234 106 8MB
Polish Pages 262 [266] Year 1975
Jan Dziżyński
PROUDHON
Proudhon
M y ś l i i L udzie
Warszawa 1975
Myśli i Ludzie
Jan Dziżyński
Proudhon
*
Wiedza Powszechna
Obwoluta, okKtdka, karta tytułowa KRYSTYNA TARKOWSKA-GRUSZECKA
Redaktor LIDIA DOMAŃSKA
Redaktor techniczny RYSZARD FIJAŁKOWSKI Korektor MARIA SIELICKA-SOROKA
Proudhon
6
SŁOWO O ŻYCIU I DZIAŁALNOŚCI
U pamiętniony w polemicznej Nędzy filozofii Marksa i uznawany dziś na ogół za twórcę anar chistycznego socjalizmu, Pierre Joseph Proudhon jest wybitną postacią w historii francuskich dok tryn socjalistycznych. Jego działalność pisarska i polityczna przypada na lata poprzedzające rewo lucję 1848 r. oraz na pierwszą połowę Drugiego Cesarstwa. W latach poprzedzających rewolucję ugruntowuje się renoma Proudhona jako krytyka starego porządku i rzecznika nowego ładu społecz nego, a w czasie rewolucji 1848—1849 r. jako try buna ludu i reformatora. W okresie panowania Ludwika Napoleona Proudhon staje się czołowym teoretykiem i moralnym autorytetem rozwijające go się ruchu robotniczego. Pierre Joseph Proudhon urodził się 15 stycz nia 1809 r. w Besançon, mieście, które wydało Ch. Fouriera. Był synem rzemieślnika wywodzącego się z chłopów-górali, od wieków nie podlegają cych serwitutom pańszczyźnianym. Ojciec Proud hona, Claude François, posiadał niewielki kawa łek ziemi, na której hodował winną latorośl. Prócz tego wykonywał pracę drwala, handlował drew nem, a także był bednarzem i piwowarem. Z cza sów dzieciństwa wyniósł więc Proudhon zamiło wanie do pracy na roli i zawsze stawiał ją wyżej niż pracę w przemyśle. Młody Pierre Joseph pomagał ojcu w gospo darstwie i dopiero mając lat jedenaście wstąpił za namową matki, która na zawsze pozostanie^dlaniego wzorem cnót rodzinnych, do liceum w BesanÎ.
7
ęon. Uczył się dobrze, ale po kilku latach musiał zrezygnować z nauki z powodu trudnej sytuacji materialnej rodziny. Stary Claude Proudhon bo wiem zbankrutował, stosując w prowadzonej przez siebie piwiarni zasadę „sprawiedliwej ceny”. Mając lat dziewiętnaście Proudhon podejmuje pracę w firmie wydawniczej braci Gauthier, któ rzy specjalizowali się w publikacji Biblii i ksiąg teologicznych. Proudhon zdobywa tu zawód zecera. Jednocześnie dużo czyta, choć dość chaotycz nie. Uczy się także hebrajskiego. Obok Biblii stu diuje pisma Fouriera; jego wpływ na Proudhona można zauważyć w ogłoszonej w 1843 r. pracy O ustanowieniu ładu w społeczeństwie (De la créa tion de l’ordre dans l’humanité). W 1832 r. Proudhon wyjeżdża do Paryża, gdzie zatrzymuje się u swego przyjaciela z Besançon — Gustawa Fallota. Po bezskutecznych staraniach o pracę zecera lub korektora opuszcza Paryż. W poszukiwaniu zajęcia i w celu zdobycia patentu mistrza wyrusza na prowincję. Pracuje w Neutchâtel, Marsylii, Draguignan, Lyonie. Wraz z ko legami po fachu kupuje wreszcie niewielką dru karnię w rodzinnym mieście. Przedsięwzięcie koń czy się jednak bankructwem, jeden zaś ze wspól ników Proudhona popełnia samobójstwo. Sytuacja materialna Proudhona poprawiła się na jakiś czas, gdy udało mu się uzyskać stypen dium im. Suarda. Stypendium to, w wysokości 1500 franków, przyznawała Akademia Francuska ludziom pochodzącym z departamentu Doubs (któ rego stolicą jest właśnie Besançon), wyróżniają cym się w dziedzinach: literatury, prawa, nauk ścisłych lub medycyny. Proudhon zyskał dzięki niemu szansę dalszych studiów i jednocześnie mo żliwość spłaty zaciągniętych długów. W listopadzie 1838 r. Proudhon, już jako sty pendysta Akademii, znów przybywa do Paryża. Wkrótce przedstawia członkom Akademii swą pierwszą opublikowaną anonimowo w 1837 r. pra cę z zakresu językoznawstwa pt. Essai de gram-
8
maire générale (Próba gramatyki ogólnej), która zostaje oceniona pozytywnie. W rok później, w związku z konkursem ogło szonym przez Akademię, pisze również rozprawę polityczno-społeczną pt. De l’utilité de la célébra tion du dimanche... (O pożytku ze świętowania niedzieli...). Rozprawa ta otrzymała honorowe wy różnienie i stała się przedmiotem pochwał. Spra wozdawca naukowy Akademii, Abbé Doney, zga nił jednak Proudhona za dygresje „dotyczące spraw bardzo delikatnych, zagadnień własności, równości, organizacji społecznej, które powinno się poruszać ostrożnie, traktować z rozsądkiem i dojrzałością...” Mimo zastrzeżeń Akademii Proudhon publikuje rozprawę. Wywołuje to formalny protest członków Akademii, ale autor nie zamie rza się usprawiedliwiać. W latach 1840—1842 ukazują się kolejno trzy memoriały Proudhona o własności. Pierwszy z tych memoriałów, pt. Co to jest własność? (Qu’est-ce que la propriété?), przyrównał Marks do słynnej broszury E. J. Sieyćsa Co to jest stan trzeci? (Qu’est-ce que le Tiers-État?). Trzeci natomiast, pt. Avertissement aux propriétaires (Przestroga dla właścicieli), zaprowadził Proudhona na ławę oskar żonych pod zarzutem podżegania do buntu prze ciw porządkowi publicznemu. Uniewinniono go je dnak; w swej obronie odwołał się do autorytetu nauki i racji moralnych, jakie przyświecały jego pracy. Lata 1844—1847 to okres względnej stabiliza cji w życiu Proudhona. Nie mogąc dostać zajęcia w rodzinnym Besançon, gdzie opinia klerykalno-mieszczańska odnosiła się do niego z niechęcią i podejrzliwością, przenosi się do Lyonu. Tam znów zatrudniają go u siebie bracia Gauthier. Praco dawcy odnoszą się do niego z wyrozumiałością, zgadzając się na częste urlopy i wyjazdy. Proudhon ma teraz sporo czasu na samodzielne studia. Myśli o karierze publicysty, jednocześnie zaś pra gnie dokonać w filozofii przewrotu „na miarę
9
Kanta’’. Zamiar ten — jak sądził — właściwie już udało mu się zrealizować w opublikowanej nieco wcześniej pracy De la création de l’ordre dans l'humanité, która zawierała „nową metafizykę”, w odróżnieniu od niemieckiej — „przejrzystą i pło dną”. W czasie pobytu w Lyonie Proudhon wielokro tnie odwiedza Paryż, gdzie nawiązuje kontakty z ekonomistami: Adolfem Blanquim — bratem słyn nego rewolucjonisty-spiskowca Augusta, L. Wo łowskim, J. Garnierem i innymi. W zimie 1844— —1845 r. poznaje środowisko niemieckich i rosyj skich emigrantów politycznych. Nawiązuje znajo mości z przedstawicielami heglizmu: A. Rugem, K. Grünem, M. Bakuninem, A. Hercenem, a także z K. Marksem. Filozofia Hegla miała już ustaloną renomę we Francji, toteż Proudhon chciał wyko rzystać obecność młodoheglistów, aby pogłębić swą znajomość systemu i metody dialektycznej „berlińskiego mędrca”. Zbierano się na wspólne dyskusje, które często przeciągały się do późnej nocy. Hercen wspomina np. taką dyskusję u mu zyka Reichela ną ulicy de Bourgogne. Jeden z jej uczestników, K. Vogt, znużony przeciągającym się sporem Bakunina z Proudhonem o interpretację systemu Hegla, wycofał się dyskretnie i poszedł do domu. Jakież było jego zdziwienie, gdy naza jutrz zastał dyskutantów siedzących na tych sa mych miejscach i kontynuujących swój dialog. Marks również wspominał o długich rozmowach z Proudhonem. Dyskusje z heglistami i Marksem nie wywrarły jednak trwałego wpływu na poglądy filozoficzne Proudhona. Marks wT styczniu 1845 r. otrzymał nakaz opuszczenia Francji. W kilka miesięcy póź niej nawiązał kontakt listowny z Proudhonem, usiłując pozyskać go do współpracy naukowej i propagandowej z organizującym się międzynaro dowym ruchem socjalistycznym. Proudhon odpo wiedział na list Marksa, ale propozycji jego nie przyjął. Oznaczało to zerwanie między nimi kon
10
taktów i faktyczne przekreślenie możliwości współ pracy w przyszłości. W 1846 r. Proudhon publikuje Système des contradictions économiques ou la philosophie de la misère (System sprzeczności ekonomicznych, czyli filozofia nędzy). Traktat ten wywołuje gwałtowną refutację ze strony Marksa, zawartą w Nędzy fi lozofii. Proudhon nie wystąpił wówczas z publicz ną repliką w obronie swych pogiądów, ogranicza jąc się do odręcznych komentarzy na egzemplarzu Nędzy filozofii. Od tej pory nazwisko Marksa po jawia się u Proudhona kilkakrotnie jedynie w pry watnych notatkach z lat 1846—1848 \ Z kolei Marks wspomni o Proudhonie zaledwie dwa razy: w 18 brumaire’a Ludwika Bonaparte oraz w ar tykule ogłoszonym tuż po śmierci Proudhona. W styczniu 1848 r. Proudhon przenosi się do Paryża. Przeczuwa zbliżającą się rewolucję, ale obalenie Ludwika Filipa i proklamowanie repu bliki przyjmuje bez entuzjazmu. Porwany wirem wydarzeń, staje po stronie rewolucji, nosi kamie nie na barykady i składa w drukarni odezwy re wolucyjne. Sądzi jednak, niemal od początku, że rewolucja nie rozwiąże problemów społecznych i nie znajdzie właściwego wyjścia z kryzysu eko nomicznego. Według niego bowiem konieczna jest nie rewolucja polityczna, lecz „ekonomiczna”, któ ra powinna rozwiązać konflikty społeczne zgod nie z interesami wszystkich klas. Proudhon nie znosi liberałów z „Le National’’, którzy chcą ode grać „odgrzewaną komedię” z 1789 r. Ale ze scep tycyzmem odnosi się także do republikanów i so cjalistów. Piętnuje „ubóstwo ducha” burżuazji i zwalcza jednocześnie „gadaninę” republikanów. Powołane do życia Warsztaty Narodowe nie roz wiązały kwestii bezrobocia, gdyż — jak mówi — „szarlatani socjalizmu mają puste głowy”. Proudhon lansuje własny program rozwiąza nia kwestii społecznej, sądzi, że zdoła pogodzić 1 Carnets de P. J. Proudhon. Paris 1961—1962, t. 1—2.
11
sprzeczne interesy klasowe i grupowe. Wysuwa jąc koncepcję darmowego kredyru. pisze: „Nikt jak ja, tak samo jak ja, nie może przemawiać z równym autorytetem do proletariuszy i do burżuazji, do rządu i do mas”. W marcu 1848 r. ogła sza trzy broszury, m. in. Solution du problème social (Rozwiązanie problemu społecznego), a na stępnie artykuły, m. in. w „Le Représentant du Peuple”, w których przedstawia projekt organiza cji kredytu i powołania do życia w tym celu Ban ku Wymiany. Przypuszcza, że kryzys handlowo-ekonomiczny, bezrobocie, ucieczkę kapitałów i za stój w handlu będzie można przezwyciężyć przez utworzenie instytucji darmowego kredytu, dostęp nego dla każdego, kto może wnieść wkład w po staci własnej pracy w uruchomienie pożyczonej części kapitału. Proudhon nie wierzył, by powołane przez Rząd Tymczasowy Warsztaty Narodowe mogły rozwią zać wysuwany przez socjalistów problem prawa do pracy i organizacji pracy. Toteż zjadliwie ata kował zarówno Komisję Luksemburską, jak i jej przewodniczącego — L. Blanca. Sceptycyzm Proudhona był w tym przypadku całkowicie uza sadniony. Burżuazja, godząc się na eksperyment z Warsztatami Narodowymi, zamierzała skompro mitować socjalistyczne hasło prawa do pracy. 21 czerwca Rząd Tymczasowy postanawia zlik widować Warsztaty Narodowe, ogłaszając pobór części robotników do wojska, reszcie zaś wydając nakaz wyjazdu na prowincję. Odpowiedzią jest powstanie robotników, krwawo stłumione przez gwardię gen. L. E. Cavaignaca. Następuje fala mściwego gwałtu i represji. Proudhon wyraża swój ból i solidarność z robotnikami. W kilka tygodni później przedstawia w Zgro madzeniu Narodowym, którego posłem był od 4 czerwca 1848 r., inny projekt rozwiązania kryzysu społecznego. Proponuje mianowicie zmniejszenie podatków, redukcję cen i umorzenie długów. W tym celu właściciele ziemscy, posiadacze nieru 12
chomości i akcjonariusze powinni się zrzec trze ciej części renty lub procentu na rzecz państwa bądź dłużników. Proudhon bronił przy tym nadal prawa do pracy. Gdy porównał je z prawem do buntu, z ław Zgromadzenia podniosły się wrogie okrzyki: reakcyjna większość deputowanych pró bowała obciążyć go odpowiedzialnością za krwawe wypadki czerwcowe. Projekt odrzucono olbrzymią większością głosów. Wskutek ataków Proudhona na prawo prasowe zostaje zamknięte pismo „Le Représentant du Peu ple”, ale wkrótce ukazuje się ponownie, pod zmie nionym tytułem „Le Peuple” i z dopiskiem „Ko lektywny organ skrajnej lewicy Zgromadzenia Na rodowego’’. Proudhon chce nadal walczyć o „ustanowienie jedności pracujących wobec anarchii przywile jów”. Widząc, że nic nie wskóra w reakcyjnym Zgromadzeniu Narodowym, nawiązuje kontakty z Ludwikiem Napoleonem. Pamięta, że przed laty Ludwik Napoleon był autorem L’Extinction du paupérisme — programu likwidacji nędzy. Z oso bą przyszłego prezydenta wiąże także nadzieję na liberalizację kursu politycznego oraz wyjście ze stanu napięcia i chaosu. 15 października na ban kiecie, któremu przewodniczył F. R. Lamennais, Proudhon wygłasza toast za rewolucję. Teraz uwa ża, że rewolucja staje się „rewolucją ekonomicz ną”. Postuluje „zmianę porządku” zgodnie z ha słami socjalistycznymi: równość, zrzeszenie, bra terstwo. Sojusz Proudhona z Ludwikiem Napoleonem ma jednak charakter dwuznaczny. Proudhon z je dnej strony sądzi, że Ludwik Napoleon będzie musiał — rujlens volens — realizować postulaty re wolucji wysuwane przez socjalizm, z drugiej zaś podejrzewa, iż osoba przyszłego prezydenta stano wi niebezpieczeństwo dla republiki. W pamflecie na prezydenturę porównuje Ludwika Napoleona do Nerona i Kaliguli, nazywając go „szaleńcem”, „komediantem” i „awanturnikiem”. Równocześnie
13
jednak sądzi, że jako prezydent Ludwik Napoleon „zmuszony jest do dokończenia rewolucji 1848... Socjalista albo zdrajca, nie ma dla niego wyjścia”. Drugą sprawą, która pasjonuje wówczas Proudhona, jest organizacja kredytu i wymiany w nowo powołanym do życia Banku Ludowym. Łudzi się bowiem jeszcze, że Ludwik Napoleon gotów będzie wesprzeć swym autorytetem cele Banku. Usiłuje także wciągnąć do współpracy republikanina Emi la de Girardin, który ma zaagitować drobną burżuazję. Po kilku tygodniach bezowocnych zabie gów organizacyjno-finansowych Bank zlikwido wano. W marcu 1849 r. Proudhon za bezustanne pu bliczne ataki na prezydenta zostaje pozbawiony nietykalności poselskiej i skazany przez sąd przy sięgłych okręgu Sekwany. Wyrok, który zapadł zaocznie, brzmiał: trzy lata więzienia i trzy tysią ce franków grzywny. Przebywający wówczas w Belgii Proudhon, mimo skazującego wyroku, wra ca do Paryża i zostaje osadzony w więzieniu Sainte-Pélagie. Reżim więzienny nie był jednak zbyt surowy. Proudhon mógł przyjmować wizyty, otrzymywać książki i czasopisma, prowadzić rozległą korespon dencję, wypowiadać się na łamach „Voix du Peu ple”, który stanowił kontynuację ,,Le Peuple”. Gdy Ludwik Napoleon został wybrany cesarzem, Proudhon w jednym z listów dał upust swej go ryczy. „Musimy — pisał — służyć wolności i mo ralności dla ich własnego celu(...), nie pogardzając ludem, który jest tylko dzikusem, a naszym obo wiązkiem jest go ucywilizować, nie czyniąc jednak z niego naszego suwerena”2. W więzieniu powstają także Les confessions d’un révolutionnaire, re fleksje nad rewolucją lutową. Jednakże nie sprawy polityczne, lecz osobiste sprowadziły Proudhona z Belgii do Paryża. Po 2 Cyt. wg. J. H. Jackson: Marx, Proudhon and Euro pean Socialism. London 1957, s. 103.
14
śmierci matki, w której zawsze widział swe naj większe oparcie moralne, zaczął odczuwać ciężar samotności. Postanowił więc ożenić się, aby móc „kochać tak swą żonę, jak swą matkę”. Obraz cnót matczynych Proudhon przenosi na czternaś cie lat od siebie młodszą Eufrazję Piegard, z za wodu gorseciarkę, z którą bierze ślub w więzieniu w grudniu 1849 r. „Ożeniłem się z rozsądku — wyznaje w swej korespondencji — bez namiętności, aby zostać ojcem rodziny, żyć pełnym życiem i za chować przy sobie, w chaosie, w którym się zna lazłem, obraz prostoty i skromności macierzyń skiej.” Z małżeństwa tego urodziły mu się cztery córki. Po wyjściu z więzienia Proudhon angażuje się ponownie w działalność publiczną. Odżywa w jego umyśle idea Banku Wymiany, asumptem zaś do tego staje się projekt zorganizowania w Pa ryżu handlowo-przemysłowej Wystawy Powszech nej. Poparcia dla swych koncepcji szuka u wpły wowej osobistości w życiu politycznym, mianowi cie u księcia Jeremiego Napoleona — kuzyna Lu dwika Napoleona. Chce bowiem przekształcić Wy stawę Powszechną w rodzaj Banku Wymiany i w ten sposób złamać potęgę oligarchii finansowej. Otwartą w 1855 r. Wystawę Powszechną szybko jednak zamknięto i projekt Proudhona spełzł na niczym. W 1857 r. Proudhon otrzymuje propozycję wy sunięcia swej kandydatury do Zgromadzenia Na rodowego z Lyonu, Saint-Étienne i Paryża. Odma wia jednak, twierdząc, że w warunkach despotyz mu i korupcji reżimu cesarskiego opozycja demo kratyczna nie. powinna brać udziału w pracach parlamentu, ponieważ nie będzie mogła wyrazić woli wyborców. W absencji wyborczej upatruje Proudhon rodzaj presji opinii publicznej na rząd. W 1858 r. ukazują się trzy tomy najbardziej dojrzałego dzieła Proudhona De la justice dans la revolution et dans l’Eglise (O sprawiedliwości w rewolucji i Kościele). W sześć dni po wyjściu z dru
15
ku woluminy zostają skonfiskowane, autor zaś skazany na trzy lata więzienia i cztery tysiące franków grzywny pod zarzutem „obrazy moral ności publicznej i religijnej”. Proudhon ratuje się ucieczką do Brukseli, gdzie zamieszkuje pod przy branym nazwiskiem Durforta — jako profesor ma tematyki. Żyje skromnie, wydając na utrzymanie tyle, ile wynosi najniższa dniówka robotnika. Pi suje różne artykuły i memoriały dotyczące bieżą cych kwestii politycznych. W tym okresie powstaje jedna z ważniejszych jego rozpraw La guerre et la paix (Wojna i pokój), a także Les majorais littéraires i Du principe fédératif (O zasadzie fe deracji). We wrześniu 1862 r. Proudhon powraca do Paryża. W początkach lat sześćdziesiątych zaczyna kształtować się francuski ruch robotniczy jako sa modzielna siła polityczna. W lutym 1864 r. grupa robotników z H. L. Tolainem na czele ogłosiła Manifest Sześćdziesięciu, w którym wysunęła po stulat, aby odtąd podczas wyborów robotnicy gło sowali na przedstawicieli swojej klasy. Proudhon, uznawany wówczas przez rozwijający się ruch ro botniczy za autorytet i przywódcę, powitał z za dowoleniem Manifest, choć sceptycznie odniósł się do politycznych ambicji robotników. Nie wierzył już, tak jak w 1848 r., w „rewolucję ekonomicz ną”, która miała zatrzeć przeciwieństwa między proletariatem i burżuazją. Sądził, że na burżuazję „zapadł już ostateczny wyrok” i że zbliża się jej „śmierć moralna”. Nie oznacza to jednak, że pro letariat ma w trakcie walki klasowej zniszczyć burżuazję jako klasę; powinien natomiast wywal czyć sobie takie same prawa, jakie ma burżuazja; wstępnym tego warunkiem jest zdobycie przez proletariat świadomości klasowej. Posiadać taką świadomość znaczy „mieć świadomość członka ko lektywu, utwierdzać ideę, która stąd wynika i dą żyć do jej urzeczywistnienia”. Rewolucja nie jest dla Proudhona formą walki klasowej na płasz czyźnie politycznej, ale dziełem spontanicznym 16
i ciągłym, dokonującym się na mocy „racji rze czy”, „w całokształcie i we wszystkich częściach organizmu politycznego”. Stąd też kształtowanie się świadomości klasowej proletariatu powinno polegać przede wszystkim na jego separacji od burżuazji. Środkiem prowadzącym do tego celu nie może być jednak walka polityczna. Trzeba — stwierdza Proudhon ■— aby burżuazja uznała ro botników nie jako obywateli, ale jako robotników. Wejście do rządu, który postawił robotników „po za prawem”, byłoby „nonsensem” i „tchórzos twem”. Najwłaściwszą metodą protestu jest absen cja wyborcza, nie zaś wysuwanie własnych kan dydatów. Myśli te wyłożył Proudhon w wydanej pośmiertnie pracy De la capacité politique des classes ouvrières (O zdolności politycznej klas pra cujących), która była programem działania kory gującym i uzupełniającym Manifest Sześćdziesięciu. W zimie 1863 r. Proudhon zapada na astmę, co uniemożliwia mu systematyczną pracę. W sierpniu następnego roku wyjeżdża na jakiś czas wraz ze swym lekarzem na prowincję w celu podratowania zdrowia. Z satysfakcją powitał Proudhon kon stytuującą się wówczas I Międzynarodówkę. „Duch demokracji — pisał — rozprzestrzenia się wszę dzie. Uznaje ona swą solidarność, jak dowodzi te go międzynarodowy mityng robotników odbyty niedawno w Londynie.” 3 Zmarł 19 stycznia 1865 r.
*
Proudhon nie wywarł znacznego ani trwałego wpływu na ruch robotniczy. Doktryna jego była zbyt wieloznaczna i zbyt wewnętrznie sprzeczna, aby mogła się stać masową ideologią. Ponadto nie można odnaleźć w proudhonizmie interpretacji procesów społeczno-ekonomicznych dziewiętnasto wiecznego kapitalizmu i ich historycznych tenden cji. Przez pewien jednak okres idee Proudhona, 3 Cyt. wg. E. Dolléans: Proudhon. Paris 1948, s. 483. 2 — Proudhon
17
zanim ustąpiły miejsca marksizmowi, oddziaływa ły na ruchy rewolucyjne. Nie należy zapominać, że w latach sześćdziesiątych i niemal do końca lat siedemdziesiątych we francuskim ruchu robotni czym przeważali właśnie proudhoniści. Francuską sekcję I Międzynarodówki opanowali oni prawie w całości. Wśród przywódców i aktywistów Ko muny Paryskiej, obok zwolenników Augusta Blanąui, znajdowali się proudhoniści: Ch. Beslay, G. Courbet, F. Gambon, E. Varlin i inni. W tym okresie zresztą socjalistami we Francji byli prze ważnie proudhoniści lub blanąuiści; nie było jesz cze socjalistów-marksistów. Spory Marksa i jego zwolenników z proudhonistami ciągnęły się w I Międzynarodówce przez kilka lat. Marks z irytacją wyrażał się o tych „pa nach z Paryża”, „z głowami pełnymi najbardziej jałowych proudhonowskich frazesów”. Proudho niści z kolei chcieli usunąć Marksa z Międzyna rodówki twierdząc, że zawodowi intelektualiści po winni być wykluczeni ze stowarzyszenia robotni ków. Dopiero na kongresie w Lozannie w 1867 r. proudhoniści doznali porażki i zaczęli tracić wpły wy. Jednakże kontrowersje w łonie Międzynaro dówki nie wygasły, gdyż poglądy zbliżone do idei Proudhona, choć w pewnych punktach rozbieżne, głosił Bakunin. Bakunin wprawdzie wyżej stawiał intelektual ną zawartość doktryny Marksa niż Proudhona, ale ostatecznie pociągnęły go moralno-personalistyczne wątki proudhonizmu, „instynkt wolności” i — rozumiana na swój sposób — wizja „twórczej anarchii”, z której miało się wyłonić przyszłe spo łeczeństwo. Ówczesne ruchy polityczno-społeczne, niezależ nie zresztą od swego podłoża klasowego, nawiązy wały przede wszystkim do dwóch wątków doktry ny Proudhona: anarchizmu i federalizmu. Idee anarchistyczne przedostały się do Szwaj carii, Włoch i Hiszpanii, gdzie powstały rewolu cyjne organizacje uważające się za sekcje Mię
18
dzynarodówki. Szczególnie silne wpływy miał proudhonizm w Hiszpanii. Działał tu Hiszpański Alians Socjalnej Demokracji — „w polityce anar chistyczny, w ekonomii kolektywistyczny, w religii ateistyczny”. Największymi ośrodkami anarchizującego socjalizmu były Katalonia i Andalu zja. W okresie późniejszym anarcho-syndykalizm kataloński znalazł się pod wpływem G. Sorela. W 1910 r. powstała anarchistyczna Narodowa Kon federacja Pracy, która została rozwiązana przez M. Primo de Riverę w 1925 r. Ale po upadku dykta tora ruch ten na jakiś czas odrodził się ponownie. Idee federalistyczne Proudhona wywarły wpływ na L. Gambettę i tych republikanów fran cuskich, którzy obawiali się autorytaryzmu scen tralizowanej władzy politycznej. Federalizm Proud hona usiłowały także wykorzystać separatysty cznie nastawione koła burżuazji hiszpańskiej, dą żące do utworzenia systemu federalnego, złożone go z autonomicznych kantonów i okręgów samo rządowych. Dzięki Hercenowi idee Proudhona dotarły rów nież do Rosji. Z zainteresowaniem czytał dzieła Proudhona Lew Tołstoj, na którym La guerre et la paix wywarła takie wrażenie, iż ponoć stąd za pożyczył tytuł dla swej znanej powieści. Najwięk szy jednak wkład w doktrynalną interpretację proudhonizmu wniósł P. A. Kropotkin, który — idąc śladem Proudhona — poszukiwał sposobu in tegracji „naturalnych” jednostek w uniwersalne, wolne od przymusu społeczeństwo. Pewne idee, pokrewne Proudhonowi, głosili też wszyscy narodnicy (opozycja wobec absolutyzmu władzy polity cznej, tendencje decentralizacyjne, chłopstwo ja ko podstawowa siła społeczna), ale trudno jest w tym przypadku mówić o bezpośrednim oddziały waniu proudhonizmu. W Polsce proudhonizm nie wywarł praktycz nie żadnego wpływu na rozwój idei społecznych, jeśli nie liczyć koncepcji E. J. Abramowskiego, do której zresztą przedostał się za pośrednictwem 19
Sorela. Trzeba tu dodać, że jeśli można mówić sen sownie o związkach Proudhona, z tego lub innego powodu, z różnymi nurtami ówczesnego socjaliz mu o tendencjach anarchizujących, to nieuzasad nione jest łączenie jego nazwiska z anarchizmem nihilistycznym, uznającym terror za metodę walki politycznej. Z anarchizmem tego typu Proudhon ani jego doktryna nie mają nic wspólnego. W samej Francji proudhonizm jako ideologia ruchu socjalistycznego utrzymywał się stosunko wo niedługo, choć z pewnością wywarł określony wpływ na jego rozwój. Pod koniec lat osiemdzie siątych ster ruchu socjalistycznego we Francji przejęli marksiści pod przywództwem J. Guesde’a. Proudhonizm utrzymywał się jednak w związkach zawodowych, gdzie przez dłuższy czas ścierały się poglądy zwolenników Marksa i Proudhona; proudhonista F. Pelloutier oddziaływał zarówno na rewolucjonistów, jak i na reformistów. Utworzona w 1895 r. Powszechna Konfederacja Pracy (CGT) również nie miała jednolitego oblicza ideowego. Sekretarz generalny CGT, L. Jouhaux, lansował jako hasło ruchu związkowego dewizę Proudhona: warsztat powinien zastąpić rząd. W przededniu I wojny światowej mówiono otwarcie o ,.powro cie do Proudhona”. Jednakże socjalizm o orienta cji marksistowskiej coraz bardziej wypierał kul tywowane przez J. L. Jauresa tradycje socjalizmu francuskiego. Nie powiodły się próby założenia niezależnej partii socjalistycznej opierającej się na doktrynie Proudhona. Żadnego oddźwięku ideolo gicznego nie wywołały także próby interpretacji proudhonizmu jako „socjalizmu dla chłopów'’’ (A. Berthod). W historii ruchów społecznych względnie trwa łą pozycję zdobył sobie nie tyle sam proudhonizm, co pewna jego modyfikacja, znana jako anarcho-syndykalizm. Jaką ideologię on reprezentował i w jakim sensie nawiązywał do Proudhona? Anarcho-syndykalizm lub syndykalizm rewolucyjny przeciwstawiał się zarówno rewolucyjnemu mar 20
ksizmowi, jak i socjalizmowi typu parlamentarno-reformistycznego. Syndykaliści wychodzili z za łożenia, że grupa produkcyjna jest najbardziej trwałą i naturalną formą organizacji społecznej. Toteż uważali, że związki zawodowe i inne stowa rzyszenia robotnicze powinny przejąć kontrolę nad przedsiębiorstwami i całością działalności gos podarczej. Wyzwolenie robotników powinno być ich własnym dziełem i dokonać się przez upo wszechnienie modelu grupy zawodowo-produkcyjnej w całym społeczeństwie. Walka polityczna zmierzająca do zdobycia władzy państwowej nie jest środkiem realizacji socjalizmu, ponieważ słu ży utrwaleniu władzy politycznej, a przecież znie sienie tej władzy jest właśnie celem proletariatu, dążącego do separacji od burżuazji i służącego jej aparatu politycznego; osiągnąć to można jedynie przez przeniesienie konfliktu klasowego na teren zakładów pracy. Syndykalizm głosił etos i uniwersalność pra cy, propagował idee politechnicznego wychowania robotnika, który powinien rozumieć całość procesu produkcyjnego i wartość swej indywidualnej pra cy. Wiedza robotnika i jego świadomość własnej roli w procesie produkcyjnym powinny stać się niezbędnymi przesłankami zmian społecznych, wstępnymi warunkami kontroli robotników nad całym systemem produkcji. Związki zawodowe w koncepcji rewolucyjnego syndykalizmu to organ aktywnego oporu klasowego i mobilizacji robotni ków do walki klasowej drogą pozaparlamentarnej ,,akcji bezpośredniej”, strajku, osobistego zaan gażowania i przykładu. Najbardziej „czystym” wyrazem walki klasowej jest strajk generalny. Niektórych z tych idei nie można znaleźć p Proudhona. Kwestionował on prawo robotników do strajku i niechętnie zapewne by się odniósł do idei aktywnego oporu klasowego. Sprawą sporną jest również to, czy koncepcja kontroli robotniczej nad przedsiębiorstwem sformułowana jest w jego doktrynie dostatecznie jasno. Nie można jednak 21
zapominać, że syndykalizm rewolucyjny formował się pod wpływami G. Sorela, E. Bertha i H. Lagardelle’a, którzy usiłowali dokonać syntezy proudhonizmu i marksizmu, wykorzystując do te go celu filozofię H. Bergsona. Kontrowersje wokół Proudhona wśród intelektualistów, aktywistów CGT i ludzi z Action Française ciągnęły się do wybuchu I wojny światowej, lecz nie wniosły żadnych istotnych modyfikacji do ideologii syndykalizmu. W sumie wpływ Proudhona na ruch robotni czy nie był znaczny i raczej pośredni, choć on sam znalazł licznych interpretatorów i komentatorów. W Niemczech w latach osiemdziesiątych i dzie więćdziesiątych pisali b nim K. Diehl i A. Miilberger. Powoływał się na niego E. Bernstein, wystę pując z programem rewizji Marksa. Sorel widział w Proudhonie „największego myśliciela, jakiego miała Francja w XIX wieku”. Sporo mu zresztą zawdzięczał, ale był umysłem zbyt samodzielnym, by mógł uchodzić tylko za jego interpretatora. Personalistyczno-moralnymi wątkami proudhoniz mu zainteresował się J. Maritain, szczególnie zaś wiele uwagi poświęcił tej problematyce G. Gurvitch, upatrując właśnie w niej trwałą wartość proudhonizmu. W drugiej połowie XX w. proudhonizm stał się doktryną martwą, która nie jest w stanie do starczyć narzędzi badawczych do interpretacji współczesnych procesów społecznych. Żadne też wątki proudhonizmu nie funkcjonują we współ czesnych ideologiach społecznych. Występujące na Zachodzie nurty anarchizujące łączy z Proudhonem jedynie sam termin „anarchizm”. Również współczesne koncepcje federalistyczne mają nie wiele wspólnego z teoriami Proudhona. Żaden z niemarksistowskich ruchów społecznych nie szuka dziś swego rodowodu ideologicznego w proudhonizmie. W historii doktryn socjalistycznych zajął jednak Proudhon trwałe miejsce — godne. przy pomnienia. 22
STRUKTURA DOKTRYNY, JEJ OSOBLIWOŚCI I METODA INTERPRETACJI
Doktryna Proudhona, chociaż trzeba ją zali czyć do najgłośniejszych w okresie przełomu ostat nich stuleci, nie jest tworem intelektualnie od krywczym. Krytyczna analiza dorobku pisarskiego Proudhona pozwala rozszyfrować pod postacią głoszonych programowo paradoksów — wiele obiegowych, częstokroć bezkrytycznie asymilowanych tez filozoficznych i idei społecznych. Sedno sprawy tkwi nie w tym, że Proudhon ulegał wpły wom rozmaitych idei, ale raczej w tym, że funk cjonują one w doktrynie w sposób inercyjny i me chaniczny. Proudhonizm to doktryna świadomie kwe stionująca swą zawartość intelektualną przez usta wiczne przyswajanie, konfrontowanie i negowa nie różnorodnych idei, z których każda jest godna stać się przedmiotem refleksji, a także odwrotnie — żadna nie wydaje się na tyle pewna i oczywi sta, aby być wartością trwale akceptowaną. Uprzedzając możliwe nieporozumienie, trzeba od razu podkreślić, iż bez względu na to, czy nazwie się ten sposób myślenia eklektyzmem, czy progra mowym antydogmatyzmem, ma on pewną swoi stość; utożsamia metodę i ekspresję, preferując zaś paradoks i odwracalność każdej tezy, świado mie paraliżuje własną artykulację intelektualną. Już za życia Proudhona wywoływała jego dok tryna kontrowersje dość szczególnego pokroju. Warto więc przytoczyć kilka opinii, które pozwo lą — jak sądzę — lepiej uświadomić sobie oma wianą trudność metodologiczną. Ze współczesnych Proudhonowi L. Blanc oceniał autora memoria łów o własności jako „bezwartościowego zoila, pi
23
sarza bez idei, ekonomistę bez zasad, wielkiego frazeologa i skandalistę, żonglera słownego(...) gwałtownie w sobie zakochanego i wielbiciela ha łasu” 4. Inne dla odmiany świadectwo wystawił Proudhonowi Ch. Sainte-Beuve, który widział w nim „myśliciela, a przede wszystkim rygorystycz nego logika”, obdarzonego „żyłką zuchwałej zaczepności” i skłonnością do epatowania czytelni ków 5. E. Renan natomiast wysuwał pod adresem doktryny zarzut, że jest zbyt geometryczna i brak jej finesse de l’ésprit6. Podobną opinię wygłosił również G. Sorel, który określił Proudhona jako „ofiarę przesądów idealistycznych”78 . Według M. 9 Bakunina Proudhon był wieczną sprzecznością, zmagał się ciągle z urojeniami idealizmu klasycz nego, którego nie umiał przezwyciężyć. „Jego wiel kim nieszczęściem — zauważał Bakunin — jest to, że nigdy nie studiował nauk przyrodniczych i nie przyswoił sobie ich metody.” ’ Nierzadko też spot kać można głosy dopatrujące się w paradoksach Proudhona sofizmatów. Żeby go zrozumieć — pisze P. Louis — trzeba by niejako podzielić jego twórczość na dwie lub trzy części i badać każdą z osobna, zapominając o istnieniu innych.’G. Guy-Grand, jak gdyby kwitując różnorodność zdań o Proudhonie stwierdza, że „ten Proteusz nie jest łatwy do uchwycenia” I0. Nie ma potrzeby przedłużać rejestru tych opi 4 Cyt. wg H. de Lubac: Proudhon et le christianisme. Paris 1945, s. 31. 5 Ch. Sainte-Beuve: P. J. Proudhon. Paris 1872, s. 155, 177. 6 Cyt. wg G. Guy-Grand: Pour connaître la pensée de Proudhon. Paris 1947, s. 26. 7 G. Sorel : Matériaux d’une théorie du proletariat. Pa ris 1929, s. 240—241. 8 Cyt. wg A. Sergent, C. Harmel: Histoire de l’anar chie. Dôle du Jura 1949, s. 351. 9 P. Louis: Dzieje socjalizmu we Francji. Kraków 1908, s. 82. 10 G. Guy-Grand: Pour connaître la pensée de Proud hon, wyd. cyt., s. 31.
24
nii, ale jeszcze trzy z nich godne są uwagi. Pierw sza należy do C. Bouglego; wprowadza on pewien nowy element do interpretacji doktryny, uznając logikę paradoksów za spójną i świadomie antytetyczną.11 Zbliżona do tej oceny wydaje się wypo wiedź M. de Unamuno. Zestawiając Proudhona z Pascalem Unamuno nazywa ich styl refleksji nie dialektyką, lecz polemiką, która zakłada zachowa nie sprzeczności w myśleniu i stawia ją wyżej niż spójność systemu.12 Pozostaje wreszcie do omó wienia zawarta w Nędzy filozofii opinia Marksa, która w literaturze marksistowskiej przylgnęła do Proudhona — to drobnomieszczanin, upatrujący w każdej rzeczy tylko „dobre i złe strony”. Do kontrowersji między Marksem a Proudhonem bę dę jeszcze miał okazję powrócić. W tym miejscu warto przytoczyć inną, mniej znaną wypowiedź Marksa, ogłoszoną na łamach pisma „Social-Demokrata” tuż po śmierci Proudhona w lutym 1865 r. Marks, oceniając rolę Proudhona w ruchu so cjalistycznym, podtrzymuje tam krytykę Proud hona — intelektualisty, filozofa i ekonomisty, wy rażoną w Nędzy filozofii. Określa styl Proudhona jako „napuszony” i „pretensjonalny galimatias”, pełen „pozornego światoburstwa”. Pseudodialektyka Proudhona była dla Marksa wyrazem zarów no jego osobistego temperamentu, jak i jego po stawy drobnomieszczanina. „Drobnomieszczanin — pisał Marks — jest żywą sprzecznością. A jeśli, jak Proudhon, jest przy tym człowiekiem błysko tliwego umysłu, rychło przywyknie do igrania własnymi sprzecznościami i rozwijania ich, zale żnie od okoliczności, w nieoczekiwane, hałaśliwe, niekiedy gorszące, niekiedy błyskotliwe paradok sy.” 13 11 C. Bougie: s. 6. 12 Cyt. wg A. Paris 1956, s. 13 K. Marks, s. 36.
La sociologie de Proudhon. Paris 1911, Cuvillier: Hommes et idéologies de 1S40. 173. F. Engels: Dzieła. Warszawa 1968, t. 16,
25
Spory wokół Proudhona, w których doktryna z trudnością daje się oddzielić od osoby twórcy, zaczęły się nieomal równocześnie z początkiem je go kariery pisarskiej. Już bowiem od chwili opu blikowania memoriałów o własności w rozgłosie, który Proudhon sobie zdobywał, ugruntowała się pewnego rodzaju dwuznaczność. Po rewolucji lu towej renoma Proudhona zostaje ostatecznie ob ciążona przez ówczesną opinię klerykalno-mieszczańską takimi przydomkami, jak „wilkołak” i „wąż”, „ludożerca” i „wróg Pana Boga". Z dru giej strony środowisko naukowo-intelektualne, gdzie Proudhon zyskiwał sympatię, a nawet uzna nie dla wewnętrznej logiki swej myśli, nie akcep towało niszczycielskiej i paradoksalnej ekspresji idei autora memoriałów o własności. Proudhon świadomy był swojego obrazu, jaki ukształtował się w oczach innych, ale gdy starał się go zmie nić słowami lub czynami, przynosiło to skutek wręcz niezamierzony. „Od dwudziestu pięciu lat — pisał Proudhon — widzę, że traktuje się mnie jak rozmiłowanego w zgiełku sofistę, jak Hero stratesa literackiego gotowego nawet samemu spłonąć po to, by o nim mówiono."14 Powodów tego obustronnego niezrozumienia szukał Proud hon bądź w cechach własnej osobowości, bądź w interesowności i złej wierze swych adwersarzy. U schyłku życia pisał, że „roztrwonił niezły kapi tał pracy i inteligencji”, oskarżając jednocześnie własny styl, metodę i temperament. 15 Ta autokrytyka ujawnia zasadnicze źródło głę bokiego rozdarcia, widocznego w jego doktrynie: niemożliwość konstrukcji jednolitego i niesprzecznego systemu wiedzy społecznej, która — wbrew aspiracjom Proudhona — nieustannie wymyka się spod kontroli prawd moralnych i oczywistości su mienia, co w pewnym sensie usprawiedliwia to, 14 Cyt. wg E. Droz: P. J. Proudhon. Paris 1909, s. 130. 15 Correspondance de P. J. Proudhon. Paris 1874—1875, t. 13, s. 147.
26
czego nie potrafił dokonać. „W sprawach, które w zasadniczy sposób dotyczą moralności i sprawie dliwości — pisał Proudhon — trudno jest mi zaw sze zachować zimną krew i niewzruszoność filozo ficzną^.) Uchodzę więc za pamflecistę, podczas gdy chciałbym być krytykiem, za agitatora, gdy domagam się jedynie sprawiedliwości.” 16 Sprzecz na wewnętrznie struktura doktryny sprzężona jest ze swoistą aurą afektywną, z jednej strony wyra żającą się w mesjanizmie i patosie, z drugiej zaś — emanującą napastliwością i szyderstwem i two rzącą w rezultacie styl, w którym jak w zwier ciadle odbija się cała skala doznań ludzkich. Nic więc dziwnego, że utrudniało to w znacznej mie rze zrozumienie doktryny, bo mimo jej zawartości logicznej, prostej i przejrzystej z punktu widzenia surowego moralisty, rodziła ona opinie, z których każda z osobna była uzasadniona. Słowem — dok tryna źle pasowała do swego czasu, który w in tencji Proudhona miał być ujęty w system prawd oczywistych i absolutnych, podczas gdy faktycz nie myśl Proudhona tworzyła nieustannie para doksy i dwuznaczności. Paradoksy głoszone przez Proudhona sprowa dzają się w istocie do chronicznej dwuznaczności, z założenia obciążającej każdą tezę doktryny. Mo żna to sformułować inaczej: teza zawiera w sobie antytezę, daną w gotowej postaci, ale nie jako akt samowiedzy podmiotowej mediatyzujący zastaną sprzeczność. Proudhonizm, krótko mówiąc, jest doktryną, która programowo wyrzeka się strukturalizacji myślenia, nie oddziela metody od eks presji, utożsamiając akt myśli z jego przedmio tem. Wydaje się, że styl filozofowania Proudho na jest demonstracją pewnej postawy „antyfilozoficznej”, sprowadzającej sens filozofii do repro dukcji dysharmonii danego porządku rzeczy, w któryrp samowiedza filozoficzna nie może sobie rościć prawa do żadnych przywilejów. Szczegól 18 Correspondance..., wyd. cyt., t. 7, s. 8.
27
ność tego typu samowiedzy przejawia się w tym, że usiłuje ona konstruować wizję świata z tego, co dane; z gotowych, niejako prefabrykowanych elementów próbuje drogą analizy ustanowić po rządek w całości hipotetycznej. Takie usiłowanie przekreśla jednak perspektywę epistemologii, któ ra mogłaby nadać sens poznawczej działalności podmiotu. Dlatego też dwuznaczność tkwi tutaj w samym momencie konstytucji, a raczej niemożli wości konstytucji samowiedzy; niejako rozkłada ona to, co zakłada, niwecząc nieustannie przed miot własnej refleksji. Automistyfikacja Proudhona i „niezrozumiałość” doktryny ma zatem swe źródło w postawie wyjściowej, która deprecjonuje filozofię (lub ściślej — określonego typu filozofię), lecz zarazem stawia znak zapytania w miejsce te go, co chce w zamian zaproponować. Wydaje się, że mamy tu do czynienia z takim typem myślenia, jaki V. Brunetiere przypisywał D. Diderotowi. „Główną trudność sprawia zrozumienie tego, co on myślał — stwierdzał Brunetiere — a przyczyny tego należy szukać, jak sądzę, w tym, że sam nig dy siebie nie rozumiał”.17 Zdanie powyższe moż na również w znacznej mierze odnieść do Proudhona, choć z uznania „niezrozumiałości” lub świa domej antytetyczności jego doktryny nie wynika, że rekonstrukcja sensu „antyfilozoficznego” my ślenia jest niemożliwa. Wśród przytaczanych wyżej krytyk warto zwrócić uwagę na spostrzeżenia przypisujące dok trynie Proudhona geometryczny racjonalizm (Renan, Sorel) oraz na opinie Marksa i Bakunina, upatrujące zasadniczy brak proudhonizmu w pró bie uwiecznienia sprzeczności. Podteksty tych ocen nie są oczywiście identyczne, ale wydaje się, że mogą stanowić dobry punkt wyjścia do inter pretacji doktryny. Tu, jak sądzę, należy szukać możliwości zrozumienia proudhonizmu, którego 17 Cyt. wg G. Sorel: Złudzenia postępu. Kraków—War szawa 1912, s. 145.
28
sprzeczności kryją się w nieudanej próbie „geo metrycznego” uporządkowania świata społeczno-historycznego. Antynomie, które według Proudhona tkwią za razem w naturze i w rozumie ludzkim, wynikają z założenia, że racjonalizacja życia społecznego możliwa jest jako przedsięwzięcie powszechnego, bezosobowego umysłu analitycznego. Jego zadanie, polegające na uporządkowaniu empirycznego chao su, okazuje się jednak złudzeniem, albowiem każ de tego rodzaju usiłowanie musi ostatecznie re produkować sprzeczności dane przez samą naturę rzeczy. Idea natury-rozumu, całości imperatywnej i spontanicznej, jest więc w samym założeniu dwu znaczna, gdyż rozum przypisywany naturze lub „racji rzeczy’’, czyli po prostu idea porządku na turalnego, tylko pozornie wyklucza nieład tworzo ny przez antynomiczność rzeczy. W istocie nieład ten założony jest jako racjonalna forma współ istniejących sprzeczności faktycznych. Porządek naturalny Proudhon ujmuje dwojako. Z jednej strony uważa go za normę obowiązującą z konie cznością prawa przyrody, i w tym sensie zacho wuje on moc imperatywną jako zasada dana przed faktami; z drugiej zaś strony utożsamia się z wie czną kreacją rzeczywistości, istnieje hic et nunc w postaci faktów. Z tego właśnie względu dysharmonia staje się trwałym elementem naturalne go porządku rzeczy. Łatwo zauważyć, że idea porządku naturalnego u Proudhona nie odbiega w zasadzie od koncepcji moralno-fizycznej jedności świata u fizjokratów, aczkolwiek wiara Proudhona w całość metafizy czną, jednoczącą harmonijnie człowieka ze środo wiskiem, daleka jest od optymizmu wyznawców rządów natury. Lecz mimo to metafizyka Proud hona zakłada imperatywną moc praw natury. Ele menty prymitywnego scjentyzmu, przeświadcze nie o absolutnej wartości zasad „odkrywanych”, silne zresztą jeszcze u Fouriera i Saint-Simona, stanowią przesłanki metafizyki społecznej, której
29
fakty powinny się podporządkować, o ile spójność świata ma być fundamentem i celem wiedzy ludz kiej. Pojęcie porządku naturalnego u Proudhona. aczkolwiek struktura jego doktryny bliska jest myśli oświeceniowej, interpretowane bywa czasa mi jako swego rodzaju platonizm. „Pod koniec Sy stemu sprzeczności ekonomicznych — pisze J. Chabier — pokazawszy jakby dla uciechy nieporzą dek, w którym szamocze się nasze społeczeństwo, Proudhon wyobraża sobie mit platoński: idee spa dły ze sfery intelektu, gdzie były uporządkowane, teraz zaś są rozrzucone i przemieszane w czasie i przestrzeni; a więc — powiada — wiedza ludz ka polega na odnalezieniu w tym pomieszaniu sy stemu wiecznej myśli.”18 Związek Proudhona z platonizmem ma tu oczywiście charakter dość luź ny i fragmentaryczny, aczkolwiek spostrzeżenie to istotne jest z innego punktu widzenia. Idea bezosobowego rozumu analitycznego nie jest rozumiana w sensie platońskim, gdyż nie po siada odrębności bytowej, ale jest hipotezą, w któ rej zawarte jest jej własne zakwestionowanie, je żeli metodę analityczną, ów nieprzejednany furor mathematicus, uznać za narzędzie eliminacji sprze czności i konstrukcji syntezy społecznej. Proudhonowi chodzi bowiem nie tyle o odnalezienie całoś ci substancjalnej, ile o odkrycie pseudo-matematycznych relacji w świecie moralno-fizycznym, którego jedność ma być w ten sposób zachowana. Całość jest więc dana, ale nie ujawniona w czasie, ponieważ z przebiegu czasu nie wynika synteza wiedzy i bytu, lecz nieustanne nagromadzenie sprzeczności. Samowiedza jednostki zatem, jako akt interioryzacji czasu, okazuje się negatywna; idee zaś, z których ma powstać system wiedzy, występują jako przemiana aktu myśli w jakby przedustanowiony model geometryczny, ustawicz nie dewastowany w czasie. Idea porządku natural18 J. Chabier: L’idée de Za révolution l’après Proudhon. Pans 1935, s. 9.
30
nego obciążona jest więc wewnętrzną niespójnoś cią, od której wolna była wizja świata fizjokratycznego. Jeśli bowiem niedostępna jest Proudhonowi perspektywa poznania historycznego, to nie możność zniesienia antynomii, która jest zało żona w negatywności czasu, sprawia, że wszelka zmiana staje się mechaniczną reprodukcją tego, co dane, wiecznym powtarzaniem sprzeczności przy pisanych do rzeczy. Metafizyczna anarchia zawarta w naturalnym porządku rzeczy kryje wszakże w sobie pozytywną przesłankę antropologiczną, ponieważ rozum i pra wo jednostki afirmują się dzięki dysharmonii w kreacji powszechnego rozumu. Proudhon wierzy w ideały oświecenia, w prawo naturalne jednostki, w rozumność natury ludzkiej i w rozum uniwer salny, ale próba reintegracji tych wartości w sen sowną intelektualnie całość okazuje się dekompo zycją świata, który niegdyś poruszał się „sam przez siebie”. Chociaż nie można izolować Proudhona od szerokiego nurtu dziewiętnastowiecznego pozytywizmu francuskiego, a tym bardziej od ów czesnych idei socjalistycznych, nie sposób zrozu mieć jego doktryny bez odwołania się do określo nych stereotypów myśli oświecenia. Proudhon zwalcza wartości-idole, które krępu ją jednostkę i kwestionują kompetencje rozumu indywidualnego; chce być personalnie i intelek tualnie niezależny od nikogo i niczego, lecz fakty cznie zmierza do akceptacji zależności od wszyst kich, gdyż sądzi, że prawo jednostki jest prawem natury ludzkiej, a rozum indywidualny stanowi cząstkę rozumu powszechnego, w którym każdy ma równy udział. Wierzy w wolność indywidual ną, będącą możnością swobodnego działania w sfe rze ustalonej przez prawo, a przecież w wieku XIX wolność nie jest już uznawana za prawo na turalne. Epoka burzliwie rozwijającego się kapi talizmu rodzi doktryny, które w chaosie dynamiki społecznej usiłują odczytać globalny sens faktów, ale próby organizacji i systematyzacji życia spo 31
łecznego, podporządkowane potrzebom czasu, wy dają się Proudhonowi sztuczne i kruche; są bo wiem rodzajem l’art social, nie zaś science sociale, projektem ładu powierzchownego i mechaniczne go, niezgodnego z naturalnym porządkiem rzeczy. Stąd wynika ustawiczna postawa negacji i we wnętrzna kontrowersyjność doktryny, która nie chce uznać rozdziału między przeszłością a teraź niejszością, usiłuje niejako przerzucić między ni mi trwały pomost przez konstrukcję jednolitej wi zji metafizycznej i społecznej. Całość doktryny in spiruje niewątpliwie paseistyczny obraz świata jak gdyby trwającego w teraźniejszości, mimo że konfrontacja zasad z faktami — którą Proudhon nieustannie podejmuje — dezintegruje metafizy kę, konstruowaną sub specie aeternitatis. Próba utożsamienia porządku czasowego z trwaniem wiąże się z pewnego rodzaju postawą antyutopijną, manifestowaną wielokrotnie przez Proudhona, zwłaszcza przy okazji polemik z E. Cabetem i innymi zwolennikami kolektywizmu. Antyutopizm, przejawiający się w niechęci do kreacji ,,idealistycznej”, w dezaprobacie teorii nie zgodnych z naturą rzeczy, odpowiada z tego wzglę du metafizycznemu anarchizmowi, którego źród łem jest force des choses, konieczność wynikająca z natury rzeczy, a instancją moralną utajona pra worządność natury. Konsekwencją tego stanowis ka jest niewiara w eksperyment społeczny, we wszelkie teorie organizacji społecznej, których me toda polega na ,,wynajdywaniu”, nie zaś „odkry waniu”, czyli na utopijnej próbie zmiany natury ludzkiej przez jej adaptację do nowych form or ganizacji społecznej, a nie na konserwacji natu ralnego biegu rzeczy i działań ludzkich. Z psycho logicznego punktu widzenia ten naiwny scjentyzm Proudhona wyraża tęsknotę za „życiem na turalnym” i instynktowną niechęć do społeczeń stwa „cywilizowanego”. Zanim odniósł on swą myśl do „stosunków ludzkich — piszą A. Sergent i C. Harmel — odrzucał świat społeczny. Nie tyle
32
intelektualnie, co instynktownie lub raczej uczu ciowo i praktycznie. Oto i anarchista.” 19 Ale nieufność wobec cywilizacji, instytucjonal nych i tradycjonalnych więzi „feudalizmu indu strialnego” nie łączy bynajmniej Proudhona z po wszechną w XVIII w. idealizacją stanu natury i pochwałą komun wiejskich. Przesłanki krytyki społecznej hierarchii industrialnej wynikają bo wiem w jego przypadku z przekonania, że w chao sie faktów społeczno-ekonomicznych można od kryć naturalne relacje i prawidłowości, które po winny stać się fundamentem istniejącego porząd ku społecznego. Założona pierwotnie harmonia naturalna ma być gwarancją jakby nowej umowy społecznej, która przywróciłaby prawo swobodne go działania dla wszystkich, niezależność i rów ność jednostek. Wydaje się, że u Proudhona łączy się to, co oddziela J. J. Rousseau od fizjokratów: przekonanie o autonomii woli jednostkowej i po jęcie imperatywnego porządku społecznego, kontraktualna i naturalno-prawna idea społeczeństwa. Ale z indywidualizmu Rousseau wynikała tyrania „woli powszechnej”, fizjokraci zaś zmierzali do uwiecznienia „feudalizmu agrarnego”. Anarchizm Proudhona, mimo że teoretycznie wywodzi się z obu tych źródeł, usiłuje zakwestionować ich kon sekwencje w postulacie eliminacji instytucjonal nej i hierarchicznej struktury społecznej oraz za stąpienia jej „równością faktyczną”. Wyrasta więc z oświeceniowego leseferyzmu, lecz jednocześnie oskarża go o niekonsekwencję, ponieważ nie jest on w stanie określić i urzeczywistnić reguły gwa rantującej zgodność naturalnego prawa jednostki z interesem i celem społeczeństwa jako całości. Z idealizacji naturalnego prawa człowieka i obywa tela, z Deklaracji 1789 r. wynika przeświadczenie, że jednostka może na mocy własnego rozumu i wo li kształtować swój status społeczny. Reminiscen 18 A. Sergent, C. Hanmel: Histoire de 1’anarchie, wyd. cyt,, s. 125. 3 — Proudhon
33
cje ideałów oświeceniowych stale obecne są u Proudhona, lecz nie tylko one formują wewnę trzne sprzeczności jego doktryny. Proudhonizm jest również produktem asymila cji ówczesnych idei społecznych, których horyzont poznawczy i w pewnej mierze platforma prak tyczna bliskie były z wielu względów autorowi memoriałów o własności. Wiele naturalnych za pożyczeń z doktryn socjalistycznych funkcjonuje w pomysłach Proudhona, ale były one dla niego raczej inspiracją negatywną, przedmiotem nieu stannej kontrowersji, dyktowanej przez próbę własnego samookreślenia. I mimo że proudhonizm, podobnie jak inne teorie socjalistyczne, wyrastał z powszechnego wówczas niepokoju, z krytyki chaosu, nierówności i nędzy, z potrzeby społecz nego etosu, który konkretyzował się w rozmaitych formach aktywności społecznej i intelektualnej, sam Proudhon nie nawiązuje trwałych sojuszów doktrynalnych; na przemian akceptuje i odrzuca różne teorie, operuje sofiżmatem i absolutem, tworząc coś w rodzaju dialektyki półprawdy, w której wszystko jest prawdziwe i nic nie jest pra wdziwe. Postawa praktyczna łączy się u niego z ekspresją intelektualną: płynność i dwuznaczność sądów, polemiczny, pełen niedomówień styl od powiada cechom jego osobowości, wewnętrznym wahaniom i rozterkom, ale jednocześnie — nie przejednanej, surowej czystości moralnej. Proud hon, „drobnomieszczanin”, „żywa sprzeczność” — jak go określił Marks — zawierał przymierza efe meryczne. Nieufny wobec partii politycznych i „szkół socjalnych”, szedł ze wszystkimi przeciwko wszystkim w imię kolektywnego i powszechnego pojednania. Powracając do zagadnienia stosunku Proudho na do doktryn socjalistycznych, trzeba zwrócić uwagę, że łączy go z nimi przede wszystkim od czucie sztuczności istniejącego stanu rzeczy. Proud hon, podobnie jak kolektywiści, przeciwstawia się skutkom indywidualizmu ekonomicznego, ale 34
idea zrzeszenia ekonomiczno-społecznego stanowi według niego groźbę uniformizacji i dezindywidualizacji człowieka oraz reprodukcję na opak utylitaryzmu hominis oeconomici. Stąd też pro blem własności, niezwykle istotny wówczas jako zagadnienie teoretyczne i praktyczne, urasta w jego oczach do rangi fundamentalnego paradoksu antropologicznego, w którym ogniskują się zarów no tezy liberalizmu, jak kolektywizmu. Klasycz ny dla teorii liberalnych postulat samookreślenia jednostki przez własność daremnie próbuje Proudhon uzgodnić z saintsimonizmem, fourieryzmem, komunizmem Cabeta, socjalizmem etatystycznym L. Blanca i ówczesną ekonomią. Własność, czyli — jak zwykło się mawiać w języku ówczesnych teo retyków prawa — ius utendi et abutendi, jest na turalnym i niezbywalnym prawem człowieka; afirmuje ono osobowość i równocześnie niszczy ją, gdy jest realizowane. Tę antynomię próbuje Proudhon usunąć przez wprowadzenie posiadania, które ma stanowić zarazem przeciwwagę własności i wspól noty. Usiłuje on z jednej strony bronić posiadania przed własnością, z drugiej zaś — własności przed wspólnotą; natomiast realizacja wspólnoty jako negacji- własności nie jest nigdy dla niego roz wiązaniem rzeczywistym. Takie stanowisko spro wadza cały problem do trzech zasadniczych płasz czyzn, które z reguły się przenikają. Po pierwsze — z punktu widzenia moralno-reformatorskiego krytyka własności obraca się w kręgu idei socja listycznych (prawo do pracy i produktu pracy, koncepcja darmowego kredytu, postulat upowsze chnienia własności itp.). Po drugie — z punktu widzenia teorii prawa mieści się w koncepcjach liberalnych. I wreszcie po trzecie — z perspekty wy antropologiczno-historycznej znajduje samousprawiedliwienie jako idealizacja pewnego typu własności feudalnej. Analiza antropologicznych aspektów własności ułatwia zrozumienie innej kluczowej kwestii, mia nowicie idei społeczeństwa, stosunku między spo
35
łeczeństwem a naturą, struktury porządku naturalno-społecznego z punktu widzenia jednostki oraz społeczeństwa jako całości. Proudhon wycho dzi z założenia, że granicę swobodnego działania jednostki stanowi analogiczne uprawnienie innych, a prawo naturalne lub stanowione jest gwarantem harmonii celów i interesów indywidualnych. Wia ra w skuteczność działania prawa rychło zostaje jednak podważona, albowiem wszelkie prawo — twierdzi Proudhon — stwarza nieuchronnie „przeciwprawo”, a zatem ustawy cywilne nie mogą mieć obowiązującej powszechnie ważności; naturalne prawo jednostki sprzeczne jest z syste mem prawa — le droit nie identyfikuje się z la loi. Ale ze stwierdzenia tej rozbieżności nie wynika bynajmniej, że jednostka może uznać się za swego prawodawcę. Proudhon nie idzie śladem skrajnego liberalizmu, z którego konsekwencje wyciągnął M. Stirner. Podstawą ła du społecznego jest dla niego z jednej strony po rządek zawarty w naturze rzeczy, zgodny z „roz sądkiem publicznym”, z drugiej zaś — umowa między jednostkami, która powinna wyrażać rela cje założone w naturalnym ładzie metafizycznym. Pierwsza z tych przesłanek uznaje za naturalny społeczny status jednostki, druga kładzie nacisk na spontaniczny charakter stosunków międzyludz kich, opartych na idei sprawiedliwości, na odwza jemnianiu usług. Głównym zamysłem Proudhona jest ustanowienie syntezy między wspólnotą a in dywiduum, między interesem i prawem społe czeństwa jako całości a interesem i prawem jed nostki, niejako postawienie między nimi znaku równości przez redukcję uzurpacji społeczeństwa wobec jednostki i przez eliminację ekscesów indywidualizmu. Temu celowi służyć ma koncep cja „bytu kolektywnego”, konstytuowanego przez pracę, jej naturalny podział oraz „proporcjonalną” wymianę produktów i usług. Idea bytu kolektyw nego, której uosobieniem jest „rozum kolektyw ny”, integruje w sobie elementy kolektywizmu
36
i indywidualizmu, przeciwstawiając jednemu i dru giemu postulat społeczeństwa funkcjonującego na mocy „naturalnych” prawidłowości, samoczynnie kształtujących więzi międzyludzkie. Ostatecznie koncepcja społeczna Proudhona nie wykracza w zasadzie poza atomistyczny model liberalizmu, acz kolwiek usiłuje wyrugować ujemne skutki lesefe ryzmu w próbie ukonstytuowania całości społecz nej zarazem atomistycznej i organicystycznej, która przywróciłaby naturalny porządek rzeczy w społeczeństwie. Nie jest moim zamiarem prezentacja doktryny pod kątem rekonstrukcji jakiegoś modelu anarchi zmu, bo skądinąd nietrudno wykazać, że jest to historycznie pojęcie niejednolite i złożone. Wydaje się jednak, że na przykładzie Proudhona moż na odkryć w anarchizmie jako światopoglądzie ten dencję istotną, która wyraża się tu szczególnie drastycznie w próbie integracji porządku natural nego z porządkiem czasowym, z konieczności po ciągającej za sobą programową antynomiczność doktryny. Przeciwwagę tego jej aspektu stanowi pewnego rodzaju transkrypcja porządku natural nego, idea sprawiedliwości, która funkcjonuje ja ko norma moralna, ciągła mediacja między spo łeczeństwem empirycznym a idealnym. Proudhonizm, rezygnując z poznania historycznego, oferu je w zamian imperatyw moralny jako dyrektywę postępu, postuluje całość etyczną, w której swo bodnie powinny uczestniczyć jednostki. Jednakże moralna warstwa doktryny nie eliminuje przeko nania o nieredukowalności antynomii wynikają cych z naturalnego porządku rzeczy. Nic nie jest w stanie przezwyciężyć naturalnych własności rze czy, które — jak zauważył Marks w Nędzy filozo fii — ukazują tylko swoje dobre i złe strony, al bowiem wartości przypisane są niejako do rzeczy, dane niezależnie od podmiotu, którego działanie przypomina wysiłek Syzyfa, wiecznie rozbijający się o opór natury. Zasadnicza niespójność doktryny Proudhona 37
tkwi w tym, że z jednej strony zakłada ona istnie nie całości metafizycznej, synchronicznej, danej jakby w jednej apercepcji absolutnej, z drugiej zaś — usiłuje tak skonstruowanej całości nadać we wnętrzną dynamikę, która odpowiadałaby porząd kowi czasowemu. To sprzeczne już w samym za łożeniu usiłowanie prowadzi w konsekwencji do dezintegracji systemu, który pozostaje wieczną hi potezą, przedmiotem wiary koniecznym, ale nie możliwym do uzasadnienia. Warunkiem istnienia całości metafizycznej jest brak sprzeczności; jest ona wówczas pustą formą, doskonałym mechani zmem, niejako rachunkiem relacji logicznych. Ale w tej wersji absolut nie wyjaśnia zmienności hi storycznej. Z chwilą gdy Proudhon usiłuje kate gorie metafizyki przekształcić w przedmiot do świadczenia historycznego, absolut ulega relatywi zacji i dezintegracji: trwanie przeobraża się w czas, rzeczy zaś w fakty, lecz reintegracja rozbitego ob razu świata w sensowną całość znajduje się wów czas pod znakiem zapytania. Całość metafizyczna, jednoznaczna i przejrzysta, nie może być zrekon struowana przez czas historyczny, który nieustan nie kumuluje sprzeczności. Absolut ulega jakby zawieszeniu, ale nie zniweczeniu, stając się media torem antynomii, których z myślenia ani z bytu ludzkiego usunąć nie można. Porządek natury i po rządek historyczny muszą więc zasadniczo pozo stać niespójne, świadomość zaś tej dysharmonii i dążenie do jej usunięcia stanowi żywe źródło sprzeczności drążących całą myśl Proudhona.
WŁASNOŚĆ A JEDNOSTKA
WŁASNOŚĆ JAKO FAKT ANTROPOLOGICZNY
G dy członkowie Akademii przyznawali brązowy medal rozprawie De la célébration du dimanche, nie przypuszczali zapewne, że jej autor swą kolej ną rozprawą Qu’est-ce que la propriété? wywoła skandal obyczajowy. Wypowiadając pamiętne sło wa „własność to kradzież”, Proudhon dowodził absurdalności własności, uznawanej przez ekono mistów i prawoznawców za prawdę pierwotną nie wymagającą dowodu z racji swej oczywistości. Prawdzie tkwiącej instynktownie i organicznie w świadomości społeczeństwa obywatelskiego prze ciwstawiał Proudhon teorematy, w których, wyka zując niemożliwość prawdy oczywistej, gmatwał ją ładunkiem treści dwuznacznej i niebezpie cznej. Oskarżając własność i formułując paradok sy godzące w samą rację jej bytu, Proudhon do tknął newralgicznego punktu społeczeństwa oby watelskiego, dezintegrowanego przez grę sprzecz nych interesów, hierarchię społeczną i drastyczną nierówność majątkową. Krytyka własności, dokonana przez Proudhona, kryje w sobie splot problemów, które ogniskują historycznie i teoretycznie sprzeczności tkwiące w samej idei własności. Nie znaczy to oczywiście, że problem własności dopiero w refleksji Proud hona zyskuje doniosłość antropologiczną i społecz ną, gdyż w nowożytnej myśli politycznej pojawia się on już u H. Grocjusza, T. Hobbesa i J. Lockea. Stanowi jeden z głównych wątków myśli oświe cenia i odżywa z ponowną siłą w doktrynach so
39
cjalistycznych oraz komunistycznych pierwszej po łowy XIX w. W ramach niniejszej rozprawy nie sposób przedstawić choćby pobieżnie problematy ki własności w jej nowożytnym sensie i zasięgu. Jest ona bowiem zbyt bogata historycznie i teore tycznie; należałoby ją ponadto rozpatrywać na różnych płaszczyznach: politycznej, prawniczej, moralnej i ekonomicznej. Trudności powstające przy analizie tego zagadnienia u Proudhona zaczy nają się zatem już w punkcie wyjścia, tj. w sa mym pojęciu własności, które trzeba poddać roz biorowi, aby umożliwić rekonstrukcję wątku wła sności w doktrynie. Wydaje się, że w pierwszym rzędzie należy rozróżnić historyczny i teoretyczny aspekt idei własności. Pytanie o genezę własności, o prze słanki ukształtowania się takiej lub innej jej for my, słowem — własności jako konkretnego wy tworu historycznego, nie ma dla Proudhona istot nego znaczenia, a jeśli pojawia się w jego wywo dach, to tylko po to, aby służyć za narzędzie kry tyki istniejącego stanu rzeczy. Proudhon nie bada historii własności jako instytucji społecznej ani nie zajmuje się problemem własności w celu prze ciwstawienia stanu natury stanowi społecznemu. Nie chodzi o to, czy własność istniała już w stanic natury, czy też jest wytworem prawa cywilnego. Uważa ją bowiem za konieczną i prawomocną, po nieważ jest faktem ludzkim, stosunkiem człowie ka do rzeczy, który tkwi w naturze ludzkiej jako niezbywalne prawo każdego. Własność to prawo do swobodnej dyspozycji posiadanym dobrem. Ta obiegowa formuła liberalizmu stanowi punkt wyj ścia refleksji Proudhona. Własność jest prawem indywidualnym, nieodłącznym składnikiem natury ludzkiej, a więc stosunkiem międzyludzkim, który tylko w społeczeństwie może się urzeczywistnić. Pod tym względem Proudhon mógłby solidaryzo wać się z tezą B. Constanta, że „stan społeczny, choć bardzo nędzny, można pojąć bez własności, 40
podczas gdy nie można wyobrazić sobie własności bez stanu społecznego” *. Określenie własności jako prawa jednostki, dzięki któremu realizuje się natura ludzka, nie jest jednak dla Proudhona tak oczywiste jak dla liberałów, albowiem nasuwa mu się nieodparcie pytanie: jak uzasadnić prawomocność własności, jeśli wynika ona z równych praw wszystkich je dnostek? Proudhon stwierdza rozbieżność między instynktem sprawiedliwości a instynktem własnoś ci, tymczasem prawo jednostki trzeba uzasadnić zakładając zasadę sprawiedliwości. Inaczej mó wiąc: w jaki sposób z racjonalnej idei sprawiedli wości wywieść własność jako prawo jednostki? To założenie jest przesłanką krytyki społecznej, za wartej w memoriałach o własności; na tej dopiero kanwie powstają antynomie, wykazujące niemoż liwość i absurdalność własności. Sprawiedliwość, według Proudhona, wynika subiektywnie z poczu cia równości, a więc własność wyprowadzona z na tury ludzkiej powinna być rzeczywistym prawem każdej jednostki. Jeśli własność nie da się uzasad nić jako równe prawo każdego, to stanowi zakłó cenie naturalnego stosunku jednostki do rzeczy, a w konsekwencji — stosunków społecznych. Innym kryterium, które pozwala sprecyzować krytykę autora memoriałów o własności, jest nor matywny punkt widzenia, przeciwstawny liberal nej ekonomii politycznej, uważającej, że własność jest faktem „normalnym”, nie wymagającym wy jaśnienia, ponieważ stanowi podstawową instytu cję społeczeństwa obywatelskiego. W kwestii wła sności — jak pisze L. Walras — ekonomiści są moralistami, ale kategorie ekonomiczne, takie jak wymiana, rynek,, podaż, popyt itp., traktują jak prawa przyrodnicze, które działają niezależnie od woli ludzkiej. Własność jako instytucja społeczna okazuje się dla ekonomistów czymś innym niż 1 Cyt. wg J. de la Lombardière: Les idées politiques de Benjamin Constant. Paris 1928, s. 125.
41
prawa rządzące ruchem wartości rzeczowych, niż mechanizm tworzenia i dystrybucji bogactwa.J Oddzielenie własności od praw ekonomicznych jest błędem liberałów. L. Walras, J. B. Say, P. Rossi, Ch. Dunoyer i inni to — według Proudhona — „szkoła fatalistów”, która sankcjonuje istnie jącą niesprawiedliwość w podziale własności. Li berałowie, ignorując własność jako przedmiot re fleksji naukowej, pozbawiają ekonomię wartości moralnej i społecznej. Aby ekonomia mogła się stać „prawdą społeczną”, musi się oprzeć na an tropologii, przyczyna zaś społecznej nieprzydatno ści ekonomii tkwi przede wszystkim w jej sepa racji od filozofii, metafizyki i logiki, które powin ny stać się „algebrą społeczeństwa”, ekonomia zaś — „realizacją tej algebry”. Własność dla Proudhona to fakt antropologicz ny, co nie znaczy, że sam przez się zrozumiały. Jest to bowiem problem, który domaga się roz strzygnięcia z punktu widzenia określonych po stulatów — zarówno indywidualnych, jak społe cznych. Proudhon chciałby go rozwiązać w ramach ekonomii, aby w ten sposób nadać jej rangę nauki służącej „użyteczności publicznej”. Ekonomia we dług Proudhona powinna być „metafizyką w dzia łaniu’’, która ustalałaby proporcje w podziale wła sności zgodnie z wkładem pracy każdej jednostki. Ekonomia liberalna nie jest w stanie wyjaśnić prawomocności własności za pomocą analizy me chanizmu produkcji i wymiany. Jeśli zatem chce być użyteczną społecznie, musi — według Proud hona — podporządkować swe kategorie badawcze celowi podstawowemu, którym jest uzasadnienie proporcjonalnego podziału własności, czyli wła sności prawowitej, dostępnej dla każdego. Własność jest więc dla Proudhona przede wszystkim zagadnieniem antropologicznym i prak tycznym, którego rozwiązania należy szukać w - L. Walras: L’économie politique et la justice. Paris 1860, s. 153.
42
metodycznej krytyce istniejących instytucji spo łecznych. Proudhon, uznając równość praw indy widualnych za prawo natury ludzkiej, nada je pro blemowi własności rangę nieomal metafizyczną: chce przeniknąć tajemnicę własności jednocześnie od strony podmiotu i przedmiotu, odkryć istotę tego stosunku we wszystkich wymiarach ludzkiej sytuacji, uzasadnić tę sprzeczną w założeniu aspi rację jednostki jako niezbywalny składnik ludz kiej natury. W tych filozoficznych dylematach i konstruowanych dowolnie paradoksach skupiają się wszystkie sprzeczności ideologii liberalnej i ów czesnych teorii socjalistycznych. Mimo’ że Proud hon przeciwstawia się tak samo indywidualizmo wi ekonomicznemu, jak kolektywizmowi, nie wy kracza faktycznie ani poza pierwszy, ani poza dru gi punkt widzenia. Pod tym względem stanowisko Proudhona nie odbiega więc w zasadzie od głów nych nurtów ówczesnej krytyki społecznej. W pierwszej połowie XIX w., stwierdza S. A. Lakoff, „literatura socjalistyczna albo odtwarza li beralne poglądy na równość, albo przyjmuje reak cyjne przekonanie o konieczności hierarchii” 3. Poglądy Proudhona na własność szczególnie wyraźnie ujawniają się w polemikach z komuni zmem typu Cabeta. Równość społeczna rozumiana jako zniesienie własności jest dla Proudhona nie do przyjęcia, albowiem jest to zło większe niż ist nienie własności: prowadzi do równości natural nej, dezindywidualizacji człowieka i alienacji jego niezbywalnych praw na rzecz siły anonimowej, którą jest wspólnota. W gruncie rzeczy Proudhon wyznaje zasadę „równości współzawodniczącej”, domagając się — podobnie jak szkoły socjalistycz ne — „równości warunków”, rzeczywistych i iden tycznych praw dla wszystkich, nie zaś uniformi zacji człowieka we wspólnocie osób i rzeczy. „Wspólnota, uznając jednolitość za prawo i zrów 3 S. A. Lakoff: Equality in political philosophy. Cam bridge (Massachusetts) 1964, s. 194.
43
nanie za równość, staje się tyrańska i niesprawie dliwa; własność przez swój despotyzm i grabieże staje się rychło uciskająca i aspołeczna.”4 Zarów no własność, jak wspólnota kryją w sobie niebez pieczeństwo dla wolności jednostki, która mimo to pozostaje w obrębie tej alternatywy. Chociaż więc Proudhon rzucał jakby mimochodem hasło obale nia własności, szybko przekonał się, że było to rozwiązanie obciążone konsekwencjami nie do przyjęcia. Jeszcze w tym samym pierwszym me moriale, w którym wyklinał własność i dowodził jej „niemożliwości”, domagał się zarazem własnoś ci, ale w warunkach równości i poszanowania pra wa. W postulacie tym tkwiła dwuznaczność. Wła sność bowiem, o ile indywidualizuje człowieka ja ko posiadacza, odsłania swój aspekt pozytywny; jeśli natomiast pociąga za sobą fakt wyzucia ze stanu posiadania innej jednostki na mocy abusus rei, czyli nadużycia prawa do własności, ujawnia treść negatywną. Tę dwuznaczność będzie się sta rał Proudhon rozwikłać w ten sposób, że uznaje własność za zjawisko pozytywne wówczas, gdy ja ko posiadanie będzie ona afirmacją prawa jedno stki na mocy uznania analogicznych praw innych, jak również z racji „użyteczności społecznej” i „woli powszechnej” lub krócej — z punktu wi dzenia harmonii interesów jednostkowych i spo łecznych. Jest to problem kluczowy antropologii, skom plikowany i wielopłaszczyznowy, toteż krytyka Proudhona zmierza tu w kilku kierunkach. Roz patrując własność z punktu widzenia, który moż na by nazwać prawniczym, Proudhon wykazuje sprzeczności liberalizmu, uwieczniając je jako an tynomie. Następnie, w krytyce własności ze spo łecznego punktu widzenia, poszukuje syntezy in teresu jednostkowego i ogólnego, co zbliża go do1 * 1 P. J. Proudhon: Qu’est-ce que la propriété?, s. 342. W: Oeuvres complètes. Paris, wyd. M. Rivière (edy cja wielotomowa, ukazująca się od 1923 r.).
44
teorii socjalistycznych, a w próbie integracji eko nomii i społeczeństwa kwestionuje powtórnie in dywidualizm ekonomiczny i kolektywizm.
KRYTYKA LIBERALIZMU
Warto przypomnieć, że prawo własności jako składnik ideologiczny rewolucji 1789 r. zawierało dwuznaczność. Nie chodzi tu o dwuznaczność ujawnioną przez postulaty ruchu plebejskiego, ale o nieokreśloność ideologii jakobińskiej, która, przeciwstawiając ekskluzywnej własności feudal nej własność sankcjonowaną przez prawo publicz ne, podniosła własność burżuazyjną do rangi „świętego prawa”, jednocześnie zaś usiłowała bro nić idei posiadania i ocalić status społeczny po siadacza. „Nie trzeba było z pewnością rewolucji — mówił Robespierre w Konwencie — aby oznaj mić światu, że nadmierna nierówność majątkowa stanowi źródło rozlicznego zła i wielu zbrodni; je steśmy jednak mimo to pewni, że równość dóbr jest złudzeniem.”5 Ideę posiadania, aczkolwiek jej formuła poli tyczna była dziełem jakobinów i wycisnęła swoiste piętno na rewolucji 1789 r., należy uważać za pro blem ogólniejszy wówczas, gdy dotyczy statusu społecznego drobnomieszczaństwa, jego postawy i próby samookreślenia światopoglądowego. Posia danie ma sankcjonować prawo każdej jednostki do swobodnej dyspozycji produktem własnej pracy w warunkach niezależności i poszanowania prawa. Jest to ideologia rewolucyjnego drobnomieszczań stwa, która w takiej lub innej postaci występuje w świadomości społecznej okresu monarchii lip cowej. Punktem wyjścia w krytyce własności Proud5 Cyt. wg G. Lefebvre: Études sur la révolution fran çaise. Paris 1963, s. 146.
45
hona jest rewolucja 1789 r., która dokonała „tyl ko połowy swego dzieła”. Fuzja przywileju i pie niądza ustanowiła porządek, który Proudhon (za Fourierem) nazywa feudalizmem industrialnym. Własność jako przywilej dziedziczenia i własność jako rezultat działania hominis oeconomici, zawar ta w prawie do nieograniczonego dysponowania własnością (ius utendi et abutendi), staje się „kra dzieżą”, sprzecznością i absurdem. Uzurpacja przy sługującego każdemu prawa do własności, oddzie lenie jednostki od rzeczy, robotnika od produktu, chłopa od ziemi, wytwórcy od warsztatu pracy jest faktem. Cały ten problem sprowadza się zre sztą dla Proudhona do prostego pytania: dlaczego wszyscy nie są właścicielami, jeśli prawo do wła sności ma każda jednostka? Przesłanką krytyki własności jest zatem uznanie prawa do własności, tkwiącego w naturze ludzkiej. Proudhon atakuje bowiem nie tyle prawo do własności, co własność jako wyalienowany twór tego prawa. Mówiąc ina czej, Proudhon chciałby zachować prawo do wła sności, lecz zarazem usunąć samą własność, czyli restaurować własność w warunkach gwarancji prawnych i ekonomicznych. Jednakże łatwiej wyo brazić sobie posiadanie jako stan proporcjonalne go podziału własności, aniżeli uzasadnić koniecz ność posiadania jako prawa przysługującego natu rze ludzkiej. Z tego bowiem punktu widzenia od różnienie ius in re, własności wynikającej z natu ralnej dyspozycji rzeczą (którą jest posiadanie), od ius ad rem, własności ekskluzywnej z mocy tytułu prawnego (uznanej za „nadużycie” i „kradzież”), wydaje się Proudhonowi istotne. Skądinąd jednak wszelkie próby skonstruowania niesprzecznych i wykluczających się definicji posiadania i własnoś ci prowadzą do paradoksów, co zresztą nie zmie nia faktu, że próba separacji tych dwóch pojęć pozostaje dla niego problemem zasadniczym. W istocie trudność nierozwiązalna, w którą wi kła się rozumowanie autora memoriałów o wła sności, polega na tym, że jednocześnie odrzuca on 46
to, co akceptuje. Definicja własności w terminolo gii teorii prawa jako ius utendi et abutendi, pra wa swobodnej dyspozycji własnością, jest, według Proudhona, formalnie poprawna, chociaż sprzecz ność została w nią niejako analitycznie wpisana, gdyż nie można sobie wyobrazić własności, która nie byłaby podporządkowana woli właściciela. I tak np. Deklaracja z 1793 r. określa własność ja ko prawo korzystania i swobodnego rozporządza nia swoimi dobrami i dochodami, wytworem swo jej pracy i przedsiębiorczości. Kodeks Napoleona stwierdza, że własność jest prawem korzystania i rozporządzania rzeczami w sposób jak najbar dziej absolutny, byleby nie czynić z nich użytku zakazanego przez prawa i przepisy. Wada obu tych definicji na tym jednak polega, że nie wyjaś niają nierówności w podziale dóbr, a zatem sank cjonują niezgodność istniejącą między prawem właścicieli a prawem wszystkich. Tymczasem, aby krytyka stosunków społecznych była prawomocna, probierzem prawa cywilnego musi się stać rów ność praw indywidualnych. Proudhon pragnie na dać nową treść prawu własności, scalić niejako formuły liberalizmu z duchem egalitaryzmu. Do tego jednak potrzebne mu jest uzasadnienie rów ności wszystkich, identyczności praw indywidual nych i systemu prawa w porządku antropologicz nym i metafizycznym. To więc uznaje za swoje istotne zadanie. Idea równości wyrasta u Proudhona ze struktu ry rozumu oświeceniowego, z wiary w sprawiedli wość uniwersalną, w równy podział dóbr między wszystkich. Rozumność natury ludzkiej wyraża się najpełniej w poczuciu równości; subiektywnie jest ona oczywistością instynktu i sumienia, obiektyw nie natomiast odpowiada powszechnej normie spra wiedliwości jednoczącej świat fizyczny i moralny. Prawa indywidualnego nie można sobie wyobra zić nie zakładając uporządkowanego systemu, w którym społeczeństwo, sprawiedliwość i równość nie byłyby członami równoważnymi. Sprawiedli 47
wość jako system bezosobowych praw jest normą metafizyczną, która uzasadnia możliwość nauki społecznej. Antropologia oparta na idei ładu uniwersalne go stanowi podstawę krytyki własności w memo riałach i w Systemie sprzeczności ekonomicznych. W rozprawach tych Proudhon demonstrował anty nomie społeczne, ujawniając prawdy pospolite ja ko paradoksy. Metodą racjonalnej redukcji do ab surdu tez sprzecznych usiłował dowieść niemożli wości porządku empirycznego i tym samym una ocznić prawdy porządku absolutnego. Przystę pując do analizy problemu Proudhon ustanowił a priori metodę, której weryfikacja nie nastręcza ła trudności, gdy zaczął ją konfrontować z obser wacjami potocznymi. Twórcy teorii uzasadniają cych i wyjaśniających własność sięgali na ogół do takich argumentów, jak praca, kapitał, prawo pierwszego użytkownika, zgoda powszechna, le galizacja stanu posiadania na mocy przedawnie nia itd. Według Proudhona żaden z tych argumen tów nie ma absolutnej ważności, gdyż prawa jed nostki do własności nie można uzasadnić a poste riori, skoro jest ono sprzeczne z identycznym pra wem wszystkich jednostek. Z tego punktu widze nia istniejący stan w podziale własności prowadzi do absurdu, albowiem wyjaśnienie własności jako faktu wynikającego z prawa jednostki jest niemo żliwe. Nie warto przytaczać konstruowanych przez Proudhona paradoksów, ponieważ nie chodzi tu o wartość dowodów wykazujących niemożliwość własności, ale o intencje jego krytyki, która de monstruje nieprawomocność teorii prawniczych, choć mimo to poza nie nie wykracza. Igrając pa radoksami Proudhon ukazuje bezsilność tych teo rii, lecz równocześnie szuka podstawy, na której możliwa byłaby odnowa ich autorytetu. W tok wy wodu memoriałów wprowadza przy tym termino logię prawniczą, co gmatwa sposób argumentacji dość sztucznym rezonerstwem. Własność definiuje 48
np. Proudhon jako „prawo spadku bezdziedzicznego” (le droit d’aubaine), które jest synonimem uzurpacji i absolutyzacji prawa własności, oparte go na abusus rei, czyli własności powstającej ze wszelkiego rodzaju „nielegalnego” dochodu, jak renta gruntowa, procent, zysk handlowy, zysk przemysłowy itd. Wyjątek stanowi płaca, gdyż Proudhon uważa ją za „legalną” cenę pracy. Własność zatem to „suma nadużyć”, nie zaś twór cza i konserwująca zasada społeczeństwa obywa telskiego. Łatwo teraz zrozumieć, dlaczego argumenty ówczesnego liberalizmu, dowodzące legalności i naturalności własności, są dla Proudhona bez wartościowe i skąd wynika sprzeczność i niewytłumaczalność tej instytucji społecznej. Własność, rozumiana jako „suma nadużyć”, sankcjonująca wolność jednostki, jest faktem społecznym a nie posiadaniem wywiedzionym z rationis porządku naturalnego. Paradoks polega tu na niemożliwości wyjaśnienia tego pojęcia z punktu widzenia ra cjonalnej idei sprawiedliwości, która ujawnia nie spójność faktów i zasady ogólnej. Fakty nie mogą usprawiedliwić własności, ponieważ jakakolwiek próba ich uporządkowania zawiera w sobie sprze czność, o ile własność nie da się ująć inaczej ani żeli jako abusus rei, twór wyalienowany wobec naturalnego prawa jednostki do posiadania. Włas ność jako ius abutendi nie jest więc „niemożliwo ścią”, lecz wynikiem swobodnego działania ludz kiego, usankcjonowanego przez instytucje cywilne. Jest prawem jednostki i faktem społecznym, lecz zarazem paradoksem, ponieważ bez jej wyjaśnie nia nie sposób zrozumieć statusu społecznego jed nostki. Proudhon chce uzasadnić racjonalność wła sności, ale samo to usiłowanie sprawia, że w trak cie analizy badany przedmiot ulega niepostrzeże nie przeistoczeniu, albowiem do „istoty” własności, którą jest posiadanie, można dotrzeć tylko przez jej przejawy empiryczne, nie dające się oddzielić od owego pierwotnego, autentycznie ludzkiego 4 — Proudhon
49
stosunku do rzeczy. Paradoksy własności stają się więc konstrukcją racjonalną, odbijającą abstrakcyjność stosunków empirycznych. Absurd zawarty w faktach społecznych, demaskowany ze stano wiska rozumu, jest oczywisty, ale jednocześnie niemożliwy do usunięcia, skoro rewindykacja po siadania opiera się na założeniu racjonalności ist niejących stosunków empirycznych. Proudhon wszakże jest przeświadczony, że demaskowanie absurdu stanowi wystarczający warunek samo czynnej realizacji prawdy społecznej, dowód sku teczności imperatywnej mocy zasad, którym fakty powinny się podporządkować. Słowem — świado mość chaosu i sztuczności porządku społecznego jest jednocześnie „odkryciem” jego racjonalności, destrukcja zaś stanowi zarazem konstrukcję. Aby uświadomić sobie sens krytyki własności dokonanej przez Proudhona, warto sięgnąć do nie których wypowiedzi Marksa, ogłoszonych jeszcze przed napisaniem Nędzy filozofii. Własność dla Marksa, podobnie jak dla Proudhona, jest funda mentalnym stosunkiem międzypodmiotowym, ma skowanym przez wartość jego rzeczowych odpo wiedników. Dla Marksa wszakże jest to stosunek konkretno-historyczny, który w perspektywie hi storiozoficznej oznacza zniesienie stosunku włas ności, czyli alienacji z punktu widzenia „nie-robotnika”. Zniesienie własności nie wynika u Marksa z prawa wszystkich jednostek do posiadania, al bowiem interesy partykularne przeciwne są spo łeczeństwu jako całości. Ponadto „egoizm posiada nia” nie tyle implikuje wolność jednostki, co prze kształca podmiot w niewolnika rzeczy. U Proud hona natomiast, aczkolwiek również występuje tendencja do eliminacji hominis oeconomici, alie nacja praw posiadacza nie jest, jak u Marksa, wątkiem drugorzędnym krytyki społecznej, ale stosunkiem konstytutywnym antropologii, o ile własność pozostaje warunkiem wolności indywi dualnej. Na czym w takim razie polegało w oczach Marksa znaczenie krytyki Proudhona? 50
Marks, mimo szacunku, jaki żywił w owym czasie -dla Proudhona, zdawał sobie sprawę z nie dostatków krytyki teoretyka francuskiego socja lizmu. Na marginesie polemiki z heglistami, pod jętej w Świętej rodzinie, stwierdza, że Proudhon chce „znieść ekonomiczny wyraz autoalienacji ludzkiej”, ale jednocześnie dodaje, że u Proudho na „przyswojenie świata występuje w ekonomicz nej formie władania (Besitz)”. „Proudhon znosi alienację ekonomiczną, pozostając w obrębie alienacji ekonomicznej.”6 Charakterystyczne jest, że Marks zdaje się nie przykładać większej wagi do destrukcyjnego aspektu krytyki Proudhona, opartego na tezie, że własność jest niemożliwa, po nieważ jest kradzieżą. Wprawdzie podkreśla, że memoriał Qu’est-ce que la propriété? ma takie samo znaczenie dla nowoczesnej ekonomii polity cznej, jak rozprawa Sieyèsa Qu’est-ce que le Tiers-État? dla nowoczesnej polityki, ale wypowiedź ta wynika raczej ze względów psychologiczno-społecznych niż teoretycznych. Marks ocenia memo riały Proudhona przede wszystkim ze względu na praktyczne znaczenie postawionego w nich proble mu, lecz nie upatruje w rewindykacji posiadania decydującej przesłanki krytyki społecznej. Warto zauważyć, że na tle krytyki heglistów w Świętej rodzinie wypowiedzi Marksa o Proudhonie wypa dają korzystnie dla tego ostatniego. Nieposiada nie bowiem — sądził wówczas Marks — jest dla Proudhona nie kategorią, jak dla E. Bauera, ale „rozpaczliwą rzeczywistością”, ujawnieniem auto alienacji ludzkiego istnienia. Marks, jak się oka zało, przeceniał w tym względzie znaczenie kryty ki Proudhona, albowiem „przyswojenie świata” nie było bynajmniej identyczne z rewindykacją posiadania. Wówczas gdy Proudhon przeciwstawia posiadanie własności, jest to w istocie zakamu flowaną próbą apologii własności, skoro przezwy 9 K. Marks, F. Engels: Święta rodzina. W: Dzieła. Warszawa 1962, t. 2, s. 50—51.
51
ciężenie alienacji ma się dokonać bezpośrednio w istniejących stosunkach społecznych. Trudność, z jaką się tu boryka, polega na tym, że usprawie dliwienie własności w strukturze społeczeństwa obywatelskiego staje się paradoksem, ukonstytuo wanie zaś własności poza instytucjami społeczny mi jest niemożliwe. W krytyce Proudhona ujawnia się również sła bość egalitarystycznej idei posiadania, ponieważ za punkt wyjścia przyjmuje on nie naturalną rów ność jednostek, która zakładałaby w takiej lub in nej wersji stan przedspołeczny, ale społeczeństwo obywatelskie. Nie chodzi więc Proudhonowi o ne gację społeczeństwa jako całości, lecz o równość społeczną, rozumianą jako równość praw indy widualnych i równość warunków, a więc o urze czywistnienie wartości przez to społeczeństwo zro dzonych. Dąży zatem do zachowania podstawo wych elementów społeczeństwa obywatelskiego, chcąc usunąć ich negatywne aspekty i ujawnić to, co racjonalne, dane w samej jego strukturze. Idea równości, która nierozdzielnie łączy się z posia daniem, konstytuowana jest przez zastany ze spół wartości, lecz wskutek tego nie może się uwolnić od dwuznaczności i sprzeczności. Posiada nie jest warunkiem równości, urzeczywistnieniem równych praw indywidualnych i próbą ustanowie nia wolności jednostki ograniczonej jedynie przez wolność innej jednostki. Posiadanie stanowić ma w ten sposób o indywidualizacji człowieka jako osobowości społecznej, a jednocześnie gwaranto wać równość społeczną. Równość nie sprowadza się bowiem dla Proudhona do uniformizacji cech osobniczych, dyspozycji intelektualnych i fizycz nych czy też do ujednolicenia potrzeb ludzkich, ponieważ pod tymi względami równość jest nie możliwa. Natomiast konieczna i możliwa jest rów ność praw, stanowiąca, zdaniem Proudhona, wy starczający warunek równości majątkowej. Z dru giej jednak strony nie może Proudhon zaprzeczyć zasadzie sprawiedliwości dystrybutywnej, albo
52
wiem rekompensata proporcjonalna do zasług jest z punktu widzenia jednostki niezbędna. Co więcej, nie odrzuca on definitywnie innej, popularnej ma ksymy liberalizmu, zalecającej racjonalny egoizm, która w łagodniejszej formie wyrażała sławne za wołanie Guizota „bogaćcie się”. Zaprzeczyć spra wiedliwości dystrybutywnej — znaczyłoby zakwe stionować prawo jednostki do swobodnego działa nia, a to bynajmniej nie jest intencją Proudhona. W jaki zatem sposób z nierówności wysiłku i uzdolnień indywidualnych wydedukować równość w podziale własności, jeśli swoboda działania in dywidualnego ma być respektowana? Pytanie to skłania Proudhona do przeciwsta wienia liberalizmu egalitaryzmowi, którego kon sekwencje wydają się jednak dwuznaczne. Obalić bowiem własnośę - abusus znaczy praktycznie: albo podzielić ją proporcjonalnie między wszyst kich, albo znieść dla wszystkich. Proudhon wybie ra pierwszy człon tej alternatywy, drugi bowiem był raczej ostrzeżeniem przed unicestwieniem fundamentów społeczeństwa aniżeli programem działania. Jakkolwiek hasło wspólnoty rzeczy brzmi atrakcyjnie dla nieposiadających, jest ono w gruncie rzeczy nie do przyjęcia, gdyż pociąga za sobą także „wspólnotę osób”, a więc depersona lizację i zależność wzajemną w hierarchii organi zacyjnej. Tak więc idea posiadania, poszukując własnego rodowodu, oscyluje nieustannie między liberalnym indywidualizmem a doktrynami kolek tywistycznymi. Nie można restaurować posiada nia we wspólnocie, ponieważ grozi to dezindywidualizacją posiadacza. Nie można również oprzeć posiadania na prawie własności, ponieważ wolność realizująca ius utendi et abutendi jest antynomiczna. Posiadacz nie będzie bowiem wolny, jeśli prawo dyspozycji przedmiotem w pełni się nie realizuje; z drugiej wszakże strony, jeśli korzysta on z tego prawa, usus zamienia się w abusus — używanie w nadużywanie. Posiadacz staje się w tych warunkach właścicielem albo nieposiadają-
53
cym, co w konsekwencji prowadzi do zaprzeczenia równości i wolności. Proudhon wykazuje tu z całą mocą sprzeczności liberalizmu, które każą mu za kwestionować prawo jednostki do rzeczy, będące manifestacją woli indywidualnej. Sprzeczności te skłaniają go do uzasadnienia praw do posiadania przez „rozsądek publiczny”. Sankcja taka jest po trzebna do ustanowienia harmonii między działa niami jednostkowymi i zapewnienia „wolności ograniczonej przez wolność”. Z tego względu kry tyka własności u Proudhona przesuwa się na pła szczyznę społeczną, zbliżając się do doktryn socja listycznych.
KRYTYKA KOLEKTYWIZMU
„Własność i społeczeństwo są członami antytetycznymi, które w nieprzezwyciężalny sposób na wzajem się odpychają.” 7 Własność zatem jako in stytucja społeczna staje się przedmiotem krytyki z punktu widzenia społeczeństwa jako całości. Jeś li posiadanie jest traktowane przez Proudhona ja ko racjonalna idea, wywiedziona z natury ludz kiej, to własność funkcjonuje jako fakt wynika jący ze spontaniczności instynktu społecznego, wcześniejszego od wszelkiej refleksji i doświad czenia. Problem więc w tym przypadku sprowa dza się do racjonalizacji własności-faktu, ponie waż instynkt i spontaniczność społeczna nie mogą być przesłankami legalizacji i humanizacji włas ności. Posiadanie powinno stać się własnością zra cjonalizowaną, niejako syntezą, która ma wynikać z krytyki własności i wspólnoty. Moment to szcze gólnie u Proudhona charakterystyczny: posiadanie przeciwstawia się własności w trakcie krytyki indywidualizmu hominis oeconomici, a z kolei po 7 P. J. Proudhon: Le droit au travail et le droit de pro priété, s. 444. W: Oeuvres complètes, wyd. cyt.
54
siadanie jako własność „racjonalna” broni status quo przeciw kolektywizmowi. Z tego też względu własność zracjonalizowana, która przyjmuje jako swą zasadę „osobowość ludzką, nie powinna nig dy zginąć; musi pozostać w sercu człowieka jako wieczny bodziec do pracy, jako antagonizm, któ rego brak wpędziłby pracę w bezwład i śmierć”.8 Własność nie jest dla Proudhona prostym faktem polegającym na fizycznym zawłaszczeniu przed miotem; meum i tuum w stanie natury nie jest wynikiem zwyczajnego oddzielenia ani też następ stwem potrzeb ludzkich, lecz stosunkiem człowie ka do rzeczy, konstytuującym określony zespół wartości osobowych i społecznych. Poglądy, które krytykują własność przyjmując za podstawę fi zyczny stosunek do przedmiotu — a Proudhon ma tu na myśli różne wersje komunizmu konsum pcyjnego — kryją w sobie zbyt niebezpieczne konsekwencje, albowiem ignorują osobową war tość własności, posiadania firmowanego przez pra cę indywidualną. Można przypuszczać, że to prze świadczenie dzieli Proudhona od Fouriera, a szcze gólnie jaskrawo występuje w atakach przeciw Cabetowi. Ani Fourier, ani tym bardziej Cabet nie dostrzegają pozytywnej funkcji własności jako po siadania. Koncepcja „pracy atrakcyjnej’’ u Fou riera nie utwierdza związku między aktem pracy indywidualnej i jego wynikiem; integracja su biektywnej wartości pracy i jej efektów ekono micznych nie prowadzi do restauracji posiadania. U Cabeta natomiast na skutek braku własności praca depersonalizuje się całkowicie, stając się si łą anonimową i celem samym w sobie. O ile wła sność jako abusus może istnieć bez pracy, o tyle pracy nie można oderwać od własności, utrwale nie zaś bezpośredniej równowagi między pracą a własnością jest najpewniejszym środkiem wiodą cym do sprawiedliwości społecznej. 3 P. J. Proudhon: Le droit au travail et le droit de propriété, wyd. cyt.. s. 453.
55
Własność jako abusus może zyskać sankcję moralno-prawną, jeśli społeczeństwo jako „rozum kolektywny” doprowadzi do syntezy dwóch prze ciwstawnych idei: indywidualizmu i wspólnoty. „Jeśli nie chcecie — ostrzegał i zarazem postulo wał Proudhon w 1848 r. — ażeby wolność zginęła razem z własnością, trzeba koalicji pracujących przeciwstawić koalicję właścicieli. Działając w ten sposób nie stworzycie w narodzie dwóch wrogich kast; skoro każdy jest właścicielem i każdy pra cującym, pod nazwami praca i kapitał kryją się tylko różnice uprawnień (...) Wówczas praca i własność, istniejąc jednakowo dla każdej jednost ki, staną się członami identycznymi, a wulkan rewolucji zamknie się, aby się już nie otworzyć.” ’ Idea syntezy, czyli równoczesnego zachowania własności i wspólnoty, od początku przenika kry tykę Proudhona, ale wiara w samoistność porząd ku naturalno-społecznego, w wartość prawd „od krywanych” i ich spontaniczną realizację, każę mu kwestionować projekty organizacji społecznej, jakie wysuwały szkoły socjalistyczne. Również ha sło organizacji pracy, propagowane w ówczesnych doktrynach socjalistycznych i komunistycznych, przyjmuje niechętnie, ponieważ uważa, że struk tura zrzeszenia ekonomiczno-społecznego kryje w sobie groźbę nierówności i dezindywidualizacji. W rzeczywistości zachowanie własności i realiza cja wspólnoty polega na syntezie egoizmów indy widualnych w możliwie harmonijną całość spo łeczną. Własność jest bowiem faktem, wspólnota zaś — fikcją, „stagnacją” i „śmiercią”. Własność i wspólnota są jednak dwoma nieredukowalnymi elementami porządku, który powinien być usank cjonowany przez wzajemne zobowiązania posiada czy, realizujące prawo indywidualne zgodnie z normami właściwymi naturze ludzkiej. Proudhon sądzi, że alternatywa „własność albo wspólnota” 6 P. J. Proudhon: Le droit au travail et le droit de propriété, wyd. cyt., s. 457.
56
jest wadliwa, ponieważ z tego, że własność jest „fałszywa”, nie wynika, że wspólnota jest „praw dziwa”. Ale sprzeczność sprowadzająca się do nie» możliwości wyboru alternatywnego okazuje się „synonimem nicości”, absurdem, a więc rozwią zaniem pozornym, podczas gdy antynomia usuwa tę niedogodność przez uznanie dwóch przeciw stawnych prawd, które funkcjonują jako człony nieredukowalne. Dialektyka Proudhona deprecjonuje w ten spo sób fakty społeczne; żaden sens nie daje się od czytać w ich wewnętrznej dynamice, jeżeli całość ładu nie jest ujawniona jako system. Toteż kon struując antynomie, Proudhon poszukuje znaku równości między antytetycznymi członami, nie pewność zaś, która towarzyszy jego dywagacjom myślowym, jest wiarą w bliskość absolutu, gdyż wszystkie rozliczne punkty widzenia redukują się do kryterium naczelnego, którym jest wizja spra wiedliwego społeczeństwa, odsłaniająca niejako samą jego platońską esencję. Krytyka własności łączyła się do pewnego stopnia z ówczesnymi doktrynami socjalistyczny mi i kolektywistycznymi. Jednakże określenie ce lu reformy własności i wynikających stąd konsek wencji prowadziło do trudności i rodziło rozbież ności. Pojęcie interesu społecznego, w imię które go chciano własność reformować, było zbyt mgli ste i wieloznaczne, aby wzajemne zrozumienie by ło możliwe. Kolektywiści hipostazowali, według Proudhona, pracę jako remedium odnowy spo łecznej sądząc, że organizacja i stymulacja pro dukcji stworzą przesłanki sprawiedliwego podzia łu własności. W rzeczywistości — twierdzi Proud hon — sprawy mają się odwrotnie: najpierw trzeba ustalić definicję interesu prywatnego i spo łecznego, a potem organizować produkcję, która sama przez się nie prowadzi do realizacji sprawie dliwości. Kryterium interesu społecznego było do tego stopnia pojęciem sprzecznym, że Proudhon nieustannie kwestionował to, co chciałby scalić 57
z własną wizją społeczną. „Jestem więc tak samo jak pan komunistą, drogi Villegardelle — zwracał się Proudhon do jednego z rzeczników wspólnoty — ale jedynie o tyle, o ile neguję własność. Po obaleniu własności hipotezę komunistyczną trzeba zweryfikować”.10 Własność przeciwstawia się wspólnocie, a wspólnota z taką samą siłą własno ści. Równość albo śmierć — oto rozpaczliwe zawo łanie nieposiadających. Ale dla Proudhona alter natywa taka jest fałszywa, albowiem prawdziwe rozwiązanie kryje się w uznaniu prawa każdej jednostki do posiadania. Ideę wspólnoty społeczno-ekonomicznej, która stanowiła wówczas próbę ucieczki od faktycznego chaosu społecznego, Proudhon ustawicznie kwe stionuje, ponieważ idea wspólnoty obarczona jest podobnymi wadami, jak istniejący system instytu cji społecznych. Kiedy Proudhon usiłuje „odkryć” konstytucję ładu społecznego, dostrzega zbieżność między nieredukowalnymi elementami bytu spo łecznego i dochodzi do wniosku, że zrzeszenie jest mikrostrukturą reprodukującą sprzeczności całego społeczeństwa. Z tego punktu widzenia krytyka wolnej konkurencji i hominis oeconomici utożsa mia się z krytyką wspólnoty, a nawet sama idea wspólnoty — jak twierdzi Proudhon — wywodzi się z ekonomii politycznej. Ale przecież zrzeszenie nie może być wspólnotą własności, ponieważ „wspólny” nie znaczy wcale „społeczny”. Ekono mia polityczna i wspólnota depersonalizują włas ność, czynią ją przedmiotem obcym człowiekowi, oddzielają własność od osoby właściciela. Mówiąc inaczej, własność-abusus jako wynik indywidua lizmu ekonomicznego sprzężona jest ze swym przeciwczłonem — wspólnotą jako postulatem wła sności dla wszystkich. Ale rozwiązanie tej sprzecz ności przez zniesienie własności jest w gruncie 10 P. J. Proudhon: Système des contradictions écono miques. W: Oeuvres complètes, wyd. cyt., t. 2, s. 257— —258.
58
rzeczy próbą socjalizacji hominis oeconomici i upowszechnienia utylitarnej skali wartości, a więc afirmacją tego, co zamierza się znieść. Własność i wspólnota jako teza i antyteza to klasyczny przykład dwuczłonowej dialektyki Proudhcna, w której nic się nie rozwiązuje, a wszystko repr? dukuje się jako wieczny antagonizm. Polemizując z koncepcjami socjalistycznymi, Proudhon posługuje się terminem „szkoła zrze szeniowa”, nie zawsze jednak wskazuje osoby swych adwersarzy. Ale choć akcc-.ty tej polemiki rozkładają się rozmaicie w zależności od okolicz ności i osobistych upodobań, jej intencja jest jed noznaczna: doktryny socjalistyczne, kolektywi styczne bądź etatystyczne są rozwiązaniami sztu cznymi i prowizorycznymi, niezgodnymi z „rozu mem publicznym”, „organiczną ideą” społeczeń stwa, praktyką i nauką. Prawdziwym rozwiąza niem problemu stosunków własności jest zgodność z naturalnym porządkiem rzeczy, polegająca na mediatyzacji antagonistycznych członów: własno ści i wspólnoty. Z tego też punktu widzenia kry tyka Proudhona opiera się na pewności negatyw nej, która pozwala utożsamić ekonomię liberalną i wspólnotę, leseferyzm i komunizm Cabeta. War to jednak zadać pytanie, w jakim sensie krytyka wspólnoty zbiega się z krytyką ekonomii politycz nej, skoro zrzeszenie — według doktryn socjali stycznych — miało stanowić przeciwwagę wolnej gry sił ekonomicznych. Słowem — na czym polega stosowność krytyki Proudhona, wymierzonej jed nocześnie przeciw ekonomii liberalnej i socjaliz mowi? Krytyka zrzeszenia utożsamia się z krytyką hominis oeconomici wówczas, gdy Proudhon staje wobec problemu ujęcia społecznych sił wytwór czych w formy organizacji i zarządzania. Wspól nota w tym sensie wywodzi się z ekonomii kapi talistycznej, że poziom rozwoju sił wytwórczych zmusza człowieka do kolektywnych form działa nia. Proudhon, w przeciwieństwie do zwolenników 59
kolektywizmu, dostrzega podwójną perspektywę zawartą w rozwoju sił wytwórczych społeczeń stwa. Z jednej strony wzrost produkcji i wymiany handlowej jest świadectwem wolności i inicjaty wy jednostek, ale wówczas sprzeczności ekono miczne prowadzą do dezintegracji społecznej, anarchii, egoizmu, nierówności itd. Jeśli zaś, z dru giej strony, działalność ekonomiczna ma być ujęta w karby administracyjno-hierarchiczne — do cze go dążą zwolennicy kolektywizmu — to tym sa mym przekreśla się wolność i inicjatywę jedno stek, a więc naturalne prawa człowieka. Ani in dywidualizm, ani kolektywizm nie mogą określić statusu własności w społeczeństwie, gdyż narusza ją wolność i równość jednostek. Są to przeciwczłony jednej i tej samej antynomii, odbijającej roz dwojenie natury człowieka, przejawiające się w alienacji wolności i własności. Zrzeszenie jest ekonomicznie nieuzasadnione, gdyż — zdaniem Proudhona — krępuje swobodny rozwój sił produkcyjnych, przez co staje się „ja łowe”, a nawet „szkodliwe”. Ale wolna konkuren cja to przywilej i nadużycie. Syntezą liberalizmu i socjalizmu powinno być społeczeństwo rozumia ne jako „byt kolektywny”, w którym jednak — chyba na zasadzie wyboru mniejszego zła — do minujące staje się posiadanie, czyli zmodyfiko wana forma własności. Związek Proudhona z li beralizmem staje się widoczny, choć jest to libe ralizm szczególnego pokroju. Krytyka ekonomii i wspólnoty przeobraża się tu w krytykę stosun ków urzeczowionych, stwarzanych przez kapita lizm i jego — jak sądzi Proudhon — pozorne przeciwieństwo, jakim jest zrzeszenie ekonomicz no-społeczne. Zrzeszenie, którego celem jest orga nizacja pracy i efektywność produkcji, pociąga za sobą dezindywidualizację człowieka, który, sta jąc się. uczestnikiem bezosobowego procesu pro dukcyjnego, traci swą wolność, wynikającą z pra wa do dysponowania wytworem własnej pracy. We wspólnocie musi bowiem z tego prawa zrezy
60
gnować na rzecz interesu ogólnego, którego obco ści i dominacji nie będzie mógł przezwyciężyć. Jednostka-posiadacz nie chce jednak przekształ cić się w „człowieka zbiorowego”, nie chce być uczestnikiem tak rozumianej wspólnoty. Pragnie natomiast ugruntować swą egzystencję w bycie kolektywnym, który umożliwiłby bezpośredni i powszechny stosunek do własności, odmienny od stosunków urzeczowionych, stwarzanych przez ka pitalizm jako prawo ekskluzywnej własności. Ale w próbie przezwyciężenia tej sprzeczności byt ko lektywny okazuje się postulatem anarchii „natu ralnej” i dysocjacji społecznej. Krytykę człowieka zbiorowego, tworu stosunków zreifikowanych, Proudhon — podobnie jak J. Ch. Sismondi — opiera na elementach paseistycznych. Proudhon stawia wyżej prekapitalistyczny typ więzi spo łecznej nie ze względu na hierarchiczną subordynację feudalną, ale z tego względu, że była to więź bardziej oparta na stosunku osobowym, któ ry w większej mierze indywidualizował pozycję człowieka, aniżeli stosunki urzeczowione. Stosu nek międzyludzki, który pierwotnie był tylko „na turalnym’’ antagonizmem między jednostkami, zo stał zdepersonalizowany przez ingerencję wartości rzeczowych. W ten sposób problem syntezy włas ności i wspólnoty jest uwikłany w , sprzeczność niejako podwójną, ponieważ „naturalna” odręb ność interesów indywidualnych założona w spo łecznym podziale pracy została pogłębiona przez wolną konkurencję, która jest zaprzeczeniem pro stych form wymiany produktów. Posiadanie jest tu więc reminiscencją jednoznaczności i przejrzy stości społeczno-ekonomicznego działania ludzkie go. Ten wyidealizowany obraz naturalnej anarchii preindustrialnej stanowi dla Proudhona socjolo giczny podtekst krytyki anarchii industrialnej i „feudalizmu kapitalistycznego”. Posiadania nie można jednak traktować jako utopii paseistycznej, albowiem powrót do przeszło61
ści nie jest możliwy. Jest ono reminiscencją wy idealizowanych stosunków prekapitalistycznych, których rację bytu trzeba odnaleźć w teraźniejszo ści. Zanim wszakże Proudhon dokona aktu legali zacji i socjalizacji posiadacza jako właściciela, py tanie o status jednostki w społeczeństwie pozosta nie dla niego sprawą zasadniczą. Proudhon, po dobnie jak wyznawca skrajnego indywidualizmu M. Stirner, stawia sobie za cel określenie jednost ki przez przysługującą jej własność, ale łatwo za uważyć, że wolność posiadacza nie jest bynaj mniej równoznaczna z absolutystycznymi upraw nieniami jednostki w koncepcji Stirnera. Intencją Proudhona nigdy nie było odrzucenie społeczeń stwa jako takiego, lecz odkrycie i ustanowienie — a jest to idea, która nigdy go nie opuszcza — apodyktycznych proporcji, niejako znaku równo ści między jednostką a społeczeństwem, przez re dukcję uzurpacji społeczeństwa wobec jednostki, jak też przez eliminację ekscesów indywiduali zmu. Z tego punktu widzenia wspólnota i indywidu alizm, choć sytuują się na dwóch przeciwstawnych biegunach myśli Proudhona, znoszą jak gdyby swą wzajemną antynomiczność w postulowanej całości społecznej, która ma być probierzem i gwarantem równowagi interesów indywidualnych i społecznych. Jednakże synteza liberalizmu i so cjalizmu, sprowadzająca się do ustanowienia rów ności praw indywidualnych oraz równowagi in teresów indywidualnych i grupowych, w rzeczy wistości nie tworzy przeciwwagi istniejącego po rządku,’ lecz utożsamia się z nim — przynajmniej wówczas, gdy akt syntezy sprowadza się do racjo nalizacji tego, co dane. Z tego właśnie względu posiadanie pozostaje więc tylko pozorną integra cją własności i wspólnoty; homo oeconomicus i człowiek zbiorowy to dwie strony tego samego porządku społecznego, który sprawia, że status społeczny posiadacza jest nadal projektem iluzo-
62
rycznym. Proudhon odrzuca ekonomię, która san kcjonuje sprzeczność w istniejącym porządku rze czy, stawiając sobie jednocześnie za zadanie jej reformę. Ekonomia bowiem musi być oparta na założeniach antropologicznych, aby autentyczny ład społeczny stać się mógł rzeczywistością.
WŁASNOŚĆ A EKONOMIA
Przesłanką wyjściową krytyki ekonomii jest przekonanie Proudhona, że obiegiem wartości rze czowych w organizmie społecznym rządzą stałe i powtarzalne prawa, będące fundamentem jed ności świata moralnego i fizycznego. Ukryta har monia, która jednoczy prawa natury ze środowis kiem ludzkim, zakłada identyczność faktu spo łecznego i ekonomicznego, zbieżność altruizmu i egoizmu, brak sprzeczności między interesem ogólnym a jednostkowym. Ekonomia polityczna, akceptując milcząco indywidualistyczny egoizm i utylitaryzm, sankcjonuje faktycznie rozkład więzi międzyludzkiej, chaos i przypadkowość w ludz kim działaniu. Dla Proudhona, podobnie jak dla fizjokratów, prawa nauki mają wartość tylko jako norma metafizyczna istniejąca realnie i idealnie, a fakt o tyle ma sens, o ile zachowuje charakter normatywny. Ekonomia według Proudhona, tak samo jak według fizjokratów, J. B. Saya i innych ekonomistów, jest fizjologią społeczeństwa, rodza jem socjologii ekonomicznej, której całościowy charakter ma wynikać z uznania prawa naturalne go. Jakkolwiek ekonomia nie może wykluczyć in teresu indywidualnego jako psychologicznej mo tywacji działania, podstawą jej musi pozostać nor ma obiektywna i powszechna, która reguluje dzia łania indywidualne zgodnie z wymogami praw naturalnych. Idea naturalnego kryterium praw ekonomicz nych nie spełnia oczywiście jednoznacznej funkcji u Proudhona i ekonomistów-liberałów, albowiem
63
w gruncie rzeczy może służyć do usprawiedliwie nia każdej dowolnej tezy. W przypadku Proudhona obiektywna i naturalna norma nauki ekono micznej podporządkowana jest określonym celom antropologicznym i praktycznym. Ekonomia to uniwersalny klucz do rozwiązania problemu or ganizacji społeczeństwa, to szansa ujawnienia na turalnego porządku rzeczy przez ścisłe i apodyk tyczne określenie stosunków wymiany i produkcji dóbr materialnych. Ale emfaza, a nierzadko egzal tacja, z jaką Proudhon mówi o ekonomii, każę widzieć w nim nie tyle krytyka, ile moralistę i reformatora, bowiem kryterium podważające za sadność ekonomii nie wynika ze zrozumienia j krytyki wewnętrznej jej przedmiotu, ale znajduje się poza nią, jako racjonalna norma natury. Inny mi słowy, Proudhon nie liczy się z faktem istnie nia ekonomii jako nauki; może ona mieć sens tylko o tyle, o ile zgodna jest z systemem hipote tycznej całości metafizycznej. Chociaż Proudhon dostrzegał doniosłość ekonomii w programie od nowy społecznej, chociaż obracał się w kręgu eko nomistów i czytywał rozprawy ekonomiczne, nie rozumiał, a raczej należałoby powiedzieć — nie aprobował jej historycznej treści i konsekwencji. Niekompetencja jego w tej materii ujawnia się choćby w sporach z F. Bastiatem w kwestii pra womocności procentu, w polemicznej rozprawie L. Walrasa czy wreszcie w Nędzy filozofii Marksa. W historii ekonomii politycznej Proudhon nie odegrał żadnej roli, choć krytyce ekonomii ,,z pun ktu widzenia antynomii społecznych”, przedsta wionej w Systemie sprzeczności ekonomicznych, przypisywał znaczenie krytyki kaniowskiej. Naj głośniejszy projekt Proudhona, dotyczący rozwią zania kryzysu ekonomicznego w latach 1848—1849, historycy myśli ekonomicznej nazwali .,dowcip nym rozwiązaniem”, a wnikliwy V. Pareto, po święcający zresztą Proudhonowi sporo życzliwej uwagi, uznał ten pomysł za niemożliwy z punktu widzenia ekonomii.
64
Znaczenie krytyki zawartej w Systemie sprze czności ekonomicznych i w ogóle cała próba ukon stytuowania ekonomii jako podstawy funkcjonal nej organizmu społecznego, ujawnia się przede wszystkim w antropologicznej płaszczyźnie reflek sji. Ekonomia polityczna nie może, według Proudhona, rościć sobie prawa do statusu naukowego, ponieważ nie potrafiła rozwiązać zasadniczej sprze czności zawartej w pojęciu wartości. Ekonomiści przyjmują podwójne znaczenie wartości, traktując ją bądź jako wartość użytkową, bądź jako wartość wymienną i nie przywiązują wagi do konsekwencji stąd wynikających. Błąd ekonomii polega tu na tym, że nie uznając wartości za wyraz stosunków społecznych, nie zdefiniowała jej w oparciu o teo rię społeczną zgodną z ideą porządku natury, któ rego prawa powinny regulować fakty ekonomicz ne. sprzeczne z poczuciem sprawiedliwości i po trzebami natury ludzkiej. Sprawą najistotniejszą ze stanowiska krytyki ekonomii politycznej jest ustanowienie równowagi w sferze wymiany pro duktów; równowaga ta to. podstawowy warunek realizacji posiadania w sferze działalności ekono micznej. Nierówność w podziale własności wynika z wadliwego systemu cyrkulacji produktów, który wskutek działania rynkowego mechanizmu popy tu i podaży oddziela producenta od przysługują cego mu produktu. Wysuwając postulat „ceny sprawiedliwej” ja ko obiektywnego miernika wymiany produktów, Proudhon nawiązuje do naturalistycznych aspek tów teorii Smitha, które funkcjonowały również później w niektórych koncepcjach ekonomicznych i socjalizujących. Sayowi pomnik trzeba postawić — twierdził Proudhon — za formułę, że produkt wymienia się za produkt. Idea „wartości ukon stytuowanej”, zakładająca wymianę produktów w oparciu o zasadę równej ilości pracy indywidual nej, zbliża Proudhona do teorii egalitarystycznych, wyrosłych na gruncie tzw. socjalizmu postricardiańskiego. Zwraca na to uwagę Marks w 5 — Proudhon
65
Nędzy filozofii stwierdzając, że T. Hodgskin, T. Thomas, J. Bray i inni antycypowali pomysły Proudhona, a jednocześnie uznaje wymianę rów nych ilości pracy za absurdalną. Dla Marksa pun ktem wyjścia w krytyce ekonomii były fakty eko nomiczne jako wskaźniki historycznej sytuacji ludzkiej; Proudhon natomiast usiłował podporząd kować fakty apriorycznym zasadom racjonalnym sądząc, że reforma ekonomii możliwa jest w per spektywie naturalno-kontraktualnej wizji społe cznej. W społeczeństwie „prawidłowym”, sądzi Proudhon, wartość użytkowa i wartość wymienna są idealnie identyczne, a między interesami in dywidualnymi panuje doskonała równowaga. To, ćo naturalne, staje się wówczas równoznaczne z tym, co użyteczne i moralne. Z tego punktu wi dzenia ekonomia ma być rzeczywistością społecz ną, a synteza własności i wspólnoty — faktem. Ale ekonomia liberalna, ignorując zasady za warte w porządku naturalnym, sankcjonuje fakty, które tworzą zło społeczne: nierówność majątko wą, hierarchię społeczną, relatywizm etyczny, ko rupcję itd. Tymczasem jej podstawowym dąże niem powinna być eliminacja żywiołowego i au tonomicznego działania faktów ekonomicznych, które należy scalić z faktami społecznymi, z tym co dane przez naturalny porządek rzeczy. Obra cając się wyłącznie w kręgu swych kategorii, ekonomia może jedynie stworzyć przesłanki wspól noty społeczno-ekonomicznej. Lecz wówczas utrwali się tylko alienacja pracy i posiadania: własność-przywilej zamieni się we własność ano nimową, tak samo przeciwstawną naturze człowie ka. Ekonomia może mieć prawomocną rację bytu tylko wtedy, gdy przyjmie antropologiczną kon cepcję ładu naturalnego, która zachowałaby cią głość między tym co naturalne i tym co historycz ne, utrwalając związek między pracą i posiada niem. Z socjologicznego punktu widzenia ten postu lat wyraża rewindykację naturalnego status quo; 66
psychosocjalny resentyment wydziedziczonych z ojcowizny chłopów i wytwórców oderwanych od własnego warsztatu silnie ciążył na ówczesnej świadomości społecznej. Krytyka ekonomii łączy się tu z reminiscencją trwałej i powtarzalnej sy tuacji społecznej, w której panował bezpośredni naturalno-osobowy stosunek między jednostkami, a działalność ludzka w znacznej mierze pozbawio na była elementów wieloznaczności i niepewności. Pod tym względem Proudhona można postawić na jednej płaszczyźnie z J. Ch. Sismondim, najwybit niejszym krytykiem ekonomii z pozycji rewindy kacji stosunków prekapitalistycznych. U Proudho na jednak świadomość sytuacji alienacyjnej wyra ża się nie tyle w resentymencie i nadziei powrotu, co w próbie zachowania ciągłości między preindustrialnym typem więzi społecznej a strukturą działania hominis oeconomici. Proudhon usiłuje restaurować status ekonomii na mocy normy po wszechnej, godzącej poszczególne interesy w imię użyteczności społecznej, lecz nie za cenę pozbawie nia jednostki swobody działania. Dlatego też po stulat odnowy ekonomicznej struktury społeczeń stwa, zakładający jednoznaczną odpowiedniość między faktem ekonomicznym a społecznym, oznacza nie tylko przywrócenie bezpośredniego związku między jednostką a wytworem jej pracy, między pracą a własnością, ale również zachowa nie możliwości swobodnego działania w sferze ekonomicznej na zasadzie poszanowania wzajem nych zobowiązań. „Teoria społeczna Proudhona — stwierdza S. A. Lakoff — zgadza się w zasadzie doskonale z li beralnym pojmowaniem wolności, zwłaszcza wów czas, gdy broni on równości wolnych jednostek, współzawodniczących między sobą o pozycję i własność.”11 Jeśli równość praw w umowach ekonomicznych zostanie uznana, to wtedy — jak 11 S. A. Lakoff: Equality in political philosophy, wyd. cyt., s. 216.
67
sądzi Proudhon — uda się rozwiązać metafizycz ną zagadkę własności oraz usunąć jej wewnętrzne sprzeczności. „W ten sposób własność jest legal na, a z tego tytułu nienaruszalna i gwarantowana przez władzę publiczną, jeśli określona jest w swoim przedmiocie, jeśli objęcie w posiadanie jest rzeczywiste, jeśli zostało nabyte przez zawłasz czenie, pracę, zakup, spadek, przedawnienie.”12 Ekonomiści twierdzili, że obiektywność praw ekonomicznych, działających na mocy przymusu zewnętrznego, legalizuje uprzywilejowany tytuł własności. Proudhon natomiast sądził, że prawa ekonomiczne są przymusowe jedynie z racji sto sunku, jaki ma do nich człowiek. Nierówność nie pochodzi z „natury rzeczy”, ale ze środowiska, które może się wyzwolić od „fatalizmu ekonomicz nego”. Układ społeczny o wzajemnych prawach i zobowiązaniach zgodny jest z tendencją do rów nowagi, dającą się zaobserwować w chaosie fak tów ekonomicznych. Natura nie przeciwstawia się aspiracjom ludzkim do równości społecznej; spra wiedliwość jako norma równowagi w naturze od powiada postulatowi równych praw indywidu alnych. Idea umowy społecznej, która stanowi podsta wę tęgo postulatu, nie ma bynajmniej dla Proudhona, tak jak i dla Rousseau, charakteru umowy politycznej. Jako dyrektywa uporządkowania działalności ekonomicznej występuje ona w kilku niesprecyzowanych i niejasnych wersjach, ale naj dobitniej Proudhon przedstawił ją w koncepcji darmowego kredytu, który miał być gwarancją równości warunków, prowadzącej do autonomiza cji i równości jednostek jako podmiotów ekono micznych. Pomysł ten, choć nie pochodzi od same go Proudhona, związał się głównie z jego imie niem jako reformatora ładu społecznego w latach 12 P. J. Proudhon: De la justice dans la révolution et dans l,Ëglise. W: Oeuvres complètes, wyd. cyt., t. 1, s. 301.
68
rewolucji 1848—1849 r. Proudhon. wyobrażał so bie, że istniejąca ekonomia wolnokonkurencyjna opiera się na modelu „doskonałego” współzawod nictwa sądząc, że panującą w aktualnym społe czeństwie sprawiedliwość dystrybutywna staje się coraz bardziej powszechna, jeśli tylko zagwaran tuje się równe prawa i warunki wszystkim jedno stkom. Z tego punktu widzenia jego idea umowy społecznej w swej zasadniczej intencji nie odbiega od utopii liberalnej, aczkolwiek gwarantem har monii interesów indywidualnych (przy zachowa niu ich zasadniczej odrębności) nie jest opatrzność, ale immanentna i powszechna norma sprawiedli wości. Uzasadnienie ekonomii jako czynnika konsty tuującego byt społeczny ujawnia się również na innej płaszczyźnie refleksji, która w pewnym stopniu oddala Proudhona od liberalizmu. Chodzi tu mianowicie o antropologiczną wizję społeczeń stwa, najchętniej przedstawianą przez Proudhona w postaci mitu Prometeusza lub Heraklesa; sło wem — o ludzkość jako personifikację rozumu ga tunkowego, co szczególnie irytowało Marksa, upa trującego w tym hipostazę produkcyjnej działal ności ludzi. Marks, polemizując w Nędzy filozofii z Proudhonem, przeciwstawia się personifikacji społeczeń stwa, „społeczeństwu-osobie ’, któremu Proudhon — zdaniem Marksa — przypisuje samodzielność bytową. Proudhon bowiem, personifikując pracę kolektywną, zakłada milcząco, że może ona istnieć bez pracy indywidualnej, a „nadwyżkę pracy”, czy li wartość dodatkową, wyjaśnia przez „społeczeństwo-osobę”. Marks wychodzi z założenia, że pra ca ludzka w postaci abstrakcyjnej istnieje zawsze dzięki pracy indywidualnej, Proudhon natomiast hipostazuje pracę abstrakcyjną jako czynność oso by ponadindywidualnej. Rozróżnienie pracy ab strakcyjnej i indywidualnej odegrało istotną rolę w teorii wartości Marksa, a przy uwzględnieniu czynnika czasu — także w teorii wartości dodat
69
kowej. Natomiast koncepcja pracy jako upersonifikowanej czynności zbiorowej podsunęła Proudhonowi teorię „siły kolektywnej”, czyli wyjaśnie nia zysku kapitalisty na mocy faktu, że opłaca on jedynie indywidualnych robotników, a nie siłę ko lektywną, która jest czymś innym niż suma prac indywidualnych. „Proudhon pierwszy zwrócił uwagę na fakt — pisał Marks — że suma płac po szczególnych robotników, nawet gdyby każda pra ca indywidualna opłacana była w pełni, nie jest zapłatą za siłę kolektywną, uprzedmiotowioną w ich produkcie, że więc robotnik nie zostaje opła cony jako część kolektywnej siły roboczej.”13 Marks doceniał więc sens formuły Proudhona, która ujawniała społeczną wartość pracy. Róż nica między nim a autorem Systemu sprzeczności ekonomicznych tkwiła gdzie indziej, a mianowicie — w interpretacji zjawiska alienacji pracy i jego konsekwencji. Marks traktował alienację pracy jako wynik historycznej tendencji rozwoju sił wytwórczych i fikcją dla niego była teza głosząca równe prawo do własności i równą wymianę pracy indywidual nej. Według Proudhona alienacja produktu pracy robotnika wynikała z „błędu w rachunku”, a za tem z przekonania, że zasada „sprawiedliwego” podziału dana jest niejako przed aktem pracy. Robotnik zachowuje naturalne i pełne prawo własności do produktu, gdy występuje jako rzecz nik siły kolektywnej. Skoro jednak kapitalista nie opłaca siły kolektywnej, która stanowi war tość nieredukowalną do sumy uczestniczących w niej jednostek, oznacza to, że w sferze produkcji siła kolektywna funkcjonuje faktycznie jako zbiór jednostek, robotnik zaś występuje jako właściciel iluzoryczny. Inaczej mówiąc: Proudhon dostrzega sprzeczność między własnością a robotnikiem, któ ry mógłby stać się właścicielem, gdyby otrzymy 13 K. Marks, F. Engels: Święta rodzina, wyd. cyt., s. 63.
70
wał „sprawiedliwą płacę”, lecz nie między robot nikiem a jego pracą i produktem. O ile więc sto sunek robotnik—kapitalista pozostaje stosunkiem międzyindywidualnym, opartym na postulacie równego prawa do własności, który wynika z za łożenia równej wymiany pracy indywidualnej, si ła kolektywna okazuje się pojęciem uwikłanym w dwuznaczność. Z jednej bowiem strony siła ko lektywna stanowi źródło zysku kapitalistycznego i wywłaszczenia wytwórcy z przysługującego mu produktu, z drugiej zaś — normę konstytutywną antropologii społecznej. Lecz obie te strony siły kolektywnej (negatywna i pozytywna) bynajmniej nie przeciwstawiają się sobie, ponieważ sprzecz ność kapitalista—robotnik mediatyzowana jest przez koncepcję posiadania. Wydaje się, że stanowisko Proudhona pod tym względem daje się w pewien sposób wyjaśnić. Je śli za siłę kolektywną uzna się sumę działań in dywidualnych, integrowaną w kompleks czynno ści przez narzędzia produkcji lub określi się ją jako wyraz technicznego podziału pracy, to można z dużą dozą racji stwierdzić, że kategoria zysku kapitalistycznego wynika już z samego technicz nego podziału pracy, z dezagregacji indywidual nego, całościowego aktu pracy. Zysk kapitalistycz ny wynikający z eksploatacji siły kolektywnej łą czy się nie tylko z utratą niezależności przez in dywidualnego wytwórcę, lecz także z deprecjacją osobowej i całościowej wartości pracy. Siła kolek tywna, jako przeciwwaga alienacji aktu pracy i rękojmia niezależności producenta, ma faktycznie ocalić status posiadacza jako podmiotu zbiorowe go, który tworzy przeciwwagę anonimowej wspól nej własności i własności kapitalistycznej. Ale producent, mimo że stanowi część siły kolektywnej, nie przestaje być w gruncie rzeczy niezależnym podmiotem ekonomicznym, gdyż udział w zbioro wym akcie produkcji zachowuje charakter swo bodnego kontraktu. Dwuznaczność siły kolektyw nej sprawia, że indywiduum-posiadacz i jego re 71
windykacje nie mogą się uprawomocnić w sferze kapitalistycznych stosunków urzeczowionych, al bowiem być osobowością społeczną znaczy być niezależnym podmiotem ekonomicznym. Teoria si ły kolektywnej nie usuwa więc antynomii z sytu acji posiadacza, ponieważ nie przywraca bezpo średniego stosunku między pracą a własnością, między własnością a wolnością i wreszcie między wolnością a równością.
WŁASNOŚĆ A WOLNOŚĆ
Ideą podstawową, która stale towarzyszyła Proudhonowi w próbie ukonstytuowania społecz nego statusu posiadacza, była wolność pojmowana jako naturalne i niezbywalne prawo jednostki, niesprzeczne z powszechną normą sprawiedliwo ści. Norma ta zakładała zgodność odrębnych inte resów indywidualnych, wiązała jednostkę ze spo łeczeństwem w harmonijną całość. Wolność jako możność działania jednostki i atrybut natury ludz kiej, jeśli miałaby być ideą racjonalną, musi za kładać równość, aby nie wchodzić w konflikt z własnością. Paradoksy własności, przedstawione w memoriałach, są paradoksami wolności i rów ności, konstruowanymi na klasycznych tezach li beralizmu. Usunąć te paradoksy znaczyło dla Proudhona odkryć racjonalność własności oraz rozwiązać dylemat równości i wolności. Dwu znaczność własności, która ujawniała się bądź ja ko wolność, bądź jako zniewolenie, dwuznaczność równości jako prawa do własności i jako braku własności — oto alternatywy, z którymi Proudhon się nieustannie borykał. Wolność indywidualna, wywiedziona z prawa natury ludzkiej, realizuje się zgodnie ze swymi prerogatywami, ale jedno cześnie zaprzecza naturze ludzkiej, o ile pociąga za sobą nadmiar wolności przez nadużycie włas ności. Jednakże przekonanie Proudhona o rozum
72
ności natury ludzkiej, w której możliwe jest uzgodnienie indywidualnego działania z powszechną sankcją moralną, skłania do ograniczenia wolno ści na rzecz równości. Postulat ten wydaje się nie zbędny, aby istniejący porządek społeczny mógł być zachowany; trwałość wartości, na których opiera się społeczeństwo obywatelskie, może być utwierdzona tylko przez założenie ich zgodności z powszechnymi zasadami ładu. Tendencja egalitarystyczna, która z jednej strony odżegnuje się od komunizmu, a z drugiej od indywidualizmu jako nadużycia wolności, sprawia jednak, że wol ność wydaje się identyczna z równością tylko za cenę stagnacji i inercji. Rozum nie przejawia się dla Proudhona poprzez zmysły ani żadną ludzką namiętność, gdyż równość i prawo, jedyne war tości, jakie można mu przypisać, realizują się sa moczynnie jako oczywiste prawdy apodyktyczne. Racjonalizm moralistyczny Proudhona, oparty o założenie istnienia utajonego porządku naturalne go jako wartości absolutnej, stawia sobie za zada nie rozstrzygnięcie antynomii równości i wolności. Toteż gdy Proudhon podejmuje wysiłek rekon strukcji idei posiadania, antynomie, które poja wiają się w sferze krytyki prawniczej, a następnie społecznej i ekonomicznej, nie przekreślają jego wiary w pogodzenie własności, wolności i rów ności. Jeśli w początkowej fazie analizy tego proble mu, a zwłaszcza w Systemie sprzeczności ekono micznych, przewodnią przesłanką krytyki włas ności była równość, to w końcowym okresie, a mam tu na myśli ogłoszoną pośmiertnie Teorię własności, ideą dominującą staje się wolność. Zwrot taki w poglądach Proudhona nie jest by najmniej zaskakujący, ponieważ od początku uważał on, że wolność i równość są zawarte w idei posiadania w jednakowym stopniu. Jednakże do piero teraz własność nobilitowana jako posia danie może zrealizować się jako samowiedza wolności indywidualnej i niezbywalna wartość
73
antropologiczna. Własność w końcowej fazie re fleksji Proudhona zyskuje wyraźniej niż kiedykol wiek treść pozytywną; nie wymaga już sankcji prawno-naturalnej, nie potrzebuje probierza uży teczności publicznej ani też nie wynika z praw ekonomii. Słowem — własność jako fakt antropo logiczny staje się wartością niesprowadzalną do swych determinacji zewnętrznych. Toteż jeśli po przednio Proudhon usiłował uprawomocnić włas ność przez jej przejawy empiryczne i odkryć .„istotę” własności przez ukonstytuowanie jej składników genetycznych, to w konsekwencji mógł jedynie konstruować paradoksy. Natomiast teraz własność, aczkolwiek jej podwójny aspekt wciąż tkwi w świadomości Proudhona, wyzwala się od antynomii, stając się wartością absolutną, o ile identyfikuje się z wolnością. Własność jest tak samo niewytłumaczalna jak wolność, lecz usprawiedliwiona, jeśli może stanowić dynamicz ny element równowagi społecznej. Funkcja pozy tywna własności, kwestionowana dotychczas w imię równowagi społecznej, ujawnia się tu jako przeciwwaga absolutyzmu politycznego. Własność, sądzi Proudhon, jest dla władzy politycznej „naj straszliwszym wrogiem i najbardziej obłudnym sojusznikiem”. Dzięki bowiem swoim decentrali zacyjnym tendencjom może się przekształcić w wolną federację posiadaczy. Przeznaczeniem wła sności jest więc wspólnota egoizmów partykular nych, których racja bytu wynika z aspiracji do autonomii i chęci utrzymania równowagi w poli tycznej strukturze władzy. Posiadanie staje się w ten sposób celem i jednocześnie środkiem rea lizacji statusu społecznego jednostki. W tej postaci własność jako posiadanie „niezbywalne i niepo dzielne” może być uznana niedwuznacznie za „ideał cnoty obywatelskiej”, a właściciel za osobowość au tonomiczną, wolną w obrębie uprawnień wynika jących z władania rzeczą. Poszukując prototypu ta kiej własności Proudhon nawiązuje do dominium rzymskiego, a także do własności typu feudalne 74
go, aby tam szukać przesłanek odnowy umowy spo łecznej. Zwłaszcza własność typu feudalnego wydaje mu się predestynowana do tego celu i dla tego uważa za istotne rozróżnienie dwóch jej form: pełnoprawnego i niezależnego alodium oraz własności lennej14. Własność alodialna staje się dla Proudhona synonimem nienaruszalności i trwałości niezawisłego prawa posiadania. Apoteoza alodium jest tu ponownym przywo łaniem stale obecnych w doktrynie elementów wizji paseistycznej, w której aspiracje do „pozy tywnej anarchii” preindustrialnej i „naturalnej” obyczajowości społeczności agrarnej okazują się antagonistyczne wobec instytucji cywilizacji industrialno-urbanistycznej. Idealizacja własności alodialnej w obrazie pierwotnej anarchii feudalnej — to przesłanka antropologii społecznej Proud hona; warunkiem posiadania jest rozluźnienie wię zi społecznej, rozproszenie przestrzenne, autarkia ekonomiczna, niezależność, ale zarazem izolacja. Reminiscencja anarchii pierwotnej jest dla Proud hona nie tylko resentymentem posiadacza wobec cywilizacji urbanistycznej, ale także swego rodzaju zadawnionym „tradycyjnym” antagonizmem mię dzy mieszkańcem miasta a chłopem, z których pierwszy zaakceptował swą pozycję zależności ja ko „lennik” instytucji cywilizacyjnych, drugi na tomiast nie wyrzekł się własnej niezależności i po siadania ziemi. Forma tego konfliktu w perspek tywie rewindykacji niezależnego statusu posia dacza jest dość symptomatyczna. „Tak jak nie gdyś — pisze Proudhon — dusza chłopa tkwi w idei alodium. Nienawidzi on instynktownie czło wieka z miasta, ludzi z korporacji cechowych, tak jak nienawidził seniora, człowieka z prawami feu dalnymi, i jego wielką troską jest, stosownie do 14 Alodium w średniowieczu stanowiło nietypową for mę własności. Właściciel alodium nie płacił czynszu ani nie podlegał seniorowi. Przeciwieństwem alodium była własność lenna, obciążona serwitutami i zakłada jąca zależność wasala od seniora. (Przyp. red.).
75
brzmienia starego prawa, którego nie zapomniał: wygnać intruza. Chce rządzić sam na ziemi, na stępnie przez to władanie stać się panem miast i dyktować im prawo.”15 Przywrócenie posiadania to reminiscencja anarchii preindustrialnej, a za razem dezaprobata cywilizacji, choć nie odejście od niej, skoro posiadanie ma zniweczyć scysję między przeszłością a teraźniejszością. Słowem — posiadanie, stan niezmiennej sytuacji ludzkiej, zachowane zostaje jako retrospektywny projekt wolności indywidualnej, który znosi alienację po siadacza wobec własności i wspólnoty. Tak więc posiadacz zdobywa ostatecznie pew ność właściciela we władaniu alodium. Własność ukonstytuowana pozytywnie uzyskuje autonomicz ny status antropologiczny w idealizacji feudalnej własności alodialnej, a posiadacz-właściciel odzy skuje osobową wartość swej wolności. Ale posia danie jako „wyraz woli pewnej samej siebie” nie jest bynajmniej prawem absolutnym, albowiem prawo takie ustanawia swą własną sankcję przez ustalenie „naturalnych”, czyli po prostu teryto rialnych granic działania każdej woli jednostko wej. Z drugiej jednak strony posiadanie legalizuje się jako prawo absolutne na zewnątrz siebie, po nieważ wolność pozytywna wewnątrz sfery wła dania jest również wolnością negatywną, która przejawia się jako dążenie do dysocjacji społecz nej i neutralizacji despotycznego centralizmu poli tycznego. Restauracja posiadania stała się zatem możliwa, ale za cenę odejścia od teraźniejszości, której skądinąd nie chciał się Proudhon wyrzekać. 15 P. J. Proudhon: De la capacité politique des classes ouvrières, s. 67. W: Oeuvres complètes, wyd. cyt.
NATURA I SPOŁECZEŃSTWO
JEDNOSTKA I WSPÓLNOTA
Inspiracja, która stała się kanwą filozofii spo łecznej Proudhona, pochodzi od J. J. Rousseau. W swej pierwszej rozprawie politycznej Proudhon pisał, że należy „znaleźć stan równości społecz nej, który nie jest ani wspólnotą, ani despotyz mem, ani zbiorowiskiem, ani anarchią, ale wol nością w ładzie i niezależnością w jedności. A gdy pierwsza sprawa będzie rozwiązana, wyniknie 7. tego następna: wskazać najlepszy sposób trans formacji” *. Chociaż związki między Proudhonem a Rousseau w perspektywie omawianego proble mu są wyraźne, nie chodzi tu o stwierdzenie, czy Proudhon stawia sobie za zadanie reaktywację Li niowy społecznej na sposób Rousseau, ponieważ tego rodzaju przypuszczenie częściowo tylko od powiada prawdzie i nie przesądza bynajmniej o identyczności ich rozwiązań intelektualnych. Krót ko mówiąc: problem zachowania wolności indy widualnej nie wbrew społeczeństwu ani poza spo łeczeństwem, lecz przez społeczeństwo i w spo łeczeństwie stanowi dla Proudhona zagadnienie tak kapitalnej wagi, jak niegdyś dla Rousseau zagad nienie socjalizacji naturalnej wolności człowieka. Jednakże łatwo zauważyć, że to, co silnie łączy Proudhona z Rousseau, w równym stopniu go od niego oddziela. Obraz Rousseau, jakkolwiek zde formowany przez późniejsze recepcje, załamuje
1 P. J. Proudhon: De la célébration du dimanche, s. 61. W: Oeuvres complètes, wyd. cyt.
77
się z reguły u Proudhona w pryzmacie tego za sadniczego problemu. Jeśli dla twórcy Umowy społecznej wolność jako niezbywalna wartość ludzka miała zyskać sankcję społeczną przez uznanie „woli powszech nej”, to dla Proudhona taka rezygnacja jest nie dopuszczalna, ponieważ racja bytu społeczności po litycznej oparta jest na władzy i przemocy. Pod stawowy mankament umowy społecznej Rousseau polega zdaniem Proudhona na tym, że jeśli raz jednostka dokonała aktu własnowolnego wyboru, oddając się pod ochronę woli społecznej, to stała się częścią zależną od całości, a zatem utraciła swą wolność. Proudhon odrzuca zarówno wolę po wszechną, jak i stan natury; człowiek Rousseau jest dla niego zbyt abstrakcyjny jako cząstka powsze chnej woli, nie do pojęcia zaś jako egzystencja czysto naturalna. Aczkolwiek idea umowy ma być dla Proudhona, tak samo jak dla Rousseau, pod stawą reformy społeczeństwa, różnica między ni mi jest dość istotna. U Rousseau człowiek ze sta nu natury przechodzi do stanu społecznego, z cze go wynika, że a priori świadomy jest celu, dla którego decyduje się zgłosić akces do ciała zbioro wego. Innymi słowy: Rousseau zakłada, że wiedza o społeczeństwie dana jest człowiekowi jeszcze przed powstaniem społeczeństwa. Jego apoteoza stanu natury oznaczała wyrzeczenie się rozumu jako narzędzia odkrywania i konstrukcji ładu spo łecznego, a w konsekwencji przez sentymentalny kult ideału doprowadziła — jak sądzi Proudhon — piśmiennictwo i społeczeństwo do upadku. „Spójrzcie na ubóstwo tego pisarza — woła Proudhon atakując Rozprawę o pochodzeniu nierównoś ci — podczas gdy szkoła fizjokratyczna daje po czątek nańce po to właśnie, aby rozwiązać pro blem, Rousseau wypiera się nauki i dochodzi do stanu natury”.2 2 P. J. Proudhon: De la justice dans la révolution et dans l’Ëglise. W: Oeuvres complètes, wyd. cyt., t. 4, s. 218.
78
Ale przeciwstawienie Rousseau fizjokratom nie znaczy wcale, że porządek naturalny, utrzymywa ny przez samoistny bieg rzeczy, spontanicznie re guluje strukturę ładu społecznego. Idei porządku naturalnego nie da się zdaniem Proudhona odłą czyć od idei umowy, aczkolwiek oba te człony po rządku społecznego należałoby oprzeć na solidnej wiedzy metafizycznej. Z tego względu fizjokraci mieli rację wbrew rzecznikowi umowy społecznej, a ten z kolei — wbrew wyznawcom apodyktycz nych rządów natury. Toteż synteza tych dwu pun któw widzenia wydaje się Proudhonowi celem po żądanym, choć niezbyt możliwym. Wolność na mo dłę stanu natury jest już bowiem niezrozumiała, umowa społeczna doprowadziła do despotyzmu i centralizmu, harmonia zaś świata moralno-fizycznego została — być może bezpowrotnie — utraco na. Świat fizjokracji, funkcjonujący na mocy rzą dów natury, stał się historią, a ćzas kryterium postępu. Jednakże z tego właśnie powodu — stwierdza Proudhon, jakby ciągnąc myśl Jana Ja kuba — „historia jest dowodem błędów ludzkości przez redukcję do absurdu”. Toteż metafizyczne kryterium oczywistości i powszechności sądów ma być „bardziej przydatne w demonstrowaniu praw dy i fałszu każdego poglądu tak, aby w sprawach polityki i moralności — skoro na przykład prawda i użyteczność zostały bezpośrednio uznane — nie trzeba było oczekiwać bolesnego doświadczenia czasu” ’. Błędne wszakże byłoby mniemanie, że teorię społeczeństwa u Proudhona można po prostu spro wadzić do próby integracji kontraktu w rozumie niu Rousseau i naturalnego porządku fizjokracji. Są to niewątpliwie dwie przesłanki w myśli oświe ceniowej, do których nawiązuje, ale nie wyjaśnia ją one dostatecznie jego doktryny. Wśród wielu poglądów i idei wchłanianych 3 P. J. Proudhon: Deuxième mémoire sur la propriété, s. 123—124. W: Oeuvres complètes, wyd. cyt.
79
przez Proudhona w sposób chaotyczny i niezbyt krytycznie, dość poczesne miejsce zajmuje kon cepcja Fouriera. Fourier to adwersarz tego samego typu co Rousseau. Proudhon bowiem jednocześ nie i zwalcza go, i mu ulega. Za przykładem Fou riera pragnie odkryć integralny mechanizm spo łeczny, który pozwoliłby ująć anarchię industrialno-agrarną w system organizacji zgodny z naturą ludzką, przejawiającą się we wszystkich formach społecznych. Fourier był przekonany, że liberalizm jest „fałszywy” i „złudny”, a cywilizacja pozosta nie „światem na opak” tak długo, dopóki nie od kryje się systemu nauki powszechnej. System ta ki miał odnaleźć jedność natury człowieka w jej indywidualnych przejawach za pomocą metody analogii i serii w sferze namiętności i instynktów ludzkich. Jednakże pomysły Fouriera, choć bez sprzecznie bardziej godne uwagi niż teorie wspól notowe i etatystyczne, zawierają według Proudho na wiele punktów wątpliwych i arbitralnych. Ani falanster, ani koncepcja „pracy atrakcyjnej”, or ganizująca w „rachunek przyjemności” namięt ności ludzkie, nie stanowią — jego zdaniem — do statecznego rozwiązania problemu, a formuła „ka pitał, praca, talent”, uświęcająca hierarchię i subordynację społeczną, nie jest uzasadniona przez teorię podziału i wymiany. Przecież Fourier i fourieryzm nie likwidują własności indywidual nej, choć kładą nacisk na kolektywną eksploata cję przyrody, ani też nie znoszą współzawodnictwa między jednostkami, choć odcinają się od wspól notowej równości absolutnej. Proudhon ze scep tycyzmem odnosi się do teoretyków falansteru. Nie idee kolektywnego współdziałania i współ zawodnictwa odgradzają Proudhona od fourieryzmu, ale antropologiczna koncepcja pracy. Praca atrakcyjna zmierza bowiem do uświęcenia pracy cząstkowej, a więc uznaje za zgodny z naturą ludz ką brak całościowego zrozumienia wykonywanej czynności; mechanizuje i dezintegruje jednostkę, pozbawiając działalność ludzką wartości moralnej
80
i osobowej. Praca rozumiana przez kolektywistów jako instrument pomnażania wartości wymien nych przestaje być celem samym w sobie i podpo rządkowuje człowieka wymiernym efektom pro dukcji. Lecz z tego punktu widzenia praca traci — dla Proudhona — charakter stosunku społecznego (ma nim być przede wszystkim sfera wymiany) i ujawnia się jako stosunek indywidualno-przedmiotowy, rzec nawet by można — osobista i in tymna zażyłość z przyrodą. Celem pracy jest kształtowanie przyrody surowej, zwiększenie jej użyteczności, nie zaś pomnażanie ilości bogactwa. Nie jest praca dla Proudhona, tak jak dla Hegla, unicestwieniem przedmiotowości lub, jak dla Marksa, antropologizacją przyrody, lecz wiecz nym współistnieniem z naturą, której człowiek nie może ani zmieniać stosownie do swych po trzeb, ani się od niej oderwać. Autentyczna war tość pracy, polegająca na zachowaniu bezpośred niego kontaktu z naturą przez działanie, obcowa nie i kontemplację, przejawia się w sytuacji od osobnienia od działalności społecznej. Dlatego też praca jako uosobienie siły kolektywnej jest nie tyle składnikiem konstytutywnym więzi społecz nej, ile raczej powinnością moralną, afirmacją osobowości i autonomii jednostki. Tu właśnie tkwią przesłanki niechęci Proudho na do fourieryzmu i innych koncepcji wspólnoty ekonomiczno-społecznej. Teoria zmierzająca do or ganizacji „jedności w różnorodności” za pośredni ctwem „serii kontrastowych” konstytuuje pewien typ więzi społecznej, który — choć w swym za myśle absorbuje Proudhona — nie może być ak ceptowany, ponieważ w systemie pracy atrakcyj nej wysuwa się na plan pierwszy hedonistyczno-utylitarny „rachunek przyjemności”. Słowem pra ca — tak jak ją rozumie fourieryzm — nie stano wi rzeczywistego elementu więzi społecznej, zwięk szanie bowiem bogactwa nie jest celem produk cyjnej działalności ludzi. Kiedy Proudhon rozpra wia o organizacji sił ekonomicznych i twierdzi, że 6 — Proudhon
81
prawa ekonomii są prawami historii i społeczeń stwa, nie chodzi mu o wydajność i organizację produkcji, ale o sferę wymiany, którą rozpatruje w oderwaniu od historycznych warunków pro dukcji. Więź społeczna uwarunkowana jest nie przez strukturę produkcji, ale przez stosunki wymiany, dane niejako przed aktem pracy w postaci zbioru racjonalnych i sprawiedliwych zasad. W tym wła śnie sensie, mając na myśli dyrektywę proporcjo nalności jako prawo natury, Proudhon podkreśla priorytet ekonomii w formowaniu więzi społecz nej. Tak też rozumie, poszukując rzeczywistej wol ności indywidualnej i społecznej, modną wówczas formułę o przekształcaniu liberté-droit w liberté-pouvoir. Hasło to, postulujące realizację prawa człowie ka do wolności, znaczy dla Proudhona niezupeł nie to samo, co dla przedstawicieli szkół socjali stycznych, którzy także są jego zwolennikami. Organizacja pracy przez wspólnotę społeczno-produkcyjną nie jest prawdziwym rozwiązaniem, al bowiem zwolennicy socjalizmu nie przyjmują równości jako zasady, sądząc błędnie, że zawarta jest ona automatycznie w samej idei wspólnoty. Zadaniem przeto najważniejszym — ignorowanym przez teoretyków zrzeszenia — staje się odkrywa nie obiektywnych relacji bytu społecznego, nieza leżnych od empirycznej sfery faktów. W tym usi łowaniu Proudhona, zmierzającym do przeciwsta wienia się arbitralnej l’art social szkół zrzeszenio wych, można niewątpliwie dostrzec pewien wpływ socjologii pozytywnej A. Comte’a.. Wpływ ten wy raża się w dążeniu do nadania ludzkiemu myśle niu normy obiektywnej i ugruntowania prawideł logiki w samej strukturze przedmiotu. Jednakże niechęć wobec jednostki, manifestującej swoje prawa przez swobodne, a raczej samowolne dzia łanie, silniejsza jest u Comte’a niż u Proudhona. Teoria bytu kolektywnego, który ma stanowić za razem przeciwwagę zrzeszenia i leseferyzmu, sca-
82
łona jest wprawdzie z pewnym antyiridywidualizmem, jeśli indywidualizm pociągnął za sobą ne gację wolności jako prawa wszystkich; z drugiej jednak strony Proudhon broni indywidualizmu, wi dząc w nim przeciwwagę tendencji wspólnotowo-egalitarnych oraz skonstruowanej przez Comte’a teorii autorytarnej i jednorodnej całości społecznej. Z tych właśnie względów pojęcie całości spo łecznej — problem o pierwszorzędnym znaczeniu dla Proudhona — wikła się w dwuznaczności. Trzeba zwrócić uwagę, że jeśli Proudhon mówi o bycie kolektywnym, nie jest to całość ponadindywidualna ani substancjalna, ale jedynie układ obiektywnych stosunków między niejednorodnymi elementami. Racją istnienia bytu kolektywnego nie jest dobrowolna ani przymusowa rezygnacja z wolności indywidualnej, ani też priorytet tego, co ogólne, nad tym, co jednostkowe. W ogóle zaś próba rozstrzygnięcia statusu bytowego społeczeń stwa w ramach wyboru alternatywnego między koncepcją atomistyczną a organicystyczną nie wchodzi chyba w rachubę. Proudhon chciałby w istocie zachować całość społeczną, nie rezygnując jednocześnie z autonomii jednostek. Ponieważ jed nak zdaje sobie sprawę zarówno z niebezpieczeń stwa tendencji autorytarno-centralistycznych, jak i indywidualistycznych — problem podstawowy sprowadza się do odnalezienia obiektywnej relacji, obowiązującej z jednakową prawomocnością wszystkie elementy życia społecznego. Metafizyka społeczna Proudhona zawiera w istocie tylko jeden warunek, który musi być speł niony, aby organizacja społeczeństwa była możli wa. Chodzi tu o zasadę równoważnej lub propor cjonalnej relacji, która równoznaczna jest z poję ciem ładu, choć empirycznej treści samego ładu określić nie może. Idea ładu wprowadza a priori całość, która ńa mocy swej formalnej struktury nie może ulec dezagregacji, a jednocześnie ma tę przewagę nad syntezą społeczną np. typu Comte’a, że umożliwia ekspresję wolności indywidualnej. 83
Całość społeczna jest więc dana w tym sensie, że obiektywne relacje, z których jest skonstruowana, stanowią racjonalne formy dla swobodnego dzia łania jednostki. Relacje metafizyczne pociągają za sobą konieczne relacje socjologiczne. Prawidłowe funkcjonowanie mechanizmu spo łecznego jako całości uzależnione jest od stosun ków między jednostkami, pełniącymi określone ro le społeczne zgodnie ze swymi zdolnościami i dy spozycjami indywidualnymi. Równość między ty mi różnorodnymi rolami wynika z równości ludzi jako osób. Nie ludzie jako jednostki są więc sobie równi, ale jednostki jako osoby, a osoby z kolei jako nosiciele określonych funkcji społecznych. Dwie zatem przesłanki są niezbędne do istnie nia społeczeństwa: dyrektywa personalistyczna do magająca się wzajemnego uznania jednostek jako osób oraz zasada użyteczności społecznej, służąca konserwacji systemu społecznego. Normalne dzia łanie organizmu społecznego niemożliwe jest bez równowagi między jego elementami i między fun kcjami społecznymi, z których każda okazuje się jednakowo potrzebna do prawidłowego przebiegu życia społecznego. Z tego względu między wszyst kimi jednostkami istnieje „równość funkcjonalna”, której nie sposób zaprzeczyć, o ile trudno kwestio nować dobro ogólne, wynikające ze społecznego podziału pracy. Praca w tym kontekście — bardziej jeszcze niż w przedstawionej wyżej polemice z fourieryzmem — nabiera wartości moralnej, staje się wspólnym, w indywidualnym odosobnieniu, aktem konserwa cji społeczeństwa. Stosunkowi proporcjonalności w strukturze społecznej odpowiada z tego względu akt pracy jako czynność kolektywna, która obiek tywizuje się nie zakłócając relacji zawartych w pojęciu ładu społecznego. Innymi słowy: praca ludzka o tyle ma sens moralny i konserwujący, o ile akt kreacji adekwatny jest do swej formy, o ile skutki działania ludzkiego pozbawione są elementów wieloznaczności i ryzyka. Z tego pun 84
ktu widzenia forma i akt, przyczyna i skutek utoż samiają się ze sobą, gdyż działalność ludzka nie może przekroczyć norm ładu powszechnego. Kwe stia ta stanowiła — jak wiadomo — jeden z istot nych punktów polemiki Marksa z Proudhonem w Nędzy filozofii, ujawniając nieredukowalną roz bieżność stanowisk. Proudhon rozumiał przez krea cję samoodtwarzające się stosunki zawarte w ładzie-naturze; dla Marksa natomiast kreacja była aktem związanym z ludzkim środowiskiem histo rycznym i społecznym. Pojęcie pracy stanowi istotny składnik teorii społecznej Proudhona. Praca powinna przezwycię żyć antagonizm jednostki i społeczeństwa, two rząc jednostkę kolektywną jako jedność ego i socius oraz dążąc do zatarcia przedziału między eko nomią a moralnością, interesem a użytecznością, środkiem a celem działania. Praca, łącząca w sobie etos, odpowiedzialność i użyteczność, służy kon serwacji naturalno-społecznej więzi między ludź mi i zgodna jest z naczelną normą ładu powszech nego, ideą sprawiedliwości, która bezpośrednio określa autentyczny stosunek międzyludzki. Jakie zatem warunki muszą być spełnione, aby równość jednostek jako osób była zgodna z normą spra wiedliwości? Uznanie równości jednostek jako osób bynaj mniej nie wystarcza do określenia stosunków spo łecznych. Stosunek równości wzajemnej nie jest równoznaczny z tradycjonalno-sentymentalną, przejrzystą i jednoznaczną, jak u Rousseau, więzią wspólnoty patriarchalnej. Tego rodzaju więź per sonalna, choć Proudhon uznaje ją za podstawę grupy rodzinnej, nie może być wzorem stosunków społecznych, gdyż zawiera elementy hierarchii i subordynacji. Rousseau krytykował wprawdzie społeczeństwo w imię sprawiedliwości, ale potę piając zło tkwiące w człowieku zbiorowym odrzu cił społeczeństwo i popełnił błąd. Tezę Rousseau o wrodzonej dobroci ludzi, o ich spontanicznym braterstwie przejęli Saint-Simon, Fourier, Owen.
85
Jako dyrektywa poznania i działania jest ona jed nak fałszywa. Sumienie bowiem, które Rousseau uważał za nieomylny probierz sprawiedliwości, przerodziło się w „politykę instynktów”, a ta do prowadziła do zgubnego kultu ideału, ekscytacji religijnej i „półobjawienia”. Ani stosunek bezpośrednio-osobowy, ani sumienie sankcjonujące re ligijny kult Istoty Najwyższej nie może być fun damentem autentycznej więzi społecznej. A w ogó le wszelka koncepcja społeczna, która chce budo wać równość między ludźmi na przesłankach wia ry lub miłości ewangelicznej, jest — według Proudhona — fałszywą interpretacją równości per sonalnej. Stąd też wywodzi się niechęć Proudhona do socjalizmu sentymentalnego, ewangelicznego, „omnigamicznego”, „erotyczno-bachicznego” itd. Ata ki jego kierują się przeciw chrystianizującemu socjalizmowi saintsimonistów, fraternistycznej wspólnocie Cabeta, jak również przeciw przedsta wicielom innych chrystianizujących doktryn spo łecznych: np. Lamennais’emu, 3uchezowi, Le roux. Proudhon sądzi, że poszukiwanie wiedzy o społeczeństwie w religii stwarza jedynie nie bezpieczne iluzje: sprawiedliwość to nie akt jał mużny ani darowizny; równość to nie miłosierdzie ani adoracja. Wartości, które zrodził i kultywuje chrystianizm, aczkolwiek nie dadzą się oderwać od społeczeństwa, nie mogą być podstawą jego orga nizacji. Wiara religijna nieodłączna jest od uczu cia, które w stosunkach międzyludzkich okazuje się „cnotą fałszywą” i „niebezpieczną hipokryzją”. Dlatego też braterstwo, na którym Cabet czy Le roux chcą oprzeć zrzeszenie, domaga się poświę cenia i wyrzeczenia, ale w ten sposób staje się przymusem identycznym dla wszystkich. Wyrze czenie i poświęcenie, o ile nie są dokonane pod presją administracyjną lub kolektywną, zachowu ją swą wartość jako akt spontaniczny, ale nie gwarantują sprawiedliwości w stosunkach między ludzkich. Braterstwo może więc być jedynie ce
86
lem, do którego się dąży, wyższym stopniem spra wiedliwości, ale w stosunkach społecznych pozostaje iluzją. Proudhon zdaje sobie sprawę, że jeśli stosunki międzyludzkie mają się opierać o hasła lansowa ne przez szkoły socjalistyczno-chrystianizujące, muszą pozostać relatywne i mistyfikujące, gdyż żadna z proponowanych wartości nie jest w sta nie przezwyciężyć naturalnego antagonizmu w in teresach indywidualnych i partykularnych. Nie istnieje bowiem taka totalna wartość, która zdo łałaby ustanowić jednorodną, niesprzeczną całość społeczną. Przebija tu jakby nuta sceptycyzmu, który wszakże ma pewien aspekt pozytywny; ca łość tego rodzaju nie jest możliwa z powodu wielorakości celów, nieustannie stwarzanej przez swo bodne ludzkie działanie, a zatem problem racjo nalizacji wolności nie polega na jedności celu, ale na zachowaniu proporcji w pluralistycznej struk turze ludzkiego działania. Kiedy Proudhon ataku je liberalistyczny indywidualizm, zwalcza naduży cie wolności, ale nigdy nie występuje przeciw pra wu jednostki do swobodnego działania. Nie chodzi mu w istocie, jak Comte’owi, o przeciwstawienie społeczeństwa atomistyczno-utylitarnego społeczeń stwu jako całości organicznej, lecz o ukonstytuo wanie specyficznego typu organizacji społecznej, organizmu-aglomeratu jednostek, w którym więź międzyludzka byłaby określana przez pracę, jej naturalny podział i swobodną wymianę produk tów. Charakterystyczne jest, że gdy Proudhon pro jektuje zasady organizacji społeczeństwa, ostrze jego polemiki kieruje się nie przeciw Comte’owi, którego skądinąd cenił, ale przeciw socjalizmowi zrzeszeniowemu, a zwłaszcza przeciw jego skraj nej wersji — komunizmowi Cabeta. Chociaż ega litarna wspólnota Cabeta i socjokratyzm etatystycz ny Comte’a zawierają równie silne tendencje do eliminacji indywidualizmu, Proudhon w gruncie rzeczy mniej obawia się autorytarnego społeczeń stwa Comte’a niż uniformizującej komuny Cabeta.
87
Cabet i zwolennicy wspólnoty zakładają bowiem, że człowiek jest istotą „aspołeczną i złą” i jedy nie anonimowa i bezwzględna władza jest w sta nie zmienić negatywne cechy jego natury. W ten sposób jednak tworzą między ludźmi więź przy musową i mechaniczną, solidarność sztuczną i ze wnętrzną. Tego zarzutu nie mógł Proudhon — mi mo że nie podzielał socjokratycznego altruizmu Comte’a — wysunąć pod adresem twórcy pozyty wizmu, albowiem pozytywistyczny projekt organi zacji społecznej opierał się na instynkcie społecz nym człowieka i jego wrodzonych, altruistycznych skłonnościach. Próbując dokonać syntezy atomistycznego i organicystycznego modelu społeczeństwa, Proudhon dochodzi do wniosku, że utrzymanie równowagi tych dwóch sprzecznych tendencji będzie najlep szym rozwiązaniem. Postulat równowagi między jednostką a społeczeństwem wyraża w zasadzie akceptację liberalizmu, jego sprzeczności, a jed nocześnie jest próbą mediacji istniejących antago nizmów. Jeśli więc Proudhon krytykuje różne typy wię zi społecznej, to nie w tym celu, żeby je odrzucać, ale raczej po to, by znaleźć abstrakcyjne i oczywi ste „równanie społeczne”, oparte na uniwersalnej normie sprawiedliwości. Przekonanie o ciągłości i racjonalności bytu społecznego zmusza go do po szukiwania równowagi w wielości sprzecznych i różnorodnych tendencji.
SPRAWIEDLIWOŚĆ: JEDNOŚĆ W RÓŻNORODNOŚCI
„Gdy niewiele osób i niewiele rzeczy należało ochraniać, rząd bez przeszkody mógł być bardzo prosty. Społeczeństwo, w którym budzi się poczu cie sprawiedliwości — pisze Ch. Dupont-White — przechodzi do instytucji bardziej skomplikowa nych. Zaczyna uchwalać Prawa, które mu się ob
88
jawiają; potem, żeby ocalić te Prawa, mnoży prze pisy i urzędy; używając słowa, które jest neolo gizmem odnoszącym się do nowości — organizu je.” 4 Dupont-White charakteryzuje tu paradoks liberalizmu: społeczeństwo ogłasza wolność i rów ność za niezbywalne prawa natury ludzkiej, ale żeby je zachować musi narzucić sobie jarzmo ad ministracji i organizacji. Nie wystarcza już formu ła obowiązku negatywnego: nie czynić zła, skoro skrajny liberalizm uznał każde prawo za naru szenie wolności! Takie stanowisko — sądzi Dupont-White — sankcjonuje społeczeństwo jako zbiór przypadkowych jednostek, a nie jako całość spójną, harmonijną i celową, o ile w ogóle spo łeczeństwo ma być czymś innym niż fizycznym zbiorem przedmiotów. Proudhon podziela w grun cie rzeczy przekonanie Dupont-White’a, że społe czeństwo atomistyczne może być spójne i harmo nijne. Widzi jednak ten problem ostrzej niż libe rałowie, ponieważ zdaje sobie sprawę, że nieskrę powany indywidualizm jest z istoty nieegalitarny, a zrzeszenie ekonomiczno-społeczne odtwarza antyegalitarystyczne tendencje leseferyzmu. Ta sprzeczność wyznacza w istocie horyzont ideologiczny doktryny Proudhona. Nie można wyobrazić sobie społeczeństwa jako istoty bytowo niezależnej od jednostek; można natomiast przed stawić sobie jednostkę abstrahując od całości zwa nej społeczeństwem. Człowiek jest wprawdzie dla Proudhona „istotą społeczną”, arystotelesowskim zoon politikon, ale nie wynika z tego, że stanowi wytwór społeczeństwa. Nie społeczeństwo jako zbiór zastanych wartości kultury kształtuje jedno stki, -ale raczej jednostki poprzez swe działanie tworzą wartości i instytucje społeczne. Złem dla Proudhona jest nie tyle indywidualizm, co niemo żność odnalezienia społecznych norm obowiązują cych wszystkie swobodnie działające jednostki. 4 Ch. Dupont-White : L’individu et l’état. Paris 1857, s. 37.
89
Hasła głoszące równość, wolność, braterstwo jako normy rewolucyjnego ładu okazały się fikcją. „Krótko mówiąc, społeczeństwo, które powinno było tworzyć rewolucję w roku 1789 — stwierdza Proudhon — nie istnieje: musi ono być stworzone. To, co mieliśmy w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat, jest porządkiem sztucznym, powierzchownym, z trudem pokrywającym najstraszliwszą anarchię i demoralizację”.5 Reforma teoretyczna i praktyczna społeczeń stwa polega na uporządkowaniu instytucji i ludz kiej działalności w taki sposób, aby antagonistyczne elementy mogły współistnieć nie wywierając destrukcyjnego wpływu na funkcjonowanie całoś ci. Celem tej reformy jest przede wszystkim pró ba eliminacji niszczycielskich skutków ścierają cych się sprzeczności, ale nie likwidacja ich natu ralnej autonomicznej spontaniczności. W założeniu tym kryją się dwie przesłanki. Po pierwsze — po rządkowi naturalnemu nie można z zasady prze ciwdziałać; po drugie — przeciwdziałanie takie do puszczalne jest tylko w tym przypadku, gdy spon taniczność sił społecznych zagraża unicestwieniem społeczeństwa jako takiego. Projekt reorganizacji społeczeństwa ograniczony jest więc w swoim za myśle, albowiem ingerencja ludzka sprowadza się tylko do funkcji prewencyjnej, skoro społeczeń stwo w zasadzie samoczynnie regeneruje własne braki na mocy naturalnych prawidłowości. Ciąg łość porządku, wykluczająca interwencję opatrzno ści w bieg spraw ludzkich, polega na ujawnieniu proporcjonalnych relacji w zmienności historycz nej. Idea porządku nie jest wiedzą o substancji, ale o całości, jeżeli może być ona pomyślana jako zbiór relacji porządkujących się samoczynnie we dług reguł „dialektyki seryjnej". Jedność w róż norodności, równowaga w dynamice — te dewizy stale towarzyszą Proudhonowi, pozwalając mu 5 P. J. Proudhon: Myśl ogólna rewolucji w XIX wie ku. W: Wybór pism. Warszawa 1974, t. 1, s. 524.
90
kwestionować „ducha systemu”, w który wikła się zarówno nominalizm, jak i substancjalizm socjo logiczny. Wiedza o społeczeństwie to wiedza o by cie kolektywnym, który nie jest ani substancją, ani zbiorem jednostek, ale jednością w różnorod ności, rozsądkiem kolektywnym identycznym z do świadczeniem, całością formalną tożsamą z insty tucjami społecznymi. Zatem samowiedza bytu ko lektywnego to faktyczny suweren społeczny i de pozytariusz prawdy. Doktryna Proudhona nie odbiega tu od pozy tywistycznego ducha epoki, chociaż wyjątkowo sil nie przeniknięta jest prymitywnym scjentyzmem i pasją „matematyzacji” życia społecznego. Umy słowi ludzkiemu dostępne są tylko fenomeny, które ujawniają w adekwatny sposób stosunki między rzeczami. Wiedza ludzka ma więc charakter for malny w tym sensie, że przedmiotem swego po znania czyni gotowe formy, porządkując je w do wolne serie zgodnie z zasadą symetrii i równowa gi. Uniwersalną normę wiedzy stanowi sprawie dliwość, która w sferze logiki i matematyki jest tożsamością lub równaniem, w przyrodzie równo wagą, w wyobraźni zaś ideałem. „To wielkie pra wo rządzi tak światem fizycznym, jak i światem moralnym” — pisze G. Guy-Grand. „Nauka je od krywa, ale nie wynajduje. Za pośrednictwem zja wisk i ich stosunków utrzymuje ono świat w wie cznej równowadze; przypomina niezawodnie ideę platońską, chociaż pozostaje immanentne.”6 Jednakże według Proudhona równowaga to nie stagnacja ani struktura statyczna, ale samoodtwarzający się ciągły postęp, który wynika ze sprzecz ności wiecznie tkwiących w bycie. Całość dana jest a priori, ale zarazem podlega zmienności hi storycznej. Ten dość zagmatwany problem Proudhon da remnie usiłuje rozwikłać w kategoriach tradycyj 6 G. Guy-Grand: Pour connaître la pensée de Proud hon, wyd. cyt., s. 113.
91
nej metafizyki. Można jednak przypuszczać, że ak ceptacja ewolucji absolutu wynika tu z niemoż ności odrzucenia czasu jako sprawcy destrukcyjnej dynamiki przejawiającej się w zmienności histo rycznej. Proudhon wielokrotnie powtarza, że moralno-fizyczna jedność świata nieustannie odnawia się w aktach kreacji i wówczas dynamika zdaje się nabierać sensu pozytywnego. Skoro jednak akty kreacji ujmowane w porządku czasowym stają się faktami historycznymi — postęp okazuje się kumu lacją nierozwiązalnych sprzeczności. Kwestia ta powraca w rozmaitych problemach doktryny. W tym wszakże miejscu o tyle wydaje się interesują ca, o ile wiąże się z koncepcją społeczeństwa jako bytu kolektywnego. Sprawiedliwość, która jest normą immanentną bytu, ujawnia tu swój podwójny aspekt. Z jednej strony rozumna natura, identyczna ze społeczeń stwem, okazuje się twórczą harmonią i przedmio tem ciągłego samodoskonalenia. Z drugiej zaś — społeczeństwa nie można całkowicie utożsamiać z naturą, ponieważ wolność ludzka, przekraczając naturę, staje się impulsem autonomicznym, który ową harmonię nieustannie kwestionuje. Byt spo łeczny — stwierdza E. Fourniere — jest dla Proudhona tworem naturalnym i rozumnym, ale jedno cześnie „poprawką wniesioną przez rozum do dzie ła natury”7. Brak odpowiedniości między funk cjonowaniem społeczeństwa a prawidłowościami natury wynika z tego, że społeczeństwo jako wy twór swobodnie działających jednostek obdarzone jest wolnością negatywną, która stawia sobie za zadanie przezwyciężenie swych chronicznych bra ków. Z tego względu wolność ludzka, o ile stano wi odejście od natury, traci niejako własne podło że i staje się autonomiczną siłą twórczą, negatyw ną i partykularną. Ta „desubstancjalizacja” wol ności jest jednak przywilejem społeczeństwa, któ 7 E. Fourniere: Les theories socialistes au XIX siacie. Paris 1904, s. 187.
92
ry manifestuje się jako impuls dynamiczny i akt mediatyzujący sprzeczności. Niespójność między naturą i sytuacją ludzką nie daje się przezwyciężyć przez byt kolektywny, albowiem wolności ludzkiej nie można zracjonali zować jako wartości totalnej. Byt kolektywny nie stanowi woli powszechnej, która roztapia w ab strakcyjnym ideale wolę poszczególnych jednostek. Jest procesem integracji społecznej, który realizu je się na mocy mediatyzacji partykularnych celów i wartości. Umowa społeczna dla Proudhona to nie jednorazowy akt, ale wielość swobodnie przez jed nostki ustanawianych kontraktów. Sprawiedliwość jako ciągła integracja autonomicznych jednostek jest więc próbą racjonalizacji społeczeństwa jako struktury pluralistycznej i antagonistycznej przez usankcjonowanie różnorodności w jedności. Sprawiedliwość nie tyle jest stanem, ile celem wynikającym z hipotezy identyczności natury i społeczeństwa. Celem sprawiedliwości nie jest wspólnota ludzka jako zrealizowany ideał społecz ny, ale ciągła mediacja między społeczeństwem rzeczywistym a idealnym. Jest to norma postępo wania i zarazem siła twórcza, która nigdy całko. wicie nie realizuje swej istoty, albowiem absolut nie jest bezpośrednio dostępny ludzkiemu pozna niu. Sprawiedliwość nie ma w sobie jednak nic nad przyrodzonego, nie jest objawieniem ani prawem boskim. Dzięki „niezrównanemu Kantowi”, który obalił dowody na istnienie Boga, sprawiedliwość stała się immanentna i autonomiczna. Nie wdając się w szczegóły związku, jaki za chodzi w tej materii między Kantem a Proudhonem, należy zwrócić uwagę, że dla Kanta wola wówczas jest racjonalna, gdy spełnia swój obo wiązek, czyli gdy jest zmuszana do czynu bezin teresownego przez prawo moralne. Ponadto impe ratyw kategoryczny podporządkowuje działanie indywidualne celowi ogólnemu i uznaje ludzki ro zum gatunkowy za wartość najwyższą. Dla Proud-
93
hona natomiast sprawiedliwość jest aktem spon tanicznym, nie uwarunkowanym przez prawo mo ralne, transcendentne wobec jednostki, oraz nor mą zakładającą wzajemność przede wszystkim w umowach między jednostkami i opierającą się na obustronnym uznaniu kontrahentów jako osób so bie równych. Jest to, inaczej mówiąc, racjonalny i zarazem spontaniczny stosunek międzyindywidualny, którego materię niezawodnie określa po czucie słuszności wynikające z dyrektywy personalistycznej. Byt kolektywny jako równoważnik sprawiedli wości stanowi immanentną esencję ludzkości, ist niejącą tylko w poszczególnych jednostkach i ma nifestującą się intersubiektywnie przez wzajemne akty równych usług i zobowiązań. Personalizm i ,,kontraktualizm” są dwoma warunkami realiza cji sprawiedliwości jako zasady autonomicznej i zindywidualizowanej. Sprawiedliwość nie może manifestować się ponad jednostką lub poza spo łeczeństwem, albowiem wówczas nastąpiłaby absolutyzacja i hierarchizacja wartości, a tym sa mym zostałaby naruszona sama zasada sprawiedli wości. Sprawiedliwość w perspektywie antropologicz nej jako zasada i zarazem akt wyraża daremną próbę likwidacji scysji między naturą a społeczeń stwem, między trwaniem a czasem. Dążenie do „naturalizacji” obrazu świata i usunięcia tej sprze czności występuje tu jako pewien bunt wewnę trzny, ujawniający praktyczną, „naturalno-egzystencjalną" i „antyfilozoficzną” orientację myśli Proudhona. Filozofia jest dla niego raczej postawą i przeżyciem własnej osobowości, aniżeli czynnoś cią poznawczą i ekspresją intelektualną. Nauka, stwierdzając oczywistość za pośrednictwem inte lektualnego aktu sądu, tworzy wiedzę abstrakcyj ną, oderwaną od potrzeb życia praktycznego. Proudhon sądzi, że synteza wiedzy nie powinna być dziełem intelektu, ale sumienia, które najbliż sze jest racji rzeczy i rozsądkowi kolektywnemu.
94
I chociaż wie, że nauka wymyka się spod kontroli etyki, pragnie redukować działalność poznawczą do skutków moralnie użytecznych. Sumienie prze ciwstawia się intelektowi, jeśli wyobcowuje się on wobec potrzeb i celów życia społecznego. Takie jednak stanowisko, które prawdę potoczną i mo ralność praktyczną chce uczynić kryterium wiedzy, ogranicza z konieczności swój horyzont poznaw czy. Sumienie jako rzecznik kolektywnego rozu mu, przeciwstawione samowiedzy filozoficznej, okazuje się zbyt słabym partnerem w dialogu z „pychą filozoficzną”. Przekorna kontrowersyj ność Proudhona i skłonność do epatowania innych własną erudycją sprawia wrażenie, że można oba lić filozofię za pomocą zdrowego rozsądku zawar tego w racjach moralnych. W rzeczywistości jednak spory Proudhona z Kartezjuszem, Spinozą, Leibnizem, Kantem, Heglem i innymi nie wnoszą z reguły nic nowego do wyjściowych założeń moralno-praktycznych( które pozostają antropologicznym szkieletem doktryny. Proudhon polemizuje i cytuje filozofów raczej w celach deklaratywnych. Bardziej pragnie dodać splendoru własnym sjowom, aniżeli uchwycić sen sowne ogniwa w różnych płaszczyznach refleksji. W rezultacie odrzuca to, co mógłby zaakceptować, gdy zaś akceptuje, popełnia elementarne pomyłki. Chce być niezależny od kogokolwiek, faktycznie jednak zależy od wszystkich. Usiłuje bowiem zjed noczyć wszystkie punkty widzenia jako syntezę powszechną, która pozostaje złudzeniem, gdyż ro zum kolektywny okazuje się mechaniczną kompi lacją partykularnych punktów widzenia. Inaczej mówiąc: jeśli wiedzy przysługuje uniwersalna nor ma antropologiczna, to wszystkie punkty widze nia muszą być równouprawnione, ale to równo uprawnienie wynika stąd, że metafizyka jako norma innych nauk pozostaje fikcją. W tej sytua cji mediatorem między rozumem indywidualnym a kolektywnym może być tylko moralność jako esencja bytu kolektywnego. Powrót zaś do całości
95
metafizycznej, jeśli w ogóle jest możliwy, może się dokonać jedynie przez ustanowienie dynami cznej równowagi między sprzecznymi elementami. Ruch tak obmyślanej całości nie da się jednak wytłumaczyć, jeśli wiedzy ludzkiej brak będzie fundamentu moralnego. Rozum kolektywny nie jest dla Proudhona realnością ponadindywidualną ani wypadkową po szczególnych działań. Wynika on po prostu ze swobodnego udziału jednostki w bycie społecznym. Każda jednostka posiada samowiedzę swej perso nalnej wartości, ale samowiedza ta ma rację bytu tylko wówczas, gdy stanowi rezultat wzajemnego samouznania. Człowiek jako osobowość kolektyw na jest tak samo rzeczywisty jak człowiek-indywiduum; całość nie może istnieć bez części, po dobnie jak części nie mogą istnieć bez całości. Ale aby ta społeczna relacja równoważności by ła prawdziwa, rozum kolektywny musi być rozu mem analitycznym, albowiem tylko analiza oka zuje się właściwym narzędziem porządkowania empirii społecznej. Innymi słowy: rozum anality czny to metoda badania tego, co dane, czyli kon serwacja społeczeństwa przez utrzymywanie rów nowagi w pluralistycznej strukturze celów i dzia łań ludzkich. Rozum analityczny nie tworzy ani nie wynajduje, ale rejestruje i systematyzuje to, czego dostarcza spontaniczna kreacja społeczna, kopiuje rzeczywistość zgodnie z dyrektywami arytmetyki, sprowadzając wszelką działalność po znawczą do mechanicznego łączenia elementów raz na zawsze danych. Rozumować — twierdzi Proudhon — znaczy „układać serie”. Intelekt ludzki jest rodzajem aparatu fotograficznego i sam przez się nie może nic wnieść do dzieła kreacji powszechne go rozumu. Idea rozumu analitycznego ukazuje również in ny aspekt uniwersalnej normy sprawiedliwości, a mianowicie konsekwencje metafizyczne i epistemologiczne utopijno-scjentystycznej metody Proud hona zastosowanej do badania społeczeństwa.
96
Umysł analityczny jest w istocie ideą samą w so bie sprzeczną, albowiem z jednej strony jest do skonałym mechanizmem analitycznym, który re produkuje nieustannie to, co dane, z drugiej zaś — funkcjonuje jako mechanizm quasi-dynamiczny, który ustawicznie demonstruje własną inercję wówczas, gdy Proudhon próbuje przezwyciężyć żywo odczuwane braki mechanistycznej wizji by tu. Próba utożsamienia mechanizmu powszechnego z naturalną dynamiką społeczeństwa ujawnia za sadniczą niespójność całej koncepcji sprawiedli wości. Proudhon niewątpliwie dostrzega ten pro blem, ale nie potrafi rozstrzygnąć, czy sprawiedli wość ma być dziełem konieczności zewnętrznej wobec człowieka ćzy też rezultatem spontaniczne go aktu woli ludzkiej. Sprawiedliwość jako wartość absolutna nie mo że mieć swojej przyczyny sprawczej; słowem — nie może zależeć od jakiegokolwiek bytu transcen dentnego, ponieważ istotą jej jest spontaniczność. Nie wymaga także, tak jak dobra wola Kanta, przymusu wobec siebie samej. Nie stanowi, jak Bóg Spinozy, swej własnej przyczyny, gdyż obca jej jest wszelka idea wolności zracjonalizowanej. Sprawiedliwość nie jest również dziełem fatum ani opatrzności, ani też nie wynika z praw nauk przyrodniczych. Proudhon sądzi, że intelekt, o ile nie chce stra cić z oczu celów moralno-praktycznych, powinien dotrzeć do samego życia, ujmując bezpośrednio zjawiska i stosunki. Prosta obserwacja socjologicz na, oparta o naiwny realizm epistemologiczny, od krywa wszakże tylko zmienność i różnorodność w przepływie życia, a gdy usiłuje porządkować fak ty według kryterium powszechnej zasady spra wiedliwości, ujawnia także paradoks, który kumu luje sprzeczności tworzone przez czas. Intelekt w roli obserwatora życia nie tyle poznaje, ile kon statuje. Słowem — nie wnosi nic nowego do ży7 — Proudhon
97
cia, a gdy usiłuje je ująć pod kątem tego, co nie zmienne i naturalne, stwierdza własną bezsilność. Według Proudhona intelekt może ująć bezpo średnio samą esencję życia, ale rzeczywistość uschematyzowana przez intelekt ulega dezorgani zacji: model przestrzenny intelektu, przyłożony do czasowego potoku faktów, zamienia się w nieład metafizyczny, który identyfikuje się z samym przepływem życia. Funkcja porządkująca i systemotwórcza intelektu przeobraża się w funkcję dez organizującą i destrukcyjną. System metafizyczny utożsamia się w ten sposób z życiem, trwanie z czasem, rzeczy z faktami, ale w sumie synteza taka jest wciąż złudzeniem. Tu, jak się wydaje, tkwi podstawowa metafizy czna niespójność doktryny Proudhona, która może zachować sprawiedliwość jako wartość autono miczną i spontaniczną jedynie za cenę uznania nieprzezwyciężonej sprzeczności w bycie i myśle niu ludzkim. Wychodzą tu także wyraźniej na jaw dwuznaczności zawarte w pojęciu natury jako wzorca społeczności ludzkiej: natura organizuje, dezorganizuje czy też jest moralnie neutralna? Z jednej bowiem strony natura rozumiana jako siła rzeczy lub racja rzeczy skłania do wniosku, że sprawiedliwość podlega zewnętrznej wobec sie bie konieczności, a zatem sama kwestionuje swój autonomiczny status. Z drugiej jednak strony spra wiedliwość usiłuje przeciwstawić się naturze jako zewnętrznej presji rzeczy, a w takim razie utwier dza swą autonomię. Nigdy zaś nie może sprawie dliwość istnieć jako akt i cel transcendentny wo bec całości metafizycznej; istnieje natomiast jako czysta wartość, która broni się przed samowyobcowaniem, manifestując swą obecność jako opór przeciw dwuznaczności tkwiącej w biegu rzeczy. Natura nie może być moralnie neutralna, albo wiem wskutek tego, że wewnętrzna harmonia uzewnętrznia się jako dysharmonia, sprawiedli wość jako akt mediacji zyskuje sankcję antropo logiczną, jeśli człowiek może manifestować swą
98
obecność w świecie przez akt bezinteresownego buntu. Z antropologicznego punktu widzenia na tura jest wartością pozytywną lub negatywną tyl ko o tyle, o ile stanowi dla człowieka miarę włas nej wolności — zarówno indywidualnej, jak i ko lektywnej. W tej wersji jednak wolność jako sto pień oporu wobec natury staje się zbyt nieokre ślona i wieloznaczna, gdyż niepostrzeżenie i bar dzo łatwo może przeobrazić się w afirmację pre sji rzeczy. Jest to newralgiczny i dosyć delikatny punkt całej koncepcji wolności w doktrynie Proudhona, ponieważ wolność jako ustawiczna próba oporu wobec świata zewnętrznego uzna je za jedyne swe kryterium subiektywny akt woli, któ ra tylekroć może arbitralnie rozstrzygać o tym, kiedy jest wolna, ilekroć stwierdza nieskuteczność własnego oporu. Woluntaryzm i fatalizm są tu przeciwczłonami, które się nawzajem przenikają i dopełniają. Wydaje się, że aby zrozumieć tę nierozwiązalną trudność, trzeba tu rozróżnić obiektywną nor mę sprawiedliwości jako to, co dane w naturze rzeczy, od sprawiedliwości rozumianej jako akt mediacji, ważny bez względu na istnienie czy nie istnienie swego przedmiotu. W pierwszym przy padku wartości są jak gdyby przypisane do rze czy, a przez to sprawiedliwość zależy od samego biegu rzeczy; w drugim natomiast wartości są ustanawiane na mocy wolnego aktu podmiotu. Rozróżnienie to nie wprowadza jednak dualizmu bytu i powinności, ponieważ akt stanowiący war tości nie jest przekroczeniem tego, co dane, ale wieczną próbą powrotu do całości, w której rzeczy odzyskują swój „naturalny” sens, przejrzysty i jed noznaczny. Dylemat wolności i determinizmu zostaje tu utrzymany, albowiem to, co jest i to, co być powinno — natura i kreacja — nie mogą być przedmiotem ludzkiej racjonalizacji. Sprzeczność w bycie jest niewytłumaczalna, ale dzięki temu wolność ludzka, a ściślej wolność negatywna, która nie stawia sobie żadnych innych celów poza so
99
bą samą, zostaje zachowana. Wolność staje się „czystym” działaniem, moralnym aktem me diacji między tym, co jest, a tym, co być powinno, ponieważ nie potrafi ani uwolnić się od empirii, ani też urzeczywistnić ideału. Inaczej mówiąc: wolność jako czyste działanie jest trwaniem, obec nością spójnego i przejrzystego świata, ulegające go destrukcji pod wpływem czasu tworzącego sprzeczność, która — wmontowana w pierwotną wizję całości metafizycznej — rodzi chroniczną niespójność. Warto zauważyć, że w doktrynie Proudhona nawet idea umowy społecznej nosi znamiona fikcyjności: nie istniała ona nigdy jako fakt histo ryczny, a także niewiele tłumaczy jako idealny probierz faktycznych stosunków społecznych, li niowa, a raczej mnogość i różnorodność umów, to obraz sprawiedliwości zdezintegrowanej, która za chowuje i godzi sprzeczności, ale niczego nie roz wiązuje. Ciągłość między przeszłością a teraźniej szością, identyczność ładu powszechnego i sytuacji ludzkiej, trwania i czasu może być zachowana tyl ko jako pozór, od którego nie sposób się uwolnić tak samo jak nie można usunąć sprzeczności.
NOWA UMOWA SPOŁECZNA?
Dwuznaczność zawarta w naturze, która mani festuje się bądź jako harmonijna kreacja, bądź też jako kumulacja sprzeczności, sprawia, że idea umowy społecznej obciążona jest identyczną dwu znacznością. Aczkolwiek kreacja w porządku na turalnym i antropologicznym mają się równowa żyć, próba uporządkowania społeczeństwa zgodnie z ładem natury reprodukuje wciąż te same sprze czności. Demonstracja antynomii, której celem jest odkrycie ładu, nie jest niczym innym jak usta wiczną konstrukcją i destrukcją, nieustającą oscy lacją intelektualną, która, mimo skłonności do 100
mnożenie punktów widzenia, obraca się wokół tych samych antynomii wyjściowych. Sprawiedliwość, której inną wersję w płasz czyźnie „społeczeństwo — byt kolektywny” sta nowi iclea umowy między jednostkami, poszukuje swego rodowodu w różnych argumentach, wśród których niemałej wagi, choć pozornie zaskakują cy, jest wywód na temat prawa siły, wyłożony w Wojnie i pokoju. Prawo siły to jednak w istocie sublimacja sprawiedliwości, „godność siły’’, sym bol powszechnego antagonizmu, który utrzymuje świat w ciągłej równowadze. Mistycyzm historio zoficzny oparty o apologię siły okazuje się pewną wersją tej samej racji rzeczy, która ma stanowić historiozoficzny argument na rzecz umowy spo łecznej. „Przez instytucję szlachectwa — pisze Proudhon — prawo siły połączyło się z prawem rodzinnym; stało się prawem urodzenia; z nadej ściem demokracji stało się prawem liczby lub większości. Siła zbiorowości — oto punkt wyjścia i podstawa umowy społecznej. Na mocy tego kontraktu, skądinąd czysto fikcyjnego i milczące go, uznaje się, że każdy obywatel zrzeka się do browolnie części swojej siły, wolności i własności, aby utworzyć siłę publiczną, zdolną przezwycię żyć wszystkie opory partykularne, zapewnić wszystkim sprawiedliwość i ochronę.”8 Umowa społeczna ma więc u Proudhona niejako dwa obli cza. Z jednej strony wynika z przesłanek indy widualistycznych jako mnogość cząstkowych ak tów uczestniczenia i współzawodnictwa społeczne go: w tej wersji zbliża się do utopii liberalnej. Z drugiej strony podstawą umowy ma być siła kolektywna, której jednak nie należy utożsamiać z przemocą ani żadną inną formą ingerencji ze wnętrznej wobec jednostki. Jeśli siła kolektywna ma być „rozumna, moralna i wolna”, musi być zinternalizowanym przez poszczególne jednostki roz 8 P. J. Proudhon: La guerre et la paix, s. 186. W: Oeuvres completes, wyd. cyt.
101
sądkiem publicznym, równowagą między skłon nościami egoistycznymi i społecznymi. Innymi sło wy: umowa jako twór siły kolektywnej nie jest dziełem ludu jako masy, ale prawem większości, które inspiruje rozum kolektywny jako instancja suwerenna. W tej wersji umowy społecznej suwerenność siły kolektywnej, jakkolwiek konstytuowana przez dobrowolną rezygnację z uprawnień indywidual nych, nie zależy od partykularnych aktów woli, gdyż mogłoby to paraliżować zbiorowe poczucie sprawiedliwości. Umowa społeczna nie jest aktem organizacji społeczeństwa jako takiego, ale na daniem społeczeństwu normy prawnej przez ro zum kolektywny. Siła kolektywna nie znosi by najmniej istniejącego porządku społecznego, lecz trwa w nim zawarta jako przeciwwaga indywidu alizmu. Suwerenność siły kolektywnej i suweren ność jednostki zostają w ten sposób zachowane, albowiem są to człony antytetyczne, które zawsze współistnieją na zasadzie sprzeczności. Idea umowy społecznej Proudhona ma, jak wi dać, niewiele wspólnego z umową społeczną Rous seau. Dylemat wolności indywidualnej i społecz nej Proudhon widzi w zgoła innej perspektywie. Wyobraża sobie, że dzięki teorii bytu kolektywne go, opartej o naturalny porządek racji rzeczy, zdo łał rozwiązać problem wolności jednostkowej i zbiorowej oraz naprawić błędy Rousseau. Siła ko lektywna jest personifikacją moralną i metafizy czną pluralistycznej struktury bytu społecznego, podczas gdy wola powszechna Rousseau — uzurpacją i despotyzmem ciała zbiorowego. Wokół tej właśnie kwestii krąży nieustannie myśl Proudho na, gdy wielokrotnie ponawia kontrowersję ze swym największym adwersarzem ubiegłego stule cia. Z jednej strony jest przekonany, że tylko umowa społeczna może stanowić rzeczywistą ek spresję wolności indywidualnej, z drugiej zaś — doskonale zdaje sobie sprawę z jej niewystarczalności i iluzoryczności. 102
Umowa społeczna, która ma ustanowić równo wagę między jednostką a zbiorowością, wymaga spełnienia jednego warunku — uznania rozumu publicznego za najwyższą instancję rozjemczą między antagonizmami indywidualnymi. Rozum kolektywny nie jest jednak identyczny z suweren nością ludu jako prawodawcy ani też nie uosabia jakiejś innej woli suwerennej. Umowa to nie „czy sta’’ ekspresja prawa ludzkiego, ale norma prze kraczająca prawo, ponieważ żadne stanowione przez ludzi ustawy nie są skuteczną barierą prze ciw naruszaniu praworządności zawartej w natu rze rzeczy. Chodzi tu jednak nie o jakiekolwiek prawo, którego wykładnię ustalają koniunkturalne interesy, okoliczności czy potrzeby ludzkie, lecz o prawo absolutne, jednoznaczne i przejrzyste, obo wiązujące na mocy własnej imperatywności, zgod nej bezwzględnie z subiektywnym poczuciem sprawiedliwości. Takie prawo nie może pochodzić od Boga ani też być wytworem woli ludzkiej. Sta nowi bowiem wyraz stosunków między rzecza mi, danymi przez sam porządek naturalny. Proudhon nie chce być prawodawcą narażonym na wieczne omyłki. Jeśli prawo ma być absolutnym i bezpośrednim arbitrem prawdy, to nie może być tworem czasu, okoliczności lub opinii, choćby to była opinia większości. Umowa społeczna ma wiele aspektów, lecz w rzeczywistości wyraża jedną i tę samą intencję podstawową, która wszystkie przejawy życia spo łecznego stara się sprowadzić do tego, co natural ne, niezmienne i jednoznaczne. W tej perspekty wie wartości, które skądinąd się wykluczają, jed noczą się w wizji całości społecznej, gdy przeko nanie o harmonii metafizycznej przeważa nad od czuciem dysharmonii w porządku historycznym. Nie znaczy to jednak, że istnienie zła jest dla Proudhona warunkiem realizacji dobra, ponieważ nie ma w świecie ludzkim takiego dobra, które mogłoby usprawiedliwić zło. Teodyceę uniemożli wia pluralizm i relatywizm etyczny, których nie 103
można się wyrzec, skoro sama idea umowy oparta jest na względności i różnorodności aktów jedno stkowych. Nie ma dualizmu substancji dobra i zła ani dwóch przeciwstawnych i nieredukowalnych żywiołów, w które uwikłane są wola i czyny ludz kie. Z agnostycyzmu metafizycznego i przeświad czenia o autonomii woli człowieka nie wynika ma nicheizm; zło, które kumuluje historia, pochodzi z kreacji natury w porządku czasowym, lecz nie sposób orzec cokolwiek o samej istocie bytu. Złe i dobre strony każdej rzeczy, które Marks wyty kał Proudhonowi, są tylko zjawiskami migawko wymi w procesie ewolucji, elementami bytu, po strzeganymi przez świadomość wówczas, gdy ca łość wydaje się niedostępna. Relatywizm i plura lizm pojawiają się u Proudhona z reguły wtedy, kiedy nie może on rozstrzygnąć, czy całość metafi zyczna jest dana, czy też ma być przedmiotem kreacji. Jeśli całość jest dana, to akt ludzkiej kreacji okazuje się zbędny; jeżeli natomiast ma być ustanowiona — to tylko na podstawie tego, co dane, a w takim razie kreacja staje się złu dzeniem. Proudhon jest równie silnie przekonany o względności, jak i o absolutnym charakterze rzeczy, które relatywizują się w trakcie stawania, a jednocześnie zachowują wartość absolutną jako apodyktyczne relacje natury. Idea umowy społecznej łączy się w pewnym stopniu z praktyczno-obyczajową tradycją pierwot nego chrystianizmu, aczkolwiek tradycja ta służy Proudhonowi tylko do odnowy moralnej wiary społeczeństwa, bez której wszelka idea wzajem nego respektu i poszanowania zobowiązań nie mo że zyskać rzeczowej podstawy. Asymilacja nie których wartości religijnych przez Proudhona ma jednak niewiele wspólnego z licznymi próbami chrystianizacji ówczesnego socjalizmu. Cała kry tyka Proudhona pod adresem socjalizmu skłonne go podbudowywać społeczną moralność wiarą reli gijną sprowadza się w istocie do jednego zarzutu podstawowego, że są to próby adaptacji chrystia104
nizmu historycznie zdeprawowanego i zdyskredy towanego. Jeśli Proudhon odnajduje w religii wartości, które mogą służyć idei sprawiedliwości, to z reguły jest to religia odarta niemal zupełnie z nawarstwień historycznych, doktrynalnych i in stytucjonalnych. Inaczej mówiąc: sens religii spro wadza się do aktu wiary, usprawiedliwiającego przekonanie o istnieniu wiecznego i sprawiedliwe go porządku w świecie historycznym. Dyrektywa personalistyczna, zawarta w idei umowy, nie ma nic wspólnego z personalizmem chrześcijańskim; jednostki równe są sobie jako osoby ze względu na immanentną zasadę spra wiedliwości, którą afirmują jako prawo powszech ne własnowolnymi aktami. Brak jest w persona lizmie Proudhona idei osoby jako egzystencji wy alienowanej wobec rzeczy; problem osoby nie jest też próbą samookreślenia wobec transcendencji. Personalizm Proudhona nie jest spekulatywny, re ligijny bądź egzystencjalny, lecz praktyczny, moralno-użyteczny i społeczny. Jakkolwiek Proudhon odwołuje się często do przesłanek personalistycznych, nietrudno zauwa żyć, że kontraktualna idea stosunków społecz nych stanowi pewną wersję oświeceniowego inte resu racjonalnego. Umowa jest bowiem formułą, w której dyrektywa wzajemności wynika nie tyl ko z obopólnego uznania partnerów jako osób, ale również z założenia obustronnego interesu, o ile mieści się on w normie użyteczności społecznej. To ostatnie pojęcie odgrywa u Proudhona donio słą rolę, lecz w istocie pozostaje wieloznaczne i mgliste. Użyteczność społeczna jako antyteza in teresu indywidualnego ma być działaniem ko rzystnym dla wszystkich, tj. takim działaniem, którego skutki byłyby bezpośrednio użyteczne dla ogółu i ogółowi z góry znane. Tak rozumiane po jęcie użyteczności albo interesu racjonalnego Proud hon rozszerza niepomiernie, chcąc objąć nim wszystkie jednostki i instytucje, ponieważ wyo braża sobie interes społeczny jako abstrakcyjne 105
„równanie powszechne”. Pomysł matematycznego bilansu indywidualnych interesów, który ciągle nawiedza Proudhona, ma jednak sens metaforycz ny. Aprioryczna socjologia ładu społecznego, usystematyzowanego w myśl zasady „winien—ma”, to socjologia nieprzejednanego liberała-buchaltera, któremu bilans społeczny nigdy się nie zgadza. Sprawiedliwość — rozumuje Proudhon — jest w istocie równoważna z interesem, interes zaś z pra wem, a wobec tego sprawiedliwość okazuje się już nie postulatem, ale faktem. Toteż umowa spo łeczna — mnoży Proudhon sylogistyczne tautolo gie — jest także faktem, lecz równocześnie chi merą społeczną, ustawicznie poszukującą swego oparcia w naturze rzeczy. Sprawiedliwość, która ma godzić interesy in dywidualne z interesem kolektywnym, pozostaje fundamentalną normą antropologiczno-moralną, ale posiada swą przeciwwagę. Proudhon sądzi, że umowa społeczna nie może prowadzić do totalizacji celów partykularnych, ponieważ cel ogólny jest nieustannie kwestionowany przez wolność in dywidualną. Tylko wolność jest w stanie przeciw stawić się sprawiedliwości, co oznacza, że sprzecz ność zawarta w naturze rzeczy musi być utrzy mana. Jeśli wolność przeciwstawia się sprawiedli wości, ujawnia swój aspekt konserwatywny; re wolucyjne natomiast staje się sumienie. Sprawie dliwość w tej wersji przekształca się w czysty ideał moralny, wolność zaś jako realizacja tego ideału okazuje się iluzją. Wolność zatem w syste mie antropologicznym i metafizycznym jest w is tocie zawsze dla Proudhona negatywna, w przeci wieństwie do sprawiedliwości, traktowanej z re guły jako wartość pozytywna. Wolność nie jest absolutną samowiedzą sprawiedliwości ani też od wrotnie — sprawiedliwość nie może się zrealizo wać przez wolność. Te dwa człony antytetyczne wykluczają' się jako tożsamość metafizyczna, ale współistnieją w porządku antropologicznym 106
jako równowaga dynamiczna, która reprodukuje wciąż tę samą niewytłumaczalną sprzeczność. Tak więc systemotwórcze skłonności Proudhona ciągle dają znać o sobie, lecz próba totalnej syntezy ustawicznie rozbija się o wyjściowe anty nomie. Gdyby zasady imperatywnego rozumu były, jak chce Proudhon, identyczne z porządkiem na tury, a porządek z rozumem kolektywnym, wów czas ciągłość i całość bytu społecznego niejako automatycznie przywróciłaby sama konieczność rzeczy. Lecz przeświadczenie to jest równie silne, co złudne. Na tym wszakże założeniu opiera się spiritus movens antynomicznej dialektyki, która z dwuznaczności czyni oś ruchu wszelkiej myśli. Sprawiedliwość raz wydaje się stanem i apodyk tyczną konstrukcją, systemem relacji logicznych; kiedy indziej zaś — aktem, arbitralną wolą, meta fizycznym chaosem. Substancja sprawiedliwości jest niedostępna, ontologia jest niemożliwa — gło si Proudhon zgodnie z duchem epoki — ale po znawać tylko fenomeny znaczy w istocie stwier dzać dwuznaczność. Trwanie zamienia się w ewo lucję rzeczy, rzeczy przeobrażają się w fakty, w zdarzenia tworzone przez czas, dezintegrujący wi zję świata zgodną z porządkiem natury. Sprzeczności drążące całą myśl Proudhona wynikają z ustawicznego zawieszenia między hi potezą ładu powszechnego a światem historycz nym, który jawi się jako chaos i zakłócenie rów nowagi w bycie. Z tego punktu widzenia spra wiedliwość staje się dynamiczną siłą, która mediatyzuje sprzeczności, lecz nie potrafi się prze ciwstawić dwuznaczności racji rzeczy. Dlatego też sprawiedliwość występuje stale w dwóch wer sjach: po pierwsze — w supozycji „idealnej’’, gdy funkcjonuje jako kreacja natury; po drugie — w supozycji „materialnej", gdy reprodukuje sprzecz ności kumulowane przez czas. Sprawiedliwość nie znosi różnicy między trwaniem a czasem, sprzecz ność zaś zostaje zachowana jako trwała właści wość porządku natury.
107
Wolność zatem jest uwikłana w nieuniknioną interferencję trwania i czasu, w której metafi zyczny system musi ulec dezintegracji, aby w po rządku antropologicznym wolność mogła stać się sprawiedliwością „rozdwojoną, uspołecznioną, po mnożoną”. Normą dla pluralistycznej struktury ludzkiego działania ma być umowa społeczna, któ ra o tyle zyskuje sens pozytywny, o ile powrót do spójnej całości moralno-fizycznej wydaje się złudzeniem. Umowa społeczna — powiada Proudhon — to „ostatnia operacja z inwentarza utopii”. W sło wach tych zawiera się zarówno refutacja tych prób rekonstrukcji społeczeństwa, którym zarzuca on utopijność, jak i uznanie iluzoryczności włas nego programu. Warto zatem zadać pytanie, w ja kim sensie utopia jako konstrukcja intelektualna funkcjonuje w doktrynie i czym różni się koncep cja umowy Proudhona od doktryn uznanych przez niego za utopijne. Aby zdać sobie sprawę z tego, co kryje się pod mianem utopii w doktrynie Proudhona, trzeba się zastrzec, że kwestia ta nie ma nic wspólnego z problemem tzw. świadomości fałszywej, defor macji perspektywy poznawczej przez ideologię itp. Słowem, narzędzia wypracowane przez współ czesną wiedzę humanistyczną nie pasują do tego aspektu doktryny, albowiem pojęcie utopii ujaw nia się tutaj w znaczeniu zgoła odmiennym. Po pierwsze — utopijnymi nazywa Proudhon wszel kie próby izolacji części bytu społecznego od cało ści. Usiłowania takie są deformacją natury ludz kiej, która stanowi integralną część organizmu społecznego i może być pojęta tylko z punktu wi dzenia całości. Po drugie — utopia kojarzy się u Proudhona ze stanowiskiem historiozoficznym, a ściśle biorąc — z działaniem typu l’art social, któ re zakłada, że projekt organizacji społecznej może zrealizować wiedza społeczna będąca produktem czasu. Warto zwrócić uwagę, że krytyka utopii wynika tu wyraźnie z założenia prymatu całości 108
nad częścią oraz z deprecjacji czasu, który dezagreguje całość metafizyczną „Błędem Fouriera i jego uczniów — pisze Proudhon — jest, że chcieli wprowadzić reformę w świecie za pośrednictwem izolowanego faktu, podczas gdy powinna się ona zrodzić równocześnie i wszędzie z samych zasad społeczeństwa.” 9 Innymi słowy: historyczne insty tucje ludzkie mogą być dziełem tylko instytucji naturalno-społecznych, podczas gdy utopia jest przerwaniem naturalnej ciągłości czasu. Wartości społeczeństwa preindustrialnego, chociaż nie są już systemem afirmującym status quo, istnieją nadal jako transpozycja pluralistyczna, wielozna czna i sprzeczna, ale niezniszczalna. Z tego też względu racja rzeczy ponownie staje się uniwersal nym argumentem, który kwestionuje utopię jako kreację sztuczną. Utopia w istocie jest „wynajdy waniem”, nie zaś „odkrywaniem”, złudną próbą wykroczenia poza to, co dane, a nie porządkowa niem empirii stwarzanej przez rację rzeczy. Krytycyzm wobec utopii jako kreacji „ideali stycznej” stanowi również przesłankę niechęci Proudhona do socjalizmu zrzeszeniowego. Proud hon demaskuje utopijny charakter doktryn zrze szeniowych, ponieważ sądzi, że wszelka in wencja ludzka niezgodna z relacjami naturalnego porządku jest szkodliwa i jałowa. Socjalizm zrzeszeniowy, usiłując wykroczyć poza to, co dane, stwarza jedynie iluzję syntezy społecznej, ponie waż reprodukuje sprzeczności istniejącego porząd ku społecznego. Utopia zatem ma dwa oblicza. Po pierwsze — jest działaniem sprzecznym z natural nym porządkiem i biegiem rzeczy; po drugie — jest sprzecznością zawartą w samym biegu rzeczy, ponieważ wszelka próba wykroczenia poza to, co dane, okazuje się powrotem do sprzeczności wyj ściowych. Przekładając tę myśl na inne terminy można by powiedzieć, że krytyka utopii tylekroć pojawia się u Proudhona jako postawa antyhisto9 P. J. Proudhon: Deuxième mémoire sur la propriété, s. 220. W: Oeuvres complètes, wyd. cyt.
109
riozoficzna, ilekroć przyszłość „nakłada się” na przeszłość i odwrotnie — przeszłość na przyszłość. Z tego punktu widzenia utopia staje się błędnym kołem, któremu z perspektywy retrospektywnej przeciwstawia się całość metafizyczna. Proudhon przeciwstawia się utopii, wierząc w siłę twórczą moralnej esencji społeczeństwa jako bytu totalnego, który samoczynnie znosi wszelkie próby tworzenia enklaw społecznych, wyjętych spod prawa wiecznej przemiany. Utopie jako pro jekty szczęśliwych wysp, nie tkniętych niszczy cielskim działaniem czasu, okazują się niemożliwe i niepożądane. Uniwersalność bytu społecznego, jego ciągłość i antynomie są nieodłączne od struk tury społeczeństwa. Niemożliwość racjonalizacji działalności ludzkiej sprawia, że sam postulat umowy społecznej przeobraża się w perspektywę utopijną, jeśli wiedza i praktyka społeczna mają być tożsame z aktem moralnej mediacji. Utopią z tego punktu widzenia jest bezinteresowny akt buntu, którego jedyną rację stanowi nadzieja na pojednanie sprzecznych elementów bytu, odra dzających się wiecznie w powszechnej kreacji rze czy. Utopijność w postawie Proudhona to zacho wanie zasadniczej ambiwalencji wolności ludzkiej, która pozostaje nicością jako założenie celu, a rze czywistością jako akt, oczywistość sumienia i „bunt bezinteresowny”. Z tego też względu umo wa społeczna jest utopią jako rozwiązanie zagad ki bytu społecznego, ale pozostaje wartością jako moralna dyrektywa działania.
PORZĄDEK NATURALNY A HISTORIA
SYSTEM I DIALEKTYKA
Antynomie proudhonizmu, ujawniające się w różnych płaszczyznach refleksji, opierają się na dwóch zasadniczych założeniach: quasi-geometrycznym racjonalizmie i „negatywnej” dynamice, która dezintegruje system, zachowując jednocześ nie sprzeczność jako jego nieodłączną cechę. Ta szczególna sytuacja doktryny Proudhona wyraża się w rozmaitych, z reguły mistyfikujących wa riantach i tu, jak się wydaje, tkwi jej newralgicz ny punki. Z jednej strony pozwala to wyjaśnić tendencję destrukcyjną, strukturę paradoksu, odwracalność każdej tezy, równoważność sądów, z drugiej zaś — intencję systemotwórczą i apodyktyczność metafizyczną. Sprzeczność i całość racjonalna nie stanowią według Proudhona członów wykluczających się, lecz dane są w kreacji natury, która w porządku antropologicznym ujawnia się sukcesywnie. Stąd właśnie wynika chroniczna ułomność umysłu ludz kiego; poznaje on bowiem tylko elementy bytu, podczas gdy fundamentem wiedzy jest jego ca łość. Uznając umysł indywidualny za cząstkę ro zumu powszechnego, Proudhon zdaje się jednak brać część za całość, tak jakby proces indywidual nego poznania zachodził w hipotetycznym rozu mie powszechnym. Gdy Proudhon mówi o jedno ści i różnorodności, o racji rzeczy i wolności, o indywiduum i bycie kolektywnym itd. — cały zbiór tych dychotomii wyraża przeświadczenie o niespójności myślenia, które w wymiarze wiecz ności jest ex definitione substancją racjonalną,
111
natomiast w wymiarze czasu — aktem niespój nym i paradoksalnym. Proudbon uświadamia so bie tę fundamentalną separacię rozumu indywi dualnego i uniwersalnego, ale nie interesuje się nią ani jako przedmiotem spekulatywnej docie kliwości poznawczej, ani jako egzystencjalnym dylematem skończoności i nieskończoności. Dlate go też dość mylące byłyby zestawienia Proudhona z Pascalem lub Kierkegaardem; odmienne bowiem przesłanki powodują nieustanną oscylację myśli, niemożność wyboru i dwuznaczność sądów autora Systemu sprzeczności ¡ekonomicznych. Umysł Proudhona jest praktyczny i „antyfilozoficzny”, pochłonięty bezpośrednią społeczną przydatnością wiedzy, która swe powołanie widzi przede wszyst kim w posłannictwie moralnym i reformatorskim. Chodzi tu wszakże nie o moralistyczny aspekt doktryny, ale o związek tej postawy ze strukturą samowiedzy filozoficznej, która w ten sposób jak by a priori ogranicza swój horyzont poznawczy. Umysł, według Proudhona, przede wszystkim re jestruje i układa serie z tego, co dane, stosownie do uniwersalnych form rozumu, próbując utwo rzyć obraz świata historycznego niejako na wzór kartezjańskiego modelu oczywistości intuicyjno-analitycznej. Inaczej mówiąc: styl filozofowania Proudhona zawiera cechę szczególną: narzuca in terpretację bardzo prostą, a jednocześnie ogrom nie skomplikowaną. Jeśli traktuje się doktrynę „statycznie”, jako system, daje się ona bez więk szego wysiłku sprowadzić do kilku przejrzystych zasad; jeśli natomiast ujmie się proudhonizm „dynamicznie”, jako próbę „antysystemowego” myślenia dialektycznego, jego sensowna interpre tacja staje się niezmiernie utrudniona. Nie można jednak zrezygnować w tym przypadku z jednego ani drugiego bieguna antynomicznej myśli Proud hona, jeśli nie chce się stracić z oczu tej istotnej własności diadycznej dialektyki. Rola samowiedzy filozoficznej, wysiłek poznawczy podmiotu spro wadza się tu w gruncie rzeczy do czynności misty 112
fikującej, ponieważ Proudhon ustawicznie podej muje próbę konstrukcji systemu, który już istnie je, ponieważ system zostaje zdemontowany jakby ze świadomością, że każda inna jego wersja w go towej postaci znajduje się w uniwersalnym i bez osobowym rozumie. Indywidualna refleksja filo zoficzna żywo wprawdzie odczuwa własną nie spójność z hipotezą ładu-całości, ale każda próba wykroczenia poza to, co dane, musi kończyć się niepowodzeniem, albowiem do założeń wyjścio wych wnosi jedynie paradoks i dwuznaczność. „Proudhon — pisze L. Maury — zdumiewa szcze gólnie nieprzewidzianą różnorodnością swoich są dów, wybuchami humoru, często zbijającymi z tropu przejawami głębokiej logiki, przejrzystą uczciwością, wyostrzonym zmysłem i ciągłym po szukiwaniem wielorakich aspektów prawdy.” 1 Nie można jednak dialektyki Proudhona spro wadzić do rejestracji paradoksu, dodajmy od sie bie — często paradoksu-aforyzmu naiwnego lub sofistycznego. Paradoks w tej wersji jest próbą weryfikacji doświadczenia potocznego, którego Proudhon nie oddziela od prawdy metafizycznej, ponieważ jest przekonany o tym, że wszelkie do świadczenie musi się mieścić w systemie wiedzy. Dlatego też względność doświadczenia potocznego wpisana jest niejako w refleksję filozoficzną, któ rej milcząco nadaje się walor absolutny. Z' tego punktu widzenia paradoksy Proudhona są wyni kiem nieudanej syntezy doświadczenia potocznego z prawdą filozoficzną, ponieważ zespołu pewnych wartości uznanych za niezmienne nie można od naleźć ani w pospolitym rozsądku, ani w systemie filozoficznym. Proudhonizm należy do rzędu tych doktryn, które łatwo dają się przekładać na ję zyk potocznego rozsądku, jeśli traktuje się je „praktycznie” — jako postawę i doświadczenie ży ciowe. Trudności wszakże powstają wówczas, gdy 1 Cyt. wg P. Heintz: Die Autoritatsproblematik bei Proudhon. Koln 1956, s. 7. 8 — Proudhon
113
usiłuje się badać myśl Proudhona jako ekspresję filozoficzną. Proudhon bowiem chce, i wydaje mu się to kategorycznym nakazem moralnym, wtło czyć bezpośrednio całą sumę doświadczenia po tocznego w absolutny system wiedzy. Obserwator życia nie jest beznamiętnym scep tykiem, ale surowym moralistą, dla którego wszel ka wiedza nie ma sensu, jeżeli nie istnieje moral ne kryterium prawdy. Postawa obserwatora i pa sja moralisty nie mogą jednak harmonijnie współ istnieć w osobie Proudhona. Paradoksy tworzone przez przepływ samego życia czasem wydają się silniejsze niż system zasad; kiedy indziej muszą się podporządkowywać moralnie spójnej wizji świata. Bez uchwycenia tej własności antynomicznej dialektyki, która w perspektywie metafizycz nej jest wizją statycznego i dynamicznego świata, ujmowanego w całość synchroniczną, niemożliwe jest zrozumienie istoty proudhonizmu. Proudhon, który postawił sobie za zadanie przezwyciężenie żywiołowego odczucia scysji mię dzy rozumem powszechnym a doświadczeniem po tocznym, wikła się nieustannie w mistyfikacje, sądząc, że jeszcze nie znalazł probierza prawdy, choć znalazł już prawdę. Stąd wynika ciągła po stawa niepewności, w której wzajemne przenika nie się afirmacji i negacji, wiary i zwątpienia, ab solutu i nicości itd. ujawnia się kolejno w napię ciu i rozładowaniu antytetycznych idei. Ich dia lektyczne mediacje wciąż jednak wydają się pu ste. Dialektyczny akt poznawczy, którego celem jest przezwyciężenie sprzeczności, nie ma dla Proudhona wartości. Poznanie ludzkie z koniecz ności uwikłane jest w antynomie; nic i nigdy go od nich nie uwolni. Preferencję antynomii dyktu je tu określona intencja: antynomia jako sprzecz ność dana w całości metafizycznej jest pewnego rodzaju dowodem trwania tej całości, jakkolwiek skądinąd nieustannie ją kwestionuje. Antynomia pozwala zachować przynajmniej pozór systemu,
114
sprzeczność natomiast grozi unicestwieniem sa mego systemu. Z psychologicznego punktu widzenia wewnę trzną kontrowersyjność doktryny Proudhona tłumaczyć należy ekstrawertywną orientacją jego umysłowości. Polemiki, w które Proudhon anga żuje się z taką pasją, nie mają jednak z reguły charakteru krytyki delimitującej, ale raczej zmie rzają do zrównoważenia poglądów oponentów. Intencja moralistyczna ma dla niego przecież większą doniosłość niż racje intelektualne. Nie przeczą bynajmniej takiej postawie Proudhona liczne argumenty ad personam i nie przebierające w słowach epitety pod adresem przeciwników. Stale apeluje on bowiem o uznanie oczywistości prawdy sumienia, któremu muszą być podporząd kowane inne motywacje ludzkiego działania. Z tego punktu widzenia dialektyka paradoksu jest dialektyką moralisty, ale wówczas jakiekolwiek logiczne kryterium prawdy i fałszu staje się nie przydatne. Gdyby Proudhon był tylko moralistą, problem antynomii można by uznać za nieporozumienie. Pa radoks czerpany z życia usprawiedliwiałby sam siebie i byłby przeżywany wyłącznie jako wewnę trzny głos sumienia. Wynika on jednak nie tylko z moralnego poczucia słuszności, ale jest też eks presją filozoficzną, w której odgrywa szczególną ro lę. W istocie paradoks nie stanowi dla Proud hona wartości pozytywnej, lecz raczej świadomość sytuacji sztucznej, narzuconej z zewnątrz, chociaż nieuniknionej. Paradoks jest wyrazem opacznego obrazu świata, ponieważ prawdy nie ma nigdzie: albo zawarta jest w równowadze, której brak w historii, albo mieści się w całości, która pozostaje iluzją. Paradoksy Proudhona, często zaprawiane sardonicznym śmiechem i bezsilnym szyderstwem, są przejawem wciąż powracającego sceptycyzmu destrukcyjnego, drążącego jego doktrynę. Scep tycyzm ten to pewnego rodzaju demonstracja po stawy „antyfilozoficznej” niewiary w wartość 115
ludzkiego poznania. Jednakże z drugiej strony Proudhon jest przekonany, że nie sposób przezwy ciężyć zwątpienia, jeśli nie założy się sensu pier wotnego, który tkwi w systemie. Zrozumieć rze czywistość znaczy ująć w racjonalne formy prze pływ czasu, dostosować empirię do systemu, aby w ten sposób ustanowić obraz świata, w którym nie mogłoby zdarzyć się nic, co nie zawierałoby przejrzystego znaczenia, i w którym panowałaby jedność idei i rzeczy, formy i treści. Proudhon mozolnie wypracowuje swą dialektykę wiedząc skądinąd, że ani nie będzie mógł przy jej pomocy dotrzeć do samej substancji bytu, ani nawet upo rządkować fenomenów w pożądane relacje. Od wołuje się do trzech źródeł filozoficznych, miano wicie do Fouriera, Kanta i Hegla. Zrozumiałe jest wszakże, że jeśli przedstawi się dialektykę Proudhona jako próbę syntezy tych typów myślenia, powróci ponownie, choć w zmienionej wersji, pro blem synkretyzmu, w którym kolejne „pomyłki” Proudhona znów sprowadzają się do charaktery stycznej postawy wyjściowej. W istocie rola Fouriera, Kanta i Hegla jest tu niejednakowa i dlatego wpływ każdego z nich na Proudhona trzeba omówić oddzielnie. Najbliż szym był mu niewątpliwie Fourier, prawdopodob nie ze względu na naturalne pokrewieństwo umysłowości. Z jego podstawowymi pismami Proud hon zapoznał się już w młodości. Oddziaływanie Fouriera, niekiedy tłumione przez próby przyswo jenia sobie Kanta i Hegla, daje o sobie znać w stale powtarzających się dygresjach polemicznych. Chociaż leitmotiv swej dialektyki, ideę zachowa nia odrębności partykularnych w całości społecz nej, Proudhon wywodzi od Monteskiusza, Fourier miał być tym, który dzięki spekulatywnemu zmy słowi planowania i metodzie seryjnej dostosował naukę do nowych potrzeb społecznych. Monte skiusz rozumował „zgodnie z racją rzeczy”, ale Fourier, mimo licznych błędów, które mu Proud hon wytyka, znalazł metodę konstrukcji systemu
116
społecznego, w którym natura ludzka może się realizować. Lecz zależność od Fouriera jest w istocie bardziej luźna niż mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka. Dialektyce serii w interpre tacji Proudhona obca jest nawet tak schematycz na konstrukcja historiozoficzna, jaką prezento wał Fourier. Proudhon wprawdzie często rozpra wia o postępie, niejednokrotnie także posługuje się pozytywistyczną triadą rozwoju społecznego uznając trzy stadia: religijne, metafizyczne i po zytywne, za znamiona postępu ludzkości. Jednakże dialektyka seryjna niczego w porządku historycz nym nie dowodzi. Dialektyka seryjna w ujęciu Proudhona nie jest bynajmniej próbą rehabilita cji namiętności i wizją wszechstronnej realizacji natury ludzkiej, lecz dążeniem do osadzenia na tury ludzkiej w porządku wszechrzeczy, z którym człowiek dzieli swój los. Warto tu zwrócić uwagę, że idea natury-rozumu u Proudhona jest w pewnym sensie obca czło wiekowi, ponieważ nie kryje się w niej żadna ja kość afektywna. Natura jako system relacji to całość dana niejako negatywnie, która a priori ustala normy dla ludzkiego działania i poznania. Samoczynna kreacja natury przeciwstawia się tu kreacji ludzkiej: zadaniem umysłu jest „odkrywa nie” tego, co tkwi w naturze rzeczy, nie zaś „wy najdywanie” wynikające z potrzeb lub pragnienia poznania. Dlatego też działalność ludzka w dzie dzinie filozofii, polityki, ekonomii, moralności itd. jest arbitralna a jednocześnie pozorna, ponieważ idea nigdy nie wykracza poza apodyktyczne sto sunki natury rzeczy. „Realizacja wypacza ideał”. V,7 systemie Proudhona nic się w istocie nie dzieje, gdyż relacja między podmiotem a przedmiotem, mimo sprzeczności, pozostaje wiecznie hipotetycz ną tożsamością, która stanowi rezultat milczącego uznania priorytetu przedmiotowości. Iluzoryczność i sztuczność ludzkiego działania dotyczą nie tylko sfery poznania, ale także — i to chy ba w głównej mierze — wartości moralnych, albo
117
wiem uzurpacja i samowola rozumu indywidual nego wynikają nieustannie z naruszania norm ustalonych przez powszechny porządek rzeczy. Słowem — kreacja ludzka, rozumiana tu z grub sza w duchu idealizmu filozoficznego, jest fikcją poznawczą i nihilizmem moralnym. Między po rządkiem natury rzeczy a twórczym aktem ducha, między dialektyką serii a dialektyką historyczną istnieje separacja zasadnicza, której Proudhon, mimo prób adaptacji Hegla, nie zdołał przezwy ciężyć. Niechęć do kreacji „idealistycznej”, wynaj dującej teorie niezgodne z racją rzeczy, jest dla Proudhona nie tylko przesłanką krytyki socjaliz mu jako utopii, ale również określa jego stosunek do filozofii niemieckiej, zwłaszcza do Hegla i heglizmu. Sprawa związków Proudhona z Heglem i heglizmem wydaje się tu tym bardziej istotna, że rzuca światło na ówczesne kontakty intelektual nej lewicy niemieckiej z francuskim ruchem re wolucyjnym. Nadzieje, które wówczas rodziły się po obu stronach Renu, aby zjednoczyć francuską prakty kę rewolucyjną i filozofię niemiecką, miały krót ki, choć intensywny żywot. Lewica heglowska upatrywała w socjalizmie francuskim element dy namiczny, który mógłby ożywić spekulatywny sy stem heglowski; Francuzi natomiast po prostu ro bili to, o czym myśleli Niemcy. Wśród myślicieli francuskich skłaniających się ku socjalizmowi Proudhon, „francuski Feuerbach”, uchodził w oczach Niemców za umysł najbardziej niezależny i przeniknięty pragnieniem czynu. Dlatego też w pierwszym rzędzie z nim właśnie lewicowi hegliści (A. Rugę, K. Grün, M. Bakunin, A. Hercen), a przez pewien czas także Marks, wiązali swe projekty. Grün, który poczytywał sobie za sykces i zaszczyt, iż miał być nauczycielem Proudhona w przed miocie dialektyki, pisał, że „jest on jedynym Fran cuzem całkowicie wolnym od przesądów”, że „do skonale” zrozumiał Hegla, „tę prawdę niezmierzo
11'8
ną, przy której tyle umysłów francuskich znalazło swoje Waterloo” 2. W zasadniczym sporze, który Marks wiódł wówczas z lewicą heglowską o „racjonalne jąd ro” systemu Hegla, Proudhon odegrał osobliwą rolę. Z jednej strony był przekonany, że posiada własną, niezależną od Hegla dialektykę, i z tym przeświadczeniem stawał do dysputy z heglistami. Z drugiej zaś strony starał się sobie wmówić, że stosuje dialektykę Hegla, w której faktycznie wi dział metodę rozwiązywania sprzeczności zgodnie z regułami prostej klasyfikacji logicznej. Dialektyka Hegla kojarzyła się Proudhonowi przede wszystkim z jej wątkiem konstrukcyjnym. Jeśli nie liczyć Systemu sprzeczności ekonomicznych, którego quasi-heglizm zdemaskował Marks, filo zofia Hegla nie ujawniała Proudhonowi swej za wartości destrukcyjnej w stosunku do zastanej rzeczywistości. Proudhon nigdy nie studiował samodzielnie ani też nie czytał Hegla, a jego doktrynę poznał z dru giej ręki. Jedynie — co sam przyznawał — »sły szał, jak o Heglu mówiono". Renomę dialektyki Hegla próbował wszakże dyskontować jako własne poczynania, ale właściwie od początku zwalczał je go system, rozumiejąc go zresztą bardziej na swój sposób niż przez pryzmat dyskusji prowadzonych z heglistami i Marksem. Proudhon w istocie nie rozumiał nigdy Hegla, co zresztą nie przeszkadza ło mu prowadzić z nim polemiki. Toteż nic dziw nego, że filozofia Hegla raz wydaje się Proudho nowi „dziecinadą", kiedy indziej „najgruntowniejszą dialektyką”. Charakterystyczne, że Proudhon nie może sobie uświadomić, co właściwie dzieli go od Hegla; instynktownie odrzuca jego dialektykę, lecz intelektualna artykulacja własnego stanowis ka okazuje się wyjątkowo trudna. Filozoficznej logice Hegla Proudhon przeciw 2 Ch. A. Sainte-Beuve: P. J. Proudhon..., wyd. cyt., s. 280—281.
119
stawia logikę doświadczenia potocznego, nieskażo nego abstrakcyjną spekulacją, ujmującą świat tak, jak się on jawi w spontanicznej refleksji umysłu. Logika zdrowego rozsądku zdaniem Proudhona ma być bogatsza i bliższa życia aniżeli rzeczywi stość interpretowana zgodnie z zasadą heglowskiej triady, która zuboża oraz schematyzuje naturę i społeczeństwo. Z tego też względu Proudhon są dzi, że dialektyka seryjna, zachowująca jedność w różnorodności, jest „głębsza” niż dialektyka triadyczna, a nawet uznaje metodę Hegla za szcze gólny przypadek własnej dialektyki, która pozwa la porządkować rzeczywistość nie tylko systemem triadycznym, ale dopuszcza dowolną liczbę kom binacji logicznych. Wątek dialogu z Heglem nie stanowi w doktry nie Proudhona odrębnego problemu. Jest rozpro szony w innych kontrowersjach i uwikłany w pod stawowy problem metafizyczny, a mianowicie w pytanie o istotę związku między ruchem a całoś cią, które w perspektywie antropologicznej prze kształca się w pytanie o istotę postępu. Z tego punktu widzenia przeciwieństwo obu doktryn od razu daje się uchwycić. Opozycja wobec Hegla ma w tym przypadku niewiele wspólnego ze stano wiskiem lewicy heglowskiej czy z dialektyką He gla w rozumieniu Marksa. Nie jest to bynajmniej kwestia negacji systemu ze stanowiska indywi dualnej samowiedzy ani też uznanie sprzeczności za dynamiczny element przezwyciężenia sytuacji ludzkiej. Proudhon usiłuje przede wszystkim zna leźć u Hegla odpowiedź na pytanie: jak możliwa jest synteza wiedzy i bytu, jeśli zakłada się ruch jako wieczne prawo natury? Łatwo spostrzec, że jest to pytanie wadliwie sformułowane pod adre sem tej doktryny. Proudhon jednak dyskwalifiku je dialektykę triadyczną, albowiem ruch w rozu mieniu Hegla okazuje się pozorny. „A gdy się to wszystko wyczerpie (tj. ruch kołowy idei), ma się nicość na początku i na końcu. Jest to głęboko
120
śmieszne” — konkluduje Proudhon.3 Kołobieg idei, która za pośrednictwem kolejnych negacji dialektycznych osiąga absolut założony w punkcie wyjścia, wydaje się Proudhonowi pusty, a cały system Hegla tautologią, ponieważ nie do pojęcia jest ruch, który nie byłby zasadą wywiedzioną z samej natury. Ruch według Proudhona nie mo że być przecież nigdy zniesiony, a urzeczywistnie nie absolutu jest niemożliwe. Ruch to źródło sprze czności i odwrotnie — sprzeczności to źródło ru chu jako wiecznego prawa bytu, które z równą mocą obowiązuje w porządku natury i w porząd ku antropologicznym. Antynomie w myśleniu ludz kim są antynomiami samej natury, toteż nie moż na ich nigdy znieść, lecz co najwyżej zrównowa żyć jako człony antytetyczne. Jeśli więc Proud hon odwoływał się do Hegla, to w tym celu, aby sprzeczność diadyczną, czyli antynomię, przekształ cić w konstrukcję triadyczną i znaleźć metodę syn tezy wiedzy i bytu. Proudhon szukał po prostu u Hegla tego, czego nigdy nie mógł odnaleźć: swo jego systemu. Tak kończy się dialog Proudhona z Heglem, na który ani lewica heglowska, ani Marks nie mogli mieć większego wpływu, albowiem bilans tego rozrachunku był od początku przesądzony. Anty nomia w rozumieniu Proudhona nie miała nic wspólnego z heglowską metodą znoszenia sprzecz ności. Była to jeszcze jedna mistyfikacja Proudho na, którą ujawnił Marks w Nędzy filozofii. W isto cie krytyka Marksa ugodziła tu w najsłabszy i naj wrażliwszy punkt antynomicznej dialektyki. Kie dy Marks zarzucał autorowi Systemu sprzeczności ekonomicznych, że sprowadza dialektykę do ujaw niania w każdej rzeczy dobrej i złej strony, Proud hon nie przyznawał racji swemu oponentowi, ale faktycznie tego rodzaju rozumowanie od początku przeciwstawiał Heglowi. „Strona negatywna jest użyteczna — pisał w Karnetach — ponieważ jest 3 Carnets de P. J. Proudhon, wyd. cyt., t. 1, s. 259.
121
destrukcją skutku wytworzonego przez stronę po zytywną, co stanowi istotę wiecznego ruchu 1...1 Wszystkie nasze podstawowe idee są antynomiczne: z tej zasady wynika wieczność świata.” 4 Wieczność ruchu, która wynika z założonej nieredukowalności antynomii, stanowi jednocześnie impuls dla postępu tkwiącego w naturze rzeczy. Proces ewolucji metafizycznej ma o tyle sens an tropologiczny, o ile człowiek, jego myślenie i dzia łanie, tworzy mikrostrukturę kosmosu, którego spójność zachowuje się dzięki sprzeczności. Dwu znaczny status metafizyczny kosmosu, którego od biciem jest porządek antropologiczny, przypomina tu raczej heraklitejski logos aniżeli absolut he glowski. Metamorfozy w świecie fizycznym i ludz kim zachodzą zawsze podług jednej i tej samej miary, a postęp gatunku ludzkiego jest jakby od wzorowaniem tej współzależności, która wynika z prawa trwania wszechrzeczy. Człowiek podlega prawom kosmosu w wiecznym stawaniu się rze czy; natura ludzka jest „wiecznością, która stała się czasem”, niejako ciągłą reprodukcją natural nego rytmu przyrody. Prawa natury są stale obec ne w porządku antropologicznym i sprawiają, że każda próba autonomicznej kreacji ludzkiej upo dabnia się do Syzyfowego wysiłku, który nieu chronnie rozbija się o opór natury. Jest teraz oczywiste, że negacja — mimo iż Proudhon hojnie szafuje tym terminem — jest ne gacją, która niczego nie zmienia w naturalnym porządku rzeczy. Przeciwnie — ma w istocie sens konstrukcyjny, skoro celem jej jest przywrócenie równowagi. Lecz wynika z tego również, że cały wysiłek podmiotu w dialektycznych aktach poznawania i opanowywania świata Proudhon mu si uznać za daremny. Rozwój samowiedzy heglow skiej wydaje mu się ruchem pustym, ponieważ prawomocność samoistnego ruchu świadomości jest niewytłumaczalna, jeśli kadencja ruchu natury nie 4 Carnets de P. J. Proudhon, wyd. cyt., t. 1, s. 259.
122
zostaje uznana za miarę czasu ewolucji społecznej. Dla Hegla, a także dla Marksa, jeśli pominąć tu dzielące ich sprawy, sprzeczność w myśleniu i działaniu sprzęgnięta jest ze znaczącą funkcją cza su, który deprecjonuje rację rzeczy zawartą w tym, co dane przez porządek natury. Natomiast według Proudhona czas historyczny, służący do uzasadnienia idei postępu, to w istocie „kalka” czasu naturalnego, z którego nie można usunąć dwuznaczności nieodłącznej od samego porządku natury. Gatunek ludzki nie tworzy swej historii niezależnie od przyrody, a postęp społeczeństwa powinien być współmierny z naturalnym rytmem czasu. Inaczej mówiąc: postęp jest ciągiem nie skończonym i prostolinijnym i mieści się w sy stemie praw natury, ponieważ więź człowieka z przyrodą stanowi jego jedyny status bytowy. Ten swego rodzaju naturalizm historiozoficzny przeciwstawia Proudhon Heglowi, ale przez to nie zbliża się ani do Marksa, ani nawet do materia lizmu Feuerbacha. Krytyka Hegla w każdym przy padku wynikała tu z różnych przesłanek. Ze stro ny zaś Proudhona krytyka ta nabrała cech misty fikacji, w której pozytywistyczna konieczność ro zumiana jako prawo przyrody usiłowała utożsamić się z koniecznością historyczną, zawartą w idei ra cjonalnej totalizacji wolności ludzkiej. W istocie postęp według Proudhona wynika z imperatywnej mocy praw natury, inspirowanej przez siłę albo rację rzeczy i z tego właśnie powo du pozostaje ideą chronicznie dwuznaczną. Rozum i wolność, refleksja i spontaniczność, ład i chaos, system i „antysystem” to sprzężone ze sobą nieroz łącznie biegunowe przeciwczłony metafizycznej dialektyki diadycznej, które zawsze są różne i za wsze tożsame. Jeśli więc Proudhon wciąż powtarza: „świat porusza się sam przez się”, słowa te obcią żone są zarazem obawą i nadzieją, próbą akcepta cji niezmiennego losu ludzkiego i buntem przeciw fatum. Ale próba utwierdzenia się w przekonaniu, że chaos nieodłączny od ładu umożliwia wolność, 123
niczego zgoła nie może obiecywać prócz tego, co się kryje w samym biegu rzeczy. Antynomie są dla Proudhona przede wszyst kim spontanicznym przeżyciem świadomości i we wnętrznego głosu sumienia. Nie stanowią nato miast ani punktu wyjścia, ani punktu dojścia dla poznania refleksyjnego. Dlatego też cały wysiłek poznawczy Proudhona obarczony jest chroniczną dolegliwością, która polega na tym, że podmiot myślący traktuje siebie jako twór wtórny wobec zastanego świata. Samookreślenie filozoficzne spro wadza się wówczas do recepcji świata takim, jaki jest, czyli takim, jaki się jawi w żywiołowej per cepcji świadomości, która ujmuje go bądź jako system, kiedy dominuje wiara w absolut metafi zyczny, bądź jako dezagregację systemu, kiedy ab solut zamienia się w nicość. Negacja systemu u Proudhona pozostaje jednak zawsze o tyle pozor na, o ile skądinąd jest on przekonany, że nie moż na prawdy zrekonstruować inaczej niż właśnie w systemie. Wizja świata spójnego i przejrzystego, trwają cego jako system uporządkowanych rzeczy, nieu stannie podlega destrukcji pod presją czasu, wpro wadzającego chaos do hipotetycznego ładu-całości. Trwanie przekształca się w czas, który wszakże pozostaje projekcją trwania, o ile zachowuje sens antropologiczny, czas ludzki bowiem autonomicz ny wobec natury jest kumulacją bezustannego ab surdu. Rzeczy przybierają postać faktów, nie ist nieją, lecz stają się. W ten sposób jednak tracą swój charakter znaczący, gdyż odczytanie global nego sensu faktów jest niemożliwe. Metafizyczny system spójny jako hipoteza rozpada się natych miast w zetknięciu z rzeczywistością, która musi ujawnić swój paradoksalny charakter, skoro jed noznaczny i przejrzysty obraz świata historyczne go okazuje się złudzeniem, od którego nie sposób się uwolnić.
124
TRWANIE I CZAS
Rozpatrując funkcję dialektyki w systemie i uznając ją za samodzielny twór Proudhona, nie można uchylić pytania o poznawczą wartość tego typu myślenia. Dialektyka diadyczna jako metoda refleksji uwikłana jest w omawiany wyżej pro blem istnienia lub nieistnienia prawdy w systemie filozoficznym. Chodzi tu jednak nie o stosunek jednostkowego umysłu do umysłu uniwersalnego, ale o wyjaśnienie mistyfikującej sytuacji dialekty ki, która uznaje własną samoniezrozumiałość za równoważność antytetyczną. Innymi słowy: czy pluralizm sprzecznych punktów widzenia, trakto wany jako równoważnik nieomylnego rozumu ko lektywnego, może stanowić inspirującą metodę po znawczą? Jaka jest struktura aktu i przedmiotu dialektyki antynomicznej? W tej kwestii, podobnie zresztą jak i w innych, wśród interpretatorów Proudhona występują zna czne rozbieżności. G. Gurvitch określa tę metodę jako dialektykę apologetyczną, „wstępującą” i „po cieszającą”, która wyraża „ruch rzeczywisty” i jed nocześnie stwierdza, że w przeciwieństwie do dia lektyki Hegla jest to dialektyka antynomiczna, antyteologiczna, antyetatystyczna, antykonformistyczna i rewolucyjna.5 Również G. Guy-Grand zwraca uwagę na te cechy myśli Proudhona twier dząc, że idea syntezy w dialektyce antynomicznej stanowi wyraz „transcendencji teologicznej i au torytarnej”. 6 Wynikałoby z tego, że całość metafizyczna o tyle jest niemożliwa, o ile absolut oznacza likwi dację antynomii, które skądinąd mają wartość po zytywną. Z tego też chyba powodu J. Duprat uznaje styl filozofowania Proudhona za dialekty kę historiozofa a nie metafizyka i sądzi, że w od 5 G. Gurvitch: Dialectique et sociologie. Paris 196’2, s. 78. 97, 105. 6 G. Guy-Grand: Pour connaître la pensée de Proudhon, wyd. cyt., s. 45.
125
różnieniu od metody Hegla, która jest konstruk cją racjonalną, dialektyka Proudhona dotyczy fak tów. 7*9 E. Fournière natomiast nazywa metodę Proudhona „dialektyką immobilistyczną”.B Wszystkie przedstawione wyżej oceny z wy jątkiem ostatniej grzeszą — jak się wydaje — w tym sensie jednostronnością, że interpretują we wnętrzną strukturę tej dialektyki za pośrednic twem jednego z jej członów, a tym samym rezy gnują z wyjaśnienia myślenia antynomicznego ja ko całościowej struktury poznawczej. Nie warto spierać się tu z Gurvitchem, czy dialektyka Proud hona odzwierciedla „ruch rzeczywisty’’, albowiem rozstrzygnięcie tej kwestii zależy od wyboru sta nowiska epistemologicznego. Należy wszakże zwrócić uwagę na negatywny charakter tej diale ktyki, która utwierdza antynomie jako pozytyw ny element myślenia, o ile stwierdza niemożliwość transcendencji i absolutu. Już na pierwszy rzut oka łatwo zauważyć, że sprzeczności, która się tu ujawnia, nie można koherentnie wyjaśnić. Dialek tyka Proudhona ma bowiem charakter totalnie ne gatywny i zarazem jest dialektyką „pozytywną”, apologetyczną i „wstępującą”. Wynika z tego, że akt refleksji może być tylko aktem konstrukcji całości metafizycznej, który sam siebie unicest wia, lub odwrotnie — aktem destrukcji tej całoś ci, dążącym z kolei do jej rekonstrukcji. Każdy akt poznawczy w dialektyce diadycznej okazuje się tylko o tyle możliwy, o ile milcząco założona została uprzednio całość. Jeśli nawet przedmio tem refleksji jest poznanie części, to jest ono mo żliwe jedynie przez strukturę domniemanej całoś ci. Proudhon zakłada transcendencję, ale zarazem niejako ją rozkłada, skoro negacja dialektyczna ma być negacją absolutu, do którego równocześnie dąży. 7J. Duprat: Proudhon sociologue et moraliste. Paris 1929, s. 335. 9 E. Fournière: Les théories socialistes an XIX siècle, wyd. cyt., s. 375.
126
Dialektykę diadyczną można sprowadzić do dwóch zasadniczych członów: do hipotezy absolu tu jako tożsamości idei i rzeczy oraz do programo wego relatywizmu metafizycznego. Absolut i względność są nierozerwalnymi ogniwami struk tury bytu, lecz nie wynika z tego, że relatywizm Proudhona przyjmuje jakąś perspektywę history czną. Wydaje się zatem wątpliwe przytoczone wy żej twierdzenie J. Duprat, że dialektyka Proudho na w istocie rozprawia o historii, operując fakta mi. Zanim jednak rozstrzygnie się tę kwestię, trzeba najpierw zastanowić się, w jakim znacze niu występuje tu pojęcie historii, a więc w jakim sensie można scalić dialektykę antynomiczną z hi storią. Pytanie to da się sformułować również ina czej: czy relatywizm Proudhona jest sukcesją idei w sensie historycznym, czy też jest relatywizmem metafizycznym wynikającym z dezintegracji całoś ci metafizycznej? Jeśli pominąć w tym miejscu uprzednio wspo mnianą mistyczno-heroistyczną historiozofię wyło żoną w La guerre et la paix, najbardziej charak terystycznym przykładem zastosowania „metody seryjnej” do badań nad historią była próba pod jęta w De la création de l’ordre. Proudhon, być może pod wpływem heglizmu, traktuje tu historię jako „przedmiot wiedzy”, ale w istocie jedyną mo żliwą przesłankę ukonstytuowania historii widzi w idei ciągłości natury. Nigdy natomiast historia nie jest dla niego próbą samodzielnej strukturalizacji czasu, ponieważ nie ma „ani specyfiki i jed ności przedmiotu, ani własnej metody”.9 Nie ist nieją uniwersalne prawa historyczne, bo nie ist nieje nauka uniwersalna — krytykuje Proudhon saintsimonistów. Historia jest natomiast dowodem braku ciągłości w bycie, który da się zrozumieć sensownie tylko przy założeniu relacji naturalne go porządku rzeczy. Wzorcem historii powinien 9 P. J. Proudhon: O ustanowieniu ładu w społeczeń stwie. W: Wybór pism, wyd. cyt., t. 1, s. 98.
127
być porządek natury, który wnosi do niej przej rzystość i jednoznaczność; rytm trwania natury stanowi model zmienności historycznej. To, co nie zmienne i wieczne, musi nadawać sens temu, co zmienne i przemijające. Zasadnicza intencja Proudhona sprowadza się tutaj do akceptacji pozytywistycznego hasła po stępu w ładzie, ale nigdy nie jest to dla niego sa modzielna perspektywa historiozoficzna. Gdy Proudhon powołuje się na pozytywistyczną triadę historyczną, nic do niej nowego nie wnosi. Ma ona stanowić uzasadnienie hipotezy ładu powszechne go, lecz w gruncie rzeczy jest to dość kruchy fun dament, albowiem każda próba strukturalizacji hi storii załamuje się w pryzmacie antynomicznej dialektyki: całość historyczna okazuje się jeszcze bardziej złudna niż metafizyczna. Relatywizm w pojęciu Proudhona nie jest relatywizmem idei w sukcesji czasowej, gdyż struktura diachroniczna nie ma żadnego kierunku, a ujawnia się tylko ne gatywnie — jako brak koordynacji w hipotetycz nym systemie. Proudhon zdaje sobie sprawę, że sukcesja czasu nie jest identyczna z sukcesją idei, albowiem idee ujawniają się za pośrednictwem czcsu, który doświadczany jest jako absurd. Sepa racja niezmiennego porządku idealnego od zmien nego porządku empirycznego nie jest możliwa; oznaczałoby to likwidację antynomii, czerpiących swój impuls właśnie z ustawicznego utożsamiania obu tych porządków. Z tego punktu widzenia dialektyka antynomiczna ujawnia pewną cechę szczególną, bowiem nie możliwość ukonstytuowania przedmiotu poznania można traktować jako świadomość dwoistości cza su, który stanowi odpowiednik mechanicznej i dy namicznej wizji rzeczywistości. Czas ujmowany jest bądź z zewnątrz — jako matematyczna suma momentów, bądź też jako ciągłość i przepływ, niepodzielny akt kreacji. Mechanistyczny model przestrzenny wyciska na doktrynie piętno, które go nie jest w stanie usunąć samoczynna dynamika
128
kreującej się natury. W istocie model antynomicznego myślenia ujawnia się tu jako określona wer sja deistycznego ładu oświeceniowego i próba od nowy obrazu świata-mechanizmu. Świat ten utra cił Boga — pierwszą przyczynę ruchu — który, być może wskutek tego, staje się niewytłumaczal ny, tak samo jak kreacja w porządku natury. Bóg nie tylko nie jest już przyczyną twórczą porządku, ale również nie manifestuje swej obecności jako opatrzność, której utajona ręka rozstrzyga w ostat niej instancji o losach ludzkich. Bóg — sprawca i protektor ładu — stracił swój sens, ponieważ tkwiąca w naturze siła rzeczy kryje w sobie chro niczną dwuznaczność. Proudhon nie wierzy w Bo ga metafizyków ani w opatrzność, ale wierzy w siłę czystych i wiecznych praw, zawartych w sa mym ładzie powszechnym. Z próby laicyzacji ładu wynika jednak fundamentalna niespójność, ponie waż mechanistyczna wizja natury przeniesiona na społeczeństwo nie jest w stanie wyjaśnić sprzecz ności społecznych jako integralnych składników postępu historycznego; mechanizm natury oznacza w społeczeństwie jedynie nierozwiązywalne anty nomie. Stąd też powstaje ustawiczna tendencja do dynamizacji powszechnego mechanizmu, albowiem Proudhon nie chce odrzucić samej idei postępu, ale nadać jej sens antyhistoryczny, naturalistyczno-konserwatywny. Struktura ładu powszechnego zawiera zatem w sobie dwa nieredukowalne elementy heterogenicz ne: spontaniczną dynamikę i inercyjny mechanizm, które mają wyjaśniać ideę postępu i konserwacji w porządku historycznym. Ale o ile immanentna dynamika ładu nigdy nie zdoła prze zwyciężyć tego, co dane przez prawa samego me chanizmu, o tyle każda próba destrukcji mecha nizmu stanowi jednocześnie jego konstrukcję, a każda idea postępu jest z natury konserwatywna. Idea ruchu sprowadza się więc tu do ustawicz nej dewastacji przestrzennego modelu intelektu, ponieważ świadomość czasu matematycznego, urno9 — Proudhon
129
delowanego na strukturze przestrzennej, nie może wytłumaczyć zmienności historycznej. Nieredukowalność antynomii stąd właśnie wynika, że czyn ność umysłu jest projekcją w czasie, podczas gdy w przestrzeni wszystkie idee są adekwatne i współ czesne. Akt poznawczy jako mediacja sprzeczności jest już z Założenia niemożliwy, skoro sens pier wotny zawarty w hipotezie intelektu powszechne go deprecjonuje a priori każdą próbę strukturalizacji czasu. Według Proudhona umysł ludzki nie wprowadza, jak u Kanta intelekt, apriorycznych form czasu i przestrzeni, które porządkują przyrodę i wprowadzają do niej prawidłowości. Przeciwnie: porządek jest obiektywną i spontani czną własnością natury, o ile ' jawi się ona jako stabilny i powtarzalny układ przestrzenny. Czas natomiast nie tworzy porządku, lecz kumuluje sprzeczności: akt refleksji indywidualnej jest tylko pozorną interioryzacją czasu, ponieważ umysł ludz ki nie potrafi nic wnieść do porządku natury ani odwrócić naturalnego biegu rzeczy. Antynomie w myśleniu mają zatem swe podstawowe źródło w deprecjacji czasu, który stale ujawnia swój sens negatywny. Dla Proudhona czas jest zawsze siłą niszczy cielską, której nie można usunąć z refleksji, o ile zawarty w hipotetycznym systemie sens pierwot ny ma być zachowany. Inaczej mówiąc: ze stano wiska metafizyki część jest zawsze sensowna w ca łości, a całość zyskuje status egzystencjalny tylko wówczas, gdy części dają się ponownie złożyć zgo dnie z prawami całości. To, co wieczne i absolut ne, jest stale obecne w tym, co względne i prze mijające, ale ujawnienie tej hipotezy jako praw dy całkowitej jest o tyle niemożliwe, o ile trans cendencja pozostaje jedynie ruchem ku całości, nie osiągając samej całości. Antynomia jest wiecz nym aktem mediacji, który czerpie swą rację by tu z wiary uwikłanej w destrukcyjny sceptycyzm. W tej wersji akt mediacji nie ma już wartości in telektualnej, ale nabiera sensu czysto moralnego.
130
Ideał moralny staje się prawdziwą mediacją, jeśli ze zwątpienia powstaje nadzieja, która nie musi już szukać żadnych racji intelektualnych dla swe go usprawiedliwienia. Jednakże w płaszczyźnie refleksji całość meta fizyczna odsłania wciąż kolejne luki. Struktura ła du jako modelu przestrzennego, demontowanego ustawicznie przez presję czasu, ujmowana jest również w płaszczyźnie ewolucji. Interferencja trwania i czasu sprawia, że części składające się na domniemaną całość traktowane są dwojako: bądź jako rzeczy, bądź jako fakty. Rzeczy to prze strzenne i powtarzalne układy stabilne, w sto sunku do których obowiązuje zasada przyczynowości; fakty to zdarzenia w czasie, który nie na da je im żadnej struktury sensownej. Inaczej mó wiąc — rzeczy są symbolami ładu, fakty zaś syno nimami nieładu, lecz zawsze różnica między nimi pozostaje płynna i nieokreślona. Rzeczy przestały być nośnikami jednoznacznych i przejrzystych wartości; odsłaniają jedynie swoje dobre i złe strony. W tych właśnie negatywnych i pozytyw nych aspektach rzeczy usiłuje Proudhon odkryć strukturę racjonalną, która może być zrekonstruo wana pod warunkiem, że fakty dadzą się uporząd kować z punktu widzenia całości. Sensowność faktów zawsze jest uzależniona od metafizycznego statusu ładu, wszelka zaś czynność poznawcza zyskuje wartość w takim stopniu, w ja kim hipoteza rozumu powszechnego, odpowiedni ka rozumu kolektywnego, funkcjonuje jako fun damentalna norma antropologiczno-moralna. Im bliższa jest idea takiej całości, tym bardziej uma cnia się w doktrynie tendencja analityczno-konstrukcyjna. Hipoteza ładu powszechnego zamienia się wówczas w pewność metafizyczną, a wizja rze czywistości utożsamia się z fizjokratycznym po rządkiem rzeczy: słowo staje się równoznaczne z ideą, idea z bytem, logika z nauką. Zatarta zostaje niejako różnica między istotą rzeczy a jej as pektami, między trwaniem a czasem i symbolem
131
a znakiem. Słowem jest to wizja świata, w któ rym wiedza ludzka ujawniła swą pełną wartość moralną. Idea całości metafizycznej występuje wszakże nie tylko w wersji mechanistycznej, gdzie kojarzy się raczej ze swą stroną „negatywną”, lecz rów nież w wersji dynamicznej, w której akcentuje się „pozytywną” stronę racji rzeczy. Między tymi dwoma aspektami nie ma zresztą zasadniczej róż nicy, albowiem są to komplementarne człony dialektyki diadycznej. Kwestia ta wydaje się o tyle interesująca, że demonstrowany ostentacyjnie przez Proudhona relatywizm, który jest odwrotną stroną tej samej całości metafizycznej, tym razem ma być synoni mem ruchu i postępu. Ta symptomatyczna po chwała relatywizmu zawarta jest w napisanej w więzieniu Sainte Pelagie rozprawie pt. Filozofia postępu. Szkic ów tylko pozornie przywołuje opty mistyczny patos znanej rozprawy Condorceta; w istocie akceptacja postępu u Proudhona jest „złą wiarą”, która poszukuje rekompensaty za nieuda ną rewolucję i na próżno stara się uciec od czasu, w którym nic nie zostało rozwiązane. Proudhon usiłuje tu usunąć dwuznaczność tkwiącą w sile rzeczy i odczytać w dynamice porządku natury globalny sens ruchu. Postęp staje się więc „ru chem idei, procesem, ruchem wrodzonym, spon tanicznym, zasadniczym, nieprzymuszonym i nie zniszczalnym, który jest tym dla ducha, czym cię żar dla materii”. Nie ma nic stałego i wiecznego oprócz samych praw ruchu — powtarza Proudhon za Comte’em — ruch ten można pojąć jako „przed miot logiki i matematyki” 10. Proudhon wyobraża sobie, że w ten sposób urzeczywistnia się analityczny model świata Kartezjusza, który zamiast „myślę, więc jestem” po winien powiedzieć „poruszam się, więc się staję”. 10 P. J. Proudhon: Philosophie du progres. Bruxelles 1853, s. 22, 25.
132
W Filozofii postępu zawarty jest cały amalgamat sprzecznych myśli, których intencją podstawową jest próba „matematyzacji” historii. Mówiąc ina czej: historia jawi się Proudhonowi jako możliwa wówczas, gdy staje się niemożliwa; cokolwiek ma wynikać z przebiegu czasu, już się stało, ponieważ fakty historyczne utożsamiają się z racjami i na stępstwami logicznymi. U Proudhona przyszłość zawsze znajduje się przed, nigdy za teraźniejszością, która nie może określić biegu przyszłości. Wynika z tego, że tera źniejszość jest wiecznie pusta; jest niejako sytua cją zawieszenia między przeszłością a przyszłością. Teraźniejszość jest deformacją naturalnej kaden cji czasu i absolutyzacją istniejących wartości. Re latywizm przeciwstawiany absolutowi jest w tym przypadku świadomością czasu pustego, w którym nic się nie zmieniło, gdyż teraźniejszość ustawicz nie reifikuje wartości. W tej perspektywie bunt Proudhona przeciw absolutowi stanowi rewoltę pozorną, albowiem wówczas gdy usiłuje on prze kroczyć to, co dane przez teraźniejszy porządek rzeczy, przeszłość i przyszłość utożsamiają się ze sobą, a postęp staje się czystą dyrektywą moralną. Z psychologicznego punktu widzenia jest to ambiwalencja obawy i nadziei, ponieważ Proudhon zarazem chce i nie chce przyszłości: chce o ty le, o ile identyfikuje się ona w jego wizji z prze szłością, nie chce natomiast dlatego, iż ma wątpli wości, czy taka przyszłość jest możliwa. Inaczej mówiąc: człowiek może jedynie uświadomić sobie ruch jako wieczną regresję i progresję, jakby corsi i ricorsi G. B. Vica, podczas gdy w istocie świat porusza się sam przez się. Całość ewolucji społecznej można pojąć tylko jako ruch wahadłowy, który ujawnia wciąż te sa me elementy antagonistyczne, zachowujące nie zniszczalną sprzeczność. Natomiast pytanie o kie runek ruchu całości musi pozostać bez odpowiedzi. Dwuznaczność racji rzeczy tkwiącej w strukturze bytu, stale obecnej i doświadczanej, ale niepozna 133
walnej, ujawnia się w świecie ludzkim jako nie rozerwalna antynomia. Żadna ludzka inwencja ani działanie nie zmieniają nic w prawach natury; mogą co najwyżej z nimi współdziałać, o ile ana lityczna dedukcja zgodna z racją rzeczy potrafi przewidzieć stosunki, które powinny wynikać z faktów społecznych. Postęp może stać się prawo mocny, jeśli a priori wyznaczy się jego przebieg z taką samą pewnością — użyjemy tu porównania uzupełniającego myśl Proudhona — z jaką fizyk znając prędkość i czas oblicza drogę przebytą przez ciało. Ewolucja historyczna w tej wersji jest równo znaczna z czasem matematycznym, który można układać w dowolne relacje, lecz nie sposób wy wieść z niego żadnej teorii sankcjonującej ludz kie działanie. Dialektyka Proudhona reifikuje fak ty społeczne wówczas, gdy przyporządkowuje je zasadom logicznego wynikania, dynamizuje nato miast fakty jako wieczny antagonizm, kiedy pra widła logiki nie ujawniają ich pożądanego sensu. Proudhon wierzy w paralelizm logiczno-historyczny, ale wiara taka rodzi jedynie poczucie absurdu, jeśli struktura faktu historycznego jawi się zaw sze jako świadectwo chaosu w wiecznym porząd ku rzeczy. Z tego punktu widzenia antynomie dialektyki diadycznej można traktować jako świado mość dekadencji naturalnego rytmu czasu, który strukturalizując się wnosi sprzeczność do natu ralnego porządku rzeczy. Z epistemologicznego punktu widzenia dialek tyka antynomiczna jest typem poznania zreifikowanego, ponieważ sprzeczność nie może mieć war tości poznawczej, jeśli każda próba jej przezwy ciężenia sprowadza się do świadomego mnożenia nowych sprzeczności. Przesłanek metodologicz nych, które rodzą „żywe” paradoksy, należy szu kać w milczącej akceptacji prawomocności trady cyjnej sylogistyki jako narzędzia strukturalizacji czasu. Proudhon chciałby zamknąć rzeczywistość 134
historyczną w system figur i trybów sylogistycznych, by ułożyć z nich równanie uniwersalnej nauki. „Żywy” paradoks wyrasta tu i egzystuje na gruncie utopijnego scjentyzmu. Oba te biegu ny antynomicznego myślenia przenikają się i do pełniają jako nieredukowalna sprzeczność. Cokol wiek istnieje lub staje się, musi mieć swą rację lo giczną, a jeśli jej nie ma, świat jawi się jako ab surd. Idea postępu jako twór racjonalistycznej dialektyki antynomicznej jest niemożliwa w perspek tywie historycznej, ale nabiera wartości z punktu widzenia moralistyki. Antynomie, które w płasz czyźnie poznawczej spełniają funkcję negatywno-destrukcyjną, nabierają sensu jako ideał moralny, albowiem z przeświadczenia o niemożliwości rea lizacji całości racjonalnej wynika dyrektywa per fekcjonistyczna, w której można szukać uspra wiedliwienia dla absurdu tworzonego przez ludz kie działanie.
POSTĘP I DEKADENCJA
Uparcie dążąc do odkrycia i ustanowienia apo dyktycznych relacji rzeczy w porządku antropolo gicznym Proudhon zdaje sobie jednocześnie spra wę, że postęp historyczny nie da się zamknąć w systemie. Utopijny scjentyzm łączy się u niego ściśle z moralistycznym idealizmem: racjonalne pewniki założone w ładzie powszechnym nie wy starczają do uzasadnienia wolności ludzkiej, która staje się działaniem skierowanym przeciw samemu porządkowi rzeczy. Dlatego też historia jako dzie ło „wolnej woli” przekracza teorię, ponieważ „filo zofia sztuki” i „filozofia historii” nie mieści się w racji rzeczy, nie może wyjaśnić „całej ich za wartości”. Przeświadczenie o nieredukowalności historii do systemu nie sprowadza się tu do remi niscencji heglizmu, lecz raczej jest demonstracją antyheglowską. 135
Z perspektywy antropologicznej nie można roz patrywać postępu w kategoriach mechanistyczno-dynamicznej struktury natury, ale należy wy jaśnić relację między aspiracją ludzką do reali zacji ideału a rzeczywistą dekadencją historyczną, która jest zaprzeczeniem tego ideału. W tym sen sie postęp ujawnia się jako spontaniczne dążenie autoperfekcjonistyczne, które jest udziałem jed nostek i bytu kolektywnego jako całości. Wartoś ci stanowiące moralny impuls działania ludzkiego manifestują się w historii, ale nie przez historię, która nie jest świadectwem racjonalizacji ludzkiej wolności. Jeśli bowiem postęp jest wolnym dzia łaniem, niezależnym od racji rzeczy, to w rezul tacie sam się unicestwia, albowiem człowiek stwarza wokół siebie świat, który utrwala inercję i stagnację jako przeciwwagę samej wolności. Do wodem tego może być rozwój przemysłu i handlu; jest to wprawdzie postęp w stosunku do świata zwierzęcego, ale stawia pod znakiem zapytania spontaniczną wartość ludzkiej wolności. ’’Idea ta kiego postępu — pisze Proudhon — ma nawet coś sprzecznego; ponieważ im bardziej idee się mnożą i refleksja wchodzi w grę, tym bardziej intuicyj na spontaniczność się osłabia. Istnieje równowaga; postęp unicestwiony.” 11 Dowodami wystarczający mi postępu nie mogą być ani fakty, ani rozwój nauk stosowanych, ani żadne wskaźniki ilościowe, skoro nie jest on ruchem organicznym, związanym z samą istotą moralną bytu kolektywnego, która stanowi jedyną sankcję rozstrzygającą o wartości działania. Z tego punktu widzenia wszelkie kon cepcje postępu, odrzucające kryterium moralne, nie mają dla Proudhona wartości. Są to teorie „naturalistyczne”, „fatalistyczne” i „mistyczne”, nie dostrzegające konieczności postępu jako mani festacji organicznego, ludzkiego zmysłu moralne go. Tego rodzaju postęp jest jednak spontanicznym 11 P. J. Proudhon: De la justice... W: Oeuvres com pletes, wyd. cyt., t. 3, s. 488.
136
dążeniem ludzkości, która tworzy swój idealny obraz, aby usprawiedliwić własną wolność. Można by zapewne w takim stanowisku Proudhona dopatrzyć się pewnej wersji religii ludzko ści, ale — mimo iż ten wątek daje się tu łatwo od naleźć — istnieje zasadnicza różnica między pró bami deifikacji ludzkości i oparcia moralności na wierze religijnej a idealizacją ludzkości w kon cepcji Proudhona. Ideał ludzkości nie jest dla Proudhona ani ideą Boga jako tworu wyalienowa nych ludzkich cech gatunkowych, ani Najwyższą Istotą pozytywistów, ani też żadną inną wersją kultu ludzkości, lecz moralną sankcją działania. Ludzkość tworzy sobie swój ideał nie po to, by go urzeczywistnić, ale po to, by uprawomocnić własną wolność, skoro wolność nie może być pojęta inaczej niż jako wybór między dobrem a złem. Proudhon przekłada tu teologiczny dogmat wolności na kategorie antropologiczne, zdejmując z człowieka odpowiedzialność za ten wybór wobec Boga. Z drugiej wszakże strony człowiek nie od powiada również za swój wybór wobec ludzkości, ponieważ istota ludzkości nie jest transcendentna w stosunku do jednostek. Odrzucając jako instan cję moralną Boga i ludzkość, Proudhon w równym stopniu obdarza wszystkie jednostki wolnością, która usprawiedliwia samą siebie, jeśli absurd tworzony przez historię ma być wyłącznym dzie łem woli ludzkiej. Neutralizacja wartości zewnętrznych wobec in dywiduum stanowi sankcję wyboru indywidualne go, lecz jednocześnie stawia problem odpowie dzialności, który z tej perspektywy nabiera dość szczególnego wyrazu. Skoro bowiem wartości uznawane za absolutne zostały zakwestionowane, powstaje pytanie, czy naturalny i spontaniczy akt jest równoznaczny z nadawaniem moralnego sen su ludzkiemu działaniu. Mówiąc inaczej: czy wol ność może być utrzymana jako wystarczający wa runek moralności? Proudhon, podobnie jak Rousseau, wierzy, iż
137
być wolnym znaczy być moralnym; ludzkość mo że być cnotliwa tylko wówczas, gdy jest wolna i odwrotnie — tylko wówczas jest wolna, gdy jest cnotliwa. Lecz skądinąd tautologia ta wydaje się obarczona błędem, ponieważ zdaniem Proudhona moralność ludzka nie może się opierać na wolnoś ci naturalnej. Wolność równoznaczną z cnotą w istocie inspiruje religia naturalna lub objawiona. Z tego właśnie względu taka wolność staje się nie do' przyjęcia, ponieważ nie wyjaśnia słabości na tury ludzkiej przez nią samą. Wolna wola ludzka nie jest darem czystej natury ani dziełem łaski, ale dążeniem do ideału wznoszącego się ponad rze czy widzialne, namiętności, uczucia, zmysły i idee. Najwyższą manifestacją wolności jest idealizacja samej wolności, której nawet sprawiedliwość mu si się podporządkować, jeśli nie chce być „ułom na” i „fałszywa”. Ideał w tej wersji nie stanowi żadnego bytu metafizycznego ani wartości histo riozoficznej, ale ma sens czysto estetyczny — jako wyobrażenie i przeżycie piękna, które odsłoniło swą absolutną treść moralną. Wolność wszakże jako estetyczna sublimacja natury ludzkiej nie rozwiązuje bynajmniej proble mu normy moralnej dla wolnego wyboru człowie ka. Jest to wprawdzie czysty impuls i przeżycie wartości jako aspiracji moralnej, lecz stwierdze nie takie nie wyjaśnia, skąd się bierze scysja mię dzy moralnością a wolnością. Niedoskonałość ludz kiego wyboru, który z zasady ma sens perfekcjo nistyczny, nie pochodzi z chronicznego zepsucia natury ludzkiej, ale z nieprzezwyciężalnej separa cji między poczuciem słuszności a ideałem. Ina czej mówiąc: błąd w działaniu wynika stąd, że człowiek wybiera w istocie między tym, co ko nieczne, a tym, co możliwe, ale kierując się dą żeniem do samodoskonalenia rezygnuje z tego, co dane przez rozsądek i instynkt sprawiedliwości, aby urzeczywistnić ideał i ująć niejako samą sub stancję wolności. W ten właśnie sposób człowiek dokonuje złego wyboru, albowiem wolna wola, 138
która pragnie być doskonalszą niż jest, nie może nigdy wyzwolić się od nadużycia wolności. Czło wiek, chcąc być doskonalszy niż jest, stawia przed sobą ideał, a ten, skoro owładnął ludzką wolną wolą, zamienia się w idola. Ideał przekracza wów czas rację rzeczy, ale autonomiczna kreacja ludz ka przekształca śię w wolność pustą, „bezczynną” i „bez znaczenia”. Idealizacja staje się bałwo chwalstwem; świadectwem tego miał być staro żytny Rzym, gdzie wszystko było Bogiem z wy jątkiem samego Boga — przytacza Proudhon myśl J. B. Bossueta. Wolna wola ludzka stwarza war tości wyobcowane, ponieważ traktuje wolność jako cel sam w sobie, a nie potrafi ustanowić jedności wolności i sprawiedliwości. Przekracza ustawicz nie to, co dane przez naturalny porządek rzeczy, ale sama dla siebie nie umie ustalić sankcji. Wol ność stoi wyżej niż sprawiedliwość, ponieważ hi storia nie mieści się w systemie. Wskutek tego wolność stwarza wartości, które nieuchronnie pod legają alienacji i z tego również powodu demon struje stale swój charakter negatywny. „Każde społeczeństwo postępuje naprzód przez pracę, nau kę i prawo” i każde z kolei „cofa się na skutek nadmiaru ideału [...] Idealizm uznany za zasadę rozsądku praktycznego staje się w ten sposób de strukcją samego rozsądku praktycznego.” 12 Histo ria ujawnia się więc jako ustawiczna regresja i progresja, czyli jako ruch wahadłowy, w którym postęp sprowadza się zawsze do restauracji trady cji. Jest to, jak widać, pewna wersja pozytywisty cznej formuły ładu i postępu, lecz przełożona na kategorie racji rzeczy i ideału. W ten sposób wolność, która nie może odna leźć swej sankcji moralnej w historii, powraca jak gdyby do racji rzeczy i dopiero jej dwuzna czność usprawiedliwia absurd tworzony przez wol ność. Sama wolność nie jest w stanie ustanowić 12 P. J. Proudhon: De la justice... W: Oeuvres complè tes, wyd. cyt., t. 3, s. 547—548.
139
racjonalnej normy dla swej siły kreatywnej i dla tego okazuje się konserwatywna; rewolucyjne jest natomiast sumienie, które staje się moralną in stancją wolności, podejmującą odpowiedzialność, od której ona się uchyla. W tym miejscu rozważań Proudhona pojawia się myśl ożywiająca jak gdyby dawne dylematy Rousseau. Ideał nie jest tworem rozumu powszech nego, ale rozumu ludzkiego, zdeprawowanego przez fałszywe wartości i twory cywilizacji. Im bardziej rozwija się refleksja, mnożąc idee i przed mioty kultury, tym bardziej duch konserwacji i inercji opanowuje społeczeństwo. Poświęcając się konsumpcji wytworów swoich umiejętności, traci ono organiczną siłę twórczą. Wolność jako siła twórcza krępowana jest więc ustawicznie przez uprzedmiotowione akty ducha, który zostaje nie jako zniewolony przez wytwory własnej refleksji. „Jeśli wolność istnieje, to istnieje bardziej dla jednostki niż dla gatunku, ponieważ jednostka mo że zawsze wyjść myślą poza rzeczywistość i żyć w przeszłości i przyszłości, podczas gdy ludzkość tkwi zawsze w teraźniejszości, przywiązana jest do teraźniejszości.” 13 Rozum gatunkowy, który tworzy ideały, dąży jednocześnie do ich konserwacji i usiłuje stale uwiecznić teraźniejszość, lecz wskutek tego war tości ulegają denaturalizacji, organiczna zaś spon taniczność społeczeństwa ustępuje miejsca spetryfikowanym strukturom cywilizacji. Z tego punktu widzenia konflikt między su mieniem a ideałem można wyjaśnić jako sprzecz ność między indywidualnym i „naturalnym” prze życiem wartości a wartością uprzedmiotowioną przez działalność i refleksję gatunkową. Sumienie zawsze pozostaje spontanicznym i niepodważal nym odczuciem tego, co naturalne, podczas gdy ideał jest tworem refleksji, która stwarza wartoś ci sztuczne i wyobcowane. Stąd, jak się wydaje,
13 Carnets de P. J. Proudhon, wyd. cyt., t. 1, s. 208.
140
wynika charakterystyczna i podstawowa scysja w umyśle Proudhona, który z jednej strony pragnie nadać wolności najwyższą rangę antropologiczną, z drugiej zaś wie, że wolność tworząca ideały pozostaje w ustawicznym konflikcie z sumieniem. Człowiek nie może jednak wyzbyć się żadnej z tych dwóch naczelnych wartości ani rozstrzygnąć wyboru na korzyść którejkolwiek z nich, gdyż nie tylko istnieje, lecz również działa, ściślej: sam tworzy siebie w samoistnym biegu rzeczy. Historia — stwierdza Proudhon — to wyłącz nie rezultat sytuacji. Ale stąd właśnie wynika pra wo człowieka do manifestacji własnej wolności. Sile rzeczy, której przyczyna i cel znajdują się poza zasięgiem indywidualnego rozumu, człowiek przeciwstawia bowiem idealizację własnej wolnoś ci jako akt bezinteresownego buntu. Chociaż bunt taki ma wartość tylko jako własność indywidual na, zachowuje jednak ważność ogólnoludzką, po nieważ absolutyzacja indywidualnej wolności jest równocześnie aktem realizacji ideału ludzkości, który nie może się spełnić. W ten sposób sumie nie staje się sankcją wolności wbrew racji rzeczy i rozumowi gatunkowemu, bunt jednostki zaś — nieustanną weryfikacją wolnej woli ludzkiej. Jed nakże wiara w odpowiedzialność wolności przed sumieniem jest z założenia „złą wiarą”, która po szukując swojej sankcji, oscyluje nieustannie mię dzy racją rzeczy a ideałem, w których na prze mian szuka usprawiedliwienia, lecz faktycznie ni gdy się z tej alternatywy nie wyzwala. W tej po stawie bezinteresownego buntu można się dopa trzyć próby rozstrzygnięcia niemożliwego wyboru, przypominającej ryzyko zawarte w zakładzie Pas cala. Nie ma żadnych racjonalnych przesłanek, ża dnych znaków na niebie i ziemi, które mogłyby uprawomocnić postęp, lecz mimo to trzeba się nań zgodzić, ponieważ przez uznanie rzeczywistoś ci tej idei człowiek zyskuje niepomiernie więcej niż przez jej odrzucenie. Bezinteresowny akt bun tu oparty na przeświadczeniu o moralnej wartości
141
postępu pozostaje wprawdzie w sferze racji intelek tualnych absurdem ze względu na niemożliwość realizacji ideału, ale świadomość tej sprzeczności, sam zamiar rozwiązania tego, co nierozwiązalne, stanowi najgłębszą pobudkę i absolutną sankcję działania. Człowiek wie, że ryzyko, które podej muje, nic mu dać nie może, ale paradoks takiego buntu rodzi nadzieję odradzającą się nieustannie w samym akcie buntu. Inaczej mówiąc: paradoksalność działania w doktrynie Proudhona sprowadza się do tego, że szuka ono swej motywacji zawsze w samym akcie działania, przyjmując jednocześnie milczące zało żenie, że akt ten ma ukrytą rację logiczną, której człowiek zgłębić nie jest w stanie. Działanie ludz kie nie może ustanowić swego przedmiotu, albo wiem byłoby to tworzeniem wartości-idoli, które wypaczają oryginalny impuls wolności. Jeśli więc w jakikolwiek sposób da się usankcjonować ideę postępu, to tylko jako postawę, nie zaś jako teorię, gdyż w istocie jedyną jego przesłanką i dyrekty wą jest ideał moralny, który stanowi organiczny impuls samodoskonalenia człowieka, mimo że do skonałości nigdy nie może on osiągnąć. Proudhon przyjmuje tu milcząco przeświadczenie Rousseau o wrodzonej dobroci ludzkiej i Kaniowską samo wystarczalność intencji dla określenia moralnej wartości czynu. Jednakże skądinąd bezinteresow ny akt buntu indywidualnego nie może być fir mowany ani przez jedno, ani przez drugie prze konanie, Proudhon bowiem kwestionuje zarówno wolę powszechną, jak i rozumność gatunku ludz kiego, skoro społeczeństwo może istnieć tylko przez jednostki, poza i ponad nimi natomiast jest idolem i abstrakcją. Jednostka nie kreuje również autonomicznie wartości ani też nie nadaje sensu światu przez swoje działanie, gdyż autonomizacja indywidualnego rozumu zawsze przeradza się w uzurpację. Autonomiczny jest wyłącznie subiek tywny akt działania, lecz motywacje i cele to war tości rozumu powszechnego, którego odpowiedni
142
kiem są zinternalizowane i organiczne idee rozu mu kolektywnego. Z tego właśnie powodu jedno stka znajduje się zawsze w sytuacji paradoksal nej; jej bunt pozostaje sprawą indywidualną, po dejmowaną w imię rozumu kolektywnego, lecz — nolens volens — przeciw niemu wówczas, gdy su mienie staje się rzecznikiem rozsądku zbiorowego. Działanie jednostki przeniknięte jest w takich przypadkach świadomością słuszności zbiorowej, która ujawnia się przez wielość analogicznych aktów indywidualnych. Celem buntu jednostki nie jest autonomizacja rozumu indywidualnego jako najwyższej instancji roszczącej sobie prawo do dowolnego ustalenia hierarchii wartości. Nigdy nie pojawia się u Proudhona taka tendencja do buntu przeciw absolutyzo wanym wartościom-idolom, jaka występuje u Stirnera. Nawet wówczas, gdy jednostka uświadamia sobie inercję i bezwartościowość idei zbiorowych, nie chce ani nie jest w mocy ich unicestwić, gdyż właśnie świadomość alienacji tych idei inspiruje bunt indywidualny jako akt pozytywny. Akt bun tu indywidualnego nie jest bynajmniej sprzeczny z przekonaniem, że wartości są wieczne i absolut ne i że znajdują się w rozumie kolektywnym, po dobnie jak apodyktyczne relacje dane przez natu rę rzeczy. Wartości te ujawniają się w historii w aktach rewolucji — jako bunt zbiorowego sumie nia. Manifestują swą obecność, lecz nie mogą zmie nić biegu rzeczy. W ten sposób perspektywa antropologiczna zbiega się w doktrynie Proudhona ze strukturą metafizycznej całości. Idea postępu nie może wy kroczyć poza dwuznaczność racji rzeczy, albowiem działanie ludzkie zakładające ideały demonstruje własną bezsilność z chwilą uprzedmiotowienia tych ideałów. Między -wartościami porządku na turalnego a ludzką kreacją istnieje nieuchronna scysja, która rodzi się z aspiracji człowieka do wiecznie nieosiągalnej doskonałości. Postęp, który jest impulsem i prawem ludzkiego działania, nie
143
może się realizować inaczej niż jako projekt ab solutnego porządku, ale wskutek tego zawsze mu si się rozbijać o naturalny bieg rzeczy. Jeśli więc historia ma jakikolwiek sens, to tylko o tyle, o ile manifestują się w niej naturalne zasady porządku, należące do istoty społecznego bytu ludzkiego. Ale wartości te nigdy nie mogą się w pełni ujawnić, ponieważ człowiek nie chce się wyrzec własnej wolności i prawa do kreacji ideału. Postęp jest ruchem organicznym i spontanicznym, i celem je go jest kreacja porządku społecznego na miarę natury. Jednakże denaturalizacja wartości okazu je się nieuchronnym wynikiem historii, w której wolność człowieka zawsze się obraca przeciw nie mu samemu. Natura pozostaje źródłem spontani czności i absolutnej ważności wartości, lecz istnieć może tylko przez kulturę, w której refleksja rela tywizuje obraz świata i nadaje mu wieloznaczny sens. Próba integracji porządku naturalnego i hi storycznego ujawnia się jako chroniczna sprzecz ność, albowiem postęp jako impuls spontaniczny jest ideałem z konieczności skażonym przez reflek sję, która wypacza intencję zawartą w każdym akcie ludzkiej wolności. Lecz z drugiej strony wia ra w postęp musi być zachowana, skoro człowiek nie rezygnuje z własnej wolności, a jednocześnie wierzy, że w samej racji rzeczy znajduje natural nego sprzymierzeńca. W tej perspektywie widzi Proudhon rewolucję, która ma się spełnić jako ko nieczność wynikająca z samej siły zasad, kiero wanych przez nieunikniony bieg rzeczy.
KONSERWACJA A REWOLUCJA
Problem stosunku Proudhona do rewolucji układa się na dwóch zasadniczych płaszczyznach. Pierwsza z nich dotyczy jego postawy politycznej i roli, jaką odegrał w latach 1848—1849, druga zaś stanowi strukturę teoretyczną, w którą uwikłane 144
są podstawowe wątki doktryny. Jakkolwiek ta ostatnia kwestia jest tu głównym przedmiotem zainteresowania, kilka uwag należy poświęcić i pierwszej sprawie. Nie ma potrzeby relacjonować polityczno-społecznego tła rewolucji 1848 r. i udziału w niej Proudhona. Warto natomiast przy pomnieć, że nie chciał rewolucji, choć przeczuwał, iż nadejdzie. Poniesiony wirem wydarzeń, stał się • wprawdzie później jej uosobieniem i rzecznikiem, ale zawsze starał się przeciwdziałać spontaniczne mu rozwojowi wypadków i hamował narastającą falę rewolucyjną. Postawy Proudhona nie należy jednak traktować jako kryterium politycznej oce ny jego roli w rewolucji, albowiem chodzi tu je dynie o wskazanie na charakterystyczną zbież ność, jaka zachodzi między doktryną a działaniem. Proudhon przeciwstawiał się rewolucji nie z tego powodu, że był przeciwny samej idei zmiany istniejącego stanu rzeczy i transformacji instytucji społecznych, lecz zgoła z innych względów. Pomi jając tu motywacje natury polityczno-koniunkturalnej można stwierdzić, że hamował rewolucję, ponieważ uważał, iż: po pierwsze — faktyczny jej przebieg nie odpowiada temu, co powinno nastą pić, gdyż nie spełni ona postulatów równości spo łecznej; po drugie — spontaniczny rozwój wyda rzeń godzi w same podstawy instytucji, które powinny być przesłankami reformy społecznej. Proudhon sądził, że ludzkość ma już za sobą rewo lucje religijne, filozoficzne i polityczne, a obecna rewolucja musi mieć charakter ekonomiczno-socjalny i stanowić dzieło organicznego impulsu ca łego społeczeństwa. To przekonanie wpłynęło zapewne w decydu jący sposób na postawę Proudhona. Wyjaśnia ono jego dezaprobatę dla politycznych celów rewolucji 1848 r. i ustawiczną walkę na wszystkich frontach w imię pojednania całego społeczeństwa. Proud hon lansował bowiem własny program rewolucji socjalnej, którego podstawowym celem miało być ustanowienie równowagi między pracą i kapita 10 — Proudhon
145
łem za pośrednictwem realizacji prawa do dar mowego kredytu. Nie wnikając tu w szczegóły i znaną skądinąd utopijność tego programu, na leży podkreślić, że sama idea zachowania równo wagi społecznej w znacznej mierze tłumaczy wszelkie inne zabiegi i posunięcia Proudhona. Re wolucja nie była dla niego kwestią władzy i pro gramu politycznego, lecz demonstracją siły zasad moralnych, dzięki którym realizuje się sprawie dliwość. Rewolucja — zdaniem Proudhona — sta nowiła nieodparty dowód konieczności reformy, wynikającej z samej siły rzeczy; ignorowanie tej konieczności mogło mieć nieobliczalne skutki spo łeczne. Toteż Proudhon wzywał burżuazję, której nienawidził za przywileje i uzurpacje i którą ob winiał o wybuch rewolucji, przynajmniej do uznania konsekwencji zawartych w samym fakcie rewolucji. Postawa mediatora nie mogła jednak być wów czas inaczej zrozumiana przez opinię mieszczań ską niż jako wezwanie do gwałtu i wojny domo wej. Zagwarantować bowiem każdemu — zgodnie z projektem Proudhona — prawo do pracy i ka pitału, znaczyło faktycznie znieść własność w jej aktualnej formie. Hasło upowszechnienia własno ści było w istocie realizacją sprawiedliwości prze ciw burżuazji. Nic więc dziwnego, że nazwisko Proudhona, który nieustannie wzywał do uznania racji każdej ze stron i odrzucał myśli o przemo cy, paradoksalnie kojarzono sobie z widmem nocy św. Bartłomieja. W sytuacji napiętego konfliktu socjalnego po stawa nieprzejednanego mediatora rzeczywiście mogła być w ten sposób kwalifikowana lub też — choć raczej już z pewnej perspektywy — trak towana niezbyt serio. Rola Proudhona w rewolu cji jako rzecznika sprawiedliwości, wyrażającego spóźniony i mglisty ideał socjalny mas ludowych, konkretyzujący się w postulacie rewindykacji po siadania, załamuje się w pryzmacie tej dwuznacz ności. Proudhon nie wierzył w siłę rewolucyjnego
146
romantyzmu, nie chciał być „zarzewiem buntu” ani „wodzicielem tłumu”, przeciwstawiał się od dolnemu ruchowi rewolucyjnemu. A jednocześnie występował w imieniu ludu, a także — co podkre ślało ostrość konfliktu — w imieniu proletariatu. Chciał uchodzić przede wszystkim za rzecznika kolektywnego rozsądku, faktycznie zaś był wizjo nerem, który widział społeczeństwo już pojedna ne, podczas gdy antagonizmy społeczne wciąż okazywały się żywe. Gdy A. Barbes na czele tłumu wtargnął do Zgromadzenia Narodowego żądając opodatkowania kapitału, Proudhon protestował w imieniu prawa. Na pytanie zaś A. Thiersa, czyich interesów jest rzecznikiem broniąc prawa do pra cy i własności, odpowiedział, że przemawia w imieniu proletariatu. „Urzędowym liberałom owego czasu — pisze S. A. Lakoff — z ich porewolucyjną troską o po rządek i stabilność, Proudhon mógł wydawać się jedynie niebezpiecznym anarchistą. I z pewnością był anarchistą, ale anarchizm jego pozostaje w ści słym związku z zasadami liberalnymi, zwłaszcza z liberalną koncepcją równości.”14 Proudhon sta rał się obrócić przeciw burżuazji jej własną ideo logię, nadać liberalizmowi jego dawną treść re wolucyjną, chociaż rewolucyjny liberalizm jako ideologia mas ludowych stanowił już wówczas utopię socjalną. Była to więc martwa broń, „strza ły w powietrze” — jak się wyraził E. Pellatan.15 Rewolucyjność Proudhona — twierdzi M. Leroy — to „gniew werbalny”, w którym było „zna cznie więcej humoru niż prawdziwej przemo cy”.16 W słowach tych tkwi z pewnością coś z at mosfery tamtej rewolucji, nazwanej przez Marksa groteską 1789 roku. Jednakże Proudhon musiał 14 S. A. Lakoff: Equality in political philosophy, wyd. cyt., s. 214. 15 Por. A. Desjardins: P. J. Proudhon. Sa vie, ses Oeuvres, sa doctrine. Paris 1896, t. 1, s. XII. 16 M. Leroy: Histoire des idées sociales en France. Pa ris 1954, t. 3, s. 286.
147
brać ją na serio, skoro sam był chyba najpełniej szym jej symbolem i skoro uważał, że miała ona być „wybuchem siły organicznej” społeczeństwa, „spontanicznym, pokojowym i tradycyjnym”. Tymczasem doprowadziła do upadku republiki i zamachu stanu Ludwika Napoleona. Uwagi powyższe nie stanowią przesłanek do kwalifikacji konserwatyzmu czy rewolucyjności Proudhona, gdyż polityczna ocena jego roli w re wolucji może tu mieć sens jedynie pragmatyczny. Postawa Proudhona rzeczywiście implikuje kon trowersyjne opinie, a swoisty machiawelizm tego „rewolucyjnego mediatora” obracał się cza sami przeciwko niemu samemu.17 Wszystkie jed nak posunięcia i zabiegi Proudhona można trak tować po prostu jako środki wiodące do realizacji celu zasadniczego, który z doktrynalnego punktu widzenia układa się w odmienną strukturę. Wydaje się, że uznanie utopijności społecznego progra mu Proudhona nie musi pociągać za sobą zarzutu konserwatyzmu, a z całą pewnością nie jest to konserwatyzm typu mieszczańskiego. Abstrahując w tym miejscu od moralnego ide ału doktryny, który jako taki nie może podlegać ocenom reakcyjności czy postępowości, program Proudhona należy uważać za doraźną, choć nie udaną próbę zażegnania kryzysu społeczno-ekono micznego, wyrażającą mgliste pragnienia i iluzje drobnomieszczańskiego ideału posiadacza. W szer szej jednak perspektywie ów projekt transforma cji instytucji społecznych nabiera innego sensu, albowiem wiąże się z próbą uformowania ideolo gii mas ludowych, wyrażenia ich tradycyjnych kategorii myślenia, norm moralnych i spontanicz 17 Przykładem swoistego machiawelizmu Proudhona może być jego stosunek do Ludwika Napoleona. Od nosił się do niego z nieufnością i niechęcią, lecz mimo to uległ mitowi Ludwika sądząc, że prezydent — wy braniec narodu wyraża „wyższą formułę rewolucji” i może być orężem ludu przeciw burżuazji. Marks, jak wiadomo, widział w tym apologię zamachu stanu.
148
nych dążeń. Z socjologicznego punktu widzenia warstwy społeczne, które Proudhon obejmuje mia nem ludu, odpowiadają pojęciu drobnomieszczań stwa w terminologii Marksa. Kwestia ta wszakże nie sprowadza się, jak wiadomo, do różnicy ter minologicznej, ale wynika z rozbieżności doktry nalnych. Zasadniczy antagonizm społeczny, zdaniem Proudhona, polegał na konflikcie między ludem a burżuazją. Jest to więc w pewnym stopniu od tworzenie sytuacji stanu trzeciego z 1789 r., ale tym razem lud zwraca się przeciw swemu daw nemu sojusznikowi, domagając się realizacji swych poprzednich postulatów. Z tej perspektywy lud to dla Proudhona autonomiczna siła i osobo wość społeczna, nie zaś — jak dla Marksa — dro bnomieszczaństwo, któremu przewodzi burżuazja. Proudhon zresztą nolens volens podziela stanowi sko Marksa, lecz mimo to nigdy nie nazywa sie bie drobnomieszczaninem i, mówiąc nawiasem, termin ten u niego nie występuje.18 Wydaje się, że patrząc wstecz można uznać Proudhona za rewolucyjnego rzecznika praw lu du, choć skądinąd postulat realizacji tych praw jest spełnieniem pierwotnego ideału drobnomieszczańskiego z epoki Wielkiej Rewolucji. Innymi słowy: lud pozostaje zawsze dla Proudhona ludem, ale żeby zachować swą osobowość socjalną, musi uzyskać samowiedzę własnej wartości, dzięki cze mu będzie mógł stać się uosobieniem rozumu i moralności społecznej. Należy sądzić, że w anali zie pojęcia ludu tkwi pewien klucz do zrozumie nia rewolucyjności i konserwatyzmu doktryny. Cóż więc zawierało dla Proudhona pojęcie ludu i jakie były jego historyczno-społeczne składniki? Odpowiedź na pytanie daje w pewnym sensie sam Proudhon. Kolejno wciela się bowiem we 18 Do francuskiej literatury określenie Proudhona ja ko drobnomieszczanina wprowadzili za Marksem guesdyści.
149
wszystkie warstwy społeczne, tworzące socjologi czną treść pojęcia ludu. Jest na przemian prolétai re, ouvrier, paysan, boutiquier, artisan, ba! nawet noble; poszukuje własnej osobowości, identyfiku jąc się nieustannie z poszczególnymi kategoriami ludu, który stanowi symbol i istotę bytu kolek tywnego. Lud dla Proudhona jest jednak nie tyl ko realnością socjologiczną, ale również — i chyba w głównej mierze — nieredukowalnym zespołem trwałych i jednoznacznych wartości moralnych. Proudhon znał lud, był razem z nim i sądził, że filozofia, którą tworzy, to po prostu systematycz ny i ścisły wykład spontanicznych myśli i aspi racji ludu. Jednakże genealogia społeczna Proud hona, jego postawa i doktryna mogą budzić z so cjologicznego punktu widzenia wrażenie pewnej niespójności. Doktryna Proudhona — twierdzi A. Cuvillier — wyraża przede wszystkim sytuację warstwy chłopskiej i rzemieślniczej.19 A. Sergent i C. Harmel sądzą, że był on pełnym uosobieniem chłopa z 1789 r. protestującego przeciw zanikaniu sta rych wspólnot wiejskich. „Proudhon był z ludu, a nie z proletariatu ani z plebsu — z ludu w ści słym sensie tego słowa.” 20 Proudhon — zwraca uwagę G. Woodcock — wahał się między konser watywnymi wzorcami życia a anarchistycznymi dążeniami żakierii. Tym też należy tłumaczyć po łączenie jego konserwatyzmu z radykalizmem.21 H. Bourgin uznaje natomiast Proudhona za „arty stę” i „mózgowca”, który nie miał wpływu na ma sy, ponieważ w istocie nie wywodził się z ludu.22 Moralistyka Proudhona była zbyt filozoficzna i 19 A. Cuvillier: Hommes et idéologies de 1840, wyd. cyt., s. 146. 29 A. Sergent, C. Harmel: Historié de l’anarchie, wyd. cyt., s. 118. 21 G. Woodcock: Pierre Joseph Proudhon. A Biogra phy. London 1956, s. 271. 22 Cyt. za: A. Cuvillier: Hommes et idéologies de 1840, wyd. cyt., s. 151.
150
idealistyczna, żeby oddziałać na masy — twierdzi J. Duprat.23 Najbliższa prawdy będzie tu, jak się wydaje, teza, że Proudhon w głównej mierze wyraża ja kąś modyfikację świadomości chłopa-posiadacza z czasów ancien régime, ale chłopa zradykalizowanego, wyrwanego ze swej naturalnej sytuacji przez powszechny bieg wydarzeń. Duch buntu u Proudhona ma z pewnością znacznie więcej wspólnego z rewoltami żakierii niż z postawą sankiulota. Proudhon nie chce zdobywać nowych praw, lecz bronić starych. Bunt anarchisty to w tym przypadku jakaś reminiscencja żakierii, po nieważ zawiera protest przeciw prawom tworzo nym przez społeczeństwo w imię „wiecznych’’ praw, uznawanych i szanowanych od wieków przez obyczaj i tradycję. Duch rewolty nie jest tu jednak po prostu pragnieniem powrotu do prze szłości, ale raczej próbą zachowania z niej tego, co trwa w teraźniejszości. Rewolucyjność Proudhona można traktować z jednej strony jako próbę zachowania tradycyj nych norm i wyobrażeń zbiorowych, dzięki któ rym jednostka akceptuje bezrefleksyjnie istniejące wartości; w takim przypadku pełna internalizacja tradycji staje się wystarczającym warunkiem in dywidualnej wolności. Z drugiej strony w jego doktrynie występuje również wyraźna tendencja do afirmacji atomizmu liberalnego, który autonomizuje jednostkę i racjonalizuje motywy jej dzia łania. W tym jednak przypadku „zracjonalizowa na” wolność indywidualna pociąga za sobą urzeczowioną, „mechaniczną” więź społeczną, a spon taniczne działanie staje się próbą przywrócenia tradycyjnego, „bezrefleksyjnego” statusu społecz nego jednostki. Z tego punktu widzenia rewolu cyjność Proudhona daje się wyjaśnić jako sprzecz ność wynikająca z utożsamienia tych dwóch 23 J. Duprat: Proudhon sociologie et moraliste, wy cl. cyt., s. 2.
151
płaszczyzn. Spontaniczność buntu jest pierwotnie równoznaczna z rewindykacją tradycyjnej „soli darności organicznej”, ale postulat ten staje się realny tylko przez akceptację zmodyfikowanego atomizmu liberalnego. Mówiąc inaczej: autono mizacja jednostki uwolnionej od „solidarności or ganicznej” ma o tyle sens, o ile liberalizm atomistyczny może prowadzić do restauracji organicz nej spontaniczności społeczeństwa jako całości. W świetle przytoczonych poprzednio wypowie dzi zarysowuje się i inny jeszcze problem. Traine wydaje się stwierdzenie, że Proudhon był z lu du „w ścisłym sensie tego słowa”, lecz prawdą jest również, że pozostawał w pewnego rodzaju kon flikcie z ludem, gdyż realia socjologiczne nie zaw sze odpowiadały jego refleksyjno-moralnemu wy obrażeniu ludu. Obraz ludu w umyśle Proudhona nie kształtował się pod wpływem romantycznego kultu tradycji ani też nie wynikał z emocjonalne go zachwytu nad prostotą i przejrzystością wiej skiej obyczajowości. Z pojęciem ludu kojarzą mu się przede wszystkim dwa elementy: rozsądkowo-praktyczny i moralny. Lud, twierdzi Proudhon, jest z natury filozoficzny, albowiem jest depozy tariuszem zdrowego rozsądku, który z konieczno ści poprzedza wszelką wiedzę. Dlatego też lud może poznać prawdę tkwiącą w racji rzeczy i w nim samym: ten, kto wie, że 2X2 równa się 4, wie także, ile wynosi 27X23. Filozof nie jest suwerenem myśli, ale egzegetą i rzemieślnikiem w swo jej specjalności; interpretuje on prawdy zdrowego rozsądku i ujmuje je w system. Poznanie filozo ficzne; które stanowi systematyzację doświadcze nia potocznego, jest ściśle użależnione od wartości moralnych, a te naprawdę zna jedynie lud. Zmysł moralny ludu to najwyższa instancja wiedzy, al bowiem lud jest z natury antyspekulatywny, antysceptyczny, antylibertyńśki, antyteologiczny itd., lecz zarazem praktyczny, związany z codziennoś cią przez pracę i reguły doświadczenia potocznego. Lud „czysty” i „umiarkowany” reprezentuje jed
152
ność wiedzy i moralności, ściślej zaś jest zdolny do wiedzy, ponieważ jest moralny. W tym więc sensie można powiedzieć, że Proudhon był z ludu, iż wierzył w prawdy zdrowego rozsądku, ufundowane na niezmiennym funda mencie wartości moralnych. Lud to nie tylko stru ktura socjologiczna, ale symbol tego, co nieznisz czalne w rozsądku i moralności ludzkiej. Inaczej mówiąc: lud jako projekcja wysublimowanych wartości ludzkich jest autentyczną istotą spo łeczną, która stanowi moralny ideał Proudhona. Lud jednak to nie tylko symbol, ale i empiryczna realność — pospólstwo, nieoświecony tłum, stwa rzający sobie nieustannie nowe idole. Proudhon wie, że wiara ludu jest spontaniczna i że łatwo może on paść ofiarą złudzeń i oszustwa tych, którzy chcą uchodzić za jego rzeczników. Nigdy jednak lud nie ulega deprawacji, albowiem nie działa w złej wierze i dlatego nie może się stać przedmiotem potępienia. Trzeba natomiast stale go wychowywać, nieustannie prostować jego drogi tak, aby mógł odnaleźć prawdę drzemiącą w nim samym. Być wszakże wychowawcą ludu znaczy przygo towywać warunki jego emancypacji, która doko nać się może przez uniwersalizację prawdy moralno-rozsądkowej w całym społeczeństwie. Takie jest powołanie nauki, zwłaszcza ekonomii. Jeśli bowiem suwerenność ludu ma być ujawnieniem istoty bytu kolektywnego, to nie jest to możliwe bez wprowadzenia autonomii ekonomicznej jedno stek w warunkach równych dla wszystkich. Jakkolwiek więc nie sposób uwolnić tej części doktryny Proudhona od zarzutu utopijności, nie można uznać jego wizji społecznej po prostu za konserwatywną, tym bardziej zaś nie wydaje się trafna nazwa utopii konserwatywnej. Nie chodzi tu przecież o restaurację niektórych wyidealizo wanych instytucji ancien régime, lecz o reakty wację haseł społecznych 1789 r. Jeśli miał to być program kontynuacji tamtej rewolucji, to w tym
153
sensie nie może być uznany za konserwatywny, że nie można zabiegać o utrzymanie tego, co nie zostało jeszcze zdobyte. Stanowisko zajmowane przez Proudhona rjie jest także konserwatywne w stosunku do innej siły społecznej — do burżuazji okresu Ludwika Filipa. Lud w pojęciu Proudhona jest rewolucyjny i chce rewolucjonizować burżuazję w imię ustano wienia republiki socjalnej. Jednakże lud 1848 r. nie stanowi już głównej siły motorycznej rewolu cji, jaką kilkadziesiąt lat wcześniej był stan trze ci, gdyż domaga się od burżuazji tylko tego, czego nie urzeczywistniła Wielka Rewolucja. Proudhon sądzi, że burżuazja nadal dzierży ster postępu w swoich rękach i pozostaje dla ludu „mistrzem” i „wzorem”. „Burżuje, byliście okrutni i niewdzięcz ni. Pojednanie, powiadam wam — perswaduje Proudhon — oto rewolucja.”24 W tej perspektywie rewolucja jest zasadniczo próbą kompromisu spo łecznego, choć nie jest to wystarczający powód, aby uznać ją za konserwatywną. Konserwatyzm przejawia się tu w dążeniu do zachowania podsta wowych instytucji społecznych poprzez ich grun towną reformę. Przesłanki tej reformy tkwią jed nak w rewolucyjnej ideologii, która te instytucje zrodziła. Dlatego też idea rewolucyjnej zmiany oznacza tu realizację „autentycznej” treści ideolo gii i stanowi niejako jej naturalne i konsekwentne dopełnienie. Inaczej mówiąc: jest to „pozytywna negacja” liberalizmu nie wykraczająca poza jego horyzont ideologiczny. Z wyłożonych wyżej powodów trafne wydaje się nadanie Proudhonowi miana rewolucyjnego konserwatysty, nie zaś reformisty lub konserwa tysty. Jest bowiem wyznawcą idei „permanentnej rewolucji”, która przyjmuje milcząco horyzont ideologiczny liberalizmu, lecz nie oznacza akcep tacji istniejącego stanu rzeczy. Rewolucja w tej 24 P. J. Proudhon: Idée générale de la révolution au XIX siècle, s. 95. W: Oeuvres complètes, wyd. cyt.
154
wersji nie może być środkiem określonym przez cel, lecz powinna być wartością samocelową, mo ralną i uniwersalną. ,Rewolucja permanentna” sama ustanawia sobie cel, którego przesłanką jest idea zmiany zawarta w samym biegu rzeczy, pod porządkowanym moralnemu ideałowi społeczeńst wa. Proudhon — pisze L. Maury — jest „czystym rewolucjonistą, czyli człowiekiem, który rozpa truje rzeczywistość w jej ruchomej głębi, już ob cej wobec teraźniejszości, człowiekiem, który pragnie, przewiduje, zapowiada konieczną i nie uniknioną zmianę — żeby tak rzec — radykalną obyczajów, instytucji i jednostki.”25 D. Halevy widzi nawet w Proudhonie protagonistę rewolucji personalistycznej.26 Wydaje się, że koncepcja rewolucji w doktry nie Proudhona stanowi dość spójną całość, którą można wyjaśnić za pomocą określonych aksjoma tów antropologicznych. Proudhon hamował spon taniczny rozwój rewolucji, ponieważ był prze świadczony o inwencyjno-konstrukcyjnej niesku teczności ludzkiego rozumu. O ile rewolucja jest dziełem ludzi, a nie samoczynnych zasad moral nych, o tyle z góry już wiadomo, że stwarza tylko nowe ideały-idole, które w inny sposób sankcjo nują istniejący stan rzeczy. Wolność obarczona chronicznym pragnieniem idealizacji własnych projektów jest alienacją strukturalną, zawartą w ludzkim działaniu, niezdolnym do stworzenia ni czego, co nie jest zgodne z racją rzeczy. Dlatego też jeśli rewolucja może mieć sens, to nie jako dzieło ludzkie, ale jako rezultat konieczności za wartej w racji rzeczy. Zmiana istniejącego społe czeństwa i transformacja instytucji społecznych jest zasadniczym celem rewolucji, ale pod warun kiem, że będzie ona wynikiem organicznego im pulsu społeczeństwa. Z tego punktu widzenia racja 25 Cyt. za: P. Heintz: Die Autoritatsproblematik bei Proudhon, wyd. cyt., s. 23. 26 D. Halevy: La vie de Proudhon 1809—1847. Paris 1948, s. 405. 155
rzeczy stanowi manifestację woli i rozumu ko lektywnego, które realizują samoistne zasady ładu społecznego. Z jednej strony konserwatyzm Proudhona wydaje się więc rewolucyjny, z drugiej natomiast — nabiera charakteru kontrrewolucyjnego. Przeciw działanie rewolucji nie wynika jedynie z prze świadczenia o nieskuteczności ludzkiego działania, ale także z jego szkodliwości, gdy godzi w insty tucje, które skądinąd uznawane są za instrument postępu i zachowania samego społeczeństwa. W takim przypadku wolność ludzka kieruje się prze ciw naturalnemu porządkowi rzeczy, w którym zawarta jest zasada samoczynnej zmiany i dosko nalenia ładu społecznego. Jeśli więc człowiek usi łuje zastąpić porządek wynikający z samego biegu rzeczy własnym projektem racjonalizacji, postę puje wbrew racji rzeczy, albowiem działanie ludz kie tylko wtedy ma sens autentyczny, gdy zgodne jest z apodyktycznymi i spontanicznymi zasadami porządku naturalnego. Rewolucyjny i kontrrewolucyjny aspekt kon serwatyzmu Proudhona układa się tu w dwóch płaszczyznach, które redukują się do pierwotnego przeświadczenia o dwuznaczności zawartej w racji rzeczy. Jeśli rewolucja traktowana jest jako wy nik samej racji rzeczy, jako organiczna i sponta niczna „manifestacja sprawiedliwości’’, to wów czas przeważa przekonanie o jej wartości samocelowej i jej progresywno-konserwującej funkcji społecznej. Jeśli natomiast rewolucja stanowi in gerencję ludzką w naturalny bieg rzeczy — nabie ra charakteru instrumentalnego i negatywnego, albowiem ulegające alienacji ideały-idole wypa czają sens zawarty w samym biegu rzeczy. Inaczej mówiąc: rewolucja to współdziałanie z racją rze czy; kontrrewolucja to przeciwdziałanie racji rze czy. Konserwatyzm Proudhona jest zatem uwikła ny w podwójną perspektywę. Jest konserwatyz mem rewolucyjnym, o ile idea zmiany wynika z wiecznego i koniecznego porządku rzeczy; staje
156
się natomiast kontrrewolucyjny, gdy zmiana hi storyczna nie może być usankcjonowana przez prawa powszechnego rozumu. Słowem — zmien ność historyczna jest tylko wtedy uprawniona, kie dy staje się „niepostrzegalna” i nie przerywa cią głości w bycie ludzkim, to znaczy kiedy destruk cja jednej formy porządku stanowi automatyczną konstrukcję innej. Można powiedzieć, że Proudhon jest o tyle rewolucjonistą, o ile wierzy w po zytywną stronę racji rzeczy; staje się natomiast kontrrewolucjonistą, jeśli racja rzeczy ujawnia swą stronę negatywną. Skoro bowiem idea zmiany zawarta w prawach wiecznego porządku ujawnia się zawsze dwuznacznie z punktu widzenia czło wieka, to konserwatyzm musi się mieścić w pod wójnej perspektywie: współdziałania ze zmianą spontaniczną bądź też przeciwdziałania jej, gdy wolność ludzka nie respektuje praw samej natury. O ile jednak stanowisko kontrrewolucyjne wydaje się bardziej spójne z przesłankami doktryny Proudhona, o tyle zrozumienie sensu rewolucji jako wartości samocelowej, założonej przez spon taniczność ludzką i siłę rzeczy, sprawia pewną trudność. Co inspiruje wiarę Proudhona w re wolucję, jeśli z dwuznaczności racji rzeczy wynika nieuchronnie perspektywa kontrrewolucyjna? Sko ro świat porusza się sam przez się i cel tego ruchu nie jest znany, to na jakiej zasadzie rewolucja zyskuje prawomocność jako wartość autonomicz na? Wydaje się, że chociaż rewolucja nie jest dla Proudhona historyczną sprzecznością dialektyczną, z innego względu jawi się jako konieczność histo ryczna. Samowiedza rewolucji ma ten sam sens, co wiedza pozytywna, od której oczekuje się urzeczywistnienia mitu. Rewolucja to symbol, któ ry — jeśli ma się spełnić — może być tylko mi tem opatrzności. Mit ten ma niewiele wspólnego z mitem Sorela, albowiem wyrasta z wiary w ra cjonalistyczną strukturę historii, która zachowuje sens pod warunkiem, że pierwotną przesłanką u
157
topijnego scjentyzmu pozostaje opatrzność. Proudhon o tyle nie może uwolnić się od opatrzności, którą odrzuca, o ile racja rzeczy musi utracić swą dwuznaczność, aby rewolucja mogła stać się celem autonomicznym. W tej jednak perspektywie rewolucja jako wartość samocelowa ujawnia inne oblicze. Jest ona dziełem ciągłym, które polega na gromadze niu wszelkich wartości, jakie zachowały się w ko lektywnej świadomości moralno-rozsądkowej oraz na wychowaniu ludu przez pracę, obyczaj i reguły codziennych obowiązków. Rewolucja to po prostu warsztat, kantor, rynek, gospodarstwo, słowem — „rzeczy najbardziej prozaiczne na świecie”. Re wolucyjny konserwatyzm staje się tu zatem „hu manizmem ludowym”, trwałym zespołem warto ści obyczajowych i dyrektyw moralnych, emocjo nalną świadomością wspólnoty ludzkiej, w której lud jest zarazem realnością socjologiczną i auten tyczną manifestacją bytu społecznego. Rozpatrując rewolucję jako cel Proudhon wy raźnie nadaje swej doktrynie sens moralny. Z sublimacji i uniwersalizacji obrazu ludu wyrasta bowiem ideał ludzkości jako istoty moralnej, która jest sama nadzieją i symbolem spełnienia. Ideał moralny Proudhona stanowi przesłankę pierwotną i końcowy produkt antynomicznej dialektyki, nigdy zresztą nie podważającej wiary w jego rzeczywistość. Choć składniki historyczno-so cjologiczne tego ideału dają się wyraźnie zrekon struować, nie można go uznać ani za rewolucyjny, ani za konserwatywny, o ile zawiera manifestację autonomicznych i niezniszczalnych wartości ludz kich. Pod tym względem proudhonizm jest więc doktryną optymistyczną, choć temu optymizmowi stale zagraża zła wiara, która odradza się w cią głym niepokoju wyrastającym ze świadomości niemocy rozumu w konflikcie z absurdem w hi storycznym świecie ludzkim. Intelekt, owa naj potężniejsza broń człowieka, miała ujawniać pra wdy proste i oczywiste, faktycznie jednak kopio-
158
wała wciąż absurd i sprzeczność. Świat przeżywa ny i świat racjonalizowany okazał się nie do pogo dzenia: historia zamieniła się w wieczną antyno mię, a system — w złudzenie. Rzeczywistość histo ryczna w konfrontacji z porządkiem natury stała się konstatacją sprzeczności, akceptacją świata i zarazem buntem przeciw niemu, ale nie jego zro zumieniem. Z epistemologicznego punktu widzenia proudhonizm jest doktryną martwą i pesymistyczną, która usprawiedliwienia dla własnej bezsilności poszukuje nieustannie w dwuznaczności samej ra cji rzeczy. Parafrazując znaną tezę Marksa o Feuerbachu można powiedzieć, że doktryna Proudhona ani nie interpretuje świata, ani go nie zmie nia, ale pozostawia takim, jaki jest, przeciwsta wiając mu wieczną nadzieję etosu społecznego, który się nigdy nie spełni.
CHRONOLOGICZNY WYKAZ PISM P. J. PROUDHONA
PRACE OGŁOSZONE ZA ŻYCIA AUTORA
1837 Essai de grammaire générale. 1839 De l’utilité de la célébration du dimanche, con sidérée sous les rapports de l’hygiene publique,
de la morale, des relations de familie et de cité. 1840 Qu’est-ce que la propriété? ou recherches sur le 1841 1842
1843 1845 1846
1848
1849
160
principe du droit et du gouvernement. Premier mémoire. Lettre à M. Blanqui, professeur d’économie poli tique au Conservatoire des Arts et Métiers, sur la propriété. Deuxième mémoire. Avertissement aux propriétaires, ou Lettre à M. Considérant, rédacteur de „La Falangę”, sur une défense de la propriété. Troisième mémoire. Explications presentees au ministre public sur le droit de propriété. De la création de l’ordre dans l’humanité, ou Principes d’organisation politique. Le miséréré ou la penitence d’un roi. Système des contradictions économiques ou la philosophie de la misère. Organisation du crédit et la circulation et solu tion du problème social sans impôt, sans emprunt. Proposition relative à l’impôt sur le revenue. Le droit au travail et le droit de propriété. Résumé de la question sociale. Banque d'échan ge. Banque du peuple. Documents. Idées révolutionnaires: les malthusiens, program me révolutionnaire, le terme, toast à la révolu tion etc.
1850
1851 1852 1855
1858 1861 1862
1863
Les confessions d’un révolutionnaire pour servir à l’histoire de la révolution de février. Intérêt et principal, discussion entre M. Proud hon et M. Bastiat sur l’intérêt des capitaux. Gratuité du crédit. Discussion entre M. Mastiat et M. Proudhon. Idée générale de la révolution au XIXe siècle. Philosophie du progrès. Programme. La révolution sociale démonstrée par le coup d’état du 2 décembre. Manuel du spéculateur à la bourse. Des réformes à opérer dans l’exploitation des chemins de fer. De la justice dans la révolution et dans l’Église. Nouveaux principes de philosophie pratique. La justice poursuivie par l’Église. La guerre et la paix, recherches sur le principe et la constitution du droit des gens. Théorie de l’impôt. Les majorats littéraires, examen d’un projet de loi ayant pour but de créer au profit des auteurs, inventeurs et artistes un monopole perpétuel. La Fédération et l’unité en Italie. Du principe fédératif et de la nécessité de recon stituer le parti de la révolution. Les démocrates assermentés et les réfractaires. Si les traités de 1815 ont cessé d’exister. Actes du futur congrès.
PRACE WYDANE POSMIERTNIE
1865 Nouvelles observations sur l’unité italienne.
De la capacité politique des classes ouvrières. Du principe de l’art et de sa destination sociale. Théorie de la propriété. 1866 La Bible annotée. 1867 France et Rhin. 1870 Contradictions politiques: théorie du mouvement constitutionnel au XIXe siècle. 11 — Proudhon
161
1875 La pornocratie ou les femmes dans les temps mo 1883 1896 1898 1900
dernes. Césarisme et Christianisme. Jésus et les origines du Christianisme. Napoléon Ier. Commentaires sut les mémoires de Fouché. Napoléon III.
BIBLIOGRAFIA
PISMA PBOUDHONA
Carnets. Paris 1960—1961, t. 1—2. Correspondance. Paris 1875, t. 1—14. Oeuvres complètes de P. J. Proudhon. Paris, wyd. M. Rivière (edycja wielotomowa, ukazująca się dtì 1923 r.). Philosophie du progrès. Bruxelles 1853. Théorie de la propriété. Paris 1866. Wybór pism. Warszawa 1974, t. 1—2.
OPRACOWANIA
Amoudruz M.: Proudhon et l’Europe. Paris 1945. Berthod A.: P. J. Proudhon et la propriété. Paris 1910. Bouglé C. : La sociologie de Proudhon. Paris 1911. Bourgeau P.: P. J. Proudhon et la critique de la dé mocratie. Strasbourg 1933. Bourgin H.: Proudhon. Paris 1901. Chabier J.: L’idée de la révolution d’après Proudhon. Paris 1935. Des jardins A.: P. J. Proudhon. Sa vie, ses œuvres, sa doctrine. Paris 1896, t. 1—2. Diehl K.: P. J. Proudhon. Seine Lehre und sein Leben. Jena 1896. Dolléans E.: Proudhon. Paris 1948. Dolléans E., Puech J. L.: Proudhon et la révolution de 1848. Paris 1948.
163
Droz E. : P. J. Proudhon (1809—1865). Paris 1909. Duprat J.: Proudhon sociologue et moraliste. Paris 1929. Garewicz J.: Koleje życia P. J. Proudhona. Wstęp do: P. J. Proudhon. Wybór Pism. Warszawa 1974, t. 1, s. 7—94. Ghibaudi S. A.: Proudhon e Rousseau. Milano 1965. Guy-Grand G. : Pour connaître la pensée de Proudhon. Paris 1947. Halévy D.: La vie de Proudhon (1809—1847). Paris 1948. Haubtmann P. : Marx et Proudhon. Leurs rapports per sonnels (1844—1847). Paris 1947. IJeinz P.: Die Autoritiitsproblematik bei Proudhon Versuch einer immanenten Kritik. Koln 1956. Jackson J. H.: Marx, Proudhon and European Socia lism. London 1957. Lubac H. de: Proudhon et la Christianisme. Paris 1945. Marks K.: Nędza filozofii. Warszawa 1948. Pirou G.: Proudhonisme et syndicalisme révolutionnai re. Paris 1910. Sainte-Beuve Ch. A.: P. J. Proudhon, sa vie et sa cor respondance 1833—1848. Paris 1872. Walras L. : L’économie politique et la justice. Examen
critique et réfutation des doctrines économiques de M. P. J. Proudhon. Paris 1860. Woodcock G.: Pierre Joseph Proudhon. A Biography. London 1956. Żukowski J.: Prudon i Lui Błan. Petersburg 1866.
164
Wybór pism
SYSTEME W.S
.
*
CONTRADICTIONS ÉCONOMIQUES,
PHILOSOPHIE 1>E LA MISÈRE:
PPBOI DU0V t * be»irtta
fl trdrfic.bo^
/(Dtrtttw. c.3g.‘)
TOMEI.
PARIS, CHEX OIlŁiOMlfc BT cu, LIBRAIRES, MS 4« joar&d
fcötewM«, & la Caliedi« 4« pńcipm gceaeasste'/ir. »cb * ci.ixn; K
■
14.
184«
Karta tytułowa pierwszego
francuskiego
wydania
Systemu sprzeczności ekonomicznych P. J. Proudhona
CO TO JEST WŁASNOSC?
Rozdział pierwszy METODA STOSOWANA W TEJ PRACY. IDEA REWOLUCJI •
Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie: czym jest niewolnictwo? i gdybym odpowiedział na nie jednym słowem: jest morderstwem — myśl mo ja byłaby od razu zrozumiana. Nie potrzebowałbym wygłaszać długiej mowy, aby wykazać, że władza, która odbiera człowiekowi myśl, wolę, osobowość, jest władzą nad jego życiem i śmiercią, i że uczynić z czło wieka niewolnika jest tym samym, co zamordować go. Dlaczego więc nie mógłbym na to drugie pytanie: co to jest w ł a s noś ć? odpowiedzieć podobnie: w ł asność jest kradzieżą. Dlaczego w tym wy padku nie miałbym mieć pewności, że nie zostanę zrozumiany, skoro to drugie twierdzenie jest tylko przekształceniem pierwszego? Podejmuję rozprawę o samej zasadzie naszych rzą dów i instytucji, o własności — mam prawo do tego; mogę pomylić się w konkluzji, która wyniknie z moich badań — mam prawo; podoba mi się umieścić ostat nią myśl mojej książki na początku — zawsze mam do tego prawo. Ten i ów pisarz poucza, że własność jest prawem obywatela, zrodzonym z zajęcia przedmiotu i usank cjonowanym przez ustawę, inny utrzymuje, że jest to prawo naturalne, mające swe źródło w pracy: i oto obydwie te teorie, które wydają się tak przeciwstaw ne, znajdują poparcie i uznanie. Moim zdaniem ani * P. J. Proudhon: Qu’est-ce que la propriété?, s. 131— —134, 153—155. W: Oeuvres complètes de P. J. Proud hon. Paris, wyd. M. Rivière (edycja wielotomowa, uka zująca się od 1923 r.).
167
praca, ani zajęcie przedmiotu, ani ustawa nie mogą stworzyć własności; własność jest skutkiem bez przy czyny. Czy zasługuję na naganę? Jaki szmer się podnosi! — Własność jest kradzieżą! Oto dzwon alar mowy 93 roku! Oto zapowiedź rewolucji!... — Uspokój się czytelniku: nie jestem bynajmniej za rzewiem niezgody, nie jestem podżegaczem do buntu. Uprzedzam tylko historię o kilka dni: wykładam pra wdę, której ujawnienie daremnie próbujemy po wstrzymać, piszę przedmowę do naszej przyszłej kon stytucji. Jeśli uprzedzenia pozwolą nam zrozumieć tę definicję, która wydaje się bluźnierstwem — wła sność to kradzież — będzie ona jak ostrze pio runu; lecz ileż interesów, ile przesądów przeciwstawia się temu... Filozofia nie zmieni niestety biegu wyda rzeń! Przeznaczenie spełni się niezależnie od proroc twa. A swoją drogą, czy nie powinna dokonać się sprawiedliwość, czy nie powinna zakończyć się nasza edukacja? — Własność jest kradzieżą!... Jakiż prze wrót w poglądach ludzkich! Właściciel i zło dziej to były zawsze wyrażenia tak sprzeczne, jak antypatyczne są osoby, które one oznaczają. Wszyst kie języki celebrowały tę sprzeczność. Na zasadzie ja kiego autorytetu możesz wobec tego atakować zgodę powszechną i dementować to, co uznaje cały rodzaj ludzki? Kim jesteś, aby odmawiać racji ludziom i wie kom? — Cóż cię obchodzi, czytelniku, moja mizerna osoba? Jestem, jak i ty, z epoki, w której rozum ustę puje tylko przed faktem i dowodem; moje imię, tak jak i twoje, jest Poszukiwacz prawdy; posłan nictwo moje wypisane jest w tych słowach ustawy: „Mów bez nienawiści i obawy: mów to, co wiesz”. Za daniem naszego gatunku jest zbudowanie świątyni nauki, a nauka ta obejmuje człowieka i przyrodę. Otóż prawda objawia się wszystkim; dziś Newtonowi i Pas calowi, jutro pasterzowi w dolinie, czeladnikowi w warsztacie. Każdy dokłada swoją cegłę do budowy i znika po wykonaniu zadania. Wieczność poprzedza
168
nas i następuje po nas. Pomiędzy dwiema nieskończonościami czymże jest miejsce śmiertelnika, aby się nim miała interesować epoka? Pozostaw więc, czytelniku, mój tytuł i mój charak ter i zajmij się wyłącznie moimi argumentami. Za mierzam sprostować powszechny błąd,, za zgodą po wszechną, odwołuję się od opinii rodzaju ludzkiego do wiary, którą ten rodzaj ludzki żywi. Miej odwagę iść za mną. Jeśli wola twoja jest szczera i myśl wolna, jeśli rozum potrafi połączyć dwa zadania, aby wy prowadzić z nich trzecie, moje poglądy staną się nie chybnie twoimi. Jeśli na początek rzuciłem swoje ostatnie słowo, to dlatego, że chciałem uprzedzić cię, nie zaś urągać. Mam bowiem pewność, że jeśli prze czytasz moją książkę, zmuszę cię do przyznania mi racji. Rzeczy, które mam ci do powiedzenia, są tak proste, tak oczywiste, że będziesz zdumiony, że nie zauważyłeś ich dotychczas i powiesz sobie: „Zupełnie o tym nie myślałem”. Inni dadzą ci pokaz geniuszu, wydzierającego tajemnice przyrodzie i ogłaszającego wzniosłe wyroki. Tu znajdziesz tylko szereg doświad czeń w zakresie tego, co sprawiedliwe i upra wnione, rodzaj weryfikacji odważników i miar, które stosuje twoja świadomość. Operacje będą się do konywały pod twoim okiem i sam będziesz oceniał ich wynik. Wreszcie, nie tworzę systemu: żądam położenia kresu przywilejom, zniesienia niewolnictwa, równości uprawnień królestwa prawa. Sprawiedliwość, nic wię cej jak tylko sprawiedliwość: oto streszczenie mojej rozprawy. Zostawiam Innym troskę o uporządkowanie świata. Pewnego dnia powiedziałem sobie: skąd tyle cier pienia i nędzy w społeczeństwie? Czyż człowiek wie cznie musi być nieszczęśliwy? Nie zatrzymałem się na wyjaśnieniach reformatorów, którzy z powodu ogól nej niedoli rzucają oskarżenia, jedni na tchórzostwo i nieudolność władzy, inni na spiski i rozruchy, jeszcze inni na powszechną ciemnotę i zepsucie. Znużony niekończącymi się walkami na mównicach i w prasie, zapragnąłem sam zgłębić tę sprawę. Radziłem się mi
169
strzów nauki, przeczytałem setki tomów z filozofii, prawa, ekonomii politycznej i historii. I podobało się Bogu, żebym żył w wieku, w którym tyle lektury by ło dla mnie bez pożytku! Czyniłem wszelkie wysiłki, aby uzyskać ścisłe informacje, porównywałem teorie, przeciwstawiałem zarzutom odpowiedzi, dokonywałem nieustannie równań i redukcji argumentów, ważąc ty siące sylogizmów na wadze najbardziej skrupulatnej logiki. W tej uciążliwej drodze zebrałem wiele cieka wych faktów, z którymi zaznajomię przyjaciół i czy telników, gdy tylko znajdę wolny czas. Ale muszę po wiedzieć, że od początku zorientowałem się, że nigdy nie rozumieliśmy sensu tych tak pospolitych a świę tych słów: sprawiedliwość, równość, wol ność; że ta niewiedza w końcu była jedyną przyczy ną zarówno zżerającego nas pauperyzmu, jak i wszyst kich klęsk, które gnębiły gatunek ludzki(...) Czy własność jest sprawiedliwa? Cały świat odpo wiada bez wahania: tak, własność jest sprawiedliwa. Mówię cały świat, bo nie wydaje mi się, żeby ktokol wiek dotychczas odpowiedział z pełną świadomością: nie. Bo też umotywowana odpowiedź nie jest wcale łatwa; tylko czas i doświadczenie mogły przynieść rozwiązanie. Obecnie to rozwiązanie jest już dane: pozostaje nam tylko zapoznać się z nim. Ja podejmuję próbę przeprowadzenia dowodu. Oto w jaki sposób będziemy postępować przy tym dowodzie. I. Nie spieramy się, nie odpieramy niczyich zarzu tów, nie przeczymy niczemu, przyjmujemy za dobrą monetę wszystkie racje przytaczane na korzyść włas ności i ograniczamy się do poszukiwania w nich za sady, aby następnie sprawdzić, czy własność wiernie wyraża tę zasadę. Prawdą jest, że ponieważ własnoś ci można bronić tylko jako czegoś sprawiedliwego, na dnie wszystkich argumentów na rzecz własności mu si się koniecznie znajdować idea, a przynajmniej in tencja sprawiedliwości; a ponieważ z drugiej strony własność dotyczy tylko rzeczy dających się ocenić ma terialnie, sprawiedliwość sama obiektywizuje się — że się tak wyrazimy — ukradkiem, i musi ukazać się w szacie zupełnie algebraicznej formuły. Dzięki tej
170
metodzie badania dochodzimy wkrótce do rozpozna nia, że wszystkie rozumowania, które wymyślono dla obrony własności, jakiekolwiek by one były, dochodzą w konkluzji zawsze i nieuchronnie do rów ności, to znaczy do negacji własności (...) II. Skoro własność musi być koniecznie pojmowana tak, że zakłada równość jako warunek niezbędny, musimy zbadać,, dlaczego pomimo tej konieczności logicz nej równość nie istnieje. Te nowe badania zajmują również dwa rozdziały. W pierwszym, rozważając fakt własności jako taki, badamy, czy fakt ten jest rze czywisty, czy istnieje, czy jest możliwy; bo możliwość dwóch przeciwstawnych form społecznych, równości i nierówności, zawierałaby sprzeczność. Wtedy to od krywamy szczególną rzecz, a mianowicie, że własność może się co prawda przejawiać jako przypadek, ale jako instytucja i zasada jest ona matematycznie nie możliwa. Tak więc szkolny aksjomat ab actu ad posse valet consecutio — z zajścia faktu wynika jego moż liwość — zostaje zdementowany w zastosowaniu do własności. W końcu w ostatnim rozdziale, przywołując do po mocy psychologię i wnikając do głębi w naturę czło wieka, wyłożymy zasadę sprawiedliwości, jej formułę, jej charakter, sprecyzujemy organiczne pra wo społeczeństwa, wyjaśnimy pochodzenie własności, przyczyny jej ustanowienia, długotrwałego zachowa nia, a następnie zniknięcia i ustalimy ostatecznie jej identyczność z kradzieżą. Dalej wykażemy, że owe trzy przesądy: suwerenność człowieka, nie równość stanów, własność — są właściwie tym samym, że można je brać jeden za drugi i wywo dzić z siebie wzajemnie, i na mocy prawa sprzecznoś ci wydedukujemy stąd bez trudu podstawę rządów i prawa. Na tym zatrzymają się nasze badania, któ rych ciąg dalszy odkładamy do nowych rozpraw. Doniosłość przedmiotu, którym się zajmujemy, przejmuje wszystkie umysły. „Własność, mówi Hennequin, jest zasadą twórczą i zachowawczą społeczeństwa obywatelskiego(...) Włas ność jest jedną z tych podstawowych tez, które po
171
winny nastąpić jak najwcześniej, albowiem od roz strzygnięcia zagadnienia, czy własność jest źródłem czy wynikiem porządku społecznego, czy należy uwa żać ją za przyczynę czy skutek, zależny jest cały auto rytet instytucji ludzkich — nie należy o tym nigdy zapominać, a w szczególności publicyści i politycy po winni być o tym mocno przeświadczeni”. Te słowa są wyzwaniem rzuconym wszystkim lu dziom nadziei i wiary. Lecz chociaż sprawa równości jest piękną sprawą, nikt nie podniósł jeszcze rękawicy rzuconej przez adwokatów własności, nikt nie poczuł się dość silny duchem, aby przyjąć bitwę. Fałszywa wiedza pychy jurysprudencji i absurdalne aforyzmy ekonomii politycznej, takiej, jaką ją uczyniła wła sność, wniosły zamęt w najszlachetniejsze umysły. Wśród najbardziej wpływowych przyjaciół wolności i interesów ludu przyjęło się jako rodzaj hasła, że „równość jest chimerą”! Tak potężny wpływ na naj wspanialsze skądinąd, lecz bezwiednie ujarzmione przez popularny przesąd umysły, wywierają najbar dziej fałszywe teorie i najbardziej czcze analogie. Rów ność rośnie z dnia na dzień(...) Żołnierze wolności, czy zwiniemy nasz sztandar w przeddzień triumfu? Obrońcy równości, będę mówił bez nienawiści i bez gniewu, z niezależnością, jaka przystoi filozofowi, ze spokojem i pewnością wolnego człowieka. O, gdybym mógł w tej uroczystej walce wnieść we wszystkie ser ca światło, które mnie przenika, i sukcesem swojej pracy dowieść, że jeśli równość nie mogła zwyciężyć za pomocą szpady, powinna zwyciężyć za pomocą
słowa! Przełożyła Halina Mortimer
172
Rozdział drugi
WŁASNOŚĆ JAKO PRAWO NATURALNE. ZAJĘCIE I PRAWO CYWILNE JAKO PRZYCZYNY WŁASNOŚCI ’
Definicje Prawo rzymskie definiuje własność jako ius utendi et abutendi re sua, quatenus iuris ratio patitur —pra wo do używania i nadużywania rzeczy, o tyle, o ile to jest zgodne z racją prawa. Próbowano usprawied liwić słowo „nadużywanie” mówiąc, że nie wyraża ono bezsensownego i niemoralnego nadużycia, tylko bezwzględny charakter posiadania. To rozróżnienie, wymyślone dla uświęcenia własności, jest daremne i nie ma żadnego znaczenia jako środek zapobiegają cy czy hamujący szaleństwa posiadania. Właściciel ma prawo zostawić swoje owoce, żeby zgniły na drze wach, obsiewać solą swoje pola, doić swoje krowy w piasek, obrócić winnicę w puste pole, z ogrodu zaś warzywnego zrobić park; czy to wszystko jest nad użyciem, czy też nie jest? Gdy mamy do czynienia z własnością, używanie i nadużywanie nieuchronnie mieszają się ze sobą. Zgodnie z Deklaracją praw, umieszczoną na czele konstytucji z 1793 roku, własność jest „prawem po siadania i swobodnego dysponowania swymi dobrami, dochodami, owocami swojej pracy i użyteczności". Art. 544 Kodeksu Napoleona głosi: „Własność jest prawem posiadania i dysponowania rzeczami w spo sób jak najbardziej absolutny, pod warunkiem, że nie czyni się z niej użytku zabronionego przez ustawy
i rozporządzenia.” * P. J. Proudhon: Qu’est-ce que la propriété, wyd. cyt., s. 156—159, 164—166, 169—170.
173
Obydwie te definicje sprowadzają się do definicji z prawa rzymskiego: wszystkie przyznają właścicielo wi absolutne prawo do rzeczy;, co zaś do ograniczenia wniesionego przez Kodeks, „pod warunkiem, że nie czyni się z niej użytku zabronionego przez ustawy i rozporządzenia”, to zadaniem jego nie jest ogranicze nie właściciela, lecz zapobieżenie temu, aby zakres uprawnień jednego właściciela nie stanowił prze szkody dla praw innego właściciela: jest to więc po twierdzenie zasady, a nie jej ograniczenie. We własności rozróżnia się: 1) czystą lub prostą własność, prawo władania, panowania nad rzeczą lub, jak się to mówi, na gą własność; 2) posiada nie. „Posiadanie, mówi Duranton, jest kwestią fak tu, a nie prawa.” Toullier: „Własność jest prawem, uprawnieniem; posiadanie jest faktem.” Najemca, dzierżawca rolny, cichy wspólnik, użytkownik — są posiadaczami; ten, kto odnajmuje, oddaje do użytku, dziedzic oczekujący tylko zgonu użytkownika, aby dojść do posiadania — są właścicielami. Kochanek jest posiadaczem, a mąż właścicielem — jeśli pozwolę so bie posłużyć się takim porównaniem. Ta podwójna definicja własności, jako prawa i jako posiadania, jest niezwykle doniosła. Trzeba ją dobrze zgłębić, jeśli chce się zrozumieć to, co będziemy mieli tu do powiedzenia. Z rozróżnienia między posiadaniem a własnością zrodziły się dwa rodzaje praw: ius in re — prawo „na” rzeczy, prawo, na podstawie którego mogę do magać się rzeczy będącej moją własnością, w czyich kolwiek rękach znalazłbym ją, i ius ad rem — pra wo „do” rzeczy, na podstawie którego domagam się stania się właścicielem. Tak więc prawo małżeńskie do osoby małżonka jest ius in re, prawo narzeczonych zaś jest jeszcze tylko ius ad rem. W pierwszym pra wie posiadanie i własność są połączone, drugie zaś obejmuje tylko nagą własność. Jeśli jako pracujący mam prawo do posiadania dóbr przyrody i wytwór czości, lecz nie posiadam nic jako proletariusz, to po wołując się na ius ad rem domagam się otrzymania
ius in re (...) 174
Zanim przejdziemy do sedna sprawy, potrzebne bę dzie przedstawienie kilku wstępnych obserwacji.
§ 1. O własności jako prawie naturalnym Deklaracja praw umieściła własność pośród natu ralnych i nienaruszalnych praw człowieka, których wymienia się cztery: wolność, równość, wła sność, bezpieczeństwo. Jaką metodą doszli do tej listy prawodawcy z 1793 roku? Żadną: ustano wili zasady, tak jak rozprawiali o suwerenności i pra wach, na podstawie ogólnego poglądu i własnego mniemania. Wszystko zrobili po omacku. Jeśli uwierzymy Toullierowi, to „Prawa absolutne można zredukować do trzech : bezpieczeństwo, w olność, własnoś ć”. Profesor z Bennes wyeli minował równość. Dlaczego? Czy dlatego, że wol ność obejmuje ją, czy też dlatego, że własność nie może jej ścierpieć? Autor Droit civil expliqué za chowuje w tej sprawie milczenie: nie sądził, że może ona być przedmiotem dyskusji. Tymczasem, jeśli porównamy ze sobą te trzy czy cztery prawa, zauważymy, że własność nie jest zupeł nie podobna do pozostałych. Dla większości obywateli istnieje ona tylko potencjalnie, jako prawo uśpione i niewykorzystywane. Dla tych, którzy z tego prawa korzystają, podlega ona pewnym operacjom i mody fikacjom, niezgodnym z ideą prawa naturalnego. Rzą dy, trybunały i ustawy nie przestrzegają tego prawa w praktyce. Wreszcie cały świat spontanicznie i jed nomyślnie uważa je za chimerę. Wolność jest nienaruszalna. Nie mogę ani sprzedać, ani odstąpić swojej wolności; wszelka umowa, wszel ki umieszczony w niej warunek, dotyczący odstąpienia lub zawieszenia wolności, jest nieważny. Niewolnik, który postawi stopę na ziemi wolności, staje się wolny w tej samej chwili. Gdy społeczeństwo chwyta prze stępcę i pozbawia go wolności, jest to przypadek prze widzianej prawem obrony, bo ktokolwiek narusza układ społeczny przez zbrodnię, deklaruje się jako
175
wróg publiczny: jeśli narusza wolność innym, zmusza ich do odebrania mu jego własnej wolności. Wolność jest podstawowym warunkiem stanu człowieczego: jakże można po tym wszystkim robić z człowieka przedmiot transakcji? (...) Ale własność, zgodnie ze swoim sensem etymolo gicznym i definicjami nauk prawnych, jest prawem pozaspołecznym. Jest bowiem oczywiste, że gdyby do bra każdego były dobrami społecznymi, to warunki byłyby równe dla wszystkich, a powiedzenie „Włas ność jest prawem człowieka do dysponowania w spo sób jak najbardziej absolutny własnością społeczną” zawierałoby sprzeczność. Jeśli więc tworzymy spo łeczeństwo dla wolności, równości i bezpieczeństwa, to nie tworzymy go dla własności. A więc jeśli włas ność jest prawem naturalnym, naturalne to prawo nie jest bynajmniej prawem społecznym, lecz antyspołecznym. Własność i społeczeństwo są rzeczami, które pozostają do siebie w stosunku sprzeczności nie do przezwyciężenia. Stworzenie spo łeczeństwa z dwóch właścicieli jest rzeczą równie nie możliwą, jak połączenie dwóch magnesów ich biegu nami o tym samym znaku. Społeczeństwo musi zginąć albo zniszczyć własność. Skoro własność jest prawem naturalnym, absolut nym, nie podlegającym przedawnieniu i nienaruszal nym, to dlaczego ludzie zawsze tak bardzo zajmowali się jej pochodzeniem? Oto jeszcze jedna cecha wy różniająca własność od tamtych praw. Pochodzenie prawa naturalnego, mój Boże! Czy ktoś się kiedykol wiek zajmował badaniem pochodzenia prawa wolno ści i bezpieczeństwa? Istnieją one przez to samo, że my istniejemy: rodzą się, żyją i umierają wraz z nami. Z własnością jest naprawdę zupełnie inaczej. W usta wach własność istnieje nawet bez właściciela, jak ce cha bez przedmiotu, któremu przysługuje; istnieje ona dla istoty ludzkiej nie poczętej jeszcze i dla osiem dziesięcioletniego człowieka, którego już nie ma. A jednakże, pomimo tych nadzwyczajnych prerogatyw, które wydają się wieczne i nieskończone, nigdy nie można było powiedzieć, skąd pochodzi własność. Ucze
176
ni dziś jeszcze spierają się na ten temat. Zgadzają się, jak się zdaje, tylko w jedynym punkcie: że uznanie prawa zależy od wiarogodnego stwierdzenia jego po chodzenia. Ale zgoda w tej sprawie jest czymś, co każę ich wszystkich potępić: dlaczego przyjęli pra wo przed załatwieniem sprawy jego pochodzenia? (...) Tytuły, na których usiłuje się oprzeć prawo własno ści, sprowadzają się do dwóch: zajęcie i praca. Poddam je kolejno wszechstronnemu i szczegółowemu badaniu. Przypominam czytelnikom, że na czyjąkolwiek by się powołali pracę, wyprowadzę z niej nie zbity dowód, że jeśli własność miałaby być sprawie dliwa i możliwa, równość musiałaby być jej warun kiem koniecznym.
§ 2. O zajęciu jako podstawie własności Jest rzeczą godną uwagi, że na konferencjach rady państwa poświęconych dyskusji nad Kodeksem nie powstała żadna różnica zdań dotycząca pochodzenia i źródeł własności. Wszystkie artykuły rozdziału II, księgi 2, dotyczące własności i prawa do przyrostu, przeszły bez sprzeciwu i bez poprawki. Bonaparte, który tyle kłopotu sprawił swoim prawoznawcom w innych sprawach, nie miał nic do powiedzenia na te mat własności. Nie dziwmy się temu wcale: w oczach tego człowieka, najbardziej samolubnego i samowol nego, jaki kiedykolwiek istniał, własność musiała być pierwszym z praw, tak jak uległość wobec władzy była najświęt«”vm z obowiązków. Prawo zajęcia albo prawo pierwszego oku panta wynika z aktualnego, fizycznego, efektywnego posiadania rzeczy. Jeśli zajmuję jakiś teren, to jestem jego domniemanym właścicielem, o ile nie ma przeciwdowodu. Rozumie się, że pierwotnie podobne pra wo mogło być słuszne o tyle tylko, o ile było obu stronne; znawcy prawa przyznają to (...) Zgodnie z Cyceronem każdy ma prawo tylko do tego, co jest dla niego wystarczające: taka jest wierna interpretacja jego słynnego aksjomatu suurn quidque 12 — Proudhon
177
cuiusque sit — każdemu przysługuje to, co mu się należy, aksjomatu, dla którego znajdowano tak dzi waczne zastosowania. To, co się każdemu należy, to nie jest to, co każdy może posiadać, tylko to, co każdy ma prawo posiadać. A co mamy prawo posiadać? To, co wystarcza nam do pracy i konsum pcji. Dowodzi tego porównanie ziemi do teatru, które znajdujemy u Cycerona. Dalej niech każdy urządza się na swoim miejscu wedle upodobania, niech je upiększa i ulepsza, jeśli może, to mu jest dozwolone. Ale niech jego czynności nie przekroczą nigdy grani cy, która oddziela go od innych. Teoria Cycerona zmierza prosto do równości, bo skoro zajęcie jest czy stą tolerancją, a przyzwolenie jest wzajemne i nie może być inne, to posiadane działy są równe (...) Destutt de Trący uważa, że własność jest potrzebą naszej natury. Tylko ślepy może przeczyć temu, że potrzeba ta pociąga za sobą przykre konsekwencje, ale konsekwencje te są złem koniecznym i nie stano wią żadnego dowodu przeciwko zasadzie. Tak więc buntowanie się przeciwko własności z powodu wyni kających z niej nadużyć jest rzeczą równie nierozsąd ną, jak uskarżanie się na życie ze względu na to, że najpewniejszym jego rezultatem jest śmierć. Ta bru talna i bezlitosna filozofia obiecuje przynajmniej jas ną i ścisłą logikę; zobaczmy, czy obietnica ta będzie spełniona. „Wytoczono uroczysty proces przeciwko własno ści (...), tak jakby to od nas zależało, czy własność będzie, czy nie będzie istniała na tym świecie... Gdy się słucha niektórych filozofów i prawników, wydaje się, że w pewnej określonej chwili ludzie spontanicz nie i bez powodu wymyślili sobie, żeby mówić t w oj e i moje, i że można było, a nawet należało uchy lić się od tego. Ale twoje i moje nigdy nie zo stało wymyślone”. Ty sam, filozofie, nie jesteś zbyt wielkim realistą. Twoje i moje nie zawsze oznaczają stwierdzenie tożsamości, tak jak w przypadkach, kiedy mówię twoja filozofia, moja równość; twoja filozofia to to samo, co ty filozofujący, a moja równość to
178
to samo, co ja równy. Twoje i moje oznaczają najczęściej stosunek: twój kraj, twoja parafia, twój krawiec, twoja mleczarnia, mój pokój w hotelu, moje miejsce na przedstawieniu, moje to warzystwo, mój pułk w gwardii narodowej. W pierwszym znaczeniu można powiedzieć moja pra ca, mój talent, moja cnota, ale nigdy moja wiel kość, mój majestat; w drugim znaczeniu tylko m oj e pole, mój dom, moja winnica, moje kapitały, zupełnie tak samo jak urzędnik bankowy mówi m oja kasa. Jednym słowem twoje i moje są to zna ki wyrażające prawa osobiste, ale równe; w zastoso waniu do rzeczy poza nami oznaczają one posiadanie, funkcję, użytek, ale nie własność. Nikt by nie uwierzył, gdybym nie udowodnił tego za pomocą jak najbardziej wyraźnych tekstów, że cała teoria naszego autora oparta jest na tym politowania godnym pomieszaniu pojęć. „Przed wszelką umową ludzie są w stanie nie tyle wrogości, jak mówi Hobbes, ile obcości. W tym stanie nie ma właściwie sprawiedliwości i nie sprawiedliwości! prawa jednego nie przeszkadzają prawom drugiego. Każdy ma tyle praw, ile potrzeb i ogólny obowiązek zaspokajania tych potrzeb, bez względu na cokolwiek innego.” Przyjmijmy ten system, prawdziwy czy fałszywy — to nieważne: Destutt de Trący nie uniknie równo ści. Według tej hipotezy ludzie nic sobie nie są winni, o ile są w stanie obcości. Wszyscy mają prawo zaspokajania swoich potrzeb nie troszcząc się o po trzeby innych, a w konsekwencji prawo sprawowania władzy nad przyrodą, każdy wedle zakresu swoich sił i zdolności. Nieuchronnym wynikiem takiego stanu rzeczy jest kolosalna nierówność dóbr przypadają cych poszczególnym osobom. A więc istotną cechą obcości czy dzikości jest nierówność warunków, zu pełnie odwrotnie niż w systemie Rousseau. Idźmy dalej: „Ograniczenie tych praw i tego obowiązku zaczyna się dopiero z chwilą, gdy pojawiają się milczące lub wyraźne umowy. Wtedy dopiero rodzi się sprawiedli
179
wość i niesprawiedliwość, czyli równowaga między prawami jednego a prawrami drugiego; do tej chwili prawa te z konieczności były równe.” Porozumiejmy się: prawa były równe to znaczy, że każdy miał prawo zaspokajać swoje potrzeby bez żadnego względu dla po trzeb innych; innymi słowy wszyscy w równej mierze mieli prawo szkodzenia sobie, nie było innego prawa niż podstęp i siła. Szkodzić sobie można zresz tą nie tylko przez wojnę i rabunek, ale także przez uprzedzanie i przywłaszczanie (...)
Przełożyła Halina Mortimer
Rozdział trzeci
PRACA JAKO PRZYCZYNA WŁASNOŚCI •
W
ślad za ekonomistami niemal wszyscy współcześ ni prawoznawcy porzucili teorię pierwotnego zajęcia, uznawszy ją za zbyt kosztowną, i stali się z kolei wy znawcami teorii, według której własność zrodziła się z pracy. Od pierwszej chwili ulegli złudzeniu i zna leźli się w błędnym kole. Aby pracować — powiada Cousin — trzeba zająć. Stwierdziłem wobec tego, że aby pracować, trzeba podporządkować się równości, prawo do zajęcia bowiem przysługuje wszystkim w równej mierze. „Na próżno — woła Jan Jakub (Rous seau — przyp red.) — bogaci mówią: ten mur ja sam zbudowałem, ten teren zdobyłem własną pracą. Kto wam wytyczył granice — mamy prawo ich zapytać — i w imię czego żądacie wynagrodzona! was naszym kosztem za pracę, do której was bynajmniej nie zmu szaliśmy ?” Wobec tego rozumowania wszystkie sofizmy są bezsilne. Zwolennicy teorii wywodzącej własność z pracy nie dostrzegają jednak, że system ich pozostaje w abso lutnej sprzeczności z Kodeksem, którego wszystkie artykuły i wszystkie przepisy zakładają, iż własność opiera się na pierwotnym zajęciu. Jeśli prawdą jest, że własność narodzić się może jedynie z pracy, po przez przywłaszczenie, które jest jej skutkiem, to Ko deks cywilny kłamie, Konstytucja jest niezgodna z prawdą, zaś cały nasz system społeczny jest pogwałce niem prawa. * P. J. Proudhon: Qu’est-ce que la propriete?, wyd. cyt., s. 190—192, 214—217. 225—229.
181
Dowiodą tego z niezbitą oczywistością rozważania, którym mamy się oddać w tym i następnym rozdziale, nad prawem pracy i nad samym faktem własności. Wykażemy tu z jednej strony, że nasze prawodawstwo sprzeczne jest z samym sobą, z drugiej zaś, iż współ czesna nauka prawa pozostaje w niezgodzie tak ze swoimi podstawami, jak i z prawodawstwem. Wysunąłem twierdzenie, że zarówno system, który głosi, iż własność opiera się na pracy, jak i ten, który wywodzi własność z zajęcia, implikują równość ma jątkową; zapewne czytelnik chciałby teraz dowie dzieć się, jak wyprowadzę to prawo równości z nie równego podziału zdolności i umiejętności; ciekawość jego wkrótce zaspokoję. Wypada jednak, abym na chwilę skierował jego uwagę na pewien szczególny moment omawianego procesu, a mianowicie na zastą pienie zajęcia jako podstawy własności przez pracę, i abym dokonał pobieżnego przeglądu kilku spośród przesądów, którymi zwykle zasłaniają się właściciele, przesądów, które prawodawstwo uświęca, system zaś opierający własność na pracy obala w samych podsta wach. Czy byłeś kiedy obecny, czytelniku, na przesłucha niu oskarżonego? Czy zauważyłeś, do jakich podsądny ucieka się podstępów i wykrętów, jak się wycofuje, jakich używa rozróżnień i dwuznaczników? Pokona ny, zbity z tropu we wszystkich swoich twierdzeniach, ścigany przez nieubłaganego sędziego jak dzikie zwie rzę, osaczony w każdej hipotezie, oskarżony potwier dza, poprawia się, wycofuje, przeczy sobie, posługuje się wszystkimi wybiegami dialektyki w sposób bar dziej subtelny i bardziej pomysłowy niż ten, kto wy nalazł siedemdziesiąt dwie formy sylogizmu. Tak właśnie postępuje właściciel postawiony wobec konieczności udowodnienia swoich praw: z początku odmawia odpowiedzi, oburza się, grozi, rzuca wyzwa nie; potem, zmuszony do przyjęcia walki, uzbraja się w kruczki, otacza się potężną artylerią argumentów i w ich krzyżowym ogniu przeciwstawia atakom, ko lejno lub jednocześnie: zajęcie, posiadanie, przedaw nienie, umowy, istniejące od niepamiętnych czasów
182
zwyczaje, powszechne przyzwolenie. Zwyciężony na tym terenie właściciel, jak ranny dzik, robi nagły zwrot. Nie ograniczyłem się do zajęcia — wykrzykuje z przejęciem —■ lecz pracowałem, wytwarzałem, ulep szałem, przekształcałem, tworzyłem. Ten dom, to pole, te drzewa są dziełem moich rąk; to ja zmieni łem dziczkę w winną latorośl, a bezpłodny krzew w figowiec, dziś zbieram plony z ziemi, która nie rodziła. Użyźniłem je własnym potem, dałem zarobek tym oto ludziom, którzy umarliby z głodu, gdyby nie dniówki, które u mnie zarobili. Nikt nie oszczędził mi trudów ani wydatków, nikt nie będzie ze mną dzielił owo ców mojej pracy. Pracowałeś, właścicielu! Po co więc mówiłeś o za jęciu? Cóż, czy nie byłeś pewien swoich praw, czy też chciałeś okłamać ludzi i zmylić sprawiedliwość? Pospiesz z wyjawieniem twoich środków obrony, bo wyrok będzie bezapelacyjny, a wiesz, że chodzi o re stytucję. Pracowałeś! Lecz cóż ma wspólnego praca, do któ rej jesteś obowiązany, z przywłaszczeniem wspólnego dobra? Czyżbyś nie wiedział, że prawo do ziemi, po dobnie jak prawo do powietrza i darów przyrody, nie może ulec przedawnieniu? Pracowałeś! Czyżbyś nigdy nie zatrudniał innych? W jaki więc sposób, pracując dla ciebie, stracili to, co ty potrafiłeś zyskać nie pracując dla nich? (...) Ponieważ miałem szczęście urodzić się w wieku moralności burżuazyjnej, w dobie niesłychanego osła bienia poczucia moralnego, nie zdziwiłbym się wcale, gdyby ten lub ów uczciwy właściciel zapytał mnie, co w tym wszystkim widzę niesprawiedliwego i nie słusznego. O, zabagniona duszo! Trupie zgalwanizowany! Czyż można mieć nadzieję, że dasz się przekonać, jeśli nawet kradzież, na której cię przyłapano, nie wydaje ci się oczywista? Jakiemuś człowiekowi udaje się przez słodką i przymilną wymowę znaleźć sposób zmuszania innych ludzi do urządzenia mu gospodar stwa; wzbogaciwszy się zaś dzięki wspólnemu wysił kowi, człowiek ten uchyla się od zapewnienia dobro bytu, na warunkach, które sam podyktował, ludziom,
183
którym zawdzięcza majątek: i ty pytasz, czemu uwa żam takie postępowanie za oszustwo? Zasłania się tym, że wypłacił robotnikom zarobki i nic już nie jest im winien, że nie może ofiarować innym swych usług, bo wzywają go własne zajęcia. Twierdzę, że w ten sposób odmawia pomocy w zagospodarowaniu się lu dziom, którzy jemu samemu pomogli się urządzić; gdy zaś, osamotnieni, bezradni i pozostawieni samym so bie, robotnicy ci stają wobec konieczności spienięże nia swych działów, ten niewdzięczny właściciel, ten nieuczciwy dorobkiewicz objawia gotowość złupienia ich i zrujnowania do końca. I ty uważasz to za spra wiedliwe! Miej się na baczności, bo w twoim zdzi wionym spojrzeniu wyczytać można raczej wyrzut nieczystego sumienia niż naiwne zdumienie mimowol nej niewiedzy. Mówi się, że kapitalista wypłacił robotnikom dniówki; ściśle rzecz biorąc, należałoby mówić, że kapitalista wypłacił dniówkę tyle razy, ilu zatru dniał dziennie robotnikowi oznacza to zupełnie co in nego. Kapitalista bowiem nie zapłacił bynajmniej za potężną siłę wyzwalającą się z jedności i harmonii pracujących, ze zgodności i jednoczesności ich wysił ków. Dwustu grenadierów postawiło obelisk z Lu ksoru na postumencie w ciągu kilku godzin; czyż moż na przypuścić, że jeden człowiek zdołałby tego doko nać w ciągu dwustu dni? W obliczeniach kapitalisty jednak suma płac byłaby w obu wypadkach jednako wa. Tymczasem użyźnienie pustyni, zbudowanie domu, uruchomienie manufaktury to zadania równie trudne, jak podniesienie obelisku czy poruszenie góry z miej sca. Zdobycie najmniejszego-«majątku, najskromniej sze nawet zagospodarowanie się, uruchomienie naj drobniejszego przedsiębiorstwa wymaga takiego na kładu pracy i współdziałania tylu umiejętności, że jeden człowiek nie jest w stanie temu zadaniu podo łać. Jest rzeczą wprost zdumiewającą, że nasi ekono miści tego nie dostrzegają. Zróbmy więc bilans tego, co kapitalista otrzymał i tego, za co zapłacił. Robotnik musi otrzymywać płacę, która zapewni mu środki do życia wówczas, gdy pracuje, ponieważ jedy
184
nie konsumując może on produkować. Ktokolwiek zatrudnia pracownika, winien dać mu wyżywienie i utrzymanie lub równorzędną płacę; jest to sprawa zasadniczej wagi w każdej produkcji. Zakładam na razie, że pod tym względem kapitalista jest w po rządku. Jest dzisiaj rzeczą konieczną, aby poza bieżącymi środkami utrzymania produkcja dawała robotnikowi gwarancję środków utrzymania na przyszłość wobec groźby ■wyczerpania się źródła produktu lub utraty zdolności produkcyjnej; innymi słowy, trzeba, aby praca wykonana rodziła nieustannie dalszą pracę do wykonania; jest to powszechne prawo reprodukcji (...) Reprodukcja, nieustanna rękojmia życia, przygoto wanie przedmiotu i narzędzi produkcji — oto co ka pitalista zawdzięcza temu, kto wytwarza, lecz za co go nigdy nie wynagradza; to właśnie oszustwo jest źródłem nędzy robotnika, bogactwa próżniaka i nie równości majątkowej. Na tym też przede wszystkim polega to, co tak trafnie nazwano wyzyskiem człowie ka przez człowieka. Istnieją trzy możliwości: albo robotnik otrzyma część produktu, który wytwarza wraz z pracodawcą, po potrąceniu wszystkich płac; albo pracodawca odda mu usługi produkcyjne równej wartości; bądź też wreszcie zobowiąże się do zatrudnienia go na stałe. Podział produktu, wzajemne usługi lub zapewnienie stałej pracy — oto alternatywa, przed którą musi stanąć kapitalista. Jest jednak rzeczą oczywistą, że nie może on wypełnić drugiego ani trzeciego warun ku: nie jest bowiem w stanie oddać się na usługi ty sięcy robotników, którzy bezpośrednio lub pośrednio przyczynili się do jego bogactwa, ani też zatrudnić ich wszystkich na stałe. Pozostaje więc podział włas ności; z chwilą zaś gdy to nastąpi, wszystkie stany zrównają się; nie będzie już wielkich kapitalistów ani wielkich właścicieli (...) Divide et impera'.: dziel, a będziesz rządził; dziel, a staniesz się bogaty; dziel, a oszukasz ludzi, zaślepisz ich rozum, drwić będziesz ze sprawiedliwości. Jeśli rozdzielicie robotników, to bardzo prawdopodobne, że
185
wypłacona każdemu z nich dniówka przewyższy war tość indywidualnego produktu: nie o to jednak chodzi. Wynagrodzenie siły tysiąca ludzi, którzy pracowali w ciągu dwudziestu dni, wyniosło tyleż, co wynagrodze nie siły roboczej jednego człowieka w ciągu pięćdzie sięciu pięciu lat; a jednak ta siła tysiąca dokonała w ciągu dwudziestu dni tego, czego jednostka nie do pięłaby nawet trwającym miliony stuleci wysiłkiem; czyż więc umowa jest uczciwa? Raz jeszcze powta rzam: nie; opłaciwszy wszystkie siły indywidualne, nie opłaciliście siły zbiorowej; pozostaje więc jeszcze pra wo własności zbiorowej, które bynajmniej wam nie przysługuje i z którego korzystacie bezprawnie (...) W społeczeństwie wyróżnić należy dwie rzeczy: funkcje i stosunki. I. Funkcje. Każdego pracownika uważa się za zdolnego do wykonania pracy, która nań przypada, lub, mówiąc językiem gminu, każdy rzemieślnik powi nien znać swój zawód. Robotnik, który może podołać swemu zadaniu: oto równanie między funkcjonariu szem a funkcją. W społeczeństwie ludzkim funkcje są różne, muszą więc istnieć różne zdolności. Co więcej, pewne funk cje wymagają większej inteligencji i zdolności, istnie ją więc jednostki, których rozum i talent przewyższa rozum i talent innych. Praca bowiem, którą trzeba wykonać, sprowadza nieuchronnie robotnika: potrzeba jest matką wynalazku, wynalazek zaś rodzi wytwórcę. Wiemy to tylko, czego nasze zmysły każą nam prag nąć i o co pyta nasza inteligencja; pragniemy żywo tylko tego, co dobrze pojmujemy; im lepiej zaś poj mujemy, tym bardziej zdolni jesteśmy do produkcji. Tak więc, skoro funkcje wywodzą się z potrzeb, potrzeby z pragnień, pragnienia zaś z samorzutnego postrzegania i wyobraźni, to ta sama inteligencja, która mogła sobie coś wyobrazić, może również to wy tworzyć; co za tym idzie, żadna praca, którą robotnik ma wykonać, nie przekracza jego możliwości. Jednym słowem, jeśli funkcja sprowadza funkcjonariusza, to dzieje się tak dlatego, że w rzeczywistości funkcjo nariusz istnieje przed funkcją.
186
Podziwiajmy więc zaradność natury: stwarzając mnóstwo najróżniejszych potrzeb, których pojedynczy człowiek zdany na własne siły nie byłby w stanie zaspokoić, dała ona gatunkowi silę, której odmówiła jednostce: stąd zasada podziału pracy, opiera jąca się na różnorodności powołań. Co więcej, zaspokojenie pewnych potrzeb wymaga od człowieka nieustannego tworzenia, podczas gdy in ne zaspokoić może w milionach ludzi i na tysiąc lat praca jednego człowieka. I tak na przykład potrzeba odzieży i pożywienia zmusza ludzi do nieustannej re produkcji, podczas gdy dwa lub trzy wybitne umysły mogły zapewnić ludzkości na zawsze znajomość syste mu świata. Podobnie nieustanny bieg rzek przyczynia się do utrzymania handlu i porusza maszyny, lecz światło daje światu samotnie zawieszone w przestrze ni słońce. Natura, która mogłaby stwarzać Platonów i Wergiliuszów, Newtonów i Cuvierów tak, jak stwa rza oraczy i pasterzy, nie czyni tego, dostosowując rzadkość geniuszu do trwałości jego dzieł i równowa żąc ilość zdolności przez ich wystarczalność. Nie wnikam w to, czy różnice talentu i inteligencji między poszczególnymi ludźmi są owocem naszej opłakanej cywilizacji i czy to, co nazywamy dziś n i erównością zdolności, nie byłoby przy bar dziej sprzyjających warunkach jedynie różnorod nością zdolności; biorę rzecz z najgorszej stro ny i, by nie narazić się na zarzut szukania wykrętów i omijania trudności, uznaję wszystkie, jakie tylko chcecie, nierówności uzdolnień. Niektórzy filozofowie rozmiłowani w zrównaniu ludzi twierdzą, że wszyscy są równie inteligentni, różnice zaś w inteligencji po chodzą jedynie z wykształcenia. Przyznaję, że daleki jestem od podzielania tego poglądu; gdyby zresztą był on zgodny z prawdą, to prowadziłby do rezultatów zgoła przeciwnych tym, których się oczekuje. Jeśli bowiem zdolności są równe niezależnie od stopnia, w jakim występują, to najlepiej wynagradzane powin ny być funkcje uważane za ordynarne, niskie i uciąż liwe, ponieważ nikogo nie można zmuszać do ich peł nienia; jest to sprzeczne tak z równością, jak i z za
187
sadą: zdolnościom według ich osiągnięć. Pokażcie mi, przeciwnie, społeczeństwo, w którym każdy rodzaj zdolności występowałby w ilości odpo wiedniej do potrzeb, i które żądałoby od każdego wy twórcy tego tylko, czego produkcja jest jego specjal nością, to zobaczycie, że przestrzegając hierarchii fun kcji, wyprowadzą z niej równość majątkową (...) II. Stosunki. Mówiąc o czynnikach pracy, wy kazałem, że w obrębie usług produkcyjnych jednego rodzaju nierówność sił indywidualnych nie może stać się podstawą do nierównego wynagrodzenia, ponieważ wszyscy są zdolni do wykonania zadania społecznego. Należy jednak powiedzieć, że wydaje się, iż niektóre zdolności są całkowicie niezdatne do pełnienia pew nych usług; jeśliby więc wytwórczość ludzka musiała się nagle ograniczyć do jednego tylko rodzaju pro duktów, wywołałoby to niezdolność wielu ludzi, a co za tym idzie, najdalej posuniętą nierówność społecz ną. Nie muszę się rozwodzić nad znanym powszechnie faktem, że różnorodność produkcji zapobiega nieprzy datności zdolności; jest to prawda tak banalna, że nie będę się nad nią zatrzymywał. Zagadnienie sprowa dza się więc do udowodnienia, że funkcje są wzglę dem siebie równe, podobnie jak równi są między so bą pracownicy w obrębie jednej funkcji. Dziwicie się, że odmawiam geniuszowi, wiedzy, od wadze, słowem wszystkim znamionom wyższości, ja kie świat uznaje, prawa do hołdów w postaci godności, do wyróżnień pod postacią władzy i bogactwa. Nie ja odmawiam im tego prawa, lecz ekonomia, sprawie dliwość, wolność. Wolność! po raz pierwszy wzywam jej imienia w tym sporze: niechże powstanie we wła snej obronie i niech odniesie ostateczne zwycięstwo. Każda transakcja, która ma na celu wymianę pro duktów lub usług, może być nazwana operacją handlową. Kto mówi: handel, mówi: wymiana równych war tości; jeśli bowiem wartości nie są jednakowe, a stro na poszkodowana spostrzeże to, to nie zgodzi się na wymianę i operacja handlowa nie dojdzie do skutku. Handel istnieje jedynie między ludźmi wolnymi: we
188
wszystkich innych wypadkach może mieć miejsce transakcja dokonana przemocą lub przy użyciu oszus twa, lecz handel nie istnieje. Wolny jest człowiek, który znajduje się w pełni władz umysłowych, który nie jest zaślepiony namięt nością, zniewolony lub wstrzymywany obawą, ani zwiedziony fałszywym mniemaniem. Tak więc przy każdej wymianie jedna strona zobo wiązana jest moralnie do tego, by nie ciągnąć zysków ze szkodą dla drugiej; znaczy to, że aby operacja han dlowa była zgodna z prawem i prawdziwa, musi być wolna od nierówności. Jest to pierwszy warunek han dlu. Drugim warunkiem jest, by był on dobrowolny, to znaczy, aby strony układały się z zachowaniem wolności i z pełną znajomością rzeczy. Nazywam więc hąndel lub wymianę aktem społecznym. Murzyn, który sprzedaje żonę za nóż, dzieci za szklane kulki, w końcu siebie samego za butelkę wód ki, nie jest wolny. Handlarz żywym towarem, z któ rym wchodzi w układy, nie jest jego wspólnikiem, lecz jego wrogiem. Cywilizowany robotnik, który oddaje swój skrawek ziemi za kawałek chleba, który wznosi pałace po to, by spać w,stajni, który wyrabia najkosztowniejsze tkaniny, by chodzić w łachmanach, który wytwarza wszystko po to, by obywać się niczym, nie jest wol ny. Właściciel, dla którego pracuje, nie staje się jego wspólnikiem przez wymianę płacy i usług, jaka się między nimi dokonuje, i jest jego wrogiem. Żołnierz, który służy ojczyźnie ze strachu miast słu żyć jej z miłości, nie jest wolny; jego koledzy i do wódcy, ministrowie i organy sprawiedliwości wojsko wej, są wszyscy jego wrogami. Chłop, który dzierżawi ziemię, przemysłowiec, któ ry wynajmuje kapitały, płatnik podatku od soli, po datku mostowego lub drogowego, przemysłowego lub handlowego, licencji, podatku osobistego, podatku od ruchomości itd., i deputowany, który te podatki uchwala, nie rozumieją swoich czynów ani nie mają swobody działania. Wrogami ich są właściciele, kapi taliści, rząd.
189
Zwróćcie ludziom wolność, oświećcie ich, by rozu mieli znaczenie swych umów, a zobaczycie, że u pod staw dokonywanej przez nich wymiany legnie najdo skonalsza równość bez względu na różnice zdolności i wykształcenia; przyznacie wówczas, że w dziedzinie pojęć handlowych, to znaczy w obrębie społeczeństwa, słowo „wyższość” pozbawione jest znaczenia. Gdyby Homer śpiewał mi swoje wiersze, słuchałbym w pokorze tego wspaniałego geniuszu, w porównaniu z którym ja, zwykły pasterz, skromny oracz, jestem niczym. Istotnie, jeśli porównać nasze dzieła, czymże są moje sery i mój bób wobec Iliady? Jeśliby jed nak Homer zechciał mi zabrać wszystko, co mam, ja ko wynagrodzenie za swój niezrównany pęemat i zro bić ze mnie swego niewolnika, zrzekłbym się przyjem ności słuchania jego pieśni i podziękowałbym mu. Mo gę obejść się bez Iliady i poczekać, jeśli trzeba, na Eneidę; Homer nie może obejść się przez dwadzieścia cztery godziny bez moich produktów. Niech więc przyjmie to, co mogę mu ofiarować, jego zaś poezja niech mnie uczy, dodaje mi odwagi i pociesza.
Przełożyła Halina Mortimer
SYSTEM SPRZECZNOŚCI EKONOMICZNYCH, CZYLI FILOZOFIA NĘDZY Rozdział pierwszy O NAUCE EKONOMII *
§ 1. Przeciwieństwo między faktem a prawem w go spodarce społeczeństw
Stwierdzam realność nauki ekonomicznej. Teza ta, w którą niewielu tylko ekonomistów odwa ża się wątpić, jest, być może, najśmielszą, jaką filo zof kiedykolwiek podtrzymywał; dalszy ciąg tych do ciekań wykaże, mam nadzieję, że udowodnienie jej wymaga największego wysiłku ludzkiego umysłu. Z drugiej strony z bezwzględną pewnością utrzy muję równocześnie, że nauka ekonomiczna, najczyst sza, najbardziej, moim zdaniem, zrozumiała ze wszyst kich nauk, znajdująca najlepsze wytłumaczenie w fak tach, ma charakter postępowy: oto nowa teza, która czyni z tej nauki logikę lub metafizykę in concreto i radykalnie zmienia podstawy dawnej filozofii. Inaczej mówiąc, naukę ekonomii traktuję jako obiek tywną formę i realizację metafizyki; jest to metafi zyka w działaniu, metafizyka w perspektywie czasu; i ktokolwiek zajmuje się prawami pracy i wymiany — jest naprawdę i przede wszystkim metafizykiem. Po tym, co już powiedziałem w prologu, nie powin no to być niczym dziwnym. Praca człowieka to dal szy ciąg dzieła Boga, który stwarzając wszystkie isto ty działa poza sferą wiecznych praw rozumu. Nauka ekonomiczna jest więc siłą konieczności i zarazem teo rią idei, teologią przyrodzoną i psychologią. I to samo przez się powinno wystarczyć do wytłumaczenia, dla * P. J. Proudhon: Wybór pism. Warszawa 1974, t. 1, s. 193—199, 202—207.
191
czego podejmując tematy ekonomiczne powinienem uprzednio przypuścić istnienie Boga i dlaczego ja, zwy kły ekonomista, aspiruję do rozwiązania zagadnienia pewności. Pośpieszam jednak powiedzieć, że nie uważam za naukę ekonomiczną niespójnego zbioru teorii, którym prawie od stu lat nadaje się oficjalnie nazwę ekono mii politycznej, którą to nazwą, wbrew jej ety mologii, obejmuje się w najlepszym razie kodeksowy czy też tradycyjny zbiór nawyków opartych na włas ności. Teorie * te wnoszą do naszej wiedzy jedynie ele menty, czyli pierwszy zarys nauki ekonomicznej. Oto dlaczego, podobnie jak własność, wszystkie one pozostają ze sobą w sprzeczności, a połowa z nich jest nie do zastosowania. Dowód na to twierdzenie, stanowią ce w pewnym sensie negację ekonomii politycznej w tej postaci, jak ją przedstawili A. Smith, Ricardo, Mal thus, J. B. Say, i której zastój widzimy od pół wieku, będzie przedmiotem niniejszych uwag. Nieporadność ekonomii politycznej od niepamięt nych czasów zwracała uwagę umysłów skłonnych do rozmyślań, które nazbyt rozmiłowane w swych ma rzeniach, aby móc pogłębić stronę praktyczną, i skłon ne do opierania swych sądów o niej na pozorach, utworzyły od początku grupę opozycyjną wobec status quo i poświęciły się wytrwale i systematycznie saty rze na cywilizację i jej zwyczaje. W zamian za to własności, tej podstawie wszystkich instytucji społecz nych, nie brakło nigdy gorliwych obrońców, co chlu biąc się tytułem praktyków odpłacali wojną za wojnę tym, co spotwarzali ekonomię polityczną, i śmiało a często zręcznie pracowali nad umocnieniem budow li, którą wzniosły pospołu powszechne przesądy i wol ność indywidualna. Trwający wciąż jeszcze spór mię dzy konserwatystami a reformatorami przypomina średniowieczny spór o uniwersalia, znany z historii fi lozofii. Nie trzeba chyba dodawać, że zarówno z jed nej, jak i z drugiej strony błąd i słuszność równoważą się i że jedyną przyczyną nieporozumienia jest rywa lizacja, ciasnota poglądów i nietolerancja. Tak więc dwie potęgi walczą o rządy nad światem
192
i rzucają na siebie wzajem klątwy z żarliwością dwóch wrogich obrządków: ekonomia polityczna, czyli tra dycyjna, i socjalizm, czyli utopia. Co to jest, nazywając rzecz po imieniu, ekonomia polityczna? Co to jest socjalizm? Ekonomia polityczna to zbiór spostrzeżeń czynio nych do dziś dnia nad zjawiskami produkcji i podzia łu bogactw, czyli nad najogólniejszymi, najbardziej samorzutnymi, a wobec tego najbardziej autentyczny mi formami pracy i wymiany. Ekonomiści sklasyfikowali swe obserwacje tak dob rze, jak tylko umieli; opisali zjawiska, stwierdzili ich cechy przypadkowe i zachodzące między nimi stosun ki; zauważyli, że w różnych okolicznościach mają one charakter konieczności i wtedy nazwali je prawam i. Ten całokształt wiadomości opartych na najbar dziej prymitywnych, że się tak wyrazimy, przeja wach życia społeczeństwa stanowi ekonomię polity czną. Ekonomia polityczna jest więc historią naturalną obyczajów, tradycji, działań i nawyków1 najbardziej oczywistych i najpowszechniej praktykowanych w dziedzinie produkcji i podziału bogactw. Z tego tytułu ekonomia polityczna uchodzi za uznaną faktycz nie i prawnie: faktycznie, bo zjawiska, które ba da, są stałe, samorzutne i uniwersalne; prawnie, bo te zjawiska mają za sobą autorytet rodzaju ludzkiego, który jest autorytetem najwyższym z możliwych. To też ekonomia polityczna uznawana jest za naukę, czyli za wiedzę opartą na dowodach i systematyczną, o faktach zgodnych z rzeczywistością i koniecznych. Socjalizm, który na podobieństwo boga Wisznu cią gle umiera i ciągle zmartwychwstaje i który dokonał w ciągu jakichś dwudziestu lat dziesięciu tysięcy wcie leń w osoby pięciu czy sześciu odkrywców — otóż socjalizm twierdzi, że obecna budowa społeczeństwa, a więc i wszystkich poprzednich ustrojów jest ano malią. Utrzymuje on i udowadnia, że ustrój cywiliza cyjny jest sztuczny i nieskuteczny, że sam z siebie wytwarza ucisk, nędzę i przestępstwo; oskarża, aby nie powiedzieć: szkaluje całą przeszłość życia społecz13 — Proudhon
193
nego i z całej siły dąży do przeistoczenia obyczajów i instytucyj. W konkluzji socjalizm stoi na stanowisku, że eko nomia polityczna jest hipotezą fałszywą, sofistyką wy nalezioną w imię korzyści płynących z uciskania więk szej liczby ludzi przez mniejszą; i posługując się afo ryzmem fructibus cognoscetis kończy na tym, że do wodzi bezsilności i nicości ekonomii politycznej za pomocą wykazu klęsk ludzkich, za które czyni ją od powiedzialną!...) Linia odgraniczająca socjalizm od ekonomii polity cznej została więc nakreślona; wrogość ich jest oczy wista. Ekonomia polityczna skłonna jest uświęcić egoizm; socjalizm wynosi ponad wszystko zasadę współwłas ności. Ekonomiści poza przypadkami naruszenia pewnych ich zasad, o co uważają za słuszne,oskarżać rządy, są optymistami, gdy idzie o fakty dokonane; socjaliści natomiast są optymistami w odniesieniu do faktów przyszłych. Pierwsi twierdzą, że to, co być powinno — jest; drudzy — że tego, co być powinno — nie m a. A za tem pierwsi uważają się za obrońców religii, władzy i innych zasad współczesnych uznających własność, chociaż krytyka oparta tylko na założeniach rozumo wych często powoduje ataki na ich przesądy; drudzy odrzucają władzę i wiarę i powołują się wyłącznie na naukę, jakkolwiek pewna religijność, nie całkiem •liberalna, i pewne niepoważne lekceważenie faktów stanowią najoczywiściej cechę charakterystyczną ich poglądów. Zresztą jedni i drudzy nie przestają się wzajemnie oskarżać o nieudolność i jałowość. Socjaliści przedstawiają swym przeciwnikom ra chunek za nierówność kondycji, za rozpustny handel, gdzie monopol i konkurencja w potwornej jedności wiecznie rodzą zbytek i nędzę; teoriom ekonomicz nym, stale wzorującym się na przeszłości, zarzucają, że przyszłość w tym stanie przedstawia się bezna dziejnie; krótko mówiąc, wskazują dobitnie, że ustrój
194
oparty na własności to straszliwe przywidzenie, prze ciwko któremu ludzkość od czterech tysięcy lat pro testuje i broni się rękami i nogami. Ekonomiści ze swej strony nie ufają socjalistom, nie wierzą, że stworzą oni system, w którym będzie się można obejść bez własności, konkurencji i policji; wy kazują z dowodami w ręku, że wszystkie projekty re form były tylko i wyłącznie zlepkami fragmentów za pożyczonych od tego ustroju, który socjalizm oczernia, były,'.jednym słowem, plagiatem. Poza granicami eko nomii politycznej socjalizm nie jest zdolny do powzię cia ani do sformułowania żadnej idei. (...). Cóż jest zatem koniecznego i prawdziwego w eko nomii politycznej? Dokąd ona zmierza? I co może? Co nam obiecuje? Oto co pragnę ustalić'w swojej pracy. — Co wart jest socjalizm, dowiemy się tego z tych samych dociekań. Skoro bowiem cel, do którego zmierza i socjalizm, i ekonomia polityczna, jest koniec końców jeden i ten sam, mianowicie wolność, porządek i dobrobyt wśród ludzi, jest rzeczą oczywistą, że warunki, które trzeba spełnić, innymi słowy, trudności, które trzeba prze zwyciężyć, aby dopiąć tego celu, są także dla nich obu te same; i pozostaje tylko rozważyć środki przed siębrane lub proponowane zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Ponieważ jednak, jak dotąd, tylko ekonomia polityczna mogła urzeczywistnić swe idee, socjalizm bowiem stale poświęcał się jedynie satyrze, jest rzeczą oczywistą, że oceniając należycie usługi, jakie oddały prace ekonomiczne, sprowadzimy tym samym do ich właściwej wartości socjalistyczne de klamacje; w ten sposób nasza na pozór szczególna krytyka będzie podstawą konkluzji bezwzględnych i definitywnych. Zanim z dociekaniami nad ekonomią polityczną się gniemy do sedna rzeczy, należy dla lepszego zrozu mienia sprawy posłużyć się kilku przykładami.
§ 2. Braki teoryj i krytyki Zanotujmy na wstępie
ważne
spostrzeżenie: oto
195
współzawodnicy zgodni są co do tego, że odwołują się do wspólnego autorytetu, o którym każdy z nich mniema, że ma go tylko dla siebie, a mianowicie do nauki. Utopista Platon organizował swą idealną rzeczpo spolitą w imię nauki, którą przez skromność i eufe mizm nazywał filozofią. Praktyczny Arystoteles od rzucał utopię platońską w imię tejże filozofii. Tak więc wojna społeczna trwa od czasów Platona i Ary stotelesa. Nowocześni socjaliści żądają, aby nauka by ła jedna i niepodzielna, ale nie mogą dojść do poro zumienia ani co do treści, ani co do granic, ani co do nąętody tej nauki; ekonomiści ze swej strony twierdzą, że nauka społeczna to nic innego jak ekonomia poli tyczna. Idzie więc przede wszystkim o ustalenie, czym mo że być nauka o społeczeństwie. Nauka w ogólności jest wiedzą rozumowaną i sy stematyczną o tym, co jest. Stosując to podstawowe pojęcie do społeczeństwa, powiemy: Nauka społeczna jest wiedzą rozumowaną i systematyczną nie o tym, czym było społeczeństwo, ani też o tym, czym będzie, ale czym j e s t w ciągu całego swego życia, to jest we wszystkich swych kolej nych przejawach: tam bowiem tylko istnieć może roz sądek i system. Nauka społeczna powinna obejmować ustrój humanitarny nie tylko w tym a tym okresie jego istnienia ani też w postaci pewnych jego elemen tów, ale w zasięgu wszystkich jego zasad i w cało kształcie jego egzystencji: jak gdyby rozwój społeczny, rozciągający się w czasie i przestrzeni, został nagle stłoczony w jeden ruchomy obraz, który ukazując sze reg lat wieku i następowanie po sobie, jedno po dru gim, zjawisk, wydobywałby na jaw ich wzajemną za leżność i ich jedność. Taka powinna być nauka o każ dej rzeczywistości żywej i postępującej naprzód; taka też jest niezaprzeczenie nauka społeczna. Być może, iż ekonomia polityczna mimo dążeń in dywidualistycznych i ekskluzywnych zapewnień była częścią konstytuującą nauki społecznej, w ramach któ rej zjawiska przez nią opisywane były jak gdyby pod
196
stawowymi punktami rozległej triangulacji i elemen tami całości organicznej i złożonej. Z tego punktu wi dzenia postęp ludzkości, dokonujący się pd form pro stych do złożonych, byłby całkowicie zgodny z postę pem nauk, a fakty niezgodne z tą zasadą i tak często obalające ją, fakty, które stanowią dziś podstawę i przedmiot ekonomii politycznej, powinny być trak towane jako hipotezy szczególne, stopniowo realizo wane przez ludzkość mającą na względzie hipotezę nadrzędną, której urzeczywistnienie rozwiązałoby wszelkie trudności i bez przekreślenia ekonomii poli tycznej dawałoby zadośćuczynienie socjalizmowi. Ale, jak to powiedziałem w prologu, nie możemy w żaden sposób przypuścić, że bez względu na sposób wyraża nia się ludzkość jest w błędzie. Przedstawmy to teraz jaśniej, przekładając na język faktów. Sprawą najbardziej sporną jest dzisiaj niezaprzeczenie organizacja pracy. (...) Nie ulega jednak wątpliwości, że pojęcie organi zacja pracy jest równie jasne i równie racjo nalne jak następujące wyrażenia: organizacja zakładu wytwórczego, organizacja armii, organizacja policji, or ganizacja dobroczynności, organizacja wojny. Z tego punktu widzenia wystąpienia ekonomistów noszą na sobie piętno pożałowania godnego braku rozsądku. Nie mniej pewną jest rzeczą, że organizacja pracy nie może być utopią ani chimerą, ponieważ od chwili gdy praca, ten zasadniczy warunek cywilizacji, istnieje, to z tego już wynika, że podlega ona jakiejś organizacji, którą ekonomiści mogą, uważać za dobrą, a jednocześ nie socjaliści mogą uważać za ohydną. W sprawie sformułowanej przez socjalizm propozy cji zorganizowania pracy należałoby więc uznać, że praca została zorganizowana. Otóż takie twierdzenie jest absolutnie nie do utrzymania, jest bowiem rzeczą bezsporną, że w dziedzinie pracy — podaż, popyt, po dział, ilość, proporcja, cena, gwarancja — nic, abso lutnie nic nie jest uregulowane, wręcz przeciwnie, wszystko jest zdane na kaprysy swobodnej gry, czyli na przypadek.
197
Co się tyczy nas samych, którzy kierujemy się myś lą, że musimy stosować się do nauki moralnej, to wbrew socjalistom i wbrew ekonomistom będziemy stali na stanowisku: nie, że trzeba organ i/zować pracę, ani też że jest ona zorgani zowana, ale że się ona organizuje. Praca — mówimy — organizuje się: jest więc w trakcie organizowania się od początku świata i będzie się organizowała do końca świata. Ekonomia politycz na uczy nas pierwszych elementów tej organizacji; ale socjalizm ma słuszność, gdy utrzymuje, że w obecnej postaci organizacja jest niedostateczna, że ma cha rakter przejściowy, a całe posłannictwo nauki polega na nieprzerwanym dociekaniu — mając na względzie uzyskane wyniki i zjawiska będące w stadium reali zacji — jakie innowacje mogą być od razu urzeczy wistnione. Socjalizm i ekonomia polityczna, wydając sobie krotochwilną wojnę, działają w istocie rzeczy w imię jednej i tej samej idei — organizacji pracy. Ale i na socjalizmie, i na ekonomii politycznej cią ży wina niewierności nauce i wzajemnych zniewag, skoro ekonomia polityczna, biorąc te strzępy teorii za naukę, wyrzeka się wszelkiego postępu w przyszłości i skoro socjalizm, wyrzekając się tradycji, dąży do od budowy społeczeństwa na podstawach, których zna leźć niepodobna. Tak więc socjalizm jest niczym bez głębokiej kryty ki i nieustannego rozwoju ekonomii politycznej; i że posłużymy się tutaj słynnym aforyzmem: Nihil est in intellectu, quod prius non fuerit in sensu, w hipote zach socjalistów nie ma nic talciego, czego nie można by znaleźć w praktyce ekonomicznej. Ekonomia poli tyczna zaś nie jest niczym innym, jak nieskoordyno wanym zlepkiem, skoro uważa za bezwarunkowo po zostające w mocy fakty zgromadzone przez Adama Smitha i J. B. Saya. (...)
Przełożył Bolesław Wścieklica
Rozdział drugi o WARTOŚCI *
§ 1. Przeciwieństwo między a wartością wymienną
wartością
użytkową
Wartość jest kamieniem węgielnym konstrukcji ekonomicznej. Boski artysta, który powierzył nam prowadzenie nadal swego dzieła, nie udzielił nikomu wskazówek, ale z kilku znamiennych faktów można je odgadnąć. W istocie wartość ma dwa oblicza: jed no, które ekonomiści nazywają wartością u ż y t k ow ą, czyli wartością samą w sobie, i drugie — war tość wymienną, czyli wartość względną. Skutki, jakie powoduje wartość pod tym dwojakim względem, a które są bardzo nieregularne, ponieważ nie jest ona ustalona, czyli — że się wyrazimy bardziej filozoficz nie — ponieważ nie jest ukonstytuowana, zmieniają się całkowicie w zależności od tej konstytucji. Otóż na czym polega współzależność między war tością użytkową a wartością wymienną; co trzeba rozumieć przez wartość ukonstytuowaną i przez jakie skomplikowane przejścia dokonuje się to ukonstytuowanie: oto przedmiot i cel ekonomii poli tycznej. Błagam czytelnika o skupienie całej swej uwagi na tym, co ma nastąpić: jest to jeden jećyny rozdział w całej niniejszej pracy, który wymaga z jego strony trochę dobrej woli. Ze swojej strony będę usi łował być coraz bardziej prosty i jasny. Wszystko, co może mi w jakikolwiek sposób służyć ma dla mnie wartość, i tym jestem bogatszy, im wk,cej mam tego, co jest mi użyteczne: tutaj nie nasuwa się żadna trudność. Mleko i mięso, owoce i zbcże, weł na, cukier, bawełna, wino, metale, marmur, wreszcie * P. J. Proudhon: Wybór pism, wyd. cyt., t. 1, s. 226— 231, 237—242, 261—263.
199
ziemia, woda, powietrze, ogień i słońce są dla mnie wartościami użytkowymi, wartościami z natury rzeczy i z przeznaczenia. Gdybym wszystkie rzeczy potrzebne mi do istnienia znajdował w równej obfitości jak nie które z nich, na przykład światło, inaczej mówiąc, gdyby ilość każdego rodzaju wartości była niewyczer pana, dobrobyt mój byłby raz na zawsze zapewniony: nie miałbym po co pracować i nawet bym o pracy nie myślał. W tej sytuacji w rzeczach tkwiłaby zaw sze użyteczność; ale niesłusznie byłoby mówić, że rzeczy mają wartość, bo wartość, jak to nie długo zobaczymy, świadczy o istnieniu stosunku ze swej istoty społecznego; i właśnie jedynie w drodze wymiany, dokonując pewnego rodzaju powrotu spo łeczeństwa do natury, doszliśmy do pojęcia użytecz ności. Rozwój cywilizacji zależny jest zatem od ko nieczności, w jakiej tkwi rasa ludzka, konieczności bezustannego powodowania powstawania coraz to no wych wartości, podobnie jak cierpienia społeczeństwa mają swe praźródło w nieustannej walce, jaką toczy my z naszą własną inercją. Odbierzcie człowiekowi tę potrzebę, która pobudza myśl i dostosowuje ją do ży cia kontemplacyjnego, a oto pan stworzenia będzie nie czym innym, jak pierwszym spośród czworonogów. Ale jakim sposobem wartość użytkowa staje się war tością wymienną? Trzeba bowiem zwrócić uwagę, że te dwa rodzaje wartości, jakkolwiek współczesne w myśleniu (bo pierwszą spostrzec można tylko przy sposobności występowania drugiej), przypuszczają mi mo to stosunek sukcesji: wartość wymienna występu je bowiem jako pewnego rodzaju odbicie wartości użytkowej, podobnie jak teologowie nauczają, iż w Trójcy Ojciec, rozpamiętując całą wieczność, płodzi Syna. To płodzenie idei wartości nie było w dostatecz nej mierze wzięte pod uwagę przez ekonomistów; to też trzeba się trochę zatrzymać przy tej kwestii. Wobec tego że spośród rzeczy, których mi potrzeba, bardzo wiele istnieje w naturze w ilości nieznacznej albo nawet nie istnieje zupełnie, jestem zmuszony sam przysłużyć się do wyprodukowania tego, czego mi brak, ale ponieważ sam nie mogę przyłożyć ręki do tylu
2Ó0
rzeczy, zaproponuję innym ludziom, mym współpraco wnikom w zakresie różnych działań, żeby mi odstąpili część swych produktów w zamian za moje własne. Będę przecież zawsze miał w swoim ręku więcej me go własnego specyficznego produktu, niż go konsumu ję, tak samo jak ci, z którymi wejdę w kontakt, bę dą mieli w swoim ręku więcej pewnych przedmiotów, niż im potrzeba. To ciche porozumienie dokonuje się za pomocą handlu. Przy tej sposobności zwróćmy uwagę, że sukcesja logiczna obu rodzajów wartości przejawia się o wiele dobitniej w historii niż w teorii, ludzie przeżyli bowiem tysiące lat na wydzieraniu so bie wzajem dóbr natury (co nazywa się wspólno tą pierwotną), zanim ich zajęcia dały im moż ność dokonywania wymiany. Otóż własność bycia środkiem utrzymania dla czło wieka, jaką posiadają wszystkie produkty bądź natu ry, bądź też przemysłu, nazywa się wartością użytko wą; własność polegająca na tym, że środki te mogą być wymieniane jedne na drugie, nosi miano wartości wymiennej. W istocie jest to jedno i to samo, ponie waż drugi przypadek dodaje tylko do pierwszego ideę substytucji i wszystko to może się wydać niepotrzebną subtelnością; w rzeczywistości skutki są zdumiewają ce i na przemian to są pomyślne, to znów opłakane. A zatem rozróżnienie w dziedzinie wartości opiera się na faktach i nie zawiera w sobie żadnej dowolnoś ci. Rzeczą człowieka, jako podlegającego temu prawu, jest obrócić je na polepszenie swego bytu i rozszerze nie swej wolności. Praca, zgodnie z pięknym powie dzeniem Walrasa, to wojna wydana skąpstwu przy rody. To dzięki niej powstaje jednocześnie bogactwo i społeczeństwo. Praca nie tylko wytwarza bez porów nania więcej dóbr, niż nam daje przyroda (na przy kład zauważono, że sami tylko szewcy francuscy pro dukowali dziesięć razy więcej niż kopalnie peruwiań skie, brazylijskie i meksykańskie razem wzięte), lecz także wskutek przekształceń, jakim poddaje wartości naturalne, rozszerzając i mnożąc w nieskończoność swoje prawa, sprawia, że każde bogactwo, przeszedł szy przez różne dziedziny przemysłu, powraca w ca
201
łości do tego, co je stworzył, nie pozostawiając nic lub prawie nic właścicielowi surowców. Przebieg rozwoju ekonomicznego jest więc'następu jący: na początku zawłaszczanie ziemi i bogactw na turalnych, następnie zrzeszanie się i podział na grun cie pracy aż do całkowitej równości. Na drodzę tej spotykamy wiele przepaści, miecz stale wisi nad na szymi głowami; ale na to, by zażegnać wszystkie nie bezpieczeństwa, mamy za sobą słuszność, a słuszność to wszechmoc. Ze stosunku wartości użytkowej do wartości wy miennej wynika, że gdyby przez nieszczęśliwy wypa dek lub złośliwość wymiana została jednemu z pro ducentów zakazana albo gdyby użyteczność jego pro duktu nagle przestała istnieć, to on przy pełnych skła dach nie posiadałby nic. Im więcej czyniłby poświę ceń i im więcej wytężałby energię, aby produkować, tym większa byłaby jego nędza. Gdyby użyteczność jego produktu nie znikła całkowicie, ale tylko się zmniejszyła, co może zaistnieć na sto sposobów, pra cownik, zamiast być dotknięty przez upadek i zrujno wany przez nagłą katastrofę, doznałby tylko zuboże nia; gdyby był zmuszony dostarczać wielką ilość swych wartości za drobną ilość cudzych wartości, to jego środki utrzymania zmniejszałyby się w stosunku równym powstałemu przy tym deficytowi sprzedaży, co przez kolejne stopnie dobrobytu doprowadziłoby go do wyczerpania. Wreszcie, gdyby użyteczność jego produktu zaczęła wzrastać albo gdyby produkcja sta ła się mniej kosztowna, bilans wymiany obróciłby się na korzyść producenta, którego dobrobyt mógłby tym sposobem zacząć się podnosić od mierności połączo nej z ciężką pracą do próżniaczego dostatku. To zja wisko kolejno deprecjacji majątku, to znów bogace nia się przejawia się w tysiącznych formach i tysiącz nych kombinacjach: na tym właśnie polega pełna pa sji życiowej i intrygująca gra handlu i przemysłu. To jest właśnie pełna zasadzek loteria, którą ekonomiści chcieliby utrwalić na wieki, a której zniesienia doma ga się, sama o tym nie wiedząc, Akademia Nauk Mo ralnych i Politycznych, skoro pod mianem zysku oraz
202
płacy żąda uzgodnienia wartości użytkowej i wartości wymiennej, to znaczy znalezienia takiego środka, któ ry pozwoliłby wszystkie wartości uczynić jednako wy mienialnymi i vice versa — wszystkie wartości wy mienne jednako użytecznymi. Ekonomiści bardzo dobrze zrobili, uwydatniając dwoisty charakter wartości, ale nie wykazali z taką samą jasnością jej kontradyktoryjnego charakteru. I tutaj bierze początek nasza krytyka. Użyteczność jest koniecznym warunkiem wymiany; usuńcie jednak wymianę, a użyteczność spadnie do zera: te dwa pojęcia są ze sobą nierozerwalnie złą czone. Gdzież więc pojawia się sprzeczność? (...) 1" Kontradyktoryjność idei wartości, tak dobrze wy jaśniona przez nieuchronne rozróżnienie wartości użyt kowej i wartości wymiennej, nie wypływa z błędnej apercepcji umysłu ani z błędu terminologicznego, ani też z jakiegoś wypaczenia o charakterze praktycznym, ale tkwi w samej istocie rzeczy i narzuca się umysło wi jako ogólna forma myśli, czyli jako kategoria. Otóż z tego, że pojęcie wartości stanowi punkt wyjścia eko nomii politycznej, wynika, że wszystkie elementy tej nauki — używam tu słowa „nauka", wybiegając na przód — są kontradyktoryjne same w sobie i są sobie wzajem przeciwstawne, tak że w każdej kwestii eko nomista czuje się wzięty w dwa ognie — z jednej strony twierdzenie, z drugiej przeczenie, oba jednako wo niezbite. Antynomia, że się posłużę słowem uświęconym przez nowoczesną filozofię, jest znamien ną cechą ekonomii politycznej, czyli wyrokiem śmier ci na nią, ale zarazem jest jej usprawiedliwieniem. Antynomia, dosłownie przeciwprawo (contra-loi), oznacza opozycję z zasady lub antagonizm w sto sunku, tak samo jak antylogia wskazuje na przeciwstawność lub sprzeczność w wywodzie. An tynomia — przepraszam, że wchodzę w te szczegóły scholastyczne, weszły one jednak w nawyk większoś ci ekonomistów — antynomia, powtarzam, to koncep cja prawa o dwu obliczach — jednym pozytywnym, a drugim negatywnym. Takie jest 'na przykład prawo zwane prawem przyciągania, które sprawia, że
203
planety krążą wokół Słońca, a które geometrycy po dzielili na siłę środkową i odśrodkową. Należy tu jeszcze zagadnienie podzielności materii w nieskończo ność, które — jak wykazał Kant — może być na prze mian przedmiotem afirmacji i negacji przy użyciu ar gumentów zarówno dopuszczalnych, jak niezbitycn. Antynomia może wyrażać tylko fakt i narzuca się władczo umysłowi; sprzeczność w ścisłym tego słowa znaczeniu jest niedorzecznością. To rozróżnienie mię dzy antynomią (contra-lex) a sprzecznością (contradic tio) wskazuje, w jakim znaczeniu można było powie dzieć, że w pewnym uszeregowaniu idei oraz faktów argument sprzeczności nie ma tej samej wartości co w matematyce. W matematyce panuje zasada, że jeśli została udo wodniona fałszywość danego twierdzenia, to twierdze nie odwrotne jest prawdziwe; i na odwrót. "Zasada ta jest doniosłym środkiem, za pomocą którego dowodzi się w matematyce. W dziedzinie ekonomii społecznej nie da się go już zastosować. • Zobaczymy na przykład, że jeśli dowiedzie się, iż idea własności jest błędna, to formuła przeciwna, formuła spólnoty, nie jest przez to samo prawdziwa i może ulec zaprzeczeniu równo cześnie, i to z tego samego tytułu co własność. Czy z tego wynika — jak powiedziano z dość zabawną em fazą — że każda prawda, każda idea bierze początek w sprzeczności, czyli w czymś, co się równocześnie afirmuje i neguje z jednego i tego samego punktu wi dzenia, i że trzeba odrzucić od siebie precz dawną lo gikę, która sprzeczność uznaje zdecydowanie za ozna kę błędu? Ta gadanina godna jest sofistów, którzy bez dobrej wiary, nieuczciwie pracują nad uwiecznieniem sceptycyzmu po to, by zachować swą bezczelną bezużyteczność. Wobec tego, że antynomia, gdy tylko zostaje zapoznana, prowadzi niechybnie do sprzeczności, brano je jedną za drugą, zwłaszcza w języku francus kim, tu bowiem ludzie mają zwyczaj określać każdą rzecz według jej skutków. Ale ani. sprzeczność, ani antynomia, którą analiza odnajduje u podstawy każ dej prostej idei, nie jest źródłem prawdy. Sprzeczność jest zawsze synonimem nicości; co się tyczy antyno
204
mii, którą utożsamia się niekiedy ze sprzecznością, to jest ona rzeczywiście zwiastunem prawdy; dostarcza jej, że tak powiem, materiału; ale sama nie jest w ża dnym razie prawdą i rozważana w swej istocie jest causa efficiens chaosu, formą właściwą kłamstwu i złu. Antynomia składa się. z dwóch członów zawsze so bie przeciwstawnych i dążących do zniszczenia się wzajem, ale jednako koniecznych, aby antynomia w ogóle zaistniała. Zaledwie odważam się dodać, ale trzeba uczynić ten krok, że pierwszy z tych członów otrzymał nazwę tezy — twierdzenia, drugi zaś na zwę antytezy — przeciwtwierdzenia. Mechanizm ten jest obecnie tak dobrze znany, iż mam nadzieję, że wkrótce znajdzie się w programach szkół podsta wowych. Już za chwilę zobaczymy, jak te dwa zła, łączące się ze sobą, dadzą jedność, czyli ideę, która prowadzi do zniknięcia antynomii. A więc w dziedzinie wartości nie ma nic użyteczne go, czego by nie można wymienić, nic wymienialnego, co nie byłoby użyteczne: wartość użytkowa i wartość wymienna są nierozdzielne. Ale podczas gdy wskutek postępu przemysłu popyt zmienia się i różnicuje w nieskończoność, podczas gdy w ślad za tym fabryka cja dąży do podniesienia naturalnej użyteczności rze czy i koniec końców do przetworzenia każdej wartości użytecznej w wartość wymienną — z drugiej strony produkcja, nieustannie podnosząc zdolność wytwórczą i nieustannie obniżając koszty, zmierza do sprowadze nia sprzedażności rzeczy do użyteczności pierwotnej: tym sposobem wartość użytkowa i wartość wymienna są wiecznie w walce. Skutki tej walki są znane: są to przepisy celne i woj ny o rynki zbytu, zatory, zastoje, zakazy przywozu i wywozu, niszczenie konkurencji, monopole, depre cjacja płac, maksymalne ceny, niepomierne różnice majątkowe, nędza; wszystko to wypływa z antynomii wartości. Niechże czytelnik zwolni mnie od przedsta wienia tutaj dowodów, które naturalnym biegiem rze czy wynikną z następnych rozdziałów. J Socjaliści, słusznie domagając się końca tego anta gonizmu, błądzili jednak nie znając jego źródła i wi
205
dząc w nim jedynie błąd zdrowego rozsądku, który można naprawić dekretem władzy publicznej. Stąd wybuch tej żałosnej czułostkowości, która uczyniła socjalizm tak ckliwym w pojęciu umysłów pozytyw nych i która, szerząc najniedorzeczniejsze złudzenia, znajduje wciąż jeszcze tylu naiwnych. Socjalizmowi nie zarzucam tego, że zjawił się bez powodu, ale to, że tak długo i tak uparcie pozostawał głupi. 2° Ale ekonomiści popełnili błąd nie mniej ciężki, odrzucili mianowicie a priori — a przy tym właśnie na mocy kontradyktoryjnych lub raczej antynomicznych danych o wartości — wszelką myśl o reformie i wszelką nadzieję z nią związaną, nie chcąc nigdy zrozumieć, że społeczeństwo już przez to samo, że doszło do szczytowego okresu antagonizmu, bliskie jest pojednania i harmonii. A przecież dociekliwa ana liza ekonomii politycznej pozwoliłaby jej adeptom „na macalnie” zdać sobie z tego sprawę, gdyby więcej li czyli się ze zdobyczami nowożytnej metafizyki. W isto cie jest rzeczą dowiedzioną za pomocą najbardziej po zytywnych danych, jakie zna umysł ludzki, że tam, gdzie przejawia się antynomia, tam jest też obietnica rozwiązania sylogizmu, a zatem zapowiedź przeobra żenia. Otóż pojęcie wartości w tej postaci, w jakiej zostało przedstawione między innymi przez J. B. Saya, podpada pod ten przypadek. Ale ekonomiści, którzy przez niepojętą fatalność w przeważnej części pozo stali obcy ruchowi filozoficznemu, nie przypuszczali, że zasadniczo kontradyktoryjny lub, jak oni mówili, zmienny charakter wartości był jednocześnie auten tyczną oznaką jej konstytucjonalności — chciałbym przez to powiedzieć: jej natury harmonijnej i dają cej się określić. (...)
§ 2. Ukonstytuowanie się własności: definicja bo gactwa (...) Wartość rozumiana jako proporcjonalność pro duktów, inaczej mówiąc, wartość ukonstytuo wana zakłada siłą konieczności użyteczność
206
i sprzedażność, nierozdzielnie i harmonijnie ze sobą połączone. Zakłada użyteczność, bo bez spełnie nia tego warunku produkt byłby pozbawiony tego po dobieństwa do innych produktów, które sprawia, że jest on wymienialny, i które czyni go składnikiem bo gactwa; zakłada sprzedażność, bo gdyby produkt w każdej chwili i po ustalonej cenie nie nadawał się do wymiany — byłby nie-wartością, byłby niczym. Ale w ramach wartości ukonstytuowanej wszystkie te właściwości nabierają znaczenia szerszego, bardziej prawidłowego, prawdziwszego niż przedtem. A zatem użyteczność nie jest już tą właściwością, że tak po wiem, inertną, jaką mają rzeczy służące do zaspoka jania naszych potrzeb i będące przedmiotem naszych dociekań; odtąd sprzedażność nie jest już tą przesad ną ślepą fantazją ani nieuzasadnioną opinią; wreszcie zmienność przestaje znajdować wyraz w przesiąknię tej złą wiarą rozgrywce między podażą i popytem; wszystko to znikło, aby ustąpić miejsca idei pozytyw nej, normalnej i bez względu na wszelkie możliwe zmiany dającej się określić. Dzięki ukonstytuowaniu się wartości każdy produkt — jeśli można posłużyć się taką analogią — jest jak pokarm, który odkryty przez instynkt odżywiania się, następnie przygotowany przez organ trawienia, wchodzi do ogólnego obiegu i zgod nie z określonymi stosunkami przemienia się w skórę, kości, substancje płynne itd., dając ciału życie, siłę i piękność. Otóż co się dzieje z ideą wartości, wówczas gdy antagonistyczne pojęcia wartości użytkowej i wartości wymiennej podnosimy do poziomu wartości ukon stytuowanej, czyli wartości bezwzględnej? Następuje — że pozwolę sobie tak powiedzieć — wzajemny ucisk, wzajemne przenikanie się, spowodowane tym, że te dwa elementarne pojęcia zderzają się ze sobą jak odchylające się od pionu atomy Epikura, pochłaniają jedno drugie i znikają, pozostawiając na swoim miej scu połączenie obdarzone, ale w stopniu wyższym, wszystkimi właściwościami pozytywnymi i pozbawione właściwości negatywnych. Wartość rzeczywiście taka — a więc pieniądz, pierwszorzędny papier wartościo
207
wy, renta państwowa, akcje solidnego przedsiębior stwa — nie może bez powodu nadmiernie urosnąć ani stracić przy wymianie: podlega ona jedynie natural nemu prawu zwyżki wartości poszczególnych artyku łów przemysłowych i wzrostu produkcji. Co więcej, wartość taka nie jest bynajmniej wynikiem porozu mienia, eklektyzmu, sprawą jakiegoś złotego środka czy też mieszaniny: jest to produkt zupełnego zlania się, produkt całkiem nowy i różny od swych składni ków, tak jak woda, wynik połączenia tlenu i wodoru, jest ciałem swoistym, całkowicie różnym od jej części składowych. Przekształcenie dwóch antytetycznych idei w trzecią ideę, ideę wyższego rzędu, jest tym, co po szkolnemu nazywa się syntezą. Dopiero synteza wprowadza ideę pozytywną i zupełną, którą otrzymuje się — jak widzieliśmy — przez kolejną afirmację lub negację, bo to na jedno wychodzi, dwóch pojęć diametralnie przeciwstawnych. Stąd wyprowadza się wniosek o ka pitalnym znaczeniu zarówno w zastosowaniu, jak i w teorii: ilekroć w dziedzinie moralności, historii lub ekonomii politycznej analiza stwierdziła antyno mię pewnej idei, można stwierdzić a priori, że anty nomia ta kryje w sobie ideę wyższą, która wcześniej czy później wyjdzie na jaw.
Przełożył Bolesław Wściekłica
Rozdział trzeci
ROZWÓJ EKONOMII EPOKA PIERWSZA — PODZIAŁ PRACY •
Podstawowym pojęciem, dominującą kategorią eko nomii politycznej jest wartość. Pozytywne określenie wartości następuje poprzez szereg wahań między podażą a popytem. W konsekwencji wartość przybiera kolejno trzy formy: wartości użytkowej, wartości wymiennej i wartości syntetycznej lub społecznej, która jest warto ścią prawdziwą. Pierwsza z tych postaci rodzi przez zaprzeczenie drugą, obie zaś razem, łącząc się i wza jemnie przenikając, dają początek trzeciej; i tym spo sobem sprzeczność czy antagonizm idei okazuje się punktem wyjścia całej nauki ekonomii (...). Wykazując więc, że ekonomia polityczna ze wszyst kimi swoimi sprzecznymi hipotezami i dwuznacznymi wnioskami jest niczym innym, jak organizacją przy wileju i nędzy, dowiodę tym samym, że mieści ona w sobie z natury rzeczy obietnicę organizacji pracy i ró wności, zgodnie bowiem z tym, co powiedzieliśmy, każ da systematyczna sprzeczność jest zapowiedzią syntezy; co więcej, zbuduję podstawy tej syntezy. Stąd też wyło żyć system sprzeczności ekonomicznych — to kłaść pod waliny powszechnego związku; wyjaśnić, w jaki spo sób produkty zbiorowej pracy wyszły ze społeczeń stwa — to wskazać drogę, która umożliwi ponowne ich doń wprowadzenie; ukazać genezę zagadnień produkcji i rozdziału — to przygotować ich rozwiązanie. Wszystkie te twierdzenia są tożsame i równie oczywiste.
* P. J. Proudhon: Wybór pism, wyd. cyt., t. 1, s. 289— —296. 14 — Proudhon
209
§ 1. Antagonistyczne skutki zasady podziału pracy
(...) W istocie swej podział pracy jest sposobem, w jaki urzeczywistnia się równość stanów i inteligencji. On to właśnie, poprzez zróżnicowanie funkcji, stwarza podstawy proporcjonalności produktów i równowagi w wymianie, przez co otwiera drogę do bogactwa; a także, odsłaniając nam wszędzie, zarówno w sztuce, jak i w przyrodzie, nieskończoność, prowadzi nas do idealizacji wszystkich naszych czynności i czyni umysł nasz twórczym, mentem diviniorem, to znaczy nadaje mu cechy boskości — immanentnej i dostrze galnej cechy wszystkich pracujących. Podział pracy jest więc pierwszą fazą zarówno roz woju ekonomicznego, jak i postępu umysłowego; nasz punkt wyjścia okazuje się prawdziwy tak w od niesieniu do człowieka, jak i w stosunku do rzeczy; tok zaś naszego wykładu nie jest bynajmniej do wolny. Lecz w uroczystej godzinie podziału pracy nad ludz kością zrywa się wicher zwiastujący burzę. Postęp nie dokonuje się dla wszystkich w sposób jednakowy i jednolity, jakkolwiek w końcu musi dosięgnąć i przekszałcić każdą istotę rozumną i pracującą. Po czątkowo ogarnia on małą liczbę uprzywilejowanych, którzy stają się w ten sposób elitą narodów, podczas gdy masy utrzymują się lub nawet pogrążają w bar barzyństwie. Postęp ma swoich wybrańców; to właś nie sprawiło, iż tak długo wierzono w naturalną i opatrznościową nierówność stanów, to także zrodziło kasty i ukształtowało wszystkie społeczeństwa na za sadzie hierarchii. Nie rozumiano, iż wszelka nierów ność, będąc zawsze tylko negacją, nosi w sobie zna mię swej nieprawości i zapowiedź swojego upad ku; tym bardziej nie umiano sobie wyobrazić, by nierówność ta wywodziła się przypadkowo z przyczy ny, którą jej późniejszy skutek miał całkowicie usu nąć. Tak więc antynomia wartości odtworzyła się w prawie podziału i stało się tak, że najważniejsze i najpotężniejsze narzędzie wiedzy i bogactwa, jakie
210
Opatrzność włożyła w nasze ręce, przekształciło się dla nas w narzędzie nędzy i głupoty. Oto jak brzmi to nowe prawo przeciwieństw, któremu zawdzięczamy dwie najdawniejsze choroby cywilizacji, arystokrację i proletariat: praca, dzieląc się zgodnie ze swoim wewnętrznym prawem, które jest zasadniczym warunkiem jej płod ności, zaprzecza ostatecznie swoim ce lom i sama siebie unicestwia; innymi słowy podział, poza którym nie ma po stępu, nie ma bogactwa, nie ma równo ści, spycha robotnika na podrzędne stanowisko, czyni inteligencję bezuży teczną, bogactwo szkodliwym, a ró wność niemożliwą. Wszyscy ekonomiści, poczynając od A. Smitha, wskazywali na dodatnie i ujemne strony pra wa podziału, kładąc jednak dla dogodzenia swemu op tymizmowi o wiele większy nacisk na pierwsze niż na drugie; żaden zaś z nich nigdy nie zadał sobie py tania, czym mogą być ujemne strony tego prawa. Oto jak streścił zagadnienie J. B. Say: „Człowiek, który wykonuje przez całe życie jedną i tę samą czynność, z pewnością osiąga w niej więk szą niż inni wprawę i szybkość; zarazem jednak staje się mniej zdolny do wykonywania jakiejkolwiek innej czynności, czy to fizycznej, czy to umysłowej; pozo stałe jego zdolności wygasają; a następstwem tego jest degeneracja człowieka jako jednostki. Smutne daje o sobie świadectwo, kto nigdy nie robił nic in nego poza osiemnastą częścią szpilki; nie należy przy tym mniemać, że jedynie robotnik, który przez całe życie włada pilnikiem lub młotem, poniża w ten spo sób godność swojej natury: dotyczy to także człowie ka, który zawodowo posługuje się najwyższymi władzami swojego umysłu... W rezultacie powiedzieć można, że rozdział prac jest sprawnym spożytkowa niem sił człowieka, że niesłychanie pomnaża produk ty społeczeństwa, że jednak uszczupla zdolności każ dego człowieka jako jednostki” [Traité d’Economie
politique].
211
Co więc poza pracą stanowi pierwszą przyczynę pomnożenia bogactw i wzrostu sprawności robotni ków? Podział. Co jest pierwszą przyczyną upadku umysłowego i, jak tego nie omieszkamy dowieść, ucywilizowanej nę dzy? Podział. Jakim sposobem ta sama zasada prowadzić może do diametralnie przeciwstawnych skutków, chociaż następstwa jej śledzi się ze ścisłą dokładnością? Żaden ekonomista, ani przed A. Smithem, ani po .nim, nie dostrzegał nawet tego zagadnienia. Say posuwa się aż do stwierdzenia, że w podziale pracy ta sama przyczy na, która rodzi dobro, wywołuje zło; po czym wy głosiwszy kilka słów litości dla ofiar podziału rze miosł, zadowolony, że wyłożył sprawę bezstronnie i wiernie, odprawia nas z kwitkiem. „Wiecie już, zdaje się mówić, że im dalej posuwa się podział pracy, tym bardziej zwiększa się jej moc produkcyjna, lecz jednocześriie praca, osiągając coraz większy stopień me chanizacji, coraz bardziej stępia inteligencję”. Daremnie oburzamy się na teorię, która, stwarzając dzięki samej pracy arystokrację zdolności, prowadzi nieuchronnie do nierówności społecznej; na próżno za pewniamy, w imię demokracji i postępu, że w przy szłości nie będzie już ani szlachty, ani burżuazji, ani pariasów. Niewzruszony, niczym przeznaczenie, ekono mista powiada: „Jesteście skazani na to, by wytwarzać dużo i by wytwarzać tanio; w przeciwnym wypadku przemysł wasz zawsze będzie wątły, wasz handel — żaden, i wlec się będzie w ogonie cywilizacji, miast objąć jej przewodnictwo.” — Jak to! Byliżby więc wśród nas, istot szlachetnych, tacy, którym przezna czone jest zezwierzęcenie? Czyż w miarę doskonale nia się naszego przemysłu musi wzrastać liczba na szych wyklętych braci? ... — Niestety! ... Oto ostatnie słowo ekonomisty. Nie można nie uznać, że podział pracy jako fakt ogólny i jako przyczyna posiada wszelkie cechy p r aw a; ponieważ jednak prawo to rządzi dwoma sze regami zjawisk całkowicie przeciwnych i wzajemnie się unicestwiających, przyznać trzeba również, że jest
212
to prawo nie znanego naukom ścisłym rodzaju, że jest to — rzecz szczególna — prawo sprzeczne: przeciwprawo, antynomia. Z góry dodajmy, że zdaje się to być cechą szczególną całej ekonomii społecznej, a stąd też i filozofii. (...)
Przełożyła Halina Mortimer
TEORIA WŁASNOŚCI
Rozdział pierwszy
wstęp
»
§ 2. Streszczenie moich poprzednich prac o własności
(...) Istnienie własności można dopuścić z jednego tylko punktu widzenia, a mianowicie z tego, że czło wiek nosi w sobie poczucie sprawiedliwości, co sprawia, że jest suwerenny, a także że jest rzecznikiem sprawiedliwości, i przysądza mu wobec tego własność, nie uznając za możliwy in nego porządku politycznego jak tylko federację. Tym sposobem mam zamiar umocnić moje poprzed nie stanowisko krytycznymi rozważaniami z dziedziny historii i polityki i w końcu wykazać, że jeżeli włas ność stanowi prawdę, to może to być tylko pod jed nym warunkiem: a mianowicie pod warunkiem uzna nia zasad immanentnej sprawiedliwości, indywidualnej suwerenności i federa cji.
Sancta sanctis. Wszystko staje się sprawiedliwe, gdy człowiek jest sprawiedliwy; wszystko można usprawiedliwić mię dzy sprawiedliwymi. — Tak więc miłość zmysłowa w małżeństwie jest dozwolona i uświęcona, ale biada mężczyźnie, który postępuje ze swą małżonką jak z kurtyzaną. Beati pacifici, quoniam ipsi possidebunt terram. Ta maksyma (sancta sanctis) mieści w sobie cały se-
* P. J. Proudhon: Wybór pism, wyd. cyt., t. 2, s. 464— —466.
214
kret rozwiązania zagadnienia. Akt zawłaszczenia, sam przez się obiektywnie rozpatrywany, jest bezpra wiem. Niepodobna go niczym uzasadnić. W niczym nie przypomina płacy, która znajduje usprawiedli wienie w pracy, ani posiadania, które znajdu je usprawiedliwienie w konieczności i równości po działu; własność pozostaje absolutystyczna i arbitral na, zaborcza i egoistyczna. Znajduje uzasadnienie w sprawiedliwości samej zainteresowanej osoby. Ale jak uczynić człowieka sprawiedliwym? Jest to sprawa wychowania, cywilizacji, obyczajów, sztuki itd.; jest to sprawa instytucji politycznych i ekonomicznych, których główną treścią jest własność. Aby własność nabrała legalności, trzeba żeby i sam człowiek miał za sobą prawo; żeby chciał być spra wiedliwy; żeby celem jego stało się postępowanie spra wiedliwe wszędzie i zawsze. Trzeba, żeby sobie na przykład zadał pytanie: Skoro własność sama przez się nie jest sprawiedliwa, co zrobić, aby stała się sprawiedliwa? Najpierw przyznać wszystkim takie samo prawo do zawłaszczenia, do uzurpacji; po wtóre, reglamen tować uzurpację jak korsarz, co dzieli łup mię dzy towarzyszy wyprawy; w ten sposób będzie ona zmierzać spontanicznie do zniwelowania się. Jeżeli tak nie postępuję, własność idzie za naturą; staje się nadmierna dla jednego, sprowadza się do ze ra dla innego, staje się nieobyczajna, niemoralna. Jedno słowo polemiki, aby zakończyć ten wstęp. Pracujemy nad tym, żeby stawić czoło kwestii eko nomicznej. (...)
Przełożył Bolesław Wściekłica
Rozdział drugi
TO, ŻE WŁASNOŚĆ JEST ABSOLUTNA, JEST ZAPOWIEDZIĄ NIEPOMYŚLNĄ DLA ABSOLUTYZMU *
Uznanie lub ustanowienie własności jest aktem najniezwyklejszym, jeśli nie najbardziej tajemniczym zbiorowego rozumu, aktem tym bardziej niezwykłym i tajemniczym, że własność ze swej istoty pozostaje w sprzeczności zarówno ze zbiorowością, jak i rozu mem. Nic prostszego, nic jaśniejszego niż materialny akt zawłaszczenia: jakiś zakątek ziemi pozostaje niezajęty, człowiek przychodzi i osiedla się, robi ściśle tak samo jak orzeł w ostępach leśnych, lis w jamie, ptak na gałęzi, motyl na kwiecie, pszczoła w dziupli drzewa albo w szczelinie skalnej. Nie jest to nic in nego jak prosty fakt spowodowany potrzebą, dokona ny mocą instynktu, później poparty egoizmem i bro niony siłą. Oto skąd bierze początek każda własność. Następnie wykształca się społeczeństwo, a z nim pra wo, rozum zbiorowy, powszechne przyzwolenie, wszel kie władze boskie i ludzkie, które uznają, uświęcają, to zawłaszczenie; powiedzcie — możecie dokonywać bez obawy tej uzurpacji. Dlaczego? Tutaj jurysprudencja jest zmieszana, spuszcza głowę i błaga, żeby lepiej nie pytać. (...) Własność, z racji swego charakteru psychologiczne go, swego pochodzenia, z mocy prawa, i — dodam za raz — z przeznaczenia społecznego, jest absolut na: nie może taka nie być. Zanim więc zajmiemy się jej motywami, musimy ściśle stwierdzić jedno: to, że ta absolutność wytwarza w stosunku do własności uprzedzenie — proszę mi darować użyte tu sło wo — które dotąd uważano za niezwalczone.
* P. J. Proudhon: Wybór pism, wyd. cyt., t. 2, s. 467, 470, 472—474.
216
Absolutność jest koncepcją rozumową, nieodzowną dla toku rozumowania i jasności idej; jest to koniecz na hipoteza umysłu spekulatywnego, ale hipoteza, którą odrzuca rozum praktyczny jako niebezpieczną chimerę, niedorzeczność logiczną i niemoralność, (...) Metafizyka, która daje nam pojęcie absolutu, do łącza swe świadectwo do innych, z chwilą gdy przyj dzie do praktycznego zastosowania absolutu do rea lizacji. Ja daremnie się trudzi: nie może przyswoić sobie n i e - J a, upodobnić do siebie i roztopić w swej własnej substancji; są one czymś z gruntu odręb nym; spróbujcie je zmieszać albo zniweczyć jedno z nich, a zatraci się jedno i drugie i nie będziecie mie li przed sobą nic. Jakim więc sposobem absolutyzm właścicielski mógł znaleźć sobie uzasadnienie, stać się prawem? Aby mieć poczucie istnienia, J a bez wątpienia potrzebuje n i e - J a. Jak powiedzieliśmy na początku, obywatelo wi bez wątpienia potrzebna jest rzeczywistość, która go napełnia i daje mu podstawę istnienia pod groźbą, że on sam rozproszy się w nicość jako fikcja. Ale czyż to dowodzi, że n i e-J a należy do J a i jest jego produktem; że ziemia może być dana obywatelowi na własność i to jako domena absolutna? Czyż nie wy starcza, że otrzymuje on posiadanie, użytkowanie, dzierżawę pod warunkiem dobrej administracji i od powiedzialności? Tak właśnie rozumieli to na począt ku Germanie, Słowianie itd. i tak praktykują to dotąd Arabowie. Tym, co utwierdza to przypuszczenie, jest fakt, że podziela je ustawodawca. Prawo rzymskie tak określa własność: Dominium est
ius utendi et dbutendi re sua, ąuatenus iuris ratio patitur — „własność jest to prawo używania i nadu żywania swej rzeczy w tej mierze, w jakiej godzi się to z racją prawną”. Definicja francuska sprowadza się do następujących słów: „Własność to prawo korzy stania z rzeczy i dysponowania rzeczami w sposób najbezwzględniejszy, byle tylko nie robiono z nich użytku zabronionego przez ustawy i przepisy prawne” (Kodeks Cywilny, art 544). Łacina jest bardziej ener
217
giczna i może głębsza niż francuski. Ale zauważcie jedną rzecz, jedną rzecz niezwykłą, na którą nie zwrócili uwagi prawnicy, a mianowicie, że obie te de finicje zawierają w sobie sprzeczność, obie bowiem uświęcają dwojaki absolutyzm — absolutyzm właści ciela i absolutyzm państwa, dwa absolutyzmy w spo sób oczywisty nie dające się ze sobą pogodzić. Otóż trzeba, żeby tak było; i tu tkwi mądrość ustawodaw cy, mądrość, co do 'której z pewnością bardzo nie wielu tylko prawoznawców żywiło dotąd jakieś wąt pliwości. Na wstępie mówię, że własność jest absolutna ze swej istoty i we wszystkich swych tendencjach absolutystyczna; znaczy to, że nic nie powinno krępować, ograniczać, powściągać ani warunkować działalności właściciela, użytkowania; bez tego nie ma własności. Wszyscy to rozumieją. Jest to to, co łacina wyraża w słowach: ius utendi et abutendi. Jakimże sposobem — skoro własność jest absolutna — ustawodawca może wyrażać zastrzeżenie w imię racji prawnej, która nie jest niczym innym jak racją stanu, racją państwa, a więc organu i interpretatora prawa? Któż powie, jak daleko sięgają te zastrzeżenia? Gdzie zatrzyma się wo bec własności racja prawa, racja państwa? Ileż za rzutów, ileż krytyk można wysunąć wobec własności? Ileż można sformułować konkluzji, które sprowadzą do zera jej absolutny charakter? Kodeks francuski jest bardziej powściągliwy w wyrażaniu ograniczeń. Mówi on: „Byle tylko nie robiono z nich użytku za bronionego przez ustawy i przepisy prawne”. Ale moż na w nieskończoność tworzyć ustawy i przepisy, które, mimo że doskonale umotywowane przez nadużycia, zwiążą ręce właścicielom i sprowadzą ich suweren ność egoistyczną, skandaliczną, obciążoną winami — do zera. Te rozważania a priori wszelkich roszczeń ludzko ści do absolutyzmu są nieoczekiwaną przeszkodą, o którą rozbiły się wysiłki tych wszystkich, co usiłowa li rozwiązać zagadnienie źródła i zasady własności. Przeciwnikom tej instytucji dostarczyły one argumen tów straszliwych, na które umiano odpowiedzieć tyl
218
ko prześladowaniami albo, tak jak to zrobił Laboulaye — milczeniem. A jednak własność jest faktem uniwersalnym; je żeli nie jako twarda rzeczywistość, to przynajmniej w tendencji jest faktem nieodpartym, który ustawo dawca prędzej czy później będzie musiał usankcjono wać; który jak feniks rodzi się na nowo z własnych popiołów, gdy tylko został unicestwiony przez rewo lucję i który, świat to widział, w każdej epoce wy stępował jako antyteza kasty, jako gwarancja wolno ści, i by tak rzec, jako ucieleśnienie sprawiedliwości. Tak przedstawia się owa tajemnica, co do której mamy nareszcie udzielić wyjaśnienia.
Przełożył Bolesław Wscieklica
O USTANOWIENIU ŁADU W SPOŁECZEŃ STWIE, CZYLI ZASADY ORGANIZACJI POLITYCZNEJ
Rozdział piąty historia
*
§ 1. Różnorodność problematyki historycznej. Histo ria nie jest nauką, lecz materiałem dla nauki
454. Politycy kształcą się przez studiowanie historii: doświadczenie przeszłości jest nauką dla przyszłości. Tak mówi mądrość narodów. Nie zamierzam przeczyć jej świadectwu: historia jest nauczycielką prawodawców; tak się mówi, sądzę, że tak jest, i wierzę w to. Lecz cóż nam przyjdzie z czytania, czy nawet szerzenia znajomości historii, jeżeli nie umiemy jej interpretować; jeżeli przypisujemy zjawiskom sens inny, niż one mają; jeśli nazywamy prawami zwykłe pozory, surowe fakty, a często, niestety, zakłócenia i nieprawidłowości? Zagadnienie konieczności studio wania historii sprowadza się więc do tego, w jakich warunkach historia wspomaga wiedzę; inaczej mótviąc, jak należy studiować historię? 455. Historia, tak samo jak filozofia, nie jest bynaj mniej nauką: nie ma ona ani specyfiki i jedności przedmiotu, ani własnej metody. Historia jest nastę powaniem po sobie różnych stanów, przez które prze chodzi inteligencja i społeczeństwo, zanim pierwsza dojdzie do czystej nauki, a drugie do realizacji swoich praw. Jest to panorama tworów w trakcie ich po wstawania, które poruszają się chaotycznie, przenika * P. J. Proudhon: Wybór pism, wyd. cyt., t. 1, s. 97— —99, 101—102.
220
ją wzajemnymi wpływami i przedstawiają dla oka mniej lub więcej regularny ciąg obrazów; gdy w koń cu każda idea znajdzie się na swoim miejscu, a każdy element społeczny zostanie opracowany i zaklasyfiko wany, dramat rewolucyjny osiąga kres, a historia jest już tylko rejestracją obserwacji naukowych, form sztuki i postępów przemysłu. Ruch pokoleń ludzkich przypomina wówczas medytacje samotnika; cywiliza cja przywdziewa płaszcz wieczności. Tak, przyjdzie czas, kiedy zaburzenia polityczne, które zajmują tak doniosłe miejsce w naszych kroni kach, znikną prawie zupełnie; kiedy narody sunąć będą bezgłośnie w swojej ziemskiej wędrówce jak milczące cienie. Czy człowiek będzie przez to szczę śliwszy ?... Tego nie wiem. Skoro więc przedmiot historii jest‘wieloraki, wynika stąd, że historia nie jest wcale nauką, lecz — zgodnie z etymologią słowa — ekspozycją, świadec twem: wobec tego użyteczność jej polega z jednej strony na potwierdzaniu względnie dementowaniu hi potez teoretycznych przy pomocy faktów, a z drugiej — na wyjawianiu nam pracy natury przy tworzeniu porządku. 456. Artysta widzi w historii tylko epopeję, obraz; filozof szuka w niej raczej postępu wiedzy i wył aniania się praw. Stąd dwa sposoby rozpatry wania wydarzeń lub materiału historycznego: jeden polega na podziałach tego materiału wedle miejsca i czasu, drugi na rozkładaniu go wedle specyfiki. Tak więc okres wojny trojańskiej tworzy jedność epicką Iliady, wojna peloponeska i spisek Kataliny stanowią jedności epickie u Tucydydesa i Salustiusza. Pisarz obejmuje całość historii, dzieli więc swe opo wiadanie na analogiczne grupy: a ponieważ wszystkie te podziały mają charakter przestrzenno-czasowy, na zywam ten sposób traktowania historii metodą inte gralną albo artystyczną. Ale czy w historii szukamy postępu umysłowego w jednej z tysiąca specjalności poznawczych, czy organi cznego rozwoju instytucji społecznych? Historia, tak jak praca, dzieli się na specjalności, z których czerpie
221
swoją formę i prawa: nazywam to metodą specjalną i naukową. (...) 459. Widzieliśmy, że poznanie kształtuje się w trzech następujących po sobie etapach: 1) okres religijny lub okres kontemplacji panteistycznej ; 2) okres filozoficz ny lub okres przyczynowości ; 3) okres naukowy lub okres specjalizacji albo porządkowania według cią gów. Począwszy od tego ostatniego okresu postęp jest już tylko nagromadzeniem odkryć i obserwacji ciągów; w gruncie rzeczy rozum nie podlega już postępowi, tyl ko gromadzi. Taka była wspólna droga nauk; zanim opracowały swą metodę analizy, wszystkie przeszły erę mistycyzmu i przesądów, w czasie której umysł pochłonięty był urojeniami albo też odrywał się od zjawisk tylko po to, żeby poszukiwać ich przyczyny. Postępowanie takie sprowadzało go zawsze z powro tem do punktu wyjścia, to znaczy to wyjaśniania fak tu przez fakt. Jeśli chodzi o nauki moralne i polityczne, jesteśmy jeszcze ciągle na tym etapie. 460. Tak więc skoro w historii cywilizacji zauważo no stopniowe rozszerzanie się prawa obywatelskiego i zwiększanie zakresu praw politycznych przyznawa nych proletariuszom, uznano zaraz ten fakt, bardzo ważny sam w sobie i wiele znaczący, za prawo roz woju historycznego; panowie Ballanche i Lamennais formułowali je kolejno w taki sposób: „Dochodzenie do władzy elementu plebejskiego” ; — „Postęp wol ności przez inteligencję i miłość”. Ale czy to jest formuła? czy to jest wyrażenie pra wa? — nie mówiąc już o tym, że wyzwolenie prole tariatu jest w historii faktem szczególnym, wobec cze go nie może służyć jako jej interpretacja. Każde spo łeczeństwo zaczyna od antytezy stanu patrycjuszowskiego i niewolniczego: w jaki sposób w tym stanie rzeczy następuje stopniowe wyzwalanie niewolników, wzrost proletariatu i w końcu wyparcie przezeń ary stokracji? Gdybyśmy to wiedzieli, znalibyśmy zasadę rządzącą faktem i moglibyśmy sądzić o jej koniecz ności, o jej celu. Prawo rozwoju proletariatu, pra-
222
wo złożone i o bardzo trudnej formule, może więc znajdować się tylko w nauce ekonomicznej: tym sa mym było ono nieuchwytne dla ludzi niewątpliwie bardzo zasłużonych, ale nie wykraczających swym ta lentem poza horyzont literatury. Postęp wolności jest więc jedną stroną historii cy wilizacji, ale nie stanowi całej tej historii; wobec te go nie stanowi jej formuły, bo zresztą sam potrzebuje formuły. (...)
Przełożyła Halina Mortimer
O SPRAWIEDLIWOŚCI W REWOLUCJI I KOŚCIELE STUDIUM PIERWSZE POSTAWIENIE ZAGADNIENIA SPRAWIEDLIWOŚCI *
Rozdział drugi O TYM JAK SPRZECZNOŚĆ INTERESÓW DAŁA NAM IDEĘ ZASADY RÓWNOWAGI. ROZMAITE HIPOTEZY. PIERWSZY RZUT OKA NA PEWIEN STAN PRAWNY
IV. Jeżeli rozpatrujemy dany podmiot pojedyn czo, badanie obyczajów, bez względu na różnorodność wpływów zewnętrznych, zdaje się nie przedstawiać poważnych trudności. Skoro człowiek podporządkowu je się naturze i służy tylko sobie samemu, własną god ność ceniąc ponad wszystko, a szczęście uznając za je dyne prawo — znikąd nie wyłaniają się sprzeczności. Inaczej ma się rzecz, jeśli osobnika rozpatrujemy w aspekcie jego stosunków z innymi, jako jednostkę żyjącą w społeczeństwie. Nasuwa się pytanie, czy w zbiorowości złożonej z osobników rozumnych i wol nych badanie obyczajów jest w ogóle możliwe. Roz maitość obyczajów u różnych narodów jest wręcz nie skończona. Czy istnieje, czy może istnieć jakiś społe czny czynnik stały? I tutaj otwiera się szereg proble mów, które doprowadzają do rozpaczy filozofów, a tryumfem napawają teologów. Powiedziano wyżej, że dla każdego podmiotu, czy to będzie jednostka, czy grupa, abstrahując od wszel kich jego stosunków z innymi jednostkami czy gru* P. J. Proudhon: Wybór pism, wyd. cyt., t. 2, s. 22— —31.
224
parni tego samego gatunku, regułą obyczajów jest największe dobro, to co się zwykło’ nazywać „maksy malną szczęśliwością”. Otóż zdarzyć się może, a jak doświadczenie wykazuje, zdarza się nawet często, że interesy zarówno jednostkowe, jak grupowe, mimo sympatii łączącej osobniki tego samego gatunku, są diametralnie sprzeczne między sobą. Jak pogodzić te sprzeczne interesy, jeżeli dla wszystkich reguła oby czajów jest ta sama: maksymalna szczęśliwość? Jak zaspokoić równocześnie żądania antagonistyczne, z których każde domaga się czegoś innego, sprzecznego z tym, czego domagają się inne? V. Aby uzyskać równowagę stałą, uciekano się do rozmaitych hipotez. Jedni, uważając, że człowiek posiada wartość tylko dzięki społeczeństwu, a poza społeczeństwem popada w stan zdziczenia, dążą wszelkimi siłami, w imię wszelkich interesów jednostkowych i społecznych, do wchłonięcia jednostki przez zbiorowość. A zatem, uznają za słuszne tylko interesy grupy społecznej, uwzględniają godność i nietykalność wyłącznie gru pową — tak aby jedynie w łonie grupy jednostki uzy skiwały to, co zwykło się, nader nieściśle, nazywać prawami. W takim systemie jednostka wobec prawa nie istnieje; sama przez się jest niczym; nie może żą dać praw, ma tylko obowiązki. Jednostka jest wytwo rem społeczeństwa, które specjalizuje ją w jakimś kierunku, powierza jej jakąś funkcję, przydziela pe wną cząstkę szczęścia i chwały: jednostka zawdzięcza społeczeństwu wszystko, społeczeństwo jednostce nic. Taki jest, w skrócie, ustrój komunistyczny głoszony przez Likurga, Platona, założycieli zakonów oraz przez większość współczesnych socjalistów. Ustrój ten, któ ry można by określić jako upadek osobowości w imię społeczeństwa, odnajdujemy z nie wielkimi zmianami w absolutyzmie wschodnim, w autokreacji cezarów i absolutyzmie prawa boskiego. Jest to podstawa wszystkich religii. Teoria tego systemu da się sprowadzić do tej sprzeczność zawierającej mak symy: „Ujarzmić jednostkę, aby masy uczynić wolny mi”. To, oczywiście, nie jest rozwiązanie trudności, 15 — Proudhon
225
lecz jej przecięcie. Oznacza to tyranię, tyranię mi styczną i anonimową, bynajmniej zaś nie zrzeszenie. Toteż i rezultaty były takie, jakie można było z góry przewidzieć: po wyzuciu osobowości ludzkiej z jej praw społeczeństwo utraciło główny bodziec życiowy; nie dałoby się przytoczyć ani jednego przykładu wspólnoty, która, choć założona z powszechnym entu zjazmem, nie popadłaby w końcu w zidiocenie. VI. Myśl wpada z jednej krańcowości w drugą. Po przestrodze, jaką było niepowodzenie komunizmu, przerzucono się na hipotezę nieograniczonej wolności. Zwolennicy tej teorii twierdzą, że w gruncie rzeczy sprzeczność interesów nie istnieje: ponieważ natura ludzka jest wszystkim wspólna, i jedni potrzebują drugich, interes wszystkich jest identyczny, a tym sa mym łatwy do zaspokojenia; jedynie ignorancja, nie znajomość praw ekonomii wywołała ów antagonizm, który musi zniknąć z chwilą, kiedy, lepiej oświeceni, powrócimy do swobody i do natury. Krótko mówiąc, dochodzi się do wniosku, że istniejące między ludźmi rozdźwięki płyną głównie z wtrącania się władz w sprawy, które do nich nie należą, z manii ujmowania wszystkiego w przepisy prawne i z praworządności. Trzeba tylko pozwolić działać wolności oświeconej przez naukę, a niewątpliwie zapanuje ład. Taką teo rię wyznają nowocześni ekonomiści, zwolennicy wol nego handlu, zwolennicy zasady laissez faire, laissez passer — „każdy u siebie i każdy dla siebie” itp. Jak widzimy, i to także nie jest rozwiązaniem tru dności, a tylko negowaniem jej istnienia. „Nic nam po waszej sprawiedliwości — powiadają zwolennicy wolności absolutnej — ponieważ nie uznajemy real nego istnienia antagonizmów. Sprawiedliwość i uży teczność to dla nas pojęcia jednoznaczne. Wystarczy, żeby tak zwane sprzeczne interesy zrozumiały się wzajemnie, a będą się szanować. Zarówno u człowieka żyjącego społecznie, jak i u samotnika, cnota to tylko dobrze zrozumiany egoizm.” Ta teoria, według której organizacja społeczna mia łaby polegać wyłącznie na rozwoju wolności indywi dualnej, byłaby może słuszna i można by powiedzieć.
226
że nauka o prawach i nauka o korzyściach jest jedną i tą samą nauką, gdyby nauka o korzyściach, czyli ekonomia, już istniejąca, nie napotykała w zastoso waniu praktycznym trudności. Teoria ta byłaby słusz na, gdyby interesy dało się ustalić raz na zawsze i ści śle sprecyzować; gdyby od początku były sobie równe i w dalszym swym rozwoju posuwały się równym krokiem, posłuszne tym samym prawom; gdyby w ich wzrastającej nierówności nie trzeba było tak wiele kłaść na karb przypadku i samowoli; gdyby mimo ty lu i tak uderzających anomalii najbłahszy nawet pro jekt uregulowania nie wzbudzał ze strony jednostek o zabezpieczonym bycie tak żywych protestów; gdyby dało się już teraz, z góry, przewidzieć kres nierów ności, a co za tym idzie — antagonizmu; gdyby inte resy, z natury rzeczy ruchome i podatne na rozwój, nie stawiały wciąż nowych przeszkód, nie żłobiły wciąż nowych przepaści; gdyby nie dążyły, na przekór wszy stkiemu, do pochłaniania siebie nawzajem i wdziera nia się na miejsce innych; gdyby, na koniec, misja prawodawcy nie polegała właśnie na sankcjonowaniu swymi prawami, w miarę jej krystalizowania się, nau ki o interesach, o ich wzajemnych powiązaniach, ich równowadze i solidarności; nauki, która byłaby naj wyższym wyrazem prawa, gdyby można było kiedy kolwiek uznać ją za ostatecznie ukształtowaną; nauki wreszcie, która, jako że przychodzi zawsze post factum, nie uprzedza trudności i zmuszona jest narzucać swoje decyzje w oparciu o władze państwowe i która może świetnie służyć za narzędzie i czynnik pomoc niczy ładu, ale nie może stać się owego ładu maksy mą przewodnią. Z tych wszystkich względów teoria wolności absolut nej, czyli dobrze zrozumianego egoizmu, bez zarzutu, jeśli przyjmiemy hipotezę skrystalizowanej nauki eko nomicznej oraz identyczności interesów, sprowadza się do zwykłego postulatu. Przyjmuje ona jako zrealizo wane rzeczy, które nigdy całkowicie zrealizować się nie dadzą. Rzeczy, których realizacja nieustająca, przybliżona, częściowa i zmienna stanowi wieczne dą żenie rodzaju ludzkiego. Toteż o ile utopia komuni
227
styczna ma wyznawców usiłujących wprowadzić ją w czyn, utopia anarchistów nie osiągnęła nigdy nawet wstępnego stadium realizacji. VII. Skoro tedy odrzucamy zarówno hipotezę ko munistyczną, jak i hipotezę indywidualistyczną — pierwszą jako destruktywną w stosunku do osobowoś ci, drugą jako chimerę — pozostaje nam tylko jedno wyjście, co do którego zresztą większość ludów i więk szość prawodawców jest zgodna: wyjściem tym jest Sprawiedliwość. Godność człowieka jest właściwością wyniosłą, ab solutną, nie znoszącą jakiejkolwiek zależności i żad nego prawa nad sobą, dążącą do panowania nad inny mi i do owładnięcia światem. Zakłada się a priori, że wszyscy ludzie — będący cząstkami społeczeństwa — rozpatrywani po prostu jako jednostki moralne, przy czym abstrahuje się od ich uzdolnień, oddanych przez nich usług oraz upad ków, na jakie byli narażeni, obdarzeni są godnością w jednakim stopniu. Że więc domagać się mogą dla siebie tego samego szacunku i z tego samego tytułu uczestniczyć mogą w rządzeniu społeczeństwem, usta nawianiu praw i pełnieniu funkcji publicznych. Szacunek dla ludzi, jednakowy i wzajemny bez względu na możliwą antypatię, zazdrość, rywalizację, sprzeczność poglądów i interesów — oto zasada pierw sza. , Druga jest właściwie zastosowaniem pierwszej. Tendencja człowieka do posiadania na własność jest, podobnie jak godność, z której emanuje, absolutna i nieograniczona. Przyznaje się też prawo do tej ten dencji wszystkim osobnikom, ale tylko pod pewnymi warunkami, niezbędnymi do stwierdzania własności każdego z nich i do rozróżniania własności jednego od własności innych. Tak więc własność jest uprawniona, a co za tym idzie — nienaruszalna i zagwarantowana przez władze, jeżeli przedmiot jej jest ściśle określony; jeżeli władanie jest rzeczywiste; jeżeli obiekt został nabyty przez zasiedzenie, pracę, kupno, dziedzictwo itd. Warunki te podlegają zresztą rewizji; mogą, w miarę rozrostu i powikłania interesów, powiększyć się
228
o nowe punkty; takie, jakie aktualnie istnieją, winny być gorliwie przestrzegane. Poszanowanie własności i dochodów, równe i wza jemne, w warunkach prawnie ustalonych na przekór zawiści, skąpstwu, lenistwu czy nieudolności — oto zasada druga. Jednym słowem: wzajemne uznawanie godności i ko rzyści, takich jak zostały określone i uwarunkowane przez umowę społeczną — oto, w największym skró cie, istota systemu sądowniczego, Sprawiedliwości. Szacunek za szacunek, gwarancja za gwarancję, usłu ga za usługę, na zasadzie równości — oto cały sy stem. Ukażmy teraz jego korzyści. VIII. — l" W odniesieniu do człowieka: Jak widzieliśmy, komunizm wyszedł z założenia, że człowiek jest istotą z gruntu niespoleczną i złą, ho mo homini lupus; że nie ma on w stosunku do po dobnych sobie żadnych praw i żadnych obowiązków; że tylko społeczeństwo działa poprzez niego, ono jed no daje mu godność, czyni zeń istotę moralną. Jest to, ni mniej, ni więcej, tylko upadek człowieka postawio ny jako zasada; a to jest nie do przyjęcia z punktu widzenia znajomości bytu i zawiera w sobie sprzecz ności. W ustroju wolności absolutnej godność jednostki, którą ta druga krańcowość miała rzekomo ocalić, zostaje mimo wszystko złożona w ofierze. Tutaj czło wiek nie ma już ani cnoty, ani sprawiedliwości, ani moralności, ani instynktu społecznego — wszystko do konuje się w nim w imię korzyści; jest to Czymś od pychającym dla świadomości, która buntuje się prze ciwko temu, by ją sprowadzać li tylko do egoizmu. Idea prawa zdaje się pod tym względem czynić za dość najszlachetniejszym aspiracjom naszej natury: przyznaje nam godność, instynkt społeczny, moralność, zdolność kochania, poświęcenia, cnoty; nienawiść zna tylko poprzez miłość, chciwość — poprzez przywiąza nie, zdradę — poprzez heroizm; oczekuje od naszego sumienia tego, co gdzie indziej narzuca się naszej ule głości lub do czego się zachęca w celu osiągnięcia ko rzyści.
229
2a — W odniesieniu do społeczeństwa wysunąć moż na analogiczne różnice: W komunizmie społeczeństwo, państwo, w stosunku do jednostki zewnętrzne i nadrzędne, ma wyłączne prawo inicjatywy; poza nim żadna wolność działania nie istnieje. Wszystko wchłania władza bezimienna, autokratyczna, nie podlegająca dyskusji, która niby jakaś opatrzność łaskawa lub mściwa zsyła z wyso kości na kornie pochylone głowy nagrody lub kary. To nie jest społeczeństwo, to nie jest państwo, ale stado rządzone przez władcę, który z prawa dzierży w swym ręku cały zasób rozumu, wolności i godności człowie ka. W ustroju wolności absolutnej, gdyby w ogóle dało się choć na chwilę uznać jego realizację za możliwą, byłoby jeszcze mniej elementu społecznego niż w ko munizmie. Ponieważ, z jednej strony nie uznaje się życia w kolektywie, z drugiej zaś uważa się, że dla utrzymania pokoju nie potrzebne są żadne wzajemne ustępstwa i że wszystko sprowadza się do kalkulacji korzyści — wszelka działalność polityczna i społecz na staje się zbędna: w rzeczy samej społeczeństwo nie istnieje. Jest tylko nagromadzenie jednostek kro czących równolegle, ale bez żadnej więzi organicznej, bez siły, jaką daje wspólnota; władza państwowa nie ma tu nic do roboty, wspólnota ogranicza się do spraw dzania rachunków i jeśli nawet w pewnym sensie istnieje, to jest, rzec można, nielegalna. Warunkiem istnienia społeczeństwa istot rozumnych jest pewne ograniczenie wolności, pewna dobrowolna wymiana usług i wzajemnych zobowiązań. Ale do te go konieczne jest zastosowanie drugiej zasady — pra wnej zasady wzajemnej pomocy. Sprawiedliwość z za sady jest pod względem formy komutatywna; a spo łeczeństwo nie tylko nie może zrodzić się ponad i po za jednostkami, tak jak to ma miejsce w teorii komu nizmu, ale wręcz istnieje tylko poprzez jednostki; jest wynikiem ich wzajemnego oddziaływania i ich wspól nej energii; jest tej energii wyrazem i syntezą. Dzięki organizacji społecznej jednostki, z racji swego pocho dzenia jednakowe, specjalizują się zależnie od swoich 230
uzdolnień, swojej pracy, swoich funkcji; rozwijają i pomnażają własną działalność i własną wolność. Do chodzimy więc do decydującego wniosku: chcąc po stępować w myśl wolności i tylko wolności — wolność tę umniejszamy; zmuszając ją do pewnego przystoso wania — pomnażamy. 3° — W odniesieniu do postępu: Komuna, raz ustanowiona, ma trwać wiecznie. Żad nych rewolucji, żadnych przekształceń; absolut jest nienaruszalny. Nie znosi żadnych zmian. I po cóż miałby się zmieniać? Czyż nie polega na wchłanianiu, w coraz większym stopniu, przez bezimienną władzę wszelkich przejawów życia, wszelkiej myśli i działa nia? Na zamykaniu dróg wyjścia, uniemożliwianiu swobodnej pracy, swobodnej wymiany i oceny? Po stęp byłby tu nonsensem. Przy wolności nieograniczonej można sobie z tru dem wyobrazić jakiś postęp w przemyśle, ale nie w życiu publicznym, nie w instytucjach, skoro w myśl odnośnej hipotezy „słuszność" i „użyteczność” są jed nym i tym samym, podobnie jak „moralność” i „ko rzyść”; nie istnieje solidarność społeczna, wspólność interesów, nie istnieją instytucje. Jedynie Sprawiedliwość nazwać można postępową, gdyż ona tylko jedna zakłada stałe ulepszanie prawo dawstwa w oparciu o doświadczenie powszednich sto sunków, wytwarzając system coraz bardziej nieza wodny. (...)
Przełożyła Barbara Sieroszewska
STUDIUM DRUGIE OSOBY
Rozdział szósty NOWA
ERA:
REWOLUCJA. IMMANENCJA SPRAWIEDLIWOŚCI •
I
REALNOŚĆ
(...) Krótko mówiąc, Rewolucja postawiła sobie za danie uwolnienia moralności od wszelkich przymie szek mistycznych. I przez to odcięła się radykalnie nie tylko od chrystianizmu, ale od każdej religii — daw nej, obecnej czy przyszłej. Jak niezmożona musi być namiętność do teologizowania, skoro gorliwi wyznaw cy Rewolucji zdołali odkryć, że wywodzi się ona w prostej linii z chrześcijańskiego dogmatu! XXX. Pozostaje więc człowiek: jego jest rzeczą zna lezienie istoty Sprawiedliwości, jej założeń, reguł i san kcji. Stojąc twarzą w twarz z przyrodą, człowiek, dzięki swej wyższości moralnej i rozwojowi swoich zdolnoś ci, sam tworzy swoją władzę nad rzeczami. Aktywnością swą stwarza sobie prawo do eksploa tacji ziemi, z której czyni swój warsztat pracy, pracą zaś — prawo do objęcia jej na własność. Rozum daje mu prawo do nauki i do objawiania myśli. Uczucia — prawo do rodziny i serdecznych przywiązań, jakie stąd płyną. Ale w stosunku do innego człowieka, jakież czło wiek może mieć prawo? Na czym może ono polegać? Nie będzie to działanie takie, jakie człowiek wywiera na przedmioty i zwierzęta: tego rodzaju działanie wy wołałoby natychmiastowy konflikt, ukazałoby nicość tego prawa.
* P. J. Proudhon: Wybór pism, wyd. cyt., t. 2, s. 55— —60.
232
Prawo człowieka w stosunku do człowieka może być tylko jedno: prawo do szacunku. Ale co wytworzy w duszy człowieka ów szacunek? Bojaźń boża — odpowiada prawodawca starożytny. Interes społeczny — odpowiadają dzisiejsi nowato rzy, ateiści i nieateiści. Tak czy tak, przyczynę szacunku, pierwszą zasadę prawa i sprawiedliwości umieszcza się poza człowie kiem, co w konsekwencji równa się negacji samej za sady, zniszczeniu jej warunku sine qua non, jakim jest wrodzoność, immanencja. Sprawiedliwość, która sprowadza się do posłuszeństwa i użyteczności, wy kracza poza prawdę: jest fikcją. Cóż więc zostaje, jeśli bez Sprawiedliwości nie mo żemy się obejść, jeśli ta Sprawiedliwość ma być w nas czymś immanentnym i realnym — a świadomość powszechna i aksjomaty naukowe (...) mówią, że Spra wiedliwość czymś takim być nie może? Pozostaje to, że Sprawiedliwość jest pierwszą i naj bardziej istotną z naszych możności; możnością góru jącą nad wszystkimi innymi, tym samym jednak najpowolniej się kształtującą i najtrudniejszą do pozna nia (...) — a więc chcenia jej, i stawiania w jej obro nie, i to zarówno jeśli chodzi o godność własną, jak i godność innych. Pozostaje to, że człowiek tak już jest ukształtowany, iż niezależnie od namiętności, jakie nim miotają i któ rymi zawładnąć nakazuje mu jego przeznaczenie, nie zależnie od względów sympatii, wspólnych korzyści, miłości, rywalizacji, nienawiści, zemsty nawet, jaki mi może się kierować w stosunku do tej czy innej jednostki — w jej obecności odczuwa człowiek, czy chce czy nie chce, pewną jak gdyby wdzięczność za własną ludzkość, a także pewien szacunek, którego na wet pycha nie zdoła przezwyciężyć. Czuć i afirmować godność ludzką przede wszystkim w tym, co nas dotyczy, ale także w osobie bliźniego, bez nawrotów egoizmu, bez udziału bojaźni bożej i względów wspólnoty: oto istota prawa. Być gotowym w każdych okolicznościach do stanię cia w obronie tej godności, i to ze wszystkich sił, a w
233
razie potrzeby nawet przeciwko sobie: oto Sprawie dliwość. Znaczy to, że poprzez Sprawiedliwość każdy z nas czuje się zarazem osobą i zbiorowością, jednostką i ro dziną, obywatelem i narodem, człowiekiem i ludzkoś cią. Uczucie to łatwo można stwierdzić, świadczy o nim przede wszystkim wewnętrzny protest, jaki się w nas budzi na widok zniewagi wyrządzonej przez jednego człowieka innemu człowiekowi; następnie — wyrzuty sumienia, jakich doznajemy, jeśli my sami wyrządziliśmy komuś zniewagę; wreszcie wstyd, jaki nas ogarnia w obecności winnego, jak gdybyśmy to sami zawinili. XXXI. Czuć własne istnienie w innych tak dalece, by temu uczuciu złożyć w ofierze własne korzyści, żą dać dla innych tego samego stosunku co dla siebie, oburzać się na tych, którzy pozwalają sobie ubliżać, jak gdyby troska o ich godność nie była ich własną sprawą — taka właściwość wydaje się na pierwszy rzut oka dziwna. Ale kiedy się nad tym zastanowimy, zrozumiemy, że tak właśnie być powinno, a gdyby było inaczej, zna czyłoby to, że nie jesteśmy istotami moralnymi, nawet jeśli pojmować moralność z punktu widzenia indywi dualizmu; zadawalibyśmy kłam własnej godności — a to jest sprzeczność sama w sobie. Jednym z praw stworzenia i praw rozumu jest to, że poszczególne istoty charakteryzują zachodzące mię dzy nimi różnice, i na odwrót — identyczność cech suponuje identyczność natury. A ponieważ natura objawia się przede wszystkim w zbiorowości, zacho wuje się w zbiorowości i tym wyraźniej się zaryso wuje, im większą ilość poszczególnych wypadków zbiorowość ta obejmuje — jednostki podzielone indy widualnymi różnicami mogą się uważać nawzajem za kopie samych siebie, kopie żyjące w sposób identyczny z racji wspólnej im wszystkim natury. Każdy człowiek dąży do zdeterminowania i wysu nięcia na czoło własnej natury, która stanowi jego godność. Wynika stąd, że skoro natura jest u wszystkich ludzi
234
identyczna, każdy z nas czuje się zarazem jednostką i przedstawicielem gatunku; zniewagę wyrządzoną od czuwa i ten, kto ją wyrządził, i ten, kto jej doznał, a także odczuwają ją inni; w rezultacie więc protest jest powszechny; i to właśnie jest Sprawiedliwość. Posługując się językiem teologicznym, który ukazu je rzeczywistość nadprzyrodzoną tam, gdzie nauka poprzestaje na abstrakcjach, powiedzieć można, że kie dy w naszych duszach daje się słyszeć władczy głos Sprawiedliwości — jest to Słowo, Logos, wspólna dusza ludzkości wcielona w każdego z nas, która wzy wa nas ku swej obronie. Analiza psychologiczna i metafizyczna daje nam więc tutaj swe świadectwo. Dowodzi a priori, że Spra wiedliwość, czyli zdolność odczuwania godności za równo w innych, jak w sobie samych, a co za tym idzie, wola bronienia jej, jest w nas elementem za sadniczym; rzeczą doświadczenia jest wykazać, że jest ona czymś rzeczywistym. Spróbujemy na innym miejscu ustalić bezpośrednio realność naszego instynktu prawa; na razie niech nam wystarczy przypomnienie podstawowych faktów, które go czynią możliwym do przyjęcia. XXXII. 1. Faktem jest, że pomimo krzywd przyno szących hańbę społeczeństwu, trwa ono jednak wła śnie dzięki Sprawiedliwości; że rozwój cywilizacji na niej się opiera i że z niej bierze początek cały do brobyt, jakim cieszy się rodzaj ludzki. Ludzkość ma zatem w sobie pewien element, pewną siłę, która ją podtrzymuje i wlewa w nią życie. Czym kolwiek byłaby ta siła, nie jest na pewno nicością. 2. Element ten nie wypływa, i wypływać nie może, jako czynnik dodatkowy z jakichś źródeł ponadludzkich, jak to głoszą mity religijne. Z jednej strony, religia jest negacją godności ludzkiej jako podstawy i celu Sprawiedliwości: została ustanowiona, żeby nam Sprawiedliwość zastąpić, nie żeby nam ją dać. Z dru giej strony, ruch religijny jest odwrotnością ruchu prawnego: podczas gdy wiara słabnie stopniowo i traci swoje wpływy, zrozumienie prawa i jego stosowanie wzrasta, opanowując stopniowo wszystkie dziedziny.
235
Z jakiegokolwiek punktu na nie spojrzeć, religia i Sprawiedliwość okazują się sprzeczne. Stosunek, jaki je łączy — określimy go bliżej w dalszym ciągu — nie jest na pewno stosunkiem przyczynowym. 3. Sprawiedliwość nie wywodzi się również ze spo łeczeństwa: jakże gatunek mógłby być obdarzony właściwością, której brak poszczególnym jednostkom? Nie jest to ani sympatia, ani instynkt towarzyski, ani dobroć, ani instynkt opiekuńczy. Po pierwsze, z owym socjalizmem jest tak jak z religią: dla chwały Ludzkości połknąłby człowieka, za biłby w nim poczucie moralne i unicestwił Sprawie dliwość. Następnie, jak świadczy o tym historia — a jest to fakt równie pewny jak ten, o którym mówiliśmy w związku z religią — postęp Sprawiedliwości jest pro porcjonalny do postępu wolności; jest przeciwień stwem zarówno komunizmu, jak i religii, w ogóle wszelkiej formuły dążącej do wchłonięcia osobowości przez społeczeństwo czy państwo. Na koniec, jest rzeczą oczywistą, że Sprawiedliwość nie da się sprowadzić do sympatii czy towarzyskości, właściwości czysto instynktownych, których pielęgno wanie jest chwalebne i pożyteczne, ale z których nie wypływa bynajmniej poszanowanie godności wroga, lecz które, przeciwnie, poszanowanie to wykluczają. Niektóre spośród gatunków zwierzęcych żyjących na ziemi wyróżniają się rozwiniętym instynktem społecz nym. Czy człowiek zalicza się do nich? I tak, i nie. Można go określić równie dobrze jako zwierzę samot nicze, jak i jako zwierzę towarzyskie. Jedno jest pew ne: że odpychająca jest dlań taka forma zrzeszenia, jaką uprawiają zwierzęta, a która jest właśnie czystą formą komunizmu. Człowiek, istota wolna, akceptuje społeczeństwo tylko pod warunkiem, że pozostanie w jego łonie wolny; a ten warunek da się osiągnąć je dynie przy pomocy specyficznego poczucia, odmien nego od instynktu towarzyskiego i wyższego odeń: po czucia Sprawiedliwości. (...)
Przełożyła Barbara Sieroszewska
Rozdział siódmy
definicja sprawiedliwości
*
(...) Sprawiedliwość jest więc zdolnością duchową, najpierwszą ze wszystkich, tą, która stwarza istotę społeczną. Ale jest też czymś więcej: ideą, wskaźni kiem pewnego stosunku, równaniem. Jako zdolność podlega ona rozwojowi; ten właśnie rozwój stanowi o wychowaniu ludzkości. Jako równanie Sprawiedli wość nie zawiera żadnej antynomii: jest absolutna i nienaruszalna jak wszelkie prawo i jak wszelkie pra wo zrozumiała. Dzięki niej fakty życia społecznego, z natury swojej nieokreślone lub sprzeczne, stają się podatne do zdefiniowania i uporządkowania. Wynika stąd, że Sprawiedliwość, pojęta jako sto sunek równości i jako siła ducha zarazem, nie może drogą dedukcji dojść do obalenia samej siebie, tak jak to się działo z moralnością, ilekroć próbowano opierać ją na religii, i co nastąpiłoby znowu, gdyby prawdą było to, co się zarzuca Rewolucji, że wprowadzenie Praw człowieka na miejsce bojażni bożej doprowa dziło do oddania przez człowieka czci samemu sobie, czyli do czynienia siebie Bogiem. Sprawiedliwość zakłada przynajmniej dwa człony równania, dwie osoby zjednoczone wspólnym szacun kiem dla swej natury, a różniące się i rywalizujące ze sobą na wszystkich innych polach. Jeżeli najdzie mnie fantazja oddawania czci samemu sobie — Sprawiedli wość nakazuje mi oddawać taką samą cześć wszyst kim ludziom. Będzie więc tylu bogów, ilu czcicieli, co jest unicestwieniem religii, gdyż jeśli dług równa się * P. J. Proudhon: Wybór pism, wyd. cyt., t. 2, s. 73— —74, 84—85.
237
wierzytelności, rezultatem jest zero. Ale nie dość te go: człowiek jest istotą podatną na doskonalenie, a więc — niedoskonałą. Wynika stąd, że mój szacunek nie może nigdy posuwać się do adoracji. (...) Punktem wyjścia Sprawiedliwości jest poczucie god ności osobistej. Poczucie to uogólnia się i rozszerza na innych sta jąc się poczuciem godności ludzkiej, którego każda ro zumna istota z natury swej doznaje w osobach innych, wrogów czy przyjaciół, tak samo jak w stosunku do siebie samej. Tym właśnie Sprawiedliwość różni się od miłości i wszelkich uczuć pokrewnych, że jest bezinteresowna, jest antytezą egoizmu i wywiera na nas presję prze ważającą wszystkie inne uczucia. Dlatego też u człowieka pierwotnego, którego poczu cie godności jest brutalne, a osobowość bardzo za chłanna, Sprawiedliwość przybiera postać nadprzyro dzonych nakazów i opiera się na religii. Ale niebawem, pod wpływem tej zaświatowej po mocy, Sprawiedliwość wyradza się; na przekór swo jej definicji staje się arystokratyczna, odwraca się od ludu, a w chrystianizmie dochodzi aż do poniżania ludzkości. Cześć oddawana Bogu unicestwia szacunek należny człowiekowi; a skoro poszanowanie człowieka ginie, Sprawiedliwość upada, a wraz nią społeczeń stwo. Wówczas przychodzi Rewolucja, otwierając nową erę ludzkości. Dzięki niej Sprawiedliwość, w poprzed nim okresie zaledwie mgliście zarysowana i prakty kowana raczej instynktownie, objawia pełnię i czy stość swej idei. Sprawiedliwość jest absolutna, nienaruszalna, nie da się zwiększać ani zmniejszać, jest niezawodną mia rą wszystkich ludzkich uczynków. Wyobraźmy sobie społeczeństwo, w którym nad Sprawiedliwością góruje bodaj trochę inny jakiś pier wiastek, powiedzmy religia; albo takie, w którym pewne jednostki korzystają z przywilejów choćby tro chę wywyższających je ponad ogół: z chwilą kiedy Sprawiedliwość traci swą wewnętrzną siłę, społeczeń
23B
stwo to musi zginąć prędzej czy później, ale nieu chronnie. Choćby przewaga religii czy feudalizmu by ła znikoma, musi nadejść dzień, kiedy wyżej postawio ny zażąda od niższego ofiary, a ten z kolei zbuntuje się: takie są dzieje ludzkości i tym jest Rewolucja. (...)
Przełożyła Barbara Sieroszewska
STUDIUM DZIEWIĄTE POSTĘP I UPADEK
Rozdział pierwszy KRYTYKA IDEI POSTĘPU •
I. Wyznać trzeba, że postęp nie został lepiej potrak towany przez tych, którzy głosili się jego apostołami, niż było to przedtem udziałem wolności i Sprawiedli wości. Pisano na temat postępu obszerne rozprawy, z których nie wynikało nic poza wątpliwościami. Za rzucano czytającą publiczność wielką ilością druko wanych w dużym formacie postępowych wyznań wia ry tak dziwnie sformułowanych, że kto by chciał się z nimi liczyć, musiałby bez wahania opowiedzieć się przeciwko postępowi, tak jak to w słusznym poczuciu ludzkiej godności uczynił p. de Lamartine. Przede wszystkim, co zwykło się rozumieć pod sło wem postęp? Dla jednych termin ten jest synoni mem ruchu. „Idziemy — mówią oni. — Oblicze tego świata się zmienia. A zatem ...” Ludzie ci nie mają o zagadnieniu najmniejszego pojęcia. Postęp to coś więcej niż ruch, a fakt, że coś znajduje się w ruchu, nie dowodzi bynajmniej, że jest na drodze postępu. Dla innych postęp jest ewolucją, szeregiem rosną cym i malejącym, ograniczonym czasowo, czymś or ganicznym i całkowitym, gdzie można dostrzec pewną żywiołowość, ale gdzie ruch ulega tylko początkowo pewnemu przyspieszeniu, żeby zaraz potem tyle samo szybkości utracić. Jak gdyby kryzysy, zdeterminowane a priori i uszeregowane na skutek pewnych koniecz ności naszej konstytucji, bądź też zaaranżowane przez Opatrzność dla celów, które utrzymuje ona w tajem-
* P. J. Proudhon: Wybór pism, wyd. cyt., t. 2, s. 292— —295, 307—309.
240
nicy, jak gdyby ten szereg przemian fizyko-społecznych, niezależnych od woli ludzkiej, był rzeczywiście ludzkim postępem, postępem wolnej istoty! Skoro idea jest tak niedostatecznie sprecyzowana, nie ma co nawet pytać, czy dostarczyła ona przynaj mniej jakichś dowodów realności samego faktu: jakże stwierdzić fakt, którego nawet pojęcia się nie posia da? Toteż fakt postępu nie jest bynajmniej przez jego wyznawców ustalony; a ponieważ każdemu z cytowa nych przez nich przykładów ewolucji ku lepszemu przeciwstawić można równorzędne przykłady ewolucji ku gorszemu i ponieważ każdemu społecznemu kro kowi naprzód, od zarania dziejów aż po dzień dzisiej szy, odpowiada inny krok — w tył, niepodobna do prawdy na dzisiejszym etapie dyskusji powiedzieć, czy ludzkość idzie naprzód, cofa się, czy stoi w miej scu. Wszystko pozostaje jeszcze do zrobienia; ze swej strony, skoro postęp jako fakt jest wciąż jeszcze dla filozofii jedynie dezyderatem, spróbuję przynaj mniej wyjaśnić ścisły sens słowa i warunki istnienia samej rzeczy. Jeżeli czytelnik zapamiętał cokolwiek z naszych po przednich Studiów, przeczuwa zapewne, że postęp to nic innego jak Sprawiedliwość i wolność, rozpatry wane, po pierwsze, w ich ruchu poprzez stulecia, po drugie, w ich oddziaływaniu na właściwości, które są im posłuszne i które na drodze swej ulegają przemia nom, gdyż istota syntetyczna nie może rozwijać się jednostronnie, w jednej tylko dziedzinie, bez udziału innych swych części w tym ruchu rozwojowym. Na to, by teoria postępu była pełna i prawdziwa, musi ona spełniać dwa warunki: a) Wziąć za punkt wyjścia wolność i Sprawiedli wość, i z tego punktu rozszerzać się na wszystkie wła ściwości człowieka kolektywnego i jednostkowego; w przeciwnym razie postęp jednej właściwości bywa re kompensowany regresem innej, a wtedy nie ma mo wy o postępie. b) Ukazywać postęp wyzwolony z wszelkiego fata lizmu, podobnie jak wolna wola i Sprawiedliwość. 16 — Proudhon
241
c) Przedstawiać rozwój przyspieszony, nie zaś ruch ewolucyjny, paraboliczny czy koncentryczny, gdyż to, implikując wpływ zewnętrzny, nieuchronnie czyniłoby z postępu czysty fatalizm. d) Na koniec, dać wyjaśnienie nieprawości oraz wszystkich upadków i ruchów wstecznych społeczeń stwa. Ponieważ zgodnie z tymi warunkami postęp obej mowałby ludzkość w całokształcie jej przejawów, nie jest ważne, z jakiego miejsca zaczęlibyśmy naszą ocenę. (...) VII. Czymże więc jest postęp, jeżeli nie można go znaleźć ani w naszym ciele, ani w inteligencji, ani w przemyśle, ani w bogactwie, ani w cnocie, ani w ideale? Nigdy jeszcze nie stanęło przed filozofią bardziej pasjonujące pytanie i nigdy znalezienie odpowiedzi nie było tak palącą koniecznością. Każde stworzenie dąży do tego, żeby się określić; czyż tylko człowiek miałby wiecznie pozostawać w mgławicy, miałby być niezdolny do dalszego rozwoju, do sformułowania własnego prawa, przejawiania własnych obyczajów — jednym słowem, on jeden miałby trwać w bezru chu? (...) Progresiści, których teorię streszczam tu w paru słowach, głoszą, że postępu szukać należy w ogólnym duchu społeczeństw, w organizmie cywilizacji — że tam właśnie ukazuje go historia świata. Inny był duch społeczny starożytnego Wschodu, inny Grecji, inny Imperium Rzymskiego, inny wreszcie w świecie chrze ścijańskim; doskonali się on, oczyszcza z biegiem stu leci, zmienia formy. Pod tym względem cywilizacja stanowi kontynuację wieloszczeblowej drabiny, na której Przyroda rozmieściła swoje twory, od najniżej do najwyżej zorganizowanych — pierwszy obraz i mo del postępu. Wyznaję, że byłem kiedyś pod wrażeniem tej fizjo logiczno-politycznej żonglerki, która oczywiście nie wytrzymała próby głębszego zastanowienia. Idea ru chu społecznego nie była ludziom starożytnym nie znana. Pojawia się w hipotezach kosmogonicznych,
242
od których rozpoczynają się ich dzieje. Tak na przykład w Księdze Rodzaju po sześciu dniach stwo rzenia mamy dziesięć pokoleń patriarchów repre zentujących okres pasterski, początki rolnictwa, usta nowienie ofiar, początki sztuk i rzemiosł itd. Nastę pnie przychodzi potop, symbol rewolucji, otwierający nową erę. Poza pewnymi szczegółami z dziedziny zoologii porównawczej i geologii, zdobyczy naszego wieku, cóż więcej dają nam autorzy Nowej Encyklopedii, cóż więcej daje nam p. Pelleton? Podobnie jak w tym, co dotyczy Sprawiedliwości i wolności, fi lozofia deistyczna powtarza tylko objawienie, tak też w związku z postępem odsyła nas do Berossosa, Sanchuniathona, Mojżesza; tworzy się nowe Metamor
fozy... Zapewne, idea kolejnych przekształceń społeczeń stwa ma w sobie coś tak oczywistego, wydaje się umysłowi ludzkiemu czymś tak naturalnym, doświad czenie na przestrzeni dwóch czy trzech pokoleń przydaje jej tyle prawdopodobieństwa, że musiała się na suwać nawet najdawniejszym filozofom. Na tej em pirycznej i bardzo starej podstawie nietrudno było historykom dokonać podziału znanego biegu stuleci na okresy mniej lub więcej charakterystyczne, które rodząc się jeden z drugiego, zdawały się dążyć ku jakiemuś określonemu celowi. Taki jest obraz czterech wielkich królestw, przypisywany Danielowi, który to obraz posłużył Bossuetowi za kanwę do jego Rozpra wy o historii powszechnej. Taką myśl wypowiada również Florus w prologu do swojej historii, gdzie porównuje naród rzymski do człowieka w czterech fazach jego życia: w dzieciństwie, młodości, wieku dojrzałym i starości. Czy wszystko to zgodne jest z ideą postępu, tą ideą, którą wiek dziewiętnasty głosi rękojmią wolności i z której Rewolucja uczyniła dog mat? Co do mnie, oświadczam wyraźnie, że jeśli postęp' nie miałby nam dać nic więcej, szkoda robić dokoła niego tyle szumu i tak wysilać nasze mózgownice. Le piej już pozwolić płynąć życiu jak się Panu Bogu
24S
spodoba, zgodnie ze zdrową radą pewnego braciszka zakonnego: każdy niech robi co do niego należy, nie mówi źle o rządzie i pozwoli światu toczyć się swoim torem: Officium, recitare, bene dicere de priore, si
nere mundum ire quomodo vadit. Przełożyła Barbara Sieroszewska
Rozdział drugi
KRYTYKA IDEI POSTĘPU (CIĄG DALSZY). TEORIA EWOLUCJI *
VIII. Wszystko we wszechświecie ma swój począ tek, okres rozwoju, schyłku i wreszcie koniec: jest to jedno z wielkich praw przyrody; i im bardziej się je zgłębia, tym lepiej widzi się jego piękno. A mimo to, rzecz dziwna, jest to właśnie ulubiony motyw fa talizmu, zarówno materialistycznego, jak mistycznego, i co dziwniejsze, umiano się w nim doszukać czegoś zbliżonego do wolności, Sprawiedliwości, Postępu. (...) Im więcej wypytywać o to filozofów współczesnych, tym silniejszego nabiera się przekonania, że chodzi im wyłącznie o zdeterminowanie sposobu, w jaki do konywa się ewolucja historyczna, innymi słowy — in teresuje ich tylko organizm ludzkości, czyli to, co w cywilizacji wiąże się z fatalizmem. Co się zaś tyczy postępu, który oczywiście musi być wolny, nie podle gać umniejszaniu ani cofaniu, to choć zawsze zakła dają jego możliwość, nigdy jednak o nim nie mówią i nic o nim nie wiedzą. Taki na przykład Vico, podobnie jak Arystoteles, choć inaczej to formułuje, każę cywilizacji wirować w zamkniętym kręgu, gdzie arystokracja i demokra cja, duchowieństwo, szlachta, przemysł uzyskują ko lejno przewagę i kolejno się eliminują, by rozpocząć znów to samo; i tak bez końca. Ten system nawro tów raził swoją ciasnotą; ale jeśli koło zastąpić spira lą, obraz się zmienia; staje się bliższy prawdzie histo rycznej, przyznają to. Nie przyczynia się jednak w niczym do postępu. Jeżeli historia mieści się cała w konfiguracji globu
* P. J. Proudhon: Wybór pism, wyd. cyt., t. 2, s. 309— —315, 317—318.
245
ziemskiego, we właściwościach gatunku i w mechanice umysłu, to o postępie mowy nie ma, a historia jest czystą fizjologią. Jeśli natomiast wolność ma swoje miejsce w historii, to postęp jest możliwy. Chodzi o to, czym on właściwie jest. Do tej pory nie znaleziono na to pytanie odpowiedzi; a nawet nie brak history ków — i są to właśnie zwolennicy postępu — którzy twierdzą, że wolność pojawia się w historii po to tyl ko, żeby zamącać ład, a tym samym hamować postęp!!! Książka Herdera, Myśli o filozofii dziejów, cieszy się zasłużonym uznaniem; ja mam jej do zarzucenia tylko jedno: że właśnie myśli nie odgrywają tam żadnej roli. Cały system polega na fatalizmie: gleba, klimat, równiny i góry, rzeki, jeziora i morza — z nich to bierze się właściwa dla każdej szerokości i długości geograficznej flora i fauna, następnie człowiek, a wreszcie społeczeństwo i jego dzieje. Wszystko pięk nie; tylko nasuwa się pytanie, co wolność i postęp mają tu do czynienia; nie wiadomo nawet, na co mo że się tu przydać inteligencja. IX. A oto Hegel: u niego, który na każdym kroku przeciwstawia się Herderowi, znajdziemy niewątpli wie coś nowego. Według Hegla idee kształtują sys tem nerwowy nie tylko społeczeństwa, ale i przyrody; ta tylko jest różnica między ewolucją w przyrodzie a rozwojem ludzkim, że w przyrodzie nie dzieje się nic nowego, podczas gdy u człowieka wszystko pod lega prawu doskonalenia się i postępu. A zatem, mówi ten filozof, historia powszechna jest historią wolności; świat Wschodu, świat grecki i rzymski, świat chrześcijański — oto jej kolejne fazy. Tego to usiłuje dowieść w sensie ogólnym, nie trosz cząc się o szczegóły i o wszystko, co uważa za przy padkowe. Już w tym samym jest coś nie w porządku: system historyczny, w którym ważne jest tylko to, co o g ó 1ne, w którym odsuwa się na bok szczegóły i ca łą dziedzinę faktów uznanych za przypadkowe. Przy takiej metodzie eliminacji, czegóż to nie da się wyczyniać z historią!? Nie ma już rzeczywistości, żad na pewność nie istnieje.
246
Ale idźmy dalej. Zapewne te idee doprowadzą w końcu do postępu, postępu wolnego, jedynego, jaki jest naprawdę postępem. Otóż nie: idee Hegla są nie czym innym jak opisem organizmu intelek tualnego, który rządzi człowiekiem i przyrodą, a jego wolność to ślepa siła popychająca ów organizm; wyjaśnia to sam autor. „Zamiast próżnych roztrząsań na temat natury i granic poznania — mówi Hegel — ukazać należy, jak przyrodzona świadomość staje się wiedzą prawdziwą i absolutną: takie jest zadanie fenomenologii. Przed stawia ona całą serię przemian, jakim podlega dusza, w postaci tyluż etapów zakreślonych jej przez naturę, po to, by drogą doświadczenia stała się umysłem” (J. Willm: Historia filozofii niemieckiej, t. III, str. 400). Wyjaśnijmy to sobie. To samo, oo natura uczyniła dla naszych ciał i co jest przedmiotem anatomii i fizjo logii — organizm jednym słowem — uczyniła również dla naszych uzdolnień, namiętności, instynktów — i to jest przedmiotem psychologii; uczyniła to i dla na szych idei także; znaczy to, że rozum jest pewnym sui generis organizmem, podobnie jak dusza i ciało. Hegel stara się więc opisać ruch organiczny ducha, z którego wywodzi następnie organizm przyrody i or ganizm społeczeństwa; inaczej mówiąc — daje teorię fatalizmu przyrodniczego i społecznego wzorowaną na teorii fatalizmu idei. Oświadcza to wyraźnie: „Historia to naturalny i konieczny marsz ducha powszechnego, którego natura jest zawsze jedna i ta sama, ale który się rozwija tocząc się, że tak powiem, w istnieniu świata. Mądrość wieczysta oddziaływa za równo na ducha, jak na przyrodę” (J. Willm, str. 424). Ruch tego ducha nazywamy procesem, zapoży czając z niemieckiej terminologii chemicznej słowo oznaczające działanie chemiczne. Proces oznacza tedy pracę wewnętrzną, ruch stopniowany, wytwarzający szereg form przejściowych w dążeniu do formy osta tecznej, która jest końcową fazą procesu. Rozwój ten odbywa się na zasadzie trójstopniowości: teza, an tyteza i synteza. Wszystko to może być prawdą, gdyż jakeśmy to wy
247
żej powiedzieli, konieczność i wolność dzielą świat między siebie i pierwszym czynem tej ostatniej jest zmierzenie się z rywalką. Przyjmijmy więc system Hegla jako teorię konieczności dziejowej i zastanów my się, jaka tu jest rola wolności. A może Hegel re zerwuje ją dla szczegółów, dla całej tej dzie dziny przypadkowej, którą początkowo uważał za niegodną uwagi? Otóż nie. Nie ma miejsca dla wolności w systemie Hegla, a zatem nie ma tam też miejsca dla postępu. Hegel pociesza się po tej stracie na sposób Spinozy. Nazywa wolność organicznym ru chem ducha, obdarzając ruch przyrody mianem ko nieczności. W gruncie rzeczy — mówi on — oba te ruchy są identyczne; i dodaje ów filozof, że najwyż sza wolność, najwyższa niezależność człowieka polega na tym, aby wiedział, że jest z góry zdetermino wany przez ideę absolutną, wiedzę czy świadomość, którą Spinoza nazywa intelektualną miłością Boga. Równie dobrze można by powiedzieć, że najwyższa wolność polityczna polega na tym, aby obywatel wiedział, że rządzi nim władza absolutna; podo bałoby się to zwolennikom wieczystej dyktatury i prawa boskiego. Co do nas, to nie tak pojmujemy wolność. Wolność w rozumieniu rewolucyjnym nie jest wyłącznie uświa domioną koniecznością; nie jest też koniecznością duchową rozwijającą się zgodnie z koniecznością przy rodniczą: jest to siła kolektywna obejmująca naturę i ducha zarazem i władająca sobą; zdolna, jako taka, do negowania ducha i przeciwstawiania się naturze, do podporządkowania jej sobie, unicestwienia jej i sie bie; siła, która odrzuca, jeśli o nią chodzi, wszelki organizm; która poprzez ideał i sprawiedliwość stwa rza sobie byt boski; której ruch jest więc wyższy ani żeli ruch natury i ducha, niewspółmierny z jednym i drugim; jednym słowem, coś zgoła innego niż wol ność Heglowska. (...) X. Kiedy mniej od berlińskiego filozofa powściągli wi uczniowie Saint-Simona w roku 1830 wzywali spo łeczeństwo do zerwania z życiem instynktownym i wkroczenia bezzwłocznie w ustrój odwiecznie prede-
248
terminowany przez nieskończonego ducha — wiado mo, co nastąpiło. Społeczeństwo odpowiedziało im ustami prokuratora królewskiego, że wdzięczne im jest za uświadomienie mu jego przeznaczenia; że wiedząc już dzięki nim, iż przeznaczenie to zdetermi nowane jest przez absolut, może teraz korzystać z upragnionej wolności; że teraz nie pozostaje mu już nic innego, jak tylko żyć swoim maluczkim ży ciem i kroczyć swoją poczciwą dróżką, a gdyby ktoś zechciał przyspieszyć kroku, wiadomo już, że popadłby w nieszczęście. Saintsimonistom więcej nie było trzeba; rozproszeni, skupili się na nowo, odłożyli kask Rewolucji, miecz wolności i puklerz postępu; stali się konserwatystami i bogaczami. Fourier wylicza w historii siedem okresów poprze dzających harmonię, której prawa odkrył i głosił: 1 — Edenizm, 2 — Dzikość, 3 — Patriar chat, 4 — Barbarzyństwo, 5 — Cywiliza cja, 6 — Gwarantyzm, 7 — Serie prze mienne, 8 — Harmonia. Obecnie znajdujemy się w piątym okresie. Fourier chciał, byśmy stadia szóste i siódme przeskoczyli i weszli od razu w okres harmonii. Społeczeństwo okazało się jednak w stosun ku do jego szkoły równie niewdzięczne i oporne, jak w stosunku do szkoły Saint-Simona. „Idziemy z po stępem, i to wystarczy — krzyczą zwykli szarzy ludzie — Co za wariactwo kazać nam pędzić na łeb, na szy ję!” Szkoła Fouriera, bardziej egalitarna aniżeli szkoła Saint-Simona, obdarzona większym poczuciem moral nym, poniosła jednak taką samą jak tamta porażkę. Podzieliła los demokracji: dogorywa powoli w nędzy na wygnaniu. Niechaj ci, którzy walczyli w szeregach Rewolucji, przebaczą mi; obyż dosłyszeli w moich słowach jedy nie gorące pragnienie podźwignięcia ich nadziei! So cjalizm, podobnie jak filozofia Heglowska, rozpadł się, gdyż nie umiał do swoich teorii organicznych do łączyć prawdziwej i silnej teorii wolności i Sprawie dliwości, a bez niej jest tylko hańbą i degradacją człowieka. (...)
Przełożyła Barbara Sieroszewska 249
Rozdział trzeci
TEORIA POSTĘPU. POSTĘP JEST USPRAWIEDLIWIENIEM LUDZKOŚCI PRZEZ SAMĄ SIEBIE POD POBUDZAJĄCYM WPŁYWEM IDEAŁU •
XII. Wszyscy wierzymy niezachwianie w postęp, tak jak wierzymy w wolność i Sprawiedliwość. Co do tego punktu wszyscy są w gruncie rzeczy zgodni — teologowie i filozofowie, spekulacja i praktyka, proletariusze i bogacze. Okrutne twierdzenie, że ludz kość jest zawsze ta sama, równie głupia, podła i zła, jak w pierwszym dniu swego istnienia, oburza nas niczym bluźnierstwo; nie mniej niż zaprzeczanie wol ności i moralny sceptycyzm. Ale czym jest ten postęp? Tego nie wiemy. Należy go więc zdefiniować. Wszystko w świecie się porusza, w przód albo w tył, po linii krzywej albo prostej, ruchem przyspieszo nym lub zwolnionym. Wszystko kroczy, kroczyło zaw sze i będzie kroczyło w nieskończoność. ■ Ruch jest formą wszelkiego życia; ruch jest więc zasadniczym elementem wolności; nie ma rzeczywistej wolności w bezruchu. Wolność obojętna nie jest wolnością. (...) Wolność jest z natury swej praktyczna i aktywna; kiedy pogrąża się w kontemplacji, upada. A więc porusza się. Jakże zatem filozofia, określiw szy ją teoretycznie jako akt, poprzez który nasze j a idealnie wyzwala się z więzów natury i podporządko wuje ją sobie — może w praktyce określać ją jako świadomość praw powszechnych i zgo dność z tymi prawami? Jakże, postawiwszy jako zasadę ruch, siłę, działanie — dochodzi ostatecz nie do kwietyzmu?
* P. J. Proudhon: Wybór pism, wyd. cyt., t. 2, s. 326— —329, 331—334.
250
Niezależnie od stwierdzonych ewolucji organicznych, wypływających z konieczności przyrodniczej, niezależ nie od naszej konstytucji umysłowej i społecznej, mu si więc istnieć w ludzkości ruch głębszy, obejmujący i modyfikujący wszystkie pozostałe: to ruch wolności i sprawiedliwości. Ludzkość fizyczna znajduje się w ruchu: kroczy od narodzenia ku śmierci. Ruch ten zwie się życiem. Ludzkość umysłowa porusza się także: przechodzi od instynktu do refleksji, od intuicji do dedukcji: ruch ten to logika. Ludzkość religijna, polityczna, przemy słowa, artystyczna również znajduje się w ruchu, kroczy od monarchii do demokracji, od politeizmu do monoteizmu; ma swoje ruchy wsteczne i swoje upadki; przebywa dłuższe lub krótsze okresy w nieu stannym ruchu naprzód i w tył. Rozumując przez ana logię — zważywszy, że wolność jest przeciwstawie niem fatalizmu — powiem, że ludzkość wolnościowa, moralna, sądowa powinna poruszać się także. Nie zajmując się więcej, na razie, ewolucjami przy rody i historii, w których do tej pory nie dostrzega liśmy nic prócz fatalizmu, powiem, że postęp jest przede wszystkim zjawiskiem natury moralnej, które go ruch promieniuje, tak w złym jak w dobrym, na wszelkie właściwości istoty ludzkiej, zarówno kolek tywnej jak jednostkowej. To promieniowanie świadomości może się dokony wać w dwojaki sposób, zależnie od tego, czy wchodzi tu w grę cnota, czy grzech. W przypadku pierwszym nazwałbym je usprawiedliwieniem albo d oskonaleniem ludzkości przez samą sie bie; wynikiem jego jest rozrastanie się wolności i Sprawiedliwości, a co za tym idzie — wzrost mocy, uzdolnień i środków działania ludzkości i wyniesienie jej ponad to, co w niej jest fatalistyczne. I właśnie na tym, jak niebawem zobaczymy, polega Postęp. W przypadku drugim ruch świadomości określam jako korupcję lub rozpad ludzkości dokonywany przez nią samą; przejawia się to w stopniowej zatracie obycza jów, wolności, geniuszu, odwagi, wiary, w zubożeniu ras itd. — to jest Upadek. W obu przypadkach
251
rzec można, że ludzkość doskonali się lub pogarsza sama przez się, gdyż wszystko zależy tu wyłącz nie od świadomości i wolności; ruch mający swą bazę operacyjną w Sprawiedliwości, a siłę pędną w wol ności, nie może zachować w sobie nic z fatalizmu. Skoro Sprawiedliwość jest, jakeśmy powiedzieli, pak tem wolności, a jej ruch polega na szeregu kolejnych układów dokonanych lub odwołanych przez większy lub mniejszy zespół osób i dotyczących większej lub mniejszej liczby przedmiotów — jasne jest, że ruch ten, wolny w zasadzie i wolny w motywach, jest nie zależny od praw organicznych czy fatalizmu przy rody. Jest on ad libitum całkowicie fakultatywny, mo że, zależnie od wolnej woli, przyspieszać lub zwalniać, przerywać się, cofać, pojawiać znowu. Tam, gdzie w ruchu społecznym ujawnia się konieczność, można orzec a priori, że jest ona całkowicie obca postępowi. To ogólne pojęcie o marszu Sprawiedliwości pozwoli nam zdać sobie sprawę z mnogości przeszkód, zwro tów, opóźnień i upadków, w które obfitują dzieje ludz kości, a na które większość teoretyków postępu zwy kła przymykać oczy za przykładem Hegla, który wi dział tylko Całość, a lekceważył szczegóły — szczegóły dające się we znaki tysiącom pokoleń i tysiącom miliardów ludzi! XIII. (...) Cóż to więc jest, co chwilami hamuje Spra wiedliwość, bo przecież bez tego hamowania postęp byłby nieustanny i wszyscy bylibyśmy coraz bardziej święci i szczęśliwi? Mówiąc językiem teologicznym: jakie jest źródło grzechu? XIV. Zastanówmy się przez chwilę nad tym proble mem. Sprawiedliwość, jak już wyżej wielekroć powiedzia no, to pakt wolności, to jej sakrament. Poprzez Spra wiedliwość pomnaża wolność swą moc. Dzięki wolnoś ci Sprawiedliwość, zbliżając się do ideału, osiąga tę wszystko przenikającą cnotę, która czyni z niej naj żywotniejszą z naszych skłonności i najwznioślejszą z naszych idei. Żaden wpływ obcy nie zmusza wolności do tego paktu; jest ona posłuszna tylko własnym na kazom, trosce o własną chwałę. Wszystko sprzyja te
252
mu, by Sprawiedliwość i wolność były sobie nawza jem drogie i nic nie powinno być dla nich cenniejsze niż wzajemne siebie zachowanie. Jakże się więc to dzieje, że wolność pozwala Sprawiedliwości ginąć, i to ze szkodą dla siebie? Jakże jest możliwy zanik Sprawiedliwości w społeczeństwie, jakże jest możliwe jej cofanie się? Jak może to cofanie — a tak bywa — doprowadzić do unicestwienia wszelkich wartości spo łecznych, do rozkładu ciała społecznego? Jednym sło wem: jak to jest możliwe, by ludzkość, zdolna dzięki swej świadomości i energii do wznoszenia się przez czas pewien ku dobru, dobrowolnie staczała się potem w zło? U jednostki takie chwilowe upadki można do pew nego stopnia wytłumaczyć niepewnością prawa i nie ufnością bliźnich; zmuszają one człowieka do przybie rania postawy obronnej, co dostarcza mu usprawiedli wienia. Ale ów stan antagonizmu i rezerwy nie jest je szcze właściwie korupcją i nie należy tych rzeczy my lić. Mówię o dobrowolnej zatracie sumienia, która po dłuższym lub krótszym okresie zapału opanowuje dusze, paraliżuje wolność, godność, wszystkie szlachetne uczu cia i wydaje całe społeczeństwa na pastwę rozkładu. Oskarżać o to instytucje, rząd — byłoby dziecinadą. W imię czego zostały ustanowione instytucje i prze pisy prawne? W imię prawa, oczywiście. Jakże więc się dzieje, że to samo poczucie prawa nie wystarcza do poprawy obyczajów, z chwilą kiedy ukryty wystę pek został dostrzeżony i rozpoznany? Dlaczego nadal cierpi się władzę coraz bardziej przeniewierczą? Spra wiedliwość jest najpierwszym prawem ludzkości. Sko ro żadne zwierzę nie uchybia swoim instynktom, jakże człowiek może sprzeniewierzać się temu prawu, jeśli, jakeśmy to wykazali i co zmuszona jest przyznać każ da zdrowa filozofia, tkwi ono w człowieku rzeczywiś cie, stanowi jego nieodłączną część, włada nim silnie jak najsilniejsza miłość? Bo i jakież to ma znaczenie, że pośród powszechnego upadku kilka czystych dusz protestuje i jęczy, skoro masy się burzą, nie dbają już o prawo, a dla przezwyciężenia zła nie pozostaje nic prócz żalu z powodu własnej bezsilności? Cóż,
253
powtarzam, mogło tak wyzuć społeczeństwo z cnoty? Byłażby to jakaś przyczyna zewnętrzna i nieuchron na? W takim razie cała nasza teoria wolności upada: człowiek jest niewolnikiem. Nie mówmy więcej o Spra wiedliwości, w pokorze poddajmy się Racji Stanu. Miałożby to znaczyć, że dusza ludzka posiada określony zasób cnoty, jak ciało zasób życia; a skoro się ten za sób wyczerpie, przychodzi demoralizacja wlokąc za sobą śmierć? W takim frazie Sprawiedliwość jest chy ba niedostateczna i nieskuteczna. Potrzebuje podpory — wyższej łaski. I oto znów wracamy do teorii upad ku przynoszonego na świat — grzechu pierworodne go. Tak oto ten okropny koszmar ściga mnie wszędzie. Ze dwadzieścia razy na przestrzeni tych studiów zdep taliśmy hydrę, a kiedy sądzimy, żeśmy się już od niej uwolnili, staje przed nami jeszcze groźniejsza i wzy wa nas na bój ostatni. Cóż za opętanie każę nam wciąż odnajdywać zło i śmierć tam, gdzie instynkt po zwala nam się spodziewać życia i cnoty? Jak to? Mó wi się o postępie dlatego tylko, żeśmy jeszcze niezu pełnie umarli? Ale Egipcjanie, Indianie, Baktrowie, Asyryjczycy, Persowie — wymarli. Potem, z kolei, Grecy i Rzymianie; a my wszyscy — Francuzi, Niem cy, Anglicy, Słowianie, ludy Wschodu i Zachodu — jesteśmy bardzo chorzy. Dalej więc, otrząśnijmy się ze słabości, niech się nasza starość zazieleni wiosną, bo jeśli nie, to na kolana przed Ukrzyżowanym, bo tylko Jego krew przelana przywróci życie skazanej na zagładę ludzkości i będzie jej podporą w dniach pró by aż do końca. XV. Czy postęp jest, czy go nie ma, jedno chyba nie ulega wątpliwości: że mimo wygaśnięcia tylu szla chetnych ludów, które wyginęły w walce, cywilizacja zawsze podnosiła się z upadku, a ponieważ może ona trwać tylko dzięki Sprawiedliwości — stwierdzić moż na, że przynajmniej ona nie ginie nigdy. Kościół głosi,, że w dziedzinie Sprawiedliwości jest nawet postęp od czasu rozpowszechnienia Ewangelii. Czy jest to postęp ; rzeczywisty i czy należy go przypisywać ofierze Jezu sa Chrystusa? Zagadnienie to na razie odsuwam na.
254
bok. Ograniczę się do stwierdzenia ważnego faktu, że przynajmniej Sprawiedliwość w łonie ludzkości nie przemija. Choć zawsze była słaba — od początku świata aż po dzień dzisiejszy — to jednak ponieważ jej oddziaływanie było stałe, podczas gdy przyczyny rozkładu działały tylko okresami, i to w sprzeczności jedne z drugimi, rzec można, że istniała zawsze, prze trwała wszystkie rozpady, wszystkie katastrofy, wybu chając nawet czasem z olbrzymim impetem, na przy kład w czasie Rewolucji Francuskiej. Jest to zaiste przywilejem Sprawiedliwości, że wia ra, jaką ona budzi, jest niewzruszona i nie da się jej negować w sposób dogmatyczny. Wszystkie ludy na nią się powołują; nawet gwałcąc ją, racja stanu rze komo na niej się opiera; religia tylko dla niej istnieje; sceptycyzm maskuje się wobec niej; ironia tylko z jej imienia czerpie moc; występek i obłuda składają jej hołd. Sama nawet wolność, mimo wszelkich swoich aberracji, w ostatecznym wyniku działa tylko w służ bie prawa. Gdyby nawet pod względem siły postawić Sprawiedliwość na ostatnim miejscu pośród bodźców kierujących człowiekiem i społeczeństwem, choćby na wet ta jej siła chyliła się ku upadkowi, i tak na dłuż szą metę wystarczyłaby ta powszechność szacunku, ta stałość przekonań, aby uznać wyższość prawa. Postęp byłby mniej szybki, ale nie zatrzymałby się w miej scu. Nie będzie więc przesadą twierdzić, w oparciu o do świadczenia różnych narodów, że Sprawiedliwość sa ma przez się jest silniejsza od wszystkich innych czyn ników, które ją zwalczają, i że każde w jej dziedzinie cofnięcie jest oznaką jakiejś anomalii, przeciwko któ rej protestują racje psychologiczne. Jednym słowem, zarówno z pojęcia Sprawiedliwości jak i z faktów wynika, że postęp nie tylko jest moż liwy, ale że jest naturalnym stanem ludzkości. A stąd należy wnosić, że jeśli mimo to postęp doznaje zaha mowań, jeśli zmienia się czasami w ruch wsteczny, przyczyną musi być coś, co zadaje gwałt sumieniu al bo je łudzi. Cóż to za przyczyna?
255
Natura? Wobec sumienia natura zachowuje bier ność. A nawet, jakeśmy się przekonali w rozważa niach na temat Sprawiedliwości w dziedzinie podzia łu dóbr i praw naturalnych ekonomii, natura jest ra czej zgodna ze Sprawiedliwością i sama popycha nas ku równości. Namiętności? Przypomnijmy sobie, że nawet wszystkie razem wzięte mniej ciążą na po wszechnej świadomości aniżeli Sprawiedliwość. Jedyną potęgą zdolną trzymać Sprawiedliwość w szachu jest wolność. A w jaki sposób? Tego właśnie postaramy się dowiedzieć. Ukazawszy wolność jako siłę pędną prawa, drogą ścisłej indukcji przejść musimy do ukazania jej również jako jego siły hamują cej; jeszcze parę kroków, a znajdziemy rozwiązanie zagadki. XVI. Że wolność może być oporna na głos sumienia tak samo jak na wpływy fatalizmu — nie ma w tym nic gorszącego; inaczej bowiem nasza wolność nie ist niałaby wcale, a i nasza moralność uwiędłaby także. Skoro więc po ostatecznym rozważeniu wszystkich mo tywów, które na nią działają, okazuje się, że wolność nie ma innych bodźców poza sobą samą, zagadnienie sprowadza się do tego: w jaki sposób wolność, kieru jąca się wyłącznie swoją korzyścią, może odseparować się od Sprawiedliwości, która jest jej paktem, której zawdzięcza ona swój najbujniejszy rozkwit, swoją naj większą chwałę; od Sprawiedliwości, powtarzam, któ ra nie jest niczym innym jak wolnością, ale wolnoś cią dualistyczną, uspołecznioną, pomnożoną w nieskoń czoność przez siły grupy społecznej? W jaki sposób wolność może się sprzeniewierzyć własnemu oczywi stemu interesowi, własnemu przeznaczeniu, i to do tego stopnia, by pozwolić fatalizmowi odzyskać swą władzę i dopuścić do własnego upadku? Tajemnica niezgłębiona — tak długo, dopóki racja filozoficzna ugina się pod racją transcendentalną, ale tajemnica ta rozproszy się jak wiele innych, kiedy śmiałą dłonią rozedrzemy jej zasłonę. Na to, by dobrze zrozumieć, w jaki sposób człowiek skłania się ku złu i popada w grzech, trzeba przede wszystkim zdać sobie sprawę, jakie wpływy kierują
256
go ku dobru i ku prawości. Każdy t. tych ruchów jest przeciwieństwem drugiego i nie zdołamy przeniknąć tajemnicy występku, dopóki nie przenikniemy tajem nicy cnoty; a nie jest to takie proste, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało. Gdyby Sprawiedliwość była w nas jedynie pojęciem stosunku, prostą ideą, gdyby zatem motywy skłania jące nas do jej przestrzegania we wszelakich okolicz nościach naszego życia mogły się sprowadzać, jak chcą utylitaryści, do obliczania korzyści, ład społeczny był by najmniej trwałą rzeczą na świecie. Aby skłonić nas do sprzeniewierzenia się Sprawiedliwości, wystarcza łaby wówczas prosta kalkulacja ryzyka i korzyści, o ile wykazałaby, że bardziej nam się opłaci poświę cić Sprawiedliwość — hipotetyczną korzyść stałą — na rzecz korzyści przypadkowej, ale obiecującej doraźny duży zysk. A więc korzyść przeciwko korzyści: decy dujące byłoby tu rozważenie zysków i strat. Gdyby języczek wagi przechylił się na korzyść prawa, opo wiedzielibyśmy się za nim; w wypadku przeciwnym, prawo odsunęlibyśmy na bok niby uciążliwą umowę, która wystrychnęłaby nas na dudka, gdybyśmy jej chcieli dotrzymać. I nikt nie mógłby z tego powodu oskarżać nas o niemoralność: skoro Sprawiedliwość jest identyczna z interesem, trudno mieć za zle, że ktoś kieruje się w niej własnym sądem; człowiek, któ ry z dwóch korzyści wybiera tę, która mu się wydaje większa, może się' oczywiście mylić, ale nie jest wy stępny. Tkwi w tym oczywiście niebezpieczeństwo: człowiek staje wobec wyboru między korzyścią czysto osobistą, ale natychmiastową i pokaźną, a Sprawiedliwością, czyli korzyścią kolektywną, która jest zarazem jego własną korzyścią, trwałą i dobrze rozumianą. Jakże ma on wybrać tę drugą ewentualność, jeśli nie kieru je się innymi względami niż kalkulacja? Natura w pewnej mierze zapobiegła tej pokusie, umieszczając w naszych sercach ów pierwiastek do bra, o którym mówi Bossuet, to uczucie sympatii i życzliwości dla bliźniego, ten instynkt wspólnoty, któ ry walczy, często szczęśliwie, z podszeptami chciwości 17 — Fjoudhon
257
i mimo nadziei zysków skłania nas do pozostania wier nymi Sprawiedliwości. Dla duszy wrażliwej widok krzywdy wyrządzonej bliźniemu, myśl o jego cierpie niu, o jego rozpaczy jest męką, nad którą egoizm nie łatwo bierze górę. Wiele osób, gdyby im przyszło oso biście pełnić funkcje rzeźnika, wołałoby się raczej wy rzec jedzenia mięsa; co innego, jeśli chodzi o zrujno wanie ojca rodziny, o zamordowanie człowieka. Ale to miłosierdzie, którego kultywowanie u mło dych istot ludzkich jest bardzo chwalebne, ale które go nie należy mylić z poczuciem Sprawiedliwości, nie oparłoby się na dłuższą metę egoizmowi i okrucień stwu, zwłaszcza gdyby ten egoizm podsycany był przez uczucia przeciwne, jak nienawiść, głucha zaciekłość zazdrości, fanatyczna mściwość, upokorzona pycha czy po prostu długotrwała nędza. Namiętność przeciwko namiętności — rozgrywka równych sił; jeśli interes przechyli szalę na złą stronę, Sprawiedliwość nie osta nie się wobec tylu sprzysiężonych na nią wrogów. Oto codzienny, najczęstszy obraz ludzkiej niegodziwości: odwraca się oczy i wbija sztylet. Paryski kamienicznik, aby nie mieć żadnej styczności ze swymi lokato rami i oszczędzić sobie widoku nędzy, która raniłaby jego czułe serce — nie mieszka we własnym domu. Ze swymi dłużnikami komunikuje się wyłącznie za pośrednictwem swego portiera. Kobiety zwłaszcza przechodzą ze zdumiewającą łatwością od krańcowej uczuciowości do kompletnego braku współczucia; świadczy to, mówiąc nawiasem, o słabości ich poczucia moralnego. Rok 1848 przekonał nas, że te piękne pa nie, tak skłonne do rozczulania się nad nieszczęścia mi oglądanymi na scenie teatru, okazywały wobec czerwcowych powstańców bezwzględne okrucieństwo. To samo odnosi się do zbrodniarzy, których sądy dzień w dzień skazują na śmierć. Czyżby to sama tylko nieczulość czyniła ich mordercami? Posłuchajmy ich ze znań; wszyscy oni odczuwali takie czy inne niepoko je. Ale na próżno natura się w nich buntuje, są oni w stanie wojny ze społeczeństwem. Wola, zdetermi nowana względami na większą korzyść, każę zamilk
258
nąć sumieniu; człowiek zamyka oczy, kiedy jego ręka dopełnia zbrodni. Natura jest więc bezsilna w starciu z egoizmem i gdyby społeczeństwo miało jako jedyną ochronę ową uczuciowość, którą tak się chełpiono pod koniec ubie głego stulecia, popadłoby niebawem w zupełne zdzi czenie. Dość przypomnieć, że ta epoka wrażliwości uczuć, dziś dla nas śmiesznej, rozpoczęła się Nową Heloizą, a zakończyła Terrorem. A więc Sprawiedliwości potrzeba jakiejś nowej pod pory. Interesowi trwałemu, o którym zakładamy, że jest po stronie prawa, przeciwstawia się interes do raźny, okolicznościowy, przesłaniający tamten. Grozie, jaką budzi zbrodnia, przeciwstawia się gwałtowną na miętność, opowiadającą się za egoizmem: siły są po dzielone, wola chwieje się, niepewna. Co mówię? Jest zwyciężona, o ile jakiś ostateczny wzgląd, którego nic nie zdoła z kolei zrównoważyć, nie zwróci jej w kie runku prawa. Cóż mogłoby wywrzeć ów decydujący wpływ, zdolny nadać Sprawiedliwości trwałą wyż szość nad wszystkimi mocami zła i uczynić z naszego sumienia niepogwałcone schronienie cnoty? (...) XVII. Dzięki strukturze swojej wolnej woli czło wiek wznosi się ponad wszystkie rzeczy widzialne i możliwe do pojęcia —- ponad namiętności, uczucia, zmysły, nawet idee. Dominuje nad rzeczywistością, dostrzega jej nieuniknione niedoskonałości, stwarza ha ich miejsce obrazy olśniewające i czyste, do któ rych usiłuje następnie przybliżyć rzeczywistość swego życia powszedniego. To właśnie nazywamy idealizo waniem. Poprzez tę zdolność idealizowania, którą czło wiek zawdzięcza wolności, dąży on nieustannie do stwarzania w sobie i dookoła siebie, w osobach, z któ rymi się styka, i rzeczach, które do niego należą, w domu, który zamieszkuje, i przyrodzie, która go ota cza, we wszystkich swoich myślach i uczynkach, w dobrej i złej doli, zarówno w niewoli i chorobie, jak na wolności i w zdrowiu, wobec życia i wobec śmier ci — człowiek, powtarzam, we wszelkich okoliczno ściach i ze wszystkich sił swoich usiłuje stwarzać w
259
sobie i obok siebie wzniosłość i piękno, jednym sło wem — ideał. (...) Ideał ma swe źródła na samym dnie duszy: wycho dzi z tej samej zasady co Sprawiedliwość, co godność; rozwija się pod wpływem wolności (...); jest przypie czętowaniem i ukoronowaniem naszych obyczajów. Wszystko, co ideał ogarnia i oświeca, przyciąga nas swoim nieprzepartym urokiem; a spośród wszystkich rzeczy, jakie upiększa, najpiękniejsza jest bez wątpie nia Sprawiedliwość. Stąd płynie uczucie radości, jakie towarzyszy cnocie, i wyrzuty sumienia dręczące nas, kiedy popełnimy grzech; radość i wyrzuty sumienia, których działanie na wolę byłoby nieodparte, nie do puszczałyby żadnej słabości, gdyby nie to, że w wy niku pewnej okoliczności, którą niebawem omówimy, Sprawiedliwość traci chwilami w naszych oczach ów blask ideału, zapewniający jej tryumf wówczas, gdy nic tego blasku nie zamąca. Sumienie człowieka posłuszne jest więc trojakim impulsom: interesowi powszechnemu, który jest zarazem naszym interesem, ale który nie za wsze wy daje się zgodny z egoizmem; instynktowi towa rzyskiemu, który jest najsilniejszym z naszych odru chów uczuciowych, choć nie zawsze najgwałtowniej szym; i Sprawiedliwości wyidealizowanej przez wolną wolę. Ostatecznie więc człowiek, obdarzony pięknem moralnym płynącym ze Sprawiedliwości, powinien za wsze odnosić nad pokusą zwycięstwo, mimo że w grą wchodziłyby wszelkie inne dobra, a nawet życie. Skoro więc * ideał czy łaskę, ową przyczynę decydu jącą o naszym poszanowaniu Sprawiedliwości, spro wadziliśmy, podobnie jak samą Sprawiedliwość, do jej rzeczywistego podmiotu, którym jest człowiek — religii nie pozostaje już nic z tego, co ustanowiło jej władzę nad ludźmi. Utraciła ona resztę swego presti żu. I możemy już dziś powiedzieć, co w społeczeń stwie zainaugurowanym przez Rewolucję powinno za stąpić ową religię, niegdyś pełną uroku, dzisiaj zaś pełną starczych zmarszczek: tym, co powinno zastą pić religię, jest samodoskonalenie się ludzkości za po mocą ideału. (...)
Przełożyła Barbara Sieroszewska 260
SPIS TREŚCI
SŁOWO O ŻYCIU I DZIAŁALNOŚCI
...
7
STRUKTURA DOKTRYNY, JEJ OSOBLIWOŚ CI I METODA INTERPRETACJI ....
23
WŁASNOŚĆ A JEDNOSTKA..................................... 39 Własność jako fakt antropologiczny ... Krytyka liberalizmu . Krytyka kolektywizmu............................................. 54 Własność a ekonomia............................................. 03 Własność a wolność.............................................72
NATURA I SPOŁECZEŃSTWO............................. 77 Jednostka i wspólnota................................ Sprawiedliwość: jedność w różnorodności Nowa umowa społeczna?....................................100
39 45
77 88
PORZĄDEK NATURALNY A HISTORIA . . 111 System i dialektyka........................................... 111 Trwanie i czas........................................................... 125 Postęp i dekadencja.............................................. .. 135 Konserwacja a rewolucja................................... 144 CHRONOLOGICZNY WYKAZ PISM P. PROUDHONA.......................................................
J. .
160
BIBLIOGRAFIA ...................................................................... 163
WYBÓR PISM CO TO JEST WŁASNOŚĆ?.............................................. 167 Rozdział pierwszy: Metoda stosowana w tej pracy. Idea rewolucji...................................................... 167 Rozdział drugi: Własność jako prawo natu ralne. Zajęcie i prawo cywilne jako przyczy ny własności...................................................................... 173
261
Definicje............................................................................. 173 § 1. O własności jako prawie naturalnym 175 § 2. O zajęciu jako podstawie własności 177 Rozdział trzeci: Praca jako przyczyna włas ności ............................................................................................. 181
SYSTEM SPRZECZNOŚCI EKONOMICZNYCH, CZYLI FILOZOFIA NĘDZY.............................................. 191 Rozdział pierwszy: O nauce ekonomii. . . 191 § 1. Przeciwieństwo między faktem a pra wem w gospodarce społeczeństw . . 191 § 2. Braki teoryj i krytyki....................................... 195 Rozdział drugi: O wartości....................................... 199 § 1. Przeciwieństwo między wartością użytkową a wartością wymienną. . 199 § 2. Ukonstytuowanie się własności: de finicja bogactwa ,.............................................. 206 Rozdział trzeci: Rozwój ekonomii. Epoka pierwsza — podział pracy.............................................. 209 § 1. Antagonistyczne skutki zasady po działu pracy...................................................... 210 TEORIA WŁASNOŚCI..................................................... 214 Rozdział pierwszy: Wstęp.............................................. 214 § 2. Streszczenie moich poprzednich prac o własności. 214 Rozdział drugi: To, że własność jest absolut na, jest zapowiedzią niepomyślną dla absolu tyzmu ..................................................................................... 216
O USTANOWIENIU ŁADU W SPOŁECZEŃ STWIE, CZYLI ZASADY ORGANIZACJI PO LITYCZNEJ ............................................................................. 220 Rozdział piąty: Historia.............................................. 220 § 1. Różnorodność problematyki history cznej. Historia nie jest nauką, lecz materiałem dla nauki.......................................220
O SPRAWIEDLIWOŚCI W REWOLUCJI I KO ŚCIELE ............................................................................................. 224 Studium pierwsze: Postawienie zagadnie nia sprawiedliwości...................................................... 224 Rozdział drugi: O tym jak sprzeczność in teresów dała nam ideę zasady równowagi. Rozmaite hipotezy. Pierwszy rzut oka na pewien sthn prawny.............................................. 224 Studium drugie: Osoby...................................................... 232 Rozdział szósty: Nowa era: Rewolucja. Immanencja i realność sprawiedliwości 232 Rozdział siódmy: Definicja sprawiedliwoś ci ............................................................................................. 237
262
Studium dziewiąte: Postęp i upadek . Rozdział pierwszy: Krytyka idei postępu . Rozdział drugi: Krytyka idei postępu (ciąg dalszy). Teoria ewolucji............................... Rozdział trzeci: Teoria postępu. Postęp jest usprawiedliwieniem ludzkości przez samą siebie pod pobudzającym wpływem ideału ......................................................................
240 240 245
250
Printed in Poland PW „Wiedza Powszechna” Warszawa 1975. Wydanie I. Nakład 3900+300 egz. Obj. 11,7 ark. wyd., 16,5 ark. druk. Papier druk, sat. ki. IV, 70 g, 82X104. Oddano do składania 18 VHI 1974 r. Podpisano do druku w kwietniu 1975 r. Druk ukończono w kwietniu 1975 r.
Częstochowskie Zakłady Graficzne. Zam. 3382 T-021 Cena z! 28,—