszczenia elementów miejskiej dekoracji i wra­ żeń, jakie wywołują, nie mogą się obyć bez śmiałych hipotez, które należy bezustannie rewidować w świetle doświadczeń, poprzez krytykę i samokrytykę. Niektóre obrazy de Chirica, niewątpliwie zainspirowane wrażeniami architektonicznymi, mogą wywierać wtórne od­ działywanie na swoją obiektywną bazę, a nawet ją przekształ­ cać: można powiedzieć, że stają się czymś w rodzaju makiet. Niepokojące dzielnice arkad mogłyby, pewnego dnia, przedłu­ żyć i urzeczywistnić pociągającą moc tych dzieł. Z pięknem map paryskiego metra mogą się równać moim zdaniem jedynie dwa porty o zmroku, namalowane przez Claude’a Lorraine’a i wystawione w Luwrze; obrazy te ukazu­ ją granice dwóch skrajnie odmiennych środowisk miejskich. Oczywiście, mówiąc o pięknie, nie mam na myśli piękna czy­ sto estetycznego - nowe piękno musi być pięknem sytuacyj­ nym - ale szczególnie poruszające ukazanie, w obu przypad­ kach, pewnego zbioru możliwości. Wśród najtrudniejszych środków interwencji odnowiona kartografia wydaje się tym, który nadaje się najlepiej do natychmiastowego zastosowania. Tworzenie map psychogeograficznych czy nawet pewne przeróbki w rodzaju uzasadnionego lub całkowicie arbitral­ nego łączenia dwóch odmiennych przedstawień topograficz­ nych mogą się przyczynić do objaśnienia pewnych wędrówek o charakterze bynajmniej nie dowolnym, ale świadczącym o doskonałym odrzuceniu wszelkich zwyczajowych pobudek (takich jak turystyka, opium ludu równie odrażające jak sport albo zakupy na kredyt). Jeden z moich przyjaciół powiedział mi niedawno, że wędrował po regionie Harzu w Niemczech, posługując się mapą Londynu i ściśle stosując się do jej wska­ zówek. Ten rodzaj gry to tylko marny zaczątek w porównaniu

Heroiczne początki 79

z całościową konstrukcją architektoniczną i urbanistyczną, konstrukcją, która pewnego dnia będzie dostępna wszystkim. Na razie możemy wyodrębnić kilka stadiów cząstkowych rea­ lizacji, poczynając od zwykłego przemieszczenia elementów dekoracji, które przywykliśmy znajdować w z góry określonych miejscach. W poprzednim numerze tego pisma Mariën3 zapro­ ponował, by w chwili, w której światowe zasoby przestaną być roztrwaniane w narzucanych nam dziś irracjonalnych przed­ sięwzięciach, zgromadzić wszystkie konne pomniki całego świata na wybranej pustyni czy w bezludnej dolinie. Przechod­ nie - do których przyszłość należy - otrzymaliby syntetyczny widok kawaleryjskiej szarży; można by ją nawet poświęcić pa­ mięci największych rzeżników w historii, od Tamerlana do Ridgwaya4. Mielibyśmy również do czynienia z jednym z najwięk­ szych wymogów naszego pokolenia: wartością edukacyjną. W gruncie rzeczy jedyna nadzieja leży w tym, że działa­ jące masy uświadomią sobie, jakie warunki są im narzucane we wszystkich dziedzinach, i znajdą praktyczne środki, aby je zmienić. „Wyobrażenia są tym, co dąży do urzeczywistnienia się”, napisał pewien autor, którego nazwisko zdążyłem zapomnieć ze względu na jego notoryczne duchowe szalbierstwa5. Twier­ dzenie to, ze względu na swą niezamierzoną restrykcyjność, stanowi swoisty probierz i pozwala osądzić niektóre parodie literackiej rewolucji: czcza gadanina jest tym, co dąży do po­ zostania nierzeczywistym. Życie, za które ponosimy odpowiedzialność, obfituje nie tylko w silne powody do zniechęcenia, ale również w dywer­ sje i mniej lub bardziej nędzne kompensacje. Co roku jacyś ludzie, których kochaliśmy, godzą się, nie zdoławszy jasno 3 4

5

Marcel Mariën (1920-1993) - surrealista belgijski, wydawca pisma „Les lèvres nues”. Matthew Bunker Ridgway (1895-1995) - general amerykański, dowódca wojsk lądowych (8 armii) w czasie wojny w Korei (1950-1953). Przypomnijmy zatem, że autorem owego aforyzmu jest André Breton.

80 część I

zrozumieć dostępnych możliwości, na jawną kapitulację. Nie można nawet powiedzieć, że wzmacniają nieprzyjacielski obóz, już wcześniej składał się bowiem z milionów kretynów i skazu­ je on swych członków na bycie kretynami. Pobłażliwość, w każ­ dej ze swych postaci, to podstawowa skaza moralna. Przełożył Mateusz Kwaterko Introduction à une critique de la géographie urbaine, „Les lèvres nues” nr 6 (wrzesień 1955), s. 11-1$

Heroiczne początki 81

Michèle Bernstein, G[uy]-E[rnest] Debord, Gil J. Wolman w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej

LETRYSTYCZNA INTERWENCJA LIST PROTESTACYJNY WYSŁANY DO REDAKTORA NACZELNEGO «TIMESA»

Szanowny Panie,

„Times” poinformował niedawno o projekcie wyburzenia chiń­ skiej dzielnicy w Londynie. Pragniemy zaprotestować przeciw temu jaskrawemu przykładowi urbanistycznego moralizmu, zmierzającego do tego, by uczynić Anglię jeszcze nudniejszą, niż się stała w ciągu ostatnich lat. Odbywające się raz na ja­ kiś czas koronacje oraz częstsze, lecz zazwyczaj bezowocne zaślubiny latorośli królewskiego tronu - to jedyne widowiska,

John Boydell, Widok nabrzeża Limehouse (1751). Źródło Wikimedia Commons

82 część 1

jakie wam pozostały. Po wyburzeniu Limehouse1 zaginięcia pięknych dziewcząt, zwłaszcza pochodzących z dobrych ro­ dzin, będą coraz rzadsze. Czy naprawdę wierzy Pan, że gen­ tleman mógłby się zabawić w Soho? Naszym zdaniem rzeko­ mo nowoczesna urbanistyka, za którą się Pan opowiada, jest dogmatyczna i wsteczna. Prawdziwa rola architektury pole­ ga na służeniu ludzkim namiętnościom. Wielce niestosowne wydaje nam się wyburzanie chińskiej dzielnicy, zanim mieli­ śmy okazję ją zwiedzić i przeprowadzić w niej badania ekspe­ rymentalne na gruncie podjętych przez nas poszukiwań psychogeograficznych. Konkludując, jeśli zgadza się Pan z nami, że modernizacja jest niezbędna, radzimy zastosować ją tam, gdzie jest najbardziej potrzebna - to znaczy w brytyjskich in­ stytucjach politycznych i obyczajach. Z wyrazami szacunku Przełoży! Mateusz Kwaterko Intervention lettriste. Protestation aupres de la redaction du «Times», „Potlatch” nr 23 (13 października 1955), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 171-173

1

Limehouse - dzielnica wschodniego Londynu, niegdyś ciesząca się złą sławą z powodu wysokiej przestępczości.

Heroiczne początki 83

NIECH ŻYJĄ WSPÓŁCZESNE CHINY

Kilka dni po wysłaniu protestu do „Timesa” otrzymaliśmy od naszych hiszpańskich korespondentów informację, że frankistowscy urbaniści z podobnie moralistycznych pobudek nisz­ czą właśnie chińską dzielnicę Barcelony, w której zdążyli już zresztą dokonać znacznych spustoszeń. W przeciwieństwie do chińskiej dzielnicy Londynu Barrio Chino w Barcelonie obda­ rzono taką nazwą z przyczyn czysto psychogeograficznych: ża­ den Chińczyk nigdy tam nie mieszkał. Przełożył Mateusz Kwaterko Vive la Chine d'aujourd'hui, Potlatch” nr 23 (13 października 1955), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 173

84 część 1

W RÓŻNYCH ZAKĄTKACH EUROPY

Jacques Fillon zastąpił Mohameda Dahou w redakcji pisma „Potlatch”. Dahou przygotowuje się do wyjazdu z Paryża na czas nieokreślony w kierunku Południe-Południowy Wschód. Przełożył Mateusz Kwaterko À travers l’Europe, Potlatch” nr 23 (13 października 1955), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 173

Heroiczne początki 85

DOM DO WYWOŁYWANIA STRACHU

Dwudziestego września podczas letrystycznego zebrania po­ stanowiono opracować plany i makiety „domu do wywoły­ wania strachu”. Treść tego ćwiczenia wyraźnie wskazuje, że nie chodzi o osiągnięcie banalnej harmonii wizualnej. Nale­ ży jednak podkreślić, że jeśli postanowiliśmy opracować taki dom pod kątem jednego prostego uczucia, ostateczny pro­ jekt będzie musiał uwzględnić afektywne niuanse odpowia­ dające różnym sytuacjom, które mogłyby wymagać przeraź­ liwego otoczenia. Przełoży! Mateusz Kwaterko La maison a fairepeur, Potlatch” nr 23 (13 października 1955), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 173-174

86 część 1

RAZ-DWA

Alexander Trocchi, pełniący dotychczas funkcję redaktora na­ czelnego anglo-amerykańskiego awangardowego czasopisma „Merlin”, zrzekł się tego stanowiska, żeby wyrazić pełne popar­ cie dla programu Międzynarodówki Letrystycznej. Wszystkich znajomych postawił przed koniecznością dokonania wyboru i bez chwili wahania zerwał stosunki z tymi, którzy dokonali wyboru niewłaściwego. Przełożył Mateusz Kwaterko Vite fait, Potlatch” nr 23 (13 października 1955), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 174

Heroiczne początki 87

ZUCHWAŁY PLAN

W ostatnim miesiącu szybko postępowały zbiorowe prace nad opracowaniem psychogeograficznego planu Paryża. Uda­ ło się już dokonać licznych obserwacji i rozpoznań (Butte-aux-Cailles, Kontynent Contrescarpe, Kostnica, Aubervilliers, pustynia Retz). Przełożył Mateusz Kwaterko La carteforcee, Potlatch” nr 23 (13 października 1955), [s.p.]> tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 174

Guy Debord, Nigdy nie pracuj. Napis kredą na murze przy rue de Seine (Paryż 1953). Źródło: „Internationale situationniste" nr 8 (styczeń 1963), s. 42

88 część 1

O FUNKCJI LITERATURY

Letryści odbyli pierwsze zebranie informacyjne, którego ce­ lem było ustalenie sformułowań do wypisania kredą lub inny­ mi środkami w określonych punktach miasta; napisy te wzbo­ gacą znaczenie poszczególnych ulic, jeśli tylko ulice te mają jakiekolwiek znaczenie. Napisy mają wywołać różnorakie skutki, od impresji psychogeograficznych aż po najprostsze wywrotowe odczucia. Po­ niższe przykłady wybrano w pierwszej kolejności. Dla ulicy Dzikiej (xm dzielnica): „Jeśli nie umrzemy tu­ taj, czy zajdziemy gdzieś dalej?”; dla rue d’Aubervilliers (xviii i xix dzielnica): „Rewolucja nocą”; dla rue Benoit (vi dziel­ nica): „Fałszywe cuda motoryzacji tu nie docierają”; dla rue Lhomond (v dzielnica): „Wątpliwość przemawia na waszą ko­ rzyść”; dla rue Séverin (v dzielnica): „Kobiet dla Kabylów”. Ustalono również, że warto wypisać w pobliżu zakładów Renault, na niektórych przedmieściach oraz w kilku punk­ tach xix i xx dzielnicy, aforyzm L. Scutenaire’a: „Śpicie dla swojego szefa”. Przełożył Mateusz Kwaterko Du rôle de l’écriture, Potlatch” nr 23 (13 października 1955), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 176-177

Heroiczne początki 89

PROJEKT RACJONALNEGO UPIĘKSZENIA PARYŻA

Letryści, którzy spotkali się 26 września, zaproponowali wy­ mienione poniżej rozwiązania problemów urbanistycznych po­ ruszonych w trakcie dyskusji. Pragniemy zwrócić uwagę na to, że nie pojawiły się żadne propozycje konstruktywne: wszyscy uznali uprzątnięcie terenu za sprawę najpilniejszą. Metro należy pozostawić otwarte w nocy, nawet gdy przejadą ostatnie pociągi. Perony i tory powinny być słabo oświet­ lone migotliwymi lampkami. Nieznacznie przerabiając system drabin przeciwpożaro­ wych i przerzucając kładki tam, gdzie jest to konieczne - ot­ worzyć dachy Paryża dla spacerowiczów. Skwery i parki pozostawić otwarte w nocy. Latarnie mają być wygaszone. (W kilku przypadkach nieznaczne stałe oświet­ lenie może być uzasadnione względami psychogeograficznymi). Wszystkie uliczne latarnie należy wyposażyć w przełącz­ niki; użytkownicy powinni mieć prawo do samodzielnego de­ cydowania o oświetleniu. Jeśli chodzi o kościoły, wysunięto cztery różne rozwiąza­ nia; za każdym z nich przemawiają pewne racje, uznano za­ tem, że rozstrzygnąć powinna empiria. G.-E. Debord opowiedział się za całkowitym zburzeniem wszelkich budowli sakralnych: „Niech nie pozostanie po nich najmniejszy ślad, przestrzeń będzie można wykorzystać”. Gil J. Wolman zaproponował pozostawienie kościołów i pozbawienie ich religijnych funkcji. Potraktować kościoły jak zwyczajne budynki. Pozwolić dzieciom bawić się w nich. Michèle Bernstein domagała się częściowego zburzenia koś­ ciołów, aby ruiny nie pozwalały odgadnąć ich pierwotnego prze­ znaczenia (Wieża ’Jakuba przy boulevard de Sebastopol byłaby przypadkową ilustracją takiej praktyki). Idealnym rozwiązaniem byłoby całkowite zburzenie kościołów i zrekonstruowanie ruin

90 część 1

na ich miejscu. Propozycja wysunięta wcześniej została wybra­ na jedynie ze względów ekonomicznych. Wreszcie Jacques Fillon chciałby przekształcić kościoły w domy do budzenia strachu (odwołując się do ich obecnej at­ mosfery, akcentując jej aspekty paniczne). Wszyscy zgodzili się odrzucić obiekcje natury estetycznej, nie zważać na wielbicieli portalu katedry w Chartres. Piękno, gdy nie jest obietnicą szczęścia, powinno zostać unicestwione. A cóż jest bardziej wymownym symbolem nieszczęścia niźli tego rodzaju monumenty uwłaczające wszystkiemu, co nie zo­ stało jeszcze zniewolone, pomniki wzniesione na cześć wiel­ kiego nieludzkiego marginesu życia? Dworce pozostawić w obecnej postaci. Ich wzruszająca szpetota znacznie wzbogaca atmosferę przejścia, która stanowi o uroku tych budynków. Gil J. Wolman domagał się zlikwido­ wania lub też losowego przemieszania wszystkich informacji o rozkładzie jazdy (miejsca docelowe, godziny itd.). Sprzyjało­ by to dryfowaniu. Po burzliwej debacie oponenci wycofali swój sprzeciw, projekt został więc przyjęty bez zastrzeżeń. Podkre­ ślić dźwiękową atmosferę dworców, puszczając z megafonów nagrania z wielu innych dworców - a także niektórych portów. Zlikwidowanie cmentarzy. Całkowita destrukcja zwłok i wszelkich pamiątek z nimi związanych: ani popiołów, ani śladów. (Należy zwrócić uwagę, jak reakcyjną propagandę stanowią - poprzez najnaturalniejszą asocjację skojarzeń - te wstrętne szczątki minionej alienacji. Czy można spoglądać na cmentarz, nie myśląc natychmiast o Mauriacu, André Gidzie, Edgarze Faure?) Zlikwidowanie muzeów i rozmieszczenie artystycznych arcydzieł w barach (dzieła Philippe’a de Champaigne w arab­ skich kafejkach z rue Xavier-Privas; Koronacja Napoleona Da­ wida - w Tonneau przy Montagne-’Geneviève). Wolny wstęp do wszystkich więzień. Możliwość zakwatero­ wania dla turystów. Równe traktowanie zwiedzających i więź­ niów (Ażeby życie stało się bardziej ludyczne, raz w miesiącu

Heroiczne początki 91

wyłaniać się będzie losowo z grona zwiedzających osoby, któ­ re zostaną zatrzymane i skazane na odbycie rzeczywistej kary. Należy bowiem zatroszczyć się o imbecyli, którzy żywią prze­ możną potrzebę podejmowania ryzyka pozbawionego naj­ mniejszego znaczenia: na przykład dzisiejszych speleologów lub wszystkich tych, którzy swą potrzebę gry zaspokajają rów­ nie nędznymi namiastkami). Budowle, których szpetoty nie można w żaden sposób wy­ korzystać (na przykład Petit Palais i Grand Palais) ustąpią miej­ sca innym konstrukcjom. Usunięcie pozostałych pomników o archaicznej symboli­ ce - jeśli tempo rozwoju historycznego sprawi, że nie będzie warto podejmować ich estetycznej odnowy. W okresie przej­ ściowym, to znaczy zanim pomniki zostaną usunięte, moż­ na je próbować wzbogacić za pomocą zmiany nazw oraz in­ skrypcji zdobiących cokoły; albo nadając im nowy wydźwięk polityczny (Tygrys zwany Clemenceau - na Polach Elizejskich), albo nieoczekiwaną treść (Dialektyczny hołd dla gorączki i chi­ niny - na skrzyżowaniu boulevard ‘Michel i rue Comte; Wiel­ kie otchłanie - plac przed Notre-Dame). Należy się przeciwstawić ogłupianiu społeczeństwa nazew­ nictwem ulic. Usunąć wszystkich rajców miejskich, uczestni­ ków ruchu oporu, Emilów i Edwardów (pięćdziesiąt pięć ulic w Paryżu), Bugeaudów1, Gallifetów1 2 i, ogólnie rzecz ujmując, wszystkie odrażające nazwy (ulica Ewangelii). 1

2

Thomas Robert Bugeaud (1784-1849) - markiz de la Piconnerie, książę d’Isly, marszałek Francji. W czasie monarchii lipcowej uczestniczy w tłumieniu paryskiego powstania z 1834 roku, wtedy też otrzymuje przydomek Człowiek z rue Trasnonain, za rzekomy udział w masakrze ludności, do której doszło przy owej ulicy. Rząd Thiersa mianuje go następnie gubernatorem Algierii, gdzie będzie pielęgnował sławę fran­ cuskiego oręża, masakrując rdzenną ludność. Ludwik Filip docenia jego talenty i powołuje na stanowisko naczelnego dowódcy armii. Sprzeciw Gwardii Narodowej zmusza jednak księcia do podania się do dymisji, zanim zdołał rozwinąć skrzydła w czasie rewolucji lutowej z 1848 roku. Gaston de Gallifet (1831-1909) - markiz, książę Martigues, zdobywał szlify w czasie wojny krymskiej, a następnie w Algierii i w Meksyku za

92 część 1

Należy przypomnieć w tym kontekście, że apel ogłoszo­ ny w numerze 9-11 pisma „Potlatch”3 jest nadal aktualny: za­ przestać posługiwania się wyrazem święty w nazewnictwie ulic. Przełożył Mateusz Kwaterko Projet d’embellissements rationnels de la ville de Paris, Potlatch” nr 23 (13 października 1955), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 177-180

3

panowania Napoleona lir. W czasie Komuny Paryskiej był dowódcą wersalskiej kawalerii i odznaczył się szczególną zapalczywością w zabijaniu pokonanych komunardów (po latach Clemenceau stwierdzi kąśliwie: „Gallifet od dwudziestu lat nie mordował więźniów. Cóż za straszliwa monotonia! Niebawem zabraknie nam wszelkich uciech”). Zob. W oczekiwaniu na zamknięcie kościołów, s. 61 niniejszej antologii.

Heroiczne początki 93

INTELIGENTNA PANORAMA AWANGARDY POD KONIEC 1955 ROKU

URBANISTYKA

W Paryżu warto obecnie bywać w następujących miejscach: Contrescarpe (Kontynent); dzielnica chińska; dzielnica żydow­ ska; Butte-aux-Cailles (labirynt); Aubervilliers (nocą); skwe­ ry vu dzielnicy; Instytut Medycyny Sądowej; rue Dauphine (Nesle); Buttes-Chaumont (gra); dzielnica *Merri; park Mon­ ceau; Wyspa ‘Ludwika (wyspa); Pigalle; Hale (rue ‘Denis i nie du Jour); dzielnica de 1’Europe (pamięć), rue Sauvage. Stanowczo odradzamy miejsca następujące: vi i xv dziel­ nica; Wielkie Bulwary; ogród Luksemburski; Pola Elizejskie; plac Blanche; Montmartre; Szkoła Wojskowa; plac Republiki, l’Étoile i l’Opéra; cała xvi dzielnica. POEZJA

Niemal całkowity zanik tej aktywności w formie, jaka towarzy­ szyła jej od zarania, zanik związany rzecz jasna z permanen­ tnym obumieraniem estetyki - to jedno z najbardziej uderza­ jących zjawisk, zachodzących na naszych oczach. Ostatnimi laty poezja onomatopeiczna i poezja neoklasyczna dowiodły jednocześnie całkowitej deprecjacji tego produktu. Warto zauważyć, że obecnie, pomimo zwyczajowego przy­ wiązania ginących społeczeństw do nadpsutych form ekspre­ sji, żadne poważne czasopismo nie ośmiela się już publikować wierszy. A gdy próbuje, z wyraźnie nieczystym sumieniem (jak w przypadku niejakiego Boucheta w numerze 117 „Temps mo­ dernes”), rezultat obywa się bez komentarzy. Guillevic w imię postępowej odnowy gęsto się tłumaczy {Expliquons-nous sur le sonnet [Wyjaśnienia w sprawie sonetu], „Nouvelle critique” nr 68 [1955]), ale skutek jest oczywiście

94 część 1

opłakany. Pomińmy szowinistyczne aspekty tego panegiryku („nasz sonet” - „forma ta [...] nie jest sztucznym tworem, przypadkowo wynalezioną przez Marota, du Belleya, Ronsarda i innych. Jeśli ją stosowali, jeśli trwała mimo upływu stuleci, znaczy to, że odpowiadała pewnym wymogom du­ cha francuskiego”), kłamstwa Guillevica są bowiem szyte zbyt grubymi nićmi, wszyscy wiedzą, że „my” zapożyczy­ liśmy tę formę z Włoch - w owym czasie zacofani średnio­ wieczni Francuzi musieli się zadowalać balladą, postanowili bowiem, jak dziś Guillevic: „walczyć z naporem kosmopoli­ tycznej kultury”. O wiele istotniejsze wydaje się odwołanie do „życia jednego z najsubtelniejszych, najszlachetniejszych i najwybitniejszych ludzi, jakich zna historia”. Trudno w to doprawdy uwierzyć, ale chodzi o Louisa Aragona! W swych żmudnych usiłowaniach przydania życiu Aragona jakiegoś mitycznego wymiaru Guillevic zapędza się tak daleko, że wyświadcza swemu ponuremu idolowi niedźwiedzią przy­ sługę: „Odnajduję w pamięci Aragona pewnego styczniowe­ go wieczoru 1954 roku [...] Słyszę jego entuzjastyczne okrzy­ ki: Elzo, on pisze sonety!”. Reszta wywodu jest upieczona z tej samej mąki. Z całej tej pustej paplaniny pozostaje tylko jedno: zdumienie, że ludzie powołujący się na materializm dialektyczny mogą oprzeć wy­ wód na bezwarunkowej pochwale „stałej formy”. „Stałe formy” - w sensie ram odpowiadających potrzebom określonej pracy - które dziś rzeczywiście zasługiwałyby na rozwinięcie, oczywiście tylko chwilowe: sprawozdanie z dry­ fowania, raport nastrojowy, plan sytuacji. DEKORACJA WNĘTRZ

Projekt J. Fillona urządzenia sali przyjęć: pomieszczenie jest w trzech czwartych (a więc w części przechodniej) umeblowa­ ne elegancko i nie ma jakiegoś wyraźnego przeznaczenia. Na końcu sali znajduje się barykada, odgraniczająca jej użytkową

Heroiczne początki 95

część (jedną czwartą całkowitej powierzchni). Owa barykada, jak najbardziej autentyczna, składa się z brukowców, worków z piaskiem, beczek i innych przedmiotów stosowanych w tym celu mocą uświęconego zwyczaju. Wznosi się ona mniej wię­ cej na wysokość człowieka. Ma kilka punktów szczytowych i kilka wyłomów. Można na niej umieścić parę naładowanych strzelb. Wąskie przejście prowadzi do użytkowej części po­ mieszczenia, gdzie wszystko urządzono tak, by jak najlepiej ugościć przyjaciół i znajomych. Ta sala przyjęć, wymagająca oczywiście stosownego oświetlenia i odpowiedniej oprawy dźwiękowej, może popra­ wić wystrój banalnego domu, wprowadzając doń odrobinę powierzchownej malowniczości. Jej prawdziwe przeznacze­ nie polega jednak na integracji z szerszym kompleksem ar­ chitektonicznym, gdzie będzie mogła ukazać swą prawdziwą wartość w konstrukcji sytuacji. ODKRYCIA

W bliskiej przyszłości ekipa letrystów zamierza, wyruszając z rue des Jardins-*Paul, przeprowadzić pełne rozpoznanie dzielnicy *Merri, dotychczas białej plamy na psychogeograficznych mapach. do Międzynarodówki Letrystycznej. Być może kilka osób przyjmiemy.

wstępujcie masowo

GRY EDUKACYJNE

Niedawno dopracowana „dyskusja ideologiczna w postaci po­ jedynku bokserskiego” jest skazana na sukces wśród intelek­ tualnej elity, zaspokaja bowiem jej najistotniejsze potrzeby (dzięki ideologicznej dyskusji w postaci pojedynku bokser­ skiego zdobędziecie uznanie, zabijając przy tym czas). Oto jej podstawowe reguły:

96 część 1

Obaj adwersarze i arbiter (którego decyzje są niepodważal­ ne) siadają przy jednym stole. Pojedynek trwa określoną licz­ bę rund, a czas każdej rundy jest ściśle odmierzany. Gdy tylko arbiter zapowie rozpoczęcie pojedynku, obaj ad­ wersarze mierzą się przez chwilkę wzrokiem; następnie ten, który pierwszy zdecyduje się na ofensywę, wypowiada dowol­ ne twierdzenie dotyczące odpowiadającego mu tematu. Dru­ gi zawodnik replikuje, zapalczywie podważając rozumowanie, które właśnie usłyszał, lub też przechodzi do innych twier­ dzeń na temat pokrewny albo zgoła niespodziewany. Może również - i to najlepsze wyjście - zastosować technikę kom­ binacyjną, łącząc te dwa typy riposty. Arbiter czuwa nad tym, by żaden z zawodników nie przerywał drugiemu. Zbyt długie zabieranie głosu prowadzi do odjęcia punktów gadule. Sędzia czasu ogłasza zakończenie rundy za pomocą odpowiedniego sygnału, co ucina natychmiast każdą rozpoczętą wypowiedź. Arbiter ogłasza wówczas, który z zawodników zdobył prze­ wagę w zakończonej rundzie lub uznaje ją za remisową. W cza­ sie przerwy sekundanci podają zawodnikom szklanki z alko­ holem bądź filiżanki z kawą (w niektórych przypadkach środki psychotropowe). Na znak sędziego dysputa zostaje wznowiona. Arbiter ogłasza nokaut, gdy jeden z przeciwników, powalony gwałtownością czy subtelnością ataku, nie jest w stanie kon­ tynuować dyskusji. Gdy nie dochodzi do nokautu, zwycięzcę wyłania się na końcu pojedynku, podliczając liczbę zdobytych punktów we wszystkich rundach. Zła wola, nawet najbardziej oczywista, nie pociąga za sobą sankcji. Wśród najpopularniejszych, jak dotychczas, tematów, moż­ na wymienić: zen, nową lewicę, ontologię fenomenologicz­ ną, Alexandre’a Astruca, galijskie monety, cenzurę, intelek­ tualne walory szachów. (Letryści nie grają w tę grę, jako że wygrywaliby za każ­ dym razem).

Heroiczne początki 97

KINO

Od kilku już lat nie widzieliśmy filmu, który wnosiłby jakąkol­ wiek nowość. Ogólna produkcja jest tak mizerna, że najzu­ pełniej banalny film, jeśli tylko ukazuje po prostu sympatycz­ ną perspektywę polityczną (Sól ziemi1) bulwersuje większość krytyków i jest witany jako dzieło, które zapisze się w histo­ rii kina, co stanowi oczywisty nonsens. Prawdą jest, że w tej dziedzinie rządzą tak silne nakazy finansowe i policyjne, że fil­ my - które pod względem potencjalnych możliwości znacznie górują nad powieściami - mają nikłą szansę na osiągnięcie in­ telektualnego poziomu porządnych trzeciorzędnych powieści w rodzaju, dajmy na to, Raymonda Queneau. W tej sytuacji najlepiej przestać się przejmować obecnym stanem tej sztuki. W mrocznych salach kinowych, które moż­ na przemierzyć w trakcie dryfowania, warto się zatrzymać na niecałą godzinkę, ludycznie interpretując wyświetlany film przygodowy: rozpoznając w bohaterach bliskie nam mniej lub bardziej historyczne postacie, wiążąc kulawe elementy scena­ riusza z prawdziwymi motywami działań i z wypadkami mi­ nionego tygodnia - oto całkiem znośna rozrywka zbiorowa (jakże piękny okazuje się film Więzień Zendy, gdy potrafimy w nim rozpoznać Ludwika n Bawarskiego, Jacques’a Vachégo w postaci hrabiego Ruperta i G.-E. Déborda jako uzurpa­ tora). Warto też obejrzeć serię przygód Dents-Blanches, która, pomimo swej obecnej nic nieznaczącej funkcji, przypomina o prawdziwej edukacyjnej potędze kina. Jeśli to wszystko nie jest w waszym guście, pozostaje wam pokochać Niedobre spotkania Alexandre’a Astruca, film,i

i

Zapomniany już dziś amerykański film Herberta Bibermana z 1954 roku o strajku meksykańskich robotników w Stanach Zjednoczonych. Film - co warto odnotować, aby uzmysłowić sobie, jak daleko odbiegliśmy od owych mrocznych czasów, gdy możliwe były jeszcze podobne ekstrawagancje - został w całości sfinansowany przez amerykański związek zawodowy górników.

98 część 1

internationale lettriste Il faut Recommencer La Guerre en Espagne

Dimensions du Langage

Pnodws In IMire Hhiui

Pismo „Internationale lettriste" nr 3 (sierpień 1953), [s.p.]

Heroiczne początki 99

w którym niechybnie rozpoznacie, by zacytować zdumiewa­ jące słowa Jacques’a Doniol-Valcroze’a („Franęe observateur” z 20 października 1955): atmosferę i sens waszej młodości. FILOZOFIA

Możecie się pozbyć swej przywary. Czytajcie Marksa, czytajcie Dahou2!

idioci!

SZTUKI PLASTYCZNE

Od czasów Malewicza malarstwa abstrakcyjne wyważa ot­ warte drzwi. Aktywność ta jest, rzecz jasna, zupełnie nieinteresująca i doskonale jednorodna. „Taszyzm” z pewnością tego nie zmieni. Poszukiwanie obrazów rzeczywiście zdol­ nych wywołać nowe efekty musi też zerwać ze sposobami przedstawienia zaczerpniętymi od de Chirica, Maxa Ernsta czy Magritte’a - sposoby te nieodmiennie odtwarzają dawny porządek zaskoczenia, dziś znacznie osłabionego z powodu długotrwałego obiegu tych dzieł i inflacji naśladowców. Rozmaite realizacje metagraficzne, które w teorii zakładają integrację w jednym piśmie wszystkich elementów o pożytecz­ nym znaczeniu, były jak dotychczas dalece niezadowalające. Ta tymczasowa porażka wynika z nacisku, jaki został poło­ żony na „tworzenie makiet plakatów”, co doprowadziło albo do nieczytelnego chaosu, albo do bladego powielania dawnej formy kolażu (wystawa metagraficzna w Galerie du Double Doute, czerwiec-lipiec 1954)

2

Mohamed Dahou - mieszkający w Paryżu Algierczyk, członek Międzynarodówki Letrystycznej. Choć niektóre teksty letrystyczne były sygnowane jego nazwiskiem, słynął - według świadectw współczesnych - raczej z niezrównanego talentu do wybitki, wypitki i zaopatrywania znajomych w haszysz niźli ze swych dzieł piśmienniczych.

100 część 1

Plakat zapraszający na wystawę kolaży („metagrafik influencyjnych") w Galerie du Double Doute przy rue Quincampoix (Paryż, czerwiec 1954). Źródło: Guy Debord. 34 fiches, Vincent Kaufmann (red.), Paris 2003, © Collection Alice Debord

Heroiczne początki 1O1

CZASOPISMA

Międzynarodówka Letrystyczna współpracuje z pismem „Les lèvres nues”, począwszy od numeru 6. Pismo to można nabyć w księgarni Minotaure przy rue des Beaux-Arts. POLITYKA

Na Wschodzie bez zmian. W ramach „odprężenia” prasa roztkliwia się nad dwiema radzieckimi nastolatkami, które sfoto­ grafowawszy się u boku dwóch gwiazdorów francuskiego kina, oznajmiły, że był to najpiękniejszy dzień w ich życiu. W tym samym czasie „Prawda” poinformowała, że Związek Radzie­ cki ukończył budowę społeczeństwa socjalistycznego i rozpo­ czyna fazę komunizmu. We Francji jest, rzecz jasna, jeszcze gorzej: coraz większe­ go rozmachu nabiera mobilizacja mająca zasilić wojnę w Algie­ rii (Algierczycy! Fakt, iżjesteście Francuzami, nie oznaczajeszcze, że musicie być patriotami), w Rifie i kolejne; handel wymien­ ny Mendèsa-Bonn3 z generałem Franco - w zamian za drobne przysługi porzuca się na pastwę losu republikańskich uchodź­ ców; skandaliczny wyrok w sprawie Pierre’a Moraina z Fede­ racji Anarchokomunistycznej, uzasadnienie usiłuje wykazać, że antykolonialne poglądy nie dadzą się już pogodzić z fran­ cuskim obywatelstwem. PROPAGANDA

W numerze 3 pisma „Internationale lettriste” (sierpień 1953) opisywaliśmy zabieg „o decydującym znaczeniu dla przyszłości

3

Złośliwe (choć, przyznajmy, niezbyt dowcipne) przekręcenie nazwiska Pierre’a Mendèsa-France’a (1907-1982), w latach 1954-1955 premiera Francji. Prawdopodobnie chodzi o jego zgodę na uzbrojenie Niemiec w ramach nato.

102 część 1

LES LÈVRES NUES

SOMMAIRE MINOU DROUET. La Messagère. FRANÇOIS MAURIAC. La Glace sans tain. GILBERT BECAUD. Un Pas en avant, deux en arrière. Maréchal JUIN, de l’Académie française. Le Prolétaire démaquillé. ARAGON et ANDRE BRETON. Mode d’emploi du détournement. GAËTAN PICON. Supplément au voyage de Courteville. ALBERT SCHWEITZER. La Préhistoire des Loisirs. LE CORBUSIER. Les Grands Travaux (I). CECIL SAINT-LAURENT. Mot à mot. N* 8 — MAI 1956.

30 FRS

Okładka numeru 8 pisma .Les lèvres nues" z prowokacyjnie przechwyconą mapą i humorystycznie przechwyconym spisem rzeczy (maj 1956)

Heroiczne początki 103

komunikacji: przechwytywanie”. Możliwe zastosowania tego zabiegu są obecnie przedmiotem wyczerpujących badań, któ­ rych podjęli się dwaj współpracujący ze sobą letryści. Wyniki owych badań ukażą się w stosownym czasie i pozostawią nie­ wiele niedomówień. Numer 25 pisma „Potlatch”, otwierający trzeci rocznik, ukaże się w styczniu 1956 roku. LITERATURA

Nigdy nie zabraknie erzaców, by napędzać przemysł wydaw­ niczy i utrzymywać konsumpcję. Z czasem jednak stanie się jasne, że problemy i rozrywki epoki sytuują się gdzie indziej. Warto zasygnalizować, że już pojawiają się kanciarze, usi­ łujący wyrobić sobie reputację, przeżuwając - w czysto litera­ ckich ramach - nowe emocje potencjalnie związane z pewny­ mi zestawieniami wydarzeń. Dobrym przykładem jest p. Julien Gracq, redagujący zgrabne narracje na temat nastroju i jego rozmaitych składowych. Odrzucić Nagrodę Goncourtów4 to nic, chodzi o to, by na nią nie zasłużyć. NIE KOLEKCJONUJCIE PISMA „POTLATCH”, CZAS DZIAŁA

NA WASZĄ NIEKORZYŚĆ. Przełożył Mateusz Kwaterko Panorama intelligent de l’avant-garde à la fin de 2955, „Potlatch” nr 24 (24 listopada 1955) (cały numer), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 181-190

4

Nagroda Goncourtów - główna nagroda literacka we Francji. W1951 roku Gracą odmówił przyjęcia nagrody, którą chciano wyróżnić jego (skądinąd znakomitą) powieść Le rivage des Syrtes (Wybrzeże Syrtów).

104 część 1

Jacques Fillon

RACJONALNY OPIS PARYŻA (TRASA NA UŻYTEK AGENCJI PODRÓŻY NOWEGO TYPU)

Region Contrescarpe to prawdziwe centrum Paryża. Ma on kształt owalny, aby go okrążyć, potrzeba mniej więcej trzech godzin marszu. W północnej części znajduje się Montagne-’Geneviève, skąd teren schodzi łagodnym zboczem na po­ łudnie. Mieszkańcy są bardzo biedni, przeważnie pochodzą z północnej Afryki. Tu właśnie spotykają się emisariusze kil­ ku tajemniczych potęg. Po godzinnym marszu na południe docieramy do Butte-aux-Cailles, obszaru, który odznacza się łagodnym klima­ tem. Mieszkańcy są bardzo biedni, ale rozkład ulic przywo­ dzi na myśl przepych labiryntu. Czterdziestopięciominutowy marsz na zachód pozwala czasem osiągnąć - szczególnie między 19.30 a 8.00 rano) wy­ ludniony skwer o zdumiewającej topografii, zwyczajowo na­ zywany skwerem Missions Étrangères. W odległości półgodzinnego marszu w kierunku pólnocno-wschodnim znajdujemy kilka równoległych pasaży, które nie prowadzą donikąd, ale wyznaczają granice małej chińskiej aglomeracji. Mieszkańcy są bardzo biedni. Gotują skompliko­ wane dania, niezbyt pożywne i bardzo mocno przyprawione. Na północnym wschodzie, po całodziennym marszu, do­ cieramy na pustynię Retz, obszar niezwykle trudno dostępny, zaludniony niezbyt licznymi plemionami dzikich. W tej niebez­ piecznej okolicy lepiej wystrzegać się zbyt frywolnych żartów. W samym sercu pustyni Retz odkrywamy słynne „fabryki”, ar­ cydzieło osiemnastowiecznej architektury, wybudowane dość przypadkowo pośród okolicznej przebogatej flory, aby służyć spontanicznym grom psychogeograficznym.

Heroiczne początki 105

W odległości pięćdziesięciominutowego marszu od Contrescarpe, po minięciu niemal bezludnej wyspy, od daw­ na nazwanej Wyspą *Ludwika, natrafiamy na stojącą na ubo­ czu knajpę, w której stale spotykają się Polacy. Są oni bardzo biedni, można tam zatem dostać doskonałą wódkę po bardzo przystępnej cenie. Kontynuując drogę na północ, po dwugodzinnym mar­ szu, osiągamy miejsce zwane „Aubervilliers”, równinę po­ przecinaną bezużytecznymi kanałami. Panuje tu mroźny kli­ mat. Opady śniegu są nader częste. Praktykuje się tu rozmaite gry zręcznościowe, zwłaszcza pstrykane. Mieszkańcy, bardzo biedni, mówią, rzecz jasna, po hiszpańsku. Czekają na rewo­ lucję. Grają na gitarze i śpiewają. Oto pożytek płynący z dobrze poprowadzonego dryfo­ wania. Przełożył Mateusz Kwaterko Description raisonnée de Paris (Itinérairepour une nouvelle agence de voyages), „Les lèvres nues” nr 7 (grudzień 1955), s. 39

106 część 1

TAK SIĘ ZMIENIA KSZTAŁT MIASTA1

Kilka prywatnych przedsiębiorstw podjęło się w pierwszych miesiącach 1954 roku zniszczenia rue Sauvage, które sygna­ lizowaliśmy już w numerze 7 pisma „Potlatch”12. Na terenach sąsiadujących z tą ulicą od strony Sekwany pojawiły się dzie­ siątki baraków. W1955 roku do akcji z nieprawdopodobną za­ jadłością wkroczyły służby miejskie, posuwając się nawet do zagrodzenia rue Sauvage, zaraz za rue Fulton, aby wybudo­ wać potężny gmach, który miałby pomieścić urząd pocztowy. Gmach ten zajmuje obecnie niemal czwartą część dawnej rue Sauvage, która nie dochodzi już do boulevard de la Gare, lecz kończy się przy rue Flamand. Najpiękniejszą część skweru Missions Étrangères (zob.

„Potlatch” nr 163) zajmują od zimy barakowozy, przywodzące na myśl rozmaite szalbierstwa abbé Pierre’a4. Co więcej, trwający już od czterech lat ustawiczny proces rozlewania się lewobrzeżnej dzielnicy uciech na wschód od boulevard ’Michel i w kierunku Montagne-’Geneviève osiąg­ nął alarmujący stan. Już teraz Montagne-’Geneviève jest oto­ czona kilkoma lokalami otwartymi przy rue Descartes.

1

2 3 4

Tytuł zaczerpnięty z wiersza Baudelaire’a Łąbędź (tłum. Mieczysław Jastrun): „Starego nie ma już Paryża (tak się zmienia / Kształt miasta, prędzej jeszcze niż serce człowieka)”. Zob. Niszczą ulicę Sauvage, s. 55 niniejszej antologii. Michèle Bernstein, Skwer Missions Étrangères, s. 69-70 niniejszej antologii. Abbé Pierre, ojciec Piotr (właśc. Henri Grouès, 1912-2007) - kapucyn francuski, twórca ruchu Emmaus. Pod koniec lat czterdziestych poseł niezależny (ale ściśle współpracujący z chadeckim Republikańskim Ruchem Ludowym [mrp]) we francuskim Zgromadzeniu Narodowym. Zasłynął w 1954 roku, kiedy w czasie wyjątkowo surowej zimy wygłosił apel o pomoc dla zamarzających bezdomnych. Zgromadzone środki przeznaczył na budowę baraków.

Heroiczne początki 107

Psychogeograficzna atrakcyjność tych trzech miejsc zde­ cydowanie zmalała, szczególnie dotyczy to dwóch pierwszych, do których właściwie nie warto się już fatygować. Przełożył Mateusz Kwaterko La forme d’une ville change plus vite, „Potlatch” nr 25 (26 stycznia 1956), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 196

108 część 1

ZBLIŻAMY SIĘ POMALUTKU

Pewna firma z Los Angeles wyspecjalizowała się w budowie domów „dopasowanych do osobowości”. Ma bogatą ofertę dla rodzin zarówno „intrawertycznych”, jak i „ekstrawertycznych”. Ceny wahają się od kilku tysięcy do stu osiemdziesięciu tysię­ cy dolarów („prawdziwy irlandzki zamek”). („Paris-presse” z 14 grudnia 1955 na podstawie artykułu z „Newsweeka”). Przełożył Mateusz Kwaterko Ony vient, „Potlatch” nr 25 (26 stycznia 1956), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 199

Heroiczne początki 109

Mohamed Dahou w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej KONIOM LŻEJ

Z satysfakcją dowiedzieliśmy się, że Max Bill, dyrektor Wyższej Szkoły Wzornictwa w Ulm (a więc nowego Bauhausu, zmur­ szałego spadkobiercy szkoły monachijskiej), został złożony ze stanowiska. W trakcie Kongresu Wzornictwa Przemysłowe­ go, który odbył się w ramach x Triennale Sztuki Przemysło­ wej w Mediolanie, Jorn i jego włoscy towarzysze, opowiada­ jący się za przezwyciężeniem programu funkcjonalistycznego, gwałtownie zaatakowali Maxa Bilia. Po polemikach, jakie się następnie wywiązały, zniknięcie Maxa Billa (który groził Jornowi, że poda go do sądu, groteskowo ilustrując tym samym swój intelektualny upadek) było już tylko kwestią czasu. Nie­ stety, w szkole w Ulm nie wyłonił się żaden autentycznie po­ stępowy nurt, będziemy ją więc nadal zwalczać, dodatkowo podbudowani tym wyraźnym zwycięstwem. Nasza wspólna organizacja zajmująca się działaniami w sferze architektury funkcjonuje obecnie pod następującym adresem: Laboratorio sperimentale del movimiento inter­ nazionale per un Bauhaus immaginista (via xx settembre 2, Alba, Włochy). Przełożył Mateusz Kwaterko La première pierre qui sen va, „Potlatch” nr 26 (7 maja 1956), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 204-205

110 część 1

DOBRY PRZYKŁAD

W ostatniej biografii poświęconej Retzowi (wydawnictwo Albin Michel) Pierre-Georges Lorris, nie stroniąc od najbardziej utar­ tego moralizatorstwa w ocenie swego bohatera, zdołał się jed­ nak rozprawić z groteskowym sprowadzaniem motywów jego postępowania do ambicji: „Od porażki do porażki, Pamiętniki kroczą nieubłagalnie aż do ostatecznej klęski [...] W Pamiętni­ kach Retza nie znajdziemy właściwego pokonanym tonu przy­ gnębienia, mamy raczej do czynienia z rozbawieniem gracza. [...] Retz osiągnął jedyny cel, do jakiego rzeczywiście dążył”. Niebywały walor ludyczny żywota Retza oraz owej Frondy, której był głównym pomysłodawcą - należy dopiero zanalizo­ wać i przedstawić w autentycznie nowoczesnej perspektywie. W błyskotliwej serii przygód doktora Fu Manchu autorstwa Saxa Rohmera, serii, która ukazała się we Francji w latach trzy­ dziestych w kolekcji Maska, na szczególne uznanie zasługuje The Si-Fan Mysteries. Oprócz sytuacjonistycznego piękna ce­ chującego postawę wrogich postaci, które łączy jedynie udział w przerażającej grze wyreżyserowanej przez Fu Manchu, nale­ ży zauważyć, że zastosowanie dekoracji - na przemian wyrozumowane i obłędne - wyraźnie ociera się o psychogeografię. Przełożył Mateusz Kwaterko Le bon exemple, „Potlatch” nr 26 (7 maja 1956), [s.p.J, tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 210

Heroiczne początki 111

TEKSTY WYSTĄPIEŃ CONSTANTA I GILA WOLMANA IV CZASIE ¡MIĘDZYNARODOWEGO KONGRESU NIEZALEŻNYCH ARTYSTÓW W ALBIE (2-8 WRZEŚNIA 1956)

CONSTANT

Paryż, 19 sierpnia 1956

JUTRO ŻYCIE ZAMIESZKA W POEZJI

Żyjemy w okresie głębokich zmian, dokonujących się w naj­

rozmaitszych dziedzinach i pociągających za sobą zasadnicze konsekwencje dla współczesnej architektury. Kierujemy ten apel do architektów, aby przestrzec ich przed zagubieniem się pomiędzy naukową postawą inżyniera a wyobraźnią rzeźbia­ rza, co pozbawiłoby ich racji bytu, i namówić do tego, by sta­ wili czoło nowym warunkom. Estetyka, po okresie upowszechnionych eksperymentów, zdołała zerwać z formalnymi ograniczeniami, związanymi z niedawnym przejściem od figuratywności do abstrakcji. Eks­ perymentalne malarstwo przeciwstawiło się takim tendencjom jak neoplastycyzm i zdołało ponownie wyzwolić ludzką wyob­ raźnię ze wszystkich krępujących ją tabu. Dzięki temu otwo­ rzył się nowy etap sztuki. W tym samym powojennym okresie nauki techniczne osiągnęły tak wysoki stopień rozwoju, że metody budownictwa nie stawiają już w gruncie rzeczy żadnych ograniczeń w uzy­ skiwaniu najswobodniejszych form w nowatorskim kształto­ waniu przestrzeni. Wystarczy wspomnieć naprężenie wstęp­ ne (beton, stal), cienkie powłoki z żelbetu, metale nierdzewne i ich stopy, aby zdać sobie sprawę ze środków, którymi może się obecnie posłużyć śmiała i nieskrępowana wyobraźnia.

112 CZęŚĆ I

Prostokąt, od dawna będący podstawą architektonicznej estetyki, zaczyna z rozmaitych powodów tracić na znaczeniu. Wspomnijmy, że w przypadku wielkich budowli zaokrąglone formy okazują się bardziej odporne na wiatr niż płaskie po­ wierzchnie. Beton sprawdza się lepiej w postaci powłok niż wciąż jeszcze częściej stosowanych słupów. Można powiedzieć, że technologia oczekuje dziś nowej, śmiałej estetyki, żeby uka­ zać w pełni swoje możliwości. Współczesna architektura dzię­ ki szczęśliwemu zbiegowi tych dwóch okoliczności, estetycz­ nej i technologicznej, nie ma już żadnych powodów na dalsze zasklepianie się w surowej doktrynie funkcjonalistycznej, na którą skazywało ją z jednej strony przestarzała wyobraźnia, z drugiej zaś prymitywna technika, zmuszająca architekta do posługiwania się metodami dekoracyjnymi, aby osiągnąć za­ mierzony cel estetyczny. Przez długi okres architektoniczna estetyka z braku środków konstrukcyjnych umożliwiających znaczną swobodę wyrazu plastycznego musiała się ograniczyć do powierzchni formy, nie mogąc się zmierzyć z samym szkie­ letem, a tym samym pozostawała drugorzędną sztuką dekora­ cyjną. Po raz pierwszy w historii architektura ma szansę stać się prawdziwą sztuką budowlaną. Sztuką, której plastyczny wyraz będzie zależał od organizacji i zespolenia jej poszcze­ gólnych elementów składowych, w takim sensie, w jakim ma­ larstwo opiera się na pewnej organizacji pociągnięć pędzla. Wydaje się ze wszech miar logiczne, iż początek tej tenden­ cji, widoczny już w funkcjonalizmie, wyraża się w zastosowa­ niu takich materiałów jak stal i szkło, aby uzyskać wyrazistą i czytelną konstrukcję. Dziś architektura dysponuje jednak niezmierzonym boga­ ctwem technik konstrukcyjnych, co wynosi ją do rangi sztuki całkowicie niezależnej od dekoracji malarskich czy rzeźbiar­ skich, nie skazując jej jednak na sterylność funkcjonalizmu. Architektura będzie mogła się posługiwać techniką niczym artystycznym surowcem, takiego samego rzędu jak dźwięk, kolor czy słowo w innych dziedzinach sztuki. Będzie zdolna

Heroiczne początki 113

integrować w swojej estetyce stosowanie brył i pustki, jak to czyni rzeźbiarz, a także zaczerpnięty z malarstwa przestrzen­ ny koloryzm, aby stworzyć jedną z najbardziej całościowych sztuk, która będzie liryczna w swych środkach i społeczna w swej istocie. Życie zamieszka wreszcie w poezji. Przełożył Mateusz Kwaterko Demain la poésie logera la vie, tłum, według pierwodruku: Documents relatifs à la fondation de l’internationale situationniste. 1948-1957, Gérard Berréby (red.), Paris 1985, s. 595-596

WYSTĄPIENIE GILA WOLMANA5, DELEGATA MIĘDZYNARODÓWKI LETRYSTYCZNEJ

Towarzysze, cząstkowe kryzysy, w jakich są obecnie pogrążone wszystkie dziedziny sztuki - to skutek całościowego procesu, nie można rozwiązać tych kryzysów bez przyjęcia ogólnej perspektywy. Proces negacji i destrukcji, który z coraz większą siłą przeciw­ stawia się wszystkim dawnym warunkom aktywności twórczej, jest nieodwracalny. Stanowi bowiem rezultat pojawienia się znaczniejszych możliwości oddziaływania na świat. W ostatnim stuleciu istnienie owych możliwości objawia­ ło się na rozmaite sposoby, w walkach politycznych i w tech­ nicznej organizacji życia codziennego. Jako że owe możliwo­ ści same podlegają coraz bardziej przyspieszonemu rozwojowi, ostatecznie unicestwiły możliwość powrotu do przeszłości lub zwykłe pielęgnowanie starego porządku we wszystkich 5

Tekst wystąpienia napisał ponoć Guy Debord, który nie mógł się osobiście stawić na kongresie (w tych dniach z powodzeniem symulował w wojskowym szpitalu szereg chorób psychicznych i ciężkich fizycznych dolegliwości, aby uniknąć zaszczytu służby wojskowej). Wolman jedynie odczytał ów tekst.

114 część 1

dziedzinach intelektualnych. Ich rozwój okazuje się jednak bardzo nierówny w poszczególnych sferach, a to z uwagi na opór ekonomiczny i społeczny. Łatwo zrozumieć, że fizyka ją­ drowa, której zastosowania są aktualnie korzystne dla klasy panującej, osiąga dalej idące rezultaty niż poszukiwania myśli czy stylu życia dostosowanych do obecnych możliwości. Owe poszukiwania są bowiem niebezpieczne dla tej klasy i otwar­ cie przeciwstawiają się jej gnijącym ideologiom. Pomimo większego lub mniejszego wsparcia, jakiego burżuazja udziela dziś fragmentarycznym bądź jawnie wstecznym artystycznym projektom, autentyczna twórczość nie może być dziś niczym innym jak tylko syntezą dążącą do integralnej kon­ strukcji nastroju, stylu życia. Tak więc postanowiliśmy działać na rzecz rzeczywiście no­ woczesnej urbanistyki, która do dnia dzisiejszego miała jedy­ nie kilku przypadkowych prekursorów. Wiemy, że materialne formy społeczeństw, struktura ich miast, odzwierciedlają hierarchię zainteresowań właściwych owym społeczeństwom. Jeśli świątynie, bardziej niż spisane prawa, były wyrazem dominującego przedstawienia świata historycznie określonych wspólnot, musimy wznieść pomni­ ki, wyrażające, obok naszego ateizmu, nowe ideały, związa­ ne z nowym sposobem życia, którego zwycięstwo nie ulega wątpliwości. Należy w miarę możliwości eksperymentować z ramami i zachowaniami rozpoczynającej się epoki. Nędza tzw. litera­ tury proletariackiej stanowi dostateczny dowód szkodliwych konsekwencji rozróżnienia - które już samo w sobie jest bar­ dzo podejrzane - sztuki zaangażowanej w bezpośrednią propa­ gandę i sztuki nakierowanej na niebezpośrednią odnowę wa­ runków życia. W gruncie rzeczy oba te aspekty są siłą rzeczy komplementarne, wszelkie opowiadanie się za jednym z nich, z wyłączeniem drugiego, jest reakcyjne. Urbanistyka jednościowa - postulowana przez nas syn­ teza sztuk i technik - będzie musiała się opierać na nowych

Heroiczne początki 115

wartościach życiowych, które już dziś należy rozpoznać i upo­ wszechniać. Trzeba zrozumieć, że wszystko, co moglibyśmy dziś przed­ sięwziąć w urbanistyce, architekturze czy gdziekolwiek indziej, będzie wartościowe jedynie pod tym warunkiem, że odpowie­ my uprzednio na owo pytanie dotyczące stylu życia. I że na na­ sza odpowiedź będzie trafna. Nie musimy szukać gdzie indziej ostatecznego potępienia architektury spod znaku Le Corbusiera, który chcialby ufun­ dować ostateczną harmonię na gruncie chrześcijańskiego i ka­ pitalistycznego stylu życia, zakładając, że jest on niewzruszo­ ny i wiecznotrwały. Wystarczy się pokusić o rzetelną analizę ogólną zmian za­ chodzących w stosunkach społecznych, aby pojąć, że rodzina, w takiej postaci, jaką dziś znamy, jest skazana na zanik (z cze­ go wypada się jedynie cieszyć). Jest więc rzeczą godną ubole­ wania, że architektura rzekomo zwrócona w przyszłość, zwią­ zała swoje losy z próbą ocalenia tej instytucji. Dzieło Le Corbusiera stało się ilustracją i potężnym narzę­ dziem obrony najbardziej opresyjnych sił społecznych. Dla­ tego też owo dzieło czeka niechybne bankructwo, nawet je­ śli niektóre z jego elementów powinny zostać wykorzystane w nadchodzącej fazie. O tym nadchodzącym stylu, którego zarysy musimy przewi­ dzieć, aby wpływać na teraźniejszość, można powiedzieć, nie siląc się o precyzję, że będzie on, w przeciwieństwie do obec­ nego, określony przede wszystkim przez wolność i rozrywki. Eksperymentalna urbanistyka, której musimy się dziś pod­ jąć, powinna zmierzać w tym właśnie kierunku. Trzeba, jak pisał Asger Jorn w Image et forme [1954]: „odkryć nowe cha­ otyczne dżungle za pomocą bezużytecznych lub szalonych doświadczeń”. Marcel Mariën w numerze 8 [maj 1956] pis­ ma „Les lèvres nues” zapowiada zaś: „Zbrojony beton zo­ stanie zastąpiony krętą ścieżką, holweg - ślepą uliczką. Miej­ skie nieużytki staną się przedmiotem szczególnych badań,

116 część 1

będzie się organizować konkursy mające wyłonić najciekaw­ sze projekty”. Nie powinniśmy się sprzeciwiać temu, by ową urbanistykę określano mianem barokowej, przynajmniej w jej wstępnych stadiach, będzie ona bowiem całkowicie skierowana ku życiu, przeciwstawiając się radykalnie funkcjonalistycznemu klasy­ cyzmowi. Nie zatrzyma się ona jednak na tej barokowej fazie. Przezwycięży opozycję baroku i klasycyzmu. Urbanistyka jednościowa musi, wszelkimi środkami, przekształcić się w oto­ czenie i zarzewie pasjonujących gier. Członkowie Międzynarodówki Letrystycznej uważają, że mogą się porozumieć z innymi postępowymi organizacjami wokół szczegółowego programu działań na rzecz architektu­ ry i urbanistyki. Obecnie owo porozumienie może się doko­ nać w ramach Międzynarodowego Ruchu na rzecz Bauhausu Wyobraźni, z którym letryści są związani od maja 1956 roku. Członkowie Międzynarodówki Letrystycznej pragną jed­ nak położyć nacisk na konieczność uzgodnienia pewnego mi­ nimum pozytywnych założeń, dobitnego odrzucania dawnych celów sztuki czy literatury, radykalnego wykluczenia zacofa­ nych frakcji. W przeciwnym razie niemożliwa będzie dalsza wspólna działalność. Przełożył Mateusz Kwaterko Tłum, według: Documents relatifs à la fondation de l’internationale situationniste. 1948-1957, Gérard Berréby (red.), Paris 1985, s. 596-598

Heroiczne początki 117

PLATFORMA Z ALBY

Między 2 a 8 września odbył się we włoskim mieście Alba kon­ gres zwołany przez Asgera Joma i Giuseppego Gallizia z ramie­ nia Międzynarodowego Ruchu na rzecz Bauhausu Wyobraźni, ruchu, którego stanowisko na temat możliwego wykorzysta­ nia urbanistyki jest zgodne z programem Międzynarodówki Letrystycznej (zob. „Potlatch” m-261). Na kongresie spotkali się przedstawiciele awangardowych ugrupowań z ośmiu krajów (Algierii, Belgii, Danii, Francji, Wielkiej Brytanii, Holandii, Włoch i Czechosłowacji), żeby stworzyć podwaliny wspólnej organizacji. Można uznać, że owo zadanie zostało w pełni wykonane. Christian Dotremont, który miał się ponoć zjawić na kon­ gresie jako jeden z delegatów grupy belgijskiej, nie ośmielił się pojawić na tym zgromadzeniu, dla większości uczestników jego obecność byłaby bowiem niedopuszczalna (od pewnego czasu stał się członkiem redakcji reaktywowanej „Nouvelle revue française”). Enrico Baj, przedstawiciel Ruchu Sztuki Nuklearnej, musiał się wycofać już pierwszego dnia, kongres wydał następu­ jące oświadczenie o zerwaniu z nuklearystami: „Postawiony wobec konkretnych zarzutów Baj opuścił kongres. Nie zabrał ze sobą sejfu”. W tym samym czasie włoski rząd usiłował zapobiec przy­ jazdowi naszych czechosłowackich towarzyszy, Pravoslava Rady i Jana Kotika. Mimo naszych protestów wizy pozwala­ jące im na przekroczenie żelaznej kurtyny otrzymali dopiero pod sam koniec kongresu w Albie. Wolman, delegat Międzynarodówki Letrystycznej, podkre­ ślił w swoim wystąpieniu konieczność wypracowania wspólnej

1

Mohamed Dahou w imieniu Międzynarodówki Letrystycznej, Koniom lżej, s. 110 niniejszej antologii.

118 część 1

platformy, w której przedstawiono by istotę doświadczeń po­ szczególnych grup: „Towarzysze, cząstkowe kryzysy, w jakich są obecnie po­ grążone wszystkie dziedziny sztuki - to skutek pewnego ca­ łościowego procesu, nie można rozwiązać tych kryzysów bez przyjęcia ogólnej perspektywy. Proces negacji i destrukcji, któ­ ry z coraz większą siłą przeciwstawia się wszystkim dawnym warunkom aktywności twórczej, jest nieodwracalny. Stanowi bowiem rezultat pojawienia się znaczniejszych możliwości od­ działywania na świat. [...] Pomimo większego lub mniejszego wsparcia, jakiego burżuazja udziela dziś fragmentarycznym bądź jawnie wstecznym artystycznym projektom, autentyczna twórczość nie może być dziś niczym innym jak tylko syntezą dążącą do integralnej konstrukcji nastroju, stylu życia. [...] Ur­ banistyka jednościową- postulowana przez nas synteza sztuk 1 technik - będzie musiała się opierać na nowych wartościach życiowych, które już dziś należy rozpoznać i upowszechniać”2. Końcowa deklaracja kongresu była wyrazem daleko idą­ cego porozumienia. Przybrała postać sześciu punktów, pod­ kreślających „konieczność integralnej konstrukcji warunków życia poprzez urbanistykę jednościową, która posłuży się wszystkimi nowoczesnymi sztukami i technikami”; „wstecz­ ny charakter wszystkich ewentualnych prób odnowy poszcze­ gólnych dziedzin kreacji w ich tradycyjnych ramach”; „uzna­ nie wzajemnej zależności między urbanistyką jednościową a przyszłym stylem życia [...]”, który sytuuje się w „perspek­ tywie większej rzeczywistej wolności i większego opanowania przyrody”; wreszcie „wspólnotę działań sygnatariuszy tego programu” (ten szósty punkt zawierał również szczegółowe wyliczenie rozmaitych form wzajemnego wsparcia). Pod deklaracją podpisali się J. Calonne, Constant, G. Gallizio, A. Jorn, Kotik, Rada, Piero Simondo, E. Sottsass Jr., Elena

2

Wystąpienie Gila Wolmana, delegata Międzynarodówki Letrystycznej, s. 114,115-116 niniejszej antologii.

Heroiczne początki 119

ORDRE

DE

BOYCOTT

U Fcrrivil de 11 Cité Kidiciue, qui doit t'ouvrir le 4 août à Museille, réunira sur le toit de Firmin le Corbuaer tout lev écrivains et irtitres contemporains connut pour avoir fonde leur carrière rur la copie et la vulgarisation réactionnaire de quelque nouveauté antérieure, généralement cilemime de faible portée, L'entreprise est homogène, et pour compromettre d'emblée ceur qui n'aurafetit pas encore indh viduellement fait la preuve de leur nullité, on a ameuté Ionesco, Taplé, Picherte, Berkett, Adamov et tes participants de cette parade, où rien ne manque de ce qui représaitrra dans vingt ans l'imbécillité des années 30, se trouveront définitivement marqués par une adhésion aussi indiscrète 1 la plus parfaite manifestation de l'esprit d onc époque Nous Invitons dariser sans délai de c. Nous apprlou les noms de ecu« qui Le 31 iniDet 195« édité par 11. L. 32, rue de la montagne-geneviéve, paris 3*

Afisz Międzynarodówki Letrystycznej wzywający do bojkotu Festival de la Cité radieuse (31 lipca 1956). Źródło: Libero Andreotti, Le grand jeu à venir. Textes situationnistes sur la ville, Paris 2007, s. 36, © Collection Alice Debord

Verrone i Wolman. Wykluczono jednomyślnie jakąkolwiek możliwość współpracy z uczestnikami Festival de la Cite radieuse, przypominając o bojkocie ogłoszonym miesiąc wcześniej3. Kongres zadecydował również o dołączeniu Wolmana do komitetu redakcyjnego biuletynu Międzynarodowego Ruchu na rzecz Bauhausu Wyobraźni „Eristica”, a Asgera Jorna do komisji Międzynarodówki Letrystycznej. Kongres w Albie zapisze się bez wątpienia jako jedno z naj­ ważniejszych wydarzeń trudnego okresu walki o nową wraż­ liwość i nową kulturę, a także upowszechnionego wzmoże­ nia rewolucyjnego charakteryzującego rok 1956 i dającego się zaobserwować w pierwszych politycznych owocach pre­ sji robotników w Związku Radzieckim, Polsce i na Węgrzech

3

W sierpniu 1956 roku zorganizowano w Marsylii spotkanie „awangardowych” pisarzy i artystów. Ów festiwal odbył się w Cite radieuse (Mieście Promienistym), słynnym budynku mieszkalnym wybudowanym przez Le Corbusiera, prototypie wielu innych promieniujących życiem i radością blokowisk w rodzaju warszawskiego osiedla Za Żelazną Bramą. Członkowie Międzynarodówki Letrystycznej wezwali do bojkotu tego wydarzenia.

120 część 1

(choć w tym ostatnim wypadku można mówić o niebezpiecz­ nym zamęcie; śmiertelny błąd, jakim był zakaz wszelkiej mar­ ksistowskiej opozycji, doprowadził do nawrotu starych haseł zgniłego klerykalnego nacjonalizmu), jak również w tryum­ fach algierskiego powstania i masowych strajkach w Hiszpa­ nii. Na nadchodzącą przyszłość można patrzeć z daleko po­ suniętą nadzieją. Przełoży! Mateusz Kwaterko Laplate-forme d’Alba, „Potlatch” nr 27 (2 listopada 1956), [s.p.], tłum, według: Potlatch. 1954-57, Paris 1985, s. 213-216

Heroiczne początki 121

Guy-Ernest Debord TEORIA DRYFU

Dryfowanie to jedna z metod sytuacjonistycznych, można ją określić jako technikę pospiesznego przechodzenia przez zmienne scenerie i nastroje. Pojęcie dryfowania wiąże się ści­ śle z rozpoznawaniem wpływu psychogeograficznego i z afirmacją zachowań ludyczno-twórczych, w tym sensie jest cał­ kowitym przeciwieństwem klasycznej podróży lub spaceru. Osoba lub osoby oddające się dryfowaniu wyzbywają się na pewien czas zwyczajowych powodów przemieszczania się i działania, rezygnują z codziennych znajomości, zajęć i rozry­ wek, ażeby poddawać się swobodnie sile przyciągania miejsc i wychodzić na przeciw spotkaniom związanym z tymi miej­ scami. Przypadek odgrywa w tym mniejszą rolę, niż zwykło się sądzić: dryfowanie wydobywa psychogeograficzną rzeźbę mia­ sta, z jego stałymi prądami, punktami oraz wirami, znacznie utrudniającymi wstęp do niektórych stref lub ich opuszczenie. Dryfowanie, w swojej czasoprzestrzennej jedności, zawie­ ra w sobie zarazem wspomnianą swobodę oraz jej niezbędną negację, polegającą na opanowaniu wariacji psychogeograficznych poprzez ich rozpoznanie i rachunek prawdopodobień­ stwa. Co się tyczy tego ostatniego aspektu - odkrycia związa­ ne z ekologią walnie wzbogacają teorię psychogeograficzną, aczkolwiek społeczny obszar badań tej nauki pozostaje do­ tychczas bardzo zawężony. Ekologiczną analizę absolutnego lub relatywnego charak­ teru przekrojów tkanki miejskiej, znaczenia mikroklimatów, jednostek elementarnych całkowicie odrębnych od dzielnic administracyjnych, a zwłaszcza zasadniczego oddziaływania ośrodków przyciągania należy nie tylko wykorzystać, ale tak­ że uzupełnić o metodę psychogeograficzną. Obiektywny te­ ren namiętnościowy, w którym przebiega dryfowanie, należy

122 część I

określić z jednej strony poprzez jego samoistne wyznaczni­ ki, z drugiej zaś poprzez jego relacje ze społeczną morfologią. Chombart de Lauwe w pracy Paris et lagglomeration parisienne (1952) zauważa, że „dzielnicę miasta wyznaczają nie tylko czynniki geograficzne i ekonomiczne, ale sposób, w jaki ją postrzegają jej mieszkańcy oraz mieszkańcy innych dziel­ nic”. W tej samej książce, aby wykazać „zawężenie realnego Paryża, a więc Paryża, w którym żyją poszczególne jednost­ ki [...] będącego geograficznie sferą o niezwykle małym pro­ mieniu”, autor zamieszcza wszystkie trasy pokonane w cią­ gu roku przez pewną studentkę mieszkającą w xvi dzielnicy: współtworzą one kształt niewielkiego trójkąta, którego wierz­ chołkami są Szkoła Nauk Społecznych, mieszkanie dziewczy­ ny i dom jej nauczyciela gry na fortepianie.

Chombart de Lauwe, Paris et l'agglomération parisienne (1952). Źródło: „Internationale situationniste" nr 1 (czerwiec 1958), s. 28

Heroiczne początki

123

Nie ulega wątpliwości, że tego rodzaju wykresy, przykłady nowoczesnej poezji, zdolnej wywoływać żywe reakcje afektywne - w tym wypadku oburzenie, iż można w ten sposób żyć czy nawet teoria Burgessa (wysunięta na postawie badań szko­ ły chicagowskiej) o rozmieszczeniu aktywności społecznych w określonych sferach koncentrycznych, nie przyczyniają się do rozwoju samego dryfowania. Jeśli przypadek odgrywa w dryfowaniu istotną rolę, to tyl­ ko dlatego, że psychogeograficzne badania pozostają na razie w zalążku. Przypadek oddziałuje jednak w sposób konserwa­ tywny, prowadzi do odtworzenia w nowym środowisku przy­ zwyczajeń i następstwa ograniczonej liczby wariantów. Jako że postęp polega zawsze na wyrwaniu się z jednego z obsza­ rów przypadkowości poprzez stworzenie nowych, korzystniej­ szych warunków, można powiedzieć, że choć przypadkowość dryfowania różni się zasadniczo od przypadkowości space­ ru, odkrycie pierwszych psychogeograficznych osi przyciąga­ nia może jednak przywiązać dryfującą jednostkę lub grupę do tych nowych obszarów, tak iż będą do nich stale powracać. Niedostateczna podejrzliwość wobec przypadku i jego ideologicznego wykorzystania - nieodmiennie reakcyjnego skazała na ponurą klęskę słynną wyprawę bez celu, jaką pod­ jęli w 1923 roku czterej surrealiści, obierając za punkt wyjścia losowo wybrane miasto. Włóczenie się po obszarach wiej­ skich jest oczywiście deprymujące, a oddziaływanie przypad­ ku w takich miejscach najnędzniejsze z możliwych. Z jeszcze większym brakiem refleksji mamy do czynienia w „Medium” (maj 1954). Niejaki Pierre Vendryes usiłuje zestawić tę aneg­ dotę - za wspólny mianownik uznając wyzwolenie spod wła­ dzy determinizmu - z kilkoma probabilistycznymi ekspery­ mentami, między innymi z aleatorycznym rozmieszczeniem kijanek w owalnym krystalizatorze. Autor precyzuje, że „takie zbiorowisko nie może podlegać wpływom żadnego zewnętrz­ nego kierownictwa”. W takich warunkach laury należą się fak­ tycznie kijankom, które mają tę przewagę, iż „są całkowicie

124 część i

pozbawione inteligencji, towarzyskości i seksualności”, a prze­ to „rzeczywiście niezależne jedne od drugich”. Na antypodach takich aberracji, istocie obszaru dryfowa­ nia - a więc zasadniczo środowiska miejskiego, związanego z centrami możliwości i znaczeń, jakimi są wielkie miasta prze­ obrażone przez przemysł - odpowiadałoby raczej spostrzeże­ nie Marksa: „Ludzie nie mogą dostrzec wokół siebie niczego, co nie byłoby ich własnym odbiciem, wszystko opowiada im o nich samych, nawet ich krajobraz jest ożywiony”.

Można dryfować w pojedynkę, ale wszystko wskazuje na to, że najkorzystniejszym wariantem jest utworzenie kilku gru­ pek złożonych z dwu lub trzech osób o podobnym stopniu uświadomienia. Zestawienie impresji tych poszczególnych grup powinno prowadzić do obiektywnych konkluzji. Dobrze jeśli skład tych grup zmienia się w trakcie kolejnych dryfów. Powyżej czterech lub pięciu uczestników samoistna wartość dryfowania maleje, a w każdym razie ich liczba nie powinna przekraczać dziesięciu, z wyjątkiem sytuacji, w której wyprawa zostanie podzielona na kilka jednocześnie prowadzonych dry­ fów. Skądinąd ta ostatnia praktyka może się okazać bardzo in­ teresująca, jednak trudności, jakie za sobą pociąga, nie pozwo­ liły dotychczas na przeprowadzenie jej w należytym zakresie. Przeciętnym czasem dryfowania jest dzień, rozumiany jako interwał czasowy dzielący dwa okresy snu. Czasowe punkty rozpoczęcia i zakończenia dryfowania nie muszą się pokry­ wać ze wschodem i zachodem słońca, trzeba jednak zazna­ czyć, że ostatnie godziny nocy raczej nie sprzyjają dryfowaniu. Ten przeciętny czas dryfowania ma wartość wyłącznie sta­ tystyczną. Dryfowanie rzadko występuje w tak idealnej postaci, uczestnicy skłonni są bowiem przeznaczać jedną lub dwie go­ dziny - wykrojone na początku lub na końcu dnia - na banalne zajęcia; pod koniec dnia zmęczenie znacznie się zresztą przy­ czynia do takiego rozprężenia. Przede wszystkim jednak dry­ fowanie często rozgrywa się w ciągu kilku z góry ustalonych

Heroiczne początki 125

godzin albo też, w sposób nie zaplanowany, w ciągu stosunko­ wo krótkiej chwili czy też przez kilka dni bez ustanku. Mimo przerw związanych z wymogami snu zdarzały się dryfowania o dostatecznym stopniu intensywności trwające trzy, cztery, a nawet więcej dni. W przypadku tak długich ciągów dryfów nie sposób jednak precyzyjnie rozpoznać, w którym momen­ cie nastrój sprzyjający określonemu dryfowaniu ustępuje inne­ mu. Zdarzył się już ciąg dryfów trwający bez większych przerw około dwóch miesięcy, oczywiście doprowadziło to do ustano­ wienia nowych obiektywnych uwarunkowań behawioralnych, które wyparły większość dawnych uwarunkowań. Zmiany klimatyczne wywierają wprawdzie pewien wpływ, ale wpływ ten ma znaczenie zasadnicze jedynie w przypadku przedłużających się opadów, które niemal całkowicie unie­ możliwiają dryfowanie. Burze oraz inne gwałtowne zjawiska atmosferyczne raczej mu sprzyjają. Przestrzenne pole dryfowania jest określone ściśle lub luźno w zależności od tego, czy zadanie polega na zbadaniu terenu czy też na uzyskaniu niezwykłych rezultatów afektywnych. Należy przy tym pamiętać, że oba te aspekty dry­ fowania przenikają się wzajemnie, żadnego z nich nie można wyodrębnić w czystej postaci. Niemniej jednak korzystanie z taksówek, by posłużyć się przykładem, wyznacza jasną li­ nię podziału: jeśli w trakcie dryfowania skorzysta się z tak­ sówki - aby dotrzeć w konkretne miejsce lub też, dajmy na to, przez dwadzieścia minut przemieszczać się w kierunku zachodnim - czynnikiem dominującym będzie jednostkowe pragnienie zmiany otoczenia, mamy więc do czynienia z dru­ gim ze wspomnianych aspektów. Bezpośrednia eksploracja terenu jest zaś podporządkowana poszukiwaniu psychogeograficznej urbanistyki. W obu przypadkach podstawowym wyznacznikiem pola dryfowania są punkty wyjściowe, a więc w przypadku poje­ dynczych uczestników ich miejsce zamieszkania, a dla grup wyznaczone miejsce spotkania. Maksymalnym rozmiarem

126 część I

tej przestrzeni jest duże miasto wraz z jego przedmieściami. Wielkością minimalną może zaś być spójny klimatycznie ob­ szar: pojedyncza dzielnica, a nawet jakiś zakątek, jeśli na to zasługuje (za skrajny przypadek statycznego dryfowania moż­ na uznać cały dzień spędzony na dworcu ’Lazare). W celu zbadania uprzednio wytyczonego obszaru nale­ ży więc ustanowić bazy i wyznaczyć kierunki penetracji. Po­ mocne jest tu studiowanie map - nie tylko zwyczajnych, ale również ekologicznych czy psychogeograficznych - jak rów­ nież ich poprawianie czy udoskonalanie. Nie trzeba chyba dodawać, że upodobanie do danej dzielnicy, nieznanej, ni­ gdy nie przemierzanej, odgrywa bardzo małą rolę. Ten aspekt problemu jest nie tylko nieistotny, ale również czysto subiek­ tywny i łatwy do przezwyciężenia. Owo kryterium nie było uwzględniane, z wyjątkiem sporadycznych sytuacji, gdy cho­ dziło o znalezienie psychogeograficznych wyjść z jakiejś stre­ fy różniących się od wszystkich zwyczajowo przemierzanych obszarów. Dzięki temu można się zgubić nawet w dzielnicach już dobrze rozpoznanych. W „możliwym rendez-vous" z kolei wartość badawcza jest zdecydowanie nikła, nacisk zostaje położony na niecodzien­ ność zachowań. Obiekt otrzymuje polecenie, by o określo­ nej godzinie udał się samotnie w pewne wyznaczone miejsce. Jest wolny od uciążliwych obligacji związanych ze zwyczajo­ wymi spotkaniami, jako że nie musi na nikogo czekać. Ponie­ waż jednak zasady „możliwego rendez-vous” zaprowadziły go w konkretne miejsce (znane mu lub nie), zaczyna się rozglą­ dać wokół siebie. Być może w tym samym miejscu wyznaczo­ no „możliwe spotkanie” jakiejś innej osobie, której tożsamo­ ści nie zna. Niewykluczone, że osoby tej nigdy wcześniej nie widział, co może go skłonić do nawiązania konwersacji z roz­ maitymi przechodniami. Być może nikogo nie spotka albo też, przypadkowo, trafi na osobę, którą wyznaczyła mu to „moż­ liwe rendez-vous”. W każdym razie spędzi czas w niecodzien­ ny i nie dający się przewidzieć sposób, zwłaszcza jeśli miejsce

Heroiczne początki 127

i pora zostały odpowiednio dobrane. Może nawet poprosić te­ lefonicznie o inne „możliwe spotkanie” osobę, która nie wie, dokąd doprowadziło go to pierwsze. Jak widać, ta rozrywka kryje w sobie niemal nieograniczone możliwości. Zawsze wysoko oceniałem tzw. wątpliwe facecje, którym oddawały się osoby z mojego otoczenia, jak choćby wślizgi­ wanie się nocą do domów przeznaczonych do rozbiórki, bez­ ustanne przemierzanie wzdłuż i wszerz Paryża autostopem w trakcie strajku transportu publicznego pod pretekstem spo­ tęgowania ogólnego zamętu, błądzenie po tych korytarzach katakumb, które są zamknięte dla zwiedzających... W tego typu zachowaniach można odnaleźć ogólniejsze znaczenie, które nie jest niczym innym jak właśnie duchem dryfowania.

Wiedza płynąca z dryfowania pozwala sporządzić wstępne wykazy psychogeograficznego układu nowoczesnego mia­ sta. Oprócz rozpoznania obszarów o jednolitym nastroju i ich głównych części składowych dostrzegamy też ich podstawo­ we osi komunikacyjne, punkty wyjścia i mechanizmy obrony. Dochodzimy do kluczowej hipotezy, zakładającej istnienie skrzyżowań psychogeograficznych. Mierzymy rzeczywisty dy­ stans pomiędzy dwoma obszarami miasta, dystans, nie mają­ cy nic wspólnego z tym, co moglibyśmy zakładać na podsta­ wie pobieżnej analizy map. Na podstawie starych map, zdjęć lotniczych i eksperymentalnych dryfów możemy opracować afektywno-influencyjną kartografię. Wymaga to jeszcze ol­ brzymiego nakładu pracy, można powiedzieć, że jesteśmy dopiero na etapie pierwszych portolanów, z tą jednak różni­ cą, że nie chodzi już o wyrysowanie wybrzeży stałych lądów, ale o przekształcenie architektury i urbanistyki. Obecnie poszczególne jednostki nastrojowe i mieszkanio­ we nie są wyraźnie oddzielone, ale otoczone mniej lub bardziej rozległym pasem granicznym. Najszerszy projekt zmian, do którego prowadzi dryfowanie, zakłada stałe zmniejszanie tych marginesów, aż do ich całkowitego zaniku.

128 część 1

Upodobanie do dryfu skłania do tego, by w samej architek­ turze opowiadać się za wszelkimi nowymi formami labiryntu, którym zdaje się zresztą sprzyjać rozwój nowoczesnych tech­ nologii budowlanych. W marcu 1955 roku, by podać przykład, odnotowano w prasie, że w Nowym Jorku wzniesiono budy­ nek, w którym można dostrzec, w zalążkowej postaci, spo­ sobność dryfowania wewnątrz apartamentów mieszkalnych: „Mieszkania w budynku helikoidalnym będą miały kształt kawałków ciasta. Będzie je można do woli powiększać lub zmniejszać, przestawiając ruchome ścianki. Dzięki podziało­ wi przebiegającemu co pół piętra zapobiega się ograniczaniu liczby pokoi. Lokator może się zwrócić o przydział kolejnego modułu - górnego lub dolnego. Dzięki temu systemowi w cią­ gu niespełna sześciu godzin można przekształcić trzy czteropokojowe mieszkania w jeden kilkunastopokojowy apartament”.

Duch dryfowania łączy się, rzecz jasna, z pewnym ogólnym stosunkiem do życia, chociaż mówienie o jakimś mechanicz­ nym wynikaniu byłoby niestosowne. Nie będę wymieniać pre­ kursorów dryfowania wśród dawnych autorów; nie będę się też rozwodzić nad partykularnymi afektami, które owa ak­ tywność pobudza. Dryfowanie wiąże się z takimi trudnościa­ mi, jakie pociąga za sobą wolność. Wszystko wskazuje na to, że w nadchodzących czasach będziemy mieli do czynienia z przy­ spieszeniem nieodwracalnych zmian zarówno zachowań, jak i dekoracji obecnego społeczeństwa. Pewnego dnia zaczną po­ wstawać miasta przeznaczone do dryfowania. Wystarczą sto­ sunkowo niewielkie poprawki, aby można się posłużyć pew­ nymi już istniejącymi obszarami. I osobami. Przełożył Mateusz Kwaterko Théorie de la dérive, „Les lèvres nues” nr 9 (listopad 1956), s. 6-10 (wersja nieco skrócona w: „Internationale situationniste” nr 2 [grudzień 1958], s. 19-23)

Heroiczne początki 129

DWA SPRAWOZDANIA Z DRYFÓW

SPOTKANIA I ZABURZENIA W NASTĘPSTWIE CIĄGŁEGO DRYFOWANIA

Wieczorem 25 grudnia 1953 roku letryści G [illes] I [vain], G [uy] D [ebord] i G [aetan] L [anglais], wszedłszy do algierskiego baru przy rue Xavier-Privas, w którym spędzili cała poprzednią noc, a nazywanego przez nich od dawna U Thomasowego Malajczyka1, wdali się w dyskusję z około czterdziestoletnim Antylijczykiem, odznaczającym się elegancją rzadko spotykaną u bywalców tej speluny. Gdy wchodzili do baru, Antylczyk roz­ mawiał z K., właścicielem lokalu. Ów człowiek zapytał letrystów, wbrew wszelkiemu praw­

dopodobieństwu, czy nie są „z wojska”. Usłyszawszy prze­ czącą odpowiedź, jął nalegać, by powiedzieli mu, „do jakiej organizacji należą”. Na próżno. Sam przedstawił się jako Ca­ mille J., w oczywisty sposób fałszywie. Jego dalsze wypowie­ dzi obfitowały w zbiegi okoliczności (adresy, o których wspo­ minał, zajęcia, którymi jego interlokutorzy parali się właśnie w tym tygodniu, jego urodziny, pokrywające się z urodzinami G.I.), jak również w zdania celowo wieloznaczne, w których zdawał się z rozmysłem czynić aluzje do dryfowania. Najbar­ dziej charakterystyczne było jednak jego obsesyjne krążenie wokół idei „pospiesznej podróży”, wielokrotnie powtarzał, że „ciągle podróżuje”. W pewnym momencie oznajmił, całkiem serio, że przybywszy z Hamburga, szukał adresu baru, w któ­ rym się obecnie znajdowali, był tu już kiedyś i spodobało się mu. Nie mogąc go odnaleźć, skoczył do Nowego Jorku, żeby poprosić żonę o przypomnienie mu tego adresu. Na próżno. Trafił więc tutaj zupełnie przypadkowo. Przybywał z lotniska

1

Aluzja do pewnego epizodu z Wyznań angielskiego opiumisty Thomasa De Quinceya.

130 część I

Orły (gdzie od kilku dni nie wylądował żaden samolot z po­ wodu strajku personelu, na który nałożyła się zła widoczność, G.D. wie o tym doskonale, sam przybył do miasta dwa dni wcześniej pociągiem, po dwudniowym oczekiwaniu na lotni­ sku w Nicei). J., zwracając się do G.L. zasmuconym i nieznoszącym sprzeciwu tonem, oznajmił mu, że zajęcia, którym się obecnie oddaje, przewyższają jego możliwości (faktycznie, dwa miesiące później G.L. zostanie wykluczony z grupy letry­ stycznej). Następnie zaproponował letrystom spotkanie naza­ jutrz w tym samym miejscu: da im do spróbowania znakomity rum „z jego plantacji”. Wspomniał też, że przedstawi im żonę, ale chwilę później, jakby nie zdając sobie sprawy z zachodzą­ cej tu sprzeczności, oświadczył, że jutro „będzie wdowcem”, jako że żona z samego rana wyrusza samochodem do Nicei. Po jego wyjściu, indagowany K. (który nie ma pojęcia o ak­ tywności letrystów), nie mógł powiedzieć o tym człowieku nic więcej, oprócz tego, że wstąpił raz do jego lokalu na kielicha kilka miesięcy wcześniej. Następnego dnia J. przybył na spotkanie z żoną, dość ład­ ną Antylką w podobnym wieku. Ze swojego rumu przyrzą­ dził niezrównany poncz. J. i jego żona robią duże wrażenie na wszystkich Algierczykach przesiadujących w barze, któ­ rzy zdają się do nich odnosić z wielkim entuzjazmem, a jed­ nocześnie szacunkiem. W lokalu zapanowało niezwykle silne poruszenie objawiające się jednoczesną grą wszystkich gita­ rzystów, krzykiem, tańcami. J. momentalnie przywrócił spo­ kój, wznosząc niespodziewanie toast za „naszych braci, któ­ rzy giną na polach walki (choć w owym czasie nigdzie, prócz Indochin, nie toczyły się jakieś poważne walki zbrojne). Roz­ mowa osiąga deliryczny poziom z poprzedniego dnia, tym ra­ zem jednak uczestniczy w niej żona J. Spostrzegłszy, że pier­ ścień, który J. nosił poprzedniego dnia, zdobi obecnie palec jego żony, G.L. szepnął G.L: „Wudu zmieniło rękę” - czyniąc aluzję do ich wczorajszych komentarzy, w których przewijały się zombi i sekretne znaki rozpoznawcze tajnych stowarzyszeń.

Heroiczne początki 1J1

Żona J., podsłuchawszy ten komentarz, skwitowała go poro­ zumiewawczym uśmiechem. J. opowiadał o spotkaniach i o miejscach, które je wywołują, po czym oświadczył, że nie wie, czy spotka jeszcze kiedyś swo­ ich rozmówców, jako że są oni „być może za mocni dla niego”. Zapewniono go, że tak nie jest. W chwili rozstania G.I. zapro­ ponował, że skoro żona J. ma pojechać do Nicei, da jej adres przyjemnego baru w tym mieście. ]. odpowiedział dość chłod­ no, że jest już na to niestety za późno, ponieważ żona wyjecha­ ła tego ranka. Pożegnał się, mówiąc, że teraz wie, że jeszcze się spotkają „choćby w innym świecie”, kończąc swoją wypo­ wiedź słowami: „rozumiemy się?”, które całkowicie oczyści­ ły je z ewentualnych naleciałości mistycznych. Wieczorem 31 grudnia w tym samym barze przy rue Xavier-Privas letryści spotkali K. i stałych bywalców sterroryzowa­ nych, choć przecież przywykłych do przemocy, przez kil­ kunastoosobową bandę Algierczyków przybyłych z Pigalle. Awantura, która wybuchłą z nader mętnych powodów, doty­ czyła, zdaje się, jakiejś historii z fałszywymi pieniędzmi oraz związanego z tym aresztowania w tym barze kilka tygodni wcześniej pewnego przyjaciela K. pod zarzutem handlu nar­ kotykami. Ponieważ było rzeczą jasną, że napastnicy nie chcieliby mieszać Europejczyków w takie porachunki, które, gdyby dotyczyły tylko północnych Afrykańczyków, nie wzbudziłyby specjalnego zainteresowania policji, K. poprosił ich, by pozo­ stali w lokalu. G.D. i G.I. spędzili więc noc, pijąc przy barze (obok dziewczyny, którą przywieźli ze sobą goście z Pigalle’a), dyskutując bez przerwy i bardzo głośno przed milczącą pub­ licznością, aby dodatkowo spotęgować panujący niepokój. Tuż przed północą jęli na przykład rozważać, kto umrze w tym roku, a kto w roku następnym, później zacytowali słowa ska­ zańca, który miał zostać zgładzony świtem 1 stycznia: „Ten rok się doprawdy pięknie rozpoczyna”; niemal wszyscy obec­ ni w spelunie antagoniści bledli, słysząc żarty tego pokroju. Nad ranem, jako że G.D. był już pijany w trupa, G.I. perorował

132 część I

przez kilka godzin sam, odnosząc niemniejszy sukces. Prze­ bieg dnia i stycznia 1954 roku był bardzo podobny, rozmaite próby zastraszenia i zawoalowane groźby nie skłoniły obu letrystów do opuszczenia lokalu, w którym natychmiast wybu­ chłaby bójka; im zaś nie udało się połączyć telefonicznie z żad­ nym znajomym, choć dowodząc wielkiego męstwa, zdołali się dopchać do telefonu. Wreszcie, gdy zapadał już wieczór, przy­ jaciele K. i nieznajomi zdołali wypracować jakiś kompromis, tak iż ci ostatni, aczkolwiek niechętnie, opuścili bar (K., wy­ raźnie przestraszony, nie chciał wytłumaczyć powodów całej awantury, a dyskrecja każę letrystom wspominać o niej jak najrzadziej i tylko aluzyjnie). Następnego dnia, późnym popołudniem, G.D. i G.I., spo­ strzegłszy, że znajdują się w pobliżu rue Vieille du Temple, postanowili wstąpić do pobliskiego baru, w którym sześć ty­ godni wcześniej G.I. spotkało coś bardzo dziwnego: gdy w to­ warzystwie Pjatricka] Sjtrarama], z którym wspólnie dryfował, wszedł do środka, barman, wyraźnie ożywiony na jego widok, zapytał: „Przyszliście zapewne na kielicha?”, a usłyszawszy twierdzącą odpowiedź, dodał: „Już się skończyły, przyjdź­ cie jutro”. G.I. machinalnie odpowiedział: „Doskonale” i wy­ szedł, a P.S., choć zdumiony tak absurdalnym zachowaniem, wyszedł za nim. Gdy tylko G.I. i G.D. weszli do baru, kilkanaście osób sie­ dzących w kapeluszach przy dwóch czy trzech stolikach i mó­ wiących w jidysz momentalnie zamilkło. Letryści, stojący przy barze, tyłem do drzwi, opróżnili już kilka ładnych kielichów, gdy raptem do baru wpadł pędem mężczyzna, również w ka­ peluszu. Kelnerka, której nigdy nie widzieli na oczy, dała im ruchem głowy znak, że to do niego powinni się zwrócić. Męż­ czyzna przyniósł sobie krzesło, postawił je metr od nich, usiadł na nim i uraczył ich bardzo długą i głośną perorą w jidysz, raz tonem perswazji, raz groźnie, ale bez cienia agresji, i tak jak­ by nie podejrzewał nawet, że nie rozumieją ani słowa z tego, co do nich mówił. Letryści pozostali niewzruszeni, taksując

Heroiczne początki 133

Wskaźnik szlaków dryfowania. Żródfo: „Internationale situationniste" nr 7 (kwiecień 1962), s. 55

134 część 1

z najdalej posuniętą bezczelnością wszystkich obecnych, któ­ rzy zdawali się wyczekiwać ich odpowiedzi z niejakim nie­ pokojem. W końcu jednak opuścili bar. Już na ulicy zgodnie stwierdzili, że nigdy jeszcze nie spotkali się z tak lodowatym przyjęciem i że w świetle dzisiejszej przygody spotkani po­ przedniego dnia gangsterzy wydają się owieczkami. W dal­ szym ciągu dryfując, dotarli do mostu Notre-Dame, kiedy to spostrzegli, że śledzą ich dwaj mężczyźni z baru, w najlepszej tradycji filmów kryminalnych. Chcąc umknąć prześladowcom, uznali, że najlepiej odwołać się do tej samej tradycji, prze­ szli zatem nonszalanckim krokiem przez most, po czym skrę­ cili pospiesznie w prawo, schodząc na nadbrzeże wyspy Cité, wzdłuż którego ruszyli biegiem, mijając Pont-Neuf i dociera­ jąc do skweru Vert-Galant. Stamtąd wspięli się na plac Pont-Neuf schodami ukrytymi za pomnikiem Henryka iv. Obok pomnika spostrzegli zbliżających się biegiem dwóch innych mężczyzn w kapeluszach, usiłujących prawdopodobnie za­ grodzić im quai des Orfèvres, nadbrzeże, które wydaje się je­ dynym wyjściem, jeśli się nie wie o istnieniu wspomnianych schodów. Na ich widok mężczyźni stanęli jak wryci. Letryści ruszyli prosto na nich i przeszli spokojnie obok (byli zasko­ czeni, że tamci nie uczynili żadnego gestu, żeby ich zatrzy­ mać), po czym poszli wzdłuż chodnika Pont-Neuf w kierunku prawego brzegu. Dopiero wtedy dostrzegli, że mężczyźni ru­ szyli za nimi; odnieśli też wrażenie, że samochód, który wje­ chał na most, dołączył do pościgu, w każdym razie mężczyźni w kapeluszach zdawali się porozumiewać gestami z kierowcą. G.I. i G.D. przebiegli przez quai du Louvre, w chwili, gdy pusz­ czono nim samochody, których ruch jest w tym miejscu bar­ dzo natężony. Korzystając z tej przewagi, przebiegli przez par­ ter sklepu towarowego La Samaritaine, wyszli na rue de Rivoli, wsiedli do metra na stacji Louvre i przesiedli się na Châtelet. Podróżni jadący w nakryciach głowy wydali im się podejrza­ ni. G.I. nabrał przeświadczenia, że siedzący obok niego Antylczyk mrugnął do niego porozumiewawczo, uznał, że jest

Heroiczne początki 135

to wysłannik J., który ma im udzielić wsparcia w obliczu tak zdumiewającego rozpętania wrogich sił. Letryści, wysiadłszy z metra na stacji Monge, dotarli do Montagne-*Geneviève przez bezludny Kontynent Contrescarpe, nad którym, w at­ mosferze rosnącego niepokoju, zapadała noc. ROZPOZNANIE NASTROJÓW MIEJSKICH POPRZEZ DRYFOWANIE

We wtorek 6 marca 1956 roku G.-E. Debord i Gil J. Wolman spotkali się o 10.00 przy rue des Jardins-łPaul i wyruszyli w kierunku północnym, aby rozpoznać możliwości związa­ ne z przemierzaniem Paryża na tej wysokości. Wbrew swoim intencjom zostali szybko zepchnięci w kierunku wschodnim i musieli przeciąć górną część xi dzielnicy, która ze względu na swój nędzny charakter handlowej standaryzacji stanowi doskonały przykład odpychającego drobnomieszczańskiego krajobrazu. Jedynym uciesznym spotkaniem było odkrycie przy numerze 160 rue Oberkampf sklepu Spożywcze Węd­ liny A. Breton. Dotarłszy do xx dzielnicy, Debord i Wolman pokonali ciąg wąskich korytarzy, które ciągną się wzdłuż licz­ nych pustych parcel oraz niskich, wyglądających na opuszczo­ ne zabudowań, łącząc boulevard Ménilmontant z rue des Cou­ ronnes. Na północ od tej ulicy dotarli schodami do plątaniny uliczek w podobnym typie, odznaczających się jednak odstręczająco malowniczym charakterem. Ich trajektoria została na­ stępnie zagięta w kierunku północno-zachodnim. Pokonali, pomiędzy aleją Simona Bolivara a aleją Mathurina Moreau, wzgórze, na którym piętrzyły się puste ulice o zdumiewają­ co monotonnych fasadach (rue Rémy-de-Gourmont, rue Ed­ gar-Poe itd.). Chwilę później wynurzyli się u wylotu kanału *Martin, gdzie wyrosła przed nimi niespodziewanie wspania­ ła rotunda Claude’a-Nicolasa Ledoux, niemal całkowicie zruj­ nowana, jakby porzucona, której urok znacznie potęgowa­ ła bliskość krzywizny nadziemnego odcinka metra. Narzuca

136 część 1

się tu skojarzenie z udaną przepowiednią marszałka Tuchaczewskiego, zacytowaną niegdyś w „La revolution surrealiste”, o tym, jak wiele zyska estetycznie Wersal, gdy pomiędzy pała­ cem a stawem z fontanną wybuduje się fabrykę. Letryści, zbadawszy teren, doszli do wniosku, że stano­ wi on ważne skrzyżowanie psychogeograficzne - rotunda Le­ doux zajmuje jego środek - które można nazwać zespołem Jaurès-Stalingrad. Przecinają je co najmniej cztery ważne szla­ ki psychogeograficzne (kanał ‘Martin, boulevard de la Cha­ pelle, rue d’Aubervilliers, kanał de l’Ourcq), szlaków tych jest prawdopodobnie więcej. Wolman, omawiając pojęcie skrzy­ żowania psychogeograficznego, przypomniał, że w 1952 roku określił pewne skrzyżowanie w Cannes jako „centrum świata”. W tym kontekście warto też wspomnieć o wyraźnie psycho­ geograficzne j atrakcyjności ilustracji zdobiących podręczniki do pierwszych klas szkół podstawowych, na których, w inten­ cji dydaktycznej, zgromadzono na jednym obrazku port, górę, przesmyk, las, rzekę, zaporę wodną, cypel, most, okręt i archi­ pelag. W portach malowanych przez Claude’a Lorraine’a moż­ na się dopatrzeć podobnego zabiegu. Debord i Wolman mszyli w dalszą podróż na północ piękną i doświadczoną tragicznymi wydarzeniami me d’Aubervilliers. Po drodze zjedli obiad. Poprzez boulevard Macdonald dotarli do kanału ‘Denis i skierowali się dalej na północ wzdłuż nad­ brzeża, decydując się na krótsze lub dłuższe postoje w licz­ nych marynarskich knajpach. Tuż za mostem Landy przeszli na dmgą stronę kanału na wysokości śluzy i dotarli o 18.30 do hiszpańskiego baru, zwanego popularnie przez robotniczą klientelę Tawerną Buntowników, usytuowanego na zachodnim szpicu Aubervilliers, naprzeciwko miejsca zwanego Równiną, należącego już do gminy ‘Denis. Powróciwszy tą samą śluzą, przez pewien czas błąkali się po Aubervilliers, miejscu, które wielokrotnie przemierzali nocą, ale nigdy dotąd za dnia. Po­ nieważ zapadał zmierzch, postanowili przerwać to dryfowanie, które uznali za niezbyt interesujące samo w sobie.

Heroiczne początki 137

W trakcie krytycznej analizy tego doświadczenia doszli do następujących wniosków: dryf rozpoczynający się w tym samym punkcie powinien raczej kierować się na północ, pół­ nocny zachód; należy zwiększyć częstotliwość tego typu sy­ stematycznych dryfów, w takiej optyce Paryż jeszcze w dużej mierze pozostaje bowiem nie zbadany; sprzeczność, jaka za­ chodzi w dryfowaniu pomiędzy przypadkiem a świadomym wyborem, prowadzi do kolejnych stanów równowagi, a ów po­ stęp jest nieograniczony. Jeśli chodzi o projekty dalszych dry­ fów, Debord zaproponował bezpośrednie połączenie ośrodka Jaurès-Stalingrad (czy też ośrodka Ledoux) z Sekwaną i eks­ plorację jego wylotów w kierunku zachodnim. Wolman z kolei zaproponował dryfowanie od Tawerny Buntowników na pół­ noc, wzdłuż kanału, aż do ‘Denis i jeszcze dalej. Przełożył Mateusz Kwaterko Deux comptes rendus de dérive, „Les lèvres nues” nr 9 (listopad 1956), s. 10-13

138 część i

UMIEJSCOWNIENIE KONTYNETU CONTRESCARPE MONOGRAFIA SPORZĄDZONA PRZEZ GRUPĘ BADAŃ PSYCHOGEOGRAFICZNYCH MIĘDZYNARODÓWKI LETRYSTYCZNEJ

Członkowie Międzynarodówki Letrystycznej, przeprowadziw­ szy wiosną 1953 roku kilka wstępnych inspekcji terenowych wybranych miejsc v dzielnicy, do których czuli szczególny pociąg, zaczęli się regularnie spotykać, począwszy od lata, na rue Montagne-*Geneviève (przemianowanej niegdyś przez Konwent Narodowy na Montagne). Ogólna tendencja, jesz­ cze nie poddana racjonalizacji, polega na stałym przemiesz­ czaniu się na południe - najpierw w kierunku placu Contre­ scarpe, a następnie dalej. W chwili, gdy niektórzy zaczęli sobie zdawać sprawę z tego, jak wiele pogłębione badanie aktualnego terenu miejskiego mogłoby wnieść do śmiałej teorii konstruowania sytuacji, Gil­ les Ivain odkrył zespół nastrojowy, nazwany przez niego Kon­ tynentem Contrescarpe, ze względu na jego rozmiar i inten­ sywność, pod względem których znacznie przewyższa on inne rozproszone wysepki. Pomimo licznych dryfowań, przecinających kontynent wszerz i wzdłuż, wstępne oszacowanie jego granic i precyzyj­ ne ustalenie, czym różni się od sąsiednich punktów przycią­ gania, okazało się nader trudne. W memoriale z 24 stycznia 1954 roku Gilles Ivain zanotował: „Narzucała się konieczność zbadania jakiegoś kontynentu, szczęściem mieliśmy jeden pod ręką, i to właściwie dziewiczy. Kontynent ów zdał mi się po­ czątkowo niemal owalny, dziś jego kształt naniesiony na mapy przypomina Chile: oto Contrescarpe i jego przyległości” (rę­ kopis tn 12, Archiwa Międzynarodówki Letrystycznej). Owe domniemane przyległości kontynentu - Butte-aux-Cailles,

Heroiczne początki 139

a zwłaszcza rue Gérard; rue Sauvage; a nawet miejsca bliż­ sze, takie jak Montagne-’Geneviève - okazują się jednak od­ dzielnymi bytami, tak iż z pierwotnie owalnej formy konty­ nentu zostało doprawdy niewiele. Zasadniczo Kontynent Contrescarpe pokrywa się z cen­ trum v dzielnicy, struktura jego ulic oddziela go wyraźnie od aktywności innych punktów Paryża, nawet tych najbliż­ szych mu geograficznie. Granice tej strefy wyznacza na pół­ nocy rue des Écoles; na północnym zachodzie rue Jussieu; na wschodzie rue Linné oraz rue Geoffroy-’Hilaire; na południo­ wym wschodzie rue Censier; na południowym zachodzie rue Claude-Bernard; na zachodzie rue d’Ulm, Panteon i rue Va­ lette. We wschodniej części przecina ją tylko jeden szeroki szlak, rue Monge. Brak jakichkolwiek bezpośrednich szlaków komunikacyjnych wschód-zachód stanowi podstawowy wy­ znacznik ekologiczny tego kompleksu miejskiego. (Od daw­ na planuje się stworzenie takiego szlaku. Przebiegałby wzdłuż osi ulic Erasme-Seneuil1. Od chwili odkrycia kontynentu owa oś - rozpoczynająca się od me d’Ulm - powiększyła się wsku­ tek przebicia i przedłużenia me Calvin, aż do me Mouffetard. Wystarczyłoby zburzyć kilka domów na każdym z jej krańców, aby osiągnęła - poprzez me de l’Abbé-de-l’Epée na zachodzie i me Mirbel na wschodzie - boulevard ’Michel i me Censier). Aby precyzyjnie określić granice kontynentu, należy z nie­ go wyłączyć strefy przygraniczne, znajdujące się wprawdzie pod jego mniej lub bardziej istotnym wpływem, ale będące od niego odrębne: Montagne-’Geneviève na północy, cała cześć znajdująca się po wschodniej stronie me Monge, a nawet wąski pas ciągnący się wzdłuż zachodniej strony tej ulicy. Właściwy kontynent, a więc przestrzeń zawarta w nakreślonych powyżej granicach, kończy się najprawdopodobniej na wysokości ulic Patriarches, Pestalozziego, Gracieuse, Lacépède’a (ulice te jużi

i

Rue Seneuil - wlaśc. nie Courcelle-Seneuil, od 1944 roku rue Pierre Brossolette.

140 część 1

Guy Debord w dobrym towarzystwie przy placu Contrescarpe (Paryż 1961). Źródło: Guy Debord. 34 fiches, Vincent Kaufmann (red.), Paris 2003, © Collection Alice Debord

do niego nie przynależą); na placu Contrescarpe, który stano­ wi jego północny skraj; na ulicach Blainville’a, Laromiguière’a, Lhomonda i l’Arbalète (te ulice mieszczą się w jego obrębie). Jest to jak widać niewielka powierzchnia. Dzieli się ona wy­ raźnie na bardzo ożywioną część wschodnią (rue Mouffetard) i niemal bezludną część zachodnią (rue Lhomond). Trzeba jednak wymienić, oprócz tych stref, przedłużenie części bez­ ludnej: rue Pierre-Curie, która ciągnie się, na zachód od rue d’Ulm, aż do rue ’Jacques. Za dalsze przedłużenia owej części bezludnej kontynentu - choć mniej wyraziste - można uznać rue Erasme i rue Seneuil (zwłaszcza tę ostatnią), na południu zaś rue Lagarde. Podobnie dałoby się powiązać ze strefą Mouf­ fetard bezpośrednie okolice kościoła ’Medard, a na południo­ wym wschodzie ulice wokół skweru Scipion (ulice de la Clef, du Fer-au-Moulin itd.).

Heroiczne początki 141

Główne zapory obronne, jakie kontynent przeciwstawia dryfowaniu, a nawet woli penetracji, rozciągają się na zacho­ dzie, dokładnie tam, gdzie styka się on z nader ruchliwą stre­ fą, a więc począwszy od linii Panteon-Luxembourg-boulevard *Michel-boulevard Port-Royal. Na południu jedyny dostęp od strony Gobelins - otwarcie rue Mouffetard - skrywa się za kościołem *Mćdard, przed którym ulice Claude’a Bernarda i Monge’a drenują główne prądy. Na wschodzie kontynentu rue Monge zasysa ku placowi Jussieu lub Maubert. Jedynie od strony północnej można znaleźć stosunkowo łatwy dostęp, ale ograniczony do krętej linii ulic Montagne-łGenevieve, Descartes i Mouffetard. Najdrobniejsze zboczenie z tej linii przed pokonaniem placu Contrescarpe pociąga za sobą nieuchron­ nie odepchnięcie daleko poza kontynent. Jako że najbardziej typowy dostęp do kontynentu prowa­ dzi zgodnie z osią północ-południe, główne wyjścia usytuo­ wane są na południu: silna moc przyciągania rue du Fer-au-Moulin i rue Poliveau ku wschodowi i rue Sauvage; względne przyciąganie Butte-aux-Cailles i południa xm dzielnicy, poza aleję Gobelins, przeważnie nie de Croulebarbe (a więc wzdłuż Bièvre, rzeki niemal całkowicie podziemnej). Mniej oczywi­ ste wyjście, na północy, prowadzi do placu Maubert i ku Sek­ wanie; rzadziej przez Panteon ku bulwarowi i placowi łMichel. Warto zwrócić uwagę na utrudnione wyjścia od strony zachodniej i rolę pułapki, jaką pełni rue Pierre-Curie: zarów­ no w dzień, jak i w nocy ma ona tendencję do odrzucania na południe (rue Claude-Bernard) przechodniów, którzy weszli na nią po przejściu rue Lhomond w kierunku rue Souflot lub dworca Luksemburskiego. Główna wartość kontynentu polega na tym, że w szczegól­ ny sposób sprzyja on zabawie i zapomnieniu. Budowa w sta­ rannie wybranych miejscach kilku odpowiednich kompleksów architektonicznych i zamknięcie dwóch lub trzech ulic inny­ mi budowlami wystarczyłoby zapewne, aby obszar ten stał się dobitnym przykładem możliwości nowej urbanistyki. Niestety,

142 CZĘŚĆ I

wiele wskazuje na to, że zanim do tego dojdzie, trwający od pewnego czasu proces jego systematycznej destrukcji, objawia­ jący się wytaczaniem nowych ulic (otwarcie rue Calvin) i zmia­ ną charakteru ulic już istniejących (opanowanie rue Descartes przez nocne kluby w stylu Rive Gauche), doprowadzi do nie­ odwracalnej erozji tego psychogeograficznego wierzchołka. Przełożył Mateusz Kwaterko Position du Continent Contrescarpe. Monographie établie par le Groupe de Recherche psychogéographique de l’internationale lettriste, „Les lèvres nues" nr 9 (listopad 1956), s. 38-40

Komitet organizacyjny Prowizorycznego Kongresu na rzecz Psychogeograficznego Rozczłonkowania Londyńskiej Aglomeracji

ZAPOWIEDŹ PROWIZORYCZNEGO KONGRESU NA RZECZ PSYCHOGEOGRAFICZNEGO ROZCZŁONKOWANIA LONDYŃSKIEJ AGLOMERACJI1

Proponujemy zorganizować w Londynie, w sierpniu 1957 roku, tygodniowe spotkanie pewnej liczby osób, które podjęłyby dys­ kusję na temat pierwszych konkretnych osiągnięć psychogeografii, roli tej dyscypliny w rozstrzyganiu problemów związanych z całościowym projektem tworzenia nowej kultury i możliwo­ ści jej natychmiastowego i bezpośredniego zastosowania w sto­ sunku do Londynu. Po zakończeniu tych tygodniowych debat uczestnicy przeszliby do działań, aby eksperymentalnie zwe­ ryfikować teoretyczne konkluzje kongresu. Działania te będą z konieczności różnorodne, a okazjonal­ nie gwałtowne. Polegałyby one przede wszystkim na badaniu skutków serii błyskawicznych wstrząsów, mających - w okre­ sie z góry zawężonym do jednego miesiąca - wprowadzić do powszedniej organizacji społecznej i afektywnej miasta ele­ mentu niepewności. Jesteśmy świadomi, że z perspektywy psychogeograficznej aglomeracja tak duża jak Londyn nic nie znaczy. Trzeba ją więc na wstępie podzielić na kilka ściśle określonych stref. Następnie zaś zbadać, w obrębie owych stref, rozmieszcze­ nie i granice poszczególnych jednostek nastrojowych - aby je wykorzystać zgodnie z naszymi zamysłami i zaplanować ich

1

Datę kongresu przesunięto początkowo z sierpnia 1957 roku na kwiecień roku 1958, a w końcu z niego zrezygnowano.

144 część 1

namiętnościowe udoskonalenie za pomocą stosownych środ­ ków architektonicznych i urbanistycznych. Wiemy, że mieszkańcy Londynu, podobnie jak mieszkań­ cy wszystkich innych miast w obecnym systemie społecznym, cierpią na liczne zaburzenia nerwowe, które nieuchronnie wy­ wołuje współczesna urbanistyka; ujmując zaś rzecz ogólniej, cierpią na dotkliwą nędzę umysłową, będącą produktem na­ szej prymitywnej cywilizacji. Czujemy się zdolni do tego, aby podjąć - w jakże ważnej dziedzinie współczesnej wrażliwości - zadanie, jakie stawia na­ sza epoka. W tym właśnie celu organizujemy to londyńskie do­ świadczenie. Chodzi o to, by dać wszystkim szansę na globalne rozwiązanie problemów roku 1957. Zaproponowane rozwią­ zanie wywrze radykalny wpływ na najróżniejsze działalności: plastyczne, psychologiczne, muzyczne, polityczne, literackie, społeczne, dziennikarskie, erotyczne, militarne, filozoficzne, kinematograficzne, arystokratyczne, pedagogiczne, handlo­ we, religijne, kulinarne, architektoniczne itd. Zamierzamy bowiem zgromadzić w Londynie ekspertów od rewolucji w każdym aspekcie życia, aby wspólnie praco­ wać na rzecz tworzenia afektywnych sytuacji przejściowych i świadomie konstruowanych. Nie możemy przewidzieć rezultatów tego działania. Zapra­ szamy wszystkich, którzy pragną się włączyć w jego opraco­ wanie, do nawiązania kontaktu z komitetem organizacyjnym. Przełożył Mateusz Kwaterko Annonce d’un Congrès provisoire pour la fragmentation psychogéographique de l’agglomération londonnienne (tekst Guy Déborda z grudnia 1956), tłum, według pierwodruku: Guy Debord, Œuvres, Jean-Louis Rançon, Alice Debord (red.), Paris 2006, s. 274-275

Heroiczne początki 145

M[ichèle] Bernstein, Constant, M[ohamed] Dahou, G[uy]-E[rnest] Debord, J[acques] Fillon, Giuseppe] [Pinot-]Gallizio, A[sger] Jorn, R[alph] Rumney, P[iero] Simondo, E [lena] Verrone, G [il] J. Wolman w imieniu Międzynarodowego Ruchu na rzecz Bauhausu Wyobraźni

LIST OTWARTY DO KURATORÓW MEDIOLAŃSKIEGO TRIENNALE SZTUKI PRZEMYSŁOWEJ

Paryż, i stycznia 1957

Panowie, długo zwlekaliście z odpowiedzią na zeszłoroczny list, w któ­ rym Międzynarodowy Ruch na rzecz Bauhausu Wyobraźni prosił o wyznaczenie lokalizacji naszego eksperymentalnego pawilonu w ramach xi triennale. Jako że wiedzieliście, iż wykonanie tego planu zależy od bezzwłocznego porozumienia między nami, postanowiliście grać na zwłokę, żeby storpedować ów projekt, nie podejmu­ jąc ryzyka jednoznacznego odrzucenia go. Teraz doszły nas słuchy, że głosicie wszem i wobec, jakoby nasz list miał cha­ rakter obraźliwy. Nie dziwi nas specjalnie, że mogliście uznać za obraźliwy list, który był po prostu utrzymany w chłodnym tonie. Nikt bo­ wiem, ani we Włoszech, ani we Francji, nie przypisuje Wam dostatecznej kultury czy rozeznania, aby sądzić, że mogliby­ ście pojąć tego rodzaju niuanse. Nie podoba nam się jednak, że posługujecie się owymi wyimaginowanymi wyzwiskami w wymierzonej przeciw nam propagandzie. Wasze postępowanie zaczyna nas drażnić.

146 część 1

Zgodziliśmy się uprzejmie przyjąć Waszego wysłannika, niejakiego Pica, który wślizgnął się na kongres w Albie, we wrześniu zeszłego roku, chociaż doskonale wiedzieliśmy, kto go wysłał. Uzgodniliśmy nawet, że pozwolimy mu wyjechać z dokumentami, które udało mu się wyżebrać. Teraz jednak nasza cierpliwość już się wyczerpała. Broggini, jesteś zwykłym rogaczem1. Ta sprawa Cię prze­ śladuje i nie potrafisz myśleć o niczym innym. To, w jakimś stopniu zdejmuje z Ciebie odpowiedzialność, co niniejszym przyznajemy, podaj się jednak do dymisji. Lombardo, w młodości rzeczywiście wpadłeś na kilka uda­ nych pomysłów, trzeba też przyznać, że rzeczywiście intere­ sowałeś się złożonymi relacjami sztuki i przemysłu. Od tego czasu jednak Twoja ewolucja nie wyglądała już zbyt pięknie, Ty sam, zapewne, nie jesteś z niej specjalnie dumny. Stałeś się zwykłym specem od reklamy i to niezbyt zręcznym. Na­ wet Twoi szefowie czują, że przepłacają. Mollino, jako że tak bardzo łakniesz wyzwisk pod swym adresem, iż żebrzesz o teksty, w których mógłbyś je znaleźć, czeka Cię rozczarowanie: jesteś tak wielkim zerem - co chęt­ nie przyznaje nawet Lombardo - że potrafisz zniechęcić do miotania obelg nawet specjalistów w tym zakresie. Ostrzegamy Was, panowie, nie próbujcie nami w dalszym ciągu manipulować, próżne wasze trudy. Najlepiej, by każdy z Was zaszył się w wybranym przez siebie klasztorze, już pora. Przełoży! Mateusz Kwaterko Lettre ouverte aux responsables de la Triennale d’art industriel à Milan, tłum, według: Guy Debord, Œuvres, Jean-Louis Rançon, Alice Debord (red.), Paris 2006, s. 176-177

1

Obelgi były w tym liście rozdzielane cokolwiek aleatorycznie, zob. zamieszczony poniżej list Deborda do Rumneya z 16 stycznia 1957 roku.

Heroiczne początki 147

[Asger] Jorn, [Guy] Debord LIST DO ETTORE SOTTSASSA

Paryż, 15 stycznia 1957

Sottsassie,

w 1956 roku zrozumieliśmy, że ugrupowanie złożone z ge­ niuszów takich jak my i nasi francuscy przyjaciele przekracza Twoje możliwości, dlatego też list nie nosił Twojego podpisu. A teraz wystarczy już tego dobrego. Przełożył Mateusz Kwaterko Tłum, według: Guy Debord, Correspondance, t. o: Septembre 1951-juillet 1957, Paris 2010, s. 145

148 część 1

Guy Debord LIST DO RALPHA RUMNEYA

Paryż, 16 stycznia 1957

[...] Posłuż się naszym listem do triennale jako kryterium mo­ ralnej postawy Twoich rozmówców, informując ich oczywiście uprzednio, że wyzwiska rozdzieliliśmy całkowicie arbitralnie pomiędzy ludzi, których nie znaliśmy nawet z nazwiska. Mimo banalnego charakteru ów list pozwolił już oddzielić Włochów sensownych od idiotów, którzy liczyli na to, że będą się mo­ gli bawić wśród nas bez żadnego ryzyka. Mediolański archi­ tekt Ettore Sottsass, który uczestniczył w kongresie w Albie, ale wydał nam się wówczas niezbyt zdolny do jakiejkolwiek sensownej współpracy z nami, napisał do Jorna, gdy tylko dowiedział się, jak potraktowaliśmy triennale, aby oświad­ czyć, że nie chce mieć z nami już nic wspólnego „perchè un movimento formato da genti come te e i tuoi amici francesi è fu­ rio delle Mia misura” („ponieważ ugrupowanie złożone z ge­ niuszów takich jak Ty i Twoi francuscy przyjaciele przekracza moje możliwości”). [...] Przełożył Mateusz Kwaterko Tłum, według: Guy Debord, Correspondance, t. o: Septemhre 1951-juillet 1957, Paris, 2010, s. 145-146

Heroiczne początki 149

Guy Debord PROJEKT LABIRYNTU EDUKACYJNEGO1

Labirynt musi się składać przynajmniej z kilku ciągów koryta­ rzy identycznego kształtu, zręcznie rozmieszczonych, by orien­ tacja w nim stała się rzeczywiście niemożliwa. Organizacja labiryntu edukacyjnego będzie zmierzać do gwałtownego zbicia z tropu zwiedzających. (i) Poprzez dekorację. Przedmioty i obrazy. Slogany wy­ pisane na murach. Kontrastowe oświetlenie. Na ścianach la­ biryntu będą widnieć bezużyteczne numery naśladujące nu­ merację domów na miejskich ulicach. Fałszywe okna, a w nich powiększenia fotograficzne rozmaitych krajobrazów miejskich lub innych widoków. Kilka osobliwych tabliczek z nazwami w każdym kory­ tarzu: ulica Asgera Jorna, ulica Perfidna, ulica Dryfowania, plac Bauhausu Wyobraźni, most Psychogeografii, aleja Terro­ ru, plac Gallizia-Engelsa, pasaż Wojny Domowej, plac Mag­ netyczny itd. (nagromadzenie takich tabliczek obok lub na­ przeciwko siebie). Wiele bezużytecznych strzałek. Rozmieszczenie map la­ biryntu, podpisanych jako takie, ale w rzeczywistości ukazu­ jących psychogeograficzne prądy kilku wybranych miast. Od­ powiedni nastrój dźwiękowy.i

i

Tekst miał figurować w katalogu pierwszej wystawy psychogeograficznej, która odbyła się w brukselskiej galerii Taptoe w lutym 1957 roku. W wystawie mieli wziąć udział między innymi Asger Jorn, Guy Debord, Michèle Bernstein, Ralph Rumney, Mohamend Dahou i Yves Klein (skądinąd nie związany z żadnym z ruchów, które miały już niebawem utworzyć Międzynarodówkę Sytuacjonistyczną). Z powodu pewnego psychogeograficznego nieporozumienia (Jorn nie stawił się na umówione spotkanie na paryskim dworcu kolejowym, skąd mieli wspólnie ruszyć do Brukseli), Debord i Bernstein wycofali się z udziału.

150 część 1

(2) Poprzez wywoływanie określonych zachowań. Około dziesięciu towarzyszy psychogeografów, mężczyzn i kobiet, będzie krążyć po korytarzach, udając zagubienie i zwracając się systematycznie do przechodniów. Niektórzy z nich będą mogli wręczać bez słowa wyjaśnienia wszystkim zwiedzają­ cym - albo tym tylko, których wyraz twarzy uznają za odpo­ wiedni - zaklejone w kopertach listy, zawierające rozmaite bulwersujące lub niepokojące teksty, uprzednio zredagowa­ ne, a także, dajmy na to, zaproszenia na spotkanie kilka dni później w jakichś mało uczęszczanych dzielnicach. Ktoś inny może próbować, pod byle pretekstem, pożyczyć pieniądze od wszystkich napotkanych osób. Rozmieszczone tu i ówdzie wina i mocniejsze trunki będą łatwo dostępne dla zwiedzających, to samo dotyczy starannie dobranych książek lub fragmentów książek. Jedyne wyjście z labiryntu może prowadzić do osobliwie umeblowanego pokoju mieszkalnego (prototypy niespotyka­ nych mebli i przedmiotów użytkowych). W tym pomieszczeniu, przez które wszyscy zwiedzający będą musieli przejść, żeby wydostać się z labiryntu, Abdelhafid Khatib i Guy Debord, nie zważając na otoczenie, będą od rana do wieczora grać w grę planszową opracowaną specjal­ nie na tę okazję; będzie to Kriegspiel nowego rodzaju, łączący w sobie zalety szachów i pokera2. Przełożył Mateusz Kwaterko Projet pour un labyrinthe éducatif(tekst ze stycznia 1957 [wersja wstępna: grudzień 1956]), tłum, według: Guy Debord, Œuvres, Jean-Louis Rançon, Alice Debord (red.), Paris 2006, s. 284-285

2

Zaznaczmy, że Guy Debord faktycznie opracował zasady takiej gry, zob. Alice Becker-Ho, Guy Debord, Lejeu de laguerre, Paris 1987.

Heroiczne początki 151

Guy Debord RAPORT O KONSTRUOWANIU SYTUACJI, WARUNKACH ORGANIZACYJNYCH I PLANOWANYCH DZIAŁANIACH MIĘDZYNARODOWEGO NURTU SYTUACJONISTYCZNEGO1

REWOLUCJA I KONTRREWOLUCJA WE WSPÓŁCZESNEJ KULTURZE

Uważamy, że świat należy przekształcić. Pragniemy takiej zmiany, która wprowadziłaby jak najwięcej wolności do na­ szego społeczeństwa i życia. Wiemy, że zmianę taką można osiągnąć za pomocą odpowiednich działań. Nasze zadanie polega właśnie na zastosowaniu niektórych środków i odkryciu nowych, najłatwiej rozpoznawalnych w sfe­ rze kultury i obyczajów, ale związanych z perspektywą inter­ akcji wszystkich rewolucyjnych zmian. To, co określa się mianem „kultura” - to odzwierciedlenie jak również zapowiedź, w ramach określonego społeczeństwa, możliwej organizacji życia. Naszą epokę cechuje zasadnicze opóźnienie akcji politycznej i rewolucyjnej w stosunku do roz­ woju nowoczesnych możliwości produkcji, które wymagają wyższego poziomu organizacji świata. Żyjemy w historycznym okresie fundamentalnego kryzy­ su, z każdym rokiem coraz wyraźniej zarysowuje się problem racjonalnego opanowania nowych sił wytwórczych i stwo­ rzenia nowej cywilizacji w skali całego świata. Działaniai

i

Ten ważny tekst Guy Deborda posłużył jako dokument przygotowujący kongres zjednoczeniowy, który odbył się w Cosio d’Arroscia 27 i 28 lipca 1957 roku. Owocem tego kongresu było powstanie Międzynarodówki Sytuacjonistycznej.

152 część 1

międzynarodowego ruchu robotniczego, od których zależy obalenie ekonomicznej infrastruktury wyzysku (co jest wa­ runkiem wstępnym owych zmian), zdołały osiągnąć dotych­ czas jedynie połowiczne i lokalne zwycięstwa. Kapitalizm wynajduje nowe formy walki - państwowe sterowanie ryn­ kiem, wzrost sektora dystrybucji, faszystowskie rządy - wy­ korzystuje degenerację związków zawodowych, maskuje wal­ kę klasową za pomocą rozmaitych reformistycznych taktyk. Dzięki temu zdołał on zachować w większości najbardziej roz­ winiętych państw świata dawne stosunki społeczne, pozba­ wiając tym samym społeczeństwo socjalistyczne niezbędnej bazy materialnej. Z kolei kraje słabo rozwinięte lub skoloni­ zowane, które zaangażowały się w ostatnich latach w bezpo­ średnią walkę z imperializmem, osiągnęły znaczące zwycię­ stwa. Ich dokonania pogłębiają sprzeczności kapitalistycznej gospodarki i sprzyjają, zwłaszcza w przypadku rewolucji chiń­ skiej, odnowie całości ruchu rewolucyjnego. Odnowa ta nie może się ograniczyć do reformowania krajów kapitalistycz­ nych czy antykapitalistycznych, przeciwnie, będzie ona po­ wszechnie wywoływać nowe konflikty, stawiając na ostrzu noża problem władzy. Pęknięcie nowoczesnej kultury - w wymiarze ideologicz­ nym - to rezultat chaotycznego paroksyzmu wspomnianych wcześniej sprzeczności. Nowe pragnienia, które zaczynają się kształtować, nie mogą przybrać właściwe postaci, wpraw­ dzie nasza epoka dysponuje już odpowiednimi środkami na ich urzeczywistnienie, ale zacofana struktura gospodarcza nie potrafi wykorzystać tych nowych zasobów. Jednocześnie ideo­ logia klasy panującej utraciła resztki spójności; po pierwsze z tego powodu, że jej kolejne wizje świata uległy kompromita­ cji, co skłania ją do historycznego indeterminizmu, po drugie z powodu współistnienia rozmaitych reakcyjnych koncepcji teoretycznie wzajemnie wrogich - takich jak chrześcijaństwo i socjaldemokracja; wreszcie z powodu wpływu kilku cywili­ zacji, obcych współczesnemu Zachodowi, które w ostatnim

Heroiczne początki 153

czasie zaczęły zdobywać uznanie. Słowem, głównym celem ideologii klasy panującej stało się sianie zamętu. W kulturze (posługując się tym terminem konsekwentnie pozostawiamy z boku naukowe lub pedagogiczne aspekty kul­ tury, aczkolwiek można powiedzieć, że od zamętu nie są wol­ ne ani wielkie teorie naukowe, ani też ogólne założenia edu­ kacji; chodzi nam jednak o zespół estetyki, uczuć i obyczajów: reakcję określonej epoki na życie codzienne) owe kontrrewo­ lucyjne zabiegi polegają na częściowym wchłanianiu nowych wartości oraz na celowo antykulturowej produkcji z użyciem potężnych środków przemysłowych (kino, powieść), co sta­ nowi naturalne przedłużenie ogłupiania młodzieży w szkole i w domu. Panująca ideologia banalizuje wywrotowe odkry­ cia i rozpowszechnia je na masową skalę, uprzednio je wyjało­ wiwszy. Potrafi się nawet posłużyć wywrotowymi jednostkami: fałszuje dzieła zmarłych, żywych zaś, korzystając z ogólnego zamętu ideologicznego, narkotyzuje jedną z owych mistyk, które ma akurat na składzie. Jedna ze sprzeczności cechujących burżuazję w jej schył­ kowej fazie polega więc na tym, że szanuje ona zasadę twór­ czości intelektualnej i artystycznej, a jednocześnie przeciw­ stawia się tej twórczości i ją wchłania. Musi ona chronić zmysł krytyczny i badawczy mniejszości, kierując jednak jej działal­ ność ku użytkowym i siłą rzeczy cząstkowym dziedzinom, za­ pobiegając przy tym całościowej krytyce i całościowym bada­ niom. Burżuazja usiłuje więc, w sferze kultury, tak pokierować pragnieniem nowości, które w naszej epoce stanowi dla niej zagrożenie, by zaspokoiło się ono nieszkodliwymi, nadpsutymi i mętnymi nowinkami. Awangardowe dążenia oddziela się za pomocą komercyjnych mechanizmów górujących nad dzia­ łalnością kulturową, od tych frakcji, które mogłyby je wspierać, frakcji już i tak dalece osłabionych przez ogólne warunki spo­ łeczne. Ludzi, którzy zwrócili na siebie uwagę swymi awan­ gardowymi dążeniami, dopuszcza się do głosu jedynie w cha­ rakterze jednostek, zmuszając ich zresztą do daleko idących

154 część I

Aussi se ics o'ĄctcHPL/« tes Meuves aesotACs cessirées pak la défense ses iK.!rtRêrs eSTVDîAwn* Hiszpanii i tym razem ją wygramy. - Pochwała Grakchusa Babeufa. - Kto rewolucję kończy w połowie, ten kopie sobie grób (Saint-Just). - Szczęście to nowa idea w Europie; śmierć, choćby atomowa, to idea nader stara. - Kennedy i Chruszczów, papież i Franco-przywódcy wszyst­ kich krajów połączyli się, ich izotopy współistnieją.

Kulminacyjny punkt ataku 363

- Oręż krytyki nie zastąpi krytyki orężnej. - Niech żyją Marks i Lumumba! - Zwycięstwo Komuny Paryskiej. - Hołd dla Christiana Christensena3. - Gdzie zaczyna się wolność, tam kończy się państwo (Lenin). - Prezydent Eisenhower haniebnie uciekający przed dzielny­ mi studentami z Zengakuren. - Widmo krąży nad światem: widmo rad robotniczych. Nota bene: Oprócz obrazów można wystawić kolaże.

Z wyrazami przyjaźni Przełożył Mateusz Kwaterko Tłum, według: Guy Debord, Correspondance, t. 2: Septembre 1960-décembre 1964, Paris 2001, s. 222-225

GUY DEBORD

SYTUACJONIŚCI I NOWE FORMY DZIAŁAŃ W POLITYCE I SZTUCE

Czerwiec 1963

Ruch sytuacjonistyczny występuje jednocześnie jako awangar­ da artystyczna, jako eksperymentalne poszukiwania zmierzają­ ce do swobodnej konstrukcji życia codziennego, wreszcie jako jeden z podmiotów teoretycznej i praktycznej budowy nowej rewolucyjnej kontestacji. Obecnie wszelkie istotne dokonania w kulturze, jak również wszelkie jakościowe przekształcenia społeczne zależą od postępów takiego całościowego podejścia. Na całym świecie panuje jednakowe społeczeństwo aliena­ cji, totalitarnej kontroli i biernej, spektakularnej konsumpcji,

3

Christian Christensen (1882-1960) - duński rewolucyjny syndykalista i przyjaciel sytuacjonistów.

364 część 11

choć przywdziewa ono rozmaite ideologiczne i systemowe ma­ ski. Nie można zrozumieć wewnętrznej spójności tego społe­ czeństwa, nie podejmując jego całościowej krytyki w świetle przeciwstawnego projektu, a więc projektu wyzwolonej kre­ atywności i panowania ludzi nad własną historią - na wszyst­ kich poziomach. Przywołanie w naszych czasach tego projektu i wspomnia­ nej krytyki, które są nierozdzielne (każdy z członów tej relacji przegląda się w drugim i naświetla go), oznacza również na­ tychmiastowe wydobycie całego radykalizmu ruchu robotni­ czego, nowoczesnej sztuki i poezji oraz myśli z okresu prze­ zwyciężenia filozofii, od Hegla do Nietzschego. W tym celu należy uznać w pełnej rozciągłości, rezygnując ze wszelkich pocieszających złudzeń, fakt całkowitej porażki ruchu rewo­ lucyjnego w trzech pierwszych dekadach naszego stulecia i jego oficjalnego zastąpienia, zarówno w skali całego świata, jak i w każdej dziedzinie, kłamliwymi namiastkami, wspiera­ jącymi i konsolidującymi stary porządek. Takie przejęcie pałeczki radykalizmu pociąga również za sobą, rzecz jasna, znaczące pogłębienie wszelkich dawnych prób wyzwolenia. Wszystkie one wygasły w izolacji lub prze­ kształciły się w globalne mistyfikacje, doświadczenie to po­ zwala lepiej zrozumieć spójność świata, który należy prze­ kształcić. Wychodząc od tej odnalezionej koherencji, można ocalić i odzyskać wiele cząstkowych poszukiwań, które w ten sposób odnajdą swoją prawdę. Pojęcie tej odwracalnej spój­ ności świata (świata takiego, jaki jest, i świata takiego, jaki mógłby być) ujawnia fałszywy charakter półśrodków oraz to, iż mamy siłą rzeczy do czynienia z półśrodkami za każdym razem, gdy sposób funkcjonowania panującego społeczeń­ stwa - wraz jego kategoriami hierarchizacji i specjalizacji, jego zwyczajami i upodobaniami - odtwarza się wewnątrz sił negacji. Co więcej, materialny rozwój świata uległ przyspieszeniu. Gromadzi on coraz więcej wirtualnych potęg; a specjaliści

Kulminacyjny punkt ataku 365

kierujący społeczeństwem z racji swej roli konserwatorów bier­ ności z konieczności ignorują ich możliwe zastosowanie. Ów rozwój produkuje jednocześnie upowszechnione niezadowo­ lenie oraz śmiertelne pułapki, których wyspecjalizowani nad­ zorcy nie potrafią na dłuższą metę kontrolować. Jako że sytuacjoniści umieszczają przezwyciężenie sztuki w opisanej powyżej perspektywie, łatwo zrozumieć, że gdy mó­ wimy o całościowym, nierozłącznym ujmowaniu sztuki i poli­ tyki, nie oznacza to w żadnej mierze, iż opowiadamy się za ja­ kimkolwiek podporządkowaniem sztuki polityce. Dla nas, jak również dla wszystkich, którzy zaczynają patrzeć na tę epokę trzeźwym wzrokiem, od lat trzydziestych nie było już właści­ wie nowoczesnej sztuki, podobnie jak nie istniała już wów­ czas ukonstytuowana polityka rewolucyjna. Ich obecny powrót może być jedynie ich przezwyciężeniem, a więc urzeczywistnie­ niem tego, co stanowiło ich naczelny postulat. Nowa kontestacja, o której mówią sytuacjoniści, kiełku­ je już wszędzie. W wielkiej przestrzeni braku komunikacji i oddzielenia, które organizuje obecny porządek, pojawiają się znaki, ujawniane poprzez skandale nowego rodzaju; po­ jawiają się w kolejnych krajach i kontynentach, nawiązują ze sobą łączność. Zadaniem awangardy, niezależnie od miejsca, w którym się znajduje, jest łączenie owych doświadczeń i przeprowadzają­ cych je ludzi; jednoczenie nie tylko owych grup, ale również spój­ nej podstawy ich projektu. Musimy rozpowszechniać, tłumaczyć i wzmacniać te pierwsze gesty nadchodzącej epoki rewolucyj­ nej. Można je rozpoznać po tym, że skupiają w sobie nowe for­ my walki i nową, jawną lub ukrytą, treść krytyki istniejącego świata. Tak oto panujące społeczeństwo, chełpiące się swą usta­ wiczną modernizacją, znajdzie godnego siebie adwersarza; zdo­ łało bowiem w końcu zrodzić swoją unowocześnioną negację. Tak jak okazywaliśmy surowość, nie godząc się, by z ru­ chem sytuacjonistycznym mieszali się nadto ambitni intelek­ tualiści lub artyści, którzy nie potrafili należycie zrozumieć

366 część 11

naszych dążeń, odrzucaliśmy i piętnowaliśmy rozmaite fał­ szerstwa (najnowszym przykładem jest tzw. sytuacjonizm nashistowski), tak samo zdecydowani jesteśmy uznać za sytuacjonistyczne, wspierać i nigdy nie dezawuować autorów tych nowych radykalnych gestów, nawet jeśli niektórzy z nich nie są jeszcze w pełni świadomi i dopiero stawiają pierwsze kroki na drodze spójności współczesnego rewolucyjnego programu. Ograniczmy się do kilku przykładów gestów, które w pełni popieramy. Szesnastego stycznia rewolucyjni studenci z Cara­ cas zaatakowali z bronią w ręku wystawę sztuki francuskiej, za­ brali pięć obrazów i ogłosili, że oddadzą je w zamian za uwol­ nienie więźniów politycznych. Siły porządku zdołały odzyskać obrazy, chociaż Winston Bermudes, Luis Monselve i Gladys Troconis zaciekle się ostrzeliwali. Kilka dni później inni towa­ rzysze obrzucili bombami policyjną ciężarówkę przewożącą owe obrazy. Niestety, nie zdołali jej zniszczyć. To przykład­ ny sposób traktowania sztuki przeszłości, przywracanie jej do gry, wskrzeszania jej znaczenia. Prawdopodobnie od śmier­ ci Gauguina („pragnąłem ustanowić prawo głoszące, że nale­ ży się ośmielać na wszystko”) i van Gogha ich dzieła, zaanek­ towane przez wrogów, nie otrzymały ze strony świata kultury hołdu tak doskonale zgodnego z duchem owych artystów jak ów akt młodych Wenezuelczyków. W czasie drezdeńskiej in­ surekcji z 1849 roku Bakunin zgłosił wniosek - który nie zo­ stał przyjęty - żeby umieścić obrazy z muzeum miejskiego na barykadach wzniesionych na rogatkach i sprawdzić, czy nie wprawi to w pewną konfuzję oddziałów usiłujących zdobyć miasto i ostrzeliwujących rzeczone barykady. Widać więc, że historia z Caracas nawiązuje do jednego z najwznioślejszych momentów dziewiętnastowiecznego naporu rewolucyjnego, a pod pewnymi względami idzie nawet dalej. Równie przykładna wydaje się nam akcja naszych duń­ skich towarzyszy, którzy w ostatnich tygodniach kilkakrot­ nie obrzucili bombami zapalającymi agencje podróży orga­ nizujące turystyczne wycieczki do Hiszpanii. Nadali też serię

Kulminacyjny punkt ataku $67

Okładka katalogu wystawy Destruktion af RSG-6. En kollektiv manifestation af Situationistisk Internationale (Galerie Exi, 22 czerwca-7 lipca 1963, Odense).

pirackich audycji radiowych, aby zaalarmować opinię publicz­ ną w sprawie zbrojeń termojądrowych. W ramach wygodnego i nudnego „uspołecznionego” kapitalizmu skandynawskiego na szczególne uznanie zasługuje działalność tych ludzi, któ­ rzy, stosując przemoc, ujawniają inną, „przemocową” stronę tego „zhumanizowanego” porządku, jak choćby jego mono­ pol na informację czy też alienację organizowaną pod posta­ cią rozrywek i turystyki. Obnażają horror, jaki akceptujemy

368 część 11

w pakiecie, gdy już zgodzimy się na komfortową nudę: nie dość, że ów pokój nie jest życiem, ale opiera się na groźbie ato­ mowej śmierci; nie dość, że zorganizowana turystyka stanowi nędzny spektakl skrywający odwiedzane kraje, ale w dodatku rzeczywistością państwa, którą przedstawia się jako neutral­ ny spektakl, jest policja generała Franco. Wreszcie działania naszych angielskich towarzyszy, którzy ujawnili w kwietniu rozmieszczenie i plany RSG-6, demonstru­ jąc tym samym poziom, jaki zdołała już osiągnąć władza pań­ stwowa w organizacji terenu i wdrożeniu - nader zaawanso­ wanym - totalitarnego funkcjonowania rządu, niekoniecznie związanego z perspektywą wojny. Owo zagrożenie wojną ter­ mojądrową, starannie podsycane zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, służy utrzymywaniu mas w posłuszeństwie i organizacji schronów władzy. Słowem, umacnianiu psycho­ logicznych i materialnych mechanizmów obronnych klas pa­ nujących. Nowoczesna urbanistyka „powierzchniowa” jest podporządkowana podobnym zadaniom. W kwietniu 1962 roku, w numerze 7 francuskojęzycznego pisma „Intemationale situationniste”, opisując indywidualne schrony przeciwatomowe, które wybudowano w Stanach Zjednoczonych rok wcześniej, podkreślaliśmy: „Jak w każdym gangsterskim wy­ muszeniu ochrona stanowi tu jedynie pretekst. Prawdziwą funkcją schronów jest pomiar ludzkiego posłuszeństwa, wzma­ ganie i ukierunkowywanie owego posłuszeństwa, by jak naj­ lepiej służyło interesom społecznej dominacji. Schrony jako produkcja nowego artykułu konsumpcyjnego w społeczeń­ stwie dobrobytu ukazują, wyraziściej niż jakikolwiek dawniej­ szy produkt, że można skłonić ludzi do pracy nadzieją na za­ spokojenie skrajnie sztucznych potrzeb, które nieuchronnie «pozostają potrzebami, nigdy nie przeradzając się w pragnie­ nia» [...]. Nowe mieszkalnictwo, które nabiera kształtu wraz z rozpowszechnianiem się «wielkich osiedli», nie jest w grun­ cie rzeczy tak bardzo odmienne od architektury schronów. Stanowi jedynie jej niższy stopień: są w gruncie rzeczy blisko

Kulminacyjny punkt ataku 369

spokrewnione, a płynne przejście od jednego do drugiego już się dokonuje. [...] Koncentracyjna organizacja na powierzch­ ni jest normalnym stanem powstającego społeczeństwa, któ­ rego podziemne streszczenie cierpi po prostu na pewien pa­ tologiczny przerost. Ale w tym wypadku to właśnie choroba najlepiej opisuje stan zdrowia”1. Anglicy wnieśli właśnie zasadniczy wkład w badanie tej choroby, a więc również „normalnego” społeczeństwa. Owo badanie jest nierozerwalnie związane z walką, która nie oba­ wiała się naruszyć starych nacjonalistycznych tabu „zdrady”, ujawniając tajemnicę państwową. Tajemnica zaś, dotycząca tylu różnych kwestii i ukryta za grubym ekranem inflacji „infor­ macyjnej”, stanowi niezbędny warunek funkcjonowania wła­ dzy w nowoczesnym społeczeństwie. Akcje sabotażowe trwa­ ły nadal, mimo wysiłków policji i licznych aresztowań. Ciąg dalszy polegał na zajmowaniu z zaskoczenia tajnych sztabów generalnych rozproszonych na wsi (ich dowódców sfotogra­ fowano - oczywiście wbrew ich woli), a także na systematycz­ nym blokowaniu czterdziestu linii telefonicznych brytyjskich ośrodków obrony, poprzez nieprzerwane dzwonienie na taj­ ne numery, które sabotażyści zdołali wykraść. To właśnie ów pierwszy atak wymierzony w dominującą formę zagospodarowania przestrzeni społecznej chcieliśmy uhonorować i rozszerzyć, organizując w Danii wystawę De­ strukcja rsg-6. Chodziło nam nie tylko o nadanie owej wal­ ce wymiaru międzynarodowego, ale również o zapoczątkowa­ nie kolejnego (artystycznego) frontu tej samej globalnej walki. Kreacja kulturowa, którą można nazwać sytuacjonistyczną, rozpoczyna się wraz z projektami urbanistyki jednościowej, konstrukcji sytuacji w życiu, jej dokonania są więc nie­ rozerwalnie związane z historią ruchu urzeczywistnienia wszystkich możliwości rewolucyjnych zawartych w obecnym społeczeństwie. W bezpośrednim działaniu, jakie należy 1

Geopolityka hibernacji, s. 336,337,338 niniejszej antologii.

370 część 11

podjąć w ramach, które zamierzamy rozsadzić, sztukę kry­ tyczną można już jednak uprawiać dziś za pomocą istniejących kulturowych środków wyrazu, takich jak kino czy malarstwo. Sytuacjoniści streścili te możliwe praktyki w swej teorii prze­ chwytywania. Sztuka ta, krytyczna w swej treści, musi być rów­ nież samokrytyką w swej formie. To komunikacja, która będąc świadoma ograniczeń wyspecjalizowanej sfery ustanowionej komunikacji, „będzie teraz zawierać swoją własną krytykę”. W przypadku Destrukcji rsg-6 urządziliśmy nastrój schro­ nu atomowego (pierwsze pomieszczenie, skłaniające do re­ fleksji), następnie zaś strefę konsekwentnej negacji tego typu „konieczności”. W tym celu posłużyliśmy się w sposób kry­ tyczny malarstwem. Rewolucyjna rola sztuki nowoczesnej, która znalazła kulminację w dadaizmie, polegała na destrukcji wszystkich konwencji sztuki, języka, obyczajów. Jako że to, co zostaje zniszczone w sztuce czy filozofii, nie jest jeszcze, rzecz jasna, automatycznie wymiecione z gazet czy kościołów, i ponieważ krytyka orężem nie dotrzymała wówczas kroku orężowi kryty­ ki, dadaizm został odłożony na półki jako przebrzmiała moda kulturowa, jego forma została zaś ostatnio przeflancowana na reakcyjną rozrywkę przez neodadaistów, którzy robią karierę, posługując się stylem wynalezionym przed 1930 rokiem, wy­ zyskując każdy niepomiernie powiększony detal i zaprzęgając ów „styl” do reklamowania i dekorowania obecnego świata. Negatywna prawda sztuki nowoczesnej była jednak za­ wsze uzasadnioną krytyką otaczającego ją społeczeństwa. W1937 roku w Paryżu, gdy nazistowski ambasador Otto Abetz zapytał, wskazując na Guemikę: „Czy to pańskie dzieło?”, Pi­ casso odpowiedział, jakże trafnie: „Nie, wasze”. Negacja i czarny humor, które rozpowszechniły się tak bar­ dzo w nowoczesnej poezji i sztuce po doświadczeniu I wojny światowej, zasługują bez wątpienia na to, by pojawić się po­ nownie w odniesieniu do spektaklu trzeciego światowego kon­ fliktu, będącego naszym udziałem. Podczas gdy neodadaiści

Kulminacyjny punkt ataku 371

proponują dziś doładowanie pozytywną treścią (estetyczną) dawnego plastycznego sprzeciwu Marcela Duchampa, my uważamy, przeciwnie, że wszystko, co dzisiejszy świat ma nam pozytywnego do zaoferowania, bezustannie doładowuje negatywność obecnie dostępnych form wyrazu, a tą okrężną drogą konstytuuje jedyną reprezentatywną sztukę tej epoki. Sytuacjoniści wiedzą, że prawdziwa pozytywność przybędzie skądinąd, a wspomniana negatywność już to nadejście przygotowuje. Poprzez Destrukcję rsg-6 zdołaliśmy nakreślić - poza wszelką troską o zagadnienia malarskie, a nawet, mamy na­ dzieję, poza wszelkim przywiązaniem do jakiejkolwiek prze­ starzałej formy plastycznego piękna - kilka dostatecznie jas­ nych znaków. Dyrektywy, zapisane na czystych płótnach lub na przechwy­ conym obrazie abstrakcyjnym, należy uznać za slogany, które mogą się pojawić na murach. Tytuły niektórych obrazów przy­ pominające polityczne proklamacje mają podobnie szyderczy sens, odwracający modny obecnie malarski kicz nieprzekazywalnych „czystych znaków”. „Kartografie termojądrowe” wykraczają daleko poza wszystkie żmudne poszukiwania „nowej figuracji” w malar­ stwie, łączą bowiem najbardziej nieskrępowane zabiegi action painting z mogącym sobie rościć prawa do realistycznej perfek­ cji przedstawieniem kilku regionów świata w poszczególnych godzinach kolejnej wojny światowej. W serii „zwycięstw” (znów mieszających najbardziej ul­ tranowoczesną dezynwolturę z drobiazgowym realizmem godnym Horace’a Verneta) chodzi z kolei o nawiązanie do malarstwa batalistycznego. W przeciwieństwie jednak do Georges’a Mathieu, a także wstecznego, ideologicznego od­ wrócenia, na którym ufundował on swą nędzną, reklamiarską popularność, odwrócenie, które tutaj osiągamy, popra­ wia dawną historię, udoskonala ją, czyni bardziej rewolucyjną i udaną, niż była. Zwycięstwa stanowią więc przykład prze­ chwycenia optymistycznego-absolutnego, za pomocą którego

372 część 11

Michele Bernstein, Zwycięstwo Komuny Paryskiej (fragment). Żródfo: Destruktion afRSG-6. En kollektiv manifestation af Situationistisk Internationale, katalog wystawy Galerie Exi, 22 czerwca-7 lipca 1963, Odense [1963], s. 8

Lautréamont śmiało przeciwstawiał się wszystkim widocznym nieszczęściom i ich logice: „Nie uznaję zła. Człowiek jest do­ skonały. Dusza nie upada. Postęp istnieje. [...] Jak dotąd, opi­ sywano nieszczęście celem wywołania grozy, współczucia. Ja będę opisywał dobro, aby natchnąć ich przeciwieństwa. [...] Jak długo moi przyjaciele żyją, nie będę mówił o śmierci”2. Przełożył Mateusz Kwaterko Les situationnistes et les nouvelles formes d’action dans la politique ou l’art, w: Destruktion afRSG-6. En kollektiv manifestation afSituationistisk Internationale, katalog wystawy Galerie Exi, 22 czerwca-7 hpca 1961, Odense [1963], s. 15-18 (tekst równoległy w jęz. duń., ang. i franc.)

2

Lautréamont, Poezje, w: Pieśni Maldorora i Poezje, tłum. Maciej Żurowski, Warszawa 1976, s. 196. Poprawiliśmy oczywisty błąd przekładu (w wersji Żurowskiego: „Ja będę opisywał dobro, aby natchnąć jego przeciwieństwa”).

Kulminacyjny punkt ataku 373

URBANISTYKA JAKO WOLA I JAKO PRZEDSTAWIENIE

Tym, co nowoczesny kapitalizm, skupiony i spełniony, odci­ ska w dekoracji życia, jest zespolenie przeciwstawnych (do­ datnich i ujemnych) biegunów wyobcowania, coś, co można nazwać równikiem alienacji. Przymusowy pobyt w takim miej­ scu jest kontrolowany przez policję prewencyjną, stale do­ skonalącą swoje metody. Nowe osiedla to laboratorium tego dusznego społeczeństwa: od Vallingby w Szwecji aż po Bessor w Izraelu, gdzie - zgodnie z obietnicą - wszystkie rozrywki zostaną skupione w jednym miejscu. Wielkie osiedle w mie­ ście Aviles to bezpośrednie świadectwo neokapitalistycznego rozwoju, jaki ogarnia obecnie Hiszpanię. Jednocześnie coraz bardziej zanika to wszystko, co wyznaczało „miejską dżunglę” - zarówno w niewygodzie, jak i przepychu czy przy­ godach - która odpowiadała wcześniejszej fazie kapitalizmu wolnorynkowego. Organizacja ruchu drogowego prowadzi do radykalnego przeobrażania Paryża (nadbrzeża Sekwa­ ny zamienione w autostrady, a plac Dauphine w podziem­ ny parking), co nie wyklucza zresztą tendencji tylko pozor­ nie odwrotnej, polegającej na restaurowaniu kilku dawnych, odizolowanych wysepek miejskich jako przedmiotów spek­ taklu turystycznego, zwykłego poszerzenia klasycznego mu­ zeum: cała dzielnica może zostać przekształcona w pomnik. Rozmaite rodzaje administracji wznoszą wszędzie budynki na swoje podobieństwo. Dotyczy to również administrowa­ nia aktywnością nowego typu, jak w Canisy: mimo swego groteskowego nieprawdopodobieństwa takie przedsięwzię­ cia mogą osiągnąć sukces, podobnie jak wszelkie inne prze­ jawy szarlatanizmu odpowiadające prawdziwemu brakowi: specjaliści generalizacji.

374 część

ji

„Aby to wszystko kupić, zaciągamy kredyt; choć raty bywają słone - płacimy. Francuzi po raz pierwsi są gotowi na duże po­ święcenia, aby zdobyć odpowiednie mieszkanie. Gdzie miesz­ kacie? W Paryżu, Marsylii, Lille, Nantes czy Tuluzie? Nie ma to większego znaczenia: standard jest wszędzie jednakowy, podobnie jak wystrój i wyposażenie. Do czyich drzwi zapuka­ my? Urzędnika, murarza, sędziego, wykwalifikowanego robot­ nika - po wejściu do mieszkania nie dostrzeżemy większych różnic [...] Tak oto krzepnie jasny, radosny, jednolity i wspólny wszystkim klasom społecznym styl życia. Przedstawiam fakty, nie kusząc się o jakąś egzegezę polityczną. Chciałbym jedynie zauważyć, że w zeszłym stuleciu burżuja od robotnika dzieliła przepaść. [...] Dziś płaca wykwalifikowanego robotnika nie róż­ ni się specjalnie od dochodów profesora. I wszyscy mieszkają w hlm1. Czy to dobrze, czy źle? Ocenę pozostawiam czytelni­ kom. Nie ulega jednak wątpliwości, że dochodzi do pewnego zrównania - nie w górę, nie w dół, ale ku środkowi”. Jean Duché, „Elle” z 10 maja 1963

„W środę rano w wielkim amfiteatrze Wydziału Ekonomii Uni­ wersytetu Helsińskiego otwarto XXII Kongres Interpolu. [...] Jednym z zadań kongresu jest rozważanie pomysłu utworze­ nia w każdym państwie członkowskim Biura Prewencji Krymi­ nalnej, na wzór tego, który działa już od kilku lat w Sztokhol­ mie. Celem biura jest udostępnianie architektom, inżynierom, wynalazcom i innym specjalistom rozmaitych technik - opra­ cowanych i zalecanych przez policjantów - które mają zapo­ biegać przestępczości”. „Le Monde” z 22 sierpnia 1963

„Miasteczko Canisy: idealne obserwatorium za trzydzieści mi­ liardów dla rynku szarych komórek. [...] Duża tabliczka w miej­ scu zwanym La Croix-Soller: «Międzynarodowe Centrum 1

Zob. przypis na s. 58 niniejszej antologii.

Kulminacyjny punkt ataku 375

Generalizacji. Pierwsze doświadczalne miasteczko naukowe, interdyscyplinarny ośrodek syntez i generalizacji». «Wszystko to mieście się w Semantyce» - tłumaczy nam listonosz, wska­ zując zamaszystym gestem na rozciągający się przed nami krajobraz”. „L’Express” z 22 sierpnia 1963

Przełożył Mateusz Kwaterko L’urbanisme comme volonté et comme représentation, „Internationale situationniste” nr 9 (sierpień 1964), s. 12-13

376 część 11

KWESTIONARIUSZ

(1) CO OZNACZA POJĘCIE „SYTUACJONISTYCZNY”?

Określamy w ten sposób aktywność, której celem jest stwa­ rzanie sytuacji, a nie ich bierne przyjmowanie lub ujmowanie za pomocą odseparowanych kategorii, na przykład akademi­ ckich. Aktywność ta obejmuje wszystkie płaszczyzny społecz­ nej praktyki oraz historii jednostek. Egzystencjalną pasywność zastępujemy konstruowaniem momentów życia, a wątpienie ludyczną afirmacją. Dotychczas filozofowie i artyści rozmaicie tylko opisywali sytuacje; idzie jednak o to, aby je zmienić. Jako że człowiek jest wytworem sytuacji, których doświadcza, na­ leży stworzyć ludzkie sytuacje. Ponieważ jednostka jest uwa­ runkowana przez swoją sytuację, domaga się mocy tworzenia sytuacji na miarę swoich pragnień. Poezja (komunikacja jako urzeczywistniony język odpowiadający sytuacjom), opanowa­ nie natury oraz całkowita emancypacja społeczna muszą się zjednoczyć i urzeczywistnić na gruncie tego właśnie postula­ tu. Niewzruszona granica sytuacji krańcowych, chętnie opi­ sywana przez fenomenologię, zostanie zastąpiona praktyczną konstrukcją sytuacji, granica ta będzie się nieustannie przesu­ wać wraz z rozwojem historii naszego samo-urzeczywistnienia. Opowiadamy się za fenomeno-praxis. Nie ulega dla nas wątpli­ wości, że stanie się ona podstawowym banałem współczesne­ go ruchu emancypacji. Co należy przekształcić w sytuację? Na różnych płaszczyznach może to być nasza planeta albo epoka (na przykład cywilizacja w sensie Burckhardta) lub też moment jednostkowej egzystencji. Dalej, w tany! Wartości dawnej kul­ tury, nadzieja na urzeczywistnienie rozumu w procesie dzie­ jowym nie mają innego możliwego zwieńczenia. Cała reszta podlega rozkładowi. Pojęcie „sytuacjonista”, w sensie nada­ nym mu przez Międzynarodówkę Sytuacjonistyczną, jest cał­ kowitym przeciwieństwem tego, co Portugalczycy określają

Kulminacyjny punkt ataku yjj

dziś mianem „sytuacjonista”, to znaczy zwolennika istnieją­ cej sytuacji, id est salazaryzmu.

(2) CZY MIĘDZYNARODÓWKA SYTUACJONISTYCZNA JEST RUCHEM POLITYCZNYM?

Termin „ruch polityczny” oznacza dziś wyspecjalizowaną ak­ tywność szefów grup i partii, którzy ze zorganizowanej bier­ ności podporządkowanych im działaczy czerpią represyjną siłę swojej przyszłej władzy. Międzynarodówka Sytuacjonistyczna nie chce mieć nic wspólnego z jakąkolwiek postacią hierarchicznej władzy. Nie jest więc ani ruchem politycz­ nym, ani socjologią politycznej mistyfikacji. Stara się ucie­ leśniać najwyższy stopień międzynarodowej świadomości rewolucyjnej. Dlatego też usiłuje ukazać w pełnym świetle i koordynować gesty sprzeciwu oraz świadectwa kreatywno­ ści, które wyznaczają nowe kontury proletariatu, niespożytą wolę emancypacji. Taka działalność, ogniskująca się wokół spontaniczności mas, jest bez wątpienia polityczna; chyba że uznamy, że agitatorzy nie mają nic wspólnego z polity­ ką. Międzynarodówka Sytuacjonistyczna stara się udzielać krytycznego wsparcia i praktycznej pomocy nowym radykal­ nym nurtom, które pojawiają się w Japonii (radykalne skrzyd­ ło ruchu Zengakuren), w Kongu, w hiszpańskim podziemiu. W przeciwieństwie do wszystkich „programów przejścio­ wych” wyspecjalizowanej polityki projekt Międzynarodów­ ki Sytuacjonistycznej dotyczy permanentnej rewolucji życia codziennego. (3) CZY MIĘDZYNARODÓWKA SYTUACJONISTYCZNA JEST RUCHEM ARTYSTYCZNYM?

Istotna część sytuacjonistycznej krytyki wymierzonej w spo­ łeczeństwo konsumpcji opiera się na pokazywaniu, w jak da­ lekim stopniu olbrzymia większość współczesnych artystów,

378 część u

porzuciwszy bogactwo przezwyciężenia zawarte, aczkolwiek nie w pełni wykorzystane, w latach 1910-1925 - jest skazana na zajmowanie się sztuką, tak jak inni parają się handlem. Ru­ chy artystyczne, które pojawiły się po wspomnianym okresie, nie były niczym innym jak fantazmatycznym echem pewnej eksplozji, która się nie wydarzyła, ale która stanowiła i wciąż jeszcze stanowi zagrożenie dla struktur społecznych. Sytuacjoniści, rozumiejąc, że doszło do wspomnianego porzuce­ nia i uświadamiając sobie jego sprzeczne implikacje (pustka i pragnienie powrotu do pierwotnej przemocy), tworzą dziś jedyny ruch zdolny - poprzez zachowanie przetrwania sztuki w sztuce życia - wypełnić projekt autentycznych twórców. Je­ steśmy artystami właśnie dlatego, iż nie jesteśmy już artysta­ mi: przyszliśmy urzeczywistnić sztukę. (4) CZY MIĘDZYNARODÓWKA SYTUACJONISTYCZNA JEST WYRAZEM NIHILIZMU?

Międzynarodówka Sytuacjonistyczna odrzuca rolę, którą chęt­ nie by jej wyznaczono w spektaklu dekompozycji. Możliwe przezwyciężenie nihilizmu sytuuje się w niszczeniu spekta­ klu, czym sytuacjoniści usiłują się właśnie trudnić. Wszystko to, co powstaje i rozwija się poza tą perspektywą, runie samo­ czynnie, bez pomocy Międzynarodówki Sytuacjonistycznej; trzeba jednak pamiętać, że wszechobecne w społeczeństwie konsumpcyjnym nieużytki spontanicznej dekompozycji do­ starczają nowym wartościom poletek doświadczalnych, bez których Międzynarodówka Sytuacjonistyczna nie mogłaby się obejść. Możemy budować tylko na ruinach tego spekta­ klu. Co więcej, w pełni uzasadnione przewidywanie totalne­ go zniszczenia zobowiązuje do tego, by nie budować inaczej niż w świetle całości.

Kulminacyjny punkt ataku 379

(5) CZY STANOWISKO SYTUACJONISTYCZNE JEST UTOPIJNE?

Rzeczywistość przerasta utopię. Pomiędzy bogactwem dzi­ siejszych możliwości technicznych a sposobem, w jaki są one wykorzystywane przez przywódców wszelkiej maści, nie można już przerzucać iluzorycznego pomostu. Pragniemy oddać materialne oprzyrządowanie do dyspozycji kreatyw­ ności wszystkich ludzi, podobnie jak to zawsze usiłują czynić masy w chwilach rewolucyjnych. Jest to sprawa koordynacji albo taktyki - jak kto woli. Wszystko, o czym mówimy, może być urzeczywistnione: natychmiast lub w bliskiej przyszłości; pod warunkiem że nasze metody badawcze i metody działa­ nia zostaną zastosowane na szerszą skalę. (6) OKREŚLACIE SIĘ MIANEM „SYTUACJONIŚCI”. CZY UWAŻACIE TO ZA KONIECZNE?

W istniejącym porządku rzeczy zastępują ludzi, tak iż każda etykietka jest kompromitująca. Ta jednak, którą sami wybra­ liśmy, zawiera w sobie własną krytykę, choćby powierzchow­ ną, w tym sensie, iż przeciwstawia się określeniu „sytuacjonizm”, które inni chcieliby nam narzucić. Zniknie ona zresztą wtedy, gdy wszyscy staną się w pełni sytuacjonistami, przesta­ jąc być proletariuszami walczącymi o zniesienie proletaria­ tu. W obecnej chwili nasza nazwa, nawet jeśli, będąc etykiet­ ką, ma w sobie coś groteskowego, nie jest pozbawiona zalet. Przede wszystkim wprowadza bezwzględny podział między dawnym brakiem spójności a nowymi wymogami. A to, cze­ go inteligencji najbardziej brakowało przez ostatnie kilka de­ kad, to właśnie bezwzględności.

380 część 11

(7) NA CZYM POLEGA SPECYFIKA SYTUACJONISTÓW JAKO ODRĘBNEJ GRUPY?

Wydaje nam się, że trzy istotne punkty usprawiedliwiają znaczenie, które przypisujemy naszej zorganizowanej grupie teoretyków i eksperymentatorów. Przeprowadzamy - jako pierwsi - nową, koherentną, rewolucyjną krytykę tego społe­ czeństwa, które się obecnie rozwija: ta krytyka jest mocno osa­ dzona w realiach kultury i sztuki naszych czasów i dysponu­ je kluczem do nich (oczywiście ta praca jest jeszcze daleka od ukończenia). Po drugie praktykujemy całkowite i ostateczne zerwanie z tymi, którzy nas do tego zmuszają, i jest to zerwa­ nie łańcuchowe. Jest to szczególnie cenne w okresie, w którym poszczególne rezygnacje zazębiają się i wykazują się wzajemną solidarnością. Po trzecie inaugurujemy nowy styl relacji z na­ szymi „zwolennikami”: absolutnie odrzucamy uczniów. Inte­ resuje nas jedynie współuczestnictwo na najwyższym pozio­ mie; wypuszczanie w świat autonomicznych jednostek. (8) DLACZEGO TAK MAŁO MÓWI SIĘ O MIĘDZYNARODÓWCE SYTUACJONISTYCZNEJ?

Wyspecjalizowani dysponenci myśli współczesnej mówią o niej raczej często, ale niewiele piszą na jej temat. Nie zagłę­ biając się w szczegóły, można powiedzieć, że najprostszym wyjaśnieniem tego zjawiska jest fakt, iż odrzucamy pojęcie „sytuacjonizm”, jedyną kategorię zdolną nas wprowadzić w ob­ ręb panującego spektaklu, integrując nas z nim w formie dok­ tryny okrzepłej przeciw nam, w formie ideologii, w Marksowskim znaczeniu tego słowa. Jest rzeczą naturalną, że spektakl, który odrzucamy - odmawia nam uznania. Częściej mówi się dziś o poszczególnych sytuacjonistach, jednostkach, usiłując oddzielić te jednostki od całościowej kontestacji, bez której nie byłyby one zresztą nawet „interesującymi” jednostkami. Mówi się o sytuacjonistach, kiedy przestoją nimi być (zwaśnione

Kulminacyjny punkt ataku 381

koterie „nashizmu”1 działające w kilku krajach łączy właśnie to, że całą swoją sławę zawdzięczają kłamliwemu utrzymy­ waniu, że mają jakiś kontakt z Międzynarodówką Sytuacjonistyczną). Psy łańcuchowe spektaklu przyswajają sobie, nie in­ formując o tym, fragmenty sytuacjonistycznej teorii, żeby je wykorzystać przeciw nam. Czerpią z niej inspirację, co zrozu­ miałe, dla swojej walki o ocalenie spektaklu. Muszą więc ukry­ wać jej źródło, to znaczy koherencję tego rodzaju „idei”. Nie chodzi tylko o ich dumę plagiatorów. Co więcej, wielu niezde­ cydowanych intelektualistów nie ośmiela się mówić otwarcie o Międzynarodówce Sytuacjonistycznej, bo mówienie o niej zakłada zajęcie choćby elementarnego stanowiska: zadekla­ rowania, co z niej się odrzuca, a co - przyjmuje. Wielu sądzi niesłusznie, że na razie bezpieczniej jest udawać niewiedzę, by w przyszłości nie być pociągniętym do odpowiedzialności. (9) JAKIEGO WSPARCIA UDZIELACIE RUCHOWI REWOLUCYJNEMU?

Niestety, nie ma żadnego ruchu rewolucyjnego. Inna sprawa, że społeczeństwo jest pełne sprzeczności i wciąż ewoluuje. A to umożliwia i czyni koniecznym, za każdym razem w nowy sposób, aktywność rewolucyjną, która obecnie już nie istnie­ je albo jeszcze nie istnieje w formie zorganizowanego ruchu. Nie chodzi zatem o „wspieranie” takiego ruchu, ale o stwo­ rzenie go: o jego określenie i, nierozerwalnie, o jego ekspery­ mentowanie. Zrozumieć, że nie istnieje obecnie ruch rewolu­ cyjny to pierwszy, niezbędny, krok mogący się przyczynić do jego powstania. Inne postawy sprowadzają się do komiczne­ go pacykowania przeszłości.

1

Zob. przypis 2 na s. 360 niniejszej antologii.

382 część 11

(10) CZY JESTEŚCIE MARKSISTAMI?

W takim samym stopniu jak Marks, który mówił: „Nie jestem marksistą”. (11) CZY ISTNIEJE JAKIŚ ZWIĄZEK MIĘDZY WASZYMI TEORIAMI A WASZYM RZECZYWISTYM SPOSOBEM ŻYCIA?

Nasze teorie nie są niczym innym jak teorią naszego rzeczy­ wistego życia i możliwości, jakich w nim doświadczamy czy dostrzegamy. Jakkolwiek cząstkowe mogą wciąż pozostawać nasze pola działań, czynimy na nich to, co należy. Wrogów traktujemy jak wrogów; to pierwszy krok, który możemy w peł­ ni polecić jako przyspieszony kurs myślenia. (Co więcej, wydaje się jasne, że bezwarunkowo popieramy wszystkie formy swobody obyczajowej, to wszystko, co burżuazyjni czy biu­ rokratyczni łajdacy określają mianem „rozpusta”. Jest rzeczą wykluczoną, jak łatwo się domyślić, byśmy mieli dążyć do re­ wolucji życia codziennego poprzez ascezę). (12) CZY SYTUACJONIŚCI STANOWIĄ AWANGARDĘ SPOŁECZEŃSTWA ROZRYWEK?

Społeczeństwo rozrywek to pozór, pokrywający się z pewnym rodzajem produkcji-konsumpcji przestrzeni-czasu społeczne­ go. Kiedy właściwy czas pracy wytwórczej maleje, rezerwowa armia życia przemysłowego zaczyna pracować w branży kon­ sumpcji. Ludzie są kolejno robotnikami i surowcem w prze­ myśle turystycznym, rozrywkowym, w spektaklu. Istniejąca praca to alfa i omega dzisiejszego życia. Organizacja kon­ sumpcji i rozrywek musi dokładnie równoważyć organizację pracy. „Czas wolny” to ironiczny miernik odmierzający prefa­ brykowany czas. Taka praca może wytworzyć, ściśle, jedynie taką rozrywkę, zarówno dla próżniaczej elity (dziś w gruncie rzeczy jedynie połowicznie próżniaczej), jak i dla mas, które

Kulminacyjny punkt ataku 383

dostępują chwilowo udziału w rozrywkach. Żadna ołowiana bariera nie może odgrodzić ani kawałka czasu, ani całkowite­ go czasu kawałka społeczeństwa od radioaktywnego promie­ niowania wyalienowanej pracy; choćby w tym względzie, że to właśnie owa praca kształtuje wszystkie produkty i całe ży­ cie społeczne - tak, a nie inaczej. (13) KTO WAS FINANSUJE?

Jedyne i niedostateczne środki finansowe, jakimi dysponuje­ my, czerpaliśmy z naszego zatrudnienia we współczesnej go­ spodarce kulturalnej. To zatrudnienie podlega następującej sprzeczności: mamy takie możliwości kreatywne, że mogli­ byśmy osiągnąć „sukces” w niemal wszystkich dziedzinach; mamy taki ostry wymóg niezależności i absolutnej spójności między naszym projektem a każdorazową realizacją (zob. na­ szą definicję antysytuacjonistycznej produkcji artystycznej), że jesteśmy niemal całkowicie niemożliwi do przyjęcia z punktu widzenia panującej organizacji kultury, nawet w sprawach dru­ gorzędnych. Stan naszych zasobów jest tego wyrazem. (14) ILU WAS JEST?

Niewielu więcej, niż liczył pierwszy oddział partyzancki w Sier­ ra Maestra, ale mamy mniej broni. Trochę mniej niż delegatów, którzy w 1864 roku utworzyli Międzynarodowe Stowarzysze­ nie Robotników, ale mamy spójniejszy program. Nieugięci jak Grecy pod Termopilami („Przechodniu, powiedz Sparcie...”), ale z jaśniejszą przyszłością. (15) JAKIE KONKRETNE ZNACZENIE PRZYPISUJECIE KWESTIONARIUSZOM? TEMU KONKRETNEMU?

Kwestionariusz jest formą pseudodialogu, obecnie obsesyj­ nie eksploatowaną w ramach psychotechnik integracji ze

384 część II

spektaklem (radośnie akceptowana bierność niezdarnie prze­ brana za „uczestnictwo”, pozorna działalność). My jednak możemy podtrzymywać na gruncie takiej niespójnej i urzeczowionej ankiety słuszne stanowiska. W gruncie rzeczy te stanowiska nie są „odpowiedziami” w tym sensie, że nie odsy­ łają do pytań; one odsyłają pytania precz. Takie odpowiedzi po­ winny prowadzić do przekształcenia pytań. Tak więc prawdziwy dialog może się rozpocząć po tych odpowiedziach. W niniej­ szym kwestionariuszu wszystkie pytania są fałszywe, a mimo to wszystkie nasze odpowiedzi są prawdziwe. Przełożył Mateusz Kwaterko Le questionnaire, „Internationale situationniste” nr 9 (sierpień 1964), s. 24-27

Kulminacyjny punkt ataku 385

POWRÓT KAROLA FOURIERA

W poniedziałek 10 marca 1969 roku o godzinie 19.00, a więc dokładnie w chwili, gdy rozpoczynał się ostrzegawczy „strajk powszechny”, skrzętnie ograniczony do dwudziestu czterech godzin przez wszystkie biurokracje związkowe, na placu Clichy pojawił się pomnik Karola Fouriera. Wrócił na swój cokół, który stał pusty, od kiedy naziści zdemontowali pomnik pier­ wotny. Wygrawerowana tablica, przyczepiona do podstawy statuy, tłumaczyła jej pochodzenie: „W hołdzie Karolowi Fou­ rierowi, obrońcy barykady z me Gay-Lussac”. Po raz pierw­ szy zastosowano technikę przechwytywania w tej dziedzinie. Prace nad zamontowaniem pomnika podjęto w czasie, gdy plac Clichy roił się od ludzi, ponad sto osób przyglądało się całej operacji, jednak żaden z uczestników tego zgromadze­ nia nie był zaskoczony, nawet ci, którzy zadali sobie trud od­ czytania tablicy (trzeba powiedzieć, że od czasu Maja ’68 we

Przywrócony pomnik Karola Fouriera (Paryż, 10 marca 1969). Źródło: „Internationale situationniste" nr 12 (wrzesień 1969), s. 98

386 część 11

Francji trudno czymś ludzi zadziwić). Pomnik, wykonany z gip­ su starannie pokrytego warstwą brązu, był doskonałą repliką pierwowzoru. Można się było pomylić: ważył ponad sto kilo­ gramów. Po pewnym czasie policja zdała sobie sprawę z jego obecności, tak iż przez cały kolejny dzień stał przy nim na stra­ ży funkcjonariusz. Po dwóch dniach służby prefektury zdoła­ ły go zdemontować. Komando złożone z dwudziestu „nieznanych osób” (jak to określił „Le Monde” z 13 marca) przeprowadziło całą operację w niespełna kwadrans. Jeśli wierzyć zeznaniom świadka, przy­ toczonym przez „Franęe-soir” z 13 marca, „ośmiu młodych lu­ dzi, na oko dwudziestolatków, postawiło pomnik dzięki uży­ ciu grubych desek murarskich. Ładny wyczyn, jeśli wziąć pod uwagę, że potrzeba było ponad trzydziestu policjantów i dźwi­ gu, żeby ogołocić cokół”. „Aurorę” wyjątkowo napisała praw­ dę, twierdząc, że wydarzenie to zasługuje na uwagę, jako że: „Wściekli nie zwykli oddawać hołdów”. Przełożył Mateusz Kwaterko Le retour de Charles Fourier, „Internationale situationniste” nr 12 (wrzesień 1969), s. 97

Kulminacyjny punkt ataku 387

Guy Debord

ZAGOSPODAROWANIE TERYTORIUM

A kto opanuje miasto, przyzwyczajone do wolności, a nie niszczy go, należy oczekiwać, że sam zostanie przez nie zgubiony, gdyż ono może zawsze wywołać powstanie w imię wolności, a także posiada starodawne urządzenia, które nie idą w zapomnienie ani szybko, ani pod wpływem otrzymanych dobrodziejstw. I cokolwiek by się czyniło, jeżeli się nie rozdzieli i nie rozproszy mieszkańców, nie zapomną oni hasła wolności i tych porządków [...]. Niccolò Machiavelli, Książę1

165

Kapitalistyczna produkcja znosząc granice między poszczegól­ nymi społeczeństwami, ujednoliciła przestrzeń. Ten proces był tożsamy z intensywnym i ekstensywnym postępem banalizacji. Nagromadzenie towarów produkowanych seryjnie na potrzeby abstrakcyjnej przestrzeni rynkowej, które zlikwidowało wszel­ kie bariery regionalne i prawne oraz feudalne monopole cecho­ we - utrzymujące jakość produkcji rzemieślniczej - unicestwi­ ło również autonomię i jakość miejsc. Ta potęga ujednolicania jest ciężką artylerią, która zburzyła wszystkie mury chińskie. 166

Wolną przestrzeń towaru przekształca się i zagospodarowuje nieustannie tak, aby upodabniała się coraz bardziej do siebie samej, to znaczy do niewzruszonej monotonii.i i

Niccolò Machiavelli, Książę, tłum. Czesław Nanke, w: Wybór pism, Warszawa 1972, s. 154.

388

część

ii

167

Społeczeństwo spektaklu obala dystans geograficzny, ale wy­ twarza dystans wewnętrzny w postaci spektakularnego od­ dzielenia. 168

Turystyka, produkt wtórny cyrkulacji towarów - cyrkula­ cja ludzka przybierająca formę konsumpcji - sprowadza się w gruncie rzeczy do zwiedzania tego, co stało się banalne. Or­ ganizowanie wycieczek do rozmaitych miejsc to obecnie waż­ na gałąź gospodarki, a fakt ten jest już sam w sobie gwarancją jednakowości tych miejsc. Proces modernizacji, który ogoło­ cił podróż z wymiaru czasowego, pozbawił ją również auten­ tycznej przestrzeni. 169

Społeczeństwo, które przekształca całe swoje otoczenie, opra­ cowało specjalną technikę obróbki własnego terytorium - bazy operacyjnej tych wszystkich przedsięwzięć. Urbanistyka to narzędzie pozwalające kapitalizmowi zawłaszczyć środowi­ sko naturalne i ludzkie. Jako że kapitalizm na mocy swej we­ wnętrznej dynamiki zmierza do zdobycia władzy absolutnej, obecnie może i musi przekształcić całą przestrzeń w swoją dekorację. 170

Urbanistyka spełnia naczelny wymóg kapitalizmu, jest bo­ wiem jawnym zamrożeniem życia. Wymóg ten można wyra­ zić - słowami Hegla - jako absolutne górowanie „spokojnego współistnienia w przestrzeni” nad „burzliwym stawaniem się w następstwie czasu”.

Kulminacyjny punkt ataku 389

171

Siły techniczne kapitalistycznej ekonomii wytwarzają rozmai­ te formy oddzielenia, natomiast urbanistyka to wyposażenie ich bazy, przygotowanie terenu, na którym siły te działają. Jest to więc par excellence technika oddzielenia. 172

Urbanistyka to nowoczesna odpowiedź na pytanie od dawna nurtujące władzę klasową: jak doprowadzić do atomizacji pra­ cowników, niebezpiecznie zgromadzonych w jednym miejscu ze względu na wymogi produkcji? Urbanistyka stała się głów­ nym terenem walki ze wszystkimi aspektami tej możliwości spotkania. Od czasów rewolucji francuskiej rządy stale do­ skonaliły metody utrzymywania na ulicach prawa i porządku. Wysiłki te uwieńczył projekt likwidacji ulicy. Lewis Mumford opisując w The City in History nastanie „systemu jednokierun­ kowego” - stwierdza: „wraz z pojawieniem się środków ko­ munikacji masowej o dalekim zasięgu odosobnienie ludności uznano za najskuteczniejszy mechanizm kontroli populacji”. Powszechnemu procesowi izolowania ludzi, do którego spro­ wadza się urbanistyka, musi jednak towarzyszyć kontrolowa­ na reintegracja pracowników, podporządkowana planowanym wymogom produkcji i konsumpcji. Integracja z systemem po­ lega więc na łączeniu odosobnionych jednostek jako jedno­ stek odosobnionych wspólnie. Fabryki i domy kultury, ośrodki wczasowe oraz „wielkie osiedla mieszkaniowe” tworzą taką pseudowspólnotę. W komórce rodzinnej obowiązuje zresztą po­ dobne zbiorcze odosobnienie: powszechna obecność odbior­ ników spektakularnych przekazów zaludnia samotność jed­ nostek panującymi obrazami, obrazami, które czerpią moc właśnie z tego odosobnienia.

390 część II

173

Architektoniczne innowacje dawnych epok zaspokajały wy­ szukane potrzeby klas panujących. Obecnie, po raz pierwszy w historii, nową architekturę projektuje się bezpośrednio dla ubogich. Formalna nędza i błyskawiczne rozprzestrzenianie się nowego mieszkalnictwa mają za przesłankę jego masowy charakter, który, z kolei, wynika z jego przeznaczenia i z no­ woczesnych warunków budownictwa mieszkaniowego. Naj­ ważniejszym z tych warunków jest oczywiście autorytarna de­ cyzja przekształcająca abstrakcyjnie terytorium w terytorium abstrakcji. We wszystkich krajach zacofanych, wstępujących dopiero na drogę uprzemysłowienia, pojawia się identyczna architektura, sposób ukształtowania terenu odpowiadający no­ wemu stylowi życia, który należy zaszczepić. W urbanistyce, nie mniej wyraźnie niż w dziedzinie zbrojeń termojądrowych czy kontroli urodzin (w której pojawia się już perspektywa ma­ nipulacji genetycznych), można dostrzec sprzeczność między przyspieszonym wzrostem materialnej potęgi społeczeństwa a rosnącym opóźnieniem w świadomym opanowaniu tej potęgi. 174

Samounicestwienie środowiska miejskiego już się rozpoczę­ ło. Imperatywy konsumpcji prowadzą do rozlania się miast na tereny wiejskie, pokrywające się „bezkształtnymi skupi­ skami pseudomiejskich zabudowań”, jak to wyraził Mum­ ford. Dyktatura samochodu, produktu flagowego pierwszej fazy towarowej obfitości, odcisnęła swoje piętno na krajo­ brazie: wszechobecne trasy szybkiego ruchu dyslokują daw­ ne centra, a tym samym wzmagają rozproszenie miast. Jed­ nocześnie poszczególne etapy nie dokończonej reorganizacji tkanki miejskiej krystalizują się czasowo wokół „fabryk dys­ trybucji”, gigantycznych centrów handlowych, wznoszonych na kompletnym pustkowiu pośród bezkresnych parkingów.

Kulminacyjny punkt ataku 391

Te świątynie frenetycznej konsumpcji również podlegają ru­ chowi odśrodkowemu, który wypluwa je coraz dalej, gdy tyl­ ko obrosną pseudoaglomeracją i same z kolei staną się nad­ miernie zatłoczonymi, drugorzędnymi centrami. Techniczna organizacja konsumpcji jest zresztą tylko najbardziej widocz­ nym aspektem powszechnego rozkładu, który sprawił, że mia­ sta zaczęły pochłaniać same siebie. 175

Dotychczasowa historia gospodarcza ogniskowała się wokół opozycji miasto-wieś. Tryumf ekonomii unieważnił za jed­ nym zamachem oba człony tej opozycji. Obecne zamroże­ nie wszelkiego rozwoju historycznego - wyjąwszy niezależny rozwój ekonomiczny - sprawiło, że zanik zarówno miasta, jak i wsi jest nie tyle przezwyciężeniem ich rozdzielenia, ile ich rów­ noczesnym upadkiem. Wzajemne erodowanie miasta i wsi wynikające z porażki ruchu historycznego, dążącego do prze­ kształcenia rzeczywistości miejskiej - widać najwyraźniej w tej eklektycznej mieszance ich rozkładających się fragmentów, która pokrywa najbardziej uprzemysłowione regiony świata.

176 Historia powszechna zrodziła się w miastach, a osiągnęła doj­ rzałość, gdy miasto ostatecznie zatryumfowało nad wsią. Marks wymieniając rewolucyjne zasługi burżuazji, za jedno z jej naj­ większych dokonań uznał „podporządkowanie wsi panowaniu miasta”, którego powietrze emancypuje. Aczkolwiek historia miast pokrywa się z dziejami wolności, miasta były również ośrod­ kiem tyranii i centralistycznej administracji kontrolującej nie tylko wieś, ale również same miasta. Miasto było więc dotych­ czas raczej historyczną areną walki o wolność niż areną wol­ ności historycznej. Jest ono środowiskiem historii, skupia bo­ wiem potęgę społeczną (pouvoir social) - niezbędną przesłankę

392 część 11

historycznych przedsięwzięć - oraz świadomość przeszłości. Ak­ tualne niszczenie miast stanowi więc kolejne świadectwo tego, iż świadomość historyczna nie zdołała jeszcze podporządko­ wać sobie sfery ekonomii, a społeczeństwo nadal nie potrafi się zjednoczyć, odzyskując moce, które się od niego oderwały. 177

Wieś, w przeciwieństwie do miast, charakteryzuje się „izola­ cją i rozdrobnieniem” (Ideologia niemiecka). Urbanistyka, któ­ ra pustoszy miasta, odtwarza pseudowieś, pozbawioną za­ równo stosunków naturalnych cechujących dawną wiejską egzystencję, jak i bezpośrednich - dających się bezpośred­ nio podważyć - stosunków społecznych właściwych dawnym miastom. Nowe warunki mieszkaniowe oraz spektakularna kontrola „zagospodarowanej przestrzeni” zrodziły sztuczną warstwę społeczną - neochłopstwo. Terytorialne rozproszenie i zaściankowa mentalność, które uniemożliwiały tradycyjne­ mu chłopstwu podjęcie niezależnych działań i przekształcenie się w twórczą potęgę historyczną, krępują obecnie pracowni­ ków: mają oni równie znikomy wpływ na ruch świata, który wytwarzają, co członkowie społeczeństw rolniczych na natu­ ralny, sezonowy rytm prac. W czasach, kiedy chłopstwo sta­ nowiło niewzruszoną bazę „wschodniego despotyzmu”, samo rozproszenie tej warstwy pociągało za sobą konieczność biuro­ kratycznej centralizacji. Dzisiejsze neochłopstwo jest zaś, prze­ ciwnie, wytworem rosnącej biurokratyzacji państwa, a jego apatia musi być teraz historycznie wytwarzana i podtrzymy­ wana; naturalna ignorancja ustąpiła pola zorganizowanemu spektaklowi fałszu. Krajobraz „nowych miast”, przeznaczo­ nych dla tego stechnicyzowanego pseudochłopstwa, dosko­ nale obrazuje zerwanie z czasem historycznym, na którego gruncie powstały. Ich dewiza mogłaby brzmieć: „tutaj nic się nigdy nie wydarzy i nic się tu nigdy nie wydarzyło". Ponieważ historia, którą należy wyzwolić w miastach, nie została jeszcze

Kulminacyjny punkt ataku

393

wyzwolona, siły historycznej nieobecności zaczęły kształtować własny, osobliwy pejzaż. 178

Historia zagrażająca temu chylącemu się ku upadkowi świa­ tu to siła zdolna podporządkować przestrzeń czasowi przeży­ wanemu. Rewolucja proletariacka jest krytyką geografii ludz­ kiej. W jej toku jednostki i grupy tworzą miejsca i wydarzenia, które odpowiadałyby odzyskiwaniu nie tylko owoców pracy, lecz również całościowej historii. Takie ruchome pole gry oraz swobodnie dobierane warianty reguł gry pozwoliłyby przywró­ cić różnorodność i autonomię miejsc, w sposób, który nie po­ ciągnie za sobą ponownego zakorzenienia; a co za tym idzie, przywrócić autentyczne wędrówki w ramach autentycznego życia, życia pojmowanego jako wędrówka i w tej wędrówce odnajdującego cały swój sens. 179

Naczelny postulat rewolucyjny dotyczący urbanistyki nie jest sam w sobie urbanistyczny. To żądanie integralnej reorga­ nizacji przestrzeni, aby odpowiadała potrzebom władzy rad, antypaństwowej dyktatury proletariatu, wykonawczego dia­ logu. A władza rad, która może się okazać skuteczna tylko wtedy, gdy podejmie się przekształcenia wszystkich istnie­ jących warunków, nie może sobie wyznaczyć skromniejsze­ go zadania, jeśli pragnie zdobyć uznanie i rozpoznać samą sie­ bie w swoim świecie. Przełożył Mateusz Kwaterko L’aménagement du territoire, rozdział 7 La société du spectacle (wyd. 1: Paryż, listopad 1967), przedruk za: Guy Debord, Społeczeństwo spektaklu, w: Społeczeństwo spektaklu oraz Rozważania o społeczeństwie spektaklu, tłum. Mateusz Kwaterko, Warszawa 2009, rozdz. 7: Zagospodarowanie terytorium, s. 117-123

CZĘŚĆ TRZECIA

WZNIOSŁE ROZPROSZENIE

Constant, Aldo van Eyck NA RZECZ KOLORYZMU PRZESTRZENNEGO

KOLOROWA PRZESTRZEŃ

Eksperyment „przestrzeń-kolor”, który odbył się w 1952 roku w Muzeum Miejskim w Amsterdamie (Stedelijk Museum) sta­ nowił spontaniczną odpowiedź na fakt, iż we współczesnej architekturze kolorowi przypada w udziale całkowicie bierna rola. To właśnie z tego względu położyliśmy akcent na aspek­ cie pikturalnym i to w ekspresjonistycznej postaci. Struktu­ ra przestrzenna staje się najbardziej aktywnym momentem, obok elementu centralnego - obrazu. Przestrzeń, utworzona z czworokątnych powierzchni o wy­ miarach obrazu (3,65 metra x 3,65 metra), jest przedzielona na dwoje kolorem. Połowa jest pomalowana na fioletowo, druga zaś na niebiesko. Kolory nie powinny stwarzać wrażenia wy­ pukłości obu połówek, przeciwnie, ich kontrast powinien pro­ wadzić do ich połączenia na płaskiej powierzchni obrazu. Po­ jęcie „przestrzeń”, poprzez pozorne zatarcie przestrzenności, nabiera nowego sensu: forma i kolor, połączone w ten sposób, stają się nierozdzielne. Otwiera się przed nami perspektywa koloryzmu przestrzennego. KOLORYZM PRZESTRZENNY

W reakcji na dziewiętnastowieczne „budowanie”, w którym forma znikała pod dekoracją, tak iż treść całkowicie się za­ cierała, nowoczesna architektura przypisała naczelną war­ tość formie przestrzennej i uznała kolor za rzecz drugorzęd­ ną i podporządkowaną owej formie.

Wzniosłe rozproszenie 397

Dla współczesnego architekta podstawowymi składni­ kami formy przestrzennej są proporcje, ich relacje i kon­ strukcja. Architektoniczne założenia sprowadzają się za­ sadniczo do tych elementów, przestrzeń traktuje się zaś jako bezbarwną. Realizacja projektu opierającego się na formie pociąga za sobą konflikt pomiędzy ideą a materią, formą a kolorem. Architektura traktuje kolor jako coś biernego, redukuje jego gamę do minimum, unika kolorów intensywnych. A mimo to kolor nieuchronnie daje o sobie znać poprzez materiały, wy­ kończenie, wystrój przestrzenny. Kolor, wprowadzony niejako wtórnie, staje się przygod­ nym elementem projektu, nie przyczynia się do budowy pla­ stycznej jakości przestrzeni. W rezultacie olbrzymi formotwórczy potencjał koloru zostaje zredukowany do przypadkowego oddziaływania, tak iż ogólne wrażenie zaprojektowanej przestrzeni zostaje znacz­ nie osłabione. Jeśli nie traktujemy koloru jako elementu określającego przestrzeń w takim samym stopniu jak forma architektonicz­ na, wykluczamy jedność formy i koloru. Realistyczne ujęcie przestrzeni polega na postrzeganiu jej w kolorze. Nie trzeba dodawać, że przestrzenne zastosowanie koloru nie ma nic wspólnego z jego prostym zastosowaniem dla ce­ lów dekoracyjnych czy „funkcjonalnych”. Wykorzystanie koloru do poprawienia kilku niedoskona­ łości formy nie jest tożsame z plastycznym zastosowaniem koloru, w takim bowiem przypadku forma pozostaje bierna w stosunku do koloru. Zawężenie możliwego oddziaływania koloru do takich poprawek to przeoczenie jego plastyczno-przestrzennej wartości. Doprowadzić do zjednoczenia formy i koloru przestrzeni można jedynie wtedy, gdy pojmujemy je w ich ścisłej wzajem­ nej zależności. To, co dotyczy malarstwa w dwuwymiarowej

398 część 111

Okupowana Sorbona, widok z rue de la Sorbonne. Transparent komitetu Wściekli-Międzynarodówka Sytuacjonistyczna dumnie zwisający z okien Sali im. Julesa Bonnota (Paryż, maj 1968). Źródło: Enragés et situationnistes dans le mouvement des occupations, Paris 1968, s. 85

płaszczyźnie, obowiązuje również w przypadku trójwymiaro­ wego, przestrzennego zastosowania koloru: Nie ma koloru poza kolorem formy, nie ma formy poza for­ mą koloru. Przestrzenne ujęcie koloru zakłada więc coś więcej niż jego zastosowanie dla uzyskania efektu przestrzennego. Sym­ bioza formy i koloru prowadzi architekta na teren malarstwa. Architektura, która nie opiera się na abstrakcyjnych ele­ mentach formalnych, lecz na wizualnej rzeczywistości for­ my i koloru, stanowiących pewną całość, to rodzaj malarstwa, w którym kolor nie stanowi środka indywidualnej ekspresji, ale zostaje zastosowany w sposób celowo i bezpośrednio pla­ styczny. Koloryzm przestrzenny jest więc nową formą sztuki pla­ stycznej obdarzoną swoistymi regułami i możliwościami znacznie większymi niż architektura czy malarstwo. Prze­ kształca on schematyczną, abstrakcyjną formę w formę

Wzniosłe rozproszenie 399

cielesną. Z tej racji stanowi zasadniczy czynnik formotwórczy w kształtowaniu przestrzeni (ujętej w swym najszerszym sensie przestrzeni życia). Pojęcie „plastyczna ekspresja koloru”, bliskie malarzom, otrzymuje - w przestrzeni - nowe znaczenie. Kompozycje wycentrowane nie są już możliwe, efekty sta­ ją się jednoczesne: percepcja zbioru forma-kolor dokonuje się w czasie. Relacje między kolorem a ludzkimi wymiarami osiąga­ ją zasadniczą wagę, gdy malarstwo otwiera się na otaczają­ cą przestrzeń. Rozwój koloryzmu przestrzennego - jako nowej koncepcji i tworzenie kolorowych przestrzeni wymaga ścisłej współpracy malarzy i architektów. Muszą oni przezwyciężyć ograniczenia swych wzajemnych specjalizacji, łączyć się w zespoły pracu­ jące nad dziełem zbiorowym. Celem nie jest bowiem takie połączenie malarstwa i ar­ chitektury jak w baroku, ale równomierny rozwój tych dyscy­ plin w kierunku rzeczywistości plastycznej zorganizowanej na wyższym poziomie, w którym kolor i przestrzeń byłyby nierozdzielne. Koloryzm przestrzenny niejest teorią, lecz praktyką. Przełożył Mateusz Kwaterko Voor een spatiaal colorisme. For a spatial colorism, Amsterdam 1953, tłum, według: Pour un colorisme spatial, w: Documents relatifs à la fondation de l’internationale situationniste. 1948-1957, Gérard Berréby (red.), Paris 1985, s. 75-81

400 część 111

Ettore Sottsass NA RZECZ BAUHAUSU WYOBRAŹNI, PRZECIW BAUHAUSOWI POZORNEMU

Pewien magiczny rytuał, mający przywołać i przebłagać deszcz, polega na oblaniu wodą zakurzonej ziemi. W podobny sposób przywołuje się i zaczarowuje wszech­ świat, wznosząc budynki. Rekonstruują one przestrzeń świata, tak jak woda przelana na ziemię symbolizuje odnowę deszczu. Architektura zawsze stanowiła magiczny rytuał, a dziś jest nim w jeszcze większym stopniu niż dawniej. Architektura, która traci swój magiczny charakter, ginie. W rytuale przywo­ łującym deszcz odnajdujemy dwa okresy. Pierwszy to okres deszczu roszącego świat, sprawiającego, że nasiona kiełkują, rzeki i strumienie nabrzmiewają, powietrze się oczyszcza. Jest to jednocześnie okres powodzi, zniszczenia, śmierci. Drugi to okres suszy i polewania pyłu zalegającego na ziemi. Pierwszy okres należy do porządku przyrody: niekontrolowany, tajem­ niczy, przynoszący pożytki i spustoszenia. Drugi to czas rytu: znany, przygotowany, kontrolowany, czas ludzkich nadziei, modłów, ufności i woli. Budowanie to również rytuał złożony z dwóch okresów. Pierwszy to wszechświat, dni i noce, pory roku, morza, lasy i pustynie: nieokiełznana i tajemnicza przestrzeń bogata w pożytki i nieszczęścia. Drugi to właściwy rytuał, budo­ wa sztucznej, znanej, przygotowanej i kontrolowanej prze­ strzeni, aby zaskarbić sobie łaski tej wielkiej przestrzeni, jaką jest świat. Architektura to magiczny obrządek: inwokacja i presumpcja. Inwokacja, gdy samotny, wycieńczony i przerażony czło­ wiek oczekuje od niej ochrony i pewności. Presumpcja, gdy narzuca się jako symbol bezpieczeństwa i pewności, przeciw­ stawiony wszelkim zagrożeniom.

Wzniosłe rozproszenie 401

Ludzie wznosili świątynie, aby bogowie, którzy mieli w nich zamieszkać, byli, jeśli można tak powiedzieć, pod ręką, a nie tylko w nieosiągalnej niebiańskiej dali. Świątynie te wznoszo­ no jednak z kamienia, kamień jest bowiem tą rzeczywistoś­ cią, którą człowiek pracą własnych rąk może przeciwstawić wieczności niebios. W takim właśnie znaczeniu inwokacji i presumpcji archi­ tektura wciąż pozostaje świątynią. Wznosimy budowle po to, by mieć bogów pod ręką, aby uwięzić w domostwie przestrzeń świata, zawierającą w sobie wszystkich bogów, niebiosa i mil­ czenie, ognie i światła, wody i piaski, liście i upływający czas. Jednocześnie, gdy wznosimy budowle, powołujemy do życia rzeczywistość kontrolowaną i opanowaną przez człowieka, sta­ nowiącą na ziemi symbol jego obecności i afirmacji. Architektura sytuuje się pomiędzy inwokacją a presumpcją: żywi się magiczną wolą, odtwarzając - zgodnie z własny­ mi zasadami i precyzyjną procedurą obrządku - wielką i chao­ tyczną przestrzeń świata. Polega na ustanawianiu, za pomocą statycznych i skamieniałych symboli wymierzonych w niebo, oznak ludzkiej obecności, ludzkich konwencji. Architektura rozpoczyna się tam, gdzie człowiek zdołał, w ten lub inny sposób, opanować naturalną przestrzeń. U zarania architektury znajduje się teren oswojony przez człowieka, teren, na którym poluje i wypasa bydło. U zarania architektury znajduje się szlak, jaki wytyczył w puszczy. Owa naturalna przestrzeń, w której człowiek wy­ deptał ścieżki i wykarczował drzewa, gdzie zaznaczył swą obecność choćby jednym naniesionym kamieniem, jest już w całości - architekturą. Wystarczy jeden kamień, któremu nadano ludzkie znaczenie, który podporządkowano ludzkiej konwencji. Kamień, symbol ludzkiej obecności, przyjmuje na siebie bezimienny i nieuporządkowany gniew żywiołów wiel­ kiej naturalnej przestrzeni, dzieli go na poszczególne kate­ gorie, porządkuje zgodnie z mierzalnym następstwem okre­ sów, łagodzi jego intensywność; niewoli bogów, wykorzystuje

402 część

iii

ich do okiełznania tego, co było nieuchwytne i pogrążone w chaosie. Kiedy ludzie zrozumieli, że umieszczając swój kamień w krajobrazie, mogą zamienić otaczający go chaos w uchwyt­ ną rzeczywistość, wynaleźli architekturę, nadali nową postać dawnemu magicznemu obrządkowi. Architektoniczny rytuał urzeczywistnia przestrzeń, która wcześniej rzeczywista jeszcze nie była. Przestrzeń staje się bowiem rzeczywista, gdy krzepnie dzięki swym atrybutom, nabrzmiewa znaczeniami, gęstnie­ je niczym bulion dzięki obecności i sugestiom, gdy kipi od niespodzianek i przekształceń - jak gruba, ściekająca farba gdy blaknie z powodu cienia, gdy światło zmienia jej istotę. Przestrzeń staje się realna, gdy gromadzi w sobie, w całości i bez żadnej straty, swoje pochodzenie, swój aktualny byt, swoją przyszłość. Rzeczywistą przestrzeń tworzy się stop­ niowo, kamień po kamieniu, skupiając chwile i gesty, aby osiągnąć maksymalną intensywność przywoływania, mak­ symalną siłę przedstawienia. Rzeczywistą przestrzeń budu­ je się powoli, dążąc bez wytchnienia czy dekoncentracji do uzyskania najgwałtowniejszej definicji, najradykalniejszej afirmacji. Gdy rozumiemy, że architektura stanowi obrządek, w któ­ rym dąży się bez wytchnienia czy dekoncentracji do stworze­ nia rzeczywistej przestrzeni, wówczas tracą sens, a co za tym idzie - znikają wszystkie problemy, które obecnie wypaczają naczelne zagadnienie architektury. Obecnie strukturze przypisuje się funkcję rzeczywistości, w dosłownym tego słowa znaczeniu; istnieje tendencja do utożsamiania struktury z architekturą. Uważa się, że struktu­ ra „sugeruje” przestrzeń, tej ostatniej nie ujmuje się jednak jako całościowej rzeczywistości, ponieważ architekturę, a ra­ czej strukturę, pojmuje się intelektualnie, w kategoriach ma­ tematycznych czy wręcz arytmetycznych. Kładzie się nacisk na elementarne i rzekomo „czyste” relacje; faktycznie owe

Wzniosłe rozproszenie 403

relacje, ujęte jako elementarne, zaczynają się wydawać „czys­ te”, choćby pojęciowo. Złoty podział to podstawowa formuła, aczkolwiek można go zastosować jedynie w dwóch wymia­ rach, skądinąd zresztą stanowi on jedną z najbanalniejszych zasad geometrycznych. Niektórzy architekci, wykazując się większą śmiałością, obrali za geometryczny model pięcio- lub sześciokąt. To również dwuwymiarowe figury geometryczne, z największą trudnością dające się przenieść w przestrzeń trójwymiarową. Struktury oparte na dwuwymiarowych figurach geome­ trycznych żmudnie i absurdalnie przenoszonych w trzy wy­ miary to główne ćwiczenie gimnastyczne, jakiemu oddaje się większość współczesnych architektów. Na tym jednak - to zna­ czy na strukturze - ta gra się kończy. Rzekomy problem relacji między sztukami pięknymi a ar­ chitekturą, problem wpędzający dosłownie w histerię architek­ tów i krytyków pierwszej połowy xx wieku, nie będzie możli­ wy do rozwiązania, dopóki będziemy rozumieć architekturę jako strukturę. W takim bowiem ujęciu wszelkie odstępstwo plastyczne (a nie wyłącznie strukturalne) będzie siłą rzeczy wy­ dawać się nadbudową, „dekoracją”. Nie ulega bowiem wątpli­ wości, że jeśli struktura ma przedstawiać znaki rzeczywistości, musi być skończona, zamknięta w sobie, pozbawiona naddat­ ków czy otwarcia w stronę innych plastycznych przygód. Cze­ go mielibyśmy jeszcze potrzebować, jeśli wszystko zawiera się już w samej strukturze? Z całą pewnością zbędne wydają się sztuki piękne, co wię­ cej, zmienne i modulowane widmo światła - to znaczy kolor nie ma i nie może uzyskać mocy ożywienia arytmetyki, stałej i banalnej rzeczywistości struktury. Wszystkie mosty pozo­ staną spalone, dopóty nie zdecydujemy się wyjść z zamknię­ tego kręgu autonomicznej i ściśle określonej rzeczywistości strukturalnej. W architekturze dawnych czasów struktura nigdy nie była celem samym w sobie. Jedynie aroganckie, racjonalistyczne

404 część III

stanowisko mogło uznać architekturę za określoną i zamknię­ tą w abstrakcyjnych relacjach struktury. W gruncie rzeczy współczesna architektura, nawet w swych najdoskonalszych i najspójniejszych przykładach, obdarowuje nas niemymi i sta­ tycznymi szkieletami, przypominającymi białe, pseudoklasyczne rzeźby dziewiętnastowieczne, w których retoryka czystości i doskonałych proporcji na próżno usiłowała ukryć ogranicze­ nia i brak wyobraźni całego społeczeństwa. Pół wieku później nieme szkielety, rozproszone po Europie i Ameryce, rozpadają się i czernieją. Dźwięki brzmią żałośnie i głucho, jak w musz­ lach wydobytych z morza: owe przestrzenie, a także, w grun­ cie rzeczy, owe struktury pozbawione formy, nigdy nie były obdarzone życiem. Kryzys i porażka tej utopii intelektualistycznego piękna, wyższej idealizacji przestrzeni matematycznej, rzeczywistości aseptycznej, tak iż zabija wszystkie owady, zarodki czy żywot­ ne pleśni - ukazuje się w pełnym świetle w tej właśnie chwili, gdy osiąga ona apogeum swojego światowego i oficjalnego tryumfu. Światowy sukces można osiągnąć jedynie za pomo­ cą restrykcji, nigdy żadne państwo, ministerstwo, żadna orga­ nizacja rządowa lub pozarządowa nie mogą przystać na to, by sprzyjać formom żywotnym i rzeczywistym. Zakrawa to na dowód przez sprowadzenie do niedorzecz­ ności i jest nim w istocie: nowa utopia czystości, zdrowego rozsądku, racjonalności, porządku, rzekomej jasności, eko­ nomii, struktury związanej z produkcją - to jedynie narko­ tyczne formułki przystosowane do głupoty i marazmu przed­ siębiorstw, w których tysiące pracowników najemnych czeka jedynie na przerwę obiadową; formułki przystosowane do ak­ tualnego znużenia rojów maszynistek, policjantów, ambasa­ dorów, urzędników, posłów, ministrów oczekujących jedynie na przerwę obiadową i porę aperitifu, podczas gdy ludzkość zmierza z każdym dniem ku przyszłości rysującej się w coraz ciemniejszych barwach, ku zwycięstwu banalności, konfor­ mizmu, dziecięcych formułek.

Wzniosie rozproszenie 4O5

Kto ośmieliłby się określić mianem „architektura” rozmai­ te levittowny1, gmach Lever House12, pałac onz, hotele Hiltona, by nie wspomnieć już o moskiewskich drapaczach chmur, które stanowią ich odwróconą kopię? Kto poważyłby się na­ zwać architekturą pseudoludowe dzielnice rozlewające się dziś wokół Mediolanu, Rzymu, Zurychu czy Berlina? Rezultaty tej „wielkiej rewolucji” mają przede wszystkim czysto techniczny czy technologiczny charakter, architekci, zebrawszy okruchy naukowego „bumu” ostatnich pięćdzie­ sięciu lat, uwierzyli, że mogą obdarzyć architekturę nowym znaczeniem, nową wartością i realnością. W takiej perspek­ tywie jednak cóż ma więcej wartości i realności niż bombo­ wiec? Zastosowanie nowych technologii we współczesnej ar­ chitekturze wypada śmiesznie, jeśli porównać je do złożoności oprzyrządowania, doskonałości strukturalnej i zaawansowania technologicznego bombowca. Rozpatrując rzecz w tych kate­ goriach, dojdziemy nieuchronnie do wniosku, że stos atomo­ wy, mózg cybernetyczny, atomowa łódź podwodna czy lotni­ skowiec to wytwory niezrównanie doskonalsze i piękniejsze od najwyższego drapacza chmur czy nawet najbardziej nowo­ cześnie wyposażonej kuchni. Na tym polu - polu postępu naukowo-technicznego - ni­ czego uczynić się nie da. Z tej prostej przyczyny, że nie jest to - podobnie jak matematyka - właściwe pole architektury.

1

2

Levittown - niemunicypalny obszar na Long Island w stanie Nowy Jork. Nazwa pochodzi od firmy deweloperskiej Levitt & Sons, która wybudowała ów koszmar (utożsamiany z American Dream) w latach 1947-1951. Levittown rozpowszechniło się jako wzór amerykańskich przedmieść. A także modelowy przykład powojennego amerykańskiego apartheidu: nabywcy nieruchomości musieli podpisać oświadczenie, że nie odsprzedadzą ich ani nie wynajmą osobom innej rasy niż kaukaska. Drapacz chmur przy Park Avenue w Nowym Jorku zaprojektowany przez Gordona Bunshafta. Sztandarowy przykład „stylu międzynarodowego”. Jego kopie szybko rozlały się po świecie i szpecą obecnie zarówno Ankarę, jak i Berlin.

406 część 111

Dom nie jest maszyną do mieszkania, architektura wykra­ cza poza takie ujęcie. Dom nie jest maszyną do mieszkania, po­ nieważ człowiek nie jest maszyną ani minerałem, produktem chemicznym czy promieniem świetlnym, kawałkiem drewna lub metalu, atomem czy falą elektromagnetyczną. Człowiek to taki osobliwy byt, który zapełnia stadiony, wymachując rę­ koma; szpitale - krzycząc; kościoły - zawodząc; teatry - wzru­ szając się; istota, która wypełnia plażę i zażywa kąpieli. Czło­ wiek to dziwny byt z nowotworami, płcią, szaleństwem i łzami... Spróbujcie powiedzieć lekarzowi, że szpital to maszyna, któ­ ra leczy - zaśmieje wam się w nos3. Zwykły dom czy choćby skalna grota najuboższego miesz­ kańca Matery to mechanizm nieskończenie bardziej skompli­ kowany i złożony niż jakikolwiek bombowiec czy lotniskowiec. Jest on bowiem bardziej tajemniczy i magiczny. Technika ar­ chitektury to technika magii, uczestniczy w niej cała ludzka złożoność, od szaleństwa po seksualność, od łez do śmiechu, od emocji po rozumowanie. Architektura godna tego miana musi grać wszystkimi kartami z tej ludzkiej talii. Nie ma ona dwóch, trzech czy czterech wymiarów, ale wszystkie wymia­ ry, na podobieństwo człowieka, który, we wszystkich aspek­ tach egzystencji, składa się z zaskoczenia i ruchu. Architektura, godna tego miana, musi być ciągłym otwar­ ciem, niczym tchnienie zasilające tlenem płuco, którym jest człowiek. Struktura i materie, bryły i pustka, światło i barwy, horyzonty i przeszkody, geometria i irracjonalność muszą być zawsze połączone, stale obecne i nieobecne, w nieustannej modulacji, zawsze świeżej, łagodnej i nowej. Należy wykorzystać wszystkie ekspresyjne możliwości sztuk pięknych, aby stworzyć nową, wreszcie autentyczną „strukturę”, która nie sprowadzałaby się już do zbioru filarów

3

Pod tym względem postępy w organizacji życia unieważniły, jak się zdaje, ów przykład, w każdym razie dzisiejsi lekarze nie są już tak skorzy do śmiechu.

Wzniosłe rozproszenie 407

i dźwigarów podtrzymujących konstrukcję, ale byłaby struk­ turą intensywnej, modulowanej, otwartej i ciągłej przestrzeni. Światło przez pół wieku pełniło rolę anonimową, higienicz­ ną i abstrakcyjną, jako bliżej nie sprecyzowane „słońce”, było w tym czasie blade, wyprane, bezcielesne. Wchodziło i wycho­ dziło przez otwory rozmieszczone na podstawie dwuwymiaro­ wych relacji i podlegających porządkowi, który dotyczył struk­ tury, a nie przestrzeni. Co najwyżej sterowano owym światłem, uwzględniając w strukturze pory dnia i możliwość przemiesz­ czania się światła. Całkowicie jednak ignorowano fakt, że isto­ tą światła jest barwa, że światło przenosi, odbija i rozprowadza kolor. Całkowicie pomijano fakt, że architektura, jako obrzą­ dek rekonstruujący uniwersalną przestrzeń jest, podobnie jak owa przestrzeń, przede wszystkim światłem i barwą, a jej struktura to struktura chromatyczna. Nie ma to nic wspólnego z obecnym credo, mówiącym o strukturze po kolorowanej. Jeśli kolor nie wyznacza struktury, jeśli kolorujemy ją wtórnie, nie otrzymujemy koloru, lecz jedynie zestaw kolorystyczny, empi­ ryczny, niedokładny, co najwyżej sugerujący przestrzeń chro­ matyczną, ale nie mogący w żadnym razie posłużyć do okre­ ślenia ostatecznej rzeczywistości chromatycznej. Jeśli chcemy, by architektura była barwą, a struktura domu stała się strukturą chromatyczną, a nie tylko pokolorowaną, fi­ lary i dźwigary musimy rozmieścić w porządku, który nie był­ by w ścisłym tego słowa znaczeniu strukturalny. To samo do­ tyczy otworów, filtry i ekrany trzeba rozmieścić w szczególny sposób, uwzględniając bezpośrednie źródła światła, odbicia, refleksy, refrakcje, nieskończone możliwości modulacyjne, by nasycić przestrzeń wewnętrzną i zewnętrzną chromatyczną gę­ stością, obdarzoną własnym, samodzielnym życiem. Nie chodzi już o tradycyjne zagadnienie światła i cienia, raczej - choć sformułowanie to może się wydawać banalne o malowanie w przestrzeni i przestrzenią, podtrzymując sta­ tyczną strukturą konstrukcji autonomiczne masy światła o ty­ sięcznych wariacjach i formach istnienia.

408 część ni

To zagadnienie koloru wiąże się w sposób bezpośredni z kwestią malarstwa w architekturze. Jeśli struktura domu jest strukturą chromatyczną, to malarstwo pełni taką rolę w owej strukturze jak śruby w strukturze metalowej: służy do łączenia i zespalania wielkich bloków chromatycznych, do obracania i przenoszenia w przestrzeni symboli i fantazma­ tów, do wypełniania przestrzeni nowymi mitami i intensyw­ nością. Potrzeba wypełniania przestrzeni postaciami i umoż­ liwiania ekspresyjnemu ładunkowi obrazu wykroczenie poza granice płótna to potrzeba już dziś bardzo wyraźnie zazna­ czająca się u nowego pokolenia malarzy, w sposobie, w jaki stale zwiększają rozmiary obrazu, by znaki, symbole i pismo osiągnęły fizyczne rozmiary człowieka, i odwrotnie, by czło­ wiek nie podchodził do obrazu jak do przedmiotu, który na­ leży oglądać przez lornetkę, ale jak do obecnej postaci, która mu towarzyszy, z którą obcuje. Malarstwo - nowe malarstwo znajduje swoje miejsce w chromatycznej strukturze architek­ tury jako wyjaśnienie i komentarz, jako niewyczerpalne źródło ekspresywności. Z kolei rzeźba ma taką samą rolę w struktu­ rze wolumetrycznej, będącej kanwą struktury chromatycznej. Przełoży! Mateusz Kwaterko Per un Bauhaus immaginista contro un Bauhaus immaginario (tekst wystąpienia na konferencji Na rzecz Bauhausu wyobraźni, przeciw Bauhausowi pozornemu, która odbyła się w Albie 18 sierpnia 1956 roku, pierwodruk w: „Casa e turismo” nr 12 [1956]), tłum, według; Documents relatifs à la fondation de ¡’Internationale situationniste. 1948-1957, Gérard Berréby (red.), Paris 1985, s. 598-601

Wznios/r rozproszenie 409

Friedensreich Hundertwasser MANIFEST PLEŚNI PRZECIWKO RACJONALIZMOWI W ARCHITEKTURZE

Malarstwo i rzeźba są teraz wolne, ponieważ każdy może dzi­ siaj tworzyć dzieła, a potem je wystawiać. W architekturze jed­ nakże ta fundamentalna wolność, którą można postrzegać jako warunek każdej sztuki, jeszcze nie zaistniała, żeby móc budo­ wać, trzeba najpierw uzyskać dyplom. Dlaczego? Każdy powinien móc budować i dopóki ta wolność bu­ dowania nie istnieje, dzisiejszej architektury nie można zali­ czać do sztuki. Architektura podlega u nas takiej samej cen­ zurze jak malarstwo w Związku Radzieckim. To, co powstaje, to żałosne kompromisy ludzi spod znaku linijki mających ze­ psute sumienie! Pragnieniu budowania nie powinno się nakładać hamul­ ców! Każdy powinien móc budować i musi budować, prawdzi­ wa odpowiedzialność dotyczy bowiem czterech ścian, w któ­ rych się mieszka. Trzeba zaakceptować ryzyko, że wysoka budowla się zawali, nie bać się krwawej ofiary, której to nowe budownictwo może wymagać, i skończyć z tym, że ludzie mieszkają w klatkach jak kury i króliki. Jeśli miałoby dojść do zawalenia się jakiejś wysokiej bu­ dowli, prawie na pewno najpierw rozlegnie się dźwięk pękania, więc będzie można uciec. Mieszkaniec będzie jednak krytycz­ nie i twórczo nastawiony do korpusu budynku. Sam wzmocni ściany i filary, gdy dostrzeże ich kruchość. [Obiektywnie nie nadające się do zamieszkania dzielni­ ce nędzy mają przewagę nad moralnie nie nadającą się do zamieszkania użytkową i funkcjonalną architekturą. W tzw. dzielnicach nędzy może zginąć tylko ludzkie ciało, a architek­ tura rzekomo zaplanowana z myślą o ludziach sprawia, że ginie dusza. Dlatego zasadę dzielnic nędzy, czyli dzikie rozrastanie

410 część

iii

się architektury, należy ulepszyć i brać za punkt wyjścia, nie oglądając się na architekturę funkcjonalną.] Architektura funkcjonalna okazała się błędną drogą, po­ dobnie jak malarstwo tworzone pod linijkę. Wielkimi kroka­ mi zbliżamy się do niepraktycznej, bezużytecznej i w końcu niezamieszkiwalnej architektury. Wielki przełom w malarstwie to absolutnie faszystowski automatyzm, w architekturze zaś to absolutna niezamieszkiwalność, która jest jeszcze przed nami, dlatego architektura od trzydziestu lat pozostaje w tyle. Dzisiaj, po przekroczeniu totalnie taszystycznego automa­ tyzmu, doczekaliśmy cudu transautomatyzmu. Przezwycięża­ jąc totalną niezamieszkiwalność, a potem twórcze pleśnienie, będziemy doświadczać cudu prawdziwej i wolnej architektu­ ry. Ponieważ totalnej niezamieszkiwalności nie mamy jeszcze za sobą i niestety nie znajdujemy się jeszcze w fazie transau­ tomatyzmu architektury, musimy przede wszystkim dążyć jak najszybciej do totalnej niezamieszkiwalności i twórczego pleś­ nienia w architekturze. Mieszkaniec domu czynszowego musi mieć możliwość wy­ chylenia się z okna i obdrapywania murów lub malowania ele­ wacji na różowo jak daleko sięgnie pędzlem. Już z ulicy będzie można dostrzec, że mieszka tam człowiek, który różni się od swoich stłamszonych sąsiadów! Musi też umieć rozbierać ścia­ ny i dokonywać modyfikacji, także wówczas, gdy architekto­ nicznie harmonijny obraz tzw. arcydzieła architektury może zostać zniszczony. Musi również umieć wypełnić swój pokój błotem lub plasteliną. Tymczasem w umowie najmu zabrania się tego! Nadszedł czas, żeby ludzie zbuntowali się przeciw temu, że chowa się ich w konstrukcjach przypominających klatki dla kur i królików. Te konstrukcje są im obce. [Konstrukcja klatkowa to budowla obca wszystkim zain­ teresowanym kategoriom osób! (i) Między architektem a wytworem nie ma więzi.

Wzniosłe rozproszenie 411

Nawet największy geniusz architektury nie może przewi­ dzieć, kto zamieszka w jego budynku. Tak zwana ludzka mia­ ra w architekturze jest zbrodniczym oszustwem, szczególnie wtedy, kiedy bierze się pod uwagę wyniki badań sondażowych. (2) Między murarzem a wytworem nie ma więzi. Jeżeli murarz chciałby ułożyć mur nieco inaczej, zgod­ nie z własnym przekonaniem, straci pracę. Poza tym jest mu wszystko jedno, ponieważ to nie jego budynek, nie będzie w nim mieszkał. (3) Między mieszkańcem a wytworem nie ma więzi. Nie jest twórcą budynku, został do niego zaciągnięty. Jego potrzeby, jego przestrzeń są z pewnością całkowicie odmien­ ne. Inaczej to wygląda, jeśli architekt i murarz starają się bu­ dować według wskazówek mieszkańców i zleceniodawców. Architekt-murarz-mieszkaniec to trójca, niczym Bóg Ojciec-Syn Boży-Duch Święty. Trzeba mieć na względzie analogiczność, quasi-identyczność tych trójc. Zatracenie jed­ ności architekt-murarz-mieszkaniec oznacza likwidację ar­ chitektury, dlatego obecnie fabrykowanych struktur nie moż­ na uznać za architekturę. Człowiek musi odnaleźć utracone krytyczno-twórcze zdolności, bo bez nich przestaje egzysto­ wać jako człowiek! Zbrodnicze jest ponadto korzystanie w architekturze z li­ nijki, która, jak łatwo dowieść, stanowi instrument niszczący architektoniczną trójcę.] Uwewnętrzniona linia prosta musi zostać, przynajmniej moralnie, zakazana. Linijka jest symbolem nowego analfabe­ tyzmu, symptomem nowej choroby rozkładu. Żyjemy dzisiaj w chaosie, w dżungli linii prostych. Kto nie wierzy, funduje sobie pudełko i liczy linie proste, które go ota­ czają, aż wreszcie coś zrozumie, ponieważ nigdy nie dojdzie do końca w liczeniu. W jednej żyletce można się doliczyć 546 linii prostych. Łą­ cząc dwie takie same żyletki, tych linii będzie 1090, a w całym opakowaniu około 3000.

412 część III

Nie tak dawno posiadanie linii prostej było przywilejem monarchy, ludzi zamożnych i ludzi rozumnych. Obecnie każ­ dy dureń ma miliony linii prostych w kieszeni spodni. Ta dżun­ gla linii prostych, która nas coraz bardziej oplata i ogranicza niczym więźnia w celi, musi zostać wykarczowana. Czło­ wiek wykarczował dżunglę i się uwolnił. Oczywiście musi mieć najpierw świadomość, że znajduje się w dżungli. Ona wyrosła ukradkiem, a ludzie tego nie dostrzegli. To dżungla linii prostych. Należy wyeliminować każdą architekturę, w której linijka bądź cyrkiel odgrywały choćby przez sekundę jakąś rolę. Nie wspominając o szkicach architektonicznych, desce kreślar­ skiej czy modelach, które są nie tylko patologicznie sterylne, ale także prawdziwie absurdalne. Linia prosta jest bezbożna i niemoralna. Linia prosta nie jest twórcza, lecz reprodukują­ ca. Niewiele tu Boga i człowieka, za to znacznie więcej wygod­ nictwa bezmózgiej, umasowionej mrówki. Wytwory linii prostych, także te pochylone, powyginane, zwisające lub perforowane, są ułomne. To dotykający archi­ tektury konstruktywnej strach przed połączeniem, które za­ mienia się w taszyzm, czyli niezamieszkiwalność. Kiedy na żyletce osadza się rdza, kiedy ściana zaczyna pleśnieć, kiedy w rogu pokoju rośnie mech, a geometryczny zakątek zaokrągla się, należy się cieszyć, że wraz z mikrobami i grzybami do domu wprowadza się życie, a my, bardziej świa­ domi niż kiedykolwiek przedtem, stajemy się świadkami archi­ tektonicznych zmian, dzięki którym możemy się tyle nauczyć. Nieodpowiedzialny wandalizm konstruktywistów i funkcjonalistów architektonicznych jest nam znany. Chcieli ze­ drzeć zdobienia z fasad pięknych secesyjnych domów i zastą­ pić swoimi pustymi konstrukcjami. Wiemy, że Le Corbusier chciał zrównać z ziemią Paryż, żeby postawić opartą na li­ niach prostych monstrualną konstrukcję. Żeby było spra­ wiedliwie, należy teraz dzieła Mięsa van der Rohego, Neutry, Bauhausu, Gropiusa, Johnsona czy Le Corbusiera usunąć,

IVznioik rozproszenie 413

ponieważ pokolenie temu stały się przestarzałe i moralnie nie do zniesienia. Transautomatyści i ci, którzy opowiadają się po stronie architektury niezamieszkiwalnej, postępują jednak humanitarniej ze swoimi poprzednikami. Nie chcą więcej niszczyć. Aby uratować architekturę funkcjonalną przed moralną ruiną, na nieskażone szklane ściany i gładki beton należy wy­ lać zaczyn rozkładu, dzięki któremu zagnieżdżą się tam grzy­ by i pleśń. {Nadszedł czas, żeby przemysł poznał swoje fundamental­ ne powołanie: hodowanie twórczej pleśni! Zadanie na teraz przemysłu, jego specjalistów, inżynie­ rów i doktorów to znaleźć moralne poczucie odpowiedzial­ ności w odniesieniu do pleśni. To moralne poczucie odpowiedzialności w odniesieniu do twórczej pleśni i krytycznego odświeżenia musi zostać zako­ twiczone w ustawie o wychowaniu. Tylko technik i naukowiec, którzy będą w stanie żyć w pleś­ ni i twórczo ją hodować, będą panami jutra.} I zaraz po twórczym pleśnieniu, dzięki któremu tak wie­ le się nauczyliśmy, powstanie nowa i cudowna architektura. DODATEK Z 1959 ROKU

Dzisiejsza architektura jest bandycko sterylna. Nieszczęście polega na tym, że proces budowania kończy się, gdy ludzie za­ siedlają mieszkania, tymczasem proces ten powinien się za­ cząć po pojawieniu się ludzi. Na mocy haniebnego dyktatu zostajemy w skandalicz­ ny sposób pozbawieni człowieczeństwa i przymuszeni do zbrodniczej sztuki, która nie pozwala na zmiany kolorystycz­ ne, strukturalne czy murarskie, nic nie można zmienić ani do­ dać, jeśli chodzi o fasadę, instalację i wnętrza. Także mieszka­ nia własnościowe podlegają cenzurze (wystarczy się przyjrzeć regulacjom urzędu budowlanego i zapisom umów najmu).

414 część III

Paryskie Hale. Źródło: Guy Debord. 34 fiches, Vincent Kaufmann (red.), Paris 2003, © Collection Alice Debord

Rzeczą charakterystyczną dla więzienia, klatki czy kurnika jest zawsze wykończenie budowli, definitywny koniec pro­ cesu budowania w momencie pojawienia się skazańców lub zwierząt, dotkniętych bezwzględnym przymusem, bez moż­ liwości wprowadzenia zmian w narzuconych im pudełkach, w obcych ich jestestwu wytworach. To, że człowiek od czasu do czasu wychodzi z więzienia i jako „wolny” może się prze­ chadzać po mieście, nic w tej kwestii nie zmienia. Prawdziwa architektura powstaje w normalnym procesie budowania i ten normalny proces budowania polega na orga­ nicznym rozrastaniu się „osłonki” dla jakiejś grupy ludzi. Bu­ dowla wzrasta dokładnie tak jak dziecko, jak człowiek.

Wzniosie rozproszenie 415

Całkowite zakończenie procesu budowania jakiegoś obiek­ tu jest częściowo dopuszczalne jedynie w odniesieniu do po­ mników i architektury niezamieszkiwalnej. Jednakże prawie zawsze budowle dają schronienie ludziom, dlatego całkowite zakończenie procesu budowania w momen­ cie pojawienia ludzi należy uznać za niezgodną z naturą ka­ strację procesu wzrastania, co powinno być karalne. Dzisiejszy architekt ma prawo budować wyłącznie archi­ tekturę niezamieszkiwalną, jeśli jest do tego zdolny. Archi­ tektura mieszkalna nie należy do jego kompetencji. Trzeba mu tego zabronić i potraktować jak notorycznego truciciela lub ludobójcę. Tak wychwalane teraz architektoniczne projektowanie miejsc do zamieszkania to dokonywanie masowego morder­ stwa polegającego na umyślnej sterylizacji. Wystarczy przejść się po jakimś europejskim mieście, a w szczególności po ja­ kiejś nowo wybudowanej dzielnicy, żeby udowodnić wszem i wobec to wstrząsające oskarżenie. Oto garść przykładów współczesnej, zdrowej architektury. Lista jest niestety żenująco krótka: (1) budynki Gaudiego w Barcelonie, (2) niektóre obiekty secesyjne, (3) wieże Simona Rodii w Watts, dzielnicy Los Angeles, (4) pałac Chevala we francuskim departamencie Dróme, (5) dzielnice nędzy, tzw. plamy na honorze każdego mia­ sta (slumsy, rudery, złe dzielnice), (6) własnoręcznie zbudowane domy chłopskie i chatki lu­ dów pierwotnych, (7) robotnicze ogródki działkowe, (8) nielegalnie postawione, wykonane własnym sumptem domki w Ameryce, (9) holenderskie barki mieszkalne, a także barki mieszkal­ ne w Sausalito, (10) budowle architektów Christiana Hunzikera, Luciena Krolla i niewielu więcej.

416 część 111

DODATEK Z 1964 ROKU

Architekci mogą pełnić jedynie funkcję technicznych dorad­ ców, to znaczy odpowiadać na pytania dotyczące na przykład trwałości; w każdym razie muszą podporządkować się miesz­ kańcom i ich życzeniom. Każdy mieszkaniec musi mieć dostęp do fasady budyn­ ku, a w każdym razie do tej części fasady, która przylega do jego mieszkania. Przełożył Paweł Krzaczkowski Verschimmelungsmanifest gegen den Rationalismus in der Architektur (tekst odczytany przez Friedensreicha Hundertwassera 4 lipca 1958 roku w austriackim opactwie Seckau, 11 lipca 1958 roku w monachijskiej galerii van de Looa i 26 lipca 1958 roku w wuppertalskiej Galerie Parnass; fragmenty ujęte w nawias kwadratowy Hundertwasser dodał po odczytaniu manifestu w opactwie Seckau; autorem fragmentów ujętych w nawias klamrowy jest Pierre Restany [1958]; w dodatku z 1959 roku kursywą oznaczono poprawki, które Hundertwasser wprowadził w 1996 roku), tłum, według: http://www.hundertwasser.at/deutsch/texte/ philo_verschimmelungsmanifest.php [data dostępu: 15 grudnia 2014]

Wzniosłe rozproszenie 417

Günther Feuerstein TEZY NA TEMAT ARCHITEKTURY INCYDENTALNEJ

(1) Architekturę incydentalną należy określać nie poprzez to, co racjonalne, lecz poprzez to, co emocjonalne. (2) Architektura incydentalna odrzuca techniczny perfekcjonizm. Rezygnuje z precyzji i hiperplanowania, preferuje biedę, a nie luksus. (3) Estetyzm, zarówno klasyczny, jak i techniczny, jest prze­ starzały. (4) Architektura incydentalna nie ocenia, czy coś jest pięk­ ne lub brzydkie, ale czy jest dobre lub złe, fałszywe lub praw­ dziwe. Architektura to kategoria moralna. (5) Niedoskonały proces powstawania architektury incy­ dentalnej jest zrozumiały i wyobrażalny. (6) Wytwory architektury incydentalnej są dynamiczne, samoprzekształcające się, zawierają w sobie „procesy”. (7) Architektura incydentalna prowadzi: od płaszczyzny do bryły, od dziury do przestrzeni, od niezwiązania do symbolu, od stosowania do wydarzenia, od konstrukcji do wizji. (8) Przypadek w sensie metafizycznym stanowi część ar­ chitektury incydentalnej. (9) „Wolna” forma jest równowartością „geometrycznej” formy, linia krzywa jest równowartością linii prostej. (10) Architektura incydentalna jest architekturą irracjonalności, przypadkowości, przygodności, naiwności i dyletantyzmu.

418 część

iii

OBJAŚNIENIA

Ograniczenie wynikające z klasycznego rozumienia architek­ tury jest niedopuszczalne. Architektura, o której tu mowa, jest równoznaczna z „otaczającą przestrzenią”, „życiem”, „bytem”. Ostateczny cel tendencji do hiperplanowania polega na planowaniu elektronicznym. Wymogi funkcjonalności, środ­ ki finansowe, okoliczności środowiskowe, rozmiar buta i daty urodzenia zleceniodawców zostaną wprowadzone do mózgu elektronowego, by po kilku sekundach dać doskonały rzut po­ ziomy i pionowy wraz z psychologicznie zagwarantowanym właściwym zestawieniem barw. Dla twórczych, duchowych i emocjonalnych jakości nie ma miejsca. Architekt ugina się przed racjonalistycznym dyktatem, zadowolony, że znalazł zwierzchnią instancję, która uwalnia go od zarzutu złej ar­ chitektury i braku oryginalności: „Technicznie było to bez za­ strzeżeń”. Argument, wobec którego wszystkie obiekcje pozostają nieme. Zewnętrznym symbolem klasycznego racjonalizmu współ­ czesności jest plan oparty na siatce, a przede wszystkim siat­ ka organizująca fasadę. Estetystyczna siatka pokrywa jak trąd sale posiedzeń, klat­ ki schodowe, schowki, pomieszczenia wystawiennicze, toale­ ty, pomieszczenia magazynowe. Każdy środek jest równie dobry, jeśli może zniszczyć rów­ nomierną siatkę, także wtedy, kiedy w potocznym odczuciu wynik nie jest piękny. Niedawne pojawienie się emocjonalności w architekturze przywraca systemowi to, co nieortogonalne. Budowanie, po zbadaniu racjonalności do granic jej możli­ wości, prowadzi do metody empirycznej, tworząc jednocześ­ nie wyższe formy emocjonalnego rozumienia (często także swobodnie kształtowane formy). Linia prosta, prostokąt, koło, trójkąt są dla człowieka immanentnymi figurami geometrycznymi. Precyzja jest tylko

Wzniosłe rozproszenie 419

środkiem pomocniczym. Artystyczna geometria powstaje, kie­ dy gwałtownie spróbuje się przekroczyć granicę precyzji i kie­ dy użyje się geometrycznych, przede wszystkim prostokątnych tworów tam, gdzie nie są konieczne, gdzie nie wywołują emo­ cji i nie mają siły przekonywania. Każdy architekt marzy o ideale hiperplanowania. W kla­ sycznej architekturze oznacza to konieczność narysowania na papierze przemyślanego do ostatniego szczegółu domu, któ­ ry następnie się buduje - skończona zasada mechanistyczno-racjonalistyczna. Umiejętność przedstawiania zostaje w ten sposób nadużyta przez inwestorów i przez architektów (do cze­ go nie mogą się przyznać); zamiast elastycznej architektury, modyfikowalnej zarówno podczas budowy, jak i po jej zakoń­ czeniu, powstają modele w skali od i: 1000 do i: i. Niezliczoną ilość czasu marnuje się na planowanie, ale nie ma czasu na odczuwanie przestrzeni, doświadczanie ma­ teriału, praktykowanie prostoty. Inwestor jest niewolnikiem planowania, architekt przypomina zaś dyktatora. Dom ideal­ ny z kolei to taki dom, który funkcjonuje tak dobrze, że się go nie odczuwa, tak jak w wodzie do kąpieli o odpowiedniej tem­ peraturze nie odczuwa się ani „zimna”, ani „gorąca”. Miesz­ kanie określa się jako „wygodne” albo „praktyczne”, i na tym kończy się kontakt. Przywykłszy do tego, co praktyczne i w peł­ ni usłużne, kategoria „mieszkać” nie będzie więcej przeżywa­ na, jako że nie będzie stawiać oporu. Należałoby propagować niepraktyczne mieszkanie. [...] Ja­ kieś drzwi, które skrzypią, jakiś zamek, który nie działa, jakiś stół, który się chwieje, jakieś niewygodne krzesło... Łatwo dziś zbudować dom z całą techniczną subtelnością. Dużo trudniej odpowiedzieć na pytanie: czego potrzebuje na­ prawdę człowiek w swoim domu. Proces produkcji urządzeń nie jest bardziej zrozumiały. Ulegamy fascynacji perfekcyjnymi maszynami, choć ich nie pojmujemy. Zasada przyczynowa traci na znaczeniu, ponie­ waż brakuje jej pola do ćwiczeń. Po co rozumieć działanie

420 część 111

Paryż. Rozmieszczenie głównych barykad w strefie okupowanej 10 maja 1968. Źródło: Enragés et situationnistes dans le mouvement des occupations, Paris 1968, s. 58

telewizora, skoro nie chce się zrozumieć procesu jego produk­ cji. Urok rezultatu wystarczy. Tak samo z domami: błysk, gład­ kość, wielkość, techniczny rezultat budowania wystarczy; dla bardziej wtajemniczonych interesujące są jeszcze proporcje. Proces produkcji już nie zaciekawia. [...] Kiedy ktoś sam zbu­ duje dom, wie, jak doszło do jego powstania. Proces produkcji

Wzniosłe rozproszenie 421

staje się wyobrażalny. Zyskuje się zupełnie inny stosunek do domu, w którym się mieszka. Idealną sytuacją jest wybudowanie domu własnym sump­ tem, co oczywiście czyni architekta zbędnym. Każdy dom jest mieszanką wyobrażeń architekta i inwestora. Dom, któ­ ry w całości odpowiada profilowi mieszkańca, to wyelimino­ wanie architekta. [...] Klasyczna architektura zabiega o możliwie uładzony wy­ gląd. Wszystko tworzy się, by nie dopuścić do zmiany spowo­ dowanej przez ludzi lub przez inne czynniki. Często propago­ wana i powstająca architektura elastyczna dopasowuje się do zmiany funkcjonalnej, a nie emocjonalnej. [...] Architektura incydentalna dopuszcza zmianę i historyczność, a nawet zabiega o to. Wieku domu nie odczytuje się tyl­ ko na podstawie stylu. Można go określić również na podsta­ wie postępu rdzewienia, wykwitania betonu, łuszczeniu się tynku. „Klasyczne” domy z wiekiem będą obskurne, z kolei budowle incydentalne spatynowacieją. Naturalnie człowiek musi mieć także możliwość dokony­ wania zmian. Nie tylko przesuwania ścian i mebli, ale i okien, drzwi czy robienia dowolnych dziur w ścianie albo przemalowywania i oklejania ścian. Nie tylko proces budowania po­ winien być czytelny, ale również to, jak budynek istnieje, jak jest zamieszkiwany i modyfikowany. Ponieważ takie proce­ sy przebiegają w czasie, architektura zyskuje dzięki nim wy­ miar historyczny. [...] Przełożył Paweł Krzaczkowski Thesen zu einer inzidenten Architektur, tłum, według: Günther Feuerstein, Thesen zu einer inzidenten Architektur 1958, w: Visionäre Architektur in Wien 1958/1988, Berlin 1988, s. 51-54 (skróty oznaczone wielokropkiem w nawiasie kwadratowym pochodzą od tłumacza).

422 część 111

Constant

URBANISTYKA JEDNOŚCIOWA

Lata powojenne były okresem niespożytej aktywności urbani­ stycznej: wioski zamieniały się w miasta, miasta w metropolie, a metropolie przekształcały się w tak rozległe aglomeracje, że zaczęto opracowywać środki interwencyjne, aby zmniejszyć zaludnienie gruntów i zdecentralizować miasta. Uprzemy­ słowienie dotychczas słabo rozwiniętych obszarów Azji, Afry­ ki czy południowej Ameryki pociągnęło za sobą konieczność budowania nowych miast od podstaw. Nawet w krajach już sil­ nie uprzemysłowionych, w zachodniej Europie i w północnej Ameryce, stopniowa mechanizacja życia i przyrost demogra­ ficzny doprowadziły do radykalnego przeobrażenia metropolii. Przemożny wpływ urbanistyki na życie codzienne, związany ze wspomnianymi procesami, wyznacza jej wyróżnioną pozycję w kulturze naszych czasów czy też, mówiąc ściślej, w kryzysie kulturowym charakteryzującym naszą epokę. Choć urbanistyka odgrywa ważniejszą rolę niż kiedykolwiek wcześniej, nie moż­ na jednak zauważyć, by doprowadziło to do wzbogacenia ży­ cia czy kultury. Przeciwnie, możemy raczej skonstatować, że obecny wpływ urbanistyki na ludzkie życie okazuje się raczej negatywny, kryzys kulturowy stale się pogłębia, a urbanisty­ ka ponosi część winy za to, że wielka pustka kulturowa i spo­ łeczna wydaje się coraz dotkliwsza. Pozwolę sobie stwierdzić, że przetrwanie kultury zależy obecnie od rewolucyjnego prze­ obrażenia naszego otoczenia i sposobu życia. Jedną z głównych przyczyn kryzysu kultury jest bowiem wyraźny brak równowa­ gi między obecnym sposobem życia a biologicznym rozwo­ jem ludzkości. Miasto, jako główny symbol tego sposobu ży­ cia, oferuje najlepsze świadectwa wspomnianej nierównowagi. Klęska współczesnej urbanistyki tkwi w jej oportunizmie, bierności wobec problemów, z którymi się styka, wreszcie

Wzniosie rozproszenie 423

w jej potulnym, wyzbytym zmysłu krytycznego podporząd­ kowaniu się przestarzałemu modelowi kultury i konsensualnemu ujmowaniu społeczeństwa. To, co dziś nazywamy ur­ banistyką, ogranicza się do rozwiązywania, w sposób mniej lub bardziej estetyczny, aktualnych problemów społeczno-ekonomicznych dotyczących przede wszystkim mieszkalni­ ctwa i ruchu drogowego. Urbanista ze względów praktycznych (to znaczy dążąc do szybkich, tymczasowych rozwiązań) wy­ odrębnia owe problemy, to znaczy oddziela je od globalnego życia społecznego; zakłada, że są one nie związane z proble­ mem kultury. W rezultacie wciąż zaskakują go bieżące wyda­ rzenia, nie nadąża za postępem. Szukając rozwiązania prob­ lemu mieszkaniowego, urbanista obiera niemal zawsze za punkt wyjścia rodzinę. A przecież owa instytucja od dawna przestała już pełnić funkcję głównej więzi pomiędzy grupa­ mi społecznymi. Zmiany obyczajowe przyczyniają się do po­ wstania nowych grup społecznych, które w środowisku miej­ skim nie znajdują dostatecznych możliwości afirmacji. Oto jedna z przyczyn „anarchizmu” młodzieży, wytłumaczenie zjawiska band młodych, zbuntowanych ludzi grasujących po centrach miast... Z kolei nad całym zagadnieniem transpor­ tu górują wymogi samochodów osobowych, nie uwzględnia się możliwości - czy może nawet konieczności - uspołecz­ nienia transportu. Zarówno w Nowym Jorku, jak i w Paryżu znaczne obszary centrum wyłącza się z ruchu pojazdów pry­ watnych. W miastach tych planuje się już nawet wyłączenie całego śródmieścia i stworzenie gęstej sieci małych publicz­ nych pojazdów. Urbaniści nadal nie widzą zbawienia poza sa­ mochodami osobowymi, tymczasem na paryskich przystan­ kach wiszą obwieszczenia prefektury wzywające kierowców do przesiadania się do autobusów, aby rozładować uliczne kor­ ki w centrum. Najwymowniejszym przykładem gigantyczne­ go rozziewu między urbanistyką a współczesnym życiem (roz­ ziewu uniemożliwiającego jakiekolwiek twórcze podejście do zagadnień urbanistycznych) jest jednak bez wątpienia Karta

424 część III

Ateńska, uchwalona na kongresie ciam (Międzynarodowego Kongresu Architektury Nowoczesnej) w 1933 roku. W owej de­ klaracji (która nie została ani zaktualizowana, ani uzupełnio­ na) urbanistykę sprowadza się do czterech funkcji: mieszka­ nie, praca, transport, wypoczynek - całkowicie pomijając sferę kultury. Trudno o jaśniejszą ilustrację podporządkowania się urbanistów mechanistycznym i komercyjnym tendencjom na­ szej epoki. Nie sposób przecenić odpowiedzialności dzisiej­ szych urbanistów za klęskę nowoczesnego miasta i zanik prze­ strzeni społecznej, na której mogłaby powstać nowa kultura. Czy są tego świadomi? Czyżby dlatego właśnie tak bar­ dzo pragnęli odkupić niedostatki swoich budowli tworzeniem obszarów zielonych? Czyżby sądzili, że zdołają obłaskawić człowieka, którego pozbawili przestrzeni życiowej, jakimiś marnymi skrawkami pseudo-przyrody? Skądinąd warto się za­ stanowić nad pochodzeniem owej koncepcji „miasta ogrodu”. Koncepcja ta była ściśle związana z takimi zjawiskami jak ruch reformy, kempingi, wegetarianizm, naturyzm. Powsta­ ła w xix wieku jako reakcja na mechanizację, była wyrazem lęku przed maszyną. Ebenezer Howard wierzył święcie, że wy­ starczy stworzyć robotnicze ogródki, aby zahamować paupe­ ryzację proletariatu gnieżdżącego się w slumsach angielskich miast przemysłowych. W tym samym czasie robotnicy walczą­ cy o zachowanie swych ciężko zapracowanych zarobków de­ molowali maszyny. Był to również okres secesji. Secesja zro­ dziła się z socjalizmu utopijnego Johna Ruskina i Williama Morrisa, socjalizmu silnie wpatrzonego w przeszłość, która zdawała się oferować więcej możliwości niż maszyny. Postę­ pu technologicznego nie zdołano jednak zatrzymać, maszyny przeżyły idee Morrisa i Ruskina, a dziś otwierają przed czło­ wiekiem i kulturą nieograniczone perspektywy. Mimo to idea miast ogrodów cieszy się niesłabnącą popularnością. Nie cho­ dzi przy tym o miasta ogrody Ebenezera Howarda. Pod naporem zdarzeń dziewiętnastowieczne rustykalne miasta ogrody wyrodziły się w upiększane drzewami i parkami, ale zduszone

Wzniosłe rozproszenie 425

samochodowymi spalinami miasta, w których coraz trudniej o kontakty społeczne, a ludzie są skazani na dotkliwą samot­ ność. Z tej idei miast ogrodów ostały się jedynie enklawy, do których nie wolno wjeżdżać kierowcom: wysepki w morzu sa­ mochodów osobowych, gdzie piesi wiodą egzystencję wpraw­ dzie chronioną prawem, ale skazaną na zagładę, co przypomi­ na los północnoamerykańskich Indian z rezerwatów. „Miasta ogrody” są już tylko fikcją! W gruncie rzeczy nowocześni ur­ baniści traktują miasto jako gigantyczny ośrodek produkcyjny wyposażony w odpowiednią infrastrukturę służącą transpor­ towi robotników i towarów, zapewnianiu mieszkań i miejsc do składowania dóbr, aktywności przemysłowej i handlowej. Cała reszta - a więc kreatywność i życie - okazuje się drugorzęd­ na i zostaje odesłana od rozdziału „wypoczynek i rozrywki”. Stały przyrost czasu wolnego w epoce automatyzacji pocią­ ga za sobą poważne problemy, a młodzi coraz głośniej prote­ stują przeciw śmiertelnej nudzie. Ów fakt powinien wystarczyć, żeby poddać wspomniane wcześniej słynne cztery funkcje ur­ banistyczne daleko idącej rewizji i przeciwstawić się ujmo­ waniu miasta jako „maszyny do mieszkania”, by posłużyć się określeniem Le Corbusiera. Człowiek nie jest zwykłym sma­ rem dla maszyn, a życie to coś więcej niż uczestnictwo w pro­ cesie przemysłowym. Taka poddańcza, skarlała egzystencja sprowadzona do mieszkania, pracy i wypoczynku - nie może stanowić punktu wyjścia ani dla konstrukcji naszej przestrze­ ni egzystencjalnej, ani dla kreatywnej urbanistyki. Nawet jeśli się zgodzić, że funkcje te mają zasadniczy charakter, są one podporządkowane całościowej funkcji życia jaką jest kreatyw­ ność, impuls do samorealizacji, do przekształcania własnego życia w unikalne zdarzenie, do urzeczywistniania samego ży­ cia. Urbanistyki nie wolno redukować do wzornictwa przemy­ słowego, miasto nie jest funkcjonalnym przedmiotem - uda­ nym lub chybionym pod względem estetycznym. Miasto to sztucznie stworzony przez ludzi krajobraz, w którym rozgrywa się przygoda, jaką jest nasze życie. Powinniśmy je porównywać

426 część 111

nie tyle do narzędzi robotnika, ile do zabawek artysty. Cho­ ciaż i to porównanie byłoby chybione. Życie nie jest zabawką, ale integralną i aktywną częścią naszej życiowej gry. A w każ­ dym razie powinno nią być. Celowo posłużyłem się pojęciem „życiowa gra”, nawią­ zując do Homo ludens Huizingi, nie zaś pojęciem „kultura”, to ostatnie słowo łatwo bowiem mylnie zinterpretować. Było ono wielokrotnie dyskredytowane ze względu na dezintegra­ cję tradycyjnych form kulturowych w ciągu ostatnich stuleci, ale również z powodu zjawiska, które tej dezintegracji towarzy­ szyło, mam na myśli masową pseudokulturę. Literatura, ma­ larstwo, muzyka - a więc typowe indywidualne formy twór­ czej gry - tracą obecnie swoje znaczenie, równocześnie zaś obumiera indywidualizm, z którego się wywodzą. Nowe for­ my kultury w naszej epoce umasowienia mogą się zrodzić je­ dynie z mas - pozbawionych tradycji i dziedzictwa zużytych modeli kulturowych, wolnych od wszelkich złudzeń wyższości. Miasto stworzyło masy i to masy muszą nadać miastu kształt. Kim jest człowiek masowy? Czyżby chodziło o dziewiętna­ stowiecznego proletariusza, słabo opłacanego, ograniczone­ go swoją otępiającą harówką, nie mającego do stracenia nic prócz kajdan? A może o człowieka przyszłości, którego au­ tomatyzacja pozbawi specyficznej aktywności, umierające­ go z nudów, istoty tak bardzo niepokojącej dzisiejszych futu­ rologów? Skądże! Jeśli nie chcemy się godzić na teraźniejsze bolączki, jeśli nie zamierzamy się zasklepiać w strachu przed przyszłością, musimy liczyć na wielki, choć dotychczas uśpio­ ny, potencjał kreatywny mas. Musimy dostrzec w człowieku masowym istotę, która pokonała przyrodę, zdobyła niespoty­ kaną wcześniej wolność społeczną i dysponuje potencjalnie nieograniczonymi zasobami. Moja propozycja alternatywy wo­ bec miasta funkcjonalnego, w którym nowa kultura jest bez szans, opiera się na wierze w ludzkość, w bliżej nieokreślone­ go człowieka masowego, będącego twórcą nadchodzącej kul­ tury, choć dziś wszyscy odnoszą się do niego z lekceważącym

Wzniosłe rozproszenie 427

poczuciem wyższości. Kultura nie może już dłużej się opierać na wyjątkowości. Nowa kultura będzie kulturą masową - albo nie będzie jej wcale. To właśnie masy, coraz silniejsze, coraz bardziej wpływowe, będą decydować o przyszłości, a dziś są ofiarami obecnego stanu rzeczy; to właśnie masy, do których wszyscy należymy, muszą doprowadzić do zespolenia stylu życia z oto­ czeniem, zespolenia zasadniczego dla nowej kultury, dla ur­ banistyki jednościowej. Czym jest urbanistyka jednościowa? Nie jest to ani urba­ nistyka, ani sztuka, ani styl. Urbanistyka jednościowa nie ma wiele wspólnego z takimi głośnymi obecnie pojęciami jak „in­ tegracja” czy „synteza form kulturowych”, choćbyśmy nawet rozszerzyli owo pojęcie integracji na całokształt życia społecz­ nego. Integracja zakłada istnienie praktyk i pojęć mogących znaleźć bezpośrednie zastosowanie we współczesnej kulturze, a więc takich jak „architektura”, „poezja”, „więzi społeczne” czy „zasady moralne”. Tymczasem nie ma czego integrować! Nie istnieje już nic! Dlatego właśnie chciałbym - na tym etapie - zdefiniować ur­ banistykę jednościową jako nieustającą, niezwykle złożoną i zmienną aktywność, zmierzającą do świadomego przekształ­ cenia codziennej praktyki i otoczenia; aktywność dążącą do utworzenia trwałej harmonii pomiędzy naszym życiem a na­ szymi autentycznymi potrzebami (uwzględniając możliwość pojawiania się nowych okoliczności modyfikujących owe po­ trzeby). Tak więc statycznemu, materialnemu funkcjonalizmowi i estetyce nowoczesnego miasta nie zamierzam przeciwsta­ wiać innej estetyki czy innej formy. Urbanistyka jednościowa jest elastyczna, szanuje nasze prawo do zmiany sposobu ży­ cia, przystosowuje się do wszystkich sytuacji i wymogów, jak również do technicznych, geograficznych czy psychologicz­ nych uwarunkowań. To sposób obiektywizowania twórczego pędu i uspołeczniania dzieła sztuki. To materializacja dyna­ micznego stylu życia. Chodzi o styl, który nie uznaje żadnych

428 część 111

Constant, Sektor podwieszony, makieta (1960). Źródło: Libero Andreotti, Le grand jeu à venir. Textes situationnistes sur la ville, Paris 2007, s. 216, © Collection of the Gemeentemuseum Den Haag

celów życiowych, nie stara się nadać życiu sensu, nie powołu­ je się na żaden ideał, sytuuje się poza życiem, ale przekształ­ ca je w najwyższy cel, poszukuje jego spełniania w codziennej praktyce. Słowem - jest to styl, który dąży do tego, by kreować nasze życie. Dla urbanistyki jednościowej taki sposób pojmo­ wania życia jest kluczowy (podobnie jak umieszczanie sensu życia poza nim - w jakichś zaświatach czy abstrakcjach - jest kluczowe dla tej części historii ludzkości warunkowanej wal­ ką o byt, której kres wydaje się już bliski). Urbanistyka jednościowa ma więc dwa różne aspekty: prze­ kształcenie naszych zwyczajów, a ściślej rzecz ujmując - formy lub stylu życia oraz związane z tym głębokie przeobrażenie na­ szego materialnego otoczenia. Jest to urbanistyka dynamiczna. Oba te aspekty dotyczą długotrwałych procesów, nie można ich urzeczywistnić natychmiast. Projekt New Babylon jest więc natury wyobraźniowej, wyprzedza historię, ma charakter fu­ turystyczny. Opiera się na optymistycznym wariancie rozwoju

Wzniosłe rozproszenie 429

historycznego, w tym sensie można go uznać za projekt uto­ pijny. Wolę go jednak nazywać projektem realistycznym, po­ nieważ oddala się od aktualnej sytuacji, która wyobcowała się od rzeczywistości, jest całkowicie możliwy do realizacji pod względem technologicznym, godny poparcia z punktu widze­ nia ludzkiego i nieuchronny społecznie. Jest reakcją na chylą­ cą się ku upadkowi kulturę i odpowiedzią na fakty świadczące o radykalnym przekształceniu samego pojęcia kultury. Przyjrzyjmy się bliżej owym faktom z perspektywy urbani­ styki. Ludzie mieszkają na ziemi i ją eksploatują, przekształ­ cają przyrodę w kulturę. W jakich okolicznościach działają? Jaki jest dotychczasowy rezultat obecności i aktywności czło­ wieka? Dokąd nas one prowadzą? Gdybyśmy zbadali całą po­ wierzchnię ziemi, aby oszacować średnią przystosowalność do zasiedlenia, korelację między przyrodą a warunkami miesz­ kaniowymi - odgrywającą tak istotną rolę we współczesnej ur­ banistyce - obraz, który otrzymalibyśmy, byłby o wiele mniej wesoły, niż wtedy, gdy zadowalamy się analizą stosunkowo przyjaznych klimatycznych i geograficznych warunków ob­ szarów gęsto zaludnionych i silnie uprzemysłowionych, ta­ kich jak zachodnia Europa. Obraz ten stałby się jeszcze bar­ dziej ponury, gdybyśmy uwzględnili klimat, zmiany pór roku, warunki meteorologiczne i niebezpieczne dla człowieka zja­ wiska przyrodnicze. Gdybyśmy spróbowali oszacować warun­ ki zasiedleniowe ziemi, wyrażając je w procencie powierzch­ ni globalnej, musielibyśmy stwierdzić, że otrzymana liczba jest całkowicie nieadekwatna do ogólnej liczby mieszkańców, a dysproporcja ta staje się wprost przerażająca, jeśli uwzględnimy liczbę ludzi, którzy według dostępnych szacunków będą zamieszkiwać ziemię za pięćdziesiąt, sto czy dwieście lat. Już dziś doskonale zdajemy sobie sprawę z owej dysproporcji, ob­ serwując przeludnienie regionów o umiarkowanym klimacie. Prognozy wskazują na to, że przed upływem stulecia liczba lud­ ności na świecie przekroczy siedem miliardów. Dodajmy do tego konieczność zwiększenia intensywności eksploatowania

430 część III

ziemskich zasobów, żeby sprostać potrzebom tej coraz liczniej­ szej populacji światowej. Wydaje się jasne, że urbanizacja nie może się dłużej ograniczać do dotychczasowych terenów. Na szczęście dysponujemy już dziś odpowiednimi środkami, by zagospodarować regiony dotychczas uchodzące za nieprzyjaz­ ne, przekształcić je w miejsca nadające się do życia i mieszka­ nia, uniezależnić się od przyrody. Świat wskoczył na nowe tory. Przyroda jest już tylko surow­ cem, który ludzie kontrolują i wykorzystują zgodnie z potrze­ bami. Już dziś sama przyroda nie wystarcza, aby owe potrzeby zaspokoić. Technologia obdarza nas materialnymi warunkami znacznie przewyższającymi warunki naturalne. Staliśmy się od niej całkowicie zależni, nawet jeśli chodzi o najbardziej pod­ stawowe potrzeby. Pod naporem okoliczności nasze potrzeby zwiększają się nie tylko pod względem ilościowym, ale rów­ nież jakościowym, a nasze więzi z przyrodą stale się rozluź­ niają. Technologia zastępuje naturę, technika staje się natu­ rą, a w każdym razie zapośredniczeniem, które pozwala nam interpretować naturę. Dzięki technologii ludzie mogą nie tyl­ ko myśleć o opuszczeniu ziemi i podbiciu kosmosu, mogą też dotrzeć do każdego punktu globu. Tak więc wciąż poszerza się nasza przestrzeń życiowa i zasięg naszego oddziaływa­ nia, a ślady, jakie za sobą zostawiamy, tworzą coraz bardziej skomplikowany obraz. Człowiek wyzwala się spod władzy za­ mkniętej wspólnoty, by wieść egzystencję nomadyczną, obej­ mującą coraz szersze obszary. Przeżywa coraz więcej przygód, doświadcza coraz liczniejszych doznań, jego horyzont się po­ szerza, zwiększa się potrzeba różnorodności i napięcia. Czy powinniśmy z tego wnioskować, jak czynią niektórzy urbani­ ści, że kończy się epoka gęstych skupisk ludności? Nie wolno zapominać o przyroście demograficznym, który skłaniałby ra­ czej do przypuszczenia, że w pewnym momencie ludzie będą zmuszeni zaspokajać swoją zwiększoną potrzebę ekspansji na ograniczonym obszarze. Tak więc będziemy raczej świadka­ mi powstawania gigantycznych aglomeracji, ciągnących się

Wzniosie rozproszenie 431

w nieskończoność, które będą pozwalać jednostkom na znacz­ ną ekspansję przestrzenną. Gdybyśmy rozwinęli tę wizję aż po jej skrajne konsekwen­ cje, zrozumielibyśmy, że miasto mogłoby się rozrosnąć na całą powierzchnię ziemi, a ta powierzchnia będzie eksploatowana o wiele bardziej intensywnie niż obecnie. Powinniśmy odzy­ skać pod postacią przestrzeni psychologicznej utraconą prze­ strzeń geograficzną. Intensyfikując korzystanie z przestrzeni, zdołamy poszerzyć przestrzeń życiową wszystkich ludzi i to pomimo przyrostu demograficznego. Pojawia się jednak pyta­ nie o kontrast pomiędzy miastem a wsią. Co się stanie z dziką przyrodą, życiem na świeżym powietrzu? Nie ulega wątpliwo­ ści, że przyroda nie pozostanie dłużej dziewicza, powinniśmy więc wykorzystać wszystkie środki, jakimi dysponujemy, by przyrodę nie tyle nawet zastąpić, ile udoskonalić. Już dziś po­ winniśmy uwzględniać w naszych planach perspektywę eks­ ploatacji całej powierzchni ziemi i nieograniczonej konstruk­ cji urbanistycznej, a jednocześnie nieograniczoną swobodę przemieszczania się na ziemi i w przestworzach. W obliczu takiej perspektywy banalne problemy urbani­ styki - transport i mieszkalnictwo - domagają się rewolucyj­ nych rozwiązań. Bardziej fundamentalne i globalne pytanie dotyczy jednak sposobu, w jaki ci wszyscy ludzie będą żyć, jak będą mogli się samorealizować, spełniać? Słowem, w jaki spo­ sób będą mogli urzeczywistniać własne życie? Zanim zmierzy­ my się z tym pytaniem, musimy omówić czynnik, bez którego trudno byłoby szukać na nie odpowiedzi, mam na myśli tzw. drugą rewolucję przemysłową i automatyzację. Nie ulega wątpliwości, że konsekwentna automatyzacja produkcji - przez to pojęcie rozumiemy mechanizację wszel­ kich monotonnych prac, jak również regulację i kontrolę pro­ cesów mechanicznych - doprowadzi do znacznego poszerze­ nia „czasu wolnego”. Lęk przed społecznymi konsekwencjami automatyzacji powoduje, że wprowadza się ją o wiele wolniej niż jest to technicznie możliwe. Można jednak założyć, że

432 część

iii

w bliskiej przyszłości stanie się ona powszechna; już teraz ur­ banistyka powinna to zacząć uwzględniać. Rozwój robotów, które będą wykonywać niewolniczą pracę (Norbert Wiener po­ równał elektroniczne maszyny do starożytnych niewolników), prędzej czy później obdarzy człowieka, a więc masy, niespo­ tykaną dotychczas wolnością, swobodą rozrywek i szansą na kształtowanie własnego życia w niemal dowolny sposób. Nie ulega wątpliwości, że trudno właściwie mówić o czasie wol­ nym, gdy obowiązkowa praca zajmuje niewiele godzin, przestaje być uciążliwa, nie jest już odczuwana jako przykra ko­ nieczność. Dlatego też odrzucamy wszystkie teorie dotyczące wypełniania czasu wolnego, pojęcie to opiera się na przesta­ rzałej moralności, nakazującej „zdobywać chleb w pocie czo­ ła”. Jeśli większości dnia nie pochłania już nietwórcza praca, nie ma sensu dłużej mówić o „czasie wolnym”, jakby chodzi­ ło o jakieś puste chwile, które należałoby czymś wypełnić. To właśnie w tym czasie będziemy autentycznie urzeczywistniać nasze życie, to właśnie w tym czasie będziemy naprawdę żyć. Życie jest synonimem aktywności. Dzięki zniknięciu ruty­ nowej pracy zwiększy się zakres naszej aktywnej i kreatywnej wolności, która ją zastąpi. Warunkiem życiowego spełnienia jest kreatywność, której nie należy mylić ze współcześnie ro­ zumianą sztuką. Dzieło sztuki indywidualnej - postrzegane z perspektywy niespełnionego, niezaspokojonego życia - sym­ bolizuje to, co wzniosłe, wyjątkowe, doskonałe. Taka forma ekspresji opiera się na ideale trwałości czy wręcz wieczności. Dzieło sztuki, przejaw niepogodzenia ze światem zastanym, usiłuje go przekroczyć, przezwyciężyć. Tymczasem przeży­ wane dzieło sztuki - w sensie urbanistyki jednościowej - jest tego dokładnym przeciwieństwem. Istnieje w czasie, dynami­ zuje to, co tymczasowe, co się wyłania i na powrót ginie, zmie­ nia się bezustannie i prowadzi do natychmiastowego spełnie­ nia i zaspokojenia. Z perspektywy urbanistyki jednościowej tradycyjne dzieło sztuki wydaje się zwykłym pocieszeniem, zbędnym

Wzniosłe rozproszenie 433

Guy Debord, The Naked City (1957). Źródło: Guy Debord, Un art de la guerre, Emmanuel Guy, Laurence Le Bras (red.), Paris 2013, s. 144

substytutem. Stąd też wynika, że w urzeczywistnieniu tej ur­ banistyki istniejące formy kultury nie odegrają żadnej roli. Wracając do zagadnień urbanistycznych, warto się zastano­ wić, jaka funkcja miasta jest najistotniejsza dla naszych pro­ jektów, jaka forma miasta odpowiada obecnym transforma­ cjom społecznym, w jaki sposób może się ziścić w praktyce zespolenie stylu życia i otoczenia, czyli urbanistyka jednościowa? Odpowiadając na te pytania, musimy się zwrócić w stro­ nę dotychczas lekceważonej funkcji urbanistyki, która stanowi jednak kluczowe i najbardziej charakterystyczne zagadnienie urbanistyki jednościowej. Mam na myśli przestrzeń społecz­ ną. Chociaż w ostatnich latach przestrzeń społeczna stała się, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, przedmiotem badań określanych jako ekologia - badania te ograniczały się do zwy­ kłej konstatacji faktów, do analizy tej przestrzeni społecznej, która wciąż jeszcze istnieje w dzisiejszych miastach. Ekologia pozostaje metodą statyczną, usiłującą wywnioskować zasady

434 część

iii

rządzące przestrzenią społeczną na podstawie danych statycz­ nych. Bada ona aglomeracje w ich obecnym kształcie, tak jakby chodziło o stałe, nie zaś przygodne, formy ludzkiego współży­ cia. Nie uwzględnia tego, iż miasta kształtują swych mieszkań­ ców w takim samym stopniu, w jakim mieszkańcy kształtują miasta. Prześlepia fakt, że istotę ludzką w znacznym stopniu określa otoczenie, lekceważy psychologiczny wpływ, jaki owo otoczenie wywiera. Dla urbanistyki jednościowej wszystkie te kwestie są zasad­ nicze. Jej projekt jest bowiem jeszcze bardziej ambitny: stwier­ dziwszy, że otoczenie wywiera psychologiczny wpływ, zamie­ rza ona wykorzystać ów wpływ w sposób świadomy, posłużyć się otoczeniem dla wywołania określonych skutków psycho­ logicznych, stworzyć grę między otoczeniem a życiem. W ten sposób docieramy do psychogeografii, która od ekologii różni się twórczym podejściem. Psychogeografia nie zadowala się zwykłym stwierdzeniem faktów, usiłuje rozpoznać i wyjaśnić nieświadome wpływy, jakie wywiera miejskie otoczenie, na­ stępnie zaś pragnie się nimi posłużyć, żeby zdynamizować na­ sze otoczenie. Przekształca owe wpływy w środek artystycz­ ny pozwalający tworzyć otoczenie. Aby zilustrować fakt, iż atmosfera psychologiczna danej dzielnicy jest niezależna od jej charakteru ekologicznego, można się posłużyć przykładem dzielnicy Saint-Germain-des-Pres. Jej mieszczański charakter przeobraził się tak radykalnie pod wpływem niewielkiej liczby intelektualistów - zwanych egzystencjalistami - że dzielnica ta zdobyła międzynarodową renomę i stała się atrakcją tury­ styczną. Dla ekologii takie zjawisko nie ma większego zna­ czenia, jako że mieszkańcy się nie zmienili, a całe to zamie­ szanie rozgrywa się na ulicach i w kawiarniach opanowanych przez przybyszy z innych dzielnic. Urbanistyka jednościowa uwzględnia jednak nie tylko wybudowane otoczenie, ale rów­ nież wpływ psychologiczny określający klimat miejsca i za­ mierza zawładnąć potężnymi środkami konstruowania prze­ strzeni społecznej.

Wzniosie rozproszenie 435

Przyjrzyjmy się bliżej pojęciu przestrzeni społecznej. Ulica od dawna jest czymś więcej niż zwykłą drogę przejazdu. Drugo­ rzędna rola ulicy - być może ważniejsza od podstawowej - po­ lega na tym, że jest ona przestrzenią zbiorową. To właśnie na ulicy rozgrywały się wszystkie publiczne manifestacje - targo­ wiska, bale, kiermasze, demonstracje polityczne - ale również spotkania i kontakty jednostek, w gruncie rzeczy wszystkie ak­ tywności nie należące do sfery prywatnej czy intymnej. Kawiar­ nie i knajpy, często wychodzące na ulice, stanowiły przedłuże­ nie przestrzeni zbiorowej. Olbrzymi przyrost ruchu drogowego pozbawił ulicę tej społecznej funkcji. Bistra wciąż pozostają azy­ lem, ulica stała się jednak domeną szybkiego ruchu i wyraźną granicą odizolowanych zespołów mieszkalnych. Fakt ten tłu­ maczy wielkie znaczenie kulturowe bistr i kawiarni w xix stu­ leciu. Urbanistyka jednościowa przykłada tak istotną wagę do przestrzeni społecznej, ponieważ uznaje, że kontakty między­ ludzkie stanowią fundament kultury, ze szczególnym uwzględ­ nieniem rodzącej się kultury masowej. Urzeczywistnienie ży­ cia - w rozumieniu urbanistyki jednościowej - zależy w dużej mierze od miejsca, jakie w urbanistyce zajmuje przestrzeń spo­ łeczna, albowiem to właśnie w tej przestrzeni rozgrywają się najważniejsze wydarzenia wpływające na życie i je określające. To właśnie tu świadoma modyfikacja materialnego otoczenia ma najsilniejsze skutki; tylko tutaj owo oddziaływanie może się stać zbiorową grą, której stawką jest ludzkie środowisko. Kulturowe znaczenie przestrzeni społecznej wymaga, aby tę funkcję oddzielić od funkcji czysto użytkowych, zwłaszcza tych związanych z ruchem drogowym, transportem i produk­ cją. A więc tych, na rzecz których w dzisiejszych miastach prze­ mysłowych poświęcono przestrzeń społeczną. Tworzenie i za­ chowywanie rozległej przestrzeni społecznej - jeśli uwzględnić umasowienie kultury, przyrost czasu wolnego (a więc coraz swobodniejsze kształtowanie życia), jak również coraz szybszy przyrost demograficzny i narastanie ruchu drogowego - wydaje się podstawowym zadaniem. Dlatego też w New Babylon

436 część tli

przestrzegam ścisłego podziału na przestrzeń transportu i pro­ dukcji oraz przestrzeń mieszkalną i społeczną. Mamy tu do czynienia z podziałem pionowym, jako że przyjąłem założe­ nia krytego miasta, złożonego z kilku kondygnacji, wspartych na podporach, pozostawiając całkowicie nie zagospodarowa­ ny poziom parteru. Korpus miejski sensu stricto - mieszkalni­ ctwo, przestrzeń zbiorowa - znajduje się więc ponad ziemią, jest wolny od ruchu kołowego, który może jednak zajmować nawet 100% powierzchni ziemi. Domy nie zawadzają samo­ chodom, kierowcy mogą obrać najkrótszą trasę, żeby dotrzeć do celu, muszą po prostu wysiąść z samochodu w wybranym miejscu i wsiąść do jednej z gęsto rozmieszczonych wind, żeby dostać się na któreś z pięter. Fabryki, całkowicie zautomatyzo­ wane, znajdują się przeważnie pod ziemią. Na planie New Babylon przedstawia się jako zdecentralizowana struktura siat­ kowata, składająca się z licznych nieregularnie połączonych ze sobą sektorów zajmujących powierzchnię od pięciu do dziesię­ ciu hektarów. Struktura ta rozciąga się we wszystkich kierun­ kach na odległość setek kilometrów i daje przeważnie schro­ nienie dziesięciomilionowej populacji. Każdy sektor składa się z kilku pięter, jest zwieńczony dachem tarasowym, służą­ cym jako lotnisko lub teren rekreacyjno-sportowy. Rozmiary budowli sprawiają, że przeważnie do wnętrz nie dociera słoń­ ce, muszą być sztucznie oświetlane, wentylowane i klimaty­ zowane. Nie dążymy do wiernego odwzorowywania przyro­ dy, przeciwnie, ułatwienia techniczne wykorzystujemy jako potężne środki tworzenia nastrojów, tak iż współtworzą one psychogeograficzną grę w przestrzeni społecznej. Typowo liniowa struktura planu sprawia, że od terenów nie zabudowanych nie dzieli nas więcej niż kilkaset metrów. Moż­ na się przechadzać całymi dniami czy tygodniami po niemal bezkresnej przestrzeni miasta, przeżywając przygody w New Babylon i chronić się w ośrodkach mieszkalnych obecnych w każdym sektorze. Można też się przemieszczać samocho­ dem z dzielnicy do dzielnicy na poziomie gruntu - jeśli chcemy

Wzniosie rozproszenie 437

podziwiać krajobraz - lub pod miastem, wynurzając się w do­ wolnie wybranym punkcie. Przestrzeń wewnętrzna miasta tylko w piętnastu procentach jest zabudowana stałymi rezy­ dencjami albo hotelami, resztę stanowi przestrzeń społecz­ na. Przestrzeń tę można porównać do olbrzymich, sąsiadują­ cych ze sobą sal ciągnących się setki metrów. Można je dzielić, stosując ruchome ścianki, na mniejsze pomieszczenia o róż­ norodnym i stale się zmieniającym nastroju. Ruchome ścian­ ki stanowią aktywny element psychogeograficznej gry, o któ­ rej wspominałem wcześniej. Wykorzystuje się je do budowy prawdziwych labiryntów - o zróżnicowanym kształcie - skła­ dających się z sal przeznaczonych do zabaw radiofonicznych, kinematograficznych, psychoanalitycznych, erotycznych, ha­ zardowych i okolicznościowych. Krótka podróż przez społecz­ ną przestrzeń New Babylon byłaby o wiele bardziej owocna niż długa podróż po jednolitym świecie, jaki znamy. Dłuższy po­ byt w New Babylon działałby jak seans burzy mózgu, usuwał­ by wszelką rutynę i przyzwyczajenia. W New Babylon nie ma mowy o stałych zwyczajach; jest rzeczą oczywistą, że kultura opierająca się na dynamicznej grze z życiem, czyniąca z życia stawkę i posługująca się życiową aktywnością jako surowcem kreatywności, wyklucza wszelką rutynę, przyzwyczajenia, po­ wtarzalność. Kultura New Babylon stoi pod znakiem efemeryczności, ulotności i kontrastu doświadczeń. Nawet funkcje mieszkalne czy ruch drogowy nie są tu traktowane czysto uty­ litarnie, stanowią element gry. Mieszkanie staje się wypoczynkiem, pauzą po „klimaksie”, pomostem między jedną aktywnością a drugą. Ruch drogo­ wy staje się sposobem przyspieszenia rytmu i akcji, zintensy­ fikowania kontrastu. Mieszkaniec New Babylon uczestniczy w grze, której reguły sam ustala, w dekoracji, którą sam two­ rzy w porozumieniu z innymi mieszkańcami. Na tym polega jego twórczość artystyczna. Jest przeświadczony, że w życiu li­ czy się właśnie nieutylitarny element gry. Jego moralność za­ sadza się na wolności.

438

część 111

Jako że nie byłem zmuszony dostosowywać swoich pla­ nów do określonych wymogów społeczno-politycznych - co jest przyczyną porażki współczesnych urbanistów - odwróci­ łem role i stworzyłem miasto na kanwie wolnego społeczeń­ stwa. Nie uwzględniłem zatem kwestii własności gruntów czy nieruchomości ani innych elementów spekulacyjnych czy go­ spodarczych, które odgrywają istotną rolę w budowie miast. Wykluczyłem wszystko, co nie pozwala miastu być dziełem sztuki. Mimo to New Babylon jest równie realne, jak każde inne dzieło sztuki. W gruncie rzeczy mamy tu do czynienia z urzeczywistnieniem dawnego marzenia. Marzenia obecnego we wszystkich nurtach i ambicjach sztuki ostatniego stulecia, które można by określić, posługując się Wagnerowskim poję­ ciem Gesamtkunstwerk, marzeniem o totalnym dziele sztuki. Przełożył Mateusz Kwaterko Unitair urbanisme (referat wygłoszony 20 grudnia i960 roku na konferencji w Muzeum Miejskim w Amsterdamie), tłum, według: Constant, L’urbanisme unitaire, w: Libero Andreotti, Legrand jeu à venir. Textes situationnistes sur la ville, Paris 2007, s. 214-220

Wzniosie rozproszenie 439

Constant NOWA URBANISTYKA

i Jesteśmy świadkami rosnącego rozziewu pomiędzy normami określającymi przestrzeń miejską a rzeczywistością społeczną. Ogólnie rzecz ujmując, urbaniści oraz osoby odpowiedzialne za zagospodarowanie przestrzeni czerpią inspirację z czterech funkcji, które Le Corbusier opisał w 1933 roku: mieszkać, pra­ cować, przemieszczać się, odpoczywać. Ta uproszczona wizja miasta świadczy w większym stopniu o oportunizmie jej wy­ znawców niż o zrozumieniu autentycznych potrzeb współ­ czesnego człowieka. W rezultacie miasto w coraz mniejszym stopniu odpowiada dzisiejszym wymogom. W epoce, w której automatyzacja i postęp techniczny coraz bardziej ograniczają zapotrzebowanie na siłę roboczą, planuje się budowę robotni­ czych dzielnic pełniących co najwyżej rolę sypialni. Podczas gdy liczba samochodów osobowych powiększa się tak szyb­ ko, że stają się praktycznie bezużyteczne, coraz więcej po­ tencjalnie mieszkalnej przestrzeni zamienia się w parkingi. Raport Buchanana Trajfic in Towns pokazuje, że gdyby wszy­ scy mieszkańcy nawet tak małego miasta jak Leeds (513 800 mieszkańców w 1963 roku) byli właścicielami samochodów osobowych, zajmowałyby one tyle przestrzeni, że problemu przeludnienia nie dałoby się już w żaden sposób rozwiązać. Zanieczyszczenie powietrza osiąga taki pułap, że zagraża na­ turalnej florze i faunie, a nawet zdrowiu człowieka, mimo to panuje optymizm jeśli chodzi o miasta ogrody. Na przekór je­ remiadom dotyczącym problemów związanych ze wzrostem tzw. czasu wolnego młodych ludzi pozbawia się sposobności korzystania z tak poszerzonej sfery wolności, ograniczając ich obecność w przestrzeni publicznej.

440 część

iii

2

W obliczu przyrostu owego „czasu wolnego” samo pojęcie „od­ poczynek” traci sens, logicznie rzecz biorąc. Odpoczywać to odzyskiwać energię utraconą w czasie pracy. Gdy zaś mamy do czynienia z naddatkiem energii, możliwym do wykorzysta­ nia w aktywności innej niż praca produkcyjna, odpoczynek nie ma racji bytu, pojawia się za to szansa na twórczość: kształto­ wanie własnego sposobu życia i otoczenia. Oto dlaczego mło­ dzież potrzebuje nie tyle odpoczynku, hobby czy klubów, ile napięcia związanego ze zbiorowymi inicjatywami. 3

Odpowiednim środowiskiem dla owych zbiorowych działań nie jest wieś, lecz miasto, młodzi nie łakną bowiem ciszy i sa­ motności, lecz konfrontacji z innymi w środowisku społecz­ nym. Zjawisko „przydrożnej turystyki” pokazuje, że prze­ mieszczanie się na wieś jest raczej ucieczką funkcjonalnego miasta, a nie poszukiwaniem kontaktu z przyrodą. Tak oto amsterdamski las staje się w sierpniu, gdy panują upały, prze­ strzenią społeczną. Przestrzeń społeczna odpowiadająca po­ trzebom społeczeństwa wolnego od pracy powinna zapobie­ gać owej ucieczce, sprawiając, że stanie się ona bezcelowa. Antagonizm pomiędzy „miastem” a „wsią” zanika, ponieważ masowa ucieczka ku „wolnej” przyrodzie stanowi paradoks. Kemping też jest swoistym miastem (czy raczej stosunkowo prymitywną formą miasta). 4

Społeczne środowisko miejskie znajduje się w stanie zagroże­ nia z powodu chaotycznego rozwoju transportu, który, z ko­ lei, stanowi rezultat nabożnego szacunku do „prawa własno­ ści”. Liczba pojazdów zaparkowanych zawsze zdecydowanie

Wzniosłe rozproszenie 44.1

Constant, Sektor żółty, makieta (1958). Źródło: Libero Andreotti, Le grand jeu à venir. Textes situationnistes sur la ville, Paris 2007, s. 122, © Collection of the Gemeentemuseum Den Haag

przewyższa liczbę pojazdów w ruchu. Tak więc korzystanie z samochodu traci swoją główną zaletę, jaką jest szybkie prze­ mieszczanie się z miejsca na miejsce. To wtargnięcie włas­ ności prywatnej w przestrzeń publiczną pochłania nie tylko przestrzeń konieczną do płynnych przejazdów, ale również coraz większą część przestrzeni życiowej. Skuteczne rozwią­ zanie tego problemu musi polegać na zbiorowym użytkowa­ niu wszystkich pojazdów osobowych, aby ich liczba nigdy nie przekraczała liczby rzeczywiście potrzebnej. Należy uznać za skandal, że tyle osób musi podróżować pieszo, nawet wte­ dy, gdy pogoda nie dopisuje, chociaż wszyscy mogliby korzy­ stać z samochodów zaparkowanych, które tylko tarasują ulice. 5

Stopniowe zagarnianie przestrzeni społecznej przez transport prowadzi do pogwałcenia fundamentalnych praw człowieka.

442 część ni

Kodeks drogowy sprowadza jednostkę przemieszczającą się w najbardziej naturalny ze sposobów do rangi „pieszego”, ograniczając jej swobodę ruchów tak dalece, że większą wol­ nością cieszą się pojazdy mechaniczne. Kodeks drogowy tak bardzo ogranicza ludzki użytek z przestrzeni publicznej, że życie społeczne człowieka zostaje zawężone do przestrzeni prywatnej (mieszkania) lub handlowej (kawiarnie, wynaję­ te sale), a więc do swoistego więzienia. Tak oto miasto traci swoją podstawową funkcję, przestaje być miejscem spotkań. Doskonałą tego ilustracją jest fakt, iż policja uzasadnia prze­ ważnie swoje szykany wobec happeningów na drogach pub­ licznych argumentem, że tego typu demonstracje zakłócają ruch. Opiera się to na niewypowiedzianym założeniu, że in­ teres transportu jest ważniejszy od praw do społecznego ko­ rzystania z przestrzeni miejskiej. 6

Proces akulturacji dokonuje się w przestrzeni społecznej; z bra­ ku takiej zbiorowej przestrzeni żadna kultura nie może się roz­ wijać. Im częstsze i bardziej zróżnicowane są kontakty, tym akulturacja jest intensywniejsza. Chombart de Lauwe jako pierwszy podkreślił tę funkcję niektórych obszarów miejskich (przede wszystkim starych dzielnic); nazwał je „obszarami akulturacji”. Słusznie zauważył, że procesy kształtowania się kultury są silniejsze w tych dzielnicach, których ludność ucho­ dzi za aspołeczną, a kontakt pomiędzy rozmaitymi grupami po­ pulacji - kontakt umożliwiający pojawienie się nowych czynni­ ków kształtujących kulturę - jest intensywniejszy na obszarach oskarżanych o sprzyjanie napięciom społecznym. 7

Wysiłki biurokratów wszelkie maści, aby zaprowadzić „porzą­ dek” i „obowiązujące normy społeczne” prowadzi właśnie do

rozproszenie 443

destrukcji owych obszarów akulturacji, na które Chombart de Lauwe zwrócił uwagę. W Paryżu Haussmann poprzecinał takie obszary wielkimi bulwarami, aby ułatwić translokację wojsk w czasie zamieszek. W Marsylii naziści zburzyli centrum mia­ sta, aby złamać opór społeczny. Podobne skutki mają obecne projekty „renowacji” śródmieść i deportacji mieszkańców na przedmieścia. 8

Tak zwane miasta ogrody budowane na przełomie xix i xx wie­ ku według zasad, które sformułował angielski urbanista Ebe­ nezer Howard, opierały się na założeniu, że lepsze warunki mieszkaniowe mogą zwiększyć produktywność robotników. Warunki takiego sposobu myślenia - bliskość natury, radość z pracy, ścisłe więzi rodzinne - nie odpowiadają już dzisiejszej rzeczywistości. Można powiedzieć, że miasta ogrody były ar­ chaiczne, zanim powstały. Wiejska idylla, o której marzył Ho­ ward, wyrodziła się w ponure osiedla sypialnie na przedmieś­ ciach - miejsca, do których wraca się tylko na noc, i od których ucieka się gdzie pieprz rośnie, gdy tylko dysponuje się czasem wolnym. Odizolowane bloki mieszkalne, porzucone wyspy po­ śród morza autostrad, zamieniają się w getta, a kontakt ich mieszkańców ze światem sprowadza się do kontrolowanych przez władzę środków komunikacji - prasy, radia i telewizji. 9

Funkcja mieszkaniowa staje się coraz mniej istotna, w mia­ rę jak poszerza się zakres ludzkiego działania, a nowy użytek z czasu wolnego przekształca życie jednostek. Osiadły tryb egzystencji wiązał się z pracą przemysłową - nastaniem no­ wej „epoki kamiennej” - zanik tego rodzaju pracy uwalnia od konieczności stałego pozostawiania w jednym, określonym miejscu. Stąd bierze się coraz większa potrzeba tymczasowych

444 część

iii

„mieszkań” - hoteli albo nawet namiotów czy przyczep kem­ pingowych. Stosunek sił pomiędzy przestrzenią mieszkalną a przestrzenią społeczną powinien się zmienić na rzecz prze­ strzeni społecznej, aby dostosować się do wymogów nowej, nomadycznej egzystencji. 10

Tym, co wyznaczy charakter przestrzeni społecznej, będzie sposób pożytkowania wyzwolonej energii. W każdym razie owa przestrzeń powinna współtworzyć dekorację dla gry, in­ wencji i dla tworzenia środowiska życia. Utylitarne normy obowiązujące w mieście funkcjonalistycznym ustąpią miejsca normom kreatywności. W przyszłości nie użyteczność, ale za­ bawa będzie określać sposób życia mieszkańców.

11 Wszystkie te punkty pozwalają zrozumieć fakt, iż bunt mło­ dzieży wyzwalającej się od archaicznych norm i uwarunkowań skupia się przede wszystkim na walce o odzyskanie przestrze­ ni społecznej - ulicy - i nawiązywaniu kontaktów niezbęd­ nych do gry. Przełożył Mateusz Kwaterko Nieuw urbanisme, „Provo” nr 9 (12 maja 1966), s. 2-6

Wzniosłe rozproszenie 445

Constant

DIALOG Z SAMYM SOBĄ NA TEMAT NEW BABYLON

o Twierdziłeś zawsze, że New Babylon nie da się zrealizo­ wać w obecnym społeczeństwie, dodając, że w istniejących warunkach społecznych twój projekt nie mógłby zresztą dzia­ łać. Mamy więc do czynienia z projektem utopijnym. Pracujesz nad nim jednak od ponad dwunastu lat, jakbyś się odwracał od problemów współczesnego człowieka, jakbyś przed nimi ucie­ kał. Moim zdaniem artysta, zamiast szukać schronienia w kul­ turze, którą sam tworzy z niczego na własny użytek, powinien poszukiwać artystycznego wyrazu dla kultury, do której należy. - Niestety dziś nie ma mowy o takiej alternatywie. Nie wi­ dzę bowiem kultury, z którą mógłbym się utożsamić, i właśnie dlatego wybrałem pracę nad New Babylon. Nie możemy wy­ bierać pomiędzy kulturą istniejącą a, dajmy na to, kulturą porewolucyjną, którą dopiero trzeba będzie wynaleźć. Prawdziwy wybór to całkowite porzucenie działalności twórczej albo przy­ gotowywanie kultury przyszłości, kultury upragnionej, choć dziś jeszcze niemożliwej do urzeczywistnienia. Oczywiście to drugie nie byłoby możliwe bez wiary w zwycięstwo rewolucji. ° Wydaje mi się, że to, co robią inni artyści, a więc prze­ chwytywanie sztuki, happeningi, okupacje muzeów, jest sku­ teczniejszą formą kontestowania obecnego społeczeństwu niż tworzenie obrazu przyszłego społeczeństwa. Nie mówiąc już o groźbie idealizacji, która się wiąże z taką praktyką. -Akcje, o których mówisz, nikogo nie szokują, co świad­ czy raczej o ich znikomej skuteczności. Społeczeństwu burżuazyjnemu zagraża duch twórczy, a nie jego porzucenie. Brak uczestnictwa może być postawą szlachetną, uczciwą, ale trud­ no jej przypisać jakąkolwiek skuteczność. Tym, czego najbar­ dziej potrzebujemy, żeby przekształcić świat - jest wyobraźnia.

446 część

iii

° Zdaję się dostrzegać pewną sprzeczność w twoich wy­ powiedziach. Z jednej strony odrzucasz wszelką współczes­ ną sztukę, z drugiej zaś mienisz się obrońcą postawy twór­ czej. W imię jakich zasad sztukę zastępujesz New Babylon? - Sztuka to tylko historyczna forma kreatywności, forma typowa dla tego, co nazywam społeczeństwem „utylitarystycznym”, a więc społeczeństwem, w którym niemal połowa ludzkości musi produkować, aby przeżyć. W społeczeństwie utylitarystycznym niewolnictwo mas pracujących stanowi wa­ runek względnej wolności twórcy. Jeśli uda się kiedyś obudzić i wyzwolić kreatywny potencjał mas, to, co nazywamy dziś „sztuką”, straci wszelkie znaczenie. o Możliwe, że w przyszłości dojdzie do pojawienia się praw­ dziwej kultury mas. W jaki sposób moglibyśmy jednak rozpo­ znać dziś kształt, jaki ona przyjmie? Czy nie obawiasz się, że New Babylon jest próbą narzucenia masom tego, co same po­ winny dopiero wynaleźć? -To pytanie zakłada, że gdy pojawi się kultura mas, przybierze ona jakąś stałą, niezmienną, wieczną formę, do czego usiłowały doprowadzić jej dawne i obecne represyjne karyka­ tury. Ale prawdziwe wydaje się twierdzenie dokładnie odwrot­ ne: kreatywność wyzwolonych mas będzie się przeciwstawiać wszelkim trwałym i ustalonym zachowaniom. Życie ludyczne -

a więc także życie w New Babylon - polega na ciągłej zmianie zachowań. Mój projekt zakłada jedynie stworzenie material­ nych warunków, które pozwoliłyby na swobodny rozwój ludycznych aktywności. Planifikacja, taka, jaką znamy dziś, okaże się archaizmem. Już dziś powinniśmy zacząć badać jej inne formy, które mogą pomóc rozwijać otoczenie (czy dekorację) wolności. o Jak mielibyśmy dziś poznać warunki, o których wspomi­ nasz? Oglądając twoje plany i makiety, można odnieść wraże­ nie, że mamy do czynienia z zarysem świata technokratycz­ nego, już sama jego skala budzi lęk. Czy człowiek przyszłości nie będzie, przeciwnie, potrzebował środowiska mniej sztucz­ nego, bardziej związanego z naturą?

Wzniosie rozproszenie 447

- Strach przed technologią jest reakcyjny. Wyzwolenie mas bez rozwoju technicznego to mrzonka. Bez automatyzacji pro­ dukcji potencjał kreatywny mas pozostanie zwykłym fraze­ sem. Dla New Babylon technologia to warunek sine qua non. Zresztą uważam, że przyroda nie będzie już mogła oferować zadowalającej dekoracji dla kulturowego rozkwitu nadcho­ dzącego świata. ° Jeśli jednak nie możemy wiedzieć ani jakie będą w przy­ szłości zachowania mas, ani jakie sztuczne otoczenie będzie tym zachowaniom sprzyjać, czemu w takim razie upierasz się przedstawiać obrazy czy ilustracje życia newbabylońskiego? - Mój projekt to przede wszystkim prowokacja. Miasta, takie jakie znamy, nigdy nie będą mogły stać się przestrzenią dla ludycznego życia mas. W okresie porewolucyjnym, żeby stwo­ rzyć taką przestrzeń, trzeba będzie odkryć nową zasadę urba­ nizacji, opartą na uspołecznieniu ziemi i środków produkcji. Główną wartością projektu New Babylon jest jego koncepcja urbanistyczna. ° New Babylon ma strukturę sieciową, podczas gdy ist­ niejące miasta są centralistyczne. Czy ta różnica ma rzeczy­ wiście takie fundamentalne znaczenie, gdy mówimy o życiu ludycznym? - Dzięki automatyzacji produkcji człowiek przestaje być producentem. A zatem nie jest już skazany na życie osiadłe. Może powrócić do życia nomadycznego, takiego jakie, istniało przed okresem neolitycznym. Uniezależniając się od przyrody, może dowolnie kształtować swoje otoczenie. Newbabylońska sieć przedstawia zarys jego podróży po ziemi. Na planach wy­ raźnie widać te zurbanizowane trasy i naturalny lub sztuczny krajobraz, który przecinają. o Nie można jednak spędzić całego życia na podróżowa­ niu wzdłuż takich szlaków! Wszyscy ludzie odczuwają potrze­ bę skupienia się na jakiejś działalności, na zachowaniu dóbr, nabytych lub samodzielnie wytworzonych. Nawet wspomnia­ ni nomadzi...

448 część

hi

- Jeśli ludzie zachowują jakieś dobra i zabierają je w podróż, czynią tak dlatego, że owe dobra są trudne do zdobycia lub za­ stąpienia innymi. Nie transportuje się tego, czego wszędzie jest pod dostatkiem. A więc pytanie brzmi: czy będzie moż­ na wytworzyć dostateczną ilość tych wszystkich dóbr, których człowiek mógłby potrzebować dla wygodnego życia wszędzie tam, dokąd zechce się udać? Czy jest rzeczą utopijną utrzymy­ wać, że warunki takiego dostatku są już obecne, że trzeba tyl­ ko zracjonalizować produkcję, co będzie oczywiście możliwe dopiero w gospodarce uspołecznionej? o Mój zasadniczy zarzut jest nieco innej natury. Każdy czło­ wiek odczuwa od czasu do czasu potrzebę samotności, odosob­ nienia, chce się kochać, odpoczywać, chorować w spokoju. Bycie wiecznie w drodze jest niemożliwe, a nawet nieznośne. Mówisz wciąż o masach, ale te masy składają się z bardzo róż­ nych jednostek, z osób o rozmaitych potrzebach. New Babylon nie daje możliwości takiego jednostkowego odosobnienia. - Tak naprawdę to dzisiejsze społeczeństwo zmusza nas do izolacji, skazuje nas na samotność z powodu braku komu­ nikacji. Tymczasem komunikacja to warunek wstępny wszel­ kiej autentycznej twórczości. Obecnie społeczna przestrzeń jednostek jest niezwykle ograniczona i pozbawiona związ­ ku z przestrzenią realną. W New Babylon te dwa ujęcia prze­ strzeni pokrywają się ze sobą dzięki przemieszczaniu się po­ pulacji. Dostrzegasz problem tam, gdzie ja widzę wyłącznie rozwiązanie problemu. Nie ulega wątpliwości, że miejsca słu­ żące jednostkowemu odosobnieniu są bardzo łatwe do reali­ zacji w New Babylon, jak zresztą w każdym innym systemie urbanistycznym. O Rozumiem jednak, że większa część miejskiej przestrze­ ni New Babylon będzie przeznaczona do użytku publicznego, zbiorowego. Jak wygląda jednak relacja między tą przestrze­ nią a kulturą mas? Czy te wszystkie efemeryczne kontakty między jednostkami będą raczej hamować niźli stymulować kreatywność?

Wzniosłe rozproszenie 449

- W aktualnym systemie każda jednostka znajduje się w sta­ nie permanentnej rywalizacji z wszystkim innymi. Prowadzi to do znacznego osłabienia mocy twórczej. W zbiorowości dynamicznej, przeciwnie, zespolenie wszystkich sił kreatyw­ nych będzie dla jednostki niewyczerpalnym źródłem inspiracji. Prawdopodobnie zaniknie twórczość indywidualna, ale aktyw­ ność, która ją zastąpi, będzie o wiele bogatsza i zróżnicowana. To proces znacznie przekraczający możliwości samotnej jed­ nostki, dzięki niemu ludzie będą mogli się wznieść na poziom o wiele wyższy od tego, który mogliby osiągnąć samodzielnie. ° Czy jednak to zjawisko nie mogłoby wystąpić w zupeł­ nie innym, już istniejącym, otoczeniu? Mam na myśli choć­ by niektóre happeningi. - To zły przykład, happening nie działa i to właśnie z powo­ du braku komunikacji społecznej. Happeningi, wbrew inten­ cjom artystów, pozostają nędznymi spektaklami dla biernych widzów. Architektura miejska to wyraz i obraz struktury spo­ łecznej, nie można więc jej zmienić, nie zmieniwszy uprzed­ nio samego społeczeństwa. Moje projekty to coś więcej niż zwykłe konstrukcje architektoniczne. To budowa fundamen­ tów większej wolności, większej elastyczności rozmaitych śro­ dowisk, które się stale zawiązują i rozwiązują. Prawdziwymi budowniczymi New Babylon będą sami newbabylończycy. Przełożył Mateusz Kwaterko Autodialogue a propos de New Babylon. Autodialogue on New Babylon, „Opus Intemational" nr 27 (wrzesień 1971), s. 29-31,79-80

450 część 111

Guy Debord O DZIKIEJ ARCHITEKTURZE

Wiadomo, że na początku sytuacjoniści chcieli przynajmniej budować miasta, kształtować otoczenie, które najlepiej odpo­ wiadałoby nieograniczonemu rozkwitowi nowych namiętno­ ści. Oczywiście, okazało się, że to niezbyt łatwe zadanie, tak iż w rezultacie byliśmy zmuszeni zrobić o wiele więcej. W trak­ cie tej długiej drogi trzeba było porzucić kilka cząstkowych projektów, a liczne spośród naszych fantastycznych zdolno­ ści nie znalazły zastosowania, jak to się zresztą dzieje - o ileż bardziej kompletnie i smutniej - w przypadku setek milionów współczesnych nam ludzi. Na wzgórzu liguryjskiego wybrzeża Asger Jorn dokonał przeróbek w kilku starych domach i założył łączący je ogród. Czy można sobie wyobrazić bardziej sielankowy komentarz? Staliśmy się ponoć sławni. Ale epoka, która nie rozpozna­ ła jeszcze wszystkich środków, jakimi dysponuje, wciąż da­ leka jest od rozpoznania naszych dokonań. Asger Jorn uczy­ nił tak dużo, w tak licznych obszarach, że większość osób nie wie, iż był przede wszystkim sytuacjonistą, wiecznym herety­ kiem ugrupowania, które nie dopuszczało żadnej ortodoksji. Nikt nie przyczynił się w tak znacznej mierze jak on do naro­ dzin tej przygody: w całej Europie znajdował ludzi, przynosił niezliczone pomysły, a także, pośród beztroskiej nędzy, jak­ że często znajdował sposoby spłacania najpilniejszych z dłu­ gów, jakie zaciągaliśmy w drukarniach. W ciągu piętnastu lat, które minęły od czasu naszego spotkania w Cosio D’Arroscia, świat zaczął się na dobre zmieniać, lata te nie zmieniły jed­ nak naszych zamiarów. Jorn to jedna z tych osób, których sukces nie zmienia. To oni przekuwają sukces w nowe wyzwania. W przeciwieństwie do tych, którzy dawali upust swemu karierowiczostwu, bez

Wzniosie rozproszenie 451

Od lewej: Guy Debord, Michèle Bernstein, Asger Jorn (Paryż 1962). Źródło: Gérard Berréby, Raoul Vaneigem, Rien n'est fini, tout commence, Paris 2014, s. 124

końca powielając jakiś leciwy artystyczny gag, a także w prze­ ciwieństwie do tych, którzy, w czasach nam bliższych, aby do­ wieść swej wydumanej wybitności, obnoszą się ze swą abso­ lutną i absolutnie nieużywaną rewolucyjnością, Asger Jorn wykorzystywał każdą nadarzającą się sposobność, żeby dzia­ łać, nawet w najskromniejszej skali, na wszystkich dostęp­ nych mu obszarach. Był jednym z pionierów nowoczesnej kry­ tyki ostatniej formy represyjnej architektury, rozlewającej się obecnie niczym ropa w „lodowatej wodzie egoistycznego wy­ rachowania”, architektury, której rzecznicy i osiągnięcia pod­ legają dziś wszędzie osądowi na podstawie bogatego materia­ łu dowodowego. W tej włoskiej siedzibie Jorn, po raz kolejny zakasawszy rę­ kawy, pokazał, w tej samej konkretnej kwestii ludzkiego opa­ nowania przestrzeni, w jaki sposób każdy mógłby przystąpić

452 część tli

wokół siebie do rekonstrukcji Ziemi, która wielce tego potrze­ buje. Malunki, rzeźby, różnorodne schody pomiędzy deniwe­ lacjami terenu, drzewa, elementy dodane, cysterna, winnica, najróżniejsze ruiny, zawsze mile widziane, wszystko to rozrzu­ cone w najdoskonalszym nieładzie, współtworzą jeden z naj­ bardziej złożonych i w gruncie rzeczy najspójniejszych krajo­ brazów, jakie można sobie wyobrazić na małej cząstce hektara. Wszystko tu bez trudu znajduje swoje miejsce. Dla tych, którzy pamiętają o stosunkach łączących sytuacjonistów z architekturą, stosunkach namiętnych, pełnych konfliktu i które siłą rzeczy pozostały dość odległe, to wszyst­ ko musi się jawić jako coś na kształt odwróconych Pompejów: zarys miasta, które nie zostało wybudowane. Współpraca Umberta Gambetty na wszystkich etapach tego dzieła być może nie oznacza jeszcze narodzin tej zbio­ rowej gry, która, zdaniem Jorna, mogłaby przezwyciężyć od­ dzielenie kultury i życia codziennego, ale w każdym razie za­ wiera jej podstawowe elementy. Listonosz Cheval, w większym stopniu artysta, stworzył samodzielnie monumentalną architekturę; król Bawarii dys­ ponował zaś bardziej imponującymi środkami. Jom naszkico­ wał, pomiędzy wieloma innymi rzeczami, niejako mimocho­ dem, tę swoistą osadę, ograniczoną niestety do powierzchni tak niewielkiego „terenu prywatnego”. Świadczy ona o tym, co można stworzyć, jak powiedział inny z założycieli ruchu sytuacjonistycznego, Ivan Chtcheglov, „mając odrobinę cza­ su, szczęścia, zdrowia, gotówki, pomysłów (a także) odpo­ wiedniego humoru...”. Odpowiedniego humoru w każdym razie z pewnością nie brakowało w sytuacjonistycznym skandalu, który znalazł się w samym sercu tylu zerwań i aktów przemocy, niestworzo­ nych roszczeń i niemożliwych do odparcia strategii. Ci, któ­ rzy gustują w jałowych rozważaniach o tym, jak inaczej mogła­ by się potoczyć historia („dla ludzkości byłoby lepiej, gdyby ci ludzie nigdy się nie narodzili”), jeszcze długo będą roztrząsać

Wzniosłe rozproszenie 453

zabawny problem: czy nie dałoby się udobruchać sytuacjonistów, gdzieś około i960 roku, za pomocą jakiegoś trzeźwego reformistycznego skaptowania, pozwalając im na przykład na wybudowanie dwóch lub trzech miast, zamiast doprowa­ dzać ich do ostateczności i zmuszać do wydania na świat naj­ groźniejszego wywrotowego spisku w dziejach? Inni odparli­ by jednak niewątpliwie, że niczego by to nie zmieniło, idąc na takie drobne ustępstwa, podsyciłoby się jedynie ich pretensje i żądania, a więc osiągnięto by taki sam efekt, być może na­ wet szybciej. Przełożył Mateusz Kwaterko De l’architecture sauvage (tekst z września 1972 roku [pierwodruk: posłowie w wydanej pośmiertnie książce Asgera Jorna Lejardin d’Albisola (Ezio Gribaudo [red.], Torino 1974)]), tłum, według: Guy Debord, Œuvres, Jean-Louis Rançon, Alice Debord (red.), Paris 2006, s. 1193-1195

454 część 111

Guy Debord PANEGIRYK (FRAGMENT)

Tak więc dość dobrze poznałem świat; jego historię i geografię; pejzaże i tych, którzy je zaludniali; rozmaite obyczaje, a wśród nich „czym jest suwerenność, jakie mogą występować jej ro­ dzaje, w jaki sposób się ją utrzymuje, i z jakich przyczyn się ją traci”. Nie nęciły mnie dalekie podróże, natomiast zawsze rozpa­ trywałem zjawiska z należytą głębią, poświęcając im tyle mie­ sięcy czy lat, na ile w moim mniemaniu zasługiwały. Przez większość czasu mieszkałem w Paryżu, a ściślej rzecz ujmując w obrębie trójkąta wyznaczonego skrzyżowaniem rue Saint-Jacąues i rue Royer-Collard; rue Saint-Martin i rue Greneta; rue du Bac i rue de Commaille. Dnie i noce spędzałem istot­ nie wewnątrz tej niewielkiej przestrzeni, a także w wąskim granicznym pasie, który ją bezpośrednio przedłużał: prze­ ważnie po jej wschodniej stronie, rzadziej po stronie północ­ no-zachodniej. Nie opuszczałbym tej strefy, która doskonale odpowiada­ ła mym upodobaniom, gdyby nie zmusiły mnie do tego kilka­ krotnie wymogi historii. W młodości były to bardzo krótkie okresy, gdy musiałem wyjeżdżać za granicę, by nieść kaga­ nek zamętu; później znacznie się one wydłużyły, jako że mia­ sto spustoszono i zdławiono w nim dawny sposób życia. Na­ stąpiło to po 1970 roku. Wydaje mi się, że owo miasto zniszczono nieco wcześ­ niej niż inne, ponieważ jego stale nawracające rewolucje zbyt długo niepokoiły i szokowały świat, a także z tego powodu, że kończyły się one, niestety, zawsze porażką. Tak więc osta­ tecznie ukarano nas zagładą tak całkowitą, jak ta zapowiedzia­ na niegdyś w manifeście brunszwickim czy przemówienieu

Wzniosie rozproszenie 455

Guy Debord (z prawej) nad Sekwaną (Paryż 1959). Źródło: Guy Debord. 34 fiches, Vincent Kaufmann (red.), Paris 2003, © Collection Alice Debord

żyrondysty Isnarda: pod gruzem zasypano wszystkie te nie­ bezpieczne wspomnienia oraz wielkie imię Paryża (Obrzyd­ liwy Isnard, przewodząc Konwentowi Narodowemu w maju 1793 roku, ośmielił się obwieścić, nieco przedwcześnie: „Je­ śli zatem, powtarzam, owe wciąż odradzające się powstania miałyby zagrozić przedstawicielom narodu, oświadczam wam, w imieniu całej Francji: Paryż zostanie unicestwiony, tak iż szu­ kać się będzie nad brzegami Sekwany, czy owo miasto kiedy­ kolwiek istniało”). Kto spojrzy na brzegi Sekwany, ten pojmie nasz smutek: nie widać tam już nic, prócz spieszących kolumn zmotoryzo­ wanych niewolników. Historyk Guicciardini, który był świad­ kiem kresu florenckich swobód, zapisał w swoim Memento: „Wszystkie miasta, wszystkie księstwa, wszystkie królestwa są śmiertelne; każda rzecz, z natury swej lub pod wpływem zewnętrznych czynników, osiąga w końcu kres i jest skaza­ na na śmierć, tak iż obywatel doświadczający zagłady swej

456 część

hi

ojczyzny powinien ubolewać nie tyle nad jej nieszczęściem, ile nad własnym brakiem fortuny. Z jego państwem stało się to, co stać się musiało, prawdziwym nieszczęściem jest to, że urodził się w epoce, w której do owej tragedii doszło”. Można by niemal uwierzyć, pomimo niezliczonych daw­ niejszych świadectw historycznych i artystycznych, że tylko ja kochałem Paryż, początkowo bowiem, a więc w odrażają­ cych „latach siedemdziesiątych”, jedynie ja zareagowałem w tej kwestii. Po czasie dowiedziałem się jednak, że Louis Chevalier, stary historyk tego miasta, opublikował wówczas L’assasinat de Paris (Mord na Paryżu), książkę, która przeszła niemal bez echa. Tak więc w grodzie tym znalazło się wów­ czas przynajmniej dwóch sprawiedliwych. Nie chciałem dłu­ żej patrzeć na tę hańbę Paryża. Ujmując rzecz nieco szerzej, nie należy przywiązywać większej wagi do opinii tych, którzy coś potępiają, jeśli nie robią wszystkiego, co w ich mocy, aby zniszczyć przedmiot swych potępień, a w każdym razie, aby okazać się na tyle obcym względem niego, na ile pozwalają na to istniejące warunki. Chateaubriand podkreślał, w gruncie rzeczy trafnie: „wśród współczesnych francuskich autorów jestem jedynym, którego życie przypomina jego dzieła”. Ja, w każdym razie, z pewnością żyłem tak, jak twierdziłem, że żyć należy, co było może jeszcze dziwniejsze wśród moich współczesnych, jako że niemal wszyscy zdawali się wierzyć, iż wystarczy żyć zgod­ nie z instrukcjami tych, którzy dysponują obecną produkcją ekonomiczną i potęgą komunikacji, w jaką się ona uzbroiła. Mieszkałem we Włoszech i w Hiszpanii, przede wszystkim zaś we Florencji i w Sewili - Babilonie, jak mówiono w Zło­ tym Wieku - lecz również w innych miastach, wówczas jeszcze żywych, a nawet na wsi. W ten sposób zyskałem jeszcze kilka przyjemnych lat. Później, gdy fala spustoszeń, zanieczysz­ czeń i fałszerstw zalała całą powierzchnię świata, wdzierając się tak daleko w głąb, mogłem powrócić do ruin, które pozo­ stały z Paryża, jako że wówczas gdzie indziej nie zachowało

Wznios/e rozproszenie 457

się już nic lepszego. W zjednoczonym świecie uchodźstwo jest niemożliwe. Cóż zatem robiłem w owym czasie? Nie zamierzałem uni­ kać pewnych niebezpiecznych spotkań; w przypadku niektó­ rych z nich niewykluczone nawet, że wychodziłem im na prze­ ciw z zimną krwią. We Włoszech nie byłem z pewnością mile widziany przez wszystkich; na szczęście jednak dane mi było poznać sfacciate donne fiorentine1, gdy żyłem we Florencji, w dzielnicy Oltrar­ no. Mieszkała tam wówczas ta młodziutka, jakże urocza florentynka. Wieczorami, przekraczała rzekę, idąc do San Fredia­ no. Zakochałem się w niej natychmiast, być może zauroczony jej pięknym, gorzkim uśmiechem. Przemówiłem do niej bez ogródek: „Nie zachowuj milczenia, bo gościem jestem u cie­ bie, wędrowcem. Daj mi zaznać radości, zanim odejdę i mnie nie będzie”. W tym samym czasie Włochy po raz kolejny zmie­ rzały do zguby; trzeba było się oddalić na odpowiednią odle­ głość od więzień, w których pozostali ci, co za długo święto­ wali na florenckich zabawach. Młody Alfred de Musset zwrócił na siebie niegdyś uwa­ gę nieprzemyślanym pytaniem: „Czy widzieliście w Barcelo­ nie Andaluzyjki pierś miedzianą?”. Ależ tak! - przyznać mogę od 1980 roku. Brałem udział w szaleństwach Hiszpanii, a ta była może największą z nich. Ale to w innym kraju objawiła się owa nieodparta księżniczka, ze swą dziką urodą i głosem. Mira como vengo yo - trafnie oznajmiała piosenka, którą za­ śpiewała. Tego dnia nie słuchaliśmy już więcej. Długo kocha­ łem tę Andaluzyjkę. Jak długo? „Proporcjonalnie do naszego nikłego i kruchego trwania”1 2, jak mówi Pascal. Mieszkałem nawet w niedostępnym domu otoczonym la­ sem, w niezwykle surowym regionie sfałdowanych gór, w sercu

1 2

Wyrażenie z 23 pieśni (w. 101) Czyśćca Dantego. Blaise Pascal, Myśli, układ Jacques Chevalier, tłum. Tadeusz Żeleński (Boy), Warszawa 1983, myśl 152 (149 w wydaniach Brunschvicga), s. 75.

458 część 111

Świat plonie, Guy Debord żyje. Napis na murze w Neapolu (grudzień 1994). Źródło: Guy Debord. 34 fiches, Vincent Kaufmann (red.), Paris 2003, ■ê Collection Alice Debord

opustoszałej Owernii. Spędziłem tam kilka zim. Śnieg padał ca­ łymi dniami. Wiatr zbijał go w zaspy. Barierki osłaniały przed nim drogi. Mimo zewnętrznych murów piętrzył się na podwó­ rzu. Kilka polan płonęło w kominku. Dom zdawał się wychodzić bezpośrednio na Drogę Mlecz­ ną. Nocą najbliższe gwiazdy jarzyły się jaskrawym blaskiem, by po chwili gasnąć przesłonięte delikatną mgiełką. Tak samo jak nasze rozmowy i święta, nasze spotkania i uporczywe na­ miętności. Była to kraina burz. Zbliżały się bezgłośnie, zapowiedzia­ ne jedynie podmuchem wiatru pełgającym wśród traw lub nagłymi rozbłyskami na horyzoncie; raptem rozpętywały się pioruny i błyskawice, by ostrzeliwać nas długo i ze wszyst­ kich stron, jakbyśmy tkwili w oblężonej twierdzy. Pewnego razu, nocą, piorun trafił tuż obok mnie: nie można dokład­ nie stwierdzić, gdzie uderzył, cały krajobraz rozbłyska, przez

Wzniosłe rozproszenie 459

krótką zdumiewającą chwilę. Nic w całej sztuce nie wywarło na mnie takiego wrażenia bezpowrotnego błysku, może z wy­ jątkiem prozy Lautreamonta w jego programowym wykładzie, który nazwał Poezjami. Ale nic innego, ani biała kartka Mallarmego, ani biały kwadrat na białym tle Malewicza, ani na­ wet ostatnie obrazy Goi, na których czerń wszystko pochłania, niczym Saturn pożerający własne dzieci. Gwałtowne wiatry, które mogły w każdej chwili uderzyć z trzech kierunków, potrząsały drzewami. Te z północnych wrzosowisk, bardziej rozproszone, zginały się i drżały, niczym zaskoczone statki, przycumowane na otwartej redzie. Drzewa strzegące pagórka przed domem, rosnące gęsto, wspierały się w swym oporze, pierwszy szereg załamywał wciąż ponawiane uderzenia zachodniego wiatru. Nieco dalej, na półkolistych wzgórzach, drzewa ustawione w czworobokach przywodziły na myśl wojska w szyku szachownicowym z osiemnastowiecz­ nych batalistycznych obrazów. Natarcia, przeważnie jałowe, dokonywały niekiedy wyłomu, obalając jakiś szereg. Gęste chmury pospiesznie przemierzały niebo. Uciekały w popło­ chu ścigane przez inne chmury, podmuch wiatru mógł je rów­ nie szybko przywołać z powrotem. Były tam też, w spokojne poranki, wszystkie ptaki świtu, doskonała świeżość powietrza, i ten jaskrawy odcień ziele­ ni, który kładł się na drzewa, w drżącym świetle wschodzą­ cego słońca. Tygodnie mijały niezauważenie. Pewnego dnia powietrze świtu niosło zapowiedź jesieni. Innego razu niezwykle łagod­ ny smak powietrza, wyczuwalny na ustach, ujawniał się ni­ czym pospieszna i zawsze dotrzymywana obietnica, „tchnie­ nie wiosny”. W przypadku kogoś, kto był człowiekiem ulic i miast tak zdecydowanie i stale jak ja - można zauważyć, na tym przy­ kładzie, że moje upodobania nie wypaczają zanadto mych sądów - warto podkreślić, że uroki i harmonia tych kilku se­ zonów wzniosłej izolacji nie uszły mej uwadze. Była to miła,

460 część

iii

nastrojowa samotność. W rzeczywistości nie byłem jednak sam: byłem z Alicją. W środku zimy 1988 roku, nocą, na skwerze Missions Étrangères, sowa uporczywie wznawiała swoje pohukiwania, zmylona być może zaburzeniami klimatu. W niezwykłej se­ rii tych spotkań z sową Minerwy, w jej wyrazie zaskoczenia i oburzenia, nie dopatrywałbym się aluzji do nieostrożności czy rozmaitych błądzeń mojego życia. Nigdy nie rozumiałem, w czym mogłaby ono być inne, ani też w jaki sposób miałbym je usprawiedliwiać. Przełożył Mateusz Kwaterko Rozdział 4 Panégyrique, 1.1, Paris 1989, tłum, według: Guy Debord, Œuvres, Jean-Louis Rançon, Alice Debord (red.), Paris 2006, s. 1671-1676

Paweł Krzaczkowski

TEZY O SYTUACJONISTACH, ARCHITEKTURZE I MAŁEJ KONSUMPCJI Jeżeli tylko rzeczy mają prawidłowy bieg, od pudła zaczynamy i na pudle kończymy. [...] Pancerne, żelazobetonowe pudła bankierów i pudła bunkrów. Pudła do pracy i walki. Jan Gerhard, Sarabanda1

WPROWADZENIE

Rozważając sposób, w jaki sytuacjoniści konfrontują się z ar­ chitekturą, należałoby zwrócić uwagę przynajmniej na trzy wątki. Najszerszy dotyczy powiązania architektury z fascynu­ jącym życiem. Walka, jaką podjęli sytuacjoniści, nie określała się bowiem wyłącznie wobec środków produkcji i zmiany po­ rządku własnościowego, a jej stawkę przedstawiali zgoła ina­ czej, niż to miała w zwyczaju biurokratyczna lewica. Postulat dotyczy chleba, igrzysk i czasu wolnego, a nie chleba i pra­ cy. Jak pisali: „Należy bezustannie powtarzać wyzyskiwanym pracownikom, że stawką jest ich niepowtarzalne życie [...]”1 2. Drugi wątek dotyczy architektury i rewolucji społecznej oraz tego, czy architektura może sprzyjać rewolucji i czy może być działalnością rewolucyjną. Trzeci wątek odnosi się do związ­ ków architektury z polityką w momencie narodzin demokra­ tycznego dyskursu (w jaki sposób architektura próbowała roz­ wiązywać problem wyzysku i wykluczenia mas społecznych).

1 2

Jan Gerhard, Sarabanda, Warszawa 1970, s. 68-69. Michele-I[vich] Bernstein et al., Minimum życiowe, s. 46 niniejszej antologii.

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji 463

SZCZĘŚCIE

Podstawowym rynkiem zbytu towaru stało się szczęście, któ­ re towar musiał wynaleźć, by wytyczyć sobie drogę. Docelo­ wo dociera wszędzie i obejmuje wszystko. Jak ujął to Andy Warhol: „Najbogatsi konsumenci kupują zasadniczo te same rzeczy co najbiedniejsi. Możesz oglądać telewizję i zobaczyć coca-colę i wiesz, że prezydent pije colę, Liz Taylor pije colę i pomyśl, że ty też możesz pić colę”. W ten sposób forma towarowa zostaje określona jako emancypacyjnie egalitarna. Pozostając wyłącznie w obrazie reklamy, konsument staje się udziałowcem pozycji central­ nej. Tam dokonuje się ciągłe parafrazowanie, w którym uabstrakcyjnione ja zostaje uchwycone jako „błogosławieństwo rotacji” z wymiennym „bohaterem”. Dwa wieki wcześniej ironiczna nadzieja Wolterowskiej maksymy niosła ironicz­ ne pocieszenie poprzez ironiczną równość w powszechności śmierci i czynności dyskretnych (jesteśmy równi w tym, że trawimy i umieramy, chłop i król). Zarazem wskazywała na konieczność, z którą trudno polemizować, bo równie dobrze można by handlować grawitacją. W tym sensie u Warhola dokonuje się syntaktyczne pod­ łożenie, czyniące konsumpcję koniecznością, z którą nie tyle się dyskutuje, ile uchwytuje w niej społeczną doskonałość. Nie chodzi o proste stwierdzenie, że w społeczeństwie konsump­ cyjnym wszyscy staliśmy się konsumentami, ale że demokra­ tyczna wolność polega na konieczności ujednoznacznienia wskutek braku wyboru, a wolność i równość polegają na zdol­ ności do ulegania reklamie. Dotyczy to w równym stopniu ar­ chitektury, choć z tym zastrzeżeniem, że ograniczamy się do wieku xx, kiedy architektura jako towar staje się na Zacho­ dzie formą powszechnej możliwości. Na poziomie agitacyjnym pochodzenie klasowe nie ma znaczenia i nie wyklucza, pozostając demokratycznie wszę­ dzie z obietnicą szczęścia. Każdy ma w tym sensie prawo do

464 Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

pragnienia, a tym bardziej prawo do ulegania agitacji pragnie­ nia. Albo też każdy powinien ulegać agitacji pragnienia, nawet jeśli nie każdy nabędzie mieszkanie. Fantazmatycznie będą to zbiory wspólne. Realnie rozdzielne. Fantazmatycznie mówi­ my o szczęściu indywiduum. Realnie o akumulacji kapitału. ARCHITEKTURA SZCZĘŚCIA

Prawdopodobnie po raz pierwszy architektura dotarła do mas z obietnicą szczęścia jako barokowa architektura sakralna. Dekoratywność miała tu polityczne założenia, pełniła funkcje re­ toryczne i agitacyjne. W xix wieku obietnica architektury do­ ciera do szerszych grup społecznych jako do konsumentów, a nie do wiernych. Do mieszczaństwa i posiadaczy majątków. Dopiero w xx wieku masy stają się odbiorcami reklamy archi­ tektonicznej jako dobra konsumpcyjnego nabywanego na wy­ łączność. Mechanizm, który to napędza, w coraz mniejszym stopniu opiera się na kapitale publicznym, czyli programach tanich mieszkań komunalnych - przechodzi do obiegu prywat­ nego i bankowego. Wraz z mieszkaniem pojawia się powszech­ ność wysokokapitałowego kredytu, jednego z podstawowych mechanizmów regulowania społecznego. Tak oto architektura jako dobro konsumpcyjne okazuje się bronią w negocjacjach klas społecznych - władzą, która nie przejawia się w porząd­ kach symbolicznych dających do zrozumienia, kto jest panem, ale w uwiązaniu oddzielonych jednostek w rozdrobnionej re­ lacji produkt-konsument. W ten sposób powstaje współczes­ na rodzina, jako komórka powszechnego oddzielenia i aliena­ cji. Zarazem nadzieja wyższego standardu życia, płaconego za cenę zrzeczenia się roszczenia do wolności. Jak tutaj: Wizyta u pewnej neapolitańskiej rodziny. [...] Mieszkanie jest nowoczesne: łazienka z kafelkami, elektryczna ku­ chenka, pięć pokojów, centralne ogrzewanie. Wszyscy już pracują, pięć osób w przeciągu piętnastu lat będzie mogło

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji 465

spłacić te wspaniałości, pałac kręcący się nie tyle na kurzej nóżce, co na stopie procentowej. Mają telewizor, pralkę elektryczną, magnetofon3.

Dlatego muszą się kochać. LINIE PROSTE

Le Corbusier powiedział kiedyś, że człowiek idzie prosto, po­ nieważ zna swój cel. Między innymi tak tłumaczył przewagę planu ortogonalnego nad planem „organicznym” w komuni­ kacji ulicznej. Zarówno pieszej, jak i mechanicznej. Kolejne założenie mogłoby brzmieć: dotrzeć prędzej, to dotrzeć lepiej, a zasadą miasta jest prędkość, która wyznacza krąg cyrkulacji. Dlatego też sieć prostych ulic jest cywilizacyjnie i obiektyw­ nie lepsza. W ten sposób funkcjonalistyczne miasto rozstrzy­ ga o funkcjonalistycznym życiu, określanym teleologicznie, w czymś zewnętrznym. „Droga nie ma tu bowiem znaczenia”. Liczy się punkt jako miejsce celu i kraniec linii, którą przecho­ dzi się tym lepiej, im szybciej. WARUNKI

Jedno z istotniejszych założeń warunkujących taki pogląd to przekonanie, że życie nie odbywa się w sobie, ale w „obiek­ tywnym” czasie, regulowanym wahadłem Newtona, oraz w „obiektywnej przestrzeni”, nad którą można zapanować „naukowo”. Poglądowi temu towarzyszy idea, że czas i prze­ strzeń są zbiorem jednakowych jednostek. Doświadczenie od­ mierzania przejmuje tym samym panowanie nad płynnym cza­ sem i płynną przestrzenią doświadczenia. Dla życia oznacza to, że nie może się odbywać wewnątrz, ale tylko na zewnątrz.

3

Sandor Marai, Dziennik (fragmenty), tłum. Teresa Worowska, Warszawa 2004, s. 326.

466 Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

Jak napisał kiedyś Büchner: „kukiełki [...], zmuszone przez nie­ znane siły, by tańczyć na sznurkach”. O ile romantyzm mógł jeszcze czynić siłę tajemniczą, jak robi to zagrożony podmiot przenoszący swój lęk z realnych stosunków społecznych, które go konstytuują, na fantazma­ tycznego, tajemniczego innego, o tyle myśl Marksowska bar­ dzo wyraźnie nazwała te siły i opisała sposób, w jaki stają się demiurgiczne. MASA

Od czasów rewolucji francuskiej można zauważyć próby prze­ kształcenia architektury, by włączała masy do swojego dyskur­ su jako adresatów traktowanych podmiotowo. U Boulleego można dostrzec próby stanowienia nowego rodzaju monumen­ talności, która miałaby odpowiadać republikańskiemu i egali­ tarnemu porządkowi władzy jako architektury dla wszystkich stanów. Proponowane przez niego obiekty publiczne (koloseum, biblioteka czy bazylika) wyrażały poprzez skalę pragnie­ nie włączania mas jako równych. Postępujący już w tym czasie proces przekształcania miast w ośrodki produkcji przemysło­ wej stawia przed architekturą dodatkowe wyzwania. Nie moż­ na bowiem nie zauważać istnienia mas proletariackich, które w XIX stuleciu zdominowały przemysłowy krajobraz reformu­ jącego się miasta. Pytanie zatem brzmi, jak środki architekto­ niczne mogą wpływać na życie mas i w jaki sposób można za­ rządzać masami poprzez architekturę. NEW LEMARK

Kiedy w 1816 roku w manifeście A New View of Society Ro­ bert Owen zanotował, że mniej więcej trzy czwarte populacji Wielkiej Brytanii i Irlandii stanowi klasa pracująca oraz bie­ dota, czyli w przybliżeniu piętnaście milionów osób, od kilku­ nastu lat był właścicielem fabryki oraz osady robotniczej New

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji 467

Lemark, gdzie na niedużym terenie, w malowniczym otocze­ niu zgromadzono około dwóch tysięcy robotników. Manifest, który wynika po części z doświadczeń Owena w zarządzaniu fabryką, jest jeszcze daleki od socjalizmu. Propozycje Owena nie zmieniają relacji posiadacz-pracownik, co nawyżej jej mo­ menty. Projekt reformy zawiera się w koncepcji paidei, zmia­ ny poprzez wprowadzenie nowego modelu wychowania, po­ nieważ świadomością społeczną od niepamiętnych czasów kieruje błędny mechanizm, pomijający fundamentalny fakt, że „charakter człowieka jest formowany za niego”. Zmienić społeczeństwo, zmienić klasę pracującą i biedotę, to zapano­ wać nad procesem wychowania dzieci, żeby odciąć je od złe­ go wpływu rodziców. W New Lemark, która była osadą robotniczą, a nie tylko fabryką, powstaje w związku z powyższym szkoła elementar­ na. Przewidziano też przestrzenie przeznaczone do rekreacji i zabawy dla dzieci, pełniące funkcję nagrody za dobre sprawo­ wanie, oraz budowę osiedla dla emerytów, ze ścieżkami spa­ cerowymi, zielenią, czystym powietrzem. Projekt Owena jest zatem projektem pedagogicznym i reformistycznym, wprowa­ dzającym na małą skalę postulaty „miasta higienicznego”, któ­ re będą napędzać dyskurs urbanistyczny końca xix wieku. Za­ kłada poprawienie sytuacji klasy pracującej poprzez częściowe zrzeczenie się przez kapitał prawa do urzeczowienia pracow­ ników. Nie rezygnuje przy tym z idei dochodowości przedsię­ biorstwa. Podkreśla raczej, że wypoczęty pracownik pracuje lepiej. Architektura spotyka się tutaj punktowo z losem mas jako patriarchalne kształtowanie nowego robotnika. Realna poprawa, ale też pudrowanie urzeczowienia. KOMIN

Nie mniej wymowna jako wyraz prawdy historycznej jest książ­ ka Roberta Rawlinsona z 1858 roku Designs for Factory, Furnaceand other Tali ChimneysShafts. Rawlinson powołuje się na

468 Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

powszechne niezadowolenie z estetyki kominów fabrycznych, które zdominowały wertykalnie brytyjskie miasta. We wstępie możemy przeczytać, że określenie „obrzydliwy jak kominy fa­ bryczne” było wówczas przysłowiowe i że „stawianych teraz ko­ minów nie można uznać za wyjątkowo piękne”, a „bycie brzyd­ kim jest czymś złym”. Ponieważ proletariat, który warunkuje u podstawy istnienie kominów fabrycznych, dlatego że warun­ kuje dochodowość ich powstawania, jest biedny i wyczerpany, a przez to brzydki, nie może cieszyć oka. Dla Rawlinsona fabryka to idylla w pięknym krajobrazie, którym uwolnione od koniecz­ ności oko mieszczańskie mogłoby sie rozkoszować. Piękno jest bowiem bronią klasy niepracującej w walce o nieświadomość realnego i dlatego produkcję należy uwznioślić poprzez archi­ tektoniczną ornamentację. Jest bowiem „wielkie piękno w wer­ tykalnej linii”. Tym samym koncepcje Owena i Roberta Rowlinsona łączy jedna idea. Problem alienacji można rozwiązać dzięki ornamentowaniu życia i pracy. BULWAR

To ukrycie było też motorem planów Hausmanna przebudo­ wy Paryża, kiedy poszerzano ulice, by utrudnić budowanie ba­ rykad i tworzenie punktów rewolucyjnego oporu, a zarazem uprzywilejować cyrkulację. Urbanistyka staje się narzędziem zarządzania kryzysem, metajęzykiem, obejmującym skon­ fliktowane narracje, zarazem niewidzialną przemocą, która uprzywilejowuje określoną grupę w strukturze miejskiej, two­ rząc przy tym niewidzialne wykluczenie. Na tym tle wykształca się narracja urbanistyczna kładąca nacisk na samorozwiązanie się konfliktu społecznego poprzez jego przestrzenną organi­ zację na mocy środków architektonicznych. Dla tych, którzy dostrzegają historyczność stosunków społecznych, ważne jest przeświadczenie, że dziejowy rozwój jest związany z mias­ tem, a więc przekształcenie miasta będzie przekształceniem dziejów. W przypadku Hausmanna chodzi o triumf burżuazji.

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji 469

KRÓL

Jednym z wczesnych projektów radykalnego przekształcenia społecznego poprzez projektowanie miejskie była koncepcja amerykańskiego wynalazcy Kinga Gilletta, który zapisał się w powszechnej świadomości jako wynalazca bezpiecznej ma­ szynki do golenia. W1894 roku, niedługo przed opatentowa­ niem swojego wynalazku, wydał książkę The Humań Drift. Za­ rysował w niej wizję nowego świata bez konfliktu - ludzkość cieszy się życiem, oddając się nauce i twórczości. Jako punkt wyjścia przyjmuje tezę, że podstawowym problemem świa­ ta społecznego jest nadmierna konkurencja, niwecząca ludz­ ki potencjał. W miejsce tzw. wolnego rynku postuluje zatem powołanie do życia korporacji, która zarządzałaby wszystkim. Dewiza Gilletta brzmi: „Jedna korporacja, jedno miasto”, przy czym „w doskonałym systemie produkcji i dystrybucji, w sy­ stemie łączącym najlepsze elementy postępowe, może istnieć tylko jedno miasto na kontynencie, a prawdopodobnie nawet tylko jedno na świecie”. Nowy świat potrzebuje nowego miasta. Jedynego miasta. Imię założyciela ma w sobie coś proroczego. METROPOLIA

Gillette sugeruje, że nowe miasto powinno znajdować się nie­ daleko wodospadu Niagara, którego energia napędzałaby miej­ ską infrastrukturę. Zakłada daleko idącą automatyzację pracy oraz produkcji. W ten sposób ludzie będą wykonywać tylko nie­ zbędną pracę. Resztą zajmą się maszyny. Szczególnie ciekawe wydają się plany miasta i budynków. Gillette zapożyczył kon­ cepcję familisteru Godina i na fali zainteresowania Ameryki wysokością wypiętrzył go do dwudziestu pięciu kondygnacji. Każde piętro obramowują wewnętrzne galerie, w środku znaj­ duje się wielki dziedziniec ze wspólną jadalnią. Miasto skła­ da się z tysięcy takich wieżowców podzielonych pasami zie­ leni i drogami. Podstawową komórką jest heksagonalny plac

470 Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

Przykład urbanistyki jednościowej (Paryż, maj 1968). Źródło: Enragés et situationnistes dans le mouvement des occupations, Paris 1968, s. 64

Tezy o syruacjonistach, architekturze i małej konsumpcji 471

z usytuowanym centralnie budynkiem. Zawsze identycznym. Wszystkie dzieli też dokładnie taki sam dystans. Miasto wyglą­ da jak szachownica z ustawionymi na każdym polu pionkami. Całe miasto, w założeniu jedyne na świecie, to multiplikacja identycznej komórki wyjściowej, budynku i obrysu dział­ ki, na której stoi. Wizja rozwiązania problemów społecznych kończy się paranoidalnym ujednoliceniem, a równość ozna­ cza identyczność i nieodróżnialność. Sprawiedliwość polega na tym, że tam, gdzie jesteś, są wszyscy inni, a model fabrycz­ ny staje się paradygmatem standaryzacji wszystkiego. Problem alienacji zostaje rozwiązany poprzez jego równą dystrybucję. MIASTO

Pod koniec xix wieku, na okres kilku dziesięcoleci, rola ar­ chitektury będzie polegała na obrazowaniu przyszłości jako lepszego porządku społecznego. Urbanistyce przypada świa­ domie określona rola decyzyjna. Architektura jako wyrwany element systemu społecznego staje się w ten sposób narzę­ dziem awangardowym w oddzieleniu od reszty, całościową ramą życia społecznego. Iluzja ta, przyznająca centralne zna­ czenie architekturze, ma ogromne znaczenie dla dziejów ar­ chitektury modernistycznej. Pozostaje w centrum jej zainte­ resowań. Przy czym nie można zapominać o tezie Engelsa z Położenia klasy robotniczej w Anglii, że problem mieszkanio­ wy w porewolucyjnym świecie można rozwiązać, przejmując mieszkania burżuazji, dzieląc je na mniejsze lokale i przyzna­ jąc wykluczonym. Zwiększenie liczby mieszkań, ich komfortu i dostępności nie zastąpi jednak rewolucji. W tym drugim przy­ padku architektura może być tylko niewydolnym narzędziem zarządzania społecznym oddzieleniem. W przypadku projektu Gilleta jest to o tyle ciekawe, że oddzielenie przyjmuje formę egalitarną. Perwersyjna utopijność Metropolii polega bowiem na jednolitej dystrybucji oddzielenia. Dlatego też całość urba­ nistyczna może przypominać plaster miodu. A budynki ule.

472 Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

WŁĄCZENIE

Koncepcja miasta ogrodu jest jedną z odpowiedzi na pytanie, jak uwarunkować nowe miasto, ponieważ wkraczamy w okres, w którym historyczna struktura miasta wyczerpuje się wsku­ tek rozwoju kapitalizmu. Kapitał zaczyna zmagać się z kwestią włączenia mas pracujących do systemu konsumpcji, co ideal­ nie sformułował Ford: problem rozwiązuje się wtedy, kiedy ro­ botnik może kupić coś, co sam produkuje w halach fabrycz­ nych, na przykład nowego forda. Dlatego w masach trzeba uruchomić masowe pragnienie, które domaga się z kolei od­ miennej organizacji przestrzennej. WIZJE

Nigdy wcześniej nie powstało tak wiele koncepcji miasta przy­ szłości jak na przełomie xix i xx wieku, aż do załamania się ruchu modernistycznego w wyniku faszyzacji i stalinizacji ży­ cia społecznego. W okresie tym powstają dwie tendencje: reformistyczna i rewolucyjna. Ta druga dzieli się na rewolucyjno-fantazmatyczną, zakładającą, że środkami architektoniczny­ mi można dokonać rewolucji społecznej, oraz utopijną, która proponuje rozwiązania dla porządku porewolucyjnego, czy też zakłada, że jej program może być zrealizowany jedynie wsku­ tek rewolucyjnego przekształcenia społeczeństwa. Przechodzimy zatem do momentu, kiedy architektura za­ czyna myśleć o sobie poważnie, jako o motorze zmiany spo­ łecznej. Istotnym zagadnieniem staje się kwestia produkcji architektonicznej, w tym pojawienie się nowych technologii budowalnych, związanych z odejściem od rzemiosła, i wprowdzeniem fabrycznego modelu produkcji z prefabrykacją, standaryzacją i mechanizacją procesu budowalnego. Ta pro­ dukcyjność i odejście od symbolizowania funkcji poprzez or­ namentykę i symbolikę wymusza na architekturze przeformułowanie problemu znaczenia. Dlatego architektura szuka

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji 473

nowego odniesienia w życiu społecznym. Chodzi między inny­ mi o pytanie, dla jakiego człowieka i społeczeństwa powstaje architektura i jakie siły społeczne miałyby ją wyprodukować, a zarazem uwiarygodnić. Tym bardziej że mamy do czynienia z momentem historii, w którym zawód architekta próbuje się emancypować, to znaczy nadawać znaczenia społeczne, a nie być wyłącznie ich biernym narzędziem. Powstaje więc pyta­ nie, w jaki sposób można uwarunkować tę nową funkcję. I tu­ taj dochodzi właśnie do odkrycia mas społecznych jako mas pracujących. O ile wcześniej architektura określała swoje zna­ czenia w odniesieniu do klas posiadających, o tyle w przedwo­ jennym modernizmie szuka takich rozwiązań, które czyniłyby przestrzeń miejską bardziej egalitarną na poziomie znaczenia. Problem polega jednak na współobecności prymatu kwestii mieszkaniowej mas pracujących, czy - szerzej - poprawy wa­ runków życia mas, oraz potrzeby zagwarantowania poprzez nową urbnanistykę nowej jakości cyrkulacji. CYRKULACJA

Co najmniej od czasów wyburzenia w xvn wieku murów obronnych w Paryżu miasto szukało w swoim wnętrzu prze­ strzeni cyrkulacji, czyli powiększenia produkcyjnego poten­ cjału poprzez uprzywilejowywanie komunikacji. Na początku xx wieku proces ten znacząco przyspiesza w związku z poja­ wieniem się nowych technologii przesyłu ludzi, towarów, pra­ cy i informacji, w czym dużą rolę odgrywa rozpowszechnie­ nie się prywatnego transportu samochodowego. Projekt Ville contemporaine Le Corbusiera z 1922 roku to próba stworzenia nowego miasta opartego na ciągłej cyrkulacji. Architekt staje wobec konieczności, z którą się zgadza, nadając jej adekwat­ ny wymiar przestrzenny. Pozostaje jednak pytanie o sens ta­ kiego uporządkowania. Dla większości mieszkańców większa mobilność jest bowiem koniecznością i podporządkowaniem, a nie przywilejem i korzyścią. Ta bowiem jest zarezerwowana

474 Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

dla zyskującego na wzroście podukcyjności, czyli dla kapita­ łu. Le Corbusier myślał o tanich i łatwo dostępnych mieszka­ niach własnościowych (immeuble villas). Zakładał, że będą to mieszkania spłacane w drobnych ratach, by uniknąć nadmier­ nych obciążeń. Wpadamy tu jednak w pułapkę kredytową. Ro­ botnik wskutek konsumpcji staje się aktywnym uczestnikiem alienacji, jej współprojektantem. CORBU

U Le Corbusiera, który myślał wielkimi formami, cyrkulacja stanowiła podstawową przesłankę projektów urbanistycznych, a wielkość i prędkość były kategoriami centralnymi. Poprzez urbanistykę miałoby wypowiadać się tutaj nowe społeczeń­ stwo ludzi mobilnych, mieszkańców metropolii. Treść tej ar­ chitektury zawiera się nie tyle w porządku społecznym, ile w jego interpretacji. Architektura przekształca bowiem miasta tego okresu w deklarowane zrozumienie. Stąd potrzeba ase­ kuracji naukowością i obiektywnością nowej architektury. Re­ alnie konfrontuje się jednak w wyobrażeniu. Jeśli więc posze­ rzenie ulic, odsunięcie budynków od ciągów komunikacyjnch, otoczenie ich zielenią, wprowadzenie ścian kurtynowych czy wstęgowych okien ma rozwiązywać jakiś problem - to prze­ de wszystkim na płaszczyźnie starcia z wyobrażonym. Zakła­ da się bowiem, że przyszłość można zaprojektować jako po­ stęp. Problem polega jednak na tym, że architektura staje się w ten sposób biurokracją historii. Triumfem nomenklatury, a nie mas. Pamiętajmy bowiem, że postęp społeczny w rozu­ mieniu Marksa jest oparty na masach i produkowaniu historii przez masy, a nie przez nomenklaturę. Takiego biegu dziejów nie można zaprojektować ani zastąpić, zrealizować alterna­ tywnymi środkami, choćby architektonicznymi. Jeśli więc stajemy przed zarysowaną niegdyś przez Le Cor­ busiera alternatywą architektura czy rewolucja, to architektu­ rze przypada tu rola reakcyjna, bez względu na jej progresywny

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji 475

charakter. Jeśli myślimy w tak szerokim kontekście społecz­ nym, jak przekształcenie stosunków społecznych jako po­ stęp, to architektura staje przed trudnymi do zaakceptowa­ nia wnioskami - bezsilność lub funkcja wykonawcza. Dlatego Le Corbusier zamyka tę alternatywę równaniem: architektu­ ra to rewolucja albo moja architektura jest rewolucją, a cza­ sem architektura modernistyczna jest rewolucją. W innym ko­ stiumie stosunki społeczne nie muszą jednak ulegać istotowej przemianie. Szczególnie jeśli stawką jest miasto inkluzywne i warunki jego powstania. INKLUZJA

Cyrkulacja nie może być inkluzywna czy też nie może być podstawą inkluzji z jednego powodu - zarządza nią prymat własności prywatnej, czyli zasadniczego oddzielenia. Ponad­ to cyrkulacja pracuje w obszarze wydajności. Jeśli więc in­ tencją architekta jest zwiększanie wydajności miasta, to powstaje pytanie: na czyją korzyść? Jest to bardzo współczesne pytanie, porównywalne z powszechnym dziś fetyszyzowaniem pkb. Jeśli korzyść miałby odnosić ogół, to tylko wte­ dy, gdy produkowany wzrost zostałby podzielony pomiędzy uczestników projektowanego systemu, co zakłada istnienie społeczeństwa bezklasowego. Jeśli tak nie jest, wracamy do pytania: na czyją korzyść pracuje architekt? Dla rynku i tych, którzy zyskują na jego przekształceniach? To bardzo oddala nas od idei dobra wspólnego. W takim wypadku cyrkulacja stanowi wyłącznie o efektywności abstrakcyjnie pojętej go­ spodarki towarowej i utowarowionej pracy, a wątek proleta­ riatu zadowala się ideą włączenia szerszych grup do modelu produkcyjno-konsumpcyjnego, bez naruszania struktury kla­ sowej. Historyczny konflikt pomiędzy wykluczonymi i wyklu­ czającymi, który tam wybrzmiewa, nie zostaje udostępniony przestrzennie, ale rozmyty. W tym sensie architektura prze­ ciwdziała rewolucyjnemu przekształceniu. Czy można zatem

476 Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

wyobrazić sobie architekturę działającą inkluzywnie? Albo też czy można sobie wyobrazić relacje społeczne oparte na mo­ delu zysku kolektywnego i egalitarnego? I jaką rolę mogłaby tutaj odegrać oddzielona architektura? SEN

Nie ulega wątpliwości, że achitektura modernistyczna śniła taki sen, ale w realnym działaniu, zgodnie z rozpoznaniem Tafuriego, i nawet wcześniejszym, sytuacjonistów, architektura mogła w tych warunkach odegrać wyłącznie rolę ideologiczną. W przypadku Tafuriego to architektoniczna ideologia utopii, w przypadku sytuacjonistów - kłamstwo urbanistyki, ponie­ waż produkowanie historii przez masy może być jedyną odpo­ wiedzią na ich alienację. Czy wówczas masy przekształciłyby architekturę? Zapewne tak. Jak? Trudno orzec, bo każda od­ powiedź byłaby w najlepszym wypadku utopijnym przedsta­ wieniem, które nie jest ruchem historii, ale wyobraźni w mo­ mencie historycznym. Tak było w przypadku Hochhausstadt Hilberseimera, mia­ sta dla społeczeństwa porewolucyjnego. Komunizujący archi­ tekt na początku lat dwudziestych xx wieku stworzył wizję miasta, w którym podział klasowy miał zniknąć, a własność miała być kolektywna i państwowa. Bloki mieszkalne zostały wyposażone w pracownie rzemieślnicze i miejsca pracy. Poni­ żej poziomu budynków z odzielnymi traktami dla pieszych usy­ tuowano osobny poziom dla komunikacji mechanicznej. Tu­ taj także uprzywilejowuje się cyrkulację, choć zakłada, że zysk ze wzrostu wydajności rochodzi się horyzontalnie, jak miasto. Hilberseimer zdawał sobie sprawę, że jego architektura może zaistnieć tylko w określonym porządku politycznym. Nie jest to zatem projekt dla gospodarki wolnorynkowej. Czy tym samym dla dobra wspólnego? Niekoniecznie. Radykalizacja ortogonalności i cyrkulacji nie musi bowiem odpowia­ dać oczekiwaniom potencjalnych mieszkańców, a program

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i maiej konsumpcji 477

polityczny nie zawsze gwarantuje trafność formy jako czegoś, w czym dobrze się mieszka i żyje. Reasumując, program modernizmu był oparty na przesłan­ kach politycznych. Z jednej strony mierzył się z kwestiami przy­ spieszenia życia społecznego w związku z nowymi środkami komunkacji. Z drugiej strony, między innymi w wyniku rozsze­ rzenia prawa wyborczego, władza musiała odmiennie ustosun­ kować się do postulatów środowisk robotnicznych. Ale wydaje się, że architektura modernistyczna potrzebowała mas przede wszystkim do pozowania. W swoim heroicznym wydaniu ar­ chitektura modernistyczna to malowanie w stylu abstrakcyj­ nym wyobrażenia na temat życia mas, co nie oznacza, że nie udało się przeprowadzić takich reform w architekturze, które przełożyłyby się na wzrost komfortu życia szerszych grup spo­ łecznych. Wielki kryzys bardzo szybko rozliczył jednak archi­ tekturę ze wzniosłych obietnic: masy nie mogły czuć się bez­ piecznie ani w fabrykach, ani w mieszkaniach. Koło ekonomii, niezmienny cykl prosperity i kryzysu, nie pozwala więc optymi­ stycznie myśleć o dziejowej misji architektury. Nie można przy tym zapominać, że architektura modernistyczna rozwijała się przede wszystkim dzięki kapitałowi publicznemu, państwowe­ mu. Mowa tu o programach mieszkaniowych, tworzeniu bardzo dobrej i wygodnej architektury dla robotników. Tak było choć­ by w przypadku zaprojektowanego przez Ernsta Maya osiedla przy Bruchfeldstrasse we Frankfurcie. Chwilowe związki wła­ dzy (w latch 1925-1930 May był architektem miejskim Frank­ furtu) z postępową architekturą umożliwiały takie projekty, w czym niemałą rolę odgrywało i to, że architektura stawiała jeszcze przed sobą określone zadanie społeczne. REKLAMA

Po wojnie ten heroiczny wymiar architektury modernistycznej zastępuje gra formą jako opakowaniem dla koncernów. Zarów­ no architekci ze Skidmore Owings and Merrill, jak i Mies van

478 Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

der Rohe projektują budynki z kurtynowymi ścianami dla zu­ pełnie banalnych treści. Uwznioślony zostaje tutaj sukces jako prywatny luksus potężnego kapitału, który jest w mieście, ale nie dla miasta, lecz dla swojej własnej reklamy. Z programu po­ litycznego zostaje rozwijana technicznie forma, wyzuta z ko­ lektywnej treści i choćby próby odpowiedzialności. Tam zaś, gdzie liczy się przede wszystkim niezawoalowany prywatny zysk finansowy, architektura musi uciekać na pobocze, koń­ czyć w dwuznacznej ironii lub pogodzić się z usługową rolą tworzeniem reklam. Również w państwach Zachodu powojen­ ny bum architektoniczny jako rezultat wojennych zniszczeń nie usuwa problemu rozwarstwienia społecznego, ale go uwy­ pukla, co dobrze obrazuje społeczna rola blokowisk. Zarazem to dalszy etap włączania proletariatu do spektaklu. Stawki po­ lityczne zostają w nim zastąpione kredytem mieszkaniowym, kredytem na samochód i zalewem produktów nowoczesne­ go, komfortowego życia. W ten sposób architektura staje się ideologią neutralno­ ści - czuć się bezpiecznie w świecie, który oczekuje idylliczne­ go pojednania bez pojednania - usługą obojętności, jako konserwatywność i zachowawczość w najgorszym wydaniu, choć nierzadko w bardzo modnym kostiumie. To już sprawa designu, jak sprzedawać konserwatyzm jako postęp. A ponieważ nic się nie dzieje, design staje się kluczowy, bo stwarza iluzję, że zmienia się na lepsze. KONSERWATYZM

Ponieważ tezami konserwatyzmu są „dobrze jest jak jest” oraz „wykluczmy kogoś”, jedynie wykluczeni mogą być nadzieją zmiany stosunków społecznych, także architektury. Problem polega na tym, że architektura staje tutaj wobec dylematu bu­ dować czy nie budować, bo kapitałem do budowania dyspo­ nują ci niewykluczeni i wykluczający. Jeśli dzisiejszy neolibe­ ralny porządek oznacza również upadek sektora publicznego,

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji 479

który wycofał się z wielkich projektów mieszkaniowych, archi­ tekturze pozostaje bardzo mało miejsca do tworzenia postępo­ wych rozwiązań. Dlatego w biednym społeczeństwie architek­ tura będzie biedna i okredytowana. W bogatym będzie z kolei bogata i skromna lub luksusowa na pokaz, ale w jednym i dru­ gim przypadku będzie uczestniczyć w produkcji oddzielenia. DURAJ

Modelowym przykładem współczesnej urbanistyki oddzie­ lenia jako neutralności jest Dubaj. W „mieście” tym nie ma przestrzeni wspólnych, w czym doskonale pomagają burze piaskowe i upał. Przemieszczać można się tutaj tylko w kli­ matyzowanym samochodzie. Brak centrum, brak placów, brak przestrzeni publicznych, w których mogliby się gromadzić mieszkańcy czy raczej przymusowi pracownicy. Do tego odpo­ wiednia architektura jako bezczasowy twór ponowoczesności (przed nią nie było nic) oraz utrzymywany ze względów tury­ stycznych symulakr przeszłości, historyczna dzielnica, gdzie sprzedaje się orient w postaci wąskich uliczek i glinianych domków. Tutaj urbanistyka wraz z innymi elementami syste­ mu opresji utrzymuje masę ludzką z dala od możliwości eks­ presji konfliktu, mimo że jest on tam jeszcze bardziej oczywi­ sty niż w mieście europejskim. ANTYPROJEKT

Urbanistyka to sposób interpretowania świata. Zmienia świat, ale nie tak jak go rozumie ani tak jak go wytwarza. I ta różnica jest jej ideologią. Albo inaczej: „Wszystkie dyskursy dotyczą­ ce urbanistyki są kłamstwami, podobnie jak przestrzeń, którą urbanistyka kształtuje, jest właśnie przestrzenią społecznego kłamstwa i ufortyfikowanego wyzysku. Ci, którzy pieją na te­ mat władz urbanistyki, chcieliby niewątpliwie, aby zapomnia­ no o tym, że pracują wyłącznie na rzecz urbanistyki władzy.

480 Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

Urbaniści przedstawiający się jako wychowawcy ludu sami zostali uprzednio wychowani przez ten świat alienacji, któ­ ry reprodukują i udoskonalają najlepiej jak tylko potrafią”4. Czy można zatem wyjść poza koło wielkiego powtórzenia (urbanistyka i architektura uwarunkowana klasowo jako ideo­ logia reprodukuje stosunki w sobie, ale też w skonstruowanym zewnętrzu)? Wracamy tym samym do pytania o prymarność rewolucji wobec jakiegokolwiek przedstawienia. Przyjmijmy założenie, że architektura obraca się w polu przedstawienia i nie może być rewolucyjna. Samo przedstawienie jest bowiem konserwatywne. A rewolucja wytwarza się poprzez całościo­ we stosunki społeczne, a nie poprzez ich wyabstrahowany ele­ ment. Jeśli więc nie może być mowy o architekturze rewolucyj­ nej, pozostaje pytanie, czy można pisać o sprzyjaniu rewolucji w architekturze. Dla sytuacjonistów stawką nie była reforma wyabstrahowanego elementu, ale całości stosunków społecz­ nych, bo dopiero wtedy można pisać o społecznym postępie, a nie jego pudrowaniu. BUNT

Niewątpliwie określone elementy struktury przestrzennej mogą sprzyjać lub szkodzić sprawie buntu społecznego. Mam tu na myśli choćby osławioną kwestię bulwarów Hausmanna (poszerzenie ulic utrudniło stawianie barykad). Dla sytyuacjonistów było to bardzo czytelne. W tym sensie poddanie struk­ tury miejskiej ingerencji urbanistycznej nakierowanej na ruch samochodowy, który tym bardziej rozszczepiał miasto, było również odczytywane jako działanie sił reakcyjnych. Do tego dochodzi kwestia rozszczepienia i punktowej zabudowy no­ wych założeń mieszkalnych oraz narastania zjawiska suburbanizacji. Dlatego nowe mieszczaństwo sytuacjoniści nazy­ wają neochłopstwem i dochodzą do podobnych wniosków co 4

Krytyka urbanistyki, s. 307 niniejszej antologii.

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji 481

Jane Jacobs, a więc przeświadczenia o agonii ulicy, która była istotnym elementem tworzenia bezpośrednich relacji mię­ dzyludzkich. Zarazem widać tu, jak dwudziestowieczna ur­ banistyka rozkłada relacje społeczne i subtelnie utrudnia or­ ganizację buntu. SPOKÓJ

Zamknięcie protestu przez małą konsumpcję. POŚREDNICZENIE

Jedną z głównych zdobyczy kaptalizmu jako ruchu historyczne­ go stanowi rozkład relacji bezpośrednich na rzecz zapośredniczonych instytucjonalnie. Kapitał społeczny zostaje zastąpio­ ny relacjami abstrakcyjnymi, czyli instytucjami, co utrudnia powstawanie oddolnej wspólnotowości, nie uwarunkowanej przez aktualny porządek władzy. „Spektakularne oddziele­ nie” włącza masy do systemu konsumpcji, w którym głów­ ną rolę odgrywa uwodzenie towarowe. To uwodzenie wiąże z kolei poprzez kredyt. Każda jednostka tworzy w ten sposób oddzielny świat bez okien. Monadę, na którą oddziałuje cały świat, choć indywiduum nie stara się oddziaływać, pozostając bierne, poddane określonym algorytmom (do czego idealnie nadaje się konserwatywna forma rodzinna jako regulator re­ produkcji oraz wewnętrzny policj ant). Funkcjonalizacj a życia wewnętrznego tym samym przyspiesza, zarządzając atomami ludzkimi, łączącymi się jedynie w zapośredniczeniach, z wy­ jątkiem rodziny, która pozostaje przestrzenią panowania i in­ westowania w materiał ludzki. STAN FATALNY

Produkcja wykluczenia staje się w ten sposób bezpieczna, bo nie obarczona ryzykiem buntu. Obywatele stają się poddanymi

482 Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

zewnątrznie i wewnętrznie w swojej racjonalizacji oddziele­ nia. A tam, gdzie umiera bunt, rodzi się mentalne niewolni­ ctwo. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych letryści i sytuacjoniści obserwowali więc świat z perspektywy jego stanu fatalnego. Upada nadzieja na rewolucję i zmianę, ponieważ proletariat, jak sami zauważali, znika. Nie dlatego, że znikają robotnicy, ale dlatego, że nie tworzą już siły, która konstytu­ uje historyczną rolę proletariatu. W tak dramatycznie widzianej sytuacji trudno więc było tworzyć wizję nowej architektury, tym bardziej jako wyabstra­ howanego elementu. Nie zrobili tego, bo skończyliby tam, gdzie nie chcieli nawet zaczynać - w ideologii przedstawienia. Pozo­ stała więc krytyka jako projekt zmiany praktyk. Przy czym trze­ ba odnotować, że kiedy sytuacjoniści podejmowali się krytyki, to stawką, o jaką walczyli, były nie tylko pioniersko rewolucyj­ ne ideały wolności, równości i braterstwa, ale też coś, o czym zapominała biurokratyczna lewica - fascynujące życie. Po co żyć, jeśli życie nie ma być przyjemne? Nie mogli więc śpiewać w chórze afirmującym blok wschodni, w którym biurokratycz­ nie ogłoszona dyktatura proletariatu (tak jak wolność, równość i braterstwo) była tylko efektywnym narzędziem wyzysku na peryferiach, często znacznie brutalniejszego niż na Zachodzie. Ideałów mogli więc szukać tylko w ideałach, w krytycznej prak­ tyce teoretycznej i realizacji szczęścia, to znaczy w eksperymen­ towaniu własnym życiem na polu afirmacji, czyli tworzeniu ognisk oporu i punktowych autonomii wobec zracjonalizowa­ nego i abstrakcyjnego świata społecznego. Dlatego oczekiwa­ nie dotyczące architektury nie mogło tu wiązać się ściśle z pro­ jektowaniem, które byłoby pracą przedstawienia jako ideologii, ale spełniać się poprzez krytyczne obrazowanie, obrazowa­ nie nieoperacyjne, nie do wykorzystania i zekonomizowania. Poprzez krytykę dyskursu architektonicznego i społecznego wyobrażenia architektury. Poprzez praktykowanie budynków i miasta jako dostępnych przygód. A wreszcie poprzez eks­ perymentowanie przestrzenią miasta jako ruchem przeżycia.

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji 483

FAŁDOWANIE

Przeżywanie w diagnozie sytuacjonistów jest jeszcze tym, co przeciwstawia się abstrakcji, ponieważ aktywizuje czas i prze­ strzeń. Tymczasem człowiek abstrakcyjny, jako zewnątrzsterowny, jest bierny, a jego relacja ze światem polega wyłącznie na doznawaniu. Jego abstrakcyjny świat jest pustym światem z noweli Lenz Georga Buchnera, określonym jako płaska tafla bez fałdy, nawet jeśli przed oczami ma się nieustannie szczyty Alp. Czym jest tutaj architektura? Ścianą, w którą wali się gło­ wą, żeby przekierować nieznośne cierpienie psychiczne na fi­ zyczny ból - „boli mnie, więc jestem”, zamiast „jestem nisz­ czony”. Fałdowanie doznania to właśnie przeżywanie, o co walczyli sytuacjoniści i eksperymentowali poprzez ciało jako strukturę czasową i przestrzenną. Ich świat był bowiem świa­ tem ruchu, podczas gdy ciało doznania jest nieruchomym punktem - a zatem duchem jako negacją życia. W tym sensie przeżywać, to być w drodze, co zaprowadziło sytuacjonistów do problematyki nomadyzmu jako siły przeciwstawianej sta­ tycznemu miastu i architekturze pojmowanej jako zamrożona konieczność, w czym wyraził się dwojaki stosunek sytuacjo­ nistów do miasta i metropolii. Z jednej strony jest to bowiem przynajmniej jako zastana stuktura historyczna, obszar wa­ runkowania przeżycia i przygód. Z drugiej strony miasto to siła grawitacyjna gromadząca na ograniczonym obszarze po­ pulację jako narzędzie wytwarzania kapitału, jako akumulacja. W tym sensie grawitacja miasta jednocześnie trzyma i znie­ wala, ale pozwala też przeżywać, bo produkuje nieoczekiwa­ ne, które nie jest pułapką nieoczekiwanego. NOMADA

Nomadyzm pojawił się u sytuacjonistów bezpośrednio po słyn­ nym kongresie we włoskiej Albie w 1956 roku, gdzie zostaje ogłoszona koncepcja urbanistyki jednościowej. Na zaproszenie

484 Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

gospodarza zjazdu, malarza Pinota-Gallizia, przyjeżdża mię­ dzy innymi holenderski artysta, jeszcze nie architekt, Constant, który w wyniku tego pobytu zapragnął projektować bu­ dynki i miasta. Kluczowe było tu spotkanie z lokalna grupą Romów miesz­ kających na pobliskim targowisku. Gdy nakazano im opusz­ czenie targowiska, znaleźli schronienie na terenie należącym do Pinota-Gallizia, który zaproponował Constantowi, żeby za­ projektował coś dla nich. W rezultacie powstał pierwszy pro­ jekt architektoniczny Constanta, pierwsza makieta inspirowa­ na nomadycznym trybem życia Romów. Tak Constant został głównym architektem sytuacjonistycznym, choć tylko do cza­ su, bo różnice pomiędzy nim a Debordem będą narastać, aż do momentu wystąpienia Constanta z Międzynarodówki Sytuacjonistycznej na początku lat sześćdziesiątych. Debord zakładał prymat przeżycia i tym samym ruchu nad doznawa­ niem i biernością, zakładał też, że przeżycie potrzebuje sta­ łych miejsc. Constant tego drugiego założenia nie podzielał, co widać w jego koncepcji New Babylon. MIASTO RUCHOME

Żaden z projektów Constanta nie został zrealizowany w cało­ ści, co nie powinno zaskakiwać, była to bowiem architektura z istoty polityczna. Jej forma miała odpowiadać nowemu spo­ łeczeństwu i człowiekowi, wyzwolonemu od własności pry­ watnej i potrzeby stałych miejsc, a przede wszystkim od przy­ musu pracy. Życie miało być nieustanną przygodą, co miała umożliwić pełna automatyzacja pracy produkcyjnej. Nie ma tu mieszkańców, są rezydenci. New Babylon to bowiem miej­ sce przejścia, spotkania i rozchodzenia się pragnienia. Według Contanta nie jest to właściwie miasto, bo to zakładało obec­ ność stałej populacji i akumulacji. To raczej zurbanizowane ob­ szary przygody, z założenia transformowalne przez tymczaso­ wych rezydentów. Odległość pomiędzy realnym a utopijnym

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji 485

była zatem znacząca. Tymczasem dla Deborda nieznośność realnego była istotniejszym wyzwaniem niż projektowanie cze­ goś odległego, bez przygotowywania drogi, która mogłaby tam zaprowadzić - rewolucji. Ponadto przedstawienie jako konkret projektowy kłóciło się wyraźnie z koncepcją historii, w której to masy (wykluczeni) produkują przyszłość. W projekcie New Babylon za bardzo pobrzmiewała idea, że ekspert wie lepiej, czego potrzeba masom. Albo inaczej, istniało tu ryzyko, że stawką rewolucji nie będzie wyzwolenie mas i powstanie spo­ łeczeństwa bezklasowego, ale spełnienie marzeń makietera. SUKCES

Społeczeństwo burżuazyjne akceptuje architekta jako straganiarza od zleceń lub aktora w spektaklu. Stąd przez kil­ ka dziesięcioleci wyemancypowany gwiazdor architektury udawał z uśmiechem na twarzy, że nadaje znaczenia auto­ nomicznie, że udało się uwarunkować ideały ruchu moder­ nistycznego - pełnej emancypacji zawodowej, dzięki czemu możliwa jest nieskrępowana twórczość wybitnych jednostek. Architekt tworzy w związku z tym coraz bardziej efektowne formy, żeby zatrzymać widza przy sobie. Uwzględnia zara­ zem konieczność dawkowania bodźców i podbijania bęben­ ka. W sensie korzyści społecznej odczuwanej realnie nie dzie­ je się właściwie nic. W najlepszym wypadku powstaną miejsca pracy w sektorze turystycznym. Spektakl architektoniczny nie odbywa się bowiem z myślą o lepszym życiu konkretnych lu­ dzi, jako że stawką jest wyłącznie przywabienie abstrakcyj­ nego oka. W tym iluzorycznym świecie spotyka się architekt i widz. Obaj jako duchy ze świata wielokrotnego zapośredniczenia. Architektura także okazuje się duchem. Medianą, która powstrzymuje widza i architekta aktora przed ryzykiem spot­ kania z realnym. Dlatego architekt nie musi być nawet wybit­ ny, choć powinien mieć „to coś”. Naczelną zasadą spektaklu jest bowiem patrzące oko. To ono określa jakość poprzez ilość.

486 Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

Kiedy już dostatecznie napuchnie, może być nawet nieludz­ kie, bo wtedy staje się jasne, że wybitne jednostki mają w so­ bie coś z wampira, „coś filmowego” - zadają realne rany jako postaci z baśni. Nie powinno więc dziwić, że Zaha Hadid za­ pytana o śmierć przymusowych robotników na placu budowy zaprojektowanego przez nią parametrycznego superstadionu, odpowiada, że to nie jej sprawa. Ponieważ widz nie znosi moralizowania, spotykają się taktycznie w obojętności. WYBITNA JEDNOSTKA

Spektakl potrzebuje znajomych twarzy. Dlatego zawsze przed wysłuchaniem koncertu, obejrzeniem wystawy czy zwiedza­ niem budynku należy się upewnić, że już się tu było i że cią­ gle siedzi się w tym samym fotelu, przed tym samym ekranem. Widz pragnie bowiem nowego tylko w formie doskonale mu znanego bohatera, który nie jest bohaterem Nietzscheańskim, ale aktorem Nietzscheańskim. Ta potrzeba znanej twarzy two­ rzy dramaturgię powtórzenia jako jedyną formę narracji do­ stępną ponowoczesności. Dlatego ponowoczesność tak silnie żąda powrotu do stabilnych struktur klasowych, w których nie byłoby żadnych dziur zagrażających czystości powtórzenia. W tym sensie figurą ponowoczesności jest serial. Architektu­ ra gra tu rolę gatunkowego filmu w odcinkach. Istotne, żeby powtarzały się twarze i żeby dochodziło do napięć nie wpro­ wadzających zmian. UMIEJĘTNOŚCI

W1972 roku Debord odnotował, że „liczne spośród naszych fantastycznych zdolności nie znalazły zastosowania, jak to się zresztą dzieje - o ileż bardziej kompletnie i smutniej - w przy­ padku setek milionów współczesnych nam ludzi”5. Te liczne 5

Guy Debord, O dzikiej architekturze, s. 451 niniejszej antologii.

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i malej konsumpcji 487

Guy Debord, Mémoires (1958), fragment. Źródfo: Guy-Ernest Debord, Mémoires, Structures portantes d'Asger Jorn, Paris 2004, [s.p.]

488

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

zdolności to między innymi umiejętność projektowania bu­ dynków i miast. Debord z żalem wspomina, że tak niewiele udało się zrealizować w tym obszarze, zarazem wskazując na powszechność zmarnowanego potencjału. Nie ulega bowiem wątpliwości, że wybitne jednostki nie są takie same w sobie, ale jako wyjątek inwestycji, której były przedmiotem, oraz widowni, której kąt widzenia załamał się tak, że patrzy w ich stronę. Jeśli rację ma Debord, oznacza to, że rok w rok mar­ nuje się twórczy potencjał miliardów ludzi. Nie dla każdego starczy miejsca w spektaklu, ale każdy mógłby dołożyć cząst­ kę swojego talentu do kolektywnego zysku. Oznacza to jed­ nak prymat dobra wspólnego. Tymczasem widzowie, podob­ nie jak gwiazdy, brzydzą się tym, co ich łączy. MOJE

Bardzo wymowna w tym kontekście wydaje się anegdota doty­ cząca pragwiazdora architektury, czyli Franka Lloyda Wrighta. Podobno z zazdrości o sukces przegonił ze swojego majątku Talliesin włoskiego architekta Paola Soleriego, który jako bez­ domny zamieszkał na pustyni. Przypadek zdarzył, że wkrót­ ce otrzymał zlecenie zaprojektowania domu. Będzie go budo­ wał w pustynnym upale własnymi rękami. Tak powstaje Dome House. Ponieważ zrobiło się o nim głośno, zaintrygowany i za­ zdrosny Wright zakrada się któregoś dnia w jego pobliże. Ob­ chodzi budynek, wyciąga laskę i wskazując na poszczególne elementy, woła: „Moje, moje, moje”. Tak geniusz pilnuje, by nie został przegoniony, a naczelną funkcją architektury okazu­ je się „moje”. Tak też potwierdza się po raz kolejny, że funkcją oddzielenia jest niszczenie potencjału twórczego, nawet jeśli deklaruje się coś odwrotnego. Sytuacjoniści nie mieli wątpliwości, że ludzie nie dzielą się na zdolnych i niezdolnych, ale na tych, w których zainwesto­ wano, i na tych, w których nie zainwestowano. W ten sposób oddzielenie działa poprzez nieustanne marnowanie potencjału

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji 489

niemal wszystkich ludzi. Rewersem jest właśnie indywidualny sukces - społeczeństwo spektaklu potwierdza swoje oddzie­ lenie jako serial z ulubioną bohaterką. Dlatego indywiduali­ stycznie pojmowane sztuka i architektura były sytuacjonistom obce. Nie chcieli przykładać ręki do mechanizmu nieustannie kreującego ludzi zbędnych. W przypadku Soleriego, pomimo starań Wrighta, nie udało się. ODDZIELENIE DOSKONAŁE

„Moje, moje, moje”. LABIRYNT

Neobarok to termin wskazujący na brak akceptacji dla funkcjonalistycznej, zracjonalizowanej architektury modernizmu. Przesada, nielogiczność, nienaukowość, subiektywność, ludyczność, organiczność i absurd stanowią o wartości po­ tencjalnego neobaroku. Tym też różni się krytyka sytuacjonistyczna od propozycji grupy Team X, która mniej więcej w tym czasie opuszcza funkcjonalistyczny ciam (Międzyna­ rodowy Kongres Architektury Nowoczesnej), by szukać bar­ dziej otwartej formuły dla architektury. Gdyby wskazać ja­ kieś przykłady neobaroku, za sytuacjonistami można podać ich kilka: pałac Chevala, zamek Neuschwanstein, architek­ tura szaleństwa. Drugą figurą przestrzenną opisującą pożądany modus do­ świadczania architektury i miasta przez sytuacjonistów i letrystów jest labirynt, figura zgubienia, które dynamizuje do­ świadczenie jako przeżywanie, otwierające na nowe. Prowadzi nas to z kolei do wątku drogi jako klucza - droga jest struk­ turą czasową i przestrzenną, jest kategorią życia jako prze­ żywania, antytezą przewodu komunikacyjnego sfetyszyzowanej cyrkulacji.

490 Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

PSUCIE LINII

Bezjakościowy czas abstrakcyjnego życia jest obecny w prze­ strzeni tylko abstrakcyjnie, jako że nie produkuje napięcia w polu obserwacji, a chodzi o to, żeby czas niósł w sobie ja­ kość przeżycia. Człowiek, który „idzie prosto, bo zna swój cel”, nie może być w sobie w czasie teraźniejszym. Może nim być tylko w punkcie dojścia lub wyjścia. Tymczasem przeżywanie nie ma innego celu poza sobą. To bycie pomiędzy w ruchu, nie mieszczące się w funkcjonalistycznym systemie. Uwagę Le Corbusiera można dopowiedzieć Baudelairem: „ruch jest mi wstrętny, bowiem linie psuje”. Dlatego najlepiej byłoby wszystko zamrozić albo tak rozruszać w cyrkulacji, by ruch i bezruch stały się identyczne. Duch cyrkulacji zna tyl­ ko cel i nie przebywa w sobie, w przeżywaniu, które zakłada płaszczyznę czasową jako płynną teraźniejszość, skutkując rwanym doświadczeniem rozczłonkowanego czasu i rozczłon­ kowanej przestrzeni. Pytanie o życie zostaje zawieszone czy też opisane zestawem funkcji, przez co samo staje się maszy­ ną działającą na zewnątrz. Stąd u letrystów i sytuacjonistów pojawia się dryfowanie. Nie ma ono celu poza sobą. Jako ta­ kie nie jest przechodzeniem od punktu A do B. Nie chodzi tu o pasywnego obserwatora formy, który z określonej perspek­ tywy dogląda miasta, ale przemieszcza się w nim wraz ze swo­ im wewnętrznym czasem, warunkującym wyłącznie pragnie­ nie ożywczego przeżycia, podążanie za pragnieniem. W dryfowaniu nie chodzi, jak zaznaczają jego praktycy, o przypadek, ale o zindywidualizowane doświadczenie nie zaplanowanego przemieszczania się. Nie jest ono przypad­ kowe, ponieważ miasto i ciało reagują na siebie poprzez two­ rzenie napięć w polu obserwacji, które wyznaczają kierunki przemieszczania się. W tym sensie w dryfowaniu chodzi o immanentne doświadczanie miasta. Tak jak wędrowanie zgodnie z założonym planem turystycznym jest oparte na zapośredniczeniu w sfabrykwanej narracji, tak dryfowanie zrywa z tym.

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i malej konsumpcji 491

Dlatego lepiej, jeśli miasto jest zagadkowe w swoim schema­ cie. Nie jako zewnętrzna tajemnica, jako noumen, lecz jako struktura nieprzejrzysta, ruchoma i dynamiczna. O ile funckjonalizm proponuje koncepcję miasta statycznego, o tyle sytuacjoniści zadają dynamiki. Statyczne miasto tworzy statyczne doświadczenie, które nie warunkuje przeżycia. Samo przeży­ cie jest zaś fenomenem społecznie integrującym. BELLA VITA

Pełną stawką walki sytuacjonistów była powszechność fascy­ nującego życia i przejawów takiej fascynacji jako życia eksta­ tycznego szukali w architekturze, choćby w pałacu Chevaia. Pałac powstawał jako podążanie za pragnieniem. Cheval był francuskim listonoszem. Pewnego dnia, w czasie pełnienia obowiązków zawodowych, potknął się o kamień, który miał niezwykłą formę. Od tego momentu przez kilka dziesięcio­ leci dzień w dzień, przechodząc z miejsca na miejsce, zbie­ rał po drodze kamienie i układał z nich swój pałac. Niezwy­ kłość tego obiektu polega na tym, że powstał wyłącznie jako autoafirmacja życia, jako podążanie za pragnieniem, jako ar­ chitektura szczęścia, która według przydziału klasowego nie należała się Chevalowi. Zauważmy przy tym, że o ile Debord i sytuacjoniści wybierają peryferyjne kuriozum, i tutaj widzą przyczułki oporu, o tyle dla Tafuriego, Cacciarego, i w grun­ cie rzeczy dla całej poheglowskiej filozofii zainteresowanej architekturą, przyczółki oporu znajdują się raczej w moder­ nizmie, w jego wyjątkowych, sprofesjonalizowanych figurach oficjalnej kultury. Różnica pomiędzy jednym a drugim polega na stosun­ ku obiektu do jego zewnętrza. W pierwszym jest to stosu­ nek immanentny i afirmatywny. Wewnętrzne odczytanie przyjemności jako sensu budynku. W drugiem stosunek jest transcendentny i ujmowany poprzez kontemplację. Widać tu także dramatycznie pojęty stosunek do zewnętrza. Innymi

492 Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

słowy, sytuacjoniści, wskazując na architekturę szczęścia, szukają w niej niedialektycznego, immanentego przeżywa­ nia. U Cacciarego i Tafuriego natomiast pojęcie śpiewającej architektury jest dialektyczne i jako swój moment treściowy zakłada nie śpiewające niemal wszystko. Idea koncentruje się w równym stopniu na negatywności. Modele emancypa­ cyjne w architekturze można na tym tle również podzielić na dwa. Z jednej strony mamy taką architekturę, która definiuje się poprzez problem i jego rozwiązanie. Jest to architektura obowiązku, a zarazem działanie wobec negatywnej pobudki. Z drugiej strony mamy emancypację rozumianą jako podą­ żanie za pragnieniem. PRYMAT

Dla sytuacjonistów w biegu rozwoju ich krytyki coraz wyraź­ niejsze stawało się, że rewolucja może być tylko sprawą re­ wolucji. Dlatego stając wobec alternatywy, którą zarysował Le Corbusier, wybrali rewolucję. Oczywiście nie mieli tyle do poświęcenia co on, jako że treścią jego życia była architektura. Natomiast treścią życia sytuacjonistów było dążenie do prze­ kształcenia rewolucyjnego. Kiedy pojawiły się pewne na­ dzieje związane z Majem ’68 i kiedy szybko zostały rozwiane, u Deborda pojawia się melancholijny ton. W opublikowanym w 1974 roku tekście poświęconym Asgerowi Jornowi Debord zastanawia się nad marzeniami syuacjonistów związanymi z architekturą i miastem, z ich transformowaniem i transgre­ sją. Dochodzi do konkluzji, że nie udało się w tym obszarze zrobić zbyt wiele. Jeden z niewielu zrealizowanych projektów spełniających marzenia to dzieło Asgera. Asger, który osiadł we włoskiej Albisoli, „po raz kolejny zakasawszy rękawy, po­ kazał, w tej samej konkretnej kwestii ludzkiego opanowania przestrzeni, w jaki sposób każdy mógłby przystąpić wokół sie­ bie do rekonstrukcji Ziemi [...]. Malunki, rzeźby, różnorodne schody pomiędzy deniwelacjami terenu, drzewa, elementy

Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji 493

dodane, cysterna, winnica, najróżniejsze ruiny, zawsze mile widziane, wszystko to rozrzucone w najdoskonalszym nieła­ dzie, współtworzą jeden z najbardziej złożonych i w gruncie rzeczy najspójniejszych krajobrazów, jakie można sobie wyob­ razić na małej cząstce hektara. [...] Jorn naszkicował, pomiędzy wieloma innymi rzeczami, niejako mimochodem, tę swoistą osadę, ograniczoną niestety do powierzchni tak niewielkiego «terenu prywatnego». Świadczy ona o tym, co można stworzyć, jak powiedział inny z założycieli ruchu sytuacjonistycznego, Iwan Chtcheglov, «mając odrobinę czasu, szczęścia, zdrowia, gotówki, pomysłów (a także) odpowiedniego humoru...»”6. Tyle było w zasięgu jako budowanie. Nie można przy tym za­ pominać, że istota krytyki sytuacjonistycznej nie dotyczy tego, jak żyjemy, ale jak się „nas żyje”, a więc nihilistycznego sensu kultury, w którym życie zostało opanowane i odebrane. Dla­ tego krytyka była istotniejsza niż budowanie, niemal zawsze domagające się afirmacji stanu zastanego. ZADANIE

Hennes Meyer, komunizujący architekt, jeden z założycieli Bauhausu i ciam powiedzie! kiedyś, że „architektura jest bro­ nią, którą we wszystkich epokach władały klasy rządzące”. Dlatego budowanie jest obarczone niemal zawsze ryzykiem sprzyjania istniejącym formom władzy. Tym samym powstaje niebezpodstawna myśl, że bardzo trudno uwarunkować ar­ chitekturę w taki sposób, by służyła postępowi i emancypacji. Jeśli spojrzy się na liczne zmiany w organizacji przestrzennej ostatnich stu czy dwustu lat, łatwo dojść do wniosku, że nisz­ czyć jest łatwo. I wynika to z oczywistej sytuacji, że znacznie łatwiej otrzymać środki produkcji od władzy niż od wykluczo­ nych. Krytyka władzy może zatem być jedyną formą aktuali­ zowania się wiarygodności praktyki architektonicznej. 6

Ibid., s. 452-453 niniejszej antologii.

494 Tezy o sytuacjonistach, architekturze i małej konsumpcji

Teza ta wskazuje, że nie można tworzyć postępowej archi­ tektury bez zrozumienia fatalnego stanu społeczeństwa i świa­ ta. Jeśli zatem chciałoby się tworzyć jakieś przyczółki oporu, to w taki sposób, który wychodzi od postępowego zrozumienia, czyli krytycznej refleksji. Sytuacjoniści dają ku temu wyjątko­ wo dużo narzędzi, także poprzez uwiarygodnienie swojej kry­ tyki w praktyce życia codziennego. Architektura powinna za­ tem zacząć dzisiaj od krytycznego przyglądania się temu, jak sama warunkuje życie codzienne i jak może sprzyjać emancy­ pacji w tym obszarze. Nie może przy tym zapominać, że sama jest elementem świata codziennej władzy i że złamanie jej we­ wnętrznego kodu, by działał przeciw sobie, stoi przed nią jako zadanie, jeśli chce być postępowa. Jednym z podstawowych założeń takiej architektury powinien być opór wobec tego, że powstaje jako towar i kończy jako towar, tym bardziej że w przypadku architektury, delikatnie rzecz ujmując, „najbo­ gatsi konsumenci nie kupują zasadniczo tych samych rzeczy co najbiedniejsi”. Dlatego krytyczna praktyka architektonicz­ na wymaga skupienia się na zrozumieniu radykalności współ­ czesnego oddzielenia, zarówno na płaszczyźnie mieszkania, domu, ulicy, jak i w skali globalnych relacji przestrzennych. Mało co może być tutaj bardziej pomocne niż teksty i prakty­ ki sytuacjonistów.

NOTKI BIOGRAFICZNO-PSYCHOGEOGRAFICZNE (O WYBRANYCH AUTORACH)

Michèle Bernstein (ur. 1932) - francuska pisarka i dzienni­ karka. Autorka dwóch powieści, Tous les chevaux du roi (i960) oraz La nuit (1961). Członkini Międzynarodówki Letrystycznej i współzałożycielka Międzynarodówki Sytuacjonistycznej, z której wystąpiła w 1967 roku. W latach osiemdziesiątych prowadziła stałą kronikę literacką w dzienniku „Libération”.

Constant (właśc. Constant Anton Nieuwenhuys, 1920-2000) holenderski malarz i teoretyk architektury. Po wojnie wyjechał do Paryża, gdzie zaprzyjaźnił się z Asgerem Jornem i takimi luminarzami francuskiej kultury jak Jacques Prévert, Edouard Jaguer, Gaston Bachelard i Jean Dubuffet. W1948 roku wraz z Karelem Appelem i Corneille’em powołał do życia holender­ ską grupę eksperymentalną Reflex, która w tym samym roku połączyła się z duńską grupą Host i belgijskimi surrealistami rewolucyjnymi w międzynarodowym ruchu Cobra. Po rozwią­ zaniu tego ruchu Constant odbył roczne stypendium w Lon­ dynie. Zaczął się interesować architekturą. Wraz z architek­ tem van Eyckiem zaprezentował w 1953 roku wystawę W stronę koloryzmu przestrzennego w Muzeum Miejskim w Amsterda­ mie. W1956 roku przyłączył się do Międzynarodowego Ruchu na rzecz Bauhausu Wyobraźni i uczestniczył w Albie w I Mię­ dzynarodowym Kongresie Niezależnych Artystów. Przez rok ściśle współpracował w Albie z Pinotem-Galliziem, za jego namową stworzył plany, a także makiety Obozowiska noma­ dów przeznaczonego dla tamtejszych Romów. Był współzało­ życielem Międzynarodówki Sytuacjonistycznej (z której wy­ stąpił w i960 roku), twórcą koncepcji utopijnego miasta New Babylon i ważną postacią w holenderskim ruchu Provo. Po 1974 roku wrócił do malarstwa sztalugowego, nie przestając

Notki biograficzno-psychogeograficzne 497

rozwijać koncepcji New Babylon. W 1995 roku w Muzeum Miejskim w Amsterdamie i w roku 2002 na Documenta 11 za­ prezentowano duże retrospektywy jego prac. Guy Debord (1931-1994) - pisarz francuski, autor między in­ nymi Społeczeństwa spektaklu (1967, wyd. poi. 2006), Rozważań o społeczeństwie spektaklu (1988, wyd. poi. 2006) i kilku innych książek nie przełożonych dotychczas na język polski. Zreali­ zował też kilka filmów krótko- i długometrażowych, posługu­ jąc się teoretyzowaną przez siebie techniką przechwytywania (ich zapisy ukazały się w 1978 roku, wyd. poi., Dzieła filmo­ we, 2007). W Maju ’68 został członkiem komitetu Wściekli-Międzynarodówka Sytuacjonistyczna, a następnie Rady na rzecz Utrzymania Okupacji. Był jednym z założycieli i czoło­ wą postacią Międzynarodówki Letrystycznej i Międzynarodów­ ki Sytuacjonistycznej (którą rozwiązał w 1972 roku), głównym autorem i redaktorem pisma „Internationale situationniste”. Nieuleczalnie chory, popełnił samobójstwo. Jako że rozprawiał się bezpardonowo z intelektualnymi celebrytami ośmielający­ mi się na niego powoływać, o wiele częściej plagiowano go niż cytowano. Cieszył się wielką sławą w środowiskach radykal­ nych, podczas gdy świat uniwersytecki raczej przemilczał jego istnienie (wyjątkiem jest Giorgio Agamben, nie kryjący, że De­ bord stanowi dla niego jeden z ważniejszych punktów odniesie­ nia). Po śmierci padł jednak ofiarą swoistej panteonizacji, dość powiedzieć, że w 2009 roku państwo francuskie zadekretowa­ ło, iż rękopisy i archiwa Guy Deborda, którymi interesował się Uniwersytet Yale, są „francuskim skarbem narodowym”, a De­ borda określiło z urzędową stanowczością „jednym z ostatnich wybitnych intelektualistów drugiej połowy xx wieku”.

Aldo Ernest van Eyck (1918-1999) - architekt holenderski, jeden z głównych przedstawicieli strukturalizmu w archi­ tekturze, krytyk powojennego funkcjonalizmu. Studiował na politechnice zuryskiej. Po ukończeniu studiów wrócił do

498 Notki biograficzno-psychogeograficzne

Holandii i pracował w amsterdamskim wydziale robót pub­ licznych kierowanym przez Cornelisa van Eesterna, czoło­ wego przedstawiciela holenderskiego modernizmu w ar­ chitekturze. W 1951 roku otworzył własne biuro projektowe w Amsterdamie. W latach 1949-1956 był holenderskim dele­ gatem ciam (Międzynarodowego Kongresu Architektury No­ woczesnej). Należał do grupy Cobra oraz do grupy Team X. W latach 1959-1967 pełnił funkcję redaktora naczelnego duń­ skiego czasopisma architektonicznego „Forum”. Od 1966 do 1984 roku był profesorem Uniwersytetu Technicznego w Delft. Giinther Feuerstein (ur. 1925) - austriacki architekt i teore­ tyk architektury. Początkowo związał się ze słynną pracow­ nią Karla Schwanzera, współprojektował pawilon na wystawę Expo ’58 w Brukseli (budynek przeniesiono potem do Wied­ nia i przekształcono w Muzeum Sztuki Współczesnej). W tym samym roku opublikował głośny manifest Tezy na temat archi­ tektury incydentalnej (rozszerzona wersja ukazała się po raz pierwszy w „Spur”, czasopiśmie niemieckich sytuacjonistów). Jego działalność pedagogiczna na wiedeńskiej politechnice wyznaczała kierunki rozwoju austriackiej architektury w la­ tach sześćdziesiątych. Na seminarium zapraszał gości nie za­ wsze dobrze widzianych przez władze uczelni (między innymi Ottona Muehla - guru wiedeńskich akcjonistów), co skończy­ ło się relegowaniem z politechniki. W latach 1970-1980 orga­ nizował w swojej pracowni wieczory O.O. - Open Office, otwarte forum dyskusyjne dla studentów architektury oraz dla specjali­ stów. W1988 roku przygotował głośną, prezentowaną w wielu krajach wystawę Wiedeńscy wizjonerzy architektury 1958-1988. Rewitalizował dzielnicę domów komunalnych GrolSfeldsiedlung w Wiedniu (1979-1985) w duchu samoorganizacji i samo­ pomocy, gry i zabawy. Stworzył grupę Spielaktionen und Soziales Service. Projektował gry i place zabaw wraz mieszkańcami i studentami. W latach 1970-1989 wydawał „Transparent”, miesięcznik poświęcony postępowej architekturze austriackiej.

Notki biograficzno-psychogeograficzne 499

Friedensreich Regentag Dunkelbunt Hundertwasser (właśc. Friedrich Stowasser, 1928-2000) - architekt austriacki, je­ den z najsłynniejszych wiedeńskich artystów drugiej połowy xx wieku. Zwolennik architektury ekologicznej, często okre­ ślany typowym przedstawicielem postmodernizmu w archi­ tekturze. Zajmował się również malarstwem i projektowaniem znaczków. W1949 roku porzucił (po trzech miesiącach) studia w wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych i wyruszył w podróż. Nie przerwał jej właściwie aż do śmierci. W roku 1954, mając już za sobą pierwsze wystawy, wyjechał na trzy lata do Paryża. Legenda głosi, że usiłował się wówczas zbliżyć do środowiska Międzynarodówki Letrystycznej, nie sprostał jednak wysokim standardom stawianym kandydatom, którzy musieli dowieść, iż potrafią wypić duszkiem szklankę rumu. W1961 roku otrzy­ mał Nagrodę Mainichi na vi Międzynarodowej Wystawie Sztu­ ki w Tokio. W1984 roku aktywnie uczestniczył w okupacji re­ zerwatu przyrody Hainburger Au, gdzie miano wybudować elektrownię. Wiele zaprojektowanych przez niego budowali (jak choćby słynny wiedeński Hundertwasserhaus czy darmsztadzki wieżowiec Waldspirale) stało się prawdziwymi atrak­ cjami turystycznymi.

Gilles Ivain (1933-1998, właśc. Ivan Chtcheglov, ros. Iwan Władimirowicz Szczegłow) - francuski działacz radykalny, wizjo­ ner, poeta pochodzący z rodziny polsko-ukraińsko-francuskiej. W1950 roku ukradł z placu budowy dynamit. Planował wraz z przyjaciółmi wysadzenie w powietrze wieży Eiffla. Jej oświet­ lenie nie pozwalało mu ponoć spać w nocy. Aczkolwiek poli­ cja zatrzymała go, zanim udało mu się osiągnąć cel, stał się prawdziwym bohaterem dla radykałów z Saint-Germain-des-Pres. W 1953 roku był członkiem Międzynarodówki Letry­ stycznej, z której rok później został wykluczony. W1959 roku trafił przymusowo do zakładu psychiatrycznego (zdiagnozowano u niego schizofrenię). Przez pięć kolejnych lat otrzy­ mywał elektrowstrząsy i zastrzyki insulinowe. Resztę życia

500 Notki biograficzno-psychogeograficzne

spędził w kolejnych zakładach psychiatrycznych. W piśmie „Internationale situationniste” nazywano go członkiem z od­ dali Międzynarodówki Sytuacjonistycznej. Jego tekst mani­ fest z 1953 roku Zarys nowej urbanistyki nie tylko zainicjował „psychogeograficzne” poszukiwania członków Międzynaro­ dówki Letrystycznej i Międzynarodówki Sytuacjonistycznej, ale do dziś inspiruje kontrkulturowych artystów i krytyków architektury.

Asger Jom (właśc. Asger Oluf Jorgensen, 1914-1973) - duński artysta (malarz, grafik, rzeźbiarz), pisarz, działacz społeczny, teoretyk sztuki. W 1936 roku, po ukończeniu kopenhaskiej Akademii Sztuk Pięknych, wyjechał do Paryża, gdzie przez rok współpracował z Fernandem Legerem i Le Corbusierem. W czasie wojny był członkiem duńskiego antyfaszystowskie­ go ruchu oporu. W1941 roku założył w Kopenhadze czasopis­ mo literackie „Helhesten” („Piekielny Rumak”), grupujące surrealistów abstrakcyjnych z grupy Host. Po wojnie wystąpił z partii komunistycznej (do której zapisał się na początku lat trzydziestych). Nawiązał współpracę z artystami holenderski­ mi skupionymi wokół czasopisma „Reflex” (między innymi z Constantem), a także z belgijskimi surrealistami rewolucyj­ nymi. W 1948 roku doprowadził do zjednoczenia tych ugru­ powań, tworząc międzynarodowy ruch Cobra. Po rozwiązaniu tego ruchu założył Międzynarodowy Ruch na rzecz Bauhausu Wyobraźni i nawiązał kontakt z członkami Międzynarodówki Letrystycznej. Wraz z włoskim wynalazcą i artystą Pinotem-Galliziem zainicjował Międzynarodowe Spotkania Ceramicz­ ne w Albisoli. W1956 roku zwołał w Albie I Międzynarodowy Kongres Niezależnych Artystów, przygotowując tym samym narodziny Międzynarodówki Sytuacjonistycznej (założonej rok później). Jorn, który był już wtedy uznanym i wysoko notowa­ nym artystą, w dużej mierze sfinansował jej działalność. Cho­ ciaż w roku 1961 formalnie wystąpił z Międzynarodówki Sytu­ acjonistycznej, nie przestał z nią współpracować i w kolejnych

Notki biograficzno-psy chogeograficzne 501

latach opublikował w piśmie tego ruchu kilka artykułów pod pseudonimem. Wraz z Debordem wydał Mémoires i Fin de Co­ penhague. W1964 roku z przyczyn politycznych odrzucił Na­ grodę Guggenheima i odmówił udziału w Biennale w Wene­ cji, na którym miał reprezentować Danię. W maju 1968 roku w okupowanych paryskich zakładach litograficznych nama­ lował serię plakatów popierających studencką rewoltę. Jest założycielem Muzeum Sztuki Współczesnej w duńskim mie­ ście Silkeborg.

Abdelhafid Khatib-psychogeograf, algierski członek Między­ narodówki Letrystycznej i Międzynarodówki Sytuacjonistycznej, z której wystąpił w 1960 roku.

Attila Kotányi (1924-2003) - węgierski filozof i architekt. Po upadku powstania z 1956 roku, w którym walnie uczestni­ czył, zdołał się przedostać wraz z żoną i córką przez Jugo­ sławię do Belgii. W 1960 roku w Brukseli poznał członków Międzynarodówki Sytuacjonistycznej. Został do niej przyję­ ty i stał się jednym z jej głównych teoretyków. Wykluczono go w 1962 roku pod zarzutem chrześcijańskiego mistycyzmu. W latach 1970-1980 wykładał w Akademii Sztuk Pięknych w Diisseldorfie. W latach dziewięćdziesiątych powrócił do Bu­ dapesztu. W roku 1997 jego córka, Sophie Kotányi, reżyser­ ka filmowa, nakręciła film Amor Fati, w którym przedstawi­ ła ucieczkę z Węgier i belgijskie uchodźstwo rodziny Kotányi. Giuseppe Pinot-Gallizio (właśc. Giuseppe Gallizio, 1902-1964) - włoski wynalazca i artysta. Ukończył farmację na Uni­ wersytecie Turyńskim. W1926 roku otworzył aptekę w Albie, swoim rodzimym mieście. Pasjonował się archeologią, udało mu się odkryć wiele cennych obiektów prehistorycznych, któ­ re zasiliły zbiory muzeów archeologicznych w Albie i Turynie. W czasie wojny działał w ruchu oporu. Od 1946 do 1960 roku był radnym Alby, angażował się w akcje ekologiczne i działał

502 Notki biograficzno-psychogeograficzne

na rzecz miejscowych Romów. Na początku lat pięćdziesiątych zaczął malować. W1956 roku poznał Asgera Jorna i przystąpił do Międzynarodowego Ruchu na rzecz Bauhausu Wyobraźni. W swoim domu, dawnym siedemnastowiecznym klasztorze, urządził Pierwsze Laboratorium Doświadczeń Wyobraźnio­ wych. Posługując się opracowaną przez siebie technologią, wyprodukował rulony malarstwa przemysłowego: płótna po­ nad pięćdziesięciometrowej długości „zamalowane” tuszem, żywicami, klejem oraz prochem strzelniczym. Zorganizował też w Albie I Międzynarodowy Kongres Niezależnych Arty­ stów, w Turynie zaś wystawę poświęconą urbanistyce jednościowej. Był jednym z założycieli Międzynarodówki Sytuacjonistycznej. W i960 roku został z niej wykluczony. Od roku 1958 wystawiał swoje prace w wielu prestiżowych europejskich ga­ leriach sztuki. Ettore Sottsass (1917-2007) - włosko-austriacki artysta, archi­ tekt i projektant. Po wojnie pracował początkowo jako archi­ tekt, angażując się w odbudowę Włoch i projektując budynki socjalne. Rozczarowany krępującymi wymogami stawianymi architektom, w 1947 roku otworzył swoje pierwsze biuro pro­ jektowe w Mediolanie. Zajmował się malarstwem, ceramiką, rzeźbą, fotografią, projektowaniem biżuterii i mebli oraz de­ koracją wnętrz. W1950 roku, za namową włoskiego malarza Enrico Baja, przystąpił do Międzynarodowego Ruchu na rzecz Bauhausu Wyobraźni. W1956 roku uczestniczył w I Między­ narodowym Kongresie Niezależnych Artystów w Albie, ale wkrótce zerwał ze środowiskiem, które utworzyło Między­ narodówkę Sytuacjonistyczną. W tym samym roku wyjechał do Nowego Jorku, gdzie zatrudnił się w agencji designerskiej George’a Nelsona. To doświadczenie skłoniło go do poświę­ cenia się wzornictwu przemysłowemu. Szybko stał się jednym z czołowych europejskich projektantów (w latach 1958-1980 pracował między innymi dla firmy Olivetti) i jednym z głów­ nych przedstawicieli antydesignu (wzornictwa radykalnego)

Notki biograficzno-psychogeograficzne 503

i neodesignu. Jego projekty są wystawiane w najważniejszych muzeach sztuki współczesnej, takich jak nowojorskie Moma czy paryskie Centrum Pompidou. Raoul Vaneigem (ur. 1934) - pisarz belgijski, autor przełożo­ nej na język polski Rewolucji życia codziennego (1967, wyd. poi. 2004), z której liczne cytaty zdobiły paryskie mury w Maju ’68. Opublikował też ponad dwadzieścia innych książek, w tym wy­ wiad rzekę udzielony Gerardowi Berreby’emu (Rien nestfini, tout commence, 2014). Od 1961 do 1971 roku był członkiem Międzynarodówki Sytuacjonistycznej. Opracował Mateusz Kwaterko

AUTORZY WYBORU I TŁUMACZE

Mateusz Kwaterko - z wykształcenia filozof, z zawodu in­ struktor tanga argentyńskiego. Dawniej pracował jako tłumacz (przełożył między innymi Deborda, Vaneigema, Agambena, Onfreya, Cossery’ego). Teraz szlachetną sztuką translatorską para się w wolnych chwilach - a więc rzadko, jako że woli rą­ bać w pianino i przyrządzać czekoladowe pralinki. Ma uroczą, niespełna roczną kotkę o imieniu Kunegunda. Paweł Krzaczkowski - kurator, eseista, librecista, poeta. Re­ daktor „Recyklingu Idei” i specjalnego, architektonicznego numeru tego pisma zatytułowanego Cena architektury. Publi­ kuje teksty dotyczące architektury, muzyki, czasami sztuk wi­ zualnych i literatury. Jako kurator organizuje między innymi koncerty muzyki współczesnej. W roli librecisty współpraco­ wał bądź współpracuje z takimi kompozytorami jak Sławomir Kupczak, Kacper Ziemianin, Dominik Karski, Sławomir Woj­ ciechowski. Kończy prace nad książką literacką Pokój404. Ku­ rator projektu 4 for Beckett.

PUBLIKACJE FUNDACJI BĘC ZMIANA Seria KIESZONKOWA Markus Miessen, Koszmar partycypacji, Warszawa 2013 McKenzie Wark, Spektakl dezintegracji. Sytuacjonistyczne drogi wyjścia z XX wieku, Warszawa 2014 Kuba Snopek, Bielajewo. Zabytek przyszłości. Warszawa 2014 Karolina Ziębińska-Lewandowska, Między dokumentalnością

a eksperymentem. Krytyka fotograficzna w Polsce w latach 1946-1989, Warszawa 2014 Deindywiduacja. Socjologia zachowań zbiorowych, red. Marek Krajewski, Warszawa 2014 Błażej Prośniewski, Gust nasz pospolity, partner: Fundacja im. Stefana Kuryłowicza, Warszawa 2014 Paweł Mościcki, My też mamy już przeszłość. Guy Debord

i historia jako pole bitwy, współwydawca: Instytut Badań Literackich, Warszawa 2015 Andrzej Marzec, Widmontologia jako teoria filozoficzna i praktyka artystyczna ponowoczesności, Warszawa 2015

Przewodnik dla dryfujących. Antologia sytuacjonistycznych tekstów o mieście, wyb. i tłum. Mateusz Kwaterko, Paweł Krzaczkowski, Warszawa 2015 Seria DESIGN / PROJEKTOWANIE

Nerwowa drzemka. O poszerzaniu pola w projektowaniu, red. Sebastian Cichocki, Bogna Świątkowska, Warszawa 2009 Jakub Szczęsny, Wyspa. Synchronizacja, red. Kaja Pawełek, Warszawa 2009

Handmade. Praca rąk w postindustrialnej rzeczywistości, red. Marek Krajewski, Warszawa 2010 Monika Rosińska, Przemyśleć u/życie. Projektanci. Przedmioty. Życie społeczne, Warszawa 2010 Redukcja / Mikroprzestrzenie. Synchronizacja, red. Bogna Świątkowska, Warszawa 2010 Artur Frankowski, Typespotting. Warszawa, Warszawa 2010

Coś, które nadchodzi. Architektura XXI wieku, red. Bogna Świątkowska, Warszawa 2011 Piotr Bujas, Alicja Gzowska, Aleksandra Kędziorek, Łukasz Stanek, Postmodernizm jest prawie w porządku. Polska architektura po socjalistycznej globalizacji, partner: Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Warszawa 2012 Natalia Fiedorczuk, Wynajęcie, Warszawa 2012 Maciej Rawluk, Przystanki polskie. Element infrastruktury

punktowej systemu transportu zbiorowego, współwydawca: Narodowe Centrum Kultury, Warszawa 2012 Chwała miasta, red. Bogna Świątkowska, Warszawa 2012 Piotr Korduba, Ludowość na sprzedaż, Warszawa 2013 TR Laszuk. Dizajn i rewolucja w teatrze, współwydawca: TR Warszawa, Warszawa 2013 Marek Krajewski, Są w życiu rzeczy... Szkice z socjologii przedmiotów, Warszawa 2013

Miasto-Zdrój. Architektura i programowanie zmysłów, red. Bogna Świątkowska, Joanna Kusiak, Warszawa 2013 TypoPolo. Album typograficzno-fotograficzny, red. Rene Wawrzkiewicz, Warszawa 2014

My i oni. Przestrzenie wspólne / projektowanie dla wspólnoty, red. Bogna Świątkowska, Warszawa 2014 Seria ORIENTUJ SIĘ Piotr Bazylko, Krzysztof Masiewicz, Podręcznik kolekcjonera sztuki najnowszej, Warszawa-Kraków 2008 Stadion X: miejsce, którego nie było, red. Joanna Warsza, Warszawa-Kraków 2008 (książka dostępna również w wersji angielskiej) Piotr Bazylko, Krzysztof Masiewicz, 77 dzieł sztuki z historią. Opowiadania zebrane, Warszawa 2010 Mikołaj Długosz, 1994, Warszawa 2010 Rafał Drozdowski, Marek Krajewski, Za fotografię! W stronę radykalnego programu socjologii wizualnej, Warszawa 2010 Cecylia Malik, 365 drzew, Warszawa 2010

Badania wizualne w działaniu. Antologia tekstów, red. Maciej Frąckowiak, Krzysztof Olechnicki, współpraca wydawnicza: Instytut Socjologii UAM, Narodowy Instytut Audiowizualny, Warszawa 2011 Konrad Pustota, Widoki władzy, Warszawa 2011 David Harvey, Bunt miast. Prawo do miasta i miejska rewolucja, Warszawa 2012 Niewidzialne miasto, red. Marek Krajewski, współpraca: Instytut Socjologii UAM, Warszawa 2012 Rafał Drozdowski, Maciej Frąckowiak, Marek Krajewski, Łukasz Rogowski, Narzędziownia, czyli jak badaliśmy (niewidzialne) miasto, Warszawa 2012 Fanny Vaucher, Polskie pigułki / Polish pills I Pilules polonaises, wydane dzięki wsparciu Szwajcarskiej Fundacji dla Kultury Pro Helvetia oraz Instytutu Polskiego w Paryżu, współwydawca: Noir sur Blanc, Warszawa 2013 Janusz Minkiewicz (tekst), Eryk Lipiński (ilustracje), O piesku dziwaku, Warszawa 2014 Andrzej Tobis, A-Z. Słownik ilustrowany języka niemieckiego i polskiego, współwydawca: Instytut Adama Mickiewicza, Warszawa 2014 Seria KULTURA NIE DLA ZYSKU

Czytanki dla robotników sztuki. Zeszyt 1, red. zbiorowa, Warszawa 2009 Ivan lllich, Odszkolnić społeczeństwo, Warszawa 2010 Dragan Klaić, Mobilność wyobraźni. Międzynarodowa współpraca kulturalna. Przewodnik, współwydawca: Narodowy Instytut Audiowizualny, Warszawa 2011 Wieczna radość. Ekonomia polityczna społecznej kreatywności, red. zbiorowa, Warszawa 2011 Seria EKSPERYMENT

Znikanie. Instrukcja obsługi, red. zbiorowa, Warszawa 2009 Katarzyna Krakowiak, Andrzej Kłosak, Słuchawy. Projektowanie dla ucha, Warszawa 2009

Magdalena Starska, Dawid Wiener, Komunikacja. Pogłębianie poczucia przestrzeni, Warszawa 2009 Aleksandra Wasilkowska, Andrzej Nowak, Warszawa jako struktura emergentna, Warszawa 2009 Janek Simon, Szymon Wichary, Zmaganie umysłu ze światem. Gry losowe, Warszawa 2009 Grzegorz Piątek, Marek Pieniążek, Jan Dziaczkowski, Góry dla Warszawy!, Warszawa 2009 Kasia Fudakowski, David Âlvarez Castillo, Pokonać obiekt. W wypadku rzeźby, Warszawa 2009 Eksperyment. Leksykon. Zbiór tekstów, red. zbiorowa, Warszawa 2012

Formy przestrzenne jako centrum wszystkiego, red. Karolina Breguła, Warszawa 2012 Kwartalnik FORMAT P # 1 Piekło rzeczy, Warszawa 2009 # 2 Bóle fantomowe, Warszawa 2009 # 3 Manifesty. Precz z neutralnością!, Warszawa 2009 # 4 The Future of Art Criticism as Pure Fiction, Warszawa 2011 # 5 Wystawy mówione / Spoken Exhibitions, Warszawa 2011 # 6 Publiczna kolekcja sztuki XXI wieku m.st. Warszawy, Warszawa 2012 # 7 Ziemia pracuje! Wystawa o mauzoleach, ruinach i szlamie, Warszawa 2013 # 8 Nieposłuszeństwo. Teoria i praktyka, Warszawa 2013 # 9 W stronę leksykonu użytkowania, Warszawa 2014 # 10 Subterranea, Warszawa 2014

www.sklep.beczmlana.pl zamówienia: [email protected]

Przewodnik dla dryfujących. Antologia sytuacjonistycznych tekstów o mieście

Wybór i przekład Mateusz Kwaterko, Paweł Krzaczkowski

© Copyright by Mateusz Kwaterko, Paweł Krzaczkowski, Fundacja Bęc Zmiana isBN 978-83-62418-51-0

REDAKCJA I KOREKTA:

Elżbieta Staśkiewicz PROJEKT I SKŁAD:

Grzegorz Laszuk KłS, Anna Hegman KłS REDAKTOR PROWADZĄCY:

Ela Petruk wydawca:

*

Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmiana ul. Mokotowska 65/7 00-533 Warszawa www.beczmiana.pl [email protected]

austriackie forum kultury“50lat

partner:

Austriackie Forum Kultury ul. Próżna 7/9 00-107 Warszawa DRUK:

Drukarnia Stabil ul. Nabielaka 16 31-410 Kraków

Wydawnictwo poczyniło wszelkie starania, aby skontaktować się z właścicielami praw autorskich zamieszczonych ilustracji, w razie pominięcia któregoś z właścicieli prosimy o kontakt z wydawcą. Projekt dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

MiINaDznroiisetdoewzrisectgtwwoo«a

Kultury