Heteronimy. Utwory wybrane
 9788363056766

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

Wiele postaci zawartych i opisanych w tej antologii

to autorzy wymyśleni przez Pessoę w czasach wczesnej młodości, by nie powiedzieć w dzieciństwie.

Znakomita ich część też nie napisała wiele więcej niż umieszczono w niniejszej książce. Pozostaje to jednak bez znaczenia, bo choć upada megalomański mit monstrualnie płodnego poety, to w dalszym

ciągu pozostaje prawda o genialnym poecie, którego trzy heteronimy stworzyły dzieło wielkie. Wojciech Charchalis

Utwory wybrane

Przekład: Wojciech Charchalis 2®

Wydawnictwo LOKATOR 2021

Fernando Pessoa HETERONIMY

AUTOPSYCHOGRAFIA Poeta zawsze udaje

I tak się zapamiętuje, Że uda nawet cierpienie,

Które sam naprawdę czuje. A taki, co go przeczyta, W tym czytanym bólu zna

Nie tamte oba cierpienia, Lecz to, co nie ma go sam.

I tak po torze dokoła,

Bawiąc rozum, naprzód gna

Taka na kluczyk zabawka, Co serce na imię ma.

Fernando Pessoa

PRZEDMOWA Wojciech Charchalis Mit Fernanda Pessoi

Jak powszechnie wiadomo, Fernando Pessoa od najmłodszych lat znaj­ dował upodobanie w wymyślaniu fikcyjnych postaci, które w jego imieniu zajmowały się pisaniem, nie tylko wierszyków, ale także szarad czy zaga­ dek. Co więcej, jako mały chłopiec wymyślał również pisma z całą obsadą

redakcyjną: dyrektorem naczelnym, kierownikami poszczególnych redak­

cji, np. działu humorystycznego czy korespondencji z czytelnikami, do któ­ rych pisywał teksty i sam sobie na nie odpowiadał. Wiemy o dwóch takich

pismach, których kilka „numerów” zachowało się do dziś: „O Parlador” i „O Phósphoro”. Gdyby żył w dzisiejszych czasach, z pewnością zachwyciłby

się możliwościami, jakie otwierają przed młodym człowiekiem gry kompu­ terowe oraz media społecznościowe. Liczba awatarów Pessoi z pewnością

byłaby nieskończona.

Jeśli chodzi o pochodzenie czy wyjaśnienie tej jego skłonności do multipli-

kowania się, dysponujemy niewielką liczbą danych z epoki. Sam Pessoa na temat swojej heteronimii obszerniej wypowiedział się w zasadzie tylko raz

w znanym i wielokrotnie cytowanym liście do Casaisa Monteiro1. Obwinia w nim swoje histeryczne skłonności, nawiasem mówiąc, dość jednoznacznie

krytykując swój gender. Na ile prawdziwe są te wynurzenia, trudno ocenić,

zdają się jednakże próbą kreowania swojej osoby; noszą piętno mitologizowania. Ofelia Queiroz - dwukrotna narzeczona Pessoi - wspominała pod koniec

życia, że niewczesny amant byt człowiekiem niezwykle skrytym, unikającym 1. Kilkukrotnie publikowany po polsku, m.in. w moim przekładzie (Fernando Pessoa, Poezje zebrane Alberta Caeiro, Heteronimia I, Czuły Barbarzyńca, Warszawa, 2010).

9

rozmów na swój temat; dlaczego więc nagle miałby otworzyć swoje serce właśnie przed Casaisem Monteiro?

Jakkolwiek by było, wymyślanie koterii literackiej pisującej w imieniu Pessoi było istotnym wydarzeniem jak na intelektualnie i literacko zapy­

ziałą Portugalię pierwszych dziesięcioleci XX w. - choć również wcale nie tak nietypową dla literatury tamtego okresu - zaś pośmiertne publikacje

jego kolejnych utworów tę niezwykłość jeszcze spotęgowały. Mialkość życia intelektualnego i literackiego Portugalii okresu republiki i wczesnego sala-

zaryzmu, ściskającego je dodatkowo ciasnym gorsetem cenzury, stanowiła wystarczającą podstawę do rozbuchania mitu Pessoi - czy może stały się postumentem, na który silą wciągnięto poetę. Niech nie zwiedzie nas sympa­ tyczny posąg poety na ławce przed kawiarnią Brasileira: wszak ciągle jest to poeta odlany w brązie. Bez wątpienia Pessoa był wielkim poetą, niemniej szaleństwo pessooma-

nii, w jaką popadła Portugalia po 1982 r., roku, w którym to po raz pierwszy opublikowano Księgę niepokoju, później zaś jego pojawienie się w filmie Wima Wendersa Lisbon Story oraz posadzenie rzeczonej brązowej figury na ławce w Baiiro Alto jako żywo przypomina szaleństwo, które ogarnęło sąsiednią

Hiszpanię z okazji 400-lecia wydania Don Kichota. Szeroko zakrojone studia nad twórczością, kolejne wydania wszystkiego, co Pessoa napisał, w różnych antologiach, organizowanych według twórczo­

ści kolejnych heteronimów czy też poszczególnych zagadnień, tematów do­ strzeganych w jego dziełach, stały się codziennością. Do tego popularne zbio­ ry aforyzmów, nazwy ulic czy barów, a nawet komiksy i gadżety, takie jak koszulki czy torby z wizerunkiem poety lub cytatami z jego wierszy są wszę­

dzie. Pessoa do tego stopnia został zinterioryzowany przez popkulturę, że żyje nie tylko w twórczości własnej i swoich heteronimów, lecz bywa też

przygodnym autorem apokryficznych wierszy krążących po internecie albo

graffiti na murach Lizbony czy Porto. Szperając zaś w internecie możemy natrafić na zespół muzyczny o nazwie Alexander Search, śpiewający wiersze tegoż heteronimu.

10

Gdyby żyt, Pessoa z pewnością zachwyciłby się tym, że jego projekt - bez względu na to, czy uznamy go za przemyślany, czy za przypadkowy, a na ten temat do dziś istnieje rozbieżność opinii - wypali! i poeta sam stal się supraCamóesem, największym portugalskim poetą, którego to nadejście usilnie wieszczył. Ponadto trafi! pod strzechy, choć biorąc pod uwagę lokalną portu­

galską specyfikę, celniej byłoby powiedzieć, że trafi! pod łupkową dachówkę. Jaka jednakże jest prawda na temat projektu heteronimii? Czy byt przemy­ ślany? A jeśli tak, to w jakim stopniu? A może był przypadkowy? Czy Pessoa

zaplanował stopniowe publikowanie swoich dzieł pośmiertnie w kolejnych odsłonach? Za życia robił to, to znaczy planował kolejne antologie - zacho­ wało się wiele przygotowanych przez niego list wierszy i postaci, które miały

zostać opublikowane, i listy te podlegały ciągłym zmianom. Czy może fakt, że kisił swoje teksty w skrzyni aż do śmierci - zasadniczo przedwczesnej wynikał raczej z jego nieśmiałości, dążenia do perfekcji i nieuświadomione­ go strachu przed doprowadzeniem czegokolwiek do końca?

Trudno wyrokować o tych sprawach, zwłaszcza z braku danych i totalne­ go zmitologizowania postaci Pessoi, nie tylko w dyskursie popularnym, ale

także w naukowym i krytycznym. Dowodem na tę akademicką mitologizację jest już sam fakt, że zdecydowana większość jego utworów nie została przygotowana przez niego do druku - nie wspominając już o tym, że za życia

opublikował naprawdę niewiele - i dziś kolejne tomy są kompilowane z pozo­ stawionych maszynopisów, rękopisów i, bardzo często, zwyczajnie świstków,

według arbitralnej oceny badaczy. Zdarzają się wiersze, czy ogólnie teksty,

których przyporządkowanie do poszczególnych heteronimów nie jest jedno­

znaczne, więc w kolejnych wydaniach heteronimicznej poezji krążą bezpań­ sko po różnych autorach, wedle uznania tego czy owego kompilatora antologii. O ile wiersze z pierwszego okresu życia Pessoi nie nastręczają wielu kłopotów tego rodzaju, Pessoa bowiem skrupulatnie je przyporządkowy ­

wał, o tyle te po okresie publikacji pisma „Orpheu” (1915) - czy po śmierci Maria de Sa-Carneiro (26.04.1916), najbardziej moim zdaniem traumatycz­ nego wydarzenia z dorosłego życia Pessoi - nie jest już takie proste. Zdaje

11

się, ze Pessoa w tej drugiej części życia przestał się bawić heteronimią na rzecz całkowitego w niej pogrążenia, przeżywania jej, nie bacząc - lub bacząc tylko od czasu do czasu - na to, kto właśnie przemawia jego ustami.

Dopiero badacze litery, odcyfrowując niebywale trudne do odczytania od­

ręczne pismo Pessoi, wchodzą w grę poety - czy z poetą - doszukując się rzekomego heteronimicznego autorstwa. Podsycają tym samym mit Pes­ soi, powstały lub powołany do życia - w sposób zamierzony lub nie - przez samego autora, lecz z pewnością rozbuchany do monstrualnie wielkiego balona przez krytyków, biografów i kompilatorów antologii.

Dodam jeszcze na marginesie, że - moim skromnym zdaniem - wspomnia­ ni krytycy i kompilatorzy czynią poecie krzywdę, obnażając go, wystawiając na widok publiczny nie tylko jego najgłębiej skrywane tajemnice, ale także najbardziej bełkotliwe i zawstydzające, ocierające się o grafomanię wynurze­

nia, których sam autor, znany wszak z dbałości o formę i detal, przenigdy nikomu by nie pokazał. Podobnie zresztą ma się rzecz z juweniliami, z których

najdawniejsze w przypadku Pessoi powstawały, gdy ten miał 13 lat.

SAMOTNOŚĆ

Przeglądając najstarsze zachowane pisma Pessoi i zestawiając je z wyda­ rzeniami z jego życia, można dojść do przekonania, że mały Fernando był

dzieckiem wrażliwym i inteligentnym, niemniej bardzo samotnym. Być może

to właśnie poczucie samotności i wyizolowania skłaniało go do wymyślania

sobie udawanych przyjaciół i towarzyszy zabaw. Zdaje się, że tego rodzaju zachowania są dość powszechne wśród dzieci - nie dalej jak wczoraj czyta­ łem o wymyślonym przyjacielu Kurta Cobaina, do którego zaadresował swój

pożegnalny list - lecz później dzieci te zwykle z takiego nałogu wyrastają. Nie wszystkie jednak, jak widać. Pessoa stracił ojca, będąc bardzo mały - miał zaledwie 5 lat - ale wystar­ czająco duży, aby załapać się na traumę śmierci. W rok później zmarł jego

młodszy brat, zaledwie jednoroczny. Gdy miał lat 8, matka ponownie wyszła

12

za mąż za konsula w Durbanie, dokąd przeniosła się z synem. Dla Fernanda oznaczało to dość radykalną zmianę środowiska. Nie tylko bowiem zmieniono otoczenie, ale pojawili się nowi członkowie rodziny - przede wszystkim oj­ czym - i nowy język. Oczywiście możemy przyjąć do wiadomości, że w nowym domu mówiono po portugalsku, wszak ojczym był lizbończykiem

z krwi i kości, ale nie powinniśmy zapominać o tym, że mówimy o rodzinie dyplomaty w brytyjskiej kolonii pod koniec XIX w., a zatem z całą pewnością

mały Fernando większość czasu spędzał z czarną służbą posługującą się języ­ kiem angielskim.

Zmiana kraju dla kilkulatka nie jest chyba aż tak traumatyczna, jak

zmiana rodziny - ojczym - oraz języka. Zdaje się zresztą, że stosunki z ojczy­ mem nie były zbyt dobre i obaj panowie w wieku dorosłym ciągle darzyli się

chłodną niechęcią. Czy jednak wypowiedzi znajomych Pessoi możemy uznać za wiarygodne? On sam o ojczymie nie wypowiadał się praktycznie nigdy,

ale to w zasadzie nie dowodzi niczego, gdyż zachowujący iście brytyjską powściągliwość Pessoa w swoich rozmowach poświęcał ojczymowi tyle miej­ sca i uwagi, co wszystkim innym ludziom. W domu w Durbanie mówiono w języku portugalskim. Pessoa - jak można przekonać się z jego późniejszej twórczości - opanował portugalszczyznę w stopniu wybitnym. Jednak w chwili, gdy kończył edukację w szkole śred­

niej w Durbanie, jego językiem - by tak powiedzieć - wiodącym, był angiel­

ski. O znakomitym opanowaniu angielszczyzny świadczy choćby to, że po przystąpieniu do egzaminów wstępnych na studia w Kapsztadzie został na­

grodzony medalem za najlepszy przedstawiony esej. Ponadto, gdy Pessoa, nie podjąwszy studiów w Afryce, ostatecznie przyjechał do Lizbony i zamieszkał z ciotkami przy ulicy Bela Vista 17, w dzielnicy Łapa, pisywał wiersze głów­

nie w języku angielskim. Był rok 1905, Pessoa miał lat 17, zapisał się na uniwersytet lizboński, z którego szybko zrezygnował, zaś w zaciszu domowym przemawiał do szuflady przede wszystkim słowami Charlesa Anona, którego później zastą­ pił Alexander Search. Wiersze z tego okresu są przepojone młodzieńczym

13

buntem przeciw zastanemu światu, przeciw religii, z portugalską monarchią i Kościołem katolickim na czele. Niemniej powstają wtedy także drobnomieszczańsko przykładne wiersze epigońskie, mocno osadzone w wiktoriańskiej Anglii. Wyraźnie widać tu pęknięcie na to, co „gra w duszy” i na to, co jest społecznie akceptowalne. Czy jest to moment pierwszego świadomego, dorosłego wyboru

heteronimicznego? Należy mniemać, że powrót Pessoi do Lizbony też nie był łatwy. I nie

chodzi tylko o oddzielenie poety od rodziny, a zwłaszcza matki, z którą bar­ dzo był związany i z którą utrzymywał korespondencję do końca jej pobytu w Afryce (wróciła do Lizbony po śmierci męża i zmarła w 1925), ale o stawienie czoła nowemu światu, nowemu środowisku, nowemu miastu, studiom i życiu studenckiemu. Przede wszystkim jednak - moim zda­ niem - całej Portugalii, z jej życiem społecznym i politycznym, i przede

wszystkim z jej językiem. Pessoa w 1905 r. przyjechał do Lizbony jako obcy

- swój, ale obcy. Musial się tej Portugalii dopiero nauczyć, z czym zresztą łacno się uporał. I chociaż w samotności kultywował swoją brytyjskość, na zewnątrz stopniowo interioryzował portugalskość z gorliwością neofi­ ty. Gdy w 1912 opublikował w piśmie „Aguia” słynny esej Nowa literatura

portugalska rozpatrywana z punktu widzenia socjologii, w jego szufla­ dzie stopniowo zaczynały przeważać teksty w języku portugalskim.

WYOBCOWANIE

Obalenie monarchii w Portugalii i wprowadzenie ustroju republikańskie­ go w 1910 r. z pewnością bardzo budująco wpłynęło na młodego Fernanda, na

jego ducha narodowego. W szufladzie - a może już w słynnym kufrze - poja­ wiały się wszak teksty jednoznacznie antyklerykalne, antykościelne, antyre-

ligijne i antymonarchistyczne. Wspomniana powyżej gorliwość neofity i zmia­

ny zgodne z jego poglądami - przecież każdy młody mężczyzna albo jest rewolucjonistą, tej czy innej opcji, albo o tym marzy - musiały wzmagać jego

dumę narodową. Ponadto importowane z zagranicy nowe, burzące stary

14

porządek ruchy estetyczne i grupa przyjaciół dzielących podobne zaintereso­ wania sprawiły, że Pessoa poczuł się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Być może po raz pierwszy i ostatni w życiu. Bezdyskusyjny jednak wydaje mi się fakt, że wprowadzenie republiki, a potem wydanie dwóch numerów pisma „Orpheu” byty najważniejszymi wydarzeniami w jego życiu, że za takie je uważał i że to one najbardziej na niego wpłynęły jako na poetę

i człowieka. Oczywiście nie mam na ten temat twardych danych, potwierdzonych słowami Pessoi czy jego bliskich. Pisząc o tych sprawach, kieruję się

przeczuciami, odczuciami i wrażeniami wynikającymi z własnych doświad­ czeń, ale też z lektury, w miarę możliwości dokładnej i empatycznej - czułej,

jakby powiedziała Olga Tokarczuk - utworów poety. Czyż bowiem mogło nie być przepojone samotnością życie siedemnastolatka przybyłego do w zasa­

dzie obcego miasta, w obcym kraju na studia, które zresztą niebawem porzu­ cił, a więc prawdopodobnie były nieciekawe lub zaznał tam niechęci ze stro­

ny wykładowców i/lub kolegów? Rzekomo przeszkodziła mu w nich długa choroba, ale po wyzdrowieniu nie wrócił na uniwersytet, więc w zasadzie można ją uznać za wygodny pretekst. A jeśli wspomnimy jeszcze, że w owym czasie

zamieszkał w domu ze starymi ciotkami i oszalałą babką Dionisią, dodamy do tego jego coraz mocniej doskwierające kłopoty z kobietami (trwające przez całe

życie, ale w okresie nastoletnim wyolbrzymione wrzeniem hormonalnym) sytu­ acja nie będzie wyglądać lepiej. Do tego Pessoa w połowie był Żydem, o czym

zwykle wspomina się niejako mimochodem, bo „nie wypada" choćby sugerować

antysemityzmu w Portugalii, ale czy to oznacza, że go nie było? Na temat ewentualnego antysemityzmu lizbończyków wobec Fernanda Pessoi nic mi nie wiadomo, niemniej cala historia Portugalii jest przesiąk­

nięta dyskusją o czystości krwi i rasy, przynajmniej od czasu wygnania Żydów przez króla Manuela I zwanego Szczęśliwym w 1497 r. Już samo to, w przypadku człowieka oczytanego i dobrze wykształconego, mogło wpły­

wać na postawę i wyobcowanie ze środowiska człowieka młodego i wrażli­

wego, skłaniać do zadawania sobie pytania o tożsamość. Szczególnie

15

w okresie wzmożenia rewolucyjnego, wyciągającego na powierzchnię wszystkie najgorsze podskórne tabu i mity toczące chorą tkankę społe­ czeństwa. Swoją drogą ciekawe, czy w rodzinie Pessoi ze strony ojca prze­ chowywano pamięć o procesach i akwizycyjnych i udziale w autodafe

dwóch przodków należących do tzw. nowych chrześcijan, czyli prze­ chrztów? Czy zainteresowanie Pessoi kabałą wynikało li tylko z ówcze­ snych mód, czy miało może głębszy podtekst? W ultrakatolickim kraju

antysemityzm na początku XX w. to chleb powszedni - dlaczego w Portu­ galii miałoby być inaczej? Jakkolwiek było, istnieją studia na temat por­ tugalskiego antysemityzmu, również w okresie życia Pessoi2. Czy był

zatem antysemityzm i związane z nim pytanie o tożsamość jedną z przy­

czyn jego samotności i wyobcowania? O ile jednak sprawa ta jest nieudokumentowana w żaden sposób i obło­

żona swoistym tabu, a co za tym idzie zupełnie nam się wymyka, o tyle problemy z kobietami młodego poety są powszechnie znane. Jego dwukrot­

ny romans z Ofelią Queiroz nie zmienia faktu, że coś takiego jak życie erotyczne czy romantyczne uniesienia w zasadzie w całym jego życiu nie

miały miejsca. Liczne plotki dowodzące jego homoseksualności czy nawet wadliwości anatomicznej, niepozwalającej mu na seksualne zbliżenie, po-

zostają zwyczajnymi plotkami. Pewne natomiast jest to, że problem z ko­ bietami spędzał sen z powiek Pessoi jeszcze wtedy, gdy zbliżał się do 30

roku życia. Jeden z jego heteronimów, Henry Morę, będący medium, przeka­ zywał mu w tamtym czasie informacje z zaświatów, głównie te dotyczące

jego przyszłych podbojów miłosnych.

Wszystkie wymienione powyżej czynniki sprawiają, że - ciągle w moim mniemaniu - Pessoa po przybyciu do Lizbony musiał czuć się bardzo samot­

ny i wyobcowany i dopiero zebranie koterii literackiej wokół pisma „Orpheu” tę samotność chwilowo uleczyło.

2. Na przykład Joao Paulo Avelas Nunes, Darwinismo social e antisemitismo. O caso portugues, Cultura, Espaęo & Memória, 5, 2014.

16

PĘKNIĘCIE Wspomniane pismo miało charakter futurystyczny. Jednym z jego redak­

torów by i Santa-Rita Pintor, artysta malarz, który rzekomo otrzyma! od Marinettiego pozwolenie na przełożenie na język portugalski manifestu

futurystycznego. Przygotowano trzy numery pisma, z których ukazały się tylko dwa, wzbudzając zresztą dość konkretny ferment pośród lizbońskich intelektu­

alistów. Sam Pessoa zasilił swój kufer niewydanych utworów kilkoma wierszami

autorstwa heteronimu Antonia Gomesa, wykpiwającymi zarówno wykładow­ ców lizbońskiego uniwersytetu, jak i sam uniwersytet, pewnie w reakcji na ich krytykę, bo w chwili powstania tych wierszyków studentem nie był już od wielu

lat.

To wtedy właśnie pojawił się pomysł zrobienia psikusa Mariowi de Sa-

-Cameiro, sponsorowi przedsięwzięcia, poprzez wymyślenie pisarza, którym

był Alvaro de Campos, futurysta obdarzony dziełami z nieco bardziej kla­ sycznej przeszłości. Dołączyli do niego Alberto Caeiro, poeta fenomenolog i mistrz całej koterii (wliczając w to samego Pessoę, czyli ortonim) oraz Ricar­ do Reis, ucieleśnienie nawrotu do klasyczności. Facsimile wszystkich trzech numerów są dziś dostępne, wszelako w 1915 r.

na rynku pojawiły się jedynie dwa pierwsze. Trzeci został przygotowany do

druku, lecz pozostał w planach. Ojciec Maria de Sa-Cameiro, którego pieniędz­

mi rzeczony opłacał rachunki za publikację, odmówił partycypowania w kosz­ tach, co zaowocowało ucieczką Sa-Cameiro przed wierzycielami do Paryża.

Tam, po niedługim czasie, popełnił samobójstwo w pokoju hotelowym.

Choć brak jest danych na temat reakcji Pessoi na śmierć przyjaciela niektórzy twierdzą, że kochanka, choć brak jakichkolwiek faktów przema­

wiających za tą tezą - z lektury wierszy można się spodziewać, że ta śmierć była dla niego wielkim ciosem. Ewidentnie jest to chwila, w której cały pro­ jekt heteronimii zainicjowany publikacją w „Orpheu” legł w gruzach. Pessoa

został sam ze sobą, czasem tylko wkładał maskę Vincente Guedesa, autora

większości Księgi niepokoju, którego później zastąpił Bemardo Soares, Barona de Teive, autora prozy filozoficznej (Educaęao de estóico), ale nade wszystko

17

Alvara de Campos, wyrażającego w sposób bezkompromisowy swój ból istnie­

nia, na co mieszczańskie i postwiktoriańskie wychowanie nigdy by mu nie pozwoliło w tzw. rzeczywistym życiu. Po śmierci Sa-Carneiro Pessoa pogrążył się w bólu, alkoholowym nałogu i oparach tytoniowego dymu i led­ wie raz na jakiś czas próbował wykrzesać z siebie energię na nowe projekty literackie czy biznesowe, niemal zawsze porzucane bez ich dokończenia.

Twórczość nie ustala, lecz brak jej było tego reformatorskiego entuzjazmu, który znamionował ją wcześniej. Pessoa kroczył po utartych szlakach, cza­

sem wracał do oficjalnych heteronimów- tych naznaczonych laurem opubli­ kowania w „Orpheu" - Camposa, Caeiro i Reisa, chociaż nie będzie przesadą stwierdzenie, że robił to nader rzadko, jakby powodowany nostalgią. Zdecy­

dowana większość wierszy tych heteronimów powstała po 1916 r. została im przyporządkowana przez późniejszych badaczy litery.

HETEKONIMIA Wracając jednakże do mitu heteronimii, istnieje w powszechnym mniema­

niu przekonanie, iż Pessoa wymyślił od kilkudziesięciu do kilkuset poetów. Co

więcej, hołubienie tego poglądu każę wnioskować, że istnieją rzesze wymyślo­ nych poetów, piszących tak dużo i tak dobrze jak Campos, Caeiro i Reis. Otóż nic bardziej mylnego. Postaci wymyślonych przez Pessoę przez całe jego życie

było istotnie aż 136, niemniej tych, którzy cokolwiek napisali, jest znacznie

mniej, co zaś się tyczy ich płodności, to obok trzech wyżej wymienionych oraz

Bernarda Soaresa (vel Vicente Guedesa), którego Pessoa uważał za półheteronim, tak bardzo był do niego podobny - Pessoa zwyczajnie nie potrafił się zdecydować, czy podpisać Księgę niepokoju własnym nazwiskiem czy wymy­

ślonym, stąd ta zbieżność - za najbardziej płodnego należy uznać Alexandra

Searcha, o którym była mowa powyżej, anglojęzyczne alter ego Pessoi z czasu jego pierwszych lat w Lizbonie po powrocie z Durbanu. Wiele postaci zawartych i opisanych w tej antologii to autorzy wymyśleni w czasach wczesnej młodości, by nie powiedzieć w dzieciństwie. Znakomita

18

ich część też nie napisała wiele więcej niż umieszczono w niniejszej książce. Pozostaje to jednak bez znaczenia, bo choć upada megalomański mit mon­ strualnie płodnego poety, to w dalszym ciągu pozostaje prawda o genialnym poecie, którego trzy heteronimy - i prawdę mówiąc, w moim mniemaniu, jedyne zasługujące na to miano - stworzyły dzieło wielkie. Warto tych pozostałych wymyślonych autorów czytać po to, by poznać pierwociny heteronimii oraz jako źródło wiedzy o Pessoi jako człowieku, aby strącić go z tego brązowego cokołu, na który siłą wciągnęli go nienasyceni krytycy, wszak w całym szumie akademicko-krytyczno-popkulturowym mit

poety przysłania jego człowieczeństwo. Warto sięgnąć po te często koślawe czy naiwne wiersze wczesnych heteronimów, aby to człowieczeństwo odnaleźć,

musimy jednak zdobyć się na lekturę empatyczną, zdemitologizowaną, bo­ wiem tylko czuła - by znów nawiązać do Olgi Tokarczuk - lektura może wydobyć z tych tekstów ich esencję. Nawiasem mówiąc, do wszelkich juwe-

niliów nie sposób podchodzić w innych sposób.

MIT RAZ JESZCZE

Jak bardzo mitotwórcza może być - a w przypadku Pessoi istotnie bywa - rola krytyków i badaczy literatury, pokazuje przypadek Jose Coelha Pache-

co. Oto w trzecim numerze „Orpheu”, już przygotowanym do druku, a więc

znanym nam, miał się pojawić wiersz autora, który wykazywał ewidentną fascynację Caeirem i Camposem oraz zdradzał ich ewidentne wpływy. Co

więcej ten jego wiersz, pt. Poza innym oceanem, został zadedykowany pierw­ szemu z nich. Gdy zatem w latach 40. przygotowywano pierwsze wydanie wierszy Pessoi, autorzy antologii bez wahania uznali, że Jose Coleho Pacheco

jest kolejnym heteronimem Pessoi - poza wierszem, zresztą jedynym tego

autora, zachował się list rzeczonego skierowany do Pessoi z podziękowaniem za nadesłanie tomiku Przesianie po jego opublikowaniu. Okazało się jednak, że w 2007 r. pewna kobieta ze znanej lizbońskiej rodziny Coelho Pacheco, porządkując papiery po swoim dziadku, natknęła się na jego niepublikowane

19

nigdy wiersze, w tym na oryginał wiersza z „Orpheu”, co pociągnęło za sobą

trzęsienie ziemi w świecie portugalskiej krytyki literackiej. O tej historii moż­ na przeczytać dokładnie w książce Any Rity Palmerim3. Przy okazji warto odszukać w sieci zdjęcia Coelha Pacheco, lizbońskiego sprzedawcy samocho­

dów, w pilotce i goglach przy monumentalnych chevroletach - Pessoa by go

lepszym nie wymyślił. Oto jak nadmiar entuzjazmu i brak czujności badaw­ czej może doprowadzić do działalności mitotwórczej. Choć Jose Coelho Pacheco definitywnie przestał być heteronimem Pessoi,

to jednak był nim przez ponad pół wieku. Postanowiłem zatem umieścić ten wiersz w niniejszej antologii tekstów heteronimicznych razem z listem, jako przykład szaleńczej proliferacji bytów, szaleńczej do tego stopnia, że jeden z heteronimów wymknął się jego twórcy, stając się separatonimem (dziękuję Wioli Karwackej za to słowo).

Innym ciekawym przypadkiem heteronimu jest Maria Jose, ciekawym przez swoją żeńskość. Co interesujące, Maria Jose, jedyny żeński heteronim Pessoi, jest też prawdopodobnie jedynym heteronimem - poza Camposem

i Baronem de Teive - który nawiedził Pessoę w schyłkowym okresie jego życia. Cóż takiego skłoniło Pessoę do wcielenia się w postać kobiecą? Czy to sugerowana przez niektórych - a nawet i samego poetę - genderowa labil-

ność autora? Zwykły przypadek? A może samopoczucie tak nikczemne, że aż postanowił wejść w skórę istoty niższej, jaką niewątpliwe w tamtym czasie (a dla niektórych i jeszcze dziś) była kobieta? Czy miał ten tekst być frag­

mentem spodziewanej większej całości? A może ten garbaty, chromy, nie­ dowidzący, wyrzucony na margines freak, monstrum trawione niemożliwą miłością, jest samym Fernandem Pessoą, cierpiącym na nieuleczalną mar­ skość wątroby, podczas gdy Maria Jose stoi nad grobem, cierpiąc na gruźli­ cę? Nieuleczalnie chory, wyobcowany, w zasadzie przegrany, w obliczu śmierci jeszcze bardziej samotny niż kiedykolwiek wcześniej?

3. Ano Rita Palmerim, Jose Coelho Pacheco: o falso heterónimo de Fernando Pessoa, Biblioteca Nacional de Portugal, Lisboa, 2016.

20

A skoro mowa o niemożliwej miłości, mniej więcej w tym samym czasie, na krótko przed śmiercią, którą musial przeczuwać, wszak marskość wą­ troby nie objawia się znienacka, Pessoa napisał wiersz adresowany do Ma­ ria de Sa-Cameiro. Jak większość tego, co robił w życiu, i ten wiersz nie

został dokończony, mimo to jednak Pessoa napisał wystarczająco dużo, abyśmy poznali jego tęsknotę za przyjacielem. Ponieważ pisze go jako ortonim, to znaczy, nie kryjąc się za heteronimiczną maską, deklaracje nie cechują się emocjonalną wylewnością, wszak mieszczański gorset, w który wbiło go wychowanie, mimo upływu lat miał się całkiem dobrze. Pisany

w obliczu nadciągającego spotkania z absolutem, jest ten wiersz wspania­ łym erotykiem, wyznaniem miłosnym, objaśniającym nam gorycz wierszy

Pessoi w schyłkowym okresie jego życia - schyłkowym, mimo że, moim zda­

niem, zaczął się on dla niego w wieku 28 lat, wraz ze śmiercią Sa-Cameiro.

UWAGI KOŃCOWE

Widać po tym wyborze wyraźnie, że dla Pessoi początkowe stadium hete-

ronimii jest czystą zabawą. Wymyślane w dzieciństwie gazety pt. „O Parlador” i „O Phósforo” służyły wyłącznie zabawie. Dopiero pierwsze wiersze

poetów, heteronimów angielskich: Merricka, Anona i Searcha, byty próbkami

poezji pisanej na poważnie. Wskazują też one na to, że to angielski był w tamtym czasie językiem, w którym Pessoa czuł się lepiej niż w portugalszczyżnie. Decydująca też, jak sądzę, była tu szkoła i brytyjskie wykształcenie, które odebrał. Zmiana nastąpiła stopniowo po przyjeżdzie do Lizbony, kiedy

to liryka angielska była zastępowana portugalską. Zapewne również w tym okresie nastąpiło dogłębne poznanie przez poetę literatury portugalskiej.

Co się tyczy publikowania pierwszych prób literackich, początkowo Pessoa

odważa się na pisanie esejów i debiutuje jako ich autor. Dopiero powstanie Camposa, Reisa i Caeira na okoliczność publikacji w „Orpheu”, pozwala światu

poznać Pessoę jako poetę. Jak już wspomniałem powyżej, ten pierwszy okres

w Lizbonie skutkuje proliferacją heteronimicznych bytów specjalizujących się

21

w różnego rodzaju działalności prozatorskiej, eseistycznej, tłumaczeniowej oraz oddających się różnym tendencjom estetycznym w obrębie liryki.

Przy lekturze tych wierszy, w większości - o ile nie w całości - nieprzeznaczonych do publikacji, zwraca uwagę przede wszystkim ich ostry antyklerykalizm. Obok tradycyjnych wątków obecnych w wierszach i ogólnie pismach Pessoi, takich jak obsesja śmierci, utraconego dzieciństwa, samot­

ności, pragnienia wielkości, to właśnie one najbardziej rzucają się w oczy. Ich

bezkompromisowość zdaje się wynikiem młodzieńczego i rewolucyjnego żaru. Ciekawe są też późniejsze prześmiewcze wiersze poświęcone Salazarowi, część z nich opiera się na grach słów, co sprawia, że niestety w zasadzie są nieprze-

kładalne. Pessoa uznawał siebie za mistycznego nacjonalistę, głosił nadej­ ście piątego imperium, którym miało być właśnie imperium portugalskie -

niemniej miało to być imperium mistyczne, nie z tego świata i w ogólnym

rozrachunku stanowiło odprysk sebastianizmu, mitu króla Sebastiana, a więc lokalny portugalski wariant mitu zbawiciela. Nijak zatem miało się to impe­

rium do faszystowsko-katolicko-kolonialnego imperium Nowego Państwa, którym - sądząc po pisanych do szuflady wierszach - Pessoa zdawał się gardzić.

Wielkość projektu heteronimii i jej jednoznacznie poważny wymiar daje się poznać dopiero wraz z pojawieniem się trójki najpoważniejszych hetero-

nimów. Tylko Campos, Reis i Caeiro, obok samego ortonimu i pólheteronimu,

Bernarda Soaresa, prawdziwie zasługują na wieczną pamięć. Mimo to, jeśli zdekonstruujemy czy zrewidujemy mit Pessoi jako niebywale płodnego twór­

cy nieprzeliczonej koterii literackiej, jego wielkość w żadnym razie na tym nie ucierpi, a jedynie zyska wymiar ludzki - uczłowieczymy mit. Twórczość zaś heteronimów pomniejszych, także w ich wariancie juwenilijnym, jest

wspaniałym pomnikiem/dowodem/zabytkiem zalążków głównych wątków jego dorosłej twórczości, rzucającym światło na całą późniejszą twórczość poety, ze wszech miar godną lektury, mimo upływu z górą setki lat od po­ wstania większości z nich.

22

Postanowiliśmy więc z wydawcą umieścić w tej antologii wybór tekstów heteronimów - z których silą rzeczy, z powodów opisanych powyżej, więk­

szość należy do pierwszego okresu życia poety - opierając się na utworach zebranych w internetowym Arquivo Pessoa oraz w książce Eu sou urna anto­ logii. Uznaliśmy również, że dobrze byłoby wzbogacić ten zbiór o wybór

wierszy Camposa, Caeiro i Reisa oraz samego Pessoi, które są niejako tłem dla twórczości tych wczesnych heteronimów, czy może właśnie na odwrót, te dorosłe wiersze pokazują dojrzałą realizację tematów i wątków poruszanych przez heteronimy od najwcześniejszych czasów. Przede wszystkim jednak

udało nam się dzięki temu zabiegowi przedstawić w tym zbiorze obraz po­

ety widziany niejako od podszewki, bardziej ludzki i wielowymiarowy, a nie odczłowieczony i odlany w brązie, jaki natrętnie i zawzięcie wylania się

z monumentalnych antologii, akademickich opracowań i pocztówek z fa­

sadą kawiarni Brasileira w lizbońskim Bairro Alto.

4. Fernando Pessoa, Eu sou unia antologia: 136 autores ficticios, ed. J. Pizarro i A. Ferrari, Tinta da China, Lisboa, 2016.

LISTA HETERONIMÓW WG KOLEJNOŚCI POJAWIANIA SIĘ W TEKŚCIE: HWM

27

dr Pancracio

31

Morris

43

Eduardo Lanęa

47

David Merrick

51

Charles Robert Anon

57

Gaudencio Nabos

87

Alexander Search

95

Jean Seul de Meluret

113

Pantaleao

119

Joaąuim Moura Costa

127

Carlos Otto

143

Vicente Guedes

151

Antonio Mora

163

Jose Coelho Pacheco

169

Antonio Gomes

183

Henry Morę

189

Diniz da Sika

197

Maria Jose

203

Bemardo Soares

211

Alberto Caeiro

221

Alvaro de Campos

235

Ricardo Reis

255

Femando Pessoa

267

WWWIMIIII

HWM To pierwszy znany heteronim Pessoi odpowiedzialny za napisanie

jednego utworu, Listu o wątpliwej miłości. Tekst ten zostai zamieszczo­ ny w redagowanej dla zabawy przez młodego Fernanda (12 lat) gaze­ cie w języku angielskim jeszcze podczas jego pobytu w Durbanie. List ten nie jest w pełni oryginalny, bowiem tego rodzaju tekst krążył w różnych odpisach i wariantach po USA i Wielkiej Brytanii od około 1840 r. pod tytułem Copyofa CuriousLove Letterofa Gentleman to a Lady.

Takim też wariantem jest wersja Pessoi.

27

UST o wątpliwej miłości

DoWielka miłość, którą onegdaj do Pani wyraziłem, fałszywą jest i wyznaję, iż moja obojętność wobec Pani

wzrasta z każdym dniem. Im częściej Panią widuję, tym bardziej jawi mi się Pani jako godna pogardy. Czuję się gotów i zdecydowany znienawidzić Panią. Proszę uwierzyć, iż nie było moim zamiarem prosić Panią o rękę. Nasza ostatnia rozmowa

tchnęła bezmierną nudną, która w oczywisty sposób

dała mi wyjątkową próbkę Pani charakteru. Pani usposobienie z pewnością by mnie unieszczęśliwiło. Jeśli więc się połączymy, sprowadzi to na mnie nienawiść rodziców oraz wieczne nie­

szczęście życia z Panią. Naprawdę moje serce

gotowe jest się oddać, lecz nie mogę sobie wyobrazić, że jest do Pani usług. Tylko Pani,

tak niestała i kapryśna, nie

zasługuje na honor mój i mojej rodziny. Tak, mam nadzieję przekonać Panią, że

moje słowa są szczere, proszę zatem uczynić mi zaszczyt

unikania mnie. Proszę oszczędzić sobie kłopotu odpowiedzenia mi; Pani listy zawsze są pełne

impertynencji i nie ma w Pani krztyny humoru i rozsądku. Adieu! Adieu! proszę mi wierzyć, że taką mam do Pani niechęć, iż nigdy nie będę Pani wiernym przyjacielem i uniżonym sługą.

HWM

N(ota) B(ene) po przeczytaniu proszę przeczytać raz jeszcze od początku do końca co drugą linijkę 2.04.1901

28

dr Pancracio Dr Pancracio jest autorem wielu wierszyków i szarad, które zostały zamieszczone w wymyślonym przez Pessoę piśmie „O Parlador”. Zna­ my trzy numery tego pisma (rzekomo miało być ich aż siedem) z lat

1901-1902. W 7 numerze pisma zostaje dyrektorem literackim i pisze obok wierszyków humorystycznych również listy i polemiki, np. tę

z fikcyjnym poetą Theodorem Lucianem. W innym wymyślonym przez Pessoę piśmie, „A Palavra” z 1902 r. dr. Pancracio publikuje wiersz Kiedy ona przechodzi i jest przedstawiony jako pseudonim literacki

Fernanda Pessoi, tymczasem w pierwszym numerze „O Parlador” dr Pancracio jest przedstawiony jako pseudonim Francisca Pau, dyrekto­ ra działu humorystycznego.

31

epigramat Wyruszył w góry polować Nasz stary doktor Vicente, A potem ktoś go zawoła!

Zbadać chorego czym prędzej. Kiedy wkroczył do mansardy,

Woła doń ojciec Ze Freitas:

Zabrał pan dzisiaj karabin, Już nie wystarczy recepta?

32

GALERIA AFRYKAŃSKA Z oblicza czysta jej łagodność bije,

Na twarzy ślady zostawiła ospa.

Pragnie, ażebym jej sekret zachował, O którym zawsze mówię i mówiłem.

Niejako smukła „miss” jest rozjaśniona, Pielęgnuje też francuskie zwyczaje.

Pragnie, by wszystkich jak ją pociągała Dziewcząt z Kadyksu zabawa szalona.

Jej wdziękom niech się czytelnik nie podda. Żegnaj! - patrząc na nią, niech silny będzie. Niech powie, gdy go zachwyci jej mowa. Czytelniku, że jest piękna, nie przeczę,

Ale kiedy się śmieje (Matko Boska!), Toż to orkiestra stroi się w operze.

33

galeria portugalska 1. W pociągu

Obok siebie ja i ona siedzimy W pociągu, który co sil w przód pomyka. Mierzy mnie z góry na dól i zaczyna Swym spojrzeniem poważnym, powściągliwym.

Lecz naprzeciwko nas siedział w przedziale Kanonik, który czytał bardzo prędko Brewiarz, albo coś może podobnego,

Nie odsuwając odeń wzroku wcale.

Krzyknąłem, kiedy wysiadł: Bogu dzięki! Rusza zaraz pociąg, piękna tam siedzi Sama z tym swoim spojrzeniem przeklętym.

„Dokąd to - pytam - jedzie piękna pani?” Odpowiada ona głosem błazeńskim

„Codziennie muszę jeździć do Guimaraes”.

5/7/1902

34

METEMPSYCHOZA

Gdy z daleka ją kiedyś zobaczyłem Piękną jak nigdy, uroda jej mila W mej duszy czułość mistyczną odbiła Wyrwała z głowy to, co złe, ohydne.

Poczułem, że mnie wtem zdominowało Boskie spojrzenie z wyższą niewinnością

I że noc z mojej duszy zawsze mroczną

Jak z lśniącym słońcem dzień sobie zabrało. Zabrało myśli złe owo spojrzenie

Rozedrganej teraz mej biednej głowie Od czystych impulsów, wiernych, płomiennych.

Serce mi bije dla tego, co dobre,

Mój umysł sny przepyszne śni, anielskie, Bowiem jej czysta dusza żyje w mojej.

5/7/1902

35

KIEDY ONA PRZECHODZI Na muzykę (fragmenty) Kiedy siadam przy tym oknie, Przez zdobioną mrozem szybę Widzę obraz jej przeslodki,

Gdy idzie... idzie... i idzie... W tej tak smutnej nocy ciemnej,

Gdy kroczy przy mrocznej bramie, Zjawiając się tam ze śmiechem,

Bardziej błyszczy niż poranek.

Ciemna noc panuje wokół, A ja okiem na nią rzucam,

Gdy rozbija gęstą ciemność,

Niczym odbicie księżyca. Chyba widzę jej oblicze W melancholii pogrążone,

Bo te jej usta dziewicze Nigdy nie były radosne.

I skulony widzę bólem Prześliczny jej pierwszy powab

Bladość jej na to wskazuje Policzków i łezki w oczach.

36

Codziennie tu przechodziła, Uliczką tą moją wąską

I bladość, co mnie mroziła,

Wpadała mi bardziej w oko.

Nie przyszła dnia tu któregoś, Zabrakło jej iw następne Rozdarła jej nieobecność

Bolesną raną me serce.

Porankiem któregoś dnia

Z przygaszonym tak spojrzeniem

Widziałem konduktu marsz I zbolałe moje serce Rzuciło mnie w żalu otchłań

Welonem okryła żałość

Jedna mniej w świecie istota

Kolejny zaś w niebie anioł.

A karawan potem czarny, Powóz smutku ten żałobny,

Zajechał w miasto umarłych

Napis taki tam nagrobny: Epitafium

Chrześcijaninie! Tu spoczywa w piachu

Melancholii ta córka, młoda wiekiem. Jej krótkie życie pełne było żalu Radością był jej ból, płacz jej uśmiechem.

37

Kiedy siadam przy tym oknie,

Przez zdobioną mrozem szybę

Zda się widzieć obraz słodki, Co nie idzie tam... nie idzie... 15/05/1902

38

SEN

Zawsze śniłem to szczęśliwe istnienie. Śniłem, że ten świat jest z samej miłości. Wątpiłem, że jest jakieś przygnębienie I że ból nazbyt często w sercu gości. Śniłem, że czułość, pieszczota mnie gładzi Radosnego życia i nigdy bladość

Nieszczęść na ludzkim obliczu nie znaczy,

Które wskazuje sztywno boskie prawo. Wyśniłem wszystko w błękitach i różach,

Ale los w wielkiej wściekłości jak burza Porozdzierał i zniszczył sny me liczne;

Nie śniłem, chociaż śniłem przecież zawsze, Że w tym życiu śni się ciągle na jawie, Że w tym świecie, gdy człowiek śni, to żyje! 24/5/1902

39

Theodoro Luciano - Pańskie wiersze są bardzo ładne, ale tylko na

Karnawał. Wystarczy wziąć pierwsze wersy jednego z sonetów:

Na białym szezlongu odpoczywała

Gdym ją ujrzał-piękna, śliczna, cudna W rg-ku pę-czek bzu lub róża

Precz odejdź, szatanie! W Krzyżu ma wiara itd. itd. 1.

Proszę przeczytać podkreślone sylaby i powiedzieć, czy coś

takiego pisze się w wierszu. 2. Chciałbym się dowiedzieć, jaka jest różnica pomiędzy piękna, śliczna i cudna? 3. Widział już Pan jedenastozgioskowiec o ośmiu sylabach, jak w przypadku Pana trzeciego wersu?

4.

Chciałbym się też dowiedzieć, czy bez jest ubrany? I czy ona

była?

Dowiodłem więc, że to wiersze karnawałowe.

5/7/1902

40

Morris Autor wierszy i szarad, które przesyłał do wymyślonego przez Pessoę pisma literackiego „O Parlador”. W piątym numerze tego pisma z 22

marca 1902 r. publikuje do spółki z poetą Theodorem wiersz dedyko­ wany Pipowi.

43

LOGOGRYF (R) dla pipa Zieleni się roślinność, Pola kwiatami zdobi, Ptak wesół nas zachwyca

Cieszący się z miłości.

Całkiem inne życie w mieście Ci odwiedzają kawiarnię, Towarzystwo poważniejsze

Tylko zażywa tabakę. Cóż za kolekcja cudowna

Miłość, pieśni, światło, życie! Na płótnie to odmalować Któż zdoła, gdy przyjdzie pora, Malarstwa, tej sztuki boskiej,

Jakiś adept znakomity!

Eduardo Lanęa „Poeta urodzony w Bahii 15 września 1875 r., gdzie uczył się w szko­

łach handlowych. Porzuci! studia, gdy został sierotą. Podjął pracę

w ważnym przedsiębiorstwie handlowym, które wysłało go do Lizbony.

Odbył podróże po Portugalii, co opisał w książce Wrażenia z podróży po

Portugalii. (...) Jest jednakże przede wszystkim poetą i opublikował w Lizbonie w 1895 r. tomik Jesienne liście (Folhas Outomnaes), w 1897 również w Lizbonie Zakochane serce (Coraęao enamorado), zaś w 1900 najlepszy tomik swych wierszy pt. Moje mity (Os meus mythos). Publikował w różnych gazetach Portugalii i Brazylii.” Przedstawiony

powyższymi słowami czytelnikom fikcyjnego pisma „O Parlador” przez równie fikcyjnego sekretarza redakcji Luiza Antonia Congo w jego pią­

tym numerze. W siódmym numerze opublikował wiersz pt. Enigma. Również w tym numerze dowiadujemy się o wydaniu przez poetę

jego tomu Do księżyca (Ao Luar). Jedyny swój sonet, Posągi, napisał na wyspie Terceira w archipelagu Azorów.

47

POSĄGI Dobry Bóg - tak w mym dzieciństwie mówiono Wyrwany z Odpoczynku przez szelmostwa

Ludzi stworzonych do czynienia dobra

Zawezwał Lota z córkami i żoną. A skoro ta chciaia mimo przestrogi

Napaść do woli oczy zapłakane Tym przepięknym swoim krajem wspaniałym,

Płynącym mlekiem oraz pełnym soli, Gdzie przyszła na świat, żyła, była matką I pochowała wielu krewnych swoich Znienacka slupem ją uczynił soli,

Gorzknieją jak od soli ci, co płaczą.

Ponieważ za siebie patrzę i widzę prochy, Zielone iluzje przeszłości swojej

I tak jak Lota wierzącego żona

Zostaję zawsze w kamień obrócony. (Terceira)

24/5/1902

48

David Merrick Angielskojęzyczny poeta, powieściopisarz, dramaturg i autor opo­

wiadań, któremu Pessoa przeznaczy! wiele zadań. Kilka z częściowo zrealizowanych projektów zostało później przypisanych Charlesowi Robertowi Anonowi lub Alexandrowi Searchowi. Posiadał jedną książ­ kę z biblioteki Pessoi, o czym zaświadcza podpis. Była to Information

Wanted and Other Sketches autorstwa Marka Twaina - Merrick próbo­ wał pisać podobne opowiadania, z których zachowały się fragmenty.

51

MARINO William - Co sprawia panu przyjemność, sir?

Mariano - Moją przyjemnością, sir, są kobiety. William - Chodzi mi o to, sir, co by pana zadowoliło? Mariano - Ze wszystkich rzeczy, przyjacielu, zadowoliłoby mnie bycie rzeczywiście człowiekiem, którego najlepiej znam, a zatem

wiedzieć też najlepiej, jak siebie zadowalać. (Na stronie) Kłamię dla żartu, kłamię, bo, o Niebiosa, znam siebie wystarczająco źle, i

mimo to zło, wiem, co zadowala mnie najbardziej.

52

Tylko odważna próba rozproszenia śmiechem najbardziej przy­ tłaczających umysłowych udręk. Skoro tak, jest to o wiele żałośniej­

sze, bowiem umysł poszukujący ulgi w wesołości z powodu swych

intensywnych tortur jest jak ten, kto we śnie, aby uciec od myśli o nieszczęśliwym życiu, cierpi z powodu okrutnych koszmarów. Tak

jednak trudno jest rozróżnić! Nie był wcale hipokrytą, ale człowie­ kiem głębokim; jego uczucia i myśli nie były zamaskowane, ale ukry­

te, i jak pracował jego potężny umysł, jak jego słaby duch walczył, nie potrafimy sobie tego wyobrazić, bo nie jesteśmy obdarowani tymi

samymi umysłowymi przymiotami i niepozornym charakterem. Jednak zasługując na wielką pochwałę, niewiele pochwał dostaje.

Mdłe umysły współczesnych czytelników powieści, nawykłych dokład­ nie do pośpiesznych produkcji pokolenia pustki, nie są w stanie

w pełni docenić psychologicznej materii, którą można wyczytać

w jego błyskotliwych stronach. Człowiek współczesny zlikwidował wszelkie duchowe połączenia, zerwał z duszą i nie zostawił nam nic

poza zwykłym cielesnym kadłubem; wyrwał boskość ze swego serca,

a czyniąc to, okazał nam jak slaby i głupi może wydawać się czło­ wiek, kiedy musi wesprzeć się na niczym, jak gdyby spróbował wes­ przeć się na nietreściwym powietrzu.

53

OPOWIEŚĆ NAUCZYCIELA

We wszystkich wzlotach i upadkach mojej awanturniczej kariery

tylko raz jeden zająłem nie do pozazdroszczenia stanowisko nauczy­ ciela w jednej z wielkich wiejskich szkól, gdzie nadmiar chłopców

pozostawał w żywym kontraście ze szczupłością mojej pensji. Nie za szczególnie, muszę przyznać, zaadaptowałem się do pracy i mordęgi

życia pedagoga, kiedy jednak przymuszają okoliczności, świadomie pomijamy wiele niedogodności, które w innej sytuacji powinniśmy

mieć na względzie. Powodem mojej nieudolności nie był brak szkol­

nych umiejętności, lecz raczej to, że w zupełności nie zostałem po­ błogosławiony użyteczną cnotą cierpliwości.

54

Charles Robert Anon W latach 1903-1906 Charles Robert Anon staje się najbardziej płodną postacią Pessoi piszącą w języku angielskim. Jest autorem klasycz­

nych wierszy oraz fragmentów esejów filozoficznych i krytycznolite­ rackich. Z zachowanych notatek wynika, że Pessoa planował dla Anona

przyszłość poety, filozofa, prozaika i krytyka. W bibliotece Pessoi znaj­ dują się trzy książki podpisane nazwiskiem Anona. Pessoa podpisywał

tym nazwiskiem angielskie wiersze, które bezskutecznie próbował publikować w prasie w Durbanie, zdarzyło się też Anonowi pisywać teksty polemiczne do prasy w imieniu Fernanda Pessoi. Z czasem Anon

zmienił się w Alexandra Searcha.

57

RONDEAU Przyrzeklem, że miłość moja nie zgaśnie Do niej jedynej, boskiej i prześlicznej.

Małżeństwo, zdaje się, jej obiecałem I rzeklem, że nie jestem z żadną bliżej. Lecz niebawem ta miłość jęła gasnąć

I w żółć zmieniła się cała jej radość,

Aż na końcu krzyk rozbrzmiał, głośno bardzo, By mi przypomnieć, co w chwili szczęśliwej Przysięgałem.

Oczarowała w sądzie wszystkich mężczyzn, Miejsca, bym choć pełzał, dla mnie nie mieli. Wygrała sprawę. Kiedy się spostrzegłem, Piekielnej grzywny było pięć tysięcy.

Dlaczego - dajże spokój - do cholery Przysięgałem.

1/1905

58

ŚMIERĆ Strach człowieka przed śmiercią wynika z myśli o tym, jak ciężko jest opuścić tę ciepłą powłokę i zlodowacieć itd. Ciężko porzucić przy­

jemności zmysłów. Fakt, że człowiek nic nie wie. Niewiadome jest straszne.

Wszelka myśl jest bezużyteczna, bowiem im więcej myślimy o śmierci,

tym mniej jesteśmy w stanie ją pojąć; to bezużyteczne wysiłki wszelkiej filozofii.

Ziemia wszak jest taka piękna, wydaje się niemożliwe, byśmy kie­ dykolwiek mieli ją porzucić. Gdy patrzymy na zmarłych, jakże uderzająca jest okropna zmiana, zwłaszcza jeśli byli radośni; dostrzegamy jak łatwo istoty umierają.

Powiedziano, że ból jest w umierającym, nie w śmierci Człowiek może osiągnąć różne stadia nędzy (nawet tchórz), kiedy

traci bojaźń przed śmiercią, i nawet może poważyć się na samobój­ stwo, tak straszny jest stan jego ducha, że lepiej się nad tym nie

zastanawiać.

59

Pocałunek to coś więcej niż muśnięcie ust (to muśnięcie dwóch serc, dwóch dusz, rozognionych cząstek ducha życia).

60

Wspólnota żon jest niemoralną teorią nie dlatego, że szokuje opinię publiczną (gdyby chodziło tylko o to, byłaby moralna), lecz dlatego że

ludzki zmysł małżeński jest przeciwko niej, albowiem nie zgadza się z ludzką naturą. Jest zaszczytem dla frenologów, że pracując a posteriori natrafili

na zmysł małżeński.

61

ekskomunika Ja, Charles Robert Anon, istota, zwierzę, ssak, czworonóg, naczel­

ny, łożyskowiec, człekokształtny, wąskonosy, (...) człowiek; w wieku osiemnastu lat, nieżonaty (poza wolnymi chwilami), megaloman,

z lekkim alkoholizmem, wyższy degenere, poeta, z pretensjami do pisania z humorem, obywatel świata, idealistyczny filozof itd. itd. (by oszczędzić czytelnikowi dalszych bólów).

W imię PRAWDY, NAUKI i FILOZOFII, nie dzwonem, księgą czy świecą, lecz piórem, atramentem i kartką,

ekskomunikuję wszystkich kapłanów i wszystkich sekciarzy wszyst­ kich religii na świecie. Excomunicabo vos.

Bądźcie wszyscy przeklęci. Ainsi soit-il.

Rozum, Prawda, Cnota przez C.R.A.

62

EPITAFIUM DLA KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO

Pokój z wami, w grób złożyliśmy diabla; I niewiele zla zostało dla świata. 2/1906

63

EPITAFIUM DLA BOGA Tu tyran spoczywa diabłem nazwany, Uścisk węża wokół życia nam splatał;

Nie żyje już i zła w świecie nie mamy, Bo nie ma już wcale żadnego świata. 2/1906

64

Świętości, ujrzyj mój grzech. Pomyślałem o matce, którą utraciłem we wczesnym dzieciństwie, i której, o Boże!, nigdy nie powinienem

zapomnieć. I wyobraziłem sobie (...). Wszyscy mieli dobre zamiary; ale mogli zostawić sny śniącemu, jak zostawia się ptakom ich pisklęta. Mój sen jest dla mnie jak za­

pach dla kwiatów, kolor dla nieba, czym fale oceanu są dla oceanu.

65

Kochałem kobietę; była historia stosunków płciowych, emocjonal­ nej nowości. Były stosunki płciowe i nic więcej. Była przyjemność i nic więcej.

66

Zauważyłem w sobie stopniowe i okropne rozróżnienie pomiędzy światem i sobą, różnica pomiędzy ludźmi i mną jest większa niż kie­

dykolwiek wcześniej. Uczucia rodzinne - mojej rodziny do mnie -

przyjęły chłodne oblicze, bolesny wygląd wobec żaru mojego afektu do całej ludzkości. Niesmak do życia nawiedził moją duszę; stałem

się wrogi ludzkim opiniom, przez cały czas kochając ludzkość. Każdy dzień, który widział mnie coraz starszym, widział też wzrastanie przerażającego smutku. Byłem geniuszem, zdałem sobie sprawę

z prawdy i zobaczyłem też, że będąc geniuszem, jestem szaleńcem. Aby osiągnąć sukces, mawia dr Reich, młody człowiek potrzebuje 3 rzeczy: geografii, historii i religii. „Religię” zastąpię „wiarą”, ozna­

czającą tu szczerość. By jednak odnieść sukces w świecie, o ile o to chodzi dr. Reicho­ wi, muszę stwierdzić, że aby osiągnąć sukces w świecie, potrzebne są 3 rzeczy: brak sumienia, skrupułów; brutalność; interesowność. Następują po sobie tak łatwo, są ze sobą tak logicznie połączone, że

możemy je wszystkie zapisać jednym słowem: kryminalność, albo taka tendencja.

67

Widziałem te małe dzieci... Nienawiść do instytucji, konwenansów rozpaliła w mej duszy ten ogień. Nienawiść do duchownych i królów rosła we mnie, jak wzbie­ rający strumień. Byłem chrześcijaninem, gorącym, żarliwym, szcze­

rym; moja emocjonalna, wrażliwa natura łaknęła strawy dla swego głodu, paliwa dla swego płomienia. Kiedy jednak spojrzałem na tych mężczyzn i na te kobiety, cierpiących i niegodziwych, ujrzałem, jak

mało zasługują na przekleństwo dalszego piekła. Jakież większe pie­ kło niż obecne życie? Jakież większe przekleństwo niż żyć? „Ta wolna

wola - zawołałem w myślach - to też jest konwenans i fałsz wymyślo­ ny przez ludzi, by mogli karać, zgładzić i zadręczyć słowem „sprawie­ dliwość”, pod którym kryje się zbrodnia (będąca uświęconą zbrodnią)”.

„Nie sądźcie - jak mówi Biblia, ta Biblia - „nie sądźcie, byście nie byli sądzeni!” Kiedy byłem w Chrystusie, myślalem, że to ludzie są odpowie­

dzialni za zło, które popełnili - nienawidziłem tyranów, przeklina­ łem królów i kapłanów. Gdy strąciłem z siebie niemoralny, fałszywy wpływ filozofii Chrystusa, znienawidziłem tyranię, królewskość, ka­ płaństwo - zło samo w sobie. Królów i kapłanów żałowałem, bowiem byli ludźmi (...).

68

IDENTYCZNOŚĆ BYCIA I NIEBYCIA Czysty Byt (to znaczy substancja) to taki, ponad którym, poza któ­ rym nic nie może zostać poczęte. Czyli skoro ponad tym czymś nic nie może zostać poczęte, jest to bezkresne, nieokreślone, a zatem niepojęte, gdyż możemy tylko począć coś, o ile to dookreślimy. A za­

tem to, co jest niemożliwe do poczęcia, to coś, w czym nic nie może zostać poczęte. Jednak to, w czym nic nie może zostać poczęte, jest

negacją, nie Bytem. Czyste Bycie = Czyste nie-Bycie. CRA Porównanie „substancji i cienia”. Rzeczywistościami (drugorzęd­

nymi) są wola {substancja) i idea {światło) (ale światło z wnętrza, stwo­

rzone przez substancję), rzucany przez nie cień jest ciałem. To nie

jest dualizm; bowiem ciało uważa się za fenomen. Z drugiej strony nie ma tam ani dualizmu idei, ani woli, bo obie, będąc tej samej natury, nie mogą stanowić dwoistości. Są jednym. 1906?

69

Była to swego rodzaju choroba - ta nieustająca tęsknota za czymś, co było, jak czułem, nieosiągalne; pragnienie czegoś tak niejasnego,

tak niedookreślenie pięknego, że ziemia nie mogła tego nosić. Afekty, miłości, stosunki płciowe - wszystkie wydawały mi się zimne, tak bar­

dzo zimne. Geniusz to choroba, chwalebna choroba, acz wspaniała.

70

Moją podstawową manią była chorobliwa skłonność do poszuki­

wania przyczyn rzeczy; we wszystkich rzeczach widziałem przy­ czynę i skutek; loterie na długo przykuwały moją uwagę w próbie

znalezienia ich przyczynowości. Zastanawiałbym się na każdy temat i w obliczu wszystkiego.

71

Dusza ma jak pstrokata łódź, Co jako łabędź sunie wśród Srebrnych falowań przesiodkiego śpiewu.

72

NA ŚMIERĆ

Spoglądam, jak dni upływ codzienny Dostawia krok za krokiem w ciężkim marszu, Zbliżając duszę do przestrzeni strasznych

I młodość moją przysuwa ku śmierci.

Choć musi się jawić dziwne i straszne, Że (teraz żywy) wkrótce muszę umrzeć,

Przytłacza głowę jakiś dziwny smutek, Tchórzliwy umysł mój ogarnia strachem.

Niemniej wśród smutku, żalu, przygnębienia Serce odczuwa jeszcze dobre chwile, Strząsa śmiech cierpki z westchnienia każdego.

Nie bez nadziei jest rozpacz największa, Nie znam śmierci; nie jest od tego milej Złe jednak lepsze jest od nieznanego. 5/1904

73

o GRANICACH NAUKI

Empiryczne badanie może prowadzić donikąd, bowiem jest opar­

te na iluzji - na spójnej iluzji, jednak mimo to iluzji. Kiedy mówię „może prowadzić donikąd”, mam na myśli to, że nie może być prze­ prowadzone na bazie systemu filozoficznego.

Idea nieśmiertelnego życia nie jest przerażająca. Byłaby przeraża­ jąca, gdyby chodziło o nieśmiertelne życie ciała i umysłu razem. Nie­

śmiertelne życie samej duszy nie jest przerażające, ale naturalne

i bardzo jest jej mile. 1907

74

Tak wiele filozofii, tyle teorii, a wszystkie jakże dziwaczne w świetle dnia. Jakże one ranią ludzi w ich zdrowym rozsądku, w sposobie ro­

zumowania, przez który są bardzo bliscy zwierzętom. Jakże wiele zdań przejawów szaleństwa! Jakże wiele ukrytych rzeczy! Jakże wiele myśli bez nazwy! Spójrz na ten system filozo­

ficzny; szaleństwo! Spójrz na to: jeszcze większe szaleństwo! Jak

bardzo gigantyczny gmach rozumowania i czystej myśli jest zaled­ wie - jakkolwiek wielka mogłaby być prawda - przejawem szaleń­ stwa umysłu! „Le silence eternel des espaces infinis m’effraie!” Rozważ znaczenie tego.

75

Gdybym potrafił swe wyrazić wnętrze, Nazbyt ciche me myśli potajemne

I sprowadzić te uczucia misterne Do cichego punktu w życia zamęcie;

Gdybym mógł wyznać, wytchnąć z siebie duszę, Najbardziej skryty sekret mej natury, Mógłbym być wielki, lecz nikt mnie nie uczył

Języka, bym mógł wyrazić swój smutek.

Niemniej, dzień i noc niosą nowe szepty I zabiera noc i dzień stary poszum... Och, choćby słowo, zdanie, by nim sczepić

Wszystko, co czuję i zbudzić w ten sposób Świat, lecz nie umiem śpiewać, jestem niemy Jak wy, chmury, zanim uderzy piorun.

5/1904

76

Dziesięć tysięcy razy pękło mi serce. Nie zliczę łkań, które mną wstrząsnęły, bólów wgryzających się w serce.

Jednak widziałem także inne rzeczy, które sprawiły, że łzy napły­ nęły mi do oczu i wstrząsnęły mną jak opadającym liściem. Widzia­ łem mężczyzn i kobiety oddających życie, nadzieję, wszystko dla

innych. Widziałem takie akty wielkiego oddania, że szlochałem łzami

szczęścia. Sądziłem, że te rzeczy są piękne, a myśmy bezsilni. Są czystymi pieśniami miłości na ogromnych kupach gnoju świata.

77

ŚMIERĆ TYTANA

Z nocy łona ranny krzyk się wyrwał, bolesny, Ryczą gromy w dali, nad ziemią pulsującą

"tytan w końcu wstaje, krwią zalane ma czoło,

Szarpnął ostro, dąb wyrwał z korzeniami krzepki. W śmiertelnych gardłach zachwyt, dyszący mu wrzask,

Ptaki kamienieją, schną strumienie i morzem

Brzeg się zalewa, góry w gruz kruszą się drobny,

Rozdarte skały chwieją się, chmur szary płaszcz.

Pioruny nikną, fale mórz padają z hukiem, Nagle gigant chwieje się i z łomotem głuchym Upada i wypadły gwiazdy z tronów nieba.

Upadl - strwożona ziemia wściekłością dotknięta Rozpękła się, przekleństwami brzmialy powietrza,

Lecz słońce jakby kpiąco ciągle się uśmiecha. 4/1904

78

TEORIA PERCEPCJI

Zastanówmy się, powiedzmy, nad moim postrzeganiem stołu i spróbujmy sprawdzić, jaki jest proces moich myśli w postrzeganiu. Stwierdzamy, że jest to działanie naszego umysłu.

Uprzednio, wiem, czym jest stół; ta idea jest we mnie, zakorze­ niona. Kiedy widzę tę rzecz przed sobą, moja idea stołu wychodzi ze

mnie na przedmiot, który jest identyczny, w ogólnym zarysie, z nim samym. Moje myśli powracają do mnie, niosąc ze sobą uszczegól-

nioną ideę stołu - stołu, który widzę przed sobą. Tak więc myśl, po

przeniknięciu przez przedmiot, łączy przedmiot ze sobą, jako uszczególnienie myśli.

1906?

79

Czym jest dla mężczyzny cale życie małżeńskie? Przejściem

z burdelu do loża małżeńskiego, zaczem na powrót do burdelu - nie dosłownie, lecz metaforycznie, jednak prawdziwie poprzez uczynie­

nie burdelu z łoża małżeńskiego.

80

LIST DO NATAL MERCURY - 7 LIPCA 1905 Durban, 7 lipca 1905

„The Man in the Moon”, „Natal Mercury” Office,

Durban Szanowny Panie, cokolwiek się zdumiałem po uważnej lekturze „Natal Mercury”, szczególnie zaś pańskiej kolumny, stwierdzeniem jak źle, i w jak po­

gardliwym stylu, z jakim sarkazmem i ironią traktuje się Rosjan, ich

armię oraz ich Cesarza. Doskonale zdaję sobie sprawę, iż taka jest natura człowieka - gdzie brakuje kultury i godności, wyśmiewać nę­ dzę i klęskę, niech zatem tak będzie, ku szkodzie innych, i nie anga­

żując się w żaden sposób. Nawet gdy istnieje niejaki wzgląd na jasne

granice tragedii i komedii, i nic ponad ten wzgląd - żadnych pobocz­ nych uczuć ani myśli - wstrzymuje się śmiech w obliczu rzeczy wy­

kraczających poza granice śmieszności. Każdy odwrót i klęska rosyjskiej armii lub floty jest w ten sposób przedmiotem takich kpin pośród nas, jakby nic innego zabawnego się

nie wydarzało. Niektórzy z rosyjskich admirałów nawet po śmierci albo wpadnięciu w niewolę wzbudzali w nas chichotanie. Sam Car,

gdy obaliła go rewolucja i wojna, kiedy miota się w rozpaczy i smut­ ku nad swoimi armiami, zdaje się dla Brytyjczyków przedmiotem

cenionych żartów. Nam, Anglikom, najbardziej egoistycznym ze wszystkich ludzi,

nigdy w życiu nie przyszlaby do głowy myśl, że nędza i smutek uszlachetniają, jakkolwiek podle i spowodowane przez samego sie­ bie. Pijana kobieta zataczająca się na ulicy jest żałosnym widokiem.

Ta sama kobieta niezdarnie popadająca w pijaństwo jest, być może,

zabawnym widowiskiem. Jednakże ta sama kobieta, jakkolwiek

81

pijana i niezdarna, gdy opłakuje śmierć swojego dziecka, nie jest

godną pogardy ani żałosną istotą, lecz tragiczną postacią, tak wielką jak wasi Hamletowie i Królowie Learowie. Jeśli mogę poczynić jeszcze jedno spostrzeżenie, chciałbym zwró­

cić uwagę, iż ten czysty wstyd powinien powściągnąć w nas śmiech nad rosyjska biedą i śmieszkowanie na jej temat. Jest dość jasne, jak

rozumiem, że nasza szczera radość może przejść, nawet nie u kogoś złośliwego, w wesołość z powodu ulgi, jaką odczuwamy teraz po stra­ chu w wyniku niepokojów w Indiach. Rosja nie zagraża już naszym

wschodnim posiadłościom; czy to więc z tego powodu się śmiejemy? Z pewnością ta myśl jest nazbyt oczywista; przyszłaby nam do głowy

gdybyśmy się śmiali - większy wstyd, że śmiejemy się mimo to. Jako odpowiedź, choć skromną, na te niedorzeczności, wysłałem Panu trzy swoje sonety, dla których proszę o przychylność, jaką zy­

skali pisarze po drugiej stronie. W ogólnym rozrachunku jest mi niezmiernie przykro oglądać ta­ kie dowody ludzkiej nikczemności i bezduszności. Nie powinniśmy,

tak naprawdę po ludzku, śmiać się z nieszczęść innych; nie możemy jednak, jak się wydaje, wmusić w siebie człowieczeństwa. Skoro jed­ nak nędza i smutek nas zachwyca, a nieszczęścia naszych wrogów

nas cieszą, bądźmy na tyle szlachetni, by nic nie mówić i spoglądać na naszą radość w środku - nie wybuchnijmy jednak, cokolwiek ma

się stać, śmiechem, osobliwie zaś urywanym chichotem ludzi, któ­ rych strachy zostały rozwiane, nie ma bowiem nic bardziej nikczem­

nego. 7/7/1905

82

NIECH BĘDZIE WOLA TWOJA „Niech będzie wola twoja” (przez wielkie N) Nawet gdy w świecie lub na morzu gdzieś Chociaż twojego przekleństwa cień będzie Coraz gorszy i straszliwszy codziennie „Niech będzie wola twoja!” „Niech Będzie wola twoja” (przez wielkie B) Człowieku choć cię dręczy nieszczęść wiele iy jednak bijesz się w piersi i modlisz, Odwiecznemu dziękując Tyranowi „Niech będzie wola twoja!” „Niech będzie Wola twoja” (przez wielkie W) Choć bardziej niż przerażająca nędza Burzy narody, całą ziemię niszczy, Zrezygnowany człowiek wciąż łka w ciszy „Niech będzie wola twoja!” „Niech będzie wola Twoja” (przez wielkie T) Każdy jest (...) i każdy więzień, A jednak z chat, salonów i dworów Słychać jęczenie i ciche i proszące „Niech będzie wola twoja!” „Niech Będzie Wola Twoja” (wszystko dużymi) Choć Bóg (...) kajdany i umysły, Wywracamy oczy i smutno jęczymy, Ręce złożone, pól-szczerze krzyczymy Z życia, za które zbyt słono płacimy. „Niech będzie wola twoja!”

3/4/1906

83

Automatyzm psychologiczny. Automatyczny ruch (bez świadomo­ ści w całej jednostce) ręki jest skutkiem przyczyny - woli w komór­ kach, cząsteczkach składających się na rękę. (CRA) A co z podwójną osobowością?

Każdy akt duchowy ma charakter absolutności albo nieskończono­ ści. Myśl nie jest ani rozciągnięta, ani czasowa. Jest wrażeniem tej myśli, które jest w czasie i przestrzeni. Powiedzieć, że osąd, rozumowanie itd. jest tylko przesunięciem

cząsteczek to opowiadać bzdury. Niemniej fenomeny są heterogeniczne

Definicja przyczyny (Schopenhauer): „Uprzednia modyfikacja, sprawiająca, że konieczna jest następu­

jąca modyfikacja”. (Scholastyk): „Per causarn intelligo id quo sublato tollitur effectus”. Ta ostatnia definicja niesie ze sobą taki błąd, że można ją zastosować

do warunków faktu (fenomenu). Odbierając przestrzeń i czas. Definicja: „Za konieczne są uważane wszystkie skutki wynikające

z danych wystarczających powodów”.

„Ego - mówi Taine - jest nieledwie pospolitą cechą wszystkich fenomenów świadomości, właściwością, którą one mają, jawiąc się

nam jako wewnętrzne, wyabstrahowane z tych fenomenów i prze­

kształcone przez słowa w substancję”. Czy to nie argument identyczny z ideą - argumentem Platona? CRA

1906?

84

dr Gaudencio Nabos Nabos pisze w latach 1903-1913, a zatem zaczął pisać w Durbanie, aby 17 września 1905 r., już w Lizbonie, zostać nowym dyrektorem literackim fikcyjnego pisma „O Parlador”. Jest dwujęzyczny, od 1908 r.

pisze przede wszystkim po portugalsku, tak jak Pessoa. Zachował się

list Nabosa pisany do Fernanda Pessoi, w którym ten informuje, że jest chory. Dr Nabos był znany wielu współczesnym Pessoi jako nie­

wyczerpane źródło żartów i anegdot.

87

METAFIZYKA DRA NABOSA

- Umrzeć to przypomnieć nam, że coś nas zapomniało. - Idea Boga jest teatralną kurtyną (...)

- Co do śmierci, umrzemy. (Przerażenie śmiercią jest przerażeniem, że umrzemy) Kto wie, czy dwie równolegle nie spotykają się, kiedy człowiek spuszcza je z oczu?

88

Nabos na łożu śmierci. Wszyscy łkają itd... „Tam, gdzie jest życie, tam jest nadzieja życia”. Spojrzałem zdumiony na doktora, żeby zo­

baczyć, czy ten zdumiewający stek nonsensów wywołał jakiekolwiek wzburzenie na jego obliczu, kiedy je wypowiedział, lecz jego twarz była nieruchoma i smutna, zaś jego spojrzenie, kiedy napotkało moje,

skromne i zaniepokojone. Odczułem histeryczne pragnienie, by wy­

buchnąć śmiechem, lecz pohamowałem je.

89

Nabos był niemiły i lubił być niemiły; zaniepokoiłoby psychologa

odkrycie psychicznych powodów tego pragnienia. Wydawało się dziw­

ne, żeby jakakolwiek istota ludzka mogła znajdować rozkosz w byciu niemiłym... (...) Miał mało pacjentów, bo, jak sam powiedział, czło­ wiek musi być nader cierpliwy, żeby mieć go za swojego lekarza...

Jednak można zadawać sobie pytanie o to, czy zatrzymał tych nie­ wielu, których miał, przy swojej sympatycznej ekscentryczności,

mówiąc do nich po badaniu z poważną i przekonującą miną: Najgor­ sze, co może pana spotkać, to śmierć. To są oklepane rzeczy, które są zbyt oklepane, rzeklbym, na jego własny sposób. Znowu pamiętam

nieprzyjemne uczucie, które raz u mnie wywołał, kiedy (jeszcze go wtedy dobrze nie znalem) przyjrzał mi się dokładnie przez kilka se­ kund, po czym odezwał się pewnym głosem: Albo jesteś suchotni­

kiem (poczułem chłód i strach), albo... albo... albo nie. Spojrzał na

mnie zdumiony, uspokojony, trochę rozbawiony, jednak trochę (...) twarz bez cienia uśmiechu. Kochał powodować - później się o tym dowiedziałem - ten rodzaj strachu. Nie powiedziałem jednak jeszcze,

jak doszło do naszego spotkania i jakie były tego spotkania okoliczno­ ści.

90

Mówiąc o niewinnych historiach i im podobnych, mówiąc wszyst­

ko o wielkiej przyjemności i tak dalej, przekształceniach zmysłowo­ ści, bez wątpienia dr Nabos miał to niezwykłe zdanie: „Niektórzy ludzie zdają się nieświadomi, że kurtyzana to kurwa”.

Głupiemu człowiekowi zajmie trochę czasu znalezienie clue tego

zdania.

91

Przyjemną i chwalebną rzeczą jest móc powiedzieć, że się kiedyś było w morskiej katastrofie albo w bitwie; najgorsze jest to, że naj­

pierw trzeba tam być, żeby móc powiedzieć, że kiedyś się tam było.

92

Alexander Search Najpłodniejszy pisarz Pessoi sprzed marca 1914 r.» tzn. sprzed po­ wstania trójcy największych heteronimów. Miał się urodzić 13 czerw­

ca 1888 r. w Lizbonie, czyli dokładnie tak jak Pessoa. Powstał w 1906 r. i od razu jął przejmować angielskie wiersze wcześniej przypisy­ wane Charlesowi Robertowi Anonowi. Poliglota, działający najaktyw­ niej w latach 1906-1911, jednak jeszcze w 1914 r., a nawet później,

w 1932, pojawia się w zachowanych planach Pessoi. Przeprowadził

wywiad z Albertem Caeiro. Jest bratem Charlesa Jamesa Searcha, tłumacza, któremu Pessoa przepisywał wiele przekładów, które Char­ les James rozpoczął, lecz ich nie dokończył - podobnie zresztą jak

sam Pessoa. Ponieważ Alexander Search znal hiszpański, Pessoa zlecił mu prze­ kład Estudiante de Salamanca (Studenta z Salamanki) Jose Esproncedy-

później przekład przejął wspomniany brat pisarza. Antyklerykał,

który zawarł pakt z Szatanem.

95

Więzy zadzierzgnięte przez Alexandra Searcha w Piekle, Nigdzie,

z Jacobem Szatanem, mistrzem, choć nie królem, w tym samym miej­

scu:

1.

Nigdy nie słabnąć albo ustawać w dążeniu do celu czynienia

dobra dla ludzkości.

2.

Nigdy nie pisać nic zmysłowego czy w jakikolwiek inny spo­

sób złego, co mogłoby być szkodliwe lub krzywdzące dla czyta­

jącego. 3.

Nigdy nie zapominać przy atakowaniu religii w imię prawdy,

że religia może zostać zastąpiona czymś gorszym i że biedny

człowiek szlocha w mroku. 4.

Nigdy nie zapominać o człowieczym cierpieniu i człowie­

czym złu.

+Szatan jego podpis

2 października 1907 r.

AlexanderSearch 1907

96

ZAKOŃCZENIA

Żegnanie, wyjazd, odejście są najsmutniejsze Zakończenia wzbudzają uczucia szaleńcze.

Nawet upadek księży, tyranów i królów Wzbudza poczucie kresu, goryczy i smutku.

27/12/1907

97

SPRAWIEDLIWOŚĆ Był sobie taki kraj, wymyślił ktoś,

Gdzie każdy człowiek miał garbaty nos.

I ten garbaty nos, który miał każdy, Nic a nic, wcale nikogo nie trapił. Jednak w tym kraju człowiek się urodził

O nosie, niźli inne nosy, prostszym

I ludzie z tego kraju, z nienawiści Tego z prostym nosem ukatrupili.

98

„Kocham sny”, rzekłem w pewien ranek zimą

Do praktycznego, a on z kpiącą miną

„Nie jestem więźniem Ideału - odrzekl -

Kocham Realność, jak rozsądny człowiek”.

Głupiec myli, co jest i się wydaje, Gdy kocham sny, kocham to, co realne.

99

ZABAWA

Chodź, pobawimy się, malutki chłopcze, Od świata się oddalimy.

Czym zabawa nasza będzie, powiedz? W co się dziś zabawimy? Zabawmy się - co? - żeśmy duzi może?

Nie, też nie w to, że wielcy.

Może uwierzmy, że jesteśmy Losem

I my życie dajemy? Nie, mały, pobawmy się, że jesteśmy

Szczęśliwi i weseli. Poudawajmy, żeśmy tak dalecy Światu, gdzie się bawimy.

2/01/1908

100

A więc o nas plotkują W kółko o mnie i tobie?

A więc o nas plotkują?

Bądźmy dobrym powodem! 11/10/1908

101

Ludziom, którym nie jest w smak, Że umarty honor, dobro,

Wiele inni rzec wszak mogą;

Choćby, że na nich też czas.

12/10/1908

102

Piusie Dziesiąty, twój list, bulla Czymkolwiek jest, z wielką uwagą Przeczytałem, jest raczej nudna.

I by nie skłamać, a rzec prawdę, Wrażenie słowa te streszczają,

Co po lekturze bulli miałem:

W co z tego wierzysz tak naprawdę? 16/10/1908

103

ODPOWIEDŹ OLBRZYMA

Na swojej drodze olbrzyma spotkałem,

Na mędrszego od Natury wyglądał. „Wyjaw mi prawdę”, tak język obnażył

Duszę, jako i ta owa nadistota. „Jest tylko jedna - głosem dziwnym, starym

Zawołał - Rzeczy są więcej, tak twierdzę, Niźli czas, w którym się zmieniać wydają

I Przestrzeń, co zdaje się od nich więcej”.

7/01/1908

104

BRATERSTWO?

Nie mam powodu, aby ludzkość wielbić, Ani też ludzkość, by kochała mnie.

Na nikczemności jej nie jestem ślepy

I jak zobaczyć podłość ona wie. W ustach mych słowa nienawiści nie ma.

Jak żaden człowiek wiem, niezrozumiała Jest dla wszystkich ludzi; by się odezwać

Jako obcy jej zawsze pozostanę. Wzajemną więc nienawiść instynktownie

Skrywamy pod uśmiechem, pobłażamy, Dobroć ocenić potrafię ludzkości

I gardząc każdym nazywam go bratem. 8/09/1908

105

WYWIAD Z ALBERTEM CAEIRO Pośród wielu wrażeń w dziedzinie sztuki, których dostarczyło mi

miasto Vigo, jestem mu szczególnie wdzięczny za spotkanie, do któ­ rego właśnie doszło, z nowym i bez wątpienia najbardziej oryginal­ nym z naszych poetów.

Przyjacielska ręka przysłała mi z Portugalii, być może celem osło­

dzenia goryczy wygnania, tomik Alberta Caeiro. Przeczytałem go tu­ taj, przy tym oknie, tak jak on by tego sobie życzył, mając przed

mymi podnieconymi oczyma [

] zatoki Vigo. I nie mogę nie uznać za

zrządzenie opatrzności szczęśliwego przypadku, dzięki któremu, za­ raz po zakończeniu lektury, dane mi było zapoznać wielkiego poetę.

Przedstawił nas wspólny znajomy. I wieczorem, przy kolacji, w jadalni [

] Hotelu [

], odbyłem z poetą tę rozmowę, która, jak

ostrzegłem, mogła przerodzić się w wywiad.

Wyraziłem swój podziw dla jego twórczości. On wysłuchał mnie, jak ktoś przyjmujący należne sobie hołdy, z tą spontaniczną i świeżą dumą, stanowiącą najbardziej atrakcyjną cechę mężczyzny, któremu,

jak sądzi, należy się uznanie. I ja mu to uznanie wyrażam. Z całą radością je wyrażam. Przy kawie rozmowa może zboczyć na całkowicie intelektualne

tory. Bez wysiłku zdołałem poprowadzić ją do jedynego interesujące­

go mnie punktu, do tomiku Caeira. Miałem okazję usłyszeć opinie,

które tutaj spisuję i które, nie będąc, rzecz jasna, transkrypcją całej rozmowy, reprezentują to, co mi powiedział. Poeta mówi o sobie i o swoim dziele ze swego rodzaju nabożno-

ścią i naturalnym uniesieniem, które dla nas, mających może mniej­ sze prawo do przemawiania w taki sposób, wydają się naprawdę nieznośne. Mówi zawsze zdaniami dogmatycznymi, przesadnie

zwięzłymi, krytykując lub podziwiając (jednakże podziwia z rzad­

ka) z apodyktycznością, despotycznie, jakby nie dzielił się opinią,

lecz wygłaszał nieosiągalną dla zwykłych śmiertelników prawdę.

106

Wydaje mi się, że w chwili, kiedy zwróciłem mu uwagę na swe zdezorientowanie, rozmowa przyjęła kierunek, który tutaj z przyjem­

nością przedstawię.

Przyjaciel, który przesłał mi pańską książkę, powiedział, że jest ona, renascente, odradzająca, to znaczy zbliżona do prądu Rena-

scenęa Portuguesa. Ale ja nie sądzę... -1 bardzo dobrze pan robi. Jeśli jest ktoś różny od mojego dzieła, to właśnie ci ludzie. Pański przyjaciel obraził mnie, nie znając, po­ równując mnie z tymi ludźmi. Oni są mistykami. Ja najmniej jestem

właśnie mistykiem. Cóż wspólnego jest pomiędzy nimi a mną? Na­ wet nie to, że jesteśmy poetami, bo oni nimi nie są. Kiedy czytam Pascoaesa, umieram ze śmiechu. Nigdy nie byłem w stanie przeczy­

tać żadnego jego wiersza do końca. Mężczyzna odkrywający ukryte znaczenia w kamieniach, uczucia ludzkie w drzewach, który czyni ludzi z zachodów słońca i [dusze] z poranków. Jest jak ten belgijski

idiota Verhaeren, którego jeden mój przyjaciel - z którym się przez

to pokłóciłem - chciał mi przeczytać. Ten to dopiero jest nieprawdo­ podobny.

- Zdaje się, że do tego prądu należy Modlitwa do światła Junąueira. - Ani nie mogłaby nie należeć. Wystarczy, że jest tak zła. Junąu-

eiro nie jest poetą. Jest wierszokletą. Wszystko w nim to rym i rytm.

Jego religijność jest czczą paplaniną. Jego adorowanie natury to na­ stępna paplanina. Czy można brać na serio faceta, który mówi, że jest [hymnem] tajemnego światła grawitującego na orbicie Boga? To prze­ cież nic nie znaczy. Jak dotychczas ludzie tworzyli przy pomocy rze­ czy nic niemówiących, zbyt mocno nic niemówiących. Trzeba z tym

skończyć. - AJoao Bartos? - Który? Ten współczesny... Ta postać mnie nie interesuje. (...)

Jedyną dobrą rzeczą, która jest w każdej osobie, jest to, czego ona nie wie.

107

- Panie Caeiro, czy jest pan materialistą? - Nie, nie jestem materialistą ani deistą, ani niczym innym. Je­ stem człowiekiem, który pewnego dnia, otwierając okno, odkrył coś

niezwykle ważnego: że Natura istnieje. Stwierdziłem, że drzewa, rzeki, kamienie są rzeczami, które rzeczywiście istnieją. Nigdy nikt o tym

nie pomyślał. Nie mam zamiaru być więcej niż największym poetą świata. Do­

konałem największego odkrycia, jakiego warto dokonać i przy którym wszystkie inne odkrycia są igraszkami głupawych dzieci. Natrafiłem

na Wszechświat. Grecy, przy całej swej wzrokowej przenikliwości,

tyle nie uczynili. *

„Jestem naprawdę pierwszym poetą, któremu przyszło do głowy, że istnieje Natura. Inni poeci opiewali Naturę, podporządkowując ją sobie, jakby sami byli Bogiem; ja opiewam Naturę, podporządkowu­

jąc się jej, bo nic mi nie wskazuje, że jestem od niej ważniejszy, biorąc pod uwagę, że jestem jej częścią, że się z niej zrodziłem i że

Mój materializm jest materializmem spontanicznym. Jestem cał­ kowicie i nieustająco ateistą i materialistą. Nigdy nie było, wiem to dobrze, takiego materialisty i ateisty jak ja... Lecz dzieje się tak dlate­ go, że ateizm i materializm dopiero teraz, we mnie, odnalazły swego

poetę”. I Alberto Caeiro w tak specyficzny sposób akcentuje ja i mnie, że

znać głębokie przekonanie, z jakim się wypowiada.

108

EPITAFIUM Tu spoczywa Alexander Search,

Bóg i ludzie zostawili samego, Cierpiał i opłakiwał to, że jest kpiną natury. Wyrzekł się Państwa, wyrzekł się kościoła,

Wyrzekł się Boga, żony, człowieka i miłości, Wyrzekł się ziemi wokoło i dalekiego nieba.

Streścił tak swoją wiedzę: (...) i miłości nie ma.

Nie istnieje na świecie nic szczerego Poza bólem, nienawiścią, rozpustą i strachem,

A i te są wypierane

Przez zło, które powodują.

Zmarł w trzeciej dekadzie życia.

Takie były jego ostatnie słowa: Bóg, Natura, Człowiek, niech będą przeklęte!

109

ŚWIĄTYNIA

Sam zbudowałem świątynię Poza ideą przestrzeni, Wyniosłą jak morska fregata; Ściany ze strachów zrobiłem, Wieże - łzy i myśli dziwne.

Ta świątynia tak rozwinięta Jak flaga z czaszką, na kształt bata

Wokół duszy się owinęła,

Prawdziwsza niż świat się poczęła. 8/1907

no

Jean Seul de Meluret Autor ten pojawi! się dopiero w 1907 r. i jego zadaniem było pisanie po francusku poezji i tekstów satyrycznych albo dzieł naukowych w celach satyrycznych lub moralnych. Pozostało po nim kilka frag­ mentów prozy, lecz poezji niestety nie.

113

O PRZYPADKACH EKSHIBICJONIZMU. WSTĘP Tu, w Lizbonie, pochłonięci sprawami, które nas oddalają, przed

kilku miesiącami przeczytaliśmy o sprawie, o której do wtedy nie mieliśmy pojęcia: że pokazuje się w music-hallach, (...) w Paryżu, nagie kobiety. Z daleka wionie to dekadencją - wielką, głęboką deka­

dencją - że zaskoczenie było dla mnie bardziej niż bolesne. Jednak

nie było w tym nic zaskakującego, jak stwierdziłem. Biorąc pod uwagę wielkie siły dekadencji - o ile istnieje coś takiego jak siła dekadencji spuszczone już dawno temu na nowoczesną cywilizację, a szczególnie Francję, która reprezentuje ją bardziej niż którykolwiek inny kraj, nie­ trudno byłoby przewidzieć, że niebawem pojawią się formy wyraźniej­

sze - wyraźniejsze, podkreślam, dla oka - społecznej degeneracji. A tymczasem, każda dusza naturalnie, choć skromnie, zakochana w dobru ludzkości zasypia z własnej woli, chcąc w jakiś sposób uciec przed nieuchronną ignorancją. To nie może trwać. Te „wyraźniejsze

formy - bardziej widoczne - dekadencji”, o których właśnie wspo­

mniałem, któregoś dnia musialy się objawić. Skoro nadszedł ten dzień, niebezpieczeństwo jest wyraźnie widoczne, całkowicie, nie ma uspra­

wiedliwienia dla skromniejszej duszy w swojej szczerości, czy to po to, by śnić, czy czekać, czy chcieć ignorować. Śnić, czekać pasywnie,

ignorować z własnej woli - to moralne tchórzostwo, współudział, albo z tchórzostwa, albo przez analogię do natury.

Kiedy rozlega się łoskot kanonady, kiedy spowija nas dym prochu,

nie sposób udawać, że bitwa jeszcze się nie rozpoczęła. Trzymanie się na uboczu, odmowa obrony swoich, jest albo czystym tchórzo­ stwem, albo zdradą. Cóż, wojna pomiędzy dekadencją i społeczeństwem właśnie się rozpoczęła i silni oraz zdrowi duchem, logiczni, spójni, myśliciele,

szczerzy rzucą się do obrony ludzkiego człowieczeństwa przed czło­ wiekiem.

114

FRANCJA W 1950 Któregoś dnia udałem się do szkoły dla panien. Pensja ta nosi na­

zwę „Institut sans Hymen”. Jak mi powiedziano, została ufundowana

przez pewną dobrą panią, która miała 14 tysięcy kochanków i która już odeszła, jak się zdaje, w wyniku swojego oddania. Panienki z tej pensji, zdaje się, że są dość dobrze wychowane. Uczą

się tak wielu nałogów, jak tylko się da, i rzeczywiście fascynujące jest

zobaczyć, z jaką łatwością te drogie dziewczęta je przyswajają! Kary - trzeba to przyznać - wcale nie są lekkie; na przykład, pewna dziewczyna, która popłakiwała, bo została wykorzystana przez inną do

jakiegoś aktu sadyzmu, została skazana przez radę pedagogiczną na

nieposiadanie więcej niż 3 kochanków i 6 kochanek, i na ubieranie się w taki sposób, że można zobaczyć jedynie górną część ciała! To przera­

żające!

Inna została ukarana (...) Te kary wywołały dość spore wzburzenie społeczne i doprowadzi­ ły do strajku pracowników.

Pani Jerebite Jaudasamier została zamknięta w więzieniu, ponieważ,

wedle tego, co się mówi, popełniła zbrodnię zawstydzenia, bowiem, jak się podaje, oblała się lekkim rumieńcem z powodu mężczyzny i 5 dziew­ cząt, którzy leżeli na chodniku. Wypiera się swojego przestępstwa.

Panna (...) została skazana na 4 dni wstrzemięźliwości za to, że odmówiła oddania się obu swoim synom jednocześnie. Pan (...) został (...) przez sąd, gdyż mając córkę już od dwóch dni, jeszcze jej nie zgwałcił. Pan i pani (...) zostali skazani na to, że będą mogli się wyłącznie

całować przez półtorej godziny, za to, że popadli w zboczenie odby­

cia stosunku płciowego na starą modłę. Po wyjściu z sądu lud manife­

stował gwałtownie i słychać było na ich temat słowa takie jak „cnotli­

wi”, a nawet, cóż za wstyd to pisać, „skromni”.

115

Zbrodniczość, jak się powiada, znacznie się zmniejsza; nie zdarza się zbrodnia, chyba że w przypadku zamachu na nieprzyzwoitość. Przydarzy się niechybnie jakiś idiota, który pomyśli, że ta satyra

jest nieprzyzwoita i niemoralna. Typowe jest dla idioty myśleć tak właśnie; bowiem najwięksi dziś naukowcy dostrzegli i zaobserwowa­

li fakt, że idioci myślą głupio i robią głupie rzeczy.

Satyra ta świadomie ucieka się do zamierzonego grubiaństwa. Coraz więcej mamy literatury (...) moralnych onanistów, ludzi wy­ zbytych moralności. Prawo tu (...) na nic.

Brak słów - co było do przewidzenia - aby określić nikczemność

i tchórzostwo tych brudnych i burżuazyjnych zbrodni. Pisarz pisze

dla ludzkości, dla swoich bliźnich (?). Dla (...). Ten, który propaguje zepsucie, zmysłowość (to ich ulubione słowo), pornografię (...); kto

rzuca ludzkości w twarz brudem swej niegodziwej duszy, (...) jest

nieodpowiedzialny, jest (...) moralnym idiotą, któremu należy ode­

brać prawo głosu, prawo do udziału w sprawach publicznych (...), a nawet do dysponowania własnym majątkiem. Nienawidzę prostytucji ulicznej, ale wiem, że mózg jest w gorszej

sytuacji.

Społeczeństwo pragnie postępu, a to smutne, że zdegenerowani przychodzą, aby (...) Niech się wstydzi każdy, kto uzna tę satyrę za zabawną. Niech się

wstydzi każdy, kto się zaśmieje!

116

ggam -

Pantaleao Aktywny działacz republikański, humorysta, marzyciel i pedagog. Pisa!

pamflety przeciwko Kościołowi katolickiemu. W książce Pessoi (w zasadzie zeszycie) zatytułowanym The Transformation Book lub Book

ofTasks Pantaleao, którego pełnych personaliów nie znamy, został przedstawiony jako autor czterech dziel: A Psychose Adeantativa (Psy­

choza czołowa), As Visdes do Snr. Pantaleao (Wizje pana Pantaleono), A Nossa Administraęao Colonial (Nasza administracja kolonialna) oraz Ver-

sos do Snr. Pantaleao (Wierszepana Pantaleona).

119

Zycie to zlo godne, by się nim cieszyć.

120

WSTĘP DO WIZJI

Niech tylko nikt nie ośmieli się powiedzieć, że to książka szorstka i brutalna.

W gruncie rzeczy, nie zwalczam monarchii; zwalczam monarchię portugalską. Nie dopuszczam nawet, żeby monarchia była preferowa­ na, ani żeby w jakimkolwiek stopniu można było na nią glosować jak na republikę. Jednak w tym przypadku, powtarzam, to nie monarchię zwalczam. Tylko monarchię portugalską.

Monarchia w niektórych miejscach utrzymywała się w zgodzie

z największą cywilizacją, pozwalając sobie być monarchią w naj­ mniejszym możliwym stopniu. Im mniej jest monarchią, tym lepiej

smakuje. Monarchia portugalska nie jest takim przypadkiem. Nie ma co próbować. Oto monarchia portugalska! Wystarczy na nią spoj­ rzeć. Nie ma lepszego argumentu.

121

I dla mnie, idealisty integralnego, sam świat, cały kosmos, jest

tylko plotką i to fałszywą plotką. Życie, cale życie, jest wieczną plotką, i śmierć, cala śmierć, wiecz­

ne odkłamywanie. Nadzieja, miłość, złudzenie, żarliwa wiara w przy­

szłość, rozedrgana ufność w teraźniejszość, wszystko to kończy się w swoich przedmiotach i w sobie. Przemijać to odkłamywać siebie.

Nie ma nic dla mnie poza powierzchnią przedmiotów - ta powierzch­

nia wykuwa się w rzeczywistościach. Wszystkie drogi myśli prowadzą do tego Rzymu bólu, którego pa­

pież nie udziela audiencji rozumowaniu ani nie wydaje bulli odczu­

wania.

Jest mi doskonale znane to, co inni, i to nieliczni inni, ledwie w straszliwych przypadkach i w jakiś niejasny sposób doświadczają

- poczucie tajemnicy i horroru intelektualnego świata. Jest moim wro­ giem, mojej krwi i w mojej codziennej duszy, puste wrażenie, że

wszechświat jest przerażającą iluzją. Minął już czas, w którym ten strach był mi okazyjny i, jak błyskawica, rzeczą przerażającej chwili.

Dziś spaja się z moim życiem duchowym do tego stopnia, że wydaje

mi się dziwna i nie moja godzina ducha, w której w jakiś sposób

rozwikłuję się ze świadomości tajemnicy w świecie.

122

Jestem wzrokowcem. To, co przynoszę w pamięci, przynoszę wzro­

kowo, o ile można to przynieść w taki sposób. Nawet kiedy chcę wzbu­ dzić w sobie jakiś glos, jakiś zapach, nie unikam tego, że zanim któryś z nich mnie dostrzeże na horyzoncie duszy, pojawi mi się wspomnienio­ wa wizja mówiącej osoby, rzecz, z której wzniosła się woń. Nie twier­ dzę, że to absolutnie pewne; może być tak, że gdy umocni się we mnie

to przekonanie, że jestem wzrokowcem, w końcowym miejscu sofizma-

tu, którą jest wewnętrzna ciemność istoty, od wtedy będzie dla mnie

niemożliwe uniknąć tego, że myśl, bo jestem wzrokowcem, nie wzbudzi we mnie natychmiast żadnego fałszywie inspirującego obrazu. W każ­

dym razie, jakkolwiek jestem nikczemny, przede wszystkim jestem wzrokowcem. Widzę, a widząc, żyję.

123

WIZJA RYSUNKU - Śniło mi się, że jestem artystą, że jestem karykaturzystą. -1 jaką miał pan wizję swojej pracy? -Taką, że miałem narysować monarchię absolutną, monarchię kon­ stytucyjną, monarchię demokratyczną.

- I jak je pan narysował? - Ponieważ nie rysuję, ponieważ nie mam wyczucia kreski, wy­ obraziłem sobie, że moja .... kreśli słowa. „Monarchia Absolutna” na­

pisałem krwawym pismem. „Monarchia Konstytucyjna” napisałem

złotymi literami, monetami. „Monarchia Liberalna” napisałem pismem żałobnym. Wszystko na czarnym tle.

124

Joaąuim Moura Costa Pessoa, tworząc firmę Ibis (1909-1910), planował wydawanie dwóch

pism: „O Phósphoro” i „O Iconoclasta”. Oba miały być antymonarchistyczne i antykatolickie. Joaąuim Moura Costa został przewidziany

do współpracy przy tworzeniu rzeczonych. Jest autorem kilku wier­

szy satyrycznych; to antymonarchista i antyklerykał. W wierszu Po­ ecie Gomesowi Leal krytykuje jego nawrócenie się na katolicyzm,

a w wierszu Metafizyczne pochodzenie ojca Mattosa, kpi z księdza Jose Lourenęo de Mattos, monarchisty i dyrektora ważnego dziennika ka­

tolickiego o tytule „Portugal” - czym daje wyraz swemu antymonarchizmowi i antyklerykalizmowi.

Działalność Joaąuima Moury Costy gaśnie w 1910 r. wraz z wyga­

śnięciem działalności firmy Ibis.

127

metafizyczne pochodzenie ojca mattosa Próżne imię nas dawno niepokoi, Niechlujny Bóg tejże brudnej ludzkości,

Ta hiperpostać, to na zawsze tkwiąca Poza niebem pełnym gwiazd i spokojnym,

To znów biblijnie szalona i zmienna, Robi wszystko źle i nie tak jak trzeba...

I stało się, że ta postać szacowna W pewien dzień (smutny dzień!) puściła bąka

I smutnym skutkiem tych to boskich wiatrów, Opadłszy w koci szczoch, wśród innych spadów,

Wykielkował nam oto ojciec Mattos. 26/10/1909

128

Przeczytawszy wiele o pieśniach,

O tych ludziach, co się rzucają Pisać strofy, trzeba powiedzieć, Że natchnienia w klopie szukają

No i znajdują je w obiedzie.

129

DO PLAGIATORA

Spisałeś? Świetna decyzja. Nieustannie tak rób dalej.

Spisuj, kompiluj i zrzynaj. Jedyny to przecież patent, Byś głupot nie pisał wcale.

7/1/1909

130

POECIE GOMESOWI LEAL

Gomesie Leal, już za tobą Czasy buntu i „Antychrysta”.

A zatem jednak „wiara”? W końcu Dochodzimy do tego wszyscy.

Jak ci kuzyni nieżonaci Wykpiwają wciąż małżeństwo, W głównym zaś podsumowaniu

Tego życia (...) Żenią się nisko i niedobrze

To, ateuszu, zrozumiałeś...

Gomesie, czasy były dobre, Twe czasy Antychrysta dawne.

5/1909

131

Rzeki Mojżeszowi Bóg: Jestem, który jestem.

Niepotrzebna, czcza, słaba oczywistość, Bo wszystko jest, czym jest, żadna to nowość. Poza tym, bez bólu przeszedł tu Hegel.

Gdyby było: „Jestem, który nie jestem”, Jestem pewien, że jako rzeczywistość

Heglowska (...) 1/4/1909

132

Niejaki Robertson, Jezus Chrystus rzecze Do Boskiego Ojca, Ma czelność twierdzić, że ja nie istnieję.

Daj spokój, rzeki Bóg Ojciec. Prawda oto:

Mówi się „Jaki ojciec, taki syn”, Dlatego jest to nieistnienie cnotą,

Którą po mnie dziedziczysz.

5/6/1910

133

Przeklęty niech będzie zawsze i wszędzie Kościół katolicki. Przeklęty zwyczajnie czy też podstępnie Kościół Katolicki.

A gdy kogoś złamie od stania w oknie, Najdzie go przymus nie-epicki,

Dopadnie ochota, by ulżyć sobie, Niechaj nie zapomni wysrać się dobrze

Na Kościół Katolicki. Przeklęty od ogona aż do świecy

Kościół Katolicki,

Niech kaplicą będą wszystkie klozety Kościoła Katolickiego,

Dwóch rzeczy zrobić nie będzie od rzeczy Kościołowi Katolickiemu,

Nasrać i naszczać na niego w te pędy, Na Kościół Katolicki. Srajmy zatem, ale to wszyscy razem Na Kościół Katolicki,

Aż wreszcie dojdzie do tego, że najdzie

Kościół Katolicki Pomysł na sranie epicki.

I wtedy usłyszą wszyscy i dojrzą, Co też przekąsił oraz sobie golnął, Co sobie wyssał, wychłeptal i połknął

Kościół Katolicki. 25/10/1910

134

W zalewie szczyn stal nocnik bez przykrywki, równo.

Nawet przykryty ma to, co ma, samo gówno. Gibie się, jak śmierdzący wiatr jemu rozkaże I brak mu równowagi. Oto symbol (czytelnik obmyśli detale)

Portugalskiej Monarchii. 1908?

135

NICOŚĆ

Och, Nicości, żono Ojca Wiecznego,

Matko całego świata, Jak głęboka oznajmia Wiedza, co Biblia pcha do piekła tego,

które jest głową człeka, co chce trafić Na prawdę, lecz jej nigdy nie ustalić.

Brzuchu wszeteczny (o ile choć w poezji można tak powiedzieć).

136

Diabeł - Szatan, jeśli tak wolicie - pewnego Dnia tak to rzeki do w Trójcy Jedynego Boga

Stwórzmy razem dla człowieka niezbyt lotnego Pułapkę. Głód, zaraza, ogień, zimno, wojna Nie dość tego wszystkiego i nigdy nie ma Wystarczającej mocy. On sposób znajduje Na każde zło i przecież do tego jest tak:

Nie zawsze jest zaraza, głód nie atakuje.

Dobrze wiem, Panie, że z waszej mądrej inwencji

Narodziła się burza, deszcz, ziemi trzęsienie, Lecz zmyślność ludzka, mimo braku elokwencji, By tak rzec, ma (...).

Od nieszczęść morskich człowiek na tę swoją ziemię Umyka, przed ziemskimi chroni się na morzu. Na dwór zmyka, gdy ziemi przychodzi trzęsienie,

A jeśli burza albo deszcz, zostaje w domu. Coś przeokropnego tym ludziom trzeba stworzyć,

Najdoskonalsze im utrapienie wypichcić. Nie dokończył. Uśmiechnął się Bóg i ogłosił, Że od ręki wymyślił Kościół katolicki.

27/4/1909

137

Ten pan Jose Maria, W wieku już dość poważnym,

Kłócił się o rzeczy błahe.

A im bardziej kłamał, Tym mniej mówił prawdę.

I pan Jose Maria,

Jak szczał, to się śmiał I lał na bok pół prawie. 1/1909

138

Byi ślusarz o imieniu Mszczuj, Miał klucz, którym byi sam (...) Wiele drzwi mu stało otworem,

Czas więc rozpocząć tę historię. Tyle otworzy! drzwi pan Mszczuj

Owym kluczem, którym byl chuj, Że w końcu ziarna! się ten klucz.

Zatem historię czas skończyć już. 1/1909

139

Rymować wcale ci nie trudno. Widzę, że wiersz idzie ci równo,

Bez trudu się interpretuje. By poetą zostać, Augusto,

Tylko poetą być ci brakuje. 30/03/1909

140

Carlos Otto Jeden z najbardziej zaskakujących heteronimów Pessoi. Autor niewielu

wierszy, w tym 3 sonetów, napisanych aleksandiynem, którego Pessoa w zasadzie nigdy nie stosowa! w języku portugalskim. Tłumacz tekstów z języka angielskiego, które miały zostać wydane przez pro­ wadzoną przez Pessoę w latach 1909-1910 firmę fbis. Najbardziej jed­

nakże jest znany jako autor Traktatu o wolnej amerykance. Jaka była wiedza poety w tej materii, trudno powiedzieć; w 1905 r. wszedł

w kontakt z wiktoriańskim ciężarowcem, Eugenem Sandowem - praw­ dziwe nazwisko Friedrich Wilhelm Muller (1867-1925) - i w 1907 pobie­ rał lekcje „szwedzkiej gimnastyki” - czymkolwiek była - zaś co do

sportów walki archiwa milczą.

143

EPIGRAMAT

Temu, co rozumie... Kiedy raz myśl ją podkusila, Ażeby grubszy żart nam zrobić, Bzdura religie wymyśliła.

Potem, gdy znowu je ujrzała,

By nudę dręczącą odgonić, Bzdura je poniszczyć zachciała. 24/11/1909

144

SENGORGIASA Ogromne miasto wyśniłem i wieczne, Poza poczuciem i ideą istnienia,

Nawet i miłość by je ominęła,

Od rzeczywistości naszej odmienne.

Berło Zgrozy z czyjejś ręki opadło I leżały w proch obok potrzaskane Posągi Bytu, Przestrzeni i Czasu.

145

traktat o wolnej amerykance Metoda Yvetota. Część I - Uderzenia proste - atak i obrona Część II - Kombinacje uderzeń - atak i obrona

Metoda Yvetota.

Strona tytułowa: fotografia Yvetota. str. 1 zdjęcia Carlosa Otto. Zdjęcia ilustrujące dzieło:

Carlos Otto i Georges Barrere WALKA. 3 SPOSOBY PODCIĘCIA:

1.

nisko, przy stopie,

2.

po środku, mięsień łydki,

3.

z tyłu kolana.

Przypisy: 1.

trzeba uważać przy stosowaniu, ponieważ jest to bardzo łatwa

obrona - konkretnie: przeciwnik unosi stopę, cios przechodzi poni­

żej, nie trafia. Są 3 sposoby obrony przed podcięciem:

1.

unosząc nogę, aby noga przeciwnika trafiła w próżnię.

2.

wytrzymując kopnięcie (później zostaną podane sposoby).

3.

przyjmując go pozornie, lecz jak w jiu-jitsu, wykorzystując do obrony.

3 RODZAJE CIOSÓW NOGĄ:

1.

146

podcięcie, to znaczy uderzenie nogą, aby przewrócić.

2.

blokada (tak zwana mniejsza), przewraca się przy użyciu rąk.

3.

podcięcie sztywne, mieszanka „blokady mniejszej” i właściwego

podcięcia, składające się z podcięcia nogą, hakiem itd., pomagając przy ruchu powalającym rękami (przy blokadzie mniejszej nie ma tej pomo­ cy, bowiem noga jest sztywna; zaś w podcięciu prostym przeciwnik

jest zwyczajnie rzucony na ziemię poprzez działanie nogi, a nie rąk). Podcięcie może być:

1.

frontalne (przednie - wycelowane w przód nogi).

2.

boczne, uderzenie w bok.

3.

tylne, uderzenie w część tylną.

Nogą można zadać 3 ciosy: 1.

kopniak

2.

wierzgnięcie (w tym kopnięcie do tyłu).

3.

(...) zawierające podcięcie.

Podcięcie można wykonać:

1.

od zewnątrz ku środkowi

2.

od środka na zewnątrz

3(...)

Każdy cios w walce ma na celu: 1. zranić, zaatakować przeciwnika.

2.

odstraszyć przeciwnika.

3.

zdominować przeciwnika.

Przykłady ciosów nogą: 1. kopnięcie. 2. wierzgnięcie. 3.

podcięcie.

147

W pierwszym przypadku, który zarówno może mieć miejsce

w razie ataku, jak i obrony własnej, celem jest wyrządzenie krzywdy przeciwnikowi. W drugim przypadku także się krzywdzi, ale celem

jest to, by poprzez skrzywdzenie jego, samemu uniknąć skrzywdze­ nia. Pierwszy jest właściwym atakiem, choć stosuje się go w obronie;

drugi jest właściwie sposobem obrony, choć używamy go do ataku. W trzecim przypadku chodzi o to, by albo broniąc, się przeszkodzić

przeciwnikowi w uszkodzeniu nas, nie robiąc mu nic złego, albo ata­ kując go, postawić go w sytuacji, w której sam nie będzie mógł się bronić, w obu przypadkach nie mając na celu jakiegokolwiek skrzyw­

dzenia go.

148

Vicente Guedes Autor opowiadań i wierszy. Drugi po Fernandzie Pessoi autor Księgi

niepokoju, którą porzucił ok. 1920 r.» a którą później kontynuował Bernardo Soares. Jego teksty są naznaczone tendencjami, uzewnętrznio­

nymi później w twórczości Alberta Caeiro, Alvara de Campos, Ricarda

Reisa oraz Bernarda Soaresa. Pracował w handlu, rzekomo porzucił wszystkie swoje cele, do których był predestynowany; człowiek

z natury ambitny, rozkoszował się brakiem absolutnie żadnej ambicji.

151

DZIENNIK: 11 maja 1914 r.

Przyniesiono mi dzisiaj widomość, że zmarł Fialho de Almeida. Przed trzema laty, jak się zdaje, ale jeśli ktoś, tak jak ja, za nic ma

niemoralne wariacje środowiska, niewiele albo niczego się nie do­ wiaduje, chyba że przy okazji, w sprawie fluktuacji, takich jak (...)

i śmierci na rynku pederastów. W każdym razie, ponieważ zmarl i byl kolegą, bo pisał, nie chcę

nie pozostawić uwagi godnej jego, i o ile to możliwe w jego stylu, traktując go, tak jak on traktował zmarłych. Będą zatem te moje sło­ wa niejako przedłużeniem jego nastawienia, sprawią, że chwilowo

zmartwychwstanie, będzie się wydawało (poza tym, że styl lepszy,

zwłaszcza co się tyczy [...] i wersu), iż to on sam, rozciągnięty, doko­ nał żywota, i napisał do mnie o sobie samym.

Postać Fialha de Almeida formuje się z trzech składników: był

człowiekiem z ludu, pederastą i był niebywale grubiański, istotą ze stepów Alentejo, z odciskami na ludzkiej wrażliwości, a w depresji moralnej powinno znaleźć się niejakie wybrzuszenie delikatności.

Przejmującą miłość do krajobrazu i do ludzi, w ogóle nic go nie inte­ resowało, zawsze siedział w (...)

22/8/1914

152

BARDZO DALEKO

To było w dalekim kraju, który nie jest wam obcy, w którym za­

wsze się czuje wokoło naszej duszy opadanie żółtych liści. Wiecie z pewnością, że w tej porzuconej (...) są jeziora bardziej zastygłe

i nieruchome niż inne jeziora, i że na ich powierzchni unoszą się, niejako nieustannie, zielone płaskie liście, bardziej pospolicie widy­

wane przy brzegach, gdzie się (...) pośród sennie przewalanych i nie­ jako śpiących wodorostów. To kraina, z pewnością wam nieobca, gdzie

podczas zachodu słońca nikną godziny oraz szmer upływu czasu i same odgłosy natury - brzęczenie chwil i ptasie trele, i orzeźwiają­ cy poszum drzew niejasno zmieniających się ku blademu niebu w detalach swych zarysów. W tej krainie, dobrze o tym wiecie, nic

z tego nie istnieje. Są drzewa, lecz nie płyną rzeki, strumienie (...)

będące biegnącym nurtem - nie ma ich tam. Wszystko jest zatrzyma­ ne i senne. Słońce tam się nie rodzi ani nigdy nie ma popołudnia czy

nocy w tej krainie. Zachód słońca - gdy słońce już skryło się za hory­ zontem, nad którym wcześniej wisiało - jest wieczny w tej krainie.

Sponad ciemnych i zapomnianych jezior nigdy nie wznosi się mętne

wytęsknione światło, które lekko je przemienia. Nie ma tam dźwięków ani ruchu, ani życia. Dobrze wiecie, że same drzewa i trawy (...) nigdy nie były nasionami albo (...), lecz zawsze były tak ciche jak teraz. Żad­

nego ruchu? Nie, jest jeden tylko. Szmeru żadnego? Nie, jest zaledwie jeden. To wieczne opadanie żółtych liści w bladym, wiecznym spokoju. Na próżno pragniemy wyśnić nimfy czy fauny pośród tych drzew, nigdy ich nie było w tej krainie. Jakżeby mogły być? Czyż nie trzeba

by było, by zbudził się wiatr, popłynęły rzeki i trawy się zazieleniły, zaś liście przestały spadać (...): liście, których spadania nie widać,

lecz zaledwie się je czuje... z zamkniętymi oczyma nad tą krainą. Gdy otwarte, nie widać ich ani nie słychać - widać zaledwie opadłe

liście, żółciejące na ziemi.

153

Tak; na widoku nic się nie porusza ani nie żyje; na ucho jedynie

to, co powinno być liśćmi opadającymi, zapewne żółciejącymi, na tę

jesienną ziemię, która nigdy nie była wiosenna. Tak, tak. Pewnie jest więcej. Bez wątpienia jest lekki wietrzyk,

gdzie liście opadają, opadłe, wleczone, zatrzymane, przewrócone

i podeptane. Lecz gdy się otwiera oczy, nie widać tego wszystkiego. Zaledwie zastałe i spowite mętnym światłem jeziora, zaś ponad od­

ległymi górami, stojącymi w wiecznej ciszy i spokoju dnia perma­

nentnie umierającego. To w tej krainie się urodziłem.

Nazywam się Nuda - pewnie już to wiecie. Tak, urodziłem się w tej krainie, ale nie wiem dlaczego ani jak, ani

nie chce mi się tego wiedzieć. Wystarczy mi, że będę wiecznie miał nostalgię za tą ojczyzną. Poza tym - nic nie wiem. Wiem, że urodzi­

łem się w tej krainie, ale nie pamiętam, bym kiedykolwiek tam żył. Na brzegach tych jezior z pewnością nigdy nie byłem. Ten zachód

słońca, pamiętam go, lecz go nie znam... I opadanie żółtych liści w szmerze? Nie wiem. Nigdy tego nie widziałem, ale słyszałem to,

i gdzie miałoby to być, jeśli nie w tej krainie, kiedy spałem sam już

nie wiem, czy w niej, czy daleko od niej, czy całkowicie pogrążony we śnie, czy zaledwie niemal śpiący.

Z pewnością znacie tę krainę jako moją. Może jak ja czujecie no­ stalgię za nią; i może tak jak ja pragniecie ją poznać albo zobaczyć.

Zawsze ją widzę i boli mnie, że ją widzę, ale jej nie kocham, i pragnę

jej nie widzieć. Lecz zawsze ją wspominam; nie mam odwagi chcieć ją zapomnieć. Chociaż milcząca i bezwładna, nie jest spokojna. Nie mówi nam

nic nowego. I spokojniejsza niż powinien być dom. Zdaje się mar­

twym wszechświatem; myślącą krainą; jest tam niewiele i wiele dla

duszy, za mało i za dużo dla snu.

154

Pochylcie głowę ponad ręką. Pomyślcie, jak bardzo upragnione jest

nie życie w niej, w tej dziwnej krainie, w której się urodziłem. Nie możecie o tym zapomnieć ani nie chcieć, a nie w jakiś sposób tęsknić

do niej. Pragniecie tak jak ja, czyż nie? - spać i nie wiedzieć o niczym więcej. Ale jak ja nie możecie spać. Medytujecie ze mną wiecznie w tym wiecznym krajobrazie. Przynajmniej zamknijmy oczy; posłu­

chajmy tego delikatnego opadania żółtych liści na poczerniałą zie­ mię. Jak one wiecznie opadają i pełzają wokoło naszej duszy! Przy

zamkniętych albo otwartych oczach, one zawsze opadają, dobrze sły­ szane albo źle, czułe lub mniej czułe. W najczarniejszym zamknięciu

oczu słychać lekko ten sam wiatr, który je wlecze. Jakiż to mój smutek, że urodziłem się w tej krainie; i wasz też, że

w niej się nie urodziliście!

155

NUNC ESTBIBENDUM Gdy nuda niepokonana, jałowa

Sprawia, że boli samotność istnienia I świat cały dopada monotonia, Cóż więcej dusza może robić biedna,

Niźli ciało to nauczać, że mocne

Rozczarowanie wymaga od niego, Aby w szkle zawsze dno było widoczne,

Lecz by nie trzymać kielicha pustego?

Tak nam dawno zmarli filozofowie

Dla przyjemności i zaspokojenia

Dowodzą, że słuszna jest ta idea, Trzeba pić stale, aż życie zapomni,

W tych naszych oczach bezmyślnie zmrużonych,

Sen - którym jest - świat się pojawi w końcu. 2/1/1910

156

Och, ty matczyna nocy we wspomnieniach

Z mglistych początków, najdawniejszych, życia, O, nocy, przeświętej ciemności wierna,

W której czai się zbrodnia na świat przyjścia. Och, nocy czulą dla duszy zarżniętej Wierzeniem w niewierze, aby móc wierzyć, Otul mnie i spowij... Niczym nie jestem,

Jedno czego chcę, to wrócić do ciebie. Litosna Nocy Dziwna, opiekuńcza, Wszystko, co w tobie niech będzie dyskretnym

Istnieniem, którym nie cieszy się dusza. Bądź mym ostatnim bytem! Daj na szczęście

Coś, co okaże się bardziej człowiecze,

Coś jeszcze bardziej twojego od śmierci. 5/3/1910

157

WIZJA Jest kraj bardziej rzeczywisty, ogromny,

Niż życie, które świat ludziom objawi,

Niżli Natura naturalna mocniej Dla drżącej ze strachu przed życiem prawdy. Pod niebem jednym, spokojnym, normalnym,

Gdzie wokoło nic nie ma absolutnie,

Gdzie nawet wiatr nie jęczy ani mama Choćby idea chmur się nie rysuje,

Spoczywa - nie ziemia - wcale nie ma piachu, Lecz dziwna, lodowaciejąca w żalu Dusza, co widzi ten pokój odsłonięty;

Cicho wzniesioną w górę, zesztywniałą Gęstwinę chudych rąk z mięśni odartych Próżno teraz ku niebu wyciągniętych.

5/3/1910

158

Czemu żyję, kto wiedzie mnie, kim lub czym jestem? Czym jestem dla śmierci i dla życia czym będę? Mrokiem w mroku, oto czym jest śmierć w naszym świecie.

Nic nie mogę. Zamykam oczy, plączę, jęczę. Wokół mnie tajemnica, iluzja, niewiara

W przypuszczenie, że wszystko to jest rzeczywiste.

Moja bojaźń bycia jest nie do pokonania, Po równo tym samym Ziem jest śmierć, jak i życie.

5/03/1910

159

KSIĘGA NIEPOKOJU

Wstęp

...ta delikatna książka. To wszystko, co zostało i zostanie z najbardziej subtelnej duszy, jeśli chodzi o rozumowanie, najbardziej wyszydzonej w czystym śnie,

który widział ten świat. Nigdy - wierzę w to - nie było stworzenia na zewnątrz ludzkiego, które w sposób bardziej złożony przeżywałoby świadomość samego siebie. Dandys ducha prowadził sztukę śnienia

poprzez przypadek istnienia.

Ta książka to biografia kogoś, kto nigdy nie miał życia. O Vicente Guedesie nie wiadomo nawet, kim był ani co robił, ani (...) Ta książka nie jest jego książką - to on sam. Pamiętajmy jednak zawsze, że poza wszystkim, co tu jest powiedziane w cieniu, tajem­

niczy (...) Dla Vicente Guedesa posiadanie świadomości samego siebie było sztuką i moralnością; wiedza była religią. Żył definitywnie wewnętrznie znieczulony, to nastawienie duszy,

które bardziej jest podobne do samego nastawienia ciała absolutnego

arystokraty.

160

Antonio Mora Ze wszystkich postaci, które nigdy nie stały się pełnymi heteronima-

mi, ta posiada prawdopodobnie najciekawszą i najbardziej dopraco­ waną twórczość. Przede wszystkim Mora jest filozofem i socjologiem,

lecz początkowo próbował sił w prozie literackiej. Z opisów możemy wywnioskować, że był wysokiego wzrostu, miał siwą brodę i takież

włosy, przechadzał się w todze, recytując Prometeusza skowanego

Ajschylosa. Szaleniec, gotowy jak Prometeusz podzielić się z ludźmi swoim szaleństwem. Pessoa powołał go do życia w 1915 r., aby de­ maskował dekadencję współczesnego świata i postulował jego re-

paganizację. Postać Mory czasem miesza się z Ricardem Reisem,

zwłaszcza jeśli chodzi o popularyzację poezji Alberta Caeira, nie­ mniej ostatecznie to Reis poprzedził tom Caeira przedmową i został jego uczniem, piewcą i orędownikiem. Wspomina o Antoniu Morze

sam Alvaro de Campos w 1930 r., gdy pisze Noty do wspomnień o moim mistrzu Caeirze.

163

O jednej rzeczy śnimy, A inną rzecz robimy. Kimkolwiek jesteśmy sami,

Ten, kto robi, nie jest nami. Jako my przeczucie mamy, Żeśmy nie owocami

Innymi niż się chce.

Nikt nie jest tym, kim jest. Prawda jest rzeczą jedną,

Rzeczywistość rzeczą nie tą.

Jeśli coś istnieje, to Nie znaczy, że musi być ktoś. Świat od nas daleki W sensie samej głębi Działa według zasad prawa,

Gdzie ta energia nasza, Nasze uczucia wszystkie I nasze myśli czyste To elementy fałszywe...

Tak to kamień chybiony,

Przez dziecko niespokojne Rzucony w dal bez sensu, Czasem dosięga celu.

I krzywdzi, i rani gdzieś

Nie tego, co dziecko chce,

164

Lecz tego, co Los wybrał,

Więc czasami tak bywa, Że ciska go Fortuna, Nie człowiek, który rzuca. Inni jesteśmy. Umieramy

Dla życia, które mamy. Ten, co jest nami, to nikt. Mija, kim jesteś, przez dukt

Tej świadomości naszej. Na to już nie ma rady.

10/10/1919

165

Na ostrzu każdego bagnetu lśnią oczy Kanta,

Heglem strzelają lufy każdej armaty

I wielkie spokojne zastępy zmierzające ku śmierci to Goethe, Który jest tam zwielokrotniony i stal się całym swoim narodem.

Sam Heine nadchodzi, uśmiechając się do śmierci w okopach, Bo poza nimi wszystkimi z Mocą i przed wszystkimi z pancerzem Cala filozofia, cala poezja, cala muzyka Niemiec,

Biją się, stopione w kule, wściekle błyskają w szablach,

Rozwarły się w ogniu w żywym murze armat.

166

Jose Coelho Pacheco Najciekawszy przypadek heteronimu (w zasadzie separatonimu), któ­ ry tak bardzo był udawany, że aż okazał się rzeczywisty. Wiersz i list Coelha Pacheca uchodziły za skreślone ręką Pessoi, aż do 2007 r., kiedy to okazało się, że Jose Coelho Pacheco nie jest heteronimem

Pessoi, choć fascynował się jego twórczością i sam pisywał wiersze i opowiadania. Żył naprawdę w latach 1894-1951 i był sprzedawcą samochodów pochodzącym ze znanej lizbońskiej rodziny. W la­

tach 1914-1915 należał do grupy skupionej wokół pisma „Orpheu”. Poniższy wiersz znajdował się w przygotowanym do druku, lecz

niewydanym, trzecim numerze pisma.

169

POZA INNYM OCEANEM Pamięci Alberta Caeira W poczuciu gorączki by znaleźć się poza innym oceanem

Były pozycje życia jaśniejszego i czystszego

I złudy miasta istot Nie nierealnych lecz niemożliwie bladych poświęconych czystości i nagości Byłem portykiem tej drażniącej wizji i uczucia były tylko pragnieniem

by je mieć Poczucie rzeczy poza sobą miał każdy w środku Wszyscy żyli w życiu pozostałych

I sposób odczuwania był w sposobie przeżywania siebie Lecz kształt tych oblicz miał spokój rosy

Nagość była ciszą kształtów bez sposobu bycia I było zdumienie że cala rzeczywistość jest tylko tym

Ale życie było życiem i było tylko życiem Moja myśl często pracuje po cichu

Ze słodyczą nasmarowanej maszyny która porusza się bezszelestnie

Dobrze się czuję kiedy ona tak pracuje i nieruchomieję Aby nie zachwiać równowagi sprawiającej że mam ją właśnie tak Przeczuwam że to w tych chwilach moja myśl jest jasna

Lecz ja jej nie słyszę a ona po cichu pracuje zawsze spokojnie

Jak poruszana pasem nasmarowana maszyna I słyszę jedynie spokojne ślizganie się pracujących części

Czasem przychodzi mi do głowy że wszyscy powinni czuć to jak ja Jednak mówią że boli ich głowa lub że mają zawroty

Przyszło mi to do głowy jak mogło przyjść cokolwiek innego Na przykład to że oni nie odczuwają tego ślizgania

I nie myślą o tym że go nie czują

170

W tym dawnym salonie w którym gęstwina starych broni Ma kształt arkebuza ze znakami dawnych epok

Przesuwam zmaterializowane spojrzenie i dostrzegam ukryty w zbrojach Ten sekret duszy który jest przyczyną mojego życia

Gdy skupiam na gęstwinie umęczone spojrzenie z pragnieniem by

nie widzieć Cala żelazna struktura tego arkebuza którą przeczuwam nie wiem czemu

Bierze w posiadanie moje jego odczuwanie jak blask oświecenia

Jest dźwięk w byciu identycznymi dwóch hełmów które mnie słuchają Cień lanc bo wyraźny znaczy niezdecydowanie słów Dystychy niepewności tańczą nieustannie nade mną Słyszę już serca bohaterów które będą mnie wychwalać

I ponad tym nałogiem odczuwania odnajduję siebie w tych samych

spazmach W tym samym szarym kurzu broni w których są ślady dawnych epok

Kiedy wchodzę do jakiegoś wielkiego pustego salonu w porze zmierzchu I panuje cisza ma on dla mnie strukturę duszy Niejasnej i zakurzonej i moje kroki mają dziwny pogłos

Jakby pobrzmiewały w mojej duszy kiedy chodzę Przez jego smutne okna wpada zaspane światło z zewnątrz

I rzuca cienie i półmroki na ciemną ścianę naprzeciwko

Duży pusty salon jest milczącą duszą I przeciągi wzbijające kurz są myślami Stado owiec to coś smutnego

Bowiem nie powinniśmy z nim skojarzyć innych myśli tylko smutne I dlatego że tak jest i tylko dlatego że tak jest bo taka jest prawda Że powinniśmy kojarzyć smutne myśli ze stadem owiec

Z tego powodu i tylko z tego powodu owce są naprawdę smutne

171

Kradnę dla przyjemności kiedy dostaję cenny przedmiot

I w zamian oddaję kawałki metalu. Ta myśl nie jest ani powszechna ani banalna

Bo ja podchodzę do niej inaczej i nie ma związku pomiędzy metalem i innym przedmiotem

Gdybym poszedł kupić mosiądz i dałbym karczochy uwięziono by mnie Chciałbym usłyszeć jak ktoś przedstawia i wyjaśnia Sposób w jaki można przestać myśleć to co się myśli że się coś robi

I w ten sposób straciłbym męczący mnie niepokój że kiedyś się dowiem Że moje myśli o rzeczach i o myśleniu to tylko coś materialnego i doskonałego

Pozycja ciała nie jest obojętna na jego równowagę I sfera nie jest ciałem gdyż nie ma kształtu

Skoro tak jest i skoro wszyscy słyszymy dźwięk w każdej pozycji Wnioskuję że pewnie nie jest ciałem

Nie śledziliście mojego wywodu więc to poczucie i tak wam nie służy

do niczego Kiedy przypominam sobie że są ludzie rzucający słowa by stworzyć

ducha I dlatego się śmieją i opowiadają szczególne przypadki życia każdego Aby w ten sposób się rozerwać i uważają za śmiesznych klaunów w cyrku

I martwią się bo kapnęła im oliwa na nowy garnitur

Czuję się szczęśliwy że jest tyle rzeczy których nie rozumiem W pracy każdego robotnika widzę całe

Zmagające się pokolenie

Dlatego nie rozumiem żadnej pracy i widzę to pokolenie

Robotnik nie widzi w swojej pracy nic z pokolenia I dlatego jest robotnikiem i zna swoją robotę

172

Moje ciało często jest przyczyną mojego zgorzknienia Wiem że jestem czymś i ponieważ nie jestem inny od dowolnej rzeczy Wiem że inne rzeczy pewnie są takie same jak ja i muszę myśleć że ja

jestem trumną czymś pospolitym Skoro więc tak jest nie myślę ale sądzę że myślę

I ten sposób mojego przystosowania jest dobry i przynosi mi ulgę Kocham aleje drzew cienistych i pokrzywionych

I idąc przestronnymi alejami które moje spojrzenie kocha

Alejami które moje spojrzenie kocha nie wiem jak One są wrotami otwierającymi się w mojej niespójnej duszy

I są zawsze alejami które ja odczuwam kiedy zdumienie że tak jest mnie wyróżnia

Wielokrotnie skrywam przed sobą wrażenia i gusty

I wtedy one się zmieniają i zgadzają się z tymi innych Lecz ja ich nie czuję i nie wiem też że siebie oszukuję Czuć poezję to symboliczny sposób na życie Ja nie czuję poezji nie dlatego żebym nie wiedział czym ona jest

Ale dlatego że nie mogę żyć symbolicznie

A gdyby mi się to udało musiałbym przystosowywać się inaczej Warunkiem poezji jest ignorowanie jak się ją może poczuć

Są rzeczy piękne które są piękne same w sobie

Lecz piękno wewnętrzne uczuć odbija się w rzeczach

I jeśli one są piękne my ich nie czujemy W sekwencji kroków mogę dojrzeć tylko sekwencje kroków

I nie następują po sobie jakbym ja widział je jak po sobie następują naprawdę Rzeczywiście są tak identyczne z samymi sobą

A skoro nie ma sekwencji kroków która nią nie jest Ja widzę potrzebę byśmy siebie nie oszukiwali co do jasnego sensu rzeczy

173

Musielibyśmy bowiem stwierdzić że ciało nieożywione czuje i widzi inaczej niż my

I to poczucie jako dopuszczalne byłoby zbyt niewygodne i próżne Skoro myśląc możemy przestać robić ruchy i mówić

Po co trzeba zakładać że rzeczy nie myślą

Skoro ten sposób postrzegania ich jest niespójny i łatwy dla ducha?

Powinniśmy zakładać i to jest prawdziwa droga Że myślimy przez fakt że możemy to robić nie poruszając się ani nie mówiąc

Tak jak robią rzeczy nieożywione Kiedy czuję się izolowany od potrzeby bycia pojawia się jakaś osoba

I wiruje wokół mnie w oscylujących spiralach Te słowa nie są przenośnią

Ja wiem że ona wiruje wokół mnie jak motyl wokół lampy Widzę u niej oznaki zmęczenia i przeraża mnie kiedy myślę że upadnie

Ponieważ jednak nigdy tak się nie dzieje jestem czasem izolowany Są ludzie na których robi wrażenie drapanie ścian

Lecz drapanie ścian zawsze jest takie samo

I różnica jest w ludziach. Jeśli jednak jest różnica w tym odczuwaniu Pewnie będzie osobista różnica w odczuwaniu innych rzeczy

I kiedy wszyscy będą myśleć o czymś tak samo to dlatego że to jest inne dla każdego

Pamięć jest zmysłem wiedzy że mamy żyć Dlatego cierpiący na amnezję nie mogą wiedzieć że żyją Lecz oni są jak ja nieszczęśliwi i ja wiem że żyję i mam żyć Podmiot który się zdobywa strach który się ma

To wszystko sposoby życia dla innych

Ja pragnąłbym żyć albo być wewnątrz siebie jak żyją albo są przestrzenie

174

Po jedzeniu ileż to osób siada w bujanym fotelu Moszczą się na poduszkach zamykają oczy i żyją sobie

Nie ma walki pomiędzy życiem i pragnieniem nie życia Albo może - i to jest dla mnie okropne - jeśli rzeczywiście jest ta walka

Strzałem z pistoletu zabijają się wprzódy napisawszy listy

Pozwolić sobie żyć jest absurdalne jak mówienie w sekrecie

Artyści cyrkowi są lepsi ode mnie Bo potrafią stawać na głowie i zrobić salto mortale na koniu

I skaczą tylko po to by skakać A gdybym ja skoczył chciałbym wiedzieć dlaczego skaczę

A nie robiąc tego smuciłbym się

Oni nie są w stanie powiedzieć jak to robią Ale skaczą jak to tylko oni potrafią I nigdy nie zadają sobie pytań czy rzeczywiście skaczą

Bo jak kiedyś coś widzą Nie wiem czy ona coś robi czy nie ani ja nie mogę się tego dowiedzieć

Wiem tylko że dla mnie jest tak jakby ona się wydarzyła bo ją widzę Ale nie mogę wiedzieć czy widzę rzeczy które się nie dzieją

A gdybym je zobaczył też mógłbym zakładać że one się wydarzyły Ptak jest zawsze piękny bo jest ptakiem

I ptaki zawsze są piękne Jednak ptak bez piór jest odpychający jak ropucha

I stos piór też nie jest piękny

Z tego faktu tak nagiego samego w sobie nie jestem w stanie nic wywnioskować

I czuję że powinna w nim być jakaś wielka prawda To co myślę jednego razu nie może być identyczne z tym co myślę

innym razem I w ten sposób żyję po to żeby inni wiedzieli że żyję

175

Czasem pod murem widzę kamieniarza przy pracy

I jego sposób istnienia i możliwości bycia widzianym jest zawsze inny od tego co mi się wydaje On pracuje i jest zachęta kierująca jego rękami

Jak to jest że on pracuje powodowany wolą A ja nie pracuję ani nie mam takiej woli I nie mogę mieć zrozumienia takiej możliwości? On nic nie wie o tych prawdach ale nie jest bardziej szczęśliwy niż ja

z całą pewnością W alejach innych parków depcząc suche liście Śnię czasem że jestem dla siebie i muszę żyć

Ale nigdy to widzenie siebie nie przestaje być złudzeniem Bo widzę siebie w końcu w alejach tego parku

Depcząc suche liście które mnie słuchają Gdybym chociaż mógł usłyszeć szelest suchych liści

Choć to nie ja je depczę albo chociaż one mnie nie widzą

Ale suche liście wirują i ja muszę je deptać Gdybym chociaż w tej drodze miał kogoś innego jak wszyscy ludzie Dzieło mistrzowskie jest tylko zwyczajnym dziełem

I dlatego zwyczajne dzieło jest dziełem mistrzowskim

Jeśli ta myśl jest fałszywa nie jest fałszywe pragnienie Które mam aby ona była rzeczywiście prawdziwa

I na pożytek mojego myślenia to mi wystarcza Co za różnica czy jakaś myśl jest niejasna skoro jest myślą

I myśl nie może być mniej piękna niż inna Bo nie może być różnicy pomiędzy dwoma myślami

A jest tak bo widzę że to tak być musi

Mózg śniący jest tym samym co myślący I sny nie mogą być niespójne bo są tylko myślami

176

Jak każde inne. Jeśli widzę że ktoś na mnie patrzy Odruchowo zaczynam myśleć jak wszyscy ludzie I jest to tak bolesne jakby mi naznaczyli duszę rozpalonym żelazem Skąd jednak mogę wiedzieć czy bolesne jest naznaczenie duszy

rozpalonym żelazem Skoro rozpalone żelazo jest ideą której nie rozumiem

Bezdroże na które zboczyły moje cnoty wzrusza mnie Skłania mnie do odczuwania że mógłbym zauważyć ich brak gdybym

zechciał Chcialbym mieć swoje przyjemne cnoty nie po to żeby mnie wypełniły

Lecz aby tylko móc cieszyć się ich posiadaniem i że są moimi te cnoty Są ludzie którzy mówią że czują złamane serce

Ale nie dostrzegają nawet co by było dobrego W odczuwaniu jak łamią nam serce

To jest coś czego nigdy się nie czuje

Ale to nie ten powód dla którego byłoby szczęściem czuć połamane serce Do salonu w półmroku w którym są azulejos

W którym są niebieskie azulejos barwiące ściany

I którego podłoga jest ciemna i pomalowana i z jutowymi chodnikami

Wchodzę czasem spójny nad wyraz

Jestem w tym salonie jak ktokolwiek Lecz podłoga jest wklęsła i drzwi wypaczone

Smutek skrzyżowanych flag pomiędzy futrynami drzwi To smutek stworzony z nierównej ciszy Poprzez siatkowane okna wpada światło za dnia

Które odrętwia szyby flag i zbiera w kątach kupki czerni Wieją czasem zimne przeciągi po przestronnych korytarzach

Lecz pachnie starym łuszczącym się lakierem w kątach salonów

177

I wszystko jest bolesne w tym dworze staroci Cieszy mnie czasem przelotnie myśl o tym że umrę

I zostanę zamknięty w pachnącej żywicą drewnianej trumnie

Moje ciało rozpuści się w przerażające płyny Rysy się rozmyją w różnobarwne zgnilizny

I wyłoni się spod spodu żałosna czaszka

Bardzo brudna i bardzo zmęczona mrugając oczami 1915

178

UST DO FERNANDA PESSOI Z DNIA 20 LUTEGO 1935 Szanowny Pan

FERNANDO PESSOA

c/o Cafe da Arcada

Praęa de Comercio Lizbona

Mój drogi Fernando Pessoa. Ponieważ nie znam Pańskiego adresu, z dnia na dzień odwlekałem obowiązek, do którego skłania mnie przy­ jaźń.

Dawno temu powinienem był Panu podziękować za Pańską książ­ kę, lecz nie przychodził mi do głowy sposób, w jaki mógłbym spra­

wić, by mój list dotarł do Pańskich rąk, aż dziś wpadłem na to, żeby

powierzyć go obsłudze kawiarni Arcada.

Późno Panu odpowiadam, proszę jednak o wybaczenie. Bardziej ucieszyło mnie otrzymanie Pańskiej książki, niż gdyby moja własna

fabryka przysłała mi automobil, choćby był z autografem. Niewiele przesadzam.

Zawsze rozumiałem i lubiłem Pańskie wiersze. Od czasów pism „Orpheu” i „Renascenęa” (może o tym nie będzie Pan pamiętał, choć pisał do niego) znam na pamięć Pańskie wiersze

z tamtych czasów; pamięta Pan: Sztylety, których klejnoty dawne... Opalizuje miłość w rękach dziwnych

i te czterowersy: Och, dzwony w mojej wiosce

Bolesne w cichy wieczór...

179

Od jakiegoś czasu wydaje mi się, że w „Diano de Lisboa”, zanim poznałem Pańską książkę, znalazłem Potwora, też się go nauczyłem

na pamięć i recytowałem niezliczonym osobom. Niektórzy kretyni przy

pierwszych wersach chichrają się i kpią, lecz bez względu na to, jak wielkimi są idiotami, na koniec siedzą w milczeniu i z głupimi mina­

mi, nawet sami nie wiedzą dlaczego, ale ja wiem i dlatego Pana po­ dziwiam. Przy okazji: czy nie krążyła jakaś pierwsza wersja, w której za­

miast Potwór napisał pan Nietoperz? Bardziej jednak podoba mi się ta wersja z książki, bo nie potrzebuje formy i lepiej pokazuje nam ocie­

rające się o siebie idee wielkości i groteski. Jeśli znajdzie Pan chwilkę, żeby do mnie skreślić choć dwie linijki albo gdyby zechciai Pan zatelefonować, bardzo bym się chciał dowie­

dzieć, czy opublikował Pan coś jeszcze w gazetach, aby lepiej dowie­

dzieć się o Panu, czy - poza Przesianiem - napisał Pan coś wierszem. Wielkie uściski od starego przyjaciela

J. Coelho Pacheco 20/02/1935

180

Antonio Gomes Autor wierszy satyrycznych na temat wykładowców lizbońskiego uni­ wersytetu. Pessoa studiował na Wydziale Humanistycznym rzeczo­

nego uniwersytetu w latach 1905-1907, wiersze zaś pochodzą z 1915, roku publikacji futurystycznego pisma „Orpheu”, należy więc

się spodziewać, że ich powstanie wynikało bezpośrednio z krytyki „Orpheu” płynącej ze strony środowiska akademickiego. ANTONIO GOMES Uniwersytet Lizboński

Krótkie studia w stylu epigramatu Ku uciesze smutnych i oświeceniu

nieprzygotowanych.

Z szacunkiem ofiarowane mistrzom

Tej pierwszej instytucji naukowej kraju

przez bakałarza Antonia Gomesa

Absolwenta filozofii Uniwersytetu Nieudacznych.

183

QUEIROZ VELOSO

Queiroz wygłasza wykład,

Przygładza monokl i wąs I błądzi, błądzi solidnie. Jakże wiedza mu umyka,

Widzi naukę przez szkło,

Lecz ono wszak nie ma myśli.

184

TEOFILO BRAGA Myli się Teofilo Braga,

Teofilo Braga się myli. Dlaczego nikt się nie wzdraga? Nikogo to nie dotyczy... Dlaczego? Bo nauka milczy,

Gdy Teofilo Braga się myli.

185

ADOLFO COELHO

Ten nosi ze ścinków szaliki, Jego wiedza czosnkiem wali, A niechby tylko czosnkiem tak Waliła jego wiedza!

Wie tyle, że po prostu żal... Drży przed orkiem i Erebem Nauka ma (...)

A czyta jakby był wieprzem.

186

Henry Morę Medium przekazujące Pessoi z zaświatów porady i komunikaty doty­ czące przede wszystkim kobiet, które w wieku dwudziestu kilku lat ciągle były dla Pessoi enigmą. W tzw. rzeczywistości Henry Morę byi

angielskim filozofem z XVII w. (1614-1687). Teozof, zwolennik teorii

o istnieniu czwartego wymiaru będącego królestwem duchowym. Pod­ pisuje również komunikaty jako tajny członek zakonu Różokrzyżow-

ców.

189

Jesteś osią gwiezdnego spisku - punktem przecięcia żywiołów bardzo wrednego rodzaju. Kobiety potrafią sobie wyobrazić, jaka

jest twoja dusza. 9/7/1916

190

Moją sztuką jest nauczać, a nie objawiać. Człowiek jest słabszy, gdy pozna przyszłość niż wtedy, gdy jej nie zna.

191

Jesteś ignorantem. Jest substancja i forma. Forma pochodzi od ciebie, a substancja ode „mnie”. Żaden komunikat nie jest całkowi­ cie mój. Żaden nie jest całkowicie twoim wytworem. Gdybym mógł

przekazać ci dokładnie wszystko to, co mam do powiedzenia, nie potrzebowałbyś mnie, gdyż byłbyś Czystym Medium, Duchem bez ograniczeń przestrzennych. (Rozumiesz mnie, jak widzę). Tak ogra­

niczone i niestabilne są zawsze wszystkie komunikaty „Stąd”. Nie istnieją fakty - istnieją ludzie. Każdy człowiek jest tylko zbio­

rowiskiem.

Nie trzeba dodawać, że to, co d powiedziałem, zasadniczo, spełni się.

192

Moje słowa mają nieść przekonanie. To słowa przyjaciela - zawsze takie są. Jesteś centrum gwiezdnego spisku żywiołów bardzo złego rodzaju. Żaden człowiek nie jest w stanie sobie wyobrazić, czym jest

twoja dusza. Tyle jest bezcielesnych obecności wokoło, że Stąd wydaje się ona jądrem twojego przeznaczenia. Żadna obrona nie jest

możliwa, chyba że będziesz posłuszny wskazówkom twojej wyższej

istoty i zdecydujesz się okazać swoją istotę w dobroci i pięknie. Mój

synu, świat, w którym żyjemy - bo wszyscy mieszkamy w tym sa­ mym boskim miejscu - jest siecią niekonsekwencji i zachłanności. Więcej ludzi gubi się, niż znajduje. Twoje przeznaczenie jest nazbyt

wyniosłe, bym mógł ci je wyjawić. Musisz je odkryć. Jednak musisz

posuwać się ostrożnie poprzez chaos wielu żyć, aż do królewskiej Boskiej Obecności w twojej duszy. Człowiek jest tylko słaby, a bogo­ wie takoż. Ponad nimi wszystkimi Los - nienazwany Bóg - rządzi ze

swego tronu bez siedzenia. Moje imię jest błędne i twoje imię jest błędne. Nic nie jest tym, czym się wydaje. Nic, z wyjątkiem wszyst­

kiego. Zrozum to, o ile zdołasz, a ja wiem, że możesz to zrozumieć. Morę. Co ma być, ma być.

193

Pewna kobieta z całą pewnością pojawi się w twoim życiu w tym miesiącu. Jeszcze nie znasz tej kobiety, jednak poznasz ją niebawem. W dniu 12 czerwca spotkasz ją w domu pewnej kobiety.

Nie. f

Jeszcze nie. Ale jest przeznaczone, że ją spotkasz dnia 12 w domu pewnej kobiety typu domowego, f

Nie. Ale zwykle przypadkowe spotkanie, f

Nie pytaj więcej. Zsyłam ci swój spokój.

194

Diniz da Sika Autor zaledwie czterech wierszy, z których trzy zostały poświęcone

szaleństwu. Wszystkie powstały 24 września 1923 r. Jeden z nich zo­ stał przez Pessoę przewidziany do publikacji w piśmie „Athena”, do czego ostatecznie nigdy nie doszło.

197

JA Jestem szaleńcem i chowam w pamięci

Wspomnienie dalekie oraz niewierne

Jakiegoś nader ulotnego szczęścia,

O którym marzyłem, gdy byłem dzieckiem,

Snułem się potem marną trajektorią Mojego bez nadziei przeznaczenia. Straciłem we mgle albo nocy podłej

Marzenia wszystkie i arkę przymierza.

Jak biedny pierścień tylko zachowałem, który jako scheda czyni bogatym, Stracony koniec, który mnie osłania,

Jak niebo, taki baldachim dla biednych Na bezkresnym luku, gdzie przyszło stanąć,

Tej drogi, co donikąd mnie nie wiedzie. Paryż 9/10/1923

198

SZALEŃSTWO 1

Analogiczny początek Unisono siebie proszę,

Zjawia się wiedza radosna Skaza na ostatnim tomie.

Jeśli rozwlekle im grożę, Ja równoległy przechodzę,

Wpólotwarty zawsze mam

Zupełnie przekątny stan. I interludium wiosenne, Zdobycie niepotrzebnej,

Gdzie aksamitny łaskocze

Ostatnią, która zatopi. Dzwonek na nieszpory, Tam, hymn, pieszczoty Zjesienniał pośród modlitw

Zanim zaczniesz, wody.

199

SZALEŃSTWO 3

Boli życie, jestem, czym nie warto być. Spóźniłem się, bo się włóczę i myślę. Staram się wiedzieć, bo starać się, to być.

A to wcale nie wszystko, wszystko płynie. Żal, który życie obojętnie daje. Nieobojętna mgła na wszystko wpływa.

Wygnanie niczego, co było, wcale Nie daje, wiąże, dotyczy czy skrywa.

Tak oto nokturn na wstydliwe arie, To utracone preludium w pamięci, To, co z martwych wysp było tylko wiatrem, I co poświęca identyczną pamięć Snowi i tam, gdzie w wartkim nurcie księżyc,

Nie mija sen i czcza woda zostaje. 24/09/1923

200

Maria Jose Prawdopodobnie ostatnia maska Pessoi, przywdziana pod koniec życia, w okresie, kiedy żył w towarzystwie głównie Barona de Teive, Ber­

narda Soaresa oraz Alvara de Campos. O autorce wiadomo tyle, co sama napisała w Liście garbatej do ślusarza, jedynym tekście, który po niej się zachował.

203

LIST GARBATEJ DO ŚLUSARZA Panie Antonio, Nigdy Pan nie zobaczy tego listu ani ja Pana pewnie więcej nie zobaczę, bo zapadlam na gruźlicę, chcę jednak do Pana napisać, mimo że się Pan o tym nie dowie, bo jeśli nie napiszę, uduszę się. Nie wie Pan, kim jestem, to znaczy, wie Pan, ale nie wie Pan do­ kładnie. Widzi mnie Pan w oknie, kiedy przechodzi Pan do biura i ja patrzę na Pana, bo czekam, aż będzie Pan przechodzi! i wiem, o któ­ rej przechodzi Pan godzinie. Pewnie nigdy nie przywiązywał Pan zna­ czenia do widoku tej garbatej z pierwszego piętra żółtego domu, ale ja myślę tylko o Panu. Wiem, że ma Pan kochankę, tę blondynę, wy­

soką i śliczną; zazdroszczę jej, ale nie jestem zazdrosna o Pana, bo nie mam prawa do niczego, nawet do zazdrości. Kocham Pana, bo Pana kocham, i żałuję, że nie jestem inną kobietą, o innym ciele i innym charakterze, i że nie mogę wyjść na ulicę, żeby z Panem porozmawiać, choćby Pan w niczym mi nie przyznał racji, ale mnie podobałoby się poznać Pana w rozmowie. Pan jest wszystkim, co było dla mnie dobre w mojej chorobie i jestem Panu wdzięczna, choć Pan o tym nie wie. Nigdy nie mogła­ bym mieć nikogo, kto by mnie pokochał, jak się kocha osoby, które mają ciało, które można pokochać, ale ja mam prawo kochać, choć mnie nikt nie kocha, i mam też prawo do płaczu, którego nikomu się nie neguje.

Chciałabym umrzeć po porozmawianiu z Panem po raz pierwszy, ale nigdy nie będę miała odwagi ani manier, żeby się do Pana ode­ zwać. Chciałabym, aby Pan wiedział, że bardzo Pana kochałam, ale boję się, że gdyby się Pan dowiedział, przeszkadzałoby to Panu, i przykro mi, że już wiem, że to jest absolutnie pewne, więc zanim czegokolwiek się dowiem, sama nie będę się starała dowiedzieć.

204

Jestem garbata od urodzenia i zawsze się ze mnie wyśmiewano. Mówią, że wszystkie garbate są złe, ale ja nigdy nie chciaiam źle dla nikogo. Poza tym jestem chora i z powodu choroby zawsze brakowało mi ducha, żeby popadać w wielką złość. Mam dziewiętnaście lat i zupełnie nie wiem, po co dotarłam do tego tak zaawansowanego wieku, i chora, i bez nikogo, kto by mnie żałował, chyba że tylko

dlatego, że jestem garbata, a to najmniej istotne, bo to dusza mnie boli, a nie ciało, gdyż garb nie boli. Ja aż chciałabym się dowiedzieć, jakie jest Pańskie życie z Pańską przyjaciółką, bo skoro jest to życie, jakiego nigdy nie będę mogła mieć - a teraz jeszcze mniej, bo w ogóle życia mieć nie będę - chciałabym się wszystkiego dowiedzieć.

Przepraszam, że tyle do Pana piszę, nie znając Pana, ale Pan tego nie przeczyta, a nawet gdyby Pan przeczytał, nie wiedziałby Pan, że

to do Pana i w żadnym razie nie przywiązałby Pan wagi do tego, ale chciałabym, żeby Pan pomyślał, jak ciężko jest być kukłą i żyć zawsze tylko w oknie, i mieć matkę i siostry, które kochają ludzi, ale bez nikogo, kto kocha nas, bo to wszystko jest naturalne i jest rodzina, a jeszcze tego miałoby zabraknąć dla kukły z kośćmi na lewą stronę, jaką ja jestem, jak już kiedyś usłyszałam.

Pewnego dnia szedł Pan do biura i przed oknem kot pogryzł się z psem, i wszyscy na to patrzyliśmy, i Pan się zatrzymał obok Manu­ ela Fryzjera, na rogu salonu, a potem spojrzał Pan na mnie w oknie, i zobaczył Pan, że ja się śmieję i też się Pan do mnie uśmiechnął, i to był jedyny raz, kiedy Pan był sam na sam ze mną, by tak powiedzieć, bo tego nigdy nie mogłabym się spodziewać. Tyle razy, nawet Pan sobie nie wyobraża, czekałam, aż wydarzy

się coś innego na ulicy, kiedy będzie Pan przechodził, a ja znowu będę mogła Pana zobaczyć i może spojrzy Pan na mnie, a ja będę mogła spojrzeć na Pana i zobaczyć Pańskie oczy na wprost moich. Ja jednak nie zdobywam niczego z tego, czego chcę, już się taka

205

urodziłam, i nawet muszę stawać na podwyższeniu, żeby dosięgnąć do okna. Przez cały dzień oglądam ilustracje i magazyny z modą, które pożyczają mojej matce, i zawsze myślę o czymś innym, dlatego kiedy mnie wypytują, jaka była ta spódnica albo kto jest na tym zdję­ ciu z Królową Angielską, czasem zawstydzam się, bo nie wiem, bo oglądałam rzeczy niemożliwe i ja nie mogę dopuścić, żeby mi weszły do głowy i dały mi radość, żeby potem jeszcze dodatkowo zachciało mi się płakać. Potem wszyscy mnie winią i sądzą, że jestem przymulona, ale nie uważają mnie za głupią, bo nikt tak nie uważa, a mnie nawet nie jest przykro, bo w ten sposób nie muszę wyjaśniać, dlaczego byłam rozkojarzona. Ciągle pamiętam ten dzień, kiedy przyszedł Pan tu w niedzielę w błękitnym garniturze. Nie był błękitny, ale była to gabardyna bar­ dzo jasna jak na ciemnoniebieską, jaką zwykle jest. Szedł Pan, jakby sam był dniem, który jest piękny, i ja nigdy nie byłam tak zazdrosna o wszystkich, jak tamtego dnia. Ale nie byłam zazdrosna o Pańską przyjaciółkę, chyba żeby Pan nie poszedł do niej, tylko do jakiejś in­ nej, bo ja myślałam wyłącznie o Panu i dlatego zazdrościłam wszyst­ kim, czego nie rozumiem, ale to szczera prawda. Nie dlatego, że jestem garbata, wiecznie stoję w oknie, ale dlate­ go, że jeszcze dodatkowo mam swego rodzaju reumatyzm w nogach

i nie mogę się poruszać, jestem więc jakby sparaliżowana, co jest strasznie uciążliwe dla wszystkich tutaj w domu i mnie jest przykro, że wszyscy muszą mnie znosić i akceptować, nawet Pan sobie nie wyobraża. Czasem nawet popadam w taką rozpacz, że mogłabym się rzucić z okna, ale jakże ja bym wyglądała, spadając z okna? Gdyby mnie ktoś zobaczył, jak spadam, śmiałby się, zaś okno jest tak nisko,

że nawet bym nie umarła, ale stałabym się jeszcze większym cięża­ rem dla innych, i widzę siebie rozpłaszczoną na ulicy, z nogami do góry i garbem wychodzącym przez bluzkę i wszyscy ludzie chcą

206

odczuwać żal, ale jednocześnie czują obrzydzenie albo zaśmiewają się być może, bo ludzie są, jacy są, a nie tacy, jacy chcieliby być.

(...) - i cóż, po co piszę do Pana, skoro nie wyślę Panu tego listu? Pan chodzi w tę i z powrotem, więc nie wie, jaki jest ciężar czło­ wieka, który nie jest nikim. Siedzę przy oknie przez cały dzień i wi­ dzę, jak przechodzą wszyscy ludzie z jednej strony na drugą i mają jakiś sposób życia i cieszenia się, i mówienia do tego czy tamtego, i zdaje się, że jestem donicą ze zwiędniętą rośliną, która stoi tu na parapecie, żeby ją stąd zrzucić. Nie może Pan sobie wyobrazić, bo jest Pan ładny i zdrowy, jak to jest, że człowiek się urodził i nie jest człowiekiem, i czytać w gaze­ tach, co robią ludzie, i jedni są ministrami i jeżdżą po świecie odwie­ dzać inne kraje, a inni żyją w społeczeństwie i żenią się, i mają chrzciny, i są chorzy, i robią im operacje ci sami lekarze, a inni wyjeżdżają do swoich domów tu czy tam, a inni kradną, a inni skarżą się, i jedni popełniają wielkie zbrodnie i są artykuły podpisane przez innych i portrety, i ogłoszenia z nazwiskami ludzi, którzy jadą zagranicę ku­ pować modę, i nie potrafi Pan sobie wyobrazić, czym to wszystko jest dla kogoś, kto jest szmatą, jak ja, która została na parapecie, żeby zetrzeć okrągły znak po donicach, kiedy farba jest zimna od wody. Gdyby Pan wiedział to wszystko, pewnie od czasu do czasu byłby Pan w stanie pomachać mi z ulicy, a mnie podobałoby się móc o to

Pana prosić, bo nie wyobraża sobie Pan, że może dłużej nie będę żyć, gdyż niewiele mi już życia zostało, ale poszłabym szczęśliwsza tam, dokąd się idzie, gdybym wiedziała, że Pan mnie pozdrawia od nie­ chcenia. Margarida, krawcowa, mówi, że kiedyś z Panem rozmawiała, że zwyzywała Pana, bo podrywał ją Pan na ulicy tutaj obok, i tym razem

poczułam bardzo wielką zazdrość, wyznaję to, bo nie chcę Panu kła­ mać, poczułam zazdrość, bo podrywanie czyni z człowieka kobietę,

207

a ja nie jestem ani kobietą, ani mężczyzną, bo nikt nie uważa, że jestem kimś, chyba że tego rodzaju osobą, której przeznaczeniem jest siedzieć w oknie i sprawiać przykrość każdemu, kto mnie widzi, mój ty Boże. Antonio (imię takie samo jak Pańskie, ale jakaż różnica!), Antonio z warsztatu samochodowego powiedział kiedyś mojemu tacie, że każdy człowiek powinien coś produkować, że bez tego nie ma prawa do życia, bo kto nie pracuje, nie je i nie ma prawa być takich ludzi, co nie pracują. A ja zastanowiłam się, co takiego ja robię na świecie, bo nic nie robię, poza tym siedzeniem w oknie, a wszyscy ludzie krzą­ tają się z jednej strony na drugą, nie są sparaliżowani, i mają możli­ wość spotkać ludzi, których kochają, a potem spokojnie mogłabym produkować cokolwiek, bo miałabym z tego przyjemność. Do widzenia Panie Antonio, zostało mi tylko kilka dni życia i piszę ten list tylko po to, żeby go schować na piersi, jakby to był list, który Pan do mnie napisał, a nie ja do Pana. Pragnę, żeby miał Pan całe szczęście, jakiego mógłby Pan zapragnąć i aby nigdy się Pan o mnie nie dowiedział, żeby się nie śmiać, bo ja wiem, że nie mogę się spo­

dziewać czegoś więcej. Kocham Pana z całej duszy i całym życiem. No i proszę, popłakałam się.

Maria Jose 1929/1930

208

Bernardo Soares Pessoa mówi! o nim, że jest pół-heteronimem, bowiem choć różny od niego, reprezentuje bardzo duże z nim podobieństwo. Autor Księgi niepokoju, niemniej dopiero od 1928 r. Początkowo pisał opowiadania. Niewiele o nim wiadomo, gdyż pisząc o autorze Księgi niepokoju, Pes­ soa zwykle odmalowywał jej wcześniejszego autora, Vicente Guedesa. W zasadzie zostało po nim tylko kilka opowiadań i kilka wierszy: brak nawet podpisu, bo Pessoa - prawdopodobnie - przewidywał, że Księga pojawi się pod jego (Pessoi) nazwiskiem. W 1929 r. Pessoa zaczął przekształcać Soaresa ze słabego poety i autora opowiadań w pra­ cownika biurowego z lizbońskiej Baixy, korespondenta w językach obcych domów handlowych - którym był nie tylko sam Pessoa, ale również Vicente Guedes.

211

Ona śpiewa, jej luźne nuty tkają Półmroki odczuć przez (...) powietrze Wokoło wszystkie rzeczy smutki trapią Po to, by była im księżyca lśnieniem.

Och, lejąca się duszo, niewidoczna, Och, neutralne wyrafinowanie wyrazu, Rzeka dźwięków w twojej wodzie Faluje w ciszy i (...) niewzruszona Zerka, by ujrzeć znój nieugaszony: Być w niedoskonałości doskonałym. Skrzydła motyli tylko-duszy Wirują (...) wokoło dźwięków, Które twój głos w spiralach

(...) 15/5/1913

212

Jak człowiek czasem pocierający smyczkiem Skrzypce od niechcenia, Nagle dźwięk przesadnie piękny i tęskny Stworzy, i nie potrafi ponownie nań trafić, Czasem jestem jakimiś nagłymi nastrojami Chwili, Wyjękuję zatykające dech wrażenia... I nagłą nudą stają się barwa i pora rzeczy, I lament, i przeciągłe pragnienie niebycia na świecie.

Dalekie drzewa, co czekają na mnie, odkąd Bóg... Krajobrazy najbliższe duszy... Albo są wielkie baldachimy Na procesjach, nieskończenie tej samej... Niosą mnie w tryumfie niczego, sennym i lubieżnym, I zagubiony zostaję w Czasie jak chwila, w której nie myśli się o niczym... 20/11/1914

213

SEMITIS DESILIENTIS AQUAE W chłodzie spokojnej nocy Milo ma dusza się unosi, Niemal nie pragnie życia. Czuje, gdy czas przepływa, Jak liść na wielkiej wodzie. Czuje chłód przeciw sobie Płynnych godzin, co niosą Jej ciało nieruchome.

Coś więcej niż to? Po co? Wszystko, co widzi wzrok, Ucho słyszy, dłoń tyka, Czy świadomość przenika. Nie ma sensu widzieć, Słuchać czy myśleć.

Na brzegach pośród krzaków Przyświeca w noce strachu

Księżycowa poświata: Na bieg wolny uważna Rzeki sobie zostawionej Dusza żyje, przechodzi. Nikogo. Tajemnica Tylko drzew i księżyca Strach na brzegi przemyca. Nic. Tylko pora nie taka,

Poświęcenie byle jakie Pragnienia bez kochania I zaraz zapominania.

214

Leżę i snu teraz pora, Czuję, co noc ogromna Daje memu żalowi, Jak istota szemrzę wodna. Noc i poświata; Nikogo. Nic; myśleć nie sposób. Niech umrę albo dzień wzejdzie, Niechaj wróci na niebie Słońce lub nigdy nie wróci. Ciągle to samo nudzi I czas niech ten strach ukoi Jak rzekę wśród zarośli

Od nocnej spójności, Z płynnej upartości. Lepiej nie mieć świadomości.

8/10/1919

215

BOGOM TRZEBA ZA JEDNO DZIĘKOWAĆ

Bogom trzeba za jedno dziękować, Za ten sen. Życie wszystko zapomni, Skoro nie sposób mu zaznać szczęścia. Dlatego w rytmie nam określonym Do poduszki się przytulmy czołem Zaczem wyznajmy jako przed sędzią Ostateczną tę naszą tęsknotę.

Spokój niebycia nikim i sen, Wciąż upragniona śmierć W spokoju czoła, kiedy wytchnienie Od wszystkiego dalekie. Wymazanie zła, dobra - wszystkiego.

13/1/1920

216

JASNA TWARZ ZERKA ZZA FIRANKI Jasna twarz zerka zza firanki, Szyje i przez okno wygląda. Gdybym był inny, bym przystanął, A i zagadał ze dwa słowa.

Lecz czy to przez czas, czy przypadek, Czy też wewnętrzne przeznaczenie, Patrzę i nie zwracam uwagi Albo miłość nic nie chce wiedzieć.

Jednak nie mogę przestać myśleć Okno, ona oczyma wodzi -

Działoby się, gdybym był inny, Lecz ten inny się nie urodził. 18/5/1932

217

Przemija w lekkim wietrze, Krótką chwilą wzbudzonym, Przeczucie podróży niepewne, Z sercem przez nie przyćmionym. Czy może swoim ruchem Wiatr na myśl wyjazd przywodzi Albo wiatr tym podmuchem

Budzi powiew wolności?

Nie wiem, ale znienacka Czuję smutek, że jestem Smutnym snem, co się zjawia Pomiędzy snami, w przerwie.

19/05/1932

218

Alberto Caeiro W przedmowie do dziel zebranych Caeira pisze Ricardo Reis: „Alberto

Caeiro da Silva urodził się w Lizbonie 16 kwietnia 1889 r. i zmarl w tymże mieście na gruźlicę w 1915 r. Jednakże życie swe niemal w całości spędził na wsi w regionie Ribatejo; jedynie przez dwa pierw­ sze lata oraz ostatnie miesiące mieszkał w rodzinnym mieście. W tym odludnym gospodarstwie, które najbliższa wioska przez sen­

tyment uważa za część swego terytorium, powstały niemal wszyst­ kie wiersze Caeira (...). Życia Caeira nie można opowiedzieć, bo nie ma o nim czego opowia­ dać. Jego wiersze są tym, co przeżył. W całej reszcie nie wydarzyło się nic godnego uwagi ani nie ma żadnej historii. Nawet krótki epizod,

bezpłodny i absurdalny, który dal początek wierszom z Pasterza zako­ chanego, nie był zdarzeniem, lecz - by tak rzec - zapomnieniem”. Dodać by do tego jeszcze można, że Alberto Caeiro był uznawany za mistrza nie tylko przez Ricarda Reisa, ale także przez Alvara de Campos i samego Fernanda Pessoę. W pierwszym numerze „Orpheu” z 1915 r. zadedykował mu swój wiersz - zamieszczony również w tym tomie pseudoheteronim Fernanda Pessoi, czy może separatonim, Jose Coelho Pacheco.

221

PASTERZ ZAKOCHANY

I Kiedy ciebie nie miałem, Kochaiem Naturę jak wyciszony mnich Chrystusa... Teraz kocham Naturę Jak wyciszony mnich Dziewicę Maryję, Religijnie, na swój sposób, jak kiedyś.

Lecz inaczej, bardziej wzruszająco i blisko. Lepiej widzę rzeki, kiedy idę z tobą

Przez pola aż do brzegów rzek; Siedząc u twego boku i patrząc na chmury, Widzę je lepiej... Ty nie zabrałaś mi Natury...

iy nie zmieniłaś mi Natury... Przyniosłaś Naturę do mego boku. Ponieważ istniejesz, lepiej ją widzę, choć tę samą, Ponieważ mnie kochasz, kocham ją w ten sam sposób, ale bardziej,

Ponieważ mnie wybrałaś, abym cię miał i kochał Moje oczy wolniej po niej przebiegają, Niż po wszystkich rzeczach.

Nie żałuję tego, kim byłem kiedyś, Bo tym kimś jeszcze jestem. Żałuję tylko, że kiedyś cię nie kochałem.

222

n Wysoko na niebie stoi księżyc i jest Wiosna. Myślę o tobie i wewnątrz jestem kompletny. Lekka bryza biegnie do mnie przez leniwe pola.

Myślę o tobie, szepczę imię; nie jestem sobą - jestem szczęśliwy. Jutro przyjdziesz, będziesz spacerować ze mną, zbierając kwiaty po polach, I ja będę spacerowa! z tobą po polach i patrzył, jak zrywasz kwiaty.

Już cię widzę jutro, zbierającą kwiaty ze mną po polach, Lecz kiedy przyjdziesz jutro i rzeczywiście będziesz spacerować ze mną, zbierając kwiaty, Będzie to dla mnie radosne i nowe.

223

III Teraz, kiedy czuję miłość, Interesują mnie zapachy. Nigdy wcześniej nie interesowało mnie, że kwiat ma zapach. Teraz czuję zapach kwiatów, jakbym widział coś nowego. Dobrze wiedziałem, że one pachną, tak jak wiedziałem, że istnieję.

Są to rzeczy, które się wie z zewnątrz. Lecz teraz wiem to dzięki oddechowi tyłem głowy. Dziś kwiaty smakują mi dobrze na podniebieniu, którym się wącha. Teraz, czasem budzę się i wącham, zanim zobaczę.

224

IV

Teraz codziennie budzę się z radością i żalem. Dawniej budziłem się bez żadnego uczucia; budziłem się. Odczuwam radość i żal, bo tracę to, co śnię, I mogę być w rzeczywistości tam, gdzie jest to, co śnię. Nie wiem, co mam zrobić ze swoimi odczuciami, Nie wiem, czym mam być ze sobą. Chcę, żeby ona mi powiedziała cokolwiek, żebym znowu się obudził.

Ten, kto kocha, jest inny od tego, kim jest. Jest tą samą osobą bez nikogo.

225

V

Miłość jest kompanem. Już nie potrafię sam chodzić drogami, Bo już nie mogę chodzić sam. Widzialna myśl sprawia, że chodzę szybciej. I widzę mniej, a jednocześnie chcę iść, widząc wszystko. Nawet jej nieobecność jest czymś, co jest ze mną. A ja tak bardzo ją kocham, że nie wiem, jak jej pragnąć. Jeśli jej nie widzę, wyobrażam ją sobie i jestem silny jak wysokie drzewa. Lecz jeśli ją widzę, drżę, nie wiem, co się dzieje z tym, co czuję, kiedy jej nie ma. Cały jestem jakąś silą, która mnie opuszcza. Cala rzeczywistość spogląda na mnie jak słonecznik z jej twarzą pośrodku.

226

VI Spędziłem całą noc bezsennie, widząc jej samotną postać I widząc ją ciągle w coraz to inny sposób niż ten, w jaki ją postrzegam. Plotę myśli ze wspomnień tego, jaka ona jest, kiedy do mnie mówi, I w każdej myśli ona jest odmienna, w zależności od swego obrazu. Kochać to myśleć. I ja niemal zapominam, by czuć, bo tylko o niej myślę. Nie wiem dobrze, czego chcę, nawet od niej, i nie myślę, chyba że o niej. Jestem radośnie rozkojarzony. Kiedy pragnę ją spotkać, Niemalże wolę jej nie spotykać, Aby później nie musieć jej zostawiać.

I wolę o niej myśleć, bo takiej, jaka jest, jakoś się jej boję. Nie wiem dobrze, czego chcę, ani nie chcę wiedzieć, czego chcę. Chcę tylko o niej myśleć. Nie proszę o nic nikogo, nawet jej, chcę tylko myśleć.

227

VII Być może ktoś, kto dobrze widzi, nie nadaje się do odczuwania. I nie oczarowuje, bo nie nauczył się jeszcze właściwych manier. Trzeba znać odpowiednią formę zachowania dla każdej rzeczy, Bo każda rzecz ma swoją formę, i miłość też. Kto stara się widzieć pola poprzez trawy, Nie powinien poddać się ślepocie, powodującej wzbudzanie odczuwania. Kochałem i nie byłem kochany, co zobaczyłem dopiero na końcu, Bo nie jest się kochanym tak, jak się rodzi, ale tak, jak się przytrafia. Ona ciągle ma piękne włosy i usta jak wcześniej, I ja dalej jestem taki, jak wcześniej, samotny na pastwisku. Jakbym był siedział ze spuszczoną głową, Myślę o tym i siadam z podniesioną głową, A złociste słońce osusza drobne łzy, których nie mogę powstrzymać. Jakże pole jest wielkie, a miłość malutka! Patrzę i zapominam, jak świat sam siebie grzebie i drzewa zrzucają liście.

Nie potrafię mówić, bo czuję.

Słucham swego głosu, jakby należał do kogoś innego, A mój głos mówi o niej, jakby to ona mówiła. Ma włosy jasnożółte jak pszenica w jasnym słońcu, A usta, kiedy mówi, wypowiadają rzeczy, których nie ma w słowach. Uśmiecha się, a zęby są lśniące jak kamienie w rzece.

228

VIII Zakochany pasterz zgubi! kij pasterski, I owce rozproszyły się po zboczu,

A, od ciągłego myślenia, nawet nie zagrał na przyniesionej ze sobą fujarce. Nikt mu się nie pojawił ani nie znikł... Nigdy już nie odnalazł kija. Inni, złorzecząc mu, pozbierali jego owce. W końcu nikt go nie kochał. Kiedy wstał ze zbocza i wzniósł się z fałszywej prawdy, zobaczył wszystko: Wielkie doliny pełne tych samych różnych zieleni co zawsze, Wielkie góry w oddali, bardziej rzeczywiste niż jakiekolwiek uczucie, Całą rzeczywistość, z niebem i ziemią, i powietrzem, i istniejącymi polami,

I poczuł, że powietrze na nowo mu otwiera, choć z bólem, wolność w piersi.

229

STRAŻNIK TRZÓD

XIII Leciutki, leciutki, bardzo leciutki, Powiewa bardzo leciutki wietrzyk,

I odbiega - ciągle bardzo leciutki.

A ja nie wiem, o czym myślę, ani nie staram się dowiedzieć.

xvm Jakżebym chciai byl kurzem na drodze I żeby deptały po mnie stopy biedaków... Jakżebym chciai być płynącymi rzekami

I kobiety prałyby na moich brzegach...

Jakżebym chciał być wierzbami nad brzegiem rzeki I miałbym tylko niebo nad sobą i wodę pode mną...

Jakżebym chciał być osłem młynarza I żeby on mnie bił i mnie cenił...

Wolę raczej to niż bycie czymś, co przechodzi przez życie, Oglądając się za siebie i żali się nad sobą...

230

XIX Światło Księżyca padające na trawę,

Sam nie wiem, co mi przypomina... Przypomina mi glos starej służącej,

Opowiadającej mi bajki I o tym, jak Matka Boska w żebraczym przebraniu

Chodziła nocami po drogach I pomagała skrzywdzonym dzieciom...

Skoro ja już nie mogę wierzyć, że to prawda, Po co światło Księżyca pada na trawę?

231

Napiszcie na mym grobie Tu spoczywa, bez krzyża, Alberto Caeiro, Który wyruszy! na poszukiwanie bogów... Czy bogowie żyją, czy nie, to wasza sprawa.

Siebie pozwoliłem im przyjąć.

232

Alvaro de Campos Alvaro de Campos urodził się w Tavirze, w portugalskim Algarve 15 października 1890 r. pod znakiem Wagi i przeżył swojego stwórcę. Mierzył 175 cm, a zatem był wysoki jak na swoją epokę, miał cerę lekko śniadą, włosy czarne, gładkie. Nie nosił okularów, a oczy miał w nieokreślonym kolorze. Z zawodu był inżynierem budowy okrętów po uniwersytecie w Glasgow; co prawda studiów nie ukończył, ale

przedstawiał się jako inżynier. Wcześniej w Portugalii ukończył li­ ceum, do którego został przygotowany przez kuzyna, księdza uczą­ cego go łaciny i podstaw kultury klasycznej, żądającego od małego Alvara, by dla okazania szacunku zwracał się do niego per „wuju”. Był niewierzącym homoseksualistą. Odbył podróż po Oriencie, czego ślady znajdujemy w jego poemacie Opiarium. Jego twórczość ewoluowała od klasycznych sonetów, poprzez futuryzm - intersekcjonizm i pau-

lizm - do intymistycznych wyznań pisanych do szuflady. Niektóre z jego wierszy zostały opublikowane za życia Pessoi w prasie literac­ kiej, w tym wspomniane Opiarium i Oda morska w pierwszym nume­ rze „Orpheu”.

235

[TRZY SONETY] [Raulowi de Campos]

I Kiedy na siebie patrzę, wcale się nie widzę.

Obsesja czucia sprawia, że czasami błądzę, Kiedy zdarzy mi się, że na krótko wychodzę Ze swoich własnych uczuć, które gdzieś pochwycę.

Pita przeze mnie wódka, tlen, którym oddycham, To integralna część mego stylu istnienia, A ja nie daję rady znaleźć przeznaczenia, Niestety, dla tych uczuć, które znów poczynam. Absolutnie przenigdy nie rozpatrywałem,

Czy rzeczywiście ja to odczuwam, co czuję. Jestem może taki, jak się sobie wydałem? Czy taki, jak naprawdę pojmuję sam siebie?

Wszak nawet wobec uczuć jestem ateuszem, W sumie, czy to ja coś odczuwam w sobie - nie wiem. 8/1913

236

II Plac Figueira o świcie, kiedy ledwie dnieje. W dzień pogodny, słoneczny (i jasny, jak zawsze W Lizbonie) pamięć moja nigdy go nie zatrze, Chociaż to całkowicie jałowe wspomnienie.

Na pewno gdzieś tam indziej jest znacznie ciekawiej Niż tu, w tym tak logicznym i plebejskim miejscu, Ale tylko to kocham i właśnie je... Czemu? Dlaczego tak je kocham? To nieważne... Dalej...

Te uczucia wtedy są czegokolwiek warte, Gdy im się nie przygląda, nie wejrzy choć raz.

Spokojne we mnie nie jest absolutnie żadne...

Poza tym, pewne we mnie nic nie jest i nie jest Zgodne z mą naturą. Dni piękne, cudny czas Do innych należy lub wcale nie istnieje.

237

III SONET JUŻ Z DAWNIEJSZYCH CZASÓW [Dla Daisy Mason] Kiedy już umrę, Daisy, pojedziesz powiedzieć Wszystkim mym przyjaciołom, tam, w mieście Londynie, Że choć tego nie czujesz, w twym sercu się kryje

Wielki ból po mej śmierci. A potem pojedziesz Do rodzinnego Jorku (wciąż tak mówisz mi, Ale wcale nie wierzę w żadne twoje słowa...) Powiadomić też tego nieszczęsnego chłopca, Który dal mi tak wiele tak szczęśliwych chwil

(Chociaż nic o tym nie wiesz), że ja już umarłem. Także on, a sądziłem, że bardzo mnie kocha, Przyjmie to obojętnie. I pojedziesz podać Wiadomość tej Cecily, dziwnej, którą znalem,

co wierzyła, że kiedyś w życiu będę wielki... Niech szlag trafi to życie i wszystkich na wieki!

(Na pokładzie statku kierującego się ku Orientowi; jakieś cztery miesiące przed Opiarium) Grudzień 1913

238

DO FERNANDA PESSOI PO PRZECZYTANIU JEGO STATYCZNEGO DRAMATU MARYNARZ W „ORPHEU I” Po dziesięciu minutach Pańskiego dramatu Marynarz, Gdy nawet najbardziej przebiegli i zręczni Czują się głupi i senni, A krztyny sensu w tym nie masz,

Jedna z tych, co opierają sie spaniu, Mówi z tęsknym czarem:

O wieczności i pięknie można tylko marzyć. Dlaczego jeszcze rozmawiamy? No właśnie i ja chcialem Zadać to pytanie tym paniom...

239

Kurwa, tyle to o wiele za mało! Kurwa, tyle bydlaków nie jest ludźmi! Kurwa, Portugalia, którą widać, to tylko to!

Pozwólcie zobaczyć Portugalię, której nie pozwalacie zobaczyć! Dajcie jej się pokazać, bo to jest właśnie Portugalia! Kropka. Teraz zaczyna się Manifest: Kurwa!

Kurwa! Słuchajcie dobrze: KURRRRWA!

240

Ach, któż miałby siłę zdezerterować naprawdę!

241

Lecz ja, w którego duszy odbijają się Wszystkie siły wszechświata, W którego drżącej refleksji uczuciowej Minuta po minucie, emocja po emocji, Zachodzą rzeczy antagonistyczne i absurdalne Ja, bezużyteczne ognisko wszystkich rzeczywistości, Ja, zjawa zrodzona ze wszystkich wrażeń, Ja abstrakcyjny, ja rzucony na ekran, Ja, prawowita i smutna żona Zbiorowości,

Ja cierpię poprzez to wszystko z powodu bycia sobą, jakbym miał pragnienie, ale nie pragnienie wody.

242

LISBON REVISITED

(1926) Nic nie wiąże mnie z niczym. Chcę pięćdziesiąt rzeczy w jednej chwili. Pragnę z rozpaczą cielesnego głodu Sam nie wiem czego Zdecydowanie czegoś nieokreślonego... Śpię niespokojnie i żyję w niespokojnym śnie Kogoś, kto śpi niespokojnie, na wpół śniąc.

Zamknięto mi wszystkie abstrakcyjne i konieczne drzwi. Zaciągnięto zasłony wszystkich możliwości, które mógłbym zobaczyć na ulicy. Nie ma na znalezionej przecznicy numeru drzwi, jaki mi podano.

Zbudziłem się na to samo życie, na które zasnąłem. Nawet moje wyśnione wojsko poniosło klęskę. Nawet moje sny czuły się fałszywe, gdy były śnione. Nawet tego tylko pożądanego życia mam dość... Rozumiem poprzez niepowiązane ze sobą przerwy; Piszę okresami zmęczenia;

I wyrzuca mnie na plażę znudzenie nawet nudą.

Nie wiem, jakie przeznaczenie albo przyszłość będzie mieć moja rozpacz bez steru; Nie wiem, na jakich wyspach niemożliwego Południa czeka mnie morska katastrofa; Albo jakie palmowe gaje literatury urodzą mi przynajmniej jeden wiersz.

Nie, nie wiem tego ani czegoś innego, ani niczego... I w głębi duszy, gdzie śnię to, co śniłem,

243

Na ostatnich polach duszy, gdzie wspominam bezwiednie (A przeszłość jest naturalną mgłą fałszywych łez),

Po szosach i ścieżkach dalekich lasów, Gdzie wyobrażałem sobie siebie, Uchodzą porozbijane ostatnie resztki

Ostatniej złudnej nadziei, Moje wyśnione wojska, pokonane, choć nigdy nie istniały, Moje niedoszłe kohorty, zniszczone w Bogu. Znowu cię widzę,

Okrutnie utracone miasto mego dzieciństwa... Miasto smutne i wesołe, znowu śnię tutaj...

Ja? Lecz czy jestem tym samym, który tu mieszkał i tu wrócił, I znowu tu wrócił, i jeszcze raz. I jeszcze raz tu wrócił? Czy jesteśmy tymi wszystkimi Ja, które tu było albo były, Serią paciorków-bytów nanizanych na nić-pamięć, Serią snów o mnie śnionych przez kogoś spoza mnie? Znowu cię widzę,

Z sercem bardziej oddalonym, duszą mniej swoją.

Znowu cię widzę - Lizbonę i Tag, i wszystko Bezużyteczny przechodzień po tobie, po sobie Obcy tutaj, jak i wszędzie, Przypadkowy w życiu jak i w duszy,

Duch błądzący po salonach wspomnień W rytm chrobotania myszy i skrzypienia desek W przeklętym zamku przymusu życia...

244

Znowu cię widzę, Cień przechodzący poprzez cienie, i lśniący Przez chwilę w nieznanym żałobnym świetle, I wchodzący w noc tak, jak ślad statku Zaciera się w cichnącej wodzie...

Znowu cię widzę, Lecz, och, siebie nie widzę! Stłukło się magiczne lustro, w którym rozpoznawałem swoją tożsamość, I w każdym tragicznym fragmencie widzę tylko kawałek siebie Kawałek ciebie i mnie!...

26/04/1926

245

LETNISKO Spokój nocy na letnisku w górach; Spokój bardziej jeszcze pogłębiony Rozsianym szczekaniem psów strażniczych nocą;

Cisza, która staje się wyraźniejsza, Bo brzęczy i szemrze jakaś nicość w mroku... Ach, przytłoczenie tym wszystkim! Przytłacza, jak bycie szczęśliwym! Jakże sielskie życie, gdyby ktoś inny je miał, Z monotonnym brzęczeniem albo szemraniem nicości Pod niebem piegowatym od gwiazd, Ze szczekaniem psów oprószającym spokój wszystkiego! Przyjechałem, aby tu odpocząć,

Ale zapomniałem zostawić w domu siebie. Przywiozłem ze sobą podstawowy cierń bycia świadomym, Niejasne mdłości, nieokreśloną chorobę odczuwania siebie. Zawsze ten niepokój odgryzany po kawałku

Jak cienka kromka ciemnego chleba, kruszącego się przy spadaniu. Zawsze to złe samopoczucie pite wielkimi haustami Jak wino pijaka, kiedy nawet nudności nie stoją na przeszkodzie. Ciągle, ciągle, ciągle Ta wada krążenia we własnej duszy, Ten paraliż odczuć. To... Twoje smukłe ręce, trochę blade, odrobinę moje,

Leżały tego dnia nieruchomo na twym podołku, Jak nożyczki i naparstek jakiejś innej.

Rozmyślałaś, patrząc na mnie, jakbym był powietrzem.

246

Przypominam sobie, żeby mieć o czym myśleć, bez myślenia. Nagle, w pól westchnienia, przerwałaś to, czym byłaś, Spojrzałaś świadomie na mnie i powiedziałaś: „Szkoda, że wszystkie dni nie są takie” Takie, jak tamten dzień, który nie był niczym... Ach, nie wiedziałaś,

Szczęśliwie nie wiedziałaś, Że szkoda, że wszystkie dni są takie, takie; Że złe jest to, że - szczęśliwie czy nieszczęśliwie Dusza cieszy się albo cierpi intymne znudzenie wszystkim, Świadomie albo nieświadomie, Myśląc, albo jeszcze nie Cóż to za żal... Pamiętam fotograficznie twoje nieruchome ręce. Łagodnie wyciągnięte.

Pamiętam, w tej chwili bardziej je niż ciebie. Co się z tobą stało?

Wiem, że w jakimś wspaniałym miejscu życia Wyszłaś za mąż. Sądzę, że jesteś matką. Pewnie jesteś szczęśliwa.

Dlaczego nie miałabyś być?

Tylko przez złośliwość... Tak, byłoby to niesprawiedliwe...

Niesprawiedliwe? (Był słoneczny dzień na wsi i ja drzemałem, z uśmiechem).

Życie...

Białe czy czerwone, to bez znaczenia - i tak będzie się rzygać.

247

SODA OCZYSZCZONA Nagle, niepokój... Ach, jakież przygnębienie, jakież mdłości od żołądka do duszy! Jakich przyjaciół miałem! Jakże opróżnione ze wszystkiego miasta przemierzyłem! Jakiż metafizyczny gnój, wszystkie te moje cele!

Niepokój, Znudzenie naskórka duszy, Opuszczenie ramion w zmierzchu wysiłku... Wypieram się. Wypieram się wszystkiego. Wypieram się więcej niż wszystkiego. Wypieram się mieczem i ostatecznie wszystkich bogów i ich zaprzeczenia.

Lecz czegóż mi brakuje, że czuję ten brak w żołądku i w krążeniu krwi? Jakież to jałowe oszołomienie wycieńcza mi mózg? Powinienem coś zażyć, czy się zabić?

Nie - będę istniał. Kurwa! Będę istniał. Ist- nie-nie... Ist-nie-nie... Mój Boże! Jakiż buddyzm oziębia mi krew! Przy wszystkich otwartych drzwiach, W obliczu pejzażu wszystkich pejzaży, Bez nadziei, na wolności, Bez sensu,

Wypadek niekonsekwencji na powierzchni rzeczy. Monotonny, lecz śpioch,

248

I jakie powiewy, kiedy drzwi i okna są wszystkie otwarte! Jakież przyjemne lato innych ludzi! Dajcie mi pić, bo nie czuję pragnienia! 20/6/1930

249

Starożytni inwokowali Muzy. My inwokujemy nas samych. Nie wiem, czy Muzy się pojawiały Na pewno zależało to od inwokującego i od inwokacji -

Wiem natomiast, że my się nie pojawiamy. Ileż to razy wychylałem się Ponad studnią, za którą siebie uważam, I beczałem „Hop, hop!” aby usłyszeć echo,

A słyszałem tylko to, co widziane, Lekką ciemną biel, którą skrzy się woda Tam w bezużytecznej głębinie. Żadnego echa dla mnie... Tylko zarys twarzy, która pewnie jest moja, bo nie może być niczyja inna.

To niemal coś niewidocznego, Widzę ją jedynie jako świetlisty obraz

Tam na dnie... W ciszy i w fałszywym świetle dna...

Ależ Muza!... 3/01/1935

250

Rozpostarty pod fikcyjnym zbiorem rozgwieżdżonego nieba Splendor bezsensu życia...

Zagrajcie na wiejskim festynie mój żałobny marsz! Chcę skończyć bez konsekwencji... Chcę iść na śmierć jak na przyjęcie o zmierzchu.

251

Spokojna anonimowa twarz zmarłego Tak dawni marynarze portugalscy, Którzy bali się, a jednak przebiegali wielkie morze Kresu, Zobaczyli w końcu nie potwory i wielkie otchłanie, Lecz cudowne plaże i gwiazdy, których nikt jeszcze nie widział. Co takiego skrywają żaluzje na wystawach Boga?

252

________

I

Ricardo Reis Lekarz z Porto przebywający na dobrowolnym wygnaniu w Brazylii po próbie rewolty monarchistycznej. Urodzony w 1887 r„ uczęszcza!

do kolegium jezuitów, gdzie nauczy! się łaciny Sam nauczy! się greki. W swoich wierszach przedstawia tendencję klasyczną. Jego mistrzem

był Alberto Caeiro, którego spuściznę popularyzował, rywalizując w tym dziele z Antoniem Morą. Jako prozaik bronił pogaństwa i helle­

nizmu, jednocześnie odrzucając chrześcijaństwo. Pierwsze wiersze Reisa są datowane na 12 czerwca 1914 r., choć opublikowane zostały dziesięć lat później, w 1924 r., w piśmie „Athena” założonym i kiero­ wanym przez Pessoę. Inne jego wiersze napisane w podobnym stylu zostały opublikowane w piśmie „Presenęa” w latach 1927-1933.

Ricardo Reis miał brata lub kuzyna Frederica Reisa, który - według nielicznych wzmianek o nim w pismach Pessoi - pojawił się w 1914 r., mieszkał za granicą, był eseistą i jego zadaniem było popularyzowa­

nie na obczyźnie (nie wiemy dokładnie gdzie) dzieła Ricarda. Pozo­ stały po nim dwa teksty na temat filozofii Ricarda Reisa, lizbońskiej koterii literackiej oraz list.

255

Mądry jest ten, kto świata spektaklem się zadowala I pijąc nie pamięta, Że pil już kiedyś w życiu, Dla kogo wszystko nowe, Wieczne, niemijające. Winoroślą, różami, bluszczem go ukoronujcie, On wie, że życie wiecznie Płynie przez niego, równo Zetną kwiat jak i jego los nożyce Atropos. Lecz on potrafi sprawić, że skryje to kolor wina, Że orgiastyczny posmak

Zatrze gorycz tych godzin, Jako i glos plączący

Za pochodem bachantek. On zaś czeka, wesoły niemal i pije spokojnie,

I z jedynym pragnieniem, W żle pojętym pragnieniu, Aby obmierzła fala Nie zmyła go zbyt wcześnie. 19/06/1914

256

Tu za Apolla mając wciąż Apolla, Bez żalu, westchnień, odrzućmy Chrystusa, Żar poszukiwania

Boga dualizmów. Od zmysłowości chrześcijan dalekim, Niech czysty spokój pradawnego piękna Przywróci nam dawne

Odczuwanie życia.

[11/08/1914]

257

Kochana, wolę róże od ojczyzny, Raczej magnolie kocham, A nie chwalę i cnotę.

Jeśli życie mnie nie męczy, pozwalam, By przeze mnie płynęło, Skoro taki sam będę.

Jaki sens dla całkiem obojętnego, Że przegra czy też wygra, Jeśli brzask jest codziennie, Skoro co roku wraz z nadejściem wiosny Pojawiają się liście

I z jesienią spadają?

A reszta, inne rzeczy, które ludzie

Dokładają do życia, Co mi dodają w duszy?

Nic, poza pragnieniem obojętności, Delikatną ufnością

Dziś, w tej ulotnej porze. 1/06/1916

258

Nie tobą, Chryste, gardzę czy nie kocham. W ciebie, jak w starszych bogów równie wierzę. Mam cię tylko za nie mniej ani więcej Niżli oni, lecz za nieco młodszego.

Nienawidzę tych, spokojem ich złoszczę,

Co kochają ciebie nad innych bogów. Chcę ciebie tam, gdzie jesteś, ani wyżej, Ani niżej niż oni, tylko ciebie.

Bóg smutny, może potrzebny, takiego

Zbędnego wszak nie było w panteonie, Nic więcej, ani wyższy, ani czystszy, Bo na wszystko był bóg; i tylko nie ty.

Zmień się, Chrystusa bałwochwalco, życie Jest wielorakie, każdy dzień jest inny, Gdy będziemy jak one różnorodni,

Poznamy prawdę i będziemy sami. 9/10/1916

259

Podle jest życie i jego poznanie. Iluż myślących się nie rozpoznaje, Jakimi się poznali!

Co chwilę zmienia się nie tylko chwila, Lecz to, co widać w niej, a życie mija Między życiem i byciem.

26/04/1928

260

Spokojny czekam na to, czego nie znam Przyszłość swoją, wszystkiego. Na końcu wielka cisza, tylko morze

Będzie obmywać nicość.

13/12/1933

261

Żyją w nas niezliczeni;

Jeśli myślą lub czują, Nie wiem, kto myśli, czuje. Jestem zaledwie miejscem, Gdzie się czuje czy myśli.

Mam więcej dusz niż jedną. Jest więcej ja niż ja sam. A jednak ja istnieję Obojętny na wszystkich. Uciszam ich: ja mówię.

Skrzyżowane impulsy

Tego, co czuję lub nie, Walczą z tym, czym ja jestem.

Mniejsza z tym. Nie dyktują Temu, kto mną: ja piszę.

13/11/1935

262

Bez klepsydry czy zegara czas płynie, A my wraz z nim i nic sędzia niewolnik

Nie poradzi na los nasz Ani przeciw bogom nasze pragnienie.

Dzisiaj, jak słudzy bogów, których nie ma, W cudzym domu, w taki dzień bez sędziego, Popijajmy i jedzmy Zostawmy na jutro, co się ma zdarzyć.

Połóżcie się, chłopcy, wino w pucharze, Ręka naga, co go trzyma, niech trwają W pamiętającym wzroku

Posągu mężczyzny wskazującego.

Tak, jutro będziemy bohaterami.

Dziś to oddalmy. I w naszym pucharze Niechaj się mieni wino. Później - bowiem nigdy noc się nie spóźnia.

263

W wielkiej przestrzeni kompletnej nicości, Którą udaje noc, ledwie lśnią gwiazdy, Brak księżyca, na szczęście.

W tej właśnie chwili, Lidio, ja rozważam Wszystko, i chłód, którego nie ma, wpełza W duszę. iy nie istniejesz.

264

1

Fernando Pessoa Urodził się 13 czerwca 1888 r. w Lizbonie, do szkoły chodził w Durbanie, gdzie wyjechał z matką po jej drugim ślubie z mężczyzną,

który był konsulem Portugalii w tym mieście. Podjął studia filozo­ ficzne w Lizbonie, lecz ich nie ukończył. Pisał pod różnymi pseudo­ nimami, które nazywał heteronimami. Znana postać lizbońskiego życia literackiego pierwszych dekad XX w., mimo że za życia opubli­

kował niewiele, przede wszystkim wiersze w prasie literackiej oraz jeden tomik poezji. Zmarł w 1935 r. najprawdopodobniej na mar­ skość wątroby.

267

kwestionariusz osobowy PEŁNE IMIĘ I NAZWISKO: Fernando Antonio Nogueira Pessoa WIEK I MIEJSCE URODZENIA: Urodził się w Lizbonie, dzielnica Martyres, w budynku nr 4 przy Largo de S. Carlos (obecnie należy do

Zarządu) w dniu 13 czerwca 1888 r. POCHODZENIE: Dziecko ślubne Joaąuima de Seabra Pessoa i pani Ma­ rii Magdaleny Pinheiro Nogueira. Wnuk po mieczu generała Joaąuima Antonia de Araujo Pessoa, walczącego w wojnach liberalnych, i pani Dionysii Seabra; wnuk po kądzieli Doradcy Luiza Antonia Nogueira,

radcy prawnego, który był Dyrektorem Generalnym w Ministerstwie Królestwa, i pani Magdaleny Xavier Pinheiro. Ogółem pochodzenie: mieszane szlachecko-żydowskie.

STAN CYWILNY: kawaler. ZAWÓD: Najbardziej odpowiednim określeniem byłoby „Tłumacz”,

najcelniejszym „korespondent zagraniczny w spółkach handlowych”. Bycie poetą i pisarzem nie jest zawodem, lecz powołaniem. ADRES: Rua Coelho da Rocha, 16,1 dto., Lizbona (Adres pocztowy Skrzynka Pocztowa 147, Lizbona). PEŁNIONE FUNKCJE SPOŁECZNE: Jeśli rozumie się przez to stanowi­ ska publiczne czy ważne funkcje, żadne. DZIEŁA OPUBLIKOWANE: Dzieła są zasadniczo rozproszone, tym­ czasem, po różnych pismach i okazjonalnych publikacjach. Z książek albo broszur uważa za czegoś warte, co następuje: „35 Sonnets”

(w języku angielskim), 1918; „English Poems I-II” i „English Poems III” (również po angielsku), 1922, i tomik „Przesłanie”, 1934, nagrodzony

268

przez Sekretariat Propagandy Narodowej w kategorii „Poemat”. Bro­ szura „Bezkrólewie”, opublikowana w 1928, i stanowiąca obronę Dyk­

tatury Wojskowej w Portugalii, powinna zostać uznana za nieistnie­ jącą. Trzeba to wszystko przejrzeć i może zdecydowanie odrzucić. WYKSZTAŁCENIE: W związku z tym, że po śmierci ojca w 1893 r. jego matka ponownie wyszła za mąż w 1895 r. za Komandora Joao Miguela Rosę, Konsula Portugalii w Durbanie, Natal, tam uzyskał wykształcenie. Zdobył nagrodę Królowej Wiktorii za styl angielski

w Uniwersytecie Przylądka Dobrej Nadziei w 1903 r. na egzaminie wstępnym w wieku 15 lat. IDEOLOGIA POLITYCZNA: Uważa, że system monarchiczny byłby

najlepszy dla państwa organicznie imperialnego, takiego jak Por­ tugalia. Jednocześnie uważa, że Monarchia zupełnie się w Portu­ galii nie sprawdza. Dlatego, gdyby przygotowano referendum

w sprawie ustroju, zagłosowałby, choć z wielkim żalem, za Repu­ bliką. Konserwatysta w angielskim stylu, to znaczy, liberalnym w ramach konserwatyzmu, i absolutnie antyreakcyjny. STANOWISKO RELIGIJNE: Chrześcijanin gnostycki, i w związku

z tym całkowicie przeciwny wszelkim zorganizowanym kościołom, a przede wszystkim Kościołowi rzymskiemu. Wiemy, z powodów, które później zostaną zasugerowane, Tajemnej Tradycji Chrześcijaństwa, która ma intymne związki z Tajemną Tradycją Izraela (Święta Kabała)

i ukrytą esencją Masonerii. POZIOM WTAJEMNICZENIA: Wtajemniczony, poprzez bezpośredni kontakt Mistrza z Uczniem, w trzy stopnie niższe (najwyraźniej wy­

gasłego) Zakonu Templariuszy Portugalii.

269

STANOWISKO PATRIOTYCZNE: Zwolennik mistycznego nacjonali­ zmu, gdzie zostanie zakazana wszelka infiltracja rzymskokatolicka

i zostanie stworzony, jeśli tak będzie można, nowy sebastianizm, który zastąpi ją na poziomie duchowym, o ile katolicyzm portugal­

ski kiedykolwiek miał poziom duchowy. Nacjonalista kierujący się tym przesianiem: „Wszystko dla Ludzkości; nic przeciw Narodowi”. STANOWISKO SPOŁECZNE: Antykomunista i antysocjalista. Resztę można wykoncypować z tego, co powyżej.

PODSUMOWANIE TYCH OSTATNICH UWAG: Mieć zawsze w pamięci męczennika Jacąuesa de Molay, Wielkiego Mistrza Templariuszy, i zwalczać zawsze i wszędzie jego troje zabójców - Ignorancję, Fana­ tyzm i Tyranię.

Lizbona, 30 marca 1935 r.

270

UKOŚNY DESZCZ

I

Przenika ten krajobraz moje marzenie o bezkresnym porcie I barwa kwiatów staje się przezroczysta dla żagli wielkich okrętów, Co odbijając od nabrzeża, wloką po ciemnej wodzie

Sylwetki w słońcu tych starych drzew... Śniony przeze mnie port jest mroczny i blady, A po tej stronie pejzaż zalewa słońce...

Lecz w mojej duszy słońce tego dnia jest mrocznym portem, Wychodzące zaś z portu okręty są tymi drzewami w słońcu...

Uwolniony w dwoistości, pogrążyłem się w pejzażu... Kształt nabrzeża jest wyraźną i spokojną drogą, Wznoszącą się i prostą jak mur,

I okręty przepływają przez pnie drzew

Z pionową poziomością I poprzez listowie rzucają cumy do wody, jedną po drugiej w głąb...

Nie wiem, jako kogo siebie śnię... Nagle cała morska woda w porcie staje się przejrzysta I widzę na dnie, niczym rozwiniętą tam ogromną reprodukcję, Cały ten krajobraz, szereg drzew, drogę płonącą w tym porcie,

I cień okrętu dawniejszego niźli port, sunącego Pomiędzy wyobrażeniem portu i wizją tego pejzażu, I podpływa do mnie, i wnika we mnie, I przepływa na drugą stronę mojej duszy...

271

n Rozświetla się kościół pośród tego dzisiejszego deszczu, I z każdą zapalaną świecą wzmaga się bębnienie deszczu o szyby...

Cieszy uszy deszcz, bo sprawia, że świątynia się rozświetla, I szyby kościoła widziane z zewnątrz są szmerem deszczu słyszanym

w środku. Przez splendor głównego ołtarza niemal nie mogę dojrzeć gór Poprzez deszcz, będący złotem tak uroczystym na obrusie ołtarza... Rozbrzmiewa śpiew chóru, łaciński, i wiatr tłucze szybami,

I słychać szmer wody w fakcie, że jest chór... Msza to samochód przejeżdżający Poprzez wiernych klęczących w tym, że dziś jest smutny dzień... Nagły wiatr wstrząsa w większym splendorze Świętem w katedrze i szum deszczu pochłania wszystko,

Aż słychać tylko głos księdza, woda cichnie w dali Ze stukotem kół samochodu...

I gasną światła kościoła W ustępującym deszczu...

272

in Wielki egipski Sfinks śni na tym papierze... Piszę, a on pojawia mi się poprzez mą przezroczystą dłoń I w rogu kartki wznoszą się piramidy...

Piszę - zbija mnie z tropu to, że stalówka Jest profilem króla Cheopsa... Nagle przestaję... Wszystko pociemniało... Spadam w otchłań czasu...

Zostałem pogrzebany pod piramidami, pisząc wiersze w jasnym świetle tej lampy, I cały Egipt miażdży mnie z góry kreskami, które kreślę piórem... Słyszę, jak Sfinks śmieje się do siebie Skrzypieniem sunącego po papierze pióra...

Przeszywa to, że nie mogę jej zobaczyć, ręka ogromna Zmiata wszystko w róg sufitu, który jest za mną, I na kartce, gdzie piszę, pomiędzy nią i piórem Spoczywa ciało króla Cheopsa, patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami,

A pomiędzy naszymi krzyżującymi się spojrzeniami płynie Nil I niejaka radość oflagowanych okrętów błądzi Po rozmytej przekątnej

Pomiędzy mną i tym, co myślę... Pogrzeby króla Cheopsa w starym zlocie i Mnie!...

273

IV

Cóż za cisza tamburyna tego pokoju!... Ściany wznoszą się w Andaluzji... Są zmysłowe tańce w stałym błysku światła..

Nagle cała przestrzeń zatrzymuje się... Staje, ślizga się, odwija się... I w rogu sufitu, znacznie dalej niż on,

Białe ręce uchylają sekretne okna I tam opadają bukiety fiołków, Bo na zewnątrz panuje wiosenna noc, Nade mną z zamkniętymi oczami.

274

V Na zewnątrz słoneczny wir gna konie z karuzeli...

Drzewa, kamienie, góry tańczą, stojąc we mnie... Ciemna noc w oświetlonym wesołym miasteczku, poblask księżyca

w słoneczny dzień na zewnątrz I wszystkie światła wesołego miasteczka czynią gwar murów ogrodu... Grupki dziewcząt z dzbanami na głowach, Które przechodzą na zewnątrz, mają dosyć chodzenia po słońcu, Mijają się z wielkimi grupami, lepkimi, ludzi w wesołym miasteczku,

Ludzi zmieszanymi ze światłami straganów, z nocą i światłem księżyca, I obie grupy spotykają się i przenikają się, Aż tworzą jedną, która jest dwiema... Wesołe miasteczko i ludzie z miasteczka, i ludzie chodzą po wesołym

miasteczku, I noc chwyta wesołe miasteczko, i unosi je w powietrze. Przechodzę pod pełnymi słońca koronami drzew,

Przechodzę wyraźnie pod skałami lśniącymi w słońcu,

Pojawiają się po drugiej stronie dzbanów niesionych na głowach przez

dziewczyny I cały ten wiosenny pejzaż jest księżycem nad wesołym miasteczkiem, I całe wesołe miasteczko z gwarem i światłami jest podłogą tego słonecznego dnia...

Nagle ktoś wstrząsa tą podwójną godziną jak przetakiem I zmieszany pyl z obu rzeczywistości opada Na moje ręce pełne obrazów portów Z wielkimi okrętami, które wypływają i nie planują powrotu... Pył z białego i czarnego złota na moich palcach...

Moje ręce są krokami tamtej dziewczyny wychodzącej z wesołego miasteczka, Samej i zadowolonej jak dzisiejszy dzień...

275

VI

Maestro potrząsa batutą I rozbrzmiewa blada, smutna muzyka, Przypomina mi dzieciństwo, ten dzień, kiedy bawiłem się pod murem ogrodu,

Rzucając weń piłką, która miała z jednej strony Ślizgającego się zielonego psa, a z drugiej Galopującego niebieskiego konia z żółtym dżokejem...

Następuje muzyka i oto w moim dzieciństwie Nagle pomiędzy mną i dyrygentem biała ściana, Leci i powraca piłka, raz zielony pies,

Raz niebieski koń z żółtym dżokejem... Cała filharmonia jest ogrodem, moje dzieciństwo

Jest we wszystkich miejscach, a piłka przylatuje, grając muzykę, Muzykę smutną i niejasną, snującą się po ogrodzie W przebraniu zielonego psa zmieniającego się w żółtego dżokeja (Tak szybko wiruje piłka pomiędzy mną i muzykami...).

Rzucam ją na spotkanie dzieciństwa, a ona Leci przez całą filharmonię u moich stóp, Bawiąc się z żółtym dżokejem i zielonym psem, I niebieskim koniem, który wygląda ponad murem Mojego ogrodu... I muzyka rzuca piłkami W moje dzieciństwo... I mur dzieciństwa jest stworzony z gestów Batuty i niejasnego wirowania zielonych psów

I niebieskich koni, i żółtych dżokejów... I z jednej strony na drugą, z prawej do lewej,

Tam, gdzie są drzewa i pomiędzy gałęziami przy koronie

276

Z orkiestrami grającymi piosenki, Tam, gdzie są rzędy piłek w sklepie, gdzie ją kupiłem

I mężczyzna w sklepie uśmiecha się pośród wspomnień mojego dzieciństwa...

I muzyka cichnie jak rozsypujący się mur, Piłka toczy się po ruinach moich przerwanych snów,

I siedząc na niebieskim koniu dyrygent, żółty dżokej, stal się czarny, Dziękuje, odkładając batutę na fugę muru, I zgina się z uśmiechem z białą piłką na głowie, Białą piłką, znikającą mu w dół po plecach... 8/03/1914

277

tymczasem Bardzo daleko, daleko Bardzo daleko stąd Po radości nie ma smutku W dali zostaje lęk Bardzo daleko stąd.

Jej usta nie były krwiste I nie całkiem złote włosy Bawiła się pierścionkami, Bym ujął, nie dala zgody, Ręce bawiące się złotem. Ona odeszła już w przeszłość,

Poza ból, bardzo daleka, Radość, nadzieja nie może Jej tknąć, to nie ich sfera. Ani ta miłość daremna. Może któregoś dnia poza Światłem i nocą ciemną

Pomyśli o mnie i zrobi Rozkosz ze mnie całego, Całkiem od oczu daleką. Mijamy - śnimy. Cnoty zbywa. Świat radosny.

Bogowie ważą cele, wiek w naszej błogości.

Gotują na złe nadzieję, także na dobre. Przemawia przez to suma celowych mądrości. 1920

278

WSZYSTKO

Mówicie?

Zapominacie. Nie mówicie? Powiedziane.

Robicie? Źle.

Nie robicie? Też. Po co

Odwleczenie? - Wszystko to Śnienie.

1926

279

Dziś jestem smutny, smutny. Jutro będę wesoły. Wynika, co się czuje Zawsze z rzeczy jałowych...

Deszcz, słońce lub bezwolność, Wszystko wpływa i zmienia... Dusza nie ma prawości,

Formy nie ma wrażenie. W dzień jedna prawda tylko, Jeden świat na wrażenie. Jestem smutny, dzień zimny.

Jutro słońce, myślenie. 22/04/1928

280

Wiem, jestem smutny, łysy

I dosyć jest powodów, Abym stal się przyczyną Niejakich rozczarowań. Lecz wszystko mija. Gwiazdy

Cichą noc czynią chłodną I chłodem ich przepajam Tę gąbkę, duszę moją.

26/08/1930

281

Fala umiera na plaży I rozpada się z łoskotem. Nic się nie rodzi, gdy patrzę, Poza tym, że widzę morze. Mówią: „Morze śpiewa pieśni,

Fala - koronka, aksamit”, Lecz romantyczni poeci

Już nam to wszystko sprzedali. Przed morzem więc rzeczywistym

I falami, jakie widzę, Świat jawi się oczywistym.

Wiersze? Ktoś inny napisze. 25/12/1930

282

Zdarza się czasem, że otwieram oczy I pytam siebie, co takiego zaszło? Byłem realny, to pewne, przytomny, Lecz z jakich powodów się tu znalazłem?

Bywa tak czasem, że pijaństwo czyni

Zdumiewającą jasność, przenikliwość, W której człowiek jest jak ktoś całkiem inny. Byłem pijany, może nic nie pijąc?

Z tego wynika, jak się zastanowić, Że w świecie nie ma tylko ludzi, może,

W sumie mających tego sedna dosyć, Że żyją po pijaku i przytomnie?

Jak karuzela nieustannie myślę, Mknę wokół siebie, nie znajdując siebie (Na karteczce gdzieś to sobie zapiszę Po to, żeby nikt mi w to nie uwierzył...)

11/02/1931

283

Dzielę wszystko to, co znam.

Czym jestem, na jedną stronę. Na drugą, co zapominam. Pomiędzy obiema stoję. Nie jestem, kogo pamiętam, Ani też tym, kto jest w ciele,

Gdy myślę, siebie rozdzielam, Nie ma końca, kiedy wierzę.

A niźli to wszystko lepsze

Jest usłyszeć wśród gałęzi Bezgłośne, mocne powietrze,

Które listowiem szeleści. 10/09/1934

284

Jaka daremność tej żałości, Co rodzi puste, mętne wiersze

W sposób bezbarwny tak zupełnie

Dla żaru złudnej naiwności, Z którą odczuwam swoje serce.

8/10/1934

285

W przeddzień niczego, rzeczy żadnej

Nikt nie złożył mi wizyty. Na drogę patrzyłem uważnie

Od samego rana, dzień cały, Ale nikogo nie widziałem,

Nikt tutaj nie przyszedł.

Ale może to, że nie przyszedł, Oznacza, że jest pewnie gdzieś Inna droga, czeka na odkrycie.

Inna droga, nie tylko ta. To tak, jak pójść gdzieś na bal I nie wiedzieć, kto tam jest. 11/10/1934

286

Ciężko o szyby bije Deszcz, którym ciska wiatr. Bije, ustaje, mija, Uczucia we mnie brak.

Nawykły już do czucia

Tego, czym inni żyli, Z jakim duchem mam słuchać Tego, co słuchali inni.

Nie wiem, czy w domu deszczu Słuchać i czuć się dobrze, Czy łkać, bo jest w tym dźwięku

Płacz, co trzeba zapomnieć.

I tak się relaksuję Deszczem: tłucze - przestaje,

I nie wiem, czy coś czuję

Duszą mą opętaną Niewiedzą, czy być chcę,

Kim jestem lub być miał, Gdybym był tym, kto deszcz Przekonał, żeby lał.

1/11/1934

287

SA CARNEIRO

Nie sądziłem, że to, co się zwie śmiercią Może w ogóle mieć jakikolwiek sens... Każdy z nas, człowiek, który tutaj jest, Gdzie rządzi prawo i fałszywe szczęście,

Spędza tylko tyle czasu, by przejść

Pomiędzy pociągami na tej stacji Zwanej życiem lub chwilą albo światem, Jednak podróży nie nadchodzi kres.

Dlatego choćbyś pośpiesznym pociągiem Jechał i wcześniej aniżeli ja, Na ostatniej stacji ja będę stal W tej podróży, która jest powrotem.

Bo na wielkim dworcu, gdzie Bóg panuje Z wielką radością zostanie przyjęte Każdego człowieka rozwlekłe serce, Które z własnym ja w życiu poszukuje.

Dziś, kiedy ciebie brak, jest dwóch samotnych, Są bratnie dusze, które już poznały Gdzie istoty są duszami (...)

(...) Jakże rozmawiając byliśmy jednym!

Byliśmy jak rozmowa w duszy jednej. Nie wiem, czy śpisz spokojnie i przyjemnie.

Wiem, że gdy cię brak, po dwakroć sam jestem.

288

Jak gdybym ciągle oczekiwał, wiecznie Na twoje przyjście dawno spodziewane Do kawiarni Arcada, tam gdzie zawsze, Niemal na skraju tego kontynentu. Tam, gdzie napisałeś te swoje wiersze

O trapezie i wicekrólu, różne Tamto wszystko, co potem w Orfeuszu

(...) Ach, mój największy przyjacielu, nigdy

W tego życia pejzażu pogrzebanym

Nie odnajdę już duszy tak kochanej Rzeczom, które we mnie są tak żywe.

Więcej nie, więcej nie i odkąd odszedłeś

Ze świata, który jest ciasnym więzieniem, Bezwładne jest i jałowe me serce

I jestem niczym, zaledwie snem smętnym. Bo jest w nas samych, choćbyśmy zdołali Być sobą samotnie i bez zasmucenia, Pragnienie, żeby spotkać przyjaciela -

Abyśmy rozmawiając go kochali. 1935

289

WOLNOŚĆ

Ach, stan boski, Tak zaniedbać obowiązki, Do przeczytania książkę mieć I odrzucić ją precz! Czytanie jest nudne, Studiowanie głupie. Słońce świeci z góry Bez literatury. Rzeka płynie, chce czy nie, Wydania pierwsze ma gdzieś. A wiatr, ten cieszy, Tak naturalnie sobie dmie, Skoro ma czas, to się nie śpieszy.

Książki to kartki pomazane tuszem, W studiowaniu jakiejś różnicy dużej Między niczym i nicością brak. Najlepiej wtedy, gdy jest mgła, Na króla Sebastiana czekać, Nieważne, przyjdzie, czy będzie zwlekać! Wielkość jest w poezji, dobroci, kwiatkach, Ale najbardziej na świecie jest w dziatkach, Tańcu, śpiewie, księżycu i słońcu, co grzeszy Tylko, gdy pali, miast cieszyć. A więcej niż to wszystko Jest Jezus Chrystus, Co nie znał się na finansach I chyba nie miał biblioteki.

16/03/1935

290

Antonio de Oliveira Salazar

To ciąg słów, zwyczajny układ ma... Antonio to Antonio.

Oliveira to drzewo. Salazar tylko nazwisko. Jak dotąd wszystko gra. Tylko że całkiem sensu brak

W sensie, który to wszystko ma. 29/03/1935

291

Ach, biedaczek lyraneczek! Wina nie chce Za nic w świecie.

Prawdę tylko, Wolność łyknie I tak chętnie, Że już nie ma Ich na mieście. Ach, biedaczek, lyraneczek! Sąsiadeczek W Gwinei jest, A wujeczek W Limoeiro Pod miastem gdzieś. Po co? Nie wie.

Lecz cóż, jasne Jest i pewne, Wręcz pociesza, Daje wiarę, Że biedaczek, lyraneczek Wina nie chce Ani nawet kawy.

29/03/1935

292

Nie wiem, dlaczego nagle Zamarło serce we mnie Zie poczucie, niejasne Dalekie dość wrażenie Przeszyło moje serce.

Nie nuda to ni smutek, Nic też nie zabolało, Tyle że bardzo czule Żal w duszę mi wlało, Dreszczem przeszyło ciało.

Co też ja utracić mogłem W równoległej życia ścieżce? Czy sens życia, miłość może, Brata albo rodzicielkę,

Coś co było dla mnie dobre? Jakieś niejasne wspomnienie

Przez coś, co w sobie skrywam... Ach, jak życie to jest błędne,

I bezmierną tajemnicą, Która w duszy jest we mnie.

293

SMUTEK

Mówię w wierszach mych ze smutkiem,

Wierszom cały się oddaję Pełnym mgły, księżyca blasku; I te moje wiersze smutne To leniwe strugi, wartkie, A poświata ta bladawa Srebrzyć sobie je pozwala.

Jestem duszą w smutnych pieśniach.

Takich smutnych jak te wody, Co księżniczka z dala widzi Zagubione gdzieś na ziemiach. Ona kątem oka, stojąc

W swoim zamku cała we łzach. Nieustannie, wiecznie widzi...

Tak mych smutków nie oswajam,

Nie wiem, jak mi wciąż śpiewają I ja śpiewam, nie wiem po co. Miłość jest najważniejsza,

Seks to tylko przypadek Może być lepszy,

Lub nie, wcale... Człowiek to żadne zwierzę, Rozumnym jest on ciałem, Jednakże chorym czasem.

294

Nocą szedłem w sztok pijany, Gdy natknąłem się na prawdę. Skoro byłem tak pijany, Ledwie pól jej zrozumiałem. Że oszustką jest ta miłość

I że rozum tu jest na nic, A do głowy, gdyby przyszło, Niech zwycięża człek, się wsławi.

To pijaństwo było wielkie, Na imprezie się upiłem,

Lecz nie byłem na imprezie. Szkoda, że na niej nie byłem.

295

Mnóstwo jest chorób gorszych niż choroby.

Są bóle, co nie bolą nawet w duszy,

Ale bolesne bardziej są niż inne.

Rozpacze śnione bardziej niż realne, Te przynoszone przez życie; odczucia Są, odczuwane tylko w wyobraźni, Co bardziej nasze są niż nasze życie. Jest tyle rzeczy, które nie istniejąc,

Istnieją, istnieją nader rozwlekle I rozwlekle są naszymi, są nami... Ponad zielenią mętną wolnej rzeki

Krążą białe akcenty morskich ptaków... Bezsensowne nad duszą trzepotanie

Czego nie było, nie ma, a jest wszystkim. Polej mi wina, bo to życie to nic. 19/11/1935

296

PEŁNA USTA HETERONIMÓW HWM l. 2. Guillaume Loutil

3. 4.

Pip Pedro da Silva Salles

5. Luiz Antonio Congo 6. Jose Rodrigues do Valle

7. Scicio 8. Antonio Augusto Rey da Silva 9.

A. Francisco de Paula Angard

10. Dr Caloiro 11. Dr Pancracio 12. Morris 13.

Diabo Azul

14. Pad Ze 15. Parry 16.

Nympha

17. 18.

Galliao Ze Nabos

19.

Theodor

20.

Gee

21.

Rabanete

22. 23.

Galliao Peąueno Uli

24.

Eduardo Lanęa

25.

Velhote

26.

Nympha Negra

27. Trapalhao 28. Pimenta 29.

Alberto Rey da Costa

299

30.

Theodoro Luciano

31.

Augusto Magenta

32. Accursio Urbano F.Q.A. 33. 34.

Cecilia

35. Jose Rasteiro 36. Benjamin Vizetelly Cymbra

37.

Roberto Kola

38.

Francisco Pau

39. Nat Gould 40. Oswald Kent 41.

Marino Zeca

42.

Sileno Ladino

43. 44.

Adolph Moscow Marvell Kisch

45.

Gabriel Keene

46.

Sableton Ray

47.

Lucian Arr

48.

C. V.

49.

Z. E.

50. M. 51. Philokalio 52.

A. L.

53.

Karl P. Effield

54. 55.

W. W. Austin J. G. Henderson Carr

56. Tagus 57. David Merrick

300

58. 59.

Lucas Merrick Sidney Parkinson Stool

60.

Charles Robert Anon

61.

Horace James Faber

62.

ProfessorTrochee

63. 64.

Guikel Dr Gaudencio Nabos

65.

Professor William K. Jinks

66. 67.

Antonio Cebola Professor Jones

68.

William Smith

69. Caesar Seek 70. Ferdinand Sumwan 71. 72.

Jacob Satan Alexander Search

73.

A. Moreira

74.

Faustino Antunes

75.

Ardrece Augradi

76.

Friar Maurice

77.

W. Fasnacht

78.

Neant

79. 80.

Jean Seul de Meluret William Alexander Search

81.

Charles James Search

82.

Sr. Pantaleao

83.

Torąuato Mendes Fonseca da Cunha Rey

84.

Usąuebaugh V. Bangem

85.

Manuel Maria

86. 87.

Ibis Joaąuim Moura-Costa

88.

Carlos Otto

89. 90.

Miguel Otto Padre Gonęalves Gomes

91.

Vicente Guedes

301

92.

Navas

93.

Gervasio Guedes

94. L. Guerreiro 95. Pero Botelho 96. Japonais 97. 98.

Frederick Wyatt James Bodenham

99. Olga Baker 100. Dr Neibas 101. Alberto Caeiro 102. Alvaro de Campos

103. Ricardo Reis 104. Frederico Reis 105. Raphael Baldaya

106. Antonio Mora 107. Antonio Gomes 108. Thomas Crosse 109. Hadji-Muhrad 110. Sher Henay 111. Padre Antonio de Seabra 112. 113. 114.

Claude Pasteur James L. Manson Henry Morę

115. Wardour 116. Voodooist 117. Joseph Balsamo 118. Henry Lovell

302

119. 120.

James Joseph J. H. Hyslop

121. 122.

George Henry Morse Mamoco e Sousa

123. 124.

Joao Craveiro A. A. Crosse

125.1.1. Crosse 126. Bernardo Soares

127. 128.

A. L. R. Efbeedee Pasha

129. 130.

Antonio L. Caeiro Julio Caeiro

131. 132. 133.

Diniz da Sika Giovanni B. Angioletti Firmino Lopes

134. Barao de Teive 135. Dr Abilio Quaresma

136.

Maria Jose

Separatonim Jose Coelho Pacheco Ortonim Fernando Pessoa

SPIS TREŚCI Autopsychografia

5

PRZEDMOWA Wojciech Charchalis Mit Fernanda Pessoi

7

LISTA HETERONIMÓW wg kolejności pojawiania się w tekście

24

HWM

27

List o wątpliwej miłości dr Pancracio

28 31

Epigramat

32

Galeria afrykańska

33

Galeria portugalska

34

Metempsychoza

35

Kiedy ona przechodzi

36

Sen

39

[Theodoro Luciano - Pańskie wiersze są bardzo ładne]

40

Morris

43

Logogryf (R) Dla Pipa

44

Eduardo Lanęa

Posągi

47

48 David Merrick

51

Marino [Tylko odważna próba rozproszenia]

52 53

Opowieść nauczyciela

54

Charles Robert Anon

57

Rondeau

58

Śmierć [Pocałunek to coś więcej niż muśnięcie ust] [Wspólnota żon jest niemoralną teorią nie dlatego]

59 60 61

Ekskomunika

62

Epitafium dla Kościoła katolickiego

63

Epitafium dla Boga [Świętości, ujrzyj mój grzech] [Kochałem kobietę; była historia stosunków płciowych]

64 65 66

[Zauważyłem w sobie stopniowe]

67

[Widziałem te małe dzieci...] Identyczność bycia i niebycia

68 69

[Była to swego rodzaju choroba] [Moją podstawową manią była chorobliwa skłonność]

70 71

[Dusza ma jak pstrokata łódź]

72

Na śmierć O granicach nauki

73 74

[Tak wiele filozofii, tyle teorii] [Gdybym potrafił swe wyrazić wnętrze]

75 76

[Dziesięć tysięcy razy pękło mi serce]

77

Śmierć tytana Teoria percepcji

78 79

[Czym jest dla mężczyzny cale życie małżeńskie?]

80

List do Natal Mercury Niech będzie wola twoja [Automatyzm psychologiczny]

81 83 84

dr Gaudencio Nabos

87

Metafizyka dra Nabosa

88

[Nabos na łożu śmierci] [Nabos był niemiły i lubił być niemiły] [Mówiąc o niewinnych historiach i im podobnych]

89 90 91

[Przyjemną i chwalebną rzeczą jest móc powiedzieć]

92

Alexander Search

95

[Więzy zadzierzgnięte przez Alexandra Searcha] Zakończenia

96 97

Sprawiedliwość [..Kocham sny", rzekłem w pewien ranek zimą]

98 99

Zabawa [A więc o nas plotkują]

100 101

[Ludziom, którym me jest w smak]

102

[Piusie Dziesiąty, twój list, bulla] Odpowiedź olbrzyma

103 104

Braterstwo? Wywiad z Albertem Caeiro

105 106

Epitafium

109

Świątynia

110

Jean Seul de Meluret

113

O przypadkach ekshibicjonizmu. Wstęp

114

Francja w 1950 [Przydarzy się niechybnie jakiś idiota]

115 116

Pantaleao

119

[Życie to zło godne, by się nim cieszyć]

120

Wstęp do Wizji [| dla mnie, idealisty integralnego]

121 122

[Jestem wzrokowcem]

123

Wizja rysunku

124

Joaquim Moura Costa

127

Metafizyczne pochodzenie ojca Mattosa [Przeczytawszy wiele o pieśniach]

128 1 29

Do plagiatora Poecie Gomesowi Leal [Rzekł Mojżeszowi Bóg: Jestem, który jestem]

1 30 131 1 32

[Niejaki Robertson, Jezus Chrystus rzecze]

133

[Przeklęty niech będzie zawsze i wszędzie] [W zalewie szczyn stał nocnik bez przykrywki, równo]

134 135

Nicość

136

[Diabeł - Szatan jeśli tak wolicie - pewnego]

1 37

[Ten pan Jose Maria] [Był ślusarz o imieniu Mszczuj]

1 38 1 39

[Rymować wcale ci nie trudno]

140

Carlos Otto

143

Epigramat

144

Sen Gorgiasa Traktat o wolnej amerykance

1 45 146

Vicente Guedes

151

DZIENNIK: 11 maja 1914 r.

152

Bardzo daleko Nunc est bibendum

1 53 156

[Och, ty matczyna nocy we wspomnieniach]

157

Wizja

158

[Czemu żyję, kto wiedzie mnie, kim lub czym jestem?] Księga Niepokoju. Wstęp

159 160

Antonio Mora

163

[0 jednej rzeczy śnimy]

164

[Na ostrzu każdego bagnetu lśnią oczy Kanta]

166

Jose Coelho Pacheco

169

Poza innym oceanem

170

List do Fernanda Pessoi z dnia 20 lutego 1935

179

Antonio Gomes

183

Oueiroz Veloso Teofilo Braga

184

Adolfo Coelho

186

Henry Morę

185

189

[Jesteś osią gwiezdnego spisku]

190

[Moją sztuką jest nauczać, a nie objawiać]

191

[Jesteś ignorantem. Jest substancja i forma]

192

[Moje słowa mają nieść przekonanie]

193 194

[Pewna kobieta z całą pewnością] Diniz da Silva

197

198

Ja

Szaleństwo 1

199

Szaleństwo 3

200

Maria Jose

203

List garbatej do ślusarza

204

Bernardo Soares

[Ona śpiewa, jej luźne nuty tkają] [Jak człowiek czasem pocierający smyczkiem] Semitis desilientis aąuae [Lezę i snu teraz pora] Bogom trzeba za jedno dziękować Jasna twarz zerka zza firanki [Przemija w lekkim wietrze] Alberto Caeiro

Pasterz zakochany Strażnik trzód [Napiszcie na mym grobie] Alvaro de Campos

211

212 213 214 215 216

217 218 221

222 230 232 235

[TRZY SONETY]

236

DO FERNANDA PESSOI

239 240

[Kurwa, tyle to o wiele za mało!] [Ach. któż miałby siłę zdezerterować naprawdę!] [Lecz ja. w którego duszy odbijają się]

Lisbon revisited Letnisko Soda oczyszczona

[1 jakie powiewy, kiedy drzwi i okna] [Starożytni inwokowali Muzy] [Rozpostarty pod fikcyjnym zbiorem] [Spokojna anonimowa twarz zmarłego] Ricardo Reis

[Mądry jest ten]

241 242 243 246 248 249 250

251 252 255

[Tu za Apolla mając wciąż Apolla]

256 257

[Kochana, wolę róże od ojczyzny]

258

[Nie tobą. Chryste, gardzę czy nie kocham] [Podle jest życie i jego poznanie] [Spokojny czekam na to. czego nie znam]

[Zyją w nas niezliczeni] [Bez klepsydry czy zegara czas płynie]

[W wielkiej przestrzeni kompletnej nicości] Fernando Pessoa

Kwestionariusz osobowy Ukośny deszcz

[Z orkiestrami grającymi piosenki] Tymczasem Wszystko [Dziś jestem smutny, smutny]

[Wiem, jestem smutny, łysy]

[Fala umiera na plaży] [Zdarza się czasem, że otwieram oczy] [Dzielę wszystko to, co znam]

[Jaka daremność tej żałości] [W przeddzień niczego, rzeczy żadnej] [Ciężko o szyby bije] Sa Carneiro [Jak gdybym ciągle oczekiwał]

Wolność [Antonio de Oliveira Salazar] [Ach, biedaczek]

[Nie wiem, dlaczego nagle]

Smutek [Nocą szedłem w sztok pijany]

259

260 261 262 263 264 267

268 271 277 278 279

280

281 282 283 284 285 286 287

288 289 290

291

292 293 294

[Mnóstwo jest chorób gorszych niż choroby]

295 296

PEŁNA LISTA HETERONIMÓW

298

Fernando Pessoa Heteronimy Utwory wybrane

Wybór i tłumaczenie: Wojciech Charchalis Redakcja: Marta Eloy Cichocka Korekta: Maciej Oleksy Projekt okładki i skład: PIO Kaliński Na okładce wykorzystano grafikę pt.: „278" z serii „Notatki na marginesach". Copyright by PIO 2013 Ilustracje z serii „Pessoa - Heteronimy" Copyright by PIO 2021

Copyright © for the Polish translation by Wojciech Charchalis Copyright © for this edition by LOKATOR MEDIA sp. z o. o.

CPMÓE5 INSTITUTO DA COOPERAQAO E DA LiNGUA MINISTERI0 DOS NEGÓCIOS ESTRANGEIR0S

Dofinansowano ze środków Instytutu Camóesa / Portugalia

Obra publicada com o apoio do Camóes - Instituto da Cooperaęao e da Lingua. I.P

Wydawnictwo LOKATOR Seria Anachroniczna. Tom IX Wydanie I Wydrukowano w Polsce ISBN: 978-83-63056-76-6

9 "788363 056766

2e

Sprzedaż i promocja: LOKATOR media sp. z o.o.

31-061 Kraków, ul. Mostowa 1/1U www. lokatormedia. pl www.tylkodobreksiazki.pl

Fernando Pessoa HETERONIMY Utwory wybrane Przekład: Wojciech Charchalis