Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział 8326841080, 9788326841088

Czy Karol Wojtyła wiedział o pedofilii wśród księży, zanim został papieżem? Czy pomagał im uniknąć odpowiedzialności? O

175 78 9MB

Polish Pages 526 [525] Year 2023

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Table of contents :
Spis treści
Wprowadzenie. Rozdarcie Franciszka
1. Wadowice
2. Spadkobierca
3. Milczący pontifex
4. Papież na ławie oskarżonych
5. Czerwoni i czarni
6. Przeniesienie
7. Wybaczenie
8. Recydywa
9. Ucieczka
10. Wierzchołek góry lodowej
11. Fałszywe oskarżenia o fałszywe oskarżenia
12. Wojna Wojtyły
Konkluzje
Przypisy
Wprowadzenie. Rozdarcie Franciszka
1. Wadowice
2. Spadkobierca
3. Milczący pontifex
4 . Papież na ławie oskarżonych
5. Czerwoni i czarni
6. Przeniesienie
7. Wybaczenie
8. Recydywa
9. Ucieczka
10. Wierzchołek góry lodowej
11. Fałszywe oskarżenia o fałszywe oskarżenia
12. Wojna Wojtyły
Konkluzje
Recommend Papers

Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział
 8326841080, 9788326841088

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

E K K E

OVERBEEK

MAXIMA CULPA JAN PAWEŁ II WIEDZIAŁ

D la Klaudii innych ofiar milczenia Jan a Pawia II

Spis treści

Wprowadzenie. Rozdarcie Franciszka

11

1. Wadowice

27

2. Spadkobierca

39

3. Milczący pontifex

68

4. Papież na ławie oskarżonych

99

5. Czerwoni i czarni

126

6. Przeniesienie

156

7. Wybaczenie

190

8. Recydywa

234

9. Ucieczka

302

10. Wierzchołek góry lodowej

374

11. Fałszywe oskarżenia o fałszywe oskarżenia

406

12. Wojna Wojtyły

448

Konkluzje

475

Podziękowania

485

Przypisy

487

S u r v i v o r ; You guys have to understand: this is big. This is notjust Boston. This is the whole country. This is the whole world. And it goes

right to the Vatican! J o u r n a l i s t ; Do you have any proof? S u r v i v o r ; Not yet.

*

Rozmowa z ofiarą wykorzystywania seksualnego przez księdza, film Spotlight, 2015.

Wprowadzenie.

Rozdarcie Franciszka

Franciszek niecały rok był papieżem, gdy w niedzielę 27 kwiet­ nia 2014 roku kanonizował Jana Pawła II. Asystował przy tym jego poprzednik, emerytowana głowa Kościoła Benedykt XVI, który trzy lata wcześniej beatyfikował polskiego papieża. Oto spektakl, jakiego świat nie widział: dwóch papieży kanonizuje papieża. Do tego w rekordowym tempie - świeżo upieczony święty zmarł niecałe dziesięć lat wcześniej. Santo subito! - Święty natychmiast! - wołał tłum po śmierci Jana Pawła II. Lud Boży dostał to, czego chciał. Tymczasem krytycy alarmowali: papież Jan Paweł II był współodpowiedzialny za tuszowanie skandali pedofilskich od prawie czterdziestu lat siejących spustoszenie w Kościele. Można bez przesady mówić o największym kryzysie w Kościele katolickim od czasów reformacji. Nie powinno więc dziwić pytanie o odpowiedzialność człowieka, który był jego głową przez większość tego okresu. Zadawała je między innymi śp. Barbara Blaine, założycielka SNAP - Survivors Network of those Abused by Priests, amerykańskiej sieci wspierania osób seksualnie wykorzystywanych przez du­ chownych. Tuż przed rozpoczęciem ceremonii beatyfikacji,

którą uważała za skandal, stojąc na placu Świętego Piotra w Rzymie, mówiła: „Jan Paweł II mógł powstrzymać prze­ moc, ale nie chciał tego zrobić. Dla niego reputacja kościel­ nych dostojników była ważniejsza niż chronienie dzieci”1. Na całym świecie powstały organizacje typu SNAP, bo nie ma kraju o liczącej się społeczności katolickiej, w którym duchowni nie byliby sprawcami nadużyć seksualnych wobec nieletnich. Nie wiemy, o ilu dziesiątkach czy setkach tysięcy ofiar mówimy, ponieważ tylko w krajach anglosaskich oraz w północno-zachodniej Europie zmuszono Kościół do otwar­ cia archiwów, co umożliwiło zbadanie skali przestępstw. Liczby przerażają. Raport Johna Jaya z 2004 roku po­ kazał, że w USA w latach 1950-2002 o nadużycia seksu­ alne zostało oskarżonych 4392 duchownych, czyli 4 pro­ cent ówczesnego kleru. W miarę pojawiania się nowych danych liczby te wzrosły. W Niemczech komisja działa­ jąca we współpracy z Kościołem ustaliła, że od 1946 do 2014 roku o czyny seksualne wobec nieletnich oskarżo­ no 1670 duchownych - 4,4 procent kleru. Ale i te liczby rosną wraz z pojawianiem się nowych raportów. Badania zakończone w 2021 roku we Francji wykazały, że od roku 1950 ofiarą seksualnych nadużyć księży mogło tam paść 216 tysięcy nieletnich. I można tak wymieniać dalej: Irlandia, Australia, Holandia, Belgia... Wszędzie tam, gdzie sprawę zbadano, wyniki były podob­ ne. Na razie możemy się tylko domyślać, jakie byłyby w kra­ jach tak bardzo katolickich jak Hiszpania, Włochy, Portugalia czy Polska, gdzie nie doszło jeszcze do systematycznych badań skali nadużyć. I bez tego jednak wiadomo, że kryzys wymknął się spod kontroli w trakcie długiego pontyfikatu Jana Pawła II. Czy rozsądna była decyzja, aby tego papieża ogłosić świętym,

wyjaśniony? Papież Franciszek odrzucił wątpliwości i krytykę. Wyniósł polskiego papieża na ołtarze po przypisaniu mu dwóch „cu­ downych” uzdrowień post mortem - za sprawą nieżyjącego papieża miały zniknąć nieuleczalne choroby. Z powodu tych „interwencji” ogłoszono go świętym. Ofiary molestowania w Kościele zadają sobie pytanie, dlaczego nie mógł interwe­ niować za życia, by położyć kres ich cierpieniom. Wkrótce po kanonizacji Jana Pawła II papież Franciszek obiecał wykorzenić molestowanie seksualne w Kościele. „Potwierdzam raz jeszcze, że ofiary wszelkich nadużyć są mi bliskie. Kościół uczyni wszystko, aby wykorzenić to zło”2, powtórzył pod koniec roku 2020. Spotkał się z dużym opo­ rem wewnątrz instytucji, jednak paroma sukcesami może się pochwalić: W 2014 roku, dwa miesiące po kanonizacji Jana Pawła II, polski arcybiskup Józef Wesołowski został wydalony ze stanu kapłańskiego, po tym jak oskarżenie go o molestowanie sek­ sualne uznano za wiarygodne. W 2016 roku papież Franciszek stworzył nowe przepi­ sy umożliwiające karanie biskupów, którzy ukrywali księży sprawców. W 2018 roku Franciszek wydalił ze stanu kapłańskie­ go dwóch chilijskich biskupów winnych wykorzystywania seksualnego nieletnich. Wcześniej zmusił do rezygnacji cały chilijski episkopat. W 2019 roku godność kapłańską utracił amerykański kar­ dynał Theodore McCarrick oskarżony o molestowanie sek­ sualne. Rok później Watykan opublikował raport obszernie omawiający genezę sprawy McCarricka.

'prowadzenie. Rozdarcie Franciszka

podczas gdy jego udział w cierpieniu tak wielu nie został

Od niedawna karząca ręka Watykanu dosięga również hierarchów w Polsce. W rzeczywistości jest to jednak ręka raczej głaszcząca - czterech hierarchów ukarano grzywną i innymi lekkimi sankcjami. Łagodność Franciszka wobec polskich biskupów, których udział w tuszowaniu nadużyć seksualnych został szeroko udokumentowany, ostro kontrastuje z jego własną obietni­ cą, że nie tylko ci, którzy molestowali, lecz także ci, którzy chronili molestujących, poniosą odpowiedzialność. Karane będzie zarówno zaprzeczanie przestępstwom pedofilskim kle­ ru, jak i ich tuszowanie - zapewnia. „Wiarygodność Kościoła została poważnie podważona i osłabiona przez te grzechy i przestępstwa, a zwłaszcza przez próby ich negowania lub tuszowania”3, przyznaje papież. Piękne słowa, ale czyny są mniej przekonujące. Gdy tyl­ ko pojawia się imię Jana Pawła II, Franciszek się zatrzymuje. Nietrudno zrozumieć dlaczego: papież Franciszek jest roz­ darty. Aby odbudować wiarygodność Kościoła, musi ukarać negowanie i tuszowanie przestępstw seksualnych, ale robiąc to, naraża na szwank reputację Jana Pawła II oskarżanego dokładnie o to samo - o zaprzeczanie przestępstwom seksu­ alnym i o ich tuszowanie. Franciszek nie dopuszcza żadnej krytyki pod adresem Jana Pawła II, pozostaje on dla niego „wielkim świadkiem wiary, wielkim człowiekiem modlitwy, pewnym przewodnikiem dla Kościoła w czasach wielkich zmian”4. W obronie Jana Pawła II obecny papież używa dwóch argumentów, które bę­ dziemy badać w tej książce. Po pierwsze: brak wiedzy. Jan Paweł II nie wiedział o mo­ lestowaniu. „Również Jana Pawła II wprowadzono w błąd, to jest pewne”5, stwierdził Franciszek. Nie był informowany,

informacje nie docierały do niego, informacje były przed nim ukrywane, a kiedy wreszcie do niego dotarły, był już ciężko chory i nie był w stanie zareagować. Krótko mówiąc - nie wiedział. Niektórzy widzą w tym nawet dodatkowy dowód jego świętości: on był tak czysty, że nie mógł sobie wyobra­ zić czegoś tak nikczemnego jak seksualne wykorzystywanie dzieci. Po drugie: jego polskie pochodzenie uniemożliwiło mu rozpoznanie sytuacji. Franciszek ujął to tak: „Trzeba postawę Jana Pawła II rozumieć, bo pochodził z zamkniętego świata za żelazną kurtyną, gdzie panował komunizm. Tam pano­ wała postawa defensywna. On znał tysiące rzeczy z tamtego świata. Musimy dobrze rozumieć, że nikt nie może podwa­ żać świętości tego człowieka i jego dobrej woli. On był wiel­ ki”6. Inni obrońcy polskiego papieża precyzują ten argument: komuniści fałszywie oskarżali księży o pedofilię, takie Karol Wojtyła miał doświadczenia jako arcybiskup Krakowa i dla­ tego jako papież nie mógł wierzyć w podobne oskarżenia. Pochodził zza żelaznej kurtyny, gdzie Kościół prześladowano, i przez ten pryzmat patrzył na cały świat. Proponuję, abyśmy zajrzeli za dawną żelazną kurtynę, by się przekonać, czy te argumenty wytrzymują próbę krytyki. W tej książce stawiam proste, podstawowe pytanie: Czy Karol Wojtyła wiedział o molestowaniu nieletnich przez duchownych, zanim został papieżem? Odpowiedź musi brzmieć: tak albo nie. Tertium non datur. Mógłby ktoś powiedzieć: to stare dzieje. Po co się tym zajmować? Dlaczego mam czytać historie sprzed pół wieku o jakichś księżach w kraju, którego już nie ma, w PRL-u? Ano dlatego, że te „stare dzieje” mają przełożenie na dzisiej­ sze życie. Dlatego, że setki tysięcy ofiar księży nie doczekały

się sprawiedliwości. Dlatego, że skandale seksualne nadal niszczą Kościół. Nadal w wielu krajach, nie tylko w Polsce, Kościół tuszuje przestępstwa duchownych. Co więcej, obec­ ny papież zdaje się brać udział w tym tuszowaniu, gdy chodzi 0 Jana Pawła II. Od lat 80. ofiary i ich prawnicy próbowali udowod­ nić odpowiedzialność Watykanu i samego Jana Pawła II za ukrywanie przestępstw seksualnych. Nigdy się to nie uda­ ło. Największe skandale - z udziałem Groéra, Degollado, McCarricka - wybuchły pod koniec jego pontyfikatu. Kościół może więc utrzymywać, że świadomość powagi sytu­ acji zyskał papież dopiero wtedy, gdy nie miał już możliwości skutecznego działania. Stawka przyjrzenia się polskim „starym dziejom” jest więc wysoka. Bo co, jeżeli znajdą się świadectwa, że nie tylko wie­ dział, ale że wiedział dużo wcześniej, niż dotąd podejrzewano? 1 co, jeżeli się okaże, że nie dość, iż wiedział o molestowaniu nieletnich, to jeszcze przenosił sprawców na kolejne stanowi­ ska kościelne? Albo jeszcze gorzej: co, jeżeli się okaże, że sam brał udział w tuszowaniu przestępstw seksualnych? Nawet naj­ bardziej zagorzali obrońcy Jana Pawła II musieliby uznać jego współodpowiedzialność za przypadki molestowania. Jednak stawka jest jeszcze większa. Polskie archiwa i świadec­ twa mówią wiele nie tylko o polskim papieżu, ale także o pa­ pieżu Franciszku. Bo jeżeli Jan Paweł II tuszował przestępstwa seksualne, to jak nazwać usiłowania obecnego papieża, by ten fakt nie ujrzał światła dziennego? W ostatnich latach to właśnie się dzieje - Franciszek okazuje wyjątkową pobłażliwość wo­ bec polskich hierarchów podejrzanych o tuszowanie pedofilii. Znamienny jest tu przypadek kardynała Dziwisza, który przez większość życia był osobistym sekretarzem Jana Pawła II.

równał hierarchów Kościoła - samych zaufanych ludzi Jana Pawła II - do kostek domina: każdy zdemaskowany hierar­ cha pociągnie za sobą kolejnego: „To nie jest tak, że ci lu­ dzie, [kardynałowie] Sodano, Castrillón i tak dalej, działali w próżni. Zostali umieszczeni na tych stanowiskach przez Jana Pawła II i podejmowali decyzje w jego imieniu. Myślę, że w Stolicy Apostolskiej rozumieją, że kiedy te kostki domi­ na zaczną się przewracać... Castrillón upadł pierwszy. Odcięli się od niego. Teraz Sodano jest na krawędzi; to następny klo­ cek domina, który się przewróci. Myślę, że istnieje obawa, że kolejnym może być kardynał Stanisław Dziwisz z Krakowa [...]; mogą paść trudne pytania o rolę, jaką odegrał. [...] A jeśli ostatecznie i ten klocek domina się przewróci, to skoń­ czymy na samym papieżu”7. Od słów Allana minęło ponad dziesięć lat. Przyszła kolej na Stanisława Dziwisza, prywatnego sekretarza Jana Pawła II. Jego rola w chronieniu notorycznych drapieżników seksu­ alnych, takich jak meksykański duchowny Marcial Maciel Degollado czy amerykański kardynał Theodore McCarrick, nigdy nie została wyjaśniona. Później, gdy po śmierci Jana Pawła II został arcybiskupem Krakowa, Dziwisz nie wyja­ śnił skarg na siedmiu polskich duchownych. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który złożył owe skargi wraz z dowodami, ma wszystkie kopie przekazanych dokumentów, a Dziwisz zaprzecza, by cokolwiek otrzymał. Ofiara jednego z domnie­ manych sprawców raz po raz opowiada swoją historię w tele­ wizji, a Dziwisz odmawia spotkania. I według papieża Franciszka dobrze robi. W czerwcu 2021 roku papież wysłał do Polski kardynała Angela Bagnasco. Miał zbadać zarzuty wobec Dziwisza. „Wiele wskazuje na to,

'prowadzenie. Rozdarcie Franciszka

Już w 2010 roku dziennikarz watykanista John Allen po­

że czeka nas trzęsienie ziemi” - napisał Tomasz Terlikowski, polski komentator spraw kościelnych. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Kardynał Bagnasco nie rozmawiał z ofiarami. Wrócił do Rzymu, a konkluzja jego „śledztwa” brzmiała: „Analiza zebranej dokumentacji pozwoliła ocenić te działa­ nia kard. Stanisława Dziwisza jako prawidłowe i w związku z tym Stolica Apostolska postanowiła dalej nie procedować”8. Przekaz był jasny: nie tykamy polskich afer. To, że papież Franciszek boi się wyjaśniania skandali pe­ dofilskich w polskim Kościele, stało się jasne również przy okazji wizyty ad limina polskich biskupów w Watykanie w listopadzie 2021 roku. Według biskupów rozmawiano z Franciszkiem na różne tematy: migracja, pandemia i „kry­ zys wiarygodności Kościoła”, „kryzys małżeństwa, rodziny oraz młodzież”, Światowe Dni Młodzieży i synod9. O seksu­ alnych przestępstwach ani słowa. Według kościelnego por­ talu Opoka ta kwestia została jednak poruszona: „Odnośnie przestępstw seksualnych i »zaniedbań« biskupów w tym ob­ szarze papież zwrócił uwagę, że jest to problem, z którym bi­ skupi muszą sami sobie poradzić”10. Innymi słowy papież Franciszek uważa, że biskupi po­ dejrzani o tuszowanie seksualnych przestępstw swoich podwładnych powinni sami wyjaśnić swoje „zaniedbania”. Według Franciszka polscy biskupi mogą być sędziami we własnej sprawie. Czyli nic nie zostanie wyjaśnione. I właśnie o to chodzi. Wyjaśnienie, jak i od kiedy polscy biskupi tuszowali przy­ padki molestowania seksualnego, nieuchronnie prowadziło­ by do pytań o rolę samego Jana Pawła II. Kolejny dowód na to, że papież Franciszek nie chce, żeby bru­ dy Kościoła wyszły na jaw, pojawił się w styczniu 2022 roku,

skierowanej miesiąc wcześniej do polskich biskupów11. W tej in­ strukcji Watykan zabrania udostępniania kościelnych akt sądom i prokuraturze. Oznacza to, że polski wymiar sprawiedliwości nie dostanie od diecezji żadnych dokumentów odnoszących się do postępowań kanonicznych dotyczących seksualnego wyko­ rzystywania nieletnich przez księży ani nawet kopii tych akt. Polska musi o nie prosić Watykan drogą dyplomatyczną, co mocno utrudnia i spowalnia śledztwa. Procedura utrudniająca dochodzenie obowiązuje zresztą nie tylko w Polsce. Tak jak inne decyzje papieża Franciszka. Krótko po objęciu Stolicy Piotrowej zmienił zasady funkcjo­ nowania Kongregacji Nauki Wiary, która od 2001 roku ma rozpatrywać wszystkie oskarżenia o molestowanie seksualne przez duchownych. Od 2014 roku przy Kongregacji działa rodzaj sądu rewizyjnego. Franciszek dał księżom skazanym za nadużycia seksualne dodatkową możliwość odwołania się od wyroku. Rezultat opisała włoska watykanistka Franca Giansoldati: „Większość decyzji, które zostały podjęte w od­ niesieniu do księży włoskich, jest korzystna dla skazanych. Co oznacza, że nawet kapłan skazany i sprowadzony do stanu świeckiego odwołuje się i odwraca wyrok, odzyskuje status kapłański i nadal pracuje jako kapłan. Praktycznie wszystkie wyroki dotyczące włoskich księży zostały anulo­ wane i tylko bardzo nieliczne potwierdziły wydalenie ze sta­ nu kapłańskiego”12. Zapytana, dlaczego Watykan nie tyka polskich spraw, Giansoldati powiedziała: „Polska to problem duży jak stodo­ ła. Bo Polska to kraj Jana Pawła II, to ojczyzna Jana Pawła II, który jest święty. Czy pamiętasz Santo subitoi Zbyt szybko zrobili świętym tego papieża”13.

'prowadzenie. Rozdarcie Franciszka

kiedy „Rzeczpospolita” dotarła do instrukcji Stolicy Apostolskiej

Sam Franciszek, podobnie jak jego poprzednik Benedykt XVI, został już dawno „zlustrowany”, czy przypadkiem jako arcybi­ skup nie tuszował przestępstw seksualnych. Ale Jan Paweł II nie. I Franciszek wyraźnie nie chce, aby ktokolwiek grzebał w przeszłości polskiego papieża - i w ogóle w przeszłości pol­ skiego Kościoła. Jest świadom, że tropy prowadzą do człowie­ ka, którego sam ogłosił świętym? Odpowiedź na pytanie, czy Karol Wojtyła wiedział o molestowaniu w Kościele, zanim został papieżem, z całą pewnością dotyczy obecnego papieża, obecnego Kościoła i ma dalekosiężne znaczenie. Mało brakowało, a to pytanie pozostałoby bez odpowie­ dzi. Po opublikowaniu w lutym 2013 roku książki Lękajcie się. Ofiary pedofilii w polskim Kościele mówią zastanawia­ łem się, jak dalej pociągnąć temat. Skierowałem uwagę na księży sprawców i znalazłem ich we wszystkich zakątkach Polski. Z tego okresu pochodzą rozmowy zamieszczone w rozdziale drugim. Po jakimś czasie, gdy polscy dzienni­ karze zaczęli śmielej podchodzić do tematu molestowania w Kościele, zadałem sobie pytanie: dlaczego ja, korespondent niderlandzkich mediów, miałbym się nadal tym zajmować? Zauważyłem jednak, że unikano pytań o rolę Jana Pawła II, prawie wszyscy jakby bezkrytycznie powtarzali historyjkę o dobrym carze i złych bojarach, tyle że w wersji kościelnej: dobry papież, źli kardynałowie. Jakby nie chciano dopuścić myśli, że król może być nagi. Powiedziałem sobie: spraw­ dzam. I tak, wobec braku dostępu do archiwów kościelnych, na długie lata utknąłem w Instytucie Pamięci Narodowej, gdzie są przechowywane pozostałości archiwum dawnej Służby Bezpieczeństwa. Błądziłem w labiryncie zakurzonych teczek jak dziecko we mgle.

Aż jesienią 2019 roku stwierdziłem, że dość - znalazłem dużo ciekawych informacji o Kościele w PRL-u, ale o mole­ stowaniu nieletnich tyle co nic. Poza tym zasoby archiwum IPN-u badało już tylu naukowców... Może szukam czegoś, czego nie ma? Skoro jednak pracownicy Instytutu ściągnęli dla mnie jeszcze parę teczek z Krakowa, głupio byłoby ich nie przejrzeć, choćby z grzeczności. I tak usiadłem - po raz ostatni, jak sądziłem - w czytelni IPN-u. Listopadowe po­ południe, na dworze deszcz i ciemność, a na biurku już tyl­ ko trzy teczki. Otwieram przedostatnią, a tu niespodzianka: informacja o molestowaniu dziewczynek przez księdza Lenarta (rozdział szósty). Było to na godzinę przed zamknię­ ciem czytelni i całego mojego projektu. Można to nazwać uśmiechem losu lub palcem bożym. Jak kto woli. Historia księdza Lenarta w porównaniu z przypadkami, które znalazłem potem, może wydawać się mniej znacząca, ale w tamtym momencie dała mi przekonanie, że jestem na właściwym tropie i że nie powinienem się poddawać. Niecały rok po znalezieniu świadectw poczynań księdza Lenarta znalazłem akta procesowe księży Loranca i Surgenta (rozdziały siódmy i ósmy), a gdy pierwsza wersja książki była gotowa i rozglądałem się za wydawcą, trafiłem na historię księ­ dza Sadusia (rozdział dziewiąty), co mocno opóźniło publika­ cję, ale uczyniło materiał dowodowy jeszcze mocniejszym. Archiwum SB bywało źródłem wielkich kontrowersji. Jednak to, że jakaś organizacja odegrała złowrogą rolę, nie wyklucza jej spadku materialnego jako historycznego źró­ dła. Nieporozumieniem jest bowiem przekonanie, że esbeckie papiery zawierają same kłamstwa. Pierwszym zadaniem każdej służby specjalnej, niezależnie od systemu polityczne­ go, jest zbieranie jak najpewniejszych informacji. SB nie była

wyjątkiem. Owszem, esbecy podrabiali dokumenty i organi­ zowali prowokacje, chcąc osiągnąć „cele operacyjne”, ale żeby takie fałszywki były skuteczne, musiały bazować na spraw­ dzonych danych. Konfrontowałem informacje zebrane przez SB z pamięcią żywych ludzi. Wiele z tego, co wyczytałem, udało się po­ twierdzić. O prawdziwości historii zapisanych w dokumen­ tach świadczą też liczne, często banalne, szczegóły zapamię­ tane przez uczestników lub świadków tamtych wydarzeń, a pokrywające się z tym, co wiedziała SB. Należy też podkreślić, że wymienienie kogoś w teczkach SB jako „tajnego współpracownika” - TW - nie musi ozna­ czać, że był świadomym informatorem. Ale dla tej książki nie ma to znaczenia. Nie o lustrację tu chodzi, tylko o treść informacji. Pracownicy SB i MO nie byli literatami. Ich raporty pi­ sane są dość drętwym językiem, nieraz z błędami ortogra­ ficznymi i interpunkcyjnymi. Na ogół je poprawiałem, żeby niepotrzebnie nie męczyć czytelników. Tu i ówdzie dodałem w klamrach wyjaśnienia. Skróty, o ile wydały mi się czytel­ ne, zostawiłem. Niektóre informacje wygnałem do przypi­ sów, aby głównego tekstu nadmiernie nie obciążyć. Starałem się ograniczyć do sedna sprawy. Ta książka nie jest monografią trwającego ponad ćwierć wieku pontyfikatu ani monografią kryzysu na tle nadużyć seksualnych w tym okresie. Nie wchodzę w dyskusje na społecznie wrażliwe te­ maty, takie jak: aborcja, celibat, moralność seksualna, ka­ płaństwo kobiet, antykoncepcja lub eutanazja, mimo że ist­ nieje wyraźny związek między stosunkiem Wojtyły do tych spraw a jego podejściem do skandali seksualnych. Nie zosta­ nie tu również przedstawiona rola Jana Pawła II w obaleniu

omawiać przyczyn seksafer ani ich tuszowania na wielką ska­ lę. Milczenie, odwracanie wzroku i victim blaming nie będą tu obiektem obszernej analizy. Pytania, dlaczego Jan Paweł II pozostał bierny w obliczu skandali seksualnych, które dewa­ stowały jego Kościół, też tu nie zadaję. Ta książka w żaden sposób nie dotyczy też świętości lub nieświętości polskiego papieża. Świętość i potrzebne do tego cuda nie są domeną dziennikarstwa śledczego ani badań naukowych, ponieważ nie dotyczą faktów, tylko wiary. A głównym celem tej książ­ ki jest ustalenie faktów. Innymi tematami będzie można się zająć, gdy poznamy odpowiedź na pytanie, co wiedział Jan Paweł II, a tym samym - w jakiej mierze był odpowiedzialny za cierpienie ofiar. Książka zaczyna się tam, „gdzie wszystko się zaczęło”, to znaczy w Wadowicach, miejscu urodzenia polskiego papieża. Opisując przypadek molestowania seksualnego w tym mie­ ście, pokazuję, jak blisko polskiego papieża - fizycznie i men­ talnie - molestowanie miało miejsce. Nieodparte wrażenie, że musiał wiedzieć, co czynią jego księża, potęguje się w roz­ dziale drugim, dotyczącym kardynała Dziwisza. Sposób, w jaki ten najwierniejszy z wiernych traktował księży molestantów i ich ofiary, kiedy po śmierci Jana Pawła II zarządzał archidiecezją krakowską, mówi wiele o samym Wojtyle. W rozdziałach trzecim i czwartym opuścimy na moment Polskę, by przypomnieć światowy wymiar kryzysu w Kościele. Z rozdziału trzeciego dowiemy się, jak w marcu 1985 roku Jan Paweł II został poinformowany o nadużyciach seksualnych swoich amerykańskich podwładnych oraz jak w kolejnych la­ tach reagował na rozlewający się kryzys. Według przytoczonej w czwartym rozdziale argumentacji obrońców papieża z faktu,

'prowadzenie. Rozdarcie Franciszka

komunizmu w Europie Wschodniej. Nie zamierzam obszernie

że w marcu 1985 roku papież się dowiedział, nie wolno wycią­ gać wniosku, że był współodpowiedzialny za cierpienia zada­ wane dzieciom w następnych latach. Wszystkie ich argumenty można streścić w dwóch słowach: nie wiedział. Aby to „nie wiedział” zweryfikować lub sfalsyfikować, wrócimy do Polski, do Krakowa czasów, kiedy Karol Wojtyła rządził tam jako arcybiskup. Rozdział piąty uzbroi czytelnika w podstawową wiedzę o funkcjonowaniu w PRL-u Kościoła katolickiego i Służby Bezpieczeństwa. Następne cztery rozdziały: Przeniesienie, Wybaczenie, Recydywa i Ucieczka, stanowią trzon tej książki. Są to histo­ rie czterech księży z archidiecezji krakowskiej, które Karol Wojtyła znał i w których odegrał rolę. Na szczególną uwagę zasługuje rozdział dziewiąty pod tytu­ łem Ucieczka. Śledząc ścieżkę życia księdza Bolesława Sadusia, trafiłem na niespodziankę. Okazało się, że (anty)bohater mojej opowieści miał dobry kontakt z Hermannem Groerem, zanim ten został przez Jana Pawła II mianowany arcybisku­ pem Wiednia. Wkrótce po tej nominacji wybuchła jedna z naj­ większych afer pedofilskich w Kościele, gdy wyszło na jaw, że Groer przez lata molestował nieletnich i młodych dorosłych. Wiele wskazuje na to, że ten skandal był częściowo konsekwen­ cją wcześniejszej decyzji Jana Pawła II o wysłaniu do Austrii księdza Sadusia, aby ukryć jego przestępstwa seksualne popeł­ niane w Krakowie. Trzy końcowe rozdziały pokażą, że historie opisane w roz­ działach Przeniesienie, Wybaczenie, Recydywa i Ucieczka nie są wyjątkowe, wręcz przeciwnie - są niczym wierzchołek góry lodowej, której ślady znaleźć można w ocalałych doku­ mentach. Wszyscy, którzy wątpiliby w wiarygodność wyko­ rzystanych w książce źródeł, znajdą odpowiedź na pytanie,

czy SB fałszywie oskarżała księży o niecne czyny wobec nieletnich, po czym zobaczymy, że molestowanie seksual­ ne w Kościele trwało w Polsce na długo przed oskarżeniem pierwszego księdza pedofila w Stanach Zjednoczonych. W konkluzji wrócimy do pytań o współodpowiedzialność Jana Pawła II oraz jej tuszowanie przez papieża Franciszka.

W książce Lękajcie się wykazałem - na podstawie skąpych informacji, jakie wtedy były dostępne - że również w Polsce Kościół katolicki konsekwentnie ukrywa przestępstwa wo­ bec dzieci i młodzieży. To, co wówczas było obrazoburczą nowością, przez ostatnie dziesięć lat stało się wiedzą po­ wszechną. Mimo to nie ucichły oskarżenia z kręgów kościel­ nych pod adresem dziennikarzy, jakobyśmy prowadzili jakąś wojnę z Kościołem. Czuję się w obowiązku po raz kolejny włożyć te oskarżenia między bajki. Po pierwsze, to nieprawda, że dziennikarze nieproporcjo­ nalnie dużo uwagi poświęcają nadużyciom w kręgach ko­ ścielnych. Wprawdzie, mierząc w liczbach bezwzględnych, do nadużyć seksualnych wobec nieletnich dużo częściej do­ chodzi poza Kościołem niż w Kościele, ale duchownych jest w Polsce niecałe trzydzieści tysięcy, gdy cała męska popu­ lacja liczy około osiemnastu milionów. Za to wszędzie na świecie molestujący stanowią kilka procent kleru, wielokrot­ nie więcej niż w całej populacji. Po drugie, księża katoliccy głoszą surową moralność sek­ sualną, a przy tym mają władzę. Według samego Kościoła: „Zgorszenie nabiera szczególnego ciężaru ze względu na au­ torytet tych, którzy je powodują, lub słabość tych, którzy go doznają”14.

Po trzecie, Kościół rzymskokatolicki bardzo skutecznie i na wielką skalę ukrywał przestępstwa seksualne. I w nie­ których krajach, między innymi w ojczyźnie Jana Pawła II, robi to nadal. Po książce Lękajcie się nastąpił w Polsce wysyp artykułów, książek i filmów dokumentalnych, powstał film fabularny Kler o molestowaniu seksualnym w Kościele. To głównie dzięki filmom temat trafił pod strzechy. Ale jedno tabu pozo­ stało: Jan Paweł II. Polska nadal żyje w cieniu Jana Pawła II. Papież, któ­ ry zaczął swój pontyfikat od słów „Nie lękajcie się” i który powtarzał, że prawda nas wyzwoli, budzi lęk u tych, którzy szukają prawdy. Dopiero teraz, gdy piszę te słowa, pojawi­ ła się w T V N seria dobrze zrobionych reportaży Marcina Gutowskiego o tym, co świat wie od dawna: są bardzo moc­ ne podejrzenia, że Jan Paweł II wiedział o molestowaniu nie­ letnich, ale nie reagował. To dobry moment, by pójść krok dalej i zajrzeć do polskich źródeł. Mam nadzieję, że ta książka urealni postać papieża Polaka, nie tylko nad Wisłą.

1. Wadowice

Minęło prawie czterdzieści lat, a Sławkowi Mastkowi wciąż trudno opowiedzieć, co mu się przytrafiło w roku szkolnym 1980/1981. Wspomina, jak poszedł z księdzem Kałwą, opiekunem ministrantów, do domu katechetyczne­ go, katolickiego. - I tam właśnie przyszedł ksiądz Piotrowski. On się tak do mnie dostawił. Włożył mi rękę pod majtki, do moich genita­ liów. Ksiądz Kałwa mówił: Co ty robisz? Wyciągnął rękę, a ja rozpłakałem się i uciekłem stamtąd do domu. Świadectw seksualnych nadużyć popełnionych przez du­ chownych jest dużo, ale rzadko się zdarza, by ksiądz dopuścił się molestowania w obecności innego księdza. Chwycił za czło­ nek chłopca, gdy obok stał jego kolega ksiądz, tak po prostu, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Sławek miał wtedy trzynaście lat, może czternaście, dokładnie nie pamię­ ta. Nie mógł przestać chodzić do kościoła - w tamtej Polsce, gdzie Kościół katolicki był spoiwem życia społecznego na wsi i w małych miasteczkach. Nieraz spotykał księdza Filipa Piotrowskiego, który w ciągu paru sekund zmienił jego życie. - Nie przestałem być ministrantem. Natomiast zacząłem unikać tego księdza. Z a każdym razem, ja k go widziałem, spuszczałem głowę albo kryłem się za jakim ś kolegą. A on się zachowywał tak, jakby nic się nie stało. W 2019 roku polscy biskupi przyznali, że było wielu ta­ kich jak Sławek. Po raz pierwszy opublikowali informacje

dotyczące molestowania seksualnego nieletnich w Kościele. Zrobili to niechętnie, pod nasilającą się presją mediów i opinii publicznej. Dane przedstawiono na podstawie kwerendy przeprowadzonej w diecezjach oraz zgromadze­ niach zakonnych. Stwierdzono, że między 1 stycznia 1990 a 30 lipca 2018 roku zgłosiły się 382 ofiary, z których 198, gdy dochodziło do molestowania, miało mniej niż piętnaście lat. W 95 procentach przypadków wszczęto procesy kanonicz­ ne. Jedną czwartą oskarżonych księży wydalono ze stanu du­ chownego. Ponad połowa (51,8 procent) dostała lekkie kary i pozostała duchownymi1. Biskupi nie podali nazwisk ani nie ujawnili, na czym po­ legało wykorzystanie seksualne w tych 382 przypadkach. Autor badania, jezuita Adam Żak, przyznał, że problem jest dużo większy, niż sugerują podane liczby. Tylko mały od­ setek nadużyć jest zgłaszany, i to prawie nigdy przez księży. Ponadto dane nie są kompletne, ponieważ nie wszyscy bisku­ pi odpowiedzieli na pytania. Sławek jest jednym z ujawnionych 382 przypadków. Ale jego historia nie przebiła się w polskich mediach. Krakowskiemu dziennikarzowi, który opisał ją w lokalnej gazecie, nie przedłużono kontraktu. Twierdzi, że stało się to po telefonie z pałacu arcybiskupiego. Nietrudno się domyślić, dlaczego w pałacu przy Franciszkańskiej w Krakowie historia Sławka może szczególnie drażnić. Chodzi o miejsce zdarzenia. Dopóki Sławek opowiada o swoich przeżyciach do mi­ krofonu, jego opowieść nie wydaje się wyjątkowa. Kamera to zmienia. Za Sławkiem bowiem rozciąga się widok dobrze znany każdemu Polakowi: ryneczek, biały kościół z wieżą zwieńczoną cebulastą kopułą, a obok dom, „gdzie wszyst­ ko się zaczęło”. To tu 18 maja 1920 roku urodził się Karol

sami młodzi Polacy odwiedzają dom rodzinny narodowego bohatera przekształcony w muzeum Jana Pawła II. Po wizy­ cie tam młodzież odwiedza kościół, gdzie Karol Wojtyła zo­ stał ochrzczony i przystąpił do pierwszej komunii. Dziś ma on status papieskiej bazyliki. Na koniec wycieczki kremówka w miejscowej cukierni, sławna na cały kraj, odkąd papież w czerwcu 1999 roku na tym rynku wspomniał czas swojej młodości: „Po maturze chodziliśmy na kremówki”. Wszyscy znamy tę widokówkę: plac Jana Pawła II, kościółek z domem urodzenia po prawej stronie, a po lewej, tuż za świą­ tynią, Dom Katolicki. I właśnie tam ksiądz Filip w roku 1980 wsadził rękę w spodnie małego Sławka. Arcybiskup Karol Wojtyła o tym nie wiedział, bo kiedy to się stało, nie rządził już archidiecezją krakowską, do której należą Wadowice. Trochę wcześniej, w 1978 roku, świat poznał go jako „pa­ pieża z dalekiego kraju”, pierwszego nie-Włocha na Tronie Piotrowym od XVI wieku, papieża, który miał zmienić oblicze tej ziemi. Nawet gdyby rezydował jeszcze w Krakowie jako ar­ cybiskup, raczej nie wiedziałby, co wyprawia wikary w jego ro­ dzinnym miasteczku. Molestowane dzieci rzadko opowiadają, co im się przydarzyło. Sławek nie był wyjątkiem. -

Z nikim nie rozmawiałem. Zacząłem się strasznie wstydzić,

bałem się odezwać. Kompletnie byłem zgaszony, przygaszony opowiada w swoim zakładzie fotograficznym przy rynku. Mama się też zastanawiała, cojestem taki cichy. Bałem się przy­ znać, bo mi nie uwierzy. I bałem się, że jeszcze mnie paskiem zbije, że mi się dostanie za to, że zwalam wszystko na księdza. Proboszcz, który był świadkiem napastowania, ksiądz Zdzisław Kałwa, zachowywał się, jakby nic się nie stało. Był przyjacielem rodziny Sławka.

1. Wadowice

Wojtyła, znany światu jako papież Jan Paweł II. Całymi kla­

-

Na ten temat nigdy z nim nie rozmawiałem. Przestałem

do niego chodzić do spowiedzi. Poszedłem do innego księdza. Oczywiście relacje między nim a moimi rodzicami były takie same, tak samo przychodził na imieniny. Ja wtedy wychodziłem z pokoju.

W historiach molestowania przez księży powtarzają się pewne schematy. Sprawcy często cieszą się zaufaniem rodziców ofia­ ry, co na długo zapewnia im bezkarność. Jeśli zdarzy się, że coś wyjdzie na jaw, natychmiast pojawia się nieformalny ko­ mitet obrony dobrego imienia „naszego księdza”. A gdy sytu­ acja grozi większym skandalem, biskup przenosi molestanta do innej parafii, gdzie ten może popełniać kolejne seksualne przestępstwa. W najgorszym dla sprawcy przypadku zostaje on kapelanem w szpitalu, domu opieki, na cmentarzu lub w innej przechowalni, gdzie trudniej o spotkanie z dzieckiem. Skrzywdzone dziecko zostaje samo ze swoim lękiem i za­ mętem w głowie. Wychowywane jest w bezgranicznym sza­ cunku dla Kościoła. Ksiądz jest przedstawicielem Boga na ziemi, religia katolicka przypisuje księżom „ontologiczną więź z Chrystusem”, tylko oni mogą dotykać hostii, ciała Chrystusa. Ten respekt graniczący z trwogą jest zakorze­ niony w polskim języku. Do osoby duchownej nie wolno zwracać się per „pan”, należy używać tytułu „ksiądz”, „oj­ ciec”, a w przypadku dostojników kościelnych - zawiłej tytulatury. Dziecku wychowanemu w tej tradycji ksiądz ma jawić się jako ojciec. Jako ojciec nad wszystkimi ojcami w pa­ rafii. A nad tym ojcem jest jeszcze wyższy ojciec: biskup. A nad tym jeszcze wyższym ojcem jest najwyższy ojciec: Ojciec Święty, namiestnik Ojca naszego, który jest w nie­ bie. Dziecko stoi u stóp tej patriarchalnej drabiny sięgającej

kolwiek, że jakiś pan zrobił mu coś, czego przeważnie nie rozumie, a co sprawiło, że czuje się brudne. Gdy sprawcą jest ksiądz, ofiara milczy prawie zawsze. A jeżeli nie milczy, czę­ sto jest karana za mówienie źle o księdzu. Milcząc, dziecko oszczędza sobie podwójnej zdrady: zdrady „ojca” w Kościele oraz zdrady ojca i matki w domu. Milczenie ofiar przestępstw seksualnych nie jest odkry­ ciem naszych czasów. Wiedziano o tym w komunistycznej Polsce. „W przytłaczającej większości sytuacji pokrzywdzo­ ne występkiem z art. 176 kk dzieci nie zwierzają się swoim rodzicom bądź innym opiekunom z faktu, którego na sobie doświadczyły”2. Tak brzmi konkluzja artykułu na temat molestowania w piśmie Zakładu Kryminalistyki Milicji Obywatelskiej z 1982 roku.

W tym samym roku Sławek został wykorzystany po raz drugi. Miał piętnaście lat, kolega zaproponował mu udział w pielgrzymce do miejscowości niedaleko Warszawy. Organizatorem wycieczki był ksiądz Bogusław, znajomy rodziców tego kolegi. - Spaliśmy we dwójkę w jednym pomieszczeniu z tym księ­ dzem, opowiada Sławek. W środku nocy się obudził. Ktoś zdjął mu spodnie od piżamy. Ksiądz próbował go masturbować. - Nic nie mówiłem. Jakby ktoś rzucił na mnie urok. Nie mo­ głem nic robić. Zaniemówiłem. Powiedział, że mam problemy z napletkiem. Że nie będę mógł mieć dzieci. To było podchwy­ tliwe stwierdzenie, że chce mi jakoś pomóc, żeby to naprawić. Próbował być, jednym słowem, lekarzem.

1. Wadowice

samego nieba. Dziecku bardzo trudno jest powiedzieć komu­

I tym razem Sławek nie bił na alarm. Wobec tego ksiądz „lekarz” dalej próbował. - N a tej wyciecue chciałjeszcze raz to zrobić. Nie dałem się. Po powrocie do Wadowic ksiądz Bogusław przyszedł do Sławka do domu. - Otworzyłem. Bardzo zdziwiłem się. Zapytał, czy jest ktoś w domu. Mówiłem, że nie. Pierwsza rzecz, co zrobił, to włożył mi rękę do spodni.

Psychiczne szkody spowodowane niezrozumiałymi, wypie­ ranymi przeżyciami z dzieciństwa zniekształcają życie doro­ słego. Dla tych, którzy mają szczęście, kończy się niewyra­ zistymi dolegliwościami, takimi jak chroniczne zmęczenie, zamknięcie w sobie czy nawroty złego samopoczucia. Dla in­ nych - tragicznie. Ksiądz, który molestuje, niszczy nie tylko psychikę dziecka, lecz także fundament znanego mu świata. W nagrodzonym Oscarem amerykańskim filmie Spotłight z 2015 roku o tym, jak dziennikarze z Bostonu odkrywają skalę nadużyć seksualnych w amerykańskim Kościele, jeden z bohaterów tłumaczy, dlaczego ofiary nazywają siebie ocala­ łymi: „Ważne jest, aby zrozumieć, że to nie jest tylko fizycz­ na przemoc. Jest to również przemoc duchowa. Kiedy ksiądz to robi, pozbawia cię wiary. Więc sięgasz po butelkę albo po igłę. A jeśli to nie działa, skaczesz z mostu. Dlatego nazywa­ my siebie ocalałymi”3. Sławek sięgnął po alkohol. Jego małżeństwu groził rozpad. Chociaż obiecywał, że zerwie z nałogiem, dalej pił. - Chciałem rzucić ten alkohol. Przysięgałem, błagałem na kolanach, płakałem, że to ju ż ostatni raz. Ale wytrzymywa­ łem parę dni. Potem dobrowolnie pojechałem do terapeuty do

Trzy razy w tygodniu jeździłem na terapię. Nas hyło siedem­ dziesiąt, prawie osiemdziesiąt osób, podzielonych na trzy grupy. Tam byli adwokaci, trzej lub czterej księża, dwóch lekarzy, na­ uczyciele, kobiety. W końcu zaczął mówić. Opowiedział o molestowaniu żo­ nie (Nie mogła uwierzyć) oraz matce (Mama wybuchła p ła­ czem}. Wtajemniczył wspólnika, z którym prowadził zakład fotograficzny. Ten natychmiast go uciszył {„N ie waż się nic z tym robić, bo możemy stracić pracę, możemy stracić komu­ nie, możemy stracić śluby kościelne i tak dalej”. No to ja tego nie ruszałem). Fotograf na polskiej prowincji nie utrzyma się bez zleceń na komunie i śluby kościelne. A ich nie można uwieczniać bez pozwolenia Kościoła. Wadowice są typowym miasteczkiem prowincjonalnym. Osiemnaście tysięcy mieszkańców. W niedziele pełne ko­ ścioły. Każdy zna każdego. Nic tu nie pozostaje nieobgadane. W 2011 roku Sławek postanowił kandydować do Sejmu z ramienia Ruchu Palikota, antyklerykalnej partii pod wodzą biznesmena, od którego nazwiska wzięła swoją na­ zwę. Proboszcz z pobliskiej wioski zadzwonił do wspólnika Sławka. Jak to jest? Pański wspólnik należy do Ruchu Palikota? A wy kręcicie komunie? Ja sobie nie życzę, żeby ten pan kręcił komunie!, parafrazuje Sławek tamtą rozmowę. Wspólnik mi zagroził. Mówił, że sobie nie życzy, żebym walczył z Kościołem. Sławek się przestraszył. Pojechał do tamtego proboszcza, by go zapewnić, że rezygnuje z kandydowania. Pojechał do Krakowa, aby skreślić swoje nazwisko z listy wyborczej. Dali mu oświadczenie potwierdzające, że już nie jest kandy­ datem partii Palikota. Reakcja proboszcza z Wadowic była

1. Wadowice

Bielska, który stwierdził, że jestem alkoholikiem, wspomina.

lodowata. Sławek poprosił partię o bardziej oficjalne pismo potwierdzające, że zrezygnował. - Tenpapier mu przyniosłem. Oschleprzyjął to do wiadomości. Wtedy Sławek rzucił proboszczowi w twarz: - Toja przecież byłem skrzywdzony przez księdza. Po czym opisał sytuację. - No to proboszcz mnie zbeształ, że ja sobie to wymyśliłem. Jak śmiem obrażać księży! Wkrótce usłyszał, że już nie ma prawa filmować uroczy­ stości w kościołach. Wycofał się z firmy. Dziś wspomina: - Machnąłbym ręką, gdyby nie ci proboszczowie. Postanowił zgłosić sprawę. 19 maja 2014 roku, po ponad trzydziestu latach, złożył wyjaśnienie przed prokuratorem w Wadowicach. Przy przesłuchaniu obecny był psycholog, który w raporcie stwierdził, że świadek „nie przejawia skłon­ ności do przeinaczeń, wyolbrzymiania, kłamstwa, konfabu­ lacji, zapominania, spowodowanych zaburzeniem sprawności funkcji psychicznych”. Historię Sławka uznano więc za wia­ rygodną. Mimo to trzy tygodnie później prokuratura umo­ rzyła obie sprawy. Powód: przedawnienie. Poza tym Sławek, gdy padł ofiarą drugiego księdza, miał już piętnaście lat, za­ tem był w wieku, w którym seks z nim, gdyby wyraził zgodę, nie byłby karalny. Po roku na bezrobociu założył własny zakład fotograficz­ ny. Szybko jednak przekonał się, że jest fotografem non grata. Nie mógł uwieczniać komunii ani ślubów w całej diecezji. Gdyby proboszczowie okazali choć trochę współczucia, ni­ gdy by nie poszedł do biskupa, zapewnia. Można by sobie wyobrazić, że Sławek wpada do kurii wście­ kły, że podniesionym głosem domaga się sprawiedliwości.

Przecież nie dość, że jako dziecko został skrzywdzony przez dwóch księży, to jeszcze jest przez proboszczów zaszczuwany. Ale nic z tego. Na nagraniu słychać, że podczas rozmowy z ko­ ścielnym adwokatem jest onieśmielony. Mówi grzecznie, wręcz z pokorą. Wie, że zwykły sąd już nie wchodzi w rachubę. Liczy na sprawiedliwość Kościoła. Wie, że Kościół występuje tu jako sędzia we własnej sprawie, ale lepszy rydz niż nic. Sławek chce tylko usłyszeć słowo „przepraszam”. Stworzono dwie biskupie komisje, dla każdej ze spraw osob­ ną. Ksiądz Bogumił zaprzecza i umiera, zanim proces kano­ niczny się skończy. Za to ksiądz Filip, który obmacywał małe­ go Sławka w Domu Katolickim w Wadowicach, przyznaje się do winy. Pisze list do Sławka, w którym prosi o przebaczenie i oferuje skromne zadośćuczynienie finansowe. Najbardziej zaskakująca jest jednak reakcja trzeciego księ­ dza w tej historii, proboszcza Kałwy, tego, który był świad­ kiem, jak jego kolega wsadził rękę w spodnie chłopca. Sławek puka do jego drzwi, szukając wsparcia. Przecież ksiądz Kałwa jest znajomym jego rodziców. Sławek proponuje, by razem pojechali do księdza Filipa, bo jako dobry katolik chcę zrobić to, do czego Kościół zachęca ofiary molestowania: wy­ baczyć sprawcy. Ale emerytowany proboszcz uparcie twier­ dzi, że żadnego molestowania nie widział. Rozmowa została nagrana. Oto jej fragmenty: Sławek: Moja propozycja jest taka, aby osobiście pojechaćpo­ dziękować i przebaczyć księdzu Piotrowskiemu. Ale z księdzem. We dwójkę. [...] Bo samemu mijest ciężko i pewnie by mnie nie wpuścił. Co ksiądz na to? Ks. Kałwa: No, to jest taka sprawa. Mnie mieszać w tę sytu­ ację. .. To niezdrowa sytuacja. S.: Ale ksiądz bylświadkiem tego.

Ks.: Czego świadkiem? S.: Nie pamięta ksiądz tej sytuacji, która była wtedy? Ks.: Nie, nie pamiętam. S.: Nie pamięta ksiądz? Ks.: Sytuacji całej nie pamiętam. S.: Ksiądz Piotrowski powiedział, że to, co ja zrelacjonowa­ łem, jest prawdą. I że prosi o moje wybaczenie. J a mu wyba­ czam, ale chcę mu to osobiście powiedzieć. Nie wymagam od razu odpowiedzi, proszę się zastanowić. Ks.: To dojdzie do kontrowersji. S.: Nie dojdzie do kontrowersji. Moje intencje są czyste. Należy sobie wybaczać. Nie kieruję się chęcią zemsty, nie kie­ ruję się chęcią zysku. Jeśli chodzi o księdza Piotrowskiego, tojest sprawa zamknięta. Ksiądz Filip Piotrowski się przyznał. Poszły listy do kurii. Kuria wysłała te listy do Watykanu. Ks.: Och, tak? [zaskoczony] S.: Ksiądz Filip mnie przeprosił. Ze swojej strony proponował pewną kwotę, którą przyjąłem. I ja wobec księdza Filipa nie mam więcej roszczeń. Ks.: [z przerażeniem] Jeżeli sprawa poszła do Watykanu, to może dla Filipa Piotrowskiego ta sprawa być bardzo krytyczna. Rozmowa się toczy. Powtarzają się wątki. Aż Sławek pyta wprost, jak sprawy molestowania załatwiano kiedyś. I wtedy emerytowany duchowny mówi: Ks.: Wtedy te sprawy, tak zwane molestowanie, nie były tak ostro traktowane jak teraz. Po prostu uchodziły uwagi. S.: A jak reagował wtedy biskup czy przełożony, jak docho­ dziło do tego? Ks.: To wtedy przenoszono do innej parafii. Tak było od początku. A potem, ja k [szum] papieża Benedykta ju ż, za Franciszka, to doszło do takich surowych...

Widać wyraźnie: ksiądz, przyjaciel rodziców Sławka, świa­ dek molestowania ich syna przez drugiego księdza, nie chce pomóc. Jego przekaz jest jasny: o molestowaniu się milczy. Tak to się robiło w czasach arcybiskupa Wojtyły: „Wtedy te sprawy, tak zwane molestowanie, nie były tak ostto trakto­ wane jak teraz. [...] To wtedy przenoszono do innej parafii”. Dopiero później, „za papieża Benedykta już, za Franciszka, to doszło do takich surowych”.

Zaskakująca szczerość. Ksiądz Kałwa na pewno nie miał ta­ kich zamiarów, a przecież sformułował oskarżenie pod adre­ sem Jana Pawła II: póki polski papież rządził, te sprawy nie były tak ostro traktowane. Wiedział, co mówi. Gdy umarł, Katolicka Agencja Informacyjna nazwała go „przyjacielem i współpracowni­ kiem kardynała Karola Wojtyły z czasów krakowskich”4. Najbardziej bulwersujące w całej tej historii jednak jest to, że jeden ksiądz chwycił dziecko za genitalia w obecności in­ nego księdza. Widać nie bał się reakcji kolegi. Ksiądz Filip nie był nowicjuszem, gdy to zrobił. Święcenia otrzymał w 1966 z rąk arcybiskupa Wojtyły. Mało prawdo­ podobne, by jego skłonność do chłopców ujawniła się dopie­ ro czternaście lat później. Sławek jest przekonany, że nie był pierwszą ofiarą księdza Filipa. O

tym, że sprawcy molestowania musieli być kryci od

dawna, świadczą również liczby przytoczone na początku tego rozdziału. Tylko jedną czwartą księży sądzonych na podstawie kościelnego prawa wydalono ze stanu kapłańskie­ go. Dane dotyczą wprawdzie okresu po upadku komunizmu, ale trudno uwierzyć, by polscy biskupi stali się pobłażliwi

wobec podwładnych dopiero po upadku PRL-u. Bardziej prawdopodobne, że troska o sprawcę od dawna była dla hie­ rarchów najważniejsza. I

to się nie zmieniło. Obecny arcybiskup krakowski Marek

Jędraszewski potwierdził kościelne priorytety: Kościół musi być nieskazitelnie stanowczy w piętnowaniu zła, w walce ze złem, ale musi także - zgodnie z tym, cze­ go uczył nas Pan Jezus - wzywać do nawrócenia, pokuty i okazywać miłosierdzie sprawcom, jeśli oni chcą rzeczy­ wiście podjąć nowe życie, jeśli szczerze żałują i dążą do we­ wnętrznego nawrócenia. To jest przesłanie Ewangelii, któ­ remu Kościół musi być przede wszystkim wierny5. Od kogo arcybiskup nauczył się takiego podejścia?

2. Spadkobierca

Jeśli jest na tej ziemi kraj, w którym Kościół wciąż stara się iść śladem Jana Pawła II, to jest nim Polska. A najwierniej­ szym z wiernych jest tu niewątpliwie Stanisław Dziwisz, były osobisty sekretarz Wojtyły. Jak sam to ujął: „Był dla mnie ojcem i mistrzem”. Jeśli więc jest na świecie ktoś, kto wie, jak Jan Paweł II postępował wobec duchownych molestujących dzieci, to tym kimś jest kardynał Stanisław Dziwisz. Wydaje się więc logiczne, że gdy po śmierci papieża został arcybisku­ pem krakowskim, radził sobie z tym problemem podobnie jak Jan Paweł II. Zobaczmy więc, jak sobie radził. Parę lat temu młody reporter T V N 24 spytał sędziwego kardynała o stosunek Jana Pawła II do molestujących księ­ ży1. Dziwisz odpowiedział: „Nigdy nie akceptował pedofilii. Wyciągał zawsze konsekwencje. I to bardzo ostre”. Był wy­ raźnie poirytowany pytaniem, pewnie dla niego bezczelnym. Jak można zadawać kardynałowi takie pytanie o świętego człowieka? I to w Polsce, ojczyźnie Jana Pawła II. Na domiar złego młody dziennikarz zwracał się do kardynała per „pan” zamiast „ekscelencjo” lub „księże kardynale” - znak, że cza­ sy się zmieniają, również w Polsce. Dziwisz jednak, zanim uciekł od żurnalistów, dodał jeszcze jedno zdanie, jakby mi­ mochodem: „Tego nie było, tak jak jest dzisiaj”. To tajemnicze słowa. Co kardynał chciał przez to powie­ dzieć? Co miał na myśli, używając słowa „tego”? Czego nie było? Tej pedofilii? Czy tego zamieszania wokół pedofilii?

Logicznie rzecz biorąc, mówi to drugie: nie robiono takiego zamieszania - ponieważ chwilę wcześniej sam stwierdził, że polski papież podejmował twarde działania przeciwko pedo­ filii. Trudno podejmować działania przeciw czemuś, czego nie ma. Stąd wniosek, że kardynał miał na myśli: tego całe­ go zamieszania wokół pedofilii wtedy nie było, a pedofilia - owszem. Być może jest to zbyt logiczna egzegeza słów wypowie­ dzianych w pośpiechu, pod presją. Być może zaskoczony kardynał zaplątał się we własne słowa, a chciał po prostu po­ wiedzieć: nie mieliśmy wtedy takich problemów. Nie zmienia to jednak faktu, że ksiądz, który przez prawie czterdzieści lat trwał u boku Wojtyły, mówi - mimochodem, ale jednak - to samo, co słyszeliśmy w poprzednim rozdziale z ust innego współpracownika i przyjaciela polskiego papieża: za Wojtyły nie robiono takiego problemu z pedofilii wśród księży. Jak zaraz się przekonamy, kardynał - przez wielu uważany za kłamcę - bywa zaskakująco prawdomówny. Kardynał Dziwisz przeżywa ostatnio trudne chwile. Nie jest do tego przyzwyczajony, bo przez całe dorosłe życie miał wiatr w żaglach. W 1966 roku arcybiskup Wojtyła miano­ wał go swoim osobistym sekretarzem i kapelanem. Od kiedy znalazł się na tym wozie, Dziwisz podążał za karierą swojego szefa. Od 1998 roku mógł nazywać siebie biskupem, mimo że nigdy nie rządził diecezją. Nie wyróżniał się wyjątkowymi zdolnościami, oprócz jednej - potrafił pozostawać w cieniu, dyskretny, milczący. Młodego Dziwisza w 1978 roku opisał ksiądz Saduś, który będzie bohaterem dziewiątego rozdziału. Doszły go słuchy, że „Stasiek” ma dostać nominację na biskupa pomocniczego archidiecezji krakowskiej.

„Pytany o to podczas obiadu - relacjonował Saduś w roz­ mowie z esbekiem - Dziwisz rumienił się i udzielał wymijają­ cych odpowiedzi, to znaczy nie potwierdzał tej wiadomości, ale również jej nie dementował”. Esbek pisze, że wieczorem Saduś zapytał Dziwisza wprost, czy to prawda, że został bi­ skupem. „W odpowiedzi Dziwisz stwierdził, że jest to temat śliski i lepiej od niego odstąpić”2. To, że osobisty sekretarz arcybiskupa nie wyróżniał się wybitnymi zdolnościami, pokazują inne anegdoty z jego udziałem. W watykańskim raporcie o byłym kardy­ nale McCarricku jest opisana wizyta Wojtyły z Dziwiszem w USA w 1976 roku. Ksiądz McCarrick usłyszał od swoje­ go biskupa, że ma przerwać urlop na Bahamach, aby pomóc polskim gościom w razie problemów językowych. Raport re­ lacjonuje spotkanie z przyszłym papieżem i jego adiutantem: Po powrocie z Baham ów podczas śniadania z kardyna­ łem W ojtyłą i prałatem Dziwiszem w rektoracie katedry Świętego Patryka M cCarrick zażartował, że wizyta kardy­ nała Wojtyły zepsuła mu wakacje: „Kardynale, tutaj nie ma sprawiedliwości, nie ma wcale. Powiem ci dlaczego: bardzo się cieszę, że cię poznałem, ale czy wiesz, że musiałem wró­ cić z połowu, z wakacji, bo kardynał Cooke powiedział, że mówię w każdym języku, w jakim chcesz?”. W późniejszym wywiadzie M cCarrick powiedział, że ksiądz Dziwisz nie zrozumiał, że żartuje, ale kardynał Wojtyła, „który się śmiał i wiedział, że żartuję, wyjaśnił to wszystko Dziwiszowi”3.

Księża z archidiecezji krakowskiej nie mieli wątpliwości, dlaczego to Dziwisz został wybrany, by towarzyszyć kardy­ nałowi Wojtyle, a nie któryś z księży uważanych za bardziej

wybitnych, na przykład ksiądz Kuczkowski, kanclerz kra­ kowskiej kurii. D o Rzym u bowiem kardynał bierze zawsze ludzi m ało rozumiejących, na czele z Dziwiszem. Natom iast ludzi po­ kroju ks. Kuczkowskiego kardynał nigdy z sobą nie bierze, tzn. takich ludzi, którzy mogliby mieć swoje zdanie i któ­ rzy w ewentualnej rozmowie z takim czy innym dyplomatą watykańskim mogliby się „rzucić w oko”4.

Ten mało pochlebny cytat pochodzi z donosu księdza Stanisława Szlachty, proboszcza w Kalwarii Zebrzydowskiej, tajnego współpracownika komunistycznej bezpieki w latach 60. i 70. Inny ksiądz informator, Józef Szczotkowski, pra­ cownik kurii, członek kapituły metropolitalnej, też uważnie obserwował karierę nikomu nieznanego Dziwisza i dono­ sił o tym Służbie Bezpieczeństwa: „jest to chłopak ułożo­ ny, grzeczny i spokojny. Stosunkowo młody wiek jeszcze nie spowodował objawów zarozumiałości”, napisał ksiądz Szczotkowski w styczniu 1967 roku3. Ale ten „grzeczny chłopak” miał wyczucie, bo już w marcu 1968 roku, dekadę przed wyborem Wojtyły na papieża, wyczuł, że jego szef jest „papabilny”. W dokumencie SB czytamy: „domysły Dziwisza idą nawet tak daleko, że [Wojtyła] nawet może być wybrany papieżem”6. W czerwcu 1968 roku ksiądz donosiciel Szczotkowski na­ dal twierdził, że „o ks. Dziwiszu niewiele można powiedzieć”. Nadal się nie wychyla. „Nie robi się ważny”7. Trzy lata póź­ niej, kiedy zdobył już pierwsze szlify w kuluarowych grach o władzę, pojawia się inny Dziwisz: „Kurialiści dostrzegli, że staje się on coraz bardziej nieprzystępny i zarozumiały”8.

Te mniej chwalebne cechy księdza Dziwisza ujawniły się w pełni, kiedy Jan Paweł II z powodu choroby nie mógł już sa­ modzielnie wykonywać wszystkich zadań administracyjnych. Od 1995 roku choroba Parkinsona coraz bardziej ograniczała papieża, który wcześniej wydawał się mieć w sobie niewyczer­ pane pokłady energii. Coraz częściej biskup Dziwisz wycho­ dził z papieskich apartamentów i ogłaszał, czego chce papież. II papa vuole - „Papież chce” - stało się jego przydomkiem w ostatnich latach pontyfikatu Jana Pawła II. Za pomocą tej formuły współkierował kurią rzymską. Im bardziej Wojtyła podupadał na zdrowiu, tym mniej jasne było, czyje są owe przekazy i nakazy - papieża czy jego sekretarza. Działo się to pod koniec lat 90. To okres kluczowy dla opanowania kryzysu związanego z molestowaniem nieletnich w Kościele. N a przełomie wieków o skandalach seksualnych w Kościele zrobiło się głośno na świecie. Obrońcy papieża wykorzystują niejasny układ sił w tym okresie, aby winę za bierność Watykanu i tuszowanie afer zrzucać na złowrogich kardynałów, którzy wtedy rządzili kurią. W tym kontekście wymieniane są nazwiska kardynałów Sodano i Trujillo, ale przede wszystkim księdza Dziwisza. Osobisty sekretarz pa­ pieża w czasie jego choroby zagarniał dla siebie coraz większą władzę - IIpapa vuole. Ze śmiercią Jana Pawła II 2 kwietnia 2005 roku Dziwisz stracił wyjątkową pozycję. Nowy papież, Benedykt XVI, pozbył się sekretarza, awansując go na metropolitę krakow­ skiego. Rok później Dziwisz otrzymał kapelusz kardynalski - ukoronowanie kariery. Został wysłany do Krakowa jako kustosz pamięci polskiego papieża. Jednak zaczęły się mno­ żyć wątpliwości.

Pierwsza pojawiła się tuż po katastrofie pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku, w której zginął prezydent Lech Kaczyński. Kardynał Dziwisz zgodził się, by prezydent został pochowany w marmurowym grobowcu na Wawelu, w miej­ scu ostatniego spoczynku królów i bohaterów narodowych. Pozwalając na pochówek kontrowersyjnego prezydenta w na­ rodowym panteonie, arcybiskup stał się stroną w coraz bar­ dziej zaciętej walce politycznej. Przyczynił się tym do znisz­ czenia jednego z filarów autorytetu polskiego Kościoła - jego neutralności politycznej. Na domiar złego Dziwisz kupczy pamiątkami po zmar­ łym papieżu. Okazało się, że nie tylko zachował osobi­ ste zapiski Jana Pawła II, które on kazał po swojej śmierci spalić, ale nawet je wydał - w 2014 roku w postaci książki Jestem bardzo w rękach Bożych. Jeszcze większe wątpliwości budzi jego handel relikwiami. Dziwisz zachował dla siebie krew papieża pobraną podczas jakiejś medycznej procedury. W Kościele rzymskokatolickim krew świętego jest uważana za relikwię o najwyższej wartości. Do tego ma tę zaletę, że można ją niemal w nieskończoność dzielić na krople. Każdą kroplę zaś, w ozdobnej ampułce, można wymienić na przy­ sługi i wpływy. Od czasu kanonizacji Jana Pawła II jego sekretarz rozprowadził po całym świecie około stu takich relikwii. Nikt nie wie, ile papieskiej krwi pozostało w jego prywatnej ampułce. Emerytura, na którą przeszedł w 2016 roku, nie jest dla Dziwisza spokojna. Skandale seksualne w Kościele zaczę­ ły coraz mocniej przyciągać uwagę mediów. Dziennikarze, po latach zwlekania, wzięli na celownik także biskupów i kardynałów. Kardynał Dziwisz jest ostatnio w centrum tej medialnej uwagi, a polska opinia publiczna dowiaduje się

0 sprawach, o których reszta świata wie od dawna. Na przy­ kład, że IIpapa vuole pod koniec pontyfikatu Jana Pawła II mógł odegrać haniebną rolę w tuszowaniu afer seksualnych, chroniąc wysoko postawionych sprawców wykorzystywa­ nia dzieci, takich jak amerykański arcybiskup McCarrick 1 meksykański przywódca legionistów Chrystusa Maciel Degollado. Wiele wskazuje na to, że jako arcybiskup krakowski kardynał Dziwisz też tuszował przypadki molestowania. W 2012 roku otrzymał informacje o siedmiu księżach, którzy mieli dopuścić się przestępstw seksualnych. List z nazwiska­ mi tych siedmiu księży oraz materiały dowodowe przekazał arcybiskupowi Dziwiszowi ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski w imieniu ofiar. Brodaty krakowski duchowny to wyrazi­ sta, silna osobowość w polskim krajobrazie publicznym. Prowadzi założoną przez siebie Fundację im. Brata Alberta, która niesie pomoc osobom niepełnosprawnym intelektu­ alnie. W 2007 roku ksiądz Isakowicz-Zaleski ugruntował swoją reputację człowieka upartego i prawego, gdy wydał książkę o współpracy duchownych archidiecezji krakowskiej z komunistyczną bezpieką. Tym sposobem wyprał kościelne brudy, co nie spotkało się z wdzięcznością jego współbraci kapłanów, w tym kardynała Dziwisza. Stając w 2012 roku w obronie ofiar molestowania, po raz kolejny naraził się nie­ jednemu biskupowi. Głośno o tej sprawie zrobiło się w 2020 roku, gdy media zaczęły dopytywać Dziwisza o list od księdza Isakowicza-Zaleskiego. Kardynał stwierdził, że takiego listu nie pa­ mięta. Ewidentnie minął się z prawdą9. W miarę zadawa­ nia coraz trudniejszych pytań „nie pamiętał” coraz więcej. Prowokowało to kolejne niewygodne pytania, a fala krytyki

przerodziła się w prawdziwą burzę. Wkrótce potem Kraków był świadkiem sceny wcześniej nie do pomyślenia. Przed pa­ łacem biskupim, pod tak zwanym oknem papieskim, w któ­ rym podczas swoich wizyt w Krakowie Jan Paweł II pojawiał się wieczorem na nieformalną pogawędkę z wiernymi, zebrał się teraz zupełnie inny tłum. Kilkaset osób wykrzykiwało: „Kościół zrobił z Polski piekło!”, „Gdzie są instytucje, któ­ re mają chronić nasze dzieci?”, „Dziwisz, tchórzu, wyjdź!”. Oczywiście, jak to w Polsce, natychmiast pojawili się kontrdemonstranci, „samoobrona wierzących”, ale to nie oni prze­ szli do historii. Tej nocy polski kardynał został głośno i pu­ blicznie nazwany tchórzem i kłamcą. Kardynał Dziwisz był przez lata szanowany i honorowany przez większość rodaków. Także przez polskie media, które nie zadawały mu krytycznych pytań. Jeszcze w 2017 roku, po jego przejściu na emeryturę, „Gazeta Wyborcza” napisała, że „nie zamiatał pod dywan pedofilii”10. Dziwisz robi to, co robił przez całe swoje życie: wiernie służy Janowi Pawłowi II. W 1981 roku próbował własnym ciałem ochronić szefa przed strzałami płatnego zabójcy Ali Agcy. Dziś bierze na klatę bardzo niewygodne pytania, które powinny być skierowane do papieża Polaka. Wygląda na to, że robi, co może, by nadal chronić Jana Pawła II. Zasłaniając się słabnącą pamięcią, unika odpowiedzi. Bardziej jednak niż wyrafinowanym kłamcą wydaje się człowiekiem nienadążającym za nowymi czasami. „Tego nie było, tak jak jest dzisiaj” - to słowa starego człowieka, który nie rozumie, dlaczego na­ gle robi się problem z czegoś, co nigdy problemem nie było. Stara gwardia polskiego Kościoła - Dziwisz urodził się w 1939 roku - zdaje się po prostu nie pojmować, że nad­ użycia seksualne to problem przez duże P. Owszem, kłamie,

udając, że nie pamięta różnych sytuacji, ale jest cos' ważniejszego niż jego kłamliwe milczenie: to, że zaskakująco często

g1

mówi prawdę i że prawie nikt w Polsce tej prawdy nie słyszy.

?

Dobrym przykładem jest wywiad telewizyjny, któ­ ry dziennikarz Piotr Krasko przeprowadził z kardynałem Dziwiszem pod koniec 2020 roku. Kraśko ma wyjątkowy dar bycia grzecznym i uparcie dociekliwym jednocześnie. Tak było i w tym przypadku. Kardynał próbował wykręcać się od odpowiedzi. List od ojca Isakowicza-Zaleskiego? Nie pamiętam. List od arcybiskupa McCarricka? Nie pamiętam. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski stwierdził po tym wywia­ dzie: „[Dziwisz] prawdy nie powiedział. On kluczył. Używał dziesiątków wybiegów. Byłem zaskoczony tym wszystkim. Myślę, że powinien stanąć w prawdzie”11. Media też podkreślają, że kardynał kłamie. Dziwisz jed­ nak nie kłamie cały czas. A gdy akurat mówi prawdę, mówi coś o Janie Pawle II. Na przykład kiedy Kraśko spytał go o pierwszego polskiego biskupa, którego Watykan zmusił do rezygnacji z funkcji, odpowiedział tak: „Widocznie ci, którzy muszą rezygnować, może są winni czemuś”. Po chwili dodał: „Ale każdy biskup stara się śledzić postawę Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka”. Nic nie wskazuje na to, że tu kardynał kłamał. Wręcz prze­ ciwnie, powiedział, co myśli: biskupi, którzy teraz są karani za tuszowanie przestępstw swoich podwładnych, robili tak, idąc za przykładem ówczesnego papieża Jana Pawła II. Nic dodać, nic ująć. Między wierszami wybrzmiewa ogromny żal do me­ diów, do wiernych, do obecnego papieża, że robi się problem z czegoś, co problemem nigdy nie było. I

nie jest to jedyna wstydliwa prawda wygłoszona przez

kardynała Dziwisza wprost do kamery. Chwilę później

stwierdził: „Jan Paweł II już na początku tego wieku powie­ dział biskupom amerykańskim: tolerancji zero. Myślę, że od tego właśnie zaczęła się walka z ukrywaniem”. I znowu: nic dodać, nic ująć. Tylko wymienić słówko „już” na „dopiero” i okazuje się, że kardynał mówi prawdę: faktycznie, dopiero w 2001 roku, kiedy media już od lat odkrywały skandal za skandalem, Jan Paweł II podjął działanie. Kardynał Dziwisz potwierdził, że przez pierwszych dwadzieścia parę lat pontyfikatu polski papież nie zrobił nic, by skończyć z tu­ szowaniem pedofilskich praktyk w Kościele. W kolejnych rozdziałach będziemy dokładniej analizować słowa papie­ ża. Tu wystarczy spostrzeżenie, że kardynał Dziwisz bywa prawdomówny. O

dziwo, prawdy wypowiadane czasem przez Dziwisza nie

są zauważane. Katolicki intelektualista Tomasz Terlikowski tak zareagował na głośny wywiad: „Na razie możemy mieć wraże­ nie, że ksiądz kardynał, powiem bardzo łagodnie, oszczędnie dysponuje prawdą”12. Tymczasem prawda wychodzi kardynałowi bokiem, tyl­ ko trzeba chcieć to dostrzec. Terlikowski może zarzucać Dziwiszowi kłamstwa, ale widać sam chce wierzyć w to, co kardynał powiedział pod koniec wywiadu: „Nigdy Jan Paweł II nie ukrywał niczego i nie chował. Absolutnie!”. Wywiad dla TVN24 nie był pierwszy, w którym kardynał Dziwisz mówił prawdę. Rok wcześniej przyjazna mu TVP przeprowadziła z nim rozmowę o Janie Pawle II i pedofilii w Kościele. I wówczas Dziwisz potwierdził, że polski papież nie podjął żadnych prawnych kroków, gdy docierały do nie­ go „informacje o przypadkach wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży przez duchownych”. Zamiast uruchomić procedury prawne i publicznie potępić winnych, Jan Paweł II

brzmiało to tak: „Gdy okazywało się, że zarzuty są prawdzi­ we, przede wszystkim był tym głęboko poruszony”13.1 na tym koniec, żadnych działań. W tym samym wywiadzie emeryto­ wany kardynał powiedział jeszcze coś, co bardzo obciąża pol­ skiego papieża: wykluczył, by Jan Paweł II był niedoinformo­ wany o skandalach seksualnych. Dziennikarka zapytała: „Jaka była rola księdza kardynała i innych bliskich współpracowni­ ków Jana Pawła II? Czy były przypadki, że ze względu na stan zdrowia papieża nie był on o czymś ważnym informowany?”. Na co Dziwisz: „Współpracownicy, zwłaszcza stojący na czele watykańskich dykasterii [ministerstw], mieli osobisty kontakt z papieżem i zawsze mogli wszystkie sprawy omówić z nim bezpośrednio. Istotne sprawy były podejmowane wspólnie na zebraniach przełożonych dykasterii. Sekretariat Ojca Świętego nigdy nie zastępował żadnej dykasterii kurii rzymskiej. Jan Paweł II do końca swego życia w [w] pełni świadomy i od­ powiedzialny sposób kierował Kościołem”14. Innymi słowy, Jan Paweł II wiedział o wszystkim do końca swojego pontyfikatu. Tu należy zadać sobie pyta­ nie: czy Dziwisz kłamie? Czy najwierniejszy z wiernych próbuje ocalić własną reputację, obciążając Jana Pawła II? Niekoniecznie. Może mówi po prostu, jak było: Jan Paweł II wiedział o najważniejszych sprawach i decyzjach podejmo­ wanych w Watykanie, a tym samym odpowiada za ochro­ nę przestępców seksualnych, takich jak: Groér, Degollado, McCarrick. Innym przykładem mimowolnej prawdomówności kar­ dynała Dziwisza jest krótka wymiana zdań w „Gazecie Wyborczej” z 2013 roku. Dziennikarce Joannie Mąkosie udało się zapytać kardynała, czy kuria w Krakowie miała

2. Spadkobierca

ograniczył się do bycia „poruszonym”. W ustach Dziwisza

wcześniej informacje o przestępstwach pedofilskich popeł­ nianych na terenie archidiecezji. Dziwisz: Od zawsze, jeśli byłyby takie wypadki, diecezja bar­ dzo poważnie podchodzi do tych spraw. Mąkosa: Czyli takie dane kuria posiada? Dziwisz: Jeśliby były takie wypadki, to Kościół ma wszystkie sposoby, aby te rzeczy uporządkować. Przede wszystkim jeśli był­ by taki wypadek, to ksiądz ju ż nigdy nie może wrócić do kate­ chezy, do pracy wśród młodzieży. Zależy też, jak ciężkijest taki przypadek, ostatnim narzędziem jest pozbawienie go możliwości sprawowania funkcji kapłańskich15. Kardynał starał się pokracznym językiem nie powiedzieć tego, co powiedział, mianowicie: krakowska kuria załatwia­ ła sprawy pedofilii wśród księży według własnego uznania. Pytanie nie brzmi, czy następca Wojtyły w Krakowie kła­ mał, czy nie. Pytanie brzmi: dlaczego nie próbowano się dowiedzieć, jak kardynał Dziwisz i jego poprzednicy, w tym Wojtyła, reagowali na przypadki przestępstw seksualnych wśród kleru, skoro sam Dziwisz w 2013 roku potwierdził, że takie przypadki od dawna były? Przy innej okazji przy­ znał, że w latach 2005-2016, kiedy kierował archidiecezją, miał do czynienia z siedmioma takimi sprawami16. Zrobiło się tak głośno i gorąco wokół kardynała Dziwisza, że w końcu zareagował sam papież Franciszek. W czerwcu 2021 roku wysłał do Polski kardynała Angela Bagnasco z zadaniem „weryfikacji sygnalizowanych, tak­ że publicznie, zaniedbań kard. Stanisława Dziwisza pod­ czas pełnienia przez niego funkcji arcybiskupa metropoli­ ty krakowskiego”17. Ksiądz Isakowicz-Zaleski wiązał duże

nadzieje z przyjazdem papieskiego wysłannika: „Ja ode­ tchnąłem, że nareszcie znalazł się ktoś w Watykanie, kto chce to wyjaśnić”18. Spotkał się z kardynałem Bagnasco i nabrał pewności, że nowy papież zabrał się do wyjaśniania tajemnic polskiego Episkopatu. Werdykt Watykanu był dla niego jak zimny prysznic: według papieża Franciszka działania kardynała Stanisława Dziwisza były prawidłowe, papież nie widział i nie widzi powodów, aby dalej zajmować się tą sprawą. Podobnie jak Dziwisz kardynał Bagnasco nie raczył spotkać się z osobami, które wniosły skargi na domniemanych przestępców. „Jak można wydać werdykt, jeżeli się nie rozmawia z ofiarami?”, dziwił się ksiądz Isakowicz-Zaleski19. Ale nic w tym dziwnego. Tu działa logika watykańska: skoro w Polsce świeckie władze pozwalają Kościołowi lek­ ceważyć ofiary, to Kościół też je lekceważy. Zwłaszcza gdy oskarżany jest osobisty sekretarz Jana Pawła II. Gdyby się okazało, że Dziwisz tuszował sprawy pedofilskie, Jan Paweł II mógłby być kolejnym na ławie oskarżonych. Zanim jednak dojdziemy do samego papieża, pozostań­ my jeszcze na moment przy kardynale Dziwiszu. Nikt nie żył tak długo tak blisko Jana Pawła II. Dziwisz widział więc, jak reaguje on na doniesienia, że księża molestują dzieci. Jako arcybiskup Krakowa na pewno - parafrazu­ jąc jego własne słowa - naśladował postawę Jana Pawła II. Zobaczmy więc, jak traktował ofiary molestowania i ich oprawców. Dotarłem do dwóch sprawców z archidiecezji krakow­ skiej. Jeden został ukryty w kościelnym domu starców, dru­ gi zaś skazany przez sąd cywilny prawomocnym wyrokiem.

Oba przypadki pokazują podejście Stanisława Dziwisza jako arcybiskupa do problemu molestowania nieletnich przez duchownych. Pierwszy to przypadek zgłoszony w 2010 roku do kurii w Krakowie. Trafiłem na jego trop w internecie, pod arty­ kułem o organizacji ofiar księży we Włoszech. Był to krótki czat. Ksiądz jest tam wymieniony z imienia i nazwiska. By ofiary pozostały anonimowe i żeby sprawcy, który jest cięż­ ko chory, nie mieć na sumieniu, nazwijmy go tu księdzem Andrzejem. Błędów ortograficznych w czacie tym razem nie poprawiam, za to zmieniam imiona. - Jacku - 22.03.2010 (18:06) Miałem wtedy 13 lat jak Kś. Andrzej był w Sułkowicach na plebani jakieś kilka lat. Był moim katechetą i opiekunem mini­ strantów. Zapraszał na plebanie by tam niby zdawać różne rze­ czy które niby na katechecie zabrakło czasu, zamiast tego były gazetki porno itp Ostatnio był w Myślenicech na plebani...już go nie ma...poszedł do innej p a ra f i. Napewno w połsce jest dużo podobnych historii!!!!! " danuta - 20.07.2010 (14:28) ja tez byłam molestowana przez tego księdza, miałam wtedy 12 lat. ks Andrzej byl wtedy czyli 1988 roku na parafii w ciecinie kolo żywca, pokazywał mi filmy pornograficzne i obmacy­ wał, zaczecal żebym sie rozbrala. to było straszne, do dzis nie mogę tego zapomiec. a potem kazał mi przysięgać na zdrowie moje, moich rodzicow ze nic nikomu nigdy nie powiem, potem dowiedziałam sie ze zapraszak także ministrantów i ich także wykorzystywał.

'M arek do " danuta - 08.04.2011 (22:50) Danuto tez mam te same doświadczenia z tympedofilem - Twój rocznik i ta sama parafia. Wiem że paru kolegów też miało z nim do czynienia ale że były też dziewczyny tojestem zaskoczony. ^molestowany - 30.12.2011 (18:13) ks Andrzej „zmolestowal” chyba wszystkich ministrantów i wiele chłopców i dziewczynek w Ciecinie. ja tez do nich na­ leż... wiele osób o tym wiedziało ale wstyd zwycieżyP. Zazwyczaj trudno dotrzeć do uczestników czatów, zwłasz­ cza gdy wpisy są starsze. W tym przypadku jednak się udało. Rozmawiałem z „Danutą”, ona dała mi namiary do „Piotra”, o którym wiedziała, że również padł ofiarą pedofil­ skich skłonności księdza Andrzeja. Ich świadectwa znalazły się w Lękajcie sięa>. Nie ma sensu ich tu powtarzać w cało­ ści. Wystarczy wersja skrócona. „Danuta” opowiedziała, jak ksiądz Andrzej zaprosił ją do siebie, by razem oglądać filmy. Zgodziła się. Zamknął drzwi na klucz i zamiast włączyć fil­ my dla dzieci, pokazał jej porno. „Danuta”: On usiadł obok mnie i zaczął mnie obmacywać. Chciałam wstać. On był bardzo silny i gruby. Chwycił mnie mocno i na siłę wkładał mi rękę do spodni. Zaczęłam się wyrywać. Trzymał mnie na siłę i powiedział: „Uspokój się, powiedziałem ci, że do godziny siedemnastej cię nie wypuszczę. Nie wyjdziesz stąd”. Iz a ­ czął mi opowiadać różne rzeczy. Tak się strasznie wstydziłam. Nie wiedziałam, gdzie patrzeć. On ten film wyłączył. Zaczął mówić, jak to jest z kobietą i mężczyzną. Co mężczyzna robi, co kobieta ma itd. Siedziałam tam i patrzyłam gdzieśprzed siebie. I czekałam na tę godzinę, gdy mnie wypuści. To tylkopółgodziny,

do siedemnastej, ale dzisiaj bym powiedziała, że to trwało dwie-trzy godziny. Tak ten czas się ciągnął. Wreszcie siedemnasta. Wstaję. Kazał mi przysięgać na życie i zdrowie moich rodziców, że nigdy, przenigdy nikomu nie zdradzę, co tam się wydarzyło. Druga ofiara księdza Andrzeja to „Piotr”. Miał jedenaście lat w roku szkolnym 1987/1988, gdy ksiądz Andrzej zaprosił go na wspólne z innymi chłopcami oglądanie wideo. Tak to opisał: Przyszedłem na umówioną godzinę. Okazało się, że chłopcy mają przyjść później. Ale oni w ogóle nie przyszli. W każdym razie byłem u tego księdza i włączył mi te bajki. Smerfy chyba. Po jakim ś czasie przewinął kasetę i okazało się, że oprócz ba­ jek był tam również nagrany film porno. Pamiętam do dzisiaj. Pierwszy raz widziałem takifilm. Wziął mnie na kolana i wło­ żył mi rękę do spodni, no i zaczął mnie... Chciał doprowadzić do wzwodu. Zaczął mnie pieścić. I pytania jakieś tam różne mi zadawał: czy się ju ż onanizowałem i takie rzeczy. Ja chyba płakałem. W każdym bądź razie byłem w szoku, nie wiedzia­ łem, co się dzieje. Nie wiem, do czego mogłoby dojść, gdyby nie telefon. Zadzwonił proboszcz, żeby tamten ksiądz odprawił za niego mszę. I to praktycznie mnie uratowało.

Dopiero w 2010 roku jedna z ofiar księdza Andrzeja - ani „Danuta”, ani „Piotr” - postanowiła zapukać do drzwi pałacu arcybiskupa Stanisława Dziwisza. Arcybiskup nie zgłosił prze­ stępstwa do prokuratury. Zastosował procedury kanoniczne ustanowione przez Jana Pawła II w 2001 roku. Po wewnętrz­ nym, kościelnym, procesie wysłał krzywdziciela do domu dla chorych księży.

dziennikarzy. Podczas rozmowy regularnie milkł, nie mógł znaleźć słów i drżał na całym ciele. Oto nasza rozmowa w skróconej wersji: - Rozmawiałem z ludźmi, którzy twierdzą, że ksiądz ich molestował. - Za to tu jestem. Ze molestowałem. - A jakiś proces się odbył? -N ie. - Nawet kanoniczny? - To znaczy kanoniczny to się odbył. Dlatego nie jestem na parafii, nie wolno mi spowiadać. Wolno mi tylko tu odprawiać [mszę] i za karę pracuję codziennie. J a się nie wypieram, że coś takiego było. Zresztą byłem w Kobierzynie [szpital psychia­ tryczny] też w związku z tym. Mam zaburzenie osobowości. I dlatego leczę się psychiatrycznie. - Jak długo ksiądz wykorzystywał dzieci? - Nie wiem. Ja mam zaburzenie pamięci. - To się zaczęło w latach 80., tak? - A to niejest przedawnione? - Tak, to już jest przedawnione. Jak ksiądz tu trafił? - No, ktośposzedt do biskupa i oskarżył mnie o to. - To dopiero w 2010 roku. Ale ksiądz przecież robił takie rzeczy już od dawna. - To nie było przez cały czas, codziennie. - Osoby, z którymi rozmawiałem, powiedziały mi, że mo­ lestował je ksiądz w latach 80. A przez cały czas biskup nie wiedział o tym? - Nie wiedział. - Ale wielu ludzi przecież o tym wiedziało?

2. Spadkobi'

Tam go zastałem. Skulony, trzęsący się. Bardzo się bał

- To znaczy, ż e ja jestem biseksualistą, bo były też dziewczy­ ny [trzęsie się]. - To trwało dwadzieścia pięć lat? - To nie trwało dwadzieścia pięć lat, b o ja w pewnym mo­ mencie skończyłem. Ja przysięgam. J a mogę przysiąc, że w któ­ rymś momencie, nie pamiętam kiedy, ale skończyłem, ale nie było to cały czas. - Cały czas się zastanawiam, jak to możliwe, że tyle lat to trwało, a nikt... - Ale to nie stało się cały czas. To czasem się zdarzyło. Gdybym chciał kłamać, tobym powiedział, że to jeden raz w Cięcinie się zdarzyło. Nie kłamię. Mówię prawdę. Że czasem to się zdarzyło. Nie było tak, że cały czas korzystałem z cze­ goś takiego. Starałem się, żeby to nie było poniżej piętnastu lat. A tamci mieli poniżej piętnastu lat? - Mieli. - O Jezu! To nie pamiętam. A musi pan to ruszać? - Inni księża wiedzieli? - No, boja chodziłem do spowiedzi. Po spowiedzi starałem się dość długo się trzymać. A później to znowu się zdarzyło. - Czyli ksiądz miał świadomość, że to jest coś złego? - Że tojest złe. A oni wszyscy mieli mniej niż piętnaście lat? - No, mieli. Najwyżej dwanaście lat. - J a nie pamiętam. Bóg mi świadkiem, nie pamiętam. Mnie - mówiąc prostym językiem - odbiło, jak się to wydało. - Wydało się trzy lata temu, kiedy ktoś poskarżył się u biskupa? - Wcześniej miałem problemy psychiczne, a się nie przyzna­ wałem. - Wszystko trzymane w sobie, tak? Czy to ulga, że teraz wyszło?

- Ulga. Ulga, że ja przestałem, bo ostatni raz to było jakieś dziesięć lat temu, dziewięć-dziesięć lat temu [tzn. w 2003 lub 2004 roku]. I to na pewno powyżej piętnastu lat. - Czy ksiądz, u którego ksiądz się spowiadał, nie reagował? - Obowiązuje tajemnica spowiedzi. Nie mógłpowiedzieć. - Nawet nie mógł ostrzec biskupa, bez podania szcze­ gółów? - N ie mógł, bo jego obowiązuje tajemnica spowiedzi [przez jakiś czas nie jest w stanie mówić]. D la mnie spowiedź była ulgą. Chodziłem często do spowiedzi, żeby się to nie powtórzyło. - To się zaczęło już od razu po seminarium? - Nie, później. - Ale to ksiądz już był księdzem? [milczy] -Jak o dziecko też byłem molestowany przez kogoś. Przez do­ rosłego. - Przez księdza? -N ie. - Ile ksiądz wtedy miał lat? - Siedem, osiem. - Ksiądz słyszał o innych księżach... - ...że to robili? Nie będę się wypowiadać. Bo skoro ja to zrobiłem, nie mogę innych osądzić, że mają za uszami. Od tego czasu w ogóle nie miałem seksu. Osiem, dziewięć lat temu. Nie pamiętam. Naprawdę mam zaburzenie pamięci. Z a to się le­ czę. Zdaję sobie sprawę, że ja przecież też umrę. Mam wadę serca i mogę w każdej chwili umrzeć. I co, będę w takim stanie? Kiedyś mi obetną nogi. Miażdżyca. Biorę lekarstwo, że opóź­ niają, ale nie da się cofnąć. Będę miał następną pokutę, jak będę na wózku inwalidzkim. A będę. No bo widzi pan, może to też jest kara za to? Nie wiem.

- A czy biskup był zaskoczony, kiedy usłyszał w 2010 roku? - Chyba tak. - Kazał ksiądz dzieciom złożyć przysięgę, aby nic nie mówiły? - No, prosiłem, żeby nie powiedziały nikomu. Nie kazałem, - Też podczas spowiedzi? - Nie, one nie mogły chodzić do mnie do spowiedzi. Bo jeżeli ja coś takiego z kimś robiłem, to ja nie mogę go wyspowiadać. Tłumaczyłem, że do mnie to z tym nie może i że do spowiedzi tylko do innego księdza. - A ksiądz się nie bał, że to się wtedy wyda? - No bałem się. No i odbiło mi, i znowu to robiłem. To było mocniejsze ode mnie. Mam zaburzenie pamięci. - To też od trzech lat? - J a to przeżyłem, że się wydało. Wtedy do mnie dotarło, że robiłem komuś aż taką krzywdę, że poszedł na skargę. Nie wiem, czy robiłem krzywdę, bo nie wiem, za co ktośposzedł na skargę. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to musiało być wielkie zło. Wcześniej, nawet przy spowiedzi, nikt mi nie tłumaczył, że to jest takie potworne zło. Teraz to w telewizji mówią, że to zostawia ślady w psychice. J a sobie z tego nie zdawałem sprawy. Bobym po jednym razie skończył. - To znaczy ksiądz to traktował bardziej jak... - .. .grzech. To jest coś złego, ja k każdy grzech ciężki. A tu zdałem sobie sprawę, że to musiało być bardzo złe dla kogoś, że poszedł aż na skargę. I to po latach. - Po ilu latach? - Po piętnastu-siedemnastu latach, nie pamiętam [czyli cho­ dzi o sprawę z 1993, 1994 lub 1995 roku]. - Czy ksiądz wie, ilu ich było przez te wszystkie poprzed­ nie lata?

kilkanaście, czy kilka. To nie było, że się ciągnęło ciągle i ciągle. Nie wiem, czy kilkanaście, czy osiem, dziewięć. - Jak ten ktoś się skarżył, to ksiądz się przyznał przed bi­ skupem? - To znaczy nie przed biskupem, tylko przed osobą wyzna­ czoną przez biskupa. A ten relacjonował biskupowi. Bo dla bi­ skupa to krępujące osobiście wypytywać. Więc wyznaczyłpewną osobę do rozmowy ze mną. - 1 to już był ten sąd biskupi, tak? - Zostałem zobowiązany, aby o tym nie mówić. Ale kara jest taka, że nie pójdę na parafię, że nie wolno mi odprawiać, wy­ jątkowo to tu. Mam problemy psychiczne. Były nawet myśli sa­ mobójcze. Nie próby na szczęście. Ale dużo mnie to kosztowało, że nie targnąłem się na życie, jak zdałem sobie sprawę. Aż tak było źle. Dlatego jestem tu, a nie w domu, żebym nie targnął się na życie. Tu jestem między ludźmi. Jakby przyszła jak aś myśl, to od razu proszę o spowiedź. Nie jest dobrze ze mną. Od tego czasu ja ju ż zrozumiałem, jakie tojest złe, że po tylu latach ktoś przyszedł na skargę. I wtedy to do mnie dotarło. Że ktośpo tylu latach przyszedł. Gdyby dla kogoś nie było to tak znaczące, toby nie przyszedł. - To głęboko siedzi w tych ludziach. - Mam nadzieję, żeby nie siedziało, tylko żeby potrafili za­ pomnieć. O to się modlę. Nie modlę się tylko za tego, który po­ szedł na skargę, tylko modlę się za wszystkich, bo to jest najsku­ teczniejsze, żeby przestali o tym myśleć. - Żeby wypierali? - Ja się modlę, żeby - no, bo krzywdę robiłem, prawda? żeby zapomnieli o tej krzywdzie [drży na całym ciele]. I to wraca w nocach. I się modlę, żeby się uspokoić, żeby zasnąć.

2. Spadkobń

- Nie pamiętam. Kilka czy kilkanaście. Nawet nie wiem, czy

A nie mogę więcej uspokajającego [środka brać], bo mogę się nie dobudzić [płacze i drży]. - Ksiądz nadal jest księdzem. Tak naprawdę to wysłano księdza na wcześniejszą emeryturę. - J a mam emeryturę nauczycielską wcześniejszą. Bo nie miałbym z czego żyć. Tu odprawiam za utrzymanie. Bałem się, że mnie wyrzucą na zieloną trawkę. - A tutaj wiedzą, za co ksiądz tu jest? - Oficjalnie nie wiedzą, chyba że ktoś się gdzieś nieoficjalnie dowiedział. Dyrektor nie powiedział o tym. Chyba że ktoś od kogoś się dowiedział. Może wiedzą. Nie wiem. - To znaczy, że ksiądz też z nikim nie może o tym rozma­ wiać? - Dostałem takie polecenia, żeby po prostu nie wracać do tego. To znaczy, żeby do tej rozmowy, bo byłem przesłuchiwany, do tego nie wracać. J a to odebrałem, żeby w ogóle do tego nie wracać. Jeśli - to przez spowiedź. Bo ktoś ma zawiązany język. - Ale teraz ksiądz ze mną o tym rozmawia. Ksiądz to od­ biera jako coś strasznego? - Tak. Bo to można tak wykorzystać, że dotrą do mnie inni. Sama rozmowa z panem dla mniejest pokutą. - Ksiądz nie odczuwa potrzeby powiedzenia „przepra­ szam” tym ludziom? - Boję się, że by mi odbiło całkiem. Jakbym miał się spotkać, to na kolanach, na leżąco, jako że zdaję sobie sprawę, jakie to było złe. Leżąc przed nimi, bym przeprosił, żeby widzieli, że to robię z pokory, a nie na zasadzie: przepraszam i odczep się. Boję się w ogóle każdej rozmowy. Przy spowiedzi zwykle mówią, sko­ ro Bóg przebaczył, to po co do tego wracać? Ale to jest silniejsze ode mnie. A tak z kolegami o tym nie rozmawiałem. Ksiądz może poza spowiedzią mieć za długi język.

- A nie lepiej, że ksiądz tak czasami po prostu może o tym rozmawiać? —Przyśniła mi się rozmowa z panem. Śniło mi się, że coś złe­ go mnie spotka. Jest pan pierwszy poza spowiedzią i poza tymi, którzy mnie przesłuchiwali, z którym rozmawiałem. Może, że podświadomie wyczułem, że pan ma rację, że może jak będę rozmawiać, to sobie ulżę. Pierwszy przypadek molestowania przez księdza Andrzeja, o którym mowa na czacie, pochodzi z parafii w Sułkowicach, gdzie był wikariuszem. Jeśli wierzyć księdzu, to ostatni raz dopuścił się nadużyć w 2004 lub 2005 roku. Wniosek na­ suwa się sam: w ciągu tych dwudziestu lat molestował co najmniej kilkudziesięcioro dzieci. W każdym razie pokrzyw­ dzonych było o wiele więcej niż „osiem czy dziewięć, a może więcej niż dziesięć”. Wszyscy świadkowie mówią, że ksiądz Andrzej molestował nie tylko ich i że to było tajemnicą po­ liszynela na szkolnym podwórku. Inni księża nie mogli nie wiedzieć. A jednak trwało to nie mniej niż dwadzieścia lat. Przyjrzyjmy się jeszcze jednemu przypadkowi, aby się zo­ rientować, jak kustosz spuścizny Jana Pawła II radził sobie z przestępstwami podwładnych. Tym razem chodzi o mło­ dego księdza. Nie seryjnego molestanta, jak ksiądz Andrzej, ale księdza kusiciela, który oczarował dziewczynę, a potem ją wykorzystał. Inaczej niż ksiądz Andrzej został szybko złapa­ ny i osądzony. Podczas procesu upierał się, że jest niewinny, ale sędzia zdecydował inaczej i skazał go na dwa lata w za­ wieszeniu. Dopóki sprawa była w toku, kardynał Dziwisz pozwolił mu kontynuować katechizację dzieci w innej para­ fii. Po skazaniu mianowano go kapelanem cmentarza w innej miejscowości. Wiernych nie poinformowano o przeszłości nowego wikarego. Powitali go w taki oto sposób:

Decyzją Kardynała w naszej parafii na wikarówce za­ mieszkało dwóch nowych kapłanów [...]. Bardzo serdecznie witamy nowych kapłanów w naszej wspólnocie parafialnej i życzymy im Bożego błogosławieństwa w posłudze dla dobra naszej parafii.

Wikarówka parafii jest okazałym budynkiem z wieloma wej­ ściami. Domofon księdza - nazwijmy go Marcin - milczy. Po placu przechadza się ksiądz. Zagaduję go: - Szczęść Boże. Czy ksiądz może wie, gdzie jest ksiądz Marcin? - Je śniadanie. Musi pan trochę poczekać albo nacisnąć dzwonek kuchni. [naciskam więc dzwonek kuchni] - Szczęść Boże. Ja do księdza Marcina. [słychać jakieś dźwięki, potem kobiecy głos] - Nie ma go tu. Niech pan spróbuje przy innym wyjściu. - Ju ż próbowałem. Tam nie ma nikogo. -A h a... Tu go też nie ma. Po ponad pół godziny czekania otwiera się brama i wyjeż­ dża samochód, który na chwilę się zatrzymuje. Kierowca pa­ trzy na intruza i odjeżdża —gaz do dechy. To pewnie ksiądz Marcin. Widać nie jest w nastroju do rozmowy. Nietrudno jednak zgadnąć, dokąd uciekł. Jego miejsce pracy jest odda­ lone o dziesięć minut jazdy. Wchodzę do budynku cmentar­ nego i pytam, gdzie znajdę kapelana. - N a pierwszym piętrze. Echo kroków w czystej marmurowej klatce. Pukam. Otwiera sam ksiądz Marcin: bujna czarna czupryna nad za­ piętą pod szyję sutanną.

- Szczęść Boże. Jestem dziennikarzem. Rozmawiam z ofiarami molestowania seksualnego. Chciałbym usłyszeć historię z księdza strony. - Nie mam panu nic do powiedzenia. Nie chcę o tym rozma­ wiać. Jak i w tym sens, odgrzewanie rzeczy, które się ju ż zakoń­ czyły z mojej strony. - Ale dla ofiar się jeszcze nie zakończyły. -A le po co pan do mnie teraz z tym przychodzi? - Bo ksiądz jest jednym z tych, którzy mają prawomocny wyrok w takiej sprawie, więc bardzo też chciałbym usłyszeć historię od drugiej strony. - Jeżeli pan przyszedł w tej sprawie, to miłego dnia życzę. Ja mam sprawy pogrzebowe. Tyle. Nie chcę wracać do tego. To było. Nie będę panu opowiadać takich rzeczy, bo pana nie znam, nie wiem, kim pan jest. Pan jest dla mnie osobą obcą. Chodzi pan, szuka. Niech pan się zajmuje rzeczami bardziej istotnymi. - Przepraszam, ale to nie jest sprawa istotna? - Istotna, ale to ju ż jest poza mną. Toju ż było niestety. Było jak było. Nie będę z panem na ten temat rozmawiał, bo my się nie znamy. Pan przychodzi, szuka, nachodzi... - Ksiądz twierdzi, że' proces jest już całkiem zakończony, tak? - Nic nie twierdzę, nie będę się panu spowiadał. Gdyby pan przyszedł z kartką od biskupa, że mam panu opowiadać, to tak. - Ksiądz ma zakaz mówienia o tym? - To znaczy zakaz... No, na pewno nie wypowiadam się w mediach na ten temat. - Ale w końcu ten proces kościelny się odbył czy nie? - Czemu panu mam opowiadać takie rzeczy? Kim pan jest dla mnie, że ja mam to panu opowiadać?

- Jestem dziennikarzem. Rozmawiam z ofiarami, więc wy­ daje mi się logiczne, że rozmawiam też z drugą stroną. - Nie ufam panu. Pewnie pan ju ż ma nastawienie. M a pan ju ż wyrobione zdanie. Wprzyszłości mnie nie nachodzić w ten sposób, dobrze? - Ale... - Rozumie pan, co ja do pana mówię? Nie mówię jako ksiądz, tylko jako osoba prywatna. Nie nachodzić mnie, szukać po mieszkaniach. Drugi raz, że pan mnie nachodzi, mogę to na policję zgłosić. - Ma ksiądz kontakt z ofiarą? - Szczęść Boże. Miłego dnia życzę. Bum. Drzwi zamknięte. Ksiądz Marcin ma pełne prawo milczeć i unikać mediów. Niewiele to zmienia, bo nie o niego tu chodzi. Ważne jest to, w jaki sposób przypadki molestowania były i są traktowane w Kościele post-JP II. Ksiądz Marcin pozostał kapelanem jesz­ cze przez wiele lat po naszej rozmowie. Zniknął, gdy polskie media zaczęły pukać do jego drzwi i opisały jego przypadek. Występuje tutaj pod pseudonimem ze względu na jego ofiarę i jej rodziców. Oni mają powody, by chcieć pozostać anonimo­ wi. Dla nich to nie „odgrzewane historie”, tylko wciąż niezagojona rana.

Zastałem ich w domu. Przy stole opowiedzieli mi, jak się w Polsce żyje rodzinie ofiary księdza. - Córka ma się dobrze? Ona: - Nie mogła sobie poradzić. Ona nigdy nie będzie się miała dobrze.

On: - Do tej chwili, jak tylko dwa-trzy słowa na ten temat, to ona całkiem się trzęsie. Chce być daleko stąd. Tam ma spokój. Mogę panu tylkopowiedzieć, że do dzisiaj to całe sąsiedztwo to są wrogo­ wie. Jesteśmy traktowanijak czarne owce. Tylko tylepanu powiem. Ludzie są bezwzględni. Twierdzą, że są katolikami, że wierzący... Ona: - Liczyli na to, że się wyprowadzimy. - Jak to tłumaczyć? On: - Tujest bardzo mało ludzi wykształconych. Wśród tych starszych to bym liczyłpanu na palcach jednej ręki, czy ktoś ma średnie wykształcenie. A ci mają najwięcej do pyskowania. Ona: - Dewotki. Kilka osób potrafi nastawićpozostałych. On: - To jest zaćmienie przez księży. To ludzie, którzy sie­ dzą na poziomie szkoły podstawowej. D la nich to, co ksiądz po­ wie, to jest święte. - Mimo że sąd doszedł do wniosku, że ksiądz jest winny? On: - Tak. To jest szczyt głupoty w Polsce, że dziecko się obarcza winą, nie dorosłego człowieka. Dziecko jest w stanie kogoś sprowadzić na złą drogę? Ona: - Nikt nam palcem nie pomógł. - Nawet Kos'ciół nie? Ona i on razem: - Nie! Ona: - Śmieszne to, o co pan pyta. Liczyli na to, że się wy­ prowadzimy. On: - Żebyśmy się stąd usunęli. Była taka sugestia, żebyśmy się wyprowadzili. Że to najlepsze wyjście by było. Ona: - J a mówię: co?! Zostawić dorobek moich dziadków, ich dziadków, rodziców, z pokolenia na pokolenie?! On: - My to mamy sprzedać? Bo ten ksiądz ma chodzić z głową podniesioną, a my, co jesteśmy niewinni, ani córka, mamy się wyprowadzić? - To księża wam mówili?

On i ona razem: - Tak, tak! - Biskup tak powiedział? On: - Między innymi. - Czy byliście u biskupa? On: - Byliśmy u biskupa i ja biskupowi wyjaśniłem tylko tyle, że jestem katolikiem, jestem wierzący, nie mam zamiaru walczyć z Kościołem, tylko chcę, żeby to, co się dzieje w Kościele, było wypłewione. Tylko dlatego poszliśmy do policji i do sądu. No to oni nam proponowali, że nam wezmą dziecko do klasz­ toru. Ona: - Do zakonu... Dajcie spokój! Tojest nienormalne. - To biskup powiedział? I co jeszcze? Ona: - Powiedział, że zbada. On: - Nam biskup wtedy powiedział, że jeżeli sąd uzna, że jest winny, to on poniesie ciężkie konsekwencje. A ja tych kon­ sekwencji do dzisiaj nie widzę. Tym bardziej że on dalej jest księdzem. Jak taki człowiek może być księdzem? - Ten biskup to był Dziwisz, prawda? Ona: - Tak, to był Dziwisz. On: - Co mnie zaskoczyło, że przyjęli nas z marszu. N a bra­ mie, jak powiedziałem, że chodzi o pedofilię księdza, z marszu, w ciągu piętnastu minut byliśmy przyjęci. Ona: - Kuria zaproponowała psychologa. A ja : o nie, ja w wasze ręce dziecka ju ż nie oddam. - Jest dużo takich spraw tu w okolicach? On: - Było niedawno. Tu w sąsiedniej, niedaleko, parafii. Ona: - Ale ukręcają, wie pan. On: - Zastraszają tak ofiarę, że boi się cokolwiek powiedzieć. Ja natomiastpowiedziałem, że postawię na swoim i się nie usunę. Ona: - Kto nie przeżył czegoś takiego, nie ma pojęcia, co matka i ojciec przejdą. Kilka lat po tym, ale same łzy się...

On: - Oni dalej tak robią. Tu twierdzą, że niby trzeba po­ magać, ale jeżeli ta pomoc ma polegać na tym, że dziecko ma iść do klasztoru i do psychologa księdza, to tojest śmieszne. Tego nie można nazwaćpomocą, wręcz odwrotnie.

Oto, jak były sekretarz Jana Pawła II reagował na pedofilię: ofiary niech milczą przez resztę życia, najlepiej w klasztorze, napiętnowane. Niech korzystają z psychologa kościelnego, który nalega na wybaczenie sprawcy. Sprawcy natomiast mogą pozostać księżmi, przejść na wcześniejszą emeryturę lub pracować jako kapelani. Wszystko załatwiane jest za za­ mkniętymi drzwiami. Czy kardynał Stanisław Dziwisz i inni hierarchowie - bo gdzie indziej w Polsce dzieją się podobne rzeczy - mogli sami wymyślić takie podejście? Czy to możliwe, że Jan Paweł II tak fatalnie pomylił się co do mężczyzn, których mianował biskupami? A może jest odwrotnie? Może jego biskupi podą­ żają za przykładem swojego papieża? Może podążają drogą, którą wytyczył lub kontynuował polski papież? Przyjrzyjmy się zatem, jak Jan Paweł II postępował w 1985 roku, gdy wybuchł kryzys w Kościele amerykańskim, i jak reagował potem, gdy rozlał się on na cały świat.

3. Milczący pontifex

Co wywołuje kryzys? Nie same nadużycia. One mogą trwać przez lata, a nawet wieki, nie stanowiąc poważnego zagroże­ nia dla instytucji. Już w XI wieku czołowi duchowni skarżyli się nie tylko na księży i mnichów dopuszczających się pedo­ filii, ale także na ich przełożonych, którzy milczeli na ten te­ mat. Biskup Burchard z Wormacji pisał wtedy: Każdy kleryk lub zakonnik, który uwodzi młodzieńców {ad-

olescentium) lub chłopców (pawulorum) lub który zostanie przyłapany na całowaniu się lub w jakiejkolwiek haniebnej sytuacji, będzie publicznie wychłostany i straci duchowną tonsurę. Tak ogolony zostanie zhańbiony przez naplucie mu w twarz, skuty żelaznymi łańcuchami, będzie cierpiał przez sześć miesięcy w ścisłym więzieniu i przez trzy dni w tygo­ dniu jadł chleb jęczmienny podawany mu pod wieczór. Po tym okresie przez kolejnych sześć miesięcy będzie mieszkał na małym, odosobnionym dziedzińcu pod opieką starszego duchowego, będzie zajmował się pracą fizyczną i modlitwą, będzie się oddawał czuwaniom i modlitwie, zmuszony cho­ dzić przez cały czas w towarzystwie dwóch braci duchowych, nigdy więcej nie będzie mu wolno spotykać się z młodymi mężczyznami w celu niestosownej rozmowy czy porady1.

Tak to widzieli w XI-wiecznych Niemczech. Pod koniec XIV wieku z powodu grzechów Kościoła zaczął się ruch,

ny przykład: Katharina von Zimmern była molestowana przez księży w klasztorze, zanim sama została przełożoną klasztoru Fraumiinster w Zurychu. Opisała, co ją spotkało. Ostatecznie przeszła na protestantyzm. W XVII-wiecznych Włoszech pijarzy, zakonnicy zajmują­ cy się edukacją, nagminnie znęcali się nad uczniami, również seksualnie. Kościół robił wszystko, by utrzymać skandal w ta­ jemnicy. W XVIII wieku sytuacja nie była lepsza. W latach 1723-1820 sądy kościelne w Hiszpanii rozpatrzyły 3775 spraw dotyczących nadużyć seksualnych popełnionych przez księży2. W 1917 roku problem nie przestał być aktualny, o czym świad­ czy wprowadzone wówczas prawo kanoniczne. Stanowiło między innymi, że duchowni winni takich przestępstw „mu­ szą być suspendowani, karani infamią, pozbawiani wszelkich urzędów, korzyści, godności czy zadań, a w najcięższych przy­ padkach wydalani ze stanu kapłańskiego”3. Przez tysiąc lat problem nie został rozwiązany, ale o kryzy­ sie w Kościele nie było mowy. Dopiero w X X wieku pojawiły się dodatkowe warunki konieczne, by mogło do niego dojść. Przede wszystkim presja opinii publicznej, która dowiaduje się o tych nadużyciach i je potępia. Ponadto siła zewnętrz­ na z autorytetem i możliwością interweniowania - zbadania sprawy i ukarania sprawców. W przypadku Kościoła są to władze publiczne. Kościół został po raz pierwszy skonfrontowany z kombi­ nacją tych trzech czynników: nadużycia, oburzenie opinii publicznej i zdecydowana reakcja władz świeckich, w poło­ wie lat 80. w Stanach Zjednoczonych. Kamień, który poru­ szył lawinę, został rzucony na głębokim południu Luizjany, w diecezji Lafayette, najbardziej katolickiej części USA.

3. Milczący pontifi

który doprowadził do reformacji. Z tego okresu pochodzi kolej­

Tutaj w 1984 roku ksiądz Gilbert Gauthe został oskarżony o trzydzieści cztery przestępstwa seksualne wobec nieletnich, w tym o gwałt. „Ojciec Gauthe był pierwszym księdzem pe­ dofilem, który kiedykolwiek stanął przed sądem w Stanach Zjednoczonych”, podkreślał wielokrotnie w wywiadach jego adwokat Ray Mouton. Mouton miał trzydzieści siedem lat, gdy został poproszony przez miejscowego biskupa o obronę Gauthego. Sam pochodził z bardzo katolickiej rodziny i to, co zobaczył i usłyszał, było dla niego szokiem. „Nigdy wcze­ śniej nawet nie słyszałem o kimś takim jak Gilbert Gauthe”4. Podobnie jak prawie całe społeczeństwo USA. Jedynymi, którzy od dawna wiedzieli, co niektórzy księża robią dzieciom, byli ich bezpośredni przełożeni. O przestęp­ stwach Gauthego wiedzieli co najmniej od dziesięciu lat; już raz wysłali go na terapię. Liczyli, że i tym razem uda się zatu­ szować sprawę, przekupując ofiary. Ale się przeliczyli. Pozwy sądowe nie przestały napływać. Amerykańskie media zaczęły pisać o biskupach, którzy nie interweniowali, chociaż wie­ dzieli, że księża molestują nieletnich. Jest jeszcze jeden powód, by początek kryzysu datować na połowę lat 80.: zaangażowanie Watykanu i samego Jana Pawła II. W jednym z procesów sądowych w Luizjanie oskarżono nie tylko sprawcę i miejscowego biskupa, ale także Watykan i głowę Kościoła. Oczywiście było to oskar­ żenie czysto symboliczne - nie sposób pociągnąć do od­ powiedzialności przywódcę innego państwa, ale kierunek został wytyczony. Co bardzo istotne, Jan Paweł II z całą pewnością dowie­ dział się wtedy o molestowaniu dzieci w Luizjanie i innych stanach USA. Stało się to dzięki wysiłkom Thomasa Doylea, młodego prawnika kanonisty zatrudnionego w nuncjaturze

Watykanu w Waszyngtonie. To on napisał raport, który w marcu 1985 roku Jan Paweł II dostał od swojego przyjacie­ la, amerykańskiego kardynała polskiego pochodzenia Johna Króla. „Zawierał on historię tuszowania sprawy, jaką znali­ śmy, oraz dość obrazowy opis krzywd wyrządzonych ofia­ rom. Był to opis oparty na kilku z pierwszych raportów me­ dycznych, które otrzymałem”, opowiadał Doyle po latach5. Pod liczącym czterdzieści dwie strony raportem zawie­ rającym nazwiska księży przestępców z Luizjany widniał podpis nuncjusza Pio Laghiego, przedstawiciela Watykanu w Waszyngtonie. Do raportu dołączono prośbę o miano­ wanie biskupa A.J. Quinna z Cleveland specjalnym wysłan­ nikiem, który oceni sytuację w Luizjanie i zaprowadzi po­ rządek. Doyle wie, że raport „został wręczony papieżowi we wtorek w marcu 1985 roku”. I wyjaśnia: Jednym z jego celów było przekonanie papieża, by m ia­ nował biskupa, którego proponowałem, by pojechał do Luizjany przeprowadzić „inspekcję” i dowiedzieć się, co tam się działo. [...] Kardynał John Kroi zabrał raport do Watykanu i osobiście dał go papieżowi dzień po przyjeździe. W czwartek tam tego tygodnia dostaliśm y teleks z informacją, że biskup [Quinn] został mianowany zgodnie z naszym życzeniem. Dostałem też telefon od Króla, który zapewnił mnie, że papież przeczytał raport6.

Marzec 1985 roku jest więc pierwszym dotąd udowodnio­ nym momentem, w którym Jan Paweł II usłyszał o molesto­ waniu dzieci w Kościele. Treść raportu nie mogła jednak być dla Rzymu za­ skoczeniem. Watykan był przez nuncjusza Laghiego

informowany telefonicznie o sytuacji, która szybko wy­ mykała się spod kontroli. Thomas Doyle przygotowywał kolejne raporty na podstawie informacji, które napływa­ ły z Południa. Naciskał na interwencję Watykanu. Wtedy żywił jeszcze nadzieję, że Watykan podejmie kroki, aby ukrócić zło w Kościele. Mylił się. Raport Doylea nigdy nie został upubliczniony. Jego treść jest jednak znana, ponieważ Doyle przygotował bliźniaczy raport dla Konferencji Episkopatu USA w Dallas. Zrobił to trzy miesiące później razem z Rayem Moutonem, praw­ nikiem Kościoła w Luizjanie, oraz Michaelem Petersonem, założycielem i dyrektorem Instytutu Świętego Łukasza, do którego biskupi amerykańscy wysyłali na terapię księży molestantów. Dokument, znany jako „podręcznik”, w tamtych czasach był ściśle tajny. Zaczęto się na niego powoływać w procesach sądowych w kolejnych latach. Obecnie moż­ na go przeczytać w internecie. Jest to lektura porażająca. Wszystkie nieszczęścia, które dotknęły Kościół w następnych dekadach, zostały tam przepowiedziane. Autorzy alarmują, że skandale seksualne to tykająca bom­ ba i konieczne są pilne działania. W tej „niezwykle poważ­ nej sytuacji” apelują o skoordynowane podejście, o specjalny fundusz i „zespół kontroli kryzysowej” złożony z ekspertów z różnych dziedzin zdolnych poradzić sobie z narastającą falą pozwów sądowych. „Pojawiły się niezwykle poważne proble­ my, stawiające dziś Kościół w obliczu niezwykle poważnych konsekwencji finansowych, jak również znaczących szkód wizerunkowych”7. Autorzy ostrzegają też przed roszczeniami wartymi mi­ liony dolarów, spodziewają się, że w ciągu dziesięciu lat Kościół straci miliard dolarów. Kwota ta może ich zdaniem

wzrosnąć do kilku miliardów, jeśli dojdzie do roszczeń gru­ powych. Ostrzegają, że skończyły się czasy bezwarunkowego posłu­ szeństwa katolików wobec księży. „Jeszcze kilka lat temu wy­ dawało się nie do pomyślenia, że katolicki rodzic może po­ zwać Kościół” - piszą. Ale to się zmieniło. Opinia publiczna już wie, czym jest molestowanie. W iększa św iadom ość, szeroki rozgłos i doskonałe pro­ gram y edukacyjne dostępne d la dzieci, które wszyscy popieramy, spowodują wzrost liczby zgłoszeń takich in­ cydentów i zwiększą prawdopodobieństwo procesów za­ równo cywilnych, jak i karnych przeciwko sprawcy oraz przeciwko tym, którzy są uważani za odpowiedzialnych za złoczyńcę8.

Ostrzegają, że Kościół nie może zasłaniać się niewiedzą: Kościół i biskupi, którzy kiedykolwiek zetknęli się z pro­ blemem niedozwolonych stosunków seksualnych m iędzy dorosłym i a dziećm i, reagowali w sposób, który uważali za odpowiedzialny. Starali się chronić zranione dziecko i pom agać winnemu księdzu. Obecnie, dzięki postępowi w badaniach klinicznych, wiadomo, że prawdopodobnie działan ia te, o ile p om agały przestępcy seksualnem u, poprawiały jego sam opoczucie i um ożliwiały mu konty­ nuowanie jego sekretnego życia, były nieodpowiedzialne i szkodziły owemu przestępcy. Chociaż badania psycho­ logiczne są pod pewnymi względam i nadal w powijakach, o wiele więcej wiemy o długo- i krótkotrwałych urazach zadawanych ofierze9.

Ostrzegają, że biskupi również zostaną postawieni przed sądem: W przypadku pozwu zbiorowego każdy ordynariusz w kra­ ju musiałby zeznawać w sprawie każdego przypadku anor­ malnego zachowania seksualnego w swojej diecezji, przed­ stawić wszystkie zapisy dotyczące anormalnych praktyk seksualnych i bronić swoich działań lub braku działania we wszystkich przypadkach10.

Ostrzegają, że Kościół nie może zasłaniać się autonomią: Pojawił się pomysł ocenzurowania lub wyczyszczenia te­ czek z potencjalnie szkodliwych materiałów. Byłoby to lek­ ceważeniem sądu i utrudnianiem mu pracy, gdyby takich teczek zażądał. Nawet gdyby takiego wezwania nie było, w przypadku pozwu zbiorowego tego rodzaju działanie mogłoby zostać uznane za naruszenie prawa11.

Autorzy raportu ostrzegają, że plan, by przechować wszystkie archiwa diecezjalne w nuncjaturze, nie jest żadnym rozwiązaniem: „Immunitet nuncjatury zostałby naruszony albo uchylony przez sądy cywilne”12. Ostrzegają, że biskupi zostaną pociągnięci do odpowie­ dzialności za tuszowanie nadużyć seksualnych: W większości stanów istnieje prawny obowiązek zgłasza­ nia władzom cywilnym przypadków molestowania dzieci. C i, którzy tego nie robią, są narażeni na sankcje cywil­ ne lub karne. [...] Pozwolenie księdzu na pozostanie na stanowisku, z narażeniem zdrowia dzieci, po uzyskaniu

informacji, że ksiądz ten molestował dzieci, jest klasyfiko­ wane jako „kryminalne zaniedbanie” (w wielu stanach to przestępstwo)13. Przestrzegają, że księża, wobec których wysuwane są po­ dejrzenia o molestowanie, powinni zostać natychmiast za­ wieszeni w czynnościach: Duchowny, zwłaszcza jeśli jest księdzem, powinien być w każdym razie suspendowany. [...] To komunikat, że ten , człowiek nie może pełnić funkcji sakralnych czy posługi duszpasterskiej, zanim jego przypadek zostanie zbadany i jego zdolność do kapłaństwa potwierdzona14. Ostrzegają, że wizerunek Kościoła zostanie zrujnowany, jeśli Kościół szybko nie podejmie działań: Nie dość, że istnieje ogólny problem wizerunku Kościoła jako raju dla homoseksualistów i seksualnych zboczeńców, to jeszcze nadwerężany jest wizerunek duchowieństwa i podważane zaufanie do kleru przez przestępstwa seksu­ alne księży oraz przez sposób, w jaki do tych problemów podchodzą lub nie podchodzą władze kościelne15. Przestrzegają, że Kościół musi przede wszystkim stanąć w obronie ofiar: Kościół musi przedstawiać się jako empatyczny, opiekuńczy i odpowiedzialny podmiot, który bezwarunkowo poświęca uwagę ofiarom nadużyć ze strony księży i troszczy się o nie. Kościół nie powinien być prezentowany wyłącznie jako

hierarchia albo klerykalna struktura władzy ani tylko z nią utożsamiany16.

Ostrzegają, że dziennikarze będą drążyć i nie odpuszczą: Prasa świecka próbuje przedstawiać Kościół jako organi­ zację zakłam aną, głoszącą moralność, a dającą schronienie zboczeńcom. Te próby są widoczne i będzie ich więcej17.

Ostrzegają również, że prawnicy poczuli krew i będą się starali wyciągać od Kościoła jak najwyższe odszkodowania: K ościół katolicki z pew nością postrzegany jest przez prawników jako instytucja bardzo bogata, która m a ży­ w otny interes w obronie swojego w izerunku. D latego będzie głównym celem nowej, rozwijającej się praktyki prawniczej, to znaczy żądania odszkodowań dla rzekomo molestowanych dzieci od pracodawcy lub macierzystej or­ ganizacji sprawcy18.

Wreszcie przestrzegają Kościół przed biernością: Stawka jest zbyt wysoka dla Kościoła [...] jego przywód­ ców, duchowieństwa i wiernych. [...] istnieje pokusa, by nie robić nic, co jest największym złem19.

Gdyby Jan Paweł II po przeczytaniu tych ostrzeżeń wciąż nie zrozumiał powagi sytuacji, miał ku temu kolejną okazję. Kardynał Silvio Oddi, przewodniczący Kongregacji do spraw Duchowieństwa, raz jeszcze wyjaśnił papieżowi, o co cho­ dzi. W czerwcu 1985 roku kardynał odwiedził nuncjaturę

w Waszyngtonie, by z pierwszej ręki zasięgnąć informacji na temat kryzysu. Ksiądz Doyle i dla niego przygotował raport. Powtórzył w nim to, co miesiąc wcześniej napisał w opraco­ waniu dla biskupów amerykańskich, a kilka miesięcy wcze­ śniej w raporcie dla papieża. Jedyna różnica polegała na tym, że w przeciwieństwie do raportu dla biskupów raporty dla kardynała Oddiego i dla papieża zawierały opisy przestępstw. „Przygotowałem raport, posiadając dość informacji, aby był on rzeczowy i szczegółowy, a miejscami dosadny - wspo­ minał Doyle. - Kardynał Oddi siedział dwie godziny, gdy ja czytałem raport, przerywając czasami, aby dodać więcej szczegółów”. Doyle przytacza słowa kardynała, które ten wypowiedział, gdy żegnał się wyraźnie przygnębiony: „Porozmawiam o tym z Ojcem Świętym. M am y spotka­ nie prefektów wszystkich dykasterii i wydam y dekret”. Po jego odejściu Laghi [nuncjusz] zapewnił, że zostaną podjęte działania, ponieważ O ddi z pewnością złoży raport papieżowi. Nie wiem, co się stało, ale żadnego dekretu nie było20.

Słowem, papież Jan Paweł II został ostrzeżony w 1985 roku, i to nie jeden raz. Ale nie posłuchał. Nie było działań, nie było żadnego dekretu, nie było żadnej komisji ekspertów, nie było żadnej skoordynowanej akcji. Gorzej, amerykańscy biskupi oskarżyli autorów raportu - Doylea, Moutona i Petersona o chęć wzbogacenia się przez powołanie komisji ekspertów. Zamiast wysłuchać trzech wiernych katolików, którym leżała na sercu przyszłość Kościoła, Kościół punkt po punkcie zrobił to, przed czym go ostrzegali.

Jak Kościół zareagował, gdy kryzys zaczął zataczać coraz szersze kręgi? I jaka była w tym rola Jana Pawła II? Seksualne wykorzystywanie młodzieży i dzieci przez kler nie było zjawiskiem nowym. Gdy polski kardynał Karol Wojtyła obejmował urząd papieża, istniały proce­ dury postępowania w tak wstydliwych sprawach - dys­ kretnie, za zamkniętymi drzwiami, zgodnie z prawem kanonicznym. Nakaz utrzymywania wszystkiego w tajem­ nicy za wszelką cenę stworzył kulturę, w której molesto­ wanie dzieci mogło tak głęboko się zakorzenić i tak długo pozostawać w ukryciu. Dla zrozumienia kultury tajności ważny jest fakt, że Kościół katolicki zastrzega sobie prawo do samodzielnego osądzania swoich współpracowników, niezależnie od wymia­ ru sprawiedliwości państwa, w którym pracownik Kościoła popełnił przestępstwo. Podobnie postępują mocarstwa, które wysyłając za granicę żołnierzy, nie chcą, by byli sądzeni przez obce sądy, jednak, o ile wiadomo, Watykan nie postrzega sie­ bie jako instytucji wojowniczej. Kościół ma aparat prawny w postaci prawa kanonicz­ nego i sądów biskupich, którym podlegają duchowni ka­ toliccy na całym świecie. Ta jurysdykcyjna niezależność, nazywana privilegium for i, sięga średniowiecza, kiedy to władza Kościoła funkcjonowała równolegle z władzą świec­ ką. Utrzymywanie tego anachronicznego przywileju kłóci się z porządkiem prawnym nowoczesnego państwa. Gdyby, dajmy na to, związek zawodowy nauczycieli rościł sobie prawo do sądzenia nauczycieli oskarżonych o molestowanie dzieci poza sądami powszechnymi, pewnie pukalibyśmy się w czoło. Kiedy tak robi Kościół, wielu akceptuje to bez za­ stanowienia.

Crimen sollicitationis. W tej tajnej instrukcji, wydanej 16 marca mają postępować w przypadkach seksualnych nadużyć kleru. Crimen sollicitationis zastąpił tak samo zatytułowaną instruk­ cję z roku 1922. Dokument dotyczy przestępstwa (crimen) na­ kłaniania do grzechu (sollicitatio) przede wszystkim podczas spowiedzi, czyli w sytuacji, gdy wierny/wierna klęczy przed kapłanem, a kapłan wysłuchuje jego/jej historii grzechów i daje rozgrzeszenie albo nie. Chodzi o wykorzystywanie tej sytuacji do nakłonienia penitenta do nierządnych czynów. Od XVI wieku Watykan wydawał dekrety i ustawy mające prze­ ciwdziałać temu procederowi. Część V Crimen sollicitationis, zatytułowana Crimen pessimum - Najgorsze przestępstwo, wy­ raźnie mówi, że procedury i kary za uwiedzenie podczas spo­ wiedzi mają zastosowanie również do homoseksualizmu, seksu z nieletnimi i ze zwierzętami. Zgodnie z Crimen sollicitationis ksiądz winny uwiedzenia powinien zostać ukarany, w najcięż­ szych przypadkach usunięciem ze stanu kapłańskiego. Powodem, dla którego dokument ten wzbudził tak wie­ le emocji, gdy w 2001 roku poznała go opinia publiczna, jest tajność, jaką obwarowano takie sprawy w sądach biskupich: wszyscy zaangażowani w kościelny proces są zmuszeni do mil­ czenia. Crimen sollicitationis obowiązywał do maja 2001 roku, kiedy to Jan Paweł II wprowadził nowe procedury postępowa­ nia w przypadku nadużyć seksualnych. Dopiero przy tej okazji świat dowiedział się o istnieniu tego dokumentu. Trzymanie go w tajemnicy przez osiemdziesiąt lat samo w sobie jest przy­ kładem kultury tajności. Wielu krytyków widziało w tym dokumencie dowód na to, że Watykan nakazywał biskupom ukrywanie seksu z dziećmi. Według większości znawców

pontif«

1962 roku, Watykan instruuje biskupów na całym świecie, jak

3. Milczący

Dokumentem emblematycznym dla kultury tajności jest

prawa kanonicznego nie był to jednak prawdziwy smoking gun, dowód niepodważalny. Ich zdaniem Crimen sollicitationis był raczej kodyfikacją już istniejącej kultury milczenia niż doku­ mentem narzucającym tajność. Gdyby nawet był to „dymiący pistolet”, to nie Jan Paweł II z niego wystrzelił. Wojtyła został papieżem szesnaście lat po wydaniu Crimen sollicitationis. O

Crimen sollicitationis wiemy już dzięki mediom dużo.

Inaczej jest z prawem kanonicznym. Kodeks z 1917 roku nakładał, jak wspomnieliśmy, kon­ kretne i surowe kary na duchownych wykorzystujących dzie­ ci. Do 1983 roku. Wtedy to wszedł w życie nowy kodeks Jana Pawła II. Warto porównać konkretne zapisy. Kanon numer 2359 starego kodeksu brzmi tak: Jeśli [duchowni] dopuścili się przestępstwa przeciwko szó­ stemu przykazaniu z nieletnimi poniżej szesnastego roku życia lub praktykowali cudzołóstwo, gwałt, zoofilię, sodo­ mię, nakłanianie do prostytucji lub kazirodztwo z krewny­ mi pierwszego stopnia, m uszą być suspendowani, ukarani infamią, pozbawieni wszelkich urzędów, korzyści, godności czy zadań, a w najcięższych przypadkach muszą być wyda­ lani ze stanu kapłańskiego21.

Kanon numer 1395 nowego kodeksu kościelnego stanowi: Duchowny, który wykroczył przeciwko szóstemu przykaza­ niu Dekalogu, jeśli jest to połączone z użyciem przymusu lub gróźb, albo publicznie lub z osobą małoletnią poniżej lat szesnastu, powinien być ukarany sprawiedliwymi ka­ rami, nie wyłączając w razie potrzeby wydalenia ze stanu duchownego22.

Różnica między starymi a nowymi przepisami jest ude­ rzająca. Po pierwsze, stary kodeks wymienia konkretne, surowe kary, a kodeks Jana Pawła II mówi o „sprawiedliwych karach”. Co to znaczy „sprawiedliwe”? Miesiąc pokuty za obma­ cywanie dziecka? Przeniesienie do innej parafii za całowanie w usta? Zakaz uczenia religii w szkołach za gwałt? Nowy kodeks ułatwia pobłażliwość. Wprowadzając mgli­ ste pojęcie „sprawiedliwych kar”, Jan Paweł II otworzył furt­ kę do wymierzania kar nadzwyczaj łagodnych. Tym bardziej że w postępowaniach kanonicznych księża sądzą księży. Kolega ocenia kolegę. Gdy ręka rękę myje, znajduje uspra­ wiedliwienie w postaci niejasnego ustawodawstwa. Po drugie, kodeks Jana Pawła II nie nakłada obowiązku karania. W starym kanonie aż dwa razy pada słowo „muszą”. Kary musiały być stosowane. (Choć nie zawsze były, co zo­ baczymy w rozdziale siódmym). Kodeks Jana Pawła II nato­ miast używa słabszego słowa: „powinien”. Najsurowsza kara, za najcięższe przewinienie - wydalenie ze stanu kapłańskiego - według kodeksu Jana Pawła II może być stosowana, ale nie musi. Zwrot „nie wyłączając w razie potrzeby” daje wybór sędziom w koloratkach: mogą wyrzucić kolegę ze swojego grona, ale nie muszą. Wielu czytelników uzna to pewnie za dowód, że Jan Paweł II chronił księży pedofilów. Ale to pochopny wniosek. Jan Paweł II złożył swój papieski podpis pod nowym kodeksem w 1983 roku, czyli zanim dowiedział się o kryzysie w USA. Dotychczas nikt nie udowodnił polskiemu papieżowi, że wiedział o molestowaniu seksualnym wcześniej. Z faktu, że tak beztrosko złagodził kary za przestępstwa pedofilskie, można by wręcz wyciągnąć wniosek, że Jan Paweł II przed

1983 rokiem nie zetknął się z molestującymi duchownymi. W przeciwnym razie nie podpisałby przecież czegoś takiego. Byłoby to rozumowanie spójne i logiczne, ale pod warun­ kiem, że w 1983 roku papież faktycznie nie miał pojęcia, co się dzieje. Gdyby jednak się okazało, że był wtedy świadom skali problemu, argumentacja ta obróciłaby się przeciwko niemu. Łagodzenie kar byłoby mocnym argumentem prze­ mawiającym za współodpowiedzialnością Jana Pawła II za cierpienie tysięcy ludzi.

Cały czas toczy się dyskusja o przyczynach kryzysu związa­ nego z pedofilią w Kościele. Wprawdzie nie jest to temat tej książki, ale nie obędzie się bez paru słów na ten temat. Krąg podejrzanych jest wciąż ten sam. Pierwszym jest celibat. Tłumiąc seksualność swoich kapła­ nów, Kościół tworzy armię sfrustrowanych mężczyzn, którzy ukradkiem zaspokajają swoje potrzeby, wykorzystując wła­ dzę, jaką daje im sutanna. Tak to widzą krytycy Kościoła. Ich zdaniem do seminariów zgłaszają się młodzi mężczyźni, którym celibat wydaje się ucieczką od problemów psycho­ seksualnych, z którymi nie dają sobie rady. Następuje zatem selekcja negatywna, czego ilustracją może być rozdział szósty. Na ławie oskarżonych zasiada również stosunek Kościoła do homoseksualizmu, który można nazwać schizofrenicznym. Jak pokazał parę lat temu francuski socjolog Frédéric Martel, im wyżej w hierarchii kościelnej, tym więcej gejów i tym więcej antygejowskiej retoryki23. Książka Martela po raz kolejny po­ twierdza, że Kościół od wieków jest ostoją dla gejów i lesbijek. Ten sam Kościół, który w imię Boże potępia homoseksualną orientację, szeroko otwiera drzwi seminariów i klasztorów dla

Korzystnym dla Kościoła efektem ubocznym zawsze było to, że homoseksualiści na ogół nie pozostawiają potomstwa, które mogłoby upominać się o spadki po duchownych. Instytucja najsurowiej potępiająca „sodomię” jest zalud­ niona przez nieproporcjonalnie wysoki odsetek „sodomi­ tów”. Niektórzy widzą w tym istotną przyczynę problemu: „Zahamowany rozwój seksualny dużej liczby kapłanów to kolejny czynnik zwiększający ryzyko wykorzystania dzieci i młodzieży”24. Jako ilustracja może tu służyć rozdział ósmy. Kolejną podejrzaną o przyczynianie się do kryzysu jest spowiedź. Z teologicznego punktu widzenia instytucja ta pozwala wierzącemu jeszcze za życia uzyskać rozgrzeszenie za popełnione grzechy. Na pewno wpływa to pozytywnie na psychologiczny dobrostan wiernych, ale ma też swoją ciemną stronę: tajemnica spowiedzi pomaga księżom unikać odpo­ wiedzialności. Jak wiemy z rozdziału drugiego, wypłakanie się w konfesjonale dodawało księdzu Andrzejowi otuchy i pozwalało czuć się oczyszczonym, nie rozwiązywało jed­ nak jego psychoseksualnych problemów. Jego koledzy nic sobie nie robili z tego, co usłyszeli w konfesjonale. Przecież obowiązuje tajemnica spowiedzi. Również dlatego patologie mogą trwać latami. Innym często wymienianym winowajcą jest kleryka­ lizm Kościoła katolickiego. Inaczej niż u żydów, muzułma­ nów czy protestantów nie święta księga jest centrum kul­ tu, tylko Eucharystia, wino i hostia rozdawana wiernym. Zgodnie z nauką Kościoła katolickiego chleb pieczony bez drożdży i sfermentowany sok winogronowy nie są tylko symbolami. Przemieniają się w prawdziwą krew i prawdzi­ we ciało Chrystusa. A tego „cudu transsubstancjacji” mogą

3. Milczący pontifex

tych, którzy chcą uciec od tradycyjnych ról męskich i żeńskich.

dokonywać tylko kapłani. Tylko oni mogą udzielać sakra­ mentów, które są niezbędne - według tych samych kapła­ nów - do zbawienia duszy. Wierzący są całkowicie zależni od kapłanów, od których dzieli ich przepaść. Wśród kapłanów natomiast powstaje kastowa solidarność przybierająca nieraz postać omerty - milczenia o brudnych sprawach pod groźbą kar. Jak pokazuje rozdział dziewiąty, im wyżej w klerykalnej hierarchii, tym silniejsza ochrona. Jak to ujęła Ewa Kusz w kwartalniku „Więź”: „Kultura klerykalna jest swoistym grupowym mechanizmem obron­ nym, w którym mogą funkcjonować osoby niedojrzałe chro­ nione przez jasne reguły i role”25. Do tego dochodzi omówiona wcześniej kultura tajności. Rzym nie tylko głosi „tajemnicę wiary” i „tajemnicę zła”, ale także wykazuje się niezwykłą tajemniczością w sprawach co­ dziennych. Jeśli chodzi o życie miłosne księży, finanse kościel­ ne czy przestępstwa popełniane przez duchownych, Kościół jest jak czarna skrzynka. To świat tajnych archiwów, ślubów milczenia i tabu. Jak się przekonamy w następnych rozdzia­ łach, ofiary księży pedofilów, już jako osoby dorosłe, żyją z ta­ jemnicą, którą muszą ukrywać pod groźbą ostracyzmu. Te problemy mają źródło w prawach i przepisach narzu­ conych odgórnie, z Watykanu. Najbardziej kontrowersyjne z nich: celibat, schizofreniczny stosunek do homoseksuali­ zmu, nadzwyczajny status duchownych i nacisk na tajemni­ cę, żarliwie promował Jan Paweł II. Tym samym płynął pod prąd historii. Po Soborze Watykańskim II Kościół był pod wielką presją, by zmodernizować kapłaństwo. Gdy w latach 70. każdego roku tysiące duchownych porzucało sutannę, najczęściej po to, by się ożenić, Jan Paweł II ogłosił, że ce­ libat jest nienaruszalny, w ostrych słowach potępił związki

homoseksualne, odrzucił stosowanie środków antykoncep­ cyjnych i nie dopuścił do dyskusji na temat kapłaństwa ko­ biet. W jego rozumieniu księża są powoływani przez Boga do walki ze złem, która wymaga całkowitego poświęcenia i posłuszeństwa. Oglądani z zewnątrz kapłani Jana Pawła II przypominali ekskluzywny dżentelmeński klub, z rangami, mundurami, po­ rządkiem dziobania oraz tajemnicami, do którego osoby po­ stronne - zwłaszcza kobiety - nie mają dostępu. Jak reaguje taki klub, gdy jedna z jego największych tajemnic zostaje ujaw­ niona? Według Jolanty Sosnowskiej papież był w szoku, gdy po raz pierwszy usłyszał o molestowaniu dzieci przez kapła­ nów. „Był to straszny, niewyobrażalny cios dla Jana Pawła II, który tak usilnie walczył o świętość kapłanów”, pisze polska biografka papieża. „Ten bezkompromisowy obrońca rodziny i najsłabszych, do których zaliczają się przecież także dzieci, był wstrząśnięty i bolał ogromnie nad ofiarami”26. Sosnowska sugeruje, że papież usłyszał o problemach do­ piero w 1993 roku i że zareagował właściwie: „Jan Paweł II nigdy nie ustawał w nawracaniu swoich współbraci, w spro­ wadzaniu ich na właściwą drogę, zgodną z ewangelicznymi przykazaniami. Nie unikał też konfrontacji z żadnymi pro­ blemami, absolutnie nie przymykał na nie oczu”27. Fakty temu przeczą. Wiemy na pewno, że Jan Paweł II dowiedział się o kryzysie w marcu 1985 roku. Od tamtej pory kryzys ogarniał kolejne kraje, mówił o nim cały świat. W 1989 roku objął Kanadę. Były wychowanek sierocińca Mount Cashel w Nowej Fundlandii, prowadzonego przez irlandzkie zgromadzenie Braci Chrześcijan, opowiedział pra­ sie, jak był tam maltretowany. Nie po raz pierwszy wydostały się stamtąd takie informacje. Już w 1974 i 1975 roku chłopcy

z sierocińca donosili o fizycznym i seksualnym wykorzysty­ waniu przez Braci Chrześcijan. Policja, pracownicy socjalni, lokalne media i Kościół wiedzieli o przemocy, ale nie inter­ weniowali. Tym razem, w roku 1989, kanadyjski rząd, na­ uczony doświadczeniem amerykańskim, zdecydował się po­ wołać komisję śledczą. Zanim przedstawiła swoje wnioski, w maju 1991 roku, wniesiono osiemdziesiąt siedem oskarżeń, a ośmiu braci zostało skazanych na karę pozbawienia wolno­ ści od roku do trzynastu lat. Arcybiskup Alphonsus Penney, pod którego jurysdykcją funkcjonował sierociniec, nie czekał na opinię komisji. Rezygnację na ręce Jana Pawła II złożył w sierpniu 1990 roku: Uznaję niedociągnięcia w moim postępowaniu w tej spra­ wie. M oje przywództwo i adm inistracja nie były dosko­ nałe. [...] Jesteśm y grzesznym Kos'ciołem. Rany Kościoła zostały obnażone. Jesteśm y nadzy. N asz gniew, nasz ból, nasza udręka, nasz wstyd są jasne dla całego świata28.

Żeby nie było wątpliwości: to słowa odchodzącego bisku­ pa, nie Jana Pawła II. Papież milczał. W czerwcu 1993 roku Wojtyła publicznie odniósł się do kryzysu. Zrobił to w liście do biskupów amerykańskich. Warto dokładnie przyjrzeć się temu listowi, bo daje on wgląd w sposób myślenia polskiego papieża. Jan Paweł II najpierw podkreśla, że powaga sytuacji dotarła do niego dopiero teraz: „W ciągu ostatnich miesięcy uświadomiłem sobie, jak bar­ dzo wy, Pasterze Kościoła w Stanach Zjednoczonych, wraz ze wszystkimi wiernymi cierpicie z powodu pewnych przy­ padków zgorszenia, których przyczyną byli duchowni”29. Jako istoty cierpiące są tu wymienieni duchowni i „wszyscy

wierni”. To nie przejęzyczenie. Papież podkreśla, że biskupi muszą opiekować się przede wszystkim sprawcami: „Każdy grzesznik, który idzie drogą pokuty, nawrócenia i prze­ baczenia, może wzywać miłosierdzia Bożego, a wy szcze­ gólnie musicie dodawać odwagi i pomagać tym, którzy zbłądzili, aby pojednali się z Bogiem i znaleźli spokój sumie­ nia”30. W dalszej części tekstu wraca do troski o sprawców: „W Bogu każdy grzesznik może odrodzić się na nowo. Wtedy grzech przestanie być nieszczęśliwą przyczyną sensacji i zgor­ szenia, a stanie się okazją do wewnętrznego nawrócenia”31. Ofiarom ma papież do powiedzenia niewiele lub zgoła nic. Wspomina o nich tylko raz, jakby mimochodem: „Tak więc, Czcigodni Bracia, stajecie w obliczu poważnej odpowiedzial­ ności na dwóch poziomach: wobec duchownych, przez któ­ rych przychodzi zgorszenie, oraz wobec niewinnych ofiar, ale także wobec społeczeństwa jako całości systematycznie za­ grożonego skandalem i za nie odpowiedzialnego”32. Jako głównego winowajcę skandali papież wskazuje więc „społeczeństwo jako całość” oraz media: „Opinia publiczna często żywi się sensacją, a środki masowego przekazu od­ grywają w tym szczególną rolę”33. Według papieża najważ­ niejszym lekarstwem na kryzys jest modlitwa. „Tak, drodzy bracia, Ameryka potrzebuje wiele modlitwy - by nie utracić swojej duszy”34. Tymczasem „czcigodni bracia” stąpają po kruchym lodzie. Minęło dziewięć lat, odkąd zaczęły się kłopoty, i amerykańscy biskupi zdają sobie sprawę, że modlitwa nie wystarczy. Proszą papieża o zdecydowane działania. Rok później Jan Paweł II czyni małe ustępstwo. Wydaje tak zwany indult, czyli wyjątek od prawa kanonicznego. Ten indult dostosowuje wewnętrzne przepisy Kościoła do prawa amerykańskiego. Granica wieku,

poniżej której kontakt seksualny jest uznawany za przestęp­ stwo, zostaje przesunięta z szesnastu na osiemnas'cie lat, a okres przedawnienia zostaje przedłużony do momentu, gdy ofiara skończy dwadzieścia osiem lat. Ale to za mało. Amerykańscy biskupi chcą, by z księżmi molestantami rozprawiano się szyb­ ciej i w razie potrzeby pozbawiano ich duszpasterskich funkcji. Watykan ignoruje te pros'by. Dobrze pokazuje to głośna sprawa księdza Lawrencea Murphyego, który w latach 1950-1974, pracując w instytucie dla głuchoniemych w Wisconsin, molestował około dwustu chłopców. 5 marca 1995 roku były uczeń tej szkoły napisał list do kardynała Angela Sodano, szefa watykańskiej dyplomacji i bliskiego współpracownika Jana Pawła II. Oskarżył w nim ojca Murphyego o wykorzystywanie seksualne. Nie dostał odpowiedzi. „Był to list głuchego do udającego głuchego” podsumował prawnik ofiary35. W lipcu 1996 roku Watykan dostaje kolejne ostrzeżenie. Tym razem od biskupa Milwaukee, który napisał list do kar­ dynała Ratzingera, prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Biskup prosi o wskazówki, jak ma postępować w sprawie Murphyego. Twierdzi, że dopiero niedawno dowiedział się, że ojciec Murphy musiał opuścić ośrodek dla głuchoniemych, ponieważ został oskarżony o nadużycia seksualne. Tymczasem, pisząc ten list, biskup wiedział o tym od trzech lat. On również nie otrzymał odpowiedzi. Postanowił więc sam zbadać sprawę. W marcu 1997 roku pisze kolejny list, tym razem do Sygnatury Apostolskiej, najwyższego trybunału w Watykanie. Tłumaczy, że sytuacja jest bardzo poważna, bo poszkodowani poszli do sądu: „prawdziwy skandal w przyszło­ ści wydaje się bardzo prawdopodobny”36. Na słowo „skandal” Watykan reaguje. Kilka tygodni później amerykański biskup

Bertone namawia go do wszczęcia tajnego postępowania w sprawie ojca Murphyego. Ale Murphy już się dowiedział 0 korespondencji z Watykanem. Nie czeka. Sam wysyła list do Ratzingera, w którym pisze, że jest skruszony, a ponadto sta­ ry i zniedołężniały: „Wyraziłem skruchę z powodu wszystkich moich przeszłych przewinień. Od dwudziestu czterech lat żyję spokojnie w północnym Wisconsin. Chcę po prostu przeżyć czas, który mi pozostał, w godności mojego kapłaństwa”37. Musiał przekonać dostojników watykańskich, skoro kar­ dynał Bertone pisze do biskupów z Wisconsin, by zostawili wielokrotnego gwałciciela w spokoju. Mają się ograniczyć do „środków duszpasterskich przeznaczonych do uzyskania zadośćuczynienia za skandal i przywrócenia sprawiedliwo­ ści”38. „Środki duszpasterskie”, czyli bez zamieszania, bez kary, za zamkniętymi drzwiami. Ale amerykańscy biskupi już dawno zrozumieli, że nie obędzie się bez procesu. „Doszli do wniosku, że skandal nie może być wystarczająco naprawiony ani sprawiedliwość wy­ starczająco przywrócona bez procesu sądowego przeciwko księdzu Murphy’emu”39. Lecą do Rzymu, by tam osobiście wyjaśnić kardynałowi Bertonemu, że ojciec Murphy nie oka­ zuje skruchy, że nie ma pojęcia, jak wiele krzywd wyrządził, 1 że trzech psychologów zdiagnozowało go już jako „typowe­ go pedofila”. Mimo to kardynał Bertone upiera się, że „nie ma dostatecznych danych, by wszcząć proces kanoniczny”40. Zakaz odprawiania mszy poza własną diecezją jest według niego wystarczającą karą dla Murphyego. Sprawa księdza Murphyego i podobne pokazują, że w 1997 roku Watykan pod kierownictwem Jana Pawła II na­ dal odmawia interwencji. Tymczasem kryzys rozprzestrzenił

3. Milczący pontifex

dostaje list od kardynała Tarcisia Bertone, zastępcy Ratzingera.

się już na kolejne kraje. Na przykład na Irlandię, gdzie Kościół posiada rozległą sieć szkół i internatów. Aby zga­ sić pożar, w 1996 roku papież rozszerzył indult dla USA na Irlandię. Ale i tutaj jest to kroplą w oceanie. Również w Irlandii Watykan stara się utrzymać wszystko w tajemnicy. Świadczy o tym list Kongregacji ds. Duchowieństwa do bi­ skupów Irlandii z 1997 roku; wyciekł do mediów cztery lata później. Watykan podkreśla w nim, że przypadki nadużyć muszą być rozpatrywane za zamkniętymi drzwiami. List jest reakcją na zamiar biskupów irlandzkich, aby takie przypadki zgłaszać na policję. Watykan nie chce o tym słyszeć. Każe biskupom poczekać, aż Rzym przedstawi „konkretne dyrek­ tywy”. I grozi: gdyby władze diecezjalne, czyli irlandzcy bi­ skupi, podjęły kroki wbrew Watykanowi, „skutki mogłyby być bardzo kłopotliwe i szkodliwe dla samych władz diece­ zjalnych”. Cały list brzmi następująco: Dublin, dnia 31 stycznia 1997 r. Ściśle poufne Wasza Ekscelencjo, Kongregacja ds. Duchowieństwa z uwagą zapoznała się ze złożoną kwestią wykorzystywania seksualnego nieletnich przez osoby duchowne oraz z dokumentem zatytułowanym „Child Sexual Abuse: Framework for a Church Response”, opublikow anym przez K om itet D oradczy Irlandzkich Biskupów Katolickich. K ongregacja pragnie podkreślić, że dokum ent ten pow i­ nien być zgodny z obow iązującym i norm am i kanonicz­ nymi. Tekst ten zawiera jednak procedury i dyspozycje, któ­ re wydają się sprzeczne z dyscypliną kanoniczną i które,

gdyby zostały zastosowane, mogłyby unieważnić działania Biskupów, którzy starają się położyć kres tym problemom. G dyby takie p roced ury zo stały zastosow ane przez Biskupów i gdyby doszło do ewentualnego odw ołania się hierarchów do Stolicy A postolskiej, skutki m ogłyby być bardzo kłopotliw e i szkodliwe dla samych władz diecezjalnych. W szczególności sytuacja „obowiązkowego zgłaszania” bu­ dzi poważne zastrzeżenia zarówno natury moralnej, jak i kanonicznej. Poniew aż p olityk a dotycząca nadużyć seksualnych w s'wiecie anglojęzycznym wykazuje wiele tych samych cech i procedur, Kongregacja jest zaangażow ana w ich globalne badanie. W odpowiednim czasie, we współpracy z zainteresowanymi Konferencjami Episkopatów i w dialo­ gu z nimi, Kongregacja nie omieszka ustanowić pewnych konkretnych dyrektyw w odniesieniu do tych polityk. Do: Członków Konferencji Episkopatu Irlandii - ich diecezji41.

Dwa lata po tych groźbach pod adresem irlandzkiego epi­ skopatu, w 1999 roku, sam Jan Paweł II zwraca się do bi­ skupów Irlandii. Jego przemówienie liczy ponad trzy tysiące słów, przestępstwom księży wobec nieletnich poświęca około stu, pod koniec: W czasie gdy kapłani cierpią z powodu presji otaczającej ich kultury i straszliwego skandalu, jaki wywołali niektó­ rzy z ich braci kapłanów, jest rzeczą konieczną, aby za­ prosić ich do czerpania siły z głębszego wglądu w ich ka­ płańską tożsamość i misję. Byłem blisko was w cierpieniu

i modlitwie, polecając „B ogu wszelkiej pociechy” (2 Kor 1, 3) tych, którzy stali się ofiarami nadużyć seksualnych ze strony duchownych lub zakonników. M usimy również m o­ dlić się, aby ci, którzy są winni tego zła, uznali złą naturę swoich czynów i szukali przebaczenia42.

Nic się nie zmieniło od czasu, gdy sześć lat wcześniej prze­ mawiał do amerykańskich biskupów. Papież znowu podkreśla, że cierpią kapłani. Znowu nie ma przeprosin dla ofiar. Znowu rozwiązaniem ma być dużo modlitwy i przebaczenie spraw­ com. I znowu okazuje się, że problem leży nie w Kościele, ale w „otaczającej kulturze”, która odwróciła się od wiary: Przesadny indyw idualizm , który towarzyszy niekiedy wzrostowi dobrobytu materialnego, pociąga za sobą zanik poczucia obecności Boga i transcendentnego sensu ludzkie­ go życia. Relatywizm, który się wtedy utrwala, prowadzi często do odrzucenia obiektywnych podstaw moralności i do zbyt subiektywnego rozumienia sumienia43.

Zamiast posypać głowę popiołem, Kościół powinien - we­ dług Jana Pawła II - przejść do ofensywy. Całe irlandzkie przemówienie papieża jest poświęcone „nowej ewangelizacji”: „Społeczeństwo potrzebuje na nowo odkryć pierwotną świe­ żość Ewangelii i usłyszeć na nowo Chrystusowe orędzie zba­ wienia, prawdy, nadziei i radości dla świata’*44. Oto, co papież ma do powiedzenia społeczeństwu w chwili, gdy jest ono zszo­ kowane skalą nadużyć seksualnych popełnianych przez księży, a ich przypadki są ujawniane w coraz nowych miejscach. Na przykład w Austrii, gdzie w 1998 roku pojawiły się nowe oskarżenia pod adresem byłego arcybiskupa Wiednia

przytoczymy fragment przemówienia Jana Pawła II do bisku­ pów austriackich z czerwca 1998 roku: Innym niebezpieczeństwem jest ingerencja opinii publicz­ nej w czasie trwania dialogu. Kościół w naszych czasach coraz bardziej dąży do tego, by stać się „szklanym do­ mem”, przejrzystym i wiarygodnym. I to należy przyjąć z zadowoleniem. Ale tak jak każdy dom posiada specjal­ ne pomieszczenia, które od początku nie są otwarte dla wszystkich gości, tak i dialog rodzinny Kościoła może i po­ winien posiadać pom ieszczenia do rozmów za zam knię­ tymi drzwiami. Nie ma to nic wspólnego z tajemnicą, ale ze wzajemnym szacunkiem na korzyść badanej kwestii. W rzeczywistości sukces dialogu jest zagrożony, jeśli od­ bywa się on przed publicznością niedostatecznie wykwali­ fikowaną lub przygotowaną, a także z wykorzystaniem nie zawsze bezstronnych środków masowego przekazu45.

Język Wojtyły jest mętny, ale istota jego przesłania jasna: jestes'my w trakcie porządkowania bałaganu po aferze Groera („dialog trwa”). Musimy za wszelką cenę zapobiec temu, by media („nie za­ wsze bezstronne”) i opinia publiczna („niedostatecznie wykwalifi­ kowana i przygotowana”) dowiedziały się za dużo. Tego typu spra­ wy powinny być załatwiane bez udziału władz świeckich, przez sam Kościół, i to za zamkniętymi drzwiami („specjalne pomiesz­ czenia, które od początku nie są otwarte dla wszystkich gości”).

Dopiero 30 kwietnia 2001 roku, ponad szesnaście lat po wybuchu skandalu w USA, Jan Paweł II w dekrecie

3. Milczący pontifex

Hansa Hermanna Groera. Wrócimy jeszcze do tej afery. Tu

Sacramentorum sanctitatis tutela ogłosi nowe zasady postę­ powania w sprawach o nadużycia seksualne. Nie są one ini­ cjatywą samego papieża, ale kardynała Ratzingera, prefekta Kongregacji Nauki Wiary46. 18 maja Ratzinger wysyła do wszystkich biskupów list De delictis gravioribus, w którym wyjaśnia nowe zasady47. Od tej pory wszystkie przypadki nadużyć seksualnych wobec nieletnich muszą być zgłaszane do Kongregacji Nauki Wiary. Po raz pierwszy Watykan zdaje się, przynajmniej pośrednio, uznawać swoją odpowiedzial­ ność za przestępstwa podwładnych. Ponadto indult wpro­ wadzony wcześniej w USA i Irlandii (podwyższony wiek, w którym młodzi mogą zgodzić się na seks, oraz przedłużony okres przedawnienia przestępstw seksualnych) od tej chwili obowiązuje Kościoły na całym świecie. W 2001 roku weszły więc w życie nowe przepisy. Na pa­ pierze. Obowiązek raportowania przypadków pedofilii do Rzymu okazuje się w wielu krajach martwą literą. Ponadto nawet jeśli biskupi zastosują się do nowych wytycznych - jak to uczynił kardynał Dziwisz - i oficjalnie zgłoszą takie przy­ padki do Kongregacji Nauki Wiary, nie oznacza to, że spraw­ cy zostaną sprawiedliwie ukarani, a opinia publiczna pozna skalę problemu. Ksiądz Charles Scicluna, który z ramienia tej instytucji zajmował się sprawami przestępstw seksualnych, w wywiadzie dla włoskiej gazety „LAwenire” przedstawił liczby. Okazuje się, że w latach 2001-2010 do Kongregacji zgłoszono ponad trzy tysiące przypadków molestowania, większość z USA. 20 procent oskarżonych księży zostało wydalonych ze stanu duchownego. Pozostali księża albo byli zbyt starzy, by stanąć przed sądem, albo wymierzano im ła­ godniejsze kary, takie jak zakaz odprawiania mszy czy poku­ ta48. Kroki podjęte przez Jana Pawła II były więc nie tylko

spóźnione, ale także mało skuteczne. Nadal Kościół trzyma jak najwięcej w tajemnicy. Zmieniło się jedynie to, że procesy kanoniczne nie odbywają się za zamkniętymi drzwiami lo­ kalnego pałacu biskupiego, tylko za zamkniętymi drzwiami Kongregacji Nauki Wiary w Rzymie. Krytycy od razu zauważyli, że papież nawet słowem nie wspomniał o obowiązku informowania władz świeckich o przestępstwach pedofilskich. Jak zauważył „New York Times”: „Niechęć urzędników do wydalenia ze stanu du­ chownego osoby dopuszczającej się nadużyć seksualnych po­ kazuje, że na poziomie doktrynalnym Watykan ma tendencję do postrzegania sprawy bardziej w kategoriach grzechu i po­ kuty niż zbrodni i kary”49. Kulminacja kryzysu kilka miesięcy po wprowadzeniu no­ wych przepisów świadczy o tym, że były one bardzo spóźnio­ ne. Grupa dziennikarzy z „The Boston Globe”, znana jako Spotlight, dotarła do dokumentów pokazujących czarno na białym, że biskup Law z Bostonu przez lata chronił przestęp­ ców seksualnych, przenosząc ich z parafii do parafii. Po ujaw­ nieniu tych informacji w styczniu 2002 roku nastąpiły nowe odkrycia. W następnych latach wyszły z cienia ofiary nad­ użyć w wielu krajach europejskich. Nawet w ojczyźnie Jana Pawła II po raz pierwszy ujawniony został poważny przypa­ dek molestowania dzieci przez księdza. Tak zwana sprawa tylawska, odkryta przez „Gazetę Wyborczą”, nie pociągnęła jednak lawiny, jak to się stało w krajach anglosaskich i w pół­ nocno-zachodniej Europie. Właśnie wtedy u szczytu - a może raczej na dnie - kry­ zysu papież po raz pierwszy powiedział wprost, że w kapłań­ stwie nie ma miejsca dla osób krzywdzących dzieci. Zrobił to w kwietniu 2002 roku na nadzwyczajnych konsultacjach

antykryzysowych z amerykańskimi kardynałami. Przyjaciele i wrogowie zgadzają się, że był to historyczny moment. George Weigel napisał entuzjastycznie: Oświadczenie papieża skierowane do amerykańskich kardy­ nałów podczas nadzwyczajnego spotkania w kwietniu 2002 roku: w Kościele katolickim nie ma miejsca dla tych, którzy wykorzystywaliby młodych. To pierwszy naprawdę mocny sygnał z góry, że nie będziemy już dłużej tego tolerować50.

Nadworny biograf Jana Pawła II przyznał więc: to „pierw­ szy naprawdę mocny sygnał”, że Jan Paweł II nie akceptuje księży molestujących dzieci. Papież dał ten „sygnał” jednak dopiero wtedy, gdy stało się jasne, że klerykalnych prze­ stępstw seksualnych nie sposób dłużej chować pod korcem. Tekst przemówienia sprawia wrażenie, że te słowa prze­ szły papieżowi przez gardło z ogromnym trudem. Papież i tym razem zaczyna od sugestii, że wie o wszystkim od nie­ dawna: „Przede wszystkim pragnę zapewnić, że bardzo do­ ceniam wysiłek, jaki podejmujecie, aby informować Stolicę Apostolską i mnie osobiście o złożonej i trudnej sytuacji, jaka zaistniała w waszym kraju w ostatnich miesiącach”51. Jak to „w ostatnich miesiącach”? Przecież wie o problemie od marca 1985 roku. Czy sytuacja staje się „złożona i trudna” dopiero wtedy, gdy mleko, które gotowało się przez siedem­ naście lat, w końcu wykipiało. Papież zauważa następnie, że amerykańscy biskupi pra­ cują nad nowymi kryteriami: „Obecnie pracujecie nad stworzeniem bardziej wiarygodnych kryteriów, aby zapew­ nić, że takie błędy nie będą się powtarzać”52. Zaraz jednak dodaje, że stare metody były co najmniej tak samo dobre:

Jednocześnie, nawet jeśli uznajemy, jak bardzo te kryteria są niezbędne, nie możemy zapominać o mocy chrześcijańskiego nawrócenia, tej radykalnej decyzji odwrócenia się od grze­ chu i powrotu do Boga, która sięga do głębi duszy człowieka i może dokonać niezwykłej przemiany”53. Czyli nadal uważa, że wystarczy pokuta, by sprawca mógł kontynuować posługę kapłańską. Następnie papież zwraca się do ofiar: „Ofiarom i ich ro­ dzinom, gdziekolwiek się znajdują, wyrażam moje głębokie poczucie solidarności i troski”54. Znowu żadnych przeprosin, bo według Wojtyły Kościół nie jest winny: „Prawdą jest, że ogólny brak wiedzy o natu­ rze problemu, a także niekiedy rady ekspertów klinicznych doprowadziły biskupów do podjęcia decyzji, które w później­ szych wydarzeniach okazały się błędne”55. Co papież ma na myśli, mówiąc o braku wiedzy? Już w latach 70. i 80. biskupi, Watykan i papież byli szeroko in­ formowani, z czym mają do czynienia. Od lat 60. Kościół ignorował naukową wiedzę o niszczących skutkach molesto­ wania dzieci56. Ale polski papież jakby nigdy nic na początku XX I wieku pokazuje palcem innych. W jego mniemaniu to nie Kościół jest winny, tylko społeczeństwo, które nie słucha nauk Kościoła: Wykorzystywanie młodzieży jest poważnym symptomem kryzysu, który dotyczy nie tylko Kościoła, ale całego spo­ łeczeństwa. Jest to głęboko zakorzeniony kryzys moralności seksualnej, a nawet relacji międzyludzkich, a jego głównymi ofiarami są rodzina i młodzież. Podejmując problem nadużyć w sposób jasny i zdecydowany, Kościół pomoże społeczeń­ stwu zrozumieć i uporać się z kryzysem, jaki w nim panuje57.

To tyle, jeśli chodzi o „pierwszy mocny sygnał” Jana Pawła II i jego obietnicę „działania w sposób jasny i zdecydowany”. Działo się to dopiero Anno Domini 2002. Jan Paweł II czekał i milczał przez prawie cały swój ponty­ fikat. Co obrońcy papieża na to?

4 . Papież na ławie oskarżonych

Jan Paweł II milczał, gdy coraz to nowe skandale pedofil­ skie demolowały jego Kościół. Nie ma już kraju, w którym Kościół rzymskokatolicki nie spadł lub nie spada z piedestału jak w USA, Kanadzie, Irlandii, Belgii, Austrii, Niemczech, Australii, we Francji... I ten proces trwa. W jego ojczystej Polsce, od której miała się rozpocząć nowa ewangelizacja Europy, coraz większa część społeczeństwa uważa Kościół za instytucję odstającą od realiów życia. I tu laicyzację przyspie­ szają informacje o przestępstwach pedofilskich popełnianych przez księży. Jest w tym coś tragicznego - dzieło życia człowieka, który przez ćwierć wieku ożywiał Kościół i był oklaskiwany przez miliony wiernych na wszystkich kontynentach, rozpada się jak domek z kart. Rozpada się, bo molestowanie dzieci przez księży godzi w dwie sprawy najbliższe sercu Jana Pawła II: w jego naukę moralną i jego marzenie o nowej ewangelizacji. Polski papież był konserwatywny, zwłaszcza gdy chodziło o ta­ kie kwestie, jak: małżeństwo, seksualność, związki homosek­ sualne, celibat, antykoncepcja czy kapłaństwo kobiet. Wielu postrzegało jego nauczanie jako dogmatyczne, oderwane od rzeczywistości, wręcz autorytarne. Jednocześnie szacunek budziła konsekwencja, z jaką ten niewątpliwie charyzma­ tyczny człowiek płynął pod prąd. Trudno jednak o ten sza­ cunek, gdy okazuje się, że księża gwałcili prawa moralne przez Jana Pawła II głoszone. Jeszcze trudniej, gdy okazuje się,

że głosiciel surowych zasad wiedział o nadużyciach i je tu­ szował. W rezultacie wymarzona reewangelizacja Zachodu zatrzymała się, zanim się zaczęła. Nie trzeba być wrogiem Kościoła, by dostrzec, że z dzisiejszej perspektywy - wie­ dzy o skandalach seksualnych - pontyfikat Jana Pawła II wydaje się katastrofą. Obecny papież Franciszek próbuje ratować wiarygodność instytucji, ale gdy rzuca światło na sprawę wykorzystywa­ nia dzieci, pada cień na Jana Pawła II. Dlaczego milczał? Dlaczego nie interweniował? Tym samym Franciszek znalazł się w potrzasku. Kościół rzymskokatolicki po wiekach powolnej utraty wpływów docze­ kał się charyzmatycznego lidera w osobie Jana Pawła II. Budząc entuzjazm wśród tłumów, Wojtyła sprawiał wrażenie, że potrafi przeprowadzić kościelną łódź przez burzę rewolucji obyczajowej, która ogarnęła Zachód pod koniec lat 60. Jego autorytet ema­ nował daleko poza Kościół rzymskokatolicki. Dlatego następ­ cy posłuchali głosu Ludu Bożego i wynieśli go na ołtarze. To nie była byle jaka kanonizacja: papież Franciszek umieścił swo­ jego polskiego poprzednika na najwyższym stopniu hierarchii świętych, przyznając mu miejsce w ogólnym kalendarzu rzym­ skim. Tym hołdem, jaki złożono zaledwie kilkunastu z około osiemdziesięciu kanonizowanych papieży, Franciszek zaznaczył, że również dla niego Jan Paweł II jest świętym „o prawdziwie uniwersalnym znaczeniu”1. Ta najwyższej rangi świętość spra­ wia, że pytanie o współodpowiedzialność Jana Pawła II tyka jak bomba pod całym Kościołem. Thomas Doyle, amerykański ksiądz i prawnik od dzie­ sięcioleci pomagający ofiarom molestowania, nazywa kano­ nizację Jana Pawła II „głęboką zniewagą dla niezliczonych ofiar seksualnych napaści ze strony katolickich duchownych

Stanów Zjednoczonych wysłano co najmniej dwieście lub trzysta indywidualnych listów, prócz tego listy podpisane przez grupy ofiar. Nigdy nie odpowiedział”2. Watykan mil­ czy, udaje, że te listy do papieża nie dotarły. To niedorzeczne. Tym bardziej że ten sam Watykan re­ agował bardzo szybko, gdy docierały do niego choćby sła­ be sygnały o odchyleniu od doktryny papieskiej. Brytyjski znawca Kościoła John Cornwell opisuje, jak polski papież wprowadził w Watykanie system denuncjacji, który przypo­ mina działania służb w państwach komunistycznych: System donoszenia o „wykroczeniach” popełnianych przez proboszczów, a także biskupów, zwłaszcza gdy chodzi o dusz­ pasterstwo grup marginalnych, rozpowszechnił się w ciągu dwóch lat od rozpoczęcia rządów Jana Pawła II i szybko się rozwinął. Termin używany w kręgach watykańskich to dela-

tio, który znaczy tyle co anonimowy donos. Delatio nie musi być podpisane ani też urzędnik watykański, który podejmuje sprawę, nie jest zobowiązany do poinformowania oskarżone­ go, co dokładnie zawiera oskarżenie ani kto je wniósł3.

Cornwell nazywa system delatio „rodzajem kontrolowania myślenia” i pisze o „mobbingowaniu”, zwłaszcza tych, którzy odważyli się myśleć o homoseksualizmie inaczej niż papież. Polski eksjezuita Stanisław Obirek pokazuje, że ten system donosów działał również wtedy, gdy chodziło o kwestie teolo­ giczne. Jego przykład dotyczy dwóch teologów ze Sri Lanki: Któryś cos' nie tak napisał o grzechu pierworodnym, błyska­ wicznie zostało to odnotowane w Watykanie jako herezja.

4. Papież na ławie oskarżonych

na całym świecie. [...] Mogę śmiało założyć, że z samych

Zwykle odbywało się to na zasadzie donosów. Ktoś słał do Watykanu zaledwie wyimki z całej publikacji. I to wystarcza­ ło, żeby wszcząć proces. Czasem'wystarczały wycinki z gazet4.

Tymczasem setek listów od ofiar księży molestantów rze­ komo nie zauważono. Utrzymywanie, że przez niemal ćwierć wieku papież nie wiedział o najgorszych rzeczach, jakie dzia­ ły się w Kościele, jest w gruncie rzeczy upokarzające dla Jana Pawła II. Dla Kościoła jednak lepszy papież naiwniak niż taki, który wiedział i nic nie robił, czyli był współodpowiedzialny. Krytycy Jana Pawła II nie czekają, aż Watykan wyzna swoje winy. Znany teolog Hans Kiing powiedział tak: „Sam papież Jan Paweł II jest tym prawdziwym odpowiedzialnym za sprawy Groera, Krenna, Haasa, Maciela i innych na ca­ łym świecie. Dlatego nawet surowy strażnik wiary Ratzinger nie mógł wystąpić przeciwko Groerowi i Macielowi”5. Przypadki Groera i Maciela to dwie z pięciu afer często przypominanych na dowód tego, że Jan Paweł II chronił dostojników oskarżonych o pedofilię lub o tuszowanie prze­ stępstw pedofilskich swoich podwładnych.

Pierwsza z nich dotyczy wiedeńskiego kardynała Hansa Hermanna Groera. Wybuchła 7 marca 1995 roku, kiedy austriacki tygodnik „Profil” opublikował historię mężczy­ zny, który opowiedział, że był przez niego wykorzystywany seksualnie. Szybko zgłosili się inni poszkodowani - dawni uczniowie katolickiego gimnazjum w Hollabrunn, gdzie Groer przez 23 lata uczył religii. Groer był jednym z wielu ultrakonserwatywnych duchownych, których Jan Paweł II awansował na najwyższe stanowiska wbrew oczekiwaniom

zrezygnował z funkcji przewodniczącego Konferencji Episkopatu Austrii. 14 września ustąpił ze stanowiska arcy­ biskupa i zamknął się w klasztorze. Zmarł w 2003 roku, po­ chowany został jako kardynał. Jego ofiarami było prawdopo­ dobnie kilkuset chłopców i młodych mężczyzn. Nigdy nie wszczęto postępowania kanonicznego. Podobno kardynał Ratzinger chciał to zrobić. Podobno papież osobiście do tego nie dopuścił. Wszystko podobno, bo twardych dowo­ dów brak. Ale austriaccy wierni nie czekali na twarde dowody. Po wybuchu afery masowo odwracali się od Kościoła. „Nie ma wątpliwości, że Ratzinger znał wszystkie szczegó­ ły z raportów o nadużyciach w Kościele, tak jak nie ma wąt­ pliwości, że Jan Paweł II, jego przełożony, brał udział w ma­ sowym i systematycznym tuszowaniu spraw”, powiedział Michael Tfirst, ofiara Groera6. Tfirst utrzymuje, że na długo przed wybuchem afery pukał do drzwi wysoko postawionych osobistości Kościoła, ale nie został wysłuchany. Nie on jeden. Pogłoski, że Groer molestuje chłopców, krążyły jeszcze przed jego nominacją na arcybiskupa. Nie mamy niezbitego dowodu, że Jan Paweł II o tym wiedział, dokonując wyboru, ani że osobiście wyciszył skandal. W 2010 roku arcybiskup Wiednia, kardynał Christoph Schónborn, wskazał jednego z najwyższych rangą urzędników watykańskich, kardynała Angela Sodano, jako winowajcę. To Sodano miał według Schónborna blokować śledztwo. Jeśli nawet, to jest mało prawdopodobne, by działał bez wiedzy i zgody Jana Pawła II. Wydarzenia po wycofaniu się Groera do klasztoru wska­ zują na zaangażowanie papieża w jego obronę. W 1995 roku, po mianowaniu nowego arcybiskupa Wiednia, papież napisał list do biskupów austriackich. Wyraził

4. Papież na ławie oskarżonych

licznych wiernych. 6 kwietnia 1995 roku kardynał Groer

w nim nadzieję, że „próby zniszczenia Kościoła w Austrii nie powiodą się”. „Najpierw czcigodny Arcybiskup Wiednia, a na­ stępnie inni biskupi zostali publicznie oskarżeni, bez wzięcia pod uwagę nie tylko ich kościelnej godności, ale i godności po prostu ludzkiej”, pisał polski papież7. Oskarżenie o molestowa­ nie seksualne najwyraźniej uznał za atak na Kościół. Sprawa Groera zostałaby pewnie na zawsze zamieciona pod dywan, gdyby trzy lata później kilku benedyktynów nie ujawniło, że oni również padli ofiarą byłego już arcybisku­ pa. To zakon wszczął dochodzenie, a nie Watykan8. Wyniki przedstawiono papieżowi i nigdy nie zostały podane do pu­ blicznej wiadomości, ale czterech biskupów austriackich oświadczyło, że mają „moralną pewność” wiarygodności zarzutów wobec kardynała Groera. W kwietniu 1998 roku nuncjatura w Wiedniu opublikowała oświadczenie Groera, w którym półgębkiem przyznaje się on do winy. Półgębkiem, ponieważ używa zwrotu: „jeśli zawiniłem, proszę Boga i lu­ dzi o wybaczenie”9. Nie ulega wątpliwości, że został do tego zmuszony10. Potwierdzeniem jest list wygnanego kardynała do przyjaciela upubliczniony po latach. „Długo byłem zo­ bowiązany do świętego silentium, secretum. Opublikowałem przedstawioną mi deklarację, ale czułem, że wielu nie uzna jej za wystarczającą, tak jak to było w przypadku trzech de­ klaracji z ’95”u, napisał Groer. List Groera jest dodatkowym argumentem za tym, że re­ akcją Kościoła po wybuchu afery kierował sam papież. Nikt oprócz papieża nie może zamknąć ust arcybiskupowi.

Drugi skandal wskazujący na udział Jana Pawła II w tuszo­ waniu afer seksualnych dotyczy amerykańskiego biskupa

kował liczący ponad czterysta stron raport na temat byłego już kardynała. Został wydalony ze stanu duchownego przez papieża Franciszka w lutym poprzedniego roku, po tym jak Kongregacja Nauki Wiary uznała go za winnego molestowa­ nia seksualnego. Rok wcześniej stracił kapelusz kardynalski. To głęboki upadek człowieka, którego Jan Paweł II dwadzie­ ścia lat wcześniej awansował na arcybiskupa Waszyngtonu, a następnie mianował kardynałem. Podanie do publicznej wiadomości raportu pełnego we­ wnętrznych dokumentów watykańskich było bezprecedenso­ wym gestem otwartości. Papież Franciszek pewnie chciał poka­ zać, że pod jego rządami Kościół naprawdę się zmienia. Treść raportu świadczy jednak o jego rozdarciu. Bo światło skierowane na McCarricka rzuca cień na Jana Pawła II. Raport dotyczy upadłe­ go kardynała, a oczy wszystkich zwróciły się na polskiego papieża. Z raportu dowiadujemy się, że McCarrick i Wojtyła poznali się w 1976 roku. Arcybiskup Krakowa odwiedził wtedy USA i McCarrick został wezwany, aby służyć mu jako tłumacz. Wojtyła, już jako papież, w 1981 roku mianował go biskupem w stanie New Jersey, a pięć lat później arcybiskupem Newark. Według raportu w tamtym czasie nie były znane żadne zarzu­ ty wobec McCarricka. Jako arcybiskup dużo podróżował i pi­ sywał do Jana Pawła II. W oczach papieża miał dwa mocne atuty. Dzięki swoim kontaktom z bogatymi sponsorami prze­ kazywał spore kwoty na Fundację Papieską w USA. Ponadto w jego diecezji istniało dobrze prosperujące seminarium du­ chowne z wieloma alumnami. W 2001 roku Jan Paweł II wyniósł McCarricka do god­ ności kardynalskiej. W tym czasie znanych było już wie­ le zarzutów. W 1992 i 1993 roku Konferencja Katolickich

4. Papież na ławie oskarżonych

Theodorea McCarricka. W 2020 roku Watykan opubli­

Biskupów USA, pojedynczy kardynałowie oraz nuncjusz otrzymali anonimowe listy oskarżające McCarricka o wyko­ rzystywanie seksualne „siostrzeńców” autora bądź autorki. Po latach okazało się, że napisała je matka, która widziała, jak biskup wykorzystuje jej synów. Jej listy zostały odrzucone jako oszczerstwa, ponieważ były anonimowe. O

tym, że McCąrrick zaprasza do swojego domu nad oce­

anem seminarzystów, by uprawiać z nimi seks, Jan Paweł II zo­ stał poinformowany listownie przez arcybiskupa Nowego Jorku 28 października 1999 roku. Te informacje dwukrotnie zablo­ kowały McCarrickowi awans. Ale gdzieś na przełomie sierpnia i września 2000 roku papież zmienił zdanie. W raporcie opi­ sano, dlaczego tak się stało. Papież zapytał czterech biskupów z New Jersey, czy zarzuty pod adresem McCarricka są uzasad­ nione. Biskupi zaprzeczyli, przy czym - według raportu - trzech z nich skłamało. Sam McCąrrick wysłał list do Stanisława Dziwisza, sekretarza papieża. Kłamał w nim jak z nut: „Przez siedemdziesiąt lat mojego życia nigdy nie utrzymywałem stosun­ ków seksualnych z żadną osobą, mężczyzną czy kobietą, młodą czy starą, duchowną czy świecką, nigdy też nie wykorzystywa­ łem innej osoby ani nie traktowałem jej z lekceważeniem”12. Dziwisz przekonywał szefa, że McCąrrick jest niewinny. Podejmując decyzję o awansie McCarricka, papież kierował się również tym, że do tego momentu nie wpłynęły żadne oficjalne oskarżenia przeciwko niemu.

W raporcie watykańskim pojawia się argument często po­ wtarzany przez obrońców papieża. W kontekście tej książki szczególnie ważny:

wie uzyskanych informacji wydaje się prawdopodobne, że wcześniejsze doświadczenia Jana Pawła II w Polsce związa­ ne z wykorzystywaniem fałszywych zarzutów wobec bisku­ pów w celu osłabienia pozycji Kościoła usposobiły go do tego, aby uwierzyć w zaprzeczenia M cCarricka13.

Spotkaliśmy się już z tym argumentem. Papież z Polski miał nie uwierzyć w nadużycia seksualne zarzucane księżom, po­ nieważ w Polsce duchowni byli fałszywie oskarżani przez ko­ munistów. Warto odnotować, że obecny papież - bez jego zgody raport w sprawie McCarricka nie ujrzałby przecież światła dziennego - sam przyznaje, że nie ma „bezpośrednich dowodów” na taką tezę. Za pontyfikatu Benedykta XVI pojawiały się coraz to nowe wątpliwości dotyczące McCarricka, ale wobec braku oficjalnych zarzutów Watykan nie podjął żadnych działań. Papież Franciszek słyszał tylko pogłoski, do momentu gdy w 2017 roku arcybiskup Nowego Jorku otrzymał oficjalną, nie anonimową, skargę. Franciszek kazał wszcząć dochodzenie i dwa lata później McCarrick nie był już ani kardynałem, ani biskupem, ani nawet księdzem. Raport dotyczący McCarricka jest bezprecedensowy na tle klerykalnego kultu tajności. Ale do niczego Kościoła nie zobowiązuje. Nie został skierowany do organu, który mógłby ocenić jego ustalenia i zażądać wyjaśnień. Watykan napisał w nim, co chciał, a przede wszystkim ominął, co chciał. Ma w tym określony interes: uniewinnić swojego świętego, a jed­ nocześnie dać światu poczucie, że problem molestowania jest poważnie traktowany.

4. Papież na ławie oskarżonych

Choć nie m a na to bezpośrednich dowodów, na podsta­

Opinia publiczna się podzieliła. Większość mediów znala­ zła w raporcie dowody na to, że Jan Paweł II promował mo­ lestującego biskupa, mając już informacje o jego praktykach. Obrońcy papieża znaleźli argumenty za tym, że był bez winy. Podkreślają, że w 2000 roku dostał fałszywe informacje od amerykańskich biskupów i że sam McCarrick go okłamał. Tak właśnie argumentuje oficjalny biograf Jana Pawła II George Weigel: W raporcie w sprawie M cCarricka nie ma absolutnie ni­ czego, co uzasadniałoby lub potwierdzało fałszywe stwier­ dzenie [...] „Wina Jan a Pawła II w tuszowaniu pedofilii jest niewątpliwa”. Raport ów nie tylko tego nie „dowodzi”. Nawet nie stawia takiej tezy. W świetle świadectw w nim zamieszczonych tego typu twierdzenia są równie kłam li­ we jak oszustwa przedstawiane Janowi Pawłowi II przez M cCarricka14.

W innym miejscu Weigel wyciąga wniosek: „Jan Paweł II był ofiarą oszusta: człowiek, któremu ufał, Theodore McCarrick, okłamał go co do swojego prawdziwego oblicza. Święci także są ludźmi i mogą w swym człowieczeństwie dać się oszukać”15. Raport można interpretować na wiele sposobów i pewnie o to chodziło. Co najciekawsze, informacje najbardziej obciążające papieża nie znalazły się w watykańskim raporcie. Chodzi o świadectwo, które pojawiło się w 2019 roku, gdy James Grein, jedna z ofiar McCarricka, ujawnił, że nie tylko był seksualnie przez niego wykorzystywany, ale także, że osobiście powiedział o tym papie­ żowi. McCarrick był przyjacielem rodziny Greinów. Ochrzcił Jamesa i zaczął molestować chłopca, gdy miał on jedenaście

rzyszył duchownemu w podróżach i był przedstawiany bisku­ pom, kardynałom i głowom państw jako „specjalny kuzyn”. Przedstawiając go innym pedofilom, McCarrick używał - we­ dług Greina - innego określenia: „mój wyjątkowy chłopiec”. „Słowo »wyjątkowy« było sygnałem, że jestem uwodzony”16. W 1988 roku Grein towarzyszył kardynałowi podczas jego wizyty w Watykanie i został przedstawiony papieżowi. Twierdzi, że zwrócił się bezpośrednio do Jana Pawła II i po­ wiedział, że McCarrick go molestuje. „Papież położył obie ręce na mojej głowie i powiedział, że będzie się za mnie mo­ dlił”, wspominał po latach17. Czy papież nie zrozumiał, co chłopiec powiedział, pew­ nie nieśmiało i po angielsku? Nie potraktował tego poważ­ nie? A może uważał, że podróże biskupów ze „specjalnymi chłopcami” lub „kuzynami” są czymś normalnym? Tak czy inaczej, ograniczył się do obietnicy modlitwy. Jeśli ta historia jest prawdziwa - a nie ma powodu, by podejrzewać Greina o kłamstwo - i jeżeli dotarło do papieża, co ten chłopiec po­ wiedział, to Jan Paweł II już w 1988 roku stał twarzą w twarz z ofiarą McCarricka i był tego świadomy.

Trzeci przypadek wskazujący na tuszowanie przez Jana Pawła II przestępstw seksualnych dotyczy meksykańskiego duchowne­ go Marciala Maciela Degollado. To jedna z najgłośniejszych, jeśli nie najgłośniejsza afera w Kościele rzymskokatolickim. Ten ksiądz przez dziesięciolecia bezkarnie wykorzystywał swoich podwładnych, gwałcił ich i znęcał się nad nimi. Marcial Degollado, założyciel i przywódca Legionu Chrystusa, prężnie rozwijającej się organizacji katolickiej,

4. Papież na ławie oskarżonych

lat. Według Greina molestowanie trwało latami. Grein towa­

był pupilem Jana Pawła II. Zdobył zaufanie Wojtyły, orga­ nizując jego udaną wizytę w Meksyku już w styczniu 1979 roku. Nowy papież wybrał jako cel pierwszej podróży jeden z największych krajów katolickich na s'wiecie, w dodatku taki, w którym Kos'ciół został ciężko doświadczony przez siły antyklerykalne. Degollado miał te same dwa atuty co McCarrick: dostar­ czał Kościołowi nowych księży i dużo pieniędzy. W 1997 roku jego Legion Chrystusa liczył 350 księży i co najmniej 2000 seminarzystów w osiemnastu krajach. Wiele szkół, przygotowywało młodych chłopców do życia w Legionie. Oprócz tradycyjnych ślubów zakonnych: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, legioniści musieli złożyć czwartą obietnicę - że nigdy nie będą mówić źle o Legionie i jego założycielu. Zostali też zobowiązani do potępienia każdego, kto by to ro­ bił. Innymi słowy: omerta. Zwracali się do swojego przywód­ cy per Nuestro Padre. Krąży mnóstwo opowieści o wypchanych kopertach do­ starczanych przez Degollado nie tylko świętemu Kościołowi, ale przede wszystkim jego najwyższym dostojnikom. Mówi się, że Degollado utrzymał w kurii rzymskiej sieć powiązań, w tym z kardynałem Angelem Sodano, sekretarzem stanu Stolicy Apostolskiej, i z kardynałem Stanisławem Dziwiszem, człowiekiem, który decydował między innymi o tym, które listy trafią do rąk papieża, a które nie. Papież nie wiedział „nic, absolutnie nic” o przestępstwach Degollado, utrzymuje Dziwisz w swojej książce Żyłem u boku Świętego. Krytycy odrzucają, a wręcz wyśmiewają to stwierdze­ nie. Już w latach 50. Watykan miał informacje o tym, że Degollado molestuje nieletnich, wskutek czego został czaso­ wo zawieszony jako kapłan. Brazylijski kardynał Joáo Bráz

de Aviz powiedział w wywiadzie w styczniu 2019 roku18, że Watykan wiedział nawet wcześniej, już w 1943 roku, o prze­ stępstwach seksualnych, zażywaniu narkotyków i malwer­ sacjach Degollado. Mimo to w Watykanie nie odezwały się alarmy, gdy Juan José Vaca w 1978 roku napisał do Jana Pawła II, że Meksykanin go molestował. Vaca był księdzem i długo zajmował wysokie stanowiska w Legionie Chrystusa, u boku jego założyciela. Nie dostał odpowiedzi. W na­ stępnych latach Jan Paweł II przy każdej okazji wychwalał Degollado. W 1993 roku nazwał go „skutecznym przewod­ nikiem młodzieży”. W 1989 roku Vaca napisał kolejny list do papieża, tym razem wyjaśniający powody, dla których postanowił po­ rzucić stan duchowny. Jeszcze raz tłumaczył papieżowi, że był wykorzystywany seksualnie przez Degollado. Przez lata bezskutecznie czekał na odpowiedź, po czym - wraz z in­ nymi poszkodowanymi - zwrócił się do mediów. Dziewięć ofiar Meksykanina opowiedziało swoje historie Geraldowi Rennerowi i Jasonowi Berryemu, dziennikarzowi, któ­ ry od 1984 roku - od pierwszych procesów przeciw księ­ żom w Luizjanie - śledził i opisywał narastający kryzys. Na podstawie tych rozmów w 1997 roku Berry i Renner opublikowali w „The Hartford Courant” historię Marciala Degollado19. Trudno sobie wyobrazić, by do papieża nic nie do­ tarło. Tym bardziej że ofiary wysłały oficjalne pismo do Kongregacji Nauki Wiary. Kongregacja pod kierownic­ twem kardynała Ratzingera rozpoczęła dochodzenie w paź­ dzierniku 1998 roku. Już cztery miesiące później, dokład­ nie 18 lutego 1999 roku, akt oskarżenia przeciw Degollado był gotowy. Ale pod koniec roku ofiary otrzymały pismo,

datowane na 24 grudnia 1999 roku, informujące, że sprawa została zawieszona. Zamiast procesu Nuestro Padre dostał jeszcze więcej po­ chwał. W 2004 roku Jan Paweł II publicznie go pobłogo­ sławił. Gdy Degollado klęczał przed papieżem podczas ob­ chodów sześćdziesięciolecia swojego kapłaństwa, kardynał Ratzinger nie uczestniczył w uroczystej ceremonii na placu Świętego Piotra. Rok później, kiedy sam został papieżem, od razu polecił wznowić sprawę Degollado. W 2006 roku zabronił mu dalszej pracy duszpasterskiej i kazał spędzić resztę życia w odosobnieniu. Ale i on pozwolił zbrodniarzowi pozostać księdzem. Nikt już nie kwestionuje prawdziwości zarzutów wobec Marciala Maciela Degollado. W 2010 roku, dwa lata po jego s'mierci, sami legioniści wydali oświadczenie, w którym przy­ znali, że Degollado molestował nieletnich i był ojcem trojga dzieci spłodzonych z dwiema kobietami. Dzieci, które rów­ nież wykorzystywał seksualnie. Inne źródła wskazują, że rze­ czywistość była jeszcze gorsza. Że Watykan za czasów Jana Pawła II rozpiął nad Degollado parasol ochronny, potwierdził nie kto inny jak obecny papież. Podczas lotu ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich w lutym 2019 roku Franciszek, zapytany przez dziennikarzy, powiedział: Jeśli chodzi o papieża Benedykta, chciałbym podkreślić, że jest on człowiekiem, który miał odwagę zrobić wiele rzeczy w tym temacie. Jest taka anegdota: miał wszystkie papiery, wszystkie dokumenty na temat organizacji religijnej, w której istniała korupcja natury seksualnej i ekonomicznej. Pojechał tam, ale były filtry, nie mógł dotrzeć. W końcu papież,

Ratzinger wyszedł stam tąd z teczką i wszystkimi papiera­ mi. Po powrocie powiedział do swojego sekretarza: W łóż to do archiwum, druga strona wygrała. Nie wolno nam robić z tego skandalu. To są kroki w pewnym procesie. Ale kie­ dy został papieżem, pierwszą rzeczą, którą powiedział, było: Przynieś' mi to z archiwum. I zaczął działać20.

Nie ma wątpliwości, że Franciszek mówił o Legionie Chrystusa. Media na całym świecie spekulują, kogo miał na myśli, mówiąc: „Druga strona wygrała”. Kto w 1999 roku po­ wstrzymał Ratzingera przed rozprawieniem się z Degollado? Sam papież Jan Paweł II? Ważne jest to, że - jak powiedział Franciszek - dyskusja toczyła się w obecności Jana Pawła II. Franciszek po­ wiedział: „Papież zwołał spotkanie”. Najwyraźniej jednak prze­ straszył się własnych słów, bo gdy meksykańska telewizja zapytała go później, czy Jan Paweł II był obecny na tym spotkaniu, za­ przeczał: „Jana Pawła II tam nie było”21. Po raz kolejny widzimy tu rozdarcie Franciszka: uchyla rąbka tajemnicy, po czym rap­ tem się wycofuje, by nie narazić dobrego imienia Jana Pawła II.

Dwie afery z ostatnich lat pontyfikatu Jana Pawła II poka­ zują, że polski papież wspierał biskupów, którzy zatajali nad­ użycia podwładnych. W 2001 roku list poparcia z Watykanu otrzymał francuski biskup Pierre Pican z diecezji Bayeux-Lisieux skazany na trzy miesiące w zawieszeniu za ukry­ wanie poważnych przestępstw popełnionych przez jed­ nego z księży. Już w 1996 roku biskup wiedział, że ojciec René Bissey seksualnie wykorzystuje dzieci. Jedna z ma­ tek powiedziała mu, co Bissey zrobił jej synowi. Pican nie

4. Papież na ławie oskarżonych

który miał wolę ujrzenia prawdy, zwołał spotkanie. Joseph

p o in fo rm o w ał o ty m fran cu sk ic h w ład z. Sp raw ied liw o ści i bez tego stało się zad o ść, b o w 2 0 0 0 rok u B isse y zo stał sk azan y n a osiem n aście lat w ięzien ia za w ielo krotn y g w ałt na ch ło p cu i m olestow an ie sek su aln e d ziesięciu innych nie­ letnich. R o k późn iej przyszła kolej n a bisku pa: trzy m iesią­ ce w zaw ieszeniu za u k ry w an ie p rzestęp stw p o d w ład n eg o . Pozostał bisku pem jeszcze przez dziew ięć lat. W roku p rzejścia n a em eryturę biskup Pican znów stał się obiektem zainteresow ania św iatow ej prasy. K o lu m b ijsk i k ar­ d y n ał D a río C astrilló n H oyos, k tó ry dziew ięć lat w cześniej ja k o prefekt K o n gregacji d o spraw D u ch o w ień stw a w y słał m u w aty k ań sk ie w y razy p o p arc ia , o św iad czy ł w h isz p a ń ­ skiej gazecie „ L a V erd ad ”, że zrobił to za o so b istą ap ro b atą papieża. Jeśli kard yn ał C astrilló n m ów i praw dę, jest to kolej­ ny d ow ód , że J a n Paweł II zachęcał biskupów d o tu szow an ia przestęp stw seksualnych.

Piątym przypadkiem obciążającym polskiego papieża jest histo­ ria arcybiskupa B oston u Bernarda Lawa. Arcybiskup Law był o d stycznia 2 0 0 2 roku antybohaterem publikacji „The Boston G lobe” . Dziennikarze udow odnili na podstaw ie dokum entów , że pom agał księżom pedofilom unikać sprawiedliwości. Law wie­ dział już w 1984 roku, że jeden z jego księży m olestuje dzieci, ale nie podjął żadnych działań. O d pierwszych publikacji „The B o ston G lob e” napływ ało coraz więcej doniesień o naduży­ ciach. 3 grudnia 2 0 0 2 roku adw okat ofiar upublicznił dow ody sześciu przypadków nadużyć. Pokazał czarno na białym, że ar­ cybiskup Law chronił sprawców. W następnych dniach wyszło na jaw jeszcze więcej dokum entów. W ierni ruszyli do katedry, żądając odejścia arcybiskupa. Arcybiskup Law został wezwany

do złożenia zeznań w sądzie. W maju 2003 roku wyjechał do Rzymu. Papież, zamiast oddać zbiegłego biskupa w ręce amery­ kańskiego wymiaru sprawiedliwości, dał mu prestiżowe stano­ wisko archiprezbitera jednego z czterech głównych kościołów Rzymu, bazyliki Santa Maria Maggiore, z miesięczną pensją w wysokości około 12 000 dolarów. Jako bonus Law otrzymał członkostwo w Kongregacji do spraw Biskupów. Dzięki protekcji Jana Pawła II nigdy nie został pociągnięty do odpowiedzialności.

Jan Paweł II milczał. Owszem, można utrzymywać, że otocze­ nie nie przekazywało mu listów od ofiar, ale fakty wskazują na coś innego: Jan Paweł II wiedział o molestowaniu dzieci, ale nic z tym nie robił. Dobrze to podsumował Jason Berry, dzięki któremu dowiedzieliśmy się o nadużyciach wśród amerykań­ skiego kleru: „W ostatnich latach jego pontyfikatu dotarło do Watykanu zbyt wiele informacji ze zbyt wielu krajów, od zbyt wielu biskupów i zbyt wielu zgromadzeń zakonnych, by dało się usprawiedliwić ignorowanie tego przez papieża”22. A jednak nie brakuje takich, którzy właśnie to robią: uspra­ wiedliwiają milczenie i brak reakcji Jana Pawła II. Widocznie potrzebują twardszych dowodów. Zanim do nich przejdziemy, przyjrzyjmy się argumentom obrońców papieża Polaka. Jest tylko jeden sposób, by usprawiedliwić Jana Pawła II: udowodnić, że za mało wiedział, za późno się dowiedział albo że nie wiedział wcale. Kontrowersja dotyczy więc py­ tania, co wiedział i od kiedy. Katolicki publicysta Tomasz Terlikowski ujął to tak: „Czy Jan Paweł II wiedział, czy nie, co wiedział, a czego nie wiedział i dlaczego nie wiedział - bo moim zdaniem nie wiedział - są pytaniami kluczowymi”23. Jako konserwatywny katolik broni stanowiska Kościoła,

posługując się znanymi nam już argumentami: papież nic nie wiedział, a ze względu na doświadczenie polskiego kle­ ru ze Służbą Bezpieczeństwa nie mógł dać wiary oskarże­ niom o molestowanie. Mówiąc o przestępstwach Degollado, Terlikowski formułuje to tak: M oim zdaniem do lat 2000 Jan Paweł II o tym nie wie­ dział, a nawet jeśli dochodziły do niego jakieś odgłosy, to on rozpatrywał je w kluczu polskim. To znaczy zakładał, że są to fałszywe informacje, których celem jest zniszczenie przez skrajnie lewicowe, masońskie władze M eksyku cha­ ryzmatycznego kapłana. Tak się zdarzało, że produkowano takie fałszywki24.

Joaquín Navarro-Valls, wieloletni rzecznik polskiego pa­ pieża, usprawiedliwia jego brak wiedzy w taki sposób: „Nie sądzę, żeby papież Jan Paweł od razu zrozumiał »raka« nad­ użyć seksualnych duchownych. Nie sądzę, aby ktokolwiek zrozumiał”25. A gdy do niego dotarło, podjął „natychmiasto­ we” działania, przekonuje były rzecznik. Tym samym tropem idzie kardynał Stanisław Dziwisz, długoletni osobisty sekretarz papieża. „Nie byliśmy świadomi ani skali zjawiska molestowania seksualnego, ani globalnego jego charakteru, tak jak to widzimy jasno dzisiaj”, powiedział Dziwisz w 2019 roku26. Najmocniejszym punktem tej obrony jest stosunkowo póź­ ne ujawnienie wszystkich pięciu wymienionych afer, których bohaterami byli kolejno: Groér, McCarrick, Degollado, Pican i Law. Można argumentować, że papież dowiedział się o nich, gdy był już schorowany i polegał na swoim otoczeniu. „To jest już okres, kiedy choroba i utrata sił uniemożliwiają papieżowi

zarządzanie kurią rzymską, czyli kilkutysięczną centralą Kos'cioła, oraz czterema tysiącami stu biskupami na całym świecie”, podkreślał polski watykanista Arkadiusz Stempin. To był okres „walki frakcji, która rozgorzała za plecami Jana Pawła II, kiedy stracił on kontrolę nad kurią rzymską”27. Rzeczywistą władzę w tej decydującej fazie sprawowała garstka kardynałów, którzy okłamywali chorego papieża, ar­ gumentuje również George Weigel, profesor biograf, którego intelektualne losy ściśle splatają się z losami Jana Pawła II. W sprawie McCarricka pisze: Papież został oszukany, a M cCarrickowi udało się zaspo­ koić plugawe ambicje i wdrapać po śliskich szczeblach ko­ ścielnej kariery na przedostatni stopień, wykorzystując do tego mechanizm wielkiego kłamstwa. Z całą pewnością nie stanowi to dowodu na to, że Jan Paweł II wiedział o jego nadużyciach, a na pewno nie podważa integralności kano­ nizowanego świętego28.

Przez długi czas Weigel unikał drażliwego tematu mole­ stowania dzieci. Zabrał głos, gdy po rewelacjach „The Boston Globe” kryzys sięgnął zenitu. Mówił o „problemach, któ­ re pojawiły się w 2002 roku”, jakby wcześniej ich nie było. W listopadzie 2010 roku odbył publiczną rozmowę z Johnem Allenem, dziennikarzem zajmującym się Watykanem. W ich dyskusji padły niemal wszystkie argumenty używane przez obrońców papieża. Allen zaczyna od stwierdzenia, że Watykan przez długi czas o niczym nie wiedział: „Ogromna większość przypad­ ków nadużyć seksualnych przed 2001 rokiem nigdy nie była zgłaszana do Watykanu, nigdy nie była rozpatrywana przez

Watykan. Były one rozpatrywane na poziomie lokalnym”29. „Biskupi podejmowali decyzje. Nie Rzym”30. I

właśnie na szczeblu lokalnym sprawy przybrały zły ob­

rót, zgadza się Weigel: „To funkcjonowanie lokalnych bisku­ pów w - powiedziałbym - przytłaczającej większości przy­ padków, jakie wyszły na światło dzienne od 2002 roku, jest źródłem prawdziwego problemu, problemu niewłaściwego działania, złego działania, niekompetencji itd.”31. I niby jak miałby papież pilnować tych wszystkich biskupów? Weigel: „Papież nie może, nawet po dwudziestu sześciu i pół roku pontyfikatu, mieć intymnej wiedzy o ponad trzech tysiącach biskupów, których mianował”32. Nie miał też kon­ troli nad złoczyńcami w kurii, przekonuje biograf. Weigel potępia „całkowicie niekompetentnego kardynała Daria Castrillóna Hoyosa”33, „kompletnie źle przygotowanego kar­ dynała Sodano” i ubolewa nad tym, jak źle było za czasów kardynała Bertonego34. W dodatku sami sprawcy wprowa­ dzali papieża w błąd. Przede wszystkim oczywiście Marcial Maciel Degollado: „W sprawie Marciala nie widzę innego wytłumaczenia niż to, że papież został straszliwie oszukany. Tak się składa, że Marcial był mistrzem oszustwa”35. Na domiar złego papież borykał się zdaniem Weigla z de­ ficytem rzetelnych informacji. Watykan nie był dobrze in­ formowany o tym, co dzieje się na świecie, a nawet w samym Kościele. Było to szczególnie dotkliwe po pierwszych publi­ kacjach „The Boston Globe” w 2002 roku, kiedy afera goniła aferę. „Jan Paweł II był dosłownie cztery miesiące za krzywą informacji w okresie od stycznia do kwietnia 2002 roku”36, twierdzi Weigel i nazywa to „luką informacyjną”. Według niego informacje z Ameryki nadeszły z opóźnieniem i były niekompletne. „Brzmi to niewiarygodnie, ale przysięgam,

że to prawda”37. Papież, który przeszedł do historii jako naj­ większy showman, jakiego widział Watykan, który kanoni­ zował więcej osób podczas spektakularnych ceremonii i od­ wiedził więcej krajów niż wszyscy jego poprzednicy razem wzięci, musiał według jego biografa radzić sobie z „dziewięt­ nastowiecznym aparatem komunikacyjnym”38. Nawet gdyby wiedział i chciał interweniować, nie mógł­ by zdaniem jego obrońców wiele zdziałać z powodu głęboko zakorzenionej w Kościele kultury tajności. Allen mówi tak: „Problem z Kościołem, jeśli chodzi o jego reakcję na kryzys, nie polegał na tym, że miał złe prawo. Problem był taki, że Kościół miał złą kulturę”39. Zastąpienie Crimen sollicitationis nową instrukcją nie wystarczyło - zmiana kultury wymaga czasu. Allen: „Gdyby wystarczało nacisnąć jakiś przełącznik w Rzymie, by zmienić świat, życie byłoby o wiele łatwiejsze. Ale niestety to tak nie działa”40. Papież nie mógł też wydać dekretu zobowiązującego bisku­ pów do zgłaszania przestępstw popełnianych przez księży wy­ miarowi sprawiedliwości, ponieważ są kraje, w których Kościół jest na celowniku władz. Natychmiast wykorzystałyby taki de­ kret, żeby zaatakować Kościół. „Amerykańskie i zachodnie re­ alia nie mogą być jedynym pryzmatem, przez który oceniamy sposób, w jaki reaguje Watykan’*41, konkluduje Allen. W uproszczeniu całą dyskusję można streścić tak: papież nie wiedział. Niektórzy przedstawiają tę niewiedzę jako dowód świę­ tości Jana Pawła II. Na przykład profesor Karol Tarnowski, który znał papieża osobiście: „Fenomen Jana Pawła II to był też fenomen człowieka, który nie znał zła. [...] W pewnym sensie taki był Wojtyła: nie widział zła. Cenił prawdę ponad wszystko, ale z drugiej strony nie posądzał ludzi o zło”42.

Według Tarnowskiego nie dostrzegał zła nawet wtedy, gdy docierały do niego informacje o niecnych czynach ka­ płanów: Zapewne był niedoinformowany, ale też nie w nikał zbyt­ nio w te sprawy, co brało się może z nadm iernego zaufa­ nia do ludzi. Podobnie było z L egionistam i Chrystusa: dla niego działalność tej kościelnej organizacji była tak wartościow a, że nie w yobrażał sobie, by jej przyw ódca m ógł okazać się człowiekiem haniebnym. [...] Jeżeli to do niego docierało, to na pewno bardzo cierpiał43.

A jeszcze go oszukiwano: „Pod koniec życia, gdy był już bardzo schorowany, sądzę, że ukrywano przed nim niektóre trudne sprawy, w które zamieszani byli duchowni”44. Nawet ludzie Kościoła, którzy widzą w nim poważne problemy, przyjmują postawę obronną, kiedy tylko pojawia się sugestia, że Jan Paweł II mógł być współodpowiedzialny. Ojciec Adam Żak, który mimo sprzeciwu wielu biskupów zbierał materiały na temat przestępstw pedofilskich w pol­ skim Kościele, mówi tak: N ie m ożna powiedzieć w sposób odpowiedzialny, że Jan Paweł II przymykał na to oczy albo tuszował. Oczywiście, że kiedy Jan Paweł II został skonfrontowany z tym proble­ mem, to był już człowiekiem w podeszłym wieku i m iał inną energię i inną możliwość działania, ale niewątpliwie nie można mu zarzucić bezczynności45.

Podobnie myśli ojciec Jacek Prusak, który od lat piętnuje wszelkiego rodzaju nadużycia w Kościele: „Jego nie ma, ale

zostają problemy, które myśmy po nim przejęli, nie z jego oczywiście powodu”46. Polski papież zostawił więc po sobie problemy, ale skąd sło­ wo „oczywiście”? Dlaczego jest tak oczywiste, że Jan Paweł II nie odpowiada za problemy, które po sobie zostawił? Dopiero parę miesięcy temu od serii reportaży w T V N zaczęło się w Polsce podważanie tej „oczywistej oczywisto­ ści”. Zaskakujące, że większość publicystów, komentatorów i dziennikarzy świadomie lub nie nadaj respektuje ogranicze­ nia debaty narzucone przez Kościół. W mediach często powtarza się pytanie: czy Kościół poradzi sobie z tym problemem? Zawiera ono założenie, że ta instytu­ cja może być sędzią we własnej sprawie. Jest ono sprzeczne nie tylko z logiką, ale i z doświadczeniem - nigdzie problem mole­ stowania przez księży nie został wyjaśniony bez udziału władz świeckich. Także instytucje powołane przez Kościół lub jego politycznych popleczników niczego nie mogą wyjaśnić, gdyż są wyłącznie narzędziami damage control - służą ograniczeniu szkód dla tej instytucji. Albo stwierdzenie, że w każdej rodzi­ nie może się trafić czarna owca, które ma odsunąć myśl, że możemy mieć do czynienia z problemem systemowym, insty­ tucjonalnym. Jednak najsilniejszym przejawem nieświadome­ go respektowania ograniczeń narzucanych przez Kościół jest uznanie a priori, że Jan Paweł II był niewinny. Podsumowując, argumenty za niewinnością Jana Pawła II brzmią mniej więcej tak: Długo nie wiedział, co się dzieje, bo sprawy toczyły się daleko od Watykanu. Kiedy po raz pierw­ szy usłyszał o molestowaniu przez kler, w 1985 roku, nie mógł uwierzyć, że księża są zdolni do takiego zła. Długo myślał, że jest to problem amerykański, anglosaski47. Kiedy wreszcie do­ tarła do niego powaga sytuacji, był już stary i chory, a jego

niekom petentny dw ór go okłam yw ał i podejm ow ał złe decyzje za jego plecam i. Je d n a k nawet obrońcy Ja n a Pawła II nie czują się z tą argu ­ m entacją kom fortow o. W eigel w dyskusji z A llenem potw ier­ dza, że problem y było w idać przed 2001 rokiem . A llen - nie ta k bezkrytyczny ja k W eigel - zw raca uw agę na to, że w raz z osk arżen iam i p o d adresem kolejnych kardyn ałów pozycja Ja n a Paw ła II jest coraz bardziej zagrożona. T rafia w sedno:

To nie jest tak, że ci ludzie, Sodano, Castrillón i tak dalej, działali w próżni. Zostali umieszczeni na tych stanowiskach przez Jana Pawła II i podejmowali decyzje w jego imieniu. Myślę, że w Stolicy Apostolskiej wyciągnięto wniosek, że jeżeli te kostki domina zaczną się przewracać... to zna­ czy, innymi słowy, Castrillón był pierwszym, który upadł. Odcięli go. Okej. Wyrzucili za burtę. Sodano wciąż się trzy­ ma, nadal jest dziekanem Kolegium Kardynalskiego, ale jego gwiazda wyraźnie blednie. [...] Myślę, że istnieje obawa, że po Sodano może się przewrócić kardynał Stanisław Dziwisz z Krakowa, który był prywatnym sekretarzem Jana Pawła, i mogą pojawić się trudne pytania o rolę, jaką odegrał, na przykład w wypuszczeniu tylnymi drzwiami ojca Marciala, założyciela Legionistów. A jeśli upadnie ta kostka domina, to skończymy na samym papieżu48. A llen p o k az u je tu dylem at, z k tó ry m b o ry k a się p ap ież F ran ciszek : im w ięcej sk a n d a li p ró b u je się w y jaśn ić , ty m b ardziej n a raż a się n a k ry ty k ę J a n a P aw ła II. T o sam o , c h o ć m im o c h o d e m , m ó w i k sią d z T a d e u sz Isa k o w ic z -Z a le sk i. D o m a g a ją c się w y ja śn ie n ia sk a n d a li, a ró w n o ­ cześn ie u d o w o d n ien ia, że Ja n Paw eł II nie p o n o sił za nie

od pow iedzialn ości, p okazuje k w ad raturę k oła, z k tó rą m a d o czynienia obecn y papież:

Czego bym oczekiwał - żeby obecny papież jednak pod­ jął trud sprawdzenia pewnych rzeczy, które miały miejsce, choćby w ostatnich pięciu latach pontyfikatu Jana Pawła II. Właśnie po to, żeby pokazać, że Jan Paweł II nigdy nie popełniał zła w znaczeniu, że wiedział, że jest zło, a temu nadawał bieg. Tylko że został wprowadzony wielokrotnie bo w innych sprawach też - w błąd49. N a rz u c a się p y tan ie, d la cz eg o m am y się o g ran iczy ć d o ostatn ich pięciu lat p on tyfikatu ? D laczego k siąd z Isakow icz-Z aleski, k tó ry zapo zn ał się z ak ta m i S B , nie bierze p o d uw a­ gę, że m o żn a by w ziąć p o d lupę w cześniejsze lata? K siąd z Isakow icz-Z aleski nie jest w y jątkiem . U czestn icy sporu - zarów no apologeci, ja k i krytycy - dyskutują tak, jak ­ by historia Ja n a Paw ła II zaczęła się w 1978 roku, gd y został papieżem . T a k jak b y wcześniej nie było K aro la W ojtyły. T a k jak b y w cześniej, w Polsce, nie m ó gł się zetkn ąć z m olestow a­ niem dzieci przez księży. N aw et w łoska dzien n ik arka Fran ca G ian sold ati zdaje się przyjm ow ać to założenie bez zastrzeżeń:

Wojtyła został biskupem w Krakowie pod rządami komu­ nistycznymi. Walczył z aparatem komunistycznym, który próbował cały czas umniejszać rolę Kościoła i tworzyć wo­ bec księży fałszywe oskarżenia. Gdy był już papieżem, nie wierzył w oskarżenia wysnute wobec Maciela. Uważał je za działania podobne do tych, które widział w Krakowie. Znał wielu księży w parafiach, którzy byli obrzucani bło­ tem komunistycznej propagandy50.

T o praw da, że k o m u n iści nie d arzy li K o śc io ła sy m p a tią i nie stron ili o d antyklerykalnej propagan dy. Je d n a k p ro p a­ g a n d a an tyk lery k aln a to nie to sam o co kon kretn e osk arże­ n ia o p rzestęp stw a seksualn e. N ajw ażn iejszy ap o lo g e ta Ja n a Paw ła II G eo rge W eigel zdaje się tego nie dostrzegać:

Oskarżenia o niestosowne zachowania seksualne były stan­ dardową częścią komunistycznych ataków na katolicki kler w Europie Środkowej i Wschodniej od czasów II wojny światowej do dnia, w którym Wojtyła wsiadł do samolo­ tu do Rzymu na konklawe, które wybrało go na papieża. Więc to jest jego osobiste doświadczenie i to oczywiście było problemem. Chodzi mi o to, że był to problem w two­ rzeniu zestawu założeń dotyczących tego, jak się reaguje na tego rodzaju zarzuty51. W kontekście spraw y M c C a rric k a p osuw a się jeszcze dalej:

To, że Jan Paweł II dał się zwieść matactwom McCarricka, nie podlega dyskusji. Nie ma również wątpliwości, że mo­ gło to być związane z doświadczeniami papieża jako biskupa w Polsce w czasach sowieckich, kiedy bezpodstawne oskarże­ nia o nadużycia seksualne katolickich księży i biskupów były jedną z metod stosowanych przez służby bezpieczeństwa52. N a czym w łaściw ie W eigel, W atykan , p ap ież F ran ciszek i c ały K o śc ió ł op ierają tego ty p u założen ia? I d laczeg o ta k łatw o p rzy jm u ją je naw et ci, którzy byw ają krytyczn i w obec K o śc io ła i Ja n a Paw ła II? K o śc ió ł b ard zo zręcznie p o słu g u ­ je się stereo typ em w alk i z k o m u n izm e m i p rześlad o w an ia kleru. Z g o d n ie z n im w yd aje się logiczne i w iary g o d n e, że

A to by znaczyło, że pierwszych pięćdziesiąt osiem lat życia Wojtyły jest w tym kontekście poza dyskusją. Czy papież Jan Paweł II rzeczywiście po raz pierwszy usły­ szał o molestowaniu dzieci w 1985 roku? Czy rzeczywiście mógł nie wierzyć w te oskarżenia? Co wiedział jako arcybi­ skup krakowski? Czy zetknął się z przypadkami nadużyć? A jeśli tak, jak na nie reagował? Jakie doświadczenia zabrał ze sobą do samolotu, lecąc do Rzymu na konklawe, które wybrało go na papieża? I dlaczego do tej pory nie próbowano znaleźć odpowiedzi na te pytania?

4. Papież na ławie oskarżonych

księża byli bezpodstawnie oskarżani o nadużycia seksualne.

5. Czerwoni i czarni

Zanim wkroczymy na teren archidiecezji krakowskiej lat 60. i 70., poznajmy kontekst. Wydarzenia przedstawione w następnych rozdziałach rozgrywają się w kraju dla więk­ szości z nas, w tym dla młodych Polaków, nieznanym. Od czasów, gdy Karol Wojtyła był arcybiskupem, minęło prawie pół wieku, Europa została przeorana rewolucjami politycz­ nymi, społecznymi i technologicznymi. Jest nam, większości „mieszkańców” XX I wieku, niezwykle trudno wyobrazić so­ bie Polskę pierwszych dekad po II wojnie światowej. Polska w tamtym czasie była krajem komunistycznym. Nie dlatego, że Polacy tak zdecydowali, tylko dlatego, że po wojnie Polska - jako jedyny aliant - znalazła się w stre­ fie wpływów Związku Sowieckiego. Trzeba od razu zazna­ czyć, że w tym tak zwanym bloku wschodnim była pod wieloma względami wyjątkiem. Inaczej niż na przykład w Czechosłowacji, gdzie partia komunistyczna zdobyła po­ parcie dużej części społeczeństwa, komuniści w Polsce byli bardzo niepopularni. Swoją władzę zawdzięczali sowieckim czołgom, a nie poparciu społecznemu. Dlatego czerwona władza musiała iść na kompromisy, tolerować rzeczy nietolerowane gdzie indziej w bloku wschodnim. Na przykład w innych demoludach kolektywizowano rol­ nictwo. W Polsce reformy rolne zatrzymały się w pół dro­ gi. Rozparcelowano wielkie majątki ziemskie, ale rolnictwo oparte na własności prywatnej nie zniknęło. W większości

regionów kraju, w tym w archidiecezji krakowskiej, trady­ cyjna wieś z jej przedwojennymi zwyczajami i niepisanymi zasadami pozostała nietknięta. Miejscowości, w których ro­ zegrały się historie opisane w kolejnych rozdziałach, składają się z gospodarstw przeważnie kilkuhektarowych, z kościo­ łem pośrodku, w niedziele wypełnionym po brzegi. Ksiądz cieszy się dużym autorytetem i nikt prawie nie unika rytu­ ałów, które od niepamiętnych czasów wyznaczają ramy życia i śmierci: chrzest, pierwsza komunia, katecheza, ślub przy ołtarzu, Boże Narodzenie, Wielkanoc, Boże Ciało, odpusty, Wszystkich Świętych, pogrzeby, msze za zmarłych. Funkcjonowanie Kościoła katolickiego było drugim waż­ nym odchyleniem od doktryny marksizmu. W innych kra­ jach bloku wschodniego religia została po prostu zlikwido­ wana. Nieraz przy użyciu brutalnej siły. Kościoły i klasztory zamieniono w muzea, magazyny, garaże, hale sportowe albo je po prostu zburzono. Duchownych trzymano na krótkiej smyczy tajnych służb lub wsadzano do więzienia. Towarzysze w Polsce usiłowali robić to samo po zdobyciu pełni władzy w 1948 roku. Duchowieństwo poddano ostrym represjom. Księża znikali za kratkami oskarżani o spiskowanie przeciw­ ko socjalistycznemu państwu, posiadanie broni lub szpiego­ stwo na rzecz kapitalistycznego Zachodu. Zwykliśmy myśleć o Kościele w Polsce jako o odważnej in­ stytucji walczącej z totalitarnym systemem, której w końcu dzięki heroicznej postawie Jana Pawła II - udało się pokonać komunistyczne zło. Ale to uproszczony obraz, rzeczywistość Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej była dużo bardziej złożona. W każdej grupie społecznej liczba bohaterów jest mocno ograniczona. Kler nie jest wyjątkiem. Bohaterski ksiądz Jerzy Popiełuszko, zamordowany przez funkcjonariuszy tajnych

służb, nie był dla duchowieństwa reprezentatywny. Postawę większości ówczesnego kleru, o wiele bardziej ugodową, lepiej ilustruje postać Józefa Glempa, prymasa Polski w latach 80., który układał się z reżimem tak, aby defacto doszło do podzia­ łu władzy pomiędzy partią i Kościołem. Kardynał Stanisław Dziwisz wspomina to tak: „Należy podkreślić, że działalność Kościoła nie była prowadzona w opozycji do reżimu komuni­ stycznego. Kościół unikał konfrontacji z władzami państwo­ wymi”1. Nie znaczy to, że nie było odważnych, którzy nie tyl­ ko bronili wiary, ale też dawali świadectwo pewnej osobistej wolności na przekór ograniczeniom narzucanym przez totali­ tarne państwo. Obrona „wolności sumienia”, której patrono­ wał prymas Stefan Wyszyński, nie była jednak tożsama z wal­ ką z władzą komunistyczną. Kościół katolicki nie miałby zresztą szans na przetrwa­ nie pod komunistyczną dyktaturą, gdyby sytuacja była tak czarno-biała, jak ją przedstawiają niektórzy kościelni i pra­ wicowi autorzy. W rzeczywistości panowała chwiejna rów­ nowaga między państwem a Kościołem. Jak to ujął pewien krakowski ksiądz w 1971 roku: „Księża uznają socjalizm - na pewno - ale żeby społeczność katolicka i Kościół mieli swoje prawa”2. W różnych okresach PRL-u różnie to wyglądało. Kościół walczył przede wszystkim o własne przetrwanie oraz - na ile to było możliwe - o poszerzenie swojego wpływu na społeczeństwo. Z kolei komuniści w pierwszej kolejności dążyli do zniszczenia Kościoła, a gdy okazało się to nieosią­ galne - do ograniczenia jego wpływów. Z biegiem czasu w tej rywalizacji szala zwycięstwa coraz bardziej przechylała się na stronę Kościoła. Dobrze to ilustruje anegdota z maja 1976 roku:

Pan D rapich, obecny I Sekretarz P Z P R w Krakowie, człowiek bardzo dobry, zacny, posiadający dobrą opinię człowieka otwartego, szczerego, sprawiedliwego, nie tyl­ ko wśród społeczeństwa Krakowa, ale i u duchowieństwa krakowskiego, zabiegał o rozmowę z Kardynałem Wojtyłą. N ic z tego nie wyszło, W ojtyła posłał innego biskupa na rozmowę. Księża komentowali ten fakt różnie, większość była wy­ powiedzi realnych, księża mówili, że gdyby poszedł na roz­ mowę, korona z głowy na pewno by nie spadła Wojtyle, a mogło dojść do modus vivendi. Dlatego w obecnej sytuacji nie może być mowy o spo­ tkaniu władz wojew. z kardynałem Wojtyłą. Kard. Wojtyła uważa, że partnerem dla niego w rozmowach może być pre­ mier, nikt inny3.

Załóżmy, że Wojtyła miał dobry powód, by nie spotkać się z najwyższym przedstawicielem partii komunistycznej w Krakowie. Załóżmy również, że autor tej anegdoty, proboszcz Stopka, był tendencyjny, anegdota i tak pokazuje, że czasy, kiedy Kościół był biedną ofiarą reżimu, w 1976 roku już minęły. W kontaktach między „czerwonymi” a „czarnymi” w tym między Służbą Bezpieczeństwa a pojedynczymi księż­ mi - dało się obserwować szeroką gamę postaw: od rywa­ lizacji po współpracę, od bohaterstwa po zdradę, od oporu po kolaborację. Stalinowskie próby zniszczenia Kościoła w pierwszej połowie lat 50., z pokazowymi procesami, wię­ zieniem, torturami i mordami, to inna rzeczywistość niż od­ prężenie lat 70., a tym bardziej 80., kiedy wojskowy reżim generała Wojciecha Jaruzelskiego desperacko potrzebował autorytetu Kościoła, aby zachować resztki wiarygodności.

Były też różnice geograficzne. Inny układ sił istniał na południu i wschodzie, inny na północy i zachodzie kraju. Archidiecezja krakowska, obejmująca tradycjonałistyczne re­ giony górskie na południu Polski, do dziś jest twierdzą konser­ watyzmu. Była trudna do spenetrowania dla komunistycznych tajnych służb. Dużo słabszy był Kościół na dawnych terenach niemieckich, po 1945 przyłączonych do Polski i zasiedlonych po wygnaniu Niemców - Polakami, głównie ze Wschodu. Na tym obszarze, który obejmuje mniej więcej jedną trzecią kraju, do 1972 roku nie było nawet polskich diecezji. Bardzo dużo zależało od sytuacji i od ludzkich charakte­ rów. W archiwach IPN-u księża współpracujący z komuni­ styczną tajną policją sąsiadują z postaciami heroicznymi. Ale i ci, którzy współpracowali, różnili się między sobą, nieraz diametralnie. Byli tak zwani księża patrioci, otwarcie sym­ patyzujący z czerwoną władzą, za co często spotykali się z gniewem i pogardą ze strony swoich biskupów i współbra­ ci. Jednak wśród tych ostatnich nie brakowało takich, którzy udając wierność polityce Kościoła, współpracowali z tajnymi służbami. Nie ma w tej historii prostego podziału na dobro i zło, na czarne i białe, jest raczej szeroka paleta szarości. Okresem najbliższym stereotypowi „walki komunistów z Kościołem” był stalinizm, trwający w Polsce od 1948 do 1956 roku. Karol Wojtyła był wtedy młodym księdzem. Niejednego duchownego w tym czasie aresztowano i skazano na długie lata więzienia za „wrogą postawę” lub „wrogą pro­ pagandę”. Wśród aresztowanych znalazł się między innymi pełniący obowiązki metropolity krakowskiego, wygnany ze Lwowa arcybiskup Eugeniusz Baziak. Uwięziono go w grud­ niu 1952 roku. Rok później wprawdzie go zwolniono z po­ wodów zdrowotnych, ale zabroniono powrotu do Krakowa. I«O |

Represje nasiliły się w 1953 roku, gdy internowano prymasa Stefana Wyszyńskiego i zorganizowano największy pokazowy proces przeciwko klerowi, tak zwany proces kurii krakowskiej. Przesłuchania odbywały się w kinie. Publiczność mogła kupić bilety jak na seans. Gazety pisały o terroryzmie i szpiegostwie członków krakowskiej kurii. Trzech kurialistów skazano na śmierć. Czterej inni dostali długie wyroki więzienia. Ale 1953 to także rok, w którym umarł sowiecki dykta­ tor Józef Stalin. W 1956 roku polscy stalinowcy zostali od­ sunięci, władza przeszła w ręce „narodowego komunisty” Władysława Gomułki, który sam siedział w stalinowskim wię­ zieniu. Zaczęła się odwilż. Zmieniło się podejście do Kościoła. Krakowskie wyroki śmierci nie zostały wykonane, arcybiskup Baziak i kardynał Wyszyński wrócili z wygnania i internowa­ nia. Komuniści nie próbowali już zniszczyć Kościoła terro­ rem. Pozostał on jednak największym wrogiem ideologicznym i jego wpływy starano się ograniczyć. Jak to ujął wykładowca akademii milicyjnej w Krakowie w 1958 roku: Chodzi bowiem o to, by w naszej pracy dawać z jednej stro­ ny odpór wszelkiej ujawnionej wrogiej działalności kleru, by działalność tę szybko w samym zarodku paraliżować. Z drugiej jednak strony chodzi o to, by nasza walka z re­ akcyjnym klerem nie nabrała charakteru politycznej walki z kościołem w ogóle4.

Ksiądz, którego historia jest opisana w rozdziale jede­ nastym, nazwał to podejście „cichą wojną z Kościołem”. Prowadzono ją środkami administracyjnymi: niewydawanie pozwoleń na budowę lub remont kościołów, nakładanie wysokich podatków, liczne inspekcje, utrudnianie procesji,

p ozbaw ianie księży fu n d u szu em erytaln ego i k ary finansow e za „w rogie” k az an ia. S y tu ację d obrze ilustruje rozm ow a k il­ k u n a stu księży p rzy kolacji w g ru d n iu 1976 roku:

Po drugim kielichu wypitego wina zaczęła się dyskusja, która oscylowała wokół listu pt. „Obrona wiary narodu polskiego”. Jedni księża wieku średniego byli zdania, że list ten jest alarmem na czasie, bo niebezpieczeństwo utraty więzi z wiarą i Bogiem jest obecnie większe niż w latach stalinowskich. Dlatego że prześladowanie Kościoła było brutalne i jawne, więc budziło zdrowy sprzeciw. Natomiast obecnie w wolnej od nieprzyjaciół ojczyźnie, trwa nadal ukryta nieprzejednana walka z Bogiem5. Je d n a k w m niejszych m iejscow ościach to proboszcz, a nie p a rtia , sp raw ow ał rzą d dusz. T a k było w P rzyd on icach na p o łu d n ie o d K rakow a, co w 1958 roku o d n o tow ała SB :

Ks. Mazur, proboszcz parafii Przydonice, pow. Nowy Sącz, jawnie szkalował czł. Partii, nawołując, by złożyli legityma­ cje, gdy tego nie uczynią, to po śmierci nie zostaną pogrze­ bani na cmentarzu katolickim, mówił, że członkowie Partii to kołtunie, że biorą łapówki od Komitetu Powiatowego, że czł. Partii będzie za łeb wyrzucał z kościoła. W wyni­ ku tego OOP [Oddziałowa Organizacja Partyjna Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej] na tym terenie została rozwiązana, członkowie złożyli legitymacje partyjne6. K o śció ł katolicki był w ięc p o tęg ą rów nież w p ań stw ie k o ­ m u n isty czn y m . Po okresie stalin o w sk im je g o istn ien ie nie było ju ż zagrożone, a w latach 70. n astąp iło d alsze ocieplenie

dy Gomułka musiał ustąpić po krwawym stłumieniu bun­ tu robotników na Wybrzeżu. Zastąpił go towarzysz Edward Gierek, który chciał przekonać rodaków do komunizmu in­ nym sposobem —oferując dobrobyt zamiast ideologii. Koscioł pozostał wprawdzie głównym ideologicznym przeciwnikiem komunistów, ale antyklerykalna propaganda ustąpiła miejsca „normalizacji stosunków między Kościołem a państwem . W 1972 roku Kościół został uwolniony od skomplikowanych procedur podatkowych, przekazano mu cztery tysiące obiek­ tów kościelnych - w większości ewangelickich - na dawnych ziemiach niemieckich i pozwolono stworzyć tam diecezje. Dwa lata później w wyniku rozmów watykańskiego dyplo­ maty arcybiskupa Agostina Casarolego z komunistycznymi władzami powołano Zespół do spraw Stałych Kontaktow Roboczych między PRL a Stolicą Apostolską. Paradoksalną pozycję polskiego Kościoła Casaroli ujął tak: „W Polsce bo­ wiem sytuacja prawna Kościoła jest zła, a sytuacja faktyczna dobra”7. W 1977 roku Edward Gierek jako pierwszy przy­ wódca komunistyczny spotkał się z papieżem Pawłem VI.

Karol Wojtyła został wyświęcony na biskupa pomocniczego archidiecezji krakowskiej w 1958 roku. Latem 1962 roku, ze względu na chorobę arcybiskupa Baziaka, przejął stery archi­ diecezji8. 30 grudnia 1963 roku mianowano go arcybisku­ pem metropolitą krakowskim, a 29 maja 1967 roku kardyna­ łem. Pełnił tę funkcję do 1978 roku, kiedy został papieżem. Lata Wojtyły jako arcybiskupa krakowskiego przypadły więc na okres stopniowego odprężenia w stosunkach mię­ dzy Kościołem katolickim a państwem komunistycznym.

5. Czerwoni i czarni

stosunków na linii Kościół—państwo. Na początku tej deka­

Kościół odbudowywał i konserwował swoją pozycję, posu­ wając się do przodu jak rowerzysta pod wiatr. W archiwach znajdują się dziesiątki, jeśli nie setki listów biskupów do bur­ mistrzów, sekretarzy partii, wojewodów i innych czerwonych dygnitarzy w sprawie budowy kościołów, zezwoleń na proce­ sje, organizowania katechezy i tak dalej. Kościół i partia nie przepadają za sobą, ale ze sobą rozmawiają. Na poziomie parafii oba światy - czerwony i czarny - są jeszcze mocniej splątane. Członkowie PZPR chrzczą swoje dzieci, potajemnie lub nie, często chodzą na mszę. Lokalni sekretarze partii i wiejscy księża zazwyczaj nie mają interesu w utrudnianiu sobie nawzajem życia, zdarza się, że są w przy­ jacielskich stosunkach. Dotyczy to również szkoły, najważ­ niejszej depozytariuszki państwowej ideologii w społeczności wiejskiej. Dyrektorzy prawie bez wyjątku są członkami par­ tii, ale to nie znaczy, że walczą z Kościołem. Na przykład ksiądz Franciszek Stopka, administrator pa­ rafii Jawornik, którego spotkamy w tej książce jeszcze parę razy, jest w 1960 roku w przyjaznych stosunkach z kierowni­ kiem miejscowej szkoły: „Ks. Stopka uczy religii, wyraził się, że dobrze żyje z kierownikiem [szkoły], który jest członkiem P.Z.P.R. Nawet mu przesłał program lekcyjny, w którym go­ dziny nauki religii zostały ustawione”9. Ze ksiądz Stopka nie był wyjątkiem, pokazują liczne przy­ kłady z innego raportu funkcjonariusza SB: „Kierownik szkoły w Wilamowicach pow. Oświęcim Bilczewski czł. partii i jego córka nauczycielka zorganizowali na terenie szkoły zbiórkę wśród dzieci na budowę Kościoła”10. We wsi Staniątki nieda­ leko Krakowa sytuacja jest równie zła - z punktu widzenia służb komunistycznych: „Kierownik szkoły ze Staniątek pow. Kraków, ob. Rubczak, czł. PZPR, bardzo popiera księży i idzie

im na rękę, pomaga w organizowaniu zespołów artystycznych i wystawianiu sztuk o tematyce religijnej”11. SB w Krakowie konkluduje: „Tego rodzaju wypadki występują masowo na te­ renie naszego województwa”12. Na wsi relacje osobiste są po prostu ważniejsze niż ideologia. Nowe podejście sekretarza partii Edwarda Gierka - mniej ideologii, więcej konsumpcji - przyniosło Kościołowi zagro­ żenie innego rodzaju. Gwałtowna modernizacja podkopuje ludową pobożność. Tak się działo w wielu społeczeństwach, także niekomunistycznych. Rosnący dobrobyt, szybka urba­ nizacja i nowe sposoby spędzania wolnego czasu oznacza­ ją odejście od wiejskich tradycji, a tym samym ograniczają rolę religii. Bardzo dobrze podsumował to nowe podejście Kazimierz Kąkol, kierownik Urzędu do spraw Wyznań, w maju 1976 roku: Wyrwać religię ze świadomości i umysłu ludzkiego to pro­ ces złożony i długi. [...] T ak więc najlepszym polem walki z kościołem jest dziedzina kulturalna, to życie lepsze i wy­ godniejsze. Wraz z powstaniem społeczeństwa konsum p­ cyjnego będziemy mieli warunki podobne do tych, jakie istnieją na Zachodzie, które pom ogą przyśpieszyć zamiera­ nie kościoła'3.

Biskupi są świadomi tego zagrożenia i wszędzie widzą niebezpieczeństwo nowych czasów. Zauważył to absolwent szkoły oficerów SB w pracy dyplomowej z 1979 roku: D o zagrożeń tych zaliczono głównie: ateizację, która we­ dług biskupów m a charakter postępujący, głównie na skutek osłabiania więzi religijnej i wiary; demoralizację

w różnych postaciach. Winę za demoralizację przypisuje się środkom masowego przekazu, zwłaszcza niektórym progra­ mom telewizyjnym i filmom, które - jak określił kardynał S. Wyszyński - „uczą zbrodni”. Uznano, że u podstaw roz­ wydrzenia seksualnego wśród m łodzieży jest antyreligijność środowisk wychowawczych14.

Okazało się, że alternatywny, wygodniejszy styl życia dużo skuteczniej odciąga Polaków od wiejskich tradycji niż repre­ sje. Wojtyła był tym zaniepokojony już w 1959 roku: Zalecał także, aby księża otoczyli szczególną opieką m ło­ dzież pochodzącą ze środowiska wiejskiego, która przeszła do m iast w celu dalszego kształcenia się. Uzasadniał, że młodzież ta w zetknięciu z nowymi w arunkam i i propa­ gandą ateistyczną ulega zagubieniu wyniesionych z domu rodzinnego nawyków i przekonań15.

W dokumentach z lat 70. widać rosnące zaniepokojenie księży „laicyzacją”, „brakiem powołań” i „desakralizacją ży­ cia”. W 1977 roku sam Wojtyła narzeka, że coraz mniej piel­ grzymów dociera do Kalwarii Zebrzydowskiej na doroczną pielgrzymkę16. Modernizacja prowadzi także do problemów wewnątrz Kościoła. Z akt IPN-u łatwo wyczytać napięcie między stary­ mi a młodymi księżmi. Starzy regularnie skarżą się na młode pokolenie, które według nich ulega materialnym pokusom nowej epoki, zwłaszcza w latach 70., gdy Polska doświadcza­ ła „cudu gospodarczego”. Pod rządami Gierka zainwestowa­ no bardzo dużo w nowe mieszkania, fabryki i infrastrukturę. Wzrósł poziom życia, w sklepach pojawiło się więcej dóbr

konsumpcyjnych. Był to jednak wzrost na kredyt. Pożyczono bowiem miliardy dolarów w krajach Zachodu. Dług miał zostać spłacony dzięki eksportowi produktów z nowych fa­ bryk. To się nie udało, ponieważ biurokracja marnotrawiła pieniądze, a nowe fabryki okazały się przestarzałe, zanim za­ częły działać, ich produkty nie były w stanie konkurować na rynkach zachodnich. Zysków w twardych walutach na spła­ tę zadłużenia zabrakło. Po dziesięciu latach rządów Gierek zostawił kraj obciążony ogromnym długiem. Dla zwykłych ludzi stało się to jasne jednak dopiero po jakimś czasie. Dla większości Polaków lata 70. to czas oddechu: mniej ideologii, więcej konsumpcji. Trzeba pamiętać, że Polska w tamtym okresie to wciąż jesz­ cze biedny kraj, wycieńczony II wojną światową, która zabrała życie jednej piątej ludności, a resztę obciążyła traumatycznymi doświadczeniami. Gospodarka centralnie planowana nie jest w stanie zaspokoić popytu konsumpcyjnego. Ale księża mają się na tym tle całkiem dobrze. Nie tylko cieszą się wyjątko­ wym statusem społecznym, są też lepiej sytuowani. Jak bo­ gaty jest ksiądz, zależy od parafii, którą dostanie od biskupa. W dobrej parafii taca zapewnia przyzwoity dochód plus dosyć pieniędzy na utrzymanie kościoła i budynków parafialnych. Jednak nie mając dojścia do biskupa czy innych kontaktów w kurii, dostaje się biedną parafię albo żadnej. W diecezji kra­ kowskiej jest dużo księży, najwięcej w kraju. W tamtejszej ku­ rii narzeka się czasem na ich brak, ale do seminarium zgłasza się każdego roku dwudziestu pięciu-trzydziestu nowych alum­ nów. O tylu dzisiejsi biskupi mogą tylko pomarzyć. Wielu księży nigdy nie doczeka się stanowiska probosz­ cza, do końca życia pozostaną wikariuszami. To oznacza ży­ cie na walizkach. Proboszczowie łubiani przez biskupa mogą

pozostać w swoich parafiach nawet przez kilkadziesiąt lat, wikariusze są co kilka lat przenoszeni. „Dopóki nie jesteś proboszczem, jesteś nikim. Wikarego przerzuca się z para­ fii na parafię, ma nad sobą nie tylko biskupa, ale i probosz­ cza”17, podsumowuje ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Ale na szczycie hierarchii nie jest inaczej. Biskupi sufragani, po ordynariuszach najwyżsi rangą, są kompletnie zależni od swoich szefów. Pewien ksiądz informator SB przedstawia to tak: „Biskupi sufragani nie podejmują samodzielnych decy­ zji, odsyłając interesantów do ordynariusza. [...] swoje inne niż Wojtyły zdanie wyrażają w sposób zakamuflowany”18. Biskup jest panem i władcą. Ma ostatnie słowo w każdej sprawie. Jeszcze raz ksiądz Isakowicz-Zaleski: „W związku z tym, że nie ma reguł nominacji, to biskup może napraw­ dę zniszczyć życie księdzu. I nie musi się z tego przed nikim tłumaczyć”19. Teoretycznie są procedury odwoławcze. Jest sąd metropo­ litalny, ale ta instytucja to decorum. Wykonuje wolę biskupa, bo i księża sędziowie są zdani na łaskę ordynariusza. Inny informator SB i kurialista opisuje to tak: „abp może każdego przenieść - usunąć i żaden z księży, choćby pod­ jął proces, do którego ma prawo, po pierwsze nie zrobi tego, a po drugie choćby wszczął proces, z abpem go nie wygra i każdy proboszcz zdaje sobie z tego sprawę”20. Na Zachodzie autorytarne stosunki były w tym czasie już mocno kontestowane. Echa głośnych debat o odnowie Kościoła dotarły pod koniec lat 60. także do Polski. Raporty SB szcze­ gółowo opisują wewnątrzkościelne dyskusje na temat celibatu, pozycji świeckich, demokratyzacji i tak dalej. Sam Wojtyła był aktywnym uczestnikiem Soboru Watykańskiego II, który okazał się dla niego trampoliną do wyboru na papieża.

nie widać, że biskup, czyli on sam, zawsze musiał mieć ostatnie słowo. Powołano radę kapłanów, ciało doradcze, które mogło się zbierać raz w roku. W praktyce jej głos nie miał znaczenia. Jak to ujął pewien ksiądz: „W okresie przygotowań do wyboru Rady Kapłańskiej księża wiele sobie obiecywali po tej instytu­ cji. W zasadzie na tym się skończyło, nic bowiem nie zmieniło się w stosunkach wewnętrznych duchowieństwa, a zwłaszcza od strony kurii”21. Wojtyła zgodził się również na powołanie rad w dekana­ tach, czyli w grupie kilku, kilkunastu parafii, ale tylko pod warunkiem, że ich członkowie będą mianowani przez kurię. I one nie dostały więc realnej władzy. W maju 1970 roku Wojtyła poszedł na kolejne papierowe ustępstwo. Opisuje je kolejny ksiądz informator SB: W kwestiach personalnych uregulowano jedynie jedną sprawę. Mianowicie postanowiono, że począwszy od przy­ szłego roku /tak sobie życzył kard. W ojtyła - R ada pro­ ponowała, aby wprowadzić to od br./ ordynariusz będzie zasięgał opinii księdza, który ma być przenoszony na inną parafię. W wypadku niewyrażenia zgody przez zaintereso­ wanego rolę arbitra ma odgrywać Rada Dekanalna22.

Cytat pokazuje coś szczególnie ważnego w kontekście tej książki: Wojtyła osobiście decyduje o przeniesieniach swo­ ich księży. Nie ma przypadkowych nominacji. A przenosząc księdza, biskup wie, z kim ma do czynienia. Polska diecezja sprzed półwiecza jest więc instytucją wy­ bitnie autorytarną, by nie powiedzieć feudalną. Kapłani przysięgają posłuszeństwo biskupowi. Biskup pozwala

5. Czerwoni i

W swojej diecezji eksperymentował z demokracją, ale wyraź­

zarząd zać częścią sw ojej diecezji, czyli p arafiam i, ty m , k tó ­ rym ufa. O n i w z am ian dzielą się d o ch o d am i z kurią. Zaw sze w gotów ce. K siąd z in form ator słu żb ta k opisuje ten system :

Zjawisko łapówkarstwa, czy „dobrowolnego opodatkowa­ nia” się księży, zależy, jak kto nazwie, jest powszechnym w kościele katolickim, a w zwyczajach w diecezji krakow­ skiej od x lat masowym i popularnym. Każdy ksiądz, który otrzyma odznaczenie kościelne, musi obowiązkowo zgło­ sić się do biskupa i złożyć podziękowanie za wyróżnienie. Najprzód jednak nominat odwiedza kanclerza kurii i wrę­ cza mu „kopertę z intencjami” [...]. Jest to tylko jedna z wielu możliwości wyciągania pienię­ dzy od księży przez kurię. Druga, równie powszechnie prak­ tykowana forma wyłudzania gotówki przez biskupów, jest wizytacja kanoniczna. Już grubo przed wizytacją danych pa­ rafii przez biskupa księża dziekani osobiście „przypominają” podwładnym im proboszczom, jaką sumę „intencji” winien każdy z nich przygotować dla biskupa w kopercie. Stawka jest różna, w zależności od wielkości parafii /ilość dusz/23. Z a W ojtyły nie jest inaczej, co p okazuje n astępu jąca aneg­ dota: Je st rok 1974. Pewien ku rialista w raca z zagran icy w to­ w arzystw ie kardynała W ojtyły. M a problem y n a granicy z p o ­ w od u należącej do k ard yn ała sutanny, k tó rą w iózł w swojej w alizce. „W wiezionej przez niego sutan nie kardynała W ojtyły stw ierdzono 5 łub 15 tys. złotych. W śród rozm ów ców p an o ­ w ało przekonanie, że kardynał o tych pieniądzach p o prostu zapom niał, otrzym aw szy je uprzednio n a jakiejś w izytacji”24. W o jty ła je st rek ordzistą, jeśli ch o d zi o liczb ę w izytacji. „W idzi się u niego bardzo akty w n e w yjazdy do p arafii, czego

nie notowano poprzednio”, zauważa kurialista ksiądz Józef Szczotkowski w 1966 roku25. Dokłada starań, aby osobiście odwiedzić jak najwięcej parafii, proboszczów i wikariuszy W marcu 1960 roku zapowiada inny styl wizytacji: „Biskup Wojtyła zapowiedział, że wizytacje będzie prowadził w spo­ sób cośkolwiek odmienny, jak to wizytacje wyglądały w la­ tach poprzednich. [...] Przede wszystkim nie chce, aby urzą­ dzano w parafiach wielkie przyjęcia i powitania z popularną »pompą«, jak to dotychczas się zdarzało”26. Proboszcz infor­ mator Stanisław Szlachta w swoim pierwszym raporcie dla SB pisze, jak ta „pompa” wyglądała, gdy Wojtyła odwiedził wieś Włosań. Oto komunistyczna Polska w maju 1960 roku: Ponad trzysta metrów od kos'ciola wyjechało witać bisku­ pa 12-tu jeźdźców na koniach. Były też ustawione bramy powitalne, na których wypisane zostały hasła „wiara rzymsko-katolicka jest jedynie prawdziwą wiarą”, „przykazania boskie są naszą podstawą” itd. Jednym słowem, same sloga­ ny. Następnie biskup Wojtyła w asyście witających go osób poszedł do kościoła. Odbyło się bierzmowanie, w którym wzięło udział około 200 osób27.

Potem jest wystawny posiłek u jednego z wiejskich dy­ gnitarzy. Następnego dnia biskup odprawia mszę i wraca do Krakowa na pogrzeb. O trzeciej po południu jest z powro­ tem w wiosce. Odbywa się kolejne przyjęcie. Po nim biskup błogosławi nowy krzyż i odprawia mszę pożegnalną. W prze­ rwach zdążył jeszcze sprawdzić parafialne dokumenty oraz porozmawiać na osobności z proboszczem. Nazajutrz kolej na następną parafię. I tak przez większą część roku. Biskup Wojtyła dużo czasu spędza w podróży, spotyka się z jak 11411

największą liczbą księży i wiernych. Nie inaczej będzie, gdy zostanie papieżem. Bezpośredni kontakt z wiernymi jest jedną z nowych form duszpasterstwa, które promuje młody biskup. Może to zabrzmi dziwnie, ale Wojtyła, którego znamy jako papieża strażnika arcykonserwatywnej moralności, był w tamtym czasie w kręgach polskiego Kościoła postrzegany jako no­ woczesny i postępowy, dla wielu nawet zbyt postępowy. Był pierwszym arcybiskupem krakowskim, który nie miał szla­ checkich korzeni28. Skracał dystans między duszpasterzem a wiernymi. Angażował się w rozmowy ze zwykłymi ludźmi. Zanim został biskupem, działał w duszpasterstwie akade­ mickim. Jeździł na narty i na wyprawy kajakowe z młody­ mi ludźmi. Jako biskup starał się zaangażować więcej osób świeckich w życie Kościoła. Dokładał starań, by Kalwaria Zebrzydowska stała się ważnym ośrodkiem pielgrzymko­ wym. W kazaniach, przemówieniach i podczas spotkań z diakonami w kurii wielokrotnie podkreślał znaczenie dusz­ pasterstwa blisko wiernych. Jego zwyczajność kontrastuje z powszechnym wtedy wy­ wyższaniem się księży. Jest styczeń 1964 roku, Wojtyła wła­ śnie się dowiedział, że będzie ordynariuszem archidiecezji, którą de facto kieruje już od jakiegoś czasu. SB na podstawie donosu kurialisty pod pseudonimem „R” opisuje, jak przyję­ to nowego hierarchę w Kalwarii Zebrzydowskiej: Księża zgotowali mu bardzo serdeczne przyjęcie i jak on do tego serdecznie, bez cienia wyższości się odnosi. Gdy w ku­ rii zostaje na obiad, to spożywa go w takiej klitce za kuch­ nią. Nie zdarzyło się to ani Sapiesze, ani Baziakowi [jego poprzednikom]. To są przykłady jego bezpośredniości. „R ”

Ten sam „R” wyraża zdziwienie, że na ingres nowego or­ dynariusza zaproszono wielu świeckich i stosunkowo mało księży. Papież, ktorego świat poznał jako dogmatycznego showmana, był w Polsce postrzegany jako duchowny skrom­ ny i nowoczesny. W centrum duszpasterskiej działalności Kościoła w ogóle, a biskupa Wojtyły w szczególności, znajdują się młodzież i dzieci. Jako trzydziestoosmioletni sufragan zajmował się wła­ śnie duszpasterstwem tych grup. W charakterystyce Wojtyły SB zauważa: W krótkim czasie po konsekracji [na sufragana], w trakcie wystąpienia w kościele parafialnym w Oświęcimiu stwier­ dził między innymi, że młodzież jest „oczkiem w głowie” Kościoła, a papież i prymas uczynili go biskupem, aby jako ten najmłodszy spośród biskupów jeździł z dziećmi na nar­ tach i sankach, bawił się, pozyskiwał przez to ich zaufanie. Wypowiedź ta pozornie była banalna, przedstawił w niej jednak istotę swojego programu odnośnie młodzieży30.

Jako kardynał również zajmuje się głównie katechizacją obok budowy kościołów, którą komuniści utrudniają. Raz po raz podkreśla znaczenie wychowania religijnego i swoją tro­ skę o to, by jak najwięcej dzieci uczęszczało na lekcje religii. „Wpływ duchowieństwa na młodzież jest szczególny i to­ czą om walkę o pozyskanie każdego młodzieńca lub dziecka”, odnotowuje z niepokojem bezpieka31. Oczywiście komuni­ ści stosują tę samą taktykę: próbują kształcić młode umysły

5. Czerwoni i czarni

ocenia to tak: wielkość jego polega na tym, że nie potrze­ buje reklamy29.

według wzorców socjalistycznych. A to znów zmartwienie księży. Informator Szlachta opisuje je tak: „Troska o młodzież ma się zaś wyrażać w ratowaniu jej przed ateizacją i laicyzacją przez pro­ wadzenie długofalowej pracy duszpasterskiej”32. Wojtyła w tym przoduje. Promuje „sacrosongi”, duszpasterstwo studentów, kółka ministrantów, pracę z młodzieżą i pielgrzymki młodych. Bezpośrednich kontaktów księży z dziećmi jest coraz więcej. W 1973 roku było w Polsce około 130 tysięcy ministrantów33. W tym samym czasie powstały tak zwane oazy, czyli organi­ zowane przez Kościół letnie obozy dla młodzieży. Na począt­ ku lat 80. uczestniczyło w nich co roku wiele tysięcy młodych ludzi. Księża mają częstszy niż kiedykolwiek bliski kontakt z dziećmi i młodzieżą. Specjalnie dużo uwagi Wojtyła poświę­ ca młodym chłopcom, potencjalnym kandydatom do semi­ narium. „Stosownie do zaleceń kardynała Wojtyły - 10,5% z ogólnej liczby księży aktywnych [...] skupia młodzież mę­ ską na bazie kółek zainteresowań”, wyliczyło SB w 1976 roku w diecezji krakowskiej34. Jak takie kółka działały, dowiadujemy się z raportu SB z 1967 roku dotyczącego dawnego województwa katowickie­ go, sąsiadującego z krakowskim: „Odpowiedni dobór dzieci do kółek ministrantów oraz systematyczne współżycie księ­ ży z nimi w kierunku zbliżenia ministrantów do kościoła [...] może zapewnić kościołowi dobór kandydatów na księży bądź też pozwoli zrobić z nich odpowiednich katolików”35. Podano przykłady: jeden ksiądz „urządza dla ministrantów rajdy motocyklowe do miejsc powszechnie znanych z tradycji religijnych. W ważniejsze dni świąteczne kościelne organizu­ je do Częstochowy i Piekar wycieczki. Zimową porą urządza kulig saneczkowy do wyznaczonych na trasie parafii”36. Inny ksiądz „urządził dosłownie teatr w kościele, wykorzystując

czysto religijnych. W godzinach wolnych od zajęć urządza z nimi sport - szczypiorniak, siatkówka itp.”37. Jeszcze inny „urządza z grupami ministrantów wycieczki do miejsc obję­ tych kultem religijnym, organizuje pogadanki, wyjeżdża na obozy letnie, urządza gry świetlicowe i sportowe”38. Inna placówka SB na Śląsku pisze do centrali w Katowicach 0 kółkach ministranckich: W kołach tych poza posługam i przy ołtarzu prowadzone są systematyczne szkolenia i wygłaszane pogadanki na te­ m aty religijne i światopoglądowe. Organizowane są wie­ czorki literacko-recytatorskie z okazji świąt kościelnych. Wyświetlane są również przezrocza o tematyce religijnej. Okresowo organizowane są występy artystyczne i wieczorki taneczne. Przy kołach tych prowadzone są chóry, które wy­ stępują podczas uroczystości kościelnych39.

Ksiądz „organizuje nawet wycieczki na miejscowy basen kąpielowy”40. To wszystko zadaje kłam często powtarzanej opinii, jako­ by księża w komunistycznej Polsce nie mogli dopuszczać się nadużyć wobec młodzieży, gdyż Kościołowi odebrano szkoły 1 internaty. Tymczasem księża mieli szeroki dostęp do dzieci i młodzieży i byli zachęcani przez biskupów, a przede wszyst­ kim przez arcybiskupa Wojtyłę, do chronienia młodzieży przed wpływem komunistycznej propagandy. Chcąc nie chcąc, Kościół stworzył tym samym idealne warunki dla sek­ sualnych drapieżców. Nietrudno się domyślić, że wśród tych dziesięciu pro­ cent duchownych, którzy organizowali kółka zainteresowań

5. Czerwoni i czarni

jako aktorów ministrantów do odtwarzania przedstawień

i inne zajęcia dla młodzieży, znaleźli się i tacy, którzy inte­ resowali się młodzieżą z innego powodu niż rozbudzanie pobożności. W żadnym momencie nie pojawił się nawet cień refleksji, że możliwość tak bliskiego kontaktu z nie­ letnimi może przyciągać duszpasterzy o skłonnościach pe­ dofilskich. Prowincjał pewnego zakonu ostrzega mnicha, „żeby nie składał tak częstych wizyt w mieszkaniach pry­ watnych, a ponadto unikał rozmów na ulicy z kobietami [...] aby wierni nie mieli powodów do niepotrzebnych dyskusji”41. O dzieciach ani słowa. Księża mogli obcować z dziećmi, nie budząc żadnych podejrzeń. Należy uświadomić sobie, że w Polsce tamtych lat obowią­ zywały inne tabu niż w naszych czasach. My patrzymy na bicie dzieci jako na coś niedopuszczalnego. W Polsce lat 60. i 70. niegrzeczne dziecko dostaje lanie. Na przykład jeśli źle mówi o księdzu. Co prawda sytuacja się zmienia. Stosowanie kar cielesnych w szkole nie jest już akceptowane, ale w aktach SB jest wiele przykładów bicia dzieci przez księży. W 1985 roku matka trzynastoletniej dziewczynki zgłosiła, że ksiądz znęcał się nad jej córką. Dostała ocenę niedostateczną z religii i wyszła z klasy, „ks. Herc wybiegł za nią i krzycząc: »ty suko«, złapał ją za włosy i silnie uderzył jej głową o ścianę, w wyniku czego upadła. Po chwili, gdy wstawała, ksiądz kopnął ją - jak stwierdziła - »w tyłek«”42. Inny przykład (imiona i nazwiska dziecka i rodzica skrócone): Podczas nauki religii ks. Haligowski zarzucił pętlę z prze­ wodu elektrycznego na szyję ucznia K.W. i ciągnął go do ławki. Uczniowie, którzy byli w dniu 8.V.1976 r. na lek­ cji religii w parafii Stale, potwierdzili fakt użycia przez ks. Haligowskiego kabla elektrycznego w stosunku do K.W.

Podali oni, że ks. Haligowski kilkakrotnie również ich kar­ cił, używając kabla elektrycznego43.

Księża katecheci nie tylko bili. „Ks. wikary Wilgosz Józef z parafii Bolechowice pow. Kraków, ucząc religii, bił dzieci i stosował różne kary, m.in. w dniu 15.II.b.r. ksiądz ten uka­ rał 3 godzinnym klęczeniem syna F.A.”44. Takie ekscesy są czasami ścigane, ale bicie dzieci w domu to w tamtych latach wciąż jeszcze dość powszechna praktyka. Seks natomiast jest tabu - tak jak wszystko, co z nim związane. Tabu zasłania przypadki molestowania jak cięż­ ka kurtyna. Ponieważ każda wzmianka o seksie zawstydza, trudno o nim mówić. Brakuje języka. „Demoralizacja nie­ letnich chłopców” i „skłonności homoseksualne” są okre­ śleniami używanymi zamiennie. Nadal zresztą, co pokazują wywiady zamieszczone w rozdziale ósmym. Nielegalny seks z nieletnimi poniżej piętnastego roku życia czy legalne sto­ sunki homoseksualne dla wielu są równie wstydliwe. Współżycie seksualne osób dorosłych tej samej płci nie jest prawnie zabronione. Polska ma tu zresztą pewną tradycję tolerancji. Nad Wisłą bowiem homoseksualizm przestał być karalny już w 1932 roku, a więc dużo wcześniej niż w wielu krajach Europy Zachodniej. Nie znaczy to jednak, że sto­ sunki intymne między mężczyznami lub między kobietami są społecznie akceptowane. Zwłaszcza gdy chodzi o księży. Dla bezpieki, która zawsze szukała okazji do szantażowania duchownych, informacja o tym, że ksiądz jest w związku ho­ moseksualnym, była cenniejszym materiałem kompromitują­ cym niż dowody na romans z gosposią na plebanii. W latach 80. milicja przeprowadziła zakrojoną na szeroką skalę tajną akcję pod kryptonimem „Hiacynt” polegającą na

zbieraniu informacji o homoseksualistach. Homoseksualistę łatwo szantażować. A ponieważ odsetek homoseksualistów wśród księży był - i jest - wysoki, księża nieraz padali ofia­ rą szantażu. Nie tylko ze strony władz. W 1973 roku milicja wytropiła grupę wymuszającą haracze na gejach. Dwadzieścia z około dziewięćdziesięciu ofiar było księżmi. Najważniejszą - bo najbogatszą - ofiarą był dziekan i profesor seminarium duchownego w Pelplinie, od którego wyłudzono pół miliona złotych. „Głównie obawiał się kompromitacji w oczach pa­ rafian”45. Po długim śledztwie udaje się zatrzymać grupę. Jej członków skazano. Kary były surowe. Bezkarnie szantażowała księży tylko Służba Bezpieczeństwa.

Za homoseksualizm nie idzie się w PRL-u do więzie­ nia, za pedofilię - owszem. Choć wyroki nie są wysokie. Świadomość, że wykorzystywanie seksualne dzieci powoduje ogromne szkody psychiczne, dopiero się budzi. W 1971 roku adwokat domaga się uwolnienia klienta - księdza podejrza­ nego o masturbowanie dziesięcioletnich chłopców - akcen­ tując „znikomą szkodliwość czynu”46. Prokuratura widzi to już inaczej: „Zastosowanie aresztu uzasadnione jest znacz­ nym niebezpieczeństwem czynu”47. Nie używa się jeszcze określeń takich jak „wykorzystywanie seksualne” i „molestowanie”. Mówi się o „deprawacji nieletnich”, a kwalifikacja prawna brzmi: „czyny nierządne” lub „czyny lu­ bieżne względem osoby poniżej lat 15”. To, że te czyny są złe, jest bezsporne. Polska różni się od Zachodu także tym, że w 1968 roku nie było tu rewolucji seksualnej na taką skalę. Żadna „po­ stępowa” grupa nie postulowała swobodnego seksu z dziećmi. W Polsce lat 70. seks z dziećmi zasługuje na potępienie, jest

przestępstwem, grzechem. Szczególnie dla Kościoła katolickiego z jego celibatem i surową nauką moralną. W PRL-u przestępcy są ścigani i karani podobnie jak w demokratycznym państwie prawa. Funkcjonuje Milicja Obywatelska (MO), która robi to, co każda policja: prowadzi śledztwa i tropi sprawców. Jest prokuratura, która przesłuchu­ je podejrzanych i formułuje zarzuty. Są adwokaci do obrony oskarżonych i sędziowie, którzy decydują o wymiarze kary. Krótko mówiąc, wszystkie instytucje, jakie znamy. Wszystkie plus jedna - tajna służba policyjna. A to robi różnicę. Nazwa tajnej policji w okresie, który nas najbardziej intere­ suje, to Służba Bezpieczeństwa - SB. Powstała w 1956 roku, po objęciu władzy przez Gomułkę, i zastąpiła stalinowski Urząd Bezpieczeństwa - UB. Służba Bezpieczeństwa zapewnia bez­ pieczeństwo reżimowi komunistycznemu. Czyni to legalnymi i nielegalnymi sposobami. Nikt - może z wyjątkiem kierow­ nictwa PZPR - nie lubi pracowników SB, ale wszyscy się ich boją. Esbek budzi grozę i pogardę jednocześnie. Wśród innych państwowych urzędników, takich jak: prokuratorzy, adwokaci i sędziowie, „ponurzy panowie w cywilu” nie cieszą się szacun­ kiem. Widać to na przykładzie procesu księdza przyłapanego na ekshibicjonizmie w 1981 roku w Krakowie. Sędzia wyrzuca esbeka z sali rozpraw, po czym ten pisze w swoim raporcie: Wszedłem jako ostatni na salę rozpraw i wówczas zosta­ łem zapytany przez sędziego M artyniaka, kim jestem. [...] Prokurator [...] powiedział: „To jest pan ze Służby Bezpieczeństw a”. Z danie to usłyszeli prawdopodobnie wszyscy obecni na sali. [...] Sędzia M artyniak stwierdził, że ze względu na charakter sprawy wyłączona oczywiście jest jawność rozprawy i że nie mogę być na niej obecny48.

SB dąży do stworzenia jak największej sieci agentów, nazy­ wanych TW, od „tajny współpracownik”. Są to osoby, które potajemnie spotykają się z funkcjonariuszem SB i przekazują informacje. Esbek, podchodząc swoją ofiarę, zbiera jak naj­ więcej „komprmateriałów” lub „kompromatów” na jej temat. W przypadku księży związki intymne są wypróbowanym ar­ gumentem skłaniającym „kandydata” do współpracy. Jednak i tu nic nie jest proste. Szantaż, owszem, przeważnie działa, ale nie czyni werbowanego dobrym informatorem. Najlepszymi T W są ci, którzy działają dobrowolnie. Współpracownikom SB tłumaczy się to w następujący sposób: Towarzysze nastawiają się głównie na werbunki na materia­ łach kompromitujących, o które jak wiemy, ani nie jest tak łatwo i które również nie zawsze dają gwarancję udanego werbunku. Takie nastawienie wypływa z niedostatecznego zrozumienia sytuacji na odcinku kleru. [...] Bezwzględnie, że tego rodzaju osoby muszą być w sposób umiejętny pozy­ skiwane do współpracy, bez presji i nacisku, trzeba z nimi umieć znaleźć wspólny język49.

Kos'ciół zdaje sobie sprawę, że SB poluje na duchownych. W 1959 roku pewien TW opisuje zebranie księży, na którym dziekan, ksiądz Szlachta, instruował, jak się zachowywać wo­ bec prób zwerbowania: D o każdego z nas przyjadą, postępować grzecznie i mięk­ ko, gdy przyjdzie do ostateczności, trzeba powiedzieć twar­ do „nie”. Potem będą straszyć, grozić, nie dać się zastraszyć. [...] Nie bać się, nie dać się zastraszyć, powiedzieć sobie: wszystko jedno, nie powieszą mnie. Nie bać się, gdy będą

inną, nasze władze duchowne wiedzą o tym, że to są spo­ soby szantażu. O każdych odwiedzinach, spotkaniach czy propozycjach szczerze zwierzać się przed sąsiadem [księ­ dzem]. W razie zagięcia, załam ania się nie kryć się z tym, ale zwierzyć się przed zaufanym sąsiadem, by nie zostać sam, a z drugiej strony otoczenie nie powinno się odsu­ wać, ale otoczyć ofiarę najserdeczniejszą opieką i pom ocą z całkowitą zrozumiałością. Wszystko to wypowiadał ks. Szlachta bardzo dobitnie i autorytatywnie. Przypuszczam, że poruszał tą sprawę na polecenie kurii50.

Rok później ten sam ksiądz Szlachta poszedł na współ­ pracę z SB i przez prawie dwadzieścia lat regularnie donosił, utrzymując ten fakt w tajemnicy przed kolegami. SB ma jeszcze kilka nielegalnych metod kontrolowania społeczeństwa. Podsłuchy, szpiegowanie i rewizje domów pod nieobecność mieszkańców należą do stałego repertuaru jej działań, jeśli ktoś zostanie uznany za zagrożenie dla reżi­ mu. Całkowicie nielegalna jest tak zwana perlustracja. To ładne słowo na brzydką praktykę czytania cudzej korespon­ dencji. W PRL-u, jak wszędzie przed pojawieniem się poczty elektronicznej, tajemnica korespondencji była chroniona pra­ wem. Oczywiście SB łamie wszelkie prawa, chociaż nie lubi się tym chwalić. „Perlustracją” zajmuje się wydział „W”. Pracownicy tego tajnego wydziału pracują na poczcie, gdzie wyłapu­ ją listy mogące zawierać informacje interesujące bezpiekę. Sporządzają streszczenia, kopie lub zdjęcia listu, po czym oryginał przeważnie trafia do adresata. Tylko w wyjątko­ wych sytuacjach nie jest doręczany. Na przykład gdy zawiera

5. Czerwoni i czarni

straszyć znajom ością czy stosunkam i intymnymi z płcią

potencjalne dowody procesowe. Kradzież zbyt wielu listów jest jednak ryzykowna, gdyż obywatele nie powinni się do­ myślać, że „W” istnieje. Streszczenia, stenogramy i kopie „dokumenty »W«” - udostępniane są pracownikom SB na ściśle określonych warunkach. Część SB, która zajmuje się Kościołem, wchodzi w skład Departamentu IV Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Organizacyjnie Służba Bezpieczeństwa jest związana z Milicją Obywatelską, ale jej stopnie bardziej przypominają rangi wojskowe. W każdej komendzie wojewódzkiej milicji znajduje się kilka pokoi, w których urzędują kaprale, kapita­ nowie i majorzy SB. SB wie, co robi milicja. Na odwrót - nie zawsze. Esbecy są informowani o bieżących dochodzeniach i mogą ingerować, kiedy tylko chcą. Sprawy z udziałem księ­ ży, nawet drobne, z definicji interesują bezpiekę. MO i SB współpracują, ale czasami ich interesy się roz­ chodzą. Na przykład gdy duchowny ma problemy z prawem, choćby przez drobną stłuczkę, SB od razu wkracza do akcji. Taką sytuację można wykorzystać do zwerbowania. Ale gdy duchowny jest już TW, obowiązuje odwrotna logika - jeśli tajny współpracownik wchodzi w konflikt z prawem, SB sta­ ra się jego sprawę wyciszyć. W następnych rozdziałach po­ znamy przykłady obu takich sytuacji. W porównaniu ze służbami w innych demoludach SB była stosunkowo nieliczna. Policja polityczna NRD, Stasi, mogła się pochwalić nawet dwustoma tysiącami informatorów w okołosiedemnastomilionowej populacji51. W Polsce wśród prawie czterdziestu milionów obywateli donosicieli było dwukrotnie mniej, nawet w szczytowym momencie, w latach 80. Wcześniej było ich jeszcze mniej. W 1960 roku SB miała niespełna 10 000 informatorów52. 31 grudnia 1965 roku - 10 302 TW

i 7057 „kontaktów poufnych”53. Te ostatnie nazywano też „po­ mocą obywatelską”54. Często byli to członkowie PZPR, których do lat 80. nie wolno było werbować. W następnych rozdziałach poznamy PO w osobach dyrektorów wiejskich szkół. Polskie służby może nie były imponujące liczebnie w po­ równaniu ze służbami sąsiadów, ale do infiltrowania Kościoła przeznaczono nieproporcjonalnie duże środki. 2894 TW, więc prawie jedna trzecia wszystkich, oraz 802 „kontakty poufne” pracowało w 1965 roku dla Departamentu IV, któ­ ry zajmował się duchowieństwem, liczącym wtedy niespełna 23 000 ludzi55. Większość tych TW to byli księża56. Służba Bezpieczeństwa była ściśle zhierarchizowaną i zbiu­ rokratyzowaną strukturą. Każda czynność służbowa musia­ ła być zatwierdzona przez przełożonego, z całą towarzyszącą temu dokumentacją. Informacje były bez końca wałkowane i kopiowane. W ciągu ponad czterdziestu lat jej działalności powstało gigantyczne archiwum, dotyczące także, a może zwłaszcza, Kościoła. Dla każdego księdza założona była tak zwana T EO K - Teczka Ewidencji Operacyjnej Księdza, cza­ sami w dokumentach nazywana EO K lub teo. Zawierała wszystkie informacje, jakie zebrała SB na temat osobistego życia danego księdza, z akcentem na materiały kompromitu­ jące. Prócz tego były „teczki personalne” zawierające podsta­ wowe informacje o „kandydacie”, czyli osobie, którą SB mia­ ła na oku jako potencjalnego TW, lub o osobie już pracującej jako TW. W tak zwanej teczce pracy gromadzono doniesie­ nia dostarczane przez tajnego współpracownika. Tworzono teczki dla operacji specjalnych, na przykład prześwietlenia ja­ kiegoś klasztoru czy „zabezpieczenia” większych uroczystości kościelnych. Ponadto przechowywano tak zwane teczki kon­ trolne. To akta spraw, które były w zasadzie już zamknięte,

ale w każdej chwili mogły stać się ponownie interesujące z operacyjnego punktu widzenia. Wiele istotnych informa­ cji zawartych w kolejnych rozdziałach tej książki pochodzi właśnie z teczek kontrolnych, w których przechowano akta sądowe. W 1990 roku znaczna część archiwum SB została znisz­ czona, zwłaszcza materiały dotyczące Kościoła. Pod koniec lat 80. komuniści wiedzieli, że ich władza dobiega końca. Powszechnie uważa się, że zawarli nieformalny układ z bi­ skupami, przypuszczając, że po zmianie ustroju zachowają oni, a nawet zwiększą swoje wpływy. W interesie Kościoła było zniknięcie materiałów kompromitujących księży. Prawie wszystkie T EO K zniszczono. Odnajdywane są jedynie jakieś resztki. Inne teczki zostały częściowo zachowane. W archi­ wach SB regularnie natrafia się na cienkie teczki, które koń­ czą się protokołem zniszczenia z 1989 lub 1990 roku. O

niektórych duchownych dowiadujemy się sporo z za­

chowanych dokumentów. Na temat innych, zwłaszcza bisku­ pów, znajdujemy tyle co nic. Tak jest w przypadku kardyna­ ła Wojtyły. Już same dzienniki działu „W”, zajmującego się „perlustracją”, dają wyobrażenie o skali inwigilacji i materia­ łach, które SB musiała zgromadzić na jego temat. Dziennik z 1968 roku pokazuje, że tylko w tym roku aż 367 listów do przyszłego papieża zostało przeczytanych i zarchiwizowa­ nych57. Inne roczniki dzienników „W” nie zawierają podsu­ mowania, ale wystarczy je przewertować, by stwierdzić, że prawdopodobnie każda przesyłka skierowana do krakowskie­ go kardynała została przechwycona i zachowana w postaci kopii. Z tej ogromnej korespondencji nie przetrwało prawie nic. Informacje o księdzu Wojtyle pochodzą przeważnie z te­ czek osób trzecich.

Mamy więc do czynienia z gigantyczną, niekompletną układanką z tysięcy dokumentów rozproszonych w setkach teczek, w dodatku pochodzących od instytucji wrogo nasta­ wionej do duchowieństwa. Trzeba więc brać poprawkę na ideologiczny stosunek Służby Bezpieczeństwa do spraw ko­ ścielnych. Czytając akta SB, patrzymy przez jej okulary. To jednak nie znaczy, że informacje zawarte w tych papierach są fałszywe. Wręcz przeciwnie - każda wywiadowcza służba, niezależnie od barw ideologicznych, musi monitorować wia­ rygodność swoich informatorów oraz dostarczanych przez nich informacji. Widać, że SB starała się weryfikować donosy swoich TW. Regularnie oceniała ich prawdomówność. Poza tym archiwa SB mają tę zaletę, że zawierają informacje z róż­ nych źródeł. Teczki często przedstawiają wydarzenia z róż­ nych perspektyw, w zależności od tego, kto donosi i od kogo uzyskał informacje. A zresztą, jaką mamy alternatywę? Archiwa Kościoła są hermetycznie zamknięte, te SB są dostępne. To swoiste ar­ chiwum cienia Kościoła jest jedynym źródłem, z którego możemy się dowiedzieć, czy przyszły papież Jan Paweł II był konfrontowany z księżmi molestującymi dzieci. I tylko tam możemy przeczytać, jak w takich sytuacjach reagował.

6. Przeniesienie

Arcybiskup Wojtyła miał czterdzieści siedem albo r7.rerH7.ipści osiem lat, gdy wierni z Rajczy, wsi rozciągniętej na dnie beskidzkiej doliny, wysłali do niego list ze skargą na księdza Kazimierza Lenarta. Świeżo po seminarium Lenart został wikarym w ich parafii. Wierni domagają się jego przeniesie­ nia, ponieważ „demoralizuje młode panienki”. List został przechwycony przez wydział „W” tajnych służb i trafił do teczki EO K wikarego. Teczka ta oznaczona była numerem 13696, co daje wyobrażenie o rozmiarach esbeckiej inwigilacji. Nie znamy dokładnej treści listu, bo tecz­ ka EO K zaginęła. Pewnie została zniszczona w 1990 roku, jak większos'ć tego typu materiałów. Że mimo to wiemy, co parafianie z górskiej osady napisali do kardynała Wojtyły w 1967 roku, zawdzięczamy wypadkowi drogowemu.

Jest początek listopada, po dziewiątej wieczorem, gdy wi­ kary Lenart wsiada na motocykl. Od stacji Rajcza do gór­ nego rynku dzieli go kilka kilometrów jazdy. Ciemna noc. Latarnie są rzadkością, kierowca jest zdany na światło reflek­ tora swojego jednośladu. Jest już prawie u celu, gdy nagle na drodze pojawia się mężczyzna. „Że był pijany, wnioskowałem choćby z tego, że szedł, klucząc, raz w prawo, raz w lewo”, zeznaje Lenart podczas przesłuchania1. Hamuje, ale wpa­ da w poślizg, maszyna uderza w pieszego, który z hukiem

upada na beton. „Byłem tym wszystkim w pierwszej chwili mocno przerażony. Pomyślałem wtedy, że zabiłem człowie­ ka”. Wkrótce na miejscu zjawia się Milicja Obywatelska, a także ciekawscy z okolicy, którzy natychmiast biorą księ­ dza w obronę przed władzą. „Ludzie oczywiście od razu (jak zresztą zawsze w podobnych sytuacjach) zbiegli się i potwier­ dzili (na pytanie funkcjonariuszy MO, kto spowodował wy­ padek?) moją opinię, że ów człowiek pijany, że po co zacho­ dził księdzu w drogę”, pisze Lenart w swoim oświadczeniu. Charakter pisma ma okrągły i schludny, jak pismo uczenni­ cy. Litery są proste i starannie oddzielone od siebie. Dwa dni po wypadku, 4 listopada, milicja w Żywcu, naj­ bliższym większym mieście, sporządza raport i pisze o pija­ nym pieszym: „W wyniku potrącenia go przez kierującego motocyklem doznał rozcięcia łuku brwiowego i przypusz­ czalnie złamania tejże kości, ponieważ ten twarzą upadł na betonowe płyty chodnikowe, a następnie przewieziony do Szpitala Powiatowego w Żywcu”2. Nie stwierdzono, aby kie­ rowca był pod wpływem alkoholu. Pojazd był w dobrym sta­ nie technicznym. Powinno się rozejść po kościach. Ale to jest komunistyczna Polska. W komendzie MO w Żywcu mieści się również lokalny oddział Służby Bezpieczeństwa, oczy i uszy komunistycznego reżimu. Informacja o księdzu, który spowodował wypadek, trafia na biurko oficera operacyjnego, plutonowego Mieczysława Mrowca. Wypadek to dobra okazja, by „poznać” młodego wikariusza, to znaczy wysondować, czy nadaje się na infor­ matora SB. Dopóki milicja prowadzi śledztwo, ksiądz mo­ tocyklista żyje w niepewności, jest więc podatny na presję. Funkcjonariusz bezpieki może zaoferować pomoc, załatwić umorzenie śledztwa albo chociaż „okoliczności łagodzące”.

Oficer wysyła wezwanie. Wikariusz ma się stawić na poste­ runku w Żywcu cztery dni przed Bożym Narodzeniem. Esbek każe Lenartowi napisać, co się stało. „Napisał oświadczenie na 2 strony, a pisząc go, długo się zastanawiał nad każdym zdaniem”, czytamy w raporcie3. Oficer SB sprawozdaje: Po napisaniu oświadczenia pytałem go, jak długo miesz­ ka w Rajczy, jak podobają mu się tutejsze okolice itp. Odpowiadał na wszystkie pytania bardzo grzecznie, m ó­ wiąc przy tym, że wychowywał się w Krakowie, następnie W SD [Wyższe Seminarium Duchowne] skończył również w Krakowie, a parafia Rajcza jest pierwszą jego placówką. Bardzo jest zadowolony z miejsca swego pobytu, jednak obawia się, że w 1968 będzie m usiał wyjechąć z Rajczy. Zapytany, jak układają się jego stosunki z miejscową ludno­ ścią oraz z księżmi z Rajczy, powiedział, że proboszcz jego jest bardzo dobrym człowiekiem i daje mu dużą swobodę, poza oczywiście czynnościami, jakie wykonuje w kościele4.

Esbek zaprasza wikarego na nieformalne spotkanie w ka­ wiarni. Widzi szansę na werbunek, bo Lenart określa siebie jako „postępowego”. SB bowiem dzieli kler na trzy kategorie: fanatyczny, neutralny i postępowy. „Postępowi” księża nie odrzucają realnego socjalizmu. Na zdjęciu dołączonym do akt Lenart wygląda jak szes­ nastolatek, grzeczny chłopak. Musiał się bać podczas prze­ słuchania, skoro po napisaniu oświadczenia schował pióro oficera Mrowca do kieszeni. Odsyła je następnego dnia wraz z kartką świąteczną: „Najserdeczniejsze życzenia błogosła­ wionych świąt i szczęśliwego Nowego Roku”. Na odwrocie

znów ten szkolny charakter pisma - wikary prosi o wybacze­ nie jego „czynu”. Tymczasem esbek dowiedział się już czegoś ciekawszego na temat tego księdza. Dotarł do informacji zdobytej przez wydział „W”, że parafianie skarżą się na Lenarta, bo „de­ moralizuje panienki”. To może być niezły hak na wikarego. Co ciekawe, Lenart zdaje się nie wiedzieć, że taki list wysłano do biskupa. Mrowieć raportuje: Następnie powiedział, że jest księdzem postępowym, i każ­ demu to mówi, z kim rozmawia. Zapytany, czy ludzie nie m ają mu tego za złe, odpowiedział, że niektóre starsze ko­ biety z Rajczy na niego dużo wygadują, lecz on nic sobie z tego nie robi. Była już taka sytuacja w 1967 r., że m ia­ no pisać do Kurii, by został przeniesiony z Rajczy. List ten m iały napisać jakieś starsze kobiety z Rajczy, jednak nie napisały, bo widocznie ktoś im w tym przeszkodził. O n wie 0 tym na pewno, że nie napisały, bo o tym dowiedziałby się od jednej osoby z Kurii, która jest jego dobrym znajomym. G dy zapytałem go, kogo tam ma znajomego, to oświadczył, że jest to proboszcz z Krakowa, z jego parafii5.

Czy możliwe, że list nie został wysłany do Wojtyły? Na pewno go wysłano, skoro „W” ten list przechwycił, co ka­ pral Mrowieć potwierdził w notatce służbowej z 2 stycznia 1968 roku: W trakcie rozmowy na tem at stosunków panujących w Rajczy w związku z tym, że ks. Lenart K. chodzi do kina 1 wszędzie mówi, że jest ks. postępowym, był szczery, tak sam o jak na temat listu, który mieli m ieszkańcy wysyłać

do Kurii. Potwierdza to bardzo dobrze oryginał dok. „W” skierowanego do Kurii przez mieszkańców par. Rajcza, w którym mowa jest o tym, że często chodzi do kina i jest ks. nowoczesnym6.

Parę dni później, 10 stycznia, prosząc o oficjalne pozwo­ lenie na werbowanie księdza Lenarta, oficer Mrowieć podaje więcej szczegółów: W rozmowie z obcymi ludźmi bardzo często powtarza, że jest ks. postępowym i postępuje wg swoich zasad poza ko­ ściołem. W związku z jego postawą na terenie parafii naraził się miejscowym dewotkom, które to skierowały do kurii list /oryginał dok. „W” znajduje się w jego teczce EO K /, pro­ sząc kardynała Wojtyłę o przeniesienie go na inną parafię. Ponadto osoby te nadmieniły, że demoralizuje młode panienki, chodzi do kina, utrzymuje kontakty listowne z kobietami oraz zaniedbuje obowiązki duszpasterskie. Jednak tut. RSB nie posiada materiałów kompromitują­ cych na niego dot. jego niemoralnego prowadzenia się. Z naszej strony w dalszym ciągu wyjaśnia się powyższe informacje, a w w ypadku ich potwierdzenia zostaną one odpowiednio wykorzystane podczas formalnego pozyska­ nia kandydata na t.w. [tajnego współpracownika]7.

List został więc wysłany. Ale czy dotarł do kurii? Jeżeli po zrobieniu kopii lub odpisu „W” wysłał oryginał do kurii, to na pewno trafił on do Wojtyły. Co działo się z donosami w kurii, pokazuje raport napisany dla SB parę lat wcześniej, gdy arcybiskupem w Krakowie był jeszcze Eugeniusz Baziak:

W dniu 10 lub 11 b.m. do kurii wpłynęło zażalenie na ks. O sadzińskiego. Kierowane było na ręce arcybiskupa Baziaka. Treść zażalenia nie jest znana. Widziane było na biurku ks. Kuczkowskiego. Zażalenie pisane było na papie­ rze listowym i złożone treścią do środka. N a wierzchu ks. Kuczkowski napisał atramentem „autor listu donosi, że ks. Osadziński uwodzi niewiastę”8.

Ksiądz Kuczkowski był również kanclerzem kardynała Wojtyły. Możemy śmiało założyć, że jeżeli skarga na księdza Lenarta została doręczona do kurii, to do Wojtyły dotarła. Zdarzało się jednak, że wydział „W” zatrzymywał ory­ ginał. IPN opisuje to tak: „Pracując na dwie lub trzy zmia­ ny, funkcjonariusze jednostek »W« przeglądali codziennie kilkadziesiąt tysięcy listów! Niektóre z nich konfiskowali”9. Możliwe, że właśnie tak się stało z listem parafian z Rajczy. Istnieje wskazówka. Zachowały się rejestry wpisów działu „W” z końca lat 60. dotyczących Kościoła krakowskiego. Widać po nich, że cała albo prawie cała korespondencja skie­ rowana do kardynała przechodziła przez tryby SB. Rejestry pokazują również, co mógł znaczyć skrót „oryginał dok. »W«”, którego używa oficer Mrowieć, pisząc o skardze na wi­ karego Lenarta. W rejestrze korespondencji z okresu od 25 lipca 1965 roku do 17 maja roku 1967 odnotowano, którego dnia który oficer SB odebrał dany materiał z działu „W” oraz kogo lub jakiej instytucji ten materiał dotyczył. Nie oznaczono jednak, w ja­ kiej formie dział „W” zachował treść listu10. Późniejsze reje­ stry podają, w jakiej postaci zachowano ich treść. Na przy­ kład: „Fotokopia dok. »W« dot.”, albo: „odpis”, albo: „Org. dok. »W« dot.”. Ten ostatni skrót - „Org. dok. »W« dot.”

- występuje rzadko, a odnosi się często do kurii lub arcy­ biskupa Wojtyły. Można przypuszczać, że „Org. dok. »W«” oznacza, że oryginalny dokument został zatrzymany i scho­ wany do teczki. Jeżeli tak, to wydaje się prawdopodobne, że listu w sprawie Lenarta nie doręczono do kurii. To jednak nie oznacza, że Wojtyła nie dowiedział się, iż wikary Lenart „demoralizuje dziewczynki”. Kiedy tylko kapral Mrowieć dostał pozwolenie na werbowanie księdza Lenarta, zaczął szukać dowodów jego niemoralnego pro­ wadzenia się. Napisał do swoich szefów, że zamierza „ze­ brać kompromitujące materiały dot. utrzymywania kon­ taktów miłosnych z kobietami, oraz innych materiałów, które kompromitowałyby kandydata jako osobę duchowną”11. 19 marca 1968 roku sporządza notatkę służbową, w której informuje o pierwszych wynikach swojej detektywistycznej pracy. Odkrył, że Lenart dwa razy w tygodniu kogoś odwie­ dza. Trzy dni później już wie kogo: „Odwiedza tam wdowę”. Uzyskuje, też potwierdzenie, że wikary „demoralizuje dziew­ czynki”. Pisze (nazwiska skrócone do inicjałów): Ponadto m ając kiedyś religię, zwolnił chłopców z religii, dając im po czekoladce, natomiast dziewczynki zostawił na lekcji religii. O tych jego wszystkich wyskokach najlepiej zorientowany jest S.J., który zatrudniony jest w browarze w Żywcu. Przedsięwzięcia: Przeprowadzić rozmowę operacyjną z Ob. S.J. w celu ze­ brania kompromitujących materiałów na w/w ks.12.

Aby skłonić S.J. do udzielenia informacji, kapral zastosu­ je szantaż. Niedawno piwowar zmieszał cztery tony benzy­ ny z olejem opałowym, za co mógłby zostać ukarany. Z tym

hakiem w gotowości Mrowieć puka do jego drzwi. Później napisze: „Na wstępie rozmowy poprosiłem go o wyjaśnienie mi sprawy pomieszania benzyny z olejem. Po czym wsze­ dłem na temat jego miejsca zamieszkania, parafii Rajcza oraz ks. w Rajczy”13. Oczywiście oficer nie jest zainteresowany benzyną, olejem opałowym ani piwem. Ciekawsze jest dla niego to, że żona piwowara pracuje jako nauczycielka w szko­ le podstawowej, w której Lenart uczy religii. Co więcej, ich dwie córki uczęszczają tam do drugiej i czwartej klasy, wobec tego one też mogą sporo wiedzieć. Czytamy, że S.J. należy do partii komunistycznej, ale też cho­ dzi do kościoła. Strategia Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek była w PRL-u dość powszechna. S.J. i w tej sytuacji wykazuje się pragmatyzmem. Skoro władza przymyka oko na jego paliwowe machlojki, gotów jest rozmawiać. Opowiada, że zarządca para­ fii, ksiądz Guszkiewicz, jest niezadowolony z wikarego Lenarta, między innymi z powodu jego intensywnych kontaktów z wdo­ wą, matką czworga dzieci. O zalotach do dziewczynek pracow­ nik browaru nie słyszał, obiecuje się dowiedzieć. 1

kwietnia panowie rozmawiają po raz drugi. S.J. ma nowe

wieści dla esbeka (imię i nazwisko skrócone do inicjałów): Zdarzają się takie wypadki, że uczennice niektóre zostawia po lekcjach religii, a następnie całuje je. Bardzo często zo­ stawia po lekcjach religii H .S. lat 12, którą następnie cału­ je. Córka moja nie m ogła mi jednak dokładnie powiedzieć, w jaki sposób to robi14.

Parafianie już wiedzą, że niechciany wikary niedłu­ go zniknie z wioski: „Mieszkańcy w Rajczy mówią, że ks. ten musi opuścić Rajczę w br., a zrobi to w lecie, ponieważ

zostanie przeniesiony przez bpa na inną parafię”15. Widać, że kontakt rajczan z kurią nie ograniczył się do listu wysłanego rok wcześniej. 6 czerwca kapral Mrowieć uznaje, że ma już wystarczająco dużo informacji, by zaszantażować księdza. Udaje się do sal­ ki katechetycznej i wyprowadza z niej Lenarta. Poprosiłem go na chwilę rozmowy, w trakcie której oświad­ czyłem mu, że chcę z nim rozmawiać w jego własnej sprawie. Zapytując równocześnie, dlaczego nie przyszedł do kawiarni do Żywca w oznaczonym przez siebie terminie. Oświadczył mi wtedy, że odradzano mu, ponieważ to nie była forma jakiegoś wyraźnego nakazu. Wtedy powiedziałem, ażeby o tym wyjeździe z nikim nie rozmawiał, ponieważ ta sprawa dot. tylko jego osoby. Umówiłem się z kandydatem na dzień następny do Bielska-Białej, tj. 7.6. br. godz. 10-ta w Bielsku16.

Jak się okazuje, Lenart nie przyszedł na umówione spotkanie w kawiarni w Żywcu, a na dodatek poinformował przełożonych, że SB depcze mu po piętach. Postąpił zgodnie z dyrektywami Kościoła. W styczniu 1968 roku bowiem biskupi zabronili księ­ żom przyjmowania zaproszeń od władz, mogli odpowiadać tyl­ ko na oficjalne wezwania. Parę lat później Wojtyła przypomni o tym listownie: „O przebiegu rozmowy po wezwaniu przez or­ gana Władzy administracyjnej winni księża złożyć szczegółowe sprawozdanie Kurii Metropolitalnej”17. Za drugim razem, 7 czerwca, wikary, w obawie o swój los, pojawia się w umówionym miejscu. Tym razem esbek daje mu do zrozumienia, że wie o jego związku z wdową i „depra­ wowaniu” nieletnich. Udaje, że tylko mgliście coś tam słyszał. Tymczasem uważnie obserwuje reakcję przerażonego księdza:

W czasie mojego wstępu żywo zareagował, oświadczając, że tego się po tych ludziach nie spodziewał, mówiąc przy tym, że podłość ludzka nie ma granic. Z kolei powiedziałem mu, że w zasadzie jego życie prywatne nas nic nie obchodzi, jednak w sprawach, gdy chodzi o deprawowanie nieletnich dziewczynek, to musimy stanowczo zareagować. Wówczas odpowiedział mi, że nie może przecież wszystkich ludzi w parafii odwiedzać, co zaś dot. zostawiania po lekcjach młodych dziewcząt, to zostawiał je dlatego, ponieważ nie chciał w obecności chłopców wyjaśniać im niektórych pro­ blemów. N a jego tłumaczenia nic nie mówiłem, powiedzia­ łem mu następnie, że osoby te żaliły się, że o tym zgłasza­ ły już ks. Guszkiewiczowi, jednak nie odniosło to żadnych skutków, jeżeli my nie pomożemy, to napiszą do Kurii w tej sprawie, zaznaczyłem mu również, że mają się do mnie zgło­ sić z zapytaniem, jak wyjaśniłem tę sprawę. Akcentowałem mu mocno, że dotychczas nie sprawdzałem tych danych18.

Esbek kłamie jak z nut. Trzy razy z rzędu. Po pierwsze, list do biskupa już dawno został wysłany. Po drugie, staran­ nie sprawdził informacje o molestowaniu dziewczynek. A po trzecie, nie sposób uwierzyć, że mieszkańcy wsi akurat jego, tajniaka z SB, prosili o wyjaśnienie sprawy. Ale kłamstwa działają. Przerażony młody ksiądz wije się jak piskorz: Po tym wszystkim on był mocno załamany, a szczególnie bał się listu do Kurii. Odpowiedział mi, że w tym roku wyjeżdża najprawdopodobniej z tej parafii, to ta sprawa będzie już nie­ aktualna. N a co odpowiedziałem mu, że aby tylko te osoby nie chciały pisać listów do proboszcza w następnej parafii. Z kolei zapytał mnie, co u nas się robi normalnie w takich

wypadkach, wyjaśniłem mu, że wzywa się ludzi do KPM O, przesłuchuje się te osoby oraz księdza prosi się o oficjalne wy­ jaśnienie tej sprawy /rozmowa dot. nauki religii z uczenni­ cami/. Ja jednak nie chciałem tego na razie robić ze względu na osobę księdza, ponieważ to wiele mogłoby mu zaszkodzić w jego przyszłej karierze. Wówczas zaczął mi dziękować, mówiąc jednocześnie, że bardzo dobrze zrobiłem, że postąpi­ łem w ten sposób. Następnie rozpocząłem z nim rozmowę na różne tematy dot. interesujących mnie zagadnień19.

Groźba wszczęcia dochodzenia w sprawie molestowa­ nia działa. Lenart opowiada o wszystkim, co interesuje SB. Narzeka na księdza Guszkiewicza, swojego przełożonego. Mówi o peregrynacji obrazu częstochowskiej Madonny, o nienawiści i zawiści między księżmi oraz o nakazie kardy­ nała Wojtyły, by księża przestawali pracować w wieku sie­ demdziesięciu pięciu lat. Wikary wyraźnie boi się, że w kurii dowiedzą się o jego skłonnościach: N a koniec rozmowy prosił mnie bardzo, czy będę mógł za­ łatwić, by ta sprawa nie nabrała rozgłosu. Następnie zapytał mnie, czy on może kiedyś w przyszłości liczyć na mnie. N a co odpowiedziałem mu, że co będę mógł, to będę mu pomagał, w przyszłości również, o ile oczywiście będzie na to zasługi­ wał. Zapłaciłem rachunek i pożegnałem go w restauracji20.

Esbek jest bardzo zadowolony. W uwagach pod notatką służbową zapisuje: W czasie rozmowy z nim na temat jego zachowania się w parafii był mocno przybity, w czasie rozmowy ze m ną

wyraźnie dawał m i poznać, że jest mi wdzięczny za zała­ twianie w ten sposób sprawy, a w trakcie rozmowy sam wy­ rażał nadzieję na dalsze spotkania21.

Wydawać by się mogło, że Mrowieć dopiął swego. Ale nie. Kiedy 27 czerwca ponownie spotyka się z Lenartem w ka­ wiarni w Bielsku-Białej, okazuje się, że wikary znowu roz­ mawiał z przełożonymi o swoich kontaktach z SB. I to nie tylko z księdzem Guszkiewiczem, na którego narzekał, ale także z biskupem Groblickim, prawą ręką Wojtyły. Kapral Mrowieć notuje: W trakcie tego spotkania poinform ował mnie, że nie­ stety nie postąpił tak, jak mu radziłem, tzn. by o naszej rozmowie z nikim nie rozmawiał. Powiedział o niej ks. Guszkiewiczowi, który natychmiast o tym powiedział bp. Groblickiemu. Bp. Groblicki wezwał go więc do siebie i od razu w formie twierdzenia kazał mu opowiedzieć o tym spo­ tkaniu. Odpowiedział mu wtedy, że owszem był, ale dlate­ go, ponieważ to była jego osobista sprawa i dotyczyła jego. Wtedy kategorycznie zabronił mu spotykania się ze mną22.

Według samego Lenarta ksiądz Guszkiewicz skarżył się na niego w kurii. Administrator parafii w Rajczy nie robi ta­ jemnicy z tego, co wyprawia jego wikary. Dowiadujemy się o tym z „wyciągu z doniesienia p.o. »Chemik«”23, który do­ niósł, że ksiądz Guszkiewicz opowiada każdemu, kto tylko zechce słuchać, że Lenart „urządza tańce w swoim pokoju z dziewczynkami z VI i VII kl.”24. Nie ma możliwości, aby Wojtyła w tej sytuacji nie do­ wiedział się o problemach z wikarym. Skoro dowiedział się

biskup pomocniczy Groblicki, to sam kardynał też. Wynika to jasno z procedur ostrzegania i zawieszania księży opisa­ nych parę lat później przez pracującego w kurii informatora: Mechanizm poprzedzający suspenzę jest następują­ cy: asumpt daje proboszcz lub dziekan, powiadamiając z tego szczebla kardynała. Ze względu na to, że kardynał nie ma czasu się tymi sprawami zajmować, przekazuje bp. Smoleńskiemu [...]. [Biskup Smoleński] bada sprawę, wzywa księdza, rozmawia, upomina. Jeżeli to nie pomaga, przedkłada wniosek kardynałowi, który podejmuje decyzję, a stronę wykonawczą zleca bp. Smoleńskiemu25. W kurii zresztą od dawna wiedziano, że Lenart był wąt­ pliwym kandydatem na duchownego. „Chemik”, który mu­ siał znać Lenarta z czasów seminaryjnych, charakteryzuje go krótko, ale treściwie: Mało zdolny, lękliwy, swoje jednak robił. Miał wiel­ kie, widoczne w pierwszej rozmowie trudności seksu­ alne. Zbierał zdjęcia pornograficzne, książki i chyba nigdy nie rozmawiał z kobietami. Wysłany został przez Florkowskiego [rektora seminarium w Krakowie] do psy­ chiatry Chłopickiego, został [w seminarium] dzięki po­ parciu nieboszczyka Kurowskiego [proboszcza parafii Świętego Floriana]. [...] Nigdy nie zrezygnuje, choć daw­ no to powinien zrobić26. Psychoseksualne problemy alumna Lenarta były poważ­ ne, skoro wysłano go do psychiatry. TW „Nunek” - o której później —również o nich wspomina: „Podobno jego wszelkie

»niepowodzenia« - mam na myśli odroczenie święceń kapłań­ skich w seminarium [...] wynikają na tle psychicznym”27. Mimo tych problemów został wyświęcony, jak twier­ dzi „Chemik” - dzięki protekcji księdza prałata Tadeusza Kurowskiego, proboszcza parafii Świętego Floriana i kanonika krakowskiej Kapituły Metropolitalnej. To brzmi wiarygod­ nie. Lenart pochodził z parafii Świętego Floriana, a tamtejszy proboszcz, Kurowski, był dobrym znajomym kardynała. Gdy ksiądz Wojtyła w 1949 roku został wikariuszem w tej właśnie parafii, Kurowski był jego przełożonym. Historyk IPN-u Marek Lasota tak go opisuje: „Ks. prałat Tadeusz Kurowski, notabe­ ne także pochodzący z Wadowic, kanonik kapituły krakow­ skiej, członek sądu metropolitalnego, proboszcz parafii p.w. św. Floriana, postać szalenie wpływowa w kurii metropolitalnej”28. Sam Lenart w przytoczonej wypowiedzi dał do zrozumienia, że ksiądz Kurowski jest jego protektorem. Informacje o „demoralizacji dziewcząt”, które docierały do kurii listownie albo ustnie, w połączeniu z wcześniejszą wiedzą o problemach seksualnych Lenarta powinny wywo­ łać reakcję. Ale kardynał Wojtyła nie widział powodu, by odsunąć księdza od pracy z dziećmi, wysłać na terapię lub wszcząć dochodzenie kanoniczne. Zamiast tego skierował go do innej parafii. Od 8 lipca 1968 roku, jedenaście dni po spotkaniu z oficerem SB Mrowcem, ksiądz Lenart nie jest już wikariuszem w Rajczy. Został przeniesiony do Budzowa. Tam SB prawie natychmiast zbiera informacje, że w obec­ ności nieletnich dziewcząt nie potrafi się opanować. Zadanie zwerbowania księdza Lenarta dostaje kapitan Bafia z Suchej Beskidzkiej. 5 grudnia kapitan Bafia ma już opracowany własny plan werbunku. Z satysfakcją zauważa, że młody ksiądz się boi:

Ponadto reasumując jego zachowanie na poprzedniej pa­ rafii oraz obecnej, jak również dokumenty „W”, należy są­ dzić, że należy on do odmiennego pokroju, niż reprezentu­ ją sobą inni księża. [...] Będąc młodym księdzem, boi się swych przełożonych i drży przed narażeniem się Kurii, co też postanowiono wykorzystać29.

Plan kapitana Bafii zasługuje na miano diabelskiego. Esbek nie tylko chce sprawdzić, czy wikary Lenart utrzymuje intymne kontakty z młodymi dziewczynami, ale także za­ mierza go skompromitować, posługując się kobietą: [...] planuje się pozyskać [tu imię i nazwisko], znaną z tego, że lubi towarzystwo księży. O ile dojdzie do pozyskania w/w, starać się pokierować tak sprawę, by się zetknęli, być może dojdzie do romansu, co można będzie wykorzystać w dalszej kolejności30.

15 stycznia 1969 roku plan kapitana Bafii został opatrzony pieczęcią i podpisem przełożonego. Już wtedy kapitan miał pierwsze potwierdzenie, że w nowej parafii Lenart molestu­ je uczennice. 30 grudnia raportował, czego się dowiedział od „źródła informacji »S«”: w wiejskiej szkółce w Budzowie nauczycielka przechwyciła list miłosny od dziewczyny do chłopaka. Poprosiła o radę nowego katechetę - Kazimierza Lenarta. Był bardzo chętny do pomocy. Chłopiec, który na­ pisał list, go nie interesował. Za to dziewczynka... Tenże [Lenart] przyjął na siebie obowiązek przeprowadze­ nia rozmowy z nią i pozostawił ją po lekcjach. O czym roz­ mawiano, nie wiadomo, jest rzeczą o tyle interesującą, że

pozostawiał ją po lekcjach na rozmowy kilka razy 13-41. Jak informuje źródło, fakty pozostawiania dziewcząt po lekcjach miały miejsce kilka razy, lecz nie ma możliwości [ustalenia] których i kiedy31. N ie tylko „źró d ło »S «” słyszało o w yczyn ach now ego w i­ karego. N iep ok ojące h istorie m u siały dotrzeć d o p roboszcza, k sięd z a R ad o m sk ie g o , skoro oso b iście idzie spraw dzić, ja k w y g ląd a lekcja religii. 17 sty czn ia k ap itan B a fia p on ow n ie rozm aw iał ze „źród łem »S «”.

W rozmowie ze źródłem „S” tenże poinformował mnie, że w m-cu grudniu 1968 r. doszło do scysji pomiędzy ks. Radomskim Fr. a ks. Lenartem. Otóż ks. Radomski poszedł na wizytację lekcji religii prowadzonej przez ks. Lenarta, gdzie przy dzieciach stwierdził, że ks. Lenart nie jest należycie przygotowany do lekcji, i kazał mu iść na plebanię, a sam pozostał. Po wyjściu ks. Lenarta zaczął wypytywać dzieci o sposób prowadzenia lekcji religii, a następnie przy nich, silnie zdenerwowany, wymyślał na ks. Lenarta od durni, osłów itp., o czym ks. Lenart dowie­ dział się32. N ie wiem y, co p ow ied ziały dzieci k sięd zu R ad o m sk iem u . K a p itan B afia p rzesłuch a uczniów w Budzow ie, ja k tylk o d o ­ stan ie zielone św iatło, by w erbow ać L e n arta. O so b iście czy przez p o śred n ik a, nie m o żn a stw ierdzić n a p od staw ie notat­ ki służbow ej. R ezultat nie p ozo staw ia je d n a k w ątpliw ości co d o n atu ry problem ów , ja k ie p o jaw iły się w tej p arafii w raz z k siędzem L en artem (im ion a i n azw iska dzieci skrócone do

W dniu 19.1.69 r. /niedziela/ grono młodzieży w wieku 14-15 lat, składające się m .in. z córki organisty M . z Budzowa, B.Ł., oraz inni w ścisłej tajemnicy rozmawiali na temat ks. Lenart Kazimierza. Ł. opowiadała, jak ją wymie­ niony wezwał. Otóż po wejściu do pomieszczenia zamknął drzwi i miał rzekomo zwrócić się do niej, mówiąc „kocham cię” itp., ona jednak doskoczyła do drzwi, otworzyła je i uciekła. Wezwał ją jeszcze jeden raz i przepraszając bardzo, prosił o dyskrecję. Rozmawiając dalej mówiły, że N .Z ., lat ok. 15, [...] również zostawił ją po religii i miał ją całować. Następnie snuły przypuszczenia na temat P.W., lat ok. 15, której kupił swetr i ona go często odwiedza. [...] Rozmowa ta prowadzona była poufnie i wg uzyskanych informacji ro­ dzice wymienionych nic na ten temat nie wiedzą33.

Krótko mówiąc, ksiądz Lenart nadal napastuje dziew­ czynki. Kapitan Bafia zyskuje dodatkowe potwierdzenie dzięki kobiecie zaangażowanej do inwigilowania wikarego, która w dokumentacji występuje jako TW „Nunek”. Udaje się ona do Lenarta 5 lutego 1969 roku pod pretekstem, że chce się wyspowiadać. Zostaje wpuszczona, zdobywa zaufa­ nie księdza i donosi (imiona i nazwiska skrócone): W dniu 5.2. br. p. J.L . wraz z p. I.S. [imię i nazwisko T W „N unek”] złożyły niespodziewanie wizytę X Kazimierzowi Lenartowi. Celem wizyty miała być spowiedź jednej z pań, która nota bene została spełniona. Jak je przyjął X wika­ ry? - na to pytanie trudno odpowiedzieć jednym słowem. Z chwilą przekroczenia progu mieszkania m iał prawdo­ podobnie jakieś obiekcje co do tych pań. Wstępne rozmo­ wy, tzn. wprowadzające, przeprowadziła pani I. Błysnęła

elokwencją i wszelkie wątpliwości pierzchnęły bezpowrotnie. X K azim ierz zgoła staw ał się w prost przyjacielem . Opowiadał o swojej egzystencji w Budzowie34.

TW „Nunek” opisuje swoje przygody jak romansik ze sobą w roli głównej. Trzecia osoba liczby pojedynczej nie może ukryć faktu, że chodzi o nią samą. Archiwum SB zawiera jej oryginalne, odręcznie pisane raporty. Kapitan Bafia otrzymuje od niej szczegółowe informacje (nazwiska skrócone): N a dzień 3.4.69 r. był wyznaczony termin złożenia ponow­ nej wizyty ks. Lenartowi przez p. L. i p. S. Było to raczej zaproszenie na imieniny. A więc ta druga pani kupiła kwia­ ty i pojechała do Budzowa. M iotało nią wprawdzie tysiąc sprzecznych uczuć i obiekcji... że sam a, że bez towarzy­ stwa, że to trochę głupio. I rzeczywiście, takiego przyjęcia, jak się wyraziła, zupełnie się nie spodziewała. X Lenart był szczytowo zaskoczony widokiem gościa, zachowywał się, jakby on nigdy nikogo nie zapraszał na imieniny15.

Kiedy TW „Nunek” została jednak zaproszona do środka, staje się dla niej jasne, dlaczego Lenart był zakłopotany jej wizytą: Drzwi do pokoju zostały nareszcie otworzone. Mieszkanie w kwiatach, prezentach, wszystko w nieładzie, czyli ogólny bałagan. Po chwili okazało się, że nie jest sam - miał gości, trzy uczennice, trzynastoletnie dziewczynki, które trochę nerwowo nakłaniane do wyjścia ubierały się wśród tłum io­ nego śmiechu. Była tam również W.P., jak się okazało, naj­ bardziej ceniona przez X Kazimierza36.

Okazuje się, że nie tylko uroki nieletnich dziewcząt nie dają młodemu księdzu spokoju. Rozmawia z donosicielką o swoich wątpliwościach co do własnego kapłaństwa, o kryzysie wiary, o kolegach księżach, o samotności, o tym, że lubi przyjmować gości i że było tak miło. Ona trochę flirtuje. On ją komple­ mentuje. Tak mija wieczór, aż odjeżdża ostatni autobus, więc TW „Nunek” zostaje na noc37. Prawie cztery tygodnie później, 30 kwietnia, TW „Nunek” znów dzwoni do drzwi wikarego. Przyjechała ze znajomą na­ uczycielką. Tym razem ksiądz ich oczekuje: „Ks. Lenart miło je przyjął i jak zwykle starał się być w każdym calu gentelmenem. Nawet przebrał się ze swoich szat kapłańskich, wsko­ czył w czarny garnitur z muszką”38. TW „Nunek” wysłuchuje księdza. Potwierdza się, że w poprzedniej parafii Lenart na­ pastował nieletnie dziewczyny oraz że miał romans z wdową w Rajczy: Pierwsza kobieta w jego życiu, ale jak mnie się osobiście zdaje nie ostatnia. To wywnioskować można z jego dosyć cieka­ wego zachowania się, ma pewne pociągnięcia, które sugerują niestety............ C o u niego jest rzeczą znamienną - chyba ciągłe wizyty jego uczennic - są to, jak już wspominałam, V I lub VII-mo-klasistki, a więc dorastające panienki. Trudno powiedzieć, po co przychodzą. Ja osobiście mogę tylko za­ cytować wypowiedź ks. Lenarta, która wg mnie trąci rów­ nocześnie różańcem i grzechem... „...takie panienki są za młode na życie seksualne, ale mogą być w sam raz do piesz­ czot, do tego preludium miłosnego, które im nie zaszkodzi, a przeciwnie, może je wysubtelnić i uwrażliwić...” I mnie się zdaje, że niektóre już się uwrażliwiają39.

Kapitan Bafia ma powody do zadowolenia. Może przystą­ pić do werbowania. Jednak i tym razem Lenart nagle zni­ ka. T W „Nunek” próbuje się dowiedzieć, gdzie przebywa. Pisze: „W dn. 25.6.69 r. byłam w Budzowie, ale nie zastałam ks. Lenarta. Wg relacji gospodyni ks. proboszcza wyjechał do Krakowa”40. Regularnie dzwoni, aby się dowiedzieć, czy Lenart wrócił. Okazuje się, że wikary zwiał. „Do Budzowa dzwoniłam kilkakrotnie, zawsze otrzymywałam odpowiedź »nie ma - jeszcze nie wrócił«”41. 11 lipca odbiera sam pro­ boszcz Radomski, ale ją zbywa. „Żeby on był dla mnie miły - tego powiedzieć nie mogę”42. 18 lipca kolejna krótka wiadomość od T W „Nunek”: „Przed momentem dzwoniłam do Budzowa. Gospodyni ks. Radomskiego poinformowała mnie, że babka księdza jest chora i dlatego jeszcze nie wrócił z Krakowa, mimo że ter­ min przyjazdu datował się na dzień 29.6.69 r.”43. Ta „babka” brzmi jak wymówka, więc TW „Nunek” wy­ pytuje księży z okolicznych parafii. 10 września rozmawia z księdzem z Zawoi. „Wg jego relacji ks. Lenart jest w tej chwili na nieokreślonym urlopie. W momencie powrotu do pełnienia funkcji kapłańskich zmienia automatycznie do­ tychczasową placówkę”44. Innymi słowy, Lenart uciekł i jest w poważnych tarapatach. Pewnie nie tak wyobrażał sobie przyszłość, gdy zapisywał się do seminarium w Krakowie. Jest synem chłopskiej rodzi­ ny, która po wojnie przeniosła się do miasta. Seminarium i kapłaństwo oznaczają awans społeczny. Ale społeczeństwo się zmienia. Staje się społeczeństwem konsumpcyjnym, ofe­ rującym przyjemności, o których wcześniejsze pokolenia na­ wet nie marzyły. Duchownym nie wypada z nich korzystać,

a młody ksiądz Lenart lubi chodzić do kina - jego ulubione filmy to westerny - i lubi jeździć na motocyklach, co budzi zgorszenie starszego pokolenia księży. O

młodych kolegach pisze w 1973 roku ksiądz kapuś

Szlachta (ma wtedy sześćdziesiąt jeden lat): Nowe pokolenie, które idzie, jest trochę pokoleniem hedo­ nistycznym; ono chciałoby przede wszystkim zrobić dobry interes, jest raczej materialistycznie nastawione. Sprawy ko­ ścioła wiele ich nie obchodzą, natomiast bazuje się, zasłania się tarczą kościoła, działając we własnym interesie [...] ci się nie przejmują ani tą ideologią, ani tą ideologią45.

To brzmi jak opis zbiegłego wikarego. Z jednej strony Lenart jest skłócony z innymi księżmi i wątpi w sens swojego kapłaństwa, z drugiej ma na karku SB, która go szantażuje, chcąc skłonić do współpracy. Tymczasem on pragnie po pro­ stu przyjemnego, wygodnego życia. Zanim uciekł, wypłaki­ wał się TW „Nunek”: Zastanawiał się głośno, czy ewentualne zrzucenie sutanny w obecnej sytuacji byłoby opłacalne, i doszedł do w nio­ sku, że nie..., ale nie dlatego, że miałby wyrzuty sumienia - dlatego, że jest zbyt wygodny, zbyt przyzwyczajony do kom fortu, aby dobrowolnie wyrzekać się tych ziemskich dobrodziejstw. Wiara? Prawda? - czcze słowa poparte po­ błażliwym uśmiechem. X Lenart twierdzi, że zawodem jako takim jest przede wszystkim kapłaństwo - praca przy ołtarzu w kościele i na tym powinno się kończyć, ale tak nie jest, przynajmniej u większości jego kolegów. Po wy­ wiązaniu się z obowiązków chciałby żyć jak człowiek - jak

mężczyzna. M ęczą go pozory, które musi utrzymywać, utrzymywać po to, by nie zwichnąć swej kariery, a wraz z nią utracić wygodę i luksus46.

Zwichnięcie kariery to jest dokładnie to, co mu grozi wiosną 1969. Ale pod koniec roku kryzys jest już zażegnany. Znów po­ jawia się w dokumentach SB, tym razem jako wikary w małej wsi pod Bochnią. SB w Bochni nie jest zbytnio zainteresowana „kandydatem” Lenartem. Dopiero 17 czerwca 1970 roku zgło­ si się do niego agent, by nawiązać kontakt. Lenart reaguje jak przestraszone zwierzę. „Kandydat początkowo był zaskoczony do tego stopnia, że powiedział, iż musi z powiatu bocheńskiego uciekać’*47. Esbek próbuje go uspokoić, zadowala się obietnicą Lenarta, że się z nim skontaktuje. Stało się to na święty nigdy, gdyż 2 grudnia 1970 roku rezydentura SB w Bochni odsyła wszystkie akta Lenarta do centrali w Krakowie „z uwagi na brak perspektywy jego pozyskania>48. SB puści wikarego wolno na jakiś czas, ale nie straci go z oczu. Ryba posmakowała przynęty i pewnie wróci. Lenart zdaje się mieć wszelkie atrybuty księdza skłonnego do współ­ pracy - potrzebującego pomocy z zewnątrz, by przetrwać w kłębowisku żmij, jakim bywa społeczność duchownych: Są tam ludzie, którzy m ają różne żale i pretensje do hierar­ chii kościelnej. Poza tym są tam ludzie, którzy wzajemnie sobie nie wierzą, drżą o swoje stołki i stanowiska, boją się intryg we własnym łonie kleru i szukają gdzieś na boku po­ mocy i sprzymierzeńców49.

I

rzeczywiście, siedem lat później Lenart sam puka do

drzwi oficera SB. Nadal jest wikarym, tym razem w Milówce

na Żywiecczyźnie. A w Żywcu nadal urzęduje funkcjonariusz Mrowieć, przez ten czas awansowany na podporucznika. Ten sam Mrowieć, który „zaprosił” Lenarta na rozmowę po wy­ padku motocyklowym, a potem subtelnie groził dochodze­ niem w sprawie „demoralizacji młodych panienek”. Oficer SB jest zdumiony, gdy 9 czerwca 1976 roku wikary przy­ chodzi do niego ze słowami: „Przyszedłem prosić o pomoc”. Dobrze się czuje w Milówce-Kamesznicy, ale dowiedział się, że zostanie przeniesiony. I to już za trzy dni. Czy wszech­ mocna SB nie mogłaby sprawić, by pozostał w Milówce? Porucznik Mrowieć musiał być zaskoczony. Zabierając głos na ten temat, oświadczyłem ks. Lenartowi, że w tych sprawach nie mogę mu bezpośrednio pomóc, lecz jedy­ nie doradzić. Uważam więc, że są tylko dwa wyjścia - jedno to podporządkować się woli Kardynała i wyjechać z Kamesznicy, drugie natomiast to pozostanie w Kamesznicy50.

Zdaniem Lenarta mieszkańcy Kamesznicy chcieliby, aby został. Porucznik gimnastykuje swój umysł: jak wykorzystać tę nagłą okazję. Ksiądz, który sam prosi SB o pomoc, nie może odejść z kwitkiem. Mrowieć ma pomysł: M ożna jeszcze zebrać podpisy i udać się do Kurii z proś­ bą o pozostawienie go w Kamesznicy, jednakże nie można przewidzieć pozytywnych rezultatów. Być może, że dana delegacja nie zostanie nawet przyjęta przez Kardynała Wojtyłę51.

Pomysł zbierania podpisów spodobał się Lenartowi. Porucznik Mrowieć obiecuje porozmawiać z przełożonymi.

I dotrzymuje słowa, o czym świadczy notatka gotowa już na­ stępnego dnia: W związku z dogodną sytuacją należy wykorzystać ope­ racyjnie osobę ks. Lenart Kazim ierza. N ależy również uzgodnić z Kierownictwem Wydziału IV-go, czy doprowa­ dzić do konfliktu w Kamesznicy Górnej, czy też spowodo­ wać, by ks. Lenart Kazimierz podporządkował się decyzji Kardynała i objął funkcję wikariusza par. Bielany52.

Porucznik nie traci czasu. Następnego dnia o wpół do je­ denastej ponownie rozmawia z Lenartem. I raportuje: N a wstępie rozmowy oświadczyłem mu, że rozważając całą sytuację, doszedłem do wniosku, iż należy się podpo­ rządkować woli Kardynała i objąć funkcję wikariusza par. Bielany /stanowisko powyższe uzgodnione zostało z kie­ rownictwem Wydz. IV-go/. Uważam więc, że taka decyzja będzie najbardziej słuszna, a to dlatego, ponieważ niepod­ porządkowanie się Kardynałowi może spowodować to, że w przyszłości może on być na „cenzurowanym” i będzie m iał kłopoty z otrzymaniem jakiejś przyzwoitej placówki53.

Lenart twierdzi, że delegacja jego zwolenników jest już w drodze do kardynała Wojtyły. Mają go prosić, by pozostawił ich ulubionego wikarego w Kamesznicy. Porucznik namawia jednak wikarego na przeprowadzkę do parafii, którą przy­ dzielił mu kardynał. Lenart w końcu ustępuje, ale to nie SB przemawia wikaremu do rozumu, tylko mama. Co się dzia­ ło w Kamesznicy, dowiadujemy się od księdza Stefana Stopki, proboszcza pobliskiej parafii i informatora SB:

Wikary ks. Lenart Kazimierz nie chciał odejść z Kamesznicy. Wierni byli za nim. Nie zgadzali się na jego odejście. Zaaresztowali dziekana ks. Piotrowskiego z Ujsoł. Gdyby nie matka ks. Lenarta, która wkroczyła, to nie wiadomo, jak cała sprawa potoczyłaby się dalej. M atka uspokoiła Kazka i wyraził zgodę na przejście do innej parafii54.

Inny ksiądz TW donosi, że Lenart był pokłócony z innym księdzem, „dlatego też kardynał Wojtyła zmuszony był ich obu przenieść na inne parafie”55. Przy okazji całego zamie­ szania dowiadujemy się, co skłoniło księdza Lenarta do skon­ taktowania się z SB. Porucznik Mrowieć nie może powścią­ gnąć ciekawości, więc dopytuje: Odpowiedział wówczas, że będąc na poszczególnych pa­ rafiach, ciągle był uprzedzany, by nie utrzymać jakichkol­ wiek kontaktów z pracownikami Służby Bezpieczeństwa. W chwili obecnej widzi, że to był błąd z jego strony. Przekonał się również w stosunku do swoich przełożonych w krakowskiej kurii oraz na poszczególnych parafiach, gdzie co innego się mówi, a co innego się robi. Tak więc jest dosta­ tecznie doświadczony, jeżeli chodzi o znajomość panujących stosunków w Kurii i różnego rodzaju kombinacji56.

Tydzień później podporucznik Mrowieć rejestruje Kazimierza Lenarta jako tajnego współpracownika pod pseudonimem .Andrzej I”. W teczce znajduje się własnoręcznie podpisana przez Lenarta obietnica, że zachowa swoje kontakty z SB w ta­ jemnicy57. Jednak T W ,Andrzej I” okazuje się kiepskim infor­ matorem. Dwukrotnie, 15 września i 17 listopada 1976 roku, przekazuje porucznikowi Mrowcowi informacje: o kłótniach

między księżmi oraz o planach budowy i remontu obiektów sakralnych. Potem znów znika. Pod koniec 1976 roku Wojtyła przeniósł go do wsi Trzemeśnia58. Tam po raz kolejny wpadł w tarapaty. Musiało to być poważne przewinienie, skoro następca Wojtyły, kardynał Franciszek Macharski, w 1979 roku suspenduje Lenarta i wy­ syła do rodziny w Krakowie. Milicyjny raport z 29 września 1980 roku to potwierdza: B/B/ „Zalewski” poinformował, iż po dłuższym okresie pobytu w Krakowie u rodziców ks. K. Lenart /13696/, który był zawie­ szony dotychczas w obowiązkach - dostał przydział w Suchej Beskidzkiej i ma tam objąć stanowisko kapelana szpitala59.

Nie został jednak w Suchej szpitalnym kapelanem, lecz penitencjariuszem, czyli kapłanem pokutnym, upoważnio­ nym do odpuszczania najcięższych grzechów. Jest to funkcja często powierzana kapłanom z ciężkimi grzechami na sumie­ niu, za które odbyli w ocenie biskupa wystarczającą pokutę. W Suchej Beskidzkiej SB podejmuje cztery próby po­ nownego zwerbowania Lenarta. Bezskutecznie. „»Andrzej 1« oświadczył, że nie widzi potrzeby rozmowy, nie chce mieć do czynienia z nami”, czytamy w ostatnim poświęconym mu dokumencie SB, datowanym na 20 stycznia 1981 roku60. „W związku z powyższym postanowiono: rozwiązać współ­ pracę z TW ps. »Andrzej 1«, a materiały złożyć w archiwum Wydz. »C« tut. komendy”61.

W świetle prawa Kazimierz Lenart jest niewinny. Wszystkie kobiety wymieniane w dokumentach jako molestowane

w dzieciństwie przez księdza Lenarta nie żyją albo nie chcą o tamtych wydarzeniach rozmawiać. Nigdy nie postawiono Lenartowi zarzutów, o skazaniu nie wspominając. Ale infor­ macje zgromadzone w teczkach IPN-u kładą się na jego życiu głębokim cieniem. Mętnym cieniem nazwisk, dat i faktów, któ­ re jak puzzle po długim dopasowywaniu układają się w całość. Jest to jednak historia pełna luk, jak przerywany film. O jakiej hipokryzji w kurii mówił Lenart, kiedy poprosił SB o pomoc? Czy na Bielanach pracował jako wikariusz w parafii, czy sie­ dział za karę kilkaset metrów dalej, w klasztorze Kamedułów, do którego Wojtyła nieraz wysyłał księży stwarzających proble­ my? W jaki sposób przekonał kardynała Wojtyłę, by już w 1976 roku go stamtąd zwolnić i wysłać do Trzemeśni, gdzie miał własny dom? Czy tam od razu zaczął pracować, czy może zo­ stał wyłączony z duszpasterstwa na jakiś czas? I co takiego robił w Trzemeśni, że w 1979 roku dostał suspensę? Na to ostatnie pytanie zarysowuje się odpowiedź. Są bo­ wiem mocne poszlaki, że był suspendowany za molestowa­ nie. Pierwszą jest e-mail następującej treści: Chcę zgłosić przypadek molestowania przez księdza dotyczą­ cy mojej osoby. Ksiądz nazywa się Kazimierz Lenart. Stało się to ok. 1978 r. w Trzemeśni (województwo małopolskie). Byłam dzieckiem 7-letnim i z nikim wtedy o tym nie rozmawiałam. Myślę, że te informacje wystarczą do pozyskania dalszych da­ nych o księdzu. Pozdrawiam. Długie poszukiwanie autorki e-maila nie dało rezultatu, ale to, co napisała, wystarczało, by pozyskać dalsze infor­ macje o księdzu. Okazuje się, że wiele osób pamięta niedo­ puszczalne postępowanie księdza Lenarta z dziećmi. I to w Trzemeśni, gdzie nadal ma dom i do niedawna spędzał wakacje.

W domu nad rzeczką, która dzieli Trzemeśnię na dwie części, otwiera kobieta, która zapytana o księdza Lenarta mówi od razu: - Ja miałam z nim religię w drugiej klasie. Co mam po­ wiedzieć? Powiem prawdę: on nas bił. To było takie przykre. A dziecku to zapadło w głowę. N a długo. - Co robił? - Ja k tylko dziecko odwróciło głowę, to wyszarpał za włosy. Po prostu musieliśmy siedzieć i nie ruszać się. Chciał mieć taką całkowitą dyscyplinę. Niezręcznie trajił na siostrzenicę księdza. Ona była w pierwszej klasie. Uderzył ją i ona poskarżyła się mamie. - Kiedy to było? - Do komunii nas przygotowywał. To musiał być 1978-1979. I to był krótki okres. Nie wiem, czy był tutaj pół roku. Bo później to do komunii nas przygotował inny ksiądz. Potem [Lenart] poszedł na inną parafię, ale tu bardzo często bywał. Całe wakacje tutaj spędzał. Przyjeżdżał tu, mieszkał i odpra­ wiał mszę. - A pani wie, dlaczego go stąd przenieśli? - Tego nie wiem, bo byłam dzieckiem. Czy powód był, żejak dzieci były niesforne, to taką metodę stosował. Ale to nie jeden ten ksiądz taki był. Tujeszcze dwóch było takich. - To znaczy, że bili podczas lekcji religii, tak? - Tak, bo chcieli zachować taką dyscyplinę. Nauczyciel to może ju ż nie, bo nauczyciel... W tych czasach to na pewno nie byłoby to do pomyślenia. Parę domów dalej mieszka pani prawie w tym samym wieku. Również miała religię z Lenartem. - To były takie zastępstwa. Nie wiem, czy to był rok.

- Słyszałem, że ciągnął z włosy. - No, jak mu się [ktoś] nie spodobał, to faktycznie było tak. Mnie też ciągnął za włosy. Pamiętam, że moja mama mu po­ wiedziała, żeby tak nie robił. - Orientuje się pani, dlaczego został stąd przeniesiony? - Trudno powiedzieć... 0 pewnych rzeczach się nie mówi. - Podobno dziewczynki też molestował. - No. Coś się obiło. Ale ja nigdy tego nie drążyła. Bo tak na­ prawdę o wielu rzeczach w kurii wiedzieli. No i co? Nikt z tym nic nie robił. Może na tej zasadzie go stąd zabrali. - Ale ta historia krążyła, tak? - No tak.

Pani, która ma już prawie osiemdziesiąt lat, też słyszała o mo­ lestowaniu. Rozmawia przy ogrodzeniu mimo deszczu. - On ma dom, tam dalej. Wychowywał się w Krakowie, a rodzice byli stąd. Był tu na parafii. Nie byłfajny. - W jakim sensie? - Nic na księży nie mówię. J a nie chcę mówić źle, chociaż każdy ma ułomności. - Słyszałem, że on bił dzieci. - Nie, że bił. Inna sprawa była. - To co? Molestował? - Proszę pana, ja nie będę mówić takich rzeczy. - Rozumiem, że historia krążyła, ale pani nie wie, czy to była prawda? - Tak. To było słynne. Zwolnili go potem. Jak taki człowiek ma to w genach? Czy on to nabył? Niech pan mi powie.

Trzy siostry wychowane w Trzemeśni słyszały, że Lenart po przeniesieniu znowu wpadł w tarapaty. Jedna z sióstr mieszka w Trzemeśni, druga jest akurat z wizytą. Trzecia była bita przez Lenarta. Drzwi otwiera mieszkanka: - Wie pan, wysłali go do Krakowa. Jak wyszły te sprawy pe­ dofilskie takie, to od tego momentu go na parafii ju ż nie ma. Tu był katechetą. Później on też na Bielanach był, w tym zakła­ dzie jakby karnym [chodzi pewnie o klasztor Kamedułów na krakowskich Bielanach]. - Kogo dotyczyły te sprawy pedofilskie? - To było bardziej, kiedy był na innych parafiach. Chociaż niektórzy mówią, że tutaj też rodzice zgłaszali. - Mówią, że ciągnął za włosy. - Tak, że był taki, że też kładł na kolanach, że tam głaskał. Dawniej to jak dziecko się skarżyło w domu, to krzyczeli na dziecko, bo tojest niemożliwe, żeby ksiądz takiego coś robił, nie? Terazjest inaczej. - Tu się nie mówiło, że molestował? - Na pewno ludzie to zgłaszali. No bo toju ż zaszło za daleko. [woła siostrę] - Pan chce wiedzieć, czemu go stąd przenieśli. Bo poszedł na Bielany, nie? Ten Lenart, co tu mieszkał. - No, on w ogólejest odsunięty. - Ale pana interesuje, czemu go przesunęli. O tę pedofilię chodziło, nie? - No, o pedofilię. - Ale nie wiecie, kogo to dotyczyło? - [druga siostra] Ja mogę panu daćjeden przykład. Moja sio­ stra [chodzi o trzecią z sióstr] miała wtedyjedenaście-dwanaście

lat. Przyleciała z religii, że do dziewczynek [Lenart] odnosi się okropnie, bije je linijką po głowie. To był siedemdziesiąty któryś. Ja wtedy robiłam pranie i z nerwów z mokrą ścierką tam polecia­ łam, bo ja go znałam. No i tam się wykłócałam. No i on powie­ dział tak, że w ogóle dziewuchy to są, tojest głupie stworzenie. - Tak powiedział? - No tak powiedział. A ja do niego: to ja idę do księdza pro­ boszcza. No to się wystraszył, przeprosił, bo on w nerwach, bo on ma problemy. Ja mówię: skoro ksiądz ma problemy, to nie powi­ nien dzieci uczyć. Mówię: moja siostra nie będzie chodzić na religię. A potem go przenieśli do Nowej Huty. Na Mistrzejowicach był. Tam wiem, że miałjakąś aferę. On w ogólejestproblematyczny człowiek. - Ale tu, na wsi, ludzie wiedzieli, że ma te pedofilskie skłonności? - [pierwsza siostra] Dopiero się później dowiedzieli. Bo to ukryte było wszystko. - [druga siostra] To było tu ukryte. To była wielka tajem­ nica, bo Ojciec Święty [wtedy jeszcze arcybiskup Wojtyła] na non stop przyjeżdżał. Bo oni się lubili z naszym proboszczem. Graliśmy w piłkę, jak przyjechał Wojtyła. To dzieci wyleciały. Przywiózłpiłkę dla dzieci i cukierki. - Ale to było, jeszcze zanim Lenart zaczął tu pracować na parafii? -T ak .

Wiele wskazuje na to, że wielokrotne przenoszenie Lenarta nic nie dało. Nadal krzywdził dziewczęta - w różnych miejscach i na różne sposoby. Musiał wciąż sprawiać kłopoty arcybisku­ powi Wojtyle i jego następcy. Po suspensie w 1979 roku i krót­ kim pobycie w Suchej w roli penitencjariusza znika na resztę

lat 80. z duszpasterstwa. Pod koniec tej dekady był w Domu Księży Chorych w Swoszowicach62. Od 1991 do 1993 roku był wikariuszem w Libiążu63. W latach 1993-1997 pracował w parafii w Mistrzejowicach na obrzeżach Nowej Huty64. Pytana o księdza Lenarta kuria krakowska odpisuje, że obec­ nie nie ma z tym kapłanem kontaktu. Teczka Lenarta jest znana. Przeczytał ją na przykład ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który badał związki duchownych z SB i swoje ustalenia opublikował w książce Księża wobec bezpieki. Przypadek Lenarta opisuje w niej tak: Po święceniach kapłańskich w 1965 roku został skierowany do Rajczy na Żywiecczyźnie. Tutaj w 1968 roku SB pod­ jęła próbę zwerbowania go, jako pretekst wykorzystując spowodowany przez duchownego wypadek motocyklowy. Zarejestrowano go wówczas jako kandydata na T W o pseu­ donimie „L K ” (odwrócone inicjały). Jednak pomimo zgro­ m adzenia materiału, który m ógł być użyty do szantażu, ani w Rajczy, ani w następnych parafiach SB nie udało się nakłonić księdza Lenarta do współpracy. Duchowny zmarł w 2005 roku65.

Isakowicz-Zaleski nie wyjaśnia, jaki materiał „mógł być uży­ ty do szantażu”. Za to dowiadujemy się, że Lenart umarł w 2005 roku. Tymczasem - jeśli nie ma sobowtóra o tym samym imie­ niu i nazwisku - w sobotę 11 kwietnia 2015 roku świętował pięćdziesięciolecie swoich święceń kapłańskich w obecności trzynastu innych jubilatów oraz kardynała Stanisława Dziwisza przy głównym ołtarzu na Wawelu. Zdjęcia z tej uroczystości można było znaleźć w internecie66. Zniknęły jak sam Lenart,

który do niedawna mieszkał jako rezydent w parafii Świętego Floriana w Krakowie. Nie zniknęły, jak dotąd, zdjęcia z po­ dobnej uroczystości, która odbyła się osiem dni później w tym właśnie kościele67. Nigdzie nie ma informacji, że Lenart umarł. W środę 4 marca 2020 roku koncelebrował uroczystości od­ pustowe w sanktuarium Świętego Kazimierza w Krakowie68. O

ile informacja o jego śmierci mogła być zwykłą po­

myłką - błędy się zdarzają przy opracowywaniu takiej masy danych jak w teczkach SB - o tyle pominięcie prawdziwego powodu szantażowania księdza przez Służbę Bezpieczeństwa trudno uznać za lapsus. Zresztą sam Isakowicz-Zaleski przy­ znał, że zadziałała tu wewnątrzkościelna cenzura. To kar­ dynał Dziwisz, sekretarz Jana Pawła II, zakazał mu pisać o sprawach obyczajowych: Dwukrotnie ksiądz kardynał mnie zakneblował. Naciskał, by książka się nie ukazała. Kiedy już książka Księża wo­

bec bezpieki m iała się ukazać, to przyjechał do mnie i po­ wiedział, że on się już z tym pogodził, ale żebym nie pisał o skandalach obyczajowych na tle homoseksualnym, żeby już nie drążyć dalej sprawy69.

Widać kardynał Dziwisz obawia się przede wszystkim „skandali obyczajowych na tle homoseksualnym”. Teczka Lenarta ma wiele luk, ale jedną rzecz pokazuje bez wątpienia: arcybiskup Wojtyła wiedział o jego skłonno­ ściach. Według informacji zgromadzonych przez SB w semi­ narium wiedziano, że Lenart zbiera pornografię, i kazano mu odwiedzić psychiatrę. Mimo to Wojtyła wysłał go na parafię w Rajczy. Trzy niezależne od siebie źródła potwierdzają, że molestował tam nieletnie dziewczyny: list parafian z Rajczy,

rodzina piwowara oraz informator „Chemik”. Kuria uzy­ skała informację od przełożonego Lenarta, który opowiadał w Krakowie, co wyprawia jego wikary. Mimo to Wojtyła prze­ niósł Lenarta do kolejnej parafii, w Budzowie. Stamtąd znowu pochodzą trzy niezależne od siebie potwierdzenia, że wikary zachowywał się co najmniej niestosownie wobec dziewcząt: donosiciel „S”, dzieci wypytywane przez SB oraz pani TW „Nunek”. Potem słuch o skłonnościach Lenarta ginie. Rozdział dwunasty pokaże, jaką niedorzecznością byłoby twierdzenie, że Wojtyła i jego kuria nie wiedzieli, co się dzie­ je z tym kłopotliwym księdzem. Arcybiskup Wojtyła przez ponad dziesięć lat przenosił księdza Lenarta na kolejne placówki. W sumie sześć razy. Ostatni raz w 1976 roku do Trzemeśni, gdzie Lenart popeł­ nił poważne przewinienie, po którym został na rok zawieszo­ ny. Może przyszły papież uważał, że przytulanie i całowanie dziewczynek nikomu krzywdy nie wyrządza. Przecież, o ile wiemy, nie dochodziło do bardziej drastycznych form mo­ lestowania. Władze świeckie też przymykały oko na to, co Lenart robi z nieletnimi. Kapral Mrowieć co prawda groził wikariuszowi dochodzeniem, ale nigdy go nie wszczęto, na­ wet gdy SB zdobyła nowe dowody. Możliwe, że przyszły papież uznał erotyczne igraszki wi­ kariusza Lenarta z dziewczynkami za grzech, taki jak pospo­ lite grzechy popełniane przez innych księży. Jednak wkrótce wydarzyło się coś, co uświadomiło Wojtyle, że molestowanie dzieci to coś więcej. Nie grzech, tylko przestępstwo.

7. Wybaczenie

Wioska jest ślepym zaułkiem. Wąska droga odbija od głów­ nej szosy na dnie doliny i wije się w górę. W miejscu, gdzie kończy się asfalt, zaczynają się szlaki turystyczne. Na począt­ ku wsi domy stoją tylko po lewej stronie doliny. Prawa strona, za strumieniem, jest zbyt stroma, aby cokolwiek zbudować. Kilkaset metrów dalej strumyk zakręca w prawo i ustępuje miejsca kapliczce. Skromny Dom Boży jest najlepiej utrzy­ manym budynkiem we wsi: nowy blaszany dach, drzwi i okna ozdobione rzeźbami. Tu i tam stoją jeszcze drewniane domostwa, które mogą pamiętać to, o czym mieszkańcy do­ liny woleliby zapomnieć. Minęło już ponad pół wieku.

(Imiona i nazwiska wszystkich ofiar i ich rodzin zastąpiono fikcyjnymi). Rozmowa z Danutą Krakowiecką przed jej domem: - Dobry wieczór. Chciałbym wiedzieć, co się stało z księ­ dzem, który tu kiedyś uczył religii. - Z jakim księdzem? - Józefem Lorancem. - Nie wiem. - A pani pamięta tę sprawę? Został oskarżony. - Wiepan co, nie wiem, nie pamiętam, to chyba było bardzo dawno. - A pani w ogóle o tym nie słyszała?

nie wiem. Ja wtedy byłam bardzo małym dzieckiem. Ja w tej sprawie nic nie powiem panu. Ani nie pomogę, ani nic nie po­ wiem, bo nic nie wiem w tej sprawie. - To był siedemdziesiąty rok. Mało się o tym mówiło, nie? - No mało się mówiło. Czasem mówią może prawdę, czasem może mówią za dużo, niepotrzebnie, niesprawdzonych rzeczy. Nie wiem. Nie mam pojęcia. - Ale tutaj chyba było sprawdzone? - Ja nie wiem. Wiem, że jakaś tam była sprawa. Ktoś cośpo­ wiedział na ten temat, ale jak to się skończyło, nie mam pojęcia.

Ta sama Danuta Krakowiecka w zeznaniach dwunastoletniej koleżanki z klasy z 7 kwietnia 1970 roku: W idziałam, jak ks. Loranc podczas lekcji religii zawołał do siebie za stół Tamarę Janowską i posadził sobie ją na kola­ nach bokiem, przykrywając płaszczem, nie było widać, co oni tam robili. Potem pod koniec lekcji zawołał znowu do siebie Beatę Toruńską i również posadził ją na kolanach, przykrywając ją płaszczem. Było to w tym roku szkolnym, lecz w jakim m-u, nie pam iętam , pam iętam tylko, że ks. m iał na sobie gruby zimowy płaszcz. Po wyjściu z reli­ gii w tym dniu Tam ara Janowska śm iała się i mówiła, że ks. Loranc włożył jej rękę do majtek, tak że aż zerwał jej gumkę. [...] D anuta Krakowiecka, koleżanka z mojej kla­ sy, opowiadała też, że ks. wołał dziewczynki z innych klas, między innymi z kl. V, ale mi nie chciała powiedzieć, które dziewczynki. D anuta nie opowiadała, co ks. z dziewczyn­ kami robi, a myśmy już wiedziały1.

7. W ybaczenie

- To znaczy ja tam słyszała. Ale co tam była prawda, to ja

Zeznanie Tamary Janowskiej (jedenaście lat) z tego same­ go dnia: Raz, jak ks. Loranc wziął mnie na kolana, to włożył rękę pod sukienkę i głaskał mnie ręką po brzuszku. O tym, że ks. Loranc wkładał mi rękę pod sukienkę, mówiłam do dziew­ czynek [wymienia imiona i nazwiska czterech dziewczynek]2.

Franciszka Olechowska już dawno wyjechała ze wsi. Tak reaguje na pytanie o księdza Loranca: - Ja nie mam pojęcia. Ja nie byłam wtedy tym zainteresowa­ na. Raczej nie mam nic do powiedzenia. - Ale pani pamięta te sprawy? - No, była tam jakaś sytuacja, ale mnie to zupełnie nie doty­ czyło, tak że raczej nie mam nic do powiedzenia w tej materii. - Z tego, co wiem, to w waszej klasie to się działo. - Tak, ale mnie to nie dotyczyło, tak że ja nie mam po prostu nic do powiedzenia. - O tym się nie rozmawiało w szkole? - Szczerze? Nawet nie pamiętam. Ja mam taką dość wybiór­ czą pamięć.., Nie do końca wszystkie rzeczy pamiętam tak, jak bym chciała. Naprawdę. Tak że myślę, że raczej panu komplet­ nie nic nie powiem na ten temat. Bo tak jak mówię, nigdy się tym więcej nie zainteresowałam. - A pani pamięta tego księdza? - Ja nawet nie pamiętam nazwiska. - Loranc. - Nie wiem. Nie, nie pamiętam. Ani jak wyglądał. Nawet nie pamiętam nazwiska, co dopiero... - No bo pani miała około dziesięciu lat, bo to siedemdzie­ siąty rok. Pani nie pamięta lekcji religii z nim?

- No nie, dla mnie to było normalne, więc trudno mi co­ kolwiek powiedzieć, bo to była normalna lekcja [bardzo cicho dodaje]. Nie było żadnych jakichś tam. Ponieważ mnie to nie dotyczyło, więc trudno mi było cokolwiek powiedzieć na ten temat. - Czyli z matką pani nie rozmawiała? Bo wiem, że jakaś sprawa tam była. - Nie, nie, nie, nie. Moich rodziców to nie dotyczyło. - A z tymi dziewczynkami, których dotyczyło, też pani nie rozmawiała? - Nie, w tamtych czasach to był temat tabu, więc raczej o ta­ kich rzeczach się nie rozmawiało. - Nawet jak się siedziało obok? - Myślę, że tak. To chyba bardziej była wstydliwa sprawa, tak że może nawet te dzieci, których to dotyczyło, to się po pro­ stu wstydziły. Może dlatego w ogóle o tym nie rozmawiano. - A potem też się o tym nie rozmawiało? Czy ja jestem pierwszą osobą, która panią po pięćdziesięciu latach o to pyta? - Tak, tak. Nie, ja po prostu zupełnie o tym zapomniałam, ponieważ z nikim teraz nie rozmawiam na ten temat, bo nie wiem, bo tak jak mówiłam, mnie to nie dotyczyło, nie mia­ łam żadnej potrzeby. W związku z tym nigdy nie, nigdy nie... Szczerze, nawet całkiem zapomniałam, że taka sytuacja miała miejsce. Tak że niestety. - Jak się o tym rozmawiało we wsi? - Myślę, że się w ogóle nie rozmawiało o tym. Myślę, że jeżeli cokolwiek było, to się chyba w rodzinie tylko rozmawiało, w da­ nej rodzinie, której to dotyczyło. Natomiast nie rozmawiało się na pewno nigdzie poza tym. To były zupełnie inne czasy. - Ludzie byli źli na rodziców, którzy mówili?

— Nie wiem, nie wiem. Nie mam pojęcia. Może moja mama coś by wiedziała, ale niestetyju ż nie żyje.

Oświadczenie matki tej samej Franciszki Olechowskiej z 19 marca 1970 roku: W lutym tego roku, dokładnie daty nie pamiętam, w roz­ mowie z Elżbietą W aszczyńską dowiedziałam się, jak o ­ by ks. Loranc, nauczający nasze dzieci religii w kaplicy w M utnem , postępow ał dem oralizująco. W aszczyńska tw ierdziła, że od swojej córki dow iedziała się, ja k o ­ by ks. okrywał dzieci płaszczem, wyciągał swój członek i wkładał dzieciom do rąk. Przerażona tą rozmową p o ­ stanowiłam przeprowadzić z kolei rozmowę z m oją córką. W ypytywałam dokładnie córkę Franciszkę, jak ks. odnosi się do niej i innych dziewczynek, i dowiedziałam się tylko tyle, że ks. czasami okrywał je płaszczem i łaskotał rękami, dotykając ich brzuszka i bioder. Córka nie mówiła mi nic o wyciąganiu przez ks. członka i wkładaniu do rąk dzieci. Nie wiem, czy córka powiedziała m i całą prawdę, czy też wstydząc się, ukryła niektóre szczegóły3.

Oświadczenie dyrektora szkoły po rozmowie z Franciszką Olechowską z 19 marca 1970 roku: Franciszka Olechowska przyznała się wobec mnie, że ks. w czasie nauczania religii prosił niektóre dziewczynki do pierwszej ławki, siadał obok nich, okrywał je swoim płasz­ czem i kazał się chwytać za swój członek. Twierdziła, że po­ dobnie postępował z nią. M iał próbować włożyć jej nawet

MW |

zwoliła4.

Rozmowa z Marzenną Jawron przed jej domem we wsi: - Dzień dobry. Szukam ludzi, którzy wiedzą, co się stało z księdzem Lorancem. - Był tu taki ksiądz, no. Ale nie wiem. - Pani jest w takim wieku, że pani na pewno miała religię z nim. - No, na pewno miałam religię. Nie jestem pewna, czy tojest to nazwisko tego księdza. - Chodzi o tego księdza, na pewno. - No właśnie, to, co sobie przypominam z łat dziecięcych, że został oskarżony. No wiepan co, trudno mi cośpowiedzieć na ten temat. Byłam dzieckiem. To możefaktycznie. Może nadużywał. Ja miałam dziesięć lat wtedy. Zaskoczył mnie pan. Naprawdę, to są odlegle czasy. Osądziła go pani świętejpamięci. - Osądziła? - Coś doniosła. No, jestem zszokowana. Jestem zaskoczona. Nie umiem panu tak dokładnie powiedzieć. No, była afera. Podejrzewanie o molestowanie. Jeżeli o to chodzi, jeżeli to jest to nazwisko. - Tak, na pewno to nazwisko: Loranc. - Bo jako dziecko... wiem, że było coś takiego. Jedna pani zMutnego, Waszczyńska, ju ż nie żyje, świętej pamięci. To, co so­ bie przypominam, oskarżyła go. Wiem, że było, że podejrzewali go o to, że molestował seksualnie nas. N a ile w tym jest prawdy, może faktycznie, może było, może prawdę mówiła ta kobieta, która to poruszyła. Ludzie po prostu byli wściekli, że oskarżyła.

7. W ybaczenie

swój członek do ust, ale ona zacisnęła zęby i na to nie po­

- A jedni twierdzili, że... - .. .tak, a drudzy, że nie. To była taka afera. Moja mama była wrogo nastawiona, że ktośpo prostu... - Wrogo nastawiona? W jakim sensie? - No, ludzie, po prostu, że ktośpuściłjakąś tam... Nie przypo­ minam sobie, czy ten ksiądz brat nas na kolanojako dzieci. Jezus, nie pamiętam. Może i wziął, może głaskał, może przytulił. - Ale pani o tym rozmawiała z mamą? - Z mamą, no wie pan co! Kiedyś to nie było takiej rozmowy. M ama pracowała. Była gospodarka, krowy i ten, no, po pro­ stu taka afera była. Mama tylko się zapytała. No nic, to nic. No i koniec. - Więc mama zapytała? - Zapytała, czy coś się stało, czy jest to prawda, ale ja odpo­ wiadam za siebie, że mnie to nie dotyczyło. - Pani się bała takie rzeczy mówić mamie? - No wiadomo. Jak się powiedziało, że nauczyciel uderzył, kiedyś człowiek dostawałpo łapach. Mama byjeszcze przyłożyła, bo coś żeś zbroił, trzeba było nie broić. Kiedyś było zupełnie inne wychowanie niż teraz. Te dziewczyny, których to dotknęło, kole­ żanki, co mówiły, może miały mamy bardziej światowe. Moja mama to tak: do pracy, gospodarstwo. Ja tak tylko: nic się nie sta­ ło. Nic, no. - Ale pani też nie rozmawiała z innymi dziewczynkami? - Nie. - W ogóle? - No, nie rozmawiałyśmy. Nie udzielę panu więcej nic. Więcej nic nie wiem. Bo ja k mówię, nie interesowałam się. Mnie to nie dotyczyło. Nie słyszałam też od dziewczyn, znaczy kołeżanek. No nie wiem, nie powiem panu. - Ale cos' musiała pani słyszeć.

-A le tylko to, że afera, że mama świętejpamięci się buntowała, jak można księdza oskarżyć i tak dalej. No głównie o to chodziło. Że utkwiło tylko też to nazwisko Loranc, że to był ten ksiądz. - Pani pamięta, czy potem była jakaś reakcja z kurii? - Tylko wiem, że potem tego księdza zabrali i niby miał być na Bielanach. Ale w ogóle nie wiem co to. - Na Bielanach? - N a Bielanach. No tak ludzie mówili. Niby ten ksiądz miał być przerzucony na Bielany. W ogóle nie wiem, co to za miej­ scowość. Tak mi tkwi w pamięci: odesłany na Bielany. Może to jak iś ośrodek dla księży? (Bielany to klasztor Kamedułów w Krakowie, zakon o su­ rowym rygorze milczenia). - Dużo się potem jeszcze o tym rozmawiało? - Nie, sprawa ucichła i ja nie pamiętam, aby ktośją poruszał. - Czyli ja jestem pierwszy po pięćdziesięciu latach, który o to pyta? - Po pięćdziesięciu latach jest pan pierwszy. - Pani miała około dziesięciu lat... - Nie wiem, ile lat dokładnie miałam. Tylko wiem, że była jak aś afera. Wiem, że to było w podstawówce. Taka pierwsza, druga, trzecia klasa. Jak nas uczył rełigii. Był bardzo miły. Nie wiem, co się z nim stało, czy żyje. Był bardzo miły. Jakieś ogni­ sko też pamiętam kiedyś... Kiełbaski piekliśmy. - To ciekawe, że pani mile wspomina tego księdza. - Może bo mnie to bezpośrednio nie dotyczyło. Wiem, że był, no, głaskał, przytulił, czasem jak tam ... u dzieci. - Czyli to, że głaskał i dotykał, to pani pamięta? - Tak mi się wydaje, że też przytulił człowieka. - Jak pani teraz słyszy o tym molestowaniu, bo teraz gło­ śno o tym, to pani sobie coś przypomina?

- Właśnie więc wtedy sobie przypomniałam jakoś tak, że u nas też miało miejsce, i że ludzie się buntowali potem na tą panią, że doniosła czy do biskupa, czy do prokuratury. Z tego zrobiła się afera. Teraz nie wiadomo, na ile w tym było prawdy, bo też można kogoś przytulać, kogoś wziąć na kolana i ktoś to uzna za molestowanie, nie? - Ale tu chodziło o coś bardziej drastycznego. - A może mi się coś źle pokojarzylo. Nie wiem, nie udzielam więcej informacji.

Opis rozmowy matki Marzenny Jawron z milicjantem w 1970 roku: Przeprowadziłem rozmowę na tem at jej córki M arzenny i ks. Loranca. Początkowo O b. Jaw ron zaczęła mówić, że nic nie wie w tej sprawie, ale na skutek mojej perswa­ zji pow iedziała, że jej córka M arzenna, uczennica szkoły podstaw ow ej, opow iadała jej, że ks. na religii przykrył ją sutanną i włożył jej do ust coś „czerw onego”, co wy­ jął z rozpiętych spodni. Było to na lekcji religii, ale nikt nie w idział, ja k jej to ks. robił, bo przed tym nakrył ją sutanną5.

Rozmowa z Martą Waszczyńską przed jej domem: - Wie pani, co się stało z księdzem Lorancem? - Co się z nim stało, to nie wiem. Wzięli go stąd. Gdzie, to nie wiem. Molestował mnie. Molestował. - W kaplicy?

przed Panem Jezusem. Chodził zawsze w takim płaszczu ortałionowym i kogo co tam upatrzył, no to noga na ławkę, okrył i kazał sobie tam robić byle co. A dzieci dookoła były i siedziały. - A żadne nie reagowało? - Chłopcy chyba nie wiedzieli, co on robi. Bo do chłopców nie. A my wiedziały. Żeby do mnie nie przyszedł, ale do ko­ leżanki. Bo my trzy tylko tam były. Ale czy w starszych, czy w młodszych klasach robił to samo, to tego ja nie wiem. - A w końcu do pani też przyszedł, tak? - Tak, tak, on przychodził. Jak to wspomnę: śmierdzący, za­ pocony, to mi się rzygać chce. - 1 jak długo to trwało? - Z rok. Jeden rok na pewno. - Przez rok takie rzeczy robił? - No. Żadne nie powiedziały nikomu. Dopiero potem, jak kuzynce powiedziałam - ona była starsza ode mnie - ona mówi: to ksiądz nie może takich rzeczy robić! Dopiero jak moja kuzynka i ja powiedziały to mamie, to mama się zdenerwowała i zaczęła szum robić. To jak mama się zdenerwowała, zaraz poszła. Chyba pojechała do proboszcza. - Ale mama nie była zła na panią? - N a mnie nie. Jak się dowiedziała, to była zszokowana. I zaraz, jak się zdenerwowała, pojechała, zaraz na drugi dzień. A potem pamiętam, że była ze mną gdzieś. Chyba w gminie byłyśmy, nie wiem, na policji. - Zeznawałyście pewnie w prokuraturze? - Wiepan, ja nie pamiętam. Dziesięć lat miałam. Wiem, że zeznawałam. Z mamą byłam. Pytali jedno i to samo. A skąd takie słowo? A skąd takie słowo? Dawniej to się nic nie używało żadnych „penis” czy coś tam.

7. Wyb,

- Tak, w kaplicy, salki jeszcze nie było. Tak, w kościele,

3

§

- Bywało tak, że dzieci bito, bo źle mówiły na księdza. U pani nie? - Nie, skąd! Absolutnie. My wierzący, ale mama zaraz za­ reagowała, że takie coś nie może być, i poszła zaraz, pewnie do proboszcza. No gdzie by można iść? I zgłosiła to pewnie na po­ licji, bo skoro my potem jeździli. Przyjechali autem, pamiętam, po nas. Zabierali i odwozili. - A Kościół? Była jakaś reakcja ze strony kurii lub biskupa? - Nie, no skąd! Nikt nie przyszedł. Ja nie pamiętam, żeby bi­ skup przyjechał. Toj a z biskupem nie miałam nic do czynienia. - Nikt z kurii się nie pofatygował tu? - Nikogo nie było. Co pan tak pyta? - Żaden biskup? Żadne przeprosiny? - Nie, no skąd! Nie widziałam ani jednego księdza. Ani pro­ boszcz nawet nie przyszedł, nasz, tutaj, w Jeleśni. Jak on się nazywał ten nasz proboszcz? - Coś na Ju ... - Ju r a ! Nie przyszedł tu. Tylko pamiętam tych urzędników. Ale biskup? Gdzie tam biskup! Biskup by szedł. Ha, ha! - Tu we wsi się o tym nie rozmawia? - Nie słyszałam, że ktoś co mówił. N a pewno wiedzą, bo to było głośno na wsi wtedy w tych czasach. Starsi będą wiedzieć. - Pani nie ma żalu? - Wiepan, wtedy to tego sobie nie uświadamiałam. Dopiero teraz, ja k słyszę, to myślę sobie: no to ładnie, to pięknie. To, jakby było w dzisiejszych czasach, toby był szum na całą Polskę. A wtedy to księdza o coś takiego oskarżyć? - To do dziś doskwiera? - No wie pan co... Czasami, jak słyszę o tym molestowaniu, to mi to przyjdzie do głowy i przypominam, co robił, ale tak, to raczej nie. Bo teraz się dużo o tym mówi. A tak, toja przez lata

nie wspominałam tego. Dopiero teraz, jak mówią, to ja mówię: wtedy gówno mu robili. Tak sobie myślę w duchu. - Kardynał mógł zareagować? - Pewnie tak, ale nikt nie przyjechał. Bo wie pan, dawniej to wszyscy wierzący, wszyscy do kościoła. A ja akurat teraz nie chodzę do kościoła. Wierzę w Boga, ale nie chodzę do kościoła. A dawniej to było tak: żejak na księdza? Nie! Ale mama zaraz mi uwierzyła, jak powiedziałam.

Oświadczenie matki Marty Waszczyńskiej złożone 4 marca 1970 roku: Oświadczam, że w dniu 22.11.1970 r. dowiedziałam się od córki mojej siostry [imię i nazwisko], że moja córka Marta, uczennica IV kl. szkoły podstawowej w Mutnem, opowia­ dała jej, że ks. Loranc, który uczy je w kaplicy religii, przy­ krywa ją i dziewczynki płaszczem tak, aby reszta dzieci nie widziała, i wkłada jej do ust członka. N a skutek tej wiado­ mości przeprowadziłam rozmowę z moją córką Martą, która potwierdziła, że faktycznie tak było, jak opowiadała kuzyn­ ce, a bała się powiedzieć mnie i wstydziła się tego. Podała, że z nią osobiście, że ks. Loranc dwa razy tak robił, a tak­ że z innymi dziewczynkami. Były to dziewczynki: [imio­ na i nazwiska, między innymi wyżej wymieniona Danuta Krakowiecka] i jeszcze wiele dziewcząt z różnych klas. Ks. Loranc przymuszał wymienione dziewczynki, aby siadały do pierwszej ławki, i uprawiał z nimi te czyny, wkładając im członka do ust albo kładąc rękę dziewczynki na członku, ściskając tę rękę, kiedy dziecko się opierało. Czyny księdza zaczęły się na jesieni 1969 r. trwające do chwili obecnej6.

Przez pół wieku prawie całe pokolenie kobiet w tej wiosce milczało o czymś, co musiało być przeżyciem traumatycz­ nym. „Mnie nie dotyczyło...”. Zaskakujące, jak często poja­ wia się ten zwrot. Wiedzę o tym, co się działo wczesną wio­ sną 1970 roku we wsi Mutne, zawdzięczamy jednej matce. Jako jedyna od razu uwierzyła swojemu dziecku i poszła do innych matek, aby się dowiedzieć, czy ich córki spotykało coś podobnego. Była ważnym świadkiem podczas procesu. Zeznała między innymi: Przekonałam się, że córka m ów iła prawdę, ponieważ w rozmowie z sąsiadkam i G ołyń ską i Płowacką dowie­ działam się, że podobnie sprawę przedstawiały ich córki. Zdecydowałyśmy się wspólnie udać się do proboszcza Jury w Jeleśni i złożyć na ks. Loranca zażalenie. Uczyniłyśmy to w dniu 28 lutego 1970 r. Razem ze m ną były Płowacka, G ołyńska, Olechowska. Razem z nam i były nasze córki oraz córki Krakowieckiej i Kapusty z Mutnego7.

Cztery zaniepokojone matki chcą wiedzieć, co spotkało ich córki. Zanim wyruszą do proboszcza, który mieszka parę ki­ lometrów dalej, trzy z czterech pań idą do domniemanego sprawcy, żeby od niego usłyszeć, co się działo. Czekają na niego w kaplicy. Z relacji Agnieszki Płowackiej wiemy, jak zareagował: W czasie rozmowy z księdzem Lorancem - ten zaprzeczył, aby kiedykolwiek deprawował nasze dzieci, i powiedział: „Ludzie, o co wy mnie posądzacie”. N ic innego nie słysza­ łam, aby ksiądz Loranc mówił8.

Następnego dnia kobiety idą do księdza proboszcza w Jeleśni. Niektóre matki mają wątpliwości, czy ich córki wyznały im całą prawdę. Jedna z matek rozmawiała z pięciorgiem swoich dzieci, z których troje chodziło na religię u księdza Loranca. Żadne z dzieci nie potwierdziło tego, co dowiedziałam się od Waszczyńskiej. Dzieciom jednak nie dowierzałam i dla­ tego wspólnie z innymi kobietami, zabierając ze sobą córkę Katarzynę, z którą też ks. miał się niewłaściwie obchodzić, udałam się do proboszcza Jury w Jeleśni, ażeby całą sprawę ostatecznie wyjaśnić9.

Zapada już zmrok, gdy zmartwione mamy pukają do drzwi plebanii. Jest z nimi sześć dziewcząt. Przebieg wizyty zrela­ cjonował sam proboszcz: Kobiety poczęły mi się żalić na postępowanie ks. Loranca, twierdząc, że deprawuje ich dzieci w czasie nauczania religii. Z wypowiedzi kobiet wynikało, że ks. Loranc postę­ pował z dziećmi niemoralnie, w jakiś sposób do nich się zbliżając, lecz nie określając mi bliżej, na czym to polegało. M ówiąc m i o tym, kobiety bardzo się wstydziły i dlatego szczegółów m i nie opowiadały, a ja, domyślając się, o co chodzi, też je o te szczegóły nie wypytywałem. Wszystkie kobiety mniej więcej w jeden sposób przedstawiały zacho­ wanie się Loranca wobec dzieci, z tym że najwięcej m iała do powiedzenia Elżbieta W aszczyńska, a pozostałe twier­ dzeniom jej przytakiwały. Przy rozmowie tej nie były obec­ ne dzieci, lecz czekały na korytarzu. Dopiero po przepro­ wadzeniu rozmowy z m atkam i prosiłem kolejno do siebie

dzieci i wypytywałem je, oczywiście bardzo ogólnie, na temat postępowania ks. Loranca. Z wypowiedzi dzieci wy­ ciągnąłem jeden wniosek, a mianowicie, że skargi ich ma­ tek są uzasadnione. Z dziećmi rozmawiałem jako duszpa­ sterz niejako tak jak na spowiedzi10.

Tak mówił ksiądz 19 marca podczas przesłuchania przez pro­ kuraturę. Pominął jednak ważny szczegół: że nakazał mat­ kom milczenie11. Nie powtórzył również tego, co pięć dni wcześniej powiedział milicji —że wezwał swojego wikariusza i poprosił go o wyjaśnienia w obecności matek. „Podczas roz­ mowy z matkami zawezwał ks. Loranca, który w ich obec­ ności powiedział, że »faktycznie za daleko się posunął«, ale obiecał, że postara się to wszystko zainteresowanym matkom wyjaśnić i naprawić swój postępek”12. Z milicyjnego sprawozdania nie dowiadujemy się, jak wi­ kary chciałby naprawić wielokrotne gwałty oralne na dziesięcio- i jedenastoletnich dziewczynkach. Nie dowiadujemy się również, jak na jego obietnicę zareagowały matki. Wieść o skandalicznym zachowaniu Loranca błyskawicz­ nie rozchodzi się po okolicy. Dyrektor szkoły w Jeleśni słyszy o molestowaniu dziewcząt tego samego dnia co proboszcz, tylko z innego źródła — od montera, który wykonywał w szkole drobne naprawy: W dniu 28 lutego 1970 r. w Szkole Podstawowej w Jeleśni z mojego polecenia przeprowadzane były drobne remonty przewodów elektrycznych, a raczej przewodów kanalizacyj­ nych. Roboty te wykonywał monter B.P. [pełne imię i na­ zwisko w dokumencie] zam. [...] Po zakończeniu pracy P. przyszedł do mnie do kancelarii i z pewnym zażenowaniem

dowiedziałem się od niego, że chodzą słuchy, jakoby ks. wikariusz Loranc, nauczający dzieci religii w punkcie ka­ techetycznym w Mutnem, uprawiał z dziewczynkami nie­ rząd. Mówił mi, że słyszał to od robotników pracujących z nim wspólnie, a zam. w Mutnem. Nie określał bliżej, w jaki sposób Loranc dopuszczał się nierządu13.

Zaniepokojony dyrektor próbuje dowiedzieć się czegoś więcej. Następnego dnia rozmawia z panią, która śpiewa w kościelnym chórze. Chórzystka potwierdza, że krąży plotka i że matki były już u wikarego. „Podobno ks. Loranc miał się przyznać do uprawiania nierządu”, notuje milicja na podstawie słów dyrektora14. 2 marca dyrektor jedzie do Mutnego, aby porozmawiać z kierowniczką tutejszej pla­ cówki szkolnej. Okazuje się, że 28 lutego, gdy matki były u proboszcza, pani kierowniczka rozmawiała z ucznia­ mi. „Dzieci potwierdziły zarzuty wysuwane pod adresem Loranca”15, dowiaduje się dyrektor. Chce jednak usłyszeć potwierdzenie z ust pokrzywdzonej. Udaje się do Franciszki Olechowskiej (cytowanej na początku tego rozdziału). Franciszka potwierdza, że ksiądz Loranc próbował włożyć jej członek do ust. Dyrektor jest zszokowany. Zwołuje ze­ branie nauczycieli, by ich poinformować. Następnie dzwo­ ni do proboszcza, ale okazuje się, że proboszcz pojechał do Krakowa. Cała wioska słyszała już o wydarzeniach i jest mocno podzielona. Zanim na miejscu pojawili się milicjan­ ci i funkcjonariusze SB, powstały dwa obozy: We wsi w ytw orzyły się dwa obozy kobiet, z których jeden był p-ko ks. Lorancow i, drugi zaś staw ał w jego

7. W ybaczenie

prosił mnie o prywatną rozmowę. W czasie tej rozmowy

obronie, p od ając w w ątpliw ość w iarygodność opow ia­ dań dzieci, i stanęły na stanow isku, ażeby w tej sprawie nic nie m ówić, a na w ypadek, gdyby w ładze się o tym dowiedziały, mówić, że nic się nie wie. T akże i pom ię­ dzy starszym i dziew czętam i i m łodszym i w yw iązał się konflikt, poniew aż starsze staw ały w obronie księdza, napadając na m łodsze, że opow iadają o zaistniałym fak­ cie swoim rodzicom . Sam e zaś do niczego nie chciały się przyznać, zaprzeczając, ażeby ks. z nim i robił w spo­ m niane rzeczy16.

Niektórzy rodzice wierzą dzieciom, inni oskarżają je o oszczerstwo, a matki, które dają wiarę swoim dzieciom, oskarżają o zdradę. Zakładają, że to one doniosły na du­ chownego władzom komunistycznym. A to nieprawda. Władze dowiadują się szybko, ale inną drogą. Major Jan Bądek z komendy M O w Żywcu pod datą 5 marca 1970 roku napisał, że dowiedział się o tej sprawie dwa dni wcześniej od Komitetu Powiatowego PZPR17. Następnie raportuje, co usłyszał od dyrektora szkoły w Jeleśni i od kie­ rowniczki szkółki w Mutnem. Nauczyciele, a zwłaszcza dyrek­ torzy szkół, często należeli do partii. Wszystko wskazuje na to, że to od nich dowiedziały się MO i SB. Dzień po otrzymaniu informacji, 4 marca, major Bądek wy­ syła do wsi podporucznika Szczęśniaka. Chce się upewnić, co się stało. Podporucznik rozmawia z matkami, również z tymi, które poskarżyły się proboszczowi. Elżbieta Waszczyńska, Agata Gołyńska i Anna Jawron potwierdzają całą historię, ale Agnieszka Płowacka nie ma odwagi. Ogranicza się do jednego zdania: „Odmawiam wszelkich wyjaśnień na temat

pani Płowacka nie chce nic powiedzieć: Boi się ludzi we wsi, bo gdyby się dowiedzieli, że ona w tej sprawie coś powiedziała, to nie m iałaby tutaj dalej życia. [...] Podczas rozmowy, argumentując, jaka jest presja ludzi na nią, aby nic w tej sprawie nie mówiła, powiedziała, że niedługo przed moim przyjściem do niej była u niej jej są­ siadka [tu nazwisko], która to zwyzywała jej córkę Irenę, że jest świntuchą, że takie świństwa z ks. robiła, na co dziecko się popłakało i dziecko uciekło z domu19.

Dwa tygodnie później przesłuchiwana przez prokuratora Płowacka cytuje słowa sąsiadki do jej dziecka: „Wy brzydaki, coście na księdza nazmyślały?”20. Presja otoczenia i strach przed ostracyzmem nie omijają nawet dyrektora szkoły. Opowiada podporucznikowi SB, co wie, ale nie chce, by ktokolwiek się dowiedział, że z nim rozmawiał: Kierownik, informując mnie o zaistniałych wydarzeniach, prosił, ażeby w toku kroków wyjaśniających w żadnym przypadku nie ujawniać, skąd pochodzą te informacje, po­ nieważ on, tu pracując, pom iędzy ludźmi wiejskimi, nara­ ziłby się, jak i reszta nauczycieli, na wrogość społeczeństwa, ponieważ w sprawę uwikłany jest ksiądz, który na wsi cie­ szy się wielkim autorytetem21.

Podporucznik wraca do Żywca z wystarczającą ilością dowo­ dów, by o sprawie poinformować Komendę Wojewódzką MO w Krakowie. Major Bądek uprzedza, że trzeba się śpieszyć: „Ze

7. W ybaczenie

mych córek i księdza Loranca”18. Podporucznik wie, dlaczego

względu na to, że proboszcz par. Jeles'nia może całkowicie do­ prowadzić do tego, że wymienione osoby odmówią wszelkich zeznań, proszę o zajęcie w tej sprawie szybkiego stanowiska”22.

Tymczasem śpieszy się proboszcz. Nakazuje matkom milcze­ nie i już następnego dnia jedzie do Łodygowic, wsi oddalonej o dwadzieścia kilometrów, położonej po drugiej stronie Żywca. Tamtejszy proboszcz Jan Marszałek jest dziekanem, a więc jego bezpośrednim przełożonym. Ponadto wikariusz Loranc pocho­ dzi z Łodygowic i odprawia tam msze święte, gdy odwiedza rodzinę. Dziekan zna go od dawna, bo był tam proboszczem w 1958 roku, gdy Loranc w rodzinnej parafii odprawił swoją pierwszą mszę - uroczystą prymicję. Proboszcz Jura odwiedzi więc najpierw dziekana Marszałka. Tym bardziej że cieszy się on szacunkiem kardynała. Później, już jako Jan Paweł II, Wojtyła będzie zachęcał do wyniesienia księdza Marszałka na ołtarze, bo „głębią swego życia wewnętrznego i dobrocią pociągał ku sobie ludzi, budził zaufanie i ukazywał Boga”23. Proboszcz Jura prosi zaufanego Wojtyły, by mu towarzy­ szył podczas wizyty w krakowskiej kurii. Ale „ks. Marszałek odmówił wyjazdu i poradził, aby proboszcz udał się tam sam”24. Podsunął inny pomysł: weź ze sobą księdza Loranca. Kiedy przedstawiłem dziekanowi Marszałkowi całą sprawę, wspólnie postanowilis'my, że na drugi dzień, tj. 2 marca 1970 r., udam się razem z ks. Lorancem do Kard. Wojtyły, by ten zadecydował, co nałoży25.

Zbliżamy się do kluczowego momentu. Dokumenty, które opo­ wiadają dalszą część historii, świadczą-o tym, że Jan Paweł II

informowany o problemie pedofilii w Kościele amerykańskim - wiedział o molestowaniu dzieci przez katolickich duchownych w Polsce. Proboszcz Jura dwukrotnie zrelacjonował swoją wizytę u kardynała Wojtyły. Raz milicji, raz prokuratorowi. Przed prokuratorem zeznał: Jeszcze w niedzielę wieczorem, po powrocie od dziekana Marszałka przeprowadziłem rozmowę z ks. Lorancem, który gdy mu przedstawiłem całą sprawę, rozpłakał się i oświad­ czył: „rzeczywiście przekroczyłem granicę przyzwoitości”. Widziałem, że był załamany psychicznie, uderzał się ręką w czoło, wypowiedział słowa: „jak się to mogło stać”. D o Krakowa pojechaliśm y oddzielnie, ponieważ ks. Loranc prosił mnie po przeprowadzonej z nim rozmowie, by mógł się udać do swojej matki, zam. w Łodygowicach, na co wy­ raziłem zgodę. W dniu 2 marca w Krakowie ja zostałem pierwszy przyjęty przez ks. Kard. Wojtyłę i zreferowałem mu dokładnie całą sprawę ks. Loranca. Po wysłuchaniu Kard. poprosił Loranca i w mojej obecności przeprowadził z nim rozmowę. Kiedy Kard. zorientował się, że moja relacja po­ lega na prawdzie, bo potwierdził ją sam Loranc, stwierdził, że w takim układzie ks. Loranc nie może pełnić swych obo­ wiązków w parafii Jeleśnia i na jego miejsce musi przyjść inny ks. Polecił ks. Lorancowi udać się do swojej matki w Łodygowicach i tu czekać na decyzję Kurii. O d tego czasu nie widziałem już więcej ks. Loranca. Około 10 marca 1970 r. przyjechali na plebanię samochodem ciężarowym dwaj bra­ cia ks. Loranca i zabrali jego rzeczy. W tym samym mniej więcej czasie dostałem z Kurii list, z treści którego wynikało,

7. Wybaczenie

- na długo, zanim został papieżem, i na długo, zanim został po­

że ks. Loranc jest suspendowany, tzn. nie może wykonywać żadnych funkcji kapłańskich. Ponadto z treści listu wynika­ ło, że Loranc w celu przywrócenia mu równowagi duchowej będzie musiał jakiś czas przebywać w klasztorze i odbyć re­ kolekcje, a ponadto poddać się leczeniu26.

Te same wydarzenia proboszcz zrelacjonował majorowi Janowi Bądkowi, gdy ten 13 marca w asyście podwładnego złożył mu wizytę, aby z pierwszej ręki usłyszeć tę historię. Milicjant sporządził notatkę: W dniu 2.3. br. ks. Jura udał się do Kurii, polecając ks. Lorancowi, aby ten stawił się u Kard. o godz. 11.30, a sam po­ jechał wcześniej. W Kurii ks. Jura zdał Kard. Wojtyle relację ze wszystkiego, co sam ustalił na temat ks. Loranca. Kard. był wstrząśnięty, nie dając wiary, aby ks. Loranc mógł posunąć się tak daleko. O godz. 11.30 stawił się u Kard. ks. Loranc, gdzie po rozmowie Kard. nakazał mu, aby udał się do swojej rodziny w Łodygowicach i tam oczekiwał na rozstrzygnięcie sprawy. Ks. Jurze Kard. oświadczył, ażeby natychmiast usunąć ks. Loranca z Jeleśni. W dniu 10.3. br. do Jeleśni na wikarówkę przyjechali bracia ks. Loranca, zam. w Łodygowicach, którzy przyjecha­ li ciężarowym samochodem, zabierając wszystkie rzeczy ks. W tym samym dniu ks. Jura otrzymał z Kurii list polecony adresowany do ks. Loranca oraz list do siebie, oznajmiający, że ks. Loranc jest suspendowany, na razie pozbawiony praw odpra­ wiania mszy, spowiedzi i wszelkich posług kościelnych do czasu rozstrzygnięcia sprawy. Listu tego ks. Jura nie przekazał nikomu, oczekując na okazję zobaczenia się z ks. Lorancem. W dniu 10.3. br. dzwonił z Kęt do ks. Jury b. wikariusz z Jeleśni, ks. Juszczak, który poinform ował ks. Jurę, że

w dniu 9.3. br. jechał z ks. Lorancem do Krakowa, gdzie ten w dniu 11.3. br m iał stawić się do bpa Jana Pietraszki. W związku z tym ks. Jura zaniechał przekazania w spo­ m nianego listu ks. Lorancowi, ponieważ Loranc, będąc u bpa Jana, wszystkiego się dowiedział, co było w liście. Ks. Jura, zapytany, gdzie w tej chwili może być ks. Loranc, oświadczył, że najprawdopodobniej będzie on już w klasztorze Cystersów w Mogile k/Krakowa, gdzie będzie przebywał do czasu przybycia Kard. W ojtyły z Rzymu, gdzie wyjechał on tam w dniu 7.3. br.27.

Fakty są niezbite: 2 marca 1970 roku o godzinie 11.30 przy ulicy Franciszkańskiej 3 w Krakowie Karol Wojtyła stał twa­ rzą w twarz z księdzem, który przyznał się do molestowania dziewczynek. Loranc rzeczywiście znika na jakiś czas w klasztorze. Marzenna Jawron, cytowana na początku tego rozdziału, po­ myliła się tylko o tyle, że nie byli to kameduli na Bielanach, lecz cystersi w Mogile. Już 18 marca Loranc został aresztowany. Podczas przesłucha­ nia przyznał się do winy: Funkcję kapłana pełnię już 11 łat i po raz pierwszy czynów lubieżnych dopuściłem się dopiero w czasie, kiedy pełni­ łem funkcję katechety w Mutnym k. Jeleśni pow. Żywiec. Nie um iem wyjaśnić nawet sam sobie, jak m ogło dojść do tego, co zrobiłem, ale dzisiaj żałuję tego, co zrobiłem. Wyjaśniam, że o ile dobrze sobie przypominam, to w sumie około sześć razy - najwyżej - mogły mieć miejsce wypadki, i to wyłącznie w punkcie katechetycznym w M utnym, że

dopuściłem się czynów lubieżnych z dziewczynkami z klas V i III, nie przypominam sobie, czy miało to miejsce także w klasie IV. D o klas na lekcje religii przychodziłem w lecie w płaszczu ortalionowym, a w zimie w futrze albo w płasz­ czu zimowym. Czynów lubieżnych z dziewczynkami do­ puszczałem się w ten sposób, że aby ukryć to przed resztą dzieci, ręce dziewczynek przykrywałem płaszczem i w ten sposób wydawało mi się, a nawet byłem przekonany, że żadne z pozostałych dzieci obecnych na lekcji religii nie wi­ dzi tego, co robię. W yjaśniam, że zdawałem sobie sprawę z tego, że czyn mój jest karalny, nie wiedziałem tylko, jakie jest zagrożenie karą takiego czynu. [...] Czynów lubieżnych dopuszczałem się zawsze z tymi sa­ m ymi dziewczynkami, a to: M arta Waszczyńska, Irena Płowacka, Katarzyna Gołyńska, M arzenna Jawron. Te na­ zwiska, które wymieniłem, pam iętam . Z Ireną Płowacką czynów lubieżnych - nie jestem tego pewny - ale mogłem się dopuścić około 5-6 razy. Z M artą Waszczyńską i pozosta­ łymi częstotliwość ta sięga granic 2-6 razy za cały czas mojej pracy w punkcie katechetycznym w Mutnym. Wyjaśniam, że może 3 razy miał miejsce wypadek, że wcisnąłem mojego członka dziewczynce do ust, wtedy zakryłem taką dziew­ czynkę płaszczem z boku, aby pozostałe dzieci nie widziały, co ja robię. Nie przypominam sobie nazwisk dziewczynek, z którymi to robiłem. Nie przypominam sobie, czy czynów lubieżnych dopuszczałem się w 1968 r„ wiem natomiast, że fakty te miały miejsce w 1969 r.28.

12 czerwca 1970 roku prokuratura miała gotowy akt oskar­ żenia. Z dziewięciu dziewcząt, o których śledczy wiedzieli, że były molestowane, w akcie oskarżenia wymieniono cztery.

Inne poszkodowane ani ich rodzice nie zgodzili się zeznawać w sądzie. 10 września Sąd Wojewódzki w Krakowie skazał wikariusza Loranca na dwa lata więzienia, z zaliczeniem na poczet kary czasu spędzonego w areszcie. Obrona nie wnio­ sła o rewizję29.

Nasuwają się dwa istotne pytania. Pierwsze: jak przyszły pa­ pież zareagował na wyznanie wikarego Loranca? I drugie: czy wiedział wcześniej, że ten człowiek nie nadaje się do ka­ płaństwa? Bezpośrednią reakcję Wojtyły znamy dzięki proboszczowi Jurze. Według niego kardynał był wstrząśnięty i stwierdził, że Loranc „nie może pełnić swych obowiązków w parafii Jeleśnia”. Mamy jeszcze jedno potwierdzenie, że kardynał Wojtyła, dowiedziawszy się o gwałtach popełnionych przez księdza Loranca, nie miał wątpliwości co do jego winy. Jest to „mel­ dunek specjalny” MO w Krakowie z 13 marca 1970 roku, przeznaczony dla samego ministra spraw wewnętrznych, to­ warzysza Kazimierza Świtały. Tam czytamy: [...] kard. Wojtyła w dniu 3 marca br. zadecydował: - zawieszenie om aw ianego w ikariusza - katechetę w jego funkcjach, pozbawiając go prawa odprawiania mszy aż do odwołania, - skierowanie go do klasztoru O O Cystersów w Mogile k/Krakowa na pobyt, którego celem jest odprawianie reko­ lekcji i przyjście do równowagi duchowej. Znam ienną jest wypowiedź kard. Wojtyły, który usto­ sunkowując się do całej sprawy, stwierdził:

[...] sprawa nabrała bardzo przykrego obrotu, ponieważ już się tym zainteresowały władze śledcze. Nie wiadomo, jak się to kończy. Najprzykrzejsza jest rzecz sam a w sobie zgorszenie dzieci [.. .]30.

Widać SB dysponowała dodatkowym informatorem, któ­ ry nie został wymieniony w teczce kontrolnej dotyczącej śledztwa. Musiał to być ktoś działający blisko Wojtyły, skoro wiedział, że 3 marca, czyli dzień po wizycie proboszcza Jury z księdzem Lorancem w kurii, kardynał postanowił suspendować wikarego. Ten nieznany informator daje nam dodat­ kową informację o reakcji Wojtyły. Przyszłemu papieżowi było „przykro”, i to z dwóch powodów. Przede wszystkim z powodu „zgorszenia dzieci”. Dobór słów jest tu wymowny. Kościół w Polsce po dziś dzień mówi o „zgorszeniu” w kon­ tekście przestępstw wobec nieletnich. Co właściwie znaczy to słowo? Słownik języka polskiego PWN podaje dwie definicje: „demoralizacja/zepsucie” oraz „oburzenie/zgroza”. Według Przewodnika Katolickiego zgor­ szenie to spowodowanie czyjegoś „potknięcia się i jego upa­ dek”, również symbol przewrotnego kuszenia31. Więc mówiąc o „zgorszeniu dzieci”, przyszły Jan Paweł II wyraża nie tyle współczucie dla zgwałconych dziewczynek, ile zmartwienie, że ksiądz katecheta mógł je sprowadzić na złą, grzeszną drogę. Drugim, ale wymienionym na pierwszym miejscu, powodem „przykrości” kardynała Wojtyły jest to, że „już się tym zaintereso­ wały władze śledcze”. Sądząc po czynach, drugi powód „przykro­ ści” był dla Wojtyły ważniejszy. Nie pofatygował się, by przeprosić ofiary, za to natychmiast podjął kroki, by zminimalizować straty Kościoła. Kazał Lorancowi zniknąć z parafii. Na decyzję kurii, czyli swoją własną, polecił mu czekać u rodziny w Łodygowicach.

Początkowo Loranc kontynuował tam pracę kapłańską. To wiemy od miejscowego „źródła »B«”: „W dniu 8.3.br. w kościele w Łodygowicach odprawiał mszę ks. J. Loranc, podczas której wygłosił kazanie. Sposób odprawiania mszy i wygłoszenia kazania przez niego ludzie będący w koście­ le odczuli jako lekceważące, o czym głośno dyskutowali po wyjściu z kościoła”32. Nic dziwnego, że Loranc był „lekcewa­ żący”. Tydzień po wizycie u kardynała na pewno martwił się o swój los. Dopiero 10 marca otrzymał list z informacją, że jest zawieszony w pełnieniu obowiązków i powinien udać się do klasztoru na „odpoczynek duchowy”. Żadne źródło nie wspomina o gestach troski o nieletnie ofiary i ich rodziny.

Sprawa Loranca pokazuje, jakie znaczenie w rozgrywce mię­ dzy państwem a Kościołem miał gwałt popełniony przez du­ chownego. Dla obu stron. Kościół boi się, że władze komu­ nistyczne wykorzystają proces Loranca, by oczernić kler. Dla władz sprawa wikariusza też jest ważna i delikatna. Sam mi­ nister dostaje o niej obszerny raport. SB monitoruje reakcje wewnątrz Kościoła i poza nim. W trakcie śledztwa wypytuje swoich informatorów, co wiedzą o wikarym z Jeleśni. 16 marca 1970 roku pytano księdza Szczotkowskiego, alias TW „Jurek”. Odpowiedział tak: „Ks. Loranc Józef - znany mi jest tylko z nazwiska. Bliżej o nim nic nie jestem w stanie powiedzieć”33. Widać sprawa nie jest jeszcze głośna. Ksiądz Szczotkowski pracuje w kurii i dość obszernie donosi na innych księży, jeśli tylko coś o nich wie. 11 maja SB pyta księdza Szlachtę. Po pra­ wie dwóch miesiącach sprawa zdążyła nabrać rozgłosu. Ksiądz Szlachta ma te same obawy co kardynał Wojtyła:

W śród wielu kapłanów diecezji rozeszła się w iadom ość o aresztowaniu ks. Loranca Józefa, katechety z par. Jeleśnia pow. Żywiec. Panuje ogólne oburzenie na jego obrzydliwe postępowanie wobec nieletnich dziewcząt. M ówi się tak­ że, że władze zrobiły wokół tego wielką wrzawę, angażując dziennikarzy do nagrywania przesłuchań. W sumie jednak popierają oni stanowisko władz34.

Do kwestii wykorzystywania przestępstw seksualnych du­ chownych w celu dyskredytowania Kościoła powrócimy w dalszych rozdziałach. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną informację pozyska­ ną przez SB od księdza Szlachty: „Chodzą takie pogłoski, iż wśród cystersów, chyba z Mogiły, jest zakonnik, który podob­ ne praktyki uprawia jeszcze na większą skalę niż ks. Loranc”35. Właśnie do tego klasztoru Wojtyła wysyła molestującego wi­ kariusza „w celu odzyskania równowagi duchowej”. Loranc nie przebywa tam długo. Już 18 marca zamienia celę klasztorną na celę aresztu śledczego, w końcu trafia do więzienia. Kiedy wychodzi na wolność po około roku, opie­ kuje się nim nie tylko rodzina. Wojtyła wysyła go do domu zakonnego w Zakopanem36. Były wikary przyjmował tam krewnych. Często też można go było spotkać w rodzinnych Łodygowicach.

Pół wieku później chmury i mżawka malują Łodygowice na szaro. To właśnie tu w drewnianym kościółku Józef Loranc przyjął pierwszą komunię. To tutaj odprawił swoją mszę prymicyjną. Choć pracował w innych parafiach, regular­ nie sprawował tu nabożeństwa jako „ksiądz rodak”, kiedy

Jak wiele osób w Łodygowicach jest jego dalekim krew­ nym, ale prosi o niepodawanie imienia. - On był rodakiem stąd. J a go znam jako takiego bardzo we­ sołego, fajnego księdza, który bardzo ładnie śpiewał. To były lata sześćdziesiąty ósmy-dziewiąty. N a wakacje przyjeżdżał. Pamiętam, że dojeżdżał rowerkiem. Jak byłem ministrantem, to on przyjeżdżał na rowerze zawsze do kościoła. Nie tylko w niedzielę. Wesoły młody ksiądz na rowerze, chętnie odprawiający msze w rodzinnej wiosce - to zupełnie nie pasuje do wizerunku księdza Loranca ze zdjęcia zrobionego tuż po aresztowa­ niu. Tu wygląda jak zbieg z gangsterskiego filmu: kanciaste brwi połączone głęboką zmarszczką, szerokie czoło i bujna czupryna, wystrzyżone skronie podkreślają odstające uszy. Naturze/Panu Bogu musiał skończyć się zapas urody, gdy przyszła jego kolej pojawienia się na tym świecie. Ale jak się okazuje, miał inne zalety i znal szczęśliwsze chwile niż te, w które jakiś wgląd dają akta SB. Starszy pan Loranc chętnie opowiada: -

To wtedy jeszcze inaczej było. Nie wiem, czy pan zoba­

czył kościół w Łodygowicach. Tam jest bardzo dużo tych bocz­ nych ołtarzy. Teraz się odprawia przy jednym, głównym ołta­ rzu, ale wtedy przy jednym, drugim, trzecim. Tak odprawiali ci księża rodacy, ja k przyjeżdżali. To było przed Soborem jeszcze. Jak ci rodacy przyjeżdżali, to myśmy tak służyli, raz temu, raz temu, raz temu. M sza była jeszcze po łacinie. Łacina piękna była.

7. W ybaczenie

odwiedzał matkę. „Pamiętam go”, wspomina pan Loranc.

Czy słyszał, co się potem stało z tym księdzem? -

Nie słyszałem za bardzo. Słyszałem, że coś się działo,

mówi pan Loranc ostrożnie. Widywał go we wsi. - On chyba nie miał nóg. Tak, później on był w szpitalu. Rodzina go zabra­ ła. To było w dziewięćdziesiątych latach, wcześniej nawet. Był po amputacji. Prawdopodobnie choroba. Nie był stary, kiedy umierał. Co wie rodzina? Co robić, gdy wiesz o przestępstwach syna, brata, wujka? W zindywidualizowanym, zachodnim społe­ czeństwie możesz się zdystansować. Twój brat to twój brat, twój wujek to twój wujek, nie ty. Nie ponosisz winy za to, co zrobił. Ale kilkadziesiąt lat temu na polskiej wsi było ina­ czej. I po części nadal jest. „Nic nie wiemy” - to pierwsza reakcja, gdy pytam o księdza Loranca. „O zmarłych się źle nie mówi”. Nawet dawno pochowany na cmentarzu za drew­ nianym kościółkiem przynosi rodzinie wstyd. „To było tabu. Jako ksiądz to był wstyd”. Dopiero po dłuższej rozmowie wychodzi żal: „My też jesteśmy jego ofiarami”. Ale rodzina jest rodziną, na dobre i na złe. Bracia Lorancowie pojechali ciężarówką na plebanię w Jeleśni, aby zabrać rzeczy brata księdza, a kiedy brat ksiądz siedział za kratami, przy kuchennym stole składali paczki z jedzeniem i ubraniami. Odwiedzali go w więzieniu przy Montelupich, udając przed wsią, że jadą do Krakowa w innych sprawach. W domu milczano. Czasami dorośli coś szeptali w kuchni, kiedy wydawało im się, że dzieci nie słyszą. Strzępy tych rozmów docierały do młodszego pokolenia. Czasami padały pytania i było coś w rodzaju odpowiedzi. Krótkiej, bez szcze­ gółów. Podobno dobierał się do dziewczyny w pociągu. „To było gdzieś w późnych latach 50., wczesnych 60. Był jeszcze

bardzo młodym księdzem”. Historia o dziewczynie w pocią­ gu - zmyślona czy nie - służyła do zatuszowania poważniej­ szych przestępstw? O oralnych gwałtach na małych dziew­ czynkach popełnianych zaledwie dwadzieścia kilometrów od Łodygowic słyszą pierwszy raz. Czy chcą wiedzieć więcej? Tak i nie. Przeszłość lepiej zostawić w spokoju. Ale dziesięciolecia milczenia podsyciły ciekawość. Chcą wiedzieć, co się stało, byle tylko nie mówić o tym poza do­ mem. „Zaprzeczymy wszystkiemu, co napiszesz”.

Opowieść o księdzu Lorancu pewnie by się na tym zakończyła, gdyby nie teczka znaleziona niedawno w archiwum SB. Zawiera zaledwie kilka dokumentów. Poprzednia numeracja wskazu­ je, że prawdopodobnie pochodzą z dawnej Teczki Ewidencji Operacyjnej Księdza. Chociaż były masowo niszczone w 1990 roku, te dokumenty jakoś ocalały. Zostały w 2010 roku umiesz­ czone w nowej teczce z adnotacją „materiały wrażliwe”. Dzięki niej wiemy, jak potoczyła się historia księdza Loranca i jaką karę wymierzył mu - albo raczej nie wymierzył - kardynał Wojtyła. Najważniejszym dokumentem jest tu list kardynała Wojtyły do księdza Loranca, skazanego przestępcy: Kraków, 27 września dnia 1971 r.

t Drogi Księże,

W

spraw ie

karn ej

przeciw ko

K sięd zu

T ry b u n ał

M etropolitalny w Krakowie skorzystał z przysługującego mu na podstawie kań.2223 par.3 n.2 sędziowskiego prawa łaski i powstrzymał się od wymiaru kary.

Zaniechanie wymiaru kary przez trybunał kościelny ani nie przekreśla przestępstwa, ani nie zmazuje winy. Każde przestępstwo powinno być ukarane. Jeżeli więc w wypad­ ku Księdza do wymiaru kary nie doszło, to ze względu na specjalne okoliczności, przewidziane przez Ustawodawcę kościelnego w kan.2223 par.3 n.2. Okolicznością specjal­ ną, która skłoniła sędziów Trybunału Metropolitalnego w Krakowie do zaniechania kary, był wyrok trybunału pań­ stwowego, a więc ukarania Księdza przez władzę świecką. Biorąc nadto pod uwagę całe zachowanie się Księdza, świadczące o chęci naprawienia zła, oraz szczerą poprawę, uważam za celowe, by Ksiądz stopniowo wracał do pracy ka­ płańskiej. Dlatego z dniem 27 września b.r. uchylam suspenzę ciążą­ cą na Księdzu, zabraniającą odprawiania Mszy św. i spełniania funkcji kapłańskich. Równocześnie zgadzam się na pobyt Księdza przy parafii Najśw. Rodziny w Zakopanem i spełnianie funkcji kapłańskich wyznaczonych przez Księdza Proboszcza, jednakże bez misji kanonicznej do katechizacji dzieci i młodzieży. Jurysdykcję do spowiadania otrzyma Ksiądz w terminie późniejszym.

[Odręczny podpis] t Karol37

Przyszły papież dwukrotnie używa słowa „przestępstwo”. Zatem już w 1971 roku Karol Wojtyła wiedział, że wykorzy­ stywanie seksualne dzieci jest przestępstwem, że nie należy do tej samej kategorii co relacja intymna z kobietą czy zwią­ zek gejowski. Tymczasem przez ćwierć wieku jego pontyfi­ katu Kościół będzie traktował tego rodzaju przestępstwa jak zwykłe grzechy.

Półtora roku po przyznaniu się Loranca do molestowania dziewczynek i rok po skazującym wyroku sądowym przywraca mu prawo do pełnienia funkcji kapłana. Nie wolno mu tylko uczyć religii. Wojtyła powołuje się na artykuł 2223, ustęp 3, punkt 2 prawa kanonicznego. Stanowi on, że sędzia kościelny może odstąpić od wymierzenia kary, „jeśli winowajca został doskonale poprawiony i naprawił zgorszenie, albo jeśli wła­ dza cywilna wymierzyła mu już wystarczającą karę lub może ją wymierzyć”38. W tym przypadku chodzi o tę drugą możli­ wość, bo o „naprawieniu zgorszenia” nie ma mowy.

Oddajmy jeszcze raz głos Marcie Waszczyńskiej, jedynej ofie­ rze księdza Loranca, która dziś jest w stanie mówić o jego przestępstwach. Marta opowiada, w jakim była szoku, gdy jej kuzyn spotkał księdza Loranca odprawiającego mszę w kościele „po drodze do Bielska-Białej”: -

Ja myślałam, że go wyrzucili. A potem, po dziesięciu latach,

się okazało, że jest proboszczem. Kuzyn mówił: „Nie uwierzysz, spotkałem księdza Loranca, jest proboszczem”. Zamiast go gdzieś tam dojakiegoś klasztoru dać, to zrobili go proboszczem w nagrodę. Z opisu Marty wynika, że jej krewny spotkał księdza Loranca prawdopodobnie w Łodygowicach. Nie wiadomo, czy Loranc się przechwalał, że jest proboszczem, czy kuzyn coś źle zrozumiał. Jednak fakt, że Loranc nadal funkcjonował jako ksiądz, był i jest bardzo bolesny. Tym bardziej że ani ze strony Wojtyły, ani reszty krakowskiej kurii nie było żadnego gestu wobec Marty czy innych ofiar. Przyszły Jan Paweł II nie zainteresował się traumatycznymi doznaniami dzieci. Otoczył opieką gwałciciela i przywrócił go do roli kapłana.

7. Wyb,

Wojtyła pozwala przestępcy pozostać duszpasterzem.

S

n>

|

Potwierdza to ocalały dokument „W” - kopia przechwy­ conego listu zakopiańskiego proboszcza do „najprzewielebniejszej Kurii Metropolitalnej”, datowanego na wrzesień 1973 roku. Prosi w nim o pozwolenie na zatrudnienie Józefa Loranca do wszystkich obowiązków kapłańskich z wyjątkiem katechezy. Proboszczowi brakowało ludzi do duszpasterstwa, a Loranc - od dwóch lat siedzi pod Tatrami, właściwie nic nie robiąc - zajmował się przepisywaniem tekstów liturgicz­ nych dla kurii39. Prośba proboszcza jest formalnością, bio­ rąc pod uwagę wcześniejszy list kardynała. W listopadzie 1973 roku skazany pedofil został rezydentem w parafii40. Nasuwa się pytanie, czy dopuścił się recydywy. Dokument z teczki EOK na to wskazuje. Jest to list z 16 lipca 1974 roku do kardynała Wojtyły, w którym anonimowy parafianin skarży się, że wikariusz Loranc zachowuje się nieprzyzwoicie wobec dziewcząt w Zakopanem: „Krążą coraz głośniejsze wypowiedzi na temat postawy księdza Loranca, który nie­ dwuznacznie zachowuje się w obecności dziewczynek wy­ chodzących z religii bądź przebywających na wikarówce”41. Znaczyłoby to, że skazany pedofil popełnia recydywę. Ten dokument trzeba jednak traktować z wielką ostrożnością. Anonimowy list został bowiem napisany przez samą SB. W aktach bezpieki anonimowe listy adresowane do księ­ ży lub biskupów często mają pieczątkę wydziału „W”: „po­ chodzenie tych informacji nie może być w żadnym wypad­ ku ujawniane osobom trzecim”. List z takim stemplem jest prawdziwy, został nielegalnie skopiowany przez SB. Jeśli zaś anonimowy list nie przeszedł przez wydział „W”, możemy mieć do czynienia z fałszywką stworzoną przez SB. W tym przypadku nie ma wątpliwości, że to fałszywka. List jest opatrzony adnotacją: „Wymieniony dokument pisał

i opracował kpr. T. Czerwiński w dniu 16.07.74 r. Został na­ pisany na papierze listowym w 2 egz. 1 egz. przesłano przez Wydział IV do kurii. Drugi pozostawiono w teo figuranta”42. Innymi słowy, jeden egzemplarz schowano do teczki Loranca. Czy mamy do czynienia z kłamstwem? Niekoniecznie. Fałszywka nie musi oznaczać, że zawarte w niej informa­ cje są fałszywe. Skomplikowane? Witamy w świecie służb. Podobnie jak twórcy współczesnych fake newsów SB sto­ sowała metodę i la sandwich - przeplatała kłamstwa ele­ mentami prawdy, aby uwiarygodnić te pierwsze. Ale równie dobrze fałszywy list mógł zawierać wyłącznie prawdziwe informacje. Tak się działo, gdy bezpieka chciała komuś zwrócić uwagę na jakieś fakty, by kogoś zdyskredytować. Przykład takiej fałszywki o prawdziwej treści znajdziemy w teczce księdza Franciszka Stopki, znanego nam z rozdzia­ łu piątego informatora SB43. W 1961 roku wpada w tara­ paty: nie może już zarządzać parafią w Jaworniku, bo nie dość, że niewłaściwie rozliczył się z kurią po sprzedaży ka­ wałka kościelnej ziemi, co „arcybiskup polecił traktować dość pobłażliwie”44, i że nie stroni od kobiet, to jeszcze ma ten problem, że jest „nałogowym alkoholikiem, i to w sta­ dium wymagającym już leczenia”45. Wojtyła wysyła go do psychiatry w Kobierzynie. [Psychiatra] coś odpisał biskupowi i ponadto m iał się po­ tem widzieć w tej sprawie z bpem Wojtyłą. W efekcie ks. Stopka w towarzystwie ks. Sadusia wyjechał dzisiaj do Krynicy, gdzie przebywał będzie na kuracji przynajmniej miesiąc. Po powrocie ks. Stopka zostanie albo rezydentem, albo wikariuszem jakiejś parafii46.

Taka degradacja nie jest po myśli SB, bo w podrzędnej funkcji ksiądz Stopka będzie mniej wartościowy jako do­ nosiciel. Podjęto działania, aby zapobiec temu przenie­ sieniu. Z informacji operacyjnych wiedziano, że ksiądz Stopka ma obrońców wśród parafian. Wojtyła przyjął sze­ ścioosobową delegację „w obronie ks. Stopki”47. Bazując na tym, SB rozważa napisanie anonimowego listu do prymasa Wyszyńskiego z prośbą o interwencję u Wojtyły. W grudniu 1961 roku MO/SB w Krakowie pisze do MO/ SB w Myślenicach: Naszym zdaniem wydaje się być słusznym wykorzystanie tego materiału, np. w formie wysłania z terenu Jawornika anonim u podpisanego „wierni parafianie z Jaw ornika”, dom agającego się powrotu ks. Stopki na opuszczoną pa­ rafię i zarzucającego kurii krakowskiej szykany wobec tego księdza. A nonim może być wysłany na ręce kard. Wyszyńskiego. Inną form ą wykorzystania może być np. zainspirowanie, by parafianie sami napisali taki anonim48.

Sądząc po ręcznym dopisku na tym dokumencie, wybrano pierwszą opcję - SB sama napisała anonim. Była to fałszyw­ ka, ale zawierała prawdziwe informacje. Inny spreparowany list z prawdziwymi informacjami doty­ czy biskupa Jana Pietraszki. W kwietniu 1963 roku proboszcz informator Szlachta otrzymał - według jego własnych słów „list /paszkwil/ od nieznanego nadawcy i autora, w którym jest mowa o nowo mianowanym biskupie ks. J. Pietraszce”49. Ksiądz Szlachta przypuszcza, że to robota „bezpieki”50. Pewnie miał ra­ cję, bo kto, jeżeli nie SB, miał interes w podkopaniu autoryte­ tu nowego biskupa pomocniczego Wojtyły? W liście jest mowa

gana. List jest fałszywy, ale zawarte w nim informacje prawdziwe. Wynika to z materiału, który powstał miesiąc później. W maju SB dostaje od jednego z księży informatorów, który poznał ks. Pietraszkę jeszcze przed wojną, charakterystykę nowego bisku­ pa z opisem problemów w rodzinie księdza Pietraszki. Esbek stwierdza z satysfakcją: „Z treści wynika, że nasze dotychczaso­ we informacje odnośnie biskupa Pietraszki potwierdzają się”51.

Wracając do księdza Loranca: spreparowany przez SB list oskarżający go o napastowanie dziewcząt w Zakopanem mógł zawierać prawdę. SB starała się nie szyć swoich kłamstw zbyt grubymi nićmi. Przecież arcybiskupowi łatwo było spraw­ dzić u proboszcza w Zakopanem, czy coś jest na rzeczy. Dziś nie mamy pewności, czy ksiądz Loranc po wyjściu z wię­ zienia znów molestował dziewczęta. Wiemy, że 14 czerwca 1975 roku, jedenaście miesięcy po napisaniu anonimu przez funkcjonariusza Czerwińskiego, Wojtyła przeniósł Loranca. Zakopane było jego ostatnią parafią. Arcybiskup zrobił to, co jego następcy w Polsce robią do dziś —dał skazanemu pedofi­ lowi stanowisko poza duszpasterstwem parafialnym. Loranc został kapelanem w szpitalu w Chrzanowie. Tutaj zapadł na chorobę, która powoli niszczyła jego nogi. W Chrzanowie pozostał do 1983 roku, kiedy choroba unie­ możliwiła mu pracę. Wojtyła, już jako papież, na pewno my­ ślał o nim, gdy błogosławił personel szpitala: „W dniu 17 listo­ pada 1983 roku Ojciec św. Jan Paweł II udzielił Apostolskiego Błogosławieństwa chorym i personelowi szpitala. W kaplicy umieszczono na ścianie pamiątkowy dokument udzielonego błogosławieństwa”52.

7. W ybaczenie

o poważnych problemach i chorobach w rodzinie nowego sufra-

Józef Loranc powrócił do rodzinnych Łodygowic, gdzie zmarł w 1992 roku. Leży w grobie rodzinnym. Gdy na Wszystkich Świętych parafianki ozdabiają nagrobki księży, jego jest pomijany.

Spróbujmy jeszcze znaleźć odpowiedź na drugie istotne pyta­ nie: Czy kardynał Wojtyła dostał wcześniej sygnały, że Loranc nie nadaje się do kapłaństwa? Odpowiedź powinno dać ofi­ cjalne dochodzenie milicji/SB rozpoczęte 26 marca 1970 roku. Wobec zarzutów stawianych wikaremu zadaniem służb było ustalenie, czy w przeszłości popełnił podobne przestępstwa. Centrala w Krakowie pyta o to komendę milicji w miejscowo­ ściach, w których ksiądz Loranc pracował53. Pierwsze odpowiedzi przychodzą szybko, ale nie są zadowa­ lające. „Ze względu na krótki okres pobytu brak nam podstaw do wydania konkretnej opinii o nim”, pisze komendant MO w Myślenicach już 31 marca54. „W parafii Rybna i Wieliczka był stosunkowo krótki okres czasu, w związku z tym nie je­ steśmy w stanie zebrać interesujących Was danych”, umywa ręce inny55. Jedynie komendant w Bielsku-Białej poświęcił tro­ chę czasu na kwerendę w pierwszej parafii Loranca. 15 kwiet­ nia pisze: „Nie stwierdzono, aby w latach 1958-1961, pełniąc funkcję wikarego na terenie Bestwiny, deprawował nieletnie dziewczynki. Jak stwierdzono, w tym okresie zachowywał się nienagannie, ogólnie przez miejscową ludność jest chwalony z tych okresów”56. Centrala nie jest zadowolona z rezultatu. 1 kwietnia wysy­ ła kolejny wniosek o udzielenie informacji, tym razem do in­ nej komendy milicji w Krakowie. Loranc był trzykrotnie wi­ kariuszem w aglomeracji krakowskiej: w Rybnej, w Wieliczce

i w Kobierzynie. Miejscowy komendant poważnie traktu­ je prośbę. Wysłał kogoś, aby zrobił rekonesans na miejscu. O działalności Loranca w parafii Rybna pisze: Wykazywał aktywność w pracy z młodzieżą szkolną, przez młodzież był łubiany. Dzieci szkolne nawet w godzinach wieczornych przychodziły do punktu katechetycznego, gdyż ks. J. Loranc wyświetlał przezrocza. Wobec star­ szych ludzi był grzeczny i taktowny, panny wykazywały zainteresowanie jego osobą, nawiązywały z nim rozmo­ wy, określając go żartem „szkoda, że jest księdzem, byłby z niego lepszy pożytek”. Nie wiązał się jednak z kobietami, nie utrzymywał kontaktów towarzyskich z parafianami. Mieszkańcy w stosunku do wym. nie mieli żadnych za­ strzeżeń. Nie stwierdzono by ze strony parafian wychodziła inicjatywa przeniesienia go57. O drugiej krakowskiej parafii Loranca, Wieliczce: Uczył religii dzieci szkoły podstawowej nr 3 w Wieliczce. W tym terenie jest również mało znany, wykazywał mniej inicjatywy w pracy z młodzieżą, niemniej niekiedy grał w siatkówkę z chłopcami. Przeprowadzono kilka rozmów z kadrą nauczycielską, jednak nie uzyskano informacji ob­ ciążających wym. Został przeniesiony przez kurię - jak wielu innych księży - po upływie 3 lat pracy na parafii. Skarg ro­ dziców, których dzieci uczył katechezy, nie stwierdziliśmy58. Na pierwszy rzut oka nic więc nie wskazuje na to, by z tym wikarym coś było wcześniej nie tak. Głębsza ana­ liza mówi jednak coś innego. Wikariusze są przenoszeni

mniej więcej co trzy lata. Czasami dwa, rzadko cztery. Jeśli biskup kogoś oddala wcześniej, to znaczy, że jest problem. W przypadku księdza Loranca z początku wszystko prze­ biegało normalnie. Po święceniach spędził trzy lata we wsi Bestwina, a następnie trzy lata w Rybnej, gdzie do późnych godzin nocnych przesiadywał z dziećmi, oglądając slajdy. Ale w kolejnej parafii musiało się coś wydarzyć. 2 sierpnia 1963 roku zaczął pracę w Dobczycach, a już 28 września stamtąd zniknął. Dlaczego? Co go do tego zmusiło? Czy miało to związek z rodzinną opowieścią o dziewczynie z po­ ciągu? Nie wiemy. I już się nie dowiemy, bo akurat komen­ dant milicji w Myślenicach, odpowiedzialny za Dobczyce, nie raczył zbadać sprawy. Ale jest pewna wskazówka, że arcybiskup Wojtyła miał problem z księdzem Lorancem, zanim wysłał go do Jeleśni. Mianowicie luka w dochodzeniu. MO/SB sprawdziła wszyst­ kie parafie, w których Loranc był wikarym, z wyjątkiem jednej: w Kobierzynie. Kobierzyn jest wymieniony wśród parafii, w których Loranc pracował, ale nie poproszono o in­ formację o Kobierzynie. To dziwne. Z dwóch powodów. Po pierwsze, Kobierzyn był jego ostatnią parafią przed Jeleśnią, więc to miejsce należałoby sprawdzić w pierwszej kolejności. Po drugie, parafia w Kobierzynie obejmuje zakład psychia­ tryczny i parafialna praca Loranca odbywała się przynaj­ mniej częściowo w tej instytucji. Wynika to z jego zeznań przed prokuratorem. Zaraz po tym, jak wyznał swoje czyny kardynałowi Wojtyle, zwrócił się o pomoc do znajomego le­ karza z Kobierzyna. Podczas przesłuchania powiedział: Dr. Kopiński oświadczył mi, że najpierw muszę zrobić ba­ dania wstępne, a on dopiero później podejmie się leczenia.

watnej praktyki, a jedynie tylko dlatego, że współpracowa­ liśmy kiedyś razem w Kobierzynie, chce mi pomóc i zaopie­ kować się m ną bezinteresownie59.

Loranc miał więc kontakt z lekarzami z Kobierzyna. Mógł tam być nie tylko jako duszpasterz, ale także pod dyskretną, nieformalną obserwacją lekarzy. Wskazuje na to wypowiedź księdza Jury. Proboszcz z Jeleśni jest wyraźnie poruszony tym, co wyprawiał jego wikary, i robi to, czego (formal­ nie) nie zrobiła ani milicja, ani SB: jedzie do Kobierzyna, by na miejscu zasięgnąć informacji. Rozmawia z lekarzami, a o tym, co usłyszał, opowiada potem powiatowemu komen­ dantowi milicji, który relacjonuje to tak: Ks. Loranc przebywał poprzednio na parafii Kobierzyn przed przybyciem do parafii Jeleśnia. Ks. Jura był nawet w Kobierzynie, gdzie rozmawiał z kilkoma lekarzami, któ­ rzy poinformowali go, że rzeczywiście dopatrzyli się w po­ stępowaniu ks. Loranca podczas jego tam pobytu nienor­ malności w postępowaniu60.

Jeszcze jeden fakt wskazuje na to, że Loranc miał do czynienia ze szpitalem w Kobierzynie nie tylko jako dusz­ pasterz. Milicja i SB omijają Kobierzyn, przynajmniej ofi­ cjalnie, nie tylko na etapie sprawdzenia historii księdza Loranca61. Kobierzyn jest najważniejszym ośrodkiem psy­ chiatrycznym na terenie Małopolski. Prokurator nakazuje przewiezienie podejrzanego Loranca na badania właśnie do Kobierzyna. Następuje to 26 marca62. Zanim jednak tamtejsi specjaliści dojdą do ostatecznych wniosków, pacjent zostaje

7. W ybaczenie

Dr. Kopiński powiedział mi również, że nie prowadzi pry­

przetransportowany do innej kliniki. Wypuszczając pacjenta, psychiatrzy z Kobierzyna wnioskowali o dalsze badania: Po przebadaniu podejrzanego w wydanym orzeczeniu [le­ karze w Kobierzynie] stwierdzili, że badaniem am bulato­ ryjnym nie można ustalić rodzaju ani nasilenia zaburzeń osobowości Józefa Loranca. W tym stanie biegli zawnioskowali poddanie obserwacji w warunkach klinicznych celem wykonania niezbędnych badań specjalistycznych i laboratoryjnych. W związku z powyższym zgodnie z po­ stanowieniem Prokuratury Wojewódzkiej w Krakowie po­ dejrzany J. Loranc w dniu 16.04.1970 r. umieszczony zo­ stał w Państwowym Szpitalu dla Psychicznie i Nerwowo Chorych w Morawicy k. Kielc, gdzie poddany zostanie ba­ daniom psychiatrycznym łącznie z obserwacją63.

U Loranca zdiagnozowano zatem zaburzenie osobowości, skoro specjaliści z Kobierzyna nie zamierzali sprawdzać, czy on je ma, ale jakie i o jakim nasileniu. Dlaczego jednak nie pozwolono na dalszą obserwację w Kobierzynie, części kra­ kowskiej Akademii Medycznej? Zamiast tego przewieziono księdza sto kilometrów, do kliniki w innym województwie. Tam lekarze dochodzą do zupełnie innego wniosku: Loranc jest okazem psychicznego zdrowia: N a podstawie badań i obserwacji psychiatrycznej biegli wy­ dali opinię psychiatryczno-sądową, z której wynika, że ks. Jó zef Loranc w czasie popełnienia zarzuconych mu czynów posiadał zdolność rozpoznania znaczenia tych czynów oraz m iał całkowicie zachowaną zdolność pokierowania swym postępowaniem. Niezależnie od tego biegły psycholog na

podstawie badań psychologicznych wydal opinię, że u ba­ danego ks. J. Loranca nie ujawniono odchyleń w zakresie ogólnej sprawności umysłowej i funkcji orientacyjno-poznawczych, a wyniki badań wskazują na wysoki poziom intelektualny badanego64.

To wygląda na cud w wykonaniu komunistycznych służb: w ciągu miesiąca przestępca seksualny wyleczył się z zabu­ rzeń osobowości i może w pełni odpowiadać za swoje czyny. Wszystko wskazuje na to, że milicja i SB „pomogły” wy­ stawić Lorancowi świadectwo zdrowia psychicznego. Skoro w Kobierzynie zauważono u Loranca „nienormalności w po­ stępowaniu”, jego pobyt w tym szpitalu mógł dać obronie ar­ gument, że nie może on odpowiadać za swoje czyny. Dla SB, milicji i prokuratury wyrok inny niż kara więzienia pewnie byłby porażką. Ale pobyt księdza Loranca na parafii w Kobierzynie i jego nieformalna diagnoza, którą usłyszał proboszcz Jura, ozna­ czają również, że o zaburzeniach psychicznych wikarego wie­ dział kardynał Wojtyła. Analiza kolejnych dokumentów oraz informacje uzyskane z innych źródeł to potwierdzają. Przed przejściem do Kobierzyna Loranc jest wikarym w Wieliczce. Tam związał się z kobietą. To nic nadzwyczaj­ nego, z archiwów SB wynika, że wielu księży żyło w niefor­ malnych związkach, zarówno hetero-, jak i homoseksualnych. Póki wierni się nie oburzali, kuria to na ogół tolerowała. Przypadek księdza Loranca jednak był szczególny - on nie tyl­ ko miał kochankę, ale wyswatał ją ze swoim bratem. Poświęcił ich związek małżeński, po czym utrzymywał intymne kontak­ ty ze szwagierką. Potwierdza to źródło, które chciało pozostać anonimowe. Ale również dwa dokumenty. Pierwszy pochodzi

od „źródła »B« w Łodygowicach”. Twierdzi ono, że Loranc jest regularnie widywany ze szwagierką. Opisuje ich wyjazd auto­ busem do Krakowa w lutym 1970 roku: Ludziom nie podobała się poufałość, z jaką odnosił się on do swojej szwagierki, ponieważ kupował dla niej bilet, a ona ocierała ks. twarz chusteczką z potu, a potem, siedząc blisko niego, oparła swoją głowę na jego ramieniu podczas jazdy. K rążą wersje, że ks. J. Loranc wpłynął na swego brata [tu imię], ażeby ożenił się on z wymienioną Ob. [tu imię i na­ zwisko], i wykorzystując podobno ułomność umysłu swego brata, sam utrzymuje ze swą szwagierką intymne kontakty65.

O

tym, że arcybiskup Wojtyła wiedział o tym związku,

świadczy również esbecki anonim z 16 lipca 1974 roku, omó­ wiony wcześniej. Głównym przekazem tego pisma jest to, że ksiądz Loranc w swojej nowej parafii znów molestuje dziew­ czyny. To mogło być prawdą, ale mogło też być insynuacją lub wyolbrzymieniem jakichś faktów. Tego nie wiemy. Wiemy, że SB chce, żeby Wojtyła wiedział łub wierzył, iż Loranc znowu wykorzystuje dziewczyny. Uwiarygodnić informację o recydy­ wie mają pozostałe doniesienia. Można to zrobić tylko w jeden sposób: podając fakty, które adresat zna. I to właśnie robi esbek, pisząc do kardynała o relacji Loranca ze szwagierką: Ogólnie mówiono, że u nich ksiądz Loranc też był wika­ rym parę lat temu, ale go przenieśli, bo m iał kochankę, również z Wieliczki, o nazwisku [tu nazwisko], i to jest ta sam a kobieta, tylko że aktualnie jest żoną jego brata i nie mieszka tutaj. Często natomiast ksiądz Loranc przyjeżdża do Wieliczki jako krewny, by się z nią tutaj spotykać66.

„Przenieśli go, bo miał kochankę”. Kto przeniósł wikare­ go? Kardynał Wojtyła. Do kogo skierowany jest ten list? Do kardynała Wojtyły. Jeśli jesteś funkcjonariuszem SB i chcesz być wiarygodny, nie piszesz kardynałowi, że przeniósł księ­ dza z innego powodu niż w rzeczywistości. Wojtyła wiedział więc, że ksiądz Loranc potrafi traktować ludzi, nawet najbliższych, instrumentalnie. Nic dziwnego, że gdy tylko się o tym dowiedział, skrócił pobyt wikarego w Wieliczce. Wysłanie go do Kobierzyna pod dyskretną ob­ serwację zaprzyjaźnionych psychiatrów byłoby całkiem zro­ zumiałe. Ale skierowanie takiego człowieka na kolejną para­ fię było wielkim błędem. I to błędem, z którego Wojtyła nie wyciągnął wniosków, co pokazuje kolejna historia. W tym samym roku, w którym przyszły papież przywrócił skazane­ go pedofila do pracy duszpasterskiej, opiekę nad pewną gór­ ską osadą powierzył innemu księdzu, o którym wiedział, że molestuje nieletnich.

8. Recydywa

Eugeniusz Surgent zaprzecza wszystkim zarzutom. Nie, on nigdy nie uprawiał seksu z chłopcami. Jest 24 sierpnia 1973 roku. Lato jest przyjemnie chłodne w tym roku. Słupek rtęci jeszcze nie sięgnął trzydziestu stopni. Prokurator Janina Geisler patrzy na siedzącego przed nią mężczyznę. Ma po­ ciągłą twarz, ciemne włosy i oczy, które w szczęśliwszych okolicznościach pewnie by błyszczały. No i jest kłamcą, choć kiepskim. To całkiem inny typ niż ten ksiądz, którego prze­ słuchiwała trzy lata wcześniej. Tamten, Józef Loranc, przy­ znał się od razu. Różni ludzie, ale te same paragrafy kodeksu karnego: 176 i 177 - czyny lubieżne i nierządne wobec osób poniżej piętnastego roku życia. I ta sama presja na przesłu­ chującą. Gdy podejrzany nosi koloratkę, SB zagląda pani prokurator przez ramię. Tym razem jednak nawet nie przez ramię. Protokolantem jest tego dnia Stanisław Zemełka, funkcjonariusz SB. Służba Bezpieczeństwa nie zadowoli się umorzeniem sprawy. Ksiądz Surgent wciąż zaprzecza, ale plącze się w zeznaniach: Przyznam się jedynie do tego, że lubiąc dzieci - spoufalałem się z nimi, co wyrażało się między innymi tym, że czę­ sto tuliłem je do siebie, nie często, tylko czasami, jak mia­ łem okazję, a nawet zdarzało się, że całowałem takie dzieci w usta. Dziewczynek nigdy nie tuliłem ani nie całowałem, jedynie robiłem to z chłopcami1.

Półprawdy i półkłamstwa. Ale SB już wie. Kapitan Zemełka przesłuchał chłopców z górskiej wioski, gdzie ksiądz Surgent pracuje. Ich zeznania leżą przed panią proku­ rator. Są jednoznaczne. Na przykład zeznanie Karola (imię zmienione): [...] ksiądz wziął mnie w objęcia, począł m nie całować w usta, mówiąc, że jestem ładny i podobam mu się. Całując mnie w usta, wkładał mi swój język do moich ust. Całując mnie, przyciskał mnie do siebie, trzymając mnie za poślad­ ki. Usiłowałem się urwać z objęć księdza, jednak nie dałem rady. Ks. Surgent całował mnie przez okres około 15 m i­ nut. Ks. Surgent mówił mi wówczas, abym nikomu o tym nie mówił, ani kolegom, ani rodzicom. Ja przyrzekłem księdzu, że o tym nikomu nie będę mówił. O d tego czasu więcej nie odwiedzałem ks. Surgenta. [...] W międzycza­ sie o praktykach ks. Surgenta dowiedziała się moja matka, która kategorycznie zabroniła m i chodzić do ks. Surgenta2.

Albo zeznanie Antka (imię zmienione), który opowiedział, jak w lipcu 1971 roku wikary po wizycie u jego rodziców zapytał, czy nie odprowadziłby go do domu: Odprowadzając ks. Surgenta przez pastwisko do jego miej­ sca zamieszkania, ks. Surgent powiedział, że „mnie lubi”, i począł m nie całować w usta. Ks. Surgent prowadził mnie do swojego m ieszkania [...] i powiedział mi, abym usiadł sobie na leżance, a on wyszedł do drugiego poko­ ju. Po kilku minutach przyszedł ks. Surgent, usiadł obok mnie i zaraz zaczął mnie całować oraz wziął m oją rękę, włożył do rozporka i mówił: „Antoś, ruszaj ręką mojego

członka”. Ja nie chciałem tego robić, jednak ks. Surgent z powrotem wkładał w m oją rękę swojego członka i ruszał nią przez okres około 5 minut. Równocześnie w tym czasie ks. Surgent całował mnie w usta. Po około 5 minut ona­ nizowania ks. Surgenta wyrwałem się z jego objęcia, ubra­ łem buty i wyszedłem z jego mieszkania. W chwili, kiedy ubierałem buty, ks. Surgent powiedział do mnie: „Antoś, zapomnij o tym i nie mów nic nikom u”. [...] Ks. Surgent na spowiedzi mi mówił, abym o tym nikomu nie mówił3.

I

tak dalej, i tym podobne. Zeznanie po zeznaniu. Czarno na

białym. Mimo to ksiądz upiera się, że to wszystko nieprawda. Gdy kończą się pytania w sprawie, pani prokurator pyta podejrzanego o jego osobistą historię. Eugeniusz Surgent podsumowuje: Los go nie rozpieszczał. Urodził się we Lwowie osiem lat przed wojną. Matka nie przeżyła porodu. Ojciec zmarł miesiąc później. W maju 1945 roku wyjechał z babcią do Małopolski4. Przez siedem lat pracował jako sprzedawca, wieczorowo kończąc szkołę średnią. Rozpoczął studia teologiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, a gdy ko­ muniści zamknęli wydział teologiczny, postanowił kontynu­ ować naukę w seminarium duchownym. W 1957 roku otrzy­ mał święcenia. Nie zagrzał miejsca na żadnej parafii, tylko dwa razy wytrzymał trzy lata. Przez ponad godzinę prokurator Geisler próbowała prze­ konać księdza, by się przyznał. O godzinie 13.15 Surgent zo­ staje odprowadzony do celi. Tydzień później sam kapitan Zemełka bierze księdza w obroty. Tym razem Surgent przyznaje się do wszystkiego. Na przykład o Antku mówi teraz tak: „Wówczas spaliśmy na jednym tapczanie. Po położeniu się spać tuliłem Antosia do

siebie, całowałem go w usta i wkładałem swoją rękę do jego spodenek, dotykając jego członka. Nie wiem, czy u niego na­ stąpił wytrysk”5. Przyznaje, że z innymi chłopcami również pozwolił sobie na więcej niż dotykanie i całowanie. Wymienia ośmiu, choć to raczej nie wszyscy, skoro sam mówi: „Więcej nazwisk sobie nie przypominam”6. Ale zapewnia: Będąc na poprzednich placówkach duszpasterskich, nigdy takie sytuacje nie miały miejsca. Wypadki, które miały miejsce w Kiczorze, spowodowane były załamaniem psy­ chicznym na wskutek zgryzot i osobistych kłopotów oraz ciężkiej fizycznej pracy. Uprawiając ten proceder z chłop­ cami, szukałem chwili zapomnienia od codziennych trosk. Nie mając nikogo bliskiego, szukałem u tych chłopców życzliwości i dobroci i trochę serca. Nie zdawałem sobie sprawy, że wyrządzam tym chłopcom przykrość i krzywdę. Działo się to pod wpływem chwilowego podniecenia i za­ pomnienia. Zrozumiałem, że czyny, których się dopuści­ łem w stosunku do nieletnich chłopców, były niewłaściwe. Obecnie bardzo żałuję, że tak postępowałem z nieletnimi chłopcami. Zapewniam, że nigdy więcej podobnych sytu­ acji nie będzie7. Być może walczy ze swoją skłonnością, ale ma czterdzieści dwa lata i pewnie już wie, że tego typu obietnice nie zmie­ niają rzeczywistości. Do tego kłamie, bo robił podobne rze­ czy wcześniej w innych parafiach. Zdaje sobie też sprawę, że oficer SB o tym wie, bo nie pierwszy raz ma do czynienia ze Służbą Bezpieczeństwa. Jednak akt oskarżenia, który pro­ kurator Geisler wysyła do sądu, dotyczy tylko molestowania sześciu chłopców we wsi Kiczora.

Społeczność Kiczory dzieli się na dwa obozy. Część miesz­ kańców chce, by wikary natychmiast odszedł, inni bronią go jak niepodległości.

Sprawa Surgenta zaczęła się, gdy w ostatnią niedzielę maja 1973 roku pewien mieszkaniec wsi zwraca się do dyrektora miej­ scowej szkoły. Słyszał od syna niepokojące rzeczy. Mężczyzna ukończył trzy klasy szkoły powszechnej, pracuje jako robotnik w fabryce juty, ale bardzo dobrze rozumie, co ksiądz robi jego sy­ nowi. Prosi dyrektora, by porozmawiał z księdzem. Dyskretnie, nie informując władz. „Prosił mnie, żebym zwrócił uwagę ks. Surgentowi na szkodliwość tego rodzaju praktyk. Równocześnie prosił mnie o zachowanie dyskrecji, gdyż nie życzy sobie, aby spra­ wa ta trafiła do Kurii lub do władz państwowych”, zeznaje potem dyrektor8. Ma dylemat, bo nie chce zawracać księdzu głowy nie­ potwierdzonymi plotkami. Najpierw więc bada sprawę na własną rękę. Rozmawia z chłopcami i przekonuje się, że historia jest praw­ dziwa. Idzie do księdza. Ten od razu wie, o co chodzi. „Z zacho­ wania księdza wynikało, że nie potrzeba wyjaśniać szczegółów tej sprawy, prosił mnie tylko bardzo, abym sprawę tą wyciszył i po­ rozmawiał z tymi ludźmi, którzy donieśli o tym fakcie”9. Księdzu Surgentowi bardzo zależy, by poznać nazwiska tych, którzy źle o nim mówią. Ale dyrektor nazwisk swoich uczniów nie zdradza. Według zeznań dyrektora szkoły wikary Surgent był bar­ dzo zdenerwowany rozmową. Zamyka się na kilka dni. Nie je. Nikogo nie przyjmuje. Odwołuje lekcje religii. Po czym na trzy dni znika. Dyrektor ma nadzieję, że pojechał do kurii w Krakowie załatwić sobie przeniesienie do innej parafii. Ale Surgent wraca do wioski. Niektórzy mieszkańcy Kiczory ob­ winiają dyrektora o złe samopoczucie księdza.

z wikariuszem. Tym razem żąda, „żeby do 24 godzin wyniósł się ze wsi”10. Ksiądz nalega, by nie zgłaszał sprawy władzom. I dyrektor znów ma dylemat. Następnego dnia pisze list do władz powiatu w Żywcu, ale - jak twierdzi - nie wysyła go. I nagle księdza już we wsi nie ma. Wystawił oceny z religii i zniknął. Dwa tygodnie przed zakończeniem roku szkolne­ go, w połowie czerwca. Część wioski wini dyrektora za odej­ ście Surgenta. Pozostali cieszą się, że zniknął. Pewnie ktoś z tej drugiej grupy wysyła do komendy MO w Żywcu ano­ nim z zarzutami pod jego adresem11. 7 lipca we wsi pojawia się podporucznik Mieczysław Mrowieć, ten sam, który polował na wikarego Lenarta. Pierwszą osobą, z którą rozmawia, jest dyrektor szkoły. Dyrektor opowia­ da esbekowi całą historię i podaje listę chłopców, którzy według jego wiedzy byli przez wikariusza zmuszani do czynności sek­ sualnych. Mrowieć dowiaduje się też, że zbiegły ksiądz próbuje przeciągać mieszkańców wioski na swoją stronę, dając im pie­ niądze. „Tak więc [...] niektórzy rodzice zostali kupieni przez ks. Surgenta i nakazali swoim dzieciom nie przyznawać się do czynów nierządnych. Notowano również przypadki, że rodzi­ ce stosowali do dzieci kary cielesne”, raportuje12. Od dyrekto­ ra szkoły esbek dowiaduje się jeszcze czegoś: „Ponadto ksiądz Surgent Eugeniusz miał odbywać stosunki z niektórymi ucznia­ mi. [...] w swoich czynach nierządnych posuwał się do tego, że wkładał im do ust swojego członka, przy tym niektórym z nich płacił po 500,- złotych, kupował prezenty”13. Ostatecznie nie udaje się aktu oskarżenia „wzbogacić” o gwałt. Tak jak w Jeleśni, parafii księdza Loranca, dyrektor szko­ ły boi się wsi. Esbek zapisał: „[Dyrektor szkoły] prosił mnie o daleko idącą dyskrecję z naszej strony, obawiając się bardzo

,Xp/